FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Błękit - Rozdział VI [01.02.10] [ZAWIESZONE] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 17:57, 30 Gru 2009 Powrót do góry

Założyłam konto na chomiku, z racji na to, że rozdziały zazwyczaj są długie, a więszkość osób woli czytać w Adobe Reader. Tutaj jest link:

[link widoczny dla zalogowanych]

A oto kolejny rozdział:


Rozdział IV: Obraz

Istnieją różne rodzaje ciszy. Może być ona pełna niedopowiedzeń, przed burzą, po burzy, spokojna, głucha, gęsta. Ta, która zapadła po moim wyznaniu była - ni mniej, ni więcej - zszokowana.

Wpatrywało się we mnie pięć istot, których złote oczy były otworzone tak szeroko, iż obawiałam się, że im wypadną. Czy kiedykolwiek komuś wypadły oczy przez to, że je zbyt bardzo wyszczerzył?

Ponieważ nie miałam nic innego do zrobienia, przeżuwałam kawałek pizzy, zastanawiając się nad bezsensownymi rzeczami. Zaczęłam już liczyć po francusku, żeby przypomnieć sobie zeszłoroczny kurs, na który ona...

Zdenerwowałam się! Czy nie mogę choć na chwilę przestać o tym myśleć? Dlaczego tak trudno się od tego uwolnić? Ona chciałaby, żebym żyła, a ja nie potrafię - nie tak. To zbyt bolesne, żeby udało mi się z tym wygrać w każdy kolejny dzień.

Chciałabym mieć siłę. Chciałabym mieć kogoś, komu mogłabym o tym wszystkim opowiedzieć, kto by mnie zrozumiał i ocenił obiektywnie sytuację. Miałam jedynie siebie i swoją psychikę, a nasze poglądy stanowiły skrajność, choć w jednym zgadzałyśmy się doskonale - byłam winna śmierci mojej mamy. Nie według prawa czy zdania innych ludzi, ale według tego, co same wyznawałyśmy.

- Czy coś cię boli?

Był to Jasper, który sam brzmiał, jakby zmagał się z silnym bólem. Czy to przeze mnie? Dlaczego na wszystkich muszę tak działać?

- Bello, proszę, przestań! - zawył blondwłosy chłopak.

Wszyscy wpatrywali się w niego z przerażeniem - wszyscy, oprócz Edwarda. Ten patrzył na mnie tak, jakby chciał odczytać moje myśli. Nie warto.

- Jasper... co mam przestać robić?

Jego twarz wykrzywiona była w grymasie, a ja poczułam, że coś przekręca mi się w żołądku.

- Po prostu pomyśl o czymś przyjemnym - rzuciła szybko zaniepokojona Alice.

Przyjemnym. Pomyślałam o przyszłym poniedziałku i o wierszach, które ze sobą wezmę. Mogłabym przeczytać ten, który napisałam zeszłej wiosny...

- Już dobrze. Dziękuję.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, po czym wrócili do swojej poprzedniej czynności - mierzenia mnie niedowierzającym wzrokiem.

- Wyjaśnij - rozkazała Rosalie.

Zaczęłam rozglądać się po stołówce - uczniowie siedzieli przy stolikach; jedni rozmawiali, wymownie gestykulując, inni jedli lunch, niektórzy czytali lub słuchali muzyki na Ipodach. Wszyscy wyglądali normalnie - ludzie byli ładni, brzydcy, przystojni, przeciętni. Jednak każdy z nich wyglądał jak człowiek. Oczy o normalnym kolorze, cera od czarnej do bardzo jasnej, jednak nie do marmurowo bladej. Nie wydawali się być jak posągi, lecz jak najzwyczajniejsi w świecie ludzie. Nie bił od nich cielesny chłód, a ciepło wytwarzane przez mięśnie w ich ciele.

Spojrzałam na osoby siedzące przy moim stoliku. Kontrast był tak rażący, że musiałam kilkakrotnie zamrugać oczami. Ich cera była nieziemsko idealna - nie było na niej żadnego śladu po trądziku czy pieprzach. Tęczówki miały kolor miodowo-złoty, przypominający bursztyn, choć jaśniejszy. Byli oni najprawdopodobniej najpiękniejszymi istotami na świecie. Ich perfekcja zarówno fascynowała jak i przerażała. Nie miałam wątpliwości - nie mogli być ludźmi.

- To chyba logiczne, że żadne z was nie jest człowiekiem. Jesteście zbyt idealni. Zbyt zimni. Zbyt nienaturalni. Każdy wasz ruch jest pełen gracji, każda odpowiedź prawidłowa. Ludzie się mylą i to często. Poza tym - o ile dobrze zrozumiałam - macie zdolności, które zazwyczaj posiadają jacyś bohaterowie komiksów. - Spojrzałam na Alice. - I odczuwacie więcej. - Tym razem wzrok przesunęłam na Jaspera. - Wszyscy wydają się wami zafascynowani. I słyszycie lepiej niż normalnie. - Przypomniałam sobie, gdy popatrzyłam na Rosalie.

- Czyli nie wiesz, kim jesteśmy? - zapytał ostrożnie Edward.

- Oczywiście, że nie. Niby z jakiego powodu pytałabym się Carlisle'a, gdybym wiedziała? - prychnęłam, całkowicie nie po dziewczęcemu.

- Pytałaś się Carlisle'a?! - wykrzyknęła wzburzona blondynka.

- Tak, ale nic mi nie powiedział.

- I pewnie liczysz na to, że my zrobimy inaczej? - wyśmiała mnie.

- Nie.

- Nie? - To ją zaskoczyło.

- Wybacz, ale nie cały świat kręci się wokół was. Nie potrzebuję tej informacji do szczęścia. Czasem lepiej nie wiedzieć.

- Och.

- Muszę wypożyczyć kilka książek z biblioteki. Cześć.

Nie usłyszałam odpowiedzi.

Świetnie. To jest właśnie ten moment, kiedy odezwali się do ciebie po raz ostatni.

Wzruszyłam ramionami. Byłam przyzwyczajona.

Co nie znaczy, że cię to nie boli.

Chyba powinnaś się z tego cieszyć, nieprawdaż?

Nie. Ja też chcę wszystkiego, co dla ciebie najlepsze.

To nowość.

Nieprawda. Po prostu nie chcesz tego dostrzec.

Mów sobie, co chcesz. Ja i tak wiem swoje.

Ech. Niech ci będzie.

- Bella!

Ale było już za późno. Zagubiona we własnych myślach, przewróciłam się na krześle, którego nie zauważyłam. Zanim zdążyłam cokolwiek poczuć, ogarnęła mnie ciemność.

***

Tuli ją do siebie. Uśmiecha się. Ona jest szczęśliwa. On zatacza silniejsze więzy ze swoich ramion. Ona nie zwraca na to uwagi, opiera się na nim. On wyciąga coś z kieszeni...

- NIE!!!

- Co się dzieje?

- Nie, nie! Proszę, nie! Przestań, błagam!

- Bello, słyszysz mnie? Bello, wszystko w porządku. Otwórz oczy.

- Proszę, przestań! Nie rób tego!

- Bello, musisz otworzyć oczy!

Otworzyłam, choć nie zdawałam sobie sprawy z tego, że były zamknięte. Przecież to wszystko było takie realistyczne... Ale zamiast sceny z mojego koszmaru zobaczyłam złote tęczówki pełne zmartwienia. Więc to był sen? Znowu mi się śniło? Mimowolnie zaczęłam płakać. Tak bardzo się bałam! Nie, nie bałam się o siebie, tylko o nią. To wszystko bez sensu... Mój strach, panika... Jej i tak już nie ma.

- Bello, to tylko koszmar. To nie działo się naprawdę. Wszystko jest dobrze.

Silnie ramiona otoczyły mnie, jednak nie tak, jak te ze snu – one były delikatne. Mimo wszystko nie mogłam się uspokoić. To wydarzyło się naprawdę.

- Nic nie jest dobrze - wyszeptałam, gdyż nie mogłam wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.

- O czym ty mówisz? To był tylko sen... prawda?

Był coraz bardziej zaniepokojony.

- To nie ma sensu. Po co ja się staram? To i tak wraca. I będzie wracać. Przecież jestem nikim. I tak nie ucieknę. Ja chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. To wszystko było za szybko. Dlaczego świat tak się śpieszy? Dlaczego nie może się zatrzymać na jedną sekundę? Gdybym weszła wcześniej... Może by jej nie zabił. A może zabiłby mnie. Wszystko byłoby lepsze od tego...

- Bello, co ty opowiadasz?! Kogo by nie zabił? I kto? Dlaczego sądzisz, że... Co ty wyprawiasz?!

Nie chciałam go słuchać. Próbowałam się uwolnić z jego uścisku, ale mi na to nie pozwalał. Trzymał zbyt mocno, bym mogła się wyrwać...

Mój płacz przeszedł w histerię.

Uścisk zelżał, a on zaczął mnie łagodnie głaskać, próbując mnie uspokoić. Czułam, że moje mięśnie się rozluźniają, powieki powoli opadają, oddech zwalnia, a otoczenie staje się coraz mniej wyraźne.


***


Czy wiesz, co nazywasz snem, a co rzeczywistością? Jaką masz pewność, że coś dzieje się naprawdę, a nie jest jawą? W tej chwili bardzo chciałam, aby coś, co bez wątpienia było tylko moją wyobraźnią, stało się realne. Najważniejszy był błękit. "To taki delikatny kolor" - mawiała. On był barwą jej duszy, przeważał też jako motyw przewodni w jej obrazach. Pamiętam, jak zawsze tłumaczyła mi, iż najlepiej malować wieczorem albo w nocy, ponieważ właśnie wtedy najwięcej widzimy. Słońce zabiera nam możliwość zaglądnięcia w nasze serca, gdyż uwypukla kolory powierzchni. A ja chciałam być na wierzchu. Nie chciałam zaglądać dalej. Chyba najlepiej zaczynać od początku, prawda? Tylko gdzie jest początek? I czy my w ogóle jakiś mamy?

Malowała różę. Była ona szklana (choć wolała mówić, iż wykuła ją pędzlem z lodu), na niebieskim tle. Wydawałoby się, że kwiat jest prawdziwy - płatki, kolce, liście dopracowane były do perfekcji. Gdy zaczęłam komplementować jej obraz, wzruszyła ramionami i powiedziała: "Nie udał mi się, muszę go podrzeć". Nie wierzyłam własnym uszom - jak ktoś może stwierdzić, że to arcydzieło się nie udało? Podeszłam więc bliżej do płótna, by móc się przyjrzeć. Dopiero wtedy zauważyłam, że na już wyschniętej warstwie farby gdzieniegdzie widniały ciemniejsze, mokre plamki. Odwróciłam się w jej stronę i zobaczyłam, że płacze.

- Mamo, co się dzieje?

- Córeczko, ja naprawdę się staram. Wiesz, to nie jest tak, że mam wybór. Ja muszę być szczęśliwa, a jednocześnie bardzo tego pragnę. Chodzi o to, że ty mi wcale nie pomagasz. Prosiłam cię, żebyś spróbowała zapomnieć, a ty wciąż się katujesz myślami. Tak nie można! Dlaczego sama nie chcesz znaleźć spokoju? Czy tak bardzo chcesz żyć w piekle? Proszę, kochanie, spróbuj - jeśli nie dla siebie, to dla mnie. Phil jest już szczęśliwy, wie, że wkrótce do mnie dołączy. Proszę, skarbie.

- Mamo... to nie jest takie łatwe. Ja próbuję, ale wciąż jestem zbyt słaba.

- Wiem. Dlatego ktoś ci w tym pomoże. Już nie będziesz sama. Teraz wybacz, ale muszę dokończyć obraz, nie może zostać w takim stanie.

Uśmiechnęła się do mnie, a zmarszczki mimiczne, które na pewno kiedyś znajdowały się na jej twarzy, teraz zupełnie znikły. Jej kręcone, brązowe włosy lśniły bardziej niż zwykle, a oczy - jej błękitne oczy! - spoglądały na mnie z taką samą miłością, co zawsze.

Nie chciałam się z nią rozstawać. Nie, kiedy ten sen był taki piękny. Pragnęłam się jej desperacko uchwycić i nie puszczać, nie odchodzić. Jednak wszystko znowu się rozmyło, widok stał się niewyraźny, oddalony.

- Mamo! - nawoływałam ją, co nie przynosiło żadnych skutków.

Znowu musiałam się obudzić.



Życzę Wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku, pełnego świeżych przeżyć oraz samych przyjemnych chwil, no i oczywiście szampańskiej zabawy w Sylwestra :).



EDIT: Dziękuję, Kirke, za zauważenie błędu :D. Faktycznie, brzmiało to dosyć sztucznie :).


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Sob 20:06, 02 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Śro 22:52, 30 Gru 2009 Powrót do góry

Bardzo ciekawy rozdział. Inteligentne, intrygująco przeprowadzona rozmowa z Cullenami. Odppwiedzi Belli były takie. hmm no mniejsza po prostu mi sie podobały :) Ale kto ja tulił w ramionach ? Edward ? I gdzie ?
No więc, rozdział rewelacyjny. Jest coraz fajniej. Lubie tego typu FF'y.
Jedno tylko, dziwi mnie iż tak mało osób komentuje.
Pozdrawiam Serdecznie.
Ave Vena
Równierz życzę wspaniałego nowego roku, Szampańskiej zabawy w Sylwestra oraz aby vena Cię nie opuszczała :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 23:31, 30 Gru 2009 Powrót do góry

A ja tam wcale nie uważam, że komentuje mało osób - mogło być gorzej. Dla mnie ważniejsze jest to, żeby opowiadanie miało swoje przesłanie i trafiało do czytelników, a to, które piszę, jest przeznaczone dla określonej grupy ludzi. Nie jest ani lekkie, ani nie można go przeczytać na "łapu-capu", więc niedziwne, że i komentarzy mniej. Jedno tylko mnie zaskoczyło - prolog był przywitany z większą ilością opinii niż kolejne rozdziały. Czy to oznacza, że jest gorzej? Że się zawiedliście? Z tych komentarzy, które są, wnioskuję, że nie, więc jeszcze raz proszę o ocenianie tego ff. Ci, którzy również piszą opowiadania, na pewno wiedzą, że nic nie wspomaga Weny jak komentarze, a krytyka jest bardzo potrzebna, żeby się rozwijać. Więc jeśli czytacie, zostawcie od siebie notkę.

Pozdrawiam,
Lui :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Śro 23:32, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 0:22, 02 Sty 2010 Powrót do góry

najpierw sprawy techniczne
Cytat:
Był on barwą jej duszy, a także przeważał jako motyw przewodni w jej obrazach.

zmieniłabym na
Cytat:
On był barwą jej duszy, przeważał też jako motyw przewodni...


to teraz do samego tekstu... (może z tego wyjść psychodela)
w twoim opowiadaniu przeplatają się jawa, sen i sen na jawie... nie zawsze wiem co jest czym i nie zawsze to czego oczekujemy jest tym na co wygląda - nie wiem czy zrozumiesz co chcę przez to powiedzieć...
podoba mi sie nagromadzenie symbolizmu, bo choc czasem trudno jest mi przebrnąć zawsze będę ten ff kojarzyć właśnie po tym... poza tym to bardzo obrazowy środek przekazu, który nam od razu narzuca pewne myśli i podoba mi się :)
uwazam za świetny pomysł też kojarzenie pewnych osób z konkretnymi słowami... przez Bellę, która jest 'martwa za życia'... co prawda zdarza się jej pierdzielić jak potłuczonej, ale całkiem przyjemnie się to czyta i dodaje nam dość przydatnych informacji...
chyba wiem jak mam rozumieć ten tekst, więc część zabawy się dla mnie skończyła, ale też zaczął się całkiem nowy jej fragment... nie wiem czy nawet nie najwazniejszy

do następnego

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
unusual
Człowiek



Dołączył: 31 Gru 2009
Posty: 77
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Niebo;)

PostWysłany: Nie 16:00, 03 Sty 2010 Powrót do góry

Ogromny szacunek dla Ciebie za tego FF. Jest on jednym z tych niewielu, w przypadku których sam prolog wciąga do tego stopnia, iż z niecierpliwością czeka się na kolejne rozdziały.
Wykreowana przez Ciebie Bella ogromnie różni się od Belli jaką znamy z Sagi. Jest ona bardziej dojrzała, jej psychika jest bardziej "rozbudowana". W otaczającym ją świecie dostrzega elementy, których jej rówieśnicy nie widzą, co sprawia, iż z przyjemnością patrzy się na świat jej oczami.
Zagłębiasz się w jej odczucia, nie skupiasz całej uwagi na fabule, poświęcasz dużo miejsca na przeżycia Belli, czym urzekłaś mnie na wstępie.
Sama fabuła owiana jest aurą tajemniczości: pojawił się już IV rozdział a my ciągle niewiele wiemy na temat przeszłości Belli. Dzięki temu potrafisz utrzymać czytelnika w niepewności i sprawić, iż zadaje sobie pytanie: ,,Co będzie dalej?''

Pozdrawiam i życzę dalej owocnej weny;)
Oczywiście z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Beatriz
Nowonarodzony



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Gwiazd.

PostWysłany: Nie 18:20, 03 Sty 2010 Powrót do góry

Dźwięki. Zaczęły dochodzić i można by pomyśleć, że są mile widziane. Były dla mnie jak intruzy, niechciani goście.

były dla mnie jak INTRUZI.

i chyba tak będzie lepiej.

ogólnie podoba mi się, jest takie trochę baśniowe...

weny, B.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Beatriz dnia Nie 18:23, 03 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:08, 03 Sty 2010 Powrót do góry

Beatriz napisał:
Dźwięki. Zaczęły dochodzić i można by pomyśleć, że są mile widziane. Były dla mnie jak intruzy, niechciani goście.

były dla mnie jak INTRUZI.


Sprawdziłam i okazało się, że forma "intruzy" jest dopuszczalna. Być może odrobinę przestarzała, ale wciąż poprawna. Nawet w głupim wordzie coś takiego nie jest błędem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:37, 03 Sty 2010 Powrót do góry

Uf... Udało mi się... W końcu dano mi na wystarczająco dużo czasu spokój...
Kocham cię, za Adobe. Dużo łatwiej jest mi czytać nocami w łóżku, niż przy komputerze.
Przejdźmy do trudniejszej części... Komentarza. Nigdy mi one nie wychodzą, ale mam nadzieję, że zdołasz wychwycić przesłanie z bełkotu.
Przesłanie jest takie: zaczarowałaś mnie.
Już pierwszą połową prologu, którą czytałam chyba z piętnaście razy, nie mogąc przebrnąć przez magiczne słowo "absurd". I z powodów zewnętrznych, aspektów rodzinnych...
W końcu się udało. I nie uważam tych wszystkich prób za stracone. W końcu coraz trudniej trafić (a ostatnio częściej na to trafiam na internecie niż w księgarniach) na coś, co jest naprawdę warte przeczytania. A to na pewno jest coś, z tego gatunku. Nie cierpię historii typu głupie komedie romantyczne, czy puste postaci przypominające lalki... A jako że dzisiaj zostałam srodze zawiedziona przez jedną z tych innych historii... To twoja wywołała mój uśmiech. I spokojnie mogę zaliczyć Twój styl pisania i Twoją opowieść do jednych z przykładów, na których powinnam się uczyć. Kojarzy mi się z czymś nieskończenie delikatnym, a jednocześnie stanowczym... Z czymś niejasnym, czego nie potrafię wyjaśnić. Niektóre momenty wprowadzały mnie w stan podobny do hipnozy...
I tego też nie potrafię wyjaśnić.
To coś... Jak motyl. I jak błękit. Niejasnego, przywodzącego na myśl spokój i jednocześnie niepewność.
Nie wiem, czy cokolwiek zdołałaś z tego zrozumieć.
Z ogromnym szacunkiem
cascabel


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Beatriz
Nowonarodzony



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Gwiazd.

PostWysłany: Wto 17:16, 05 Sty 2010 Powrót do góry

ok ok, przepraszam w takim razie i zwracam honor. Po prostu tak mi jakoś... nie brzmiało :*

czekam na kolejny rozdział !
wierna B.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:12, 19 Sty 2010 Powrót do góry

Przepraszam za to, że przez tak długi czas nie dodawałam rozdziałów, ale ostatnio miałam dosyć zakręcony okres. Za to udało mi się napisać długaśny rozdział (14 stron Worda!) i wstawiam go dzisiaj. Zamieszczony wiersz jest mojego autorstwa (tak, wiem, że kompletnie nieudany...). Życzę miłego czytania i proszę o krytykę!


Rozdział V: Tunel

- Czy nie zastanawiał się pan nad skierowaniem Belli do terapeuty? Specjalista mógłby jej pomóc.

- Wybacz, chłopcze, ale to moja sprawa, czy odeślę moją córkę do psychiatry, czy nie.

- Ja nie chciałem przez to powiedzieć, że Bella...

- Co się dzieje? – zapytałam, na pół przytomna.

Terapeuta, spotkania, pytania,... To nie kojarzyło mi się zbyt przyjemnie.

- Bella, kochanie, nic ci nie jest? Słyszałam, że przewróciłaś się na krześle i uderzyłaś w głowę. Czy coś cię boli? – Charlie był bardzo zaniepokojony. Jak zwykle.

Dlaczego wydawało mi się, że niewielu osobom zadaje się te pytania? Przewróciłaś się na krześle i uderzyłaś w głowę... Jęknęłam.

- Nic mi nie jest, tato. To normalne. Nie wiem, o co tyle zamieszania.

- Po prostu się o ciebie martwię. – Chyba poczuł się dotknięty przez to, że tak bagatelizuję jego troskę.

- Wiem.... przepraszam. – Zadrżał mi głos.

Tyle razy sprawiałam mu kłopoty, a on zawsze tylko o mnie się martwił. Za każdym razem, gdy lądowałam w szpitalu, on też cierpiał. Tak bardzo mnie kochał, a ja nie potrafiłam mu dać tego, czego pragnął – zdrowego, szczęśliwego dziecka.

- To przecież nie twoja wina! – Roześmiał się. – Nic nie poradzisz na to, że jesteś niezdarna.

Spuściłam wzrok, nie chcąc dać mu do zrozumienia, że nie o to mi chodziło. W tym samym momencie przypomniałam sobie, że ktoś jeszcze znajduje się w pokoju. Słyszałam, jak rozmawiali...

- Bello!

Terapeuta... wmawianie mi, że wszystko, co robię, jest złe. Że jestem nienormalna. Że nie odczuwam prawidłowo. Kiedyś skończę w kaftanie...

Uspokój się, do cholery!

Wzięłam głęboki wdech. Tak właściwie, dlaczego powietrze uspokaja? Przecież oddychamy nim cały czas i jakoś nie przynosi to większych skutków - mimo to wybuchamy złością, zapominając o opanowaniu.

Powietrze, gdy wdycha się je głęboko, jest jakieś inne. Niby to samo, a posiada odmienne właściwości. Koi rozpalone nerwy, wygładza wzburzone ścianki. Przynosi ulgę i przyspiesza pracę mózgu, sprawiając, że myślimy bardziej racjonalnie. Może to dlatego się denerwujemy? Z braku tlenu?

- Dlaczego chcesz, żebym poszła do psychiatry? – spytałam spokojnie. Zbyt spokojnie.

Charlie pobladł na twarzy, której wyraz zdradzał, że jest przerażony. Bał się mojej reakcji.

- Wcale nie chcę, żebyś tam poszła! – zaperzył się. – To on! – Wskazał rozpaczliwie na osobę stojącą pod ścianą. – To on o tym powiedział!

Podążyłam za kierunkiem, który pokazywał i zobaczyłam, że tym kimś był Edward.

Myliłam się... Melodia nie chciała, żebym była szczęśliwa. Jej na mnie nie zależało.

Nawet moja podświadomość nie próbowała ze mną walczyć. Obydwie nie chciałyśmy tam wracać.

- Och – wyszeptałam.

- Bello, ja przyrzekam, że nie wyślę cię do terapeuty. Naprawdę. Wiem, że ostatnim razem to było... trudne. – Miał problem z doborem słowa.

- Zapisałam się na kółko literackie.

- Hę? – zbiłam go z pantałyku.

- Zapisałam się na kółko literackie. Przyniosę na nie swoje wiersze.

Zamrugał kilka razy powiekami.

- Piszesz wiersze?

- Pisałam.

- Dlaczego... och.

Nie musiał pytać, dlaczego przestałam.

- Ja spróbuję, tato. Obiecuję. Tym razem naprawdę się postaram.

- Co spróbujesz? – Nie wiedział, o co mi chodzi.

- Żyć – powiedziałam to tak cicho, iż bałam się, że nie dosłyszał.

- Dlaczego nie chcesz iść do terapeuty? – zapytał Edward.

Wspomnienia powróciły, ale nie zmuszałam się do walki z nimi – ona i tak była daremna.

- Gdyby ktoś każdego dnia wmawiał ci, że nie powinieneś się czuć tak, jak się czujesz, że każda twoja myśl jest nieprawidłowa, że nie kochasz tak, jak się kocha, to czy chciałbyś do tego kogoś wracać?

Zamilkł, a ja nie chciałam go już dłużej słuchać. I tak mnie nie zrozumie.

- Gdzie jestem? – Dopiero teraz przyszło mi do głowy, by się o to zapytać.

- W gabinecie higienistki szkolnej. Chcesz już iść do domu?

Kiwnęłam głową, że tak. Nic mi nie było.

Tata poszedł po higienistkę, a ja zostałam sama z Edwardem.

- Sądzę, że powinnaś jeszcze chwilę poleżeć. Doznałaś szoku...

- Czy mógłbyś przestać ciągle wyrażać swoje zdanie? Dlaczego w ogóle to tak bardzo cię obchodzi? Dlaczego wciąż za mną łazisz? Po co byłeś w moim pokoju w szpitalu? Nie masz co robić, czy coś? Zajmij się swoim życiem! – Byłam wściekła. Jak śmie wyrażać się na temat, o którym nie mam pojęcia?

Wpatrywał się we mnie, jakby chciał mnie przeniknąć, ale ja nie miałam cierpliwości do jego gierek.

- Przepraszam, jeśli powiedziałam to za szybko, w wypadku, gdy masz spowolnienie umysłu. Chciałam tylko wiedzieć, dlaczego ciągle za mną chodzisz? – spytałam, robiąc dłuższe odstępy między wyrazami.

- Ja tylko chciałem pomóc. – Był urażony.

Chciał tylko pomóc...

Spuściłam wzrok, zawstydzona. Moje przewrażliwienie wyolbrzymiło fakty i dałam się ponieść emocjom.

- Przepraszam. Ja... – Nie dokończyłam.

Bo co niby miałabym powiedzieć? Że nie wiem, co się ze mną dzieje? Że z każdym dniem coraz mniej mnie we mnie? Czy zrozumie, jeśli powiem, że nie widzę nic, oprócz czarnego tunelu, który nawet nie jest dla mnie kuszący? Na jego końcu nie widać światełka ani nadziei. To po prostu tunel.

Pewnej zimy, gdy chodziłam jeszcze do przedszkola, mama kupiła mi kota. Był przeuroczy – miał brązową sierść z białymi plamkami na uszach i łapkach. Uwielbiał ocierać się ciałem o moje nogi, które nie były o wiele dłuższe niż on sam. Dałam mu na imię Budyń, bo przypominał mi te desery ozdobione bitą śmietaną. Nie było dla mnie lepszej zabawy niż ta, kiedy ja trzymałam koniec nitki, do której przywiązana była zwinięta w kulkę kartka papieru, a Budyń gonił za nią, myśląc, iż to mysz. Kilka dni przed świętami poszłam z mamą i moim kotem przywitać tatę na dworcu kolejowym ("Nie mam zaufania do samolotów" – zawsze powtarzał). Gdy pobiegłam przytulić Charliego, niechcący wypuściłam smycz, a Budyń, korzystając z okazji, pognał w dal. Szukaliśmy go przez większość popołudnia, a kiedy wreszcie go zobaczyłam, znajdował się na szynach. Z oddala słychać było odgłos nadjeżdżającego pociągu. Zaczęłam wrzeszczeć: "Budyń, wracaj!", ale on tylko na chwilę odwrócił swoją główkę, popatrzył na mnie i pobiegł w stronę tunelu. Wprost na pociąg. Nie zdążyłam zobaczyć świateł pojazdu. Tata przykrył mi oczy swoją dłonią i przytulił mocno do siebie. Ale ja nie chciałam w tamtym momencie, żeby ktoś mnie tulił. Ja po prostu chciałam mojego kota.

Czasami mam wrażenie, że całe moje życie właśnie w ten sposób się ze mną żegna. Odwraca powoli swoją główkę, gdy zaczynam go nawoływać, by zaraz po tym zniknąć w ciemnym tunelu.

- Nie musisz przepraszać. Rozumiem.

Ale jakże mógł tak powiedzieć? Jak mógł sądzić, że mnie rozumie, kiedy ja sama nie potrafiłam?

- Chcesz może porozmawiać?

Zastanowiłam się.

- Chcę, ale nie teraz. Ja... muszę sobie kilka spraw poukładać.

- Dobrze. – Uśmiechnął się delikatnie.

Wyglądał tak przecudnie, iż o mało nie zaparło mi tchu w piersiach. Jak ktoś może być aż tak piękny? Nawet nie chodziło o tą niezwykłą gładkość jego skóry czy niecodzienny odcień włosów. Każdy promień słońca zdawał się załamywać na nim w całkiem inny sposób niż na normalnej osobie. Otoczenie, w jakim się znajdował, ze zwyczajnego przechodziło w nudne i mdłe, jakby ktoś odebrał kolorom blask i skoncentrował go na Edwardzie. A jego spojrzenie... ono nie przenikało, ono wnikało. Nie czułam go na sobie, lecz w środku. Jakby jego oczy weszły we mnie i dokładnie badały każdy ułamek mojej duszy, a gdy już zabrakło ułamków przechodziło w ich pierwiastki.

- Pierwiastki? – zapytał, zdziwiony.

- Powiedziałam to na głos? – Zdaje się, że sezon na czerwień znów wrócił do mody.

Przytaknął.

- O co chodzi z tymi pierwiastkami? – Wydawał się być niezwykle zaabsorbowany.

Na szczęście nie musiałam odpowiadać, gdyż w tej chwili do pokoju wszedł Charlie.

- Wszystko załatwione. To co, zbieramy się?

- Tak, już idę. Do zobaczenia, Edwardzie. I dziękuję. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.

- Do zobaczenia. I nie ma za co. – Jego uśmiech był pełny.

Wróciłam z tatą do domu, a powietrze wokół nas wypełniała nieprzenikalna cisza. Nie chodziło o to, że nie mieliśmy o czym rozmawiać, po prostu nie uważałam za konieczne, by komunikować się z nim w sposób werbalny. Zawsze, kiedy byliśmy sami, cisza stawała się nieodłącznym towarzyszem. To trudne do zrozumienia, ale właśnie wtedy najbardziej odczuwałam jego bliskość. Nie musiał mówić, bym wiedziała, jak bardzo cierpi po stracie mojej matki. Ja nie potrzebowałam płakać, by zauważył moje łzy.

Tym razem Charlie wolał przerwać naszą tradycję. Odchrząknął i powiedział:

- Cieszę się, że zapisałaś się na to kółko.

W jednym zdaniu dało się słyszeć tak wiele: cieszę się, że się nie poddałaś; mam nadzieję, że ci to pomoże; proszę, daj sobie jeszcze jedną szansę.

- Ja też – odpowiedziałam cicho.

- Ten... chłopak. Edward, prawda? – Przytaknęłam. – Chyba jest w tobie zainteresowany.

Po jego głosie zgadłam, że jest mu niezwykle niezręcznie zaczynać tą rozmowę. Sama jęknęłam w myślach.

- Tato, ja... – Westchnęłam. – Nie mam teraz głowy do chłopców. -Gdyby mówił to ktoś inny, zaczęłabym się śmiać.

- Wiesz, Bello, może to jest to, czego ci potrzeba? Masz już przecież osiemnaście lat, czy dziewczęta w twoim wieku nie powinny wychodzić na randki, spotykać się z przyjaciółmi? Poza tym Edward należy do naprawdę wspaniałej rodziny, jego rodzice to jedni z najlepszych ludzi, jakich spotkałem.

Spokojnie, tylko spokojnie. To nic, że twój własny ojciec praktycznie mówi ci, żebyś umówiła się z chłopakiem, którego zaledwie poznałaś. Wdech – wydech. Doskonale! A teraz czas na racjonalną i baaaaaardzo spokojną odpowiedź. No, do dzieła!

- Tato, ja nie sądzę, żeby Edward chciał się ze mną spotykać. Obiecuję, że postaram się zaprzyjaźnić z kilkoma osobami, ale nie sądzę, żeby chodzenie z kimś było kluczem do rozwiązania moich problemów.

Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu powiedział:
- Dobrze, Bells. Rób, co uważasz za stosowne. Ja po prostu chcę ciebie z powrotem.

Ja też chciałam, nie wiedział, jak bardzo. Ale nic nie pomagało pozbyć się niekończących się wyrzutów sumienia, nawet tych najmniej uzasadnionych.
Po przygotowaniu i zjedzeniu obiadu, odrobieniu lekcji i przeczytaniu kilku rozdziałów "Dumy i uprzedzenia", które nauczycielka zadała nam na przyszły czwartek, postanowiłam poszukać pewnych starych zeszytów, które niegdyś nosiłam cały czas przy sobie.

Podeszłam do niewielkiej szafki wykonanej z brzozy, która służyła jako przechowalnia moich najcenniejszych własności. W środku niej znajdowało się pudełko – szkatułka, którą razem z mamą znalazłyśmy kiedyś w sklepie z antykami. Była ona dosyć duża, gdyż spokojnie mogła pomieścić rzeczy o wielkości bloku rysunkowego. Pamiętam, jak bardzo Renee się ucieszyła, gdy powiedziałam jej o tym, że zaczęłam pisać. Natychmiast stwierdziła, że moje wiersze nie mogą być przechowywane w szufladzie i że ponieważ są one skarbem, musimy znaleźć dla niego odpowiednią skrzynię.

Wyciągnęłam pudełko i dotknęłam je z czułością, sunąc palcami po kwiecistym wzorze wyrytym w drewnie. Nie chodziło jedynie o wiersze, ta szkatułka była symbolem najlepszym chwil w moim życiu. Była dowodem na to, że one istniały, że ich nie zmyśliłam. Była namacalna.

Pomysł wpadł do mojej głowy tak szybko, iż przez chwilę siedziałam zdumiona, po czym prędko otworzyłam pudełko, wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam pisać.

Namacalna.

Jesteś tu i siedzisz
I dotykasz
Sprawdzasz czy przeszłość była prawdziwa
Cień snuje się nad tobą
Bo choć nie pamiętasz
Zawsze wiedziałaś co się stanie

Czujesz impuls który jest zamglony
Jakby chciał abyś czuła a jednak nie mogła
Widzisz że światło się oddala ale go nie gonisz
Wróci myślisz i nadal siedzisz

Wiesz co się stało a jednak nic nie robisz
Chciałabyś coś zmienić ale nie wstajesz
Ugrzęzłaś we własnym świecie wypełnionym przeszłością
I powoli boleśnie teraźniejszość osuwa ci się spod stóp

Wrzeszczysz żeby zaczekała
Ona cię nie słucha
Bo krzyk jest zbyt słaby
I zbyt bezsilny

Ból znowu opina cię łańcuchami
A ty nadal jesteś i siedzisz
I dotykasz


Popatrzyłam na wiersz, a później na swoje odbicie w lustrze przy toaletce. Wciąż popełniałam te same błędy, nawet tego nie zauważając. Wciąż wracałam, ale tylko częściowo, bojąc się, że będzie boleć, kiedy tak naprawdę robiłam sobie tym samym jeszcze większą krzywdę. Nie mogłam żyć, jeśli nie potrafiłam sobie przebaczyć, a jednocześnie obwiniałam się o to, że cierpię zbyt mało. W całej tej sieci uczuć zapomniałam o tym, co było najważniejsze – nie wszystko toczyło się wokół mnie. Zapomniałam o Charliem i Philu, non-stop rozpatrując moje uczynki, byleby tylko wyjaśnić, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Musiałam obwinić kogokolwiek, a skoro nie mogłam oskarżyć Boga, mamy i Phila, uznałam, że to ja powinnam ponieść konsekwencje. Tyle że raniąc siebie, raniłam też innych, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Wiedziałam, że powinnam z kimś porozmawiać, ale wizyta u terapeuty odpadała z gry. Nie chciałam tam wracać – za żadne skarby. Charlie... on miał skłonność do upraszczania rzeczy i robienia wszystkiego bardziej oczywistym i mniej skomplikowanym niż to było w rzeczywistości. W pewnym stopniu przypominał mi dziecko – rozpatrywał jedynie dobre i złe strony, zapominając o jakiejkolwiek mieszaninie.

Wiedziałam, kto zrozumiałby mnie doskonale i powiedział, co powinnam zrobić, ale zdawałam sobie sprawę, że rozmowa z tą osobą była niewykonalna. To właśnie jedna z najcenniejszych rzeczy, jaką ze sobą zabrała – już nigdy nie będę w stanie z nikim porozmawiać tak otwarcie, jak to miałam w zwyczaju robić z nią.

Wyciągnęłam z pudełka kolejne zeszyty, przeglądając swoje zapiski. To niezwykłe, iż za każdym razem, gdy czytałam wiersze, jakie napisałam, zdumiewające było dla mnie to, że są mojego autorstwa. To nie tak, że nosiłam pomysły na nie ze sobą cały czas i czekałam na odpowiedni moment, by je spisać. Było to raczej porównywalne do nagłego ukłucia weny, które znikało tuż po chwili. Kiedy za jakiś czas otwierałam stronice zeszytu, słowa były dla mnie nowe, nieodkryte, obce, a jednocześnie znajome, bo płynęły prosto z serca. To tak, jakby ktoś nieświadomie wszedł do mojego umysłu i pozlepiał z chaosu myśli wersy, później strofy, aż w końcu powstawał utwór. Jeżeli ktokolwiek wątpił w istnienie magii, poezja stanowiła niezaprzeczalny dowód na to, że wciąż była na tym świecie i miała się dobrze.
Odłożyłam zeszyt i podeszłam do okna, by je otworzyć. Skrzywiłam się, gdy niemile zaskrzeczało – pewnie nie było używane od lat. Deszcz zaczął padać jakąś chwilę temu i powietrze było wypełnione jego niezwykłym zapachem.

Moja mama zwykła nienawidzić Forks, ja jednak uwielbiałam wszechotaczającą zieleń, która wręcz hipnotyzowała swoją intensywnością. To nie tak, że nie dostrzegałam piękna pustynnego Pheonix, po prostu wolałam, gdy wokół mnie roztaczała się bujna roślinność aniżeli ciągnące się w nieskończoność brązowe skały.

Wystawiłam głowę przez okno i pozwoliłam kroplom deszczu spaść na moją twarz. Było w tym coś niezwykle oczyszczającego, jakby cząsteczki niebiańskich chmur przetarły moją skórę swoim jedwabnym materiałem, pełnym zimna i delikatności.

W tej samej chwili przypomniałam sobie o Edwardzie. Jego skóra była zimna, ale uścisk, w którym mnie trzymał nie był silny. Dopiero teraz dostrzegłam jego podobieństwo do kropli deszczu; jak dobrze się przy nim czułam. Powróciłam do naszej ostatniej rozmowy, a w głowie zabrzmiały mi jego słowa – zaproponował, żebym mu opowiedziała o swoich problemach. Sama nie chciałam się przyznać do tego, jak kusząca była ta perspektywa. Jego głos...

Z moich rozmyślań wyrwał mnie odgłos nadjeżdżającego samochodu. Było w nim coś dziwnie znajomego, ale nie dowiedziałam się, co, dopóki nie zaparkował przed naszym podjazdem. Zobaczyłam czerwoną furgonetkę, którą zdarzało mi się jeździć, gdy Charlie, ja i jego przyjaciel Billy wyruszaliśmy na wędkowanie. To dziwne, że widok starego samochodu sprawił mi tyle radości. Zapominając o tym, żeby zamknąć okno, zbiegłam po schodach, by przywitać mojego "wujka".

Gdy właśnie wchodziłam do przedpokoju, tata wychodził ze swojego pokoju i rozległo się pukanie do drzwi. Z nową energią w chodzie, otworzyłam je, a przed oczami miałam obraz, który całkowicie mnie zaskoczył – Billy, zamiast patrzyć na mnie z góry, siedział na wózku inwalidzkim prowadzonym przez czarnowłosego i bardzo opalonego chłopaka, który niezwykle go przypominał.

- Billy! Jacob! Jak miło was widzieć! – Przywitałam ich serdecznie, gdy dotarło do mnie, że ów chłopakiem był mój towarzysz zabaw z dzieciństwa. – Wejdźcie, proszę.

Starszy Indianin uśmiechnął się od ucha do ucha i odparł:

- Ciebie też wspaniale jest widzieć, Bello. Dawno nie było cię w Forks.

- Hej, Dzwoneczku! – zawołał żartobliwie Jacob, równocześnie wjeżdżając z wózkiem do środka.

- Zamknij się, Jake. – powiedziałam tonem, który miał być surowy, ale mimo moich starań pod koniec wybuchłam śmiechem.

- Billy! Jake! Cieszę się, że jednak udało wam się wpaść! – Uśmiech Charliego był tak ogromny, iż bałam się, że nigdy nie zejdzie z jego twarzy. Nie, żebym narzekała.

- Wybaczcie, ale nie zrobiłam niczego do jedzenia - nie wiedziałam, że przyjedziecie.

- Nie ma sprawy, Bello, sami przywieźliśmy zaopatrzenie. – Billy podniósł do góry reklamówkę, której do tej pory nie zauważyłam. – Wystarczy je usmażyć. – Domyśliłam się, że chodziło o ryby.

Tata i jego przyjaciel przeszli do salonu, a ja i Jake zostaliśmy sami w kuchni. Chłopak postanowił pomóc mi w przygotowaniu kolacji, więc zabraliśmy się za panierowanie ryb, które przywieźli.

- Co u ciebie słychać? Wiesz, że strasznie wyrosłeś? – To prawda. Jacob był o rok ode mnie młodszy, ale wyglądał, jakby miał co najmniej dziewiętnaście lat.

Roześmiał się, po czym odparł:

- Tak, wiem, wiem. Co druga osoba mi to mówi. Reszta pyta, jakie sterydy biorę.

- I co im na to odpowiadasz?

- Że ja nie potrzebuję takich świństw, to mój osobisty urok. – Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.

- Jak zawsze niezwykle skromny – powiedziałam z sarkazmem. – Wydaje mi się, że twoje ego rośnie razem z tkanką mięśniową.

Sapnął z irytacją, ale wiedziałam, że się nie obraził, bo kąciki jego ust delikatnie się podniosły.

- Wiesz, typ macho naprawdę działa na dziewczyny. Przystojny, pewny siebie, niedostępny. Czego chcieć więcej? – Podniósł sugestywnie brew.

- Sama nie wiem... – Podrapałam się po głowie, udając, że myślę. – Może odrobiny rozumu?

Założył ręce na piersi i z obrażoną miną spytał:

- Sądzisz, że jestem głupi?

Podniosłam dłoń do ust i otworzyłam szerzej oczy, by wyglądać na urażoną:

- Nie, oczywiście, że nie. Ja to wiem!

- Dzwoneczku! Zaraz cię dopadnę! – podniósł do góry ręce, całe pokryte marynatą.

- Nie, ratunku! – wrzasnęłam i zaczęłam uciekać.

- Co się dzieje? – spanikowani Charlie i Billy przyszli do kuchni.

- On chce mi zrobić krzywdę. – Wskazałam przerażona na Jacoba, który tarzał się po podłodze ze śmiechu.

- Dzwoneczek... się... mnie... boi! – wydusił z siebie pomiędzy atakami śmiechu.

- Zamknij się! – krzyknęłam i sama zaczęłam chichotać. Wkrótce dołączyli nasi ojcowie.

Tuż przed północą Jake i Billy musieli się zbierać. Zanim wyszli, kazałam im obiecać, że niedługo znów nas odwiedzą, ale wtedy to oni zaprosili mnie i Charlie'go na wypad na ryby. Gdy ich pożegnaliśmy, wzięłam prysznic i poszłam spać, po raz pierwszy od wielu miesięcy zasypiając z uśmiechem.

Następnego ranka nadal byłam w dobrym humorze. To niesamowite, jak wielki wpływ miał na mnie Jacob. Był jak słoneczko, świecące nawet wtedy, gdy wszystko wydawało się zbyt ciemne, by czerń mogła kiedykolwiek odejść.

Ubrałam się w wygodne ciemne dżinsy i zieloną bluzkę, która przylegała do mojego ciała. Owinęłam też szyję seledynowym szalem i założyłam szary płaszcz, który sięgał mi do kolan, oraz buty na obcasie. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, więc sięgały mi niemal do pasa. Zarzuciłam na ramię torbę z książkami, wzięłam jabłko i wyruszyłam do szkoły.

Nie można było powiedzieć, że pogoda była słoneczna, jednak wciąż nie padało. Gdy dotarłam do szkoły, wszystko wydawało się inne, choć nic się nie zmieniło. Drzewa były dziś przyjazne, jakby chciały podać mi swoje gałązki i wskazać właściwą ścieżkę. Uśmiechnęłam się do siebie. Postępy, postępy!

Skierowałam się do pracowni biologicznej, wciąż się uśmiechając. Gdy weszłam do klasy, zobaczyłam, że Edward już siedzi na swoim miejscu. W momencie, kiedy mnie zauważył, na jego twarzy pojawił się szok. To chyba nie aż tak dziwne, że nie chodzę ze schyloną głową, prawda?

Usiadłam obok niego i odwróciłam się, żeby się przywitać:

- Cześć.

- Hej. – W jego oczach dostrzegłam wiele pytań, których jednak nie zadał.

Znów zaczęłam rysować tak jak wczoraj. Po kilku minutach patrzyłam na różę, która niezwykle przypominała tę z obrazu mamy.

Zamknęłam oczy. Już myślałam, że mi się uda. Uścisnęłam blat ławki z całej siły, modląc się, by wspomnienia nie powróciły. Wciąż nie podnosząc powiek, zgniotłam kartkę z rysunkiem i wrzuciłam ją do torby. Dopiero wtedy otworzyłam oczy.

- Bello, czy wszystko...

- Tak – odpowiedziałam radośnie.

Widać było, że to zbiło go kompletnie z pantałyku, a ja uśmiechnęłam się szerzej.

Nie rozumiał, że właśnie wygrałam walkę – walkę ze swoją podświadomością, ze swoim strachem. Udało mi się go zgnieść – przynajmniej na chwilę – tak samo jak kartkę papieru. Byłam z siebie naprawdę dumna.

Pierwsza lekcja tak jak kolejne minęła szybko. Nim się obejrzałam, siedziałam już obok Alice przed lekcją angielskiego.

- Alice, miałabyś ochotę, żeby pójść ze mną na zakupy? – zapytałam nieśmiało.

- Oczywiście, że tak! – odparła entuzjastycznie. – Będziemy się świetnie bawić! Przy okazji kupię sobie kostium na Haloween.

- Haloween? Są tutaj organizowane jakieś imprezy?

Zdziwiła ją moja niewiedza.

- Tak, co roku w szkole odbywa się dyskoteka. Wiem, że zostało jeszcze trochę czasu, ale różnie bywa. Wolę być przygotowana.

- Za kogo się przebierzesz?

- Myślałam o Dzwoneczku z Piotrusia Pana, ale....

- Tylko nie Dzwoneczek! – Zaśmiałam się.

- Dlaczego nie? – Całkowicie ją to zdziwiło.

- Powiedzmy, że mam już dość tej postaci.

- To dobrze, bo zmieniłam zdanie. Przebiorę się za Gotha.

Wyobraziłam sobie słodką Alice w czarnej sukience, ciemnym makijażu, glanach i kolczatce, po czym wybuchnęłam śmiechem.

- Wiesz, wyglądałabyś nawet strasznie. Trochę jak wampir.

Myślałam, że też ją to rozśmieszy, ale ona nie wydała żadnego dźwięku, tylko się we mnie wpatrywała. O co jej chodziło?

- Powiedziałam coś nie tak?

Wyglądało na to, że wyrwałam ją z jakiegoś transu, bo odpowiedziała dopiero po kilku mrugnięciach powiekami.

- Nie, nie. Po prostu mam dzisiaj gorszy dzień.

- Och.

Nie spytałam się jej, o co chodziło – gdyby chciała, powiedziałaby mi sama, a ja i tak miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Postanowiłam jednak sobie odpuścić i skupiłam się na lekcji, gdy chwilę później do klasy weszła nauczycielka.

Tym razem Alice nie poprosiła mnie, żebym usiadła z nimi podczas lunchu.

Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, jednak nie sądziłam, że tak szybko. I nawet nie miałam pojęcia, co zrobiłam źle. Istniała możliwość, że to nie o mnie w tym wszystkim chodziło, jednak nie przemawiało to zbytnio do mnie. Zbyt bardzo byłam przyzwyczajona do obarczania się winą o wszystko, by tak nagle sobie odpuścić.

Powlokłam się do stolika z tyłu stołówki i wyciągnęłam mój stary egzemplarz "Dumy i uprzedzenia". Był tak zniszczony, że niektóre kartki wypadały, inne umorusane były jedzeniem, a na kilku zaznaczone były notatki. Kochałam tą książkę.

Jednak tym razem nawet perypetie pana Darcy'ego i Lizzy nie pomogły mi zapomnieć o rzeczywistości. Zastanowiłam się, co we mnie takiego jest, że każdego odpycham. Dlaczego nikt nie chce zostać w moim życiu przez dłuższy czas. Znowu przypomniałam sobie o Charliem i dostałam wyrzutów sumienia. Zawsze o nim zapominałam, a przecież tyle dla mnie zrobił! No i Jacob. Gdy tylko o nim pomyślałam, wygięłam usta w uśmiechu. To niemożliwe, żeby go nie lubić. Był dosłownie jak magnes – przyciągał ludzi do siebie swoim pozytywnym nastawieniem, nigdy nikogo nie oceniał. Nie był wścibski, ale zawsze można było na niego liczyć, jeżeli chciało się, by cię wysłuchał. Co prawda nie zachowywał się zbyt dojrzale, jednak jego pozostałe cechy przyćmiewały jego dziecinność.

- Cześć! – usłyszałam czyjś bardzo donośny i piskliwy głos.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam szeroko uśmiechniętą dziewczynę o jasnobrązowych włosach i niebieskich oczach. Była naprawdę ładna.

- Cześć. – Odwzajemniłam uśmiech.

- Jestem Jessica. Mogę się przysiąść? – spytała, choć nie czekała na odpowiedź.

- Jasne – mruknęłam.

- Ty pewnie jesteś Izabella.

- Bella.

Coś jej się nie zgadzało.

- Ale w papierach napisane było Izabella Swan. To pomyłka?

Westchnęłam. Czy każdemu musiałam wszystko tłumaczyć?

- Izabella to moje prawdziwe imię, ale nikt tak do mnie nie mówi. Jestem po prostu Bella.

- Aha! To w takim razie miło cię poznać.

- Ciebie również.

Chciałam powrócić do lektury, ale nie dała mi ku temu okazji.

- To co cię sprowadza do Forks? Jak było w Pheonix? Nie powinnaś być bardziej opalona? Masz chłopaka?

Byłam zszokowana faktem, iż ktoś potrafi wypowiedzieć aż tyle słów w tak krótkim czasie. Czy ona w ogóle nabiera powietrza? A może też jest jakimś dziwnym stworzeniem, które żyje nie tlenem, a słowami? W takim razie nie powinnam odzywać się do niej zbyt często – tym sposobem będzie mogła dowolnie wypełniać ciszę.

- Wróciłam, żeby zamieszkać z moim tatą. W Pheonix było... inaczej. I coś nie tak jest z moją melaniną, więc nie mogę się opalić. Nie, nie mam chłopaka – odpowiedziałam ze śmiechem.

To ostatnie najwidoczniej bardzo ją zaskoczyło.

- Naprawdę? Przecież jesteś śliczna! Założę się, że wielu chciałoby z tobą chodzić. – W jej głosie dało się słyszeć nutkę zazdrości.

Zarumieniłam się. Dawno nie słyszałam komplementu.

- Dziękuję. Wiesz, ja... jakoś nie mam ochoty z nikim się spotykać. Nie jestem typem imprezowiczki, więc nie sądzę, że ktokolwiek by się dobrze ze mną bawił.

Spuściłam wzrok. Doskonale wiedziałam, że nie tylko o to chodziło, ale nie musiałam jej o tym mówić.

- A ty? Masz chłopaka? – Udałam zaciekawioną, byleby tylko zmienić temat.

- O tak! Poznałaś może Mike'a Newtona? Na ostatniej randce prawie mnie pocałował! Wiem, że miał to zrobić, bo zbliżał powoli swoją twarz do mojej, ale w ostatniej chwili do naszego stoliku podeszła jakaś wścibska kelnerka! Wiem, że wszyscy są zazdrośni o Mike'a, ale co ja na to poradzę? Najwidoczniej...

Wiedziałam, że obiecałam tacie postarać się z kimś zaprzyjaźnić, ale Jessica przerastała moje siły. Jej ciągłe świergotanie rozbijało się o moje błony bębenkowe, docierało do ślimaka i tak szybko, jak się pojawiało, znikało.

W czasie, kiedy ona opowiadała o swojej ostatniej randce, ja zaczęłam myśleć o przyszłym poniedziałku. Zastanawiałam się, czy na spotkaniu będzie jakaś osoba, która jest równie zakręcona jak ja. Miło by było mieć kogoś, kto przynajmniej po części jest w stanie mnie zrozumieć i z kim można porozmawiać.

Teraz tęsknisz za ludźmi, tak? Jakoś nigdy ci ich nie brakowało. Chcesz ją zastąpić, wypełnić lukę w sercu. Tak się nie da. Ono już nigdy nie będzie całe. Zawsze będzie w nim odłamana część.

Nie chcę jej zastąpić! Doskonale wiem, że to niemożliwe.

Więc po co się w ogóle starasz? Chcesz zrobić z siebie ofiarę, która potrzebuje towarzystwa? Ktoś nie chce rozmawiać tylko o tobie, a ty od razu skreślasz tą osobę z listy znajomych? Ty egoistko!
Przestań!

- Bello?!

Co mam niby przestać? Sama to zaczęłaś. Alice nie poprosiła mnie, żebym siedziała z nią podczas lunchu, ble, ble, ble. Czy ty się w ogóle słyszysz? Jesteś żałosna.

- Bello, co się dzieje?!

Zamrugałam kilka razy.

- Nic, to tylko migrena. – To zdawało się ją uspokoić.

- Jesteś pewna? Mogę iść z tobą do higienistki. Jest bardzo miła, tylko czepia się, gdy proszę ją o zwolnienie. No bo na serio, kto jest na tyle święty, żeby wysiedzieć cały czas w szkole? Nawet Cullenowie wyjeżdżają podczas słonecznych dni.

- Masz rację, każdy ma prawo do odpuszczenia sobie kilku godzin – powiedziałam, z trudem skupiając się na słowach.

- Widziałaś Edwarda? Uważa, że jest za dobry na jakąkolwiek dziewczynę w mieście. Coś podobnie do ciebie. Bylibyście dobraną parą. – Zachichotała.

- Jasne. Masz rację.

- Prawda? To co, zagadasz do niego? A może mam was sobie przedstawić? Kiedyś się z nim przyjaźniłam, no wiesz... – Puściła do mnie oczko. – To jak, podejdziemy do nich?

- Tak, oczy... Co?! Co jest, do cholery? Chcesz mnie... co? – Patrzyłam na nią z rozdziawioną buzią. – Zwariowałaś? Nie podchodzi się do nikogo i przedstawia tylko po to, żeby go poderwać. Ja nie wyznaczam sobie "celów" – Zrobiłam w powietrzu cudzysłów. – Zresztą, gdzie byłaś, kiedy ci mówiłam, że nie chcę z nikim chodzić?

Tym razem to ja ją zaskoczyłam. Nie spodziewała się takiej reakcji.

- Spokojnie, dziewczyno. Chciałam tylko pomóc, ale – wstała z krzesła – nic na siłę. To pa. – I odeszła.

Westchnęłam, wyciągnęłam z torby Ipoda i włączyłam koncert skrzypcowy Mendelssohna.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
Collette
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Gru 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 12:17, 25 Sty 2010 Powrót do góry

pierwsza pod rozdziałem V !!!!
to opowiadanie jest takie...głębokie. miło mi sie to czyta i juz nie moge sie doczekac kolejnego rozdziału.
długie rozdziały to to co lubie najbardziej..mam nadzieje ze nastepny bd rownie długaśny :)

okrutnie podoba mi sie sposób myslenia Belli..taki pokrecony troche skomplikowany ale tez prawdziwy...używasz bardzo trafnych i ciekawych metafor..

oby tylko tak dalej .


Collie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ezri
Nowonarodzony



Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 18:07, 27 Sty 2010 Powrót do góry

To opowiadanie zauroczyło mnie doszczętnie. Formułowałam sobie ten komentarz w myślach, ale to nic nie daje, bo mam mętlik w głowie.

Twoje słowa rzucają na czytelnika jakiś czar... Pozornie prosta historia (no powiedzmy, że proste jest obcowanie z istotami nadludzkimi, pozbieranie się po śmierci ukochanej osoby oraz przebywanie "w jednym pokoju" z podświadomością, która usiłuje wmówić nam, że wszystko co się wydarzyło jest naszą winą) ubrana w niecodzienne sformułowania. Trafne, metaforyczne, a jednocześnie pokrętne myślenie Belli mnie ujęło. Zastanawia mnie fakt jej WIEDZY... Może to przez to, że ona sama jest nieco inna, potrafi głębiej patrzeć.

Postacie wykreowane moim zdaniem genialnie. Szalenie podoba mi się to, że nie skupiasz się tylko i wyłącznie na Belli i Edwardzie. Tu każdy wnosi coś od siebie.

Wiersz nie jest wcale taki zły... Śmiałabym powiedziedzieć, że jest całkiem dobry (choć nie znam się na tym za dobrze), a w każdym razie adekwatny do tego co Bella czuje i chyba o to chodzi.

Ach, czy nie powinno być: Ten chłopak jest tobą zainteresowany?

Masz we mnie nową fankę Smile

Ezri


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ezri dnia Śro 18:14, 27 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 14:32, 01 Lut 2010 Powrót do góry

Przybywam z nowym rozdziałem, choć powinnam się uczyć na olimpiady (tak, módlmy się, żebym cokolwiek napisała), ale dostałam okropnej Weny i postanowiłam ją wykorzystać. Dziękuję wszystkim za komentarze i pochwały - to naprawdę nakręca do pisania i tak dobrze jest wiedzieć, co myślicie o moich wypocinach. Głównie po to je tu dałam - żeby dowiedzieć się, co inni powiedzą na ten temat, więc jeśli już spędzicie czas na czytaniu moich długaśnych rozdziałów, dajcie znać, co o o nich sądzicie. Życzę udanych ferii tym, którzy już je mają (ja, niestety, nie jestem wśród tych osób).

Rozdział pisałam przy tej melodii: [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział VI: Cień



Znów byłam sama. Wiem, że powinnam się już przyzwyczaić, ale... To z pozoru wcale nie było takie łatwe. Wokół mnie słychać było szemranie rozmów, cichy hałas słów, który tak często ignorowany, uważany za coś normalnego, tak bardzo chciał zajść mi za skórę. To wszystko otoczone przez delikatną melodię, snujące się dźwięki poruszane przez smyczki... Chciałam być gdzieś indziej. Nie przynależałam do tego miejsca. Burzliwa muzyka wprawiła moje serce w nierówne drgania, a łzy po prostu chciały popłynąć, uwolnić się raz jeszcze. Czy te uczucia kiedykolwiek się zmienią? Czy kiedykolwiek będę mogła powiedzieć, że jestem, gdzie powinnam być? Że jestem na swoim miejscu?

Wraz ze zwolnieniem się tempa melodii, opadłam z sił. Nie, już za późno. Odeszła jedyna osoba, która mnie naprawdę rozumiała i chociaż wiedziałam o tym od dawna, za każdym razem bolało tak samo. Lub bardziej.

Chciałam, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Żeby swoim zapachem, dotykiem, słowami zapewnił mnie, że mnie kocha i się o mnie troszczy. Że jestem dla niego ważna. Chciałam, żeby ktoś powiedział, iż mnie nie obwinia, nie starał się mnie zmienić, udowodnić, że cały czas się mylę. Czy to tak dużo?

Przypomniałam sobie lekcje baletu z okresu, kiedy chodziłam do pierwszej klasy podstawówki. Uśmiechnęłam się na wspomnienie daremnych usiłowań mojej nauczycielki, by uczynić ze mnie primabalerinę. Powiedziała, że "mam to coś w sobie, tylko muszę się bardziej postarać, by z obiecującego promyczka wykrzesać płomień". Mama była taka dumna, gdy zrobiłam pierwszy piruet z różową wstążką w ręku. Miała minę, jakby oglądała mistrzostwa świata w balecie, których ja byłam zwycięzcą. Zawsze podkreślała, że każda wygrana jest największa, o ile zwyciężamy samych siebie.

Ja już byłam pokonana.

Chociaż trudno mi się było do tego przyznać, potrzebowałam pomocy. I właśnie wtedy, gdy byłam gotowa wyciągnąć po nią rękę, nie dane było mi jej otrzymać. Powiedziałabym, że to niesprawiedliwe, ale wiedziałam lepiej. Zasłużyłam sobie na to.

O dziwo, głosik w mojej głowie ucichł. Nie wiedziałam, czy się ze mną zgadza, czy po prostu został przygłuszony przez moje myśli. A może ode mnie odszedł, jak inni?

- Hej. – Usłyszałam delikatny głos Rosalie.

Podniosłam głowę i zobaczyłam, że stoi przy moim stoliku. Widać było, że jest trochę zdenerwowana, ale i zdeterminowana. Nie wiedziałam, o co jej chodziło.

- Cześć. – Uśmiechnęłam się blado.

Odchrząknęła i przeczesała dłonią włosy.

- Mogę się dosiąść? Chciałam z tobą o czymś porozmawiać.

Przytaknęłam, że może, a w tym samym czasie zastanawiałam się, co, do diaska, jest grane. Rosalie była spośród piątki rodzeństwa najbardziej zdystansowana, a teraz przyszła do mnie zupełnie sama, by sobie pogadać? Coś mi się nie zgadzało.

Wyciągnęłam słuchawki z uszu i oparłam łokcie na stole. Czekałam, aż sama zacznie mówić.

- Widzisz, ja... Nie, to bez sensu. Ja nie chciałam zostawić cię samej.

Podniosłam lewą brew, nadal jej nie rozumiejąc.

- Po prostu uważam, że ktoś powinien się tobą zaopiekować. Wiem, że to dla ciebie trudny okres i pomyślałam, żebyśmy może gdzieś wyszły czasem? Jak sądzisz, to dobry pomysł? Nie myśl, że chcę się narzucić, czy coś, ja po prostu... ugh! Dlaczego to takie trudne? – Rosalie była sfrustrowana, a widok ten był tak niecodzienny, iż zaczęłam się śmiać. – Powiedziałam coś śmiesznego? – W jej głosie słychać było oburzenie. – No cóż, jeśli nie chcesz pomocy, to nie.

Zaczęła wstawać, a ja przestałam chichotać.

- Nie, to nie o to chodzi, Rosalie. Chociaż o to też. Po prostu twoja mina była dosyć komiczna i... Zaraz, chcesz ze mnie zrobić ofiarę, która sama sobie nie umie poradzić? – Tym razem to ja byłam zdenerwowana.

- Nie, oczywiście, że nie! Po prostu pomyślałam, że przyda ci się przyjaciółka.

- Ja nie potrzebuję litości. – Sama nie rozpoznawałam chłodu w moim głosie.

- To nie z litości, Bello – przekonywała mnie. – Po prostu daj sobie pomóc.

Zamilkłam. Czyż nie tego chciałam jeszcze przed chwilą? Nawet, gdy byłam świadoma, że to właśnie to, czego w tej chwili pragnęłam, trudno mi było przyjąć czyjąś pomoc.

- Więc dlaczego? – szepnęłam, nie będąc pewna, czy chcę wiedzieć. A co, jeśli sobie ze mnie kpi razem z jej rodzeństwem?

- Sama nie wiem. – Również zniżyła ton. – Można powiedzieć, że to moje instynkty kazały mi do ciebie podejść. – Uśmiechnęła się szeroko.

Odwzajemniłam uśmiech, ponieważ byłam już zmęczona podejrzewaniem każdego o złe zamiary. Jeśli będzie chciała, zrobi mi krzywdę z moją zgodą czy też bez.

***

Minęło kilka tygodni od rozmowy z Rosalie. Nigdy nie pomyślałabym, że się zaprzyjaźnimy, ale tym właśnie byłyśmy – przyjaciółkami, choć czasami miałam wrażenie, że ona traktuje mnie bardziej jak swoją córkę niż rówieśniczkę. Nie była wścibska, ale widać było, że się o mnie troszczy. Na początku wydawało mi się, że jest chłodna i niedostępna, ale teraz już wiedziałam, że to tylko pozory. W głębi duszy byłą delikatną dziewczynką, która chciała, żeby jej bliscy byli szczęśliwi.

Wciąż siedziałam na biologii obok Edwarda i dosyć często rozmawialiśmy. Jego obecność była jak delikatne objęcie, nienarzucające się, a jednak dające poczucie bezpieczeństwa. Cierpliwie czekał, aż będę gotowa na rozmowę.

Alice była nadal zdystansowana, choć zapewniła mnie, że to nie moja wina. Ja jednak nie mogłam powstrzymać się od podejrzewania, że to nieprawda. Najbardziej otwarta była Rosalie, która nakłoniła mnie do tego, żebym wróciła do ich stolika.

- Wybierasz się na Halloween? – zapytała mnie, gdy wychodziłyśmy ze szkoły po lekcjach.

Słońce świeciło niemrawo nad horyzontem i przez chwilę wydawało mi się, że moja przyjaciółka błyszczy. Zamrugałam kilka razy i wszystko wróciło do normy. Westchnęłam.

- Nie wiem, jakoś siebie na tym nie widzę. Już wolałabym zostać w domu i przeczytać jakąś książkę.

Zaśmiała się i powiedziała:

- Wiesz co? Brzmisz jak jakaś pani w średnim wieku! Chyba masz ochotę się trochę rozerwać? – Użyła na mnie tego wzroku i już miałam powiedzieć, że tak, kiedy usłyszałam:

- Dzwoneczku!

Poczułam, jak cała się czerwienię i zaczęłam kląć pod nosem, kiedy podbiegł do mnie mój ukochany przyjaciel. Gdy tylko znalazł się blisko mnie i zobaczyłam jego olbrzymi uśmiech, nie mogłam się już dłużej na niego gniewać.

Nie zdążyłam się z nim przywitać, gdyż ten podniósł mnie do góry i zrobił obrót. Cały czas się śmiałam.

- Postaw mnie na ziemi, idioto. Jesteśmy w miejscu publicznym, jeśli nie zauważyłeś!

Jacob tylko prychnął i nadal trzymał mnie w powietrzu.

- Jake, bo zacznę wrzeszczeć!

Wyszczerzył zęby.

- Już to robisz. Stęskniłem się za tobą.

O, tak. Teraz chciał wywołać u mnie wyrzuty sumienia.

- Ja za tobą też, ale to nie znaczy, że możesz mnie przez nieskończoną ilość czasu trzymać nad ziemią. A tak poza tym, nie bolą cię już ręce?

- Dzwoneczku – zaśmiał się – jesteś lekka jak piórko. Wierz mi, musiałbym bardzo długo to robić, żebym poczuł jakikolwiek ból.

- Och. – zarumieniłam się. – O! Mam lęk wysokości.

Popatrzył na mnie, jakbym zabiła mu pieska, ale postawił mnie z powrotem na ziemi.

- No, teraz mogę cię przynajmniej porządnie przytulić!

Objęłam go swoimi ramionami i rozkoszowałam się jego ciepłem.

- Hej, Jake – wyszeptałam w jego tors.

Poczułam, jak głaszcze mnie po głowie.

- Hej, Dzwoneczku – odpowiedział, lekko roznosząc dźwięki.

Do moich uszu dobiegło czyjeś chrząkanie.

- Och, przepraszam. – Oderwałam się od niego. – To jest Rosalie. Rosalie, to mój przyjaciel Jacob. – Przedstawiłam ich sobie, na co oni, ku mojemu zaskoczeniu, zaczęli mierzyć się wzrokiem.

- Yyy... czy ja o czymś nie wiem? Znacie się już może?

- Nie – odpowiedział sucho chłopak. – Chodź, Bells.

- Ale...

Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą.

Trzyma ją mocno za rękę, zaznaczając na jej skórze odciski, które z biegiem czasu staną się siniakami. Ona nie chce iść, błaga, by ją puścił. Kiedy to nie przynosi skutków, woła do niego, do prawdziwego Phila. On jej nie słyszy, zagubiony we własnej rozpaczy i nieszczęściu. Tym razem to on nawołuje o pomoc. Proszę, pomóż mi. Proszę, uwolnij mnie ode mnie. Proszę, zostań. Dźwięki nie chcą się uformować, on walczy sam ze sobą, jednocześnie bardziej zaciskając palce. Krzyk bólu. Jej słabość przypada mu do gustu, mógłby się wsłuchiwać w dźwięki wydawane przez jej ciało bez końca. Każdy dotyk powoduje reakcję. Ciekawe, czy nuta będzie wyższa, gdy zaciśnie swoje palce na jej pięknej, zgrabnej szyi? A co, jeśli...

- Bella, co się dzieje?

... pociągnie ją za te błyszczące aksamitne włosy? Cebulka po cebulce, wyrwane z czułej skóry, którą tak często głaskał. To takie fascynujące - rzeczy, które może jej zrobić. Ma ochotę uderzyć jej policzek, żeby zobaczyć, czy jego powierzchnia wyda mu się inna niż wtedy, gdy delikatnie dotykał ją opuszkami palców. Te piękne, rumiane policzki, uosobienie młodości i szczęścia. Chce odcisnąć swoją dłoń na ich przestrzeni, zaznaczyć, że to szczęście i młodość są jego, że to on je powoduje. Proszę, powiedz, że to ja jestem twoją miłością. Powiedz, że to ja wywołuję te rumieńce. Ona wciąż nie słyszy jego błagań, tylko odsuwa się od niego. Phil czuje wszechogarniającą rozpacz, to nie on jest jej przystanią. Chce wyrazić swoje uczucia i ból. Rzuca nią o podłogę, jego miłość zbyt silna, by być wyrozumiałą. Co moje, twoim się stanie. Chce się z nią podzielić. Będzie szczodry, o tak. Nikt mu nie zarzuci, że skrywał swoje myśli wewnątrz duszy. Okaże jej, jak bardzo jest mu bliska. Jego stopa łączy się z jej brzuchem, nawiązując niezniszczalną więź męki. Ten ból jest nie do wytrzymania, prawda, skarbie? Powiedz, jak bardzo chcesz to zakończyć. Pomogę ci, obiecuję. Razem powstrzymamy twoje komórki od reagowania na bodźce. Sprawimy, że zastygniesz, nieczuła. Wtedy to ja odnowię zamrożone życie i na nowo przywrócę cię do odczuwania. Widzisz, mam taką moc.

Wydawało się, że świat zawirował, ale tak naprawdę wiedziałam, że to tylko moje kolana nie chcą dłużej utrzymywać mnie w pionowej pozycji. Chciałam się czegoś uchwycić, lecz nie wyczuwałam niczego, co mogłoby mi pomóc. Przede mną była tylko przestrzeń, która nie była na tyle gęsta, by okazać wsparcie dla moich dłoni. Czy ta przestrzeń ma w sobie powietrze, czy może jest zbyt pusta, by atomy tlenu mogły ją wypełnić?

Wiedziałam, że już wcześniej tutaj byłam; w tym niewidocznym pomieszczeniu czekało na mnie ciepłe miejsce z lodowatym oparciem. Gdzieś, w kąciku mojego umysłu usłyszałam słowo, którego się obawiałam. Było całkiem znajome, choć mój mózg nie chciał rozszyfrować pojedynczych liter tak, abym wiedziała, jak je wymówić. Nie było ono na czubku mojego języka ani też na jego końcu, w ogóle nie chciało zasmakować jego nierównych linii rozłożonych po powierzchni. Słowo mnie opuściło.

Wiedziałam, że wraz z jego odejściem wróci do mnie coś ważniejszego. Musiałam się przygotować w razie, gdyby moje ciało miało mnie zdradzić, odmówić posłuszeństwa.

Tak dawno nie byłam w jego ramionach. Miałam słuszność, co do tego, że są niezwykle chłodne, jednak ciepło, jakie rozprowadzało się po mojej duszy, gdy mnie obejmował, wystarczało, by chcieć tam wracać. Chciałabym tu pozostać na zawsze. Nie musiałabym wtedy walczyć sama ze sobą, pozwoliłabym sobie na odczuwanie. Dlaczego musiał mnie opuszczać?

Poczułam, jak moje imię łaskocze jego wargi, wybiegając na wolność tylko po to, aby odkryć, że ich czerwona powierzchnia jest jego domem, gdzie czuje się najbezpieczniej. Trzymał mnie za głowę, nie poruszając dłonią, by nie stracić kontaktu. Dlaczego był tak blisko jedynie wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam? Czy nie wiedział, że jest dla mnie niezbędny przez cały czas?

Chciałam zobaczyć jego oczy, odszukać w nich odpowiedzi. Próbowałam podnieść powieki, błagając je o posłuszeństwo. Ktokolwiek usłyszał moje modlitwy, zlitował się nade mną i dał mi siłę. Otworzyłam oczy.

Napotkałam złoto. Nie było przejrzyste ani oczyszczone. Było nieosłonięte. Odkryte, uczciwe, szczere. Prawdziwe.

- Znowu to robię – wyszeptałam, odnajdując słowa.

Wygiął usta w przelotnym uśmiechu.

- Proszę, nie wypuszczaj mnie – błagałam go, nie zwracając uwagi na to, jak żałośnie to brzmiało.

Przybrał poważną minę, pełną mocy – w taki sposób wyobrażałam sobie twarz przysięgającego na najwyższe świętości.

- Nie wypuszczę cię, obiecuję.

Nastąpiła cisza, wypełniona moimi nierównymi oddechami. Zauważyłam, że jego klatka piersiowa się nie poruszała.

- Boisz się? – zapytał cicho, jakby sam się czegoś obawiał.

- Teraz nie – odpowiedziałam, zawstydzona.

Dlaczego tak nagle byłam skrępowana?

Poczułam chłód jego dłoni na policzku. Był tak delikatny, że miałam ochotę rozpłakać się z euforii, jaką dawał mi jego dotyk. Dlaczego te uczucia były tak silne?

- Gdzie jesteśmy? – Odpowiedź na to pytanie wydawała mi się taka nieistotna. Nie liczyło się nic prócz jego ramion.

- U mnie w pokoju. Przywiozła nas Rosalie. Miałaś atak na parkingu szkolnym.

Powoli przypomniałam sobie całe zajście i myśli, które mnie dręczyły. Jak...?

- Możemy porozmawiać?

Przytaknęłam.

- Co widziałaś, gdy Jacob pociągnął cię za nadgarstek?

Zacisnęłam oczy, powracając do tamtych obrazów. Moje serce załomotało w sprzeciwie.

- Moją mamę... i Phila. On też ją za sobą ciągnął, a kiedy próbowała się wyrwać, uderzył ją. On... cieszył się z jej bólu. Chciał, żeby czuła to samo, co on. Sądził, że dzięki temu nawiążą więź. Zamierzał ją zabić tylko po to, żeby pokazać jej, jaką ma moc. Żeby pokazać jej, jak bardzo ją kocha.

Czułam się tak, jakby ktoś zabierał mi wszystkie siły i zostawiał puste naczynie, pozbawione jakichkolwiek emocji. Świadomość tego, że to wszystko stało się z miłości, sprawiała, iż poczułam chwilowe obrzydzenie do tego uczucia.

- Ja nie chcę już tego widzieć. Dlaczego to za każdym razem powraca?

- Za każdym razem widzisz to samo?

- Nie... to znaczy tak, ale po części. Widzę mamę i Phila, który ją krzywdzi. Czasami widzę inne rzeczy, niezwiązane z tą sytuacją. Ja... tego nie rozumiem. Przecież mnie tam nie było. Nie widziałam, co on jej robił. Nie słyszałam jego myśli.

To zdawało się go zaintrygować.

- Słyszysz jego myśli?

- To jest tak, jakby ktoś mi je opowiadał, czytał w trzeciej narracji.

- Co dokładnie słyszysz?

- On cierpi, chce się uwolnić, ale nie może. Podobają mu się dźwięki, jakie wydaje, gdy ją uderza. Pragnie jej pomóc powstrzymać ból i później znowu przywrócić ją do życia. On jest chory.

Po moim ciele przebiegły dreszcze, od stóp do głowy i z powrotem. Chciałam uwolnić się od wiedzy, powrócić do błogiego stanu nieświadomości. Temu wszystkiemu można było zapobiec.

Czułam, jak jego ręce zakreślają koła na moim barku, jak powoli relaksuje moje napięte mięśnie. Chciałam mu powiedzieć, żeby przestał, żeby zrozumiał, że to mi się należy, ale jego dłonie miały dziwną moc nad moim ciałem – nie chciało mnie już dłużej słuchać, poddało się jego woli.

- Bello, to nie jest twoja wina. Nie mogłaś o tym wiedzieć. – Był tak tego pewny, że miałam ochotę wrzeszczeć ze szczęścia lub z rozpaczy.

- Ona chciała mi o tym powiedzieć. Dawała mi znaki. A ja ich nie zauważyłam – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do niego.

- Nie wszystko jest zawsze takim, jakbyśmy chcieli. Ty wciąż się obwiniasz, bo szukasz jakiegoś wyjaśnienia, choć ono nie istnieje. Nie każda rzecz na świecie ma powód, który jest dane nam poznać. Dlaczego nie możesz się z tym pogodzić?

Jego oczy nigdy nie były bardziej złote niż w tamtym momencie. Nie roztopiłaby ich nawet woda królewska – pomyślałam.

- Widzisz, to ona zawsze była pełna życia i tej dziwnej energii, której nigdy nie pojmowałam. Na jej twarzy bez przerwy gościł uśmiech i nigdy się nie poddawała. A ja... ja byłam jak jej cień. Robiłam to, co ona, bo była dla mnie najwyższym autorytetem. Pozostawała sobą, a i tak wszyscy ją uwielbiali. Za to ja... – Obniżyłam wzrok, spoglądając na moje dłonie. Trzęsły się. – Ja byłam jej cieniem. Podobnym i mniej perfekcyjnym, trudniejszym do zaakceptowania. W normalnym świecie to cienie są łatwiejsze do ukrycia. Wystarczy zaświecić światło i... To ona zawsze miała jakiś cel, nie ja. To ona chciała urzeczywistnić swoje marzenia.

- Wolałabyś umrzeć zamiast niej? – zapytał, a jego głos przesiąkał niedowierzaniem.

- Tak, chyba tak – odparłam, wciąż nie podnosząc wzroku.

Przycisnął mnie mocniej do siebie, choć wcześniej nie sądziłam, że to możliwe.

- Bello, musisz przestać tak myśleć. To właśnie tego by chciała, jestem pewien. Pragnęłaby, żebyś zaczęła żyć na nowo, z nowym powodem do szczęścia.

Spojrzałam na niego i znów miałam wrażenie, że jego skóra błyszczy, podobnie jak Rosalie.

- Wiem o tym, ale to nie zmienia faktu, że jest mi ciężko. Sam widzisz, że próbowałam... – Błagałam go o wyrozumiałość. – To nie jest takie łatwe.

Delikatnie się uśmiechnął.

- Wiem, że nie jest, ale nie martw się, dasz sobie radę.

- Nie uważasz mnie za wariatkę? – zapytałam, odrobinę zdziwiona.

Zbiłam go z tropu.

- Dlaczego miałbym cię uważać za wariatkę? – Usłyszałam echo oburzenia.

Zarumieniłam się. Sama nie wiem, co myślałam, mówiąc to na głos.

- Widzisz... mówię ci, że widzę rzeczy, których nie powinnam, słyszę czyjeś myśli, a fakt, że na co dzień też nie zachowuję się zbyt normalnie, nie pomaga.

Zaśmiał się, a ja z trudem powstrzymałam radosne westchnienie, które chciało przemknąć się przez szczelinę między moimi wargami.

- Tak, w dodatku na powitanie powiedziałaś mi, że nie uważasz mnie za człowieka. Powinienem cię raczej uważać za niezwykle spostrzegawczą, a nie szaloną.

- Więc przyznajesz, że nie jesteś człowiekiem?

Spoważniał, a jego głos przybrał surowy ton.

- Nigdy nie zaprzeczałem. – Westchnął. – Tylko jednego nie rozumiem. Dlaczego nie chcesz wiedzieć, kim jesteśmy? – Jego pytanie zdawało się męczyć go przez wiele dni – wypowiedział je tak, jakby było jego kluczem do jakiejś zagadki.

Wzruszyłam ramionami.

- Czasami lepiej jest nie wiedzieć. Tajemnice zazwyczaj nie są już takie fascynujące, gdy pozna się odpowiedź.

- Tak, ale wtedy nie musiałbym... – urwał.

- Co?

- Nie musiałbym udawać – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.

- Więc teraz udajesz? – Złość zaczęła we mnie rosnąć, choć silniejsze było poczucie beznadziei.

- Nie! Oczywiście, że nie. Po prostu... lepiej bym się czuł, gdybyś wiedziała, kim naprawdę jestem. Wtedy miałbym pewność, że nadal chcesz mnie znać.

Naturalnie, że będę chciała go znać! Jak mógł pomyśleć inaczej? A może miał powód? Jaka prawda byłaby na tyle straszna, by mnie zniechęcić?

- Nie jesteś zły – stwierdziłam. – W to nie uwierzę. To tak, jakby wszystko, co do tej pory było jasne, stało się ciemne.

Na jego twarzy pojawił się grymas, jakbym go uderzyła.

- Nie jestem dobry – powiedział na głos, ale jego oczy wołały: "Proszę, powiedz, że jestem!"

Dotknęłam jego kości policzkowej opuszkami palców, rozkoszując się w sensacji, jaką dostarczał mi ten dotyk.

- Masz w sobie zło – powiedziałam,- ale ono nie jest tobą.

Potrząsnął swoją głową, odrzucając możliwość, że mogłabym go tak łatwo zaakceptować.

- Nie możesz tego wiedzieć. Nie znasz mnie.

Uśmiechnęłam się smutno.

- Więc pozwól mi się poznać.

Patrzyłam mu prosto w oczy, nie zrywając kontaktu. Czułam się tak, jakby ktoś przywiązał moje tęczówki do jego - mogłabym przysiąc, że w jego złotych obwódkach skrywał się brązowy cień.

- Dobrze, pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Powiem ci, czym jestem.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Nie 10:42, 14 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Lussina
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:38, 13 Lut 2010 Powrót do góry

Twoje opowiadanie jest świetne, jedno z najlepszych, które czytałam;) Masz niezwykły styl, każesz czytelnikowi zatrzymać się na chwilę, skłaniasz do refleksji, kocham to=D
Bardzo podoba mi się, jak przedstawiłaś Rosalie. Nie jest ona pustą lalką jak w większości ff, tylko osobą o bardzo rozwiniętym instynkcie macierzyńskim Wink Ciekawi mnie, jak Bella zareaguje na dalsze słowa Edwarda, przyjmie to ze stoickim spokojem czy zdziwi się czy coś innego się stanie?
Pozdrawiam i życzę weny=)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ezri
Nowonarodzony



Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 21:36, 20 Lut 2010 Powrót do góry

W sumie, nie dziwię się, że w Rosalie obudziła się chęć "matkowania" Belli. Jest to nieliczne z tych opowiadań, gdzie postać Swan mnie nie denerwuje, a intryguje. Patrzy na świat trochę jak dziecko, przez co widzi więcej. Nie ogranicza swego pojmowania stereotypami tego co być nie powinno. I jestem pewna, że kiedy Bella pozna prawdę o tym, kim jest jej melodia zareaguje "prawidłowo". Znaczy się, nie zacznie wrzeszczeć i uciekać:D Nie spodziewałam się natomiast po Edwardzie takiego zdeterminowania w dążeniu do tego, by ona poznała jego tożsamość. Choć po głębszym zastanowieniu się, stwierdzam, że nie jest to dziwne. Im większą mamy świadomość konieczności utrzymania czegoś, co nas dotyczy w tajemnicy, tym trudniej nam to przychodzi. Zwłaszcza przed osobami, na których nam zależy i przez które chcemy być akceptowani. Nie potrafię dziś zebrać myśli więc kończę podziękowaniem za ten rozdział.

Ezri


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 1:09, 26 Lut 2010 Powrót do góry

Zaczęłam dziś czytać od nowa to opowiadanie i znalazłam taką masę błędów, że dostałam wypieków na twarzy, które wciąż nie chcą zejść. Dlatego też zamierzam zawiesić je na jakiś czas - niezbyt długo, ale wystarczająco, by je poprawić. Pisanie kolejnego rozdziału jest już w toku i pewnie za kilka dni go skończę, ale nie wrócę tutaj z niczym nowym, dopóki nie pozbędę się tych pomyłek. Sama nie wiem, jak mogłam je pominąć...
Mam nadzieję, że wciąż będziecie mieć do mnie cierpliwość i powrócicie do tego tematu, gdy już skończę go "maglować".
L.M.
PS Dziękuję Wam za wszystkie komentarze - naprawdę podnoszą mnie na duchu nawet wtedy, gdy mam nieudany dzień.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Pią 12:16, 26 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
DreamGirl
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Maj 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:53, 18 Maj 2010 Powrót do góry

Luiza Marie zaczęła pisać jedno z najlepszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałam...Kwadratowy
Nie wiem jakich doszukałaś się błędów, ale mimo to jestem skłonna jeszcze trochę poczekać na dalszy ciąg. Jednak muszę poprosić abyś nie przedłużała tego bardzo długo bo naprawdę świetnie Ci idzie...i I szczerze mówiąc już ie mogę się doczekać dalszej części Kwadratowy.
Treść jest świetna. Intrygują tajemnice w opowiadaniu...

Nie daj nam zbyt długo czekać Kwadratowy
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin