FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Confessions of a Difficult Woman [T] [+18] [NZ] R 22 06.12 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 19:54, 16 Lut 2011 Powrót do góry

Dzwonuś,
Przeczytałam ostatni rozdział dziś rano w pracy (a, co! nie ma to jak ostry lemon do porannej kawy Laughing ) i powiem szczerze, że do teraz mam mieszane uczucia.
Pierwsza część – do seksu przez telefon – podobała mi się. Fajnie pokazane (nieco świąteczne) relacje pomiędzy Cullenami, świetny Jasper w koszuli w niebieskie kurczaczki i Alice, jak zawsze bardzo przeczulona na punkcie gustownego ubioru. Ale jak doczytałam te zatrzaski, w końcu jej się spodobały… Twisted Evil
Śmieszny wątek z psiakiem Rosalie. Co prawda nie wiem jak autorka mogła dać na imię rottweilerowi Chewbacca (rozumiem, że gdyby to był wyglądający jak mały niedźwiedź, kudłaty owczarek kaukaski, ale gładkowłosy zakapior, łypiący oczami spod beżowych brwi???). Zdecydowanie nigdy Chewie, z nota bene również genialnej sagi Star Wars, nigdy nie kojarzył mi się z rottweilerem. Ponadto jakoś nie chce mi się wierzyć, że Emmett nie poradziłby sobie z takim psem (sam jest wielki jak góra, a do tego pogodny jak baranek, a psy to wyczuwają). No cóż, najwyraźniej autorka chyba nie miała do czynienia z psami tej rasy i wydaje mi się, że po prostu oparła się na powszechnej, błędnej opinii, jaką mają rottweilery. W każdym razie ten fragment mnie rozbawił i zdecydowanie „ocieplił” klimat tego opowiadania.
Część, w której Edward dzwoni do Lei i „uprawiają” seks przez telefon mnie troszkę zniesmaczył i bynajmniej nie przez to, co robili. Przeszkadzał mi strasznie nadmiar przekleństw. Nie wiem, jak to wyglądało w oryginale, ale w języku polskim te ciągłe „O, ku***” mnie denerwowało strasznie. Za dużo tego. Fajnie jest, jak taka scena poparta jest soczystym, dosadnym zwrotem, ale na Jowisza!!! - Kto kochając się, non stop używa wulgaryzmów. Wiem, Dzwonuś, że starasz się zapewne tłumaczyć jak najbardziej zgodnie z oryginałem, ale nie wiem, może oni w angielskim mają jakąś większą chociaż rozpiętość przekleństw, a u nas są tylko dwa czy trzy podstawowe zwroty.
Pomimo, że czasem się skrzywię czytając to opowiadanie, to je lubię. Ma w sobie to coś – czyta się je w zasadzie lekko, ciągle staram się dojrzeć w postępowaniu głównych bohaterów (którzy przypominają mi koty w marcu, albo króliki) jakiejś głębi, choć czasem nie daję rady. Ale ponieważ należę do osób cierpliwych, zdecydowanie dotrwam do końca i mam nadzieję, że w końcu mnie czymś zaskoczą, oprócz stosowania kolejnych pozycji ars amandi.
W tym biją wszystkich na głowę.
Wiem, że bardziej Ci zawsze rozpisuję się na temat fabuły i postaci, ale na pewno zdajesz sobie sprawę, że tłumaczysz genialnie. Zatem dużo weny i czasu Ci życzę przy opracowywaniu kolejnych rozdziałów, bo czekam na ciąg dalszy, choćby z tego powodu, że jestem ciekawa jak dalej potoczy się ta historia. No i czekam na trochę więcej o nietypowej Belli, Jacobie i coraz ciekawiej przedstawianym Secie.
Ściskam, Bajka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Śro 20:01, 16 Lut 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 22:00, 17 Lut 2011 Powrót do góry

Problem z komentowaniem tłumaczeń polega na tym, że czasem bez znajomości oryginału trudno powiedzieć coś więcej ponad to, co ewentualnie interesowałoby autora/autorkę, ale samego tłumacza już niekoniecznie. Do czego zmierzam? Jakkolwiek bardzo lubię ten tekst - jest bezpośredni, gorący i przesycony zapachem piżma - Dzwoneczku, nie masz wpływu na to, co faktycznie zastaniemy w kolejnych rozdziałach. I nie wiem, czy to na pewno dobrze. Jest kilka kwestii, które jako czytelniczkę (znającą opowiadania również od drugiej strony - ich powstawania) zaczynają mnie niepokoić. Mianowicie: pewne rozdrobnienie narracji. Narracja pierwszoosobowa jest trudna i łatwa jednocześnie. Ma swoje zalety, zwłaszcza w scenach łóżkowych i emocjonalnych, ale przeskakiwanie z jednej postaci na kolejną mi jednak odrobinę wadzi. Druga sprawa to już kwestia przesycania relacji głównej pary seksem. Ja wiem, że tak miało być, tak być musi i w ogóle przecież Cullen=kisiel w majtkach, ale... Zaczyna mi brakować realizmu.

Przekleństwa, orgazmy z kosmosu - to działa, a jednocześnie budzi wątpliwość. A kiedy zaczyna się wątpić, tekst traci magię. I tu właśnie ból tłumaczenia: możesz pomijać część brzydkich wyrazów, fragmenty tłumaczyć zgodnie z ich sensem, niekoniecznie dosłownie, ale sam tekst się nie zmieni. To nawet nie zarzut, bardziej stwierdzenie faktu. Samo to, że komentuję, oznacza, że Wyznania są dla mnie naprawdę ważne i dziękuję za zaproszenie na ten rozdział.

Nie wiem, czy przez jakiś czas nie będę się rumienić, odbierając jakikolwiek telefon. :D


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Czw 22:03, 17 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:44, 18 Lut 2011 Powrót do góry

Hej, Dzwoneczku!
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję. Co do Twojego tłumaczenia - robisz to genialnie. Wszystko jest płynnie, idealnie, dopięte na ostatni guzik, nic nie zgrzyta i w ogóle. W ogóle nie powinnaś mnie wymieniać w roli bety, bo nic właściwie nie zrobiłam. Ale i tak miło mi, że mogę czytać rozdział przed wszystkimi innymi. To dla mnie zaszczyt, Dzwoneczku :*
Co do rozdziału. Podobał mi się. Większość zdawała się być taka rodzinna, przesycona charakterystyczną atmosferą. Fajnie było czytać o Cullenach, o tym jak Edward czuje się w towarzystwie bliskich, jak oni na niego reagują. Było w tym coś niesamowicie ciekawego, po rzadko dostajemy tutaj takie fragmenty. Była to miła odskocznia od tych wszystkich scen - Leah/Edward. Nie żebym miała coś do ich scen, ale czasami fajnie przeczytać coś innego, co nakreśli nam otoczenie, relacje i powie nam więcej o bohaterach. No i to spotkanie rodzinne bardzo mi się przez to podobało.
A seks przez telefon. Czytam, że poprzedniczkom zgrzytały przekleństwa i w ogóle, a ja jakoś się do tego przyzwyczaiłam w tym opowiadaniu. Też jakoś mi się to nie podoba, ale nie uważam, by w tym rozdziale było więcej tych przekleństw niż w poprzednich i nie zwróciłam tutaj na to większej uwagi niż przy poprzednich częściach. Scena nawet fajna. Nawet na odległość Leah i Edward mocno na siebie działają, nie tylko gdy są obok siebie.
Lubię to opowiadanie. Dziękuję, że je tak wytrwale i wspaniale tłumaczysz!
Buziaki!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 23:47, 19 Lut 2011 Powrót do góry

Bajeczko, na pocieszenie powiem, że następny rozdział będzie bez lemona, bez tylu wulgaryzmów i naprawdę bardzo fajny. Co do wulgaryzmów... No trochę ciężko wykazać się kreatywnością w przypadku często powtarzanego "fuck". Już zamieniłam gdzieniegdzie na "cholera", tam gdzie się dało na "ja pierdolę", no ale jakoś wyczerpał mi się tym razem repertuar... Laughing Może po prostu powinnam je nie wszędzie dawać. Przemyślę to Wink No ale z drugiej strony, skoro autorka tak to widzi... Zawsze mam dylemat, czy "ugrzeczniać" trochę...
Angels - co do rozdrobnionej narracji, to to się trochę uspokoi. Będzie jeszcze od czasu do czasu wracało - widać, że autorka eksperymentowała, szukała, chciała przedstawić wątki, które dzieją się poza główną parą. Cóż, nie przyszło jej do głowy, żeby zastosować neutralną, trzecioosobową narrację albo jej nie lubi... Myślę, że to trochę taki "urok" fanficków czyli opowiadań pisanych na bieżąco i nie poprawianych jako całość... Co do realizmu, to go nie zabraknie. Ten cały seks to taki ich zamknięty świat, bąbelek, który na razie ich chroni przed tym realizmem. Bo sporo przeciwności przed nimi - to tak, żeby zaciekawić.
Oczywiście, ze nie mam wpływu na opowiadanie, ale nie o to też chodzi, żeby komentarzami wpływać na jego bieg. Ot miło jest dzielić wrażenia na temat tego, co się wspólnie czyta. Ja jestem bardzo ciekawa, jak odbieracie to opowiadanie, bo się do niego przywiązałam.
Leah... myślę że to bardzo złożona i ciekawa postać. Jeszcze wielokrotnie nas zaskoczy, gdy poznamy ją bliżej... Spory bagaż doświadczeń doprowadził do tego, jaka jest, a raczej jaką twarz pokazuje. Pewne sygnały z przeszłości były tu i ówdzie przemycane w tekście, jeszcze się pojawią.
Tak więc, lemony będą jeszcze, ale trochę zaczną odchodzić w cień...
To tak, by was zachęcić, bez zbytniego spojlerowania...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kju
Dobry wampir



Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 836
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:04, 04 Mar 2011 Powrót do góry

hej Dzwoneczku, powrocilam do Twojego ff, przeczytalam w wersji pdfowej z chomika, lepiej zdecydowanie sie czyta Wink no ale nie o tym
jak na razie czekam na rozwiniecie fabuly, zaczynam podejrzewac, ze jednak osoba Belli jednak pod koniec moze nie zamiesza, ale wplynie na niektore decyzje Wink
natomiast z rozwiniecia akcji czysto fizycznych Leah jawi mi sie jako niezla zdzira, co z tego, ze piekna, pociagajaca jak z charakteru to ku.rwa byla prosze pana Wink nie wiem dlaczego Edward zachwycil sie jej inteligencja bazujac tylko na jednym komentarzu dotyczacym Polanskiego i Chinatown, jak na razie to dla mnie zwierzece chucie, temat Heidi, uderzonej w nos w ogole nie rozwiniety, co z nia sie stalo, jak wyglada, zainteresowana tylko dymankiem przez De
na razie oprocz duzej dawki seksu, nawilzacza i prezerwatyw, to za wiele nie wiem, nie wiem czy Emmett zachwycil sie Rose, bo byla lepsza dupa do pieprzenia niz Leah.. ? Cool
calosc poprawna spojna, ale jakos brakuje mi wiekszego bodzca intelektualnego, nie wiem moze czar Edzia juz na mnie nie dziala, ale kuzwa ile razy on moze byc gotowy na seks w ciagu jednej doby - jakis robocop czy inny terminator, chcialabym poznac takiego demona seksu Laughing
moze Leah ma ciekawa osobowosc, owszem nosi dosc duzy bagaz doswiadczen, ale na razie oprocz chamskich ripost, lania w morde i apetytu na ostry seks i chlania na umor nie wydaje sie byc barwna postacia
na razie osoba Edwarda popychajaca ja tu i owdzie dodaje jej blasku, ale nie wiem na jak dlugo starczy mi zapalu, aby kontynuowac czytanie
wiem, wiem Dzwoneczku, Ty tylko tlumaczysz, ale po cudownym AIEKu jakos wydaje mi sie to byc totalna szmira
doceniam Twoja i Offieczki prace, nie poddawajcie sie i moze nie czytajcie mojego komentarza Wink

edit

mnie bluzgi nie przeszkadzaja , zwlaszcza w czasie seksu Cool


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kju dnia Pią 23:16, 04 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 20:49, 18 Mar 2011 Powrót do góry

kju, ja jednak będę bronić Lei, bo zdzirą ona nie jest - toż nie puszcza się na prawo i lewo, robi to tylko z Edwardem. A że on tak na nią działa, to zaraz zdzira...?
Co do Heidi, to właśnie w tym rozdziale, który nadchodzi, jest kontynuacja tego wątku. Faktycznie "gotowość" Eda powala i dziwi, ale cóż... młodość... Wink
A ja właśnie lubię w tym opowiadaniu to, że nie jest ono takie słodkie, takie bajkowe... No dobra, wstawiam następny rozdział. Tym razem lemona nie będzie :P


9. Uroki poniedziałków


Beta: Susan :*


Edward

– Cześć, Feliks – pozdrawiam go, siadając przy stole w stołówce z filiżanką kawy.
– Dzień dobry, Edward – mruczy z ustami pełnymi jajecznicy.
– Jak się czujesz? – uśmiecham się i lekko poklepuję jego bark.
– Usadzony – mamrocze i pociąga haust soku pomarańczowego. – Trener mówi, że jestem niewystarczająco skupiony. Kupę czasu zajmuje mi radzenie sobie ze szkołą, a teraz jeszcze muszę dodatkowo się uczyć do egzaminów SAT*.
– Mówiłem ci już, że nie musisz kontynuować futbolu – próbuję go uspokoić, dmuchając na kawę.
Matka Feliksa zmarła trzy miesiące temu, a jego ojciec odsiaduje wyrok dożywocia w Walla Walla. Chłopak nie ma innej rodziny. Chronię go przed zakładem opiekuńczym dzięki specjalnemu programowi, stworzonemu przez Garetta. Feliks jest prawnie usamodzielniony, ale przy spełnieniu warunku, że mieszka w schronisku i chodzi do szkoły. Nie chciał porzucić drużyny. Chyba sądzi, że to jego przepustka do college’u. Jest o wiele bystrzejszy, niż gotów byłby przyznać, przynajmniej w niektórych dziedzinach.
– Hej, Jane. – Twarz chłopca rozświetla uśmiech, gdy ją pozdrawia.
Jane spogląda na nas i posyła mi uśmieszek winowajcy, po czym siada obok Aleca, obrócona do nas plecami.
– Wiem, że powiedziałeś Heidi, iż ubiegłej nocy nic nie zaszło… – mówię ściszonym głosem, ale Feliks potrząsa głową.
– Edward – protestuje cicho i patrzy na mnie zirytowany – nie kłamałem. Do niczego nie doszło.
– Nie mówię tylko o niedzielnej nocy – brzmię bardziej zagniewany, niż zamierzałem.
Jakakolwiek aktywność seksualna jest w schronisku zabroniona. Dzieciaki nie mogą nawet trzymać się za ręce ani całować na terenie schroniska. To mogłoby dać tym, którzy chcą nas zamknąć dokładnie tyle amunicji, ile potrzeba, by mogli to zrobić. Poza tym bez względu na to, jak twarde wydają się niektóre z tych nastolatków, rozwojowo to ciągle jeszcze dzieci i nie są gotowe na wszystkie komplikacje, które wiążą się z uprawianiem seksu.
– Nigdy nie posunęliśmy się dalej niż obściskiwanie i to było w parku – Feliks odpiera zdecydowanie zarzut. Obserwuję go uważnie, starając się rozpoznać, czy kłamie.
– Ona ma piętnaście lat – mówię z naciskiem i spostrzegam, że robię to trochę za głośno. Podnoszę wzrok i widzę, jak Jane patrzy na mnie wilkiem przez ramię.
– Wiem – zapewnia mnie Feliks szeptem i kładzie dłoń na moim ramieniu. – Nie zamierzam pozbawić jej dziewictwa.
– To dobrze – staram się brzmieć spokojnie, mimo że ochota, by walnąć pięścią w stół, walczy ze spokojnym głosem w mojej głowie. Napominam sam siebie, że on ma tylko siedemnaście lat i jestem odpowiedzialny za jego zdrowie i bezpieczeństwo.
– Nie, dopóki mi nie powie, że mnie kocha – mówi z dumnym uśmiechem, mrugając do Jane, która wywraca oczami i z powrotem przenosi uwagę na swój talerz.
– Co? – pytam, bo racjonalna część mojego umysłu zaczyna przegrywać batalię, a palce zwijają się w pięść.
– Posłuchaj – wzdycha Feliks i nachyla się bliżej, by szeptać do mnie – dziewczyny nie mówią tego, dopóki nie są o tym przekonane, a szczególnie takie dziewczyny jak Jane. Jeśli chcę, by była moja, a chcę, to muszę się powstrzymać i być silnym. To jedyny sposób, by pozostała mną zainteresowana.
Gapię się oniemiały na to, co najprawdopodobniej jest najbardziej naiwnym chłopcem, jakiego w życiu spotkałem. On ją naprawdę kocha i nic nie mogę poradzić, że zastanawiam się, czy ma pojęcie, na jak wiele cierpienia narazi samego siebie. Kobiety potrafią kłamać tak samo jak mężczyźni.
– No dobra, kochani, czas kończyć i ruszyć się – głos Heidi wyrywa mnie ze stanu odrętwienia i wpatrywania się jak sroka w gnat. Podnoszę wzrok i widzę ją paradującą w absurdalnie dużych okularach słonecznych. – Feliks, twój autobus czeka, pośpiesz się.
– Jasne – mamrocze chłopak, zagarniając resztę jajek i bekonu pomiędzy dwa tosty, by zrobić zatłuszczoną, prowizoryczną kanapkę. – Miło się gadało, Edward.
– Tu są pieniądze na lunch. – Heidi uśmiecha się, wsuwając kopertę do kieszeni jego szkolnej kurtki i lekko poklepuje go po barku.
– Cześć, Feliks – mówi Jane wysokim, kobiecym głosem, który w ogóle nie przypomina jej własnego. Feliks ogląda się, by posłać jej głupkowaty uśmiech, niemal biegnąc do drzwi.
– Jane! – Heidi wykrzykuje jej imię, uprzedzając mnie. – Masz spotkanie z opiekunem, Alec, idziesz na wizytę do lekarza. Janie i Sarah, wasz autobus też już czeka. Lauren, jesteś umówiona z pielęgniarką, a ty, Carl, masz za godzinę rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy. Pozostali, został wam kwadrans, by skończyć jeść i wyjść na czas wolny.
Większość dzieciaków nie mieszka tutaj na stałe, więc musimy wypuszczać je ze schroniska na określoną ilość czasu, tak aby nie było ono uważane za ich miejsce zamieszkania. Funkcjonowanie jako schronisko tymczasowe pozwala nam ominąć pewne reguły prawne, które normalnie służą ochronie dzieci. Na przykład obowiązek powiadomienia rodziców, że tu przebywają. Rodzice powinni chronić dzieci, być ich bezpieczną ostoją. W ciągu krótkiego czasu pracy tutaj nauczyłem się, że aż nazbyt często tak po prostu nie jest.
Zerkam na Lauren, która mija mój stół. Uśmiecham się do niej, a ona szybko odwraca wzrok. Jest u nas od miesiąca, od kiedy doszła do siebie po tym, jak trzeba było wypompować jej z żołądka zawartość butelki środka do udrażniania odpływów. Najwyraźniej ojciec Lauren „wypożyczał” ją do zabawy swoim kumplom, odkąd skończyła jedenasty rok życia. Gdy w wieku szesnastu lat poroniła po raz trzeci, zdecydowała, że sama zakończy ten ból. Wieloletnia przyjaciółka mojego ojca była jej pielęgniarką na oddziale intensywnej terapii. Zaryzykowała utratę pracy, by wykraść Lauren ze szpitala i przemycić ją do mojego samochodu, zanim zjawił się tam jej ojciec.
– Dzień dobry, Ed – macha do mnie Carl, przechodząc obok w pośpiechu. Jego matka powiedziała mu, że nigdy nie chciała mieć dzieci, kiedy porzuciła go w sklepie spożywczym i zniknęła bez śladu. Przez dwa dni czekał, aż wróci, zanim zauważył go nasz były mieszkaniec, który pracował w tym sklepie, i zawiózł do schroniska. Nie rozumiem, jak rodzice mogą traktować dzieci w taki sposób, wyrzucając je, jakby były śmieciami.
Na stół przede mną upada z hukiem notatnik, wyrywając mnie z zamyślenia. Spoglądam w górę na swoje odbicie w okularach Heidi.
– Musisz przejrzeć jej kartotekę – mówi ze ściągniętymi wargami, po czym odwraca się i odchodzi.
– Heidi! – wołam, biegnąc za nią. W końcu doganiam ją w jej biurze.
– Jestem naprawdę zajęta – oświadcza, siadając przy biurku i dokładając starań, by wpatrywać się w monitor.
– Przepraszam za tamtą noc – wzdycham i przeczesuję palcami włosy, usiłując znaleźć właściwe słowa.
– Taa… No cóż, dostałam pracę w Volt – mówi, pisząc na klawiaturze i z roztargnieniem przerzucając włosy za ramię.
– To wspaniale – staram się brzmieć entuzjastycznie, ale to trudne, gdy jej odejście staje się realne.
– Powiedziałam mu, że będą musieli poczekać parę miesięcy – odzywa się oschłym, formalnym tonem, ale dostrzegam cień uśmiechu na jej wargach i czuję ogarniającą mnie ulgę. – Wieki zajęło mi doprowadzenie tego miejsca do przyzwoitego stanu. Nie mam zamiaru pozwolić ci wpuścić tu jakiegoś nierozgarniętego zastępcę, żeby to wszystko schrzanił.
– Dziękuję – mówię, czując ściskanie w gardle, gdy uświadamiam sobie, że Heidi jest nie tylko współpracowniczką, ale i przyjaciółką.
– Proszę bardzo – wzdycha, zsuwając okulary, by odkryć kalejdoskop zielonych, purpurowych i czarnych sińców dookoła oka.
– O mój Boże – wciągam powietrze i śpieszę, by obejrzeć jej twarz.
– Wygląda gorzej, niż jest – stwierdza z nikłym uśmiechem.
– Tak mi przykro – mówię, przyklękając przy niej.
– Po prostu trzymaj swoją stukniętą dziewczynę z dala ode mnie, dobrze? – jęczy i poklepuje mnie sztywno po ramieniu. Choć wiem, że odnosi się do Lei, jestem zaskoczony, bo nigdy dotąd nie myślałem o niej jako o swojej dziewczynie.
– Na pewno z nią porozmawiam. Jeszcze raz przepraszam – mówię, wstając.
– Zrób to. A teraz idź po Aleca, jesteście umówieni w Swedish** za pół godziny. – Heidi odwraca się z powrotem do klawiatury i zaczyna w nią stukać.
Kieruję się do drzwi, ciągle czując wewnętrzny konflikt i zażenowanie.
– Jesteś mi winien nową parę Manolo Blahników. Twój przyjaciel Demetri jest nieco ekscentryczny – mówi z uśmieszkiem i wolałbym nie wiedzieć dokładnie, co ma na myśli, ale, niestety, wiem.
– Tak chyba będzie fair – mówię z grymasem, a ona uśmiecha się do mnie promiennie, gdy odwracam się, by wyjść.

Leah

– Halo, tu Leah – odbieram telefon po raz tysięczny.

Dlaczego poniedziałki zawsze są do dupy?

– Hej, jest tu jakiś facet, który chce się z tobą zobaczyć – burczy Carlo w słuchawce, a ja wywracam oczami.
– Mógłbyś być bardziej precyzyjny? – pytam, odwracając się z powrotem do monitora i spostrzegam, że właśnie wyrzuciło mnie z tego cholernego systemu. Nienawidzę wymyślnych programów monitorujących.
– Mówi, że nazywa się Cullen – prycha Carlo, po czym coś mamrocze.
Ogarnia mnie panika i mylę się, wpisując hasło.
– Co? – Przełykam ślinę i rozglądam się po biurze. Kathy wczytuje się w kwartalny raport finansowy, za to Hope przygląda mi się z niewielkim uśmieszkiem wyginającym w górę kącik jej ust.
– Och, czekaj – szczebiocze mi w ucho Carlo – Kim tu jest, zaprowadzi go.
– CO TAKIEGO? – skrzeczę i wstaję. Kabel od hełmofonu pociąga telefon, który sunie przez biurko, strącając klawiaturę i większość moich papierów na podłogę.
– Wszystko w porządku? – pyta łagodnie Kathy, gdy Hope śmieje się tak gwałtownie, że prawie spada do tyłu z krzesła.
– Świetnie – mówię, ostrożnie zdejmując hełmofon i natychmiast staram się ogarnąć ten bałagan.
Tkwię pod biurkiem, usiłując dosięgnąć formularza przelewu, gdy słyszę zbliżające się kroki dwóch osób. Przynajmniej podchodzą od przodu, więc nie zobaczą mojego tyłka wystającego zza blatu.
– Leah? – woła mnie Kim. Gramolę się spod biurka.
– Tutaj jestem – gderam i zaczynam wstawać. Zatrzymuję się, gdy ktoś mocno chwyta i przytrzymuje mój łokieć. Podnoszę wzrok, by napotkać rozbawione spojrzenie uśmiechniętego Edwarda.
– Zgubiłaś coś? – pyta, dźwigając mnie, aż staję na własnych nogach i wyrywam ramię z jego uścisku.
– Tylko godność – mamroczę i zerkam na Kim, która wygląda, jakby miała zaraz posikać się od powstrzymywania śmiechu.
– Dzięki, Kim – mówię, obdarzając ją najgroźniejszym z moich spojrzeń i odwracam się do Cullena.
– Co ty tu robisz? – warczę, starając się ignorować czkawkę, której doznaje moje serce, gdy głosik w głowie piszczy, że on tu jest.
– Chciałem cię zabrać na lunch – odpowiada ze wzruszeniem ramion, a ja dręczę umysł wyszukiwaniem powodu, by dać mu kosza.
– Mam mnóstwo pracy – mówię, spoglądając na biurko i zauważam, że moja klawiatura ciągle zwisa na kablu. – Cholera.
Pochylam się, by ją chwycić i postawić na blacie. Edward kładzie rękę na biurku i czuję, jak napiera na mój bark.
– Po prostu zgódź się, gapią się na nas – szepcze. Podnoszę wzrok i spostrzegam, jak trzy pary oczu natychmiast usiłują patrzeć w inną stronę.

Ja pitolę.

– Tylko zablokuję komputer – mamroczę, uderzając w klawisze i patrząc, jak pojawia się mój wygaszacz ekranu – zdjęcie, na którym ja i Bella pozujemy na tle olbrzymiego kaktusa, które po chwili przechodzi płynnie w fotografię wujka Charliego i mnie, siedzących na pomoście przy domu wujka Billy’ego. Miałam wtedy pięć lat i Charlie próbował pokazać mi, jak się zarzuca wędkę. Chwytam kurtkę i odwracam się, widząc Edwarda wpatrującego się w mój monitor z uśmiechem na twarzy.
– Ruszaj – mówię, odpychając go od biurka.
Idziemy First Avenue, kierując się ku Pyramid Brewery, bo to najłatwiejsza i najbliższa opcja. Wyczuwam jego uśmieszek, ale nie mam ochoty robić sceny na środku pieprzonej ulicy. Czekam, aż dotrzemy do wejścia i gdy Edward przechodzi do przodu, by otworzyć dla mnie drzwi, rzucam mu piorunujące spojrzenie.
– Co jest takie zabawne? – pytam z drwiącym uśmiechem, wchodząc do maleńkiej poczekalni.
– Witajcie. – Pełen werwy dekolt o piskliwym głosie wita mnie olśniewającym, fałszywym uśmiechem, który ukazuje idealnie proste zęby. Nie odpowiadam, zamiast tego czekam i obserwuję. Widzę dokładnie ten moment, w którym panna dostrzega Edwarda i całkowicie zapomina o moim istnieniu. – Cześć, jestem Brandy – mówi zmysłowym tonem i pochyla się do przodu, odsłaniając więcej cycków, które wcale nie są takie świetne.
– Cześć – odpowiada Edward. Zerkam na niego i uśmiecham się na widok jego zirytowanej miny. Przynajmniej przyzwoitość nakazuje mu wyrazić dezaprobatę na jej reakcję.
– Stolik dla dwojga – rzucam, pochylając się przed nim i obdarzając dziewczynę szerokim uśmiechem, który mówi: „Łapy precz, suko”.
– Och, zaraz zobaczę, co mogę dla państwa zrobić – wzdycha, wycofując się i wpatrując w rozkład sali, jakby tłumaczyła Torę.
– Powinnam tobie pozwolić się tym zająć. – Odwracam się do Edwarda i czuję, jak wsuwa rękę pod moją kurtkę.
– Lubię, gdy jesteś taka – szepcze, przesuwając dłoń po moim biodrze w górę, do talii. To mały, raczej banalny gest, ale niesamowicie mnie podnieca.
– Na pewno jesteś głodny? – pytam, zaglądając mu w oczy i żałując, że jestem taka łatwa. Jego uśmiech rośnie, gdy pochyla się ku mnie. Czuję, jak przypływ paniki i dreszcz oczekiwania wywracają mój żołądek, gdy Edward jest coraz bliżej pocałowania mnie.
– Przepraszam. – Cycata wyrasta tuż obok nas ze swoim nieodłącznym sztucznym uśmiechem. – Państwa stolik czeka.
– Może poczekać minutkę – warczę. Chwytam Edwarda za włosy i szarpię, ciągnąc go w dół, po czym zawzięcie całuję.
Chwyta mnie w talii, przyciągając solidnie do swojego ciała i jęczy w moje usta. Dwie sekundy dzielą mnie od tego, bym zdarła z niego ubranie i zaczęła go pieprzyć na oczach Wielkich Cycków, gdy dobija się do mnie zdrowy rozsądek.
– Okej – sapię, przerywając pocałunek i widzę, że Edwardowi tak samo brakuje tchu. – Prowadź, Candy.
– Brandy – syczy na mnie i mija nas.
– Wszystko jedno – prycham, a Edward próbuje objąć mnie w talii. – Przestań.
– Co mam przestać? – chichocze i wodzi palcami po mojej brodzie.
– Dupek – wybucham, odpychając uderzeniem jego rękę. Chwyta moją dłoń i trzyma za nadgarstek, gdy idziemy dalej.
– Proszę bardzo – mówi Brandy, rzucając na stół menu dla nas. – Kyle będzie waszym kelnerem. Życzę smacznego.
Odchodząc, mamrocze coś pod nosem. Nijak nie potrafię jej współczuć. Edward puszcza mój nadgarstek i zaczyna ściągać mi kurtkę. Odwracam się i wpatruję, jak wiesza ją porządnie na oparciu krzesła, które następnie dla mnie odsuwa, bym mogła usiąść.
– Może zaraz zaczniesz mówić do mnie „pani” – zrzędzę, siadając.
– Tylko jeśli miałabyś na sobie suknię – odpowiada, zrzucając własne okrycie, po czym również siada. To gruba, wełniana, dwurzędowa kurtka marynarska. Mam ochotę jej dotknąć, ale odwracam wzrok, przenosząc go na kartę dań. Wpatruję się w nią przez kilka minut, nie widząc tak naprawdę. Jestem zbyt zajęta staraniami, by nie spoglądać na Edwarda studiującego swój egzemplarz.
– Dzień dobry, jak się macie? – Znajomy głos odwraca moją uwagę od problemu nie gapienia się na Edwarda i gdy podnoszę wzrok, widzę Calvina Kleina Kyle’a. – Leah!
– Cześć, Kyle – pozdrawiam go, machając ręką i żałuję, że nie mogę schować się pod stołem.
Calvin Klein Kyle to jeden z najseksowniejszych kelnerów w Pyramid. Wraz z dziewczynami mamy jego grafik praktycznie wykuty na pamięć. Przynajmniej raz w tygodniu wstępowałyśmy tu na lunch, by go seksualnie molestować. Uwielbiał to, oczywiście, i oddawał równie zapalczywie. Jakieś sześć miesięcy temu spotkałyśmy się tu wszystkie na drinka po pracy. Kyle akurat kończył zmianę i przyłączył się do nas. Po czym on i ja wylądowaliśmy, obściskując się, w moim samochodzie na parkingu.
Nie spałam z nim, ale dał mi swój numer telefonu; jakoś nie mogłam zdobyć się na to, by do niego zadzwonić. Za ładniutki i zbyt miły. Jest nauczycielem nauk przyrodniczych, do kurwy nędzy! Został zwolniony w wyniku cięć budżetowych i utrzymuje się na powierzchni dzięki pracy kelnera. Już jest wystarczająco źle, że Hope weszło w nawyk puszczanie piosenki Van Halen „Hot for Teacher” za każdym razem, gdy wybieram się na lunch. Nawet zrobiła z tego dzwonek przypisany w jej komórce mojemu numerowi.

Co za franca!

– Czy ty i dżentelmen, twój przyjaciel, życzylibyście sobie jakiś napój chłodzący? – pyta Kyle z grzecznym uśmiechem. Zaczynają mi się pocić dłonie.
– Dżentelmen chciałby IPA*** – mówi Edward dziwnym tonem, gładząc moją dłoń. – A ty czego się napijesz? – Pochyla się ku mnie, a ja zerkam na niego kątem oka.
– Piwa korzennego – mamroczę, obracając głowę, by na niego spojrzeć.
– Dla niej korzenne piwo – oznajmia Kyle’owi z uprzejmym uśmiechem na twarzy, który, jak się domyślam, jest totalnie nieprawdziwy.
– Wspaniale, przyniosę wasze napoje, a wy zdecydujcie, co chcielibyście zjeść – odpowiada Kyle, uśmiechając się wymuszenie i odwraca się, by odejść.
– Piwo korzenne? – chichocze Edward, ściskając moją rękę.
– Muszę jeszcze wrócić do pracy – marudzę, a on uśmiecha się do mnie, kreśląc kciukiem małe kółka na moim przedramieniu.
Już mam coś powiedzieć na temat jego nagłego napadu okazywania czułości, gdy znikąd pojawia się Kyle, trzymając nasze napoje.
– No dobrze – mówi, obdarzając nas swoim bezkonkurencyjnym uśmiechem gwiazdy filmowej i stawiając szklanki na papierowych podkładkach, po czym wyciąga mały notes. – Jesteście gotowi, by złożyć zamówienie?
– Zdecydowałaś się? – Edward zniża ku mnie głowę. Czuję, jak jego miękkie włosy muskają mój policzek. Rzucam mu spojrzenie z ukosa.
– Cheesburger z bekonem, frytki i sos farmerski – bełkoczę moje standardowe zamówienie i niedbale rzucam menu na stół.
– Dla mnie to samo – mówi Edward, znowu z tym fałszywym uśmiechem, ale w jego oczach przemyka jakiś cień, gdy kładzie kartę na wierzchu mojej.
– Jasne – mamrocze Kyle, chwytając oba menu, po czym wycofuje się do bezpiecznej strefy kuchni.
– A może tak obsikasz stół dookoła? Nie sądzę, żeby Kyle zrozumiał twoje subtelne aluzje – utyskuję, wpatrując się w Edwarda.
– Myślisz, że zauważą? – Odwraca głowę, by spojrzeć na mnie i ten uśmiech zadowolenia z siebie wskakuje na swoje miejsce.
– Zdecydowanie zauważą, jeśli grzmotnę cię krzesłem – odpowiadam, marszcząc brwi.
– Ty to zaproponowałaś – chichocze, odchylając się do tyłu. Nareszcie mogę wziąć głęboki oddech.
– Pij lepiej piwo – wybucham i biorę łyk własnego, korzennego.
Edward unosi do ust szklankę bursztynowego napoju i bierze łyk, po czym przeciąga językiem po brzegu szklanki, gdy ją odsuwa. Przebiega mnie dreszcz, który staram się ukryć, udając, że wykręcam szyję.
– Jak ci się podoba praca na Quest Field? – Przekrzywia głowę na bok, patrząc na mnie z uśmiechem, który przyprawia mnie o ścisk w gardle.
– Chyba nie będziemy tego robić, prawda? – Posyłam mu srogie spojrzenie.
– Robić czego? – Wygląda na zdezorientowanego i zaczynam czuć się jak zołza.
– Ucinać sobie miłej pogawędki – mówię, wywracając oczami, po czym odwijam sztućce z papierowej serwetki.
Edward nic nie mówi. Chcę na niego spojrzeć, ale jestem zbyt wielkim tchórzem, by zobaczyć jego reakcję.
– No cóż, tego, co nam dobrze wychodzi, nie możemy robić tutaj… – Jego gorący oddech muska moje ucho i szyję.
Znowu przechodzi mnie dreszcz, gdy wodzi ustami w dół, wzdłuż boku mojej szyi, dłonią obejmując kark. Zamykam oczy i żałuję, że nie mam wystarczająco siły, by go powstrzymać.
– Edward – szepczę, ściskając nóż do masła w pobielałej na knykciach pięści, gdy jego ręka przesuwa się po moim udzie. – Proszę, nie.
Znika w mgnieniu oka. Gdy podnoszę wzrok, widzę, jak ponownie zbliża piwo do ust. Jego wyraz twarzy jest pasywny, a oczy wpatrują się w wysokie okna wykuszowe. Podążam za jego spojrzeniem, patrząc na mroczny nieboskłon za stadionem i Safeco Field. Mewy przecinają płaszczyznę nieba, zataczając leniwe kółka nad światłami ulicznymi.
Przenoszę wzrok z powrotem na Edwarda, a on ciągle gapi się w okno ze spokojem malującym się na twarzy. Czuję się winna, jakbym zrobiła coś złego, nie pozwalając mu zaliczyć drugiej bazy w restauracji. Przygryzam dolną wargę i zastanawiam się, co powinnam powiedzieć.
– Proszę bardzo. – Kyle nadchodzi zza rogu z tacą na ramieniu, wyładowaną jedzeniem. Stawia przed nami talerze i sprawdza, czy wszystko w porządku, zanim odchodzi. Notuję w pamięci, by dać mu duży napiwek i obserwuję, jak Edward w milczeniu zabiera się do jedzenia. Przypomina to oglądanie etiopskiej ceremonii podania kawy. Ostrożnie odwija serwetkę i wyjmuje sztućce, układając każdy z nich na właściwym miejscu obok talerza. Następnie bierze nóż do masła i przecina burgera na pół. Podpiera ubrudzony nóż o róg talerza i chwyta odkrojoną połowę. Każdy ruch jest precyzyjny, jakby robił to już milion razy w tej określonej kolejności. Mam ochotę krzyczeć.
– Czekaj! – wołam, gdy już ma wziąć kęs.
– Coś nie tak? – Wygląda na zatroskanego i zaczyna wnikliwie badać swoje danie.
– Odłóż to – mówię, wskazując na połowę burgera.
– Dlaczego? – pyta z uniesionymi brwiami.
– Po prostu to zrób – jęczę i pcham jego nadgarstek tak długo, aż odkłada burgera na talerz. Chwytam ten talerz i zamieniam miejscami z moim, upewniając się, że udaje mi się strącić jego łyżkę i widelec na podłogę. Edward pochyla się, by je podnieść, ale łapię go za ramię.
– Zostaw je – mówię i trzymam dotąd, aż z powrotem się prostuje. – A teraz nie przecinaj tego, tylko jedz.
Powoli uśmiech wykwita na jego twarzy, gdy wpatruje się we mnie, a ja wykorzystuję okazję, by porwać serwetkę z jego kolan. Mnę ją i rzucam na stół.
– Tak lepiej? – pyta, a jego uśmiech szybko przeradza się w ironiczny uśmieszek w pełnej krasie.
– Po prostu jedz – rzucam pogardliwie i biorę do ręki jego OCD**** burgera. Odgryzam kawałek, delektując się wędzonym aromatem bekonu. Edward potrząsa głową. Chwyta za swoja kanapkę i bierze kęs, właśnie gdy mazisty kleks ketchupu ląduje na jego koszuli.

Rosalie

– Proszę pana, byłam tu już dwa razy. – Smukła, wredna stewardessa stoi z rękami na biodrach i patrzy na nas gniewnie.
– Sheila – mówi Emmett najbardziej czarującym głosem, gładząc ręką moje ramię. Wciskam się mocniej w siedzenie, żebym nie musiała jej oglądać. – Jak widzisz, jestem, jak to mówią, solidnym facetem i te maleńkie buteleczki to dla mnie jak picie z zakraplacza do oczu.
– Rozumiem, ale mamy określone przepisy, których musimy przestrzegać – broni się Sheila. Nie muszę widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że Cullenowy urok już wygrywa.
– Powiem ci, co zrobić – mówi Em tym tonem, który zawsze sprawia, że mam ochotę zaginać palce u stóp. – Weź to, daj mi trochę tych buteleczek i nie będę ci się naprzykrzał do końca lotu. – Odchyla się do tyłu i poklepuje mnie po nodze. Widzę twarz stewardessy, gdy ta rozgląda się nerwowo, a potem kiwa głową, zanim znika.
– Ile jej dałeś? – pytam, przyciskając czoło do jego ramienia.
– Wystarczająco, by zostawiła nas w spokoju – odpowiada i pochyla się, by pocałować moją głowę.
Zanim mam szansę się z nim spierać, pojawia się Sheila z torbą i sześciopakiem toniku.
– Tyle mogłam załatwić – mówi ściszonym głosem i rzuca przyniesione rzeczy na kolana Emmetta.
– Dziękuję – woła Em za nią, po czym wręcza mi torbę.
Otwieram ją i widzę, że jest wypełniona buteleczkami Tanqueray. Zawiera też śniadaniówkę z plasterkami limonki.
– Podasz mi jedną, kochanie? – Emmett już otwiera puszkę toniku, a ja wzdycham.
– Proszę bardzo. – Wręczam mu buteleczkę i stawiam torbę na podłodze, przy nogach. Mam gdzieś pieprzone limonki.
– Powiedz kiedy – mamrocze Em, nalewając alkohol do szklanki. Nie mówię nic, dokąd nie przestaje.
– Nie powiedziałam, że już – zrzędzę.
– Nie będziesz piła czystego – protestuje w rzadkim przejawie oporu.
– Po prostu dolej tonik i daj mi to – marudzę, wpatrując się w okno. Chmury. Tylko tyle mogę zobaczyć, może to i dobrze.
– Mogę najpierw dostać buziaka? – pyta Emmett. Jego szczere spojrzenie brązowych oczu przyprawia mnie o drżenie serca.
– Dziękuję – mówię, przyciskając wargi do jego warg.
Czuję lekkie ściśnięcie w piersi, gdy delikatnie przywiera do mnie ustami. Żadnego języka, zero napalenia. Właśnie dlatego go kocham. Pomimo całej tej pozy krzykacza w głębi serca jest dobrym człowiekiem, który, z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny, kocha mnie. Odsuwa się po pocałunku, gładząc mnie po policzku i trochę mi żal.
– A teraz wypij. Będziesz po tym duża i silna jak ja – szepcze z uśmiechem, puszczając oko.
Wiem, że wcale nie czuje się tak dobrze z tym, że piję, jak to okazuje, ale rozumie, że tego potrzebuję. Biorę spory łyk, marszcząc nos na sosnowy zapach dżinu.
Nie byłam w domu od procesu, pięć długich lat, a mimo to ciągle czuję się cholernie rozstrojona nerwowo. Przyciskam rozpaloną twarz do ciepłego ramienia Emmetta i staram się odepchnąć te mroczne, niechciane myśli. Gail mówi, że powinnam skupić się na pozytywnych rzeczach, gdy mam atak złego nastroju, ale nie przychodzi mi do głowy nic pozytywnego. Więc – przestawiam się na moją standardową opcję, czyli gniew.
Do mojego umysłu wkrada się wizja twarzy Edwarda z wypisaną na niej winą, gdy trzymał w dłoni te bilety na koncert, i wzbudza we mnie krzepiącą falę wściekłości. Nie mogę, cholera, w to uwierzyć! A mimo to… mogę. Zastanawiałam się, kiedy tych dwoje zetrze się ze sobą. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że Leah pozna się na żenujących, szkolnych wygłupach Edwarda jako jego spaczonym sposobie na flirt. I z pewnością za cholerę bym nie wpadła na to, że Edward będzie miał jaja, by aktywnie się za nią uganiać.
Nigdy nie wykazywał nieśmiałości, jeśli chodzi o dorównywanie Emmettowi czy chęć przewyższenia go. Pieprzenie eks-dziewczyn brata po prostu wydawało się podłe, nawet dla Edwarda. Czasami nie rozumiem, jak Em może go kochać, mimo całego gówna, które powoduje i mimo tego, jaki jest bezwzględny. Edward w niczym nie przypomina Emmetta albo Alice. Jest zadowolonym z siebie, aroganckim dupkiem.

Leah, coś ty sobie, ku***, myślała

Emmett kończy robić sobie drinka, aczkolwiek bardzo rozcieńczonego, i bierze łyk.
– Nie rozumiem, jak możesz to pić, smakuje jak płyn do mycia szyb. – Robi kwaśną minę, a ja obdarzam go śmiechem, na który liczył.
– Kupię ci coolera*****, gdy wylądujemy – odpowiadam z uśmieszkiem, a on beka głośno.
– To jest mój skarb! Wiesz, jak mi dogodzić – poklepuje moje ramię i całuje mnie w czoło.

Leah

Gdy wychodzimy na chłodne powietrze, Edward chwyta mnie za nadgarstek. Zatrzymuję się na schodkach prowadzących na parking.
– Dlaczego to robisz? – pytam, wpatrując się w jego rękę ściskającą moją.
– Czy to ci przeszkadza? – Jego głos ma w sobie wyzywający ton. Podnoszę wzrok, by spojrzeć na jego twarz. – Chcesz, żebym przestał? – Edward uśmiecha się do mnie, wiatr igra z jego włosami, a oczy są zmrużone w kącikach.
Nie wiem, co odpowiedzieć. To mi przeszkadza, ale dlatego, że nie chcę, by przestał. Cała ta sytuacja wydaje się pokręcona. Zjedliśmy lunch niemal w milczeniu, nie licząc krótkotrwałej dyskusji w sprawie rachunku, którą wygrałam. To z pewnością był najbardziej dziwaczny lunch, na jaki kiedykolwiek z kimś poszłam. Jeśli to była randka.
Dlaczego obchodzi mnie, czy była czy nie?
– Edward! – Ktoś wykrzykuje jego imię, na co on podnosi wzrok, a jego uśmiech natychmiast znika. Uwalniam rękę z jego uścisku, ignorując piekący ból w klatce piersiowej i patrzę na dwoje nastolatków podbiegających do nas. Chłopak jest wysoki i wychudzony. Wygląda niemal jak wyszczuplona, dziecięca wersja Edwarda. Dziewczyna jest drobna, ma jasne, oklapnięte włosy i mierzy mnie wzrokiem. Nie wyglądają na nikogo, kogo mogłabym sobie wyobrazić jako znajomego Edwarda. Wyglądają na bezdomnych.
– Co wy tu robicie? – Edward brzmi tak podobnie do Carlisle’a, że muszę zwalczyć uśmiech. Zbiega po schodkach, by ich powitać.
– Hej, nie patrz na mnie. – Blondynka trzyma podniesione ręce i wskazuje na chudzielca.
– Dostałem jednorazowy aparat fotograficzny od Heidi jako wczesny prezent bożonarodzeniowy. – Chłopiec dyszy, gdy mówi. Jest śmiertelnie blady i wymizerowany. – Chciałem zrobić nam zdjęcie w rzeźbie-rękawicy łapacza.
– Gdzie twoja kurtka? – Edward wydaje się nie słyszeć tego, co dzieciak mówi. Podchodzi do niego, zdejmując własną kurtkę i okrywając nią chłopca.
– Coś ty za jedna? – pyta blondyneczka, patrząc na mnie spode łba, a ja tłumię w sobie chęć roześmiania się. Jestem pewna, że twarda z niej sztuka, ale niełatwo mnie onieśmielić.
– Leah – mówię, przechodząc obok niej ku Edwardowi. Nie mam zamiaru dać się wciągnąć w zawody typu „kto dalej nasiusia” z nastolatką. Muszę gdzieś wytyczyć granicę.
– Masz sine usta – narzeka Edward na chłopca, który wywraca oczami, gdy Cullen energicznie rozciera mu ramiona.
– Może się ogrzać w biurze, jeśli chcesz – mówię, dotykając barku Edwarda.
– Nie – reaguje ostro, patrząc na mnie, jakby zapomniał, że tam jestem.
– Okej, muszę wracać – mamroczę i odchodzę.
Udaje mi się dojść do skrzyżowania, ale jest czerwone światło i za duży ruch, żebym odważyła się przejść. Naciskam na przycisk sygnalizatora, żałując, że nie mogę ominąć tych wszystkich świateł.
– Leah! – Edward brzmi bez tchu, podbiegając do mnie.
– Dlaczego tu jesteś? – pytam, obracając się, by spojrzeć na niego. Ma rumieńce na twarzy i wygląda pięknie. Faceci nie powinni być tacy piękni, to powinno być karalne.
– Chciałem cię zabrać na lunch – jest zmieszany i chyba ma poczucie winy.
To dobrze, powinien czuć się winny.
– Dzięki za lunch – wzdycham i próbuję gestem dłoni zapobiec następnym słowom, cokolwiek miał zamiar powiedzieć. Widzę, że dzieciaki zbliżają się do nas.
– Proszę… – Łapie mnie za nadgarstek, a ja zaciskam szczękę, wpatrując się w jego bladą pięść przyczepioną do mojego ciemnego przedramienia. – Chcę cię przedstawić.
Staram się zdusić poczucie lęku, gdy staję twarzą w twarz z dwójką dzieci.
– Leah, to są Alec i Jane – mówi Edward, puszczając mój nadgarstek i wskazując na nich. – Mieszkają na stałe w schronisku dla uciekinierów, którym zarządzam dla jednego z przyjaciół ojca.
– Cześć – odzywa się Alec, machając workowatym rękawem i uśmiechając się do mnie szeroko.
– A więc ty i on robicie to? – pyta Jane z psotnym wyrazem jaskrawoniebieskich oczu.
Dostrzegam, że oczy Edwarda prawie wyskakują z orbit i postanawiam trochę się zabawić.
– Tak – odpowiadam z uśmieszkiem.
Edward przenosi na mnie spojrzenie i szczęka mu opada.
– Czy jest dobry? – Jane uśmiecha się diabelsko.
– Jane! – prosi Edward i robi krok do przodu, by dotknąć jej ramienia.
– Lepszy niż większość – mówię ze wzruszeniem ramion.
– LEAH! – Edward w końcu krzyczy.
– On wygląda bardzo zabawnie, kiedy się wścieka – śmieje się Jane, gdy Edward robi się intensywnie czerwony.
Właśnie mam przyznać, że sądzę, iż wygląda wtedy seksownie, gdy głośny kaszel przerywa nasz śmiech. Edward zwraca się ku Alecowi, zanim nawet zauważam, że to on jest tym, który się krztusi. Stoi zgięty wpół, całe jego ciało trzęsie się z każdym kaszlnięciem. Jane nagle jest u jego boku i przykładając mu ręce do twarzy, coś do niego szepcze.
– Rozluźnij się, nie walcz z tym – mówi Edward spokojnym głosem, jedną ręką obejmując ramię chłopca. Po kilku pełnych napięcia minutach kaszel Aleca wygasa i chłopiec podnosi się, wyglądając na jeszcze bledszego niż przedtem.
– Mój samochód stoi na parkingu za restauracją, a kluczyki są w prawej kieszeni. – Edward poklepuje bok Aleca. – Możecie uruchomić silnik, by włączyć ogrzewanie, ale jeśli auto przemieści się choćby o centymetr, oboje dostaniecie szlaban na telewizję na cały tydzień.
– Jasne – mówi Jane i chwytając brata za płaszcz Edwarda, ciągnie go za sobą. – Cześć, Leah!
– Cześć – śmieję się, gdy odchodzą, patrząc, jak Alec do mnie macha. – Powinieneś iść z nimi.
Chcę go zapytać, kiedy zaczął prowadzić to schronisko. Emmett mówił mi, że Edward rzucił swoją wymarzoną pracę w korporacji, ale założyłam, że pewnie mu się znudziła. Tak właśnie robią dzieciaki bogaczy – rezygnują z pracy, luźno spędzają czas, bo mogą sobie pozwolić, żeby sępić od rodziców. Schronisko dla uciekinierów jakoś nie wpasowuje się w moje wyobrażenie Edwarda; podobnie jak fakt, że zachowywał się jak duży brat w stosunku do dwójki dzieci z ulicy. To strona jego osobowości, której nigdy dotąd nie widziałam i nawet mi się spodobała.
– Chciałbym cię odprowadzić do biura – mówi, podchodząc i wyciągając do mnie rękę. Wpatruję się w nią przez sekundę, w końcu z westchnieniem wsuwam w nią dłoń. Przechodzimy przez skrzyżowanie i mijamy rzeźbę, o której wspominał Alec.
– Powinieneś był pozwolić mu zrobić zdjęcia – mówię, zerkając na ruch na następnych światłach i czuję, jak palce Edwarda zacieśniają chwyt na mojej dłoni.
– Ma chore serce – odpowiada. Spoglądam na jego twarz, ale on wpatruje się w chodnik. – Naprawdę nie powinien opuszczać schroniska.
– W takim razie tym bardziej powinieneś mu pozwolić – mówię i ciągnę go, by przejść przez jezdnię w kierunku stadionowego centrum imprez, zanim zmieni się światło.
Idziemy w milczeniu przez całą drogę do wejścia dla pracowników, gdzie w końcu puszczam jego rękę. Sięgam do kieszeni, by wyjąć identyfikator i przyłożyć go do skanera, a Edward łapie mnie w talii.
– Edward – sapię, gdy popycha mnie na twardą, cementową ścianę. Chwytam go za ramiona i przytrzymuję, rozglądając się wokół. Nie widzę nikogo w pobliżu.
– Obawiasz się, że ktoś ze współpracowników zobaczy? – Uśmiecha się, jego oczy są skupione na mojej twarzy.
– Tak – syczę, gdy przyciska do mnie ciało i wtedy się poddaję.
– Cały dzień chciałem to zrobić. – Chucha na moje wargi, czubkiem języka obrysowując kontur ust. Jego ręce są zimne, gdy wślizgują się pod moją bluzkę, by kciukami przemknąć po sutkach.
– Cholera – jęczę, gdy czuję udo wsuwające się między moje nogi i napierające na łechtaczkę.
– Powiedz, że mnie pragniesz – wzdycha Edward, po czym wbija język w moje usta i gwałtownie się wycofuje, gdy próbuję go pochwycić w pocałunku.
– Nie drażnij się ze mną… – jęczę, wpijając się paznokciami w jego barki, by przyciągnąć go bliżej.
– Powiedz to – warczy, skrobiąc tępą krawędzią zębów wzdłuż mojej szczęki.
– Nie – mówię ostro, zagarniając pełną pięść jego włosów i próbuję szarpnąć, by zniżył się ku mnie. Przesuwa głowę, by przycisnąć twarz do mojej szyi i śmieje się seksownym półgłosem. Jego ręce zsuwają się z moich piersi, podążając przez brzuch do zapięcia dżinsów.
– Przestań – dyszę, naciskając na jego klatkę piersiową.
– Co? – Jest zmieszany, podniecony i… przepiękny.
– Nie będę się tutaj z tobą pieprzyć – rzucam, odpychając go całkowicie.
– Czy ty nigdy się nie obściskiwałaś? – pyta, sięgając ręką, by przeczesać palcami moje włosy.
– Nie jestem jakąś napaloną nastolatką! – Mój głos brzmi dziwnie, jakbym się przed nim usprawiedliwiała, a on tylko się uśmiecha.
– Mogłabyś mnie nabrać. – Obejmuje dłonią moją twarz, a drugą rękę wsuwa mi w spodnie i gładzi pulsującą łechtaczkę.
Zaczynam wydawać nieskładne dźwięki, gdy jego palce tańczą na moim wrażliwym miejscu, a on jednocześnie zaciska pięść w moich włosach. Przemieszcza ciało, zmieniając kąt ułożenia ręki i wsuwa we mnie palec. Nabieram raptownie powietrza, gdy szarpnięciem odciąga moją głową do tyłu i niemal pożera moje otwarte usta.

Edward

Wiatr uderza we mnie, tnąc ostro jak nóż, gdy nieśpiesznie zmierzam w stronę parkingu za Pyramid Brewery. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak Leah poruszała się pode mną, o jej cichych, uległych jękach i wszystkich tych rzeczach, które mam zamiar jej zrobić dziś wieczorem, kiedy będę mógł ściągnąć z niej ubranie.
Gdy zbliżam się do samochodu, widzę, że jest uruchomiony, rura wypompowuje spaliny w zimne powietrze. Słyszę sprzeczkę Jane i Aleca, obchodząc wóz z tyłu, gdy nagle volvo zatacza się w moją stronę. Błyskawicznie uskakuję z drogi, a wtedy samochód raptownie zatrzymuje się i silnik gaśnie. Podbiegam do okna kierowcy i widzę Jane za kierownicą, wrzeszczącą na brata.
– Jane – wzdycham, stukając w szybę i usiłując pozostać spokojnym.
Odwraca wolno głowę i obdarza mnie najbardziej niewinnym uśmiechem, otwierając drzwi.
– Cześć, Edward – mówi miłym tonem.
Szarpię za drzwi i pochylam się, by wyrwać kluczyki ze stacyjki. Naciskam przycisk otwarcia bagażnika, po czym się prostuję.
– Wyłazić z samochodu, oboje – próbuję brzmieć neutralnie. Odwracam się, by podejść do bagażnika.
Mama i Alice dały mi mnóstwo zimowych ubrań dla dzieciaków, które nabyły przy okazji kupowania prezentów. Na szczęście zapomniałem je wypakować dziś rano. Przekopuję torbę z dodatkami i znajduję dwie pary rękawiczek.
– To nie moja wina – jęczy Jane, pojawiając się obok mnie.
– Nie chcę tego słyszeć – mamroczę, podtykając jej rękawiczki. – Alec!
– Tak. – Wyskakuje w polu widzenia, moja kurtka wisi na nim jak namiot.
– Proszę. – Rzucam mu rękawiczki, a on łapie je i nakłada na ręce.
Po kilku minutach znajduję dwie czapki i kurtkę narciarską, która wygląda na rozmiar chłopca. Daję mu znak, by zdjął moje okrycie, a on natychmiast je z siebie strząsa, Wręczam mu nową kurtkę i czapkę.
– A ja nie dostanę takiej? – pyta Jane, gdy wciskam czapkę w jej ręce.
– To nie jest wystarczająco dobre? – Obracam się, by spojrzeć na gruby, wełniany płaszczyk, który dałem jej miesiąc temu.
– Ona po prostu chce sprawiać wrażenie, że jeździ na nartach – mówi Alec, parskając śmiechem.
– Zamknij się, fiucie – wybucha Jane na brata, a ja czuję, że zaczyna mnie boleć głowa.
– Spokój, oboje! – ryczę na nich, wkładając kurtkę i zamykając trzaśnięciem bagażnik. – Wszyscy gotowi, by pójść zrobić zdjęcia?
– Taak! – chrypi radośnie Alec, podskakując.
– Możemy później iść na kawę? – Jane trzepocze przesadnie rzęsami.
– Niech będzie – wzdycham mimo uśmiechu. – Chodźmy, zanim na śmierć zamarzniemy.

Leah

Udaje mi się doprowadzić do ładu ciuchy, zanim docieram do biura, gdzie znajduję Jaspera opierającego się o mój stolik.
– Jasper – mój głos brzmi wysoko i piszcząco. Przekraczam próg i natychmiast przyciągam go do siebie w niedźwiedzim uścisku.
– Ech, Leah – charkocze w moje włosy, gdy ściskam go mocno.
Nie wiem, dlaczego mam ochotę płakać na jego widok i przytulać go, jakby był moim dawno nie widzianym szczeniaczkiem.
– Przepraszam – mówię, puszczając go i cofając się o krok, by dać mu trochę przestrzeni.
– Nie ma za co – chichocze i obdarza mnie zatroskanym spojrzeniem.
– Jak się tu dostałeś? – pytam, starając się uspokoić.
– Panna Kathy była na tyle miła, że zaręczyła za mnie – odpowiada, pochylając głowę w stronę pustego biurka Kathy.
Hope też nie ma, ale Kim jest nadal na przy swoim stanowisku, w uszach ma słuchawki. Uśmiecha się do mnie i układa usta w słowa: „fartowna zdzira”. Pokazuję jej środkowy palec i odwracam się z powrotem do Jaspera.
– Poszły na lunch? – staram się brzmieć zdawkowo, by ukryć panikę, która rozsadza moją głowę. Ohydne uczucie mdłości wykręca mi żołądek i mam nadzieję, że się nie zatrułam.
– Tak, zdecydowałem się odmówić ich zaproszeniu, bym się przyłączył, bo chciałem tu na ciebie poczekać – jego głos zawiera to melodyjne, południowe przeciąganie, które w jakiś sposób pomaga mi się zrelaksować, nawet jeśli stresuję się, że dziewczynom mogło się coś wymknąć o Edwardzie.
– Co słychać? – Uśmiecham się i przechodzę, by usiąść na krawędzi mojego biurka, starając się wyglądać nonszalancko.
– Wpadłem tylko, żeby pożyczyć od Rose ładowarkę do akumulatorów, muszę naładować El Dorado – wzdycha, robiąc krok do tyłu, by oprzeć się o kant biurka. Jego twarz przez chwilę przybiera zbolały wyraz. – Przypuszczam, że słyszałaś.
– Rose mi powiedziała – mówię i kiwam głową, podchodząc, by stanąć tuż obok niego. – To niesamowite, wiem.
– Tak, ale nie nieoczekiwane. – Robi wydech, a ja opieram się o jego bok. – Muszę tylko przekonać swoją upartą dupę, by to zaakceptować.
– Kiedy rozgryziesz całe to niebycie upartym, możesz mnie tego nauczyć? – pytam, trącając go ramieniem i dostaję w odpowiedzi ciepły uśmiech.
– No cóż, mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli nie będę wstrzymywał oddechu do momentu, aż to się stanie – odpowiada z szerokim uśmiechem i obraca twarz w moją stronę. – No i jak się miewa moja indiańska księżniczka? – pyta z gładkim, przesadnym teksańskim akcentem i mruga do mnie.
– Doskonale, dupku – śmieję się i uderzam go w pierś. – Nie powinnam była ci o tym mówić.
– Obiecałem nigdy nie wyjawić twego sekretu, ale nie zgadzałem się na to, by ci nie dokuczać, póki nie będziemy starzy i siwi – mówi; jego chichot szybko zamiera, gdy rzuca mi podejrzliwe spojrzenie.
– Mniejsza z tym – śmieję się i spostrzegam, że uważnie mnie obserwuje, jakby wiedział coś, czego ja nie wiem. – Co?
– Chcesz o czymś porozmawiać? – Posyła mi uśmieszek niczym zadowolony z siebie dupek, a ja zaczynam się pocić.
– Nie – odpowiadam, starając się wyglądać na zdezorientowaną, gdy w krzyżu łapie mnie aż za bardzo znany atak bólu. Ochota do płaczu ujawnia się z nawiązką, ale tym razem jest gorzej, bo wiem, skąd to się bierze.
– Wszystko w porządku? – pyta Jasper, a jego uśmiech znika.
– Nie – odpowiadam i odwracam się. – Daj mi chwilkę.
Podchodzę do biurka Kim i usiłuję wyglądać zwyczajnie, wspierając się o kant.
– Mam krytyczną sytuację – szepczę kącikiem ust i spoglądam na nią znacząco.
– Wiem – chichocze i rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie. – Dwóch chłopaków w jeden dzień, jestem pod wrażeniem,
– NIE! – syczę i pochylam się ku niej. – Naprawdę jestem w kłopocie.
– Tak? – pyta Kim, a jej twarz wyraża zmieszanie, które jednak szybko przeradza się w szok i zrozumienie. – Och, ojej!
Otwiera szarpnięciem dolną szufladę biurka, a ja walczę z kolejnym spazmem bólu, podczas gdy ona przeszukuje torebkę.
– Przepraszam, skarbie – mówi, wsuwając w moją dłoń mały, owinięty w papier tampon. Niemal płaczę, czując ulgę.
– Dzięki – odpowiadam, ściskając lekko jej ramię i zerkam na bardzo skołowanego Jaspera. – Zaraz wrócę, Jasper – wołam, po czym uśmiecham się słabo i pędzę do łazienki.

Co za pierdolone życie!


--------------------------------------

* SAT - Scholastic Aptitude Test – egzaminy w szkołach średnich w USA, które wymagane są do przyjęcia na studia i służą jako ogólnopaństwowa skala porównawcza.
** Swedish – nazwa centrum medycznego i szpitala w Seattle.
*** India Pale Ale – rodzaj piwa.
**** OCD – skrót od obsessive-compulsive disorder (zaburzenia obsesyjno-kompulsywne)
***** W oryginale wine cooler - napój z wina, soku owocowego i wody.


Rozdział 10


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Wto 9:34, 24 Maj 2011, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:39, 18 Mar 2011 Powrót do góry

Dzwoneczku!
Bardzo podobał mi się ten rozdział. Wydaje mi się, że jest to jeden z najlepszych. Nie mieliśmy tutaj nadmiaru scen erotycznych, za to mogliśmy poobserwować bohaterów w innych – codziennych – sytuacjach, przede wszystkim w pracy. Mogliśmy też przypatrywać się, jak zachowują się pośród innych ludzi. Niby wcześniej już mieliśmy takie sceny, ale tutaj jakoś mocniej rzuciły mi się w oczy.
Ale zacznę od Emmetta i Rose. Emmett i jego urok osobisty sprawił, że się szeroko uśmiechnęłam. Co do Rosalie, mam mieszane uczucia. Albo inaczej, w moich odczuciach jest obojętna. Ani jej nie lubię, ani nie czuję niechęci. Ta scena w ogóle była jakaś dziwna. Zastanawia mnie, o co właściwie chodzi tej dziewczynie i jak się to potoczy w przyszłości. Czy ona zagra jakąś ważną rolę w relacjach Edwarda i Lei. No, zobaczymy.
Co do Lei i Edwarda. Podobało mi się zachowanie Edwarda w pracy. Przy Heidi, Feliksie, Alecu i Jane. Był taki ciepły, otwarty i opiekuńczy. Widać, że zależy mu na tych ludziach. Nawet na Heidi. Ale ta cała sprawa z Aleciem, chorym na serce, to jak zaczął się dusić, jak Edward dał mu swoją kurtkę, potem inne ubrania i poszedł z nimi robić zdjęcia – to było bardzo urocze. Widać, że martwi się o nich, że lubi swoją pracę i chyba nie zamieniłby jej na inną. Dobrze, że Leah zobaczyła go w takiej sytuacji. Z innej strony. Choć gdy tak czasami patrzę na jej zachowanie, to mam mieszane uczucia. Bo wydaje mi się, że z jednej strony chciałaby, żeby uczucie między nią a Edwardem ewoluowało, rozwijało się, żeby nie ograniczało się to tylko to spraw łóżkowych, a czasami wydaje mi się wręcz przeciwnie, ale sądzę, że przemawia przez nią dużo obaw i pewnego rodzaju strach. To, że mogłaby go pokochać, oddać mu nie tylko swoje ciało, ale też swoją duszę, że tak się wyrażę. No, jednak mam nadzieję, że wszystko się między nimi wyklaruje i stworzą prawdziwy związek.
Podoba mi się, że Leah ma taki charakter wyrazisty, ale trochę denerwuje mnie to, jak popycha tych facetów, bije ich i w ogóle. Ja rozumiem wiele, naprawdę, ale ona czasami przegina. Ale i tak ją lubię. I nic na to nie poradzę.
Podobało mi się, jak Edward przyszedł do niej do pracy i dziewczyny mu się przyglądały, Leah się zdenerwowała i potem poszli razem na lunch. Szkoda tylko, że ona miała ciągle jakieś „ale”, gdy on chciał np. rozmawiać. Właśnie o tym wcześniej wspominałam. Ona boi się takich relacji, wycofuje się. A ciągle wydawało mi się, że ona naprawdę czuje coś więcej do Edwarda, ciągle tak myślę. Ale ten strach...
Spotkanie z tym kelnerem w knajpie, zachowanie Edwarda, znaczenie terenu – świetne. Nieźle się przy tym uśmiałam. Szkoda tylko, że ta Leah czasami się tak zachowuje. Potem jednak, gdy już odprowadzał ją do pracy, po spotkaniu z podopiecznymi, ich zbliżenie – coś, czego ona chciała. I potem spotkanie z Jasperem. Heh, koleżanki z pracy mogły to ciekawie odebrać. Dwóch facetów w jeden dzień. Fajnie, nie ma co.
Mam nadzieję, że Leah zmieni swoje zachowanie, otworzy się na uczucia, którymi darzy Edwarda i którymi on ją darzy. Chciałabym, by wkroczyli na nowy etap w swoich relacjach. Mam nadzieję, że się tego doczekam. Naprawdę fajny rozdział. Jednak należał od głównie do Edwarda i jego ciepłej, opiekuńczej strony.
Tłumaczysz oczywiście świetnie, kochana. Czyta się znakomicie. Brawo. Dzięki za ten rozdział i za to, że mogę betować i czytać przed innymi Mr. Green
Buziaki!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anahi
Dobry wampir



Dołączył: 06 Wrz 2008
Posty: 2046
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 150 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wlkp.

PostWysłany: Nie 13:38, 20 Mar 2011 Powrót do góry

Dotarłam. Chciałam zabrać się za czytanie zaległych chapików wczoraj, ale pół godziny to zdecydowanie za mało czasu Wink.

Rozdział 8.
Podobał mi się seks przez telefon. Zawsze to jakieś urozmaicenie Laughing. Fajnie, że Edward postanowił, choć z wielkim bólem, opuścić mieszkanie Lei. Ostatnio miałam wrażenie, że oboje w ogóle z niego nie wychodzą :D

Cieszę się, że autorka postanowiła poświęcić ten rozdział rodzinie Cullenów. Emmett, Esme i Alice zostali przedstawieni tak jak w książce. I cieszę się, ponieważ lubię tych bohaterów właśnie takich.

Zaś Jasper z gitarą i koszulą w kurczaczki podbił moje serce. Po raz pierwszy żałowałam, że to nie on jest głównym bohaterem tego opowiadania. Cóż... mam tylko nadzieję, że będzie pojawiał się od czasu do czasu.
Rose i jej uroczy psiak :D Haha, właściwie nie zdziwiło mnie, że panna Hale posiada właśnie takiego psa.

Relacja jaka łączy Leah z Sethem jest bardzo ładnie ukazana. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie panna Clearwater weźmie się w garść i pojedzie do rezerwatu odwiedzić brata.

Rozdział 9.
Mówiąc szczerze Leah zaczyna mnie drażnić. W restauracji na miejscu Edwarda nie wytrzymałabym i porządnie bym na nią warknęła. Niech się dziewczyna zdecyduje w końcu Rolling Eyes. Rozumiem, że ma mętlik w głowie, ale czasem mogłaby się pohamować. Zauważyłam, że poza łóżkiem nie jest ona zbyt milutka dla Edwarda. Albo mu pyskuje, albo walnie z łokcia. Ja rozumiem, że to takie przekomarzanie się w stylu Lei, ale jakiś miły gest w międzyczasie nikomu by nie zaszkodził.

Rosalie już wie! Nic dziwnego, wystarczy spędzić jedno popołudnie z Edwardem i Leą i być choć trochę spostrzegawczym.

Jasper się pojawił. Nie kryje swojej radości :D

Tłumaczenie oczywiście wyśmienite Smile.

Pozdrawiam, Anahi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 20:29, 11 Kwi 2011 Powrót do góry

Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta poza dwoma osobami, które skomentowały ostatni rozdział...


10. I nagle w dresach


Beta: Susan :*


Edward


– Edward! – Leah wygląda na zaskoczoną, stojąc w drzwiach. Ma na sobie obszarpane spodnie od dresu i biały męski podkoszulek bez rękawów. Jest bez biustonosza. Momentalnie rozprasza mnie ciemny zarys jej sutków, ale szybko przyłapuję się na tym i przenoszę wzrok z powrotem na jej twarz.
– Hej – odpowiadam, spostrzegając, że coś jest nie tak.
– Cześć – mamrocze, przyciskając czoło do framugi.
Spędziłem większość dnia, niecierpliwiąc się, kiedy ją w końcu zobaczę. Starałem się nie wykonywać papierkowej pracy zbyt nerwowo, ale w którymś momencie Heidi miała już dość mojego wiercenia się i mnie wykopała. Przygnałem tutaj, mając umysł pochłonięty wizjami, jak skończyć to, co zaczęliśmy podczas lunchu. A teraz mam wrażenie, że to popołudnie było wieki temu. Ciekaw jestem, co się zmieniło.
– Cóż – wzdycha Leah i odwraca się. – Równie dobrze możesz wejść.
Przechodzę przez próg, zamykając drzwi za sobą i patrzę, jak idzie do saloniku. Na kanapie leży zwinięta kolorowa kołdra, którą Leah przykrywa się, gdy siada.
– Źle się czujesz? – pytam, podchodząc, by stanąć blisko niej i dostrzegam duży kubek stojący na stole. Unosi się nad nim para, która pachnie jak rumiankowa herbata.
– Można tak powiedzieć – odpowiada, odchylając głowę, by spojrzeć na mnie.
Przykładam wierzch dłoni do jej czoła, sprawdzając, czy ma gorączkę. Jej skóra jest ciepła, ale nie na tyle, by oznaczało to chorobę. Przekręcam dłoń na drugą stronę i gładzę ją po policzku. Ciemne, brązowe oczy Lei są podkrążone, a pełne wargi opadnięte w kącikach.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – szepczę, pochylając się, by przytknąć usta do jej czoła.
Jęczy i odsuwa się ode mnie. Opieram dłonie na poręczy kanapy, obserwując, jak wpatruje się w telewizor.
– Nie będzie żadnego seksu, więc równie dobrze możesz sobie pójść – głos dziewczyny jest napięty, prawie jakby miała się rozpłakać. Z miejsca odrzucam taki wniosek. Nigdy nie widziałem, żeby Leah płakała i wątpię, bym był w stanie czymkolwiek przyprawić ją teraz o łzy. Mój telefon wybiera sobie właśnie ten moment, by zawibrować w kieszeni. Wpatruję się w profil Lei i roztrząsam, czy powinienem odebrać.
– Przepraszam na chwilę – mówię, podnosząc się i wyciągając komórkę. Gdy widzę, że to wiadomość od Jaspera, uśmiecham się.

Sklep muzyczny otwarty?

Posiadam ogromną muzyczną kolekcję. Chociaż jestem obecnie w trakcie przenoszenia tego wszystkiego do postaci mp3, ciągle przechowuję w domu większość moich zbiorów na płytach winylowych, kompaktowych, a nawet mam kilka ośmiośladów. Jasper żartuje sobie, że w mojej piwnicy ukryty jest sklep muzyczny. Często przychodzi, żeby coś pożyczyć albo po prostu posłuchać i porozmawiać o muzyce.
Zerkam na Leę i widzę, że szybko przenosi wzrok z powrotem na telewizor. Najwyraźniej mnie obserwowała i zastanawiam się, co chciałaby, żebym zrobił. Jasper dostarczył mi idealnej wymówki do tego, by wyjść. Chociaż bardzo chciałbym spędzić z nim czas, nie mogę jej tak zostawić.

Jutro o czwartej.

Wystukuję odpowiedź, wkładam telefon do kieszeni i rozmyślam, jak Jasper poradziłby sobie z taką sytuacją. Moja siostra jest skrajnym przeciwieństwem Lei niemal w każdym sensie. Dla Alice nie stanowi problemu szczegółowe zwierzanie się każdemu, jak się czuje, co myśli, bez względu na to, czy ktoś jest tym zainteresowany, czy też nie. Zawsze jest pełną energii optymistką, niezależnie od okoliczności.
Prawdę mówiąc, widzę ją w złym nastroju tylko wtedy, gdy beszta mnie z powodu czegoś, co rzekomo nabroiłem. Ewentualnie gdy ma „babski czas”, co jest kodem Alice dla PMS. Ta myśl zatrzymuje mnie i każe spojrzeć ponownie na Leę. Mój umysł zbiera wszystkie kawałki łamigłówki i zaczyna układać je w sensowną całość.
– Och – wykrztuszam, a z natłoku myśli formuje się plan działania. – Niedługo wrócę.
Maszeruję do drzwi z gotowym planem w głowie i zerkam na nią. Wygląda na zdezorientowaną. Natychmiast przypominam sobie jej ostatnie słowa do mnie.

Nie będzie żadnego seksu, więc równie dobrze możesz sobie pójść.

Szybko podbiegam do niej, pochylam się i daję jej całusa w czoło, a ona marszczy brwi.
– Dwadzieścia minut – staram się brzmieć pokrzepiająco, gdy otwieram drzwi i wychodzę, nim Leah ma szansę cokolwiek odpowiedzieć.


Leah


Edwarda nie ma już prawie pół godziny i jestem pewna, że zorientował się, iż serfuję po szkarłatnej fali. Powinnam była się spodziewać, że ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Faceci… oni sobie kompletnie nie radzą z tego rodzaju syfem.
Odwracam oczy od telewizora. Wpatruję się tępo w ekran, odkąd wyszedł. Moja herbata prawdopodobnie wystygła i nie mam siły, by zrobić sobie coś do jedzenia. Być może zostały w kuchni jakieś resztki kurczaka albo czerstwy croissant. Obie opcje zakładają konieczność ruszenia się, a każdy ruch wymagający zmianę przyjętej przeze mnie pozycji płodowej to po prostu zła wiadomość.
Zsuwam się na bok i patrzę na bok kubka. Widnieje na nim kociak z irokezem i kolczastą obrożą. Krzywymi, różowymi literami wypisane są słowa: Ostra Kicia. Rose dała mi ten kubek w prezencie w zeszłoroczne święta Bożego Narodzenia, zaraz po tym, jak zerwała z Jake’iem.

Nie wiem, czy dobrze cię rozumiem – wyjęczałam do telefonu i zjechałam furgonetką na pobocze. – Ty chcesz, żebym porozmawiała z twoją eks? – Jake bywa dziwny, ale ten pomysł to więcej niż groteska.
– Leah – westchnął Jake, gdy ja zmagałam się z chęcią rozłączenia tej rozmowy. – Jesteś jedyną przyjaciółką Rose. Nie przejmuj się tym, co poszło nie tak między nią a mną. W tej chwili ona bardzo potrzebuje przyjaciela.
– Co zrobiłeś? – spytałam, zastanawiając się, jak, u licha, ten kawał tępego dziwkarza, mój kuzyn, mógł skruszyć skorupę tak twardej suki jak Rose.
Ona jest jedną z najsilniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek poznałam. Byłam przekonana, że złamie Jake’a jak gałązkę. Nie zaskoczyło mnie, że zerwali ze sobą po dwóch tygodniach spotykania się, ale Jake dzwoniący do mnie i nalegający, żebym spotkała się z Rose, żeby „pogadać”, to doprawdy nieziemsko dziwne. To znaczy, jasne, Rose i ja dogadujemy się ze sobą, ale nie czyni nas to najlepszymi przyjaciółkami.
– To… skomplikowane – westchnął Jake.
Było coś dziwnego w tonie jego głosu. Gdybym go nie znała, powiedziałabym, że dopiero co płakał, ale to nie miało sensu. Quileccy mężczyźni nie płaczą, po prostu nie.
– Okej – westchnęłam, mając nadzieję, że nie stałam się właśnie uczestnikiem jakiegoś popieprzonego dramatu.
Gdy w końcu dotarłam do maleńkiej kafejki w Ravennie i zobaczyłam spuchnięto-łzawy stan twarzy Rose, byłam gotowa zabić Jake’a.
– Hej – powiedziałam, siadając obok niej i żałując, że nie mogę jej jakoś rozweselić.
– Cześć – odpowiedziała Rose ze sztywnym skinieniem głowy.
– Jak mocno mam mu przyłożyć? – spytałam, przesuwając rękę po jej barku, by ją objąć, ale zaskoczyła mnie, wzdrygając się. – Rose?
– To nie jego wina – pociągnęła nosem i potrząsnęła głową. – Jestem po prostu zbyt popieprzona, żeby z kimś być.
– Nie wierzę w to – powiedziałam z naciskiem, delikatnie dotykając jej brody i zmuszając ją, by się odwróciła i spojrzała na mnie.
– Czy kiedykolwiek czułaś się, jakbyś była zbyt uszkodzona, by można cię było naprawić? – Rose wpatrywała się we mnie swymi oczami w kolorze czystego nieba, przepełnionymi bólem i świeżymi łzami. Nawet nie musiałam namyślać się nad odpowiedzią.
– Każdego dnia.


– Leah! – krzyczy Edward zza drzwi. Trzęsą się, gdy w nie wali.
Zwlekam się z kanapy i zataczam, idąc otworzyć. Po krótkiej walce z zamkiem w końcu mi się to udaje i Edward wmaszerowuje do środka z naręczem plastikowych toreb.
– Przepraszam, że to tak długo trwało – dyszy, udając się do kuchni. – Sklep był naprawdę zatłoczony, a w restauracji zajęło to więcej czasu, niż planowałem.
– Gdzie poszedłeś? – pytam, szybko zamykając drzwi i usiłując nie pobiec za nim.
Edward zapełnia blat przeładowanymi od zakupów torbami i ostrożnie otwiera tę, która ma z boku jaskrawy czerwony nadruk: „Co, do Pho?”
– Mam nadzieję, że lubisz wietnamskie jedzenie – mówi, wyciągając dwa plastikowe pojemniki i stawiając je na blacie.
– Jesteś aniołem! – sapię i śpieszę, by oprzeć się o jego bark i spróbować złowić unoszący się znad zupy aromatyczny obłoczek.
Edward odwraca się i spogląda na mnie. Wpatruję się w niego, zastanawiając się, czemu ma na twarzy ten głupi uśmieszek.
– Co? – pytam, mrużąc oczy, a on pochyla się, by pocałować czubek mojego nosa.
– Nigdy nie przestajesz mnie zaskakiwać – śmieje się i odwraca z powrotem do pojemników z zupą.
– A ty nigdy nie przestajesz mnie wkurzać – zrzędzę i biorę się za pozostałe torby na blacie.
Zaczynam rozpakowywać pierwszą torbę i dostrzegam temat. Eklerki, ciastka, pudełko czekoladowych babeczek, dwa litry lodów i opakowanie czekoladek See’s. W drugiej torbie znajduję fiolkę Ibuprofenu, fiolkę Midolu i paczkę jednorazowych, samoprzylepnych kompresów rozgrzewających.
To wygląda, jakby realizował jakieś śmiechu warte instrukcje z poradnika „Menstruacja dla debili”. Przechodzę do ostatniej torby i otwierając ją, zastanawiam się, co jeszcze mógł wymyślić, uznawszy, że tego potrzebuję. W środku są dwie płyty DVD, ale nie zawracam sobie głowy sprawdzeniem tytułów, wyciągając je i kładąc na blacie. Jestem zbyt zajęta gapieniem się na pozostałą zawartość torby.
Edward Cullen kupił dla mnie nie jeden, nie dwa, ale cztery rodzaje tamponów i pudełko podpasek Super Plus.
– Edward – głos mi się trzęsie i nie chcę odwrócić się twarzą do niego.
– Tak? – odpowiada tym samym spokojnym tonem, którym mówił wcześniej. – Och, taak… Pomyślałem, że może powinienem postarać się o jakiś zapas, na wypadek, gdyby ci się skończyły. Nie byłem pewien, jaki rodzaj wybrać. Alejka z tymi rzeczami jest przytłaczająca; mają więcej opcji niż samochody.
Biorę torbę i wychodzę z pokoju, podczas gdy on dalej ględzi o produktach do kobiecej higieny intymnej. Mogłabym przeżyć całe życie bez konieczności słuchania, jak Edward Cullen porównuje skrzydełka na podpasce do klatki zabezpieczającej w samochodzie rajdowym.
Wchodzę do łazienki, otwieram szafkę pod umywalką i wrzucam do niej torbę. Poświęcam chwilę na ochlapanie twarzy wodą i dojście ze sobą do ładu, zanim wracam do kuchni. Wolałabym, żeby chęć płaczu zmalała, tak bym mogła zebrać się w sobie wystarczająco i spuścić łomot Edwardowi.
– Dokąd poszłaś? – pyta, gdy wchodzę z powrotem do kuchni.
– Zmiana warty – odpowiadam, czekając pół sekundy, by dotarło do niego, co mam na myśli.
– Racja – mamrocze, pokrywając się na twarzy imponującym odcieniem różu i skupiając się na rozdzielaniu parującej, gorącej zupy do dwóch dużych misek, które zwykle używam do popcornu lub sałatki.

Czas najwyższy, żebyś też się poczuł zażenowany, draniu!

– Zabiorę lody, zanim się roztopią – mówię, chwytając pojemnik mokka-migdałowej słodyczy i wpycham go do zamrażarki, przeładowanej po jego ostatniej zabawie w zakupy.
Edward wyciąga dwie łyżki. Z wolna opieram się o lodówkę, obserwując, jak zwija dwa papierowe ręczniki w serwetki.
– Nie wiedziałam, że umiesz robić origami. Zamawiam żółwia – mówię z uśmieszkiem.
– Idź usiąść na kanapie – śmieje się cicho. – Przyniosę, jak będzie gotowe.
– Nie jestem kaleką – marudzę, odsuwając go na bok i biorąc swoją miskę. Krzyczę, gdy wysoka temperatura parzy moje dłonie i szybko odstawiam naczynie z powrotem.
– Nie, ale będziesz, jeśli spróbujesz znowu to zrobić – wzdycha, wypychając mnie z kuchni.
Jestem zbyt pochłonięta ssaniem poparzonego palca, by stać mnie było na ciętą ripostę. Odpuszczam sobie kłótnię i przemieszczam się w stronę salonu, czując się jak nadąsane dziecko. Opadam na kanapę, naciągając na kolana babciną pikowaną kołdrę i usiłuję nie rozmyślać nad znaczeniem tego wszystkiego.
– Proszę bardzo – mówi Edward, wślizgując się do pokoju i stawiając obie miski na stoliku do kawy.
Wygląda jak kura domowa z lat pięćdziesiątych, z wielkimi żaroodpornymi rękawicami na rękach i szerokim, oczekującym uśmiechem.
– Pachnie wspaniale – odpowiadam, zastanawiając się, czy przypadkiem nie wpadłam do jakiejś króliczej nory z „Alicji w krainie czarów”, gdzie Edward występuje jako Donna Reed.
– Powiedziałbym ci, żebyś była ostrożna, ale chyba już dostałaś nauczkę – mówi swoim typowym aroganckim tonem i nagle znowu wszystko jest normalne.
– Odpieprz się – wybucham, ale on po prostu mnie ignoruje.
– Zaraz wrócę z napojami – brzmi absolutnie radośnie, idąc z powrotem do kuchni.
Pochylam się nad parującą miską, wdychając bogaty, mięsny aromat i prawie poddaję się chęci podziękowania mu. Moje własne odbicie gapi się na mnie, marszcząc brwi. Kiedy to zaszło tak daleko? Wszystko wydawało się takie proste, gdy Edward i ja po prostu pieprzyliśmy się do utraty zmysłów.
Edward wraca do pokoju z serwetkami, sztućcami i dwoma butelkami piwa zwisającymi spomiędzy palców. Siada obok mnie, kładąc sztućce, pałeczki i serwetki obok naszych misek. Uśmiecha się i wręcza mi piwo. Biorę je, zerkając na etykietkę.
– Singha? – pytam, gapiąc się na napis w obcym języku.
– Tajskie. No dalej, przyrzekam, że będzie ci smakować. – Bierze haust swojego piwa, jakby chciał mi udowodnić, że nie jest trujące.
Poddaję się i biorę łyk. Piwo jest chłodne i orzeźwiające, spływa gładko i lekko do mojego gardła. Smakuje mi i natychmiast irytuje mnie to, że miał rację. Zerkam na niego i widzę, że uśmiecha się do mnie.
– Co? – krzyczę, lecz zaraz źle mi z tym, że jestem taką zołzą.

Nienawidzę moich hormonów.

Edward tylko potrząsa głową z szerokim uśmiechem na twarzy. Mam ochotę rzucić w niego piwem i krzyczeć, ale tylko siedzę, patrząc spode łba, gdy on pochyla się, by pocałować moje wargi. Cały stres, ból i gniew wygasają, gdy otacza ręką moją szyję, by przyciągnąć mnie bliżej. Jego język wślizguje się do moich ust. Jęczę cicho, żałując, że ta chwila nie może trwać wiecznie. Odsuwa się, a ja słyszę samą siebie jęczącą z rozczarowania.

Niezły sposób, by zachować godność, Clearwater.

Ignoruję jego zadowoloną z siebie minę i odwracam się do mojej zupy. Próbuję jej i natychmiast wyrywa mi się jęk przyjemności.
– To znaczy, że smakuje ci Pho? – śmieje się Edward.
Tylko potakuję, tłumiąc gniew, który jego śmiech we mnie wznieca. Nie cierpię tej huśtawki. W jednej chwili mam ochotę płakać, w następnej obedrzeć go ze skóry, a potem zachowuję się jak napalona kretynka. Już jest wystarczająco źle, że mój okres zaczął się tydzień wcześniej (nie żeby zwykle był punktualny jak w zegarku), ale wydaje się to tym bardziej bezlitosne, że musze się z tym zmagać, gdy cała ta… sprawa z Edwardem ma miejsce.
Czuję delikatne dotknięcie na brodzie i zauważam, że Edward przykłada serwetkę do mojej twarzy. Co znowu, teraz jestem śliniącym się dzieckiem? Już mam na niego wrzasnąć, gdy spostrzegam, że wciągnęłam pół miski zupy. Chyba jednak byłam głodna. Biorę od niego papierowy ręcznik i zastanawiam się, czy uważa mnie za rozdętą krowę. Wycieram usta, patrząc w dół na moje ciało. Cycki mi zwisają, a kombinacja zupy i menstruacyjnego wzdęcia sprawiła, że mój brzuch tworzy pontonik nad paskiem spodni. Nie wspominając, że jasny kolor dresów niestety nie maskuje obwodu moich „męskich ud”, jak lubi je nazywać Jake.
– Mam dosyć – mamroczę i szarpię kołdrę.
– Co się stało? – pyta Edward, podnosząc swój tyłek, tak że mogę naciągnąć przykrycie na siebie i wetknąć je pod brodę.
– Jestem po prostu zmęczona – kłamię i opieram policzek o tył kanapy.
Prochy. Potrzebuję mocnych prochów, żeby powstrzymać strumienie łez, które grożą wylaniem w każdej chwili. Wpatruję się w blady pas skóry Edwarda, który wyziera spomiędzy uniesionego t-shirtu i góry dżinsów. Jego skóra wygląda na miękką i wrażliwą, zupełnie jak odsłonięty brzuch kociaka.

Zaraz, brzuch kociaka? Co się ze mną dzieje, do cholery?

– Chcesz obejrzeć film? – pyta Edward, ściągając usta w grymas zatroskania.
Jego widok rozdziera serce. Lśniące zielone oczy wpadają w strumień światła mojej taniej stołowej lampki, dzięki czemu rysy jego twarzy, zwykle surowe, wydają się łagodniejsze. Raz jeszcze pokonuję chęć wybuchnięcia płaczem i odwracając twarz ku szorstkiej tapicerce kanapy, wzruszam ramionami.
– Pewnie – mamroczę, marząc o tym, by wyszedł, zanim całkowicie się poniżę.
Na kilka minut zapada cisza. Ciekawa jestem, czy w końcu dotarło do niego, jak cholernie niezręczna jest cała ta sytuacja. Zastanawiam się, czy sobie pójdzie i wolałabym, żeby ta myśl nie sprawiała, że znowu mam ochotę się rozpłakać. Czuję, jak pochyla się nade mną. Odwracam się, by zaprotestować, niezależnie od tego, co ma zamiar zrobić, gdy jego ręce wsuwają się pod mój tyłek.
– Hola… hej! – krzyczę, wyrywając się, gdy dźwiga mnie z kanapy.

Jasna cholera! Kiedy Edward zrobił się taki silny?

– Odpręż się – mówi. Na jego twarzy gości wyraz koncentracji. Niechętnie otaczam ręką jego szyję.
Zanosi mnie do sypialni i kładzie na łóżku. Nie mam siły, by z nim walczyć, gdy naciąga na mnie koce i otula mnie nimi. Wiem, że sobie pójdzie. Pochyla się i całuje mnie w czoło.
– Zaraz wrócę – mówi i odwraca się, by wyjść z pokoju.
Naciągam przykrycie na nos i staram się ze wszystkich sił nie myśleć o tym, jak bardzo chciałabym, żeby został. Z drugiego pomieszczenia dochodzi dziwny rumor, po którym następuje stłumione stęknięcie. Kilka sekund później Edward wkracza do sypialni, dźwigając mój telewizor.
– Edward! – wyrywa mi się. Zapominając o łzach i użalaniu się nad sobą, ściągam z siebie koc.
– Zostań tam. Wszystko gra – wykrztusza, stawiając telewizor na komodzie, po czym podłącza go. – Muszę tylko przynieść pilota i odtwarzacz DVD.
Znika za drzwiami, a ja zastanawiam się, czy mu odbiło. Minutę później jest z powrotem, z odtwarzaczem w jednej ręce i z pilotem w drugiej. Pod ramię ma wsunięty film. Przekrzywiam głowę, próbując odczytać tytuł, ale odkłada go na komodę, zanim udaje mi się zobaczyć. Kładę się z powrotem na bok, obserwując, jak Edward podłącza DVD do telewizora. Śledzę wzrokiem głupi, zakręcony wzór na tylnych kieszeniach jego spodni, gdy się schyla. W myślach daję sobie kopniaka za gapienie się na jego tyłek. Edward rozpakowuje pudełko z filmem, po czym otwiera je i wkłada płytę do odtwarzacza. Następnie rzuca na łóżko, obok mnie, piloty.
– Idę pozmywać. – Skierowuje się w stronę kuchni.
– Stój – mówię, siadając.
– To zajmie tylko chwilkę – próbuje się spierać, ale potrząsam głową.
– Wystarczy już – staram się mówić spokojnie. – Dziękuję, ale nie musisz robić nic więcej. Właściwie to proszę cię o to, żebyś nic więcej nie robił.
– Leah – wzdycha, ale jego ramiona opadają na znak porażki. – Okej, tylko zostań w łóżku.
– Dobra – mamroczę i wślizguję się pod przykrycie.
Edward wygląda na usatysfakcjonowanego i sięga, by wyłączyć górne światło. Odchylam się do tyłu, czekając, aż powie „dobranoc”, ale on zaczyna ściągać koszulkę. Patrzę, jak zdejmuje i starannie składa swoje ubrania, po czym umieszcza je na szczycie mojego regału na książki. Ma na sobie parę bokserek z gwiazdobrzuchym Sneetchem Dr. Seussa*, którego sam środek wypada na kroczu. Powstrzymuję ochotę, by prychnąć na to, jak głupio to na nim wygląda.
– Posuń się – mówi przesadnie zrzędzącym tonem, pełznąc po łóżku, by wsunąć się pod koce obok mnie. Odwracam się do niego plecami, żeby nie widział, jak się uśmiecham, a on przytula się do mnie. Na ekranie telewizora pojawia się Prince i przypominam sobie, że Edward puścił film.
– „Purple Rain”? – wołam, prychając i zaraz zakrywam usta.

Nie do wiary, że właśnie parsknęłam przy nim jak świnia.

– Nie lubisz tego filmu? Mogę puścić inny – mówi, przesuwając się, ale chwytam go za ramię.
– Nie, lubię go – wzdycham i wzruszam ramionami. Jestem tylko zaskoczona, że tobie się podoba.
– Nie powinnaś. Prince jest świetnym muzykiem – szepcze, wsuwając rękę pod moją talię i przyciągając mnie do swojego ciała. – A teraz zamknij się i oglądaj.
Podczas gdy chęć powiedzenia mu, żeby spadał, walczy we mnie z pragnieniem przewrócenia go na plecy i pieprzenia do utraty zmysłów, rozluźniam się w jego objęciach.


Edward


Przechodzę przez próg i natychmiast wyczuwam kuszące aromaty kuchni Esme.
– Mamo? Tato? – wołam, przyciskając dłoń do gładkiego drewna na framudze drzwi i próbuję zobaczyć cokolwiek wewnątrz słabo oświetlonego holu. Moje kroki odbijają się echem. Przechodzi mnie dreszcz, choć wcale nie jest mi zimno.

Edward.

Odwracam się, przekonany, że słyszałem, jak ktoś coś mówi, ale widzę jedynie pokój klubowy. Jest pusty, pomijając Chewiego. Siedzi na podłodze, gapiąc się na mnie z łbem przekrzywionym na bok.
– Gdzie są wszyscy? – pytam i zaraz czuję się jak głupek przez to, że gadam do psa.
Zwierzak dyszy, wysuwając język z kącika otwartej paszczy, wygląda to prawie tak, jakby Chewie się do mnie uśmiechał. Pod wrażeniem tej dziwnej, ale przyjaznej miny zaczynam iść w jego stronę.

Edward.

Zamieram, a pies sztywnieje, jakby wyczuł moje obawy i zakłopotanie. Jestem pewien tym razem, że słyszałem, jak ktoś mnie wołał. Chewie zaczyna warczeć nisko, gardłowo, a ja cofam się.

EDWARD!

Podskakuję, pies szczeka głośno, mijając mnie i wbiega na górę po schodach. Czuję ciarki gęsiej skórki, gdy powoli wchodzę do pokoju, kątem oka wyłapując ruch. Obracam głowę i widzę coś na stole w jadalni, ale nie mogę się wystarczająco skupić, by zobaczyć to wyraźnie. Ostrożnie zbliżam się do stołu. Jest nakryty do obiadu i większość powierzchni blatu zajmuje największa atrakcja. Gdy zastanawiam się, czy jestem spóźniony na Święto Dziękczynienia, atrakcja główna się porusza.
Odskakuję do tyłu i obserwuję, jak się przesuwa i obraca. Złotobrązowa skóra napina się, długie nogi wyciągają, kopiąc puste kieliszki. Głowa podnosi się, a hebanowe włosy opadają na lśniąco białe chińskie półmiski, przyciągając moją uwagę ku twarzy.
– LEAH! – krzyczę i ruszam przed siebie.
Jej usta są zakneblowane tkaniną o żywych barwach, która jest zawiązana dookoła jej głowy. Ręce i kostki ma skrępowane w podobny sposób. Oczy są rozszerzone strachem, a policzki zalane łzami.
– Rany boskie! – warczę, gdy gniew i przerażenie tworzą wir wewnątrz mnie. Delikatnie ujmuję jej głowę z tyłu, chwytając ze stołu nóż do krojenia mięsa i ostrożnie wsuwam go pod kneblującą tkaninę. Przecinam materiał, a przez mój umysł przelatują wizje użycia tego noża na kimś, kto jej to zrobił.
– Edward! – Jej głos brzmi boleśnie i rozpaczliwie, gdy knebel wypada.
– Przepraszam – mówię łamiącym się głosem, gładząc dłonią jej policzek.
– Wszystko w porządku – szepcze, ale gdy odsuwam rękę, widzę, że jest pokryta krwią.
W jakiś sposób wiem, że to mnie należy za to winić. Ja jestem przyczyną jej krzywdy i całym sercem pragnę to cofnąć.
– To wszystko moja wina – wykrztuszam, czując piekące łzy, gdy odwracam wzrok od zakrwawionej dłoni, by spojrzeć w jej piękne oczy.
– Ćśś… mówi, ciągnąc mnie na stół i przyciskając usta do moich, ale ja mogę się skupić jedynie na ciemnej smudze krwi na jej policzku.
– Nie chciałem cię skrzywdzić – tłumaczę, przerywając pocałunek.
– Wiem – po prostu się uśmiecha i całuje mnie ponownie.
Naczynia spadają na podłogę, gdy my ślizgamy się po gładkiej powierzchni stołu. Nasze ciała napierają na siebie, wywołując przenikający mnie nagły przypływ przyjemności.
– Co ty robisz? – pytam zdławionym głosem, próbując się skoncentrować, ale kolejny impuls rozkoszy przebiega przeze mnie i uderzam głową o stół, gwałtownie nabierając powietrza. – Leah – jęczę i otwieram oczy.
Otacza mnie ciemność, z wyjątkiem jaskrawoczerwonych cyfr na budziku Lei, wskazujących godzinę piątą. Coś ciepłego i wilgotnego przesuwa się po mnie i dosięga mnie następna fala przyjemności.
– O Boże! – jęczę, patrząc w dół mojego ciała, by ujrzeć kurtynę czarnych włosów rozpostartą na mojej talii.
Wyciągam rękę, by ich dotknąć. Prześlizgują się przez moje palce jak nitki czarnego jedwabiu. Ciało dziewczyny przesuwa się, gdy jej usta nie przestają poruszać się na mnie, napierając w boleśnie powolnym tempie, co przyprawia mnie o zacisk szczęki. Ciemne oczy spoglądają na mnie, gdy Leah podnosi się, z ustami obejmującymi ciasno czubek mojego penisa.
– Leah – sapię, czując lekki nacisk jej zębów na wrażliwej skórze.
Moja pięść zaciska się na pościeli, a pięty wbijają w materac. Całe moje ciało jest napięte i wyrywa się do tego, by wypchnąć biodra ku jej ustom. Leah uśmiecha się, jej zęby lśnią w ciemności, a ja warczę na ten elektryzujący widok.
Mruga do mnie, jej wargi ześlizgują się po mnie z powrotem. Zaczyna ponownie się poruszać. Drżę, czując, jak okrywają mnie jej ciasne, gorące usta. Przesuwa się, przekrzywiając głowę i unosząc ramiona. W jakiś sposób bierze mnie jeszcze głębiej. Zatrzymuje się, gdy jej wargi napierają na moją miednicę.
Nie mogę oddychać ani się ruszyć. Jestem tak napięty, że moje nogi i plecy zaczynają drętwieć z bólu. Leah się nie porusza, po prostu zastyga na chwilę, obejmując mnie ustami, trzymając mnie. Kiedy mam wrażenie, że zaraz zemdleję od powstrzymywania oddechu, czuję ścisk dookoła główki i jestem zdezorientowany. Gdy ściskanie się wzmaga, język Lei ślizga się u podstawy mojego członka. Zdaję sobie sprawę, że jestem wewnątrz jej gardła.
Szczytuję tak mocno, że nawet nie jestem w stanie złapać tchu, by krzyknąć. Moje biodra samowolnie wykonują pchnięcie, a Leah nie przerywa poruszania się, przyprawiając mnie o spazmy rozkoszy wciąż od nowa. Dźwięk jej śmiechu wibruje wokół mojego penisa. Niemal płaczę.
– Przestań. – Odpycham ją, a ona ciągle się śmieje, wycierając usta.
– To za obudzenie mnie przed budzikiem – mówi, czołgając się nade mną, a jej włosy muskają moją twarz.
– Postaram się robić to częściej – śmieję się, po czym przyciągam ją do siebie, by mnie pocałowała.

* Theodor Seuss Geisel (1904-1991) - znany milionom swoich czytelników jako Dr. Seuss, napisał i sam zilustrował 44 książki dla dzieci, które od lat należą do kanonu amerykańskiej literatury dziecięcej. Sneetches to tytuł jednej z jego książek i nazwa żółtych ptakopodobnych stworzeń, będących bohaterami tej historii. Zależnie od tego, czy stworzenia te mają gwiazdę na brzuchu czy też nie, należą do wyższej lub niższej klasy. Opowieść uczy o problemach dyskryminacji, podziałów społecznych, materializmu.


Rozdział 11


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Wto 9:36, 24 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 10:32, 12 Kwi 2011 Powrót do góry

Głębokie gardło. Uroczo.

A tak na serio, chyba wolałabym, żeby na jakiś czas ktoś im pozamykał wszystkie łóżka, ściany i samochody na kłódkę. To, co w pierwszej chwili przyciągnęło mnie do tego tekstu, teraz zaczyna nużyć w sposób, który trudno opisać. Edward jest idealnie-idealny. Poukładany, a jednocześnie zdrowo popierzony, jakiś taki przerysowany. Jeszcze tylko Leah trzyma mnie przy tym tekście mocno i mam nadzieję, że to się nie zmieni.

Podtrzymuję zdanie na temat narracji - irytująco rozdrobniona. Do tłumaczenia, co nie jest niczym zaskakującym, nie mam zastrzeżeń.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anahi
Dobry wampir



Dołączył: 06 Wrz 2008
Posty: 2046
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 150 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wlkp.

PostWysłany: Wto 12:56, 12 Kwi 2011 Powrót do góry

AngelsDream napisał:
A tak na serio, chyba wolałabym, żeby na jakiś czas ktoś im pozamykał wszystkie łóżka, ściany i samochody na kłódkę. To, co w pierwszej chwili przyciągnęło mnie do tego tekstu, teraz zaczyna nużyć w sposób, który trudno opisać.


Dokładnie. Czytając ten rozdział myślałam już, że seks się nie pojawi. Początek był naprawdę fajny. Cierpiąca z bólu Leah i opiekujący się nią Edward. Milusio. Ta końcówka zupełnie niepotrzebna.

Rose i Jake jako para to na pewno największe zaskoczenie Wink. Żałuję, że ich związek należy już do przeszłości. Moim zdaniem autorka powinna była rozwinąć ten wątek trochę bardziej.

Tłumaczenie jak zwykle bardzo dobre :D

Dzwoneczku, mam nadzieję, że ilość komentarzy nie zniechęciła Cię i nadal będziesz tłumaczyć ten ff. Ja wiernie będę czytać i komentować każdy rozdział.

Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anahi dnia Wto 12:57, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Wto 13:27, 12 Kwi 2011 Powrót do góry

Ja chciałam powiedzieć, że czytam. Nie było mnie co prawda pod ostatnim rozdziałem, bo jakoś mi zabrakło w nim tej lemonkowej iskry - w życiu nie podejrzewałam, że to powiem, a jednak. Ten rozdział za to mi się podobał i choć Angie w swoim komentarzu słusznie wspomniała, że Edward jest w tym opowiadaniu zastraszająco idealny, to postać Lei rekompensuje ten stan rzeczy.
Co prawda uśmiałam się z zakupów, które zrobił Pan Idealny, wyobraziłam sobie taką scenkę – stoi przystojny facet w np. Rossmannie przy półce z wiadomymi akcesoriami i błędnym wzrokiem nieco ogłupiałego, ale zdeterminowanego człowieka próbuje jakoś ogarnąć różnorodność wszelkiej maści podpasek, tamponów itd. Nie lada sztuka.
W każdym razie Edzio mnie rozbawił swoją nadgorliwą troską, a Leah swoją reakcją na jego zachowanie. Jej oczywiście się nie dziwię – każda z nas bywa taką zołzą raz na jakiś czas.
A! I niezmiernie ucieszyłam się, że znów pojawił się cudnie opisywany rottweiler Chewie.
Dzwonuś, dobrze wiesz, że ciężko było się mi przyzwyczaić na samym początku do tej narracji, teraz mi ona zupełnie nie przeszkadza, co więcej, coraz bardziej doceniam taki sposób pisania. To nie jest łatwa narracja dla piszącego/tłumaczącego wbrew pozorom.
Ciekawa jestem w tym opowiadaniu losów Jake’a. Jakoś kilka rozdziałów wcześniej przyszło mi na myśl, że może autorka go połączy z Bellą, teraz w tej części ten wątek o nim i o Rose, jakoś mnie zbił z pantałyku, ale czekam cierpliwie i chętnie zobaczę z kim będzie ten kawał tępego dziwkarza – jak go czule określiła Leah.
Ściskam Cię. Tłumaczenie jak zawsze idealne. A frekwencja w komentarzach – cóż, ogólnie ma tendencję mocno spadkową, więc się tym nie zrażaj zupełnie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:29, 17 Kwi 2011 Powrót do góry

Przepraszam, że dopiero teraz przychodzę skomentować. Już w sobotę przepraszałam, ale trzeba raz jeszcze.
Rozdział mi się bardzo podobał. To jak Edward opiekował się Leą, gdy ta cierpiała przez miesiączkę, było przeurocze i zarazem takie... zabawne? Próbował ją jakoś trochę rozruszać, ulżyć jej, pomóc. Ona chyba się z tym źle czuła, a przynajmniej dziwnie. Ale muszę przyznać, że chciałabym, by facet się mną tak zajął podczas tych trudnych dni. Chociaż raz.
Miło ze strony Edwarda, że tak postąpił. Naprawdę, uroczy facet. I pomimo tego, że dziewczyny wcześniej wspomniały, że jest taki idealny, ja widzę w nim też coś takiego nieidealnego, naprawdę. Tzn. jest dobry itd., ale nie jest przy tym nudny i mdły. Lubię go.
Zaciekawiła mnie wzmianka o Rose i Jacobie. Jakoś ich nie wyobrażam sobie razem. Ją tylko z Emmettem widzę. Nawet w ff.
Myślałam, że w tym rozdziale nie będzie żadnej sceny erotycznej, ale jednak się nawinęła na koniec. Nie pasowała mi zbytnio do klimatu tego rozdziału, bo fajnie było, że on się nią tak zajął, nie było takich wzmianek zbyt dużo, a na końcu Leah... Ech, wolałabym, żeby tej sceny nie było, ale przeżyję. Nie obrzydziła mi tego rozdziału w żadnym wypadku, bo bardzo mi się podobał.
Kurcze, lubię to opowiadanie. A tłumaczysz świetnie i zawsze gdy betuję, jest mi głupio. Wiesz dlaczego Wink Ale i tak dziękuję, że mogę sprawdzać i czytać wcześniej niż inni.
Buziaki! Tulę mocno!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 19:39, 03 Maj 2011 Powrót do góry

W tym rozdziale nie ma seksu. Uwierzycie? Laughing

Betowała kochana Susan:*



11. Mydlenie oczu


Leah

– Nareszcie! – jęczę do zestawu głośnomówiącego, odchylając się do tyłu na siedzeniu. – Próbuję oddzwonić do ciebie od niedzieli. Myślałam, że albo jesteś na mnie wkurzona, albo w końcu uciekłaś z jakimś góralem.
Tkwię uwięziona w długim korku, czekając, by wbić się w I-5. Nienawidzę ruchu drogowego Seattle.
– Taak, byłam tego bliska, biorąc pod uwagę to, jak mnie olewałaś – wzdycha Bella, sprawiając, że kulę się w poczuciu winy.
– Przepraszam, kochanie – mówię i przemieszczam furgonetkę o kilka metrów, tylko po to, by znów się zatrzymać. – Ostatnio wszystko jest jakieś takie… gorączkowe.
– Jaja sobie z ciebie robię – śmieje się Bella, a ja marszczę brwi. Brzmi dziwnie entuzjastycznie jak na tak wczesną porę.
– Czy wszystko u ciebie w porządku? – pytam, zerkając w lusterko.
– Słodki Jezu, tak! – Robi tę dziwną kombinację chichotu i parskania, która każe mi natychmiast zastanawiać się, czy moja przyjaciółka całkiem już straciła rozum. – Jestem tu z kuzynką Michele. Ona jest zajebista. Najwspanialsza ze wspaniałych wspaniałości na świecie. Oglądałyśmy jej stare taśmy z Queer as Folk i gadałyśmy o tym, jaką Justin jest dziwką. Wiesz, jak bardzo nie znoszę Justina.
Rozdziawiam usta na wariacką paplaninę Belli, a ona dalej chichocze do telefonu jak dwunastolatka. Jasne, Bella jest pokręcona, ale zwykle nie aż do tego stopnia. Nagle dziwna myśl wpada mi do głowy i uśmiecham się, bo im bardziej się nad nią zastanawiam, tym więcej sensu nabiera.
– Bella, naćpałaś się? – parskam, rozbawiona tym spostrzeżeniem.
– Jak meserszmit, kochana – zawodzi i teraz moja kolej, by wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Bella ma słabą głowę, jeśli chodzi o alkohol. Nigdy nie udało mi się nakłonić „córki gliniarza” do spróbowania czegoś mocniejszego niż pieprzona margarita. Wujka Charliego trafiłby szlag, gdyby wiedział, że jego mała dziewczynka pali jointy.
– Wiem, to zupełnie do mnie nie podobne – parska i dalej chichocze. – Po prostu tak cholernie się nudziłam, dopóki Michele nie wykradła mnie do siebie. Leah, byłabyś nią zachwycona. Nie spałyśmy przez pół nocy, gadając o wszystkim. Potem obudziła mnie tego ranka naleśnikami i kawą. I robiłyśmy… jak to się nazywa? Budzenie i wdychanie?
– Budzenie i jaranie – śmieję się coraz głośniej.
– Tak! To było wspaniałe – parska znowu, a potem słyszę dziwny łomot.
– Bella? – wołam i dobiega mnie stłumiony śmieszek. Podnoszę telefon, by się upewnić, czy nadal jest podłączony. – BELLA!
– Leah? Cholera! – Moja przyjaciółka brzmi, jakby jej zabrakło tchu, gdy nie przestaje się śmiać.
– Znowu mnie upuściłaś między cycki? – pytam, podskakując na dźwięk klaksonu jednego z samochodów jadących za mną.
– Nie, w kawę – ciągle chichocze, gdy na linii pojawia się głośny, brzęczący dźwięk.
– Bella! – krzyczę, podczas gdy interferencja staje się coraz głośniejsza i muszę zerwać słuchawkę nagłowną. – Cholera!

Edward

Siedzę w moim tapicerowanym fotelu i obserwuję, jak Jasper przebiera w mojej kolekcji nagrań. Blask późnego popołudnia przedziera się przez maleńkie okna, ale nie rozświetla wystarczająco ciemnej piwnicy. Pochylam się i szarpię za przewód stojącej obok fotela lampy. Światło zalewa pokój, a Jasper zerka na mnie przez ramię.
– Dzięki – mówi z uśmiechem, na co po prostu kiwam głową.
Powraca do przeszukiwania sekcji punk rocka końca lat siedemdziesiątych, muskając palcami nieco popękane grzbiety okładek albumów w sposób wyrażający respekt. Mija The Ramones, New York Dolls oraz Television, przechodząc z działu nowojorskiego do zespołów brytyjskich. London SS, Sex Pistols, a także Siouxie and The Banshees kończą półkę. Poniżej znajduje się sekcja kalifornijska z The Germs, The Subhumans i The Cramps.
Zastanawiałem się, czy powinienem ułożyć mój zbiór w porządku alfabetycznym według wykonawców, ale nie postrzegam muzyki w ten sposób. Dla mnie mniej ważne są zespoły, a bardziej to, jak ich muzyka wpłynęła na świat i kulturę ich środowiska. Gdy tłumaczyłem mój system Jasperowi, tylko potrząsnął głową i powiedział, iż „cholernie szkoda”, że marnuję talent w pracy za biurkiem.
Jasper sięga do sekcji brytyjskiego glam rocka i wyciąga mój oryginalny, importowany, tłoczony egzemplarz „Wzlotu i upadku Ziggy’ego Stardusta i Pająków z Marsa”*. Uśmiecham się, gdy ostrożnie wysuwa płytę z okładki. Zawsze obchodzi się niezwykle troskliwie z moją kolekcją, traktując ją z szacunkiem. Gdy ostatnim razem pożyczyłem Alice jedną z pierwszych kopii Białego Albumu Beatlesów, użyła go jako szablonu i zrobiła rysę przez całą średnicę płyty. Teraz po prostu wkradam się do jej komputera i dodaję utwory do katalogu w iTunes, tak żeby mogła je później znaleźć. Na szczęście Emmett nie jest wielkim fanem muzyki, poza jego miłością do R&B i rapu.
– Niedługo zdobędę trochę więcej czasu studyjnego – mówi Jasper, odwracając się, by spojrzeć na mnie. – Jesteś zainteresowany?
Mój przyjaciel próbuje od jakiegoś czasu nakłonić mnie do powrotu do gry na fortepianie, twierdząc, że muszę koniecznie zagrać w utworze na jego demo. To kłamstwo, bo niezależnie od jego dobrych intencji, Jasper jest o niebo lepszym muzykiem ode mnie. I choć mi to pochlebia, zbyt długo nie ćwiczyłem. Poza tym jestem w stanie grać tylko przez krótki czas, dopóki nie rozbolą mnie ręce.
– Dam ci znać – mówię, gdy w kieszeni brzęczy mi telefon.
– Fajnie – odpowiada, wsuwając płytę z powrotem do koperty i delikatnie odkłada ją na półkę.
Gdy zaczyna wertować sekcję post-punku lat dziewięćdziesiątych, rzucam okiem na komórkę.

Czuję się ohydnie. Proszę, zastrzel mnie.

Uśmiecham się pod nosem, wystukując odpowiedź.

To byłoby zbyt łatwe. Chcę, żebyś cierpiała.

– Masz coś Waitsa na winylu? – pyta Jasper.
– Dwie półki w lewo i cztery półki w dół – odpowiadam bez podnoszenia wzroku. Mój telefon znów brzęczy.

Drań.

– Nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym pożyczył „Nighthawks at the Diner”? – Jasper ściąga album z półki. – Uwielbiam „Warm Beer and Cold Women”.
– Pewnie. Mam dwa egzemplarze – mówię, odpisując Lei. – Weź tę w czarnej koszulce, jest importowana. Ma ukryty kawałek z poezją bitników w jego wykonaniu.

Nawet nie wiesz, jak bardzo trafiłaś w sedno. Chcesz Pho?

– A więc – głos Jaspera brzmi inaczej i gdy podnoszę wzrok, spostrzegam, że wpatruje się we mnie – ty i Leah.
– Co ja i Leah? – Prezentuję mu najlepszą pokerową twarz, podczas gdy telefon brzęczy w mojej dłoni. Chowam komórkę do kieszeni, nie odrywając spojrzenia od przyjaciela.
– Chyba nie masz zamiaru naprawdę próbować tego ze mną? – Uśmiecha się do mnie, wyglądając na bardzo rozbawionego.
Podchodzi i siada na jednym z moich foteli z garbowanej skóry. Jedyny sposób, by naprawdę czerpać przyjemność z muzyki to kompletnie się zrelaksować. Ciekaw jestem, czy udałoby mi się ściągnąć tu Leę. Nagle rozprasza mnie wizja tego, jak siedzę w jednym z tych foteli, a ona pieprzy mnie powoli, podczas gdy słuchamy Leonarda Cohena albo Nicka Cave’a.
– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz – wzdycham, rozluźniając się w fotelu i układając kostkę stopy na kolanie. Powinienem był sobie zrobić jakiegoś drinka, wtedy lepiej udaje mi się kłamać, ale chciałem być trzeźwy, żeby móc później pojechać samochodem do Lei.
– Edward, poszedłem wczoraj na stadion. – Ciągle się uśmiecha i zdaję sobie sprawę, że nie ma jedynie podejrzeń, on wie. – Widziałem was razem.
– I co z tym zrobimy? – pytam, a moja komórka znowu brzęczy. Robię wydech i zmuszam się, by rozluźnić dłonie.
– To zależy od ciebie – mówi, przekrzywiając głowę na bok. – Naprawdę sądzisz, że jesteś na to gotowy?
– Gotowy na co? – staram się brzmieć spokojnie.
– Na związek – odpowiada.
– To nie jest nic takiego jak… – Głos więźnie mi w gardle i przeczesuję palcami włosy.
– z Tanyą? – Jasper kończy moją myśl, ściągając z troską brwi.
Minęły już trzy lata, ale ciągle zaciskam zęby na samo wspomnienie jej imienia.

– Jak długo trzeba czekać? – pytam, podciągając się, by usiąść na krawędzi łazienkowego blatu.
– Według instrukcji na pudełku pięć minut – głos Tanyi jest spokojny, ale wyczuwam, że jest tak samo zdenerwowana jak ja.
Zerkam na zegarek i liczę w głowie.
– Trzy minuty – mamroczę, starając się zebrać odwagę, by zrobić to, co należy.
Tanya powoli wydycha powietrze. Spoglądam na jej twarz. Złote włosy opadają wzdłuż policzków w ciasno zwiniętych lokach, dzięki czemu jej blada skóra wygląda ciepło i miękko. Jej oczy są zamknięte, gdy skulona ściska w delikatnych dłoniach test ciążowy. Jesteśmy parą od mojego pierwszego roku w college’u i nigdy nie wątpiłem w to, że będziemy razem na zawsze. Tanya jest spełnieniem moich marzeń, jeśli chodzi o dziewczynę czy żonę. Więc dlaczego się denerwuję?
– No cóż… – wzdycham, ześlizgując się z blatu.
Wszystko wydaje się zwalniać swój bieg, gdy odwracam się, by uklęknąć przed nią. Ważne jest, bym zapytał ją, zanim poznamy wynik testu. Wiem, że będzie pozytywny. Carlisle i Esme byli w naszym wieku, gdy urodził się Emmett i jeśli mogli sobie poradzić ze studiami medycznymi i dzieckiem, to my też możemy. Już wpłaciłem zaliczkę na dom. Tanya o tym nie wie, myśli, że ciągle wynajmujemy, ale ja chciałem, żebyśmy mieli własny dom, nie po prostu mieszkanie. Teraz mamy swoje miejsce, gdzie możemy założyć rodzinę.
– Co robisz? – pyta z wyrazem przerażenia na twarzy, ale tłumaczę sobie, że jest zaskoczona.
– Tanya Marie Lacey, czy wyjdziesz za mnie? – pytam, ujmując jej nadgarstek i patrząc w intensywnie niebieskie oczy.
– Nie! – Jej odpowiedź wydaje się bardzo głośna, odbijając się echem od ścian łazienki.
– Mówiłaś, że mnie kochasz – przypominam, zacieśniając chwyt na jej nadgarstku, ale jest już za późno.
– Puść mnie – mówi półszeptem.
Spełniam jej prośbę i wstaję, bo nie wiem, co innego mógłbym zrobić. Cisza zawisa pomiędzy nami, gdy opieram się o stojak na ręczniki, a ona siedzi na toalecie, ukrywając twarz za złotymi włosami.
– Mam dwadzieścia lat. Chodzę do szkoły. Nie jestem gotowa, by zostać matką – mamrocze, potrząsając głową.
– A gdzie ja jestem w tym wszystkim? – mój głos jest na granicy szeptu, gdy podchodzę do blatu.
– Edward – jęczy Tanya, po czym słyszę głuchy dźwięk plastiku uderzającego o blat obok mnie. – To nigdy nie zapowiadało się na długotrwały związek. Został mi rok na uniwersytecie, a potem wyjadę na studia podyplomowe. Co masz zamiar zrobić? Pojechać za mną? Za bardzo kochasz swoją rodzinę, żeby opuścić Waszyngton.
Chcę się z nią spierać, powiedzieć jej, że wyjechałbym, bo gdy się kogoś kocha, tak właśnie się robi, ale kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrze, wiem, że to kłamstwo. Nigdy nie zostawiłbym Esme i Carlisle’a. Są moją rodziną i nie mógłbym nawet wziąć pod uwagę możliwości, że nie mam ich blisko siebie.
Zacząłem umawiać się z Tanyą, ponieważ jest piękna, inteligentna i pochodzi z dobrej rodziny. Jest także utalentowana, ambitna i bardzo do mnie podobna. Nawet Esme powiedziała, że to idealna dziewczyna dla mnie. Jedynym problemem jest to, że mnie nie kocha, a ja też już nie potrafię jej kochać. Nie po tym.
– Dobra wiadomość – mówi, gładząc ręką moje plecy. – Negatywny.
– Wynoś się z tego domu – syczę i cofam się gwałtownie przed jej dotykiem. – Natychmiast!
– Edward – zaczyna mówić, ale napotykam jej spojrzenie w lustrze i cokolwiek widzi, sprawia to, że nabiera głośno powietrza i opuszcza łazienkę w kilka sekund.


– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wywrzaskuję na niego i zaraz tego żałuję, widząc, jak jego twarz zasnuwa cień dezaprobaty.
– Spuść z tonu – odpowiada z płynnym teksańskim akcentem.
– Przepraszam – wzdycham i odzyskuję panowanie nad sobą. – Jasper, to tylko seks, nic poważnego. – Staram się brzmieć nonszalancko, choć mięśnie karku mam zaciśnięte w supły.
Jasper zawsze wspierał mnie i zachęcał, jeśli chodzi o moje seksualne wyczyny z kobietami. Mam nadzieję, że porzuci ten temat, jeżeli zapewnię go, że ta historia niczym nie różni się od moich zwykłych przygód.
– Nie, Edward, to jest była dziewczyna twojego brata – mówi spokojnym głosem, ale nie daję się nabrać. Wiem, że jest zły.
Jasper ma taką cechę, której większość ludzi nie zauważa. Potrafi cię rozluźnić jedynie za pomocą odpowiednich słów. Umie też sprawić samym spojrzeniem, że poczujesz się jak dupek. Właśnie obdarza mnie takim w tym momencie.
– Masz zamiar mu powiedzieć? – pytam. Ogarnia mnie panika na myśl, że Emmett dowiedziałby się o tym.
Aż do teraz nigdy nie przyszło mi do głowy, że to, co robię, mogłoby kiedykolwiek dosięgnąć mojej rodziny. Ta sprawa z Leą wydaje się czymś odrębnym. Jest tak, jak gdybyśmy istnieli poza resztą świata i to właśnie mi się w tym podoba.
– A ty? – Gapi się na mnie, a mięśnie na jego szyi napinają się. Czuję jego dezaprobatę niczym ciężar na mojej piersi.
– Nie – odpowiadam, utrzymując opanowany ton. – To nie dotyczy ani jego, ani ciebie.
– Nie, to dotyczy Lei – wzdycha. Westchnienie Jaspera jest jak cios w brzuch. Mój przyjaciel wstaje, porzucając płytę na poręczy fotela i wychodzi.
– Jasper! – wołam za nim, podnosząc się.
Zatrzymuje się u stóp schodów, ale nie patrzy na mnie.
– Nie spieprz tego, Edward – mówi cichym głosem, w którym czai się groźba. Słyszałem u niego taki ton jedynie w barze, tuż przed tym, jak znokautował pijanego faceta za dotknięcie Alice. Jasper unosi głowę, by spojrzeć mi prosto w oczy. Jego spojrzenie jest ostre jak nóż wbijający się w moją klatkę piersiową i zmusza mnie do odwrócenia wzroku.
Wpatruję się w podłogę aż do momentu, gdy słyszę trzask zamykanych drzwi frontowych. Opadam z powrotem na fotel z ciężkim westchnieniem i wyciągam telefon, by sprawdzić wiadomości.

Pozwolę ci przyjść, jeśli przyniesiesz mi Pho.

Jej humor łagodzi częściowo moje napięcie po dziwnej rozmowie z przyjacielem. Otwieram następną wiadomość.

Będziesz do tego nagi?

Śmieję się i wystukuję odpowiedź:

Tylko jeśli ty będziesz. Do zobaczenia niedługo.

Jasper

Trzaskam drzwiami Jeepa i opieram czoło o kierownicę. Mało brakowało. Zbyt mało. Nie byłem tak bliski utraty panowania nad sobą od dobrych paru miesięcy. I chyba nigdy w przypadku przyjaciela.

Edward, jesteś pierwszoligowym głupkiem.

Wpycham kluczyk w stacyjkę i uruchamiam silnik. Muszę się stąd wydostać, zanim Edward poczuje przymus, by mnie dogonić i wytłumaczyć ze szczegółami, jak wykorzystuje jedną z najbliższych mi osób jak tanią dziwkę.

To tylko seks.

Ciągle rozbrzmiewa mi w uszach ton jego głosu, gdy to powiedział. Moje dłonie ściskają kierownicę zbyt mocno. Puszczam sprzęgło w Jeepie i ruszam z piskiem opon z podjazdu. Zatrzymuję się raptownie, wrzucam jedynkę i odjeżdżam, mając nadzieję, że szybkość złagodzi napięcie i chęć, by bardzo drogiemu przyjacielowi zrobić poważną krzywdę.
Spodziewałem się, że tak się stanie. Widziałem tego oznaki od czasu dłuższego, niż chciałoby mi się pamiętać, ale byłem pewien, że żadne z nich nie byłoby na tyle szalone, by faktycznie dać się ponieść tej namiętności.

– Romans i miłość. – Leah wydaje mało wytworny chrapiący dźwięk, trącając pięścią moje ramię. – To wszystko to tylko iluzja.
– Jestem bardzo świadomy tego, jak szczerze przywiązana jesteś do swojego opancerzonego wyobrażenia – odpowiadam, przerywając, by wziąć łyk drinka. – Jednakże widziałem twoją kolekcję muzyki i filmów. Oboje dobrze wiemy, że nie jesteś wcale taka cyniczna, za jaką chciałabyś uchodzić.
Rzuca mi spojrzenie z ukosa, przełykając resztkę piwa, po czym przeraźliwie beka.
– Zgodzę się… do pewnego stopnia – mówi ze skinieniem głowy. – Wierzę we wszystkie te bzdury, ale to nie dla mnie. Ja po prostu nie jestem tego typu dziewczyną, Jazz. – Wzrusza ramionami, a pancerz nadal tkwi mocno na swoim miejscu.
Wzdycham ciężko, otaczając ramieniem jej barki. Żałuję, że nie mogę nic zrobić, by zmienić jej wypaczony wizerunek samej siebie.
– Nie mogę się doczekać, by ci udowodnić, że się mylisz – szepczę, składając całusa na jej czole.
– Skończ z tym obmacywaniem mnie – chichocze i delikatnie wyswobadza się z mojego uścisku, a jej karmelowa skóra ciemnieje.
– Dlaczego, panno Clearwater, czyżbyś się zaczerwieniła? – Staram się, jak umiem, by zabrzmieć jak mój wuj Beaureguard, nawet dodaję jego firmowe mrugnięcie.
– Pieprz się! – parska Leah i wybucha śmiechem. – Gdzie, do cholery, jest Alice?
Podnoszę wzrok i namierzam Alice przy barze, z Edwardem.
– Słyszałem, że dostałaś stary telewizor Rose – mówię, starając się rozproszyć Leę, a ona wywraca oczami.
– Taaa… – jęczy i potrząsa głową. – Emmett musiał skleić taśmą obudowę, ale wydaje się, że działa bez problemu. Nie należą się wam za to podziękowania.
Emmett powiedział jej, że on i ja przypadkowo uszkodziliśmy telewizor, gdy się siłowaliśmy. Prawda jest taka, że razem z Rose kupili Lei nowy na urodziny. Następnie Em ostrożnie rozłupał ramę młotkiem, żeby wyglądała na uszkodzoną. Chociaż nie akceptuję okłamywania przyjaciół, Leah jest jedyną osobą, dla której robię wyjątek. Po wytrzymywaniu przez dwa lata, odkąd zaczęła chodzić z Emmettem, z nieumiarkowaną skłonnością Cullenów do obdarowywania, Leah w tym roku tupnęła nogą i uparła się, że nie życzy sobie żadnych prezentów na urodziny. Alice negocjowała z nią tygodniami, ale nic nie osiągnęła. Wobec tego moja mała mistrzyni tajnych operacji wyprawiła Lei przyjęcie-niespodziankę.
– Zapewniam cię, że działałem wyłącznie w obronie własnej – chichoczę, wznosząc w górę ręce.
– Jasne, daleko ci do niewiniątka – śmieje się Leah i marszczy brwi. – Powinnam skopać ci dupę za to, że mnie przed tym nie ostrzegłeś.
– Wiesz, że cię uwielbiam, Leah, ale bardziej kocham moje klejnoty – śmieję się, spostrzegając, że Alice podchodzi do stołu z trzema półlitrowymi kuflami w swoich małych rączkach.
Natychmiast zeskakuję ze stołu, żeby jej pomóc, a Leah również się podnosi.
– Pomóż Edwardowi – komentuje Alice, potrząsając głową i nadal podąża ostrożnie do stolika. Edward jest tuż za nią, niosąc tacę z Red Bullami, kuflami i kilkoma przelewającymi się szklaneczkami wódki.
– Mogę pomóc? – pytam, a on obdarza mnie uśmiechem.
– Mógłbyś przynieść moje piwo z baru? – mówi z wdzięcznością.
Podchodzę do baru i chwytam jego kufel, akurat gdy barman odwraca się z uśmiechem.
– Party Cullenów? – pyta, a ja kiwam twierdząco głową. – Mogę prosić o przekazanie tego panu Cullenowi?
Biorę kawałek papieru z jego ręki, piwo Edwarda i wracam do stolika.
– Dostanę cukrzycy od tego gówna – jęczy Leah, gdy Alice stawia szklaneczki z wódką.
– Sądzę, że wcześniej wysiądzie ci wątroba – robi dowcipną uwagę Edward, uśmiechając się na widok zirytowanej miny Lei.
– Jaka przyczyna tego spięcia, kochani? – pytam, stawiając piwo Edwarda i opierając się na jego ramieniu.
– Jager Boomy** – krzywi się Leah i obraca, by wskazać na przedmiot sporu – drinki, które Alice ostrożnie ustawia na stoliku.
Wykorzystuję ten moment, by wsunąć Edwardowi do ręki potwierdzenie płatności kartą kredytową, a on wtyka je do kieszeni bez wahania. Alice powiedziała mi, że nalegał na to, by zapłacić rachunek za imprezę, jako jego wkład w urodziny Lei, a ja zachęciłem ją do przyjęcia tej oferty. Edward wie, że nie stać nas, żeby zapłacić za przyjęcie, bo próbujemy zaoszczędzić na dom. Kocham moją dziewczynę, ale ona nie bardzo panuje nad pieniędzmi, a raczej w ogóle.
– Głosowałem za Blowjobami*** – wtrąca Edward, puszczając do mnie oczko. Nie mogę powstrzymać chichotu.
– Tylko ty wypiłbyś tak ohydnie cukierkowego drinka, jakim jest Blowjob, nadęty sobku – szydzi Leah, a Alice podchodzi szybko, by wcisnąć się pomiędzy nich.
– Po prostu doszedłem do wniosku, że taki lachociąg jak ty… – zaczyna odpowiadać Edward, ale Alice szybko mu przerywa.
– Czy możemy zarządzić rozejm na czas potrzebny do upicia się? PROSZĘ! – krzyczy, wymachując rękami.
Edward i Leah patrzą na siebie nad najeżoną fryzurą Alice. Pomimo spojrzeń pełnych gniewu i irytacji, widzę coś, co czai się pod powierzchnią tego wszystkiego. Usta Edwarda zakrzywiają się w kąciku, a oczy Lei błyszczą. Przyglądam im się bliżej i zdaję sobie sprawę, że świetnie się bawią, nawet jeśli tego nie dostrzegają.


Zobaczyłem takie same spojrzenia na ich twarzach, gdy przyszli do kompleksu Quest Field. Nie widziałem żadnego z nich tak zadowolonego od długiego czasu. Zjeżdżam Jeepem na pobocze i wrzucam luz. Biorę głęboki wdech i wyciągam telefon. Przerzucam listę kontaktów, zatrzymując się przy numerze Lei. Leah jest ze wszech miar błyskotliwa. Wiem, że Edward nie trafiłby do jej łóżka, gdyby go tam nie chciała, a on z kolei nie jest tak gruboskórny, za jakiego usiłuje uchodzić. Dobrze pamiętam wyraz przerażenia, który przemknął po jego twarzy, gdy postawiłem go w obliczu faktów.
Wzdycham, odkładając telefon i pochylam się nad siedzeniem, żeby otworzyć schowek. Wewnątrz jest mały dziennik podróży, który Alice kupiła dla mnie kilka miesięcy temu, jak również długopis. Chwytam za nie, otwieram zeszyt i zaczynam gryzmolić na papierze słowa piosenki. To jest dobre, to jest właśnie to, czego potrzebuję, żeby się uspokoić i zyskać coś, co Alice nazywa „perspektywą”. Skupiam się na tekście i muzyce w moim umyśle. W tym momencie jedynie to mogę zrobić.
Muszę wierzyć, że Edward mnie posłucha, a Leah osłabi trochę ten swój pancerz. Być może on jest właśnie tą osobą, która pokaże jej, że jest ona typem dziewczyny zasługującej na to, by być kochaną.


* The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars (Wzlot i upadek Ziggy'ego Stardusta i Pająków z Marsa) – jest wydanym w 1972 roku glamrockowym albumem koncepcyjnym nagranym przez Davida Bowie. Bohaterem piosenek albumu jest fikcyjna postać i jednocześnie artystyczne alter ego Davida Bowiego - Ziggy Stardust. Jest to postać kosmity, który przybywa na Ziemię ze swoją grupą i staje się gwiazdą rocka. Zgodnie z tytułem płyty, przeżywa on swój wzlot i upadek. Według magazynu muzycznego Melody Maker to najważniejszy album lat siedemdziesiątych XX wieku.
** Jager Boom albo Jager Bomb – koktajl składający się z pół puszki Red Bulla i setki wódki Jagermeister. Szklaneczkę z wódką typu shot upuszcza się do szklanki z Red Bullem, stąd nazwa „bomba”.
*** Blowjob – dość słodki koktajl z trzech likierów (bananowy, pomarańczowy, kawowy), wykończony bitą śmietaną. Pije się go bez użycia rąk, przechylając energicznie kieliszek do góry nogami, stąd nazwa.


Rozdział 12


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Wto 9:38, 24 Maj 2011, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:07, 03 Maj 2011 Powrót do góry

Bardzo podoba mi się ten rozdział.
Nie, nie dlatego, że nie ma w nim seksu. Podoba mi się ze względu na ukazanie sprawy z punktu widzenia Jaspera i Edwarda, pokazanie ich relacji oraz zagłębienie się w pewien okres z przeszłości Edwarda, który dotyczył Tanyi.
Zdziwiłam się, gdy przeczytałam o tym, jak Edward myślał, że Tanya jest w ciąży, oświadczył się, ona go odrzuciła, okazało się, że wynik testu jest negatywny, a potem kazał jej odejść. Nie dziwię się nawet zbytnio. Musiał się strasznie poczuć. Zresztą ta cała sytuacja wydawała mi się dziwna, w sensie nie sytuacja, a ich relacje. Coś się między nimi wypaliło, byli ze sobą z różnych powodów, podtrzymywali związek, a to wydarzenie z podejrzeniem ciąży, te prędkie oświadczyny itd. przeważyło szalę i zakończyło ich wspólny okres w życiu. Trochę to wytłumaczyło pewne zachowania Edwarda.
Jasper wydaje mi się naprawdę fajną i ciekawą postacią. Lubi zarówno Edwarda, jak i Leę. Nie chce, by żadne z nich cierpiało. Nie chce, by sytuacja z Tanyą się powtórzyła, martwi się o Leę, boi się, że Edward ją skrzywdzi. Zresztą, myślę, że boi się zarówno o nią, jak i o jego.
Podobało mi się to, jak Edward wspominał o tym, jak Jasper potrafi manipulować słowem, tak by wywołać odpowiedni nastrój u rozmówcy. Fajne nawiązanie do sagowego Jazza. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach będzie go dużo.
Podobało mi się też to, że powiedział Edwardowi wprost, że wie o nim i Lei i pogadał z nim o tym, że nie bał się wyjść w środku rozmowy, pokazując, co myśli o jego zachowaniu. Fajne było też wspomnienie imprezy dla Lei.
Rozśmieszył mnie początek z Bellą i Leą. Chciałabym, by Bella się pojawiła w jakiejś scenie z Leą, tak żeby były razem, a nie tylko gadały przez telefon. Mam nadzieję, że się tego doczekam.

Naprawdę fajny rozdział, a tłumaczenie pierwsza klasa, jak zwykle. Dziękuję, Dzwoneczku love


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Wto 9:40, 10 Maj 2011 Powrót do góry

Cześć, Dzwoneczku
Zero seksu w rozdziale, ale numer!!! I od razu przyszło mi na myśl, że może dlatego jest tak mało komentarzy. Wszyscy, co czytają to opowiadanie, już się tak przyzwyczaili do pikantnych scen, że wydaje im się to prawie niemożliwe. I dziwne.
Rozdział bardzo fajny. Najbardziej podobał mi się Jazz i co ciekawe, autorka tego fika bardzo umiejętnie pokazała jego wampirze zdolności, czyniąc je ludzkimi. Z wyczuciem, subtelnie, a jednak kto czytał sagę, dostrzeże to od razu. Podoba mi się taka postać Jaspera. Ciekawa jestem, czy i jak zostanie dalej rozwinięta.
Miałam Ci o tym powiedzieć już pod poprzednim lub jeszcze wcześniejszym rozdziałem, ale jakoś ciągnęłam inne wątki i zapomniałam o tym. W tej części rzuciło mi się to szczególnie w oczy i po prostu muszę Ci o tym napisać. Otóż, nie przepadam za takim Edwardem. Denerwuje mnie. Jest albo zbyt idealny, albo zachowuje się jak prawdziwy dupek. No cóż, mam nadzieję, że jeszcze będą z niego ludzie. W tym rozdziale niestety ale zachowuje się jak głupi tchórz, co prawda jest to dość typowa cecha u facetów, jednak nie zmienia to faktu, że ja jej nie trawię.
Zaciekawił mnie ten fragment retrospekcji o jego związku z Tanyą. Rozumiem, że został zraniony i może się obawiać kolejnego poważnego uczucia, ale Borze Szumiący – jak mawia thin – to było trzy lata wcześniej, a on jest młodym chłopakiem. Czyżby był aż tak wrażliwą istotą? Trochę trudno mi w to uwierzyć.
Ale, abstrahując od lekko wkurzającej mnie postaci Edwarda, rozdział był zdecydowanie fajny i bardzo dobrze mi się go czytało. Tłumaczenie jak zawsze pierwsza klasa, dobór słów w Twoim przypadku zawsze mnie trochę oszałamia. Nazwy drinków urocze, nie mówiąc, że zaniemówiłam na dobrą chwilę czytając o kolekcji płyt Cullena.
I nie zrażaj się małą ilością komentarzy. Wiesz, jak jest, a Confessions ma wierne grono czytelników.
Ściskam, Baja.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Śro 9:16, 11 Maj 2011 Powrót do góry

Nie chcę się powtarzać, że jak dla mnie seksu jest za dużo, zwłaszcza takiego dzikiego, gwałtownego i nieposkromionego. Mam wrażenie, że bohaterowie owym dzikim pożądaniem, szałem zmysłów i dziką żądzą próbują zagłuszyć własny strach , boją się bardziej otworzyć psychicznie na siebie. Nie wiem, dlaczego drażni mnie nachalność Leah, nawet- a może zwłaszcza- czynna agresja. Czemu ona chowa się za ową szorstkością w obejściu? Rozumiem, że czytanie o gruchających i migdalących się gołąbeczkach non-stop jest nużące i niczego nie wnosi do akcji, ale ta ich "ostra jazda bez trzymanki" jest taka zwierzęca, pierwotna. Rozumiem, że tak miała być początkowo, ale teraz ich relacje seksualne mogłyby nieco złagodnieć . Choć scena pod prysznicem raczej delikatniejsza już była, fakt. Czy Leah boi się odrzucenia, bo kiedyś była z Emmem i obawia się, że kolejny Cullen będzie miał ochotę na zakończenie znajomości?Czy przeciwnie, uznała, że jeśli będzie się stawiać,buntować, to Edward nie znudzi się nią szybko? Czy dlatego jest taka czasem opryskliwa, buńczuczna i wojująca?Chciałabym tylko znać motywy. A może znowu czegoś nie doczytałam?
Mimo wszystko FF jest naprawdę dobry, jednak nie mogę odmówić sobie przyjemności śledzenia losów jego bohaterów.

P.S.
Bardzo podobało się zdanie w scenie pod prysznicem;"kupuję ten szampon( o zapachu zielonej herbaty i ogórka), bo jest tani i nie śmierdzi, jak kiepskie perfumy"


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 22:29, 11 Maj 2011 Powrót do góry

Oprócz tego, że chciałam pięknie podziękować za waszą tu obecność i komentarze, chciałam jeszcze coś odpowiedzieć wampiromaniaczce.
Zastanawiasz się, czemu Leah taka jest, jakie są jej motywy.
W przeszłości Lei kryje się znacznie więcej niż związek z Emmettem (który w sumie był dość przyjacielski i żadnych urazów nie spowodował) oraz śmierć matki, gdy dziewczyna była jeszcze dzieckiem. Jest jeszcze sporo rzeczy, które wiążą się z jej wcześniejszym życiem w La Push, to jeszcze nieodkryte karty. Pamiętasz scenę ze wspomnień Jacoba, gdy Leah obcinała sobie włosy i wrzucała je do ogniska, a Jacob próbował ocalić z płomieni zdjęcie paczki z La Push? No właśnie... nie zostało tak naprawdę wyjaśnione, co mogło się za tym kryć. Wiemy też, że z jakiegoś powodu Leah nie chce mieszkać w rezerwacie i bywa tam bardzo rzadko, zaniedbując kontakty z ojcem i bratem.
Tak naprawdę dopiero teraz dowiedzieliśmy się czegoś o przeszłości Edwarda... O Lei wiemy jeszcze mniej. Autorka odkrywa te karty powoli. Mnie w sumie to się bardzo podoba... Ale zdecydowanie jest to opowiadanie dla cierpliwych Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 22:41, 11 Maj 2011 Powrót do góry

Wow!!! A to mnie teraz zaintrygowałaś, Dzwoneczku. Faktycznie ten związek Lei z La Push wyglądał trochę dziwnie i tajemniczo, ale, że ja skupiłam się głownie na postaci Jacoba i ewentualnie Setha to jakoś nie dostrzegłam niuansów zasugerowanych przez autorkę. Ślepy człowiek czasem bywa, a nie powinien!! Kurcze, zaciekawiłaś mnie teraz tą odpowiedzią dla wampiromaniaczki. Czyżby Sam, Paul... aż nie chcę gdybać, ale tłumacz dalej, proszę. Zdzierżę nawet ostre sceny seksu w każdym akapicie, żeby się dowiedzieć co się stało, że Leah zasłania się taką skorupą.
Buziaki


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Czw 8:14, 12 Maj 2011 Powrót do góry

O.K. Postanawiam uzbroić się w cierpliwość i tak na wszelki wypadek będę zaglądać tu codziennie. Twoje, Dzwoneczku, wyjaśnienie brzmi jak najlepsza reklama, zapowiedź fajnych wątków. A zamierzałam śledzić losy Twoich bohaterów tylko doraźnie...BajaBella ma rację, niech będzie dziki seks z najgłębszym nawet gardłem,byle do przodu i szybko akcja postępowała.
Co do małej ilości komentarzy; myślę, że jeśli FF jest dobry i nie ma się do czego w nim przyczepić, to po co pisać, no , chyba ,by wyrazić swój zachwyt. Jednak autorce i tłumaczce bardziej-jak sądzę- zależy na konstruktywnej krytyce, niż "ochach i achach". Ja sama dość często nie zabieram czasem głosu, gdy prezentowany jest FF typu Bella i Jacob, ale to tylko dlatego, że nie chcę urazić fanek takiego związku. To, że mnie nie pasuje, nie oznacza, że muszę się wyżywać na innych. Na początku Twojego, Dzwoneczku tłumaczenia, byłam wściekła, że Edward jest z LEĄ, ale przemogłam się. Dzięki Tobie wyszłam poza schemat własnych wyobrażeń. Dzięki. Masz we mnie fankę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin