FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Fuga ex mundo - Ucieczka od świata (r. 5) [NZ] [+18] [12.01] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
CoCo
Zły wampir



Dołączył: 14 Sty 2009
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TomStu's bed.

PostWysłany: Śro 21:09, 12 Sty 2011 Powrót do góry

Czas na kolejny rozdział. Tak, wiem, trochę się opuściłyśmy w pisaniu, ale większość wspólnego czasu, jaki razem spędzamy, poświęcamy na cieszeniu się sobą i rozmowach o ślubie i weselu new life (buziaki, siostra :)), także mam nadzieję, ze nam to wybaczycie. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze czyta "Fugę" i chętnie podzieli się z nami komentarzami co do samej treści, stylu bądź czegokolwiek innego. Liczymy zwłaszcza na słowa krytyki ;]
A jeśli, drogi czytelniku, nie wiesz, co napisać w komentarzu, zawsze możesz kliknąć "Pochwal" na dole posta.
Jak wiadomo - pisałyśmy to obie a betą byłam dla nas... ja i new life :) zaskakujące, prawda?
Tym razem "Rozdział" w kolorze odpowiadającym mojemu loginowi ;] a co!




Rozdział 5


Zastanawiające jest w życiu to, jak bardzo może się zmienić nasze nastawienie do otaczającej rzeczywistości oraz jak bardzo możemy zobojętnieć na wszystko, co się wokół dzieje. Właśnie zaczęłam przeżywać takie stadium, ale czy powinnam zadręczać się tak nieistotnymi rzeczami, jakimi są odwdzięczenie się za gościnę oraz pomoc Jamesa i jego dziewczyny? Zdecydowanie wypadałoby zająć się celem mojej nowej podróży, ponieważ nie zamierzam zostać w tym kraju ani minuty dłużej. Co z tego, że wychowałam się w Meksyku i mam tu swoje korzenie, skoro jedyny mężczyzna, którego kochałam, został zabity właśnie w tym miejscu, matka nie chce utrzymywać ze mną kontaktu, a ojca nigdy nie poznałam? Jakiś czas temu zastanawiałam się, czy aby na pewno był Sycylijczykiem, skoro moja karnacja wcale nie jest zbyt ciemna. Dłużej postanowiłam nie dywagować na ten temat, zakopując go głęboko w podświadomości. Miałam stąd zniknąć, więc dopiero wtedy będę rozwodzić się na tematy mniej istotne.

Westchnęłam cicho, czując, jak cała nienawiść do świata zewnętrznego ze mnie opada, a zastępuje ją pustka. Rozejrzałam się po korytarzu, w którym przystanęłam, idąc do kuchni. Obrazy jakiegoś malowniczego kraju zaatakowały mój umysł, w którym widać było zieloną i bujną trawę, drzewa w kwiatach oraz coś, czego nie potrafiłam nazwać – wysoka wieża wraz z odchodzącymi na górze płatami przypominającymi skrzydła. Wyobraziłam sobie, jak owe urządzenie mogłoby pracować, ale wiedziałam, że jestem ograniczona w tym temacie. Zanotowałam w pamięci, żeby zająć się swoją edukacją, skoro planowałam rozpocząć życie, licząc tylko na siebie.
W oddali usłyszałam szmer i kroki dobiegające z kuchni, a następnie owionął mnie ostry zapach lawendowych perfum. Nie odwróciłam się, ponieważ wiedziałam, że to Victoria. Tylko ona używa tak charakterystycznych woni.
- Co to za miejsce? – Wskazałam dłonią obraz, któremu przyglądałam się dłuższą chwilę. Nieopatrznie dotknęłam opuszkami palców płótna i poczułam chropowatą powierzchnię.
- To Holandia – odparła Victoria takim głosem, że zmusiła mnie, abym na nią spojrzała. Od razu mój wzrok powędrował do jej bawełnianej, pięknej sukienki w kolorze szmaragdu, która idealnie pasowała do burzy rudych włosów. Zauważyłam, że Victoria była bosa, a na rękach miała liczne bransoletki. Instynktownie schowałam swoje dłonie za siebie, które nie miały żadnych ozdób. Poczułam się dziwnie naga.
Dziewczyna chyba nie spostrzegła mojego zażenowania, ponieważ dalej kontynuowała:
- Mój dziadek odwiedzał kiedyś ten kraj i zakochał się w nim. Tam poznał moją babcię, ale musieli przeprowadzić się tu, bo dostał lepszą pracę – opowiadała.
Spojrzałam jeszcze raz na obraz i wyobraziłam sobie starszych ludzi, którzy poznali się w tak pięknym miejscu i uśmiechnęłam się delikatnie. Tak powinno to wyglądać. Beztroskie życie wśród przepięknej roślinności.
- Byłaś tam? I co to za maszyna? – spytałam, zanim ugryzłam się w język. Nie lubiłam pokazywać braków w swojej wiedzy zwłaszcza komuś, kto nie do końca darzy mnie sympatią.
- Tak, raz, w wakacje, gdy miałam trzy lata, ale nic z tego okresu nie pamiętam. A to jest wiatrak – rzuciła mimochodem, dając do rozumienia, że nie powinnam więcej pytać. Skierowała swój wzrok na sukienkę, którą mi pożyczyła. – Widzę, że rozmiar pasował. Sądziłam, że będzie przykrótka – odparła, a ja wyczułam, że byłam poddawana próbie. Może chciała pokazać mi, że jestem obca w tym domu? W końcu dla niej znaczyłam tyle co „intruz”.
- Nie, jest w porządku. Bardzo za nią dziękuję – odparłam, nerwowo ściskając materiał złotej sukienki.
- Nie musisz dziękować. Chcąc nie chcąc, muszę ci pomagać, bo tego oczekuje ode mnie James – stwierdziła, a te słowa przeszyły mnie na wylot. Głos uwiązł mi w gardle, ponieważ nie spodziewałam się tak ostrych słów z jej strony. Zagryzłam wargi, żeby nie odezwać się niegrzecznie. Przecież Victoria nie miała powodów, aby mnie nienawidzić! Rozumiem, że weszłam butami w jej życie, ale niedługo stąd zniknę i przestanę zawadzać. Jestem tu raptem dwa dni… Czyżby za długo? Gdybym wiedziała, nie zostałabym w tym miejscu, ale dokąd miałam pójść? Byłam sama…
- Och, nieważne. Chodźmy do kuchni – wymamrotała, machając ręką i ruszyła w stronę pomieszczenia. Znów nie odezwałam się słowem, jedynie podążyłam za nią.

***

Kiedy weszłam do kuchni, w wejściu uderzył mnie zapach świeżej kawy. Nie wiem czemu, bo nigdy nie przepadałam za tym trunkiem, jednak teraz mój organizm potrzebował trochę kofeiny. Wzrokiem podążyłam po całej długości pomieszczenia, gdzie Victoria sprawnie poruszała się, przygotowując posiłek. Czuła się świetnie w tym miejscu, więc nie wiedziałam, czy mogę jej przeszkodzić i zaproponować swoją pomoc. Z podziwem patrzyłam, jak robi kilka rzeczy naraz. W jednym momencie parzyła kawę, w drugim kroiła warzywa. Znów poczułam się bezużyteczna, bo przyszłam za późno.

Postanowiłam jednak trochę poobserwować gospodynię. Nie widziała mnie, krzątała się odwrócona plecami, dlatego mogłam bez przeszkód patrzeć na jej zwinne ręce. Poruszała się swobodnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że na nią patrzę. Emanowała z niej pewność siebie, stanowczość i skupienie. Z radia wydobywały się ciche dźwięki spokojnej muzyki, a Victoria nuciła cicho pod nosem melodie, które znała. Wyglądała na rozluźnioną, choć doskonale wiedziałam, że to tylko pozory. Naiwnością cechują się osoby, które nie miały styczności z tą kobietą. Dziewczyna Jamesa z pozoru wydawała się miła, a tak naprawdę była niebezpieczna dla potencjalnej rywalki. Zastanowiłam się chwilę nad tą myślą. Czy naprawdę byłam jej rywalką? Jeśli tak, to w czym? Miała dom, zapewnione bezpieczeństwo, ukochaną osobę, a ja nie posiadałam niczego, jedynie wspomnienia i determinację, która kazała mi iść naprzód. Czyżby Victoria bała się o swoją pozycję pani domu? Na każdym kroku pokazywałam jej, że nie jestem zainteresowana Jamesem, że przyszłam tu tylko dlatego, gdyż nie miałam się gdzie podziać. Doszłam jednak do wniosku, że nieważne, jakbym się starała to wytłumaczyć, dla niej zawsze będę kimś, kogo trzeba pokonać i to na własnym terenie.

- Może pomóc? – zapytałam, chcąc przerwać okropne rozmyślania. Echo mojego głosu sprawiło, że dłoń rudowłosej zamarła w bezruchu podczas poprawiania serwetki na stole.
Wkraczasz na obcy teren, upomniałam samą siebie i starałam zachować na twarzy wyraz szczerego zainteresowania i bezinteresowności. W duchu przypomniałam sobie, że przecież Victoria sama kazała mi tu przyjść. Jednak co z tego? Zimne spojrzenie, jakim mnie obdarzyła, przeszyło na wylot. Czułam, że próbowała dowiedzieć się o mnie czegoś więcej. Czegoś, co nie powiedział jej James. Już miałam otworzyć usta, żeby powiedzieć jej choćby tyle, iż nie musi martwić się o Jamesa, bo moje serce nadal należy do Emmetta, ale w porę ugryzłam się w język. Odkąd dowiedziałam się, że ma nas odwiedzić ojciec chrzestny mojego ukochanego, przestałam ufać komukolwiek. Jedynie szczyptą zaufania obdarzyłam Jamesa, który mógł mnie wydać w każdej chwili, ale tego nie zrobił. Zesłał na mnie jedynie mężczyznę, którego lubiłam, ale któremu nie ufałam. Nikomu nie można ufać.

Nie wiem, po co tu przyszłam. Chciałam lepiej poznać jedyną kobietę, z jaką miałam styczność do tej pory? Nie, na pewno nie. Nie ma już tamtej Isabelli. Umarła wraz z Emmettem, będąc jego ostatnim tchnieniem. Niebo zamieniło się w piekło, a raj zniknął. Krew nadal znajdowała się na moich rękach, plamiąc duszę i niszcząc życie, jednak postanowiłam temu sprostać i stworzyłam drugie ja. Narodziła się nowa Isabella, silniejsza, bezwzględna, bez uczuć. Powinnam ćwiczyć ukrywanie emocji, pomyślałam w chwili, kiedy Victoria zacmokała i spojrzała w moją twarz.
- Nie, nie musisz mi pomagać, żeby się odwdzięczyć – powiedziała bezceremonialnie rudowłosa i przeniosła wzrok na pedantycznie ułożoną serwetkę. Moje brwi uniosły się w górę. Dlaczego, do cholery, pomyślała, że chcę się jej odwdzięczyć? Chyba nie udało mi się dostatecznie dobrze ukryć emocji. Cholera.

Cisza w kuchni stawała się tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Zawsze powiadał tak Emmett, gdy załatwiał jakieś sprawy z ludźmi, przy których musiał ukrywać swoje prawdziwe uczucia. Znów poczułam ukłucie w okolicach serca, ale nie dałam się zawładnąć bólowi i melancholii. Zepchnęłam cierpienie w najdalszy zakątek ciała i przysięgłam sobie, że już nigdy nie będę bezbronna i słaba. Gdy tak rozmyślałam, wyczułam w powietrzu złą energię i wiedziałam, że jeśli nie odezwę się pierwsza, przegram tę niemą walkę z Victorią. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie na tym etapie tej pieprzonej gry. Zależało mi na tym, aby zdobyć jak największą liczbę sojuszników, skoro nie byłam pewna swojej przyszłości. Zawsze warto mieć do kogo się zgłosić i odebrać dług. Tyle że w tym momencie to ja byłam dłużna i to nie tylko Emmettowi, ale również Jamesowi i Victorii, którzy z obowiązku musieli mi pomóc.

Walczyłam z dawnym instynktem usunięcia się z drogi a nowym, który kazał mi stać w miejscu i pozbyć się wszelkich emocji. Walka… tylko to mi pozostało, pomyślałam i uśmiechnęłam się sama do siebie. Skrzyżowałam ręce a następni nogi, przenosząc ciężar ciała na prawą stopę i oparłam się bokiem o futrynę.
Nie poddam się.

Trwałam w niezmienionej pozie przez kolejnych kilka długich minut, które ciągnęły się w nieskończoność. Victoria starała się nie zwracać na mnie uwagi, ale ile mogła ignorować intruza w kuchni? Obserwowałam jej ruchy, kiedy ustawiała kwiaty na stole, kroiła warzywa na sałatkę i zaciskała zęby, wiedząc, że w tym momencie przegrywa z moją osobowością. Poczułam niemałą satysfakcję, kiedy długi i lśniący nóż przerwał krojenie, a gospodyni spojrzała na mnie otwarcie. Widziałam, że walczy z tym, aby kąciki ust nie uniosły się w górę. Zachęciłam ją jednak do tego i sama się uśmiechnęłam. Victoria zaśmiała się i pokręciła głową.
- Jesteś strasznie uparta – stwierdziła radośnie i zaczęła wrzucać warzywa do miski. – Czy w twojej rodzinie to dziedziczne?
Zamarłam, głos uwiązł mi w gardle i nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Widocznie James nie podzielił się z nią moją historią, więc Victoria kompletnie nie zdawała sobie sprawy, że wychowałam się w sierocińcu. Myślałam nad jakąś sensowną odpowiedzią, ale tylko wymruczałam coś niezrozumiale.
- Och, zresztą nieważne – westchnęła rudowłosa, najwyraźniej nie chcąc wdawać się w szczegóły, dzięki czemu poczułam do niej coś na kształt sympatii. – W szafce nad ekspresem znajdziesz sztućce – powiedziała i wlała sos do miski z pokrojonymi warzywami, po czym zaczęła wszystko mieszać.

Powoli, jakby to nie była jedyna rzecz, o której marzyłam, ruszyłam do wspomnianego przez nią miejsca i wyjęłam komplet noży i widelców. Jeszcze nigdy tak dokładnie nie układałam sztućców, jednak teraz nie robiłam tego tylko dla siebie. Spodziewaliśmy się ważnego gościa, od którego zależało moje być albo nie być. Przyglądałam się z niemałym zdziwieniem na przygotowane nakrycia. Victoria, jakby wyczuwając mój szok, uśmiechnęła się, rozśmieszona moją miną.
- Dlaczego nie poszłaś do pracy? – zapytałam bezceremonialnie, ponieważ przypomniało mi się, że przecież Victoria powinna w tej chwili być w przedszkolu.
- Muszę godnie przyjąć pana Cullena – odpowiedziała, jakby dawała mi znać, że sama bym sobie z tym nie poradziła. – Poza tym Jamie lubi zjeść naprawdę dużo i wiem, co lubi – odparła, zdrabniając czule imię Jamesa. Przytaknęłam, przypominając sobie, że wilczy apetyt miał również Emmett. Znów ten ból w sercu na samo wspomnienie.
- Myślę, że jak każdy rosły mężczyzna – stwierdziłam i podeszłam do blatu, przy którym stała Victoria. Chciałam się na coś przydać, więc gospodyni uśmiechnęła się, wreszcie bez żadnych złośliwości, i wydała mi kilka poleceń do wykonania.

***

Czas spędzony w kuchni, w towarzystwie, był czymś wspaniałym. Przygotowywałam różne potrawy na dzisiejszą okoliczność. Słuchałam rad Victorii i wyrażałam również swoje opinie na temat gotowania i przyrządzania potraw. Jednak moja wiedza zdawała się znikoma przy tej kobiecie. Chyba wreszcie znalazłyśmy wspólny język, jednak możliwe, że po prostu mi się wydawało. Poznałam Victorię na tyle, żeby wiedzieć, iż lepiej mieć ją za znajomą niż za wroga. A jeśli ją potrafiłam przekonać do siebie, to z ojcem chrzestnym Emmetta nie powinno pójść najgorzej.
Zbliżała się godzina zero, więc we dwie ustawiałyśmy już potrawy na stole. Przyjrzałam się jednej z sałatek i zmarszczyłam brwi.
- Sałatka grecka? – zapytałam z niedowierzaniem. – Myślałam, że jadacie tylko tutejsze potrawy lub włoskie – wymamrotałam niepewnie, dostosowując swój ton do Victorii.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie lubi, kiedy ktoś bezczelnie o coś pyta i nie czuje przy tym skruchy. Rozszyfrowanie ludzi to coś, czym od teraz postanowiłam się zająć. Emmett kiedyś stwierdził, że z ludzi można czytać jak z otwartej księgi. Trzeba jedynie patrzeć na ich twarze, zmieniające się uczucia i na gesty.
- Wtedy widzisz wszystko jak na dłoni – mawiał podczas niewielu wieczorów, które spędzaliśmy wspólnie w naszym mieszkaniu.
- To nie jest takie proste – zawsze odpowiadałam i wzdychałam teatralnie, na co ukochany przyciągał mnie do siebie i z uśmiechem całował w czoło. Przytulając się, wdychałam jego charakterystyczny zapach, dzięki któremu czułam się bezpieczna.
- To bardzo łatwe. Po prostu obserwuj… - szeptał w moje włosy.
Po prostu obserwuj.
Zastosowanie się do tej rady okazało się zbawienne. Odkryłam, że skoro uczucia ludzi mogą stać przede mną otworem, to zdobędę cały świat.
- Cóż – zaczęła Victoria, przerywając rozmyślania – to tylko pozory. Czasem trzeba spróbować również innych rzeczy. Choć jestem pewna, że jednego nigdy nie zmienimy – stwierdziła tajemniczo.
- Czego dokładniej?
- Kawy – odpowiedziała z dumą i uśmiechnęła się. – To, co wszyscy uwielbiają, a Jamie wręcz kocha. Jedyna kawa, którą pijemy.
Na potwierdzenie swoich słów podeszła do ekspresu, skąd wydobywał się znów ten sam zachęcający zapach, który czułam z samego rana.
Cornetto. Ulubiona kawa nie tylko Jamesa ale też Emmetta. Ręcznie ubita piana z dodatkiem czekolady lub budyniu, przysmak Włochów. Zawsze musiała być podawana w specjalnej podłużnej szklance, która robiła niesamowite wrażenie.
- Tobie też zrobić? – zapytała Victoria, stojąc plecami do mnie.
- Tak, poproszę – odpowiedziałam ciepło, choć w środku wszystko zabolało na samo wspomnienie ukochanego. Nie dałam tego po sobie poznać. Odetchnęłam głęboko i przywołałam na twarzy uśmiech. Przysiadłam na jednym z krzeseł, utkwiłam wzrok w pięknym wazonie, w którym stał bukiet białych konwalii, i czekałam na godzinę zero, która powinna nadejść lada chwila.

***

- Bellisima, tak mi przykro! – wykrzyknął Carlisle Cullen, gdy przywitał się już z Jamesem i dostrzegł mnie stojącą nieopodal wejścia do kuchni. Uśmiechnęłam się blado i rozłożyłam ręce. Poczułam, jak mężczyzna chwyta moje dłonie i miażdży je w uścisku.
- Och… – wymamrotałam i starałam się wyswobodzić.
- Tędy, ojcze – przerwał nasze powitanie James, wskazując na kuchnię.
Pan Cullen pokiwał głową i wypuścił mnie, dzięki czemu mogłam niemo podziękować Jamesowi za ratunek. Mrugnął do mnie, gdy prowadził ojca chrzestnego do miejsca, w którym mieliśmy zjeść wykwintny obiad. Victoria już nie krzątała się przy garnkach, tylko tak jak ja czekała.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie mimo tych okropnych okoliczności – zaczął Carlisle, gdy siadał na krześle. James poszedł w jego ślady, a ja z Victorią zaczęłyśmy podawać półmiski z jedzeniem. Wyczuwałam nieszczerość w głosie ojca chrzestnego. Byłam wręcz przekonana, że bardzo ucieszył się z zaproszenia na obiad i nie obchodziły go okoliczności tego spotkania.

Przez cały posiłek starałam się nie odrywać od niego oczu, ale nie wydawał się człowiekiem, za którego wzięłam go na początku. Zachowywał się miło, opowiadał różne rzeczy i starał się nie poruszać mojego tematu. Dopiero gdy skończyliśmy deser – puchary lodowe z bitą śmietaną – Carlisle chrząknął i wymamrotał, że chciałby porozmawiać ze mną sam na sam. Domownicy od razu podnieśli się z krzeseł. Victoria pozbierała jedynie część naczyń ze stołu i ramię w ramię z Jamesem ruszyła do salonu.
- No dobrze, bellisima, zostaliśmy sami – westchnął Carlisle Cullen i przyjrzał mi się uważnie z chłodem w oczach, w których dostrzegłam znikomą iskierkę podniecenia, współczucia i ciekawości. Usadowiłam się wygodnie na siedzeniu, położyłam ręce na stole i odwzajemniłam spojrzenie. Starałam się wyglądać na zdeterminowaną i elokwentną. Nie spuściłam wzroku i nie zmieniłam wyrazu twarzy, z czego byłam ogromne dumna.
- Czy może mi pan pomóc? – zapytałam bez ogródek i szukałam najmniejszych oznak w zmianie mimiki twarzy, jednak żaden mięsień nie drgnął, a oczy nie zmieniły odcienia u mojego rozmówcy.
- Moja droga, mów do mnie po prostu „ojcze chrzestny”. Wiesz doskonale, że Emmett był dla mnie jak syn – powiedział poważnie Carlisle i na moment przez jego twarz przebiegł skurcz bólu. Rozluźniłam się nieco.
- Dobrze, ojcze. Na pewno słyszałeś już, co się stało. Czy mogę oczekiwać pomocy z twojej strony? – zadałam pytanie, które już wcześniej sobie opracowałam. Carlisle Cullen kontemplował jakiś czas, przyglądając mi się wnikliwie i gdy już podjął decyzję, czy się odezwać, wiedziałam, że jednak moje życie nie będzie stracone na wieki. Dostanę kolejną szansę, którą powinnam wykorzystać.
- Myślę, że da się coś zrobić – odparł i poprawił się na krześle.
Zaczął przeszukiwać kieszenie swojej marynarki, po czym wyjął kawałek kartki i wręczył mi ją.
- Tu znajdziesz adres człowieka, który już zajmuje się wyrabianiem dla ciebie dokumentów. Nie możesz zostać w tym miejscu dłużej, więc gdy tylko je odbierzesz, zwróć się do mnie. Mam rodzinę za granicą, która chętnie przyjęłaby pomoc w niewielkiej restauracji. Mam nadzieję, że się na to zgadzasz?
Spuściłam wzrok i obserwowałam swoje dłonie. Minuty mijały, a ja nadal nie odpowiadałam. Próbowałam przemóc się, by zrobić pierwszy krok w nowym życiu. Nie chciałam się cofać, chciałam brnąć do przodu.
Przecież o to mi chodziło. Chcę stąd zniknąć.
Podniosłam podbródek i uśmiechnęłam się zachęcająco do Carlisle’a.
- Zgadzam się – powiedziałam pewnie, na co jego twarz rozświetliła się i pokiwał głową. Chwycił mnie za dłoń i delikatnie gładził chropowatym palcem.
- Masz takie delikatne dłonie, bellisima. Tak bardzo żal mi mojego syna chrzestnego… Jedyne, co mogę zrobić, to ocalić ciebie – mamrotał, wpatrując się w moją skórę. Milczałam, czekając na pytania, które ewidentnie miał w zanadrzu.
- Powinnaś zapomnieć o wszystkim, co znałaś tutaj – zaczął Carlisle i spoglądał na mnie poważnymi oczami. - Mam nadzieję, że Emmett nie zostawił cię bez niczego. Na pewno masz jakieś oszczędności w banku, jakąś wiadomość pozostawioną i napisaną jego ręką lub coś podobnego, prawda?
Leniwie kreślił koła na dłoni, dodając mi otuchy i przekazując współczucie. Przełknęłam cicho ślinę, gdyż poczułam gulę. Nie mogę mu nic zdradzić.
- Jedyne, co mi pozostawił po sobie, to broń, dzięki której uszłam z życiem, i kartkę papieru, na której napisał, że mnie kocha i nigdy nie przestanie… - wyszeptałam, nie będąc w stanie mówić normalnie. Ból rozsadzał mi czaszkę, ale Carlisle więcej nie naciskał. Puścił moją dłoń i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Tak też myślałem. Wszystko będzie dobrze, bellisima. Moja rodzina we Włoszech jest bardzo miła, na pewno będzie ci u niej dobrze. Mają sieć restauracji i prowadzą jedną kawiarenkę, która wytrzymała do tych czasów. Zmiana klimatu dobrze ci zrobi – podsumował. Przytaknęłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wdzięczność odmalowała mi się na twarzy, ale nie wydobyłam z siebie żadnego głosu.
Milczeliśmy dłuższą chwilę, Carlisle cały czas na mnie spoglądał. Uśmiechałam się do niego życzliwie, zapamiętując te chłodne błękitne oczy, zmarszczki wokół twarzy i mocno zarysowane kości policzkowe.
Po dość długim czasie ojciec chrzestny odsunął się i spróbował rozprostować kości. Skrzywił się na dźwięki wydawane przez stawy i podniósł się z krzesła. Szybko poderwałam się za nim, nie chcąc być niegrzeczną. Carlisle podszedł do mnie i przytulił lekko do wysokiej jakości materiału koszuli i marynarki.
- Dziękuję ci za rozmowę, Isabello – powiedział, pierwszy raz zwracając się do mnie po imieniu. Zamrugałam ze zdziwienia, ale odwzajemniłam uścisk, aby wiedział, że jestem po jego stronie. – Do zobaczenia lada dzień. Osobiście odprowadzę cię na lotnisko. Dokumenty odbierz jutro, wylot jest pojutrze – wyszeptał w moje włosy, na co przytaknęłam i odparłam prostymi słowami, których zawsze używał Emmett:
- Dobrze, ojcze.
Mężczyzna wypuścił mnie z objęć i zniknął w pokoju, w którym siedziała Victoria z Jamesem. Zaczęłam sprzątać ze stołu, a po chwili dołączyła do mnie pani domu. Uśmiechnęła się niepewnie i wymamrotała:
- Słyszałam, że zostajesz jeszcze kilka dni.
Westchnęłam cicho i poprawiłam kosmyk włosów, który właśnie spadł mi na twarz i łaskotał policzek.
- Zostajesz u nas? – ponowiła pytanie.
- Tylko kilka dni, jeśli to nie problem – odparłam, nie patrząc na Victorię i dając jej czas do namysłu.
- Sądzę, że nie ma innej rady – wyszeptała do swoich dłoni i odwróciła się, aby zabrać ostatni półmisek ze stołu.
Nie zmieniłam wyrazu twarzy, ale wiele uczuć nadal się we mnie kłębiło. Dla tej kobiety nieważne było, że nawiązałyśmy nić sympatii podczas przygotowywania posiłku. Liczyło się dla niej tylko to, abym jak najszybciej zniknęła z ich życia. Przynajmniej jednego byłam pewna – Victoria nie zamierzała mnie zabić, pomimo swojego chłodu do mej osoby. James by jej na to nie pozwolił, ale jeśli ucieknę z Meksyku, to na kogo będę mogła liczyć we Włoszech?
Czas zjednać sobie ludzi, pomyślałam i z brzękiem odstawiłam umytą szklankę na blat.


Post został pochwalony 3 razy

Ostatnio zmieniony przez CoCo dnia Śro 21:11, 12 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Courtney
Człowiek



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 13:56, 26 Lut 2011 Powrót do góry

Pamiętam to opowiadanie Wink Czytałam "Fugę", kiedy miała tylko trzy rozdziały. Postanowiłam się zebrać i skomentować. Należy Wam się - za świetną robotę Wink
Trzeba zauważyć, że Fuga wnosi wiele nowego do świata ff'ów. Mam wrażenie, że pogłębia w pewien sposób gatunek kryminału, dramatu, czy może czegoś pośredniego. Często spotyka się na forum opowiadania, których akcja toczy się w świecie narkotyków, mogę jednak powiedzieć, że Wasze w pewnym stopniu jest lepsze. Podoba mi się to, że nie stosujecie wulgarnego języka, co sprawia, że pomimo tematyki język i styl stoją na wysokim poziomie.
Historia jest smutna, przytłaczająca, akcja dzieje się na dość depresyjnie działającym tle. Wchodzicie raczej na minorowe tony, wprowadzacie czytelnika w nostalgię. Na całą opowieść rzuciłyście jednak malutki promyk w postaci Emmetta. Wszystkie elementy komponują się zaskakująco dobrze.
Prosiłyście o krytykę, z tym będzie nieco ciężej, bo w gruncie rzeczy uważam, że nie ma w tekście nic, co raziłoby mnie jakoś dobitnie. Może zwróciłabym tylko uwagę na Victorię, której zachowanie wydaje mi się nieco dziwne i nieracjonalne. Nie przepadam za nią i to nie z powodu chłodnego stosunku do Belli. Wydaje mi się to mało konsekwentne - najpierw przełamanie lodów, a potem powrót do dystansu.
Osobiście nie oglądałam Ojca chrzestnego - muszę nadrobić - ale wydaje mi się możliwe, że trochę się tym inspirowałyście. Może się mylę.
Poza tym świetnie opisujecie relacje międzyludzkie, postacie, ich ruchy i zachowania. Każdy bohater jest zindywidualizowany, ma złożoną osobowość. Myśl o różnych bohaterach podświadomie wywołuje pewne emocje, są bardzo realni i czytelnik czuje, jakby znał ich naprawdę.
Życzę Wam przede wszystkim weny i czasu i niecierpliwie czekam na następny rozdział Fugi Wink
Pozdrawiam ...

Court


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin