FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 "I przyjdzie dzień radosny..." - Kamień [M] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Wto 17:40, 15 Gru 2009 Powrót do góry

Przyznaję się do postawionych mi zarzutów: popełniłam tę miniaturkę. Oświadczam też, że współwinną tej zbrodni jest niejaka lolka19, której udział w tym gorszącym zdarzeniu był bardzo znaczący. Za okoliczności łagodzące proszę wziąć moją dotychczas nieskalaną kartotekę. Nie żałuję tego czynu i nie obiecuję porawy. Czekam na wyrok.
Z poważaniem
Twillen

EDIT:(4.01) Okey, po tym strasznym falstarcie powracam z ta samą miniaturką, która już nie może doczekać sie Waszych komentarzy. Wchodziło tutaj wiele osób, więc mam nadzieję, że choć część z nich powróci i zostawi po sobie kilka zdań. Zapraszam!

Tak tu ciemno… Słońce jeszcze nie zaszło, ale wokół panowały niezmierzone ciemności. Wokół mnie, wokół mojego serca.
Nie wiedziałam, ile czasu tu stoję. Wydawało mi się, że wiek, ale przeczyło temu przebijające się przez chmury słońce. Nie mogło minąć więcej niż kilkanaście minut, od kiedy zniknął.
Tak, jakby nigdy nie istniał… Obiecał mi to. I rzeczywiście. W moim najbliższym otoczeniu, nie było nawet śladu jego obecności. Najmniejszy listek nie drgnął, kiedy odchodził, nie powiał najsłabszy wiatr. Choć we mnie szalała burza myśli.
Przypominałam sobie po kolei jego słowa: wyjeżdżamy… nie chcę Cię… nie należysz do mojego świata…
Nie jesteś dla mnie wystarczająco dobra…
Nie miałam najmniejszego problemu, by uzmysłowić sobie, co właściwie się stało i co miało znaczyć to, co mówił. Od początku wiedziałam, że się różnimy, że nie dorównuję mu w niczym. On był chodzącym ideałem, a ja? Marnym, słabym człowiekiem. Jak mogłam w ogóle się do niego porównywać?
Olśnienie przyszło nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Nagle wiedziałam już, co muszę zrobić, jednocześnie nie podejmując żadnych decyzji, by ktoś nie mógł mnie w nich zobaczyć.
Z łatwością odnalazłam ścieżkę do domu.
Stop. Co z Charliem? Zamarłam w pół kroku. Będzie mu ciężko. Da sobie radę. Będzie tęsknił. Nie mogę tego zrobić.
Muszę. Nie ma dla mnie innego ratunku.
On mówił, że nie chce odebrać mi mojej duszy. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie to zrobił. W dodatku, w najgorszy z możliwych sposobów. A czy można żyć bez duszy? Pustka we mnie, mówiła sama za siebie. Jedyne, co mogłam teraz zrobić, to ją odzyskać. Zanim odejdę od zmysłów.
Gdy doszłam do granicy lasu, zauważyłam, że na podjeździe stała na razie tylko moja furgonetka. Cudownie.
Z mojego pokoju wzięłam jedynie dokumenty i wszystkie pieniądze, jakie do tej pory udało mi się zaoszczędzić, więc około trzystu dolarów. Niewiele, ale musiało mi wystarczyć.
Wsiadłam do furgonetki i ruszyłam przed siebie.
On nie mógł mnie, ot tak, opuścić. Nie, kiedy zdążył stać się dla mnie całym światem i duszą jednocześnie. Nie miał prawa wyjeżdżać beze mnie. Zamierzałam powiedzieć mu to osobiście.
Plan kształtował się w mojej głowie fragmentami, ale celowo nie pozwoliłam mu się wykrystalizować. Jak na razie, jechałam do Port Angeles.
Nie byłam dla niego wystarczająco dobra? Nie należałam do jego świata?
No cóż, to się zmieni.

***
Silnik zarzęził jeszcze raz, coś prychnęło i fuknęło, a potem furgonetka się zatrzymała. Od granicy miasta dzieliło mnie może pięć kilometrów. Poczułam lekką frustrację, że nie pomyślałam wcześniej o napełnieniu baku. Przecież ostatni raz robiłam to jakieś dwa tygodnie temu, a ostatnio nie jeździłam do szkoły z… Jeździłam do szkoły furgonetką, więc paliwo zdążyło się wypalić.
Trudno. Zostaje mi autostop. Wyrzuciłam z torby większość książek, włożyłam dokumenty i pieniądze do jednej z ukrytych we wnętrzu kieszonek, i wysiadłam.
Było dość ciepło i słonecznie. Rozpięłam kurtkę i przez chwilę grzałam twarz w rzadkich promieniach słońca. Przy takiej pogodzie nie mógłby wyjść na zewnątrz. Swoją drogą, ciekawe gdzie on teraz jest? Machinalnie rozejrzałam się wokół siebie. Droga wijąca się w tym odcinku, przez rozległe pola, ziała pustkami. Wzruszyłam ramionami. To nic. Już niedługo.
Nie zawracałam sobie głowy zamykaniem samochodu. Żadne, ewentualne zakończenie tej wycieczki, nie przewidywało, by miał być mi jeszcze kiedyś potrzebny.
Ruszyłam przed siebie. Po jakimś czasie usłyszałam za sobą jakiś samochód. Odwróciłam się i wystawiłam kciuk. Serce nagle zaczęło mi szybciej bić. Był czarny i lśniący, na pewno bardzo drogi. Przypomniał mi inny, czarny, luksusowy samochód. Już niedługo.
Auto zatrzymało się kilka metrów ode mnie. Gdy podbiegłam do niego, szyba w oknie pasażera zjechała w dół. Za kierownica siedział młody, zapewne dość przystojny mężczyzna, na pierwszy rzut oka biznesmen.
- Co tam, uciekamy z domu? – zagadnął z przyjacielskim uśmiechem.
- Coś w tym rodzaju.
- Jadę do Seattle. A ty?
- Ja też.
- No to wsiadaj. Jeśli mnie przypilnujesz, przynajmniej nie zasnę za kierownicą. – mrugnął, uśmiechając się znowu.
Mimowolnie, zawahałam się przed otworzeniem drzwiczek. Co jeśli to jakiś psychopata? Wszystko mi jedno. Nie robiło mi to różnicy.
- No to jak, uciekłaś z domu, czy tak po prostu wybrałaś się na małą wycieczkę za miasto?
- Miałam zamiar jechać do chorej babci, to miała być niespodzianka. – nigdy nie byłam dobra w kłamaniu, ale to było jak wmawianie dziecku, że cukierki są niedobre.
Mężczyzna spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Ok, nie wnikam. Tak na marginesie jestem Jason.
- Alice.
- Miło cię poznać, Alice.
Jechaliśmy przez chwilę w milczeniu. Ciszę przerywała jedynie muzyka, płynąca z radia. Muzyka poważna. Zatopiłam się w łagodnych tonach melodii.
- Hm – odchrząknął Jason. – Jak mniemam, ten powiedzmy, samochód, który stał przy drodze, należy do ciebie.
- Zgadza się. Skończyła mi się benzyna.
- Powiedz mi – zaczął, a kąciki jego ust uniosły się lekko, jakby usilnie powstrzymywał się od uśmiechu. – Naprawdę chciałaś dojechać nim do Seattle?
- Oczywiście. To bardzo dobry samoch… - nie dokończyłam, bo mój nowy znajomy wybuchnął śmiechem.
- Och, wy wszyscy posiadacze luksusowych aut – sarknęłam.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Nie jesteś pierwszym, któremu nie podoba się mój wóz.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? – powiedział niby to do siebie. W odpowiedzi na moje wściekłe spojrzenie, wybuchnął nową salwą śmiechu.
- Uważaj sobie – pogroziłam mu żartobliwie palcem.
- Och, strasznie się ciebie boję – zripostował ironicznie. Jednocześnie sięgnął dłonią do radia i przełączył stację.
- Hej! – zaprotestowałam.
- Co?
- Nie rób tego! Lubię tę piosenkę.
Prychnął.
- Od kiedy nastolatki słuchają muzyki poważnej?
- Ja słucham! – odpowiedziałam. – Poza tym, Debussy właściwie nie powinien zaliczać się do muzyki poważnej.
- Ty wiesz, kto to gra? – wytrzeszczył oczy.
- No cóż, może już pora zmienić swoją opinię na temat gustu muzycznego młodego pokolenia? „Clair de Lune” to hit.
Tym razem, milczał odrobinę dłużej. Po chwili sięgnął jednak do schowka i wyjął z niego jakąś, nie podpisaną płytę, po czym włożył ją do odtwarzacza CD.
- Założę się, że tego nie znasz.
Resztę drogi zajęło nam dyskutowanie na temat różnych rodzajów muzyki i przekomarzanie się, jako że wciąż nie mógł mi uwierzyć, że młodzież może słuchać czegoś innego, jak tylko hip hopu.
***
Odstawił mnie na jednej z głównych ulic Seattle.
- No cóż, mam nadzieję, że uda ci się to, co planujesz. Chodzi mi oczywiście o niespodziankę dla babci. – mrugnął.
- Jasne. Dzięki. – uśmiechnęłam się. – Aha, i dzięki, że mnie nie zabiłeś albo coś.
- A wyglądam na takiego? Nie no, to dopiero komplement! I to po tylu kilometrach wspólnej jazdy! – zgrywał urażonego.
- Musisz popracować nad imagiem.
Zaśmiał się.
- Dobra, znikaj mała, pókim spokojny.
Zatrzasnęłam drzwiczki i ruszyłam w dół ulicy, nie odwracając się ani razu.
Na lotnisku usiadłam przed tablicą przylotów i odlotów. Zaczęłam zastanawiać się, dokąd polecę, co chwilę zmieniając decyzję. Meksyk? Brazylia? A może Europa? Nigdy nie byłam we Francji. Swoją drogą, przydałoby mi się trochę słońca. Może Hiszpania? Albo Grecja?
Przy kasie poprosiłam o jeden bilet w klasie ekonomicznej, do Włoch.

***
Wyszłam na skąpany w słońcu parking przed lotniskiem. W zasięgu mojego wzroku stało, co najmniej kilkanaście taksówek, ale nie miałam w kieszeni nawet piątki.
Usiadłam na krawężniku, kładąc sobie torbę na kolanach. Dopiero teraz poczułam coś w rodzaju zagubienia i dezorientacji. Co właściwie robiłam? Gdzie mam teraz iść? Przecież nie wiedziałam nic poza tym, że ci do których zmierzałam, mieszkali we Włoszech. Strach odczułam jako przykre ukłucie szpilki. Natychmiast poderwałam się na nogi.
Skoro dotarłam tak daleko… Przecież nigdzie mi się nie spieszy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy Charlie wszczął już poszukiwania. Nawet jeśli, teraz nic już nie wskórają.
Jeszcze raz przemyślałam moją sytuację i doszłam do wniosku, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko dać ponieść się drodze i własnym nogom.

***
Jak okiem sięgnąć, wokół nic tylko malownicze wzgórza i piękne winnice. Super. A może dla odmiany jakiś zabłąkany samochód, do którego mogłabym wreszcie wsiąść?
Zbliżała się noc. Zmierzchało. Nie martwiłam się tym. Przecież, poniekąd, to najbezpieczniejsza pora dnia, prawda?
Mimo to, z upływem czasu, robiłam się coraz bardziej rozdrażniona. Szłam tą drogą już sześć godzin, nie miałam pojęcia, ile to mogło być kilometrów. W pewnym momencie zobaczyłam jakieś samotne drzewo, prawdopodobnie oliwkowe, i skapitulowałam. Podeszłam do niego i opadłam niemal bez sił na ziemię. Nie czułam nóg, straszliwie chciało mi się pić, a w dodatku burczało mi w brzuchu. Nie mając nic lepszego do roboty, pogrążyłam się w rozmyślaniach.
Nie oszukiwałam się, moja sytuacja nie była zbyt dobra. W obcym kraju, bez choćby śladowej znajomości języka i pieniędzy w kieszeni. Zaskakujące było to, że tak naprawdę nie przejmowałam się tym. Wszystko, co nie wiązało się ściśle z podjętym przeze mnie postanowieniem, schodziło na dalszy plan. Do tego przez cały czas miałam wrażenie, że myślę jakby przez mgłę i wybiórczo.
Dręczyło mnie pytanie, co dalej? Jestem we Włoszech, najłatwiejsza, jak się okazało część, już za mną. Dokąd teraz?
Hm, może do Rzymu? Zobaczyłabym Koloseum. Albo do Werony? Do miasta sławnych kochanków. Doskonały pomysł.
Skoro nie wiedziałam, którędy mam iść, żeby dojść tam gdzie chcę, mogę równie dobrze iść do miejsc, które znam, ale nie chcę tam trafić. Rozumowanie może skomplikowane i bezsensowne, ale mnie zadowalało. Mając przeświadczenie, że ma się nieograniczona ilość czasu i dziwną pewność, że uda mi się dotrzeć w tamto miejsce, gdziekolwiek ono jest, czułam się spokojna i swobodna. W zasadzie, mogłabym robić wtedy to, co tylko chciałam. Byłam wolnym ptakiem. Wyobrażając sobie siebie, z iskrzącą się skórą i ogromnymi skrzydłami, zasnęłam.

***

Nazajutrz, już po godzinie marszu, usłyszałam odgłos zbliżającego się samochodu. Wybiegłam niemal na środek jezdni. Zatrzymał się, a ja szybko uchyliłam drzwi. Kobieta, która siedziała za kierownicą, przywitała mnie po włosku. Kolejna przeszkoda.
- Hm, czy mówi pani po angielsku? – zapytałam sadowiąc się na siedzeniu pasażera. Było twarde i dość zużyte, zresztą jak cały samochód.
- Och – zawahała się – Tylko trochę.
- Nic nie szkodzi.
- Ja Carmen, a ty?
- Esme.
- Esme? To niezwyczajne imię. Podoba się mnie.
- Ja też je lubię.
- Ja do Montemurlo. Dokąd ty? – radziła sobie z angielskim lepiej, niż przypuszczałam.
- Do Werony.
- Och! Cara mia! Daleko bardzo od Firenze!
- Wiem.
Zszokowana zamilkła. Pewnie się przestraszyła. Przecież nie miałam żadnego bagażu, byłam brudna i zakurzona. Nie wyglądałam na przygotowaną do podróży. Pomyślałam, że i tak miałam szczęście, trafiając na kogoś znającego angielski. Postanowiłam wykorzystać to do maksimum. Nie miałam nic do stracenia.
- Podobno we Włoszech mieszkają wampiry. Wie pani coś o tym?
Carmen wybuchnęła śmiechem. Długi czas nie mogła się uspokoić.
- Mi stupido! Wampiry nie ma! Tylko historyjki one są.
- Jakie to historyjki?
- Stare bardzo i nic prawdziwe. Dla dzieci, co rozrabiają.
Wciąż patrzyłam na nią wyczekująco. Spojrzała na mnie trochę niepewnie. Odchrząknęła i pociągnęła.
- Ja nie wiem całe… Ale to było dawno temu. One nie ma, jak ich pozbył się święty Marek. My to świętujemy co rok.
- A gdzie one mieszkały? – dopytywałam się.
Gdy spojrzała na mnie ponownie, w jej oczach krył się już strach.
- To jest nieprawda. One były w Volterra, ale…
- Volterra… - powtórzyłam cicho.
Nagle samochód się zatrzymał.
- Słuchaj. Ja nie znam ty. Ja nie ryzykować. Idź sobie.
Posłusznie wysiadłam.
- Dziękuję za wszystko.
Odjechała z piskiem opon. Volterra. Teraz miałam już konkretny cel. Oczywiście, to mogły być tylko legendy, ale nauczyłam się już nie lekceważyć żadnych „historyjek”.
Teraz musiałam się spieszyć.

***
Nad ranem wysiadłam ze zdezelowanego auta. Wstrząsnął mną dreszcz zimna. A może oczekiwania? Podziękowałam kierowcy, który przez całą drogę częstował mnie dowcipami po włosku i kanapkami z prawie zjełczałym masłem.
Zaczęłam iść wąskimi uliczkami miasta. Było jeszcze ciemno, niedługo miało świtać. Już niedługo.
Okazało się, że jak każde większe, włoskie miasto, Volterra miała główny plac, do którego „prowadzą wszystkie ścieżki”.
Plac nie był przesadnie duży. Na jego środku stała, wyłączona na noc fontanna. Dokładnie naprzeciwko mnie odcinała się od ciemnego nieba wielka wieża, u której szczytu, znajdował się ogromny zegar. Wskazywał akurat piątą dwadzieścia.
Podeszłam do fontanny i usiadłam na jej kamiennym podmurowaniu. Od kiedy zdecydowałam, że chcę jechać do Volterry, minęło kilkanaście godzin. O wiele za dużo. Czas mnie gonił.
Siedziałam wciąż przy fontannie, drżąc z zimna. Wpatrywałam się uparcie we wskazówki zegara.
Trzy godziny później, tkwiłam w niezmienionej pozycji. Wokół mnie kwitło już codzienne życie Włochów. A ja byłam coraz bardziej spanikowana. Słońce paliło mnie w kark. Czas płynął.
Około południa dostrzegłam dziwną postać. Pod długą, ciemnoszarą peleryną, skrywał się młody mężczyzna. Jego skóra odcinała się bielą na tle peleryny. Wydawało mi się, że widzę jego błyszczące szkarłatem oczy.
Bez wahania wstałam i podeszłam do niego.

***
- Och, obawiam się, że nie do końca rozumiem cię, carrissima.
Wiekowy wampir stał naprzeciw mnie. Patrzył na mnie, pozornie zatroskany. W jego oczach błyszczało usilnie skrywane rozbawienie.
Wiedziałam, że mój plan jest bardzo ryzykowny. Prawdopodobieństwo tego, że uda mi się osiągnąć cel, było tak małe, że nie powinno istnieć.
Stałam pośrodku ogromnej, zabytkowej komnaty w otoczeniu, co najmniej pięciu wampirów. Niezwykle szybkich, silnych i głodnych. Czy się bałam?
Nie.
W końcu nie miałam nic do stracenia. Wszystko co mogłam stracić, już mnie opuściło.
- Słyszałam coś nie coś o waszych darach.
Wampir spojrzał na mnie z ciekawością.
- Jeśli nie rozumiesz o co mi chodzi, zobacz to.
Wyciągnęłam rękę. Aro walczył z uśmiechem, ale jeszcze bardziej z ciekawością.
Poczułam chłodny, delikatny uścisk dłoni wampira. Czekałam.
Nic.
Po kilku minutach wampir puścił moją dłoń. Na jego twarzy nie było śladu rozbawienia.
- Przyznam, teraz przybyło rzeczy, których nie pojmuję.
- Czego jeszcze nie rozumiesz, Aro? Przecież pokazałam ci, czego chcę.
- W tym tkwi szkopuł, najmilsza. Nie pokazałaś mi niczego. Nie wątpię oczywiście w twoje poczucie humoru, ale ten żart był dla mnie niezrozumiały.
Wpatrywałam się w niego zagubiona. O co mogło mu chodzić? Och…
- Edward też nie mógł czytać moich myśli…
Aro złączył długie, białe palce w piramidkę i dotknął nimi nosa. Wbijał we mnie wzrok. W jego oczach była czysta ciekawość dziecka, trzymającego w dłoniach nową zabawkę.
- Jane? – wyszeptał.
Spojrzałam na stojącą niedaleko, prześliczną dziewczynkę. Teraz ona patrzyła na mnie skupionymi oczami. Nic się nie stało.
Przeniosłam wzrok na Aro. Nie zauważyłam, kiedy podszedł do swoich braci. Trzymali się za ręce.
Po chwili zwrócił się ponownie do mnie.
- Myślę, że mogę spełnić twoją prośbę, Bello.


***

Do komnaty wszedł młody mężczyzna. Jego ubranie było pogniecione. Na jego twarzy widniało wiele uczuć. Przede wszystkim rozpacz.
- Gdzie ona jest? – spytał cicho.
- Edwardzie! Jakże miło mi cię widzieć…
- Gdzie? – ponowił pytanie chłopak.
- Ale kto, mój drogi?
- Bella… - wyszeptał łamiącym się głosem.
Twarz Aro sposępniała.
- Ach, Bella… No cóż, zdążyła nas już opuścić. Choć nie wiem, dlaczego o nią pytasz. Znałeś ją?
Edward poderwał gwałtownie spuszczoną na piersi głowę. Dlaczego mówił w czasie przeszłym?
Słowa z trudem zdołały przejść przez jego zaciśnięte gardło.
- Żyje?
- W pewnym sensie, chyba tak. – wykrzywił usta w uśmiechu. - Widzisz, nie miałem od niej wiadomości już od kilku dni.
Podszedł do chłopaka, władczo wyciągając rękę. Ten podał mu swoją.
- Ach tak… Cóż za wzruszająca historia… Nie wiem. – dodał, odpowiadając na nieme pytanie.
- W tym krótkim czasie, w jakim przyszło mi z nią przebywać, dowiedziałem się jedynie, że jest dość sentymentalna.
Edward skinął głową. Wyszedł bez słowa, ze spuszczoną głową.
- Przekaż jej, że niecierpliwie czekam jej wyjaśnień. Osobistych!

***
Nic się tu nie zmieniło, odkąd byłam tu ostatnim razem. Kilka dni przed moimi feralnymi urodzinami.
Nic poza mną. I pustką obok mnie.
Tak, zamierzałam czekać. Zamierzałam leżeć tu, dokładnie w tym samym miejscu, co pierwszym razem. Leżeć i czekać, aż mnie odnajdzie.
Trawa pode mną była mokra, plamiła mój brązowy sweter. Ten sam, który miałam na sobie wtedy.
Zgadza się, jestem sentymentalna. Chciałam, żeby było tak, jak powinno być od dawna. Żebym ja nie musiała się bać, a on by nie musiał ze sobą walczyć. To było takie proste.
Rosa pokryła moją twarz. Wysuszyło ją słońce. Nadeszła noc i znowu drobne kropelki wsiąkały w ubranie.
Wtedy to poczułam. Dobro. Szlachetność. Uczciwość. Zbliżało się do mnie. Nie miałam wątpliwości, że było tym, na co czekałam.
Położył się obok mnie.
Powoli odwróciłam głowę i na moment zamarłam. Zapomniałam jaki był piękny. A przecież widziałam go tylko moimi słabymi, ludzkimi oczyma.
Przez długi czas patrzyliśmy sobie w oczy. Jego były czarne z głodu, przepełnione smutkiem, pomieszanym z zachwytem.
- Bello…
- Kocham cię – powiedziałam swoim nowym głosem. Były to moje pierwsze słowa w nowym życiu.
- Och Bello, tak bardzo cię przepraszam, ja… nie wiem co mam zrobić, byś mi wybaczyła. Ja sam nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Przyspieszyłeś tylko to, co musiało się stać. Lew nie może kochać jagnięcia.
Zacisnął powieki. Cierpiał. Czułam to przez wypływającą z niego dobroć i szczerość.
- Nie przepraszaj mnie, nie masz za co. Pragnęłam tego. – mimowolnie się uśmiechnęłam. – A moją duszą się nie przejmuj. Wiem na pewno, że ją mamy.
Spojrzał na mnie uważnie.
- Kiedy mnie zostawiłeś w lesie, czułam się tak, jakbym straciła duszę. Teraz ona powróciła do mnie.
Ujęłam jego twarz w swoje dłonie.
- Wszystko jest tak, jak powinno być.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Twillen dnia Pią 17:27, 15 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 17:46, 15 Gru 2009 Powrót do góry

http://www.twilightseries.fora.pl/twilight-fanfiction,30/regulamin-dzialu-fanfiction,3086.html

Tyle mam do powiedzenia


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Wto 19:46, 15 Gru 2009 Powrót do góry

No cóż, na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że czytam to forum już od miesięcy trzech, znam je więc dosyć dobrze, ale nie czułam potrzeby rejestrowania się. Skłonił mnie do tego pewien post, którego po prostu nie mogłam pozostawić bez komentarza. Czytałam ten regulamin już jakiś czas, i tłumacząc się powyższym przyznaję bez bicia, że zwyczajnie, po ludzku i nieodpowiedzialnie zapomniałam, że jestem jeszcze "niepełnoletnia". Żałuję za swój grzech i mam szczerą nadzieję, że te argumenty przekonają Moderację do zaniechania usunięcia tego tematu.

A tak na marginiesie, to nie jesteś zbyt rozmowna, Cornelie. Czytałaś chociaż fragment mojego tekstu, czy zwróciłaś uwagę tylko na mój wiek? Pytam z ciekawości.

Peace (and chocolate) for everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 19:48, 15 Gru 2009 Powrót do góry

Z ciekawości przeczytałam, owszem. Ale musi być sprawiedliwość. Gdyby nie było regulaminu, to panował by tu totalny chaos.
I nie ma co się obrażać, że ktoś zwrócił ci uwagę. Miesiąc pobędziesz na forum i możesz wrzucać tyle miniaturek, ile ci się zachcę. Reguły to reguły.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 21:18, 04 Sty 2010 Powrót do góry

Rzeczywiście, fallstart nieco poważny. Ach, te dzieci;) (bez urazy)
A co do miniaturki: ogólnie podobaja mi się wszystkie miniaturki, w których Bella mysli lub bierze sprawy w swoje ręce. Więc juz na początku wielki plus za to. Dalej? Ciekawie i nie nużąco poprowadziłas akcję. Gdyby ci się kiedys zechciało mogłabys zrobić z tego całkiem interesujace opowiadanie. Ale dobrze jest jak jest.
Błędy. Widzę, że beta jest, ale kilka szczegółów jej umknęło.
Cytat:
- Miałam zamiar jechać do chorej babci, to miała być niespodzianka. – nigdy nie byłam dobra w kłamaniu, ale to było jak wmawianie dziecku, że cukierki są niedobre.

z dużej litery powinno być. W kilku innych miejscach to samo.
No i nazwy włoskich miejscowości przydałoby się kursywą, ale to nie jest jakis rażący błąd.
Styl dobry, krótkie, proste zdania, bez owijania w bawełnę. Widać jednak, że unikasz opisywania uczuć. Ale mam nadzieję, że zmienisz co do tego zdanie, bo zamierzam cię śledzić.
Bardzo mi się spodobała ta historia. Może napisałabyś jednak jakiś ciąg dalszy, hm?;)
Pozdro!
bOlka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Nie 21:50, 10 Sty 2010 Powrót do góry

Twillen,
powiem szczerze, że strasznie ciężko mi się momentami to czytało - w zasadzie w połowie zaczęłam się zastanawiać, o co Ci chodzi i co chcesz przedstawić. Pierwsze, co bardzo rzuciło mi się w oczy:

Twillen napisał:
- Alice.
- Miło cię poznać, Alice.

- Ja Carmen, a ty?
- Esme.
- Esme? To niezwyczajne imię. Podoba się mnie.


Alice? Esme? potem Bella? o co kaman?

Następnie - opisy akcji. Akcja u Ciebie jeszcze dobrze się nie rozkręci, a już się kończy i przechodzisz do następnej, w ogóle zupełnie innej, to zbija z tropu. Nie wiedziałam już czy to Alice, Esme, czy też może Bella chcą wyjechać na wycieczkę/znaleźć Edwarda/ czy też zabić się.

Kiedy akcja już przenosi się do Włoch, gdzie bohaterka, bo już nie wiem kim ona jest i czy przeszła jakieś przemiany psychiczne,
zachowuje się jak obłąkana, nie wiem, czy to celowo zostało tak właśnie przedstawione, ale tak właśnie wyszło.
Volturi - też nie zrozumiałam do końca Ara i zachowań jego pobratymców.
Wydawało mi się, że jest to pomieszanie jakiegoś snu Belli, z sytuacją z KwN i czymś, co miało być humorem?

Przejdę już może do końca, który jako jedyny mi się podobał.
Zakończenie, Bella jest wampirem, Edward się znajduje, wszystko kończy się dość 'szczęśliwie' i tak, jak według Belli miało być.
Ale czy ja gdzieś przeoczyłam całą przemianę? czy jej tu po prostu nie ma?
Naprawdę nie zrozumiałam tego tekstu. Stylistycznie również pozostawia wiele do życzenia.
Mimo to przeczytałam i napisałam, może dość chaotycznie, co o tym myślę.
Być może napiszesz coś jeszcze - postaram się przeczytać.
Pozdrawiam, los.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olena
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Lis 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Milicz

PostWysłany: Pon 0:47, 11 Sty 2010 Powrót do góry

Droga moja Twillen-nie wyłapuję błędów, opowiadanie w sumie całkiem fajne (końcówka może nieco zbyt cukierkowa), ale akcja zdecydowanie za szybko "leci". Mogłabyś zrobić z tego naprawdę dobre opowiadanie, a wyszła zaledwie miniaturka. Zastanów się nad rozwinięciem tego, co napisałaś, w jakąś dłuższą formę literacką, bo zarówno Twoje opowiadanie, jak i Ty macie całkiem spory potencjał - jeśli się zdecydujesz pisać dalej znajdź dobrą betę, przyda Ci się, popełniasz małe błędy.


losamiiya napisał:


Alice? Esme? potem Bella? o co kaman?


To Bella, ino nie przedstawia się przypadkowym ludziom swoim prawdziwym imieniem. Częściowo to zapewne zapobiegliwość, ale z drugiej strony widać, jak bardzo brakuje jej całej rodziny Cullenów, skoro używa własnie tych imion.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Śro 19:03, 13 Sty 2010 Powrót do góry

Szczypta wyjaśnień.
losamiiya, główną bohaterką rzeczywiście jest Bella, jak słusznie olena zauważyła. Pierwsza scena jednoznacznie na to wskazuje. Specjalnie zmienia imiona, by zatrzeć za sobą, na wszelki wypadek, ślady.

Co do drugiego Twojego zastrzeżenia: właśnie o to mi chodziło. Nie pisałam tego wprost, jednak myślę, że dałoby się domyślić zamiarów Belli po przeczytaniu pierwszej części. A poza o tym, ona sama nie chciała "krystalizować swojej decyzji" żeby "ktoś", czyli oczywiście Alice, jej nie zobaczyła.

Wiem, że opisałam to bardzo lakonicznie, biorąc pod uwagę ilość wydarzeń, ale gdybym się rozpisała, to wyszłoby mi z 20 zamiast 6 stron Worda. Nie wiem, komu chciałoby się czytać za jednym zamachem tyle tekstu.

Zakończenie nawet mnie wydało się strasznie cukierkowe. Ale jak miałam inaczej to opisać? Powrót Belli, wyrzuty sumienia Edwrada, pocieszanie Belli... To musiało być trochę przesłodzone.

Dzięki olena za miłe słowa, ale nie wiem, czy odważę się to rozwinąć. W końcu to spora odpowiedzialność, a nauki coraz więcej...

Właściwie, jest mi strasznie... dziwnie, że muszę to wszystko tłumaczyć. Zgadzam się, że w mojej miniaturce było sporo niedopowiedzeń (zamierzonych zresztą), ale w końcu nie aż tyle, żeby nie domyślić się o co chodzi. Chyba. Wydawało mi się nawet, że po tej pierwszej części wszyscy i tak domyślą się, co Belka chce zrobić, i ciągnę te "sekrety" niepotrzebnie. Widocznie jednak z czymś przesadziłam.
Skrótowość też nie była przypadkowa. Jak już napisałam, wydarzeń było sporo, ale nie chciałam przedłużać tego w nieskończoność. Nie chciałam robić z tego typowego opowiadania. Niestety, ciągu dalszego narazie również nie przewiduję, bOlka.

Dzięki za komentarze. Dowiedziałam się, co robię źle, i nad czym muszę popracować. Przyznam, że w przygotowaniu mam kolejną miniaturkę, tylko muszę jeszcze znaleźć betę.
A więc, do następnego przeczytania!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Twillen dnia Śro 19:04, 13 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Śro 19:25, 13 Sty 2010 Powrót do góry

Droga Twillen,
Właśnie to jest ten błąd, że wszystko to na raz zawarłaś w tej jednej miniaturce, gdybyś rozplanowała to na kilka rozdziałów, dopracowała tekst, byłby świetny, wiem o tym. Widać, że się starałaś i bardzo chciałaś, aby była ta zamierzona akcja i właśnie taki zbieg wydarzeń, ale z pośpiechu chyba mam wrażenie, wyrosła wielka babka sklepana ze wszystkiego na raz. Za dużo.
Przy kolejnym tekście zadbaj o to, by właśnie tego nie było, by czytało się lekko i przyjemnie z ciekawym zwrotem akcji, a na pewno będzie super.
Czekam na ten następny ; )
Pozdrawiam, los.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Pią 17:26, 15 Sty 2010 Powrót do góry

Uwaga, uwaga niniejszym pakuję Wam przed oczy kolejny mój twór. Pisałam to właściwie dla sama dla siebie, ale pomyślałam, że warto dowiedzieć się, ile jest wart mój tekst. Inspirowane filmową sceną "rozstania" Belli i Jacoba.Warning!! Możecie spotkać się z nie do końca zrozumiałymi metaforami lub z innymi tego typu problemami.
Tyle wstępu. Podano do ekranu!


“- It kills me. It’s killing me…
- […] Go home… and don’t come back.”


Czy można z chwili na chwilę stać się… twardą? Jakby zrobioną z metalu? Odporną?

Oczywiście, tylko wcześniej trzeba się rozpaść na kawałki.

Teraz nie rozumiem, jak mogłam tak cierpieć, kiedy on odszedł. Edward. Mój Edward. To prawda, że zabrał ze sobą kawałek mnie, ale to zaledwie jeden element mojego ciała.

Jednym brutalnym ruchem wyrwał z mojej piersi serce, po czym wpakował je do kieszeni swojej markowej marynarki i odszedł. A ja zmarnowałam kilka miesięcy swojego życia na opłakiwanie kogoś, kto tak bezwzględnie obszedł się ze mną. To takie… bezcelowe. Teraz to widzę.

Pozostawił po sobie bolesny ślad. Ogromną ranę w mojej piersi, która otwierała się każdej nocy i o nim przypominała. Myślenie o Edwardzie bolało, wspominanie było torturą, pamiętanie było błogosławieństwem.

Nauczyłam się zamykać ten ból we wnętrzu ciała, tak, że tylko krążył w nim jak wściekły piorun w pustej skorupie. Niestety, działało to jedynie w dzień. W nocy zaczynał się koncert.

Byłam kimś, kto żyje, bez życia. Kto śmieje się, bez radości. Kto płacze, ale nie może wylać ani jednej łzy.

Żałosne.

A potem znalazłam genialnego transplantologa. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zaufałam mu. Powierzyłam całą siebie. W zamian za uzdrowienie mojego ciała byłam gotowa oddać duszę, ale on zamiast nowego serca dał mi zwykłe płucoserce, których pełno jest w każdym specjalistycznym szpitalu. A maszyna funkcjonuje tylko, gdy dostarcza się jej odpowiednią ilość energii. Kiedy zniknął na te kilka dni akumulatory działały, ale wkrótce i one wyczerpały swoje możliwości. Przy pierwszym następnym spotkaniu zerwał wszystkie kable, co do jednego. A płucoserce oddał na skład złomu, bo było już zbyt zużyte, by ratować innych.

Historia tak bardzo lubi się powtarzać. Znowu stałam samotnie, otoczona przez drzewa, bezskutecznie nasłuchując kroków tego, który odszedł. Moja rana znów krwawiła i ziała pustką. Czarną i bolesną.

Chciałam czymś ją zapełnić. Czymś trwałym. Czymś, co niełatwo złamać, zniszczyć, zdeptać. Czymś, co nie zmieści się w kieszeni marynarki.

Podniosłam z ziemi kamień i włożyłam go do swojej piersi. Rana zasklepiła się, przestała krwawić. A ja poczułam się silniejsza, twardsza, nie do zdarcia. Wspaniałe uczucie. Byłam teraz idealnie zdystansowana do wszystkiego. Mogłam patrzeć na wszystkie wydarzenia z zimnym jak głaz obiektywizmem.

To, że tak bardzo przeżywałam wszystko, co działo się w ciągu tych kilku miesięcy wydało mi się takie… słabe. Tak jakbym wywiesiła białą flagę, poddała się. Utraciła swoją siłę, a nawet godność! W tej chwili nie mieściło mi się w głowie, że tak po prostu dałam się ponieść kompleksom, poczuciu odrzucenia i bezsensownym wyrzutom sumienia. Pozwoliłam innym patrzeć na moje łzy. To takie upokarzające, słabe.

Nigdy więcej.

Uśmiechnęłam się z wyższością do opalonych pleców drugiego mężczyzny mojego życia. Przywołałam w myślach obraz tego pierwszego.

Koniec z naiwną, słabą Bellą, którą trzeba chronić na każdym kroku. Nie ma już dręczonej koszmarami dziewczyny, która była skazana na kapryśne Słońce i jego brudny garaż. Myślałam, kierując słowa do dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Przypadkowo tylko będących tymi dwiema, które je zniszczyły. Spróbujcie teraz mnie zranić.

To prawda, że obaj jesteście potworami.

Ale ja nie zamierzam być dłużej waszą ofiarą.


Wśród deszczu rozległ się donośny, pełen dziwnej grozy i pewności śmiech. Brzmiał wciąż budząc we wszystkich niepokój i przestrach.

Młody Indianin, który zbliżał się już do granicy lasu odwrócił się słysząc ten śmiech.

Obok jego domu, oprócz starej zardzewiałej furgonetki stał dziwny, kamienny posąg. Wydawało mu się, że wcześniej go tu nie było. Twarz miał wykrzywioną bólem, oczy pałały złością, uśmiechał się z pełną pogardy wyższością.

Coś mu ta twarz mówiła. Miał wrażenie, że powinna coś dla niego znaczyć…

Głupstwo.

Odwrócił się na pięcie i odszedł.


Ładnie proszę o komentarze


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pią 19:16, 15 Sty 2010 Powrót do góry

Twillen,
Na wstępie powiem, jaką różnicą (kolosalną!) było dla mnie czytanie tej drugiej miniaturki. Jestem naprawdę zaskoczona.
Lekko, ładnie napisane, przyjemnie się czyta.

Temat świetnie wybrany, świetnie opisany. Metafory moim zdaniem bardzo trafione i wstawione w odpowiednie miejsca, tak, że nadają tej nuty 'smaku' odpowiednim fragmentom.

Bella, która staje się silna - czyli Bella taka, jaka powinna być! twarda, samodzielna, dająca rade. To wszystko tu jest.

Ogółem to tekst mnie także wzruszył w pewnien sposób, napisane tak uczuciowo, a zarazem jest to obraz odrzucania uczuć, emocji.
Serce schowane do kieszeni marynarki, to chyba najbardziej mnie wzrusza, zastanawia i daje mi jakiś taki obraz w głowie, malujących się emocji.

Twillen, gratuluję Ci i poprawy i tego tekstu. :)
Pozdrawiam, los. ; )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin