FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Mini/tłum. Marsiaka: Rok 1921 06.03 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Wto 21:03, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Autor: Enovie. (link do oryginału: [link widoczny dla zalogowanych])

Beta i pomoc w tłumaczeniu: Robaczek. (baaardzo dziękuję :D)

Autorka poleca, żeby przed przeczytaniem tej miniaturki, przypomnieć sobie historię o Marku. Oto streszczenie:

Krótko po tym, jak Aro został przemieniony w wampira, postanowił zmienić też swoją siostrę - Didyme. Myślał, że dzięki ich pokrewieństwu Didyme otrzyma taki sam dar jak on i razem mogliby tworzyć wampirzą "zabójczą broń". Niestety zamiast czytać w ludzkich myślach, dziewczyna obdarzała wszystkich szczęściem. Dzięki temu, nieśmiertelny już Marek, zakochał się w niej i wzięli ślub. Aro akceptował całą sytuację, dopóki z Kajuszem i Markiem posiadali władzę nad wampirzym gatunkiem. Jednak po pewnym czasie Didyme z mężem postanowili odejść. Aro dał im fałszywe błogosławieństwo i w ukryciu zabił swoją siostrę. Marek nigdy nie dowiedział się prawdy, stał się tylko bezosobowym i zimnym spektrum.



Spektrum


Poruszenie.
Człowiek. Sam wśród splątanych emocji.
Przestraszony.
Ona drży.
On trzyma ją jak… kochanek.

Ręce na jej skórze. Osłaniające ją ramiona. Osłaniające przed niebezpieczeństwem. Jej włosy na jego szyi. Jego pierś przy jej uchu.
Ona drży.

Kiedyś. Dawno temu. Przed tysiącami lat. Trzymałem ją w swoich ramionach. Tak samo. Chciałem osłonić ją przed niebezpieczeństwem. Niebezpieczeństwem. Jakim niebezpieczeństwem?

Teraz. Bliskość między nimi jest rozpalona do czerwoności. W miejscach, gdzie dotyka jej skóry, wykwita purpura. Jej twarz jest rubinem. Tylko oczy. Oczy mają barwę atramentu.

Kiedyś. Ona patrzyła na mnie różanymi oczyma. Cała rozgorzała czerwienią. W ten sposób świeciła tylko dla mnie. Dla swojego brata przyoblekała się w indyjską żółć. Dla swojego własnego brata. Czasami błyszczała jedynie w kolorze lazuru albo cyjanu. Rzadko czernią. Ale tylko dla mnie stawała w płomieniach. Tylko dla mnie znajdowała w sobie tyle ognia.

Teraz. Płonie również dla niego. Na jego piersi. Ciemnoniebieskie znamię. Zranili się. Wzajemnie. A jednak nadal żarzą się dla siebie, nadal płoną. Oślepiający karmin. Jak krwistoczerwone kryształy, które wyzierają z ich wnętrz.
Jak ona drży w jego ramionach.

Kiedyś. Czy ja także byłem kryształem? Tak się czułem.

Didyme.
Didyme.
Didyme.

Jak często wymawiałem jej imię? Jak często ją trzymałem? W moich ramionach. Przy mojej piersi. Chciałem osłonić ją przed niebezpieczeństwem. Jakim niebezpieczeństwem? Niebezpieczeństwem.

Kiedyś. Przypominam sobie. Na wieczne czasy. Twarz jej brata. Pociemniałą z nienawiści, gdy się do mnie zbliża. Wcześniej płonął przecież dla niej. Ale wtedy cały był czernią.

- Marku - mówi. Bez łez.
Marku.
Marku.

- Ona jest martwa.
Martwa.
Martwa.

Teraz. Jak ona może tak drżeć? Przecież pali się jasnym płomieniem!
Robię krok.
Jeszcze jeden.
Czy moje stopy dosięgają ziemi?
Koniuszkiem palca dotykam wewnętrznej strony jego cynkowo-żółtej dłoni.
Moje myśli. Przelatują przeze mnie.
Jeszcze raz.
- Dziękuję, Marku – mówi Aro. - To było bardzo interesujące.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marsi dnia Sob 16:29, 06 Mar 2010, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 21:30, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Dar Marka uważam za bardzo interesujący. W Nienasyceniu ta część historii wydarzyła się praktycznie zgodnie z kanonem i nie żałuję, bo jest w niej dużo prawdziwego smutku, co jest wręcz szokujące; zważywszy na całą sagę. Ta miniaturka to obrazek - przypomina mi wydzierankę. Z kawałków układa się całość, ale mi jednak czegoś brakuje... Nie wiem czego. Może więcej jasności? Mniej przeplatania kolorami? Z drugiej strony nie dziwię się, że tak to wygląda - jest przemyślane, zaplanowane - po prostu ciekawe, a niedosyt często towarzyszy miniaturkom.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Wto 21:30, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Cytat:
Przypominam sobie .


Odstęp przed kropką Ci wpadł.


Mam mieszane uczucia, co do twórczości Enovie. Po Otchłani byłam zachwycona, Tracąc wspomnienia zalegają mi na dysku, wrócić do czytania tłumaczenia nie mogę, bo coś mnie blokuje. A teraz pojawia się to. Właściwie zupełnie inne niż Enovie, którą znałam do tej pory. Czy lepsze - może tak, a może nie. Nie mam nic przeciw poezji w prozie, ale na krótką metę. Tu meta króciutka, jak widać, chociaż ja zabrałabym się za to inaczej. Ale ani to moje, żeby rozwodzić się jak, ani Twoje, żeby Ci o tym truć.
Tematyka mi się podoba, a to już jest plus. Gdzieś mi tylko zabrakło jasności. Niedomówień jest wiele, kilka prostych, pięknych słów, ale brakuje mi jakiegoś zwieracza, który wyłożyłby to na tak zwany chłopski rozum. Może i za dużo wymagam, ale po prostu chcę widzieć coś więcej, chociaż mam potrzebę zobaczenia tego przez pryzmat oczywistości.

Co do samego tłumaczenia, to muszę stwierdzić, że mi się spodobało. Patrząc na Twoje posty, czy chociażby wstęp, który tutaj napisałaś (a właściwie na jego pierwszą wersję), zauważyłam u Ciebie wiele szkolnych manier, których sukcesywnie się pozbywasz, jednak następuje to powoli. I nie wiem, czy to kwestia dobrej bety, czy naprawdę do tego stopnia wczułaś się w ten tekst, że udało Ci się popłynąć z prądem i ładnie wpasować tam, gdzie powinnaś.
Gratuluję.

Pozdrawiam,
R.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Wto 21:38, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Podobnie jak AD mnie też czegoś tu brakuje. Autor(ka?) zrobiła zapis kłębka myśli, a w zasadzie wszystkie niejasne. Za mało tu obrazu, za dużo strzępów. Tajemniczości tu za wiele, za mało zaś wrażeń dla czytelnika, który nie pamięta historii Marka z sagi. I nawet po przypomnieniu jest ciut skołowany i nie bardzo rozumie kto, co i dlaczego.
Ale to ciekawy tekst. Nawet w takiej formie, w jakiej został napisany.
Przetłumaczony pięknie.
Pozdrawiam,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lonely
Wilkołak



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: droga mleczna

PostWysłany: Czw 19:26, 03 Wrz 2009 Powrót do góry

Ulotne, strasznie ulotne i delikatne. Tak jak moje poprzedniczki uwazam, ze brakuje tu czegos, co by to wszystko laczylo w calosc. Ale moze wlasnie to jest urokiem tej minaturki. Wybralas naprawde ciekawy tekst - juz nieraz chcialam napisac cos o Marku i Didyme, ale zawsze na planach sie konczylo. Tlumaczenie swietne. Trzyma sie orginalu, a co najwazniejsze nie stracilo przy tym lekkosci. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Sob 18:07, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Ja tak od drugiej strony: bardzo udane tłumaczenie; ładnie dobrane słowa, dobrze zbudowane zdania - naprawdę godne pochwały.

Co do opowiadania: podobają mi się te "urwane" myśli - sprawiają, że całość jest bardzo wiarygodna. Przecież nasze myśli, szczególnie dotyczące silnych emocji, rzadko kiedy są składne.
Miniaturka jest nostalgiczna, wręc smutna - wydźwięk starej tragedii, której nie da się zapomnieć. Bardzo ładnie to oddaje całą postać Marka, która często kojarzy mi się z bohaterami greckich dramatów.

Jeszcze raz wielkie brawa za wspaniałe tłumaczenie.
Czekająca na więcej
Diabolist
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:32, 26 Wrz 2009 Powrót do góry

Spektrum to jeden z takich tekstów, których po fandomie twilight trudno się spodziewać. Nie przystaje do niego. I to nie tylko do rzeszy lekkich, ociekających wytworami popkultury tekstów typu AH i OOC, ale również do tych pięknych, lirycznych miniaturek, do naprawdę mistrzowsko poprowadzonych łatek, których przecież mamy kilka chociażby u siebie na forum.
Zaskakuje pod różnymi względami. Po pierwsze - tematyką, po którą trzeba wyciągnąć rękę trochę dalej i trochę bardziej się zastanowić. Przyznam szczerze, że gdy pierwszy raz przeczytałam oryginał, nie patrząc na wstęp odautorski, nie miałabym pojęcia, o co chodzi, bo zwyczajnie nie pamiętałam tej historii z kanonu. A później spadło na mnie kolejne zaskoczenie. Formą tej miniaturki. Strzępkami zdań, prostymi strukturami językowymi, w końcu - stylem, który rozkwita spektrum barw, emocji. Jedne wiążą się z drugimi, przenikają nawzajem, wynikają z siebie. Tak jak czytamy na początku - Poruszenie. Człowiek. Sam wśród splątanych emocji. - tak później kształtuje się cały tekst. Wybucha pod powiekami feerią niesamowitych barw, wywołując w czytelniku prawdziwe poruszenie. I gdyby dodać do niego choć jedno zdanie, gdyby go z czegokolwiek wyzuć, nie byłby już ten sam. Unikatowość Spektrum to właśnie jego nierówność, to właśnie owo postrzępienie. Chropowatość. Ubranie emocji w barwy, tak silne zintensyfikowanie ich czyni go w pewnym sensie poetyckim, choć z pewnością nie ma w nim liryzmu. Porusza tak głęboko także dzięki niewielkiej ilości środków stylistycznych, które autorka wprowadza jednak z dużą konsekwencją. Mamy tylko anafory, epitety i kilka pytań retorycznych, do tego paralelizm składniowy, ale jak na ten tekst - na tę formę, te postaci i tę stylistykę - to jak najbardziej wystarczy.
To trudny do skomentowania tekst, bo albo można skwitować go trzema zdaniami, albo rozpisywać się przez pół godziny, i tak nie dochodząc dalej. Kolejnym zaskoczeniem jest Spektrum na tle ogółu twórczości Enovie. Zaskoczeniem jak najbardziej pozytywnym, ale, mimo wszystko, zaskoczeniem. I cieszę się, że to ona stworzyła tak niesamowity tekst, bo w przeciwnym razie pewnie w ogóle bym na niego nie trafiła. Nie buszuję jakoś specjalnie po fanfiktion.de, zaglądam tylko na profile garstki autorów. A naprawdę szkoda byłoby przegapić ten tekst. Dzięki niemu Marek zyskuje twarz, w końcu mogę przyoblec go w konkretne emocje, w coś więcej niż tylko zlepek słów w dwóch tomach sagi. Wywołuje we mnie też żal, że to pierwszy i, jak na razie, ostatni raz, kiedy w ogóle spotkałam się w fandomie z postacią Didyme.
Cieszę się, że postanowiłaś przetłumaczyć Spektrum, bo jak najbardziej zasługuje ono na to, by ujrzało je szersze grono. Mówiłam Ci już, za jak trudny do przełożenia tekst je uważam, ale Ty doskonale sobie z tym poradziłaś. Za przeproszeniem, nie zarżnęłaś go polską gramatyką, nie odebrałaś mu jego unikatowego klimatu. Wspaniale oddałaś właśnie to, o czym mówi tytuł - spektrum barw i emocji. Język polski jest pięknym językiem, ale diametralnie różni się od niemieckiego, od jego struktur, tworzenia chociażby rzeczowników, od składni. A Tobie udało się sprawić, że jest piękny po polsku, a jednocześnie zachowuje swoje "niemieckie piękno". Nic zbyt dosłownego, a jednocześnie jak najbardziej dosłownie i wiernie. Naprawdę dobra robota.
Spektrum jak najbardziej zapisuje się w pamięci. Wstrząsa i wywołuje poruszenie. Polecam z ręką na wątrobie. Oby więcej takich prac do tłumaczenia.

Pozdrawiam,
robak


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Sob 17:34, 26 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Wto 20:20, 12 Sty 2010 Powrót do góry

Serdecznie zapraszam do mojej miniaturki napisanej specjalnie na potrzeby pojedynku z Corny :) Dygam nóżką przez przeciwniczką i chociaż wygrałam - chcę rewanżu, mała, w nieokreślonej przyszłości :D
Dziękuję za wszelką krytykę, przyznane punkty i miłe słowa podczas oceniania :)

Może ktoś jeszcze zechce skomentować. :)


Memento Mori

Miały to być dla tej rodziny wspaniałe święta Bożego Narodzenia, jednak los nie zawsze bywa łaskawy. Dziesiątki bombek zawieszone na pachnącym świerku, piętrzące się prezenty popakowane w duże pudła pod drzewkiem wigilijnym i suto zastawiony stół, wskazywały na zaangażowanie domowników w przygotowania do uczty. Chodziło przecież o tak niewiele. Kilkugodzinna kolacja, dzielenie opłatkiem, życzenie sobie pomyślnego roku, radosny śmiech dzieci. A jednak…
- Bello, pośpiesz się. Chociaż raz nie bądźmy ostatni u rodziców. – Wysoki mężczyzna z bujną czupryną miedzianych włosów i ubrany w odświętny garnitur poganiał żonę.
- Już, już. Daj mi jeszcze chwilkę! – Odkrzyknęła z łazienki znajdującej się na piętrze. Tego wieczoru pragnęła wyglądać zniewalająco. Na każdej imprezie rodzinnej była przyćmiona przez jej szwagierkę Rosalie, żonę Emmetta. Piękna blondynka zawsze znajdowała się w centrum zainteresowania. I chociaż bardzo się lubiły, to jednak można było przy niej popaść w kompleksy. Bella przeczesała szczotką po raz ostatni grube loki, a te opadły kaskadą na odkryte plecy. Na tę okazję przyodziała czerwoną, wieczorową suknię z wieloma błyskotkami na satynowym materiale i tiulowymi wstawkami pod biustem. Włożyła też wysokie szpilki pod kolor kreacji, nadające się bardziej na bal karnawałowy.
Po ostatnim spojrzeniu w lustro wyszła na korytarz i otworzyła drzwi dziecięcego pokoiku.
- Nessie, kochanie, jesteś gotowa? – spytała się małej dziewczynki.
- Tak, mamusiu – odpowiedziało grzecznie dziecko i z wyraźną miłością bijącą z zielonych oczu. – Myślisz, że święty Mikołaj był już u babci Esme? – Na jej drobnej twarzy zakwitł wyraźny strach o nowe prezenty.
Bella uśmiechnęła się z czułością i pokręciła głową z zaprzeczeniem.
- Nie, skarbie. Jestem pewna, że czeka na ciebie.

Reneesme złapała matkę za dłoń i w tej samej chwili Bella poczuła dziwne uczucie. Jakiś szept, jakby z zaświatów, powiedział w jej głowie „memento mori”.
- Skąd ja to znam? – pomyślała. – Co to znaczy? – Przypomniała sobie lekcje łaciny w liceum. - Mori, to chyba śmierć… Memento? Memento mori? O Boże! „Pamiętaj o śmierci”?! Ale… o co chodzi? – Myślała gorączkowo nad przerażającym, wewnętrznym głosem, ale nie mogła o tym powiedzieć mężowi. Znowu zamartwiałby się niepotrzebnie.
Na powrót do jej głowy napłynęły szczęśliwe obrazy pięknej córki i przystojnego małżonka. Wiedziała, że nawet żadna wyższa siła nie popsuje dzisiejszego dnia.
- Należy mi się ten jeden dzień w roku, kiedy mogę spędzić długi czas z rodziną, prawda? – zadała samej sobie pytanie. Pomyślała o prezentach dla małej, które dzień wcześniej szukała gorączkowo w sklepach. Znalazła list Nessie do świętego Mikołaja i pozwoliła go sobie otworzyć. Większość pozycji stanowiły zabawki, nowe modele lalek, książeczki, jednak to ostatnie miejsce na liście wprawiło Bellę w chichot, a zarazem w zakłopotanie.

„DrOgi Mikołaiu , hcialabym dostac też malego braciszka. TakiegO jakiego dostala curka naszej sasiadki. Morze miec nawet loczki jak ja i zielone ocka po tatusiu. Zostaniemy kolegami? Koham cie!
To ja, Nessie Cullen.”

Bella nigdy nie sądziła, że małej mogło brakować rodzeństwa.
- Już my się o to postaramy z Edwardem – pomyślała i zachichotała na myśl o doskonale wyrzeźbionym ciele męża.

Zeszły razem na dół, gdzie u podnóży schodów stał poirytowany Edward, jednak w momencie, gdy spojrzał na Bellę, jego serce wykonało porządnego koziołka i znowu poczuł to wypełniające go uczucie miłości.
- No, w końcu. Chodź do mnie, księżniczko, założymy buciki. – Nessi wskoczyła ojcu w ramiona i poszli do dużej szafy, w której znajdowały się pantofelki dziewczynki.
Kiedy gotowi do drogi ubrali się w grube, zimowe płaszcze i zamknęli dokładnie dom, zniknęli w srebrnym aucie, ledwo widocznym w połaci błyszczącego śniegu.
Do domu rodziców Edwarda mieli zaledwie piętnaście minut drogi. Podczas jazdy między śnieżnymi zaspami małżonkowie złapali się zupełnie nieświadomie za ręce, na co Reneesme cichutko zachichotała. Uwielbiała patrzeć, kiedy rodzice okazywali sobie miłość. Te spojrzenia i gesty mówiły same za siebie.
Po jakimś czasie skręcili w drogę prowadzącą do rezydencji Cullenów. Na podjeździe stał już duży jeep, świadczący o obecności Emmetta i Rosalie.
- No widzisz, Alice ze swoim chłopakiem jeszcze się nie pojawili. Mówiłam, że nie ma potrzeby się spieszyć, kochanie – powiedziała Bella z błyskiem w oku. Żywiła głęboką nadzieję, że tym razem ona będzie gwiazdą wieczoru. Oczywiście była jeszcze siostra Edwarda, jednak jej stroje były zawsze zbyt fikuśne, niezależnie od okazji.
Tak, Cullenowie mieli trójkę dzieci: Edwarda, Emmetta i zawsze uśmiechniętą Alice. Nie było drugiej takiej rodziny. Każdy z nich wskoczyłby za drugim bez zastanowienia w ogień. Był to dom pełen miłości i przywiązania.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich pojawił się Carlisle. Pomimo swego wieku, nadal był bardzo przystojnym lekarzem, za którym szalała niejedna pielęgniarka. Dorobił się majątku na giełdach papierów wartościowych, więc mógł sobie pozwolić na pracę w miejscowym szpitalu, gdzie zarobki były marne. Jednak nie przeszkadzało to ani jemu, ani jego żonie, Esme. Uwielbiali swoje stanowiska pracy i byli spełnionymi ludźmi.
- Witajcie! Wypatrywałem was już od kilku minut. Gdzie jest moja ulubienica? – spytał wyraźnie podekscytowany na kolejne spotkanie z Nessi. Dostarczała mu wiele radości i czuł się przy niej bardzo młodo. Oboje uwielbiali wspólne, długie spacery, bujanie na huśtawce i inne czynności, które mogli wykonywać dziadek z wnuczką.
- Dziadziuś Carlisle! Był już Mikołaj?! – krzyknęła w ekscytacji.
- Jeszcze nie, poczeka na ciebie, aż zjesz pyszną kolację. Upiekłaś wczoraj ciasteczka?
- Tak, tak, tak! Myślisz, że będą mu smakowały? – spytała z nutką powątpiewania.
- Co to za pytanie, oczywiście, że tak!
- Suuuper! – Z zadowoleniem wyszczerzyła białe ząbki i wkroczyła z dziadkiem do domu.

Edward z Bellą zazdrościli Carlisle’owi tak dobrego kontaktu z ich córką, jednak praca nie pozwalała im na aż tak dużą swawolę. Niemniej jednak nie znaczyło to, że darzyli ją mniejszą dawką miłości. Dla obojga była oczkiem w głowie i dopełnieniem ich uczucia.
Kiedy weszli do rezydencji, poczuli od razu kuszące zapachy dolatujące z półmisków ustawionych na stole wigilijnym. Z salonu dochodziły stłumione śmiechy Emmetta i jego żony.
- Mam nadzieję, że chociaż dzisiaj będą się zachowywali przy stole, jak należy – zachichotał Edward do ucha Belli.
- Zawsze można im udostępnić sypialnię na górze – podpowiedział Carlisle i puścił oczko.
Młodzi Cullenowie osłupieli ze zdziwienia, bo nie znali go od tej strony. Kiedy wyszczerzył zęby na widok ich min, znacznie się rozluźnili.
- Hej, to stary dziadek nie może już sobie pożartować? A właśnie, Bello, Charlie przyjedzie? Miałem ochotę na małą partyjkę szachów po kolacji.
- Niestety, nie może. Podczas ostatniej akcji policyjnej złamał nogę i jest uziemiony, a taka długa droga z Forks mogłaby mu tylko zaszkodzić. Sue obiecała go zabrać na święta do siebie.
- Szkoda… Może chociaż ten nowy chłopak Alice się skusi. A propos Alice. Esme, wiesz, kiedy przyjadą?! – doktor krzyknął do żony, która poprawiała obrus na stole.
- Właśnie dzwoniła i powiedziała, że ich lot z Włoch opóźnił się z powodu śnieżycy i najwcześniej pojawią się jutro.
- O nie… - powiedziały jednocześnie Rosalie i Bella, po czym wymieniły uśmiechy.
Yeah! - pomyślała ta druga. Sukienka Rose jest o wiele gorsza niż moja!
Poczuła, że kamień, który nosiła przez cały dzień, spadł jej z serca. Jednak nie do końca poczuła się odciążona. Wewnętrzny głos nadal nie dawał jej spokoju. Spróbowała wyrzucić z siebie tę dziwną myśl i poszła za resztą do salonu.
- No, możemy zaczynać – zaanonsował Carlisle.
Wszyscy podnieśli z talerzyka po małym opłatku i zaczęli się nimi dzielić, życząc sobie zdrowych i spokojnych świąt. Kiedy oficjalna część dobiegła końca, zasiedli do długiego stołu i zaczęli jeść piękne potrawy. Radości i śmiechów nie było końca. Mała Nessie trochę grymasiła, zbyt przejęta, by włożyć do ust choćby kawałek czegokolwiek. Czekała z niecierpliwością na brodatego gwiazdora, który przyniesie kolorowe lalki, nowe książeczki, najróżniejsze słodycze i wymarzonego braciszka. Nagle spojrzała na szafę pełną książek należących do ukochanego dziadka. Dostrzegła na samej górze przeźroczysty wazonik wypełniony po brzegi różnokolorowymi kuleczkami. Od razu w jej oku coś zaiskrzyło. Chciała to mieć. Teraz. Rozejrzała się po rodzinie, żeby poprosić kogoś o sięgnięcie po błyskotkę, jednak wszyscy byli zbyt przejęci rozmowami, by zwrócić na nią uwagę.
Zsunęła się z krzesełka, poprawiła sukienkę i podeszła do oddalonej szafy. Spojrzała znowu na rodziców, wujka i ciocię, a na końcu na dziadków. Nikt nie zauważył, że zniknęła.
- Sama sięgnę – powiedziała cichutko do siebie.
Postawiła chudą nóżkę na pierwszej półce, potem na drugiej, trzeciej. Wyciągnęła malutką rączkę po przedmiot…

Bella znowu poczuła dziwne ukłucie pod lewą piersią i TEN głos.
- Memento mori… Memento mori… Memento mori…
- Co do… - pomyślała i przerwała zszokowana, patrząc na swoje dziecko stojące na wysokiej szafie. Kilka rzeczy wydarzyło się w jednej chwili.
Trzask drewna.
Krzyk.
Więcej krzyku.
Huk.
Krew na dywanie.
Włosy Reneesme rozpływające się kaskadą pod szafą.

- Nessie!




_____

Niedługo pojawią się tu trzy miniaturki, które mam zaszczyt tłumaczyć :P


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
eyes
Zły wampir



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 304
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:56, 12 Sty 2010 Powrót do góry

Ja...ja normalnie się popłakałam na końcu. Wszystko zaczyna się cudownie, wystko git i cacy, aż tu nagle... Wyobraziłam sobie to wszystko, co przychodziło mi z łatwością gdy czytałam tekst, który jest ładnie i zgrabnie napisany.

Rzadko spotykam się z miniaturami, ff'ami, itd., w których Ness zostaje uśmiercona i to w dodatku jako małe dziecko [śmierć tych małych ludzi jest dla mnie wstrząsająca, nawet gdy o tym czytam, zaraz nawiedzają mnie myśli typu "Kim ono mogło być w przyszłości", "Ile mogło przeżyć ważnych chwil", może to dlatego, że byłam świadkiem jak malutka dziewczynka omało nie zginęła pod kołami samochodu].

W tej miniaturce spodobało mi się głównie to, że jest bardzo realna, bo nieraz zdarzają się podobne przypadki...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:47, 12 Sty 2010 Powrót do góry

Ok, patrzyłam na mini z punktu widzenia schemtycznych ocen, a teraz troszkę inaczej Wink

Podoba mi się styl, w jakim napisałaś tę mini. Jest w nim coś. Momentami przesakujesz, zaskakujesz, a nawet tego nie zauważam - czytam płynnie i bez wracania po cokolwiek.
Powiem Ci szczerze, marsiaku, że Twoja Bella mnie powaliła na kolana. Jest taka kobieca, tak się przejmuje jak każda z nas - żeby dobrze wyglądać, a nie, żeby się nie przewrócić na prostej drodze Wink Naprawdę, to jest wielki plus Twojej miniatury.

Z drugiej strony jestem zła na zakończenie, bo mi się nie podoba.
Dlaczego to zrobiłaś? Why, marsi, why?

Wiem, że krótko, ale powiedziałam już trochę przy okazji pojedynku, to tylko dopowiedzenie Wink
Weny ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 22:56, 12 Sty 2010 Powrót do góry

Marsiaczku, po pierwsze i tak cię kocham i kto wie, co bedzie w przyszłości. Może staniemy jeszcze na przeciwko? :)
W każdym razie gratuluję ci raz jeszcze i dziękuję za pojedynek.
Co do samej mini - chwilę grozy masz, nie powiem xD Podobała mi się twoja Bella. I napisałaś to tak, jakby nie po swojemu. Czytałam Skrzydlate cienie i tak jakby różnią się te dwa teksty.
Ale to dobrze. Różne klimaty różne pola widzenia, prawda?

W każdym razie ładnie to napisałaś, zgrabnie, mi się podobało. Naprawdę Wink

Pozdrawiam cię serdecznie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Nie 12:16, 17 Sty 2010 Powrót do góry

Pomimo tego, że ten tekst jest naprawdę dobrze i poprawnie napisany, pomimo tego że pojedynek wygrał, to weli się nie podoba?
Nie wiem, czemu tak jest, nie potrafię się dokładnie określić, ale jest w sumie kilka aspektów, o których wiem; to one zaważyły najprawdopodobniej.
Nie podobało mi się wprowadzenie niczym z blogaskowych opowiastek. Że niby Bella chciałaby ślicznie wyglądać, ba, śliczniej od Rose i Alice. Nie wiem, czy kanon miał zostać zachowany, w każdym razie ubodło to welę. Jednakże nadrobiłaś akcją z Nessie, gdy dziewczynka się zastanawiała, czy rzeczywiście jest sens wspinania. Nadrobiłaś napięciem, które udało ci się stworzyć.
Kolejnym minusem było te Memento Mori - takie naciągane, aby tylko ten tytuł nadać, nieładnie Marsi.
Jednakże wszystko gdy zbieram do kupy, moze i się mi nie podoba, ale uważam, że tekst jest na poziomie i nie masz sie czego wstydzić (tak, to jest bicie za ówczesny pojedynek, bo jego powinnaś się wstydzić).
Mam nadzieję, że pisać będziesz, bo ćwiczenie dużo ci da, jesteś teraz naprawdę dosyć wysoko, mimo że to w sumie początki.
Także tego... dobranocka i liczę na kolejne teksty. :)

Bziu, welcia (niedługo zabraknie mi ksywek, ale chyba ostatnia jesteś)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Pon 22:03, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Dziękuję za wszystkich miłe słowa :*

eyes, nie myślałam, że ktoś się może wzruszyć tą mini :P
Dilena, kogoś uśmiercić musiałam i padło na Nessi :P bierz przykład z Robala i ciesz się xd
Corny, I luv ju :D Naprawdę różni się ona tak bardzo od Skrzydlatych Cieni?
wela, co tu dużo mówić... i tak Cię nie lubię, czubie xDDD


Mam dla Was kolejną, świeżą miniaturkę. Tym razem tłumaczenie :) Piękna łatka o nieskomplikowanej stylistyce, ale naprawdę ładnie opowiedziana :) Nie przedłużając, zapraszam serdecznie do czytania i komentowania :)


Oryginał: [link widoczny dla zalogowanych]
Autorka: Cicilien


Beta: Msq :* (po raz X ratuje mi tyłek xD)



Edward


Moje kroki pobrzmiewały w szpitalu, a w ostatnich tygodniach weszło mi to w krew, kiedy tylko otwierałem drzwi tylnego wejścia i wkładałem fartuch.
Natychmiast powietrze wypełniły jęki i postękiwania od cichego szeptania i pisku kół. Właśnie wychodził jeden z moich kolegów z położonych w oddali pokoi. Nie wyglądał zbyt dobrze.
Brak snu i długie godziny pracy były widoczne na jego twarzy. Ciężkie worki pod oczami odcinały się od jasnej skóry i w ostatnich dniach pojawiły się na twarzy zmarszczki, wcześniej niewidoczne.
Przystanąłem.
- Ilu tej nocy? - spytałem cicho.
Ciemnowłosy mężczyzna rozwiązał maskę, by wyraźniej mówić.
- Szesnastu, Carlisle. Z godziny na godzinę jest coraz gorzej. - Spojrzenie zmęczonych oczu spotkało moje. Jego były bez połysku, matowe.
Milczałem przez moment, by podołać bolesnemu ukłuciu wewnątrz.
- Idź do domu, James - westchnąłem. - Dzieci cię potrzebują, a ja jestem całkowicie wypoczęty.
Ociągał się.
- Idź! - krzyknąłem i zabrzmiało to gorzej niż miałem w zamiarze.
Kiwnął głową.
- Dziękuję, Carlisle. - I zniknął za drzwiami, którymi wcześniej wszedł.
James był moim najbliższym kolegą. Moją prawą ręką. Nie dawał rady pomagać mi, kiedy był jak z krzyża zdjęty. Jego żona umarła jako jedna z pierwszych na grypę hiszpankę i musiał teraz zajmować się dziećmi.
Część wyrażała podziw dla tego człowieka, który postanowił w dalszym ciągu pracować, pomimo śmierci ukochanej. Tak jak ja siedział tutaj bez przerwy i martwił się o naszych pacjentów. Jakby chciał zrobić coś dobrego. Przecież on także potrzebował spokoju.
I ja także. Teoretycznie. Nienawidziłem tego bardziej niż czegokolwiek, że musiałem chodzić do domu i w cieniu pozornie spać, by czekać, aż mój dzień na nowo się zacznie.
Byłoby to zbyt dziwne, gdybym pracował dzień i noc bez oznak wyczerpania. Mogliśmy zadbać tylko o to, żeby dwóch z nas zawsze miało dyżur, kiedy jeden spał.
Byliśmy trzema, którym przydzielono w pełni całe zachodnie skrzydło. Nie starczało rąk do pomocy. Najwięcej chorych przyjmowano do szpitali, a nawet aule w szkole zmieniły swe przeznaczenie. Nieliczni, którzy pozostawali, starali się pomóc najlepiej jak umieli. Jednak w skali zakażenia prawie co trzeci... Jak powinno się to odbywać?
Tak więc setka umarła podczas pierwszej fali i już wtedy robiono zbiorowe mogiły. Teraz, gdy epidemia przybrała punkt kulminacyjny, co można zrobić?
Poszedłem dziarsko do wielkiego pokoju z czarną "23" na drzwiach. Nacisnąłem klamkę i teraz było jasne, że niewielu przeżyło noc.
Przywitało mnie duszące powietrze sali chorych, pomieszane z najróżniejszymi, niemiłymi zapachami. Przez zakurzone okna, których od tygodni nikt nie czyścił, wpadały ostatnie promienie słońca.
Ciężkie oddechy licznych sylwetek wymieszało się ze stęknięciami spowodowanymi gorączką, wykrzywionymi z bólu jękami i gwałtownym kaszlem, ściskały pierś, powodując nieprzyjemne uczucie utrudniające oddychanie.
Kroczyłem do pierwszego łóżka po mojej lewej. Kołdra ześlizgnęła się, a blada ręka obejmowała słabo chłodny i ciemny metal łóżka.
Elizabeth Masen.
Obróciła głowę na bok i patrzyła na znajdujące się po tej stronie łóżko. Leżał tam jej syn; jego sytuacja pogarszała się codziennie, był bardziej chory niż matka.
Spokojnie podciągnąłem w górę przykrycie, a ona przyglądała mi się.
- Doktor Cullen... - wyszeptała tak cicho, że normalny człowiek nie usłyszałby tego.
Także jej stan pogarszał się drastycznie. Tygodniami zamartwiała się o syna, a teraz grypa wróciła do niej z całą siłą. Bardzo go kochała.
- Pani Masen - odpowiedziałem i zbadałem jej czoło. Była bardzo gorąca w stosunku do mojej zimnej jak lód ręki i najwyraźniej nie można było zbić gorączki. Z pracowni przyniosłem mokrą szmatę i miskę z wodą. Chociaż wiedziałem, że prawdopodobnie na niewiele się to zda, naciskałem nasiąkniętą chustę na jej głowę.
Zżyłem się z Elizabeth i Edwardem Juniorem Masenem. Niebezpieczna rzecz obserwować kruchą naturę śmiertelnika.
Jej miedziane włosy lepiły się do mokrego czoła, a powieki przysłoniły szmaragdowe oczy. Gorączka wymknęła się spod kontroli, a ciało traciło siły do walki.
- Edward... - szeptała ciągle.
Pogładziłem ją spokojnie po policzku.
- Tak, jego też opatrzę, żaden problem - odpowiedziałem i rzuciłem krótkie spojrzenie na młodego chłopaka, leżącego obok niej.
Miał ten sam niezwykły kolor włosów i oczy jak jego matka. Twarz, pomimo dręczącej choroby, była prześliczna. Chłopak miał coś anielskiego w sobie, coś na wskroś dobrego.
I to sprawiało ból. Zapewne wiedział, że pomimo wszelkich wysiłków prawdopodobnie nie przeżyje tej nocy.
Dlaczego musiał umierać?

Gdybym miał kiedykolwiek syna, życzyłbym sobie, żeby wyglądał jak on...

Stracił przytomność przez gorączkę, a pod powiekami poruszały się oczy, jakby śnił. Z ust wymykały się urywane jęki powodowane bólem..
Także jego włosy lepiły się, a wargi były spękane.
Elizabeth znowu domagała się mojej uwagi.
- Ratuj go!
Wziąłem ją za rękę gorącą jak ogień.
- Zrobię, co w mojej mocy.
- Musisz! - wymagała i wzmocniła uścisk na mojej ręce. Zielone oczy kobiety były szeroko otwarte i wydawały się spoglądać bezpośrednio w moją duszę.
- Musisz zrobić wszystko, co możesz! To, czego inni nie mogą!
I nagle poczułem się... nagi, bezradny. Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie, kiedy patrzyła na mnie z tą intensywnością.
Przestraszony cofnąłem się o krok. Zamknęła oczy i obserwowałem, jak traci przytomność. Wątpiłem, czy jeszcze kiedyś się obudzi. Przez dłuższą chwilę czułem rozpacz. Wtedy spojrzałem na Edwarda.
Jego anielską twarz rozpalała gorączka, a ciało słabło. Wegetował. W ciągu paru godzin wszystko skończyłoby się. Rozważałem decyzję.
Już od dawna się nad tym zastanawiałem...
Z wampirzą szybkością doglądałem przez kolejną godzinę łóżek pacjentów, a kiedy zbliżyłem się powtórnie do Elizabeth, jej serce już ucichło.
Smutek wypełnił mnie, jednak wiedziałem, że musiałem działać szybko. Przewiozłem ją do krematorium, które było przepełnione zwłokami. Chciałem, żeby miała bardziej godny grób, jednak miałem jeszcze obietnicę do wypełnienia. To było najważniejsze.
Długą sekundę stałem przy jego łóżku.
Pogładziłem policzek, który był o wiele za gorący. Podniosłem go i wyniosłem z pokoju. Głowa chłopca opierała się na moim ramieniu i wyglądało to tak, jakby jego ogień walczył z moją lodowatą skórą.
Jesienne, chłodne powietrze biło nam naprzeciw. Kiedy opuszczałem budynek, kilka liści zamiatało wymarłe podwórze.
- Wytrzymaj, mój synu... - mruczałem, kiedy dwoma zręcznymi ruchami wszedłem na dach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marsi dnia Pon 22:24, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Pon 22:48, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Pierwszy raz komentuje miniaturkę, jednak obiecałam, że do Twojej dam notkę. Cieszę się, że przetłumaczyłaś ten teks. opisuje on piękne emocje Carlisle'a, a ostatnie zdanie było takie uczuciowe, takie żywe, takie piękne. Poświęcenie i walka o Edwarda to coś pięknego, coś, czego mógł dokonać tylko Carlisle.
Jeszcze raz dziękuje za tłumaczenie!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Wto 0:06, 26 Sty 2010 Powrót do góry

Dziękuję za komentarz pod tłumaczeniem :* Widzę, że jednak nie ma ono zbyt dużego wzięcia, więc nie widzę potrzeby tłumaczenia kolejnych dwóch łatek.

Przybywam z kolejną mini pojedynkową. Może ktoś jeszcze będzie miał ochotę ocenić, a nie zdążył zrobić tego w terminie. Nie jestem z niej zadowolona tak bardzo jak z pierwszej, ale cóż... Łapcie:



Banshee



Twinkle, twinkle, little star,
how I wonder what you are?
Looking at your magic light,
watching over us tonight.
Twinkle, twinkle, little star…

Kołysanka urwała się w nieoczekiwanym miejscu. Leżący obok ukochanej córki John Brandon zamarł podczas śpiewania piosenki na dobranoc. Poczuł silny ból w klatce piersiowej, który piekł i wywoływał duszności. Chciał jak najszybciej opuścić pokój dziecka, jednak lęk i panika przed śmiercią unieruchomiły jego ciało.
- Alice… Dzwoń… Zadzwoń, kochanie, po… - Nie dokończył. Odpłynął w nicość, a słabe potrząsania dziewczynki i wielkie łzy spływające z ciemnych oczu na niewiele się zdały.
- Tatusiu… Nie, proszę…
Rezolutna Alice wyskoczyła z różowej pościeli i czym prędzej popędziła z ulubionym misiem w stronę telefonu, który znajdował się na korytarzu. Dziesięciolatka znała numer do matki na pamięć, jednak to nie do niej zadzwoniła. Bała się. Nadal czuła palący ślad na policzku, który rodzicielka zostawiła jej nad ranem.
Inne dzieci dostają cukierki – pomyślała – a ja? Kolejne uderzenie za to, że ją zobaczyłam…
***
- Mamusiu? – spytała grzecznie, gdyż wiedziała, czym grozi denerwowane zmęczonej kobiety.
- Czego znowu chcesz?! – Migrena spotęgowała agresję w oczach Lynette Brandon. Chorowała ona na zaburzenia psychiczne, które przechodziły w jej rodzinie z matki na córkę. Tak bardzo pragnęła mieć syna… Zamknęłaby wtedy na zawsze krąg, który powodował tę okropną skazę oddalającą dzieci od rodziców. Niestety, urodziła dziewczynkę, która już w wieku pięciu lat mówiła ciągle o jakiejś zjawie w postaci kobiety, ubranej w białe szaty i z jasnymi włosami.
- Nie… Już nic… - Speszona Alice cofnęła się przed nienawistnym spojrzeniem matki.
- Mów, do cholery! Znowu te twoje urojenia?!
- Mamusiu, mówiłam ci już, że to prawda. Jednak dzisiaj po raz pierwszy się odezwała i…
- I co niby powiedziała? – przerwała brutalnie Lynette. – Że jestem zła?! Jeśli coś ci się nie podoba, to bierz swojego brudnego ojca i wynoście się z mojego domu! – syknęła. Nagle uświadomiła sobie, co powiedziała do córki. – O Boże… Alice, nie chciałam… - Krokodyla łza spłynęła po umalowanej do perfekcji twarzy. – Przepraszam.
- Nie, nie przepraszaj. – Delikatny uśmiech ozdobił małą twarz dziewczynki.
- No więc co, kochanie, powiedziała ci twoja przyjaciółka? – Pomimo usilnych starań kobiety, z ostatniego słowa bił sarkazm i ironia.
- Banshee powiedziała, że… ktoś dzisiaj umrze. – Świst przeciął powietrze, a dłoń Lynette uderzyła w policzek córki.
- Jak śmiesz tak mówić?! W tej chwili znikaj do swojego pokoju! – Rozjuszona kobieta opadła na kanapę, otuliła się kocem i zaczęła płakać rzewnymi łzami.
***
9 lat później

Kruczowłosa nastolatka leżała na łóżku, robiąc notatki w pamiętniku. Od śmierci ojca codziennie poświęcała kilkanaście minut na zapisanie przeżyć z minionego dnia. Najwięcej miejsca zajmowały w nim dokładne opisy przeczuć, które nawiedzały ją, odkąd tylko pamiętała.
Z dołu dobiegały dziwne dźwięki. Wiedziała, co się święci, więc spokojnie wykonywała wcześniejszą czynność. Pogodziła się z losem i nie miała za złe matce, że jej nie kocha i chce ją oddać do szpitala psychiatrycznego. Nikt nigdy nie uwierzył, że to nie schizofrenia, a prawdziwe wizje. Martwiła się tylko o swoją siostrę Cynthię, która była tylko trzyletnim dzieckiem. Żywiła nadzieję, że mała wytrzyma te kilkanaście lat, użerając się z chorą psychicznie mamą.
Drzwi huknęły, a do pokoju weszło dwóch umięśnionych mężczyzn ubranych w białe skafandry, a za nimi rozpłakana Lynette. Alice nawet nie próbowała pokazać oznak zdziwienia, czy przerażenia. Wdzięcznym krokiem podeszła do pracowników szpitala, a oni – skołowani postawą dziewczyny – lekkim szarpnięciem zapięli ją w jasny kaftan.
- Alice, wybacz. To dla twojego dobra – chlipała matka. Poczuła dziwną ulgę, kiedy zdała sobie sprawę, że jej córka otrzyma w końcu należytą opiekę. – Wiesz, że musiałam to zrobić. Przez twoje urojenia zginął ojciec! Gdybyś nie zwlekała, pogotowie szybciej by przyjechało i ocaliliby go! Musi się ktoś tobą zająć… – Alice nie wytrzymała.
- Ciągle to samo! Nie pomyślałaś, że to przez ciebie miał zawał?! Ile razy dostał od ciebie w twarz?! Ile razy wypominałaś mu najdrobniejsze rzeczy?! Bał się kolejnego dnia, myśląc, że coś sobie zrobisz! - Myśli, które kumulowały się przez ostatnie lata, uszły z niej niczym powietrze z balona. - Żegnaj, matko – powiedziała zrezygnowanym tonem, jakby już nigdy więcej miały się nie spotkać. Czyżby zalążek kolejnej wizji? A może czeka na nią nowe – lepsze - życie?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 0:18, 26 Sty 2010 Powrót do góry

A ja skomentuję ten utwór bardzo chętnie i w przeciwieństwie do Ciebie uważam, że jest bardzo udany i dużo lepszy od poprzedniego.
Dlaczego?
Mógłby być właściwie łatką - nie widzę przeciwskazań. Pokazujesz nam tutaj świetny pomysł na to dlaczego uznano Alice za chorą psychicznie, mało tego - uczucia samej bohaterki konstruujesz w taki sposób, że ja wierzę, iż to TA Alice - nie kto inny. Dużo juz się napisałam przy ocenie, ale szczerze jestem tym tekstem zauroczona. Trafiłaś w mój gust idealnie.
Nie było: och, ach, ale jestem biedna.
Na pewno ta miniatura znajdzie się w moim najbliższym rankingu.

Weny, pzdr.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Sob 16:28, 06 Mar 2010 Powrót do góry

Przybywam z kolejną mini pojedynkową. Chociaż przegrałam z kirke - serdecznie gratuluję :) - to jestem z niej... hmm, zadowolona :P
Mam nadzieję, że zechce ją ktoś jeszcze skomentować, bo za dużo ocen nie było, a spodziewam się tu jeszcze kilku osób xD
Oczywiście mini była pisana pod pewnymi warunkami, jednak nie przypomnę ich Wam :P Wolę, żebyście obiektywnym okiem spojrzeli na nią i powiedzieli, co ewentualnie jest nie tak, gdyż piszę właśnie własnego fanficka i zawsze jakaś rada się przyda :P

Nie przedłużając, zapraszam i proszę o komentarze :)


Betowała: Cornelie



Rok 1921


Drzwi kamienicy leżącej w uliczce przyległej do Royal Mint Street donośnie huknęły. Ściany dziewiętnastowiecznego domu zatrzęsły się groźnie, a fala dźwięku pognała do przeciwległego domostwa i odbiła się echem. Mężczyzna ruszył alejką, z początku wolno, potem w wampirzym tempie. Miasto spowiła ciemność, a on nie musiał ukrywać się w cieniach budynków. Po raz pierwszy od kilku wieków biła od niego złość, która z każdą chwilą się potęgowała. Zawsze panował nad swoimi emocjami, jednak dzisiejszego popołudnia jego syn zadał pytanie, na które nie mógł odpowiedzieć. Nie potrafił jasno stwierdzić, czy istoty, jakimi są wampiry, mają duszę. Czy Bóg zechce ich stojących przed wrotami niebios? A może ześle je na wieczne potępienie do piekła za wszystkie zbrodnie, których dokonywali przez długie lata?
Wampir potrząsnął głową, usiłując odegnać niepotrzebne myśli kotłujące się w głowie. Zmierzał do miejsca, w którym, od czasów przeprowadzki do Londynu, lubił przesiadywać. Dwanaście lat temu zamknięto budowlę ze względu na samobójców i prostytutki w niej urzędujące. Zręcznie przeskoczył przez szlaban, który zagradzał drogę na Tower Bridge i pomaszerował w stronę jednej z wież zbudowanych w pięknym, wiktoriańskim stylu. Całość, wykonana ze stali i kamienia, oddawała potęgę miasta i symbolizowała wiele tajemnic, które kryły się przez lata w szczelinach masywnej warowni. Lubował się w widokach, kiedy stał kilkadziesiąt metrów nad poziomem Tamizy i przyglądał się życiu miasta. Czas dla niego zwalniał i mógł wręcz dostrzec przemijalność ludzkiej egzystencji.
Zwinnie otworzył drzwi prowadzące na górę wieży i zaczął wdrapywać się po schodach. Mimo ilości stopni, nie zmęczył się dzięki swojej wampirzej naturze. Pozwalała mu pokonywać wielkie odległości bez cienia zmęczenia. Kiedy wreszcie dotarł na sam szczyt, wszedł na kładkę dla pieszych i poczuł na marmurowej skórze powiew lekkiego wiatru. Włosy zafalowały pod naporem powietrza, a on wykonał głęboki wdech. I wtedy ją poczuł. Słodką woń krwi, która kiedy tylko dostała się do jego nozdrzy, omamiła umysł. W tym momencie nic więcej się dla niego nie liczyło. Chociaż nie pragnął jej skosztować, poczuł jakąś więź między nimi. Rozejrzał się powoli i ujrzał majaczący w świetle cień. Była to niezwykle piękna kobieta, która powoli przekładała nogę za barierkę. Wiatr rozrzucił długie, miedziane włosy po plecach. Obracając się tyłem do balustrady, ujrzała go. Przystojnego mężczyznę patrzącego na nią z przerażeniem. Uśmiechnęła się tylko i szepnęła, myśląc, że nie usłyszy:
- Przepraszam.
Jednak on słyszał każdy szelest liści na drzewach, pomruki kotów przechadzających się pustymi alejkami Londynu i jej cichy głos... Otulił go jak dotyk najmiększego jedwabiu. Zobaczył na twarzy kobiety drobinki łez, które nieudolnie próbowała zetrzeć rękawem. Nagle jej noga omsknęła się z podłoża, a martwe serce wampira wywinęło koziołka. Wzmocniła jednak uchwyt na rurce i odzyskała równowagę.
Mężczyzna powoli ruszył w jej stronę, bacząc na najdrobniejszy ruch kobiety. Zbliżał się do niej niczym kot, nie wydając żadnych dźwięków, kiedy podeszwy butów dotykały kładki.
- Nie rób tego! – Jego głos był spokojny, lecz stanowczy.
- Odejdź. – Powiedziała, odwracając głowę z burzą loków w jego stronę. – Nie podchodź.
- Daj mi rękę, wciągnę cię. – Wyciągnął zgrabną dłoń w jej stronę.
- Nie, stój, gdzie stoisz. Mówię ci. – Pochyliła się w stronę rwącej rzeki. - Bo skoczę.
Nawiązując z nią kontakt wzrokowy, podszedł powoli w kierunku balustrady i oparł się o nią łokciami. Dopiero teraz zobaczył w pełnym świetle urok kobiety. Miała na sobie zwiewną, białą sukienkę, co było dziwne zważywszy na porę roku i godzinę. Dopiero po chwili zauważył dużą, czerwoną plamę w okolicy łona.
- Czy ktoś cię skrzywdził? – zapytał głosem zabarwionym drżeniem.
- Nie… To nie tak – odpowiedziała, szlochając. W głębi serca cierpiała straszne męki spowodowane wydarzeniami z ostatnich dni. – Straciłam je… Już nigdy go nie zobaczę… Umarło. – Wydała z siebie rozdzierający serce pisk rozpaczy.
Wampir stał bez ruchu. Wiedział jedynie, że za wszelką cenę nie pozwoli jej umrzeć, nawet, jeśli musiałby się ujawnić. Nawet, jeśli oznaczałoby to odebranie jej pięknej duszy.
- Moje dziecko umarło. Mój maleńki synek… - Wielka łza przecięła skórę na zaróżowionym policzku.
- Przykro mi – odpowiedział z głębi serca. Był to drugi raz, kiedy chciał ze wszystkich sił uratować inną istotę. Mimo swojej wcześniejszej praktyki w szpitalu, nie czuł do nikogo takiej empatii, jak do niej i swojego syna.
- Proszę, wejdź z powrotem. Porozmawiajmy. Jestem lekarzem, mogę ci pomóc. – Kobieta zawahała się.
- Jak? Przecież nie wskrzesisz mojego synka! Więc jak chcesz mi pomóc?! – krzyknęła w rozpaczy. Nie wiedziała, co ma zrobić i było to widoczne w jej oczach. Obok bólu poczuła rozdrażnienie. Chciała tylko skoczyć. Chciała nie czuć niczego więcej, oprócz chłodnej wody i tysięcy drobnych igieł wrzynających się w drobne ciało. Chciała… spotkać się po drugiej stronie ze swoim dzieckiem. A wtedy przyszedł on – platynowowłosy mężczyzna, który powiedział, że umie jej pomóc.
- Nie, nie uratuję jego, ale mogę uratować ciebie. Proszę, przełóż nogi na drugą stronę barierki. – Jego głos do niej przemawiał. Nie wiedziała sama, co robi. Czuła tylko, jak ją przywoływał. Powoli obróciła się, stanęła przodem do balustrady i wyciągnęła rękę w stronę wampira. Syknęła, kiedy jej skóra dotknęła jego dłoni. Zadrżała, a silny wiatr spotęgował jej zachwianie się. Poczuła, jak spada i opór powietrza, który przeszkadzał w szybkim upadku. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Jednak silna dłoń zacisnęła się na jej własnej.
- Pomocy! – krzyknęła ze strachu. Nie chciała umierać. Potwornie bała się zderzenia z twardą taflą lodowatej wody. Mimo swojego pierwotnego zamierzenia, kotłujące się w niej uczucia i piękny mężczyzna sprawili, że zobaczyła przed sobą nową przyszłość.
- Ratuj mnie, błagam – wyszeptała błagalnie.
- Posłuchaj, trzymam cię mocno. Nie puszczę. – Zapewnił ją wampir. Nie przewidział jednak, że uścisk jej śliskiej od potu dłoni w kontakcie z jego marmurową skórą nie miał racji bytu. Mimo usilnych starań wyślizgnęła mu się.
- Nieee! – usłyszała krzyk. Znowu poczuła, jak spada. Przez chwilę wierzgała kończynami w szoku i amoku, jednak po chwili zaprzestała starań. Rzuciła ostatnie spojrzenie na pięknego mężczyznę, który chciał jej pomóc i uderzyła z ogromną siłą w taflę Tamizy.
Zobaczyła czarną toń, w której zanurzała się powoli. Światło nad powłoką wody z biegiem czasu zanikało. Opadała w nicość pośród pływających obok ryb, roślin i starych śmieci, wyrzucanych przez mieszkańców miasta. Tak jak się spodziewała czuła setki, tysiące, miliony igieł wrzynających się w ciało. Jej umysł omamił tylko ból fizyczny. Tego chciała, tylko tego. Uśmiechnęła się do siebie, zamknęła oczy i pozwoliła śmierci wziąć ją w swoje ramiona.
Nagle, niewiadomo skąd, poczuła silne ręce, które ciągnęły ją ku górze. Błysk księżyca zbliżał się coraz bardziej, a włosy przesłoniły jej widok. Pośród głębin dojrzała twarz tajemniczego mężczyzny. Po chwili wypłynęli na powierzchnię i znalazła się na brzegu.
- Jak? – zdołała jedynie wydyszeć i odpłynęła, tuląc się do jego twardego ciała.
- Ciii… Obiecałem, że cię uratuję – szepnął jej do ucha.

***

Obudziła się, czując potworny ból obezwładniający ciało, który promieniował od szyi w kierunku kończyn. Leżała na miękkim posłaniu i nie mogła opanować krzyku, który wydostawał się co chwilę z jej ust. Nasłuchiwała odgłosów dochodzących z pomieszczenia, w którym się znajdowała. Przeżyła wielki szok, kiedy zorientowała się, że potrafi dosłyszeć piski myszy zza ścian i szelest liści na wietrze. Powoli ból ustępował. Najpierw opuścił palce u nóg, rąk, potem na całych kończynach czuła tylko lekkie mrowienie. W ciągu kilku kolejnych godzin nie czuła już nic, oprócz dziwnego odrętwienia. Nie miała pojęcia, co się z nią stało. Przed oczyma wyobraźni miała ciągle mężczyznę, którego spotkała na moście. Otworzyła lekko oczy i zobaczyła go w rzeczywistości. Dostrzegła złote oczy, delikatne, lecz męskie rysy twarzy i ten piękny uśmiech.
- Witaj – powiedział miłym głosem. – Nie bój się. Pamiętasz mnie? - Kiwnęła delikatnie głową. – Jestem Carlisle. Carlisle Cullen. A to mój syn Edward. – Zachichotał cichutko. – Nasz syn.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Sob 17:00, 06 Mar 2010 Powrót do góry

Marsi każe mi komentować, to przychodzę i komentuję Laughing

Szkoda, że ta miniaturka nie wygrała. Naprawdę szkoda. Tekst kirke też mi się oczywiście bardzo podobał, ale ten tekst jakoś mnie tak urzekł. Aż zagłosowałam na niego w rankingu, nie wiedząc nawet czyje to Wink

Taka ta miniaturka romantyczna. Czyta się ja romans historyczny, o czym już pisałam przy ocenianiu. Te opisy Londynu, świetne, takie plastyczne.
Początkowo, jak czytałam nie wiedziałam o kogo w ogóle chodzi, ale nie przeszkadzało mi to. Wszystko powoli wyłaniało się, nie spieszyłaś się i bardzo mi się to podobało.
Ból Esme po stracie dziecka bardzo autentyczny, aż mi się smutno przez chwilę zrobiło.
Jest pełna rozpaczy, bliska szaleństwa. Ale nie chce tak naprawdę umrzeć, bo przecież dosyć łatwo daje się przekonać Carlisle'owi.
A koniec jest taki... słodki. Kurde nie wiem jak to inaczej powiedzieć Very Happy

Ja nie umiem pisać komentarzy do miniaturek, serio Rolling Eyes
Tylem chciała, howk! Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Nie 21:31, 07 Mar 2010 Powrót do góry

To ja od razu odpowiem i Dilenie, i rani. :D

Dileno, naprawdę Ci się podobała? Raczej spotkałam się z niezbyt pochlebnymi ocenami :P Fajnie, że chociaż Ciebie przekonałam, że to "ta Alice" :D I oczywiście dziękuję za miejsce w rankingu, co było dla mnie niezłym szokiem ;p


Rani, małpo! Ćśśśś! Ja nic nie kazałam xD To była drobna sugestia! :D Miało być romantycznie, powoli, ale historycznie? Naprawdę? xD Em... Przemilczę xD Dziękuję jeszcze raz za ranking, bo ego mi urosło niesamowicie, tym bardziej, że tylko 10 miejsc tam jest i jakimś cudem wkradłam się. :D
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile ja nasiedziałam się nad mapą Londynu, żeby znaleźć odpowiednią uliczkę i nad historią Tower Bridge, żeby odpowiednio uplasować tę mini w czasie. I akurat wszystko idealnie pasowało! Przemiana Esme i zamknięcie tego mostu z powodu samobójstw. Przy okazji chciałabym napisać, że Tower Bridge ma długą, długą (i ciekawą!) historię i nie żałuję minuty poświęconej na studiowaniu tej budowli :P Polecam :)


Kiedyś, kiedyś spróbuję sił w miniaturkach, z tym że nie pojedynkowych. Może uda mi się coś skrobnąć :P



Buziaki
Marsiak :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 22:57, 07 Mar 2010 Powrót do góry

W sumie to podoba mi się ta miniatura, choć w pojedynku oceniłam na korzyść przeciwniczki. Po prostu tamta podobała mi się bardziej. Ale patrząc na nią osobno, jeszcze raz, jako oddzielny tekst, zapominając o pojedynkach - ładna, romantyczna opowieść w zgrabnej formie. I bardzo podoba mi się tu Carlisle. I jego zmagania w kwestii istnienia duszy. I podoba mi się umiejscowienie tej opowieści w Londynie.
Dwa określenia trochę mnie irytują. Jedno to "donośnie huknęły", bo jak coś huknie, to zawsze jest to donośnie. A drugie - "fala dźwiękowa pognała". Ja wiem, że to taka metafora, no ale akurat z dźwiękiem mam bardzo dużo do czynienia i nie mogę przeżyć "gnania fali dźwiękowej". Bo fale (dźwiękowe, świetlne czy inne) się rozchodzą. No dobra, czepiam się.
To jeszcze przyczepię się do paru rzeczy:
Cytat:
Wampir potrząsnął głową, usiłując odegnać niepotrzebne myśli kotłujące się w głowie.

Cytat:
Mężczyzna powoli ruszył w jej stronę, bacząc na najdrobniejszy ruch kobiety.

Cytat:
- Ratuj mnie, błagam – wyszeptała błagalnie.

Cytat:
- Odejdź. – Powiedziała, odwracając głowę z burzą loków w jego stronę.

"Powiedziała" raczej małą literą. I bez kropki po "odejdź".
Cytat:
Nie puszczę. – Zapewnił ją wampir.

Tak samo.
Cytat:
Miała na sobie zwiewną, białą sukienkę, co było dziwne zważywszy na porę roku i godzinę.

Przecinek przed "zważywszy".
Cytat:
W głębi serca cierpiała straszne męki spowodowane wydarzeniami z ostatnich dni.

Kwestia może dyskusyjna, ale ja bym tu raczej dała przecinek przed "spowodowane".
Cytat:
Wiedział jedynie, że za wszelką cenę nie pozwoli jej umrzeć, nawet, jeśli musiałby się ujawnić. Nawet, jeśli oznaczałoby to odebranie jej pięknej duszy.

A po co te przecinki między "nawet" a "jeśli"?
Cytat:
Czuła tylko, jak ją przywoływał.

Powinno być: "Czuła tylko, jak ją przywołuje".
Cytat:
Wszystko działo się w zwolnionym tempie.

Chyba "jak w zwolnionym tempie"...
Cytat:
Tak jak się spodziewała czuła setki, tysiące, miliony igieł wrzynających się w ciało.

Przecinek przed "czuła".
Cytat:
Przed oczyma wyobraźni miała ciągle mężczyznę, którego spotkała na moście.

Przyznam szczerze, że nie rozumiem tego zdania.

Przepraszam za to wytykanie błędów, ale drażniły mnie już w czasie pojedynku...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin