FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Zbieraczka [M] [+18] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 11:56, 20 Lut 2011 Powrót do góry

Tekst ten powstał dzięki komuś, kto miał odwagę opisać swój sen.

Moja droga, mam nadzieję, że Twoje marzenia zawsze znajdą swoje miejsce w otaczającej nas rzeczywistości. Czasem będzie to blog, innym razem słowa, nie ma ograniczeń, o ile sama ich dla siebie nie wymyślisz.

Betowała: Masquerade.
Dziękuję.


Dla chętnych możliwość pobrania tekstu w pliku [link widoczny dla zalogowanych]

Zastrzegam jednak, że nie życzę sobie rozpowszechniania go gdziekolwiek bez mojej wiedzy.

ZBIERACZKA

Ich sierść, o ile nie są to zaledwie resztki, jest matowa, często brudna lub sztywna. W otaczającej mnie rzeczywistości widok martwych zwierząt wydaje się jednak zupełnie normalny. Jak wiele rzeczy i zjawisk stało się akceptowalnych, a wręcz powszechnych? Poprawiam rękawice, rozchylam płócienny worek, po czym schylam się po zwłoki średniej wielkości burego kocura. Ma otwarty pysk, opuchnięty język wystaje spomiędzy zębów, a pokryte bielmem oczy nadają mu intrygujący wygląd. Teraźniejsza śmierć ma charakterystyczne wyczucie stylu — trzeba to polubić. Przesiąknąć tym, pozwolić, by zgnilizna wypełniła każdą wolną myśl. Inaczej nie przetrwasz. Przysiadam na krawężniku. Nie wzrusza mnie widok zasłoniętej deskami witryny ani zrujnowana elewacja niegdyś pięknej kamienicy. Nie wzdycham, nie płaczę, a przede wszystkim nie żałuję. Przetrwałam piekło na ziemi, które zmieniło się w coś jeszcze gorszego. Jestem silna — powtarzam w myślach każdego ranka przed wyjściem do pracy. Czasami, choć przyznaję się do tego z trudem, opuszczenie Okręgu Drugiego powoduje przygnębienie, innym razem nieokiełznany wybuch radości. W granatowym, lnianym kombinezonie nałożonym na bawełnianą bieliznę, i butach na grubej podeszwie wyglądam jak to miasto. Zmienione na zawsze przez zarazę, która zabrała wszystko to, co kochaliśmy. Nie umiem o tym opowiadać. Nie znajduję słów. Gdybym to potrafiła, nie sprzątałabym trucheł zwierząt — mieszkałabym w Okręgu Centralnym, stanowiąc elitę. Nowe czasy wymogły na ludziach ustalenie zasad umożliwiających opanowanie chaosu zastałego po opadnięciu bitewnego pyłu. System funkcjonuje bez zarzutu, więc na razie, choć minęła niemal dekada, nikt niczego nie zmienia. Wzdrygam się z obrzydzeniem — nie ma sensu męczyć sobie głowy prawem, porządkiem i sprawiedliwością. Sprawdzam na wyświetlaczu lokalizatora, gdzie jeszcze zgłaszano obecność zarażonych zwierząt. Po chwili skręcam w boczną uliczkę i maszeruję przed siebie z workiem zarzuconym na ramię. Gwiżdżę przy tym melodię śpiewaną kiedyś przed rozpoczęciem ważnych wydarzeń sportowych. Teraz to już naprawdę historia. Zamiast sportu jest walka. Zamiast sztuki — religia. Zamiast pieniędzy… Nie, pod tym względem nic się nie zmieniło, może jedynie określenia. Część słów to już tylko puste dźwięki.

Skupiam wzrok na brzydkiej, niekształtnej kupce ciemnych piór. Gołąb jest w zaawansowanym stadium rozkładu. Zgarniam go z chodnika palcami, mimo że rozpada się na kawałki. Przyglądam się własnym dłoniom robiącym coś, co powinno wywracać mi żołądek na lewą stronę. Problem w tym, że jako dziesięciolatka widziałam, jak tata wyjadł mamie mózg, a ona rozszarpała moją siostrę, łapczywie pożerając najsmaczniejsze kąski. Mlaskała przy tym bardzo głośno, a krew była na ścianach. Krew była na stole. Podłodze. Szybach. Umytych i wytartych talerzach. W miseczce z płatkami i mlekiem. Rozerwane jelito starszej o kwadrans Mary wisiało na oparciu krzesła jak zapomniany przez ojca krawat. Krwawa Mary — cicha, urocza oraz absolutnie niewinna siostra bliźniaczka. Wydaje mi się, że nawet nie próbowałam jej ratować. Po prostu stałam, patrzyłam i zapamiętywałam. Nie ma jednej teorii wyjaśniającej, czemu część z ocalałych ani się nie zaraziła, ani nie została pożarta. Nikt nawet nie próbował dociec, od czego to wszystko się zaczęło. Zadawanie pytań groziło — i nadal grozi — zepchnięciem poza Kręgi, a jest to coś gorszego niż tylko wygnanie. Powolna śmierć z głodu, szaleństwo, możliwość spotkania z ostatnimi zainfekowanymi. Tym straszy się dzieci, a dorosłym nie trzeba przypominać. Pamiętają sami i pilnują siebie nawzajem. Na nierównych i popękanych płytkach chodnikowych zostaje kilka plam, ale ja idę dalej, uprzednio odznaczywszy na mapie wykonane zadanie.

Kiedy wracam do Okręgu, zmierzcha. Jestem zmęczona, potargana i uśmiechnięta. Zwierzęta chorują inaczej. Infekcja po prostu je zabija albo są odporne. Odporność jest częściowo dziedziczna, zmielone truchła dodajemy do pasz i karm — jeśli któryś osobnik pada, wraca do swoich pobratymców w postaci brudnej brei — odsetek młodych przeżywających pierwszy, najtrudniejszy okres po porodzie, wzrasta z roku na rok, więc moje zbieractwo ma jakiś sens. Ma też inny, ale o tym staram się nie myśleć, żeby nie prowokować losu.

Pod prysznicem zmywam z siebie zapach niższych dzielnic, kurz i pył powstały z zaschniętych dziecięcych marzeń. Ziarenka piasku zlepione wydarzeniami, o których śnię noc w noc. Wielu z nas ma koszmary. Nauczyliśmy się egzystować obok nich, nie krzycząc.

Na kolację jem zupę o konsystencji świeżej krwi — długi, prosty makaron przypomina włosy unoszące się na powierzchni mętnej wody. Smaczne i pożywne posiłki są konieczne dla prawidłowego funkcjonowania.
Przymykam oczy i unoszę kącik ust.

W maleńkim pokoju o zupełnie bezosobowym wystroju mieści się łóżko, półka na książki — aktualnie pusta — oraz szafa. Na prawej ścianie są drzwi na korytarz, na lewej te do łazienki, ale skoro jestem czysta — w takim stopniu, jaki dotyczy zbieraczy — mogę udać się na spoczynek. Niezasłużony, ale o tym kiedy indziej.

Nago wślizguję się pod dwa koce, układam głowę na poduszce, liczę do dziesięciu, by dodać sobie odwagi i zamykam oczy. Jest ciemno tak samo jak w pomieszczeniu, ale mrok z wnętrza mojego umysłu wyciąga po mnie ręce, woła coś i czai się na każdą nieskażoną wydarzeniami myśl. Zanim zdołam nad tym zapanować, zasypiam, do świtu zostając uwięziona w koszmarze.

Zaczęło się w sobotę. Przynajmniej dla naszej rodziny. Dla świata podobno kilka dni wcześniej, ale wiadomości z najbardziej zniszczonych obszarów nigdy nie dotarły. Obecnie są tam pustkowia. Nie pustynie, a właśnie pustkowia. Przetykane bukietami ruin o niezapomnianym zapachu gwałtownej śmierci, o której każdy myśli, że takowa spotyka tylko innych. Znów jest tamta sobota, bawię się na podwórku za domem, kiedy słyszę płacz mojej siostry, potem krzyk matki, wrzask z domu sąsiadów. Nie ma wstępów, przedsmaku ani ostrzeżeń. Niebo się nie rozstępuje, nie ratuje nas Bóg, a Szatan najwyraźniej ma ręce pełne roboty. Rzucam piłkę na trawę, odbija się kilkakrotnie, gdy wbiegam do budynku przez taras i oniemiała staję na wpół schowana za drzwiami do kuchni. W pomieszczeniu odbywa się makabryczna orgia krwi oraz śmierci. I patrzę, bez łez, nie mówiąc i nie myśląc. Moja siostra płacze.

Przemierzam kolejne ulice. Puste i odczłowieczone, ale przede wszystkim puste. Obecność zwierzęcych trupów nie zapełnia ich, a ludzie nie mają potrzeby spacerować. Gdybym poświęciła cały dzień, trafiłabym na obszar pozostający pod opieką innego zbieracza, ale nie czuję takiej potrzeby. Czuję inną. To ona zmusza moje nogi do kolejnych kroków. Idę w kierunku małego osiedla niskich bloków, ale przezornie wybieram dłuższą, skomplikowaną trasę. Nikt mnie nie śledzi, ale… Zabraliby mi ją, gdyby ktokolwiek się dowiedział. Posiadanie dzieci to przywilej i nagroda, a ona jest przecież wyjątkowa, więc na pewno nie mogłabym jej zatrzymać tak po prostu. Wchodzę do zniszczonego budynku przez drzwi ze stłuczoną szybą. Wspinam się mozolnie po schodach na ostatnie piętro, nie patrzę na kolejne stopnie. Worek kołysze mi się na ramieniu, wyznaczając rytm. Czuję jak przyspiesza mi serce, dłonie stają się wilgotne od potu. Skręcam w prawo, ciemny korytarz jest pusty jak setki jemu podobnych na całym tym popieprzonym świecie, ale ja wiem, które drzwi wybrać. Trzecie od końca po lewej stronie. Otwieram je małym kluczem, naciskam klamkę i wślizguję się do ośrodka wąską szparą.

W mieszkaniu jest cicho, to dobrze. Przedpokój wita mnie swojskim milczeniem, przechodzę do salonu, łazienki i kuchni. Wszystko bez zmian. Dobrze. Za jakiś czas ta lokalizacja będzie zbyt niebezpieczna, znajdę inną, ale na razie mogę z uśmiechem wejść do pomieszczenia, które w pierwotnym zamyśle miało być dużą garderobą. Nie ma tu okien, nie ma też światła, a podwójne drzwi tłumią wszelkie dźwięki. Z kieszeni kombinezonu wyciągam latarkę, zanim ją włączę, na stoliku kładę worek ze szczątkami zwierząt. Nadal tam jest, niezmiennie. W dziecięcym łóżeczku, które odrobinę przerobiłam, leży moja córeczka. Wyciąga do mnie drobne rączki. Zdejmuję rękawice, a następnie przekładam część dłoni przez oczka metalowej siatki i podaję dziewczynce palec. Zaciska na nim piąstkę i ciągnie w kierunku ust.

— Jesteś głodna? — pytam, a przecież wiem, że nie odpowie.

Strzepuję dłoń i sięgam do małej lodówki stojącej w kącie pomieszczenia. Urządzenie czerpie energię z ogniw słonecznych umieszczonych na dachu. Miły chłód owiewa mi twarz. Wyjmuję naczynie z ciemnego szkła i jeden z plastikowych pojemników z pokrywką i zamykam drzwiczki kopnięciem. Kładę to wszystko na stole, czując na sobie znajomy, przesycony głodem wzrok.

— Jeszcze moment — mówię.

Z szafki sięgam butelkę i smoczek. Chwilę zajmuje mi przygotowanie mieszanki i podgrzanie jej przy pomocy małej grzałki podłączonej do zaprojektowanej przeze mnie sieci. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy było trudniej, dużo trudniej. Zerkam na blizny na dłoniach, nie chcąc przypominać sobie tych pozostałych. Kiedy posiłek jest gotowy, wlewam go do butelki. Zakładam rękawice z powrotem. Ostrożnie zdejmuję zabezpieczenia i odsuwam siatkę w dół, podnoszę noworodka, który unosi kąciki ust, odsłaniając bezzębne dziąsła.

— Smacznego, siostrzyczko — szepczę i wsuwam smoczek między łakome wargi, które natychmiast zaczynają ssać.

Odrobina krwi, zmielonej wątroby i serc. Przysmak Sary, która okazała się podatna na infekcję. Jest piękna i niegroźna. Nie umie się samodzielnie poruszać, nie jest w stanie nikogo ugryźć, a ja karmię ją tym, co znajdę. Czy to złe? Nie sądzę. Gdyby ktokolwiek zobaczył te szare, matowe tęczówki, sinawy odcień skóry, małe rączki, przepadłby na zawsze. Zapewniam, że bez wieści.

W końcu butelka jest pusta, a ja mogę bezpiecznie przytulić moją dziewczynkę do piersi. Nie oddycha, nie muszę więc czekać, żeby się jej odbiło. Nie płacze, choć wciąż pamiętam, jak to brzmiało. Ostatni raz, wtedy, w tamtą sobotę. Odkładam Sarę do łóżeczka, zapinam zabezpieczenia. Ostrożność jest domeną ocalałych. Sięgam po wypełniony padliną worek. Ciała zwierząt cuchną, ich sierść jest niekiedy nieprzyjemna w dotyku, ale nie przejmuję się tym — jestem zbieraczką.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Nie 13:17, 20 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 19:13, 20 Lut 2011 Powrót do góry

Cześć, Angie
Nie będę chyba oryginalna, jeśli powiem, że do zajrzenia tutaj i przeczytania autorskiej miniatury, skusił mnie Twój nick. Jest jak gwarancja wysokiej jakości.
Przeczytałam Zbieraczkę dwa razy, rano szybko przeleciałam, kiedy wstawiłaś, a teraz wróciłam do niej na spokojnie już z pewnymi przemyśleniami i nastawieniem, co mnie czeka. Powiem Ci, że za pierwszym razem czytając otwierałam szeroko oczy, będąc w lekkim szoku. Nawet pomyślałam sobie: nie dobrnę do końca, to zbyt mocne. Ale dobrnęłam.
Teraz, czytając ją wieczorem, podeszłam do Twojego opowiadania uzbrojona w silne nerwy i odpowiednio nastawiona.
No i cóż… Jest tak, jak chyba tylko Ty potrafisz pisać (przynajmniej na teesie). Pomimo makabrycznych scen i dołującej, złowrogiej atmosfery prawdziwego horroru, treść jest dla mnie w tym opowiadaniu sprawą chyba jednak drugorzędną.
Nie wiem jak Ty to robisz, ale budujesz zdania, tworzysz metafory, operujesz słowem w taki sposób, że przechodzą mnie ciarki. I to w zasadzie za każdym razem, nie ważne jaki temat weźmiesz na warsztat.
Nie powiem Ci Angie, że ta miniatura jest piękna. Bo nie jest. Jej treść nie pozwala na to, by określić ją w ten sposób. Przynajmniej ja jej w ten sposób nie odbieram. Jest natomiast bardzo poruszająca i głęboka w swoim, nawet nie przesłaniu, co ujęciu tematu, który znamy wszyscy doskonale z wielu filmów klasy B.
Twoja mini jest w zasadzie nieporównywalna z tymi bezsensownymi obrazami, choć traktuje o podobnym zjawisku.
Rozprzestrzeniająca się po świecie zaraza, przemiany ludzi w żywe trupy (powszechnie znane jako zombie – choć tu ukłon w Twoją stronę, żadne z tych określeń nie zostało wypowiedziane wprost i dobrze) jest makabryczną wersją alternatywnej przyszłości. I nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie Twoje „soczyste” pełne ekspresji, wzbudzające przerażające emocje opisy.
Nie dziwię się, że główna bohaterka tej opowieści jest twardą kobietą, którą niełatwo złamać ani zaskoczyć. Mając takie wspomnienia człowiek albo traci zmysły, albo staje się niczym skała.
Natomiast Ty zaskoczyłaś mnie samą końcówką. I tak się zastanawiam, jak silna musi być miłość, żeby zdecydować się na taki krok. Karmienie i swoista opieka nad dzieckiem, które według wszelkich praw medycyny jest martwe, ale jednak funkcjonuje w tym strasznym świecie. Makabra? Zwycięstwo miłości nad lękiem? Irracjonalizm? Cholera, sama nie wiem jak to nazwać. W zasadzie jest wszystkim po trochu.
I na koniec powiem Ci kochana, że ta miniatura to było coś. Zapamiętam ją na pewno na długo. Mam tylko nadzieję, że mi się nie przyśni, bo absolutnie nie należę do tak silnych osób, jak Twoja bohaterka. I choć czytałam kilka Twoich prac (bo lubię), i jak sama dobrze wiesz, są na tym forum bardzo popularne, to jednak obawiam się, że ta miniatura jest zbyt dojrzała, zbyt dobrze i dorośle napisana, by być zrozumiana i świadomie odebrana przez część użytkowniczek teesa.
Ale myślę, że się tym nie przejmujesz za bardzo, ponieważ znasz doskonale wartość swoich utworów. Ja, w każdym razie na pewno polecę tę miniaturę kilku osobom, które wiem, że potrafią docenić Twój kunszt i odkryją w tym opowiadaniu coś ważnego dla siebie.
Dziękuję, że mogłam przeczytać coś, co nie jest schematyczne, stereotypowe i powielane po raz setny. Bajka.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Wto 23:15, 22 Lut 2011 Powrót do góry

Co prawda wiele "powiedziałam" Ci już na GG, ale stwierdziłam, że i tu mogę skomentować.
Ze wstępu domyślam się, że inspiracją była dla Ciebie opowieść kogoś innego, kto opowiedział swój sen.
Cóż mogę powiedzieć: sama chciałabym mieć takie inspiracje, skoro dzięki nim rodzą się tak interesujące teksty.
Twoją mini opisałabym przymiotnikami: interesująca, dosadna, ostra, obrzydliwa, obrazowa, intrygująca, makabryczna.

Makabryczna, bo opisy ścierw zwierząt są po prostu takie, jak powinny być, na pewno nie wywołują przyjemnego nastroju.
Intrygująca, bo tak właśnie przedstawiasz ten post apokaliptyczny świat. Nic nie jest do końca oczywiste, nie wiadomo, do czego takie życie doprowadzi bohaterkę. Bardzo dobrze zbudowałaś atmosferę w tym opowiadaniu.
Obrazowa - to mówi samo przez siebie.
Obrzydliwa - mam na myśli scenę karmienia siostry oraz opisy zbieranych zwierząt. To oczywiście wielki komplement w Twą stronę, że potrafiłaś to tak natuarlistycznie ukazać, bez karykaturalnej przesady.
Dosadna i ostra - jest. Nie ma tu egzaltacji, nie ma wielkiej nadziei, jest jak jest. Świat widziany oczami bohaterki jest odarty z piękna.
Interesująca - z pewnością. Tematyka jest może nie moja ulubiona, jeśli idzie o lekturę, ale chętnie bym taki film obejrzała.

Jeśli idzie o bohaterkę, wszystko już Ci wyjaśniłam, opowiadziałam i zostanie między nami. Wink Tu rzeknę tylko, że kreacja jest ciekawa, niezwykle udana, równie intrygująca jak cała miniaturka.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin