FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Bohema/Z pąkami róż odeszła... (BajaBella i Pernix) [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 9:05, 09 Gru 2010 Powrót do góry

Zapraszam na 100 pojedynek w historii teesa!!!


Pojedynkują się: BajaBella i Pernix
Forma: Miniatura
Długość: od 2 do 6 stron
Tytuł: Dowolny
Chcemy: warunki wg ankiety, czyli wolą ludu wybrany temat: ona, on, on. Chcemy do tego karuzelę!
Nie chcemy: przeżyjemy wszystko, więc bez tego warunku
Termin: Dwa tygodnie do 30.11 (na prośbę jednej z Pań termin nadsyłania prac został przedłużony o tydzień, a następnie na prośbę drugiej jeszcze o dodatkowy dzień)
Beta: Bez.

Koniec oceniania: 23.12.

Oceniamy według schematu:

Pomysł: 5 pkt.
Styl: 7 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Punkty przyznawane w innej punktacji nie będą liczone.

Jeśli nigdy nie oceniałaś/ -eś, zapoznaj się z zasadami.

UWAGA! Przypominam, iż zgodnie ze zmianami w regulaminie nie można przyznawać remisów w podsumowaniu oceny. Takie oceny nie będą brane pod uwagę w liczeniu punktów.

Zapraszam do oceniania!


TEKST A

ze względu na język ograniczenie +16

Z pąkami róż odeszła...


Mały kwadratowy pokój przytłaczał do tego stopnia, że nie potrafiłem skupić myśli. Nigdy nie miałem klaustrofobii, ale cała ta sytuacja – zatrzymanie, kajdanki, jazda na sygnale do komisariatu – nie wpływała na mnie pozytywnie. Czułem perlące się na plecach zimne krople potu, drżałem, choć w pomieszczeniu panowała pokojowa temperatura. Najgorsze było to czekanie, aż ktoś wreszcie przyjdzie, przesłucha mnie i zrozumie, że moja obecność w tym miejscu była pomyłką. Chciałem to mieć za sobą, wrócić do domu, położyć się na łóżku i znów poużalać się nad swoim zbolałym ego.
Nie wiedziałem ani, która jest godzina, ani ile czasu minęło, od kiedy mnie tu zamknęli. Straciłem poczucie przemijania, jakby wszystko stanęło w miejscu. Najgorsze było to, że nie miałem pojęcia, dlaczego znalazłem się w głównej jednostce policji miasta Seattle i próbowanie odgadnięcia tej zagadki wierciło mi dziurę w brzuchu.

Nagle drzwi otworzyły się i do środka wkroczyła zdecydowanym krokiem piękna, młoda blondynka. Miała na sobie dopasowane legginsy, wysokie kozaki-oficerki, białą koszulę i krótką, brązową kurtkę ze skóry. Długie włosy związała w wysoki kucyk. Robiła naprawdę piorunujące wrażenie, nie spodziewałem się zobaczyć taką kobietę w okolicznościach, jakie mnie spotkały, kiedy wyglądałem jak przeciśnięta przez maszynkę kupa mięsa. Za nią kroczył niepozorny czarnoskóry mężczyzna, ubrany w jeansy, ciemną koszulę i sztruksową marynarkę. Przy swojej towarzyszce wyglądał bardziej jak nauczyciel w średniej szkole niż policjant.
Kobieta usiadła na krześle pod drugiej stronie stołu, mężczyzna stanął pod ścianą. Przeszywała mnie magnetycznym spojrzeniem, teraz dla odmiany czułem duszności. Momentalnie zalała mnie fala obezwładniającego ciepła.
- Detektyw Rosalie Hale – odezwała się pewnym głosem. No jasne, to musiała być ostra sztuka nie tylko z wyglądu. - Panie Whitlock, czy wie pan, dlaczego tu jesteśmy?
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – wyjąkałem. Boże, ta kobieta mnie obezwładniała. Gdybym faktycznie miał coś na sumieniu, wyśpiewałbym jej wszystko w trzy sekundy. Pewnie dlatego zatrudniają takie urocze żylety. Nawet najtwardszy facet w konfrontacji z nimi nie ma szans.
- A ja myślę, że jednak ma pan związek z naszą sprawą. Nic nie przychodzi panu na myśl?
- Zupełnie nic. W środku nocy usłyszałem potężne walenie do drzwi, zaspany poszedłem sprawdzić, co się dzieje, a następnie znalazłem się tu, na komisariacie. Nie wtajemniczono mnie w cel tej niespodziewanej wycieczki. - Odrobina sarkazmu, to jedyne na co mogłem się zdobyć w tych warunkach. Ta kobieta ma oczy jak lazurowe jeziora. Tonę. Weźcie ją ode mnie, bo przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem.
- W takim razie, proszę nam powiedzieć, co robił pan w sobotni wieczór między dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą.
Co ją to, ku***, obchodzi? To chyba najgorszy dzień mojego życia. Nie będę teraz urządzać wspominek, jak to zostałem potraktowany niczym jeszcze jedna, zbędna zabawka. Którym misiem teraz się pobawić: słodkim Edwardem czy szorstkim Jasperem? Oto jest, ku***, pytanie. Nigdy więcej takich sytuacji. Trójkąty są przereklamowane. Jasper, uspokój się, robisz się wulgarny, a jesteś w towarzystwie damy. Wyciśnij z siebie jakąś odpowiedź, bo zaraz z jej oczu polecą w twoją stronę porażające gromy.
- Hmm, byłem z koleżanką z roku w wesołym miasteczku, potem odprowadziłem ją do domu. Zaprosiła mnie na kawę, a następnie udałem się do siebie. O dziewiątej, jak przystało na grzecznego żaka, leżałem w łóżku, oglądając bajeczkę na dobranoc.
- Widzę, że żarty się pana trzymają – sarknęła, a potem rzeczowo zapytała: - Dokładnie o której pożegnał się pan z koleżanką? - Kobieto, myślisz, że rejestruje minuta po minucie, co robię? Szczególnie gdy mam do czynienia z cudowną niewiastą, która opiera się moim wdziękom.
- Nie wiem, nie patrzyłem na zegarek, ale jakieś dziesięć minut przed dziewiątą byłem już w domu. Szedłem na piechotę, mogło mi to zająć jakieś dwadzieścia minut do pół godziny.
- Czy ktoś pana widział po drodze, bądź jak wchodził pan do swojego budynku? - Było ciemno jak w dupie, skąd mam wiedzieć. Hej, a może jednak... Mijałem Marka! Prawie potknąłem się o jego nogę, a potem rzuciłem mu dolara do puszki. Musiał mnie pamiętać.
- Po drodze mijałem bezdomnego, wrzuciłem mu banknot. Często mu coś wrzucam, więc pewnie mnie pamięta.
- O której godzinie? - A ta znowu swoje, czy policjanci muszą zawsze poznać każdy detal? Czy ja jestem pierdolonym zegarmistrzem, który wpatruje się nieustannie w tarczę ze wskazówkami, by kontemplować przemijające bezpowrotnie chwile?
- Nie wiem, w połowie drogi może... To mogło być pięć po wpół dziewiątej. Tak na oko. - A teraz się ode mnie odpierdol, kobieto, i przestań trzepotać tymi rzęsami, bo mam ochotę przerzucić cię przez kolano, a potem możesz mi possać, skoro go obudziłaś.
- A teraz najważniejsze. Kim była pańska koleżanka?
- Isabella Swan – odpowiedziałem automatycznie, wyobrażając sobie, jak Pani Władza tymi zgrabnymi rączkami otwiera mój rozporek, a potem bierze się do roboty. Nadgorliwie.
- W takim razie jest pan głównym podejrzanym w sprawie, panie Hale. Jest pan ostatnią osobą, która widziała ofiarę żywą, co... - Co, do cholery? Przestałem jej słuchać. Widziałem, że rusza ustami, ale żadne dźwięki nie dochodziły do moich uszu. Mój przyjaciel momentalnie opadł, a ja jeszcze raz przetwarzałem dopiero usłyszane słowa. Ofiarę? Żywą? Niemożliwe, żeby Bella, moja Bella... Momentalnie przeszła mi cała złość na nią. Nie mogłem sobie tego wszystkiego poukładać, nie wierzyłem.
- Panie Whitlock? Słucha mnie, pan? - Blondynka uniosła głos, a ja wróciłem do rzeczywistości. Nerwowo przeczesałem włosy. Jeden raz, drugi. Nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Nic, co nie byłoby bełkotem.
- Bella? - wyjąkałem w końcu. - Co się stało z Bellą?
- Isabella Swan została makabrycznie zamordowana w sobotę wieczorem. Zdarzenie miało miejsce między godziną dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą. - Boże, to niemożliwe! Mój mózg nadal nie potrafił przetrawić okrutnych wieści. I co, że niby ja ją zabiłem? Jak mógłbym zmasakrować to śliczne ciało?
- Jak to się stało? - Mój głos był jakby nieobecny.
- Tego chciałabym dowiedzieć się od pana, panie Whitlock.
- Chyba nie myśli pani, że zabiłbym kogoś, kogo kocham... To znaczy kochałem. - Mówienie o niej w czasie przeszłym niemal przekłuwało mnie na wylot. Jakbym był jakąś laleczką voodoo w rękach dziewczynki, która sadystycznie nadziewa szkaradną szmaciankę, nieświadoma jej mocy.
- Nieszczęśliwa miłość, odrzucenie, kłótnia, którą słyszeli sąsiedzi, to dla nas niezmywalne poszlaki. Jest pan głównym podejrzanym, dlatego sugeruję, aby odtworzył pan przebieg całego spotkania, chwila po chwili. - Ona nie ma litości. Dlaczego nie może mnie zostawić w spokoju? Nie potrafię teraz spowiadać się ze wszystkiego, nie ze świadomością, że nigdy jej nie zobaczę. Miałem jeszcze nadzieję, że wróci. Wybrała jego, ale przecież nie założyła obrączki na palec. Nic w życiu nie jest constans, to sobie wmawiałem, kiedy dała mi kosza. Teraz z goryczą, przyznałem sobie rację. Nie myliłeś się, Jazz. Nic nie jest constans.
- Panie Whitlock? Mój czas jest cenny. Bez zeznań też mogę pana zatrzymać na dwadzieścia cztery h w tych okolicznościach. - To mnie nieco otrzeźwiło. Jeszcze nie miałem przyjemności nocować za kratkami i nie chciałem się w tym aspekcie rozprawiczać.
- Już, moment. Proszę dać mi ochłonąć. - Musiałem się jakoś poskładać. Jak to się zaczęło? Od jakiego momentu powinienem opowiadać. Na samą myśl o tym, że miałem obcej osobie relacjonować nasze ostatnie spotkanie, zaschło mi w gardle. Próbowałem przełknąć ślinę, ale i jej zabrakło. Odchrząknąłem. - Przepraszam, mógłbym prosić szklankę wody? - Z nadzieją spojrzałem na blondynę, po czym przeniosłem łapczywie wzrok na dystrybutor z wodą.
- Laurent, nalej panu trochę źródlanej. - Mężczyzna, mrucząc coś pod nosem, najwyraźniej niezadowolony ze swojej pozycji i tego, że kobieta mu rozkazuje, podszedł do zbiornika i napełnił plastikowy kubeczek, a następnie postawił go przede mną, po czym wrócił na swoje miejsce. Rzuciłem się napój jak zagubiony na pustyni turysta na znalezione po długim marszu źródło w oazie. Wypiłem wszystko jednym haustem i popatrzyłem błagalnie na kocicę. Skinęła na Laurenta, a ten nie kryjąc swojego oburzenia podszedł do stołu, zabrał kubeczek, napełnił go, po czym odstawił z przesadną werwą, rozpryskując nieco zawartość. Kiedy i ta porcja została wypita, w końcu mogłem mówić.
- Od czego mam zacząć?
- Od początku. Najlepiej od chwili kiedy się spotkaliście.
Gdy zacząłem opowiadać, przeniosłem się jakby w inny świat, zapominając o tym, co sprowadziło mnie w to okropne miejsce.

- Bella zadzwoniła do mnie rano. Wcześniej nie mogła się zdeklarować, czy pasuje jej nasz wypad, bo musiała sobie załatwić wolny wieczór w knajpie. Planowaliśmy świętować pomyślnie zdany egzamin. Umówiliśmy się na siedemnastą, nalegała, żebyśmy spotkali się na miejscu. Dziewczyna uwielbiała wesołe miasteczka, a właśnie takie się pojawiło w okolicy, więc zanim mieliśmy dołączyć do reszty w pubie, chciała sobie pojeździć na karuzelach. Mnie to osobiście nie bawiło, ale byłem w niej zabujany. Wie, pani, zakochany facet zrobi wszystko, żeby zbliżyć się do swojej wybranki, więc ochoczo przystałem na jej propozycję. Dotarłem trochę przed czasem. Rozglądałem się dookoła, z nudów pograłem też na maszynach i wyciągnąłem misia z serduszkiem. Pomyślałem sobie, kurczę – znak.
Bella dziwnie się zachowywała. Flirtowała ze mną, niby przypadkiem dotykała, a jak miała problem, dzwoniła i nie raz bawiłem się dla niej w mechanika, za co w podzięce stawiała przede mną niczym dobra żona talerz pełen kanapek. Oprócz tego wtulała się w bok podczas oglądania filmów, cmokała na pożegnanie i generalnie pokazywała, że jest mną zainteresowana, ale kiedy ja przejmowałem inicjatywę, ona momentalnie się wycofywała. Wiedziałem, że kręcił się wokół niej rudzielec i wobec niego była tak samo przychylna jak w stosunku do mnie. A może nawet bardziej? Trudno to ocenić z perspektywy zakochanego kundla. No w sumie dobrze to określiłem – byłem takim kundlem z Teksasu, nie to co Edward – rasowy arystokrata, gentleman z manierami. Ciężko z nim było konkurować. Kiedy wyciągnąłem tego misia, to pomyślałem sobie, choć ze mnie żaden romantyk, że doceni gest i może waga przechyli się na moją szalę. Nawet nie wiesz, przepraszam, nie wie pani – poprawił się, widząc jej mrożące spojrzenie – jak się wkurzyłem, gdy zobaczyłem ich razem. Szła w moją stronę rozpromieniona i trzymała tego drania za rękę. Ze złości zacisnąłem dłoń na szyi pluszaka, ale do niej uśmiechnąłem się jak gdyby nigdy nic. Miała mnie za twardego kowboja, więc nie mogłem tracić reputacji. To ją przecież we mnie pociągało. Dałem jej tego misia, zalotnie puściłem oko i była w tej chwili moja. Rzuciła się mi na szyję, puszczając chudzielca, czyli jednak miś spełnił swoje zadanie. Kto by pomyślał?
Potem niestety nie było już tak różowo. Po całym miasteczku chodziliśmy w trójkę. Jakoś dziwnie, zawsze na podwójnych miejscach w karuzelach i kolejkach trafiało się mi osobne miejsce. Cullen przyczepił się do niej jak rzep, zaczął opowiadać te swoje anegdotki historyczne, tym razem na temat wesołych miasteczek, jakby siedział cały dzień w bibliotece, szukając ciekawostek, którymi mógłby w tych okolicznościach zabłysnąć. Jeszcze gorzej zrobiło się, gdy postanowił zagrać amanta i wystrzelał jej w puszkach czerwone róże. Muszę powiedzieć, że oko facet miał niezłe, zważywszy że ci oszuści przekrzywiają lufy, ale ja też umiałem posługiwać się bronią, więc tylko przewróciłem oczami. Ona, oczywiście, w siódmym niebie. Już mieliśmy wychodzić i nagle Ed, słysząc dzwonek swojego telefonu, gorączkowo zaczął szukać go w swoich przepastnych kieszeniach. Mówiłem – facet był za chudy, spodni sobie nie potrafił dobrać, to potem miał problemy ze znalezieniem sprzętu. Coś tam mamrotał do swojego rozmówcy, odpowiadał półsłówkami, a gdy odłożył słuchawkę, oświadczył nam, że musi się urwać, bo jego matka ma jakiś problem. Okej, lepiej dla mnie. Bella cała moja, pomyślałem, szczególnie ciesząc się z tego, że idziemy pić, a wiadomo, po alkoholu kobietom i nie tylko puszczają hamulce.
Jak na złość zrzedła jej mina i gdy Edward się ulotnił, a ja zasugerowałem, żeby jednak nie zmieniać planów, argumentując to tekstem, że Cullen na pewno opanuje sytuację i do nas dołączy, ona wykpiła się bólem głowy. Z tym już nie wiedziałem, jak walczyć, więc spasowałem, po czym zaprowadziłem ją do domu. Wpuściła mnie do środka, pooglądaliśmy razem telewizję, oczywiście nie omieszkała się przytulić. No i jak zdecydowałem, że teraz albo nigdy i pocałowałem ją w policzek, przygarnąwszy bliżej do siebie z zamiarem kontynuowania pieszczoty, w nią wstąpił szatan. Strzeliła mi liścia, a potem się rozpłakała.
Zaczęła swoją przemowę o tym, jak trudno jest znaleźć przyjaciół, że myślała, iż mi na niej zależy, ale nie w tym sensie, że faceci to świnie i myślą o jedynym, a na koniec dowaliła, że kocha się w Edwardzie. Normalnie głowa mi buzowała od tego wyznania. Ja tu, ku***, stroję zaloty, a ona zwierza mi się z miłości do miedzianowłosego lalusia. Wykorzystała mnie na wabik, wykorzystywała, kiedy elegancik nie mógł sobie sprofanować rąk pianisty brudnymi rurami. Jednym słowem byłem jej potrzebny do czarnej roboty i jako przytulanka na dobranoc. Pomyślałem, Jasper, trzeba się ewakuować z tej bajki. W tej chwili stała się dla mnie niewidzialna. Trzasnąłem drzwiami, nic nie mówiąc, przekląłem ją w duchu, za co teraz sobie w mordę pluję i poszedłem do siebie. Resztę pani zna. - ku***, pomyślałem wtedy, żeby dz***a w kanale sczezła, ale przecież byłem na nią zły. Miałem prawo. Potem popadłem w fazę: „poczekajmy, aż laluś jej się znudzi”. Tylko, że już nic nie uspokoi mojego sumienia, bo jej nie ma. Nie ma i już nigdy nie będzie Isabelli Swan.

Blondynka przez chwilę nic nie mówiła, zastanawiając się nad czymś. Spojrzała mi w oczy i odparowała, jednocześnie rzucając mi przed nos fotografię:
- A potem nie wróciłeś do siebie, tylko cofnąłeś się do niej, dźgnąłeś ją kilkukrotnie w klatkę piersiową, ze złości wydłubałeś oczy, a w ich miejsce wsadziłeś pąki kwiatów od rywala, tak? - Boże, to niemożliwe! Kto mógł tak zmasakrować Bellę? Czy ona naprawdę myśli, że byłbym do tego zdolny? Może nie jestem złotoustym, przykładnym gentlemanem, ale kobiety zawsze szanowałem. Dlaczego ktoś pozbawił ją oczu? To się nie mieści w głowie.
- W życiu bym tego nie zrobił – wyjąkałem. - Rozumiem, że miałem solidny motyw, ale nie można na tej podstawie kogoś osądzać. - Gadałem od rzeczy. Cholera, jak to możliwe, że znalazłem się w samym centrum tego makabrycznego cyrku?
- Whitlock, twoje odciski są wszędzie w tym mieszkaniu. Twoje i Isabelli Swan. Albo dałeś się wrobić albo strugasz wariata i chcesz nas wypuścić w pole. Na moje oko, jesteś uziemiony.
- Chcę zadzwonić po adwokata, należy mi się jeden telefon, tak?
- Oczywiście. Laurent, zaprowadź podejrzanego do telefonu.

I tak właśnie wplątałem się w niezłe tarapaty, przeżyłem największy koszmar w moim życiu. To było takie upokarzające. Nie dość, że nie mogłem jeszcze spokojnie przetrawić informacji o śmierci osoby, którą kochałem, to jeszcze wszyscy spoglądali na mnie jak na bestialskiego psychopatę. Nawet współwięźniowie omijali mnie szerokim łukiem, myśląc pewnie, że coś mi odpierdoli i, nie wiem, urwę im głowy gołymi rękoma?
Na szczęście znaleźli prawdziwego zabójcę i oczyścili mnie z zarzutów, ale co przeżyłem, to niestety moje.
Nie omieszkałem udać się na posterunek i poinformować piękną Rosalie Hale, jak bardzo się myliła i napsuła mi krwi, za co winna jest mi chociaż kawę. Zgodziła się pójść, o dziwo. Chyba jej odpowiadał wizerunek zbuntowanego chłopca z Teksasu bardziej niż Belli. Uzmysłowiłem sobie, że Bella była egoistką, a ja po prostu byłem zbyt w nią zapatrzony, by to dostrzec. Współczułem Edwardowi, bo po jej śmierci sam wyglądał, jakby wyszedł z grobu. Chyba naprawdę ją kochał. Może znaleźliby wspólne szczęście, gdyby nie to tragiczne zdarzenie?
Bella zginęła z rąk swojego sąsiada – Jamesa. Okazało się, że ten wariat również był w niej zakochany, tylko jakoś zupełnie inaczej okazywał swoje uczucia. Zamknęli go w psychiatryku. Na szczęście nie zrani już żadnej kobiety, bo mimo wszystko nikt nie zasługuje na taki koniec. Mówiłem już, że Rosalie dała się zaprosić na kawę? Chyba tak. Kurczę, to dopiero jest laska. I zgodziła się być ze mną, więc fruwam, choć do tej pory wypominam jej, że we mnie nie uwierzyła. Tak z przekory, bo ona bardzo ładnie przeprasza.




TEKST B


Bohema

Paryż, grudzień 1999
Staruszek z wyraźnym trudem stawiał krok za krokiem wspinając się na szczyt wzgórza krętą ulicą Abesses. Kiedy dotarł na plac du Terre, opadł zupełnie z sił. Pomimo przenikliwego chłodu i pierwszych mokrych płatków śniegu, które właśnie zaczęły wirować nad Paryżem, usiadł przy małym, kawiarnianym stoliku u stóp spiralnych schodów prowadzących do bazyliki Sacre-Coeur. Zamówił espresso i croissanta. Przyglądał się wielobarwnemu tłumowi turystów, którzy jak co roku przyjeżdżali do jego miasta, by spędzić w nim Sylwestra. Ci ludzie: młodzi i starzy, bogaci i biedni, samotni i zakochani przybyli na Montmartre, by choć przez chwilę poczuć dawny klimat beztroskiej cyganerii.
Nikt lepiej niż on nie zdawał sobie sprawy z tego, że czas la belle epoque bezpowrotnie minął. Wszyscy wielcy artyści dziś byli tylko duchami nawiedzającymi go w snach. Prochem, nicością, choć gwar ich rozmów i głośny śmiech pobrzmiewał jeszcze w krętych, malowniczych uliczkach. On jeden pozostał jeszcze wśród żywych, zapomniany relikt bohemy – wybitny marszand Edward Cullen. I choć otrzymał od losu wiele: fortunę, sławę, talent i oddanych przyjaciół, to tego, czego najbardziej pragnął nie zdołał posiąść.
Miłość, jakże okrutne wydawało mu się to słowo. Ból i niewyobrażalna tęsknota trawiły jego serce od ponad siedemdziesięciu lat. Nie mijały z czasem lecz stawały się coraz silniejsze. Niszczyły go od środka niczym złośliwy nowotwór, pozbawiając wszelkich ludzkich odruchów.
Zamyślonym, smutnym wzrokiem przyglądał się tłumowi płynącemu po Montmartrze, wypatrując tej jednej, jedynej twarzy. I choć wiele dziewcząt podobnych do niej spotkał na tych ulicach, żadna z nich nie miała tak idealnie delikatnych rysów, namiętności skrytej w łagodnych, ciemnych oczach i słodkich, czerwonych ust stworzonych do pocałunków. Żadna z nich nie była Isabellą Swan.

Wiosna, 1925
Paryż, to miasto zakochane w sobie. W majowy poranek wszyscy mieszkańcy zgadzali się ze sobą, że nigdy za ich pamięci kasztany nie dźwigały aż tylu blado-kremowych piramid kwiatów. Znajdowali czas, by docenić piękno otaczającego ich krajobrazu, jedynie wówczas, gdy nie byli zajęci plotkowaniem. Nigdy w całej historii tej stolicy ferment światów sztuki, mody i towarzystwa nie dawał tak soczystego, odurzającego wina.
Siedemnastoletnia Isabella Swan, nieślubne dziecko zmysłowej Korsykanki i dystyngowanego Anglika, zaledwie kilka dni wcześniej uciekła z domu w Bordeaux i przybyła z jedną, małą torbą podróżną do tego miasta grzechu i rozpusty, gdzie trendy dyktowali odurzeni opium artyści. Dziewczyna miała jasno wytyczony cel w swoim życiu: zostać kimś sławnym. Najlepiej znaną tancerką w Moulin Rouge, primabaleriną, gwiazdą…
Zuchwale pragnęła mieć Paryż u swych stóp, zawładnąć nim całkowicie, posiąść tę zamkniętą skrzynię pełną budzących pożądanie skarbów.
Była jednak na tyle inteligentną osóbką, że wiedziała, iż tylko ciężką pracą może osiągnąć swój cel, a ponieważ przesłuchania do kabaretu nie zdarzały się codziennie, zanim dostanie w nim pracę musiała się z czegoś utrzymać. Za drobne oszczędności, które wzięła z domu wynajęła maleńki pokoik na Montparnassie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie zacznie zarabiać, pieniędzy starczy jej tylko najwyżej na tydzień.
Tego poranka, ubrana w swoją najładniejszą, niebieską sukienkę, z dumnie podniesioną głową ruszyła na pobliską rue Delambre, gdzie w każdy poniedziałek modelki wystawały na ulicy, czekając na pracę. Kiedyś dziewczęta zbierały się wokół fontanny na Placu Pigalle, a artyści przychodzili tam, by je wynająć. Od kiedy jednak Montmartre zrobił się zbyt snobistycznym miejscem i stał się passe, malarze przenieśli się na pobliski Montparnasse, gdzie żyło się zdecydowanie taniej.
Barwny tłumek modelek, wystrojonych w tanie, kolorowe ciuszki kłębił się tego słonecznego ranka przy bulwarze Raspail. Dziewczęta z niechęcią przyglądały się „nowej”, szepcząc między sobą i krytycznie oceniając wygląd Isabelli. Nikt nie lubi konkurencji, zwłaszcza w tym środowisku, gdzie piękne, młode, gibkie ciało i klasyczne, delikatne rysy twarzy oznaczały niebezpieczną rywalkę. Siedemnastolatka, nie w pełni świadoma jeszcze swojej urody, nie zwracała jednak uwagi na pozostałe kobiety. Chłonęła całą sobą podniecający zapach Paryża, rozglądała się wokół oczarowana magią tego miasta.
Zaabsorbowana tętniącą życiem, przesiąkniętą erotyzmem metropolią nie zauważyła, jak zbliżył się do niej wysoki, szczupły mężczyzna.
- Interesujące – szepnął, bezwstydnie taksując wzrokiem dziewczynę. Kiedy dotknął jej długich włosów, unosząc je znad uszu i odsłaniając profil, dostrzegł w jej ciemnych, ogromnych oczach zaskoczenie, które po chwili przerodziło się we wściekłość.
- Może jeszcze chcesz obejrzeć moje zęby, czy są mocne i zdrowe? – warknęła, wyrywając z jego rąk pukiel. Zabolało. – Nie jestem koniem sprzedawanym na targu!
- Klaczą – powiedział cicho nadal obserwując ją uważnie. Jego jasnoniebieskie oczy, intrygowały spokojem i pewnością.
- Co?
- Jesteś klaczą, a raczej jeszcze niedojrzałym źrebakiem. – Uśmiechnął się do niej szeroko. Jego ostre rysy złagodniały, a pełne, zmysłowe usta odsłoniły rząd śnieżnobiałych prostych zębów. – Ile masz lat?
- Siedemnaście – odparła, dziwiąc się samej sobie, że jeszcze rozmawia z tym bezczelnym mężczyzną, ale było w nim coś magnetycznego, niepokojącego, co kazało jej pozostać i wpatrywać się w niego z narastającym napięciem i jakimś innym, nieznanym jej jeszcze uczuciem. Przełknęła głośno ślinę, kiedy dostrzegła, że jego wzrok zsunął się z jej twarzy i podążył w dół, ku małym, krągłym piersiom a następnie spoczął na szczupłej talii, biodrach, aż zatrzymał się na długich, zgrabnych nogach.
- Proszę, a nie mówiłem, masz takie kształtne pęcinki. Chcesz zostać modelką, tak? A wiesz, że pozowanie artyście to ciężka i żmudna praca?
- Nie boję się ciężkiej pracy – burknęła, bojąc się, że zostawi ją taką wewnętrznie rozpaloną i pójdzie poszukać innej dziewczyny. Spojrzał na nią raz jeszcze. Była młoda, bardzo młoda. Jej ciało nie nabrało jeszcze do końca soczystych, pełnych kształtów, ale zaintrygowała go ta zadziwiająca, oryginalna uroda rysów twarzy, ten żar w oczach dziewczyny.
- Chodź – rzucił i nie oglądając się, czy idzie za nim, ruszył bulwarem Raspail w stronę swojej pracowni.

Jasper Hale był w podłym nastroju. Od kilku lat zmagał się ze swymi obrazami. Wiedział, że ma ogromny talent, ale wbrew obowiązującemu nurtowi, postanowił malować po swojemu, kierując się uczuciami, a nie dać się zakuć w kajdany absurdowi kubizmu. Szydził z Picassa sprowadzającego naturę do stożka, kwadratu i koła. Wyśmiewał Matisse’a, stosującego bezmyślny kontrast dwóch kolorów, drwił z szarego, nudnego Braque’a, choć wiedział, że sam musi się przełamać i uciec z ciasnego więzienia klasycyzmu. Potrzebował natchnienia, muzy… Pragnął żaru namiętności, która poprowadziłaby jego dłoń uzbrojoną w pędzel i nadała płótnom ten cień geniuszu, który w nim drzemał uśpiony marazmem i powszechnym krytycyzmem.
Kiedy znalazł się w swojej pracowni, skinął głową na dziewczynę, która przybiegła tu za nim. Szybki spacer po Montparnassie zaróżowił jej policzki, a ciepły wiosenny wiatr potargał długie, ciemne włosy. Wyglądała teraz jak śliczne, młode, dzikie zwierzątko, kiedy otwartymi szeroko ze zdumienia oczami, przyglądała się jego rozpiętym na sztalugach, barwnym płótnom.
- Tam jest łazienka. Przygotuj się. – Głos Jaspera brzmiał niczym rozkaz.
Isabella znalazła się w małym, brudnym pomieszczeniu, gdzie na środku stała zardzewiała wanna. Nad nią wisiało zniszczone, zakurzone lustro. Spojrzała w nie i poczuła, że ma sucho w ustach. Za późno na ucieczkę, poza tym musiała zarabiać pieniądze. Wiedziała o tym, że modelki często pozują nago. Taki zawód. Bała się jednak obnażenia swojego ciała. Wstydziła się tego człowieka, który patrzył na nią błękitnymi, nieprzeniknionymi oczami a jednocześnie chciała, by ją oglądał. Każdy fragment jej skóry, śmiały zarys obojczyków, delikatną linię pleców, by dostrzegał napięte mięśnie ud i pulsującą na szyi żyłę, w której wrzała gorąca krew.
Zagryzła wargi i zaczęła szybko zdejmować ubranie. Kiedy już stanęła naga przed starym lustrem wydało jej się, że zobaczyła nową, nieznaną jej dotąd Isabellę. Dojrzalszą, twardszą i zdeterminowaną. Otuliła się podniszczonym, męskim szlafrokiem i z wysoko uniesioną głową wkroczyła do pracowni.
Jasper skończył naciągać nowe płótno na sztalugi i z powagą mieszał farby, koncentrując się całkowicie na tej bardzo istotnej czynności. Usłyszał, że dziewczyna zamyka drzwi od łazienki, ale nawet nie spojrzał w jej stronę.
- Stań przy oknie i połóż prawą rękę na oparciu fotela – powiedział cicho.
Posłusznie wykonała polecenie i znieruchomiała w dość niewygodnej pozie. Odwrócił się w jej kierunku i zaklął pod nosem.
- Merde! Zdejmij ten kretyński szlafrok!
Przestraszona jego gniewną reakcją, drżącymi palcami rozsupłała pasek i zsunęła z ramion okrycie, pozwalając mu opaść na podłogę.
Jasper zareagował instynktownie na jej nagie, drobne ciało. Skórę miała tak białą, że przypominała alabaster w promieniach rozkołysanego światła wpadającego przez ogromne okno. Czarne, lekko wijące się włosy opadały na twarz i ramiona, tworząc niesforne kaskady. Piersi były niewielkie, ale krągłe, lekko zaróżowione z małymi, twardymi sutkami. Linia jej szczupłych, a w zasadzie kruchych ramion była nieskazitelnie czysta. Wąska kibić i lekko zaokrąglone biodra przywodziły na myśl tajemnicę poczęcia, a długie, kształtne nogi były jakby stworzone do tego, by zaplatać się wokół kochanka, wzmagając rozkosz.
Patrzył na nią nagą i już wiedział, że odnalazł swoją pasję. Swoje przeznaczenie. Pokonując z trudem narastające w nim napięcie seksualne zaczął malować jej akt. Pracował bez przerwy przez kilka godzin, całkowicie pochłonięty tworzeniem. Nie docierały do niego jej prośby o chwilę przerwy, o to by mogła choć na moment usiąść i odpocząć. Dopiero zachodzące słońce i brak odpowiedniego światła zmusiły go, by przerwał. Z niechęcią odłożył farby i pędzel. Opadł na zniszczony fotel wyczerpany, ale szczęśliwy. Wypił duszkiem pół butelki czerwonego wina i zapalił skręconego naprędce papierosa.
- Przyjdź jutro o dziewiątej – powiedział, kiedy w końcu zauważył, że dziewczyna ubrała się i szykowała do wyjścia. Skinęła tylko głową i opuściła jego pracownię szybkim krokiem.

Pozowała mu już trzeci dzień, a zamienili ze sobą niewiele ponad kilkanaście zdawkowych słów. Rytuał zawsze był ten sam. Przychodziła z samego rana, rozbierała się, stawała przy oknie a on ją malował. Po kilku godzinach przerywał, brał butelkę taniego wina i rozsiadał się w fotelu, patrząc przed siebie zamglonym, nieobecnym wzrokiem. Korciło ją, żeby pozostać w jego pracowni, przygotować mu coś dobrego do jedzenia, usiąść przy nim i porozmawiać. O wszystkim: o życiu, o jego malarstwie, o Paryżu, o Picassie i Chagallu, których spotykała często wieczorami w la Rotonde, o letnim balu kostiumowym iluzjonistów…
Dopiero czwartego dnia zdobyła się na odwagę i po zakończeniu pozowania, ubrała się szybko i pobiegła na pobliski targ. Kupiła sałatę, sery, świeżą, jeszcze ciepłą bagietkę, suszoną wołowinę i dwie butelki wytrawnego Bordeaux. Po pół godzinie stanęła z powrotem w drzwiach Jaspera Hale i nie pukając weszła do środka.
- Co ty tu robisz? – warknął, kiedy ją dostrzegł.
- Nic nie jadłeś od kilku dni. Pomyślałam, że zrobię ci coś dobrego na kolację – uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Nie jestem głodny. Wyjdź!
Spojrzała na niego, wściekła na siebie, że przyszedł jej do głowy ten głupi pomysł zaprzyjaźnienia się z nim. Siedział rozparty na fotelu i patrzył na nią z mieszaniną gniewu i irytacji w pociemniałych, niebieskich oczach.
- Nie zatrudniłem cię po to, żebyś mnie karmiła – warknął.
- Wypchaj się! – krzyknęła i rzuciła zakupy na ziemię, tak że obydwie butelki poturlały się z głośnym łomotem po kamiennej podłodze. Pobiegła do wyjścia, ale był szybszy i zagrodził jej drzwi. Złapał ją za ramiona i mocno przyciągnął do siebie. Wpił się ustami w jej wargi, zmuszając do pocałunku.
- Tego chcesz? – wychrypiał. – Bo jeśli nie, to wyjdź stąd natychmiast.
- Jasper, ja… - Nie pozwolił jej skończyć, zachłannie biorąc w posiadanie nabrzmiałe usta. Zdarł z niej sukienkę i bieliznę, oszalały z potrzeby dotykania ciała i tej niezwykle delikatnej, białej skóry, którą znał dokładnie, ale tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Nie pamiętali w jaki sposób udało im się dotrzeć do sypialni, rozpaleni, głodni siebie, spragnieni gwałtowności swoich uniesień. Zatopili się w gorącej fali namiętności, zapominając o wszystkim.

Isabella wprowadziła się do pracowni Jaspera, zwalniając swój pokoik na Montparnassie. Żyli chwilą, ciesząc się jak dzieci z każdej minuty, którą spędzali razem. Ona pozowała, a on malował kolejne akty, a gdy rzucał pędzle, rzeczą najzupełniej naturalną było to, że czekała na niego, by rozładować jego twórcze napięcie, otwierając swe ciało na wygłodniałą, gwałtowną miłość jaką ją obdarzał. Często kochali się, jedli i pili na niedokończonych, porzuconych szkicach. Czasami wychodzili do pobliskich kawiarni, by odetchnąć ciężkim, słodkim powietrzem paryskiej bohemy, odurzonym winem, opium i morfiną. Tańczyli wówczas do rana, pijani swoim szczęściem lub dyskutowali w oparach ciężkiego dymu, sprzeczając się z siedzącym obok przy stoliku Chagallem, Picassem czy Hemingwayem.
Żeby mieli za co żyć, Bella – jak ją pieszczotliwie nazywał Jasper – pozowała też innym malarzom. Nie były to wielkie sumy, ale starczały na czynsz i skromne jedzenie oraz drobne przyjemności.
Lato nastało w Paryżu wraz z początkiem czerwca. Gorące, parne, przesycone atmosferą szaleństwa, irracjonalizmu i wznoszące na piedestał nowy nurt w sztuce zwany kubizmem. Pod koniec lipca, kiedy upały dokuczały mieszkańcom, szukającym chwili wytchnienia w cieniu drzew w Lasku Bulońskim lub nad brzegiem Sekwany, iluzjoniści zorganizowali swój coroczny bal kostiumowy. Każdy liczący się w towarzystwie artysta tego wieczoru musiał pojawić się na bulwarze de Clichy, oczywiście w im bardziej oryginalnym stroju, tym lepiej. Jasper przebrał się za hiszpańskiego mnicha, założył czarny habit i domalował sobie farbkami wystylizowane wąsiki i bródkę. Picasso wystąpił w stroju arlekina, Chagall jako Kardynał Richelieu a Matisse założył kostium perskiego księcia, na głowę wciskając za duży turban. Największą niespodzianką wieczoru miało być jednak przebranie Izabelli, która występowała jako bukiet kwiatów.
Jasper spędził kilka godzin tworząc swoiste dzieło sztuki na nagim ciele dziewczyny. Lewą pierś zdobiły dzwoneczki bladoróżowych konwalii, prawa została pomalowana jako soczysta, kwitnąca jabłoń. Ramiona i ręce zmieniły się w plątaninę gałązek i świeżych pędów smukłych lilii, a na brzuchu w okolicach pępka wyrosła herbaciana róża, której ostre kolce gubiły się we włosach łonowych. Nogi oplatały liście bluszczu, przechodząc w jasnozielone łodygi storczyków na udach. Łopatki stanowiły krzewy białych peonii, a pupa zmieniła się w dwa krągłe, żółte słoneczniki. Jedyną częścią ciała pozbawioną różnokolorowych farb pozostawała twarz Belli. Włosy spięła wysoko, wpinając w nie kilka barwnych, sztucznych motyli. Jej nagie ciało, będące swego rodzaju manifestem realizmu, przykrywał tylko delikatny, przeźroczysty szal z zielonego szyfonu, którym przesłoniła swoją kobiecość.
Kiedy do zatłoczonej sali balowej Jasper wraz z przyjaciółmi wnieśli Izabellę na swych ramionach w specjalnie skonstruowanym, drucianym koszu, rozentuzjazmowany tłum zaczął bić brawo, a orkiestra przerwała grać statecznego walca i zaintonowała skocznego fokstrota.
Tego wieczoru, siedzący przy jednym z najlepszych stolików na podwyższeniu okalającym parkiet, Edward Cullen ujrzał Bellę po raz pierwszy. Zauroczony, wpatrywał się w to roześmiane, cudowne stworzenie, które okryte jedynie warstwą cieniutkiego szyfonu, było niczym barwny, prawdziwy kwiat na tle sztucznych, pozbawionych wdzięku i świeżości pozostałych kobiet.
W pewnym momencie w rozochocony winem tłum wdarł się pijany Hemingway i nucąc gromko „Marsyliankę” zaczął przedzierać się w stronę Belli uwięzionej w gigantycznym koszu.
- Precz z wymalowanymi dziwkami! – krzyknął, oblewając się przy okazji szampanem. Zatoczył się i runął na Jaspera. Ten odskoczył, jednocześnie puszczając deskę, na której podtrzymywał kosz. Mały Picasso nie dał rady udźwignąć ciężaru bez pomocy przyjaciela i Edward z przerażeniem w oczach zobaczył, jak przestraszona Bella wypada z niego wprost na głowy osób tańczących na parkiecie. Nie wiele myśląc przedarł się przez szarpiący się między sobą tłum i wziął dziewczynę na ręce.
- Bardzo się potłukłaś? – zapytał, kiedy zdumiona otworzyła oczy. – Wyniosę cię stąd, trzeba zobaczyć czy się nie zraniłaś.
- Ale, Jasper – jęknęła cicho, starając się odwrócić głowę.
- Twój Jasper teraz pewnie tarza się po ziemi z Hemingwayem. Poradzi sobie. Ernest ma za sobą dzisiaj już litr rumu, szybko opadnie z sił – powiedział uśmiechając się do niej porozumiewawczo.

Wyniósł ją z dusznej sali na ulicę i rozejrzał się za jakimś miejscem, gdzie mogliby spokojnie usiąść. Przed nimi, na bulwarze de Clichy stała mała, nieczynna o tej porze karuzela z drewnianymi, pomalowanymi na czarno i biało konikami.
- Kim ty właściwie jesteś? – zapytała Bella, kiedy ten przystojny, elegancko ubrany w idealnie skrojony frak i koszulę z żabotem, mężczyzna w końcu postawił ją na ziemi.
- Edward Cullen. Jestem marszandem i koneserem sztuki. A także pięknych kobiet. – Uśmiechnął się do niej delikatnie ujmując jej drobną dłoń.
- To cudownie! – krzyknęła. – Mój… przyjaciel jest malarzem. Genialnym malarzem. Może chciałbyś zobaczyć jego obrazy?
- Skoro mówisz, że jest taki dobry, to jestem jak najbardziej zainteresowany. Ale najpierw chciałbym poznać twoje imię.
- Przepraszam. – Na twarzy dziewczyny pojawił się rumieniec. – Głupia gęś ze mnie. Mam na imię Isabella.
- Isabella… Bella… - szepnął oczarowany.
- Umiesz uruchomić tę maszynę? – zapytała nagle, siadając na jednym z drewnianych koni. – Mam ochotę tańczyć i bawić się do rana! Jasper pewnie zaraz tu przyjdzie, a ja chciałabym się chociaż raz zakręcić. Będzie na mnie zły, że mu tak zniknęłam. To powinno go rozbawić.
- Spróbuję – odparł, nie mogąc oderwać od niej zachwyconego wzroku. Była niczym dzika róża, piękna i szalona, drapieżna i delikatna, ulotna… Podszedł do starej, nieco zardzewiałej konsoli i po kilku minutach uruchomił pełną magii, dziecięcą karuzelę. Wskoczył w biegu na czarnego rumaka, bujającego się rytmicznie obok śmiejącej się do niego ze swojego białego konika, półnagiej dziewczyny. W takt nastrojowej, rzewnej melodii wirowali poddając się magii tego baśniowego miejsca.

Kilka dni później Edward Cullen przyszedł do pracowni Jaspera i obejrzał wszystkie obrazy. Bezsprzecznie najlepszymi pracami tego młodego malarza był cykl aktów zatytułowany „La Belle” przedstawiający dziewczynę, o której marszand nie mógł przestać myśleć. Owładnięty obsesyjnym pragnieniem posiadania tego, co najcenniejsze - miłości, szybko zaproponował artyście pewien układ: zorganizuje mu wernisaż w najlepszej galerii w Paryżu i zadba o to, by jego płótna uzyskały zawrotną cenę, ale w zamian za to Jasper odda mu Bellę.

- Sprzedałeś mnie! – krzyczała ze łzami w oczach, kiedy Jazz spakował jej rzeczy i wystawił za drzwi. – Sprzedałeś za kilka nędznych obrazków, za farby i pędzle, za to całe gówno!
- Bello, zrozum. Ja muszę malować. To tkwi głęboko we mnie. Nadaje sens mojemu istnieniu. Nic poza tym nie jest ważne – tłumaczył, ściskając w ręce butelkę koniaku. Pragnął się upić, zapomnieć o niej. Chciał aby zniknęła na zawsze z jego życia i z jego pamięci. Wybrał swój talent, odrzucając to zgubne, bezmyślne uczucie, jakim była miłość.
- Nie chcę cię znać! Obyś sczezł w biedzie i samotności – powiedziała już spokojnie patrząc mu prosto w twarz. Wyszła z jego pracowni z podniesioną głową, tak jak tu weszła po raz pierwszy, ale zostawiła za sobą coś, czego już nigdy nie potrafiła odzyskać. Radość życia.

Wystawa prac Jaspera Hale zrobiła olbrzymia furorę w artystycznym świecie Paryża. Przepowiadano mu wielką przyszłość, wychwalając talent i szczerze podziwiając jego dzieła. Oczywiście największym zainteresowaniem cieszył się cykl „La Belle”, ale anonimowy nabywca kupił je za zwrotną sumę, zanim nawet na dobre rozpoczęła się aukcja. Nigdy więcej te akty nie ujrzały światła dziennego, zamknięte w luksusowych apartamentach Edwarda Cullena.
Isabella Swan próbowała swoich sił jako kiepska tancerka w podrzędnych kabaretach, a kiedy głód i groźba eksmisji zajrzała jej w twarz, została utrzymanką ogarniętego na jej punkcie obsesją marszanda. Przeżyła z tej „złotej klatce” dwa lata, wegetując, aż w końcu pewnego wiosennego, ciepłego poranka popełniła samobójstwo podcinając sobie żyły.
Jasper Hale nie namalował już nigdy więcej żadnego obrazu. Rozpoczynał swoje prace, a potem rozrywał płótna na strzępy. Niemoc twórcza, która ogarnęła go po odejściu ukochanej doprowadziła go na skraj nędzy. Zmarł pijany w rynsztoku na Montparnassie kilka lat później.
Edward Cullen przeżył wszystkich wielkich twórców la belle epoque. Zgorzkniały, zamknięty w sobie, samotny i zapomniany, stał się reliktem minionych czasów.

Paryż, 1 stycznia 2000
Tego dnia całą Francję obiegła niesamowita wiadomość.
W luksusowych apartamentach, zmarłego nad ranem, w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat, znanego marszanda – Edwarda Cullena – policja odkryła uznany za zaginiony, niezwykle cenny cykl aktów dwudziestowiecznego malarza Jaspera Hale, zatytułowany „La Belle”. Obrazy zostaną oddane do ekspertyzy i jeśli okażą się ukrytymi przed laty oryginałami, uzyskają zawrotne ceny na aukcjach całego świata.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pią 19:54, 24 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:35, 09 Gru 2010 Powrót do góry

Czyżbym jako pierwsza oceniła setny pojedynek? Czuję się zaszczycona!
Powiem od razu, że czekałam na te teksty z niecierpliwością i jak je wieczorem zobaczyłam, od razu wzięłam się za czytanie. Warunki dawały Wam duże pole do popisu i powiem, że w jednym przypadku jestem bardzo usatysfakcjonowana i wręcz zakochałam się w tym tekście, a w drugim... no niekoniecznie.

Pomysł: 5 pkt.
A - 1.5
B - 3.5
A - Jasper oskarżony o mord na ukochanej Belli. Przesłuchiwany przez Rosalie. Opowieści o jego relacjach z Bellą, ich ostatnim spotkaniu, Edwardzie, jej flirtowaniu itd. Potem uniewinnienie Jaspera, rozwiązanie sytuacji - James zabił Bellę, a Rosalie zaczęła spotykać się z Jazzem. Hmm, niby jakiś pomysł jest, ale wydaje mi się, że jego realizacja jest trochę niedopracowana, nie trzyma w napięciu, nie zaciekawiła mnie, przepłynęłam przez ten tekst bez większych emocji. Ani wieść o okrutnej śmierć Belli, o jej zachowaniu wobec facetów, ani reszta nie wzbudziła we mnie emocji. Pomysł mógł być jakoś podsycony, brakowało mi akcji, napięcia, energii.
B - tutaj zakochałam się w pomyśle. Ta cała opowieść o Belli, która chciała być sławna, chciała zarabiać, zaczęła jako modelka Jaspera - malarza, potem pogłębili swoje relacje, wszystko się układało, potem ta impreza - cudowny pomysł z Bellą - bukietem kwiatów, pojawienie się Edwarda, sprawa z obrazami i "sprzedażą" Belli. No i tragiczny koniec dla wszystkich. Bo zarówno śmierć Belli i Jaspera, jak i Edwarda jest strasznie przykra i dobijająca. Na początku nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń. Podoba mi się też pomysł z wprowadzeniem znanych artystów do tekstu.

Styl: 7 pkt.
A - 2.5
B - 4.5
Tekst A czytało mi się dobrze i szybko, ale po pierwsze wydawał mi się dość surowy, jeśli mogę to tak nazwać. Po drugie znalazłam trochę błędów, głównie literówek, które naprawdę sprawiły, że się przy nich zatrzymałam.
Za to tekst B jest napisany pięknie. Opisy są bardzo dobre, sprawiające, że wszystkie obrazy stają przed oczami, w pewnych momentach naprawdę wydawało mi się, że czuję wszystkie zapachy, że jestem razem z Jasperem i Bellą w pracowni, czuję woń farb, duchotę itd. Poza tym nie zauważyłam żadnych błędów. No i słownictwo wydaje mi się też bogatsze od tego w A.

Spełnienie warunków: 3 pkt.
A - 1.5
B - 1.5
W obu warunki zostały spełnione.

Postacie: 5 pkt.
A - 1
B - 4
Przepraszam, bo w tych dwóch ostatnich kategoriach dam o wiele więcej punktów B, ale inaczej nie mogę postąpić.
Ani Jasper, ani Rosalie, ani reszta w miniaturce A nie przekonali mnie do siebie. Nie wzbudzili we mnie żadnych uczuć. Nie potrafiłam się z nimi zżyć, wyobrazić sobie siebie w ich sytuacji. Wydawało mi się, że istnieją tak po prostu. Bez jakiegoś głębszego podłoża. Są, opowiadają jakąś historię, trzymają ją w kupie, ale nic poza tym. Wydaje mi się, że to mało.
Za to w B podobają mi się wszyscy. Bella, która jest młoda, odkrywa życie, siebie, ludzi, uczy się wszystkiego, spotyka ją coś dobrego, aż w końcu okazuje się, jakie życie i świat potrafią być okrutne i gorzkie. Jasper - malarz - potrafi malować tylko przy Belli, czuje coś do niej, ale skusił się na ofertę Edwarda, czego na pewno potem żałował, bo nie wyszło mu to na dobre. Nikomu nie wyszło to na dobre. Również źle skończył.
No i Edward. Zauroczony Bellą, chcący rozdzielić ją i Jaspera. Niestety i jego życie wydaje mi się bardzo smutne i puste. Nawet jego jest mi żal.
Tutaj cała trójka wzbudziła we mnie emocje, uwierzyłam w nich, przejmowałam się ich losem. Rzadko mi się to zdarza w miniaturkach, ale tutaj autorce udało się chwycić mnie za serce.

Ogólne wrażenie: 5 pkt.
A - 1
B - 4
Przepraszam autorkę tekstu A. Naprawdę nie uważam, że ten tekst jest zły, ale na tle B wydaje się dość blady. Na dodatek uważam, że ta miniaturka mogła być lepiej zrealizowana, bo ma jakiś zalążek, z którego można zrobić fajny tekst z dreszczykiem, ale niestety nie udało się to. Przynajmniej moim zdaniem.
Za to B na długo pozostanie w mojej głowie. Piękna opowieść, która chwyciła mnie za serce, w pewnym sensie mnie wzruszyła, wywołała dużo emocji. Uwierzyłam w tę historię. Zresztą wszystko napisałam już wyżej. Bardzo malowniczy, przekonujący i cudowny tekst. Gratuluję.

Podsumowanie:

A - 7.5
B - 17.5


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 22:41, 10 Gru 2010 Powrót do góry

Pomysł:
Tekst A: 1
Tekst B: 4

Pierwszy tekst był urwany, niedopracowany, jakby nieprzemyślany do końca. Drugi zdecydowanie niósł w sobie emocje, opowieść i morał. Autorka zdecydowanie oddała nastrój i tendencje ówczesnego Paryża.

Lubię kryminały, lubię zagadkę, ale nic nie irytuje tak jak głupia gęś, w której kochają się wszyscy wokół, zbyt marysuistyczne. Autorko, wybacz. Tym bardziej, że zgaduję, komu się obrywa.

Styl:
Tekst A: 2
Tekst B: 5

Pierwsza miniatura dostaje swoje dwa punkty za wystylizowanie wypowiedzi młodego Teksańczyka. I tylko za to, bo błędów tam było sporo - dużo za dużo na setny pojedynek. Dwójka to opowieść barwna, pełna uczuć - ma to swoje podstawy również w części technicznej opowiadania, gratuluję.

Spełnienie warunków:
Tekst A: 1,5
Tekst B: 1,5

W obu tekstach jest dwóch mężczyzn, ona i karuzela. Również ta emocjonalna.

Postacie:
Tekst A: 1
Tekst B: 4

Nie mogłam odmówić Jasperowi-artyście. Zdecydowanie wołał mnie między słowami, cudnie. I Edward i ta Bella, taka dzika, silna i wiotka zarazem. Sprzedana, zdradzona, pięknie.

Z pierwszego tekstu wyciągnęłabym Rose pasującą do amerykańskich seriali o policji i Jazza, który przywraca wiarę w męskich mężczyzn, aczkolwiek wymaga oszlifowania.

Ogólne wrażenie:
Tekst A: 1
Tekst B: 4

Jeśli jest coś, co czytelnika zniechęca, to są to błędy. Tych pierwsza miniatura miała jednak trochę za dużo, traciła tym samym już na starcie. W porównaniu z bardziej dopieszczonym tekstem niosącym wyraźną myśl przewodnią opowiadanie z cyklu "kto zabił, bo przecież nie on" wypadło blado.

Tym niemniej gratuluję obu Paniom - w końcu miały zaszczyt podsumować ważny etap w funkcjonowaniu forum.

Suma:

Tekst A: 6,5
Tekst B: 18,5


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Wto 12:57, 14 Gru 2010 Powrót do góry

Hej dziewczyny; bardzo się cieszę, że mogę ocenić setny pojedynek na tym zacnym forum :) jakże mogłabym tego nie zrobić. Gratuluje Wam obu, z tej okazji (:

Pomysł:
A: 1
B: 4


Tyle mi się ciśnie myśli teraz, odnośnie pomysłu na cały tekst, że nie wiem od czego zacząć... ale postaram się zacząć od początku, o!

Miniaturka A jest napisana w oryginalny sposób, nie powiem, autorka odważnie postawiła na taki surowy zarys i przebieg sytuacji. Lecz nie do końca mi się to podobało; z samego początku było jakieś napięcie, oczekiwałam dobrej akcji skoro tak zostało to przedstawione. Trochę się jednak zawiodłam; akcja co prawda była, ale w moim odczuciu dość nieudolna. Nie wiedziałam, czy mam skupiać się na seks podtekstach czy na zamordowaniu Belli, czy na postaci Edwarda Cullena. Wyszło jak takie pomieszanie piasku z wodą. Ciężko.
Pod koniec tekst już bardziej przypominał mi kolejną część z serii kiepskich horrorów, gdzie na końcu i tak główny bohater, tu, Jasper, przestaje o tym myśleć, zadowalając się nową "miłością.

Miniaturka B - tu pomysł już może nieco mniej oryginalny, ponieważ czytałam tu na forum już wiele takich testów, o malarzach i ich muzach, ale nigdy takiego. Ta miniaturka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, szczere mogę powiedzieć, że dawno nie czytała nic tak magicznego i dobrego.
W tym tekście nie ma nudy, po prostu się go chłonie i czuje. Z niecierpliwością wyczekiwałam na te wielkie momenty uniesienia, podsycenia wszystkiego, które to autorka wprowadzała stopniowo; tekst jakby w pełni pisany sercem, zakochałam się, niewątpliwie.
Nie mogłabym inaczej przydzielić punktów w tej kategorii.

Styl:
A: 2,5
B: 4,5

Oba teksty są napisane poprawnie b.dobrze, może poza małymi literówkami w tekście A. Jednakże biorę pod uwagę język i sam styl stwarzania nastroju.
W tekście A, choć rozumiem, że autorka chciała wulgaryzmami podsycić atmosferę, i nie było ich też jakoś strasznie dużo, w pewnych momentach były one zupełnie nie potrzebne i jakby wepchnięte tam na siłę. Nie zrobiło to na mnie najlepszego wrażenia.

Spełnienie warunków:
A: 1,5
B: 1,5


Postacie:
A: 1
B: 4


Jasper z pierwszego tekstu był ostry, taki zbuntowany harcerzyk; nawet mi się to podoba, fajnie stworzona postać, choć nie do końca rozbudowana. Myślę, że gdyby autorka poświęciła tej postaci więcej czasu, może wlałaby w nią więcej emocji, wyszłoby lepiej.
Postać Rosalie, choć jej mało, również mi się spodobała, nie mam jej nic do zarzucenia.
Za to nie podoba mi się do końca przedstawienie Edwarda i Belli - po przeczytaniu tekstu, w moich oczach wyglądali jak taka para nieudaczników i dzieciaków, nie wiem dlaczego, przykro mi, ale taka prawda.
Postacie zrobione jakby na szybko, jak już pisałam powyżej. Nie są złe, ale też i nie są dobre. To chyba najgorzej.

Postacie z miniaturki pt. Bohema - one żyją! są tak prawdziwe, realne; odczuwa się ich emocje, stany, myśli. Tak jakby można było poczuć każdą z nich.
Tworzenie takich skomplikowanych postaci - bo Jasper jest tu bardzo skomplikowaną, jest strasznie trudne, dlatego podziwiam autorkę za to, jak to rozegrała.
W pełni rozumiem Jaspera, który sprzedał Bellę, i mogę to w pełni zrozumieć tylko dzięki temu, że mogłam przez chwilę poczuć to, co on poczuł. Od samego początku te postacie żyją swoim życiem, ale kierowane są pięknym światłem, piękne, po prostu piękne, inaczej tego określić nie umiem, wybacz droga autorko.

Ogólne wrażenie:
A: 0
B: 5


Przepraszam, że nie przyznaję ani pół punktu miniaturce A, może nie jest aż taka zła, że nie zasługuje na nic, ale mam tu porównać dwa teksty. I porównując, muszę zrobić to tak, a nie inaczej.
Wszystko co najważniejsze starałam się wypisać w poprzednich punktach; co mogę dodać więcej...
Bohema jest oficjalnie jednym z najlepszych tekstów jakie tu czytałam; czuć było wszystko, Paryż, wiosnę, deszcz, słońce, zapach wina, piękno... mistrzostwo, brawo.

Podsumowując ten piękny pojedynek:
A: 6
B: 19


Pozdrawiam obie panie.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Paulette
Dobry wampir



Dołączył: 23 Sty 2009
Posty: 2461
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 48 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Częstochowa

PostWysłany: Pon 21:34, 20 Gru 2010 Powrót do góry

Na początku chciałam tylko napisać, że nie sądziłam, iż przyniesie mi tyle przyjemności czytanie o śmierci Belli XD

Pomysł: 5 pkt.
A - 2
B - 3
Oba pomysły bardzo mi się podobały, ale dwójka wywarła na mnie większe wrażenie.
A - Przyznam, że do roli oskarżonego bardziej pasował by mi Emmett. Nie tylko dlatego, że bardzo go lubię, ale głównie dlatego, że Jasper wydaje mi się za spokojny do tej roli. Rosalie natomiast to taka typowa amerykańska pani detektyw. Od razu skojarzyła mi się z SCI, czy czymś podobnym. Od początku nie polubiłam Belli i to nie jest tak, że ja jej ogólnie nie lubię, po prostu od razu wydała mi się wyrachowana (życiowe doświadczenia powodują, że chyba z daleka takich ludzi wyczuwam i tutaj mi się to w oczy rzuciło). Niestety tekst urywa się w najbardziej intrygującym momencie i cała reszta wydarzeń została szybko skrócona.
B – Genialny pomysł, z wersu na wers coraz bardziej się wciągałam. Zaplanowane od początku do końca. Całość świetnie zakończona.

Styl: 7 pkt.
A - 2.5
B - 4.5
A - niektóre fragmenty mogłyby być bardziej dopracowane, ale całość bardzo bobrze napisana, nie licząc kilku błędów.
B – świetnie napisane. Piękne, obrazujące opisy i bogate słownictwo to ogromne walory tekstu. Użycie takich, a nie innych nazw własnych dodaje utworowi rzeczywistości.

Spełnienie warunków: 3 pkt.
A - 1.5
B - 1.5

Postacie: 5 pkt.
A - 1
B - 4

A – Jak pisałam wcześniej do głównej roli bardziej pasowałaby mi Emmett. Tak naprawdę, zanim zdążyłam poznać postaci, tekst się skończył. Poza tym, że Bella wywarła na mnie negatywne wrażenie (co mogę uznać za plus, bo z reguły jaka by Bella nie była, lubiłam ją), Jasper wydał mi się za bardzo zbuntowany ja na Jaspera, a Edward całkowicie nijaki, nic więcej o postaciach powiedzieć nie mogę.
B – Jasper – malarz... tego się nie spodziewałam i muszę przyznać, że bardzo mi ta rola do Jaspera pasuje. Wyzwolony, pragnący oryginalności, pochłonięty przez sztukę. Bella walcząca o swoje, odważna to też raczej nowość. Jedynie w postaci Edwarda czegoś mi brakowało, czegoś więcej o tych dwóch latach z Bellą. Ogólnie postaci świetnie zbudowane, działające na wyobraźnię.

Ogólne wrażenie: 5 pkt.
A - 2
B - 3

Po przeczytaniu tekstu A byłam pod jego dużym wrażeniem, jednak tekst B przyćmił go znacznie w moim odczuciu.
Jednak uważam, że obie autorki wykonały kawał dobrej roboty i obu gratuluję.

Podsumowanie:

A - 9
B - 16


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Śro 12:21, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Pomysł 5 pkt.
A - 1,5
B - 3,5


Pierwsza mini kojarzy mi się tym serialami CSI, których nie trawie. Rosalie bardzo się wpasowała w ten klimat. Była chyba jedyną postacią w tej mini, która miała jaja, bardzo fajna postać. Sam pomysł był niczego sobie tylko trochę zabrakło mi w nim napięcia. Bardziej skupiłam się na flirtującym Jasperze niż na śmierci Belli. No i zakończenie mi się nie podobało. Za bardzo amerykańskie, bez zaskoczenia.
Druga mini mnie zachwyciła. Niesamowity klimat dawnego Paryża, świat malarzy, tancerek, artystów. Jasper idealnie pasuje do roli, jaką mu przyszło tu odegrać. Artysta z prawdziwym powołaniem, dla którego liczy się pasja, reszta jest nieważna, oczywiście do czasu.


Styl 7 pkt.
A – 2
B – 5


Tu też niestety drugi tekst wygrywa. Porywa swoją barwnością opisów, emocjami, bogactwem słów. Tekst A nie jest zły, ale w starciu z B przegrywa.


Spełnienie warunków 3 pkt.
A – 1,5
B – 1,5

Spełnione.


Postacie 5 pkt.
A – 1
B – 4


W pierwszym tekście zdecydowanie w pamięć zapadła mi Ros. I w zasadzie tylko ona. Fajna, twarda policjantka.
W mini B zachwycili mnie wszyscy. Jasper – artysta, autorka stworzyła tak prawdziwą niemalże namacalną postać. Poznaliśmy jego jakże skomplikowaną osobę, prawdziwą duszę malarza, który jest zdolny poświęcić miłość dla pasji. Bella – szalona, zakochana, dzika jakże inna od tej, która znamy. Naprawdę brawa autorko.


Ogólne wrażenie 5 pkt.
A – 1
B – 4

Bohema jest przepięknym tekstem, który naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Z prawdziwą przyjemnością przeniosłam się do dawnego Paryża, chłonąc tamtejszą atmosferę, poznając świat artystów. Świetne opisy sprawiły, że widziałam to oczami wyobraźni, prawie czułam zapach farb w pracowni, słyszałam muzykę na balu. Cudo.
Tekst B wypadł znacznie gorzej, aczkolwiek nie jest zły. Niestety w tym pojedynku tekst A znacznie go przyćmił.


Podsumowanie
A - 7
B - 18


Gratuluje obu autorkom setnego pojedynku.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pią 19:53, 24 Gru 2010 Powrót do góry

Zagłosowało 5 osób, co daje nam 125 punktów, dziękuję za poświęcony czas Very Happy

Tekst A uzyskał 36 punktów
Tekst B pozostałe 89 punktów

Zwycięzcą tego pojedynku zostaje…

BajaBella !!!!!!!
Super

Gratulacje!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin