FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 [NZ] Już się miał świat ku zmrokowi (5/9) | SPN | +18 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 21:36, 01 Gru 2015 Powrót do góry

tytuł: Już się miał świat ku zmrokowi*
autor: euphoria/kirke
beta: brak,ale przyjmę z chęcią
fandom: Supernatural
pairing: Destiel| Castiel/Dean Winchester
info: Alternatywa, gdzie Castiel nie jest aniołem, a wszystkiego dowiemy się dopiero, kiedy świat faktycznie zajdzie mgłą.
* Tytuł jest wersem, który pochodzi z Creator alme - hymnu św. Ambrożego


N/A: Opowiadanie jest zakończone i do znalezienia.

W hrabstwie Eaton, pomiędzy Lansing a Potterville leży niewielkie miasteczko Dimondale. Tę małą mieścinę, wciśniętą pomiędzy Wielkie Jeziora a lasy, które na dobrą sprawę kończą się tysiące mil dalej przy kanadyjskiej granicy, ciągnąc się przez całe Michigan, zamieszkuje nie więcej niż kilka setek osób, o czym przekonali się Winchesterowie, gdy zawitali do tej osady, o której bogowie chyba na dobre zapomnieli, gdy pionierzy zbudowali fundamenty pierwszego domu.
Główna droga do Dimondale wyglądała na od dawna nieużywaną. Asfalt był z zbyt dobrym stanie, a chodniki za czyste. Niewielu mieszkańców, którzy o tej porze wracali z pracy do swoich domostw, spoglądało z zaciekawieniem na czarną impalę sunącą leniwie jezdnią. Dean rozglądał się ostrożnie na obie strony. Niecałe pięć kilometrów wcześniej omal nie potrącili jelenia, a Winchester nie miał ochoty choćby porysować swojej dziecinki. Sam sunął palcem po mapie, mrucząc coś pod nosem niewyraźnie jakby nie wierzył w to co widzi.
- Jak miał się nazywać ten znajomy Pameli, o którym wspominał Bobby? - spytał w końcu.
- Nie wiem, nie było zasięgu w tym cholernym lesie. Ledwo go słyszałem - Dean skrzywił się na wspomnienie przymusowego parkowania na jakimś poboczu.
Od kilka godzin nie mogli znaleźć żadnego motelu, a ostatnie miasteczko zostawili za sobą ponad pięćdziesiąt kilometrów temu. I Dean naprawdę nie miał ochoty wracać do Lansing tylko po to, żeby następnego dnia ponownie przedzierać się tu z powrotem.
- Znajdźmy jakiś bar, a ja spróbuję się dodzwonić do Bobby'ego. Muszą tu mieć zasięg albo chociaż telefon - rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek wieży, która mogłaby odpowiadać za przesył danych. - Kto w ogóle chciałby tu mieszkać? - zdziwił się. - Wokół nic tylko lasy. Żadnej cywilizacji.
Sam zaśmiał się szczerze rozbawiony.
- Chyba właśnie odpowiedziałeś sobie na pytanie. Za sto metrów skręć w prawo - zakomenderował, spoglądając na mapę.
- Jasne, panie GPS - odgryzł się Dean. - Za sto metrów i tak kończy się to cholerne miasteczko - dodał zgryźliwie.
Chwilę potem impala wjechała na niewielki parking przed barem. Knajpa wyglądała jak dziesiątki innych, które mijali podczas swojej podróży. Neonowy napis z zaproszeniem skierowanym przede wszystkim do miejscowych. Stojak na rowery, a nawet specjalne miejsce, gdzie można przywiązać konia, co szczerze powiedziawszy bardzo spodobało się Deanowi, chociaż miał nadzieję, że nikt tutaj nie przyjeżdża do baru konno. Ze środka dobiegały już śmiechy, więc zapewne cześć miejscowych zdążyła już wrócić do domu i wybrać się na piwo. Winchesterowie wysiedli z samochodu i Sam niemal natychmiast wszedł do środka, zostawiając Deana, który wybierał numer Singera.
Środek knajpy nie był zadymiony, jakby się tego można było spodziewać. Nie było też żadnego znaku zakazu palenia. Sam rozejrzał się po pomieszczeniu, czując na sobie spojrzenia miejscowych i podszedł do baru, za którym niezbyt wysoki mężczyzna lał właśnie piwo do kufli.
- Beth, do jedynki - krzyknął do jedynej kelnerki, która mogła mieć nie więcej niż siedemnaście lat.
Dziewczyna zabrała tacę i mijając stoliki zostawiła kufle przy tym stojącym najbliżej drzwi. Sam obserwował ją przez chwilę, czekając aż Dean do niego dołączy, ale najwyraźniej znalezienie zasięgu ponownie nastręczało trudności. Bobby zdążył wysłać ich tutaj, ale nie wyjaśnił do końca na co tym razem polują. Od ponad trzech miesięcy nie byli u niego, zajęci tropieniem demonów, które wydostały się przez bramy Piekła. Czasami udawało im się wcześniej określić z czym mają do czynienia, ale przeważnie jednak celowali w ciemno, przyjeżdżając na miejsce i dopiero dopasowując fakty. Sam miał nadzieję, ze tym razem będzie inaczej. Dimondale było zbyt oddalone od szlaku łowców, by ktokolwiek zdążył im pomóc w razie potrzeby.
- Co podać? - spytał w końcu barman, polerując ścierką świeżo wymyty kufel.
Mężczyzna miał zaraźliwy uśmiech, więc kąciki ust Sama niemal natychmiast drgnęły unosząc się wyżej. Właśnie miał poprosić o piwo, gdy dostrzegł tabliczkę z napisem Kto obraża barmana, stawia kolejkę i niewielki dzwonek obok.
- Świetny pomysł - powiedział, wskazując głową w kierunku napisu.
- Skuteczny. Miejscowi go uwielbiają - zaśmiał się barman, wracając do polerowania szkła.
Kelnerka zdążyła wrócić z brudnymi kuflami i znikła na zapleczu tak szybko jak się pojawiła.
- Piwo poproszę - zdecydował w końcu Sam, nie mogąc doczekać się brata. - Macie tutaj coś do jedzenia? - spytał, gdy barman wrócił z jasnozłotym napojem.
- Jeśli jajecznica wystarczy, myślę, że Beth mogłaby ją zrobić. Chociaż szczerze powiedziawszy – spojrzał wymownie na kręcącą się po sali kelnerkę. – Nie polecam.
Sam mimo wszystko zamówił i dziewczyna pędziła na zaplecze. Dean pojawił się chwilkę potem i opadł na krzesło obok brata, wyglądając na wyczerpanego. Zresztą nic dziwnego. Prowadził przez prawie dobę i im obu należał się odpoczynek.
- Dodzwoniłem się do Bobby’ego. Tym razem brak demonów, ale coś zawitało do lasów, jeśli wiesz, co mam na myśli – spojrzał na Sama wymownie. – Poza tym… Nie uwierzysz, koleś, który ma nas przenocować ma na imię Castiel – parsknął. – Kto daje dziecku takie imię? Jego rodzice tak bardzo go nienawidzili, że postanowili go naznaczyć? Czy coś? – zaczął kpić. – Nie dosłyszałem nazwiska, ale chyba nie będzie nam potrzebne.
- Dean, może tak ciszej – mruknął Sam, widząc, że jego brat dopiero zaczął się nakręcać.
- Ciszej? Tacy jak Castiel nie chodzą do barów, Sammy. Musimy tylko poszukać jakiegoś zdziwaczałego dziadka, mieszkającego w chatce na kurzej stópce – dodał tonem, który przeważnie wykorzystywał, gdy obrażał brata.
W międzyczasie barman przyniósł piwo i cierpliwie poczekał, aż Dean skończy mówić. Po czym sięgnął do dzwonka i uderzył nim kilka razy, obwieszczając kolejkę na koszt klienta. Kilka osób zachichotało i spojrzało ciekawie na zaskoczonych Winchesterów.
- Mam na imię Castiel, Anioł Dnia Czwartego, w wolnych chwilach przeprowadzam staruszki przez ulicę, Novak – przedstawił się jednym tchem. – A ty stawiasz kolejkę – dodał, wskazując na napis nad barem.
Dean zbaraniał i chwilę otwierał usta jak ryba wynurzona z wody. Sam zaczął przepraszać mężczyznę, ale ten nie wydawał się bynajmniej urażony.
- Muszę przyznać, że to był dość ciekawy monolog. Już gorzej reagowano na dźwięk mojego imienia – przyznał uśmiechając się z satysfakcją. – Szukacie mnie w konkretnym celu czy jesteście z tego dziwnego stowarzyszenia, które przyznaje certyfikaty ludziom o najdziwniejszych imionach? – spytał zaciekawiony.
Dean pozbierał się na tyle, by zabrać piwo Sama i skrzywił się, gdy brat uderzył go w rękę i porwał kufel.
- Mieliśmy zły początek – powiedział, wyciągając dłoń przez ladę. – Jestem Dean, a to Sam. Nasza wspólna znajoma, Pamela jest przyjaciółką naszego wujka Bobby’ego i wspominała, że moglibyśmy się u ciebie zatrzymać, jeśli to nie problem oczywiście. – Uderzył Sama łokciem, oczekując, że brat wykrztusi coś w końcu. Dean nigdy nie był dobry w przepraszaniu ani tych wszystkich emocjonalnych rzeczach, przez co ludzie z zasady mu nie ufali. A biorąc pod uwagę brak motelu, ciemny las i ogólne zmęczenie, naprawdę nie miał ochoty ani wracać do Lansing, ani tym bardziej spać w impali.
Obaj potrzebowali chociaż kawałka podłogi i prysznica.
- Tak. Nie wiem czy pamiętasz Pamelę – zaczął Sam.
Castiel uśmiechnął się lekko, zarzucając wilgotną ścierkę na ramię. Zrobił miejsce Beth, która przyniosła nie najgorzej wyglądającą jajecznicę.
- Jasne, spotkaliśmy się w Nowym Jorku parę lat temu, pomagała mi rozwikłać pewną sprawę. Nie jesteście pierwszymi gośćmi od ‘wujka Bobby’ego’ – zrobił w powietrzu cudzysłów, dając im do zrozumienia, że nie wierzy w te rodzinne więzy. Dean spojrzał wymownie na Sama. Wiedzieli co to oznaczało: łowcy bywali tu już wcześniej. Castiel jednak kontynuował dalej. – I nauczony doświadczeniem nie dam wam kluczy do mojego domu – parsknął szczerze rozbawiony.
- Wiesz, jeśli chodzi o to co mówiłem wcześniej… - zaczął Dean niemrawo, gdy wizja łóżka zaczęła się oddalać bezpowrotnie, ale Castiel machnął ręką.
- To nie o to chodzi. Kiedy ostatnio zostawiłem ‘przyjaciół Pameli’ – powtórzył gest – samych, przez prawie tydzień próbowałem zdrapać farbę z podłogi. Macie tendencje do rysowania podejrzanych symboli na płaskich powierzchniach. O wszechobecnej soli nie wspomnę – zamilkł na chwilę. – Zamykam bar o dziesiątej i wtedy pojedziemy do mnie. Nie chcę tym razem żadnych zniszczeń, zrozumiano? – spytał ich już całkiem poważnie.
Sam zapewnił go solennie, że niczego takiego nie planowali. Dean nawet prawie mu uwierzył, chociaż odkąd pamiętał nigdy nie spali w niezabezpieczonym domu. Nawet w motelach każde wejście do pokoju obsypywali dużą ilością soli na wszelki wypadek, aby demony nie zaskoczyły ich w nocy. Tym bardziej teraz, gdy tak wiele tych kreatur wydostało się na zewnątrz.
Castiel wrócił do nalewania piwa, a Beth dzielnie roznosiła trunek, po czym wręczył Deanowi rachunek, twierdząc, że za resztę zapłaci firma, ale zasady są zasadami i on nie zamierza ich łamać. Sam nie mógł przestać chichotać jak mała dziewczynka, gdy jego brat z ciężkim sercem wyciągnął jedną z podrobionych kart kredytowych. Barman przyjął ją bez słowa komentarza.
Castiel ewidentnie nie zdawał sobie sprawy czym dokładnie się zajmowali. Niemal od razu spytał czy zatrzymali się Dimondale w związku ze zbliżającym się polowaniem i Dean bardzo szybko potwierdził. Nigdy nie rezygnował z dobrych przykrywek, które same pchały się w ręce. Tym bardziej, że to tłumaczyłoby broń w samochodzie.
Powoli dopili piwo. Potem drugie i trzecie, i jeśli Dean miał być szczery to nawet chyba piąte i szóste. Impala miała zostać na parkingu przed barem aż do następnego ranka. Castiel zapewnił ich, że mieszka naprawdę blisko i Dean nie mógł powstrzymać się przed kolejnym komentarzem.
- W tym mieście wszystko jest blisko.
Barman sięgnął po linkę od dzwonka i jego głos ponownie rozbrzmiał w lokalu. Pozostali goście podnieśli swoje kufle w geście wiwatu.
- Hej, nie obraziłem barmana! – zaprotestował Winchester.
Castiel skinął głową w stronę kolejnej plakietki z napisem To barman ustala co jest obraźliwe.
- Sprytne – docenił go ponownie Sam.
Dean ponownie sięgnął do portfela, czując, że wypił za dużo. Oczy piekły go od kilku godzin, ale pocieranie nie przynosiło już upragnionej ulgi. Potrzebował snu tak bardzo jak kąpieli i jedzenia. Jajecznica Beth okazała się nie tyle dobra, co pożywna, ale szczerze powiedziawszy Dean mógłby zjeść niedogotowane mięso z jelenia, którego prawie potrącili dzisiejszego dnia i nie poczułby różnicy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że powinni częściej wymieniać się z Samem za kółkiem, ale pozostawienie brata za kierownicą impali niepokoiło go tak bardzo jak uśmieszki kelnerki, które sugerowały to, co zawsze im sugerowano, gdy się gdzieś zatrzymywali.
- Nie jesteśmy razem – mruknął Dean, ku zaskoczeniu Sama, który wypytywał Castiela o jakieś dziwne przypadki zaginięć.
Barman okazał się nieprzydatny. Mieszkał w Dimondale dopiero od dwóch lat i choć zżył się z miejscowymi, raczej nie interesował się plotkami.
- Nigdy bym tego nie zasugerował – zaczął Castiel.
Sam spojrzał na zegarek i za siebie, na pełen bar, a potem na Castiela.
- Jesteś pewien, że uda ci się wyjść o dziesiątej? – zwątpił.
Wielu klientów wciąż zamawiało piwo i ludzi raczej przybywało niż ubywało.
- Miejscowa cisza nocna – wyjaśnił barman. – Wyganiam ich w tygodniu przed dziesiątą, bo jutro rano idą do pracy. Beth ma szkołę… - urwał. – Małe miejscowości mają swoje plusy. Zawsze wiem, o której skończę. Tylko w piątki i soboty jest prawdziwy tłok. W ten weekend dodatkowo wypada polowanie, więc na pewno zjadą się jeszcze dodatkowo okoliczni myśliwi – wyjaśnił.
- Polujesz?
Castiel zaprzeczył.
- Altruista i pacyfista – westchnął z udawanym bólem. – Aczkolwiek dziczyzna smakuje wyśmienicie – dodał po chwili. – Nie mam w zwyczaju łażenia po lesie i uganianiu się za obiadem. Mogę ugotować jak coś przytachacie. A propos, w Dimondale nie ma restauracji, ani żadnego baru, w którym serwowane jest jedzenie. Gotuję dla siebie, więc nie będzie problemu. Kuchnia w domu jest do waszej dyspozycji. Chyba, że wolicie zapuszczać się do Potterville albo Lansing.
Sam podziękował i przeciągnął się, pozwalając kręgom przeskoczyć z głośnym trzaskiem. Nie mógł doczekać się – podejrzewam, że podobnie jak Dean – normalnego wygodnego łóżka.

***

Kiedy następnego dnia rano Dean otworzył oczy, nie czuł się bezpiecznie. Wzdrygał się na samą myśl, że zostawiają dom tak otwarty, niezabezpieczony. Prawie jak zaproszenie. Chociaż Bobby nie wspominał o demonach i nic nie wskazywało, by jakikolwiek miał się tu znajdować, Winchester czułby się o wiele lepiej, obwarowany symbolami odpędzającymi zło.
Przez chwilę zastanawiał się czy to już paranoja, ale odrzucił tę myśl. Sam spał w najlepsze w pokoju obok. Dean słyszał jego chrapanie, chociaż oddzielała ich ściana. Sądząc po kolejnych dźwiękach, ich gospodarz chyba gotował na parterze.
Dom Castiela był dwupiętrowy i zbyt duży jak dla jednej osoby, ale ponieważ w Dimondale wszystkie domy takie były, pewnie architekci nie przewidzieli Casa w swoich planach. Miało to jednak swoje plusy. Na parterze znajdowała się naprawdę wielka kuchnia, która przypominała Deanowi o starym domu w Lawrence. Zaraz obok znajdował się salon z biblioteczką i telewizorem, który nie wyglądał na zbyt często używany. Ich pokoje mieściły się na pierwszym piętrze. Podobnie jak niewielka łazienka. Wyżej był już tylko strych, na który można było się dostać wyłącznie spuszczając w dół drabinę.
Dean obszedł dom i sprawdził go dokładnie, gdy tylko upewnił się, że Castiel poszedł spać. Mężczyzna nie żartował, gdy mówił, że nie chce kolejnych zniszczeń. Podłoga pod oknami musiała być malowana dość niedawno. Farbę zdarto kilka tygodni wcześniej i nałożono nowy lakier. Dean nie znalazł żadnych śladów siarki, więc to mogła być prewencja. Chociaż z drugiej strony, Castiel musiał mieć jakąś manię czystości, bo wszystko niemal lśniło i siarka, podobnie jak sól mogła zostać wchłonięta przez odkurzacz.
Przyzwyczajony do chaosu domu Bobby’ego Dean, nie czuł się tu zbyt swobodnie. Obszedł dom na palcach, nie dlatego, że bał się, iż jakikolwiek dźwięk obudzi ich gospodarza, ale przede wszystkim, bo czuł się brudny. Był nieogolony, wyczerpany i jego ubranie potrzebowało prania.
Sam zaaklimatyzował się niemal w chwili, gdy przekroczył próg domu, ale on mieszkał z Jessicą w Stanford, więc był przyzwyczajony do babskich standardów czystości. W zasadzie Sam ogólnie był straszną babą, a przynajmniej tak tłumaczył to sobie Dean.
Dźwięki w kuchni ucichły i zapach jedzenia przedarł się przez zamknięte drzwi pokoju. Sądząc po aromacie mogły to być tylko naleśniki, co potwierdził pomruk dochodzący z pomieszczenia obok.
Sam uwielbiał naleśniki odkąd Dean pamiętał. Niewiele potrwało zanim młodszy Winchester zapukał do jego drzwi i obaj zeszli na śniadanie, zastając Castiela z kubkiem czegoś, co Dean określi jako zielona herbata. Dopiero teraz mieli okazji przyjrzeć mu się bliżej.
Castiel nie był zbyt wysoki. W porównaniu z Samem nikt nie był. Mógł mieć nie więcej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Nie wyglądał na kogoś, kto kiedykolwiek pracował fizycznie, ale utrzymywał sylwetkę w dobrej kondycji. Miał dość wąskie dłonie i długie palce, które oplatały kubek chwytem kogoś, kto jest zdecydowany i pewny siebie. Jego niebieskie oczy nie wyglądały naturalnie i Dean zdał sobie sprawę, że mężczyzna nosi soczewki. Przypomniał sobie, że wczoraj widział na jakimś zdjęciu Castiela w okularach.
- Kawa? Herbata? – zaproponował, pocierając palcami szczękę z jednodniowym zarostem.
- Śmierdzi – stwierdził bezapelacyjnie Dean, patrząc na trzymany przez Castiela kubek.
Sam rzucił mu to sucze spojrzenie, które mówiło jak ty się zachowujesz, gamoniu. Ale Dean przecież nie był jakimś weganinem, który ucieszy się z zielonej, działającej antyzmarszczkowo herbaty, a potem pędzi na jogę o brzasku.
- Odrobinę – przyznał Castiel rozbawiony.
Odwrócił się i włączył czajnik przy okazji wyciągając z szafki kawę. Nasypał sporo do dwóch filiżanek i poczekał aż Winchesterowie zajmą miejsca przy stole.
- Nie rozmawialiśmy wczoraj o tym, ale chcielibyśmy jakoś pokryć koszty – zaczął Sam, słodząc sobie kawę i nakładając ponad połowę z przygotowanych naleśników.
- Przyjaciele Pameli, są moimi przyjaciółmi – odparł spokojnie mężczyzna, podchodząc ponownie do kuchenki. Najwyraźniej apetyt Sama zaskoczył go. Nie byłby pierwszym. – Poza tym zawsze miło mieć gości.
Sam oderwał się w końcu od talerza i upił trochę kawy.
- Masz piękny dom – pochwalił.
- Dziękuję.
- I duży – dodał Sam.
- I stary – dorzucił Castiel. – Raz nawet myślałem, że w nim straszy – zaśmiał się.
Winchesterowie poderwali głowy do góry, czekając na jakieś rozwinięcie tematu. Od wczoraj nie zbliżyli się ani na krok do rozwiązania sprawy, którą zlecił im Bobby.
- To wtedy Pamela ci pomogła? – zaczął ostrożnie Sam.
Castiel przełożył na talerz kolejne naleśniki i wrócił do kuchenki. Wlał porcję ciasta i skręcił gaz.
- Nie jestem wariatem, nie zrozumcie mnie źle. Nie wierzę w duchy – pospieszył z wyjaśnieniem. – Pamelę spotkałem, gdy mieszkałem w Nowym Jorku. Wpadła w zasadzie na mnie w biurowcu, w którym mieściła się siedziba mojej firmy i zaintrygowała mnie - urwał, przypominając sobie tamte wydarzenia. – Moja sekretarka wyjaśniła mi, że Pamela jest jasnowidzem.
Castiel przewrócił naleśniki i oparł się ponownie o szafkę z łopatką w dłoni.
- Raczej byłem i jestem sceptykiem, i jeśli mnie ktoś spyta, to pewnie jako sceptyk umrę, ale – urwał. – Wierzę w Pamelę. Wtedy miała rację, a potem chciałem, żeby się czegoś dla mnie dowiedziała, ale niestety się nie udało - dokończył. – A jak wy poznaliście Pamelę? – spytał, zmieniając temat.
- To przyjaciółka wujka Bobby’ego – powtórzył Sam. – W zasadzie spotkaliśmy ją po raz pierwszy dwa lata temu, gdy wuj – To słowo z trudem przechodziło mu przez usta. – odwiedził ją w szpitalu.
Castiel drgnął zaskoczony.
- Pam miała wypadek? Nie mówiła mi nic – wzruszył ramionami. – Coś poważnego? – zmartwił się.
Sam zawahał się, patrząc pytająco na Deana, który wbił wzrok w blat. Wypadek Pameli odbił się na nich wszystkich. Łowcy byli jak rodzina. Byli jednym klanem i chociaż Pamela bezpośrednio nigdy nie brała udziału w polowaniach, często pomagała korzystając ze swoich zdolności. Do tej zresztą pory dzwonili do niej, gdy potrzebowali informacji.
- I tak, i nie – zaczął Dean. – Przynajmniej nic śmiertelnego. Pamela straciła wzrok, ale nie chce o tym mówić, więc nie jestem zaskoczony, że nie wiesz – dodał, widząc szok wymalowany na twarzy Castiela. – Nie wiemy jak to się stało. Kiedy zadzwoniła ze szpitala, było już po sprawie – uciął jakiekolwiek możliwe pytania.
Pamela powiedziała Bobby’emu, że sprawdzała coś dla znajomego, kiedy jej oczy po prostu zaczęły parować. To był jeden z bardziej niebezpiecznych seansów, ale nie poznała imienia tego, który ją zaatakował. Próbowali potem znaleźć demona, obdarzonego taką mocą, ale w żadnej z ksiąg nie było o nim informacji. Poza tym kobieta zapewniła ich, że nie miał prawa prześlizgnąć się przez jej zabezpieczenia. I faktycznie, gdy sprawdzili jej mieszkanie, pułapka na demony była nienaruszona. Do tej pory nie rozwiązali zagadki i Bobby’emu spędzało to sen z powiek. Przyjaźnił się z Pamelą prawie tak długo jak z Johnem Winchesterem.
Sam poruszył się niespokojnie, to naprawdę był cholernie trudny temat, bo pomimo swojego ogromnego doświadczenia żaden z łowców nie potrafił pomóc kobiecie. A przynajmniej się zemścić.
- Dzisiaj wybieramy się na mały rekonesans – Dean szybko zmienił temat. – Znasz jakieś ciekawe miejsca owiane grozą albo legendą? – spytał. – Sammy jest początkującym spirytystą – dodał, klepiąc brata po plecach na potwierdzenie tych słów.
Młodszy Winchester skrzywił na kolejny przytyk.
- Jakbyś wiedział co to znaczy – warknął znad prawie pustego talerza.
- Wiem, że nie ma nic wspólnego ze spirytusem.
Cas ponownie wyglądał na rozbawionego.
- O ile się orientuję, Dimondale jest najspokojniejszym miasteczkiem w stanie – odpowiedział na wcześniejsze pytanie.
Pół godziny później Dean odpalił silnik impali i wyjechali z Samem z miasta. O ile Bobby się nie mylił, musieli przeszukać tereny wokół Dimondale. Dwa i trzy lata temu zdarzyły się podczas Wielkiego Polowania dwa zniknięcia. W tym roku wszystko wskazywało na to, że będą mieli do czynienia z kolejnym i czekała ich ponad dwudziestoletnia przerwa w serii, więc musieli się przyłożyć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pon 20:16, 28 Gru 2015, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 18:08, 02 Gru 2015 Powrót do góry

Część 2 :)

Dean nie cierpiał nie wiedzieć na co poluje. Nie chodziło tylko o to, że w torbie przewieszonej przez ramię dźwigał masę niepotrzebnych ciężkich sprzętów, jak srebrne mizerykordie, żelazne maczety albo kołki wykonane z pewnego afrykańskiego krzewu. Bynajmniej. Chodziło głównie o to, że zmuszeni byli z Samem do zajrzenia w każdą zapadlinę, dolinę, szczelinę i dziurę w cholernie daleko ciągnącym się lesie, pełnym jeleni potrącających samochody i ptaków, które robiły kupę na przednią szybę. Dean naprawdę mógł nosić to wszystko przy sobie przez cały dzień, gdyby nie fakt, że byłoby to nad wyraz podejrzane, a podejrzeń nie chcieli wzbudzać, nie wiedząc jak długo będą gośćmi w tym małym miasteczku.
Nie chcieli nadmiernego rozgłosu, bo mogłoby to przeszkodzić w śledztwie, a w skrajnym przypadku uprzedzić potwora o ich niepożądanej obecności.
A to z kolei był drugi powód, dla którego Dean nie cierpiał polować na coś nieznanego.
Takiego Wendigo nie musieli się obawiać w miasteczku. No chyba, że polowali na Muszhuszu*. Ten od razu rzucał się w oczy, gdy atakował, ale znalezienie go w mieście, które otaczał opieką było niemal niemożliwe.
Do domu Casa wrócili bardzo późno. Sam miał nawet wyrzuty sumienia, bo nie uprzedził o tym gospodarza i na stole czekała kartka z informacją, gdzie znajdą obiad, chociaż pora kolacji już dawno minęła. Dean bez zastanowienia rzucił się na pozostawionego w kuchence kurczaka. Jedzenie chipsów i batoników czy też cheesburgerów, gdy mieli więcej czasu, nie było tym, czego potrzebował prawdziwy mężczyzna.
Prawdziwy mężczyzna potrzebował najwyraźniej kurczaka w lekko cytrusowym sosie.
- Cas jest pewnie w barze – mruknął Sam, zmywając.
- Pewnie tak.
- Nie mamy żadnych śladów. Musimy skontaktować się z Bobbym.
- Myślisz, że będziemy potrzebować wsparcia? – Dean skrzywił się wyraźnie.
Ich dotychczasowe doświadczenia z pracy z innymi łowcami nie były, delikatnie rzecz ujmując, najlepsze. Tym bardziej, że część obwiniała Winchesterów o wypuszczenie kilku setek rozwścieczonych demonów przez bramy Piekieł.
Łowcy byli indywidualistami. Tak naprawdę niewielu pracowało w grupach czy parach. Każdy miał swoją naznaczoną głębokimi bliznami przeszłość i wynikający z tego trudny charakter. Bardzo niełatwo przychodziło im jakiekolwiek porozumienie, tym bardziej, że każdy miał swój własny styl.
- Nie sądzę. Wykluczyłem wendigo, wilkołaki i zmiennokształtnych. Nie sądzę, żeby to były wampiry ani demony. Zawsze zostawiają jakieś ślady – dodał. – Zostały nam leprekauny. Ze względu na bliskość wody, kelpie oraz wszystkie możliwe nimfy leśne. W tym problem, że przebywałyby tutaj na stałe, więc i zaginięcia odbywałyby się co roku, a nie co dwadzieścia – dokończył i zawiesił ścierkę do naczyń na uchwycie kuchenki.
Dean wzruszył ramionami. Nie był najlepszy w tego typu dyskusjach. Sam zawsze szybciej analizował fakty i wyszukiwał informacje. Dean był tym, który reagował z odpowiednią szybkością i przygotowywał potrzebną broń.
- Cas mówił, że w ten piątek będzie polowanie, no nie? – przypomniał sobie starszy z Winchesterów. – Potrzebna nam będzie normalna broń. Te zabawki na sól czy ołów nie są modelami stosowanymi przez myśliwych. Myślę, że powinniśmy się przyłączyć. Dodatkowy rekonesans po lesie i to w doborowym towarzystwie – zakpił.

***

Kiedy Cas wrócił i Dean upewnił się, że ich gospodarz śpi, wyszedł na palcach ze swojego pokoju i zszedł na parter. Kilka godzin wcześniej sprawdził, który ze schodków skrzypi i ominął go zgrabnie. Był zbyt zmęczony całodniową wędrówką po lesie, żeby tym razem doczekiwać do trzeciej nad ranem, gdy ludzki sen jest najgłębszy.
Wyjął z wiszącej na wieszaki kurtki dwa flamastry i podziękował ludziom, którzy to wymyślili, za farbę fluorescencyjną. Myślał nad tym prawie połowę ubiegłej nocy, aż znalazł rozwiązanie. Nie zbezcześci podłogi Castiela (a przynajmniej nie tak, żeby ten to zauważył) i jednocześnie zabezpieczy dom na bardzo długo, o ile gospodarz nie używa czegoś żrącego do mycia paneli.
Przez kilka naprawdę długich minut malował pentagramy pod oknami o drzwiami, aż w końcu zadowolony z rezultatów użył specjalnej latarki, którą także kupił dzisiejszego ranka. Pułapki na demony prezentowały się idealnie. Szybko zgasił nikłe światło i już miał wracać do pokoju, gdy usłyszał niezbyt głośne skrzypnięcie.
Instynktownie rzucił się do przodu i powalił napastnika na ziemię, jednocześnie unieruchamiając jego kończyny. Ciało upadło na podłogę z głośnym jękiem i chwilę szamotało się, aż w końcu dało za wygraną. Sam musiał usłyszeć hałas, bo w kilka chwil później światło w korytarzu rozbłysło, a Dean ze zdziwieniem wpatrywał się w rozłożonego pod nim półnagiego Castiela.
- Co tu robisz? – spytał głupio, puszczając dłonie mężczyzny.
Cas niemal natychmiast rozmasował nadgarstki.
- Usłyszałem hałas i zszedłem – wyjaśnił i wbił zaskoczony wzrok w tatuaż na piersi Deana. - Myślałem, że jesteś włamywaczem – powiedział, marszcząc brwi.
Sam przestąpił z nogi na nogę i przeczesał nerwowo dłonią swojego przydługie już włosy. W najbliższych dniach musieli znaleźć jakiegoś dobrego fryzjera, bo Dean czuł, że niektóre z kosmyków na jego głowie zakręcały się i drażniły jego ucho.
- Zszedłem po wodę – skłamał Winchester i Castiel wyczuł to od razu.
Spojrzał na niego z jedną uniesioną brwią i Dean zdał sobie sprawę, że nie ma przy sobie żadnej szklanki.
- Ale już się napiłem – dodał szybko.
- Dean się boi o swoją dziecinkę – zaczął nagle Sam. – Wiesz jakimi mężczyźni potrafią być paranoikami na tym punkcie – wyjaśnił.
O dziwo Cas parsknął tylko i chyba przyjął do wiadomości takie wytłumaczenie.
- Tutaj nikt nie ukradnie twojej… Dziecinki. A nawet jeśli to takiego samochodu nie da się ukryć w Dimondale – zakpił.
Winchester spojrzał z udawaną złością na brata i pochwycił zamyślony wzrok Castiela. Novak spoglądał raz po raz na jego tatuaż. Sam zszedł w koszulce, więc jego znaku nie było widać pod materiałem. Jeśli Castiel widział to już wcześniej na pewno wzbudziło to jego zainteresowanie.
- Coś nie tak? – spytał, wyrywając gospodarza z zamyślenia.
Castiel wciągnął powietrze głębiej do płuc i wypuścił ze świstem.
- Wiesz skąd masz ten tatuaż? – spytał wprost.
- Jak to skąd? – zdziwił się Dean. – Z salonu – powiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy. – Wiesz jak jest, jedna pijana noc i budzisz się z napisem ‘Kocham Queen’…
- …albo z pentagramem na piersi? – spytał Cas, po czym odwrócił się do nich bokiem i zgiął lewą rękę tak, by widać było całą łopatkę.
Na splocie mięśni widniał taki sam jak Deana pentagram w kole, wraz z wyrytymi symbolami, uniemożliwiającymi demonom opętanie. Winchester otworzył szeroko oczy ze zdumienia, widząc kątem oka, że Sam też jest zszokowany. Dotknął ostrożnie napiętych mięśni i przejechał opuszkami palców po skórze, czując szorstką nierówność.
- To nie tatuaż – zauważył cicho.
- Ktoś mi to wypalił – wyjaśnił Cas i wyprostował się.
Sam zszedł ze schodów i oparł się o filar zerkając na Deana wymownie. Pamela wysyłała tutaj raz na dwa miesiące łowców nie tylko jako przyjezdnych gości dla ich własnej wygody. Gdyby z Castielem było coś nie tak, Barnes dowiedziałaby się pierwsza z późniejszych relacji.
- Nie wiesz kto? – spytał Sam rzeczowo.
Castiel wzruszył ramionami.
- Obudziłem się z trzydniową luką w pamięci i tym na łopatce. Lekarz powiedział, że musiało cholernie boleć, ale nie pamiętałem nawet tego. Pam obiecała podpytać tu i tam… - urwał.
Dean szybko przypomniał sobie pytania Bobby’ego czy kiedykolwiek polowali na coś w Nowym Yorku. Szczególnie jakiegoś demona, ale wtedy nie zapuszczali się do większych miast. Pamela musiała szukać tego, kto wypalił Castielowi znak na łopatce, chociaż na pierwszy rzut oka Winchester widział, że nie zrobił tego człowiek.
Ale demon chroniący człowieka przed jemu podobnymi?
Sam szybko uciął temat, mówiąc, że jutro czeka go daleka podróż do Potterville. Umówili się wcześniej, że młodszy z Winchesterów pojedzie do miasta i kupi jakąś normalną broń. Ta z impali nie nadawała się do normalnych polowań. Każdy pistolet został odpowiednio przerobiony i wzbudziłby niezdrowe zainteresowanie, a najwyraźniej musieli uczestniczyć w miejscowej rozrywce, by przynajmniej zapewnić bezpieczeństwo obecnym, jeśli do tego czasu nie znajdą potwora.
Kiedy Dean wstał następnego dnia, Sama już nie było, podobnie jak impali. Cas robił w kuchni jajecznicę i bez słowa zasiedli do jedzenia. Był czwartek i jutro miało odbyć się według planu wstępne polowanie bez nagonki. Bardziej jako rekonesans niż faktyczna wyprawa po łupy.
- Powinieneś mieć przy sobie jakąś broń – zwrócił mu uwagę Dean. – Wczoraj wyszedłeś nieuzbrojony.
Cas podniósł głowę znad talerza.
- Chyba nie zamierzasz robić mi wykładu na temat samoobrony? – uniósł brwi do góry.
Dean przeżuł porcję jajecznicy.
- Nie robię wykładów, tylko mówię, że to trochę… - urwał.
- Potrafię się obronić, Dean. Prowadzę bar – przypomniał. – Myślisz, że wszyscy są tutaj uroczy i małomiasteczkowo kulturalni?
- Na pewno się strasznie groźni, jak ta banda staruszków z przedwczoraj.
Cas zabrał swój talerz i zaczął zbierać naczynia ze stołu. Kiedy odkręcił kran i sięgnął po pierwszy kubek, Dean zniecierpliwił się.
- Nic nie powiesz?
- A co mam powiedzieć? Jestem prawnikiem z Nowego Jorku – powiedział, odwracając się nagle. – Jedynakiem i mieszczuchem. Mogę się z tobą sprzeczać, ale to bez sensu, bo i tak zrobię co uznam za stosowne. To nie sala sądowa, nie muszę przytaczać argumentów na poparcie mojej tezy. Uznaję i szanuję twoje zdanie – dodał.
Dean zamrugał zaskoczony, a Cas bez słowa wrócił do mycia naczyń. Winchester chwilę go obserwował jak metodycznie ścierał brud, aż w końcu znudzony podszedł do salonu. Trochę natrudził się, żeby włączyć stary telewizor, ale gdy w końcu udało mu się ustawić program, zaczął oglądać ‘Dr. Sexy’. Nie był pewien kiedy Castiel do niego dołączył, bo doktor Piccolo właśnie po raz kolejny strzelała focha i robiła taką samą suczą minę jak Sam. Roześmiał się, gdy przyszło mu to na myśl i aż podskoczył, gdy zawtórował mu drugi głos.
- Ma minę jak Sam – zachichotał Cas, wskazując palcem na ekran.
Dean nie zdążył odpowiedzieć, bo błyskawica przecięła niebo i w ciągu kilku minut zrobiło się ciemno. Winchester spiął się i rzucił okiem pod okna. W normalnym świetle nie było widać wyrysowanych pentagramów, ale Dean i tak uspokoił się. Tak szybko rozpoczynające się burze nigdy nie były dobrym znakiem.
- Oho, w tym roku jest wcześniej, niż normalnie – ocenił Castiel bez cienia niepokoju. – Radzę ci zadzwonić do Sama, bo za chwilę może nie być zasięgu – poradził.
- Myślę, że się nie zgubi – parsknął Dean, ale mimo wszystko sięgnął po telefon.
- Nie o to chodzi. Burze o tej porze czasem sprawiają, że miasteczko jest odcięte od świata. To była pierwsza rzecz, przed którą przestrzegli mnie sąsiedzi. Wszystkie drogi do Dimondale prowadzą przez mosty albo kładki, a nagle wezbrana w rzekach woda, skutecznie uniemożliwia dojazd… - nie zdążył dokończyć, bo Dean wybiegł na piętro i bezceremonialnie zamknął za sobą drzwi.
Po kilku sygnałach Sam odebrał telefon.
- Zaraz będziemy odcięci – zaczął Dean i wyjaśnił szybko sytuację. – Co ci mówi zsyłanie ulew, polowanie i ofiary z ludzi?
Po drugiej stronie zaległa cisza.
- Cholera, nie wychodźcie z domu – zaczął Sam.
- A coś czego nie wiem? – spytał Dean i usłyszał szum w słuchawce.
Po chwili dobiegło go ciche pukanie i do środka wszedł Cas.
- Nie mamy zasięgu – poinformował go.
- Poważnie, Sherlocku? – spytał Dean.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 20:38, 03 Gru 2015 Powrót do góry

część 3 :)



Dean wiedział, że zachowuje się jak dupek, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie czuł się przy Castielu zbyt swobodnie odkąd tylko przyjechali. Nie chodziło tylko o początek ich znajomości, ale przede wszystkim o to, że mężczyzna zdawał się nie do ruszenia. Nie zirytowało go ewidentne wtrącanie Deana, ani to, że obraził jego osobę w zasadzie. Nawet Sam nazywał go chociaż dupkiem za mniejsze rzeczy.
Poza tym Castiel dziwnie pachniał. Nie było to całkiem mydło, którego używał, a które Dean już sprawdził. To było po prostu coś czystego i nieuchwytnego. Castiel pachniał trochę jak Sam, gdy był dzieckiem i to sprawiało, że Winchester od razu stawiał się w roli jego opiekuna.
Dean nie miał zamiaru oczywiście nikomu tego powiedzieć. Oczyma wyobraźni widział już minę Sama i słyszał jego śmiech, gdy brat wypomniałby mu instynkt macierzyński i zasugerował, że Dean być może w pewnym momencie swojego niepełnego rozwoju wyhodował sobie macicę. Nie łatwiej też było unikać Casa w domu, gdzie w tej chwili mieszkało ich tylko dwóch, a deszcz uniemożliwił jakąkolwiek wycieczkę.
Chcąc nie chcąc Dean w końcu zszedł na obiad i zastał Castiela pichcącego w kuchni. Nie bez zadowolenia dostrzegł w piekarniku ciasto.
- Przepraszam za wcześniej – zaczął.
Cholera, to Sam był od tego emocjonalnego gówna.
Castiel skinął głową i wrócił do metodycznego krojenia czegoś co było zielone, więc to musiała być zemsta na Deanie, bo Winchester nie cierpiał warzyw. Przez chwilę milczeli wsłuchując się w deszcz uderzający o blachę. Było wczesne popołudnie, ale w całym domu świeciło się światło. Przez ciężkie chmury nie prześlizgiwał się ani jeden promień słońca.
- Zerwało już dwa mosty – poinformował go Cas.
- Sam pewnie został w Potterville, chociaż jutro spróbuje się do nas przebić – odparł Dean.
Cas powrócił do przygotowywania sałatki, wciąż odwrócony do Winchestera plecami.
- Co skłoniło cię do przenosin na takie… pustkowie? – Tym razem to Dean zaczął.
- Pamela przekonała mnie, że Nowy York nie jest odpowiednim dla mnie miejscem – wyjaśnił enigmatycznie. – Zasugerowała mi, że zbyt wielu ludzi manipuluje mną i jeśli zależy mi na szczęściu powinienem się ukryć, a ono samo mnie znajdzie – dodał i odwrócił się z lekkim uśmiechem. – To brzmi naiwnie, ale szczerze powiedziawszy wydawało mi się, że Pam próbuje mnie przenieść na prowincję, bo się o mnie boi. Ten cały znak na łopatce… - Zmarszczył brwi. – Zaniepokoił ją. I była na tyle przekonująca, że wycelowałem palcem w mapę i przeniosłem się do Dimondale.
- Tak, Pamela potrafi być przekonująca, gdy tego chce – odparł Winchester.
Ulewa przybierała na sile i Dean nie mógł pozbyć się wrażenia, że deszcz został magicznie wywołany. Wciąż nie było energii elektrycznej, ale Castiel najwyraźniej był przygotowany na taką ewentualność, bo na stole stała niewielka kempingowa kuchenka na butlę, której zamierzał użyć do zrobienia obiadu.
Kolejna błyskawica przecięła niebo i Winchester zmełł w ustach przekleństwo.
- Jeśli będzie tak padać, to z polowania raczej nici – podjął i Castiel podniósł głowę znad deski do krojenia.
- Przeważnie przestaje tuż przed polowaniem – poinformował go mężczyzna.
Oczywiście przez ostatnie kilkadziesiąt lat nikt nie widział w tym nic dziwnego. Burza, która odcina miasteczko, zaginieni i polowanie, które jest urządzane w tym czasie. Winchester zaczął się już zastanawiać czy czasem miejscowi nie oddali się pod opiekę jakiemuś starożytnemu bóstwu. Starożytne bóstwa były kategorycznie najgorsze. Butne i brutalne jak w wiekach, w których siali grozę. Dean nigdy nie preferował męczenia swoich wrogów. Wyjątek oczywiście stanowiły demony, jeśli tylko posiadały informacje, które mogły im pomóc w innym polowaniu.
- Dom jest odpowiednio zabezpieczony przed wilgocią? – spytał nagle Winchester, gdy do głowy przyszedł mu niebanalny pomysł.
Jednak Sammy nie miał monopolu na objawienia, jak się okazało.
- Impregnat do drewna, jakiś lakier. Nie znam się na tych sprawach. Matka Beth poleciła mi specjalistę w tej dziedzinie i on dba o to, żeby dach nie zawalił mi się na głowę – wytłumaczył Castiel bez żenady.
- Wiesz, za starych czasów mój ojciec zawsze wysypywał sól na parapetach. Ona wyciągała wilgoć, więc drewno nie nabierało wody. Nie pojawiał się grzyb i tak dalej – zaczął Dean konwersacyjnym tonem, starając się za wszelką cenę nie wyglądać podejrzanie.
Castiel jednak spojrzał na niego z zamyśleniem i ugryzł kawałek marchewki. Winchester jak zahipnotyzowany obserwował jak wyglądające na miękkie usta zaciskają się i poruszają, gdy Cas gryzł dokładnie warzywo. Czuł się trochę jak idiota, bo marchewki też nie cierpiał, a Castiel wciąż świdrował go wzrokiem.
- Nie sądzisz, że ten facet, który zajmuje się domem, powiedziałby mi o tym? – spytał Cas.
- Nie sądzisz, że ten facet, który zajmuje się domem, chce wyciągnąć od ciebie jak najwięcej kasy? – odpowiedział pytaniem Dean i zaryzykował kradzież plasterka marchewki.
W zasadzie Sam jadł warzywa i wyrósł na bardzo wysokiego, więc coś mogło w tym być.
- Możliwe, że masz rację – przyznał Castiel, wracając do przerwanego zajęcia. – I pewnie masz wprawę w rozsypywaniu soli po parapetach – dodał, zerkając na niego z ukosa.
Dean przypomniał sobie niemal natychmiast wszystkie narzekania na temat zniszczeń w domu. Castiel oczywiście pewnie już nie raz po wyjeździe innych łowców sprzątał sól z podłóg i parapetów. Mężczyzna coś sugerował, wciąż badał i Dean trochę przez to czuł się nieswojo. Cas łowił informacje od początku ich przyjazdu, wykradał je jedna po drugiej, ale wciąż nie wiązał ich w całość. Niewielu ludzi potrafiło, a ci, którzy bezpośrednio nie stanęli złu na drodze, potrzebowali dowodów. Cokolwiek wymazało pamięć Castiela jednak wzbudziło w nim też przemożną ciekawość, a koniec końców to ona mogła stać się dla mężczyzny zgubna. Pamela poświęciła swój wzrok, żeby go ochronić, więc Dean westchnął cierpiętniczo i przewrócił teatralnie oczami.
- Sól chroni też od złych duchów – przyznał całkiem szczerze i Cas oczywiście popatrzył na niego politowaniem.
- Dziwni jesteście – skwitował mężczyzna, dorzucając do garnka brukselki.
- Ale będę mógł rozsypać na oknach sól? – upewnił się Dean.
- Cokolwiek pozwoli ci spać spokojnie – zakpił Castiel.

***

Dimondale było nudnym miastem. Dean prawie żałował, że nie zostało pochłonięte przez strumienie, które oblewały je z każdej strony. Wtedy przynajmniej może pelętałyby się po nim jakieś duchy. Z powodu powodzi, odwołano zajęcia w szkole i Beth przyniosła im ciasto. Była tak przemoknięta, że Cas nakrzyczał na nią, oskarżając o niewiarygodną głupotę. Kto w końcu wychodził w taką pogodę?
Dean nie przejął się zbytnio. W końcu miał ciasto, a to prawie rozpromieniło jego dzień.
Dean nie bardzo wiedział jak skontaktować się z Samem. Jego komórka wciąż była poza zasięgiem i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. W zasadzie linie telefoniczne zostały zerwane, więc wątpił, by przed Wielkim Polowaniem dowiedział się z czym ma się zmierzyć. Był pewien, że to zbiorowisko myśliwych zostało zorganizowane nie przypadkowo. W mieście znajdowało się pełno przyjezdnych, a miejscowi starali się za wszelką cenę zapewnić im rozrywkę.
Stąd też znaleźli się w barze Casa jeszcze tego samego wieczoru, przemoczeni i zziębnięci. W mieście wciąż nie było prądu, ale to nie przeszkodziło staruszkom w przyniesieniu swojego bimbru i rozpaleniu kilku świec, przy których pili i śpiewali.
Dean po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuł się tak dobrze, gdy spróbował rodzinnej nalewki jednego z sąsiadów Castiela, który zresztą klepał Winchestera cały czas po ramieniu i uśmiechał się do niego tak szeroko, jakby miał ochotę zaprosić go na randkę. Dean nie był jednak jeszcze tak pijany, a facet wyglądał na dobrze ponad siedemdziesiąt lat.
Beth uwijała się pomiędzy stolikami z tacą pełną kieliszków i kufli, gdy Cas polerował szkło, dyskutując z jednym z obcych myśliwych, którzy zatrzymali się wzorem innych w namiocie nad potokiem. Burza oczywiście zepsuła ich kempingowe plany i Dean naprawdę nie winił nieznajomych za poszukiwanie innego lokum. Dziwił się wręcz, że wytrzymali tak długo.
Cas uśmiechał się szeroko do mężczyzny, odpowiadał bez skrępowania na pytania, a potem pochylił się nad ladą, spoglądając na faceta z góry. I Dean po prostu wiedział, że Castiel musiał mieć jakiś podest, bo niemożliwym było, żeby wydawał się taki wysoki. Właśnie miał zarzucić chłopakom od bimbru przynętę, gdy mężczyzna rozmawiający z Castielem opuszkiem palca pogładził rękę Casa, którą tamten opierał się o ladę. I chyba naprawdę wypił za dużo, bo Castiel wcale nie wyglądał na urażonego. Albo może Deanowi wydawało się, bo facet trzymał już rękę z dala od dłoni Casa.
- To dobry chłopak, ale straszny flirciarz – rzucił ktoś z półkola, w którym siedzieli i Dean poczuł, że ktoś wciska mu do rąk kolejny kieliszek.
- Cas? – zdziwił się, bo nie, ale za żadne skarby świata nie powiedziałby, że Castiel jest jednym z tych.
Chociaż z drugiej strony facet żywił niezdrowe uczucia do warzyw, zielonej herbaty i czystości. Podobnie jak Sam, ale Sam nie był gejem – to Dean wiedziałby. Stereotypy mogły się więc iść kopnąć w tyłek i Dean prawie zobaczył oczami wyobraźni suczą minę swojego brata, bo Sammy na pewno patrzyłby teraz na niego w taki sposób.
Trochę zastanawiało go dlaczego nikt go nie ostrzegł. I w zasadzie zachciało mu się śmiać, bo nikt też nie ostrzegł żadnej z tych ślicznotek napotkanych w barach, że bracia Winchester będą w mieście. A przynajmniej ten bardziej rozrywkowy brat.
Trochę zastanawiało go też czy Sam wiedział. Może już wtedy podczas śniadania, gdy Dean zwrócił uwagę Casowi, że jego herbata śmierdzi, Sammy myślał, że Dean jak zawsze wrednym dupkiem i pije całkiem do czegoś innego. W zasadzie teraz to nie miało znaczenia, bo zostali z Casem sami, a Sam siedział w jego samochodzie po drugiej stronie potoku.
- Są jakieś plusy – wymruczał Dean na wpółprzytomnie, wychylając kolejny kieliszek podejrzanie pachnącej substancji.
Cas jako jeden z nielicznych wiedział, że Winchesterowie nie sypiali ze sobą.
Geje w zasadzie byli fajni, zadecydował Dean, zwalając się na podłogę.

***

Kategorycznie nie powinien był pić. Chociaż to już zbyt daleko posunięty wniosek.
- Nie powinienem był pić tego świństwa – wymruczał na głos i od razu pożałował, bo poczuł się tak, jakby dwóch wendigo grało nim w siatkówkę.
- Woda i leki – powiedział Castiel.
Kategorycznie musiał być to głos Casa. Mężczyzna stał z boku ze szklanką w dłoni, którą podsuwał mu właśnie pod usta.
- Nie powinieneś był pić z Petem – przyznał Castiel, gdy upewnił się, że Dean wchłonął tabletkę, zapijając ją odpowiednią ilością wody.
Zaraz potem podsunął mu też nieotwartą butelkę, więc Winchester nie wstając z łóżka otworzył ją i na raz pochłonął pół.
Wendigo zaczęli grać nim w koszykówkę.
Nie wiedział czy to dobrze czy źle, ale mało go to w tej chwili obchodziło.
- Polowanie – wychrypiał, przypominając sobie.
- Opóźnione o jeden dzień. Wciąż pada – poinformował go Castiel. – Zjesz śniadanie? – spytał mężczyzna i okazało się to błędem.
Dean zerwał się z łóżka, zaskakując nawet siebie i popędził go łazienki.
- Tylko ani słowa Sammy’emu! – krzyknął znad toalety i w odpowiedzi usłyszał tylko zaskakująco przyjemny dla ucha śmiech.

***

Castiel zrobił zupę. Dean początkowo nie bardzo wiedział za co mężczyzna tak go kara, ale szybko zdał sobie sprawę, że to w zasadzie jedyna rzecz, którą jest w stanie przetrawić. Nie był pewien czym zaprawił się wcześniej, ale to nie mógł być czysty alkohol. Castiel zresztą postawił przed nim po obiedzie kieliszek czystej wódki i dopilnował, żeby Dean na pewno go wypił.
- Poczujesz się lepiej – obiecał mu Cas.
Dean nie poczuł się gorzej, a to już było wiele.
Ten wieczór spędzili poza barem. Miejscowi też musieli odchorować się przed wielkim dniem, więc pub został zamknięty do następnego dnia.
Cas zapalił kilka świeczek na parapecie w salonie, starając się jednak nie naruszyć linii soli i sięgnął po jedną z wielu książek z zastraszająco wielkiej biblioteczki. Dean nie bardzo wiedział co ze sobą począć, bo gapienie się w czarny ekran telewizora i cicha modlitwa o prąd raczej nie znajdowały się na czołowych miejscach listy ‘Jak spędzić wieczór’.
Z Samem zapewne zebraliby informacje i wyszukali na jego komputerze na co jutro zapolują.
Z Casem natomiast…
- Masz karty? – spytał Dean z nadzieją.
Castiel oderwał się od książki i spojrzał na niego wpółprzytomnie, a potem pokręcił przecząco głową.
- Puzzle? – próbował dalej Dean, ale Cas ponownie zaprzeczył.
- Szachy – zaproponował mężczyzna.
- Nie umiem w to grać. Co ty robisz całymi dniami? – zaciekawił się Winchester. – Znaczy jesteś z Nowego Jorku, musiałeś spędzać czas dość intensywnie, a teraz… - urwał rozkładając ręce bezradnie.
- Prowadzę bar, robię zamówienia, spotykam się z sąsiadami – wyliczył Castiel bez tchu. – Czytam…
- Dużo – zauważył kwaśno Dean.
Castiel uśmiechnął się krzywo.
- To źle? Sam też dużo czyta. W zasadzie dziwi mnie, że nie studiuje. To całkiem inteligentny chłopak – odparł mężczyzna i Dean zacisnął usta w wąską kreskę.
- W książkach nie ma wszystkich mądrości – stwierdził Winchester sucho.
- Akurat z tym bym polemizował – odparł szybko Cas.
- Użyłeś tego słowa specjalnie? – spytał Dean, przyglądając się teraz uważnie mężczyźnie.
Z kanapy, na której siedział nie widział dokładnie twarzy Castiela, ale coś mówiło mu, że toczą teraz jakąś dziwną grę. Nikt nie lubił być porównywany do Sama. Obaj byli doskonale różni, ale gdy Castiel to robił, to było jeszcze gorsze. Czuł się jak wtedy, gdy Sammy spotykał przez przypadek jednego z dawno niewidzianych kolegów z collegu’e i nagle tracił wątki w dyskusji. To był całkiem nieznany mu świat. Świat, który przypominał mu o wszystkim co stracił.
- W książkach nie ma wszystkiego – poprawiał się Dean. – Życie uczy o wiele więcej – wyjaśnił i Cas tym razem skinął głową. – I Sam wybierał się na studia, ale coś w naszym życiu się stało, i zrezygnował. Zrezygnował dla rodziny i dla mnie – dodał Winchester, trochę zaskakując samego siebie.
Cholernie też cieszył się, że nie ma tutaj Sama, tej cholernej dużej dziewczyny, bo Sammy powiedziałby mu, że mają moment, a Dean ich nie cierpiał. Cas wydawał się rozumieć, że wspominanie o chwilowej niepoczytalności emocjonalnej Deana jest niewskazane, bo po prostu odłożył książkę i sięgnął pod stolik, wyciągając niewielkiego drewniane pudełko.
- Szachy? – spytał mężczyzna.
- Czy w to da się grać hazardowo? – odparł pytaniem Dean.

***

Dean nienawidził szachów – to było oficjalne. Każda z figur wykonywała inne ruchy. A jedyne, które ruszały się tak samo, te małe, stracił w ciągu pierwszych minut. Castiel kategorycznie był jakimś demonicznym nasieniem, bo nie dał mu forów, a przecież jako początkującemu, na pewno należało mu się coś takiego.
W którymś punkcie wieczoru na stoliku pojawiło się wino i więcej świec, aby mogli cokolwiek dostrzec w tym mroku. I Dean nie mógł pozbyć się wrażenia, że Cas ma przyjemnie foremną twarz. Nie była za duża i gładka. Nie wydawała się dziecięca jak czasami twarz Sama. Wyglądała na całkowicie męską z delikatnie zarysowanymi kościami policzkowymi i pojawiającym się zarostem.
- Szach i mat – oznajmił mu mężczyzna, ruszając czymś spiczastym.
Dean dopiero teraz zorientował się, że mógł zostać okłamany, jeśli chodziło o zasady, ale nie miał tego jak sprawdzić.
- Cholera – warknął zirytowany, wysuwając na stół kolejny banknot. – To niemożliwe, żebyś był to tak dobry. Ja jestem mistrzem we wszystkie gry hazardowe – oznajmił mu z pewnością siebie.
Castiel nie wyglądał na kogoś pod wrażeniem.
- W tej dziwnej komunie, w której się wychowywaliście, nie było szachów? – Mężczyzna udał zmartwionego.
- Nie wychowywaliśmy się w komunie – warknął Dean. – Ojciec pracował zawsze w trasie i od śmierci mamy to ja zajmowałem się Samem, więc możemy śmiało przyznać, że świetnie go wychowałem od kiedy jest materiałem na studenta – sarknął i upił kolejny łyk wina.
Cas oczywiście wyciągnął kieliszki i nie pili alkoholu prosto z butelki, jak Dean miał w zwyczaju.
- Przepraszam za tą uwagę wcześniej. Jesteś po prostu… - zaczął Castiel i urwał gestykulując w powietrzu.
- Nieukiem – podpowiedział Dean i Cas skrzywił się.
- Nie.
- Idiotą – celował dalej Dean, bo Sammy nazywał go tak tyle razy, że nawet by się nie zdziwił.
- Intensywny – powiedział w końcu Cas.
Dean zmarszczył brwi.
- Co to w ogóle znaczy? – zdziwił się Winchester.
- Czuję się przy tobie tak, jakbym powinien się wstydzić, że umiem czytać – przyznał Castiel, a potem zaczął się śmiać, gdy zorientował się jak to brzmi. – Widziałem jak Sam chodzi wokół ciebie na palcach, żeby czasem nie powiedzieć czegoś… niemęskiego… Jak wymyj ręce przed jedzeniem albo nie zakładaj butów na stolik – dodał Castiel.
- Nie położyłem butów na twoim stoliku – zaperzył się Dean. – W zasadzie cały twój dom jest niedotykalski. Człowiek się boi iść do kibla, bo wiesz… Tam się robi brudne rzeczy – wyszeptał Dean, starając się brzmieć tak, jakby zdradzał największą na świecie tajemnicę.
I Castiel czknął rozbawiony, rozlewając na szachownicę wino.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 20:39, 03 Gru 2015 Powrót do góry

część 3 :)



Dean wiedział, że zachowuje się jak dupek, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie czuł się przy Castielu zbyt swobodnie odkąd tylko przyjechali. Nie chodziło tylko o początek ich znajomości, ale przede wszystkim o to, że mężczyzna zdawał się nie do ruszenia. Nie zirytowało go ewidentne wtrącanie Deana, ani to, że obraził jego osobę w zasadzie. Nawet Sam nazywał go chociaż dupkiem za mniejsze rzeczy.
Poza tym Castiel dziwnie pachniał. Nie było to całkiem mydło, którego używał, a które Dean już sprawdził. To było po prostu coś czystego i nieuchwytnego. Castiel pachniał trochę jak Sam, gdy był dzieckiem i to sprawiało, że Winchester od razu stawiał się w roli jego opiekuna.
Dean nie miał zamiaru oczywiście nikomu tego powiedzieć. Oczyma wyobraźni widział już minę Sama i słyszał jego śmiech, gdy brat wypomniałby mu instynkt macierzyński i zasugerował, że Dean być może w pewnym momencie swojego niepełnego rozwoju wyhodował sobie macicę. Nie łatwiej też było unikać Casa w domu, gdzie w tej chwili mieszkało ich tylko dwóch, a deszcz uniemożliwił jakąkolwiek wycieczkę.
Chcąc nie chcąc Dean w końcu zszedł na obiad i zastał Castiela pichcącego w kuchni. Nie bez zadowolenia dostrzegł w piekarniku ciasto.
- Przepraszam za wcześniej – zaczął.
Cholera, to Sam był od tego emocjonalnego gówna.
Castiel skinął głową i wrócił do metodycznego krojenia czegoś co było zielone, więc to musiała być zemsta na Deanie, bo Winchester nie cierpiał warzyw. Przez chwilę milczeli wsłuchując się w deszcz uderzający o blachę. Było wczesne popołudnie, ale w całym domu świeciło się światło. Przez ciężkie chmury nie prześlizgiwał się ani jeden promień słońca.
- Zerwało już dwa mosty – poinformował go Cas.
- Sam pewnie został w Potterville, chociaż jutro spróbuje się do nas przebić – odparł Dean.
Cas powrócił do przygotowywania sałatki, wciąż odwrócony do Winchestera plecami.
- Co skłoniło cię do przenosin na takie… pustkowie? – Tym razem to Dean zaczął.
- Pamela przekonała mnie, że Nowy York nie jest odpowiednim dla mnie miejscem – wyjaśnił enigmatycznie. – Zasugerowała mi, że zbyt wielu ludzi manipuluje mną i jeśli zależy mi na szczęściu powinienem się ukryć, a ono samo mnie znajdzie – dodał i odwrócił się z lekkim uśmiechem. – To brzmi naiwnie, ale szczerze powiedziawszy wydawało mi się, że Pam próbuje mnie przenieść na prowincję, bo się o mnie boi. Ten cały znak na łopatce… - Zmarszczył brwi. – Zaniepokoił ją. I była na tyle przekonująca, że wycelowałem palcem w mapę i przeniosłem się do Dimondale.
- Tak, Pamela potrafi być przekonująca, gdy tego chce – odparł Winchester.
Ulewa przybierała na sile i Dean nie mógł pozbyć się wrażenia, że deszcz został magicznie wywołany. Wciąż nie było energii elektrycznej, ale Castiel najwyraźniej był przygotowany na taką ewentualność, bo na stole stała niewielka kempingowa kuchenka na butlę, której zamierzał użyć do zrobienia obiadu.
Kolejna błyskawica przecięła niebo i Winchester zmełł w ustach przekleństwo.
- Jeśli będzie tak padać, to z polowania raczej nici – podjął i Castiel podniósł głowę znad deski do krojenia.
- Przeważnie przestaje tuż przed polowaniem – poinformował go mężczyzna.
Oczywiście przez ostatnie kilkadziesiąt lat nikt nie widział w tym nic dziwnego. Burza, która odcina miasteczko, zaginieni i polowanie, które jest urządzane w tym czasie. Winchester zaczął się już zastanawiać czy czasem miejscowi nie oddali się pod opiekę jakiemuś starożytnemu bóstwu. Starożytne bóstwa były kategorycznie najgorsze. Butne i brutalne jak w wiekach, w których siali grozę. Dean nigdy nie preferował męczenia swoich wrogów. Wyjątek oczywiście stanowiły demony, jeśli tylko posiadały informacje, które mogły im pomóc w innym polowaniu.
- Dom jest odpowiednio zabezpieczony przed wilgocią? – spytał nagle Winchester, gdy do głowy przyszedł mu niebanalny pomysł.
Jednak Sammy nie miał monopolu na objawienia, jak się okazało.
- Impregnat do drewna, jakiś lakier. Nie znam się na tych sprawach. Matka Beth poleciła mi specjalistę w tej dziedzinie i on dba o to, żeby dach nie zawalił mi się na głowę – wytłumaczył Castiel bez żenady.
- Wiesz, za starych czasów mój ojciec zawsze wysypywał sól na parapetach. Ona wyciągała wilgoć, więc drewno nie nabierało wody. Nie pojawiał się grzyb i tak dalej – zaczął Dean konwersacyjnym tonem, starając się za wszelką cenę nie wyglądać podejrzanie.
Castiel jednak spojrzał na niego z zamyśleniem i ugryzł kawałek marchewki. Winchester jak zahipnotyzowany obserwował jak wyglądające na miękkie usta zaciskają się i poruszają, gdy Cas gryzł dokładnie warzywo. Czuł się trochę jak idiota, bo marchewki też nie cierpiał, a Castiel wciąż świdrował go wzrokiem.
- Nie sądzisz, że ten facet, który zajmuje się domem, powiedziałby mi o tym? – spytał Cas.
- Nie sądzisz, że ten facet, który zajmuje się domem, chce wyciągnąć od ciebie jak najwięcej kasy? – odpowiedział pytaniem Dean i zaryzykował kradzież plasterka marchewki.
W zasadzie Sam jadł warzywa i wyrósł na bardzo wysokiego, więc coś mogło w tym być.
- Możliwe, że masz rację – przyznał Castiel, wracając do przerwanego zajęcia. – I pewnie masz wprawę w rozsypywaniu soli po parapetach – dodał, zerkając na niego z ukosa.
Dean przypomniał sobie niemal natychmiast wszystkie narzekania na temat zniszczeń w domu. Castiel oczywiście pewnie już nie raz po wyjeździe innych łowców sprzątał sól z podłóg i parapetów. Mężczyzna coś sugerował, wciąż badał i Dean trochę przez to czuł się nieswojo. Cas łowił informacje od początku ich przyjazdu, wykradał je jedna po drugiej, ale wciąż nie wiązał ich w całość. Niewielu ludzi potrafiło, a ci, którzy bezpośrednio nie stanęli złu na drodze, potrzebowali dowodów. Cokolwiek wymazało pamięć Castiela jednak wzbudziło w nim też przemożną ciekawość, a koniec końców to ona mogła stać się dla mężczyzny zgubna. Pamela poświęciła swój wzrok, żeby go ochronić, więc Dean westchnął cierpiętniczo i przewrócił teatralnie oczami.
- Sól chroni też od złych duchów – przyznał całkiem szczerze i Cas oczywiście popatrzył na niego politowaniem.
- Dziwni jesteście – skwitował mężczyzna, dorzucając do garnka brukselki.
- Ale będę mógł rozsypać na oknach sól? – upewnił się Dean.
- Cokolwiek pozwoli ci spać spokojnie – zakpił Castiel.

***

Dimondale było nudnym miastem. Dean prawie żałował, że nie zostało pochłonięte przez strumienie, które oblewały je z każdej strony. Wtedy przynajmniej może pelętałyby się po nim jakieś duchy. Z powodu powodzi, odwołano zajęcia w szkole i Beth przyniosła im ciasto. Była tak przemoknięta, że Cas nakrzyczał na nią, oskarżając o niewiarygodną głupotę. Kto w końcu wychodził w taką pogodę?
Dean nie przejął się zbytnio. W końcu miał ciasto, a to prawie rozpromieniło jego dzień.
Dean nie bardzo wiedział jak skontaktować się z Samem. Jego komórka wciąż była poza zasięgiem i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. W zasadzie linie telefoniczne zostały zerwane, więc wątpił, by przed Wielkim Polowaniem dowiedział się z czym ma się zmierzyć. Był pewien, że to zbiorowisko myśliwych zostało zorganizowane nie przypadkowo. W mieście znajdowało się pełno przyjezdnych, a miejscowi starali się za wszelką cenę zapewnić im rozrywkę.
Stąd też znaleźli się w barze Casa jeszcze tego samego wieczoru, przemoczeni i zziębnięci. W mieście wciąż nie było prądu, ale to nie przeszkodziło staruszkom w przyniesieniu swojego bimbru i rozpaleniu kilku świec, przy których pili i śpiewali.
Dean po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuł się tak dobrze, gdy spróbował rodzinnej nalewki jednego z sąsiadów Castiela, który zresztą klepał Winchestera cały czas po ramieniu i uśmiechał się do niego tak szeroko, jakby miał ochotę zaprosić go na randkę. Dean nie był jednak jeszcze tak pijany, a facet wyglądał na dobrze ponad siedemdziesiąt lat.
Beth uwijała się pomiędzy stolikami z tacą pełną kieliszków i kufli, gdy Cas polerował szkło, dyskutując z jednym z obcych myśliwych, którzy zatrzymali się wzorem innych w namiocie nad potokiem. Burza oczywiście zepsuła ich kempingowe plany i Dean naprawdę nie winił nieznajomych za poszukiwanie innego lokum. Dziwił się wręcz, że wytrzymali tak długo.
Cas uśmiechał się szeroko do mężczyzny, odpowiadał bez skrępowania na pytania, a potem pochylił się nad ladą, spoglądając na faceta z góry. I Dean po prostu wiedział, że Castiel musiał mieć jakiś podest, bo niemożliwym było, żeby wydawał się taki wysoki. Właśnie miał zarzucić chłopakom od bimbru przynętę, gdy mężczyzna rozmawiający z Castielem opuszkiem palca pogładził rękę Casa, którą tamten opierał się o ladę. I chyba naprawdę wypił za dużo, bo Castiel wcale nie wyglądał na urażonego. Albo może Deanowi wydawało się, bo facet trzymał już rękę z dala od dłoni Casa.
- To dobry chłopak, ale straszny flirciarz – rzucił ktoś z półkola, w którym siedzieli i Dean poczuł, że ktoś wciska mu do rąk kolejny kieliszek.
- Cas? – zdziwił się, bo nie, ale za żadne skarby świata nie powiedziałby, że Castiel jest jednym z tych.
Chociaż z drugiej strony facet żywił niezdrowe uczucia do warzyw, zielonej herbaty i czystości. Podobnie jak Sam, ale Sam nie był gejem – to Dean wiedziałby. Stereotypy mogły się więc iść kopnąć w tyłek i Dean prawie zobaczył oczami wyobraźni suczą minę swojego brata, bo Sammy na pewno patrzyłby teraz na niego w taki sposób.
Trochę zastanawiało go dlaczego nikt go nie ostrzegł. I w zasadzie zachciało mu się śmiać, bo nikt też nie ostrzegł żadnej z tych ślicznotek napotkanych w barach, że bracia Winchester będą w mieście. A przynajmniej ten bardziej rozrywkowy brat.
Trochę zastanawiało go też czy Sam wiedział. Może już wtedy podczas śniadania, gdy Dean zwrócił uwagę Casowi, że jego herbata śmierdzi, Sammy myślał, że Dean jak zawsze wrednym dupkiem i pije całkiem do czegoś innego. W zasadzie teraz to nie miało znaczenia, bo zostali z Casem sami, a Sam siedział w jego samochodzie po drugiej stronie potoku.
- Są jakieś plusy – wymruczał Dean na wpółprzytomnie, wychylając kolejny kieliszek podejrzanie pachnącej substancji.
Cas jako jeden z nielicznych wiedział, że Winchesterowie nie sypiali ze sobą.
Geje w zasadzie byli fajni, zadecydował Dean, zwalając się na podłogę.

***

Kategorycznie nie powinien był pić. Chociaż to już zbyt daleko posunięty wniosek.
- Nie powinienem był pić tego świństwa – wymruczał na głos i od razu pożałował, bo poczuł się tak, jakby dwóch wendigo grało nim w siatkówkę.
- Woda i leki – powiedział Castiel.
Kategorycznie musiał być to głos Casa. Mężczyzna stał z boku ze szklanką w dłoni, którą podsuwał mu właśnie pod usta.
- Nie powinieneś był pić z Petem – przyznał Castiel, gdy upewnił się, że Dean wchłonął tabletkę, zapijając ją odpowiednią ilością wody.
Zaraz potem podsunął mu też nieotwartą butelkę, więc Winchester nie wstając z łóżka otworzył ją i na raz pochłonął pół.
Wendigo zaczęli grać nim w koszykówkę.
Nie wiedział czy to dobrze czy źle, ale mało go to w tej chwili obchodziło.
- Polowanie – wychrypiał, przypominając sobie.
- Opóźnione o jeden dzień. Wciąż pada – poinformował go Castiel. – Zjesz śniadanie? – spytał mężczyzna i okazało się to błędem.
Dean zerwał się z łóżka, zaskakując nawet siebie i popędził go łazienki.
- Tylko ani słowa Sammy’emu! – krzyknął znad toalety i w odpowiedzi usłyszał tylko zaskakująco przyjemny dla ucha śmiech.

***

Castiel zrobił zupę. Dean początkowo nie bardzo wiedział za co mężczyzna tak go kara, ale szybko zdał sobie sprawę, że to w zasadzie jedyna rzecz, którą jest w stanie przetrawić. Nie był pewien czym zaprawił się wcześniej, ale to nie mógł być czysty alkohol. Castiel zresztą postawił przed nim po obiedzie kieliszek czystej wódki i dopilnował, żeby Dean na pewno go wypił.
- Poczujesz się lepiej – obiecał mu Cas.
Dean nie poczuł się gorzej, a to już było wiele.
Ten wieczór spędzili poza barem. Miejscowi też musieli odchorować się przed wielkim dniem, więc pub został zamknięty do następnego dnia.
Cas zapalił kilka świeczek na parapecie w salonie, starając się jednak nie naruszyć linii soli i sięgnął po jedną z wielu książek z zastraszająco wielkiej biblioteczki. Dean nie bardzo wiedział co ze sobą począć, bo gapienie się w czarny ekran telewizora i cicha modlitwa o prąd raczej nie znajdowały się na czołowych miejscach listy ‘Jak spędzić wieczór’.
Z Samem zapewne zebraliby informacje i wyszukali na jego komputerze na co jutro zapolują.
Z Casem natomiast…
- Masz karty? – spytał Dean z nadzieją.
Castiel oderwał się od książki i spojrzał na niego wpółprzytomnie, a potem pokręcił przecząco głową.
- Puzzle? – próbował dalej Dean, ale Cas ponownie zaprzeczył.
- Szachy – zaproponował mężczyzna.
- Nie umiem w to grać. Co ty robisz całymi dniami? – zaciekawił się Winchester. – Znaczy jesteś z Nowego Jorku, musiałeś spędzać czas dość intensywnie, a teraz… - urwał rozkładając ręce bezradnie.
- Prowadzę bar, robię zamówienia, spotykam się z sąsiadami – wyliczył Castiel bez tchu. – Czytam…
- Dużo – zauważył kwaśno Dean.
Castiel uśmiechnął się krzywo.
- To źle? Sam też dużo czyta. W zasadzie dziwi mnie, że nie studiuje. To całkiem inteligentny chłopak – odparł mężczyzna i Dean zacisnął usta w wąską kreskę.
- W książkach nie ma wszystkich mądrości – stwierdził Winchester sucho.
- Akurat z tym bym polemizował – odparł szybko Cas.
- Użyłeś tego słowa specjalnie? – spytał Dean, przyglądając się teraz uważnie mężczyźnie.
Z kanapy, na której siedział nie widział dokładnie twarzy Castiela, ale coś mówiło mu, że toczą teraz jakąś dziwną grę. Nikt nie lubił być porównywany do Sama. Obaj byli doskonale różni, ale gdy Castiel to robił, to było jeszcze gorsze. Czuł się jak wtedy, gdy Sammy spotykał przez przypadek jednego z dawno niewidzianych kolegów z collegu’e i nagle tracił wątki w dyskusji. To był całkiem nieznany mu świat. Świat, który przypominał mu o wszystkim co stracił.
- W książkach nie ma wszystkiego – poprawiał się Dean. – Życie uczy o wiele więcej – wyjaśnił i Cas tym razem skinął głową. – I Sam wybierał się na studia, ale coś w naszym życiu się stało, i zrezygnował. Zrezygnował dla rodziny i dla mnie – dodał Winchester, trochę zaskakując samego siebie.
Cholernie też cieszył się, że nie ma tutaj Sama, tej cholernej dużej dziewczyny, bo Sammy powiedziałby mu, że mają moment, a Dean ich nie cierpiał. Cas wydawał się rozumieć, że wspominanie o chwilowej niepoczytalności emocjonalnej Deana jest niewskazane, bo po prostu odłożył książkę i sięgnął pod stolik, wyciągając niewielkiego drewniane pudełko.
- Szachy? – spytał mężczyzna.
- Czy w to da się grać hazardowo? – odparł pytaniem Dean.

***

Dean nienawidził szachów – to było oficjalne. Każda z figur wykonywała inne ruchy. A jedyne, które ruszały się tak samo, te małe, stracił w ciągu pierwszych minut. Castiel kategorycznie był jakimś demonicznym nasieniem, bo nie dał mu forów, a przecież jako początkującemu, na pewno należało mu się coś takiego.
W którymś punkcie wieczoru na stoliku pojawiło się wino i więcej świec, aby mogli cokolwiek dostrzec w tym mroku. I Dean nie mógł pozbyć się wrażenia, że Cas ma przyjemnie foremną twarz. Nie była za duża i gładka. Nie wydawała się dziecięca jak czasami twarz Sama. Wyglądała na całkowicie męską z delikatnie zarysowanymi kościami policzkowymi i pojawiającym się zarostem.
- Szach i mat – oznajmił mu mężczyzna, ruszając czymś spiczastym.
Dean dopiero teraz zorientował się, że mógł zostać okłamany, jeśli chodziło o zasady, ale nie miał tego jak sprawdzić.
- Cholera – warknął zirytowany, wysuwając na stół kolejny banknot. – To niemożliwe, żebyś był to tak dobry. Ja jestem mistrzem we wszystkie gry hazardowe – oznajmił mu z pewnością siebie.
Castiel nie wyglądał na kogoś pod wrażeniem.
- W tej dziwnej komunie, w której się wychowywaliście, nie było szachów? – Mężczyzna udał zmartwionego.
- Nie wychowywaliśmy się w komunie – warknął Dean. – Ojciec pracował zawsze w trasie i od śmierci mamy to ja zajmowałem się Samem, więc możemy śmiało przyznać, że świetnie go wychowałem od kiedy jest materiałem na studenta – sarknął i upił kolejny łyk wina.
Cas oczywiście wyciągnął kieliszki i nie pili alkoholu prosto z butelki, jak Dean miał w zwyczaju.
- Przepraszam za tą uwagę wcześniej. Jesteś po prostu… - zaczął Castiel i urwał gestykulując w powietrzu.
- Nieukiem – podpowiedział Dean i Cas skrzywił się.
- Nie.
- Idiotą – celował dalej Dean, bo Sammy nazywał go tak tyle razy, że nawet by się nie zdziwił.
- Intensywny – powiedział w końcu Cas.
Dean zmarszczył brwi.
- Co to w ogóle znaczy? – zdziwił się Winchester.
- Czuję się przy tobie tak, jakbym powinien się wstydzić, że umiem czytać – przyznał Castiel, a potem zaczął się śmiać, gdy zorientował się jak to brzmi. – Widziałem jak Sam chodzi wokół ciebie na palcach, żeby czasem nie powiedzieć czegoś… niemęskiego… Jak wymyj ręce przed jedzeniem albo nie zakładaj butów na stolik – dodał Castiel.
- Nie położyłem butów na twoim stoliku – zaperzył się Dean. – W zasadzie cały twój dom jest niedotykalski. Człowiek się boi iść do kibla, bo wiesz… Tam się robi brudne rzeczy – wyszeptał Dean, starając się brzmieć tak, jakby zdradzał największą na świecie tajemnicę.
I Castiel czknął rozbawiony, rozlewając na szachownicę wino.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 20:40, 03 Gru 2015 Powrót do góry

część 3 :)



Dean wiedział, że zachowuje się jak dupek, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie czuł się przy Castielu zbyt swobodnie odkąd tylko przyjechali. Nie chodziło tylko o początek ich znajomości, ale przede wszystkim o to, że mężczyzna zdawał się nie do ruszenia. Nie zirytowało go ewidentne wtrącanie Deana, ani to, że obraził jego osobę w zasadzie. Nawet Sam nazywał go chociaż dupkiem za mniejsze rzeczy.
Poza tym Castiel dziwnie pachniał. Nie było to całkiem mydło, którego używał, a które Dean już sprawdził. To było po prostu coś czystego i nieuchwytnego. Castiel pachniał trochę jak Sam, gdy był dzieckiem i to sprawiało, że Winchester od razu stawiał się w roli jego opiekuna.
Dean nie miał zamiaru oczywiście nikomu tego powiedzieć. Oczyma wyobraźni widział już minę Sama i słyszał jego śmiech, gdy brat wypomniałby mu instynkt macierzyński i zasugerował, że Dean być może w pewnym momencie swojego niepełnego rozwoju wyhodował sobie macicę. Nie łatwiej też było unikać Casa w domu, gdzie w tej chwili mieszkało ich tylko dwóch, a deszcz uniemożliwił jakąkolwiek wycieczkę.
Chcąc nie chcąc Dean w końcu zszedł na obiad i zastał Castiela pichcącego w kuchni. Nie bez zadowolenia dostrzegł w piekarniku ciasto.
- Przepraszam za wcześniej – zaczął.
Cholera, to Sam był od tego emocjonalnego gówna.
Castiel skinął głową i wrócił do metodycznego krojenia czegoś co było zielone, więc to musiała być zemsta na Deanie, bo Winchester nie cierpiał warzyw. Przez chwilę milczeli wsłuchując się w deszcz uderzający o blachę. Było wczesne popołudnie, ale w całym domu świeciło się światło. Przez ciężkie chmury nie prześlizgiwał się ani jeden promień słońca.
- Zerwało już dwa mosty – poinformował go Cas.
- Sam pewnie został w Potterville, chociaż jutro spróbuje się do nas przebić – odparł Dean.
Cas powrócił do przygotowywania sałatki, wciąż odwrócony do Winchestera plecami.
- Co skłoniło cię do przenosin na takie… pustkowie? – Tym razem to Dean zaczął.
- Pamela przekonała mnie, że Nowy York nie jest odpowiednim dla mnie miejscem – wyjaśnił enigmatycznie. – Zasugerowała mi, że zbyt wielu ludzi manipuluje mną i jeśli zależy mi na szczęściu powinienem się ukryć, a ono samo mnie znajdzie – dodał i odwrócił się z lekkim uśmiechem. – To brzmi naiwnie, ale szczerze powiedziawszy wydawało mi się, że Pam próbuje mnie przenieść na prowincję, bo się o mnie boi. Ten cały znak na łopatce… - Zmarszczył brwi. – Zaniepokoił ją. I była na tyle przekonująca, że wycelowałem palcem w mapę i przeniosłem się do Dimondale.
- Tak, Pamela potrafi być przekonująca, gdy tego chce – odparł Winchester.
Ulewa przybierała na sile i Dean nie mógł pozbyć się wrażenia, że deszcz został magicznie wywołany. Wciąż nie było energii elektrycznej, ale Castiel najwyraźniej był przygotowany na taką ewentualność, bo na stole stała niewielka kempingowa kuchenka na butlę, której zamierzał użyć do zrobienia obiadu.
Kolejna błyskawica przecięła niebo i Winchester zmełł w ustach przekleństwo.
- Jeśli będzie tak padać, to z polowania raczej nici – podjął i Castiel podniósł głowę znad deski do krojenia.
- Przeważnie przestaje tuż przed polowaniem – poinformował go mężczyzna.
Oczywiście przez ostatnie kilkadziesiąt lat nikt nie widział w tym nic dziwnego. Burza, która odcina miasteczko, zaginieni i polowanie, które jest urządzane w tym czasie. Winchester zaczął się już zastanawiać czy czasem miejscowi nie oddali się pod opiekę jakiemuś starożytnemu bóstwu. Starożytne bóstwa były kategorycznie najgorsze. Butne i brutalne jak w wiekach, w których siali grozę. Dean nigdy nie preferował męczenia swoich wrogów. Wyjątek oczywiście stanowiły demony, jeśli tylko posiadały informacje, które mogły im pomóc w innym polowaniu.
- Dom jest odpowiednio zabezpieczony przed wilgocią? – spytał nagle Winchester, gdy do głowy przyszedł mu niebanalny pomysł.
Jednak Sammy nie miał monopolu na objawienia, jak się okazało.
- Impregnat do drewna, jakiś lakier. Nie znam się na tych sprawach. Matka Beth poleciła mi specjalistę w tej dziedzinie i on dba o to, żeby dach nie zawalił mi się na głowę – wytłumaczył Castiel bez żenady.
- Wiesz, za starych czasów mój ojciec zawsze wysypywał sól na parapetach. Ona wyciągała wilgoć, więc drewno nie nabierało wody. Nie pojawiał się grzyb i tak dalej – zaczął Dean konwersacyjnym tonem, starając się za wszelką cenę nie wyglądać podejrzanie.
Castiel jednak spojrzał na niego z zamyśleniem i ugryzł kawałek marchewki. Winchester jak zahipnotyzowany obserwował jak wyglądające na miękkie usta zaciskają się i poruszają, gdy Cas gryzł dokładnie warzywo. Czuł się trochę jak idiota, bo marchewki też nie cierpiał, a Castiel wciąż świdrował go wzrokiem.
- Nie sądzisz, że ten facet, który zajmuje się domem, powiedziałby mi o tym? – spytał Cas.
- Nie sądzisz, że ten facet, który zajmuje się domem, chce wyciągnąć od ciebie jak najwięcej kasy? – odpowiedział pytaniem Dean i zaryzykował kradzież plasterka marchewki.
W zasadzie Sam jadł warzywa i wyrósł na bardzo wysokiego, więc coś mogło w tym być.
- Możliwe, że masz rację – przyznał Castiel, wracając do przerwanego zajęcia. – I pewnie masz wprawę w rozsypywaniu soli po parapetach – dodał, zerkając na niego z ukosa.
Dean przypomniał sobie niemal natychmiast wszystkie narzekania na temat zniszczeń w domu. Castiel oczywiście pewnie już nie raz po wyjeździe innych łowców sprzątał sól z podłóg i parapetów. Mężczyzna coś sugerował, wciąż badał i Dean trochę przez to czuł się nieswojo. Cas łowił informacje od początku ich przyjazdu, wykradał je jedna po drugiej, ale wciąż nie wiązał ich w całość. Niewielu ludzi potrafiło, a ci, którzy bezpośrednio nie stanęli złu na drodze, potrzebowali dowodów. Cokolwiek wymazało pamięć Castiela jednak wzbudziło w nim też przemożną ciekawość, a koniec końców to ona mogła stać się dla mężczyzny zgubna. Pamela poświęciła swój wzrok, żeby go ochronić, więc Dean westchnął cierpiętniczo i przewrócił teatralnie oczami.
- Sól chroni też od złych duchów – przyznał całkiem szczerze i Cas oczywiście popatrzył na niego politowaniem.
- Dziwni jesteście – skwitował mężczyzna, dorzucając do garnka brukselki.
- Ale będę mógł rozsypać na oknach sól? – upewnił się Dean.
- Cokolwiek pozwoli ci spać spokojnie – zakpił Castiel.

***

Dimondale było nudnym miastem. Dean prawie żałował, że nie zostało pochłonięte przez strumienie, które oblewały je z każdej strony. Wtedy przynajmniej może pelętałyby się po nim jakieś duchy. Z powodu powodzi, odwołano zajęcia w szkole i Beth przyniosła im ciasto. Była tak przemoknięta, że Cas nakrzyczał na nią, oskarżając o niewiarygodną głupotę. Kto w końcu wychodził w taką pogodę?
Dean nie przejął się zbytnio. W końcu miał ciasto, a to prawie rozpromieniło jego dzień.
Dean nie bardzo wiedział jak skontaktować się z Samem. Jego komórka wciąż była poza zasięgiem i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. W zasadzie linie telefoniczne zostały zerwane, więc wątpił, by przed Wielkim Polowaniem dowiedział się z czym ma się zmierzyć. Był pewien, że to zbiorowisko myśliwych zostało zorganizowane nie przypadkowo. W mieście znajdowało się pełno przyjezdnych, a miejscowi starali się za wszelką cenę zapewnić im rozrywkę.
Stąd też znaleźli się w barze Casa jeszcze tego samego wieczoru, przemoczeni i zziębnięci. W mieście wciąż nie było prądu, ale to nie przeszkodziło staruszkom w przyniesieniu swojego bimbru i rozpaleniu kilku świec, przy których pili i śpiewali.
Dean po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuł się tak dobrze, gdy spróbował rodzinnej nalewki jednego z sąsiadów Castiela, który zresztą klepał Winchestera cały czas po ramieniu i uśmiechał się do niego tak szeroko, jakby miał ochotę zaprosić go na randkę. Dean nie był jednak jeszcze tak pijany, a facet wyglądał na dobrze ponad siedemdziesiąt lat.
Beth uwijała się pomiędzy stolikami z tacą pełną kieliszków i kufli, gdy Cas polerował szkło, dyskutując z jednym z obcych myśliwych, którzy zatrzymali się wzorem innych w namiocie nad potokiem. Burza oczywiście zepsuła ich kempingowe plany i Dean naprawdę nie winił nieznajomych za poszukiwanie innego lokum. Dziwił się wręcz, że wytrzymali tak długo.
Cas uśmiechał się szeroko do mężczyzny, odpowiadał bez skrępowania na pytania, a potem pochylił się nad ladą, spoglądając na faceta z góry. I Dean po prostu wiedział, że Castiel musiał mieć jakiś podest, bo niemożliwym było, żeby wydawał się taki wysoki. Właśnie miał zarzucić chłopakom od bimbru przynętę, gdy mężczyzna rozmawiający z Castielem opuszkiem palca pogładził rękę Casa, którą tamten opierał się o ladę. I chyba naprawdę wypił za dużo, bo Castiel wcale nie wyglądał na urażonego. Albo może Deanowi wydawało się, bo facet trzymał już rękę z dala od dłoni Casa.
- To dobry chłopak, ale straszny flirciarz – rzucił ktoś z półkola, w którym siedzieli i Dean poczuł, że ktoś wciska mu do rąk kolejny kieliszek.
- Cas? – zdziwił się, bo nie, ale za żadne skarby świata nie powiedziałby, że Castiel jest jednym z tych.
Chociaż z drugiej strony facet żywił niezdrowe uczucia do warzyw, zielonej herbaty i czystości. Podobnie jak Sam, ale Sam nie był gejem – to Dean wiedziałby. Stereotypy mogły się więc iść kopnąć w tyłek i Dean prawie zobaczył oczami wyobraźni suczą minę swojego brata, bo Sammy na pewno patrzyłby teraz na niego w taki sposób.
Trochę zastanawiało go dlaczego nikt go nie ostrzegł. I w zasadzie zachciało mu się śmiać, bo nikt też nie ostrzegł żadnej z tych ślicznotek napotkanych w barach, że bracia Winchester będą w mieście. A przynajmniej ten bardziej rozrywkowy brat.
Trochę zastanawiało go też czy Sam wiedział. Może już wtedy podczas śniadania, gdy Dean zwrócił uwagę Casowi, że jego herbata śmierdzi, Sammy myślał, że Dean jak zawsze wrednym dupkiem i pije całkiem do czegoś innego. W zasadzie teraz to nie miało znaczenia, bo zostali z Casem sami, a Sam siedział w jego samochodzie po drugiej stronie potoku.
- Są jakieś plusy – wymruczał Dean na wpółprzytomnie, wychylając kolejny kieliszek podejrzanie pachnącej substancji.
Cas jako jeden z nielicznych wiedział, że Winchesterowie nie sypiali ze sobą.
Geje w zasadzie byli fajni, zadecydował Dean, zwalając się na podłogę.

***

Kategorycznie nie powinien był pić. Chociaż to już zbyt daleko posunięty wniosek.
- Nie powinienem był pić tego świństwa – wymruczał na głos i od razu pożałował, bo poczuł się tak, jakby dwóch wendigo grało nim w siatkówkę.
- Woda i leki – powiedział Castiel.
Kategorycznie musiał być to głos Casa. Mężczyzna stał z boku ze szklanką w dłoni, którą podsuwał mu właśnie pod usta.
- Nie powinieneś był pić z Petem – przyznał Castiel, gdy upewnił się, że Dean wchłonął tabletkę, zapijając ją odpowiednią ilością wody.
Zaraz potem podsunął mu też nieotwartą butelkę, więc Winchester nie wstając z łóżka otworzył ją i na raz pochłonął pół.
Wendigo zaczęli grać nim w koszykówkę.
Nie wiedział czy to dobrze czy źle, ale mało go to w tej chwili obchodziło.
- Polowanie – wychrypiał, przypominając sobie.
- Opóźnione o jeden dzień. Wciąż pada – poinformował go Castiel. – Zjesz śniadanie? – spytał mężczyzna i okazało się to błędem.
Dean zerwał się z łóżka, zaskakując nawet siebie i popędził go łazienki.
- Tylko ani słowa Sammy’emu! – krzyknął znad toalety i w odpowiedzi usłyszał tylko zaskakująco przyjemny dla ucha śmiech.

***

Castiel zrobił zupę. Dean początkowo nie bardzo wiedział za co mężczyzna tak go kara, ale szybko zdał sobie sprawę, że to w zasadzie jedyna rzecz, którą jest w stanie przetrawić. Nie był pewien czym zaprawił się wcześniej, ale to nie mógł być czysty alkohol. Castiel zresztą postawił przed nim po obiedzie kieliszek czystej wódki i dopilnował, żeby Dean na pewno go wypił.
- Poczujesz się lepiej – obiecał mu Cas.
Dean nie poczuł się gorzej, a to już było wiele.
Ten wieczór spędzili poza barem. Miejscowi też musieli odchorować się przed wielkim dniem, więc pub został zamknięty do następnego dnia.
Cas zapalił kilka świeczek na parapecie w salonie, starając się jednak nie naruszyć linii soli i sięgnął po jedną z wielu książek z zastraszająco wielkiej biblioteczki. Dean nie bardzo wiedział co ze sobą począć, bo gapienie się w czarny ekran telewizora i cicha modlitwa o prąd raczej nie znajdowały się na czołowych miejscach listy ‘Jak spędzić wieczór’.
Z Samem zapewne zebraliby informacje i wyszukali na jego komputerze na co jutro zapolują.
Z Casem natomiast…
- Masz karty? – spytał Dean z nadzieją.
Castiel oderwał się od książki i spojrzał na niego wpółprzytomnie, a potem pokręcił przecząco głową.
- Puzzle? – próbował dalej Dean, ale Cas ponownie zaprzeczył.
- Szachy – zaproponował mężczyzna.
- Nie umiem w to grać. Co ty robisz całymi dniami? – zaciekawił się Winchester. – Znaczy jesteś z Nowego Jorku, musiałeś spędzać czas dość intensywnie, a teraz… - urwał rozkładając ręce bezradnie.
- Prowadzę bar, robię zamówienia, spotykam się z sąsiadami – wyliczył Castiel bez tchu. – Czytam…
- Dużo – zauważył kwaśno Dean.
Castiel uśmiechnął się krzywo.
- To źle? Sam też dużo czyta. W zasadzie dziwi mnie, że nie studiuje. To całkiem inteligentny chłopak – odparł mężczyzna i Dean zacisnął usta w wąską kreskę.
- W książkach nie ma wszystkich mądrości – stwierdził Winchester sucho.
- Akurat z tym bym polemizował – odparł szybko Cas.
- Użyłeś tego słowa specjalnie? – spytał Dean, przyglądając się teraz uważnie mężczyźnie.
Z kanapy, na której siedział nie widział dokładnie twarzy Castiela, ale coś mówiło mu, że toczą teraz jakąś dziwną grę. Nikt nie lubił być porównywany do Sama. Obaj byli doskonale różni, ale gdy Castiel to robił, to było jeszcze gorsze. Czuł się jak wtedy, gdy Sammy spotykał przez przypadek jednego z dawno niewidzianych kolegów z collegu’e i nagle tracił wątki w dyskusji. To był całkiem nieznany mu świat. Świat, który przypominał mu o wszystkim co stracił.
- W książkach nie ma wszystkiego – poprawiał się Dean. – Życie uczy o wiele więcej – wyjaśnił i Cas tym razem skinął głową. – I Sam wybierał się na studia, ale coś w naszym życiu się stało, i zrezygnował. Zrezygnował dla rodziny i dla mnie – dodał Winchester, trochę zaskakując samego siebie.
Cholernie też cieszył się, że nie ma tutaj Sama, tej cholernej dużej dziewczyny, bo Sammy powiedziałby mu, że mają moment, a Dean ich nie cierpiał. Cas wydawał się rozumieć, że wspominanie o chwilowej niepoczytalności emocjonalnej Deana jest niewskazane, bo po prostu odłożył książkę i sięgnął pod stolik, wyciągając niewielkiego drewniane pudełko.
- Szachy? – spytał mężczyzna.
- Czy w to da się grać hazardowo? – odparł pytaniem Dean.

***

Dean nienawidził szachów – to było oficjalne. Każda z figur wykonywała inne ruchy. A jedyne, które ruszały się tak samo, te małe, stracił w ciągu pierwszych minut. Castiel kategorycznie był jakimś demonicznym nasieniem, bo nie dał mu forów, a przecież jako początkującemu, na pewno należało mu się coś takiego.
W którymś punkcie wieczoru na stoliku pojawiło się wino i więcej świec, aby mogli cokolwiek dostrzec w tym mroku. I Dean nie mógł pozbyć się wrażenia, że Cas ma przyjemnie foremną twarz. Nie była za duża i gładka. Nie wydawała się dziecięca jak czasami twarz Sama. Wyglądała na całkowicie męską z delikatnie zarysowanymi kościami policzkowymi i pojawiającym się zarostem.
- Szach i mat – oznajmił mu mężczyzna, ruszając czymś spiczastym.
Dean dopiero teraz zorientował się, że mógł zostać okłamany, jeśli chodziło o zasady, ale nie miał tego jak sprawdzić.
- Cholera – warknął zirytowany, wysuwając na stół kolejny banknot. – To niemożliwe, żebyś był to tak dobry. Ja jestem mistrzem we wszystkie gry hazardowe – oznajmił mu z pewnością siebie.
Castiel nie wyglądał na kogoś pod wrażeniem.
- W tej dziwnej komunie, w której się wychowywaliście, nie było szachów? – Mężczyzna udał zmartwionego.
- Nie wychowywaliśmy się w komunie – warknął Dean. – Ojciec pracował zawsze w trasie i od śmierci mamy to ja zajmowałem się Samem, więc możemy śmiało przyznać, że świetnie go wychowałem od kiedy jest materiałem na studenta – sarknął i upił kolejny łyk wina.
Cas oczywiście wyciągnął kieliszki i nie pili alkoholu prosto z butelki, jak Dean miał w zwyczaju.
- Przepraszam za tą uwagę wcześniej. Jesteś po prostu… - zaczął Castiel i urwał gestykulując w powietrzu.
- Nieukiem – podpowiedział Dean i Cas skrzywił się.
- Nie.
- Idiotą – celował dalej Dean, bo Sammy nazywał go tak tyle razy, że nawet by się nie zdziwił.
- Intensywny – powiedział w końcu Cas.
Dean zmarszczył brwi.
- Co to w ogóle znaczy? – zdziwił się Winchester.
- Czuję się przy tobie tak, jakbym powinien się wstydzić, że umiem czytać – przyznał Castiel, a potem zaczął się śmiać, gdy zorientował się jak to brzmi. – Widziałem jak Sam chodzi wokół ciebie na palcach, żeby czasem nie powiedzieć czegoś… niemęskiego… Jak wymyj ręce przed jedzeniem albo nie zakładaj butów na stolik – dodał Castiel.
- Nie położyłem butów na twoim stoliku – zaperzył się Dean. – W zasadzie cały twój dom jest niedotykalski. Człowiek się boi iść do kibla, bo wiesz… Tam się robi brudne rzeczy – wyszeptał Dean, starając się brzmieć tak, jakby zdradzał największą na świecie tajemnicę.
I Castiel czknął rozbawiony, rozlewając na szachownicę wino.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 16:16, 21 Gru 2015 Powrót do góry

Część 4 :)




Mieszkanie z Castielem było dziwne. Nie chodziło tylko o samo zachowanie mężczyzny, który stanowił dziwną mieszankę delikatności, a zarazem męskości. Co do ostatniego Dean nie miał wątpliwości odkąd zobaczył jak Cas własnoręcznie poradził sobie z jakimś typkiem spoza miasta, który próbował wciągnąć Beth na swoje kolana. Facet wyleciał z baru na mokrą ulicę zanim ktokolwiek inny zdążył powiedzieć ‘Dimondale’.
Mieszkanie z Castielem było dziwne, bo stanowiło coś naturalnego. Byli dopasowani. Sammy przeważnie warczał na niego za bałagan, Cas dawał mu przestrzeń i we własnym pokoju mógł mieć wyciągnięte wszelkie ubrania i porozrzucane po całej powierzchni.
Sammy warczał na niego za włóczenie się o dziwnych godzinach, a Cas po prostu dał mu klucze. Castiel też nie protestował, gdy Dean po prostu miał ochotę zajrzeć do jego tajemnego księgozbioru i przejrzeć go pod kątem rzeczy przydatnych do czytania. Nawet jeśli oznaczało to, że Winchester po prostu powyciągał z jego półek przypadkowe książki i nie odłożył ich na miejsce.
Castiel nie wyglądał na zirytowanego, gdy znalazł kubeczki w szafce na talerze. W zasadzie nawet podziękował Deanowi za próby wymycia naczyń.
I Cas, gdy czytał nie robił tego dziwnego czegoś, co robił Sam, a co było naprawdę irytujące. On nie czytał całym ciałem, poruszając wnerwiająco brwiami przy każdym ciekawszym momencie przez co Dean przeważnie musiał zapytać co też tak interesującego znalazł jego brat. Cas, jeśli faktycznie było coś frapującego, mówił o tym Deanowi.
I cholera, ale to było dziwne, bo mieszkali razem krócej niż trzy dni a Dean czuł się bardziej w domu niż kiedykolwiek od czasu, gdy spłonął…
- O czym myślisz? – spytał Castiel, rozkładając się jak co wieczór z książką i świecami.
- Stracisz wzrok jeśli będziesz czytał po ciemku – zwrócił mu uwagę Dean i Cas uśmiechnął się krzywo.
- Dean nie chce rozmawiać o uczuciach – podsumował go mężczyzna nawet nie udając, że się z nim droczy.
- Masz jakiś alkohol? – spytał w zamian Winchester i rzucił sugestywnie okiem w kierunku niewielkiego barku.
Castiel przewrócił oczami, ale wstał i wyciągnął z szafki sporej wielkości gąsiorek, co pewnie ubawiłoby Deana, gdyby nie fakt, że przypomniało mu to o Bobbym.
- Znowu masz tą minę – zauważył Cas, stawiając przed nim czysty kieliszek, co naprawdę było zbędne. Gospodarz jednak miał niezdrowe zamiłowanie do picia i jedzenia w wystawnym stylu. Dean nie pamiętał kiedy ostatnio zdarzyło mu się używać czegoś innego niż kubek do napojów czy zastawy do jedzenia.
Czasami takie rzeczy naprawdę były przyjemne. Aczkolwiek z ich dwójki to Sam bardziej doceniał tego typu wygody.
- Jaką minę? – spytał Dean, krzywiąc się niemal od razu.
- Jakbyś myślał o kimś, kogo dawno nie widziałeś – odparł Castiel, siadając z powrotem na kanapie. – Nie możesz myśleć o Samie, bo nie rozstaliście się tak dawno. Poza tym wtedy marszczysz brwi w inny sposób – wyjaśnił mężczyzna, przypatrując mu się z intensywnością, która Deanowi wcale się nie podobała.
Nigdy w takich sytuacjach nie czuł się komfortowo.
- To Sam jest od gadania o uczuciach – zauważył cierpko Winchester.
Cas nie wyglądał na urażonego.
- A ty nie masz rodziny? – spytał Dean, chcąc pospiesznie zmienić temat.
Coś dziwnego przebiegło po twarzy mężczyzny i Winchester prawie pożałował pytania, gdy Castiel nagle uśmiechnął się sztucznie i pociągnął spory łyk wina.
- W zasadzie to zabawna historia – zaczął tonem, który świadczył tylko o tym, że nie będzie tutaj nic humorystycznego. – Wychowałem się w sierocińcu, ale nikt nie wie jak się tam znalazłem. Zakonnice były przekonane o tym, że zesłał mnie Pan, bo pewnego dnia zacząłem widnieć w ewidencji, moja kołyska znajdowała się w pokoju, a wokół zabawki, ale żadna nie pamiętała, żeby ktokolwiek mnie przyniósł. Zakonnice bardzo długo prowadziły wywiad w miejscowych szpitalach, ale każda z matek odebrała dziecko i zabrała je do domu, więc… - urwał Castiel biorąc głębszy wdech. – Jestem dzieckiem znikąd. Na mojej kołysce i w dokumentacji widniało tylko imię i nazwisko, ale żadni Novakowie nie mieszkali w okolicy – wyjaśnił wzruszając ramionami.
Dean jak zawsze w takich sytuacjach zaczął mieć jak najgorsze przeczucia, więc instynktownie odsunął się od Castiela, co ten skwitował tym razem szczerym rozbawieniem.
- Pamela zareagowała tak samo – stwierdził mężczyzna. – Dodatkowo tylko pochlapała mnie czymś, co przysięgam, ale było wodą święconą. Nigdy nie uwierzyłbym też, że w dwudziestym pierwszym wieku usłyszę jak ktoś tak płynnie mówi po łacinie – dodał Cas. – Ty też masz ochotę szturchnąć mnie srebrnym nożem? Bo od razu ci powiem, że to całkiem niemiłe uczucie.
Dean zamrugał trochę zaskoczony, ale na dobrą sprawę ulżyło mu, że Pam zachowała wszelkie środki ostrożności. To nie tłumaczyło jednak dlaczego kobieta w kilka tygodni później została tak fatalnie okaleczona. Castiel na dobrą sprawę mógł być też jakimś rodzajem starożytnego bóstwa. Te były najgorsze do wykrycia, bo od tysiącleci żyły pośród ludzi i potrafiły się doskonale kamuflować. Z drugiej jednak strony teoria ta wypierała to, co działo się w Dimondale od lat. Castiel zamieszkał tutaj niedawno, a historia ataków sięgała o wiele dalej.
- Nie będzie dźgania – obiecał Dean.
- Naprawdę mi ulżyło – zażartował Castiel.
- Nie masz jakiejś swojej teorii, skąd wziąłeś się w sierocińcu? – spytał Winchester ciekawie.
- Lubię myśleć, że anioły mnie tam podesłały – odparł mężczyzna i uśmiechnął się szeroko, widząc minę Deana.
- Nie wierzę w anioły – przyznał Winchester, nawet nie starając się udawać, że jest inaczej.

***

Doświadczenie Deana z alkoholem podpowiadało mu, że nie ważne ile go było, zawsze było go za dużo lub za mało. Ilość owa do określenia była dopiero, gdy sięgało się dna butelki i ocenić nie można było jej wcześniej. Alkohol w końcu stanowił pewnego rodzaju miksturę magiczną, w co Winchester wierzył od dziecka.
Gąsiorek wina okazał się ilością zabójczą dla Casa, który wyglądał na kompletnie pokonanego, gdy leżał rozbrojony na kanapie. Za oknem już nie padało, więc oznaczało to, że następnego dnia z rana odbędzie się polowanie. Kimkolwiek nie był tajemniczy morderca nie z tego świata, wybrał idealną porę, ponieważ całe miasto było zapewne zalane. Nie tylko jeśli chodziło o potoki i deszcz.
Dean jednak nie potrafił się tym przejmować, bo twarz Castiela była zaskakująco… kształtna. Zdecydowanie nie kobieca, ale jednak pociągająca. Inna od twarzy Deana czy Sama. Bardziej okrągła, z wyraźniejszym zarostem, który wyglądał jak cień. Mężczyzna miał cały zestaw zmarszczek, które pojawiały się przy każdym jego uśmiechu. Nie tylko w kącikach ust, ale przede wszystkim dookoła oczu, jakby to one tak naprawdę śmiały się do Deana. Same źrenice Castiela zawsze skupiały się na Winchesterze, gdy rozmawiali, jakby to co mówi Dean było naprawdę ważne, jakby faktycznie liczyło się dla Casa. Bo mężczyzna słuchał.
Nie robił tego co Sam, który przeważnie kwitował to co Dean mówił przewracaniem oczami lub zgryźliwymi uwagami. Cas zawsze słuchał i zadawał odpowiednie pytania, jakby faktycznie rozumiał co Dean chce przekazać i nie przeszkadzał mu suchy ton czy pełne sarkazmu wypowiedzi. Jakby widział poza to, co było dziwne, bo Cas w zasadzie go nie znał i nie miał pojęcia czym się z Samem zajmowali.
- O czym myślisz? – spytał mężczyzna drugi już raz tego wieczoru, gdy przyłapał go na gapieniu się.
O tobie – pomyślał Dean i zerknął na pusty gąsiorek.
- Jutro polowanie – odparł zamiast tego Winchester i Cas uśmiechnął się jakby chciał mu powiedzieć, że kupuje kolejne jego kłamstwo.

***

Kac to zjawisko straszne, dlatego Dean trochę zaskoczył się, że po winie Castiela prawie nic mu nie było. Mężczyzna co prawda dzień wcześniej wspominał, że to przepis zakonnic, które go wychowały i nie będą chorować po alkoholu, ale Winchester nie wierzył.
Pete od bimbru pożyczył mu broń dzień wcześniej, ale Dean i tak wszedł w las jak ostatni skazaniec. Wszędzie było mokro i błoto utrudniało im spacer. Naganiacze już godzinę wcześniej zniknęli między drzewami, żeby skierować zwierzynę w ich stronę i Dean miał nadzieję, że nie znajdą niczyich szczątków podczas tego spaceru.
Jego broń nie była przystosowana do polowania nawet na duchy, więc z duszą na ramieniu namacał święconą wodę i krzyżyk, w którym miał ukryty nóż. Nie wiedział na co poluje, ale to okazało się niezbyt ważne, gdy z lewej dostrzegł jak jeden towarzyszących mu mężczyzn spojrzał w lewo i przystanął.
Dean nie znał się na polowaniach, ale zawsze sądził, że rozdzielanie się nie jest najlepszym pomysłem. Pozostali zdawali się nie zauważać, że ich towarzysz coraz bardziej zbacza ze ścieżki. Winchester sam czuł przemożną chęć odwrócenia wzroku, ale jednocześnie coś ciągnęło go w tym samym kierunku. Jego szósty zmysł mówił mu, że to fatalny pomysł, ale odrzucił broń, nie przejmując się, że zamoczona strzelba do niczego się nie przyda i pozwolił się nieść melodii, która nagle pojawiła się znikąd.
Czuł się cudownie bezwolny i wyprzedził Nicka, a może Marka – nie pamiętał dokładnie imienia, który zresztą otrząsnął się i wrócił do szeregu, jakby nigdy nic. Dean tymczasem zmierzał coraz szybciej do tego głosu, który przyzywał go i miał tylko na tyle przytomności umysłu, żeby wymieniać po kolei wszystkie monstra, które miały taką moc. Syreny ze względu na odległość od wody odpadły w przedbiegach. Część czarownic wykorzystywała również moc żywiołów, ale nie znał żadnej, która potrafiłaby nasłać na wioskę taki deszcz. Dyskusyjny pozostawał też cel kilkudniowych cyklicznych ulew.
I wtedy ją dostrzegł. Niewielką kobietę ewidentnie w ślubnej sukni z koralami na szyi. Wykluczył ducha, była zbyt realna i środek dnia przeczył teorii o niematerialnej istocie. Trzymała w dłoniach bukiet jakiegoś trawska i wtedy wszystkie puzzle wskoczyły na właściwe miejsca, gdy Dean zdał sobie sprawę, że patrzy na kolejne ze starożytnych bóstw.
Kobieta otworzyła usta i pochyliła się w jego kierunku, jakby chciała złożyć na jego wargach pocałunek. I coś nagle zaskoczyło w jego głowie, sprawiając, że dziwna bezwolność opuściła jego ciało na tę krótką chwilę. Odskoczył do tyłu, prawie potykając się na mokrej gałęzi i zagryzł usta nie bardzo wiedząc co powinien zrobić. Chlapnięcie babska święconą wodą przy towarzystwie całej tej wilgoci wydawało się bezsensowne i nie mógł pozbyć się myśli, że Sam gdzieś kiedyś mówił mu coś na temat wszystkich tych nieumarłych bogów.
Kobieta tymczasem wydawała się niemile zaskoczona. Jakby nie rozumiała do końca dlaczego Dean się jej oparł i Winchester też nie bardzo rozumiał, bo melodia była naprawdę kusząca. Coś jednak w niej wydawało się odrzucające.
Pochyliła się nad nim po raz kolejny, zanim Winchester zdał sobie sprawę co się dzieje, więc chcąc ją odepchnąć, przypadkowo zerwał klucz z wisiorkiem z jej piersi, przypominając sobie w odpowiedniej chwili, że Sam gdzieś odkrył, że starożytne bóstwa nie były odporne na charakterystyczne dla siebie przedmioty. Zaduszenie babska koralami odpadało, ale klucz idealnie trafił w jej serce.
- Zdychaj – charknął Dean, spychając kobietę z siebie.

***

Polowanie jeszcze nigdy nie skończyło się tak nagle. Ulewa, która zerwała się w chwili śmierci kobiety mogła być ostatnią dla miasteczka. Dimondale na jeden dzień zostało tak doszczętnie podtopione, że z Castielem zostali uwięzieni na piętrze, w swoich sypialniach. Woda wylewała się dosłownie zewsząd i wszędzie. Cudem tylko wszystkim udało się wrócić w jednym kawałku do miasta z lasu i Dean totalnie zziębnięty trafił do sypialni Casa, który na jego widok otworzył szeroko usta ze zdziwienia.
Winchester doskonale wiedział jak wygląda, przemoczony i zakrwawiony.
- Pobiłem się z jeleniem – odparł ucinając wszelkie dyskusje i szczęknął zębami na potwierdzenie tego, że przemarza.
Gdyby nie fakt, że ukatrupił jakieś bóstwo odpowiadające za dobrobyt tego miasta nie uwierzyłby, że temperatura na zewnątrz zaczęła spadać. Przynajmniej komórki zostały odblokowane, więc stał na środku sypialni Castiela, podczas gdy ten wyciągał jakieś rzeczy z szafy, i dzwonił do Sama.
- To Marzanna, zwana Cecerą – powiedział jego brat, gdy tylko odebrał. – Musisz ją spalić! To Pani Wiosny i Śmierci, będzie w sukni ślubnej i nie daj się jej pocałować – ciągnął dalej.
- Spotkaliśmy się już – odparł Dean.
- Co? – zdziwił się Sam.
- Cas mówił, że niedługo przestanie padać. Pogoda kompletnie zabiła mojego ducha, ale sądzę, że za dwa dni woda opadnie – dodał, mając nadzieję, że Sam zrozumie. – Jesteśmy już bezpieczni – zaryzykował stwierdzenie.
- Wykończyłeś ją – stwierdził Sam z westchnieniem ulgi. – Woda opada?
- Woda poszła w górę, ale niedługo opadnie. Efekt uboczny polowania… - zrobił dłuższą przerwę. – Jestem przemoczony. Idę się przebrać – oznajmił mu i rozłączył się, widząc, że bateria zaczyna mu wysiadać.
Nic dziwnego, przez kilka ostatnich dni nie mieli prądu.
- Tutaj masz ubranie – powiedział Castiel, wręczając mu cały zestaw.
- Mam swoje – sarknął Dean.
- Które uprałem rano, bo była świetna pogoda i teraz jest mokre – poinformował go Cas.
- Cholera – warknął Winchester. – Pranie na sucho to też pranie – zaprotestował Dean, ale Castiel już obrócił się na pięcie, wychodząc z własnej sypialni.
Winchester zdążył zdjął koszulę, gdy usłyszał, że drzwi ponownie się otwierają.
- Normalnie poszedłbym do kuchni, ale woda dotarła do połowy schodów – poinformował go Castiel przepraszającym tonem. – Oficjalnie mamy powódź.
Dean wciągnął na siebie koszulkę z logo jakiejś whiskey i zaczął rozwiązywać sznurówki.
- Może nas ewakuują – stwierdził Winchester i jakoś nie potrafił przejąć się tym, że nadmiar wody jest też częściowo jego winą.
- Większość domów jest wyżej, wybrałem ten, bo był cudownie blisko rzeki – westchnął Castiel i nie wyglądał na kogoś, kto zamierza wyjść z pokoju.
W zasadzie to Dean znajdował się w jego sypialni, więc to było nawet logiczne. Ściągnął zatem spodnie i pospiesznie wsunął na siebie przykrótki dres, co tylko uświadomiło go o tym o ile niższy od niego był Castiel.
- Dla pewności, wyprałeś wszystkie moje rzeczy? – spytał Dean, bo od połowy łydek jego nogi były gołe.
Castiel wyglądał na rozbawionego.
- Obawiam się, że tak – odparł mężczyzna i nie wyglądało na to, żeby czuł się winny.

***

Ograniczenie pomieszczeń nie było wielkim problemem. Castiel jak się okazało, gdy woda zaczęła się podnosić, wyniósł na piętro wszystko, co było warte uratowania. Zatem w pokoju, w którym Sam spędził noc znajdowała się obecnie cała jego biblioteka, alkohol oraz co ważniejsze jedzenie.
Bez kuchenki i mikrofalówki musieli zadowolić się kanapkami, ale Dean i tak czuł się jak w niebie. Castiel miał drugi gąsiorek cudownego wina zakonnic, co oznaczało tylko, że Winchester na pewno nie przeziębi się przez całą tą wilgoć.
Woda przestała się podnosić i faktycznie tylko trzy domy w całym miasteczku zostały zalane. Szybko ocenili to przez okno dachowe, wpuszczając do środka chyba niepotrzebnie sporą ilość zimnego powietrza. Prąd nie wrócił, więc linie zostały zerwane po raz wtóry po szybkiej naprawie, której dokonali energetycy w czasie ich krótkiego polowania.
- Chyba przynosisz pecha – stwierdził Castiel, gdy zagrzebali się pod kocami, ochraniając się przed zimnem.
- Bo? – spytał Dean, nawet nie starając się udawać, że nie jest zaintrygowany.
- Polowania przeważnie się udawały aż do tego roku. To taka miejscowa tradycja, a tu takie fiasko. Miasto wymrze bez tego – oznajmił mu mężczyzna, ale nie wyglądał na przerażonego tą wizją.
Dean miał już na końcu języka odpowiedź, gdy zdał sobie sprawę, że tym razem mają za mało wina, żeby uświadamiał Castiela.

***

- Robią ci się zmarszczki, gdy się uśmiechasz – oznajmił mu mężczyzna, gdy jedna ze świec dopaliła się do końca. – Wyczerpaliśmy już całe zapasy – dodał Castiel, spoglądając na kupkę wosku.
- Soli i ognia nigdy dość – odparł Dean, przypominając sobie nauki ojca i Cas zaśmiał się krótko
Dźwięk rozniósł się echem po pokoju, co było dziwne. Może jednak alkohol i zimno robiło takie rzeczy z Deanem, bo wcale mu to nie przeszkadzało. Cas miał zaskakująco ładny śmiech. Nie jakiś babski chichot, ale pełen radości śmiech kogoś, kto nie widział zła na tym świecie. Dean trochę czuł się lepiej, że miasto, w którym Castiel ukrył się przed całym światem zostało uwolnione od starożytnego, mężczyznojędzącego bóstwa. W zasadzie, jeśli namówiłby Casa do sypania soli na okna, a farba fluoroscencyjna nie puściła, mężczyzna byłby w swoim domu bezpieczny.
To była zaskakująco przyjemna myśl albo Dean był pijany.
Kolejna rzecz, która nawiedziła jego umysł była jeszcze dziwniejsza, bo w zasadzie mógłby odwiedzać Casa w jego domu na końcu świata. Farba w zasadzie nie mogła wytrwać wiecznie na jego podłodze, odkąd mężczyzna uwielbiał porządek i pewnie często mył deski. Możliwe, że po tej powodzi musiałby odnowić parkiet. A przecież ludzie tacy jak Cas powinni być bezpieczni.
- O czym myślisz? – spytał mężczyzna i Dean spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, bo Castiel znowu miał ten dziwny wyraz twarzy.
Winchester nie rozgryzł go do końca ostatnim razem, ale teraz prawie miał swoją odpowiedź. Bo Cas patrzył na niego intensywnie, a jego usta wydawały się wyjątkowo pełne, możliwe, że od częstego przygryzania.
- O tobie – odparł tym razem szczerze, chcąc zobaczyć reakcję mężczyzny.
Źrenice Casa rozszerzyły się lekko w zaskoczeniu i Castiel instynktownie przysunął się w jego kierunku. Zamarli na kilka centymetrów od siebie i Dean nie bardzo wiedział, co powinien zrobić, bo w jego głowie po raz pierwszy od bardzo dawna ziała wielka pustka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pon 16:17, 21 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 20:15, 28 Gru 2015 Powrót do góry

Usta Castiela były miękkie, nie takie jakie się spodziewał Dean. Sądził, że wargi mężczyzn są szorstkie jak jego własne. Niezdarne. Że poczuje na twarzy zarost, ale Castiel golił się na gładko i smakował słodkim winem, co Dean powinien przewidzieć skoro nie pili piwa.
Nie wiedział nawet kiedy przyciągnął bliżej mężczyznę. Cas zresztą nie próbował go powstrzymać przed wsunięciem języka do środka, co zrobił, gdy tylko instynkt podpowiedział mu, iż to będzie odpowiednie rozwiązanie. Całowanie mężczyzny nie różniło się zresztą bardzo od całowania kobiet. A w tym miał sporą praktykę.
Cas westchnął w jego usta i może to coś przełączyło w jego mózgu, bo Dean znalazł się nagle na nim, przygniatając go ciężarem swojego ciała. Jego biodra same zaczęły się rytmicznie poruszać i już nie wiedział czy te westchnienia, które wypełniły powietrze należą do niego czy Castiela.
- Dean – wyrwało się z ust mężczyzny. – Dean – kolejny raz był ostrzejszy i Cas odepchnął go od siebie, starając się złapać oddech. – Jesteś pijany – stwierdził Castiel i zdawał się naprawdę zaskoczony, jakby przypomniał sobie dopiero, że od kilku godzin nie robili niczego innego tylko pili alkohol.
Dean pochylił się w dół, ale Cas po prostu złączył ich czoła i spojrzał na niego całkiem poważnie.
- Wyśpij się – powiedział mężczyzna, wysuwając się spod niego, chociaż Dean wyraźnie widział, że Castiel był równie podniecony co on.
Może obraz rozmazywał się lekko, gdy Cas oddalał się, ale to nie był pierwszy raz, gdy Dean upił się tak bardzo. W zasadzie przeważnie spędzał swoje popołudnia nietrzeźwo. Nie był pewien w czym to przeszkadzało Castielowi. Sądził, że chcieli tego obaj. Miał na to namacalne dowody i nadal czuł smak ust Casa na własnych wargach.
Sen zawitał tak nagle, że niemal zaczął mieć podejrzenia, że rzucono na niego jakiś czar.

***

Obudził się w nieswojej sypialni. Zapach bekonu i naleśników nie roznosił się wokół, i niemal na pewno słyszał szum rzeki, który wcale nie pomagał mu z bólem głowy. Ktoś położył szklankę z wodą na szafce, więc podziękował bogom, których jeszcze z Samem nie wykończyli za pamięć. W myślach obiecał sobie, że pierwszą piątkę nie uśmiercą zbyt boleśnie.
Wspomnienia wracały do niego z trudem i zapewne pomogła mu w tym poranna erekcja. Dotyk ust Casa na jego wargach teraz wydawał mu się szokujący i nie miał pojęcia jakim cudem pocałował mężczyznę. Nie miał egzystencjonalnego kryzysu. Ani tego związanego z wiekiem. Wykluczał klątwy i zaklęcia. Nie chciał jednak przed samym sobą przyznać, że przez ostatnie dni Castiel gościł w jego myślach o wiele za często. Nie potrafił rozgryźć mężczyzny i najwyraźniej jego wyobraźnia po pijaku doprowadziła go do tej skomplikowanej sytuacji, z którą nie chciał się mierzyć.
Nie zamierzał też leżeć na kozetce u Sama – wielkiego pana wiem to wszystko – który zapewne powiedziałby mu, że podobne przygody zdarzały się tysiącom mężczyzn i nie musiało to oznacza, że Dean był gejem. Ciekawość też według jego młodszego brata należało chwalić.
Dean nie był gejem. I nie był ciekawy. Ich ojciec wyleczył ich z wścibstwa lata temu, gdy przez przypadek otworzyli słoik z małym koszmarem dziecięcym, który Bobby miał załatwić u siebie na złomowisku. Nie przyznali się z Samem przez pierwsze cztery noce. Dean potem pamiętał tylko łzy.
I dlatego wiedział, że niektórych drzwi nie należało otwierać, jeśli nie chciało się poznać odpowiedzi.
Dean był pewien, że znał siebie całkiem dobrze. Nie był skomplikowanym facetem. Lubił to co inni; piwo, burgery i cycate Azjatki. W Castielu jednak było coś, czego nie potrafił zrozumieć. Coś, co przyciągało go do mężczyzny i sprawiało, że wyciszał się, a jednocześnie kompletnie tracił rozum.
Przez ostatnie dni był bardziej sobą niż kiedykolwiek. Jednocześnie nie przypominał w ogóle siebie. I może Sam śmiały się z niego w głos, ale Dean nie potrafił tego inaczej nazwać.
Castiel był zabawny i przystojny. Potrafił słuchać, ale nie zmuszał do rozmowy. Miał w sobie coś niewinnego, co Dean chciał chronić za wszelką cenę, ale jednocześnie wiedział, że Cas na pewno nie był prawiczkiem. Samo wspomnienie pocałunku sprawiało, że jego penis sztywniał coraz bardziej.
Ciche pukanie sprawiło, że niemal spadł z łóżka. Krótkie spodnie, które pożyczył mu Cas, opinały jego pośladki odrobinę za bardzo, a pasek naciskał na pęcherz. Miał nadzieję, że woda opadła.
- Proszę – powiedział, całkiem zresztą niepotrzebnie, co Castiel wszedł do środka nim jego słowa przebrzmiały.
Mężczyzna w innym wcieleniu musiał być aniołem, bo miał na talerzyku kanapki. I Dean wyraźnie pamiętał, że to on ich powstrzymał, chociaż Dean nie był pewien dlaczego.
- Tabletki na ból są w górnej szufladzie – poinformował go Castiel i ton jego głosu był inny.
Dean pomyślałby, że opętał go demon, gdyby nie fakt, że byli okrążeni przez płynącą wodę. Znaki na podłodze w salonie działały w każdym warunkach i wątpił, aby zostały już zmyte. Zamierzał poprawić je, gdy tylko wszystko obeschnie, ale na razie nie musiał się o to martwić.
Castiel wydawał się jednak spięty, po raz pierwszy w jego towarzystwie. Co wydawało mu się mocno dziwne, ponieważ przeważnie bywało na odwrót. Ludzie krępowali się na początku ich znajomości, a rozluźniali potem, gdy poznali Deana lepiej.
Cas jednak stał niepewnie na środku pokoju, jakby zastanawiał się co zrobić.
- Przepraszam za wczoraj – powiedział szybko Dean, czując, że to chyba odpowiednie słowa.
Myśl, że Castiel nie czuł tego dziwnego przyciągania między nimi, przeraziła go początkowo. Jednak była logicznym wytłumaczeniem dlaczego Cas przerwał to, co robili wczoraj, a dzisiaj zdawał się skrępowany. Dean wstydziłby się zapewne, gdyby bardziej nie był zajęty zastanawianiem się co tak naprawdę znaczył wczorajszy wieczór.
Cas spojrzał na niego odrobinę łagodniej i uśmiechnął się nawet lekko.
- Nie masz za co przepraszać. Chyba ja powinienem wręcz… - urwał mężczyzna i rozczesał palcami swoje włosy. – Jeśli uznałeś, że jakoś ci się narzucałem albo…
- Nie – wszedł mu w słowo Dean, wstając z łóżka tak gwałtownie, że zakręciło mu się w głowie.
Na kacu zapewne w ogólnie nie powinien się ruszać.
- Ja… - zaczął Dean i urwał.
Był wczoraj pijany i w ten sposób mógłby z łatwością wyjaśnić dlaczego zamiast macać jędrne piersi jednak wdał się w walkę na języki z Castielem. Jednak było coś nieodpowiedniego z okłamywaniu Casa, który ewidentnie z jakiś powodów czuł się winny. Jeśli sądził, że uwiódł Deana – cóż – to mogła być prawda.
Nie znali zbyt wielu gejów z Samem, pomimo ciągłych żartów na ten temat. Jednak nigdy przez myśl nie przeszłoby mu, że ktoś kto chciał pieprzyć facetów lub być przez nich pieprzony wcale się wiele od nich nie różnił. Ba! Castiel nawet lepiej sobie poradził z tym gościem w barze niż niejeden były kumpel Deana. Łowcy bywali różni i czasem nie posiadali zbyt wielkiego talentu do zwalczania demonów i duchów.
Castiel może i lubił zielone herbaty, i był jednym z tych czyścioszków, ale w niczym to nie umniejszało jego męskości. I to trochę wytrącało Deana z równowagi, ponieważ przyzwyczaił się, że niemal wszystko dało się zaszufladkować. Demony należało odesłać do piekła, duchy zlikwidować, a geje pozostawali podmiotem ich żartów. Jakoś jednak, gdy patrzył na Casa nie widział powodu do śmiechu.
Castiel był daleki od stereotypów. Dean nigdy nie spotkał kogoś mu podobnego.
Mężczyzna spoglądał na niego z wyczekiwaniem, jakby sądził, że Dean powie zaraz coś ważnego, ale on miał w głowie kompletną pustkę. Czuł, że powinien jakoś zareagować – instynkt to była jedyna jego część, która zawsze reagowała odpowiednio. Słowa jednak nie chciały się pojawić mu się w ustach, jakby coś w jego żołądku je blokowało. A może to ten uścisk w piersi.
- Mam kaca – powiedział w końcu Dean. – Gdy wczoraj piliśmy to wino, czułem się dobrze.
Chwila przeminęła. Castiel stał naprzeciwko niego nadal spięty.
- Pewnie za wiele wypiłeś – stwierdził mężczyzna tonem, którego Dean nie potrafił rozszyfrować.
Zanim jednak zdążył wymyślić coś, Cas wychodził już ze swojego pokoju.

***

Woda opadała, ale nadal zbyt wolno, aby mogli zejść na parter. Uwięzieni na piętrze starali się nie wchodzić sobie w drogę, co było wręcz niemożliwe. Castiel zachowywał się na pozór normalnie, ale Dean potrafił dostrzec jak spięte są jego ramiona i zdał sobie sprawę, że stracili to, co mieli wcześniej. Nigdy dotąd nie mógł wyluzować, a chociaż nie zdradzał Casowi szczegółów tego czym się z Samem zajmowali – jednak rozmawiał z mężczyzną więcej przez ostatnie kilka dni niż z bratek kiedykolwiek. Nie mówili o uczuciach – dzięki Bogu, Dean nie upadł tak nisko. Jednak Castiel zdawał się rozumieć to czego na głos nie powiedział nigdy.
Kiedy między nimi zapadła niewygodna cisza – nie wiedział po prostu jak to naprawić. Normalnie trzepnąłby Sama w ramię i dokopałby mu bardziej, czekając aż złość brata przejdzie, ale Castiel nie wydawał się urażony jego pocałunkowym atakiem i to tym bardziej przerażało Deana.
Cas nie musiał z nim utrzymywać kontaktu, a coś w Deanie niemal krzyczało, że powinni rozmawiać chociaż czasem. Może przez telefon. Pamela przecież nie bez powodu straciła wzrok. Ktoś mógł polować na Castiela podobnie jak na nich. I jako łowcy mieli zobowiązania wobec każdego, a już na pewno Casa, który bez zbędnych pytań przyjął ich pod swój dach.
Dean nigdy nie zachowywał się tak opiekuńczo w stosunku do obcych. Cas jednak nie był obcy. Czuł się przy nim tak, jakby znał go całe życie. Dlatego też kiedy znowu usiedli wieczorem po całym dniu udawania, że między nimi jest wszystko w porządku – Dean wziął głębszy wdech.
- Naprawdę przepraszam cię za wczoraj – powiedział z całą szczerością na jaką było go stać.
Cas spojrzał na niego, marszcząc brwi, jakby do końca nie docierało do niego dlaczego ponownie o tym rozmawiają. Co Dean chce powiedzieć dokładnie.
- Nie powinienem był zakładać, że skoro jesteś gejem, możesz być zainteresowany mną. To chyba trochę seksistowskie – rzucił, chcąc zażartować.
Castiel patrzył na niego jednak dalej w napięciu.
- Słowo, którego szukasz to stereotyp – odparł tylko mężczyzna i polizał swoje usta.
Dean niemal natychmiast spojrzał na jego język i kiedy znowu podniósł wzrok, Castiel obserwował go trochę bardziej rozluźniony.
- Dean, wiesz dlaczego przerwałeś wczoraj? – spytał cicho mężczyzna i Deanowi nie umknęło, że wino pozostało zamknięte w gąsiorku.
Jakoś nie wydawało mu się odpowiednim pić po tym, co stało się prawie dobę wcześniej.
- Nie wiedziałem czy wiesz nawet kogo całujesz. Uwierz mi na słowo, że naprawdę mi się podobało, ale odniosłem wrażenie, że nie jesteś… - Castiel urwał i westchnął.
Dean w lot pojął w czym problem i przygryzł wnętrze policzka.
- Wiedziałem kogo całuję – powiedział tylko i pochylił się w kierunku mężczyzny, pozwalając się ponownie ponieść chwili.
Tym razem było inaczej. Castiel był całkiem odprężony, zdawał się rozpływać w jego ramionach i nie odpychał go. Dean początkowo nie wiedział co robić z rękami, ale szybko wplótł je we włosy Casa, nie przyjmując się tym czy nie ciągnie go za mocno. Castiel zdawał się to nawet lubić, sądząc po dźwiękach, które wydawał.
Dean upadł na plecy, kiedy niższy mężczyzna pchnął go na łóżko i nawet nie próbował się zasłaniać, kiedy Cas zaczął palcami wodzić po jego klatce piersiowej.
- Żeby to było jasne. Nie chcę być dla ciebie testem – wyszeptał mężczyzna w jego ucho.
- Testem? – wyrwało się Deanowi.
Castiel oderwał się od całowania jego karku i spojrzał mu prosto w oczy.
- Widziałem jak na mnie patrzysz. Jeśli sprawdzasz czy to coś więcej… Jeśli tylko to sprawdzasz… - powtórzył mężczyzna i urwał sugestywnie, ale Dean przyciągał go już do kolejnego pocałunku.
Zbyt obcisła koszulka podrażniała jego sutki. Palce Castiela zresztą błądziły po jego klatce piersiowej, sprawiając, że miał ochotę ściągnąć krępujący jego ruchy materiał. Jego ubrania nadal były mokre, ale nie wyglądało na to, aby w najbliższym czasie ktokolwiek miał ich ewakuować. Dean zresztą naprawdę nie potrzebował ratunku.
- Cas – wyrwało mu się i nie poznał swojego głosu.
Opuchnięte od niechlujnych pocałunków wargi piekły go. Zapach potu roznosił się w zamkniętym pomieszczeniu mieszając się z drugą wonią, która kojarzyła mu się tylko z seksem. Jego spodnie, pod którymi nie miał bielizny, musiały wchłonąć spermę, która zaczynała wyciekać z jego wzwiedzionego członka.
Dżinsy Casa nie mogły być wygodniejsze, więc pociągnął za szlufkę od spodni, nie wiedząc nawet o co prosi. Jedyne co widział to te piękne niebieskie oczy, które wpatrywały się w niego, jakby był najcudowniejszą rzeczą pod słońcem. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania i przez krótką chwilę miał ochotę uciec od tego, ale Cas przytrzymywał go przy sobie mocno.
Ich kończyny splotły się ze sobą i nie wiedział gdzie zaczynał się Castiel, a gdzie on sam. Zresztą traciło to na znaczeniu, gdy w końcu zaczęli się rozbierać.
Chłodne powietrze powinno go otrzeźwić, ale czuł się tylko coraz bardziej pijany. Już widział znak wypalony na łopatce Casa. Nawet go dotykał, ale teraz gdy przykładał do niego całą dłoń – zdawał się o wiele bardziej realny. Castiel zresztą badał jego własny tatuaż palcami, jakby te linie fascynowały go w jakiś popaprany sposób. Dean wolałby coś innego na swojej skórze, ale wybór został mu odebrany dawno temu.
Sądził, że podobnie jak w kwestii kobiet, powinien poświęcić więcej czasu na grę wstępną. Kiedy jednak uszczypnął sutek Castiela, mężczyzna bezceremonialnie rzucił go na łóżko i przywarł wargami do jego brzucha, pracując nad całkiem sporej wielkości malinką. Dean zdążył jedynie unieść lekko głowę zanim Cas skierował się wprost w stronę jego penisa i objął tymi wąskimi wargami jego fiuta – jakby to była najbardziej prawidłowa rzecz pod słońcem.
Gdyby nie wiedział, że było inaczej – nie uwierzyłby, że nie robili tego wcześniej. Cas wiedział dokładnie jak go dotknąć. Gdzie jego język powinien położyć się płasko. Czy wolno mu zębami lekko żuć główkę jego penisa, bo Dean lubi przyjemność przemieszaną z bólem i zagrożeniem. W jego żyłach zdawała się płynąć czysta lawa, gdy spoglądał jak Castiel zapamiętale poruszał głową w górę i w dół, zerkając na niego raz po raz, jakby nie potrafił się zdecydować czy bardziej woli obserwować go czy doprowadzać do szaleństwa.
Ponieważ Dean tracił rozum. Z każdym kolejnym ruchem obraz przed jego oczami rozcierał się coraz bardziej. Może coś wspólnego miały z tym łzy, ale naprawdę z całych sił nie chciał dojść. Nie chciał tego kończyć teraz i tu, ponieważ to oznaczało mierzenie się z konsekwencjami, a tego nienawidził najbardziej.
Castiel zdawał się jakoś rozumieć go, bo zwolnił i już mniej chaotycznie zaczął masować jego uda. Dean rozłożył zresztą szerzej nogi, aby im obu było wygodniej.
- Cas – wychrypiał, ponieważ mężczyzna zaczął ssać, pewnie i zdecydowanie.
Jego główka zdawała się opuchnięta i tak bardzo wrażliwa, że dokładnie wiedział jak głęboko w ustach Casa się znajdował. To nie było normalne, aby czuć to w ten sposób. To nie było pierwsze obciąganie, które zaserwowano Deanowi, ale pierwszy raz czuł się tak, że nie chciał tego nigdy kończyć.
Czas zdawał się rozciągać. Jego jądra skurczyły się, Cas zacisnął palce na jego nodze, a lekko zarośnięty policzek mężczyzny otarł się o wnętrze jego uda. Dean mógł równie dobrze dostać objawienia, bo pojaśniało mu przed oczami, a potem nastąpiła ciemność – więc ktoś tam u góry zdecydował jednak, że nie zasługiwał na zbawienie. Nie obchodziło go to, ponieważ dochodził i to dochodził tak boleśnie świadom każdej setnej sekundy, że wydawało się to wiecznością.
Słyszał jak Cas starał się oddychać, czuł go na sobie i wiedział, że jego powieki zaciskając się boleśnie. Może to łzy lały się po jego policzku albo po prostu pot – wiedział jednak jedno; musieli to jeszcze powtórzyć.
Kiedy otworzył oczy, Cas całował go po brzuchu, wzdłuż niewielkich blizn, które zostawiło tam wendigo.
- Chodź tutaj – powiedział Dean, podciągając go wyżej.
Jak każdy ciekawski nastolatek próbował swojego nasienia i nie mógł nie odnieść wrażenia, że wszystko z ust Casa smakowało lepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin