FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Błękitna godzina [Z] Rozdziały [1-18] 4.09 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
tola
Człowiek



Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:25, 16 Lut 2010 Powrót do góry

Za namową kochanej Naberki postanowiłam wstawić tutaj mój grafomański wymysł.

Krótkie streszczenie:

Bella jest szalenie zakochana w swoim przyjacielu, Jasperze. Chłopak zdaje się odwzajemniać jej uczucie, jednak na drodze do szczęścia staje im Alice...
Opowiadanie te jest trochę niestandardowe, bowiem jest to pomieszanie świata pani Rowling z bohaterami Zmierzchu.


Uwaga fabularna: poniższy tekst to nędzne romansidło i wyciskacz łez.

Beta: Naberka i Ilciak

Opowiadanie znajduje się również na moim chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]


Rozdział pierwszy
List z daleka

Siedziałam na ganku przed domem popijając sok dyniowy, bezmyślnie gapiąc się na zachodzące słońce. Obserwowałam jego wielką błyszczącą tarczę, chowającą się za horyzontem. Zabierającą ze sobą ostatnie przebłyski dnia, po których nastawał bezkresny mrok. Ciemne ołowiane chmury już pojawiły się na niebie, zwiastując tym samym koniec kolejnego leniwego wakacyjnego popołudnia.

Tak właściwie to uwielbiałam noc i wszystko, co z nią związane. Gwiazdy od dziecka mnie fascynowały. Często wraz z moim bratem bliźniakiem - Ronem kładliśmy się na trawie i obserwowaliśmy przeróżne konstelacje, starając się rozpoznać te już nam znane. Próbowaliśmy doszukać się przedziwnych kształtów w tych już istniejących, uznając je tym samym za nasze nowe odkrycie.
Wtuliłam się w oparcie mojego ulubionego zielonego fotela, kładąc nogi na barierkach balustrady. Uwielbiałam tak po prostu siedzieć i nic nie robić. Zbierać siły przed nadchodzącym rokiem szkolnym, zresztą już ostatnim. Jak dziś pamiętam, gdy po raz pierwszy z Ronem przekroczyliśmy szkolne mury, cieszyliśmy się jak nigdy. Te wszystkie informacje, jakie wyczytałam w „Krótkiej historii Hogwartu” były tak niesamowite, że sama chciałam wszystko sprawdzić i doświadczyć na własnej skórze. Oczywiście mój kochany braciszek nie szczędził mi komentarzy na temat mojego uwielbienia książkowego, jak i wiary w te „wszystkie cuda, jakie tam wypisują”, jak zwykł mawiać.

Ron… mój cudowny brat, a zarazem zaraza, jakich mało. Owszem kochałam go, jednak niekiedy stawał się taki nieznośny i działający mi na nerwy, że najchętniej to udusiłabym go gołymi rękoma. Te jego ciągłe lekceważenie szkoły, no może nie tyle, co szkoły, ale nauki doprowadzało mnie niekiedy do szewskiej pasji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdy zawalił sprawę zawsze zwracał się do mnie o pomoc, a ja jak przystało na dobrą siostrę, mu jej udzielałam. Chociaż po każdym takim incydencie zarzekałam się, że to już ostatni raz, jednak jak widać byłam niekonsekwentna.
Z rozmyślań wyrwała mnie nadlatująca brązowoszara sowa trzymająca coś w dzióbku. Usiadła na balustradzie tuż obok mnie. Po bliższych oględzinach musiałam stwierdzić, że wyglądała komicznie. Pióra na główce nie były gładkie i ułożone, tylko roztrzepane we wszystkie strony i odstające, tak samo jak pozostała część upierzenia pokrywająca jej małe ciałko. Na jej widok nie potrafiłam powstrzymać chichotu.
Szybciutko wzięłam od niej liścik. Szczerze, to miałam jako takie podejrzenia któż mógł do mnie napisać, właściwie to do nas, gdyż na kopercie widniało także imię Rona. Jednak, gdy tylko zobaczyłam na kopercie schludny charakter pisma miałam już stuprocentową pewność – Jasper.
Jego pismo zawsze było nienaganne. Muszę przyznać, że stokroć ładniejsze od moich kulfoniastych bohomazów, nie biorąc pod uwagę pisma mojego brata, ono było poza wszelką kategorią. Przypominało egipskie hieroglify niż jakikolwiek rodzaj literek.
Uznałam, że otwieranie listu samemu nie byłoby w porządku wobec Rona, on tak samo jak ja czekał na jakiekolwiek wieści od Jaspera. Mimo tego, że chciałam jeszcze trochę posiedzieć w samotności wiedziałam, że nie wytrzymam z ciekawości i będę chciała go jak najszybciej otworzyć. Chcąc nie chcąc muszę go zawołać.
- Ron! Chodź tutaj, poczta przyszła! – zawołałam najgłośniej jak umiałam, co jak co, ale mój brat pomimo niecałych siedemnastu lat niekiedy był głuchy jak pień. Oczywiście podłożem tego była czysta złośliwość, a nie jakakolwiek choroba. Niekiedy uwielbiał mnie lekceważyć.
O dziwo od razu usłyszałam tupot stóp rozchodzący się w domu, po chwili stał już koło mnie.
- Co jest, siostra? Pali się czy jak? – zapytał, wkładając do buzi kolejne ciasteczko, w drugiej ręce trzymał jeszcze dwa.
- List od Jaspera. – Nie musiałam zbyt wiele tłumaczyć, od razu położył resztę słodkości na stoliku obok mnie i zaczął wpatrywać się w szarą zalakowaną kopertę.
- No, czemu nie otwierasz? – zapytał już lekko podenerwowany.
- Jejku, no czekałam na ciebie… Czemu faceci muszą być tacy niecierpliwi. – Powoli zabrałam się za otwieranie koperty. Zawsze robiłam to ostrożnie nie chcąc jej uszkodzić. Miałam takiego małego bzika na punkcie kolekcjonowania kopert i listów od przyjaciół. Wychodziłam z założenia, że gdy będę już stara miło będzie je jeszcze raz przeczytać.
- Ale proszę, pośpiesz się. Ja też jestem ciekawy, co napisał. – Tupał nogą z niecierpliwości. – Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że robisz to specjalnie.
- Na miłość boską, Ron! Niby czemu miałabym to robić. Wiesz dobrze, że zbieram te listy. – Jak nikt potrafił wyprowadzić mnie z równowagi. Chociaż przyznam, że czasami reagowałam zbyt ostro.
- Dobra, dobra przepraszam siostra, ale błagam otwórz go, bo chcę wiedzieć co napisał. Już od niemal tygodnia nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości.
Po dobrej minucie mordowania się z lakiem na otwarciu wyjęłam wreszcie list. Wiadomość nie była zbyt długa, jak to na Jasper 'a przystało. Nasz przyjaciel był zwykle oszczędny w słowach.

Kochani,
Włochy są cudowne! Wczoraj wróciliśmy z Volterry, muszę Wam powiedzieć, że te całe wampiry nie są tak straszne jak o nich mówią. W sumie Marek i Aro są w miarę w porządku, jedynie Kajuszowi źle z oczu patrzy, ale mimo wszystko wróciliśmy do hotelu cali i zdrowi. Dużo by mówić...
Więcej opowiem po powrocie.
Toskania ogólnie jest przepiękna, szkoda, że nie ma Was tutaj ze mną. Wakacje bez moich najlepszych przyjaciół to nie to samo. Bardzo za Wami tęsknię i mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.
A tak poza tym to wracam w czwartek, więc odwiedzę Was tak szybko, jak tylko będę mógł.

Ściskam, Jasper


Pomilczeliśmy przez chwilę, każde z nas pogrążone w swoich rozmyślaniach. Cały czas gładziłam palcami te wgłębienia, jakie pozostawiło po sobie jego pióro po napisaniu tego listu, jednocześnie tak strasznie żałując, że nie mogę być tam razem z nim.
Tę błogą ciszę przerwał Ron. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mu zazdroszczę tych wakacji. Jejku… Włochy… to dopiero coś, nie wspominając już o tych wampirach. – Wydawał się taki rozmarzony. No tak, cały on.

Tak po prawdzie to ja też czułam się ździebko zazdrosna o to, że pojechał akurat tam. Wampiry zawsze mnie interesowały, a sama możliwość spotkania ich osobiście i to nie byle, kogo tylko samych Volturii przyprawiała mnie o zawrót głowy.
- Nie ma co, te nowo otwarte biuro na Pokątnej ma naprawdę bogatą ofertę. A na tą wycieczkę „Wampiryczne Włochy” sama bym się chętnie wybrała – oznajmiłam rozmarzona.
- Szkoda, że nie organizują tego w formie kolonii to wtedy może byśmy się załapali. A tak z rodzicami to nie ma szans. – Miał rację, mama prowadziła swoje biuro projektowe na Pokątnej. Zajmowała się aranżacją wnętrz, jak i samym projektowaniem domów. Swoją drogą kochała to co robi, czasami wydawało mi się, że nawet bardziej niż nas. Natomiast tato pracował w Ministerstwie Magii, jako doradca prawny ministra. Co naprawdę ograniczało jego wolny czas i mimo szczerych chęci nie mógł poświęcić nam tyle uwagi, ile by chciał.
- Ronaldzie, a czy ciebie to jeszcze choć odrobinę dziwi? – Niemalże prychnęłam na niego. – Oni nie mieli, nie mają i nie będą mieć dla nas czasu. Czasami to zastanawiam się, jakim cudem mama zaszła w ciążę i znalazła choć trochę czasu aby nas wychować.
Rozbawił go mój komentarz. – No cóż, nie mamy co narzekać. Przynajmniej, co roku wysyła nas do ciotki do Paryża. To też zawsze jakaś forma wakacji.
- No tak, wakacje u starej, zrzędliwej ciotki Muriel… - Nie dokończyłam zdania. W sumie nie było to nawet potrzebne. Ciocia może i miała dobre intencje, jednak mając już swoje lata naprawdę i dosłownie wszystko jej przeszkadzało. Czasami przypominała mi nietoperza: nic nie widziała, nic nie słyszała, a i tak wszystkiego się czepiała. Była bez wątpienia najstarszą i najbardziej złośliwą osobą z naszej rodziny.
- Jeżeli jej się naraziłeś, strzeż się! Wielka z niej plotkara, niechybnie cała okolica będzie wiedziała o twoich wielkich i małych sekretach. Ponadto usłyszysz przy tym parę kąśliwych uwag na swój temat – dokończył za mnie Ron.
- Poza tym, Muriel lubi powoływać się na swój wiek. Nie spadnij, więc ze stołka, bo usłyszysz nad uchem pewnego pięknego dnia: „Ej, ty! Oddaj mi swoje krzesło, ja mam sto siedem lat!”.Po tej krótkiej wymianie zdań oboje wybuchnęliśmy donośnym śmiechem. Jedno trzeba było cioci przyznać – była naprawdę komiczna…
- Wychodzi na to, że Jasper wraca w czwartek, czyli trzynastego. – Przytaknęłam mu w odpowiedzi. – Czyli tak czy siak zostają nam jeszcze jakieś dwa tygodnie wspólnych wakacji.
Dwa tygodnie… trochę nie wystarczająco jak dla mnie, no ale zawsze lepsze to niż nic…


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez tola dnia Sob 11:33, 04 Wrz 2010, w całości zmieniany 8 razy
Zobacz profil autora
Naberka
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 21:22, 16 Lut 2010 Powrót do góry

Bardzo mnie cieszy, że to zrobiłaś..:):) Jestem z Ciebie bardzo dumna tym bardziej, że Twoje opowiadanie jest rewelacyjne i każdemu go polecam..:):)
Nie spotkałam się jeszcze nigdzie z takim pomysłem jaki Twoja wspaniała główka wymyśliła.. Aby pomieszać dwie bestselerowe powieści razem... A mianowicie Harrego Portera i Twilight.
Jestem pewna, że każda osoba, która zacznie tą mieszankę czytać, będzie zadowolona..:)
Życzę ci jak największą ilość czytelników, WENY I CZASU na dalsze rozdziały..:):)
Buźka kochana i powodzenia..:):) Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
meadow
Człowiek



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Wto 22:48, 16 Lut 2010 Powrót do góry

Droga Tolu, ogólnie nie przepadam, nie czytam opowiadań, w których są wampiry, ponieważ psuje mi to całą harmonię świata wampirów wykreowaną przez S. Meyer, którą lubię. Jednakże zaciekawiło mnie to:
Cytat:
Opowiadanie te jest trochę niestandardowe, bowiem jest po pomieszanie świata pani Rowling z bohaterami Zmierzchu.


Mianowicie przez to, że uwielbiam świat Rowling o wiele bardziej niż świat Meyer, (nie bijcie ;d ) wydaje mi się bardziej realistyczny niż meyerowy, mimo że jest w nim milion razy więcej magii. Takie jest moje skromne zdanie. ;d

Treść zaciekawiła mnie, ale chyba rozumiesz, że nie da się teraz zbyt wiele o tym powiedzieć, to dopiero pierwszy rozdział. ;]

Interesuje mnie również to w jaki sposób połączysz dwa różne światy, tak różne postacie i charaktery, tak różne obyczaje i perspektywy życiowe. ;p

Tak więc będę czekać w napięciu na dalsze rozdziały. Chęci i czasu.;>
pozdrawiam, m;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
plamka14
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 23:04, 16 Lut 2010 Powrót do góry

Zgadzam się z Naberką .
Nie przepadam za mieszanymi fanfickami , ale ten wyjątkowo przypadł mi do gustu . W lekkim tonie , jest jedno 'ale' [tak czepiam się] .Brakowało m i trochę opisów postaci . Pięknie opisałaś uczucia , przemyślenia , ale nie wiem jak wygląda bohaterka ani jej brat .
Czy to wielka różowa ropucha czy miss World ;-P .
Taki nieistotny szczegół .

Pozdrawiam ,
P .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kaaś
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Wrz 2009
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ciepłe i (nie) przytulne piekło.

PostWysłany: Śro 9:37, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Witam. :)
Mieszany fanfick? Cóż, ciekawie się zapowiada, żeby nie napisać fantastycznie, bo póki co czekam na rozwój akcji :)
Czyli co, połączysz świat magii i wampirów? Jasper, Bella i Ron pójdą do Hogwartu i może poznają Wybrańca albo okaże się, że Sama-Wiesz-Kto [xD] jest ich biologicznym ojcem?! Dobra, żartuję Wink
Ogólnie jest dobrze i czekam na dalsze części, na mojego kochanego Jaspera, na Alice... Na miłość J&B <3
Bo chyba tylko to trzyma mnie przy namiastce dobrego humoru...

Pozdrawiam :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fuyu.
Dobry wampir



Dołączył: 12 Cze 2009
Posty: 799
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Yaoi-world :D

PostWysłany: Śro 12:24, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Tolu.
Spojrzałam na tytuł i nie miałam zielonego pojęcia co mnie czeka. ;x
Rowling &' Meyer. Nie mam nic przeciwko jeśli dalsze części będą ciekawie napisane. Wink

Cytat:
Bella jest szalenie zakochana w swoim przyjacielu, Jasperze.


O! I to już jakaś odmiana. *czyta dalej*
Alice! Nie zrobisz tego Belli prawda? ;D

Cytat:
Uwaga fabularna: poniższy tekst to nędzne romansidło i wyciskacz łez.


No i tak ma być. ^__^

Jak na razie mi się podoba. Nie można za dużo powiedzieć,bo to dopiero pierwszy rozdział.

Czekam na następny i życzę weny.
xx
Doris.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tola
Człowiek



Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:07, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Na początku chciałabym wszystkim podziękować za komentarze, to naprawdę miłe:)
Nie powiem, nadal mam lekką tremę, gdyż po raz pierwszy prezentuję "coś absolutnie swojego", mam nadzieję, że będzie dobrze.

I tak oto zapraszam na drugi rozdział:

beta: Naberka i Ilciak


Rozdział drugi
Stary medalion

Oczekiwanie na powrót Jaspera nie było tak uciążliwe, jak mogłoby się wydawać. Owszem, tęskniliśmy za nim i czas bez niego dłużył nam się niemiłosiernie, jednak gdy dowiedzieliśmy się, że wraca już w czwartek poszło jakoś z górki.
Od tamtego listu dostaliśmy jeszcze dwa. Widać, że chłopak stęsknił się za nami bardziej niż przypuszczaliśmy. Gdy wreszcie nadszedł czwartek postanowiliśmy nie zwlekać ani minuty dłużej i odwiedzić naszego przyjaciela w domu.
Ponieważ nie mogliśmy używać teleportacji do przemieszczania się, byliśmy zmuszeni skorzystać z proszku Fiuu. Osobiście, nienawidziłam tej formy transportu. Człowiek wyskakiwał z kominka cały w sadzy i popiołach, a u mnie dodatkowo wywoływało niekontrolowane napady kaszlu. Poza tym, nie chciałam, aby po przeszło trzytygodniowej rozłące Jasper zobaczył mnie w takim stanie, całą umazaną i umorusaną. Jednak, jeżeli miałam wybierać między zobaczeniem swojego najlepszego przyjaciela pomimo tego wszystkiego, co niosła za sobą podróż siecią Fiuu, a pozostaniem w domu, bez zastanowienia wybrałam pierwszą opcję.
- Bella, na co czekasz? Wskakuj do komina i ruszamy do Jazza! – Wykrzyknął radośnie Ron. Jemu najwidoczniej nie przeszkadzała taka forma podróżowania.
- Może ty pierwszy, Ronaldzie – zaproponowałam. Jakoś zawsze wolałam, gdy on jako pierwszy przecierał ślady.
- Tylko mi nie mów, że boisz się podróżować Fiuu. – Spojrzał na mnie znacząco. On jak nikt inny uwielbiał mi dogryzać.
Wywróciłam oczami na jego komentarz. Wyrwałam mu z rąk pudełko z proszkiem i bez słowa wpakowałam się do kominka. – Rezydencja Hale 'ów! – krzyknęłam ile sił w płucach. Wolałam nie ryzykować wylądowaniem w domu u obcych czarodziejów.
Od razu poczułam dziwne, szarpiące uczucie w brzuchu i w tej samej chwili cały świat zawirował mi przed oczami. Kolejna zła strona podróżowania w ten sposób: jeżeli nie masz jeszcze choroby lokomocyjnej, to tylko kwestia czasu kiedy ją złapiesz.
Po niecałych pięciu sekundach wylądowałam w salonie państwa Hale. Oczywiście, wkroczyłam tam w stylu godnym mnie: na plecach z nogami do przodu. Nie muszę chyba dodawać, że byłam cała w popiołach. Najszybciej jak umiałam wstałam i otrzepałam się z zalegającej na mej pelerynie sadzy.
Nim dokończyłam, poczułam silny uścisk wokół moich ramion.
- Bells! Jak miło cię znowu widzieć! - krzyknął wprost do mego ucha Jasper.
- Ty nawet sobie nie wyobrażasz, jak ja się cieszę, że cię widzę! Czy zdajesz sobie sprawę, jak za tobą tęskniłam? – Odwzajemniłam uścisk, szczerząc się przy tym jak wariatka.
Chłopak wyglądał cudownie, jak zwykle zresztą. Blond włosy trochę pojaśniały mu od słońca, a jego karnacja z bladej przybrała brązowozłoty odcień.
- Ja za tobą też. A tak w ogóle, gdzie jest Ron? – zapytał, rozglądając się dookoła.
W tej samem chwili usłyszeliśmy donośny huk i u naszych stóp wylądował mój kochany rudzielec. Nie muszę chyba mówić, że wkroczył tak samo jak ja.
- Jazz! Wreszcie, tyle czasu! – darł się wniebogłosy.
Wymienili się męskimi uściskami, po czym Jasper zaprosił nas do kuchni na szklaneczkę piwa kremowego.
Gdy tylko przekroczyliśmy jej próg od razu dostrzegliśmy Rose i mamę Jazza, panią Lucy.
- Dobry wieczór pani, cześć Rose – zawołałam jednocześnie z Ronem.
- Witajcie, jak miło znowu was zobaczyć – odpowiedziała pani Hale. Natomiast Rose nie wydusiła z siebie ani słowa, tylko od razu rzuciła mi się na szyję. Po chwili oderwała się ode mnie i zrobiła to samo z moim bratem, na co on wściekle się zarumienił. W połączeniu ze swoimi płomiennorudymi włosami wyglądał jak dojrzały pomidor. Nie było dla mnie tajemnicą, że podkochiwał się w niej od kilku ładnych lat.
W sumie Rose, była jedną z ładniejszych dziewczyn w całej szkole. Jej długie kręcone blond włosy i nogi aż do nieba sprawiały, że żaden młodociany czarodziej nie był w stanie się jej oprzeć. Jednak ona nic sobie z tego nie robiła. Nie miała chłopaka, a swoje wdzięki wykorzystywała na męskiej części szkoły tylko wtedy, gdy chodziło o partnera na Noc duchów, czy przyjęcie u profesora Slughorna. Cóż… jak to zawsze mawiała, chciała wyjść za mąż za obcokrajowca, najlepiej z południa. Już nie mogłam się doczekać, aby podpytać ją, czy spotkała kogoś interesującego we Włoszech.


Pani Hale zaprosiła nas do stołu i przed każdym z nas położyła talerzyk z plackiem dyniowym. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy ta kobieta znalazła czas, aby to upiec, przecież dopiero co wrócili z wakacji. No cóż, matka Jazza była normalną gospodynią domową, opiekuńczą i kochającą swoje dzieci, nie to co moi rodzice.
- A jak wam minęły wakacje? – Zagadnęła nas.
- Jak zwykle nudno i tak jak co rok w Paryżu u ciotki. – Na słowa Rona tylko zachichotała. Znała te wszystkie anegdoty o ciotce Muriel, więc nie trzeba było jej opowiadać, co tym razem zmalowała.
- To może ja pójdę rozpakować swoje rzeczy, a wy sobie porozmawiajcie, tyle czasu się nie widzieliście – zawołała do nas pani Lucy wychodząc z kuchni. – Aaa… Ron, Bella, gdybyśmy się już dzisiaj nie spotkali życzę wam miłej nocy. Oczywiście możecie nocować u nas, jeśli chcecie. – Nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, już jej nie było.
- Naprawdę, możecie zostać na noc. Mam wam tyle do opowiedzenia – oznajmił Jasper. – Volturii są tacy fascynujący.
- No co ty, Jazz. – Próbowałam udawać obojętną, chociaż w duchu aż się rwałam, aby spędzić z nim cały wieczór. – Przecież możemy was odwiedzić jutro, po co od razu zostawać na noc.
Ron spojrzał na mnie wymownie, dla niego każda okazja, aby przebywać w towarzystwie naszej uroczej blondynki była na wagę złota. Tak właściwie to od zeszłego roku starał się zdobyć jej względy, ale jak widać bezskutecznie. Rosalie była niewzruszona na jakiekolwiek zaloty, a mój rudzielec nieugięty.
- Skoro tak uważasz. – Wydawał się być zawiedziony, spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Gdy nawiązaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy poczułam leciutkie trzepotanie serca. Potrząsnęłam szybko głową, starając się odgonić od siebie te uczucie. Zachowuj się normalnie wrzeszczałam sama do siebie.
- Ale to nie znaczy, że nie zostaniemy u was długo – zawołał wesoło Ron, szczerząc się do Rose. – A tak poza tym, przywieźliście nam jakieś prezenty?
- Ronaldzie… jak ty w ogóle możesz o to pytać. – Spojrzałam na niego poirytowana. – Czasami zachowujesz się jak dzieciak. Jeszcze gotowi są pomyśleć, że tylko po to tutaj przyszliśmy.
Wywrócił oczami na mój komentarz, choć nie powiem trochę się speszył, chyba głównie dlatego, że Rosalie była w pobliżu. Przy Jasperze to raczej nie miał oporów, traktowali się nawzajem jak bracia.
- No tak, prezenty! – Klasnęła w dłonie blondynka. Zaskoczyła mnie tym tak, że aż podskoczyłam na krześle. Na co Ron i Jazz ryknęli donośnym śmiechem.
- I z czego wam tak wesoło? – Byłam już naprawdę zirytowana, ale też i wściekle zarumieniona.
- Tego właśnie mi brakowało Bella, twojego rumieńca na twarzy. – Jasper pogładził mnie po policzku. Boże, to mi wcale nie pomaga abym przestało się rumienić. Nienawidzę tych cholernych kolorków
- Mam je w swojej walizce, poczekajcie chwilkę zaraz wracam. Aaaa.. Jazz, nie mów im nic dopóki nie wrócę. – Zerwała się z krzesła i wyleciała z kuchni. Usłyszałam jej kroki na schodach, które momentalnie ucichły.
- No to Jasper, mów jak było – zagadnął Ron. – Włoszki są naprawdę tak gorące jak mówią?
Szturchnęłam go łokciem na te słowa, na co chłopak zachichotał. – Wy się chyba nigdy nie zmienicie. A i owszem, było kilka naprawdę ładnych.
Postanowiłam puścić ten komentarz mimo uszu.
- Ale z nich wszystkich najbardziej zjawiskowa to była Heidi. Gdybyś ją widział – powiedział rozmarzony. – Te ciało… pfffuu… co ja mówię, te ruchy i ten głos. Szczerze, to się nie dziwię, że tak potrafi wabić tych wszystkich turystów. Gdybym nie wiedział, kim ona jest sam bym za nią poszedł.
Cały czas go obserwowałam, gdy opisywał tą sexy wampirzycę. Miał minę jak dzieciak, który zaraz ma dostać wielkiego, słodziastego lizaka.
- Chłopie, zazdroszczę ci, nawet nie wiesz ile bym dał żeby chociaż móc ją zobaczyć na własne oczy. Bo wiesz, te książki, co ma Bella na temat Volturii, to jakoś mają bardzo niewyraźne obrazki, chociaż i na nich wygląda jak bogini. – Nie wytrzymałam, pacnęłam go w głowę.
- Bo one są do czytania, a nie do oglądania – powiedziałam zirytowana.
- Co nie znaczy, że zdjęcia powinny być większe. Człowiek jest w dużej mierze wzrokowcem – bronił się.
- Na miłość boską, Ron! To książka naukowa, a nie pierwszy lepszy szmatławiec. Tam jest opisana cała historia Volterry, a nie życiorys co bardziej ponętniejszego wampira! Zresztą bardzo ciekawie opisana, nawet nie wiesz ile można się z niej dowiedzieć – zaczęłam. – Na przykład Alec…
Przerwał mi w połowie zdania. – Dobra, siostra nikogo nie obchodzi żywot tego czulszego inaczej chłopca. Tutaj liczą się konkrety.
- Dla ciebie konkret, to zdjęcia Heidi najlepiej w negliżu – warknęłam.
- Spokojnie, dobra? Przestańcie! Tyle za wami tęskniłem, a wy już zaczynacie się kłócić. Owszem, Heidi była niezła, ale nie warta tego, aby zepsuć tak miły wieczór – powiedział Jasper, kładąc dłoń na moim ramieniu.


W tej samej chwili do kuchni wróciła Rose, niosąc dwie małe paczki.
- Bello ta jest dla ciebie. – Podała mi średniej wielkości paczuszkę, obwiązaną zieloną kokardą. – A to Ron, twój prezent. – Wręczyła mu malutką torebeczkę z przywiązanym do niej małym bilecikiem.
- Od Rosalie dla Ronalda, aby ci dobrze służyła. – Przeczytał na głos. – Jejku… co to takiego? Nie muszę dodawać, że osobista dedykacja od Rose wywołała na jego policzkach szkarłatny odcień.
Szybko wyciągnął zawartość. Była to wielka, czerwono- żółta chustka z frędzelkami na rogach. Na jej widok trochę zrzedła mu mina.
- Nie no, fajnie. Ta szmatka jest ładna, tylko do czego mi ona? – Zapytał, trochę zakłopotany. Nie gonił jakoś specjalnie za modą, więc raczej nie zdawał sobie sprawy, że takie rzeczy są modne w tym sezonie.
- To chustka, kupiłam ją, gdy byliśmy w Mediolanie – oznajmiła z dumą Rose. – Pomyślałam sobie, że byłoby ci w niej naprawdę ładnie. Poza tym, ma podobne kolory do barw Gryffindoru.
Mój brat spojrzał na nią zakłopotany, nie wiedząc za bardzo jak zareagować. W duchu z jednej strony cieszył się, że to właśnie ona kupiła mu ten prezent, ale z drugiej wydawało mi się, że po cichu liczył na coś innego.
- Nie, no jest… ładna? – Brzmiało to raczej jak pytanie, niż zdanie twierdzące. – Ale do czego mi ona?
Rosalie wywróciła na jego pytanie oczami. - Przez dwa tygodnie siedziałeś w Paryżu, stolicy mody i ty się mnie pytasz do czego ci to? – Zapytała rozbawiona. – To ostatni krzyk mody! Ponad połowa męskiej populacji Europy ją nosi!
Na jej słowa parsknęliśmy z Jasperem donośnym śmiechem. Ron natomiast zrobił taką minę, jakby ktoś mu nagle oznajmił, że od jutra ma się przenieść do Slytherinu.


Później przyszła kolej na mój prezent. Dostałam cudowną, oprawioną w smoczą skórę książkę, biografię Żywot Kajusza, nie powiem, byłam zachwycona.
- Był jeszcze do wyboru Żywot Marka albo Aro, ale pomyślałem sobie, że wolałabyś właśnie ten – skomentował z uśmiechem Jasper. – Wydawało mi się, że Marek jest zbyt statyczny i na jego temat zbyt wiele ciekawych rzeczy się nie dowiesz. A co do Aro… to chyba wszystko już wyczytałaś z tych książek w Hogwarcie.
Miał rację, Aro już dawno nie miał przede mną żadnych tajemnic. Nie to, co Kajusz, na jego temat wiedziałam w sumie najmniej. Kochany Jazz, znał mnie jak nikt inny.
Już nie mogłam się doczekać powrotu do domu i pogrążenia w lekturze.


Reszta wieczoru upłynęła nam na beztroskich pogawędkach i opowieściach o wszystkim i o niczym. Rose była zachwycona wampirami, tak samo jak jej brat. Opowiedzieli nam tyle niesamowitych historii na temat zamku Volturii i legend z nimi związanych, że głowa mała. O wielu z nich nawet nie słyszałam i wątpiłam, abym mogła je znaleźć w jakichkolwiek książkach. Słuchaliśmy ich z wypiekami na twarzy.
Około północy uznaliśmy, że czas się zbierać do domu. I tak nadwerężyliśmy co nieco ich gościnności.
Ron zniknął w kominku jako pierwszy, marudząc, że jeżeli to zrobi to ja jeszcze się z nimi zagadam i będzie musiał na mnie czekać.
Blondynka szybko się z nami pożegnała twierdząc, że jest bardzo śpiąca i wyczerpana podróżą. Wychodząc, posłała Jasperowi wymowne spojrzenie, zostawiając nas samych w pokoju Hale’ów.
- No to ja też już będę się zbierać, bo Ron uschnie z tęsknoty za mną – zachichotałam na samą myśl o nim.
- Wiesz Bella, jest jeszcze coś, co chciałbym ci dać. – Spuścił nieśmiało wzrok.
- A co takiego? – Zapytałam głupio.
Nic nie odpowiedział tylko wyciągnął z kieszeni średniej wielkości, owalny opalowy medalion. Kontury kamienia były oprawione srebrną koronką nadając mu tym samym delikatności i subtelności.
- Jasper, jest naprawdę piękny – oznajmiłam zdumiona. – Ale skąd go masz? – Dzisiaj naprawdę zadawałam głupie pytania.
- Podoba ci się? – Czy mi się wydawało, czy jego policzki leciutko się zaróżowiły…
- Jest śliczny, dziękuję! – Rzuciłam mu się na szyję. Na co on również objął mnie w pasie i zacieśnił uścisk. – Że w ogóle pomyślałeś, no i taki medalion. Aż brak mi słów. Chyba będę go nosić tylko na specjalne okazje. Ale swoją drogą musiał kosztować majątek.
Zachichotał na moje ostatnie stwierdzenie. – I tu się mylisz, znalazłem go koło bramy, gdy wychodziliśmy z zamku w Volterze. Ktoś go najwidoczniej zgubił, ale pomyślałem, że jest tak piękny, iż szkoda by było go wyrzucić. Od razu moje myśli skupiły się na tobie, że pewnie by ci się spodobał.
- I to jeszcze jak. – Odsunęłam się trochę od niego chcąc się lepiej przyjrzeć mojemu małemu prezencikowi. Podziwiałam jego idealne kształty i sposób w jaki został wykonany. Ten srebrny wzorek dookoła wyglądał na naprawdę misterną robotę.
Zastanawiałam się, czy to przypadkiem jakaś mugolka nie zgubiła go, gdy była prowadzona wraz z całą wycieczką na obiad do tych uroczych wampirów. Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.
- Bella… - Głos Jazza wyrwał mnie z zamyślenia.
- Hmmm…? – Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, gdy podniosłam głowę znad wisiorka. Zdałam sobie właśnie sprawę, że twarz Jasper 'a znajduje się zaledwie kilka centymetrów od mojej.
- Bardzo się cieszę, że ci się podoba. – Przybliżył się do mnie jeszcze odrobinkę. – Naprawdę, nawet nie wiesz jak ja za tobą tęskniłem. – Jego usta od moich dzieliły już tylko milimetry. – Tak bardzo…
Poczułam, jak w brzuchu trzepocze mi skrzydełkami stado motyli.
- Chyba mam o tym jako takie pojęcie – odpowiedziałam głupio i w tym momencie poczułam jego delikatne, aksamitne i ciepłe wargi na swoich własnych. Byłam w siódmym niebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez tola dnia Pią 21:34, 19 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Naberka
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 22:39, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Tolu, nie miej tremy, bo nie warto... Zrozumiała bym gdyby to opowiadanie było bezsensowne, ale takie nie jest... Czyta się je bardzo lekko i miło:):) Z rozdziału na rozdział robi się ciekawiej... Zapamiętaj sobie raz, a porządnie.. Bo mówię to ostatni raz...Wink Jesteś bardzo zdolną osóbką na co wskazuje Twój pomysł:):) Twoje myśli są bardzo ciekawe i świetnie opisane.. Wiesz, że rzadko można przeczytać taką mieszankę... I dlatego wiem, że Twoje opowiadanie przykuje nie jedno oko:)
A teraz kończąc swój monolog;) Życzę dużo Weny i czasu na dalsze pisanie :):)

A jeszcze jedno... Wiesz co mnie zaciekawiło w tym opowiadaniu... To, że nie Edward, a Jasper jest u boku Belli... Choć wiadomo, że wszystko się może zmienić.. Jednak jest to coś innego, niż w dotychczasowych czytanych przeze mnie opowiadaniach...

Buźka kochana :* Very Happy


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Czw 0:31, 18 Lut 2010 Powrót do góry

Cytat:
Czasami przypominała mi nietoperza: nic nie widziała, nic nie słyszała, a i tak wszystkiego się czepiała. Była bez wątpienia najstarszą i najbardziej złośliwą osobą z naszej rodziny.
Laughing

Jakoś tak bywa że mieszanie mieszanie światów pochodzących z różnych książek nie wychodzi na dobre , jak chodzi o dłuższą metę. Skoro mamy tutaj więcej ze świata Rowling nie wiem czy dodawałabym to opowiadania w temacie Twilight Fanfiction aniżeli Świat Fandomów , no ale ta zakrzywiona proporcja może się przecież zmienić. Chociażby za sprawą owego medalionu. Bo coś mi podpowiada , że od niego zacznie się jakaś większa akcja. To jakiś skarb z Volterry? Hm? ; ) Jak narazie pozostaję w moich mieszanych uczuciach co do dalszej treści tego opowiadania ale wraz z nowym rozdziałem powrócę sprawdzić jak się sprawa toczy.


Pozdrawiam, Uskrzydlona.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
meadow
Człowiek



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Czw 11:52, 18 Lut 2010 Powrót do góry

Droga Tolu, staram się napisać jakiś konstruktywny komentarz po przeczytaniu tego rozdziału, więc... *próbuje zebrać myśli*
Zacznę może od postaci.
Tola napisał:
- Ale to nie znaczy, że nie zostaniemy u was długo - zawołał wesoło Ron, szczerząc się do Rose. - A tak poza tym, przywieźliście nam jakieś prezenty?

Tola napisał:
- No to Jasper, mów jak było – zagadnął Ron. – Włoszki są naprawdę tak gorące jak mówią?

Tola napisał:
Szybko wyciągnął zawartość. Była to wielka, czerwono- żółta chustka z frędzelkami na rogach. Na jej widok trochę zrzedła mu mina.
- Nie no, fajnie. Ta szmatka jest ładna, tylko do czego mi ona?

Tola napisał:
- Nie, no jest… ładna? – Brzmiało to raczej jak pytanie, niż zdanie twierdzące. – Ale do czego mi ona?

Tymi kilkoma zdaniami oddałaś cały urok Rona stworzonego przez Rowling, którego bardzo lubię. I za to wielki plus. ;d
W reszcie postaci można odnaleźć oznaki pierwowzoru, ale przez to, że są umieszczone w całkiem innych realiach powoduje, że mimo wszystko są inne, takie.. nowe. To też mi się podoba, lubię jak ktoś w odpowiednich sytuacjach miesza charakter postaci, gdy nadaje im trochę inne cechy. ;]
Podoba mi się także to, że tak szybko połączyłaś Bellę i Jaspera ze sobą, bo dziecięce podchody mogłyby zepsuć urok tego połączenia Meyer&Rowling. xd
I jeszcze dodam, że mam wielką nadzieję, że nadal będziesz w taki sposób łączyła te dwa światy, że podczas czytania nie będzie zgrzytów. Po tych dwóch rozdziałach na razie się nie zawiodłam.;]
Życzę czasu, ochoty i wszystkiego co ci potrzebne do tworzenia kolejnego rodziału. ;))
pozdrawiam, m;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tola
Człowiek



Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:34, 18 Lut 2010 Powrót do góry

uskrzydlona
Cytat:
Skoro mamy tutaj więcej ze świata Rowling nie wiem czy dodawałabym to opowiadania w temacie Twilight Fanfiction aniżeli Świat Fandomów


Historia jest tylko osadzona w świecie pani Rowling, natomiast bohaterowie są jak najbardziej zmierzchowi. No, może poza Ronem i niektórymi drugoplanowymi postaciami...

beta: Naberka


Rozdział trzeci
Sowia poczta


Leżałam na łóżku całkowicie przytomna, trzymając przyciśnięty do piersi opalowy medalion. Zegarek na szafce nocnej wskazywał piątą nad ranem. Po prostu nie mogłam zasnąć. Od czasu rozstania z Jasperem minęły zaledwie cztery godziny, a ja już tęskniłam za jego uściskiem, uśmiechem i pocałunkami…
Na samą myśl o nim czułam miłe mrowienie w dole brzucha. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Nie powiem, że mi się to nie podobało. W chwili, gdy jego usta dotknęły moich poczułam się najszczęśliwszą czarownicą na całym świecie, a przynajmniej w całej Anglii.
Podkochiwałam się w nim od kilku miesięcy, ta wakacyjna rozłąka była dla mnie naprawdę bolesna. Jednak przez myśl mi nie przeszło, że on może czuć do mnie to samo. Myślałam, że już zawsze będzie uważał mnie za swoja przyjaciółkę, a właściwie przyjaciela. Mnie i Rona tratował na równi i nie czułam się w ich towarzystwie specjalnie faworyzowana z faktu bycia dziewczyną.
Nagle uświadomiłam sobie, że nie wyleżę dłużej na swoim miejscu, musiałam coś zrobić, cokolwiek. Szybciutko podbiegłam do lustra i założyłam medalion. Nie byłam jakąś specjalną strojnisią, ale musiałam przyznać, że było mi w nim naprawdę do twarzy. Czułam się ładna, a sam fakt, iż medalion pochodził właśnie do Jaspera tylko potęgował to uczucie.


Jedliśmy właśnie śniadanie, przygotowane przez naszą domową skrzatkę Laurę. Gdy nagle do kuchni wparowała mama i oznajmiła, że resztę wakacji spędzimy u cioci Molly w Edynburgu.
- Mamo, błagam cię tylko nie to… - jęknął Ron na słowa mamy.
- Nie będę z tobą dyskutować – przerwała podenerwowana. – Macie tam jechać i to jest moje ostatnie słowo. – Była nieugięta, jak zawsze zresztą.
- To chociaż może wyjaśnij nam dlaczego mamy to zrobić, a nie przedstawiaj nam samych faktów – odparł mój brat.
Siedziałam cicho, wolałam nie wtrącać się do tej dyskusji wiedząc, że i tak jesteśmy na przegranej pozycji.
- Kochanie, za trzy dni wyjeżdżam na targi projektowe do Madrytu. Nie mam wyboru, będą tam najlepsi architekci z całego świata. Wiesz, że muszę być na bieżąco, chcąc utrzymać poziom usług mojej firmy. – Popatrzyła na nas smutno, mając zapewne nadzieję, że zrozumiemy.
Ron poczerwieniał cały na twarzy, ja zresztą też. Stara śpiewka, ona zawsze ma rzeczy ważne lub ważniejsze, zresztą co za różnica i tak nie ma dla nas czasu.
– No to chyba możemy zostać w domu, nie musisz nas wysyłać do ciotki! – powiedział nieco głośniej. Widać było, że ostatkiem sił powstrzymuje się przed krzykiem.
- Ja po prostu pomyślałam, że będzie wam u niej lepiej. Pobędziecie trochę między ludźmi, jest tam Ginny, Fred… - zaczęła wyliczać kogo tam jeszcze możemy spotkać.
- Mamo, pobędziemy sobie z nimi jak tylko wrócimy do szkoły. Naprawdę, zrozum chcielibyśmy trochę czasu spędzić z Jazzem i Rose, dopiero co wrócili – wtrąciłam się, mając nadzieję, że zrozumie. W sumie powody dla których chciała nas tam wysłać nie były jakoś wielce poważne. – Poza tym, jest jeszcze ojciec. No weź, przecież nie zdemolujemy całego domu. Mamy już prawie siedemnaście lat!
- Bello, ja tylko nie chcę, abyście całymi dniami siedzieli samotnie. Już i tak czuję się winna, że was zaniedbuję. – Widać było, że naprawdę jest jej przykro. Coś takiego, Renee Granger ma wyrzuty sumienia. Zrobiło mi się jej prawie żal. – Poza tym, mam nadzieję, że szybko wrócę i jeszcze uda nam się spędzić trochę czasu razem.
- To przestań czuć się winną i pozwól nam zostać w domu – oznajmiłam, robiąc potulną minkę. To zawsze na nią działało. – A tak poza tym i tak mnie zawiodłaś, że znowu wyjeżdżasz. W sumie jestem zdziwiona tym, że to zawsze ty musisz jechać. Masz przecież jeszcze swoją wspólniczkę, Esme, czy jak jej tam. – Zaczerpnęłam głośno powietrza. - Miesiąc temu też musiałaś i obiecywałaś, że to już ostatni raz… - ciągnęłam.
- Właśnie, jesteś tutaj niecały tydzień i znowu to samo. Stara śpiewka, mamo – warknął Ron.
Wydawało mi się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwała nam nadlatująca sowa, lądując wprost w misce z płatkami.
Mama szybko wyjęła jej z dziobka listy, aby nie powpadały do miseczek z mlekiem.
- Listy z Hogwartu – oznajmiła. – Wprost nie mogę uwierzyć, że to już wasze ostatnie. Jak dziś pamiętam, gdy dostaliście swoje pierwsze… - Zauważyłam, że ma łzy w oczach.
- Właśnie mamo, szkoda tylko, że nawet nie miałaś czasu pomóc nam w naszych pierwszych szkolnych zakupach – zakpił Ron.
Miał rację, na Pokątną wybrała się z nami ciocia Molly i reszta rodziny Weasley’ów. Do dziś pamiętam, jak było nam przykro przyglądając się tym wszystkim matkom prowadzącym swoje dzieci za rękę do sklepu. Pomagając im w ich pierwszych szkolnych zakupach. Z nami oczywiście nie miał się kto wybrać, mama jak zwykle miała coś do roboty w biurze, a ojciec był zajęty robieniem kariery politycznej.
- Zamilcz Ronald – warknęła mama i upiła łyk kawy. No tak jej stara taktyka, najlepiej przerwać rozmowę i udawać, że nie miała ona w ogóle miejsca.
Wzięłam do ręki kopertę zaadresowaną do mnie i pośpiesznie otworzyłam. List zawierał listę podręczników, w które musieliśmy się zaopatrzyć w nadchodzącym roku szkolnym, a także coś jeszcze. Drugą załączoną kartką był formularz, który musieliśmy wypełnić i odesłać jeszcze przed rozpoczęciem szkoły. Proszono nas, abyśmy w ostateczności zdeklarowali się na jakie lekcje chcemy uczęszczać w tym roku. I tylko na nich mieliśmy skupić swoją uwagę. Było ich cztery.
- Kurczę, trochę dziwne, że każą nam znowu wybierać te przedmioty. Przecież robiliśmy to rok temu – skarżył się Ron.
- To nowe zarządzenie ministra – odezwała się mama. – Ministerstwo chce, aby w ostatnim roku nauki uczniowie skupili się tylko na przedmiotach, które naprawdę ich interesują. Chcą też poszerzyć liczbę godzin tych lekcji.
- Widzisz Ronaldzie, a tak się martwiłeś, że w zeszłym roku zrezygnowałeś z historii magii – zażartowałam. – Teraz wszystko przed tobą.
- Bardzo śmieszne siostra. – Spojrzał na mnie z politowaniem. Jednak to wcale nie osłabiło mojego rozbawienia. Nawet zachowanie mamy nie działało na mnie tak, jak zwykle. Byłam zbyt szczęśliwa z powodu wydarzeń zeszłej nocy, aby się tym przejmować.
- No to co wybieracie, kochani? – zapytała, zapewne chcąc nam pomóc w wyborze.
- Jeszcze nie wiem. W zeszłym roku mieliśmy siedem przedmiotów, a teraz mamy wybrać cztery… - zastanawiałam się głośno. – Muszę to jeszcze przemyśleć.
- Ja na pewno wywalę zielarstwo – oznajmił Ron. – Straszne nudy, a na poziomie dla zaawansowanych jest jeszcze gorzej. A i jeszcze eliksiry…
- Najlepiej wywal wszystkie przedmioty – zażartowałam. – W sumie to nic za wyjątkiem quidditcha cię nie interesuje – dogryzłam mu.
- Nie no jasne, będę się uczył jak przyrządzać te wszystkie mikstury tak jak ty. – Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Mimo, że uwielbialiśmy denerwować się nawzajem, nie potrafiliśmy się na siebie gniewać.


Resztę śniadania zjedliśmy w ciszy. Gdy chciałam zebrać koperty ze stołu zauważyłam, że w mojej znajduje się coś jeszcze. Wyciągnęłam wiadomość i rozłożyłam na stole. Był to list dotyczący prefektów. Zrobiłam wielkie oczy, czyżbym została wybrana? Szybciutko zaczęłam czytać na głos:

Szanowna panno Granger,

Z przyjemnością pragnę poinformować, że została panienka mianowana prefektem Gryffindoru.
Gratuluję,
Z poważaniem, Albus Dumbledore.

P.S.
Dołączam do listu również listę pozostałych prefektów innych domów.


- Jejciu… ty to masz szczęście, Bella. – Poklepał mnie brat po ramieniu.
- Córciu, jestem z ciebie taka dumna. – Tym razem mama. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów uściskała mnie mocno. W tej chwili poczułam się taka, kochana. – Ojciec tak się ucieszy, gdy się dowie. Powiem mu od razu, gdy wróci z pracy.
Jeżeli raczy wrócić przed północą, pomyślałam.
- No, ale przeczytaj kto jeszcze został prefektem – poganiał mnie. – Dla ułatwienia dodam, że ja nim nie jestem. – Puścił mi oczko.
- No to tak – zaczęłam. – Prefektami Gryffindoru zostają Isabella Granger i Jasper Hale. – Na widok imienia Jazza serce podskoczyło mi do gardła. Czy mogłam być jeszcze bardziej szczęśliwa?
Twarz Rona wykrzywiła się w grymasie. Zapewne był zazdrosny o Jaspera. Mimo, że tego nie okazywał, ale zawsze czuł się od niego trochę gorszy. Nie uczył się tak dobrze jak my, a co za tym idzie, nie był pupilkiem nauczycieli.
- No, a dalej? – ponaglił, starając się nie dać po sobie poznać, jak go ta wiadomość zaskoczyła.
- Prefekci Slytherinu: Draco Malfoy i Pansy Parkinson . – Oboje spojrzeliśmy po sobie.
- Ciekaw jestem, ile ojciec Malfoy ’a zapłacił, aby ten młotek nim został – skomentował.
- Ravenclaw: Marietta Edgecombe i Roger Davies. – Nie przyjaźniliśmy się jakoś specjalnie z tym domem, więc też wybór prefektów nie zrobił na nas zbyt wielkiego wrażenia.
- Ciekawe kogo wybrali z Puchonów… - zaczął Ron.
- No i na koniec, Hufflepuff: Susan Bones i Edward Cullen.
- W sumie to nieźle – zauważył. – Nasz prefekt ci przypasował, Krukoni są neutralni, Ślizgoni to wiadomo. – Spojrzał na mnie znacząco. – A co do Puchonów, to za bardzo nie znam ludzi.
- Susan jest w miarę miła, a tego Edwarda to jakoś zbytnio nie kojarzę – zaczęłam. – Ale cóż, wszystko przed nami. – Wstałam od stołu i skierowałam się w stronę łazienki.


Jak co wieczór wyszłam na ganek podziwiać zachód słońca. Usiadłam wygodnie w fotelu i oparłam nogi o balustradę. Uwielbiałam tę pozycję, niby to trochę leżąca, a jednak siedząca, taka w sam raz do czytania.
Postanowiłam przejrzeć książkę od Jazza. Wydawała się interesująca, jednak przeczytawszy kilka pierwszych stron dotyczących życia Kajusza przed przemianą uznałam, że z treści nie zapamiętałam dosłownie nic.
Moje myśli stale krążyły wokół przedmiotów jakie miałam wybrać. W liście załączona była informacja, abyśmy podjęli decyzję jak najszybciej. Ponieważ ułatwi im to ułożenie odpowiedniego planu zajęć, tak to zrozumiałam.
Byłam pewna, że nadal będę uczęszczać na eliksiry. Kochałam je, tak właściwie to nawet zastanawiałam się, czy aby nie związać z nimi swojej przyszłości. Eksperymenty to moja pasja, a profesor Slughorn dostarczał nam tak przedziwnych przepisów. Co tylko jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, iż to jest właśnie to, co chcę robić w życiu.
Wyjęłam zgięty formularz, który trzymałam w książce i zaznaczyłam krzyżyk przy eliksirach. Z resztą postanowiłam już więcej nie zwlekać. Pod wpływem impulsu wybrałam do tego zielarstwo, transmutację i starożytne runy. Mój drugi w kolejności ulubiony przedmiot. Chociaż runy traktowałam raczej jak hobby, niż przyszły sposób na życie.
Po podjęciu decyzji poczułam się o niebo lepiej, jakby kamień spadł mi z serca. Nienawidziłam musieć decydować o czymś sama, zwłaszcza iż miało to rzutować na całe moje życie. Jednak czułam, że dokonałam dobrego wyboru.


Położyłam głowę na oparciu fotela i zamknęłam oczy, ponownie odtwarzając w myślach pocałunek z Jasperem. Wprost nie mogłam uwierzyć, że to uczynił. Te jego usta, uścisk, chciałam aby zrobił to ponownie. Marzyłam by być przez niego przytulana, a przede wszystkim kochana.
Czy go kochałam? Nie, chyba jeszcze nie. Jednak z każdą chwilą byłam nim coraz bardziej zauroczona.
Już nie mogłam się doczekać naszej wizyty na Pokątnej. Umówiliśmy się całą czwórką, że wybierzemy się razem na szkolne zakupy. Przede wszystkim musiałam kupić kociołek cynowy. Ponieważ po ostatnim eliksirze „żywej chwały” nieco rozpuściło mu się denko i najzwyczajniej w świecie przeciekał.
Moje myśli przeskakiwały to z tematów szkolnych to do Jazza, tak szybko iż nawet nie zorientowałam się kiedy zasnęłam.
Obudził mnie trzask łamanej gałęzi.
Automatycznie otworzyłam oczy i zerwałam się na równe nogi, rozglądając wokoło. Dziwne… Przysięgłabym, że coś przed chwilą runęło z impetem na ziemię.
Spojrzałam w górę. Żadna z gałęzi drzewa również nie była złamana. W pewnej chwili, zauważyłam pomiędzy gałązkami żywopłotu rudawy kolor, tak jakby ktoś skradał się w kuckach wzdłuż niego.
Zbiegłam z ganku, trzymając w dłoni medalion, tak jakby był moim talizmanem mającym dodać mi otuchy i zarazem ochronić przed złymi demonami.
W chwili, gdy dobiegłam dotarłam do furtki, otworzyłam ją szybko. Na co ta, niemiłosiernie zaskrzypiała. Jednak, gdy wyjrzałam za ogrodzenie nikogo nie było.
Przysięgłabym, że ktoś był za tym cholernym żywopłotem, widziałam to coś. Ten rudawy kolor się przemieszczał. Zaraz, przesuwał się na wschód, to znaczy w stronę sąsiedniego osiedla. Więc również postanowiłam się tamtędy udać.
Szłam wzdłuż chodnika, rozglądając się na boki i coraz to bardziej utwierdzając się w przekonaniu, iż doznałam swojego rodzaju fatamorgany. Być może to był kot, pomyślałam. Ciemno rudy, mały kociak, a ja z tego zrobiłam nie wiadomo co.
Słońce całkowicie skryło się za horyzontem, przez co bardzo szybko zaczęło się ściemniać. Sama nie wiem czemu nie wróciłam z powrotem do domu, gdy dotarłam do końca chodnika. Dalej zmierzałam w stronę sąsiedniego osiedla błądząc bezsensownie pomiędzy uliczkami.
W pewnej chwili zza krzaka wyskoczył czarny kocur, wyglądał raczej jak przerośnięty prosiak, niż domniemany ssak. Przestraszyłam się nie na żarty, myśląc iż to dementor albo wnękowabik wabiący młode dziewczyny.
Kocisko spojrzało na mnie tymi swoimi wielkimi żółtozielonymi oczami, po czym obróciło się i pobiegło w stronę kosza na śmieci.
Postanowiłam nie zwlekać ani minuty dłużej. Obróciłam się na pięcie i pędem pognałam w stronę domu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kali.
Wilkołak



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 21:49, 18 Lut 2010 Powrót do góry

Nie przeczytałam 3 rozdziałów, jestem po pierwszym i powiem ci szczerze, że bardzo mi się podoba. Świetnie, że pomieszałaś Harry'ego Pottera i Twilight. Przez jakiś czas nawet ja sama się nad tym zastanawiałam, ale wpadłam tu i jestem zadowolona. Ten FF jest .. fajny. Co prawda nie mogę jeszcze z byt wiele powiedzieć, ale podoba mi się i to bardzo. Kwestia błędów, w pierwszym rozdziale takowych nie znalazłam, ale też jakoś specjalnie nie szukałam. Teraz pozwolisz, ze nadrobię te dwa rozdziały i napisze dalszą cześć ów komentarza.

A taka jedna literówka w II rozdziale:

Cytat:
Po chwili oderwała się ode mnie i zrobiła to samo z moim bratem, na co ona wściekle się zarumienił.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kali. dnia Czw 21:57, 18 Lut 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Naberka
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 11:22, 19 Lut 2010 Powrót do góry

No Tolcia.. Widzę, że coraz to więcej osób tu zagląda..:):) Gratuluję:) Pewnie chciałabyś abym coś powiedziała... Więc mówię, a raczej piszę..:)
Widzę, że akcja Twoje opowiadania szybko się rozwija. Robi się coraz ciekawiej.. Bella została prefektem i to razem z Jasperem.. No no no, ale się będzie działo.. :) Szkoda mi trochę Rona, ale wiadomo, że nie wszyscy mogą nim zostać.. Jest mi też smutno z powodu ich rodziców, tak mało się nimi zajmują.. Widać, że Bella z Ronem strasznie cierpią..:( Jednak ważne, że mają jeszcze inne bliskie im osoby..
Zastanawiam się, jak potoczą się ich losy dalej.. Mam nadzieję, że będzie równie ciekawie jak teraz.. Choć wiadomo, że akcja dopiero się rozwija.. Więc jestem pełna dobrych nadziei...
Kurczę, to opowiadanie naprawdę mi się podoba... Tola, normalnie jesteś THE BEST:):) I strasznie cię podziwiam za umiejętności i charyzmę:) Jesteś WIELKA:):)
Buziak i czekam na kolejny rozdział..:)
WENY WENY WENY WENY I CZASU CZASU CZASU:):)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
migdałowa
Wilkołak



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 35 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 15:16, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Dziewczyno, pędzisz jak szalona z rozdziałami i związujesz mi ręce. Siadam i pisze co mi chodzi po głowie od dawna.

Rozdział I - Masz dość spory zasób słów - to mi się nasunęło na myśl, gdy czytałam. Ogólnie jestem bardzo ostrożna, jeżeli chodzi o teksty literackie w ramach Twilight, bo wiele pomysłów się zwyczajnie dubluje. Ale tutaj zaserwowałaś nam niezły crossover HP i Twilight. I to mi się podoba z samego wydźwięku. Może dlatego, że ostatnio siedziałam ogólnie w różnych crossoverach? Wink
Ale do sedna: Pomysł jest niczego sobie, paring J&B nie jest za mocno popularny. Powiem ci więcej - chwilowo, w Twoim opowiadaniu, zatrzymałam niechęć do Belli. NIe znoszę jej, ale tutaj da się przełknąć. I nie chodzi o Twoją osobistą kreację, ale moje odczucia względem pierwowzoru kanonowego.
Rozdział pierwszy to kompletny mix obu światów, umiejętnie połączony. Chwali się to. Fabuła jest delikatnie zarysowana, dopiero możemy domyślać się przyszłych wydarzeń. Tak jak mówiły czytelniczki przede mną- oddałaś charakter Rona, postaci, która jest naprawdę zabawna. I tutaj też się kilka razy uśmiechnęłam, czytając jego uwagi czy obserwując zachowanie.

Rozdział II Idziesz do przodu pełną parą. Pojawia się wspomniany Jasper, ba, dodatkowo widzimy i Rosalie. Ho, ho, w której Ron się podkochuje. Niezły pomysł z tym swetrem, zachichotałam sobie nawet pod nosem. Luźny wieczorek, wspominki i wspomnienia... I zakończenie mocnym akcentem - medalion i pocałunek. Dzieje się... Wink :D
Rozdział III Ogólnie piszesz sporo opisów, rozmyślań - tzw. ozdabiaczy fabuły. Bardzo dobrze.
3 rozdział odkrywa kilka kart. Prefekci - hmn... i nazwisko Granger. Trochę mnie to zirytowało, bo Hermiona zdecydowanie była moją ulubioną kobiecą postacią. A zamienienie jej na Bellę? Zobaczymy po najbliższych czasach jak mi wyjdzie trawienie tego.
No i pojawia się słowo klucz - Cullen. Będzie zamieszanie, co?
Rozdział kończy się dość niecodziennie. Kto się ukrywał w krzakach...?

Myślę, że dowiem się niedługo i nie tylko tego.
pozdrawiam, migdałowa
oby takiego zapału do końca!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
meadow
Człowiek



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Pią 18:17, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Tolu, podoba mi się, że tak często dodajesz rozdziały. Tylko zacieram rączki jak zobaczę, że jest aktualizacja. ;]
Zaskoczyło mnie to w jaki sposób mieszasz postacie. Renee Granger ? Całkiem nieźle się to zapowiada. ;d
Sporą uwagę zwracasz na ten medalion, więc domyślam się, że nie będzie to taki zwykły prezent. To, że Jasper go znalazł będzie miało wpływ na losy Belli, taak? xd
Tola napisał:
Z przyjemnością pragnę poinformować, że została panienka mianowana prefektem Gryffindoru.
Wielkie skojarzenie z Księciem Półkrwi, jeszcze ta panna Granger. ;p
Tola napisał:
- No i na koniec, Hufflepuff: Susan Bones i Edward Cullen.
Chyba nie powiesz, że połączysz jednak B. z E.? ;))

Tak więc czekam na kolejne rozdziały i życzę czasu i ochoty.;>
pozdrawiam, m;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tola
Człowiek



Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:52, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Dziękuję wszystkim za komentarze. Cieszę się, że choc w minimalnym stopniu się podoba :)
Oddaję w Wasze łapki czwarty rozdział.

migdałowa: Hermiona była moją najbardziej ulubioną postacią w całym HP, nie powiem, wzorowałam się trochę na niej tworząc Bellę.
Araja: dziękuję za wyłapanie literówki =)
meadow: rozdziały jak na razie będą ukazywały się często, gdyż sporo rozdziałów mam napisanych do przodu.
Naberka: dziękuję :) Ty wiesz za co.

beta: Naberka

Rozdział czwarty
Ulica Pokątna


Stałam podenerwowana przed lustrem. Nie potrafiłam się zdecydować, co na siebie włożyć. Za dwie godziny wybieraliśmy się na Pokątną, a ja nadal byłam w samej bieliźnie. Znów w nie spojrzałam. Wyglądałam tak zwyczajnie. Lekko kręcone ciemno rude włosy, piegi na twarzy, a szczególnie w okolicach nosa, chłopięca figura. Zero talii ani jakichkolwiek zaokrągleń, o przyzwoitym biuście nie wspominając. Przypominałam raczej jak wychudzone dziewczątko, niż dorastającą nastolatkę.
Zastanawiałam się, co takiego Jasper we mnie zobaczył, to znaczy miałam nadzieję, że mu się podobam. Przecież byłam przeciętna, niezbyt wysoka, nie miałam też nóg Rosalie. Owszem, były w miarę długie i smukłe, jednak to nie to samo. Z moją koordynacją ruchową jakikolwiek atut i tak tracił na mocy, gdyż stale się o coś potykałam.
Po przeszło godzinie zdecydowałam się na koszulkę na ramiączkach w biało niebieskie paski i jeansy. Na górę nałożyłam granatowy sweterek, a szyję przewiązałam białą apaszką.
Postanowiłam pozostawić rozpuszczone włosy, po prawej stronie wpinając spinkę z granatowymi brylancikami.
Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Nie wyglądałam jakoś szczególnie atrakcyjnie, ale źle też nie było. Jednak uznałam, iż czegoś mi brakuje.
Spojrzałam na biurko, leżał na nim mój kochany medalion. Szybciutko zawiesiłam go na szyję. Od razu poczułam się ładniejsza. Nie wiem, co ten kamień miał takiego w sobie, że po założeniu natychmiast poprawiał moją samoocenę.
Nie byłam jakoś specjalnie ładna, ale do brzydkich też nie należałam. Ujęłabym to tak po środku, może ciekawie brzydka? W gruncie rzeczy zwał jak zwał, najważniejsze aby Jazzowi się spodobało.


Droga do Dziurawego Kotła minęła mi zaskakująco szybko. Ledwo co wsiedliśmy do autobusu, a tu już musieliśmy wysiadać.
Gdy tylko znaleźliśmy się w centrum Londynu od razu skierowaliśmy się do znanego nam pubu. Na jego zapleczu Ron postukał w odpowiednie cegły, które jak na komendę od razu zaczęły się przesuwać. Przed oczami ukazała nam się imponującą panorama Pokątnej.
Wkroczyliśmy na ulicę, kierując się w stronę Esów i Floresów. To tam właśnie umówiliśmy się z Hale ’ami. Od razu rozpoznałam Rosalie, pomimo że stała do nas tyłem. Jej długie aż do pasa, lśniące w słońcu blond włosy były tak charakterystyczne, iż trudno było ją pomylić z jakąkolwiek inną osobą. Obok niej stał Jazz, cudowny jak zawsze.
Zaczęłam się zastanawiać, czy zawsze taki był, czy to przez te moje niedawne zauroczenie. Mogłabym przysiąc, iż kiedyś wydawał mi się przeciętnym chłopcem, dobrym kumplem. Nie patrzyłam na niego jak na chłopaka, kogoś z kim można by być, a nie tylko przebywać.
- Rose, Jasper! – zawołał Ron, niwecząc tym samym moją próbę zaskoczenia ich od tyłu.
Odwrócili się do nas, a na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy, gdy nas zobaczyli.
- Bella, Ron! Ileż można czekać? – zapytała poirytowana Rosalie. Biorąc pod uwagę korki w Londynie w godzinach szczytu byliśmy nieco spóźnieni.
- To przez te korki – bronił się mój braciszek. – Nawet sobie nie wyobrażacie jak ciężko przedrzeć się przez Londyn o tej porze.
- To czemu nie użyliście proszku Fiuu? – zapytał zaskoczony Jasper. – Tylko tłukliście się mugolską komunikacją miejską?
- No na pewno nie w celach poznawczych mugoli – zażartował Ron.
- Najzwyczajniej w świecie skończył się nam proszek i nie mieliśmy jak tutaj dotrzeć – odezwałam się po raz pierwszy od naszego spotkania. – Szczerze odradzam wam podróżowania z mugolami, gdybyście widzieli co oni w tych autobusach wyprawiają.
Na moje słowa Jazz od razu odwrócił się centralnie w moim kierunku, uśmiechając przy tym szeroko. Jego oczy dosłownie błyszczały. Pomyślałam, czy on również ma ochotę rzucić mi się w ramiona i całować do nieprzytomności… Opanuj się Bella, wrzeszczałam do siebie.
- To jak, zaczynamy nasze zakupy? – zagadnęła Rosalie. – Może zaczniemy od książek?
Zgodnie przytaknęliśmy i ruszyliśmy na podbój Esów i Floresów.


Wizyta w księgarni dla naszych chłopców była zaskakująco szybka. Czasami miałam wrażenie jakby bali się, że gdy będą przebywać zbyt długo w towarzystwie książek one najzwyczajniej w świecie ich pogryzą.
Kupili tylko potrzebne im podręczniki i wyszli, umawiając się z nami w Dziurawym Kotle za jakąś godzinkę. W tym czasie, gdy będę z Rose przeszukiwać księgarnię, oni poszperają w sklepie z wyposażeniem do quidditcha. Wiem, że to kochali, a my byśmy im tylko przeszkadzały. Co jak co, ale ten sport w ogóle mnie nie interesował. Owszem, lubiłam uczęszczać na szkolne mecze, ale bez zbytniego entuzjazmu.
Jako jedyna zaopatrzyłam się w kolejny tom Eliksirów dla zaawansowanych. Moja przyjaciółka nie mogła się nadziwić, że postanowiłam kontynuować ten przedmiot.
- Serio Bella, ja ci się naprawdę dziwię. Jak możesz dobrowolnie chcieć uczyć się takich głupot? – zapytała, wyraźnie zdziwiona. – Moim zdaniem, nie ma nudniejszego przedmiotu na ziemi. Siedzisz nad kociołkiem i czekasz aż ci się coś ugotuje. Normalnie jajco można znieść.
Wywróciłam oczami na jej komentarz. Uwielbiałam eliksiry, właśnie ten moment oczekiwania na końcowy efekt był taki fascynujący.
- Rose, właśnie to jest w tym wszystkim takie pasjonujące, nigdy nie wiesz co ci powstanie – broniłam się. – Możesz praktycznie uwarzyć wszystko co chcesz! Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że znając tajniki tworzenia eliksirów możesz osiągnąć praktycznie wszystko… - Chciałam kontynuować, ale przerwała mi podniesieniem dłoni.
- Dobra Bella, poddaję się, nie mówmy już o tym. – Zaczerpnęła głośno powietrza. – Ale to nie zmienia faktu, że i tak cię nie rozumiem.
Obydwie zachichotałyśmy na jej słowa.
- Bells, może chodźmy już stąd. Chciałabym jeszcze zajrzeć do sklepu z magicznymi stworzeniami – zaproponowała.


I tak oto skierowałyśmy kroki do naszego czarodziejskiego zoologicznego.
Zawsze chciałam mieć kota, jednak mama miała bzika na punkcie czystości i nie chciała zgodzić się na trzymanie w domu futrzaka. Nawet pomimo moich argumentów, że i tak przez większą część roku przebywałby ze mną w Hogwarcie.
Przechadzałyśmy się pomiędzy klatkami przeróżnych zwierząt. Od nietoperzy przez ropuchy i sowy do ukochanych przeze mnie kociaków. Były takie śliczne i puchate.
- Zobacz, Rose ten czarny jest przecudny – zauważyłam, wskazując palcem na malusieńkiego kotka zwiniętego w kłębek.
- Taaa… iście śliczny – odpowiedziała. – Jednak wolałabym sowę. Ta nasza jest już bardzo stara, z ledwością przynosi nam listy.
Zaśmiałam się na jej słowa. Oj tak, ta ich poczciwa sówka była już naprawdę wiekowa. Mieszkała z nimi odkąd pamiętam. Czasami gdy dostawałam list od któregoś z rodzeństwa Hale ’ów zdarzało jej się wlecieć na szybę zamiast przez okno.
Chciałam coś odpowiedzieć, jednak gdy otwierałam już usta, ktoś złapał mnie za rękę.
- Cześć Bella – przywitał się grzecznie. Głos należał do chłopca, był wyższy ode mnie może o kilka cali, mniej więcej wzrostu Jaspera. Jego miedziano rude włosy były trochę przydługawe i opadały mu na oczy. Na nosie miał okulary w czarnych oprawkach nadających mu nie powiem, uroku.
- Yyyy… cześć – wyjąkałam. Zastanawiałam się skąd znam tego gościa. No, na pewno ze szkoły jednak nie potrafiłam skojarzyć z którego jest domu.
Chłopak uśmiechnął się do mnie promiennie i potrząsnął moją dłonią. O dziwo w ogóle nie zauważył Rose. Blondynka starała się go całkowicie ignorować, przyglądając się zwierzakom w klatkach.
- A my się znamy? – zapytałam, gapiąc się na niego dość bezczelnie. – Skąd w ogóle znasz moje imię?
Chyba trochę się speszył, gdyż na moje słowa szybko puścił moją dłoń, a jego policzki przybrały różowawy odcień.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się – zaczął. – Edward, Edward Cullen. Chodziliśmy razem na zielarstwo, praktycznie co roku. Raz nawet mieliśmy wspólnie obronę przed czarną magią. To było chyba… - Przytknął palec do ust. – Tak, to było na czwartym roku.
Patrzyłam na niego jak głupia. Gdzieś ty facet był, kiedy cię nie było? Mogłabym przysiąc, że widzę go pierwszy raz. Owszem, chodził z nami jakiś Cullen, ale nigdy nie zadałam sobie trudu, aby go poznać.
- A no tak, już pamiętam – skłamałam. Co niby innego miałabym mu powiedzieć: Przepraszam, stary, ale widzę cię na oczy po raz pierwszy? Nie, to zapewne by go uraziło.
Na moje słowa znowu uśmiechnął się szeroko. – Jestem z Hufflepuff ’u, gdybyś miała jakieś wątpliwości.
- Nie no, coś ty. Oczywiście, że z Hufflepuff ’u. – Kolejne kłamstwo. Tym razem to ja zaczęłam się rumienić.
W pewnej chwili dostałam olśnienia. – Zaraz, ty też zostałeś prefektem! – Niemal, że krzyknęłam. Dzięki ci, Boże za dobrą pamięć. Może chociaż połowicznie uda mi się wyjść z tego z twarzą.
Na moje słowa skinął energicznie głową. – I właśnie chciałem ci pogratulować, Bello. Tak się cieszę, że będziemy prefektami.
Nie no, ja też się cieszę, ale to raczej z powodu Jaspera, a nie twojego, pomyślałam w duchu. – Jasne, będzie super. – Próbowałam udawać zainteresowaną tym wszystkim.
Chciał chyba powiedzieć coś jeszcze, jednak do rozmowy wtrąciła się Rose. – Bells, musimy już iść, chłopcy zapewne na nas czekają. – Spojrzała znacząco na Cullena i pociągnęła mnie za rękę. Widać, że była oburzona jego zachowaniem. Z kim jak z kim, ale z nią to wszyscy się witali i zauważali jako pierwszą. Chłopak był całkowitym przeciwieństwem całej męskiej populacji Hogwartu. Cały czas wpatrywał się we mnie, tak jakby moja przyjaciółka w ogóle nie istniała.
Na jej słowa spuścił wzrok.
– To do zobaczenia, Bello. – Pomachał mi, odwrócił się na pięcie i opuścił sklep.
Zostałam bez słowa, nie zdążyłam nawet się z nim pożegnać.
- Ten chłopak jest naprawdę dziwny… - zaczęła Rose. – Zresztą, zawsze taki jest.
Spojrzałam na nią zszokowana. – Znasz go? – Jakim cudem ona go zna, a ja nie? Przecież zawsze wszędzie chodzimy razem.
- Jasne, to ten dziwaczny Cullen – zaczęła. – Prawie z nikim nie rozmawia. Szczerze, to nawet się nie zdziwiłam, iż się ze mną nie przywitał – prychnęła.
- Jakoś go nie kojarzę – zauważyłam. Było mi naprawdę głupio, że nie znam faceta, który od niemal siedmiu lat chodzi ze mną do szkoły.
- Bo to straszny kujon, z nikim nie nawiązuje kontaktu, cały czas siedzi i się uczy – zadrwiła. – Ale dosyć już o tym dziwaku, chodźmy do chłopców.


Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do sklepu ze Standardowymi przyrządami magicznymi, abym mogła nabyć cynowy kociołek. Następnie skierowałyśmy się w stronę pubu. O tej porze ulica była naprawdę zatłoczona. Byłam trochę zła na siebie, gdyż co roku obiecywałam sobie, że zrobimy zakupy wcześniej. Zaraz po otrzymaniu listów, aby uniknąć tłoku na Pokątnej.
Gdy tylko przeszłyśmy przez ciasne zaplecze lokalu, od razu zauważyłam rudą głowę mojego braciszka, obok niego siedział Jazz. Ich stolik znajdował się po drugiej stronie pomieszczenia, praktycznie w samym rogu.
Przecisnęłyśmy się przez tłum gości i stanęłyśmy przy stole. Na widok jeszcze jednej osoby zrzedła mi mina.
- Cześć – zawołała Rose. – Kupiliście wszystko co chcieliście?
- Aaa… witajcie – odezwał się Ron. Natomiast Jasper wpatrywał się tępo w osóbkę naprzeciwko.
Dziewczyna była malutka i drobna, siedziała więc ciężko mi było ocenić jej wzrost. Jednak śmiało mogłam stwierdzić, iż była niższa ode mnie. Jej włosy były niemalże czarne, króciutko przystrzyżone i nastroszone. Wyglądała jak mała wersja elfa, tylko że trochę gorsza.
Z zapałem opowiadała o czymś Jasperowi, cały czas podskakując na krześle. Swoimi gestami i zachowaniem bardzo przypominała mi Świstoswinkę, sówkę Ginny. Robiła tyle samo hałasu i zamieszania wokół siebie.
Byłam zdziwiona reakcją mojego przyjaciela, gdyż ten zdawał się nie zauważać naszego przybycia. Wpatrywał się w tą świstoswinkowatą dziewczynę, jak sroka w kość.
Rose odchrząknęła, próbując zwrócić na siebie uwagę. Jednak bezskutecznie. Dopiero gdy trzepnęła Jazza w tył głowy, ten wyrwał się ze swojego, że tak powiem transu.
- Ach, już wróciłyście – skomentował półprzytomnym głosem. – Szybko się uwinęłyście.
- No tak jak się umawiałyśmy, coś nie tak, Jazz? – zapytałam, trochę zdziwiona jego zachowaniem. Przed księgarnią zachowywał się normalnie.
- Nie, w porządku – odpowiedział. – A tak poza tym, poznajcie Alice. – Wskazał dłonią na dziewczynę.
- Od tego roku będzie uczyła się razem z nami – wytłumaczył Ron. – Przyjechała wraz z rodzicami z Ameryki.
- Oj, jak uroczo – odpowiedziała z sarkazmem Rose. Widać było, że jej również nie przypadła do gustu ta mała istotka.
- Och, cześć, jestem Alice Brandon – przedstawiła się sama zainteresowana. – Tak się cieszę, że będziemy się razem uczyć.
No ja też, jak cholera, pomyślałam. Nie podobała mi się ta cała mała, patykowata, podskakująca dziewczyna.
- A czy przydzielili cię już do jakiegoś domu, czy będziesz wybierana razem z pierwszorocznymi? – zapytałam, starając się udawać zainteresowaną.
Na moje pytanie zachichotała. Co w tym niby takiego śmiesznego? Nie powiem, irytowała mnie.
- Oj skądże, już zostałam przydzielona – ponownie zachichotała. Teraz naprawdę wyglądała jak Świstoświnka, ruchy przepony sprawiały, że niemal podskakiwała na krześle.
- A gdzie? Jeżeli to nie tajemnica – zapytała Rose z dziwnym wyrazem twarzy. Minę miała taką, jakby przed chwilą zjadła cytrynę.
- Ravenclaw – odpowiedziała. Na to jedno słowo obydwie z Rose odetchnęłyśmy z ulgą.
- Wielka szkoda, że nie do Gryffindoru – poskarżył się Jasper. Po jego minie można było wyczytać, że naprawdę mu przykro.
- Ale i tak pomożesz mi się w tym wszystkim połapać, prawda Jazz? – zapytała przymilnie Alice głaszcząc go po zewnętrznej stronie dłoni. A ten pacan zamiast ją od niej odsunąć, jeszcze dodatkowo nakrył ją swoją własną.
- Oczywiście, Al – odpowiedział, uśmiechając się do niej w tak uroczy sposób, jak nigdy dotąd. Wpatrywał się w tą osóbkę, jak ślepy który pierwszy raz zobaczył słońce.
Świetnie, już zdążyli się lepiej poznać, nie było też tajemnicą, iż chłopak podobał się Alice i to bardzo. Z oczu Jaspera mogłam wywnioskować, że z wzajemnością. O zgrozo!
Poczułam nagłe ukłucie w sercu, zrobiło mi się niemal duszno. Serce zaczęło bić o wiele szybciej niż normalnie, a do oczu cisnęły mi się łzy.
W pewnej chwili spojrzałam na medalion. Ku mojemu zaskoczeniu zmienił barwę z perłowo białej na krwistoczerwoną. Czyżby jego kolor zależał od nastroju?
- To może napijemy się jeszcze po szklaneczce soku z dyni? – zaproponowała ta mała łajza.
- Ja dziękuję – odpowiedziałam szybko, wiedziałam że nie zdołam wytrzymać tutaj ani minuty dłużej.
W momencie, gdy Alice podnosiła dzbanek soku, ręka dziewczyny wykonała taki manewr, że cała zawartość naczynia wylądowała na jej kusej bluzeczce.
- Och, Alice tak mi przykro – pożałowała ją Rose. Na co Jasper i Ron rzucili się w stronę poszkodowanej, chcąc pomóc zetrzeć z jej koszulki pozostałości po napoju.
- Chodź, Bella idziemy stąd, - Blondynka szarpnęła mnie za rękę i skierowała się w stronę wyjścia. – Nie podoba mi się to towarzystwo.
- Mnie też, Rose – zaczęłam. – Nawet nie wiesz, jak bardzo…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Naberka
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 22:20, 19 Lut 2010 Powrót do góry

No proszę i znów coś się dzieje.. Tym razem do rozdziału wkradła się Alice... Coś czuję, że strasznie namiesza wśród przyjaciół, a zwłaszcza między Jasperem i Bellą.. No no, ale będzie się działo...:) I nawet młody Cullen się pojawił... Teraz to już na bank jestem pewna, że coś się wydarzy..:)
Tola, ty to kobieto masz głowę na miejscu.. I do tego pełną ciekawych myśli.. Super..:):) Kurczę, że ja tak nie umiem... Choć z drugiej strony to chyba wolę czytać niż pisać. Przynajmniej nie kaleczę tego co robię:):)
A ty kochana działaj dalej i zbieraj swoje żniwo..:):)
Życie płynie, akcja się rozwija.. Normalnie nic dodać, nic ując.. Jest Super..
Pozdrawiam:):*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
meadow
Człowiek



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Pią 23:15, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Droga Tolu, naprawdę podoba mi się twój ff. ;)
Tola napisał:
- Och, Alice tak mi przykro – pożałowała ją Rose.
Taak, nie ma to jak szczerość, prawda? ;]
Tola napisał:
Na co Jasper i Ron rzucili się w stronę poszkodowanej, chcąc pomóc zetrzeć z jej koszulki pozostałości po napoju.
W tym momencie wyobraziłam sobie takie dwa szczeniaczki z językami na brodzie gotowe spełnić najdrobniejsze marzenie. I pojawił się taki wielki banan na mojej twarzy.;p

I powiem Ci, że nieźle namieszałaś tym rozdziałem. Pojawienie się Alice i Edwarda, szczególnie Alice zmąciło relacje między Bellą i Jasperem no i sporo pozmieniało mu w główce. Szkoda mi w tym momencie Belli, bo dziewczyna się zabujała nieźle. Pozwolisz jej się wypłakać na ramieniu puchona?;D
W bardzo ciekawy sposób opisujesz emocje bohaterów, z ich wypowiedzi da się odczuć najdrobniejszy szczegół ich odczuć i wrażeń. Za to duuży plus. ;d
Podoba mi się to, że skupiasz się na najdrobniejszych szczegółach, opisujesz takie detale, które część osób pomija, a one naprawdę dodają uroku całemu opowiadaniu. ;)
Czekam na dalsze rozdziały i życzę czasu, weny i ochoty. ;>
pozdrawiam, m;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kaaś
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Wrz 2009
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ciepłe i (nie) przytulne piekło.

PostWysłany: Nie 11:31, 21 Lut 2010 Powrót do góry

Przeczytałam. Przeczytałam. I co ja mam napisać? W sumie, to nawet nie wiem. Och, muszę się zebrać w sobie!

No, chyba mi się udało. W takim razie zacznę rzucać mięsem i mieszać z błotem. Ale nie, nie autorkę, nie tekst! ALICE!
Namieszała pięknie w tym rozdziale, a do tego widzę, że Jasper i Ron są nią bardzo zauroczeni [chociaż Jasper, co oczywiste, nieco bardziej]. To trochę dziwne - ale mniejsza. To twoje opowiadanie :) Nie będę wprowadzać poprawek.
Edward także się pojawił... Hmm, a będzie Cedric? Okej, okej, Edward to taki Rowlingowski Cedric ;D Chociaż czuję, że i on tutaj nieźle namiesza...
A ten medalion... Ot tak nie pojawił się w tym opowiadaniu. Czuję, że ten medalion pociąga Edwarda, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi :)
No, to czekam na następny rozdział i pozdrawiam serdecznie ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tola
Człowiek



Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:07, 21 Lut 2010 Powrót do góry

beta: Naberka

Rozdział piąty
Pomocna dłoń Rosalie


Nie czekałyśmy na chłopaków, aż zakończą swoje spotkanie z uroczą Alice. Nie znałam dziewczyny, a już działała mi na nerwy. Może i jestem przewrażliwiona, ale zdaje mi się, coś z nią jest nie tak. I nie chodzi mi o to, że podrywała Jaspera, bo to akurat ewidentnie było widać.
Siedziałam teraz w pokoju Rose na ogromnej czerwonej kanapie. Blondynka naprawdę miała bzika na punkcie tego koloru. Wszystko co tylko możliwe, było w tej właśnie barwie: dywan, zasłonki, tapicerka foteli, nawet kapa na łóżku.
- Może herbaty? – zapytała znienacka, wyrywając mnie tym samym z rozmyślań.
- Nie, dzięki - burknęłam. Byłam tak zdołowana i zdenerwowana, że nic bym nie przełknęła.
- Bella, nie ma co się przejmować Jasperem – zaczęła, patrząc mi prosto w oczy. Wyglądała na naprawdę zatroskaną.
- Ale ja się nim wcale nie przejmuję… - zaczęłam. – Ona jest po prostu taka dziwna. Wiesz, boję się, że może mieć na niego zły wpływ. – Plątałam się w zeznaniach, chcąc jakoś odwrócić jej uwagę.
- Bellsy, Bellsy znam cię na wylot – oznajmiła, dłonią pocierając moje ramię. – Widzę jak na niego patrzysz. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
- Ale ja wcale nie… - urwałam. Wiedziałam, że bezsensowne zaprzeczanie nie ma jakiegokolwiek sensu. – No dobra, zależy mi na nim i to jak cholera! – krzyknęłam. Czułam, że moje policzki robią się gorące.
- Nie rozumiem, co w niego dzisiaj wstąpiło, ale jedno wiem na pewno… Nie jesteś mu obojętna. – Spojrzała mi głęboko w oczy. – Gdybyś widziała go we Włoszech... Sposób w jaki o tobie mówił, jak tęsknił. To nie był ten sam Jasper.
- Wydawało mi się, że coś do mnie czuje, ale to co zrobił dzisiaj. Naprawdę, straciłam już pewność. – Miałam łzy w oczach.
- Nie wiem co ta mała elfka z nim zrobiła, ale zapewniam cię, że on nie brał tego na poważnie. – Starała się go tłumaczyć, choć po tonie jej głosu można było stwierdzić, że sama nie wierzy w to co mówi.
- Rose, ślepa byłaś, czy jak? Nie widziałaś jak on na nią patrzy? Jak…jak… pies, który zaraz ma dostać ulubiony smakołyk! – wrzasnęłam. Nie miałam już siły dłużej się powstrzymywać. Łzy zaczęły mi spływać ciurkiem po policzkach.
- Tobie naprawdę na nim zależy… - powiedziała.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – jęknęłam. – Nie potrafię ci tego nawet opisać, jak dłużyły mi się te trzy tygodnie bez niego. I jak odliczałam każdy dzień do waszego powrotu. – Każde moje słowo przerywane było donośnym szlochem. - A teraz pojawiła się ta cała Alice i wszystko zepsuła! – ryknęłam.
- Spokojnie Bells. – Pocieszała mnie. Wzięła w ramiona i mocno przytuliła. – Czy nie wydaje ci się, że wszystko wyolbrzymiasz? – zapytała.
- A niby co? – jęknęłam. – Na mnie nigdy tak nie patrzył!
- To był incydent – oznajmiła stanowczo. – Jestem pewna, że gdy następnym razem ją spotka, nawet nie zwróci na nią uwagi. – Odsunęła się ode mnie, aby spojrzeć mi w oczy.
- Taaa… jasne.. – skomentowałam. Znając moje szczęście to o żadnym incydencie nie mogło być mowy... – Ona jest o stokroć ładniejsza ode mnie. Jak taki ktoś jak twój brat mógłby w ogóle wybrać mnie, zamiast tej małej dziewczyny pełnej wdzięku z nienagannym wyczuciem stylu?
- Bella, przestań! – Teraz to ona podniosła głos. – Jesteś najbardziej uroczą, najładniejszą, najmądrzejszą, najinteligentniejszą dziewczyną na świecie. A kto twierdzi, że jest inaczej to znaczy, że ci zazdrości. Zapamiętaj to sobie.
Gdybym nie znała samej siebie byłabym w stanie jej uwierzyć. Jednak nie byłam ani ładna, ani urocza. Mądra raczej tak, ale facetów wiedza niezbyt pociągała.
- Tylko tak mówisz, Rose – oznajmiłam. – Chcesz mnie pocieszyć i tyle.
- Niemądra dziewucho! – Zaśmiała się. – Jak w ogóle możesz tak pomyśleć, a nawet jeśli, to może zamiast użalać się nad sobą zacznij działać, co?
Wyglądała na naprawdę rozbawioną. Czy to możliwe, aby jej nastrój tak szybko się zmieniał? Widać, że po niej wszystkiego można się spodziewać .- A niby co miałabym zrobić? – zapytałam podenerwowana. – Rzucić mu się na szyję, jak ta mała Lolitka?
- Och, nie… - zachichotała. – Ale może wyjdź do niego z inicjatywą? Nie przyglądaj mu się ukradkiem tylko częściej uśmiechaj? Może teraz ty go pocałuj, a nie czekaj aż on zrobi to ponownie – wyliczała na palcach, całkowicie skupiona na swoich pomysłach.
- Zaraz… zaraz… skąd wiesz, że to zrobił? – zapytałam zaskoczona. – Przecież nie było cię przy tym.
Uśmiech na jej twarzy stał się jeszcze szerszy. – Nie potrafiłam się powstrzymać. Stałam przy schodach, widząc wasze odbicia w lustrze. – Zachichotała, nie była tym całym podglądaniem ani trochę zawstydzona.
- Rose! – Pacnęłam ją w ramię. – Jak mogłaś? Kto by pomyślał, że moja najlepsza przyjaciółka jest zdolna do takich rzeczy?
Zaśmiała się na mój komentarz. – I tak wiedziałam, że to zrobicie. Jasper był taki zdenerwowany jak przed egzaminem z SUMów, co innego chciałby zrobić? Nie mogłam się powstrzymać widząc jego zachowanie.
Teraz obydwie śmiałyśmy się w najlepsze. Mój zły nastrój prysnął jak bańka mydlana. Może blondynka miała rację? Być może wszystko za bardzo wyolbrzymiam?
- A teraz chodź, pomaluję cię. – Spojrzała na mnie znacząco. – Wyglądasz jak nieszczęście. Chyba nie chcesz, żeby Jasper zobaczył cię w takim stanie? – Złapała mnie za rękę i pociągnęła z kanapy, prowadząc w stronę łazienki.


Reszta popołudnia minęła nam w miarę znośnie. Pomimo, iż była już piata po południu, Jasper z Ronem nadal nie wracali. Zaczynałam się o nich martwić, jednak nie chciałam dać poznać tego po sobie. Rose jak nic stwierdziłaby, że jestem przewrażliwiona na ich punkcie. Ale kto by nie był? Jakaś mała dziewka podrywała chłopaka moich marzeń, a ja mam siedzieć na kanapie jak gdyby nigdy nic?
Swoją drogą moja przyjaciółka dobrze wiedziała co mówi, może naprawdę oceniałam siebie zbyt nisko? Powinnam wziąć się w garść i walczyć o Jaspera. Byłabym kompletną idiotką, gdybym tak po prostu odpuściła i dała Alice wolną rękę. Za kogo ona się uważa?
W sumie nie brałam pod uwagę jeszcze drugiej opcji, śmiało zakładając, że dziewczyna zauroczyła się w moim najlepszym przyjacielu. A może ona po prostu miała taki sposób bycia? Być może do wszystkich odnosiła się w ten sposób. W sumie mnie i Rose nie traktowała jakoś specjalnie źle. Mogłam śmiało stwierdzić, że gdyby nie Jasper, nawet bym ją polubiła.
Z rozmyślań wyrwała mnie nadlatująca sowa. Pewnie chłopcy napisali, że zostają dłużej - pomyślałam.
Ptak wleciał do pokoju i usiadł na oparciu krzesła. Wyglądał nieco inaczej, niż dotychczas znane mi pocztowe sowy. Ptaszysko było całe czarne, a na szyi jego piórka tworzyły krwistoczerwoną obrączkę. Oczy również miały taki kolor. Stworzenie przypominało mi upiora.
Blondynka wystrzeliła z kanapy jak z procy, podbiegając do tej pseudo sowy. Szybciutko odwiązała liścik przyczepiony do jej nóżki, po czym sówka odleciała.
Patrzyłam zdumiona to na odlatującego ptaka, to na Rose. Po raz pierwszy widziałam, żeby tak ochoczo rwała się do odczytania wiadomości. Zazwyczaj, takie biedne ptaszydło musiało się nieźle naczekać, aż ona raczyła spojrzeć na swoją korespondencję.
- To od Emmetta! – zawołała wesoło, obracając w dłoniach kopertę z jej imieniem. Inicjały były napisane czerwonym atramentem. O zgrozo, czy to jest to o czym myślę?!
- Od kogo? – spytałam zaskoczona. Po raz pierwszy słyszałam to imię. – Kto to jest Emmett?
- Kolega z wakacji, a właściwie mój chłopak – odparła z dumą. Choć nie powiem, trochę się przy tym zarumieniła.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? – zawołałam. Jak ona mogła coś takiego przede mną zataić? – Wróciłaś kilka dni temu i nic nie mówiłaś o żadnym Emmecie!
- Jakoś tak… nie było okazji? – Brzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź. Jej policzki przybrały odcień szkarłatu.
- Dobra, nieważne jakoś to przeboleję. Lepiej mów kim on jest – ponaglałam ją. Byłam naprawdę ciekawa, komu wreszcie udało się skraść jej serce.
- Poznałam go na wakacjach we Włoszech – zaczęła. Myślałam, że powie coś jeszcze, ale urwała w połowie zdania i spuściła wzrok na podłogę.
- Poznałaś go na wakacjach i co? – Stawałam się coraz bardziej niecierpliwa. Cóż takiego mogło ją aż tak zawstydzać. Przecież już powinna trajkotać o tym chłopaku jak najęta.
- No i nic, jest miły, błyskotliwy, czarujący, elegancki… przystojny, oj i to jak. – Ewidentnie grała na zwłokę. Każda zakochana dziewczyna powiedziałaby to samo o swojej sympatii. Tymi samymi epitetami mogłabym określić Jaspera.
- A gdzie dokładniej go poznałaś? – zapytałam. Może to i było zbyt wścibskie, ale musiałam wiedzieć.
- W Volterze – powiedziała na wdechu. Spojrzała na mnie przestraszonymi oczami, jakby kryło się pod tymi słowami coś jeszcze.
Powoli zaczęłam dopasowywać do siebie elementy układanki. Jednak nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków, lepiej niech sama mi powie. Ostatnio byłam kiepska w domysłach. Najlepszym dowodem był Jasper.
- Był z wami na wycieczce? Czy miejscowy? – spytałam, niby tak od niechcenia. W sumie kiedyś wspominała, że chciałaby wyjść za mąż za faceta z południa. Widać, w te lato nie próżnowała.
- Miejscowy – zaczęła, po czym głęboko nabrała powietrza. – On jest z Volterry. – Minę miała nietęgą. Coś ewidentnie nie napawało ją dumą.
- To jak go poznałaś? – Przysięgam, rozmowa z nią była gorsza niż z małym dzieckiem. Jak można z kogoś wyciągać każde słowo?
- W porządku, Bella, powiem ci. Widzę, że nie będę w stanie zataić przed tobą czegokolwiek – powiedziała zawstydzona. Szkarłat nadal nie znikał z jej policzków.
Spojrzałam na nią znacząco, wyczekując odpowiedzi. Chociaż bałam się tego, co mogę usłyszeć. A właściwie wiedziałam już co powie, to raczej była już czysta formalność.
- Emmett mieszka w Volterze, jest jednym z Volturii. – Wlepiła we mnie swoje oczy. Miały taki wyraz jakbym miała zaraz na nią nawrzeszczeć, albo Bóg jeden wie, co zrobić. – Został przemieniony jakieś dwieście lat temu. Biedaczek, szwendał się po całej Ameryce nie mogąc znaleźć sobie miejsca, aż w końcu postanowił odwiedzić Europę. Gdy przebywał w Norwegii znalazł go Felix i zaproponował mu, aby pojechał z nim do Włoch. Opowiedział chłopakowi całą historię Volterry i o sposobie w jaki dobierają sobie towarzyszy.
Patrzyłam na nią zszokowana. Nie tym, że Amerykanin trafił do tej królewskiej rodziny. Chociaż swoją drogą rzadko się zdarzało, aby przyjmowali kogoś spoza Europy. Jednak tym, że ten cały Emmett tyle jej powiedział. Wampiry z całym tym swoim sprytem nie były zbyt wylewne. Zwłaszcza do ludzi, o czarodziejach już nie wspominając. Mimo, że żyli z nami w zgodzie nie ufali nam i nie często wyjawiali jakieś sekrety ze swojego życia. Chyba, że był to ktoś z wielkiej trójcy, tam raczej o jakiejkolwiek anonimowości nie mogło być mowy.
- Chłopak był naprawdę silny – kontynuowała, już teraz była o wiele śmielsza niż przedtem. – Nie powiedziałam ci jeszcze tego, ale naprawdę niezły z niego mięśniak. Jednak to tylko pozory, w środku jest takim wielkim, kochającym miśkiem. – Jej oczy stały się zamglone i rozmarzone. Jakby przypominała sobie o czymś niezwykle miłym. No w sumie może nie było to dziwne, przecież pomyślała o swoim chłopaku.
- Wiesz, Rose wszystko ładnie, pięknie – zaczęłam. – Tylko, że facet ma jeden defekt. Mianowicie jest wampirem. – Nie chciałam jej tego mówić, prawda była bolesna. Wiedziałam, że jeżeli to ja nie wykażę się choć minimalną odwagą, słowo wampir raczej dzisiaj nie padnie.
- Wiem, wiem, ale on jest inny – powiedziała smutno. – Jakby ci to powiedzieć, nie jest taki jak ta cała reszta.
- O czym ty mówisz? Jak to jest inny? – zapytałam zbita z tropu. – Te wszystkie wampirzydła są takie same. Bezlitosne, cwane i krwiożercze. Czymże on się może od nich różnić?
- Emmett uważa siebie za wegetarianina – oznajmiła.
- Że niby za kogo? – Szok na mojej twarzy chyba jeszcze nigdy nie był tak wyraźny, jak w tej chwili. – To zaraz, co on niby je? Raczej soków z roślin nie wysysa…
- Przestań się z niego nabijać! – wrzasnęła na mnie poirytowana. – Nie pije ludzkiej krwi, tylko zwierzęcą.
- Cóż za absurd! – prychnęłam na nią. Czyżby mogła być aż ta naiwna? – Takie wampiry nie istnieją! Taka mądra dziewucha, a wierzy w takie rzeczy.
- Naprawdę – broniła się. – Dowodem na to są choćby jego oczy. Nie są one szkarłatne jak u reszty, tylko miodowo złote. – Była tego tak pewna, że aż bałam się zaprzeczyć.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałam – skomentowałam. – Wampir ze złotymi oczyma.
- Bella, przynajmniej ty jedna mi uwierz. – Złapała mnie za ramię, patrząc głęboko w oczy. – Jasper nie wierzy w to, chce abym zerwała z nim kontakt.
- A rodzice?
- Nie wiedzą i lepiej żeby tak na razie zostało.
- Ale przecież to niedorzeczne… - zaczęłam, ale urwałam w połowie zdania, widząc jej załzawione oczy.
- Wiem, ale ja go kocham…


Słońce już dawno zaszło za horyzont, zrobiło się ciemno i nieprzyjemnie zimno jak na tę porę roku. Szłam przez całkowicie opuszczony park. Wybrałam optymalnie najkrótszą drogę do domu z rezydencji Hale’ ów. Zastanawiałam się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Mogłam po prostu użyć sieci Fiuu, zamiast tłuc się późnym wieczorem po Londynie. Nie zrobiłam tego, bo miałam tyle spraw do przemyślenia.
Gdy wychodziłam od Rose, Jasper jeszcze nie wrócił. Nie wiem jak to wyglądało u Rona, jednak podejrzewałam, że mój braciszek już dawno śpi w swoim łóżku.
Czułam się paskudnie z powodu Jazza. Wiem, nie powinnam mieć do niego pretensji o cokolwiek. Jeden niewinny pocałunek niczego nie zmieniał między nami. Może to nawet dla niego nic nie znaczyło? Miał prawo spotykać się z kim chciał i kiedy tylko miał na to ochotę. Nie mogłam mu zabronić kontaktów z tą chochlikowatą osóbką. Oczywiście istniała opcja, iż w ogóle nie spędził z nią reszty popołudnia i wieczora. Mogli przecież rozstać się zaraz po naszym wyjściu, a resztę dnia spędził z Ronem w Pubie lub na Pokątnej. Jednak w duchu podświadomie czułam, że to mało prawdopodobne.
Drugim tematem do rozmyślań była moja przyjaciółka, a właściwie nie tyle ona, co jej fatalne zauroczenie. Jak mogła być aż tak ślepa i nie widzieć tego, że to w co się pakuje to istne szaleństwo? Nie wiem, być może byłam na tyle racjonalną osobą i wypraną z jakichkolwiek szaleńczych zapędów, że nigdy przez myśl by mi nie przeszło, aby związać się w wampirem.
Wampir, na samą myśl dostawałam dreszczy. Owszem, fascynowałam się nimi, ale co innego jest czytać o nich, a inną rzeczą obcować z jakimś.
Było mi jej po prawdzie trochę żal. Z oczu i samej rozmowy mogłam wywnioskować, że naprawdę kocha tego całego Emmetta. Po cichu w duchu jej współczułam, gdyż nawet w czarodziejskim świecie taka miłość nie miała prawa bytu. Tak samo jak wilkołaki, tak i wampiry nie miały u nas dobrej opinii. Czarodzieje traktowali ich jak drugi gatunek człowieka.
Tak bardzo zatopiona byłam we własnych myślach, że nim się obejrzałam, minęłam park znajdując się na osiedlu sąsiadującym z moim. Jeszcze tylko dwie uliczki i będę na miejscu - pomyślałam.
W pewnej chwili usłyszałam jakiś szelest za sobą. Błyskawicznie się odwróciłam, jednak niczego ani nikogo za sobą nie znalazłam.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy przypomniałam sobie sytuację sprzed kilku dni. Co jeśli naprawdę nie miałam zwidów i byłam wtedy śledzona? Jeżeli ten ktoś specjalnie zaczaił się tutaj na mnie wiedząc, że będę tędy przechodziła?
Postanowiłam, iż nie dam poznać po sobie zdenerwowania i postaram się przejść te ostatnie kilkadziesiąt metrów, całkowicie spokojnie.
Uważnie stawiałam kroki, starając się nie rozglądać na boki. Przeszłam może tak z piętnaście metrów, gdy nagle zauważyłam czyjś cień rzucany przez światło latarni. Osoba ta stała za mną. To było pewne.
Serce biło mi jak oszalałe, bałam się odwrócić. Wiedziałam, że mam w kieszeni różdżkę, jednak bałam się jej użyć. Co jeśli to jakiś mugol? Jeżeli użyję czarów mogą mnie wywalić… Uznałam, że nawet, jeżeli użyję magii w obronie własnej, uznają to za okoliczności łagodzące.
Wyciągnęłam ją z kieszeni i odwróciłam się szybko. Osoba stojąca za mną odskoczyła do tyłu, wystraszona moim nagłym ruchem.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, przede mną stał nikt inny tylko ten chłopak z Pokątnej, Cullen.
Na mój widok upuścił to co miał w dłoni i uniósł obie ręce do góry. Po jego minie mogłam wywnioskować, że był nieźle wystraszony.
- Bella? – zapytał, niby to zaskoczony.
- To ty! – wrzasnęłam radośnie. Czując przeogromną ulgę, że to nie żaden złoczyńca tylko kolega ze szkoły. A właściwie nowo poznany chłopak.
- Yyyy… no… tak… to ja – jąkał się niemiłosiernie. Na jego policzkach pojawiły się wielkie czerwone rumieńce.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałam zszokowana. Nie miałam pojęcia skąd on się tu wziął. Tak po prawdzie, to świadomie widziałam go dopiero drugi raz w życiu.
- Mieszkam tutaj. – Wskazał na niewielki domek za nami. – Właśnie wyrzucałem śmieci. – Podniósł z ziemi niebieski worek i skierował się w stronę kubła na odpady.
- Mieszkasz tutaj? – Zapewne moja twarz wyglądała tak, jakbym zobaczyła ducha.
Tylko przytaknął i uśmiechnął się nieśmiało. Widać, że był naprawdę skrępowany.
- A twój dom znajduje dwie ulice stąd – oznajmił, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Skąd on się do jasnej cholery wiedział? – Skąd wiesz? – spytałam niemalże niegrzecznie, ale musiałam poznać odpowiedź, jak najszybciej.
- Bello. – Gdy wymawiał moje imię jego usta wykrzywiły się w uroczy uśmiech. – Przecież ta okolica nie jest tak duża, wszyscy się tutaj znają.
Wszyscy z wyjątkiem nas - pomyślałam.
Nie wiele myśląc przytaknęłam i odwróciłam się na pięcie, chcąc jak najszybciej zniknąć.
- Może cię odprowadzić? – Podbiegł do mnie i uśmiechnął się przyjacielsko.
- Nie, wiesz dzięki sama trafię. – Nawet na niego nie patrząc, przyspieszyłam kroku i skierowałam się w stronę domu.
Zachowałam się jak idiotka, nie po raz pierwszy zresztą.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin