FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Syn marnotrawny [Z][+16] - odc. 6 / 06.09.2009 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 10:23, 17 Maj 2009 Powrót do góry

Widzę, że muszę się wytłumaczyć z tych fragmentów z Wisconsin. Spokojnie, będą też normalne sceny, ale póki co chcę tylko pokazać, że Cullenowie wiodą normalne życie, nie będą bite 6 lat rozpaczać po stracie Edwarda czy popadać w obłędną depresję. Edward odszedł, ale oni kontynuują swój żywot. Nie mogę do ich normalnych scen przejść jednak dopiero w dalszych rozdziałach, bo będzie to wyglądało jak epilog w Zaćmieniu - tak ni przypiął, ni przyłatał nagle się Jacob objawił.

Odnośnie częstotliwości kolejnych odcinków - wybaczcie, ale wolę popracować nad każdym solidnie, napisać wszystko na spokojnie, niż lecieć z wywieszonym ozorem i wklejać odcinek codziennie. Raz, że w ten sposób wena mi się szybko wypali, a dwa - chcę wam oddawać przed oczy odcinki w miarę chociaż dopieszczone i bezbłędne. Nie sztuka, by napisać, co ślina na klawiaturę przyniesie i od razu wkleić.

Poza tym stosuję dosyć spokojną narrację, bo inna do mego zamysłu mi nie pasuje.
Btw jeśli zobaczycie jakieś błędy, poproszę o ich wypisanie.

Przy okazji bardzo dziękuję za komentarze.

Pozdrawiam i do zobaczenia w następnym kawałku!
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 11:48, 17 Maj 2009 Powrót do góry

Po mocnym wstępie musi przyjść chwila uspokojenia - pokazujesz to poprzez zachowanie równowagi w opisie emocji, w narracji. Prowadzisz ją spokojnie, momentami nawet statycznie. Myślę, że nawet jeśli nie każdemu może się to spodobać, jeśli nie każdego satysfakcjonuje brak burzy emocji, pewnej gwałtowności w tekście, i tak jest to potrzebne. Inaczej pewnie by się odbierało ten rozdział, patrząc na niego w kontekście całości, reszty tekstu, która – gdyby już istniała – jednymi częściami równoważyłaby inne, przeplatając ze sobą pewną ekspansywność opisywanych emocji, narracyjny niepokój, bardziej rozbudowaną akcję z momentami wyciszenia, ukojenia, tak dla postaci, jak dla czytelnika.
Jest w postaci Pete’a coś niepokojącego, a jego zachowaniu – alarmistycznego. Można tego nie zauważyć, jednak gdy tylko przystanie się na chwilę przy pewnych jego kwestiach, gestach, staje się widoczne. I, jako czytelnik, dziwię się głupocie Edwarda, ale wiem też, że jego ciążenie ku Pete’owi jest czymś naturalnym, leci do niego niczym ćma do światła; paradoksalnie łaknie jego towarzystwa, jednocześnie negując postawę. Pete stanowi więc dla Edwarda odzwierciedlenie wampirzego półświatka, ukazuje mu jego degrengoladę, którą się przecież brzydzi, a mimo to podąża za tym, nie jest w stanie od tego uciec – nie wiem nawet, czy tak naprawdę się stara.
Twój Edward jest tak nasączony kanonem, że teraz rozumiem, że tak naprawdę ciężko mi tę postać lubić. Bo, mimo wszystko, ja w pewien sposób lubię Edwarda naszego pluszowego z kanonu, ale Ty odsłaniasz przed czytelnikiem karty do tej pory zakryte, ukazujesz całą słabość, chwiejność postaci i trudno patrzeć na niego pod tym samym kątem. Przez to, jak jest stłamszony, tracę moją sympatię do niego. Rzucony na głęboką wodę nie potrafi sobie poradzić z rzeczywistością, przytłacza go ona i myślę – och, Edzio, to naprawdę ty? Cóż za rozczarowanie, nie tego po tobie oczekiwaliśmy. W tej chwili naprawdę jestem w stanie potępiać go za opuszczenie Carlisle’a, bo jeśli zamierza w ten sposób szukać siebie, nie dziwię się, że niemal sto lat później stoi na tym samym poziomie emocjonalnym. Dehoreizujesz bożyszcze tłumów, thin, niedobra Ty. Odchodzisz od pewnych schematów myślowych i to może w pewnych chwilach boleć.
Carlisle jest dla mnie w tej chwili jeszcze zbyt niewyraźnie zarysowany, by móc chociażby wyrazić swój stosunek do tej postaci. Ale już Esme na tym etapie tekstu jest lepiej wykreowana, widzę ją po raz pierwszy w takim świetle i dziękuję Ci za to. To pewna przewrotność – Twoje postacie są kanoniczne, a jednocześnie odkrywają przed nami zupełnie nieznane oblicze tegoż kanonu, łamią stereotypy, rwą papierowość na strzępy; każą odwrócić głowę. W Esme odnajduję siłę i słabość, odwagę, niezależność, chęć odcięcia pępowiny łączącej jej ze stwórcą, z mężem i równoczesną kruchość. Esme, która w wykonaniu Stefy zawsze jawiła mi się tak radośnie, serdecznie, zdawała się wręcz postacią wyzutą z własnych emocji, przemyśleń, wreszcie zostaje z tego oswobodzona. Czuję w niej gorycz, dziwny żal, nie ten dzielony z Edwardem – nie są to pretensje do stwórcy, niezrozumienie, nienawiść do tego, kim się stała. Jest w jej postawie coś ambiwalentnego, smutnego, nawet niepojętego. Mam nadzieję, że dasz się tej postaci rozwinąć.
Czytało się bardzo lekko i przyjemnie, jak zwykle podziwiałam kunszt Twojej narracji, swobodę, z jaką operujesz słowem, uplastyczniasz je, czynisz język sobie poddanym, oddajesz za jego pomocą detale otoczenia, ówczesną atmosferę, klimat, a jednak – czegoś mi brakowało. Miałam momentami wrażenie, że jest to za płaskie, stałam obok, ale nie potrafiłam w to wsiąknąć, jakby między mną a tekstem istniała bariera, dystans nie do pokonania. Brakowało mi trójwymiarowości. Chociażby scena w domu publicznym – pozornie dobrze opisana, czułam ten klimat, w saloniku odnajdywałam atmosferę secesji, brudu seksualności, która tak odstręcza Edwarda, zapach alkoholu, tyle że gdybym na chwilę odwróciła się od tekstu, straciłabym to. Nie chodzi mi o wspomnianą burzę emocji, ale mimo wszystko o coś mocniejszego.
Podziwiam Twój styl, warsztat, jaki posiadasz, umiejętności, wiedzę, doświadczenie tak czytelnicze, jak i pisarskie, jakie się na niego składają. Tym bardziej mnie dziwi, że przy bogatym zasobie słownictwa, jakim operujesz, którym malujesz tak piękne, sugestywne obrazy – tak często Twoja praca nie jest wolna od powtórzeń. Mam takie same uwagi, co do poprzedniego rozdziału: momentami rejestrowałam powtórzenia, ale tak naprawdę mi nie przeszkadzały, ale w innych chwilach – naprawdę drażniły.

Było wiele rzeczy, które Esme robiła dla zabawy. Czytanie o wampirach było jedną z nich.

Myśl, że zniknąłby ten niewielki dystans między nią a chłopcem, napawała ją przerażeniem. Nie umiała sprecyzować, co ją tak naprawdę przerażało.

Ściany zdobiły malunki kobiet w okazałych kapeluszach. Stół zdobiła lampa z kolorowym abażurem.

W tych momentach naprawdę mi zgrzytał brak zróżnicowania słownictwa. Mam nadzieję, że nad tym pomyślisz.
Jak dla mnie - pośpiech absolutnie niewskazany. Sama wiesz, co jest dla Ciebie, jako dla autorki, najlepsze. Ha, wena życzę, taka będę.

Pozdrawiam,
robal


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 11:52, 17 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Masquerade
Gość






PostWysłany: Nie 16:16, 17 Maj 2009 Powrót do góry

Zabierałam się i zabierałam, ale w końcu dotarłam i przeczytałam. Thin, nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawiasz mi swoimi łatkami. Piszesz fantastycznie, a to, co opisujesz jest tym, czego zabrakło mi u Meyer. Genialnie ubierasz wszystko w słowa. mam wrażenie, że stoję obok i jestem obserwatorem tych wszystkich sytuacji. Uwielbiam Twój styl i czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek, bo cóż innego mi pozostaje? Robal zgasiła wszystkich swoim komentem, a błędy (o ile były) zostały wytknięte, więc życzę weny i pozdrawiam :)
M.
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 17:19, 17 Maj 2009 Powrót do góry

Łatwo było zgadnąć, że chodzi o pijaną osobę. :)

Co do samego rozdziału, to na samą myśl o Edwardzie w domu publicznym mam ochotę wyć do słońca - biedne kanoniczne lwiątko, które szuka własnej drogi. Niech idzie mu na zdrowie, tak - stanowczo.

Podoba mi się Esme - nabiera kolorytu, nie jest już tylko bladym konturem. Jest postacią! I jestem ciekawa, co będzie z Carlisle'em - wreszcie ktoś zwróćił uwagę, że pomysł Meyer na świecenie się w słońcu też ma swoje wady.

No i nawiązanie do cnoty - śliczne. Perełka zdecydowanie. Nie mam dziś komentatorskiej weny, więc wybacz, że tak krótko. Postaram się następnym razem, obiecuję i pozdrawiam wenę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rathole
Dobry wampir



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 1076
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 146 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Reszty nie trzeba, sama trafię.

PostWysłany: Nie 19:49, 17 Maj 2009 Powrót do góry

Kiedy dodałaś tego FF weszłam, ale nie czytałam. Jedynie przejrzałam, bo tytuł mnie odstraszył. Teraz nie żałuję, że się jednak skusiłam. Dostrzegam pewne podobieństwo między przypowieścią o takim tytule, a Twoim opowiadaniu.

Edward jest inny niż w pozostałych FF. Zrobiłaś z niego intrygującą postać, o rozbudowanej osobowości.


Opisałaś ciekawy sposób na upicie wampira. Gdyby Jasper się u mnie pojawił, mogłabym to wypróbować, ale nie będę poświęcać ludzi ani misi, pum czy jelieni upijać Mr. Green

Opisywanie fragmentów z zycia Carlisle i Esme są trochę zbędne, choć z drugiej strony pokazują, że te małżeństwo wiedzie normalne życie, nie załamuje się po 'stracie syna' (chyba tak najlepiej jest to nazwać).
Esme czytająca Drakullę? Rozbawiłaś mnie tym :P

Poza tym masz dosć zróżnicowane słownictwo, fajnie piszesz. Co prawda, zdarzały się powtórki, np. w I rozdziale za bardzo nadużywałaś słowa krwiopijca, mimo że choć jedno mogłaś zastąpić słowem wampir. Było jeszcze jedne słowo tego typu, ale czytając 2 rozdział wyleciało mi z głowy - pod takim wrażeniem byłam.
Twój styl jest dość lekki, łatwo to się czyta, słownictwo, jak wspominałam, jest wystarczająco zróżnicowane. Mam na myśli to, że w jakimś procencie używasz słownictwo na miarę tamtych czasów. Nie jest to trudne do rozszyfrowania, wręcz przeciwnie - piszesz przejrzyście i, przede wszystkim, dojrzale. Podoba mi się :)

Nie zauważyłam, abyś pisała "beta: ____" przed rozdziałem. Nie masz jej? Jeżeli nie, to powiem Ci, że dobrze radzisz sobie bez niej.

Hm, no tak. Rozpisałam się, ale co poradzę, że nie każdy FF jest tak dobrze napisany? Wink

Tradycyjnie: rzyczę weny i czekam na kolejne rozdziały. Zastanawiam się, jak dalej potoczy się akcja. To na prawdę jest coś innego, dość nieprzewidywalnego.

Czekam na dalsze części,
Rath.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rathole dnia Sob 10:46, 26 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Śro 9:52, 27 Maj 2009 Powrót do góry

Po pierwsze... AUĆ! Syn jest na trzeciej stronie!
Shocked Shocked Shocked Shocked Shocked
Trzeba to zmienić...

Przeklejone częściowo z literackiego.

Muszę Ci powiedzieć, że (chyba) niechcący udało Ci się mnie całkiem rozbawić. Mowa tu o dialogu Edward – Pete. Zwijałam się ze śmiechy, patrząc na kanonicznego Edwarda bojącego się choćby wspomnienia o utracie cnoty. Gdzieś tam jest to smutne, w końcu Meyer potraktowała go okrutnie, ale z drugiej strony nadaje tej postaci charakteru… Irytującego, może i wątpliwego, ale jednak charakteru. A Ty starasz się go wydobyć, nie skrywając za pięknymi słowami i poświatą idealności, której nikt normalny nie jest w stanie znieść.

Wprowadzenie postaci Pete’a to najlepsze, co się do tej pory w Twoich tekstach zdarzyło (tych, które miałam przyjemność czytać). Wnosi do tej łatki wiele świeżości i – paradoksalnie – dostojności. Odpowiada gdzieś tam mojej wizji prawdziwego wampira i prawdopodobnie, dlatego tak mnie urzeka. Ta nonszalancja, dostrzegalna w każdym jego geście i słowie, sprawia, że usta mimowolnie wykrzywiają mi się w uśmiechu. Naprawdę jest fascynujący i liczę, że wkrótce przewspaniały narrator trzecio osobowy, co by nie było wszechwiedzący, wejdzie do jego głowy i nie zabierze mu tym tego uroku, który udało Ci się wokół tej postaci stworzyć.

Podoba mi się to, że pomimo skupiania się na Edwardzie, wracasz do Carlisle’a i Esme. Świadczy to jedynie o tym, że starasz się poświęcić należytą uwagę każdemu bohaterowi, jakiejkolwiek nie odgrywałby tu roli. I w tenże sposób całkiem przyjemnie udało Ci się wprowadzić Maureen z jej, chorobliwym wręcz, upodobaniem do mężczyzn i fałdami czerwonej sukni.

Łatkować potrafisz… I nie wiem, jak długo zamierzasz pociągnąć Syna, ale mam nadzieję, że to nie ostatni tekst z tego fandomu w Twoim wykonaniu.

Pozdrawiam,
R.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 21:24, 27 Maj 2009 Powrót do góry

Droga thin,

Zbierałam się do przeczytania Twojego opowiadania kilka razy... kilka razy zaczynałam i rzucałam to w diabły. O dziwo, nie mogłam przebrnąć tylko przez wtęp czy jak kto woli prolog, pisany kursywą. Nie mówię, że był zły, ale mnie odrzucał nasyceniem, tak był zbyt skondensowany. Zbyt (patrząc na ten fragment w oderwaniu od reszty) niezrozumiały.
Nie czytało się go lekko, a że Per nie ma czasu i raczej gustuje w lekkich klimatach, co to mózgu nie trzeba wysilać, to odkładałam na później.
Poza tym jeszcze jedno mnie raziło. Podział na NEW YORK i WISCONSIN... a raczej ciągłe zaznaczanie, gdzie dzieje się akcja. Zaleciało mi serialami kryminalnymi, a poza tym akcja z Esme i Carisle do tej pory dzieje się tylko w W, akcja z Edwardem w NY, to ja myślę, że czytelnik się nie pogłubi i domyśli. :)
No a dziś stwierdziłam. Thin musi mieć talent. Jest świetną betą, pisze komentarze na poziomie, udziela się, radzi. Musi też dobrze pisać. I ta Twoja sława przekonała mnie, żeby się do Syna przełamać.
Wkręciłaś mnie, to jak oddajesz życie lat dwudziestych w USA, pierwszy film dźwiękowy, czas prohibicji, burdelowy świat. Naprawdę, gratuluję. Nie byłabym zdolna pisać (teraz), osadzać akcji w przeszłości, dbając o detale jak Ty (jam jest leniwa).
Postać Pete'a, rosyjskiego wampira, na razie mroczna, bardzo mnie zaintrygowała i buntowniczy okres Edwarda, mordującego się w sali pełnej ciepłokrwistych istot, mniam (ale z niego masochista).
Język masz ciekawy, wyróżniający się jakością, jakby oszlifowany, a przynajmniej ciągle się szlifujący.
Z chęcią będę czytać dalszy ciąg i z chęcią będę się tu produkować, chociaż moje komenatrze to często średnio konstruktywny bełkot, po prostu dzielę się wrażeniami po lekturze i nie staram się pisać tu literackiej recenzji.
Co zwróciło moją uwagę?

Cytat:
Uciec jak najdalej. Nie mógł się skupić na filmie, świadomość otaczających go ludzi uderzyła w niego z całą swoją mocą. Czuł zapach ich krwi, przytłumiony nieco wonią perfum i brylantyny oraz silną nutą potu.

Nie pasuje mi owa nuta potu... sądzę, że pot nie może mieć zapachowych nut, nuty są raczej domeną perfum. Toteż proponuję zmianę na woń, przekształcając, oczywiście, powyższe zdanie, aby uniknąć powtórzeń lub "pojechać" naturalistycznie, zmieniając na odór.
A i rozwaliła mnie Esme z Draculą w ręku, tylko może niepotrzebnie dodałaś, że sobie lubi o wampach poczytać, byłby śmieszniejszy efekt. Czasem takie niedomówienia są potrzebne.
Pozdrawiam Cię i wysyłam motywujące do dalszej pracy fluidy. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Śro 22:34, 03 Cze 2009 Powrót do góry

Obiecuję, że wszystkie błędy poprawię. Jak już wyjdę z bet i złapię wenę, bo na razie skupiam się na pisaniu. Kiedy jednak już skończę - to, co mi wytknięto zostanie odpowiednio poprawione. Dziękuję, że wam się chciało to wszystko wypisywać.

Trochę się boję tego odcinka. Nie zamierzam was kokietować, po prostu ja i wątki miłosne... nie lubimy się. Ale przyszedł czas, gdy nawet thin takiego wątku potrzebowała w swoim fiku.

No, naści...


----

JESIEŃ/ZIMA 1928

Ashland, Wisconsin

Esme z westchnieniem przełączyła rozmówcę na międzymiastową. Czyżby się nudziła? Od jakiegoś czasu pracę wykonywała mechanicznie i gdzieś zniknął entuzjazm pierwszych dni, który tak dziwił pozostałe pracownice. W końcu ile radości może sprawić zwykłe przełączanie kabelków? Esme Cullen była bardzo dziwną osobą. Czerpała radość z nudnej pracy i sprawiała wrażenie, że bardzo jej zależy na tym, by ową pracę wykonywać. Tym dziwniejsza się wydała, gdy pracujące w centrali dziewczyny zobaczyły ją któregoś wieczoru z mężem. Niejednej przemknęła wtedy przez głowę nieprzystojna myśl, że z takim mężczyzną nie nudziłyby się w domu. I z pewnością wiernie by na niego czekały cały dzień.
Tymczasem Esme w pierwszych tygodniach zatrudnienia niemal z żalem wracała do domu. W lecie niezmordowanie tkwiła na stanowisku, jakby od tego zależało życie milionów ludzi. Zjawiała się w pracy przed czasem i wychodziła po zachodzie słońca. Kiedyś miała coś, co przypominało lekki atak paniki, gdy musiała wyjść wcześniej i zaskoczyła ją piękna pogoda. Później tłumaczyła się, że jest szczególnie wrażliwa na słońce i chwilowo nie można tej przypadłości wyleczyć. Zakończyła swoją nieskładną wypowiedź krótkim „mój mąż wyjaśniłby to lepiej”.
Od jakiegoś czasu jednak Esme Cullen sprawiała wrażenie znudzonej. Siedząca najbliżej jej stanowiska Agnes uznała, że jej koleżanka nareszcie znormalniała i zapewne „będą z niej jeszcze ludzie”. Bo czym tu się ekscytować? Kablami? Wiecznie dzwoniącymi telefonami? Naliczaniem należności? Z całą pewnością nie wypłatą, bo ta nie nastrajała optymizmem.
Ale Esme dorobiła się już łatki ekscentryczki, choć nie była ani na tyle bogata, ani tak dziwna, by na nią zasłużyć. Na jej niekorzyść przemawiała pozycja - lekarz z pewnością zarabiał na tyle dobrze, by jego małżonka mogła zajmować się, czym chce.
Tak naprawdę jednak Esme Cullen nie była znudzona, tylko rozczarowana. Prosta praca miała oderwać ją od wiecznego wyczekiwania na Carlisle'a i pogrążania się we własnych, niewesołych myślach. Jesień sprawiła, że pogoda się poprawiła albo – wedle miary ludzkiej – zepsuła. Carlisle wrócił na dzienne zmiany. Jego żona zatem zdecydowała się na podjęcie pracy w centrali. Monotonia dnia sprawiała jednak, że niechciane myśli i tak ją dopadały. Telefony dzwoniły często, ale zatrudnionych na stanowiskach dziewcząt było tyle, że załatwiały je bardzo szybko i zostawały długie minuty ciszy. A raczej ciężkiego milczenia między Esme a resztą.
Któregoś dnia Agnes wymyśliła nową rozrywkę, by urozmaicić sobie dzień. Podłączała słuchawkę i podsłuchiwała rozmawiających ludzi. Potrafiła godzinami słuchać wymiany zdań między kochankami, urzędnikami czy rozdzielonymi setkami kilometrów członkami rodzin. W tym czasie reszta wykonywała za nią pracę. Każdej dziewczynie przysługiwał jeden taki dzień na dwa tygodnie, dzięki czemu nikt się nie nudził i skróciły się okresy oczekiwania na jakieś zajęcie.
Esme stanowczo odmówiła wzięcia udziału w tym procederze, pozwoliła sobie nawet upomnieć pozostałe dziewczyny, że postępują nagannie. Jedyną reakcją było wzruszenie ramion i prychnięcie:
- Phi!
A także jeszcze większy dystans między żoną doktora Cullena a pozostałymi pracownicami centrali.
- Mówię ci, to wampirzyca – chichotała Agnes Lisie na ucho. - Zobacz, jak unika światła. Nie skalecz się przy niej, bo cię zje.
Lisa dyskretnie zerknęła na Esme.
- Nawet by tego nie zauważyła. Kabelki to cały jej świat.
- I telefony – szepnęła Agnes, kręcąc palcem jasny loczek przy uchu.
- E tam. Nie wydaje się zbyt przejęta – zaśmiała się cicho Lisa i skupiła na podsłuchiwanej rozmowie. - Jezu, ten facet zaraz się rozpłacze – zauważyła, wskazując na słuchawkę. - Żona mu znowu przypomniała, że teściowie przyjeżdżają na Święto Dziękczynienia i każe mu się zachowywać jak należy.
- Dzwoni w tej sprawie chyba piąty raz. On się najwyraźniej tych teściów boi. - Blondynka wydęła wargi, najwyraźniej znudzona. - Słowo daję, człowiek jest zajęty, a ta wydzwania i zawraca mu głowę - rzuciła nadąsanym tonem, sugerując, że ona, Agnes, jest bardzo zapracowaną osobą i nie życzyłaby sobie, by ktokolwiek jej przeszkadzał.
- Ciekawe, jakich teściów ma pani Cullen – zastanowiła się Lisa, przesadnie akcentując dwa ostatnie słowa.
- Może ten jej Carlisle ma jakiegoś brata? Trzeba by się dowiedzieć.
- To idź i ją zapytaj, ja się do niej nie zbliżam. - Koleżanka Agnes wzruszyła ramionami.
Esme świetnie słyszała szeptaną rozmowę. Powstrzymała się od podejścia do obu dziewczyn i zakomunikowania im, że Carlisle nie ma brata, a jej teściowie nie żyją od jakichś trzystu lat i głównie dzięki temu nigdy ich nie poznała. W tym momencie zamrugała lampka połączenia.
- Centrala Telefoniczna – powiedziała do mikrofonu.
- Co byś powiedziała na biwak w niedzielę? Zrobimy sobie nasze małe Święto Dziękczynienia.
Esme uśmiechnęła się szeroko. Carlisle czasem dzwonił do niej w przerwie na lunch.
- Nie wiem, czy obchody w naszym wykonaniu zostałyby uznane przez kościół.
- Nie będę prosił pastora, by rozwiał nasze teologiczne wątpliwości. To jak? Wypijamy indyka?
Żona doktora Cullena wybuchnęła śmiechem, czym zwróciła uwagę swoich koleżanek. Popatrzyły na nią zdumione. Agnes ze zdziwienia zamarła z kabelkiem w dłoni, kompletnie zapominając go podłączyć. Tylko dzięki temu nie mogła podsłuchać, o czym rozmawia najdziwniejsza pracownica centrali.
- W twoich ustach wszystko brzmi tak...
- Jak? - zapytał Carlisle.
- Tak prosto – dokończyła jego żona.
- Bo większość rzeczy jest prosta. Są sprawy, których nie mogę zmienić, ale nie widzę powodów, by całą wieczność się nimi zadręczać. Tak więc proponuję indyka, a potem...
- Szsz! - powstrzymała go Esme. - Ta rozmowa może być podsłuchiwana – szepnęła, rozglądając się ukradkiem. Utwierdziła się w przekonaniu, że tak nie jest, ale ten stan mógł się zmienić w każdej sekundzie, najpewniej w tej samej, w której z twarzy Agnes zniknie wyraz osłupienia.
- Zatem pozostawię to twoim domysłom. A teraz idę porozmawiać z szefem o moim niedzielnym dyżurze.
- Masz dyżur w niedzielę? - zdziwiła się Esme.
- Tak, ale pomyślałem, że spędzę ten dzień z moją żoną. Przesuniemy polowanie z soboty i będziemy się zachowywać jak prawdziwi chrześcijanie.
- Oczywiście – przytaknęła z przekąsem, hamując kolejny wybuch śmiechu. Chrześcijanie! Po trzystu latach Carlisle chyba stracił poczucie grzecznego chrześcijaństwa w kościach.
Ale Esme Cullen nie narzekała.

Nowy Jork

Zrobiło się znacznie chłodniej. Ludzie na powrót włożyli płaszcze, zasłaniając szyje. Kapelusze ochraniały głowy. Nocne życie powoli się uspokajało, ale Pete się tym nie martwił. Coraz słabsze słońce sprawiało, że teraz częściej mógł prowadzić dzienny tryb życia. Nie czekał już na noc, by polować.
W tym momencie był jednak najedzony i zmierzał na wschód. Zostawił Edwarda w mieszkaniu, wraz z jego filozofią i nieuleczalną moralnością. Sam zaś wypastował buty, wyczyścił je na połysk, włożył garnitur i zawiązał krawat. Czuł na sobie potępieńczy wzrok Masena, kiedy poprawiał fryzurę przez lustrem. Edward nie zadał ani jednego pytania, choć z pewnością ciekawość ściskała go w dołku.
- Zostawiam cię samego. Wiesz dlaczego.
Edward wywrócił oczami i niczym wyuczoną formułkę wydeklamował:
- Ponieważ nawet pijanej prostytutki nie umiem wypić. Tak, wiem.
Zapadła cisza, którą dopiero po kilku minutach przerwał Pete.
- No? Jak wyglądam? - zapytał, otrzepując marynarkę.
- Jak gangster. - Usłyszał w odpowiedzi. Pete musiał przyznać, że krzywy uśmieszek wychodził Edwardowi coraz lepiej, choć wciąż nie pasował do jego natury.
- Uznam to za komplement, chociaż z tobą nigdy nic nie wiadomo. - Nałożywszy kapelusz, pospiesznie wyszedł. Edward został sam ze swoimi myślami.
Najłatwiejsze w odgadywaniu zamiarów Pete'a było to, że myślał obrazami. Masen nie opanował jeszcze języka rosyjskiego, ale coraz lepiej mu szło. Przestał nawet mylić duże litery z małymi i całkiem sprawnie operował już cyrylicą. Oczywiście Pete nie wiedział o jego studiach nad językiem. Edward ukrył książki za regałem i wyciągał je tylko pod nieobecność współlokatora. Tak – współlokatora. Wampir na swój sposób lubił towarzystwo Rosjanina, choć na wszelki wypadek zabronił mu destylacji alkoholu w domu. Pete nie przejął się tym – urządził sobie „pracownię” w piwnicach, skąd zabierał czasem w drogę efekty swej pracy.
Edward zerknął przez okno na ulicę i zauważył, że tym razem jego towarzysz nie miał przy sobie butelki. Powiązał to z ładną buzią kobiety, która od kilku miesięcy pojawiała się w myślach krwiopijcy. Nie, jej nie zamierzał upić. I sam najwyraźniej nie chciał z niej pić. Obrazy były dosyć romantyczne i melancholijne. Uczucia Pete wyrażał w swoim języku i szybko jak strzała, więc z początku Edward miał nie lada kłopot ze zrozumieniem. Dopiero z czasem wyróżnił „przywiązanie”, które później zaczęło zamieniać się w „kocham”.
Nie opowiadał mu o tej kobiecie. Sam nie chciał pytać, gdyż zdradziłby się, że skądś o niej wie. Elegancki ubiór towarzysza świadczył, że ma on poważne zamiary lub wkrada się jako zalotnik do tak zwanego „porządnego domu”. Przyczyny jednak nie były tak istotne, jak złe przeczucia, które ogarnęły Edwarda.

Pete nie udawał zalotnika w porządnym domu. Wracał do Maureen niemal każdego wieczoru. Rajfurka zastanawiała się czasem, skąd ten młody mężczyzna ma pieniądze, ale nie pytała. Płacił, a zatem nie jej rzeczą było interesować się jego finansami. Nie podobała jej się jednak szczególna dbałość, jaką ostatnimi czasy przywiązywał do stroju. A także to, że zawsze wybierał tę samą dziewczynę.
Któregoś dnia zapytała Marianne, czy nie czuje się tym zmęczona i czy czasem nie chciałaby, by ona, Maureen, skłamała w jej imieniu, że jest niedysponowana. Dziewczyna uśmiechnęła się wtedy słodko niczym aniołek z obrazu w kościele i odparła, że gdy jest niedysponowana, pan Petr i tak do niej nie przychodzi, a jego towarzystwo jej nie przeszkadza. Maureen musiała skapitulować. Uważała, że troszczy się o swoje dziewczęta niczym matka i jeśli któryś z klientów zacząłby być nachalny, gotowa była ich bronić. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że Marianne zdradzała wyraźne oznaki zakochania, a zachowanie pana Petra wskazywało na wzajemność. Nie podobało jej się to, bo jeszcze mógł naopowiadać dziewczynie jakichś głupot i zechciałaby odejść powodowana romantycznymi mrzonkami o małżeństwie. Kilka dziewcząt już w ten sposób opuściło Maureen. Znikały bez wieści, wysyłały później do swej dawnej chlebodawczyni lakoniczny list, że znalazły szczęście.
Maureen miała jednak związane ręce. Ten stan trwał od kilku miesięcy i pan Petr hojnie płacił za każdym razem, gdy przychodził.
Siedział teraz w pokoju Marianne i prawił jej słodkie słówka. Rajfurka zaglądnęła przez dziurkę w ścianie, sprytnie ukrytą w obrazie, i nie mogła się nadziwić. Prostytutka nie pracowała! Znowu! Czyli pozostałe dziewczęta nie kłamały mówiąc, że pan Petr nigdy... Dziwne!
Blondynka siedziała klientowi na kolanach i pozwalała się tulić i całować. Mówiła mu tylko czasem, że ma bardzo zimne ręce. On odpowiadał po rosyjsku, że taki już jest. Maureen, znająca język, rozumiała, ale Marianne – nie. Nie szkodzi – pan Petr poprawiał się, szybko przechodząc na angielski.
Właścicielka domu uciech doszła do wniosku, że najwyraźniej Rosjanin ma właśnie takie potrzeby – pogadać, pomacać, pocałować i nic poza tym. Jeśli był zadowolony, to nie była jej sprawa. Byle się tylko Marianne nie dała nabrać i nie rozleniwiła bez reszty.
Z tą myślą zasłoniła dziurę i odeszła.

Pete nachylił się do ucha Marianne i szepnął:
- Poszła.
- Skąd wiesz? - zapytała dziewczyna, wplatając dłoń w jego włosy.
- To także część mojej natury – wymamrotał. - Myślę, że dziś spróbuję...
Położył dłoń na jej udzie i powoli przesunął ją ku górze. Marianne spoglądała mu w oczy, skupiona i gotowa spróbować wszystkiego, na co odważy się pan Petr.
- Aj! Masz zimne ręce! - zaśmiała się. Miała gęsią skórkę. Pete spuścił wzrok i utkwił go w rozchyleniu szlafroczka, skąd wyłaniały się dwie piersi.
- Wygląda na to, że będę musiał najpierw cię ogrzać. Lub zabrać do bardzo ciepłego miejsca.
Pokręciła głową.
- Tutaj nie jest zbyt ciepło. Maureen stara się oszczędzać.
Pete warknął, czym sprawił, że siedząca mu na kolanach dziewczyna wstrzymała oddech.
- Nie jestem zły na ciebie – zapewnił ją, rozchylając szlafroczek i chuchając na jej piersi. Musiał jednak przestać, gdyż Marianne zaczęła dygotać z zimna. - Zapoluję i potem zabiorę cię stąd. Nagrzeję mieszkanie. Będzie tak gorąco, że moje ciało przyniesie ci ulgę.
Marianne przycisnęła głowę Pete'a do swej piersi, nie zważając na to, że robi jej się przez to jeszcze zimniej. Skupiła się na lodowatej dłoni głaszczącej jej udo.
- To nie może być takie złe. Przecież tu byli inni mężczyźni. Różni. Nie zawsze dżentelmeni. Twoja temperatura to nic w porównaniu z nimi.
- Zapłacę Maureen, by żaden nie mógł cię już dotknąć.
- Nie bądź niemądry. Chcesz mnie zamknąć pod kluczem? Jeszcze zacznie coś podejrzewać.
Pocałował dziewczynę w skroń i wysunął rękę spomiędzy jej ud.
- Myśl o mnie, gdy przychodzą tu inni.
- Myślę.

Ashland, Wisconsin

Carlisle wodził palcem po brzuchu swojej żony. Byli syci. Chwilę wcześniej Esme obmyła twarz w strumyku i starała się wyczyścić plamę krwi ze spodni, ale tweed szybko nasiąkał. Trudno. Wypierze to później.
Położyła się na trawie u boku swego męża i od tamtego momentu Carlisle nie przestawał jej łaskotać.
- Miał być indyk – rzekła w końcu, powstrzymując jego ręce.
- Żaden nie biegał po lesie – zauważył Carlisle.
Esme przekręciła się na bok i podparła głowę na dłoni.
- Co to za Święto Dziękczynienia bez indyka?
- Co to za Święto Dziękczynienia w niedzielę*? Zresztą nasze święta i tak są nietypowe. Wiesz, bez... - urwał.
- Nadal czekamy? - zapytała. Nigdy o tym nie rozmawiali i nie mieli żadnych ustaleń, ale podświadomie czekali każdego dnia, czy drzwi się nie otworzą i do domu nie wejdzie Edward.
- Myślisz, że by nas znalazł, gdybyśmy się wyprowadzili? - zapytała, gdy milczenie męża się przedłużało.
- Zawsze nas znajdzie. Jakoś. Też mógłbym go odnaleźć, ale nie szukam go.
- Właściwie dlaczego nie? - Esme podniosła się i usiadła po turecku. Mechanicznie zaczęła trzeć plamę krwi na spodniach.
- Esme, on chciał odejść. Może na zawsze, może nie. Ale nie pomogę mu, jeśli będę za nim chodził. Potrzebuje się usamodzielnić, pobyć chwilę sam, poszaleć. - Zawahał się przy ostatnim słowie. - Musi dorosnąć. Zapewne jeszcze się kiedyś spotkamy.
Wampirzyca znów opadła na trawę, wystawiając twarz do słońca. Tym razem to Carlisle nachylił się w jej stronę, ale nie dotykał jej już.
- Chcesz się wyprowadzić?
- Chciałabym, by nas znalazł – odparła po chwili zastanowienia. - Ale nie wiem, ile trzeba będzie czekać. To może trwać stulecia.
Carlisle zmarszczył brwi.
- Zaczynają się plotki. Słyszę, co dziewczyny mówią w centrali – powiedziała mu żona.
- Tego nie unikniesz. Ludzie po to mają języki, by gadać.
- Że jesteśmy wampirami? - zapytała z przekąsem.
Carlisle przez jakiś czas nie odpowiadał. Trawił informację. W końcu rzekł spokojnie:
- To tylko takie gadanie. Ludzie nie wierzą w wampiry, te czasy już chyba minęły.
Esme starała się nie zauważać małego słówka „chyba” w wypowiedzi męża.
- Masz rację. Zaczyna mnie denerwować ta praca, to wszystko.
- Rzuć ją.
- Wtedy zostanę w domu przez całą dobę. Muszę mieć kontakt z ludźmi, nawet tak ograniczony.
Oboje wyłowili szmer w lesie, ale żadne się nie ruszyło.
- Jedna – mruknął Carlisle.
- Najadłam się już – odparła wampirzyca, kładąc rękę na brzuchu. Sarna ocaliła życie.
- Ja też, ale można by pobiegać...
- Za zwierzyną?
- Tak po prostu.
Esme zerwała się z miejsca. Przez sekundę poczuła się jak dziecko i była wdzięczna Carlisle'owi, że odwrócił jej myśli od smutnego tematu.
- Berek!
Uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie. Carlisle pobiegł za nią.

Nowy Jork

Głód wygnał Edwarda na ulicę. Niechętnie wyszedł z mieszkania późnym wieczorem. Nie założył płaszcza ani kapelusza, nie zwracał uwagi na chłodny wiatr.
Pete'a znowu nie było. Rano polował, a potem poszedł do swojej wybranki.
I cóż dzisiaj, Edwardzie?, pomyślał z niesmakiem. Kolejny pies? A na deser szczur?
Niedługo zabraknie bezdomnych zwierząt, a on nadal będzie tkwił w wyimaginowanym gorsecie. Dobra tresura Carlisle'a.
Podświadomie ruszył ku studzience. Jak zwykle zejdzie do kanałów ściekowych i pożywi się jakimś nędznym stworzeniem, które dopadnie. Czuł obrzydzenie do samego siebie. Wolność. Ha. Ha. Ha.
Nawet nie starał się iść w innym kierunku. Było to pozbawione sensu, ponieważ sumienie i tak każe mu zawrócić. Pocieszał się, że jego żałosnym polowaniom nie przygląda się żaden wampir.
I wtedy przystanął w połowie drogi do celu. Nasłuchiwał. Gdzieś między budynkami coś zaszurało i usłyszał stłumiony jęk. Jakby ktoś chciał krzyknąć, ale zasłonięto mu usta. A potem ciche „Zamknij się!” i plaśnięcie. Ktoś kogoś uderzył. Edward zamarł i wciąż nasłuchiwał. Znowu szuranie i stłumiony pisk, podobny do mysiego.
Cichutko, krok za krokiem skierował się w stronę odgłosów. Im bliżej podchodził, tym wyraźniej zdawał sobie sprawę, że są to odgłosy szarpaniny. Trzask rozrywanego materiału utwierdził go w tym przekonaniu. I w końcu dotarły do niego myśli – gwałtowne i okrutne. Pełne krwi i cierpienia. Męki dziewczyny. Młodej, stanowczo za młodej. Co robiła o tej porze poza domem?
Chaos myśli. Przerażenie ofiary. Ekscytacja napastnika. Kolejne szarpnięcie. Słaba próba walki. I znów uderzenie.
- Zrób tak jeszcze raz, to będzie gorzej.
Stłumiony szloch.
- Nie rycz! – warknął mężczyzna.
W Edwardzie zapłonął gniew. Był tak ostry i oczyszczający, jak ogień trawiący suche gałązki. Wampir ledwie powstrzymał ryk wściekłości. W gardle szalał płomień głodu, w piersi czuł pożar nienawiści. Umysł wypełniła jedna myśl – zabij!
Wbiegł na mały kwadrat podwórka. Między śmietnikami leżała skulona, bezbronna dziewczynka. Dziecko jeszcze. Ileż mogła mieć lat? Trzynaście? Na niej okrakiem siedział wielki mężczyzna i szarpał jej ubranie.
- Zostaw ją! - wrzasnął Edward. Echo odbiło się od ścian kamienic i pognało w górę, wypełniając resztkami krzyku ulice.
Nieznajomy niemal podskoczył, potem zamarł i obrócił się w stronę intruza.
- Spieprzaj! - warknął w odpowiedzi.
Edward zobaczył, jak mężczyzna spluwa. Ślina obryzgała zapłakaną twarz dziewczynki. Wtedy przesądził się los gwałciciela, bo właśnie to rozgniewało Masena najbardziej – kropelki śliny. Brak szacunku. A dopiero potem bezmyślna przemoc.
Skoczył. Chwycił zaskoczonego napastnika i zwlókł go z wystraszonego dziecka.
- Uciekaj! - zawołał do dziewczynki. Zerwała się na równe nogi i jakby w ziemię wrosła. Nie mogła się ruszyć. Przytrzymywała resztki sukienki, a jej myśli kotłowały się wokół wdzięczności i niedowierzania, że jednak uniknie hańby. Nie zostanie też zabita.
- Do domu! - krzyknął do niej Edward i wydał się jej nagle bardziej przerażający niż wszystko inne. Rzuciła się do ucieczki, byle dalej od jego głosu i czarnych, szalonych oczu.
Edward pchnął kata na ziemię. Zaatakowany jeszcze nie rozumiał, co się stało. Jak ten młodzik zdołał go podnieść? Jak dał radę nim rzucić? Zapragnął go zabić. Zmiażdżyć. Pokazać mu, że nim się nie rzuca jak workiem.
Ale nie miał szans, bo wampir dopadł go i zamknął w uścisku silnych ramion. I wtedy kat poczuł chłód - zrozumiał, że stał się ofiarą i zaraz zginie. Teraz to on się szarpał i bezskutecznie usiłował wyrwać, lecz już czuł śmierć gotową zadać cios.
Nie tak to miało być. Nie tak, zdołał tylko pomyśleć, gdyż usta miał zasłonięte zimną dłonią i nie mógł krzyczeć ze strachu.
- Cały świat nie taki miał być – powiedział Edward. Mówił do niego, bo chciał, by jego ofiara się bała. Chciał go tak przerazić, jak nikogo na świecie.
Była niedziela, trzy dni od Święta Dziękczynienia. Edward Masen nachylił się nad uchem szamoczącego się jak ryba w sieci mężczyzny. Bardzo cicho wyszeptał:
- Panie, pobłogosław ten dar, który zaraz będę spożywał.
A potem jego zęby zmiażdżyły kark ofiary.

c.d.n.

* Święto Dziękczynienia w Stanach obchodzone jest w czwarty czwartek listopada

KOMENTARZE KARMIĄ WENA. WIECIE. NO...


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Czw 19:07, 04 Cze 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Dahrti
Zły wampir



Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 10:13, 04 Cze 2009 Powrót do góry

<karmi wena, pasie wena, napycha do granic możliwości>

Dobry komentarz?:) Strasznie mi się podoba to, że Edward miał problemy z przejściem na jedzenie ludzi i mordowanie złoczyńców było wynikiem spontanicznego gniewu, a nie logiki czy kalkulacji. Potem to sobie pewnie zracjonalizuje, ale tu ten gniew, chęć wzbudzenia strachu... boskie. A modlitwa przed posiłkiem... chylę czoła i proszę o jeszcze.

Czekam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 12:15, 04 Cze 2009 Powrót do góry

Oooo... Pierwsza myśl.

Ja jestem niedobra, bo mnie błędy nie interesują - wciągnęłam się, utonęłam i nie chciałam wypłynąć aż do samego końca. Po pierwsze - część Esme i Carlisle'a cudowna. Esme wreszcie nabiera charakteru. Nie jest już tylko dodatkiem do pana doktora, śliczną wstążeczką na jego blond włoskach - to wciąż matka - wampirzyca, ale przynajmniej jakaś taka wyrazista. Zazdorść jej koleżanek z pracy zupełnie zrozumiała. W końu Esme ma wszystko, co one zapewne chciałyby mieć: urodę, bogatego i przystojnego męża. Przy tym męża porządnego, dodajmy. I z poczuciem humoru jak się okazuje. Wink Takich facetów ze świecą szukać, choć w jego przypadku bezpieczniej wziąć latarkę.

Co do Edwardowej części - podobała mi się mniej, ale z drugiej strony świetny, mocny akcent na koniec stanowczo mnie zadowolił. Lubię, gdy bohater, stojący po stronie dobra, sam ociera się o zło i nie jest nieskazitelny. Meyer tylko o tym wspomniała. Tym razem mamy to zapodane w znakomitej oprawie z twojego stylu, którego, jak wiadomo, jestem fanką. Świetnie ukazałaś pewien mechanizm, dotyczacy każdego dziecka, które wyrywa się z domu. Dorosłość i samodzielność to nie zawsze usiane płatkami róż królestwo wiecznych chłopców. Częściej to użeranie się z codziennością, podszyte rozczarowaniem i upokorzeniem. Tak to w istocie wygląda. Przynajmniej ja tak to widzę.

No i na koniec Pete i jego niezbyt nieskazitelna ukochana - czy można chcieć więcej, niż dobrze wpleciony wątek miłosny? Zawsze można, ale ja tego nie wymagam. Trzymasz poziom. Wysoki, dodajmy. Z radością komentuję to opowiadanie i cieszę się, że nie muszę nad komentarzem siedzieć i dumać - sam się pisze, ja tylko proszę o wenę o drobną współpracę. :)

Pozdrawiam.

PS. Nie ma czego się bać. Ten tekst świetnie broni się sam. Ukłon za realizm.
PS2. Zgadzam się z przedmóczynią w kwestii pomysłu na zmianę diety. Gniew i głód w tym przypadku, to znakomity wybór.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
keh
Wilkołak



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Sob 18:11, 06 Cze 2009 Powrót do góry

Uh. Bardzo lubię to opowiadanie. I przepadam za relacjami Esme - Carlisle.
Są realistyczne, ciepłe i sympatycznie się je czyta. Ich słowa nie wydają się sztuczne, pewnie zauważyłaś, że w większości opowiadań ich postacie spychane są na bok, a dialogi jeśli się już pojawią, to śmierdzą ubogim wymysłem autora. Nic nie ma w nich realistycznego a całość to przesłodzona kaszka pełna niestrawionych słów.

Ciekawe jaką postać odgrywa tu Pete, kogoś istotnego? Czy z przyszłymi wydarzeniami stanie się coś ważnego z jego udziałem? Kimże on właściwie jest? Nie wiem i szczerze ta nieświadomość na razie jest mi obojętna. Myślę może, że będzie nauczycielem Edwarda, który pokieruje go na przyszłość i sprawi, że ten wyrośnie z buntu i wróci w rodzinne strony.

Co mnie zaskoczyło najmilej albo zamroziło z podziwu i uczucia genialności tekstu, to, to:

Była niedziela, trzy dni od Święta Dziękczynienia. Edward Masen nachylił się nad uchem szamoczącego się jak ryba w sieci mężczyzny. Bardzo cicho wyszeptał:
- Panie, pobłogosław ten dar, który zaraz będę spożywał.
A potem jego zęby zmiażdżyły kark ofiary.


Stwierdziłam, że lepiej tego zakończyć nie mogłaś. Padam, na serio, padam na kolana i zdzieram z nich skórę, aby prosić o jak najszybszą 4. Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Sob 22:01, 06 Cze 2009 Powrót do góry

Wow. Jedno wielkie wow.
Kurczę, thin, zasługujesz na coś naprawdę, naprawdę porządnego, mam na myśli komentarz. Coś pokroju Robaczkowych postów, ale obawiam się, że aż tak to ja nie potrafię. :P Wybacz mi tę nieumiejętność i pozwól przejść do sedna.
Pamiętam, że kiedy zobaczyłam tytuł po raz pierwszy, pomyślałam sobie - Chryste, ale nuda. Jak Badwarda kocham, nie moja wina, tylko mojego polonisty. Po jego wywodach na temat owej przypowieści rzygam wszystkimi synami, i to naprawdę marnotrawnie rzygam. Dodatkowo jestem leniwa - nie wiem, czy na świecie znajdziesz większego lenia niż ja... No, dobra, może znajdziesz, ale z trudem :D I to wszystko składało się na jedną całość - czytać mi się nie chciało jak cholera, ale mimo iż leniwa, to słowna jestem. A jak obiecałam, że się pod Synem... zobaczymy, to obietnicy dotrzymać musiałam. Oto jestem! *fanfary*
Na początek powiem, że jestem pod wielkim, wielkim wrażeniem. To, co wypociłaś, jest naprawdę, naprawdę czymś. Zawsze, gdy czytam dobre teksty, mój Wen wyjeżdża na urlop, więc ciesz się, że już skończyłam VIII rozdział Symfonii, bo byś go nie zobaczyła do przyszłego stulecia Laughing Zawsze podziwiałam ludzi, którzy tak umiejętnie potrafią operować językiem, ubierać historię w słowa, bawić się stylem. Ja tak niestety nie potrafię i raczej nic na to nie poradzę. Dlatego bardzo, bardzo szanuję to, jak musiałaś się napracować, a jeżeli to po prostu wrodzone - w takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, niż pozazdrościć. (zazdrością niezawistną, ale zawsze zazdrością) Sama chciałam ostatnimi czasami napisać łatkę o Edwardzie i jego wahaniach natury Ugryźć, czy nie ugryźć?, jednakże miniaturki (tak jak 12 innych) jak dotąd nie skończyłam. Miałam także identyczny pomysł (tyle że na kolejną miniaturkę), jeżeli chodzi o sposób upicia się wampira - ale teraz już za późno.
Historia, którą opisujesz, jest tak wciągająca, chociaż w sumie prosta... Nie wiem, czy to kwestia Twojego stylu (momentami małe zgrzytki, ale bardziej natury powtórzeniowej, niż jakiejkolwiek innej), czy samej fabuły (choć stawiam na obydwa), ale przez tekst się nie brnie, nawet się nie idzie, ani nie płynie, jak to czasami się mówi, gdy się chce pokiślować - nie, przez Twój tekst się spaceruje - podziwia, rozgląda na boki, zachwyca, wzdycha. Nie mam pojęcia, jak Ty to robisz.
Zacznijmy od postaci. Cóż, przez cały Fick nie było ich raczej dużo (pomijając oczywiście te epizodyczne, jak policjant czy Włoch-morderca), ale w Twoim przypadku to raczej plus. W takich drobnych komentarzach potrafisz zamieścić cały tok myślenia danego bohatera, jego sposób bycia i to, jak ukształtowała się jego hierarchia wartości... Ot, ten przykład:
Cytat:
Ciekawiło go, co by na to Carlisle powiedział. Może by wybuchnął śmiechem? Skądże znowu! On potarłby dłonią podbródek i zrobił zadumaną minę, po czym pomyślałby "Mój Boże, Edwardzie".

I proszę bardzo, mamy piękny dowód, jak bardzo Edwardowi zależy na tym, Co by Carlisle powiedział?, Co by Carlisle pomyślał? oraz Co by Carlisle zrobił?. Widać, jak chłopak bije się sam ze sobą, z jednej strony chce się wyrwać, chce udowodnić przed samym sobą, że jest potworem, więc powinien zachowywać się jak potwór. Że jest wolny, więc powinien mieć głęboko w poważaniu Carlisle'a i jego Prawdy Objawione. Że jest silny i może zachowywać tak, jak mu się podoba. Oczywiście, jego wmawianie sobie tego wszystkiego traci na wiarygodności, gdy dwa zdania mamy wspomnienie swojego... stwórcy. Jak to zabawnie wręcz brzmi - z jednej strony ma do niego żal za to, co zrobił, z drugiej zaś zwie go swoim stwórcą, jakby był dla niego bogiem... Ten kontrast, który stworzyłaś jest bardzo ciekawy i zastanawiający. Sam Edward... Ta jego wieczna litość do tych wszystkich zwierzątek, a z drugiej strony ciekawość, przed którą sam się broni i zarzeka, że to obrzydliwe, wstrętne, okrutne... Doskonale przecież wiemy, że gdyby uważał to za w stu procentach nieludzkie (cóż to za paradoks...) nie przylazłby do Maureen, by się przekonać. No i ten wszechogarniający go wstręt do samego siebie, myśli ociekające sarkazmem i... tęsknotą do swojego stwórcy. Na dodatek zachowałaś tego samego Edwarda, jakiego mamy później w książkach pani Meyer, może tylko bardziej zgorzkniałego i rozdartego.
Reszta postaci także ciekawa - Petr/Pete, wesołkowaty okrutnik, Esme, tęskniąca matka-Polka, czyli kobieta kochająca cały świat, Carlisle, rozważny, spokojny, acz stęskniony ojciec (stwórca?)... Maureen, kochająca swoje "dziewczynki", broniąca je własną piersią i starająca się im zapewnić "warunki".
Drugą sprawą jest to, jak się wczuwasz w tamte czasy. Charlie Chaplin, Rudolf Valentino, pierwszy film z dźwiękiem, błyszczące czarno-białe buty, prohibicja... Ach, musisz być dobra z historii, pozazdrościć. Wiesz, rozmawiasz właśnie z osobą, która jest wyjątkową nogą z historii, ale, paradoksalnie, jej największym marzeniem jest mieć... wehikuł czasu. Móc przenieść się do przeszłości, zobaczyć, jak to kiedyś było, jak żyli ludzie, jak wyglądał świat... I oto dostałam namiastkę lat dwudziestych. Dzięki Ci za to przeogromne...
Może teraz o błędzikach lub pozytywnych kwiatkach, a potem podsumowanie.


Cytat:
- Wciąż się zastanawiam, czy naprawdę go ograniczałem. I gdzie on teraz jest? Jak sobie radzi? Nie przyznał, że nie był w stanie uwolnić się od myśli o swoim synu. Miesiąc temu Edward wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, nim do końca przebrzmiało echo wykrzyczanych przez niego słów.

Chyba brakuje myślnika oznaczającego koniec wypowiedzi, co? Wink

Cytat:
Na początku października pogoda dopisywała i słońce regularnie ogrzewało całe miasto. Mógł polować tylko w nocy, kiedy słońce nie zdradzało jego natury.

Powtórzenie.

Cytat:
Zastanowiwszy się w końcu dodał:

Przecinek po imiesłowie. Wink

Cytat:
Zresztą to mogłoby być zabawne. Zresztą czy naprawdę chciałaby całą wieczność pracować w zawodzie?

Nie jestem pewna, czy to celowe powtórzenie. W każdym razie - zgrzytnęło mi.

Cytat:
Wspomniał o genetycznym aspekcie tej przypadłości
i wykorzystując całą swoją wiedzę, objaśnił mu niektóre aspekty schorzenia, bez wdawania się w szczegóły.

Powtórzenie.

Cytat:
- Wampirem? A to dobre! - wykrzyknął i kręcąc głową wyszedł wtedy z gabinetu przełożonego.

Przecinek po imiesłowie.

Cytat:
Zarówno ordynator jak i koledzy po fachu dostrzegali już, że Carlisle Cullen najlepiej czuje się pomagając ludziom.

Jw.

Cytat:
- Aniołku, oczywiście, że tak! Inaczej bym tego nie robił. Jestem wampirem, nie świętym,

Tu chyba miała być kropka na końcu.


No i pozytywne kwiatuszki:

Cytat:
To jak? Wypijamy indyka?


Cytat:
No, no. Jeśli tacy tu się teraz pojawiają, to Berta będzie mogła wyrzucić zdjęcie Rudolfa, pomyślała z uznaniem. Niewypowiedziany komplement był niczym gong i dlatego Edward go wychwycił. Wyłapał jeszcze dość niejasną myśl, o tym, że zainteresowanie Berty nieżyjącymi mężczyznami jest niepokojące.


Cytat:
Jazz, który go zapewne zaatakuje z ekranu, jakoś przeżyje.
<- Czy Ty wiesz, jak "Jazz" dwuznacznie brzmi? :D Czyżby celowy zabieg?


Podsumowując - dziewczyno, to jest wielkie COŚ. Przeniosłaś mnie w swój świat, który wykreowałaś, w uczucia i przemyślenia Edwarda, wątpliwości Carlisle'a, nadzieje Esme, tęsknotę całej trójki, przeniosłaś mnie do jednego z pierwszych musicali, do centrali telefonicznej, do (olaboga! a może lepiej tego nie mówić?) przytulnego burdelu (tak, to jednak zabrzmiało zdecydowanie źle Laughing ), cichej, acz niebezpiecznej ulicy po północy, spokojnej polanki w Ashland, tamtejszej przychodni (tudzież szpitalu). Czytając to, byłam całą głową, sercem i oczkami w Twoim ficku, z Twoim Edwardem i Twoją wyobraźnią, więc tak - udało Ci się napisać coś naprawdę zajebistego. Ponieważ jeszcze nigdy nie napisałam tak długiego komentarza...


Pozdrowienia śle Suszak. I pisz szybciutko ten IV rozdział. Albo nie, nie pisz go szybko. Pisz go porządnie, tak jak poprzednie.

Ściskacze Wink


PS: Wybacz mi wszelakie masła maślane i akweny wodne... późna godzina.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 12:28, 07 Cze 2009 Powrót do góry

Ha!
Dobre, bardzo dobre. Jeszcze wczoraj pisałam do Żanetki, że nie mogę od razu strawić Twojego stylu, że muszę przeczekać, pozwolić zasiedzieć się tekstowi na forum. Tak jest. Czytam pierwsze zdanie i odkładam na później. A tak za trzecim podejściem pochłaniam tekst w całości. Nie wiem, dlaczego.
Na początku wydawało mi się, że dlatego, że chcesz jakby przedobrzyć, ale ta część nie jest "przedobrzona", jest idealna.
Rozterki Edwarda, szamoczącego się z wpojonym nawykiem spożywania zwierzyny, który to nawyk ogranicza, w jego mniemaniu, wolność wyboru i w końcu to przełamanie. I "modlitwa" przed spożyciem pierwszej ofiary ludzkiej, stworzenia najbardziej idealnego, a jednak skarzonego złem po szpik kości...
Cytat:
Bardzo cicho wyszeptał:
- Panie, pobłogosław ten dar, który zaraz będę spożywał.
A potem jego zęby zmiażdżyły kark ofiary.

Wiesz przypomniał mi się świetny film, który zapragnęłam obejrzeć jeszcze raz... The Boondock Saints.
Rewalacyjny obraz, boska muzyka, polecam, jeśli jeszcze nie widziałaś. Veritas et aequitas rocks!
Wątek Carlisle i Esme też świetny. Pokazałaś ich jako zwykłe istoty, które nurzą się monotonią swojego życia. Jako rodziców, czekających na swego "marnotrawnego syna", wreszcie jako kochającą się parę, ale tak prawdziwie, nie idealistycznie.
Pete i jego kochanica. Szacun. Zakochany w śmiertelniczce wampir, ale ukazany zupełnie inaczej niż w paringu B&E, za co wielkie Ci dzięki. Ten wątek najbardziej mnie ciekawi, jak i to czy może nie zwiążesz losów uratowanej dziewczynki z Edwardem, to mogłoby być ciekawe. Mógłby być jej protektorem, poczekać aż dziewczę dojrzeje... ech. Ja lubię jednak wątki miłosne.:)
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. I fajnie by było, abyś odpowiadała na opinie czytelników, bardzo mnie ciekawi, co myślisz o tym, co piszemy. :)
Pisz dalej thin, czekam, jak nie piszę od razu, to znaczy, że dojrzewam do czytania. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 12:53, 07 Cze 2009 Powrót do góry

Powiem ci szczerze, Pernix, że nie mam nawyku odpowiadania we własnym temacie. Robię to tylko wtedy, kiedy ktoś mi każe poprawić coś, co jest prawidłowe albo odczuwam potrzebę wyjaśnienia jakiegoś zabiegu, który zastosowałam, a który czytelnikowi nie przypadł do gustu. Skoro jednak uważasz, że powinnam... No to odpiszę ogólnie wszystkim.

Cóż mogę rzec o komentarzach? Cieszę się, że są, że ktoś to czyta i chce mu się pisać o swoich odczuciach, a nie tylko "super, pisz dalej". Naprawdę doceniam fakt, że dajecie mi wgląd w to, co wam się spodobało, jakie są wasze spostrzeżenia czy też gdy próbujecie zgadnąć, co będzie dalej. No i błędy jak mi wytykacie!
Wasze odpowiedzi są treściwe, nie chodzi mi tylko o ich objętość tekstową, ale zawartość merytoryczną. Wen mi się na nich spasł jak dzika świnia i zadowolony leży, czekając, aż mu się sadło zawiąże. Wink A pisząc poważnie - to, że piszecie o swoich odczuciach względem tekstu to coś, co mnie naprawdę urzeka.

Najbardziej mnie chyba cieszą dwie sprawy. Po pierwsze - nikt mnie nie porównuje do Meyer. Albo piszę lepiej od niej albo gorzej i nie ma co porównywać. Jakkolwiek by nie było - cieszę się, że takie porównania się nie pojawiają. Ewidentnie zatem podobieństwa nie ma.
Druga rzecz to to, że dostrzegliście i, najwyraźniej, pokochaliście fragment, z którego jestem szczególnie dumna. Właśnie ostatnie trzy linijki tekstu. Wpadło mi to do głowy w trakcie pisania tej sceny, początkowo miała się zakończyć inaczej, miał być jeszcze jeden fragment, który wyląduje zapewne gdzieś dalej. Uznałam jednak, że ten kawałek dobrze kończy trzeci odcinek. I wychodzi na to, że się nie pomyliłam. Jest jeszcze jeden fragment, który przemawia do mojego romantyzmu, ale nie musi do waszego. No, nieważne.

Inna sprawa - Pete jest moim przygotowaniem do czegoś innego. Jeśli uważacie, że ta postać mi wyszła, to oddycham z ulgą.

Mogę jedynie przeprosić, że odcinki pojawiają się tak rzadko. Niestety (albo i stety), lubię pracować wówczas, gdy wen i czas pozwolą, a potem popracować nad tym, co wymodziłam. Jak widzicie, nawet wtedy nie unikam błędów, choć się staram.

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 13:54, 07 Cze 2009 Powrót do góry

Ja nawet rozumiem milczenie... to oznaka skromności, jakkolwiek miło jest mieć kontakt z autorem i wiedzieć, co myśli o naszych sugestiach, odczuciach. Przecież nie po to jest komentowanie, żeby tylko wytykać błędy i się do nich ustosunkowywać. Może to być też miejsce na dyskusje i rozważania, co do biegu akcji.
W każdym razie czytelnik, też lubi być dopieszczony. Wink
Ja tak mam. hehe
No nic, podoba mi się, że proces twórczy trwa u Ciebie długo, przynajmniej nie strzelasz masówy. Warto czekać. Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 17:06, 07 Cze 2009 Powrót do góry

Widzisz, jak już napisałam byłam - brak mi takiego odruchu. Na mirriel dyskusji się nie uskutecznia, chyba że jest jakaś kwestia sporna, w którą zaangażowanych jest więcej niż dwie osoby. W przeciwnym razie wszystko ląduje na privie.
To nie kwestia skromności. Po prostu jak mnie tak czasem chwalicie, to nie wiem, co napisać. A skoro tępię wszystkie "siupcio lol dawaj next parta", to nie będę ze swej strony uskuteczniać odpowiedzi w rodzaju "dzięx".
Chyba będę musiała się nieco rozluźnić, skoro mnie za odpowiadanie pod swoim opowiadaniem nikt nie zbluzga. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Pon 10:55, 08 Cze 2009 Powrót do góry

z literackiego

Cytat:
- Nie będę prosił pastora, by rozwiał nasze teologiczne wątpliwości. To jak? Wypijamy indyka?


Perełka. Cała rozmowa Esme i Carlisle’a jest zabawna i, żeby było ciekawiej, do bólu prawdziwa. Gdzieś tam z tyłu główki jakiś potworek odstawia przepiękny taniec radości. Miło zobaczyć, że ktoś czyni z nich wampiry bez potrzeby robienia z nich pluszaków na siłę. Takie wtrącenia zawsze przyprawiają mnie o szeroki uśmiech i nic nie jestem w stanie nic na to poradzić. Miło, że zajęłaś się postacią Esme. Nie jest już dodatkiem do bajki o jelonku Bambie, tylko wreszcie ma charakter. Przestaje być służalczo nastawioną do świata, prawie Matką Polką. Jest kobietą, którą ma dosyć przestawiania z miejsca na miejsce i grzecznego czekania. Chce coś robić, cokolwiek. Kto by pomyślał, że Esme jest w stanie się nudzić?! No, proszę… Ona nawet myśli! I do tego ironizujący Carlisle. Czy ja naprawdę muszę mówić dalej, dlaczego tak bardzo pokochałam ten ff?

Z rozdziału na rozdział czarujesz mnie coraz bardziej. Lekkość Twojego stylu doprowadza mnie do szaleństwa. Nie jest to ani proste, ani wymuszone.
Po raz kolejny muszę wspomnieć o postaci Pete’a, którą zmyślnie wprowadziłaś. Nie wiem, jakie masz w stosunku do niego plany, ale zaczyna mnie coraz bardziej intrygować. Jeszcze do tego zakochany w człowieku… No, no, no… Ciekawie zaczyna być.
Potrafisz zrobić z Edwarda bohatera w sposób subtelny, bez „patrzcie na moje lśniące zęby”, pokazując, że nawet podczas zabójstwa, jego mentalność wychodzi każdą stroną. Taki prawy, taki zagubiony, taki słaby (jednak). W ostatnich akapitach nawet zaczęłam go lubić, a to sukces, zważywszy na to, że kanonicznego Edwarda nie cierpię (pomijając sposób, w jaki został skonstruowany, po prostu go nie lubię, ot tak). Oby więcej takich pazurków.

Pozdrawiam,
R.

P.S. Też nie mam zwyczaju odpowiadania we własnym temacie, z prostej przyczyny – tekst bronić się musi sam, a podziękowaniem za komentarz jest następny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Pon 12:18, 08 Cze 2009 Powrót do góry

Zbierałam się do przeczytania "Syna..." dobry miesiąc. Jestem prawdziwym leniem, ale że obecnie naprawdę mam wiele czasu postanowiłam przeczytać te opowiadanie, które już nie pierwsza osoba mi poleciła. :D Dodatkowo po pewnych nickach na ts można się domyśleć czego można się spodziewać. I rzeczywiście się nie zawiodłam, bo ten ff jest wart prawdziwych konstruktywnych komentarzy, które tu się oczywiście pojawiają. Przepraszam, że nie stanę na rzęsach i nie napiszę czegoś mądrego, ale po prostu tutaj nie ma się czego przyczepić.
Charaktery bohaterów, które zbudowałaś są bardzo realistyczne, prawdziwe i ciekawe. Nigdy nie lubiłam opowiadań, gdzie na pierwszy plan wysuwają się Esme i Carlisle - jednak zmieniłaś moje przekonanie, bo teraz wiem, że i takie ff są warte uwagi. Sposób pisania, którym się posługujesz jest dojrzały i dokładny. No po prostu idealny. Opowiadanie jest górnolotne, że się tak wyrażę, ale ma też w sobie pewną prostotę i szczerze mówiąc wcale nie musiałam w jakiś głęboki sposób uruchamiać szarych komórek. Tak, styl, którym się posługujesz w pełni kupuje i uznaję za jeden z najlepszych.
Pete wyszedł ci świetnie. Tak samo jak Edward. Co do Carlisla i Esme także nie mam zastrzeżeń - to jest jedne z niewielu opowiadań, w których te dwie postacie się mi podobają.
Ostatni fragment trzeciego rozdziału dotyczący zabicia tego człowieka - bezcenne. Dla takich fragmentów czyta się opowiadania, naprawdę. I te ostatnie zdanie, którym zakończyłaś odcinek.
Jestem pod wrażeniem. Mega wielkim wrażeniem. Przepraszam, że nic nie skrytykowałam, ale naprawdę nie mam czego, bo wszystko mi się podoba.
Zauważyłam jedynie dwie drobne usterki:

Cytat:
Mógł mieć tylko nadzieję, że akurat to zdjęcie nie nie znajdzie się w gazecie.


Te zdanie znajduje się w pierwszym odcinku, nie wystarczy, aby pojawiło się tylko raz.

Cytat:
Ściany zdobiły malunki kobiet w okazałych kapeluszach. Stół zdobiła lampa z kolorowym abażurem.


Powtórzenie. Wink Zdanie najprawdopodobniej pochodzące z drugiego odcinka.

Nic więcej nie mam do dodania, jedynie tyle, że Syn marnotrawny zasługuje na pochwałę.

p, wela Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wela dnia Pon 23:01, 08 Cze 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Rathole
Dobry wampir



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 1076
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 146 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Reszty nie trzeba, sama trafię.

PostWysłany: Nie 13:10, 14 Cze 2009 Powrót do góry

Aż wstyd mi się przyznać, że zgubiłam gdzieś te opowiadanie. Ale... odnalazłam i przeczytałam trzeci rozdział.

Chylę Ci czoła i uwielbiam Cię za te opowiadanie. Jest chyba jednym z moich ulubionych, jak i nie najlepszym. Twój styl jest niesamowity. Sam temat FF jest świetny. Uwielbiam takie.

Co mogę więcej powiedzieć?
Przekonałam się do wtrąceń z życia Carlisle'a i Esme. Są naprawdę uroczy :D
Cytat:
To jak? Wypijamy indyka?

Świetne :D , tak samo jak modlitwa Edwarda. W ogóle podoba mi się reakcja Edwarda na to, co zobaczył. Chodzi mi o gwałciciela i tę dziewczynkę. Nienawidzę takich ludzi jak ten facet. Wcale go nie żałuję. Dobrze Edward zrobił, a co :D. Do tego świetnie opisujesz emocje... Podoba mi się to, co działo się w Edwardzie, gdy usłyszał te dźwięki. Te jego przejście z bezdomnych psów, szczurów w kanałach na ludzi, a raczej jednego człowieka póki co... Brak mi słów. Masz talent :)

Czekam na kolejny rozdział,
weny,
Rth.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:48, 14 Cze 2009 Powrót do góry

Niejednej przemknęła wtedy przez głowę nieprzystojna myśl, że z takim mężczyzną nie nudziłyby się w domu. I z pewnością wiernie by na niego czekały cały dzień.
Zgrzyta mi to. Skoro myśl przemknęła przez głowę niejednej, czyli pojedynczej osoby, to ja stanowczo widziałabym tam konsekwentne przedłużenie, czyli "...z takim mężczyzną nie nudziłaby się w domu. I z pewnością wiernie by na niego czekała cały dzień".

- Jak gangster. - Usłyszał w odpowiedzi.
- Jak gangster - usłyszał w odpowiedzi.


Pięknieś się spisała z wątkiem miłosnym, którego tak się - naprawdę niepotrzebnie - bałaś. Nie jest to w tej chwili słodkie, nie jest przesadnie namiętne, a po prostu wyważone. Opisane na tyle wiarygodnie, na ile wiarygodnie można opisać uczucie łączące prostytutkę i wampira. Tego wątku nie budują czułe słówka, dotyk, para wspólnych oddechów. W dużej mierze budowany jest przez sieć pobocznych wątków nachodzących na niego, przez reakcje otoczenia - Edwarda, Maureen, przez inne wiążące się z nim aspekty - stosunek Pete'a do klientów Marianne, atmosferę burdelu, brak stosunku fizycznego między parą. Wyszłaś z tego obronną ręką, thin.

Niestety, mam wątpliwości co do Esme. Pierwszy epizod nastręczył mi sporych trudności w czytaniu, w tym momencie na pewno nie nazwałabym Twojego stylu lekkim, a jego ciężkości nie poczytywała za przymiot. Ugh, naprawdę ciężko było mi przegryźć się przez całą sytuację w centrali; w moich oczach nie spisałaś się w tym przypadku nie tyle treściowo, co stylistycznie. Nie przemawia do mnie użyta składnia i struktury zdaniowe. Na szczęście później nastąpił świetny fragment z Edwardem i Pete'em, ale wcześniej - nie trafiło to do mnie. I tak - z jednej strony narzekać nie powinnam, bo przecież cały czas zajmujesz się kreacją Esme, której tak łaknęłam. Z drugiej natomiast strony - w tym rozdziale nie odnalazłam z niej niemal nic dla siebie. Nie przemówiła do mnie i o ile w przypadku pierwszej sceny przeszkadzała mi w tym stylistyka, o tyle w przypadku sceny na polance - wierzę, że odnajdywanie Esme nie poszło mi za dobrze dlatego, że było tak krótko. Mam nadzieję.

Natomiast jeśli chodzi o tytułowego syna - majstersztyk. Już od początku byłam zafascynowana jego relacją z Pete'em, tym, że ze sobą mieszkają. Tym "deklamowaniem wyuczonej formułki", bo w takich detalach ujawniają się niuanse łączących ich więzi. Tym, że podjął się nauki rosyjskiego. A Ty masz w zanadrzu o wiele więcej, co udowodniłaś ostatnim epizodem. Nawet w kontekście wampira brzydziło mnie czytanie o dobieraniu się do szczurów czy wychudzonych, bezdomnych kundli. Zgadzam się z tym, co już na początku zasygnalizowała Dahrti - zmiana diety Edwarda wyszła naprawdę wiarygodnie. Cała ta sytuacja obrosła niesamowitym realizmem, przystającymi do niej emocjami. Zrobiłaś to niezwykle dobrze, podołałaś zarówno oddaniu uczuć ofiary i jej kata, jak i wniknięciu w emocje Edwarda. A końcówka to istna perełka.
I tu się dopiero, jak widać, dopiero zaczyna odyseja naszego syna marnotrawnego. To co, wypijemy jakąś sarenkę za pomyślną kontynuację tekstu? Wink

Thin, w tym odcinku za plus poczytuję postępy, jakie czynisz w kreacji głównej postaci, za wszystkie szczegóły, o które tak dbasz, by oddać realizm, ducha tamtych czasów. Jednak stylistycznie dziś nieco mi zgrzytało - zdaję sobie sprawę, że może to być mocno subiektywną uwagą, ale mimo to nie mogę w przypadku tego rozdziału powiedzieć, że szczególnie odpowiadał mi Twój styl. W kontekście całego tekstu czy nawet rozdziału, pierwszy epizod jest tylko niewielkim fragmentem układanki, więc nie rzuca jakiegoś długiego cienia na resztę. Jednak, cóż - powiedziałam, co przeczytałam, co mi zgrzytnęło i przeszkadzało w przyjemnym odbiorze lektury, to moje. Każdemu zdarzają się potknięcia.

Mam nadzieję, że wen Cię nie opuszcza. Nie śmiałby, prawda?

Pozdrawiam,
robak


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin