FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Błędnym krzykiem [NZ][+16] Rozdział 4.Nocą - 4.07 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 17:48, 30 Mar 2010 Powrót do góry

hm, to było bardzo interesujące... i naprawdę bardzo dobre...
nie mogę się do niczego przyczepić... nie mam nawet na to ochoty... bardzo dobrze poprowadzony rozdział... nie za dużo opisów, ale później mogłyby się przydać...
jakieś dziwne wcięcia w pamięci - które już mi sie podobają - bo to oryginalny pomysł... u mnie plus też za Biały Dom, politykę antywojenną i pierwsze próby pacyfistycznych manifestacji... no i za to, że tata Swan nie jest gliną ^^

dość ciekawy pomysł z tymi wszystkimi nadprzyrodzonymi - zobaczymy co jeszcze wykombinujesz, bo zdaje się, że twoja wyobraźnia ma dość duże możliwości, z które zresztą dziękuję :)
jest luźno... i pierwszoosobówka mi nie przeszkadza Wink dziękuję za świetny rozdział :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Invisse
Zły wampir



Dołączył: 19 Lip 2009
Posty: 355
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:45, 18 Kwi 2010 Powrót do góry

Dziękuję Wam bardzo za komentarze, podnoszą mnie na duchu, kiedy nabieram przekonania, że to, co piszę, jest zwykłym gniotem :P Zbliżają się egzaminy (trzymajcie kciuki), więc do nich już raczej nic nowego nie dodam, ale obiecuję, że od początku maja rozdziały będą się pojawiały częściej - dużo częściej Wink

Betowała: VampiresStory - dziękuję :*

Dwa. Lustro
Miałam ręce pełne różowych pączków. To znaczy, pączków z różowym lukrem.

Nieważne.

Miałam obie ręce pełne pączków, kiedy usłyszałam dzwonek. Znajoma melodyjka, ostatnio często grana w radiu. Ale przeszkadzała mi… miałam poczucie, że muszę ją wyłączyć. Spojrzałam na swoje dłonie i słodycze zniknęły. Sięgnęłam po grający telefon i wyłączyłam budzik.

Pora wstawać.

Ranki oficjalnie uważałam za najgorszą część dnia. Już samo zwlekanie się z łóżka mogło być dyscypliną olimpijską. Przekręciłam się lekko i wylądowałam na podłodze.

Muszę sobie kupić szersze łóżko, zapisałam na liście w wyobraźni.

Po omacku - moje oczy jeszcze niezupełnie potrafiły się otworzyć - sięgnęłam po odtwarzacz i wciskając słuchawki na uszy, zaczęłam słuchać ulubionej piosenki.

Dwadzieścia minut później, już całkiem rozbudzona, pochyliłam się nad małym, poręcznym lusterkiem z zamiarem wymalowania rzęs. Podniosłam szczoteczkę do powieki i natychmiast ją opuściłam.

Moja twarz z rana była przerażająca. Miałam całkiem spuchnięte oczy, pod którymi ukryły się sine cienie, odwracając uwagę od moich, całkiem ładnych, czekoladowych tęczówek.

I kiedy tak wpatrywałam się w siebie, krytycznie oceniając każdy, najmniejszy nawet fragment twarzy, w lustrze nastąpiła zmiana. Coś się poruszyło. Zamrugałam kilka razy i, zamiast mojego odbicia, za szklaną taflą pojawiła się całkiem inna dziewczyna. O ile można ją było tak nazwać…

Poważnie wątpiłam, czy była człowiekiem. Miała trójkątną twarz, okoloną rzadkimi, czarnymi włosami, sięgającymi jej do ramienia. I, jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, wydawała się być… zadbana. Nawet przedziałek miała zrobiony perfekcyjnie w połowie. Jej oczy były wielkości pięści, kształtem przypominające kocie.

Za dużo Harry’ego Pottera, pomyślałam.

Kiedy otworzyłam usta, ona zrobiła to samo, ukazując białe zęby, okolone bladymi, cienkimi wargami, zasiewając we mnie budzące grozę podejrzenie.

Nie… to nie mogłam być ja. To nie jestem ja!

Zamknęłam oczy, oddychając powoli. Kiedy je otworzyłam, ona wciąż tam była, patrząc na mnie z taką samą nienawiścią, jaką ja próbowałam wyrazić w swoim spojrzeniu. Zbliżyłam dłoń do tafli szkła i coś się zmieniło - dziewczyna poruszyła swoją dłonią i wyciągnęła ją z lustra, chwytając mnie za nadgarstek.

Byłam tak zaskoczona, że nawet nie pomyślałam, by jej się wyrwać. Zacisnęła rękę jeszcze mocniej, wbijając sine paznokcie - z perfekcyjnym manicure - w moją skórę.

- Chodź ze mną… - szeptała. - Sprawię, że staniesz się jeszcze piękniejsza, niż jesteś…

- O, uważasz, że jestem piękna? - Uśmiechnęłam się słodko, licząc na dalsze komplementy. Może i sama uważałam, że urodą dorównuję złym siostrom Kopciuszka, o których powszechnie wiadomo, że były brzydkie jak noc, ale… ach, kto nie kocha pochlebstw?

- Oczywiście, nie widzisz tego? - odpowiedziała.

- No niezupełnie. - Grałam dalej. Czego dziewczyna nie jest w stanie zrobić dla komplementów.

- Pokażę ci twoje piękno, chodź ze mną - przekonywała mnie.

- Jak? Mieszkasz w lustrze.

To się zaczynało robić coraz dziwniejsze.

- Nie! Użyłam lustra, by się z tobą porozumieć - wyjaśniła mi. Naprawdę mieszkam w pięknej krainie. Musisz tylko zapragnąć się w niej znaleźć. - Miała niespotykany, kojący głos. Już zaczęłam się wahać, kiedy zdrowy rozsądek powrócił i uderzył mnie z całej siły. To bajki, pomyślałam. To nie dzieje się naprawdę, to tylko wymyślony świat. Tak jak te granatowe ptaki. Ale skoro to imaginacje, czemu nie zaryzykować i się nie zgodzić…?

- Może. - Uśmiechnęłam się, unosząc brew. - Mów do mnie jeszcze.

Zjawa otworzyła usta, chcąc kontynuować, ale przeszkodził jej mocny cios w policzek. Czyjaś silna ręka złapała ją za szyję i odciągnęła ode mnie, a kiedy lusterko w wyniku szarpnięcia lekko się przekrzywiło, zamiast jej twarzy zobaczyłam najbardziej zajebistą sukienkę, jaką kiedykolwiek widziałam. Natychmiast postawiłam zwierciadełko do pionu i ujrzałam twarz osoby, która obezwładniała zjawę.

Zgadza się! Jasper mocował się z nią zaledwie chwilę, nim zniknęła. Tak, dokładnie. Takie bezdźwięczne „puf” i tyle ją widziałam. Chłopak spojrzał na mnie z troską, jakby chciał się upewnić, czy wszystko ze mną w porządku.

- Mogłabyś nie zgadzać się na wszystko, co dotyczy twojej aparycji.

Wszedł w boczną krawędź lusterka. Z rozpędu przysunęłam się bliżej, chcąc go jeszcze raz zobaczyć, ale jedynym rezultatem był bolący nos, kiedy uderzyłam w zwierciadło.

Natychmiast poderwałam się z miejsca, chcąc iść jak najszybciej do szkoły i zagadnąć Jaspera, kiedy przypomniało mi się, że mam tylko jedno oko pomalowane. Nie, tak się nie pokażę światu.

Zerknęłam do lusterka. Żadnego śladu nienormalności. Spokojnie wytuszowałam rzęsy, dokończyłam wszystko, co miałam do zrobienia i beztrosko zaczęłam ubierać kurtkę. Zajrzałam do kuchni. Charlie siedział przy stole, popijając kawę.

- Cześć, tato.

Skinął głową znad gazety. To były dla niego jedyne chwile, kiedy mógł w spokoju posiedzieć przy radiu. Zgarnęłam pieniądze przeznaczone na drożdżówkę, imitującą pożywne śniadanie.

- Pa, tato.

Wyszłam z domu, naciągając kaptur. W Forks cały czas padało, a nawet, jeśli zimne krople nie uświetniały swoją obecnością kolejnych dni, burzowe, ciemne chmury czekały cierpliwie, kłębiąc się nade mną złośliwie, aż będą mogły wykorzystać swój potencjał.

Przeszłam już większą część drogi, wpatrując się tępo w chodnik, kiedy wśród przechodniów (których, oczywiście, były tłumy) znikąd pojawił się chłopak i zaczął iść w moim kierunku.

Nie wyróżniał się niczym szczególnym, dopóki się nie zbliżył. Miał czerwone, ku***, czerwone oczy! Zatrzymałam się raptownie w miejscu, wówczas on uśmiechnął się, ukazując, wśród rzędu śnieżnobiałych zębów, dwa wystające kły.

Krzyknęłam.

Minął mnie, a kiedy się odwróciłam, zniknął.

Powoli ruszyłam przed siebie, co jakiś czas zerkając podejrzliwie przez ramię. Zaczynałam się bać… nie wiedziałam, co się dzieje i była to dla mnie nowa sytuacja. Hej, do tej pory jedyne niepewne momenty zdarzały się, gdy przychodził czas na wystawianie ocen z geometrii.

Szedł przecież, minął mnie, prawda? Jak mógł zniknąć? Wygląda na to, pomyślałam zawiedziona, że znów go sobie wyobraziłam. Zaczynam cofać się w rozwoju.


Mała, na oko czteroletnia dziewczynka, siedziała na krawężniku i czekała na swoją przyjaciółkę, Alice, która siedziała w domu. Nie pomyślała, by podejść do drzwi i zapukać. Po prostu czekała, wpatrując się w ulicę, na której rysowała zwierzątka kawałkiem kredy.

- Hej, Bella. - Zbliżył się do niej czarnowłosy chłopiec i usiadł obok.

- Cześć. Kim jesteś, chłopczyku? - spytała, sepleniąc.

- Nazywam się Em. - Nagle jego delikatny uśmiech zniknął, kiedy chłopiec zasmucił się i zwiesił głowę.

- Mogę ci w czymś pomóc? Czemu jesteś smutny?

Em przygryzł wargę.

- Nikt mnie nie widzi. Tylko dwóch dużych chłopaków, którzy próbują mnie zabić.

- Zabić? Zabić jak tego pana w telewizji? - upewniła się dziewczynka. - Ale tak nie wolno. Tata mi mówił - powiedziała z przejęciem, wierząc, że wszystko, co powie tata, musi być prawdą.

- Oni mówią, że wolno, bo jestem zły. Ale - uniósł podbródek - nie jestem.

- Więc im powiedz po prostu - uśmiechnęła się. - Na pewno ci uwie…

W tym momencie chłopiec złapał ją za szyję i przycisnął do ulicy. Zaczęła się dusić i krzyczeć, i dopiero wtedy ją puścił.

- Przepraszam - wyszeptał, wpatrując się w swoje dzieło. - Oni myślą, że jestem zły - powtórzył. - Bo jestem wampirem.

Ale mówił do powietrza. Dziewczynka uciekła do domu, nie oglądając się za siebie.

- Mamo! - zawołała, widząc swoją rodzicielkę. - Mamo, ten chłopiec próbował mnie zabić jak tego pana w telewizji! - krzyknęła ze łzami w oczach. Kobieta przykucnęła i objęła dziecko.

- Już dobrze, cii… On zaraz sobie pójdzie.

- Idź go przepędzić - upierała się dziewczynka.

- Zaraz sobie pójdzie… Chodź, w telewizji leci „Aladyn”. Chcesz go obejrzeć? - Otarła łzy z twarzy dziecka, które z uśmiechem wyraziło zgodę.


Z perspektywy czasu mogę uznać to za wybitnie… dziecięce. Takie… naiwne, żeby nie mówić - głupie. Przecież kilkuletni dzieciak nie mógłby chcieć zabić innego kilkuletniego dzieciaka, prawda?

Jakby nie patrzeć, już kiedyś mi się to zdarzało. Miałam omamy już wcześniej, to już nie pierwszy raz, kiedy rzeczywistość mieszała mi się z fikcją. Nie wiedziałam, czy to wyobrażenia - przez moment wydawało mi się, że to prawda, że te ptaki na lekcji angielskiego… Jasper prawie to potwierdził. Ale, ku***, kto normalny widzi wampiry…?

Kto normalny widzi nienormalne rzeczy?

Zaczynam bełkotać.

Ale jeśli ten chłopak, który mnie minął, był prawdziwy… jeśli był wampirem, pomyślałam, nie chcę być bezbronna, kiedy znów przyjdzie. Z tym postanowieniem raptownie zawróciłam, kierując się w stronę jedynego hipermarketu w miasteczku. Szkoła poczeka.

Nie wierzyłam, że on istniał naprawdę, ale wcale nie mam ochoty się upewniać przy spotkaniu w cztery oczy.

Kiedy stanęłam pod dwuskrzydłowymi drzwiami, okazało się, że sklep otwierają dopiero o dziewiątej. Przykucnęłam na murku obok, modląc się, by deszcz przestał padać.

Podziękowałam sobie w duchu za użycie dzisiejszego ranka wodoodpornej mascary.

W momencie, gdy kierownik otworzył drzwi, wpadłam jak burza na suchy ląd, rozsiewając krople wody i wściekłe spojrzenia. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę potrzebuję. Nawet przyjmując, że te zmory, które mnie nawiedzają, są prawdziwe, skąd mogłam wiedzieć, jakie właściwości i zastosowanie może mieć taki wampir? Czy był bardziej Meyerowy, upodabniał się do dzieci Ann Rice, czy może bez lekcji kickboxingu na poziomie Buffy Summers nie miałam szans go pokonać? Długo krążyłam po sklepie, szukając czegokolwiek, co kojarzyło mi się z obroną. Drewnianych kołków, na przykład. Już miałam się zdecydować na ołówki, kiedy mój wzrok padł na drewniane palisady w części ogrodniczej. Były to sporej wielkości kołki rodem z Buffy, postrach wampirów, służące do stawiania małych płotków. Włożyłam dwa do koszyka, po czym udałam się na poszukiwania wody święconej, krzyży, czosnku, widelców i noży - tak na wszelki wypadek. Z nimi nie miałam już takiego problemu. Płacąc przy kasie, napotkałam zdumione spojrzenie kasjera. Na szczęście milczał, dołożyłam więc jeszcze słodką bułkę i, uiściwszy zapłatę, ruszyłam do szkoły.


Ledwie przekroczyłam próg szkoły, ujrzałam Jaspera, który najwyraźniej na mnie czekał. Opierał się beztrosko o ławkę, wystawioną na wieczne zniszczenie pod krzewami i wystawiał twarz w stronę słońca. Słońca! Język mi się plącze. Może i przestało padać, ale kłębiaste, granatowe chmury z pewnością uniemożliwiały światłu dotarcie do nas.

- Nie czekasz na mnie, prawda? - spytałam z przekąsem, podchodząc do niego.

- Nie, wcale. Gdzie byłaś?

- Wałęsałam się tu i tam - odpowiedziałam lekkim tonem. Sześć ciężkich krzyży zabrzęczało radośnie na mojej szyi. Poprawiłam wrzynający się w skórę łańcuszek. - A ty czemu nie na lekcji?

- Czekałem na ciebie.

Westchnęłam teatralnie. Przed chwilą powiedział, że tego nie robił.

- Świetnie - odpowiedziałam, nie bardzo mając pomysł, co jeszcze mogę dodać.

- Po co ci te… naszyjniki?

- Bo coś mnie nawiedziło dziś rano w lusterku i później, w drodze do szkoły.

- W drodze do szkoły? - powtórzył Jasper. Spoglądał na mnie z niedowierzaniem, badawczo, jakby chcąc się upewnić, czy nie zmyślam. Sama się zastanawiałam.

- Ale pewnie mi się wydawało. Mimo wszystko wolałam się uzbroić w… no, różne rzeczy.

- Krzyże? - domyślił się.

- Między innymi - potwierdziłam, nie mając ochoty na wspominanie mu o zapasach ukrytych w przepastnych odmętach mojej torby. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

- Co spotkałaś w drodze do szkoły? - zapytał, nim zdążyłam wtrącić swoje pytanie.

- Stare koszmary - westchnęłam dramatycznie. - Zwidy, jak sądzę. Nic godnego uwagi. - Jego mina świadczyła o czymś zupełne innym. Na zwidy się nie czeka z kołkiem w ręku, prawda?

Przez grube mury ścian usłyszeliśmy dzwonek, oznajmiający przerwę. Jasper wstał i razem weszliśmy do szkoły.

- Skąd wiesz, czy to zwidy? - spytał blondyn, nie patrząc na mnie.

- Bo odróżniam prawdę od bajek? Nie wiem, może to przez to, że jestem ostatnio zmęczona - zastanawiałam się na głos, nawet nie patrząc, czy chłopak mnie słucha. - Gdzie mam teraz lekcje?

- Biologia - rzucił szybko Jasper i chyba zrozumiał, co zrobił, kiedy zwęziłam podejrzliwie oczy.

- A skąd ty znasz mój plan lekcji? - spytałam powoli.

- Rosalie mi coś wspominała.

- Rosalie… - zawiesiłam głos, niedowierzając. Chciałam go jeszcze trochę podręczyć. Nie wiem, dlaczego znał na pamięć mój plan lekcji, ale, to było całkiem miłe. - Dobra, wierzę. Ta suka jest w stanie nauczyć się mojego planu lekcji na pamięć, żeby mi wyciąć jakiegoś złośliwego psikusa.

- Nie jesteście w za dobrych stosunkach?

- A nie widać? - spytałam. Podeszliśmy do klasy, w której miałam mieć lekcje. Drzwi były otwarte i zobaczyłam Alice, pochylającą się nad biurkiem nauczyciela - dwudziestoparolatka, który miał staż w naszej szkole.

Och, nie, tylko nie to.

- Profesorze - powiedziała, przeciągając ostatnią sylabę i wydymając usta. - Kiedy moglibyśmy się umówić? - Spojrzała mu głęboko w oczy.

Alice miała w sobie magnetyczną siłę. Teraz nauczyciel nie wiedział, co odpowiedzieć i wydawało się, że minęły wieki, nim zaczął się jąkać:

- Ja… ee… nie wiem, ja mam żo…

- Na poprawę testu, oczywiście - dodała lekkim tonem.

- Och, tak… - odchrząknął. - To może… w piątek.

Alice wyszła z klasy z uniesioną głową, a kiedy znalazła się poza zasięgiem wzroku nauczyciela, przybiła mi piątkę.
- To ja już może pójdę - powiedział Jasper z kamienną miną. Odszedł, a mi zrobiło się dziwnie smutno. Nie, żebym zaczynała za nim tęsknić, czy coś.

Alice obdarzyła mnie przeciągłym spojrzeniem w stylu „widzę, co się szykuje”, ale, rozumiejąc, że nie chcę o tym gadać, nie powiedziała ani słowa.

Takie przyjaciółki powinni sprzedawać na Ebayu.

- Lubię tego gościa - mruknęła, mając na myśli nauczyciela. - Jest słodki. Trzeci raz z nim robię tę sztuczkę i za każdym razem daje się nabrać.

- Alice, wyhamuj, bo cię wywalą ze szkoły za nieprawe prowadzenie się - uśmiechnęłam się, wiedząc, jaka będzie reakcja mojej przyjaciółki.

- Nie wyskakuj mi tu z jakimiś przedpotopowymi tekstami, okej? Nieprawe? Daj spokój. Nie wszyscy czytają na zmianę Szekspira i Austen. Gdzie ty tak w ogóle byłaś i czemu nie mogłam ci powiedzieć przed pierwszą lekcją, co jest napisane na drzwiach w łazience?

- Miałam zwidzenia i chciałam się przed nimi zabezpieczyć - wyjaśniłam w skrócie.

- Czasem mi się wydaje, że jesteś jeszcze bardziej pojebana niż ja.

- Czasem mi się wydaje, że masz rację - westchnęłam, podczas gdy Alice ciągnęła mnie w stronę pierwszego piętra.

Kiedy weszłyśmy do łazienki, by przejść do części z toaletami, musiałam minąć duże lustro. A co, jeśli tamto dziwadło znów się w nim ukaże?

- Co to jest? - zapyta wtedy Alice.

- To tylko moje odbicie, ale nie martw się, za chwilę zniknie, jak zwykle.

Zawahałam się i na początek wychyliłam tylko skrawek twarzy. Nie, odbicie było normalne.

- Co ty wyprawiasz? - spytała Alice.

- Nic, naprawdę - odpowiedziałam, rozweselona widokiem samej siebie.

Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy po przejściu dalej to wielki, czerwony napis - wykonany chyba szminką. Zaczynał się od słów „Bella i Alice”, a kończył naszymi numerami telefonu. Pomiędzy pojawiała się treść wulgarna i obraźliwa, zawierająca w sobie między innymi słowa… dobra, bez cytatów.

- ku*** - powiedziałam. Alice zdążyła się już oprzeć o framugę drzwi, spoglądając beznamiętnie na napis. Wyjęłam z plecaka chusteczki higieniczne i wylałam na nie trochę mydła w płynie, które, o dziwo, wciąż było w pojemniku nad umywalką, zamiast pływać w zlewie.
Szminka zeszła zdumiewająco łatwo. W momencie, gdy ja skończyłam zamazywać nasze imiona, Alice swoim zamaszystym pismem nabazgrała „Rosalie”. Wystarczyło tylko zmienić końcówki niektórych wyrazów i numer telefonu na końcu. Rose, pewna swego, nie zajrzy do łazienki do końca dnia - a po lekcjach może woźni może to zamażą, a może nie.

Kiedy skończyłyśmy, z dumą spojrzałyśmy na swoje dzieło i wymieniłyśmy uśmiechy.

- My tu rządzimy - powiedziała Alice i wyszłyśmy z łazienki. Okazało się, że przerwa dawno już się skończyła i postanowiłyśmy się powałęsać po piętrach szkoły.

- Mam ochotę dziś coś zrobić - mruknęłam z zamyśleniem. - Czemu ludzie tak szybko zapominają o tym, co robimy? Cała satysfakcja ucieka i trzeba zaczynać malowanie od początku.

- Przynajmniej zawsze możemy im się dać przypomnieć - uśmiechnęła się Alice, unosząc brew. - Co powiesz na pomalowanie koszy na śmieci? Wiesz, całkiem kolorowo, jakieś zwierzaczki czy coś.

- Smerfy - rozmarzyłam się. - Dziś o trzeciej rano? - zaproponowałam.

- Jak zawsze.

- Jak zawsze - powtórzyłam, rozkoszując się dźwiękiem tych słów.
Nie, przyjaciółek takich jak Alice nie powinni sprzedawać na Ebayu. One były tylko dla VIP-ów.

Za dziesięć trzecia wyszłam z domu, otulając się szczelniej kurtką i złorzecząc w myślach na pogodę. W torbie wiszącej na ramieniu miałam kilkanaście kolorowych sprejów, po które musiałam pojechać do Port Angeles. Gdybym kupiła je tu, w Forks, z pewnością ktoś by dodał dwa do dwóch i domyślił się, kto jest autorem kilkunastu napisów popierających pokój na świecie.

Od mojego powrotu ze szkoły minęło już kilkanaście godzin, a pomimo tego moja ostatnia rozmowa z Jasperem wciąż odżywała w pamięci, bym mogła swobodnie roztrząsać ją w myślach.


- Hej - powiedział, podchodząc do mnie. Właśnie wychodziłam ze szkoły i…

- Śpieszę się.

- A nie mogłabyś chwilkę poczekać? Dla mnie? - Uniósł jeden kącik ust, a jego mina mogłaby mnie skłonić do… czegokolwiek.

Cwany skurczybyk. Faceci powinni otrzymywać sądowe pozwolenia na używanie takich uśmiechów.

- O co chodzi? - spytałam, przygryzając dolną wargę. Zawsze tak robiłam, gdy byłam zdenerwowana.

- Nie idź dziś w nocy nigdzie z Alice - poprosił mnie.

- A skąd ty do chole… - zaczęłam, ale mi przerwał.

- Niechcący usłyszałem, ok.? Niechcący.

Wyglądał, jakby był zestresowany, a wręcz zażenowany tym, co robi. Bingo. Rzadko chodzi się do ludzi i mówi im się, że się ich bezwstydnie podsłuchiwało, prawda?

Ale z kolei musiał mieć jakiś ważny powód, skoro się przyznał do niecnych czynów.

- Dlaczego? - zapytałam. - Daj mi choć jeden argument, dla którego nie mam tego robić.


Oczywiście, zamilkł.

To nie jest tak, że uważam go za świra, czy coś. Zważywszy, że ja sama też ostatnio świruję. Może to Forks tak na nas działa.

Na pewno miał swoje powody. A wśród tych powodów na pewno nie chodziło mu o troskę o mnie, nawet jeśli byłoby to miłe. Dałam mu szansę, czego chciał więcej? Nie mam zamiaru odmawiać sobie zabawy, bo on wie coś, czego nie chce mi zdradzić. To uczciwe, jak sądzę.

Pomimo tego, moje sumienie dawało o sobie znać niemal z każdym krokiem. Och, zdrajca. Miałam pewne prawo nie posłuchać Jaspera. Po prostu będę się dzisiaj uważniej rozglądać. Dam sobie radę sama.

Tak, jak z tą laską w lusterku.

Nie, kłóciłam się z moimi wątpliwościami. Teraz będę bardziej uważać. To, co zdarzyło się wtedy, było naiwne. Zapomnij, skarciłam sumienie.

Coś zaszeleściło w krzakach i podskoczyłam nerwowo, odwracając się za siebie. Robię się przewrażliwiona. Uspokój się, nakazałam sobie w myślach. Nic ci nie grozi.

Czy aby na pewno?

- Spóźniłaś się - wytknął mi oskarżycielsko głos.

- Alice - westchnęłam. - Boże. Serce mi wali jak młot.

- A co, wiatru się wystraszyłaś? - zażartowała moja przyjaciółka.

- Coś w tym rodzaju.

Alice obdarzyła mnie spojrzeniem z ukosa. Razem podeszłyśmy do pierwszego kosza na śmieci - całkiem zwykłego, z jakiegoś kamienia, okrągłego i masywnego, który na co dzień raził szarością .

Malowanie było świetną zabawą - Alice z jednej strony pracowała nad tą japońską maskotką - Misiem Uszatkiem, z którą serial włączała swoim młodszym kuzynom, gdy przychodzili w odwiedziny. Jak mi tłumaczyła, znalazła kiedyś cudowne po prostu strony internetowe, gdzie niezupełnie legalnie, ale za to zupełnie bezpłatnie, mogła oglądać dziesiątki animacji. Nikomu nie przeszkadzało, że nie rozumieją ani słowa - liczyło się przyklapnięte uszko, które właśnie uwieczniała Alice.

Ja z kolei zajęłam się Garfieldem. Kiedy skończyłam, odeszłam na krok i przyjrzałam mu się krytycznie.

Nie do końca przypominał kota.

Tia.

Nie do końca przypominał cokolwiek.

Alice po chwili także dokończyła swoje dzieło. Zrobiłyśmy jeszcze kilka kwiatków w tle, żeby wypełnić puste pola i zaczęłyśmy pakować spraye do torby. Między nami panowała cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu krótkimi, sarkastycznymi uwagami rzucanymi w siebie nawzajem. Alice już od jakiejś pół godziny zerkała na mnie, zagryzając nerwowo wargę. Cóż to za delikatna sprawa? Ciekawa byłam, ile wytrzyma. I co mogło ją trapić na tyle, że się wahała? ku***, chyba nie powie mi, że została lesbijką i całkiem przypadkiem jest we mnie zakochana, prawda?

- O co chodzi? - spytałam. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem. - Nie udawaj, widzę, że coś cię trapi.

Przewróciła oczami.

- Może uznasz to za głupie… - urwała, cały czas spoglądając na mnie. Zaczęła jeszcze raz, po czym urwała w tym samym momencie. Zagryzła wargę. Czekałam cierpliwie. Otworzyła usta po raz trzeci, jak zwykle w chwilach zdenerwowania, zakładając pasemko czarnych włosów za ucho. - Co się z tobą dzieje i czego mi nie mówisz? - wypaliła.

- Nareszcie - odpowiedziałam.

Wyszłyśmy z małego skwerku i bez słów skierowałyśmy się w stronę parku, gdzie obok niemal każdej ławki stał okazały kosz na śmieci, czekający na nasz ratunek.

Chwilę milczałam, aż Alice zaczęła spoglądać w moją stronę z niepokojem.

- Kojarzysz tego nowego, prawda? Jaspera?

- No raczej! - prychnęła. - Takich pośladków się nie zapomina.

- Tak więc… spotkałam go kilka razy… po szkole. W raczej nietypowych miejscach.

Między innymi w moim lusterku.

Nim Alice zaczęła się dopytywać, co to za miejsca, szybko kontynuowałam, żeby wypadło jej to z głowy.

- No i, nie uwierzysz, wczoraj zaczepił mnie po szkole. - Streściłam jej treść naszej rozmowy, nie zapominając dodać, że był wyraźnie zażenowany.

Może Alice wymyśli, o co mogło mu chodzić. W końcu ona zawsze była lepsza ode mnie w kontaktach damsko-męskich i ich odczytywaniu. Czekałam cierpliwie, aż coś powie, ale chyba nieźle się zamyśliła, bo musiałam szturchnąć ją w bok, żeby nie ominęła pierwszego kosza napotkanego na naszej drodze. Przystanęłyśmy i zaczęłyśmy wyjmować puszki. Po doborze kolorów Alice poznałam, że zabiera się za smerfa.

- Jedyny powód, który widzę, to taki, że się o ciebie troszczy.

- Na pewno! - prychnęłam. - Nie jesteś zła? - spytałam na wszelki wypadek. Pierwszego dnia, gdy go zobaczyłyśmy, to ona wydawała się być bardziej zafascynowana nowym chłopakiem.

Czy też jego pośladkami, nieważne.

- Nie - odpowiedziała z szerokim z uśmiechem. - Jest twój. Bierz, póki nie splamiły go brudne łapska Rosalie.

Pochyliłam się nad koszem, rysując na jego czubku zielono-biały wianuszek.

- Kim jestem dla ciebie? - zapytałam. - Mam na myśli, czy ja naprawdę wyglądam na taką ofiarę losu, że trzeba mnie ostrzegać przed wyjściem w nocy na… no, właściwie na spacer? Kogo widzisz, patrząc na mnie?

Malowałam, podczas gdy Alice zaczęła mówić swoim łagodnym, chropowatym głosem:

- Widzę… hm, widzę wysoką, szczupłą dziewczynę ze średniej długości brązowymi włosami, wielkimi jak u dziecka oczami koloru batonika Milky Way…

- Opuść sobie wygląd zewnętrzny.

Alice puściła sobie moje słowa pomimo uszu.

- …która często przygryza wargę, co jej w zasadzie niezbyt szkodzi, bo ma pełne i szerokie usta. Czasem, całkiem nieświadomie, wysuwa nieco dolną wargę, a wtedy niczego nie można ci odmówić. Ale raczej nie wyglądasz na taką, o którą się trzeba troszczyć. Wiesz, zawsze jesteś wyprostowana, a twoje spojrzenia mogą zabijać.

- Och, dzięki - burknęłam.

- No i zapomniałabym o najważniejszym - jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.

Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością - Alice miała dwa oblicza, a jedno z nich było zarezerwowane tylko dla najbliższych.

- Jesteś wielka, Al.

- Wiem - odpowiedziała skromnie, uśmiechając się łobuzersko.

Chwilę jeszcze malowałyśmy w skupieniu, każda zajęta swoimi myślami. To było trochę dziwne, pomyślałam, w jaki sposób widzi mnie Alice. Zaskoczyła mnie tym opisem i przy okazji sprawiła, że teraz na pewno będę chętniej wysuwać dolną wargę. Tak na wszelki wypadek.

Prawdę mówiąc, po mojej przyjaciółce spodziewałam się raczej opisu osoby, która wiecznie ma minę kryminalistki łamane przez srającego kota. I wtedy mogłabym całkiem serio potraktować obawy Jaspera.

Alice, jak się wydawało, w całości pochłonęło tworzenie rządku małych smerfów na obwodzie kosza.

- Ja już skończyłam - oznajmiłam, wskazując na niebo i chmurki - w przeciwieństwie do pogody w Forks, pogodne - unoszące się na głowami karykatur małych, niebieskich ludzików.

Zaczęłam zbierać puszki do torby, kiedy za moimi plecami coś trzasnęło - jakby kilkanaście osób naraz nastąpiło na gałązkę - a Alice przestała malować, wpatrując się jak ogłupiała w to, co zobaczyła za moimi plecami.

Powoli się odwróciłam. Przede mną stała dziewczyna, wyższa od nas co najmniej o półtorej metra. Tak, półtorej metra - musiała mierzyć… jakieś półtora razy tyle, co naprawdę wysoki facet, jak na przykład Jacob, mój przyjaciel. Miała rude włosy, sięgające jej niemal do kostek.

Nieźle się musiała namęczyć, jeśli chciała je rozczesywać każdego ranka, pomyślałam.

Miała piękne, zielone oczy, które w tej chwili spoglądały na nas z nienawiścią, ale i smutkiem.

Wokół jej twarzy i ramion unosiły się niewielkie motylki czy inne elfy, o przepięknym, turkusowym odcieniu. Co jakiś czas niektóre spadały, a na ich miejsce znikąd dolatywały nowe. To było wręcz epickie.

Za i przed nią stało ośmiu… nie wiem, żołnierzy? Trochę przypominali skrzyżowanie kanadyjskiej armii z greckimi legionistami z czasów Juliusza Cezara.

I w sumie ten widok mógł być przerażający.

- Kim jesteście? - spytałam, starając się nie okazywać strachu. Alice się schowała, kucając za koszem i z trwogą spoglądała na nieprawdopodobny pochód. Powoli zaczęłam się wycofywać w jej stronę.
- Stać! - krzyknął jeden z nich. Zatrzymałam się. Nie wiadomo, czy z takimi wypada zadzierać.

W tym samym momencie wysoka kobieta się poruszyła i dopiero wtedy mogłam zauważyć, że jej ręce skute były ogromnymi kajdanami. Była więźniarką, zrozumiałam w mig, a ta osobliwa grupka żołnierzy gdzieś ją transportowała.

Czterech legionistów wyszło przed szereg, a jednocześnie Alice wyszła zza kosza i stanęła obok mnie. Porozumiewali się bez słów. Dwóch z nich usiłowało złapać nas za ręce od tyłu, a kiedy zaczęłyśmy się wyrywać, kolejna dwójka zaczęła nas okładać pięściami. Robili to mechanicznie, jak roboty, ale z matematyczną precyzją - żaden ich cios nie był nietrafiony, wszystkie obliczali na uderzenie w czulsze części ciała.

Spasowałam dopiero po pchnięciu w brzuch, po którym poczułam krew w ustach. Kątem oka dostrzegłam Alice, która wciąż się broniła.

Dasz radę, wspomagałam ją myślami. Ja sama nie byłam już do niczego zdolna - osunęłabym się, gdyby nie zimne, silne ręce, które podtrzymywały mnie od tyłu.

Jednak nadzieja zabłysła, kiedy usłyszałam znajomy, niski głos niedaleko mojego ucha.

________
Klawiatury w ruch Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Pon 13:26, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Ja pitole (by nie przeklinać).
Rozwalił mnie ten rozdział. I nie na negatyw, tylko bardzo pozytywnie.
Nie lubię zbytnio opowiadań o postaciach nie z tego świata, które są jak najmniej prawdziwe. Mój margines jest do wróżek i czarodziei. Nie trawię skrzatów, troli itd.
Myślę, że nie wyskoczysz z czymś takim, jak skrzat zabójca Wink
Szybko się czytało, co jest wielkim plusem. Często to piszę, ale rzadko kiedy można znaleźć tak napisany tekst.
Troszkę mnie zdziwiło, że Bellę tak to obeszło (dziewczyna w lustrze itd.). Dobrze, przypisała sobie to omamom, ale wydawało się, jakby to po niej spłynęło.
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam.
Życzę połamania długopisu na testach :)

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 16:52, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

No, kurka wodna! Ten rozdział był niesamowity. Nie tylko z powodu wielkiej miłości, jaką pałam do Jaspera, ale w ogóle.
Invisse nawet nie wiem, co Ci mam powiedzieć.
Tworzysz zupełnie coś nowego, innego, nadzwyczajnego.
Ta historia łamie kanon we wszystkich aspektach i przez to właśnie jest taka dobra!
Podoba mi się Bella, jako dziewczyna, która poznaje świat z innej mańki. Poza tym nadałaś jej świetne cechy. Zero beznadziejności zmierzchowej Belli. Mimo całego uwielbienia dla tej serii Bella była kiczowata...
Twoje opowiadanie ma styl.
Scena z Emem, jest świetna. Wampir na drodze do szkoły - niesamowite. A końcowy etap - żołnierzy i rudej... - niebo.
Zupełnie coś nowego. Dla mnie to powiew świeżości. W końcu odrywam się od nudy, zmieniam perspektywę.

Invisse, tak trzymaj.
I postuluję, o dotrzymanie obietnicy - żeby w maju rozdziały pokazywały się częściej.

Weny życzę!

Ciao,
dot.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 20:21, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Mam nadzieje, że nie będzie ci przeszkadzać kilka przytoczeń poniżej :P

Cytat:
Za dużo Harry’ego Pottera, pomyślałam.
nie! nie! nie!
Cytat:
Podziękowałam sobie w duchu za użycie dzisiejszego ranka wodoodpornej mascary.
kirke sprawia, że nawet ona spływa ^^
Cytat:
Czy był bardziej Meyerowy, upodabniał się do dzieci Ann Rice, czy może bez lekcji kickboxingu na poziomie Buffy Summers nie miałam szans go pokonać?
zabijasz mnie :) roztarłam dżem na twarzy śmiejąc się na głos...
Cytat:
- Krzyże? - domyślił się.

- Między innymi - potwierdziłam, nie mając ochoty na wspominanie mu o zapasach ukrytych w przepastnych odmętach mojej torby. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
kirke płacze i próbuje nie zamazać dżemem oczu... to było świetne dziewczyno... jest w tobie pełno niewymuszonego humoru :)
Cytat:
Takie przyjaciółki powinni sprzedawać na Ebayu.
takie teksty chcę poleconym do domu Wink może być odręcznie ;P
Cytat:
- Kojarzysz tego nowego, prawda? Jaspera?

- No raczej! - prychnęła. - Takich pośladków się nie zapomina.
i to takich rozmów się wyzbyłam rezygnując z towarzystwa kobiet - buuu :P
Cytat:
Trochę przypominali skrzyżowanie kanadyjskiej armii z greckimi legionistami z czasów Juliusza Cezara.
chciałabym zobaczyć o co chodzi ;P

było przezabawnie - a do tego było pewne napięcie... bawi mnie okropnie, że Bells ma te wszystkie stwory na bieżąco ;P nie wiem dlaczego akurat ona - mam nadzieje, że wyjaśnisz to jakimś defektem w mózgu - nie zdziwiłabym się ;P

dziękuję za świetny rozdział :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bells123
Nowonarodzony



Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: rumia

PostWysłany: Czw 15:15, 29 Kwi 2010 Powrót do góry

To jest cudowne. Powodzenia na testach


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Czw 16:48, 29 Kwi 2010 Powrót do góry

Ejj, właśnie weszłam, przeglądam... a mojego komentarza nie ma.
Do rzeczy. Rozdział podobał mi się. Ale. Właśnie dla mnie na początku był nie jasny. Jak by to... jakoś w ogóle inaczej, inny styl. Po prostu jeden wielki znak zapytania. ? Najzwyczajniej nie kumałam o co chodzi, nie czułam tego.
Dziwne zachowanie Jaspera, jedna wielka zagadka.
No więc, w całej tej mojej wielkiej niewiedzy i niezrozumieniu twoje dzieło jest fantastyczne.
Coś nadzwyczajnego. Dzięki tym wszystkim nieścisłościom, zawiłościom, tajemnicom to jest genialne.
Jeszcze do końcówki... ja wiem Jasperek ją uratuje :D
Nie wiem czy dobrze napisałam to co chciałam napisać (mądre) wróć, to co chciałam przekazać.
Pozostaje mi pozdrowić, życzyć weny, chęci i czasu i czekam na więcej.
Oraz również powodzenia na testach.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Invisse
Zły wampir



Dołączył: 19 Lip 2009
Posty: 355
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 7:53, 02 Maj 2010 Powrót do góry

Dziękuję za komentarze, kochani Wink Dziękuję też za wysoką liczbę wejść, bo widzę, że dużo osób wchodzi, ale nie komentuje - dlaczego? Gryzę? :D
W związku z opowiadaniem zaczęłam nadawać planom na końcówkę konkretne kształty, a więc już od V rozdziału powinna się ukształtować sylwetka Jaspera, byście mogły zacząć się domyślać, kim on jest Wink A tymczasem mała niespodzianka, rozdział pisany z punktu widzenia Rosalie. Zapraszam Wink


Trzy. Rosalie
Podeszłam do dziewczyn, które od wielu lat uważałam za przyjaciółki. Nieważne, że za plecami często mnie obmawiały. Ja nie byłam lepsza.

- Nie uwierzysz - zaczęła mówić Jessica, ledwie mnie zobaczyła.

Z pewnością.

- Co się stało? - spytałam bez większego zainteresowania. Zobaczyłam Emmetta, stojącego w grupce znajomych pod oknem. Trudno mi to przyznać, ale on naprawdę jest gorący.

O, i ten nowy, Jasper, do nich dołączył.

- Rose, gdzie jesteś? - Lauren pomachała mi przed oczami. - Słyszałaś, jak Jessica mówiła, że ci wandale znowu dali o sobie znać?

- A co zrobili? - spytałam ze zdenerwowaniem.

- Pomalowali kosze, wiesz, te masywne. Ale, nie wiadomo czemu, ozdobili tylko dwa, a resztę pozostawili. No i wokół drugiego kosza pozostawili wszystkie puszki, te… spraye? Tak to się nazywa?

Przytaknęłam. Jessica kontynuowała:

- Policja mówi, to znaczy - moja mama, kiedy poszła zgłosić to rano na posterunek, dowiedziała się, że coś im musiało przeszkodzić. No i są ślady krwi wokół.

Oczy mojej przyjaciółki błyszczały, kiedy ogłaszała tę wielką nowinę. Specjalnie zachowała ją na koniec, chcąc wywrzeć jak największy efekt swojej opowieści.

Kto wie, co roiło się teraz w jej główce. Może myślała, że to wojna gangów?

- Myślę, że to wojna gangów - powiedziała Jess, kiwając głową. Uszło ze mnie całe powietrze.

- Będą mieli próbki krwi do ekspertyzy? - spytała Lauren, największa fanka wszystkich seriali kryminalnych.

- Chyba tak - odpowiedziała z wahaniem Jessica, a w jej głosie wyczułam nutkę niepewności. Kłamała.

Moją uwagę odwrócił Emmett, który właśnie przechodził obok mnie. Ech, on mi się wcale nie podoba, prawda? Tylko ma te urocze dołki w policzkach i włosy, w które chciałabym wpleść palce.

Zamknij się - rozkazałam sobie.

- W każdym razie musimy coś z tym zrobić. Mam zamiar napisać do burmistrza petycję z prośbą o zainstalowanie kamer w głównych punktach miasta. Pomożecie mi w tym - stwierdziłam, nawet nie pytając ich o zgodę. Jak przystało na prawdziwe przyjaciółki, one poszłyby za mną w ogień.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy rozeszli się w stronę poszczególnych klas. Pożegnałam się z Jessicą i Lauren, po czym, nie śpiesząc się, udałam się w stronę ostatniego pomieszczenia na końcu korytarza. Zdążyłam na moment przed nauczycielką.

Usiadłam w ławce, kładąc podręcznik i segregator przede mną. Otworzyłam notatnik na czystej stronie. Historyczka, po sprawdzeniu obecności, zaczęła mówić o Roosevelcie, a ja zapisywałam każde słowo. Niektórzy nazywali mnie kujonem, natomiast ja uważałam, że się po prostu staram.

Dopiero, kiedy kobieta wyszła na chwilę na zaplecze, chcąc pokazać nam jakąś mapę, mogłam z czystym sumieniem rozejrzeć się po klasie i skwapliwie to wykorzystałam.

Emmett spoglądał w okno, opierając brodę na podbródku. Na kogo on tam… Nieważne. Wyglądał świetnie z takim zamyślonym wyrazem twarzy. Po chwili ktoś go zaczepił, i miałam ochotę temu komuś coś zrobić za pozbawienie mnie tak cudownego widoku.

Nie, żeby Emmett mi się podobał.

Och, to Jasper… od kiedy oni siedzą obok siebie? Od kiedy oni w ogóle ze sobą rozmawiają? Ze zdumieniem patrzyłam, jak Jasper pyta o coś sąsiada, otrzymując w odpowiedzi gwałtowne zaprzeczenie i krzywy uśmieszek.

O mój Boże. Co za uśmiech.

O, nie ma Belli i Alice - to dlatego na lekcji jest tak cicho. Ciekawe, gdzie znów się włóczą. Może zastanawiają się, jak mogą się na mnie odegrać za ostatni numer z drzwiami w toalecie.

Daję zły przykład przez te nasze utarczki, pomyślałam. Ale cóż zrobić, skoro one są takie interesujące…. I to nie ja w końcu zaczęłam, więc nie do mnie należy kończenie. To, co zrobiły mi pierwszego dnia naszej znajomości… no cóż, moment dobrały idealnie. Reszta to chyba był przypadek, niemniej bardzo im wyszedł. A to, co się zaczęło dziać później…

Nauczycielka wróciła i kontynuowała wykład. Po kilku minutach przeszkodziło jej stukanie do drzwi. Kiedy się otworzyły, w progu stanęły skruszone Bella i Alice. Szatynka miała spuchnięte jedno oko i straszny siniec pod nim, którego nie zakryły tony podkładu, ale to nic w porównaniu z opatrunkiem na nosie Al - musiała mieć złamany nos. Obie wyglądały mizernie i były przygaszone, choć lekki uśmiech jak zwykle błąkał im się na twarzach. Zamiast wkroczyć z hałasem, patrząc wyzywająco na historyczkę, bezszelestnie przeszły do swojej ławki.

- Przepraszamy za spóźnienie - szepnęła Bella.

Kiedy usiadły, nie zaczęły plotkować i chichotać, jak zwykle, co było faktem na tyle doniosłym, że nawet nauczycielka to zauważyła.

Zająknęła się, patrząc na dziewczyny, po czym powróciła do wykładu. Już nic więcej nie zakłóciło lekcji - no, chyba że mam liczyć Jaspera, który chciał coś powiedzieć Belli.

Ofuknęła go, czy, inaczej mówiąc, kazała mu odpieprzyć się tak głośno, że usłyszałam to nawet i ja, siedząc w ostatniej ławce.

Chyba nie miała zbyt dobrego humoru, bądź też Jasper nieźle jej podpadł. Nieważne. Musiałam znów zacząć notować - nie umknęło mi, że ani Alice, ani Bella nie pisały zbyt zapalczywie, choć długopisy w dłoniach miały. Pewnie wymieniały wiadomości na karteczkach.

Początek był niewinny - włożenie ropuchy do plecaka, odwdzięczenie się pająkiem w torbie Alice - bała się panicznie tych małych stworzonek. Dopiero później sprawa nabrała rumieńców, a uczniowie całej szkoły zaczęli dzielić się na kibicujących mi i im.

Trzy razy lądowałyśmy na dywaniku u dyrektora. Śmieszne, facet myślał, że istnieje coś, co jest w stanie nas powstrzymać.

Nie istnieje.

Ostatnim razem na masce mojego przepięknego Audi napisały wyrazy co najmniej niecenzuralne. Tydzień zajęło moim rodzicom dochodzenie, kto, dlaczego i, przede wszystkim, jak udało mu się dostać do naszego pancernego domu.

Odwdzięczyłam im się w jeszcze bardziej pomysłowy sposób, pisząc na murze szkoły ich nazwiska i numery telefonów. No, w zasadzie… coś więcej oprócz danych osobowych. To zbiło je z tropu na dłuższy czas, dopóki nie wymyśliły swojego sposobu na zemstę, dzięki któremu, oprócz pogadanki z wychowawcą, dyrektorem i pedagogiem - nieźle im podpadły, mówiąc, że to wyszło z potrzeby serca - trafiły na celownik większości nauczycieli.

Nie, żeby wcześniej tam nie były.

Wojna, którą same rozpętałyśmy, wcale nie chyliła się ku końcowi. To było dopiero początek i, choć drżałam na samą myśl o odwecie Belli i Alice, zawsze z przyjemnością wymyślałam nowy sposób, aby im dogryźć.

Koniec myślenia o tak bezsensownych rzeczach, skarciłam się w duchu. Musiałam zachowywać całkowitą dyscyplinę, jeśli chciałam zdążyć zanotować wszystkie słowa historyczki.

Ciekawe, gdzie można się dowiedzieć, jak napisać petycję? Zanotowałam sobie w myślach, by to sprawdzić.

Kilkanaście minut później siedziałam już w bibliotece przed komputerem - niedawno naszej szkole podłączyli Internet - i wpisywałam do podłużnego okienka szukaną przeze mnie frazę. Oparłam podbródek na dłoni - wiem, że brzydko wtedy wyglądam, ale wygoda jest ważniejsza - i wzięłam się za przeglądanie kolejnych stron.

- Cześć - powiedział jakiś chłopak.

- Hej - odpowiedziała dziewczyna. Już miałam się odwrócić i ich skarcić za głośne rozmawianie w bibliotece, kiedy w ich głosach rozpoznałam Bellę i Jaspera.

Może być ciekawie, pomyślałam.

- Jak się czujesz? - zapytał blondyn z troską. Troską! Tak, w jego głosie wyraźnie słyszałam, choć nie chciałam, zaniepokojenie. Świetnie, wygląda na to, że następny po Emmecie chłopak się w niej zadurzył. A ona miała ich wszystkich gdzieś.

Szczęściara, podszeptywało mi sumienie.

Widziałam wyraźnie, że ona podoba się Emmettowi, ale w zasadzie nie mogłam i nie chciałam nic robić. Znacie to dziwne uczucie, kiedy podoba wam się chłopak, który jest zaklepany łamane przez naprawdę głupi łamane przez wyjątkowo brzydki? To właśnie jest to.

- Fantastycznie. - Głos Belli ociekał sarkazmem. Ta dziewczyna nie potrafiła dwóch zdań powiedzieć bez użycia ironii. Chyba Jasper próbował dodać coś jeszcze, ale mu przerwała: - Nie, Jazz, wiem, że chcesz jak najlepiej, kimkolwiek jesteś, i naprawdę wielkie dzięki za uratowanie życia, ale nie do końca mam ochotę na taką znajomość. Dobra, ty jesteś naprawdę inteligentny i możesz to sobie nazywać zaprzeczeniem i się z tobą zgodzę - nie chcę wierzyć w to, co mi się przytrafiło, a ponieważ wszystko zaczęło się od ciebie, przepraszam, ale będę cię jakiś czas unikać.

Głośny tupot stóp i Bella wyszła. Ośmieliłam się spojrzeć za siebie. Jasper wciąż stał na środku biblioteki i zdruzgotany wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął ten podły karaluch.

On chyba do niej naprawdę coś czuje.

- Ty jej uratowałeś życie? - spytałam. Tak, wiem, żałosne. Powinnam zacząć go pocieszać, a tymczasem, jak skończona kretynka, wypytuję o największą sensację.

- Trochę wyolbrzymiła fakt - odpowiedział, ale byłam pewna, że kłamie. Tylko jak to z niego wyciągnąć…

- Bella nie jest łatwa - podsunęłam mu temat.

- Zauważyłem.

Och, świetnie. Powinnam iść na jakieś kursy psychologii, żeby się doszkolić w zakresie wyciągania sekretów z ludzi.

Tymczasem Jasper usiadł na krześle niedaleko mnie. Wykorzystałam okazję - wyłączyłam komputer i odwróciłam się do niego, próbując na mojej twarzy przywołać wyraz uważnego słuchacza.

- Ona jest naprawdę wyjątkowa - powiedział, a ja pogratulowałam sobie w duchu. Musiałam wyglądać naprawdę empatycznie. - Z tym, że nie może mi się podobać. Nie powinna. Głupie, prawda? Tyle lat na tej ziemi… a dopiero teraz ją spotkałem.

- Na pewno nie wszystko stracone. - Poczułam, że muszę coś powiedzieć.

Zamilkł. Jak to dalej pociągnąć?

- Przepraszam - zreflektował się. - Chyba za dużo powiedziałem. Nie chciałem przeszkadzać.

- Nie przeszkadzasz - zapewniłam go.

Ale on już wstał i wyszedł. To tyle, jeśli chodzi o moje szanse na zostanie terapeutą w przeszłości.



Lekcje się skończyły, ale zostałam jeszcze chwilę, by poprawić krzywo wiszące kwiatki na tablicy ściennej, wiszącej na korytarzu. Kiedy skończyłam, wydawało mi się, że poza mną w szkole nie ma już nikogo. Powoli poszłam do szatni - hol był pusty, a echo moich kroków nadawało mu wrażenie nawiedzonego. Brr…

Nie doszłam jeszcze do szatni, kiedy usłyszałam krzyki - przerażające, zatrzymujące krew w żyłach. Ktoś potrzebuje pomocy? Rosalie już biegnie na ratunek!

Weszłam do szatni i na samym jej końcu zobaczyłam opartą o ścianę, zwiniętą w kłębek… Bellę. Słysząc moje kroki uniosła głowę i mogłam zobaczyć, że miała całą twarz zapłakaną. Przykucnęłam obok niej i, po lekkim wahaniu, położyłam swoją dłoń na jej ramieniu.

Nim zdążyłam coś powiedzieć, zaczęła głośno mówić. A miała naprawdę mocny, donośny głos - jej szepty z Alice zwykle słychać było sześć metrów dalej przy masie rozwrzeszczanych rówieśników.

- Mam już tego dosyć. Dosyć, ku***, rozumiesz?

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Czego miała dosyć?

- Chodzi ci o nasze sprzeczki? - spytałam ostrożnie. Rozejrzała się wokoło błędnym wzrokiem i znów utkwiła spojrzenie we mnie, jakby nie rozumiejąc pytania.

- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. Spojrzałam na nią pytająco. Nabrała powietrza do płuc i znów zaczęła mówić: - Ty po prostu tego nie widzisz… nie widzisz, co się dzieje… i ja naprawdę, ku***, nie wiem, czy to, co się dzieje, to jest mój wymysł, czy może to świat oszalał, ale nieważne.

Znów urwała. Zaczęła ocierać łzy z twarzy, objęła kolana ramionami. Wyraźnie starała się uspokoić.

- Ja naprawdę uważam, że normalni ludzie nie powinni widzieć czegoś, czego nie ma, prawda? Albo taki Jasper. Nie wiem, kim jest, ale zawsze, gdy ten cały pieprzony szajs się pojawia, niespodziewanie to on ratuje mnie z opresji…

- Jakiej opresji? - spytałam delikatnie, ale Bella już zmieniła temat.

- To jest totalnie przejebane i ja sobie nie życzę… nie życzę, wiesz? Po prostu sobie, ku***, nie życzę, żeby jakieś gówno wpadało i wypadało z normalnego świata, w którym ja robię za jakąś głupią marionetkę.

Znów się rozszlochała. Delikatnie, żeby ode mnie nie odskoczyła, postarałam się ją przytulić. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło. Mówiła zupełnie bez sensu.

- Wszystko zaczęło się od Jaspera. Pierwszego dnia, na hiszpańskim.

Nie miałam z nią hiszpańskiego, zapytałam więc cicho:

- Co się wtedy stało? Zakochałaś się?

- Nie! - Wyrwała mi się, odczuwając przemożną chęć spojrzenia mi w oczy. - Zobaczyłam za oknem…
- Bella! Nic ci nie jest? - Do szatni wpadł Jasper. Na jego widok zamarła. Błyskawicznie wyrwała mi się z ramion i wstała, ocierając policzki z łez. Unikając jego spojrzenia, zaczęła iść szybko w stronę wyjścia.

- Dzięki, Rose, za wszystko. Mam nadzieję, że nikomu o tym nie powiesz.

Och, tego mogła być pewna. Będę milczeć jak grób, chyba że to się powtórzy - ale wtedy zawiadomię psychiatrę.

- A ty się nareszcie ode mnie odwal - powiedziała do chłopaka. Wypadła z szatni, a Jasper, oszołomiony, stał na środku pomieszczenia i się nie odzywał.

- Co ty jej zrobiłeś? - naskoczyłam na niego. - Czemu ona cię teraz unika? Ja wiem, że ona jest raczej dosadna i niekoniecznie miła, ale to, jak się do ciebie odzywa, znaczy, że naprawdę zalazłeś jej za skórę.

- Niezupełnie ja.

Przeczesał włosy palcami. Wyglądał na jeszcze bardziej zdezorientowanego, niż ja. Przez chwilę wpatrywał się w nią zagubionym spojrzeniem, nim mi odpowiedział.

- Nie wiem… Chyba po prostu usiłuje zapomnieć o wszystkim, co ją łączy z… nieważne. Czemu ja ci o tym mówię? - Zamachał rękoma.

- Aż tak źle całujesz, że nie chce się znać? - spytałam, unosząc jedną brew.

- Co?

- Stwierdziłam, że skoro każe ci się odwalić za każdym razem, kiedy cię widzi, musieliście się spotykać.

To było głupie i tak samo musiał pomyśleć Jasper, ale zadziałało - zaczął mówić jaśniej.

Udawanie kretynki ma swoje plusy.

- Nie całowaliśmy się! Można powiedzieć, że kilka razy się spotkaliśmy, ale nie w taki sposób. Raczej przypadkiem.

- I ten przypadek wywoływałeś ty czy ona? - spytałam z powątpiewaniem.

- Ja - przyznał bez oporów. - Ale nie o to chodzi, że się w niej zadurzyłem czy coś… - pokiwałam głową z miną „ja i tak wiem swoje” - ja zostałem tak jakby wyznaczony do… - zreflektował się. - Ani słowa nikomu - warknął i wyszedł z szatni.

Boże, mają huśtawki nastrojów jak kobieta w ciąży.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Invisse dnia Nie 19:34, 02 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Nie 11:14, 02 Maj 2010 Powrót do góry

Rozdział cudowny :)
Na początku nie byłam zachwycona, że napisałaś z punktu widzenia Rose, ale całość wyszła... jak dopełnienie mojego wyobrażenia zachowania Belli, że się tak wyrażę Wink
Najbardziej podobał mi się opis załamania Belli. Realistyczny. :)

Pozdrawiam i życzę weny. :)

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Nie 13:01, 02 Maj 2010 Powrót do góry

muszę przyznać, że prolog przeczytałam w momencie dodania, ale jakoś wtedy mnie zniechęcił... przyznam się, że nie wiem czemu, ale czekałam aż będzie kilka rozdziałow zeby wtedy przeczytać
i spodobało mi się... może nie wszystko jeszcze rozumiem o co chodzi w tym opowiadaniu, ale teraz już będe czytać tego jestem pewna, bo zaintrygowało mnie to... muszę pogratulować opisu wyglądu ALice i opisaniu przez Alice wyglądu Belli naprawdę świetne
w oczekiwaniu na następny
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Nie 13:12, 02 Maj 2010 Powrót do góry

Cytat:
Głośny tupot stup i Bella wyszła
stóp - przynajmniej logika mi tak podpowiada... od stopy do stóp :P

generalnie rozdział z punktu widzenia Rosalie bardzo mi się spodobał... choć momentami namieszałaś trochę... na przykład z tą lekcją historii, gdzie Rose przypomina sobie jak robiły numery - ona im, one jej... generalnie nie bardzo pasuje mi tam wtrącenie...

Cytat:
Pewnie wymieniały wiadomości na karteczkach.

Początek był niewinny - włożenie ropuchy do plecaka, odwdzięczenie się pająkiem w torbie Alice - bała się panicznie tych małych stworzonek.
to trochę ni w gruchę ni z pietruchę... gryzie się po prostu...

załamanie Panny Swan - jestem za :) na razie tyle ode mnie Wink resztę zostawię we własnych domyslach ;P
dziękuję za świetną zabawę Wink

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kizia-Mizia
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Maj 2009
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Kraśnik

PostWysłany: Pon 18:52, 03 Maj 2010 Powrót do góry

Moja Ty najukochańsza pisarko :)
Ja już naprawdę nie wiem, co mam pisać, żeby odpowiednio oddać mój podziw dla Twego cudownego talentu.
Zabijasz mnie każdym swym zdaniem, o Pani.
Nie jestem nawet godna tego, aby Ci buty czyścić xD
Jak zwykle nie mam się do czego przyczepić.
A jak miałam, to uzmysłowiłam Ci to na GG.
No i tak na koniec, chociaż pewnie już to wiesz.


Kocham Ciebie i Twoje opowiadanie!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bells123
Nowonarodzony



Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: rumia

PostWysłany: Wto 15:04, 04 Maj 2010 Powrót do góry

Jednym słowem to jest boskiee


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 22:54, 04 Maj 2010 Powrót do góry

No, no...
Jestem w końcu. I proszę z góry o łaskę... Ja nie umiem skomentować. Ten rozdział był zbyt piękny.
Invisse, powaliłaś mnie na kolana.
Perspektywa Rose?
Normalnie sama nie wiem, co powiedzieć.
Nie dość, że głównym bohaterem jest Jazz, to jeszcze ta akcja z Rosalie.
Moja kochana zołza tuli Bells? A wpadające na lekcje Alice i Swan? Nie wiem czy można wymyślić coś lepszego.
Jestem zachwycona, słów mi brak.
Czekam na news, ot co!

WENY!

Ciao,
dot.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Invisse
Zły wampir



Dołączył: 19 Lip 2009
Posty: 355
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:57, 04 Lip 2010 Powrót do góry

Hej :) Ciekawe, czy ktoś zauważył, jak długo mnie nie było, ale spokojnie - póki co nie dam Wam o sobie zapomnieć Wink O rozdziale - wiem, że jest niezgrabny, że pewnie nie zachwycę Was nim. Nie potrafiłam tego zmienić... No ale cóż, następnym razem mam nadzieję wypaść lepiej. Smacznego :)


Cztery. Nocą

Już od godziny leżałam w łóżku, ale upragniony sen nie nadchodził, zabijałam więc czas przeglądaniem „Wichrowych Wzgórz”. Uch, nudy, myślałam, kartkując książkę. Wygląda na to, że nie można ufać literackiemu gustowi mojemu ojca - kto by pomyślał, że Charlie kiedykolwiek czytał romansidła! Przebrnęłam przez kilkanaście pierwszych stron, wciąż gubiąc się i myląc postacie, po czym zmieniłam taktykę - kartkowałam książkę, przeskakując fragmenty. Znalazłam kilka ciekawych, ale żaden nie wystarczył, by mnie porządnie zainteresować. Wreszcie, zmęczona, odłożyłam książkę i zgasiłam lampkę. Ułożyłam się wygodnie. Zamknęłam oczy.

A ten skurwysyn, sen, dalej nie przychodził.

Przynajmniej mam jakiś temat do rozmyślań inny niż pewien jasnowłosy chłopak.

Próbowałam się uspokoić, wyciszyć. Przeklinałam się w duszy za czytanie książek w godzinie, w której mój mózg pracuje najbardziej. Teraz już nie uwolnię się od myśli o Wichrowych Wzgórzach. Wciąż, mimowolnie, rozpamiętywałam kolejne sceny - rozmowy z Nelly, paskudne cechy Katarzyny. Ten urok Heathcliffa. Byłam naprawdę skołowana, pomyślałam, wspominając ostatnią noc, której finał był w szpitalu. Wciąż mam podbite oko. I tego paskudnego siniaka na ramieniu. Alice ma tylko mały paseczek na nosie i nic więcej - wszystkie obicia zakrywały ubrania. Ja przy niej wyglądam jak ofiara katastrofy i wcale nie uważam, żebym przesadzała.

No, może troszkę.

Przewróciłam się na brzuch i wcisnęłam głowę pod poduszkę, wiedząc, na co teraz przyjdzie pora. Nie będę o tym myślała. Zacisnęłam oczy. Nie będę, nie będę. Żołnierze, którzy tylko mi się przywidzieli, zostawili po sobie realne znaki.


- Bella? - Zacisnęłam oczy i jęknęłam. - Bella. - Ktoś potrząsnął mną za ramię. Powoli uchyliłam powieki.

- Och, cześć.

Jasper pochylał się nade mną z troską.


Nie zasnę dziś, jak słowo daję. Wpatrywałam się we fluorescencyjnie wskazówki zegarka. Jak bardzo dołujące może być uczucie, że w momencie, kiedy najbardziej potrzebuję snu i odpoczynku, wiję się od godziny w pościeli?


Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że leżę na zimnym betonie, a wokół jest ciemno jak… nieważne. Spróbowałam się skupić.

Zabolało.

Jasper pochylał się nade mną, w miodowych oczach błyskała obawa.

- Nic ci nie jest?


Nie, nic. Tak sobie leżę na tym zimnym bruku i podziwiam gwiazdki.

Do tego momentu byłam milutka. Ale kiedy wspomnienia powróciły wraz z okropnym bólem… wszystkiego, zły humor dał znać o sobie. Pogruchotano mi wszystkie kości, głowa pulsowała.

Powiedzmy szczerze, wspomnienia są do d… bez wulgaryzmów - wspomnienia mogą okazać się najgorszym, co człowiek posiada. Wcale nie chcę teraz myśleć o tamtej nocy, ale proszę - jak na złość, nie mogę się od tego uwolnić.

Z frustracją wstałam i wyszłam z pokoju. W całkowitych ciemnościach przeszłam korytarz, potykając się o stolik i zawadzając o ścianę. Uniknęłam skrzypiącej deski i szczęśliwym trafem dotarłam do kuchni, włączając po drodze światło. Otworzyłam lodówkę.


- Nic ci nie jest? - spytał Jasper.

- Och, no coś ty. Krwawię dla przyjemności - fuknęłam. - Gdzie Alice? - Uniosłam głowę, ale nigdzie jej nie zobaczyłam. Było zbyt ciemno. Chciałam - musiałam - podnieść się i jej poszukać.

Cały świat wirował. Nie, to moja głowa - karuzela, której nie można już wyłączyć. Zamrugałam, widząc mroczki przed oczami. Nie spodziewałam się takiego końca naszej zabawy w ozdabianie Forks.

- Nie wstawaj zbyt szybko - powiedział Jasper, ale się spóźnił, bo już byłam na nogach. Zachwiałam się i wpadłam prosto w jego otwarte ramiona - nie, żebym specjalnie się przewracała w jego stronę, to on sam wyczuł, gdzie wyląduję. Spróbowałam mu się wyrwać i zrobić krok w stronę czyjejś sylwetki majaczącej w oddali - choć może był to tylko słup - ale znów się zachwiałam. W końcu poszłam na kompromis i, opierając się - czy może raczej wczepiając się kurczowo w jego ramię - mogliśmy nareszcie dojść tam, gdzie chciałam.

- Dzięki - powiedziałam, mając na myśli jego pomoc przy wstawaniu. Ledwie się zatrzymaliśmy, puściłam jego rękę, ale przebiegle objął mnie w pasie. Zignorowałam przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie leżała jego dłoń.

- Zawsze do usług. - Zobaczyłam w kąciku jego ust lekki uśmiech. Dlaczego nie denerwował się tak jak ja? Doszliśmy na miejsce i niemal się zachwiałam na niespodziewany widok.

Na ziemi leżała Alice, którą próbował ocucić…


Edward. Wystarczyło, że na niego spojrzałam i wszystkie wspomnienia sprzed pół roku powróciły, niemal zwalając mnie z nóg.

Z ciekawością zajrzałam do lodówki. Całkiem się roztyję, jedząc w środku nocy, ale nie przejmowałam się tym w tej chwili. Wyciągnęłam jogurt i zaczęłam go jeść, usiłując nie zwracać uwagi na jego lekko kwaśny smak. Spojrzałam na zegar. Zdziwiłam się - dochodziła pierwsza w nocy.

A jednak znałam Jaspera. Teraz pamiętałam każdy detal sprzed pół roku - to, jak blondyn mi pomógł, jak grali w kamień, papier i nożyce. Jak zniknęli bez słowa wyjaśnienia. To był pierwszy raz tego wieczoru, kiedy przyłapałam Jaspera na mijaniu się z prawdą. Szkoda tylko, cholera jasna, że nie ostatni.


Na mój widok Edward wstał i wyciągnął dłoń. Zachowywał się tak samo irytująco jak Jasper - gentelman w każdym calu.

- Pamiętasz mnie może? - spytał z nadzieją. Zignorowałam go. Wyrwałam się z bezpiecznych objęć Jaspera i nie powiem, by było mi choć trochę przykro.


„Piekło nie zna wściekłości takiej, jak miłość w nienawiść zmieniona, i nie zna furii takiej, jak kobieta wzgardzona.” Pierwszy raz zrozumiałam sens tych słów, które zdarzało mi się drobnym ciurkiem kilkanaście razy zapisywać z tyłu zeszytu od hiszpańskiego. Wtedy to była nuda, teraz… uhm, teraz to było coś w stylu reality show.

Nie cierpię, gdy ludzie mnie okłamują - a może raczej nie cierpię, gdy ich mijanie się z prawdą wychodzi na jaw. Choć muszę przyznać, że widok Edwarda był dla mnie pewną ulgą - zwiastował odpowiedzi na parę pytań.

Coś mignęło za oknem. Wstrzymałam oddech, ale nic więcej się nie pojawiło. Może mi się przywidziało?

Szczerze mówiąc, zaczynałam podejrzewać, że zadurzyłam się w Jasperze. Miałam te wszystkie podejrzane syndromy - dżungla motylków w brzuchu na jego widok, chęć zanurzenia palców w jego włosach…

Uch. To było żałosne, prawda? Ja wcale nie chcę się zakochiwać. Za dużo przy tym problemów.


Pochyliłam się nad Alice. Była nieprzytomna.

- Jasper, czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego uznałeś za tak ważne utrzymywać w tajemnicy fakt, że my się znamy? - spytałam z furią.

- Czemu jej nie powiedziałeś? - zdziwił się Edward, nim jego… znajomy zdążył otworzyć usta. - I tak by się domyśliła.

- Później ci powiem - odpowiedział Jasper, szepcząc, abym go nie usłyszała..

- Ja też tu jestem i chcę wiedzieć. Teraz. Ta armia… - mówiłam, klepiąc Alice po policzku - nie poszła sobie ot, tak. Musieliście ją przepędzić, słyszałam was. Jak dwóch chłopaków - spojrzałam na nich krytycznie i dodałam: - niegrzeszących sylwetką - zaprotestowali - mogło przepędzić kilkunastoosobową armię?

Milczeli.

- Bello, tam nie było żadnej armii - odezwał się Edward.


Och, świetnie, pomyślałam wtedy. Znowu to samo. Teraz, kiedy emocje opadły, mogłabym przyznać, że armia mi się wyśniła, ale wtedy byłam tego pewna jak niczego na świecie i gotowa bronić swojej tezy jak lwica.


- Była! Alice też ją widziała! - zaprzeczyłam, modląc się o to, żebym miała rację. Nie chciałam, żeby te wszystkie… osoby, które się pojawiły niedawno w moim życiu okazały się prawdziwe, ale wolałam to niż przyznać, że jestem obłąkana. Dalej, Alice, obudź się. - Musimy ją zabrać do szpitala. Nie wiem nawet, czy oddycha. Macie telefon? - spytałam.


Jeśli nie nazwiecie mnie ofiarą losu, przyznam się wam, że nie mam komórki.

Tak, jestem jedną z tych nielicznych sierot, których rodzice - a dokładniej ojciec - uważają, że telefon nie jest mi potrzebny do szczęścia.

Mama by się zgodziła, ale jest taki malutki problem - ona w zasadzie z nami nie mieszka.


Obaj pokręcili głową. Świetnie.

- Czemu tak stoicie? - krzyczałam na nich, widząc, że, w przeciwieństwie do mnie, nie biegają w kółko - karuzela w głowie nareszcie się zatrzymała - i nie wariują. - Zróbcie coś! Musicie jej pomóc!

Znów przykucnęłam przy Alice. Poruszyła się. Głębokie jęknięcie wydobyło się z jej piersi, kiedy otwierała oczy.

- Hej, Al, nie martw się. Wyciągnę cię z tego. Tylko powiedz mi, co nas zaatakowało? - spytałam. Nie mogłam się opanować. Musiałam mieć pewność, by móc dalej wykłócać się z chłopakami.

Tak, wiem, wykłócanie się w takiej sytuacji nie było zbyt kulturalne, ale z charakterem się nie dyskutuje. Musiałam mieć pewność.

Alice zmarszczyła czoło.

- Nie pamiętam… To była chyba grupka chuliganów, prawda? - szepnęła.

Gwałtownie wypuściłam z płuc powietrze.


Wiecie, jak się wtedy poczułam? Moja przyjaciółka, najlepsza na świecie osoba do popełniania przestępstw… zdradziła mnie? O ile dobrze pamiętam, wtedy się rozpłakałam. Fantastycznie! Zaczęłam obcierać łzy i zapewne wtedy rozmazałam fluid po całej twarzy. Kiedy kilka godzin później zobaczyłam się w lustrze, krzyknęłam ze strachu.

Niekoniecznie satysfakcjonuje mnie wyglądanie jak ofiara zderzenia kosiarki ze stadem wściekłych krów i nieważne, ile osób mnie wtedy widziało (cały oddział ostrego dyżuru).


Skończyłam jeść jogurt i, wciąż niepewnie, podeszłam do okna. W oddali świeciło się coś małego - gdyby nie fakt, że o pierwszej w nocy większość ludzi śpi, pomyślałabym, że to światło telefonu komórkowego. Co to mogło być? Cofnęłam się w głąb pomieszczenia i zaczęłam przeszukiwać szafki. Mam!


- Nieważne, leż i się nie wysilaj - powiedziałam do Alice, odgarniając jej włosy z czoła. - Postaram się… nie wiem jak, ale przetransportuję cię do lekarza.

Przytrzymałam dłonią pulsujące żebro - chyba było złamane. Odwróciłam się do blondyna, cały czas uciskając dłonią pulsujące miejsce.

- Gdzie Edward? - Zauważyłam zniknięcie jednego z braci.

- Poszedł po twój samochód - odpowiedział Jasper i w tym samym momencie czerwona bestia, hałasując tak niemiłosiernie, że aż dziwne, że mieszkańcy Forks wciąż spali, pojawiła się na zakręcie.

Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek potrafi w ciągu trzech minut przebiec jeden kilometr - nie oszukujmy się, mieszkałam na przedmieściach, o ile obrzeża Forks zasługują na tę nazwę - a kolejne tysiąc metrów przejechać furgonetką, która nie potrafi rozpędzić się na więcej niż 40 mil na godzinę.

- Jak… jak on… - jąkałam się. - Jak mu się udało tak szybko przebiec stąd do mojego domu i wrócić? Jak… jak odpalił samochód?

- Bello, Edward poszedł już dłuższy czas temu - odpowiedział Jasper - miał taki miękki, kojący głos. Jak przy hipnozie, przemknęło mi przez głowę. - A kluczyki wypadły ci z kieszeni.

Poklepałam się po jeansach - faktycznie, nie wyczułam znajomego breloku. Spojrzałam na nich. Byłam załamana, ale nie miałam zamiaru się poddawać.

- Kluczyki nie wypadają tak po prostu z kieszeni. - Podjęłam ostatnią próbę obrony. Nauczona doświadczeniem, nosiłam zbyt obcisłe jeansy, by cokolwiek gubić. - A ja przed chwilą widziałam tutaj Edwarda. I Alice… mów, co chcesz, ale ona to widziała… Co ty jej zrobiłeś? - krzyknęłam, gdy poniosły mnie emocje. Przeczesałam włosy palcami a blondyn w tym samym momencie skopiował mój ruch, czekając, aż Edward do nas podjedzie.

Jasper milczał.

- Bello - zaczął po chwili - uspokój się. Zaczynasz histeryzować.


Jakbym nie wiedziała. Wzięłam latarkę i sprawdziłam, czy ma w środku baterie. Tym razem nie odpuszczę żadnej zjawie, która mnie nawiedzi. Przycisnę ją i wypytam. Obojętnie, czy za jej odpowiedzi będzie odpowiedzialna moja uszkodzona głowa, czy nie.


Edward wysiadł z samochodu i razem z blondynem ostrożnie przenieśliśmy Alice na przednie siedzenie mojej furgonetki. Wciąż była zbyt otępiała, by pytać o cokolwiek. Szatyn usiadł za kierownicą i czekał, aż wsiądziemy na odkryty tył samochodu. Jasper chciał mi pomóc wejść, ale, oczywiście, go odepchnęłam.

- Łaski bez - powiedziałam. - Jak mi nie chcesz wyjaśnić, czemu mnie co chwila okłamujesz i jak to robisz, to nie licz, że przyjmę twoją pomoc. Ja wyciągnę rękę i się okaże, że stoisz dwa metry dalej.

Uśmiechnął się wtedy, jakbym powiedziała coś bardzo zabawnego. Wdrapałam się na tylne podwozie, podpierając się butem - dobrze, że założyłam glany - o tylny zderzak i, przytrzymując obolałe okolice żeber, usiadłam w kącie - tak, żeby nie musieć się zbytnio wychylać, by zobaczyć Alice przez małe okienko.

Jasper zajął miejsce naprzeciwko mnie.

- Nie chcę cię słuchać - wycelowałam w niego palcem w tym samym momencie, w którym otworzył usta.


Potrafię być uparta.

Potrafię być tak uparta, że ludzie po zamienieniu ze mną dwóch słów wpadają w histerię. Wystarczy tylko grzecznie poprosić, by niektórzy zaczęli ze mną wariować, a gdy w grę wchodziła moja najlepsza przyjaciółka… gdy w grę wchodzi moja najlepsza przyjaciółka, jestem skłonna przejść samą siebie.

Pełna irracjonalnego uporu błyskawicznie otworzyłam okno i zamachałam latarką, starając się oświetlić jak największą część ogrodu, na który wychodziła kuchnia. Zauważyłam coś pod płotem i natychmiast rozjaśniłam to miejsce. Krzyknęłam i jednocześnie zdałam sobie sprawę, że to, co robiłam, nie miało sensu, czym prędzej zamknęłam więc usta.

- Cz-cześć - wyjąkałam do chłopaka siedzącego pod płotem, który właśnie starał się ukryć jakiś drobny przedmiot w kieszeni.


Milczeliśmy całą drogę do Port Angeles. Wciąż byłam zła i z wysuniętą wargą - tak na wszelki wypadek, skoro Al mówiła, że wtedy nie można mi niczego odmówić - wpatrywałam się w okolicę, którą mijaliśmy. Zastanawiałam się nad sobą, nad ostatnimi wydarzeniami. Jak mogłam zobaczyć coś innego niż Alice? Schizofrenia? Obiecałam sobie wygooglować tę chorobę natychmiast po powrocie do domu. Może Rosalie jakiś czas wcześniej uderzyła mnie czymś w głowę i teraz mam zwidy jako efekt uboczny?

- Ale ty istniejesz, tak? - spytałam Jaspera. - Nie wieziesz mnie do szpitala psychiatrycznego, prawda?

- Istnieję, istnieję - wymruczał, nawet nie patrząc w moją stronę.

To mnie uspokoiło. Nie jestem lekarzem. Może po uderzeniu się czymś ciężkim w głowę mój mózg na - miejmy nadzieję - krótko zszedł z właściwego toru? Już prawie uwierzyłam, że tylko mi się wydawało. Naprawdę. Ale wciąż nie byłam gotowa się do tego przyznać.

Wszystko zmieniło się, kiedy zajechaliśmy pod szpital. Panowała cisza, karetki nie jeździły. W większości okien było ciemno. Zgrabnie - mam nadzieję - zeskoczyłam z przyczepki, a moimi śladami podążył Jasper. Już miałam iść w stronę kabiny, ale pochylił się nisko nade mną. Przemknęło mi przez głowę, że chce mnie pocałować.

- Musieliśmy z Edwardem tak postąpić - szepnął. - Wybacz.

Pierwsza moja myśl? Wysuwanie dolnej wargi odniosło sukces!


Nie mogę uwierzyć, że to wszystko okazało się prawdą.

- Nie po oczach! - Edward zasłonił się ręką, kiedy sunące za nim światło celowało w jego twarz.

- Och, przepraszam. - Opuściłam latarkę nieco niżej. Czekałam na jakieś wyjaśnienia, jednak chłopak się nie odezwał.

- Często przesiadujesz w cudzych ogródkach? - spytałam z przekąsem, znów wychylając się przez okno. Poczułam na twarzy zimny wiatr i szybko schowałam głowę do środka. Nie ta pora na takie rozmowy.

- Tylko, jeśli muszę. - Uśmiechając się, wstał, otrzepał i podszedł do mnie. Musiał zadrzeć głowę - stałam zbyt wysoko, żeby mógł swobodnie rozmawiać. Mrugnęłam, a on już siedział na parapecie. Mimowolnie się cofnęłam.

- Co ty zrobiłeś? - spytałam podejrzliwie. Zdziwiło mnie to, że Edward także bierze udział w magicznej grze, która mnie dręczy. Ale przecież, pomyślałam ironicznie, to przyjaciel Jaspera. Muszą mieć ze sobą coś wspólnego.

- Wdrapałem się na parapet - wyjaśnił spokojnie.

- Jak?

- Normalnie.

- Ależ oczywiście - sarknęłam. - A ja jestem słodką, wiotką blondynką.
- A nie jesteś? - spytał. Po chwili jego wzrok powędrował do mojej głowy. - Twoje włosy to nie jest blond? - spytał, marszcząc brwi. Prychnęłam. - Zawsze możesz się przefarbować, wiesz… - Puścił oko, zmieniając jednocześnie temat. - Tajników zawodu się nie zdradza. - Uśmiechnął się bezczelnie. To już coś. Przyznał, że nie zrobił tego w sposób naturalny. Przyznał. Wystarczy tylko czytać między wierszami, prawda? Teraz trzeba iść za ciosem. Gestem zaprosiłam go do środka, ale pokręcił głową.

- Tajemnicą jest też to, co tutaj robisz?

- W pewnym sensie tak - przyznał ostrożnie.

Usiadłam obok niego na parapecie, podwijając nogi i obejmując je ramionami. Drżałam z zimna. Zastanawiałam się, o co mogę go zapytać, tak, by dyskretnie wyciągnąć z niego coś niecoś o Jasperze i ludziach, którzy sami z siebie znikają, ale odezwał się pierwszy.

- Mam problem.

Przyjrzałam mu się. Trochę przypominał Jaspera - obaj byli wysocy, ale szczupli i raczej drobni - rozumie się, widać, że nie odwiedzają siłowni. Ale nikt nie mógłby powiedzieć, że to bracia, bo też wcale siebie nie przypominali, i mam tu na myśli nie tylko kolor włosów - Edward był szatynem z miedzianymi przebłyskami - ale przede wszystkim rysy twarzy. Twarz chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie wyrażała spokój i opanowanie, jakiego Jasper, obdarzony swoim zakrzywionym, kpiarskim uśmieszkiem, nie posiadał. Szatyn miał również o wiele spokojniejszy wyraz twarzy, być może dzięki łagodnym rysom - oczom w kształcie migdała, bladej skórze, wąskim, jasnym wargom. Pod tym względem zupełnie się od siebie różnili.

- Problem? Ty? - spytałam. - Czemu po prostu nie użyjesz jakiejś magicznej sztuczki?

- Och, daj spokój - mruknął. - Mogę cię prosić… - zaczął delikatnie, wyjmując jakiś drobny przedmiot z kieszeni. - Bardzo prosić, byś mi wyjaśniła, jak to działa?

Na jego wąskiej dłoni leżał telefon komórkowy.

- Mogłabyś się przynajmniej nie śmiać - mruknął z zażenowaniem.

- Alice dała mi swój numer - wyjaśnił pół godziny później, kiedy, nie patrząc na godzinę, wysłał swojego pierwszego SMS-a.

Oboje siedzieliśmy w kuchni, gdzie dał się w końcu sprowadzić, widząc, że z zimna trzęsę jak osika.

- Gotowe. - Oddałam mu telefon, w którym ustawiłam datę i godzinę. Nie posiadam własnej komórki, okej, ale dziesiątki razy korzystałam z należącej do Alice. A urządzenie należące do chłopaka łudząco przypominało model mojej przyjaciółki. Przypadek? - Skąd się znacie z Jasperem? - Zdecydowałam się w końcu wkroczyć na nurtujący mnie temat.

Edward natychmiast zrobił minę, jakbym przyłapała go na wykradaniu ciasteczek.

- Jakby to powiedzieć… Czuję się, jakbyśmy znali się całą wieczność - uśmiechnął się.

- Mnie to nie bawi - burknęłam, widząc jego radosną minę.

- Drobny firmowy żart.

Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam usta, patrząc na niego poważnie. Splotłam palce. Byłam gotowa wałkować go do ostatniej chwili.

- W zasadzie to… nie mogę ci powiedzieć. - Edward spuścił wzrok i, choć może tylko mi się zdawało, westchnął. - Ale zdradziłem kilka szczegółów innej osobie, więc może czegoś się dowiesz. - Puścił oko. - Wybacz, ale muszę już iść. Do widzenia! - Skłonił się jak szesnastowieczny rycerz.

- O nie! Czekaj, nie unikniesz tego tak łatwo!

Na moich oczach Edward otworzył okno, i nic sobie nie robiąc z moich krzyków, wyskoczył przez nie.

Usłyszałam jakichś hałas na piętrze. Pięknie! Czyżby Charlie się obudził?

- Bella! - krzyknął mój tata. - Wstawaj! Spóźnisz się do szkoły!

Powoli otworzyłam oczy. Mój pokój? Ranek? Przez chwilę nie mogłam zrozumieć, co się dzieje. Przecież jeszcze kilka sekund temu rozmawiałam z Edwardem. Pamiętałam doskonale cały sen, naszą rozmowę. Śniąc nie zapamiętuje się szczegółów takich jak lekko kwaśny smak jogurtu, który się jadło o pierwszej w nocy. Powoli poruszyłam się, szukając wzrokiem zegarka. Powinnam wstać półtorej godziny temu, co znaczyło, że właśnie mijała mi pierwsza lekcja.

- Dziś mamy wolne - odkrzyknęłam do taty, który był na dole i, sądząc ze dźwięków, zbierał się do wyjścia. - Miłego dnia!

Okej, przyznaję się, okłamałam ojca. Ukamienujcie mnie za to.

Kiedy zostałam sama w domu, zeszłam na dół i zrobiłam sobie śniadanie. Spokojne jedzenie przerwał mi dzwonek telefonu.

- Słucham? - przycisnęłam słuchawkę do ucha.

- Hej - odezwała się Alice. Jej głos był niewyraźny i usłyszałam głośny szum w tle. Szczęściara. Ona miała komórkę i mogła do mnie zadzwonić, będąc w szkole. - Co słychać?

- Zaspałam i stwierdziłam, że zrobię sobie wolne.

- A… okej - powiedziała. Prawie jej nie słyszałam. Czemu dzwoniła do mnie z tak gwarnego miejsca? Czemu nie poszła gdzieś, gdzie było ciszej? - Ktoś chce z tobą porozmawiać - dodała cicho i podała telefon komuś innemu - po drodze, pośród szumu wielu głosów, wyłoniłam pisk Rosalie. Ta to się wszędzie zdąży wpi… wepchnąć.

- Cokolwiek by ci dziś w nocy Edward nie powiedział, nie bierz tego na poważnie. Wieczorem trochę eksperymentowaliśmy z ziółkami. - Usłyszałam dobrze mi znany głos.

Jasper. ku***, Jasper. O czym on mówi? Skąd może wiedzieć…? Nim zdążyłam mu coś odpowiedzieć, usłyszałam dźwięk przerywanego połączenia.

Wróciłam do jedzenia z szerokim uśmiechem na twarzy - nie, to przekraczało definicję szerokiego uśmiechu - to było debilne wyszczerzanie zębów. Nareszcie. Słowa Jaspera były niemal jak potwierdzenie. Edward, mówiąc, że zdradził komuś kilka szczegółów, mógł mieć na myśli dwie osoby - Alice nie byłaby dla mnie żadnym problemem, o ile zapytam w odpowiedniej chwili. Jaspera też spokojnie przycisnę. Kilka sekund później znów rozległ się dzwonek telefonu.

- Hej, Alice - powiedziałam.

- Skąd wiedziałaś? Zresztą, nieważne. CO. ON. CI. POWIEDZIAŁ?

Wiedziałam! Al nie wytrzymałaby pięciu minut bez dokładnego wybadania, w jakim celu Jasper korzystał z jej telefonu.

- To nie jest rozmowa na telefon - powiedziałam tajemniczo. - Wpadnij do mnie po szkole, to ci opowiem.

Dawało mi to jakiś czas na zastanowienie się, co mam jej w ogóle powiedzieć. Byłam nienawykła do zachowywania czegokolwiek w tajemnicy przed brunetką i chciałam jej zdradzić wszystko, ale w obliczu tak dziwnych wydarzeń nie byłam pewna, czy powinnam. Alice wydała z siebie serię „pufnięć” i westchnięć, po czym przystała na moją propozycję.

Zawsze tak robi.

Rozłączyłyśmy się - Al zapewniła mnie, że tym razem nie daruje. Skończyłam jeść śniadanie i przeszłam do bawialni, gdzie urozmaicałam sobie nudę, skacząc w kółko po tych aż trzech kanałach, na które mieliśmy abonament. Charliemu nie było nic więcej do szczęścia potrzebne - w tych nielicznych chwilach, kiedy nie był zajęty obsługą apteki, zamawianiem lekarstw i tłumaczeniem roztrzęsionym mieszkańcom Forks, dlaczego nie należy zażywać Vicodinu bez konsultacji z lekarzem, skoro pewien popularny lekarz z telewizji tak robi, wolał odpoczywać, drzemiąc na kanapie - na której zresztą się nie mieścił i nogi zawsze sterczały mu w powietrzu.

Podsumowując, telewizor był w naszym domu przedmiotem co najmniej zbędnym. Ale nie dla mnie, pomyślałam, zastanawiając się jednocześnie nad najlepszym sposobem zaatakowania Charliego.

Uwielbiam nie chodzić do szkoły, westchnęłam, zabierając się za męczenie pilota do telewizora. Ta cisza w domu… Kiedy wracałam po lekcjach do mieszkania, nikt nie hałasował oczywiście, ale to co innego. Teraz przestrzeń była nieskażona ludzką obecnością. Zza okna przyświecało słońce - z pewnością było zimno, ale promienie padające na dywan temu przeczyły.

Rozciągnęłam się wygodnie na kanapie. To był mój świat.

Nawet, jeśli ograniczał się do trzech kanałów.

Wszystko było pięknie do chwili, w której usłyszałam chrobot kluczy do drzwi. Znieruchomiałam. Kto…? Drzwi bezszelestnie się otworzyły, a ja wyszłam z bawialni, ciekawa, kto włamuje się do naszego domu. Chwilka, wezmę do obrony, na wszelki wypadek… Rozejrzałam się po pokoju. Oprócz szklanej miseczki, na stole leżał jedynie długopis. Dobra, biorę, pomyślałam roztropnie. Zawsze to coś do wbicia w serce.

Tymczasem walizka zaterkotała, a moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Renée!

- Hej! - wrzasnęłam, podbiegłam i przytuliłam się do niej.

- Cześć, skarbie. Nie w szkole?

- Zaspałam - przyznałam się bez oporów. - Na długo wróciłaś?

- Tylko na kilka dni. Pomożesz mi z tą walizką?

Razem przeciągnęłyśmy walizkę Renée pod schody, gdzie spokojnie mogła czekać na przybycie Charliego, który wciągnie ją na piętro, do sypialni. Razem przeszłyśmy do kuchni, gdzie Renée wyciągnęła z torby z logo MacDonaldu frytki i cheeseburgera, i usiadłyśmy naprzeciw siebie przy stole.

Renée była zadbaną kobietą, wyglądającą na młodą trzydziestkę. Z wyglądu była podobna do mnie - ale ze zmarszczkami mimicznymi, które tuszowała kilogramami pudru. Miała brązowe, duże oczy - była to jedyna cecha wyglądu, oprócz koloru włosów, jaką po niej odziedziczyłam.

Była ubrana zgodnie z najnowszymi trendami w modzie - tunika, czarne jeansy, marynarka - cena tego wszystkiego starczyłaby na utrzymanie małego państwa afrykańskiego przez tydzień. I jej buty - od Jimmiego Choo - kiedy ostatnim razem przeglądałam katalog, znalazłam takie same. Niecały tysiąc. Żeby je sobie kupić, musiałabym odkładać kieszonkowe przez pięć lat.

Albo uprowadzić klucz do apteki Charliego i zażądać okupu.

- Co w szkole? - spytała Renée.

- Wszystko okej - odpowiedziałam. Trudno prowadzić rozmowę z kimś, kogo się tak rzadko widuje. Wprawdzie czasem wymieniamy e-maile, ale moja mama nie przyjaźni się specjalnie z elektroniką. Wciąż pisze, stukając w klawiaturę tylko jednym palcem, chociaż nawet ja śmigam ośmioma.

- A co u ciebie w pracy? - Spróbowałam podtrzymać upadającą rozmowę.

- Świetnie - oczy Renée zabłyszczały, albo tylko próbowała wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. - Dyrektor generalny powiedział, że jak dalej będę utrzymywać takie tempo, w przyszłym miesiącu da mi podwyżkę.

- A jako kto teraz pracujesz? - spytałam ze zdziwieniem. Ostatnim razem nie miała dyrektora - ani generalnego, ani żadnego innego.

- Jestem ekspedientką w domu handlowym - wyjaśniła rozpromieniona Renée.

Hm, a to one mają dyrektorów generalnych? Już chciałam o to zapytać, ale ugryzłam się w język. W naszym domu panowała niepisana zasada - kiedy byliśmy wszyscy razem, ironia i kłótnie ukrywały się w piwnicy.

- Świetnie - powiedziałam. Zadzwonił dzwonek telefonu, wyzwalając nas od uciążliwej rozmowy. - Ja odbiorę! - zawołałam szybko.

Podeszłam do telefonu i wzięłam do ręki słuchawkę.

- Jesteś teraz w domu? - spytała Alice, nie zawracając sobie głowy przywitaniem. - Jadę do ciebie.

Oprócz głosu mojej przyjaciółki nie słyszałam żadnego szumu - chyba skończyła lekcje. Albo uciekła ze szkoły.

- Moja mama przyjechała - wypaliłam od razu, a Alice wydała z siebie zawiedzione mruknięcie.

Obie wiedziałyśmy, co to znaczy.

- Kiedy wyjedzie, chcę wiedzieć wszystko - zagroziła mi.

Uśmiechnęłam się ze spokojem. Miałam kilka dni więcej, by wymyślić, jak można ją dyskretnie wypytać o scenę w nocy i naszych oprawców, nie przyznając się jednocześnie do wszystkiego.

Jednocześnie poczułam się podle, postępując tak z moją najlepszą przyjaciółką.

Około osiemnastej chrobot klucza w zamku powiadomił nas o przybyciu taty. Renée stanęła w progu i, ledwie Charlie wszedł, rzuciła mu się w ramiona. Tata podniósł ją i zaczęli się całować. Po chwili zaczerpnęli tchu i znów przyssali się do siebie - mama owinęła nogi wokół jego bioder. Praktycznie uprawiali seks przy mnie.

Ale naprawdę uważam to za miłe, że spędzając ze sobą kilkanaście dni w roku wciąż się kochają, prawda?

Zjedliśmy razem kolację - rodzice telefonowali do siebie od czasu do czasu, tak więc ich rozmowa przynajmniej miała zadatki na dialog. Ja milczałam, nie chcąc psuć nastroju.

W całym domu panowała atmosfera uniesienia - jak zawsze, kiedy wracała mama.

Kilka lat temu Renée stwierdziła, że nie może żyć w miejscu, w którym nie potrafi spełnić się zawodowo. Nie chciała się rozwodzić z Charliem, więc wymyśliła, że po prostu będzie dojeżdżać do miejsca, w którym znajdzie pracę. I wszystko to zaczęło się w momencie, kiedy została księgową jednej z dużych firm - zarabiała masę pieniędzy, mogła się ubierać jak chciała, a ludzie, którzy ją otaczali, byli o wiele ciekawszy niż w takim małym, nudnym Forks.

Miejscem jej pracy było Port Angeles, ale okazało się, że spędzanie w samochodzie kilku godzin dziennie nie spisywało się tak, jak miała na to nadzieję. Wynajęła mieszkanie na miejscu i spędzała z nami tylko weekendy.

Kiedy przeniesiono ją do Seattle, to był jeden weekend w miesiącu i trzy maile - zawsze w piątek, w który nie mogła przyjechać.

A później dostała pracę w Nowym Jorku i przyjeżdża do nas raz na pół roku. Nie mam jej tego za złe. Wiecie, bilet lotniczy z jednego końca Stanów na drugi jest drogi, prawda? No i ta zmiana czasu - na pewno męcząca.

Kiedy nadszedł wieczór, udałam się do mojego pokoju. Boże, chyba będę musiała użyć zatyczek do uszu, by nie słyszeć tego, co moi rodzice będą robić dzisiaj w nocy za ścianą.

Była zaledwie dziewiąta, ale już odczuwałam zmęczenie i szybko poszłam spać, omijając szerokim łukiem „Wichrowe Wzgórza”. Nigdy więcej ciężkostrawnych romansów przed snem.


Nie miałam problemów z zaśnięciem. Ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, oczy same mi się zamknęły, jednak nie na długo. Poczułam potrząśnięcie w ramię. Uchyliłam powieki - był już ranek, jaskrawe światło wpadało przez okno - a Renée próbowała mnie budzić. Za nią stał Charlie. Oboje mieli poważne, zatroskane miny.

- Skarbie, t-twoja… - głos jej się załamał - twoja koleżanka nie żyje… - powiedziała mama.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Pon 23:04, 05 Lip 2010 Powrót do góry

Miałam ochotę się na Ciebie obrazić, jak tak długo nie wstawiałaś rozdziału, że myślałam sobie: Ok. Zrobę strajk i nie przeczytam następnego rozdziału.
Tylko, że jak on się pojawił, to mnie taka chcica wzięła na przeczytanie go, że... No wiadomo, co wyszło. Przeczytałam. Chociaż i tak mam wielką ochotę zrobić strajk na nie pisanie komentarzy :P
Ale do tematu... Nie wiem, ale mam takie osobiste odczucie, że ten rozdział różni się od poprzednich. Na początku nawet nie mogłam zjarzyć, o co chodzi Belli. Później się skapłam i poszło szybko.
I... Tylko błagam! Po tym, jak opisała Edzia myślałam, że trafi ją zaraz strzała amora i po niej. Ale *westchnienie* nie było tak.
Najbardziej wkurzyłam się za to, że tak mało Jaspera. No normalnie... Uff! :) Tyle było go, a teraz... Bach! Bo pojawił się Edzio :P
A najbardziej jestem zła na końcówkę Shocked Zbiłaś mnie i to na końcu. I pytam się: Jak można kończyć w takim momencie?
Ja tu palpitacji dostanę, zawał czy co tam można jeszcze. Rozdział! Zlituj się! Ja umieram :P
No... A tak na poważnie. Rozdział mi się podobał, nie zauważyłam zgrzytów, chociaż:

Cytat:
Wystarczy tylko grzecznie poprosić, by niektórzy zaczęli ze mną wariować, a gdy w grę wchodziła moja najlepsza przyjaciółka… gdy w grę wchodzi moja najlepsza przyjaciółka, jestem skłonna przejść samą siebie.

To było zamierzone?

Pozostało mi życzyć weny Wink
Pozdrawiam.

xxx.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez xxxvampirexxx dnia Pon 23:05, 05 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Fanka Twilight
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:04, 12 Lip 2010 Powrót do góry

Bardzo fajne opowiadanie. Jestem nim wprost oczarowana.
Uwielbiam Jaspera, a więc i tu jestem nim zachwycona. Podoba mi się też postać Belli. Wreszcie nie jest małą, zagubioną dziewczynką w świecie dorosłych tylko dziewczyną z charakterem. Mam nadzieję, że taka będzie już zawsze.
Martwa koleżanka... Pewnie chodzi o Alice, prawda? No cóż, nie jestem tym jakoś szczególnie zbulwersowana. Podobała mi się jej postać, ale skoro tak musi być... Zabawna jest też kłótnia z Rosalie, która nawiasem mówiąc też jest dość ciekawą osobowością i widzę w niej duży potencjał.
Nie zauważyłam żadnych błędów - plus. Ciekawy język - drugi plus. Niespotykana, oryginalna fabuła, niebanalne postacie oraz ładny styl, to według mnie przepis na sukces, dlatego jestem trochę zdziwiona małą ilością komentarzy. Chociaż, przyznaję, po przeczytaniu pierwszego rozdziału byłam trochę zniechęcona i rozczarowana. Na szczęście zaczęłam czytać dopiero dziś, więc od razu mogłam przejść do następnej części i stwierdzić, że warto śledzić losy Twych bohaterów.
Mogę obiecać, że będę tu regularnie wpadać, jeśli tylko nie zmienisz tego ff'a w romantyczną historię słit Dżasia i ruźjowei Belki.
Życzę natchnienia i podobnej długości rozdiałów jak poprzednio.
F.T.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 15:39, 18 Lip 2010 Powrót do góry

No to się pokomplikowało...
Invisse, jak możesz? Wpędzisz mnie do grobu!
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a więc to opowiadanie mnie tam wpędzi ;p
Historia naprawdę jest świetna. Mroczna, tajemnicza, niejasna.
Ciekawe rozwiązanie - Edward i Alice.
Coraz bardziej czarujesz :)
Mnie jednak interesuje ten wątek Renee. Wplotłaś go mimowolnie czy kroisz nam coś grubszego?
Mówiłam już, że Jasper jest słodki? Normalnie chłopak jak marzenie. Ciekawe czy istnieje gdzieś taki...? ;p
Invisse, sama nie wiem, co Ci powiedzieć...
Po prostu błagam Twojego wena, o jak największą siłę. Niech moc będzie z Tobą i pisz dużo :)
Pozdrowienia śle
Kropek! Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Starlet Night
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: z piekła

PostWysłany: Pią 20:36, 17 Wrz 2010 Powrót do góry

O matko dziewczyno jak ty możesz robić mi coś takiego
wpędzisz mnie do grobu i będziesz miała wyrzuty sumienia
Super opowiadanie a Jasper jest taki słodki trochę ciekawi mnie o co chodzi z tym Edwardem no ale ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Życzę ci weny żebyś szybko dodawała nowe rozdziały. Razz Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anilla
Nowonarodzony



Dołączył: 01 Lip 2011
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Forks :)

PostWysłany: Czw 18:07, 18 Sie 2011 Powrót do góry

Mnie też wpędzisz do grobu! O matko, ile to już trupów!!!

Ciekawi mnie to opowiadanie, punkt dla Ciebie. Uwielbiam parę Bella&Edzio, wic niełatwo jest mnie zainteresować inną parką.
I oto, Tobie się udało!

Weny życzę :P


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin