FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Breaking Bella R.4 [T] [NZ] [+18] 22.07. Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Ivett
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tam gdzie na mapie kończy się papier...

PostWysłany: Pon 19:21, 17 Maj 2010 Powrót do góry

Hej wszystkim! Razem z Phebe postanowiłyśmy przetłumaczyć Fanfiction "Breaking Bella". Zamieszczamy pierwszy rozdział! :) Mamy nadzieję, że spodoba się Wam, tak jak i nam! Naszą betą będzie ilciak, za co również dziękujemy! :D

Opowiadanie znajdziecie również na chomiku: [link widoczny dla zalogowanych] :)

Enjoy!

Image

- [OOC]
- [AU]
- [AU/AH]


Breaking Bella

Autor: [link widoczny dla zalogowanych]
Link do oryginału: [link widoczny dla zalogowanych]

Tłumaczenie: Ivett & Phebe
Beta: ilciak


Edward Cullen musi zdać statystykę. Bella Swan jest jego korepetytorką. Uważa go za kapryśnego, aroganckiego acz seksownego dupka. On myśli o niej, że jest bipolarna, ale mimo wszystko, stara się ją pozyskać. Czy zdoła zmienić jej zdanie, czy jednak liczy się pierwsze wrażenie?


Rozdział 1: Tutors & 31's


Edward

Pieprzone korepetycje. Co za strata czasu i energii. Mogę być szczupły, ale chodzenie jedną czwartą mili w górę tego 45-stopniowego wzgórza, dodatkowo przez trzy kondygnacje schodów absolutnie po nic nie jest, tak właściwie, mile widzianym źródłem ćwiczeń.

Wyciągnąłem mój telefon komórkowy z tylnej kieszeni i wcisnąłem guzik, aby podświetlić ekran, pokazujący godzinę: 15:08. Westchnąłem i odłożyłem go z powrotem. Dojście do budynku zajęło mi więcej czasu niż samo przebywanie w nim.

Pieprzony HSS. Nienawidziłem tego miejsca.

Matematyka, z wyjątkiem algebry, nigdy nie była moją mocną stroną. W szkole średniej byłem
wystarczającym farciarzem, by mieć tego samego nauczyciela z geometrii i trygonometrii; był on
bardziej niż chętny, żeby podszkolić mnie w czymkolwiek, co nastarczało mi trudności w zrozumieniu. Nawet nieźle sobie radziłem na tych zajęciach i, ku mojemu zaskoczeniu, zdobyłem względnie dużo punktów w części matematycznej egzaminów wstępnych, które pozwoliły mi na przejście prosto do statystyki na poziomie college'u. To była istna wisienka na torcie, kiedy uświadomiłem sobie, że na specjalizacji z wiodącą biologią, będą to jedyne zajęcia z matematyki, jakie wezmę kiedykolwiek w przyszłości. Od kiedy tak dobrze mi poszło na egzaminach, myślałem, że statystyka to będzie bułka z masłem.

Myliłem się.

Nie byłem aż tak naiwny, aby sądzić, że nauczyciel od matmy w college'u będzie tak świetny, jak ten w liceum, ale całkowicie nie spodziewałem się, że będę miał takiego, który ledwo mówi po angielsku i kompletnie lekceważy jakiekolwiek zadane pytanie albo, który ma obsesję na punkcie słoni morskich.

Więc, rozpoczynam teraz mój czwarty semestr na Stanowym Uniwersytecie w San Francisco, biorąc statystykę już trzeci raz. Zdołałem przebrnąć przez dziewięć semestrów chemii w czasie czterech, ale nie mogłem zaliczyć tych cholernych zajęć w żaden sposób; przedmiotu, który tak naprawdę nie był matematyką! Tylko słowa, dziwne regułki i kompletne bzdury, których nigdy nie będę musiał używać w prawdziwym życiu.

Mimo wszystko, ten semestr powinien być moim ostatnim przed uzyskaniem dyplomu, nawet jeśli nie widziałem żadnego sensu w tym bzdurnym kursie, bo gdybym nie wymyślił sposobu żeby go zdać, utknąłbym jako student do końca mojego niekompetentnego życia. Wyraziłem swoje obawy mojemu opiekunowi, który zasugerował zwołanie grupy do nauki albo zapisanie się na korepetycje w pierwszym dniu szkoły. Oczywiście, wolałem tą drugą propozycję. Zapisałem się w rejestracji, ustaliłem czas - dwa dni w tygodniu- i korepetytora, rozpoczynając od przyszłego tygodnia i poszedłem dalej szczęśliwy.

Dzisiaj powinien być mój pierwszy ustalony dzień korepetycji, więc przespacerowałem swój zadowolony tyłek do budynku Nauk Społecznych, aż na trzecie piętro, do miejsca, gdzie odbywały się korepetycje, z moją ciężką książką w plecaku, no i po co? Absolutnie po nic, ponieważ nierozgarnięte centrum korepetycji nawet nie potrafiło dobrze ustalić mojego planu.
Wszystko to było pieprzoną katastrofą...



10 minut wcześniej...
- Potrzebujesz pomocy młody człowieku? - zapytała starsza kobieta, stojąca obok pustego biurka wpisowego, kiedy usiadłem zgarbiony, by złapać oddech.
- Tak – odparłem, wyciągając kartkę, którą otrzymałem podczas rejestracji. - Przyszedłem na korepetycje. To mój pierwszy dzień, tak więc nie jestem pewny, co powinienem zrobić....
- Och, w porządku - powiedziała, biorąc kartkę z mojej ręki. Stałem i rozglądałem się po pomieszczeniu, kiedy ona przeglądała papier. – Tak, chodź za mną. - Wyszła przez drzwi i skierowała się do pokoju znajdującego się dokładnie naprzeciw korytarza, wypełnionego okrągłymi stolikami, korepetytorami i studentami.
- Po prostu wejdź, usiądź przy jednym ze stolików i poczekaj na kogoś, kto wygląda jak Edward Callan. Cal...? - Tak, Callan.

Zmrużyłem oczy w zmieszaniu.

- Co? Nie, to ja. Ja jestem Edward. Cullen. Ja potrzebuję korepetycji.
- Och, tak więc, kto jest twoim korepetytorem?
- Przypuszczam, że osoba, której nazwisko widnieje koło słowa „korepetytor” – odpowiedziałem tak spokojnie, jak tylko mogłem, wskazując podkreślone nazwisko.
- Och. Troy Kim. Kim... musi być ze wschodu...

...Czy ta suka tak na serio?

- Czy jest tutaj Troy Kim? - krzyknęła.
O, mój Boże.

Ręka wystrzeliła w górę, a ja podziękowałem kobiecie, wziąłem z powrotem kartkę i ruszyłem w kierunku Troya, posyłając wszystkim przepraszające spojrzenia.
- Cześć - powiedziałem, wyciągając krzesło i rzucając plecak na podłogę. – Więc, oczywiście, na zajęciach nie zabrnęliśmy jeszcze zbyt daleko, ale to jest trzeci raz, jak próbuje je zdać i tym razem muszę zaliczyć, więc w czasie tego semestru musiałem zgłosić się po pomoc na korepetycje - mówiłem chaotycznie, wyciągając z plecaka książkę.
- Czekaj, co? - zapytał, patrząc na kartę papieru. - Jesteś pewien, że masz właściwego korepetytora?
Okej, może tamta urzędniczka traci wzrok, ale ja jestem całkowicie przekonany, że mój jest wystarczająco przyzwoity, aby zobaczyć TROY KIM - wydrukowane i podkreślone na kartce, dupku.
- Tak tu jest napisane - powiedziałem, otwierając jeszcze raz papier i pokazując mu.
- Huh. Nie widniejesz na moim planie. W tej chwili mam Jasmin Duncan - wymamrotał, patrząc na moją kartkę jeszcze raz. - Och, rozumiem. Ja już nie daję korepetycji z matematyki. Musieli zmienić twojego korepetytora po tym, jak się zarejestrowałeś. Zapewne dostałeś Bellę. - Wpatrywałem się w niego, unosząc brwi. - Bella, ta, która wchodziła do pracowni komputerowej?

Potrząsnąłem głową, dając mu do zrozumienia, że nie wiem, o czym mówi.
- Och, no dobrze. Chodźmy zapytać – powiedział, wstając. Zabrałem rzeczy i ruszyłem za nim przez drzwi, z powrotem do recepcji. Prowadził rozmowę ze starszą kobietą, z której połowy nie mogłem zrozumieć, a ona zwróciła się w moją stronę.
- Czyli nie potrzebujesz jednak matematyki? Potrzebujesz fizjologii?
- Co? Nie. To znaczy- tak, potrzebuje matematyki. Potrzebuję korepetycji z matematyki - powiedziałem już zniecierpliwiony.
- To nie twój korepetytor? - zadała pytanie.
- Najwyraźniej nie. On już nie zajmuje się matmą, więc domyślam się, że zostałem zapisany do kogoś innego i niepowiadomiony o tym - zaszydziłem.
- Więc, kto jest twoim nowym nauczycielem? - zapytała.
- Nie wiem! - wykrzyknąłem półgłosem. Potarłem skronie i zamknąłem oczy, uszczypnąłem wierzch nosa i wypuściłem powietrze. - Nie wiem – odezwałem się ponownie, tym razem spokojnie. - On mówił, że prawdopodobnie będzie pani mogła sprawdzić w komputerze i mi to
powiedzieć.
- Och, komputer jest zamknięty. Nie mogę do niego wejść.
Ślepo się w nią wpatrywałem. Inna kobieta wyszła z biura i zamykała drzwi.
- Julia, może ty pomożesz. On potrzebuje korepetytora - starsza kobieta zaświergotała.
Teraz na serio rozważałem walnięcie głową w ścianę. Mocno.
- Nie - zajęczałem zwracając się w stronę tej całej Julie. - Ja już mam korepetytora. Przyszedłem w zeszłym tygodniu i się zapisałem, ale najwyraźniej kobieta, która mnie zapisywała nie była świadoma tego, że przypisała mnie do osoby, która już nie uczy matematyki, więc domyślam się, że nazwisko nowej przydzielonej mi osoby jest w komputerze, ale ona... - kiwnąłem głową w kierunku starszej kobiety - nie może wejść do komputera, bo jest zamknięty.
- Och, na dzisiaj już kończymy, więc ja nie... mógłbyś wrócić jutro między ósmą a szesnastą,i wtedy się dowiedzieć?
Odchyliłem głowę w tył i gapiłem się w sufit
Wdech, wydech. Wdech...
- Nie wiem - powiedziałem ledwo powyżej szeptu.
- A możesz zadzwonić?
- Tak. Mogę zadzwonić - odparłem trochę głośniej, ciągle patrząc w górę.
- Okej, jutro powinno się wszystko wyjaśnić. Przepraszam za to.
- Aha - wymamrotałem, kiedy się wypisywałem. Odwróciłem się, wyszedłem, pokonałem trzy piętra schodów i otworzyłem drzwi, które prowadziły do głównego wejścia szkoły.

Stałem przed kampusem i zastanawiałem się, czy chcę wrócić do akademika na piechotę, czy też nie.

Spojrzałem w prawo, w stronę pagórka, a potem w lewo, gdzie tłumy ludzi przechodziły przez ulice, z i na stację MUNI - miejskich pociągów przewozowych. Następnie zrobiłem to drugi raz i trzeci, i czwarty. Nagle poczułem wibracje w mojej kieszeni. Spojrzałem na ekran i się
uśmiechnąłem; ona mogłaby do mnie dzwonić właśnie teraz. Wcisnąłem guzik, aby odebrać i przyłożyłem telefon do ucha.
- Edward - zaczęła spokojnie - przejdź przez ulicę i skieruj się do MUNI.
- Moja mała wróżka - zażartowałem, ale zrobiłem tak, jak mi powiedziała.
- Jedna i jedyna. Ale co się dzieje?
Opisałem jej wszystko, co się wydarzyło, w czasie, kiedy przekraczałem drogę i czekałem na linię M.
- Ale idioci - prychnęła. - Jestem wdzięczna, że nie muszę się zajmować takimi bzdurami.
- No cóż, nie wszyscy są tak zdolni jak ty - odpowiedziałem, spoglądając na tory, gdzie zaczął nadjeżdżać pociąg.
- Tak, tak. Zobaczymy się za dwadzieścia minut.
- Peet's? - zapytałem, zatykając uszy, kiedy kolejka się zatrzymywała.
- Czyż nie? - odpowiedziała. Usłyszałem dźwięk zakończonego połączenia i uśmiechnąłem się, kręcąc jednocześnie głową.

Alice była moją najlepszą przyjaciółką od dnia, kiedy się spotkaliśmy, mając po dziewięć lat.Urodziłem się w Chicago, gdzie mój ojciec - Carlisle pracował jako szanowany lekarz w szpitalu Northwestern. Podobało mu się miejskie życie, mojej mamie było wszystko jedno, ale zawsze miała nadzieję, że będzie mogła wrócić do rodzinnego miasta na półwyspie Olympic, aby wychowywać rodzinę razem ze swoją przyjaciółką, Diane McCarty – mającą syna Emmetta w moim wieku – tak jak zawsze sobie obiecywały. Więc, mój ojciec, jako człowiek bezinteresowny, łatwo znalazł pracę w szpitalu w Forks i przenieśliśmy się do stanu Washington.

Trzy lata później, Diane otrzymała opiekę nad siostrzenicą, Alice Brandon. Alice była cicha, powściągliwa i bała się wszystkich z wyjątkiem mnie. Mimo że, zajęło jej trochę czasu, by się do mnie zbliżyć, ufała mi bardziej niż komukolwiek innemu, a to było wystarczające. Od pierwszego dnia wiedziałem, że warto będzie na to czekać i miałem rację.
Alice nigdy nie mówiła o tym, dlaczego znalazła się w Forks, ale z tego, co mi powiedziała, co usłyszałem i co udało mi się rozszyfrować na własną rękę, od zawsze miała parapsychiczne zdolności. Jej rodzice byli konserwatywnymi chrześcijanami i uważali, że to, co paranormalne
pochodzi od diabła. Przeprowadzali na niej niezliczone egzorcyzmy, zabierali do wielu psychiatrów, a kiedy nic nie zadziałało, wsadzili ją do zakładu psychiatrycznego – a to wszystko w wieku ośmiu lat. Kiedy Diane usłyszała o zakresie tej sytuacji, postanowiła walczyć i zażądała, by siostra natychmiast oddała jej Alice albo zadzwoni do opieki społecznej, sprawi, że ona i jej mąż zostaną aresztowani i w ten sposób uzyska Alice. Oczywiście, to przestraszyło rodziców i w tym samym tygodniu Diane i jej mąż Paul udali się do Seattle z pustymi rękoma, a wrócili z Alice.

W ciągu roku papiery adopcyjne zostały wysłane do Diane i Paula, podpisane, wypełnione i Alice prawnie została ich córką.

W przeciągu lat Alice przyzwyczaiła się do swoich zdolności, nikt nigdy nie sprawił, by poczuła się z tego powodu gorsza. Jej brat/kuzyn Emmett, który jest również jednym z moich najlepszych przyjaciół, a także współlokatorem, myśli, że są one zupełnie niesamowicie i jeśli droczymy się z nią , że wie wszystko zanim się to stanie, to jest to zupełnie niewinna zabawa.

Kiedy się zorientowałem, że zwalniamy, wyrwałem się z zamyślenia i rozejrzałem za znakiem stacji. Gdy drzwi się otworzyły, wyjrzałem przez nie i zobaczyłem, że jestem na Forest Hill. Ludzie weszli do środka, złapali za górną poręcz, a drzwi zamknęły się i ruszyliśmy ponownie.
Kiedy oszacowałem, że jesteśmy w pobliżu stacji Castro, zbliżyłem się do wyjścia. A gdy zostało on otwarte, szybko wyszedłem, kierując się ku schodom i opuściłem stację.

Droga ze stacji Castro do kawiarni i sklepu herbacianego Peet’s trwała tylko pięć minut. Zawsze spotykaliśmy się w tym miejscu na Market Street, ponieważ znajdowało się ono w równej odległości od obu naszych akademików. Alice uczęszczała do Akademii Sztuk Pięknym na wydział Mody – z jakiegoś powodu, chciała zostać projektantką.

Mój telefon zawibrował ponownie w kieszeni i odebrałem go, nie patrząc nawet na ekran, by wiedzieć, kto dzwonił.
- Tak? – zapytałem, wkładając wolną rękę do kieszeni.
- Jestem prawie przy kasie. Nie to, że naprawdę muszę zapytać, ale dla pewności, średnia kawa mocha, tak?
- Oczywiście. Jestem jakieś dwa bloki dalej. Dzięki, karzełku.
- Pieprz się – żachnęła się, po czym rozłączyła. Parsknąłem śmiechem i przebiegłem przez ulicę, chowając telefon z powrotem do kieszeni.

Wszedłem i zobaczyłem ją za ladą, oczekującą na nasze napoje. Skinęła na mnie, żebym zajął miejsce, podczas gdy ona czekała; rozejrzałem się wokoło, zanim rzuciłem swoją torbę obok jednego ze stolików stojących przy oknie, naprzeciwko baru i usiadłem. Rozglądałem się, zauważywszy gazetę leżącą na ladzie, pochyliłem się, żeby jej dosięgnąć i otworzyłem ją na rubryce wiadomości, natychmiast napotykając się na artykuł o narodzinach zwierząt w zoo.
- Ciężko mi uwierzyć, że kogokolwiek to obchodzi - wymruczałem, bębniąc palcami w zdjęcie mamy i dziecka żyrafy.
- Zdaje się, że jednak ktoś się tym przejmuje, inaczej by tego nie wydrukowali - powiedziała Alice, docierając do stolika z naszymi kawami. Wymruczałem podziękowania i podniosłem kubek, biorąc łyk swojej parującej, płynnej formy seksu.
- Dlaczego przyniosłeś tą ohydną... rzecz?- zapytała pełnym obrzydzenia tonem, spoglądając na mój plecak z pogardą.
- Nie miałem wielkiego wyboru, Ali. Skierowałem się prosto na MUNI Station, po tym jak wyszedłem z tego koszmarnego centrum korepetycji.
- W porządku - odparła, chociaż jej wyraz twarzy i ton głosu mówiły, co innego. Wziąłem kolejny łyk kawy.
Mmm. Niebo. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się błogo.
- Więc, byłam wczoraj na zakupach...
Skuliłem się w sobie.
Zniszczyłaś tę chwilę, Alice.
- Coś nowego? - wymruczałem.
- Co to było? - rzuciła mi wyzwanie, unosząc idealnie wyskubaną brew.
- Nie mogę sobie nawet przypomnieć, kiedy po raz ostatni spędziłaś dzień, nie mówiąc tego - odparłem, przewracając oczami. - To było tak dawno, że równie dobrze mogło w ogóle nie mieć miejsca. Po prostu to przyznaj, Alice. Masz obsesję na punkcie zakupów.
- Nie mam obsesji na punkcie zakupów, Edwardzie. - Westchnąłem i powróciłem do czytania gazety. - Ledwo jestem w stanie wyszukać bajeczne ciuchy w bajecznych cenach, a jeśli mogę zarówno je znaleźć jak i sobie na nie pozwolić, dlaczego miałabym sobie nie dogodzić? To tak,
jak gdyby zostały dobrze wykorzystane. Poza tym, jeśli mam zajmować się modą - a mam taki zamiar - muszę cały czas wiedzieć, co jest na topie. To mi przypomniało, że znalazłam najwspanialszy strój w Bloomingdales, który będzie na tobie wyglądał absolutnie
niewiarygodnie. Podniosłem na nią wzrok i zamrugałem dwukrotnie. Nastroszyła brwi i posłała mi zniesmaczone spojrzenie.
- Jak zdołałaś powiedzieć to wszystko na jednym wdechu?
- Edwardzie Cullen, jesteś niemożliwy - odparła, wyrzucając ręce w poirytowaniu.
- Być może przymierzę - odpowiedziałem zdawkowo, powtórnie kierując wzrok na gazetę i przewracając stronę. Połowicznie skupiałem się na artykule o komórkach łodygi, kiedy zauważyłem pod stołem podskakujące w górę i dół kolano Alice. Zwalczyłem uśmiech
i chrząknąłem, unosząc brwi i pochylając się nad gazetą, jakbym był nią całkowicie zaabsorbowany.
Usłyszałem, jak cicho wzdycha, a później zobaczyłem, że stuka palcami o blat stolika. Dalej czytałem.
Później nadeszło niecierpliwe westchnienie, natychmiast poparte niby - uderzeniem w stół.
Przewróciłem oczami i spojrzałem na nią, w końcu.
- Przypuszczam, że bezpiecznie jest założyć, że „być może” tak naprawdę tłumaczy się na „oczywiście” i że będę ci towarzyszył - choć jeśli mogę dodać, jest to sprzeczne z moją własną opinią - podczas wycieczki do Bloomingdales? - westchnąłem, składając gazetę i odkładając ją na ladę.
- Założenie jest poprawne. Widzisz? Jesteś mądrym mężczyzną! Nie potrzebujesz korepetycji - powiedziała, wstając i biorą nasze obie kawy.
- Biorę korki z matmy Alice, nie z rozumienia was - kobiet i waszych wypaczonych taktyk komunikacji - podniosłem się i przeciągnąłem, drapiąc się po brzuchu przez bluzę i zakładając plecak.
- Matma, szmatma - odparła, przewalając oczami i wpychając mi kawę w klatkę piersiową. - W tej chwili to jest nieistotne. Teraz, zbierajmy się zanim ktoś inny dostanie w swoje brudne łapy twój strój.
- Okey, Okey - warknąłem, podążając za nią na zewnątrz. Ponieważ był to pogodny dzień i już byliśmy na Market Street, tylko jakieś dwie mile od Centrum Handlowego, zdecydowaliśmy się iść pieszo.
- Więc, jak się miewa mój sprośny brat - ogr? - zapytała Alice, zakładając swoje designerskie okulary i spoglądając w obie strony, zanim przeszliśmy przez ulicę.
- Jak zawsze - odparłem, również wkładając okulary i upijając łyk kawy. - Już nie kręci się tutaj tak często, teraz zajmuję się - wykonałem gest, jakbym smagał kogoś batem, równocześnie wydając odpowiedni odgłos. Zaśmiała się serdecznie.
- Chyba tak. Z Rosalie... Jest coś na rzeczy - zakończyła, lekko kiwając głową.
- Mmmhm. Nie wiem, Alice. To znaczy, nie wiemy, co oni robią za zamkniętymi drzwiami - natychmiast skuliłem się w sobie, a Alice wzruszyła ramionami. - Nie to miałem na myśli, przysięgam.
- Taa, załapałam, o co ci chodzi. Ona musi z nim postępować inaczej, ponieważ wiem, że on jest tępy, ale nie jest aż tak głupi. Ma o sobie zbyt wysokie mniemanie, żeby być dziwką dziwki.
Parsknąłem i zgodnie pokiwałem głową. Przez chwilę było cicho, kiedy czekałem na następne, nieuchronne pytanie.
- Co u Jaspera?- zapytała, usiłując brzmieć nonszalancko. Uśmiechnąłem się, zabrałem kolejny łyk kawy i spojrzałem na nią z góry.

Jasper jest moim drugim współlokatorem, w którym Alice jest całkowicie zadurzona od dnia, kiedy go poznała. Podczas gdy ja i Emmett sami zadecydowaliśmy, że będziemy dzielić mieszkanie, Jasper przypadkowo wylądował z nami na początku roku, odkąd to akademiki Sophomore były przystosowane dla czterech osób. Mimo że, należy on do osób powściągliwych, całkiem nieźle nam się układa; na swój własny sposób jest równie zabawny jak Emmett i jak dotąd naprawdę miło razem spędzamy czas. Traf chciał, że jego siostrą bliźniaczką jest Rosalie, właśnie w ten sposób poznał ją Emmett i konsekwentnie zaczął z nią chodzić na randki.

- W porządku - odparłem. Skinęła głową i upiła nieco kawy, znowu zrobiło się cicho.
5,4,3,2...
- Nadal jest sam?
- Tak, Alice. Jasper nadal jest sam. Nie obawiaj się, nikt nie ukradł twojego faceta, jeszcze.
- Zamknij się!- pisnęła, uderzając we mnie swoim biodrem tak mocno, jak tylko potrafiła.
Zaśmiałem się i potarłem górną część uda.
- Zjedz hamburgera, kobieto. Myślę, że twoje kość biodrowa przebiła moją skórę.

Dotarcie do Centrum Handlowego Westfield San Francisco zajęło nam około czterdziestu minut, ale w chwili, gdy je zobaczyłem, prawie upadłem, podczas gdy nadmiernie energetyczny karzełek szarpał mnie w kierunku drzwi, a później do środka.
- To miejsce jest śmieszne - wymamrotałem, kiedy wchodziliśmy. Wszędzie była biel i złoto, ruchome, kręte schody ciągnące się w górę, szeregi złocistych barów i markowe sklepy na każdym rogu.
- Przeżyjesz. Chodź już - zażartowała, ciągnąc mnie za rękaw bluzy przez długość pierwszej kondygnacji aż do chwili, gdy dotarliśmy do wejścia do Bloomingdales.
- Ach, dom daleko od domu... z dala od domu - Alice westchnęła radośnie, maszerując do środka.
- Alice, tak szybko wróciłaś?- usłyszałem, a mężczyzna, ubrany w sprawiający wrażenie drogiego garnitur zamknął ją w uścisku.
- Oczywiście, Tony. Wiesz, że nie mogę trzymać się z daleka zbyt długo. Tym razem jestem tu dla mojego najlepszego przyjaciela, tego tutaj, Edwarda. Wczoraj widziałam kilka rzeczy, które wyglądałyby na nim zabójczo, a on zgodził się ulec mojemu gniewowi, ponieważ mnie kocha.
- Jesteś szczęśliwą kobietą - wymruczał jej do ucha, lustrując mnie z góry na dół. Nieswojo przestąpiłem z nogi na nogę. - Cóż, daj mi znać, jeśli będziesz potrzebować pomocy, kochanie.
- Jak zawsze. Chodźmy. - Poprowadziła mnie do działu dla mężczyzn i poszła prosto do półki z dżinsami.
- Jaki nosisz pas, 31? - zapytała, podchodząc do mnie.
- Uh... Naprawdę nie wiEEEM, CO DO CHOLERY, ALICE?- wrzasnąłem, kiedy włożyła rękę za tył moich dżinsów i pociągnęła za talię.
- Wyluzuj, Edward - powiedziała, przewracając oczami i kierując się z powrotem ku półce z dżinsami. - Tylko sprawdzałam rozmiar twoich spodni. Przy okazji, miałam rację, nosisz 31. Pamiętaj o tym.
Poprawiłem dżinsy i spiorunowałem ją wzrokiem ledwo co rejestrując, a następnie starając się zignorować spojrzenia, które otrzymałem zarówno od klientów jak i pracowników.
Rzuciła we mnie parą dżinsów, po czym skierowała się ku innej ścianie, wypełnionej blezerami i kamizelkami.
Czy ona zamierza zmusić mnie do noszenia pieprzonej kamizelki?
Zaczęła przetrząsać półkę, a ja szybko straciłem zainteresowanie, po cichu zastanawiając się, dlaczego zgodziłem się podporządkować tej torturze. Nie lubiłem zakupów, czy to dla siebie czy też nie, a już definitywnie nie dla siebie. Nie miałem nic przeciwko swoim ubraniom, choć połowa z nich była sprawką Alice i jej „znawstwa”. Poczułem, jak coś jeszcze zostało we mnie rzucone i spojrzałem w dół na swoje wyciągnięte ramiona.
- Przymierzalnia. Idź - wskazała na lewo po przekątnej, a ja poszedłem z nią, aż zobaczyłem znak przymierzalni. Ten typek, Tony zaprowadził mnie do pomieszczenia, ale nie wcześniej niż dał jasno do zrozumienia, że sprawdza mój tyłek.
- Nie wstydź się - wymamrotałem.
- Ani trochę!- odkrzyknął z korytarza. Zaśmiałem się i zacząłem szybko rozbierać, chcąc, jak najszybciej mieć to cholerstwo z głowy.
- Jesteś już gotowy?- zapytała Alice.
- Jezu, daj mi sekundę, kobieto!- wrzasnąłem, podskakując na jednej nodze, usiłując wciągnąć dżinsy.
- Sekunda minęła.
- Alice - ostrzegłem ją.
- Dobra, dobra, Jezu.
Kilka minut później wyłoniłem się w parze ciemnych, spranych dżinsów i beżowym blezerze z kapturem, który był niesamowicie miękki i ciepły. Alice zagwizdała cicho i wyszczerzyła się dumnie.
- I jak?- zapytała, przygryzając dolną wargę, kiedy stałem naprzeciwko wysokiego lustra.
- Wygląda, jak coś, co mógłbym nosić. Jest w porządku - odparłem, kiwając głową i wzruszając ramionami.
- PRZEPRASZAM, nic, w co ubieram kogokolwiek nie jest „w porządku”- powiedziała, przechadzając się w moim kierunku, by stanąć obok mnie.- To może wyglądać, jak zwykły zestaw, ale krój i kolory doskonale akcentują wszystkie twoje najlepsze cechy - mocno klepnęła mnie w tyłek, a ja odskoczyłem, pocierając go i patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Co? Masz ładny tyłeczek, Edwardzie! Powinieneś go częściej pokazywać.
Potrząsnąłem głową i powlokłem się z powrotem przymierzalni, żeby się ubrać.
- Zostań tam, Edwardzie! Idę poszukać jeszcze kilku rzeczy.
Naturalnie, wynurzyłem się chwilę później, trzymając w dłoniach ciuchy.
- Uwielbiam to, jak potrafisz słuchać.
- Już dość, Alice - odpowiedziałem surowo. - Muszę iść. Pracuję dziś wieczorem.
- O której? - zapytała, podejrzliwie mierząc mnie wzrokiem.
- O siódmej, a jest 5:50. Więc ledwo zdążę.
Poirytowała się, wiedząc, że mam rację i wzięła ubrania z moich rąk.
- Dobra. Zabierzemy to i idziemy.
Westchnąłem i poszedłem za nią do kas.
- Stój, maluchu! - wykrzyknąłem i zatrzymałem się. Zastygła w bezruchu, ale nie odwróciła się do mnie. - Odwieś je.
- Ale...
- Streszczaj się. No dalej, pozwól mi zerknąć - powiedziałem, wyciągając ręce, by zabrać je od niej. Poddała się niechętnie, a ja spojrzałem na metkę od swetra.
Prawie nabawiłem się cholernego zatrzymania akcji serca.
- Alice! Ja – to - ja nawet nie zarabiam tak dużo w tydzień! 230$ za sweter? Nie, absolutnie nie. Nie. Bierz to z powrotem. I to również! - dodałem, rzucając w nią dżinsami. - Nawet nie chcę wiedzieć, ile one kosztują.
- 158$, ale Edward...- zajęczała.
- To jest jeszcze bardziej absurdalne! Kto projektuje dżinsy za 200$? „Joe's Jeans”? Nawet nie wiem, kim jest Joe! Nie! Alice, kocham cię, ale to jest niedorzeczne. Już nigdy nie pójdę z tobą na zakupy. Muszę iść do pracy, ty mały, szalony chochliku - pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek, pędząc w kierunku wyjścia ze sklepu, przez centrum handlowe i drzwi wejściowe tak szybko, jak to tylko możliwe.

Zdecydowałem się po prostu złapać BART’a - jeszcze jeden publiczny pociąg, który kursował w okolicy zatoki (Bay Area) - na Powell Street, które było bliżej, mimo że mogło to oznaczać nieco dłuższą podróż niż złapanie autobusu z Mission Street do Haight Street. Przeszedłem przez
drzwi do Amoeba Music, mając jeszcze piętnaście minut czasu, popracowałem do zamknięcia o 10, później udałem się do swojego mieszkania i odpłynąłem w ciuchach, które miałem na sobie cały dzień.

Nazajutrz, moja poczta głosowa powiedziała mi, że niedługo otrzymam paczkę.

Pieprzona Alice.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ivett dnia Czw 21:20, 22 Lip 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
` Coco chanel .
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33

PostWysłany: Wto 11:08, 18 Maj 2010 Powrót do góry

Cóż... Zaczyna się ciekawie. Wink Bardzo lubię złego Edwarda i dobrą Bellę. Bardzo fajnie tłumaczysz, wszystko się trzyma kupy.
Alice jak zwykle wydaje się być bardzo sympatyczną osobą.

Cytat:
Nazajutrz, moja poczta głosowa powiedziała mi, że niedługo otrzymam paczkę.

Pieprzona Alice.


Hah... aż wielki uśmiech zagościł na mojej twarzy.
Gratuluję, dobra robota. Wink Czekam na nexta.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
madlen1990
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Piotrków Tryb.

PostWysłany: Wto 17:34, 18 Maj 2010 Powrót do góry

Przeczytałam Twoje tłumaczenie i muszę przyznać, że mnie bardzo zainteresowało. Zapowiada się świetnie i mam nadzieję, że będziesz tłumaczyć dalej.
Mała prośba - moje oczy błagają o częstsze używanie enteru:D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Śro 18:50, 19 Maj 2010 Powrót do góry

Dziękujemy za miłe słowa na dobry początek! Wink

Tłumaczenie, jak na razie, pali nam się w rękach, więc prezentujemy nowy, jeszcze cieplutki rozdział.

Oczywiście, prosimy o komentarze! new happy

Komentarze= ciasteczka dla wygłodniałej weny.

tłumaczenie: Ivett, Phebe
beta: Phebe


Rozdział 2: Bitches and Bear Hugs.

Bella

Pieprzone korepetycje.

Absolutnie uwielbiam, kiedy ludzie przychodzą i zapisują się, sprawiając wrażenie, że naprawdę potrzebują pomocy, a później decydują się nie pokazywać. Szczerze? Przecież to dopiero pierwszy tydzień, na miłość boską. Jeśli nie są w stanie się pofatygować ani nawet zadzwonić, po jaką cholerę się rejestrują? I za kogo, do diabła, uważa się ten... Edward Cullen? Czy nie pomyślał, że mam lepsze rzeczy do robienia niż siedzenie przy okrągłym stole, na którym leży prowizoryczna wizytówka i czekanie aż raczy się pojawić? Miałam swoje życie. Może nie najbardziej ekscytujące życie, ale jakieś na pewno.

Normalnie, nie byłabym tak rozstrojona z powodu nieistotnej osóbki, która zdecydowała się urwać z korepetycji. Być może gdyby to była tylko jedna osoba, nie byłabym taka wściekła, ale to nie była tylko jedna osoba; to było pięcioro ludzi, trwoniących mój czas w przeciągu ostatnich dwóch dni.

Sprawdziłam godzinę: 12:57.

Sesja, jaką przypuszczalnie miałam przeprowadzić była zaplanowana do pierwszej. Zwykle, kiedy nikt nie zadzwonił/nie pokazał się, korepetytorzy musieli czekać pół godziny, ale ja miałam zadanie, którego nie chciało mi się przekładać na później, więc wykorzystałam czas na jego odrobienie. Również fakt, że nadal płacono mi za spędzony czas wcale nie był taki najgorszy.

Ach, rachunki. Oczywiście, douczanie nie dawało wielkich dochodów, ale w połączeniu z moją drugą pracą w recepcji akademików (nigdy nie w tym samym dwa dni pod rząd), wystarczało, by pokryć opłaty za wynajem, prąd, zakupy i inne wydatki.

Ugh, rachunki.

Nie, mamo, tato, nie chcę, żebyście mnie wspierali. Chcę sama płacić za własny telefon komórkowy, za swój wynajem i cała resztę, której jeszcze nie jestem świadoma, a z którą będę musiała się zmierzyć.

Co ja, do cholery, sobie myślałam, kiedy podjęłam taką decyzję?

Wiem, że gdybym poprosiła któregokolwiek z rodziców, to byłby on bardziej niż chętny, by pomóc mi finansowo, ale kiedykolwiek moja własna duma na serio rozważała taką opcję, wypierała ją z umysłu tak szybko, jak tylko ta opcja nadeszła. Miałam finansowe wsparcie, ogromnie pomocne w opłaceniu czesnego i podręczników- dzięki harówce na studiach zdobyłam tę fantastyczną posadę korepetytora- ale biorąc pod uwagę kombinację rodzicielskich zarobków, to było wszystko, co otrzymywałam, tak więc musiałam zadbać o inne źródło dochodu.

Ponownie spojrzałam na zegar ścienny: 13:05. Pozbierałam wszystkie swoje rzeczy oprócz karty identyfikacyjnej, włożyłam je do torby i pomaszerowałam przez korytarz.
- Hej, Bella. Jak tam sesja?- zapytała Angela, asystentka w recepcji i, przypadkiem, moja współlokatorka, kiedy przeszłam przez drzwi.
Cudownie. Skończyłam odrobić całe zadanie- odparłam, okrążając biurko, żebym mogła się wymeldować, gdy zeszła mi z drogi ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. - Nie zjawił się- wyjaśniłam krótko, przesuwając kartę przez skaner. Na ekranie pojawiło się moje nazwisko i godzina, o której zaczęłam pracę. Kliknęłam przycisk, żeby się wyrejestrować, usuwając się na bok, kiedy Angela przemknęła z powrotem za ladę, po czym położyłam torbę na ziemi, otworzyłam ją i wyciągnęłam swój „uniform”.
- Czas na pracę numer dwa?- zadała pytanie, uruchamiając grę Solitaire.
- Zgadłaś- odpowiedziałam, rozpinając bluzę i wciągając przez głowę purpurowe polo, a na następnie wieszając na szyi przyciągającą wzrok purpurowo- żółtą smycz z identyfikatorem.
- Ile trwa twoja zmiana?
- Dzisiaj jest całkiem krótka. Zaczynam o 13:30 i kończę o 18. A ty?- zapytałam, wpychając bluzę do torby i zarzucając ją sobie na ramię.
- O 17:45. Chcesz zjeść obiad w DC?
- Pewnie. Dziś jestem w Tower, więc po prostu wpadnij, kiedy już będziesz wolna.

Przytaknęła, a ja pomachałam jej, przechodząc przez drzwi, po czym skierowałam się schodami w dół ku wyjściu z budynku.

Maszerowałam chodnikiem, decydując się na małą rundkę wokół uczelni zamiast po prostu skrócić sobie drogę w poprzek niej, ciesząc się otoczeniem i lekkim wietrzykiem. Żyłam w tym środowisku przez ostanie dwa lata i, jak do tej pory, kochałam je i zachwycałam się nim za każdym razem, gdy je widziałam.

Kiedy podjęłam decyzję o uczęszczaniu na SFSU, wiedziałam również, że odmówię sobie cudownego doświadczenia, jakim jest mieszkanie w akademiku. Wiele wspólnego z tym miała orientacyjna wycieczka, na którą przyjechałam z Pheonix z mamą i jej mężem Philem oraz ojcem, który przyleciał ze swojego domu w Forks w stanie Waszyngton. Podczas podróży oglądaliśmy mieszkania dla studentów- ja i moja mama weszłyśmy do jednego i ledwo się w nim zmieściłyśmy. Pomiędzy łóżkami było tylko 10 cali wolnej przestrzeni, a fakt, że był to pokój koedukacyjny, co oznaczało również koedukacyjną łazienkę, nie spodobał się mojemu ojcu.

Natychmiast po powrocie do domu, zaczęłam szukać własnego lokum.
Nie udało mi się znaleźć czegoś wystarczająco blisko kampusu, a nie miałam szans, by zabrać, albo w ogóle móc zabrać, moją starą, poobijaną furgonetkę Chevrolet i jeździć nią po tym mieście. W końcu, rzuciłam okiem na uniwersytecką stronę internetową z ofertami mieszkań spoza terenu kampusu i znalazłam tą, którą zamieściła Angela, szukając współlokatorki do apartamentu na Park Market, usytuowanego dokładnie naprzeciwko szkoły.

Odpowiedziałam na nią, nie spodziewając się odzewu, a Angela odezwała się niemal natychmiast. Porozumiewałyśmy się e-mailami, dodałyśmy siebie do znajomych na Facebooku i wreszcie zadecydowałyśmy, że będziemy dobrymi współlokatorkami, a dwa tygodnie przed rozpoczęciem szkoły obie podpisałyśmy umowę najmu i wprowadziłyśmy się.

Dogadywałyśmy się niesamowicie dobrze, nie tylko razem mieszkałyśmy, ale także często chodziłyśmy do lub z, albo i do i z, pracy- Angela od zawsze pracowała w recepcji, podczas gdy ja niemal natychmiast otrzymałam posadę korepetytora z Algebry, ponieważ świetnie zaliczyłam kurs matematyki w liceum. Po tym, jak w pierwszym semestrze zdałam statystykę na szóstkę, zaproponowano mi udzielanie lekcji również z tego przedmiotu. Następnie, zdobyłam kolejny etat, który był nawet lepszy, bo byłam jedną z kilku osób, jakim zaoferowano pracę w ciągu lata, kiedy to studiujący w sesji letniej płacili ekstra stawki za akademiki. Desperacko potrzebowano osób do recepcji, więc szczęśliwie, mogłam zarobić trochę dodatkowej gotówki przed rozpoczęciem roku akademickiego, no i miałam gdzie mieszkać. Nie trzema było przekonywać żadnej z nas, byśmy podpisały najem na kolejny rok, kiedy nasza umowa zbliżała się ku końcowi.

Praca w recepcji nie była taka zła. Raczej całkiem na luzie; w większości polegała na odbieraniu telefonów, odpowiadaniu na pytania, gdy rzadko jakiś student pojawił się przy pulpicie, a kiedy pracowałam na popołudniowej zmianie, na sortowaniu poczty i paczek, których nie uporządkowała moja poprzedniczka. Zawsze miałyśmy z tego ubaw. Nie dlatego, że jestem jakąś wyjątkowo wścibską osobą, ale dlatego, że musiałyśmy sprawdzić, czy przesyłki nie zawierają czegoś niebezpiecznego, zanim przekazałyśmy je dalej. Ludzie, mówiąc oględnie, otrzymywali pewne bardzo... interesujące paczki. Chociaż w większości przypadków, nie działo się nic nadzwyczajnego, to też dużo grałam on-line, pisałam e-maile do mamy i taty albo sprawdzałam MySpace lub Facebooka.

Na ścieżce wiodącej do akademików, skręciłam w prawo, wyciągnęłam komórkę z kieszeni i sprawdziłam godzinę: 13:23. Miałam wystarczająco dużo czasu, żeby zostawić swoje rzeczy, kupić napój z automatu i wrócić do recepcji, oszczędzając kilka minut na zalogowanie się. Pomaszerowałam nieco szybciej w kierunku wielokolorowego budynku, rozciągającego się wzdłuż dalszego końca chodnika, weszłam do środka i przeciągnęłam kartę przez czytnik na automatycznych drzwiach, przechodząc przez nie, kiedy się otworzyły. W recepcji nie było nikogo, więc wcisnęłam plecak pod biurko, zabrałam kilka dolarów i odwróciłam się, zmierzając do pomieszczenia z przekąskami. Zdecydowałam się na napój i torebkę trail mix, później poszłam w prawo w kierunku lady. Zawahałam się nieco, kiedy przy blacie zauważyłam Jessicę Stanley, nadzwyczajną sukę, żująca swoją gumę balonową.

Uhg. Pieprzona Jessica.

Wzięłam głęboki wdech, potem wydech, przygotowując się na cywilizowane zachowanie, chodź wiedziałam, że jest to stracona sprawa. Nie mogłam znieść szmaty.
- W samą porę, Bella- zadrwiła, odrzucając włosy przez ramię i chwytając torebkę. - Nie wiem, jak ty zostałaś wychowana, ale to bardzo niegrzeczne, kazać komuś czekać na siebie, aż łaskawie zdecydujesz się zjawić tutaj w rytmie walca i zrobić to, co do ciebie należy. Wiesz, ludzie mają swoje życie.
- Co do... Nie wiem... Nie ma jeszcze 13:30, Jessica!- powiedziałam, już nieźle rozdrażniona. - Czego, do cholery, ode mnie oczekujesz, tego, że przyjdę 45 minut wcześniej? Zdajesz sobie sprawę, że dzięki temu ja dostanę zapłatę za nadgodziny, a tobie obetną pensję?
Ta suka musi mieć martwy mózg.
- Oczywiście, że nie. By zdawać sobie z tego sprawę, musiałaby posiadać choć pół mózgu, a, rzecz jasna, nie ma go wcale- odparła Rosalie, wyłaniając się z zaplecza.

Rosalie Hale była moim wybawicielem. Kiedy rozpoczynałam pracę, została wyznaczona, by mnie przeszkolić- byłyśmy w tym samym wieku i piastowałyśmy takie samo stanowisko, ale ona zaczęła pracę w akademikach już w pierwszym semestrze, podczas gdy ja w drugim i tym sposobem, można powiedzieć, że wzięła mnie pod swoje skrzydła. Nie dlatego, że potrzebowałam obrońcy- nie przepadałam za konfrontacją, ale potrafiłam sama o siebie zadbać, gdy już do czegoś doszło- Rosalie raczej przestrzegła mnie przed Jessicą i jej idiotycznymi „żarcikami”. Początkowo, sądziłam, że przesadza. Później poznałam tą cipę i zdałam sobie sprawę, że mogła jej lekko nie docenić. Mimo wszystko, natychmiast świetnie się dogadałyśmy. Uwielbiałam jej bezczelną, postawę „nie przepraszam za nic”, a ona mój sarkazm i subtelne przytyki na temat Jessici i ciziowatych rozumków.

Byłyśmy zgranym duetem.
- Przepraszam? Posłuchaj, szmato, nie wiem, kim...
- Och, idź possij fiuta, Jessica. W sumie już brzmisz, jakby jeden permanentnie utknął w twoich ustach.

Parsknęłam śmiechem i zarobiłam mordercze spojrzenie od Jessici, zanim posłała je w kierunku Rosalie.
- Na co jeszcze, do diabła, czekasz, masz nasrane we łbie? Bella jest tutaj. Możesz wyjść. Proszę, wyjdź.

Jessica sztywnym krokiem przeszła przez drzwi, skrzecząc, kiedy zniknęła z pola widzenia i przyprawiając mnie o współczucie dla każdego, kto znajdował się w promilu pięciu mil; ludziom będzie dzwonić w uszach przez całą noc.
Czy już wspominałam, że Rosalie jest moim zbawcą?
- Tylko ona mogła sprawić, że ta ohydna koszula wyglądała tandetnie- powiedziałam, podążając wzrokiem za Jessicą. Rosalie zaśmiała się i pokiwała zgodnie głową. Nagle, przypomniałam sobie, że jeszcze się nie zarejestrowałam.
- Cholera!- wysyczałam, biegnąc do komputera i ładując program. Szybko przeciągnęłam kartę przez czytnik i plasnęłam na krzesło, wzdychając z ulgą, kiedy na ekranie wyskoczył komunikat, że jestem zalogowana; miałam tylko dwie minuty spóźnienia.
- Nie przejmuj się. Jestem pewna, że wszystko jest w porządku. Zawsze jesteś punktualna, wiesz o tym- rzekła Rosalie, siadając na biurku koło monitora.
- Ech. Nie martwię się tym- odparłam, obracając się na krześle i lekceważąco machając ręką. - Jak długo musiałaś z nią tkwić?- zapytałam, wskazując głową na automatyczne drzwi, przez które niedawno wyszła Jessica.
- O dwie godziny za długo- odparowała, wzdychając i poprawiając koński ogon. Przytaknęłam ze zrozumieniem, przeciągają się, po czym zgarbiłam się na krześle.
- Więc, jakie zaniedbania będę musiała za nią narobić?- zapytałam, tak naprawę nie chcąc wiedzieć.
- Wszystkie. Byłam z tyłu przez cały czas, starając się posegregować pocztę, podczas gdy ona spędziła całą zmianę na gadaniu ze swoimi półgłówkowatymi przyjaciółmi - powiedziała, przewracając oczami. - Ale wiesz, jak to jest na początku semestru. Przychodzi więcej paczek, niż mogę policzyć, nie wspominając już o normalnej poczcie.
Jęknęłam i skrzywiłam się.
- Ty suko! Jesteś tu trochę dłużej niż pięć minut i nie musiałaś nic robić. Rusz swój tyłek i pomóż mi z tym gównem, a wtedy będziesz mogła protestować, ile zechcesz - zażartowała, potrząsając moim kucykiem. Uśmiechnęłam się i wstałam, wyciągając dzwonek z szuflady i umieszczając go na biurku, po czym napisałam notkę, żeby każdy, kto ma pytanie i potrzebuje pomocy zadzwonił. Wzięłam moją torbę spod biurka i poszłam za Rosalie na zaplecze.
- Jezu Chryste na pieprzonej furze – wymamrotałam, biorąc długopis z torebki, zanim ją odłożyłam, zamykając za sobą drzwi..
- Wzywanie pana Boga nadaremno nie sprawi, że uporasz się z tym szybciej, Bells. No dalej, bierzmy się do pracy. – Usiadła na podłodze w prawej części pokoju, gdzie leżał segregator z dziennikiem zapisów i zakleiła otwartą paczkę.
- Wystarczy nam kartek na to wszystko? – zapytałam, chwytając z teczki garść skrawków papieru, po czym udałam się na lewą stronę pokoju, by usiąść.
- Oby tak było. To wszystko, co mamy – powiedziała, tocząc w moim kierunku nóż do pudełek i otwierając opakowanie drugim. Złapałam za inny dziennik, leżący na bocznym stoliku i zaczęłam wypełniać świstek dla mojej pierwszej paczki.
- Jak tam życie z Emmettem? – zapytałam, rozcinając pudełko i otwierając dziennik.
- Świetnie – powiedziała tęsknie. – Teraz, większość czasu spędza u mnie.
- Pewnie, że tak. Puszczalska – zakpiłam. Zaśmiała się głośno i potrząsnęła głową, wzdychając.
- To nie tak. No dobra może i tak, ale jest też coś więcej. My po prostu... pasujemy do siebie. No wiesz, równoważymy się nawzajem?
Uśmiechnęłam się. Szczerze- nie wiedziałam. Nie byłam aż tak niedoświadczona w randkowaniu, jak podejrzewano, ale w rzeczywistości moje relacje z kimkolwiek nigdy nie wykraczały poza przyjaźń.
- To dobrze. Cieszę się, Rose.
Uśmiechnęła się, a cała jej nieskazitelna twarz, rozpromieniła się. Gdybym jej jeszcze nie kochała, to znienawidziłabym ją za bycie tak cholernie idealną.
- Dawałaś dzisiaj komuś korepetycje?
- Przypuszczalnie tak, ale ten dupek się nie pojawił. Więc spędziłam godzinę, za którą mi zapłacono, kończąc pracę domową. Punkt dla mnie. – Po sprawdzeniu paczki, ponownie ją zakleiłam, odłożyłam na bok i wypełniłam następną karteczkę.
- Cóż, hej, to właściwie lepsze wyjście niż samo udzielanie korków – powiedziała, zaklejając pudełko.
- No tak, tak. – Otworzyłam następną przesyłkę i zaczęłam sprawdzać jej zawartość, a potem znowu napisałam notkę.
Trochę rozmawiałyśmy, ale jako osoba nieprawdopodobnie podatna na wypadki, nie byłam najlepszą kandydatką do wykonywania kilku rzeczy naraz
- Ała, ku***! – krzyknęłam, gorączkowo machając ręką, po czym ssąc palec wskazujący.
Jak na zawołanie.
- O Boże. Co się stało? Wiedziałam, że nie powinnam dawać ci tego noża. Czy coś sobie ucięłaś? Potrzebujemy miski z lodem? W ten sposób możemy przechować palec do przeszczepu – mówiła chaotycznie, po czym podskoczyła i skierowała się do drzwi.
- Nie, nie, nic mi nie jest. Zacięłam się tekturą.
Rosalie zastygła w bezruchu, patrząc na mnie bez wyrazu, po czym potrząsnęła głową.
- Czemu nie? Mam nóż idealnie nadający się do tego, by zrobić sobie krzywdę, ale zamiast tego wybieram karton.
Zachichotała i ponownie usiadła, otwierając kolejną przesyłkę.
Zaczęłam przeszukiwać pudełko i wypełniać kartkę, kiedy usłyszałam, jak Rosalie nisko zagwizdała. Spojrzałam w jej stronę i zmarszczyłam brwi.
- Spójrz na to – powiedziała, trzymając przy głowie dwie paczki. Uniosłam brew i potrząsnęłam głową, nie mając pojęcia, o co jej chodzi. – Och, no tak – powiedziała, wywracając oczami. – Zapomniałam, że nie wiesz za dużo o modzie. – Teraz to ja przewróciłam oczami, po czym wstałam i poszłam w jej stronę, patrząc na paczki.
- Co to jest? Dżinsy i sweter? Co w tym takiego niezwykłego?
- Tak, dżinsy i sweter… z Bloomingdales. Ten strój kosztował prawdopodobnie z 500$. Och! Jest tego więcej!
Wyciągnęła dwa kolejne pakunki, jeden z bluzą w niebiesko-grafitowe prążki, a drugi z czarną koszulką z nadrukowanymi na biało sylwetkami czterech mężczyzn i napisem „ABBEY ROAD”.
- 500$? – zapytałam obojętnie, nadal będąc w szoku. To znaczy, ubrania były w porządku, ale tą samą koszulkę można było prawdopodobnie kupić w pięciu mniej ekskluzywnych sklepach i kosztowałaby tam o wiele mniej.
Skinęła głową i wypełniła rejestr, a następnie położyła torby z powrotem w pudełku i zakleiła je taśmą.
- Za dżinsy i pieprzony sweter? – zaskrzeczałam i natychmiast zostałam uciszona. – To jest absurdalne. Kto, do cholery, posiada tyle kasy, żeby wydać taką sumę na dwa ciuchy?
- Najwyraźniej – zaczęła, podnosząc z podłogi notkę załączoną do pudełka i czytając ją – Edward Cullen. Huh… Kto by pomyślał? – wymamrotała, unosząc brwi.
- Co? – zapytałam, marszcząc się i wyrywając jej kartkę z rąk. Zwęziłam oczy, patrząc na świstek papieru.
Pierdolony Edward Cullen.
- Och, pieprzony ważniak – syknęłam, podchodząc do skrzynek pocztowych i wrzucając kartkę pod …jego… numer. Rosalie spojrzała na mnie i uniosła pytająco brew.
- Dupek z korepetycji!
- Co? – zapytała, teraz już całkowicie zmieszana.
- Ten… facet! Edward Cullen. Pan jestem-zbyt-wspaniały-by nosić-ubrania-dla-normalnych-ludzi. Na korepetycje też jest najwyraźniej za dobry, bo dzisiaj się na nich nie zjawił!
Jej usta przybrały kształt „o” i pokiwała wolno głową.
- 500$ za parę dżinsów i sweter, kurewska głupata! – wymamrotałam.
- Ale przynajmniej jest dupkiem, który umie się ubrać. Nienawidzę, kiedy kolesie są dupkami i przy tym wyglądają gównianie – powiedziała, wzruszając ramionami. Zaśmiałam się niedowierzająco i pokręciłam głową, typowa Rosalie.
I wtedy usłyszałam dźwięk dzwonka z recepcji. Więc otworzyłam drzwi, wyszłam i zobaczyłam opierającego się o biurko wysokiego, umięśnionego faceta, mającego na sobie czapkę i biały podkoszulek.
- Czy mogę w czymś pomóc? – zapytałam uprzejmie.
- Tak, szukam… - zawahał się, mrużąc oczy i pochylając się bliżej w kierunku plakietki z moim imieniem. – Bella! No w końcu mogę cię poznać!
Spojrzałam na niego z ukosa i powoli się wycofałam. Zaskakująco rzadko zdarzały się jakieś świry w recepcji, ale zawsze się kilku znalazło.
- Jestem Emmett!
Natychmiast się uspokoiłam i westchnęłam, szczerząc zęby i idąc w jego stronę z wyciągniętą dłonią.
- Miło mi cię poznać. Rose gada o tobie cały czas.
Uśmiechnął się i złapał moją dłoń, ale zamiast ją uścisnąć przyciągnął mnie do siebie, mocno przytulając, jedną rękę trzymając na moich plecach, a drugą na głowie, skutecznie przyciskając moją twarz do swojej klatki piersiowej.
- Umm, Rose? – krzyknęłam tak głośno, jak mogłam, klepiąc go po plecach.
- Emmett, ty draniu, puść ją. Zaraz ją zamordujesz!
- Oj, daj spokój, kochanie – powiedział, uwalniając mnie i podchodząc do niej, by przytulić ją tak samo mocno jak mnie. – Tylko się przywitałem.
- Następnym razem daj jej jakieś ostrzeżenie, ty wielki niedźwiedziu – odpowiedziała, figlarnie uderzając go w klatkę piersiową.
- Czuję się ostrzeżona – zażartowałam, poprawiając kucyka.
- Właśnie miałem wychodzić i pomyślałem sobie, że przyjdę i dowiem się, o której kończysz. Spotykam się później z Ward-o w DC i chcę wiedzieć, czy miałabyś ochotę pójść.
- On cię zabije, jeśli usłyszy, że tak go nazywasz.
- Chciałbym zobaczyć, jak próbuje – zaszydził. – Wie, że tak tylko żartuję. Mniejsza z tym, idziesz?
- Jasne. Wychodzę o szóstej.
- Hej, Bello. Ty też powinnaś przyjść!
- Eee, Emmett, wątpię, by Bella czuła się swobodnie…
- Och, zamknij się Rosalie. Zresztą, Angela i ja planowałyśmy udać się tam po pracy. Będzie świetnie. W końcu, będę mogła lepiej poznać twojego chłopaka – powiedziałam, uśmiechając się.
- Angela się mnie boi – oznajmiła Rosalie.
- Może odrobinkę. Ale jak trochę wyluzujesz i nie będziesz świrować, poradzi sobie.
- Bello, ja nie…
- Idealnie! – ożywił się Emmett. – Do zobaczenia później, Bello. – Pocałował Rosalie w policzek i wyszedł przez automatyczne drzwi.
- O co ci chodzi? – zapytałam, stukając ją w nos. Skrzywiła się i strąciła moją rękę.
- O nic – powiedziała, wzdychając. – Ja tylko… Powinnam ci coś powiedzieć – kontynuowała, przestępując z nogi na nogę. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią z niedowierzaniem, Rose nigdy się nie denerwowała.
- Okeeeej – powiedziałam powoli.
- No, wiesz, ten facet to… cholera – syknęła, odwracając się i wbiegając przez drzwi do pokoju z pocztą. Zmieszana, odwróciłam się, ale niczego nie zobaczyłam.
- Rose? Co do cholery? – zapytałam, otwierając drzwi i zaglądając do środka.
- Ja, uch, właśnie sobie przypomniałam, że zapomniałam wypełnić coś w dzienniku! – powiedziała, pochylając się i podnosząc go.
Okej, coś jest ku*** nie tak.
Zdecydowałam, że naprawdę nie chcę wiedzieć co, więc zamknęłam drzwi, potrząsnęłam głową i odwróciłam się, by zobaczyć brązowowłosego… boga seksu – jedynie tak mogłam opisać perfekcję jego twarzy i ciała – wchodzącego przez drzwi z uśmiechem na twarzy.
- Witaj – powiedział gładko, ciągle się uśmiechając.
- Cz-cześć – wydukałam jak kompletna kretynka. Przeszedł za róg, prawdopodobnie by sprawdzić skrzynkę pocztową, bo widziałam klucze w jego ręce. Jedna z moich dłoni podniosła się do czoła, a druga wachlowała twarz, oddychałam powoli.
Ten facet to chodzący seks.
Około minuty później wrócił, kierując się w stronę biurka.
- Wracasz tak szybko? – zażartowałam, odzyskując panowanie i wydając z siebie chichot. Posłał mi krzywy uśmieszek i położył łokcie na blacie.
- Tak, myślę, że otrzymałem paczkę – powiedział, chichocząc i pocierając kark, po czym podał mi kartkę.
- Ty i wszyscy inni w tym budynku - odrzekłam, lekko się śmiejąc. – Nie uwierzyłbyś jak dużo paczek mamy tam… z tyłu… - odchrząknęłam, gdy zobaczyłam nazwisko na kartce. Zwęziłam oczy i znów na niego spojrzałam, mordując go wzrokiem. Jego uśmiech załamał się, a on sam wyglądał na zaskoczonego.
Dobrze. Gnojku.
Pomaszerowałam na zaplecze i podeszłam do Rosalie, patrząc na nią wilkiem.
- Bello – zaczęła ostrożnie – uspokój się. Wszystko w porządku.
Burknęłam, złapałam jego paczkę i wymaszerowałam z powrotem. Poderwał wzrok, kiedy usłyszał, że wróciłam i uniósł brwi.
- Rose – powiedział, kiwając głową w jej kierunku. Odwróciłam szybko głowę z boku na bok i po swojej lewej stronie zobaczyłam Rosalie. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że wyszła za mną. Zwęziłam oczy, spoglądając na nią i zacisnęłam szczękę.
- Edward – wymamrotała i lekko skinęła głową, drapiąc się po jej tyle, wygodnie, unikając mojego wzroku .
- Masz – kłapnęłam, rzucając paczką w jego klatkę piersiową. – Życzę fantastycznego dnia. – Wpatrywał się we mnie, oszołomiony i zmieszany, nim spojrzał na Rosalie, a potem znowu na mnie. W końcu potrząsnął głową, mruknął „do widzenia” i poszedł w stronę wind.
- Znasz go? – zaczęłam, powoli zwracając się ku Rosalie.
- Eee… tak jakby… nie za bardzo… no cóż, trochę, ja…
- Wykrztuś to, Rosalie!
- On jest współlokatorem Emmetta, dobrze! I tak jakby… idzie z nami do DC.
Och, kurewsko idealnie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
madlen1990
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Piotrków Tryb.

PostWysłany: Śro 20:36, 19 Maj 2010 Powrót do góry

Phebe napisał:

- Rose? Co do cholery? – zapytałam, otwierając drzwi i zaglądając do środka.
- Ja, uch, właśnie sobie przypomniałam, że zapomniałam wypełnić coś w dzienniku! – powiedziała, pochylając się i podnosząc go.
Okej, coś jest ku*** nie tak.
Zdecydowałam, że naprawdę nie chcę wiedzieć co, więc zamknęłam drzwi, potrząsnęłam głową i odwróciłam się, by zobaczyć brązowowłosego… boga seksu – jedynie tak mogłam opisać perfekcję jego twarzy i ciała – wchodzącego przez drzwi z uśmiechem na twarzy.
- Witaj – powiedział gładko, ciągle się uśmiechając.
- Cz-cześć – wydukałam jak kompletna kretynka. Przeszedł za róg, prawdopodobnie by sprawdzić skrzynkę pocztową, bo widziałam klucze w jego ręce. Jedna z moich dłoni podniosła się do czoła, a druga wachlowała twarz, oddychałam powoli.
Ten facet to chodzący seks.


Uwielbiam ten fragment:D

A ostatnie zdanie powaliło mnie totalnie
Cytat:
Och, kurewsko idealnie


Kocham ten sarkazm:D

Czekam na więcej by móc napisać bardziej konstruktywny komentarz. Zapowiada się bardzo ciekawie. Lubie gdy opowiadanie jest pisane z obu punktów widzenia.
Świetnie tłumaczycie. Czyta się bardzo lekko.
Błędów ortograficznych, interpunkcyjnych czy stylistycznych nie zauważyłam - zbytnio skupiłam się na fabule.
Ponownie błagam o enter.

PS czy możecie to wrzucić na chomika? moje oczy już nazbyt cierpią... Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bugsbany
Wilkołak



Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:48, 19 Maj 2010 Powrót do góry

Kochana Phebe właśnie przeczytałam Twoje tłumaczenie i jestem pod wrażeniem. Bardzo mi się podoba, należą się ogromne brawa. Nie mam dzisiaj natchnienia do pisania mądrych komentarzy ale wiedz, że masz ode mnie wielkiego plusa za to opowiadanie. Zaciekawiło mnie i już się nie mogę doczekać momentu spotkania naszych aniołków po pracy.
Od dzisiaj będę tutaj zaglądać i z ręką na sercu obiecuję, że po kazdym następnym rozdziale pozostawie komentarz świadczący o tym, że odwalasz kawał niezłej roboty Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ivett
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tam gdzie na mapie kończy się papier...

PostWysłany: Pon 19:31, 14 Cze 2010 Powrót do góry

Wow, długi czas nie było aktualizacji... Ale, ALE... nowy rozdział wchodzi na salony :D Mamy nadzieję, że nasza ciężka praca nie poszła na marne i spodoba się wam to, co dzisiaj przedstawiamy :)

Dziękujemy za komentarze! Od razu lepiej tłumaczyć, wiedząc że jest ktoś, kto czyta:D

Tak więc dajcie znać, co sądzicie o rozdziale trzecim!

Rozdziały znajdziecie również na chomiku - [link widoczny dla zalogowanych]


Tłumaczenie: Ivett, Phebe
Beta: ilciak


Rozdział III: Igor & a party The DC

EDWARD

- Zakładam, że rozumiecie główne zasady fizyki – huknął profesor, grubym, rosyjskim akcentem w swój mikrofon. – Dlatego też, nie będę tego powtarzał. Jeśli wy potrzebujecie powtórzenia, wykonajcie je na własną rękę. Podzielimy semestr na cztery działy, a pierwszy to „Elektryczność i jej siły, prawo właściwe i potencjał”. O reszcie nie musicie na razie wiedzieć, dopóki nie zajdzie taka potrzeba, więc nawet nie pytajcie.

Gapiłem się na niego z otwartymi ustami, a potem pozwoliłem oczom powędrować po pobliskich twarzach w małej klasie w stylu audytorium. Każda wpatrywała się w niego w ten sam sposób.

- Tylko w San Francisco w ciągu jednego roku możemy przejść od profesora od fizyki kochającego – kwasy - hipisa do wkurzonego Rosjanina – wyszeptał mój przyjaciel Ben, pochylając się w prawo, w moją stronę. Zaśmiałem się cicho i pokiwałem głową.

Spotkaliśmy się z Benem na zajęciach z chemii ogólnej podczas sesji letniej, tuż przed oficjalnym semestrem. Byliśmy najmłodsi w klasie, co nas do siebie zbliżyło i, całe szczęście, od razu się dogadywaliśmy. Podobnie jak ja uczęszczał na oba kursy biologii podczas ostatniego roku liceum, bo także jako swoją specjalizacje wybrał biologię, tylko, że on bardziej skupiał się na komórkach i biologii molekularnej, a ja na mikrobiologii. Skoro każdy student biologii miał wziąć te same kursy naukowe, zaliczyć czy zdać kilka z nich, a my obaj chcieliśmy skończyć z tym tak szybko, jak to tylko możliwe, to mogliśmy sobie pomagać w nauce. Mimo że, wcześniej mieliśmy różnych wykładowców, na przykład w zeszłym półroczu z laboratorium fizyki ogólnej, nauczany materiał był dokładnie taki samy, a to pomogło nam zaliczyć wszystkie zajęcia znakomicie.

- Ten facet będzie moim koszmarem – wyszeptałem do niego, odchylając się do tyłu i lekko przekręcając głowę w lewo, kiedy profesor mówił bez ładu i składu o kolejnej rzeczy, o którą nie powinniśmy pytać.
- On przypomina Fizycznego Komunistę. Zaśmiał się cicho i potarł twarz dłońmi.
- Wiem. Domyśliłem się w zeszłym tygodniu. Ale po prostu musiałem mieć odrobinę nadziei, że może jednak nie będzie taki zły. Ale najwyraźniej wiara jest przereklamowana.
- Dzięki Bogu, że nie jest naszym instruktorem na laboratoriach. Wyobrażasz sobie, że mielibyśmy spędzić kolejne dwie godziny w tygodniu z… - wyjąłem plan z segregatora i przejrzałem kartkę – Igorem?
- Kto nazywa swoje dziecko Igor? – parsknął Ben, zatykając usta, by stłumić chichot.
- Przypomnij mi, żeby nigdy nie prokreować z Rosjanką – zakpiłem, również zakrywając usta, kiedy obaj trzęśliśmy się ze śmiechu. Głowa profesora poderwała się w naszym kierunku, a my nadaremnie próbowaliśmy się uspokoić.
- Panienki, jeśli skończyłyście, chciałbym kontynuować wykład – kłapnął. Kątem oka zobaczyłem Bena, ciągle drżącego ze śmiechu. Oparł się na podłokietniku, schylił głowę tak, aby opierała się na jego ręce i zakrył twarz.
- Przepraszam, że przerywam, ale jako oddany feminista i ktoś, kto sumiennie rozważał specjalizację w naukach kobiecych, uważam ten komentarz za niezwykle seksistowski – powiedziałem poważnym głosem, trącając Bena w łokieć, dając mu do zrozumienia, żeby przestał się śmiać. Ale oczywiście, on śmiał się jeszcze głośniej, przez co mnie trudno było utrzymać stoicki wyraz twarzy. – I… - dodałem, patrząc w dół, a potem w górę. – Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, zdecydowanie nie byłem kobietą, profesorze… - przerwałem, ponownie spoglądając na mój plan. - …Muh… Mm… Mook… Ass… Yuck – wygłosiłem, odkładając plan i uśmiechając się do wściekłego Igora.

Ben zgiął się w pół ze śmiechu, głowę miał między kolanami, a w pomieszczeniu dało się słyszeć ciche chichoty.
- MAKASYUK! – wykrzyczał. Przygryzłem wargę i spojrzałem w bok, desperacko próbując zwalczyć uśmiech, który, bez wątpienia, chciał wpełznąć na moją twarz.
- Przykro mi profesorze, naprawdę. Proszę kontynuować swój fenomenalny wykład. Moje przeprosiny.
Rzucił mi wściekłe spojrzenie, potem powiódł wzrokiem po audytorium i śmiechy powoli ucichły, po czym kontynuował zajęcia przez pozostałe trzydzieści minut.

Po tym, jak dobiegły końca, wraz z Benem wywlekliśmy się z sali pośród setek innych studentów, zbiegliśmy po schodach i wyszliśmy z budynku nauk przyrodniczych na świeże, lutowe powietrze.

- Masz szczęście, że nie sprawdza listy obecności i nie ma pojęcia, jak się nazywasz, więc nie może cię oblać – powiedział Ben, kiedy szliśmy ścieżką wznoszącą się ku szkole.
- Jeszcze nie, przynajmniej. Po tym jak skończę test, będę musiał odczekać dwadzieścia minut, zanim go oddam. Dzięki temu nazbiera się niezła sterta papierów, pod którymi będę mógł zakopać swoją pracę. Nigdy się nie zorientuje – zażartowałem.
- Albo mógłbyś po prostu nałożyć perukę i soczewki kontaktowe. – Uśmiechnął się i zatrzymał, gdy doszliśmy do skrzyżowania.
- Co potem robisz? – zapytał, drapiąc się po brwi.
- Nic. Przynajmniej nie mam zajęć. Muszę iść do HSS – powiedziałem, kiwając głową w lewo, gdzie znajdował się budynek. – Centrum korepetycji pokręciło mój plan, więc muszę iść po nowy. Mogę to zrobić teraz, skoro już tu jestem. A ty?
- Teraz biometria – odpowiedział, wzdychając. Skrzywiłem się, zdezorientowany. – Dziwne zajęcia z biologii, wymagane na mojej specjalizacji.
- Więc dlaczego wyszedłeś z budynku nauk przyrodniczych, zasrańcu? – Zaśmiałem się, potrząsając głową.
- Ponieważ to nie jest w budynku nauk przyrodniczych, ryjozjebie. Tylko w HSS – zripostował.
- Po co, do cholery, w HSS? Przysięgam, ta szkoła czasami jest taka głupia – powiedziałem, skręcając w lewo i kierując się wraz z Benem do pobliskiego budynku.
- Sam mi to powiedz. Już ci mówiłem, te zajęcia są dziwaczne. One również obejmują kurs matematyki. Przypominają wykonywanie pomiarów, analizę danych i inne tego typu gówno, ale wszystko jest powiązane z biologią. Mam z nich jeszcze pieprzone laboratorium. Głupia gadanina. A do tego wszystkiego, muszę chodzić na analizę matematyczną, która jest zaraz po tych beznadziejnych zajęciach – fuknął, otwierając drzwi do HSS i wchodząc do środka.
- Beznadziejnie, człowieku – powiedziałem, cicho pogwizdując i wciskając guzik, by przywołać windę.

Nie ma ku*** mowy, żebym ponownie wdrapywał się na trzecie piętro z powodu gównianych korepetycji.

- Beznadziejnie. Więc przestań narzekać, że musisz przebrnąć przez nic nieznaczącą statystykę. I tak masz łatwo w tym semestrze – droczył się, kiedy drzwi windy się otworzyły. Weszliśmy do środka, Ben nacisnął drugie piętro, a ja trzecie.

- Nie narzekałbym, gdybym ją zdał półtora roku temu, za pieprzonym pierwszym razem, gdy uczęszczałem na te zajęcia. Jak już dwa razy zawaliłem statystykę, to próbowałem nawet pomiarów geograficznych, bo Emmett miał te zajęcia i nigdy na nie nie chodził, a i tak dostał B. Ale utknąłem z dziewięćdziesięcioletnim, piszącym książkę weteranem wojny, który, jak by tego było mało, przydzielił nam miejsca, odnosił się do nas numerem sekcji i krzesła i gadał bez ładu i składu. Zazwyczaj sam do siebie. Spróbuj z moim szczęściem chodzić na kursy matmy i wtedy zobaczymy, czy przetrwasz bez narzekania – powiedziałem, popychając go w kierunku otwierającej się windy.
- Jasne, jasne – zaśmiał się, odwracając i idąc tyłem. – Hej, chcesz iść dzisiaj na obiad do DC?
- Pewnie – odpowiedziałem, zatrzymując zamykające się drzwi nogą. – O której?
- Może być o szóstej? Zatrzymam się przy akademiku jak już skończę analizę. Mam ją w budynku nauk humanistycznych. Bo wiesz, tak jest bardziej logicznie – powiedział, wywracając oczami. Zaśmiałem się i pokiwałem głową.
- Genialne. Mimo wszystko, w porządku. Zadzwoń do mnie, kiedy już tam będziesz.

Winda zaczęła sygnalizować, że drzwi są zbyt długo otwarte, więc Ben pokiwał głową, pomachał i odwrócił się, odchodząc. Z powrotem wszedłem do środka, pozwalając tym razem by drzwi się zasunęły, i oparłem się o poręcz, kiedy winda zaczęła ruszać na następne piętro.

Zatrzymała się tak szybko, jak ruszyła. Wysiadłem z niej i wkroczyłem do korytarza pełnego ludzi, biegnących w kierunku schodów, aby wyjść z budynku lub też wlekących się w kierunku klas. Zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową, kierując się bliżej ściany, by zlać się z tłumem.

Po kilku zakrętach i przejściu do końca korytarza, wszedłem przez drzwi do miejsca, gdzie była rejestracja. Jednak tym razem siedziała tam znudzona dziewczyna, grająca w solitaire. Uśmiechnąłem się i niepewnie zacząłem szukać jakiegokolwiek śladu starszej kobiety, którą spotkałem wczoraj, ale gdy zorientowałem się, że jej nie ma, rozluźniłem się.

- Przepraszam bardzo – zacząłem grzecznie, ale najwidoczniej nie tak znowu delikatnie, bo dziewczyna praktycznie wyskoczyła ze swojego siedzenia, słysząc mój głos. – O Boże, przepraszam, nic ci nie jest? – zapytałem zaniepokojony.
- Wszystko w porządku – powiedziała, łapiąc sie za klatkę piersiową i z trudem odzyskując oddech. – Nic mi nie jest, trochę mnie zaskoczyłeś. Nie zauważyłam cię. – Poprawiła krzesło, które odjechało od biurka, gdy podskoczyła, i usiadła z powrotem.
- To musiała być bardzo wciągająca gra w solitaire – odparłem, uśmiechając się i kiwając głową w stronę komputera. Ona również na niego spojrzała i uśmiechnęła się zawstydzona, wzruszając ramionami i delikatnie chichocząc.
- W czym mogę pomóc? – zadała pytanie, obracając się w moim kierunku.
- Miałem wczoraj mały problem z moim planem. Najwyraźniej został mi przydzielony nowy korepetytor, ale nie byłem tego świadomy, więc muszę wiedzieć, kto to jest.
- Dlaczego miałbyś być przydzielony komuś innemu? – zapytała z zakłopotaniem, przechylając głowę w bok.
- Myślę, że pierwszy, do którego byłem przypisany, nie daje w tym semestrze korepetycji z matematyki – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Zmarszczyła brwi i obróciła się do komputera, otworzyła jakiś program i zaczęła pisać na klawiaturze.
- Twoje nazwisko?
- Cullen – powiedziałem, opierając ręce na biurku i pochylając się, kiedy ona coś wpisywała.
- Edward? – zapytała, przekręcając głowę w moją stronę. Pokiwałem głową, a ona nacisnęła kilka guzików.
- Ach, tak. Zostałeś przydzielony Belli. Przepraszam za to, ktoś powinien był cię powiadomić. Z reguły to ja zajmuję się rejestracją i tak dalej, ale to nie była moja wina – wydyszała. Zaśmiałem się i lekceważąco pomachałem ręką.
- Zdarza się. Po prostu, potrzebuję korepetycji, tak abym nigdy więcej nie musiał chodzić na te głupie zajęcia.

Zaśmiała się lekko, przycisnęła kilka klawiszy i kliknęła parę razy myszką. Usłyszałem drukarkę i po chwili dziewczyna sięgnęła pod biurko, a następnie obróciła do mnie, łapiąc po drodze zakreślacz.

- Okej, a więc twój korepetytor to Bella Swan, matematyka 124… - przystopowała, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami. Pokiwałem głową na potwierdzenie, po czym ona spojrzała w dół i zaznaczyła kilka rzeczy. – I będziesz miał z nią lekcje we wtorki, od południa do… Ochh, to ty się ostatnio nie pokazałeś. - Pokiwała głową i na mnie spojrzała.
- Co? Ja nie… - zacząłem, ale przerwała mi, machając w tę i z powrotem ręką.
- Wiem, wiem… nie miałeś o tym pojęcia. Ale nie martw się o to, ona jest całkiem wyrozumiała. Nie wydawała się zbyt przygnębiona, jak wychodziła. Odrobiła swoją pracę domową i dostała jeszcze pieniądze – zachichotała.
- Aha, przynajmniej tyle. Jest jakiś sposób, żeby to zmienić? Mam zajęcia w tym czasie. Początkowo miałem zapisane poniedziałki i środy od trzeciej do czwartej, generalnie tak byłoby dla mnie dużo wygodniej.
- Umm… - powiedziała łagodnie, odwracając się z powrotem do komputera i wpisując kilka rzeczy. – Tak, ma wolne. Zaraz wszystko zmienię.

Z pomocą kilku kliknięć na klawiaturze i myszce oraz paru podkreśleń, odzyskałem swój oryginalny plan z nowym korepetytorem - Bellą Swan i popędziłem po schodach, zmierzając do akademika.
Będąc niedaleko biblioteki, po lewej stronie dostrzegłem blond - platynową głowę Lauren Mallory.

Jęknąłem, chowając ręce w kieszenie i przyśpieszając kroku, próbując jednocześnie wrócić do akademika bez szwanku.
- Edward! – zaskrzeczała, biegnąc w moją stronę na swoich sześciocalowych szpilkach.

Spojrzałem w górę, modląc się w duchu, żeby potknęła się na nierównej powierzchni i upadła na twarz, dając mi sposobność, bym mógł stamtąd uciec w cholerę, ale niestety – cudem – nie upadła. Będąc przy mnie zwolniła i owinęła rękę wokół mojego przedramienia, w jakiś sposób nadążając za moimi długimi- na- pięć- stóp krokami. Zacisnąłem powieki, przeklinając moje szczęście i westchnąłem pokonany.

- Witaj, Lauren – wymamrotałem.
- Gdzie się podziewałeś, seksowny chłopczyku? Czekałam na telefon od ciebie – powiedziała swoim, przypuszczalnie, uwodzicielskim głosem. Niemal parsknąłem na tą myśl. Gdybym zamknął oczy, pomyślałbym, że ten głos należy to sapiącego, idącego pod górę faceta z nadwagą.
- Byłem zajęty – powiedziałem, krzywiąc się i próbując zabrać ramię z dala od niej, ale poddałem się, bo kurewsko mocno mnie trzymała. – No wiesz, szkołą.
– Cóż, powinieneś znaleźć dla mnie czas - powiedziała, nadal używając swojego „uwodzicielskiego” głosu, podskakując przede mną i skutecznie blokując mi drogę. Byłem pewien, że nie chciała niczego innego a jedynie tego, żebym na nią upadł, ale ja naprawdę nie marzyłem o tym, by zostać uduszonym przez zapach jej mdłych, słodkich perfum albo napompowane solą fizjologiczną cycki.
– No wiesz, później, nocą - powoli przesunęła palcem w dół mojej klatki piersiowej, a ja wpatrywałem się tępo w coś ponad jej głową. Westchnąłem i złapałem ją za nadgarstek, zanim mogłaby dotrzeć do zapięcia moich spodni i spojrzałem na nią.
– Mam już plany na noc, na każdą noc. Nazywają się spanie - odparłem, odpychając jej rękę i poklepując ją szorstko. - Teraz, jestem spóźniony na zajęcia. Muszę iść - skłamałem, okrążając ją i praktycznie uciekając, bojąc się spojrzeć za siebie, w razie gdyby była tuż za mną. W końcu, faktycznie zacząłem biec, zdałem sobie z tego sprawę, kiedy znalazłem się obok Biura Spraw Studenckich i zatrzymałem się. Biorąc pod uwagę, że akademiki były zaraz za rogiem, stwierdziłem, że mogę już bezpiecznie zwolnić do normalnego tempa, ale na wszelki wypadek, obejrzałem się jeszcze przez ramię. Wydałem pełne ulgi westchnienie, gdy jej nie zobaczyłem i przesunąłem dłonią przez włosy.

Pierdolony Emmett.

To wszytko była jego wina. Jego durna dupa przywlokła mnie na imprezę i kiedy byłem już niedorzecznie pijany, rzucił w ramiona Lauren, mówiąc, że ta pieprzyła mnie wzrokiem przez cały wieczór. Nie myślałem trzeźwo, a w tym mieszkaniu nawet pieprzona roślina doniczkowa wyglądała na wartą wyjebania. W pewnym, sensie straciłem przytomność, później obudziłem się w środku nocy, nagi, z Lauren nogami w poprzek mojej twarzy i rosnącą z każdą chwilą potrzebą, by zwymiotować. Wstałem, żałując że, kiedy miałem okazję, nie wypieprzyłem głupiego fikusa, dzięki czemu nigdy nie przyciągnąłbym uwagi Lauren, i potykając się po całym pokoju, wrzuciłem na siebie ciuchy. Kiedy byłem już całkowicie ubrany, poszedłem poszukać Emmetta, żebyśmy mogli, do cholery, wydostać się z tego miejsca i obaj potoczyliśmy się z powrotem do akademika. Jednak po tym zdarzeniu, jakoś zawsze udawało jej się mnie znaleźć w kapusie liczącym 30 000 studentów. Nigdy sobie tego nie wybaczę.

- Pierdolony Emmett- wymamrotałem, zbliżając się do drzwi mieszkania, wyciągając z plecaka klucze i kartę identyfikacyjną. Jakby celowo, ten pojebaniec wyszedł zza rogu, cały w kurewskich uśmiechach, jęknąłem.

Taa, ty możesz się uśmiechać. Ty nie masz na karku Lauren, która przyprawia cię o pieprzony obłęd, stukając swoimi pazurami w twój brzuch.

– Wardo!- zawołał, jeszcze bardziej mnie wkurzając. Kiedy podszedł do mnie i uderzył mnie w ramię, nadal się szczerząc, rzuciłem mu mordercze spojrzenie.
– Następnym razem, kiedy mnie tak nazwiesz, skopię ci jaja- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Zaśmiał się hałaśliwie, a ja mimowolnie się odprężyłem, przewracając oczami.
– Dobra, dobra, Jezus. Co ci skręciło jaja?
– Lauren Mallory - odparłem bez ogródek.
Wzdrygnął się, ale wielki uśmiech przeciął jego twarz, gdy zaczął cicho chichotać.
– Zamknij się, ku*** - warknąłem, sam starając się nie roześmiać.
Zarechotał głośno, śmiało i poddałem się, dołączając się do niego.
– Człowieku, ona jest kurewsko nienormalna! W stylu „zarezerwuj dla mnie czas... późno w nocy”- odparowałem, naśladując jej „uwodzicielski” głos. Zahuczał, zginając się w pół i poklepując kolano, a ja wybuchnąłem zaraz po nim.- Powiedziałem jej, że „mam plany na każdą noc, które nazywają się spanie” i ku*** przebiegłem całą drogę z biblioteki do SSB. Jezus, ona po prostu sobie nie odpuści!
– Naprawdę, Edward jesteś takim szczęściarzem- odparł, prostując się i wycierając oczy, nadal chichocząc, po czym westchnął.
– To twoja pieprzona wina, dupku. Powinieneś trzymać ją z dala od moich klejnotów.
– Nie mogłem, kolego. Rose by mnie wykastrowała, a ja potrzebuję tych maleństw powiedział,
poklepując przód swoich spodni. Przewaliłem oczami i westchnąłem.
– Dokąd idziesz?- zapytałem, przeczesując dłonią włosy.
– CRP, przyjacielu - odparł, poruszając brwiami i zacierając dłonie.- Czas pomiziać się z tymi seksownymi półmanekinami.

Parsknąłem i pokręciłem głową.
– Powodzenia, widzimy się później.
– Yup! Och, Rose i jej przyjaciółka... jej przyjaciółka, idą z nami wieczorem do DC i myślę sobie, że ją polubisz- powiedział, szczerząc się.
– O, cholera, zapomniałem o tym. Cóż, nieważne, Ben też się wybiera. A kogóż to mam zamiar polubić?- zadałem pytanie, przewracając oczami.
– Najlepszą przyjaciółkę Rose, zasrańcu. Jest naprawdę miła. Zupełnie w twoim typie.
– Nie wydaję mi się, żebym miał jakikolwiek typ, ale w porządku - odparłem, machając ręką,
kiedy przeszedłem obok niego, zbliżając się do drzwi.
– Do zobaczenia... późną nocą- odrzekł, naśladując „uwodzicielski” głos i znowu wybuchając miechem. Zachichotałem i przebiegłem dłonią po twarzy, otworzyłem pierwsze drzwi, przesuwając kartę przez czytnik, by uruchomić kolejne, automatyczne i przeszedłem przez nie, nadal szeroko się uśmiechając. Szczerze, nie miałem bladego pojęcia, jakim cudem nie dostrzegłem komizmu sytuacji, w chwili, gdy słowa opuściły jej usta.
– Witaj - powiedziałem do dziewczyny w recepcji. Wyglądała na kompletnie zszokowaną, ale wyjąkała „cześć”, kiedy odwróciłem się w prawo, by sprawdzić pocztę.

Wzruszyłem ramionami i stwierdziłem, że musiałem ją zbić z tropu, włożyłem klucz w otwór i przekręciłem go, otwierając skrzynkę, w której znalazłem mały, zielony świstek od przesyłki.
– Pieprzona Alice - zajęczałem, zamykając przegródkę na klucz, po czym udałem się z powrotem do recepcji.
– Wracasz tak szybko?- zapytała, śmiejąc się delikatnie, kiedy podszedłem do kontuaru. Wyszczerzyłem się do niej i pochyliłem nad ladą.
– Tak, myślę, że otrzymałem paczkę - odparłem, chichocząc i drapiąc się w kark, jednocześnie podając jej karteczkę.
– Ty i wszyscy inni w tym budynku - zaśmiała się. - Nie uwierzyłbyś jak dużo paczek mamy tam… z tyłu… - zamarła. Ni stąd ni z owąd, spojrzała w górę i ku*** zmroziła mnie wzrokiem. Mówiąc skromnie, byłem w szoku. Nie widziałem nic obraźliwego w świstku papieru, chyba że Emmett, bez mojej wiedzy, narysował na nim grupkę małych fiutków; co byłoby zupełnie w jego stylu. Jednak nie zdążyłem się tego dowiedzieć, bo wymaszerowała przez drzwi znajdujące się za jej plecami, po czym w ciągu sześćdziesięciu sekund wróciła z moją przesyłką. Tylko, że tym razem była z nią wyglądająca na zdenerwowaną Rosalie.

Wewnętrznie zachichotałem na jej widok, kiedy stała obok dziewczyny.
– Rose - powiedziałem, kiwając głową w jej kierunku. Odkłoniła się, mamrocząc moje imię, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej skrępowanej, gdy dziewczyna powoli odwróciła się, miażdżąc ją wzrokiem. Zdezorientowany, spojrzałem na Rosalie, cicho pytając ją, jaki, ku***, ta dziewczyna ma problem, ale wariatka łypnęła na mnie i wcisnęła mi paczkę, po czym życzyła mi „fantastycznego dnia”.

Gapiłem się na nią, później na Rose, później znowu na nią, zanim zdecydowałem, że gówno mnie to obchodzi. Lauren Mallory wystarczyła za cały dzień. Wymruczałem pożegnania i udałem się w stronę wind, całkowicie, pierdolenie zdezorientowany, wsiadłem do jednej, z której akurat wyszło kilka osób. Nacisnąłem trzynaste piętro i potrząsnąłem głową, opierając się o ścianę.

Jazda była szybka, biorąc pod uwagę to, że Towers miało tylko parę lat, windy nadal były całkiem nowe. Wysiadając, skierowałem się w lewo, poszedłem w dół korytarza aż do ostatniego mieszkania po lewej stronie, przekręciłem klucz i pchnąłem ciężkie drzwi.

Podstawiłem je nogą i wyciągnąłem klucz z zamka, a następnie wszedłem do kuchni, rzucając paczkę na wyspę.

Przez minutę sztyletowałem ją wzrokiem, po czym westchnąłem, chwyciłem za klucze i rozciąłem pakunek.

– Co dostałeś?- usłyszałem pytanie Jaspera, nachylającego się nad ladą po drugiej stronie kuchni. Telefon zawibrował w mojej kieszeni, przewaliłem oczami, wyciągając go i otwierając, by przekonać się, że dostałem smsa od- kogóż by innego?- Alice.
– Kolejne gówno, pouczenie od Alice - wymamrotałem, naciskając przycisk, aby przeczytać
wiadomość.

Lepiej, żeby Emmett powiedział mi, że nosiłeś przynajmniej dwie z tych rzeczy zanim nadejdzie weekend.
xx
Ali


Zajęczałem i odrzuciłem do tyłu głowę. To że kupiła jedną rzecz było wystarczająco złe, ale teraz było tego jeszcze więcej?

Dotarło do mnie chrząknięcie Jaspera, spojrzałem na niego. Uniósł brew, przerzucając wzrok pomiędzy mną i pudełkiem. Otworzyłem je i sięgnąłem do środka, biorąc dwa pierwsze zawiniątka i podnosząc je do góry.

– Ciuchy- powiedzieliśmy zgodnie. Zaśmiał się i podszedł do mnie, okrążając ladę, by przyjrzeć się im z bliska.
– Wyglądają ładnie - odparł, wzruszając ramionami, kiedy odkładałem paczki i wyciągnąłem z pudełka dwie pozostałe.
– Są ładne. Ładne i kurewsko ekstremalnie drogie. Te cztery sztuki pewnie są warte blisko tyle, ile semestralna pensja korepetytora.
Wzdrygnął się i skinął głową, wzdychając, gdy wrzucałem paczuszki z powrotem do kartonu.
– Cóż, spójrz na to z lepszej strony. Nigdy nie będziesz musiał przejmować się tym, że wychodząc, wyglądasz jak gówno.

Wybuchnąłem śmiechem i pokiwałem głową, drapiąc się w jej czubek i przeczesując dłonią
włosy.
– Muszę lecieć. Zajęcia - powiedział, unosząc segregator i książkę, które trzymał w lewej ręce.
– Miłej zabawy - odparowałem, podczas gdy zmierzał w kierunku drzwi. Prychnął i wyszedł na zewnątrz, trzaskając drzwiami. Zachichotałem i ponownie spojrzałem na pudło, westchnąłem, po czym chwyciłem za komórkę, żeby odpisać Alice.

Zatrzymałem się, kiedy w mojej głowie zaczął formułować się plan, a na usta powoli wkradł się uśmieszek, następnie nacisnąłem klawisz odpowiedzi.

Dzięki, świrusko. Przy okazji, Jazz chce, żebyś zabrała go w weekend na zakupy.
xxx
E


Ledwie żywy ze zmęczenia z oddali usłyszałem dzwonek telefonu. Najwyraźniej, pożeglowałem w kierunku kanapy i odpłynąłem. Potarłem twarz i powlokłem się do swojego pokoju, gdzie mieściło się źródło irytującego dźwięku.

– Halo - wymamrotałem, przyciskając dłoń do prawego oka.
– Gdzie ty, do kurwy nędzy, byłeś, dupku?- wydarł się Emmett. Skuliłem się w sobie i wzdychając, przeciągnąłem ręką po włosach.- Dzwonię do ciebie od piętnastu minut! Zanim podniosłeś słuchawkę, byłem już w drodze do mieszkania. Myślałem, że jesteś martwy albo coś.
– Sorry, człowieku. Zasnąłem. Która jest?- zapytałem, rozglądając się dookoła za zegarem.
– 6:15, tępy pojebańcu. Wszyscy umieraliśmy z głodu, więc poszliśmy do DC. Pospiesz się i przywlecz tutaj swoją dupę - powiedział, po czym nagle się rozłączył. Odsunąłem telefon od ucha i gapiłem się na niego przez kilka sekund, zanim nie odłożyłem go na podstawkę.
– Mój umysł nie pracuje jeszcze wystarczająco logicznie, by ogarnąć to gówno - wymruczałem, zmierzając do łazienki, by umyć zęby. Trochę bez sensu, ale nie chciałem dmuchać nikomu w twarz swoim smoczym oddechem, zwłaszcza, jeśli ta dziewczyna, która według Emmetta jest dla mnie taka idealna, byłaby rzeczywiście warta jakiegokolwiek zachodu. Wróciłem do kuchni, by wziąć klucze, obmacałem kieszenie, upewniając się, że mam kartę identyfikacyjną i wyszedłem, kierując się ku windom.

Dotarcie do lobby zajęło mi tylko minutę, wyłoniłem się zza rogu, przystając, by upewnić się, że nie zostanę zamordowany, jeśli przejdę koło recepcji. Dzięki Bogu, wariatki tam nie było, więc pomaszerowałem do wejścia, skinąłem głową nowej dziewczynie przy ladzie, kiedy uniosła na mnie wzrok i wyszedłem na zewnątrz.

Zwróciłem się w prawo, pokonałem jakieś pięćdziesiąt stóp po prawie białym betonie, a później skręciłem w lewo, w kierunku drzwi do DC. Wszedłem do środka i podałem kasjerce swoją kartę, rozglądając się dokoła, by dojrzeć w pomieszczeniu prawdopodobnie największą grupkę osób. Oddała mi przeciągnięty przez czytnik identyfikator i uśmiechnęła się, informując mnie, ile jeszcze pozostało mi na nim posiłków, podziękowałem jej, idąc ku innej części stołówki.

– Eddie!- usłyszałem krzyk Emmetta, gdy tylko pokonałem sklepione przejście. Przewróciłem oczami i odwróciłem się w prawo, widząc jak macha na mnie ze stolika usytuowanego przy ścianie z samego tyły lokalu.
– Co to, pieprzone przyjęcie?- wymamrotałem do siebie, kiedy zobaczyłem, jak wiele ludzi siedzi przy blacie. Podbiegł do mnie i walnął mnie w plecy, szczerząc się jak przygłup.
- Co? - zapytałem podejrzliwie.
– Człowieku, ta dziewczyna jest dla ciebie kurewsko idealna. Jestem tego pewien. Chodź!- powiedział, popychając mnie naprzód tak, że prawie się, ku***, przewróciłem o własne nogi. Rzuciłem mu morderczo spojrzenie, kiedy na wpół truchtaliśmy w stronę stolika. Gdy do niego dotarliśmy, Ben skinął mi na powitanie, a ja mu pomachałem. Emmett zatrzymał się za dwiema dziewczynami z brązowymi kucykami i złapał mnie szorstko za rękę, tym samym odsuwając od pustego krzesła obok Bena. Rzuciłem mu jeszcze bardziej mordercze spojrzenie, ale mnie zignorował, przeczyszczając gardło.
– Bella, to jest Edward. Edward to jest Bella - jedna z brązowowłosych dziewczyn odwróciła się i natychmiast mnie zmroziło. Uśmiechała się słodko, póki nie napotkała mojego wzroku. Po czym zaczęła mnie sztyletować swoim, dziesięć razy gorzej niż robiła to w recepcji. Pierdolić. Nie jestem w nastroju na to zasraństwo, szczególnie od pewnej, zwykłej, pieprzonej suki, która w ciągu pięciu sekund zadecydowała, że nienawidzi mnie bez żadnej, kurewskiej przyczyny.
Więc, naturalnie, odwzajemniłem jej wściekłe spojrzenie.
– Uch- Emmett zaczął powoli. - Edward? - zwróciłem się w jego stronę i zwęziłem oczy.
– Nie jestem bipolarny, Emmett - zadrwiłem, strzelając w... nią wzrokiem najpaskudniej, jak
potrafiłem.- Mimo wszystko, dzięki.

Kończąc na tym, odwróciłem się na pięcie i ciężko powlokłem się po jedzenie, kurewsko zirytowany i głodny jak skurwysyn.

Pieprzona Bella.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ivett dnia Pon 21:02, 14 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pon 21:42, 14 Cze 2010 Powrót do góry

nie ma co rozdział genialny...
Bella, Rose pracująca, w czym Bella ma dwie pracy, czyli mogę powiedziec, że obie do bogatych nie należą, a i postawa Eda po dostaniu paczki od Alice z ciuchami przekonuję mnie, że nie jest chyba za bardzo bogaty bądź tez nie zwraca uwagi na marki ciuchów...
ale rozdział świetny co jest najlepsze Bella i Rose kontra Jessica przy tym się pośmiałam:D
ciekawi mnie juz mina, reakcja Eda na wieśc kim jest Bella
do następnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
madlen1990
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Piotrków Tryb.

PostWysłany: Wto 18:14, 15 Cze 2010 Powrót do góry

Świetny rozdział. Podoba mi się to jak oboje się na siebie boczą i wkurzają - już nie mogę się doczekać wspólnych lekcji:) przypuszczam, że to będzie mistrzostwo świata i jeszcze nie raz się ubawię do łez:)
Prooszę - nie każ nam zbyt długo czekać na kolejny rozdział. Wiem, że masz dobre serduszko:)
życzę weny
pozdrawiam
madlen


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ezri
Nowonarodzony



Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 10:42, 18 Cze 2010 Powrót do góry

Dzięki Ci za tłumaczenie. Ubawiłam się świetnie, a przecież trafiłam tu przypadkiem. Postanowiłam, że wybiorę coś nowego do czytania na chybił trafił. I nie żałuję tego wyboru. Akurat na odprężenie po sesji. Smile

Mam wrażenie, że życie studenckie jest bardzo podobne, niezależnie od tego gdzie się studiuje. A przynajmniej panie przy okienkach są takie same (nikt nic nie wie - czeski film i spróbuj tu coś załatwić człowieku bez tabletek na uspokojenie...).

Najwieksze wrażenie wywarł na mnie, nie kto inny tylko Edward. Wiem, mało to oryginalne, ale on jest tu tak normalny, że to aż zniewala. Ma poczucie humoru jak i swoje humorki, nie zakochuje się z miejsca, nie ma problemów sam ze sobą (a przynajmniej nie takich, jakie nie spotykają wszystkich z nas). Ma przyjaciół i przyjaciółki, z którymi nie musi od razu wskakiwać do łóżka. I jest przy tym bardzo czarujący.

Kończę, bo mam dziś kłopoty z netem. To juz trzeci komentarz, który piszę pod tym tematem i boję się, że znów nic sie nie zapisze.

Jeszcze raz dzięki za świetne tłumaczenie i zabawę związaną z czytaniem tego ficka.

Pozdrowienia - Ezri


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Sob 20:00, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Chyba jeszcze nic tu nie pisałam, a więc pora coś naskrobać skoro przeczytałam(:
Tak więc pomysł ciekawy i jednokrotnie oklepany, bo główni bohaterowie nie przepadają za sobą, ale mi się podoba, jak na razie(; Można się trochę naśmiać przy czytaniu co jest wielkim plusem. Edward wydaj mi się (może tylko wydaje i później pokarze swoją inna stronę) jednym z tych spokojnych i poukładanych ale mam nadzieję, że nie jest w stylu "ciepłe kluch". Bella. Nie wiem co o niej mogę powiedzieć.
Cała historia zapowiada się ciekawie i już nie mogę doczekać się pierwszej lekcji korepetycji(;

Tak więc dziękuje za tłumaczenie zajrzę tu na pewno i weny, czasu, chęci w tłumaczeniu.
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Sob 21:15, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Witam. Coś mało tych komentarzy, może niektórych ludzi zniechęca ilość tekstu? Im więcej tym lepiej:) Na początku nie spodobał mi się ten ff, pierwszy rozdział nie zrobił na mnie wrażenia a jak już, to pojawiły się negatywne odczucia. Z drugim było lepiej a trzeci sprawił, że zaczęłam wyczekiwać następnych części. Kompletnie nie przewiduje fabuły tego opowiadania. Nie mam pojęcia czy Edward zacznie gadać z Bellą, czy będą na siebie wściekli, czy też może między nimi oprócz nienawiści pojawi się także namiętność. Pociąga mnie to opowiadanie z powodu ilości stron - nie jest to krótka historyjka tylko akcja z prawdziwego zdarzenia.
Nie wyłapywałam błędów, ale mam trzy błędy, które znalazłam w trzecim rozdziale.

Cytat:
– Nie mogłem, kolego. Rose by mnie wykastrowała, a ja potrzebuję tych maleństw powiedział,

powinien być myślnik pomiędzy "maleństw" a ''powiedział"

Cytat:
- Pierdolony Emmett- wymamrotałem, zbliżając się

tu tylko brakuje spacji

Cytat:
– Uch- Emmett zaczął powoli. - Edward? - zwróciłem się w jego stronę i zwęziłem oczy.

Zwróciłem

Cytat:
"..., strzelając w... nią wzrokiem najpaskudniej, jak potrafiłem.- Mimo wszystko, dzięki."

również brak spacji

Błędy banalne:) Nie skupiałam się na innych, więc tyle.
Dzięki za tłumaczenie i czekam na kolejny rozdział BB.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Czw 21:06, 22 Lip 2010 Powrót do góry

Uch... Trochę nam się z Ivett życie pokomplikowało...
Strasznie dużo rzeczy spadło nam na głowę, jakaś istna hekatomba, pandemonium i inne okropności łącznie z różnymi strefami czasowymi uwzięły się na nas okrutnie i z tegoż powodu miałyśmy TAK długą przerwę w tłumaczeniu.
Prosimy uniżenie o wybaczenie i prezentujemy kolejny smakowity rozdzialik z życia naszej kochającej się inaczej pary.
Enjoy!


Rozdział IV: Attempted Murder & DDR

Bella

Wtorek był oficjalnie najgorszym dniem tygodnia.
Nie dość, że przez cały czas znosiłam Edwarda Cullena - a raczej brak jego osoby i zwyczajowej grzeczności - to teraz zostałam zmuszona do cierpienia katuszy, jedząc z nim posiłek. Dodam jeszcze, że spóźnił się na niego piętnaście minut.
- Zasnął - odparł Emmett, z powrotem siadając przy stole i zarzucając rękę na ramiona Rosalie. Wcześniej wyszedł, by do niego zadzwonić, żeby mu powiedzieć, że już wyszliśmy
z akademika i jesteśmy w DC i dowiedzieć się, dlaczego nie ma go z nami. Nie żebym narzekała.
- Drań jest zawsze punktualny. Naprawdę można na nim polegać, Bella. Jest też zabawny. Myślę, że świetnie się ze sobą dogadacie - Emmett brzęczał jak truteń już po raz dziesiąty odkąd się spotkaliśmy, poruszając brwiami. Stwierdziłam, że można by zaryzykować stwierdzenie, że byłam swatana. Z Edwardem pierdolonym Cullenem.
Zabijcie mnie teraz, proszę.
- Odpuść sobie, Emmett- odparowałam Rosalie, trącając go łokciem w klatkę piersiową i przewalając oczami. - To się nie uda.
- Sto dolców mówi, że tak - sprzeczał się, wyciągając ku niej prawą dłoń. Przewróciła oczami i potrząsnęła jego łapą, ujmując wielką rękę w swoją delikatną.
- Wchodzisz w to. - Pewnym uściskiem dłoni zawarli zakład.
- Masz to jak w banku, słodki tyłeczku, klamka zapadła. Przygotuj się na przegraną, cukierkowy cycuszku - zaśmiał się, pocierając klatkę piersiową w miejscu, gdzie Rosalie powtórnie walnęła go łokciem. - O właśnie idzie - Eddie! - krzyknął, wstając i wymachując rękami w kierunku stolika. Zamknęłam powieki, masując skronie i oddychając głęboko. Usłyszałam odsuwanie krzesła i otworzyłam oczy, by zobaczyć, jak Emmett okrąża stół, znikając z mojego pola widzenia.
- Jest nieugięty - westchnęła Rosalie, posyłając mi przepraszający półuśmiech. Odwróciłam się w jej stronę. Wzruszyłam ramionami i wykrzywiłam lekko usta, nie tryskając optymizmem na mające się odbyć nieuchronne przedstawienie.
- Co się dzieje, do cholery? - zapytała Angela przez zaciśnięte zęby, cichym, śpiewnym głosem, pochylając się w moim kierunku.
- Później ci wyjaśnię - westchnęłam, gryząc kciuk. Natychmiast pokiwała głową, odprężając się nieco, kiedy jej spojrzenie prześlizgnęło się po chłopcu siedzącym naprzeciwko niej, Benie, dokładnie tak, jak działo się to, co pięć sekund odkąd się przedstawił. Uśmiechnęłam się
i przygryzłam dolną wargę, starając powstrzymać się od szczerzenia zębów. Poczułam kopnięcie pod stołem i pytająco spojrzałam na Rosalie - najwyraźniej nie potrafiłam ukryć tego zbyt dobrze. Subtelnie skinęłam w kierunku Angeli, po czym lekko uniosłam podbródek w stronę Bena, przenosząc wzrok pomiędzy tą dwójką, a następnie z powrotem, na Rose. Uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową, jej oczy stały się wielkie ze zrozumienia.
Usłyszałam, jak ktoś tuż za mną oczyszcza gardło i odwróciłam się, nadal mając na twarzy wielki uśmiech, by zobaczyć Emmetta stojącego obok gorącego dupka, o którym zdążyłam zapomnieć, przebywając pośród żądzy Angeli.
- Bella, to jest Edward. Edward poznaj Bellę. - Emmett wyszczerzył się, rzucając spojrzenie to na mnie, to na niego.
Seksward widocznie zesztywniał, kiedy zrozumienie spłynęło po jego twarzy, a mnie zajęło chwilę przypomnienie sobie, że to faktycznie on jest tym bydlakiem i właśnie z tego powodu nie powinnam postrzegać go jako wysoce atrakcyjnego. Niechybnie, kiedy to do mnie doszło, uśmiech ześlizgnął się z mojej twarzy i śmiertelnie zasztyletowałam wzrokiem każde zagłębienie jego smakowitego ciała. O dziwo, odwzajemnił moje mordercze starania.
- Uch, Edward? - zapytał Emmett, nerwowo nam się przyglądając. Assward powoli zwrócił się do niego i zwęził oczy.
- Nie jestem bipolarny, Emmett - zaszydził, posyłając mi kolejne okropne spojrzenie. - Mimo wszystko, dzięki.
Mówiąc to, szybko się odwrócił i prawie pobiegł do pierdolonych wózków z jedzeniem. Emmett stał za moim krzesłem, oszołomiony i kompletnie zmieszany. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że większość ludzi siedzących w pobliżu skupiła uwagę na konfrontacji przy naszym stole.
- Na co, do cholery, się gapicie? - chłapnęłam, okręcając się na swoim krześle z nastroszonymi brwiami i skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami. Rosalie wydęłam usta, przerzucając wzrok pomiędzy mną i Emmettem, wyraźnie starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Em, myślę, że jesteś mi winien sto dolarów - zachichotała, przełamując jego trans. Emmett mozolnie wrócił na swoje miejsce, również strosząc brwi, po czym opadł na krzesło.
- Nie rozumiem - oznajmił monotonnym głosem.
- Rzadko, kiedy rozumiesz - zażartowała Rose, poklepując jego udo.
- Naprawdę myślałem...
- To był twój pierwszy błąd - odparła, przerywając mu, kiedy sprawdzała swoje paznokcie. Prychnęłam i wyprostowałam się na krześle, poprawiając koszulę i przyjmując neutralny wyraz twarzy.
Zapłaciłam za ten posiłek dziewięć dolarów i niech szlak mnie trafi, jeśli ten popierdoleniec nie tylko zmarnuje mój czas, ale i pieniądze.
Usłyszałam, jak po mojej lewej stronie Angela chrząka i fuknęłam, podnosząc widelec i wbijając go w sałatę.
- Później - burknęłam, spoglądając na nią kątem oka i wpychając widelec do ust, przeżuwając zachłannie. Pokiwała głową i wzięła dużo bardziej cywilizowany kęs swojej sałatki, kiedy ja westchnęłam, połykając pogryzioną sałatę i popijać ją wodą. Patrzyłam na stolik znad brzegu swojego kubka i ściągnęłam brwi, pogrążając się w ekstazie własnych, pustych myśli.
- Będziesz miała przedwczesne zmarszczki na czole, jeśli dalej będziesz tak robić - zbeształa mnie Rosalie, wyrywając z transu. Przewróciłam oczami, odchylając głowę, by skończyć wodę, po czym przełknęłam ją głośno, cmokając ustami i bekając.
- Yeah - ha - zawiwatował Emmett, podnosząc dłoń, by przybić ze mną piątkę, gdy Rose zmarszczyła się z obrzydzeniem.
- Jesteś tak samo zła jak on.
- Och, daj spokój, księżniczko. - Wyszczerzyłam się, uderzając w dłoń Emmetta i pokazując język Rosalie. Usłyszałam, jak coś walnęło o blat i nieco podskoczyłam, spoglądając na lewo, by zobaczyć patrzącego wilkiem dupka - Edwarda, siadającego pomiędzy Emmettem i równie jak ja zaskoczonym Benem. Już sam jego widok mnie wkurzał i zadecydowałam, że dokładnie w tej chwili potrzebuję dolewki wody. Niezgrabnie odsunęłam krzesło od stołu, porwałam kubek i ruszyłam przez salę ku dystrybutorom z napojami.
- Durny, pierdolony chłopak - wymamrotałam do siebie, trzaskając kubkiem o podstawkę i uważnie przyglądając się, jak wypełnia się wodą. Jak on śmiał?! To on opuścił korepetycje, zapewne dlatego, że był zbyt zajęty zamawianiem WIĘKSZEJ ilości niedorzecznie drogich ubrań, i mimo to miał odwagę, by zachowywać się względem mnie jak dupek... bez żadnej przyczyny.
Zostałam wyrwana ze swojej wewnętrznej tyrady przez wodę spływającą w dół mojej dłoni i przedramienia. Zaklęłam i odsunęłam kubek od dystrybutora, przekładając go do drugiej ręki i upijając ostrożnie nadmiar wody, jednocześnie ciągle potrząsając tą mokrą.
Typowe, Bella.
Wzięłam dużego łyka, który sprawił, że moje policzki idiotycznie się wydęły i wytarłam dłoń o dżinsy, powoli połykając małe porcje wody.
- Bella! - Usłyszałam za sobą krzyk. Przestraszyłam się i zakrztusiłam przełykaną wodą, co w rezultacie doprowadziło do tego, że wyplułam ją z siebie w postaci rozpryskującej się po mnie i po podłodze fontanny. Kiedy już wystarczająco dużo wody wydostało się z moich ust, a mój kaszel został opanowany, powoli odwróciłam się i zobaczyłam korepetytora Erica Yorkie, patrzącego na mnie z niedowierzaniem. Wierzchem dłoni wytarłam podbródek i przymknęłam oczy, by dojść do siebie.
- Cześć, Eric - odparłam w końcu. Moja odpowiedź spotkała się z ciszą. Otworzyłam oczy, by napotkać jego postać nadal gapiącą się na mnie z otwartą gębą. W tej chwili zdecydowałam, że wracając do stolika, będę szła ze wzrokiem wlepionym w podłogę. Jeśli Eric patrzył na mnie tak, jakbym była opóźniona, nie byłam w stanie sobie wyobrazić, jak będzie na mnie spoglądał ktokolwiek inny. Przewróciłam oczami i westchnęłam nerwowo, uderzając kubkiem o ladę i pochylając się nad nią.
- Planowałeś coś do mnie powiedzieć, czy od początku miałeś zamiar prawie mnie zabić, a później po prostu się gapić? - kłapnęłam, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Potrząsnął głową kilka razy i wyszczerzył się do mnie półgębkiem.
- Przepraszam, Bella. Ja nie - to znaczy - nie próbowałem - err, wszystko w porządku?- wyjąkał. Westchnęłam i wyprostowałam się, przesuwając dłonie po opryskanej wodą koszuli.
- Tak, ale nie mogę tego samego powiedzieć o swojej godności - wymamrotałam, opuszczając ręce i zapadając się nieco w sobie.
- Co robisz? - zapytał. Patrzyłam na niego tępym wzrokiem, mrugnęłam kilkukrotnie, po czym rozejrzałam się na boki.
- Um... Jem?
- Och! No tak, ja też. Czekam jeszcze tylko na swojego garden burgera i kończę - odpowiedział, wskazując za siebie na punkt składania zamówień specjalnych. Skinęłam głową, modląc się, by jego głupi garden burger się pospieszył, żebym mogła szybko wrócić do stolika, zanim ktoś przyjdzie i posprząta narobiony przeze mnie bałagan.
- Więc, Bello - zaczął. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że robi coś dziwnego ze swoimi brwiami. Miał w oczach figlarny błysk, a na ustach uśmieszek, wydałam z siebie wewnętrzny jęk.
Och, cholera wiem, dokąd to zmierza.
- Co? - Nie skontaktowałam jak jakaś pieprzona idiotka, jak gdybym naprawdę potrzebowała wyjaśnienia czegoś tak oczywistego.
- Co porabiasz w weekend? - zapytał, odrzucając włosy z oczu potrząśnięciem głowy.
- Nie jestem pewna, Eric. Mamy dopiero wtorek - odparowałam, zabrałam swoją wodę z lady i spojrzałam za jego plecy, odmawiając modlitwę, by pojawił się ten durny, mały, czerwony pojemnik.
- Spoko. Jeśli chcesz, moglibyśmy...
Proszę, w imię wszystkiego, co święte...
Jak za sprawą niebios, przez ladę prześlizgnął się pojemnik z garden burgerem, a ja ucieszyłam się po cichu.
- Sądzę, że jest już gotowy! - krzyknęłam, uśmiechając się promiennie, kiedy urwał w połowie zdania. Rzucił okiem za siebie i zauważył pojemnik, podniósł go i odwrócił się w moim kierunku z wielkim uśmiechem.
- Dzięki. Więc, jak już mówiłem...
- Przepraszam, Eric, ale muszę wracać do moich znajomych. Pewnie się zastanawiają, co mnie tak długo zatrzymało. Zobaczymy się jutro, dobrze? - Zaczęłam pospiesznie odchodzić - po prawdzie, lepszym określeniem będzie prawie, cholera, biec- zanim miałby szansę odpowiedzieć i niezwłocznie znalazłam się z powrotem przy stoliku. Odetchnęłam ciężko i opadłam na krzesło, nie troszcząc się o przysunięcie go bliżej blatu, po czym położyłam głowę na oparciu.
- Co ci się, do diabła, stało? - Usłyszałam pytanie Rose.
- Yorkie sprawił, że prawie udławiłam się na śmierć, a później zdołałam uniknąć kolejnego bardzo dziwacznego zaproszenia na randkę - odparłam, nie spuszczając wzroku z sufitu. Rosalie prychnęła, a Angela poklepała mnie po ramieniu.
- Przykro mi - powiedziała rozbawionym tonem. Odwróciłam się w lewo i posłałam jej uśmiech.
- Taa, słyszę to w twoim głosie. Powinnaś znać ten ból, Angie. Musiałaś zmagać się z nim w zeszłym roku.
Wzdrygnęła się, a ja zachichotałam lekko, prostując się na krześle.
- Musiałam w końcu mu powiedzieć, że mam chłopaka, któremu nie podoba się, że jestem podrywana. Ciągle pytał mnie, dlaczego nigdy go nie widział - dodała z troską.
- I jestem pewna, że wyjeżdżał z och – jakże – oryginalnym - tekstem „gdybyś była moją dziewczyną, nigdy nie pozwoliłbym ci samej przychodzić do pracy ani z niej wychodzić”- prychnęłam. Wyszczerzyła się i skinęła głową, śmiejąc się delikatnie.
- Masz absolutną rację.
- Nie mogę uwierzyć, że Yorkie chce się z nami zabawić. Prawdopodobnie stara się tylko dotrzeć do mnie twoim kosztem. Być może, jeśli znalazłby się ktoś, kto poszedłby i powiedział, że jest twoim chłopakiem, Eric dałby nam obu spokój.
- Niezły pomysł - wtrąciła Rose. - Jestem pewna, że Ben nie miałby nic przeciwko odegraniu tej roli, prawda, Ben?
- Rosalie, proszę! - Angela ostro wyszeptała, rumieniąc się obficie.
- No, co? Tak tylko pomyślałam - odpowiedziała Rose, wzruszając ramionami. Spojrzałam na Angelę i Bena, którzy w tej chwili byli identycznego koloru i zdusiłam śmiech, co zabrzmiało jak szczeknięcie. Angela dźgnęła mnie łokciem i wyszczerzyła się, wzdychając z zadowoleniem.
- Tak więc, Ben, jesteś bardzo cichy - powiedziałam. Ben podniósł wzrok, unosząc brwi i przerwał przeżuwanie, spoglądając to na mnie, to na Angelę, zanim zaczął ponownie jeść. - Opowiedz nam o sobie - naciskałam. Przełknął, oblizał usta, odłożył widelec i umieścił dłonie na stole.
- Um... cóż, jestem z Phoenix - zaczął.
- Ja też! Z której dzielnicy?
- Arcadii- odparł, widocznie się relaksując. - A ty?
- Z SoMo. To nie całkiem to miejsce, do którego podróżujecie wy - lokalne snoby - zażartowałam, puszczając oczko. Zachichotał i potrząsnął głową.
- To było bezczelne, nie sądzisz?- zaszydził Fuckward. Zwęziłam oczy i pochyliłam się do przodu.
- Dlaczego po prostu nie zamkniesz swojej pierdolonej jadaczki i nie zajmiesz się swoimi sprawami? - wysyczałam. - Oczywiście, tylko z nim żartowałam. Nie żeby to była twoja sprawa. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek pytał cię o opinię na temat naszej - wskazałam na przestrzeń pomiędzy mną i Benem - konwersacji.
- W porządku - zaczął, uderzając dłonią o blat. - Mam już dość twoich gówna…
Emmett pacnął dłonią, zakrywając jego usta, skutecznie go uciszając. Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie, całkowicie rozbawiona faktem, że ciotowaty dupek siedzący naprzeciwko mnie, skręcał się na swoim krześle, kiedy jego protesty były zagłuszane przez wielką łapę Emmetta.
- Ugh! To było obrzydliwe, człowieku! - Emmett krzyknął nagle, wycierając rękę w koszulę Edwarda. - To było wysoce niekonieczne.
- Twoja brudna łapa na moich ustach była wysoce niekonieczna, fiucie. - Edward spojrzał na niego wilkiem.
- Nieważne, Ben- podkreśliłam, rzucając zasrańcowi szybkie, mordercze spojrzenie, po czym zwróciłam wzrok z powrotem w kierunku Bena. - Co studiujesz?
- Biologię. Specjalizacja z komórek i biologii molekularnej.
- Interesujące. Jakie są twoje dalsze plany?
- Mój cel to wykonywanie sądowych analiz DNA, ale zobaczymy, jak to się wszystko potoczy, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. - Wzruszył ramionami, biorąc łyk napoju ze swojego kubka.
- Jak dla mnie zbyt dużo przedmiotów przyrodniczych - odpowiedziałam, marszcząc nos. - To zajmie ci całą wieczność.
Kątem oka widziałam, że Emmett i Edward szepczą coś między sobą, obaj nieco marszcząc przy tym brwi. Zdecydowałam się ich ignorować, chociaż i tak to, co mieli do powiedzenia w ogóle mnie nie interesowało.
- Pewnie, by zajęło, ale od samego początku spiąłem swój tyłek i zaliczyłem większość kursów z nauk przyrodniczych w ostatniej klasie liceum i teraz na studiach, więc myślę, że będzie w porządku. - Pokiwał głową, uśmiechając się lekko. - Edward zrobił tak samo - dodał.- Właśnie tak się poznaliśmy. - Pominęłam ostanie zdanie i wyszczerzyłam się w uśmiechu.
- O Jezu, mózgowcu. Brzmisz dokładnie jak Angela ze swoją analizą matematyczną - powiedziałam, pokazując ją ręką. Zarumieniła się i spuściła wzrok, poprawiając okulary. - Specjalizuje się w fizyce.
Szepty pomiędzy Edwardem i Emmettem stawały się coraz głośniejsze i bardziej surowe, ale starałam się je ignorować, nadal myśląc, że niedługo ucichną.
- Ała - odparł, patrząc na Angelę. - Mam teraz zajęcia z fizyki drugiego stopnia i są one prawdziwym wrzodem na tyłku. Nie mogę pojąć, jak ktokolwiek może specjalizować się w takiej dziedzinie, ale z drugiej strony, jestem pewien, że wiele osób nie rozumie, dlaczego chcę zarabiać na życie wykonując analizę DNA. - Uśmiechnął się. - Na czym się skupiasz?
Angela wykrzywiła usta w uśmiechu i odchrząknęła, prostując się na krześle.
- Na astrofizyce - odparowała. Zachichotałam wewnętrznie, widząc, jak się odprężyła i stała bardziej pewna siebie po zaledwie kilku sekundach rozmowy.
- Czyli? - zapytał, pochylając się w jej stronę nad stołem, wyraźnie bardzo zainteresowany tym, co miała wyjaśnić. Szepty jeszcze bardziej przybrały na sile, co powoli, acz całkowicie mnie wkurzało. Kiedy Angela zaczęła szczegółowo mówić o tym, czym jest astrofizyka, a ja zaczęłam tracić sens jej przemowy, ponieważ szepty były tak głośne, postanowiłam się wtrącić.
- Przepraszam, Angela, wstrzymaj się na minutkę. Przepraszam- wydarłam się na dwóch mężczyzn siedzących naprzeciwko, mając bardzo rozdrażniony wyraz twarzy. Obaj natychmiast ucichli i spojrzeli na mnie z lekko otwartymi ustami. - Jeśli wy dwaj chcecie być niegrzeczni
i plotkować w te i we wte niczym baby, wykluczając całą resztę ze swojej konwersacji, w porządku. Jednakże, tym samym kurewsko uniemożliwiacie prowadzenie rozmowy komukolwiek innemu, więc jeśli nie macie zamiaru się do nas przyłączyć ani uczestniczyć w konwersacji, której i my możemy być częścią, bądźcie tak mili i, ku***, wypierdalajcie stąd albo się zamknijcie.
Rosalie prychnęła, a Emmett zamknął usta, wyglądając na zszokowanego i lekko rozbawionego moim wybuchem. Za to Edward sprawiał wrażenie równie wkurzonego jak ja.
- Dlaczego sama nie zastosujesz się do własnej cholernej rady i nie zamkniesz swojej jadaczki i nie zajmiesz się swoimi cholernymi sprawami - warknął. - Albo jeszcze lepiej, co powiesz na to, żebym wepchnął swojego ku***a w twoje... Ał! Co jest, ku***, człowieku?- syknął, kuląc się i sztyletując Emmetta wzrokiem.
- Bella jest damą, Edwardzie. Uważaj na to, co mówisz - powiedział Emmett, posyłając mu pełne dezaprobaty spojrzenie.
- Taa, niewątpliwie brzmi jak dama - zadrwił, po czym wrzasnął, kiedy Emmett walnął go w plecy.
- Dziękuję, Emmett - odparłam, uśmiechając się do niego anielsko i sztyletując wzrokiem Edwarda. Emmett zaśmiał się głośno, poklepując Edwarda kilka razy po plecach nieco zbyt - ale według mnie i tak niewystarczająco - mocno. Edward posłał mu mordercze spojrzenie i odsunął swoje ramię.
- Dobra, poganie, myślę, że będziemy się zbierać. Prawie wszyscy już poszli, a kobieta sprzątająca pojemniki, naprawdę ma ochotę zabić nas wzrokiem - odparowała Rosalie, odsuwając krzesło i wstając. Zamruczeliśmy zgodnie i podnieśliśmy się równocześnie. Wzięłam swoją torbę, rozpięłam ją i wyciągnęłam sweter, po czym z powrotem ją zapięłam. Zanim zarzuciłam ją na ramiona i zabrałam swoją tacę, założyłam blezer i zasunęłam zamek. Powlokłam się na samym końcu w kierunku taśmy po prawej, gdzie odnoszono brudne naczynia i położyłam tam swoje.
- Czemu nie wpadniecie do nas?- zaproponował Emmett, kiedy zmierzaliśmy w stronę wyjścia. - Jest jeszcze wcześnie, możemy zagrać na Wii w Dance Dance Revolution!
Wzdrygnęłam się i usłyszałam głośny śmiech Rosalie.
- Nie sądzę, żeby w przypadku Belli to był taki dobry pomysł - powiedziała.
- Ou, dlaczego nie?- Zapytał Emmett, wydymając usta. Wyszliśmy za drzwi i przystanęliśmy, tworząc luźny okrąg tak, że mogliśmy patrzeć sobie w twarz.
- Jestem magnesem na wszelkie katastrofy. Jakiś przedmiot z twojego pokoju w połączeniu z jedną z moich kości i jeśli zagram w tą grę, skończy się na złamaniu albo w najlepszym przypadku na innym uszczerbku zdrowia - odparłam. Emmett zaśmiał się i zmierzwił mi włosy. Warknęłam i strząsnęłam jego dłoń, wygładzając fryzurę i poprawiając kucyk.
- Mała Panna Doskonała ma wady, kto by pomyślał? - parsknął Edward, przewracając oczami. Właśnie miałam mu powiedzieć, gdzie może wsadzić swojego prawdopodobnie 3- calowego fiuta, kiedy Angela wtrąciła się, zapewne wyczuwając moje rosnące wzburzenie.
- Jasne! Zapowiada się świetna zabawa, prawda, Bello? - zapytała, uśmiechając się i patrząc na mnie wielkimi oczami- po cichu błagając mnie, żebym poskromiła swój temperament. Zamknęłam oczy, kilkukrotnie biorąc głęboki wdech przez nos i wydychając powietrze przez usta, po czym, kiedy poczułam, że mój gniew został nieco ujarzmiony, otworzyłam oczy.
- Właściwie, na zewnątrz jest całkiem przyjemnie. Chyba pójdę się przejść - odparowałam, gdy zaczęliśmy pokonywać krótki dystans dzielący nas od Towers.
- Bella- zaskomlał Emmett, akcentując ostatnią sylabę.
- Emmett- odpowiedziałam, po raz kolejny zatrzymując się przed drzwiami. - W końcu tam dotrę, jestem tego pewna. Podaj mi numer swojego pokoju.
- 1350 - odparł, kiwając głową.
- Daj mi swój plecak, wezmę go, żebyś nie musiała z nim chodzić - zaproponowała Rosalie, wyciągając do mnie rękę. Zrzuciłam torbę i podałam ją Rose, dziękując.
- W porządku. - Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. - Ang, jeśli wyjdziecie zanim dojdę na miejsce, po prostu do mnie zadzwoń, okay?
Pokiwała głową i potarła moje ramię, uśmiechając się przyjaźnie. Wzruszyłam ramionami i tymczasem pożegnałam się ze wszystkimi, a następnie, kiedy oni weszli do środka, pomaszerowałam dalej łagodnym wzgórzem.
Przez pierwsze kilka minut spaceru starałam się oczyścić umysł; brałam głębokie wdechy i powoli wypuszczałam powietrze, po czym powtarzałam tę czynność. Kiedy już znacząco się uspokoiłam, rozejrzałam się po okolicy rozświetlonej przez rzędy latarni i zdałam sobie sprawę, że znajduję się przy Biurze do Spraw Studentów. To jeszcze nie było wystarczająco daleko, więc poszłam dalej wąską uliczką pomiędzy Studenckim Centrum Zdrowia i Burk Hall wiodącą ku księgarni. Mój umysł zaczął wirować, kiedy ponownie pomyślałam o obiadowej klęsce.
Jaki jest pierdolony problem Douchewarda? Ja miałam prawdziwy powód, by być na niego wkurzona. Zmarnował mój czas i moją energię, nie pokazując się na korepetycjach. Musiałam odbyć kurewską, cholerną przebieżkę na uczelnie dosłownie po nic. Z drugiej strony, on nie miał absolutnie żadne, uzasadnionej przyczyny, by zachowywać się w stosunku do mnie jak totalny ku***. I jego tupet! Nie jestem głupia. Wiem, co chciał powiedzieć, zanim Emmett mu brutalnie przerwał. Między wierszami dało się wyczytać to samo, co wcześniej Rosalie przekazała Jessice.
I chociaż idea jego fiuta w pobliżu albo wewnątrz moich ust nie była taka odrażająca, to w tych okolicznościach była całkiem, ku***, nie na miejscu. Oczywiście, nie mogłam tego przyznać.
- Pieprzyć jego i jego ku***a - wydarłam się. Kiedy zdałam sobie sprawę, że wykrzyczałam to praktycznie do nikogo, szybko zbadałam okolicę, szukając kogokolwiek w pobliżu. Tak przy okazji, znajdowałam się przed sklepem z książkami, kilka osób posłało mi zdziwione spojrzenia. Wywnioskowałam, że pięcioro ludzi, którzy byli światkami mojego schizofrenicznego wybuchu w porównaniu do pięćdziesięciorga stanowi całkiem znośną liczbę i nieco zawstydzona kontynuowałam spacer w kierunku bloków.
- To jest San Francisco - przemówiłam sobie do rozsądku, znowu mamrocząc na głos. - To nie pierwszy ani ostatni wybuch, jaki widzieli ludzie.
- Ani nie najdziwniejszy - dodał męski głos za moimi plecami. Odwróciłam się, kurczowo chwytając za serce i biorąc raptowny wdech. Natychmiast rozpoznałam twarz i odprężyłam się, wypuszczając wstrzymywane powietrze. Pochyliłam się, kładąc dłonie na kolanach i zaczęłam lekko hiperwentylować.
- Przepraszam, tak mi przykro - powiedział, wykrzywiając twarz. - Nie myślałem, że to wystarczy cię aż tak bardzo. Wszystko w porządku?
Podniosłam palec, przymykając powieki i walcząc, by dojść do siebie albo chociaż odzyskać oddech. Kiedy już w końcu się uspokoiłam, wyprostowałam się, odetchnęłam głęboko i walnęłam go w ramię.
- Do diabła z tobą, Jasper. Nie wiesz, że nie powinno się skradać w ciemności za samotną dziewczyną?
- Wiem, ale nie sądziłem, że dotyczy to dziewczyn, które wykrzykują przekleństwa o facecie i jego penisie, kiedy są same na terenie uczelni - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
Poznałam Jaspera niedługo po tym, jak spotkałam Rosalie. Pewnego dnia szłam do Towers na swoją zmianę i zobaczyłam, że Rose obraża jakiegoś chłopaka, który zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na to, co do niego mówi. Wrzasnęłam na nią, narobiłam rabanu i przeprosiłam wylewnie chłopaka, który sprawiał wrażenie wysoce rozbawionego. Później Rosalie powiedziała mi, gdzie mogę wsadzić sobie swój wykład i poinformowała mnie, że ten chłopak jest jej „zidiociałym bratem”- a dokładnie jej bratem bliźniakiem. Dogadaliśmy się ze sobą równie dobrze jak ja i Rose i równie szybko jak ona znalazł miejsce w moim sercu.
- Tak, tak - odparłam, przewracając oczami. - Dokąd idziesz?
- Właśnie skończyłem zajęcia - odparował, dla podkreślenia swoich słów podnosząc książki i segregator. - A ty? Z braku pomocy szkolnych wnioskuję, że chodzi o coś innego.
- Twój współlokator to ku*** i muszę się od niego uwolnić.
Zdezorientowany zmarszczył brwi.
- Który z nich? Nie wiedziałem, że znasz ich obu.
- Dickward - stwierdziłam prosto z mostu, wzruszając ramionami. - I nie znałam ich obu aż do dziś.
- Naprawdę? Sądziłem, że mówisz o Emmecie. Czasami... może być... władczy.
- Niee, Emmett jest w porządku - odparłam, wzdychając.
- Więc, co takiego zrobił Edward, by cię wkurzyć?
- On... Masz ochotę trochę ze mną pospacerować? - zapytałam, kierując się w stronę przeciwnego końca blokowiska. Skinął głową i poszliśmy razem przez obszar osłonięty masywnym okręgiem.
- Cóż, po pierwsze, zupełnie olał zaplanowane ze mną korepetycje, co wystarczyło, by mnie wkurzyć, zważywszy na to, że był piątą osobą z rzędu, która to zrobiła - marudziłam. - Później, kiedy musiałam pracować w Tower, dostał paczkę niedorzecznie drogich ciuchów i oczywiście miał czas, żeby odebrać, ale nie był w stanie się pofatygować na sesję douczania, którą sam zaplanował? To jest kurewsko głupie!- krzyknęłam, wymachując rękami. Jasper zatkał mi usta dłonią, tłumiąc moje wrzaski.
- Spokojnie, Bella. Oddychaj - zażartował. Prychnęłam i zmarszczyłam brwi.
- Nawet jeszcze nie skończyłam! Potem, zawleczono mnie do DC razem z nim, Emmettem, Rose i innymi, a on zachowywał się jak skończony dupek! Prawie powiedział, że wsadzi mi swojego fiuta w usta, żebym tylko się zamknęła. Jasper. Jego penis. W moich ustach. Spotkałam go dopiero dzisiaj. On jest obrzydliwy.
- Co jest, ku***? Mówisz poważnie? - zapytał z niedowierzaniem. Skinęłam potwierdzając fakt. - Cóż, paczka to sprawka Alice, to wiem na pewno. Jednak nie miałem pojęcia o korepetycjach. Nigdy o tym nie wspominał. Co do reszty... wow. Mam na myśli, to jest naprawdę, naprawdę nie w jego stylu, Bells.
- Cóż, widocznie, dostała mi się właśnie taka jego wersja. Szczęściara ze mnie- zaszydziłam.- Kim jest Alice?- zapytałam, spoglądając na niego.
- Alice to... Alice- odparł, śmiejąc się lekko i potrząsając głową.- Jest... jest naprawdę niesamowita. Może specyficzna to lepsze określenie, jest jego najlepszą przyjaciółką. Uczęszcza do Instytutu Sztuki, studiuje projektowanie i nieustannie kupuje mi designerskie ciuchy. Emmettowi również - jest jego siostrą - ale nie tak często jak Edwardowi. Mówi, że Emmett potrafi się sam ubrać, ale Edward to przegrana sprawa - zachichotał i pokręcił głową, wzdychając z zadowoleniem, nikły uśmiech wykrzywił jego usta.
- Uch, och - powiedziałam, szturchając go, kiedy uśmiech przeciął moją twarz.
- Co? - zadał pytanie, spoglądając na mnie z góry, nadal mając uśmiech na ustach.
- Znam to spojrzenie. To spojrzenie, którego nigdy u ciebie nie widziałam. Lubisz ją, prawda? - zapytałam zachwycona. Wykrzywił wargi i odwrócił się do mnie tyłem, spoglądając za siebie. Nawet w tym beznadziejnym świetle mogłam powiedzieć, że się zarumienił.
- Au, Jazz, rumienisz się! - krzyknęłam, podnosząc rękę, by uszczypnąć go w policzek.
- Zamknij się! - zaśmiał się, strząsając moją dłoń. Zwolniłam tempo i zatrzymałam się, on zrobił to samo, patrząc na mnie pytająco.
- Chodź - odparłam, kiwając głową w kierunku akademików.- Dołączmy do imprezy w waszym mieszkaniu i będziesz mi mógł wszystko o niej opowiedzieć.
Uśmiechnął się, strząsnął włosy z wpadające mu do oczu, ponownie zrównując się ze mną krokiem. Chwyciłam go za ramię, kiedy zaczęliśmy naszą ponowną wędrówkę do Towers.
- Cóż, jest niska. Nawet niższa od ciebie, choć nie myślałem, że jest to możliwe - droczył się ze mną, puszczając oczko.
- Hej! Pięć stóp i cztery cale to całkiem przeciętny wynik. Wielkie dzięki. To nie moja wina, że ty i twoi przyjaciele jesteście dziwaczni i pierdolenie wysocy niczym Wielka Stopa.
- Jasne, jasne – powiedział z uśmieszkiem. – Ma szalone, krótkie, nastroszone czarne włosy i zawsze jest niesamowicie energiczna. Ale poza tym ma dobre serce i zrobi wszystko, co w jej mocy dla ludzi, na których jej zależy. Nigdy nie spotkałem nikogo takiego.
- Och, Jasper to słodkie – powiedziałam, wzdychając i klepiąc go po ramieniu. – Więc… - przerwałam.
- Więc, co?
- No, więc zaprosiłeś ją na randkę?
- Nie! – wrzasnął, lekko łamiącym się głosem. Parsknęłam śmiechem i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Dlaczego nie, do diabła?
- Z bardzo wielu powodów, to po prostu… nie byłby dobry pomysł – westchnął, drapiąc się w kark.
- Innymi słowy, jesteś zbyt dużym mięczakiem, by to zrobić – odparłam.
- Nie. No cóż, nie całkowicie. No dobrze, może trochę, ale to nadal prawda! To znaczy, mieszkam z jej bratem i z jej najlepszym przyjacielem. Obaj są wobec niej bardzo opiekuńczy.
- I co? Oni są również twoimi przyjaciółmi. Znają cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że jej nie skrzywdzisz.
- W tej sprawie, to jest zupełnie nieistotne – westchnął. – Na dodatek, jeszcze nawet nie wiem, czy ona czuje do mnie to samo. Ciężko to stwierdzić, ona kocha wszystkich– fuknął, a ja mogłam powiedzieć, że stawał się sfrustrowany, co było zupełnie do niego niepodobne. Zawsze był tym spokojnym, tym, który uspokajał innych.
- Spokojnie, Jazz – odparłam, pokrzepiająco masując jego ramię. – Jestem pewna, że nie masz się, o co martwić. Byłaby cholernie głupia, gdyby cię nie chciała. Jesteś naprawdę doskonały – powiedziałam z uśmiechem, lekko go szturchając.
- Ach, oczywiście – droczył się, oddając szturchnięcie. Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę, że szliśmy już wzdłuż Towers. Zareagowałam automatycznie, znowu zrobiłam się spięta, wiedząc, że stawienie czoła ku***-wardowi to kwestia zaledwie kilku minut. Jasper przytrzymał dla mnie drzwi na parterze, a potem przesunął swoją kartę przez czytnik, otwierając automatyczne. Chyba wyczuł moje napięcie, bo objął mnie ramieniem i poszliśmy w stronę wind.
- Nie martw się. Jeśli cokolwiek zacznie, przywołam go do porządku – powiedział, puszczając do mnie oczko i naciskając guzik, by przywołać windę.
- Która godzina? – zapytałam, kiedy drzwi się otworzyły i weszliśmy do środka. Przycisnął guzik na trzynaste piętro i drzwi się zamknęły.
- Ech… - zaczął, wyciągając telefon z kieszeni i otwierając klapkę. – 7.30.
Pokiwałam głową i oparłam ją o ścianę, po czym zamknęłam oczy, próbując skupić się na czymkolwiek, byle by nie myśleć o windzie, która, jak dla mnie, jechała zbyt szybko, by dotrzeć do naszego celu. Usłyszałam ding i otworzyłam oczy, widząc otwarte drzwi.
- Chodź – powiedział, ale ja się nie ruszyłam. – No chodź – wycedził, łapiąc mój nadgarstek i wyciągając mnie z windy. Jęknęłam, ale wyszłam, ciągnąc nogami po ziemi i podążając za nim. Jasper skręcił w lewo i przeszedł przez cały korytarz, po czym, gdy dotarliśmy do mieszkania, wyjął klucze z kieszeni i włożył długi, złoty klucz do zamka. Przekręcił go i popchnął drzwi, otwierając je. Weszłam za nim do środka, odchodząc trochę na bok, żeby mogły się zatrzasnąć i natychmiast usłyszałam hałas dobiegający z salonu.
Wychyliłam się zza rogu i zobaczyłam Emmetta wymachującego rękami jak idiota na tej pieprzonej macie do DDR. Miał na twarzy głupi uśmiech, a w kąciku ust- wywalony jęzor. Wybuchłam śmiechem i oparłam się o ścianę, próbując złapać oddech.
- Och, człowieku! – Usłyszałam narzekania Emmetta. – Rozproszyłaś mnie, Bello! Już byłem tak bliski pobicia rekordu.
- Przepraszam. – Zdołałam wydusić pomiędzy kolejnymi haustami powietrza, spoglądając na niego. – Po prostu wyglądałeś kurewsko śmiesznie. – Na samą myśl znowu ogarnęła mnie histeria.
- I choćby z tego powodu, zmuszę cię byś ze mną zagrała.
Natychmiast przestałam się chichotać i spojrzałam na niego szerokimi oczami, na co wszyscy inni w pokoju zaczęli się śmiać.
- Raczej nie – powiedziałam, potrząsając głową.
- To nie podlega negocjacjom – odparł, schodząc z maty i pochylając się, by wyciągnąć pudełko spod małego centrum rozrywki. – No dalej, chodź. – Otworzył karton i wyciągnął drugą matę, rozłożył ją i położył na ziemi obok tej, której sam używał.
- W porządku, ale to będzie twój pogrzeb – odparowałam, podchodząc do niego. Zrestartował konsolę do gry i wziął drugi pilot, podłączając do niego dodatkową część.
- Dam sobie radę. Nie martw się – powiedział, uśmiechając się.
- Jeszcze nie zostałeś ostrzeżony o niezdarności Belli – wtrącił Jasper. – Kiedyś samodzielnie powaliła rząd tancerek brzucha, usiłując tylko dostać się do toalety. To było jak pieprzony efekt domino.
Odwróciłam się i rzuciłam mu piorunujące spojrzenie, rumieniąc się na wspomnienie o katastrofie, jaką była kolacja w miejscowej marokańskiej restauracji. Razem z Rose zaczęli się śmiać, najwyraźniej odtwarzając wydarzenie w myślach, a ja jęknęłam.
- Grałaś w to kiedykolwiek? – zapytał Emmett, bawiąc się pilotem, a następnie podając go mnie.
- Przelotnie – odpowiedziałam, biorąc go od niego. – Jednak nie na Wii.
- To jest praktycznie to samo. Tak naprawdę, jedyna różnica to ta, że musisz użyć rąk, kiedy zobaczysz diamenty. Kiedy jest po twojej lewej stronie, ruszasz lewą ręką, a jak po prawej, to wtedy ruszasz prawą.
Pokiwałam głową, rozumiejąc przynajmniej tyle.
– Okej, wybierz swoją postać – odparł, wybierając od razu swoją.
Ruszyłam joystickiem, wokoło, ale mnie nie słuchał – strzałka zmieniała kierunek, zawsze kierując się w przeciwną stronę od tej, która była mi potrzebna.
- Szlag! – burknęłam, marszcząc brwi. – Jak, do cholery, mam to zrobić?
Emmett prychnął, wyciągnął dłoń, bym podała mu pilota i pytając mnie, jaką chcę postać, po czym bezproblemowo ją wybrał i oddał mi go. Obraz na telewizorze zmienił przez krótką chwilę ukazując nazwę gry, a potem ukazała się plansza prezentująca naszych bohaterów.
- No, kochanie, zaczynamy! – zawył, wchodząc na matę.
Wzdrygnęłam się i zrobiłam to samo, modląc się cicho o jak najmniejsze szkody, kiedy zaczęła grać muzyka.
- Disco inferno? Emmett, poważnie?
Uśmiechnął się i wzruszył ramionami, pochylając się i przyjmując prawdopodobnie jakąś własną pozycję wyjściową. Zaczęły pojawiać się strzałki i jak tylko zaczęły świecić, skakał ponownie wokoło jak idiota. Bardzo się starałam, aby zwracać uwagę na moją postać, patrząc to na ekran, to na matę i przebierać nogami w przód i w tył, z boku na bok i w tym samym czasie ruszając rękami, kiedy pojawiały się diamenty. Słyszałam rozmowy i wiwatowanie za nami.
- Nie mogę uwierzyć w to, że się jeszcze nie przewróciła! – Słyszałam, jak Angela wrzasnęła śmiejąc się.
- Hej! – zawołałam, desperacko próbując się skoncentrować. – Zamknijcie się k***… cholera! – krzyknęłam, kiedy jakimś cudem moja prawa stopa zahaczyła o lewą. Czułam, jak upadam i zacisnęłam powieki, czekając aż zacznie się koszmar. Mogłam tylko mieć nadzieję, że nic wartościowego nie zostanie zniszczone.

Poczułam jak przechylam się w stronę Emmetta. Ryknął z zaskoczenia i stracił równowagę, powodując nasz upadek. Usłyszałam krzyk kogoś innego i zderzenie, ale zanim zdążyłam zobaczyć, kto i co zostało skalane moją bezustanną niezdarnością, leżeliśmy już na podłodze. Jęknęłam i usiadłam, rozglądając się wokoło i zobaczyłam Bena, Emmetta i Edwarda - który był tak cichy, że nawet zapomniałam o jego obecności w pokoju – gapiących się na mnie z otworzonymi ustami. Nie zaskoczyło mnie to, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie byli świadkami moich zdolności. Angela skuliła się ze śmiechu, próbując zatamować go ręką, a Rose miała na twarzy wszystko wiedzący uśmiech. Co do Jaspera – stop, gdzie, do cholery, jest Jasper?
- Zejdź ze mnie pierdolony Judaszu! – Usłyszałam jak krzyczy, jednak było to trochę stłumione.
Emmett wyrwał się z transu i spojrzał na boki, po czym przeturlał się, by odsłonić rozwalonego na podłodze i próbującego złapać oddech Jaspera.
- ku***, Jasper! Nic ci nie jest? – zapytałam, gramoląc się na kolanach i gorączkowo pełznąc w jego stronę.
- W porządku – fuknął, siadając z jęknięciem. – Nie mogę jednak powiedzieć, że będę miał tyle samo szczęścia następnym razem, kiedy się na mnie zwali. Jezu, Emmett, ile ty ku*** ważysz? – zapytał, pocierając klatkę piersiową.
- 195 funtów czystych mięśni, skarbie. – Uśmiechnął się, naprężając ramiona.
Wstałam i podałam rękę Jasperowi, a gdy ten ją złapał, pomogłam mu wstać.
- Może następnym razem posłuchasz – zbeształam Emmetta, odwracając się w jego kierunku z niezadowoloną miną.
- Nie ma mowy! To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeżyłem! – zarechotał, wstając i opadając na kanapę obok ciągle struchlałego Edwarda. Wywróciłam oczami i usiadłam na oparciu fotela Rosalie.

Przez kilka minut było cicho, a potem znikąd usłyszałam chichot. Spojrzałam na prawo i zobaczyłam, że Edward trzęsie się ze śmiechu, który z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy. Wszyscy zaczęli się na niego niedowierzająco gapić, nie rozumiejąc, z czego, do cholery, się tak śmiał, bo przecież nikt nic nie powiedział.
- Nie mogę… ona po prostu… przewróciła się i, i Em… Jazz… w zwolnionym… tempie… zderzenie! – zawył, uderzając jedną dłonią w drugą, później opuszczając je w dół i przekręcając o dziewięćdziesiąt stopni w prawo. Zwęziłam oczy i fuknęłam.
- To nie było aż tak kurewsko śmieszne – burknęłam.
- Cholera, było! – krzyknął, chichocząc. Po trzydziestu sekundach nieprzerwanego, denerwującego śmiechu, miałam dość.
- Mam dość, wychodzę – powiedziałam, wstając i rozglądając się za plecakiem.
- Och, proszę, jestem pewny, że jesteś przyzwyczajona do bycia wyśmiewaną – parsknął, ciągle z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Pieprz się – wysyczałam, całkowicie wkurzona.
- Przecież powiedziałem, że nie kręcą mnie bipolarne, ale dzięki – szydził. Odwróciłam się i stanęłam naprzeciwko niego, zwęziłam oczy i powoli szłam w jego kierunku z wyciągniętym, wymierzonym w niego palcem.
- Dzieli mnie tylko dziesięć sekund od tego, by wsadzić ci to do tyłka, więc kontynuuj, popierdoleńcu – zagroziłam, wskazując na długi, gruby i metalowy pręt podtrzymujący lampę za jego głową. Zanim miał szanse, by odpowiedzieć, Angela wstała i zaczęła mnie od niego odciągać.
- Okej, myślę, że najwyższy czas już iść. Teraz – krzyknęła, zostawiając mnie w korytarzu obok drzwi i chwytając moją torbę z otwartej szafy.
- Masz – powiedziała, rzucając mi ją i przekręcając mnie za ramiona. Złapałam klamkę od drzwi i gwałtownie je otworzyłam, wychodząc do hollu. – Cześć wszystkim. Miło było was poznać – wykrzyknęła, wychodząc na korytarz i trzymając lekko otwarte drzwi.
- Tylko dwoje z was! – dodałam, gdy drzwi zaczęły się zamykać. Chórem powiedzieli cześć, kiedy drzwi się zatrzasnęły, a ja pomaszerowałam w stronę wind. Ludzie wychodzili z jednej z nich, więc popędziłam między innymi, nie przejmując się, czy patrzyli na mnie jakbym była szaleńcem.
- Bello – zaczęła Angela, kiedy byłyśmy już w środku i jechałyśmy w dół.
- Nie teraz – warknęłam. Pokiwała głową i kiedy winda dotarła na parter, po cichu z niej wyszła, a ja wlokłam się za nią z niezadowoloną miną na twarzy.

Z Towers do mieszkania przeszliśmy w kompletnej ciszy. Ja gotowałam się w sobie, a ona mi na to pozwoliła, ale gdy tylko zamknęły się drzwi, nie dała mi nawet sekundy, nim zaczęła przesłuchanie.
- Okej, co to było, do cholery? – zażądała wyjaśnień, kiedy podchodziłam do kanapy.
- Czy mogę najpierw usiąść? Chryste – wymamrotałam, rzucając się na kanapę i marszcząc brwi ze złości na czarny ekran telewizora.
- Okej, już siedzisz. A teraz mów.
Westchnęłam, zdjęłam buty i pociągnęłam nogi do klatki piersiowej, kiedy ona usiadła na drugim końcu kanapy, odwrócona w moją stronę.

- Nie ma o czym. On jest dupkiem i mnie wkurzył – oznajmiłam prosto, wzruszając ramionami.
- Akurat to było oczywiste, Bello. Nawet nie wiedziałam, że go znasz – powiedziała sceptycznie.
- Nie znam – mruknęłam, dziobiąc tapicerkę kanapy.
- Więc jak możesz go już tak nie lubić?
- Dlaczego tak bardzo go bronisz? – kłapnęłam, mrużąc oczy.
- Nie bronię, próbuję tylko zrozumieć. I nie mieszaj mnie w to, ja nic nie zrobiłam – zbeształa mnie. Westchnęłam i położyłam głowę na oparciu kanapy.
- Przepraszam – wymamrotałam, przekręcając ją w lewo, by spojrzeć na Ang. Uśmiechnęła się i wywróciła oczami, przechylając się w bok.
- W porządku. Czym cię tak bardzo, co do cholery, wkurzył?
- To on jest tym dupkiem, który nie przyszedł wcześniej na korepetycje – fuknęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez kilka sekund panowała cisza, a potem usłyszałam cichy śmiech Angeli. – Co jest tak cholernie śmieszne? – warknęłam, rzucając jej gniewne spojrzenie.
- On wcale nie ominął tych korepetycji, Bello. Jednak nawet, jeśli to zrobił, dlaczego cię to obchodzi? Ludzie często opuszczają twoje zajęcia, wychodząc, nie wydawałaś się tym tak poruszona.
- Taa, jasne, że nie. I nie byłam wkurzona do czasu, aż poszłam do Towers i zobaczyłam jego paczkę z odlotowym swetrem i dżinsami za 500 dolców. Kto, do kurwy nędzy, wydaje tyle kasy na sweter i dżinsy? – wrzasnęłam, zdenerwowana po raz kolejny. – Dupek, który lubi marnować pieniądze i czas innych. Dupek, który nazywa się Edward Cullen.
Kipiąc ze złości, najwyraźniej w pewnym momencie zaczęłam mówić sama do siebie, zapominając, że Angela w ogóle była w pokoju do czasu, kiedy parsknęła śmiechem.

- Co?
- On nie ominął korepetycji, Bella. Przyszedł do biura niedługo po tym, jak wyszłaś, żeby poprawić plan zajęć, bo ktoś– i to nie byłam ja – namieszał podczas rejestracji, a później zmienił plan bez powiadomienia!
Och. Cholera.
- No, ale gdyby nie był tak leniwy i zajął się tym wcześniej, nie byłoby żadnego problemu.- Utrzymywałam, odmawiając przyznania się do porażki.
- Miał lekcje, Bello. Nie to, że to coś znaczy. Przynajmniej bierze te korepetycje na tyle poważnie, że przyszedł i chociaż chciał naprawić błąd. Czy to nie był początkowy problem?
- Ja… nie... No cóż... Tak jakby, ale…
Cholera. Nic nie mam.
- Bella! Zachowujesz się irracjonalnie, co jest z tobą, do cholery, nie tak? – zapytała z niedowierzaniem.
- Jestem dziewczyną! Wolno mi być irracjonalną! – krzyknęłam, wstając i wyrzucając ręce w powietrze.
- Okej, wariatko. Myślę, że powinnaś się już położyć – powiedziała, podnosząc się. – Prześpij się z tym. Do rana ci przejdzie. – Poklepała mnie po ramieniu i okręciła w kółko, popychając w stronę korytarza, do mojego pokoju. Nie sprzeciwiałam się, wiedząc, że miała rację i weszłam do środka, zapalając światło i lampkę na stoliku nocnym, zamykając za sobą drzwi.
Szczerze, tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego byłam taka wkurzona. No cóż, za wyjątkiem oczywistego faktu, że był kompletnym chujem. Okej, może wiedziałam. Byłam wkurzona, bo oceniłam go na podstawie ubrań – kto tak robi? – i pięknej twarzy. Byłam wkurzona na siebie, ale wolałam myśleć, że na niego. Wiedziałam, że jestem irracjonalna, ale nie lubiłam przyznawać się do tego, że nie mam racji. Nie chciałam zaakceptować swojej pomyłki ani się do niej przyznać, zwłaszcza, że powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że przez cały dzień, zupełnie bez powodu, patrzyłam wilkiem na całkowicie mi obcego człowieka.
Głośno jęknęłam i rzuciłam się twarzą w dół na łóżko, kładąc się w ciszy na kilka minut. Westchnęłam w kołdrę i zeszłam z łóżka, wstając i zdejmując spodnie. Zrzuciłam je z siebie i z powrotem weszłam pod kołdrę, po czym trochę się powierciłam, by znaleźć wygodne miejsce. Mruknęłam, uświadamiając sobie, że zapomniałam wyłączyć światło. Nie chciało mi się wstać, więc wyciągnęłam rękę i wyłączyłam lampę, zostawiając przekręcony wyłącznik na ścianie. Czerwone cyfry z budzika jasno świeciły w zupełnie ciemnym pokoju.
21:05 – normalnie nie poszłabym jeszcze spać, ale w tej chwili nie za bardzo się tym przejmowałam. Niesprawiedliwe gardzenie kimś bywa niezwykle męczące. Przekręciłam się na brzuch i złożyłam ręce pod poduszką, czerpiąc przyjemność z chłodu na mojej ciepłej skórze.

- Bądź przeklęty za swoją doskonałość, Asswardzie – wymamrotałam w poduszkę. Być może gdyby ubrał się idiotycznie i miał dużą brodę, nie byłabym taka irracjonalna. Na pewno byłabym ciągle zirytowana, ale oszczędziłby nam obojgu zmartwień, gdyby był trochę brzydszy. – Tak – ziewnęłam i zgodziłam się na głos ze swoimi myślami. – To nadal jego wina.
~*~
Moje oczy zaczęły się powoli otwierać, kiedy zadzwonił budzik. Jęknęłam i próbując go wyłączyć, powoli wyciągnęłam rękę, by uderzyć w niego na ślepo. Kto, do cholery, sądził, że dobrym pomysłem będzie zrobienie budzika, który brzmi jakby dwadzieścia gęsi trąbiących w ucho, tylko po to, by cię obudzić? Chciałabym poznać tę osobę, by móc skopać jej jaja za tak głupi pomysł.
Ukryłam twarz w poduszce i jęknęłam. Była jedenasta rano. Nie powinnam być ciągle zmęczona, biorąc pod uwagę to, jak wcześnie zasnęłam wczoraj wieczorem. Westchnęłam i przeturlałam się na swoją stronę, przerzucając nogi przez łóżko i siadając. Rozciągnęłam się i ziewnęłam, po czym podrapałam po brzuchu i dźwignęłam z łóżka. Powlokłam się, jeszcze nieco śpiąca do drzwi sypialni, nie zawracając sobie głowy nakładaniem spodni, gdyż wiedziałam, że Angela będzie już na campusie. Otworzyłam drzwi, skręciłam w prawo i przeszłam przez salon do kuchni. Wzięłam z szafki talerz, po czym położyłam go na blacie i podeszłam do lodówki. Przypięta magnesem, czekała na mnie zwinięta kartka z wiadomością od Angeli:

Bello,
Tu jest twój nowy plan na ten tydzień - tak, kolejny. Nie miałam okazji dać ci go wczoraj wieczorem, ale biorąc pod uwagę okoliczności, pewnie lepiej, że tego nie zrobiłam. Korepetycje zaczynają się dopiero o 3, więc masz mnóstwo czasu, by przestać być suką i wziąć się w garść.
Kocham Cię!
Angela


Zamrugałam kilka razy i ciągle odczytywałam ostatnią linijkę. Przestać być suką? Ona myślała, że nią jestem?

- Ależ dzień dobry - burknęłam, rozkładając kartkę papieru. Prześledziłam plan na środę i podziękowałam wyższej mocy, że była tylko jedna lekcja na cały dzień.

Do czasu, oczywiście, kiedy zobaczyłam nazwisko osoby, której miałam udzielić korepetycji.
- No proszę! To tak na serio? Czy to jest twój pomysł na kurewski żart? - krzyknęłam, wymachując kartką w powietrzu i patrząc w sufit. Nie wiedziałam, na co czekam, ale wszystko, co dostałam w odpowiedzi, to cisza i wdzięczność, że mieszkałam z pewną osobą, która już wyszła.

Westchnęłam i rzuciłam papier na szafkę koło lodówki, wróciłam do zamrażarki i wyciągnęłam zapiekankę. Wyjęłam ją z opakowania, a potem włożyłam na talerz i wsadziłam do mikrofalówki, nastawiając czas na dwie minuty i wciskając start.
Stałam koło mikrofalówki, oparta o blat i wgapiałam się w obraźliwą kartkę papieru, leżącą naprzeciwko mnie. Zrozumiałam wtedy, dlaczego Angela kazała mi się wziąć w garść. Edward Cullen był moim uczniem i poza tym całym gównem, moim obowiązkiem było nauczenie go wszystkiego najlepiej, jak mogłam. Już zdążyłam ustalić, że właściwie nie mam żadnego powodu, żeby go nienawidzić - przynajmniej początkowo - i to, bardziej niż prawdopodobne, że jego nastawienie do mnie było wynikiem mojej nagłej i pozornie nieuzasadnionej frustracji
z naszego pierwszego spotkania.

Mikrofalówka zapiszczała, sygnalizując, że moja zapiekanka była gotowa. Wyjęłam ją i odstawiłam na bok, by trochę wystygła, zanim będę ją jadła. Przygryzłam wargę i zwęziłam w skupieniu oczy. Angela miała rację, jak zwykle. Musiałam coś wymyślić, żeby polepszyć tę sytuację. Być może gdybym mogła wytłumaczyć siebie swoje postępowanie przed tym, jak zacznie się lekcja, on zrozumie i będziemy mogli zacząć od nowa.
Jednak nie byłam pewna, czy to zadziała.

- Będzie musiało - wymamrotałam, chwytając talerz z szafki i idąc do salonu, by obejrzeć telewizję.

~*~

Do godziny 14: 30, byłam wykąpana, ubrana i gotowa do wyjścia na korepetycje z Edwardem. To były moje jedyne plany na popołudnie – pracowałam na nocnej zmianie w Mary Ward Hall, więc będę mogła pójść do domu przed pracą, – dlatego zabrałam za sobą tylko rzeczy potrzebne na lekcję: książkę do statystyki i teczkę ze wszystkimi notatkami z okresu, gdy sama uczęszczałam na ten kurs. Nie chciało mi się wspinać pod górę, więc wybrałam leniwą drogę, przechodząc na drugą stronę ulicy, na przystanek, skąd jedzie autobus zatrzymujący się przed szkołą, a potem kierujący się na stację w Daly City Bart.
Podjechał o 14.40, weszłam do niego i usiadłam na środku po prawej. Był tylko jeden przystanek, na tyłach Galerii Stonestown, a potem przy campusie. Wysiadając z autobusu, miałam jeszcze dziesięć minut,. Skierowałam się do budynku, pojechałam na trzecie piętro i przeszłam przez kilka korytarzy, zanim doszłam do właściwego pomieszczenia.

- Hej! – powiedziałam do Angeli, wchodząc przez drzwi. Obróciła się w krześle zza biurka przy rejestracji, by na mnie spojrzeć i uśmiechnęła się.
- Hej, lepiej się czujesz?
- Właściwie, tak. Dzięki za wiadomość – powiedziałam, uśmiechając się. Odwzajemniła uśmiech i wzruszyła ramionami, kładąc łokcie na biurku i umieszczając podbródek na dłoni. – Jest już? – zapytałam, lekko obawiając się jej odpowiedzi, po czym sięgnęłam do tylnej kieszeni po kartę ID i przeszłam dokoła biurka.
- Nie, jeszcze nie – odrzekła, schodząc mi z drogi. – Jest za cztery trzecia, więc jestem pewna, że będzie tu już niedługo.
Pokiwałam głową i położyłam książkę oraz teczkę na biurku, po czym otworzyłam program, by zaznaczyć, o której zaczynam pracę, przesunęłam moją kartę przez czytnik magnetyczny, a następnie włożyłam ją z powrotem do kieszeni.
- Okej – powiedziałam i wytarłam ręce w spodnie. – Pójdę się przygotować, więc po prostu go przyślij, jak przyjdzie.
Pokiwała głową i podała mi tabliczkę z moim nazwiskiem do umieszczenia na stoliku. Chwyciłam swoje rzeczy, wyszłam i pomaszerowałam do pomieszczenia po drugiej stronie korytarza, gdzie odbywały się korepetycje. Zajęłam pusty stolik, całkiem niedaleko od drzwi, ale przed czystą i sucha tablicą w razie gdybym miała cokolwiek pokazywać. Umieściłam tabliczkę na środku stolika razem ze swoja książką i teczką, po czym usiadłam, czekając na Edwarda. Nie więcej, jak dwie minuty później wszedł przez drzwi, spoglądając na kartkę papieru, a następnie w górę i rozejrzał się. Kiedy jego wzrok wylądował na mnie, zatrzymał się, po czym przeszedł kawałek do przodu, zmarszczył brwi, kiedy jego oczy znalazły się na tabliczce z moim nazwiskiem. Spojrzał na swoją kartkę, na mnie, potem na tabliczkę z imieniem i natychmiast odwrócił się na pięcie.
Wypuściłam nieświadomie wstrzymywane powietrze i podążyłam szybko za nim do pokoju, w którym siedziała Angela.
- Edward, czekaj. Pozwól, że… - zaczęłam.
- Nie – oznajmił prosto, potrząsając głową, zanim odwrócił się do Angeli. – Nie, absolutnie nie. Zmień to, proszę.
- Nie mogę – powiedziała, przygryzając wargę i przerzucając wzrok pomiędzy mną a Edwardem.
- Jak to nie możesz? Mój plan był zmieniany już wcześniej! Zmień go znowu!
- Jest tylko jeden inny korepetytor od matematyki, ale nie ma już wolnych godzin – powiedziała Angela, lekko się wzdrygając.
- Musi być coś, co możesz z tym zrobić? – błagał, ściskając ladę tak mocno, że pobielały mu knykcie.
- Edward, przepraszam, naprawdę już nic się nie da. Poza tym, ona jest najlepszą korepetytorką od matmy, jaką mamy. Jest twoim najlepszym wyjściem – powiedziała, zachęcająco kiwając głową. Spojrzał kilka razy to na mnie, to na Angelę i uświadamiając sobie, że praktycznie nie ma innego wyjścia, jeśli chce uzyskać pomoc, wyprostował się, łagodząc swój wyraz twarzy.
- Dobra – powiedział krótko, patrząc na mnie wściekle i zaciskając szczękę. – Wygląda na to, że będę musiał to po prostu przetrwać. – Obrócił się na pięcie i przeszedł szybko obok, zostawiając mnie ogłuszoną.
- Bello, dobrze się czujesz? – zapytała zmartwiona Angela. Zamrugałam szybko oczami, spojrzałam na nią i pokiwałam głową.
- Czuję się świetnie – odpowiedziałam, obracając się i wracając przez korytarz i drzwi do swojego stolika, gdzie Edward siedział z zaciśniętą szczęką.

Po raz kolejny- koniec z rozsądną Bellą. Byłam gotowa, by wszystko wytłumaczyć, ale nawet nie chciał słuchać. Mimo wszystko, w porządku, doskonale. Jeśli tak chciał grać, chętnie się dostosuję.

Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Phebe dnia Pią 22:24, 23 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
antoinette
Gość






PostWysłany: Pią 13:26, 23 Lip 2010 Powrót do góry

wow...

a raczej - wielkie WOW!

początkowo, przy pierwszym rozdziale, miałam w planie zacytować najlepsze kawałki, ale pod koniec drugiego okazało się to niemożliwe. po prostu za dużo ich Mr. Green

czyta się płynnie, lekko, szybko.
opowiadanie ujęte "na wesoło" - niejeden fragment mnie rozbawił.

zauważyłam kilka literówek, ale poza tym bardzo dobre tłumaczenie. solidne. biorąc pod uwagę treść - przekładanie na polski nie należało chyba do najłatwiejszych, ale poradziłyście sobie genialnie.

co do postaci - czytałam już pare ff, gdzie bohaterowie mieli podobne charaktery jak w Breaking..., Bells np. bardziej pyskata itp. itd., ale mimo to uważam opowiadanie za interesujące i warte przeczytania.

Czekam na c.d. i życzę obu tłumaczkom cierpliwości i wytrwałości.

Pozdrawiam,
an


Ostatnio zmieniony przez antoinette dnia Pią 13:27, 23 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Czw 15:42, 26 Sie 2010 Powrót do góry

Niestety musiałam wrócić do poprzedniego rozdziału bo trochę zgubiłam wątek.
Rozdział świetny, Bella jako twarda babka jest genialna, co prawda jej złość na Edwarda jest trochę dziwna i niezrozumiała do końca, ale bywa.
Ogólnie ff bardzo mi się podoba, czyta się łatwo i przyjemnie, co jest zasługą tak dobrego tłumaczenia. Bohaterowie są bardzo wyraźni i po prostu nie da się ich nie lubić.

Czekam niecierpliwie na pierwszą lekcję i życzę obu tłumaczką czasu, chęci i wytrwałości w tłumaczeniu.
Aaa i dziękuję za możliwość czytania tłumaczenia, cieszę się z niej ogromnie(;
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dreamteam
Wilkołak



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 21:46, 17 Gru 2010 Powrót do góry

ah, właśnie przeczytałam wszystkie rozdziały dostępne po angielsku i jestem wkurzona, że autorka tak dawno nic nie wrzucała ;/ co do treści: kilka razy (to oczywiście nie dopowiedzenie :P) prawie posikałam się w gacie xD chyba najbardziej zabił mnie tekst Edwarda do Emmetta "brzmisz jak zdychająca krowa" (wiem, że tak wyjęte z kontekstu nie odzwierciedla humoru tego Wink)
Ale przyznam się szczerze, że autorka czasami przeholowała z opisami (po pipcie mi czytać jaką ulicą jechali bohaterowie i w jaką skręcili, i to przez 10 linijek?), omijałam też opisy sytuacji, które nie wnosiły nic do treści (granie w golfa, wizyta u rodziców).
I tak nadal podoba mi się ten FF, ale (tak będę znowu narzekać) szkoda, że już długo nie ma nic nowego, a zostało przerwane w bardzo ciekawym momencie Wink
Co do tłumaczenia nie będę się wypowiadać, bo jest tego mało, a i widzę, że także dawno nic nie było wrzucane. Ale brawo za wybranie tego tekstu Wink

Pozdrawiam
ZuzZa


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bloody Night
Człowiek



Dołączył: 23 Paź 2010
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:26, 19 Gru 2010 Powrót do góry

Okej, to teraz może ja skomentuję. Przyznam się bez bicia, ze wchodziłam w twoje opowiadanie co najmniej 10 razy i za każdym razem przeczytałam tylko parę linijek prologu i teraz tego żałuję bo twoje opowiadanie jest mega Zajebiscie boski.Bardzo podoba mi się ta Bella, która stworzyłaś.Ta, która przeklina i nie boi się, że znajomi ja przez to znienawidzą.Czytając prolog byłam pewna, że to będzie Bella prosto wyciągniętą z książki pani Stephanie Meyer a miłą niespodzianka było to, że to tylko pozory i, ze ona umie walczyć i nie pozwoli sobie napluć w kasze. Edward- no przepraszam, ale ja go nigdy nie lubiłam i w twoim opowiadaniu tak samo(ale nie martw się tak jest zawsze0, ale podoba mi sie to jak o nim piszesz a ta scena Jak się zaczął śmiać to mnie normalnie rozwaliła-opózniony zapłon xD.Rosali-nie normalnie mnie zaskoczyłaś myślałam, że ona będzie nienawidzić Belli a tu takie zdziwienie.Emmet-bardzo mi się spodobało to jak się przywitał z Bella i to, że zmusił ja do tej gry.Jasper- mój ulubieniec z całej sagi zmierzch, moje serduszko kochane xD, podobało mi się to jak opisywał Alice i te rumieńce na twarzy.
Ogólnie twoje opowiadanie bardzo mi się podoba, jest pisane językiem przejrzystym i dobrze czytelnym.Dlatego rzyczę ci bardzo dużo weny do pisania kolejnych rozdziałów.

Pozdrawiam
Bloody Night

________________________________________
Kocham to nie słowo lecz zdanie bo "Ko" odejdzie "Cham"pozostanie.

http://www.twilightseries.fora.pl/strefa-poety,86/cierpieniem-pisane-tworczosc-bloody-night,7899.html
Zapraszam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ktosiek.
Nowonarodzony



Dołączył: 23 Kwi 2011
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z nieba.

PostWysłany: Pon 3:01, 25 Kwi 2011 Powrót do góry

Ehh... Te ich kłótnie. xd. Nie wiem czemu, ale uwielbiam je. Wink Niektóre sytuacje tak mnie śmieszyły np. ta z Ericem, że omal nie spadłam z krzesła. Mam nadzieję, że Bella i Edward kiedyś się dogadają. Wink Troszkę denerwujące są te nazwy od autoki, że np. autobus jechał gdzieśtam, itp. Ogólnie tłumaczycie bardzo dobrze, więc płynnie się czyta. Beta też robi swoje, bo na razie nie dopatrzyłam się błędów. Wink Mam nadzieję, że nowy rozdział nie długo będzie już wrzucony. :D Dużo weny życzę i pozdrawiam.


Ktosiek.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin