FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Następny lobishomen [NZ] 20.06 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 15:19, 13 Lut 2010 Powrót do góry

tia... zaczęłam przeglądać twoje twory... i wiem już, że skończy się to dla mnie tragicznie - pewnie wycieńczeniem organizmu... podoba mi się :)
bardzo się cieszę, że zabrałaś się za tą łatkę... pragnę też zauważyć, że wykorzystywanie bohaterów Meyer tylko z imienia i tworzenie całkiem abstrakcyjnych do sagi treści jest o niebo łatwiejsze, niż wczuwanie się w sytuację i dopisywanie czegoś do oryginału...
no i powiem, żeby nie było za różowo i żółto, że nie całkiem ci się to udaje... Meyer napisała sagę po łebkach... skupiała się na czymś całkiem innym (tak - nazywają się Edward i Bella) - w miarę porządne opisy polegały na tym, że wampir nam dobrze znany jest niuchaczem i wzrokowcem... do tego też sobie czasem lubił dotknąć dziewczynę...
natomiast ty piszesz bardzo plastycznie i opisy przyrody czy rozmyślania twoich bohaterów tworzą jakby główny wątek... przyznam, że czekam na nie... ale nie zmienia to faktu, że to takie niemeyerowe... jak dla mnie nawet lepiej i znów powtarzam, że mi się podoba... tylko, że jest za dobre...
no dobra... czekam na następny rozdział... bo dawno nie było takowego...

pozdrawia
kirke,
twój prywatny fan


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Pią 15:07, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Rudaa napisał:

Mężczyźni polujący w głębi lasu od czasu do czasu wydawali siebie głośne okrzyki,


z siebie powinno chyba być Wink

Przeczytałam, Rudzielcu, ale sama nie wiem, co mam odczuwać po tym, co nam zaserwowałaś. Widać, że Lobishomen popularnością nie grzeszy. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo większość czyta słodkie historie miłości Eda i Belli, albo badwarda, albo badbellę, albo Bella kontra Jazz, śmieszne bądź brutalne, ale nie takie, które na uwagę zasługują.
Boli mnie to, bo dużo tekstów zostaje pominiętych, zostawionych samym sobie, bez odzewu, a to, to jest dobry tekst, który powinien mieć pod sobą zdecydowanie więcej komentarzy.
Mój może pierwszych lotów nie będzie - ale będzie Wink

Rudzielcu, po pierwsze muszę ci powiedzieć, że twoje opisy, to jak prowadzisz czytelnika powoli za rączkę, pokazujesz mu cały świat, który tworzysz, nachylasz się nad liściem i opisujesz jego barwę - to wszystko jest atutem. Zdecydowanym atutem, widać twój kunszt, warsztat, który sobie wyrabiałaś i wyrobiłaś, jest na wysokim poziomie.
Czasami jednak czuję się tym wszystkim przygnieciona, jakbyś zasypała mnie lawiną słów, które muszę sobie powtarzać kilka razy, przeczytać linijkę raz jeszcze i dopiero rozumiem, co miałaś na myśli. Nie twierdzę, że to źle, piszesz ambitniej niż reszta, a to się chwali. Ale Ruduś, to nie na to forum. Tutaj cię nie docenią, nie zrozumieją, nie naprowadzą na dobrą drogę. Nie łudź się.
Bo jedyne co ci zostanie to rozczarowanie, a nie chcę żebyś zaniechała pisania.
Fakt, że Lobishomen nie jest popularny to właśnie twój styl, to temat, jaki sobie wybrałaś.

Jednak zostawiam to na uboczu. Podobają mi się twoje postacie. Są żywe i barwne, nie czuć sztuczności w ich zachowaniu, nie wydają się jedynie papierkowymi kukiełkami, jakie zapodała nam Szmeyer. Cieszy mnie to, bo mam przed sobą bohaterów z krwi i kości. Takich, którzy się boją, kochając, rozpaczają. Pire jest dość ciekawą postacią. Wcześniej nie zwróciłam na nią szczególnej uwagi, ale tutaj ją przyciągnęła.
Zresztą - ta łatka, ona jest o wszystkim. O życiu i śmierci, o strachu i radości. O nadziei. Nie obrałaś sobie jednego bohatera, u ciebie oni wszyscy odgrywają jakąś rolę.
Ja tu na pewno wrócę, jak pojawi się następny rozdział i postaram się dać ci coś więcej niż kilka linijek komentarza.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 16:10, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Przyszła chyba pora na wyjaśnienia... Musiałam zostawić to opowiadanie na naprawdę długi czas. Udzielałam się dużo w pojedynkach, powstała Symbioza i naprawdę się cieszę, że mogłam to zrobić, dlatego że teraz powracam tu z zupełnie innym nastawieniem. To opowiadanie było od zawsze moich ukochanym dzieckiem i chyba wreszcie jestem w stanie nadać mu taki kształt, jaki sobie początkowo wymarzyłam. Jeśli jeszcze ktoś ma ochotę to czytać (po tak długiej przerwie), to serdecznie zapraszam.
Rozdział jest niebetowany, bo próbuję się dobić do bety od miesiąca... Nie mam już na to siły. Jakby co to bijcie.






III


Araukania, rok 1858

Promienie porannego słońca nieśmiało wdzierały się do jaskini, rozświetlając pomieszczenie. Smuga światła przecinała martwą twarz na pół, pozostawiając drugą jej część w cieniu. Blade oblicze zastygło w wyrazie nieśmiałego zdziwienia przemieszanego ze strachem. Otwarte oczy świeciły pustką, a wargi rozchylały się w niemym krzyku, jakby już nigdy nie miały zaśpiewać żadnej kołysanki. Nieopodal zwłok leżała kobieta zwinięta w kłębek. Jej ciało delikatnie drżało, dochodząc do siebie po trudach przemiany, której jeszcze nie była całkowicie świadoma. Podparła się na rękach i powoli podniosła, starając się nie ocierać o skały. Ze zdziwieniem przyjęła, że nie odczuwa bólu. Rozchyliła powieki i jej oczy natychmiast zostały zaatakowane przez kakofonię intensywnych barw. Przecierała je, ale to nic nie dawało.
– Czy ja jestem w niebie? – szepnęła pod nosem.
Mogłoby się wydawać, że dotychczas świat był jedynie rozmazanym obrazem. Jak przez mgłę pamiętała ostatnie wydarzenia – polowanie, poród, martwą Pire… Adrenalina tak przesłoniła jej umysł, że nie mogła sobie przypomnieć, co stało się później. Nie wiedziała, gdzie jest dziecko, ale nie odczuwała przerażenia na myśl, że mogło mu się coś stać. Podświadomość podpowiadała, że maluch potrafi o siebie zadbać.
Huilen miała wrażenie, że znalazła się w obcym ciele. Zawsze była silna, ale teraz czuła, że mogłaby rozgnieść skałę gołymi rękami. Rozpierała ją energia – jakieś tajemnicze ciepło rozchodzące się spod mostka na całe ciało. Nawet włosy zdawały się mocniej osadzone w skórze głowy. Mogłaby przysiąc, że czuje łaskotanie wiatru, gdy ten smaga ich końcówki. Nieśmiało przesuwała stopy, trzymając się ściany – czuła każdą wypukłość pod palcami i wydawało jej się, że mogłaby z pamięci odtworzyć strukturę, której dotykała. Kiedy tylko wyszła z jaskini, poranne słońce zaatakowało jej spojówki. Instynktownie zasłoniła oczy dłonią i w tym samym momencie zauważyła, że przykleiło się do niej coś świecącego. Potrząsnęła ręką, chcąc się tego pozbyć, ale spostrzegła, że błyszczy się całe jej ciało. Wyciągnęła ramiona w stronę słońca, chcąc się przeciągnąć i obserwowała, jak światło pada pod różnymi kątami na brylanciki wyglądające, jakby na stałe wtopiły się w skórę kobiety. Przerażona, krzyknęła i zbiegła w dół skarpy, szukając wody, w której mogłaby się umyć. Uderzała bosymi stopami o grunt, mając wrażenie, że wszystko wokół przesuwa się w zawrotnym tempie. Nie mijała lasu – to las mijał ją, podśmiewując się w szumie liści z tego, że potrafi prześcignąć Indiankę. W pewnym momencie stanęła, nie mogąc znieść chichotu natury w swoich uszach. Zasłoniła je dłońmi i upadła na kolana, przyciskając czoło do ziemi. Szeptała niezrozumiale, jakby zwracając się do podłoża, żeby się otworzyło i otuliło ją swoimi wilgotnymi ramionami. Na klęczkach kontynuowała poszukiwanie wody, mając nadzieję, że jeśli schowa się niżej, śmiechy przestaną dochodzić do jej wrażliwych uszu. W końcu wyczuła, że podłoże wilgotnieje i z nadzieją podniosła głowę. Zobaczywszy rzekę, natychmiast wstała i przy pomocy jednego skoku znalazła się w wodzie. Zanurzyła się cała i ściskając głaz, usiadła na dnie, jednak i w takiej pozycji nie mogła długo wytrzymać. Szum wody był nie do zniesienia – wynurzyła się i spojrzała w niebo, jakby chcąc cisnąć gromem w bogów, którzy pozwalali na to, by stała się pośmiewiskiem. Wyczołgała się z wody i z przerażeniem zauważyła, że diamenciki nie zniknęły. Zamiast tego zaczęły się mocniej iskrzyć. Podświadomość podpowiadała dziewczynie, że jeśli zaraz nie zejdzie ze słońca, punkciki rozpalą jej skórę, a potem strawią ją, nie przejmując się losem Indianki. Przerażona nowym odkryciem, ruszyła w stronę skarpy, chcąc znaleźć się bliżej siostry.
Kiedy tylko dotarła na miejsce, usiadła na brzegu skały, nie wiedząc, co właściwie powinna zrobić. Dziwiło ją, z jakim spokojem podchodzi do całej sytuacji. Pire umarła. Wiedziała to. Ciało dziewczyny spoczywało kilka metrów dalej i aż nazbyt sugestywnie przypominało o śmierci albinoski. Jednak Huilen nie czuła nic. Jedyne, co ją martwiło, to fakt jak wytłumaczy to rodzicom. Miała niejasne przeczucie, że miejsce, w jakim teraz znajduje się jej siostra, jest o wiele lepsze. Do tej pory nie wierzyła w bogów, którzy ingerują w sprawy plemienia, ale nie potrafiła przyznać, że życie kończy się wraz ze śmiercią. Bardzo mocno pragnęła nie poddawać się przekonaniu, że ludzka egzystencja prowadzi jedynie do pustki. W takim momencie czuła, że Pire wciąż żyje, lecz już nie obok Huilen, a w jej wnętrzu. Miała wrażenie, że ciepło, które rozpływa się w silnym ciele, to pozostałość po martwej siostrze. Temperatura zwiększała się i uczucie gorąca dopłynęło do koniuszków członków dziewczyny. Całkowicie dała się ponieść emocjom i w przypływie entuzjazmu znów zeskoczyła ze skarpy. Biegła ile sił w nogach – otoczyła wzgórze i wróciła na jego szczyt, wpadła do jaskini i znów z niej wybiegła. Jeszcze nigdy nie miała tyle energii. Sądziła, że jest to spowodowane długim snem i próbą odcięcia się od dziwnych wydarzeń, które wcześniej tak ją przytłaczały. Upadła na kolana i krzyknęła, wyrzucając ręce w górę. Po chwili opuściła je i położyła się na twardej skale. Patrzyła w niebo i obserwowała ruch chmur – mogła zarejestrować najmniejsze przemieszczenie. Jednak nie potrafiła skupić się na tym wystarczająco długo; już minutę później rozglądała się na wszystkie strony, chcąc wychwycić jak najwięcej szczegółów z otoczenia. I w tym momencie jej wzrok padł na gliniane miseczki wypełnione krwią. Wcześniej na widok posoki mdliło ją, jednak w tym momencie oczami wyobraźni ujrzała siebie, pochylającą się nad cieczą i delektującą się jej słodkim smakiem. Podeszła do naczynek i od razu poczuła charakterystyczny aromat. Włożyła palec do miski i zamoczyła go w jusze, obserwując, jak płyn poddaje się najmniejszemu ruchowi. Zlizała kropelkę krwi, która spłynęła po nadgarstku – zadziwiła ją rozkosz, z jaką podniebienie przyjęło substancję. Powtórzyła proces. I jeszcze raz. I ponownie. Po chwili nabierała krew dłońmi i wlewała ją do ust. Chwyciła miskę i zaczęła łapczywie pić. I kolejną. Kiedy opróżniła już wszystkie naczynka, dokładnie zlizała pozostałości z dłoni, żeby już po chwili pobiec w stronę lasu w poszukiwaniu nowej dawki życiodajnego płynu.

Zafrina odetchnęła z ulgą, widząc, że Huilen zaczyna pić krew. Kiedy podsuwała jej ten obraz, bała się, że kobieta za bardzo się przestraszy, jednak nowe instynkty, które się w niej rozbudziły, okazały się silniejsze. Oglądanie przemiany Indianki napawało ją obrzydzeniem. Przez trzy dni czuwała przy niej dzień i noc, robiąc przerwy tylko na zaspokojenie potrzeb dziecka. Kiedy ją zamieniono w wampira, obiecała sobie, że nigdy nie uczyni nikomu tej krzywdy. Z przerażającą dokładnością pamiętała ogień wypełniający jej żyły. Marzyła jedynie o krótkim wytchnieniu, jednak gdy tylko mogło się wydawać, że ból ustępuje, wracał ze zwiększoną siłą. Nie przypominała sobie nic poza rozrywającym trzewia cierpieniem. Kiedy słyszała krzyk wydobywający się z ust Huilen, nie potrafiła skupić się na niczym. Krzyczała razem z nią. Gdy łzy spływały po policzkach Indianki, wampirzyca pluła jadem z bezsilności. Szlochała sucho, prosząc o chwilę spokoju dla kobiety zwijającej się przed nią. Wszystko, byle to się już nigdy nie powtórzyło, dla nikogo. Gorzkie wspomnienia piekły jej zamknięte wnętrza powiek, uświadamiając wampirzycy, że już nigdy nie doświadczy szczęścia łez.



Dżungla amazońska, rok 583

Ostry gwizd przerwał ciszę rozpościerającą swoje skrzydła nad śpiącym plemieniem Pirahã. Natychmiast dołączył do niego szmer podnoszących się z ziemi łowców i ich kobiet czuwających nad bezpieczeństwem żywicieli rodziny. Każda zaczęła gorączkowo zbierać amulety rozwieszone nad posłaniami mężczyzn i przyczepiać je przed wejściem do szałasu. Rytualnie wszystkie kobiece dłonie uniosły się w tym samym momencie i z setek ust padły te same słowa: – Niechaj sprzyja ci Duch Wody, gasząc płomień zapalony w żądnym krwi sercu. Niechaj sprzyja ci Duch Ognia rozpalający współczucie zakorzenione w duszy. Niechaj sprzyja ci Duch Ziemi zapuszczający korzenie w ulotnym szczęściu. I niech nie odwraca się od ciebie Duch Powietrza, pędzący jak wiatr w twych strzałach. – Po tych słowach Indianki chwytały ostatni amulet dzierżony w dłoniach i zakładały go na szyje mężów. Nie minęła chwila, a ci odchodzili, zawieszając łuki na umięśnione ramiona. Tylko jedna nie oglądała spływających potem pleców, oddalających się z każdym krokiem. Gdy zakończyła modlitwę, pomogła ojcu usiąść przy ognisku rozpalonym przed szałasem. Poprawiła futro kuguara, którym owinął się mimo wysokiej temperatury. Słyszała, jak przyspiesza mu oddech, jednak bez słowa pilnowała, by okrycie się nie zsuwało. Zajęła miejsce obok i położyła sobie dzbanuszek z wodą na kolanach, gotowa w każdej chwili zwilżyć usta ojca.
– Dziękuję, Zafrino – powiedział, a ona z pokorą skinęła głową, wyrażając swój szacunek.
W pewnym momencie zauważyli pierwszego mężczyznę idącego w stronę ogniska, a za nim rząd następnych. Stawiali równe kroki, prowadząc swoją procesję między domami. W kolejności starszeństwa zaczęli zajmować miejsca. Najbliżej wodza znajdowali się najsędziwsi, gotowi w każdej chwili służyć mu radą. Kiedy wszyscy usiedli, ojciec Zafriny zagwizdał, żeby w odpowiedzi usłyszeć to samo. Po tym mężczyźni chwycili się za ręce, pozostawiając dziewczynę poza kręgiem. Była jedynie ozdobą, potomkinią najstarszego członka plemienia. Nie znaczyła nic poza tym, co mogła uczynić, żeby ułatwić mu ostatnie dni chylącego się ku końcowi życia. Łowcy zaczęli wydawać z siebie ciche pomruki, stopniowo przeradzające się w głośne śpiewy. Pieśni nie miały słów i wydawać by się mogło, że nie posiadały również określonej melodii. Muzyka płynęła przez polanę i odbijała się od otaczających ją drzew. Tam wszystkie głosy łączyły się w jeden i spojone wracały do uszu śpiewaków. Zafrina zamknęła oczy, rozkoszując się wibrującymi między dźwiękami oddechami. Sama chwytała powietrze niezwykle łapczywie, próbując poczuć każdy rozgrzany wydech i pozwolić mu płynąć w swoich żyłach. Jej ciało zaczęło drgać pod wpływem ciepła bijącego z kręgu. Chciała znaleźć się w jego centrum i poczuć całą kumulującą się energię na własnym ciele. Kiedy siedziała obok, miała wrażenie, że doświadcza jedynie cienia tego, co osiągnęłaby, znajdując się w centrum. Zapomniawszy o swojej roli, już wstawała i stawiała pierwsze kroki w kierunku palącego się w centrum ogniska. Kiedy znalazła się za ramieniem ojca, ten wydał z siebie głośny okrzyk, który zasygnalizował zakończenie modlitwy. Dziewczyna od razu się ocknęła, uświadamiając sobie, że stoi obok ojca. Chcąc stworzyć pozory swojej niewinności, nabrała wody z dzbanuszka na opuszkę palca i zwilżyła nią usta ojca. Z pokorą i wstydem ukrytym za kurtyną czarnych włosów, wróciła na swoje miejsce. Ojciec nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Wiedział.
– Tigisái! – zagrzmiał. – Pora wyznaczyć następcę.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę mężczyzny siedzącego na pierwszym miejscu po prawej stronie wodza. Ten bez słowa podniósł się i ukłoniwszy się ojcu Zafriny, uklęknął przed nim. Indianka miała wrażenie, że wiatr przestał wiać i polanę spowiła całkowita cisza. W tym miejscu kończyła się jej rola. Po raz ostatni zwilżyła usta ojca i oddaliła się, nie zwracając niczyjej uwagi. Ceremonia inicjacyjna nie była przeznaczona dla oczu kobiety. Nawet tak wyjątkowej jak ona. Opadła na trawę, którą wyłożyła posłanie i podkuliwszy nogi, słuchała, jak rytualny śpiew zaczyna ponownie toczyć się po lesie.

* * *

– Zafrino, mogę? – Twarz kobiety pojawiła się w drzwiach domu Indianki. Czarne włosy dziewczyny zasłaniały blizny na jej prawym policzku, a szeroki uśmiech rozpromieniał twarz tak, że można by odnieść wrażenie, że ich nie ma.
– Tak, Inés, proszę, wejdź.
Dziewczyna zajęła miejsce obok Zafriny przy ojcu. Początkowo bez słowa obserwowała łzy spływające po jej policzkach, jedynie kładąc dłoń na rozgrzanym karku siostry, ale nie mogła wytrzymać krępującej ciszy.
– One wciąż mówią o wyjeździe. Duchy szepczą Malinche do ucha, że koniec jest coraz bliżej. Kachiri i Senna naprawdę się boją, nie możesz ich za to winić. – Zafrina przełknęła łzy i zamknąwszy oczy, pozwoliła siostrze mówić dalej. – Wiem, że nawet nie próbują sobie wyobrazić, jak zareagowałby na to ojciec, ale w tej chwili obrażanie się nie jest żadnym rozwiązaniem. Jesteś najstarsza w rodzinie, musisz zadecydować co dalej. Jednak pamiętaj, że nikt nie jest w stanie przewidzieć ich poczynań, jeśli się nie zgodzisz. Pomyśl też o mnie. Jestem następna w kolejności starszeństwa. Jak myślisz, do kogo się zwrócą, jak nie do ciebie?
– Przestań, proszę – szepnęła Zafrina. – Czy nie możemy trochę z tym poczekać?
– One nie chcą czekać.
Z ust córki zmarłego wodza wydobył się głośny szloch, który stłumiła, wtulając się w zastygłą w bezruchu pierś ojca. Czuła na swoich barkach ogromne brzemię, którego nie potrafiła udźwignąć. Jeśli zezwoli siostrom na wyjazd, zostanie sama z przeszywającymi ją spojrzeniami członków plemienia. Jednak gdy się nie zgodzi, sprowadzi na siebie i Inés ich gniew. Tak bardzo chciała, żeby ojciec otworzył usta i przemówił do niej po raz ostatni. Co mam zrobić? – pytała, zamykając palcami jego powieki. Śpiewy z porannej uroczystości inicjacyjnej wciąż rozbrzmiewały w jej uszach i z nieartykułowanych pomruków krzyczały, że nie może się poddać. Każdy krok, który stawiała, zaczął być nagle poddawany ocenie i pomimo tego, że patrzono na jej nogi dopiero od kilku godzin, myślała, że nie wytrzyma kumulującego się napięcia.
– Dobrze – szepnęła. – Niech jadą. Ale jest kilka warunków, które muszą spełnić. Osobiście odprowadzę je do granic terenów Pirahã. Mają oddać wszystkie amulety, chcę zobaczyć, jak duchy wciągają je w otchłań zwątpienia. Poza tym… Niech poczekają do końca okresu głodu. Jeśli nie odznaczą się wystarczającą siłą, żeby stać się tigisái, nie będą miały szansy na przeżycie.
Inés spojrzała na Zafrinę, jakby widziała ją po raz pierwszy. Jeszcze nigdy nie dostrzegła w jej spojrzeniu takiej pewności. Miała wrażenie, że w oczach Indianki błysnęła iskierka zemsty. Zemsty za niewierność.

* * *

Słońce zbudziło się tego dnia wyjątkowo wcześnie. Indianie Pirahã po swoim dwugodzinnym okresie snu, zamienili się z żonami, które przez cały ten czas czuwały, zapewniając im odpoczynek. Ze spokojem kładli się obok swoich wybranek, wiedząc, że nowy wódz nie będzie próbował wzywać nikogo, jeśli wcześniej o tym nie uprzedził. Był zupełnie inny od poprzedniego. Członkowie plemienia mieli świadomość, że historia kolejnego pokolenia umarła wraz z poprzednim przywódcą – ostatnim ze swojej generacji. Teraz mogli liczyć jedynie na historie opowiadane już po wielkiej suszy przed narodzinami Malinche. A ta właśnie układała się do snu w samotności. Była kapłanką i nie mogła nigdy się z nikim związać na stałe. Przyzwyczaiła się do swojego życia, mimo że nie mogła w nim przytulać się do swojej jedynej córki – Zafriny. Pogodziła się z faktem, że ta musiała spędzić całe swoje dotychczasowe życia w służbie ojcu, a teraz przejąć po nim obowiązki głowy rodziny, która wiodła ją wprost w paszczę lwa.

Inés wyszła ze swojego szałasu, pilnując, by nie obudzić innych kobiet i nie wzbudzić w żaden sposób podejrzliwości mężczyzn. Przemknęła się na skraj polany, gdzie już czekały jej siostry. Kachiri i Senna rozmawiały z boku, a Zafrina obserwowała każdy jej krok, jakby czekając na wsparcie w konfrontacji z dwoma najmłodszymi siostrami. Kiedy tylko Inés dotarła do drzew, chwyciła ją za rękę i bez słowa ruszyły w głąb lasu. Szły obok siebie, jednak myśli każdej krążyły wokół czegoś innego. Ich rodzinna więź mogłaby zostać zerwana, gdyby kiedykolwiek istniała. Zafrina od urodzenia musiała stać przy boku ojca i nawet nie zauważyła pojawienia się pozostałych trzech sióstr, które dorastały mimo jej nieobecności. W efekcie były dla siebie całkowicie obce i gdyby nie ojciec, nigdy by ze sobą nie rozmawiały. Fakt, że każda miała inną matkę, tylko pogłębiał ich dystans. Cztery kobiety. Cztery żywioły. Cztery kapłanki.
W pewnej chwili Zafrina zorientowała się, że Inés puściła jej dłoń. Początkowo zupełnie się tym nie przejęła, myśląc, że oddaliła się w stronę pozostałych dwóch sióstr. Zazwyczaj Inés stała przy boku Zafriny, jednak ta wiedziała, że gdy tylko się oddala, dziewczyna od razu kieruje swoje kroki w stronę Kachiri i Senny. Łączyła je jakaś więź, o której najstarsza córka wodza mogła jedynie marzyć. Chciała już zawołać Inés, bo nieobecność Indianki zaczęła jej ciążyć, ale w tym samym momencie usłyszała krzyk. Odwróciła się gwałtowanie i zobaczyła swoją siostrę leżącą na ziemi bez ducha. Po chwili ktoś doskoczył do Kachiri i zerwawszy jej amulet z szyi, wbił w nią ostre kły. Ostatnią rzeczą, jaką pamięta ze swojego ludzkiego życia, stało się mocne uderzenie w tył głowy i lodowaty język rozkoszujący się pulsowaniem jej tętnicy.



Araukania, rok 1858


– Raz, dwa, trzy dzi–siaj zgi–niesz ty! – zaśpiewała Huilen, rzucając się między małe kuguary. Rozrywała po kolei ich tętnice, rozkoszując się każdą kroplą krwi, która trafiała w jej żyły. Miała wrażenie, że szczęście próbuje wręcz wydostać się przez zimną skórę i rozlać po całym lesie. Uniesienie było tak ogromne, że gdy tylko kończyła pożywianie się, biegła dalej w głąb dżungli, jakby świat wokół nie istniał. W pewnym momencie wdrapała się na drzewo i z krzykiem zeskoczyła z niego wprost do rzeki. Pozwalała nieść się nurtowi. Woda subtelnie obmywała jej ciało, a słońce sprawiało, że świeciło się tysiącami barw. To, co początkowo tak przerażało Indiankę, okazało się najwspanialszą rzeczą, o jakiej kiedykolwiek mogła marzyć. Słyszała krzyki myśliwych polujących w lesie i ostatnie tchnienia ich zdobyczy. Słyszała śpiew ptaków z drugiego końca lasu, oświadczających swoje rychłe przybycie. Słyszała śmiech kobiet piorących w rzece tuż za swoimi plecami i ich pisk, gdy zobaczyły złote tęczówki Huilen. Już otwierała usta, chcąc wbić kły w szyję jednej z nich, jednak w ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Zobaczyła ciężarną Pire siedzącą w jaskini i z uśmiechem głaszczącą się po brzuchu. Wszystko będzie dobrze, szeptała, a Huilen nie wiedziała, czy zwraca się do niej czy do swojego nienarodzonego dziecka. Zrezygnowawszy, pozwoliła kobietom uciec i wyszła na brzeg. Schowała głowę między kolana, próbując sobie uświadomić, co się właściwie dzieje. Sprzeczne emocje targały jej sercem. Cieszyła się i w ekscytacji biegała po lesie, żeby po chwili zwijać się z bólu, usiłując wypłakać chociaż jedną łzę. Wiedziała jedno – uczuciem, które przewyższało wszystkie inne był strach.
– Potem będzie tylko gorzej – usłyszała. Nawet się nie odwróciła w stronę, z której dochodził głos. Po chwili Zafrina pochyliła się nad nią i ułożyła dziecko przy głowie Indianki. – Ale masz tu kogoś, kto potrzebuje twojej pomocy.
– Co się ze mną dzieje? – zapytała.
– To długa historia. Mamy mnóstwo czasu, zdążę ją jeszcze opowiedzieć. Na twoim miejscu zastanowiłabym się nad imieniem dla tego malca. – Pogłaskała dziecko po brzuchu, a ono w reakcji zaczęło cicho gaworzyć.
– Co się ze mną dzieje? – ponowiła pytanie.
Wampirzyca zamiast jej odpowiedzieć, po chwili namysłu zapytała: – Myślisz, że Nahuel to dobre imię? Spodobałoby się Pire?



Las amazoński, rok 1858

Matias wyciągał swoje skrzące się ciało na polanie, ciesząc się każdym promieniem słońca. Miał dosyć krycia się w ziemnych jaskiniach i cieniach drzew, żeby jego przyszłe ofiary nie nabrały podejrzeń. Rozkoszował się najkrótszą chwilą, która mogła dać mu ciszę i spokój nieprzepełnione oczekiwaniem. Wprawdzie miał świadomość, że niedługo Aro znów kogoś wyśle, ale starał się nie zaprzątać tym myśli. Słońce. Cisza. Biegnąca w jego stronę Senna.
– Witaj, chłopczyku – zapiszczała mu koło ucha, po czym położyła się na trawie, opierając swoją głowę o jego ramię. – Nie widziałeś gdzieś takiej złośnicy najprawdopodobniej umazanej krwią i tęskniącej za starszą siostrą, chociaż się do tego nie przyznaje?
– Przed tym czy po tym, jak nazwała mnie kupą łajna?
Senna zaśmiała się, wtulając policzek w zagłębienie szyi Matiasa. Położył dłoń na jej plecach i mocno wtulił się w ciało wampirzycy. Miał wrażenie, że jest jedyną istotą, która z taką bezinteresownością okazuje mu jakiekolwiek pozytywne uczucia.
– Nie przejmuj się – szepnęła. – Ona nie potrafi inaczej.
– Wcale się nie przejmuję – odpowiedział, znów zamykając oczy. – Nie wchodzimy sobie w drogę i jest naprawdę dobrze.
– Ale nie zaprzeczysz, że chciałbyś, aby okazywała ci swoje uczucia mniej dobitnie?
– Przesadzasz…
Puścił dziewczynę i wstał. Spojrzał na jej wyciągnięte na trawie ciało, które zachwycało go swoją doskonałością. Wampirzyca była od niego o głowę wyższa i ze swoimi nienaturalnie długimi członkami prezentowała się naprawdę imponująco. Przesłonięta woalką wampirzej bladości śniada cera błyszczała się w słońcu i współgrała z zielenią lasu. Skórzane przepaski, którymi się owinęła przydawały jej wyglądowi grozy jednak tylko do momentu, w którym otworzyła oczy. W spojrzeniu dziewczyny dało się uchwycić trzynaście wieków doświadczenia, które zderzało się z dziecięcą iskierką zapalającą się, gdy ta była szczęśliwa. Krótkie włosy zaokrąglały twarz i przydawały jej dziecięcego wyglądu. Matias pomyślał, że w innych okolicznościach, mógłby się nawet w niej zakochać. Każdy dzień spędzony z Senną traktował jak dar, ale wiedział, że wkrótce będzie musiał go zwrócić.
– Kocham cię, chłopczyku – powiedziała, otwierając jedno oko.
– Ja ciebie też, dzieciaku – pocałowawszy ją w czoło, pobiegł w głąb lasu.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Nie 20:49, 20 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Nie 22:37, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Kochany Rudzie, nie myśl sobie, że tym razem pozwolę sobie narobić zaległości, o, co to, to nie. Tym razem się nie dam.
Muszę Ci powiedzieć, że nie bardzo pamiętałam, co działo się w poprzednich częściach. Może to nawet lepiej? Dzięki temu czytałam trochę wolniej (czyt. co każdą część przystawałam i próbowałam sobie przypomnieć, o co do cholery chodziło xD Na szczęście moja misja się powiodła i już pamiętam). Wiesz, to, co najbardziej chyba podobało mi się w tym rozdziale, to ta cholerna dokładność i chaos (poniekąd to się ze sobą łączy). Dokładność, od tego zacznijmy: szczegółowość Twoich opisów po prostu ogarnia człowieka. Czuję się, jakby te detale miały macki i owijały się wokół mnie, wnikając do mózgu przez dziurki w nosie... Hmm, chyba przesadziłam, no ale wracając do tematu. Właśnie to mnie ujęło, to, że opisywałaś każdą cholerną pierdołę. Najbardziej zwróciłam na to uwagę podczas czytania o Huilen. Właśnie tutaj przywołam wspomniany przeze mnie chaos. Zapewne to było zamierzone, ale strasznie podobał mi się bałagan podczas opisywania zachowania owej dziewczyny. Tego, jak biegała w tę i we w tę, skakała, uciekała przed samą sobą. A potem jak oswoiła się z nowym wcieleniem i polowała. Bardzo duży plusik rozdziału.
Niezwykłym aspektem Lobishomenka jest realność. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo podobały mi się fragmenty obrzędów plemienia. To chyba moja najulubieńsza część rozdziału. Niemalże czułam tę magię przebijającą się przez ich modlitwy. Matko, tego musi być więcej, masz niezwykłą wyobraźnię (bo zgaduję, że te rytuały to sama wymyślałaś lub łączyłaś z różnych kultur). Kojarzy mi się to z taką idealną harmonią z naturą, powiewem dzikości. Chyba to właśnie to, do czego przez cały czas zmierzałaś w tym tekście, czyż nie? Właśnie do tego mieszania życia codziennego z fauną i florą. Bo o ile pamiętam, nie było tego zbyt wiele w poprzednich rozdziałach. Masz smykałkę do opisywania takich sytuacji. Wczułam się w nie całym suszastym serduszkiem i nie pogardziłabym, gdybyś nie stroniła od opisywania podobnych obrzędów... :>
Nie podajesz nam uczuć na tacy - to zauważyłam. Kiedy wspominam Psychodeliczny Raj... Zrobiłaś ogromny postęp, a przecież to zaledwie (?) rok. Mam wrażenie, że się odnalazłaś, najpierw w Lobishomenie, potem przelałaś dużo siebie w Symbiozę. Zapomniałam o tym napisać pod S., ale właśnie czytając, myślałam ciągle: czyżby w tych chłodnych bohaterkach Rude dziecię odnalazło cząstkę siebie? Chyba tak jest. Najlepszym dowodem jest N.L., który niemalże dorasta z części na część. Ktoś tu mówił o patosie? Albo go nie ma, albo jest tak cudnie wpleciony, że niewyczuwalny. Mrok, który ogarniał mnie początkowo w tym opowiadaniu, rozświetliłaś właśnie teraz, może tymi diamencikami odbijającymi słońce, może delikatnymi relacjami Matiasa i Senny. Och, właśnie, one mnie niezwykle ujęły. Kocham takie pary - niedosłowne, wysyłające sobie sygnały na różne sposoby, bardzo przywiązane i bliskie, ale nie widać tego na pierwszy rzut oka. Magię między nimi wyczuwa się, kiedy człowiek się przyjrzy, przysłucha... Tak, to także mój ukochany wątek. Rozwiniesz go, prawda? Prawda?
Piękne opisy przyrody, cudownie prowadzona akcja (chociaż czasami człowiek sobie myśli: akcja? jaka akcja? przecież to tylko zbitek pięknych opisów i wciągających monologów. W pozytywnym sensie, muszę dodać). To taki ładny przepis na ciekawą opowieść. Udaje Ci się, Rudku, udaje Ci się. Nawet nie wiem, co mam dodać. Jesteś kompletnie bezbłędna.
Trochę żal, że tak mało osób tu zagląda. Może po lekturce tego rozdziału uświadomiłaby sobie gawiedź, że czyta się Ciebie znacznie, znacznie łatwiej. Doszlifowałaś warsztat, łącząc piękno z prostotą - taką prostotą w odbiorze, co nie oznacza, że łyka się Lobishomena bez opamiętania. Nad tym tekstem trzeba się jednak chwilkę zastanowić.
Ciekawi mnie niezmiernie, co dalej nam przedstawisz. Szczerze wątpię, by ten komentarz był wart czekania do 23:30, ale wierz mi, że się starałam. Tyle ode mnie. Czekam na dalej i mam nadzieję, że nie każesz nam tym razem czekać pół roku...

Zaczarowany Suszak.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Wto 17:56, 22 Cze 2010 Powrót do góry

Witaj, Rudziaczku. Dawno mnie tu nie było. Przyznam się szczerze, że nie podejrzewałam, iż tu wrócę. A jednak. Kiedy napisałaś drugą część, próbowałam ją czytać, naprawdę. Jednak coś mnie powstrzymywało. Nie potrafiłam się w nią zagłębić, była dla mnie za trudna. Nie pozwalała mi pójść dalej. Możliwe, że moja dojrzałość się pogłębiła, ale po prostu jakieś inne czynniki sprawiły, że dzisiaj czytało mi się lżej. Nie można mówić o lekkiej i łatwiej lekturze w twoim przypadku, mimo wszystko dzisiejszy prąd, pod którym płynęłam, nie dawał się aż tak we znaki jak ten, który zatopił mnie dawniej.
Twoje teksty mają to do siebie, że najczęściej później je bardzo ciężko jest skomentować. Pamiętam, jak zawsze Suszak skarżyła się, że nie może zapamiętać dokładnie treści. Cóż, dzisiaj mam to samo. Jednak postaram się jak najbardziej, żeby cię usatysfakcjonować, bo zdecydowanie zasługujesz na porządny komentarz.
Lubisz ubarwiać, stroić tekst tysiącami wyszukanych wyrazów, sformułowań. Wszystkie te dodatki komponują się ze sobą, dzięki klasie i gustowi, którymi operujesz ty sama, wstawiając je w odpowiednie miejsca i mieszając je z opisami przyrody. Wszystko się scala w całość wraz z wprowadzanymi wątkami. To bardzo dobrze świadczy o tobie jako autorze, ponieważ do takich zabiegów potrzebne jest rozbudowane słownictwo, wiedza, którą nabywa się w szkole, ale przede wszystkim na własną rękę i taki ogólny zarejestrowany gdzieś w mózgu miernik, który pozwala ci określić, kiedy tekstu nie da się już ubarwić - wiesz, gdzie jest granica. Kiedyś możliwe, że nie wiedziałaś, ale obecnie wiesz. W stu procentach.
Podoba mi się sposób, w jaki toczy się akcja. Wszystko przedstawiasz w kawałkach, nie dopowiadając najważniejszych szczegółów, dzięki czemu zostawiasz nutkę tajemniczości. Wszystko jest wyważone. Mam jednak problem ze skupieniem się na bohaterach, ponieważ brakuje ich w tekście. Niby wszystko jest pisane jak należy, ale… Ale ja nie czuję, żeby oni funkcjonowali normalnie. Dla mnie są niedopieszczeni, tak jakby brakowałoby im czegoś. W każdym razie chcę przejść do konkretów. W ciągu tych trzech części odkryłaś już trochę rąbka tajemnicy. Wiemy już, że Volturi spiskowali przeciwko Cullenom, a Irina była tylko przykrywką i idealną przynętą na wywołaniu niepotrzebnej wojny. Opierając się na twojej łatce, możemy stwierdzić, że już na początku drugiej połowy XIX wieku Aro wiedział o istnieniu pół-wampirów. Koniec drugiej części, w której domyślałam się, że Huilen została ugryziona tak mocno, by przemienić się w wampira, ale nawet nie masz pojęcia, z jakim łapczywym wzrokiem pożerałam dalszy ciąg umieszczony w części trzeciej.
Ciekawy jest też kontrast, jaki pokazałaś pomiędzy siostrami. Kachri zdecydowanie jest postacią, nad którą powinnaś poświęcić jeszcze więcej czasu. Nie mam na myśli tego, że ją spłyciłaś – jest właśnie żywa i głęboka. Mam nadzieję, że dasz jej czas na rozwinięcie skrzydeł, ponieważ polowanie z nią w roli głównej i tętnicami, które wyrywa z ofiar, jest naprawdę pochłaniające. Refleksje, które podejmujesz nad jej postacią są jak najbardziej trafione, właśnie dzięki nim urzeczywistniasz jej charakter i osobowość. Ogólnie mówiąc to na siostrach na bardziej się skupiasz i jeżeli od dawna miałaś taki zamiar, daj im większe pole do popisu. Pokaż je, wykreuj. Niech będą perełkami tego opowiadania. Więcej smaku nie zaszkodzi. Powrócę jeszcze do Zafriny – jest nadwrażliwa i pełna bólu, który ciąży nad nią z powodu tego, kim jest. Wątki, w których pomagała Pire i Huilen – twoja wyobraźnia i logika myślenia pokazały, że można zrobić coś z niczego. Wystarczy tylko się trochę zastanowić. Niech ci wena sprzyja , bo opowiadanie ma potencjał. Podoba mi się bardzo i bardzo chętnie przeczytam kolejną część.
Powodzenia ci życzę i dalszego udoskonalania umiejętności znajomości granic, Welutek.

PS Przepraszam za ogarniającą ten komentarz bezpłciowość, ale wynagrodzę kolejnym razem.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Nie 22:27, 14 Lis 2010 Powrót do góry

Dlaczego gawiedź czytająca nie zagląda i nie komentuje?
Dlaczego autorka nie wstawiła jeszcze nowego rozdziału? :(
Podbijam temat, bo może ktoś tu zajrzy i dokarmi wena Rudego!!! On na to zdecydowanie zasługuje.
Ludzie, klawiatury pod pachę i komentować, bo ubiję!!! Taki dobry tekst a chowa się gdzieś na n-tej stronie KP... :(


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin