FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Następny lobishomen [NZ] 20.06 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Wto 16:53, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Niech nie zwiedzie Was prolog – Alice i Jasper będą ostatnimi osobami, o których będzie mowa w tym opowiadaniu. Już od dawna chciałam się zająć postaciami, które nie odegrały wielkiej roli w sadze. Mam nadzieję, że spodoba Wam się historia pewnego pana, do której wprowadzenie macie przed oczami.

Zatem…
Łatkujem!

Dziękuję mojej ulubionej becie –
Robalowi, za to, że dopieściła ten tekst i Suszakowi - mojej dzielnej recenzentce.





Prolog

Las amazoński, rok 2006

Instynkt drapieżnika.
Nie liczyły się zielone liście spływające z gałęzi. Nieważne było, ile wody w wodospadzie przelało się i uderzyło z hukiem o kamienie spoczywające na brzegu rzeki. Nawet promienie chylącego się ku zachodowi słońca nie ingerowały w prawa, jakimi rządziła się natura. Nic nie mogło zakłócić jednego z najstarszych rytuałów świata.
Polowanie.
Zmysły, te mniej zawodne od wzroku, prowadziły w dzikim, doskonale znanym, a jednocześnie całkowicie obcym, świecie. Grudki ziemi pod paznokciami, zapach błota i świeżej trawy; mięśnie napięły się w przygotowaniu do skoku. Czujne oko śledziło ofiarę i tylko ułamki sekund dzieliły zęby od spotkania z tętnicą. Zwierzę musiało wyczuć niebezpieczeństwo; dorosły osobnik rzucił się do ucieczki. Łapy uderzały z impetem o podłoże, rozbryzgując na wszystkie strony miękką, gęstą ziemię. Jaguar był w pełni świadomy niebezpieczeństwa - wyczuwał je. Nie mógł usłyszeć zbliżającego się napastnika, ale wiedział już, jaki los go czeka. Diabeł obdarzył swoich wysłanników umiejętnością bezszelestnego poruszania się. Wampirzyca ugięła kolana i przy pomocy jednego skoku znalazła się przed przerażonym kotem. Widziała ten błysk w oczach. Jego źrenice niebezpiecznie zwężały się, odsłaniając szare tęczówki.
Strach. Paraliż.
Intuicja podpowiadała mu ucieczkę, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa. Piorunujący wzrok nie był w stanie zrobić krzywdy nieśmiertelnemu krwiopijcy. Gęsta, błyszcząca sierść zjeżyła się, a spomiędzy kłów wydobyło się zatrważające warknięcie, które po chwili przeszło w ryk.
Kobieta w przepasce zrobionej ze zwierzęcych skór, sięgającej od linii biustu do połowy ud, przyłożyła palec do ust.
- Ciii… Już dobrze – wyszeptała aksamitnym głosem, który nijak nie pasował do jej ostrego wyglądu.
Zwierzę lewitowało. Coraz wyżej i wyżej, niesione przez biały obłok, który niespodziewanie skrystalizował się nad ziemią. Panika opuszczała jego ciało, ustępując miejsca spokojowi. Szum liści mieszany z dźwiękiem spadającej wody ogarnęły umysł i pozwoliły kotu zasnąć z głową opartą na łapach. We śnie był nasycony. Słońce ogrzewające twardą sierść, praktycznie niesłyszalne dla ludzkiego ucha pomruki zadowolenia i cisza. Cisza umysłu. Niczym niezmącona.
Wampirzyca przymknęła oczy, przywołując obrazy w głowie ofiary. Nie była sadystką - brzydziła się swojego gatunku, ale starała się akceptować to, czym została obdarzona. Podeszła powoli do bezbronnego zwierzęcia. Przykucnąwszy, pogłaskała go po grzbiecie.
- Przepraszam…
Zatopiła zęby w szyi jaguara. Życiodajny płyn przepływał przez jej ciało. Charakterystyczny smak pieścił podniebienie, a intensywny zapach wciąż mamił zmysły. Sierść pod palcami, paznokcie wbijające się w rozluźnione ciało; wgryzła się głębiej, chcąc poczuć każdą kroplę krwi na języku, żadnej nie pomijając. Nie potrafiła przestać. Potrzebowała tego do życia.
Oderwawszy się od swojego żywiciela, spojrzała z obrzydzeniem na brudne dłonie, oblepione krwią i żółto–czarną sierścią. Oczy piekły, jakby chciały uronić chociaż jedną łzę - nic z tego. Ciało było usatysfakcjonowane, a umysł całkowicie od niego oddzielony. Starała się już nie patrzeć na zwłoki. Oddaliła się, usilnie próbując wymazać obraz z pamięci.

Wpatrywali się w siebie, próbując odgadnąć swoje myśli.
Dziewczyna oparta o głaz prześwietlała męża wzrokiem, zastanawiając się, czy spokój, który zagościł w jej sercu, nie jest jego sprawką. W tle szumiał wodospad. Rozkoszowała się dźwiękami natury, mocząc w wodzie nogi okryte czarnymi legginsami.
- Nie denerwuj się – szepnął.
A jednak. Nienawidziła tego.
- Przestań – odpowiedziała, odwracając się do niego plecami. – Myślisz, że robimy dobrze? – zapytała, przestępując z palców na pięty.
- A myślisz, że robimy źle? – Oplótł ją w talii rękoma.
- Zostawiliśmy ich. A jeżeli…? – Nie dokończyła, bo mężczyzna zamknął jej usta swoimi. Poddali się krótkiemu, lecz intensywnemu pocałunkowi. Każdy kontakt ze skórą męża przyprawiał ją o dreszcze. Przez tyle lat nie uodporniła się na magię, którą roztaczał wokół ich związku.
- Alice, wszystko będzie dobrze. Nie zamartwiaj się tym tak – szeptał kojąco.
Usiadł na wystającym pniu, żeby zrównać się z nią wzrostem. Z dziecięcą ekscytacją wskoczyła na jego kolana, mierzwiąc jasne włosy. Zastanawiała się, jak to się dzieje, że pomimo tylu różnic, rozumieją się tak doskonale. Spoglądała na skórę wampira pokrytą licznymi bliznami. Każdą z nich znała bardzo dobrze, ale żadnej nie potrafiła zaakceptować. Były namacalnymi śladami jego poprzedniego życia. Życia, w którym nie było miejsca dla miłości. Życia, które całkowicie zdominowała potrzeba mordu i żądza ludzkiej krwi.
Przyglądał się drobnej twarzy, z której nie musiał odczytywać uczuć. Wyczuwał każde, choćby najmniejsze zawahanie nastroju. Nie manipulował jej emocjami zbyt często; uważał, że zasługuje na więcej wolnej woli niż wszyscy inny. Jednak w takich sytuacjach, w trosce o bezpieczeństwo żony, mógł pozwalać sobie na podobne zagrania. Sam udzielał sobie przyzwolenia, nawet jeżeli burzył przy tym wszystkie zasady ustalone przed laty.
- Jasper, widzę je – powiedziała, a jej oczy przeszły mgłą. – Za mną, na południe. – Wstała i pobiegła ile sił w nogach, ciągnąc go za sobą.

- Będę pierwsza. – Szept potoczył się po skałach; szept dziwny, dziki i przerażający. Gdyby w tę część puszczy zapuszczali się ludzie, pewnie jeżyłyby im się włosy na karku.
- Senna, poczekaj! – Ciemne, splątane pasma owijały się wokół twarzy wampirzycy, przesłaniając widok.
- Nie ma mowy! Ten jest mój!
Wykonała salto w powietrzu i profesjonalnie wylądowała tuż przed zwierzęciem. Błysnęły kły i czarne oczy. Kuguar najeżył sierść i nastroszył uszy. Wampirzyca wygięła usta w chytrym uśmiechu, widząc jego przerażenie. Przeczesała włosy szybkim ruchem i otarłszy dłonią usta, skoczyła na kota. Ten zdążył zareagować i puścił się pędem między drzewami. Senna lawirowała wśród zarośli, śmiejąc się głośno - świetnie się bawiła, a reakcja ofiary tylko podburzała jej emocje i wzmagała pożądanie. Wskoczyła na najbliższe drzewo i odbijając się od gałęzi, ruszyła w kierunku kuguara. Już świętowała ucztę, która za chwilę miała się rozpocząć, gdy zielony, wilgotny las zamienił się w czarną otchłań. Spadała w próżnię. Ogarniająca ją ze wszystkich stron ciemność przytłaczała i przyprawiała o ciarki. Jednak ona tylko poddała się temu uczuciu, przybierając zadowolony wyraz twarzy.
- Zafrino, możesz przestać – powiedziała wesoło.
Ciemność zniknęła, a świat powrócił przed oczy wampirzycy.
Zafrina stała z założonymi rękoma i przypatrywała się siostrom z niesmakiem.
- Brawo Kachiri, brawo Senno… - mruknęła z dezaprobatą.
- Dlaczego to zrobiłaś? – spytała z wyrzutem Kachiri.
- Bawi cię znęcanie się nad tym zwierzęciem?! Ile razy już o tym rozmawiałyśmy?! To nie w porządku! – krzyknęła.
- Dajcie spokój – powiedziała spokojnie Senna. – Ustaliłyśmy, że nie polujemy razem i trzymajmy się tego. Nie kłóćmy się – poprosiła.
- To ona naruszyła zasady! – brnęła w kłótnię Kachiri. – Znudziło ci się samotne polowanie? – zakpiła.
- Nie… Mamy gościa. Pamiętacie Alice Cullen?

Minuty mijały, a Alice wciąż nie wracała z rozmowy z Amazonkami. Kopał kamień leżący pod swoimi stopami, próbując się czymś zająć. Nie wiedział, czy dziewczyna zdoła przekonać wampirzyce do swojego planu, ale w duchu modlił się o powodzenie misji, jakiej się podjęli. Gdyby nie ta niepozorna kobietka, nigdy nie złączyłby swoich losów z Cullenami. Chociaż w głębi serca ich kochał, nie byłby w stanie poświęcić się w pełni dla dobra tej rodziny. Zdecydował się walczyć - na swój sposób, na sposób, który wymyśliła dla niego Alice - tylko przez wzgląd na nią. Zrobiłby wszystko dla żony; wszystko, żeby ją uszczęśliwić, a ona do szczęścia potrzebowała rodziny. Może i polubił Renesmee. Być może ją pokochał. To dziecko miało w sobie wielki potencjał, ogrom entuzjazmu i było zaskakująco inteligentne. Jednak… Czy był w stanie zgodzić się na stworzenie jakiejkolwiek sytuacji, która zagrażałaby życiu Alice? Bał się, że może wszystko popsuć najmniejszym zawahaniem. W obliczu zagrożenia poświęciłby wszystkich, jeżeli mógłby uratować swoją żonę.
Jedynym skokiem przeniósł się z ziemi na gałąź mahoniowca. Przyglądał się zachodowi słońca - złoto i czerwień odbijały się od liści drzew pokrytych kropelkami deszczu. Czuł delikatną mżawkę w powietrzu, a chmury, z których pochodziła, przesłaniały ogromną tarczę, znikającą na linii horyzontu. Wyciągnął rękę i obserwował lśnienie swojej skóry przełamywane gdzieniegdzie bliznami w kształcie półksiężyców. Westchnął cicho, kiedy pomyślał o życiu, jakie wiódł, zanim spotkał Alice. Gdyby nie ona, byłby zwykłym zwierzęciem. Prymitywną maszynką do zabijania, nakręcaną od czasu do czasu przez zbliżenia ze swoją właścicielką. Bo tym właśnie była Maria – zwykłą posiadaczką jego ciała.

W kącie jaskini leżały porzucone zwłoki trójki turystów. Maria wyginała się jak kotka, ocierając pozostałości krwi z nagiej piersi. Mrugała znacząco do blondyna siedzącego na posłaniu wyłożonym zwierzęcymi skórami. Z przyjemnością przyglądała się pożądaniu płonącemu w jego oczach. Satysfakcja, którą czerpała z posiadania tak utalentowanego - a jednocześnie przystojnego - wojownika pod swoją władzą, działała popędliwie na jej lodowate ciało. Odrzuciła włosy na plecy i chwyciła beżową sukienkę plączącą się między smukłymi nogami. Założyła ją na siebie i usiadła obok towarzysza, układając głowę na jego ramieniu.
- Jasper, musisz już iść – szepnęła wprost do ucha mężczyzny, odgarnąwszy jasne pasma włosów.
- Ale, Mario… Dlaczego? – zapytał, chcąc choć raz zostać z nią przez całą noc.
- Bo to nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie – odpowiedziała, podnosząc się z ziemi. – Posprzątaj tutaj, wrócę za pół godziny. Liczę, że nie zastanę cię po powrocie. – W przelocie złożyła delikatny pocałunek na jego policzku i pobiegła w ciemną noc.


- Jasper! – wołała Alice, przedzierając się między zaroślami. – Jasper, gdzie jesteś?
Wampir zeskoczył z drzewa, lądując tuż przed nogami dziewczyny. Od razu pochwycił jej drobną twarz w dłonie, spoglądając w bursztynowe oczy.
- I co? – zapytał zniecierpliwiony.
- Kachiri pójdzie z nami. – Zarzuciła mu ręce na szyję, odrywając tym samym stopy od podłoża. – A Senna i Zafrina udadzą się do Forks. Wiesz, że to naprawdę ma szansę na powodzenie? – Jej dźwięczny śmiech poniósł się po lesie.
Widząc szczęście ukochanej, również się rozpromienił. Miał wiele wątpliwości, ale ufał Alice w pełni. Nie potrafił inaczej; była częścią jego i nic nie mógł - ani nie chciał - na to poradzić. Wiele lat temu dokonał wyboru. Wyboru, który zaprocentował w jego życiu tą wspaniałą kobietą.
- Kocham cię – powiedział, odgarniając z bladej twarzy zabłąkany kosmyk. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Alice zaczęła wierzyć w powodzenie misji. Po raz pierwszy, odkąd podjęła decyzję o opuszczeniu rodziny, czuła, że robi dobrze. Po raz pierwszy uwierzyła, że może pomóc, zostawiając ich na pastwę Volturi. Jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, zdążą. Wizje zwycięstwa stawały się z minuty na minutę coraz wyraźniejsze. Pomimo licznych białych plam, znała drogę; potrafiła palcem na mapie pokazać cel wyprawy. Trzeba się było jedynie pospieszyć.
- Jasper, nie mamy czasu. – Przybrała poważny wyraz twarzy, nie zostawiając nawet wspomnienia po magii, która otaczała ich jeszcze chwilę temu. – Musimy się pospieszyć. Nie widzę… Nie wiem, czy zastaniemy ich w tamtych stronach. Mogę się mylić. W razie czego musimy wrócić, żeby móc walczyć. Jasper, czy ty mnie słuchasz?!
Chłopak odpłynął na chwilę myślami, zastanawiając się, co by się stało, gdyby nie starczyło im czasu. Jednak doszedł do wniosku, że nie powinien nawet rozważać takiej sytuacji. Mieli plan, mieli cel. Pora w drogę.
- Chodźmy – odpowiedział pewnie.


______________________________________________

edit: Przepraszam wszystkich, którzy czytali Prolog przed godziną 21. Word odmówił współpracy i nie zapisał mi zmian po odbetowywaniu, więc przez przypadek wrzuciłam wersję przed betą. Mea culpa.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Nie 16:12, 20 Cze 2010, w całości zmieniany 20 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 20:38, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

A więc jestem tutaj kochany Rudzie, siedzę i napawam się lekturą jaką mi zapodałaś. Szykuj się na cholernie wielką ilość kiślu, bo właśnie to ci teraz zapodam.
Powiem jedno. Zawsze potrafiłaś, bynajmniej mnie, wprowadzić do swojego świata w oka mgnieniu. Już po pierwszych linijkach byłam oczarowana twoimi opisami.
Miłość między Alice i Jasperem - to jak on ją widzi, to jak ona doprowadziła go do tego, kim jest dzisiaj. Bardzo opisowo i pięknie to zrobiłaś. Błędów nie widziałam żadnych, co nie dziwne, bo betowała Ci Robaczyna Wink
W każdym razie jestem pełna podziwu i tobie i twojemu talentowi, że raczysz nas swoim stylem i pomysłami, bo wiem, że to będzie coś nowego, świeżego.
Naprawdę, piszesz fenomenalnie Rudzielcu - bez kadzenia, czysta prawda. Ale ty chyba już to wiesz.
Czekam na kolejną część. Ten prolog już jest dla mnie perełką.

Pozdrawiam cię serdecznie wysyłając hektolitry weny Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Wto 21:58, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

wiesz dobrze, że jestem padnięta i każesz mi czytać... :ziewa: oj, Rudzie, nu nu.
kiedy zobaczyłam taki długi prolog, moje oczy zaczęły krzyczeć mniej więcej tak: AAAaaaAAAaaa! po kilku zdaniach, zaczęły mnie błagać o litość, ale nie dałam się, ha! i nie żałuję.
pomimo że na tym forum łatki nie mają poparcia, ja je lubię.
bardzo podobają mi się Twoje opisy uczuć Jaspera i Alice. rzadko wczuwam się w ff w historię, a Ty nas tak ładnie tutaj wprowadziłaś. :D

zastanawiam się tylko czy ten prolog, to urywki z poszczególnych rozdziałów i w 1. rozdziale wrócisz do początku opowieści, kiedy to A i J opuszczają Cullenów, czy pociągniesz to już dalej.

czekam, czekam Wink
M.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marsi dnia Wto 22:01, 01 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Śro 5:24, 02 Wrz 2009 Powrót do góry

Ja czytałam przed 21 drugą, ale mimo to nadal jest literówa :D

Cytat:
- Nie mam mowy! Ten jest mój!


No tak, trzeba sobie konto wyregulować na zero, bo jak na razie jest na minusie. Podlizać się trzeba, a łatwo to zrobić, zwłaszcza, że podałaś mi wszystko na tacy - moja rola to jedynie napisanie konkretu, w którym trochę ci pokiśluję.
Pośby me zostały wysłuchane! Wena kolejnej osoby stwierdziła, że kanon ma wiele do zaoferowania. A że tą osobą jest Ruda, nic dziwnego, że pojawią się tutaj postacie, których mało jest w sadze. Podejrzewam, że dużo będzie Zafriny, którą chyba bardzo lubisz. Ale nie o tym.
Lubię Alice. Lubię Jaspera. Ale nie jako szłodziakowatych kochanków kupujących sobie prezenty w sex-shopie(a na takich się natknęłam, serio). Opisałaś ich relacje kanonicznie, jednocześnie nie zanudzając czytelnika. Wybrałaś sobie taki moment łatkowania, w którym nie będzie czasu na mizianie czy kiślowanie. Jest sprawa do załatwienia i nie spotkam tu, na szczęście, brutalnej zakupoholiczki, która wygląda jak chochlik i męczy wszystkich, kilka razy dziennie ich przebierając. Tutaj zastanę kanoniczną Alice pogrążoną w ratowaniu przyjaciół. Troskliwą i promienną. A możliwe, że raczej zastałam. Tak, powiedziałaś, że jedynie prolog opierać się będzie na doświadczeniach Alice i Jaspera...
I bu, widzę, że ciekawie, bo z pantałyku kochaniutkiego mnie zbiłaś tym sposobem.
Co do stylu, którym sobie operujesz w tym opowiadaniu - jest inny niż zawsze, trochę odmieniony. Nie ma w nim strasznych opisów BadBelli, ani przerażających opisów przyrody, jest inaczej, ale jednocześnie jest lepiej. Zmieniasz się ty, zmienia się twój styl. Nie, złe słowo. Poprawia się. Nie wiem czemu, ale nie jest mi lekko czytać twoje teksty. Tutaj dobierałaś słownictwo ze smakiem i nie zanudziłaś czytelnika bądź nie doprowadziłaś do niezrozumienia tekstu. Jednak już na pierwszy rzut oka widać, że to ty. Nie wiem czemu, ale ja cię rozpoznam po trzech zdaniach. :D

Pisz Rudzie, pisz. Welcia postanawia do każdego rozdziału komentarz dodawać. Nawet jeżeli po dwóch przyjdzie czytać, dwa skomentuję. Tyle tych bla? i djshfskj skasowałaś, że należy się teraz potrudzić.

Weny ci życzyć nie będę, staromodne to jest.
Powodzenia.

Idę umyć zęby i się ogarnąć, nara.

w.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 11:36, 02 Wrz 2009 Powrót do góry

Wzięłaś się za jedną z większych dziur serii. Moim zdaniem to jeden z trudniejszych tematów, ale myślę, że podołasz, bo czemu nie? Masz ciekawy, intrygujący styl. Sam prolog jest bogaty w detale, które go jednak nie przytłoczyły - są raczej jak mojito - rześkie, cierpie i wyraziste. Gratuluję. Jeśli cały tekst będzie na takim poziomie, to nie spodziewaj się ogromu komentarzy, ale te, które się pojawią na pewno dobrze zrobią ci na wenę.

Dobrze, że to jest po prostu prolog - nie taki na modłę Zmierzchową, ale prawdziwy. Wiem jak to brzmi, ale serio. Ile razy można czytać zakończenie przed rozwinięciem? Jeszcze lepiej, że mamy do czynienia z narracją trzecioosobową. Plus za sensowne wplecenie przeszłości Jaspera i Alice, która nie idzie na zakupy i nie zachowuje się jak... pięciolatka. Ona w serii wcale nie była taka naiwna, ani dziecinna, ale to często ludziom umyka. Nie wiem czemu.

Cytat:
Słońce ogrzewające twardą sierść, praktycznie niesłyszalne dla ludzkiego ucha pomruki zadowolenia i cisza.

To na pewno ma tak wyglądać?

Generalnie jednak fragment z jaguarem cudowny i taki plastyczny. Dla sensoryka wręcz wymarzony. Mniam. Mam nadzieję, że dalej też będą takie smaczne kawałki. Wierzę w to.

Powodzenia.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Śro 15:25, 02 Wrz 2009 Powrót do góry

Zajrzałam tu ze względu na autorkę i się nie zawiodłam. Świetne opisy, takie obrazowe, plastyczne, łątwo sobie to wyobrazić. Świetnie przedstawiłaś też uczucia JAspera. Ogólnie bardzo dobry prolog, który rozbudził mój apetyt i chcę teraz więcej. Dodatkowo bardzo oryginalny pomysł na ff. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 14:34, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Niewiele mogę powiedzieć o swoim zainteresowaniu postacią Zafriny czy lobishomena, a to z prostego powodu - nie interesowałam się nimi podczas czytania Przed świtem. Sądzę, że raczej, jak pewnie lwia część czytelników, marzyłam o tym, by ten mały koszmarek książkowy jak najszybciej skończyć, ale to już inna historia. I, jak widzisz, cała moje wyobrażenie o tym wycinku kanonu leży teraz w Twoich rękach. A dobre łatkowanie nie jest złe i łatkowanie się chwali.

Mówisz, że nie zamierzasz rozwijać wątku Alice i Jaspera. W innym przypadku pewnie by mnie ten fakt ucieszył, ale w kontekście tego, co przedstawiłaś w prologu, czuję lekki zawód. Alice odchochlikowana i Jasper z charakterem narobili mi apetytu na dalsze zgłębianie ich losów w tak kuszącej oprawie, mam więc nadzieję, że pisząc, iż będą "ostatnimi osobami", nieco hiperbolizowałaś.

Pomimo dużego zróżnicowania występujących w tej części fragmentów - od podchodzącego lekko pod naturalistyczny opisu polowania przez wepchnięcie na scenę dziejów sztampowej parki kanonicznej i jednoczesne odarcie jej ze stereotypów po ukazanie relacji łączących Amazonki - prolog jest równy, toczy się we właściwym sobie tempie, płynie, przelewa się, wolny od wyboi i zgrzytów. Ba, jest w jego spokoju coś szlachetnego. Styl ładny, bez wątpienia obiecujący na przyszłość i następne, mam nadzieję - mimo wszystko - nieco bardziej zintensyfikowane, części.

Jestem dość zaskoczona tym, że, jak wspominałam, tak przypadły mi do gustu epizody traktujące o Alice i Jasperze (rzecz jasna pomijając ten mrożący krew w żyłach fragment Jasper-lubi-ohydnego-potworka-Nessie), jednak i Amazonki zyskały sobie sporo z mojego zainteresowania. Ciekawi mnie natura ich relacji, przedstawienie charakterów każdej z nich, na co bardzo liczę. Masz naprawdę ogromne pole do popisu i głęboko wierzę, że tego nie zaprzepaścisz. (Chyba że ktoś jeszcze będzie lubił tego cuchnącego potwora...). Ciężko mi powiedzieć, czego spodziewam się pod względem stricte fabularnym, gdyż jakoś nigdy szczególnie się nad tym wątkiem nie zastanawiałam, ale od strony bardziej stylistycznej liczę na więcej tak wysmakowanych opisów, połączenia wyglądu krajobrazu z charakterem postaci, z więzami łączącymi poszczególnych bohaterów. Spodziewam się, i myślę, że raczej się ich doczekam, niejednej retrospekcji. I jestem zachwycona czekającymi nas (bo pojawią się, prawda?) opisami próbek daru Zafriny. Ten niewielki fragment w lesie, który zaserwowałaś, był fantastyczny. I naprawdę cieszę się, że będziesz pierwszą autorką, która odkryje przede mną kulisy tej historii, bo wiem, że mogę Ci spokojnie zaufać i się nie zawiodę. Jeszcze bardziej cieszy mnie, że piszesz coś, co naprawdę Cię interesuje, że w końcu zabrałaś się za wprowadzenie tego tekstu w życie. I wydaje mi się, że będzie to dla Ciebie wspaniałą okazją na rozwijanie i udoskonalanie swojego stylu, z dala od badbellowego AH (jakkolwiek Raju nie neguję). Ach, łatka. I do tego ruda. Idealnie. To, co robale kochają najbardziej.
A wspominałam, jak fantastycznie było dla Ciebie betować?

Zasługujesz - tak Ty, jak i ten tekst - na komentarz o wiele lepszy, treściwszy. Obawiam się jednak, że naprawdę wyszłam z komentatorskiej wprawy, ale pozwolę sobie nikłą zawartość merytoryczną tej wypowiedzi zrzucić na karb tego, że mam przed sobą dopiero prolog i... obiecuję poprawę? :D

Pozdrawiam,
robak


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 14:39, 06 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Pon 10:55, 07 Wrz 2009 Powrót do góry

Postanowiłam przeczytać to opowiadanie głównie ze względu na autorkę. A także dlatego, że powoli wracam do kanonicznych historii, a oznaczenia AU i AH zaczynają przyprawiać mnie o mdłości.
Chyba że są śmieszne i nie silą się na pozorną głębię. Wtedy potrafię przetrawić powtarzające się wątki i bohaterów z bzdurnymi problemami emocjonalnymi.
Dlatego Twoje opowiadanie zyskuje już na starcie – za realia, w jakich osadziłaś swoich bohaterów. Okej, nie do końca Twoich, stworzonych przez naszą kochaną Matkę Polkę z Ameryki, Stephenie Meyer. Autorka sagi, niestety, nie zadała sobie trudu, by rozwinąć charaktery wampirzyc z Amazonii, bo niby po co. Głupio z mojej strony, że w ogóle tego oczekiwałam, czytając Przed Świtem.
Kolejne punkty za wybór głównych bohaterów opowiadania. Nawet nie pamiętałam, jaką Zafrina miała moc – przypomniało mi się, gdy czytałam o biednym jaguarze. Ha, po lekturze czwartej części sagi nie umiałabym nawet wymienić imion amazońskich wampirów.
Więc (tak, wiem, nie zaczynamy zdania od „więc”) jestem bardzo ciekawa Twojego pomysłu. Na ogół spotykam się z czterema typami opowiadań: miłosnymi (tych jest najwięcej, rozprzestrzeniają się jak, no nie wiem, stonka), psychologicznymi (a te z kolei dzielą się na: sensowne oraz bezsensowne), sensacyjnymi (to te, którym – najczęściej – brakuje opisów, a myślniki zaczynają przyprawiać czytelników o bóle brzucha) oraz parodie (tych nigdy za dużo).
Na podstawie prologu nie umiem ocenić, o jaki typ zaczepi Twoja historia. Obstawiałabym łatkę z elementami miłosnymi (tytuł) i psychologicznymi (moja nieoparta na żadnych zewnętrznych przesłankach nadzieja). Nieznajomość charakteru opowiadania wydaje się czynnikiem pozytywnym. Jestem ciekawa i wiele oczekuję. Prawdopodobnie dlatego, że piszesz dobrze poza działem Fanfiction, więc nie widzę powodu, dla którego miałabyś tutaj zacząć wygadywać głupoty.

I tak selekcjonuję opowiadania, które czytam. Ze względu na autorów.

Opisy są świetne, jak już zresztą wyżej było wspomniane. Dialogi: ładne, zgrabne i powabne, dają nam pewną wiedzę o bohaterach – podobnie jak ich zachowania. Ogromnym pozytywem jest fakt, że już na podstawie prologu mogę powiedzieć coś o postaciach.
Niektórzy autorzy starają się, aby prologi ich historii były tajemnicze i zachęcały do czytania, ale mnie te wstępy odrzucają na kilometr.
Jeżeli chodzi o równowagę między dialogami a fragmentami opisowymi – nie cierpię jej. Dla mnie tekst może składać się z samych monologów wewnętrznych i opisów otoczenia. Chyba jestem jedyną osobą w Polsce (okej, w województwie), która polubiła „Nad Niemnem” właśnie przez retardacje. Zawsze chcę wiedzieć, gdzie się znajduję.

Wstawki o Alice i Jasperze są ciekawe. Uwielbiam tego drugiego, przejadła mi się ta pierwsza. Prawdopodobnie dlatego, że autorzy opowiadań mają tendencję do spłycania jej – już i tak słabo rozwiniętego – charakteru, kreowania Alice jako infantylnej nastolatki. Bardzo rzadko spotykam się z historiami, w których bohaterowie robią większy lub mniejszy postęp psychiczny (jakiego odmówiła swoim postaciom nawet pani Meyer).
Twoja Alice – tak mi się przynajmniej wydaje – jest bardzo kanoniczna. I zachowuje się odpowiednio do sytuacji.
Wspomnienie Jaspera – cud, miód i wiśniówka. Świetna przystawka, ale zastanawiam się, czy będzie miała znaczenie w późniejszych rozdziałach (w tej chwili wysilam moją słabiutką pamięć i próbuję zdecydować, czy Maria była obecna w Forks jako świadek Cullenów; pewnie tak).
I dziękuję za narrację trzecioosobową. Nie cierpię pierwszoosobowej, bo za nią niemal zawsze ciągnie się długi sznur kolokwializmów. Poza tym sama lubię oceniać postacie, ich zachowania oraz poszczególne zdarzenia – nie potrzebuję pomocy cudzych myśli.

Błędów nie zauważyłam, więc ich pewnie nie ma – i właśnie przez brak błędów czytasz moje dziwne wynurzenia na różne tematy. Nie jestem przyzwyczajona do pisania całkowicie pozytywnych komentarzy. Lepiej mi się pisze, gdy mogę coś skrytykować. Poza tym mam uczulenie na krótkie komentarze.

Więc (…) chyba będę kończyć. I rzucę na pożegnanie moim ulubionych wyrażeniem, niegdyś często spotykanym na tym forum: wena RZyczę!

Z wyrazami miłości,
syntia


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez syntia dnia Pon 10:59, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 15:56, 20 Wrz 2009 Powrót do góry

Betował Robaczek, oczywiście


I




Araukania, rok 1850

Nienaturalnie piękne, srebrzystoszare włosy opadały wzdłuż twarzy mężczyzny. Połyskiwały w blasku księżyca, przydając mu zagadkowości. Czerwone oczy napawały ją strachem, ale nie potrafiła oprzeć się pokusie. Dostrzegała w nich pożądanie i moc; moc, która objawiała się każdej nocy - żądza władzy. Chciał mieć w posiadaniu ją - zwykłą kobietę, niewyróżniającą się w żaden sposób spośród tłumu sobie podobnych. Wiedziała to od zawsze i była w stanie oddać mu swoje ciało i duszę, jeżeli tylko tego chciał. Nie musiał prosić, bo proszą tylko tchórze, jak mawiał. Czarna plamka na lewym oku powiększała się, kiedy był zły. Te oczy stały się swoistym barometrem; widziała w nich wszystko. Działał na nią w tak dziwny sposób, że nie potrafiła określić go żadnym konkretnym słowem. Leżała wyciągnięta na stworzonym w ciągu kilku minut prowizorycznym posłaniu ze słomy. Charakterystyczny zapach drażnił jej węch, jednak nic się nie liczyło, gdy była obok niego, gdy była z nim. Zarzucił na nagie ciało kobiety swój czarny płaszcz i zaczął głaskać opuszkami palców rozgrzany policzek.
- Pire - szepnął. - Piękne imię.
Blady koloryt skóry dziewczyny wydawał się spaść o kolejny ton. Zawsze tak reagowała, kiedy się zawstydzała. Można by rzec, że była wyjątkowa, o ile wyjątkowość objawia się w niespotykanej fizjologii skóry i chorobliwej naiwności.
Skwitował jej reakcję suchym śmiechem.
- Jesteś naprawdę piękna. - Nachylił się nad uchem kochanki. - Mógłbym cię zjeść.
Delikatnie złapał ustami skórę z tyłu szyi albinoski, a następnie zacisnął wokół niej zęby. Miała dziwne przeczucie, że nie jest z nim bezpieczna. Zamknęła oczy w obawie przed tym, co robi, jednak on po chwili oderwał się od jej szyi i oblizawszy usta, zaczął całować kruchy nadgarstek. Podniosła nieznacznie jedną powiekę i kiedy dostrzegła tę dziwną magię w oczach mężczyzny, przewróciła go na plecy. Z uśmiechem przyjął demona wstępującego w serce Pire.

Wystająca skała wbijała się w skórę okrytą cienkim materiałem męskiej koszuli. Kobieta rozpięła kolejny guzik, chcąc dopuścić do spoconego dekoltu więcej powietrza. Czekała. Bała się tego, co może zobaczyć, ale wciąż czekała na swoją siostrę. Nieprzerwanie od kilku godzin, obserwując ruch słońca i słuchając śpiewu ptaków. Patrzyła z góry na poruszające się w dole postaci. Mężczyźni polujący w głębi lasu od czasu do czasu wydawali siebie głośne okrzyki, po czym wybiegali na jego obrzeża, stając na granicy cienia i chwaląc się nową zdobyczą. Z uśmiechem przyglądała się tym rytuałom. Prymitywne reakcje jej nie odstraszały ani tym bardziej nie bulwersowały. Zazdrościła im tego wyzwolenia, wolności, którą mogli poczuć, rzucając się na swe ofiary niczym dzikie zwierzęta. Idealnie wyrzeźbione mięśnie – naturalny efekt ciężkiej pracy – napinały się, eksponując perfekcję ich ciał. Tymczasem kobiety wracały znad rzeki z naręczem świeżo upranych ubrań - powinna być wśród nich; powinna spełniać przydzielone jej obowiązki. Jednak ona wciąż czekała, z minuty na minutę coraz bardziej się niecierpliwiąc. Pomyślała o stromym zboczu i ostrych kamieniach. Wspięcie się na skarpę nie przyniosło dziewczynie większych trudności. Od dziecka hartowana przez rodziców, pokonywała gorsze przeszkody. Jednak Pire traktowano inaczej - oryginalna uroda, która przez starszyznę plemienia była uznawana za wynaturzenie, otwierała jej wiele drzwi. Mogła odejść do cywilizowanego świata i właśnie tego oczekiwała rodzina. Rodzina będąca na granicy załamania spowodowanego ciągłą walką o przetrwanie. Rodzina sprzeciwiająca się w głębi ducha tradycji i poczuciu narodowości wśród plemienia. Nie chcieli walczyć o brutalnie odbierane ziemie, nie chcieli ratować bogactw natury - marzyli jedynie o szybkim skolonizowaniu Araukanii i nieograniczonym dostępie do wody. Gdyby starszyzna wiedziała…
- Huilen! Huilen! – Krzyk potoczył się po skałach. - Huilen, jesteś! – Zarzuciła siostrze ręce na szyję, nie zwracając uwagi na krytyczne spojrzenie, jakim została przez nią obdarzona. - Chyba wiem, jak się stąd wydostać – kontynuowała, a każdy centymetr jej ciała zdradzał podekscytowanie. Aż paliła się od środka, żeby opowiedzieć o swoim szczęściu.
- O czym ty mówisz? - Huilen wiedziała, że więcej swoich chorych poglądów rodzice wpoili młodszej z sióstr, ale nigdy nie sądziła, że tok rozumowania albinoski pójdzie w tę stronę.
- On jest cudowny…
Indianka spojrzała z niedowierzaniem na siostrę. Jednak o to chodziło… Zakochała się. Ucieknie z terenów Mapuche i już nigdy nie wróci. Zostawi ją samą.
- Kto?
- Nie jest stąd i od razu to widać. Ma coś takiego w oczach, w dłoniach, w całym ciele! To przyciągnie… Nie potrafię tego opisać. To on. Jestem pewna, że został przysłany tutaj specjalnie dla mnie.
Naiwna jak zwykle, pomyślała Huilen. Jej siostra wolała zostać w sferze marzeń i nieświadomości. Nie słuchała doniesień przyniesionych wraz z podróżnikami, którzy trafiali na ich tereny. Nie słuchała nikogo ani niczego. Trafiały do niej jedynie litanie matki płaczącej nad rzekomo okropnym losem rodziny. Ślepe i naiwne – obie – mamusia i jej ukochana córeczka. Huilen dziękowała bogom za to, że odziedziczyła twardy charakter po ojcu.
- Oprzytomniej, proszę – warknęła przez zęby. – Co ty o nim właściwie wiesz? Obiecał ci coś?
Odpowiedziało jej jedynie milczenie i rozmarzony wzrok.
- Pire! – krzyknęła w przypływie irytacji.
- A czy to ważne? – zapytała nonszalancko. – On mnie stąd zabierze, jestem tego pewna.
Huilen schowała twarz w dłoniach, nie wiedząc co powiedzieć. Miała ochotę puścić się pędem przed siebie, jednak bała się, że zostawienie siostry choćby na chwilę może skończyć się tym, że nigdy więcej jej nie zobaczy.
- Nie – powiedziała ostro.
- Co? Co nie?
- Nie pozwolę ci. – To powiedziawszy, złapała Pire za rękę i pociągnęła w stronę domu.

Gniotła nerwowo poły brudnej spódnicy, zastanawiając się, jak mu to powie. Życie nigdy nie stawiało jej w trudnych sytuacjach. Pire wiedziała, że była faworyzowana - nikt nie nazwałby jej przykładną siostrą. To Huilen zawsze stała na straconej pozycji. Trudno powiedzieć o niej – dobry człowiek, wiedziała o tym doskonale, ale nie chciała się zmieniać. Plemię traktowało ją oschle, żeby nie powiedzieć, że została odrzucona. Zazdroszczą ci, mawiała matka, zaplatając jasne włosy w warkocz. Z czasem zaczęła w to wierzyć. Wpajane od dziecka wartości wyryły się permanentnie w świadomości dziewczyny – kobiety właściwie. A kobietą stała się w niespełna kilka tygodni; wszystko za sprawą mężczyzny, który przewrócił jej życie do góry nogami.
Nie wiedziała, czy nie będzie żałować podjętych decyzji, ale ich konsekwencje stawały się z dnia na dzień coraz bardziej widoczne. Dłonie bezwiednie powędrowały w kierunku brzucha, badając delikatną wypukłość. Poczuła piekące łzy pod powiekami. Nie wywołał ich smutek; była szczęśliwa jak nikt inny. Jednak emocje wzięły górę nad wrażliwym sercem. Już chciała pozwolić, żeby słone krople popłynęły po policzkach, jednak szmer za plecami kazał jej zacisnąć zęby. Nie odwróciła się. Zawsze pojawiał się w ten sposób, przestała już się tego bać.
- Witaj – szepnął, rozdmuchując opadające na plecy włosy. – Nie wiem, jak udało ci się wymknąć siostrze, ale wiedz, że okropnie się za tobą stęskniłem. – Objął kochankę od tyłu, całując przy tym blady policzek. Wyraźnie słyszał jej przyśpieszony oddech i serce chcące za wszelką cenę wyrwać się z klatki piersiowej. Te reakcje napawały go satysfakcją, zważywszy na to, że ostatnimi czasy tylko się wzmagały.
Przyjemny dreszcz przeszedł po plecach Pire. Nie czas na to, pomyślała. Kiedy on był w pobliżu, świat przestawał istnieć. Podniósł ją delikatnie, jakby nic nie ważyła i posadził na swoich kolanach. Wystarczyło jedno spojrzenie czerwonych oczu, żeby zapomniała, jak się nazywa. Natychmiast wpiła się w nieznacznie rozchylone usta i zaczęła rozpinać guziki ciemnego płaszcza.
Zareagował instynktownie, przewracając ją na plecy. To pozwoliło Pire otrzeźwieć na chwilę. Odsunęła swoją twarz od jego, starając się oprzeć magii spojrzenia.
- Jestem w ciąży – powiedziała na wydechu.
Zamknęła oczy w strachu przed reakcją ukochanego, a kiedy tylko uniosła powieki, jej pięści zacisnęły się w powietrzu.


Las Amazoński, rok 1850

- Ile jeszcze?!
- Nie wiem. Kachiri, uspokój się chociaż na sekundę… Nie mogę się skoncentrować, kiedy tak wrzeszczysz. – Zafrina nerwowo pocierała skronie, starając się przywołać w głowie siostry jakikolwiek obraz, który zminimalizowałby jej zdenerwowanie. Jednak w obliczu takiego zachowania jedyne, co wampirzyca była w stanie pokazać, to głazy przygniatające źródło hałasu.
- Mam tego dosyć. Doskonale wiesz, jakie są zasady. Masz się zająć tym bękartem, a ja jego tatusiem, ale jeżeli on zaraz nie wróci, to…
- Zamknij się i dajże dziewczynie odpocząć – wtrąciła się Senna. Miała naprawdę dosyć oglądania sprzeczek swoich sióstr. Nie wierzyła, że dwie osoby, które łączy tak wiele, może dzielić tak gruby mur. Skrajności – tym były; jedna w pełni zadowolona ze swojego losu, dumna z bycia nieśmiertelnym drapieżnikiem, druga pozbawiona chęci do życia, zabójca, jak zwykła o sobie mawiać. – Chodź! – Pociągnęła Kachiri za rękę. – Zostawmy ją samą na jakiś czas.
Jednak Kachiri zaparła się, mierząc Zafrinę wzrokiem.
- Nigdzie bez niej nie pójdę – warknęła. – Chcę, żebyśmy były razem, kiedy on tu wróci. Tak się umówiłyśmy. Nie zmieniajmy tego!
- Przecież nieprzestrzeganie umów to nasza specjalność – mruknęła Zafrina, zamykając oczy. – Mam ci przypomnieć ostatnie polowanie?
Słaba, pusta, bezuczuciowa, powtarzała Zarfina jak mantrę, patrząc na poczynania siostry. Rozkoszowanie się każdym zabójstwem, zabawa ofiarami – rozczłonkowywanie ich, wyrywanie tętnic, zbieranie w naczynia wciąż gorącej krwi, nie tylko zwierzęcej - to wszystko złożyło się na jej niechęć. Nie potrafiła zaakceptować swojej natury i oczekiwała, że wszyscy w koło przyjmą taką samą postawę. Jednak nie Kachiri – była zbyt dumna, spontaniczna… Być może za wcześnie przemieniono ją w wampira; być może życie nie dało się tej dziewczynie we znaki wystarczająco, żeby mogła je doceniać; być może egoizm odgrywał za dużą rolę w jej egzystencji? Zafrina nie bała się oceniać innych, uważała to za część swojego daru – sądziła, że szufladkowanie i zgłębianie spotykają się w jednym punkcie, do którego tylko ci odważni mogą dojść.
Kachiri odwróciła się na pięcie, wyjątkowo odpuszczając okazję do wdania się w sprzeczkę, co tylko wzmocniło pewność siebie Zafriny.
- Do zobaczenia! – rzuciła siostrom na odchodne i pobiegła ile sił w nogach.
Biec mogła naprawdę długo. Gdyby nie możliwość poddawania się sile pędu, pewnie znalazłaby sposób, żeby zakończyć swój marny żywot. Może nawet zagłodziłaby się na śmierć? Chciała się zaśmiać na ten pomysł, bo po kilku stuleciach tułania się po lesie z pewnością mogła stwierdzić, że to niewykonalne. Wielu nowonarodzonych, którzy nie mogli się pogodzić ze swoim losem, z chęcią skorzystałoby z takiej możliwości, lecz instynkt prędzej czy później zaczynał działać i żadna siła woli nie mogła go powstrzymać. A cel obierał się samoistnie – zabić. Na pewno dzięki dokonaniu takiego aktu autoagresji zostałaby zapamiętana... Jednak prędkość, wiatr świszczący w uszach, obraz, który nigdy się nie zamaże, chociaż tego powinno się oczekiwać - przywracały jej trzeźwość umysłu i jakąkolwiek wolę walki. Lubiła to porównywać do swojego daru – uważała, że te chwile, kiedy biega, są iluzjami stworzonymi specjalnie dla jej oczu. Wierzyła, że może coś zmienić, chociażby swoją siostrę – część swojego małego świata - której nie starała się nawet zrozumieć.
Przyspieszyła i odbiwszy się od gałęzi drzewa, z gracją przeskoczyła na drugą stronę rzeki. Musiała raptownie się zatrzymać, bo wpadła na osobę, na którą czekała od wielu dni.
- Witaj – rzekł, chwytając jej dłoń i podnosząc ją do ust.
Spojrzała na niego z mieszanką irytacji i niedowierzania. Biorąc pod uwagę swój strój - zwierzęce skóry zakrywające tylko tyle, ile zakrywać musiały - mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że ktoś się pomylił, łącząc ich drogi.
- Och, uspokój się. To nie żadne salony, jesteś w lesie. – Wyrwała dłoń spomiędzy palców wampira. – Spełniłeś swoje zadanie?
- Tak. Myślę, że możesz spokojnie ruszać w drogę.
- A co z Kachiri? Powinnam cię do niej odprowadzić…
- Poradzę sobie – szepnął, kładąc rękę na jej policzku.
- Matias, możesz sobie darować te zabawy. Nie jestem człowiekiem, to na mnie nie działa – powiedziała, odrzuciwszy po raz kolejny jego dłoń. – Miłej zabawy – zawołała, biegnąc w stronę, z której przybył mężczyzna.


Araukania, rok 1850

I na tym wszystko się skończyło. Nie zobaczyła żadnej reakcji.
Zniknął…
Rozpłynął się…
Zostawił ją.
Zostawił ją samą.
Zostawił ją samą z dzieckiem.
Wszystko wokół ucichło – nawet wiatr przestał wiać, solidaryzując się z dziewczyną. Miała wrażenie, że nie słyszy bicia swojego serca. Ciałem albinoski wstrząsnęły dreszcze, a suchy szloch, którego nie potrafiła powstrzymać, wydobył się z jej piersi. Uderzyła pięściami o ziemię, chcąc się wyrwać z ciała, opuścić je i zostawić na pastwę okropnego świata, na którym przyszło jej żyć. Wbijała paznokcie w zakurzoną skórę aż do krwi, mając nadzieję, że to uśmierzy ból przychodzący coraz silniejszymi falami. Czuła wymioty podchodzące do gardła i strużki zimnego potu spływające po plecach.
Nie wróci.
Nigdy.
- Lobishomen*… - szepnęła.



* Brazylijski demon, żywiący się niewielkimi ilościami kobiecej krwi. Jego ofiary, po spotkaniu z nim, wykazywały zachowania charakterystyczne dla nimfomanek.
(Gwoli wyjaśnienia… W „Przed świtem” nasza kochana Szmeyer ochrzciła ojca Nahuela mianem libishomena. Ale! Sprawdzałam w wielu źródłach i nie natknęłam się na takowego, za to znalazłam mnóstwo informacji o lobishomenach grasujących na terenach Ameryki Łacińskiej, więc pozwoliłam sobie poprawić tę nieścisłość. Wolę pisać w zgodzie ze sobą niż w zgodzie z sagą.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Pon 16:43, 17 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 16:46, 20 Wrz 2009 Powrót do góry

No proszę, a jednak. W końcu jest pierwszy rozdział i historia nabrała rumieńców, a moze raczej zbladła, choć emocje na pewno nie opadły. Tylko miejscami miałam wrażenie, że język jest jednak zbyt podniosły, zbyt zawiły, jakby przytłaczał opowieść. Z drugiej strony sam rozdział nie był zbyt długi i może to wynika właśnie z tego? To jedno z tych opowiadań, które dobrze będzie się czytało w całości. Poszatkowane gdzieś traci część magii, a to niedobrze.

Biedna, nawina dziewczynka, w którą wpojono wyjątkowość, która uwierzyła w swojego księcia. Jaka szkoda, że książę tym razem nie miał zamiaru ratować Kopciuszka, a po pocałunku zamienił się, nawet nie w żabę, a w demona. W ładnym opakowaniu, ale jednak. Jest w tym coś smutnego. Coś, co rozwiewa idealizm Zmierzchu i pewnie z tego wynikała kolejna dziura w fabule, przez Meyer potraktowana na zasadzie: coś mam, coś napiszę, ale szczegóły są dla inteligentnych, więc to i owo pominę. Z jednej strony dobrze, bo można łatkować. Z drugiej jednak szkoda, że kanon ma aż tyle dziur i prześwitów.

Amazońskie wampiry na pewno zasłużyły na łatkę na wysokim poziomie. Szkoda, że w takim wydaniu nie zobaczymy jednak Alice i Jaspera, bo przecież możnaby opisać więcej, prawda?

Gratuluję dbania o detale. To pochwalę zawsze i wszędzie, bo wciąż mało autorów pamięta, że czytelnik powinien z tekstów wynosić nie tylko rozrywkę, ale też wiedzę, a w dobrym tonie jest, żeby twórca wiedział, o czym pisze, a nie jedynie zgadywał.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pon 15:52, 21 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:19, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Kiedyś, rozmawiając ze mną o tym tekście, nazwałaś go „łatką o Zafrinie” i właśnie tak zapisał mi się w pamięci. Mimo wszystko tytuł niekoniecznie wskazuje na skupienie się na postaci Amazonki – choć pozory oczywiście bywają mylące – i mam cichą nadzieję, że dasz jeszcze czytelnikowi okazję zawarcia bliższej znajomości z Pire i Huilen. To kolejne siostry, które podstępem uzurpowawszy sobie moje zainteresowanie, rozpłynęły się wraz z końcem rozdziału – tyle że tym razem w sposób nie dający większych szans na powrót.
Amazonki frapują mnie głównie ze względu na charakter łączących je relacji, wpływ, jaki na siebie mają i rodzące się w związku z wzajemną bliskością emocje. Nie powiedziałabym, by na tym etapie rozwoju fabuły któraś z nich zainteresowała mnie swoją osobą na tyle, by przyćmić resztę rodzeństwa. Z kolei Pire i Huilen intrygują zarówno w siostrzanym tandemie, jak i w pojedynkę. Kachiri, Senna i Zafrina nie istnieją dla mnie w tej chwili jako samodzielne jednostki, nie potrafię patrzeć na jedną w oderwaniu od pozostałej dwójki. Nie wykreowałaś ich jeszcze na tyle, bym mogła powiedzieć coś konkretnego o którejkolwiek z nich; na razie stanowią zbiór odniesień, emocji wiążących się z ich siostrami i jako takie wydają mi się naprawdę warte uwagi, ale bez tego – są tylko konfiguracją kilku słów ogołoconych z uczuć, które rodzą się dopiero wtedy, gdy spojrzy się na nie jako część tej niewielkiej, trzyosobowej grupy. Z siostrami z Araukanii rzecz ma się zupełnie inaczej. Udało Ci się wykreować ich postacie tak, że po kilku zaledwie fragmentach mam ochotę złapać nieszczęsnego narratora za kołnierz i zatrzymać go w dziewiętnastowiecznej Ameryce Południowej, błagając, by nie odwracał się tyłem do tak fascynujących bohaterek. Mogłabym nawet przymknąć oko na ewentualny bałagan w chronologii wydarzeń i retrospekcji, byle tylko móc nakłonić szanownego pana trzecioosobowego, by pozwolił mi jeszcze (niejeden) raz popatrzeć na świat z perspektywy Pire i Huilen. Przecież to Pire była kochanicą lobishomena, czemu więc ma mnie interesować jakaś Zafrina czy inna Amazonka? Gdyby narrator zgodził się pójść na moje warunki, pozwoliłabym mu nawet odwiedzać od czasu do czasu Amazonię, ważne, żeby nie udawał się do wieku dwudziestego, a już – borze broń – z pewnością nie do dwudziestego pierwszego. Dobrze bym go karmiła, mógłby spać ze mną w łóżku na waleta i siadać na moim krzesełku, słowem – na pewno wyszedłby na tym lepiej niż na interesie z Tobą, skoro zmuszasz go do śledzenia jakichś rozwydrzonych, półnagich wampirzyc. To co, zmieniasz koncepcję i przerzucasz się na Mapuczów, czyż nie, Rudości?
To niesamowite, patrzeć, jak skrajnie różne są dwie siostry wychowane w tym samym otoczeniu archaicznej społeczności, karmione pozornie tymi samymi ideałami i prawdami; bo choć Huilen mówi o rozdźwięku, jaki występował między poglądami jej rodziców a wartościami narzucanymi przez starszyznę i wyznawanymi przez, jak się zdaje, ogół plemienia oraz o tym, że to jej siostra przejęła więcej z tego heretyckiego podejścia, to wątpię, by specyfika życia plemiennego pozwalała na to, by dwie osoby kształcono w przeciwstawnych kierunkach. Myślę, że mentalność ludzi od wielu pokoleń żyjących w społeczności o takim charakterze nie pozwala im na całkowite odwrócenie się do wyznawanych przez grupę wartości; może i lista priorytetów rodziców Pire i Huilen nieco odbiegała od powszechnie przyjętych celów, pragnień i dążeń, ale nie mogli być całkiem – w ówczesnym pojmowaniu – wynaturzeni. Rodzi się więc pytanie, co tak naprawdę wpływa na kształtowanie się charakteru młodej osoby: czy otoczenie, w jakim się wychowała, czy może raczej rozwijanie przyrodzonych cech. Środowisko bez wątpienia ma na nią ogromny wpływ i choćby chciała, nie może tego powstrzymać, należy to bowiem do procesu socjalizacji pierwotnej. Jednak po niej następuje socjalizacja wtórna i – tu może lepiej byłoby przeredagować pytanie – zastanawiające jest to, czy potrafi zatrzeć sobą wszystkie wartości, poglądy światka, który stanowił dla nas wzorzec. Nie chciałabym zacząć teraz atomizować Twojego tekstu i rozpruwać go od środka pod tym kątem, jednak takie a nie inne pytania lęgną mi się w głowie po lekturze i myślę, że warto chociaż to zaznaczyć.
Patrzymy na ten sam świat przez pryzmat wartości wyznawanych przez dwie różne osoby i wydaje się wtedy diametralnie inny. Pire – lekko stąpająca po ziemi, ubrana w uśmiech i pozytywne nastawienie, od dziecka uczona przez matkę, że jest kimś lepszym i może osiągnąć więcej niż inni – niezachwianie wierzy w to, że uda jej się zrealizować zwizualizowany wcześniej cel, a miłość przyprawiona adrenaliną i napięciem może stanowić ekwiwalent powietrza. Huilen – pragnąca żyć zgodnie z tradycjami plemiennymi legalistka, sceptycznie nastawiona do poglądów krzewionych przez własną rodzinę – mimo wszystko wydaje się mieć w sobie sporo miłości do siostry, którą rodzice zawsze traktowali jak lepszą od niej. Nie wydaje się bynajmniej osobą, która potrafiłaby zadenuncjować swoją rodzinę, nawet gdyby postawiono ją pod ścianą. Tradycjonalistka, owszem, niechętna zmianom – również, ale przede wszystkim dziewczyna, która w razie konieczności postawiłaby dobro rodziny nad dobrem plemienia. Widać to w jej powściągliwych gestach i surowych, ostrych słowach, spod których wyziera szczera miłość. Wydaje się, że to Huilen musiała zawsze dźwigać siostrę na nogi, gdy ta się przewróciła, pomagać stawiać następny krok, wspierać, gdy spadła z chmur na ziemię. A Pire, z rozmarzonym spojrzeniem, sięgała po pomocną dłoń i niedługo po tym znowu wyginała usta w uśmiechu, budząc w sobie nowe pokłady optymizmu.
Cóż, teraz widzisz, po prostu nie możesz zabrać mi Pire i Huilen. Za bardzo to rodzeństwo pokochałam, by pozwolić mu tak po prostu odejść. Chociaż, jak się nad tym zastanowiłam, moje marzenie o jeszcze niejednym razie, gdy będę mogła przeczytać o tej dwójce, wręcz musi być zrealizowane – lobishomen zostawił Pire, ale teraz ta musi poradzić sobie z rosnącym w niej nowym życiem. I jestem pewna, że Huilen jej nie opuści.

Twój styl nastręcza mi niejakich wątpliwości. Z jednej strony prowadzisz czytelnika przez plastyczne, bogate w zapachy i kolory opisy, którym nie mogę raczej odmówić kunsztu i warsztatu. Z drugiej zaś - tekst wydaje się momentami zdecydowanie ciężkostrawny. W moim mniemaniu nieco minęłaś się z celem i to, co miało być zgrabnym sztafażem, katalizatorem emocji czytelnika, stało się przeszkodą w swobodnym odetchnięciu. Stylistycznie jest zdecydowanie za gęsto. Doznania zmysłowe i uczucia spadają na mnie ciężko jak cegły rzucone z szóstego piętra (przypuszczam, że naprawdę musi boleć), a jestem prawdziwą niedorajdą i nie dość, że z tego bombardowania nie mogę wyłapać ani jednej, to jeszcze kończę z poranioną głową. Sądzę, że powinnaś pójść w stronę minimalizmu. Nie chcę przez to powiedzieć, że masz zrezygnować z jakichkolwiek epitetów czy rozbudowanych opisów, ale nie powinnaś skupiać się na oddawaniu faktury, zapachu, koloru każdej rzeczy – i to na raz – gdyż wtedy czytelnik nie jest w stanie poznać żadnej z nich. Sinusoida, pamiętasz? Potrafisz to zrobić i potrafisz to zrobić naprawdę dobrze, więc nie wiem, skąd ten sentyment do patosu w ilościach powodujących nudności. A wierz mi, momentami wprowadzasz pojęcie pompatyczności na nowy poziom. To zupełnie nie przystaje do takich niesamowitych, świetnych opisów, jak chociażby świat widziany oczami Huilen. Moim drugim ulubionym momentem w tym rozdziale jest fragment, w którym Zafrina myśli o Kachiri. Twoją mocną stroną bez wątpienia są opisy emocji, skupianie się na świecie wewnętrznych przeżyć bohatera. Jesteś zaskakująca. Dobrze radzisz sobie z opisami przyrody, świetnie – z emocjami postaci i zdawałoby się, że nie ma już szczególnie wielu luk, które można by zapełnić patosem. A mimo wszystko Tobie udaje się je wynaleźć i sponiewierać. Mam nadzieję, że zastanowisz się nad tym. Nad stylistyką, oczywiście, ale również nad elementami fabularnymi, o których wcześniej mówiłam. To dobry – przez duże, solidne d – tekst, który ma potencjał, by stać się świetnym. Ale z pewnością mu tego nie ułatwiasz, gdy powodujesz, że samo przebrnięcie przezeń wydaje się trudne. By przeczytać Lobishomena i w dodatku przeczytać go ze zrozumieniem, należy bezwzględnie się na nim skupić. Absolutnie nie poczytuję tego za wadę, przeciwnie – bardzo Ci się to chwali, znajdź w sobie jednak nieco zaufania do czytelnika i postaraj się uwierzyć, że nawet nie przykuty żelaznym łańcuchem, będzie grzecznie szedł za narratorem. Ba, o ile swobodniej by mu się szło, gdyby tekst był nieco lżejszy. Pozwól samej sobie płynąć, gdy piszesz. Flow, Madzia, flow. Harmonia. Złoty środek. Równowaga. Wszystkie te piękne pojęcia tylko czekają, aż wprowadzisz je w życie (czy raczej - w tekst).
I tym razem nie każ nam tak długo czekać na kolejny rozdział.

Bziu,
robaczysko


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Sob 23:21, 19 Gru 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Śro 22:00, 28 Paź 2009 Powrót do góry

Dziękuję przede wszystkim najlepszej becie pod słońcem - Robakowi i Angels, która podzieliła się wenem.




II




Voltera, rok 1848

- Szach i mat – szepnął mężczyzna o papierowej skórze, zrzucając wszystkie figury z szachownicy. Wstał i zaczął krążyć po pokoju, nerwowo pocierając skronie. – Szach i mat, szach i mat – powtarzał jak mantrę.
Oparł się na rękach, wyglądając przez okno i szukając kogoś wzrokiem. Wyraźnie się niecierpliwił – zgubił gdzieś opanowanie i dystans, którymi zazwyczaj się odznaczał. Ekscytacja sięgała zenitu, bo po raz pierwszy znalazł sposób, który naprawdę mógłby zadziałać. Wiedział, że będzie wymagał czasu, ale jednocześnie był przekonany o jego skuteczności.
Usłyszał kroki powoli zmierzające w kierunku jego gabinetu, więc usiadł wygodnie w fotelu, włożywszy na twarz maskę obojętności. Drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem i pojawiła się w nich rudowłosa kobieta, na oko czterdziestoletnia.
- Wasza Wysokość, on już jest – oznajmiła.
- Jesteś pewna tego, co widziałaś? – zapytał, unosząc brew.
Wzięła głęboki oddech i zamknąwszy drzwi, ruszyła w kierunku biurka. Chwyciła jego rękę i w tym samym momencie w głowie mężczyzny pojawiły się obrazy, które przyprawiły go o szeroki uśmiech.
- Dziękuję, Sofie. Wprowadź go.
Wampir wyraźnie się uspokoił. Widział to przez cały czas, ale Sofie wiedziała, że podsuwając mu swoją wizję po raz kolejny, pozwoli mężczyźnie odetchnąć. Czuł się zagubiony, jednak zrobiłby wszystko, żeby uwolnić się od zależności, które go krępowały.
- Witaj, Aro - usłyszał głos dochodzący od drzwi.
Wampir wskazał głową miejsce naprzeciw siebie, resztę ciała pozostawiając w idealnym bezruchu.
- Dziś jej twój szczęśliwy dzień, Matiasie – powiedział Aro, uśmiechając się szeroko.


Araukania, rok 1850

Pire próbowała utrzymać się na nogach, jednak grawitacja ciągnęła ją w dół. Poddawała się najmniejszym ruchom powietrza - miała wrażenie, że zwykły oddech mógłby przyczynić się do upadku. Przez łzy oglądała zieleń lasów i błękit nieba, które wydawały się oddalać wraz z rodziną i marzeniami. Wraz z życiem. Wbijała paznokcie w skałę, chwytając się jej jak ostatniej nadziei. Czuła, że przemawia przez nią gorycz i cierpienie, które powinno być przypisane innej osobie. Nie bała się opływać w patos własnego przeznaczenia, ale nie chciała w nie wierzyć, przecież nie godziła się na nic. Wiedziała, że gdyby spotkała Matiasa ponownie, zabiłaby go. Cokolwiek jej zrobił, powinien wziąć to na siebie.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła coś kojącego. Brzuch rozrywany od środka stał się jedyną rzeczą, o której mogła myśleć. Upraszał się o uwagę, nawet na chwilę nie pozwalając o sobie zapomnieć. Istota, która znajdowała się w jego wnętrzu, przerażała nie tylko Pire - dziewczyna miała wrażenie, że cały świat czuje, co nadchodzi. Zbliżało się coś niespodziewanego, niebezpiecznego i bez wątpienia złego. Nawet owady, które zawsze tak chętnie atakowały człowieka pośrodku lasu, trzymały się z daleka od Indianki. Nie pamiętała smaku wody i miała wrażenie, że tak samo jak o nim, zapomni o ludziach, którzy byli jej drodzy.
Osunęła się na kolana – twarz zasłonięta włosami i łzy spływające do miseczki stojącej przed nią sprawiały, że wyglądała naprawdę żałośnie. Odgarniając ubłoconą dłonią włosy, pobrudziła je jeszcze bardziej. Drżącymi palcami chwyciła naczynie i podniosła je do ust, pozwalając krwi rozlać się w swoim wnętrzu.


Las Amazoński, rok 1850

Krew została przelana – emocje puściły. Czerwona ciecz lała się, a wampirzyca zbierała ją do glinianych naczyń.
- Tak jest – szepnęła i zaczęła wysysać z ofiary resztki gorącego płynu. Jucha wędrowała wewnątrz jej ciała, pobudzając komórki do życia. Mogła czuć ciepło rozpływające się do samych czubków palców, gdy zgniatała w dłoni kamień. Rzuciła resztkami w otwarte oczy ofiary. Ta twarz zastygła w przerażeniu będzie uszczęśliwiać ją przez następne dni. Z impetem wbiła się ostro zakończonym paznokciem w klatkę piersiową martwej kobiety. Zrobiła dwa głębokie nacięcia na kształt krzyża, z których nie wyciekła nawet kropelka krwi. Widząc to, zaczęła drapać w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce. Z łatwością rozcinała skórę i mięśnie, próbując dostać się do organów. Jednak równie szybko jak rozpoczęła zabawę, zaprzestała jej. Syntetyczny zapach drażnił czuły węch, informując, że ktoś obserwuje wampirzycę podczas posiłku.
- Matias, wyłaź! – warknęła, rzucając ciałem o najbliższe drzewo.
- Może już wystarczy? Co by na to powiedziała Zafrina? – poruszył drażliwy temat.
- Ile panien odwiedziłeś po drodze? Nie! Poczekaj! – krzyknęła, widząc, że chce otworzyć usta. – Sądząc po zapachu - trzy… Musisz im powiedzieć, żeby zaczęły używać lepszych perfum, bo te są nie do zniesienia.
- Ty też klasą nie grzeszysz – rzucił, pokazując, że nie przejmuje się żadnym słowem wampirzycy. – Może pora się przebrać, młoda damo?
W ciągu sekundy dziewczyna znalazła się przy Matiasie, chwytając go za poły płaszcza i podnosząc, jakby nic nie ważył.
- Posłuchaj mnie, chłopczyku z miasta. Jesteś w lesie i z nas dwojga to ja jestem starsza, i to ja więcej jadłam, więc dla swojego dobra zamknij się, albo ci pokażę, że twoja nieśmiertelność wcale nie jest taka trwała. Jasne? – Puściła go, zabrała zapełnione krwią miseczki i zniknęła z pola widzenia.
Wampir otrzepał się i usiadł na kamieniu. Kachiri bawiła go niezmiennie, odkąd ją poznał. Widział w niej ogromne pokłady temperamentu i jeszcze większe potencjału. Gdyby tylko chciała, mogłaby być kimś wielkim, jednak euforia, którą czuła podczas zabijania, stała się dla tej wampirzycy wszystkim. Ograniczyła swoje potrzeby do minimum, zamykając resztę na skraju podświadomości, udając, że poza krwią nie istnieje nic. Sama zapędzała się w pułapkę bez wyjścia, jednak nawet tym nie potrafiła się przejąć. Wystawiała swoje umiejętności na ciągłe próby – ścigała się z jaguarami, wskakiwała między samice podczas posiłku; nie przyjmowała do świadomości przegranej. Gdyby nie siostry, zamieniłaby się w zwykłe zwierzę – bez żadnego celu w niekończącej się egzystencji. Matias miał świadomość, że tylko strach o życie Senny i Zafriny trzymały Kachiri przy zdrowych zmysłach. Przemierzywszy pół świata, wiedział, że nie ma nic niebezpieczniejszego niż krwiopijca na skraju szaleństwa. Wzdrygał się na samo wspomnienie potworów, które przyszło mu zobaczyć w niejednej jaskini, w niejednym lesie. Nie sądził, że istota, która kiedyś była człowiekiem, może aż tak się zagubić we własnym jestestwie.
Jednak nie bał się Kachri – wiedział, że nie byłaby w stanie go skrzywdzić. Znali się za dobrze, przeżywałaby tę śmierć. Czuł, że za murem, który zbudowała wokół siebie wampirzyca, jest jeszcze ludzkie oblicze. Życzył jej, żeby je odnalazła, nie tylko dla siebie, ale i dla swojej małej rodziny. Naprawdę cieszył się, że spotkał tę kobietę na swojej drodze. Dziwiło go, że tyle uczy się od Amazonek, jednak Kachiri była naprawdę wyjątkowa. Silna, bezkompromisowa, bezwzględna. Przy spokojnej Sennie i zapatrzonej w siebie Zafrinie wyglądała idealnie.
Mimo pomocy, jaką otrzymał, nie mógł uwierzyć, że w końcu wszystko się udało. Nie miał jeszcze okazji, żeby porozmawiać z Volturi, ale czuł, że Amazonki nie powinny znać zbyt wielu szczegółów. Plan działał bez zarzutów, jednak obawiał się, że ich uszy nie są na niego gotowe. Co by sobie o tym wszystkim pomyślały? Żyły w odosobnieniu, nie przejmując się cywilizowanym światem, nie przejmując się innymi wampirami, dlaczego więc miałby im to zabierać? Przecież w głębi serca był dobry. Wcielając się w postać z legend, stał się inną osobą - nie zabijał, a to dla krwiopijcy nie mała sztuka. Miał świadomość tego, że Pire prawdopodobnie nie przeżyje porodu - właśnie dlatego posłał tam Zafrinę, dlatego dał kobiecie możliwość odejścia w spokoju, nie będąc świadomą okropnego bólu, który przejdzie jej przeżyć. Przecież pomyślał o wszystkim, a źli ludzie zostawiają swoje ofiary na pastwę losu! Czasami wydawało mu się, że wcale nie jest dobry. Czasami wydawało mu się, że natura potwora dyktuje mu warunki, a on przecież nie podpisywał takiej umowy. I wtedy pojawiały się wątpliwości – przecież świadomie skazał jeszcze nienarodzone dziecko na taki los. Zapewnił maluchowi ciągłe wyrzeczenia, które przyjdą już w dniu poczęcia. Czy ktokolwiek został aż tak pokrzywdzony? Kimże on jest, żeby karać przyszłość? Kimże on jest, żeby stawać się stwórcą nowej rasy?


Araukania, rok 1850

Rosły Indianin wybijał rytm, a wokół niego pląsała kobieta, eksponując wszystkie swoje wdzięki. Uderzał w bębny coraz mocniej, chcąc zaakcentować, że punkt kulminacyjny zabawy zbliża się. Z uśmiechem witał ruchy pięknej, dojrzałej istoty, która z każdym krokiem coraz bardziej się do niego przysuwała. Również jej taniec zmieniał swój charakter – ciało idealnie dostosowywało się do dźwięków wibrujących w powietrzu. W momencie, w którym wydawało się, że osiągają już apogeum swoich możliwości, siła uderzeń zaczynała maleć. Wszystko odbywało się we wręcz sinusoidalnym rytmie.
Huilen przyglądała się rodzicom, siedząc przed domem na ławce, której nie było widać z miejsca, gdzie się znajdowali. Uwielbiała patrzeć na nich, kiedy odprawiali zapomniane rytuały. Wiedziała, że nie robili tego dla podtrzymania tradycji, dbali jedynie o zabawę, jednak starała się dodać do tych ukradzionych obrazów duszę, głębszy sens. Zamykała oczy, stawiając siebie w roli matki. Wyobrażała sobie czarne włosy, zamiast siwych, rozwiewane na wszystkie strony podczas tańca, nad którym ciało już nie panowało. Czuła w sercu echo dźwięków bębna, a na plecach dreszcze i stróżki potu. Resztkami świadomości chwytała zapach ciepłego wiatru, wpadając w trans.
- Pst, Huilen… - Poczuła dłoń na ramieniu.
Przerażona, natychmiast powróciła na ziemię. Odwróciła się szybko i to, co zobaczyła, wprawiło ją w osłupienie. Nie wiedziała, czy powinna się cieszyć z widoku Pire, czy martwić z powodu jej wyglądu.
- Huilen, proszę, chodźmy stąd. Nie chcę, żeby rodzice mnie zobaczyli – szepnęła Pire słabym głosem i wyciągnęła rękę w stronę siostry.
- Ale… co? Jak?! Nie było cię, ale… Jak to się… - urwała w pół słowa, nie wiedząc, co właściwie mogłaby powiedzieć.
- Proszę, nie tutaj. – Pire chwyciła się krzesełka i złapała rękę siostry. – Proszę…
Huilen nie mogła odmówić, kiedy albinoska patrzyła na nią błagalnie, niemal przez łzy. Pozwoliła jej oprzeć się na swoim ramieniu i poprowadziła w stronę lasu.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – wybuchła, kiedy tylko znalazły się poza zasięgiem plemiennych uszu. – Nie było cię trzy tygodnie! Przeraziłaś mnie na śmierć! Nie wiedziałam, co powiedzieć rodzicom, nie wiedziałam, co sama mam myśleć! Myślałam, że uciekłaś z tym… - urwała, widząc łzę spływającą po policzku siostry. – Co on ci zrobił?
Pire zatrzymała się i powoli osunęła na ziemię, opierając się o kamień.
- Proszę, muszę chwilę odpocząć. – Zakryła oczy dłonią.
- Co on ci zrobił?! – powtórzyła Huilen, tym razem ostrzej.
- Nie wiem… Ja mu powiedziałam, a on… zniknął…
- Co mu powiedziałaś?
Zaległa cisza. Pire, zamiast odsłonić oczy, jedynie odwróciła głowę, uciekając od spojrzenia, które czuła na sobie. Jednak jej starsza siostra nie patrzyła na twarz albinoski – interesowała się jedynie brzuchem i im dłużej myślała o całej sytuacji, tym bardziej zagubiona się czuła.
- Dlaczego…? Jakim cudem tak szybko widać? – mówiła, nie porzucając karcącego tonu.
- Nie wiem, Huilen. Dzieje się ze mną coś naprawdę dziwnego, nie potrafię tego wyjaśnić.
Patrzyły na siebie, bojąc się odezwać. Miały świadomość, że oto rozgrywa się coś, czego ich ludzkie umysły nie są w stanie pojąć. Obie były przerażone i zagubione w zaistniałej sytuacji, żadna nie wiedziała, co tak naprawdę widzi. Huilen przemknęło nawet przez myśl, że to tylko sen.
- Boję się – dodała Pire po chwili. – Co ja teraz zrobię?
- Trzeba było pomyśleć, zanim się rzuciłaś na tego człowieka! – wybuchła znów starsza z sióstr.
- Człowieka? – zapytała niepewnie. – Wątpię.
- O czym ty mówisz?!
- Lobisho…
- Przestań! Proszę cię, przestań powtarzać te bajki! Matka naopowiadała ci jakichś starych legend, jak byłyśmy małe. Przecież ona sama w to nie wierzy!
- Ale…
- Dajże już spokój z tymi głupotami! Przecież tego nie da się słuchać!
Huilen jasno dała znać, że nie chce kontynuować rozmowy i wyciągnęła rękę w stronę siostry.
- Wstawaj! Przecież nie możesz się tak pokazać rodzicom!

Zafrina przypatrywała się całej scenie zza krzaków. Nie poruszyła się nawet troszeczkę, żeby nie zdradzić swojego położenia. Obserwowała Pire od ponad dwóch tygodni – widziała ją w okropnym stanie. Może nawet litowała się nad biedną dziewczyną, która przez czysty przypadek stała się narzędziem w rękach nieodpowiednich istot. Niejednokrotnie chciała podsunąć albinosce jakąś wizję, żeby ulżyć jej w cierpieniu, dostała jednak jasne instrukcje – może się wtrącić dopiero podczas porodu. Matias nie przewidział wielu rzeczy. Pire nie przyjmowała zwykłego jedzenia, była osłabiona, dziecko nie dawało jej spokoju. Nikt nie powinien wymagać od człowieka, że zacznie pożywiać się krwią z braku alternatywy. Złamała zasady, żeby plan się powiódł – nikt nie powinien jej za to winić.

Świst włóczni i cichy skowyt lisa przełamały ciszę panującą w lesie. Zwierzę próbowało się podnieść, ale to tylko sprawiło, że grot przesunął się i zranił je dotkliwiej. Ostatkiem sił próbowało uwolnić się od bólu. Piski ucichły w momencie, w którym ciężki kamień uderzył o jego głowę. Houlien zaczęła zbierać krew wypływającą z przekłutego boku do glinianego naczynka. Nienawidziła się za to, co robi; nienawidziła swojej siostry za to, że musiała robić to dla niej; nienawidziła Matiasa za to, że to spowodował; wreszcie – nienawidziła ich nienarodzonego potomka za to, że krzywdził Pire. Gorycz, która ją przepełniała, mogła równać się jedynie z żalem albinoski. Wciąż płakała, w nocy wykrzykiwała imię ojca swojego dziecka, podświadomie prosząc go o pomoc. Miała nadzieję, że do niej wróci – naiwność nie opuszczała dziewczyny nawet w takim momencie. Z każdym dniem stawała się słabsza i pogrążała się w coraz większej apatii. Właściwie traciła kontakt z rzeczywistością.
Houilen wciąż słyszała słowa siostry, które odbijały się w jej głowie głośnym echem. Po długiej rozmowie, którą odbyły, zdecydowały się na opuszczenie plemienia. Nikt nie zrozumiałby, co tak naprawdę dzieje się z Pire. Właściwie żadna z sióstr tego nie rozumiała, ale przynajmniej były w stanie zaakceptować sytuację i stawić jej czoła. Nie ryzykowały wygnaniem, same postanowiły odejść. Houlien nie zostawiłaby siostry – poczucie obowiązku zwyciężało w walce z rozsądkiem.
Zabrała napełnione naczynka i zaniosła je siostrze. Wchodząc do służącej im za kryjówkę jaskini, mogła usłyszeć ciche zawodzenie Pire, które miało zapewne przypominać nucenie. Uklękła i nachyliwszy się nad dziewczyną, odgarnęła jej włosy z twarzy. Zamoczyła ścierkę w wiaderku stojącym na podłodze i zaczęła wycierać twarz albinoski.
- Kuguary są szczęśliwe w dżungli amazońskiej – szeptała blondynka śpiewnym głosem, uśmiechając się delikatnie.
Houlien chwyciła naczynko i podsunęła jej do ust. Wypiła szybko i wróciła do nucenia, jakby nie zauważając obecności drugiej osoby.
Indianka podniosła się gwałtownie i rzuciwszy miską o ziemię, zaczęła krzyczeć:
- Dlaczego mi to robisz?!
- W Las Condes jest kolorowo…

Zafrina traciła już pomysły na obrazy, które mogłaby przywołać. Czuła, że Pire lada moment zacznie rodzić i wiedziała, że musi wykonać swoje zadanie, żeby wszystko mogło się udać. Pokazywała albinosce ulice Santiago na zmianę z wodospadami amazońskimi. Pozwalała wiatrowi nieść dziewczynę, opowiadać historie przyniesione wraz z jego szumem, dawać ukojenie i zapomnienie.

Houilen złapała ją za ramiona i zaczęła potrząsać, płacząc. Jednak przestała, gdy Pire wydała z siebie przerażający krzyk i w tym samym czasie odeszły jej wody.
- Kolorowy, kolorowy… - szeptała przez łzy.
Dziewczyna całkowicie spanikowała – odskoczyła w kierunku przeciwległej ściany, wybałuszając oczy z przerażenia. Jej siostra cierpiała – drżała i pociła się, a usta układała na zmianę do krzyku i śpiewu. Wyglądała tak, jakby ból i spokój biły się o jej umysł. W pewnym momencie zgięła się wpół i upadła na ziemię, uderzając głową o głaz. Krew pokryła skałę, co zobligowało starszą siostrę do działania.
Do Houilen dotarło, że dla Pire nie ma już ratunku. Miała tylko jedną szansę na ocalenie choćby jej cząstki – musiała odebrać poród. Przerażenie walczyło z sumieniem. Nie myślała o tym, co się stanie później, liczyło się tylko dziecko. Ten sam stwór, którego tak nienawidziła, ten sam, który sprawiał jej siostrze taki ból.
Wyjęła ostro zakończony sztylet i jednym ruchem przecięła sukienkę, w którą była ubrana Pire. Odrzuciła na bok poszarpany materiał i zrobiła nacięcie na jej brzuchu. Nie widziała skąd znalazła w sobie tyle odwagi i siły. Adrenalina krążyła w żyłach, tętnice pompowały do wszystkich kończyn krew w zabójczym tempie - cała umazana posoką odbierała poród.

Wampirzyca podeszła bliżej jaskini, żeby widzieć dokładnie, co się dzieje. Nie wierzyła, że Houlien radzi sobie tak dobrze. Wiedziała, że ma do czynienia z silną kobietą, ale nie spodziewała się zobaczyć w niej czegoś takiego. Starała się rozlewać fale ciepła w jej umyśle, ale stało się to trudne bez podsuwania konkretnych obrazów. Nie mogła wpłynąć bezpośrednio na emocje, więc czuła się bezsilna.
Houlien odcięła pępowinę i owinęła szczelnie dziecko w to, co zostało z sukienki Pire. Albinoska wydała ostatnie tchnienie – jeszcze starała się coś powiedzieć, ale powietrze już nie dochodziło do jej płuc. Jedno z nich zostało przebite przez złamane żebro. Indianka chciała jak najszybciej od tego uciec; nie mogła znieść widoku zwłok własnej siostry. Musiała odejść. Spojrzała na chłopca, którego trzymała na rękach. Wciąż płakał, więc pogłaskała delikatnie jego policzek. Natychmiast się uspokoił, kiedy to poczuł – otworzył buzię i, ku przerażeniu kobiety, pokazał rząd równych, białych zębów. Wgryzł się mocno w skórę na jej dłoni i łapczywie zaczął wysysać krew.
Przerażona, wyrwała rękę i upuściła dziecko na ziemię. Sama osunęła się po skale, a jej ciałem wstrząsały dreszcze. Mogła poczuć, jak gorące sztylety rozcinają ją od środka, a uczucie to rozlewa się po całym ciele.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Pon 16:44, 17 Maj 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 19:54, 29 Paź 2009 Powrót do góry

Łudziłam się, że jak trochę poczekam, to pojawi się komentarz, ale widać rozdziewiczenie tej części spada na moje barki. Nowy rozdział zauważyłam już wczoraj, ale - zmęczona dość upierdliwym dniem - przeczytałam go dopiero dziś. Przyznam, że aktualnie wena ciągnie mnie do różnych rzeczy i nie bardzo umiem sklecić swoje myśli na tyle, żeby napisać naprawdę sensowny komentarz, ale przynajmniej będziesz pewna, że nadal czytam i nadal jestem mocno za tym tekstem. Żeby nie było tylko kiślowo, to mówię od razu, że kilka rzeczy mi zgrzytało - nie dlatego, że są błędne, po prostu brzmią przesadnie. Przeczytaj dokładnie pierwszy akapit i zwróć uwagę na kawałek z maską. Potem też gdzieś mi mignęło coś podobnego, ale nie zaznaczyłam i teraz nie mogę tego wyłapać. Pomijając styl, część bardzo ciekawa i żywa. Te Twoje opisy - rządzisz babo! Tylko przemiana przez ugryzienie w palec odrobinę zabawna, ale inaczej nie mogło być. Mam nadzieję, że mój wen jest grzeczny, a Ty nie zrazisz się frekwencją. Ściskam.

Netek.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Marsi
Zły wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 40 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin

PostWysłany: Nie 2:12, 29 Lis 2009 Powrót do góry

Wybacz, że dopiero teraz wróciłam do czytania Twojego ff. Ostatnimi czasy nie miałam czasu na takie rzeczy. Jednak się zrehabilitowałam i postanowiłam wykrzesać parę zdań.
Jestem zawiedziona, bardzo zawiedziona frekwencją komentarzy. Ta znikoma ilość jest żałosna moim zdaniem. Wnioskuję, że na tym forum nie liczy się styl – prawdziwy styl, jaki posiadasz, i klasa. Liczą się sceny sexu, przemocy, gwałtu i dobra reklama. Bez tego nie przetrwasz. Mam tylko nadzieję, że przez to nie tracisz wiary w swoje opowiadania. Życzę Ci z całego serducha, żebyś uciekała stąd czym prędzej ze swoja twórczością, a została tylko i wyłącznie jako jedna z wielu użytkowniczek. Szkoda, że nie docenia się tutaj prawdziwego talentu, a jego Ci z pewnością nie brakuje. Oczywiście pisz dalej i się nie zniechęcaj brakiem dojrzałości u ludzi na tym forum. Nie chcę nikogo obrazić, broń boże. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, kto tak naprawdę zasługuję na miano osoby „dojrzałej”, a to bardzo przykre. Wierzę, że jeśli dalej będziesz się rozwijała w takim tempie, to za ładnych parę lat, kiedy pójdę do empiku, to w top10 znajdę Twoje nazwisko, wredny Rudzie. :D

Pobiadoliłam, to teraz przejdźmy do rzeczy. Uwielbiam Twoje długie zdania, których wręcz wymagam od innych autorów. Świetnie opisujesz uczucia, chociaż rzadko natrafiam na naprawdę dobre opisy w trzecioosobówce. Przez to skakanie po latach i miejscach czuję się lekko skołowana, ale przez to mam jeszcze większy apetyt na kolejne części. Krzywdzisz się trochę przez to wyrafinowane i osobliwe słownictwo, którego przeciętny czytelnik nie łapie – w tym ja. :P Jesteś dla mnie takim Tolkienem, przy którym pewne fragmenty muszę przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć „co autor miał na myśli”, ale w ogólnym zarysie nie jest to minusem Twojej twórczości, tylko kolejny dowód na dojrzałość i bogate słownictwo.
Życzę wielu sukcesów, które są w Twoim przypadku nieuniknione :D
Pzdr,
Zuaaa Marsi :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
love_jasper
Wilkołak



Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:44, 11 Gru 2009 Powrót do góry

Świetne opowiadanie! Aż mnie zatkało normalnie, jak zobaczyłam ilość komentarzy ;] Tak więc, postanowiłam, że trzeba coś z tym zrobić i choć moje posty są zazwyczaj z dupy, to nie mogę tak zostawić tego opowiadania.
Postaram się obrać w słowa to co myślę o tym tekście, mam nadzieje, że nikt na tym nie ucierpi;D

Pomysł ekstra! Łatka jak najbardziej trafiona i choć z początku gubiłam się w miejscach i datach to po drugim rozdziale wszystko się jakoś poukładało. Mój ulubiony wątek to Pire i Huilen. Siostry, z pozoru tak oddalone od siebie, w chwili próby okazuje się, że bardzo się kochają i zrobią wszystko by sobie pomóc. W ogóle wszystkie relacje, które opisujesz są tak... żywe, że wchodzę w nie cała, zatapiam się w rozterkach Twoich bohaterów, razem z nimi rozważam czy są dobrzy, czy może jednak źli? Sposób w jaki przedstawiłaś historie tych "pominiętych" postaci z sagi jest bardzo realistyczny. Przez to, ta łatka stała się dla mnie (tak jak swoją drogą "Syn...") brakującym elementem, którego Smeyer nie potrafiła umieścić w swojej książce.
Twój tekst jest jednym z tych, które (jak zwykł mawiać pan W.) nie czyta się jak gazetkę do śniadania, ale ze skupieniem, nawet kilkakrotnie dany fragment. Piszesz ładnym językiem, ja osobiście lubię, kiedy ktoś używa w swoim opo bogatego słownictwa. Bo nic tak nie wkurza(mnie), jak powtórzenia - brr... . No ale, czasem jest to trochę przytłaczające, szczególnie na początku, jak się dopiero zaczyna wczuwać w tekst.
Pamiętam cię, jeszcze z PR i muszę powiedzieć, że twój styl jest wyjątkowy. Z jednej strony poetycki - z drugiej brutalny. Za to wielki szacun, bo nie sztuką jest pisać pięknie o rzeczach pięknych, ale w czymś obrzydliwym (tu mam na myśli polowanie) odnaleźć coś fascynującego.

Także tego... Myślę, że pora skończyć moje "mądre" wywody. Nie chcemy tu przecież mądrości ludowych mistrza Zen odczyniać;p Chciałabym, aby mój komentarz choć troszkę poprawił Ci humor i podkarmił wena. W zamian oczekiwałabym ruszenia tyłka i sprawienia mi nowego rozdzialiku, prooszęę!

Pozdrowiam,
Agatka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Czw 0:02, 17 Gru 2009 Powrót do góry

Prolog
*Zastanawiała się, jak to się dzieje, że pomimo tylu różnic, rozumieją się tak doskonale.
Czy ten przecinek po różnic jest naprawdę potrzebny? Bo jak na moje suszaste oczko, to nie bardzo.

*Nie manipulował jej emocjami zbyt często; uważał, że zasługuje na więcej wolnej woli niż wszyscy inny.
Inni.

*Wampirzyca wygięła usta w chytrym uśmiechu, widząc jego przerażenie. Przeczesała włosy szybkim ruchem i otarłszy dłonią usta, skoczyła na kota.
Proponuję drugie usta zamienić na wargi.

*Senna lawirowała wśród zarośli, śmiejąc się głośno - świetnie się bawiła, a reakcja ofiary tylko podburzała jej emocje i wzmagała pożądanie.
Podburzała? Takiego określenia nie słyszałam. Podjudzała, tak mi się zdaje. Ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wątpię. Hmmmm.

Część I.1
*Połyskiwały w blasku księżyca, przydając mu zagadkowości.
Pierwsze słyszę o przydawaniu czegokolwiek. Nadając? Ale to chyba też zależy od Autora. Hmm.

*Huilen schowała twarz w dłoniach, nie wiedząc co powiedzieć.
Przecineczek po wiedząc.

Część I.2
*Mogła czuć ciepło rozpływające się do samych czubków palców, gdy zgniatała w dłoni kamień.
Tak to brzmi, jakby to ciepło od zgniatania kamienia ją ogarniało. To właśnie pomyślałam, czytając to zdanie po raz pierwszy i drugi. Ale z drugiej strony, nie przychodzi mi do głowy nic alternatywnego, co nie byłoby kompletną ingerencją w sens zdania. Hmm.

*Nie widziała skąd znalazła w sobie tyle odwagi i siły.
Przecineczek po wiedziała.

Nawiasem mówiąc ten bardzo estetyczny sposób wypisywania błędów, zamiast pisania ich w cytatach, zapożyczyłam od kogoś z forum (Robak?). Mam nadzieję, że owa osoba nie poczuła się okradziona czy coś. Rolling Eyes



Taaaaak... Cóż, Lobishomen nie może się pochwalić popularnością nad forum. Dlaczego? Nie wiem. Znaczy mam parę przypuszczeń, ale to wciąż tylko przypuszczenia, niemożliwe jest przecież zankietowanie wszystkich użytkowników. Myślę, że mało kto czyta ten tekst, bo jest - jak już Ci pisałam na GG - niekomercyjny. Nie jest o miłości Belli i Edwarda, Belli i Jacoba, Jacoba i Renesmee, Alice i Jaspera, Rosalie i Emmeta czy innych krzyżówek; nie jest ani śmieszny, ani relaksujący, ani łatwy. Mój nauczyciel, przez moją poprzedniczkę nazwany panem W., mawia, że nie każdy tekst da się czytać jak gazetę. Lobishomen właśnie taki jest. Trzeba czytać czasami dwa razy to samo zdanie, cofać się [do tyłu? Laughing ], by upewnić się, czy aby na pewno wiemy, o co chodzi, zastanowić się przez chwilę, czy to tak.
To nie jest tekst na to forum. Nad nim trzeba pomyśleć. Nie mówię, że jakoś specjalnie zmusza do refleksji, bo na razie powodów do rozmyślań nie mam zbyt wiele - może troszkę o nieśmiertelności, ale o tym wspomnę potem (o ile nie zapomnę). Trzeba pomyśleć i zastanowić się kiedy, dlaczego i jak coś się stało. Każesz ludziom myśleć. Ludzie nie lubią myśleć. Ja nie lubię. A Ty mi każesz. O 23:29. Zuo.
Dlatego też mówię o niekomercyjności - każe myśleć, nie przedstawia romansu jako-takiego, nie ma wilkołaków, Cullenów, dłubania w nosie i grania na pianinie. Niektórych to razi. Niektórzy wolą przyjść i poczytać coś relaksującego, coś, co odciągnie ich od szkoły, pracy, studiów, problemów z chłopakiem czy mamą. Coś, nad czym pomarnują swój zajebiście cenny czas. Np. ja.
Nie oznacza to, że nieprzyjemnie mi się czytało. Tylko początek, kiedy nie wiedziałam, do czego zmierzasz i co się dzieje. Nawał nowych postaci, miejsc i sytuacji, których na dodatek nie przedstawiasz wprost, ale znów KAŻESZ NAM MYŚLEĆ, a to boli, to boli, to boli. Ale jak już wiedziałam co i jak, jak już wiedziałam kto i z kim, jak już wiedziałam kiedy i gdzie - wtedy, w okolicach pierwszej części pierwszej części zaczynałam się szczerze interesować. Nie. Wróć. Naprawdę mnie zaciekawiło, kiedy okazało się, że Pire jest w ciąży. Wtedy przypomniałam sobie o Nahuelu, czy jak mu tam było na imię, i pomyślałam, że może być ciekawie! I jest, jak najbardziej. Zalepiasz wielką dziurę w kanonie, ale oprócz tego, że ją zalepiasz, to jeszcze rzeźbisz i dodajesz coś od siebie. To nie tylko zbitek wydarzeń i obrazów, ale także uczucia i odczucia, myśli i przemyślenia, żale i żałości. Twoi bohaterowie czują, żyją - nawet gdy nie żyją - a nie tylko oddychają i egzystują - nawet gdy tylko egzystują. Ciekawy kontrast stosujesz w przypadku Kachiri i Senny, ale także inna para siostrzana zbudowana jest na podobnej zasadzie, a mianowicie Pire i Houilen. W przypadku pierwszej pary, jedna siostra bezwzględna i zdziczała, druga niepewna, smutna, z poczuciem winy. Pire to naiwna marzycielka, Houilen to kobieta twardo stąpająca po ziemi, chociaż, jak się okazuje, potrafi okazać siostrze miłość i solidarność. Wszystkie pary sióstr mimo, że nie do końca sobie to okazują/okazywały, bardzo się kochają/kochały; a więc nie jest to pozorna miłość, nie jest to pozorne uczucie, tak jak wszystkie, które pojawiają się w naszym kochanym Twilight - ta relacja pomiędzy obydwoma parami rodzeństwa to więcej niż - znów - zlepek obrazów i sytuacji oraz reakcji na nie. Zafrina zaś przypomina mi taką chłodną obserwatorkę, taką trochę wypraną z uczuć, spełniającą swoje zadanie pilnowania Pire, zadanie opieki nad siostrami, zadanie bycia Zafriną. Jest tak jakby zbitkiem poleceń, rozkazów i zadań, wydaje mi się przezroczysta i bezpłciowa. Nie lubię jej.
Matias. Ciekawa postać. Według mnie jest on bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, ale do końca o tym nie wie - szarpią nim wyrzuty sumienia, żałuje tego, co robi, jednak wmawia sobie, że jest dobry, ale nie do końca, ale jest dobry, a może jest zły, sam nie wie, czy on w końcu dobry czy zły, i się usprawiedliwia i oskarża na zmianę. Zachowuje się tak, jakby się oskarżał dla zachowania pozorów, a bronił z tychże właśnie wyrzutów sumienia, chociaż to wszystko dzieje się w nim, nikt go o nic jeszcze nie osądza, nie ocenia, bo na razie nie ma kto, poza biedną Pire, która przecież i tak nie ma nic do powiedzenia. I nigdy nie miała. Lubię Matiasa. Nie jest zły do szpiku kości, nie jest też dobry; taki pośrodku. Czasami zachowuje się, jakby chciał być dobry, ale przypominał sobie, że przecież jest wampirem, więc nie może.
Dlaczego nazywałaś to łatką o Zafrinie? Jak dla mnie, jest to po prostu łatka. O Zafrinie, owszem, ale także o Nahuelu, Pire i Houilen, o Kachiri i Sennie, a nawet i o Alice i Jasperze (z naciskiem na tego drugiego?). Jest też łatką, która rzuciła także trochę inne światło na Jaspera, za którym nie przepadałam, a teraz zaczynam go rozumieć. Co nie zmienia faktu, że wciąż nie cierpię Alice. Zabiłabym.
To zadziwiające, jak łatwo jest mi komentować tekst, do którego tak ciężko było mi się zabrać.
Teraz słów kilka o samym stylu.
Zrobiłaś ogromny krok od Psychodelicznego Raju (który pisałaś, notabene, prawie rok (!) temu. Ale ten czas szybko leci). O ile kiedyś pisałaś jedną wielką zagadką, co nie było wygodne dla Czytelnika, o tyle teraz odkrywasz nam trochę więcej. Z jednej strony ciągle troszkę za mało, bo przeciętny umysł, taki jak mój, mógłby się zgubić, ale z drugiej strony nie przekraczasz granicy i taką dawkę tajemnicy da się przetrawić i jeszcze wyciągnąć wnioski. Stosujesz bardzo piękne opisy, czego Ci osobiście zazdroszczę - nigdy tego nie potrafiłam i nigdy nie będę potrafiła. Usprawiedliwiam się przed samą sobą, że w ten sposób po prostu daję Czytelnikowi i jego wyobraźni pole do popisu, ale to tylko wymówki, które służą tylko i wyłącznie po to, bym poczuła się lepiej względem samej siebie.
Mimo wszystko, styl masz dosyć ciężki. Właśnie dlatego, że trzeba się skupić na każdym zdaniu, bo każde zdanie jest ważne. Ominie się jedno - i człek się gubi. Nie czyta się Ciebie łatwo, co nie oznacza, że styl masz brzydki czy zły - nie, jest po prostu trudny. Szorstki i... raaany, nie cierpię moich skojarzeń... ciemny. Taki właśnie dla mnie jest Lobishomen: szorstki i ciemny. Tajemniczy i smutny. Zupełnie tak, jakby życie nie miało barw.
Miałam poruszyć temat nieśmiertelności. Cóż, dla mnie nieśmiertelność to totalna porażka, mówiąc językiem dzisiejszej młodzieży (za młoich cziasów...). Nie rozumiem, jak można ŚWIADOMIE i DOBROWOLNIE wybrać wieczne życie na ziemi. To chore. Wszystko się kiedyś nudzi, a życie już na pewno. Tutaj pokazujesz też nam rzut z drugiej strony: Senna, która żałuje nie samej nieśmiertelności, ale swojej wampirzej natury. Rozumiem ją i popieram ją całym serduchem, chociaż nie przeczę, że i Kachiri lubię. W końcu równowaga w przyrodzie być musi!
Nie, nie mam chyba ochotę na rozmyślanie o nieśmiertelności. Nie ta godzina, nie ten dzień, nie taki humor i nie taka pora roku. Cóż.

Podsumowując - jestem na tak. Zapewne kiedyś jeszcze tu zajrzę, ale nie mam pojęcia kiedy. Nie chcę Ci obiecywać, że tak szybko, jak wstawisz kolejny rozdział, bo jestem świadoma, że bardzo możliwe, że nie będzie mi się chciało. Ale kiedyś zajrzę i zobaczę, jak to wszystko przedstawisz.


A teraz, po taaaaaakim komentarzu - WENY!

Uściski suszaste.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 0:47, 17 Gru 2009 Powrót do góry

Przychodzi beta niesławna i oczywiście się tłumaczy, jak na betę niesławną przystało. Tam, gdzie może.

Cytat:
*Zastanawiała się, jak to się dzieje, że pomimo tylu różnic, rozumieją się tak doskonale.
Czy ten przecinek po różnic jest naprawdę potrzebny? Bo jak na moje suszaste oczko, to nie bardzo.

Och, mea culpa. Moje robaczane kaprawe ślepię żyło w przeświadczeniu, że potrzebny, jednak zasięgnęłam źródeł i źródła orzekły, że jednak nie. Dzięki za zwrócenie uwagi.

Cytat:
*Senna lawirowała wśród zarośli, śmiejąc się głośno - świetnie się bawiła, a reakcja ofiary tylko podburzała jej emocje i wzmagała pożądanie.
Podburzała? Takiego określenia nie słyszałam. Podjudzała, tak mi się zdaje. Ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wątpię. Hmmmm.

Sięgając do autopsji, mogę powiedzieć, że jeśli nie słyszałam jakiegoś określenia, to najpierw staram się za nim rozejrzeć. Pierwsze źródło - google, dość dobre ze względu na to, że obrazuje sposoby użytkowania języka w różnych kontekstach; wpisujesz dane słowo (dla ścisłości - w tym wypadku może lepiej wyrażenie) i sprawdzasz, w jakich konfiguracjach się pojawia. Drugie - Korpus Języka Polskiego PWN, źródło tym bardziej wiarygodne - proszę, [link widoczny dla zalogowanych]. Trzecie, najoczywistsze, lecz nie najgorsze źródło - słownik języka polskiego. O, mamy hasło [link widoczny dla zalogowanych].

Cytat:
*Huilen schowała twarz w dłoniach, nie wiedząc co powiedzieć.
Przecineczek po wiedząc.

Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić, wydaje mi się jednak, że opierając się o [link widoczny dla zalogowanych], przecinek ten należy raczej pominąć.
Zasady pisowni i interpunkcji napisał:
UWAGA 1: Należy jednak pamiętać o niestawianiu przecinka w utartych zwrotach i frazeologizmach, które często są wprowadzane przez jeden z wymienionych powyżej spójników. Do najczęściej spotykanych tego typu konstrukcji należą następujące połączenia — traktowane nie jako zdania podrzędne, lecz jako pojedyncze okoliczniki:
kto wie co, leżeć jak ulał, jak z bicza trzasł, po raz nie wiem który, nie wiadomo kiedy, nie wiedzieć po co, uciec gdzie pieprz rośnie, wiedzieć co w trawie piszczy.

Chyba że ja coś źle interpretuję.

Bardzo dziękuję za wypisanie błędów, resztę przyjmuję na klatę i wstyd mi za takie uchybienia. A jeśli chodziło Ci o mnie - nie, nie czuję się okradziona.

Pozdrawiam,
robal


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Sob 23:44, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Robaczek napisał:
Cytat:
*Senna lawirowała wśród zarośli, śmiejąc się głośno - świetnie się bawiła, a reakcja ofiary tylko podburzała jej emocje i wzmagała pożądanie.
Podburzała? Takiego określenia nie słyszałam. Podjudzała, tak mi się zdaje. Ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wątpię. Hmmmm.

Sięgając do autopsji, mogę powiedzieć, że jeśli nie słyszałam jakiegoś określenia, to najpierw staram się za nim rozejrzeć. Pierwsze źródło - google, dość dobre ze względu na to, że obrazuje sposoby użytkowania języka w różnych kontekstach; wpisujesz dane słowo (dla ścisłości - w tym wypadku może lepiej wyrażenie) i sprawdzasz, w jakich konfiguracjach się pojawia. Drugie - Korpus Języka Polskiego PWN, źródło tym bardziej wiarygodne - proszę, [link widoczny dla zalogowanych]. Trzecie, najoczywistsze, lecz nie najgorsze źródło - słownik języka polskiego. O, mamy hasło [link widoczny dla zalogowanych].

Owszem, co nie zmienia faktu, że brzmiało (i wciąż brzmi) mi źle. Podburzać to sobie można mur z cegieł, o. Rolling Eyes

Robaczek napisał:
Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić, wydaje mi się jednak, że opierając się o [link widoczny dla zalogowanych], przecinek ten należy raczej pominąć.
[...]
Chyba że ja coś źle interpretuję.

Okej, mój błąd, ale z tymi przecinkami w języku polskim to takie zamieszanie...[/quote]

A co do samego Lobishomena - po wstawieniu komentarza przejrzałam opinie i zauważyłam, że bardzo wiele moich słów pokrywa się ze słowami poprzedników/poprzedniczek. No i kiedy będzie następny rozdział? Z tego, co mi wiadomo, Robal zamierza jeszcze coś wypocić, więc chyba Wen podkarmiony. Czyż nie? :>


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 0:00, 20 Gru 2009 Powrót do góry

Na razie piekę ciastka, które chyba dwa razy posoliłam i generalnie gotuje codziennie. Dzisiaj cały dzień biegałam po sklepach (naprawdę nie chciałam, to przymus) i właściwie dopiero teraz usiadłam. Powinnam się uczyć, bo mi w poniedziałek dają prezent na święta w postaci dwóch sprawdzianów i naprawdę, naprawdę nie mam na nic czasu. Wolę usiąść i napisać porządnie, bo wiem, że może i czyta to mało osób, ale za to są to ludzie konkretni, którzy zasługują na coś dobrego. Ale mogę się pochwalić, że nie stoję w miejscu, bo ostatnio coś się lobishomenowego w Wordzie urodziło.
Poza tym jest jeszcze kwestia pojedynku. Nie chcę, żeby to opowiadanie ucierpiało jego kosztem i ukradło mu te kilka świątecznych wolnych chwil. Postaram się w święta wrzucić kolejną część (ale to też zależy od robalowego czasu, bo nie dam nic niezbetowanego).

PS Nie było świniaczkowej piżamki : (

edit: Prosiłabym moderację o nieusuwanie tego tematu, pomimo tego, że nie był aktualizowany od ponad dwóch miesięcy. Pamiętam o tym opowiadaniu, jednak muszę przyznać, że chwilowo doskwiera mi brak czasu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Pią 21:47, 15 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:17, 27 Sty 2010 Powrót do góry

Betę masz tak dobrą, że aż zbiera się do skomentowania rozdziału całymi miesiącami.
Czasu mam niewiele, a tę ilość, jaką dysponuję, przeważnie marnuję i przepuszczam przez palce. Kompletna dezorganizacja w niczym mi nie pomaga. A kiedy już wejdę na forum z zamiarem skomentowania czegoś, to pojawia się kolejny problem i pytanie – przeczytanie i skomentowanie którego z tekstów zajmie mi mniej czasu? Ostatecznie dochodzi do tego, że nic nie komentuję. Jednak nie wiem, naprawdę, nie wiem, jak to możliwe, że tak późno zjawiam się pod Lobishomenem. Tym bardziej, że tę część czytałam co najmniej cztery razy. Tym bardziej, że tekst betuję. Tym bardziej, że Ty jesteś autorką. Tym bardziej, że codziennie z Tobą rozmawiam. Tym bardziej, tym bardziej, tym bardziej… Przepraszam Cię, Tancbudziku. Naprawdę Cię przepraszam. Obawiam się, ba, jestem pewna, że komentarz straci na tym, że odleciała ode mnie część wrażeń i spostrzeżeń, jakie poczyniłam, czytając tę część po raz pierwszy. Tym bardziej – przepraszam.

Do tej pory Amazonki istniały dla mnie jako trio, trudno było mi postrzegać je jako pojedyncze jednostki. Sposób, w jaki pochyliłaś się nad Kachiri w tej części, opisując ją z perspektywy trzecioosobowego narratora, ale również przez pryzmat spostrzeżeń Matiasa, zmienia tę sytuację. Wampirzyca nabiera w mojej wyobraźni konkretnych kształtów, nie jest już pozbawionym większych konotacji imieniem, a postacią, na którą składają się indywidualne cechy i zachowania. Za każdym razem, gdy czytałam, jak rozprawiała się ze swoją ofiarą, czułam przechodzące mnie ciarki. Kachiri jest bezwzględna, pozbawiona skrupułów, zezwierzęcona, lecz z pewnością nie jednowymiarowa. Będąc w relacji z innymi osobami, pielęgnuję tę cząstkę człowieczeństwa, która w niej pozostała, nawet jeśli robi to niechętnie. Nawet jeśli zmysły i pragnienia, nie ludzkie odczucia, determinują jej działania. Jako czytelnik widzę, że dzieje się tak nie tylko dlatego, że jest wampirzycą – prawdziwą wampirzycą, nie syntetycznym wytworem naiwnej wyobraźni – ale również dlatego, że jest wampirzycą żyjącą w takim miejscu i w takim czasie. Nie pozwalasz o tym zapomnieć, w tekście niejednokrotnie podkreślasz, jak ważną rolę odgrywa otoczenie, warunki, w jakich przyszło żyć Twoim bohaterom. Czy Kachiri byłaby tą samą osobą, gdyby została przemieniona w dwudziestym, dwudziestym pierwszym wieku? Nawet jeśli już jako człowiek miałaby predyspozycje do bycia choć w jednej trzeciej tak bezlitosną osobą, jaką jest jako wampir, to czy rzeczywistość pozwoliłaby jej na takie okrucieństwo? Z pewnością by jej w nim nie kibicowała. Mamy połowę dziewiętnastego wieku, tętniący dzikością Las Amazoński, wokół – kierujące się instynktami zwierzęta. Niezgłębioną przestrzeń. Nie wiemy, czy stoimy przed bezmiarem zła, nie możemy mieć pewności, czy w gąszczu nie kryje się dobro. Taka jest Kachiri, tacy są inni bohaterowie – niezbadani. Nie można określić ich ani jako dobrych, ani złych, ponieważ swoim zachowaniem nie pozwalają zapomnieć o tym, że wciąż nie mówią wszystkiego, że wciąż nie pokazują wszystkiego. Mają w zanadrzu inne twarze i inne słowa. We wspomnieniach – inne życia.
Bardzo się cieszę z ogółu bohaterów, którzy są wampirami, ponieważ oni faktycznie noszą w sobie piętno swoich przeszłych, ludzkich żyć, a również lat, podczas których kształtowali się na osoby, jakimi są teraz. Nie są jak Stefowy Edward, który mimo przeszło stu lat życia, nadal zachowuje się jak nieopierzony smarkacz.

Jednak tym, co zachwyciło mnie w tej części najbardziej i za co ją uwielbiam, jest fragment poświęcony Pire i Huilen. Mniej w nim nich samych, większą uwagę poświęcasz wydarzeniom, w których uczestniczą, ale w niczym to nie ujmuje, wręcz przeciwnie. Poznaliśmy je już jako postacie, teraz mamy szansę spojrzeć na nie z boku; nie ma w tej części wielu przemyśleń Indianek, ale mamy w nie wgląd poprzez ich wypowiedzi i zachowania. Opisy są gęste, zintensyfikowane, pełne nieuchwytnej magii – nie tej, jaką parają się rozchichotane wróżki Disneya, ale magii ukrytej w plemiennych rytuałach, w wietrze wiejącym nad Araukanią. Ta magia jest gorzka i ciążąca, niesie ze sobą grozę i niepokój, którym zatruwa myśli i emocje sióstr. Niesamowicie to ujęłaś. Kolejnym elementem, który mnie oczarował, są wizje podsuwane Pire przez Zafrinę. Potęguje to wrażenie nierealności sytuacji, jej wymiaru, który nie mieści się w granicach pojmowania śmiertelnika. Pamiętam, jakie uczucia towarzyszyły mi przy czytaniu opisów picia krwi przez Bellę w Przed świtem. Byłam zniesmaczona, zdegustowana. Wstrząśnięta tym, że Stefa po raz pierwszy opisała coś, co ma w sobie element prawdziwie przerażający. Zmieszana dosłownością sytuacji, w której nastolatka pije krew. W książce było to tym bardziej szokujące, że dotychczas wszystko, co dotyczyło wampirów, miało u Stefy wymiar bajkowy, jakby wampiry nie były bezwzględnymi bestiami, a smerfami o zmienionej diecie. Ty od początku nie bawisz się w takie przekłamywanie czytelnika – w tekście spotykamy się z okrucieństwem i dzikością, dlatego też obraz Pire pochylającej się nad pełną krwi miską nie powinien, zdaje się, szokować. A mimo wszystko tak jest – mimo wszystko wizja młodej kobiety, która musząc wyżywić zamieszkującego w niej potwora, ucieka się do takich czynów, jest przerażająca. Udało Ci się zawrzeć w tekście wszystkie te emocje i wrażenia, przez które ciarki przechodzą czytelnikowi po plecach. Przez które ma on wymiar bardziej mistyczny niźli bajkowy. Naprawdę czuć napięcie, które wyziera spomiędzy opisów i wypowiedzi bohaterów.

Czas na wisienkę na tym torcie.
Z wielką przyjemnością przyglądam się, jak stylistycznie wspinasz się coraz wyżej i wyżej. Z każdym tekstem odkrywasz kolejne połacie swojego potencjału, talentu, każdy tekst niesie za sobą zaskoczenie i obietnicę dalszego rozwoju. Pokazujesz to w Lobishomenie, pokazujesz w Symbiozie, w tekstach pojedynkowych. Cieszę się, że czytałam Psychodeliczny Raj, cieszę się nawet z tych fragmentów Drogi, z którymi miałam do czynienia, ponieważ to wszystko udowadnia, jak duże postępy czynisz z każdą popełnianą przez siebie pracą. I nawet jeśli teksty są inne, osadzone w innych konwencjach, utkane z innych słów i emocji, to elementem spajającym je wszystkie jest Twój charakterystyczny styl. Tak, po tych wszystkich opowiadaniach, jakie napisałaś – mam na myśli również te autorskie, których jeszcze, niestety, nie czytałam – możesz szczycić się posiadaniem indywidualnego, wyróżniającego Cię stylu. Nie podoba mi się on we wszystkich aspektach, czasem życzyłabym sobie, żebyś naprawdę zniwelowała ilość patosu, jakim naładowujesz swoje prace, ale mam świadomość, że z tymi z jego cech, które lubię, wiążą się również elementy mniej mi odpowiadające. Nie można mieć wszystkiego na raz, prawda?
Patos czy nie patos – to, co robisz ze słowami w Lobishomenie, oczarowuje, a powyższa część jest w moim mniemaniu najlepszą z dotychczas napisanych. To Ty masz władzę nad słowem, nie ono nad Tobą i władzę tę wykorzystujesz bardzo dobrze. Kształtujesz język w plastyczne opisy, zamieniasz w prawdziwe, wiarygodne wypowiedzi postaci. Różnicujesz ich kwestie, tak że są indywidualne nie tylko ze względu na inne imiona, ale przede wszystkim ze względu na odmienność charakterów, która objawia się nie tylko w ich przemyśleniach, ale również właśnie w wypowiedziach. Dzięki temu nie stanowią bezładnej masy myśli i członków, zbiorowego wymysłu wyobraźni, a galerię jednostkowych bohaterów.
Albo zmęczony mózg mnie oszukuje, albo, naprawdę, w tej części patos jest w ilości mniejszej niż ostatnio. Zastanawiam się, czy zdanie Nie bała się opływać w patos własnego przeznaczenia, ale nie chciała w nie wierzyć, przecież nie godziła się na nic jest z Twojej strony puszczeniem oczka, czy faktycznie kochasz Pana Patos na tyle, że aż musisz zaznaczać jego obecność w tekście w sensie dosłownym, jednak mimo to – uważam, że tym razem jest go mniej. A w tych momentach, w których się pojawia, stanowi element budujący atmosferę.
Świetna część. Zakochujesz mnie w tym tekście i sprawiasz, że jestem coraz bardziej pod wrażeniem Twojego stylu. Powtarzając się – nie przekonują mnie wszystkie jego aspekty, ale te, które mi się podobają, wystarczą, bym stwierdziła, że naprawdę mnie kupiłaś. Chciałabym, żebyś czasem mnie posłuchała i spróbowała dostosować się do moich delikatnych sugestii, ale obawiam się, że bardziej niż mnie kochasz swój patos. W porządku, kochaj go. Ale nie zapominaj o robalu, co? Chociaż sinusoidę widać coraz lepiej.
Świetna część. Świetny tekst. Świetny styl. Dziękuję, Tancbudziku. A teraz rusz swoją rudą rzyć i pisz dalej.

Miź,
mongolska księżniczka robaków


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Śro 21:33, 27 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin