FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Walcząc z przeznaczeniem [NZ] II Rozdział [06.07] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
JazzCull
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:04, 17 Cze 2010 Powrót do góry

Witam. Chciałabym przedstawić Wam FF mojego autorstwa:Destination aka Daszek. Polskim tytułem jest ''Walcząc z przeznaczeniem'', który nie jest dosłownym tłumaczeniem angielskiego odpowiednika. Debiutuję na tym forum, więc liczę na szczere komentarze z Waszej strony. Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba.
Beta: Nina Spektor, której bardzo dziękuje za betowanie.
Gatunek: Romans/Dramat
Brak wampirów, wszyscy bohaterowie są ludźmi.
Destination aka Daszek to historia dwójki młodych ludzi, którzy muszą stawić czoła przeciwnościom losu i przeznaczeniu. Co się stanie, gdy Bella będzie zmuszona opuścić Edwarda aż na dwa lata? Czy ich miłość przetrwa próbę czasu? Jaką rolę w ich życiu odegra Rosalie Hale?

Rozdziały można też znaleźć na moim chomiku: [link widoczny dla zalogowanych] [Na chomiku mój FF będzie widniał pod trzema nazwami: Destiantion, Walcząc z przeznaczeniem i Daszek. Wiem, że to dużo, ale każda nazwa coś dla mnie znaczy.

Życzę miłego czytania Dziękuję, Sylwia

Prolog

,,Miłość nie daje i nigdy nie dawała szczęścia. Wręcz przeciwnie, zawsze jest niepokojem, polem bitwy, ciągiem bezsennych nocy, podczas których zadajemy sobie mnóstwo pytań, dręczą nas wątpliwości. Na prawdziwą miłość składa się ekstaza i udręka.''
Paulo Coelho

To była piękna noc. Gwiazdy świeciły jak świąteczne lampki na czarnym niebie, tworząc specyficzny nastrój tej chwili. Gdyby nie one, mężczyzna i kobieta siedzący na dachu nie zauważyliby w ciemnościach zarysów postaci towarzysza. Zapewne tak byłoby lepiej.
Możliwość otoczenia się mrokiem, jakby to był mur chroniący nas przed niechcianą wiedzą, byłaby w ich przypadku cudowną perspektywą.

NIEWIEDZA JEST PIĘKNA … IGNORANCJA ZBAWIENNA.

Brunetka siedząca obok mężczyzny zgodziłaby się z tym zdaniem. Sama wielokrotnie dzisiejszego wieczoru próbowała uciec w błogi stan nieświadomości, który pozwoliłby jej wymazać z pamięci widok załamanego mężczyzny. Wspomnienie jego zielonych tęczówek, którym towarzyszyła rozpacz, strach i najgorsza rzecz, jaką mogła zobaczyć w jego oczach – bezsilność. Właśnie jej pragnęła nigdy nie ujrzeć. Było tak, jakby to uczucie wywoływało u niej poczucie winy. Czuła się przez to słaba. Miała wrażenie, że te niewielkie pokłady mocy, jakie jeszcze zostały w jej wątłym ciele, opuszczają ją i z każdą chwilą oddalają się wraz z wieczornym wiatrem. Jakże ulotna była jej żywotność. Można by przyrównać ją do płomienia - łatwo go wzniecić i jeszcze prościej zgasić.
Jednak to nie najbardziej smuciło brunetkę dzisiejszej nocy. Najbardziej raniła ją przytłaczająca cisza, która sprawiała, iż po raz pierwszy w towarzystwie mężczyzny czuła się nieswojo. Owszem, częściej zdarzały im się sytuacje, w których dominował spokój, a nie szaleńcze porywy, jednak nigdy nie czuła się przy nim tak obco. Tak jakby po raz pierwszy go spotkała. Te wszystkie emocje wywołały u dziewczyny pragnienie bycia ignorantką, która nie odczuwałaby wyrzutów sumienia.

Co mu tak naprawdę dałam przez te dwa lata? – myślała. - Miłość, która przysporzyła nam więcej kłopotów niż radości. Tak, rzeczywiście wspaniały prezent.

W czasie gdy kobieta rozmyślała o ich dwuletnim związku i tych wszystkich wspólnych planach, chłopak próbował wymyślić jakikolwiek sposób, aby zatrzymać przy sobie ukochaną. Niestety, ku swojemu zdumieniu, nie umiał ułożyć żadnego planu, który pozwoliłby mu być z drobną brunetką. Uczucie bezradności sprawiało, że jego frustracja pogłębiała się z każdą minutą. Teraz, kiedy siedział na dachu i wpatrywał się tępo w ciemną przestrzeń przed nim, czuł, że rozgoryczenie nasiliło się do ogromnych rozmiarów. Pewnie gdyby sam Posejdon się w nim skąpał, nie zauważyłby jego dna.

Z kolei te myśli przytłaczały go jeszcze bardziej i uświadamiały mu, jaki jest bezsilny. Pierwszy raz od dwóch lat mężczyzna z niechęcią musiał przyznać, że ten Ktoś w niebie skutecznie utrudnił im życie. Edward zawsze sądził, że jest jakieś wyjście z sytuacji. Kiedy jego ukochana miała wyjechać z Nowego Jorku do Kalifornii, wiedział, co ma zrobić. Potrafił zamanipulować ludźmi tak, aby nie odebrali mu jego Słońca. Jednak teraz, odkąd brunetka była pod opieką ciotki, nie mógł już nic poradzić. Zagubił się w labiryncie swoich intryg. Nie wiedział, jak z niego zwycięsko wyjść, tym bardziej, że miał godnego siebie przeciwnika. Po raz pierwszy od długiego czasu czuł, że traci grunt pod nogami.

- Co zrobimy? - Rozmyślania chłopaka przerwał cichy głos brunetki.
- Nie wiem, Bello - odpowiedział zrezygnowany. - Jest mi tak bardzo przykro, ale po prostu nie wiem. Gdybym miał jakieś możliwości albo pieniądze.... Boże! – Głos mężczyzny zaczął się powoli łamać.
- Edwardzie – kobieta wymówiła jego imię powoli i z czułością. - Edwardzie – powtórzyła jeszcze raz, aby dać mu do zrozumienia, że jest przy nim całym sercem. – To nie twoja wina, nie zadręczaj się. Ona jest wyłącznie moja. Moja, słyszysz?! - Oczy brunetki patrzyły na niego z winą i skruchą. Chociaż ciemność opanowała niebo, mężczyzna nadal mógł zobaczyć czekoladowe oczy swojej ukochanej. Gdy spojrzał w tak zwane zwierciadło duszy, szybko odwrócił wzrok.
- Przepraszam – powiedział bezgłośnie. Jednak dziewczyna tego nie dosłyszała. Słowo to popłynęło wraz z wiatrem i zatopiło się w miejskim gwarze.

Ponownie zapadła cisza, która była zbawieniem dla chłopaka. Dzięki niej nie musiał wysłuchiwać smutnego głosu brunetki. Ten smutek i żal rozkruszyłby na kawałeczki serce nawet największego twardziela, choćby i było ono nawet z kamienia. W przeciwieństwie do swojego ukochanego, kobiecie przeszkadzało milczenie. Dziewczyna zawsze kochała rozmawiać i sądziła, że cisza nie symbolizuje niczego dobrego. Nie chcąc tracić ich wspólnego czasu na milczenie, powiedziała:

- Edwardzie, proszę cię, powiedz coś.
- Cóż takiego chcesz ode mnie usłyszeć, Bello? - spytał cicho, pragnąc, aby milczenie nadal trwało. Bał się, że jeżeli głośniej wypowie te słowa, uczucie komfortu zniknie wraz z podniesionym tonem.
- Obojętnie co, tylko proszę cię, nie milcz.

Mężczyzna wiedząc, że jest na przegranej pozycji, nie próbował nawet kłócić się z brunetką. Był pewien, że gdyby to zrobił, w odwecie użyłaby swoich sztuczek. Spełniając jej prośbę, zadał pytanie, które sprawiło, iż ona zapragnęła zatopić się w ciemności tak, aby nikt jej nie widział.

- Na jak długo wyjeżdżasz?
- Dlaczego po raz setny pytasz się mnie o to samo? - spytała z wyrzutem. - Wiesz, że to dla mnie ciężkie, a mimo to ciągle zadajesz mi to samo pytanie. Edwardzie, to boli - ciągnęła z naganą. Lecz nagle się opamiętała. Wiedziała, że te pytanie jego także rani. Nie jestem jego warta - pomyślała. Chcąc odsunąć w cień swoje ostatnie słowa, dodała – Przepraszam. Wiem, że żadne usprawiedliwienie nie będzie dobre, ale ja ...

Kobieta zatrzymała się na chwilę. Biorąc głęboki oddech, zastanawiała się, jak przelać uczucia w słowa. Jednak nie musiała już nic dodawać. Głos jej ukochanego przerwał ciszę, wybawiając ją tym samym z prowadzenia monologu.

- Ciii, kochanie. To ja przepraszam. Niepotrzebnie się o to pytałem.
- Prosiłam cię o rozmowę. Miałeś prawo zadać to pytanie - odpowiedziała ze skruchą. Ja naprawdę mam szczęście … Nie zasługuję na niego, a jednak on mnie kocha - pomyślała, po czym dodała bardzo cicho – Dwa lata.
- Cóż za ironia - odparł miedzianowłosy. Te dwa słowa sprawiły, że jego głos zmienił się diametralnie. Żal, gniew i rozdrażnienie zapanowały nad tonem głosu chłopaka, splatając się i tworząc niezwykłą nutę, od której po plecach kobiety przeszły ciarki. - Najpierw dwa lata związku, teraz dwa lata rozłąki.
- Widocznie tak chciało przeznaczenie.

Nieśmiałe słowa dziewczyny zapadły w pamięci chłopaka, prześladując go w późniejszych momentach jego życia. Jednak na obecną chwilę słowa brunetki denerwowały mężczyznę. Po tym, co przeżył, nie wierzył, że istnieje zrządzenie losu. To było dla niego niemożliwe i niewyobrażalne. Jeśliby przeznaczenie nie chciało, żeby był z Bellą, to zabrało by mu ją już dawno temu. Natomiast tak się nie stało, a wszystko dzięki ich walce. Ich ostatnie dwa lata życia przypominały nieustanną potyczkę o miłość. Mieli już za sobą niejedno starcie z życiem. Los niejednokrotnie postawił na ich drodze ludzi, którzy pragnęli zniszczyć ich uczucie. Jednak nikomu, jak do tej pory, to się nie udało. Edwardowi ich miłość zawsze kojarzyła się z monetą. Orzeł był miłością, a reszka rozstaniem. Sztuką było zrobić wszystko, aby moneta zawsze wskazała na orła, gdy ''życzliwy'' ją podrzucał. Chłopak sądził, że dopóki pieniądz jest w górze, dopóty trzeba walczyć. Wszystko można było zmienić, jeżeli się walczyło. Wywieszenie białej flagi równało się z przegraną.

- Naprawdę uważasz, że przeznaczenie chciało, abyśmy byli samotni? Abym co noc patrzył w gwiazdy lub w sufit mojego mieszkania i przypominał sobie twoją twarz? – Z każdym zdaniem głos mężczyzny nasilał się. Brunetka nie panując nad swoim ciałem, nieznacznie się skuliła. - A co jeśli w końcu zapomnę o jakimś szczególe i nie będę sobie umiał go przypomnieć? Wyobraź sobie taką sytuację. Mija rok od naszej rozłąki. Siedzę jak co noc w moim ponurym mieszkaniu z kubkiem kawy w ręku, którą i tak wypiję, kiedy już będzie całkiem zimna. Patrząc przed siebie, myślę ponownie o tobie. Jak każdego dnia od tego popieprzonego momentu, gdy mnie opuściłaś. Myślę i próbuję sobie przypomnieć, jak wyglądało twoje ciało, kiedy się kochaliśmy. Czy miałaś pieprzyk na prawej łopatce czy na lewej? I co się nagle okazuje? Że zapomniałem o tym. Dajesz wiarę, zapomniałem jak wygląda moja ukochana! - Wykrzykując to zdanie, mężczyzna spojrzał na swoją kochankę.

Gdyby jakiś pobieżny obserwator mógł ich zobaczyć w ciemnościach, dojrzałby następujący obrazek. Wysoki mężczyzna siedzi po turecku wyprostowany jak struna. Jego głowa jest przechylona w kierunku kobiety siedzącej koło niego. Dziewczyna, w przeciwieństwie do chłopaka, jest skulona tak, jakby pragnęła uciec z dachu i znaleźć się w innym miejscu. Jej postawa mogłaby przypominać zlęknione dziecko, które coś przeskrobało i właśnie wysłuchało kazania rodzica. Jeśliby obserwator miał bardzo dobry wzrok, dostrzegłby także napięte mięśnie mężczyzny i jego powiększające się ze złości nozdrza. Widziałby także, jak długie, falowane włosy kobiety zakrywają jej twarz tak, jakby chciały stworzyć osłonę przed złością chłopaka. Kto wie, może dostrzegłby nawet delikatne drżenie ciała dziewczyny. Jednak w tym wypadku nie miało ono nic wspólnego z zimnem, chociaż noc była naprawdę chłodna.
Po wykrzyczeniu tych słów Edward czuł, że źle postąpił. Patrząc na swoją ukochaną, widział, że przekroczył granicę. W sytuacji w jakiej się znaleźli, nie powinien się na niej wyżywać, wręcz przeciwnie, powinien ją wspierać. Jednakże jej słowa wytrąciły go równowagi. Marne to wytłumaczenie, lecz zawsze jakieś. Gdy mężczyzna chciał prosić ją o wybaczenie, brunetka zacytowała sentencję, która sprawiła, że słowo ,,przepraszam'' zatrzymało się na jego ustach i nie potrafiło przerodzić się w dźwięk, który można było dosłyszeć. Nawet jego usta nie zdołały uformować go bezgłośnie.

- „Samotność nie jest naszym przeznaczeniem, a samych siebie poznajemy tylko wtedy, kiedy możemy się przejrzeć w oczach innych ludzi”.

To właśnie te słowa przeważyły szalę. Edward pragnął wykrzyczeć brunetce w twarz, żeby przestała opowiadać te brednie. Ale nie zrobił tego. Nie poprosił także, żeby spojrzała mu w oczy, aby mógł siebie w nich poznać. Nie chciał przeglądać się w jej tęczówkach, które teraz zdobiły słone krople łez. Wiedział, że nie ujrzałby w nich niczego … niczego dobrego. Nie w tym momencie. Zamiast tego, cicho wyszeptał:

- „Nie możesz być silniejszy od przeznaczenia.” Wierzysz w to?
- Nie. Nam się udała ta sztuka niejednokrotnie, Edwardzie - odpowiedziała dziewczyna. W jej tonie można było wyczuć nutkę entuzjazmu, pomimo zachrypniętego głosu. - I przechytrzymy los ponownie, jak tylko znajdziemy jakieś rozwiązanie. Obiecuję. – To mówiąc brunetka spojrzała z nadzieją na mężczyznę. Jednak on patrzył uparcie przed siebie, mimo iż czuł na sobie jej palący wzrok. – Słyszysz, Edwardzie? Obiecuję, że znajdę jakieś rozwiązanie. Na razie musimy ... zaakceptować sytuację w jakiej się znaleźliśmy.
- Zaakceptować? - Ponownie głos mężczyzny był pełen goryczy. - Dobrze, zaakceptuję to. Zadowolona? - Te ostatnie dwa zdania wypowiedziane z rozgoryczeniem, sprawiły, że delikatny przejaw radości u kobiety przeminął tak szybko jak się pojawił. Ponownie poczuła się jak małe dziecko, złajane za przewinienie. Podobnie jak w sytuacji, która miała miejsce parę minut temu, wiedziała, że w pełni zasłużyła sobie na jego słowa.

Czy ja naprawdę powiedziałam mu, żeby zaakceptował to, że nie będzie mnie przy nim przez dwa lata? - myślała. - A co, jeśli przez ten okres znajdzie sobie dziewczynę? Nie, to niemożliwe. Za bardzo mnie kocha.

Kobieta rozważając taki przebieg zdarzeń, pokręciła w konsternacji głową. Ten ruch nie uszedł jego uwadze, jednak myśląc, że jest to odpowiedź na jego ostatnie pytanie, zostawił ten temat w spokoju. W zamian podjął inny wątek, który równie mocno go nurtował.

- Powiedzmy, teoretycznie oczywiście, że zgodzę się, abyś wyjechała do ... tej dziury... Forks. Spędzisz tam dwa lata z twoją szaloną ciotką. Jednak ona po tych dwóch latach uzna, że nie chce wracać do Nowego Jorku. Co zrobisz? Będziesz dalej się jej słuchać i zachowywać się jak jej pieprzony piesek?
- Edwardzie, wiesz, że nie mam wyjścia. Mój ojciec umrze, jeżeli nie będę jej słuchać. Wiesz przecież, że to ona finansuje jego operacje. Nie mogę być taką egoistką, skazując go na śmierć.
- Jednak w przypadku naszego związku możesz być samolubna?

Brunetka zamilkła. Wiedziała, że słowa pogorszą i tak już niemiłą sytuację. Co niby miała jemu powiedzieć? Nie, nie jestem egoistką. To byłoby wierutne kłamstwo. Z zachowania kobiety nigdy nie wynikało, że walczy o ich miłość. Plan zawsze obmyślał Edward i wcielał go w życie. Grał z przeznaczeniem, choć nie zawsze fair.

Mężczyzna słysząc ciszę ze strony partnerki, czuł się dziwnie usatysfakcjonowany. Jego zadowolenie można by porównać do naukowca, który odkrył wynalazek. Tak jakby jego życiowy plan z ostatnich kilku lat został wykonany w pełni. Nie wiedział, skąd wzięło się to uczucie.

Przecież nigdy nie myślałem o Belli jak o egoistce. Więc dlaczego odczuwam satysfakcję?

Jednak nie był ze sobą szczery. Zamiast uczciwie spojrzeć w głąb swoich myśli, wolał pobieżnie je przejrzeć. Nie chciał znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytanie, które postawił sobie raczej z czystej przyzwoitości. Ot, takie retoryczne pytanie. Nie chcąc dręczyć samego siebie, Edward po raz kolejny zmienił temat w niedogodnym dla niego momencie.

- Powrócisz do mnie? Będziemy ponownie kochać się w blasku księżyca i objadać się truskawkami? Będziemy zaś robić te wszystkie rzeczy, które robią pary, tylko tym razem nie w konspiracji? Obiecujesz? - Po raz pierwszy od dłuższej chwili mężczyzna odwrócił wzrok do brunetki, aby ujrzeć jej wyraz twarzy. Pragnął wiedzieć, co będą wyrażać oczy ukochanej i na ile jej obietnica będzie prawdziwa. Edward wiedział, że Bella nie zaprzeczy. Obieca mu powrót. Jednak mężczyzna dobrze wiedział, że jego ukochana ma dwie natury. Jedna kocha jego, lecz druga jest z ojcem. Chłopak chciał się dowiedzieć, po której stronie miłości stanie jego ukochana w tym momencie. - Obiecujesz?

Pytanie ukochanego nie zaskoczyło kobiety. Była pewna, że będzie chciał potwierdzenia jej słów. Brunetka do tej pory nie wiedziała, czemu robi tak w sytuacjach podbramkowych. Czemu zawsze przypiera ją do muru i każe jej odpowiadać na pytania, patrząc głęboko w oczy. Czy oczy naprawdę są zwierciadłem duszy? - zastanawiała się jak zawsze w takim momencie. Jednak Bella do tej pory nie uzyskała odpowiedzi. Zamiast tego, spojrzała w jego oczy i mówiąc z całą czułością, na jaką było ją stać, odpowiedziała:

- Obiecuję.

Mężczyzna patrząc na swoją ukochaną, zdał sobie sprawę, jakim wielkim przeżytkiem są słowa. A wiara w nie jest chyba największą głupotą świata. Jak można wierzyć w coś, czego nie odzwierciedla mimika i gesty? Czemu tylu ludzi zawierza innym w rzeczy, które chłepcą ich uszy, a oszukują oczy? Te pytania niejednokrotnie go męczyły. Jednak w tym momencie nie miały one dla niego najmniejszego znaczenia. Kiedy patrzył w jej oczy, zdał sobie sprawę, że może poczekać. Te dwa lata wydawały mu się niczym przy spojrzeniu ukochanej. Tak wiele się w nim kłębiło. Bezgraniczna miłość, uwielbienie, niema przysięga. Jej oczy krzyczały jak wielki czerwony neon w środku szarego, zatłoczonego miasta: ,,Kocham Cię''. Niczego więcej nie było mu potrzeba.
Wzrok brunetki złamał go ostatecznie i uczynił z niego pokornego kochanka. Kobieta spoglądała na swojego partnera, obserwując jego oczy. Na początku były zgaszone tak, jakby przyćmiło je światło gwiazd. Później przewijało się przez nie wiele sprzecznych emocji: od gniewu aż do skruchy. A teraz, po jednym słowie, widziała w nich zaufanie, nadzieję i miłość. Brunetka zdziwiła się, że wyraz ,,Obiecuję'' wywołał tyle emocji na twarzy ukochanego. Zdała sobie sprawę, że jej pragnienie przelania uczuć w spojrzeniu ziściło się. Kiedy Bella myślała, że jej ukochany nie zadziwi jej bardziej dzisiejszego wieczoru, usłyszała magiczne słowo.

- Dziękuję.
- Za co? - odparła zaskoczona.

Chłopak po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru spojrzał na nią czule, nie czując żadnej skruchy. Podnosząc powoli rękę, przeczesał delikatnie włosy dziewczyny, wciąż wpatrując się w jej brązowe tęczówki. Nagle na ustach mężczyzny zaigrał uśmiech, tak samo łagodny jak jego czuły gest w stosunku do kochanki.

- Dziękuję - powtórzył.
- Proszę, Edwardzie - rzekła zdezorientowana kobieta, nadal nie wiedząc czym zasłużyła sobie na podziękowania. - A teraz może mi zdradzisz, za co mi dziękujesz? Bo się trochę pogubiłam - dodała z uśmiechem na twarzy.
- Dziękuje za to, że jesteś moją Bellą - odpowiedział, nie przestając dotykać dziewczyny. - Moja Bella - powtórzył, jakby do siebie. W rzeczywistości tak właśnie było. Edward wypowiadał te słowa do siebie, jakby chciał, aby jego umysł pamiętał tę chwilę.

Dla mężczyzny było to jak wygranie bitwy. Odkąd pamiętał, zawsze musiał walczyć o względy dziewczyny z jej własnym ojcem. Nie była to jednak zwyczajna rozgrywka, bo miłość kobiety była zróżnicowana do tych dwóch mężczyzn. Jednak nigdy nie umiała jej podzielić po równo tak, aby żaden z nich nie czuł się pokrzywdzony. Jej serce zawsze było w pełni przy jednym z nich. Edward nie wiedział, czemu brunetka nie umie kochać ich obu jednocześnie. Tak jakby jedyną formą miłości Belli było bezgraniczne uczucie albo nicość.
Isabella słysząc słowa ukochanego, nie wiedziała, o co mu chodzi. Chłopak po raz pierwszy użył do niej zwrotu ,,moja Bella'' w takiej sytuacji. Owszem, wcześniej mówił jej, że jest tylko jego, ale to wynikało z zazdrości, a nie ze smutku czy radości. Kobieta przypominając sobie jej wcześniejsze myśli o zwierciadle duszy, spróbowała prześwietlić tęczówki swojego ukochanego. Lecz nie znalazła tam odpowiedzi na swoje pytanie. Widziała tam satysfakcję, miłość, radość wymieszaną ze smutkiem, ale nie ujrzała odpowiedzi. Tak jakby ukrył ją głęboko w zieleni oczu i nie chciał jej ujawnić.

Podczas gdy brunetka zastanawiała się nad zachowaniem chłopaka, on otrząsnął się ze swoich przemyśleń o rozgraniczaniu miłości, przechodząc do rozważań o koncepcji ich rozłąki. Zastanawiał się, jak to rozegrać. Był pewien, że dwóch lat bez swojej ukochanej nie wytrzyma. Wiedział, że musi znaleźć jakieś rozwiązanie. Mężczyzna pracujący jako barman, nie miał zbyt wielu możliwości i środków. Jednak był sprytny, młody i przystojny. Mógł osiągnąć wiele rzeczy bez większego trudu. Siedząc tam, na dachu, Edward przyrzekł sobie, że wykorzysta swój czar, aby powrócić do swej lubej.

Chociażby musiał zapłacić największą cenę, będzie z nią. Jednak dzisiaj pragnął dać temu spokój. Zapomnieć o tym na chwilę i oddać się rozkoszy ciał. Chciał jak najlepiej wykorzystać dany im czas. Wiedział, że dzisiejsza noc i jutrzejszy dzień będą tylko dla nich. Dlatego biorąc dziewczynę pod rękę, zaprowadził ją do sypialni, gdzie uczył się mapy jej ciała na pamięć.


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez JazzCull dnia Wto 12:49, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
villemo
Wilkołak



Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic

PostWysłany: Czw 18:21, 17 Cze 2010 Powrót do góry

Witam w świecie ff:D
Przeczytałam ten prolog dwa razy, bardzo dokładnie. Jestem wrażliwa, więc w moich oczach zaszkliły się łzy. Podobały mi się opisy, takie dokładne i przemyślane, pięknie budują atmosferę. Muszę przyznać, że rzadko spotykam rozstanie na początku opowiadania, boję się jednak, że będzie to bardzo smutny ff ze względu na tęsknotę kochanków, a może nie? Chyba niedługo się przekonam.
Pozostaje mi weny życzyć i powodzenia.
Czekam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nina=)
Wilkołak



Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 204
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:56, 18 Cze 2010 Powrót do góry

Już dałam pochwałę, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że nie pokazałam się tutaj, ale nie mogę wytrzymać. Taki fajny ff, a tu jeden komentarz!!
Prolog jest wręcz genialny! Miałam podobne reakcję jak villemo.
Opisałaś wszystko bardzo subtelnie i delikatnie, doskonale budując nastrój. Świetnie opisywałaś uczucia bohaterów. Cóż więcej mogę powiedzieć... bardzo wysoko oceniłam to opowiadanie i mam nadzieję, że nie zawiedziesz mnie pierwszym rozdziałem.
Ale słodzę xD To przez to, że mam dobry humor :)

Pozdrawiam
Nina


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Sob 20:11, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Debiut powiadasz?! Ten tekst jest dobry, baa nawet bardzo i dziwi mnie że jeszcze nie wstawiłaś tu swojego drugiego ff (taa odwiedziłam gryzonia bo nie mogłam wytrzymać i zajrzałam do 1rozdziału(: )
Wszystko bardzo ładnie, subtelnie i dokładnie opisałaś niestety że się spieszyłam nie mogłam tak zagłębić się w tekst jak poprzedniczki. Jedyne co mogę zarzucić to duuuża ilość opisów, w prologu to jak najbardziej pasuje i odpowiada ale mam nadzieję, że później ulegnie to troszkę zmianie, bo nie ukrywam że wolę jak więcej jest dialogów.
Po tak dobrym prologu, no postawiłaś sama sobie wysoko poprzeczkę i tak jak Nina mam nadzieję że nas nie zawiedziesz(:

Tak więc weny, czasu, chęci i motywacji w dalszym tworzeniu i brawa, zdecydowanie za pomysł i realizację.
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
JazzCull
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:17, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Bardzo dziękuje za komentarze :) Cieszę się, że prolog się spodobał :)

Nina=) dziękuje za pochwałę :) Też mam nadzieję, że nie zawiodę pierwszym rozdziałem, jak i kolejnymi. W przyszłym tygodniu powinnam umieścić I rozdział, więc sama ocenisz, czy mi się udało utrzymać poziom opowiadania Wink

Aju, ja z kolei jestem zwolenniczką opisów, więc bez nich się nie obędzie. Nie wiem, co będzie w późniejszych rozdziałach, ale przez kilka pierwszych opisy będą dominowały w tekście, o ile nie w całym opowiadaniu. Mam nadzieję, że Cię to nie zniechęci i nadal będziesz czytała ''Destination'' :) A jeśli chodzi o mój drugi tekst, to Wizja Mordercy jest moim pierwszym FF-em, który pisałam, bo chciałam się sprawdzić. Wątpie, abym kiedykolwiek wstawiła go na forum, bo jest bardzo niedopracowany.

Jeszcze raz dziękuje za komentarze i pozdrawiam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 22:13, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Ja nie przeczytałam na razie, ale widzę, że sporo osób się zachwyciło, więc wpisuję sobie ten tekst na listę rzeczy koniecznych do przeczytania.
Tymczasem poproszę tylko o jedno - niech polski tekst ma polski tytuł. Obcojęzyczne tytuły są dopuszczalne tylko w przypadku tłumaczeń (drugi punkt regulaminu działu ff).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
JazzCull
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:21, 22 Cze 2010 Powrót do góry

Wstawiam pierwszy rozdział, sprawdzony także przez Ninę Spektor:) Dziękuje jej za to bardzo :)


Mam nadzieję, że się spodoba. Życzę miłego czytania.

Rozdział I

,,Bezpowrotnie stracona jest każda chwila, której nie wypełnia miłość’’.

TorquatoTasso


Co sprawia, że określamy chwilę mianem wyjątkowej? Czy to zależy od miejsca, w jakim się znajdujemy? A może od osoby, która dzieli z nami ten moment? Czasami ulotna chwila staje się cudowna, gdy pijemy wino na dachu w otoczeniu blasku księżyca. Innym razem moment jest warty zapamiętania, kiedy wraz z ukochaną osobą siedzimy w obskurnej kafejce i patrząc w oczy swej miłości, jemy jedzenie, którego smaku po chwili nie pamiętamy. Jedno jest pewne - aby chwila była warta zapamiętana, trzeba być szczęśliwym. Człowiek musi zapomnieć o jej wadach i odnaleźć w niej zalety. Gdy jest się szczęśliwym, sztuka ta nie jest trudna. Tak było w przypadku zwykłego poranka, który Edward Cullen zapamiętał do końca swego życia.

Ranek ten był chłodny, ale trudno się dziwić, skoro jesień panowała za oknem. Chociaż słońce było wysoko na niebie, nie umiało wynurzyć się całkowicie zza chmur. Jedynie pojedyncze promienie nieśmiało świeciły wprost na zieloną szatę drzew, aby odnaleźć najpiękniejszą barwę dla każdego odosobnionego listka. Zabiegi te były tak bardzo udane, że można by pomyśleć, iż wykonuje je jakaś niebotyczna nimfa, która siedzi na szczycie obłoków. Gdyby tak było w istocie, bogini pewnie dostrzegłaby okno małego pokoiku na siódmym piętrze, należącego do mężczyzny i zajrzałaby do niego, pragnąc mu dodać trochę kolorów.

Lecz pokój, pomimo swoich czterech, szaro - siwych ścian, nie potrzebował oświetlenia. Uroku także nie ujmowała mu stara, rozpadająca się szafa czy biurko w podobnym stanie. A wszystko za sprawą pięknej, nagiej brunetki, która leżała na łóżku niczym rusałka morska, oplątana białą pościelą. Na jej smukłym ciele nadal można było dostrzec niewielkie kropelki potu po upojnej nocy. Zamknięte powieki kobiety oddzielały jej czekoladowe tęczówki od rzeczywistego świata, zamykając je w krainie snów. Obok brunetki leżał sprawca jej zmęczenia. Chociaż jego oczy wyrażały znużenie po bezsennej nocy, mężczyzna nie chciał znaleźć się w objęciach Morfeusza. Zamiast spotkania z bogiem sennych marzeń, miedzianowłosy wolał obserwować obiekt swojego uwielbienia, który leżał tuż obok niego. Mężczyzna pożerał swoimi zielonymi oczyma widok drobnego ciała kobiety. Patrząc na jej mlecznobiałe piersi, przypominał sobie wczorajszą noc i jego ręce pieszczące z pasją jej jedwabną skórę. Gdy spoglądał na jej lekko otwarte usta o barwie dojrzałych malin, wspominał ich wczorajsze pocałunki. Zarówno te delikatne jak dotyk skrzydeł motyla, jak i te nieokiełzane, w których można było wyczuć wszechogarniającą żądzę.

Leżąc w łóżku, chłopak był rozdarty. Z jednej strony pragnął obudzić kobietę śpiącą w jego ramionach, jednak jego druga natura marzyła o zatrzymaniu tej chwili i wpatrywaniu się w piękne oblicze kochanki. Smutek ogarniał ciało mężczyzny, kiedy jego umysł toczył walkę z samym sobą. Nie wiedział, co ma zrobić. Zdawał sobie sprawę z tego, że ukochana potrzebuje snu, lecz był pewien, że będzie zła o każdą sekundę drzemki. Ona także pragnęła zapamiętywać rysy jego twarzy, ucisk silnych ramion czy umięśnioną klatkę piersiową. Marzyła o zatrzymaniu wspomnień jego obłędnych oczu, kiedy się kochali. Edward, nie wiedząc o tym, nadal próbował wybrać odpowiednią drogę.

Kiedy chłopak miał już obudzić ją delikatnym pocałunkiem, napotkał na swej drodze czekoladowe tęczówki, które obudziły się pod wpływem nieśmiałych promieni. Może nimfa chciała rozjaśnić pokój kochanków, a może była zazdrosna o urodę rusałki i pragnęła ujrzeć jej oczy? Pomimo niewiedzy tej przyczyny, właśnie ta obłokowa panienka wyciągnęła kobietę z krainy marzeń i snów.

Gdy brunetka uniosła powieki, napotkała najpiękniejsze oczy na świecie. Jego przystojna twarz była tak blisko. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę i kobieta mogłaby przeczesać jego włosy. Albo pocałować te pełne usta, które ułożyły się w najbardziej słodki wyraz prośby o całusa. Widząc to, z trudem stłumiła w sobie chęć spełnienia niemej prośby. Jednak jeden element nie pasował do jego pięknej twarzy. A mianowicie sińce pod oczami. Kobieta znając przyczynę szarych smug pod jego tęczówkami, postanowiła go lekko ukarać.

- Hej - powiedziała delikatnie, uśmiechając się. W jej tonie głosu nadal można było wyczuć rozespanie. Zalążki snu w strunach głosowych dziewczyny sprawiły, że barwa jej głosu stała się łagodniejsza niż w rzeczywistości.
- Hej - odparł mężczyzna, przybliżając się do twarzy dziewczyny. Jego wzrok utkwił w jej pełnych ustach. Kiedy chciał połączyć ich wargi w namiętnym pocałunku, brunetka odsunęła nieznacznie twarz, w wyniku czego usta chłopaka musnęły jej lico. Zawiedziony brakiem upragnionego całusa, delikatnym ruchem ręki odgarnął jej kręcone włosy i nieznacznie sunąc nosem po skórze, dotarł do ucha, po czym wyszeptał:
- Za co ta kara?
- Edwardzie, ile godzin dzisiaj spałeś? - Chłopak słysząc tak nielubiane przez niego pytanie, odsunął się od ukochanej i ponownie położył na łóżku. Kiedy jego plecy zetknęły się z materacem, łóżko wydało z siebie skrzypnięcie, które potwierdziło jego starość. Uniki mężczyzny utwierdziły kobietę w jej przekonaniach. Chociaż znała odpowiedź, powtórzyła pytanie, aby usłyszeć prawdę z ust kochanka. - Edwardzie, ile godzin dzisiaj spałeś?

Pomimo zamkniętych oczu, Edward mógł wyobrazić sobie minę ukochanej. Wiedział, że Bella nie znosiła myśli o jego bezsennych nocach. A ostatnio takie zdarzały się mu coraz częściej. Cullen wiedział, że jeśli chce zostać w Nowym Jorku i opłacać to obskurne mieszkanie, którego z całego serca nienawidził, musi pracować dwa razy więcej niż do tej pory. Edward niejednokrotnie nazywał to prawem morskiej głębi. Jeżeli chce się utrzymać na powierzchni, trzeba walczyć. Pieniądze równały się ze zwycięstwem.

Mężczyzna, mając nadal zamknięte oczy, wziął głęboki oddech. Podczas gdy wilgotne powietrze, krążące po pokoju, uzupełniało jego płuca zbawiennym tlenem, on podejmował decyzję. Jedna część umysłu chciała powiedzieć prawdę kochance, druga zaś bała się jej reakcji. Wypuszczając powoli powietrze, otworzył powieki i wpatrując się w czekoladowe oczy Belli, rzekł:

- W ogóle nie spałem.
- Kochanie, ile razy ci powtarzałam, że powinieneś spać. Poprzedniej nocy także nie spałeś, bo byłeś w pracy. - Głos dziewczyny, pomimo strofowania, był przesiąknięty czułością. W każdej jej pojedynczej strunie głosowej dało się wyczuć troskę o ukochanego. Bella zawsze opiekowała się Edwardem i była zmartwiona jego problemami, nie tylko tymi finansowymi. Wielokrotnie chciała mu pomóc, jednak chłopak za każdym razem odmawiał wsparcia. Jego duma mu na to nie pozwalała. Cullen wyniósł ze swojego domu przekonanie, że mężczyzna powinien płacić za wydatki kobiety. Dlatego niejednokrotnie bolał go fakt, że ukochana ma więcej pieniędzy od niego. Isabella miała inne zdanie na ten temat, więc nie raz kłóciła się z nim o to. Chociaż miała spadek po śmierci mamy, nie mogła go dostać, dopóki nie ukończy dwudziestu jeden lat. Dlatego jej posagiem zajmowała się ciotka Esme. Dziewczyna rozumiała decyzję matki, kiedy ta pisała testament, jednak w głębi duszy była zawiedziona jej postanowieniem. Pieniądze z majątku pozwoliłyby dziewczynie uniezależnić się od ciotki i spłacić operacje ojca. A co za tym idzie, mogłaby być z ukochanym bez żadnego ukrywania się przed ludźmi.
- Nie chciałem spać – odparł Edward. W jego barwie głosu zagościł smutek, pomimo nieskutecznych starań jego ukrycia. Mężczyzna nie chciał, aby ukochana usłyszała żal w jego tonie. Pragnął spędzić te ostatnie kilka godzin, jakie im zostały, szczęśliwie i bez ciągłego patrzenia na zegarek. Marzył przeżyć je podobnie, jak ostatnią ich noc przed rozłąką. Tym razem nie chciał tylko cielesnych uniesień, ale także pragnął zapamiętać czysty głos kochanki bez pobrzmiewającej w niej barwy rozkoszy.
- Dlaczego? - Brunetka usłyszała w jego wypowiedzi smutek. Nie chcąc sprawiać mu przykrości, udawała przed nim, że tego nie zauważyła. Jednak to było tylko zwykłe oszustwo z jej strony. Okłamywała nie tylko ukochanego, ale także samą siebie. Tak naprawdę pragnęła usłyszeć z ust chłopaka odpowiedź. Była pewna, że jego usta uformują słowa, które mile podbudują jej ego. Zawsze tak było. Każdy komplement z jego strony, każde "słoneczko'' czy "rusałka'', sprawiały, że oblicze dziewczyny jaśniało, a jej samoocena wzrastała.
- Wolałem oglądać pewną rusałkę, która dopiero co wynurzyła się z wody - Zamilkł na chwilę, sunąc swoim wzrokiem po ciele kobiety aż do miejsca, gdzie pościel zasłaniała mu widok. Po czym dodał z szelmowskim uśmiechem na ustach. - Nadal mogę dostrzec kropelki wody na jej ciele.

Słysząc te słowa, Bella uśmiechnęła się uwodzicielsko. Powoli, nie śpiesząc się, położyła się na łóżku, odrzucając swoje gęste, ciemnobrązowe włosy do tyłu, w wyniku czego wokół jej głowy utworzył się wachlarz z loków. Dziewczyna znała bardzo dobrze upodobania ukochanego, dlatego wodząc palcem po jego ramieniu, rzekła kokieteryjnie:

- Uczucie spływających kropelek jest bardzo pobudzające, ale jest jeden minus.
- Jaki? - spytał, podejmując nieme wyzwanie, jakie rzuciła mu jego kochanka. Edwarda nic tak nie pobudzało jak włosy brunetki rozrzucone na poduszce i jej seksowny ton głosu, który sprawiał, że każda komórka jego ciała krzyczała o fizyczny kontakt. Zawsze w takich momentach pragnął znaleźć się w Belli, doprowadzając jednocześnie jej ciało i umysł do stanu rozkosznego zatracenia. Uczucie władzy, nie tylko fizycznej, ale także psychicznej nad dziewczyną, budowało jego męskie ego do ogromnych rozmiarów. Czuł się wtedy jak pan i władca świata.
- Tak szybko znikają – odparła, robiąc przy tym niewinną minę. Chociaż jej wyraz twarzy był cnotliwy, myśli miały grzeszny charakter. Niejeden demon seksu wyobrażał sobie takie obrazy, jakie obecne rozgrywały się w umyśle kobiety. - Ktoś musi mi pomóc przywołać je z powrotem. Znasz kogoś, kto byłby chętny to uczynić?
- Znam jedną osobę. - To mówiąc, zaczął przybliżać usta w kierunku ust ukochanej tak, jakby jej wargi były jakimś magnesem. - To bardzo dobry kandydat - dodał, po czym wpił się w usta Belli, nie umiejąc już dłużej wytrzymać zgubnego przyciągania.

Podczas gdy ich usta przyciągały się i odpychały, a języki splatały się w jednym zgranym tańcu, wskazówki zegarka leżącego na komodzie upływały nieubłagalnie. Tykały tak głośno, jakby chciały przypomnieć kochankom o cennych sekundach, które właśnie mijały. To właśnie te małe wskazówki odciągnęły małą część umysłu mężczyzny od ciała ukochanej. Nie chciał spędzić ich ostatnich godzin tylko na kochaniu się. Wyczuwając, że Edward nie jest całym sobą przy niej, Bella przerwała przyjemność dla ich spierzchniętych warg i zapytała zmartwiona:

- Kochanie, co się stało?
- Nic, nic - odrzekł i zaczął ponownie ją całować. Jednak Bella nie dała się zwieść jego całusom. Ponownie przerwała pieszczotę, aby powiedzieć:
- Edwardzie, nie zasłaniaj się pocałunkami. - Widząc podniesioną brew mężczyzny, która wyrażała powątpienie, dodała: - Fantastycznymi pocałunkami. Powiedz mi, co cię trapi? Czy to przez mój wyjazd?
- Nie. Tak. To znaczy… – Chłopak zamilkł na chwilę, aby wziąć głęboki wdech, który zawsze pomagał mu złączyć jego myśli w jedną spójną całość. Dziewczyna wiedziała, że ukochany dobiera w myślach odpowiednie słowa, więc czekała cierpliwie, aż coś powie. - Zostało nam kilka godzin, Bells. Ja nie chcę ich spędzić tylko uprawiając seks. - Widząc, że oczy kobiety zaczęły tracić blask, zrozumiał, że popełnił gafę. Jak można powiedzieć kobiecie, że nie chce się z nią kochać? Cullen, ty kretynie. - Karcił siebie w myślach, po czym dodał: - Seks jest oczywiście cudowny i wiesz, że czczę twoje ciało na każdy możliwy sposób. Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie, ale chcę też zatrzymać w pamięci obraz twoich słów, a nie tylko ciała.

Po wypowiedzi Edwarda zapadła cisza. On zastanawiał się, jak dziwnie musiały zabrzmieć jego słowa dla niej. Mężczyzna, który nie pragnie seksu, zachowuje się tak, jakby nie pożądał już kochanki - myślał. - Ale przecież tak nie jest. A co jeżeli Bella się na mnie obrazi i nie będzie chciała spędzić ze mną tych ostatnich godzin? Co, jeżeli źle zinterpretuje moje słowa? Ona z kolei rozważała czas, który im został. Chciała zagospodarować każdą sekundę, jaka im została, najlepiej jak się dało. Czy spędzić czas tylko w łóżku? - myślała. - A może Edward ma rację, że nie tylko seks jest wart zapamiętania? Czy fundamentem naszej miłości mają być tylko relacje fizyczne? Nie, przecież nigdy tak nie było. A mimo to bardziej pragnę zbliżenia naszych ciał od rozmowy.

Po słowach mężczyzny w ponurym pokoju zapadła. cisza Nawet obłokowa panienka ukryła się w chmurach i już nie oświetlała małego pomieszczenia. A sekundy mijały. Każda z nich była dla kochanków bardziej cenna od złota. W tym momencie jedynie miłość była dla nich ważniejsza od pojedynczej sekundy. Kiedy Edward chciał już przerwać milczenie i powiedzieć, aby zapomniała o jego wcześniejszym wyznaniu, brunetka rzekła:

- Masz rację Edwardzie. - Jej głos był cichy, lecz w zetknięciu z milczeniem wydawał się tak głośny, jakby głos kobiety składał się z nut, które grała orkiestra. - Nie możemy tak wykorzystać czasu, lecz nie umiem odmówić sobie przyjemności związanej z cielesnością. Dlatego mam dla nas kompromis. Może najpierw zjemy śniadanie, a później spalimy kalorie? - spytała nieśmiało, patrząc na twarz ukochanego, aby ocenić jego reakcje. - A następnie pójdziemy do Central Parku. Co ty na to?

Uśmiech mężczyzny rozwiał jej wszelkie wątpliwości. Był dla niej bardziej cenny niż niejedno słowo. Widząc niemą zgodę ukochanego, wstała z lóżka i przechodząc do kuchni, przygotowała dla nich śniadanie. A później urządzili ucztę rozkoszy ich ciał.

*****************

- Zamknij oczy. - Głęboki, męski szept dotarł do uszu kobiety, pieszcząc oddechem jej małżowinę. Po ciele brunetki przeszedł przyjemny dreszcz, który spowodowała mieszanka wiatru wraz z seksowną barwą głosu ukochanego. Pomimo tego rozkosznego drżenia, spełniła rozkaz rozmówcy. - I nie podglądaj. - Na ustach dziewczyny zaczął igrać delikatny uśmiech. Edward zawsze łagodnie beształ ją pod względem jej dociekliwości. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - powtarzał. A mimo to Bella zawsze próbowała niezauważalnie otworzyć oko i zaspokoić swoją ciekawość. Tym razem także tak było. Jej powieka lekko drgnęła i do oczu brunetki doleciała smuga popołudniowego światła. Ku swojemu smutkowi, dostrzegła jedynie skrawek czarnej bluzy ukochanego. - Mówiłem ci, Bello, żebyś nie podglądała. Bo to przerwiemy. - Słysząc słowa reprymendy połączonej z rozdrażnieniem, kobieta mruknęła coś niezrozumiale, ponownie zamykając oczy. Nie chciała oddzielać się od świata. Wolała wszystko oglądać, zapamiętywać, jednak ufała mężczyźnie siedzącemu obok niej. Wiedziała, że jej nie zrani. Była pewna, że w każdej chwili może podać mu swoją dłoń, a on jej nie puści. I vice versa. Ich związek, pomimo jej wcześniejszych obaw, był zbudowany na obopólnym zaufaniu. Gdyby tego zabrakło, ich życie ze sobą nie miałoby przyszłości. Tak samo jak życie bez muzyki dla osób, które ''oddychają'' dźwiękami symfonii. - A teraz postaraj się rozluźnić. – Głos ukochanego rozproszył jej myśli, przenosząc ją ponownie do Central Parku. Próbując wykonać jego polecenie, wzięła kilka głębokich wdechów i zaczęła zmieniać pozycję na kocu, na którym obecnie leżała. Jej próba relaksu skończyła się jednak niepowodzeniem i stwierdzeniem, że pomimo noszenia grubej bluzy Edwarda, nadal czuje nieprzyjemne drapanie, jakie wywołuje zetknięcie wełny z jej ciałem. - Bello, zrelaksuj się. - Dziewczyna ponownie usłyszała męski głos, który odznaczył jej ciało gęsią skórką. - Nie musisz się śpieszyć, mamy czas. Po prostu zamknij oczy i daj się ponieść chwili. – Isabella znowu spróbowała się rozluźnić, lecz tak jak poprzednim razem, jej wysiłki poszły na marne. Nie umiała się skupić na samym procesie odprężenia. Jej myśli zaprzątały przemyślenia dotyczące tonu kochanka. Starała się znaleźć odpowiednie określenie jego barwy głosu. Czy brzmi on jak akord świeżo nastrojowej gitary, a może jak błyskawica, która zetknęła się z ziemią? - myślała. - Nie. Oba te dźwięki są mocne, lecz jego głos zawiera także wiele czułości.

Nagle poczuła, jak ciało chłopaka kładzie się na niewygodnym, niebieskim kocu w żółte paski. Pomimo zamkniętych oczu, widziała w swoim umyśle rozgrywającą się scenę tak, jakby jej tęczówki były szeroko otwarte. Wyobrażała sobie miedziane kosmyki wpadające mu do oczu. Nieśmiałe promienie słoneczne pieściłyby je delikatnie i sprawiały, że ich barwa stałaby się jaśniejsza. Widziała uśmiech na jego pełnych wargach oraz przymknięte oczy, które uciekały od blasku słońca. Czuła, jak trawa zapada się pod wpływem ciężaru ciała ukochanego, a koc drapie go w niezakrytą skórę. Oczami umysłu obserwowała jak prostuje jedną nogę, a drugą zgina w kolanie. Jak zakłada zgiętą rękę pod głowę, aby było mu wygodniej. Ujrzała nieznaczny ruch jego głowy, która przekręciła się w jej stronę. Usta mężczyzny przy jej uchu, wargi lekko rozchylone. Ton przechodzący w spokojny szept, ciepły oddech, nos sunący po jej policzku. To wszystko sprawiło, że odprężenie przyszło do Belli jak długo wyczekiwany sen.

- Rozluźnij się, o właśnie tak. - Wyszeptane słowa dotarły do jej uszu, uświadamiając jej, co jest prawdą, lecz nie wybudzając jej całkowicie z cudnej jawy. - A teraz weź głęboki oddech i zapomnij o zmyśle wzroku. Jego nie ma. Jest za to słuch. - To usłyszawszy, dziewczyna poczuła, że mężczyzna zmienia pozycję, aby coś odpakować. Nie wiedziała jednak, co to. Jej uszy dosłyszały jedynie szelest papieru i dźwięk łamania czegoś twardego. - Węch. - W tym samym momencie do jej nozdrzy dotarł intensywny zapach kakao. Doznanie było mocne, lecz krótkie. Co to może być? - myślała, jednocześnie przypominając sobie zawartość koszyka. - Dotyk. - Po jej wargach przejechała twarda kostka, zostawiając na nich niewidzialny ciężar słodkości. - Smak. - Usta brunetki rozwarły się nieco, czekając na niebiański smak łakoci. Ciężar słodkości urzeczywistnił się, muskając jej wargi i znajdując miejsce na jej języku. Jej usta zamknęły się, a jej kubki smakowe uderzył smak płynnej czekolady, która była mleczna i delikatna. Dokładnie taka, jaka powinna być.

Miedzianowłosy zamilkł, aby pozwolić brunetce nacieszyć się smakiem czekolady. Po krótkiej chwili powiedział:

- Opisz mi, co czujesz. - Ton jego głosu nadal był serdeczny, lecz niebędący szeptem stawał się bardziej stanowczy.
- Co czuję…. - Dziewczyna wypowiedziała te słowa tak cicho, jakby pragnęła je zatrzymać tylko dla siebie. Tak jakby były one jakimś tajemniczym skarbem, o którym nikt się nie może dowiedzieć. Nawet najbliższa jej osoba. W myślach rozważała, jak wyrazić słowami swoje emocje. Chciała opisać tę sytuację tak, jak najlepiej umiała, jednak każde słowo wydawało jej się nieodpowiednie. Nagle straciły one na wartości i obrzydzały istotę chwili.

Podczas gdy Bella walczyła z własnymi rozważaniami, Edward spoglądał na nią i cierpliwie czekał. Wiedział, że jej ostatnie słowa były skierowane do jej wewnętrznego ,,ja'', a nie do niego. Domyślał się, że potrzebuje spokoju, aby poskładać swoje myśli. Sam miałby z tym kłopot. Jak bym opisał wyjątkowość tej chwili tak, aby nie odebrać jej uroku? - myślał. - O czym bym wspomniał, gdybym musiał o niej opowiadać komukolwiek? Na pewno wspomniałbym o ciemnobrązowych włosach Bells, które cudownie kontrastują się z jej mlecznobiałą skórą. Nadają jej taki delikatny charakter, sprawiając, że wygląda jak jakaś zjawa. Nieszczęśliwie zakochana kobieta, która przybyła na ziemię, aby opłakiwać śmierć kochanka. - Słysząc swoje myśli, potrząsnął głową w niedowierzaniu. - Głupiejesz na starość, Cullen - powiedział cicho do samego siebie, że nawet liście leżące obok niego nie miałyby szansy tego dosłyszeć. - Co jeszcze? - rozważał, patrząc na ciało dziewczyny. W jego umyśle przewijały się różne wyrażenia, przypominające ruchomy neon z reklamą. - Lekko rozwarte malinowe usta. Psotliwy wiatr igrający z jej włosami. Moja czarna bluza znacząca jej ciało i umysł tylko moim. Jej palce delikatnie stukające fakturę koca, który niemiłosiernie gryzie. Ruch trawy i drzew, spowodowany podmuchem wiatru. Jej łagodny uśmiech. Kolorowe liście krążące wokół nas. - Te wszystkie spostrzeżenia wypełniały umysł chłopaka, budując jego uczucia i wzmacniając wspomnienie danej chwili. Zapewne chłopak nadal trwałby w tym miłym letargu, gdyby nie rozmarzony głos Belli:

- Czuje podmuch wiatru we włosach. Jest on bardzo delikatny. Zachowuje się tak, jakby bawił się z moimi lokami w kotka i myszkę. Przychodzi, muska je, odchodzi. Przychodzi i odchodzi. I tak w kółko. Czuje również posmak czekolady. Jest wciąż na moim języku. Delikatna, płynna, mleczna. Moje ciało odczuwa mieszankę miękkości oraz szorstkości. Tam, gdzie moja skóra nie jest chroniona przez twoją bluzę, włókna wełny drażnią ją. Musisz koniecznie wyrzucić ten koc. - W odpowiedzi na te słowa usłyszała cichy chichot, który wywołał u niej uśmiech. - Czuje ciepło bijące od twojego ciała. Nie jest co prawda tak intensywne jak wtedy, gdy leżałeś koło mnie, lecz nadal jest wyczuwalne. Tak samo jak twój oddech na mojej skórze. Za każdym razem, gdy przybliżasz się, on mnie otula. Sprawia, że tracę zmysły i rozum. - To powiedziawszy, wzięła głęboki wdech, po czym kontynuowała: - Do moich nozdrzy dochodzi twój zapach. Pachniesz jak bryza morska połączona z miętą. Jest to dziwna i nietypowa mieszanka, jednak bardzo upajająca. Mogłabym wdychać ją na okrągło. Sprawia, że jestem zrelaksowana i spokojna. Oprócz twego zapachu, czuje także woń trawy i liści. Pachną jesienią. Przypominają mi o niej, kiedy mam zamknięte oczy. Dzięki temu mogę sobie wyobrazić drzewa pokryte kolorowymi liśćmi. Tworzą one aleję pełną barw. To bardzo piękny obraz.

Umilkła. Nie wiedziała, co więcej mogłaby rzec. W tej chwili pragnęła jedynie wyciągnąć rękę i opisać fakturę skóry kochanka. Zapamiętać szorstkość jego dwudniowego zarostu. Kształt ust, kości policzkowych, nosa. Marzyła, aby zatrzymać w pamięci te szczegóły jak najdłużej. Nie zapomnieć ich. Nigdy.

On także się nie odzywał. Napawał się radością, jaka przeniknęła jego ciało. Opis ukochanej przerósł jego największe marzenia. Scharakteryzowała tę chwilę tak, jakby on to zrobił. Ująłby słowami jej zapach, smak, bliskość. Za ich pomocą zatrzymałby w pamięci jesienne otoczenie Central Parku. Spadające liście, kolorowe drzewa czy odcień zieleni trawy. Jednak to nie był jedyny powód jego szczęścia. Mniej ważnym argumentem była satysfakcja. Wcześniej, przed eksperymentem, rozmawiali na temat piękna chwil. Bella uważała, że ostatnie godziny przed rozłąką nie mogą być cudowne. Nie można określić mianem wyjątkowego momentu przed rozstaniem i powrotem do samotności - mówiła. Edward postanowił jej udowodnić, że jest inaczej. Dlatego kazał jej zamknąć oczy, oddać władzę innym zmysłom niż wzrokowi. Opisać wszystkie doznania. Uwolnić się od trosk.

Para kochanków zapewne nadal upajałaby się wyjątkowością momentu, gdyby nie dźwięki melodii dochodzącej do ich uszu. Była ona spokojna, o miłości. Była ich. To piosenka ich wspomnień. Zawsze, kiedy ją słyszeli, przypominali sobie chwile, gdy byli razem. Zarówno te dobre, jak i te złe.

- Czy ta chwila może być piękniejsza niż teraz? - spytała kobieta mężczyznę, otwierając zamknięte powieki. Po czym usiadła po turecku, szukając wzrokiem źródła muzyki.
- Może - odpowiedział, wstając z koca. Gdy już to zrobił, ukłonił się lekko, wyciągnął dłoń i rzekł: - Czy uczyni mi panienka ten zaszczyt i zatańczy ze mną?

Czekoladowe tęczówki kobiety odszukały zielone oczy ukochanego. Uśmiechnęła się delikatnie, wyciągając dłoń w jego stronę. Nie musiała nic mówić. Jej spojrzenie wszystko wyrażało. Dłonie kochanków złączyły się, palce splotły. Ciała przybliżyły się do siebie. Uczynili pierwszy krok. Potem drugi i trzeci. Dwoje muzyków z gitarami nadal grało i śpiewało w oddali pieśń. A oni tańczyli. Nie zważali na nic. Na ludzi, wiatr czy drzewa. To nie istniało dla nich w tamtej chwili. Jedyne, co dostrzegali, to oczy partnera. Pełne miłości i uwielbienia. To było wszystko, czego mogli pragnąć. Inne rzeczy nie były ważne. Wyjazd, ich ostatnie godziny - to spadło na dalszy plan. Zostali tylko oni i piosenka. Ich piosenka.


Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
Why does it have to kill the ideal of who we are?
Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
How will the lights die down, telling us who we are? *

*****************

W jednej z wielu żółtych taksówek jadących po ulicach Nowego Jorku, siedzieli kobieta i mężczyzna. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniali się niczym nadzwyczajnym. Ona niewysoka brunetka, on zielonooki chłopak. Oboje ubrani dość skromnie i pospolicie. A jednak ich splecione ręce, wzrok, który szukał innych przedmiotów, ale nie spojrzenia kochanka czy miny, na której widniał smutek, sprawiły, że kierowca przez całą drogę rozmyślał o tej nietypowej parze. Jestem pewien, że są razem - myślał. - Inaczej nie trzymaliby się za ręce i ona nie miałaby męskiego swetra na sobie. Poza tym emanują miłością. Szkoda, że jest ona połączona ze smutkiem. Niestety, miłość zawsze chodzi w parze z cierpieniem. To jej nierozłączny partner. Mam nadzieję, że troski, które ich męczą, uciekną od nich, bo wyglądają tak, jakby szli na spotkanie z katem.

Zapewne tego starszego taksówkarza, pracującego w swoim zawodzie już dwadzieścia dwa lata, zdziwiłaby trafność jego spostrzeżeń. Tak jakby szli na spotkanie z katem. Tymi słowami najlepiej można by opisać miny i postawy partnerów. Ich wyraz twarzy, każdy ruch wyrażał ból niedający się opisać słowami. Czuli, że część ich duszy rozpada się na kawałki, że tracą cząstkę siebie. Każde spojrzenie w stronę swojego przeznaczenia, sprawiało im jeszcze większe cierpienie. Jedynym ukojeniem był dotyk ukochanej osoby, lecz on także nie trwał wiecznie.

Dłonie Belli i Edwarda straciły ze sobą kontakt, gdy dojechali na miejsce. Po wyjściu z samochodu i uregulowaniu rachunku ich ręce zetknęły się ponownie przy bramie domu ciotki dziewczyny, Esme. Trzymali swoje tak zachłannie, jakby były one ostatnią deską ratunku. Także oczy kochanków spotkały się i wchłaniały w umysł oraz serce przesłania partnera. Nie odchodź ode mnie - milcząco prosił on. - Nie zostawiaj mnie. Kocham cię, nie rób tego. Poradzimy sobie jakoś bez pieniędzy twojej ciotki. Błagam, nie odchodź ode mnie. Pomimo jego zrozpaczonej miny, jej tęczówki nie ugięły się. Odpierały jego błagania bezdusznymi argumentami, niwecząc starania mężczyzny. Muszę to zrobić - mówiła ona. - Też cię kocham. Nie Edwardzie, nie poradzimy sobie bez tych pieniędzy. Mój ojciec umrze bez nich. Wrócę do ciebie. Pamiętaj o mnie.

Niema konwersacja pary trwałaby nadal, gdyby w drzwiach frontowych domu nie pojawił się barczysty mężczyzna. Jego proste, kasztanowe, wpadające do oczu kosmyki idealnie kontrastowały z dużymi, piwnymi oczyma. Na pierwszy rzut oka jego potężna sylwetka, połączona z metrem dziewięćdziesiąt, mogła wzbudzić strach u zwykłego przechodnia, jednak osoby, które lepiej go znały, wiedziały, że jest dobrym człowiekiem. Owszem, potrafił zabić bez mrugnięcia oka, gdy wymagała tego sytuacja, jednak przez większość czasu chronił innych. Dla niego nie miało znaczenia własne zdrowie, tylko bezpieczeństwo ludzi, których kochał, a także tych, dla których pracował. W tym przypadku praca ochroniarza nie miała żadnego znaczenia na ukształtowanie tej cechy u chłopaka.

- Panienko Swan - powiedział chłopak, tym samym zwracając na siebie uwagę pary, która była zbyt pochłonięta sobą, by wcześniej go dostrzec. - Pani Goldberg kazała panience przekazać, że czeka w salonie. Prosiła również, żebym przypomniał pannie o kończącym się wspólnym czasie oraz rzeczach, które jeszcze trzeba spakować. Kazała się panience pośpieszyć, bo szósta, jak to ujęła pani Goldberg, zbliża się wielkimi krokami.

- Dziękuje, Emmecie - rzekła Isabella, odwracając się w stronę ochroniarza. Na jej twarzy pojawił się fałszywy uśmiech, który miał mu pokazać, że wszystko z nią w porządku. Jednak Emmett znał dziewczynę lepiej, niż się jej wydawało. Chociaż rzadko ze sobą rozmawiali, patrząc w jej smutne oczy, widział cały ból, ukrywający się za tymi brązowymi tęczówkami. Także w nich Edward dostrzegł ten sam ślad cierpienia. - Powiedz mojej ciotce, że zaraz przyjdę.

- Oczywiście, panienko - odparł, zamykając drzwi od domu. Ochroniarz od momentu wyjścia na dwór i spojrzenia na tę parę, pragnął jak najszybciej się schować, aby im nie przeszkadzać. Pomimo tego, że nigdy nie był zakochany, domyślał się, że jest intruzem, który zakłóca ich intymną chwilę. A właśnie takim momentem było te ciche pożegnanie.

Kiedy drzwi od budynku zamknęły się ledwo dosłyszalnym kliknięciem, kochankowie ponownie odnaleźli swój wzrok. Zrobili to tak odruchowo, jakby ta czynność była tak samo normalna i ważna, jak mówienie czy oddychanie. Jednak tym razem ich spojrzenia nie dążyły do rozmowy czy błagań. Decyzja została podjęta. Nie było odwrotu. W tym przekonaniu Bellę i Edwarda utwierdziły słowa ciotki dziewczyny. Osiemnasta zbliżała się wielkimi krokami. Czas ich rozstania, smutne pożegnanie - to wszystko wisiało nad parą niczym czarna chmura, która zwiastowała złe rzeczy.

- Więc… - niepewnie zaczął Edward. Po tym jednym słowie zatrzymał się na chwilę, aby uporządkować swoje myśli i znaleźć odpowiednie słowa. Po krótkim momencie ciszy, kontynuował: - Twoja ciotka zapewne cieszy się. Wygrała, rozdzieliła nas.

- Edwardzie, proszę cię, nie mów tak - powiedziała błagalnym głosem Bella. Jej ton brzmiał tak, jakby miała się zaraz popłakać. Jednak z całych sił powstrzymywała się od łez. Nie chciała, żeby jej ukochany je widział. I tak już bez tych słonych kropli było mu ciężko. Jego oczy, twarz, głos, a nawet postawa wyrażały rozpacz serca. Każdy ruch pokazywał ból duszy. To wszystko spalało kobietę od środka. Przytłaczało ją. Nosiła na swoich barkach podwójny żal. Z ledwością umiała go unieść, jednak nie poddawała się. Myśl, że robi to dla swojego ojca i świadomość powrotu, podnosiła ją nieznacznie na duchu. Nie na tyle, aby zabrać smutek, lecz na tyle, aby pozwolić jej się z nim zmierzyć.

- A jak inaczej mam określić postawę twojej ciotki?! - W barwie głosu chłopaka nad żalem zaczęła dominować złość. Także w jego zielonych oczach można było dostrzec blask tej zgubnej emocji. - Nigdy mnie nie lubiła, bo nie jestem bogaty. Nawet gdy twoja mama żyła, ona starała się nas rozdzielić. W końcu dopięła swego.

- Ona nie jest taka zła. Dała nam czas na pożegnanie się - odparła cicho, opuszczając ramiona w rezygnacji. Jej oczy były wpatrzone w chodnik, kiedy poczucie winy dołączyło do smutku i spoczęło na barkach.

- Czas na pożegnanie. - Mężczyzna zaśmiał się. W każdej pojedynczej nucie, jaka wydobywała się pod postacią śmiechu, można było wyczuć ironię i złość. To nie był radosny śmiech, to był śmiech człowieka, który stracił wszystko. - Może mam jej podziękować? Dziękuje pani Goldberg, że wczoraj poinformowała pani Bellę, że nagle wyjeżdżacie do Forks. Nawet pani nie wie, jak jestem wdzięczny za to, że moja dziewczyna mogła ze mną spędzić ostatnią noc i prawie cały dzień przed wyjazdem. Za tę dobroduszność powinienem panią na rękach nosić.

- Kochanie, rozumiem, że jesteś rozgoryczony i zły. Masz do tego prawo. Jednak posłuchaj mnie. - Unosząc głowę, jej spojrzenie odnalazło oczy Edwarda. Przytłoczony poczuciem winy za to, że nakrzyczał na ukochaną, próbował się od niej uwolnić, jednak mu na to nie pozwoliła, przytrzymując jego twarz swoją ręką. Ten mały, prawie nic nie znaczący gest był dla niego jak pułapka, z której niełatwo się uwolnić. - Nasza miłość i wszystko to, co udało nam się zbudować przez te dwa lata, przetrwa. A wiesz dlaczego? Bo cię kocham. Oddałam ci serce, duszę, ciało, umysł. Dopóki będę żyć, to wszystko będzie twoje. Na zawsze.

Słuchając jej słów i patrząc w oczy, doznał deja vu. Czuł się tak, jakby przeniósł się na dach i doznawał tych wszystkich wczorajszych emocji na nowo. Jest przy mnie moja Bella. Nie Bella, córeczka tatusia, tylko Bella Cullen - myślał. Jednak w oczach dziewczyny można było dostrzec więcej niż wczorajszej nocy. Pomiędzy miłością, smutkiem, poczuciem winy i nadzieją, w jej czekoladowych tęczówkach tliła się wiara. Wiara we własne słowa. Wiara w powrót. Wiara w ich nigdy niegasnącą miłość.

Czerpiąc wiarę i siłę z wyznania ukochanej, wziął jej ręce i okrywając je własnymi przybliżył do ust, po czym ucałował je tak delikatnie, jakby były relikwią, której nie można uszkodzić. Kiedy już to uczynił, przemówił spokojnym, opanowanym, przepełnionym miłością głosem, który trudno można było usłyszeć od niego przez te ostatnie kilkanaście minut.

- Jestem cały twój. Kocham cię. - To powiedziawszy, pocałował brunetkę w usta. Na początku nieśmiało, tak jakby to był ich pierwszy całus. Jednak z każdą sekundą ich wargi coraz łapczywiej szukały siebie, języki splatały się w dobrze znanym im tańcu, a oddechy stawały się coraz to cięższe. Magia tej chwili, dobrze znana tylko tej parze, trwałaby dłużej, gdyby nie dystyngowany głos za nimi, którego sam ton sprawiał, że po ich plecach przechodziły zimne ciarki.

- Isabello, jest już szósta. Wracaj do domu. Musisz się jeszcze spakować. - Chociaż Bella stała tyłem do drzwi, nie musiała się odwracać. Ten ton poznałaby wszędzie. Tylko jedna osoba na całym świecie ma taką unikatową barwę, która składa się z chłodu zimowego poranka oraz nutki królewskiej wytworności. Pomimo niechęci ujrzenia oblicza ciotki, odwróciła się, aby przemówić do pani Goldberg. Wiedziała, że gdyby tego nie zrobiła, ciotka uznałaby to za brak szacunku. Nie tylko ona nie chciała oglądać twarzy swojej krewnej. Także jej partner wolał nie przyglądać się obliczu tej surowej damy. Już sam ton jej głosu sprawiał, że wszystkie jego mięśnie napinały się, a szczęka zaciskała. Ilekroć ją widział, zawsze musiał zaciskać pięści i powstrzymywać targające nim emocje. Tyle razy pragnął jej powiedzieć, co o niej myśli. Zawsze, kiedy ją spotykał, marzył na jawie, że opowiada Esme o jego miłości i o Bells. Udowadnia jej, że dla nich nic nie jest straszne. Że już na zawsze będą razem. Lecz jak zwykle kończyło się tylko na fantazjach.

- Dobrze, już idę. Daj mi minutkę - powiedziała Bella, tym samym przerywając rozmyślania chłopaka.

- Masz tylko jedną minutę, Isabello. I ani sekundy dłużej – odparła kobieta. Jej głos, tak samo jak przy poprzedniej wypowiedzi, był chłodny. Kiedy do uszu Edwarda dotarła wypowiedź kobiety, podniósł głowę tak, aby spojrzeć jej w oczy. W jego tęczówkach widniało wyzwanie, nienawiść i wytrwałość. Nie można było dostrzec ani śladu desperacji, smutku, które przed chwilą ukochana mogła zobaczyć. Widząc to, Esme uśmiechnęła się chytrze i zniknęła za drzwiami swego domu.

- Żegnaj, Edwardzie. - Głos brunetki przywołał i skupił uwagę Edwarda. Ton był przepełniony żalem, lecz nadal tkwiła w nim nadzieja i wiara w lepsze jutro. - Pamiętaj o tym, co ci mówiłam.

- Nie musimy się jeszcze żegnać - odparł chłopak.

- Ale przecież moja ciotka... - odpowiedziała zdezorientowana dziewczyna. Jednak nie było dane jej skończyć, gdyż on jej przerwał.

- Rusałko ty moja, zostało nam jeszcze lotnisko. Tam się pożegnamy. Będę na ciebie czekał w hali odlotów przed ósmą. O ile dobrze zapamiętałem... - Lecz umilkł, zanim mógłby skończyć. Uciszył go jej wzrok. Widział w nim poczucie winy, smutek, ale także lekkie zdenerwowanie. Wiedział, że coś jest nie tak. Co ja takiego powiedziałem? - myślał. - Czemu ona na mnie tak patrzy? Gdy miał już się zapytać, o co chodzi, przypomniał sobie jej słowa : ,, Nigdy nie chciałabym się żegnać na lotnisku. To taki bezduszny budynek. Ludzie odlatują i przylatują. Hala odlotów to chyba najgorsze miejsce na pożegnanie''. Sens jej słów sprzed kilku miesięcy dopiero teraz dotarł do mężczyzny. Przytłoczył go niczym tonowa kula przywiązana do jego nogi. Zabierał go na dno, nie dając mu szans się ratować.

Bella, bacznie obserwując jego twarz, szybko zauważyła w niej zmianę i zrozumienie, które zagościło na niej. Widziała także jego zawód, które próbował zamaskować uśmiechem. Użył tej samej sztuczki, którą ona wykonała, kiedy rozmawiała z Emmettem. Lecz tak samo jak w przypadku ochroniarza, fortel nie powiódł się. Pragnąc dodać mu otuchy i wytłumaczyć samą siebie, chciała coś powiedzieć, jednak chłopak ją ubiegł.

- Rozumiem, Bello. Nie musisz mi się tłumaczyć. Wiem, że taką masz zasadę. Nie żegnać się na lotnisku. Może nie za bardzo pojmuję tok twojego rozumowania, ale pomimo tego aprobuję to i nie będę tego zmieniał.

- Edwardzie, tu nie chodzi o ciebie - rzekła dziewczyna, próbując ratować sytuację i nie żegnać się w tej atmosferze. - Po prostu takie mam zasady. Wyobraź sobie, że jest to plan. Koncepcja, która ma nas uchronić przed jeszcze większym bólem.

- Niby w jaki sposób? - spytał chłopak. Był równie skołowany, jak brunetka przed kilkoma minutami.

- Po prostu na hali przylotów jest tyle żegnających się par. To otoczenie wpływa na nas i odczuwamy wszystko dwa razy mocniej. - Miedzianowłosy nic nie odpowiedział. Nadal nie rozumiał postępowania swojej dziewczyny, a jej wytłumaczenia nie przemawiały do niego. Widząc niezrozumienie na jego twarzy, kobieta ciągnęła dalej: - Pamiętam, że zanim ciebie poznałam, moja mama musiała wyjechać do Paryża na wernisaż Esme. To było jeszcze zanim tata zachorował. Żegnałyśmy się wtedy na lotnisku. Bardzo to przeżyłam, bo, jak sam wiesz, byłam bardzo związana z moją mamą. Miałam może z czternaście lat. Od tego rozstania przyrzekłam sobie, że nigdy nie pożegnam się z ukochaną osobą na lotnisku. Niepotrzebne mi dodatkowe cierpienie.

- Naprawdę myślisz, że bardziej intensywnie odczuwa się rozstanie na lotnisku? - Ton jego głosu wyrażał zdziwienie. Dziewczyna słysząc je, otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz on ponownie jej przerwał. - Według mnie nie, ale nie będę się teraz o to z tobą kłócił.. Nie mamy na to czasu - dodał, uśmiechając się do niej przyjaźnie, co podniosło Isabellę na duchu. Dzięki temu małemu gestowi wiedziała, że nie jest zły. - Jak wrócisz, to o tym porozmawiamy. Jak już powiedziałem, uszanuję twoją decyzję.

- Dziękuje - odparła cicho. Nie wiedziała, co powiedzieć. Była bardzo wdzięczna Edwardowi, że aprobował jej decyzję, chociaż jej nie rozumiał. Nie kłócił się, nie czepiał, jakby zapewne zrobiła reszta jej krewnych. Taka zawsze była różnica pomiędzy nimi, a jej ukochanym. On był i ją wspierał niezależnie od jej postanowienia, a bliscy próbowali nią kierować. Zrób to, Bello. Załóż tę sukienkę. Nie, ta szkoła jest dla ciebie odpowiednia - mówili. Często jej rozkazywali, nie znając dziewczyny i jej upodobań. Jedyną osobą, której Bella pozwalała się wypowiadać, była jej matka. Lecz teraz już jej nie ma, odeszła.

- Isabella! Miała być minuta, a upłynęło ich kilka. Kończ to - surowy głos Esme, nawoływał dziewczynę. - Nie będę wiecznie na ciebie czekała. Mieliście już dość czasu, aby się pożegnać.

Pomimo głośnych i nieprzyjemnych nawoływań ciotki, Edward i Bella nie starali się skupiać na jej głosie. Pragnęli stać na dworze i przeciągać prawdziwe pożegnanie tak długo, jak to było możliwe. Jednak los ani czas nie są łaskawi. Są nieubłagalni i nieustannie nam uciekają. Jedyna różnica pomiędzy nimi jest taka, że los czasami do nas powraca, a czas nie. Tak było też w tym przypadku. Los i czas złączyli swoje siły, oddalając kochanków. Łzy udręki, słowa rozstania, nieme i głośne obietnice - to wszystko złączyło się razem, tworząc niewylewne, acz wyraziste pożegnanie.

- Zadzwoń, kiedy przyjedziesz. Kocham cię. Będę cały czas przy tobie, może nie ciałem, ale myślami i duchem tak. Gdy znajdę sposób, aby być z tobą, przyjadę. I wyłowię cię, moja rusałko. – Zakończył Edward, uśmiechając się delikatnie, a samotna łza spłynęła po jego policzku.

- Isabello! Natychmiast masz przyjść do domu! - Głos pani Goldberg stawał się coraz donioślejszy oraz ostrzejszy.

- Już idę! - odkrzyknęła ciotce dziewczyna, po czym ponownie jej wzrok utkwił w mężczyźnie przed nią. - Kocham cię. Będę czekała w wodzie i na lądzie. Miejsce nie ma znaczenia - dodała, wycierając łzy. Po czym po raz ostatni przycisnęła swoje wargi do jego ust, łącząc je w pocałunku. W pocałunku, który był mieszanką pasji, namiętności, ale przede wszystkich miłości. Każdy ruch ich języków, każdy urwany oddech czy jęk oddawał ich uczucia oraz doznania. Opisywał je lepiej niż słowa najznakomitszego poety wszech czasów. I nawet łzy, które towarzyszyły temu całusowi, nie zmniejszyły przesłania,,, jakie sobą zawierał.

Gdy usta kochanków niechętnie rozłączyły się, Bella, mówiąc bezgłośnie ,,Kocham cię'', pobiegła w kierunku ciotki, odwracając co rusz głowę, aby spojrzeć na ukochanego. Kiedy stanęła przy drzwiach, popatrzyła po raz ostatni w smutne, zapłakane oczy mężczyzny, po czym zamknęła drzwi domostwa, które zawsze oddzielały ich od siebie.


*****************

- Isabello, nie ociągaj się tak - mówiła chłodnym tonem Esme. - Przez te twoje długie pożegnanie przybyliśmy później, niż zamierzaliśmy. Jeszcze się spóźnimy. Tego właśnie chcesz, abyśmy nie wylecieli? - zapytała rudowłosa kobieta, patrząc surowo na Bellę. Pomimo tego, że brunetka była myślami daleko od lotniska, a konkretnie w małym mieszkanku na siódmym piętrze, spojrzawszy w wyczekujące oraz ostre oczy ciotki, wzdrygnęła się nieznacznie. Widząc to, Esme uśmiechnęła się i z wyraźną poprawą humoru kontynuowała: - Zostawmy ten temat w spokoju. Porozmawiamy o nim w samolocie. Zrobimy tak - ciągnęła przywódczym tonem. - Ja pójdę odebrać bilety, Isabella usiądzie na krzesełku w poczekalni. Tylko dziewczyno, usiądź jak dama, a nie jak jakaś wiejska dziewczyna, która pierwszy raz znalazła się w towarzystwie ludzi. A ty, Emmecie, odniesiesz nasze bagaże. Zrozumieliście?

Brązowooka skinęła delikatnie głową. Na nic więcej nie mogła się zdobyć. Jej myśli ciągle krążyły wokół Edwarda i rzeczy z nim związanych, sprawiając, że jej złość na Esme nie była taka wielka, jaka byłaby, gdyby chłopak nie panował w jej myślach. Szkoda, że go tu nie ma - rozważała. - Tak, bardzo chciałabym, aby potrzymał mnie teraz za rękę. Aby mnie pocałował, mówił czułe słówka. Jednak nie ma go, bo nie chciałam, żeby tu przyjeżdżał. Masz to, na co zasłużyłaś, Swan. Z tą myślą i rezygnacją usiadła na małym krzesełku. Chociaż smutek ogarniał jej ciało, zrobiła to z taką gracją, której nie powstydziłaby się jej ciotka.

Emmett, odchodząc z kilkoma walizkami na raz, spojrzał w stronę dziewczyny. To, co zauważył, zasmuciło go. Wysoka, drobna brunetka siedziała wyprostowana jak struna na małym, niewygodnym krześle. Jej oczy uparcie wpatrywały się w podłogę, a na ustach widniał dziwny grymas. Wyglądało to tak, jakby starała się przybrać na twarz postać uśmiechu, lecz smutek jej na to nie pozwalał. To wszystko sprawiło, że mężczyźnie serce łamało się na widok Belli. Pani Goldberg jest dla niej za ostra - myślał. - Rozumiem, że jest wymagająca i chce jej dobra, ale powinna dać jej większą swobodę. Przez nią Bella cierpi. I jej chłopak też. Aż mi się serce kraje, jak patrzę w jej smutne oczy, a pani Goldberg jak dotąd nawet powieka nie mrugnęła. Pewnie wtedy, gdy Isabella rozstawała się z Edwardem, też była taka oschła. Co za bezduszna kobieta.

W tym samym czasie Esme, pomimo zbulwersowania, że ona, słynna malarka Esme Goldberg musi stać w kolejce, była bardzo szczęśliwa. Triumfowała swoje zwycięstwo nad Edwardem. Ile razy musiałam z tym impertynentem walczyć o względy Belli - myślała. - Gdyby nie ja, nadal by się zadawała z tym plebsem. To taka nieokrzesana dziewczyna. Matka z niej zrobiła dzikuskę, ale ja to zmienię. Jeszcze mi będzie dziękowała, jestem tego pewna. Ponieważ kolejka była długa, rudowłosa rozglądała się niecierpliwie po całym lotnisku. W pewnym momencie jej wzrok spotkał się ze wzrokiem jej wychowanki. Kobieta zauważyła w czekoladowych tęczówkach wiele bólu i emocji, której wcześniej nie widziała u dziewczyny. Na początku Esme nie wiedziała, co to za emocja, jednak po krótkiej chwili zdała sobie sprawę, że widzi w oczach Belli naganę. Czy ta dziewczyna śmie patrzeć na mnie krytycznie? - myślała z oburzeniem. - W takim razie dobrze, że ją zabrałam od tego Edwarda, bo by jeszcze ją bardziej zdemoralizował.

Patrząc w oczy ciotki, myśli brunetki nie wyrażały niechęci, jaką czuła do tej kobiety. Pomimo tego, iż spoglądała na nią z naganą, jej rozmyślania podążały w kierunku zielonych oczu. Edward także ma zielone oczy jak ciotka Esme. Aż dziw, że oni są tak różni. On kochający, czuły, wesoły, a ona wyniosła, przesadnie elegancka i zimna. Ach, cóż za ironia. Jak Bóg tak dwie różne osoby mógł obdarzyć tym samym kolorem oczu? Nawet odcień zieleni mają taki sam - westchnęła, po czym ponownie znalazła się myślami w małym mieszkanku Edwarda.

Ochroniarz, wykonawszy polecenie pani Goldberg, podszedł w stronę Belli i usiadł na małym, niewygodnym krzesełku. Dziewczyna nie zarejestrowawszy tego faktu, nadal siedziała w takiej samej pozycji, w jakiej ostatnio widział ją Emmett. Jej oczy były nieobecne. Mężczyźnie wydawało się, jakby była na lotnisku jedynie ciałem. Chłopak, chcąc rozproszyć jej uwagę od Edwarda i zająć jej myśli czymś innym, powiedział:

- Umm... - zaczął nieporadnie. - No więc... ładna dzisiaj pogoda, prawda? Jak na jesienny dzień, to słońce świeciło i w ogóle. – Widząc, że udało mu się zwrócić uwagę Belli, ucieszył się, lecz jego nikła radość nie trwała długo. Gdy zobaczył jej niedowierzający wzrok, przez który poczuł się, jakby był idiotą, jego zapał zmalał. Wiedział, że wygłupił się tym tematem o pogodzie, jednak w tej chwili nie był w stanie nic innego wymyślić. Jego desperacja poprawy humoru Isabelli była tak wielka, że nawet standardowy temat wydawał się być interesującym przedmiotem rozmowy.

Dziewczyna słuchając marnych prób odsunięcia jej myśli od Edwarda, była w szoku. Dlaczego on to robi? - Myślała. - Po co się odzywa? Czy nie lepiej zostawić mnie samą wraz z moim smutkiem? Jestem jego klientką, nie musi tego robić. To nie należy do jego obowiązków, więc dlaczego próbuje mi pomóc? Te wszystkie pytania kłębiły się i narastały w jej umyśle. Lecz pomimo ciekawości oraz wątpliwości, jakie nią targały, nie odezwała się do mężczyzny. W tym momencie wolała rozmawiać z samą sobą niż z jakimkolwiek człowiekiem. Jej dusza wydawała się mniej współczująca dla niej samej. Była pewna, że gdyby zwierzyła się chłopakowi, dostrzegłaby w jego głosie i oczach litość, której pragnęła nie oglądać.

Siedząc obok Belli, Emmett zastanawiał się, czy nie popełnił błędu. Cisza ze strony dziewczyny utwierdzała go w tym przekonaniu. Lecz mężczyzna nie był osobą, która tak łatwo się poddaje. Widząc, że pani Goldberg jest już przy kasie, postanowił ponownie zaryzykować. Wiedział, że przez najbliższe kilka godzin nie będzie miał sposobności porozmawiać sam na sam z kobietą.

- Panienko Swan - zaczął. Pomimo obaw brunetki w jego głosie nie dało się wyczuć tonu litości. Chłopak, dostrzegając, że ona nie reaguje na jego słowa, po raz pierwszy od roku, odkąd pracował u pani Goldberg, zwrócił się do niej po imieniu. - Bello. - Dziewczyna w zaskoczeniu automatycznie obróciła głowę w stronę ochroniarza i popatrzyła na niego zdziwionymi oczami. - Nie będę próbował wyciągnąć od ciebie zeznań lub czegoś w tym stylu. Chcę jednak, żebyś wiedziała, że zawsze możesz mi wszystko powiedzieć. Jak będziesz chciała z kimś pogadać, to jestem do twoich usług.

Brunetka, słuchając wypowiedzi mężczyzny, była wzruszona. Jednak nie tylko to uczucie towarzyszyło jej, kiedy przysłuchiwała się jego niskiemu, miłemu głosowi. W jej oczach ukształtowała się wdzięczność do tego wielkiego, umięśnionego chłopaka. Wdzięczność, która była zbudowana na jego szczerej trosce o nią. Isabella była zdziwiona, że są na świecie ludzie, którzy bezinteresownie pomagają osobom, które ledwo znają. Tak właśnie było w przypadku jej i Emmetta. Wiedziała, że nie chodziło mu o pieniądze, bo ich nie miała ani także o awans. Zdawała sobie sprawę, że był świadom tego, że jej zdanie nie miało żadnego znaczenia ani wpływu na Esme.

Kiedy kobieta chciała już mu coś odpowiedzieć, zauważyła kątem oka, że w ich stronę idzie rudowłosa, dziwnie im się przyglądając. Widząc to, zdołała się jedynie uśmiechnąć do mężczyzny. Miała nadzieję, że ten mały gest przekaże mu, jak bardzo jest mu wdzięczna. Emmett w odpowiedzi przesłał jej uśmiech, który utwierdził ją w tym, że zrozumiał jej intencje.

Esme, idąc z biletami w ręku, podejrzliwie przyglądała się tej dwójce. Kobietę zdziwiły uśmiechy, jakie ochroniarz i jej wychowanka sobie posyłali. Nigdy wcześniej tego nie robili. Co się stało, że nagle się zaczęli przyjaźnić? - rozmyślała. - Chyba nie sądzi, że po rozstaniu z Edwardem, ma jakieś szanse u niej? Nie, nie pozwolę na to. Dopiero co pozbyłam się jednego plebsu. Nie będę tolerować drugiego. Z tą myślą i złością odmalowaną na twarzy, usiadła na krzesełku obok Belli. Zanim jednak to zrobiła, poprosiła dość wyniośle Emmetta, żeby przesunął się o jedno krzesło dalej, ponieważ chce usiąść obok swojej siostrzenicy. Mężczyzna niechętnie wykonał polecenie pani Goldberg, która zrezygnowanie na jego twarzy odczytała błędnie. Kobieta nadal utwierdzała się w myśli, że chłopak chce uwieść jej krewną.

Bella i Emmett zastanawiali się, co wywołało tak radykalną zmianę w nastroju pani Goldberg. Byli pewni, że ich uśmiechy wytrąciły ją z równowagi, tylko nie wiedzieli, dlaczego. Co myśmy takie zrobili? - myślał ochroniarz. - Jedynie się do siebie uśmiechaliśmy. Czy to zbrodnia? Dziewczyna z kolei, chociaż nie znała powodu złości Esme, była pewna, że ma to coś wspólnego z majętnością chłopaka. Ona zawsze najpierw patrzyła pieniądze. Nawet ludzi, którzy chcą się ze mną tylko zaprzyjaźnić. Zapewne ich myśli nadal byłyby skupione na postawie rudowłosej kobiety, gdyby nie ogłoszono, że lot do Seattle rozpoczyna się za dwadzieścia minut. To sprawiło, że myśli brunetki ponownie skupiły się na osobie Edwarda. Tak samo jak przed kilkunastoma minutami, roztrząsała się nad swoją głupotą i zakazem przybycia ukochanemu na lotnisko.

Jednak niedługo było jej dane myśleć o ukochanym. Esme, jakby przewidując, że dziewczyna rozmyśla o swoim chłopaku, stwierdziła, że już czas wejść na pokład samolotu. Przez następne kilkanaście minut ochroniarz oraz jego klientki stali w kolejce. Każdy z nich miał umysł zajęty innymi sprawami. Także ich emocje różniły się od siebie. Esme była zadowolona z obrotu sprawy. Cieszyła się z rozstania Isabelli i Edwarda i już zastanawiała się, który z panów z jej otoczenia byłby odpowiednią partią dla siostrzenicy. Z kolei Bella próbowała wymyślić plan, który umożliwiłby jej wrócić do Nowego Jorku. Niestety, jej umysł na obecną chwilę nie wymyślił żadnej cudownej koncepcji. To wszystko sprawiło, że ciało brunetki oraz jej umysł zaczęła obezwładniać poczucie bezsilności. Rozmyślania Emmetta, po raz pierwszy od przyjazdu na lotnisko, nie krążyły wokół nieszczęśliwej pary ani sprawczyni ich smutku. W tym momencie bardziej interesowały go jego obowiązki oraz skanowanie otoczenia. W końcu jestem w pracy - myślał. - Moim zadaniem jest chronić panią Goldberg i jej siostrzenicę. Nie mogę sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Już i tak dzisiaj to zrobiłem. Gdyby tylko wiedziała o tym pani Goldberg, na pewno by mnie zwolniła.

Gdy brunetka miała już dać swój bilet kontrolerce do sprawdzenia, usłyszała, że ktoś woła jej imię. Znała bardzo dobrze ten głos. Czy to możliwie, że ... - myślała skołowana. Szybko obróciła się do tyłu i zaczęła wzrokiem rozglądać się po twarzach ludzi na lotnisku. Nagle jej spojrzenie utkwiło w zielonych oczach, pełnych ustach, na których igrał szelmowski uśmiech oraz miedzianych włosach. Niewiele myśląc, podbiegła w stronę ukochanego. Edward także zaczął przeciskać się przez dzielący ich tłum. Omijali ludzi krążących po lotnisku, jakby to były przeszkody, które ich oddzielają i odbierają im ich cenny czas. W końcu w połowie drogi nie tylko ich oczy się spotkały, ale także usta. Niewiele myśląc, przylgnęli do siebie, obdarowując siebie namiętnym pocałunkiem oraz czułym uściskiem.

- Bella, ja wiem, że ty nie chciałaś się tak żegnać, ale… - zaczął mężczyzna. Jego wypowiedź była chaotyczna, a głos lekko się łamał z powodu zdenerwowania i smutku, jaki go ogarniał.

- Cii… - Przerwała mu brunetka, przykładając palec do jego ust. Jej głos, w przeciwieństwie do ukochanego, brzmiał delikatnie i czule. Było w nim także odrobinę radości, pomimo ponurych okoliczności. - Cieszę się, że przyjechałeś.

- Naprawdę? - Ton jego głosu zaczął nabierać radosnej barwy, a w oczach pojawił się blask szczęścia.

- Naprawdę - odparła czuło. Jej głos brzmiał cicho z powodu guli tworzącej się w jej gardle i łez, które zaczęły formować się pod jej powiekami. Nie chcąc tracić ostatnich chwil z ukochanym, ponownie go pocałowała. Pocałunek, tak jak poprzednio, był intensywny. Można nawet by rzec, że łzy, które jemu towarzyszyły, wzmocniły jego moc. Wielu pobieżnych obserwatorów na lotnisku myślało, że ta sytuacja wygląda jak scena z romansu. Dwójka zakochanych, pożegnanie w ostatniej minucie przed wylotem czy wreszcie pocałunek jak z bajki - to wszystko sprawiało, że ludzie na lotnisku widzieli, to co chcieli, a nie fakty. Bo cóż to był za romantyczny film, gdyby para żegnała się na długi czas, nie widząc perspektyw ponownego spotkania? Czy tak wygląda romantyczne zakończenie? Jednak o tym fakcie nie wiedział żaden pobieżny obserwator.

Gdy ich usta niechętnie się rozłączyły, chłopak spojrzał za ramię ukochanej i odszukał wzrokiem postać jej krewnej. Tak jak przypuszczał, na twarzy pani Goldberg odmalowywało się oburzenie. Edward nie mogąc sobie odebrać przyjemności dokuczenia rudowłosej kobiecie, uśmiechnął się arogancko. Bella, zauważywszy jego uśmiech i domyślając się, komu go posłał, delikatnie go zbeształa, po czym powiedziała ze skruchą:

- Przez mój głupi plan straciliśmy godzinę bycia razem. Przepraszam.

- Nie przepraszaj, chociaż muszę ci przyznać, że plan był niedorzeczny. Jednak to, co było, nie odstanie się. I to, co nadejdzie, też nie - dodał zrezygnowany.

- Muszę wyjechać, wiesz o tym.

- Wiem, tylko dlaczego muszę to widzieć? Wiem, że gdybym tu nie przyjechał, oszczędziłbym sobie tego widoku, jednak pragnienie zobaczenia ciebie było znacznie silniejsze od cierpienia towarzyszącego twojemu odejściu.

Podczas gdy brunetka słuchała wypowiedzi ukochanego, w jej głowie zaczął formować się nowy plan. Wiedziała, że wcześniejszym złamała mu serce i odebrała im cenny czas, dlatego możliwość pomocy Edwardowi wydawała jej się kusząca, nawet pomimo świadomości, że ona będzie cierpieć. Chłopak, widząc blask jej oczu i zmarszczkę na czole, która sugerowała, że myśli nad czymś intensywnie, posłał jej zdziwione spojrzenie. W odpowiedzi uśmiechnęła się i rzekła:

- Wiem, jak temu zapobiec.

- Jak? - spytał zaskoczony. Jego brwi samowolnie uniosły się do góry, ukazując nieme pytanie.

Dziewczyna pośpiesznie odwróciła głowę, szukając sylwetki ciotki. Chciała ocenić, ile ma czasu. Widząc po niezadowolonej minie krewnej oraz nerwowemu spojrzeniu Emmetta na bilety i stewardesy, zdała sobie, iż ma go niewiele. Dlatego postanowiła od razu przejść do swojego planu.

- Zamknij oczy, Edwardzie. - Widząc, że chłopak nie słucha jej polecenia, powtórzyła stanowczym głosem: - Zamknij oczy, Edwardzie. – Dostrzegając, jak jego powieki zamykają się w geście poddania, dziewczyna dodała: - I nie podglądaj. - Słysząc te słowa, mężczyzna przypomniał sobie dzisiejsze popołudnie i jego własne słowa skierowane pod adresem kochanki. To wszystko wywołało delikatny uśmiech na twarzy. - A teraz policz do dziesięciu.

Mężczyzna spełnił życzenie dziewczyny. Kiedy doszedł do liczby trzy, poczuł jak usta kochanki obdarowują go delikatnym pocałunkiem. To na chwilę uniemożliwiło mu liczenie, jednak całus nie trwał długo. Był on czuły i niewinny, lecz bardzo krótki. Gdy jego wargi wymówiły liczbę pięć, poczuł, jak ciepło dziewczyny oddala się od niego, a jej palce rozplątują się z jego własnymi. A potem czuł pustkę i zimno. Słyszał kroki ludzi, ich rozmowy, pośpiech, lecz nie było już przy nim Belli. Jedyne, co po niej zostało, to delikatna woń jej czekoladowego zapachu. Po czym usta chłopaka uformowały słowo ,,dziesięć''. Dzięki temu jednemu słowu mógł otworzyć powieki i szukać wzrokiem sylwetki ukochanej. Lecz nie znalazł ani jej, ani ochroniarza czy ciotki. Jedyne, co widział, to sylwetki nieznanych mu osób.

* Within Temptation & Chris Jones - Utopia


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez JazzCull dnia Wto 21:27, 22 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
belongs_to_cullens
Wilkołak



Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:20, 23 Cze 2010 Powrót do góry

Chciałam tylko podziękować za tak niespotykaną na wśród ff poetyckość. Tworzysz cudowną atmosferę, opisujesz uczucia bohaterów tak dogłębnie, że prawie sama je odczuwałam. To nie jest powszechna umiejętność, to talent. szlifuj więc go, a ja będę cierpliwie czekała na ciąg dalszy.

Naprawdę, piękne są zdania, które układasz.. aż chce się je czytać:)

Ach i jeszcze coś, co jest dla mnie prawdziwym rozpieszczaniem Czytelnika - długaśne rozdziały. To jest moje spełnienie marzeń, gdy czytam opowiadanie, które mi się podoba. Dzięki wielkie za to!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez belongs_to_cullens dnia Śro 20:21, 23 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
bugsbany
Wilkołak



Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:54, 24 Cze 2010 Powrót do góry

jestem pod wrażeniem:D Twój ff jest wspaniały, bombowy, fantastyczny, zajefajny, rewelacyjny, odlotowy i nie wiem sama jeszcze jaki jest, ale jak dla mnie to idealne opowiadanie. Potrafisz wspaniale opisywać uczucia, czytając rozdział przezywałam wszystko razem z bohaterami. Nie każdy ma taki dar do pisania. Ty go na milion procent posiadasz. Stałam się Twoja wierną czytelniczką i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Edward na pweno cos wymysli aby byc z ukochaną:D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
villemo
Wilkołak



Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic

PostWysłany: Czw 14:26, 24 Cze 2010 Powrót do góry

Muszę coś napisać, bo przecież przeczytałam rozdział, ale nie wiem co. Nie mam pojęcia co umieścić w komentarzu, moje myśli "biegają w kółko i zalewają się łzami".
Jestem pod ogomnym wrażeniem siły tego ff-a. Ma on w sobie tyle magii i wspaniałości, Twoje opisy tworzą wokół czytelnika inny świat. Bez problemu oczyma wyobraźni zobaczyłam drzewa w Central Parku, poczułam smak czekolady czy też wdychałam zapach Edwarda. Ten świat wywołuje we mnie tyle emocji i porusza serce.
To drugi ff, który zachwycił mnie swoją urokliwością i pięknem (pierwszym jest Skrzypaczka).
Mam nadzieję, że płynące prosto z serca słowo DZIĘKUJĘ wystarczy i zachęci Cię do dalszej pracy.
Och i gratuluję talentu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez villemo dnia Czw 14:28, 24 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
JazzCull
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:00, 25 Cze 2010 Powrót do góry

belongs_to_cullens - Zapewne wszystkie rozdziały będą długaśne, ponieważ ja muszę wszystko dokładnie opisać. No cóż, ja już tak mam. Czasami, oczywiście, trzeba bardzo długo czekać, ale mam nadzieję, że zawsze będzie warto Wink

Villemo - Oczywiście samo słowo ''Dziękuje'' wiele dla mnie znaczy i zachęci mnie do pracy.

Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze, które, oczywiście, motywują mnie do pracy :)
II rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że również się spodoba.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez JazzCull dnia Pią 14:07, 02 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
czarnuLaaa_mUaa
Nowonarodzony



Dołączył: 08 Kwi 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 11:41, 06 Lip 2010 Powrót do góry

Wspaniały i pełen emocji FF;) Te wszystkie emocje jakie przekazujesz pisząc, może tylko mi są tak bliskie? sama nie wiem,jest delikatny uczuciowy. Potrafisz obudzić najbardziej skamieniałe serce,wywołać łzy, których nigdy dotąd nie uroniłam od ponad 10 lat. To zadziwiające, jak słowa, tak piękne,że aż nie do opisania potrafią zmienić człowieka. Te wszystkie emocje, które odczuwają bohaterowie zagościły w moim małym sercu. Od kiedy przeczytałam go pierwszy raz jakoś nie potrafię do niego nie wrócić.Zawsze kiedy muszę dać upust wszystkim emocjom, które się zagnieździły wewnątrz mnie po prostu je czytam. Nie pytaj ile to już razy, bo nie jestem w stanie odpowiedzieć. Chylę głowę przed Twoim talentem opisywania emocji, uczuć..To jest po prostu piękne . Dziękuję Tobie i twojej becie za możliwość przeczytania zarazem smutnego, delikatnego i uczuciowego FF-aWink pozdrawiam ,Ania


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
JazzCull
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:41, 06 Lip 2010 Powrót do góry

Życzę miłego czytania Wink

Rozdział II
,,Odkąd cię pokochałem, moja samotnośc zaczyna się dwa kroki od ciebie''
Jean Giraudoux

Dzieciństwo. Pamiętacie ten czas, gdy wszystko było proste? Kiedy beztroska ścierała łzy, umniejszała waszą samotność? Przypominacie sobie czas zabaw, uśmiech na twarzy, kiedy na horyzoncie pojawiał się wasz towarzysz z podwórka? Isabella pamiętała to dokładnie. Siedząc w samolocie, rozmyślała nad pięknem straconych dni. Dopiero teraz, kiedy odczuwała osamotnienie pośród tych wszystkich ludzi w pierwszej klasie, dostrzegała urok dzieciństwa. Wtedy nie miała problemów, nie obawiała się, że spędzi sama noc w nowym miejscu, nie mogąc liczyć na rozmowę z żadną przyjazną jej osobą. Nie lękała się widma opuszczenia. Kiedyś to nie istniało, lecz kiedyś już dawno minęło.

Gdy Isabella miała sześć lat, bardzo interesowała się samolotami. Dla tej małej dziewczynki maszyny te nie były jedynie środkami transportu, lecz uosabiały jej wielkiego, mistycznego ptaka, który przewozi ludzi w miejsca, do których pragną dotrzeć. Dziewczynka tak bardzo wierzyła w to, że samoloty spełniają ludzkie marzenia, że chciała nawet zostać pilotem. Myślała, że w ten sposób dotrze do swojego celu, a przy okazji pomoże też innym.

Jednak jak często w takich sytuacjach bywa, wyobrażenia naiwnej, beztroskiej dziewczynki prysnęły z wiekiem jak bańka mydlana. Odeszły, zanim mogłaby się odwrócić. A wszystko za sprawą jednego lotu. Kiedy Bella miała osiem lat, musiała polecieć wraz ze swoją mamą do Wenecji na wernisaż swojej ciotki Esme. Brunetka od najmłodszych lat nie przepadała za nią. Pani Goldberg zawsze wydawała jej się zimną, oschłą osobą, która lubi dyrygować innymi i nie uznaje niczyich racji. Dlatego też nie chciała spotkać kobiety. Lecz jej mama zmusiła ją do tego. Kiedy mała Bella siedziała w samolocie, czekając na lot, przez jej umysł przewinęła się myśl: Dlaczego samolot wiezie mnie tam, gdzie nie chcę? To właśnie w tamtej chwili wraz z pytaniem panienki Swan, z umysłu ośmiolatki odleciało raz na zawsze marzenie spełniania się ludzkich snów.

Właśnie teraz, jedenaście lat później, sytuacja powtórzyła się. Bella znowu leci samolotem, który oddala ją od jej celu. Wcześniej był to ojciec, jej rodzinny dom, teraz jej ukochany. Dlaczego zawsze ciotka odbiera mi to, czego potrzebuję? – myślała. – Czemu to właśnie ona uosabia czarownice z dziecięcych bajek?

Lecz owa czarownica nie dała nad tym pomyśleć brunetce. Bezlitośnie wyrwała ją z jej przemyśleń tak, jak wcześniej zabrała ją od Edwarda.

- Isabello – przemówiła rudowłosa swym zimnym, ostrym tonem. – Isabello, patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. Gdzie twoje maniery?
Kobieta potulnie spełniła prośbę swojej ciotki. Nie chciała się z nią kłócić. Nie miała na to sił. Wiedziała, że gdyby zaczęła wypominać jej wszystko, bariera, która powstrzymywała ją od płaczu, pękłaby. Łzy popłynęłyby jej po jej bladych policzkach, a głos by się załamał. Okazałaby swoją słabość. Nie mogła do tego dopuścić. Szczególnie teraz, kiedy Edward sprzeciwił się jej i przyjechał na lotnisko. Utarł nosa jej ciotce. Nie chciała niszczyć ich małego zwycięstwa nad panią Goldberg. Pragnęła, aby dobra passa nadal trwała.
- Tak lepiej – rzekła Esme, gdy dziewczyna odwróciła twarz w jej stronę i spojrzała na nią swymi brązowymi oczami. Przez krótką chwilę przez jej umysł przemknęła myśl, że oczy Belli są … puste. Jednak szybko odrzuciła te rozważania i otrząsnąwszy się z niemiłych spostrzeżeń, ciągnęła swym nieprzyjemnym tonem. – Przerwałam to milczenie, Isabello, tylko po to, aby wytłumaczyć ci parę zasad. Pierwsza reguła: zawsze się mnie słuchasz. Nie możesz zrobić nic bez mojego pozwolenia. Kiedy będziesz miała dwadzieścia jeden lat, będziesz mogła marnować swoje życie wraz z tym … chłopakiem, jednak teraz masz się mnie słuchać, zrozumiałaś?
- Tak – odpowiedziała brunetka cicho. Esme uśmiechnęła się, słysząc jej słaby głos. Sądziła, że wygrała. Utemperowała Isabellę. Jednak prawda była inna. Gdyby pani Goldberg wiedziała, że dziewczyna mówi tak spokojnie, ponieważ nie chce ukazać jej swych prawdziwych uczuć, zezłościłaby się. Lecz Bella pozwoliła jej przekornie zrozumieć swoje zachowanie. Chciała, żeby ciotka myślała, że jest jej posłuszna. Dzięki temu mogła dostać większą swobodę. Wiedziała, że kłótnią nic by nie wskórała. A tak miała cień szansy, że będzie mogła chociaż zatelefonować do Edwarda.
- Cieszę się Isabello. Zasada druga: Nie możesz wysyłać pieniędzy temu chłopakowi ani zapraszać go do naszego domu. Gdyby jakimś cudem znalazł pieniądze, aby przylecieć do Forks i obracałby się w odpowiednim towarzystwie, wtedy pozwoliłabym łaskawie go wpuścić. Zrozumiałaś?
- Tak. – Głos brunetki ponownie był cichy. Wciąż się maskowała, chociaż wielki uśmiech miał ochotę ukazać się na jej twarzy. Ciotka nie wspomniała ani słowem o telefonach, ani listach. Nadal istniała nadzieja kontaktu.
- Zasada numer trzy: Nie możesz się kontaktować z tym chłopakiem, kiedy masz tylko żywnie ochotę. Wiem, że mój zakaz całkowitego braku dzwonienia do niego złamałabyś, dlatego pozwalam ci do niego dzwonić raz w tygodniu z naszego telefonu. Jednak rozmowa nie może trwać dłużej niż pięć minut i muszę być przy niej obecna. Czy rozumiemy się. Isabello?
- Tak, ciociu.
- Wspaniale. – Ton głosu Esme trochę się ocieplił. Radość, jaka ją opanowała, sprawiła, że barwa jej głosu nie była już taka zimna. – Oczywiście do swojego ojca i jego pielęgniarek będziesz mogła dzwonić, kiedy będziesz tylko chciała, jednak najpierw musisz mnie uprzedzić o telefonie. Tak samo masz postępować wtedy, gdy będziesz dzwoniła do swoich znajomych. To jest czwarta zasada.
- Nie mam żadnych znajomych . Oprócz taty i Edwarda nie mam nikogo.
- Och, nie pleć bzdur, Isabello. Tylko irytujesz mnie swoim zachowaniem. – Głos pani Goldberg znowu przybrał chłodną barwę. – Oczywiście, że masz znajomych i bliskie ci osoby. Ten chłopak wcale nie jest potrzebny tobie do szczęścia. Masz mnie, swojego tatę i jeszcze wielu krewnych. To my powinniśmy wypełniać pustkę po śmierci twojej matki, nie on. On nie ma do tego prawa.
- Czemu? – spytała brunetka. Tym razem to jej ton brzmiał jak ostra brzytwa, która z łatwością mogłaby przebić stal. – Bo nie jest bogaty? Nie obraca się w takich kręgach, w jakich ty zwykłaś to robić? Dlatego nie jest mnie godzien? – Oczy kobiety zwężały się wraz z każdym jej pytaniem. Gniew i nieznane jej ciotce uczucie wypełniało puste oczy dziewczyny. Nadawało im blasku. Sprawiało, że znów żyły. – Powiem ci coś, ciociu. On jest mnie bardziej godzien niż każdy bogaty, arogancki chłopak, z którym próbowałaś mnie zeswatać. A wiesz czemu? Bo mnie kocha i traktuje jak królową. Jestem dla niego wszystkim. Jego serce bije dla mnie. A wiesz, jak się określa uczucie, kiedy oczy mężczyzny otwierają się tylko po to, aby ujrzeć swoją ukochaną? Miłością. Między mną a Edwardem jest miłość. Jest coś, czego ty nigdy nie doświadczyłaś, bo ludzie z wyższych sfer coraz rzadziej szukają tej wartości. Dla nich liczą się więzy krwi, a nie uczucie. Miłość, zapamiętaj sobie to jedno słowo, ciociu. To jest coś, czego nie kupisz za pieniądze.

Bella zwróciła swoją głowę w stronę szyby. Zamknęła oczy. Z całych sił pragnęła odgonić łzy, które formowały się pod jej powiekami. Kiedy spokojne słowa pomieszane z chłodem jesiennego dnia wychodziły z jej ust, czuła, że z każdym nowym zdaniem w jej gardle kształtuje się gula. Wiedziała, że zaraz wybuchnie. Emocje ujawnią się na jej twarzy i przegra tę walkę. Chociaż pragnęła zatrzymać w swej pamięci widok zaskoczonej pani Goldberg, odwróciła się. Dzięki temu ruchowi odniosła zwycięstwo.

Zaskoczona malarka wciąż siedziała w tej samej pozycji. Nie ruszyła się. Nie wiedziała, co myśleć, a cóż dopiero powiedzieć. Słowa w jej gardle zatrzymały się i nie chciały wyjść. Z jednej strony pani Goldberg pragnęła zbesztać swoją siostrzenicę za brak posłuszeństwa. Jednak cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej, że wywoła jeszcze większą burzę niż poprzednim razem. Widziała, jak wiele wysiłku kosztowało brunetkę pohamowanie swoich emocji. Wolała nie dać im ujrzeć im światła dziennego. Niech lepiej ta niewdzięczna dziewucha zatrzyma swoje zażalenia dla siebie – myślała. – Jeszcze mi będzie dziękowała za zabranie jej od tej hołoty. Kiedy trafi do odpowiedniego dla niej kręgu, zda sobie sprawę, jaką wielką głupotę popełniła, zadając się z tym … Edwardem. Jednak muszę teraz coś zrobić. Nie mogę pozwolić sobie, żeby Isabella myślała, że będę traktowała jej wybryki. Muszę trochę pozmieniać zasady.

Minuty lotu płynęły nieubłaganie. Z każdą sekundą coraz bardziej oddalały Isabellę od celu, a przybliżały do zguby. Co za ironia… - myślała brunetka. – Jestem pośród chmur, a czuję się tak, jakbym była w piekle. Czy ta sytuacja może być bardziej paradoksalna?

Lecz czas nie zawsze jest przeciwko nam. Ma w sobie coś niesamowitego. Chociaż upływa i nigdy nie wraca, to potrafi nas uleczyć. Leczy nas z gniewu, nieodwzajemnionej miłości, rozdrapanych ran. Nawet jeśli nigdy nie wymaże do końca naszych wspomnień o drugiej osobie, jej śmierci czy ucieczce, to z czasem zatrze wspomnienia i pozwoli nam normalnie żyć.
Tak było w przypadku Isabelli i Esme. Kiedy posprzeczały się w samolocie, pragnęły uciec z niego i zaszyć się w pokoju, aby móc ściągnąć maskę obojętności. Jednakże z każdą mijającą sekundą czas umniejszał ich złość i przywracał zdolność logicznego myślenia.

Esme zaczęła dostrzegać zalety tej sytuacji. Zrozumiała, że ten wybuch był nieunikniony. Chociaż miał on miejsce w miejscu publicznym, to jednak wolała wysłuchać go teraz, przy nieznanych jej osobach niż przy jej podwładnych. Nie chciała utracić autorytetu, na który pracowała tyle lat. Wiedziała, że gdyby Emmett albo inny jej pracownik zauważył, że pozwala swojej siostrzenicy pyskować, on także zacząłby postępować podobnie jak ona w stosunku do niej. Po ochłonięciu z emocji, cieszyła się, że Emmett poleciał drugą klasą.

Z kolei emocje Belli były odmienne od uczuć ciotki. Obawiała się, jakie poniesie konsekwencje swojego wybryku. Wiedziała, że ciotka nie odpuści jej kary ani nie zapomni o tym wydarzeniu. Ilekroć będzie coś od niej chciała albo będzie jej nieposłuszna, przypomni jej o tym. Była tego pewna. Jednak to byłaby najlżejsza konsekwencja, która mogłaby ją spotkać. Esme mogła zrobić gorsze rzeczy niż stale tylko wypominać jej tę sytuację. Mogła zmienić zasady albo, co najgorsze, odebrać jej tygodniowy telefon do Edwarda. Była przekonana, że pani Goldberg nie zawaha się odebrać jej telefonu nie tylko do ukochanego, ale także do jej ojca. A to by było najgorsze rozwiązanie. Straciła już dwóch ukochanych mężczyzn ze swoich oczu, więc nie chciała tracić z nimi także kontaktu.

Reszta lotu minęła im spokojnie. Nie odzywały się do siebie ani nie patrzyły sobie w oczy. Jednak obie wiedziały, że dyskusja ich nie ominie. Będą musiał usiąść razem w jednym pokoju i dokończyć rozmowę, którą zaczęły. Przecież trzeba wyznaczyć reguły. Znaleźć złoty środek, który pomoże im żyć w zgodzie. Tylko szkoda, że w tym ,,złotym środku’’ głos Belli nie będzie miał żadnego znaczenia.

**************

Krętą, leśną dróżką powiewał jesienny wiatr. Wiał on spokojnie i łagodnie. Delikatnie wirował pośród drzew, wprawiając w ruch barwne liście. Czasami też zniżał się ku ziemi, aby przez chwilę potańczyć z listkami leżącymi na żwirze. Lecz nigdy nie trwało to zbyt długo. Wiatr wciąż wędrował z wdziękiem, choć z każdą chwilą śpieszno mu było coraz bardziej. Chciał ją już spotkać, zobaczyć, musnąć jej włosy. Potańczyć wśród nich przez chwilę i odejść. Powiać w swoją stronę.

Nagle znalazł się na środku jakiegoś placu. Rozejrzał się. Jego wzrok spoczął na białym, nowoczesnym domu, który swym ogromem przykuwał każde spojrzenie. Miał on mnóstwo okien, a wszystkie były wielkie i błyszczące. Zbliżył się do budynku. Zajrzał najpierw przez jedno okno, ale gdy nikogo nie ujrzał, spojrzał przez drugie. Wtem jego wzrok przykuła wysoka blondynka. Przyjrzał się jej uważnie. Spojrzał na jej brązowe oczy, nieśmiały uśmiech igrający w kącikach ust oraz zgrabną sylwetkę. Z każdą sekundą, kiedy przyglądał się dziewczynie, stawał się coraz smutniejszy. To nie ona – stwierdził, po czym wzbił się wyżej, chcąc zajrzeć na drugie piętro domu.

Jednak na drugim piętrze także jej nie było. Ani na parterze czy w pokojach dla służby. Gdzie ona jest? – myślał. Czuł się oszukany. Miał przecież ją znaleźć tutaj. Lecz nigdzie jej nie było. Uczucie oszukania sprawiło, że jego gniew wzrastał coraz bardziej. Nie był już delikatnym podmuchem, który muskał otaczającą go naturę. W krótkim czasie przemienił się w silny i niepohamowany ruch powietrza, który gwałtownie pobudzał konary drzew do życia.
Nagle posłannik Eola* usłyszał głos nadjeżdżającego pojazdu. Odwrócił się w stronę hałasu. Czyżby przyjechała? – pomyślał radośnie, uspokajając się. Po krótkiej chwili czekania jego cierpliwość została wynagrodzona. Na horyzoncie ukazał się czarny samochód, który wjechawszy na plac, zgasnął.

Pierwszą rzeczą, jaką wiatr usłyszał po zgaszeniu silnika, był głos mężczyzny, dobiegający z wnętrza domu. Już są – informował. Jego słowa wzbudziły wielkie poruszenie oraz chaos u służby. Nerwowe kroki i głosy pracowników zaczęły wypełniać cały dom, przerywając kojące milczenie. Jednak sytuacja w domu nie interesowała wiatru. Dla niego liczyła się tylko ona.
W tym samym czasie z eleganckiego samochodu wyłoniła się postać kierowcy. Wysoki, barczysty mężczyzna szedł spokojnym krokiem w stronę tylnich drzwiczek samochodu. Kiedy otwierał drzwi smukłej, rudej kobiecie, wiatr zauważył, że drugie drzwiczki od pasażera otworzyły się nieznacznie.

Po krótkiej chwili wyłoniła się z nich niewysoka brunetka. Miała smutną minę oraz przygaszone oczy, których blask zgubiła wiele mil temu. Rozejrzała się nieznacznie po placu. Jej puste tęczówki zlustrowały najpierw otaczający plac las, po czym utkwiły spojrzenie w budynku. Dziewczynę nie zaskoczył wygląd domu. Wiedziała, jaki gust ma jej ciotka. W jej stylu dominował przepych oraz ogrom. Ten dom był jednym z licznych przykładów, które utwierdzały Bellę w jej przekonaniu.

Wtem coś delikatnego musnęło jej lico. Zimny, acz łagodny powiew, łudząco przypominał dotyk ukochanego. Edward – przemknęło jej przez myśl. Jej włosy zaczęły wirować. Wiatr tańczył wśród nich, łaskocząc lokami jej twarz. Lecz ona się tym nie przejmowała. Edward ponownie obezwładnił jej myśli. Jego obraz wyrył się w jej umyśle, a subtelny dotyk powietrza sprawił, że radosne ogniki znowu zaczęły tańczyć w odbiciu jej oczu.

- Isabello. – Surowy głos ciotki wyrwał dziewczynę ze świata marzeń, odganiając skutecznie obraz ukochanego. – Poznaj Charliego, naszego lokaja – powiedziała z pogardą, wskazując ręką na mężczyznę obok niej, którego Bella wcześniej nie zauważyła. Musiał widocznie wyjść z domu, kiedy byłam zamyślona – pomyślała.
- Bardzo mi miło – rzekła, wyciągając rękę w stronę mężczyzny, jednocześnie przyglądając mu się. Chociaż Charlie nie pasował do jej wyobrażeń lokaja, dziewczyna stwierdziła, po dokładniejszym przyjrzeniu mu się, że idealnie pasuje do tej roli. Jego postawa i ubiór sprawiały, że prezentował się elegancko i dostojnie. A wąsy, które na ogół nie podobały się Belli, dodawały mu osobliwego uroku.
- Mi również, panienko – odparł zaskoczony lokaj, lekko ściskając jej dłoń.
- Och, proszę mów mi Bello. – Rzekłszy to, panna Swan starała się utrzymać swój ton w jak najcieplejszym tonie.
- Isabello. – Srogi głos pani Goldberg przerwał miłą konwersację jej krewnej i podwładnego. – Zapominasz się. To twój lokaj, a nie znajomy. Ma się odnosić do ciebie z należytym szacunkiem i wiedzieć, gdzie jego miejsce. – Te ostatnie zdanie rudowłosa podkreśliła, wyraźnie je akcentując. – Zrozumiałaś?
- Tak, ciociu – odparła zrezygnowana Bella. Chociaż nie rozumiała, w jaki sposób Charlie mógł nie okazywać jej szacunku poprzez zwracanie się do niej po imieniu, nie odzywała się. Nie chciała się kłócić. Podobnie jak w samolocie zawiesiła broń, poddając się posłuszeństwu.
- To dobrze – kontynuowała tym samym srogim głosem, któremu partnerował także władczy ton. – Emmett, wnieś nasze bagaże. Charlie, ty nas oprowadzisz po domu. – Obaj mężczyźni kiwnęli potwierdzająco głowami, dając kobiecie znać, że rozumieją jej słowa. – Chodź, Isabello – dodała, patrząc wymownie na siostrzenicę, po czym odwróciła się do niej plecami i ruszyła wraz z Charliem w stronę domu.

Jednak w połowie drogi zatrzymała się, odwracając się w stronę Belli, po czym z chytrym uśmiechem na twarzy powiedziała:

- Ach, zapomniałabym o jednej ważnej sprawie. Witaj w domu, Isabello – mówiąc to, wskazała ręką na budynek za nią. – Bo od tej pory to jest twój dom. Na całe dwa lata– rzekła po chwili ciszy, po czym wznowiła marsz.

***************

Charlie Walker był doświadczonym lokajem. Już ponad dziesięć lat pracował w swoim zawodzie i miał wielu wpływowych pracodawców. Ze swojego doświadczenia wiedział, że większość ludzi z tak zwanych wyższych sfer, ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. Jednak Esme Goldberg przebijała wszystkich, których dotychczas spotkał na swojej drodze. W ciągu tych paru minut swoim surowym głosem i pogardliwymi spojrzeniami sprawiła, że Charlie zapałał do niej odrazą. Nie czuł niesympatii czy nienawiści, lecz właśnie odrazę. Bo według tego mężczyzny w średnim wieku ludzie z przerośniętym ego zasługiwali tylko na odrazę. To właśnie ona ich osłabiała. Nienawiść czy brak sympatii na nich nie działały, w przeciwieństwie do pogardy. Bo cóż może być gorszego dla zadufanej w sobie osoby niż uczucie wstrętu ze strony innej, w jego mniemaniu, mniej znaczącego człowieka?

Jednak Bella wywołała w nim inne odczucia. Patrząc na tę smutną, przygaszoną dziewczynę, mężczyzna zastanawiał się, co wydarzyło się w jej życiu. Czyżby kogoś straciła? – myślał. – A może ktoś ją opuścił? Te i inne pytania krążyły po jego głowie. Chociaż nie znał jej historii, umysł podpowiadał mu tylko jedno rozwiązanie. Miłość. Tylko jej strata potrafi nas doprowadzić do takiego stanu. I właśnie z tymi słowami przekroczył próg nowego domu dwóch pań.

Gdy Bella przekraczała próg budynku, w jej głowie odbijały się słowa ciotki: ,,Witaj w domu, Isabello’’. To jedno zdanie sprawiło, że była jeszcze smutniejsza. Jak mogę czuć się tutaj jak w domu, skoro te ściany są dla mnie obce? To nie jest miejsce, w którym chcę być. To nie jest mieszkanie Edwarda. Lecz brunetka nie ukazała nikomu swojego bólu. Po raz kolejny dzisiejszego dnia założyła na siebie maskę obojętności, z którą weszła w nowy etap życia, który z czasem ukazał jej nowe odzwierciedlenie słowa ,,miłość’’.

Także dla Emmetta McCarty’ego przekroczenie progu domu w Forks było wielkim krokiem. Chociaż nie znał swojej przyszłości, los postanowił obdarować go największym dobrem, jakie człowieka może spotkać w życiu. Miłością. Lecz nie o niej myślał ochroniarz, gdy przeszedł przez drzwi budynku. Jego myśli wypełniało współczucie do Belli i gniew na swoją pracodawczynię. Mężczyzna nie mógł pojąć, jak pani Goldberg mogła tak niemiło zachować się w stosunku do swojej krewnej. Szczególnie oburzyły go słowa: ,,Witaj w domu Isabello’’, które przypomniały mu sentencje Christiania Morgensterna: ,,Dom to nie miejsce, gdzie mieszkasz, ale miejsce, gdzie cię rozumieją''. I właśnie to zdanie odzwierciedlało dla Emmetta znaczenie słowa ,,dom’’, którego prawdziwego znaczenia nigdy nie miał okazji poznać, chociaż nie było mu ono całkowicie obce.

W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, Esme Goldberg przekraczając próg domu, myślała właśnie o nim, zastanawiając się tylko nad stroną dekoracyjną. Czy architekci udekorowali wnętrze tak, jak chciałam? – myślała. – Co prawda z zewnątrz wygląda dobrze, jednak nigdy w pełni nie można ufać fachowcom. Mam nadzieję, że salon i sypialnia są wykonane według moich zaleceń. Reszta pomieszczeń już nie jest taka istotna. Ważne, abym ja dobrze czuła się w tym domu.

- Pani Goldberg, panno Swan. – Głos Charliego przerwał rozmyślania nowych właścicielek budynku. – Pozwolą panie, że najpierw przedstawię służbę, która już czeka na nas w salonie. Co panie sądzą o tym pomyśle?
- Dobrze – odpowiedziała Esme, nie chcąc dopuścić swojej krewnej do głosu. Jednak Bella w ogóle nie chciała się wypowiadać. Jedyne o czym marzyła, to o znalezieniu się w swoim ,,pokoju’’, który przez następne dwa lata będzie jej prywatną celą. – Proszę ich nam przedstawić – dodała wyniośle, myśląc tylko o zwiedzeniu domu i ocenie pracy dekoratorów oraz architektów. Wcale nie chciała poznać ludzi, którzy mieli dla niej pracować. W jej mniemaniu ich wygląd, opinie nie liczyły się. Ważne było tylko to, aby dobrze i sumiennie wykonywali swoją pracę.
- Oczywiście. Proszę za mną – rzekł Walker, chcąc już mieć za sobą pierwszy dzień pracy u nowego pracodawcy. Jednak zanim zdążył uczynić choćby pierwszy krok, po pokoju rozległ się spokojny głos Emmetta:
- Pani Goldberg, gdzie mam zanieść walizki?
- Czy ja wyglądam na przewodnika? – zapytała zgorzkniale, nie racząc nawet odwrócić się do swojego rozmówcy. Wciąż stojąc plecami do niego, kontynuowała: - Zaczekaj tutaj chwilę, dopóki Charlie nie przedstawi nam jakiegoś pracownika. Wtedy poślę go po ciebie, aby wskazał ci drogę. A teraz chodźmy. Nie traćmy więcej czasu – powiedziała, po czym weszła zdecydowanym krokiem do salonu, wywołując tym samym trwogę w jej przyszłych pracownikach.

Wchodząc do wielkiego i przejrzystego pomieszczenia, utrzymanego w białej tonacji, która sprawiała, iż pokój wyglądał bardziej jak komnata Królowej Lodu niż przyjazne miejsce spotkań mieszkańców, Bella Swan zauważyła szóstkę osób, czekających w jednym, równym rzędzie. Wszyscy byli ubrani w oficjalne uniformy, które podkreślały rolę, jaką mieli spełniać przez następne dwa lata.

Z prawej, od strony wejściowych drzwi stała niska kobieta o okrągłej twarzy. Z białego czepka, który miała na głowie, wymykały się niesforne czarne loki, które idealnie komponowały się z jej czarnymi, wesołymi oczami. Patrząc chwilę w jej tęczówki, panna Swan zaczęła zazdrościć jej blasku i żywotności. Wygląda na taką szczęśliwą – myślała. – Aż dziw, że zazdroszczę zwykłej kucharce koło trzydziestki. Ciekawe, co by powiedziała na to ciocia Esme, gdyby o tym wiedziała. Brunetka wyobrażając sobie tę sytuację, uśmiechnęła się w duchu, po czym skierowała swój wzrok na pozostałe osoby.

Obok kucharki stały trzy identycznie ubrane kobiety. Każda z nich miała na sobie typowy uniform pokojówki, który można zazwyczaj podziwiać w filmach. Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze nosi takie stroje. – Myśli Belli objęło zaskoczenie. – A jednak u mojej ciotki jest wszystko możliwe. Jednak to nie ubiór kobiet przyciągnął spojrzenie dziewczyny. Najbardziej zdziwiło ją to, że pośród dwóch podobnie wyglądających szatynek, stała wysoka blondynka. Czyżby ciotka Esme zmieniła swoje zasady? – zastanawiała się. – Przecież ona zawsze była przekonana, że służba powinna wyglądać podobnie, bo i tak nikt ich nie będzie rozróżniał. Sądziła nawet, że lepiej, gdyby osoby były zewnętrznie do siebie podobne, bo dzięki temu łatwiej można by wyjaśnić im swoją pomyłkę dotyczącą użycia złego imienia.

Zanim Bella mogła dokładniej nad tym pomyśleć, głos Charliego przerwał jej rozmyślania.

- Pani Goldberg, panno Swan, pozwolą panie, że przedstawię pracowników – rzekł Walker, pamiętając o okazywaniu szacunku kobietom oraz nadaniu swojej wypowiedzi niedzisiejszego oddźwięku, który pani Goldberg szczególnie sobie ceniła.
Lokaj spojrzał na pracodawczynie. Widząc zimną zgodę w oczach rudowłosej oraz nieśmiały uśmiech Isabelli, który raczej przypominał grymas niż uśmiech, kontynuował:
- Dziękuję. To jest Paul. – Gdy wypowiadał imię pracownika, wskazał jednocześnie ręką na wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o brązowych oczach, który stał na końcu rzędu po jego lewej stronie. – Jest ogrodnikiem. W pracy pomaga mu Chip, który także jest przysłowiową złotą rączką. – Młody, jednakże doświadczony w swoimi zawodzie, blondyn skinął głową i uśmiechnął się w stronę Belli, czym sprawił, że malarka zapała do niego niesympatią, podejrzewając go o najgorsze intencje w stosunku do swej wychowanki.

Charlie, widząc jej nieprzychylny wzrok, źle zinterpretował całą sytuację. Myśląc, że jego opisy pracowników są za zbyt szczegółowe dla pani Goldberg, postanowił nieznacznie przyśpieszyć przedstawianie służby.

- No tak… Z kolei te trzy panie są pokojówkami. Od lewej stoi Anette. – To mówiąc wskazał na szatynkę o błękitnych oczach. – Agnes. – Dziewczyna skinęła głową podobnie jak Chip i spojrzała swoimi zielonymi oczami na panią Goldberg i Isabellę, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie. Tym razem Esme nie zwróciła na to uwagi, ponieważ jej umysł ciągle zajmował ,,bezczelny’’ czyn młodzieńca. – A to jest Jane. – Blondynka, tak jak jej poprzednia koleżanka, skinęła głową, lecz nie uśmiechnęła się. Zbyt bardzo bała się reakcji rudowłosej. Nie chciała jej rozgniewać, a widząc skutki zachowania Chipa, lękała się, że tak mogło by się stać, gdyby to uczyniła. – A to jest Renee, nasza kucharka – zakończył swój wywód Charlie, uśmiechając się serdecznie do Renee, kiedy ją przedstawiał. Kobieta widząc ten gest, także go odwzajemniła, co nie uszło uwadze Belli, która bacznie się jej przyglądała.

Nastała cisza. Służba z napięciem czekała na rozkazy pracodawczyń, a Isabella na słowa ciotki. Po kilku sekundach milczenia Esme otrząsnęła się z rozmyślań, zdając sobie sprawę, że nie pamięta imion połowy ludzi, którzy przed nią stali. Jednak z powodu, według niej, tak drobnej błahostki, nie miała zamiaru tracić pewności siebie. Dlatego odchrząknąwszy dyskretnie, powiedziała ostrym jak brzytwa głosem:

- Miło mi – skłamała kobieta. - Nazywam się Esme Goldberg i jestem waszą pracodawczynią. Ponieważ jestem zmęczona, zasady obowiązujące w moim domu ustalimy jutro z rana. Ale już teraz mogę jedno powiedzieć. Macie się mnie słuchać i rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. Jeśli nie będziecie przestrzegać tej reguły, zwolnię was. A teraz ja i moja krewna, Isabella, udamy się na spoczynek. Ty i ty. – To mówiąc wskazała ręką na Jane i Agnes, tak samo jak Charlie przed kilkoma minutami. Jednak w jej ruchu nie było tej dobroczynności i szacunku, jaki okazywał im lokaj. Zamiast tego była pogarda, zniesmaczenie i surowość, która idealnie wkomponowała się w białe, chłodne ściany salonu. – Zaprowadzicie mnie i Isabellę do naszych pokojów. Z kolei ty. – Tu wskazała na Paula. – Pokażesz Emmettowi nasze sypialnie i pomożesz mu wnosić bagaże. Zrozumiałeś?
- Tak, proszę pani – powiedział cicho i niepewnie, wciąż będąc jeszcze w szoku z powodu władczego brzmienia tonu Esme.
- Co powiedziałeś? – spytała rudowłosa, szydząc delikatnie z mężczyzny. Chociaż doskonale wiedziała, co on rzekł, wolała to usłyszeć głośniej i wyraźniej, aby napawać się odgłosem zdezorientowania i posłuszeństwa.
- Tak, proszę pani. – Głos Paula brzmiał teraz pewniej i wyraziściej.
- Możesz iść– odparła. Chłopak szybko i sprawnie oddalił się, by wykonać rozkaz pracodawczyni, nie ukrywając nawet ulgi, która mu przy tym towarzyszyła.

Bella, Charlie i reszta pracowników słuchali poleceń Esme ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Nie spodziewali się z jej strony aż takiego srogiego przemówienia. Owszem, Swan domyślała się, że jej ciocia nie będzie się miła w stosunku do tych ludzi, jednak nie przypuszczała, że potraktuje ich tak stanowczo. Zachowała się tak, jakby pochodzenie tych ludzi oznaczało, że nie mają emocji i uczuć. Jakby pracowniczy nie byli ludźmi z krwi i kości, tylko siłą roboczą, której zadaniem jest tylko ugotować, przynieść i posprzątać. Przecież to, że pracują dla nas za pieniądze, nie znaczy, że nie należy ich traktować przyzwoicie – myślała oburzona. – Za kogo się ona ma? Czy w stosunku do mnie też będzie taka niemiła?

Lecz Bella wiedziała, że nie może na to nic poradzić. Żadne upomnienia, prośby nie zmienią postępowania jej ciotki. W jej mniemaniu tacy ludzie jak ona, nigdy się nie zmieniają. Na zawsze pozostają bezdusznymi, zadufanymi w sobie osobami, które myślą, że tylko ludzie z pieniędzmi coś czują. A niestety prawda czasami jest inna. Jednak w przypadku Esme Goldberg to nie pieniądze sprawiły, że stała się tym, kim jest. To nie one dały jej poczucie samotności, bezwzględność i srogość w głosie oraz oczach. Jednak jak na ironię, to właśnie one doprowadziły ją do tej ścieżki, którą teraz kroczy. Zmieniły ją. Odebrały jej szczęście, poczucie spełnienia, zostawiając ją jedynie z marnym uwielbieniem ludzi, dla których jest tylko fenomenalną malarką przez pięć minut, karierą, sławą i pustką, którą już najprawdopodobniej nigdy nie wypełni prawdziwa miłość.

- Do tego śniadanie ma być punktualnie o ósmej… - kontynuowała Esme, dając wskazówki swojej nowej kucharce.

Jednak oprócz Renee nikt jej nie słuchał. Wszyscy byli zbyt zaabsorbowani swoimi myślami. Rozważania pochłonęły ich aż do tego stopnia, że nie zauważyli nawet Emmetta i Paula kroczących w stronę pozostałej służby.

Oczywiście ochroniarz już dowiedział się najnowszym nowinek o postępowaniu swojej pracodawczyni, lecz jak zawsze je zignorował. Wiedział, że nie może nic poradzić. Zresztą skoro Bella nie mogła odezwać się w tej sprawie, to cóż dopiero mógł on uczynić?

- Pani Goldberg – powiedział śmiało Emmett, nie przejmując się tym, że przerywa malarce jej przemowę.

Kobieta uniosła nieznacznie głowę do góry i spojrzała w stronę mężczyzny. Po krótkiej chwili wyniosłego wpatrywania się w niego, ponownie zwróciła się do Renne. Dopiero, gdy poinstruowała ją o idealnym śniadaniu, które miało się odbyć jutro z rana, zwróciła swój wzrok w kierunku chłopaka i powiedziała:

- Tak?
- Zanieśliśmy już bagaże do pokojów pań.
- Świetnie. Ja już skończyłam wydawać polecenia na jutrzejszy ranek, więc w takim razie mogę się w spokoju udać na spoczynek. Niech któraś z was zaprowadzi mnie do sypialni – rzekła, patrząc na wcześniej wyznaczone pokojówki. Kobiety spojrzały na siebie. Żadna z nich nie chciała mieć już dzisiaj styczności z malarką, jednak obie wiedziały, że któraś musi wypełnić polecenie. W końcu z głębokim westchnieniem Agnes zrobiła krok do przodu i rzekła:
- Proszę iść za mną, pani Goldberg.

****************

Mężczyzna i kobieta otwierają drzwi. Pomimo dzielących ich mil, oboje robią to w tym samym czasie. Gdyby o tym wiedzieli, zdziwiliby się, jak bardzo są ze sobą zsynchronizowani. Ona przekręca gałkę delikatnie, na co drzwi ustępują bez problemu. W jej ruchu nie widać zrezygnowania czy smutku, chociaż użyła mało siły. Brak mocy w tej czynności ukazuje jej zmęczenie. W końcu ma za sobą długą podróż. Z kolei on szamocze się z klamką. Złość nasila się na jego twarzy. Otwórzcie się, do cholery - myśli. Po krótkiej walce drzwi ustępują, wydając z siebie okropne skrzypnięcie.

Przechodzą przez próg. Oboje mają po swojej lewej stronie mebel. U niej jest to śliczna, wykonana z sosny komoda, u niego stara, rozpadająca się szafka. Ona kładzie małą, białą torebkę, on klucze. Robią kilka kroków. Mężczyzna wchodzi do jedynego pokoju, jaki ma, który jest połączeniem sypialni i salonu. Na starym fotelu kładzie kurtkę, którą przed chwilą zdjął. W tym samym czasie kobieta rozgląda się po swoim nowym pokoju. To, co zauważa, nie zaskakuje jej. Pomieszczenie jest przesadnie bogate, tak jakby autor tego wystroju połączył barok ze współczesnością. Ściąga buty.

Podchodzą do okna. Jej kroki są ciche, nagie stopy zanurzają się w białym, puszystym dywanie. Delikatne włókna łaskoczą ją, lecz nie wywołują u niej uśmiechu na twarzy. Staje przy oknie. W tym samym czasie on robi kilka kroków. Jego masywne buty stykają się z podłogą, wydając w wyniku surowy stukot. Odgłos przerywa ciszę, odbijając się od szarych ścian. Jego wzrok pada na panoramę miasta.

Przyglądając się widokom za oknem, oboje myślą o miejscu, w którym chcieliby się teraz znajdować. On pragnie być w małej miejscowości otoczonej zielonymi lasami, ona z kolei marzy o dużym mieście, w którym dominują masywne budynki. Zamykają oczy. Nikły uśmiech pojawia się na ich smutnych twarzach, gdy przypominają sobie rysy swej drugiej połówki. Lecz harmonia psuje się, kiedy on próbuje przypomnieć sobie delikatność jej skóry, a ona jego zapach. W tym momencie ich umysły stanowią galerię ich wspólnych chwil. Jednak żadne wspomnienie nie jest na tyle dokładne, aby w pełni odzwierciedlić te drobne, acz znaczące elementy. Coraz bardziej odczuwają pustkę. Otwierają oczy.

Wpatrują się tępo w przestrzeń. Obraz rozmazuje się. Ciche krople spływają po ich policzkach. Uczucie osamotnienia natęża się w ich umysłach. On tamuje łzy, nie chce dłużej użalać się nad sobą. Przechodzi do kuchni. Z kolei ona się nie powstrzymuje. Zbyt długo udawała, że wszystko jest w porządku. Na lotnisku, w samolocie czy wreszcie podczas jazdy samochodem. Nie mogła płakać w towarzystwie ciotki. Nie chciała dać jej tej satysfakcji. Teraz jej złość, smutek, wszystko, co odczuwa, wydostaje się w postaci słonych kropel, znaczących jej twarz.
On znajduje się w kuchni. Rozgląda się po niej. Przez jego umysł przechodzi myśl, że pomieszczenie jest bardzo małe. Jego wzrok zatrzymuje się na blacie. Przypomina sobie postać ukochanej, która jeszcze dzisiejszego ranka siedziała w tym miejscu, wymachując nogami. Odgania od siebie te wspomnienie. Spogląda na mały czajnik. Nalewa wodę. Robi to machinalnie. Nie zastanawia się, po co wykonuje tę czynność. Nawet nie wie, czy chce mu się pić. Wstawia wodę. W tym samym transie wyciąga kubek, kawę i łyżeczkę. Wsypuje trzy łyżeczki ziarenek kawowca. Teraz pozostaje mu tylko czekanie na charakterystyczny dźwięk urządzenia.

Ona wciąż wpatruje się w okno. Niebo ściemnia się. Jej oczy dostrzegają coraz mniej elementów. Powoli wizja czerni ogarnia cały jej umysł, aż w końcu zwycięża. Nie ma nic poza ogarniającym mrokiem. Nawet gwiazdy nie świecą na niebie.

Chłopak nadal stoi w kuchni. Czeka na wodę. Jego myśli wciąż pozostają puste. Zamyka oczy. Ma nadzieję, że w ten sposób odetnie się od świata. Jednak los po raz kolejny go zawodzi. Wciąż próbuje. Jego oddech uspokaja się. Prawie go nie słychać. W kuchni zapada cisza. Nagle w pomieszczeniu rozlega się odgłos czajnika. Otwiera oczy. Powoli gasi gaz. Nie widzi sensu, aby się śpieszyć. Kubek napełnia się wodą. Kawa jest czarna jak smoła. Znów dominuje czerń.
Dziewczyna odchodzi od okna. Chce uciec od nicości. Zostawić za sobą czerń. Rozgląda się po pokoju. Jej wzrok pada na białe drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Przechodzi przez pokój. Staje przed drzwiami. Naciska na klamkę. Chłód metalu rozchodzi się po jej dłoni. Drzwi otwierają się. Lodowate wnętrze ukazuje się przed nią w całej swej okazałości. Robi kilka kroków. Chłód płytek rozprzestrzenia się po jej bosych stopach. Na jej ciele pojawia się gęsia skórka. Zimno opatula ją. Obrazy z lotniska powracają do niej niczym bumerang. Czym prędzej opuszcza pomieszczenie, wyrywając się z szponów oziębienia i niechcianych wspomnień.
Mężczyzna wychodzi z kuchni z kubkiem gorącej kawy. Para nadal unosi się znad napoju. Robi kilka kroków. Wchodzi do pomieszczenia, w którym był kilka minut temu. Kieruje się w stronę łóżka. Siada na nim. Odstawia kawę na małą szafkę obok mebla. Ściąga buty i skarpetki. Chłód paneli obezwładnia jego stopy. Bierze głęboki wdech. Napawa się drobną formą odrętwienia. Bierze kubek ze stolika. Ciepło rozchodzi się po jego dłoniach tak, jak chwilę wcześniej zrobiło to zimno z jego stopami. Temperatura kubka zaczyna parzyć jego dłonie. Nie przerywa jednak doznania. Skupia się na zetknięciu tych dwóch światów. Chłód i ciepło. Ogień i lód. Jego umysł aprobuje te doznania, chociaż ciało cierpi. Uśmiecha się. Doza bólu zabiera część jego myśli. Nareszcie nie są one całkowicie pochłonięte ukochaną.

Kobieta ponownie jest w swoim nowym pokoju. Stoi w bezruchu. Jest zdezorientowana. Nie wie, co ze sobą zrobić. Wpatruje się w drzwi od pomieszczenia. Zastanawia się, czy nie wyjść i nie zejść do kuchni po szklankę wody. Po krótkim namyśle stwierdza, że to nie ma sensu. Rusza w stronę łóżka, lecz w ostatniej chwili zmienia kierunek. Odwraca się. Nie wie, czemu to robi, ale czuje, że musi to wykonać. Skanuje pokój wzrokiem. Nagle jej spojrzenie pada na nowoczesne radio, które stoi w kącie pokoju na mahoniowej szafce. Kiedy przygląda się uważnie urządzeniu, doświadcza przekonania, że tego właśnie szukała. Szybko podchodzi do radia. Włącza je. Pierwsze takty dynamicznej muzyki rozbrzmiewają w pokoju. Jednak ona nie ma nastroju słuchać takich piosenek. Żywa melodia nie jest lekiem na smutek. Nie tamuje myśli ani nie rozwesela. Nie ma w sobie radości, jaką zapewniłaby, gdyby słuchacz widział sens w jej istnieniu. Jej palce szukają właściwej stacji. Ich stacji.

On nadal siedzi na łóżku. Miesza łyżeczką kawę, chociaż ciepło napoju dawno już odeszło, a wraz z nim ukojenie. Lecz to go nie odstrasza. Minuty płyną, a on wciąż wprawia w ruch łyżeczkę. W końcu przestaje mieszać. Odkłada ją na stolik. Pociąga łyk kawy. Zimna, czarna ciesz spływa po jego przełyku. Gdyby pił tę kawę w innych okolicznościach, zapewne na jego twarzy pojawiłby się grymas niesmaku. Jednak dzisiejszego wieczoru jego twarz nic nie wyraża. Chcąc zająć czymś swoje ręce i myśli, mężczyzna sięga po łyżeczkę. Znów zaczyna mieszać. Tym czynem próbuje rozproszyć czerń kawy. Jednakże wizja mroku nie znika. Widząc, że jego wysiłki idą na marne, podnosi wzrok. Spojrzenie pada na szafkę obok łóżka. Jest na niej radio. Mężczyzna odstawia kubek. Wstaje pod wpływem impulsu. Podchodzi do starego urządzenia. Jego palce samowolnie włączają urządzenie. Odnajduje właściwą stację. Po raz pierwszy od wyjazdu ukochanej czuje, że to co robi, ma sens.

Ona nadal szuka idealnej stacji. W końcu po długiej, żmudnej walce los wynagradza ją. Do jej uszu dolatuje znajomy głos spikera: A teraz na pocieszenie piosenka dla tych, których drugie połówki są kilkadziesiąt mil od nich. Specjalnie dla was: Within Temptation i ich miłosna piosenka Utopia. Brunetka wstrzymuje oddech. Kilkaset mil dalej ciało jej ukochanego napina się. Oboje zastygają w bezruchu. Z głośnika wydobywa się lekki ton piosenki. Ogarnia ona pokoje rozdzielonej pary, ich ciała, zmysły i myśli. Zamykają oczy. Obrazy drugiej połówki przemykają pod ich powiekami. Poszczególne detale odnajdują się, uzupełniając brakujące elementy miłosnej układanki. Pełna całość wspomnienia partnera sprawia, że ich mięśnie rozluźniają się. Uśmiech zaczyna zdobić ich oblicza. Jej usta samowolnie układają się w pojedyncze wyrazy, które tworzą niezwykłą całość. Delikatny i dźwięczny głos wydobywa się z jej krtani. Dźwięki rozprzestrzeniają się po pomieszczeniu. Nuty tonu ozdabiają pokój, przebijając się przez przepych. Słowa zwrotki sprawiają, że pokój staje się przyjazny. Nieszczęście nie jest już takie wielkie, a miłość już nie taka krucha.

The burning desire to live and roam free
It shines in the dark
And it grows within me
You’re holding my hand but you don’t understand
So where I am going, you won’t be in the end

Uśmiech igra na jego ustach. W jego głowie rozbrzmiewa głos ukochanej. Słyszy jej delikatny głos tak, jakby była przy nim. Chociaż nie jest on najpiękniejszy, to dla niego brzmi niczym cudna symfonia. Widzi jej pełne wargi, które układają się w poszczególne słówka. Czuje jej ciepły oddech na twarzy tak, jakby siedziała koło niego. Zamyka oczy. Jego umysł coraz wyraźniej widzi twarz ukochanej. Wyciąga rękę w jego stronę. Jej usta formują trzy słowa: Zatańcz ze mną. Bez zastanowienia wstaje i chwyta jej rękę. Przykłada jej dłoń do swych ust, a później oddaje się zdumiewającemu tańcu.

I’m dreaming in colours of getting the chance
Dreaming of tryn’a the perfect romance
In search of the door, to open your mind
In search of the cure of mankind

Kobieta czuje na swej dłoni delikatny, acz żarliwy pocałunek. Całus oznacza jej rękę. Nie pozwala jej zapomnieć o ciepłych wargach ukochanego, które przyłożył przed chwilą do jej dłoni. Lecz to nie jest teraz najważniejsze. Najistotniejsze w tej chwili są jego ręce obejmujące jej talię, gorący oddech znikający w jej ciemnych lokach, jego niski głos śpiewający jej łagodnie słowa piosenki. To wszystko sprawia, że brunetka się uśmiecha. Tańczy. Czuje się wolna, choć serce ma zajęte. Jej ciało rozpiera euforia. Złapała szczęście. Ma przy sobie Edwarda.

Help us we’re drowning
So close up inside
Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
Why does it have to kill the ideal of who we are?
Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
How will the lights die down, telling us who we are

Głosy Belli i Edwarda splatają się ze sobą. Tworzą jednolitą całość. Tak samo jak ich taniec. Każdy ich pojedynczy krok, obrót wyraża pasję i uczucie, jakie ich łączy. Każde spojrzenie, uśmiech dodaje niezwykłego uroku temu, jakże osobliwemu, tańcu. Tańcu ukochanych. Tańcu szczęśliwych. Tańcu straconych.

I’m searching for answers
not given for free
You’re hurting inside, is there life within me?
You’re holding my hand but you don’t understand
So you’re taking the road all alone in the end

Mężczyzna powoli zatraca się w brązowych tęczówkach ukochanej. Patrząc w nie, widzi za tarczą płynnej czekolady niewysłowione uczucia. Miłość, pożądanie, radość - te wszystkie emocje dodają mu skrzydeł. Rozpiera go duma. Jego taniec staje się coraz bardziej intrygujący. Kroki stają się płynniejsze, a ucisk na talii partnerki silniejszy. Jego ciało jest coraz bliżej niej. Palce wplatają się w loki ukochanej. Usta odnajdują jej lico. Muskają czoło, policzki, nos, usta. Ręka mężczyzny uwalnia się spod jej loków. Biegnie wzdłuż ramienia, szukając jej malutkiej dłoni. Dotyk jego dłoni zostawia gorący ślad na jej skórze. Nareszcie ich dłonie odnajdują się, a palce splatają się. Robią powolny obrót.

I’m dreaming in colors, no boundaries are there
I’m dreaming the dream, and I’ll sing to share
In search of the door, to open your mind
In search of the cure of mankind

Jej ręka spoczywa na jego szyi. Palce samowolnie wędrują do jego włosów. Wczepiają się w nie. Gładkość jego kosmyków obezwładnia kobietę. Przymyka oczy. Jej opuszki palców wciąż delikatnie wodzą po włosach chłopaka. Pieszczota nabiera mocy. Staje się coraz bardziej intensywna. Jej oczy otwierają się, spotykając na swej drodze jego usta. Ręka brunetki automatycznie wysuwa się z jego loków. Miedziane kosmyki ustępują miejsca kształtnym wargom. Opuszki wodzą po konturach ust. Nie zraża jej nawet to, że wargi co chwila układają się w inne słowa, tworząc w całości zwrotkę ich piosenki. Nagle zwalniają. Jej ręce oplatają się wokół jego bioder. On przybliża się jeszcze bardziej do niej. Ich ciała stykają się. W końcu są kimś więcej niż kochankami. Są dwoma rozdzielonymi duszami, które na nowo zostały połączone. Są Bellą i Edwardem.

Help us we’re drowning
So close up inside
Why does it rain, rain, rain down on Utopia
Why does it have to kill the ideal of who we are?
Why does it rain, rain, rain, down on Utopia?
How will the lights die down, telling us who we are

Ich kroki są powolne. Temperatura ich ciał ogrzewa cały pokój. Powietrze w pomieszczeniu robi się parne. Jednak im to nie przeszkadza. Wciąż tańczą. Ich serca biją jednym, nieprzerwanym rytmem. To one wyznaczają tempo ich muzyki duszy. Serca prowadzą ich nieśpiesznie. Chcą przedłużyć tę chwilę możliwie jak najdłużej. Jednak muzyka wciąż gra. Słowa płyną nadal. Taniec dobiega końca.

Why does it rain, rain, rain down on Utopia
Why does it have to kill the ideal of who we are?
Why does it rain, rain, rain, down on Utopia?
How will the lights die down, telling us who we are

Piosenka skończyła się. Cisza ponownie ogarnęła pokój. Ona i on otwierają oczy. Są sami w pomieszczeniu. Nie ma przy nich już ich drugiej połówki. Rozpłynęła się wraz z melodią piosenki. Iluzja uciekła. Kobieta i mężczyzna rozglądają się po pokoju. Nie chcą mieć samotności za towarzysza. Pragną ponownie przenieść się do świata złudnych nadziei. Chcą znowu czuć dotyk skóry partnera, jego zapach i smak. Pragną, aby ta niewidzialna powłoka szczęścia wróciła choć na chwilę. Jednak tego wieczoru nie było im dane ponownie tego przeżyć. Paniczny wzrok, samotne łzy, uczucie opuszczenia - to wszystko nie oszukało czasu ani umysłu. Nie przywróciło słodkiego złudzenia. Aż do świtu Edward i Bella pozostali tylko ze swoimi myślami i wszechogarniającą czernią.

* Eol – bóg wiatru.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez JazzCull dnia Wto 12:46, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kaan
Wilkołak



Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:14, 14 Lut 2011 Powrót do góry

Hej! Bardzo podoba mi się to opowiadanie, a właściwie niewielka część, jak myślę. Weszłam na choma, ale tam też nic nie znalazłam. Mogę prosić o informacje na ten temat? Pozdrawiam cieplutko!!!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Pią 21:24, 13 Maj 2011 Powrót do góry

Gdybym miała tak fantastyczną więź z facetem, w życiu nigdzie bym nie pojechała! Na krok nie ruszyłabym się.
Rzeczywiście opisy masz mistrzowskie, budujesz nimi piękny,delikatny klimat ich fascynacji sobą, ja to, co dzieje się między bohaterami WIDZĘ. Budujesz psychologiczne tło swoim postaciom, to niezwykłe.
Sam początek jest kapitalny- rozstanie na wstępie! Umiesz intrygować. Właśnie ściągam sobie piosenkę UTOPIA. Dzięks.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin