FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Zielarka [NZ][08.10][r.4] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
VampiresStory
Zły wampir



Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 12:55, 08 Maj 2010 Powrót do góry

Witam! Wink
Tym razem przychodzę znowu, ale w zgoła innej odsłonie. Zauważyliście brak tagu "T" nad odpowiadaniem? To dobrze widzicie. Postanowiłam dać upust męczącemu mnie stworzonku, zwanym weną. Widać obie lubimy takie klimaty. Przez "takie" mam na myśli średniowiecze.
Nie umiem i nie zamierzam natomiast archaizować języka. Nie chcę męczyć ani siebie, ani was.
Rozdziały będą się ukazywać dość nieregularnie. Żeby nie było, że nie uprzedzałam.
Tak się zastanawiam, co tu jeszcze napisać. Chyba nic.
A! Dziękuję Shimossicie za przygotowanie bannerka do opowiadania i Invisse, która przygotowała mój komplecik, dziękuję również mojej becie, która zobaczyła, przeczytała i poprawiła ten tekst, sprawiając, że jest w dużej mierze taki, jakim go teraz widzicie.
I a! Część powtórzeń jest ZAMIERZONA.
Viola!



Wszyscy myślą - po części słusznie, jak to przedstawiła Meyer - że Carlisle Cullen został lekarzem, by pomagać. By odkupić swoje winy. By nie stać się potworem do reszty.
Ale co, jeśli była zupełnie inna przyczyna, która skłoniła go do tego jeszcze dawniej, za człowieczego życia? Jeśli to była przyczyna, która w ogóle nie powinna wejść w drogę inkwizytorowi, synowi pastora?



Image
Beta: Nina Spektor


Prolog – Londyn, 1661

Usiadłam pod turecku na podłodze. Na dworze lało jak z cebra. Mimowolnie naciągnęłam na siebie mocniej miękki i ciepły koc – nie ma się co dziwić, własnoręcznie dziergałam go z wełny. Wtedy z oszczędności, niespecjalnie myślałam o wygodzie. Odgarnęłam kosmyk czarnych włosów z czoła. Poprawiłam podkładkę na kolanie, rozwinęłam papier i umoczyłam pióro w atramencie. Przygryzłam je od góry, a potem przyłożyłam do pergaminu. Nienawidziłam pisania listów, bo zawsze brzmiały sztucznie i żałośnie.

Kochana Siostro!
Wiesz, że niezmiernie żałuję, iż nie mogłam przybyć na Twój ślub. James przekazał Wam prezent i życzenia, prawda? Nie miej mi tego za złe, naprawdę. Po stokroć wolałabym bawić się z Wami przy ogniu i pieczonej zwierzynie niż usługiwać choremu hrabi, ale sama wiesz, jak jest… Właściwie nie mam szansy, żeby się sprzeciwić, bo przecież…


Pisanie przerwał mi głośny łomot do drzwi. Serce natychmiast odruchowo podeszło mi do gardła. Czyżby przyszli po mnie? Ręce i nogi miałam jak z waty, ale nie słysząc gróźb „Wychodź, bo wyważymy drzwi”, udało mi się wyplątać z koca. Na drżących nogach podeszłam do drzwi i otworzyłam je dramatycznym gestem. Musiałam się do tego mocno zmusić.
- Nareszcie, myślałem, że już nigdy nie otworzysz – przywitał mnie głos brata. Gula w gardle zniknęła natychmiast na widok mężczyzny, którego James trzymał na plecach. Z rany w szyi i ramieniu spływała strużka – a raczej struga – krwi.
- Na Boga, co mu się stało? – zawołałam z przerażeniem.
- Cicho bądź, kobieto! Nie tutaj! – Bezceremonialnie wtłoczył się do środka i ułożył mężczyznę na ławie. Szybko podłożyłam mu pod głowę kawałek zielonego materiału. Zakręciłam kałamarz, odstawiłam go na półkę, wyjęłam bandaże i wyczekująco spojrzałam na Jamesa.
- Nie patrz tak na mnie – obruszył się. – Znalazłem go półprzytomnego na bruku. Chyba ktoś go gonił albo zaatakował na ulicy – wzdrygnął się.
Odwróciłam od niego wzrok i zajęłam się mężczyzną. Obrażenia wyglądały naprawdę paskudnie.
- Przyrządź mi roztwór ze sproszkowanego czosnku – zażądałam niecierpliwie od brata.
- Aa… po co ci to? – zapytał.
- Do obmycia ran! – warknęłam mało przyjaźnie. Szybko rozpięłam pacjentowi koszulę i stłumiłam okrzyk przerażenia. Krwi było więcej, niż mogłam się spodziewać. Starłam ją już i tak brudną koszulą i z ulgą stwierdziłam, że krwotok nie jest już taki duży. Zajęłam się tamowaniem go i delikatnym oczyszczaniem brzegów rany. Przez ten czas miałam okazję przyjrzeć się dobrze mężczyźnie. Miał jasne, niemal złote włosy, bladą cerę i wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Zdecydowanie nietypowy przedstawiciel płci brzydkiej o kwadratowej szczęce, to musiałam przyznać.
- I co? – zapytał Jamie z podnieceniem godnym pięciolatka.
- Nic. Wyliże się. Teraz trzeba tylko czekać. – Wzruszyłam ramionami i podeszłam do miednicy. Dobrze wypłukałam w niej wszystkie niewykorzystane bandaże, a potem wrzuciłam je do wrzącej w kotle wody, żeby się wygotowały. James patrzył na to z powątpiewaniem. No tak, w zakażenia i bakterie nikt nie wierzy. Nikt, kto choć raz nie widział ich skutków.
Przysiadłam obok niego.
- Wiedziałem, że sobie poradzisz.
- A ja wiedziałam, że poradzisz sobie z butelką piwa – oznajmiłam zgryźliwie, wyjmując mu puste szkło z dłoni. – Przestań wypijać cały alkohol, kiedy u mnie przebywasz. A szczególnie whisky, bo jest bardzo cenna. Znalezienie jej w tej cenie graniczyło z cudem.
- Skąpisz – wybełkotał, patrząc w ogień.
- Otworzę wino. Jedno – zastrzegłam na widok jego miny. – Nie myśl sobie, Bóg wie czego.
Zapewnił mnie gorliwie, że przez myśl by mu nie przeszło. Nie do końca wiedziałam, co konkretnie. Wcisnęłam mu butelkę w ręce. Otworzył ją z niemałym trudem i nie bawiąc się w uprzejmości, pociągnął zdrowy łyk.
- Słuchaj, kto to właściwie jest? – zapytałam, odbierając mu trunek i wskazując brodą na mężczyznę pod ścianą.
- Nie wiem – przyznał z rozbrajającą szczerością, szybko wyjmując mi napój z ręki, kiedy prawie go na niego wyplułam. Otarłam usta rękawem i spojrzałam na brata z wściekłością.
- Co?
Natychmiast przyjął taktykę obronną.
- A według ciebie co miałem z nim zrobić? Zostawić tam? Na bruku? Żeby się wykrwawił, tak? O to ci chodziło?
- Nie – uniosłam głos. – Ale dobrze wiesz, że według krążących po całym mieście przesądów i plotek…
- Och, znam je daleko lepiej od ciebie – przerwał. – To ja jestem częstym gościem w gospodach, nie ty.
- Właśnie widać – mruknęłam zgryźliwie.
- … A ponieważ jestem tam gościem, doskonale wiem, co się o tobie mówi, więc „krążące przesądy” to żaden argument.
Przeszło mi przez myśl, że kłócimy się o idiotyzm.
- No dobrze – warknęłam. – A wracając do sprawy nieznanego pacjenta…
- … to nic nie możesz z nią zrobić – dokończył. – Po prostu nie możesz, chyba że wyrzucisz go na bruk. A na to sumienie nie pozwala, prawda?
Spuściłam wzrok, ale dłonie zacisnęłam w pięści. Pomyślałam, że faktycznie ma rację. Co do bycia bezradną.
Tylko że wiedział doskonale, jak niepewnie się czuję pośród ludzi, których w ogóle nie znam. Czasem z tej niepewności wyciągają oni niewłaściwe wnioski i przysparzają mi kłopotów, z których Jamie, dzięki swoim wpływom, wyciągał mnie nie raz. Ciągle nie mogłam przyzwyczaić się do tego, że jestem obserwowana z każdej strony.
- No już, już, moja droga – przemówił cicho, naśladując głos ojca, który zawsze mówił tak do mnie, kiedy się bardzo bałam. Po niedawnej wściekłości nie został już żaden ślad. Tylko mój brat potrafił się tak szybko uspokoić, w dodatku po butelce wina. – Spokojnie.
- Ależ ja jestem spokojna – wycedziłam, ale już nie tak wściekle. – Jestem krańcowo spokojna, jestem lilią na powierzchni… A idź mi. Wynoś się, już – powiedziałam na poły żartobliwie, trącając go łokciem jak nieznośnego kota.
Parsknął śmiechem, ale wstał.
- Dobrze, to idę.
- To idź.
Schylił się i szarpnął mnie do góry, a potem zdusił w mocnym uścisku. Przewróciłam oczami. Czułość nie należała do najmocniejszych stron Jamesa Stuarta. W końcu musiałam jęknąć głośno i zaczerpnąć powietrze, by odsunął się ode mnie na długość ramion.
- Pilnuj się, siostro – pogroził mi palcem. Wytarłam ręce w fartuch i spojrzałam na niego z politowaniem. Patrzyłam, jak ostatni raz się uśmiecha, odwraca na pięcie i wymyka za drzwi, wpierw uważnie lustrując ulicę. Westchnęłam i spojrzałam na rannego pod oknem.
- No proszę, i co ja mam teraz z tobą zrobić?

Następnego dnia mężczyzna się nie ocknął. Oddychał za to nawet lepiej niż wczoraj, głęboko i spokojnie. Nie miałam żadnej pewności, że nie zapadł w śpiączkę, ale wolałam nie wołać na pomoc żadnego z tych, pożal się Boże, medyków, stacjonujących w mieście. Pijawki, modlitwy i upuszczanie krwi, to była ich metoda leczenia. W większości przypadków, bo zdarzały się wyjątki.
Zerknęłam na garnek nad ogniem. Na wszelki wypadek od rana podgrzewałam bulion, żeby nakarmić chorego. Z pewnością po utracie takiej ilości krwi i długim śnie byłby głodny.
Usiadłam z książką w przeciwległym kącie pokoju. Z rozrzewnieniem pomyślałam o siostrze, która litościwie przysłała mi kilka drobiazgów z biblioteki swego teścia, który w ogóle nie interesował się tymi zakurzonymi woluminami. Bardziej pochłaniały go polowania i nieustanne walki o kawałek ziemi.
W środku „Rozpraw o ziołach” załączony był ręcznie pisany liścik z życzeniami urodzinowymi. Nie mogłam uwierzyć, że o tym pamiętała. Miała przecież tyle na głowie! Pogładziłam wierzch kartki i pieczołowicie ukryłam ją pod okładką, a później zagłębiłam się w lekturze.
Dotarłam do słów rozdziału trzeciego, „weź korzeń”, kiedy przerwał mi cichy jęk. Szybko uniosłam oczy znad książki i spojrzałam w kierunku ławy. Mężczyzna przebudził się i przerażonym, a przy tym znękanym wzrokiem wodził po pokoju. Szybko odłożyłam dzierżoną w ręku powieść i podeszłam do niego żwawym krokiem, na co jeszcze bardziej skulił się w sobie.
- Spokojnie – przemówiłam do niego łagodnie. – Nic ci nie będzie. Jestem Anne. Mój brat znalazł cię wczoraj nieprzytomnego i przyprowadził do mnie, bo trochę się znam na leczeniu. Na tym i na ziołach, zajmuję się zielarstwem. Nic ci u mnie nie grozi – zapewniłam znowu – ale chciałabym wiedzieć, kim jesteś. I jak się czujesz. Mam trochę bulionu, pewnie jesteś głodny… - urwałam.
Zacisnął ręce na pościeli. Zatrzymałam się z zaniepokojoną miną, trochę wbrew sobie, ale wiedziałam, że na razie muszę trzymać się w pewnym oddaleniu. Na czoło wystąpiły mu krople potu.
- Nazywam się… Carlisle… Cullen – wyrzucił z siebie. Między słowami robił pauzy, ale chyba z wahania i dla podkreślenia efektu, a nie przez brak sił. Jego nazwisko coś mi mówiło. Patrzyłam na niego wyczekująco, więc dodał jeszcze: - Jestem inkwizytorem. I tak, chętnie zjem trochę bulionu.
O jasna cholera.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez VampiresStory dnia Pią 12:49, 08 Paź 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Rosalie_Houston
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znikąd :P

PostWysłany: Sob 15:24, 08 Maj 2010 Powrót do góry

No cóż...
To opowiadanie jest świetne (przynajmniej ten rozdział Wink )
W sumie to pierwszy raz czytałam coś tak wyjątkowego. Na tym forum jest sporo tekstów z nowymi bohaterami, ale w Twoim wszystko jest inne i to mnie urzekło. Z miejsca zakochałam się w "Zielarce" oraz ogromnie się cieszę, że mogłam coś takiego przeczytać.
Wielkie dzięki za współczesną wymowę i podejście do życia głównej postaci.
Żadnych błędów nie znalazłam, przynajmniej tych najbardziej rzucających się w oczy. Życzę Weny... Rosie_H


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Sob 16:03, 08 Maj 2010 Powrót do góry

Hm... Szczerze mówiąc już od jakiegoś czasu polowałam na jakieś twoje opowiadanie, ale tłumaczenia mnie nie lubią. A drugie twoje opowiadanie, w bibliotece, było powiedzmy... niedopracowane. Więc ze skulonym ogonem uciekłam. Dziś zobaczyłam brak [T] i uśmiechnęłam się szeroko. Szybko weszłam, trochę wolniej przeczytałam. I wywarło na mnie pozytywne odczucia. To znaczy, sama rozumiesz, to dopiero prolog i nie mogę rzucić tysiącem polskich, angielskich i francuskich słów opisujących, jakie to opowiadanie jest cudowne i wspaniałe, ale mogę powiedzieć, że mnie zaciekawiłaś. Chciałabym napisać coś bardziej konstruktywnego, więc pomyślałam sobie: poczekam na rozdział pierwszy i dam jeden, długi komentarz. Ale teraz przypomniało mi się, jak mało osób komentuje ostatnio opowiadania polskie, że dostałam pod swoim tylko 1 komentarz, więc jestem i piszę.
Po pierwsze masz dla mnie wielki plus za to, że umieściłaś opowiadanie w czasach przeszłych. Nie dlatego, że to uwielbiam, bo mi to dosyć obojętne, czy opowiadanie jest w X wieku, p.n.e, dziś czy za 1231512532 lat. Ale ja szczerze powiedziawszy nie miałabym odwagi wrzucić opowiadania o przeszłości ze zwyczajnego lenistwa i całkowitego braku miłości do historii. To, że ani razu się nie zgubiłaś i nie napisałaś czegoś w stylu 'wstawiłam czajnik na kuchenkę' to rzecz dobra. Tak więc gratulacje tematyki, bo historia mnie nie lubi, ja nie lubię jej i niech tak zostanie; będę trzymać się obserwowania.
Co do twojego stylu, to bardzo mi się podoba. Opisujesz wszystko lekko. Jedyne zastrzeżenie, w dodatku takie bardzo wymuszone, to że za mało emocji. Piszesz, że Anne się wścieka, ale nie opisujesz, jak się wtedy czuje. Ale to jest niepotrzebne i po prostu musiałam znaleźć coś, do czego można się przyczepić. Ale prologi mają to do siebie, ze nie mogę nic wychwalać niesamowicie i oczerniać stuprocentowo, prawda? No więc czuję się trochę z tym komentarzem tak, jakbym błądziła po omacku Shocked W każdym razie, piszesz dobrze. Podoba mi się twój styl, który utrzymuje wszystko w lekkim tonie. Opisujesz dobrze wszystko, ale znowuż opisów jest mało, więc nie mam jak się rozwodzić, no kurczę no! I jak tu komentarz napisać Rolling Eyes?
James... to jest ten James, czy tylko imię jest wspólne? Ten z sagi, chodzi mi o wygląd? Czy zbieżność imion? W kaażdym razie, ja lubię tego z sagi i mam nadzieje, że ma wygląd Jamesa z sagi, a nie jest to zbieżność imion. Przez chwilę myślałam, że jesteś kolejną osobą, która zacznie rozwodzić się nad Bellą i kimśtam... Ale zadowolił mnie Carlisle w twoim podpisie i Anne w opowiadaniu. Hm... Nie rozumiem w ogóle i kompletnie tego, przed czym bała się tak Anne. To znaczy, z tym otwieraniem drzwi. Spodziewa się inkwizytora? Jak mówiłam, my się z historią nie lubimy, więc pewnie coś mi umknęło. No dobra.
Może przerwę tę żenadę, gdzie zaczynam gadać i mruczyć o czymś, a potem przestaję uświadamiając sobie, że prolog jest krótki? :P Za to daję ci obietnicę, że następny rozdział też skomentuję (oby był dłuższy, proszę).
No dobra, ten komentarz wcale mi się nie podoba. Lepsze to niż nic. Więc może dopowiem tylko, że najzwyczajniej w świecie opowiadanie mnie zachęciło i prolog zrobił to, co prologi mają robić. Pozdrawiam Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Sob 16:07, 08 Maj 2010 Powrót do góry

Przyjemna zmiana tematu. Wink
Treść miła dla oka i ducha. Cóż, osobiście mam słabość do przystojnych inkwizytorów... (love you Mordimer!) Cool
Na pewno będę śledzić!
Jedno "ale"- wiek siedemnasty raczej nie zalicza się do czasów średniowiecznych. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 18:21, 08 Maj 2010 Powrót do góry

Z braku laku i przerwy w oglądaniu Kubusia Puchatka postanowiłam skrobnąć jakiś smętny komentarz, a no bo jestem zainteresowana Cullenem, inkwizytorem. Szczerze mówiąc kiedy Carlisle leżał umierający na łóżku, myślałam że dokonuje się przemiana i jak tylko dziewczyna stanie w progu pokoju zostanie pierwszą ofiarą nowonarodzonego ale z drugiej strony chyba jest tytułową Zielarką skoro czyta o braniu korzeni i mówi o lekach odkażających na podstawie startego czosnku. Może wyjdzie z tego coś całkiem przyzwoitego, nie mówię że opowiadanie jest złe ale to tylko pierwszy rozdział i jeszcze wiele może się zmienić w kolejnych, bynajmniej wrócę z jego kontynuacją. ;>

Pozdrawiam, Skrzydlak.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
VampiresStory
Zły wampir



Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 18:08, 19 Maj 2010 Powrót do góry

Dziękuję za wszystkie komentarze Wink
Cytat:
Jedno "ale"- wiek siedemnasty raczej nie zalicza się do czasów średniowiecznych. Wink

No, w zasadzie nie, przynajmniej w podziale epok historycznych, ale wszyscy wiemy, że ono nie zakończyło się dokładnie w roku odkrycia Ameryki, tylko te przemiany nieco trwały Laughing


Betuje nadal: Nina Spektor
Rozdział pierwszy

- Dzięki, bracie – powiedziałam do Jamiego, odbierając od niego pokaźny kosz ziół. Niósł go za mnie przez prawie cztery mile, gdzie zaprowadziłam go w poszukiwaniu najlepszych okazów. To znaczy, to był tylko pretekst. Tak naprawdę musiałam mu powiedzieć, co myślę o sprowadzaniu mi inkwizytorów pod dach – nie po to, żeby poczuł się źle, ale zwyczajnie musiałam komuś powiedzieć, że się boję.

W mieście krążyło o mnie wiele plotek. Byłam samotna. Zajmowałam się zielarstwem. Leczyłam ludzi, czasem i tych, którzy przychodzili o północy. Pomagałam dzieciom, niańczyłam niektóre niemowlęta. Nikt nie uwierzyłby, że robię to dla zwyczajnej przyjemności, z góry uznali, że za tym musi się coś kryć.
A dla ludzi, co tydzień ogłupianych patetycznymi kazaniami, istniało tylko jedno rozwiązanie.

Nie wszyscy biegli na skargę, inaczej dawno leżałabym – a raczej to, co by ze mnie zostało – w grobie, zakładając, że w ogóle by mnie pochowano. Raz czy dwa byłam oskarżana – a wtedy skórę ratował mi właśnie James, niekiedy i siostra, kiedy zmusiła swojego męża do interwencji.
Lecz ponieważ Susan nie było pod ręką, musiałam zwierzyć się Jamiemu.

- Słuchaj, Annie, rozumiem, co do mnie mówisz, ale nie mam na to wpływu – zasępił się. – Bo wiesz…

- … że nie mogłeś go zostawić? Słyszałam. – Wywróciłam oczami. – Ale sam rozumiesz, jak jest. On za każdym razem przyglądał się tym procesom. Zna moje wybryki na wylot i Bóg jeden wie, co sobie o mnie myśli. A jeśli wykorzystuje okazję, żeby węszyć? James, co ja mam zrobić? – zapytałam z rezygnacją, przerzucając machinalnie wiązanki. Delikatne łodyżki zginały się pod moimi palcami, uwalniając w powietrze odurzające zapachy. – Przecież dobrze wiesz, że na czarach znam się równie dobrze jak na winach. Sam przyznasz, jak jestem w tym beznadziejna.

- Żyj – poradził mi. Spojrzałam na niego jak na wariata. – Naprawdę, to najlepsze, co możesz zrobić. Udawać, że wszystko jest w porządku. Nie dać mu powodów do niepokoju. Pokazać, że jesteś zupełnie inną osobą od tej, którą widział na sali sądowej.

Zamrugałam.

- Jamie, to wszystko bardzo pięknie brzmi, tylko… Jest trochę… nierealne?

- Właśnie bardzo realne, siostro – uśmiechnął się krzywo. – On jest równie wystraszony jak ty.

Zwątpiłam w zdrowie psychiczne brata.

- To inkwizytor. I mężczyzna. I nie ma siedmiu lat. Zresztą nawet siedmiolatki się nie boją, cóż powiedzieć o dorosłym, który widział dużo więcej!

- Może i tak, ale gdybym ja trafił do domu obcej, samotnej kobiety…

Mimo tego, że sam cierpiał w małżeństwie, na jego twarz wypłynął lubieżny uśmieszek.

- Nie kończ – poprosiłam, skrzywiając się. Wyobraźnia płatała mi niezłe figle, na przykład wizję Jamiego z wysoką, długonogą… - Fu, Jamie!

- Przecież ja nic nie powiedziałem.

- Ale pokazałeś!

- Jak niby?

Kolejny raz schodzimy z tematu, pomyślałam. Zgrzytnęłam zębami i postanowiłam powrócić do właściwego tematu rozmowy.

- Anne, chodzi mi tylko o to, że nie ty jedna się boisz i nie ty jedna jesteś w nieciekawej sytuacji. On też nie wie, jak się zachować, na pewno…

- No właśnie – przerwałam mu. – Na pewno. Skąd ty wiesz, co on myśli, co czuje?

- A ty wiesz? – odpalił. – Moja droga siostro, jeszcze wciąż jestem mężczyzną…

Nie pomyślałabym.

- … i mniej więcej wiem, co on może sobie myśleć.

O, w to akurat nie wątpiłam.

Wkroczyliśmy powoli do miasta. Przechodzące kobiety witały mnie ciepłym uśmiechem, a Jamiego trochę trwożnym spojrzeniem. Całym sobą niewątpliwie budził respekt. Wysoki blondyn, z brodą i ciemnymi oczami, o nieco groźnym wyrazie twarzy. Większość ludzi się go bała, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego. Był moim Jamesem, młodszym bratem, którego niańczyłam i karmiłam. Myślałam o nim bardziej jak matka niż siostra. Nic dziwnego, nasza rodzicielka zmarła, kiedy miałam osiem lat, a James dwa, więc siłą rzeczy musiałam się nim zająć. Prawie nie pamiętał mamy.

Ojciec mieszkał z nami w Londynie do momentu, kiedy Jamie skończył osiemnaście lat. Zarabiał całkiem sporo, najczęściej grą w karty z bogaczami. Byłam pewna, że oszukiwał, inaczej nie szło by mu tak doskonale. Po osiągnięciu przez Jamesa dorosłości, najwyraźniej uznał, że obowiązki rodzicielskie są ukończone, więc wyniósł się na wieś, do swojej samotni i wdów o wcale niezłej urodzie w sąsiedztwie.

Zostawił mi dom – niepozorny, drewniany, z małym pięterkiem – który od razu zaczęłam uważać za swoją własność. Miałam tam swoje miejsce, porządki, pudełko na pióra i korespondencję – bardzo ożywioną jak na mój status społeczny – a codziennie, kiedy wracałam do tej chatki, czułam się bardzo zrelaksowana, bo byłam u siebie.

Większość pacjentów zauważała tę atmosferę i lubiła tu przychodzić tylko po to, żeby porozmawiać, wybłagać o kawałek chleba, wody czy jajka.
Teraz również zauważyłam siedzącą na progu skuloną osóbkę. Rozpoznałam w niej córkę Freda Greena, dość nieporadnego życiowo rzemieślnika, który umiał płodzić dzieci, ale nie potrafił ich wykarmić.

Najstarsza z tej gromadki była obdarzona dość niezwykłym imieniem - Roseanne. Opiekowała się narodzonym już rodzeństwem i pomagała matce, która wiecznie była brzemienna. Biedna dziewczyna miała naprawdę ciężkie życie, które widać było w całej jej sylwetce. Chodziła zgarbiona, w brudnych i podartych sukniach cerowanych już tyle razy, że można było policzyć skrawki oryginalnego materiału. Cerę miała zniszczoną, a spojrzenie przemęczone, na rękach wiele zadrapań i pęcherzy. Na mój widok wstała, ale zaraz zachwiała się niebezpieczne. Jamie, jak na mężczyznę przystało, podskoczył i ją podtrzymał.

- Rose, co się stało? – zapytałam, chwytając ją pod ramię. Syknęła z bólu, a ja zauważyłam czerwone pręgi na fragmencie szyi, którego nie dała rady zasłonić włosami.

- Mama prosiła, żebym tego nie robiła – przemówiła cicho, robiąc pauzy. – Ale ja muszę. Proszę pani, my potrzebujemy jedzenia.
Niewiele, dla tych najmłodszych i dla matki - nie może głodować. Ja i kilkoro starszych damy sobie radę, ale nie mamy nic… Ojciec… - tu urwała ze zmieszaną miną.

Ścisnęłam ją za rękę i przeraziłam się. Pod cieniuteńką warstwą skóry mogłam wyczuć każdą kość, każdą chrząstkę i przestrzenie pomiędzy nimi.

Otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. Cullen, jak na pacjenta przystało, leżał w łóżku, patrząc w ścianę. Drgnął na dźwięk otwieranych drzwi, a widząc obcą dziewczynę i mojego brata, nieco skulił się w sobie. Szybko wprowadziłam ich do środka.

- To jest mój brat, James – powiedziałam szybko i zdecydowanie. – A to jest Roseanne, dziewczyna z sąsiedztwa.

Wszyscy skinęli głowami. Rose spróbowała dygnąć, ale się zachwiała i James ją podtrzymał, a na mój znak usadził na krześle.

Dziewczyna złożyła głowę w dłoniach. Cullen śledził scenę zaintrygowany. Naprawdę, nie miał w tej chwili w sobie żadnej wrogości, jaka winna cechować człowieka przewodzącego polowaniom na wampiry i czarownice. Jamie odłożył zioła na blat i przystanął pod oknem.
Ja natomiast rzuciłam się do paleniska i przelałam do misek sporą porcję bulionu. Postawiłam talerz przed Cullenem, który podziękował i zajął się jedzeniem, nie spuszczając wzroku z Roseanne. Nie mówił wiele, ale ostre, skupione spojrzenie mówiło samo za siebie.

- Jak się czujesz? – szepnęłam do niego.

- Dobrze, dziękuję. – Na chwilę podniósł na mnie wzrok.

Podeszłam do dziewczyny i postawiłam jej przed nosem podwójną porcję zupy. Usiłowała zaprotestować.

- Nie waż się – powiedziałam groźnie. – Nie będziesz się poświęcać takim kosztem. Musisz mieć siłę. Chyba nie chcesz zaniedbać rodzeństwa?

Ten ostatni argument zadziałał. Najpierw ostrożnie upiła łyk, później zaczęła pochłaniać zupę łapczywie i szybko. W tym czasie James zdążył ruszyć się spod okna i opróżnić kosz z ziołami, do którego zapakował potem mnóstwo jedzenia, jakie u mnie znalazł.

W takich chwilach działaliśmy instynktownie. Jedną z niewielu rzeczy, jaką ojciec nam wpoił, było przekonanie, że musimy pomagać innym. Nie możemy być zajęci albo nie mieć pieniędzy, albo odmawiać. Mówił nam, że nawet biedak może pomóc, jeśli tylko chce. A my, jako jego wysoce przedsiębiorcze dzieci – James od małego sprzedawał kolegom „wielgachne myszy” za trochę jajek albo kurę ukradzioną matce - nie będziemy z tym mieli wielu problemów.

- Ja… bardzo pani dziękuję – wymamrotała Roseanne po dłuższym czasie. – Pani jest dla mnie za dobra, naprawdę za dobra. I jeszcze pomaga pani mojej matce w przynoszeniu rodzeństwa na ten świat…

Nieoczekiwanie podniosła się, pewnym krokiem podbiegła ku mnie i mocno wyściskała. Była ciepła, miękka i zdecydowanie najedzona.

- To nic dziecko, nic – odpowiedziałam cicho, nieco zażenowana.

James chrząknął znacząco. Rose odwróciła się, a brat wyciągnął do niej kosz z jedzeniem. Zamrugała, kiedy zobaczyła jego rozmiary i jęknęła z radością, biorąc go do ręki. Ważyła go, jakby nigdy nie trzymała takiej ilości jedzenia w ręce, a jej oczy nabrały blasku. Uśmiechnęłam się, zakładając ręce na piersi. James potarł brodę i odwrócił się w kierunku okna. Miałam wrażenie, że myślimy o tym samym – szukamy odpowiedniego określenia dla kreatur takiego pokroju jak Fred.

- Matko, jacy wy wszyscy jesteście dobrzy! – wyszeptała do siebie, a potem podniosła wzrok. – Ja przepraszam, ale chciałam zanieść to matce, żeby…

Skinęłam głową, a dziewczyna otworzyła drzwi i wybiegła, jakby bojąc się, że pobiegniemy za nią i odbierzemy jej ten dar.

Zapadła cisza.

- Widziałaś, co miała na szyi? – zapytał cicho James, patrząc przez okno za oddalającą się dziewczyną.

- Widziałam – potwierdziłam, zabierając Cullenowi pusty talerz i wkładając go do miednicy. – Fred przeholował.

Dostrzegłam uważne spojrzenie Carlisle’a i dodałam szybko, gwoli wyjaśnienia, jednocześnie mrugając do Jamesa:

- No, ale my nie możemy z tym nic zrobić.

James zrozumiał moje intencje. Byłam pewna, że po wyjściu zwoła kompanię i razem, nastawieni niekoniecznie pokojowo, udają się do domu Greenów.

- Wiem, siostro. Czasem żałuję, że nie jestem w tym mieście prokuratorem – pokręcił głową. – Tak czy inaczej, jest już po południu. Gillys na mnie czeka. Gillys to moja żona – dodał, widząc zdziwienie Cullena. – Do widzenia państwu – powiedział. Machnął czapką, szurnął butami, skłonił się na pożegnanie i wyszedł, wpuszczając do środka smugę światła.

Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, znowu zapadło milczenie pełne krępacji.

Potarłam nos, wytarłam ręce w rękaw i zaczęłam zawieszać zioła na ścianie nad blatem. Porządkowałam je według rodzaju, nasion, właściwości leczniczych. Było to długie zadanie, nie przynoszące większego pożytku, ale musiałam się czymś zająć. Czułam wzrok Cullena na rękach, śledził każdy mój ruch.

Nie potrafiłam się przemóc i przemówić do niego cieplejszym słowem. Cisza była prawie namacalna w powietrzu, a atmosfera tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

Uroczo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez VampiresStory dnia Śro 18:10, 19 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Śro 19:04, 19 Maj 2010 Powrót do góry

Na początek, oczywiście Autorko, licentia poetica. Wink

Oj, ciekawie się robi... Jaka rozprawa, jakie czary? Coś czuję, że sprawy będą znacznie bardziej skomplikowane niż mi się wydawało...
Podoba mi się, że stopniowo budujesz napięcie i powoli posuwasz akcję do przodu. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Czw 19:49, 20 Maj 2010 Powrót do góry

Kolejny rozdział aż kusi do skomentowania dlatego postanowiłam naskrobać kilka skromnych słów na temat powyższego rozdziału. Coś się zaczęło, Zielarka zaczyna działaś , pokazywać się w nieco innym świetle. Pozytywna osoba. Hmm. Cullen aktualnie zostaje małą niemową i nie jestem w stanie ocenić go, czy jest postacią pozytywną czy nie, cichą czy porywczą. Wiem, że jest to coś w rodzaju pre-twilight, ale pewnie wiele lat poświęconych spokoju ukształtowało prawdziwego Carlisle i tak naprawdę nie wiem jaki był za życia, jeszcze przed ukąszeniem i podjęciem decyzji , że trzeba coś zrobić dla dobra ludzkości.. podobało mi się niezaprzeczalnie. Nie powiem. Rozdział niestety w miarę krótki, ale ma to swój urok. Widać, skrzętnie ukrywasz swoje tajemnice przed nami, czytelnikami. Czekam na kontynuację, na pierwsze słowa wielkiego Inkwizytora. ;>

Skrzydlak.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cecyli
Wilkołak



Dołączył: 22 Sty 2010
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zza twojego okna

PostWysłany: Nie 11:55, 23 Maj 2010 Powrót do góry

Droga VampiresStory! Dziękuje ci za to co piszesz - wprowadziłaś mnie w świat magii i dobroci, ze wplątanymi między nimi nutami rozpaczy i zimnego rozsądku, co bardzo mi się spodobało. Nie czytam opowiadań opisujących te czasy - chodzi mi o średniowiecze - ale postanowiłam zrobić wyjątek, i nie żałuję. Nie toleruję tego typu opowieści z wielu powodów - jednym z nich jest prawdopodobnie niewiedza. Tak, tak to trochę dziecinne ale po prostu nie umiem wczuć się w te czasy. Nawet moje książki nie zawierają w sobie tych elementów, chociaż Tolkienowskim Hobbitem i Władcą nie pogardziłam. Nie będę mówić, bo znowu leje wodę, może to wina pogody?
Twoja opowieść spodobał mi się od razu - w końcu koniec z rozpuszczonymi Edwardami, cichymi i zamkniętymi w sobie pannicami, (hipokrytka ze bo sama piszę tak, ale cóż, mam nadzieję, że mi to wybaczysz). Postać Anne mi imponuje - przecież ludzie, mimo że urodzeni na świecie aby czynić dobro, patrzą na świat przez pryzmat swoich krzywd, a nie kierują się dobrem, które ukrywa się w ich głębi. Podziwiam ludzi, którzy potrafią powiedzieć "wybaczam" osobie, która zraniła ich bardzo głęboko. Anne jest rozsądna i zarazem przekonana, że dobro, kiedyś odpłaci się dobrem.
Zajrzę tu z pewnością i zerknę na to co będziesz chciała mi dać i pokazać. Może niekoniecznie mnie ale całej publiczności.
Przepraszam za lanie wody ale musiała tak wyrazić swoją opinię.
Cecyli.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
VampiresStory
Zły wampir



Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 17:40, 17 Cze 2010 Powrót do góry

Przepraszam, że to tak długo trwało... ale sami wiecie - stos podręczników, popraw, kartkówek... Ciężko się spod tego wygrzebać Wink

Betuje: Nina Spektor

Rozdział drugi


Obudziłam się w środku nocy z przejmującym uczuciem, że coś jest nie tak. Uniosłam się na łokciu, odgarnęłam włosy z czoła i spojrzałam w kierunku okna. Deszcz smagał jego powierzchnię, od czasu do czasu błyskawica na chwilę rozświetlała pomieszczenie. Wykorzystałam ten krótki moment.

Drzwi do pokoju były zamknięte. Zdążyłam zobaczyć tylko tyle, potem znowu zrobiło się ciemno. Ręką spróbowałam odnaleźć zapałki i świecę, ale szybko dałam sobie spokój. Wygrzebałam kapcie spod łóżka, chwyciłam z krzesła chustę do zarzucenia na plecy i ostrożnie wyszłam na korytarz. Nie słyszałam, żeby ktokolwiek nieproszony był w domu. Wyczuwałam subtelną nutkę lawendy, jak we wszystkich pokojach. Wszędzie było cicho i zaczęłam myśleć, że coś mi się przywidziało i powinnam wracać do łóżka. Na koniec tego małego obchodu przechyliłam się przez poręcz schodów, spoglądając w dół, po czym mocno chwyciłam się barierki.

Przy oknie, zwykle zasłanianym na noc, ktoś stał. Trzymał się parapetu i wyglądał na nieco skrzywionego, jak osoba z bolącym kręgosłupem. W tej charakterystycznej dla rannego postawie rozpoznałam Carlisle’a.

- Co ty tu, na miłość boską, robisz? – zapytałam, schodząc ze schodów. Słysząc mój głos, odwrócił się jak oparzony i zaraz potem skrzywił się boleśnie. – Nie wolno ci wychodzić z łóżka, to niebezpieczne!

Szybkim krokiem podeszłam do niego, chcąc mu pomóc, ale się nie poruszył.

- Czuję się lepiej – oznajmił ostro. – A jeśli nie mogę spojrzeć przez okno na deszcz, to chyba nie ma sensu, żebym dłużej zawracał ci głowę swoją obecnością.

Stanęłam jak wryta. Ton jego głosu bardzo mnie zaskoczył i przywołał
wszystkie obawy, jakie żywiłam.

- A…a…ale…

Widząc moje zdezorientowanie, uśmiechnął się szyderczo. To przywróciło mi równowagę.

- Jak sobie chcesz. Daję ci minutę, zanim zwalisz się ciężko na podłogę i nie będziesz mógł przejść ani kroku – odcięłam się.

- To groźba? – Uniósł brew.

- Nie, to doświadczenie. Ale na pewno miałeś więcej takich przeżyć niż ja,
prawda? – dodałam, nie mogąc się powstrzymać

Uśmiech znikł z jego twarzy i zastąpiła go złość. Zrobiło mi się nagle strasznie zimno. Nie czekając na kolejną ciętą ripostę, odwróciłam się do kominka i podpaliłam leżące w nim polana. Kiedy pokój zalało ciepłe światło ognia, usadowiłam się na fotelu obok i opatuliłam kocem.

Zdawałam sobie sprawę, że dla mężczyzny stojącego parę metrów dalej, mój strój może się wydawać prowokujący. Spojrzałam na niego z wyczekiwaniem.

- Usiądziesz, czy będziesz tak stał? – zapytałam po chwili, wskazując na fotel przed sobą. – Skoro już i tak żadne z nas nie śpi, a ognia nie bardzo chce mi się gasić, może wykorzystajmy ten czas.

Przez moment stał jeszcze obrażony, ale w końcu ból dał górę. Opadł na siedzenie naprzeciw mnie.

- Możemy porozmawiać.

- Możemy – zgodziłam się. – O czym?

Wzruszył ramionami.

- Ktoś wie, że jesteś tutaj? – spytałam chłodno, opierając głowę na dłoni.

– Rodzina, przyjaciele, ktokolwiek?

- Nie – odparł równie lodowato, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Nie
wiem, kto miałby o tym wiedzieć.

- Żona?

- Nie mam żadnej.

- A szkoda.

- Może dla ciebie – mruknął. – Posiadanie rodziny byłoby w tych warunkach komiczne.

- Posiadanie rodziny nigdy nie jest komiczne – powiedziałam z naciskiem.

Przyłożył rękę do rany na piersi i mocno ją ucisnął.

- Jesteś Szkotką, prawda?

Zaskoczył mnie kompletnie.

- Skąd wiesz? – zapytałam odruchowo, a zaraz później ugryzłam się w
język.

- Widać. Szkoci mają temperament – skrzywił się.

Odgadł to tak łatwo… Ciekawe, jak.

Widząc przerażenie w moich oczach, dodał jeszcze:

- Ale nie martw się, nie powiem nikomu.

- Skąd mam wiedzieć? – wyszeptałam.

Pochylił się w moją stronę.

- Ty zrobiłaś coś dla mnie, ja się odwdzięczę – przemówił głębokim głosem. - Będziemy kwita. Zgoda?

Skinęłam głową.

- Świetnie. A teraz chodźmy spać.

Żadne z nas się nie podniosło.

Siedzielibyśmy tak pewnie przy dogasającym ogniu do Dnia Sądnego, ale
przerwało nam głośne walenie do drzwi. Nie mogłam nazwać tego pukaniem.

Zdrętwiałam i ogarnęło mnie przejmujące uczucie deja vu.

Carlisle patrzył ciekawie to w stronę źródła dźwięku, to w moją.
W końcu przełknęłam ślinę i podniosłam się z krzesła. Z całej siły starałam się, aby nogi mi nie drżały.

- Anne, otwieraj! To jaaaa! – usłyszałam przez drzwi.

James. Nie wiedziałam, co zrobić najpierw – odetchnąć z ulgą, czy go zabić. Zdecydowałam się na pierwsze i doskoczyłam, żeby mu otworzyć.

- Co się stało? Czemu mnie nachodzisz po nocy? – zapytałam, owijając się ciaśniej chustą. Do środka wpadało zimne, październikowe powietrze londyńskiej nocy.

- Przepraszam – wydyszał. – Ale tylko ty wpadłaś mi do głowy, bo… bo…

- Bo?

- Anne, Gillys rodzi.

Matko Boska.

- Ale jak to, teraz? Przecież to… nie powinna… - plątałam się.

- Wiem, myślisz, że dlaczego przyszedłem akurat do ciebie? Siostro,
pomocy, nie ma ani chwili do stracenia.

Teraz zauważył Carlisle’a, który podniósł się z fotela i stał nieruchomo w
blasku ognia z kominka. James spojrzał na niego, na mnie, a potem znowu na niego. Spuściłam wzrok, ale zadał tylko jedno pytanie.

- Pan jest synem pastora?

Obróciłam głowę. Carlisle przytaknął.

- Zna pan obrządek chrztu?

Kolejne potwierdzenie.

- To idzie pan z nami – oznajmił władczo, ale ośmieliłam się zaprotestować.

- Zwariowałeś? W takim stanie?

- Mam konia, Anne – powiedział zdecydowanie. Spojrzałam mu w oczy.

Smutek, rozpacz i trwoga przewijały się przez te brązowe tęczówki.

- James, wiem, że ci ciężko, ale bądź rozsą…

- Nie ma problemu – przerwał mi głos zza pleców. – Pojadę. To mój
chrześcijański obowiązek.

Zwariowałeś? - miałam ochotę powiedzieć, ale się powstrzymałam.

Machnęłam tylko ręką i uciekłam na górę, aby się stosownie ubrać. Kiedy zbiegłam na dół, chwyciłam skórzaną torbę, podobną do tych, jakie zawiesza się przy siodle. Spakowałam tam kilka różnych ziół i naparów, które miałam pod ręką i uważałam za przydatne.

Piętnaście minut później szybkim krokiem przemierzaliśmy wąskie uliczki miasta. W oddali szczekały psy, kruki przelatywały nad naszymi głowami i cały Londyn wyglądał upiornie. Ostatni odcinek drogi przebiegliśmy.

James jednym ruchem otworzył drzwi i wszedł pierwszy. Przyjaciółka jego żony chwyciła go za płaszcz, bo chciał wbiec na górę, do jej pokoju. W duchu jej pogratulowałam, naprawdę nie powinien tego oglądać.

- Słuchaj, mam wielką prośbę – powiedziałam półgłosem do Carlisle’a, jeszcze przed wejściem do domu. – Usiądźcie w salonie, napijcie się, przytrzymaj go długo.

Najpierw spojrzał na mnie ze zgrozą, a potem nagle zrozumiał i jego rysy nieco złagodniały.

- Nie ma problemu.

Uśmiechnęłam się krzywo i ruszyłam przez pleciony dywanik w korytarzu, po drodze zdejmując płaszcz i szal. Podkasałam spódnicę i wbiegłam po schodach, starając się, żeby torba mnie nie przeważyła. Weszłam do pokoju, w którym blada jak ściana i cała spocona Gillys leżała na wielkim, małżeńskim łożu.
Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi.

***

Po kilku, kilkunastu godzinach udręki na świat przyszła mała, spłakana i cała czerwona Elizabeth Marie Stuart. Niesamowitym sposobem jej płuca wydawały się zdrowe, darła się aż miło.

Nie uśpiło to jednak mojej czujności. Urodziła się blisko miesiąc za wcześnie, szanse, że przeżyje, były naprawdę minimalne.
Tak myślałam, schodząc po schodach do salonu, gdzie stacjonowali James z Carlislem. Cały przedpokój wirował mi w oczach, byłam koszmarnie zmęczona. Już stąd doleciał mnie obrzydliwy zapach tytoniu, a kiedy weszłam do środka, przez moment zdawało mi się, że stoję we mgle. Pomieszczenie było dosłownie zadymione. Szczęśliwy ojciec półleżał na kanapie, z twarzą zasłoniętą poduszką. Najwyraźniej spał.

Carlisle zasnął na biurku, z policzkiem przyłożonym do blatu i rękami zwisającymi wzdłuż ciała. Na moment przystanęłam przy cynowym dzbanie na stole, nabierając trochę jego zawartości do kubka. Szybkim krokiem przemierzyłam pokój i uprzednio zdjąwszy poduszkę, wylałam bratu szklankę wody na głowę.

- Aaaaaaaa!

Poderwał się natychmiast i dzikim wzrokiem rozejrzał dookoła. Kiedy tylko mnie zobaczył, nagle zrobił się blady i spojrzał ze strachem.

- Masz córkę – oznajmiłam sucho. Chwycił mnie za ramiona.

- Ale wszystko z nią w porządku?

Kątem oka dojrzałam, że Cullen podniósł się i siedział wyprostowany na krześle. Na pytanie brata nie chciałam, nie mogłam udzielić odpowiedzi. Lecz on się jej domagał.

- Anne?

- James… ja… - zaczęłam z wahaniem.

- Anne, powiedz, że nic jej nie będzie…

- Lepiej idź do żony. Naprawdę. Postaraj się, żeby… żeby nie była taka
zmęczona.

Naprawdę chciałam powiedzieć: „żeby chociaż te krótkie chwile z córką
były dla niej miłym wspomnieniem”, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. James patrzył na mnie uważnie, próbując czytać między wierszami. Kiedy odpowiedziałam wymijająco, odwrócił głowę.

Odczekałam moment.

- Może… ją… ochrzcić? – rzuciłam.

Księża często wręcz czekali, aż dziecko się urodzi, aby czym prędzej udzielić mu tego pierwszego sakramentu. Wierzyli, że jeśli to nie powstrzyma złych duchów, to chociaż zmyje z niego grzech pierworodny.

Osobiście uważałam, że na złe duchy to nie ma żadnego wpływu, ale w końcu księdzem nie byłam.

Carlisle przytaknął mojemu pomysłowi, James spojrzał na niego, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jego obecności.

- Idziemy – zarządził.

Orszak gromnic smętnie wspiął się na górę. Do grobowego nastroju brakowało tylko marszu żałobnego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez VampiresStory dnia Czw 17:42, 17 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Pią 20:44, 18 Cze 2010 Powrót do góry

Powoli, powoli sytuacja się rozwija...
Chociaż jestem strasznie ciekawa przeszłości naszej głównej bohaterki...
Rozdział dobry, rozumiem, że skonstruowany w celu retardacji akcji. Carlisle jawi się jako baaardzo tajemnicza postać, mam nadzieję, że niedługo uchylisz rąbka tajemnicy i dowiemy się o nim czegoś więcej. Czekam na kontynuację, uwielbiam fantastykę i czuję się jak najbardziej wciągnięta! Wink
Weny i czasu!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Courtney
Człowiek



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 15:58, 26 Cze 2010 Powrót do góry

Przed pojedynkiem postanowiłam zapoznać się z piórem przeciwniczki i ... nie zawiodłam się Wink
Tekst idealnie trafia w moje fascynacje czytelnicze. Klimat przypomina mi kochanego Wiedźmina, w jakiś sposób nawiązuje również do fantasy. Momentami Twoje opowiadanie jest niepokojące, dziwne, a nawet okrutne, jest to bardzo odważny tekst. Pełno niezwykłych, tajemniczych zdarzeń i postaci całkowicie oddaje atmosferę ludzkich lat Carlisle'a.
Sam pomysł to huragan niezwykłych spostrzeżeń. Zmuszasz czytelnika do spojrzenia na postać idealnego Carlisle'a z trochę innej perspektywy, dostrzeżenia jego mrocznej strony i tajemnicy. Zielarka pozwala chwilowo zatrzymać się i zastanowić się nad Zmierzchem.
Masz lekkie pióro, co jest rzadkim wyróżnieniem pośród osób piszących o czasach przeszłych. Gdybym miała zamknąć wszystko w dwóch słowach powiedziałabym: wciąga i porusza.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
VampiresStory
Zły wampir



Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 13:17, 11 Sie 2010 Powrót do góry

Dla Courtney, za pojedynek, bo zasługiwała na coś lepszego.

Betowała = Nina Spektor ;*

Rozdział trzeci

O poranku pokój przypominał pobojowisko.

Na stole stała wysoka butelka wody święconej, kropidło i coś, co po chwili wahania uznałam za kadzidło. James z żoną i szczęśliwą córką spali na łóżku, wszyscy przytuleni do siebie i bardzo zmęczeni po tej obfitującej w doznania nocy. Oczywiście, mój brat chrapał – i to tak, że byłam zdziwiona tym, że nikogo nie obudził.

Carlisle z kolei spał, przewieszony przez krzesło. Wolałam go nie budzić, chociaż to, że po śnie w takiej pozycji będzie go bolał kręgosłup, było wręcz przesądzone. Kosmyki jasnych włosów opadały mu na czoło, a policzek opierał na dłoniach, spoczywających na oparciu krzesła.

Z kolei ja, zbyt zmęczona, by wdawać się w rozmowę z gospodynią brata i zbyt ożywiona, aby spać, popijałam herbatę, opierając się o parapet okna. Za moimi plecami nad Londynem wschodziło słońce, łaskawie użyczając ludziom odrobiny światła słonecznego, przeciskającego się między chmurami.

Nagle Lizzy obudziła się i zaczęła dziwnie kwilić, ale jej rodzice tego nie usłyszeli. Podeszłam więc i delikatnie wzięłam ją na ręce, po czym zaczęłam lekko kołysać, przytulając do siebie. Uspokoiła się nieco i teraz tylko patrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczkami.

- Cześć, maleńka – przywitałam ją cichutko, czując się bardzo, bardzo głupio. Nie miałam w sobie wysoko rozwiniętego instynktu macierzyńskiego, raczej lata wprawy. Widok małych dzieci zawsze mnie peszył. Może dlatego, że nie dało się ich spytać, co je boli i poprosić, żeby siedziały spokojnie.

Elizabeth wydawała się jednak nie być speszona moją niepewnością, bo po chwili znowu zamknęła oczka, przytuliła się do mojego rękawa i zapadła w sen. Oddychała miarowo, zaciskając mój palec w swojej piąstce.

Teraz zaczęłam się czuć naprawdę dziwnie, a jednak… było w tym dziecięcym geście coś fascynującego.

Kiedy tak pochylałam się nad maleńką dziewczynką, Carlisle głośno chrapnął za moimi plecami, zleciał z krzesła i podskoczył na równe nogi, zapewniając, że wcale nie spał.

Przyłożyłam palec do ust, nakazując mu, aby się zamknął. Ja jednak długo nie mogłam wytrzymać.

- Wiesz – zaczęłam szeptem, a on uniósł brew. – Zastanawia mnie, że Lizzy jest taka zdrowa. Zazwyczaj dzieci takie jak ona nie są zbyt… wytrzymałe, tak to ujmę.
Wzruszył ramionami.

- No wiesz, tutaj nikt nie zawraca sobie głowy datami. Może tobie tylko się zdaje, że urodziła się za wcześnie?

Spojrzałam na niego z otwartymi ustami. Nie dlatego, że pomysł wydał mi się wyjątkowo głupi. Przeciwnie, Cullen mógł mieć rację.

Ale teraz niczego się nie dowiem. Rozejrzałam się dokoła w poszukiwaniu dziecięcej kołyski, ale nic takiego nie zauważyłam.

- W drugim pokoju – powiedział Carlisle.

- Słucham?

- W drugim pokoju, tam dziecko będzie spać. Aczkolwiek myślę, że nierozsądne byłoby ją teraz zabierać od rodziców, mogą się zdenerwować.

Westchnęłam i ułożyłam Lizzy z powrotem w ramionach matki.

- Masz rację. – Przeciągnęłam się. – Co powiesz na śniadanie?

Spojrzał niepewnie na Johna.

- Och, proszę cię. Byłam jego gospodynią dostatecznie długo, żeby zorientować się co i jak. Poza tym, jestem również jego siostrą i lekarzem, więc się nie obrazi.

Spuścił wzrok na swoje dłonie.

- A ty jesteś moim pacjentem, znajomym, przyjacielem, nazwij to, jak chcesz. W każdym razie: jesteś ze mną, więc jesteś również przyjacielem Johna. – Oparłam się o framugę drzwi, założyłam ręce na piersi i spojrzałam na Cullena wyczekująco. – Więc jak, idziesz?

- Idę.

Uśmiechnęłam się i poprowadziłam go na dół, do przestronnej, dobrze zaopatrzonej kuchni.

***
Zaskakujące było, jak zdrowo chowała się moja bratanica. Tak, moja bratanica, bo dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Konkretniej, w czasie jedzenia obiadu, więc kiedy nagle zaczęłam się śmiać, połowa zupy trafiła na koszulę Cullena.

Oczywiście, nie chciał nawet słyszeć o tym, żebym ją wyprała.

Zapanowało między nami coś w rodzaju tymczasowego pokoju. Ja opatrywałam mu ranę – a raczej rany, których nabawiał się, usiłując mi pomagać w niektórych czynnościach domowych, co z unieruchomioną ręką było wyzwaniem.

Byłam mu za tę niekiedy drobną pomoc bardzo wdzięczna – zbliżała się zima, musiałam się ostro zaopatrzyć w zapas ziół, drewna i wszystkiego, co rosło w lesie, a co do kupienia było po niesamowitych, nierzeczywistych cenach.

Szczerze mówiąc, nie wiem, co o tej komitywie myśleli sobie ludzie. Kobieta, dwa razy oskarżana o czary, wychodząca z tego cudem – cudem, w osobie brata i jego kolegów – zadająca się z łowcą wampirów, strzyg i wilkołaków!

Nie obchodziła mnie ich opinia, bo byłam o wiele bardziej zajęta ojczyzną. W Szkocji bunty wybuchały coraz częściej i bałam się o życie, a przynajmniej o zdrowie cholerycznego ojca. Z jego usposobieniem rwałby się do każdej, nawet najbardziej niebezpiecznej bitki. Nienawidził siedzieć w domu i nie umiał poskromić języka. Bałam się, że pewnego dnia „dla rozrywki” przeniesie się pod angielską granicę i zacznie opowiadać bzdury o „prawowitych królach”, „angielskich szumowinach” i tym podobne.

Wolałam sobie też nie wyobrażać, co by było, gdyby ktoś powiązał mnie z moim ojcem. To nie tak, że się go wstydziłam, ale zwyczajnie się bałam. O siebie.

- Proszę pani?

Mały chłopiec, do tej pory uczepiony spódnicy matki, zaczepił mnie na targu. Przerwałam pertraktacje z kupcem, który po prostu machnął ręką i sprzedał mi grzyby po niższej cenie, i spojrzałam na ciemnowłosego malca. Właściwie ukucnęłam.

- Tak?

- Da pani na chleb?

Zatkało mnie na moment. Otworzyłam usta, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo jego matka podeszła szybkim krokiem i wzięła go za rękę.

- William! – syknęła wściekle. – Nie zaczepiaj obcych!

Podniosłam się, chciałam coś powiedzieć. Niespecjalnie wiedziałam, co. Zaproponować jej chleb? Nocleg?
Nie dała mi tej możliwości, ale kiedy mówiła do syna, miałam sekundę, aby się jej przyjrzeć. Niegdyś z pewnością była piękna, obecnie jej twarz pokrywała siateczka zmarszczek, jednak nie wyglądała na staruszkę. Świadczyły o tym wciąż jeszcze piękne, ciemne włosy. Piwne oczy ciskały gromy na wszystkie strony.
Najbardziej mój wzrok przykuła jej sylwetka. Ogólnie sprawiała wrażenie dość szczupłej, ale w talii wydawała się być nieco zaokrąglona, a mocno zasznurowana bluzka opinała jej ciało tak ciasno, że zdawało mi się, że niedługo się udusi. Oprócz tego sukienka była podarta w wielu miejscach, równie często łatana.

Mały objął matkę w pasie, a ona położyła dłoń na jego ramieniu. Wtedy zrozumiałam, że była w ciąży i prawdopodobnie przed czymś uciekała – na przykład przed mężczyzną, który zmajstrował jej dzieci, bo mężatką to raczej nie była. Na jej palcu nie widziałam obrączki.

Zabawne, jak szybko dokonałam tych obserwacji. Wokół ludzie wykłócali się, rozmawiali, przeklinali… A ja zastanawiałam się, co powiedzieć kobiecie, której głodny syn zaczepił mnie na środku zatłoczonej ulicy.

- Chodź, Will! – nakazała mu, po czym zrobiła krok do tyłu.

- Hej, proszę zaczekać! – Przełamałam się. Podniosłam worek, stęknęłam pod jego ciężarem i próbowałam odszukać kobietę wzrokiem, ale na nic się to nie zdało – zniknęła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez VampiresStory dnia Śro 13:19, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Śro 18:57, 11 Sie 2010 Powrót do góry

Kurcze!
No i znowu figa z makiem.
Tajemniczo, tajemniczo, żadnych szczegółów, cicho sza...
Ale to i tak nie zmienia faktu, że miło było przeczytać kolejny rozdział. Nacieszyłam oko i duszę.
Czekam na więcej! I mam nadzieję na odrobinkę dłuższe odsłony. Wink
Weny i wakacyjnego słońca! Cool


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Courtney
Człowiek



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 18:42, 31 Sie 2010 Powrót do góry

Mówiłam już kiedyś, że uwielbiam ten klimat? Nie bardzo pamiętam. Nawet jeśli, to nie zaszkodzi powtórzyć. No więc uwielbiam klimat Zielarki. Wszystko jest takie żywe i realistyczne, zwłaszcza postacie. Dziękuję Ci za dedykację, na którą nie zasługuję. Co do pojedynku ... nie zbawiłam jeszcze świata, więc nie zasługuję na nic ;P Tym razem miałam szczęście - następnym mi nakopiesz ;P
Powinnam zacząć mówić najpierw o końcu. Jak zwykle kończysz tam, gdzie ja chciałabym widzieć ciąg dalszy. Potem przez wieki będę się zastanawiać, wymyślać możliwe dalsze ciągi, a Ty i tak w następnym rozdziale mnie zaskoczysz. Taki Twój urok. I lubię go.
Coraz bardziej lubię też Carlisle'a. Wierzę, że znajdę w tym opowiadaniu powód, dla którego doktor Cullen w przyszłości stał się taki, jaki się stał. I prawdopodobnie będzie wiązało się to z naszą ulubioną Zielarką Wink
Żałuję, że rozdział jest tak krótki. Właściwie przeczytałam go już wcześniej, ale wiadomo, że z czytaniem właściwie jest łatwiej niż z komentowaniem. Właściwie mogłabym napisać sto razy: Jestem z Tobą i czekam na następny rozdział. Miałoby to ten sam przekaz, ale nie wypada denerwować moderatorów, więc mogę właściwie popaplać jeszcze trochę od rzeczy. No właściwie to nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć.
Mam szczerą nadzieję, że rok szkolny nie jest przeszkodą dla Twojej weny, tak nawiasem.
Całuję,
Court Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
VampiresStory
Zły wampir



Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 12:44, 08 Paź 2010 Powrót do góry

Przepraszam, że tak długo, ale jakoś tak... nie miałam weny. Rozdział trochę przerywnikowy, co nie przeszkadza mi go lubić Wink
Betuje niezawodna: Nina Spektor :)

Rozdział czwarty


- Nie ruszaj się.

Jednym szybkim ruchem zerwałam bandaż z ramienia Carlisle’a, na co on zareagował dzikim sykiem. Strup oderwał się razem z opatrunkiem, jednak na ranę nie wystąpiły kropelki świeżej krwi, co uznałam za dobry znak. Jej powierzchnia była już tylko lekko zaróżowiona, postanowiłam więc opatrzyć ją po raz ostatni lub przedostatni, by szorstki materiał koszuli niczego nie podrażnił.
Carlisle nadal oddychał przez zęby, co tylko mnie zdegustowało. Byłam w zdecydowanie złym nastroju, nie tylko z powodu przedwczorajszej przygody na targu, ale również dlatego, że bardzo bolały mnie mięśnie brzucha, pomimo wypitej mięty z miodem.

- Och, przestań – skrzywiłam się, wkładając bandaż do miski. – Po pierwsze, nie jest tak źle, nie krwawisz. Po drugie, miałeś się nie ruszać!

Kiedy zawiązywałam na jego ramieniu paski materiału, nasączone w wywarze z oczaru i czosnku, mamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak „Jezu, te kobiety”. Z zemsty mocniej ściągnęłam ostatnią warstwę opatrunku, ale tylko zacisnął zęby. Zrobiło mi się głupio i delikatniej zawiązałam czysty bandaż.
Wytarłam ręce w fartuch i sprawdziłam, czy wszystkie szpilki trzymają mój kok tak, jak powinny. Kilka kosmyków z przodu wysunęło się z upięcia, więc założyłam je za uszy, po czym usiadłam przy stole i zaczęłam czytać list od siostry, który przyszedł przed tygodniem.

Anne!
Wiesz, że nie było moim celem obrażenie Ciebie, kochana. Stęskniłam się za Tobą, a zważ, że nawet w dzieciństwie rzadko przebywałam w Anglii…


- Co robisz? – zapytał Carlisle, sadowiąc się w jasnej, szorstkiej koszuli i ciemnych, workowatych spodniach na „swojej” ławie pod oknem.

… więc po prostu tak bardzo chciałam Cię zobaczyć. Przyznaję, że poczułam się trochę…

- Czytam list od siostry – odparłam, nie odrywając wzroku od kartki.

- To ty masz siostrę? – zdziwił się, i to tak, że poczułam się w obowiązku mu odpowiedzieć.

Odwróciłam wzrok od listu i oparłam łokieć na stole. Położyłam sobie dłoń na karku i zaczęłam się bawić kosmykami włosów, które wysunęły się z koka.

- Susan jest młodsza ode mnie. Kiedy mama zmarła, miała około sześciu lat. Jasne było, że ojciec nie da sobie rady z naszą trójką, był w szachu. W tym samym czasie ciotka Edith wyszła za mąż i wyjechała do Francji. Zaproponowała, że weźmie jedną z dziewczynek do siebie, bo nie sądziła, że będzie mogła mieć dzieci… A przy okazji, Francja była i nadal jest, wiesz, stolicą kultury i tak dalej… W każdym razie, ja zawsze byłam córeczką tatusia i nie miał serca mnie odesłać. Pojechała więc Susan, co zresztą na dobre jej wyszło. Jest bardziej obyta i wykształcona ode mnie.

- Ale przecież ty też jesteś mądra.

Uśmiechnęłam się pod nosem i spuściłam oczy na stół. Przez moment zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu o zeszytach babki… ale nie. Jednak nie.

- Dziękuję. To tylko trochę doświadczenia, nic więcej.

Carlisle wyciągnął nogi przed siebie i założył ręce za głowę.

- Umiesz czytać, pisać.

I mówić po francusku, chciałam dodać, ale ugryzłam się w język. Po pierwsze, nie muszę mu mówić wszystkich sekretów, po drugie, nie wszyscy mężczyźni uważali za właściwe, by kobieta była tak wykształcona.

- Mój ojciec był inteligentnym człowiekiem, poza tym wywodził się z dość bogatej rodziny. Uczył się czytania, pisania, tego wszystkiego. Poza tym kiedy nie zdobywał pieniędzy hazardem, zajmował się kupiectwem. Jeździł do Europy. Znosił do domu różne pisma i rachunki, zawsze patrzyłam mu przez ramię, aż w końcu nauczył mnie, co tam jest napisane.

Carlisle w zamyśleniu patrzył przed siebie.

- Mój ojciec był pastorem. Zmarł niedawno… Matka też, ale to było przy moim urodzeniu… Ojciec zawsze to wypominał. Oczywiście, w tych rzadkich chwilach, kiedy się mną interesował – prychnął. – Dużo o niej mówił. A jeśli można zapytać… Czemu odeszła twoja matka?

Odeszła. Jakie ładne słowo. Zabawne, że chociaż to było dwadzieścia lat temu, łagodne określenia nie zmniejszają tego żalu i smutku.

- Zaraza. Grypa. Kto wie? Przysięgłam, że więcej nikt, przy kim będę, nie umrze w ten sposób.

- To znaczy jak?

- Nieważne! - zirytowałam się nagle i powróciłam do czytania. Carlisle mruknął coś pod nosem, ale mało mnie to obeszło. Nie chciałam dzielić się z nim wszystkimi moimi tajemnicami rodzinnymi.

… Listy idą długo, Anne. Mój ślub odbył się już trzy miesiące temu.

Tak, pamiętałam. Carlisle’a przyniesiono do mnie przed miesiącem. Leczenie się przedłużyło, ponieważ rany trochę ropiały, ale wszystko wyszło już na prostą.

Od tego czasu trochę pozmieniało się w naszym życiu. Wiesz doskonale, że w dzisiejszych czasach kobiecie trudno jest nie tyle żyć, co… rozwijać się. Prowadzę gospodarstwo, jak każda porządna żona, ale tutaj, na wsi, nie mam poza tym za wiele do roboty.

Och, Susan… Cała wiedza o świecie, mieście, jego życiu, którą zdobyła we Francji, przez jakiegoś mężczyznę poszła w diabły. Bo teraz musi siedzieć w domu i gotować zupę, ewentualnie chodzić z mężem do kościoła.

To nie jest pracochłonne. Jak wiesz, często prowadziłam dom ciotki, kiedy ta wyjeżdżała w zastępstwie chorego akurat wuja, więc zdobyłam pewne doświadczenie. Zabawne, że wuj dość często miewał problemy żołądkowe…

Żeby zostać z tobą sam w domu, głupia, pomyślałam pieszczotliwie. Osobiście nie sądziłam, by wuj Roger mógł się posunąć za daleko w kontaktach z siostrzenicą – był człowiekiem honoru i nie widział w Susan niczego, co sprawiłoby, by była dla niego atrakcyjna. Kochał ciotkę, co nie zmieniało faktu, że była ona irytującą osobą i czasem po prostu trzeba było od niej odpocząć. Przykro mówić, ale taka była prawda.
Pod wieloma względami byli naprawdę dobranym i kochającym się małżeństwem… ale potrzebowali czasu dla siebie. A takie długie rozstania, często kilkumiesięczne, kiedy podróż była wyjątkowo długa, wybitnie im to zapewniały.
Cóż, a to, że po takich podróżach tylko z większą tęsknotą wpadali sobie w ramiona, to była druga sprawa…

W każdym razie, w tej wiosce, jako żona pastora, nie mam wiele do roboty. Tak chciałabym odwiedzić ojca, ale nie możemy. Nie teraz. Może kiedyś indziej. W naszym życiu zajdzie parę zmian, dość poważnych… Chciałam, żebyś przyjechała, ale może już nie być na to czasu.

Chaotyczny list Susan zaczynał mnie denerwować, poza tym… Czy jest chora? Jak mogłam do tego dopuścić? I dlaczego mówi, że może być już za późno?

Anne, ja nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale nie chcę marnować tuszu, więc może napiszę najkrócej, jak tylko możliwe. Spodziewam się dziecka. Z początku byłam trochę przerażona, ale wszystko jest dobrze. Ian naprawdę się cieszy i…


Tutaj przerwałam, a karta wypadła mi z rąk i opadła na stół. Zaczęłam gwałtownie krztusić się powietrzem i własną śliną, aż Carlisle zerwał się z ławy i zdrową ręką porządnie zdzielił mnie w plecy. Po chwili dałam radę wycharczeć w jego stronę słowa podziękowania i zapewnić, że wszystko w porządku.
Mimo tego dał mi jeszcze kubek wody, który wypiłam jednym łykiem, i poszedł z powrotem czytać Pismo Święte.

Oparłam łokieć na stole i przyłożyłam dłoń do ust, usiłując powstrzymać ich drżenie. Za bardzo stęskniłam się za siostrą. Nie wiedziałam, jak żyje, nie wiedziałam, jak zachowuje się jej mąż, czy jest zdrowa, jakie ma warunki… Nie byłam na jej ślubie, a ona wyraża zwątpienie, czy dam radę dojechać na narodziny jej dziecka!
Otarłam łzę, która spłynęła mi po policzku. Carlisle przyjrzał mi się ciekawie, a kiedy zauważył, że płaczę, jakby drgnął, ale powstrzymałam go ruchem ręki.

- Muszę się na chwilę położyć – oznajmiłam zmęczonym głosem, zwinęłam list w rulonik i powlokłam się na górę, gdzie, miałam nadzieję, będę mogła się spokojnie wypłakać.

***

Niedzielny poranek przywitał mnie zaskakującą ilością światła, wlewającego się przez okna do pokoju.
Ziewnęłam i przewróciłam się na drugi bok.
Raz na tydzień mam prawo trochę dłużej pospać. Zwłaszcza, że w niedzielę i tak nie powinno się pracować, prawda?

Pod łokciem wyczułam twardy papier – list od Susan, który tu wczoraj przyniosłam. Wyciągnęłam go i rozprostowałam na materacu.
Czytałam go wczoraj bardzo długo, wylewając z siebie potoki łez. Puściła we mnie jakaś tama, którą pielęgnowałam przez niesamowitą ilość czasu. Emocje były silniejsze. Serce cierpliwsze. Wygrało z rozumem, siłą woli i charakterem, a także z niezłomnym przekonaniem, że muszę być twarda i nie wolno mi okazywać emocji.

Tylko dlaczego to rozstanie z siostrą musiało tak boleć?
Byłam dorosła. Susan nie było przy mnie od dawna, a ja… ta „wielka nieobecna”, która tak za nią tęskniła.
Powinnam była już wczoraj, z marszu wyruszyć do Szkocji, przedrzeć się przez kraj, straże, zapewnić, że nadal jestem i będę.

Nie potrafiłam.

A może to nie była tęsknota tylko za Susan?
Sama przed sobą musiałam przyznać, jak bardzo zazdrościłam jej, Jamesowi, kiedy zakładali własne rodziny i decydowali się na małżeństwo. Nie pasował mi fakt, że jako jedyna w tej rodzinie mam zostać „starą panną”. W gruncie rzeczy bardzo, bardzo chciałabym mieć własne dzieci – opatrywać im kolana, opowiadać bajki, przytulać, kiedy będą się bać. Jakaś część mnie miała nadzieję, że kiedyś spełnię to marzenie. Może.

Na razie jednak słynęłam w okolicy z umiejętności leczniczych, ciętego języka i posądzania o czary. Koszmarny zestaw.

Przytuliłam twarz do poduszki, mając ochotę się w niej zatopić.
Posądzania o czary.
Jak mogłam o tym zapomnieć?

Gorączkowo zaczęłam przypominać sobie wszystko, co robiłam przy Cullenie. Opatrywałam jego rany, czytałam, gotowałam, sprzątałam. Nic podejrzanego.
Mam nadzieję.
Łatwo było zapomnieć, że jest inkwizytorem. Może nie w ścisłym tego słowa znaczeniu… Jego ojciec znany był z ilości osób, które umieścił na stosie; wierzono, że Carlisle też będzie miał na koncie takie osiągnięcia.
Modliłam się, żebym nie była jedną z jego ofiar.
Bo wtedy naprawdę byłoby źle.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin