FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Znajdę Cię [NZ] 13.07 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 15:10, 21 Kwi 2010 Powrót do góry

Witam. Przybywam z nowym tekstem, w którym pełno jest i będzie wątków kryminalnych. Nie zabraknie nam także istot fantastycznych. Miejsca, w których toczy się akcja, będą napisane pod numerem rozdziały, gdyż czasami mogą być niezrozumiałe albo szybko się zmieniać. Na razie nie daję ograniczenia wiekowego, ale miejscami mogą występować przekleństwa.

Mogą przejawiać się elementy kanoniczne.

Beta : mayah

Prolog.

Rozpędzony samochód z piskiem opon skręcił w opuszczoną uliczkę. Kamienica, niegdyś tętniąca życiem, teraz została sama, opuszczona przez mieszkających w niej ludzi. Stary, duży budynek, w którym dawniej znajdował się jeden z największych banków w mieście, przeznaczony był do rozbiórki i mógł zawalić się w każdym momencie. Kolejny z domów, w którym znajdowały się mieszkania, świecił pustkami. Jedna z bezpieczniejszych ulic w mieście, teraz stała się ostoją dla złodziei, narkomanów i różnej maści gangsterów. Gdy czarne auto gwałtownie zatrzymało się tuż przed krawężnikiem, wyskoczyła z niego młoda dziewczyna. Była poważna, groźna, choć na pierwszy rzut oka mogłaby uchodzić za bardzo przyjazną i miłą osobę. Spojrzała w górę, a widząc, że w jednym z pomieszczeń świeci światło, wiedziała, że dobrze trafiła. Wolnym krokiem podeszła do masywnych drzwi i popchnęła je zdecydowanym ruchem. Od razu ustąpiły. Stukot obcasów słychać było w każdym rogu budynku, gdy kobieta dumnie kroczyła korytarzami. Nie zważała na straszny smród ani na mało stabilne schody, po których właśnie wchodziła na kolejne piętro. Nie trudząc się pukaniem, weszła do małego biura Jasona Jenksa, o czym informowała mała tabliczka. Wystrój wnętrza pozostawiał wiele do życzenia, począwszy od braku jakichkolwiek zasłon w oknach, kończąc na pobrudzonych fotelach, które kiedyś służyły za poczekalnię dla klientów. Przy biurku siedział dość stary mężczyzna, o przeciętnej urodzie. Obrócił się, instynktownie wyczuwając obecność kogoś obcego w pomieszczeniu. Odetchnął z ulgą, widząc znajomą twarz, wiedząc, że wreszcie dostanie jakieś pieniądze za swoją pracę. Nie wiedział tylko, jak bardzo się mylił.
- Czy dokumenty są już gotowe? – zapytała, a jej głos był kolejną rzeczą, dzięki której obcy ludzie uważali ją za przemiłą dziewczynę.
- Tak – odparł krótko, uśmiechając się lekko.
- To dobrze, mógłbyś mi jej już dać? – była lekko zirytowana, nie lubiła czekać. Adwokat dość niedbale rzucił na dębowy blat dużą kopertę, nie odzywając się ani słowem. Przejrzała szybko jej zawartość, po czym uśmiechnęła się szeroko. – Wszystko jest idealne.
Mężczyzna popatrzył na nią wyczekująco, mając nadzieję, że dostanie obiecaną zapłatę.
- A, no tak, zapomniałabym, że nie robisz niczego za darmo – powiedziała mrużąc oczy i podając mu plik pieniędzy. – Musisz się nimi nacieszyć, w końcu to ostatnia zapłata, jaką przyjdzie ci dostać na tym świecie.
Do starszego adwokata, posiadającego na swoim koncie już niejedną sprawę w sądzie, zajmującego się dodatkowo podrabianiem dokumentów, jej słowa dotarły z wyjątkowym opóźnieniem. Zdążył tylko spojrzeć na nią z przerażeniem, a potem padł na posadzkę, martwy.
- Powinieneś być mi wdzięczny, nie bolało – mruknęła, zamykając z trzaskiem drzwi. Zanim ktoś znajdzie ciało, ona będzie już w innej części kraju, być może nawet na innym kontynencie.






Rozdział 1.
Nowy Jork

- Ej! Co ty robisz? – krzyknął, gdy spadł na podłogę z dość wysokiego łóżka. Spiorunowałam go wzrokiem i powoli zsunęłam się na ciemnobrązowe panele.
- Miałeś mnie obudzić! Obiecałeś, że mnie obudzisz! Jasna cholera, zawsze mnie budzisz! – odparłam takim samym tonem. Ogarnęłam wzrokiem stylową sypialnię i szybkim krokiem ruszyłam do szklanych drzwi łazienki. – Przez ciebie mam tylko czterdzieści minut na przygotowanie się i dotarcie do firmy leżącej na drugim końcu miasta. – Słyszałam, jak głośno wzdycha i mogłam sobie wyobrazić jego senne spojrzenie.
- Czterdzieści minut to bardzo dużo czasu – powiedział, gdy już się rozbudził i całkowicie dotarł do niego sens sytuacji. Wstał z zimnych paneli podłogowych, robiąc przy tym dużo hałasu i narzucił na siebie szlafrok, który na wszelki wypadek zawsze tutaj zostawiał. Zerknęłam na duże lustro, wiszące nad umywalką i jęknęłam. Wyglądałam okropnie. Ślady wczorajszego makijażu nadal były lekko widoczne, a moje włosy przypominały stóg siana.
- Muszę wyglądać perfekcyjnie, trzeźwo myśleć i być w pełni skoncentrowana. Nie mogę mieć podkrążonych oczu, włosów przypominających siano i cuchnąć, jakbym przez całą noc uprawiała seks z szefem mojej ochrony – mruknęłam zirytowana, zmywając resztki szminki i tuszu do rzęs.
- Ale ty przecież uprawiałaś przez całą noc seks z szefem swojej ochrony. – Popatrzył na mnie i uśmiechnął się łobuzersko, zrobił krok w moją stronę, ale kiedy posłałam mu piorunujące spojrzenie, cofnął się.
- Na wszystko jest czas, panie Evanson, czas na życie i na śmierć, czas na bycie kochankiem i ochroniarzem, czas na wyglądanie doskonale narażając życie swoje i innych, i czas na to, żeby spieprzać z łazienki i założyć jakieś spodnie – powiedziałam, a potem nie czekając na jego odpowiedź weszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam ciepłą wodę. Pozwalałam, by spływała strumieniami po moich plecach, podczas gdy ja mydliłam resztę opalonego ciała. Ciche kliknięcie dało mi znak, że ktoś zamknął drzwi, zostawiając mnie samą. Po rekordowych dwudziestu minutach byłam już w garderobie, starając się wybrać odpowiedni strój. Wilgotne włosy przylgnęły do moich nagich pleców. Z westchnieniem zniecierpliwienia owinęłam je znów ręcznikiem i porządnie wysuszyłam. Powróciłam do wybierania kreacji, czując, że czas niemiłosiernie mi ucieka. Zdecydowałam się na brązową garsonkę. Przejrzałam się w lustrze, stwierdzając, że mój wygląd ujdzie w gęstym tłoku. Gdy byłam nastolatką ludzie często pytali mnie, czy chciałabym zostać modelką. Dostawałam różne wizytówki agencji i zaproszenia na castingi, jednak ta praca nie była dla mnie. Byłam na to zbyt poważna, nie potrafiłabym kroczyć po wybiegu, skupiać na sobie spojrzenia tłumów i jednocześnie wiedzieć, że to wszystko robię tylko dla pieniędzy. To by było bezużyteczne, złe. Weszłam, a właściwie wbiegłam do kuchni, pozostawiając po sobie duży bałagan. Później to posprzątam, pomyślałam, chwytając sok pomarańczowy i patrząc spod przymrużonych powiek na mojego ochroniarza. Jego ubiór był jak zawsze stylowy i elegancki. Jasne spodnie i koszula, której kolor różnił się od nich minimalnie. Dostrzegłam zarys broni, pozornie schowanej przed moim wzrokiem i natychmiast skupiłam się na jego twarzy.
- Musimy się pośpieszyć, mamy tylko.. ugh… jakieś dziesięć minut – powiedziałam otwierając szklaną butelkę i upijając łyk napoju.
- Zdążymy, samochody stoją już na dole, a Jacob i Embry są przy drzwiach. - Od razu zauważyłam, że przybrał już maskę wojownika, który za wszelką cenę musiał mnie chronić. Westchnęłam cicho, tak bardzo nie lubiłam tej wyćwiczonej obojętności w jego głosie, tych oczu, które patrzą na mnie jak na osobę, za którą musiałby poświęcić życie, jeśli tego wymagałaby sytuacja. Nie cierpiałam tylu rzeczy w swoim zawodzie; narażałam życie innych tylko po to, by chronili moje. Gdyby któryś z moich ochroniarzy zginął podczas akcji, jestem pewna, że czułabym się tak, jakbym to ja sama go zabiła. Na szczęście do tej pory nie wydarzyło się nic takiego. Kocham swoją pracę, przez nią czuję, że jestem potrzebna światu, że nie znalazłam się tutaj przez przypadek. Była też pewnego rodzaju zemstą, w której smaku mogłabym się zatracić. Nie byłam jednak mściwa, to wiedziałam na pewno. Rozejrzałam się niespokojnie po pomieszczeniu. Ciemne, matowe blaty, delikatnie kontrastujące z nimi szafki, przyjemne dla oka, ciepłe kolory ścian i duże okno, aktualnie zasłonięte brązowymi zasłonami. Lubiłam moją kuchnię. Gdy byłam sama, co zdarzało się niezwykle rzadko, to właśnie w niej przesiadywałam. Zerknęłam pośpiesznie na drzwi, w których stanął jeden z ochroniarzy zatrudnionych przez mojego szefa. Dawał mi dyskretne, choć wymowne znaki, że czas już się zbierać. Odstawiłam butelkę z sokiem i chwyciłam torbę, którą przygotowałam już wczoraj. Nie spojrzałam na towarzysza ubiegłej nocy, to byłoby zbyt ryzykowne. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Po paru minutach drzwi mieszkania już się za mną zamykały. Reszta miała być tylko i wyłącznie snem, a raczej koszmarem. Tak nazywałam drogę spod miejsca zamieszkania do miejsca, w którym umówiłam się z klientem, bądź do biura. Krwiożercze bestie czekające na każdy, nawet najmniejszy błąd z mojej strony i tym razem mnie nie zawiodły. Po półgodzinnej podróży spędzonej w ciszy, mogłam je ujrzeć przed potężnymi drzwiami. Znów patrzyły na mnie wielkim okiem obiektywów, śledząc moje ruchy.
- Panno Dwyer, co w związku z kradzieżą w…
- Proszę pani, czy wiadomo już, kto zamordował… - przekrzykiwali się nawzajem, nie dając mi udzielić, chociaż jednej odpowiedzi. Bez otwierania ust, z których mogłyby wypaść nieproszone słowa, przemknęłam do bezpiecznego budynku. Uśmiechnęłam się blado zerkając przez ramię na ochronę. Czwórka niezawodnych wojowników, jak ich nazywałam, mknęła za mną bezszelestnie, rozglądając się uważnie. Byli skuteczni, szybcy i nigdy nie pozwalali, by ktokolwiek mógł targnąć się na moje życie. Posłałam im zadowolone i pełne wdzięczności spojrzenie. Ciąg schodów i korytarzy okazał się zbyt krótki, ale to dlatego, że przechodziłam nim po raz ostatni. Główna siedziba firmy przenosiła się do innego miasta, a ja musiałam się tam stawić wraz z nią. Weszłam do gabinetu mojego pracodawcy, który tępo wpatrywał się w plik kartek na biurku. Wystrój wnętrza zawdzięczał narzeczonej i w całym pokoju bez problemu widać było kobiecą rękę. Urządzony był bardzo gustownie i dawał upragnione uczucie bezpieczeństwa. Jednocześnie pozostawał wyrazisty, uświadamiając klientom, że po wyjściu z niego nie będą już mogli cofnąć decyzji, którą podjęli w tych czterech ścianach.
– Co tym razem, Mike? – W miarę przystojny blondyn zerknął na mnie, kładąc stos papierzysk na dębowe biurko.
– Trafiło nam się wreszcie coś poważnego, takiej sprawy nie mieliśmy od dawna, choć nie powinienem się tym ekscytować – powiedział, ostatnie słowa czyniąc bardziej poważnymi. Zaciekawiona opadłam na czarny, skórzany fotel po drugiej stronie stołu i spojrzałam na niego najbardziej przytomnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. – Zacznijmy od tego, że się spóźniłaś.
Momentalnie jęknęłam, mając nadzieję, że pozostawi to bez większego komentarza. Wiedziałam, że mnie nie zwolni, nie mógłby, jestem zbyt skuteczna.
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
- No dobra, uznajmy, że to hieny cię zatrzymały – mrugnął do mnie porozumiewawczo, sprawiając, że posłałam mu wdzięczny uśmiech. Grał na zwłokę, tego byłam pewna. Albo chciał mnie potrzymać trochę w niepewności, kiedy aż kipiałam zniecierpliwieniem i ciekawością, albo słowa na kartkach były wyjątkowo nieprzyjemne.
- Nie trzymaj mnie w niepewności, chcę wiedzieć, czym zajmę się przez następne kilka dni.
- To pochłonie zdecydowanie więcej, niż kilka dni, upierałbym się przy tygodniach. – Popatrzyłam na niego, a potem na rzeczy rozrzucone na biurku, dając mu tym samym znak, że jeśli się nie pośpieszy, sama się wszystkiego dowiem.
- Ale ty jesteś niecierpliwa, gdybyś wiedziała, o co chodzi, nie śpieszyłabyś się tak – mruknął pod nosem, ale zrezygnował z dalszego denerwowania swojego pracownika i przeszedł do sedna, o czym świadczył rzeczowy i oziębły głos. – Mamy tutaj do czynienia z nieprzyjemną sprawą. Młoda kobieta, w wieku dwudziestu dwóch lat, została zamordowana na przedmieściach Londynu. Jej ciało doszczętnie zmasakrowano, co możesz zobaczyć na ekranie, za mną. Niepokojące nie są jednak potężne obrażenia ciała ofiary, które mogłyby wskazywać na jakiś gang. W ciele nie pozostała ani kropla krwi, co jest dość dziwne, zważywszy na to, że zwłoki odnaleziono dwie godziny po zgonie. Nie dałoby się upuścić z żywego organizmu całej krwi w czasie tak krótkim, by zdążyć uciec i stać się nieuchwytnym dla brytyjskiej policji. Dlatego też narzeczony zamordowanej kobiety zgłosił sprawę do nas. Chce, abyśmy znaleźli oprawcę i najlepiej dokonali na nim wyroku śmierci. – Słuchałam w napięciu, pozostając obojętną na pocięte szczątki niegdyś żywego ciała znajdujące się na monitorze komputera. To fakt, słowo zmasakrowane jest tutaj niedomówieniem, aż dziw, że zidentyfikowali tę dziewczynę w tak krótkim czasie.
- Ja nie zabijam, tylko szukam – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, patrząc z uporem na Mike’a. Nigdy nie uśmierciłam osoby, której poszukiwałam, to by było naganne i kłóciło się z moimi ideałami.
- Wiem, dlatego tej części zadania się nie podjęliśmy. Mężczyzna był gotów zrobić, co tylko się da, by znaleźć mordercę. – Mój szef podał mi teczkę, w której jak sądzę znajdowały się wszystkie potrzebne dokumenty, pomocne w znalezieniu oprawcy. Kiwnęłam głową, zaciskając na teczce smukła palce i wyszłam, zostawiając go samego. Weszłam na chwilę do mojego biura, w którym ostatnio spędzałam większość dnia. Na fotelu, moim stałym miejscu, siedział teraz jeden z ochroniarzy.
- Zejdź, Jake, muszę popracować.
- No przestań, przecież wiem, że nie masz ochoty przeglądać tych papierów, które są w teczce. Chociaż sam jestem ciekawy, kogo przyjdzie mi chronić. Dawaj, jakie tym razem dane osobowe będziesz posiadała? – Westchnęłam z lekkim rozbawieniem, siadając na miejscu klienta. Zapięcia, które chroniły kartki przed moim wzrokiem, ustąpiły, pokazując ich zawartość. Do rąk chwyciłam dowód osobisty.
- Lillian Davenue – odparłam niechętnie i spojrzałam na Jacoba. Był indiańskiego pochodzenia. Miał ciemną karnację, czarne, krótkie włosy i głębokie, równie ciemne oczy. Rysy twarzy były miejscami ostre, a mięśnie doskonale wyćwiczone. Gdy istniała taka potrzeba, był bezwzględny i jako jeden z nielicznych stanowił osobę, której mogłam ufać. Nie bezgranicznie, ale jednak.
- Nie tak źle. Zgaduję, że farbujesz włosy?
- Nie tym razem, na szczęście. Tylko będzie trzeba maksymalnie rozjaśnić mi cerę, tu i ówdzie dodać parę piegów i ogółem trochę pozmieniać. Znów schowam siebie w podświadomości, wczuwając się w Lily – powiedziałam, po raz kolejny czytając opis wyglądu postaci, którą mam udawać. Czasami czułam się jak aktorka. Co rusz musiałam kogoś grać, z tą różnicą, że aktorstwo nie narażałoby aż tak mojego życia i nie byłoby przy nim tyle frajdy.
- A czy kiedykolwiek byłaś sobą? – zapytał Jake, z lekką nutą sarkazmu w głosie. Czy byłam sobą? Owszem, przy niektórych tak się czułam i mogłam wierzyć, że tym razem już nie udaję. Przy rodzinie także nie robiłam niczego na pokaz. Nawet w pracy mówiłam to, co myślę, a moje cechy dawały o sobie znać. Teraz wszystko się zmieni, gdyż Lillian ma być nieśmiałą i spokojną dziewczyną, która podróżuje po całym świecie, zwiedzając jego zakątki i upamiętniając je na zdjęciach. Mike, jak zwykle, pomyślał o wszystkim.
- Jestem sobą – mruknęłam, a on tylko wzruszył ramionami i wyszedł z pomieszczenia, w progu uśmiechając się do mnie miło. Rzuciłam dokumenty na biurko i podeszłam do dużego okna. Kochałam przestrzeń i świeże powietrze. To była moja forma relaksu. Teraz patrzyłam na ludzi śpieszących się w różne miejsca. Przepychali się przez tłum, nigdy nie przepraszając ani nie dając znać, że choćby w malutkiej części jest im przykro z powodu potrącenia innej osoby. Żółte taksówki stały pod blokiem, albo kursowały w tą i z powrotem po ulicach miasta. Nawet z trzeciego piętra, na którym się znajdowałam, słychać było gwar uliczny i nie sposób było odróżnić od siebie, choćby dwóch głosów. Nagle stała się dość dziwna rzecz. Jeden z przechodniów zatrzymał się i spojrzał prosto na mnie. Nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy, lecz zdawał się krzyczeć do kogoś. Wymachiwał rękami, jakby chciał przekazać, że gdzieś kryje się niebezpieczeństwo. Dziwny człowiek, pomyślałam, i strasznie blady. Jego skóra zdawała się być biała, gdy tak patrzyłam na niego z góry.
- Tutaj jesteś. Mike uważa, że powinniśmy ruszać. – Prawie podskoczyłam, słysząc tuż za sobą czyjś głos. Był spokojny, kobiecy i miły. Dopiero po chwili połączyłam ze sobą fakty i zrozumiałam, że nie stoi za mną żaden kryminalista, tylko narzeczona mojego pracodawcy.
- Ruszać? Gdzie? – zapytałam zdziwiona, czyżby moje nowe zlecenie wymagało natychmiastowego wyjazdu?
- Do Londynu, musisz zająć się wszystkim, szczegółów nie znam, bo Mike uważa, że bezpieczniej jest, gdy mało wiem. – Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i pociągnęła lekko w stronę wyjścia.
- Nie mogę, muszę najpierw zadzwonić do rodziców i siostry…
- Dlaczego zawsze to robisz? – zapytała zaciekawiona, zerkając na telefon stojący na biurku. Już zapomniałam, jak bardzo Jessica interesuje się życiem innych ludzi, nawet jeśli są to przyjaciele lub pracownicy jej przyszłego męża.
- Na wypadek, gdybym nie wróciła – odpowiedziałam szeptem. Gdyby ściany miały uszy, z pewnością by tego nie usłyszały, ale nie miałam wątpliwości, że właśnie dałam Jess nowe zdanie, które mogła przekazać całej firmie, i które w przeciągu dwudziestu czterech godzin obiegnie większość moich znajomych. Nie przejmując się szatynką obróciłam się w stronę okna i przez nie wyjrzałam. Na ulicy nie było już tego tajemniczego mężczyzny, więc odeszłam trochę zawiedziona. Ruchy i mimika nieznajomego napawały mnie irracjonalnym lękiem, lecz także ciekawiły. Jak powiadają, nie ma na tym świecie rzeczy, która nie mogłaby mnie zainteresować. Chociaż moment, jest jeden wyjątek, a mianowicie miłość, która całkowicie nie wpasowała się w mój charakter i styl bycia. Po raz kolejny dzisiejszego dnia i zapewne nie ostatni, dobrowolnie wyszłam na dwór, niczym gladiator, który kieruje się na arenę, by zmierzyć się z groźnymi lwami. Reporterzy zdawali się stać w kolejce, przepychając się, jak przekupy na targu. Wiedzieli, że tak szybkie opuszczenie przeze mnie biura znaczy tylko jedno – nowe zlecenie. Odkąd po ostatniej sprawie stało się o mnie głośno, gdy do prasy niespodziewanie wyciekły dokumenty, w których zamieszony był opis morderstwa i cały przebieg sprawy, dziennikarze nie odstępowali mnie na krok, a ja musiałam zacząć pracować pod przykryciem. Dzięki temu ludzie nie mieli szans na rozpoznanie mnie. To było dobre i jednocześnie trudne. W dużym, terenowym aucie, które ustawione zostało pomiędzy dwoma innymi, wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer mamy. Poczta głosowa. Z westchnieniem spróbowałam jeszcze dwa razy, a potem postanowiłam się nagrać.
- Hej mamo, ostatnio coraz częściej wyłączasz komórkę, ale porozmawiamy o tym innym razem. Proszę ucałuj ode mnie całą rodzinę i powiedz, że ich kocham. Ciebie także strasznie kocham, wiesz o tym, prawda? Znów wyruszam w trasę. Powiedziałabym ci więcej, ale im mniej wiesz, tym lepiej. Proszę trzymajcie kciuki i nie zapomnijcie o mnie. Kocham was. – Ostatnie słowa były już tylko szeptem, a w moich oczach stanęły długo i starannie ukrywane łzy. Uśmiechnęłam się ponuro, czując na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Nie strąciłam jej, ale także nie wykonałam żadnego ruchu, który mógłby świadczyć, że ten gest sprawia mi przyjemność. Spojrzałam przez przyciemnione szyby na ulicę, którą mijaliśmy. Była spokojna, co odróżniało ją od innych miejsc w Nowym Jorku, w którym nigdzie nie było tak cicho i spokojnie, a w żadnym miejscu nie można poczuć się dostatecznie bezpiecznym, by nie musieć się rozglądać. Może i niektórzy uważali mnie za przewrażliwioną, ale przecież oni także niepokoją się o własne życie częściej, niż byłoby to potrzebne. Z tą różnicą, że liczba moich wrogów rośnie z dnia na dzień. Kiedyś słyszałam, jak pewne kobiety mówiły o tym, że na świecie nie ma państwa, w którym nie miałabym chociaż jednego wroga. Czy to prawda, nie wiem, ale mam nadzieję, że nie. Gdy zrozumiałam, że jedziemy drogą, która prowadzi na lotnisko, przez chwilę byłam zdezorientowana.
- Dlaczego nie jedziemy do mnie? – zapytałam zdziwionym głosem, przecież skoro mieliśmy już dzisiaj opuścić to miejsce, muszę się spakować i przebrać, bo w gruncie rzeczy mój strój nie jest odpowiedni na długą podróż na inny kontynent.
- Twoje rzeczy już są w drodze do hotelu, który wynajął nam Mike w Londynie, nie było po co tam jechać – powiedział Evanson spokojnym i rzeczowym tonem, od którego aż się wzdrygnęłam.
- Czy to jest aż tak poważna sprawa, bym nie mogła wrócić do domu, nawet na minutę?
- Najwyraźniej. – Westchnęłam i powróciłam do obserwowania mroku ulic i kropel deszczu uderzających o szyby samochodu. Zanosiło się na długą, nieznośnie nudną i nieprzyjemną podróż. Chciałam też jakimś sposobem sprawić, żeby lot trwał jeszcze dłużej. Widok zmasakrowanych zwłok niezbyt mnie poruszał, ale dotychczas nie musiałam oglądać ich na żywo. Owszem, czasami zdarzało się, że musiałam widzieć ofiarę, ale zwykle nie były aż tak poranione, jak ta kobieta. Z pewnością te obrazy pozostaną w mojej pamięci, by potem straszyć mnie w nocnych koszmarach.



Liczę na szczere komentarze, obiecuję, że następne rozdziały będą dłuższe i pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lyphe dnia Wto 9:48, 13 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Seanice
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:49, 22 Kwi 2010 Powrót do góry

Wow!
Nie spodziewałam się czegoś takiego i muszę przyznać, że zwykle nie czytam opowiadań, gdzie wstawiono dopiero jeden rozdział. Nie chciałaś mi się przyznać, że piszesz opowiadanie, no wiesz co. :P Opowiadanie jest ciekawe, przynajmniej tak się zaczyna. Wstęp trochę dziwny, szczególnie speszyła mnie późniejsza zmiana narracji.
Z pewnością nie jestem obiektywna, więc nie licz na krytykę. Powiem tylko, że będę Cię męczyć o następny rozdział.
Weny!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
new life
Zły wampir



Dołączył: 13 Sie 2008
Posty: 489
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 10:54, 23 Kwi 2010 Powrót do góry

Jak dla mnie, to jest napisane naprawde dobrze. Co prawda nie lubie aż takich długich opisów, ale jakoś uszło Wink podobaja mi sie takie wątki, lubie połączenia kryminału/akcji/fantastyki. Jest dla mnie najciekawsza i mnie nie nudzi, bo na tym forum jest pełno takich opowiadań. Piszesz drugie opowiadanie takiego pokroju (bo ja też pisze z CoCo coś podobnego), dlatego możesz się spodziewać tego, że będę czytać twoje rozdziały.
Narazie nie mogę napisać dużo, bo za mało przeczytałam, ale podoba mi się. Tylko pamietaj! Rozdziały nie muszą być az takie obszerne (ale powinny Laughing ), lecz powinnaś często wstawiać Laughing I byłabym ci za to bardzo wdzięczna.
Brawa dla twojej bety, bo spisała się bardzo dobrze Wink
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:57, 10 Maj 2010 Powrót do góry

Nie powiem, trochę mnie zasmucił fakt, że tak mało osób komentuje, a jest aż tyle odwiedzin. Niemniej jednak dziękuję za komentarze i zapraszam na kolejny rozdział. Jest nieco krótszy, ale czułam potrzebę skończenia go właśnie w tym momencie.

Beta : niezastąpiona mayah

Rozdział 2.

Odprawa minęła szybko i po chwili siedziałam już w prywatnym samolocie Mike’a Newtona. Naprawdę nie wiem, dlaczego nie mogłam polecieć zwykłym, tak jak inni ludzie. Po co stosować aż tyle środków ostrożności, skoro miałam się wtopić w tłum normalnych mieszkańców Londynu? Z tą myślą i brakiem odpowiedzi, przeciągnęłam się na fotelu i rozejrzałam. Samolot, jak samolot, niczym nie różnił się od innych. No, może tylko tym, że było w nim więcej miejsca i nigdzie nie mógł czaić się na mnie jakiś zabójca. Pokręciłam się jeszcze trochę, usiłując znaleźć wygodną pozycję, a potem zasnęłam. Nie pamiętam obrazów, które niewątpliwie stawały mi przed oczami podczas snu, może to nawet lepiej. Na lotnisku było spokojnie, do czasu.
- I co, Black? Jak mówiłem, tutaj jest bezpieczniej niż w Nowym Jorku – powiedział Emmett, nadal stojąc blisko mnie. Cieszyłam się z tego, że tak o mnie dbali i nie dopuszczałam do siebie myśli, że robili to tylko i wyłącznie z obowiązku.
- Pożyjemy, zobaczymy – mruknął niechętnie Jacob, uważnie rozglądając się po lotnisku.
- Więcej optymizmu, w Londynie przez te pięć lat jeszcze nic nam się nie zdarzyło.
- Ale tak czy inaczej, jesteśmy tutaj z powodu morderstwa – syknął, a ja starałam się go uspokoić, nie odzywając ani nie ruszając o krok.
- Sprawdziliśmy każdy kąt wokół tego hotelu, nie ma tam miejsca, z którego można by oddać czysty strzał, a przy niej przecież zawsze ktoś będzie.
Po chwili, pełnej narzekania Jake’a, opuściliśmy lotnisko, które było tak przyjemnie chłodne, że aż zniechęcił mnie widok drzwi. Jednak zdarzyło się to, co nieuniknione i byłam tutaj, w Londynie, rozpoczynając nowe zadania, polegające na znalezieniu kolejnego mordercy. Tak doskonałego w sztuce zabijania, że nie pozostawił po sobie zbyt wielu śladów. Mimo że jeszcze nie nastało południe, temperatura osiągnęła dwadzieścia sześć stopni i upał uderzył prosto we mnie. Nie przywykłam do tak ciepłego powietrza, więc przez moment zakrywałam się rękami, jakby to miało mnie jakoś ochronić. Spojrzałam przed siebie, wiedząc, czego należałoby się spodziewać. Przy krawężniku stały, jeden za drugim, trzy lśniące, czarne samochody. Miały przyciemnione szyby, tak bardzo, że nie byłam w stanie zobaczyć, czy w środku ktokolwiek siedzi. Pilnował ich piąty członek zespołu ochrony, Sam Uley. Jego trudno było wziąć za miłego człowieka. Owszem, dłonie trzymał spokojnie złączone przed sobą, a na ustach miał obojętny, sztuczny uśmiech. Jednak coś w jego wyglądzie było bardzo drapieżne, groźne, każące trzymać się od niego z daleka, a najlepiej zapomnieć, że kiedykolwiek widziało się go na oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał Embry, patrząc na mnie zaniepokojony. Czyżbym wyglądała aż tak źle? - Jesteśmy gotowi do startu?
- Gotowi.
Kiedy otwierali mi drzwiczki jednego z aut, z głębi ulicy usłyszałam wołanie młodego chłopaka. Staliśmy teraz w cieniu, więc łatwiej było mi dostrzec zarys jego sylwetki, zmierzającej w naszym kierunku. Na moje oko wyglądał całkowicie niewinnie. Nie mógł mieć więcej niż siedemnaście, osiemnaście lat. Był wysoki i dobrze zbudowany, o oliwkowej cerze. Musiał pochodzić zza granicy. Może Hiszpania lub Włochy? Był ubrany schludnie, a na jego szyi połyskiwał złoty, duży medalion, opadający na klatkę piersiową i unoszący się wraz z nią.
- Pani Dwyer! Dzień dobry pani! – zawołał, coraz bardziej się do mnie przybliżając. Uśmiechnęłam się lekko do jego dziecięcej twarzy. Nie zdążyłam się nawet odezwać, gdy Emmett objął mnie ramieniem i niemal wrzucił na tylne siedzenie forda.
- Połóż się płasko na siedzeniu i nie wstawaj, dopóki nie powiem – warknął. Skuliłam się i posłusznie wykonałam jego polecenie, zadarłam jednak głowę do góry, patrząc na całą akcję. Sam ruszył w kierunku nastolatka i złapał go, zanim zbliżył się wystarczająco blisko do auta, w którym się znajdowałam.
- Spieprzaj stąd, dzieciaku. Tutaj nie można przebywać.
- Przepraszam. Rozpoznałem panią Dwyer.
- Przykro mi. Nikogo nie rozpoznałeś.
- Proszę... Ja bardzo ją podziwiam. Jest moją bohaterką, tak ciężko pracuje, by łapać tych morderców i gangsterów. Jest lepsza niż niejeden superbohater, ja chcę tylko autograf! – Młody chłopak sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Nie ruszaj się! Nawet o tym nie myśl! – krzyczał Sam, jednak czarnowłosy usilnie starał się pokazać, że naprawdę nie ma przy sobie broni, tylko notatnik. – Zamknęłam oczy i opuściłam głowę, przecież on chciał tylko mój podpis!
- Chcę tylko autograf.
- Przykro mi, pomyliłeś się. To nie ta osoba. A teraz spieprzaj.
- Dobrze, dobrze. Już sobie idę.
Emmett otworzył drzwi samochodu, dopiero kiedy wrócił Sam.
- Fałszywy alarm. Ruszajmy, zanim będziemy spóźnieni. W końcu nie chcemy, żeby narzeczony ofiary czekał wieczność – przytaknęłam tylko, podnosząc się i siadając. Nadal nie mogłam uwierzyć w brutalność moich obrońców. Jak mogli tak potraktować młodego człowieka, który bardzo szanował mnie i moją pracę, a jedyna jego winą była chęć posiadania mojego autografu? Prychnęłam pod nosem, opierając się o miękkie oparcie fotela. Czułam na sobie wzrok kierowcy, ale umyślnie go ignorowałam, udając, że bardzo pochłonął mnie widok za oknem. Londyn był taki piękny, aż trudno było uwierzyć, że to w tym na pozór spokojnym mieście miała miejsce tak drastyczna zbrodnia. W samochodzie panowała napięta atmosfera i krępująca cisza. Obejrzałam się za siebie, ale nie dostrzegłam trzeciego samochodu.
- Gdzie się podziali Leah i Embry? – zapytałam, zerkając na kierowcę.
- Pojechali do hotelu, żeby oznajmić nasze przybycie, aby Mike nie wysłał za nami połowy wojska – odparł Emmett spokojnym głosem, ciągle tępo patrząc przed siebie. Czyli my zmierzamy prosto na miejsce zbrodni, powiedziałam sobie w myślach, drżąc na samą myśl o tym. Nie lubiłam rozmawiać z rodziną ofiar, zwykle histeryzowali i pół spotkania trzeba było ich uspokajać. To było męczące i źle wpływało na mój stosunek do sprawy. Resztę trasy siedziałam cicho, obserwując miasto zza szklanej i kuloodpornej szyby. Po półgodzinnej drodze zatrzymaliśmy się przed małym domem w jednej z mało luksusowych dzielnic miasta. Gdy mój ochroniarz otworzył przede mną drzwi, a na zewnątrz czekali już Jacob i Sam, wysiadłam. Popatrzyłam w oczy Evansenowi i bez słowa skierowałam się ku drzwiom.
- Detektyw Dwyer! Nareszcie pani dotarła – powiedział spokojnym głosem narzeczony ofiary. – Nazywam się Jonathan Lewis i jestem, to znaczy byłem, narzeczonym Elisabeth Stanley.
- Po pierwsze, nazywam się Lillian Davenue, a nie żadna Dwyer, a po drugie, wiem, kim jesteś – odpowiedziałam chłodnym tonem, rozglądając się po salonie, do którego właśnie zostaliśmy wprowadzeni.
- Jak to? Przecież pan Newton obiecał, że przyślą najlepszego detektywa, taka była umowa – mówił zdenerwowany, czyżby był aż taki głupi, że nie wiedział, iż potrzebuję innych nazwisk? Na Boga, nie byłam jeszcze nawet ucharakteryzowana!
- I przysłali, panie Lewis.
- Ale, przecież jest nim…
- Jest nim pani Lillian Davenue i na tym skończymy tą rozmowę – uciął szybko Jacob, za co byłam mu wdzięczna. Tłumaczenie obcym ludziom, dlaczego nazywam się tak, a nie inaczej było naprawdę męczące i zbędne. Uśmiechnęłam się lekko, by nie uważał mnie za całkiem złą kobietę, o ile jeszcze tego nie zrobił. Usiadłam na wskazanym miejscu.
- Panie Lewis, czego dokładnie pan ode mnie oczekuje?
- Znalezienia mordercy i wpakowania go do więzienia najszybciej jak się da – odarł machinalnie, jakby nauczył się tej formułki na pamięć.
- Dobrze, więc może mi pan podać informacje rzeczy, które mogłyby naprowadzić mnie na ślad osoby, która zabiła?
- Z tego, co wiem moja narzeczona nie miała zbyt wielu wrogów. Była bardzo miła, pomocna, pracowała w tutejszym szpitalu, bardzo przeżywała śmierć każdego pacjenta – mówił, łamiącym się głosem.
- Śmierć? Czy był ostatnio wśród nich ktoś, kto zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach? – zapytałam zaciekawiona - ile to już razy ktoś z rodziny osoby zmarłej w skutek choroby mścił się za to na personelu szpitala.
- Tak, mówiła coś o jakimś, jak mu było? David. Był małym dzieckiem, miał chyba z siedem lat.
- Czy mógłby pan podać mi adres tego szpitala? – zapytałam, zerkając na zegar ścienny. Spełnił moją prośbę i podał kartkę wyrwaną z notatnika.
- Czy moglibyśmy przejść na ty? Chyba byłoby nam łatwiej?
- Nie, przykro mi, nie zawieram znajomości z klientami, a my więcej się już nie spotkamy, aż do czasu, gdy znajdę mordercę - opowiedziałam szybko, dając znak ochroniarzom, że możemy iść. Pożegnałam się i wsiadłam so samochodu.
- Do hotelu? – zapytał Jacob, siadając za kierownicą. Emmett usiadł obok mnie w całkowitej ciszy.
- Tak, szpital sprawdzimy jutro, dzisiaj muszę odpocząć. – Samochód ruszył, a w tylniej szybie zobaczyłam, że to samo uczynił kolejny, którego kierowcą był Sam.
Przed hotelem czekali na nas Leah i Embry, musieli już potwierdzić rezerwację, ale dlaczego czekali na nas na zewnątrz?
- Coś się stało? – zapytał Emmett, na wszelki wypadek uchylając tylko okno.
- Nie, teren wokół hotelu sprawdzony i czysty – powiedzieli prawie równocześnie, dziwnie uśmiechnięci.
- Więc, dlaczego nie ma was wewnątrz? – dociekał, coraz bardziej podenerwowany.
- Ale z ciebie nerwus, Emm. Po prostu wyszliśmy na chwilę, żeby się przewietrzyć. Wiesz, w środku przebywa jakiś ważny gość, też ma ochronę. – Popatrzyłam niepewnie na Jacoba, a potem zerknęłam na najważniejszego dla mnie ochroniarza.
- W tym hotelu nie miało być nikogo oprócz zwykłych ludzi, dokładnie sprawdzonych – warknął Jake. - Skontrolowaliście pokój tego kogoś?
- Nie, przecież ma swoją ochronę, nie pozwoliliby mu zginąć – odparł Embry nadal z szerokim uśmiechem na twarzy, jednak Lea spoważniała.
- Chyba, że mają zabić nas – stwierdziła, a jej głos zniżył się prawie do szeptu.
- Jedziemy, jesteśmy tutaj zbyt odkryci – powiedział cicho Emmett, a z budynku nagle ktoś wybiegł.
- Czekajcie, czekajcie, proszę! – krzyczał zmachany, wymachując dziwnie rękoma.
- Ej, ej. Ani kroku dalej – powiedział Jacob, który właśnie wyszedł ze swojego samochodu.
- Chcę tylko zamienić słowo z panię Davenue! – Skąd on, do cholery, wie jak się nazywam? Jak już, to powinien nazwać mnie Dwyer, chyba że, wiedział o moim fałszywym nazwisku.
- Nie ma mowy.
- Ale, ale... – chyba kończyły mu się dobre argumenty, a Emmett machnął ręką na znak, żeby Jake wsiadł do auta.
- Na miłość boską, przecież on jest zapięty pod szyję – krzyknął Sam, biegnąc w naszym kierunku. Spojrzałam na młodego chłopaka, a on sprawiał wrażenie zestresowanego. Moi ochroniarze szybkimi ruchami obezwładnili go. Zanim jednak zdążyli odpiąć mu kurtkę, nastąpiła ogłuszająca eksplozja. Drzwi hotelu popękały na drobne kawałki, a w powietrze wystrzeliło szkło okienne. Słyszałam tylko masę krzyków i nic poza tym. Zacisnęłam powieki, bojąc się, że zobaczyłabym więcej krwi, niż mogłabym znieść. W tym samym momencie poczułam coś gorącego na policzku. Samochód z impetem ruszył, a ja nie słyszałam nic poza krzykami. Wreszcie odważyłam się otworzyć oczy. Po przedniej szybie samochodu pozostały tylko odłamki szkła, które spadały od nagłych wstrząsów, spowodowanych jazdą. Ta po mojej lewej stronie była w lepszym stanie, lecz cała umazana czerwoną cieczą, której nazwy do siebie nie dopuszczałam. Ktoś chciał mnie zabić! Boże, po raz pierwszy chcieli mnie zabić tak okrutni ludzie, którzy byli gotowi stracić z tego powodu wszystko!
- Rosalie, nic ci nie jest? O Boże, nic ci nie jest? – pytał, a raczej wykrzykiwał Emmett, siedząc na przednim siedzeniu.
- Nie. Chyba – powiedziałam słabym głosem. – Wszyscy żyją?
- Z naszych tak. – Zadrżałam, skoro powiedział tylko tyle, musiało być bardzo źle. Nie odwracałam się, pierwszy raz spanikowałam, ale nie dopuszczałam do siebie możliwości histerii. Pędziliśmy przez ulice, a za nami ciągnął się hałas i skowyt policyjnych syren. Popatrzyłam na mojego szalonego kierowcę, który chyba nie do końca wiedział, dokąd jechał. Tak samo jak ja, nadal musiał być w ciężkim szoku, choć on pewnie szybciej się z niego otrząśnie.
- ku***! – krzyknął tak nagle, że prawie podskoczyłam na zdewastowanym siedzeniu. Nie pytałam, co się stało, gdyż usłyszałam, że zbliża się do nas jakiś pojazd. – Policja – dodał.
Dwa pojazdy zablokowały nam przejazd i z jednego wozu wysiadł uzbrojony funkcjonariusz. Przypuszczałam, że ma jakieś powiązania z tymi ludźmi z hotelu, ale bałam się cokolwiek zasugerować Emmett’owi, pewnie sam już to wiedział. Jeśli ten dzień mógł być jeszcze bardziej tragiczny, właśnie się taki stał.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pon 20:57, 10 Maj 2010 Powrót do góry

teraz po przeczytaniu 2 rozdziałów mogę napisać coś...
żadko piszę po pierwszym, gdyż pierwszy to przeważnie wprowadzający, opisujący coś bardziej i dopiero po kolejnych można coś wiecęj powiedzieć...
wiec teraz mogę napisać, że podoba mi sie, chociaż troszkę się gubię czytając to, nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że muszę się przyzwyczaić do Twojego stulu pisania...
ale zapowiada się ciekawie, więc liczę, że coś lepszego napisze po następnym...
gdyż jak na razie mamy pokazanie bohaterów, ich pracę, obowiązki i zmiane miejsca na Londyn oraz wybuch i krew...
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Śro 19:02, 19 Maj 2010 Powrót do góry

Och. To mi przeszło przez myśl, kiedy przeczytałam oba rozdziały.
A czytałam je wieczorem... Byłam zmęczona, grożono mi szlabanem... A jednak nie przestałam czytać. Opowiadanie jest naprawdę świetne i bardzo ciekawe. Aż dziw, że tak mało osób komentuje.
Ale przejdźmy do rzeczy...
Prolog
Sam prolog bardzo mnie zaciekawił. Strasznie się ucieszyłam, kiedy przeczytałam "Jason Jenks", bo nigdy jeszcze nie czytałam ff, w którym byłby on choćby postacią epizodyczną. Szkoda, że go zabito... Albo nie. Nie szkoda. Wtedy prolog nie spodobałby mi się tak bardzo.
Ta kobieta, nie wiedzieć czemu, od razu skojarzyła mi się z Bellą. I wcale nie z uwagi na wygląd czy zachowanie... Chyba po prostu czytałam tyle opowiadań z nią w roli głównej, że nie wyobrażam sobie kogoś innego jako bohatera. :P Ciekawa jestem, czy to wydarzenie z prologu miało miejsce w przed czy w trakcie akcji fanficka.
Dobrze pierwsze wrażenie na mnie zrobiłaś właśnie po przeczytaniu tego intrygującego prologu. :)
Rozdział 1
No i znowu miałam wrażenie, że bohaterka to Bella! Coś okropnego... Za dużo tego czytania. Wink
Dziwne, bo w ogóle nie zgrzytnęła mi pierwsza osoba liczby pojedynczej. :D Zawsze wolała teksty pisane w trzeciej osobie - nie wiem, dlaczego - a tu? Praktycznie żadnej różnicy. I tak, i tak bardzo mi się podobało. A więc panna Dwyer jest kimś bardzo znanym, tak? Detektywem? Hm... Pięknie. Podobają mi się twoje postacie.
Och, no i Mike! Wreszcie nie zachowuje się jak dzieciak! Porządny z niego szef, trzeba przyznać. A ta cała sprawa morderstwa mnie intryguje... Zmasakrowane ciało bez krwi... Coś mi tu śmierdzi wampirami. I te blade twarze za oknem, a raczej - jedna blada twarz. To był wampir? Jak dla mnie to bardzo możliwe.
Wyłapałam tu kilka literówek, ale to bez znaczenia. :)
Rozdział 2
No, wreszcie wiem, jak się nazywa bohaterka! Nigdy nie spotkałam się z Rosalie Dwyer. To ciekawe połączenie. :) I wybuch też. Kto chciał zabić Rosalie, czy tam Lillian (na to samo wychodzi)? I dlaczego? Czy tamten chłopczyk rzeczywiście chciał tylko autograf? A ten, który znał jej zmienione imię?
Wiesz, na trzeci rozdział czekam teraz z wielką niecierpliwością. Mam tyle pytań... Uch. Nie odpędzisz mnie już od siebie. :)
Pozdrawiam, życzę weny i czasu na pisanie,
Larissa


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 11:20, 06 Cze 2010 Powrót do góry

Autorka się tłumaczy Smile

zawasia - dziękuję za komentarz. Mam nadzieję, że przyzwyczaisz się do mojego stylu pisania, który stale staram się udoskonalić. Przyznaję Ci rację, w tych dwóch pierwszych rozdziałach chciałam trochę zapoznać czytelników z bohaterami, choć tak naprawdę wiadomo o nich na razie bardzo mało.

Larissa - strasznie dziękuję za te miłe słowa, które podnoszą mnie na duchu i dodają weny. To prawda, że Jason Jenks nie jest zbyt częstą postacią w opowiadaniach. Mogę jednak zdradzić, że znajdzie się tutaj dla niego nieco więcej miejsca i na pewno będzie brał udział w akcji jeszcze parę razy, a jego śmierć nie pójdzie na marne.
Cieszę się, że zaskoczyłam główną bohaterką :). Dobrze kombinujesz, jeśli chodzi o te wampiry, choć nie mogę do końca powiedzieć, że to one.


Obiecuję, że następny rozdział pojawi się dość szybko, jest już nawet w połowie napisany. Przepraszam, ze musicie tyle czekać, ale koniec roku zbliża się coraz szybciej,a do zrobienia jest jeszcze tyle rzeczy... Mam nadzieję, że nadal będziecie chętnie to chętnie czytać i w końcu odezwie się większa ilość osób. Nie musicie koniecznie komentować, możecie także pochwalić rozdział lub nawet napisać do mnie pw. To naprawdę pomaga i uświadamia mnie w tym, że powinnam pisać dalej, a nie się obijać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lyphe dnia Nie 11:21, 06 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
` Coco chanel .
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33

PostWysłany: Nie 11:43, 06 Cze 2010 Powrót do góry

Przeczytałam, więc uznałam, że wypada coś napisać Wink Zacznijmy od tego, że bardzo lubię kryminały. Wzbudzają dreszczyk emocji i adrenaliny, a tutaj, na forum, mamy mało takich tekstów. Weszłam, bo zachęcił mnie tytuł i nie żałuję.

Masz ładny, czytelny styl, budujesz plastyczne zdania i opisy. Powoli rozkręcasz akcję, wprowadzając nas w Twój świat. W tym wypadku polega on na tajemnicy i zbrodniach. Bardzo fajnie. Wink

Panna Dwyer, tudzież Lilian Davenue wydała mi się być stanowczą kobietą, która dokładnie wie czego chce. Stąpa twardo po ziemi, nie dając się zaskoczyć. Jej praca jest bardzo niebezpieczna i wymagająca poświęceń - z tego wynika, że jest kobietą bardzo odważną. Bardzo ładnie nam ją przedstawiłaś. Wink

Mike... Zaskoczyłaś mnie całkowicie tym, że jest u Ciebie kimś na wzór szefa, który ma władzę i pieniądze. Zwykle jest beksą, która łazi za Bellą jak piesek, tutaj tego nie ma i bardzo dobrze.

Co do Emmetta... Jak on mógł tak zachować się w stosunku do dziecka, które chciało jedynie autograf? ;(

Ładnie budujesz napięcie, sprawiając, że przeżywamy wszystko razem z bohaterami. Wink

Zauważyłam brak paru przecinków, ale nie mam siły teraz ich wypisywać - piękna pogoda wzywa. ;D

Ogólnie jestem jak najbardziej za. Wink Spodobało mi się. Więc cóż mi teraz pozostaje innego, oprócz życzenia, by wena się Ciebie kurczowo trzymała? Wink

Do następnego,
pozdro, Coco


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 9:45, 13 Lip 2010 Powrót do góry

'Coco chnel. - Cieszę się, że Ci się podoba :) Nie lubię, gdy z Mike'a robi się durnia, który nic nie umie, nie ma własnego zdania i jest po prostu nudny. Chciałam go pokazać jako dorosłego mężczyznę, który wie czego chce i dąży do tego, jest stanowczy i ma pewnego rodzaju władzę.
Emmett musiał się tak zachować, to jego praca, nie wiedział, czy ten chłopak chce tylko autograf, czy może wysadzi się w powietrze.
Na pocieszenie powiem, że w tym rozdziale jest troszkę inny.

No dobrze, przejdźmy teraz do rozdziału. Jest dość krótki i nie opływa w akcję, ale mogę was upewnić, że jej nie zabraknie. Mam nadzieję, że wam się spodoba.

Rozdział 3
Beta : Jak zwykle skuteczna, Sarabi

Patrzyłam na mężczyznę przechadzającego się w tę i z powrotem po małym pokoiku na poddaszu. Tylko takie lokum mógł zapewnić nam jeden z przyjaciół Emmetta, zamieszkujący tę część Anglii. Wcześniejsze „spotkanie” z policją nie przebiegło wcale tak źle, jak myślał mój ochroniarz. Pozadawali kilka pytań i zabronili opuszczać kraj, normalna procedura.
Z westchnieniem wstałam z małej sofy i podeszłam do mężczyzny. Stając tuż przed nim i kładąc mu dłonie na ramionach sprawiłam, że się zatrzymał. Automatycznie objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Starałam się załagodzić jego emocje, więc oparłam policzek o umięśnioną pierś, uśmiechając się lekko, gdy zaczął głaskać moje włosy. Pamiętam, że mama tak robiła, kiedy przybiegałam do niej z płaczem.
- Rose – szepnął cicho, całując delikatnie czubek mojej głowy. Wtuliłam się w niego mocniej, czując, że dzisiejsze wydarzenia zaczynają mnie przytłaczać i pokazując, że wcale nie byłam odporna na ból i cierpienie niewinnych ludzi.
Nie pamiętam jak znalazłam się w łóżku. Możliwe, że zasnęłam w ramionach Emmetta.
Obudził mnie telefon, który właśnie w najlepsze wygrywał jakąś głośną, skoczną piosenkę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ktoś do mnie dzwoni.
- Rosalie Lillian Dwyer, czy mogę wiedzieć, dlaczego, do cholery, od czterech godzin nie odbierasz komórki?! - Rozgorączkowany krzyk Mike’a przeszkodził mi w powiedzeniu „tak, słucham”.
-Mike, spałam. Poza tym miło cię słyszeć i miło, że pytasz, jak się czuję - odparłam zgryźliwym tonem do aparatu. Dlaczego on na mnie krzyczy zaraz po moim obudzeniu, nie powinien być raczej zmartwiony, czy coś w tym stylu?
- Rosalie, przez ostatnie godziny zmusiłem do ruszenia tyłka wszystkich ludzi pracujących dla mnie, by dowiedzieć się, czy żyjesz i gdzie jesteś. Aktualnie nie mam nastroju do pytania, jak się czujesz.- Jego głos był już nieco spokojniejszy, choć słowa i tak ledwo do mnie docierały, potwornie bolała mnie głowa.
- Przepraszam, Mike. Naprawdę byłam zmęczona, po przyjeździe.
- Dobrze, ale następnym razem mnie powiadom, jesteś moim najlepszym pracownikiem, martwię się. – Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Zwykle nikomu nie mówił, że jest dla niego ważny, oprócz Jessici oczywiście. Nie wiedziałam, że jest skłonny do zrobienia czegoś takiego, by mnie znaleźć.
- Jeszcze raz przepraszam. Czy są jakieś postępy w związku z moją sprawą? Wiem, że czasami grzebiesz w takich rzeczach.
-Chyba nie myślisz, że pozwolę ci nadal pracować nad tym zleceniem? Oddalam cię od niego i to nie podlega dyskusji. – Co? On nie może mi tego zrobić, nie może! Miałam ochotę jęknąć i możliwe, że coś na kształt tego wypadło z moich ust, gdy otworzyłam je, w zamiarze pokłócenia się z Newtonem.
- Nie możesz tego zrobić! Proszę! Ja nigdy nie porzucam swoich spraw, Mike, wiesz, że nie wolno ci tego zrobić.
- Owszem, mogę to zrobić i zrobię, a ty jej nie porzucasz, tylko zostajesz od niej oddalona. Koniec dyskusji, za dwa dni widzę cię w Nowym Jorku, czy to jest jasne? Przekażę też te informacje twojej ochronie, więc się nie wywiniesz. Teraz pozwól, że powiadomię ponad pięćset osób, że się znalazłaś i nic ci nie jest. – Mówiąc to rozłączył się i zostawił mnie samą wśród czterech ścian.
Nie miałam pojęcia, gdzie jest Emmett i szczerze mnie to martwiło. Wiedział przecież, że nie znam ludzi, u których się zatrzymaliśmy i nie czuję się w ich domu komfortowo. Mimo to postanowiłam zejść na dół i go poszukać.
- Dzień dobry – powiedziałam grzecznym tonem, jak mała dziewczynka, która poszła przywitać z mamą nowych sąsiadów. Właśnie weszłam do średniej wielkości salonu, urządzonego w jasnych kolorach. Na sofie siedziała jakaś kobieta, a w fotelu czytający gazetę mężczyzna. Był sporo po trzydziestce, o czym świadczyły przebłyski siwych włosów na starannie przystrzyżonej, czarnej czuprynie. Gdy odłożył lekturę i spojrzał na mnie zauważyłam lekki zarost na jego pogodnej twarzy i przyjazny blask bijący z brązowych oczu, mogłam także stwierdzić, że miał sporą nadwagę.
- Witaj, Rosalie. Emmett jest w garażu, powinien niedługo wrócić – powiedział, uśmiechając się do mnie pogodnie.
- Napijesz się czegoś?- zapytała kobieta, która wiekiem była zbliżona do swojego męża. Miała długie, jasne włosy związane w luźny kucyk i miłą twarz, choć wydawała się być mniej skora do okazywania uczuć niż przyjaciel Emmetta.
- Chciałabym herbatę, jeśli można prosić. – Czułam się nieco zakłopotana w obecności obcych ludzi. Byli dla mnie bardzo życzliwi, ale to nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam o nich prawie nic.
- Okej, już się robi. Usiądź sobie i odpocznij, masz za sobą ciężki dzień.- Czyli jest ktoś, komu moje samopoczucie nie było do końca obojętne. Zajęłam miejsce na drugim końcu sofy, a nieznajoma poszła do kuchni.
- Rosalie, ty pewnie nie znasz jeszcze naszych imion, więc pozwól, że się przedstawię. Jestem Thomas Evanson, a ta miła blondynka to moja żona, Kate. Proszę mów nam po imieniu.
- Miło mi was poznać. Jesteś przyjacielem Emmetta? – zapytałam, gdyż zaciekawiło mnie ich wspólne nazwisko.
- Właściwie kuzynem, ale tak, przyjaźnimy się. – Kiwnęłam głową, a on znów zaczął czytać gazetę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kremowe ściany, kominek w rogu, duży telewizor, stolik do kawy, dwa duże okna – nic, co mogłoby mnie zadziwić. Po chwili Kate przyniosła trzy filiżanki i postawiła je na szklanym blacie.
- Miałaś szczęście, co? – popatrzyła na mnie, siadając obok.
- To nie było szczęście, Kate, to tylko dobrze wyszkolona ochrona – odparłam, po czym upiłam łyk gorącej herbaty.
- Myślisz, że znowu ktoś będzie próbował cię zabić? Może to tylko zbieg okoliczności?
-Jestem tego pewna. Z nieznanych mi powodów ci dranie chcą zobaczyć mnie martwą. – Zauważyłam, że kobietą trochę wstrząsnęły moje słowa. Zastanawiałam się tylko, czy zdziwiła ją pewność z jaką wypowiedziałam te zdania, czy słowa w nich zawarte.
- Musisz być strasznie odważną kobietą, Rose. Mogę cię tak nazywać? – Czułam się jakbym była na jakimś zasranym wywiadzie, czy coś tym stylu, gdzie reporterka stwierdza rzeczywistości i zadaje bezsensowne pytania.
- Oczywiście, nie mam nic przeciwko. Odwagi wymaga ode mnie praca, wiele razy już grożono mi śmiercią, co mnie nie dziwi. Mam wrogów na całym świecie. Nie patrz tak na mnie Kate, nieprzychylnie nastawieni ludzie są czymś naturalnym w moim zawodzie. Większość z nich jest spokrewniona z przestępcami, których znajduję i pakuję za kratki – wyjaśniłam, a potem większą część mojej uwagi poświęciłam piciu herbaty oraz rozmyślaniu nad tym, kiedy wróci Emmett, niż rozmowie z żoną Thomasa.
Emm przyszedł dopiero po godzinie, w towarzystwie Jacoba i Embry’ego. Ten drugi wyglądał na dziwnie przygaszonego, jakby smutnego, co mnie zaniepokoiło.
- Co się stało?- zapytałam, gdy tylko weszli do salonu.
- Musimy jechać, Rose. – Jake spojrzał na mnie łagodnie, jakby z troską. Przymrużyłam oczy i spokojnie wstałam, za spokojnie.
- Ufam wam, ale dajcie mi jakieś wyjaśnienia – powiedziałam opanowanym głosem, nie moim, tym wyćwiczonym, którego potrzebowałam, by być detektywem.
- Gdzieś w tym mieście kręci się morderca, który wynajął tego chłopaka, sprawcę wybuchu, żeby cię zabił. Z policją już uzgodniliśmy, że najlepiej będzie, gdy wyjedziesz - wyjaśnił Emmett, nawet na mnie nie patrząc. Prychnęłam cicho.
- Doskonale wiecie, że to nie zatrzyma tego niezrównoważonego człowieka przed zabiciem mnie, to oczywiste, że poleci za nami.
- Właśnie dlatego musimy zostawić kogoś tutaj. W Londynie czuwać będą Embry i Leah, a my odeskortujemy cię wraz z miejscową policją na lotnisko. – Parzyłam na nich z szeroko otwartymi oczami. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego mi to robią? Posłusznie udałam się na górę i chwyciłam torbę, której nie zdążyłam jeszcze rozpakować, spędziłam także chwilę w łazience, by ogarnąć trochę mój wygląd. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, miałam dwa nieodebrane połączenia, jedno od mamy, a drugie od Mike’a. Nie miałam zamiaru do nich oddzwaniać, nie chciałam rozmawiać z nikim. Schodząc na dół przyglądałam się obrazkom i zdjęciom wiszącym w małym korytarzyku, by tylko opóźnić nudną podróż i ewidentny koniec mojej dobrej reputacji. W salonie wszyscy pozostali na swoich miejscach, tak jakby moja wycieczka na górę zajęła tylko parę sekund, a nie minut.
- Kate, czy istnieje możliwość, żebyśmy pozostały w kontakcie? – zapytałam miłym głosem, patrząc na nią. Czułam, że posiadanie znajomych w Londynie kiedyś mi się przyda.
- Oczywiście, Rose. Miło mi było móc gościć cię w swoim domu. – Ta kobieta zdawała mi się coraz bardziej sympatyczna i biło z niej przyjemne ciepło.
W eskorcie samochodów policyjnych jechaliśmy w stronę lotniska, które, jakby nie patrzeć, było od nas sporo oddalone. Ustaliliśmy, że lepiej nie przejeżdżać przez centrum miasta, bo moglibyśmy wywołać zbyt duże zamieszanie wśród ludzi. Nad miastem zbierały się chmury, a na dworze było już tylko duszno, co nie ochłodziło ciepłej temperatury. Mimo, że nie lubiłam zbytnio deszczu, teraz wolałabym tutaj zostać.
- To wszystko jest jak zły sen – jęknęłam, obserwując świat zza szyby samochodu.
- Od początku wiedziałaś, co ryzykujesz. Jak myślisz, dlaczego Mike zatrudnia dla ciebie pięciu ochroniarzy?
- Jasne, wiem co ryzykuję. Jednak nigdy nie spodziewałam się, że ktoś może tak bardzo chcieć mnie zabić.
- Myślę, że niedługo będziemy już wiedzieć, kto chce to zrobić – stwierdził Emmett. Nie poznawałam go, zachowywał się dziwnie, ton jego głosu, zachowanie względem mnie, to wszystko różniło się od tego, co znałam. – Na razie specjaliści nie wiedzą, dlaczego ktoś może chcieć zobaczyć cię martwą. Chłopak, który wysadził się w powietrze musiał należeć do jakiejś grupy, coś w stylu mafii, ale żadna z takich grup na razie nie manifestowała otwarcie przeciw twojej działalności. Niemniej jednak musiałaś się im jakoś narazić.
- Ale jak? Nie miałam żadnej styczności z mafią ani potężnymi gangami, które mogłyby się mścić – zauważyłam, nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek zajmowała się sprawą związaną z cosa nostra, czy grupą terrorystyczną.
- Zawsze może być to ktoś, kogo zapuszkowałaś wcześniej, a kto niedawno wydostał się na wolność i znalazł starych kolegów, którym się nie podobasz – mruknął Jake, który do tej pory siedział cicho. W milczeniu przyznałam mu rację i Emmett chyba też się z tym zgadzał.
- Mogę jedynie powiedzieć, że jest to z pewnością osoba, dla której wizja świata bez seryjnych morderców jest przerażająca.
Wysiadłam z samochodu i zostałam wprowadzona do budynku lotniska w asyście czterech gliniarzy, którzy szli równo ustawieni po moich bokach, wraz z Emmettem i Jacobem, którzy szli przede mną. Po krótkiej rozmowie w punkcie informacyjnym, szef mojej ochrony wrócił wściekły.
- Lot dzisiaj nie będzie możliwy – zakomunikował, na co Jacob i jeden z policjantów przeklął.
- Niby dlaczego?
- Ponieważ za oknem zaraz rozszaleje się burza i nie wypuszczą nas, mimo iż samolot Mike’a już dotarł. – Westchnęłam, wiedząc, że mój pracodawca będzie, delikatnie mówiąc, zły tym biegiem wydarzeń. Ja natomiast pozostawałam obojętna i tak nie zajmę się sprawą, tylko przesiedzę kolejne kilka godzin w pokoju.

Hotel, w którym się zatrzymaliśmy był dość ładny i z pewnością należał do tych drogich. Nie przeszkadzało mi to, lubiłam luksus i wygodę, a także bardzo ją ceniłam. Udostępniono mi go na wyłączność, ponieważ do hotelu był tylko jeden wjazd i nie było w nim zbyt wielu gości. Emmett wybrał dla mnie apartament na szczycie budynku, ze względu na łatwiejsze zapewnienie ochrony, nie trzeba dodawać, że dzięki niemu mogłam spędzić czas sam na sam z mężczyzną, który był dla mnie dość ważny.
Do pokoju zamówiono sałatki i steki, chodź zapewniałam, że nie jestem głodna. Usiadłam naprzeciwko Emma przy małym, okrągłym stole.
- O której jutro wylatujemy?
- O jedenastej, potrzebujesz snu i małego wypoczynku, a tutaj mamy dobrą ochronę.
- Emmett – westchnęłam cicho, nachylając się nad stołem, po czym dotknęłam jego dłoni, kładąc na niej swoją. Chwycił ją, a potem zaczął zataczać kciukiem kółka po jej zewnętrznej stronie.
- Wiem – powiedział cicho, patrząc na nasze splecione dłonie.- Nie spodziewałem się, że tak to się potoczy
- Czuję się tak dziwnie, jestem wściekła, choć jednocześnie taka bezradna, to do mnie niepodobne – szepnęłam, wiedząc, że i tak mnie usłyszy.
- To wszystko przez te ostatnie dni, zobaczysz, wrócimy do domu i wszystko będzie tak jak dawniej.
-Jasne, a do tego, że chce mnie zabić jakaś grupa popaprańców powinnam przywyknąć – mruknęłam, starając się rozluźnić trochę atmosferę.
- Dokończ stek, musisz coś jeść, a potem powinnaś się wyspać. – Pocałował moją dłoń, a następnie wstał. Posłusznie dokończyłam jedzenie i posprzątałam. Nie byłam zbytnio zmęczona, a nie chciałam pakować w siebie tabletek nasennych, mimo to udałam się do ciepłego łóżka, w którym czekał już na mnie Emmett. Położyłam się twarzą zwróconą do niego, silne ramiona objęły mnie i przyciągnęły bliżej siebie. Uśmiechnęłam się lekko, wtulona w jego pierś.
- Jesteś mi potrzebny, dziękuję, że się mną opiekujesz
- Ktoś w końcu musi – odparł i pocałował mnie w czubek głowy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Courtney
Człowiek



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 18:04, 13 Lip 2010 Powrót do góry

Pomysł bardzo mi się podoba. Fabuła wygląda na bardzo ambitną i skierowaną do ponadprzeciętnego czytelnika. Uwielbiam kryminały, zwłaszcza w tym stylu.

Nie pasuje mi tylko jedno. Skoro ona jest tak bardzo rozpoznawana, to jak ona może pracować? Poszukiwanie morderców wiąże się z dyskrecją, niemalże działaniem w konspiracji. Wg mnie wokół niej jest za dużo tłumu. No i po co, do jasnej ciasnej, kręcą się wokół niej Ci wszyscy ochroniarze? Skoro jest detektywem, to powinna być wyszkolona w walce, a nie ciągnąć za sobą zaprzęg psów obronnych. Wystarczyłby jeden (wiadomo, który Razz ). A skoro już sobie jadą do Londynu, to powinna mieć już wcześniej charakteryzację i nikt nie powinien o tym wiedzieć, a nie rozgłaszają to na pół świata. Poza tym nie mam zastrzeżeń, styl mi się podobał, było lekko i ciekawie. Opowiadanie bardzo mnie wciągnęło. I to cud, że tak mało się czepiałam Very Happy

Nas obie łączy jedno ... kryminały z Rosalie ;P

Najbardziej urzekły mnie relacje Emmetta z Rose. Nie spodziewałam się, że ten facet to Em Wink Pomyślałam sobie: "K****, co za facet się do niej przystawia? Gdzie jest Emmett?". No ale już wszystko wyjaśnione Very Happy

Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

Pozdrawiam
Court


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:15, 22 Lip 2010 Powrót do góry

Courtney Serdecznie dziękuję za komentarz :)

Rosalie jest rozpoznawalna, co się wiąże z jedną sprawą, którą zajmowała się w przeszłości. Nie mogę zdradzić zbyt wielu szczegółów, ponieważ odkryłabym wtedy część dalszych wydarzeń.
Ochroniarze nie kręcą się wokół niej cały czas, tym, który przebywa przy niej wręcz całodobowo jest Emmett, reszta ma za zadanie sprawdzania hoteli, w których Rose ma przebywać, bądź też innych rzeczy, którymi Emmett nie dałby rady się zająć. Trzeba też zauważyć, że ma wrogów rozsianych po całym świecie, a jak powszechnie wiadomo, ludzie, którym bardzo zależy na czyjejś śmierci są zdolni do wszystkiego i często szukają sprzymierzeńców, łączą się w grupki, więc jeden ochroniarz i kobieta, obojętnie jak wyszkolona w walce, nie dałaby im rady.

Lecąc do Londynu nie mogła mieć zrobionej charakteryzacji. Co prawda, samolot należał do Mike'a, ale bramki celne nadal ją obowiązywały. Gdyby leciała innym "zwykłym" samolotem, mogłaby mieć nowy paszport, wyrobiony na Lillian, ale, gdy używała tego od Mike'a musiała mieć do tego specjalne uprawnienia, być w jego firmie, a Lillian po prostu tam nie było. Ona jest artystką, fotografem, nie ma prawa bytu w firmie Mike'a, zawsze istnieje możliwość, że wystąpi jakiś przeciek do ludzi, którzy chcą ją zabić, a oni nie mogą dowiedzieć się, że leciała prywatnym samolotem Mike'a Newtona, bo od razu by się połapali, kim ona tak naprawdę jest.

Cieszę się, że Cię to wciągnęło.
Przyznaję rację, uwielbiam kryminały z Rosalie w roli głównej i to nas łączy. :)

Mam nadzieję, że nie zanudziłam nikogo moim wywodem, zwykle się tak nie rozpisuję, staram się odpowiadać krótko i na teman, anie na pół strony Rolling Eyes

Na następny rozdział zapraszam w przyszłym tygodniu i mam nadzieję, że odezwie się więcej osób, nie musicie koniecznie komentować (choć to zalecane) możecie także pochwalić lub wysłać wiadomość pw.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Śro 16:45, 08 Wrz 2010 Powrót do góry

Przepraszam za brak odzewu z mojej strony, ale dopiero teraz zauważyłam rozdział. Wink
Uwielbiam tego Twojego Emmetta. *_* Taki czuły i troskliwy, że ho ho. ;D A Mike ciutkę mnie zdenerwował. Co to ma znaczyć, że z powodu jednego zamachu wysyła Rosalie z powrotem do domu?! Na szczęście wszystko naprawiła ta piękna, londyńska pogoda. ;d
Oczywiście nie wierzę, że na tym się wszystko skończy. Jeśli ten następny samolot jednak wystartuje, to morderca zapewne znajdzie się tam, gdzie Rose. I następny zamach będzie. *.* Ale to tylko takie moje nic nie znaczące domysły...
Ogółem mówić, rozdział był świetny. Co z tego, że mało akcji w nim było. Wink Głównie cieszyłam się, że jednak jest ten trzeci rozdział. :)
Pozdrawiam, i życzę weny,
Larissa ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin