FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Bez pamięci [NZ] Rozdz. VI (20.11.) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Czw 18:54, 18 Cze 2009 Powrót do góry

To mój pierwszy ff, proszę więc o ostre komentarze (mam nadzieje, że dostanę też kilka pochwał Wink ) Historia opowiada o Sophie, młodej dziewczynie, która... a zresztą tego dowiecie się czytając "Bez pamięci". Dodam tylko, że pojawią się postacie ze Zmierzchu.
Wrzucam poprawiony I rozdział.

Beta - Kirke

Rozdział I

- Cześć! Mam na imię Sophie, ale możecie mówić do mnie Sol. - Jakie to beznadziejne. Ja jestem beznadziejna! Nic o sobie nie wiem! A mam opowiedzieć obcym ludziom... o.. sobie. Sophie - moje imię. Tej kwestii byłam akurat całkowicie pewna. Cała reszta zmarła śmiercią tragiczną w dniu wypadku… O nie! Nie mogę się teraz złamać. Zacisnęłam szczękę i pięści, tak mocno jak tylko się da, aby tylko odeprzeć uczucie ogarniającej mnie bezradności i przerażenia. Nie mogę się teraz nad sobą użalać. Muszę być silna i skupić się na `teraz`, a raczej na jutrze. No właśnie jutro... jutro stało pod znakiem zapytania. Pewnikiem będzie milion ciekawych spojrzeń, z których każde oceni mój wygląd, zachowanie szukając jednocześnie moich słabych stron. I te pytania… ugh. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Skąd jesteś? Co lubisz? Jakie masz zainteresowania? A rodzina? A kiedy? A dlaczego? A po co? I na koniec `tak mi przykro`. Akurat! Za każdym razem, kiedy spotykał mnie taki wywiad, próbowałam uśmiechać się i być miła. Nie okazywać mojej słabości i bólu. Nienawidziłam tego. Zarówno uczucia słabości, jak i litości, jaką mnie wszyscy z reguły obdarzali. Może są tu jacyś normalni ludzie, którzy nie będą obchodzić się ze mną jak z jajkiem. W takiej małej mieścinie, będę atrakcją numer jeden przez kilka następnych dni. Pewnie mnóstwo osób będzie chciało mnie poznać i dowiedzieć się jak najwięcej, przy okazji, aby mieć o czym plotkować.
- Jakby było mi to do czegoś potrzebne… - Jest chyba naprawdę ze mną źle, skoro zaczęłam mówić sama do siebie. Spojrzałam jeszcze raz w lustro i już miałam iść, przyszykować sobie jakieś ciuchy na mój jutrzejszy „Wielki dzień”, gdy usłyszałam wołanie mojej mamy.
- Sol?! Sol Skarbie?! Chodź do nas, kolacja już gotowa.- Tak. Oczywiście mieszkamy tu od jakiś 8 godzin, a ona zdążyła wypakować wszystkie pudła, posprzątać i zrobić kolację. Ale w końcu to była Lily, ona mogła spędzać w kuchni cały swój wolny czas, bo to po prostu uwielbiała. Ja nie miałam za to ani krzty zdolności kulinarnych, wręcz przeciwnie, wolałam omijać kuchnię szerokim łukiem. Każda moja próba ugotowania czegokolwiek, oczywiście poza kakao, kończyła się katastrofą. A Lily ma talent. To, co przygotowywała w kuchni zawsze było niesamowicie pyszne. No, może oprócz tego jednego razu, kiedy od samego zapachu człowiekowi robiło się nie dobrze. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego wieczoru i kurczaka w wersji słodko-ostrej z awokado. Przedarłam się rzez mój nowy pokój w którym wszystko było wszędzie, bo jedyne co zdążyłam zrobić to powiesić ciuchy w szafie i ułożyć książki na regałach. Jak to możliwe, że przez trzynaście miesięcy zebrałam tyle rzeczy? Zbiegłam po schodach na dół, do kuchni. Tom siedział przy stole i spoglądał na Lily, która kończyła nakrywanie stołu.
- Jaki eksperyment dziś na nas przeprowadzisz? – zapytałam, próbując udawać śmiertelnie poważną. Ale nie wytrzymałam, puściłam oczko do Toma i oboje zaczęliśmy się śmiać. Za to Lill zrobiła się cała czerwona na twarzy ze złości, po chwili jednak i ona przyłączyła się do nas. Teraz wszyscy troje zanosiliśmy się śmiechem, wspominając ten kulinarny dramat jaki rozstrzygnął się w naszej starej kuchni.
Patrzyłam tak na nich i czułam, że jesteśmy rodziną. Tak, rodziną. Pomimo, że Tomas i Lily nie byli moimi biologicznymi rodzicami, sprawiali, że czułam się jak ich rodzone dziecko. Mieszkamy razem od trzynastu miesięcy, od dziesięciu jestem oficjalnie ich córką. A od, hmmm.. jakiś ośmiu godzin i trzydziestu minut jesteśmy w domu, naszym domu. W poprzednim mieszkaniu, w Bostonie, nie czułam się jak u siebie. Ten budynek, w którym właśnie jestem, to jest moje miejsce. Poczułam to od razu, jak tylko go zobaczyłam. Mały, ale wystawny dom, obłożony kremowym sidingiem z brązowym dachem, kamiennym płotem i pięknym, pełnym kwiatów ogrodem. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy stanęłam na podjeździe po raz pierwszy i ogarnęłam wszystko wzrokiem.
- Sol? O czym tak myślisz? Martwisz się jutrem? – zapytał Tom.
- Szczerze? – Spojrzałam na nich. – To bardzo się denerwuję. Nie wiem jak ja sobie poradzę. Boję się, że … , że nie zaakceptują mnie tutaj. – Lily podeszła i przytuliła mnie.
- Kochanie nie martw się, na pewno wszyscy cię polubią. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
- Oj Sol, nie bój się. – Uśmiechał się do mnie Tom. – Posłuchaj: podobno tutejsze dzieciaki są w porządku. Carlisle mówił, że jego dzieciaki zostały przyjęte dość ciepło, tylko potem zaczęły się plotki, ale już wam mówiłem. – Napił się herbaty. - Oczywiście, początkowo będziesz na językach wszystkich, ale dlatego, że to mała szkoła i wszyscy wszystkich znają. Oni będą po prostu ciekawi ciebie.
- Właśnie tego się obawiam…
- Nie przesadzaj, wszystko będzie dobrze. W Bostonie też tak panikowałaś, a nie było wcale tak źle. – Jasne. Biorąc pod uwagę to, że miałam tam tylko jedną znajomą, to było super. Ale oni o tym nie wiedzieli. Nie mówiłam nic na ten temat, żeby ich nie martwić.
- Nie było źle… - odpowiedziałam. W bostońskim liceum pewnie nawet nie zauważyli, że mnie nie ma. No może poza Pegi. To była jedyna osoba, która mówiła mi 'cześć' i czasem pożyczała zeszyty. Przybrałam więc maskę obojętności i wyniosłości. Zrobiłam się przy tym trochę opryskliwa i nie miła dla otaczających mnie ludzi. Ale lepsze to, niż pokazywać innym jak można cię zranić. Ale może to lepiej, przynajmniej ominęły mnie te wszystkie pożegnania i tym podobne dyrdymały.
- Posłuchaj – powiedział, odkładając kubek z herbata – jedyne czego możesz się obawiać, to tego, że dziewczyny będą umierać z zazdrości, kiedy chłopcy zaczną się o ciebie bić. – Prychnęłam. Tak, jasne. Bić się o mnie?
- Oj widzę, że ktoś się tu robi zazdrosny o swoją córeczkę. – Lily zachichotała. Szczerze powiedziawszy, bardzo podobało mi się, kiedy tak o mnie mówili. Pomimo to, że adoptowali mnie już jako nastolatkę, czułam się jakbym była malutką córusią tatusia i mamusi. To było miłe.
- Przestańcie się nabijać ze mnie. – Wstałam od stołu. - Idę do siebie, muszę się jakoś przygotować na jutro, skoro mam złamać wszystkie męskie serca w okolicy – zaczęłam się droczyć.
- Ej, tylko bez takich. Wystarczy kilka serc chłopców rówieśników, okej? Żadnych mężczyzn – powiedział Tom całkiem poważnie, grożąc przy tym palcem. Lily śmiała się już na całego, po tym wybuchu zazdrości swego męża.
- Spoko, rozumiem. Żadnych mężczyzn. – Podeszłam do nich i ucałowałam w policzek po kolei.- Dobranoc Lily. Dobranoc Tom. – I poszłam się do swojego pokoju.
Przejrzałam swoje ciuchy w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na pierwszy dzień szkoły.
- Coś ładnego, ale niezbyt eleganckiego, coś wygodnego i oryginalnego, ale nie rzucającego się w oczy – mamrotałam sama do siebie. – Ja mam w ogóle takie ciuchy? – zastanawiałam się. – Chyba nie za bardzo – stwierdziłam po przeszukaniu całej mojej garderoby. W końcu wybrałam pierwsze lepsze ciuchy. Czarne spodnie z lekko poszerzanymi nogawkami, czarne trampki z błękitnymi kwiatuszkami, podkoszulek i moja ukochana, czarna, dopasowana bluza z kapturem.
Pamiętam moje pierwsze zakupy po przebudzeniu. W sumie to nie bardzo miałam na nie ochotę, bo nie wiedziałam, co lubię i jak mam się zachowywać, przecież nie miałam pieniędzy. Jednak po kilku godzinach krążenia po centrum handlowym, wysłuchaniu przekonywania Lily przełamałam się. Okazało się, że lubię raczej ciemne kolory, a strój powinien być przede wszystkim wygodny. Lill nie bardzo była zachwycona. Chyba chciała mieć taką córkę, którą będzie mogła ubierać w koronkowe sukienki, a tu padło na mnie. Jedyną jej pociechą było to, że ostatecznie wymusiła na mnie zakup jakiś cholernie drogich sukienek, w sumie bardzo ładnych, tylko, że niby gdzie ja miałam się w to ubierać? Samo chodzenie po sklepach nie było takie złe, nawet się dobrze bawiłam, więc w każdą następną sobotę organizowaliśmy babski wypad do centrum handlowego. W końcu zawsze trafi się coś ładnego, nie koniecznie w kolorze różu. Ciuchy na pierwszy dzień szkoły ułożyłam na fotelu i poszłam do łazienki, w celu odprawienia wieczornego łazienkowego rytuału, w skrócie WŁR. Posiedziałam chwilę przy komputerze, aby poszukać czegoś o Forks, bo nie można wejść na teren wroga wcześniej go nie zbadawszy. Nawet znalazłam kilka ciekawych informacji. Na przykład o Rezerwacie Indian i ogromnej ilości tras na piesze wędrówki. No, to teraz już wiem, co będę robić w wolnym czasie. Pokręciłam się jeszcze chwilę po pokoju, układając na półkach część rzeczy z pudeł.
- Jutro czeka mnie bardzo ciężki dzień. - Pokręciłam z rezygnacją głową. Bałagan w moim „królestwie”, zamiast się zmniejszać, wydawał się coraz większy. Ubrałam polar i wyszłam na mój balkon. Oparłam się o ścianę, wyciągnęłam z kieszeni papierosy, bawiłam się przez chwilę jednym, aż w końcu go odpaliłam. W sumie to palę od niedawana. Nawet nie wiem, co kierowano mną pewnego popołudnia, kiedy kupiłam paczkę papierosów. Poczułam taką potrzebę i już. Moi opiekunowie prawdopodobnie wiedzieli, że palę, ale nigdy nie powiedzieli na ten temat ani słowa. Ciekawe czy paliłam wcześniej? Zaciągnęłam się i powoli wypuszczałam dym. Zajebiście rozluźniające uczucie. Takie małe, a tyle przyjemności sprawia. Spojrzałam na nasz ogród. W dzień był uroczy. Ale w nocy wyglądał nadzwyczaj pięknie. Panował lekki półmrok, bo docierało tu jedynie kilka wiązek światła od przydrożnych latarni, więc wszystko wydawało się być tajemnicze. Taki inny świat. Grządki z kwiatami, wąska ścieżka, duża altana, oczko wodne. A za altaną czarna ściana lasu. W jednym miejscu było widać wejście na leśną dróżkę. Zgasiłam papierosa i wychyliłam się przez balustradę.
- To jakiś żart! – prychnęłam. – Nie wierze. To musi być jakiś podstęp. – Mój balkon wyposażony był w kratę po której pięły się pnącza winorośli. To było zbyt piękne. Dzięki niej mogłabym wychodzić z pokoju, kiedy tylko mi się zamarzy. Taka `krata wolności`. Czyżby Tom zastawił pułapkę? Zmrużyłam oczy. W Bostonie zdarzyło mi się kilka razy przesadzić. Trzasnąć drzwiami i powiedzmy „dość późno” wrócić do domu, po jakiejś tam awanturze dotyczącej tego, co mi wolno, a co nie. Nienawidzę, gdy ktoś próbuje mi coś narzucać, zabraniać. Dopiero po jakiś czasie doszliśmy do porozumienia. Czyżby to miała być taka próba? Zaśmiałam się ironicznie. Spojrzałam z niedowierzaniem na moją `kratę wolności` i ostrożnie wsunęłam się do pokoju. Niestety drzwi mnie zdradziły, zaskrzypiały niemiłosiernie i tylko czekałam, kiedy wpadnie tu Tom z reprymendą lub z kijem by mnie obronić. Chwila ciszy. Nie obudziłam ich. Odetchnęłam z ulgą. Doskonale.
- Trzeba będzie was naoliwić – powiedziałam do …drzwi? Jest ze mną źle, bardzo źle.
Sen, tej nocy, przyszedł szybko. Podobno to, co ci się przyśni w nowym miejscu się spełnia. Szkoda, tylko, że nie pamiętałam, co mi się śniło. Obudziłam się i z zaskoczeniem spoglądałam na pokój. W pierwszej chwili nie wiedziałam gdzie jestem. Ale moje rzeczy porozrzucane po pokoju mnie uświadomiły w tym, iż przeprowadzka to nie był sen. Pokój był taki przytulny. Ściany w kolorze bladego wrzosu idealnie nadawały poczucie spokoju i wyciszenia. Solidnie wyglądające dębowe regały, szafa i komoda wypełnione były już po części moimi rzeczami. Kiedy spojrzałam na budzik, okazało się, że mam jeszcze godzinę zanim zacznie dzwonić. Przewróciłam się na bok i otuliłam kołdrą. Za jakieś 3 godziny znajdę się w samym środku piekła. Może nie będzie tak źle? Może znajdę tu choćby jedną przyjazną mi osobę? Dobrze by było mieć w końcu jakiegoś przyjaciela. Osobę, z którą będę mogła porozmawiać o wszystkim, albo chociaż o prawie wszystkim. Oczywiście zawsze mogę porozmawiać z Lily albo Tomem, jednak oni są moi rodzicami, lepiej dla mnie i dla nich, żeby nie wiedzieli wszystkiego.
Tom był pierwszą osobą jaką poznałam. To on był przy mnie kiedy się przebudziłam w szpitalu. Pracował tam jako jeden z lekarzy. To dzięki niemu, jego dłoni, która nie wypuszczała mojej z uścisku przetrwałam pierwsze godziny. Długie rozmowy jakie prowadziliśmy przez kilka następnych dni dodawały mi otuchy i pomogły się odnaleźć w zaistniałej sytuacji. Był dla mnie taki miły, czuły. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie jak to musiało wyglądać lekarz w średnim wieku i zagubiona nastolatka. Miałam wyrzuty sumienia, bo nie raz słyszałam docinki innych, że niby się zakochał w gówniarze. Ale ja doskonale zdawałam sobie sprawę od samego początku naszej znajomości, że w jego zachowaniu w stosunku do mnie nie ma nic romantycznego. Kochał swoją żonę i było to widać w jego oczach, kiedy wypowiadał jej imię. Pewnej nocy kiedy miał dyżur przyszedł do mojej sali, to był ten jeden z tych beznadziejnych dni, kiedy dopadała mnie rozpacz, nie miałam ochoty rozmawiać i po prostu udawałam, że śpię. Rozczuliłam się całkiem, kiedy staną koło mojego łóżka i tak najzwyczajniej w świecie pogłaskał mnie po włosach. Chwilę potem zadzwonił jego telefon. To była Lily. Rozmawiali przez chwilę, a Tom powiedział, że chciał by mieć taką córkę i nie może pozwolić, abym wylądowała w domu dziecka. Prawie jęknęłam, kiedy to usłyszałam. Modliłam się tylko, żeby nie wybuchnąć płaczem. Następnego dnia przyszła Lily, a potem bywała już codziennie po kilka, kilkanaście nawet godzin. Te wizyty dużo mi dały i po kilku tygodniach nawet się zaczęłam uśmiechać. Pewnego dnia stanęli oboje w drzwiach mojego szpitalnego pokoju z takimi minami, że od razu wiedziałam o czym będziemy rozmawiać. To był chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Poczułam się jakbym narodziła się po raz kolejny, to był pierwszy dzień mojego nowego życia, a nie tylko „bycia”. Jakiś czas później rozpoczęto procedurę adopcyjną. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, żadnej innej rodziny nie miałam, wiec problemu nie było. Oni tego pragnęli, ja również. Po 4 miesiącach pobytu w szpitalu, przeprowadziłam się bezpośrednio do nich. To wszystko działo się tak szybko, że szczerze to nie pamiętam zbyt wiele z tego okresu. No, może tylko ten jeden dzień, kiedy pojechałam do przechowalni, w której znajdowały się rzeczy moje i moich biologicznych rodziców. Cały ranek i popołudnie spędziłam tam, próbując się czegoś o sobie dowiedzieć. W wypadku, oprócz rodziców, straciłam również pamięć, wiec moje wcześniejsze życie było dla mnie jedną wielką niewiadomą. Wiedziałam tylko tyle, ile powiedział mi prawnik mojej rodziny: rodzice zapisali mi spory spadek, jednak korzystać z tej kasy będę mogła dopiero, kiedy rozpocznę studia. Widziałam również moje dokumenty, które świadczyły o tym, że naukę pobierałam w domu, lekcje prowadzili prywatni nauczyciele, wynajęci przez moich rodziców. Kontaktowałam się z nimi, lecz wszyscy wiedzieli o mnie niewiele. Było to dla mnie zaskakujące, bo chyba jak się z kimś spotykasz przez kilka miesięcy, praktycznie codziennie, to wiesz co nieco o tej osobie, a nie tylko „Jesteś bardzo zdolna, twoje oceny to same piątki, zawsze byłaś przygotowana na zajęcia, nie było z tobą żadnych problemów.”? Co to w ogóle miało być? Wiedziałam, jakie mam oceny, ponieważ sprawdziłam je w aktach. Ja chciałam wiedzieć, co lubię, czym się interesuję, czy miałam jakieś hobby, albo chociaż co jadałam na lunch. Ale oni wszyscy usilnie twierdzili, że nie rozmawialiśmy o żadnych prywatnych sprawach. Podobno nauka była dla mnie priorytetem. Rozzłościło mnie to strasznie. Siedziałam więc, pełna nadziei, cały dzień w tym zakurzonym magazynie, a dowiedziałam się tylko tyle, że lubiłam czytać książki. Miałam ich całe sterty, natomiast ciuchy nosiłam raczej skromne i.. to by było na tyle. Żadnego notesu, pamiętnika. Nawet papierka po cukierku. Zupełnie nic. Załamało mnie to całkowicie. Poczułam się jak jakiś wyrzutek, odmieniec. Jak jakieś `nic`! To było tak jak bym nie istniała. Liczyłam na coś wielkiego. Nagłe odzyskanie wspomnień, albo chociaż przebłyski. Cokolwiek. A tu znalazłam wielkie zero, może poza kilkoma albumami pełnymi zdjęć. Widać często podróżowaliśmy. Nie tylko po Stanach, ale i Europie. W tym wszystkim zastanawiało mnie kilka rzeczy, bo na przykład w rzeczach moich rodziców znalazłam tylko literaturę naukową, związaną z pracą, kilka pudeł płyt z muzyką poważną i jakieś tam nic nie znaczące pierdółki. Wracając do tych zdjęć, po pierwsze: na żadnym się nie uśmiechałam, a po drugie: wszystkie były czarno-białe, chyba dość niedawno robione, bo wyglądałam na nich tak, jak teraz. Tak więc, po moim poprzednim życiu zostało mi kilka książek, płyt oraz biżuteria, którą przekazał mi adwokat moich rodziców. Siedemnaście lat mojego życia zamknięte w kilku kartonowych pudełkach. Czy to nie żałosne?
Dobrze, że Lill i Thomas byli wtedy przy mnie. Wyciągnęli mnie z dołka i postawili do pionu. No prawie. Wypełnili miłością moje życie i serce. Kochałam ich, ale oni nie byli w stanie zapełnić tej dziury w mojej duszy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ja sama nie wiedziałam za czym tak naprawdę tęsknię, czego mi brakuje. I tu wcale nie chodziło mi o moich poprzednich rodziców. No właśnie, nie mówiłam o nich jak o najukochańszych rodzicach, tylko jak o tych poprzednich. To też mnie zastanawiało. W końcu moja podświadomość, powinna wysyłać mi jakieś emocje w stosunku do nich, a ja nie czułam nic, nawet żalu. Oczywiście było mi smutno, ale to raczej dlatego, że nic nie pamiętałam, a nie dlatego, że nie ma ich już ze mną. Tęskniłam za czymś innym, niż rodzicielska miłość. Przynajmniej tak mi się wydawało. To była moja słabość. Coś, co wewnętrznie trawiło mój umysł i serce. Czasami dopadało mnie to uczucie i miałam wrażenie, że się duszę…


Kolejne rozdziały na;
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez nijana dnia Pią 18:47, 20 Lis 2009, w całości zmieniany 12 razy
Zobacz profil autora
iga_s
Wilkołak



Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:28, 18 Cze 2009 Powrót do góry

Gdzie jest beta? Błędów pełno, a one niestety psują całą radość czytania tekstu, przynajmniej mnie. Znajdź jakąś, najlepiej jak najszybciej. Moim zdaniem interpunkcja leży.
Teraz o fabule: może to mało istotne, ale bardzo podoba mi się imię głównej bohaterki. :D Twój styl pisania również. Tylko ta Sophie przypomina trochę Bellę: mało przyjaciół, strach przed szkołą, ale chyba o to Ci chodziło, więc się już nie czepiam.
Na razie nic więcej nie mogę powiedzieć, ale czekam na ciąg dalszy i wtedy napiszę Ci jakiś bardziej konstruktywniejszy komentarz. :D
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Scontenta
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z-ja

PostWysłany: Czw 19:43, 18 Cze 2009 Powrót do góry

Ojj! Ale co z betą?
Napiszę w takim razie to, co ode mnie już usłyszałaś.
Mamy tu jedynie niewielki zarys opowiadania. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, iż przyjacielem Sol stanie się Jackob. Jakoś jej uosobienie pasuje mi do niego :) Dziewczyna jest taka pozytywna, da się ją polubić, chociaż to dopiero pierwszy rozdział. Bardzo podobał mi się pomysł z "siedemnastoma latami zamkniętymi w kartonowym pudle". To zdanie jest moim faworytem Wink

Tak przy okazji to Sophie ma świetną ksywkę. Słowo "sol" kojarzy mi się ze słońcem i duszą, co ładnie współgra i mówi coś o jej osobowości :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Czw 20:01, 18 Cze 2009 Powrót do góry

Embarassed Postaram się poprawić wszystkie błędy jak najszybciej (za pomocą rąk bety oczywiście) Embarassed Ale cieszę się, że ogólnie się podoba.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
yunaa
Nowonarodzony



Dołączył: 12 Kwi 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: kraina marzeń

PostWysłany: Czw 20:23, 18 Cze 2009 Powrót do góry

Hmm.. ogólnie ff przypadł mi do gustu.. Fajnie piszesz.. Błędy są ale to już do bety;)
Mam nadzieję, że z Sophie nie zrobisz niezdary:P Fajnie, że główna bohaterka musi odkrywać samą siebie od nowa.. chodzi mi o upodobania itd;)
Na pewno będę tu zaglądać.. czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieje że już niedługo dodasz;)
Pozdrawiam, y;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Nie 18:43, 21 Cze 2009 Powrót do góry

Poprawiłam mój I rozdział. Mam nadzieję, że tym razem będzie się lepiej czytało. Dla zainteresowanych kolejny rozdział ukażę się koło czwartku.
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mufineczka
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Maj 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: w mieście marzeń. ;*

PostWysłany: Pon 10:59, 22 Cze 2009 Powrót do góry

Interesujące!
Nawet bardzo!
Przyznam, że będę czekać z niecierpliwością na dodanie kolejnego rozdziału.
Podoba mi się Twój styl i pomysł. Cieszę się, że główną bohaterką nie jest Bella jak w większości ff, ale mam jednak nadzieję, że pojawi się gdzieś tam jednak obok Sol, wraz z Edwardem!
Co do Sophie... Wątek straty pamięci jest genialny! Jeśli dobrze to poprowadzisz, będziemy mogli wraz z nią odkrywać jej dusze! I te papierosy! Ach! Wspaniałe...
Może to brzmi głupio, ale serio, serio... Papierosy mi tu straszliwie pasują, bo mam nadzieję, że Sophie będzie drapieżna i nieokiełznana! To zdanie, że trzeba naoliwić drzwi, bo niby jak będzie się wykradać z pokoju daje mi właśnie taką nadzieję! Mam pewne przeczucia, co do tego jak rozwinie się akcja i oczywiście chcąc je sprawdzić, będę czytać każdy nowy chapter!

Czekam, czekam!
Weny. ;]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:39, 22 Cze 2009 Powrót do góry

Jest trochę lepiej, aczkolwiek parę błędów/ literówek znalazłam. Nie chce mi się ich wypisywać, bo są raczej nieistotne (no nie powiem przecież, że mi się nie chce, prawda? :) ).

Co do opowiadania jako takiego.
Trudno mi wyrobić sobie opinię po jednym rozdziale. Styl pisania masz dosyć przyjemny i wciągający, choć brakuje Ci trochę praktyki. Ale skoro jest to Twój pierwszy ff, to trudno, żebyś ją miała :)
Zazwyczaj nie lubię czytać o nowych postaciach, tj. takich, które nie pojawiały się w sadze (mówię tu o pierwszoplanowych bohaterach, a nie o epizodycznych postaciach), ale myślę, że będę czytać to opowiadanie. Zapowiada się raczej ciekawie, choć rozdział mógłby być trochę dłuższy. No, i jest warunek: pisz szybko, a nie na greckie kalendy :D Da się zrobić?
Pozdro,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Pon 20:52, 22 Cze 2009 Powrót do góry

Kolejny rozdział ukaże się na dniach, tak sądzę. I teraz kilka informacji odnośnie tego jak to wszystko w BP wygląda.
Akcja rozgrywa się tuż po urodzinach Belli, Jasper jej nie zaatakował, więc rodzina wampirów się nie wyprowadziła. Jacob jest już wilkołakiem i Bella o tym wie.
W drugim rozdziale:
-pierwszy dzień w szkole
-nowy przyjaciel
-burza

Dziękuję za komentarze. I proszę o więcej i więcej i jeszcze więcej. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Czeko
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:32, 23 Cze 2009 Powrót do góry

Bardzo dobrze napisane. Niby opowiadanie jakich wiele. Nowa dziewczyna, która przeprowadza się do Forks. A jednak udało ci się mnie zainteresować. Czytałam tylko jedno opowiadanie w których bohaterka straciła pamięć, lecz było ono o zupełnie innej tematyce. Wydaję mi się, że twoje dorównuję mu poziomem, a może nawet je przewyższa.
Lubię twoją bohaterkę, lubię twój styl, lubię twoje opowiadania. Dobra robota.
Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział. Pozdrawiam i życzę weny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Nie 19:36, 05 Lip 2009 Powrót do góry

Beta - Tuffy

Rozdział II
Z każdą minutą w moim pokoju robiło się coraz jaśniej. Nakryłam głowę kołdrą, chciałam, aby noc trwała nadal. To ciemność dawała mi poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Perspektywa pierwszego dnia w nowej szkole nie napawała mnie optymizmem. Kiedy w Bostonie po raz pierwszy szłam do szkoły, byłam bardzo pozytywnie nastawiona, a skończyło się to rozczarowaniem i wieloma przelanymi łzami. Już pierwszego dnia naraziłam się pewnej dziewczynie, która uważała się za królową szkoły i nikt, ale to nikt nie śmiał się jej sprzeciwić. A ja, oczywiście niczego nieświadoma, musiałam powiedzieć na głos, co myślę na temat ludzi pomiatającymi słabszymi. No i skończyło się tym, że zostałam skreślona w towarzystwie, jeszcze zanim zaczęłam mieć jakichkolwiek znajomych. Nawet ta dziewczyna, w której obronie stanęłam, udawała, że mnie nie widzi. Początkowo było mi przykro i nie jedną noc przepłakałam w poduszkę, ale przecież człowiek nie może wiecznie się nad sobą użalać. Skoro oni mnie ignorowali, to ja ich tym bardziej. Takie błędne koło. W końcu zaczęłam chodzić po szkole z wysoko podniesioną głową, zachowując się jak wyrachowana suka. A co? Skoro mnie nie lubili, to postanowiłam, że dam im powody, dla których tak powinno być. I tak mi już zostało. W pewnym momencie przestałam panować nad moim zachowaniem, do tego stopnia, że nawet moim rodzicom się obrywało. Z drugiej strony, rozważałam, może to nawet lepiej, że nie miałam tam żadnych przyjaciół...w końcu nie mieszkałam tam zbyt długo. Wyszło na plus. Powierciłam się jeszcze chwilę w łóżku, dopóki ktoś nie zaczął cicho pukać do mojego pokoju. Była to Lill.
- Kotku, dlaczego nie wstajesz? Chyba nie chcesz się spóźnić? – Spojrzała na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami.
- Boję się – wybełkotałam spod kołdry.
- Nie wygłupiaj się! – krzyknęła, ściągając kołdrę z mojej głowy. – Wstawaj i to szybko. Śniadanie zaraz będzie gotowe. Robię, specjalnie dla Ciebie, omlety z pieczarkami.
- Jesteś niesamowita, Lilly – powiedziałam, a ona zaśmiała się wesoło. – Zaraz zejdę na dół, tylko się ogarnę.
- Dobrze, ale pośpiesz się, proszę – odparła wychodząc. – I żadnego marudzenia!
Po kilkunastu minutach byłam gotowa. Już na schodach poczułam smakowity zapach wydostający się z kuchni, jednak uczucie mdłości wywracające mój żołądek na drugą stronę nie pozwoliło mi nic tknąć.
- Sol? A może…- zaczął Tom.
- Nie. Nie chcę. - burknęłam.
- Nawet nie wiesz o co chciałem spytać. – odpowiedział lekko zirytowany.
- Owszem, wiem. Nie złość się, po prostu nie chcę zawracać im głowy. A do szkoły pojadę sama. To będzie lepiej wyglądać, niż żebyś Ty mnie podwoził. – Oczy Toma zrobiły się wielkie.
- Skąd wiedziałaś? – spytał zdziwiony.
- Trochę Cię już znam. – Puściłam mu oczko.- Dobrze, to ja już będę się zbierać. Do zobaczenia popołudniu. – Uśmiechnęłam się jeszcze do nich i czym prędzej wyszłam z kuchni. Często tak miałam. Wiedziałam, co ktoś chce powiedzieć, zanim ta osoba to zrobi. Pieprzona intuicja. Nie raz utrudniało mi to życie. W przedpokoju zatrzymałam się przed wielkim lustrem i spojrzałam jeszcze raz na siebie. W odbiciu zobaczyłam dziewczynę średniego wzrostu, szczupłą, z zielonymi, przestraszonymi oczami i włosami w kolorze bliżej niezidentyfikowanej, ciemnej czerwieni. A może jednak powinnam wrócić do naturalnego koloru? Nie. Blond jest taki pospolity. Przybrałam maskę obojętności. Nie mogę pokazać lęku, bo od razu to wykorzystają. Ubrałam kurtkę i poszłam do auta, które rodzice kupili mi jakieś 3 miesiące temu. Był to prezent z okazji ''braku-szczególnej-okazji'', jak to nazwał Tom. Wsiadłam więc do mojego srebrnego Subaru (Subaru Impreza WRX) i ruszyłam do szkoły. Jechałam chyba trochę za szybko, bo co jakiś czas widziałam przerażone lub zniesmaczone miny mieszkańców Forks. Całe szczęście, że mam przyciemniane szyby. Pod szkołą stało już kilkanaście samochodów. Zaparkowałam w miarę blisko wejścia do budynku, tak, żeby w razie czego móc szybko stamtąd uciec. Oczy wszystkich na parkingu zwróciły się w moim kierunku.
- Witamy w piekle. Przedstawienie czas zacząć – powiedziałam sama do siebie i ruszyłam do wejścia. Gdy tylko weszłam do szkoły, prawie potknęłam się o zeszyty i książki leżące na podłodze.
- Co jest? -mruknęłam. Dopiero po chwili zauważyłam dziewczynę klęczącą na podłodze i zbierającą podręczniki. Miała długie, brązowe włosy i policzki czerwone jak pomidor. Schyliłam się, by pomóc jej pozbierać rozrzucone rzeczy.
- Przepraszam, ale ja już tak mam. – Uśmiechnęła się nieśmiało. - Musisz być tą nową uczennicą, prawda? Jestem Bella. – Wstała i podała mi dłoń. Uścisnęłam ją delikatnie, a ona rzuciła mi badawcze spojrzenie.
- Tak, to ja jestem tą nową. – Mruknęłam. – Nazywam się Sophie, ale znajomi mówią do mnie Sol.
- Miło mi Cię poznać, Sol. Dość ciekawe zdrobnienie.
- To nie zdrobnienie, tak mnie ktoś kiedyś nazwał i tak już zostało. – Po przebudzeniu w szpitalu, zaskoczyłam wszystkich, włącznie z samą sobą. Informując ich, żeby mówić do mnie Sol. Na pytanie ;” Dlaczego? „ nie potrafiłam udzielić odpowiedzi. Po prostu tak i już!
- Tak naprawdę mam na imię Isabella, ale nie lubię mojego pełnego imienia. Wolę jak mówi się do mnie Bella.
- Rozumiem. Słuchaj, nie wiesz gdzie jest przypadkiem sekretariat? Musze tam iść i ..
- Jasne, że wiem. Chodź, podprowadzę Cię tam. Wiesz, jeszcze kilka miesięcy temu to ja byłam tą nową.
- I jak to przeżyłaś? – zapytałam z lekkim sarkazmem w głosie.
- Na początku było trochę dziwnie, bo wszyscy na ciebie patrzą i słyszysz tylko jakieś szepty. Ale wcale nie jest źle. Ludzie są tu w porządku. O, a tutaj jest sekretariat – wskazała na drzwi przed którymi stanęłyśmy.
- Dziękuję. – uśmiechałam się do niej.
- Życzę Ci powodzenia i do zobaczenia. Muszę już iść, zaraz zaczynam pierwszą lekcję. Poradzisz sobie?
- Jasne. Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia. – Bella posłała mi ciepły uśmiech i poszła do swojej klasy. W sumie była całkiem miła. Miała tylko jeden mały minus. Śmierdziała truskawkami! Tak, tak - śmierdziała, nie cierpię truskawek i niczego, co koło nich choćby leżało. No co? Każdy ma jakieś dziwactwo. Uwolniona od tego zapachu wzięłam głęboki wdech. Może rzeczywiście nie będzie tak źle? Sekretarka dała mi mój plan zajęć, mapkę z planem szkoły i kartę obiegową, na której mieli podpisać się nauczyciele. Drogę do klasy odnalazłam bez problemu, w końcu to była mała szkoła. Mój plan zajęć wydał mi się całkiem niezły, no, może poza matematyką. Ale niestety nie miałam możliwości zrezygnowania z tak ważnego przedmiotu, w końcu „matematyka to matka wszystkich nauk”, jak mawiał mój poprzedni nauczyciel. Nie miałam z nią żadnych problemów, tylko, że cyferki to nie mój żywioł. Pierwszą lekcją była literatura. Kiedy weszłam do klasy wszyscy, włącznie z nauczycielem, ucichli i spojrzeli na mnie z zaciekawieniem.
- Dzień dobry. Jestem nową uczennicą. Nazywam się Sophie Lunar.
- Witaj Sophie. Podejdź. Tu masz książki. Masz dla mnie kartę obiegową? – Nauczyciel wydał mi się lekko zdziwaczały. Niespecjalnie przejął się moją osobą.
- Tak. Proszę. – Podałam mu papier. Zaczął szukać długopisu w wielkim bałaganie, panującym na biurku.
- Doskonale. Może przedstawisz się klasie i powiesz kilka słów o sobie?
- Dobrze. – Odwróciłam się w stronę klasy. – Cześć wszystkim. Jestem Sophie, ale mówcie do mnie Sol. Przyjechałam tutaj z Bostonu. I .. – Co mam im więcej powiedzieć? To bez sensu. – I interesuję się literaturą, biologią i astronomią – powiedziałam na jednym wydechu.
- Dobrze, Sophie. – Profesor zakończył moją godną pożałowania prezentację.
- Sol – poprawiłam go.
- Dobrze, Sol – uśmiechnął się do mnie. – Zajmij miejsce koło Joe. – Wskazał wolne miejsce pod oknem. Moim sąsiadem został wysoki brunet. Usiadłam na krześle i niepewnie zerknęłam na chłopaka.
- Cześć Sol – przywitał mnie. – Jestem Joe.
- Cześć. – Wysiliłam się na uśmiech.
- Trochę więcej pewności siebie. Nie gryzę. – Wyszczerzył zęby.
- Jasne. Pewnie byłbyś równie pewny siebie gdyby dwadzieścia par oczu się na Ciebie gapiło, co? A z tym gryzieniem to wcale nie jestem taka pewna. Twoje zęby wyglądają na bardzo ostre.- Cholera, mam nadzieję, że nie zabrzmiało to nieprzyjaźnie. Joe zrobił wielkie oczy i wybuchnął śmiechem.
- Joe, co cię tak śmieszy? Podziel się z resztą klasy, wszyscy chcą się pośmiać – upomniał go nauczyciel.
- Nie mogę, proszę Pana. To tajemnica. Moja i Sol. - Mrugnął do mnie. - Czuję, że się dogadamy. - dodał szeptem. - I obiecuję, że nie będę Cię gryzł.- Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Wiesz, Joe? Też tak czuję, w jednej i drugiej kwestii. – odpowiedziałam. – Przepraszamy. To się więcej nie powtórzy – powiedziałam na głos do nauczyciela. Lekcja minęła dość szybko, okazało się, że z materiałem jestem do przodu. Kiedy pakowałam swoje rzeczy do plecaka, Joe wyciągnął mój plan zajęć z leżącego na biurku notatnika.
- Sprawdzimy czy mamy jeszcze jakieś inne lekcje razem. – Szepnął kurtuazyjnie, po czym zaczął kręcić głową.
- No, i jak tam? Mamy coś jeszcze razem? – zapytałam.
- Niestety – mruknął.
- Niestety mamy, czy niestety nie mamy? – Jego reakcja sprawiła, że nie rozumiałam o co chodzi.
- Niestety, ale będziesz zmuszona tolerować moją obecność przez cały dzień. Wyobraź sobie, mamy wszystkie lekcje razem, prócz wu-efu. – Uśmiechnął się.
- Teraz nie wiem, czy mam się bać czy płakać – stwierdziłam złośliwie.
- Ja na twoim miejscu byłbym zachwycony. W końcu nie zawsze ma się okazję spędzać tyle czasu w towarzystwie tak uroczego i inteligentnego, młodego mężczyzny jak ja – odparł z powagą.
Wybuchłam śmiechem. Joe okazał się na tyle wspaniałomyślny, że siedziałam z nim w ławce na każdej lekcji. Poczułam, że będzie z niego wspaniały przyjaciel. Nie istniał między nami dystans, jaki ma się w stosunku do nowo poznanych ludzi, czułam się przy nim swobodnie i on chyba zresztą też. Po czwartej lekcji poszliśmy na lunch. Joe zaprowadził mnie do swojego stolika, przy którym siedziało już kilka osób.
-Cześć wszystkim. - Przywitał znajomych machnięciem ręki. - Popatrzcie kogo przyprowadziłem. – Wskazał na mnie. Cieszyłam się, że nie miałam w zwyczaju czerwienić się niczym piwonia, bo inaczej wyglądałabym dokładnie tak samo, jak ta dziewczyna, którą poznałam dziś rano. Swoją drogą, ciekawe czy gdzieś tutaj jest, zamyśliłam się.
- Cześć. Jestem Kate, to jest Peter, a to Joan. Zaraz powinien dojść jeszcze Nathan. - Dziewczyna po kolei wskazywała mi osoby siedzące na krzesłach, uśmiechając się przy tym przyjacielsko.
- Witajcie. Jestem Sol. Miło mi was poznać. – Dosiadłam się do stolika. Nowi znajomi zadawali mi pytania dosłownie o wszystko, jednak nie były one nachalne czy wścibskie. Po kilkunastu minutach zauważyłam Bellę. Siedziała przy stoliku ze swoją grupką. Joe zauważył, że się im przypatruję.
- Co tak tam zerkasz? - spytał, kiwając głową w ich stronę.
- Och, tak po prostu. Dziś rano poznałam jedną z nich. Ma na imię Bella, jeśli dobrze pamiętam.
- A, panna Swan. Ona też jest tu nowa, znaczy uczy się z nami dopiero od kilku miesięcy – powiedział pakując do ust kolejnego kęsa kanapki.
- A jak mają na imię ci, co z nią siedzą. Ta blondynka wygląda na niezbyt miłą? - Wskazałam na lustrującą stołówkę przenikliwym wzrokiem dziewczynę.
- To nasza gwiazda, Jessika. W ogóle to stolik VIP-ów. Ten blondyn, Mike, chodzi z Jess, ale podkochuje się Belli, zaś ta druga dziewczyna to Angela, jest z Benem. Do ich paczki należy jeszcze Eric. No i oczywiście Cullenowie, ale na razie ich tu nie widzę.
- Dziękuję za te szczegółowe informacje.- Zaśmiałam się. – Zachowujesz się jak plotkara, zawsze świeże wiadomości.
- Ehh. To mała szkoła. Chcąc, nie chcąc wiesz wszystko o wszystkich.
- Tak jasne. Nie tłumacz się. – Cały nasz stolik śmiał się z Joe`ego.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. – Chłopak odwrócił się nic się nie odzywając.
- Kate, jaką masz teraz lekcję? – Zapytałam.
- Biologię, a później wu-ef. A ty?
- Tak samo. – Ucieszyłam się, że mam znam kolejną osobę, z którą mam lekcje.
Kiedy weszliśmy do sali od biologii podałam nauczycielowi kartę obiegową, który, na szczęście, nie kazał mi robić z siebie pośmiewiska przed wszystkimi. Tym razem usiadłam z Kate. W sumie to zaciągnęła mnie do swojej ławki, a Joe`mu kazała usiąść z Nathem. Po chwili drzwi do klasy otworzyły się. Stała w nich Bella wraz z wysokim chłopcem o bardzo bladej cerze i kasztanowych włosach.
- Przepraszamy, ale mieliśmy mały wypadek na korytarzu. – Nauczyciel podejrzliwie przyjrzał się dwójce.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie, nic. Znaczy nic poważnego. Ucierpiał tylko zeszyt od literatury.
- No, dobrze. Siadajcie szybko. Proszę tylko, by nie weszło wam to w nawyk Edwardzie. - Kiedy spojrzałam na Edwarda ciarki przeszły mnie po plecach, było w nim coś dziwnego. Przyciągał spojrzenia wszystkich dziewczyn w klasie. Kate szturchnęła mnie w bok.
- Nie patrz tak na niego, jest z Bellą i świata poza sobą nie widzą, tak że…
- Jakoś nie jestem zainteresowana – odparłam, lekko zdziwiona jej ostrzeżeniem.
- Każda tak mówi, a potem wzdycha do niego po nocach. Sama przez to przechodziłam.
- Serio, nie masz czym się martwić. Nie jest w moim typie. – W tym samym momencie popatrzył na nas, zupełnie tak jakby wiedział, że o nim rozmawiamy. Skrzywił się, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Super, czyżbym była brudna? Odwróciłam głowę i zaczęłam rysować w zeszycie. Nagle zabolała mnie głowa i zrobiło mi się słabo.
- Co jest? Źle się czujesz? – zapytała Kate.
- Nie wiem. Trochę mi słabo, może to dlatego, że nie jadłam śniadania, a podczas lunchu piłam tylko wodę. Zaraz mi przejdzie. – Po kilku minutach zrobiło mi się lepiej i lekcja przebiegała już bez żadnych zakłóceń.
Na lekcji wychowania fizycznego graliśmy w siatkówkę. Bella miała z nami te zajęcia, byłyśmy nawet w jednej drużynie. Okazało się, że ta dziewczyna ma poważne problemy z koordynacją ruchową i kilka razy musiałam ratować ją przed uderzeniem piłki. Biedactwo.
- Kate, czy Bella ma tak zawsze? – spytałam rozbawiona kiedy szłyśmy na parking.
- Zawsze. – Zaśmiała się. – Ale dziś jakoś wyjątkowo. Odkąd jest z Edwardem ten nie zostawia jej nawet na chwilę samej, ratując w podobnych sytuacjach. No, ale na lekcji wu-efu- nie ma go przy niej i sama widzisz.
- Uuuu, taki rycerzyk? – zaczęłam się zgrywać.
- No coś ty. Nie nabijaj się z niego. Sama chciałabym takiego mieć.., a najlepiej identycznego. – Teraz to śmiałyśmy się obie.
- Jak on ma w ogóle na nazwisko?
- Edward Cullen.
- Super. – Skrzywiłam się na sam jego dźwięk.
- Co się tak krzywisz? Znasz go? – dopytywała się zaciekawiona.
- Jeśli jego ojcem jest Carlisle..
- Dr Cullen? Tak, to jego ojciec. Znasz go?
- Tak jak by…
Resztę drogi przebyłyśmy w milczeniu.
- Podwieźć Cię gdzieś? – spytałam, kiedy znajdowałyśmy się niedaleko mojego samochodu.
- Nie dzięki, przyjechałam z Joe’em. Gdzie on w ogóle się podział? Powinien już na mnie czekać. - Kate rozglądnęła się po parkingu. - O, jest.
- O czym damy mego serca rozmawiają? - zapytał, obejmując nas swymi ramionami.
- O Cullenach. Widzisz, Sol chyba ich zna, ale chciała zgrabnie wykręcić się od tej rozmowy.
- Czyżbyś była kolejną zakochaną w Edwardzie…? - Chłopak przewrócił oczami.
- Nie! – uniosłam się.- Nie znam ich. To znaczy… Mój i ich ojciec pracują razem, to wszystko.
- Jak chcesz. Nie musisz nic mówić.
- Ale ja naprawdę nic nie ukrywam. Po prostu Tom molestuje mnie, że poprosi Carlisa, aby jego dzieciaki się mną zajęły. Wiesz, wprowadziły do nowej szkoły. Ale ja nie mam ochoty być dla nikogo ciężarem. Wiedzieli, że przyjeżdżam i sami tego nie zaproponowali, więc pewnie mało ich interesuję, nic więcej.
- Okey. W sumie, oni nie rozmawiają z nikim spoza swojej paczki dłużej niż jest to potrzebne… sama się przekonasz. – Zamyśliła się Kate.
- Yhym...w takim razie będę się zbierać. – Wyciągnęłam kluczyki od mojego maleństwa.
- To jest twoje auto?? - Oczy Joe zrobiły się wielkie niczym spodki.
- Moje, coś z nim nie tak? – Dobrze wiedziałam o co chodzi, większość chłopców reagowała tak na moje cudo.
- Daj się przejechać! – poprosił, błagał i prawie klęczał przedmą. Rozbawił mnie.
- Następnym razem, dobrze?. Muszę już wracać, Lily pewnie się denerwuje.
- No dobrze, do jutra. - Zaczął odchodzić niechętnie, w ostatniej chwili odwrócił się i złapał mnie w ramiona. Byłam tak zszokowana, że nawet nie zareagowałam.
- Nie mów nikomu, ale strasznie cię lubię. – Zaśmiałam się. I Odwzajemniłam uścisk. – I tu wcale nie chodzi o to, że twój samochód jest zajebisty. – Trzasnęłam go w ramie po tych słowach. – No co? – zapytał, pocierając ramię. Wywróciłam oczami.
- Nic, nic. Typowy samiec. Kamuflujesz uczucia żartem. – Wystawiałam mu język. - Cześć. – Pożegnałam się i pojechałam prosto do domu. W drzwiach przywitała mnie mama. To właściwe było dziwne, bo zwracałam się do nich zawsze po imieniu, ale kiedy o nich myślałam to była mama i tata. 'Szkoda, że nie mogą mieć własnych dzieci', pomyślałam, przyglądając się opiekunce. 'Na pewno byłyby śliczne'. Lily to wysoka brunetka o zaokrąglonych kształtach, była niezwykle kobieca. Tom natomiast miał 190 cm wzrostu i ścięte na króciutko blond włosy. Jednak kobiety, które jawnie go adorowały, szczególną uwagę zwracały na jego budowę – sportowa, delikatnie umięśniona sylwetka robiła dobre wrażenie. Gdyby miał 10 lat mniej zapewne nawet ja bym do niego wzdychała. Tom i Lily wyglądali razem jak para modeli zdjętych prosto z wybiegu. Tak. Ich dzieci byłyby piękne.
- I jak było, Sol? Opowiadaj szybko, już nie mogę wytrzymać z ciekawości! – pytała podekscytowana.
- Było dobrze. Nawet bardzo dobrze. – Uśmiechnęłam się na wspomnienie dzisiejszego dnia w szkole i nowo poznanych znajomych.
- Tak? Wiedziałam, że tak będzie. – Uśmiechała się rozradowana. Chodź zjesz obiad i opowiesz mi wszystko dokładnie. I nie myśl sobie, że nie oberwie ci się za tą szaloną jazdę. – Zrobiła groźną minę.
- OK. – pokiwałam zrezygnowana głową, po czym weszłam za nią do domu. Podczas obiadu opowiedziałam jej wszystko o Joe, Kate i pozostałych. To był dobry dzień. Może w końcu odnajdę swoje miejsce w tym pokręconym świecie. Po tym jak pomogłam jej umyć naczynia poszłam do siebie wypakować resztę pudeł i odrobić zadania domowe. To był ostatni rok mojej nauki i nie mogłam go zawalić, jeśli planowałam iść na studia.

Sama nie wiem, kiedy minął pierwszy miesiąc mojego życia w Forks. Musiałam przyznać, że całkiem dobrze zaklimatyzowałam się w tej małej mieścinie. W szkole trzymam się z Joem i Kate, no ich paczką. Z Cullenami wolałam nie uściśniać swoich kontaktów. Nie chciałam, żeby pomyśleli, że fakt, iż nasi ojcowie się przyjaźnią zmusza nas do tego samego. W dodatku, skoro żadne z nich nie wyszło do tej pory z inicjatywą, to widać nie mieli nawet ochoty na zawieranie znajomości. Poza tym zaś wydawali mi się...no cóż, dziwni. Alice wyglądała na dość sympatyczną i wesołą osobę, jednak Edward zawsze patrzył na mnie nazbyt pogardliwie, sprawiając, że ciarki przechodziły wzdłuż mojego kręgosłupa. Na brak zajęć nie narzekam - albo spędzam czas na samotnych wędrówkach po okolicy, albo na spotkaniach z Joem. Kilka razy zdarzyło mi się wyjść z Kate. Jakieś kino, zakupy, babskie sprawy i my, jednakże to Joe stał się moim przyjacielem od smutków. Było to miłe doświadczenie, zwłaszcza że męski punkt widzenia na wiele spraw jest znacznie różni się od kobiecego, co pomogło mi przeanalizować swoje zachowanie z zupełnie innej perspektywy. Opowiedziałam mu swoją historię, choć co prawda nie zajęło mi zbyt wiele czasu, bo tak szczerze można powiedzieć, iż „jestem i żyję'' od roku i trzech miesięćy, a przynajmniej tyle pamiętam, ale on zachował się dokładnie tak, jak tego potrzebowałam. Nie pieprzył zbędnych głupot, złapał mnie za rękę i powiedział :
- Przeszłość nie ma znaczenia, nie można jej zmienić, ani w żaden sposób na nią wpłynąć. Jest ona nieodłączną częścią naszej egzystencji. A przyszłość.... zależy tylko i wyłącznie od nas. To my decydujemy jak będzie wyglądać nasze życie. I to nasz wybór jaką drogą podążymy. Sol, życie jest tak krótkie, że nie ma czasu na rozpamiętywanie lub, jak w twoim przypadku, próbowanie przypomnieć sobie tego, co było. Z każdym uderzeniem serca zaczynasz od nowa, z każdym oddechem masz kolejną szansę na to, by wieść normalne życie. Rozumiesz? - przytaknęłam mu. - Spójrz na niebo. Pogoda chyba się poprawia. - Powiedział głosem pełnym nadziei. – Objął mnie ramieniem i tak przesiedzieliśmy kilkanaście minut na moim balkonie.
Od tamtej rozmowy minął tydzień, a ja naprawdę zaczynałam wierzyć w jego słowa; nawet nie dopadały mnie bóle głowy, więcej myślałam o przyszłości niż przeszłości. Pogoda rzeczywiście się poprawiała i przez kilka ostatnich dni było niezwykle słonecznie. Może to wpłynęło na moje nastawienie do życia…
Była sobota rano, wstałam więc trochę później niż zwykle zastanawiając się jak spędzić nadchodzące popołudnie. W końcu zdecydowałam się na wycieczkę na plażę w rezerwacie La Push, uważając to za trafny wybór, pomimo tego, że pogoda znów się popsuła. Kiedy zeszłam na dół, Lily i Tom o czymś rozmawiali. Przerwałam im, pytając:
- O czym rozmawiacie?
- Lily chce jechać na zakupy do Port Angeles, jedziesz z nami?
- Nie dziękuję, mam już inne plany. - odparłam, siadając przy stole.
- Jakie, jeśli można wiedzieć? – dopytywał się Tom.
- Jadę do La Push.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Jest dziś pochmurno. – Lily odsłoniła zasłonę.
- Nic mi nie będzie. Pojadę autem...i wezmę parasol.
- Jak uważasz. Tylko nie zapuszczaj się nigdzie daleko. Nie znasz tych okolic. – stwierdził Tom.
- Chcę pospacerować po plaży. A nie iść w Góry Skaliste Tom. W trasę pójdę kiedy indziej, jak będzie słonecznie.
- Znów zaczynasz? Nie lubię kiedy tak się odzywasz. – Skrzywił się.
- Przecież nie powiedziałam nic obraźliwego. Ale Oki. Postaram się być milutka.
- Chyba masz gorszy dzień. Trudno jakoś to zniosę. – Wstał od stołu i skierował się do zlewozmywaka. -Wiesz co powiedział Carlise? Że to ty przywiozłaś słońce do Forks. Podobno nie było tu już od lat tak wielu słonecznych dni podrząd.
- A oni już wrócili? - zdziwiłam się. W ubiegłą niedzielę dr Cullen zadzwonił do nas i poprosił mojego ojca o zastępstwo. Tłumaczył się, że jego starszy syn zachorował i wyjeżdżają cała rodziną do niego.
- Tak, wczoraj w nocy. Widziałem się z nim dziś rano.
- Byłeś w pracy? - spytałam zdziwiona.
- Tak, musiałem skonsultować z nim badania pewnego pacjenta, a to nie mogło czekać. – odpowiedział mi.
- Rozumiem. Idę się zebrać i pojadę na tą plażę. Wezmę komórkę, żebyście się nie martwili. Do zobaczenia później. Pa.
- Pa skarbie. – Lily ucałowała mnie w policzek; Tom poszedł w jej ślady.
Do rezerwatu jechałam jakieś 20 minut. W międzyczasie zachmurzyło się jeszcze bardziej, jednak postanowiłam zobaczyć morze jeszcze dziś. Kiedy tylko wysiadłam z auta uderzyło we mnie chłodne, orzeźwiające powietrze. Musiałam przyznać, że było to miłe uczucie. Wzięłam plecak i ruszyłam wzdłuż brzegu. Z daleka zobaczyłam ogromny konar leżący na piasku bardzo blisko wody. Nie zastanawiając się długo wdrapałam się na niego, rozłożyłam koc i wyciągnęłam paczkę papierosów. Morze było urzekające, takie groźne, takie...fascynujące. Czułam się jak by mnie pochłaniało za każdym razem kiedy wysokie fale rozbijały się o brzeg. Od czasu do czasu spadała na mnie mgiełka słonej wody, pozwalająca mi wyrwać się z tego transu. Odpaliłam papierosa.
- Nie wiesz, że to Cię zabija? - usłyszałam głos za sobą.
- Być może. Ale co tobie do tego? – odpowiedziałam nieprzyjaźnie. Na piasku stał młody chłopak, Indianin. Bardzo przystojny zresztą.
- Wiele. Nie chcę sobie potem zarzucać, że nie zrobiłem nic, aby Cię od tego odwieść.
- Obawiam się, że nie bardzo masz jakikolwiek wpływ na to, co robię. – Odwróciłam się z powrotem w stronę morza.
- Mogę usiąść koło ciebie? – zapytał.
- To nie moja własność, możesz robić co chcesz. – Nim się obejrzałam, chłopak wygodnie usadowił się obok. Zrobiłam mu trochę miejsca na kocu. W sumie mógł to być jakiś psychol z planem jak by mnie tu zgwałcić, a potem zabić, albo w odwrotnej kolejności - pomyślałam - jednakże postanowiłam zaryzykować.
- Nie jest Ci zimno? – zapytał.
- Nie.
- Jestem... - zaczął.
- Nie interesuje mnie to. Przysiadłeś się do mnie? Okey. Chciałabym jednak spokojnie pomyśleć, a do tego potrzebuje ciszy, więc czy byłbyś tak uprzejmy, by milczeć? Proszę. – Spojrzałam na niego. Zrobił tak smutną minę, że prawie zaczęłam żałować, że tak go potraktowałam. Słuchając mojej prośby, nie odezwał się ani razu, siedząc niczym zaklęty. Taak, chwila ciszy i spokoju. Zaczęłam analizować cały swój czas spędzony w Forks. Muszę przyznać, że zaczynało mi się tu podobać. Mili ludzie w szkole, urocza, niczym nie zmącona przyroda, dużo tras na piesze wycieczki. 'Ciekawe, czy kiedyś też lubiłam tak aktywnie spędzać czas?', zastanawiałam się. 'Zresztą, nie ma to znaczenia. Muszę iść do przodu', skarciłam się w duchu. O tygodnia nie bolała mnie głowa, więc jest szansa, że nie jestem ciężko chora. Tak szczerze, to zaczęłam się już tym martwić, bo to nie jest normalne. Odpaliłam kolejnego papierosa, powoli spalając go i delektując smakiem tytoniu. Nie wiem, ile czasu tak siedziałam, kilkanaście minut, a może godzinę lub dwie. Morze robiło się coraz bardziej niespokojne, wiatr stał się porywisty. Na co dzień uwielbiam wiatr, ale ten zdecydowanie zapowiadał burzę. 'Chyba czas na mnie', pomyślałam, wzdychając. Spojrzałam na Indiana i aż podskoczyłam.
- Przepraszam. - powiedziałam zakłopotana.
- Nie szkodzi. – odpowiedział, uśmiechając się czarująco. – W sumie... całkiem miłe uczucie. – Zaśmiał się. Zrobiło mi się głupio, bo sama nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam opierać się o jego ramię.
- Przepraszam... – zacząłem ponownie, jednak ten uciszył mnie gestem ręki.
- Nie ma sprawy, serio.
- Tym razem chciałam przeprosić za moje zachowanie, wtedy, na początku. Nie byłam zbyt uprzejma. A teraz wybacz, ale muszę już iść, zbiera się na burzę, a ja mam spory kawałek do auta.
- Przyjmę przeprosiny jeśli pozwolisz się odprowadzić. - Odparł wyzywająco, zeskakując z pniaku.
- Dobrze, jeśli tylko chcesz zmoknąć. - Wyruszyłam ramionami, po czym powlokłam się w stronę parking.
- Nie boję się deszczu. - Dodał, dorównując mi kroku.
- Twoja sprawa. – Mruknęłam. Nadal było mi głupio, że tak się o niego opierałam.
- Słuchaj, zacznijmy jeszcze raz. Jestem Jacob.
- Sol. – Wyciągnęłam rękę do niego. Wzdrygnął się, kiedy nasze dłonie się spotkały.
- Masz bardzo zimne dłonie, a mówiłaś, że nie jest ci zimno. Teraz na pewno się rozchorujesz.- Jego dłonie były gorące, gorące tak bardzo, że w momencie, kiedy poczułam jego u ścisk, uczucie ciepła rozeszło się po całym moim ciele.
- Zawsze mam zimne dłonie, to przez obniżoną ciepłotę ciała. I nie martw się tak moim zdrowiem, nie ma czym. Jestem zdrowa jak ryba. – Chłopak spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, unosząc do góry brew.
- A więc, Sol, skąd się tu wzięłaś? Nigdy wcześniej Cię nie widziałem.
- Przeprowadziłam się do Forks zaledwie miesiąc temu.
- Ach, więc to ty jesteś córką tego nowego lekarza, dr Lunar'a, prawda? – posłał mi kolejny uśmiech.
- Tak to ja - odparłam obojętnie. - Deszcz zaczyna padać.
- Tak. - Skrzywił się. - Pewnie tego nie znosisz?
- Wręcz przeciwnie. Uwielbiam deszcz. Deszcz i wiatr.– Wystawiłam twarz ku spadającym kroplom.
- Jesteś dziwna - prychnął, jednak na widok mojej zdziwionej miny szybko dodał. - Znaczy, ludzie przeważnie nienawidzą takiej pogody.
- Uznam to za komplement. – Roześmiałam się, jednak zostałam zagłuszona grzmotem. Wystraszona, złapałam pospiesznie ramienia nowopoznanego; niemal natychmiast poczułam falę gorąca uderzającą w policzki. - Znów przepraszam. Lubię deszcz, ale burze napawają mnie lękiem. - Zadrżałam.
- Już Ci mówiłem, że nie mam nic przeciwko temu. – Objął mnie ramieniem. – Nie powinnaś prowadzić auta, cała się trzęsiesz. Jeszcze spowodujesz wypadek.
- Przeczekam w aucie. Tylko błagam, pośpieszmy się. Ja naprawdę nienawidzę burz. - Wyjąkałam.
- Nie ma mowy. Zanim burza się skończy, ty pewnie zjedziesz mi tam na zawał serca. Swoją drogą, to dość zabawne, że taka bojowa dziewczyna boi się burzy.- Zaśmiał się. Nic na to jednak poradzić nie mogłam; boję się burzy, boję się tego, iż z każdym grzmotem, błyskiem, pojawiają się w mojej głowie niezrozumiałe obrazy, które napawają mnie lękiem. – Pójdziemy do mnie do domu, mieszkam tu, niedaleko.
- Nawet o tym nie marz. – Odsunęłam się od niego, zdziwiona taką propozycją, jednak kolejna błyskawica rozświetliła zachmurzone niebo, przez co ponownie wpadłam mu w ramiona. Zawstydzona całkowicie swoim idiotycznym zachowaniem spojrzałam na niego wystraszonym wzrokiem. Był taki wysoki, że sięgałam mu zaledwie do ramion. – Będziemy sami? – zapytałam, a on zaczął się śmiać głośno.
- Nie masz czego się bać. W domu jest moja siostra ze swoim chłopakiem i nasz ojciec. Na pewno się martwią, że tak długo nie wracam. Chodź. Nie bój się, nie skrzywdzę Cię. Możesz mi zaufać. Jeśli tylko chcesz, zadzwoń do swojego ojca i powiedz, gdzie jesteś. I poszłam z zupełnie obcym chłopakiem do jego domu. 'Co ja wyprawiam?', wrzeszczałam w myślach, 'Przecież go nie znam. A on, gdyby tylko chciał, zrobił by ze mną wszystko, na co miałby ochotę'. Przyjrzałam się swemu towarzyszowi. Był bardzo dobrze zbudowany. Jego wielkie ramiona, piękne oczy, zniewalający uśmiech, delikatne usta... Stop! Co się ze mną dzieje?!





Kolejne rozdziały na;
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nijana dnia Nie 19:14, 20 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
iga_s
Wilkołak



Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:20, 05 Lip 2009 Powrót do góry

Powiem krótko, ale treściwie: ogromnie mi się podobało. :)
Okej, teraz wypadałoby rozwinąć jakoś swoją wypowiedź...
No cóż, czytałam ostatnio podobne ff, w którym jakaś dziewczyna, chyba kuzynka Belli, przeprowadziła się do Forks w czasie, kiedy tamta była już z Edwardem. To jest coś podobnego, tylko że tutaj Sol została adoptowana. I oczywiście obie bohaterki spotkały Jacoba, co strasznie mi się podoba. W ogóle uwielbiam opowiadania, w których Jacob spotyka jakąś normalną dziewczynę, a nie ugania się za Bellą.
Piszesz, w moim odczuciu, lekko, nie trzeba dłużej zastanawiać się nad poszczególnymi zdaniami. Co do błędów, to najbardziej rzuciło mi się w oczy pisanie zaimków typu: "cię", "tobie" itp. z wielkiej litery. Jest też parę drobnych błędów w zapisie dialogów i imienia Joego (chyba bez apostrofa, ale nie jestem pewna na sto procent, przynajmniej [link widoczny dla zalogowanych] tak piszą). Interpunkcji się nie czepiam.
No i tylko na taki komentarz mnie stać. :D
Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że następne rozdziały będą równie, a nawet bardziej długie niż ten. :)
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 10:49, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Ale dziś szaleję. Kolejny komentarz. Tak to jest jak się człowiekowi w głowie myśli nazbiera, potem wybucha. :)

"bez pamięci" to chyba jedno z najlepszych opowiadań na tym forum ( w moim odczuciu, no i zobaczymy co będzie dalej). Pojawiają się jeszcze drobne błędy, ale to jak zawsze i wszędzie, nie przeszkadzają bynajmniej w czytaniu. Pierwszy rozdział, a raczej chyba wprowadzanie, jest całkiem całkiem, ale dopiero w drugim zaczyna się coś dziać. I to moim zdaniem wile ciekawych, rzeczy. Sol ( Swoją drogą, piękny pseudonim, zdrobnienie, imię dla głównej bohaterki) jest fantastyczna. początkowo obawiałam się, że zrobisz z niej ciamajdę, taka jak Bella, ale nie, Sol ma charakterek. to widać. Nie jest przesadzona w żadną stronę. Ani za spokojna, ani za zwariowana. Dobrze, że chociaż ona jedna za Edwardem nie biega. Jake też wydaje się być inny niż w Sadze. Zobaczymy jak poprowadzisz dalej akcję. czytałam zapowiedź III rozdziału na twoim chomiku i już nie mogę się go doczekać.
Życzę Ci dużo wolnego czasu na pisanie tego FF.


PS czy to ty pisałaś "Mydlana bańka"??? Skądś znam twój nick, tak mi się kojarzy z tamtą historią. Była piękna. I nie wiem dlaczego jej nie dokończyłaś. Jesli to ty to Może podeślesz mi ją na maila? co? Chętnie je znów przeczytam, choćby nie dokończone. a bloga usunęłaś więc..., chyba, że ty to nie ty? :)[/url]


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 10:53, 06 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Pon 12:42, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Analisya111 dziękuje za taki komentarz. jest mi bardzo miło, że ci sie podoba. postaram się nie zawieść. Tak "Mydlana bańka" jest moja. jest gdzieś zapisana na kompie. nadal nie skończona... z wielu powodów. przepraszam ale nie udostępniam tego nikomu. jednak to miłe, że ktoś kojarzy :)

iga_s . Było chyba takie opowiadanie, coś mi tam świta, ale przysięgam nic od nikogo nieodpatrzyłam jeśli chodzi o treść. wszelkie podobieństwa są zupełnie przypadkowe. Zapowiedź III rozdziału jest na moim chomiczku. Jeśli masz ochotę to zajrzyj. Dzięki za komentarze. są bardzo wartościowe bo powiesz co jest nie tak, ale też pochwalisz :D.

Obawiam się jednak, że "Bez pamięci" nie wzbudza większych emocji. można to zauważyć choć by po ilości komentarzy. Trudno. pisać będę dalej, dla kilku osób, a przede wszystkim samej siebie. chociaż miło jest przeczytać coś pod tym co wstawiłam, i nie ma znaczenia czy to krytyka czy komplement, tak więc zapraszam do komentowania.

Motyleee dla wspaniałych %%%%


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mufineczka
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Maj 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: w mieście marzeń. ;*

PostWysłany: Pon 13:07, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Dosyć długo kazałaś nam czekać na nowy rozdział!
Ale jakby nie było moja udręczona, zniecierpliwiona duszyczka zaspokoiła się tym chapterem i to jak się zaspokoiła.^^
Cieszę się, że było tu dużo treści, dużo nowych osób i dużo nowych tajemnic. Wink Jak już mówiłam Twój styl jest według mnie świetny! Przyjemny, lekki i łatwy do czytania. Fabuła się rozwija i z tego, co widzę, będzie to świetne ff. Zobaczymy tylko co z tym dalej zrobisz. Wink
A co do popularności BP.
To dopiero początek! Każdy, komuś poleci Twoje opowiadanie i nawet się nie obejrzysz, a już będzie sławne! ^^
Mogę się już w tym momencie przyznać, że to opowiadanie jest u mnie na trzecim miejscu i powoli przeskakuje na drugie. Wink Będę wchodzić codziennie i sprawdzać, czy jest nowy rozdział! Wciągnęła mnie ta historia i tak szybko, pewnie nie wypuści!

Weny! ;*


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mufineczka dnia Wto 16:13, 07 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Pią 13:20, 31 Lip 2009 Powrót do góry

Rozdział III
Pomimo tego, że dom Jacoba był blisko i tak całkiem przemokliśmy. Otworzył mi drzwi i wpuścił do małego, lecz bardzo przytulnego salonu. Weszłam niepewnym krokiem.
- Jacob, jesteś nareszcie. Już zaczynałem się o ciebie martwić – powiedział stary Indianin na wózku inwalidzkim. – A kim jest ta dziewczyna?
- Tato, jestem już dorosły, nie musisz się o mnie martwić. – W tym momencie znów zagrzmiało, a niebo zrobiło się na kilka sekund białe od błyskawicy.
Wzdrygnęłam się, a Jacob złapał mnie za rękę. To było dziwne uczucie. Nie spotkało mnie jeszcze nic podobnego. Przynajmniej nie pamiętam tego. Ten chłopak sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Kiedy się przytulałam ogarniał mnie błogi spokój, tak jak gdyby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikały wszelkie niepewności i lęki. Nie miałam ochoty opuszczać jego ramion.
- To jest Sol. Moja nowa znajoma. – Tata Jacoba podjechał bliżej i wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Billy Black, miło mi cię poznać Sol. Jestem ojcem Jacoba, a ta dziewczyna to jego siostra - Rebecca i jej chłopak Paul.
- Bardzo miło mi was poznać. – Uśmiechnęłam się niepewnie do nich, cały czas kurczowo ściskając dłoń Jacoba.
- Dziewczyno, ty się cała trzęsiesz. Trzeba dać ci jakieś ciuchy na przebranie, bo się tu nam rozchorujesz. - Po chwili Rebecca przyniosła jakąś koszulę i ręczniki. Poszłam do łazienki, wytarłam włosy i przebrałam się. Koszula była na mnie ze trzy razy za duża, ale założyłam ją. Sucha, przyjemna w dotyku i o miłym zapachu - to wszystko, czego mi teraz potrzeba. Kiedy wyszłam z łazienki Jacob, już przebrany, siedział z ojcem przy stole i pił herbatę, Rebecca była w swoim pokoju z Paulem. Kiedy Jacob mnie zobaczył na jego twarzy pojawił się uśmiech, a ja znów poczułam to dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Niech on tak na mnie nie patrzy.
- Do twarzy ci w mojej koszuli – powiedział zadowolony. Spłonęłam rumieńcem. No tak, mogłam w przewidzieć, że jest jego. Zaraz, zaraz ja się zarumieniłam?!?!
- Dziękuję. Czy mogłabym skorzystać z telefonu. Moja komórka całkiem zamokła, a w domu na pewno umierają ze strachu.
- Jasne dzwoń. Telefon jest tam – wskazał na mały stoliczek koło korytarza. Natychmiast odebrała Lily.
- Halo?
- Część. Przepraszam, że się nie odzywałam..
- Sol to ty?? Gdzie ty jesteś? Wiesz jak się martwiliśmy? – pytała zdenerwowana.
- Przepraszam. Telefon mi zatonął. Ta burza pojawiał się tak szybko. Ale nie martw się jestem u znajomego w domu jak się tylko to skończy przyjadę.
- Nic ci nie jest? - Lily dobrze wiedziała jak reaguje na burze.
- Nic. Dzięki Jacobowi.
- Jacob, Jacob… Nie mówiłaś nigdy nic o żadnym Jacobie. Kto to?
- Poznałam go tu na plaży. Nazywa się Jacob Black.
- I to u niego jesteś teraz?
- Tak.
- Słuchaj może jednak Tom po ciebie pojedzie? – zapytała.
- Nie sądzę, żeby to było potrzebne. - Usłyszałam, że Tom coś mówi do Lily.
- Sol, Tom się upiera. Nie chce, żebyś siedziała u kogoś obcego w taką pogodę i o tak późnej porze. Podaj adres przyjedziemy po ciebie. – Powiedziałam jak nazywa się ojciec Jacoba i pokrótce wytłumaczyłam, w którym miejscu stoi jego dom. Tom przypomniał sobie, że zna Billego, bo ten już kilka razy był u niego na wizycie, tym bardziej postanowił, że przyjedzie po mnie, a przy okazji go odwiedzi.
- Siadaj z nami Sol. – Billy wskazał miejsce przy stole. – Musisz się czegoś ciepłego napić. Rebecca zrobisz herbatę dla Sol?
- Jasne. Sol, a może ty jesteś głodna? – zapytała siostra Jake`a.
- Nie, nie jestem głodna, ale czegoś ciepłego się chętnie napiję.
- Więc, Sol podobno twoim ojcem jest dr Lunar?
- Tak. To prawda.
- Znam twojego ojca. – Boże, nie ma to jak konwersacja na siłę. Rebecca podała mi gorącą herbatę.
- Dzięki. – Przytaknęła tylko. - Tak wiem. Skojarzył kiedy podałam nazwisko. Ma tu przyjechać po mnie.
- Doskonale. To wspaniały lekarz. Bardzo chętnie się z nim spotkam. Dobra dzieciaki ja idę oglądać mecz. A wy pogadajcie sobie – powiedział oddalając się od nas.
- No i jak? Dalej się boisz? – Znów ten łobuzerski uśmiech.
- Trochę tak. Ale już się uspokoiłam na tyle, żeby nie wskakiwać w twoje ramiona.
- Szkoda… - szepnął.
- Słucham? A zresztą nieważne. – Doskonale słyszałam co powiedział. Ale cóż miałam mu odpowiedzieć? Że jak ma ochotę, to mogę zatonąć w jego objęciach bez powodu? Uspokój się natychmiast Sol!
Nachyliłam się nad kubkiem parującej herbaty. Niespodziewanie dłoń mojego nowego przyjaciela spoczęła na mojej. Nie odsunęłam jej, po prostu przyglądałam się im. Jego dłoń była dwa razy większa od mojej. Podniosłam głowę i spojrzałam w jego ciemne oczy. Błagam niech on na mnie tak nie patrzy, bo się roztopię…
- Też to czujesz? – zapytał.
- Nie wiem o co ci dokładnie chodzi? – kłamałam. Wiedziałam, co ma na myśli, bo czułam się jak by coś nas do siebie przyciągało. Może to śmieszne, ale praktycznie widziałam łączącą nas więź, była niczym promyk słońca.
- O to, że… . – zmieszał się – Dobra, wiesz co, chodź do mojego pokoju, mam tam całkiem niezłą kolekcję płyt z muzyką. Może coś ci się spodoba. - Dobra, może być. – Wyciągnęłam swoją dłoń z jego uścisku, a on znów zrobił tą swoją minę. – To gdzie ten twój pokój? – spytałam nieco zawstydzona.
- Chodź za mną. – Wstał i poszedł do drzwi tuż przy łazience. – Tutaj. Jak chcesz to nie zamkniemy drzwi. – Uśmiechną się zarozumiale.
- Bez różnicy. Nie rzucisz się na mnie, kiedy za ścianą jest twój ojciec, a mój jest w drodze po mnie.
- Ale ty możesz się rzucić na mnie.
- Jasne. O niczym innym nie marzę. Ale skoro się boisz to drzwi zostaną otwarte. – Pewnym krokiem weszłam do jego pokoju. Okazał się bardzo mały. Była w nim w sumie tylko szafa, komoda, na której stał telewizor, regał z książkami i płytami, i łóżko. Rozejrzałam się po pokoju.
- Jak na chłopaka to masz tu niezwykły porządek – stwierdziłam.
- Nie jestem bałaganiarzem. To na co masz ochotę? Coś z popu, a może raczej jazzu?
- Cokolwiek. Tak naprawdę nie przepadam, ani za tym ani za tym.
- To ja jeszcze poszukam. Miałem tu płyty jakiś rockowych zespołów. – Spojrzał na mnie. – Siadaj. Co tak stoisz?
- Tu mam usiąść? – Wskazałam na łóżko. Dreszcze przeszły mnie na samą myśl, że siedziałabym na nim. Wolałam nie ryzykować tego, co poczułabym znajdując się w nim.
- Tak, a co? – znów mnie zaczepiał. Poczułam się nieswojo.
- Nie chodzę do łóżka z nowopoznanymi – odpowiedziałam. Czasami sama nie wierzyłam w to, że słowa, które chwile wcześniej wypowiedziałam naprawdę należą do mnie.
- Ale my nigdzie iść nie musimy. Wystarczy, że zegniesz kolana i już będziesz w moim łóżku. – szczerzył zęby.
- Ta rozmowa robi się niesmaczna. Wychodzę, poczekam na rodziców na werandzie. - Zruszyłam w stronę wyjścia, lecz Jake szybko podszedł do mnie, złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Serce zaczęło mi bić jak szalone, podniosłam wysoko głowę, spojrzałam w jego oczy i nawet nie drgnęłam. Nie byłam w stanie.
- Co robisz? – Te ledwo co słyszalne słowa wydobyły się z moich ust. Jacob przyciągnął mnie jeszcze bliżej.
- Nie odchodź. – wyszeptał w moje włosy – Proszę. – Delikatnie ujął w dłonie moją twarz. Przysunął swoją tak blisko, że zakręciło mi się w głowie.
- Czujesz to? Prawda? – Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo usłyszeliśmy, że ktoś wszedł do salonu. Odsunęliśmy się od siebie szybko.
- Jacob? Gdzie jesteś? – wołał jakiś znajomy głos.
- O tutaj jesteś… - Bella stała w drzwiach z szeroko otwartymi oczami. – Sol, a ty co tutaj robisz? Wy się znacie? – Zrobiło się co najmniej żenująco.
- Cześć Bella – powiedział Jake. – Tak. Znamy się z Sol. – Uśmiechnął się do mnie. - Od niedawana.
- Nie wiedziałam.
- Skąd możesz wiedzieć skoro wcale nie przyjeżdżasz, odkąd jesteś z tą pija…. Z Edwardem. – Jacob był zły? O to, że Bella jest z Edwardem? Super.
- Jake. Nie złość się na mnie. Proszę – powiedziała Bella błagalnym głosem, podeszła do niego bliżej, a on ją przytulił i westchnął.
- Jak mógłbym się na ciebie gniewać? No jak? – Poczułam coś dziwnego, kiedy tak na nich patrzyłam.
No tak kolejny zakochany w Belli Swan. Byłam wściekła. W sumie to nawet nie wiem dlaczego. Przecież nie znam tak naprawdę Jake`a. To co, że prawie się całowaliśmy, a teraz on obściskuje się z inną, która zresztą ma chłopaka. W sumie powinnam być jej wdzięczna, że pojawiła się w takim momencie.
- Khm, khm. To ja wam nie będę przeszkadzać. Chyba słyszałam samochód. Pewnie to mój ojciec. Dziękuję za wszystko Jacob. – Uścisnęłam mu dłoń, nie patrząc na twarz.
- Cześć Bella.
- Sol już idziesz? – zapytała Bella. Rozległo się pukanie do drzwi.
- To pewno po mnie. – Jake minął mnie, podszedł do drzwi i otworzył je.
- Dobry wieczór, nazywam się Tomas Lunar, a to moja żona Lily. Nie wiem czy dobrze trafiliśmy. Czy to dom Blacków?
- Tak, bardzo dobrze państwo trafiliście. Sol jest u nas. Proszę wejść. - Otworzył szerzej drzwi i do domu weszli moi opiekunowie. – Lill od razu do mnie podeszła z pytaniem w oczach.
- Nic mi nie jest. Serio. – Powiedziałam to chyba trochę za ostro, bo się skrzywiła.
- Dobrzy wieczór doktorze – powiedział Billy, nawet nie wiem kiedy pojawił się za nami.
- Dobry wieczór. Miło cię znów widzieć. Jak samopoczucie? Bierzesz leki? – zapytał Tom.
- Oczywiście, że tak. To twoja żona? – spojrzał na Lill.
- Tak. Pozwól, że przedstawię. To Lilian. Lilly To Billy Black. Jeden z najbardziej niepokornych pacjentów jakich leczyłem.
- Oj bez przesady. Może jestem trochę uparty, ale żeby od razu niepokorny. Bardzo miło mi Panią poznać.
- Proszę mówić do mnie Lily. – Uśmiechnęła się szeroko. – Dziękuję za to, że zaopiekowałeś się naszą córką.
- To żaden problem. A zresztą to Jacob ją przyprowadził.
- Dziękuję Jake.
- Nie ma sprawy. To była prawdziwa przyjemność. – Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. – Choć nie było łatwo.
- Uparta jest co? – odparł Tom.
- Tak bardzo uparta i wojownicza. - Zaczęli rechotać obydwaj. Tak, to nie był śmiech tylko rechot!
- Czy moglibyście przestać rozmawiać o mnie jak by mnie tu nie było? – Popatrzałam na nich zła. Chciałam jak najszybciej się stamtąd wyjść.- Jeszcze raz dziękuję wam. Czy możemy już jechać. Trochę źle się czuję. – Ruszyłam w stronę drzwi.
- Sol, zaczekaj – Jacob podszedł do mnie. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – Spojrzałam mu przez ramię, Bella stała i przypatrywała się nam.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – Odwróciłam się i wyszłam. Słyszałam jeszcze jak w domu Tom przepraszał Billego za moje zachowanie. Pewno mi się dostanie za to. Wsiedliśmy do auta.
- Sol, jak mogłaś być tak niegrzeczna. Tacy mili ludzie. A ty byłaś bardzo opryskliwa. – Skarciła mnie Lily. Nie odezwałam się ani słowem.
- Nie masz nic do powiedzenia?
- A co mam powiedzieć?
- Chociażby, że jutro zadzwonisz i ich przeprosisz albo najlepiej przyjedziesz tu jutro i zrobisz to osobiście – powiedziała ostro.
- Zgadzam się z Lily. Twoje zachowanie nie było odpowiednie. Przyjedziemy jutro po twoje auto, a ty przy okazji przeprosisz ich.
- Jak chcecie.
- Sol, co cię napadło? – Lill odwróciła się do mnie – Jesteś taka wściekła. Dlaczego? Stało się coś? Czy ten Jacob zrobił coś niestosownego.
- Nie. Nic się nie stało. Po prostu mam gorszy dzień.
- Sol, znam cię trochę. Musiało się coś stać. Ty się tak nie zachowujesz. Co sobie o tobie pomyśli ta twoja koleżanka, ze szkoły. Bella.
- Niech sobie myśli, co chce! – powiedziałam głośno.
- Sol, uspokój się natychmiast. Nie mów tak do matki. Znów zaczynasz? Miałem nadzieję, że te humory ci już przeszły. A ty znów chodzisz jakby cię nic nie obchodziło, nikt i nic! – krzyknął Tom. Uczucie wściekłości zaczęło panować nad moim umysłem. Muszę się opanować, bo to nie jestem ja. Nie jestem ja. Trzy oddechy. Ma rację, nie powinnam się tak do niej odzywać, do nich. Są dla mnie tacy dobrzy.
- Przepraszam was. Mam gorszy dzień – powiedziałam potulnie. – Jutro przeproszę Blacków.
Całą drogę nikt się nie odzywał. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce poszłam prosto do swojego pokoju. Było już późno, a po takim dniu nie miałam ochoty nawet na kolację. Odprawiłam „WRŁ” i położyłam się do łóżka. Dlaczego byłam taka zła, kiedy zobaczyłam Jake`a i Belle razem. Czyżbym była zazdrosna? Ale jak można być zazdrosnym o kogoś, kogo zna się kilka godzin. Jacob. Ma takie piękne, ciemne oczy i spojrzenie, które poraża….. Odpłynęłam. Obudził mnie dopiero Tomas na śniadanie.
- Sol, wstawaj. Jest już śniadanie. – Już wychodził, ale zatrzymałam go.
- Gniewasz się na mnie? – zapytałam.
- Sol. Sama powinnaś wiedzieć, że wczoraj nie byłaś zbyt miła. Nie chce znów przechodzić przez te twoje humorki, napady nieuzasadnionej złości.
- Przepraszam. Wiem, zachowałam się beznadziejnie. – Podeszłam do niego.- Naprawdę miałam paskudny dzień.
- No już dobrze. Nie potrafię się gniewać na ciebie. – Przytulił mnie. - A teraz chodź na to śniadanie, bo Lill będzie zła jak nam jajecznica wystygnie.
- Dziękuje. Przebiorę się i już schodzę do was. – zawahałam się. – Tom? A Lily jest na mnie bardzo zła?
- Nie. Raczej się martwi, że nie wie, co się wczoraj stało. – Wyszedł z pokoju. Super. Pewno będzie się dopytywać co się stało. A przecież nic się nie stało. Prawie całowałam się z obcym chłopakiem, a potem weszła jego przyjaciółka uścisnęli się, a ja zrobiłam się zazdrosna. Tylko tyle. Cholera. I jeszcze muszę tam dziś jechać. A wcale nie mam ochoty go oglądać. On jest beznadziejny, prawie mnie pocałował, a potem, gdy pojawiała się Bella zignorował. On jest …. Ugh. Nawet nie wiem jak go nazwać! Po śniadaniu Tom zawiózł mnie na parking, gdzie stało moje auto. Było całe i zdrowe. Dzięki Bogu, moje maleństwo. Obeszłam je ze cztery razy dookoła dopóki nie byłam pewna, że nie ma żadnej rysy. Potem pojechałam do Blacków.
- Dzień dobry. – Przywitałam się niepewnie z Billym.
- Witaj Sol. - Uśmiechnął się przyjemnie.
- Ja chciałam podziękować, za to, że mogłam u was przeczekać burzę. No i przeprosić za moje niegrzeczne zachowanie później. A tu są rzeczy Jake`a. – Podałam mu koszulę.
- Po pierwsze, nie masz za co dziękować. Od wczoraj jesteś miłym gościem w naszym domu. Dobrze ci z oczu patrzy. Po drugie, nie masz za co przepraszać to był dla ciebie ciężki dzień. A poza tym – zamyślił się - Jacob nie mógł przestać o tobie mówić, kiedy pojechałaś.
- Nie wiem co mam teraz powiedzieć. Tym bardziej jest mi głupio, że byłam taka nieuprzejma. – Jacob o mnie mówił. Uśmiech wykwitł na mojej twarzy.
- Przestań już. Może wejdziesz. Jacoba nie ma teraz. Poszedł na spacer z Bellą, ale powinni zaraz wrócić. - Uśmiech zmienił się w grymas. Znów Bella.
- Nie mogę. Muszę jechać do domu. Ale dziękuję za zaproszenie. Do widzenia.- Zaczęłam wycofywać się z werandy.
- Trudno. Jacob będzie nie pocieszony, że się minęliście. Ale odwiedź nas czasem. Do widzenia Sol.
- Dobrze – odpowiedziałam. – Do widzenia. – Zaczęłam biec w stronę, gdzie stało moje auto. Na co ja liczyłam, kiedy Billy powiedział, że Jake o mnie mówił? Co ja sobie myślałam? Przecież widać, od razu, że coś głębszego niż przyjaźń łączy go z Bellą. AAAAAAAAAA!!! Postanowiłam pojechać do Joe`go. Musiałam się komuś wygadać. Przepełniało mnie tyle nieznanych, sprzecznych uczuć.


******************************************************
-Cześć Sol. – przywitała mnie mama Joe`go.
- Dzień dobry. Jest Joe?
- Jest u siebie. Wchodź. Napijesz się czegoś?
- Nie. Dziękuję za propozycję.
- Joe! – zawołała. – Albo wiesz co. Idź do niego. Bo pewnie słucha muzyki i nie słyszy.- Powędrowałam do pokoju mojego przyjaciela. Zapukałam do drzwi, ale nie doczekałam się „Proszę”, a zza drzwi dobiegała muzyka.
Nacisnęłam na klamkę. Joe leżał z zamkniętymi oczami na łóżku. Starałam się podejść na tyle cicho i delikatnie, aby mnie nie zauważył. I hopss wskoczyłam na wolne miejsce obok niego. On natomiast zrobił odwrotność mojej czynności, czyli z łóżka wyskoczył, przy czym zrobił przestraszoną minę.
- Powinieneś tu od czasu do czasu posprzątać. Następnym razem nie przedrę się przez ten gąszcz rozrzuconych rzeczy na podłodze.
- Jezu, Sol? Chciałaś, mnie wystraszyć? Udało ci się- Upsss. Chyba zezłościł się trochę.
- Sorry. Nie złość się.
- Jasne, tylko nie rób tak więcej, bo umrę na zawał serca. – usiadł kolo mnie. –Co cię sprowadza? To znaczy, co będziemy robić? – zapytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy obejmując mnie przy tym ramieniem.
- Uprawiać namiętny seks. A myślałeś, że co? – Czy ja już wspominałam, że nie wiem dlaczego mówię pewne rzeczy? Przecież ja nie jestem taka. A może byłam?
- Ułuu. Ale mamy humorek. Jesteś sfrustrowana, jak nic, mam rację. Ale przykro mi nie pomogę ci rozładować tego napięcia. Musisz znaleźć sobie kogoś innego.
- Czasami jesteś nie do zniesienia. – uderzyłam go poduszką. – A tak poza tym, to chyba już kogoś takiego znalazłam. – Tak właśnie było. Bo Jacob prócz bardzo ciepłych emocji wyzwalał we mnie również te gorące…
- No to się zaczyna. - Pokiwał rozbawiony głową. – Wiedziałem, że w końcu ktoś zawróci ci w głowie. Kto to? Może Nathan? Bo wiesz podobasz mu się ogromnie i myślę, że ….
- Daj spokój Nate`m. On nie wzbudza we mnie, żadnych większych emocji, poza sympatią.
- No to kto? W piątek jakoś nie wydawałaś się, taka yyy rozgrzana. – zaczął się ze mnie śmiać. Jedyne to mogłam zrobić to zacząć go okładać ta poduszką.
- Uspokój się, bo nie będę miał do czego głowy przytulić.
- O przepraszam bardzo, że tak poturbowałam twoją dziewczynę.
- Jesteś wredna. – odwrócił się.
- Joe. No coś ty ? Chyba się nie gniewasz? Przecież żartowałam. Joe popatrz na mnie.
- Przepraszam. Jestem w tym temacie trochę rozdrażniony. Ona dalej nie widzi, jak bardzo mi na niej zależy…
- Mogę porozmawiać z Kate. Jakoś ją wybadać.
- Nie. Wolałbym, żeby sama doszła do tego, że ją kocham. – Przytuliłam go. Wiedziałam, że Joe zakochany jest w Kate na zabój. Wszyscy wiedzieli. Tylko ona nie. – Sol porozmawiajmy lepiej o czymś innym. O co dokładnie chodzi z tym gościem? Znam go? Opowiadaj. – No i mu opowiedziałam, a on na koniec pokręcił tylko głową.
- Mam dla ciebie złe wieści. Z tego, co wiem, Jacob Black stara się o względy Belli od jakiegoś czasu. Ale ona jest z Edwardem. Więc ich znajomość pozostaje na stopie przyjacielskiej, chociaż Jake jest nieustępliwy. Żeby było zabawniej to ich ojcowie się przyjaźnią. Komendant Swan uwielbia Jake`a, a Edwarda jedynie toleruje.
- Skąd to wszystko wiesz. Czasami mam wrażenie, że jesteś jak biuro informacje „Forks najnowsze ploteczki”.
- Zapominasz gdzie pracuje moja mama? Jedyna restauracja w miejcie jest pewnego rodzaju miejsce, gdzie zbierają się wszystkie wiadomości z okolicy. Jadam tam obiady praktycznie codziennie, więc jestem na bieżąco.
- Joe, wiesz, co jest najgorsze? – Teraz to już przytulałam się do jego ramienia. - Ja naprawdę mam ochotę się z nim znów spotkać. Ale jeśli on nadal jest zakochany w Belli…
- Myślę, że powinnaś porozmawiać z nim. I wtedy zobaczysz jak sytuacja się rozwinie. – Podniósł się.
- Ty też powinieneś porozmawiać z Kate.
- Jeszcze nie teraz.
- Jak uważasz.
- Sol? Spotkasz się z nim?
- Nie wiem. Chyba tak.
Pożegnałam się z Joem i pojechałam do domu.

**************************************************

- Co tak długo? – zapytał Tom.
- Pojechałam jeszcze do Joe`go.
- Miałaś telefon.
- Ja? – zdziwiłam się.
- Tak ty. – Do rozmowy przyłączyła się Lily.
- Kto do mnie dzwonił?
- Jacob Black. – Serce zabiło mi szybciej
- Aha. Co chciał?- próbowałam udawać obojętną.
- Nie wiem. Powinnaś chyba do niego oddzwonić? – nalegała Lill.
- Może później. Co na obiad? – Zapisałam do niego numer na komórce. Po obiedzie poszłam do siebie i się uczyłam. Skończyłam dobrze po dwudziestej pierwszej. Strasznie bolała mnie głowa, więc postanowiłam się przewietrzyć. Wyszłam na balkon. Noc była zimna. Lodowate powietrze otrzeźwiło mój już wyeksploatowany umysł, który chyba zaczął plątać mi figle. Na samym skraju lasu ktoś stał. Był tuż za miejscem, w którym kończyło się światło. Chyba myślał, że go nie widzę. Wytężyłam wzrok. Starałam się wyłapać jak najwięcej szczegółów z zarysu sylwetki. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że widzę jego twarz, kurtka też raczej niepospolita. Oprałam się o ścianę. Zapaliłam papierosa. Kim jesteś świrze? – pomyślałam. Widać w każdym miejscu na ziemi można znaleźć podglądacza. Ciekawe czy ten palant wiedział, że go widzę? Ból głowy nie ustawał, a papieros w takim układzie bynajmniej nie pomógł. A podglądacz jak stał tak stał. A może mi się tylko wydaje, że ktoś tam jest. Już sama nie wiem. Hmm. Zaśmiałam się sama do siebie. Chce sobie popatrzeć proszę bardzo. Weszłam do pokoju, zamknęłam drzwi balkonowe. I stojąc cały czas do nich przodem, ściągałem bluzę, a potem podkoszulek. Zostałam w samym staniku i spodniach. Długo się nie zastanawiając zaczęłam powoli i bardzo prowokująco rozsuwać zamek w nich…. A na koniec pokazałam serdeczny palec, z pozdrowieniami w stronę podglądacza i zasłoniłam roletę. Co mnie napadło?
- Palant. – powiedziałam głośno. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam bawić się telefonem. Zadzwonię do niego. Chyba jeszcze nie śpi. Muszę to zrobić teraz, bo inaczej się nie zdecyduję. Po kilku sygnałach odebrał.
- Słucham.
- Cześć. Mówi Sol Lunar. Podobno dzwoniłeś do mnie dziś.
- Cześć Sol! Tak się cieszę, że się odezwałaś.
- Yhym. To o co chodziło? – Panuj nad głosem Lunar!
- Chciałbym się z tobą spotkać. Może się umówimy?
- Po co? – Nie daj się nabrać na jego potulny głosik! Bądź silna!
- No… żeby porozmawiać. I może dokończyć to, co zaczęliśmy.
- Słucham? – zaskoczył mnie.
- Sol, nie mogę przestać o tobie myśleć.
- Jake, nie mów tak. Proszę. – Zaczynałam się łamać. A miałam mu Belle wygarnąć. Jestem słaba.
- Sol, ja nie wiem dlaczego tak uciekłaś wczoraj. Ale ja muszę z tobą się spotkać. Błagam.
- Jake, nie znasz mnie. Ubzdurałeś sobie coś. To nie jest bajka.
- Sol, ja nic sobie nie wymyśliłem, Ty też to poczułaś. Wiem to. Widziałem w twoich oczach… Sol, a jeśli to jest właśnie to uczucie. To jedno jedyne. Nie możesz go odrzucić, zanim go nie poznasz.
- Sorry Jake, ale w tym momencie zacząłeś pieprzyć sentymenty takie, że aż się nie dobrze robi.
- Sol, nie mów tak. Ja potrzebuję się z tobą spotkać, porozmawiać. Proszę.
- Ja nie wiem. To takie pogmatwane.. Ja.. Dobrze spotkamy się. - Jestem bardzo słaba.
- Doskonale. Będę u ciebie za 15 minut.
- Jake, chyba już za późno na wizyty. Zobaczymy się jutro.
- Nie wytrzymam do jutra. Wiem gdzie mieszkasz. Będę czekał na ścieżce wchodzącej do lasu. Zadzwonię jak będę na miejscu. Dasz radę się wymknąć? – Od razu przypomniał mi się podglądacz, a co jeśli on tam jest nadal.
- Skąd wiesz o tej ścieżce?
- Bo nią można dojść w wiele miejsc. Do mnie również.
- Jake, to nie jest dobry pomysł. Ktoś się dziś tam kręcił i nie chce żeby..
- Co?! Zaraz tam będę. Masz wyjść dopiero jak zadzwonię. – Odłożył słuchawkę. Serce biło mi jak szalone. A jak mu się coś stanie? Ubrałam się szybko i znów wyszłam na balkon. Ze zdenerwowania wypaliłam dwa papierosy jeden za drugim i zupełnie zapomniałam o bólu głowy. Po dziesięciu minutach usłyszałam warczenie dochodzące z lasu. Super jeszcze tylko jakiegoś dzikiego zwierza mi tu brakowało. Po chwili zarośla zatrzęsły się i wyszedł z nich Jacob. Czym prędzej zeszłam po kracie przyczepionej do balustrady. Podbiegłam do niego.
- Nic ci nie jest?
- Nie. – Wydawał się taki jakiś nieobecny.
- Nie powinniśmy tu być. Przed chwilą słyszałam jakieś warczanie. To zwierze może być niebezpieczne.
- To nic. Nie bój się. – Spojrzał w moje oczy. O nie znów robi mi to coś. Sol opanuj się!!
- Jacob, nie patrz tak na mnie. - Cholera jasna on wiedział doskonale jak na mnie działa.
- Nie mogę. – Objął mnie. - Jesteś piękna.
- Jake, ja nie mogę.. – Nie dokończyłam. Jego usta przywarły do moich. Ten pocałunek był tak delikatny i czuły, że zadrżałam. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i pewno, gdyby mnie nie trzymał w ramionach leżałabym teraz na zimnej trawie. Poczułam dziwny ucisk w głowie, złapałam się, za nią mocno obiema rękami. Odsunęłam się od Jacoba. Ból był nie do zniesienia.
- Sol, co się dzieje. Ja przepraszam. Jeśli to przeze mnie to… Sol, powiedz coś, do cholery.
- Głowa mi pęka. Zaraz przejdzie. Jeszcze chwilkę. – Ból naprawdę zaczął się zmniejszać, ale tylko po to by zaatakować z większą siłą.
- Sol? Maleńka co się dzieje? – Wziął mnie na ręce i chciał mnie zanieść do domu.
- Nie! Proszę nic mi nie będzie. To chwilowe. – Błagałam go, żeby tylko nie brał mnie do domu. Po pierwsze, będę się musiała tłumaczyć, co robiłam o tak późnej porze z Jacobem, tym bardziej, że poszłam spać. A po drugie, będą się martwić zupełnie niepotrzebnie.
- Jake, proszę postaw mnie na ziemi. Już mi lepiej.
- To może wejdziemy do altany?
- Dobry pomysł.
- No i jak się czujesz? Lepiej ci już?
- Tak. Wiesz to chyba dlatego, że tak długo się dziś uczyłam.
- Dziewczyno, ale mi stracha napędziłaś. – Spojrzał na mnie z przejęciem. – Często ci się to zdarza?
- Nie.
- To znaczy, że czasami tak. A w takim bądź razie musisz powiedzieć o wszystkim twojemu ojcu.
- Przestań.
- Co przestań? Tak będzie i już. Nie dyskutuj ze mną. – Objął mnie ramieniem. – Martwię się o ciebie.
- Jak możesz się o mnie martwić? Nie masz ku temu, żadnego powodu. Nie znamy się. Nie wiemy nic o sobie, zupełnie nic. – Wstałam z ławki i podeszłam bliżej wyjścia z altany. Ręce mi drżały.
- Dobrze wiesz, że coś nas łączy. Coś wyjątkowego.
- Nie opowiadaj głupstw. Nie znamy się.
- A to, co się stało przed chwilą? To było nic dla ciebie? – Chyba się trochę zdenerwował.
- Nie wiem. Ja nic nie wiem. – Usiadłam na progu altany. - To dzieje się za szybko.
- Mamy czas Sol. – Stanął za mną. – Mamy dużo czasu. Jeśli uważasz, że to za szybko to ok. Możemy zacząć się poznawać. Aż będziesz gotowa, aby wrócić do tego, co stało się dzisiaj. – Spojrzałam na niego. - Nie będzie to dla mnie łatwe, ale dam ci czas. Bo wiem, że jest między nami coś wyjątkowego.
- Skąd wiesz, co to? Może to zwykła burza hormonów. W naszym wieku to normalne.
- Popatrz na mnie. – Złapał mnie za ramiona i przysunął do siebie tak blisko, że nasze nosy się stykały. - Popatrz mi prosto w oczy i powiedz, że nic nie czujesz. No powiedz to. - patrzył na mnie zły.
- Nie… - Odsunęłam się. – Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem. – Wyciągnęłam z kieszeni papierosy.
- Nie pal. – Zaśmiałam się ironicznie.
- Nie mów mi, co mam robić, a czego nie.
- Mówiłem ci już, że nie mogę patrzeć spokojnie jak się zabijasz.
- Posłuchaj. Jeśli sama nie przestanę, to nie ma takiej siły, która by mnie od tego odwiodła.
- Zobaczymy.
- Słucham? – Wkurzyłam się. Co on sobie wyobraża.
- Nic, nic.
- Wiesz co, chyba będzie lepiej jak sobie już pójdziesz.
- A ty?
- Co ja?
- Poczekam, aż wejdziesz do domu. Nie jest tu zbyt bezpiecznie.
- Potrafię się bronić. - Duch wojownika we mnie wstąpił.
- Nic z tego, poczekam i już. Nie mam zamiaru zostawić cię na pastwę jakiegoś potwora. – Powiedział tak jakby nie do mnie, patrząc w ciemny las.
- Co ty gadasz? Zaczynasz mnie irytować.
- No to dobrze, że chociaż teraz umiesz nazwać emocje.
- Daruj sobie. Idę do domu. Ty też powinieneś. – Wychodząc z altanki otarłam się o niego, nie specjalnie. Po prostu tak stał, że inaczej nie mogłabym wyjść. A ten dureń znów mnie pocałował. Och, jaka ja byłam wściekła….. No dobra, podobało mi się. Ale byłam zła, że próbuje mną dyrygować, więc udałam, że nie zrobiło to na mnie wrażenia.
- Wiem, że ci się podobało. – powiedział zadowolony z siebie.
- Nic nie wiesz! – I uciekłam pod balkon.
Nie mogłam spać tej nocy. To wszystko działo się za szybko jak na mnie. Nawet nie wiem ile on ma lat. Ale wiem, że całuje cudownie. Chyba zupełnie do siebie nie pasujemy. Jest taki irytujący. No cóż, czuję się w jego towarzystwie tak dobrze. No i jeszcze Bella. W końcu nie zapytałam, o co chodzi między nimi. Z tym i milionem innych podobnych pytań męczyłam się całą noc. Rano, kiedy zobaczyłam się w lustrze wyglądałam jak zombie. Uroczo. Nawet kilo pudru nie zakamufluje tych worów pod oczami.
W szkole jak to w szkole. Mnóstwo się dzieje, niekoniecznie ciekawego. Opowiedziałam Joe`mu o moim spotkaniu z Jacobem. Stwierdził, że mnie ładnie wzięło. Kiedy wychodziłam po lekcjach ze szkoły zaczepiła mnie Bella.
- Sol? Zaczekaj. – Podeszła bliżej. - Cześć.
- Cześć – odpowiedziałam niechętnie.
- Posłuchaj mam takie dość osobiste pytanie.
- Wal śmiało. – Cały czas udawałam obojętną. Niby nic do niej nie miałam. Ale na myśl o tym, że ona i Jake…. Och, nawet nie chce o tym myśleć.
- Bo widzisz. Chodzi o Jacoba. - No to super po prostu.
- Co z nim?
- Jakie masz zamiary w stosunku do niego? – zapytała zmieszana.
- Słucham. – Robiłam się coraz bardziej zła.
- Bo widzisz. Okropnie go lubię to mój przyjaciel i nie chciałbym, że by go ktoś skrzywdził. – Zatkało mnie.
- Sol? Powiesz coś?
- A co ci mam powiedzieć. – Podniosłam głos. Chyba trochę nie potrzebie, bo przechodzący ludzie na nas dziwnie patrzyli.
- Nie złość się. Po prostu jak was razem zobaczyłam. No, a potem Jake tak o tobie opowiadał.. – Zaczęła się mieszać. A mnie zaczęła boleć głowa, ta dziewczyna podnosi mi ciśnienie.
- Daruj sobie. – Krzyknęłam. Z daleka widziałam Edwarda zmierzającego w nasz stronę. Oj, chyba nie podobało mu się to jak rozmawiam z jego dziewczyną. Gdyby tylko wiedział. Zaraz, zaraz. Skądś znam tą kurtkę. Czy to możliwe, że…
- Bells, co się dzieje? – zapytał zaniepokojony. Spiorunował mnie spojrzeniem. To był on!!!!!! Jestem pewna.
- Witaj. – popatrzyłam na niego z wyższością. - Edwardzie. - Specjalnie przeciągnęłam jego imię.
- Sol. – Kiwnął głową w moją stronę, chyba tylko dla zachowania pozorów.
- Nic się nie dzieje kochanie, rozmawiam z Sol o Jacobie. - Edward aż się zjeżył na to imię. Rozbawił mnie.
- Bello, ja myślę, że to nie nasza sprawa.
- Ale ja mam dobre zamiary. Chce dla niego jak najlepiej – Powiedziała skruszona Bella.
- To sprawa między nimi.
- Masz rację Edwardzie. – Odchodząc od nich zbliżyłam się do niego i wyszeptałam mu na ucho. – Jak podobało ci się wczorajsze przedstawienie? – Posłałam mu złowieszczy uśmieszek. Gdyby spojrzenie mogło zabijać to leżałabym martwa na ziemi, a robaki by się do mnie dobierały. Palant! Już się odwracałam kiedy złapał mnie mocno za nadgarstek i szarpnął.
- Edward błagam. Przestań. - Piszczała Bella- Alice?!?!?! Alice!!!!- Zaczęła krzyczeć.
- Puść mnie w tej chwili – powiedziałam spokojnie. Ale Edward wyglądał jakby miał się zaraz na mnie rzucić. I te jego oczy. Były takie nienaturalnie ciemne. Nie puszcza. Wiec wzięłam rozmach i przyłożyłam mu w twarz. Ałaaaa, ku***, ależ to bolało. Chyba źle ułożyłam pięść, bo jego twarz tylko trochę od ugięła się od ciężaru mojej pięści, a przecież uderzyłam z całych sił. Ale zareagował. Puścił mnie i zrobił przerażoną minę i zaczął pocierać policzek. Za nim stała Bella, która już płakała i Alice która patrzyła z niedowierzaniem. Prychnęłam.
- Jeśli ta sytuacja się powtórzy, to twój teść będzie cie ganiał po Forks z jakąś wiatrówką. - Odwróciłam się i poszłam do auta. Kiedy już siedziałam w środku musiałam rozmasować swoja dłoń, bo od tego uderzenia, aż mi coś trząsnęło. Spojrzałam we wsteczne lusterko, a oni nadal tam stali jak jakieś pieprzone posągi tylko Bella panikowała. Bosko. Jeszcze tego mi było trzeba. Pokłócić się z Cullenem. Ten Edward to jakiś świr. Zanim wróciłam do domu postanowiłam pojechać jeszcze do sklepu. Co prawda nie było ich tu zbyt wiele, ale ja potrzebowałam kilku drobiazgów. W sklepie spotkałam pewną parę. Zabójczo przystojnego bruneta i najpiękniejsza kobietę świata. Podskakiwałam sobie właśnie przed regałem, bo na najwyższej półce stał mój ulubiony wiśniowy balsam do ciała, a ja nie mogłam go dostać, kiedy usłyszałam śmiech za plecami.
- No i z czego się tak cieszysz?! – warknęłam do bruneta. – Pomóż kobiecie w potrzebie. Po coś chyba natura obdarowała cię takim ciałem. – Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale podszedł i bez słowa podał mi ten pieprzony balsam.
- Dziękuję. – Pomachałam mu ręką przed oczami bo patrzył ma nie i nawet mu powieka nie drgała. – Halo. Halo Ziemia do Kena. – Nie zadziałało więc palnęłam go w ramie.
- Ej, poczułem to!!! – wrzasnął.
-Ej, musiałam coś zrobić, bo zaczęłam już myśleć, ze przewody ci się rozłączyły. – Zaczął się śmiać. Za rogu wyszła wściekła Barbie.
- Co ty robisz? – skarciła Kena. Ten natychmiast przestał się śmiać.
- Kochanie, ja tylko… - zaczął, ale ona mu przerwała.
- Odbiło ci czy jak?? A ty co tu jeszcze robisz? – była wściekła. Oczy jej pociemniały.
- Sorry, nie wiedziałam, że to on jest czyjąś własnością. Gdybym wiedziała to nie śmiałabym się do niego odezwać. – Sarkazm złoty środek na wszystko. - Lecz się! – A ona na to, ja pierdolę, zawarczała. – Lalka, ty weź się uspokój, bo się zaraz zapienisz.
- Rose, spokojnie, kochanie chodźmy stąd. Rose! – krzyknął do niej. A ona dopiero po chwili się ocknęła. Aż było widać, jak złość z niej uchodzi.
- Posłuchaj, wcale nie chciałam go poderwać, on też nie zrobił nic złego. Podał mi tylko balsam. A tak w ogóle to dzięki. – Spuściłam z tonu i uśmiechnęłam się do nich. I o dziwo, ta cała Rose odpowiedziała na uśmiech.
- Gdybyś chciała go poderwać, to już byś nie żyła.
- Nie wątpię.- Wyciągnęła do mnie rękę.
- U ludzi to bardzo nie spotykana cecha, zachować się i mówić odpowiednie rzeczy w zależności od sytuacji. Jestem Rose, a to mój mąż Emmett.
- Miło mi. Was poznać. Muszę jednak już iść. Em, trafiła ci się niesamowita kobieta, pilnuj jej. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. – Puściłam im oczko i podeszłam do kasy.
- Kim jesteś? – krzyknął Em. Rozśmieszył mnie.
- Jestem waszym przeznaczeniem – odpowiedziałam zadziornie. Obydwoje spojrzeli na siebie. Rose wyciągnęła komórkę i zadzwoniła do kogoś. Pokręcona parka. Ale ta Rose to ma charakterek, nie ma co. Pikantna kobieta.
Kiedy wjeżdżałam, później na podjazd przed moim domem, zauważyłam zaparkowanego, czarnego mercedesa. Ciekawie kto nas odwiedził?
Weszłam do domu i mnie zatkało. Na kanapie siedział mężczyzna. Bardzo przystojny mężczyzna. W tym mieście jest ich jakieś zagęszczenie.
- Sol, pozwól, że ci przedstawię. To jest Carlise Cullen.
- Witam doktorze. – Całą sympatia wyparowała, kiedy usłyszałam to nazwisko. Ciekawe czy wie, że dzisiaj przyłożyłam jego synowi w twarz.
- To ja pójdę już do siebie. - Już się odwracałam kiedy zatrzymał mnie jeszcze czyjś głos.
- Witaj Sol. – To był Edward. No nie! Tego było za wiele.
- Żegnaj Edwardzie. - Wysyczałam. – Tom, jeśli on się do mnie zbliży to nie ręczę za siebie.
- Sol, co się z tobą dzieje. Jak możesz.? – Tom był wściekły.
- To moja wina Tom. Miałem dziś z Sol mały spór w szkole. – Zaczął tłumaczyć Edward.
- Mały spór mówisz? – Teraz to ja się wściekłam. – Powinieneś się leczyć.
- Sophie. – Wrzasnął Tom. Pełne imię? Mam po prostu przerąbane…
- Sol, czy moglibyśmy porozmawiać? – zapytał Edward.
- Nie!
- Dlaczego?
- Bo… - Rozległ się dzwonek do drzwi. – To ja otworze. –Musiałam od nich uciec, uspokoić nerwy. Podeszłam do drzwi. I znów przeżyłam szok. Za drzwiami stał Jake. Wściekły Jake.
- Witaj! – Zatkało mnie. Jaki on jest pociągający kiedy jest zły. Gorąco mi się zrobiło. Podszedł i przytulił mnie. Oddałam mu uścisk z całą mocą. – Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Tylko wiesz, teraz to chyba nie najlepszy moment.
- Myślę, że to bardzo dobry moment. – Wszedł do środka. Stanął na wprost Edwarda.
- Powiedziałem, że masz trzymać się od niej z daleka….


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nijana dnia Nie 19:16, 20 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Pią 14:30, 31 Lip 2009 Powrót do góry

Przyznam, że weszłam tu przypadkowo i z braku innego zajecia postanowiłam przeczytać. Nawet mi się podobało, piszesz lekko i przyjemnie, szybko się czyta. Błędów jakoś nie zauważyłam.
A jeśli chodzi o fabułę to jest intrygująca. Wydaje mi się, że jakaś akcja bedzie powiązana z przeszłością lub z Cullenami, już snuję domysły :D
Poza tym podoba mi się ta Sol, taka kontowersyjna dziewczyna, która nie pamięta czasu swojego dzieciństwa.

Ogólnie podobało mi się i będę tu zaglądać.
Pozdrawiam,
MonsterCookie. :)
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 15:09, 31 Lip 2009 Powrót do góry

Ja też zajrzałm z ciekawości i co? Przeczytałam wszystko. Ff jest lekki, przyjemnie się czyta. Trochę mnie intryguje fakt że umieściłaś nową bohaterkę w realiach "Zmierzchu", więc liczę że Cullenowie są wampirkami :) Mało tego wydaje mi się że coś mają wspólnego ze sobą, ta amnezja u Sol ma chyba coś z tym wspólnego?! No i to spotkanie z Jacobem, czyżby jakieś wpojenie???
Czekam na kolejny rozdział!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Pią 15:26, 31 Lip 2009 Powrót do góry

Podoba mi się Twój ff, fajny pomysł z nową, która nie pamięta nic z przed wypadku... Coś mi mówi, że nas czymś zaskoczysz i nie mogę się już tego doczekać. Podoba mi się okazja "braku-szczególnej-okazji". Ten tekst był świetny :) taka perełka jak dla mnie, mam nadzieje, że wkleisz jakieś jeszcze śmieszne teksty?? Chyba, że to nie ma być zabawny ff... Tego jeszcze nie określiłam, bo po trzech rozdziałach mi ciężko, ale i tak jestem na tak jeśli chodzi o opowiadanie! Tylko pytanie ile mniej więcej szykujesz rozdziałów?? Chyba, że sama jeszcze tego nie wesz więc nie musisz odpowiadać... Wiesz chciałam wiedzieć jak się nastawić do czytania...xD Czy będzie to jeden z tych krótszych ff czy może jednak dłuższy?? Dobra nie zawracam już więcej głowy i życzę WENY

pozdrawiam
n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nijana
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp

PostWysłany: Czw 20:14, 10 Wrz 2009 Powrót do góry

Uwaga Uwaga Uwaga oto rozdział IV. Miłego czytania.

Rozdział IV

- Jacob posłuchaj...– zaczął ugodowo Edward.
- Nie! Masz się do niej nie zbliżać! – Jake był wściekły, przez co wydawał mi się dwa razy większy.
- Są pewne sprawy, które musimy z Sol wyjaśnić. - dodał; jego przyspieszony oddech zdradzał zniecierpliwienie.
- Powiedziałem: nie! Lepiej byłoby dla Ciebie, gdybyś mnie posłuchał.
- Jacob, myślę, że powinniśmy porozmawiać sam na sam – zabrał głos Carlisle.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć, do cholery jasnej, o co w tym wszystkim chodzi?! – zapytał podenerwowany Tom. Zaalarmowana wrzaskami Lily weszła do pokoju.
- Co to za krzyki? Co się dzieje?
- Właśnie staram się tego dowiedzieć. – Prychnął jej małżonek. – Sol? Może Ty mi powiesz?
- Nie mogę. Sama tego do końca nie rozumiem. – Złapałam Jake'a za rękę. – Chodź. – Pociągnęłam go za sobą, ale ten nawet nie drgnął. – Proszę Cię, Jake. – Spojrzał na mnie pustym wzrokiem, jakby dopiero uświadomił sobie, że się do niego zwracam.
- Dobrze, wyjdźmy. - westchnął.
- Sol, nigdzie nie pójdziesz z tym człowiekiem. – Zagrzmiał Tom. Lily, przerażona sytuacją, stała przy ścianie wyprostowana niczym struna.
- Niedługo wrócę, przy Jacobie nic mi nie grozi. Zaufaj mi. – Nie czekając na jego reakcję, skierowałam się wraz z Jacobem do wyjścia na ogród, wprost na leśną ścieżkę.
- Tu możemy swobodnie rozmawiać. Powiesz mi o chodzi? Dlaczego się tak zachowujesz? - spytałam zirytowana.
- Nie pozwolę, aby mi cie odebrał. – Wycedził przez zaciśnięte żeby.
- Jak to zabrał? O czym ty mówisz?
- Nie znasz go. To nie jest nikt fajny. Kiedy Bella...
- Bella?! – prychnęłam. – A co ona ma z tym wspólnego? Prócz tego, oczywiście, że Edward jest jej chłopakiem.
- Nic nie rozumiesz.
- Owszem, rozumiem. Rozumiem więcej niż ci się wydaje. Męska urażona duma.
- Nie, Sol, to nie ma nic wspólnego z dumą. On jest po prostu niebezpieczny.
- Niebezpieczny? Może chory, ale nie sądzę żeby był nie bezpieczny.
- Chory?
- Tak, chory. Albo może Bella nie daje mu tego, czego potrzeba młodemu mężczyźnie. – Sarknęłam, unosząc jedną brew do góry.
- Sol, o czym Ty mówisz? – Fuknął.
- Nie ważne. Muszę wracać. Spotkajmy się jutro, chciałbym z tobą porozmawiać. Na spokojnie. - spojrzałam na niego znacząco - Co ty na to? – Spojrzał na mnie swym przenikliwym wzrokiem. Poczułam falę gorąca spływającą wzdłuż mojego kręgosłupa. Cholera jasna, co on ze mną robi?!
- Jake, nie patrz tak na mnie, błagam. - Nie powiedział ani słowa, tylko przyparł mnie do drzewa.
- Ach – wydyszałam. Poczułam pragnienie. Nie byłam pewna, co tak na niego zadziałało, jednak mnie udzieliło się w stu procentach.
- Jesteś moja. – szepnął; jego gorący oddech przyjemnie pieścił moją szyję. – Tylko moja. – Nasze usta złączyły się w szaleńczym tańcu. – Powstrzymaj mnie. – Wyjęczał.
Jednak ja nie miałam zamiaru go powstrzymywać, wręcz przeciwnie - taki obrót sytuacji nieznacznie mi się podobał. Jeszcze chwila, a oddałabym mu się tam, na tej mokrej, pokrytej liśćmi dróżce i wcale by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że ktoś nam przeszkodził. Usłyszeliśmy wołanie mojego ojca.
- Sophie?! Gdzie jesteś?! – 'Nie w takim momencie, proszę!', pomyślałam rozgoryczona. Jacob oderwał się ode mnie niechętnie. Dysząc, wtuliłam się w niego mocno.
- Przepraszam Sol, ale przy Tobie wyzwalają się we mnie zwierzęce instynkty. – Oparł swoje czoło o moje. – Nie puszczę Cię tam samej, nie jeśli oni nadal są w twoim domu.
- Jacob, muszę iść. – Spojrzałam mu w oczy. - Sama. – Pocałowałam go i już miałam odejść, kiedy odwróciłam się gwałtownie, stanęłam na palcach i ponownie złączyłam nasze usta. - Jutro dokończymy nasza…rozmowę. – Uśmiechnęłam się zalotnie.
- Będę tu czekać w nocy. Jeśli dasz radę, wymknij się do mnie, proszę. Muszę ci o czym powiedzieć. – Za jego sprawką nasze usta ponownie się połączyły i tak odsuwaliśmy się, by na powrót do siebie powrócić. Dopiero, kiedy usłyszałam spanikowany głos Lily, pobiegłam do domu. Wchodząc do środka przejrzałam się w lustrze i zamarłam - wyglądałam, jakby między mną a Jake'm naprawdę doszło do czegoś poważniejszego. Przygładziłam nieznacznie włosy i weszłam do salonu. Edward i Carlisle nadal tam byli.
- Gdzieś ty była, dziewczyno?! Jak ty wyglądasz?! - Warczał Tom. – Co on ci zrobił?! – Jego twarz przybrała kolor purpury.
- Nic mi nie zrobił, uspokój się. Przewróciłam się, kiedy biegłam do domu, bo ktoś wrzeszczał moje imię jak opętany. – Zrobiłam nadąsaną minę. Aktorka jednak była ze mnie niezła.
- Na pewno? – spytała Lily.
- Na pewno. A teraz wybaczcie, ale chciałabym położyć się spać.
- Dobranoc panom. – Nie czekając na odpowiedź Cullenów pobiegłam do siebie.
Jakiś czas później ciszę nocną przerwał odjeżdżający samochód i, tuż po tym, donośne stąpanie po schodach. 'Oho, pomyślałam, teraz będziemy poważnie rozmawiać'. Moje myśli zakłóciło pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałam z udawanym spokojem. Do pokoju weszli obydwoje; Tom, zły niczym osa, oraz Lily, z której wyrazu twarzy niewiele dane mi było odczytać.
- No, więc teraz mów – burknął mój opiekun.
- Nie ma o czym? - odparłam arogancko.
- Sol, nie unoś się – upomniała mnie Lill.
- Przepraszam - westchnęłam.
- Tom, Ty też się uspokój. – Spojrzała na niego ostro.
- Jestem spokojny. - odpowiedział z grymasem na twarzy. - A teraz pragnę się dowiedzieć, dlaczego potraktowałaś syna mojego przyjaciela jak...jak...jak ostatniego śmiecia - uniósł się. - I dlaczego Edward i Jacob zachowywali się jak dwa...brak mi słów, by móc to nazwać – prychnął rozjuszony. Lily zaczęła się śmiać.
- Co jest w tym śmiesznego? - spytał oburzony Tom.
- To, dlaczego się tak zachowywali, jest raczej oczywiste. A Ty już nie bądź taki zazdrosny. - Spojrzała na niego znacząco.
- Ja zazdrosny? O czym Ty w ogóle mówisz? Chcę jedynie wiedzieć co się dzieje z Sol, dlaczego jest taka niemiła. – Opadł ciężko na krzesło. Mówiąc tak, jakbym nie przebywała w ich towarzystwie, doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
- Lily, tu nic nie jest oczywiste. Przepraszam was, ale nie chcę z wami o tym rozmawiać. Jeśli cię to uspokoi, Tom, to postaram się nie wchodzić sobie w drogę z Edwardem, dobrze?
- Nie mam pojęcia, co się miedzy wami wydarzyło, ale lepiej sobie to wyjaśnijcie. A co do Jacoba...powiedzmy, że nie jest on tu mile widziany. Nie życzę sobie takiego zachowania w moim domu! – dodał głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym wyszedł z mojego pokoju.
- Nie martw się. Porozmawiam z nim – powiedziała Lily ugodowo, siadając obok mnie na łóżku. - Sol, czy ty ufasz Jacobowi? Wydał mi się trochę niebezpieczny dzisiaj. Kiedy go poznaliśmy był taki sympatyczny, ale jak zobaczyłam z jakim zacięciem patrzył na Edwarda... – westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Dlaczego o to pytasz? - spytałam, grając na zwłokę.
- Przecież widzę, że coś miedzy wami jest. - Uśmiechnęła się promiennie. - A jako twoja...
- Mama. - Słowo to wciąż z trudem przechodziło jej przez gardło.
- Jako twoja mama chciałabym wiedzieć jak to wszystko wygląda. Nie chcę, żeby Cie ktoś skrzywdził.
- Jacob mnie nie skrzywdzi, na pewno nie fizycznie. A co do tego czy 'coś' miedzy nami jest to...nie wiem jak to nazwać. COŚ jest na pewno.
- Ja bym to nazwała zauroczeniem.
- Nie wiem czy można zauroczyć się w kimś, z kim wymieniło się tak mało słów.
- Można. Powiem więcej, można nawet kogoś pokochać bez zamienienia ani jednego słowa. Wiem z własnego doświadczenia. – Zrobiła rozmarzoną minę. – Tak było ze mną i Tomem. Zobaczyłam go, kiedy kupował kawę w studenckiej kawiarence. Spojrzał na mnie, a ja poczułam jak moje serce ogarnia nieprzenikliwe uczucie ciepła. Kiedy się do mnie uśmiechnął wiedziałam, że to musi być miłość.
- To brzmi jak kadr z komedii romantycznej - zaśmiałam się.
- Być może, ale tak właśnie było. Kiedy zobaczyłam, jeszcze u Blacków w domu, jak on na ciebie patrzy, od razu zauważyłam co się święci. A dziś tylko utwierdziłam się w swoim przekonaniu.
- Nie mam pojęcia, dlaczego tak zareagował na Edwarda - wzruszyłam ramionami.
- Uwierz mi, jest zazdrosny.
- O Edwarda? – prychnęłam. – Proszę cię. Po pierwsze, ja go nie znoszę, a po drugie - on ma dziewczynę.
- I żaden z tych powodów niczego nie zmienia. – Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Lill gwarantuję Ci, że Edward jest zapatrzony w Bellę niczym w obrazek. A po za tym… Ach, nie ważne. - Machnęłam ręką. - Jakoś to wyjaśnię.
- Mam szczerą nadzieję. Proszę Cię tylko o jedno - uważaj na to co robisz. Łatwo złamać komuś serce. Trudniej jest je poskładać.
- Ja nie mam zamiaru dać sobie złamać serca. – Uśmiechnęła się do mnie i wstała.
- Dobrze. A teraz śpij już. Porozmawiam z Tomem. Ach, i jeszcze jedno. - Odwróciła się jeszcze w moją stronę nim przekroczyła próg pokoju. - Następnym razem wolałabym, żebyś uważała jak upadasz, bo te ciuchy mogą się nie doprać. Najlepiej by było, gdyby Jake nie dopuszczał do takich sytuacji, w których będziesz...upadać. – Uśmiechnęła się znacząco. 'Cholera', pomyślałam, 'czy ona zauważyła, że kłamałam?!'. Zrobiłam wielkie oczy. – Widzę więcej niż Ci się może wydawać. I jestem w stanie zrozumieć więcej niż myślisz. Dobranoc, Sol.
- Dobranoc – wyjąkałam słabo. Nieprzyjemne ciepło rozlało się na mojej twarzy.
Zanim odgłosy krzątania się po domu moich rodziców ucichły minęła co najmniej godzina, a ja niczym zahipnotyzowana patrzyłam w sufit błędnym wzrokiem. Odczekałam jeszcze chwilę i zadzwoniłam do Jacoba.
- Cześć – odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć, jest już późno, więc nie wiem, czy będziesz miał ochotę do mnie przyjść.
- Będę miał, o to się nie martw. – Uśmiechnęłam się do słuchawki.
- Jak myślisz, za ile będziesz?
- Za 20 albo 30… - usłyszałam jakiś hałas pod oknem. – sekund. – Wyskoczyłam pospiesznie z łóżka i kiedy wyszłam na balkon, on stał już na dole z szerokim uśmiechem. Czym prędzej zeszłam po kracie do ogrodu.
- Witaj. – Podeszłam do niego bliżej.
- Witaj. - Powiedział, ujmując moją rękę i kierując w stronę lasu. Kiedy dotarliśmy na miejsce zobaczyłam rozłożony koc.
- Co to? – zapytałam zdziwiona.
- Pomyślałem, że tak będzie lepiej. Nie możemy odchodzić zbyt daleko od twojego domu, a usadowienie się w ogrodzie też nie jest dobrym pomysłem, bo jeszcze usłyszą nas twoi rodzice, a nie sądzę, by byli zadowoleni, że o tak późnej porze przebywasz akurat w moim towarzystwie.
- Masz rację. – Stałam tam, oczarowana jego uśmiechem, z sercem bijącym tak głośno, iż wydawało mi się, że zaraz połamie mi żebra. Usiedliśmy na kocu twarzami do siebie; Jacob położył dłoń na moim policzku.
- Jake, zawstydzasz mnie.
- Ja?
- Tak, ty. Nie wiem, co mi robisz i jak to robisz, ale dzieje się ze mną coś dziwnego.
- Ja bardzo...Cię lubię. Bardzo, bardzo mocno. A nawet bardziej – powoli przybliżał swą twarz ku mojej. 'Co się dzieje', pomyślałam, drżąc pod jego dotykiem. Zaczął mnie całować, delikatnie i bez pośpiechu, nie tak, jak mnie do tego przyzwyczaił. Rozpływałam się. Kiedy przestał, nadal miałam zamknięte oczy, delektowałam się smakiem jego ust.
- Sol? - szepnął.
- Tak?
- Spójrz na mnie. – Otworzyłam oczy. – Masz piękne oczy. – Zarumieniłam się. Nie byłam przyzwyczajona do komplementów.
- Jacob, co się dzieje między nami? Ja...nigdy się tak nie czułam. To wszystko jest takie...takie nie realne. – Uśmiechnął się do mnie.
- Sol, muszę ci o czymś opowiedzieć, tylko nie śmiej się ze mnie, dobrze?
- Yhym. - wymruczałam.
- Wiesz, w moim plemieniu jest jedna legenda...a w właściwie, nie wiem jak to nazwać, przesąd? Też nie. Chodzi o to, że od pokoleń mówi się o czymś takim jak „wpojenie”.
- Wpojenie? Pierwsze słyszę.
- Wpojenie jest pewnego rodzaju miłością od pierwszego wejrzenia, tyle, że jest silniejsze. Kiedy członek naszego plemienia spotka na swojej drodze tą jedną, jedyną kobietę od razu wie, że to jest ona tą, z którą spędzi resztę życia. I myślę, że właśnie mnie to spotkało – powiedział na jednym wdechu.
Przypatrywałam mu się w milczeniu, zdumiona jego wywodem. W moim umyśle rozpętała się wojna - może i mnie zauroczył, może nawet się w nim zakochałam, nic o nim nie wiedząc, ale żeby od razu tak do końca życia?
- Przestraszyłem cię. Przepraszam. Chciałem, żebyś wiedziała, co czuję. Nie martw się nie będę naciskał. Poczekam ile będzie trzeba. – Nie odezwałam się ani słowem.
- Sol, powiedz coś, bo zaczynam się bać, że zaraz uciekniesz.
- Nigdzie nie ucieknę. Proszę Cię jednak, żebyśmy nie mówili o nas w takich kategoriach, jak na zawsze, do końca życia. Czas pokaże. – Chłopak uśmiechnął się, najpierw z ulgą, później z nieco przesadnym entuzjazmem. – No i z czego się tak cieszysz? – zapytałam.
- Bo... – Przybliżył się do mnie. – powiedziałaś... – teraz już wisiał nade mną. – żebym inaczej mówił... – Przygniótł mnie swoim ciałem. – o NAS. – Zbliżał swoją twarz do mojej. – A to znaczy, że w końcu przyznałaś się przed samą sobą, że jednak coś nas połączyło. Pomimo, że się nie znamy.- Te kilka ostatnich słów powiedział naśladując głosem mnie. – A teraz pokażę ci troszeczkę jak bardzo cię „lubię”. No i pokazał. Nie, nie. Nie zrobiliśmy nic czego potem moglibyśmy żałować. Jak to się mówi. Całowaliśmy się chwilę, albo dwie chwile, a potem rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Zebrałam się w końcu na odwagę.
- Jake?
- Tak?
- Czy ty i Bella? Czy wy..?
- O co ci chodzi? – Oparł się na łokciach.
- Ja chciałabym wiedzieć czy mam być o nią zazdrosna. – Spojrzałam na niego niepewnie.
- Sol, nie możesz być o nią zazdrosna. To moja przyjaciółka – westchnął. - Nie będę cię okłamywał, kiedyś kochałem się w niej. Ale ona nie czuła tego, co ja. A potem pojawił się Edward i zupełnie zwariowała na jego punkcie. – Cisnął ze złością jakimś kamieniem, który leżał koło koca.
- Złości cię to? To, że są razem.
- Tak. Nienawidzę go. – Na te słowa poderwałam się z koca.
- A więc nadal ci na niej zależy? – Wstał do mnie.
- Tak zależy.
- Wiesz, to nie są raczej słowa, które chce usłyszeć dziewczyna, której przed chwilą miłość wyznawałeś. Że jest jakaś inna! – Nie wiem, co mnie tak rozwścieczyło. Przecież mówił: to przyjaciółka.
- Sol, tłumaczę ci przecież Bella to moja przyjaciółka i jest dla mnie ważna. – Objął mnie ramieniem. – Jesteś zazdrosna?
- Może jestem, może nie jestem! – Uśmiechnął się łobuzersko. – Przestań się cieszyć, nie ma z czego.
- Jest! Kolejny dowód na to, że ci na mnie zależy.
- Ale…
- Nie ma „ale”. Jestem twój. Tyko, twój. Odkąd cie pierwszy raz zobaczyłem, tam na plaży, już wtedy wiedziałem, że jesteś najważniejsza. Wyglądałaś jak jakaś nimfa. Taka drobna istotka, zamyślona, z wiśniowymi włosami targanymi przez wiatr – wyglądałaś tak jakbyś była częścią tej wietrznej zawieruchy. Jakbyście byli jednością. Słodko wystawiłaś twarz do nieba, pomimo to, że nie było słońca. O czym myślałaś? Powiedz. – Pocałował mnie. – A kiedy spojrzałaś na mnie – ucałował mnie w powieki – swoimi oczami serce mi na chwilę przestało bić. Stałem się ich więźniem. Nigdy nie widziałem, nawet takiego odcienia zieleni. Wszystko jest w tobie magnetyzujące, nawet zapach. Zawsze używasz wiśniowych perfum? – Znów zadał pytanie i nie czekał na odpowiedź. - Opętał mnie ten zapach, całego mnie opętałaś. Kim ty jesteś? – Jego usta odnalazły moje. – Ty nawet smakujesz jak wiśnia. – Uśmiechnęłam się.
- Nie wiem o czym mówisz. – Zaśmiałam się.


..........................

zajrzyj tu ------->http://chomikuj.pl/[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nijana dnia Nie 19:18, 20 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin