FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Mój bohater wampir [NZ]/[+16] Rozdział 4 11.07.2010 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
truska93
Człowiek



Dołączył: 06 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tam, gdzie mieszkają komary giganty...

PostWysłany: Nie 23:44, 06 Cze 2010 Powrót do góry

Witam serdecznie! Mój bohater wampir (My hero vampire) to jeden z wielu moich projektów. Na początek krótki opis:

18-letnia Bella Swan mieszka razem z rodzicami- Charliem i Renee w spokojnym miasteczku Forks. Bellę od urodzenia prześladuje pech... Pewnego dnia zjawia sie w Forks rodzina wampirów. Jeden z nich- Edward Cullen- czuje dziwną chęć bycia jej ochroniarzem. Za każdym razem ratuje jej życie, nie ujawniając swojej tożsamości. Bella próbuje rozwikłać zagadkę swojego tajemniczego bohatera. Co zrobi gdy dowie się kim jest? Jak na to zareaguje Edward i jego bliscy?

[link widoczny dla zalogowanych]

Cały FF pisany jest z punktu widzenia dwóch osób:
Belli oraz Edwarda.
Uwaga:Mogą pojawić się też inne postacie.

Mała uwaga: wszelkie zdrobnienia, przekształcenia wyrazów i wyrazy potoczne użyte zostały celowo!

Postacie są zbliżone do oryginału, ale z czasem odkryjecie ich całkiem inne możliwości...

Cały ff jak i wszelkie dodatki(muzyka, zdjęcia) zamieszczony jest w formacie pdf na chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]

A teraz zapraszam...

Mój bohater wampir.
[+16]
[NZ]
[OOC]
Romans/Dramat

Autor: truska93
Beta: chochlik_alice
Grafik: truska93

Prolog
******
Bella


Forks nieraz mnie zaskakiwało. Teraz owym zaskoczeniem była pogoda. Świeciło intensywnie słońce. Niebo było przyozdobione małymi, białymi, o różnych kształtach chmurkami. Stałam na leśnej łące, przypatrując się pięknu przyrody.
Widok polany zapierał dech w piersi. Wszędzie kwitły kwiaty, a wokół koncertowały ptaki. Przysiadłam w trawie i wyciągnęłam twarz do słońca. Czułam, jak lekki wiaterek rozwiewa mi włosy w różne strony. Mogłam tak siedzieć godzinami. To miejsce dawało mi poczucie bezpieczeństwa, którego nikt nie mógł zakłócić. Otworzyłam w końcu swoje oczy. Ach, to słońce nieźle raziło. Odruchowo się skrzywiłam. I nagle, wzdłuż północnej ściany lasu, zobaczyłam jarzące się punkciki. Wyglądały jak małe, błyszczące brylanciki, które ożywiły się pod wpływem słońca. Dziwne, pomyślałam. W lesie było za mało światła, by były one tak widoczne. Zaciekawiona tym zjawiskiem, podążyłam przez polanę, aby zbadać, czym one były. Gdy zrobiłam krok do przodu, brylanciki zniknęły. Zupełnie, jakby zgasły. Kolejne kroki zaczęły przeobrażać się w bieg. Za wszelką cenę chciałam poznać, czym były owe iskierki.
Kiedy dotarłam na miejsce, niczego tam nie było. Jedynie liście leżące na ziemi lekko się kołysały, jakby ktoś przebiegł obok nich, robiąc przy tym wiatr. Chyba mi się jednak przewidziało – pomyślałam. Podniosłam głowę i wtem zobaczyłam na gałęzi jednego z drzew kawałek materiału. Był oderwany od czyjejś kurtki. Sądząc po materiale był to drogi i markowy ciuch. Podniosłam fragment ubrania do nosa. Jego zapach był taki słodki… mieszanka bukietu kwiatów – wielu gatunków – plus najpiękniejsze perfumy. Pierwszy raz w życiu czułam coś tak pięknego.
Rozejrzałam się w około. Nikogo. Pewnie jakiś turysta zahaczył o tą gałąź i rozdarł sobie kurtkę. No tak, ale, po co jakiś (bogaty) turysta zapuszczał się w te okolice? Nikt po za mną nie wiedział o istnieniu tego miejsca. Dlatego tak często tu przebywam.
Postanowiłam wrócić do domu. Kimkolwiek był owy turysta, nie chciałam się z nim spotkać. Miałam już dosyć swoich problemów. Szybkim krokiem zawróciłam w stronę ścieżki. Parę kroków dalej czekała na mnie moja furgonetka. Jeszcze kilka sekund i będę siedzieć za jej kierownicą – pocieszałam się w duchu. Zawsze dodawała mi otuchy. Kiedy już wsiadłam do środka swojego sędziwego wozu, odpaliłam silnik i czym prędzej ruszyłam w kierunku domu…

******
Edward


Ach, ta Alice kiedyś doprowadzi mnie do szału. Nic nie widzę! Z resztą już wkrótce się dowiesz, co się stanie. – W głowie nadal słyszałem świergot jej głosu. Co to do cholery miało znaczyć? Czym prędzej wybiegłem z domu. W głowie nadal słyszałem sześć głosów: Rose jak zwykle była wściekła, Emmet – nie rozumiałem skąd u niego taki entuzjazm, a Esme nadal się martwiła. Alice – mała wariatka - wciąż coś nuciła. Chyba chciała zagłuszyć to, co chcę wyłapać z jej myśli. Jasper był pełen emocji – tych złych i tych dobrych. Zatrzymałem się na chwile przy Carlisle’u. Edwardzie, dokąd się wybierasz? Nie widzisz, że słońce jest zbyt wysoko? Proszę, wróć. Idę zapolować! - krzyknąłem. Wiedziałem, że mnie słyszy.
Mknąłem teraz przez las w poszukiwaniu swojej ofiary. Oczywiście tutejsza populacja łosiów nie bardzo przypadła mi do gustu. Kierowałem się teraz jedynie instynktem drapieżnika. Są tam, chyba jest ich pięć, albo i sześć. Byłem już coraz bliżej. I wtedy ta słodka woń…
Uderzyła mi do głowy niczym szampan. Biegłem teraz w stronę najsłodszego zapachu pod słońcem. W gardle paliło mnie pragnienie – silniejsze niż zwykle. Ach, ten zbłąkany turysta. Jakiego miał dzisiaj pecha, że trafił w to miejsce akurat teraz – pomyślałem. Byłem już coraz bliżej. Czułem to…
I nagle zauważyłem polanę, całą zalaną słońcem. Stała tam, wśród polnych kwiatów z wyciągniętą do słońca twarzą. Miała zabawną minę. Podszedłem nieco bliżej, uważając, by nie przekroczyć linii lasu. Zafascynowany odkryciem nadal obserwowałem. W pewnej chwili zauważyłem jakąś zmianę. Patrzyła teraz w moją stronę. Czy mnie widziała? Carlisle miał rację. Głupie słońce. Cofnąłem się w głąb drzew. Zrobiła krok w moją stronę. Spanikowałem. Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Dziewczyno, co ty robisz?! Nie podchodź! – krzyczałem w duchu. Czym prędzej zawróciłem. Cholera, moja kurtka – wymamrotałem. Jakaś głupia gałąź akurat musiała tam wystawać. Biegłem teraz jak najdalej od tego miejsca. Nie miała szans mnie dogonić. W niektórych momentach chciałem zawrócić. Czułem jakąś nieodpartą chęć bycia blisko niej.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie słyszę jej myśli. Dziwne. Kim ona jest? – zastanawiałem się.
- To Bella Swan, córka miejscowego komendanta policji.- Alice? Czułem jak się zbliża.
– Mówiłam ci, że wkrótce się dowiesz.
– I o to chodziło? Że znajdę dziewczynę, która pachnie jak… - nie dokończyłem.
– Nie głuptasie- zaświergotała Alice. Ty jej nie skrzywdzisz. Nigdy. Wręcz przeciwnie. Zaśmiała się.
- Alice! Co to miało znaczyć?! Ta wizja.
- Ups, za wiele ci powiedziałam. O nie! Coś ty zrobił z tą kurtką? Będę musiała kupić Ci nową. Zrobiła minę obrażonej. Następnie zawróciła w kierunku domu. Zrobiłem to samo. Musiałem z kimś pogadać. Poradzić się. Wpadłem do domu i zawołałem:
- Carlisle, masz chwilę?
- Coś się stało Edwardzie? – zapytał zaniepokojony.
- Musimy pogadać - zawahałem się. - Musisz mi pomóc…


Rozdział 1

******
Bella

Ryk silnika furgonetki był dla mnie niczym kojący kompres. Kiedy zaparkowałam na podjeździe obok wozu Charliego, byłam na tyle opanowana, że mogłam spokojnie wejść do domu. Otwierając drzwi, poczułam dziwny zapach. Spalenizna. Czym prędzej pobiegłam do kuchni. W środku zastałam Renee. Właśnie wyciągała kurczaka z piekarnika. A raczej to, co z niego zostało. Wszędzie unosił się dym. Po chwili dołączył do mnie Charlie zaalarmowany smrodem unoszącym się w kuchni. Rzuciłam się do okna, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Gdy widoczność nieco się poprawiła, spojrzałam na mamę. Patrzyła na nas przepraszająco. Nie minęło 5 sekund, a wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem.
- Chyba powinnaś gotowanie zostawić Belli – powiedział Charlie, nadal się śmiejąc.
- Masz rację skarbie. Ale nie było jej w domu, więc postanowiłam sama coś upichcić. Przepraszam was za to – powiedziała Renee, rozkładając ręce. No nie. Czułam się teraz winna. Mogłam wrócić wcześniej. Chyba jednak ograniczę przesiadywanie na polanie – pomyślałam.
- Bello, kochanie. Gdzie byłaś? Myślałam, że nie wrócisz na obiad. Byłaś umówiona z Jessicą? – spytała mama. Tego pytania obawiałam się najbardziej. Rodzice nadal nie wiedzieli o tym, że z Jess już się nie kumpluję. Miesiąc temu, będąc na jednej z imprez klasowych, Mike Newton z naszej klasy próbował mnie poderwać. I chociaż mu się nie udało, Jessica miała mi za złe, że to ja podrywam jej faceta. Czysty absurd.
- Nie, byłam… w bibliotece. Mamy do przeczytania „Wichrowe Wzgórza”. Muszę się solidnie przygotować. – Miałam nadzieję, że nie zauważyła mojego zawahania.
- Ach, to dobrze. Chociaż mogłaś mnie uprzedzić. - Nic więcej nie dodała.
Na obiad zamówiliśmy pizzę. Nie było sensu czekać, aż coś ugotuję. Faktycznie chyba będę musiała zastąpić Renee w kuchni. Za bardzo eksperymentowała. Tata zawsze lubił, gdy ja przyrządzałam jedzenie. Był wtedy pewny, że może je zjeść i nic mu nie będzie. Chociaż nigdy nie powiedział tego na głos – wiedziałam, że tak jest.
Zaraz po obiedzie poszłam na górę zrobić zadania z matmy. Algebra, coś okropnego. Na szczęście cały wieczór mogłam przeznaczyć na naukę tego cholerstwa. Położyłam się na podłodze, wśród książek i zeszytów. Moje biurko było za małe. Prawie całą jego powierzchnię zajmował mój stary komputer, który ledwo, co dawał radę się włączyć. Jak dla mnie był on wystarczająco dobry. Lubiłam starocie. Tak samo kochałam swoja furgonetkę. Charlie i Renee chcieli, co prawda mi podarować nowy samochód, ale ten był dla mnie za idealny, bym go porzuciła na rzecz czegoś nowego. I to było jedną z moich wad – za bardzo się przywiązywałam.
Prawie cały wieczór przeleżałam na brzuchu, rozwiązując zadania z matmy. Kiedy wreszcie skończyłam, poczułam ból w nadgarstku. Jak tak dalej pójdzie, to amputują mi rękę – stwierdziłam, oglądając ją. Szybko spakowałam się na jutrzejszy dzień i poszłam do łazienki. Byłam nieco zmęczona, ale wzięłam szybki prysznic i umyłam dokładnie zęby. Potem ubrałam swoja ulubioną pidżamę składającą się ze starych szortów i wynoszonego już podkoszulka. Lekko zmarznięta wskoczyłam pod kołdrę. Po paru minutach stwierdziłam, iż nie zasnę. Usiadłam na łóżku. Owinęłam się starannie kołdrą i wzięłam z nocnej szafki „Wichrowe Wzgórza”. Byłam już w trzecim rozdziale, gdy ktoś przerwał mi pukaniem do drzwi.
- Bello, nie śpisz jeszcze? – To był Charlie.
- Nie, możesz wejść.- Wszedł do pokoju i usiadł obok mnie. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Odłożyłam książkę z powrotem na szafkę.
- Nie miałem czasu wcześniej z Tobą pogadać. Wiesz, wczoraj do Forks przeprowadziła się pewna rodzina. Może już słyszałaś? Nazywają się Cullen’owie. Głowa rodziny, czyli Carlisle Cullen, został w naszym szpitalu chirurgiem. Rozmawiałem z nim dzisiaj. Miły gość.
- Dobrze tato, ale co ja mam z tym wspólnego? – spytałam sennym głosem.
- Już ci wyjaśniam. Otóż Carlisle i jego małżonka Esme mają piątkę nastoletnich dzieci. Dwoje z nich – nie pamiętam już jak maja na imię – są w twoim wieku. Zaoferowałem mu, że pomożesz im zaklimatyzować się w nowej szkole.- No nie. Mimowolnie jęknęłam.
- Tato, proszę…
- Słuchaj Bello. Oni są adoptowani. Będą czuć się raźniej, jeśli im pomożesz. – Spojrzał na mnie swoim wzrokiem komendanta Swana. Byłam w pułapce. Nie potrafiłam mu odmówić, gdy tak na mnie patrzył.
- Zgoda. Ale nie oczekuj ode mnie, że będę z nimi spędzać całe dnie. Po prostu pokaże im szkołę, a z resztą dadzą sobie radę.
- Jak na razie powinno wystarczyć – powiedział i po chwili już go nie było.
Tym razem nie sięgnęłam po książkę. Położyłam się i próbowałam zasnąć. Przymknęłam powieki i w ciągu kilku sekund przeniosłam się w ramiona Morfeusza.
Stałam jak dzisiaj, na polanie, wśród kwiatów, a w górze świeciło słońce. Było bardzo gorącą. Coraz bardziej. Pociłam się strasznie. I nagle znalazłam się w centrum płomieni. Teraz to ja płonęłam. Ból był straszny.
Obudziłam się z niemym krzykiem. Gwałtownie usiadłam i zderzyłam się z czymś twardym. Ktoś cicho przeklął. Złapałam się za bolący nos. Mój nocny gość zaświecił lampkę.
- Mama?
- Cześć Bells, wszystko ok.? Jak tam Twój nos?
- Co ty tu robisz, mamo? – spytałam.
- Całą noc byłaś niespokojna. Rzucałaś się na łóżku. Mogę wiedzieć, co ci się śniło? – spytała z niepokojem.
- Koszmar. - Potrzasnęłam głową, jakbym chciała go wyrzucić z pamięci. – Byłam na łące i nagle zaczęłam płonąć. Zaraz, czy ty powiedziałaś całą noc? To, która jest teraz godzina?
- Właśnie minęła 5 rano. Jeśli chcesz, posiedzę z Tobą do siódmej – zaproponowała Renee.
- Nie, nie musisz. I tak nie zasnę. – Wyczołgałam się spod kołdry. Byłam cała mokra od potu. – Pozwól, że wezmę prysznic, dobrze?
- Dobrze, dobrze. Pójdę do kuchni zaparzyć herbaty. – Pocałowała mnie w czoło i wyszła.
Prysznic na dobre mnie otrzeźwił. Od ponad kilku lat nie miewałam koszmarów. Nie wiedziałam, czego się obawiać.
Zeszłam w szlafroku na dół. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty w ręce. Gdy mnie zobaczyła, wyraźnie odetchnęła z ulgą. Usiadłam po drugiej stronie, sięgając po swój kubek.
- Czy tato jeszcze śpi? – spytałam mamy.
- Tak, ma sen z kamienia. Gdyby się paliło, waliło- pewnie by nie usłyszał. – Kiedy zobaczyła moją minę, uświadomiła sobie, że palnęła gafę.
- Przepraszam kochanie. Nie chciałam.
- Wiem o tym. Nie przejmuj się.
Do godziny wpół do siódmej siedziałyśmy cicho w kuchni, rozmawiając na różne tematy. Przez cały ten czas pilnowała się, by czasem nie wspomnieć o śnie… mogłabym siedzieć tak cały czas, ale wreszcie nadeszła godzina wyjścia do szkoły. I czego się mogę spodziewać? – spytałam samą siebie…

******
Edward

Podążyłem za Carlisle’m do jego gabinetu. Z jego myśli nie wyczytałem niczego, co chciałby mi przekazać. Ja jednak miałem tego dużo. Zatrzymał się przed oknem wychodzącym na podwórko. Odwrócił się w moją stronę. Tylko patrzył. Nagle w jego głowie pojawiła się setka, a może nawet tysiące pytań.
- Chciałeś mnie o coś spytać – przemówił w końcu.
- Na razie to ty zadajesz pytania. – Zaśmiał się. Próbowałem się teraz skupić bardziej na tym, co mówił, niż myślał.
- Chodzi o tę dziewczynę…
- Isabella Swan? – No tak, powinienem się domyśleć, że on wie.
- Tak, chyba o nią. A raczej o mnie. Ja… Kiedy byłem na polowaniu, przypadkowo natknąłem się na nią. - Carlisle miał przerażona twarz.
- Edwardzie, jak mogłeś być tak nieostrożny? Czy nie po to się tu przeprowadziliśmy? My nie polujemy na ludzi! – po kolei wyrzucał z siebie te zdania.
- Spokojnie, nic jej nie zrobiłem. Po prostu…
- No.. – zachęcił mnie Carlisle.
- Ja spanikowałem i uciekłem – wydusiłem, po czym zwiesiłem głowę. Nic nie powiedział. Czekałem.
- Chcesz powiedzieć, że po prostu stamtąd uciekłeś? – Widać było, że zrobiło to na nim ogromne wrażenie.
- Wiele mnie to kosztowało. Musiałem przerwać polowanie. Czułem… czułem, jak jej krew mnie woła! To było coś strasznego. Z jednej strony chciałem jej skosztować, a z drugiej – bronić jej? To chyba tak wyglądało. - Carlisle nadal się we mnie wpatrywał.
- Hm, nigdy się z czymś takim nie spotkałem w ciągu moich 400 lat. – Odwrócił się znów w stronę podwórka. Słyszałem jak intensywnie rozmyśla. Nagle jedna myśl mnie zaciekawiła. A nawet bardziej – rozzłościła.
- Carlisle, dlaczego nic nie wiedziałem wcześniej?! Jak mogłeś mnie nie uprzedzić?! Że niby, co? Ja mam chodzić z nią do jednej klasy? Dla tak błahego problemu chcecie ją narażać? Ja wcale nie potrzebuje szkoły! – Co oni sobie myśleli?
- Edwardzie, dobrze wiesz, że zależy nam na dyskrecji. Nie chcemy, by ludzie zaczęli gadać… chyba rozumiesz, że nie chce narażać własnej rodziny na… Volturi… - ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez gardło. – I oczywiście tym słowem mnie zastrzelił. Nie miałem kontrargumentu.
Obróciłem się na pięcie, ale złapał mnie za ramię i powiedział. A raczej pomyślał: Ufam Ci. Cokolwiek postanowisz. Świetnie. Po prostu genialnie!
Poszedłem do salonu. Zastałem tam Jaspera i Alice, siedzących na kanapie. Widać było, że nie interesowali się tym, co leci w telewizji. Usiadłem w fotelu obok. Alice wyszczerzyła zęby i złapała mnie za rękę.
- Cześć brat! Widzisz? Nic jej nie grozi z Twojej strony – zaświergotała Alice.
-Dzięki mała.- Od razu poczułem się trochę lżej. Jasper chyba zauważył mój niepokój, bo poczułem, że próbuje na mnie swoich sztuczek.
- Jasper, nie potrzebuje Twojej pomocy – zaoponowałem. Tylko się uśmiechnął. Rzadko się ostatnio odzywał.
Na dworze zaczęło zmierzchać. Poczułem, że w domu nie usiedzę. Dyskretnie wymknąłem się z pokoju. Alice na pewno domyślała się, co teraz kombinuję. Ale wiedziałem, że jest po mojej stronie. Nie wyda mnie.
Pognałem na polanę. Tą, którą odwiedziłem dziś popołudniu. Próbowałem złapać trop Belli. Nie było to trudne. Ach, jaki on słodki – delektowałem się nim niczym degustator wina. Pobiegłem po zapachu jak po sznurku. Po paru metrach się urwał. Zapewne miała samochód. Czego tego nie przewidziałem? Cóż, muszę sobie jakoś poradzić. Na pierwszy rzut wybrałem południowy wschód. Pędziłem z prędkością światła. Po parunastu minutach intensywnego biegu las się skończył. Stałem teraz na podjeździe białego domu. Obok mnie zaparkowana stała furgonetka, a także radiowóz. Czyżbym trafił pod właściwy adres? Jednak los się do mnie jeszcze uśmiecha.
W oknie na pierwszym piętrze święciło się światło. Kolejny prezent od losu w postaci drzewa. Jednym zwinnym ruchem zawisłem na gałęzi, po czym wskoczyłem wyżej mniej więcej na wysokość okna. Widok był cudowny…
Leżała na podłodze, ze skrzyżowanymi w powietrzu nogami. Chyba się uczyła. Czy ja dobrze widzę? Matma? Sądząc po jej minie, chyba jej nie lubiła. Nagle poderwała się z miejsca. Skończyła? Rzeczywiście, swoje książki pakowała właśnie do torby. Jeszcze jeden dziwny gest dłonią i zniknęła za drzwiami.
Korzystając z nieobecności dziewczyny zakradłem się do środka. Zrobiłem głęboki wdech. Jak tu pięknie pachnie. Cały pokój przesiąknięty był jej wonią. Uczyłem się jej zapachu. Od jutra będziemy przebywać ze sobą w jednej klasie. Dobrze by było nie zrobić jej krzywdy na „Dzień dobry”. Zerknąłem na jej nocną szafkę. Tytuł jej książki przykuł moją uwagę. „Wichrowe Wzgórza”? Niby, co ona w tym widziała? Stary badziew. Zanim zdążyłem zakończyć obserwację pokoju, musiałem wracać na drzewo. Weszła do pokoju w starej podkoszulce i krótkich szortach. W jej długich, brązowych, jeszcze wilgotnych włosach wyglądała uroczo. Właśnie kładła się spać.
Dłużej chyba nie wytrzymam. Zeskoczyłem z drzewa i pobiegłem z powrotem w las. W końcu musiałem zapolować…
Kiedy kończyłem właśnie swojego łosia, do głowy zaczęły napływać obawy. Czy ona już mnie znała? Jak wiele słyszała o mnie i o mojej rodzinie? Dla niej byliśmy obcy. Co zrobi jutro? Czy czymś mnie zaskoczy? Tego nie byłem pewny.
Kiedy wróciłem, Rose grała z Emmetem i Jasperem w szachy. Alice siedziała na pierwszym schodku. Wyraźnie na mnie czekała.
- Oh, Edwardzie, nie spieszyłeś się z powrotem do nas. Chodź, mamy mnóstwo do obgadania.- Złapała mnie za rękę i czym prędzej pociągnęła za sobą w stronę jej pokoju. Czując mój opór cicho na mnie zawarczała. Zachichotałem. Jak ja kochałem ją denerwować. Otworzyła drzwi i wepchnęła mnie do środka.
- Siadaj, bo dwa razy nie powtórzę.
- Nie musisz. Już wiem, o co Ci chodzi.
- Doprawdy? Ta wzmianka o Esme i Carlisle’u to bujda. Chodzi o kogoś innego.
- A niby kogo? – zapytałem z sarkazmem.
- O naszą nową przyjaciółkę. Isabellę Swan…
- ????????!!!!!!!!!!!!!!

Liczę na wasze opinie:)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez truska93 dnia Nie 10:41, 11 Lip 2010, w całości zmieniany 8 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Śro 20:43, 09 Cze 2010 Powrót do góry

Będę pierwsza?! Dziwne.
No, to... Typowy romans. Pewnie dodasz jakąś akcję z James'em lub Volturi. Trochę do przewidzenia.
Łatwo się czyta. I duuużo opisów, co mi się podoba. Oznaczyłaś, że postacie odbiegają od pierwowzorów. Jakoś tego nie widzę. Może twoja Bella będzie mniej grzeczna lub niezdarna? Nie wiem. Aktualnie 'widzę' wszystkie cechy, które są w sadze. Tak mi się wydaje.
Zajrzę. Jestem ciekawa, jak poprowadzisz historią przez ciebie stworzoną.
Życzę weny.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nati0902
Człowiek



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 20:45, 09 Cze 2010 Powrót do góry

No dobra jako że dostałam wiadomość postanowiłam tu zajrzeć i w sumie nawet mi się podoba ale mam nadzieje że to nie będzie podobne do zmierzchu bo jak tak to będzie to zdecydowanie nudne...
Co do samego pisania podoba mi się nie widziałam błędów co zapewne jest zasługą wspaniałej bety pisane jest zwięźle i na temat co ja cenie, gdyż nienawidzę długich w moim mniemaniu niepotrzebnych opisów.
Co więcej poczekam na kolejne rozdziały:)
Pozdrawiam i życzę Weny:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
truska93
Człowiek



Dołączył: 06 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tam, gdzie mieszkają komary giganty...

PostWysłany: Śro 21:21, 09 Cze 2010 Powrót do góry

Spokojnie dziewczyny:) Na początku może się tak wydawać, ale z czasem będzie całkiem inaczej:) To mój pierwszy FF i na początku miałam trochę obiekcji i problemów. Ale mam ndzieję, że w przyszłości was zaskoczęWink

Pozdrawiam. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
madlen1990
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Piotrków Tryb.

PostWysłany: Czw 14:28, 10 Cze 2010 Powrót do góry

skoro obiecałam to jestem:)

Na początek może zacznę od samego pomysłu. Jest dość interesujący choć faktycznie bardzo przypomina sagę choć nieco zmieniają się okoliczności.Przepisałaś jakieś cytaty z książki? Może nie wprost ale czasem miałam takie wrażenie.
Charakterystyka postaci niezbyt odbiega od oryginału. Bella wygląda jak Bella, nadal lubi gotować, jest raczej nieśmiała, ale nie przeciwstawia się ojcu gdy ten ją o coś prosi. Lubi spędzać czas w samotności, z dala od ludzi. No i (jak wywnioskowałam z pomysłu) będzie wpadać w tarapaty i będzie niezdarna. No ale w końcu zna się na ubraniach skoro rozpoznaje markowy ciuch po kawałku materiału:)
Cytat:
zobaczyłam na gałęzi jednego z drzew kawałek materiału. Był oderwany od czyjejś kurtki. Sądząc po materiale był to drogi i markowy ciuch.


Edward - tu trudniej mi go opisać. Zbytnio nie różni się od pierwowzoru, czasem miałam wrażenie, że czytam Midnight Sun, ale to był bardzo krótki rozdział więc mam nadzieję, że pokażesz więcej potem. Zastanowiło mnie, że Edward wszedł do pokoju Belli. W ogóle miałam wrażenie, że ta akcja jakoś tak szybko się toczy. Zobaczył ją raz, wyczuł zapach, a za chwilę już ją obserwuje, jest w jej sypialni i rozgląda się po pokoju. Ach no i ten zapach... Rozumiem, że w twojej historii nie wywołuje on palenia i pieczenia w gardle? Tzn nęci go dlatego, że jest taki słodki, przyciąga go do niej jak misia do miodu ale nie wywołuje znanego nam Edwardowego bólu. Dobrze zrozumiałam?
Cytat:
Ach, ten zbłąkany turysta. Jakiego miał dzisiaj pecha, że trafił w to miejsce akurat teraz

czy dobrze zrozumiałam? Chciał zabić turystę, czy obawiał się, że może go zabić? Pierwotnie wybrał się chyba na łosie. Nagle zobaczył Bellę i to go powstrzymało - podświadomie chciał ją chronić. To nawet interesujące tym bardziej, ze jej nie zna, ale znowu kojarzy mi się MS.

Czasami miałam problem czytając rozmowę Edwarda i Carlise'a by wyłapać który cytat należy do kogo, ale po wczytaniu poradziłam sobie.

Musisz mieć dobrą betę - większych błędów ortograficznych czy interpunkcyjnych nie zauważyłam, ale ja tak zawsze - zbyt skupiam się na fabule. No ale na stylistyczne już bardziej. Nie było ich dużo lecz:
Cytat:
Świeciło intensywnie słońce

coś mi w tym zdaniu nie pasuje. Myślę, ze lepiej by brzmiało: słońce świeciło intensywnie.
Cytat:
Czego tego nie przewidziałem?

pewnie miałaś na myśli "dlaczego"Wink

Poza tym czyta się lekko i szybko. Bardzo lubię ff pisane z obu perspektyw tzn. Belli i Edwarda więc duży plus za to. Generalnie jest to dopiero początek więc pewnie napiszę coś więcej po kolejnych rozdziałach. Mam nadzieję, że nie zrazisz się moją małą krytyką a raczej Cię ona zmobilizuje by być jeszcze lepszą w tym co robisz.
Czekam na więcej i życzę weny
pozdrawiam
madlen


Edit
właśnie odkryłam, że jestem człowiekiem i po prostu musiałam to napisać, z wielkim bananem na ustach Laughing


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez madlen1990 dnia Czw 14:32, 10 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:38, 10 Cze 2010 Powrót do góry

Na razie nic nie zauważyłam aby było wyjątkowe. MA,m nadzieję, że akcja będzie ciekawa i nieprzewidywalna. Bo ja lubię być zaskakiwana, anie chodzi o to żeby czytelnik się domyślał co będzie w następnym rozdziale. Jest to twój pierwszy ff więc myślę, że z czasem rozdziały będą fajniejsze, choć bardzo podobają mi się twoje opisy. Dziękuję za powiadomienie o tym ff'ie i dlatego będę śledzić ten ff, aby zobaczyć jak dajesz sobie radę, bo trzeba przyznać, że na forum są takie autorki, że chyba powinniśmy się kłaniać nad ich talentem. Ale ja będę trzymać za ciebie kciuki.
Pozdrawiam i życzę dużo weny i świetnych pomysłów.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
truska93
Człowiek



Dołączył: 06 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tam, gdzie mieszkają komary giganty...

PostWysłany: Pią 21:35, 11 Cze 2010 Powrót do góry

Witam ponownie:)
Dziękuję bardzo za komentarze, krytyką wcale się nie przejmuję. Ona właśnie zapala mi głowie czerwoną lampkę, która mówi, że muszę coś zmienić Very Happy

Tak jak wcześniej podkreśliłam, zbliżenie do Zmierzchu wystęuje tylko na początku. Z racji tego, że to mój pierwszy FF, mogło tak wyjść. Ale jak to mówią, z czasem człowiek nabiera doświadczenia. Ja takowe oczywiście, mam nadzieję, posiadłam Smile
Chciałabym to udowodnić wam, wstawiając dalsze rozdziały, ale może po kolei Wink
Ten rozdział wiele nie wnosi, ale trzeba od czegoś zacząć Very Happy
Oczywiście ten i inne rozdziały znajdziecie na chomiczku: [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 2

Autor: truska93
Beta: chochlik_alice

******
Bella


Wyszłam z domu o wiele wcześniej niż zawsze. Skoro miałam bawić się dzisiaj w przewodnika, powinnam się jakoś przygotować. Nawet nie miałam pojęcia, jak wyglądają moi nowi „znajomi”. Z
tego, co mówił Charlie, są bardzo porządną rodziną. I wspomniał jeszcze coś o adoptowaniu? Tak, chyba o tym musiałam pamiętać. Szybkim krokiem pokonałam odcinek chodnika, by wsiąść za kierownicę mojego kochanego wozu. Starałam się jak najbardziej opóźnić mój przyjazd do szkoły, ale nim się obejrzałam, byłam już na parkingu. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze, gdy miałam przed sobą stresujący dzień, czas płynął nieubłagalnie szybko. Zajmując swoje stałe miejsce na parkingu, zauważyłam, że na drugim jego końcu stoi nowiutkie, lśniące, czarne volvo. Znacznie się wyróżniał spośród samochodów innych uczniów. Z moją furgonetką nawet go nie porównywałam. Ale nie auto przykuło moją uwagę, lecz jego właściciele...
Oparty o przednie drzwi swojego wozu stał młody, przystojny chłopak, o brązowych i sterczących na żelu włosach. Wyglądał jakby uciekł z wybiegu. Miał na sobie ubrania z najwyższej półki. Obok niego stała drobna osóbka, o twarzyczce elfa. Również ubrana w markową odzież. Ale nie tylko to wyróżniało ich z tłumu. Oboje byli nieludzko bladzi. Nawet z tak dalekiej odległości dało się to zauważyć. Chyba na kogoś czekali. Rozglądali się w około i nagle zatrzymali swój wzrok na moim samochodzie. To na mnie czekali? Czyżby byli owymi Cullenami? Bomba. Wpakowałam się po uszy. Teraz będę musiała znosić te ciekawskie spojrzenia innych, kiedy będę ich oprowadzać po szkole. Modliłam się w duchu, żeby ten dzień już się skończył.
Po kilku sekundach uzmysłowiłam sobie, że gapie się w ich stronę z rozdziawioną gębą. Czym prędzej ją zamknęłam. Zauważyłam, że chłopak się uśmiechnął. Niemalże parsknął śmiechem. Jego mała towarzyszka spojrzała na niego. Nie przyuważyłam, żeby jej coś objaśniał, ale i ona nagle się roześmiała. Spoko. Moje policzki piekły teraz od czerwieni. Zgasiłam silnik i wysiadłam z furgonetki, trzaskając przy tym jej drzwiami. Drobne opiłki rdzy posypały się na ziemie. Zaczerpnęłam jeszcze duży haust powietrza i ruszyłam w ich stronę. Cały czas czułam na sobie obce spojrzenia. Mimowolnie spuściłam głowę. Raźniej mi było patrzeć na własne sznurówki od butów niż na ich piękne twarze. Zanim zdążyłam do nich podejść, dziewczyna wyszła mi naprzeciw. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Wyglądała na sympatyczną osobę.
- Cześć! Jestem Alice Cullen. A ty pewnie Bella Swan? - zapytała. Miała cienki głos, ale brzmiał jak dzwoneczki.
- Tak, to ja. - Tyle zdołałam z siebie wykrztusić.
Uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
- Eeem, to jest mój brat, Edward - wskazała ręką na chłopaka, który nadal opierał się o drzwiczki volvo. Jego usta lekko drgnęły, jakby próbował się uśmiechnąć. Ale to by było na tyle.
- Cześć - wymamrotałam. Nagle poczułam, że wcześniej nabrałam za dużo powietrza. Czkawka. Cudownie. Nie chciałam się odzywać, żeby nie czknąć na głos, ale nie chciałam, żeby wyszło, że już się do nich nie odezwę. Jednak to Alice przejęła pałeczkę.
- To co, pokażesz nam szkołę? Jestem ciekawa, jak tu jest. - Widać było, że lubi się uczyć. Albo świetnie udawała. Skinęłam tylko głową. Tak dla bezpieczeństwa.
Szłyśmy z Alice równym krokiem. Edward cały czas trzymał się za nami. Czułam na plecach jego wzrok. Po co on mi się tak przyglądał? Może zastanawiał się, dlaczego wciąż tak dziwnie podskakuje? Ach, ta głupia czkawka. Dyskretnie nabrałam powietrza i zacisnęłam mocno usta. Teraz to Alice na mnie patrzyła.
- Bello, coś się stało? Masz takie sine usta! - zapytała spanikowanym głosem. Wypuściłam głośno powietrze z płuc.
- Nie. Tylko chciałam się pozbyć czkawki. Przepraszam, jeśli Cię przestraszyłam. - Chyba muszę nauczyć się dyskrecji - pomyślałam.
- Och, dziewczyno, czy nie łatwiej wypić szklankę wody?
- Tak się składa, że jej przy sobie nie mam - dodałam
- Aha. No tak. - Więcej nic nie dodała. Czułam się dziwnie. Nie byłam pewna, dlaczego.
Właśnie przechodziliśmy przez główne wejście, gdy uświadomiłam sobie, że jestem w centrum uwagi. I to przez moich nowych towarzyszy. Każdy uczeń tutejszego liceum gapił się teraz w naszą stronę. Co za nie wychowanie. Brak kultury. Jednak, gdy Jessica zobaczyła mnie, z kim idę, jej książki wyleciały z torby na podłogę. Miała szeroko otwarte usta. Na jej twarzy malował się szok, albo lepiej- niedowierzanie. Mike Newton, jej wierny towarzysz rzucił się, by pozbierać z podłogi jej podręczniki, ale jak tylko podniósł głowę wypuścił je z powrotem na ziemię. Patrzył teraz na mnie. A dokładniej na gościa za mną. Ciekawe, co sobie pomyślał. Jego mina zbiła mnie z tropu. Gdyby mógł zabijać wzrokiem, pewnie bym już leżała martwa. A razem ze mną Edward. Skakał teraz swoim spojrzeniem to na mnie, to na Edwarda. Cały się gotował. Jess złapała go za ramię i czym prędzej się oddalili. Mijając nas zaczepiła o mnie, dając mi chyba znak, że popełniam jakiś poważny błąd. Czegoś tu nie rozumiałam. Czy ja zrobiłam coś złego? Nie wiedziałam, czy
przemawiała przez nią złość, czy tez była po prostu zazdrosna. Zazdrosna? Niby, o co? Z rozmyślań wyrwała mnie Alice.
- Bello, chodźmy. Zaraz będą lekcje. Musisz nam jeszcze pokazać klasy -powiedziała, ciągnąc mnie lekko za rękaw.
- Tak, tak jasne. Chodźmy.- Ruszyliśmy w stronę sekretariatu. Nagle odezwał się Edward.
- Widzę, że niektórym nie odpowiada nasze towarzystwo. Zwłaszcza niektórym panom. - Odwróciłam się na moment. Szeroko się uśmiechał. Bawiło go zachowanie Mike.
- Skąd wiesz? - spytałam zaintrygowana.
- Nie widziałaś? Ten facet to ma tupet -; urwał i zaczął się dalej śmiać. Kątem oka dostrzegłam, jak Alice kopnęła go w kostkę. Zatrzymaliśmy się obok drzwi wejściowych do sekretariatu.
- Ok, idźcie się przedstawić. Weźcie swoje plany lekcji, a ja zaczekam na was, by móc pokazać wam wasze sale - powiedziałam do nich. Oczywiście chciałam się jak najszybciej zmyć do
swojej klasy.
- Dobrze - odpowiedziała Alice. Wzięła swojego brata za rękę i pociągnęła za sobą do środka.
Nie czekałam długo. Uwinęli się w niecałe 10 minut. Alice podeszła do mnie rozpromieniona.
- Hej Bella, wiesz, że pierwszą lekcję mam z Tobą? Będziemy jeszcze chodzić razem na matmę i angielski! A na trygonometrii potowarzyszy Ci mój brat - niemal piszczała z zachwytu. Zastanowiło mnie tylko, skąd znała mój rozkład. Za to Edward wcale się nie cieszył. Wyglądał, jakby się czymś martwił, albo był ostrożny. Gdy zadzwonił dzwonek Alice złapała mnie pod rękę i razem poszłyśmy na pierwszą lekcję.
O dziwo wszystkie lekcje minęły mi szybko. W stołówce zasiadłam dzisiaj z Cullen'ami. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy Mike'a i Jess, ale teraz zupełnie mnie to nie obchodziło. Szłam sobie teraz przez parking do mojej furgonetki, gdy dopadła mnie Alice.
- Hej Bella, chciałam się pożegnać. Miło było cie poznać. Dzięki, że się nami zaopiekowałaś. Jesteś bardzo fajna - skończywszy, pocałowała mnie w policzek. Ach, jakie słodko pachniała. Ślicznych perfum używa - pomyślałam. Trochę znajomy mi się wydawał. - Jak chcesz mogę jutro po ciebie podjechać, pojedziemy razem - dodała.
- Nie dzięki, poradzę sobie. Z resztą twój brat chyba za mną nie przepada. - Zmarszczyła czoło.
- Niby, dlaczego tak uważasz?
- Sama nie wiem.
- Ach, nie martw się. On po prostu taki jest. Jakby ci się naprzykrzał możesz palnąć go w łeb. Masz moje pozwolenie - uśmiechnęła się. A ja razem z nią. Pożegnałyśmy się jeszcze raz i odeszła w kierunku czarnego volvo.
Jadąc do domu poprawił mi się nieco humor. Wcale nie było tak źle - pomyślałam. Ta Alice jest taka sympatyczna. Tylko jej brat był trochę dziwny, taki tajemniczy.
Zaparkowałam swoją furgonetkę na podjeździe. Musiałam pobiec do domu, bo na dworze zaczęło lać. Zostawiłam swoją torbę w przedpokoju i poszłam do kuchni. Na stole leżała mała karteczka. Była od mamy: Bello, dzisiaj się nieco spóźnię. Ugotuj coś dobrego Charliemu. Chyba już przejadła mu się trochę pizza. Całuje - mama. Zaśmiałam się w duchu. Wczorajsza sytuacja utwierdziła nas wszystkich w przekonaniu, że to ja powinnam w kuchni przejąć pałeczkę. Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu jakiś produktów. Na szczęście ostatnio mama uzupełniła nasze zapasy, więc było, z czego wybierać. Postawiłam na Spaghetti.
Właśnie kończyłam moją potrawę, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Zmniejszyłam gaz pod garczkiem i poleciałam otworzyć. Po drugiej stronie zastałam listonosza. Miał jakiś gruby list. Zdziwiłam się, gdy powiedział, że jest on do mnie. Zamknęłam drzwi i czym prędzej zaczęłam oglądać kopertę. Nic. Żadnego nadawcy. Poszłam do kuchni po nóż. Otworzyłam go i wyciągnęłam dużą kartkę, zgiętą chyba z 10 razy. Treść listu mnie zszokowała...

******
Edward


To, co teraz mi pokazała, było absurdem!
- Alice, przecież Twoje wizje się zmieniają. Ja je mogę zmienić. Z resztą żadnej decyzji nie podjąłem! – krzyczałem. Krzyczałem w mojej głowie.
- Nie rozumiesz? Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak wyraźnie. I to w dodatku człowieka!
- Przestań! Nawet o tym nie myśl – zawarczałem na nią.
- A właśnie, że będę. Bella i ja będziemy przyjaciółkami. To pewne. – Zacząłem się trząść. Ta mała musiała widzieć coś jeszcze, bo znowu zaczęła sobie nucić.
- Mogłabyś przestać? Ta piosenka mnie wkurza – pokazała mi język i wyszła z pokoju. Zrobiłem to samo. Postanowiłem przedyskutować to z wszystkimi.
- Carlisle? Esme? Rosalie? Emmett? Jasper?...Alice? Moglibyście przyjść do salonu. Mam do was sprawę. - Gdy wszedłem do dużego pokoju, wszyscy już czekali, oprócz Jaspera.
- Gdzie Jasper? – zapytałem.
- Jest na polowaniu. Niedługo wróci. Czy coś się stało Edwardzie? – spytała Esme. Wyczułem jej niepokój. Że też ten Jasper musiał teraz wyjść...
- To nic takiego. Chodzi o to, że...
-...pewien człowiek działa na ciebie tak silnie, że nie możesz sie mu oprzeć i cały czas cie do niego ciągnie. To już wiemy – przerwała zrezygnowana Alice.
- Czy mogłabyś mi nie przerywać? – powiedziałem złowrogo. Esme chwyciła moją rękę.
- Spokojnie Edwardzie. Wiemy, przez co przechodzisz.
- Nie odbierajcie tego w ten sposób. Ja po prostu staram się nie zrobić jej krzywdy. Aż tu nagle dowiaduje się, że moja siostra chce się z nią zaprzyjaźnić. Przyznajcie, że to chore. – Spojrzałem w kierunku Alice. Wydęła swoje usta w podkówkę. Chyba nie potrzebnie tak na nią naskoczyłem. I teraz będę mieć wyrzuty sumienia. Super.
- A jak mamy to odbierać? – wtrąciła się Rose.
- Na początek radziłbym, żebyśmy nie sugerowali się wizjami Alice.
- Ale jak do tej pory wszystkie się sprawdziły!
- Alice, daj mu skończyć. – Carlisle był ciekawy, co też mam im do powiedzenia.
- Dziękuje Carlisle. Z jednej strony to prawda, ale co jeśli nie będę potrafił wytrzymać z nią w jednej klasie? Co jeśli ją zaatakuje? Nie jesteś w stanie tego przewidzieć.
- Ufamy ci….
- Wiem i to mnie dobija. Nie chciałbym, żebyście utwierdzali mnie w przekonaniu, że dam sobie radę. Ja nie jestem tego do końca pewien. – Zapadła cisza. Naprawdę cisza. A gdzie te ich myśli? No dobra, Alice i jej ta głupia piosenka się nie liczą.
- Nie rozumiem cie, Edwardzie. Ta Twoja dziewczyna…
- Żadna tam moja. Z resztą już podjąłem decyzję. – Nabrałem powietrza. – Muszę się stąd
wynieść. – W głowach mojej rodziny pojawiły się setki reakcji: zaskoczenie, ból, rozczarowanie, gniew?
- O co chodzi Alice? – w końcu niech sobie coś powie.
- A o to, że mimo twojej decyzji wciąż ją widzę. I ciebie. W Forks. Jesteście dobrymi znajomymi. A może nawet więcej. Ale nie widzę, żebyś się wyprowadzał.
- Dosyć! Co ty wygadujesz?!
- Ale tak właśnie jest! – Gdyby mogła, pewnie by teraz się rozryczała.
- Alice, Edward, przestańcie. Lepiej zastanówmy się razem, co z tym zrobić – powiedział Carlisle.
- Tu się nie ma nad czym zastanawiać! – Zaraz chyba zwariuje. Co oni sobie myśleli?
- Edwardzie, proszę, nie opuszczaj nas. Dopiero pozbieraliśmy się po kolejnej przeprowadzce, a ty już chcesz stąd uciekać – dodała smutno Esme. Zrobiło mi się przykro. Jak zwykle wszystko schrzaniłem.
- Ok. Jakieś propozycje? – Wyraźnie humor im się poprawił. Esme złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się lekko. Dziękuję – pomyślała.
- Powinieneś tu zostać i pójść normalnie do szkoły. Bella już wie, że w jej wieku jesteś ty i Alice. Obiecała, że was wprowadzi w świat tutejszego liceum. Rozmawiałem dzisiaj z jej ojcem – zaproponował Carlisle.
- Nie, to niemożliwe. Boję się, że zrobię jej krzywdę! – A tego za żadne skarby bym nie chciał.
- Tego nie wiesz. Z resztą…
- … nic jej nie będzie. Spójrz! – Alice była pełna optymizmu. Mnie się on nie udzielił. Ale zacząłem się wahać. Te jej wizje zaczęły mnie wkurzać, tak jak ich właścicielka.
- Dobra, pójdę. Ale jeśli coś się stanie… zrobię coś złego… - przełknąłem ślinę – pozwólcie mi odejść. – Skoro ja poszedłem na kompromis, oni też musieli. Nie uśmiechało im się wcielić mój plan w życie, ale teraz mało mnie to obchodziło.
- Twoja wola… - powiedział Rose. Dzięki. Chociaż jedna.
Po krótkiej chwili, zauważywszy, że zebranie dobiegło końca, każdy powrócił do swoich zajęć. Nie mogłem już wytrzymać z nimi w jednym pomieszczeniu, więc poszedłem do siebie. Zapuściłem
swoją ulubioną muzykę. Wsłuchałem się w słowa drugiego utworu, gdy ktoś zapukał:
- Mogę? – Czy ta Alice nigdy się nie odczepi?
- Czego chcesz? - nie odpowiedziała. Usiadła przy moich nogach.
- Przepraszam cie. Za wszystko. Ale to nie moja wina, że posiadam ten dar. Nie mam wpływu na jego działanie – zniżyła głos do szeptu. Zrobiło mi się jej żal. Może jednak miałem uczucia?
- Już dobrze mała. Wiem o tym. Ale ostatnio tak wiele się dzieje… - wstałem i przytuliłem ją do siebie. Objęła mnie swoimi małymi rękoma.
- Dzięki brat. Wiedziałam, że mnie kochasz.
- Spokojnie, to nie czas na wyznania – zaśmialiśmy się.
- To co, dzisiaj pierwszy dzień w szkole? – zaoponowała Alice. To już jest wtorek?
- Która właściwie jest godzina?
- Dochodzi 4 rano. Mamy jeszcze trochę czasu. – Choć czasem mała wampirzyca mnie wkurzała, mogłem tak z nią siedzieć wiekami…

******

Kiedy minęła godzina 7, wsiedliśmy z Alice do mojego czarnego volvo. Wolałem nie rzucać się w oczy jakimś sportowym autem. Mieliśmy spory kawałek do szkoły, więc postanowiłem zagadać Alice.
- Jak w ogóle ją poznamy? - Co za głupie pytanie.
- Przecież wiesz, jak wygląda.
- Fakt - zachichotała. Musiałem zacząć od nowa.
- To jak zamierzasz się przywitać? „Cześć jestem Alice Cullen, nie przejmuj się tym, że mam chłodne ręce, to taka moja wampirza cecha. A no tak. Zapomniałabym. Jestem wampirem, boisz się?”- Alice spojrzała na mnie jak na mordercę.
- Ty sobie kpisz ze mnie?
- Spokojnie, tylko żartowałem.- Co, jak co, ale ona powinna znać się na żartach. Chyba się obraziła, bo odwróciła wzrok i patrzyła teraz przez szybę.
Mimo długiej trasy, na parking szkolny zajechaliśmy 20 minut przed czasem. Stało już kilka samochodów, ale była to zaledwie garstka. Nie świeciło słońce, więc mogłem spokojnie wysiąść z auta. Oparłem się o moje drzwiczki i czekałem. Alice postanowiła do mnie dołączyć.
- Niedługo tu będzie. – Ach, mogłaby już przestać. Niepotrzebnie śledzi każdy jej ruch.
- Spokojnie, jak ma przyjechać, to przyjedzie.
I miałem rację. Właśnie na parking zajechała jej stara furgonetka. Założę się, że żadnych kosmicznych prędkości to ona nie rozwija. Stanęła na drugim końcu parkingu. Udałem, badacza terenu, żeby nie myślała, że się na nią gapię cały czas. Kątem oka zauważyłem, że teraz patrzy w naszą stronę. Zaraz, czy ona czasem nie otworzyła za bardzo swojej buzi? Mimowolnie się zaśmiałem. Alice spojrzała na mnie. Z czego się cieszysz?
- Spójrz – powiedziałem szybko. Popatrzyła na Bellę i też się zaśmiała. Chyba to zauważyła.
Szybko zamknęła usta i zaczęła wysiadać z auta. Czyżby trzasnęła drzwiami? Nie no, nie chciałem jej wkurzyć. Kroczyła teraz w naszą stronę. Ciekawe, co też sobie myślała. Nie byłem przyzwyczajony do takiej sytuacji. Z reguły wiem, co ludzie o mnie sądzą. Jej policzki były
mocno zaczerwienione. To na mój widok? Jejku, jaka ona słodka. Aż chciałoby się ją schrupać. Matko Cullen, opanuj się! Co ty wyprawiasz? O czym ty myślisz? To nie czas na romanse… Romanse? Ehh.
Moje myśli krążyły cały czas wokół tej dziewczyny. I nagle uświadomiłem sobie, że nigdy nie słyszałem jej głosu. Nie zdążyłem zareagować, gdy Alice podbiegła do niej.
- Cześć! Jestem Alice Cullen. A ty pewnie Bella Swan? – zapytała.
- Tak, to ja. – Jej głos był niczym śpiew skowronka.
- Eee, to jest mój brat, Edward – wskazała ręką na mnie.
Próbowałem się uśmiechnąć. Nie dało rady. Za bardzo mnie onieśmielała.
- Cześć – wymamrotała. Wykonała jakiś dziwny ruch. Czyżby mi się przewidziało, czy ona podskoczyła?
- To co, pokażesz nam szkołę? Jestem ciekawa, jak tu jest. – To Alice przejęła pałeczkę. Pokiwała tylko głową. Miałem nadzieję, że mój skowronek jeszcze zaśpiewa. O Boże, Cullen. Co ty odwalasz?
Kiedy wchodziliśmy do budynku wszyscy się dosłownie na nas gapili. Te ich wścibskie spojrzenia mnie denerwowały. A ich myśli – ci ludzie są okropni. Bella ma szczęście, że nie słyszy tego wszystkiego. Wyłapałem 2 interesujące: „Czy ja dobrze widzę? Bella Swan? Z tym mega boskim kolesiem? Co ona sobie myśli? Tupeciara jedna. Najpierw mój Mike a teraz to ciacho? Nie mogę do tego dopuścić!” Książki z jej torby wysypały się na ziemię. Jej towarzysz, Mike, jak wnioskowałem, był jeszcze gorszy: „ Co ja widzę? Mam nadzieję, że to jakiś zły sen. Moja Bella znalazła sobie chłopaczka? Czyżby to ten Cullen? Ciekawe czy poleciała na jego klatę czy kasę? Z resztą, w czym ja jestem gorszy? O nie, tak tego nie zostawię!”. Co za palant. Oboje zebrali książki i zmyli się stąd. I jeszcze w dodatku po chamsku zaczepili Bellę. Ale ich reakcja tak mnie rozbawiła, że nie wytrzymałem i zaśmiałem się na głos.
- Widzę, że niektórym nie odpowiada nasze towarzystwo. Zwłaszcza niektórym panom - odwróciła się w moja stronę.
- Skąd wiesz? – zapytała. Kurcze, musiałem pilnować, żeby się nie zdradzić.
- Nie widziałaś? Ten facet to ma tupet… – urwałem i zacząłem się dalej śmiać. Poczułem lekki ból w kostce. To Alice.
- Ok, idźcie się przedstawić. Weźcie swoje plany lekcji, a ja zaczekam na was, by móc pokazać wam wasze sale – zaświergotała swoim słodkim głosem. Miałem nadzieję, że nie zejdzie nam długo, a i żeby czasem stąd nie uciekła.
Na szczęście panie w sekretariacie uwinęły się w mig i zaraz mogłem wracać. Jeszcze tylko wyczytałem z myśli Alice plan Belli, bym mógł wiedzieć, gdzie jej szukać.
- Hej Bella, wiesz, że pierwszą lekcję mam z Tobą? Będziemy jeszcze chodzić razem na matmę i angielski! A na trygonometrii potowarzyszy Ci mój brat – niemal piszczała z zachwytu. Ach, ta Alice. Czy nie przesadzała czasem?
Cały dzień mi się okropnie dłużył. Już mieliśmy wsiadać do wozu, ale mała chochlica pobiegła do Belli. Co ona znowu kombinuje? Ostatnio wyszkoliła się w specjalności: "jak zagłuszyć myśli przed bratem?". Szło jej bardzo dobrze. Ale dzięki Bogu mam dobry słuch.
- Hej Bella, chciałam się pożegnać. Miło było cie poznać. Dzięki, że się nami zaopiekowałaś. Jesteś bardzo fajna – skończywszy, pocałowała ją w policzek. Dlaczego mi nie było to dane?
– Jak chcesz mogę jutro po ciebie podjechać, pojedziemy razem – dodała. Co ona sobie myślała?
- Nie dzięki, poradzę sobie. Z resztą twój brat chyba za mną nie przepada. – Czy ja coś zrobiłem nie tak?- Niby, dlaczego tak uważasz?
- Sama nie wiem.
- Ach, nie martw się. On po prostu taki jest. Jakby ci się naprzykrzał możesz palnąć go w łeb. Masz moje pozwolenie – uśmiechnęła się. A ona razem z nią. Pożegnały się jeszcze raz i zawróciła w kierunku naszego auta. Wsiadła na miejsce pasażera bardzo zadowolona.
- I co Cię tak cieszy? – spytałem.
- Bella to świetna dziewczyna. Nie uważasz? Ale chyba nie przekonałeś ją do siebie – popatrzyła na mnie spod swoich rzęs.
- Wiem, słyszałem. Starałem się jak mogłem.
- Taaa. – Nic więcej nie dodała.
Tak jak poprzednio jechaliśmy w milczeniu. W tle leciała jakaś muzyka, ale w pełni ją ignorowałem. Myślałem nad tym, co zrobić, by Bella mnie polubiła. Ale tak naprawdę.
Zaparkowałem na podjeździe.
- Możesz już iść. Ja muszę coś załatwić – popatrzyła na mnie z zaskoczeniem, ale posłusznie zrobiła to, o co ją poprosiłem. Pewnie i tak zaraz się dowie, co zamierzam zrobić.
Gdy zatrzasnęła swoje drzwi, ruszyłem gwałtownie z miejsca. W lusterku widziałem, że Alice stoi i patrzy jak odjeżdżam. Miałem przed sobą jeden cel: mały, biały domek, z furgonetką i radiowozem na podjeździe…

******
Alice


Nie wiedziałam, czy mogę ufać mojemu bratu. Zawsze był nieco porywczy. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ludzka dziewczyna stanie się dla niego kimś ważnym. I dla mnie też. Już teraz to czułam.
Siedzieliśmy właśnie z Jasperem na kanapie w salonie. Jedną ręką czochrałam jego włosy, a drugą trzymałam na jego dłoni. Lubił, gdy tak robiłam. Moje wszystkie myśli skierowane były wokół Belli. Nie chciałam zdradzać się przed Edwardem, bo źle by się to dla mnie skończyło. Idealnym sposobem było nucenie piosenki. Nie lubił jej i to, dlatego rzadko zaglądał do mojej głowy. Gdyby dowiedział się, że widzę każdy jej krok…
Jakże chciałam wiedzieć, co też ta mała spryciula teraz wyprawia. Jednak sama nie mogłam do niej pobiec. Edward domyśliłby się, gdzie jestem. Hm, a może Jasper?
- Hej skarbek, mam do ciebie prośbę – zaczęłam słodko. – Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
- Dla ciebie wszystko – uśmiechnął się. Odwzajemniłam go.
- Chodzi o tą dziewczynę. Wiesz, Bellę – pokiwał głową. – Chciałabym, żebyś sprawdził, czy aby na pewno nic jej nie grozi…
- Oczywiście. Ale dlaczego sama tego nie zrobisz?
- Oh kochany, nasz brat – nie musiałam kończyć. Wiedział, czym by się to skończyło. Pocałował mnie przelotnie i już go nie było. Do pokoju weszła Esme.
- Dokąd on tak pobiegł? – spytała.
- Postanowił zapolować. Sama rozumiesz.
- Oczywiście moja mała. To dobrze, ze się tak stara – pogłaskała mnie po policzku. Nie nawidziłam jej okłamywać. Z resztą reszty też nie. Edward był wyjątkiem.


****

Ta głupia narada z Edwardem mnie dobiła. Cały czas dołował swoim gadaniem. Jak on mógł? I jeszcze jak tchórz chciał stąd wyjechać. Wszystko, co do niego mówiłam, spływało po nim dosłownie. Było mi smutno.
Na całe szczęście wrócił Jasper. Wziął mnie za rękę i poszliśmy do naszego pokoju.
- I co? – spytałam zainteresowana.
- Wszystko ok. Teren czysty. Jest bezpieczna. – Odetchnęłam z ulgą.
- Dziękuje Ci Jasper, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – pocałowałam go. Uśmiechnął się szeroko.
- A to, za co? – spytał z bananem na twarzy.
- Za wszystko! – Przywarliśmy do siebie mocno. Nie chciałam przerywać takiej chwili. Ale coś mi mówiło, że powinnam gdzieś jeszcze pójść…


****

- Mogę? – spytałam bojaźliwie.
- Czego chcesz? – Nie odpowiedziałam. Usiadłam w nogach jego łóżka.
- Przepraszam cie. Za wszystko. Ale to nie moja wina, że posiadam ten dar. Nie mam wpływu na jego działanie. – Zniżyłam głos do szeptu. Chociaż zastanawiałam się, czy to ja powinnam przepraszać.
- Już dobrze mała. Wiem o tym. Ale ostatnio tak wiele się dzieje… - wstał i przytulił mnie do siebie. Objęłam go swoimi rękoma.
- Dzięki brat. Wiedziałam, że mnie kochasz.
- Spokojnie, to nie czas na wyznania – zaśmialiśmy się.
- To co, dzisiaj pierwszy dzień w szkole? – zaoponowałam.
- Która właściwie jest godzina?
- Dochodzi 4 rano. Mamy jeszcze trochę czasu. – Objęłam go jeszcze mocniej. Nadszedł moment prawdy…[url][/url]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
madlen1990
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 247
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Piotrków Tryb.

PostWysłany: Pią 22:16, 11 Cze 2010 Powrót do góry

przeczytałam.
Przyznam się, że kolejność trochę dla mnie dziwna.
Generalnie pomysł ok tylko zaskoczyło mnie, że Edward niby jej nie lubi, chce się wynieść z miasta, właściwie jeszcze jej nie zna, a już mówi o niej "moje słońce" i inne tego typu epitety. Trochę szybko.
Pracuj nad stylem a będzie coraz lepiej.
Na chwilę obecną wyłapałam tylko jeden maluteńki błąd:
Cytat:
Nie lubił jej i to, dlatego rzadko zaglądał do mojej głowy

bez przecinka:)

pozdrawiam
madlen


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
truska93
Człowiek



Dołączył: 06 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tam, gdzie mieszkają komary giganty...

PostWysłany: Nie 18:41, 13 Cze 2010 Powrót do góry

Widzę, że jest mały odzew z waszej strony, więc żeby was zachęcić, dodaje kolejny rozdział Very Happy

Zapraszam serdecznie Smile Smile Smile

Rozdział 3

Autor: truska93
Beta:chochlik_alice


****
Bella


Przeczytałam list po raz kolejny:
Isabello Swan
My, czyli Obrońcy Życia Ludzkiego mamy obowiązek zawiadomić Ci, o niebezpieczeństwie, jakie czyha na Twoje życie. Jesteśmy w przekonaniu, że stałaś się głównym celem naszego największego wroga
( tu ktoś mocno przycisnął długopis) … Staramy sie chronić Cię należycie, ale nie możemy robić tego w każdym miejscu. Dlatego też kierujemy naszą skromna prośbę, abyś jak najwięcej czasu spędzała ze znajomymi i rodziną. Prosimy również, byś nie zapuszczała się w las, a dokładniej w jego północno-zachodnią część. W zamian za tak błahą prośbę zapewnimy Ci należytą ochronę, bo to[Twoje] ludzkie życie jest dla nas priorytetem…
Dalszej treści nie zrozumiałam. Była napisana w jakimś prastarym języku, w dodatku dla mnie nieznanym. List ogólnie był bardzo długi. Kartka, by mogła zmieścić się w kopercie, została zgięta kilka razy. Z pozoru papier był koloru białego, ale jego nadawca wybrudził go smarem, zostawiając przy tym swoje odciski palców. Nigdzie nie dopatrzyłam się podpisu. W dolnym prawym rogu widniał mały inicjał: J.B., a w każdym innym ktoś zaznaczył literę Q. W myślach przekalkulowałam wszystkie znane mi osoby, ale nikt nie pasował do tych inicjałów. Zatem, o co tu chodzi? Czy to jakiś dobry żart? Bo jak dla mnie nie jest on zabawny. Wyłączyłam gaz pod spaghetti i poszłam do siebie na górę.
Rozłożyłam go z powrotem na biurku i usadowiłam się na łóżku, podciągając kolana pod brodę. Wpatrywałam się tempo w leżącą kartkę i zaczęłam intensywnie myśleć. Nic dobrego nie przychodziło mi do głowy. Że ja niby mam się kogoś obawiać? Kto mógł mi zagrażać? No, ale znając mnie i mojego pecha wszystko mogło się zdarzyć. Przyzwyczaiłam się do przykrych sytuacji. Jednak to tylko małe wypadki w porównaniu z tym, o czym mówiła treść listu. Potrząsnęłam głowa, by jak najszybciej pozbyć się tych chorych myśli. Przecież to jakieś brednie. A adresat tego listu to zwykły palant. Chwyciłam list i czym prędzej wyrzuciłam do kosza, stojącego obok biurka. Planowałam zrobić jeszcze jedną rzecz, ale z dołu usłyszałam swoje imię.
- Bella? – To Charlie. Zbiegłam pospiesznie do niego. Właśnie odwieszał swoją kaburę, kiedy go przywitałam.
- Cześć tato!
- Cześć mała. Jak minął dzień? – Wiedziałam już, o co pyta…
- Świetnie. Ci Cullenowie są naprawdę mili. Z Alice z miejsca się zakumplowałyśmy – odpowiedziałam entuzjastycznie. Widać zadowoliła go moja wypowiedź.
- To wspaniała wiadomość. Wiedziałem, że tak będzie. – Akurat. W tym momencie pociągnął nosem. – Mmmm, co na obiad? – spytał, rozkoszując się zapachem.
- Zrobiłam spaghetti. Cieszysz się? - Uśmiechnął się szeroko.
- Pytasz jakbyś nie wiedziała Bells – zaśmialiśmy się.
Razem weszliśmy do kuchni. Charlie zasiadł do stołu i niecierpliwie czekał na podanie obiadu. Załadowałam mu na talerz solidną porcję. Dawno nie jadł czegoś tak treściwego. Sobie nie włożyłam dużo. Ostatnio wystarczała mi porcja 5-latka.
Usiadłam naprzeciwko taty. Jedliśmy w milczeniu. Nigdy nam to nie przeszkadzało. No oprócz pomlaskiwania taty, to była cisza. Gdy skończył, odsunął nieco swoje krzesło i poklepał się po swoim brzuchu.
- Oh, Bells. Ty wiesz jak dogodzić ojcu – parsknęłam śmiechem. Co, jak co, ale takiego wyznania to ja się nie spodziewałam. Zebrałam brudne talerze ze stołu i włożyłam do zmywarki. To był nasz zeszłoroczny prezent dla mamy – w obawie o naczynia, które zmywała… Charlie sięgnął po gazetę i zaczął ją przeglądać. Nastawiłam zmywarkę i oznajmiłam ojcu, że idę do siebie. Był tak pochłonięty czytaniem, że tylko skinął głową. Właśnie wychodziłam z kuchni, gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! – krzyknęłam do Charliego. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Tego, kogo zastałam po drugiej stronie w życiu bym się nie spodziewała. Przede mną stał Edward Cullen we własnej osobie. Kiedy zobaczył moją minę, uśmiechnął się szeroko.
- Hej Bella, mogę na chwilę? – spytał swoim grubym, ale jakże aksamitnym głosem. Skinęłam głową. Nadal byłam w szoku. Odsunęłam się trochę, by wpuścić go do środka.
- Kto tam?! – zawołał tato z kuchni.
- Nikt. Kolega z klasy. – Jak nic zaraz przyjdzie sprawdzić, kto to. Nie myliłam się. Po kilku sekundach w drzwiach do przedpokoju pojawił się mój ojciec.
- Ooo, kogo my tu mamy? Witaj Edwardzie. – To oni się znają?
- Witam pana, panie Swan. Nie chciałbym przeszkadzać, ale czy mogę zająć chwilę pańskiej córce? – Charlie machnął ręką.
- Oczywiście. Możesz nawet trochę więcej niż chwilkę. - Edward uśmiechnął się.
- Chyba nie będzie takiej potrzeby.
- No już Bells, co tak stoisz? Zaproś gościa do siebie. – Musiałam wrócić na ziemię. Nie zauważyłam, że odpłynęłam na moment.
- Ah, tak. Chodźmy do mnie na górę.
Poprowadziłam Edwarda do swojego pokoju. Na całe szczęście jestem zapobiegliwa i pokój mam zawsze posprzątany. Lecz, gdy Edward wszedł do pokoju, zauważyłam kątem oka, że się skrzywił. Niemożliwe. Codziennie wietrzę swój pokój. Czy coś było nie tak? Ja nic nie czułam. Chłopak usiadł na łóżku i rozglądał się po pokoju. Ja usiadłam na krześle od biurka. Przez dłuższą chwilę nikt sie nie odzywał, więc postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Więc, jaki jest powód twojej wizyty? – spytałam wprost. Zamyślił się.
- Cóż, w szkole nie mieliśmy zbytnio czasu by się poznać. Nie chciałbym, żebyś mnie nie oceniała jako zimnego i niedostępnego. Tak naprawdę jestem milusi i naprawdę można ze mną normalnie gadać. – Zaskoczył mnie tym zdaniem. Skąd on wiedział, co o nim myślę? Do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba: Alice.
- I chcesz powiedzieć, że to zwykła koleżeńska wizyta?
- Skoro tak wolisz… - uśmiechnął się szeroko.
- Tak chyba będzie najlepiej. To, od czego chcesz zacząć? – Starałam się go zachęcić do mówienia, bo jakoś sama nie miałam ochoty.
- Cóż, to, że zostałem adoptowany pewnie już wiesz – pokiwałam głową. – Mam również czworo rodzeństwa. Alice już znasz, jest jeszcze Rosalie, Jasper i Emmett. – Trochę dziwne imiona – Wszyscy zostaliśmy zabrani z sierocińca w Seattle przez doktora Carlisle’a Cullen'a i jego żonę Esme. Są dla nas najważniejszymi postaciami pod słońcem. To dzięki nim mamy normalny dom i miłość rodzicielską, jakiej wcześniej nie mogliśmy posiadać – przerwał na moment – Tak, to by było chyba tyle. Nie lubię opowiadać o przeszłości. Chciałem zamknąć tamten etap życia. Jestem teraz tutaj, w Forks, i bardzo się z tego cieszę.
- Ok, nie musisz mi się zwierzać – lekko się uśmiechnął.
- Spokojnie, to taka moja słaba strona. Lubię rozmawiać. Choć musze przyznać, że nie z każdym – popatrzył mi w oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że jego są koloru złotego. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim odcieniem tęczówek. Moje policzki spłonęły rumieńcem.
- To może teraz ty coś powiesz o sobie? – spytał.
- Szczerze mówiąc, nie ma nic ciekawego w moim życiorysie. Twoja opowieść zwala moje z nóg.
- Cóż, chyba jednak chcę poznać szczegóły. – Nie dawał za wygraną.
- No dobra. W Forks mieszkam od dobrych 15 lat. Przeprowadziliśmy się tu od babci z Port Angeles, kiedy miałam 3 latka. Niewiele pamiętam z tamtych czasów. Ale od zawsze prześladował mnie pech – westchnęłam. – Zawsze musiałam znaleźć się tam, gdzie nie trzeba – urwałam, bo z dołu wołał mnie tata.
- Bello, możesz na moment? Telefon do ciebie! – darł się na całe gardło, jakbym go nie słyszała.
- Już idę! – Trochę głupio było mi zostawiać Edwarda samego w moim pokoju. – Przepraszam cie, zobaczę czy to coś ważnego.
- Spokojnie, poczekam tu na ciebie – uśmiechnął się szeroko. Znowu to zrobił. Wywołał u mnie napad „czerwonych policzków”. Czym prędzej wyszłam z pokoju.
- Co znowu tato? – zrobiłam mu wyrzuty. Akurat teraz mu się zachciało, jakby nie wiedział, że mam gościa.
- To Jessica. Mówi, że to coś ważnego – westchnęłam. Niby, co ważnego miała mi do powiedzenia?
- Cześć, Jess. O co chodzi? – Nie paliłam się wcale do tej rozmowy.
- O hej Bella! Jak miło Cię słyszeć. Dlaczego tak długo zwlekałaś z odebraniem telefonu? Myślałam, ze coś Ci się stało! – Czy ona zawsze musiała tyle nadawać? Mogłaby pracować w jakimś talk show albo coś w tym stylu. Wtedy opłacałoby się jej tyle gadać…
- Cóż, właśnie mam gościa. Z góry nie słyszałam dzwonka..
- Ach gościa mówisz? Czyżby to był nasz uroczy nowy kolega??? – A ona to co, jasnowidz?
- Yyy, tak, to on. Chciał nieco poznać okolicę i wtedy natknął się na mnie i w końcu zaproponowałam mu herbatę… - musiałam kłamać. Ta plotkara i tak zbytnio uprzykrza mi życie.
- Jasne. – Widać, nie zadowoliła ją moja odpowiedź.
- Wiesz, sorry Jess, ale musze już kończyć.
- Tak, oczywiście. Leć sobie do tego swojego Cullena – prychnęła. A idź mi. Odłożyłam słuchawkę. Miałam ją po dziurki w nosie… odwróciłam się na pięcie i aż podskoczyłam, gdy ujrzałam przed sobą Edwarda.
- Oh, przepraszam, że cię przestraszyłem. Muszę już lecieć, więc przyszedłem się jeszcze pożegnać i już mnie nie ma. – Pięknie. Niech ja tylko ją dorwę…
- Nie, nie, zaczekaj. Nawet nie zdążyłam z tobą pogadać. Przez ten głupi telefon…
- Spokojnie, nie wyprowadzam się stąd nigdzie. Mamy wiele czasu by się lepiej poznać. Ale teraz wybacz. Mam ważną sprawę. Trzymaj się. – I już go nie było. Stałam tak cały czas w kuchni. Czy ten pech się kiedyś odczepi?
Powlokłam się do swojego pokoju i opadłam bezwładnie na łóżko. Mogłabym tak leżeć i leżeć, ale musiałam zabrać się za głupie zadanie domowe. Przez cały czas wściekałam się na Jessice. Ta to ma wyczucie. Nie mogła zadzwonić trochę później? Teraz nie wiem już, czy Edward specjalnie wyszedł, czy też miał tą ważną sprawę. A i miałam zamiar wyciągnąć od niego trochę więcej o nim i jego rodzinie. Tyle pytań cisnęło się na język...
Z zadaniem uwinęłam się w mig. Równie szybko spakowałam swoje rzeczy do torby i odłożyłam ją na fotel pod oknem. Miałam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam pójść do salonu pooglądać trochę telewizję. Przez długie godziny przesiadywania na polanie nie wiedziałam, co może dziać się w świecie. Postanowiłam nadrobić zaległości. Ale chyba nie było mi to dane, bo w pokoju zastałam rozłożonego Charliego na kanapie z piwem w ręce. Oczywiście leciał mecz. Mojego pecha ciąg dalszy. Westchnęłam. Nie chciało mi się droczyć z ojcem o pilota, więc poszłam do kuchni na herbatę. Właśnie parzyłam ją w swoim kubku, gdy do domu wróciła Renee. Była obładowana siatkami. Co ona znowu nakupowała?
- Daj mamo, pomogę ci – zaproponowałam.
- Dzięki skarbie. Och, jakie one ciężkie - westchnęła. Zaglądnęłam do środka. Pełno w nich było ciuchów i niepotrzebnych kosmetyków.
- Mamo, po co Ci to wszystko? W zeszłym tygodniu kupiłaś sobie pełno nowych rzeczy, a te są całkowicie zbędne.
- Oj kochanie, nie kupiłam tego dla mnie. Chciałam ci nieco wynagrodzić te przesiadywania w kuchni. Zamiast spotykać się z przyjaciółmi, gotujesz dla nas posiłki. I pomyślałam, że kilka małych drobiazgów może zrekompensuje ci te stracone godziny… - patrzyła na mnie błagalnie.
- Kilka mówisz? – zapytałam z sarkazmem.
- Więc się zgadzasz? Nawet nie wiesz jak się cieszę! – przytuliła mnie mocno do siebie.
- Tak, wezmę je. Ale nie myśl, że będę używać tych wszystkich kosmetyków. - Udała swój zawód.
- Cóż, jeśli ich nie chcesz, mogę ja je wziąć. – No tak. Czemu ja tego nie przewidziałam? Kosmetyki dla mnie to tylko pretekst, by mogła sobie kupić nowe preparaty. To była jej mała słabostka.
Odłożyłam torby na bok i zabrałam się za odgrzewanie spaghetti. Mama tymczasem odwiesiła swój płaszczyk na wieszak i zaczęła swoją relację z całego dnia w pracy. Po chwili dołączył do niej Charlie. Oboje byli pochłonięci rozmową. Postawiłam przed mamą talerz z obiadem, zabrałam swój kubek i oznajmiłam, że idę się położyć.
- Zaraz Bells. Był dzisiaj może listonosz? – zastygłam. W tym momencie przypomniała mi jedną ważną rzecz.
- Nie, dzisiaj go nie było – skłamałam. Szybkim krokiem podążyłam na górę. Odstawiłam swój kubek na biurko i spojrzałam w stronę kosza na śmieci. Ciągle tam był. Wcześniej miałam ochotę go spalić, ale Charlie za wcześnie wrócił z pracy. A teraz było troszeczkę za późno. Postanowiłam odłożyć to na jutro.
Wzięłam szybki prysznic, włożyłam starą pidżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Owinęłam się nią starannie, by zapobiec ponownemu szczękaniu zębami z zimna. Na dworze wiał silny wiatr. Zamknęłam swoje oczy i próbowałam zasnąć. Nim się zorientowałam, przeniosłam się w krainę snów.
I znów ten koszmar. Tym razem nieco urozmaicony. Ponownie otaczały mnie płomienie. Czułam na sobie ich gorąco. Każda moja cześć ciała była trawiona przez żywioł. Ale nagle pojawiła się ulga w postaci zimna. Ciągle widziałam płomienie, ale już ich nie czułam. Czułam tylko chłodne ręce pod sobą. Były twarde. Ktoś niósł moje bezwładne ciało…


******
Edward


Jechałem z prędkością światła. Do końca nie byłem pewny, czy dobrze robię, jadąc do Belli. Dokładniej mówiąc, nie wiedziałem, po co tam jadę. Po prostu chciałem ją zobaczyć. Albo móc ją ochronić w razie czego. Na liczniku miałem grubo 190 km/h, ale wydawało mi się, że jadę zbyt wolno. Być może szybciej bym dotarł biegnąc przez las? Nie, nie. Miałem się z nią spotkać. Jak wytłumaczyłbym brak samochodu? Na piechotę na pewno nie przyszedłem.
Po kilku minutach uświadomiłem sobie, że jestem już na miejscu. Ze zdenerwowania powtarzałem w głowie, jak ją przywitać. I jeszcze ten radiowóz. Obecność jej ojca nie podobała mi się wcale. Ale sam na sam z Bellą pewnie też nie byłoby dobre. Podszedłem do drzwi i zadzwoniłem dwa razy dzwonkiem. Gdyby moje serce żyło, na pewno waliłoby teraz młotem. Jeszcze jeden wdech(niepotrzebny), próba uśmiechu i byłem gotowy. Drzwi się otworzyły.
Traf chciał, że to Bella stała w drzwiach. Miała bardzo zaskoczony wyraz twarzy. Dlaczego ja nie mogłem znać jej myśli? Chyba zaraz zwariuję. Uśmiechnąłem się. Była nieco zakłopotana.
- Hej Bella, mogę na chwilę? – spytałem.
- Kto to? – zawołał ktoś z kuchni.
- Nikt. Kolega z klasy! – Czyli byłem tylko kolegą z klasy? Musze się bardziej postarać. Zaraz, co ja gadam?. Do pomieszczenia wszedł jej ojciec.
- Ooo, kogo my tu mamy? Witaj Edwardzie. – Ach, zapomniałem, że mnie zna. Muszę chyba być uprzejmy. Grunt to zapunktować u jej ojca.
- Witam, pana, panie Swan. Nie chciałbym przeszkadzać, ale czy mogę zająć chwilę pańskiej córce? – machnął ręką.
- Oczywiście. Możesz nawet trochę więcej niż chwilkę - uśmiechnąłem się lekko.
- Chyba nie będzie takiej potrzeby.
- No już Bells, co tak stoisz? Zaproś gościa do siebie. – Chyba się zamyśliła, bo głos taty wyrwał ją z otępienia.
- Ah, tak. Chodźmy do mnie na górę.
Poprowadziła mnie do swojego pokoju. Był bardzo mały w porównaniu z moim. Byłem już w nim kiedyś, ale nie skupiałem się na jego wystroju. Teraz miałem okazję bardziej ją poznać. Ją i jej pokój. Ale nagle poczułem ten smród. Smród zmokłego psa. Nie zauważyłem, by go miała. Mimowolnie się skrzywiłem.
- Więc, jaki jest powód twojej wizyty? – spytała wprost. Zamyśliłem się.
- Cóż, w szkole nie mieliśmy zbytnio czasu by się poznać. Nie chciałbym, żebyś mnie nie oceniała, jako zimnego i niedostępnego. Tak naprawdę jestem milusi i naprawdę można ze mną normalnie gadać. – Czy mi się wydaje, czy głupoty wygaduję?
- I chcesz powiedzieć, że to zwykła koleżeńska wizyta?
- Skoro tak wolisz… - uśmiechnąłem się szeroko. Niech sama decyduje.
- Tak chyba będzie najlepiej. To, od czego chcesz zacząć?
- Cóż, to, że zostałem adoptowany pewnie już wiesz – pokiwała głową. – Mam również czworo rodzeństwa. Alice już znasz, jest jeszcze Rosalie, Jasper i Emmett. Wszyscy zostaliśmy zabrani z sierocińca w Seattle przez doktora Carlisle’a Cullena i jego żonę Esme. Są dla nas najważniejszymi postaciami pod słońcem. To dzięki nim mamy normalny dom i miłość rodzicielską, jakiej wcześniej nie mogliśmy posiadać – przerwałem na moment. Co jeszcze mogę jej powiedzieć? Może wystarczy? – Tak, to by było chyba tyle. Nie lubię opowiadać o przeszłości. Chciałem zamknąć tamten etap życia. Jestem teraz tutaj, w Forks i bardzo się z tego cieszę.
- Ok. nie musisz mi się zwierzać – zaśmiałem się. Przejrzała mnie.
- Spokojnie, to taka moja słaba strona. Lubię rozmawiać. Choć musze przyznać, że nie z każdym – popatrzyłem jej w oczy. Jej policzki spłonęły rumieńcem. - To może teraz ty coś powiesz o sobie? – spytałem.
- Szczerze mówiąc, nie ma nic ciekawego w moim życiorysie. Twoja opowieść zwala moje z nóg. – Kurczę, na pewno coś jest.
- Cóż, chyba jednak chcę poznać szczegóły. – Nie dawałem za wygraną.
- No dobra. W Forks mieszkam od dobrych 15 lat. Przeprowadziliśmy się tu od babci z Port Angeles, kiedy miałam 3 latka. Niewiele pamiętam z tamtych czasów. Ale od zawsze prześladował mnie pech – westchnęła. – Zawsze musiałam znaleźć się tam, gdzie nie trzeba – urwała, bo z dołu wołał ją ojciec.
- Bello, możesz na moment? Telefon do ciebie!
- Już idę! – popatrzyła na mnie przepraszająco. – Przepraszam cie, zobaczę czy to coś ważnego.
- Spokojnie, poczekam tu na ciebie – uśmiechnąłem się szeroko. Znów się zarumieniła, co sprawiło, że do ust naleciała mi ślinka.
Kiedy wyszła, rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu źródła „brzydkiego zapachu”. Nigdzie nie widziałem brudnych śladów psa, ani nawet nie wyczuwałem obecności tego zwierzęcia. Nagle ujrzałem w koszu dużą kartkę. Wyglądała dziwnie. Zaciekawiony podszedłem sprawdzić, czym ona była. Nadstawiłem uszu. Jeszcze rozmawiała. Zbliżając się do jej biurka smród się nasilał. A kiedy wyciągnąłem kartkę z kosza, jej zapach mnie odrzucił. To było to. Ten papier tak cuchnął. Rozłożyłem go. Był to chyba jakiś list i w dodatku bardzo długi. Nie ładnie jest czytać cudzą korespondencję, ale treść z początku listu mnie zaciekawiła. Zaraz, zaraz. Po kilku sekundach doznałem olśnienia. Już wiem, kto napisał ten list. Cały się trzęsłem. Nie wiem, chyba ze złości. Miałem ochotę komuś przywalić. Znalazłem jakąś wolną kartkę na jej biurku i szybko przepisałem początek. Schowałem świstek do kurtki. Musiałem czym prędzej znaleźć się w domu. Po prostu musiałem im powiedzieć o moim odkryciu. W kieszeni zawibrowała komórka. Na wyświetlaczu widniał numer Alice:
- Edwardzie! Gdzie jest Bella???? – Nie zrozumiałem, o co chodzi.
- Jest w domu. A ja jestem u niej. Czy coś się stało?
- Nie widzę jej! Zniknęła z mojej wizji. Tak po prostu! – Co?
- Ale jak to możliwe?
- Nie mam pojęcia. Czy nie mówiła ci może, że zamierza coś zrobić?
- Nie nic takiego nie mówiła. Alice, co się dzieje?
- To też bym chciała wiedzieć. Ale sądzę, że ty też coś wiesz.
- Już do was jadę. Mamy ważną sprawę do obgadania. Tym razem jest to coś poważnego.
- Edwardzie, czy to dotyczy Belli?
- Nie wiem, być może. Zaraz będę w domu.
Rozłączyła się. Teraz tylko musiałem opuścić Bellę. Czy była bezpieczna? Mam nadzieję, że na czas naszej narady tak.
Zbiegłem po schodach. Była jeszcze w kuchni. Właśnie wszedłem, kiedy się odwróciła. Niechcący ją przestraszyłem. Aż podskoczyła, gdy mnie ujrzała.
- Oh, przepraszam, że cię przestraszyłem. Muszę już lecieć, więc przyszedłem się jeszcze pożegnać i już mnie nie ma.
- Nie, nie, zaczekaj. Nawet nie zdążyłam z tobą pogadać. Przez ten głupi telefon… - a jednak chciała ze mną pogadać. Super.
- Spokojnie, nie wyprowadzam się stąd nigdzie. Mamy wiele czasu by się lepiej poznać. Ale teraz wybacz. Mam ważną sprawę. Trzymaj się. – Mam nadzieję, że te słowa okażą się prawdą.
Wybiegłem czym prędzej z jej domu. Mam nadzieję, że nie zauważyła jak szybko to zrobiłem. Jeszcze by tego brakowało, żeby się dowiedziała o mnie wszystkiego. Wsiadłem do mojego volvo i ruszyłem z podjazdu z piskiem opon. Wskaźnik na liczniku unosił się w górę, by po kilku sekundach przekroczyć 190. Było już ciemno. Znowu zacząłem się trząść. Ten głupi list nie dawał mi spokoju.
Zajechałem pod dom. Wszędzie paliły się światła. Chyba byli poruszeni ponownym zebraniem. Co ta Alice znowu im nagadała? Myślę, że znowu przesadziła. Jak to ona. Otworzyłem drzwi i już w progu dorwała mnie moja narwana siostrzyczka.
- Gdzieś ty był? Nie rozumiesz, że się tu denerwujemy?
- Spokojnie Alice, niech wejdzie do domu – powiedział Carlisle.
- Musicie mnie wysłuchać. Ale to, co powiem bynajmniej okaże się prawdą, a nie moją chorą wyobraźnią.
- Zatem słuchamy…
- Dzisiaj u Belli wyczułem pewien obcy zapach. – Każdy obecny zamarł.
- Czy to jeden z naszych pobratymców? – dopytywał się Carlisle.
- Nie. To nie był zapach wampira. To nawet nie był zapach tylko smród. Smród przemoczonego psa.
- CO???!!! – wszyscy razem wykrzyczeli.
- Jak? – Jasper wymówił swoje pierwsze od tygodnia słowo.
- Sam nie wiem. Byłem w jej pokoju…
- To te kundle zapuściły się do jej domu? – Alice podniosła swój głos.
- Nie, na szczęście nie. Przysłały do niej list.
- Jaki znowu list? Co w nim było? – Wyciągnąłem karteczkę z kieszeni. Podałem ją Carlisle’owi. Kiedy przeczytał, podał go dalej.
- Ha, obrońcy. Te szczeniaki to mają wyobraźnię. Sami sobie krzywdę mogą zrobić, a tu chcą ludzi chronić – zaszydził Emmett.
- Ale skąd one się tu wzięły? – Carlisle intensywnie nad czymś rozmyślał.
- Tego nie wiem. Mieszkamy tu od niedawna. Pewnie któryś wywęszył nasz zapach w pobliżu domu Belli i postanowili pobawić się w ochroniarza. – Jedyne logiczne wyjaśnienie.
- Taa, no to szykuje się niezła zabawa… - Emmett zatarł ręce.
- Spokojnie, nie będziemy wchodzić im w drogę. Poczekamy, aż sami coś zrobią. – Optymizm Emmeta nieco przygasł.
- A co z Bellą? – spytała Esme. No właśnie, co?
- Tego jeszcze nie wymyśliłem. Na początku chciałem, aby jedno z nas każdej nocy patrolowało okolicę jej domu, ale zapewne oni też to robią. Nie chcemy ujawnić się przez te głupie wilki. Nie chcemy ponownego starcia…
- Mów za siebie.
- Zamknij się Emmett – Rosalie warknęła na niego. Całe szczęście poskutkowało.
- A jak dużo Bella wie o tym?
- Chyba nic. Jej list był w koszu, co może oznaczać, że go zignorowała.
- Po co oni wysłali do niej ten list? Przecież nic jej nie zagraża z naszej strony.
- My to wiemy Alice, ale oni nie. Zawsze uważali, że nie jesteśmy zdolni do współegzystencji z ludźmi. – Zapadła cisza.
- A co z tym, że jej nie widzę? Chciałam sprawdzić, czy spotkamy się jutro i nagle zniknęła – dodała Alice rozpaczliwym tonem.
- Być może to wina tych kundli.
- Czyli myślisz, że ona ma jakieś powiązania z nimi?
- Mam nadzieję, że nie. To by była już przesada.
- Ok. pytanie brzmi: co teraz? – Musiałem w końcu je zadać.
- Jak najbardziej zależy nam na dobru Belli. Jednak nie możemy równocześnie z watahą nieodpowiedzialnych wilków walczyć o jej bezpieczeństwo. Nie możemy dopuścić do odkrycia przez nią naszej wampirzej tajemnicy. Groziłoby jej jeszcze większe niebezpieczeństwo. – Zadrżałem. Wszyscy pomyśleliśmy o tym samym: Volturi.
- Tak, to rozsądne. Ale musimy też uważać na szczeniaki. One mogą jej wszystko wypaplać. Im nie zależy na dochowaniu przez nas tajemnicy. I w tym momencie wraca wszystko do jednego punktu – sami narażają ją na niebezpieczeństwo. – Wszyscy się ze mną zgodzili.
- Ja proponuję zaczekać. Jak do tej pory nie widzieliśmy w lesie żadnego z tych pchlarzy. A to, że natknęli się na nasz zapach w pobliżu jej domu, niczemu nie dowodzi – najdłuższa wypowiedź Jaspera od miesiąca.
- Hmm, masz chyba rację Jasper. Nie pomyślałem o tym. Dzięki – skinął głową.
- Czyli zostawiamy to w spokoju? – spytał Emmett. Chyba nadal wierzył, że znów wdamy się w wojnę z wilkołakami. Co za dziecinada.
- Tak. Na razie. Niech oni zrobią pierwszy krok. My będziemy stali z boku. A i przy okazji będziemy uważać na Bellę.
- No to wszystko jasne – skwitował Carlisle.
Rozeszliśmy się po domu. Zostałem jeszcze chwilę w pustym salonie. Wolałem nie myśleć o dzisiejszej naradzie. Mam nadzieję, że te kundle nie będą zbliżać się do Belli - pomyślałem. Czy zawsze, gdy chciałem zacząć coś od nowa, kiedy mi się już udaję… czy zawsze musiał mi ktoś przeszkodzić? Rozejrzałem się dookoła. Zawiesiłem swój wzrok na fortepianie. Dawno nie grywałem. Podszedłem do niego i przejechałem palcem po klawiszach. Instrument wydał cichy dźwięk. Usiadłem na stołku i zacząłem grać. Tak po prostu. Moje uczucia pisały melodię. Zapamiętywałem każdą nutkę. Moja melodia przeobraziła się w balladę. Grałem coraz wolniej i wolniej. Chyba wiem, jak nazwę ten utwór. Dla Belli. Prosta nazwa. Ale dla mnie bardzo ważna i najcudowniejsza.
Nagle na swoich ramionach poczułem lekki ucisk. Esme dołączyła do mnie.
- Jaka ona piękna. Dawno nie grywałeś… - pożaliła się.
- Wiem. Przepraszam. Po prostu miałem dzisiaj wenę.
- Jak brzmi tytuł?
- Jeszcze nie wiem… - skłamałem.
- Pewnie jest dla Belli… - czy ona była jasnowidzem? Uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła uśmiech. Objęła mnie mocno.
- Nie musisz wstydzić się swoich uczuć. Ja widzę, ile ona dla ciebie znaczy. I chociaż jej nie znam, czuję, jakby była i dla mnie kimś ważnym. Niesamowite, prawda?
- Tak, to niebywałe - powiedziałem.
Właśnie skończyłem grać moją balladę…




Rozdział 4

******
Bella



Obudziłam się cała zalana łzami. Koszulka od pidżamy przykleiła się do mnie od potu. Cała drżałam. Mój oddech nie mógł się wyrównać. Płakałam. W głowie cały czas huczał ogień, a w ustach czułam dziwny posmak dymu. Dookoła było ciemno. Chyba jest jeszcze późno. Spojrzałam na szafkę nocną. Na zegarku widniała godzina 2 w nocy. Rozejrzałam się po pokoju. Nikt nie przyszedł sprawdzić, co ze mną. To chyba dobrze. Po cichu przekradłam się do łazienki, by przebrać się w coś suchego. Myślałam, ze nigdy nie uda mi się zdjąć koszulki przez moje drżące dłonie. W życiu nie czułam się tak okropnie. Kiedy już udało mi się wciągnąć na siebie suchy ciuch, wróciłam do swojego pokoju. Nadal czułam, że jest mi gorąco. Otworzyłam okno, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Na dworze powiewał lekki wiatr. Przymknęłam oczy i wystawiłam twarz w kierunku wiatru. Miłe uczucie. Ale nawet on nie był w stanie oddalić ode mnie aurę koszmaru…
Nie chciałam ponownie zasypiać. Bałam się, że to powróci. Wzięłam swój ciepły koc i usiadłam na fotelu. Owinęłam się nim starannie. Mogłam już normalnie oddychać. Starałam się nie myśleć o tym, co mi się przyśniło, ale to było silniejsze ode mnie. Nie rozumiałam do końca, dlaczego znów ten sen się powtórzył. Zastanawiałam się, dlaczego widziałam go tak wyraźnie jakby dział się naprawdę. I kim był mój wybawiciel? Energicznie potrząsnęłam głową. Na te pytania wolałam już dzisiaj nie odpowiadać. Poczułam, że moja głowa robi się ciężka. I znowu odpłynęłam…
Kiedy otworzyłam oczy, na dworze było jasno. Pokój nieco się ochłodził, bo w nocy zapomniałam zamknąć okno. Wyskoczyłam spod koca i jednym ruchem złapałam za jego klamkę. Spojrzałam na zegarek. Było już grubo po 7. Czym prędzej wybiegłam do łazienki umyć zęby i wziąć krótki prysznic. Włożyłam swoje ulubione jeansy, koszule w kratę i złapałam za torbę. Zbiegałam na dół, co drugi schodek, by jak najszybciej znaleźć się w kuchni. Chwyciłam z lodówki batonik zbożowy, upiłam łyk zostawionej dla mnie herbaty i wybiegłam na dwór. Byłam już mocno spóźniona. Wrzuciłam torbę na miejsce dla pasażera i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Silnik furgonetki cicho zawył. Wcisnęłam pedał gazu i po chwili byłam już w drodze do szkoły. Żeby zagłuszyć trochę swoje myśli zapuściłam głośno radio. Muzyka mnie uspokajała. I tym razem podziałało.
Zaparkowałam na swoim stałym miejscu. Na drugim końcu parkingu czekała już na mnie Alice. Widać, do cierpliwych osób ona nie należy. Gdy tylko wysiadłam, kroczyła w moją stronę. Miała poważną minę.
- Cześć Bello. Mogę wiedzieć, skąd to spóźnienie?
- Eeem, po prostu zaspałam. Ostatnio źle sypiam. – Nie wiem, dlaczego, ale przy niej zawsze się niepotrzebnie rozgadywałam.
- Właśnie widzę, źle wyglądasz. – Spojrzałam po sobie. Zachichotała.
- Chodzi mi o twoje oczy. Masz pod nimi sine cienie. Znów zarwałaś noc? – Musiałam szybko coś wymyśleć, inaczej będę musiała streścić jej mój koszmar. Zaraz, czy ona powiedziała znowu?
- Tak. Nie mogłam spać. A skąd wiesz, że…
- Oh, chodźmy już, bo się spóźnimy. – Miała rację.
Poszłyśmy obie w stronę budynku. Po pewnej chwili zorientowałam się, że brakuje jej brata.
- Gdzie Edward? – spytałam. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Pytasz o mojego brata? A to coś nowego.
- Wiesz jesteście dopiero 2 dzień w szkole i raczej nie wypadałoby opuszczać lekcję. – Paplałam, co mi ślina na język przyniosła.
- Musiał załatwić pilną sprawę rodzinną. Nie będzie go dzisiaj – dodała smutno. Coś mi tu nie grało.
- Chodzi o tą sprawę, przez którą wczoraj musiał wcześniej ode mnie wyjść? – drążyłam. Zauważyłam u niej pewną zmianę. Czegoś się chyba przestraszyła.
- Co Ci powiedział Edward? – spytała zaniepokojona.
- Nic. Po prostu powiedział, że musi iść załatwić jakąś pilną sprawę i tyle. A powinnam coś wiedzieć?
- Nie, nie. Tak tylko spytałam.
Kątem oka przyuważyłam, że odetchnęła z ulgą. Było coś, o czym nie mogłam się dowiedzieć. Ale miałam cały dzień na to, żeby wycisnąć z Alice wszystkie informacje.
Po raz pierwszy postanowiłam zaatakować Alice na angielskim. Lecz gdy zadałam jej dręczące mnie pytanie, nasz nauczyciel, pan Wells, brutalnie wyrwał mnie do odpowiedzi. Miałam ogromne szczęście, że akurat wiedziałam to, o co mnie spytał. Pod koniec lekcji zrobił nam krótką kartkówkę, więc o rozmowie nie było mowy. Przez następne dwie godziny rozmyślałam jak ją podejść na matmie. Założę się, że ta mała istota nie będzie chciała dzisiaj chlapać językiem, ale czułam, że muszę dowiedzieć się, co ukrywa. Kiedy przyszła kolej na matmę, okazało się, że Alice nie ma. Zniknęła. Przeszukałam chyba całą szkołę, ale nigdzie jej nie było. Super. Czyżby zwiała? Ale dlaczego? Przestraszyła się, że chce zadać jej parę pytań? Co za ironia… poczułam jak w kieszeni wibruje mój telefon. Sms. Od Alice!: „ Moja droga Bello. Musiałam dołączyć do Edwarda, nasza rodzina ma pewne kłopoty. Nic się nie martw. Zobaczymy się jutro. UWAŻAJ NA SIEBIE. Alice.” Czy to ostatnie zdanie musiało mnie aż tak przerazić? W ostatnim czasie słyszałam zbyt wiele razy to wyrażenie. Cisnęłam telefonem w kieszeń i poszłam na matmę.
Tak jak przewidziałam, bez Alice nudziło mi się strasznie. Przez cały czas zastanawiałam się, co takiego mogło przydarzyć się jej rodzinie, skoro potrzebowali i ją. Mam nadzieję, że to nic poważnego i niedługo wróci. A wtedy nie będę miała dla niej litości…
Nareszcie minęła moja ostatnia lekcja. Właśnie pakowałam swoje książki do torby, gdy do mojej ławki podszedł Mike Newton.
- Hej Bella, masz chwilkę?
- O co chodzi?
- Mam takie małe pytanko… Yyy, nie poszłabyś czasem…
- Nie Mike, nigdzie z Tobą nie pójdę. Już to przerabialiśmy nie pamiętasz? Z resztą powinieneś o to pytać swoją dziewczynę, nie uważasz? – Spuścił głowę.
- Tak, tak wiem. – Nadal nie rozumiałam jego postępowania.
- No to, o co chodzi?
- Bo to ona kazała mi się z Tobą umówić.
- Że co? Ona chyba upadła na głowę.
- Pewnie tak. Jest strasznie zazdrosna o tego Cullena – prychnął. Czy aby tylko ona?
- Weź jej powiedz, żeby dała sobie spokój. A co do Edwarda, niech będzie spokojna. On nie jest moim chłopakiem. – Albo mi się wydaje, albo tym stwierdzeniem dałam mu przyzwolenie do dalszego flirtu. Czym prędzej zmieniłam temat. - No, ale to nie oznacza, że szukam innego. – Popatrzyłam na niego swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Nauczyłam się tego od taty. Jego entuzjazm przygasł na dobre. Przynajmniej jego mam z głowy… Odszedł w kierunku wyjścia przygarbiony, szurając butami. Nie chciałam go obrażać, ale wyglądał jak jakaś sierota. Zastanawiałam się, co ta Jessica w nim widzi.
Na dworze zaczął padać deszcz. Naciągnęłam kaptur na głowę i pobiegłam do swojego auta, by jak najmniej tego mokrego świństwa znalazło się na mnie. Miałam szczęście, że jeszcze nie było tak wielkich kałuż, bo na pewno bym w którejś wylądowała, omijając je. Kiedy wsiadłam do swojej furgonetki, w mojej kieszeni znowu zawibrowała komórka. Kolejny sms od Alice: „ Mam nadzieję, że właśnie jedziesz do domu. Spotkamy się jutro w szkole. Nie zapomnij być grzeczna. Całuski. Alice.” Ten mały elf zaczynał mi grać na nerwach. Te wszystkie prośby i tajemnice doprowadzą mnie do szaleństwa. Wrzuciłam pierwszy bieg i ruszyłam w kierunku domu.
Deszcz jak nigdy padał przez cały dzień, bez przerwy. Przez niego nie mogłam w końcu dotlenić swojego mózgu na świeżym powietrzu. Miałam zamiar dzisiejszego popołudnia wybrać się na polanę. Chciałam nieco przemyśleć kilka spraw. Moja kochana łąka zawsze mi w tym pomagała…
Szybko upichciłam coś dla rodziców i poszłam do swojego pokoju poczytać. Niestety w mojej skromnej biblioteczce znajdowały się tylko książki przeczytane przeze mnie chyba z dwieście razy. Postanowiłam, więc poszukać jakiś ciekawych informacji ze świata w Internecie. Odpaliłam swojego starego rzęcha. Po kilku minutach czekania uznałam, że jest to niemożliwe. Musiałabym chyba czekać z jeden dzień, żeby uruchomił się sam system, a co dopiero na włączenie przeglądarki internetowej. Koszmar. Ale i tak kochałam swoje rzeczy. Pozostało mi tylko oglądanie telewizji. Zbiegłam po schodach do salonu. Pod nieobecność Charliego mogłam korzystać z naszej plazmy do woli. Usadowiłam się wygodnie na kanapie i włączyłam pierwszy lepszy kanał. Okazało się, że był to jakiś mecz. Przeleciałam jeszcze po kilku innych. Nic. Same nudne mecze. Czy w naszym domu są tylko kanały sportowe? Jak nic Charliemu się dzisiaj dostanie. Wyłączyłam TV i rzuciłam pilota na kanapę. Przeniosłam się do kuchni. Zaparzyłam kubek gorącej herbaty i usiadłam przy stole. Byłam strasznie znudzona. Nagle poczułam się strasznie senna. Nie miałam ochoty wracać na górę do łóżka, więc położyłam się w salonie na kanapie. W domu panowała cisza. Było tylko słychać deszcz, który wybijał werble na okiennym parapecie. Zaczęłam odliczać: jedna kropla, dwie krople…
Znalazłam się w opuszczonym domu. Poznałam to po tym, że wszędzie było pełno kurzu i pajęczyn. Czuć było w powietrzu pleśń. Bałam się zrobić krok do przodu, bo deski wydawały się być spróchniałe, gotowe do połamania. Rozejrzałam się dookoła. Usłyszałam jakiś trzask, a potem wycie. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Słyszałam czyjeś kroki. Swoje imię? Ktoś mnie wołał. Kolejny huk i fala ognia przede mną. Płomień szybko trawił stare deski domu. Cofnęłam się. Chciałam już uciekać, ale on był szybszy. Gęsty dym nie dawał mi oddychać. Poczułam, jak kręci mi się w głowie. Upadłam na ziemię. Już wiedziałam, że mój wybawiciel się pojawi, że mnie stąd zabierze. Czekałam tylko, kiedy….
Obudziłam się krzycząc na całe gardło. Siedzący w kuchni Charlie przybiegł sprawdzić, co takiego się stało.
- Bello, nic ci nie jest? – zapytał z troską. Wciąż szybko oddychałam
- Nie. To ten sen. Był okropny. – Wymawiałam te słowa z trudem.
- Już dobrze. – Przytulił mnie mocno do siebie. – Chyba nie powinnaś tak często pić tej herbaty. Ostatnio zaczęła ci szkodzić. – Spojrzał na kubek leżący na stoliku obok.
- Może i masz rację. – Wyswobodziłam się z jego uścisku i poszłam do łazienki. Czułam, jak Charlie wpatruje się we mnie intensywnie. Nie chciałam mu zdradzić, o czym był ten straszny koszmar. Wystarczająco się o mnie z mamą martwili.
Przemyłam zimną wodą swoją twarz. Nieco mnie ona otrzeźwiła. Usiadłam na podłodze, opierając się plecami o wannę. Chłodne płytki jeszcze bardziej mi pomogły. Siedziałam tak chyba z 10 minut, kiedy do pomieszczenia weszła mama. Chyba Charlie zdążył jej opowiedzieć zaistniałą sytuację, kiedy wróciła z pracy. Nic nie mówiąc, usiadła obok mnie. Tylko się na mnie patrzyła. Na jej twarzy malowała się troska. Swoją ręką odgarnęła mi włosy z czoła i przytuliła do siebie. Ta sytuacja coś mi przypominała, tylko nie wiedziałam jeszcze, co. Po krótkiej chwili czułości przyszedł czas na przemowę.
- Bello – zaczęła mama.
- Tak mamo?
- Boję się o ciebie – powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić. – Spojrzałam jej prosto w oczy.
- Może.
- To, dlaczego tak mówisz?
- Wiesz kochanie, kiedy ostatnim razem śniły ci się koszmary, zwiastowały one coś niedobrego. Chyba nie muszę ci przypominać?
- Nie, wiem doskonale, o co ci chodzi. – Sięgnęłam pamięcią do feralnego dnia, kiedy wpadłam pod autobus. Cudem udało mi się z tego wyjść bez szwanku. I jak pamiętam, przed tym wydarzeniem dręczyły mnie koszmary. Ale to tylko jedno z wielu przykrych zdarzeń.
- Sama widzisz. Ale teraz martwi mnie jedna rzecz. Twoje sny dawniej nie powtarzały się tak często. Teraz, nawet, gdy zasypiasz na kanapie, budzisz się z krzykiem. Chyba rozumiesz, skąd ten potok zmartwień z mojej strony. – Pogłaskała mnie po głowie. Jeszcze raz mocno do siebie przytuliła. Jej obawy zaczęły udzielać się mnie. Przymknęłam oczy i starałam się teraz o tym nie myśleć. Przywarłyśmy z mamą do siebie mocno i pewnie byłoby tak nadal, gdyby nie zadzwonił telefon. Musiała go odebrać. Dzwonili z pracy. Błagalnym wzrokiem powiedziałam jej, żeby nie brała za nikogo zmiany, bo inaczej się wykończy. Mam nadzieję, że tym razem mnie posłucha…
Tymczasem przeniosłam się do swojego pokoju. Na dworze przestało padać, więc uchyliłam okno. Wyciągnęłam z torby podręczniki i przejrzałam je w poszukiwaniu zajęcia na wieczór. Znalazłam temat, który mieliśmy przerabiać na biologii na następnej lekcji. Już na wstępie wydawał się ciekawy, ale tak było tylko na początku. Kolejne stracone minuty na nudne zajęcie. Schowałam książkę z powrotem do torby. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. A może by tak zadzwonić do Alice? Mam jej numer w komórce. Wystarczy wcisnąć zieloną słuchawkę i dzwonić. Zeszłam na dół po kurtkę, w której kieszeni znajdował się mój telefon. Wybrałam odpowiedni numer i wcisnęłam guzik. Odebrała już po pierwszym sygnale. Zupełnie, jakby wiedziała, że do niej zadzwonię.
- Hej Bello, jak leci? – zaświergotała swoim słodkim głosem
- Yyy, w porządku. Jak tam sprawy rodzinne? Wszystko już ok.?
- Tak, udało nam się załatwić wszystko po naszej myśli. – Humor jej dopisywał.
- To świetnie. Em, będziesz jutro w szkole? – Musiałam o to spytać.
- Jasne, przecież Ci już pisałam. Wydaje mi się, że chodzi, o co innego, co Bells? – spytała. Dlaczego musiała być taka spostrzegawcza? Znów się zająkałam.
- Yyy, tak, mam kilka pytań – oznajmiłam.
- No to, słucham.
- Sądzę, że coś przede mną ukrywasz…
- To nie jest pytanie, kochana – powiedziała.
- Tak, wiem. No to jak? Jest coś, o czym nie wiem? – Drążyłam dalej. Zawahała się.
- Dlaczego uważasz, że mam coś przed Tobą do ukrycia? –spytała.
- Po prostu to wiem. Za każdym razem, gdy chciałam cię spytać wcześniej o to samo, co teraz, spławiałaś mnie jakimś tekstem, albo odwracałaś moją uwagę byle czym. Mam podstawy uważać, że coś jest nie halo… - rozgadałam się.
- Bells, w życiu bym Cie nie okłamała. Nie mówiąc już o ukrywaniu pewnych faktów. Nie obraź się, ale to, o co prawdopodobnie ci chodzi, jest naszą rodzinną sprawą. Pewnie ty tez masz swoje tajemnice… - tym tekstem mnie powaliła. Zrobiło mi się strasznie głupio.
- Przepraszam, nie powinnam była…
- Nie przepraszaj mnie złotko, to zrozumiałe, że jesteś ciekawa i się o mnie troszczysz, prawda? – spytała słodko. Jakże nie miałam tego potwierdzić?
- Oh, domyśliłaś się Alice. – Zaśmiałyśmy się obie. - To jak, będziesz jutro?
- Oczywiście moja droga. Wszystko już dobrze, więc nie mam podstaw, żeby cię opuszczać.
Przez około pół godziny gadałyśmy z Alice na różne babskie tematy. Nie obyło się bez plotek na temat Jessici i jej Mike’a. Ach, chociaż jedna rzecz, która mnie dzisiejszego dnia nie znudziła. Chyba będę musiała częściej dzwonić do Alice. A może będę do niej wpadać czasami? Kto wie. Pożyjemy, zobaczymy…
Odłożyłam swoją komórkę na szafkę nocną. Podeszłam do okna, by je zamknąć i zauważyłam na biurku leżącą kopertę. Była identyczna jak ta, co przyszła wczoraj. Nie było dzisiaj listonosza, więc skąd ona się tu wzięła? Czym prędzej zamknęłam okno na cztery spusty. Drżącymi rękoma wzięłam kopertę i wyciągnęłam list, będący w środku. Rozpoznałam pismo poprzedniego nadawcy.
Isabello Swan
Powiem krótko: musimy się spotkać. Moi przełożeni nie będą zachwyceni moim pomysłem, ale mniejsza o to. Proponuję, jako miejsce naszego jutrzejszego spotkania starą leśniczówkę na północnym- wschodzie Forks. Proszę, to dla mnie bardzo ważne. Będę jutro czekał na ciebie w godzinach popołudniowych. Nie zapomnij. To bardzo ważne!
J.B.

Stałam jak wryta. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. O co chodzi tajemniczemu J.B? Dlaczego zależy mu na spotkaniu ze mną? Chyba nie chciałam tego wiedzieć. Tak jak poprzedni list wylądował on w koszu. Ze zdenerwowania trzęsły mi się ręce. Przysiadłam na krańcu łóżka. Musiałam mieć jakąś podpórkę żeby nie zemdleć. Znów powróciły obawy. Co będzie dalej? Co mam zrobić w tej sytuacji? Z takimi i innymi pytaniami położyłam się dzisiaj spać…


******
Edward


Przez całą noc siedziałem w swoim pokoju myśląc o Belli. Starałem się ułożyć własny plan, w którym będę mógł samodzielnie chronić ją przed innymi( m.in. zapchlonymi szczeniakami). Nie chciałem mieszać w to własnej rodziny. Wiedziałem, że zawsze mogę coś schrzanić. Ale w tej sytuacji mogę samodzielnie wziąć za to odpowiedzialność. Mógłbym o niej rozmyślać całą wieczność, ale gdy ma się przy boku Alice, chyba nie jest to możliwe...
Wparowała do mojego pokoju i rzuciła się na mnie.
- Edwardzie, szykuje się nam niemiłe spotkanie. – Z jej myśli wyczytałem tylko informację o jakieś polanie i… zaraz, zaraz, czy ja dobrze widzę? Prawa ściana lasu zniknęła? Wilki?
- O co im chodzi?
- Chcą z nami porozmawiać. Nie widziałam, żeby doszło do walki.
- Bo to niemożliwe, Alice. – Pokazała mi język.
- Tak czy inaczej musimy się tam stawić wszyscy. Nie wiem, o co im chodzi, ale zapewne się domyślasz.
- Tak, chyba chodzi im o Bellę. Wysłali jej list. – Zamyśliłem się na moment.
- Chodźmy się naradzić. Wszyscy czekają w salonie na twoje instrukcje – dodała Alice. Na moje instrukcje? A kim ja niby jestem. Tych rodzinnych zgromadzeń miałem już po dziurki w nosie. Ale jeśli chodziło w nich o Bellę, byłem gotowy to znieść.
Poszliśmy z Alice do salonu. Wszyscy byli już na miejscu. Już na wejściu swoim entuzjazmem denerwował mnie Emmett. Pewnie liczył na bitwę, do której nie może dojść. Nie dzisiaj. Popatrzyłem po wszystkich. Oczy wszystkich domowników były wlepione we mnie.
- Jak zapewne wiecie, szykuje się nam niemiłe spotkanie z… wilkami – z trudem wymówiłem to słowo. – Nie wiemy, o co im dokładnie chodzi, ale domyślamy się, że tematem naszej debaty będzie nie, kto inny jak Bella. – Ktoś prychnął. Tak jak przewidziałem, był to Emmett.
- Nie mów, że chcesz z nimi gadać. – Splunął na bok.- Ja na twoim miejscu wykurzyłbym ich stąd…
- Emmett, nie dzisiaj! Już o tym rozmawialiśmy, to oni mają zrobić pierwszy krok. – Wyraźnie się na mnie obraził, bo założył ręce na piersi i spuścił wzrok. Więcej się nie odezwał. Kontynuowałem.
- Dobrze. Pójdziemy tam, żeby dowiedzieć się, co zamierzają robić. Nie będziemy atakować. – Podkreśliłem to po raz setny.
- No dobrze, a co jeśli będą chcieli oni zaatakować.
- Wtedy nie będziemy im dłużni.
- Nie musi do tego dojść – dodał Carlisle. Wiedziałem, że nie będzie chciał się bić. Dobrze go rozumiałem.
- Wiem, Carlisle, nie dopuścimy do tego. Nie po to tam idziemy.
- Dobrze, czyli wszystko jasne. Ale co z Bellą? – spytała Rose. O tym jeszcze nie pomyślałem.
- Myślę, że dobrze by było, żeby Alice poszła normalnie do szkoły. Trzeba mieć na nią oko – zaproponował Jasper. Oczywiście Alice nie uśmiechało się zostawiać ukochanego na pastwę młodych wilków, ale nie miała wyboru. Była rozdarta pomiędzy Bellę, a Jaspera. Wyczytałem to z jej umysłu. Niechętnie się zgodziła.
- Ok, czyli plan mamy ustalony. Alice, o której mniej więcej ruszamy?
- Za moment. Musicie być ciut wcześniej. Oni cały czas myślą, że nas podejdą i zaskoczą, ale zdziwią się nieco, że ich uprzedzicie. – Ta część podobała mi się najbardziej.
Wszyscy, prócz Alice przygotowaliśmy się do biegu na polanę. Nie była ona daleko, ale zdaniem Alice, powinniśmy czekać na nich wcześniej. Wziąłem jeszcze swój telefon komórkowy, żeby w razie czego komunikować się z Alice i byłem już gotowy. Wybiegłem, jako pierwszy przez szklane drzwi salonu. Za mną biegł Jasper i Carlisle, nieco z tyłu trzymała się Rose z Emmettem i Esme. Po 2 minutach biegu staliśmy już na polanie. Niebo było pochmurne, chyba zbierało się na deszcz. Lekki wiatr z północy owiewał mi teraz twarz. I wtedy wyczułem ten ostry smród przemoczonego psa. Wszyscy pozostali zmarszczyli nosy. Po chwili w mojej głowie słyszałem nie tylko swoich bliskich, ale i sześć nowych głosów. Były niezwykle ze sobą zsynchronizowane. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Po chwili wynurzył się pierwszy, czarny wilk. Wyglądał na przywódcę. Za nim wyłoniło się pięć innych, każdy o innym odcieniu sierści. Wsłuchałem się w ich myśli. Oni tez nie chcieli się bić. Chcieli nas tylko ostrzec. Zaraz. Ten jeden, strasznie dużo myśli o Belli. Innym tez się to nie podoba. Świetnie.
Minęło kilka minut. Wreszcie Carlisle postanowił przemówić. Zrobił mały krok do przodu. Wilki odruchowo się cofnęły. Słyszałem, jak jeden chciał już atakować, ale ich przywódca do tego nie dopuścił. Zrobił ostrożnie kolejny ruch, unosząc przy tym ręce pokazując, że ma pokojowe zamiary. Spojrzał na mnie. Kiwnąłem głową dając mu przyzwolenie, żeby zaczął.
- Jesteśmy tu, aby pomówić z wami w sprawie Isabelli Swan. Wiemy, że chcecie chronić ją należycie, ale z naszej strony nic jej nie zagraża. Chcę tu również zaznaczyć, że my, czyli cała nasza rodzina otaczamy ją równie dobrą opieką, co wy. – Wśród wilków zapanowało poruszenie. Carlisle spojrzał na mnie.
- Nie wierzą nam. Uważają nas za krwiopijców i bezdusznych morderców ludzi. – Cała szóstka spojrzała na mnie. Byli zszokowani. Chyba się nieco pogubili, ich myśli wyrażały setki emocji.
- Chcemy was zapewnić, że z naszej strony nie stanie jej się żadna krzywda. Cała nasza siódemka przyrzeka wam tutaj, że włos jej z głowy nie spadnie. Tak jak i innym ludziom. Nie jesteśmy jak nasi pobratymcy. Zmieniliśmy diametralnie swój tryb życia. Nie żywimy się ludzką krwią, tylko zwierzęcą. – Wilki zawarczały głośno. Nacisk na słowo zwierzęca nieco ich uraził.
- Chodzi im nie tylko o to, co powiedziałeś. Zauważyli, że jest nas sześcioro, a ty powiedziałeś siedmioro. Każdy z nas musi przyrzec to osobiście. – Carlisle skinął głową. Wyciągnąłem swój telefon i wybrałem numer Alice. Odebrała po pierwszym sygnale.
- Co jest brat? Coś nie tak?
- Musisz tu przyjechać. Jesteś potrzebna.
- A co mam powiedzieć Belli?
- Nie wiem. Wymyśl coś. Chyba potrafisz?
- Jasne, jasne. Zaraz tam będę. – Wyłączyła się. Schowałem swój telefon i zwróciłem się w kierunku wilków.
- Zaraz będzie nas komplet. Czy jeszcze jakieś życzenia? – spytałem z sarkazmem. Rudawy wilk prychnął. Jezu, jak on mi działał na nerwy.
Na Alice nie musieliśmy długo czekać. Przybiegła najszybciej jak potrafiła. Z jej myśli wywnioskowałem, że wiedziała już, o co chodzi.
- Jak widać na załączonym obrazku, jest nas cała siódemka. Każdy z nas może złożyć wam obietnicę, że żaden człowiek nie zostanie przez nas skrzywdzony – powiedziałem.
Każdy z nich nie wiedział, co o tym myśleć. Wraz ze swoim przywódcą zaczęli się już wahać, ale jeden, ten rudy nie chciał na nic się zgadzać. Po dłuższej chwili (chyba się naradzali) ich czarny przywódca kiwnął łbem i dał nam przyzwolenie. Każdy z nas odetchnął z ulgą. Jedynie Emmett był zawiedziony, że do niczego nie doszło. Po kolei wydukaliśmy krótka formułkę obietnicy, jaką mieliśmy złożyć. Kiedy już skończyliśmy, cała wataha zaczęła wycofywać się do lasu. Jedynie rudy patrzył cały czas na mnie, ostrzegając mnie. Zignorowałem go całkiem. Dla mnie był to dzieciak.
Po powrocie w domu zapanowała całkiem inna atmosfera niż poprzednio. Wszyscy mieli poczucie, że udało im się coś zdziałać. Zasiadłem z Alice i Jasperem na kanapie w salonie i razem przeglądaliśmy wydarzenia ze świata. Jednak po przełączeniu kilku kanałów, całkiem mi się to znudziło. Postanowiłem jakoś zagadać Alice. W końcu to ona była dzisiaj w szkole. Z Bellą.
- Alice, co powiedziałaś Belli dzisiaj w szkole? Pytała może o mnie? – spytałem nieśmiało. Zaśmiała się.
- Oczywiście głuptasie. Nawet mnie to nieco zdziwiło.
- A co jej powiedziałaś? – Byłem ciekawy każdego słowa.
- Po prostu, że załatwiasz pewna ważną sprawę rodzinną. – Ale się wysiliła… nagle jej oczy zaszły mgłą.
- Alice? Co ci? Widzisz coś? – spytałem spanikowany. Po chwili się uśmiechnęła.
- Oczywiście. – Wróciła już na ziemię. – Bella postanowiła uciąć sobie ze mną pogawędkę. Zadzwoni za 5, 4, 3, 2, 1… - Rozbrzmiał dzwonek telefonu Alice. Odebrała go z bananem na twarzy. Ja nie wiem jak ten Jasper może z nią wytrzymać.
- Hej Bello, jak leci? – zaświergotała swoim słodkim głosem
- Yyy, w porządku. Jak tam sprawy rodzinne? Wszystko już ok.? – doskonale wszystko słyszałem.
- Tak, udało nam się załatwić wszystko po naszej myśli – dodała uśmiechnięta.
- To świetnie. Em, będziesz jutro w szkole? – Siedziałem jak na szpilkach. Czy zapyta o mnie?
- Jasne, przecież Ci już pisałam. Wydaje mi się, że chodzi, o co innego, co Bells? – spytała.
- Yyy, tak, mam kilka pytań – oznajmiła.
- No to, słucham.
- Sądzę, że coś przede mną ukrywasz…
- To nie jest pytanie, kochana – powiedziała.
- Tak, wiem. No to jak? Jest coś, o czym nie wiem? – Drążyła dalej. Alice zawahała się.
- Dlaczego uważasz, że mam coś przed Tobą do ukrycia? – spytała.
- Po prostu to wiem. Za każdym razem, gdy chciałam cię spytać wcześniej o to samo, co teraz, spławiałaś mnie jakimś tekstem, albo odwracałaś moją uwagę byle czym. Mam podstawy uważać, że coś jest nie halo…
- Bells, w życiu bym Cie nie okłamała. Nie mówiąc już o ukrywaniu pewnych faktów. Nie obraź się, ale to, o co prawdopodobnie ci chodzi, jest naszą rodzinną sprawą. Pewnie ty tez masz swoje tajemnice…
- Przepraszam, nie powinnam była…
- Nie przepraszaj mnie złotko, to zrozumiałe, że jesteś ciekawa i się o mnie troszczysz, prawda? – spytała słodko. Ale wazelina.
- Oh, domyśliłaś się Alice. – Zaśmiały się obie. - To jak, będziesz jutro?
- Oczywiście moja droga. Wszystko już dobrze, więc nie mam podstaw, żeby cię opuszczać.
Dalej już nie słuchałem, bo dziewuchy ucięły sobie pogawędkę. Ani razu nie wspomniała o mnie. Szkoda. A już myślałem, że ją do siebie jakoś przekonałem. Cóż, będę próbował dalej.
Przeniosłem się do siebie. Tradycyjnie włączyłem płytkę w moim odtwarzaczu i wsłuchałem się w melodię. Była tak spokojna i delikatna… na każdym kroku przypominała mi Bellę. Ułożyłem się na swojej kanapie i przymknąłem oczy. Ach, jaka szkoda, że nie mogę śnić. Na pewno śniłbym o jednej dziewczynie. Piosenka przypominająca Bellę skończyła się, by zrobić miejsce kolejnej. Ta druga przypomniała mi pewną rzecz. Rzecz, którą zamierzam zrobić. I to jeszcze dzisiaj…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez truska93 dnia Nie 10:39, 11 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin