FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Przyczajony wilkołak, ukryty wampir [cz. VII - 05.07] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:14, 29 Sty 2010 Powrót do góry

Zbyt mało czasu a za to zbyt dużo opowiadań, które chciałabym skomentować. Taki los dziewczyny, nauka, przyjaciele i jak tu znaleźć czas na forum. Ale już koniec ze mną a przejdźmy do rzeczy. Coraz bardziej podoba mi się ten ff nawet że prawdopodobnie Estella zaprzyjaźni się z Rose, której ja nie lubię.
Przez dwa pierwsze rozdziały zastanawiałam się w jakim czasie toczy się akcja.
Cytat:
- I tak się dowiesz – zwróciła się w końcu do swojej znajomej. – To Estella – wskazała na mnie lekkim ruchem głowy. – Jestem naszym gościem.
i teraz wiem, że Bella jest z Edwardem.
Tak jak esterwafel
Cytat:
Już nie mogę się doczekać spotkania Estelli z wilkołakami. Zgaduję, że wpadnie na Jacoba. I może się w nim zakocha? ;>
tez tak myślę, bo już tytuł mówi o tym ale jeszcze nie wiadomo jaka będzie to więź.
Pozdrawiam i obiecuję, że jak znajdę czas to na pewno będę czytać dalej.
B Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kalafina
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice

PostWysłany: Sob 21:27, 20 Lut 2010 Powrót do góry

Rozdział czwarty

Bomba wybuchła następnego dnia.
Rosalie, Alice i Esme wyjechały z samego rana mówiąc, że muszą zapolować. Ponieważ nie potrafiłam wyobrazić sobie samej siebie biegającej po lesie za jedzeniem, podziękowałam w myślach losowi, że pozostawił mi komfort działającego układu pokarmowego. Carlisle wyjechał do pracy, Edward wyprowadził z garażu swoje pretensjonalne Volvo, Emmett i Jasper z kolei, postanowili nie spuszczać mnie z oka przez cały dzień.
Jako bardzo zły, niedoświadczony kierowca z wielkim trudem radzący sobie z manualną skrzynią biegów, nie mogłam wyjść ze zdumienia, jakim cudem Cullenowie są w stanie zmusić swoje samochody do rozwijania nieprawdopodobnie niebezpiecznych prędkości na dziurawych, wiejskich drogach bez lęku o utratę przyczepności, ewentualnie urwanie podwozia. Tak, to oczywiście miało sens, że możliwości samochodu były uzależnione od talentu kierującego.
Wypakowałam się w swoim nowym, tymczasowym, jak miałam nadzieję pokoju, zadzwoniłam potwierdzić odbiór samochodu, w międzyczasie z podziwu godną konsekwencją odmawiając Emmettowi, próbującemu mnie namówić na skok z dachu.
- Naprawdę zamierzasz to zjeść? – W szparze pomiędzy framugą, a uchylonymi drzwiami pojawiła się jego ręka trzymająca marchewkę. – Poważnie?
Nic nie wskazywało, że byłam w stanie stracić nad sobą panowanie i bez ostrzeżenia zrobić masakrę. Czułam się dobrze. Przywykłam do lepszych wzroku i refleksu, ale nie miałam oporów przed zrobieniem sobie na śniadanie kanapki z pomidorem i zjedzeniem jej z apetytem na oczach dwójki uprzejmie zainteresowanych efektami takiej diety wampirów.
- To... fascynujące – wydukał w końcu Jasper.
- Co? Pomidor na razowcu? – Wolałam się upewnić.
- Miałem na myśli, że w twoim organizmie krąży krew, a ja nie mam ochoty rozszarpać ci gardła – oświadczył z podziwu godną nonszalancją, przez którą na chwilę przestałam przeżuwać.
- Dzięki – mruknęłam niepewnie. – Potraktuję to, jako komplement.
- Na pewno nie masz ochoty na... no wiesz... zmianę diety? – Zmrużył oczy i wbił we mnie zaintrygowane spojrzenie.
- Odwal się od mojego pomidora! – Nie wytrzymałam i Jasper spiął się szybko, jakby oczekiwał, że ten nagły wybuch złości sprowadzi się do niekontrolowanej przemiany zorientowanej na zdemolowanie Cullenom kuchni.
Sielanka trwała do południa. Nawet, jeżeli przez cały czas czułam na plecach palące spojrzenia Emmetta i Jaspera, żaden z nich nie krytykował mnie, nie prawił mi morałów i nawet niespecjalnie zawracał mi głowę, chociaż Emmett nie ustawał w dążeniach do sprowokowania mnie do zrobienia czegoś głupiego i potencjalnie samobójczego, jak skok z dachu, chociażby.
Bomba wybuchła kilka godzin później, kiedy Cullenowie, sztuk dwie, postanowili zostawić mnie na chwilę samą i wyjść rozprostować kości na zewnątrz. Czułam się doskonale i nic nie zapowiadało, żeby nagle miało mi uderzyć do głowy, więc oczywiście nie miałam nic przeciwko chwili samotności. Nie dalej, jak kwadrans po ich wyjściu, kiedy zaczynałam już przygotowywać potrzebne składniki do ugotowania obiadu, usłyszałam dzwonek do drzwi.
Przewiesiłam ręcznik kuchenny przez ramię i odruchowo przeczesując palcami włosy w drodze do drzwi, nacisnęłam klamkę, żeby zobaczyć na progu poznaną dzień wcześniej młodą dziewczynę.
- O-och, cześć – wyglądała na zaskoczoną. – Em... – zająknęła się. – Jest Edward?
Spojrzałam na zegar ścienny. Rzeczywiście, według tego, co wspominał rano, powinien był już wrócić.
- Nie wrócił jeszcze ze szkoły – odpowiedziałam brunetce po chwili, zastanawiając się, czy nie pojechał przypadkiem do Carlisle’a do pracy wyłuszczać swoje racje na temat niebezpieczeństwa, jakie ściągałam na nich wszystkich, planując pomimo nowych okoliczności wejść na teren rezerwatu.
- Ach... – mruknęła trochę bez sensu, wyglądając na wyraźnie przybitą. – Cały dzień był kompletnie nieobecny duchem, a potem ruszył z piskiem opon i tyle go widziałam – dodała tonem wyjaśnienia, jakby cokolwiek mnie to obchodziło.
- Hm – zawahałam się. – Chcesz wejść do środka i poczekać? – zapytałam, mając jednak nadzieję, że odmówi i będę miała problem z głowy.
- Jeżeli to nie kłopot.
Przewróciłam oczyma, ale wpuściłam ją i wskazałam ręką drogę do kuchni. Z grzeczności, kiedy usiadła przy stole, zajęłam krzesło naprzeciwko, nie mając nawet cienia pojęcia, jak powinnam poprowadzić z gościem kurtuazyjną rozmowę. Udałam, że coś za oknem przykuło mój wzrok.
- Czy ty... – odezwała się niespodziewanie i spojrzałam na nią pytająco – jesteś w trakcie przygotowywania obiadu? – zapytała, patrząc niepewnie w stronę rozłożonych przyrządów i zakupów.
- Ach, rozumiem – uśmiechnęłam się blado. – Myślałaś, że jestem wampirzycą, tak jak Cullenowie, prawda? Cóż... nie... do końca – zakończyłam kulawo, nie w pełni przekonana, czy chcę opowiadać przypadkowej nastolatce o mojej sytuacji. – Raczej przyjaciółką rodziny – dodałam nie do końca zgodnie z prawdą, ale nadrabiając miną.
Zapadła niezręczna cisza.
- Co gotujesz? – zapytała Bella, przerywając ciężkie, jak ołów milczenie.
- Mmm... – nie zaplanowałam jeszcze dokładnego menu, traktując gotowanie w tak dobrze wyposażonej, robiącej idealne pozory normalnego domu kuchni. Początkowo planowałam eksperymenty z czymś koszernym, ale po dłuższym zastanowieniu postanowiłam inwestować w jak najbardziej sycące potrawy, żeby mieć pewność, że nagle nie dopadnie mnie głód wywołujący przemianę. – Zobaczmy, co mam do dyspozycji. – Podniosłam się z krzesła i przejrzałam moje zasoby. – Zostaniesz na obiedzie? – zapytałam Bellę, która po chwili wahania skinęła głową. – To może zobaczmy, czy pamiętam jeszcze, jak się robi pierś z kurczaka i pieczone ziemniaki, tyle tylko, że... hm... to chyba najbardziej nowoczesny piekarnik, jaki widziałam kiedykolwiek. – Zmarszczyłam brwi zastanawiając się intensywnie, do czego służy połowa przycisków i pokręteł.
- Mogę pomóc? – zaoferowała się wstając z miejsca i bez czekania na moją zgodę, zaczęła przeglądać warzywa, które wyłożyłam wcześniej na blat. – Spokojnie, gotuję praktycznie codziennie dla mojego ojca, nie spalę kuchni – powiedziała szybko, widząc moje zaniepokojone spojrzenie.
- Jak wolisz. – Wzruszyłam ramionami. – Mięso przygotowałam już wczoraj – dodałam, chwaląc w myślach Boga, że przezornie zrobiłam go więcej niż na jedną osobę, nastawiwszy się na niekontrolowane ataki głodu. – Nie wiesz może, gdzie w tej futurystycznej kuchni trzymają naczynia żaroodporne? Rozejrzyj się, ja zlokalizuję olej i przyprawy.
Bella na chybił trafił sprawdziła kilka szafek, po czym z dumną miną wyjęła potrzebny sprzęt.
- Dzięki – mruknęłam przekładając piersi z kurczaka i dawkując olej.
- Co w ogóle sprowadza cię do Forks? – zapytała po chwili, myjąc pod kranem przygotowane wcześniej ziemniaki.
Oblizałam palce z przypraw, które wcierałam w drób.
- Mam praktyki na zakończenie studiów – wyjaśniłam krótko.
- W sensie... w szkole?
- Mhm. – Sięgnęłam po sałatę. – Nie tylko, bo moja praca ogółem dotyczy społeczeństwa Indian w rezerwacie, ale ponieważ mam uprawnienia pedagogiczne, dostałam również zgodę na przeprowadzenie kilku pokazowych lekcji.
- W La Push? – Brunetka zmarszczyła brwi. – Czy Carlisle nie powiedział ci...
- O zakazie? – przerwałam jej w pół zdania. – Powiedział, oczywiście. Tyle tylko, że jestem przecież człowiekiem. Nie wiem, jak bardzo szczegółowa jest ta cała umowa, ale chyba nie zakłada zakazu rezydowania u Cullenów przez osobę trzecią, prawda?
Bella oparła się biodrem o lśniący, prawdopodobnie robiony na zamówienie blat i spojrzała na mnie nieufnie.
- Nie wiem, jak długo przebywasz z wampirami – zaczęła ostrożnie – ale jesteś świadoma, że ich zapach będzie na tobie wyczuwalny, prawda?
Słodki Jezu – pomyślałam – dopóki będzie to zapach wampira innego niż ja sama, będę po prostu nieatrakcyjna z perfumeryjnego punktu widzenia.
Posłałam jej poważne spojrzenie. Nieważne, jak młodo wyglądałam, byłam od niej dużo starsza i to, że bez ceregieli przeszłyśmy ze sobą na ty, nie oznaczało, że mogła prawić mi morały. Nawet, jeżeli sprawiała wrażenie dużo lepiej zorientowanej w wampirzych sprawach niż ja sama.
- Natarłaś je solą? – zmieniłam temat i wskazałam brodą na przygotowane ziemniaki. – Bądź tak dobra i ponacinaj je po obu stronach.
To, co wydarzyło się później, mogło trwać najwyżej kilka sekund, ale siła z jaką uderzono mną o ścianę zdezorientowała mnie na tyle, żebym straciłam poczucie czasu.
Pamiętam, że najpierw usłyszałam szelest żwiru na podjeździe, towarzyszący parkowaniu samochodu. Bella wyjrzała przez okno, przykładając jednocześnie nóż do ziemniaka i sekundę później ostrze ześlizgnęło się prosto na jej palec. Usłyszałam głosy Emmetta i Jaspera dobiegające z zewnątrz, ale moja towarzyszka zacięła się wyjątkowo głęboko, więc kiedy tylko zobaczyłam pierwsze, ciężkie krople krwi rozbijające się na posadzce, automatycznie wytarłam ręce w niezbyt czysty kuchenny ręcznik i kompletnie ignorując zasady BHP chciałam chwycić ją za nadgarstek wciąż umazanymi przyprawami dłońmi i obejrzeć stopień szkód, a w następnej kolejności podłożyć rozcięty palec pod strumień zimnej wody.
Nie jestem do końca pewna, co stało się później, ale ledwie musnęłam jej rękę, w kuchni nie tyle pojawił się, co zmaterializował Edward i następną rzeczą jaką pamiętam, był niesamowity ból w plecach, kiedy uderzyłam z niesamowitą siłą o obitą kafelkami ścianę.
Ugryzłam się w wargę i zanim zdałam sobie z tego sprawę, od kącika ust w dół pociekła mi strużka krwi.
Wysokie, histeryczne krzyki Belli słyszałam, jakbym miała tłumiącą wszystko watę w uszach. Na wpół przytomnie dotknęłam swojego boku, prawie pewna, że niespodziewany cios połamał mi żebra. Dopiero po chwili jednak, byłam w stanie skupić wzrok na Edwardzie, który stał kilka metrów dalej, bohatersko wypiętą piersią zasłaniając Bellę, z której ręki nadal ciekła krew. Poczułam mdłości i zamknęłam oczy.
- Co się stało? – Jasper wparował do kuchni z prędkością, której osiągnięcie na kafelkach musiało wymagać niespotykanej przyczepności, ale ledwie po kilku krokach wykonał piruet w miejscu i zniknął za drzwiami mamrocząc coś, co brzmiało, jak: „Cholera, znowu?”
Kiedy udało mi się podnieść powieki, zobaczyłam, jak dziewczyna całkowicie ignorując swoje własne skaleczenie, próbowała skoczyć w moją stronę, bezskutecznie usiłując wyrwać się swojemu chłopakowi.
Edward próbował jej coś tłumaczyć, ale zbyt szumiało mi w głowie, żeby wypowiadane przez niego słowa były nośnikiem sensu. Mechanicznie otarłam ze swoich ust tę odrobinę krwi, którą zawdzięczałam przegryzieniu wargi i wypuściłam z sykiem powietrze. Świat powoli przestawał wirować. Odchrząknęłam, zastanawiając się przez moment, czy wypluję kawałek płuca, ale wydawało się, że moje ciało, nawet w swojej delikatniejszej odsłonie, wciąż mogło zremisować w starciu ze ścianą wykonaną z czegoś stabilniejszego niż płyta gipsowa.
Wiedziałam, o co poszło. Bella zaczęła krwawić, a Cullenowie nie mieli podstaw, żeby wierzyć w moją samokontrolę. Wciąż...
- Myślałam, że potrafisz czytać w myślach – mruknęłam zachrypniętym, zbolałym głosem i Edward z Bellą, jak na komendę zamknęli paszcze. – Na drugi raz, poczekaj, aż pomyślę coś w stylu... „Dwa smoothie z zero rh+ na miejscu”, ZANIM rzucisz mną o ścianę. Następnym razem mogę stać na tle okna na piątym piętrze, więc byłabym wdzięczna, gdybyś uwzględnił stan mojego kręgosłupa, ZANIM zaczniesz ratować kobietę.
Bella wydała z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. A potem przypomniała sobie o krwawiącym palcu i wyszarpała się nie mniej zszokowanemu Edwardowi, po czym włożyła całą rękę pod kran z zimną wodą.
- Nie chciałam jej zaatakować – dodałam spokojnie.
Chłopak zmrużył oczy podejrzliwie.
- Nie zareagowałaś na krew...
- Nie, ale dzięki, za przeprosiny – mruknęłam. – Plastry są w drugiej szufladzie od prawej – odezwałam się do Belli, która trzymając krwawiący palec w ustach, przeszukiwała szafki.
Tym samym Edward został zmuszony do wtajemniczenia we wszystko swojej lubej, podczas kiedy ja zorganizowałam sobie okład z lodu na guza, zachowując wystarczającą przytomność umysłu, żeby wsadzić mojego kurczaka z ziemniakami do piekarnika.
Przezornie powycierałam też krew z podłogi, zanim Emmett i Jasper zdecydowali się wejść do środka.
- Nie bądź zła na Edwarda... – zaczął polubownie tłumaczyć zachowanie swojego przybranego brata Jazz, ale urwałam mu machnięciem ręki.
- Dzięki temu doświadczeniu, pomijając fakt, że wyglądam jak ofiara przemocy domowej – zaczęłam z dobrze wyczuwalną ironią w głosie – wiemy też, że nie rzucę się na pierwszą osobę, która zacznie krwawić w mojej obecności. Mógłbyś wyjąć mojego kurczaka, mam zajętą rękę. – Wskazałam teatralnie na worek z lodem. – Nie jestem zła. Jestem obolała. Miał podstawy sądzić, że rozszarpię miłość jego życia... po życiu. Cholerny świat, jak ja się pokażę z tą rozwaloną wargą – jęknęłam, łapiąc swoje odbicie w szybce mikrofali.
- Pojechała do domu. – Usłyszałam za plecami głos, który w ciągu ostatniej godziny zdążyłam szczerze znienawidzić, niezależnie od tego, co powiedziałam wcześniej. Było mi wszystko jedno, czy Edward sobie to przeczytał z mojej głowy czy nie. – Przepraszam.
- Nie ma za co – burknęłam, zła jak osa.
Jak miało się okazać, nie byłam najbardziej rozwścieczoną zajściem osobą.

***

Następnego dnia, osiągnąwszy szczyty trudnej sztuki maskowania sińca na czole i rozciętej wargi przy użyciu makijażu, poprosiłam Emmetta żeby zawiózł mnie do Port Angeles po mój samochód. Po wcześniejszym zajściu miałam trochę więcej wiary w siebie, ale nie chciałam ryzykować samotnej wyprawy, która mogła być równoznaczna z ofiarami śmiertelnymi, gdyby mój organizm niespodziewanie zarządził zmianę diety.
Bez problemu odebrałam moją ukochaną Mechaniczną Pomarańczę i jadąc za moim wcześniejszym szoferem, spokojnie wróciłam do willi Cullenów.
Ledwie wyłączyłam silnik i odpięłam pasy, usłyszałam podniesione głosy dobiegające z wnętrza domu.
- Dziewczyny wróciły – mruknął Emmett. – Od razu średnia emitowanych decybeli wzrasta dwukrotnie. – Wzruszył ramionami jakby nigdy nic, prawdopodobnie dużo lepiej ode mnie słysząc, co właściwie działo się za drzwiami.
Dopiero, kiedy weszłam do środka, udało mi się stwierdzić, że awantura była dosyć jednostronna i natychmiast rozpoznałam podniesiony głos Rosalie.
- Nie chcę znaleźć się w centrum kataklizmu. – Puścił do mnie oko Emmett i, zanim się zorientowałam, zniknął na schodach.
Powoli i niepewnie zaczęłam iść w stronę, z której dobiegały dźwięki rozmowy.
- Jak MOGŁEŚ rzucić nią o ścianę bez powodu!?
Dopóki nie usłyszałam tych słów, nawet przez myśl mi nie przeszło, co mogło być przedmiotem dyskusji.
- Cześć. – Stanęłam w progu i szóstka Cullenów jednocześnie odwróciła się w moją stronę.
- Biedactwo – jęknęła Esme, widząc moje ciemnofioletowe czoło.
- Nic mi nie jest – uspokoiłam ją natychmiast, zresztą, zgodnie z prawdą. Carlisle już wczoraj potwierdził, że uderzenie nie połamało mi żeber i pomijając poobijaną głowę oraz zapuchniętą dolną wargę, wszystko było w porządku.
- Nic ci nie jest? – wysyczała przez zęby Rose i zanim w ogóle zdałam sobie sprawę, że stoi obok, dotykała mojego imponującego lima. – Edward, czy tobie się nie wydaje, że trochę przesadziłeś? Coś ty sobie myślał?
- To nic... naprawdę. – Poczułam, że zaczynam się czerwienić.
- Nic, akurat – prychnęła. – Powinnaś spróbować zamienić się w wampira, napić krwi i wygoić to okropieństwo.
- Nic mi nie będzie. – Uśmiechnęłam się blado i miękkim ruchem odsunęłam od jej ręki. – Zasłonię to włosami.
- Jak wolisz. – Wzruszyła ramionami. – Mam nadzieję, że Bella ma wyrzuty sumienia – mruknęła ze złością siadając na wolnym fotelu i zakładając nogę na nogę.
- Rose! – Zwrócił jej uwagę Carlisle.
- Już dobrze, nie powiedziałam tego. – Przewróciła oczyma. – Ale mogłaby zacząć uważać z tym ciągłym zacinaniem się. – Nie pozwoliła sobie zabrać ostatniego słowa.
- Nic mi się nie stało, naprawdę – wtrąciłam cicho. – Mogłam być niebezpieczna.
- Ale nie byłaś!
- Już spokojnie, Rosie. – Niespodziewanie za jej plecami pojawił się Emmett i położył jej ręce na ramionach. Najwyraźniej uznał, że najgorsze minęło i mógł przestać ukrywać się na piętrze. – Wydaje mi się, że nam wszystkim potrzeba się trochę wyluzować i przestać złościć – zaczął z przewrotnym uśmiechem. – Po prostu musicie obejrzeć samochód Estelli.
Jęknęłam w myślach.
Wiedziałam, że ta chwila nadejdzie, kiedy posiadacze luksusowych, sportowych samochodów zobaczą moją Mechaniczną Pomarańczę, ale nie spodziewałam się, że cała rodzina w komplecie wylęgnie przed dom na oględziny mojego...
- Czy to jest pomarańczowe? – zapytał po chwili wahania Jasper. – Poprawka, czy to najbardziej jadowity pomarańczowy, jaki widziałem kiedykolwiek?
- Nie miałam pojęcia, że lakierują samochody na taki kolor – wyznał Emmett z kamienną twarzą. – Czy on świeci w ciemnościach?
- Dzięki – burknęłam.
- Abstrahując od koloru, czy ktoś w ogóle wie, co to za samochód? – zapytała Alice, mrugając intensywnie.
- Wygląda trochę jak nowy Chevrolet Spark... – Jasper przekrzywił głowę, jakby zmiana kąta widzenia w czymś pomagała.
- Koreański blaszak? – zakpiła Rosalie i zanim sobie uzmysłowiłam co robię, spojrzałam na nią z wyrzutem. – Cokolwiek to jest... Estello, nie wjedziesz tym do rezerwatu. W najlepszym razie utkniesz w błocie, w najgorszym urwiesz podwozie na pierwszej dziurze.
- Ten samochód wyprodukowano w kraju, gdzie stężenie dziur na kilometr asfaltu przekracza gęstość zaludnienia – mruknęłam czerwona po uszy. – On przetrwa wszystko.
Dopóki nie dojdzie do zderzenia czołowego. Mechanik poinformował mnie, że deska rozdzielcza leci na dziesięć centymetrów, więc jak przywali mi w głowę, to żadna poduszka powietrzna nie ocali mnie przed rekonstrukcją nosa.
- Czy to w ogóle jest blacha? – Nie powstrzymał się Emmett obmacując przednie drzwi i zatrzęsłam się ze złości.
- Nacieszyliście się już moim Matizem? – warknęłam ostro.
- A jednak Korea... – wymamrotała za moim plecami zbolałym tonem Rosalie.
- Nie myślałaś, żeby jednak zostać przy rowerze? – wybuchnął śmiechem Emmett i w tym momencie czerwona mgła zasnuła mi oczy.
Chwilę później Carlisle, Edward i Jasper unieruchomili mnie, a czwarty, męski członek rodziny przestał się głupio cieszyć.
- Zapamiętaj coś – powiedział Jasper. – Nawet, kiedy jesteś najedzona, gniew pociąga za spust. Postaraj się więc nie wchodzić w niepotrzebne rozmowy na drażliwe tematy.
- Dzięki, zapamiętam – wymamrotałam. – Wyłamujesz mi ramię ze stawu.
- Oj, przepraszam.

***

Rosalie marszczyła brwi i przeszukiwała swój imponujący kuferek spełniający funkcję kosmetyczki.
- Uwielbiam je kupować, chociaż większości nigdy nie użyłam – powiedziała nagle. – Te wszystkie fluidy i pudry w kremie nie bardzo dają się wcierać w naszą skórę – dodała tonem usprawiedliwienia i na chwilę wystawiła koniuszek języka, wyraźnie się drocząc. – Ale uwielbiałam się malować, kiedy jeszcze byłam człowiekiem. Siebie samą i innych, chociaż od... cóż, bardzo długiego czasu nie miałam na kim uskuteczniać tego hobby.
Siedziałyśmy na puszystym dywanie w jej pokoju, ja oparta o ścianę, Rosalie naprzeciwko, rozkładając wokół siebie kolejne aplikatory i pojemniczki.
- Naprawdę wolisz się tego pozbyć w ten sposób, zamiast skoczyć za miasto i zapolować? – zapytała po raz kolejny, wskazując na moje sińce.
- Lubię siebie, kiedy niczego nie atakuję z obnażonymi kłami – powiedziałam cicho przypominając sobie scenę mojego debiutanckiego morderstwa. Nie wiem, co było wypisane na mojej twarzy, ale blondynka szybko urwała ten temat.
Przysunęła się bliżej i paroma zręcznymi ruchami poodgarniała mi włosy z twarzy.
- Z tej odległości wygląda jeszcze gorzej – mruknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Wiedziałam, że Edward nie widzi świata poza Isabellą Swan, ale nie przypuszczałam, że... – cmoknęła ze złością, a potem chwyciła jakąś tubkę, wycisnęła trochę jasnobrązowej mazi na zewnętrzną stronę własnej dłoni, a potem nabierając odrobinę na palce, zaczęła rozsmarowywać mi fluid na twarzy. – Trzeba zrobić próbę generalną, zanim jutro zrobimy z ciebie nową królową rezerwatu. – Puściła do mnie oko, nie przestając rozprowadzać kosmetyku.
- Powiedz... Jak to się w ogóle stało, że Bella dowiedziała się o was i tak po prostu zaczęła umawiać się z wampirem?
- Wtykała nos w nie swoje sprawy, Edward również zainteresował się nią od początku i tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami. – Już nawet się tym nie przejmuję. Wyglądają na faktycznie zakochanych, panienka Swan jest zdeterminowana przejść przemianę, więc staram się odsuwać moją osobistą antypatię na bok.
- Dzięki ci, o Panie – westchnęłam ciężko. – Myślałam, że jestem jedyną osobą w tym domu, którą Bella drażni i uogólniając nie robi najlepszego wrażenia.
Rosalie prychnęła pod nosem, ale uśmiechnęła się lekko z zauważalną satysfakcją.
- Chociaż z drugiej strony, ile ona ma lat? Siedemnaście? Osiemnaście? – podjęłam temat. – To dosyć normalne dla dziewczyn w jej wieku marzyć o miłości pokonującej przeszkody. Ostatecznie to zwyczajna, licealna nudziara. Co tylko czyni interesującym, dlaczego stuletni Edward zatrzymał się emocjonalnie na etapie zaborczego nastolatka. – Nie zdążyłam ugryźć się w język. – Och, przepraszam, nie powinnam była tego mówić. – Drgnęłam i spojrzałam przepraszająco na Rosalie.
- Nie ruszaj się, bo wsadzę ci to do oka! – mruknęła tylko, wymachując mi przed nosem pędzelkiem do cieni. – Kocham Edwarda, w końcu to członek mojej rodziny, ale nie mogę powiedzieć, żeby jego zachowanie względem Belli było mi obojętne. O jakiejkolwiek aprobacie nie wspominając – dodała, unosząc brwi i krzywiąc się szybko. – Są... dramatyczni i przerysowani w przeżywaniu swojej miłości i chociaż wiem, że to bardzo złe z mojej strony, chcę obejrzeć, co się z nimi stanie, kiedy to uczucie zacznie się wypalać. A jestem pewna, że kiedyś zacznie. Rutyna jest nieunikniona we wszystkich związkach, a oni chcą spędzić całe stulecia wpatrując się sobie w oczy – zakończyła cynicznie i gorzko. – Nie mrugaj – powiedziała nagle i zamierzyła się tuszem do rzęs.
- Są dorośli – wróciłam do tematu Belli i Edwarda. – Chyba wiedzą, jakie konsekwencje poniosą zawierając związek na wieczność, a nie tylko do grobowej deski.
- Heh – prychnęła, poprawiając coś opuszkiem palca w zewnętrznych kącikach moich oczu. – Myślisz, że ktokolwiek jest w stanie przewidzieć, jak będzie się czuł po... powiedzmy, trzystu latach bycia w związku? Byłabyś w stanie ze stuprocentową pewnością zdeklarować, że nigdy się nie znudzisz drugą osobą, albo nie poznasz kogoś nowego?
- Esme i Carlisle z tego, co zrozumiałam, są małżeństwem z najdłuższym stażem w tej rodzinie i nie wyglądają na znudzonych albo...
- Nie wypowiadaj się w temacie osób, które znasz zaledwie powierzchownie – przerwała mi ostro, nim zdążyłam dokończyć zdanie.
- Okej, przepraszam. – Tradycyjnie spłonęłam rumieńcem pod warstwą makijażu i Rosalie natychmiast złagodniała.
- Posłuchaj, istnieje pewien typ ludzi, którzy przechodzą przez życie z jednym – wyprostowała palec wskakujący – jedynym marzeniem i kiedy udaje im się je spełnić, napawają się nim ile tylko mogą, nie zauważając, że w pewnym momencie zaczynają cieszyć się z obowiązku. Myślą sobie – przestała przebierać w kolekcji szminek i zaczęła intensywnie gestykulować – że skoro udało im się osiągnąć coś, do czego dążyli przez całe swoje wcześniejsze życie, to NIE WOLNO im teraz z tego rezygnować. Chociaż z każdym dniem rośnie w nich ochota na skosztowanie czegoś nowego, boją się, że zostaną skrytykowani, oskarżeni o niewdzięczność i los się na nich za to zemści. Wyglądają na szczęśliwych i wmawiają sobie naprawdę skutecznie, że są szczęśliwi, ale w rzeczywistości tłumią w sobie przekonanie, że czegoś im brakuje. – Skończyła mówić i klapnęła dłońmi o uda, a ja nie chciałam wydać się wścibska i zapytać, kogo konkretnie ma na myśli.
- Czy uważasz wobec tego, że poszukiwanie szczęścia i miłości, kiedy jest się wampirem, jest z góry skazane na porażkę?
- Oczywiście, że nie! – Potrząsnęła swoimi długimi, lśniącymi włosami. – Po prostu, kiedy średnia wieku gwałtownie przekracza siedemdziesiątkę, trzeba się nastawić na weryfikację planów długoterminowych i nie dramatyzować zbyt wiele z tego powodu. – Wzruszyła ramionami, a potem w końcu zdecydowała się na odcień szminki dla mnie i obejrzawszy jej lśniący, koralowo czerwony kolor pod światło, pochyliła się w moją stronę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 23:48, 20 Lut 2010 Powrót do góry

Cytat:
- Czy to jest pomarańczowe? – zapytał po chwili wahania Jasper. – Poprawka, czy to najbardziej jadowity pomarańczowy, jaki widziałem kiedykolwiek?
- Nie miałam pojęcia, że lakierują samochody na taki kolor – wyznał Emmett z kamienną twarzą. – Czy on świeci w ciemnościach?


Chyba bardziej dowalić nie mogli biednemu samochodowi. Z resztą podoba mi się jego nazwa "Mechaniczna Pomarańcza" przywodząc na myśl książkę i film Kubricka o Alexie i piciu mleka ;D

Zaskoczyło mnie jednak to myślenie Rosalie. Nie mam pojęcia co przez nią przemawia. Czy są to przemyślenia osoby która została mocno doświadczona przez życie czy po prostu jest nie miła ? Edward pozostaje takie kanoniczny. Gwałtowne odruchy , krew z palca i dramatyzowanie połączone z wpatrywanie się w oczy. Grejt.

Jasper i jego „Cholera, znowu?” . Zaczyna mi być go żal i koniec. Powtórka z rozrywki. Zastanawiało mnie ta cała niechęć do Belli , ale to niestety prawda. Nudna licealistka poszukująca miłości o której czyta w książkach, mimo to w aktualnych czasach mało już takich nastolatek. Zakochanych w książkach a nie jak teraz w nowej marce fluidu.

Przemiany naszej bohaterki są takie dziwne i nieobliczalne. Ciekawi mnie czy pojawi się taka sytuacji gdy znajdzie się w La Push, bez możliwości skorzystania z pomocy Cullenów a wilczki.. pomogą jej na "swój" sposób. Oho.

Pozdrawiam, Uskrzydlona. Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bluelulu dnia Sob 23:49, 20 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
migdałowa
Wilkołak



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 35 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 0:13, 21 Lut 2010 Powrót do góry

Pora jest odpowiednia, więc skomentuję. Wink

Jak zwykle nie rozczarowałaś mnie tym rozdziałem, Moja Droga, a jeszcze bardziej umocniłaś w przeświadczeniu, że to opowiadanie jest świetne. Bo zdecydowanie jest.

Umiejętnie łączysz humor, akcję, napięcie i do tego wszystko podajesz na tacy używając barwnego, plastycznego języka. Cud, miód i orzeszki!
Dzieje się coraz więcej i coraz bardziej uwodzi mnie punkt widzenia Estelli. Konkretniej - jej przyjaźń z Rose jest powiewem świeżości, ale w moim rankingu plusów króluje stosunek do Belli.
Ave Estella chciałoby się rzecz. W końcu ktoś obiektywnie spojrzał na szmejerstwo Bells. I to się chwali! Nie ma w niej żadnej magii, wyjątkowości tylko zwykła szarość i nadmierna mimozowatość. Tak, jestem w teamie ANTYBELLA, zdecydowanie.

Znalazłam w tekście kilka perełek, ale te dwie najważniejsze przytoczyła już uskrzydlona
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! I to, co się będzie działo w La Push [ jak wszyscy zapewne]
pozdrawiam,
migdałowa


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 10:54, 21 Lut 2010 Powrót do góry

Już myślałam, że Estella będzie w La Push i coś się stanie(wilkołaki się zorientują kim jest Estella albo że będzie jakby nic się nie stało, a później skapną się że jest wampirem), a tu cały czas jest w domu Cullenów. Trochę już mnie denerwuje Bella, bo ile można się skaleczyć: trzy razy na dzień czy pięć?? Rozumiem, że można się uciąć nożem, ale nie tyle razy ile Bella.
Rozbawił mnie samochód Estelli i krytyka ze strony Cullenów. Pomarańczowa machina Laughing
Zaskoczyła mnie ta wypowiedź Rose, bo nie wyobrażam sobie jej i rozważań na temat życia. Ta rozmowa o związkach i też jestem ciekawa kogo miała na myśli. Zaskoczyła mnie też jej podejście do Belli i Edwarda,
Cytat:
Już nawet się tym nie przejmuję. Wyglądają na faktycznie zakochanych,
fajnie z jej strony , że nie chce zniszczyć tego, niech sobie sami radzą.
Ogólnie to bardzo fajny ff.
Pozdrawiam i życzę weny B Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Annie_lullabell
Zły wampir



Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 292
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pon 21:00, 22 Lut 2010 Powrót do góry

Musze przyznac, ze przyciagnal mnie tytul, jak to zazwyczaj bywa. Nie wiem, czemu akurat teraz sie za to wzielam, ale w kazdym razie strasznie mi sie spodobala fabula. Od razu pochlonelam wszystkie rozdzialy i jestem pod wrazeniem. Swietnie piszesz, a twoja bohaterka ma to cos. Ciezko jest stworzyc nowa postac i wplesc ja w kanon. Wymaga to nie lada talentu, bo moze wyjsc zwyczajny gniot.
U ciebie wyszlo swietnie i z pewnoscia nieraz tu wroce.
Pozdrawiam i zycze weny ;*
Annie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 20:05, 24 Lut 2010 Powrót do góry

hm, nadrabiam komentowanie...

cóż... w tym rozdziale wiele się zdarzyło... wiele się też dowiedzieliśmy... i jeszcze więcej możemy się domyślać...
atak Edwarda, całkiem niepotrzebny - jest dowodem na to, że krew jednak jej całkiem nie pociąga, a to komplikuje jeszcze więcej, bo w takim razie na co ona leci? ;>
krzyki Rose w jej sprawie to całkiem inna działka - widzę tu ukryty przez ciebie powod... zasugerowanie nam, że Rosalie jednak bardzo ją lubi, a na pewno będzie jej bronić... z miłą chęcią zobaczę jak ro rozwiniesz ;P
akcja pod tytułem malowanie jest jeszcze ciekawsza... jak dla mnie Rosalie opowiada o sobie... choć pod przykrywką Carlisle'a i Esme... ale też zobaczymy co z tego wyniknie, no i Emmett nie będzie jednak zadowolony :P

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aquarius
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 8:57, 13 Mar 2010 Powrót do góry

"- Esme i Carlisle z tego, co zrozumiałam, są małżeństwem z najdłuższym stażem w tej rodzinie i nie wyglądają na znudzonych albo...
- Nie wypowiadaj się w temacie osób, które znasz zaledwie powierzchownie – przerwała mi ostro, nim zdążyłam dokończyć zdanie. "

To mnie poruszyło, odkąd przeczytałam opowiadanie około tygodnia temu miałam w głowie myśl, żeby o tym napisać.

Estella nie może wypowiadać się w temacie Esme i Carlisle, bo zna ich zaledwie powierzchownie, ale MOŻE wypowiadać się w temacie Belli i Edwarda? Zna ich dłużej, bo Edward rzucił ją o ścianę?
Nie podoba mi się takie różnicowanie, bo obydwie pary zna tyle samo czasu i krótko.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kalafina
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice

PostWysłany: Nie 13:14, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Zanim dojdziemy do rozdziału, pora na kącik interakcji na płaszczyźnie autor - komentujący ;D

Cytat:
Estella nie może wypowiadać się w temacie Esme i Carlisle, bo zna ich zaledwie powierzchownie, ale MOŻE wypowiadać się w temacie Belli i Edwarda? Zna ich dłużej, bo Edward rzucił ją o ścianę?
Nie podoba mi się takie różnicowanie, bo obydwie pary zna tyle samo czasu i krótko.

Estella w zamierzeniu nie jest i nigdy nie miała być postacią naprawdę pozytywną, dobrą i szlachetną. Jakkolwiek nie lubię Belli, przy jej całej naiwności i romantyzmie jest ona mimo wszystko osobą, która nawet nie mając najlepszych relacji z Rosalie, nigdy nie powiedziała na jej temat głośno nic złego. Estella taka nie jest. Nie polubiła Edwarda i Belli od pierwszego wejrzenia i prawdę powiedziawszy, nawet, gdyby oboje byli dla niej bardzo mili, nic by to nie zmieniło w kwestii jej oceny. Analogicznie z Rose - Estella jest nią zauroczona w sposób całkowity i bezkrytyczny. To taki okropny typ człowieka. Cóż, cokolwiek powiedziałabym dalej byłoby ogromnym spojlerem całego ta-ta-ta-dam fika ;>


Tymczasem rozdział V, nareszcie pojawia się Jacob. Pojawiają się też wyrazy powszechnie uznane za nieprzyzwoite, ale nie wmawiajcie mi, że kiedy przydarza Wam się jakieś drobne nieszczęście, pointujecie je subtelnym "ojej".

Rozdział piąty

Rosalie wyciągnęła mnie z łóżka o nieludzkiej porze, na dwie godziny przed czasem, na który ustawiłam budzik. Właściwie wystarczyło, że dotknęła mnie tymi swoimi zimnymi rękoma, żebym wzdrygnęła się i półprzytomnie otwarła jedno oko, mamrocząc pod nosem coś w stylu „weź, ku***, nie żartuj”.
Nie żartowała.
Dopilnowała, żebym dotarła pod prysznic, a potem zaczęła mnie czesać, jakbym była jej ulubioną lalką rozpakowaną w bożonarodzeniowy poranek i z marszu eksploatowaną. Była nawet tak uprzejma, że przyniosła mi kawę i cukiernicę, nie mając, jak wyznała, odwagi samej słodzić ciemną lurę, której właściwego smaku nawet nie czuła.
Kiedy blondynka bawiła się moją twarzą, namawiając mnie jednocześnie, żebym nie wygłupiała z tym pomarańczowym autkiem i pożyczyła sobie jej wóz, który może okazać się nieco bardziej funkcjonalny, skoro już rzeczywiście musiałam pchać się do rezerwatu, pomału zaczynała dopadać mnie trema przed publicznym wystąpieniem w nowym miejscu pracy. Dzisiaj miałam tylko się przedstawić, wyjaśnić uczniom kim w ogóle jestem i co tu robię, a potem posiedzieć sobie z tyłu sali i obserwować. Wciąż, premiery nigdy nie należały do mojego obszaru ekspertyzy.
- Mam dla ciebie niesamowitą sukienkę. – Usłyszałam Rose, pochylającą się nad moimi tuszowanymi rzęsami. – Powinna być w sam raz. Kupiłam ją bez mierzenia i dla mnie okazała się odrobinę za ciasna w biuście, więc...
- Nie, dzięki. – Sięgnęłam ręką po kawę. – Wybrałam już dla siebie ciuchy na pierwszy dzień. Mój szczęśliwy garnitur – dodałam.
- Błagam, powiedz, że nie jest pomarańczowy. – Spojrzała na mnie przekornie i kopnęłam ją w łydkę, tylko obijając sobie przy tym duży palec.
Rosalie była niesamowita. Jej towarzystwo sprawiało, że nie byłam tak spanikowana, jak przeważnie mi się zdarzało przed publicznymi wystąpieniami i bardzo żałowałam, że nie może pojechać ze mną.
Skinęłam w stronę szafy, na drzwiach której zaczepiłam wieszak z moim ulubionym, białym garniturem. Eleganckie spodnie w kancik, dopasowana marynarka, sama klasyka.
- To... nie jest najmądrzejsze posunięcie – zaczęła ostrożnie Rosalie, wykonując przy tym ruch, jakby chciała odskoczyć, gdybym znowu postanowiła ją kopnąć ze szkodą wyłącznie dla samej siebie.
Przewróciłam oczyma.
- No co? – mruknęłam niezadowolona.
- To jest rezerwat, Estella. – Wzruszyła ramionami. – Będziesz się dosyć odcinać na tle flanelowych koszul i spranych jeansów – wymieniła te części garderoby z lekką drwiną. – Ta sukienka, o której mówiłam...
- Idę w garniturze – postawiłam twardo.
- Jak wolisz – prychnęła ze złością. – Ale nie sądziłam, że jesteś tak dziecinna i pozbawiona dobrego smaku, żeby jeździć po lesie w białym garniturze do tego w pomarańczowej zabawce, a nie samochodzie.
Zabolało i spojrzałam na nią z niekłamanym wyrzutem. Rose zrobiła obrażoną minę, ale potem westchnęła ciężko i wróciła do zajmowania się moim makijażem.
- Niepotrzebnie budziłaś mnie o takiej nieludzkiej porze – powiedziałam, żeby przerwać ciążące mi milczenie.
- Musisz się porządnie najeść przed wyjściem z domu, jeżeli nie chcesz się przemienić na terenie rezerwatu. Cóż, i tak czuć na tobie nasz zapach, co już na pewno wyda się podejrzane, ale dopóki sama pachniesz człowiekiem nic ci nie grozi. Przynajmniej tyle.
Rosalie była naburmuszona do samego mojego wyjazdu i kiedy Carlisle jeszcze zarzucał mnie radami i sugestiami, a Jasper z Alice upewniali się po raz setny, że mam ich numery zapisane we własnym telefonie, blondynka stała na uboczu, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Lekko chybotliwie przeszłam przez podjazd Cullenów, nie czując się specjalnie stabilnie w moich nowych, kupionych specjalnie na tę okazję szpilkach, po czym wsiadłam do samochodu i upewniwszy się, że Rosalie mimo wszystko nie patrzy w moją stronę zajęta swoimi paznokciami, przekręciłam kluczyk i wyjechałam na drogę.
Pomyślałam, że Rose mimo wszystko musi być bardzo dziecinna i rozkapryszona, skoro tak ją zezłościłam upieraniem się przy noszeniu własnych ubrań. Zdecydowałam jednak, że nie będę się z nią więcej kłócić o takie głupstwa i jeżeli kiedykolwiek zaproponuje mi do założenia coś ze swojej szafy, nie będę się stawiać. Ostatecznie chciała dobrze i nie musiałam tak ją olewać.
Kierując się wcześniej przestudiowaną mapą, bez trudności znalazłam drogę wjazdową do rezerwatu i zwalniając przed każdą dziurą na niedokładnie ubitej trasie, powoli zaczęłam toczyć się w stronę szkoły. Przez to spięcie z Rosalie byłam trochę rozkojarzona i nagle uświadomiłam sobie, że nie potrafię przypomnieć sobie niczego, co wcześniej zaplanowałam z myślą o dzisiejszym wystąpieniu. Samochód szarpnął nieprzyjemnie, kiedy zbyt szybko puściłam sprzęgło, więc otrząsnęłam się i wróciłam myślami do prowadzenia auta, ale niemal natychmiast znowu zaczęłam w panice przeszukiwać swoją pamięć, próbując sobie przypomnieć, o czym właściwie chciałam mówić. Niby moją widownią miała być tylko gromadka znudzonych, indiańskich nastolatków, wciąż...
Auto szarpnęło dużo mocniej, pas bezpieczeństwa wbił się w ciało i uświadomiłam sobie, że utknęłam, a koła buksują w błocie. Zaklęłam z niedowierzaniem i otwarłam drzwi po swojej stronie, żeby zorientować się, że cały odcinek drogi był zdrowo rozmokły i nie miałam cienia szans na wyjechanie z takiego bagna moim małym Matizem zaprojektowanym z myślą o asfalcie.
Mimo wszystko zredukowałam do jedynki i puszczając lekko sprzęgło, jak uczono mnie na kursie, wcisnęłam gaz do oporu, z cichą nadzieją, że buksujące w bagnie koła jednak dadzą radę wyjechać. Dupa, a nie wyjechać. Mogłam zostawić auto i dalej iść pieszo, albo spróbować wypchnąć moją Mechaniczną Pomarańczę, co w obu przypadkach zakładało... Wyobraziłam sobie moje nowe, skórzane szpilki zapadające się w brunatnobrązowej ciapie rozmokłej ziemi i przy użyciu mało eleganckiego słownictwa pomyślałam, że jednak mam w życiu pecha. Chyba nawet powiedziałam do głośno, rozpinając pas bezpieczeństwa i podwijając nogawki mojego białego garnituru, żeby chociaż tyle ocalić od błota.
- Wszystko w porządku? – Usłyszałam uprzejmy i wyraźnie zaintrygowany męski głos, kiedy pierwsza z moich szpilek zanurzyła się w bagnie.
Wychyliłam się z samochodu i parę metrów dalej zobaczyłam młodego, dobrze zbudowanego mężczyznę biegającego z gołą klatą po lesie. Klata była niczego sobie, reszta mężczyzny też, więc uśmiechnęłam się w zamyśle kusząco, a w wykonaniu dosyć żałośnie, czując się trochę jak dama w potrzebie, a trochę jak kompletna sierota.
- Utknęłam – powiedziałam trochę bez sensu, jakby opalone, ciemnowłose ciastko mogło jakoś przeoczyć ten fakt.
- Widzę – mruknął, cokolwiek sarkastycznie – To nie był najmądrzejszy pomysł wjeżdżać takim autkiem do rezerwatu, zdaje sobie pani sprawę?
Roześmiałam się pod nosem, jakby wykpiwając własną głupotę i niezdarność, a w rzeczywistości licząc na trochę litości.
Mężczyzna westchnął ciężko.
- Nic, wypchnę panią, niech pani nawet nie wysiada w tym białym kostiumiku.
Powiedział to w sposób na tyle prześmiewczy, że z charakterystyczną dla upartych bab stanowczością postawiłam w błocie drugą szpilkę i od razu zapadłam się prawie po kostki, oczywiście brudząc przy tym mój garnitur. Ciastku drgnęły lekko kąciki ust, kiedy obserwował mnie, jak w pełnym makijażu i eleganckich ciuchach, stawiając nogi jak bocian, próbowałam obejść samochód dookoła ochlapując przy tym swój kostium jeszcze bardziej.
Dopiero teraz zauważyłam, że sam był nie tylko pozbawiony koszuli, ale i butów. Całkiem boso wszedł w błoto nie przejmując się ochlapywaniem własnych spodni i nonszalancko stanął obok mnie. Sama już opierałam dłonie na tylnej szybie Matiza przygotowując się do wypychania go z dziury.
- Może lepiej niech to pani zostawi mnie – zaczął znowu swoje, ale tylko rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, więc wzruszył swoimi muskularnymi ramionami i zanim zdążyłam się przygotować, pchnął samochód do przodu.
Szyba uciekła mi spod rąk, kiedy jakimś cudem moje małe autko po jednym pchnięciu wytoczyło się z dziury. Tak mnie to zaskoczyło, że nie zdążyłam chwycić równowagi i w następnej chwili klęczałam w błocie ochlapana po szyję.
- Ojoj – jęknął mój wybawiciel, obserwując, jak ze stoickim spokojem ścieram z twarzy brunatne kropki równie upstrzonym rękawem garnituru.
Byłam kwiatem lotosu na wykurwiście gładkiej tafli jeziora. Zrobiło mi się czerwono przed oczyma, ale biorąc pod uwagę, ile środków uspokajających łyknęłam dla pewności przed wyjściem z domu, byłam wystarczająco ociężała i otępiała, żeby nic nie było w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Nawet upierdolenie białego garnituru, utopienie nowych, cholernie drogich szpilek i zrobienie z siebie kompletnej ciamajdy przed nieprzeciętnej urody Indianinem, który z łatwością wypchał mój samochód na bardziej stabilny odcinek drogi i teraz obserwował mnie z wyraźnym rozbawieniem.
W sytuacjach kryzysowych stawałam się niewiarygodnie wulgarna, ale nie przychodziła mi na myśl żadna wiązanka rozładowująca emocje po takim popisie głupoty.
- Dziękuję najmocniej – bąknęłam niewyraźnie, czerwieniąc się po uszy, ale z godnością nie przeprowadzając oględzin katastrofy odzieżowej.
- Nie ma za co – odparł mój zbawca i świadek kompromitacji zarazem, uśmiechając się pod nosem.
Zacisnąwszy wargi w cieniutką, białą kreskę wsiadłam do auta i przekręciłam kluczyk zapomniawszy o wciśnięciu sprzęgła. Samochód szarpnął i zakrztusił się, a ja kątem oka zarejestrowałam, jak Indianin zasłania dłonią usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Ze złością złapałam kierownicę tak mocno, że zbielały mi knykcie, po czym, tym razem poprawnie, odpaliłam samochód i nie oglądając się dłużej na jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich spotkałam kiedykolwiek, ruszyłam w dalszą drogę.
Oczywiście zatrzymałam się za pierwszym zakrętem, wyskoczyłam z wozu i zaczęłam oceniać stopień strat. Miałam pół godziny żeby dojechać do szkoły, a od stóp do głów byłam upstrzona plamkami błota. Z twarzy jeszcze udało mi się pościerać pojedyncze kropki, ale biały garnitur był nie do odratowania.
Musiałam trochę pochodzić, żeby wyładować złość i kiedy okrążałam mojego Matiza po raz piąty, zauważyłam, że na tylnim siedzeniu samochodu leżała jakaś reklamówka, której na pewno sama tam nie kładłam. Zatrzymałam się w pół kroku i po chwili wahania otwarłam tylnie drzwi, po czym rozejrzawszy się dookoła jak bohaterka trzecioligowych filmów szpiegowskich wyjęłam pakunek. Dopiero teraz zobaczyłam leżącą obok kartkę i prawie rozpłakałam się ze szczęścia, kiedy rozczytałam zgrabną, pochyloną kaligrafię Rosalie i odkryłam, że blondynka podrzuciła mi do auta strój, który uznała za nieco bardziej adekwatny.
Ostatecznie Rose postawiła na swoim. Kwadrans później, już bez kolejnych problemów, dotarłam do szkoły w sportowej, jeansowej sukience i trampkach, jakimi zastąpiłam moje świętej pamięci skórzane szpilki, których wyczyszczenia po dzisiejszej tragedii nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić.
Miałam wrażenie, że nie jestem wystarczająco elegancka i dystyngowana w stosunku do okazji, ale kiedy zaparkowałam samochód i na spotkanie ze mną wyszły dwie młode kobiety we flanelowych koszulach i powycieranych spodniach, przyznałam jednak Rosalie rację.
Początkowo kompletnie zapomniałam o wilkołakach. A nawet kiedy już przypomniało mi się ryzyko, którym obarczona zdecydowałam się odbębnić praktyki, wszyscy Indianie zachowywali się wobec mnie nadzwyczaj uprzejmie i naprawdę trudno było mi sobie wyobrazić kogokolwiek z nich zamieniającego się w wielkie, kipiące nienawiścią bydle biegające po lesie. Nie, żebym potrafiła wyobrazić sobie Carlisle’a i Esme biegających po lesie za jedzeniem, ale...
Oczyma wyobraźni zobaczyłam sympatyczne małżeństwo wampirów ścigające pomiędzy drzewami pieczone kurczaki, takie dopiero co zdjęte z rożna, i prawie wybuchłam śmiechem.
Automatycznie zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno sama nadal jestem człowiekiem, ale wszystko było w najlepszym porządku. Wylałam na siebie tonę perfum, żeby przytłumić zapach Cullenów. Obżarłam się jak świnia i pomijając wcześniejszy wypadek, który trochę wyprowadził mnie z równowagi, byłam spokojna i opanowana. Dopóki nie zaczęłam myśleć o wampirach i wilkołakach sama zapomniałam, że formalnie należałam do pierwszego obozu. Nie, żebym przyzwyczaiła się do myśli o możliwym ataku furii wycelowanym w wysuszenie z krwi najbliżej stojącej osoby, ale...
- Chciałabyś jeszcze o coś zapytać, zanim zaczną się lekcje? – odezwała się jedna z nauczycielek, uśmiechając się przyjaźnie.
Moja wyobraźnia zadziałała na pełnych obrotach. We własnej głowie zobaczyłam, jak jej ładna, mocno opalona twarz porasta futrem i przybiera kształt wilczego pyska. W następnej chwili pomyślałam, że zabrakłoby ciała na uformowanie z niej porządnego wilka i jeżeli już, to raczej mogła by być najwyżej labradorem.
- Nie, wszystko mi powiedziałyście – odparłam ze stoickim spokojem, próbując przestać sobie wyobrażać, że rozmawiam ze stojącym na tylnich łapach labradorem we flanelowej koszuli.
- Ładna sukienka, tak przy okazji – wtrąciła druga z kobiet i nagle poczułam ulgę, że jednak nie zostałam przy białym kostiumie. – Ach, i żebyś się nie zdziwiła – dodała po chwili, klasnąwszy w ręce – nasi chłopcy są nieźle wyrośnięci, ale chociaż wyglądają na dorosłych, to nadal nastolatki. To może być dla ciebie lekkim zaskoczeniem, ale... Zresztą zobaczysz.
Musiałam jeszcze złożyć kilka dokumentów, podpisać się w paru miejscach i przedstawić całej masie ludzi, zanim moje towarzyszki zaprowadziły mnie do budynku szkoły i upewniwszy się, czy na pewno jestem gotowa i opanowana, otwarły drzwi do sali, w której miałam dokonać autoprezentacji.
Weszłam do środka wpatrzona w punkt gdzieś przed sobą i dopiero kiedy stanęłam twarzą do klasy, z wrażenia musiałam oprzeć się biodrem o biurko.
- E-em, dzieńdobry – wymamrotałam ze świadomością, że poziom stresu skoczył mi w górę o kilkadziesiąt jednostek.
Dopiero kiedy się odezwałam, grupka uczniów przestała prowadzić między sobą rozmowy i skupiła na mnie uwagę. W klasie siedziało kilka osób normalnej, jak na ten wiek, budowy, ale zauważyłam też paru... właściwie młodych mężczyzn, o posturze dużo bardziej imponującej niż u połowy moich rówieśników z czasów uniwersyteckich.
Jedna z nauczycielek uprzedziła mnie, że na zajęcia ze mną zaproszono pełen przekrój uczniów ze wszystkich klas, ale tak czy inaczej, niektórym na pewno nie dałabym nastu lat.
Kilkanaście par ciemnych oczu wpatrywało się we mnie z konsternacją, chociaż na pewno zostali uprzedzeni o przyjeździe praktykantki. Wyraźnie czekali aż powiem coś więcej, poza niewyraźnym „dzieńdobry”, ale byłam w stanie tylko dziękować w myślach przypadkowi, który sprawił, że nie stałam przed nimi odstrzelona w biały garniturek i szpileczki.
- Em, no więc dzień dobry, bardzo mi miło was wszystkich poznać, chociaż pewno zajmie mi trochę czasu zanim zapamiętam wszystkie imiona – zrobiłam pauzę spodziewając się jakiejś reakcji na ten zwyczajowy dowcip mający przełamać lody, ale nikt nawet się nie uśmiechnął i poczułam, jak oblewa mnie zimny pot.
Poleciłam sobie w myślach spokój, ale nie mogłam przestać miętolić ankiet, które chciałam, żeby grupa wypełniła na samym początku dzisiejszego spotkania.
- Mam na imię Estella – kontynuowałam lekko drżącym głosem i musiałam przerwać, żeby przełknąć ślinę i odzyskać chociaż troszkę opanowania – i będziecie mnie oglądać przez kilka tygodni, ponieważ zbieram tutaj w rezerwacie materiały do mojej pracy magisterskiej. Jeżeli chcecie cokolwiek wiedzieć na temat moich studiów, to nie mogę powiedzieć, żebym komukolwiek polecała socjologię, ponieważ... – ugryzłam się w język.
Byłam o kilka sekund od powiedzenia, żeby nie wybierali socjologii, bo mogą skończyć robiąc praktyki w jakiejś dziurze na końcu świata.
- Ponieważ nie są to specjalnie pasjonujące i dające wiele perspektyw studia – zakończyłam dyplomatycznie, czując się jak kretynka, która na końcu swojej kariery akademickiej uświadamia sobie, że wybrała gówniany kierunek kształcenia.
- W każdym razie cieszę się, że tutaj jestem. Jeszcze nigdy nie byłam w tej części kraju i jestem naprawdę podekscytowana perspektywą pobytu.
- Będzie pani mieszkać w rezerwacie? – zapytała dziewczyna siedząca pod ścianą.
- Niestety nie. A przynajmniej nic mi jeszcze o tym nie wiadomo – uśmiechnęłam się lekko i z ulgą zobaczyłam, że dziewczyna odpowiada tym samym. – Chwilowo zatrzymałam się w Forks i nie mam podstaw, żeby narzekać na lokalizację. W każdym razie jedzenie jest pierwszorzędne.
Przed oczami stanęła mi masakra na poboczu drogi i samochód od wewnątrz ochlapany powoli stygnącą krwią, ale wzięłam się w garść i odsunęłam od siebie tę retrospekcję.
- Nie podała nam pani swojego nazwiska – zauważył jakiś chłopak siedzący w drugim końcu klasy.
Z jednej strony ucieszyłam się, że udało mi się uaktywnić jakąś interakcję, z drugiej nabrałam podejrzeń, że nauczycielki obiecały im jakieś ładne stopnie w zamian za okazanie sympatii biednej praktykantce z miasta.
- Rozenberger.
- Jest pani Żydówką? – ożywił się.
- Mhm. – Pokiwałam głową.
- A zna pani ten kawał, w którym...
- Collin! – syknęła jedna z nauczycielek i chłopaczek momentalnie się spłonił.
- Pamiętaj, żeby mi go później opowiedzieć. – Puściłam do niego oko, pijana ze szczęścia, że mogłam wykazać się jakąś próbą skrócenia dystansu. – Uwielbiam dowcipy o Żydach, właściwie parę dni temu usłyszałam całkiem niezły...
Znowu ugryzłam się w język. Prawie rzuciłam w tłum zagadką o wampirach lubiących żydowską krew, ale przypomniało mi się, że miałam nie używać tego słowa. Wampiry były taboo i zgodnie z radami Carlisle’a miałam najlepiej w ogóle wykreślić to słowo ze słownika.
- Potem wam powiem – machnęłam ręką. – Chciałabym, żeby teraz każdy się przedstawił i powiedział kilka słów o sobie. Najlepiej coś charakterystycznego, żebym mogła szybko dopasować metodą skojarzeń imię do twarzy. Wiem, że jesteście też w różnym wieku, więc dodajcie też z której jesteście klasy i co wam obiecano w zamian za przyjście tutaj.
Kilka osób parsknęło śmiechem i odetchnęłam z ulgą. Jedna z nauczycielek stojących z tyłu klasy puściła do mnie oko i supeł w moim żołądku całkowicie się rozluźnił.
Na dwie sekundy.
Potem z hukiem otwarły się drzwi, usłyszałam niewyraźne „przeprszamsaspóźjenie”, mechanicznie odwróciłam się, żeby zobaczyć spóźnialskiego i zobaczyłam mojego zbawcę sprzed godziny.
Mężczyzna zatrzymał się w pół roku i wbił we mnie zaskoczone spojrzenie. Ja pomyślałam coś w stylu: super, ku***, zrobiłam sobie kąpiel błotną przed tutejszą pedagogiką, robiąc z siebie idiotkę przed najprzystojniejszym przedstawicielem zawodu nauczycielskiego w kosmosie.
Tym razem miał na sobie jakąś koszulę, ale przypomniałam sobie te doskonale umięśnione ramiona teraz ukryte pod materiałem i od razu wypadłam z rytmu. Odruchowo wygładziłam włosy.
- Przecież prosiłam cię, Jacob – zawołała jedna z nauczycielek, założywszy dłonie na piersiach i patrząc na niego gniewnie. – Nie mogłeś chociaż raz być punktualny?
- Przepraszam, pani profesor – dygnął lekko, co przy jego gabarytach wyglądało nieprzeciętnie komicznie. – Ale zatrzymało mnie coś ważnego i...
Jak przez mgłę dotarło do mnie, że zwrócił się do niej przez „pani profesor” więc musiał być... Nie, niemożliwe, nawet gdyby przyjmował sterydy z mlekiem matki... Boże, byłam pedofilem.
Zanim zdałam sobie z tego sprawę, wtrąciłam się do rozmowy.
- Nie, w porządku, to moja wina – powiedziałam półprzytomnie, skoncentrowana wokół echa w mojej głowie powtarzającego: jestem pedofilem, pedofilem, filem, lem, lem. – Utknęłam w błocie na drodze i potrzebowałam pomocy przy wypchaniu samochodu.
- Ach, w porządku wobec tego – odparła nauczycielka, która w przeciwieństwie do mnie była prawdziwym pedagogiem z wyobraźnią nie podsuwającą scen powszechnie uznanych za nieprzyzwoite z udziałem małoletnich. – Jacob, nie stój tak.
Musiałam mieć na twarzy bardzo głupi uśmiech, kiedy zaczęłam zastanawiać się, jakim rodzajem pedofila jestem, wzdychając do muskularnego ciała nieletniego chłopca o aparycji dwudziestokilkulatka. W następnej chwili zrobiłam się czerwona na twarzy i z przerażeniem odkryłam, że nie wiem na czym skończyłam i co właściwie powinnam teraz powiedzieć.
- Em, na czym skończyłam? – zapytałam głupio grupkę nastolatków, którą już prawie udało mi się do siebie przekonać i teraz musiałam tylko z powrotem wejść w fazę sugerowania im, że jestem fajna i wyluzowana.
- Każdy z nas miał coś o sobie powiedzieć – podpowiedział ten sam chłopaczek, który wcześniej próbował sprzedać mi kawał o Żydach.
- Okej, to zacznijmy ode mnie – wzięłam głęboki wdech i przymknęłam oczy zastanawiając się szybko, co mogłabym fajnego o sobie powiedzieć.
Wyobraziłam sobie reakcje klasy i nauczycielek, gdybym z szerokim uśmiechem powiedziała, że nazywam się Estella Rozenberger i w ciągu ostatnich dni dowiedziałam się o sobie, że nie tylko jestem wampirem, ale czuję też wyraźny pociąg do jędrnych, umięśnionych i nastoletnich męskich ciał.
Zamiast tego uporządkowałam myśli i starając się nie myśleć zbyt wiele o tych nastoletnich ciałach, nabrałam powietrza i zaczęłam mówić tylko odrobinę szybciej niż zwykle.
- Nazywam się Estella. Studiuję socjologię. Uwielbiam książki o wam... chciałam powiedzieć fantastyczne – poprawiłam się szybko. – Posiadam samochód w społecznie nieakceptowalnym kolorze, sądząc po ilości złośliwych komentarzy jakie regularnie słyszę na jego temat. To tyle. Następny?
Wszystko szło gładko, dzieciaki w dwóch trzech zdaniach opowiadały o swoich zainteresowaniach i próbowałam zapamiętać jak najwięcej imion, co skutecznie przeszkadzało mi w myśleniu o napiętych mięśniach poruszających się pod ciemną, lśniącą od potu skórą, aż w końcu kolejka doszła do spóźnionego chłopaka.
- Nazywam się Jacob Black – powiedział męskim, niskim głosem i przez chwilę chciałam mu powiedzieć, żeby się nie wygłupiał i przyznał ile naprawdę ma lat. – Interesuję się motoryzacją. Lubię zwierzęta – dodał znudzonym głosem. – W wolnych chwilach ratuję kobiety z opresji.
Klasa wybuchła śmiechem. Ja też, ale trochę wymuszonym, przez cały czas czując, jak rumieniec pełznie mi po szyi.
Wyzwolone środowisko studentów wiedziało o moich zainteresowaniach. Nie było sensu dłużej ukrywać się z własnymi preferencjami po tym, jak chłopak z którym umawiałam się na trzecim roku przyłapał mnie całującą się ze studentką psychologii. Kręciły mnie obie płci i kiedy wyrwałam się z bardzo konserwatywnego, żydowskiego środowiska w którym wychowywano mnie do końca liceum, szybko zaczęłam dawać upust tej słabości. Odkryłam też, że większość moich rówieśników nie widziała w tym nic dziwnego, że potrafiłam umawiać się z chłopakiem, po czym rzucić go dla dziewczyny. Generalnie moje grono znajomych nie widziało nic złego czy szokującego w mojej słabości do eksperymentów.
Aktualnie podobała mi się Rosalie. Bardzo. Była piękna i na swój sposób nieosiągalna z tym swoim wyniosłym wyrazem twarzy. Jacob Black był całkowitym zaprzeczeniem jej lodowatego spokoju i postawy pełnej godności. Znałam go wszystkiego kwadrans, a miałam wyobrażenie o jego osobie jako o kimś nie tylko fizycznie silnym, ale też nieujarzmionym i gorącym. Nie było to przyzwoite wyobrażenie.
- Bardzo ładnie, Jacob – odezwała się jedna z nauczycielek, kiedy klasa przestała się śmiać. – Skoro jesteś taki rycerski, od teraz jesteś odpowiedzialny za pannę Rozenberger. Estello – zwróciła się do mnie – Jacob oprowadzi cię po rezerwacie i jeżeli będziesz miała jakiekolwiek pytania czy wątpliwości, jest do twojej dyspozycji.
Klasa jeszcze raz ryknęła śmiechem, ja wybałuszyłam oczy, a młodemu mężczyźnie uśmiech spełzł z twarzy.
Nie, super, spełnienie marzeń. Z tym, że chłopak wyglądał na niezbyt uszczęśliwionego tym zadaniem i zrobiło mi się potwornie głupio. Dobrze wiedziałam, jak zażenowana się będę czuła drepcząc obok faceta przerastającego mnie o jakieś dwie głowy i młodszego o kilka lat.
Przystojny, pozostawiony do mojej dyspozycji (jakże obiecująco to brzmiało po uaktywnieniu wyobraźni) i kompletnie niezainteresowany. Koszmar.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Kalafina dnia Pon 19:40, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
migdałowa
Wilkołak



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 35 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 16:22, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Odcinek pełen emocji. Musiałam, po przeczytaniu, ochłonąć tą godzinkę. I wracam, aby umieścić tutaj zupełnie niekonstruktywny komentarz.

Zachwycasz mnie z rozdziału na rozdział. Masz lekki, dopracowany styl, który wprost połykam. Zawsze z niecierpliwością czekam na ,,PWUW'', a jak widzę, że jest, to się uśmiecham.

Wyłapałam tylko jeden błąd.
Nawet upierdolenie białego garnituru, utopienie nowych, cholernie drogich szpilek i zrobienie z siebie kompletnej ciamajdy przed nieprzeciętnej urody Indianinem, który z łatwością wypchał mój samochód na bardziej stabilny odcinek drogi i teraz obserwował mnie z wyraźnym rozbawieniem.

sugerowałabym wypchnął.

Co do treści. Chyba polubię Jacoba Blacka dzięki tobie, bo Estella i tak podbiła moje serce.
Dużo się dzieje, w końcu pojawia się upragniony rezerwat. Ładnie napisany wstęp, późniejsza droga.
Chichotałam na samą myśl białego garnituru i błota. Po wydarzeniach śmiałam się do rozpuku.
I konsternacja - Estella jest bi. Ciekawe założenie kompozycyjne, naprawdę. Hmn. Co z tego wyniknie - jestem bardzo, bardzo ciekawa.
I reakcja Estelli na Jacoba, po tym, jak dowiedziała się, że jest jej uczniem. I jak będzie ją oprowadzał - bezcenna.
Jak zwykle wyłapałam kilka perełek, ale podzielę się nimi kiedy indziej. [ Na gadu, jeżeli będziesz chciała].
pozdrawiam i czekam bardzo na kolejny rozdział.
migdałowa.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Nie 16:38, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Muszę to powiedzieć, ale styl Twojego pisania jest naprawdę świetny. Każde proste zdanie brzmi wręcz szałowo i co chwilę wykwita mi na twarzy uśmiech ;D Bardzo podoba mi się kreacja Estelli, tak jak autorka pisała nam jest przeciwieństwej Belli , mówiąca co chce, czego pragnie i czego nienawidzi , teraz już wiemy , że również zdolna do eksperymentów seksualnych i pociągu do muskularnych nastolatków - wilkołaków ;D Nie mogę się doczekać jakiejś większej konfrontacji pomiędzy Jacobem a Estellą ; właściwie nie w sensie seksualnym (chociaż to też byłoby ciekawe ;d ) ale i w momencie gdy się przemieni i pokażę mu swoją prawdziwą naturę. Jego bezczelny uśmieszek raczej spełźnie mu z twarzy tak jak w momencie gdy dowiedział się że został jej psem przewodnikiem ;D Co do kontaktów z Rosalie. Zacieśniają się a po drugie, Estella ma powody by lubić Rose z jej wyniosłością i brakiem mazgajenia , posiadają podobne cechy. Zaczęło się ciekawie i czekam oczywiście na więcej ;d no more white suits.

Cytat:
Byłam kwiatem lotosu na wykurwiście gładkiej tafli jeziora
uwielbiam tą subtelność i skądś znam to zdanie a nie pamiętam skąd ;d

Cytat:
- W każdym razie jedzenie jest pierwszorzędne.
Przed oczami stanęła mi masakra na poboczu drogi i samochód od wewnątrz ochlapany powoli stygnącą krwią,
Laughing Laughing Laughing

Cytat:
Nie, niemożliwe, nawet gdyby przyjmował sterydy z mlekiem matki... Boże, byłam pedofilem.
Ale co się biduli dziwić ;D Jakbym była nauczycielką i miała ucznia który w żadnym stopniu nie wygląda na swój wiek... to hm.. nigdy niczego nie można być pewnym.

Musiałabym zacytować wszystko, ale ten rozdział opiewał w same genialne zdania które mnie totalnie powalały ;D Człowiek pragnie tylko kwiczeć i chce więcej ;D Mam nadzieje , że kolejny rozdział o losach naszej żydówki pojawi się prędko ;D Bardzo mi się podoba!

Pozdrawiam, Uskrzydlona Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 18:58, 15 Mar 2010 Powrót do góry

Fajny ten rozdział. Dużo się dzieje, ale w miarę mało, żeby się nie pogubić. Przyznam się, że nie polubiłam Estellii, może dlatego, że zadaje się z Rose a jej to dopiero nie lubię. Mam nadzieję, że nie będzie tak jak w przysłowiu "z kim się zadajesz takim się stajesz". Ni rozumiem Estelli, bo jak może jej imponować Rose- zimnai chłodna, że aż czuć ją na kilometr- podziwiam Emma, że wytrzymuje z nią, ale może mieć konkurencję:
Cytat:
Aktualnie podobała mi się Rosalie.
To wyjaśnia jej skłonności do wampirzycy. podoba mi się też rola Jake'a i ten jego śmiech z różnych sytuacji. On to się nie zmieni, ale najbardziej spodobała mi sie jego wypowiedź:
Cytat:
- Nazywam się Jacob Black – powiedział męskim, niskim głosem i przez chwilę chciałam mu powiedzieć, żeby się wygłupiał i przyznał ile naprawdę ma lat. – Interesuję się motoryzacją. Lubię zwierzęta – dodał znudzonym głosem. – W wolnych chwilach ratuję kobiety z opresji.
W jego stylu.

pozdrawiam i czekam na następny rozdział.
B Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kalafina
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice

PostWysłany: Śro 19:51, 14 Kwi 2010 Powrót do góry

Rozdział szósty


Kompletnie zapominając o autorytecie plusdwudziestoletniej studenciary, którą tylko kilka miesięcy dzieliło od zdobycia tytułu naukowego, siedziałam na zwalonym, porośniętym ciemnozielonym mchem pniu otoczona młodszą dziatwą zdeterminowaną, żeby opowiedzieć mi wszystkie kawały o Żydach, jakie usłyszeli kiedykolwiek.
- Jedzie autokar z młodymi Żydami na wycieczkę do Oświęcimia – zaczyna z kamienną twarzą ten sam chłopaczek, który jeszcze w klasie swoim komentarzem na temat mojej przynależności religijnej wywołał falę zainteresowania dowcipami. – Po drodze jednak autokar się psuje i kierowca nie mogąc samemu naprawić usterki, idzie po pomoc do najbliżej położonego gospodarstwa. Spotyka tam chłopa i prosi „Panie, pomóż, wiozę Żydów do Oświęcimia i autokar mi się zepsuł”. A chłop na to: „Co ja panu pomogę? Ja mam tylko małego grilla.”
Parsknęłam śmiechem, żeby sobie nie pomyśleli że jestem sztywna i obrażalska. Aczkolwiek znałam ten dowcip.
- Bardzo dojrzałe – mruknął z jakby pewnym niezadowoleniem Jacob Black opierający się o drzewo kilka metrów dalej i chociaż dobrze wiedziałam jakie to absurdalne, poczułam, że rumieniec wstydu pełznie mi po karku.
Od razu otrząsnęłam się z tego zażenowania, upominając siebie w myślach, że jestem statecznym prawie-pracownikiem-naukowym i nieletni szczyl nie będzie wpędzał mnie w kompleksy.
- Tak, dobrze, chciałabym dzisiaj jeszcze coś zobaczyć... – zaczęłam poważnym tonem, odwracając się do mojego najlepiej zbudowanego ucznia.
- Na przykład alternatywne, lepiej ubite drogi dojazdowe?
Jacob lekko uniósł brwi, wyraźnie testując jak daleko może się posunąć, ale tylko wyniośle zmrużyłam oczy i uśmiechnęłam się w wymuszony sposób zaciskając wargi w cienką kreskę, żeby dać mu do zrozumienia, że powoli przegina. Ostatecznie nie byliśmy kumplami i nie miałam podstaw żeby się spoufalać z bezczelnym smarkaczem na sterydach.
- Może jak będę już wyjeżdżać – wycedziłam usiłując brzmieć chłodno i grubą linią wyznaczyć dystans pomiędzy nami.
Przystojny czy nie, nie będzie sobie pozwalał.
Jasne.
Wytarł mną pół lasu, aż mdlały mi łydki. Potem obrzucił mnie lekko zszokowanym, a lekko rozbawionym spojrzeniem, kiedy wreszcie wymusiłam postój i wyjęłam z torby dwie kanapki obłędnej wielkości i dwie tłuste, wysokokaloryczne kiełbasy. Wlepił we mnie te swoje gały, jakby nigdy nie widział młodej kobiety jedzącej kiełbasę grubości nadgarstka na trzy gryzy. Trudno, wolałam mieć pewność, że po takim przemarszu nie odbije mi z głodu.
- Jeżeli chce pani znać moje zdanie... – zaczął zachowawczo, ale w jego głosie czaiła się drwina.
- Nie chcę! – przerwałam mu szybko, ale całkowicie mnie zignorował.
- Nie mamy nigdzie w okolicy poradni dla osób z zaburzeniem odżywiania.
- Odbijam sobie Auschwitz – warknęłam ze złością i z przerażeniem zauważyłam, że zaczęły drżeć mi dłonie.
Wbiłam w nie przerażony wzrok i natychmiast zacisnęłam pięści, żeby chociaż zakamuflować te podejrzane drgawki. Im bardziej starałam się nie myśleć o krwi, tym trudniej było mi odsunąć od siebie wyobrażenie czerwonej posoki obryzgującej drzewa.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam głos za plecami w tej samej chwili, kiedy na mojej dolnej wardze znalazły oparcie dwa powiększone siekacze i ten niespodziewany dźwięk natychmiast mnie orzeźwił.
- Tak – odpowiedziałam szybko, oblizując się ukradkiem i sprawdzając, czy moje zęby wróciły do normalnego rozmiaru. – Wszystko w porządku, po prostu coś... próbowałam sobie coś przypomnieć – zakończyłam kulawo, ale nie podejrzanie.
Zaczęłam powtarzać w myślach wykłady z metodyki. Nastoletni chłopcy mieli tendencje do popisywania się przed młodymi nauczycielkami, uczyłam się o tym. Jacob Black prawdopodobnie nie chciał być bezczelny, ale raczej męski i och-jakiż-ja-jestem-nonszalancki. Dać się wyprowadzić przez kogoś takiego z równowagi w ogóle nie wchodziło w grę.

***

Rosalie przestała się na mnie gniewać i kiedy wróciłam do domu Cullenów była pierwszą osobą, która zasypała mnie gradem pytań i w wielkim napięciu wysłuchała relacji z pierwszej wizyty w rezerwacie.
Pominęłam część o przydzielonej mi nieletniej, umięśnionej obstawie, żeby nie wydał mnie zdradziecki rumieniec zażenowania i ukontentowania zarazem, przy czym byłam naprawdę wdzięczna losowi, że Edwarda nie było w pobliżu.
Oczywiście podziękowałam Rose za podrzucone mi ubrania, bez których zrobiłabym z siebie kompletną, nieprzystosowaną idiotkę i ze spokojem wysłuchałam jej krótkiej tyrady, którą mogła skrócić do „a nie mówiłam” i wyczerpać tym temat. Miała wszelkie podstawy, żeby czerpać satysfakcję z tego, że ona miała rację, a ja się myliłam. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że nie musi tak się tym chełpić, ale kiedy już się wygadała w tym temacie, na przeprosiny za porannego focha wręczyła mi niewielkie pudełko owinięte kolorowym papierem.
Poczułam się trochę dziwnie, kiedy prezentem okazała się być para butów i spodnie pewnego równie znanego, co drogiego projektanta i nawet odczułam to jako próbę wymuszenia na mnie zakładania wyłącznie ubrań akceptowanych przez Rosalie, ale blondynka była tak podekscytowana moją reakcją i swoim gestem, że nie miałam serca psuć jej radości. Starała się i to miało znaczenie. Poczułam, że uwielbiam ją jeszcze bardziej.
Cały następny tydzień wykształcił przyjemną, komfortową rutynę. Cullenowie nadal wyraźnie martwili się o mnie i zagrożenie, jakie potencjalnie niosła sama moja obecność w rezerwacie, ale od dłuższego czasu udało mi się nie przemienić ani razu i odniosłam wrażenie, że nawet oni zaczynali się powoli rozluźniać.
Każdego rana Rosalie wyciągała mnie z łóżka, czesała, malowała i ubierała, nigdy nie zapomniawszy o przyniesieniu mi kawy. Regularnie dostawałam porcję tych samych złotych rad od reszty rodziny, po czym wyjeżdżałam do rezerwatu. Rozmawiałam z mieszkańcami i zajmowałam się rzeczami równie absurdalnymi, jak wypytywanie dzieciaków o ich zabawy, lektury, wyliczanki i sposoby spędzania wolnego czasu. Wszystko notowałam i redagowałam po powrocie do domu.
Jacob nie został zwolniony z obowiązku oprowadzania mnie i odpowiadania na pytania, które przeważnie uważał za głupie, albo naiwne, wnioskując po wyrazie jego twarzy, ale wywiązywał się ze swoich obowiązków koncertowo i w pewnym momencie stwierdziłam, że chyba nawet mnie lubi. Było to podszyte lekką drwiną, jakby inaczej biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się poznaliśmy, ale nigdy nie próbował się wymigać ani zbywać mnie byle czym. Im bardziej dojrzale się zachowywał, tym częściej zdarzało mi się zapominać, że jeszcze trochę mu brakowało do pełnoletności.
Po pracy wracałam do domu Cullenów, przyjmowałam następną ogromną porcję kalorii, ciesząc się przy tym jak dzika świnia, że jakimś cudem moja waga konsekwentnie stała w miejscu niezależnie od ilości pokarmu jaki w siebie wpychałam. Moja przemiana materii zawsze była godna pozazdroszczenia, ale najwyraźniej wampirza krew była odpowiedzialna również za trzymanie mojego BMI na granicy niedowagi, dokładnie jak tego dnia, w którym zostałam przemieniona. Cóż, nie ma tego złego...
W pewnym momencie jednak zauważyłam coś innego. Cullenowie traktowali mnie serdecznie, ale z dystansem. Byłam dla nich obcą osobą i nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak można by to zmienić. Nie, żeby mi zależało. Niepokoiły mnie natomiast dwie inne rzeczy. Po pierwsze, bardzo specyficzne, poważne i jakby lekko litościwe marszczenie brwi przez Edwarda, za każdym razem, kiedy dłużej na mnie patrzył. Drugą rzecz zauważyłam po pewnym czasie.
Jasper był wyraźnie zafascynowany moją osobą i lubił mnie obserwować. Sprawiał przy tym wrażenie, jakby czasami bardzo chciał pogadać. Alice i Esme były strasznie troskliwe i nie raz, nie dwa, próbowały mnie odciągnąć od pracy, żebym trochę się zintegrowała z resztą rodziny. Przy czym one dwie, Rosalie i Carlisle nie podpuszczali mnie, żebym spróbowała się przemienić. Emmett i Jasper robili to nałogowo. Szczególnie Emmett, który śledził każdy mój krok sypiąc złośliwościami, jakby chciał mnie sprowokować. Pomijając Edwarda, który był najbardziej chłodny i zdystansowany, reszta Cullenów jednak podejmowała jakąś inicjatywę, żebym usiadła porozmawiać, zamiast traktować mój pobyt w ich domu jak zło konieczne. Dopiero po kilku dniach zauważyłam jednak, że Rosalie absorbuje większość mojego czasu.
Na początku było to przyjemne i pochlebiało mi, chociaż znając umiejętność Edwarda powstrzymywałam się od kosmatych myśli, kiedy był w pobliżu. Po pewnym czasie jednak bycie budzoną i oporządzaną przez Rose było w porządku, ale cała masa innych rzeczy – już nie.
Zimne, twarde ciało wślizgujące się o łóżka, kiedy już zasypiałam było jedną z nich. Zrobiła to dwa razy, marudząc, że ma ochotę na babskie ploty, ale prawie zeszłam na zawał, kiedy poczułam coś zimnego nagle dotykającego mojej skóry. Dobijanie się do łazienki, kiedy brałam prysznic i ciągłe pytanie, czy może wejść po suszarkę, perfumy, kosmetyczkę, cokolwiek potrzebnego NATYCHMIAST. Ciągłe próby namówienia mnie na wyprawę na nocną imprezę, wycieczkę, zakupy, COKOLWIEK. Byłam tak zauroczona, że nawet zauważywszy te wszystkie dziwactwa, byłam bardziej ucieszona niż podejrzliwa. Kiedy żartem zwróciłam na to uwagę Emmettowi, chłopak wzruszył ramionami i przyznał, że mu to nie przeszkadza, poza tym dodał, że kiedy będziemy gdzieś wychodzić, mamy go zabrać ze sobą. Tyle w temacie.
Dopóki miałam zapas pierogów, mięsa i warzyw, nie kusiło mnie, żeby spróbować się przemienić w wampira i ruszyć na polowanie. Nie mogłam zaakceptować, że mogłabym nauczyć się samokontroli tak jak moi gospodarze i pojęłam, że do końca życia będę kojarzyć przemianę z atakiem szału i głodu, który mogła zaspokoić tylko krew.
Nie spodziewałam się, że Carlisle-pacyfista, dla którego wampiryzm był równoznaczny z utratą człowieczeństwa, zaskoczy mnie podczas smażenia naleśników.
- Musisz nauczyć się polować – oświadczył, kiedy podrzucałam placek do góry.
Patelnia wypadła mi z ręki, naleśnik wylądował na podłodze.
- Nie – powiedziałam po prostu, tak stanowczo, że mnie samą to zaskoczyło.
- Pojedziemy we czwórkę – kontynuował spokojnie, ignorując mój wcześniejszy protest. – Ja, ty, Rosalie, bo najlepiej się z nią dogadujesz, i Esme. Mamy swoje stałe miejsce daleko od ludzkich osad. We trójkę będziemy w stanie cię powstrzymać, jeżeli wymkniesz się spod kontroli.
- Wydawało mi się, że dlatego właśnie utrzymuję ludzką postać. Żeby zachować kontrolę – wyjaśniłam powoli, jakby Carlisle nagle oszalał i wymagał zwracania się doń pomału i wyraźnie.
- Estello – spojrzał na mnie z wyrzutem – za kilka tygodni będziesz chciała stąd wyjechać i nie będziemy mieli prawa cię powstrzymać. Chcę jednak spać spokojnie... – skrzywił się, kiedy uzmysłowił sobie, co absurdalnego właśnie powiedział. – Przepraszam, chcę mieć czyste sumienie i nauczyć cię radzić sobie z twoimi nowymi instynktami.
- Nie – powtórzyłam jakby bardziej bezradnie. – Nie jestem zainteresowana skakaniem po drzewach i zagryzaniem sarenek.
- A co zrobisz, jeżeli kiedyś zapragniesz przestawić się na krew? – zapytał racjonalnie. – Normalnie wampiry potrzebują kilka lat, żeby móc zacząć mówić o kontrolowaniu się, ale obserwowałem cię i jesteś naprawdę fenomenalna w zachowywaniu ludzkiej formy, dlatego wierzę, że możesz opanować podstawy w ciągu kilku tygodni, a potem sama postanowisz, co ci odpowiada.
- Nie będzie ci głupio, jeżeli tak rozsmakuję się w krwi, że zacznę polować na ludzi?
- Tak długo – rozłożył ramiona – jak nie będziesz polować na mieszkańców Forks, jest mi to obojętne. To twoja decyzja. Rozmawiałem już z Rosalie, czy zechce ci pomóc w nauce i zaoferowała się bez wahania. Żadnych głupich prowokacji Emmetta, obiecuję.
Nie podobał mi się ten plan. Byłam sina ze strachu, że stracę panowanie, Cullenowie nie dadzą rady w porę mnie powstrzymać i zagryzę jakiegoś homo sapiens. Doskonale wychodziło mi wypieranie myśli o swoim wampiryzmie, ale Carlisle tak długo i przy użyciu tak racjonalnych argumentów wiercił mi dziurę w brzuchu o trening w terenie, że w końcu ustąpiłam i pierwszy wolny weekend poświęciłam na bieganie po lesie wiele kilometrów od rezerwatu.
Carlisle prowadził samochód. Rosalie siedziała obok niego, a z tyłu po mojej lewej stronie posadzono Esme, która przez cały czas trzymała mnie za rękę i starała się sprawiać kojące, matczyne wrażenie, jakbyśmy jechali na rozpoczęcie roku szkolnego w nowym liceum, a nie polowanie na żywe istoty. Carlisle miał podobno najlepszą samokontrolę ze wszystkich, a Rosalie cały wieczór przed wielkim dniem zapewniała mnie, że starczyło jej opanowania, żeby nawet na widok bryzgającej krwi nie ugryźć człowieka, co nie było tak pocieszające, jak najwyraźniej sądziła.
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że stoję w workowatym dresie na krawędzi lasu w kompletnie nieznanym mi miejscu, a Rosalie burczy pod nosem, że nie może patrzeć na te łachy, ale przynajmniej nie będzie szkoda ich potem spalić, bo już dawno wszyscy doszli do wniosku, że nie ma sensu się torturować i próbować spierać krew z Versace.
- Wszystko ślicznie, ale jak mam się przemienić? – zapytałam głupio, uśmiechając się z satysfakcją, jakby przekonana, że dopóki mnie nie zmuszą do transformacji, nici z polowania.
- Możemy rozszarpać coś na twoich oczach – powiedziała łagodnie Esme i wybałuszyłam na nią oczy.
Wyszło jej to tak swobodnie, jakby mówiła o dobieraniu ubranek dla niemowlaków, a nie wypruciu wnętrzności jeżowi.
- Zwymiotuję, jeżeli to zrobicie – ostrzegłam lojalnie.
- Mamy czas – odezwał się spokojnie Carlisle. – Ostatni posiłek jadłaś wczoraj wieczorem, jeżeli jeszcze nie czujesz głodu, to tylko ze stresu.
- Rzecz w tym, że nie chcę go poczuć. Poczekamy, jak dobra jestem w autosugestii – mruknęłam i wtedy Rosalie objęła mnie od tyłu dookoła szyi.
- Uspokój się, nie pozwolimy ci zrobić nic niebezpiecznego dla kogokolwiek – powiedziała z niezwykłą, jak na siebie, łagodnością.
Mój żołądek wykonał salto z emocji, a w następnej chwili zaburczał i Carlisle uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Oho, zaczyna się – mruknął, a mnie coraz mniej podobał się ten plan.
- Nie chcę tego robić – jęknęłam, ale wtedy mój brzuch raz jeszcze głośno zaczął domagać się swoich praw i wtedy to poczułam.
Przez moje ciało przetoczyła się fala gorąca. Ręce Rosalie, nadal oplatające moją szyję, nagle przestały być tak przerażająco lodowate i twarde i zdałam sobie sprawę, że kolory dookoła robią się intensywniejsze, a dźwięki głośniejsze. Moje dłonie, dotychczas zaciśnięte w pięści, rozluźniły się niemal samoistnie, a jednocześnie poczułam, jak wszystkie mięśnie w moim ciele drżą w napięciu.
O dziwo, kiedy zakrzywione, ostre zęby dotknęły dolnej wargi, nie zawładnęła mną panika. Głód był silniejszy. Wciąż jednak, wydawało mi się, że zachowałam ludzki umysł.
- Nie wiem jak wyglądam – powiedziałam bardzo powoli, lekko sepleniąc z powodu zmian w zgryzie – ale nadal nie jestem pewna, czy chcę to zrobić.
Moje ciało szarpnęło bez ostrzeżenia w prawo i Rosalie w ostatniej chwili objęła mnie mocniej, a Carlisle zastąpił mi drogę. Nie miało to żadnego znaczenia. W tamtej chwili mój umysł pracował na zupełnie innych obrotach niż zazwyczaj i przyjmował tylko jeden komunikat. Głód i świadomość, że najdalej pół kilometra dalej pasła się łania. Miękkie, soczyste ciało ustępujące pod naporem kłów. Gorąca, tryskająca krew. Gęsta, ciepła posoka wypełniająca usta i przelewająca się przez wargi, płynąc dwoma strużkami z kącików. Piżmowy, zwierzęcy zapach wypełnił mi nozdrza, chociaż nawet nie widziałam tej apetycznej, tłustej łani.
Nawet, gdybym chciała coś powiedzieć, byłam niezdolna do mówienia. Jeszcze się nie szarpałam, ciesząc się wyobrażeniem posiłku i tą chwilą na sekundy przed skokiem, kiedy ciało drży niemal w ekstazie, a wszystkie zmysły kusi obietnica ambrozji. Rozerwane ścięgna, mięśnie, mięso odrzucone na bok, rozszarpane, sinofioletowe żyły. Trupi odór, trzask miażdżonych kości, żeby zwierzę nie mogło uciec, jęk bólu i ekstazy wibrujący na strunach głosowych i tłoczący się w uszach.
- Estella, spokojnie...
Nie widziałam, że Carlisle wyciągnął rękę. Ale kiedy dotknął mojego ramienia, poczułam jakby oparzenie, które wyrwało mnie z transu i nim ktokolwiek zdążył zareagować wywinęłam się Rosalie i skoczyłam między drzewa. Biegłam tak szybko, że mijałam je o milimetry, a adrenalina sprawiała, że niemal nie dotykałam ziemi. Jakimś cudem nie dyszałam jak podczas nadludzkiego wysiłku, ale chociaż z językiem wywieszonym jak u zdyszanego psa, bez trudności przeskakiwałam przeszkody, i ciszej, niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie, po zaledwie kilkunastu sekundach wyskoczyłam na polanę i nim zwierzę zdążyło zareagować, spadłam na nie z góry, przygwoździłam do ziemi i jednym ruchem skręciłam kark.
Trzasnął kręgosłup, chyba ryknęłam triumfalnie w niebo, a potem bez ceregieli wbiłam się zębami w szyję łani. Chybiłam, kły nie trafiły na żyłę. Może nawet i chciałam wyciągnąć je pionowo w górę, ale zakrzywione siekacze nie sprzyjały takim precyzyjnym manewrom, więc wyszarpałam kawał surowego mięsa, zdarłam je z nieprzyjemnym odgłosem ręką i rzuciłam ochłap na ziemię.
Sytuacja powtórzyła się dwukrotnie. Z jeszcze ciepłego trupa wyrwałam kolejne kawałki surowego mięsa, aż zobaczyłam przed sobą nierówno poszatkowane, różowe ciało przecięte fioletową, nabrzmiałą żyłą. Dopiero wtedy zaczęłam chłeptać krew tryskającą mi do gardła, na twarz, na ubranie, na ziemię, na nieruchome, szeroko otwarte oczy zwłok i nie przestałam, dopóki nie wydoiłam wszystkiego, co tylko nie wsiąkło w ziemię.
Pamiętam to wszystko jakbym pamiętała sen. Sen tak niewiarygodny, że leci się z jego prądem nie próbując niczego zmieniać, negować ani oceniać w kategoriach moralnych czy etycznych. Miałam krew zasychającą we włosach, wtartą we brwi, ściekającą z zębów, czerniejącą za paznokciami. W ekstazie nieporównywalnej z żadną rozkoszą jakiej może doświadczyć człowiek, ciężko położyłam się na sztywniejącym trupie, objęłam go ramionami, czując pod dłońmi szorstkie, krótkie futerko i nie będąc w stanie oderwać ust od rozszarpanej szyi, w pewnym momencie zacisnęłam martwą łanię w niemal miłosnym uścisku miażdżąc kości i rozszarpując palcami mięso.
Przebiegł mnie dreszcz niewysłowionej rozkoszy. Jęknęłam, chociaż gdyby nie rozpaczliwa potrzeba nie uronienia nawet jednej kropli krwi, krzyczałabym w niebo na całe gardło. Potem opadłam nieprzytomnie na zmasakrowane truchło i zamknęłam oczy, zaspokojona, zrelaksowana i rozluźniona.

***

Kiedy odzyskałam świadomość, pierwszą rzeczą którą zobaczyłam, była twarz Carlisle’a pochylona centymetry nad moją. Chciałam rozejrzeć się za Rosalie albo Esme, ale poczułam taki ból we wszystkich mięśniach, że szybko zrezygnowałam.
Potem przypomniałam sobie nieruchome spojrzenie martwego zwierzęcia i po sekundzie potrzebnej na oddzielenie jawy od snu, zaczęłam krzyczeć tak histerycznie, że senior rodziny Cullenów musiał zasłonić mi usta.
Znowu byłam człowiekiem i nie musiałam patrzeć na swoje odbicie w lustrze, żeby wiedzieć, jak wyglądałam po dokonaniu tak bezlitosnej rzezi.
Wrzeszczałam coś w stylu „mieliście mnie powstrzymać, obiecałeś, że mnie powstrzymasz” i kompletnie nie dostrzegałam bezradnego wyrazu twarzy blondyna. Byłam szybsza od niego, gdzieś podświadomie przyjmowałam ten fakt. Nowonarodzone wampiry były niedoścignione i przerażająco silne nawet jak na wampirze standardy i patrząc na twarz Carlisle’a dotarło do mnie, że on sam uświadomił sobie swój błąd strategiczny. Zabrał najbliższą mi Rosalie i łagodną Esme, żebym czuła się komfortowo. Nie przeszło mu przez myśl, że mogę być aż tak bezwzględna i agresywna, że obecność trzech silnych mężczyzn byłaby dużo bardziej na miejscu.
Opanowałam się. Po kilku minutach zachrypłam na tyle, że dalsze wrzaski byłyby tylko bolesne i dobrze o tym wiedziałam.
- Rosalie niszczy zwłoki. – Dopiero teraz wyjaśnił mi spokojnie, jakbym jeszcze pamiętała, że w pierwszym odruchu po przebudzeniu, szukałam wzrokiem kobiet. – To co z nich zostało w każdym razie – dodał ponuro i stanęło mi przed oczami surowe, różowe mięso z czerwonymi kałużami krwi wypełniającymi każde zagłębienie rozszarpanego ciała.
Mdłości były tak silne, że w ostatniej chwili przetoczyłam się na bok i zwymiotowałam. Carlisle poderwał moją głowę, żebym nie udusiła się w konwulsjach i nie zarzygała sobie włosów.
- To było przerażające nawet, jak na wampira, prawda? – wymamrotałam nieprzytomnie, nie mając nawet na tyle sił, żeby otrzeć z ust ciągnącą się nitkę śliny. – Cholera, oboje wiemy, że było – zaśmiałam się histerycznie w najgorszych snach nie spodziewając się, że byłam zdolna do takiego okrucieństwa.
Gorsza była tylko świadomość, że zrobiłabym dokładnie to samo, gdyby zamiast zwierzęcia na mojej drodze stanął człowiek i Carlisle, Rose i Esme nie byliby w stanie mnie powstrzymać.
- Dlatego musisz się nauczyć to kontrolować, Estello – powtórzył swój wcześniejszy żelazny argument, ale nie mogłam przestać się histerycznie śmiać, doskonale świadoma, że prędzej zwariuję albo wymażę swoje człowieczeństwo, niż nauczę się kontrolować tak silne, mordercze instynkty.

***

Na trzy dni Carlisle odciął mnie od normalnego jedzenia. Nowonarodzone wampiry są głodne praktycznie cały czas, więc trójka moich towarzyszy spędziła weekend szarpiąc się z moją rozszalałą wersją. Przeważnie przegrywali.
W krótkich chwilach przytomności umysłu, lekarz tłumaczył mi, jak dziecku, że muszę próbować zachować swój ludzki umysł pomimo głodu, ale niezależnie jak bardzo się starałam, instynkt drapieżnika był silniejszy. Carlisle nie miał racji. Nie miałam silnej woli. Z pełnym żołądkiem i w ludzkiej formie wszystko było w porządku, ale kiedy moje zmysły się wyostrzały, a nozdrza wypełniał jakby palący, jakby pikantny, a jednocześnie rozkosznie słodki zapach gorącej krwi, moja ludzka natura traciła kontrolę. Traciła ją całkowicie.
Trzeciego dnia rano znowu się wyrwałam. Po trzech dniach praktycznie ciągłej rzezi na wszystkim, co wpadło mi w ręce, miałam kołtun w miejscu włosów, ciało i ubrania wysmarowane brunatną, zaschniętą krwią i byłam ciągle, nieustannie głodna.
Wyrwałam się i skoczyłam między drzewa. Rosalie rzuciła się za mną, ale Esme i Carlisle nie zostali w tyle. Przeskoczyłam zwalony pień, po czym wskoczyłam na jedną z niższych gałęzi najbliższego drzewa i wybiłam się wysoko w górę. W uszach miałam ryk wiatru i swój własny, niekontrolowany krzyk drapieżnika.
Spadłam na ziemię i niemal na czworaka pognałam dalej. Zapach był blisko, coś pulchnego i ruchliwego. Ciepłe ciałko i gorące, nabrzmiałe żyły – tylko wokół tego obracały się moje maniakalne myśli. Rose skoczyła na mnie z boku, ale odepchnęłam ją z łatwością, jakiej nigdy bym po sobie nie oczekiwała, po czym...
Stanęłam jak wryta.
Zając naprzeciwko mnie był sparaliżowany strachem. I nagle zdałam sobie sprawę, jak muszę być przerażająca z wielkimi, przerośniętymi zębami opartymi o wargę i śladami wszystkich wcześniejszych morderstw.
Carlisle praktycznie skoczył mi na plecy i przygniótł do ziemi, ale nawet tego nie poczułam, wpatrzona w jednego dużego, okrągłego zająca przede mną i czwórkę młodego, kruchego potomstwa.

***

- Świetne są, prawda?
Oczy Jacoba lśniły, kiedy pokazywał mi dwa jeszcze ślepe szczeniaki bliżej nieokreślonej rasy. Po takiej łysej kulce i tak nie dałoby się niczego stwierdzić, ale skundlona matka obserwująca nas czujnie ze swojego legowiska, dawała mi całkiem niezły obraz, jaką krzyżówką musiały być młode. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Blacka, który z tym szczerym, dziecięcym podnieceniem w oczach nagle wydawał się młodszy o parę lat i prawie przypominał normalnego nastolatka.
- Śliczne. – Pochyliłam się, ale nie dotknęłam popiskujących maleństw.
Nie zabiłabym tamtego zająca. Głód był silniejszy niż zdrowy rozsądek i moralność, cóż, nie było sensu się tego wypierać, tym bardziej, że jeszcze wieczorem tego samego dnia szczotkując włosy, wyczesałam z mojego kołtuna kawałek surowego mięsa, przypominającego wątrobę. Ale ku zaskoczeniu wszystkich instynkty macierzyńskie okazały się najbardziej dominujące z całego arsenału targających mną sprzeczności.
Mogłam mieć zmysły wyostrzone do granic możliwości i żądzę krwi zapisaną w genach, ale wtedy po raz pierwszy przejęłam kontrolę nad wampirem we mnie. Po raz pierwszy uświadomiłam też sobie, że mogłam być sobą i wampirem w tym samym czasie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 16:57, 15 Kwi 2010 Powrót do góry

Pierwsza!!???
Podoba mi się ff, choć nie przepadam za Rose i teraz za Estellą. Nie, że jest bohaterką jakąś nie fajną ale z tego powodu, że kumpluje się z Rose. Nie wiem ,ale nie zważając jaka jest Rose w innych ff-ach to i tak jestem jakoś do niej nastawiona niepozytywnie(jest takie słowo?).
Podoba mi się jak przedstawione są wydarzenia np. polowania. a ta krew wszędzie gdzie się da - tak opisane, że widziałam to wszystko w wyobraźni.

Pozdrawiam i czekam.
B Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kalafina
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice

PostWysłany: Pon 1:43, 05 Lip 2010 Powrót do góry

Rozdział siódmy


- Więc... – Emmett lekko przeciągnął ostatnią samogłoskę patrząc na mnie wyczekująco. – Jesteś nie tylko żydowską wampirzycą, ale raczej... żydowską wampirzą feministką?
Alice szturchnęła go między żebra.
- No co? – wzruszył ramionami. – Jeżeli dobrze zrozumiałem, Estella potrafi się opanować na widok matki z młodymi.
- Myślę, że to może być instynkt macierzyński – wtrącił Carlisle. – Ostatecznie potrafisz utrzymać ludzką formę, więc to tylko zrozumiałe, że pod pewnymi względami będziesz bardziej ludzka niż przeciętny wampir.
Kątem oka uchwyciłam, jak Edward krzywi się niemal niezauważalnie, ale olałam jego fochy.
- To naprawdę ogromny postęp, kochanie – powiedziała Esme, gładząc mnie po włosach.
- Co nie zmienia faktu, że nadal powinnaś być ostrożna podczas przebywania w rezerwacie – uzupełniła Alice trochę moralizatorskim tonem.
- Estella wie co robi – warknęła Rose za moimi plecami. – Mam dość tej rozmowy, Ella?
Blondynka złapała mnie za rękę i lekko pociągnęła.
- Wynosimy się? – zapytała, chociaż zabrzmiało to jakby podjęła decyzję za nas obie.
- Tak, jasne. – Zerwałam się z krzesła i uśmiechnąwszy się przelotnie do całej rodziny, posłusznie podreptałam za nią na piętro.
Na chwilę zawiesiłam wzrok na jej biodrach i kołyszących się parę centymetrów powyżej końcówkach jasnych, lśniących włosów.
- Podcięłaś? – zapytałam głupio, ale Rose odwróciła się przez ramię i przytaknęła. – Odrosną? – zadałam jeszcze jedno durne pytanie.
- Jasne. – Skinęła głową. – Paznokcie też muszę piłować. Odrastają. Może trochę wolniej niż za życia, ale w tej kwestii nic się nie zmieniło. Kupiłam butelkę wina – zmieniła temat. – Będziemy oblewać twoje sukcesy w polowaniach. To znaczy... ty będziesz pić, ja będę polewać.
- Tylko we dwójkę? – Zatrzymałam się w pół kroku.
- Dlaczego nie? – Wzruszyła ramionami. – Zresztą... towarzystwo ma inny problem do rozwiązania, wchodź do środka. – Wciągnęła mnie do pokoju.
Pomyślałam, żeby zrobić zdjęcie scenerii. Ponad konarami drzew zachodziło słońce. Złota kula była już tak blisko horyzontu, że widać było tylko ostatnie przebłyski światła między liśćmi. Wiatr poruszał niedawno wypraną, świeżą firanką, a na szerokim parapecie w metalowym wiaderku z lodem czekała butelka, Bóg wie jak drogiego znając gust Rosalie wina.
- Jeżeli musisz wiedzieć – Rosalie pchnęła mnie na miękki, zapadający się fotel i podeszła do okna zająć się winem – oni – skinęła podbródkiem w stronę podłogi, mając na myśli całą rodzinę siedzącą w kuchni piętro niżej – mają pewien problem do omówienia.
- C-coś związanego ze mną? – zająknęłam się.
- Nie, nie skąd. – Machnęła ręką bagatelizując moje lęki. – Z Bellą.
Na moich oczach Rosalie wyjęła korek zębami i zdrowo chlusnęła winem do kieliszka, który natychmiast wepchnęła mi do ręki.
- Sprzedasz mi szczegóły? – zapytałam zanim skosztowałam wina.
- Generalnie chodzi o to – Rosalie z wdziękiem osunęła się na fotel stojący naprzeciwko mojego – że jaśnie nam panująca Bella Swan naraziła się jakiś czas temu niewielkiej grupie wampirów. Wywiązała się bójka i ktoś zginął. Pij to wino – szturchnęła mnie w ramię. – Edward bardzo rycersko usunął bezpośrednie zagrożenie, ale okazało się, że nawet mając ponad stuletnie doświadczenie brakuje mu umiejętności perspektywicznego myślenia.
- To znaczy? – zapytałam, kiedy Rosalie dolała mi alkoholu.
- Nie powinnam ci tego mówić...
- Ale już zaczęłaś! – syknęłam gniewnie i Rosalie wzruszyła ramionami.
- Jasper sądzi, że była dziewczyna tego wampira, którego Edward posłał do diabła planuje się zemścić. Na nas, to swoją drogą, ale jej głównym celem jest Bella.
- Nie wyglądasz na przesadnie przejętą – zauważyłam, wypijając drugi kieliszek wina.
Blondynka raz jeszcze wzruszyła ramionami, przewracając przy tym oczyma.
- Właściwie to jestem przejęta – powiedziała po chwili. – Odmówiłam udziału w tym ich planowaniu. Chciałam do tego przekonać również Emmetta, ale on jest zdeterminowany ratować kobietę w potrzebie, niezależnie od MOJEGO – podkreśliła – zdania w tej sprawie, jak i ryzyka, którym to wszystko jest obciążone.
Przygryzłam dolną wargę. Słońce było już dużo niżej niż chwilę wcześniej i chmury na zachodzie przyjęły różową barwę.
- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziano? – zapytałam powoli.
- Jesteś zbyt młodym wampirem, Estello. To byłoby za duże ryzyko wypuścić cię na pole walki. Jeszcze wina? – zadała pytanie, ale nie czekając na moją odpowiedź dolała trunku do czarki. – Poza tym, odniosłam wrażenie, że jesteśmy solidarną opozycją anty-Bella w tym domu – dodała z lekką pretensją.
Westchnęłam ciężko. Nie lubiłam Belli równie bardzo, jak nie lubiłam Edwarda. Mogłam oceniać ich powierzchownie, ale nie obchodziło mnie to. Poza tym odniosłam wrażenie, że jeżeli chodziło o Bellę, niewiele było do odkrycia w głębszych warstwach jej pożal się Boże osobowości. Wypiłam jeszcze wina i poczułam, jak rozkosznie rozgrzewa mnie od środka. Zajęta rozmową nie panowałam nad ilością alkoholu. Piłam, jakby to była woda mineralna. Rosalie musiała przez te wszystkie lata bycia wampirem zapomnieć, jak szybko się upija.
- Nie wystarczy tego picia? – zmieniłam temat i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zlewają mi się samogłoski.
- Ktoś musi to osuszyć. A jesteś jedyną osobą w domu, która może temu podołać, Kapitanie Spirytusie. Pij, będzie ci się lepiej spało.
Posłusznie opróżniłam kieliszek, ale postawiłam go na podłodze poza zasięgiem Rosalie.
- Chwila przerwy – mruknęłam. – Dobra, więc co z tym wielkim planem ratowania Belli z opałów? – wróciłam do tematu, czując przyjemne szumienie pod czaszką.
- Naprawdę cię to interesuje? – Rosalie zmarszczyła brwi. – No więc tak – zaczęła niegramatycznie, ale pochyliła się konspiracyjnie do przodu. Boże, jakie ta dziewczyna miała rzęsy. – Jasper sądzi, że nasz zły bohater, a raczej zła bohaterka stojąca za całym tym planem, założyła stworzenie armii wampirów w bezpośrednim sąsiedztwie Forks i prawdopodobnie zamierza rozpętać tu piekło. Oczywiście futrzani koledzy z rezerwatu szybko zdali sobie sprawę, że coś się kroi. Między innymi dlatego przeoczyli twój przypadek.
- Co masz na myśli? – zmrużyłam oczy, ale miałam problem ze skupieniem na niej wzroku.
- Pomijam twoją popołudniową przekąskę, ale nawet wypadek którego ty sama padłaś ofiarą... – Rosalie przewróciła oczyma. – Mamy naprawdę dobrze wyczulone zmysły i świetnie reagujemy na zapach krwi, sama wiesz. Na pewno pluszaki wyczuły go w miejscu, gdzie zostałaś przejechana i normalnie mając rodzinę wampirów w okolicy powinni się zainteresować, czy NA PEWNO nie mamy z tym nic wspólnego, ale już wtedy zaczęli znajdować jakieś zagryzione zwierzęta, czy coś, więc dopisali ślady twojej krwi na rachunek tej całej – machnęła rękami – armii, czy czegokolwiek.
- Dolej. – Podałam jej kieliszek. – Swoją drogą, reakcja jak w drugoligowym filmie akcji – mruknęłam. – Stworzyć armię idącą w dziesiątki wampirów, żeby dokopać nastolatce. Z zemsty za faceta na dodatek. – Napiłam się wina. – Co planujecie z tym zrobić?
- Ja nie planuję nic. – Rosalie rozłożyła ręce. – Edward prawdopodobnie ma zamiar, sama nie wiem, szarżować na nich w pojedynkę, w zwolnionym tempie z pieśnią zwycięskiej miłości na ustach. Emmett i Jasper po prostu chcą się wyszaleć. Alice chce pomóc, ale Jazz oczywiście jest przeciwko, więc mamy problem numer jeden. To samo z Carlislem i Esme. Wilkołaki wyjątkowo planują solidarnie lać się po mordach z wrogą ekipą po naszej stronie, ale tak naprawdę nikt im do końca nie ufa.
- Jakoś tego nie widzę – mruknęłam ani myśląc zaoferować swoją pomoc.
- W każdym razie sytuacja robi się nieco napię... Estello? Jasna chole...
Zsunęłam się z fotela i Rosalie w ostatniej chwili złapała mnie zanim uderzyłam o parkiet.
- Naprawdę masz taką słabą głowę? – zapytała drwiąco, poklepując mnie po zaczerwienionym od wina policzku i odgarniając włosy z twarzy. – Będziesz wymiotować?
- Boże drogi – jęknęłam niewyraźnie. – Jaka ty jesteś piękna.
Rose wybałuszyła oczy, a potem roześmiała się na głos i jakbym ważyła nie więcej niż paczka cukru, podniosła mnie na ręce i przeniosła na łóżko. Byłam absurdalnie nastukana biorąc pod uwagę tę śmieszną ilość wina, którą zdążyłam wypić, ale w tym upojeniu mogłam pisać poezję chwalącą urodę Rosalie i z tego, co pamiętałam rano, deklamację co lepszych fragmentów uskuteczniałam, kiedy udało mi się przekonać Rose, żeby położyła się obok i poczekała dopóki nie zasnę.
Zanim urwał mi się film zdążyłam również pomyśleć, że gdyby Emmett nie przeżył tego starcia z wrogimi wampirami, miałabym blondynkę tylko dla siebie. Przez myśl mi nie przeszło, jak podłe to było życzenie.

***

Jake wydawał się być podenerwowany, kiedy po lekcjach znalazłam go w jego kinderwarsztacie skleconym z kilku desek i zastawionym narzędziami, których przeznaczenie było mi całkowicie nieznane.
- Nie było cię dzisiaj na zajęciach – powiedziałam, miałam nadzieję, bez cienia pretensji.
- Przepraszam, nie mogłem długo zasnąć i dopiero nad ranem mnie ścięło – wymamrotał i uśmiechnął się lekko.
Rzeczywiście, miał podkrążone oczy i pomimo ciemnej karnacji wydawał się blady.
Bez wahania, w kilku energicznych krokach pokonałam dzielący nas dystans i położyłam mu rękę na czole. Zanim zdążył odskoczyć zaskoczony, wyczułam podwyższoną temperaturę.
- Masz gorączkę – oświadczyłam.
- Bo jeszcze pomyślę, że kończysz medycynę, a nie socjologię – burknął i chciał uciec na drugi koniec warsztatu, ale złapałam go za nadgarstek.
- Jacob, jeżeli źle się czujesz...
- Dobrze się czuję – krzyknął i cofnęłam się zdziwiona. – Przepraszam – bąknął niewyraźnie. – Potrzebujesz czegoś?
Miałam wrażenie, że zbliżyliśmy się do siebie w ciągu ostatnich trzech tygodni. Jacob był miłym, dojrzałym młodym mężczyzną. Czasami odnosiłam wrażenie, że bywał zdenerwowany bez większego powodu i coś wyraźnie go gryzło, ale nie zadawałam niepotrzebnych pytań. Kiedy byłam nastolatką, groziłam rodzicom że wyskoczę z okna, więc cierpienia młodego Blacka nie przyjmowały aż tak ostentacyjnej formy weltschmerzu, bym miała zacząć poważnie się martwić.
- Chciałam iść na spacer. Porobić zdjęcia. Znasz mnie, na pewno się zgubię. Ale jeżeli jesteś zmęczony...
- Czy ja czuję od ciebie wino? – Zmrużył oczy i odniosłam wrażenie, że próbował zamaskować swój wcześniejszy wybuch szybką zmianą nastroju.
- Wydaje ci się – mruknęłam, ale w tej samej chwili zarumieniłam się po cebulki włosów i wszystko się wydało zanim zdążyłam pomyśleć, że przecież wzięłam rano kąpiel natychmiast jak tylko przestałam obejmować muszlę klozetową i wyrzygiwać układ pokarmowy, a potem standardowo spryskałam się ogromną ilością perfum, żeby zamaskować zapach Cullenów. Jakim wobec tego cudem...
- Byłam u znajomych, trochę wypiliśmy. Głównie ja piłam – dodałam powoli, starając się wyglądać normalnie.
Coś mnie tknęło, ale było to podejrzenie tak nieuchwytne, że niemal natychmiast je zignorowałam.
- Jaki dajesz przykład dzieciom w rezerwacie, alkoholiczko. – Pogroził mi żartobliwie palcem.
- Och, proszę, nie jesteście syberyjskimi Czukczami, żeby kuszenie was wodą ognistą miało przynieść zgubne skutki. – Przewróciłam oczyma. – Dziwię się, raczej – zaczęłam powoli, ale jakby nigdy nic – że wyczułeś wino, a nie antyseptyki.
Zawiesiłam głos i wbiłam uważny wzrok w profil Jacoba, kiedy chłopak szukał czegoś w jednej ze skrzynek.
- Hm? – Odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco.
- Byłam w przychodni. – Wzruszyłam ramionami. – Potrzebowałam do badań grupy kontrolnej, więc w zeszłym tygodniu odwiedziłam szkołę w Forks, żeby statystycznie ocenić wysokość średnich ocen czy laureatów olimpiad, a wczoraj pojechałam do szpitala dostać jakieś informacje o poziomie zachorowań w regionie.
Jacob nadal nie reagował. Nie miałam zielonego pojęcia, skąd mi przyszło do głowy, żeby opowiadać takie bzdury, ale coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że poczułam się niekomfortowo.
- I jak? – zapytał, jakby w ogóle go to nie interesowało, ale wyczuwałam skupienie.
- Rozmawiałam z doktorem Cullenem – kontynuowałam – a ponieważ jego dyżur się kończył, zaproponowałam, żebyśmy zjedli kolację na mieście i tam porozmawiali.
- Ach tak. I..?
- Wpadliśmy na jego córkę, to znaczy, to chyba jego przybrana córka. Rosalie, taka śliczna blondynka, może kojarzysz z wyglądu...
- Coś mi się obiło – mruknął, a ja paplałam dalej.
- No i jakoś tak wyszło, że jak skończyłam rozmawiać z doktorem, to Rose zaproponowała, żebyśmy pojechały gdzieś potańczyć. Ja się wstawiłam – zaśmiałam się głupkowato – i dopiero nad ranem odwiozła mnie do domu. Nie miałam pojęcia, że jeszcze cuchnę wódą.
Jacob nie zareagował. Wzruszył ramionami, ale jego twarz jakby stężała. Coś mnie tknęło, ale zanim zdążyłam sformułować myśl uznałam ją za niedorzeczną. Szybko zmieniłam temat.
- Mam nadzieję, że nie doniesiesz na mnie. – Puściłam mu oko.
- A co z tego będę miał? – Podparł się pod boki i spojrzał na mnie trochę przewrotnie, a trochę wyzywająco.
- A co byś chciał? – odpowiedziałam pytaniem i za późno ugryzłam się w język, kiedy zrozumiałam, jak mogło to zostać odebrane. – Przepraszam. – Zaczerwieniłam się po czubki uszu.
- Nadal masz ochotę na spacer? – zapytał, ignorując moją wpadkę, za co byłam mu wdzięczna.
- Robi się duszno. W zasadzie wolałabym tu posiedzieć, jeżeli nigdzie się nie wybierasz. Nie czuję się jakoś specjalnie swobodnie chodząc po rezerwacie – westchnęłam ciężko i przynajmniej teraz byłam szczera, chociaż oszczędziłam sobie wyznań o prawdziwych powodach takiego stanu rzeczy.
- Nie trzeba było tyle balować po nocach. – Rzucił we mnie jakąś szmatką. – Do tego w takim towarzystwie – dodał niby rozbawionym tonem, ale na chwilę stanęło mi serce.
Zobaczyłam, że lekko drżą mi dłonie. Podejrzenie zaczynało domagać się swoich praw. Rozważenia, jaka istniała szansa, że...
- Rosalie jest w porządku – powiedziałam po prostu. – Poza rezerwatem nie nawiązywałam żadnych znajomości, więc... to chyba dobrze, że kogoś sobie znalazłam.
Tym razem nie obchodziło mnie, na ile dwuznacznie mogło zabrzmieć moje ostatnie zdanie.
- Jak wolisz. – Wzruszył ramionami. – Ale jeżeli chodzi o mnie, możesz tu nawet nocować – dodał bez zastanowienia i dopiero po chwili chyba dotarło do niego drugie dno, bo zaczerwienił się na szyi i szybko odwrócił do mnie plecami, udając, że czegoś szuka w szafce.
Flirtowanie z uczniem nie wchodziło w grę, niezależnie od tego, jak wielką miałam na to ochotę. Jacob nie był pełnoletni, ja byłam, pewne rzeczy były zwyczajnie niemoralne, a poza tym... była przecież Rosalie.
- Musisz być NAPRAWDĘ – zaznaczyłam – zdesperowany. Znajdź dziewczynę. – Odrzuciłam mu szmatkę, która pacnęła go w szerokie, umięśnione plecy i spadła na ziemię.
- Znalazłem – odpowiedział po chwili i poczułam, że próbując zmienić temat na lżejszy, wdepnęłam w werterowską, nastoletnią historię. Jacob nie musiał kontynuować. Ton jego głosu powiedział mi wszystko.
- Wyczuwam dramat romantyczny. – Założyłam ręce na piersiach i oparłam się biodrem o koślawy, chwiejący się stół. – Albo zawalcz o nią, albo poszukaj alternatywy z większym biustem.
Jake parsknął.
- To nie jest takie łatwe – powiedział i poczułam, że weszliśmy w etap zwierzeń, na który nie do końca byłam przygotowana.
- Aż tak cię wzięło? – zapytałam, lekko unosząc brwi.
- Aż tak – potwierdził spokojnym tonem w którym pobrzmiewała gorycz.
Wzięłam wdech.
- Prawdę powiedziawszy, Jake, nie uważam, żebyś powinien to traktować aż tak poważnie. Kimkolwiek ona jest. Możesz patrzeć na mnie z tym wyrzutem na twarzy i poczuciem niezrozumienia w oczach, ale ja też chodziłam do liceum i mam pewne wyobrażenie o tym, jak się wtedy patrzy na pewne rzeczy – westchnęłam. – Nie mogę oczekiwać, że będziesz ponad to, bo nie za bardzo tak się da, ale nie zmarnuj najlepszych lat przed osiągnięciem pełnoletności na wzdychanie do nieosiągalnych celów.
Na chwilę zapadła cisza.
- Kazali ci to wykuć na pamięć na uniwerku? – zapytał z drwiną i z oburzeniem, teatralnie podparłam się pod boki.
- Jesteś niewychowany, Jacobie Black! – Tupnęłam nogą. – Mam nadzieję, że przemyślisz swoje zachowanie – dodałam wyniośle, po czym pokazałam mu język, odwróciłam się i poszłam w stronę swojego samochodu, słysząc śmiech za plecami.
Kiedy wjechałam na podjazd pod domem Cullenów, zobaczyłam otwarte drzwi do pustego garażu. Dopiero po chwili dostrzegłam stojący w głębi czerwony, niewielki samochód Esme, więc najwyraźniej kobieta była w domu zupełnie sama.
Zgodnie z przewidywaniami, zastałam ją w kuchni, siekającą moje warzywa.
- Nie musisz tego robić – powiedziałam na wstępie. – Przecież wiem, że nie mając zmysłu smaku takiego jak ludzie, gotowanie przysparza ci wiele trudności.
Esme uśmiechnęła się łagodnie i dopiero po chwili zauważyłam, że trzęsą się jej ręce, a ostrze noża groźnie stuka o deskę do krojenia. Skupiła swoją uwagę na rozmowie ze mną, na standardowych pytaniach jak było w rezerwacie, czy wszystko w porządku, czym się dzisiaj zajmowałam, ale przez cały czas widziałam drżący w jej rękach tasak.
Po raz pierwszy uświadomiłam sobie w pełni, że Esme nie była słodką gospodynią domową, ale pomimo wszelkich pozorów i ciepłej osobowości, była wampirem. Wampirem dzierżącym w rękach naostrzony nóż. Chciałam jej powiedzieć, że wystarczy mi już tego co posiekała, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, brunetka sama wrzuciła nóż do zlewu i odetchnęła ciężko, jakby coś leżało jej na sercu.
- Gdzie są wszyscy? – zapytałam, rozglądając po opustoszałym domu.
- Rosalie powiedziała ci wczoraj, co się dzieje, prawda? – odpowiedziała pytaniem, wyglądając przez okno, zamiast patrzeć w moją stronę. – No więc wszyscy rozjechali się po okolicy, licząc, że znajdą coś przydatnego – dodała, kiedy potwierdziłam cichym mruknięciem, że tak, Rose wtajemniczyła mnie w ich problemy.
- Nie mogłabym wam jakoś pomóc? – zapytałam łagodnie po chwili niezręcznej ciszy, która zapadła w kuchni, ale Esme tylko pokręciła głową. – Na pewno? – Chciałam się upewnić, ale wtedy wampirzyca z hukiem wrzuciła deskę na której wcześniej kroiła warzywa do zlewu i aż podskoczyłam.
Wbiłam w nią zaskoczone spojrzenie. Stanęła na rozstawionych nogach plecami do mnie, oparła się o elegancki blat, zacisnęła palce na jego krawędzi i dopiero po kilku sekundach odwróciła się do mnie ze swoim zwyczajnym uśmiechem.
- Przepraszam, kochanie, jestem trochę zdenerwowana przez to wszystko – powiedziała, ale wiedziałam, że kłamała.
Esme roznosiła złość. A potem dotarło do mnie, o co tutaj chodzi.
- Esme, przepraszam, ale nie czuję się komfortowo z rozzłoszczonym wampirem pod jednym dachem – oświadczyłam spokojnie, chwytając z nią kontakt wzrokowy.
- Ależ co ty...
- Rozrywa cię adrenalina – przerwałam jej natychmiast, kiedy chciała z powrotem przybrać swoją maskę.
Dużo myślałam o tej rodzinie. O tym, jak wtopili się w swoje role. O tym, jak Jasper, który wcale nie chciał być wegewampirem musiał ciągle walczyć ze swoimi instynktami, jak Carlisle z jednej strony namawiał mnie, bym nauczyła się polować, a z drugiej na co dzień był zwyczajnym, miłym doktorem. Z której by strony na nich nie patrzeć, nikt w tej rodzinie nie przypominał wampira z legend i filmów grozy, co było trochę karykaturalne i hrabia Dracula pewno przewracał się w grobie.
Byłam socjolożką, a nie psychologiem istot paranormalnych, ale pomijając tę puszystą otoczkę sportowych samochodów i eleganckich mebli, wampiry były drapieżnikami ukierunkowanymi przez Matkę Naturę na polowanie. Na polowanie na ludzi. Być może Carlisle z sentymentu do swojego utraconego człowieczeństwa chciał być takim dobrym wampirem, ale najwyraźniej nie wszystkim członkom jego rodziny to odpowiadało.
A może Rosalie miała rację i po dziesiątkach lat nuda brała górę.
Cokolwiek to było, po moich słowach z twarzy Esme na chwilę, na ułamek sekundy spadła maska żony ze Stepford i zobaczyłam, że w jej oczach płonął ogień. Najwyraźniej idealna żona, matka i potencjalna teściowa, nie zapomniała o swojej naturze.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:25, 05 Lip 2010 Powrót do góry

No co z wamiiiii!! ludzie!! Rozdział tu czeka na jakikolwiek komentarz a tu nic. A ff jest nawet ciekawy. Choć nie lubię Estelli, bo kumpluje się z Rose a dlaczego jej nie lubię to nie będę tu pisać bo zajmie to dużo czasu.
Fajne jest to jak Estella upiła się, a zastanawia mnie to dlaczego Rose nie piła razem z nią. No to teraz widać gołym okiem, że Estella jest bi, ale ja tak przynajmniej uważam. Nie zdziwiłabym się jakbyś uśmierciła Emma tylko dla zadowolenia Estelli.
podobają mi się spotkania Estelli z Jake'm. dziwię się że jeszcze nie sczaił się kim jest studentka. A o tej dziewczynie którą zajmuje się Jake to Bella? Tak?
podoba mi się to jak ukazałaś Esme, bo prawie wszędzie jest opisana na taką spokojną i zrównoważoną, a tu takie inne jej oblicze. za to wielki plus.

Pozdrawiam i czekam na następny rozdział. I nich w końcu skomentuje a nie tylko przeczytacie i idziecie dalej. dajcie znać autorce , że czytacie.
Życzę weny.B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
somber_princess
Nowonarodzony



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/3

PostWysłany: Czw 20:02, 13 Paź 2011 Powrót do góry

moje ulubione!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin