FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Zenit [NZ][AU] 16.10.2009 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 18:17, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Kolejny rozdział.

4. PLAN.

Las był tutaj o wiele bardziej gęsty i ciemny. Rosło tu więcej krzewów i drzew liściastych, które nie pozwalały promieniom słońca przenikać do niższych warstw leśnego poszycia. Było też bardziej wilgotno, mech pokrywał pnie drzew niemal do połowy ich wysokości.
Nie wiedziałam, w jaki sposób się tu znalazłam ani jak daleko byłam od domu. Pamiętałam tylko, że snułam się po lesie bez celu przez jakiś czas. Nie pamiętałam drogi, którą tu przyszłam, nie wiedziałam też, jak się stąd wydostanę. Odkąd tu trafiłam, tkwiłam tylko bez ruchu pod omszałym pniem zwalonego drzewa.
Straciłam zupełnie rachubę dni. Kiedy odkryłam, że nie potrzebuję snu, pora dnia straciła dla mnie znaczenie. W ciemności widziałam równie dobrze, jak za dnia. Moje ubranie było już zniszczone do granic, ledwo trzymało się na moim ciele. Ale mimo to nie czułam chłodu. Nawet kiedy zerwała się burza i zaczął padać deszcz, zimno mi nie dokuczało.
Na plecach wciąż miałam swój plecak. Bateria w telefonie już dawno zdążyła się wyładować, więc nie wiedziałam, ani która jest godzina, ani ile dni już spędziłam w tym lesie.
Byłam zagubiona, samotna, a przede wszystkim zrozpaczona. Nie czułam niczego oprócz smutku i beznadziei. Nawet bieganie straciło swój urok.
Nie mogłam sobie poradzić z tym, co zdarzyło się wtedy w lesie. To straszne pragnienie i przerażająca żądza… Nie, nie mogłam o tym myśleć. Nie chciałam pamiętać zatroskanej i tak dobrze mi znanej twarzy mojej siostry, gdy chciałam ją zaatakować. Chciałam zapomnieć o tym wszystkim, o widoku tamtego łosia, gdy potem nad nim stanęłam… Chciałam zapomnieć o tym, co działo się później…
Tak bardzo tego chciałam, ale nie potrafiłam. Nie byłam w stanie się z tym pogodzić. To było tak straszne, tak okrutne, że samo wspomnienie sprawiało, że kuliłam się i krzywiłam z obrzydzenia do samej siebie. I z przerażenia, że jestem do tego zdolna.
Przypomniałam sobie, że po tym, co zrobiłam zaczęłam biec, uciekać i nie potrafiłam się zatrzymać. Gdy pragnienie osłabło i gdy nowo nabyty instynkt przestał mną kierować, zaczęło do mnie docierać, co się stało. To, że chciałam skrzywdzić Chris. To, że coś przerażającego, coś, czego nie miałam odwagi nazwać po imieniu, stało się z tym nieszczęsnym zwierzęciem. Zaczęło docierać do mnie to, kim właściwie się stałam.
Stałam się potworem.
Okrutnym drapieżnikiem, myślącym jedynie o zaspokojeniu swoich potrzeb. Stworzeniem, które zabijało inne istoty z zimną krwią, by samemu przeżyć.
To było nie do zniesienia. Znów krążyłam po lesie, obijając się o pnie drzew, rozrywając ubranie na kolcach cierni, zdrapując paznokciami korę sosen, gdy chciałam zadać sobie ból fizyczny, który miał stłumić ten wewnętrzny. Nie udało mi się to. Drzewa były ogołocone do żywego drewna, a ja wciąż nie czułam bólu. Moje paznokcie były twarde i mocne. Wydawało mi się, że usuwam z pni warstwę mchu, a nie twardą korę zdrowych drzew.
W końcu ból i rozpacz stały się nie do wytrzymania. Postanowiłam odebrać sobie życie.
Nie widziałam w nim sensu. Poza tym nie poradziłabym sobie z tym bólem i poczuciem winy, gdyby coś podobnego wydarzyło się jeszcze raz.
Przypomniałam sobie o scyzoryku w moim plecaku. Nosiłam go zawsze, by w razie czego mieć czym się obronić. Szkoda, że okazał się bezużyteczny…
Chciałam podciąć sobie żyły. Wydawało mi się, że to najskuteczniejszy sposób. Jedno cięcie i po wszystkim. Potem trochę krwi i bałaganu, ale to już nie musiałoby mnie obchodzić. Uniknęłabym zastanawiania się, czy na pewno robię dobrze, co nastąpiłoby gdybym postanowiła na przykład skoczyć z wysokości.
Nie czekając, aż odezwie się we mnie głos rozsądku wygrzebałam potężny nóż z plecaka, wysunęłam jego ostrze i przyciskając je z całej siły, przesunęłam wzdłuż ręki od wewnętrznej strony nadgarstka aż do zgięcia łokcia.
Jakiś czas nie byłam w stanie spojrzeć na rękę. Jednak po chwili, gdy nie poczułam oczekiwanego spływającego po niej strumienia ciepłej krwi, skierowałam na nią wzrok i zamarłam.
Na ręce nie było śladu po ostrzu.
Zaczęłam ciąć rękę na oślep, zahaczając czasami o resztki bluzki, którą miałam na sobie i o tułów.
Oprócz nowych dziur w bluzce, nie było żadnych śladów moich działań. Jak to możliwe? Przecież nóż jest ostry! Moja skóra okazała się twarda jak pancerz i odporna na zadawane ciosy.
Szybko otrząsnęłam się z pierwszego szoku. Mimo wszystko nie dawałam za wygraną. Wdrapałam się na najbliższe drzewo i skoczyłam w dół, wprost na ostre kikuty gałęzi leżącego pod nim suchego pnia. Szpikulce, które miały przebić moje ciało i zniszczyć organy połamały się na małe kawałki, a pień, o który miał się rozbić mój kręgosłup, tkwił wciąż na tym samym miejscu, z nieznacznym tylko pęknięciem. Moje ciało było nienaruszone.
Byłam coraz bardziej zdesperowana. Przy pomocy węchu odnalazłam dość głęboką rzeczkę, wijącą się nieśmiało wokół drzew. Jednak próba topienia się też okazała się nieudana. Jak mogłam się utopić, skoro nie musiałam oddychać?!
A więc jestem też niezniszczalna, tak? Ale na co ma mi się to przydać, skoro najbardziej w świecie chcę teraz umrzeć?!, krzyczałam w myślach.
Skuliłam się na błotnistym brzegu rzeczki i trwałam w oczekiwaniu na łzy, które jak miałam nadzieję, przyniosą ukojenie. Jednak te się nie pojawiły.
Czułam zbliżające się szaleństwo. Byłam na skraju załamania. Wiedziałam, że wystarczy chwila nieuwagi, bym spadła w przerażającą, czarną przepaść pustki, na której krawędzi się znalazłam. Jeden moment, w którym straciłabym resztkę samokontroli. Sekunda, w której dałabym za wygraną i przestała czepiać się kurczowo własnej świadomości. Próbowałam popaść w odrętwienie, zwykle bardzo pomocne, pozwalające pozbyć się wszelkich myśli i uczuć. Zyskałam tym jedynie to, że przez natłok strasznych myśli i wspomnień, wypełniających mój umysł, przedarła się nowa myśl, impuls uciekaj!
Poderwałam się na równe nogi. Zaczęłam biec. Mimo ciemności z łatwością omijałam drzewa i inne przeszkody. Nauczyłam się już robić to instynktownie. Nie zwracałam uwagi na to, gdzie biegnę. Ważne było tylko to, bym się poruszała, bym jak najszybciej znalazła się z dala od tamtego miejsca.
Po jakimś czasie zauważyłam, że słońce, znajdujące się, jak się okazało przede mną, powoli podnosi się coraz wyżej. Biegnę na wschód, pomyślałam. Ale i tak nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
Gdy poczułam gorące promienie słońca na czubku mojej głowy zwolniłam i zaczęłam iść w tym samym kierunku, nie oglądając się na boki.
W pewnym momencie zatrzymałam się. Słońce grzało mnie w plecy, wokół unosiła się lekka mgiełka parującej wilgoci. Rozejrzałam się wkoło.
Znalazłam się na niewielkiej polance. Dostrzegłam dziwnie znajomy pień drzewa, leżący tuż za mną. Nawet nie pamiętam, kiedy go przeskoczyłam. Gdy podniosłam głowę mój wzrok padł na jedną z rosnących tu sosen. Blisko jej czubka, na rozwidleniu gałęzi, znajdowało się niewielkie ptasie gniazdo. Było puste, jednak domyśliłam się już, gdzie się znalazłam.
Rozpoznałam miejsce, gdzie obudziłam się nowa.
Wtedy nie zwracałam uwagi na szczegóły, teraz spostrzegłam, że to niezwykle piękne miejsce. Właściwie nie była to nawet polanka, ale zaledwie kawałek przestrzeni, wolnej od drzew i krzewów. Rosły tu małe, białe kwiatki, chyba stokrotki, a niedaleko znajdowało się spore mrowisko. Przyroda ukazywała się tu w pełnej krasie. Ze śpiewem ptaków rywalizowało jedynie cykanie świerszczy.
Ku mojemu zdumieniu, w tym właśnie miejscu, do którego powinnam czuć nie tyle niechęć, co nawet nienawiść, dokładnie tutaj poczułam się bezpieczna. Jakimś cudem, w jakiś kompletnie niepojęty dla mnie sposób zniknęła nagle rozpacz, beznadzieja i żal. Pozostała tylko złość i gorycz, które już chyba na trwałe zakorzeniły się w moim umyśle. Gdy tylko pomyślałam o sprawcy tego wszystkiego, o tym tajemniczym pięknym mężczyźnie, gniew nasilał się i osiągał naprawdę niewyobrażalne dla ludzkiego pojęcia natężenie. Miałam wtedy ochotę natychmiast zerwać się i zacząć szukać, węszyć i tropić do skutku. Chciałam go dopaść i poczuć smak jego krwi w ustach, usłyszeć jęk bólu, wskutek zadanych mu przeze mnie ran. Jednak potrafiłam te uczucia kontrolować tak, by zamiast zawładnąć mną i mnie niszczyć, dodawały mi sił. Gdy napędzała mnie właśnie ta złość i chęć zemsty czułam, że jestem zdolna do wszystkiego, że jestem zdolna pokonać wszelkie przeszkody, by osiągnąć cel.
Nie miałam zielonego pojęcia dlaczego, ale tam, na tej polanie czułam się jak w domu. Miałam wrażenie, że nic mi tam nie grozi, że jestem w miejscu, gdzie powinnam być. To było naprawdę wspaniałe uczucie, całkowicie inne niż te, które dominowały we mnie od kiedy widziałam to miejsce po raz ostatni.
Poczułam się na tyle dobrze, że rozluźniłam się i odetchnęłam głęboko powietrzem pełnym wilgoci, słońca i tysiąca nowych, nieznanych mi zapachów.
Wciąż nie mogłam się pogodzić z tym, co się ze mną stało. Z tymi wszystkimi zmianami, które zaszły zarówno w moim ciele jak i w umyśle. Tliło się jeszcze we mnie to zagubienie i strach przed następstwami tych zmian, lecz były one zaledwie cieniem tego, co przeżywałam wcześniej. Mogłam sobie z nimi poradzić.
Usiadłam pod zwalonym drzewem i oparłam plecy o jego omszałą korę. Czułam niewiarygodną lekkość i swobodę myślenia. Mój umysł uwolnił się od przygważdżającej go rozpaczy. Przez chwilę rozkoszowałam się tym wspaniałym uczuciem, starałam się uchwycić każdy dźwięk i zapach, sprawdzałam jak daleko mogę widzieć.
Zdałam sobie jednak sprawę, że prawdziwe schody dopiero się zaczynają i że najwyższy czas przemyśleć następne kroki. Bo przecież musiałam jakieś podjąć. Postanowiłam zacząć od podsumowania wszystkich zmian, które we mnie zaszły.
A więc: moje ciało jest idealne. Każdy jego element wzbudzał zachwyt swoją niezwykłą proporcjonalnością, kolorem i fakturą. Jednak o to nie musiałam się raczej martwić, nie spodziewałam się niewygodnych pytań o nie. Problem stanowiła moja skóra, bo oprócz tego, że była niesamowicie blada i gładka, to jeszcze połyskiwała w promieniach słońca jak diamenty. Gdy po raz pierwszy to zauważyłam byłam zachwycona, lecz teraz to mógł być poważny problem. Musiałabym się po prostu starać nie wychodzić na pełne słońce. Nie wiedziałam jeszcze, jak to zrobię, ale musiałam coś wymyślić.
Następnie zmysły, wyostrzone jak u zwierzęcia. Idealny wzrok i słuch, niezwykle wyczulony węch i dotyk. A głos? No właśnie, ciekawe czy głos także mi się zmienił. Wypowiedziałam na próbę kilka słów i zachwyciłam się. Od zawsze fascynowały mnie dźwięki, kochałam wszystkie piękne odgłosy i to, co je wytwarzało. A teraz to mój głos stał się czymś pięknym. Był krystalicznie czysty, delikatny, ale jednocześnie głęboki, można powiedzieć „opływowy”. Zanuciłam jakąś krótką melodię, a moje nowe superwyczulone uszy nie wychwyciły ani jednej fałszywej nutki. Byłam wniebowzięta. Nie mogłam się powstrzymać i zaśpiewałam sama sobie jeszcze kilka ulubionych piosenek. Dopiero po dłuższej chwili powróciłam do przerwanych czynności.
Co dalej? Stałam się niesamowicie szybka i silna, jednak to też mogłabym nauczyć się kontrolować. Przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy, którą będę musiała kontrolować. To dziwne pragnienie, które obezwładniało i ogłupiało, niemal nie pozwalając logicznie myśleć. Zauważyłam, że istniało ono przez cały w postaci tego palącego bólu w gardle, jednak nasilało się niewyobrażalnie w obecności innych ludzi. Było tak silne, że ciężko mi było zachować kontrolę nad sobą. Popychało mnie ono do czynności, o których nie chciałam nawet wspominać, a na które, jak podświadomie wiedziałam, jestem skazana. Stało się ono moim wrogiem, którego nie mogłam pokonać, ale byłam w stanie ignorować. Musiałam tylko nauczyć się, w jaki sposób.
A do tego jeszcze ta dziwna umiejętność, która napełniała mnie jednocześnie ciekawością i niepokojem. Czytanie w myślach. Byłam w zasadzie pewna, że potrafię odczytywać ludzkie myśli, nie wiedziałam tylko na jakich zasadach.
Nagle poczułam ostre ukłucie strachu. Przecież właśnie wtedy, gdy odkryłam w sobie ten dar, jedną z odczytanych myśli były wątpliwości co do sensu dalszych poszukiwań. Moich oczywiście. A co jeśli już zdążyli stracić nadzieję, że mnie znajdą i przestali szukać? Wolałam nawet o tym nie myśleć. Musiałam natychmiast dowiedzieć się jak się sprawy mają.
A więc wstępny plan był taki: odnaleźć grupę poszukiwawczą i dowiedzieć się, jakie mają dalsze zamiary, w razie potrzeby podrzucić im jakiś ślad mojej obecności, by podsycić ich nadzieję, przez cały czas kontrolować ich poczynania. A w między czasie uczyć się korzystać z nowego daru i odkrywać jego możliwości, a także uczyć się kontrolować pragnienie.
Brzmiało to wszystko zupełnie dobrze i wyglądało na łatwe do zrealizowania, jednak coś mi mówiło, że nie będzie tak prosto, jak się wydaje. Postanowiłam zacząć działać od razu.


Hm, widzę, że nawet Nieznanej nie chce się już czytać tego ff. Trudno, nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Proszę Moderatorów o usunięcie tego tematu. Może jeszcze kiedys spróbuję z jakimś fanfickiem... Pozdro!


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez bOlka dnia Śro 17:40, 09 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jasmine
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Lut 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia / Bartoszyce

PostWysłany: Śro 22:34, 09 Wrz 2009 Powrót do góry

Nie rób tego ! Twoje fanfiction jest dobre , naprawdę ! Mnie osobiście bardzo się podoba. Sam pomysł jest niezły . Bohaterka jest sama , zostawiona na pastwę losu . Jestem ciekawa , czy uda jej się pogodzić życie wampira z odzyskaniem swojej tożsamości i rodzin oraz dawnego życia . A ona nawet jeszcze nie wie , że jest nieśmiertelna ( tj . że się nie starzeje , bo że nie może się zabić już wie ) , rozwiń to opowiadanie ! Nie poddawaj się tak łatwo . Uwierz mi , na pewno znajdzie stałych czytelników.

Mnie już masz ;D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:48, 09 Wrz 2009 Powrót do góry

Cytat:
Hm, widzę, że nawet Nieznanej nie chce się już czytać tego ff. Trudno, nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Proszę Moderatorów o usunięcie tego tematu. Może jeszcze kiedys spróbuję z jakimś fanfickiem... Pozdro!


Jedno pytanie: ile Ty masz lat? ;/... Bo strzeliłaś focha z przytupem jak przystało przynajmniej na dorosłą pierwszoroczną gimnazjalistkę. Wybaczcie mi zieloni, nie będę komentowała opowiadania, chcę coś tylko uświadomić autorce.
Raz - nie każdy ma czas akurat teraz na czytanie Twojego opowiadania. Nie możesz mieć pewności, że za miesiąc nie sięgnie do niego więcej osób.
Dwa - wielu użytkowników forum czyta, a nie komentuje. Wogóle.
Trzy - część czytelników czeka z komentowaniem do zakończenia ff.

I wiesz co? To co napisałaś jest żałosne. Zróbcie mi łaskę i przeczytajcie, bo jak nie to się obrażę. Sory za bezpośredniość, ale strasznie mnie to zirytowało. Zero szacunku dla czytelników - w takim razie może faktycznie nie powinnaś pisać.
Pozdro, Dil


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Śro 23:24, 09 Wrz 2009 Powrót do góry

Cytat:
Hm, widzę, że nawet Nieznanej nie chce się już czytać tego ff. Trudno, nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Proszę Moderatorów o usunięcie tego tematu. Może jeszcze kiedys spróbuję z jakimś fanfickiem... Pozdro!


To, że nie skomentowałam nie znaczy, że nie czytałam (: Widzisz, nie zawsze muszę wszystko komentować, ostatnio robię to coraz rzadziej, bo jest wrzesień, i nawet czasu na wypowiedź nie mam. A biorę na siebie jeszcze więcej i więcej :D Ale nigdy nie zostawiam czyjegoś ff i zawsze czytam go do końca, no chyba, że ewidentnie mnie odrzuci. Ale Twój mi się spodobał. I zgadzam się z Dil, ten tekst nie był dobry;/ Czasem trzeba się pogodzić z brakiem komentarzy, a po pewnym czasie może ktoś coś napisze Wink Ale też reklamuj swoje opowiadanie Wink

n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 18:57, 11 Wrz 2009 Powrót do góry

Jeżeli kogoś uraziłam tym ostatnim zdaniem -przepraszam. Po prostu zawsze staję sie trochę przewrażliwiona i egzaltowana, gdy na czymś bardzo mi zależy. Poza tym pisałam to z przekonaniem, że stwierdzam prosty fakt, a nie że mam pretensje, że nikt nie czyta mojego ff. Czasem tak bywa, że pisząc coś można zostać źle zrozumianym. Dlatego wolę rozmawiać z ludźmi twarzą w twarz:) Postaram się poprawićWink No dobra, skończmy ten temat.
Następny rozdział. Zaczyna się sporo dziać...



5. KONTROLA.

Kilka następnych dni spędziłam na realizowaniu mojego planu. Gdy odnalazłam już grupkę najwytrwalszych dowiedziałam się, że miał to być ostatni dzień poszukiwań. Miałam niesamowity fart. Niemal bez zastanowienia podrzuciłam w widocznym miejscu kilka metrów od nich mój plecak. Mimo że był bardzo zniszczony i brudny, to wciąż rzucał się w oczy. Wedle moich oczekiwań szybko został odnaleziony, a ludzie poczęli wykrzykiwać moje imię ze zdwojoną siłą. Zyskałam więc trochę czasu na naukę kontroli.
Okazało się to o wiele trudniejsze, niż miałam nadzieję, ale spodziewałam się tego. Wiele razy w ostatniej chwili odzyskiwałam świadomość i samokontrolę i udawało mi się uniknąć tragedii. Było to naprawdę trudne do zniesienia, ale kiedy tylko ogarniało mnie zniechęcenie, wystarczyło, że postawię sobie pewną niezwykle piękną twarz przed oczy i wstępowały we mnie nowe siły. Wiedziałam, że to, co robię ma mi w przyszłości pomóc w osiągnięciu celu. Wszystkie bezsenne noce spędzałam odtąd na planowaniu i wymyślaniu kolejnych sposobów na złapanie tego mężczyzny i tego, co mu zrobię, gdy już go dorwę.
Robiłam dość szybkie postępy. Kilka razy musiałam ratować się w podobny sposób, jak za pierwszym razem. Podświadomie wiedziałam, że to konieczne i nieuniknione, mimo to nie mogłam sobie wybaczyć, że to robię. Po każdym takim zajściu musiałam długo przekonywać sama siebie, że nie robię nic złego. Jednocześnie za każdym kolejnym martwym zwierzęciem coraz bardziej nienawidziłam tamtego nieznajomego. Nie przypuszczałam, że to w ogóle możliwe, by ta nienawiść mogła jeszcze rosnąć.
Po jakimś tygodniu byłam w stanie wytrzymać obecność ludzi i ich niezwykłego zapachu cały dzień, nie tracąc ani razu świadomości. Nauczyłam się też wychwytywać myśli poszczególnych ludzi, a także jednocześnie ogarniać umysły ich wszystkich. Dla mojego nowego mózgu nie stanowiło to problemu. Gdy wystarczająco się skupiłam na myślach pewnego mężczyzny dowiedziałam się, że mamy już końcówkę sierpnia i że za parę dni zacznie się rok szkolny. Mój maturalny, nawiasem mówiąc.
Pewnej nocy zastanawiałam się, jak to będzie gdy wrócę do szkoły, czy dotrwam do końca roku szkolnego? Czy zdam maturę? I co będzie potem? Nagle przyszło mi coś do głowy. Dlaczego nie miałabym wykorzystać moich nowych cech dla własnych korzyści? Zaczęłam myśleć nad tym, rozważając różne możliwości i uznałam, że to naprawdę dobry, jeśli nie genialny pomysł. Nawet jeżeli te zmiany nie będą trwać wiecznie, nie znałam przecież ich natury, postaram się maksymalnie je wykorzystać.

* * *

Któregoś dnia uznałam, że czas na wielkie odnalezienie. Czułam się już zupełnie dobrze, potrafiłam wystarczająco siebie kontrolować, choć kula ognia w moim gardle wcale nie słabła. Dzięki ćwiczeniom wiedziałam, jak mam się pilnować, by nie nadużyć swojej siły i szybkości. Poza tym w obecności ludzi nie czułam się już tak samotna, co bardzo mi pomagało. W dodatku wiedziałam, że im na mnie zależy, przecież szukali mnie już od około trzech tygodni! Niektórzy coraz bardziej już wątpili w powodzenie tej misji, a część przychodziła tu już tylko dlatego, że głupio było im odmówić pomocy, ale byli oni w zdecydowanej mniejszości.
Tego dnia postanowiłam zaczekać z pojawieniem się do wieczora. Miałam nadzieję, że mrok pomoże odwrócić uwagę od zmian w moim wyglądzie. Gdy słońce już zaszło wyprzedziłam grupę poszukiwawczą o jakieś czterdzieści metrów i bezszelestnie ułożyłam się w kłębek pod jakimś krzakiem. Czekałam.
Trochę się denerwowałam. Nie, to nieprawda. Naprawdę bałam się jak to będzie, gdy mnie odnajdą, gdy znajdę się w domu i będę musiała poradzić sobie w tych wszystkich trudnych sytuacjach, których na pewno nie uniknę. Bałam się, że jednak stracę kiedyś kontrolę… Ale wtedy, wiedziałam to, znalazłabym jakiś sposób, by zakończyć cierpienie i wyrzuty sumienia…
Tymczasem ludzie zbliżali się coraz bardziej. Ok, skup się, mówiłam do siebie w myślach. Muszę teraz naprawdę wysilić zmysły, by nie popełnić jakiegoś błędu. Skutki mogłyby okazać się opłakane. Teraz dopiero się okaże, jak dobrą jestem aktorką. Tylko że jeszcze nigdy nie musiałam grać samej siebie… Powtórzyłam kilka razy dla pocieszenia moją mantrę, po czym uznałam, że jestem gotowa wyjść na scenę i zagrać to przedstawienie.
Poruszyłam się lekko tak, by szelest liści zwrócił uwagę ludzi. Kiedy kilku z nich skierowało latarki w moją stronę, powoli, przez cały czas się pilnując, podniosłam się na łokciu i osłoniłam oczy przed światłem, mimo że tego nie potrzebowałam. Dostrzegli mnie i zaczęli biec w moją stronę.
Pierwsza znalazła się przy mnie moja siostra. W jej oczach dostrzegłam zarówno wielką ulgę i radość, jak i strach i niepokój. No cóż, mój ogólny widok nie przedstawiał się najlepiej, byłam ubłocona, moje ubranie całe w strzępach.
- Maya! Och, moja kochana… Nic ci nie jest? Odezwij się! Hej, znalazłam ją! Jest tutaj!
Powstało ogólne zamieszanie, wszyscy coś mówili, biegli do nas, nawoływali się wzajemnie, a ja nie mogłam się nasycić widokiem mojej Chris. Miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę, jednak wiedziałam już, że to niemożliwe. Postarałam się, żeby mój głos stał się ochrypły i odezwałam się:
- Hej Chris… Nic mi nie jest.
- Mays… Nie wiesz jakiego stracha nam napędziłaś - powiedziała i objęła mnie z całej siły, nawet nie wiedząc, jaki ból mi tym sprawia. Ogień w moim gardle zapłonął ze zdwojoną siłą, musiałam skupić się maksymalnie, by nie oddychać zbyt głęboko i by nie odpłynąć nagle.
W końcu Chris wypuściła mnie z ramion, a na jej twarzy widniały dwie cienkie, połyskujące ścieżki, jakie wyznaczyły jej łzy. Spojrzałam jej w oczy i spróbowałam się uśmiechnąć, chcąc dać jej znać, że naprawdę wszystko w porządku (mimo że wcale nie było…), kiedy dostrzegłam przerażony wyraz jej twarzy i usłyszałam jej myśli: „O Boże, jej oczy…!”
Cholera! Zapomniałam o oczach. No tak, przecież nawet jeżeli ktoś zgubi się w lesie, to nawet po długim czasie rzadko się zdarza, by wracał z oczami barwy szkarłatu. Stwierdziłam, że to bardzo dobry moment, by nagle zemdleć. Zamknęłam oczy i osunęłam się na ziemię.
Po chwili ktoś wziął mnie na ręce i znów musiałam walczyć, by nie poddać się pragnieniu. Było to łatwiejsze, gdy wyobrażałam sobie reakcję innych, gdy zobaczyliby, co robię, ich szok, strach, szczególnie w oczach Chrissy…
- Jest bardzo wychłodzona, jej skóra jest zimna jak lód! - powiedział niosący mnie mężczyzna.
- Wezwijcie lekarza, niech czeka już na nas w domu.
No pięknie, robi się coraz ciekawiej. Dojdziemy do domu, lekarz złapie mnie za rękę, by zbadać puls i nic nie wyczuje. Wyciągnie strzykawkę, by zrobić mi zastrzyk i nie zdoła jej wbić w moją twardą jak marmur skórę. Kurczę, co mam robić?
Tymczasem co jakiś czas byłam podawana z rąk do rąk, gdy niosący mnie męczył się. Byłam pewna, że sama mogłabym zanieść do domu trzech lub czterech ludzi jednocześnie, nie dostając nawet zadyszki. Dobrze mi wychodziło udawanie nieprzytomnej, choć utrzymanie kamiennego wyrazu twarzy, gdy słyszałam niektóre myśli otaczających mnie ludzi kosztowało mnie sporo wysiłku.
W końcu poczułam, że las się przerzedza, a po chwili przenoszono moje bezwładne ciało przez rów. Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie zamrugałam i poruszyłam się, chcąc dać znać, że „odzyskałam przytomność”.
- Maya, słyszysz mnie? Odezwij się. - zażądał niosący mnie mężczyzna. Jego głos był znajomy, lecz wydawał się strasznie ochrypły i niewyraźny. Spojrzałam na niego spod wpółprzymkniętych powiek i zapytałam:
- Gdzie jesteśmy?
- Spokojnie, już prawie w domu. Wszystko będzie dobrze, jesteś bezpieczna - Ja może i tak, ale ty… nie byłabym taka pewna, pomyślałam.
- Czy mógłby mnie pan postawić na ziemię?
- Chcesz iść sama? - zapytał z niedowierzaniem.
- Dam radę.
Chciałam ograniczyć do minimum bliskie kontakty fizyczne z innymi.
Chwiejąc się i potykając specjalnie co chwilę, szłam powoli w asyście kilkunastu ludzi, którzy niby to cieszyli się z mojego odnalezienia. Ich umysły mówiły mi jednak, że bardziej cieszą się z tego, że nie będą już musieli całymi dniami błąkać się po lesie.
A potem zaczęło się.
Gdy tylko weszliśmy na nasze podwórko otoczyli mnie ze wszystkich stron znajomi i nieznajomi, ściskając i obłapując, płacząc i śmiejąc się jednocześnie. Tłum i zgiełk był okropny. Mimo wyostrzonej koncentracji poczułam, że zaczynam się gubić w natłoku wrażeń, a przede wszystkim zapachów. Nie mogłam się skupić.
Po kilku chwilach przedarła się do mnie mama. Poznałam ją po głosie, który tak jak wszystkie inne wydawał się ochrypły i szorstki.
- Córeczko, tak się martwiłam…- podeszła do mnie i objęła mnie. Poczułam jej zapach, tak słodki, tak kuszący, że nie mogłam się powstrzymać… już niemal czułam ten smak, przeczuwałam, że będzie o niebo lepszy, niż tamte… Z mojej krtani dobył się warkot drapieżnika, który upolował już swoją ofiarę i miał właśnie zatopić…
- Oj, chyba ktoś tu jest głodny - moja mama ze śmiechem odsunęła mnie na długość ramienia. Już miałam z powrotem przyciągnąć ją do siebie, wciąż wpatrując się w to lekko pulsujące miejsce na jej szyi. Na szczęście przyszło opamiętanie. Potrzebowałam kilku sekund, by się uspokoić. Dopiero wtedy odpowiedziałam nieco zaniepokojonej mamie.
- Żebyś wiedziała jak bardzo.
- No to chodź, mam coś dobrego dla ciebie. – objęła mnie ramieniem i do nozdrzy znów doleciał mi jej zapach. Przestałam oddychać.
- Hej, może najpierw powinien zbadać ją lekarz?- zawołał ktoś z tłumu.
Mama zatrzymała się.
O nie, błagam, tylko nie to! Nie potrzebuję lekarza, czuję się dobrze, myślałam intensywnie wpatrując się w moją mamę. Ta zrobiła nagle niepewną, jakby nieobecną minę. Po chwili odezwała się mocnym głosem:
- Coś mi mówi, że Maylin nie potrzebuje lekarza… Czujesz się dobrze, prawda, kochanie?
Przytaknęłam niepewnie głową.
- Więc wszystko jasne. Zapraszam wszystkich na obiad!
W ogólnym zamieszaniu, które towarzyszyło posiłkowi udało mi się niepostrzeżenie pozbyć swojej porcji, wyrzucając ją do psiej miski. Wycofałam się też szybko do swojego pokoju, tłumacząc się zmęczeniem.
- Jasne, kochanie, spróbuj zasnąć. Pozbędę się ich wszystkich jak najszybciej. - powiedziała mama.
Wzięłam szybki prysznic, zmywając z siebie całe to błoto i wślizgnęłam się do łóżka.
Mój pokój nie zmienił się ani trochę. Przy komputerze stały moje figurki, które kolekcjonowałam z maniakalną gorliwością. Były tylko trochę przykurzone, bo mama nigdy nie sprzątała w naszych pokojach za nas. Ściany były pomalowane na energetyczny pomarańczowy kolor, a w oknie wisiała biała jak śnieg firanka. Leżałam w mojej ulubionej niebieskiej pościeli w żółte kwiaty i wdychałam zapach domu. Dotąd myślałam, że znam go bardzo dobrze, ale teraz mój nos wychwytywał w nim całkiem nowe nuty, których nie mogłam rozpoznać.
Dopadły mnie myśli. Powoli docierało do mnie, że się myliłam. Że łudziłam się tylko myśląc, że będzie dobrze.
Nic nie było dobrze.
I nic nie będzie.
Najpierw moja siostra, potem moja mama… Następny będzie każdy, kto zanadto się do mnie zbliży. Gdy przypomniałam sobie, jak niewiele brakowało, bym zabiła własną matkę skuliłam się z przerażenia. Jedna chwila, a straciłabym panowanie nad sobą…
Poza tym fakt, że nie jadłam. Wszystkie procesy biologiczne w moim ciele się zatrzymały, więc nie potrzebowałam normalnego pożywienia. Jak miałam to ukryć? Wmawiać wszystkim, że się odchudzam? Z moją mamą to nie wypali. Jest przewrażliwiona na punkcie jedzenia. Mogłabym nie spać przez tydzień i chodzić całkiem naga, ale musiałabym jeść.
A do tego jeszcze te oczy! Komuś z zewnątrz mogłabym powiedzieć, że noszę szkła kontaktowe, ale co z moją rodziną?
Problemy i wątpliwości piętrzyły się w mojej głowie przez całą noc. Nad ranem byłam gotowa wyjść z domu i już nigdy nie wrócić. Zamieszkać gdzieś w lesie i może zacząć tropić mojego wroga. Unikać ludzi, żyć w odosobnieniu, by nie móc nigdy nikogo skrzywdzić.
Poradziłyby sobie z moim odejściem. Na pewno byłoby im ciężko, ale w końcu zapomniałyby…, wmawiałam sobie. Ale kiedy przypomniałam sobie ten strach, który wyczytałam w myślach Christiny w lesie, a potem łzy radości i ulgi, gdy mnie odnalazła wiedziałam, że nie dam rady odejść i sprawić im obu, Chris i mamie, tyle bólu. Zwłaszcza teraz, gdy już raz myślały, że mnie straciły.
Zresztą ja też nie wytrzymałabym długo sama.
Nie miałam pojęcia, co robić. Czułam się strasznie. Stanowiłam śmiertelne zagrożenie dla najważniejszych osób w moim życiu. Dla innych zresztą też. Nawet nie próbowałam wyobrazić sobie, co bym czuła, gdybym jednak kiedyś przez przypadek straciła nad sobą kontrolę.
Świtało. Ale ja nie miałam ochoty wychodzić z łóżka. Popadłam w odrętwienie.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez bOlka dnia Pią 20:55, 11 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jasmine
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Lut 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia / Bartoszyce

PostWysłany: Nie 12:17, 13 Wrz 2009 Powrót do góry

Świetny rozdział . Jestem coraz bardziej ciekawa , jak sobie nasza Maya poradzi , bo przed nią jeszcze przecież szkoła i całe mnóstwo innych trudności . Nie mogę się doczekać opisu reakcji ludzi na jej nowy wygląd . No i ciekawi mnie też co zrobi , jeśli dzień będzie słoneczny . . .
Twoje fanfiction naprawdę nabiera tempa . Pisz dalej , warto !


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 16:15, 14 Wrz 2009 Powrót do góry

Dzięki, Jasmine, staram sięWink

6. KŁAMSTWA, cz. I

Potem zaczął się wrzesień. Pierwszego dnia podniosłam się z łóżka o ósmej. Co tu dużo mówić: byłam przerażona. Bałam się tego, że już niedługo wejdę w tłum ludzi, lepiej czy słabiej mnie znających, i tego, że wciąż byłam rozdygotana i niepewna samej siebie. Trudno, pomyślałam, siedząc w ulubionej satynowej koszulce na łóżku, jak to ktoś kiedyś mądrze powiedział „show must go on”. Nie miałam wyboru. Skoro powiedziałam „A” muszę powiedzieć „B”.
Poszłam do łazienki weszłam pod prysznic. Nie potrzebowałam kąpieli. Moje ciało nie pociło się tak, jak nie wydalało i w ogóle, nie zachodziły w nim żadne procesy biologiczne. Lubiłam jednak stać kilka minut w strumieniu gorącej wody, która koiła moje nerwy i uspokajała. Próbowałam wyobrazić sobie przebieg dzisiejszego dnia. Apel z okazji rozpoczęcia roku szkolnego potrwa około godziny, miejmy nadzieję, że krócej. Potem spotkanie w klasach z wychowawcami: znając naszego wychowawcę będzie to kolejne pół godziny. Podsumowując: czekały mnie około dwie godziny w pobliżu mniej więcej pięciuset uczniów naszej szkoły nie licząc nauczycieli i innych pracowników. Miałam nadzieję, że wytrzymam.
Westchnęłam i zakręciłam wodę. Wytarłam się do sucha i owinięta li i jedynie ręcznikiem wysuszyłam i rozczesałam włosy. Nie musiałam ich nawet układać. Były idealnie proste i opadały mi na plecy gładką, błyszczącą falą. Zaczesałam je jedynie na bok tak, by grzywka nie wpadała mi do oczu. Wyszorowałam zęby i umalowałam się delikatnie. Już wcześniej wpadł mi do głowy pomysł, by przez pewien czas używać jasnego podkładu do twarzy. Nawet mnie czasami przerażała moja biała, prawie przezroczysta cera. Podkład łagodził nieco ten efekt, więc pokryłam nim zarówno twarz, jak dekolt oraz wierzch dłoni. Wyglądało to całkiem nieźle. Teraz jedyne, czego można się było wystraszyć w moim wyglądzie, były oczy. Wydawało mi się, że ich barwa pogłębiła się jeszcze przez tych kilka dni. Były rubinowe. Na to jednak nie miałam żadnej rady. Nie mogłam bez przerwy nosić okularów przeciwsłonecznych, a na szkła kontaktowe nie było mnie stać.
Wróciłam do pokoju, ubrałam się i założyłam mój ulubiony naszyjnik, który dostałam od Chrissy na osiemnaste urodziny. Były to w większości plastikowe, dość spore kamyczki przetykane różnokolorowymi koralikami. Efekt był nietypowy, ale bardzo mi się podobał. Zaścieliłam łóżko, spakowałam do torebki kilka najpotrzebniejszych rzeczy i już mogłam wychodzić. Gdy przechodziłam obok pokoju mamy, zawołała:
- Maylin? Wychodzisz już?
- Tak, mamo. Wrócę koło jedenastej.
- Zjadłaś coś na śniadanie?
- Nie, nie byłam głodna. Kupię coś po drodze. Muszę lecieć. Pa!
I wyszłam, nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze.
Wsiadłam do samochodu i posiedziałam w nim jeszcze kilka minut. Przez tych kilka dni od mojego powrotu prawie w ogóle nie rozmawiałam ani z mamą ani z Chris. Brakowało mi tego bardzo, szczególnie Chris, ale nie miałam ochoty na rozmowy. Bo co niby miałam im powiedzieć, gdyby zapytały, co działo się ze mną w lesie? Że w jakiś niepojęty sposób stałam się potworem, ale spokojnie, nie bójcie, postaram się was nie pozabijać?
Spokojnie, nie stało się najgorsze, żyjesz. Z całą resztą sobie poradzisz…
No cóż, pomyślałam, to się dopiero okaże.
Do szkoły dotarłam dwie minuty przed dziewiątą. Gdy zaparkowałam miałam ochotę jeszcze chwilę posiedzieć w samochodzie, odetchnąć kilka razy znajomym zapachem. Wiedziałam jednak, że lepiej byłoby tego nie robić. Bałam się, że w ostatniej chwili spanikuję i że w ogóle z niego nie wyjdę. Otworzyłam gwałtownie drzwiczki i wysiadłam.
Rozejrzałam się wokół. Otoczenie szkoły niewiele się zmieniło. Byłam w stanie dostrzec więcej szczegółów ale żadnych większych zmian. Liceum im. Cypriana Norwida mieściło się w zacisznej uliczce, pełnej młodych drzew i nowoczesnych domów. Niedaleko biegła główna ulica miasteczka, ale hałas zupełnie tu nie docierał, za to najbliższy supermarket był na tyle blisko, ze można było pójść sobie spokojnie na długiej przerwie i kupić coś do jedzenia.
Teren szkoły był ogrodzony wysokim na półtora metra żywopłotem, a przed głównym wejściem znajdował się spory, wybrukowany placyk, na którym zwykle odbywały się szkolne uroczystości i apele.
Gdy podeszłam bliżej uderzył mnie i oszołomił zapach tłumu. Stanęłam jak wryta, bojąc się, że jeśli tylko postąpię jeden krok, wszystko się zawali. Wydawało mi się, że ktoś wlewa mi roztopione żelazo do gardła. Ostatnimi siły zachowałam świadomość. Jednak bałam się panicznie. Musiałam teraz wejść w ten tłum. Nie dam rady, pomyślałam. Wtem usłyszałam jakieś szybkie kroki za mną. W ostatniej chwili schyliłam się, udając, że poprawiam pasek przy bucie.
- Mays! Cześć!- odezwała się dziewczyna. Nie rozpoznałam jej, ale też nie starałam się. Musiałam skupić się na tym, żeby się na nią przypadkiem nie rzucić.
- Cześć.- odpowiedziałam nawet spokojnym tonem. Wyczułam u niej dziwny niepokój. No tak, mój głos, domyśliłam się. Po chwili otrząsnęła się z wrażenia.
- Eeee, idziesz?- zapytała, wskazując na tłum ludzi przed szkołą.
- Tak, za chwilę- uśmiechnęłam się, miałam nadzieję, że naturalnie. A w myślach powtarzałam w kółko: Idź już sobie, idź! Dziewczyna spojrzała na mnie jeszcze raz i niepewnie rozejrzała się na boki.
- No dobra. To do zobaczenia.- powiedziała po kilku sekundach i odeszła.
Teraz nie miałam wyjścia, musiałam tam pójść.
Byli tam już niemal wszyscy uczniowie i całe grono pedagogiczne. Klasy zostały poustawiane wzdłuż boków ogromnego kwadratu wyrysowanego kredą wprost na chodniku. Nieliczni kręcili się jeszcze po środku tego kwadratu, szukając swoich klas lub po prostu by zdenerwować nauczycieli.
Odnalezienie mojej klasy nie zajęło mi wiele czasu. Stali zwartą grupą dokładnie po przekątnej. Nie było czasu na zastanawianie, czy nie ma krótszej drogi by tam dojść, bo przewodnicząca samorządu szkolnego już szykowała się do rozpoczęcia apelu. Ruszyłam przed siebie, starając się nie oddychać zbyt głęboko.
Nagle poczułam narastające poruszenie wśród tego tłumu. Nie chodziło o zachowanie tych ludzi, tylko o ich uczucia. Nie potrafiłam jednoznacznie określić, jaki to miało charakter. Jakieś napięcie, podekscytowanie… podziw? Spróbowałam wyłapać niektóre myśli z tego szumu, jaki tworzyły umysły ponad pięciuset ludzi.
„O, matko! Kto to jest? Jaka ona…”
„…piękna? To za mało powiedziane! Jest po prostu…”
„… cudowna. Porusza się tak…niesamowicie, z taką gracją!”
„O żesz w mordę! Ale laska!”

Przy tym ostatnim nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Poznałam głos naszego anglisty, „mister Barty’ego”.
Zastanawiałam się co wywołało to zamieszanie. Rozejrzałam się wokół i ze zdumieniem odkryłam, że spojrzenia większości chłopaków i sporej liczby dziewczyn, nie licząc nauczycieli, utkwione są we mnie. Nie wiedziałam tylko, dlaczego? To na pewno nie przez mój strój. Byłam ubrana w ołówkową czarną spódnicę do kolan i zwykłą białą bluzkę z długim rękawem i dekoltem w serek. W ręku niosłam marynarkę do kompletu ze spódnicą. Do tego moje ulubione czerwone sandałki na wysokim obcasie. Założyłam też rajstopy, no i miałam też podkład na twarzy, więc co…
W końcu do mnie dotarło. Przecież naprawdę byłam piękna! Kiedy moja cera nie raziła już nienaturalną bielą i kiedy czerwień oczu nie była tak widoczna z daleka, rzeczywiście można mnie było uznać za piękność.
Dla zabawy zgrabnym, okrężnym ruchem głowy odrzuciłam włosy do tyłu i dodatkowo przeczesałam je wolną ręką. Oczekiwany efekt został osiągnięty. Teraz nie tylko do mojego umysłu, ale także do uszu dotarły kolejne ochy i achy. Hm, muszę uważać, bo jeszcze się do tego przyzwyczaję, pomyślałam.
Nagle do głowy przyszła mi inna myśl. Wydała mi się na początku niedorzeczna i całkiem bezsensowna, ale po głębszym zastanowieniu…
- Maya!- usłyszałam. Podniosłam wzrok i ujrzałam moje koleżanki z klasy wpatrzone we mnie z zachwytem i zdumieniem jednocześnie. Aż mnie to rozśmieszyło.
- Cześć!- powiedziałam wszystkim.
- No co się tak gapicie jak cielęta w malowane wrota?- dodałam. Kilka osób odwróciło wzrok, ale najbardziej ciekawska Jess nie wytrzymała.
- Co ci się stało?- wykrztusiła.
- Co masz na myśli?- zapytałam powstrzymując wybuch śmiechu.
- Wyglądasz… tak jakoś… inaczej. Ładniej.
- No proszę, ktoś chyba kupił sobie nareszcie mocniejsze okulary!- odparowałam. Kilka osób parsknęło cicho śmiechem.
- Nie o to mi chodziło!- powiedziała Jess. I nagle usłyszałam:
„ O matko! Ale oczy!” . No tak, mogłam się tego spodziewać.
- Co się tak przestraszyłaś?- zapytałam ze śmiechem, nie dając nic po sobie poznać.
- Eee, hm. Fajne oczy.- stwierdziła bez przekonania. Znowu kilka osób zareagowało i spojrzało na moją twarz. I znowu usłyszałam podobne, zaniepokojone myśli.
- Wiem! Niezłe, co? Pomyślałam, że skoro już muszę nosić kontakty, to niech przynajmniej będzie ciekawie.
- Uwierz mi, jest!- wydusiła stojąca tuż za mną Nicole.
- A czy nie uważasz, że…- zaczęła znów Jess, ale jej przerwałam.
- Cicho! Zaczyna się.- i utkwiłam wzrok w prowadzącej apel. Jess umilkła ale wciąż się we wpatrywała. Z tego co zdołałam wyłapać, nie tylko ona. Mnóstwo osób spoglądało na mnie ukradkiem, myśląc, że tego nie dostrzegam.
Wprowadzono już sztandar szkoły i zabrzmiały pierwsze nuty hymnu narodowego, a ja oddałam się rozmyślaniom. Nie spodziewałam się tego wszystkiego. Można powiedzieć, że wyleciało mi z głowy to, że mogę wydawać się piękna. Tak bardzo skupiłam się na oczach, skórze i pragnieniu, że zapomniałam o reszcie. Zdałam sobie sprawę, że gdybym kiedyś w takim stroju wyszła na ulicę, nikt nawet by się za mną nie obejrzał. Wyglądałabym po prostu zwyczajnie. A tymczasem robiłam furorę. Fakt, przecież spod obcisłej bluzki nie przebijały wałeczki tłuszczu, a w tych obcasach czułam się równie swobodnie, jak w domowych kapciach.
Przypomniał mi się ten nieprawdopodobny, niemal niestosowny w mojej sytuacji, ale jakże ekstrawagancki i prowokujący zarazem, pomysł. Do końca uroczystości myślałam o tym i starałam się wyobrazić sobie jakby to było, gdyby…
Po części artystycznej, kończącej apel, wszyscy uczniowie rozeszli się do swoich klas, po plan lekcji na następny dzień. Podążyłam wzdłuż korytarzy za resztą mojej klasy, wciąż czując na sobie liczne ciekawskie spojrzenia. Nie miałam wątpliwości, że wzbudzam sensację. W tak małej szkole jak nasza, wszyscy z około pięciuset uczniów, znali się przynajmniej z widzenia. Nie mogli więc przeoczyć zdawać by się mogło nowej, choć znajomo wyglądającej, twarzy. Twarzy niesamowicie, wręcz nieludzko pięknej.
Vern, nasz wychowawca, uwinął się z planem dość szybko i już po kwadransie byliśmy wolni. Gdy wyszliśmy z budynku padło hasło, by pójść całą grupą na lody.
- Idziemy?- zapytała Nicole. Jess i Amy ochoczo pokiwały głowami.
- Maya? Idziesz?
- Hm, raczej nie. Nie mam ochoty. Może innym razem. Cześć!- powiedziałam bez zastanowienia i szybko wsiadłam do samochodu. Dziewczyny popatrzyły za mną dziwnie. Nie musiałam zaglądać w ich umysły, by wiedzieć co sobie pomyślały. Co jej się stało? Przecież kiedyś nie opuściła żadnego klasowego spędu…, i tak dalej. No cóż, wystarczy powiedzieć, że nie miałam pomysłu jak podczas wypadu do bistro na lody, miałam ukryć fakt, że wcale nie zamierzałam jeść lodów. Ani niczego innego. A poza tym chciałam wreszcie odetchnąć głębiej i przestać bez przerwy skupiać się na tym przeklętym gardle. Mimo że nie odczuwałam normalnego zmęczenia, byłam znużona ciągłym napięciem i kontrolowaniem swoich emocji.
Obserwowałam ich jak szli zgodnie w jednym kierunku, niektórzy obejmowali się za ramiona. Popychali się i żartowali, śmiali się sami z siebie.
A ja siedziałam w aucie i myślałam tylko o tym, że jednak udało mi się nikogo nie zaatakować.
I miałam dziwną świadomość, że tak już będzie zawsze.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Pon 19:06, 14 Wrz 2009 Powrót do góry

To ostatnie zdanie mnie zasmuciło! Szkoda mi głównej bohaterki, ale co do pomysłu jest świetny! Nawet sama miałam kilka pomysłów, bardzo podobnych do Twoich. Wiesz, nagle zwykła dziewczyna zostaje wampirem i jej życie wśród ludzi, rodziny!

Rozdział mi się spodobał, całe opowiadanie jest bardzo dobre! Przepraszam tylko za to, że już kończę, nie mam czasu na obszerne komentarze Wink

pozdrawiam
n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 22:22, 21 Wrz 2009 Powrót do góry

Kolejna część rozdziału. Ten jest wyjatkowo długi, więc podzieliłam go na kilka części. Przepraszam, że tak późno, ale rozumiecie: SZKOŁA :( Mam coraz mniej czasu na pisanie, a gotowe rozdziały się kończą. Ale będę się starała znaleźć czas na wszystko;) Miłego czytania!

6. KŁAMSTWA, CZ. II



* * *

- Maya!- usłyszałam donośny, nieco skrzekliwy krzyk. Nadchodziła Jessica z szeroko rozłożonymi ramionami. Krótka charakterystyka: długie włosy, ładna twarz i troszkę za duże mniemanie o sobie. To ostatnie wiedziałam na pewno, bo zdarzało mi się czasem zaglądać do jej umysłu.
- Cześć, Jess –uściskałam ją delikatnie, próbując nie połamać kręgosłupa. Kontrolowanie siły nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać .
- Cześć, Amy - powiedziałam do drugiej połówki Jess. W głowie Amy królowały natomiast niepodzielnie i niezmiennie czarne jak smoła w piekle myśli.
- Stęskniłaś się za mną? - zapytała ze słodką minką Jess. Wiedziałam, że się zgrywa, jak zawsze zresztą, mimo to zaczynało mnie irytować. Była dość ładna, ale gdy robiła tą minę coś dziwnego działo się z jej prawym okiem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - odpowiedziałam z udawaną emfazą. Na szczęście nadeszła Nicole, więc uniknęłam serii pytań w stylu „ A jak bardzo? A bardziej niż bardzo?” .
- Co tam Nicoletto? - nienawidziła jak tak się do niej mówiło. Zrobiła do mnie groźną minę i zaczęła markować boksowanie.
- I to miało mnie przestraszyć? Mogłabyś się bardziej postarać! - podpuszczałam ją dalej. Lubiłam ją, przynajmniej było z kim pogadać o czymś sensownym albo pożartować tak, jak teraz.
- Ciekawa jestem, co ty potrafisz?- odpowiedziała.
- Nie chcesz wiedzieć. – uśmiechnęłam się groźnie. Mimowolnie zacisnęłam zęby.
- No dawaj! - kusiła mnie dalej. Zmieniłam temat.
- Macie zadanie z biologii?
- A co było?- zapytała przerażona Jess. Odpowiedziała jej Nicole i zaczęło się gorączkowe przeszukiwanie podręcznika i rozpaczliwe próby sklecenia na chybcika potrzebnych definicji. Przynajmniej miałam spokój. Spojrzałam na zegarek. Pierwsza lekcja miała zacząć się za mniej więcej pięć minut, więc z braku lepszych pomysłów wyciągnęłam z torby podręcznik do geografii i zaczęłam udawać, że czytam, ot tak, żeby zająć czymś oczy. Tak naprawdę miałam ochotę oddać się mojemu od niedawna ulubionemu zajęciu: czytaniu w myślach. Wpatrzyłam się niewidzącym wzrokiem w otwartą książkę, skupiłam się i „uchyliłam lufcik”. Bo czytać w myślach mogłam tylko właśnie wtedy, kiedy na to pozwalałam. To było tak, jakby myśli ludzi były silnym wiatrem napierającym na okno mojego umysłu. Dopiero wpuszczając je do środka przez ten „lufcik” mogłam swobodnie je odczytywać. Jednak przez cały czas je czułam. Nie jako konkretne myśli, ale bardziej jako uczucia. Tak, jak można wyczuć, z jaką siłą wiatr uderza o szyby.
Skanowałam umysły otaczających mnie ludzi w poszukiwaniu czegoś ciekawego, ale natknęłam się tylko na powtarzane w myślach regułki popytu i podaży u pierwszoklasistów: czekała ich kartkówka. Potem jeszcze jakaś dziewczyna zastanawiała się, czy jej błyszczyk aby na pewno pasuje do cienia do powiek i czy czasem właśnie nie dlatego (domyśliłam się, ze chodzi o kolor błyszczyka) chłopak z nią zerwał? Zachichotałam cicho. Barbie, pomyślałam. Już miałam się wyłączyć, gdy nagle usłyszałam coś, co mnie zaciekawiło.
- Kurczę, to okropne! Jakie zwierzę jest zdolne do czegoś takiego?! - rozejrzałam się wokół i dostrzegłam dziewczynę, siedzącą na parapecie i czytającą gazetę. Skupiłam się na niej bardziej i zaczęłam czytać gazetę jej oczyma.
- „ Policja wciąż próbuje ustalić, kto lub co było sprawcą brutalnego morderstwa, które miało miejsce wczoraj około południa, we wschodniej części naszego województwa. Ofiarę znalazł przypadkowy mężczyzna, który udał się na grzybobranie. Oto jego relacja: <Chodzi> Martwa kobieta miała liczne zadrapania i rany szarpane, a także połamanych kilka kości. Lekarze orzekli, że nie umarła w skutek tych obrażeń, lecz w wyniku wykrwawienia. Co dziwne, na miejscu nie odnaleziono żadnych śladów krwi, czy walki. Śledczy przypuszczają, że ciało zostało przeniesione z właściwego miejsca zbrodni. Na razie policja ostrzega, by nie chodzić samemu…”
Przestałam czytać. Gdyby to było możliwe, zimny pot wystąpiłby na moje czoło. Wpatrywałam się przerażonym wzrokiem w stronicę podręcznika, jakbym to właśnie tam przeczytała o tym zabójstwie.
Zadzwonił dzwonek.
- Mays, idziesz? Teraz geografia - powiedziała Nicole.
- Tak, już idę.- odpowiedziałam nieprzytomnie i poszłam w ślad za nią.
Policja mogła sobie prowadzić swoje śledztwa i przesłuchiwać świadków. Ja bez tego wiedziałam, kto był sprawcą tego i innych podobnych zabójstw.
Mój piękny wróg.
Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Wszystkie te ofiary łączyło to, że znajdowane były w lesie, bardzo blade i z jednym, nie rzucającym się w oczy zadrapaniem lub raczej niewielką ranką, którą łatwo było dostrzec na załączonych do reportażów zdjęciach. Był to idealnie półkolisty ślad z lewej bądź prawej strony szyi ofiary. Przypominał kształtem ludzką szczękę. Dokładnie taką sama bliznę nosiłam na szyi, odkąd napadł na mnie pewien mężczyzna w lesie jakieś dwa miesiące temu.
Zanim dotarliśmy do klasy, strach ustąpił miejsca dzikiemu zadowoleniu i satysfakcji. Nie mogłam się doczekać, kiedy znów wyruszę na polowanie. Do tej pory, jak podawały dzienniki, grasował na południu kraju, w górach, a potem w gęstych mazurskich lasach, więc tropienie go utknęło w martwym punkcie. Nie mogłam wymknąć się na tak długo, by przebyć taki kawał drogi, zapolować i unieszkodliwić nieznajomego, w myślach nazywałam go Bob (to imię od zawsze źle mi się kojarzyło). Mogłam polować tylko nocą.
A więc wróciłeś, mój przyjacielu. Chętnie ucięłabym sobie z tobą pogawędkę, myślałam, wchodząc do klasy za nauczycielką.
Miałam zamiar spędzić tę godzinę planując, od czego zacząć tropienie, ale wyczułam, że Zołza, czyli geograficzka, jest bardzo zdenerwowana. Zajrzałam do jej umysłu.
- „ No pięknie. Zaje- ku***- biście. Chcą mnie wywalić, tak? Że niby nie sprawdzam się w roli pedagoga?! Już ja im pokażę, jaki ze mnie świetny pedagog!”
A więc dyrekcja chciała ją zwolnić? Cudownie. Ciekawe, ile jeszcze dobrych wiadomości dzisiaj mnie czeka?, pomyślałam. Wyczułam jednak, że na złości u Zołzy się nie skończy. Chciała się na kimś wyżyć, wprost ziała żądzą mordu. Wiedziałam już na kogo padnie.
- Maylin Crowford, do odpowiedzi proszę.- zażądała władczym tonem.
- „ A ta jak zwykle, wiecznie buja w obłokach. Zobaczymy czego nasza Czerwonooka się na dzisiaj nauczyła”- dodała w myślach. Niestety, czekał ją zawód.
W ciągu następnych dziesięciu minut odpowiedziałam jej szczegółowo na szereg podchwytliwych pytań, wyrecytowałam dwadzieścia nazw stolic państw Afryki, a na koniec pokazałam na mapie świata piętnaście obiektów, takich jak odnoga odnogi odnogi trzeciej pod względem długości rzeki w Belgii. Większość odpowiedzi na pytania znałam, a te których nie byłam pewna zaczerpnęłam wprost z jej głowy.
Gdy w końcu ze mną skończyła, była jeszcze bardziej wkurzona. Z okropnym grymasem na twarzy, który miał imitować uśmiech wstawiła mi piątkę.
- Bardzo dobrze, Maylin, siadaj. „ Zarozumiała dz***a”, dodała w myślach.
Suka, pomyślałam wpatrując się w nią. Podniosła gwałtownie głowę.
- Kto to powiedział?
W klasie panowała idealna cisza.
- Ale proszę pani… Nikt się nawet nie odezwał… - wyszeptała Alex, gospodyni lub inaczej „gospodarka” naszej klasy.
- Doprawdy? - spytała jadowitym tonem Zołza. - Więc teraz ty będziesz miała okazję zabrać głos. Do tablicy!- ryknęła.
Alex nie poszło zbyt dobrze. Nie znała odpowiedzi na połowę zadanych pytań, więc Zołza wreszcie mogła się na kimś wyładować. Gdy już wyzwała ją od niedouczonych idiotek i ignoranckich blachar (swoją drogą, nieźle się orientowała w „młodym języku”), wyraźnie się uspokoiła. Wysmarowała w dzienniku przy numerze Alex wielką jedynkę i pozwoliła rozdygotanej dziewczynie usiąść.
Wszyscy nienawidzili Zołzy. Jak widać, zasługiwała na to w pełni. Mnie osobiście niewiele obchodziło jak traktuje innych, w nosie miałam jej odzywki. Nigdy jeszcze, przynajmniej w tym roku szkolnym, nie zaskoczyła mnie przy tablicy i nie miała żadnego powodu, by się na mnie wyżywać. Nienawidziłam jej z jednego powodu. Oprócz mojej mamy, tylko ona jedyna zwracała się do mnie per „Maylin”. Mojej mamie to wybaczałam, w końcu to moja mama. Ale moje i tak już okropne imię w ustach Zołzy brzmiało niemal jak wyzwisko, tak pretensjonalnie i głupio, że czasem miałam ochotę żyletką zeskrobać je z jej języka. Wszyscy inni nauczyciele i znajomi mówili do mnie po prostu „Maya”. Tylko Zołza…
Reszta lekcji upłynęła już normalnie. Zołza zaczęła nowy temat o gospodarce wodnej Polski, a przy pierwszej nadarzającej się okazji nawrzeszczała jeszcze na Joe’go, bo nie znał daty powstania miejscowej oczyszczalni ścieków.
- O Boże! To psychopatka! - wysapała Joyce na przerwie, gdy już wszystkie rozsiadłyśmy się wygodnie na kanapie przed salą do biologii.
- Mało powiedziane, sadystyczna schizofreniczka z policyjną teczką grubą jak ostatnia część „Harry’ego Pottera”! - dodała Amy.
- Słyszałam, że mają ja wywalić ze szkoły - obwieściłam.
- Dzięki Bogu! – wykrzyknęła Nicole - Błogosławiona, która niesiesz te niebiańskie wieści!
Roześmiałyśmy się wszystkie i od razu atmosfera się poprawiła.
- Wiesz co, Mays, mogłabyś już zmienić sobie te kontakty. Jeszcze ci się nie znudziły? - wypaliła Jess.
- Niestety nie, moja droga, i dodam, że nie mam najmniejszego zamiaru ich zmieniać, więc musisz się chyba przyzwyczaić. Chyba, że…- nie dokończyłam.
- No? Chyba, że co? - dopytywała się Jess.
- Chyba, że mi zazdrościsz?
- Ja?! - obruszyła się Jess.- Chyba żartujesz?
- Jess, nie musisz się z tym kryć, rozumiemy cię. Takie oczy przyciągają, uwodzą i kuszą… każda chciałaby mieć takie.- powiedziała Nicole.
- Ale nie ja!- upierała się Jess.- A poza tym - odwróciła się do mnie - mogłabyś się jakoś opalić, bo aż bije od ciebie chłodem!
Zatrzęsło mną, ale nie dałam nic po sobie poznać.
- Królowe Śniegu tak mają - odparłam- i w tym tkwi ich urok i piękno. A biedne Kopciuszki i Czerwone Kapturki niech się chowają.
Jess obrzuciła mnie oburzonym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i odeszła. Gdy tylko znikła z pola widzenia, wybuchnęłyśmy śmiechem.
- A propos uroków, Mays, jak tam twoja nowa ofiara? - rzuciła Amy.
- Na razie odpoczywam i zbieram siły na następnego ochotnika.
Dziewczyny zaśmiały się.
- Nie masz serca, dziewczyno!
- Moje serce już dawno przestało bić. - odparłam. Zgodnie z prawdą, zresztą, ale one nie musiały o tym wiedzieć.
Rozległ się dzwonek, więc podniosłyśmy się z kanapy i poszłyśmy w kierunku pracowni biologicznej.
Już na następnej przerwie Jess oświadczyła, że nam wybacza ale żebyśmy sobie nie pomyślały! Nie było wiadomo dokładnie, czego mamy sobie nie pomyśleć, ale żadna z nas nie zadała już tego pytania.
Na biologii mieliśmy niezapowiedzianą kartkówkę, więc nie mogłam się wyłączyć. Na szczęście zaraz potem była historia, co dla całej klasy oznaczało, że mają godzinę wolną. Gdy Vern, nasz wychowawca, zaczął wykład swoim niskim, monotonnym głosem, większość klasy ułożyła się wygodnie i w miarę dyskretnie na ławkach, gotowa za chwilę zapaść w drzemkę, niektórzy powyjmowali podręczniki i zeszyty, by pouczyć się na chemię albo odrobić zaległe zadania domowe. A ja oparłam głowę na lewej ręce i wpatrzona w okno, poddałam się rozmyślaniom.
Tego dnia mijał równo miesiąc, odkąd wróciłam zmieniona do domu. Trzydzieści jeden dni bezustannych kłamstw, oszustw, unikania ludzi i ignorowania pragnienia, które zdawało się z dnia na dzień jeszcze rosnąć. Miałam już pewne sprawdzone sposoby, jak je ograniczać. Mimo to, cały czas miałam się na baczności. Po tygodniu miałam już tego dosyć. Ciągłego kontrolowania się, analizowania każdego kroku, pilnowania swoich reakcji. Kilka razy musiałam w nocy wymknąć się do lasu. Czasami, po takim wypadzie, udawało mi się przez jakiś czas ignorować je niemal zupełnie, nie tracąc jednak przy tym czujności. Starałam się jednak nie kusić losu niepotrzebnie. Ryzyko było zbyt wielkie.
Unikałam ludzi. Odpychałam ich, chcąc utrzymać stosowny dystans. Musiałam z nimi jakoś koegzystować, lecz nie widziałam powodu, dla którego miałabym ich niepotrzebnie narażać. Oni to zauważali, widziałam to w ich głowach. Niepokoili się, zastanawiali nad tym, ale na razie nic z tym nie robili. Niektórzy, tak jak Nicole, Amy czy Jess, zdążyli się już pogodzić z tym, że przestały mi się podobać niektóre zbyt uczuciowe gesty czy zachowania. Mamie i Chris przychodziło to z trudem, ale też powoli przyzwyczajały się do mojej oschłości.
Ja nie byłam w stanie się z tym pogodzić ani do tego przyzwyczaić. Jak każdy potrzebowałam czułości, czyjegoś dotyku. Szczególnie brakowało mi naszych nocnych rozmów z Chris. Do niedawna miało to miejsce bardzo często. Po prostu wślizgiwałam się w nocy do jej pokoju i gadałyśmy do rana. Od kiedy zamieszkała z Paulem to ona schodziła do mojego pokoju. Nie mogłam sobie wyobrazić tego w obecnym stanie. Pół nocy z tak słodko pachnącą Chris sam na sam? Każda cząstka mnie wzbraniała się przed tym, a jednocześnie pragnęła tego. Ale jednak powstrzymywałam się od tego. I coraz bardziej zapadałam się w sobie.
-… a może Maya odpowie nam na to pytanie?
- Ustanowienie Konstytucji Trzeciego Maja miało miejsce w 1791 roku, panie profesorze.- odpowiedziałam.
- Bardzo dobrze, Maya. A już myślałem, że nie uważasz.
- Nic podobnego, panie profesorze.- uśmiechnęłam się, a nauczyciel wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Zdążyłam się już przyzwyczaić do takich reakcji.
Vern powrócił do swojego monologu, a ja znów wpatrzyłam się w okno. No cóż, nowe zdolności jednak na coś się przydają, pomyślałam. I nie tylko na lekcjach.
Uśmiechnęłam się do siebie. Niedawno odkryłam, że dzięki nowonabytym cechom mogę osiągnąć bardzo dużo. Wpadło mi to do głowy już na początku września. I niemal od razu zaczęłam wcielać mój plan w życie. Do tej pory miałam już na swoim koncie dwa złamane serca. Na razie, oczywiście. No i żadnej oceny niższej od piątki. Zapowiadał się niezły rok szkolny. Wciąż nie byłam pewna, czy zmiany, które zaszły w moim ciele są trwałe i czy któregoś dnia po prostu się nie wyczerpią. Postanowiłam, że do tego czasu będę z nich maksymalnie korzystać. Dlaczego nie? Skoro już byłam tym, kim byłam, czyli nie wiadomo kim, lecz na pewno potworem, dlaczego nie mogłam mieć z tego czegoś więcej? Może jakiegoś… zadośćuczynienia? Nie czułam się winna z powodu tego, co robiłam. Mnie zrobiono coś o wiele gorszego…
Zabrzmiał dzwonek.
Wszyscy jak na komendę podnieśli z ławek roztargnione i rozczochrane oblicza i zaczęli się pakować, chcąc zdążyć z opuszczeniem klasy zanim nauczycielowi przypomni się o zadaniu czegoś do domu. Włożyłam spokojnie swoje książki do torby i jako ostatnia ruszyłam do drzwi, gdy nagle usłyszałam głos Verna.
- Maya, jak tam twój referat na konkurs?
- Już prawie kończę, panie profesorze.
- Zdążysz przed terminem? Zostały ci zaledwie dwa tygodnie! - pogroził mi z uśmiechem palcem.
- Na pewno. Jest właściwie gotowy, muszę go tylko dopracować.
- No dobrze. Postaraj się, wierzę w ciebie!
- Dziękuję. Do widzenia, panie profesorze!- krzyknęłam już zza drzwi.
- Do widzenia, Maya!- odkrzyknął.
No cóż, nie przyznałam się, że referat leży już gotowy i wydrukowany na moim biurku od jakichś trzech dni. Teraz miałam o wiele więcej czasu na takie dodatkowe zajęcia. W końcu, co można robić całymi nocami w pokoju i nie zwracać na siebie uwagi innych? Siedzę głównie przy komputerze, piszę referaty, szlifuję angielski, uczę się francuskiego, hiszpańskiego, czytam podręczniki z biologii i geografii, które to przedmioty będę prawdopodobnie zdawać na maturze. I wiele innych rzeczy, na które mam akurat ochotę. Także moja nowa pamięć absolutna i superszybki mózg bardzo się przydają. Jeśli miałabym porównać je do komputera, to powiedziałabym, że mam około 5 tys. GB pamięci na dysku twardym oraz mniej więcej 10 GB pamięci operacyjnej. Albo nawet więcej, tylko, że jeszcze nie słyszałam o tak szybkich procesorach. Mogę jednocześnie rozwiązywać zadania matematyczne, powtarzać regułki z biologii i rozmawiać lub o czymś sobie rozmyślać. Jak na razie korzystam z tego wszystkiego jak tylko mogę. Bo cały czas się obawiam, że może z tym być jak z odświeżaczem powietrza: nigdy nie wiesz kiedy się skończy.
Tymczasem dotarłam już na parter, gdzie znajdowała się pracowania chemiczna. Większość klasy stała z nosami utkwionymi w zeszytach, niby to powtarzając sobie poprzednie lekcje, a tak naprawdę gawędząc sobie swobodnie ponad okładkami. Pozory trzeba jednak zachowywać, coś o tym wiedziałam.
- Hej, Maya, grasz w karty? - zawołała Jess.
- Jasne! - odpowiedziałam. Wcześniej dosyć często wygrywałam, teraz wygrywałam za każdym razem. Nawet gdybym nie potrafiła czytać w myślach, to i tak w moim superinteligentnym i hiperbystrym umyśle, bez zbytniego wysiłku analizowałam ruchy koleżanek i wiedziałam, jakie mają karty.
Już po pięciu minutach gry rzuciłam na parapet ostatnią kartę.
- No cóż, chyba znowu wygrałam - powiedziałam sztucznie obojętnym tonem.
- Spadaj! - odgryzła się Jess, w skupieniu marszcząc nos i zastanawiając się jakby tu ograć przeciwniczki, żeby zdobyć chociaż drugie miejsce. Niemal byłam w stanie zobaczyć obracające się z trudem trybiki w jej głowie, gdy tak myślała nad kolejnym ruchem.
Ostatecznie skończyła trzecia, zaraz za Nicole, wyprzedzając Amy. Nie była zbyt zadowolona z tego wyniku. Delikatnie mówiąc.
- Słyszałam, że niedługo ma się tu sprowadzić jakaś nowa rodzina. - oświadczyła Amy.
- No i co z tego?- odparła naburmuszona Jess.
- Jakieś małżeństwo z dziećmi. Podobno maja syna w naszym wieku, więc może będzie chodził do naszej klasy?
- Być może. Chociaż w innych klasach też są jeszcze miejsca. - powiedziała Nicole.- Jeżeli rzeczywiście jest w naszym wieku.
- A ładny chociaż?- zapytała Jess. Zawsze miała niezłe powodzenie u chłopaków.
- Nie wiem… - zmartwiła się Amy.
- Mało ci grzybów w tym lesie? - zapytałam.
- Nowy towar może okazać się ciekawy. - odparowała.
- Więc nasi chłopcy już cię nie interesują, tak? - zapytałam, obmyślając perfidny plan tej rozmowy.
- Są wszyscy twoi. - rzekła z protekcjonalną wyższością Jess.
- Hm… -zastanowiłam się. - A dziewczęta? - zapytałam niewinnie.
Dziewczyny zaczęły wydawać z siebie dziwne, krztuszące dźwięki. Jess zajęło kilka dobrych sekund, by załapać o co mi chodziło. Otworzyła ze zdumienia usta i lekko się zapowietrzyła.
- No wiesz?! - wykrztusiła w końcu.
- Tylko żartowałam!
- Amy, może pójdziemy do łazienki?- powiedziała obojętnym tonem patrząc prosto na mnie z porażającym, jak miała nadzieję, chłodem. Gdy odeszły od nas kawałek. Jess z przodu, Amy kilka kroków za nią. Ta ostatnia odwróciła się i puściła nam dyskretnie przez ramię oko. Ja i Nicole nie mogłyśmy dłużej powstrzymywać się od śmiechu.
Kilka przechodzących obok nas osób obejrzało się na nas, a właściwie na mnie, z mieszaniną zdumienia i zachwytu na twarzach. Już zdążyłam przyzwyczaić się do takich reakcji. Za każdym razem, gdy wybuchałam śmiechem, cóż, czasami wystarczało, że się odezwę, by ludzie wokół mnie spoglądali na mnie z tą niespotykaną miną, wyrażającą jednocześnie podziw jak i szok, że tak piękny dźwięk w ogóle istnieje. Kiedy słuchałam mojego głosu w ich głowach, musiałam przyznać, że jest naprawdę piękny. Jak cała nowa ja, zresztą.
Miało to swoje zalety. Mimo że wcześniej nie byłam aż taka znowu brzydka, nie gorsza w każdym razie od innych znanych mi dziewczyn, nie mogłam znaleźć sobie chłopaka. Albo raczej to potencjalny „on” nie mógł znaleźć mnie. Nie ważne. Teraz wszystko uległo zmianie. Stałam się obiektem pożądania wszystkich chłopców w szkole, wyłączając oczywiście gejów i niektórych szczęśliwie żonatych nauczycieli. Jednocześnie stałam się przedmiotem nienawiści niemal wszystkich dziewczyn, dla których stanowiłam teraz realne zagrożenie. Nie ruszało mnie to zupełnie. Nic nie przeszkadzało mi w tym, by zapamiętale rozkochiwać w sobie kolejnych pechowców (a może szczęśliwców, mimo wszystko?), a potem nagle i bez ostrzeżenia rzucać, gdy udawało mi się osiągnąć cel, i rozglądać się za następną ofiarą. Stało się to moim nowym, dziwnym hobby. Tak, jakbym próbowała coś sobie wynagrodzić…
Moje myśli zaczęły wkraczać na niebezpieczne rejony, więc szybko otrząsnęłam się z tego zamyślenia i rozejrzałam się wokół.
Korytarzem przechodziła właśnie grupka chłopców. Nauczyciel prowadził ich na dwór, na zajęcia w-fu. Z przyzwyczajenia obserwowałam ich twarze. Niektóre były mi dość dobrze znajome. Pewnie to te, którym poświęciłam wcześniej trochę swego cennego czasu i uwagi. Jakby na potwierdzenie tej tezy, jeden z nich zaczął się na mnie gapić, a gdy go na tym złapałam, odwrócił szybko, a przynamniej jemu wydawało się, że szybko, wzrok, a na jego policzki wypłynął gorący rumieniec. Tak, teraz go sobie przypominałam. Daniel. Przystojny, ale zbyt łatwowierny i słaby, bym zainteresowała się nim na dłużej niż kilka dni, jak to było w jego przypadku. Nie omieszkałam mu tego powiedzieć przy rozstaniu. Pamiętałam, te jego pałające czerwienią policzki, gdy odwracałam się by od niego odejść. W sumie, był nawet rozczulający z tym rumienieniem się. Uśmiechnęłam się do tych wspomnień.
Zajęło mi to może dwie sekundy. Wciąż lustrowałam wzrokiem twarze mijających mnie chłopców. Już miałam odwrócić się do Nicole, nie znajdując w nich nic godnego uwagi, gdy jakiś pulchny blondyn odwrócił się do kolegi, by coś do niego powiedzieć, a ja podążyłam za jego wzrokiem.
I wtedy go zobaczyłam.
Wyglądał całkiem normalnie. Ubrany w zwykłe, czarne, krótkie spodenki i biały t-shirt. Był nieco wyższy ode mnie, ale nie za wysoki. Oczy miał barwy wody w basenie, jasnoniebieskie i przejrzyste, co nieco kłóciło się z jego czarnymi włosami.
Musiał poczuć na sobie mój wzrok, bo spojrzał przelotnie w moja stronę. Potem spojrzał jeszcze raz i jego oczy otworzyły się z zachwytu. Mimowolnie przystanął na chwilę, a ja czekałam aż jego pierwszy szok osłabnie. W końcu zamrugał i uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam ten uśmiech i, niby zawstydzona, uciekłam oczami w bok. On patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, ale wreszcie ruszył do wyjścia doganiając kolegów. Nie musiałam czytać mu w myślach, żeby wiedzieć, że połknął przynętę. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Oho, chyba znalazłaś sobie nową ofiarę - rozbawiony głos Nicole przywołał mnie do rzeczywistości.
- Żebyś wiedziała. - westchnęłam. Nie miałam wątpliwości, że w najbliższej przyszłości zajmę się nim odpowiednio.
- Nie wydaje ci się, że postępujesz z nimi zbyt… brutalnie? - zapytała niepewnie Nicole. Widać było po jej minie, że od dawna wahała się, czy zadać to pytanie. Nawet teraz nie była pewna, czy dobrze zrobiła.
- Nie. – powiedziałam stanowczo.- Widzisz, większość z nich wie już, czym grozi związek ze mną. A, jak widzisz, wciąż nie boją się zaryzykować. Poza tym - dodałam- uwierz mi, nie robię nic, co by się im nie spodobało. - puściłam do niej oko, a ta uśmiechnęła się nieprzekonująco.
- A jeśli chodzi o zrywanie tych znajomości… cóż, czuję, że tym razem będzie inaczej.- mówiłam prawdę.
- Uważaj, bo jeszcze ci uwierzę!- roześmiała się, tym razem szczerze.
- Jeszcze zobaczysz.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez bOlka dnia Pon 22:25, 21 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Wto 15:04, 22 Wrz 2009 Powrót do góry

Dobra, skomentuje Wink

Generalnie przeczytałam już wcześniej i nie miałam czasu by skomentować. Jest mi naprawdę przykro, że ten ff ma taką małą publiczność, choć jest świetne. Może nie do końca jest to ff, lecz opowiadanie o wampirach podciągnięte pod Twilight, jednakże jest bardzo fajny :)
Doradzam Ci, abyś go reklamowała i także czytała inne ff oraz je komentowała, zamieść również linka do swojego tematu w podpisie :D Im więcej skomentujesz prace innych, tym szansa, że oni odwdzięczą się tym samym i większa szansa, że ktoś czytający tamten ff, wejdzie do Ciebie Wink Trzeba się promować!

Co do treści to coś mi się tu nie zgadza! Dziwnie jest czytać o POLSKIEJ szkole i POLSKICH zwyczajach w STANACH ZJEDNOCZONYCH i z AMERYKAŃSKIMI imionami. Taki zupełny misz masz zrobiłaś trochę z tego, nie wiem, czy to specjalnie. Może chciałaś uzyskać taki efekt. No sama nie wiem, jednak mi to nie leży ;/ To jakoś mi się gryzło. Reszta w porządku i czekam na następny rozdział :D

pozdrawiam
n.z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 15:33, 22 Wrz 2009 Powrót do góry

Dzięki za rady;) A co do tych amerykańskich imion i polskich realiów, to cóż... Wiem, że to brzmi dziwnie ale nie mogłam nic na to poradzić :)) Gdy te postaci powstały w mojej głowie już miały imiona, więc jak mogłam je przechrzcić?;ppp Poza tym w swoim czasie pojawią się tu Twi- postaci, więc może przestanie się to tak wyróżniać.
Pozdro!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Wto 16:22, 22 Wrz 2009 Powrót do góry

Zawsze chętnie służę pomocą, a sama też zaczynałam nie dawno pisać i publikować, więc wiem, jak ciężko jest przyciągnąć czytelnika Wink I nawet już widzę, że pojawił się link w podpisie Wink I faktycznie jest mi bardzo szkoda, że ta opowieść ma mało komentarzy, bo jest inna, oryginalna...

Co do tych imion, to w ostateczności ujdzie :D

pozdrawiam i życzę Weny
n.z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 16:54, 26 Wrz 2009 Powrót do góry

Tym razem trochę krócej. Niedługo wstawię dłuższy fragment. Miłego czytania!

6. KŁAMSTWA, CZ. III


Następnego dnia w szkole wypatrywałam go usilnie na każdej przerwie, ale zobaczyłam go dopiero na ostatniej lekcji, jaką był w-f. On i reszta chłopców z jego klasy zdążyli już rozpocząć mecz piłki nożnej, gdy nasza grupa dziewcząt wkraczała na boisko.
Mimo, że był już październik, było dość ciepło, choć słońce wciąż przykrywała gruba warstwa ciężkich chmur. Nie padało, ale w powietrzu czuło się zapowiedź nadchodzącej mżawki. Nic nowego tej jesieni. Pogoda niezbyt sprzyjała uprawianiu sportu na dworze, ale naszej nauczycielce to nie przeszkadzało. Tak naprawdę dopiero burza z piorunami lub śnieżyca powstrzymałaby ją od przeprowadzenia lekcji na dworze.
- No dziewczęta, ustawiajcie się. Zaliczymy sobie dzisiaj bieg na 300 metrów.- zakomenderowała. Rozległy się liczne głosy sprzeciwu i niechęci. Żadnej nie uśmiechało się bieganie wokół szkoły przy takiej pogodzie i przy tak niskim ciśnieniu.
- No już, nie marudzić. Zaczynamy rozgrzewkę, jak zwykle dwa okrążenia. Do biegu… gotowe…start!
Ruszyłyśmy. Na początku biegłyśmy wszystkie w dość zwartej grupie, ale już po kilkudziesięciu metrach wyłoniła się grupka liderów, czyli Nicole, ja i Justine. Po kolejnych pięćdziesięciu metrach Justine została w tyle i teraz prowadziłyśmy my dwie.
Od pewnego czasu to bieganie na czas niezmiernie mnie śmieszyło. Te trzysta metrów w ubiegłym roku szkolnym były dla mnie torturą. Teraz to było jak spokojny i raczej nudny spacer. Wiedziałam, że mogłabym pokonać tą trasę w niecałe dwie sekundy, ale musiałam udawać, że nie stać mnie na więcej niż półtorej minuty.
Byłam nieporównywalnie szybsza od Nicole, ale pozwalałam jej wygrywać, od kiedy pani Cope zarządziła biegi po raz pierwszy, na początku września.
Wtedy to zbliżałyśmy się z Nicole do mety, byłam jakieś dziesięć metrów przed nią. Słyszałam jej przyśpieszony oddech i łomocące serce, gdy starała się biec jeszcze szybciej. I wtedy bardziej wyczułam, niż usłyszałam jej myśli. Brzmiały one mniej więcej jak:”…co za wstyd!…jeśli ona wygra…Co powie pani Cope? Przecież to ja jestem sprinterką!”
Momentalnie zwolniłam i dałam jej się wyprzedzić. Przekroczyła linię mety całe pięć sekund przede mną. Była naprawdę szczęśliwa, że jej się udało.
Po prostu nie mogłam jej tego zrobić. To prawda, była najlepszą sprinterką w szkole. Wygrywała niemal wszystkie zawody, startowała nawet w maratonie. Gdybym nagle z nią wygrała, straciłaby swoją pozycję, na którą pracowała całe liceum. Tym bardziej, że ja do tej pory nie wykazywałam żadnych zdolności do biegania na czas. Było mi jej żal, gdy wyobrażałam sobie, co by wtedy czuła. Za bardzo ją lubiłam i szanowałam jej samozaparcie, by dopuścić do czegoś takiego.
Tym razem też pozwoliłam jej wygrać. Przybiegłam na metę sześć i pół sekundy po niej.
- Bardzo ładny wynik, dziewczyny.- pochwaliła dość jednak powściągliwym tonem pani Cope. Upodabniało ją to do twardego, bezdusznego żołnierza, który unika chwalenia kadetów.- Nie stójcie w miejscu, ruszajcie się, bo mięśnie was rozbolą! - rozkazała i wróciła do swojego zajęcia.
Ruszyłyśmy lekkim truchtem wzdłuż linii boiska piłkarskiego. Nicole próbowała zapanować nad przyspieszonym oddechem, a ja starałam się jak najlepiej pozorować zadyszkę.
- Gratuluję wyniku. - odezwała się po dłuższej chwili.
- Dzięki. Ale mimo wszystko, chyba nigdy nie uda mi się z tobą wygrać. - powiedziałam, siląc się na odpowiedni zbolały ton.
- No cóż, zawsze możesz próbować. - puściła do mnie oko.
Nagle kątem oka dostrzegłam lecącą w naszym kierunku z dużą prędkością piłkę. Pół sekundy wystarczyło, żebym zrozumiała, że głowa Nicole już za moment znajdzie się dokładnie na trasie jej przelotu, i że gdyby jednak piłka w nią uderzyła nie obyłoby się bez wezwania pogotowia. Wszystko działo się tak wolno, że zdążyłam się już zniecierpliwić w oczekiwaniu na piłkę.
Zauważyłam, że Nicole również dostrzegła już zagrożenie, ale nie zdążyła nawet krzyknąć ze strachu, gdy złapałam piłkę jakieś trzy centymetry przed jej nosem.
Dopiero po kolejnych pięciu sekundach dotarło do niej, co się stało i aż sapnęła z wrażenia.
- Dz…dzięki- wyjąkała.
- Nie ma za co.
-Hej, nic wam się nie stało? - usłyszałam. Spojrzałam w lewo i ujrzałam ponownie moją nieświadomą jeszcze niczego przyszłą ofiarę. Wyczułam, że był lekko przestraszony.
- Sorry, naprawdę, musiałem kopnąć ją pod złym kątem… - tłumaczył się lekko zmieszany, gdy upewnił się, że nikt nie krwawi, nie krzyczy z bólu i nie wzywa pogotowia. Podczas gdy zbliżał się do nas, wyraz jego twarzy wyrażał coraz większą ulgę, że jednak nikomu nic się nie stało. Nagle spojrzał na mnie i na chwilę zamarł z twarzą zastygłą w szoku. Opanował się szybko i znowu zaczął iść w naszym kierunku, tyle że o wiele szybciej.
- Spokojnie, wszystko w porządku. - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Prawie zachłysnął się robiąc nerwowy wdech.
- Tak, Maya ma świetny refleks. Gdyby nie ona mój nos przypominałby teraz dżem.- odezwała się Nicole, wciąż drżącym nieco głosem.
- Maya…- wyszeptał cicho jakby do siebie chłopak. Wyciągnął rękę.- Jestem Nick. Nick Scott.
Uścisnęłam mu rękę najdelikatniej, jak tylko umiałam. Wzdrygnął się, gdy poczuł chłód mojej dłoni.
- Maylin Crowford. Ale spróbuj tylko mówić do mnie Maylin, a osobiście przerobię twoją twarz na mielonkę. Jestem Maya.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ma poczucie humoru: punkt dla niego.
- Masz bardzo ładne imię.- stwierdził. Uwolniłam delikatnie dłoń z jego uścisku, jednak przez cały czas nie przestawałam patrzeć mu w oczy. Staliśmy tak jakiś czas, on przejęty, ja spokojna, a Nicole zażenowana. W końcu odchrząknęła znacząco i powiedziała.
- To ja już sobie chyba pójdę. Miło było cię poznać, Nick!
Adresat nawet nie mrugnął. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Wciąż byłam pod wrażeniem tego, jak działam na innych, a zwłaszcza na płeć przeciwną. Nie miałam wątpliwości, że i tym razem dopięłam swego. Pan Nick Scott należał do mnie. Choć sam jeszcze o tym nie wiedział.
Wyciągnęłam ręce, trzymając w nich piłkę.
- Jest chyba twoja. - drgnął, jakby obudzony z głębokiego snu.
- Och, tak.… rzeczywiście. - wyjąkał. Gdy brał ode mnie piłkę jego dłonie przypadkowo musnęły moje palce. Zdumiałam się, gdy poczułam dziwną iskrę, jakby ktoś przypalił mi te palce końcówką kabla, podłączonego do gniazdka. Dotarło do mnie, co się stało i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. On wciąż wpatrywał się w nasze stykające się dłonie. Gdy podniósł wzrok miał równie zdziwioną minę, co ja. Opanowałam się szybko.
- Mnie też było miło cię poznać, Nick.
Zrobiłam krok w tył, chcąc odejść, kiedy zawołał:
- Maya! Poczekaj.
- Tak? - spojrzałam na niego. Wyczułam, że minął mu już szok, teraz był dość opanowany, a nawet pewny siebie.
- Ja… - zawahał się.- Hm. Może mógłbym ci to jakoś wynagrodzić? - uśmiechnął się do mnie szelmowsko.
Postanowiłam przemilczeć fakt, że to nie ja byłam celem żądnej mordu piłki.
Przekrzywiłam głowę z zaciekawieniem, nie odzywając się.
- Dałabyś zaprosić się na… spacer?- zapytał trochę mniej pewnie.
- To miałaby być randka?
Zawahał się, nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Po chwili znowu się uśmiechnął i powiedział:
- Raczej tak.
Ja nie wahałam się ani chwili.
- Czemu nie? Zaproszenie przyjęte. - powiedziałam.
- To może jutro szkole? Pójdziemy cos zjeść, pogadać…- specjalnie zawiesił głos.
- Nie byłabym tego taka pewna, ale… dobrze. Czekaj na mnie pod szkołą. Kończę o czternastej trzydzieści. - powiedziałam rozbawiona i jakoś dziwnie podekscytowana.- To do jutra!- dodałam lekko.
- Do zobaczenia!- odpowiedział. Stał jeszcze i patrzył za mną gdy odchodziłam, by dołączyć do grupy.
I tak to się zaczęło.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dahrti
Zły wampir



Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 16:04, 27 Wrz 2009 Powrót do góry

Już komentuję. Widzę, że komentujących niestety mało, a opowiadanko bardzo sympatyczne i dobrze napisane. Może byłoby lepiej, gdybyś edytowała pierwszego posta i dodawała datę bieżących aktualizacji? To pomaga.

Komentarz... ładnie piszesz - poprawnie, lekko, dobrze się czyta. Choć mam wrażenie, że prawdziwe opowiadanie dopiero przed nami. Już się nie mogę doczekać, co z nim zrobisz.:)

Jest trochę błędów, których aż dziw, że nikt nie pokazał, jak np.:
"- Czemu nie? Zaproszenie przyjęte. - powiedziałam." - mnie za to przy moim tłumaczeniu strasznie ścigali, konkretnie za kropkę przed myślnikiem. W żaden sposób nie przeszkadza to w zrozumieniu tekstu i docenieniu jego walorów. Tym bardziej, ze widać, iż piszesz starannie i dbasz o poprawność.
Na imiona już zwrócono uwagę, więc nie będę się powtarzać.


Jednym słowem - czekam na ciąg dalszy:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 12:28, 04 Paź 2009 Powrót do góry

Ciąg dalszy nastapiłWink Dzięki za komentarze i czekam na kolejne;) Tym razem jeszcze bardziej niecierpliwie, bo zaczyna się prawdziwa akcja i jestem ciekawa, co o niej pomyślicie ;D


7. INNY

I, co najdziwniejsze, wciąż trwało.
Z dnia na dzień byłam coraz bardziej tym faktem zdumiona. Jeszcze do niedawna rzadko się zdarzało, bym poświęcała moim ofiarom więcej niż pięć dni roboczych, a tutaj? No, proszę, już siedem dni. Cały tydzień, w ciągu którego spotykaliśmy się codziennie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się razem.
Byłam zaszokowana tym bardziej, że zdałam sobie sprawę z tego, że nie traktuję go jak kolejnego przypadkowego naiwniaka. Było mi z nim dziwnie dobrze, czułam jakąś więź, która mnie z nim łączyła.
Traktował mnie zupełnie normalnie, choć z nutą trudnej to wytłumaczenia, triumfalnej zaborczości. Czułam jego dumę, gdy szliśmy korytarzem, trzymając się za ręce, a jego koledzy patrzyli na niego z zazdrością. Wiedziałam, co czuje, gdy na ulicy ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, oglądają się za nami ze zdumieniem połączonym z zawiścią. I byłam z tego zadowolona.
Czułam, że w jakiś sposób do niego należę, a on należy do mnie. Wiedziałam, że go potrzebuję. Nawet w mojej własnej głowie brzmiało to o wiele bardziej melodramatycznie i sentymentalnie, niż bym sobie tego życzyła, niemniej taka była prawda.
- Cześć, mała!- przywitał mnie, gdy tego dnia, jak zwykle zresztą, czekał na mnie przed wejściem do szkoły. Było to jakieś dwa tygodnie od naszego pierwszego spotkania.
Zirytowałam się słysząc znowu ten głupi zwrot, ale wybaczyłam mu tak, jak dziesiątki razy wcześniej. To przecież nic nie znacząca błahostka!
- Cześć.
Objął mnie ramieniem i razem weszliśmy do szkoły. Odprowadził mnie pod klasę, gdzie miałam pierwszą lekcję. Stała tam już, opierając się o okno Nicole.
- To widzimy się na długiej przerwie. Trzymaj się!- powiedział Nick po czym nachylił się do mnie lekko. Błyskawicznie domyśliłam się jego zamiarów i odsunęłam się. Skrzywił się i obróciwszy się na pięcie zniknął za rogiem korytarza.
A ja po raz kolejny pożałowałam natychmiast tego, co zrobiłam. Wciąż byłam zbyt słaba, by pozwalać sobie na bliższe kontakty z innymi. Przytulanie i obejmowanie mogłam już znieść, jednak bałam się dopuścić do czegoś więcej. Nie kontrolowałam się wystarczająco. Przypominał mi o tym bezustannie ten nieznośny, palący ból w gardle, który w takich ryzykownych sytuacjach zdawał się rosnąć i ogarniać również mój umysł. Wtedy wiedziałam, że muszę jak najszybciej odejść, odsunąć się, zachować dystans. Sprawiało mi to ból, tym większy, że raniłam również Nicka. Czasami sekundę po takim zdarzeniu, tak jak teraz żałowałam, że się odsunęłam. Wmawiałam sobie, że może dałabym radę, że gdybym tylko maksymalnie się skupiła, to mogłabym się powstrzymać. Ale wiedziałam, że raczej tego nie spróbuję. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ryzyko było zbyt wielkie.
- Całkiem cię ta miłość zaślepiła – usłyszałam ironiczny głos Nicole.
- Co masz na myśli?
Wzruszyła ramionami. Wyczułam, że nie jest pewna, czy powiedzieć coś więcej, ale nie chciałam zaglądać do jej umysłu, by dowiedzieć się, co chciała dodać. Wolałam wyciągnąć to z niej uczciwie. Od pewnego czasu bardzo rzadko czytałam ludziom w myślach, chyba, że dla zabicia nudy lub na sprawdzianach.
Już na samym początku naszej znajomości z Nickiem postanowiłam, że nie będę zaglądać do jego umysłu. Być może dlatego, że czytanie w myślach wydawało mi się jednak nieco nieuczciwe i wścibskie. Było jak oszukiwanie i naruszanie cudzej prywatności. A ja chciałam, żeby nasz związek był uczciwy.
- Po prostu… - zawahała się znowu Nicole.
- No, wal! Prosto z mostu.
Spojrzała mi w oczy.
- On mi się nie podoba – oświadczyła stanowczym tonem, marszcząc brwi.
- To nie tobie ma się podobać, tylko mnie! – próbowałam żartować, pomimo lekkiego szoku, który u mnie wywołała tym stwierdzeniem.
- Nie rozumiesz - powiedziała smutno - On cię traktuje jak swoją własność!
- No cóż, moje serce i tak należy już do niego. – powiedziałam z uśmiechem, choć wiedziałam, że to nie uspokoi Nicole.
- Mówię poważnie, Maya. Może ty tego nie dostrzegasz, ale on zachowuje się tak, jakby udało mu się złapać ślicznego, trudnego do schwytania ptaka i wsadzić go do klatki. Słyszałam, jak przechwalał się tobą przed swoimi kolegami zupełnie jakbyś była jego cholernym trofeum! A on mężny zdobywca…
- Przestań – wysyczałam. Swoim wybuchem szczerości niemal wyprowadziła mnie z równowagi. Miałam już na końcu języka kilka ciętych ripost, które zamknęłyby jej usta, ale w porę powstrzymałam się od ich wygłoszenia.
- Muszę iść. Obiecałam Vernowi, że omówimy mój referat - powiedziałam zimno i poszłam do klasy.
Nauczyciel zaledwie przejrzał moja pracę, a że nie miałam żadnych pytań do niego, zabrał się za sprawdzanie zaległych kartkówek. Zostały niecałe dwie minuty do dzwonka, więc nie opłacało się wychodzić na korytarz. Usiadłam w swojej ławce, rozpakowałam się i pogrążyłam się w niewesołych myślach.
W uszach ciągle dźwięczały mi słowa Nicole. Nawet sama przed sobą bałam się przyznać, że jest w nich trochę racji. Mimo że nie czytałam Nickowi w myślach, to wciąż wyczuwałam jego uczucia. To prawda, że Nick od pewnego czasu ma jakieś dziwne poczucie triumfu i wyższości nad innymi. Że jest dumny z jakiegoś powodu. Nie wiedziałam tylko, co to za powód. I raczej nie chciałam wiedzieć, bo czułam, że ta wiedza mogłaby mi się nie spodobać. A do tego jeszcze to zdziwienie i kiełkująca niechęć, kiedy go odpychałam…
Miałam dosyć tego tematu. Zresztą zadzwonił już dzwonek i klasa zaczęła się zapełniać.
Poza tym mam poważniejsze problemy, pomyślałam. Wszystko wskazywało na to, że mój piękny wróg powrócił i postanowił znów zapolować w tych okolicach. Tak przynajmniej wywnioskowałam z aktualnych artykułów w lokalnej prasie. W rzeczywistości bowiem nie mogłam w żaden sposób go wyśledzić. W ostatnią sobotę skłamałam nawet mamie, że będę spać u koleżanki i wyruszyłam na polowanie trochę dalej niż zwykle, niemal poza granice województwa. Jednak bez rezultatu. Napotkałam wprawdzie kilka nowych zapachów, ale nie przypominały mi niczego, co zdążyłam do tej pory poznać. Nie wiedziałam zupełnie, co o tym myśleć.
Tymczasem lekcja już się zaczęła, a Vern rozpoczął wykład tym swoim monotonnym jak odkurzacz głosem. W odpowiedzi klasa ułożyła się wygodnie na ławkach szykując się do smacznej drzemki. Czasem zazdrościłam im tego snu…
Ja również przygotowałam się do przetrwania tej nudnej lekcji. Usiadłam jak zwykle prosto na krześle, a głowę odwróciłam o niemal 180 stopni w lewo, do okna. Otworzyłam mój lufcik i zaczęłam skanować umysły ludzi w klasie, aby zabić nudę. Oprócz niezwykle barwnych obrazów ostatniej nocy w myślach Alex nie znalazłam niczego ciekawego.
Już miałam się wyłączyć, kiedy napotkałam na bardzo dziwny strumień myśli dochodzących spoza klasy. Strumień ten zbliżał się w dość szybkim tempie w naszym kierunku i z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy. Zwykle czytanie umysłu osoby, której nie widzę lub nie znam przychodzi mi z trudem, jednak tym razem było dziwnie łatwo. Skupiłam się bardziej na tym umyśle. Po chwili doznałam niemałego szoku. Myśli tej osoby przepływały z zawrotną prędkością przez umysł tak, że zdołałam wychwytać tylko ich bezsensowne strzępki. Myśli ludzi, których do tej pory spotkałam można łatwo porównać do ruchów ślimaka, są tak powolne, że aż nudne. Ten umysł myślał jak gepard. Albo puma…, przyszło mi na myśl. Nieważne. Ważne, że strumień ten był coraz bliżej, od drzwi klasy dzieliło go może pięć metrów. Mogłam nawet usłyszeć echo odbijających się na korytarzu kroków.
Byłam zaniepokojona. Jeszcze nie spotkałam się nigdy z czymś takim. Ktoś myślał niemal tak szybko, jak ja. Postanowiłam wziąć się w garść i poczekać na rozwój wypadków. Zamknęłam lufcik mojego umysłu i czekałam, aż otworzą się drzwi.
Po kilku sekundach rozległo się ciche pukanie. Usłyszałam dźwięk naciskanej klamki, a zaraz potem ktoś wszedł przez pół otwarte drzwi. Wciąż nie odwracając głowy od okna, wyczułam nagle poruszenie w klasie, coś jakby zdziwienie pomieszane z podziwem. A potem usłyszałam ten głos.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. Jestem Edward Cullen, mam dołączyć do tej grupy.
Oczy rozwarły mi się w zdumieniu. Głos był łagodny i uprzejmy, z odpowiednią dozą skruchy za spóźnienie na lekcję. Jednak nie to mnie zszokowało. Ten głos był… po prostu piękny! Oprócz mojego własnego głosu nie słyszałam nigdy cudowniejszego dźwięku. Ten nowy był głęboki i ciepły, idealnie wymodulowany i melodyjny. Krystalicznie czysty. Nie, to nieprawda, że nigdy wcześniej nie słyszałam takiego głosu, pomyślałam. Zdarzyło mi się to już jakiś czas temu…
Na wspomnienie okoliczności tego zdarzenia, poczułam falę paniki. Nie, to nie jest TEN głos, brzmi inaczej, uspokój się, powtarzałam sobie, podczas gdy nauczyciel podchodził do nowego ucznia, by go przywitać. Ale nawet jeśli nie jest to TAMTEN głos, to prawdopodobnie…
Bałam się spojrzeć za siebie, nie wiedziałam, co mogę zobaczyć. Spodziewałam się najgorszego.
- Witaj Edwardzie! Miło mi cię poznać. – mówił Vern podekscytowanym tonem.
- Mnie również. – odezwał się uprzejmie nowy. Oblała mnie kolejna fala strachu.
- Usiądź gdzieś, proszę. Wydaje mi się, ze jedyne wolne miejsce jest koło Mayi, więc jeśli ona nie ma nic przeciwko… Maya?
Przestałam oddychać. Ledwo nad sobą panowałam. Z najwyższym trudem przywołałam na twarz jak najbardziej uprzejmy uśmiech i spojrzałam na nowoprzybyłego.
Jego widok oszołomił mnie bardziej niż się tego spodziewałam. Ujrzałam niesamowicie pięknego młodego mężczyznę o kasztanowo rudych włosach i niezwykle bladej skórze. Miał wspaniałą sylwetkę o wręcz idealnych proporcjach. Mimo że nie był zbudowany tak mocno jak niektórzy mięśniacy ze szkoły, przez materiał obcisłego swetra przebijały pięknie zarysowane mięśnie.
Jego ciało było idealne. Zupełnie jak moje.
Wtedy nasze oczy się spotkały.
Wcześniej wyczułam, niż zobaczyłam jego przerażenie. Kiedy spojrzał w moje oczy w jego miodowo- złotych oczach pojawiło się bezbrzeżne zdumienie, pomieszane ze strachem. Byłam jednak pewna, że nie bał się tak, jak ja.
Wszystko to trwało może sekundę. Oderwałam w końcu wzrok od jego zaokrąglonych w szoku oczu i przeniosłam go na nauczyciela.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko, panie profesorze - powiedziałam najbardziej spokojnym tonem, na jaki mogłam się zdobyć i prawie natychmiast odwróciłam twarz w kierunku okna i potrząsnęłam głową tak, by włosy zasłoniły moja twarz. Usłyszałam, jak usiadł na krześle obok mnie i odsunął się dyskretnie jak najdalej ode mnie.
Gdyby to było możliwe, ręce trzęsłyby mi się i spociły ze strachu. Zamiast tego zacisnęłam je w pięści pod ławką i rozpaczliwie próbowałam znaleźć jakieś uspokajające wyjaśnienie tej sytuacji. Nic nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłam uciec się do najpewniejszego sposobu na to, by dowiedzieć się kim jest ten Edward Cullen.
Otworzyłam swój umysł i szybko znalazłam myśli nowego. Było mi ciężko ogarnąć je wszystkie, byłam przyzwyczajona do umysłów o wiele powolniejszych. Po chwili jednak skupiłam się na tyle, że zaczęłam rozpoznawać już całe wspomnienia. Nie zdążyłam jednak zagłębić się w żadne z nich, bo nagle napotkałam w umyśle chłopca swoje własne myśli!
„Jak śmiesz czytać mi w myślach?!”, wrzasnęłam jak mogłam najgłośniej w myślach. Adresat aż podskoczył na krześle z zaskoczenia. Szybko zamknęłam mój lufcik. Byłam tak zaskoczona i wściekła, że nieświadomie zacisnęłam dłoń na metalowej nóżce ławki. Spojrzałam dyskretnie w dół i zobaczyłam, że nóżka w tym miejscu jest niewiarygodnie cienka i że widoczne są ślady moich palców. Nie miałam pomysłu, jak to zamaskować.
To już przestaje być zabawne, pomyślałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, nie wiedziałam, co robić. Instynkt podpowiadał mi, bym uciekała, ale jak mogłabym to zrobić bez wzbudzania podejrzeń? Może mogłabym skłamać, że źle się czuję i że muszę iść do pielęgniarki? Ale wtedy Vern kazałby komuś pójść ze mną. Musiałam tam tkwić z Edwardem Cullenem, który, jak mówił mi instynkt, mógł stanowić dla mnie śmiertelne zagrożenie.
W razie czego mogłabym się bronić, byłam przecież taka silna. Ale co jeśli on jest równie silny?, przyszło mi do głowy. Byłam pewna, że dałabym radę walczyć. Problemem mogłyby być tylko wszystkie te dzieciaki w klasie. Ciekawe, jak by zareagowali, gdybyśmy nagle rzucili się na siebie?
Nagle pewna myśl sprawiła, że znów zesztywniałam ze strachu. A jeśli ktoś coś zauważył?
Szczerze w to wątpiłam, ale jednak nie byłam pewna w stu procentach.
Bałam się zaryzykować znów otwieranie umysłu. Starałam się więc wyczuć emocje w klasie. Na szczęście nie znalazłam żadnego zaniepokojenia, czy przestrachu.
Uspokoiłam się trochę, jednak nie na tyle, by całkowicie się rozluźnić. Przez głowę przemykały mi coraz to dziwniejsze scenariusze tej lekcji. Myślałam już nawet o tym, że gdyby jednak wywiązała się między nami walka, to starałabym się wydostać się razem z moim przeciwnikiem poza klasę. Może wyskoczylibyśmy przez okno?, myślałam.
Spojrzałam na zegarek na ręku Verna. Za minutę koniec lekcji. Liczyłam sekundy dzielące mnie od wolności. Zerwałam się z miejsca równo z dzwonkiem, złapałam torbę i książki, i najszybciej jak mogłam bez wzbudzania podejrzeń wybiegłam z klasy. Poszłam prosto do łazienki i zamknęłam się w jednej kabinie.
Nie wytrzymałam i uderzyłam pięścią w ścianę. Na płytce glazury pojawiła się gęsta siateczka pęknięć. Oparłam o nią czoło i starałam się pohamować potok myśli.
Jedna z nich zdecydowanie znajdowała się na ich czele: on nie jest sam. To znaczy, wiedziałam, że ma jakąś rodzinę. Pamiętałam, jak Amy opowiadała, że to miało być jakieś małżeństwo z adoptowanymi dziećmi. Czyli jest ich więcej, myślałam. Z jednym dałabym sobie jeszcze radę, ale z kilkorgiem... ?
Musiałam się jakoś bronić! Musiałam coś zrobić! Ale co?! Do jasnej cholery, co robić?!
Zadzwonił dzwonek. Przerwa skończyła się zdecydowanie za szybko. Tkwiłam w łazience jeszcze dłuższą chwilę. Wtedy do głowy przyszedł mi pomysł, by nie robić nic, dopóki oni nie zrobią pierwszego kroku. Byłam pewna, że w walce wręcz nie miałabym szans. Nie potrafiłam się bronić. Wydawało się, że nie robienie nic, to najlepsze wyjście w mojej sytuacji. Postanowiłam jednak nie pozwolić sobie na ani jedną chwilę utraty czujności. Westchnęłam głęboko zapachem łazienki, przesiąkniętym jakimiś detergentami i wyszłam na korytarz. Nie poszłam jednak do sali, w której miała się odbyć następna lekcja. Skierowałam się prosto do głównego wyjścia ze szkoły. Może i plan mojego dalszego działania był prosty, ale nie miałam najmniejszego zamiaru już dziś dowiedzieć się, czy był dobry, czy nie. Bo gdyby już dziś mieli zrobić ten pierwszy krok, nie wiem jak by się to dalej potoczyło. Wolałam przemyśleć to wszystko na spokojnie w domu.
Gdy dotarłam na szkolny parking od razu zauważyłam dwa zupełnie nie pasujące tu auta. Nie znam się na samochodach, wystarczy, że czasem rozróżniam symbole kilku koncernów i na tym koniec. Jednak te samochody nawet dla mnie wydały się supernowoczesne i na pewno bajecznie drogie. Byłam pewna, że należą do nowych nieznajomych. Nikt z tego miasta i okolic nie mógłby sobie pozwolić na takie błyszczące cudeńka.
A więc są bogaci. Ciekawe. I co jeszcze?
Na moje nieszczęście mama akurat była w domu. Zaraz zaczną się pytania, pomyślałam.
- Maya? Co robisz w domu o tej porze? Stało się coś? – dopytywała się zatroskana i zdziwiona mama.
- Rozbolała mnie głowa, więc zwolniłam się z lekcji. Pójdę się położyć. – odpowiedziałam lakonicznie.
- Córeczko, wszystko w porządku? – drążyła.
Tak, mamusiu, wszystko jest w jak najlepszym porządku, miałam ochotę jej odpowiedzieć. Tylko tyle, że znowu ktoś czyha na moje życie, a ja znowu nie mam pojęcia jak się bronić.
- Tak, mamo. Po prostu źle się czuję. – powiedziałam zamiast tego.
- Martwię się o ciebie. – spojrzała na mnie czule. Resztkami sił zdobyłam się na szorstką odpowiedź.
- Niepotrzebnie. Potrafię sama o siebie zadbać. – odwróciłam się na pięcie i poszłam do pokoju. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć jaką minę ma teraz moja mama: zaskoczoną i smutną. Znowu ją zraniłam. Niestety, to było konieczne.
Przez kilka następnych dni nie chodziłam do szkoły. Co prawda, każdego ranka szykowałam się i wychodziłam z domu, jednak albo jeździłam całymi dniami bez celu po okolicy, lub parkowałam w jakichś leśnych dróżkach i myślałam.
Myślałam i analizowałam wszystko, co do tej pory mnie spotkało, a szczególnie mój ostatni dzień w szkole. Za każdym razem, gdy przypominałam sobie tego chłopca zalewała mnie fala strachu. Bałam się dopuścić do siebie tę myśl, przerażała mnie ona, jednak wiedziałam, że tego nie uniknę.
Podobieństwo moje i tego Edwarda było zbyt wielkie, by móc je zignorować.
Wygląd, głos i ten jego dar, wszystko mówiło, że prawdopodobnie jest taki jak ja.
A to znaczy, że nie jestem sama.
Fakt ten zamiast mnie pocieszyć, napawał mnie przerażeniem. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Coś mi jednak mówiło, że nie powinnam spodziewać się niczego dobrego. On i jego rodzina stanowili dla mnie wielką i straszna zagadkę, której rozwiązania obawiałam się jak niczego innego na świecie.
Gdy pierwszy szok minął zaczęłam na zimno rozważać kolejne scenariusze. Bo może jednak przesadzałam? Może ta sytuacja wcale nie jest taka beznadziejna jak się wydaje? Z drugiej strony on patrzył wtedy na mnie z takim przerażeniem, odrazą i niechęcią, że nie miałam wątpliwości: nienawidził mnie. I jeśli jego instynkt był podobny do mojego, to być może właśnie w tej chwili planuje wraz ze swoją rodzinką jak mnie dopaść. Dwóch lub kilku drapieżników na jednym terenie to o wiele za dużo.
Czy mogłam się bronić? Co było moim atutem? Czy miałam w ogóle jakąś przewagę nad nimi? Szczerze w to wątpiłam. Przecież jeśli byli oni tacy jak ja, to pewnie byli też tak samo silni, szybcy. Nie wygrałabym.
Co nie znaczyło, że nie mogę próbować walczyć. Nawet jeśli pisane mi było przegrać, to mogłam zrobić to godnie.
Z takim postanowieniem wróciłam do domu w późne piątkowe popołudnie.
Mama i reszta oglądali jakiś film w telewizji, nawet nie zauważyli, kiedy weszłam.
Cały weekend spędziłam na nadrabianiu zaległości z tych kilku dni nieobecności. Oprócz tego musiałam napisać wypracowanie na polski i nauczyć się na sprawdzian z fizyki. Był to jedyny przedmiot, który nawet teraz sprawiał mi niejakie trudności. Bo nawet jeśli wiedziałam jak rozwiązać jakieś zadanie, to nie wiedziałam „dlaczego akurat tak, a nie inaczej?”. Nie mogłam tego zaczerpnąć z głowy nauczycielki, bo tam też tego nie było. Same gotowe schematy rozwiązań i odpowiedzi zgodne z kluczem. Zero wyjaśnień.
Trudno. Znowu muszę radzić sobie z czymś - sama…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bOlka dnia Nie 12:31, 04 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jasmine
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Lut 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia / Bartoszyce

PostWysłany: Nie 19:54, 04 Paź 2009 Powrót do góry

Zaskoczyłaś mnie .

Byłam wręcz pewna , że nie wprowadzisz Cullenów do swojego fanfiction , a tu proszę , miła niespodzianka ! Teraz to dopiera Maya ma dylemat ... Akcja nabiera tempa . Mogłabyś też opisać całe to zajście z perspektywy Edwarda , jestem ciekawa jego odczuć . Musiał się chłopak zdziwić Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 16:33, 05 Paź 2009 Powrót do góry

Co to byłoby za opowiadanie o wampirach bez Cullenów? Sa po prostu niezbędni!Wink
Edward będzie miał jeszcze sporo do powiedzenia, a Maya sporo do myślenia.
Szczerze mówiąc, ciekawa jestem co myślicie tak ogólnie o Mayi i Nicku, czy powinni być razem? Wciąż nie jestem pewna...
Doradźcie! Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bOlka dnia Wto 19:29, 06 Paź 2009, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
BellaSwan
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lip 2008
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks

PostWysłany: Pon 20:10, 05 Paź 2009 Powrót do góry

bOlka napisał:
Co to byłoby za opowiadanie o wampirach bez Cullenów? Sa po prostu niezbędni!Wink
Edward będzie miał jeszcze sporo do powiedzenia, a Maya sporo do myślenia.
Szczerze mówiąc, ciekawa jestem co myślicie tak ogólnie o Mayi i Nicku, czy powinni być razem? Wciąż nie jestem pewna...
Doradźcie! Wink


Nigdy, przenigdy Nick nie może być z nią. Błagam... Nie rób mi tego.
Opowiadanie świetne, bardzo wciągające, najbardziej podobał mi się pierwszy dzień w szkole... te wszystkie myśli XD
Czekam na kolejną część
Pozdr


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Volturria666
Nowonarodzony



Dołączył: 08 Paź 2009
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:52, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Podoba mi się rozdział - eXtra - bardzo pozytywne bohatery!! Najbardziej podoba mi się Maya bo jest krejzolką taką jak ja! :)) Nie ma to jak odpały ... Ja myślę że jej się to wszystko śni, bo naczytała się Zmierzchu ... Fajna jest.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 22:53, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Kolejny rozdział. Miłego czytania!

8. KŁOPOTY.

W poniedziałkowy poranek wstałam z łóżka z nową energią. Nie można było jeszcze nazwać tego nadzieją, ale zawsze coś więcej niż rezygnacja i przygnębienie. Za oknem jak zwykle padała lekka mżawka, zapewne ledwo widoczna dla normalnego ludzkiego oka. Mimo to oblepiała wszystko wokół lepką warstewką. Wcześniej mój nastrój był ściśle związany z pogodą. Jeśli rano, zaraz po obudzeniu, widziałam za oknem zachmurzone niebo, przez cały dzień chodziłam smutna i przybita. Natomiast gdy świeciło słońce, rozpierała mnie energia. Teraz to zniknęło. Niezależnie od wszystkiego nieustannie byłam przygnębiona. Jak dotąd wyjątek stanowił pobyt w szkole, gdzie zawsze było o czym porozmawiać i z kim się pośmiać. Czułam, że wraz z przybyciem do miasta rodziny Cullenów ta epoka się skończyła.
Jak co dzień udałam, że jem śniadanie, żeby zamydlić oczy mamie. Czasami zazdrościłam mamie i Chris tej nieświadomości. Sama czułam się już tak bardzo zmęczona i doświadczona przez życie! Brzmi to śmiesznie, jeśli weźmie się pod uwagę, że mam dopiero osiemnaście lat. Jeszcze całe życie przede mną! Miejmy nadzieję, dodałam w myślach gorzko.
Na szkolny parking dotarłam kilka minut przed ósmą. Nie rozglądałam się zbytnio wokół, toteż nie dostrzegłam wcześniej dwóch błyszczących sportowych aut, zaparkowanych w przeciwległym końcu placu. Jednak gdy tylko wyszłam z samochodu, uderzyła we mnie fala ogromnej niechęci skierowanej do mnie. Czułam się, jakby ktoś walnął mi solidnie pięścią w żołądek. O mało nie zgięłam się wpół pod wrażeniem tego ciosu. Opanowałam się i rozejrzałam wokół, szukając źródła tego uczucia. Wtedy zobaczyłam całe rodzeństwo Cullenów w komplecie, opartą nonszalancko o idealnie nawoskowane karoserie swoich aut. Wpatrywali się we mnie z nieskrywaną pogardą, może nawet nienawiścią.
No cóż. Mnie też jest miło was poznać, mruknęłam ironicznie w duchu. Posłałam im tylko wściekłe spojrzenie spod przymrużonych powiek i, nie oglądając się więcej na nich, ruszyłam do głównego wejścia szkoły. Tam czekał już na mnie mój Nick.
- Maya! – zawołał, gdy tylko mnie zobaczył. Podbiegł też kawałek w moim kierunku. – Martwiłem się o ciebie. Dlaczego nie odbierałaś telefonów? Dzwoniłem chyba sto razy! Coś się stało?
W jego głosie brzmiała autentyczna troska. Podniosło mnie to na duchu, uśmiechnęłam się do niego i objęłam w pasie.
- Wszystko w porządku, po prostu trochę chorowałam. Ale już jest dobrze.
- Na pewno?
Potwierdziłam skinieniem głowy. Tym razem na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- To dobrze. Tęskniłem za tobą – wyszeptał w moje włosy. Pochylił też znacząco głowę ku mojej twarzy. Tradycyjnie błyskawicznie się odsunęłam. Nick w odpowiedzi skrzywił się i spojrzał na mnie z miną pod tytułem „Wiedziałem, że tak będzie”. Wyczułam, że po jego dobrym humorze nie było już śladu. Już cisnęły mi się do ust słowa tłumaczenia, ale on był szybszy.
- Chodźmy już, za chwilę dzwonek.
Bez słowa odprowadził mnie pod moją klasę i zostawił tam jeszcze bardziej przybitą, niż byłam rano.
- Maya! – usłyszałam głos Nicole. - Gdzieś ty się podziewała, stara wydro!
- Ach, tu i tam, sama rozumiesz – siliłam się na dowcip.
- Nie bardzo, ale niech ci będzie – puściła do mnie oko. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Co nowego słychać w szkole? – zapytałam.
- Można się łatwo domyślić. Wszyscy trąbią wyłącznie o tych Cullenach. – wywróciła oczami, jakby chciała powiedzieć „ Jakby nie było już ciekawszych tematów”.
- Oho, o wilkach mowa! – zachichotała. Rzeczywiście, zza rogu korytarza wyłaniał się właśnie cały zestaw bladych postaci. Znowu promieniowali niebywałą pogardą i niechęcią. I znowu nie starali się ukryć posyłanych mi wrogich spojrzeń.
Nicole również to zauważyła.
- Ups, chyba nie przypadliście sobie do gustu – mruknęła, gdy tamci oddalili się nieco. Miała pewnie nadzieję, że już jej nie usłyszą, ale podejrzewałam, że jeśli byli tacy jak ja, to słyszeli każde jej słowo. Może nawet jeszcze zanim je wypowiedziała na głos.
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.
- Ale nie martw, są tacy w stosunku do wszystkich w tej szkole. Nie szukają wcale nowych znajomości, a na zaczepki odpowiadają grzecznie, ale z takim odpychającym dystansem – skrzywiła się. Znając ją sama próbowała do nich zagadać i teraz mówiła z własnego doświadczenia.
- Kamień spadł mi z serca – powiedziałam ironicznie. Nagle postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziwnej rodzinie, ale nie zdążyłam już zapytać o nic Nicole, bo nadeszła nauczycielka chemii i trzeba było wchodzić do klasy.
- No to powodzenia – szepnęła do mnie Nicole. Wywróciłam oczami. Tak jakby na coś miało mi się ono przydać.
- Dzięki – powiedziałam bezgłośnie.
Siadając na swoim miejscu i wypakowując książki, starałam się nawet nie zerkać w kierunku sąsiada. I bez tego byłam już na skraju samokontroli.
- Proszę wyciągnąć karteczki. Niezapowiedziana kartkówka. – ogłosiła chemiczka. W klasie rozległy się jęki bezskutecznego protestu. Nauczycielka już pisała na tablicy wzory do uzupełnienia. Niektóre z nich znałam, jednak większość widziałam chyba po raz pierwszy w życiu. Odruchowo chciałam już sięgnąć do umysłu nauczycielki, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że ktoś mógłby to wykorzystać. Edward siedział koło mnie niewzruszony. Pomyślałam, że gdybym uwinęła się z tym wystarczająco szybko, on nawet by tego nie zauważył. Po chwili zastanowienia postanowiłam zaryzykować.
Ledwo jednak zdążyłam się otworzyć, do mojego umysłu dotarły myśli tego chłopca: „… nie może nabrać… To zbyt delikatna sprawa… dziwna… Maylin? To ty?”
Błyskawicznie zamknęłam umysł. Poczułam na sobie jego spojrzenie, jednak nie odważyłam się odwrócić. Zapomniałam nawet o kartkówce z chemii, dopóki nie podeszła do mnie Alex, by zabrać moja pracę. Pierwsza jedynka w tym roku, pomyślałam przelotnie. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Coś mi mówiło, że to, co usłyszałam w głowie Edwarda Cullena jest bardzo ważne. Problem w tym, że nie widziałam w tym żadnego sensu. Kto i czego nie może nabrać? Jaka sprawa jest taka delikatna?
Nagle jeszcze bardziej zapragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej o tym chłopaku. Przez resztę lekcji wpatrywałam się tylko tępo w tablicę, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co działo się wokół. Gdy tylko zadzwonił dzwonek spakowałam się szybko i wyszłam za drzwi, by tam poczekać na Nicole. Po chwili wyszła z radosnym uśmiechem na ustach.
- Ale łatwa była ta kartkówka, co nie? Byłam pewna, że da coś trudniejszego… Hej, co jest? – zapytała, patrząc na mnie badawczo. Zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście mam dziwnie zaniepokojoną minę.
- Och, nic. Po prostu ten cały Cullen mnie wkurza – powiedziałam bez zastanowienia. Rozejrzałam się szybko wokół, lecz nie było go w zasięgu mojego wzroku. Miałam nadzieję, że mogę teraz spokojnie wyciągnąć z Nicole kilka odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Szłyśmy w kierunku pracowni biologicznej.
- Czemu? Ściągał od ciebie? – zapytała wzburzona. Nie zaprzeczyłam.
- No cóż, to byłoby do niego podobne. Od początku wydawał mi się podejrzany. Jego rodzinka zresztą też. Choć mówią, że doktor Cullen jest bardzo porządnym człowiekiem – ciągnęła.
- Kim jest doktor Cullen? – zapytałam.
- To jego przyszywany ojciec. Zresztą cała piątka jest adoptowana.
- Rzeczywiście, nie wyglądają na spokrewnionych.
- Bo tak nie jest. Tylko dwójka z nich bliźniaki Hale są prawdziwym rodzeństwem.
- Którzy to? – zapytałam, próbując porównać ich wszystkich do siebie.
- Rosalie, ta wysoka blondynka i Jasper, też blondyn. Wiesz, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? – dodała po chwili.
- Nie – odparłam zaintrygowana.
- Prawie wszyscy są ze sobą sparowani. No wiesz, Rosalie jest z Emmettem, to ten umięśniony, a dziewczyną Jaspera jest Alice. Tylko Edward jest sam. Zresztą i tak dziwię się, że tamci jakoś się dobrali. Z ich charakterkiem to musiało być naprawdę trudne.
- Masz rację. A ten cały doktorek? Ma kogoś? – dopytywałam. Chciałam wiedzieć jak najwięcej.
- Ma żonę, Esme czy jakoś tak. Wszyscy mają takie dziwne imiona.
- Więc wymyślmy im jakieś ksywy, co? Może na początek… Wapniaki?
Nicole wybuchnęła śmiechem.
- Świetny pomysł!
Dzwonek na następną lekcję przerwał moje przesłuchanie. Na biologii dostrzegłam, że Wapniak - Edek dziwnie mi się przygląda. Może mi się wydawało, ale chyba nawet kilka razy chciał coś do mnie powiedzieć, powstrzymując się w ostatniej chwili. Lekcja minęła bardzo szybko, robiliśmy przegląd budowy komórek człowieka.
- I jak się spisywał Pan Wapienny? – zagadnęła mnie Nicole na przerwie.
- Tym razem był grzeczny - odparłam, rozglądając się dyskretnie na boki, ale nigdzie go nie widziałam. Zastanowiłam się, gdzie właściwie podziewa się w trakcie przerw?
- Jaki znowu Pan Wapienny? – spytała Jess. Nie było jej na dwóch pierwszych lekcjach.
- To nowa ksywka dla Cullenów. Bo są sztywni i biali jak wapno. – wyjaśniła Nicole.
- A tak właściwie, to co oni robią podczas przerw? – zapytałam.
- Wyjadają kredę z pudełek!- wydusiła Nicole zaśmiewając się przy tym do łez ze swojego żartu. Ja też nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- A tak serio, to siadają wszyscy razem zawsze na tym parapecie koło sali od informatyki – wykrztusiła po chwili.
Trzymają się razem, pomyślałam. No, proszę, co za kochająca się rodzinka!
Do końca zajęć nie wydarzyło się już nic ciekawego. Gdy po ostatnim dzwonku wyszłam na parking, zobaczyłam przy swoim samochodzie Nicka. Opierał się o drzwiczki od strony kierowcy i uśmiechał się po swojemu z daleka. Nagle przypomniała mi się rozmowa z Nicole z dnia, w którym Cullen pierwszy raz wszedł do naszej klasy: „… on zachowuje się tak, jakby udało mu się złapać ślicznego, trudnego do schwytania ptaka i wsadzić go do klatki. Słyszałam, jak przechwalał się tobą przed swoimi kolegami zupełnie jakbyś była jego cholernym trofeum! A on mężny zdobywca…”
Znów zakiełkował we mnie niepokój. Nie mogłam się aż tak oszukiwać, przecież czułam to wyraźnie. Jednak nie potrafiłam przestać siebie okłamywać. On po prostu taki jest. Tak naprawdę wcale tak nie myśli…, wmawiałam sobie idąc w stronę auta.
- Cześć, kochanie! – przywitał mnie, obejmując jednocześnie ramieniem.
- Hej – odpowiedziałam. Nagle znowu poczułam tę samą falę nienawiści. Obejrzałam się dyskretnie. Faktycznie, cały komplet Cullenów - Wapniaków stał na swoim posterunku przy samochodach. Poczułam się trochę nieswojo, ale zdobyłam się na lekko kpiący i pogardliwy uśmieszek i posłałam go w ich stronę. Wysoka blondynka, chyba Rosalie, skrzywiła się i skinąwszy na resztę, wsiadła do samochodu. Tamci stali jeszcze kilka sekund w tych samych pozycjach, po czym poszli w ślady blondyny. Prychnęłam cicho. To niesamowite, wystarczyło, że pożartuję chwilę z Nicole, a już zmienił mi się światopogląd. Przynajmniej na jakiś czas.
- Słuchasz mnie w ogóle? – usłyszałam. Spojrzałam zdezorientowana na Nicka. Całkowicie zapomniałam o jego obecności!
- Możesz powtórzyć? – uśmiechnęłam się najpiękniej jak tylko potrafiłam. I oczywiście odniosłam zamierzony skutek. Nick zamrugał nieprzytomnie oczami.
- Ja… no, właściwie… uh, po prostu chciałem cię zaprosić jutro na spacer. Chcesz? – wykrztusił w końcu.
Uśmiechnęłam się znowu.
- Chętnie. Już dawno nie rozmawialiśmy tak normalnie. – spojrzałam na niego. Był naprawdę przystojny. Łagodne rysy twarzy, oliwkowa cera, ciemne włosy. Wyciągnął rękę i założył mi za ucho niesforny kosmyk włosów. Poczułam łagodne zawirowanie w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się mój żołądek. Nie czułam się podobnie przy żadnym innym chłopaku.
- To do jutra – szepnął w moje włosy.
- Do zobaczenia. – czułam do czego prowadzi ta sytuacja, więc nie czekając już na żadne gesty z jego strony, wyślizgnęłam się z jego ramion i otworzyłam drzwi auta.
- Maya… - zaczął z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Na szczęście powiedział to na tyle cicho, że mogłam udać, że nie słyszałam. Wsiadłam do samochodu i kiwnęłam mu tylko ręką, po czym odjechałam.
Czułam się po prostu parszywie. Cały mój dobry nastrój prysł szybciej, niż bańka mydlana. Przygnębiona weszłam do domu.
- Maya? To ty? – krzyknęła mama.
- Tak! – Tylko żeby nie była w nastroju do rozmów, błagam!, modliłam się w myślach do nie wiadomo kogo.
- Zjesz coś? – zapytała, wychodząc z kuchni.
- Nie dzięki, nie jestem głodna. Pójdę już do pokoju, mam dużo nauki. – poszłam, nie oglądając się za siebie.
Cały ten dzień był do bani. Najpierw ci Cullenowie, potem kartkówka z chemii, później znowu Cullenowie! A do tego wszystkiego jeszcze Nick! Jakby tak jeszcze pomyśleć chwilę, to moglibyśmy dołożyć do tego jeszcze to, że już dawno nie słyszałam nic o moim pięknym wrogu. Czyżby zniknął? Wyniósł się gdzieś? Na myśl o tym coś we drgnęło. Zdziwiłam się, bo nie był to strach, ani nawet ulga. Przypominało to niepokój lub… poczucie straty? To jedyne co przychodziło mi na myśl. Dziwne, pomyślałam. Nie miałam żadnego pomysłu na jakieś sensowne wyjaśnienie, więc zostawiłam ten temat w spokoju.
Usiadłam przy biurku i zabrałam się do odrabiania lekcji. Szło mi to wyjątkowo opornie, nie mogłam się na niczym skupić. Odsunęłam więc ze złością książki i wyciągnęłam z szuflady biurka odtwarzacz mp3.
Położyłam się na łóżku i słuchając moich ulubionych fortepianowych kawałków starałam się myśleć tylko o jutrzejszej randce z Nickiem. Od zawsze uważałam fortepian za najwspanialszy instrument muzyczny na Ziemi. Nic nie mogło równać się z jego czystym, dźwięcznym brzmieniem. W takich momentach jak ten, niemal czułam jak przysłowiowy miód spływa na moje serce.
Zdawałam sobie też sprawę, że jeśli jutro mam spędzić z Nickiem trochę czasu sam na sam, to muszę wybrać się dziś w nocy do lasu. Nie zachwycała mnie ta perspektywa, ale wolałam dmuchać na zimne. Już dawno zauważyłam, że to w jakiś sposób osłabia to nienaturalne pragnienie.
Następnego dnia w szkole wcale nie było lepiej. Przez cały dzień napotykałam wciąż wrogie spojrzenia i krzywe uśmieszki Cullenów, mieliśmy kolejną niezapowiedzianą kartkówkę, tym razem z geografii. Nie odważyłam się już więcej otwierać swojego umysłu, więc byłam pewna kolejnej złej oceny. Jedynie Nick przez cały dzień był zadowolony, pełen energii i nadziei. Tego ostatniego bałam się najbardziej, wiedziałam czym jest spowodowana. Starałam się jednak o tym nie myśleć. Byłam całkiem dobra w uciekaniu od niewygodnych myśli.
Apogeum mojego pecha nastąpiło na historii.
Na początku było jak zawsze, wszyscy albo drzemali albo uczyli się na inne przedmioty. Ja szykowałam się do zwyczajnej porcji odrętwienia.
Nauczyciel napisał na tablicy temat: „Rewolucja francuska – przyczyny i skutki.” Gdy odwrócił się do nas i spojrzał po klasie zobaczyłam, jak jakiś dziwny wyraz przemknął mu po twarzy. Usiadł na swoim krześle i przez chwilę panowała niczym niezmącona cisza. Nagle mój sąsiad z ławki drgnął. Spojrzałam na niego. Twarz miał wykrzywioną w okropny grymas. Co mogło się stać?
- Mili państwo, widzę, że się nudzicie. – zaczął udawanie wesołym tonem Vern. – Proponuję więc, abyście ten temat przerobili sami teraz, na lekcji. Pięć minut przed dzwonkiem przejdę się po klasie i sprawdzę wyniki waszej pracy.
Rozległy się jęki protestu. Nikt nie miał ochoty się wysilać, jednak widać było po minie Verna, że to raczej nie przelewki. Mnie było to obojętne.
Jednak tylko do czasu, gdy dodał:
- Może żeby było wam łatwiej pracujcie parami w ławkach. Ocenę dostanie każdy osobno.
Struchlałam. A więc to musiał usłyszeć w jego myślach ten cały Cullen! No, pięknie!
Mimo wszystko, nie wierzyłam, że zamierza posłuchać nauczyciela. Myliłam się.
- A więc, partnerko…? - powiedział cicho tym swoim głębokim barytonem. No nie mogę, odezwał się…? Jak śmiał? No nie, co za cham!, myślałam. Mam z nim rozmawiać?! Może jak go zignoruję to się odwali…? Nie, na pewno nie. Tfu, gadać z takim typem…! Po sekundzie takich myśli powoli odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na niego zimno. Odpowiedział mi wyjątkowo szyderczym uśmieszkiem. Patrzyliśmy tak na siebie dłuższą chwilę.
- No cóż – odezwał się w końcu. – Jeśli nie czujesz się na siłach, zrobię to sam.
Wyraźnie wjeżdżał mi na ambicję, ale postanowiłam złapać przynętę.
- Chyba śnisz – wysyczałam.
Skrzywił się jeszcze bardziej.
- Wyobraź sobie, że nie zwykłem śnić – powiedział tak cicho, żeby nikt inny nie mógł usłyszeć. – A ty? – dodał ironicznie.
Prychnęłam. W klasie słychać już było szmer przyciszonych rozmów. Wszyscy pracowali nad notatką. Tylko ja i Cullen mierzyliśmy się wciąż pełnymi nienawiści spojrzeniami.
- Miejmy to już za sobą, Cullen. – mruknęłam.
- Bardzo chętnie, Maylin.
Aż zatrzęsłam się ze złości. Miałam tak wielką ochotę zrobić mu coś, roznieść go na strzępy, a przynajmniej walnąć porządnie po szczęce, że prawie podskoczyłam na krześle. Ostatnimi siłami powstrzymałam się i zacisnęłam tylko zęby.
On chyba zdawał sobie sprawę z moich reakcji, bo nagle zapałał samozadowoleniem. To rozsierdziło mnie jeszcze bardziej.
- Panie przodem. – wycedził.
Ze złości zbyt gwałtownie sięgnęłam po długopis. Usłyszałam tylko cichy trzask, a po chwili zobaczyłam niebieski atrament na swoich dłoniach. Długopis leżał w drzazgach na ławce. W mgnieniu oka zebrałam wszystkie odłamki i wrzuciłam do piórnika, słysząc obok siebie nieudolnie skrywany drwiący śmiech. Gdy spojrzałam na mojego sąsiada, ten znów przyglądał mi się z krzywym uśmiechem. Nie wytrzymałam i szepnęłam do niego:
- Lepiej tak nie rób, bo jeszcze ci zostanie.
Spojrzał na mnie zdumiony, jakby nie wiedział, o co mi chodzi. Miałam tego dość. Zamierzałam jak najszybciej skończyć zadanie i nie patrzeć nawet w jego stronę.
Otworzyłam podręcznik, by wyszukać potrzebne informacje. Zanim jednak znalazłam odpowiedni rozdział, spostrzegłam, że Cullen zdążył już zapisać pół kartki w swoim zeszycie.
- Co ty robisz? – zapytałam wściekła.
- Sporządzam notatkę, a ty?
Nie odpowiedziałam. Zastanawiałam się tylko, skąd on tyle wie na ten temat? Czytał o tym wcześniej? Przyszło mi do głowy, że może przerabiał to już w poprzedniej szkole. Zapytałam go o to.
- Można tak powiedzieć. To była bardzo hm, życiowa szkoła. – odpowiedział lekko zdziwiony tym pytaniem.
- Ja biorę przyczyny, a ty skutki. – powiedziałam sucho. Mruknął. Nie wiedziałam, czy pasuje mu ten układ, ale też nie obchodziło mnie to. Najważniejsze, że w tej sytuacji nie musiałam rozmawiać z tym odpychającym osobnikiem.
Kiedy pod koniec lekcji Vern sprawdzał notatki okazało się, że większość klasy nie zdążyła jej skończyć. Facet miał chyba dzisiaj wyjątkowo silny przypływ wspaniałych pomysłów, bo ogłosił.
- No cóż, w takiej sytuacji dokończycie pracę w domu. Macie na to trzy tygodnie. Tylko to mają być porządne wypracowania!
Lepiej być nie może, pomyślałam. Więc może mam teraz pójść do jego domu? A może to on wpadnie do mnie, a moja mama upiecze nam ciastka? Zaśmiałam się gorzko w duchu.
Po dzwonku wyszłam z klasy najszybciej jak tylko mogłam, nie zwracając tym na siebie uwagi. Postanowiłam przeczekać resztę lekcji w samochodzie. Nie zniosłabym nawet minuty więcej z Edwardem Cullenem w jednej ławce.
Jednak samotne siedzenie w aucie oznaczało też mnóstwo czasu na rozmyślanie. Trudno, niestety mam o czym myśleć.
Przede wszystkim, o co mu chodzi? Dlaczego traktuje mnie w ten sposób? Czy kieruje się tym samym przeczuciem, co ja? Boi się, że mu zagrażam? Absurd! Ma przecież wsparcie w postaci reszty Wapniaków. Gdyby chcieli rozprawiliby się ze mną w mgnieniu oka. Nie, to nie to. W takim razie, co? Może po prostu jest taki protekcjonalny i wrogi, bo czuje swoją przewagę i chce mnie potrzymać w niepewności? Zastanowiłam się nad tym przez chwilę. Tak, to byłoby do niego podobne. Wygląda na mściwego i wrednego. Poza tym jeszcze nigdy odkąd go znam nie zagościł na jego twarzy przyjazny wyraz.
Co nie umniejsza jego urody…, przyszło mi nagle do głowy. Byłam tym zaskoczona. Co? Jakiej znowu urody? No nie, chyba naprawdę zwariowałam już od tego wszystkiego. W każdej chwili mogę zginąć z jego rąk, a zachwycam się jego twarzą! Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
Nagle ktoś zapukał do okna samochodu. Zaskoczona aż podskoczyłam w fotelu. Spojrzałam niepewnie w bok…
Och, to tylko Nick. Dlaczego miałam przeczucie, że ktoś inny…?
Opuściłam szybę.
- Długo tu już siedzisz? – zapytał z uśmiechem.
- Niedługo – odparłam. Przynajmniej tak mi się wydawało. A tymczasem spostrzegłam, że mnóstwo ludzi wychodzi ze szkoły. Zdezorientowana zerknęłam na zegarek. Wpół do trzeciej. Nieźle. Czas minął nie wiadomo kiedy.
- To co, jedziemy? – usłyszałam głos Nicka.
- Dokąd?
- Nie wiem. Masz ochotę na kino? A potem może lody… albo coś – zawahał się.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
- Czemu nie?
Nick usiadł na fotelu obok i ruszyliśmy. Czułam na plecach czyjś wzrok. Spojrzałam w lusterko wsteczne i raczej się nie zdziwiłam. Cullenowie znów mi się przyglądali z mieszaniną pogardy, ale też czegoś w rodzaju niepokoju na twarzach. Ciekawe kiedy im się to znudzi.
Na miejscu zgodziłam się na pierwszy film, jaki zaproponował Nick. Nie miałam pojęcia, co teraz grają, ale niezbyt mnie to interesowało. Mój chłopak kupił jeszcze wielkie wiadro popcornu i już wchodziliśmy do sali.
Okazało się, że wybrał jakąś mdłą komedię romantyczną. On był wziętym biznesmenem, czy może nawet politykiem, a ona służącą. Po wielu perypetiach i nieporozumieniach, miłość oczywiście zwyciężyła wszelkie bariery społeczne i charakterologiczne. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Ale oczywiście było mnóstwo momentów, w których, w przekonaniu Nicka, wypadało mu złapać mnie za rękę. Nie miałam nic przeciwko, choć jeśli miałabym być szczera, nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Nieciekawa fabuła i całkowity brak akcji w filmie zachęcał do błądzenia myślami gdzieś daleko, poza ścianami sali kinowej. W pewnym momencie złapałam się na tym, że znowu myślę o Edwardzie. Chociaż Nick nie mógł o tym wiedzieć, ścisnęłam mocniej jego dłoń, by jakoś mu to wynagrodzić.
On odebrał to widocznie jako zachętę do czegoś więcej, bo objął mnie ramieniem i tak przytuleni dotrwaliśmy do końca filmu.
- To gdzie idziemy? – zapytał, gdy wyszliśmy z sali.
- Może przejdźmy się po prostu gdzieś.
- Nie jesteś głodna?
- Nieszczególnie - odpowiedziałam.
Objął mnie znowu.
- No to ruszamy – powiedział z uśmiechem. Był jakoś dziwnie podekscytowany i spięty. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Jednak szybko się tego dowiedziałam. Gdy tylko doszliśmy do pierwszej napotkanej ławki w pobliskim parku, usiadł i pociągnął mnie za sobą.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Jego podenerwowanie jeszcze wzrosło. Zanosiło się na coś poważnego.
- Co jest? – nie wytrzymałam.
- Chciałem z tobą o czymś porozmawiać. – spojrzał na mnie znacząco.
- Chyba wiem o czym. – mruknęłam niechętnie pod nosem.
Spoważniał.
- Więc… dlaczego?
- Chcesz wiedzieć dlaczego unikam czułości z twojej strony? Dlaczego nie chcę żebyś mnie przytulał i całował?
- Tak, szczególnie interesuje mnie to ostatnie – uśmiechnął się kusząco.
- No więc…
- Powiedz mi. Nie bój się, powiedz – naciskał.
Nabrałam głęboko powietrza.
- Nie mogę – wydusiłam.
- Co? O czym ty mówisz? – dopytywał się zdziwiony. Jego twarz nabrała podejrzliwego wyrazu, był coraz bardziej zdenerwowany. – Dlaczego nie możesz?
- Bo nie wiem tego – odparłam szczerze.
Odsunął się trochę, ale dalej obejmował mnie ramieniem.
- Maya… - zaczął ostrzegawczym tonem.
- Uwierz mi! Tak jest naprawdę. Nie mam bladego pojęcia, co się ze mną dzieje! Po prostu coś zmusza mnie, bym nie zbliżała się zanadto do ludzi, ale nie wiem co to jest… nie wiem, co… - tłumaczyłam się gorączkowo.
Uśmiechnął się gorzko. Popłynęła od niego fala pogardy.
- Za to ja chyba wiem.
- Co masz na myśli? – odparłam zdziwiona.
- Gdyby na moim miejscu siedział teraz ten cały Cullen, nie miałabyś nic przeciwko, żeby cię całował, prawda?
- Słucham? – byłam zszokowana. Co on wygadywał? Ja miałabym całować się z Cullenem?
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Widziałem, jak na niego patrzysz, jak rozglądasz się za nim na każdej przerwie. I widziałem, jak on patrzy na ciebie. Bądź ze mną szczera, Mays.
- Ale… jestem! Przez cały czas! To jakieś… nieporozumienie. Jak mogłeś pomyśleć, że ja i Edward…
- Więc nic między wami nie ma? – zapytał patrząc mi w oczy.
- Nie! – krzyknęłam.- I nigdy nie było! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Wiesz, że cię kocham! – zakończyłam niepewnie.
- Udowodnij to.
Popatrzyłam na niego zdumiona.
- Ja… - Och nie, tylko nie to…, pomyślałam.
- Pocałuj mnie. Teraz.
Byłam jak sparaliżowana. Mogłam jedynie siedzieć tak nieruchomo i wpatrywać się w niego oczami otwartymi ze zdumienia i strachu. Wiedziałam, czułam, do czego to prowadzi.
- Wiedziałem. – powiedział zimno po kilku minutach.
- Nick, proszę…
- Nie. Ja po prostu nie wiem… - Nie zostawiaj mnie, proszę, nie zostawiaj… - Ja… nie wiem co się dzieje. Nie wiem czy dalej chcę…- Nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj mnie, nie odchodź, myślałam rozpaczliwie, patrząc mu prosto w oczy.
Czułam jego rosnącą niepewność. Wahał się.
- Dajmy sobie jeszcze jedną szansę… może z czasem… - zawiesiłam głos.
Siedzieliśmy w ciszy jeszcze przez chwilę.
- Ok. Jak chcesz. Poczekam, ale nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę.
- Dziękuję… - szepnęłam. Przyciągnął moja głowę do siebie i pocałował mnie czule w czoło. Protekcjonalnie…, pomyślałam mimowolnie. Nie! Wcale nie!, zaprzeczyłam szybko.
Wstaliśmy powoli i bez słowa skierowaliśmy się do samochodu. Podczas drogi też żadne z nas się nie odezwało.
- Do jutra – powiedziałam, gdy podwiozłam go już pod jego dom.
Nie odpowiedział.
Czułam się winna. Straszliwie winna, że tak się dzieje. Wyrzucałam sobie przez całą noc, że mogłam się przełamać! Zaryzykować! Wmawiałam sobie, że dałabym radę, gdybym tylko dostatecznie się postarała.
Gdy wróciłam do domu było już dość późno. Mama zaczęła robić mi jakieś wymówki o wracaniu po nocy i szlajaniu się nie wiadomo którędy i nie wiadomo z kim, ale nie zwracałam na nią uwagi. Zatrzasnęłam drzwi mojego pokoju tuż przed jej nosem.
Chodziłam tam i z powrotem po pokoju. Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Najchętniej wymknęłabym się teraz do lasu i pobiegła dokąd oczy poniosą. Jednak miałam dosyć lasu po ostatniej nocy.
W końcu usiadłam skulona na podłodze przy łóżku i na chwilę pozwoliłam złym myślom całkowicie mną zawładnąć.
Przypomniałam sobie co mówił Nick o Cullenie. Czyżby mnie obserwował? Śledził? To już było dla mnie za wiele.
Znów wyciągnęłam moją mp3. Nałożyłam słuchawki na uszy i słuchając jakiegoś ciężkiego, ogłuszającego rocka dotrwałam do świtu.

EDIT: Jeszcze 16 X, choc za cztery minuty to się zmieni. Mam lekką goraczkę, więc mogłam przeoczyć niektóre błędy, sorry!
Just read!Wink

9. PRAWDY.

Gdy w poniedziałek rano dotarłam do szkoły, od razu zauważyłam, że przy wejściu nie ma nikogo. Nick postanowił widocznie nie czekać dzisiaj na mnie. Może nawet miał rację. Zachowałam się wobec niego nie fair. A ten komunikat był zupełnie jasny: chciał dać mi do zrozumienia, że go zraniłam i być może to była za to kara. Zasłużyłam sobie, pomyślałam.
Okazało się jednak, że nie do końca było tak, jak myślałam. Tuż przed dzwonkiem Nick podszedł do mnie, gdy stałam już przed wejściem do klasy razem z resztą grupy.
- Maya…? – skinął na mnie, bym podeszła do niego.
Gdy to uczyniłam, odezwał się.
- Wiesz, przemyślałem to sobie dokładnie w nocy… - O nie. – … i doszedłem do wniosku, że zanim podejmiesz decyzję… - zawiesił głos, jakby chciał powiedzieć „dobrze wiesz jaką”.
- Tak? – spytałam szeptem.
- Myślę, że do tego czasu nie powinniśmy się spotykać. – To było jak cios. Zamrugałam ogłuszona. Chciałam coś powiedzieć, ale wszedł mi w słowo.
- Nie zrywam z tobą. Po prostu wydaje mi się, że oboje potrzebujemy odrobiny czasu dla siebie. Nie uważasz?
Nie mogłam wydobyć głosu. Skinęłam niepewnie głową.
- Cieszę się, że się zgadzamy. – prawie się uśmiechnął. – Po prostu… daj mi znać, gdy już będziesz gotowa.
Dotknął lekko mojej twarzy i odszedł bez pożegnania. Kilka sekund stałam jeszcze znieruchomiała, jakby nie mogło jeszcze dotrzeć do mnie to, co się stało. To było jak kontynuacja poprzedniego wieczoru. Tylko że teraz nie miałam pod ręką nic, co mogłoby mi pomóc odwrócić od tego moje myśli.
Weszliśmy do pracowni historycznej. Byłam tak zamyślona, że prawie nie zauważyłam czujnego wzroku mojego sąsiada z ławki. Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem. Lekcja trwała w najlepsze, a on jak gdyby nigdy nic, odezwał się do mnie.
- Nie rozumiem ciebie.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy na pewno powiedział to do mnie. Zdałam sobie sprawę, że jego szept był tak cichy, że na pewno nikt inny by tego nie usłyszał. Tylko my mieliśmy tak wyczulony słuch.
- O co ci chodzi, Cullen? – odparłam równie cicho, ledwie poruszając wargami.
- Co ty widzisz w tym chłopcu? – zapytał, patrząc dla niepoznaki przed siebie.
- A co ciebie to w ogóle obchodzi? – syknęłam zdenerwowana. Zachciało mu się analizy psychologicznej!
- Hm, w zasadzie nic, ale… - spojrzał na mnie kątem oka. – Twoje postępowanie jest całkowicie pozbawione logiki.
- Przyganiał kocioł garnkowi. – wycedziłam. – To ty się zastanów, czy mnie nienawidzisz, czy chcesz mi zafundować darmową psychoterapię na ochotnika. Zresztą, najlepiej po prostu się odpieprz, ok?
- Uwierz mi, że chciałbym. Niestety nie mogę.
Zaciekawiona spojrzałam na niego, otwarcie przyglądając się jego twarzy. On odwzajemnił mi się spojrzeniem o tyle dziwnym, że nie było w nim tyle zwykłej wrogości czy pogardy. W jego ciemnych oczach dominował niepokój. Nie trwało to dłużej niż sekundę, jednak mnie wydawało się, że minęła wieczność.
Odwróciłam głowę, patrząc znów przez okno.
- A wracając do tematu twojego lubego… - zaczął, ale mu przerwałam.
- Czy nikt ci nigdy nie mówił, że jesteś wścibski? I do tego upierdliwy.
Zmarszczył brwi, jednak dostrzegłam błysk rozbawienia w jego oczach.
- Masz tupet.
- Wal się. – poradziłam mu.
Na jego twarz wypełzł szyderczy uśmieszek, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Do końca lekcji żadne z nas już się nie odezwało.
Za to na przerwie widziałam, jak stali wszyscy razem na końcu korytarza, w sporym oddaleniu od innych. Wyglądali, jakby się kłócili. Co prawda nie krzyczeli na siebie, ale coś w ich twarzach pozwalało przypuszczać, że to nie jest raczej przyjacielska pogawędka. Przez chwilę obserwowałam ich dokładnie. Mimo tej dziwnej zaciekłości, z jaką wymieniali zdania było w nich coś tajemniczego i pięknego. Wszyscy byli obdarzeni niezwykłą urodą, więc pewnie nawet gdyby obrzucali się w tej chwili zgniłymi pomidorami, wyglądaliby jak aniołowie.
Przypatrując się tej scenie, zauważyłam, że poruszają ustami o wiele szybciej, niż normalnie. Pożałowałam, że nie potrafię czytać z ruchu warg. Domyślałam się o czym, lub raczej o kim rozmawiają, ale nie wiedziałam jak się upewnić. Bałam się „otwierać”, gdy w pobliżu był Edward Cullen.
- Co ty na to, Maya? – usłyszałam głos Jess.
- Na co? – spytałam nieprzytomnie, wciąż zerkając na Cullenów.
- Właśnie umawiamy się na jakiś babski wypad na miasto – odpowiedziała Amy, poruszając kusząco brwiami. Uśmiechnęłam się.
- Super pomysł. – powiedziałam bez zastanowienia. Edward musiał właśnie coś powiedzieć, bo cała piątka wpatrywała się w niego wytrzeszczonymi oczami.
- Piszesz się? – spytała Nicole.
Popatrzyłam na nie. One również na mnie patrzyły, lekko zaniepokojone. Spróbowałam przybrać normalny wyraz twarzy.
- Kiedy chcecie jechać?
- Jakoś w przyszłym tygodniu. Może w środę? W czwartek nie mamy zbyt ciężkich lekcji. – zaproponowała Amy.
- Czemu nie? - zgodziła się reszta. Nie odrywałam wzroku od Cullenów. Edward powiedział jeszcze coś bardzo szybko, odwrócił się od nich i zaczął odchodzić. Tamci odprowadzali go dziwnymi spojrzeniami.
- Mays, a ty?
- Hm? – Edward zaraz nas minie, pomyślałam.
- Pasuje ci ten termin? Środa po południu? – wyjaśniła zniecierpliwiona Jess.
- Jak najbardziej. – W tym samym momencie przeszedł obok nas, patrząc mi w oczy jeszcze dziwniejszym spojrzeniem, niż na lekcji.
- Co jest? – zapytała Nicole.
- Z czym? – odparłam. O co mu w końcu chodzi?, zastanawiałam się w duchu.
- Z tobą i Edwardem?
Popatrzyłam na nią przytomniej.
- To znaczy?
- Na początku się nienawidziliście, teraz bez przerwy się na siebie gapicie i mierzycie wzrokiem. Coś się dzieje? – dopytywała dalej.
Nie wiedziałam, że to tak widać, mruknęłam do siebie.
- Nic się nie dzieje. Co ma się dziać? – burknęłam.
- Aha. – popatrzyła na mnie nie przekonana. Dodatkowo wymieniła znaczące spojrzenia z Jess i Amy.
- O co wam chodzi? – zapytałam z autentyczną wściekłością. Od jakiegoś czasu wszystkie emocje odczuwałam dziesięć razy silniej, niż normalnie.
- Absolutnie o nic. – powiedziała Jess, uśmiechając się ironicznie.
- I dobrze. – syknęłam.
Pomyślałam, że muszę odetchnąć świeżym powietrzem, bo w przeciwnym wypadku kogoś uderzę.
Wyszłam prędko ze szkoły. Obeszłam budynek wokół i oparłam się o jego wschodnią ścianę. W pobliżu nie było nikogo. Odetchnęłam kilka razy głęboko. Nie pomogło. Policzyłam do dziesięciu. Nic. Do dwudziestu. Bez zmian. Gdy doszłam już do dziewięćdziesięciu pięciu, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie staram się uspokoić, co raczej usunąć sprzed oczu ten dziwny wyraz pewnych ciemnych oczu.
- Idiotka. – syknęłam do siebie cicho.
Dlaczego tak bardzo się nim przejmowałam? Czemu wciąż śledziłam go wzrokiem? Czemu w ogóle z nim rozmawiałam? Przecież go nienawidzę! I najprawdopobniej z wzajemnością.
A jednak robiłam to. Wypatrywałam go, sprawdzałam, jaki ma wyraz twarzy. A dzisiejsza rozmowa na historii sprawiła mi dziwną przyjemność. Interesował się mną. Nie wiedziałam, dlaczego. W końcu jeszcze niedawno chciał mnie zabić! Widziałam to wtedy w jego oczach. Gdy przypomniałam sobie tamten dzień, wzdrygnęłam się mimowolnie.
Nagle poczułam czyjąś obecność.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokół. Zdumiałam się, gdy ujrzałam obiekt moich rozmyślań, stojący kilka metrów ode mnie niepewnie, jakby zatrzymał się w pół kroku. Widać było, że nie spodziewał się tu nikogo. Moment zaskoczenia szybko minął i na jego twarzy znów zagościł lekko szyderczy wyraz.
Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy jesteśmy sam na sam, bez żadnych świadków w pobliżu. Pomyślałam też, zapewne pod wpływem niedawnych przemyśleń, ile czasu zajęłoby mu pozbycie się mnie…
- Przestraszyłem cię? – zapytał z ironicznym uśmiechem.
- Nie. Po prostu nie spodziewałam się nikogo tu spotkać. – odparłam, orientując się niestety zbyt późno, że niepotrzebnie się tłumaczę.
- Ja też czasami tu przychodzę. – powiedział cicho, nie patrząc na mnie. Widziałam linię jego zaciśniętych szczęk. Był spięty.
- Nie powinniśmy ze sobą rozmawiać. – powiedział nagle. Zaskoczył mnie.
- A co, twoje rodzeństwo ci nie pozwala? – prychnęłam. Dziwiłam się sama sobie. Skoro nawet on nie chce ze mną rozmawiać, dlaczego wciąż tu stoimy?
Spojrzał na mnie, nie odzywając się.
- No proszę, i kto by pomyślał…? - ciągnęłam. Naigrywałam się z niego bez powodu, ale on nie reagował.
- Mayu, dlaczego ty niczego nie rozumiesz? – zapytał cicho, jakby z niepokojem i troską w głosie.
Byłam zszokowana. Nikt nigdy nie mówił do mnie „Mayu”. A teraz w jego ustach zabrzmiało to tak… słodko, ta myśl sama przyszła mi do głowy. Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. Opanowałam się trochę i dla odmiany zacisnęłam mocno zęby.
- Co masz na myśli?
Tym razem to on popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Staliśmy tak przez chwilę mierząc się wzrokiem. Po kilku minutach pokręcił z niedowierzaniem głową i odszedł.
Zostawił mnie z ponownie rozdziawionymi ustami i z mętlikiem w głowie. Przez dłuższą chwilę nie mogłam zebrać myśli.
Wciąż byłam jakaś dziwnie rozdygotana wewnętrznie. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu? Co miało znaczyć to pytanie? Dlaczego nie możemy ze sobą rozmawiać? Uświadomiłam sobie nagle, że to zdanie mnie zabolało. No właśnie, co mają znaczyć te wszystkie moje reakcje?
Co tu się do cholery dzieje?!, miałam ochotę krzyczeć na cały głos. Zdejmijcie mnie ze sceny albo dajcie jakiś scenariusz…
Wróciłam do klasy tuż przed dzwonkiem ze spuszczoną głową. Usiadłam obok niego, ale nie ani razu na niego nie spojrzałam, choć czułam na sobie jego wzrok. W końcu zaczął patrzeć przed siebie, na nauczyciela, ale ja wciąż nie odwracałam oczu od widoku za oknem.
Od tego czasu nieustannie się unikaliśmy. Nie rozmawialiśmy ani nawet na siebie nie patrzyliśmy. Nie starałam się już znajdować go na przerwach. Nick wciąż się do mnie nie odzywał, mierzył mnie tylko wzrokiem, gdy mijaliśmy się na korytarzach.
Czułam się pusta.

***
Ten marazm trwał ponad tydzień. Obudziłam się dopiero dzień, przed planowanym wyjazdem z dziewczynami.
- Och, nie mogę się już doczekać! – szczebiotała od rana Jess. – To niby już jutro, ale wydaje mi się, że wieczność.
- Masz rację. Ale jakoś dotrwamy, prawda Maya?
Drgnęłam. Ktoś coś do mnie mówił?
- Hm? – mruknęłam półprzytomnie.
- Maya, ty nas w ogóle nie słuchasz! – zarzuciła mi Amy.
- Nie, no co wy, słucham przecież… - broniłam się niepewnie.
- W takim razie, o czym rozmawiamy? – zapytała Jess.
Zawahałam się.
- No widzisz? - triumfowała.
- Maya, co się dzieje? – zapytałam Nicole, gdy tamte dwie odeszły – Od tygodnia chodzisz jakaś przygaszona, jesteś, ale jakby cię nie było. Może mogłabym ci pomóc jakoś?
Uśmiechnęłam się słabo.
- Nie, nie możesz mi pomóc. Ale dzięki za troskę.
- W razie czego, wal do mnie jak w dym. Wiesz, że możesz na mnie liczyć – dotknęła mojego ramienia w geście pocieszenia.
- Wiem – Tylko co z tego?, pomyślałam.
Ale ta rozmowa coś zmieniła. Po raz pierwszy od tygodnia podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Nic się raczej nie zmieniło, ale czułam, że jest jakoś inaczej.
Od tamtej rozmowy za szkołą właściwie nie widziałam Edwarda. To znaczy widywałam go, na lekcjach, kątem oka. Ale nic poza tym. Starałam się nie myśleć o tym, co się wtedy stało. Nie miałam sił bronić się przed tą sytuacją, nie wiedziałam, jak mam to wszystko wytłumaczyć. Miałam nadzieję, że jeśli trochę poczekam to może coś się wyklaruje. Niestety, tyle dni i żadnego, choćby najmniejszego wyjaśnienia. Co ja im zrobiłam? Dlaczego Cullenowie tak mnie nienawidzili? I dlaczego wyraźnie Edward nienawidził mnie mniej od pozostałych?
Zaczęła się lekcja historii, ale nawet nie zwróciłam uwagi, jaki jest dzisiejszy temat. Swoim zwyczajem wpatrywałam się w okno. Otrzeźwiło mnie jedno zdanie, wypowiedziane przez nauczyciela.
- Proszę pokazać mi swoje wypracowania.
Wypracowanie! Zadał je tydzień temu. Pamiętałam, że mieliśmy napisać coś o rewolucji francuskiej. Po raz pierwszy w tym roku nie miałam odrobionego zadania domowego. Spojrzałam na swojego sąsiada z ławki, ten jednak miał kamienną twarz.
Z napięciem czekałam, aż Vern podejdzie do naszej ławki.
- Jak wam poszło? – zapytał z uśmiechem. Już otwierałam usta, by wytłumaczyć się z braku wypracowania, kiedy Edward wyciągnął ku niemu rękę z plikiem zadrukowanych kartek. Patrzyłam na to, bojąc się poruszyć.
Nauczyciel przejrzał pobieżnie wzrokiem pracę Edwarda i odezwał się.
- Bardzo dobrze, ciekawe argumenty. Pozwólcie, że wezmę wasze wypracowanie do domu i przeczytam dokładniej.
- Proszę bardzo. – odpowiedział uprzejmie Edward.
- Jak wam się razem pracowało? - zapytał, gdy już miał odejść do innych. Patrzył na mnie, dając znać do kogo właściwie kieruje to pytanie, ale ja jedynie patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Po nie więcej jak dwóch sekundach odezwał się Edward.
- Świetnie, panie profesorze. Maya zawsze ma dobre pomysły, jak uzasadnić jakąś tezę.
Vern wydawał się być usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Ja natomiast wpatrywałam się z niedowierzaniem w Edwarda Cullena. On czując na sobie mój wzrok, również na mnie spojrzał.
- Dlaczego…? - wyjąkałam najciszej jak potrafiłam. Ten tylko uśmiechnął się tajemniczo. Zamrugałam. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Cullen okłamał nauczyciela, aby mnie bronić, a w dodatku bez pytania napisał wypracowanie sam.
- Dzięki – mruknęłam, ponownie odwracając głowę do okna.
- Nie ma za co, Mayu – usłyszałam gdzieś z boku. Miałam wielką ochotę spojrzeć na niego, ale zdołałam się powstrzymać. Znowu powiedział do mnie „Mayu”. A we mnie znowu coś w odpowiedzi drgnęło. Do końca lekcji nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Czułam jedynie gdzieś w środku jakieś dziwne poruszenie, jakby promień słońca przebił się przez warstwę gęstych chmur, niosąc ze sobą upragnione światło i kolory.
Na przerwie śmiałam się i żartowałam z dziewczynami, jak jeszcze tydzień temu. Udzieliła mi się ekscytacja jutrzejszym dniem i już razem z nimi planowałam, gdzie pójdziemy i co obejrzymy w kinie. W Corck było właściwie tylko jedno większe centrum handlowe i niezbyt dobrze zaopatrzone kino, ale samo planowanie przynosiło sporo przyjemności.
Wychodząc ze szkoły, machałyśmy do siebie posyłając znaczące, podekscytowane spojrzenia. Mojego nastroju nie zmieniły nawet fale wrogich uczuć, jak zwykle wysyłane przez Cullenów. Byłam w takiej euforii, że miałam przemożną ochotę pokazać im język, ale ostatecznie nie zrobiłam tego. Zachichotałam tylko, gdy wyobraziłam sobie, jakie mieliby zdziwione miny. Mimo wszystko nie jesteście tacy źli, jak wam się wydaje, myślałam. Muszę uważać, bo jeszcze was polubię. Tu już nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, ale na szczęście zdążyłam już wsiąść do auta, bo niechybnie uznaliby mnie za wariatkę, która śmieje się sama z siebie. Choć niewykluczone, że jednak słyszeli, bo we wstecznym lusterku ujrzałam ich skonsternowane twarze. To rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej.
Śmiałam się całą drogę do domu, a wchodząc do przedpokoju wciąż nie mogłam opanować chichotu.
- Co cię tak bawi? – zapytała mama, gdy zdejmowałam buty.
- Och, słyszałam po prostu dzisiaj świetny dowcip.
Chyba zorientowała się, że nie mam ochoty ciągnąć tego tematu, bo zapytała tylko.
- Nie jesteś głodna?
- Nie bardzo. Później coś zjem. – powiedziałam jak zwykle.
- Musisz bardziej o siebie dbać, córeczko. Jakoś mizernie wyglądasz.
Odruchowo spojrzałam w lustro. Rzeczywiście, pod oczami pokazały się dość już widoczne ciemne cienie. To przypomniało mi, że już dawno nie byłam w lesie. Uśmiech na twarzy trochę mi zbladł. Poza tym, jeśli jutro miałam spędzić z dziewczynami kilka godzin w samochodzie, musiałam być jakoś przygotowana. Westchnęłam.
- Umówiłam się na popołudnie z Nickiem więc pewnie nie będzie mnie na kolacji – skłamałam jak zwykle.
- No dobrze. Tylko nie wracaj zbyt późno. – uśmiechnęła się ciepło. Widać, że zastanawiała się, skąd u mnie taki dobry humor. Na dobrą sprawę, sama tego nie wiedziałam. Ważne, że zniknęło to dojmujące otępienie.
Zabrałam się do odrabiania zaległych zadań domowych. Kiedy skończyłam, słońce zachodziło już za horyzont. Uznałam, że najwyższa pora wyruszyć. Nie mówiąc nikomu słowa, wyszłam z domu.
Jak zawsze zabrałam dla niepoznaki samochód, który i tak miałam porzucić przy najbliższej kępie gęstych krzewów.
Gdy ruszyłam biegiem przez las, poczułam znowu tą wcześniejszą, rozpierająca mnie radość i energię. Biegłam tak dosyć długo, nie mogąc nasycić się zapomnianym uczuciem. W końcu jednak musiałam się zatrzymać, bo poczułam znajomy zapach. Pamiętałam, po co tu przyszłam.
Skończywszy pobiegłam jeszcze kawałek, po czym przysiadłam na chwilę na czubku jakiegoś drzewa i wpatrzyłam się w księżyc. Nie wiem, ile czasu tak siedziałam. Było mi dobrze, czułam wszechogarniający spokój. Odetchnęłam jeszcze kilka razy świeżym, rześkim powietrzem i już chciałam zeskoczyć, gdy coś usłyszałam. Nie, raczej poczułam. Było to jakieś dziwne uczucie, półprzytomne podekscytowanie, drapieżna radość, nie znalazłam lepszych porównań. Potem usłyszałam dźwięki.
Najpierw cichy okrzyk zdziwienia, potem trochę głośniejszy, jakby ten ktoś się czegoś przestraszył. Głos był na tyle cienki, że uznałam, że musi należeć do dziewczyny.
Dalsze rozmyślania przerwał mi inny dźwięk. Chrupot łamanego karku i rozrywanej skóry.
Bałam się myśleć, co to mogłoby znaczyć. Chwilę później dobiegł mnie zapach ludzkiej krwi i wtedy już nie myślałam, tylko kierowana wcześniejszymi doświadczeniami, uciekałam jak najdalej od jego źródła.
Kiedy w końcu przystanęłam, wciąż miałam szeroko otwarte ze strachu oczy. Postałam chwilę w ciszy i uspokoiłam się. W końcu poczułam coś w rodzaju wstydu. Jak mogłam tak bezmyślnie uciec? Może ta dziewczyna potrzebowała pomocy?, byłam zdumiona tym spostrzeżeniem, jednak wyrzuty sumienia już na dobre rozgościły się w mojej głowie. Przytłumiły nawet strach, bo przecież wiedziałam doskonale, co się stało. Nie chciałam na razie o tym myśleć. Kierowana tym dziwnym współczuciem, zawróciłam. Podświadomie wiedziałam, że prawdopodobnie nie mogę już nic zrobić, jednak musiałam tam pobiec.
Z chwili na chwilę czułam coraz wyraźniej ten niezwykły zapach unoszący się wciąż w powietrzu. Zatrzymałam się spory kawałek od bielejącego w trawie ciała. Miałam rację, nie żyła. Byłam na siebie wściekła. Dlaczego nic nie zrobiłam? Jak mogłam? Tym bardziej, że niemal to samo zrobiono mnie!
Nagle za ścianą drzew mignęła mi rudawa czupryna. Skądś znałam ten kolor, jednak w tamtej chwili nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Skryłam się prędko za pobliskimi krzewami.
Po chwili usłyszałam ciche kroki. Powoli, bezszelestnie wychynęłam zza gęstych krzewów i ujrzałam zdumiewający widok.
Kilka metrów od ciała dziewczyny stał Edward Cullen i przypatrywał się ciału z nieodgadniona miną.
Byłam tak zdumiona, że sama nie wiedząc co robię, stanęłam na równe nogi i jawnie wpatrywałam się w nieruchomą postać chłopca. Zaalarmowany szmerem liści rozejrzał się czujnie wokół. Gdy napotkał mój zszokowany wzrok, był równie zdumiony jak ja.
Pierwsza się opanowałam. Dotarło już do mnie w pełni to, co stało się przed niespełna pięcioma minutami. Spojrzałam na niego z największą nienawiścią i pogardą na jaką było mnie stać. Po chwili on odpowiedział mi tym samym.
Mierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami przez dobrych kilkanaście sekund, dopóki nie usłyszałam w oddali zbliżających się prędko lekkich kroków. Coś mi mówiło, że należały do kogoś z rodzeństwa Cullenów.
Spojrzałam w tamtą stronę. Edward również skierował tam swoje oczy, więc korzystając z chwili jego nieuwagi puściłam się biegiem przez las.

***

Gdy następnego dnia rano wyszłam z domu deszcz lał tak mocno, że jadąc samochodem ciężko było zobaczyć cokolwiek przez przednią szybę. To znaczy, innym na pewno było trudno, bo ja nie zauważałam różnicy.
Coś mi mówi, że z naszej dzisiejszej wycieczki nici, pomyślałam. Ale nie byłam jakoś szczególnie zasmucona tym faktem. W zasadzie nic mnie to nie obchodziło. Ważniejsze było dla mnie to, jak będą wyglądały wszystkie lekcje z Cullenem w tej samej ławce. Nie wiedziałam, czy zdołam się powstrzymać… sama nie wiem, przed czym. Zaatakowaniem? Wykrzyczeniem mu w twarz całej mojej nienawiści ku niemu?
To było nie do zniesienia. Zatrzęsłam się ze złości i warknęłam cicho. Kusiło mnie by wcale nie jechać dzisiaj do szkoły, ale byłoby to czymś w rodzaju tchórzostwa z mojej strony. A na to nie mogłam sobie absolutnie pozwolić. Nie jeśli chodziło o tych przeklętych Cullenów.
Dojeżdżałam właśnie do szkoły. Parkując jak zwykle na swoim miejscu zauważyłam, że w tym samym momencie po drugiej stronie placu zatrzymuje się charakterystyczne srebrne cacko. Panie i panowie, proszę o uwagę, zaczyna się, pomyślałam ironicznie. Miałam rację. Gdy wychodziłam z samochodu wprost pod strumienie deszczu, to samo zrobiło nasze urocze rodzeństwo. Czekałam tylko na znajomą falę negatywnych uczuć i nie zawiodłam się. Cisnęli nimi we mnie z taką siłą, że niemal zgięłam się pod nią wpół. Zacisnęłam zęby ledwie powstrzymując się od warknięcia Nie ma co, postarali się. To było lepsze niż pierwszego dnia. Musiałam wziąć głęboki oddech, żeby jakoś się otrząsnąć.
Moja wściekłość osiągnęła już zenit. Odwróciłam się powoli w ich stronę i spróbowałam wysłać im podobną falę nienawiści, byłam ciekawa jak zareagują. Ku mojej frustracji, tylko jeden z nich, rozczochrany blondyn, skrzywił się i na jeden bardzo krótki moment obnażył zęby. Reszta nie dała po sobie niczego poznać. Chociaż tyle, pomyślałam.
Cały dzień minął pod znakiem nienawistnych spojrzeń i zaciskania pięści ze złości przez obie strony. Ledwo docierały do mnie jęki dziewczyn, użalających się na pogodę.
- No nie, że też to akurat dzisiaj musiało się rozpadać! – skarżyła się Jess.
- Jakby nie mogło poczekać kilka dni – wtórowała jej Nicole.
- Specjalnie dla nas – mrugnęła do nich Amy i roześmiały się wszystkie.
- Maya…? Jesteś jeszcze z nami?
- Taa. Wielka szkoda. Ale może jeszcze pogoda się poprawi. – powiedziałam nie odrywając ani na chwilę wzroku od bladej zbitej ciasno grupki. Znowu bardzo żywiołowo o czymś dyskutowali.
- Chyba nie widziałaś tych chmur. – powiedziała Jess.
- Fakt, nie przyglądałam się im. – Miałam ważniejsze problemy rano, niż gapienie się w niebo.
Jess wydawała się być usatysfakcjonowania moja całkowitą ignorancją astrologiczną i za chwilę zmieniła temat. Zaraz jednak zadzwonił dzwonek i powlokłyśmy się wszystkie do klasy. Kolejna godzina, którą trzeba jakoś przetrwać. Na szczęście ostatnia, myślałam.
Po powrocie do domu nawet nie chciało mi się odpowiadać na pytania mamy. Poszłam prosto do swojego pokoju i zatrzasnęłam głośno drzwi za sobą. Przez następne trzy godziny próbowałam odrabiać na lekcje, ale nie mogłam na niczym się skupić. W końcu gdy zauważyłam, że już od pół godziny chodzę w kółku po pokoju bez zastanowienia chwyciłam kurtkę (tak, jakby była mi potrzebna), i wyszłam z domu.
Nie myśląc nawet o tym, co robię skierowałam się w stronę lasu. Weszłam może na kilkadziesiąt metrów w jego głąb i zaczęłam biec. Trzymałam się linii prostej wyznaczonej przez ulicę. Nie chciało mi się dzisiaj biegać po lesie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym teraz w takim stanie spotkała jednego z nich.
Pobiegłam do Corck. Pokonanie tych pięciu kilometrów zajęło mi mniej więcej dwie minuty. Było już po zmroku, ulice w większości ziały pustkami, tylko gdzieniegdzie przemykały kulące się przed zimną mżawką postaci. Mnie nigdzie się nie spieszyło. Chodziłam w tempie, który nawet większość ludzi nazwałoby bardzo spokojnym spacerkiem. Tak naprawdę wlokłam się, szurając czasem specjalnie nogami, głowę miałam zwieszoną pod ciężarem niewesołych myśli.
Po dzisiejszej nocy miałam już absolutnie dość tego tematu, ale musiałam przecież podjąć jakąś decyzję. Mimo że odkąd wróciłam nad ranem z tej nieszczęsnej wyprawy do lasu chodziłam zdenerwowana po pokoju, tak długo, że niemal wydeptałam w dywanie ścieżkę, to nic nie wymyśliłam. Nawet teraz myśli kłębiły mi się chaotycznie w głowie, a ja nie byłam w stanie ich okiełznać.
Myślałam o Cullenach, o mojej mamie, która już przestawała wierzyć w to, że jeszcze kiedyś normalnie się do nie odezwę, i o Nicku. Teraz w perspektywie świeżych wydarzeń, sprawa kłótni z nim zdawała się zwykłą błahostką. Pocałować go? Co to za problem w porównaniu z tym, że teraz gromada drapieżców czyha na moje życie z o wiele większą motywacją niż wcześniej? Widziałam przecież ich niecne praktyki, więc nie mogli ryzykować ujawnienia ich tajemnicy. Kiedy myślałam w ten sposób, wszystko nabierało nowego znaczenia. Postanowiłam w końcu, że zadzwonię do Nicka jeszcze dziś i poproszę go o spotkanie, chociażby w najbliższą sobotę. Może jeszcze zdążę, zanim tamci mnie dorwą.
Uspokojona, że udało mi się podjąć choć jedną decyzję, podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się kilka przecznic od centrum miasta. Było to miejsce bardzo spokojne i nie tak nowoczesne, jak pobliskie serce miasta, miało swój urok. Kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym stałam zaczynała się rząd zabytkowych, zadbanych kamienic, tych które nawet całe obłażące z tynku miały w sobie tę magię historii.
Wokół nie było żywego ducha. Ulice ziały pustkami, jedynymi oznakami życia były sporadycznie zapalone światła w oknach mieszkań. Kiedy szłam dalej, mijając powoli stare kamienice, usłyszałam w oddali stłumiony krzyk.
Podniosłam głowę i nasłuchiwałam. Po chwili dźwięk się powtórzył, tym razem bardziej przypominał jęk niż krzyk. Doszedł do niego jeszcze jeden głos.
- Zamknij się, a nic ci nie zrobimy.
Zaniepokojona przyspieszyłam kroku. Po chwili usłyszałam te głosy o wiele wyraźniej.
- No, proszę, dalej się stawia! – odezwał się ten sam obleśny skrzek. Głuche uderzenie. – Uspokój się, zdziro, bo zrobię z twojej ślicznej buzi marmoladę.
Rozległy się dwa podobnie obleśne rechoty, jeden był nieco bardziej gardłowy od drugiego.
Doszłam właśnie do niewielkiego zaułka między ostatnią kamienicą, a całkowicie tu nie pasującym szarym betonowym blokiem W ciemnościach ujrzałam straszną scenę.
Właściciel skrzekliwego głosu, napakowany blondyn stał przed młodą, przerażoną dziewczyną, przyciskając ją własnym ciałem do ściany, a dwaj pozostali dodatkowo przytrzymywali jej bezskutecznie wierzgające ręce. Cała trójka mężczyzn była kompletnie pijana.
Zawrzała we mnie wściekłość. Starając się nie stracić panowania nad sobą, podeszłam do nich bliżej. Nawet tego nie zauważyli.
- Zostawcie ją – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Trzymający dziewczynę facet odskoczył zaskoczony i przerażony na mój widok. Nie spodziewał się żadnych innych gości na tym spektaklu. Po chwili jednak dostrzegł, że to nikt groźny, zaledwie jakaś kolejna potencjalna ofiara jego agresji. Czułam rosnącą w nim nagle pewność siebie.
Wymienił znaczące spojrzenia z kolegami, po czym znów spojrzał na mnie i podszedł bliżej. Przewyższał mnie o głowę, dzięki czemu czuł, że ma nade mną przewagę.
- Że co niby mamy zrobić? – zapytał z drwiącym uśmieszkiem.
- Zostawcie ją – powtórzyłam spokojnym tonem, patrząc mu prosto w twarz, choć w środku cała aż dygotałam z wściekłości.
- Och, jasne. Już się robi! – powiedział zjadliwie i odwrócił się na moment, by znów wymienić spojrzenia z kompanami. Tamci znów wybuchnęli złym śmiechem, a dziewczyna ponownie jęknęła. Zdążyłam obrzucić ją szybkim spojrzeniem i stwierdzić, że nic jej chyba nie jest, kiedy zobaczyłam zbliżającą się moim kierunku pięść napastnika. Zatrzymałam ją łapiąc w swoją dłoń najdelikatniej, jak mogłam. Na razie nie zamierzałam robić im krzywdy.
- Ty mała dzi…
- Radzę ci, nie kończ – przerwałam mu.
- Bo co? – był już naprawdę wkurzony. Dlaczego w ogóle jeszcze rozmawia z tą małą? Dlaczego nie leży jeszcze pod nim jęcząc z bólu i strachu? Te myśli były aż nadto widoczne na jego wykrzywionej złością twarzy.
- Bo to – powiedziałam i popchnęłam go w moim przekonaniu delikatnie do tyłu. W efekcie stracił grunt pod nogami i wylądował ciężko na bruku jakieś dwa metry ode mnie.
Jego dwaj towarzysze jak na komendę puścili wyrywające się wciąż ręce dziewczyny i rzucili się na mnie. Pierwszego szturchnęłam zaledwie pięścią w żołądek, jednak i tak przeleciał ładnych parę metrów w powietrzu, po czym upadł z głuchym łoskotem na ziemię. Drugi już zamierzał się na mnie z pięściami, więc nie czekając na nic wymierzyłam mu cios kolanem prosto w podbrzusze. Zwalił się na ziemię obok mnie i teraz już obaj wili się i jęczeli z bólu.
Dziewczyna stała wciąż osłupiała przy ścianie gapiąc się szeroko rozwartymi ze strachu oczami na swych napastników.
- Na co czekasz? Uciekaj! – syknęłam do niej. Otrząsnęła się z szoku, obdarzyła mnie jeszcze jednym pełnym niedowierzania spojrzeniem i wystrzeliła jak proca na zalaną światłem ulicę.
Tymczasem pierwszy z napastników właśnie podnosił się z klęczek i już podchodził do mnie z krzywym uśmiechem na twarzy.
- Jesteś groźna, tak? – powiedział specjalnie przeciągając sylaby. – Ale jeszcze z tobą nie skończyłem. – I tym razem to on popchnął mnie na ścianę. W pierwszym odruchu chciałam już uderzyć go, ale powstrzymałam się. Postanowiłam trochę się z nim podroczyć. Dopiero w tym momencie poczułam swoją siłę. Byłam doskonale świadoma, że ten żałosny typ nie może nic mi zrobić.
Patrzyłam prosto w jego twarz, nie zmieniając spokojnego wyrazu twarzy, podczas gdy on przestępując z nogi na nogę zbliżał się do mnie. Czułam, że jest teraz o wiele bardziej czujny.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić?
Nie odpowiedziałam. Przypatrywałam się tylko w skupieniu jego twarzy. Za to on chwycił moje nadgarstki i podniósł złączone nad moją głowę.
- I co ty na to? – zapytał, przesuwając obleśnie palec wzdłuż mojej twarzy. – Powiem ci. Ty nic na to nie powiesz. – uśmiechnął się z chorą satysfakcją.
- A wiesz dlaczego? – ciągnął, napierając na mnie coraz mocniej i przyciskając do ściany.- Bo jesteś po prostu… małą dziwką.
Oznajmił po czym roześmiał mi się tym swoim skrzekliwym rechotem prosto w twarz. Wściekłość wybuchnęła we mnie z taką siłą, że ledwie powstrzymałam się od głośnego warknięcia. Stłumiłam w sobie nieco te uczucia do tego zezwierzęconego osobnika i wycedziłam.
- Nie powinieneś był tego mówić.
Wyrwałam dłonie z jego uścisku i chwytając ręką jego prawe przedramię, pociągnęłam je do siebie lekko wykręcając. Coś chrupnęło donośnie, co oznaczało, że prawdopodobnie wyrwałam mu ramię ze stawu. Ryknął dziko z bólu ale nie upadł. Zamiast tego znów zamierzył się na mnie zdrową, lewą pięścią. Robił to tak śmiesznie wolno, że chciałam już sama sięgnąć po nią, by przyspieszyć wszystko. Złapałam ją w swoją dłoń i tym razem lekko ścisnęłam. Kolejny chrupnięcie ogłaszało zmiażdżone paliczki jego dłoni. Krzycząc coraz głośniej i złorzecząc wpatrywał się z niedowierzaniem swojej dłoni. Nie zastanawiając się długo, wymierzyłam mu niezbyt mocny prawy prosty w nos. I wtedy stało się coś, czego nie przewidziałam.
Trysnęła krew.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bOlka dnia Pią 22:58, 16 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin