FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Pamiętać - Rozdział VI(NZ) (19 kwiecień) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:44, 05 Gru 2009 Powrót do góry

Długo wahałam się, czy gdziekolwiek to publikować. Choćby dlatego, że coś o bardzo podobnej fabule (a raczej identycznej) wstawiałam tu przed wakacjami pod nazwą "Szekspir", ale nie byłam w stanie tego kontynuować - najpierw były końcoworoczne szlabany, później kilka wyjazdów... A raczej jeden wyjazd na półtora miesiąca i w rezultacie temat został usunięty.
Opowiadanie jest raczej kanoniczne, tylko postacie mogą odbiegać nieco od charakteru. Akcja rozgrywa się w trakcie trwania Księżyca w Nowiu - po wyjeździe Edwarda od Belli, przed Volterrą - akcja właściwa, bo kilka scen może się przydarzyć po powrocie Cullenów do Forks. Narracja trzecioosobowa, głównym bohaterem zostanie Jasper.
Próbowałam zastanowić się, co mógł on czuć po wyjeździe - przecież przez jego dar musiał znać emocje całej rodziny. A biorąc pod uwagę uczucia Edwarda przebywanie z nim musiałoby być nie do zniesienia. Tak więc pomyślałam, że by uciekał. I wtedy zaczęłam się zastanawiać co by było gdyby na Cornellu - gdzie studiował przecież filozofię - poznał wampira o zupełnie innym podejściu do życia, które wyjaśniałby zawsze wzruszając ramionami i mówiąc "Po prostu nikt mi o tym nigdy nie powiedział..."
Nie wiem, czy powinnam dać ograniczenie wiekowe. Po prostu może się pojawić trochę przekleństw, raczej nie będzie scen brutalnych, ani erotycznych...
Bety poszukam, jeżeli ktokolwiek będzie chciał to czytać.
Dlatego niech ktoś mi da znać, czy dalej pisać, dobrze?
Prolog krótki. Na dniach opublikuję pierwszy rozdział.


PROLOG
Cichy szept stronic niezbyt okazałego tomu opowiadał historię, która nigdy nie została zapisana. Szelest chłodnego wiatru szalejącego za oknem, bawiącego się pośród drzew – tego tam z całą pewnością nie było… Podobnie jak kropli deszczu uderzających o szybę, morza, które gdzieś dalej rozbijało się o skały klifu, który odegrał jakąś rolę, ale w czymś innym – w tym znanym na cały świat romansie, który stanowi tylko i wyłącznie początek oraz koniec.
Było za to kilka innych rzeczy. Złote liście niesione tym zwariowanym wietrzykiem po akademickim kampusie, drobne płatki śniegu, które pokryły świat w okolicach Bożego Narodzenia, czy też kwiaty w doniczce – pierwsza oznaka wiosny stojąca na parapecie okna w niedużym mieszkanku studenckim.
Były też zapachy. Gorąca czekolada, kawa, papierosy, tysiące zakurzonych książek, czy jodła, którą ze śmiechem dwóch, nienaturalnie pięknych, chłopaków wykradło z lasu i ozdabiało światełkami o lodowatym kolorze, jeszcze zanim drobna dziewczyna zdążyła otworzyć oczy.
Były dźwięki. Gwar niedużej kawiarenki, cisza biblioteki, radosne rozmowy, nucona przez kogoś bezsensowna piosenka, wesołe pogwizdywanie znanych melodii, pełen pasji głos wykładowców rozmawiających z ulubionymi studentami, czy po prostu śmiech, mnóstwo śmiechu, od tego niemalże bezdźwięcznego, gorzkiego, po radosny, opętańczy chichot.
Był dotyk. Drobne, białe piórka, które miękko wylądowały na jego twarzy, liście, które wplątały się mu we włosy, żartobliwe kuksańce, platoniczne pocałunki na dobranoc, rączki, które ciągnęły go za rękaw, zmuszały, żeby przestał się w końcu wygłupiać, uspokajające głaskanie po wierzchu dłoni, czy w końcu niemal braterski uścisk na pożegnanie.
Były uczucia. Radość, lekkość, wzloty i upadki, drobne smutki, setki powodów do uśmiechu, ale także, zaraz po nich, przygnębienie, współczucie, złość, strach i najbardziej bolesne wyrzuty sumienia.
Była miłość, choć nie stanowiła głównego wątku. Paradoksalnie to od miłości się zaczęło. Miłość trwała. Miłość powodowała niezdecydowanie. I w końcu miłość wszystko zakończyła.
Była przyjaźń. I to ona była najważniejsza. Przyjaźń szczera. Zmieniająca sposób postrzegania… wszystkiego. Budząca nowe uczucia. Wpływająca bezpośrednio na niego i pośrednio – też na innych.
Pogładził palcami kartki, na których odciski cudzych palców zacierały się coraz bardziej. Przesuwał oczami po marginesach nadal dostrzegając na nich ślad ołówka i nakreślone niedbałym charakterem pisma uwagi. Tym samym, który na pierwszej stronie starannie zapisał dedykację:
Dla Jaspera, z okazji świąt, żeby pamiętał. Choć wiem, że jeżeli ktokolwiek miałby zapomnieć, to z całą pewnością to ja jestem tą osobą. J. D.
Miała rację. Pamiętał.
Drzwi się otworzyły, a on po raz kolejny był zbyt rozkojarzony, żeby usłyszeć kroki. Westchnął zatrzaskując książkę i leniwie spoglądając na jej tytuł. Sen nocy letniej, William Szekspir… Po chwili podniósł głowę, aby uchwycić wzrok stojącej w progu pokoju brunetki, która przyglądała mu się z radosnym uśmiechem. Natychmiast go odwzajemnił.
Jakiś czas temu radość znowu powróciła do domu. Miała postać ludzkiej dziewczyny o czekoladowych oczach, która już niedługo miała zostać członkiem ich rodziny i która w tej chwili siedziała z jego bratem na dole. Lubił ją. Jak wszyscy. Nawet jeżeli to on najdłużej nie wierzył…
- Miałam wizję. – oznajmiła Alice wchodząc do pokoju. – I widziałam, że się ucieszysz.
Momentalnie znalazła się na biurku, a jej nogi zwisały luźno nie dosięgając ziemi. Uśmiechnął się szerzej spoglądając na nią z czułością.
- To cóż takiego radosnego mnie czeka? – pochylił się delikatnie w jej kierunku.
- Ktoś ma złożyć nam wizytę. Jakiś wampir i ludzka dziewczyna… I chyba będziesz musiał mi coś wyjaśnić, Jasperze Hale… Dlaczego nic o tym nie wiem?
- Tracisz czujność.
Spojrzała na niego pytająco.
- Byłaś tak zajęta Edwardem, że nie zauważyłaś jednego z najdziwniejszych okresów w moim życiu, Mała. – powiedział cicho. – Ale przecież każdy może mieć tajemnice…
- Nie przede mną.
- Nie przed Edwardem. – poprawił. – To on czyta w myślach, nie ty. A twoje wizje… Z całą pewnością nie są idealne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cascabel dnia Pon 20:58, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 7 razy
Zobacz profil autora
keya_black
Nowonarodzony



Dołączył: 13 Lut 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 23:33, 05 Gru 2009 Powrót do góry

Hmmm... Zaciekawiłaś mnie samym prologiem:) Bardzo cieszę się, że z Jaspera zrobiłaś głównego bohatera. Bardzo lubię czytać ff-y w których Jasper odłącza się od rodziny i wiedzie własne życie:) Mam nadzieję, że pierwszy rozdział pojawi się niedługo bardzo chciałabym wiedzieć kim są tajemniczy znajomi Jaspera i czego to Alice nie wie o swoim ukochanym:)

Pozdrawiam, keya_black


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:20, 06 Gru 2009 Powrót do góry

Hm... szczerze mówiąc, nie wiem, co myśleć. To znaczy, na pewno wiem, że mi się podoba, ale nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo. Nie wiem, jak nazwać to uczucie, które mi towarzyszy, gdy to czytam. To coś na kształt tego dziecięcego podekscytowania przed świętami. Ale, ale! Mniejsza o moje uczucia, uważam, że masz świetny styl! I to jasne, że masz kontynuować! Zaciekawił mnie ten prolog i nie mogę się doczekać kolejnej części. "Sen nocy letniej"... wiem, że to wstyd, ale jeszcze go nie przeczytałam i chyba się za niego wezmę. W każdym razie, życzę Ci dużo Weny, czasu i chęci, no i braku szlabanów w najbliższym czasie :).

Pozdrawiam, Lui.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vena
Wilkołak



Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań

PostWysłany: Nie 13:32, 06 Gru 2009 Powrót do góry

Jestem wniebowzięta! Dokładnie. Ten prolog jest jednym z tych, które najbardziej wciągają. Podobało mi się w nim wszystko. Zarówno drobiazgowe opisy, jak i tajemnica, jaką owiana jest całość akcji. Masz bardzo ciekawy styl i swoim prologiem utrafiłaś dokładnie w moje gusta. Mam wielką nadzieję, że nie każesz długo czekać na kolejny rozdział, bo zżera mnie ciekawość.

Pozdrawiam
Vena.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:27, 07 Gru 2009 Powrót do góry

Rozdział I - Pierwsze spotkanie
Jasper Hale czuł.
Po prostu. Znał emocję każdej osoby znajdującej się w tej sali. Dziewczyna siedząca dwa miejsca dalej cierpiała. A raczej wydawało jej się, że cierpi. Smutek i apatia co kilka minut znikały, by ustąpić zniecierpliwieniu: wyjmowała komórkę z kieszeni, jakby chciała sprawdzić, czy ktokolwiek zadzwonił. Tak, jakby jeden telefon mógł zmienić cały świat… Była jeszcze inna: brunetka siedząca w pierwszym rzędzie, żywo zainteresowana wykładem. Rozbawienie napływało do niego od kilku chłopaków zajmujących sam koniec sali, pogrążonych w cichej rozmowie i niejednokrotnie, niezbyt umiejętnie tłumiących chichot. Blondyn po lewej z kolei miał z całą pewnością dobre sny, o czym świadczył nie tylko uśmiech i odrobinę zaśliniony zeszyt, ale także zupełny relaks, rozluźnienie oraz taka niewyjaśniona lekkość… Jakaś para kryła się za plecami drobnego okularnika, zupełnie znudzonego, tak nawiasem mówiąc. W nich z kolei narastała mieszanka czułości, pożądania i podniecenia, która, jak znał życie, miała osiągnąć punkt kulminacyjny w jednej z uniwersyteckich łazienek…
Gdyby ktokolwiek go o to poprosił, potrafiłby o tym opowiadać jeszcze długo. Uśmiech błąkał się blondwłosemu wampirowi po wargach, który pomimo konieczności walki z pragnieniem czuł się… Na swój sposób szczęśliwy. Do tego stopnia, że całymi dniami tęsknił za kilkoma godzinami spędzonymi na wykładach, w bibliotece, czy ogólnie w kampusie uniwersyteckim… Po prostu zaczynał je uwielbiać. Ludzie coraz bardziej napawali go optymizmem: ich towarzystwo ostatnio okazywało się dużo łatwiejsze do zniesienia niż…
No właśnie.
Wyrzuty sumienia sprawiły, że uśmiech na moment zbladł na ustach Jaspera, a jego oczy stały się smutne i poważne. Nie pasowały do twarzy młodzieńca. Były… Po prostu stare. Jak u kogoś, kto widział dużo więcej, niż normalny człowiek był w stanie pojąć.
Towarzystwo ludzi, choć z reguły starał się ich unikać z uwagi na trudności z utrzymaniem wegetariańskiej diety, ostatnimi czasy okazywało się dużo przyjemniejsze niż towarzystwo jego własnej, wampirzej rodziny. A przynajmniej niektórych jej członków… Gdyby miał określić krótko, jak wyglądała atmosfera panująca w domu wahałby się pomiędzy ogólnym przygnębieniem, a bólem nie do zniesienia dla nie-masochisty. Edward od czasu wyjazdu z Forks rzadko wychodził z pokoju, ale wydawał się wydzielać z siebie jakiś rodzaj trucizny, zabierającej najbliższym całą radość życia i spokój. Esme i Carlisle martwili się o niego: wypełnieni współczuciem, jak zawsze zresztą. Alice… Alice była smutna. A to jej smutek znosić mu było przecież najtrudniej. I… Było jeszcze coś. Tęskniła. W końcu traktowała Isabellę jak przyjaciółkę… Może udałoby mu się znaleźć ostoję w Emmecie i Rosalie. Na Rose zawsze można było liczyć: na jej humorki, niezadowolenie, złośliwość… Czy na Emma z jego nieśmiertelnymi żartami… Ale ich nie było. Zamiast mieszkać z nimi na jakiś czas przenieśli się do Denali: kilka tygodni, żeby…
Każda wymówka była przecież dobra. On, na przykład, uciekał przed wyrzutami sumienia na uniwersytet. Studiował filozofię… Momentami zastanawiał się, czy Carlisle nie kierował się podobną motywacją zgadzając się na etat wykładowcy po godzinach pracy w szpitalu…
Zajęcia dobiegły końca. Za szybko. Zazwyczaj czas we wszystkich szkołach wlókł mu się przecież niemiłosiernie, a teraz pędził jak szalony. Gwar, odgłos wydawany przez odsuwane krzesła, notatki zainteresowanej brunetki, które rozsypały się po podłodze. Wcześniej śpiący blondyn rzucił się, aby pomóc jej je pozbierać. Z kolei Jasper, wręcz nieznośnie powoli, spakował swoje rzeczy do torby i bardzo spokojnie wyszedł z sali na korytarz. Teraz miał niemal dwie godziny czekać, aż Carlisle skończy dyżur i będą mogli wrócić razem do domu…
Swoje kroki skierował w stronę biblioteki jednocześnie rejestrując zapach, który spotykał już niejednokrotnie podczas swojego krótkiego pobytu na uczelni. Tak, z całą pewnością dobrze wiedział, że jest tu gdzieś inny wampir: w obecnej chwili miał wrażenie, że minęli się zaledwie o kilka minut. Zastanawiał się tylko czemu on go unika: z całą pewnością wyczuł obecność dwóch obcych pobratymców w budynku…
Wsunął się do czytelni, gdzie słodka woń stała się dużo intensywniejsza i westchnął cicho. Drobinki kurzu i widok setek, jeżeli nie tysięcy tomów zawsze go zaskakiwał. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego go tak uwielbiał… Może dlatego, ze posiadał swoisty majestat, albo że stanowił dowód, że jednak ludzkość ma jakiś swój światły dorobek? Że nawet tak kruche istoty pozostawiając po sobie ślad istnienia?
Istoty równie kruche, jak drobna, rudowłosa dziewczyna, która chyba intuicyjnie wyczuła jego obecność i odwróciła się w jego kierunku. Zmęczone, podkrążone oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, a wargi jej zadrżały. Mieszanka strachu i dezorientacji… I ciekawości. To czuła w tamtej chwili. Mogła mieć góra szesnaście lat: przez co sama jej obecność w tym miejscu stanowiła zagadkę. Wpatrywała się w niego uparcie, jakby miała nadzieję, że za moment zniknie, za nim z szerokim, sztucznym uśmiechem odezwała się.
- Dzień dobry. W czymś może pomóc? Pani Wainwrith poszła na kawę i obiecałam jej, że na moment ją zastąpię… - oznajmiła niby przyjaźnie, choć w jej głosie dało wyczuć się dystans. Rozejrzał się. Byli jedynymi osobami w tym pomieszczeniu. Ona odwróciła się do niego tyłem i wspięła na palce odkładając stary, zniszczony tom Ullisessa Joyce’a.
- Dziękuję, nie trzeba… - odpowiedział wampir podchodząc do jednej z półek i wyjmując pierwszą lepszą książkę. Wpisał się szybko na listę i usiadł przy jednym stoliku otwierając jakąś bzdurną powieść pseudohistoryczną na pierwszej stronie.
Kilkakrotnie czuł na sobie jeszcze wzrok dziewczyny, słyszał bicie jej serca, jak odkłada kolejne woluminy na miejsca, kątem oka dostrzegał, jak zgrabnie i pewnie kluczy między półkami. Zapach jej krwi był miły, ale w żaden sposób szczególny: kwiatowy, słodki niczym konwalie majowe, czy wiosenne róże. I ulotny. Przytłumiony ostrą nutką perfum…
Dziewczyna zniknęła jak tylko powróciła bibliotekarka: starsza kobieta z miłym, łagodnym uśmiechem i inteligentnymi oczami. Życzyła Ju miłego dnia i poprosiła, żeby jak najszybciej wpadła ponownie. Wychodząc znowu zerknął na rudowłosą: rumieńce na jej policzkach z całą pewnością nie były zdrowe, świadczyły o delikatnej gorączce…
Jasper nie mógł zrozumieć swojego zainteresowania szesnastolatką. Z całą pewnością we sposobie w jaki na niego patrzyła… Było coś dziwnego. Tak jakby wiedziała więcej niż powinna…
Pierwsze spotkanie trwało zaledwie osiemnaście minut. Zamienili wtedy dokładnie dwadzieścia dwa słowa. I kilkanaście ukradkowych spojrzeń. Kolejne nastąpiło sześć dni później. W tym samym miejscu. O tej samej godzinie. Wzbogacone o jeszcze jedną osobę.
Było nieco dłuższe.



Rozdział II - Wampir
Październik przyprowadził ze sobą chłodny wiatr, subtelną zapowiedź leniwymi krokami zbliżającej się zimy. Złote liście wykonywały swój niezwykły taniec, zanim zamierały bez ruchu zetknąwszy się z powierzchnią ziemi. Ostatnie dwa dni były bardzo słoneczne, a dzisiaj zbierało się na deszcz. Jasnozielona apaszka wymknęła się z ręki jednej ze studentek o mysich włosach i smutnych, szarych oczach. Frunęła przez chwilę wraz z silniejszym podmuchem i zatrzymała się dopiero na twarzy bladego, przystojnego chłopaka z całą pewnością nie będącego człowiekiem. Jednak uśmiech w jaki ułożyła wargi, kiedy podawał jej zgubę, był zaraźliwy: pomimo zmęczenia, jakie przyniosły mu dwa dni spędzone tylko i wyłącznie z rodziną kąciki jego ust nieznacznie wygięły się ku górze…
Poniedziałek przyniósł na uczelnie zapach alkoholu, wspomnienie nocy wypełnionych głośną muzyką i dobry humor zabijany tylko i wyłącznie przez pojawiający się od czasu do czasu ból głowy. Pierwszy dzień tygodnia po weekendzie stał się w ten sposób jego ulubionym. Ten cichy bunt, później zobojętnienie i przerażające znudzenie… Z całą pewnością miały swój urok, na tyle silny, żeby skutecznie odsunąć Jaspera od jego wyrzutów sumienie. A teraz był czwartek: wspomnienie poniedziałku jeszcze kołatało mu się w głowie, choć to myśl o dniu dzisiejszym powstrzymywała go przed ucieczką. Był w stanie znieść pewną dawkę bólu i smutku z łatwością: jeżeli tylko miał perspektywę, że to w jakiś tam sposób przeminie…
Alice wyjechała. Kaseta pozostawiona przez Jamesa wskazała jej miejsce, gdzie powinna szukać swojej ludzkiej przeszłości. I to z całą pewnością była jej jedyna motywacja. Alice przecież nie robiła tego typu uników co on…
Choć też nie znała tak dokładnie uczuć całej rodziny.
Zajęcia dobiegały powoli końca, a zaraz po ostatnim wykładzie skierował się do biblioteki, a raczej, dokładniej to ujmując: do czytelni. Jak zresztą każdego dnia. Uśmiechnął się do pani Wainwrith, mijając zajmowane przez nią miejsce i wsunął się między półki szukając kolejnej pozycji do przeczytania. Starsza kobieta była bardzo łagodna i radosna: nie sposób nie czuć do niej sympatii…
Pozwolił sobie na to, żeby pogrążyć się w myślach do momentu w którym spotkał zaskoczone, niebieskie oczy. Ju, rudowłosa dziewczyna, ta z zeszłego tygodnia – przypomniał sobie. Przez moment przyglądała mu się intensywnie, zanim znowu wspięła się na palce i wyciągnęła rękę do góry, bezskutecznie starając się dosięgnąć najwyższej półki. Po kilku sekundach wykonała krok w tył patrząc na szparę pomiędzy tomami wyraźnie rozdrażniona.
- Pomożesz mi? Jestem za niska… - spytała cicho, na co Jasper wyjął jej książkę z rąk i z łatwością odstawił ją na miejsce. Szesnastolatka uśmiechnęła się szeroko. Zapach obcego wampira wydał się blondynowi dużo intensywniejszy, kiedy tylko się do niej zbliżył. Ale to chyba musiało być złudzenie…
- Dziękuję. – mruknęła, znowu wpatrując się w niego i przygryzając wargi. – Mogę cię o coś spytać?
Przez moment zastanawiał się o co może jej chodzić. Targały nią przecież sprzeczne emocję: była niepewna, trochę się bała, a jednocześnie pozostawała zaciekawiona, niemal zdesperowana. Powoli ponownie się odwróciła przesuwając palcem po tytułach i wzbijając tym samym w powietrze drobinki kurzu.
- Możesz. – odpowiedział powoli, ostrożnie. Co mogła chcieć wiedzieć? A może raczej co wiedziała?
- Jesteś nim, prawda? Dlaczego masz złote oczy?
Przez chwilę był zdezorientowany. Nim?
- Co masz na myśli? – odsunął się kilka kroków w tył.
- To, że jesteś wampirem. – oznajmiła powoli, tak jakby powiedziała coś bardzo oczywistego.
Zesztywniał. Nie powinna…
- Skąd wiesz?
- Tommy nie lubi innych wampirów.
- Nie powinnaś…
- Właśnie dlatego Tommy ich nie lubi. – mruknęła cicho. – Nie zrobisz mi krzywdy, prawda?
Patrzyła na niego intensywnie. W jej oczach kryło się swoiste wyzwanie.
Milczał.
Stawiane cicho kroki, zbyt cicho, jak na człowieka, odwróciły jego uwagę. Nie znał zapachu. A raczej znał. Nie znał tylko tego, do którego należał…
- Ju? – zaniepokojony głos wampira, który w tej chwili stał za jego plecami. Kiedy zobaczył złotookiego zamarł na moment po czym błyskawicznie znalazł się przed rudowłosą. Coś w jego ruchach mówiło, że ma zamiar się lada moment rzucić na blondyna…
Jasper podniósł ręce do góry w akcie kapitulacji podczas gdy szesnastolatka zacisnęła ręce na rękawie drugiego chłopaka.
- Hej! Tylko rozmawiam! Nie musisz się tak zachowywać… - mruknęła.
- Mówiłem ci, Judith…
- Ale czy on ci wygląda, jakby pochodził z Włoch? Przecież…
- Nie jestem z Volttery. – wtrącił blondyn szybko kojarząc.
Czerwone oczy śledziły każdy jego ruch, choć w sumie i tak od jakiejś minuty nawet nie drgnął. Wampir fizycznie miał jakieś osiemnaście lat, jego sylwetka była dużo delikatniejsza niż Jaspera, niemal chłopięca, a ciemnobrązowe włosy, odrobinę przydługie, rozsypywały się na jego czole. Wydawał się uparty i z całą pewnością czuł determinację. Po kilku minutach jednak nieznacznie się rozluźnił.
- Przepraszam. Chyba jednak jestem trochę przewrażliwiony. Przepraszam też, że wcześniej was unikałem. Tomas Diderot, a to Judith. – przedstawił się wyciągając w jego kierunku dłoń.
- Jasper Hale –mruknął odwzajemniając uścisk.
Złoto i szkarłat mierzyły się przez chwilę w niemej walce. Każdy z nich chciał bez słów dowiedzieć się jak najwięcej: jakby na dnie źrenic mieli zapisane życiorysy, jakby jedno spojrzenie mogło powiedzieć zupełnie wszystko. W tym czasie dziewczyna odsunęła rękaw ciemnowłosego i wygięła jego ramię pod dziwnym kątem, żeby swobodnie zerknąć na znajdujący na nadgarstku zegarek. Przez moment kalkulowała coś w myślach, po czym uśmiechnęła się czarująco.
- Tommy… - zaczęła nie przejmując się, że chłopak wydawał się ją ignorować. - Ty rozmawiasz. Poza tym jeżeli dalej będziesz się upierać, żeby odprowadzić mnie do domu, to spóźnisz się do pracy… Obiecuję, że nie dam się zjeść Makbetowi, nie podpalę kuchni, nie wypadnę z okna ani nie uduszę się pościelą. Poza tym nie wpadnę pod żadne auto i będę się trzymać z dala od potencjalnych morderców. Mogę wrócić sama?
Tomas momentalnie spojrzał w jej kierunku i westchnął.
- Ale zadzwonisz jak dojdziesz.
- Po drodze idę jeszcze do Liana po zeszyty. A słowa „chyba” i „trochę” przed „przewrażliwiony” są najzupełniej nie na miejscu… – wymamrotała cicho, chowając ręce do kieszeni cieniutkiej bluzy i szybkim krokiem opuszczając bibliotekę. W tym czasie tamten parsknął śmiechem.
- To nie ja wpadłem pod tramwaj w Amsterdamie… - powiedział do siebie jednocześnie zerkając na zegarek. Jego oczy się rozszerzyły. – Cholera, faktycznie spóźnię się do pracy… - pokręcił głową jednocześnie mijając Jaspera i ruszając w kierunku drzwi. – Do zobaczenia, Hale! – pomachał blondynowi pozostawiając go samego pomiędzy półkami z tysiącem pytań plączących mu się po głowie i bez żadnej odpowiedzi.
Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nic bardziej mylnego nie potrafią chyba wymyślić.

W tym rozdziale poniekąd postacie <nie wiem czemu> kojarzą mi się z manekinami, ale nie wiedziałam też, jak to zmienić...
Jeżeli bym mogła poprosić o wiadomość, czy w ogóle jest ktoś zainteresowany czytaniem dalszego ciągu, to byłabym bardzo wdzięczna... Proszę...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cascabel dnia Sob 11:12, 12 Gru 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Lonely
Wilkołak



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: droga mleczna

PostWysłany: Nie 13:18, 13 Gru 2009 Powrót do góry

Przeczytalam i zupelnie nie mam pojecia co napisac. Juz po prologu skojrzylam to opowiadanie, i z tym wieksza radoscia czytalam dalej, bo pamietalam, ze bardzo mi sie podobalo. Zapomnialam, ze az tak bardzo. Mimo, ze sa narazie tylko dwa rodzialy, moge powiedziec, ze to jedne z najlepszych opowiadan jakie czytalam. Piszesz w sposob bardzo plastyczny, dzieki czemu wszystko mozna sobie dokladnie wyobrazic. To wlasnie te piekne opisy w tym opowiadaniu, tak bardzo mnie urzekly. Nie spieszysz z akcja, wszystko dzieje sie powoli, i widac ze bardzo sie staralas. Kazdy najmniejszy detal, zdaje sie byc idealnie dopracowany. Nastepny plus, to postac Jaspera, ktorego niesposob niepolubic. Opisujesz go bardzo delikatnie, a zarazem naturalnie. Wreszcie nie jest outsiderem, ktory nie umie powstrzymac swojego pragnienia. Ukazalas jego lepsza strone. Judith i Tomas... rowniez przypadli mi go gustu. Mimo, ze jest o nich tylko kilkanascie zdan, to nie sa bezplciowi. Dobrze zarysowalas ich charaktery, w tak krotkim kawalku. Co mi sie jeszcze podobalo to narracja. Osobiscie lubie i pierwszoosobowa i trzecioosobowa, ale tu idealnie pasowala ta druga. Mozemy zachowac dystans i trzezwe spojrzenie na sytuacje. Napewno bede sledzic to opowiadanie i oczekiwac nowego rodzialu, ktory mam nadzieje, pojawi sie juz niedlugo.

*Ciagle zachwycona* L.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lonely dnia Nie 14:47, 13 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:56, 17 Gru 2009 Powrót do góry

Bardzo lubię Twój styl pisania. Jest lekki w odbiorze, choć niekoniecznie ma banalne przesłanie. Nie mam pojęcia, jak to opowiadanie się rozwinie, a to chyba jest w tym wszystkim najlepsze. Sprawiłaś, że Jasper wydał mi się jeszcze bardziej interesującą osobą, niż dotychczas. Uwielbiam Twoje opisy - są tak plastyczne, że właściwie nie muszę sobie niczego wyobrażać, a i tak widzę sytuacje, o których mowa. Zastanawiam się, czy przybliżysz nam bardziej rodzinę Cullenów, czy też będzie to opowieść czysto Jasperowa. Ciekawi mnie również postać Ju i jej wampira. To niesprawiedliwe, że podsuwasz nam tak mało informacji i zostawiasz ze smakiem na więcej! Naprawdę świetne rozdziały.

Życzę Ci dużo czasu, Weny i chęci :),
Lui.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:20, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Rozdział III - Papierosy
Cisza panująca w martwym budynku doprowadzała go do pasji. Od kiedy dom zaczął mu się kojarzyć z grobem? Marmurowe mauzoleum w których zamknięto kilka postaci rodem z horroru… Tylko to miarowe, denerwujące tykanie. Denerwujące? A może jednak przerażające? Albo smutne? Tyle uczuć w jednym, jedynym dźwięku.
Tik-tak, tik-tak…
Nie miał pojęcia, co mógłby ze sobą począć. Poza tym, że przez cały czas zaciskał dłonie w pięści, tak mocno, że bielały mu kostki i zupełnie bezmyślnie obserwował zegar. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt dziewięć. Czas płynął stanowczo za wolno…
Napięcie, rozdarcie, współczucie, niemalże fizyczny ból i zmartwienie. Nic innego. Miał wrażenie, że gdyby wyszedł i wrócił za rok, to wszystko by zastał w identycznym stanie. Carlisle’a siedzącego w gabinecie i wpatrującego się w obraz. Myślącego. I martwiącego się jeszcze bardziej. Wahającego się. Esme stojącą przy oknie, cały czas, od dobrych kilku godzin. I Edwarda, trochę przypominającego popsutą, szmacianą lalkę. Marionetkę, której ktoś odciął wszystkie sznurki. Pogrążonego się we własnym bólu, bólu przerywanym tylko przez nagły przypływ desperacji lub czułości… Na niego patrzeć było mu najtrudniej. Wystarczył ten jeden raz, niemal dwa dni temu… Wydawał się martwy. Najbardziej z nich wszystkich…
Wskazówka minutowa drgnęła. Północ. A Jasper wiedział, że dłużej tego nie wytrzyma. Po prostu wstał psując idealny bezruch, niszcząc spokój grobowca, w którym nikt nigdy nie został pochowany. Chyba, że wziąć pod uwagę tych, co sami siebie grzebali żywcem… On jednak nie miał zamiaru tego robić. Momentalnie wzrok Esme skierował się na niego, więc spróbował uśmiechnąć się łagodnie, ale wyszedł mu z tego tylko dziwny grymas.
- Ja… - zaczął i urwał. Muszę stąd uciec… Nie, to stanowczo nie brzmiało za dobrze. Choć było prawdziwe. – Idę na polowanie. – zdecydował się w końcu na takie wyjaśnienie. Jego matka skinęła głową, również siląc się na uśmiech. Jej też się nie udało. Wiedział, że to tylko kwestia czasu: wróci Alice, wrócą Rosalie i Emmet, Edward się pozbiera, a wszystko znowu stanie się normalne… Musi się stać.
Wyrzuty sumienia ogarnęły go natychmiast, bo zamiast w kierunku lasu skierował się na uniwersytet. Po prostu. Musiał… Bieg ulicami miasta pomagał mu zebrać myśli i zidentyfikować własne uczucia wśród setek cudzych…
Delikatny podmuch wiatru przyniósł ze sobą słodką wampirzą woń. Zatrzymał się. Jakieś sto metrów dalej dostrzegł sylwetkę chłopaka, ubranego w skórzaną kurtkę i dżinsy, stojącego do niego tyłem. Tomas Diderot powoli uniósł dłoń w kierunku ust, żeby po chwili wypuścić z nich kłąb dymu. Do połowy wypalony papieros żarzył się na końcu, popiół spadł na ubranie, więc brunet strzepnął go drugą ręką. Poruszał się powoli. Miękko. Po prostu… Ludzko.
Miarowym krokiem ruszył przed siebie, a Jasper nie wiedząc nawet czemu podążył za nim. Nie miał pojęcia, jak długo szedł jego tropem: zapach dymu z, już chyba trzeciego, papierosa prowadził go bezustannie w kierunku chłopaka. Czuł się trochę, jakby tamten wytwarzał jakieś dziwne przyciąganie, jakby był magnesem… Boże, jakie to głupie… - przemknęło mu przez myśl.
- Długo się jeszcze będziesz tak skradał, czy może jednak zdecydujesz się na moje towarzystwo? – pytanie go zaskoczyło. Ciemnowłosy wampir wykonał powolny obrót, czerwone oczy spotkały te złote. Ironiczny uśmieszek wykrzywił wargi. – Nie gryzę… A raczej robię to rzadko.
- Ja… - zaczął Jasper, po raz kolejny nie mając pojęcia jak wyjaśnić swoje zachowanie.
- Śliczne jest dzisiaj niebo, nie sądzisz? – lekko rozmarzony głos zupełnie zbił go z tropu. Ironia zniknęła. Wypalony pet upadł na ziemię: tym razem zapalniczka jednak nie pojawiła się w szczupłej dłoni. Głowa zadarta do góry spowodowała, że mimowolnie zrobił to samo.
Chmury, które cały dzień chroniły świat przed słońcem znikły, ukazując tysiące gwiazd. To było piękne.
- Masz rację. – zgodził się. Cisza, która później zapadła nie wydawała się być męcząca, nawet nie wydawała się choć odrobinę niezręczna. Ot, po prostu stali obok siebie…
- Często nocą chodzisz na spacery? – w tym pytaniu dało się wychwycić drugie dno. Dystans. Mimo to odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Raczej nie. A ty? – zapytał Jasper patrząc na chłopaka. On dalej podziwiał niebo. Dopiero po kilku sekundach znowu ruszył przed siebie. Wydawał się myśleć nad odpowiedzią.
- Czasami. Zależy od nocy. W niektóre nie da się wysiedzieć w domu. Czuje się takie… Zniecierpliwienie. Ludzie wtedy budzą się nad ranem… Nazywają to bezsennością. – uśmiechnął się delikatnie. – Choć dzisiaj najchętniej nie ruszałbym się z mieszkania. – oznajmił po chwili.
- To dlaczego wyszedłeś?
- Muszę się z kimś spotkać, Hale. I wygląda na to, że ty idziesz ze mną.
Znowu cisza.
Nie zapytał, z kim się spotykają. Chociaż chciał.
- Ktoś mnie męczy, Hale, pytaniem, jak to możliwe, że nie masz czerwonych oczu. – oznajmił po chwili.
Blondyn westchnął cicho.
- Nie poluję na ludzi, tylko na zwierzęta. – wyjaśnił krótko, a drugi wampir się zatrzymał.
- To musi być trudne… - zmarszczył brwi, jakby nie do końca coś rozumiał.
- Trochę jest. Ale nie zabija się… I nie ma wyrzutów sumienia.
Ten zamknął oczy.
- To pewnie kolejna rzecz, której nie wiem… - westchnął.
Jasper patrzył na niego szczerze zaciekawiony.
- Czego nie wiesz?
- Nie ważne. – po raz kolejny uniknął odpowiedzi. – Brzmi nawet ciekawie.
Znowu wznowił spacer, a jego oczy zahaczyły o gwiazdy. Przez kilka sekund wydawał się zauroczony spadającymi na ziemię liści. Przez kilka kolejnych – łuną światła, która utworzyła się wokół lampy. Błękitnym odblaskiem telewizora na szybie. Odbiciem księżycowego światła wśród jasnych kosmyków włosów swojego towarzysza przechadzki. Dopiero kiedy spotkał jego oczy wydawał się zauważyć, co robi.
- Przepraszam. Kiedyś chciałem zostać artystą… Nawet studiowałem sztukę. To… jeszcze ludzkie przyzwyczajenie. – schował ręce do kieszeni i wbijając wzrok we własne buty.
- Czemu nie zostałeś?
- Prawnik lepiej zarabia.
- Co studiujesz?
- Angielski. – odpowiedział cicho. – A ty?
- Filozofię. Pierwszy rok.
- Ja drugi.
- Czemu teraz nie poszedłeś na sztukę?
- Farby kosztują więcej niż karta biblioteczna. Może następnym razem…
Blondyn był zaskoczony. Zrezygnowaniem w głosie osiemnastolatka. Odrobiną smutku. I uporem…
Pierwszy raz w życiu widział, żeby wampir przejmował się pieniędzmi. Przecież oni nie muszą jeść. Nie potrzebują domu. Zbędne okazuje się… Praktycznie wszystko, a zwykłe zachcianki można zaspokoić z łatwością… kradnąc. Albo zabijając.
Obserwował, jak chłopak odsuwa rękaw skórzanej kurtki i z westchnieniem wpatruje się w miejsce, gdzie jeszcze nie dalej jak wczoraj znajdował się złoty zegarek. Zrezygnowanie znalazło odbicie w jego oczach, kiedy po raz kolejny wydobył z kieszeni paczkę papierosów.
- Jakby co, to nie mów Judith, że paliłem. – powiedział cicho, a srebrna zapalniczka pojawiła się w szczupłej dłoni. Po chwili dym znowu wymknął się z jego ust. – Będzie zła… - dodał, ale już bardziej do siebie.
Spokój i melancholia. Nie było bólu. Nie było smutku. Tylko jeszcze taka drobna dawka czułości, kiedy wymawiał imię dziewczyny…
Przeszli jeszcze parę kroków, zanim czerwonooki się zatrzymał i znowu zadarł głowę do góry. Tym razem koncentrował się na oknie: na trzecim piętrze bloku paliło się jeszcze światło. Zacisnął na moment powieki. Był czujny. Nasłuchiwał.
- Nie śpi tylko jedna osoba? – Jasper nie potrafił powiedzieć, czy to było stwierdzenie, czy może jednak pytanie. Potwierdził.
- Idziesz ze mną? – spojrzał mu prosto w oczy, a na dnie źrenic kryło się wyzwanie. – Kto pierwszy?
- Co?
- Kto pierwszy.
- Na oknie?
- Aha... – skinął głową, ale zaraz potem się wycofał. – Przepraszam. Bywam dziecinny…
- Nie, czemu? Z moimi braćmi zawsze rywalizujemy nawet o drobnostki. Szczególnie z Emmetem…
- Braćmi? – zaskoczenie, a zaraz potem rezygnacja. – Zazdroszczę ci.
- Nie byłb… - urwał. – Na trzy?
Momentalnie dziecinne podekscytowanie i zniecierpliwienie odmalowały się w jednym uśmiechu.
- Raz? – blondyn kiwnął głową. – Dwa… Trzy! – powiedział to półgłosem, ale w połączeniu jego, odczuwalną dla Jaspera, ekscytacją i ciszą nocy ostatnie słowo wydawało im się krzykiem…
Parapetu dotknęli w tej samej chwili i natychmiast parsknęli śmiechem. Upłynęło kilka sekund, zanim zdołali się uspokoić. Wtedy też Tomas podciągnął się do góry i zapukał w szybę.
- Ju? – szepnął.
Rudowłosa dziewczyna podniosła główkę. Leżała na podłodze z markerem w ręce kończąc najwyraźniej plakat. Schemat teatru greckiego natychmiast rzucał się w oczy, podobnie jak szesnastoletni chłopak o latynoskiej urodzie, który zasnął na siedząco. Kiwał się miarowo w tył i w przód, sprawiając wrażenie, jakby lada moment stracić resztki równowagi. Pobudka na podłodze nie byłaby miła…
Judith wstała i ostrożnie otworzyła okno. Zmarszczyła brwi patrząc to na jednego wampira, to na drugiego, jakby zastanawiając się, który pierwszy zasłużył na jej uwagę. Entuzjazm jednak wygrał ze zniecierpliwieniem i irytacją, co spowodowało, że wspięła się na palce, żeby pocałować w policzek niczego nie spodziewającego się blondyna.
- Hej, Jasper! – uśmiechnęła się szeroko. – Miło cię znowu widzieć… - oznajmiła najwyraźniej zadowolona. – I od razu przepraszam… - momentalnie zacisnęła szczęki spoglądając na Tomasa, w którym dało się wyczuć rozbawienie. - Mówiłam, że wrócę późno! I obiecałam, że zadzwonię! – warknęła półgłosem zaciskając dłonie w piąstki. Teraz była wściekła… - Nie zachowuj się jak mój ojciec! Jak skończę to…
- A kto powiedział, że przyszedłem do ciebie? – wzruszył ramionami podchodząc do szesnastoletniego chłopaka. – Przyszedłem dopilnować, żeby nie zaspał jutro. Ma zmianę ze mną, a ja nie lubię pracować za dwoje…
Pozostała dwójka doskonale zdawała sobie sprawę, że kłamie jak z nut. A on dobrze wiedział, że oni wiedzą.
Szturchnął Latynosa w ramię klękając przy nim ostrożnie. Lubił go. Z całą pewnością…
- Lian… No już. Wstajemy… - oznajmił, delikatnie, choć stanowczo, potrząsając nim. Ten tylko wymamrotał coś niewyraźnie, na co Tomas westchnął – Okej. - i bezceremonialnie wziął śpiocha na ręce przenosząc do łóżka. Jasper skrzywił się nieznacznie. Jak on mógł to zrobić? Sama myśl, że miałby tak się zbliżyć do człowieka… Gdyby nie to, że akurat wypuszczał powietrze z płuc na Judith też by się rzucił!
A Tomasowi przychodziło to z łatwością. Na dodatek zsunął jeszcze z młodszego chłopaka dżinsy i nakrył go szczelnie kołdrą. Rudowłosa tylko pokręciła głową zirytowana.
- Czyli rozumiem, że mam wracać do domu, żeby Lian mógł się wyspać?
- W sumie dobry pomysł. – wampir podrapał się po głowie nadzwyczaj teatralnym gestem. W jego głosie dało się wyczuć satysfakcję. – Idziemy. Ja i Jazz potrafimy się zachowywać cicho, ale ty, młoda damo, to zupełnie inna liga… Nie masz za grosz gracji.
Blondyn nie wytrzymał. Zeskoczył z okna i, już na ziemi, wybuchnął śmiechem. Nie potrafił tego do końca wyjaśnić. Może dlatego, że po niemal miesiącu nieustającego smutku, po raz pierwszy czuł się tak zrelaksowany i radosny…
- I widzisz, co zrobiłaś? Zaraz się udusi…
- Jest wampirem. Raczej mu to nie grozi. – mruknęła dziewczyna.
- Teoretycznie…


Od autorki:
Lonely... Dziwię się, że w ogóle to pamiętasz i że pierwsza wersja ci się podobała. Jak ja ją ostatnio czytałam, to się załamałam.
Luizo Marie... Trafne określenie xDD Ju i jej wampir. <PS. Chciałam powiedzieć, że twój "Błękit" mi się podoba... Przynajmniej pierwsza połowa prologu. Później za każdym razem albo ktoś mnie odciąga od komputera, albo zaczyna gadać i dekoncentruje... I muszę zaczynać od początku. Jak uda mi się przeczytać, to na pewno skomentuję.>

Chciałam wszystkim życzyć wesołych, spokojnych, radosnych świąt. I gwiazdki z nieba... Czegokolwiek chcecie :)
Cascabel


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cascabel dnia Sob 21:22, 19 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 1:06, 20 Gru 2009 Powrót do góry

Dziękuję, mam nadzieję, że ci "ktosie" dadzą Ci w końcu spokój oraz że reszta mojego opowiadania przypadnie Ci do gustu, choć sama mam wrażenie, że staje się coraz gorsze.
No, ale wróćmy do Twojego fanfika. Czy ja już mówiłam, jak bardzo lubię Twoje opisy? Z tego, co pamiętam, to tak, ale jeszcze raz powtórzę - jestem nimi zauroczona. Wydaje mi się, że musisz być dosyć spostrzegawczą osobą, bo piszesz o rzeczach niby oczywistych, ale to właśnie one nadają ten osobliwy charakter opowiadaniu; sprawiają, że czytelnik odbiera je jako opis prawdziwego wydarzenia, a nie suchego sprawozdania. (Wiem, że to dziwne, iż tak się o tym rozpisuję, ale to prawda. Ja zawsze zwracam uwagę na te najbardziej nienormalne rzeczy.) Sama nie wiem, dlaczego, ale mam ochotę na coś całkowicie innego niż sielankowa opowieść o Edwardzie i Belli, a Jasper od zawsze wydawał mi się fascynującą postacią. Nigdy jednak nie wyobrażałam sobie go z naszym Łabędziem :), więc coś takiego - historia niby z kosmosu, ale wplatająca się w tło kanonicznych wydarzeń - jest akurat czymś w sam raz.
Po raz kolejny mam pytania - dlaczego Tomas potrafi być taki delikatny w stosunku do ludzi, mimo że nadal pije ich krew? Czy zmieni on swoją dietę? Kim on w ogóle jest? Czy kocha Ju i jest jej partnerem? Czy i jeśli tak, to jaki ma to stosunek do sytuacji Cullenów? Żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania, jak i po prostu pochłonąć coś przyjemnego nie tylko dla oka, będę regularnie odwiedzać ten temat :D.
Również życzę Ci Wesołych Świąt, pełnych świątecznej atmosfery, ze świątecznymi daniami i wszystkim, co w Świętach najlepsze, a także Weny, czasu podczas tego bożonarodzeniowego zamieszania i chęci, ażeby poświęcić dla nas jakąś cząstkę swojego umysłu i zaspokoić naszą ciekawość.

Pozdrawiam i przepraszam, jeśli mój komentarz był dziwny (nie wiem, czy był - ja już tak mam :D),
Lui :D.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:49, 11 Sty 2010 Powrót do góry

Rozdział IV - Makbet
Noc miała trwać jeszcze kilka dobrych godzin. Gwiazdy przeglądały się w szybach, przyciągały wzrok, śmiały się bezustannie. Księżyc mamił swoim światłem, tworzył długie, blade cienie na chodniku. Gdzieś dalej podmuch wiatru po raz kolejny porwał liście do tańca i wykonał z nimi kilka zgrabnych piruetów, zanim pozwolił bezpiecznie opaść im na ziemię. Noc była cicha, a jednocześnie pełna dźwięków: melodii wygrywanych przez naturę.
Dziewczyna zamarła. Z prawie idealnego bezruchu kpiły tylko jej włosy, w denerwujący sposób unoszące się i skutecznie zasłaniające jej twarz przed wzrokiem innych. Opatuliła się mocniej cieniutkim sweterkiem, zanim uniosła dłoń i uwięziła niesforne, rude kosmyki za uchem. Usta wygięły się w bardzo delikatnym uśmiechu, a oczy błyszczały, kiedy spoglądała w niebo. W dziwny, nieuchwytny sposób Jasperowi kojarzyła się z inną osobą, która wielokrotnie tej nocy tak samo dawała się usidlić i wydawała się wtedy równie oczarowana…
- Idziecie? – zapytała po chwili, spoglądając to na jednego, to na drugiego wampira. – Co jak co, ale ja nie dam rady stać tu do rana… Chyba, że Tommy chce moją zmianę…
- Nie ma mowy. Przed ósmą nie myślę. – mruknął brunet, chowając ręce do kieszeni.
- Wydawało mi się, że myślimy dwadzieścia cztery godziny na dobę… - Jasper zmarszczył brwi.
- Tak? Może dlatego, że nikt mi o tym nie powiedział, to przez kilka godzin dziennie na niczym nie jestem w stanie się skoncentrować?
- A może to dlatego, że jesteś najbardziej leniwym wampirem pod słońcem i tylko szukasz wymówki, żeby poleżeć kilka godzin w łóżku? – dogryzła mu Judith, a ten parsknął śmiechem.
- Znalazła się specjalistka… Nie jestem leniwy. Jestem marzycielem. – oznajmił, jakby na potwierdzenie, bardzo rozmarzonym głosem.
- Wmawiaj to sobie. – prychnęła.
- Ciebie nie słucham. Bredzisz.
Dziewczyna podeszła do niego szybko i żartobliwie uderzyła go w ramię.
- Choć Jazz. Może bredzę, ale jak się nie ruszymy, to on będzie tak stał i gadał przez całą noc… - chwyciła blondyna za rękę i delikatnie pociągnęła, dając znać, żeby poszedł za nią. Mocna woń perfum i ta subtelniejsza, bez wątpienia należąca do Tomasa, w dużym stopniu tłumiły zapach jej krwi. Może to było specjalnie?
- Hej, Ju! Wiesz, że niektóre wampiry są niebezpieczne?
- Ale on jest taki słodki i nieszkodliwy… - Zrobiła niewinną minkę, przez którą wydawało się, że mówi raczej o znalezionym na ulicy szczeniaczku. – A ty mi tu jakieś bajki znowu opowiadasz… Jak to szło? Jak będziesz niegrzeczna to przyjdzie zły wampir i cię zje?
- Jak mi wierzyłaś, to przynajmniej tyle nie marudziłaś… Klasyczny przypadek rozpieszczonego bachora, nie, Jasper?
- A muszę wyrażać opinię?
- Widzisz? Zgadza się ze mną…
Judith wywróciła oczami i pokazała brunetowi język. Dziecinne przekomarzanie tej dwójki przywodziło uśmiech na twarz członka rodziny Cullenów. Sam wybuchnął śmiechem, kiedy Tomas chwycił rudowłosą, a ta bezskutecznie próbowała umknąć przed solidną dawką łaskotek.
W końcu, może pięć minut później, a może trochę więcej, kiedy dziewczyna nadal delikatnie się czerwieniła, a skórzana kurtka ciążyła jej na ramionach, udało im się ruszyć dalej. Cała trójka była spokojna, choć nadal dziwnie, a przynajmniej według Jaspera dziwnie, radosna. Ale może to tylko dlatego, że zdążył się już odzwyczaić?
Wieczny osiemnastolatek musnął jego ramię jednocześnie cicho wymawiając imię blondyna. Ten zmarszczył brwi. Znowu wyczuł zmianę emocji: pojawił się niepokój i niezdecydowanie. Odnalazł czerwone oczy, by spojrzeć w nie pytająco.
- Carlisle Cullen coś ci mówi? Jest wykładowcą i chyba pracuje też w szpitalu…
Potwierdził skinieniem głową. Przez moment się zawahał, zanim odpowiedział.
- To jest tak jakby mój ojciec… A co?
- Nie byłem pewny… Ostatnio wpadłem na niego na korytarzu, ale chyba nie zdążył mnie zauważyć… - westchnął. – Nie wiem, co mógłby pomyśleć… I chyba powinienem…
- Na razie ma za dużo problemów na głowie. Ale mogę spróbować mu wyjaśnić…
Cicho przytaknął, automatycznie zerkając na Judith idącą kilka kroków przed nimi. W jego oczach pojawiło się kolejne pytanie.
- Zrozumie. A przynajmniej się postara… Tylko… Gdzie polujesz? – przypomniał sobie.
- W dużych miastach. Daleko z reguły. Choć to się wiąże z tym, że Ju zostaje sama na weekendy… Nie lubię tego.
Chciał zapytać, co z jej rodzicami. Ale zawahał się. Może trochę później…
- Tommy? – dziewczyna okręciła się wokół własnej osi z dziwnym uśmiechem. – Sprawdzisz która godzina?
- A na co ci godzina w środku nocy?
- Po prostu zerknij…
- Myślę, że koło drugiej.
- Nie możesz zerknąć na zegarek? – zmarszczyła brwi.
Był w niej jakiś utajony fałsz. Dziwne zdeterminowanie i powoli narastająca złość.
- Zapomniałem wziąć go z domu…
- Nie kłam. – warknęła cicho.
- Co? Przecież nie…
- Tomas. Jak jesteś zdenerwowany przeczesujesz włosy.
Chłopak z zaskoczeniem odsunął dłoń od własnej głowy. Nawet nie zauważył, kiedy się tam znalazła.
- Co z nim zrobiłeś?
- Zgubiłem.
- W lombardzie? Masz kwitek w kurtce…
Ciche przekleństwo wydobyło się z ust wampira. Jasper zmarszczył brwi zmuszając ich dwójkę żeby choć odrobinę się rozluźniła. Napotkał opór tylko uspokajając emocje dziewczyny…
- Tomas! Przecież to był zegarek od dziadka… Dostałeś go na osiemnaste urodziny… - tym razem w jej głosie przebrzmiewał żal.
- Przepraszam…
- I znowu mnie próbowałeś okłamać…
- To się więcej nie powtórzy. – brunet wbił wzrok w ziemię, mamrocząc cicho pod nosem coś na wzór „czyli jednak są wady zbyt dużego wmieszania się wśród ludzi…”
- Paliłeś?
Podniósł głowę, a Jasper niemal parsknął śmiechem obserwując, jak dłoń bez wiedzy chłopaka wędruje w kierunku kieszeni dżinsów gdzie aktualnie znajdowała się paczka papierosów i zapalniczka.
- Nie.
- I tyle można sobie robić z twoich obietnic. – skwitowała, ponownie odwracając się i odchodząc, wyraźnie zirytowana.
- Jesteś kiepskim kłamcą. – zauważył Jazz, kręcąc głową.
- Skąd! Podobno nawet niezłym… Tylko ona potrafi mnie zawsze rozszyfrować.
- Jest zła. I zawiedziona. I bardzo smutna…
- Ta, wiem. Za piętnaście minut jej przejdzie… - wzruszył ramionami. – Ale to znaczy że zdążę zapalić zanim zniży się do tego, żeby na mnie spojrzeć… - uśmiechnął się zawadiacko.
Mogli się chwilę temu pokłócić. Ale nawet kłótnia miała w sobie tą niezrozumiałą lekkość i radość…
Blondyn zastanawiał się, czy nie powinien już wracać. I choć dobrze wiedział, że z całą pewnością wypadałoby, to i tak szedł kolejne dwadzieścia minut z przyjemnością przyglądając się przekomarzaniu pewnej ludzkiej dziewczyny i jej wampira.
Kiedy zatrzymali się przed jednym z bloków, notabene pokonując drogę która powinna zająć im góra pół godziny, a nie prawie dwie, pomyślał, że jednak pora się pożegnać. I już miał to zrobić, kiedy zobaczył błyszczące oczy Tomasa wpatrującego się w niego z nadzieją.
- Jaspeer… Wejdziesz?
- Chyba nie…
- No weź! Proszę!
Wyczuł od niego swoiste podekscytowanie i zdeterminowanie, które znowu wzbudziło jego zaciekawienie. W ten sposób, nie wiedząc kiedy, znalazł się na ostatnim piętrze, gdzie zapewne jakiś czas temu znajdował się tylko strych, widząc Judith, nieznacznie kołyszącą się w tył i w przód, niemalże zasypiającą na stojąco, oraz bruneta, pozornie z roztargnieniem szukającego kluczy, choć z całą pewnością wiedział, że są w skórzanej kurtce obecnie noszonej przez dziewczynę. Po kilku minutach, kiedy drzwi zostały w końcu otwarte - uchylone na zaledwie dziesięć centymetrów – z mieszkania wystrzeliła rudo-brązowo-biała plama, która przy bliższych oględzinach okazała się kotem. Zwierzak obecnie uczepił się dżinsów Tomasa i zawisnął gdzieś na wysokości jego kolana.
- Judith, zabierz tego sierściucha, zanim porwie mi kolejne ubrania.
- To nie sierściuch, tylko kot! I ma imię! – oburzyła się, odrobinę rozbudzona.
- Nie obchodzi mnie zbytnio jak ma na imię mój potencjalny obiad. Właśnie… A ty nie żywisz się zwierzętami? Chcesz? – Diderot odczepił protestujące zwierzątko od spodni i przez moment przyglądał się mu marszcząc nos, po czym, niewiadomo kiedy biedny kot znalazł się w dłoniach blondyna. Ten podniósł go do góry i przyjrzał się mu przechylając delikatnie głowę. Stworzonko miało nawet ładne, zielone oczy, takiego koloru jak trawa, nadal zwilżona poranną rosą i chyba właśnie dzięki temu przywodził na myśl najbardziej niewinne zwierze pod słońcem.
- Nie wiem, czy będzie z tego obiad… Co najwyżej drinki… Chyba, że chodzi ci o potrawkę dla Judith… No i na futerko się nada… - oznajmił nieco bezlitośnie, w tym momencie czując szorstki i ciepły, różowy języczek na nosie. Odsunął od siebie gwałtownie ręce, zaskoczony. Tak oto po raz pierwszy w życiu rozbroił go zwykły kot.
Rudowłosa jeszcze odrobinę się ożywiła, wykonując dwa kroki do przodu i patrząc na niego spode łba. Tym razem to on poczuł się ofiarą, a mała dziewczynka z całą pewnością zdawała się bardzo niebezpiecznym drapieżnikiem. Zachichotał na tą myśl.
- Oddawaj Makbeta!
- Makbet? – powtórzył, marszcząc delikatnie brwi i doszukując się w stworzonku bohatera dramatu Szekspira. Raczej nie było wielkiego podobieństwa. Mimo to oddał go dziewczynie, która zniknęła w głębi mieszkania mamrocząc pod nosem coś na wzór „durne wampiry… Nic ci nie zrobią…”.
Tomas parsknął śmiechem.
- To kiedy pijemy tego drinka? – zapytał nadal chichocząc.
- Na pewno nie dzisiaj. Powinienem wracać…
Ten posmutniał. Jasper z całą pewności nie spodziewał się takiej reakcji. To on powinien zrobić się nagle zdołowany…
- Masz jutro wolne popołudnie?
- Chyba nie chcesz umówić się na randkę, co? – odparował, zanim pomyślał Hale.
- Raczej cię wykorzystać… - uśmiechnął się zawadiacko. - Jak będziesz miał czas wpadnij do Cafe Globe. Z kim masz angielski?
- Z Joanną Smith. A co?
- Jak przyjdziesz wieczorem dostaniesz u niej dodatkowe punkty. – odparł tajemniczo. – Drugi i trzeci rok z tego korzysta…
- Cafe Globe?
Ten skinął głową.
- Postaram się przyjść. Do zobaczenia. – odszedł kilka kroków, po czym się zatrzymał. – Czemu mieszkasz z Judith?
- Bo jej rodzice nie żyją, a ona jest nieletnia. Wylądowałaby w domu dziecka. – odpowiedział spokojnie, zanim zniknął za drzwiami. Pozornie spokojnie. Bo kiedy mówił, w jego głosie pojawiło się napięcie i dziwna sztuczność.
Jasper jeszcze moment stał bez ruchu na schodach. W głowie pojawiło się mu kolejne pytanie. Kiedy Judith straciła rodziców, że jest już taka beztroska? Ale to musiało pozostać bez odpowiedzi. Przynajmniej dzisiaj…
Zanim wrócił do domu, który kojarzył mu się z mauzoleum, pobiegł na chwilę do lasu, żeby coś upolować. Coś… Nie zawracał sobie głowy tym, co by to było. Byleby zwierze. Byleby kłamstwo stało się choć trochę prawdą…
Miał rację. Wcześniej, tuż przed północą. Wszystko było identycznie, jak wtedy, kiedy wyszedł. Żywe posągi pozostały w bezruchu. Carlisle w gabinecie, Esme przy oknie, Edward w pokoju… Tylko wskazówki zegara się przesunęły. I on, jeszcze przez moment, potrafił się uśmiechać na wspomnienie dziecinnych kłótni… Mógł niemal beztrosko wpatrywać się w wyświetlacz telefonu i zastanawiać się, co na tą historię powiedziałaby Alice… I czy ona też by ich polubiła… Zacisnął powieki, stanowczo wyłączając komórkę. Nie. Nie tej nocy. Może za jakiś czas…
Globe… Zobaczmy, co tam jest takiego ciekawego…

Prosiłabym o informację, czy ktoś jest zainteresowany dalszym ciągiem. Bo po prostu nie wiem, czy jest sens to pisać... Próbowałam też wyłapać wszystkie błędy, ale mogłam jakieś przeoczyć... Z góry przepraszam!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Juliette22
Człowiek



Dołączył: 15 Paź 2009
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 22:22, 11 Sty 2010 Powrót do góry

no ok, to skomentuje, a co mi tam
może to nie będzie zbyt kk, ale widzę, że potrzebujesz tego
sama wiem jak to jest być autorką więc nie będę skąpić :)
bardzo przyjemnie mi się to czytało – dziś przeczytałam po raz pierwszy to opowiadanie, musiało mi wcześniej umknąć
co do wybrania J na pierwszoplanowa postać – podoba mi się ten pomysł
wątek z nowymi postaciami też nie jest zły
drażni mnie jednak bezosobowa narracja, jakoś nie potrafię tego przeboleć, ale jest dobrze

napisałabym więcej, ale mam jedną rękę sprawną tylko, więc proszę o wyrozumiałość
jestem na tak, pisz dalej

weny i czasu, pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Wto 13:41, 12 Sty 2010 Powrót do góry

Ja też dopiero dzisiaj znalazłam to opowiadanie . Ostatnio mam fazę na Jaspera , więc z chęcią to przeczytałam .
Pięknie piszesz , super opisy , takie bardzo realne , mozna sobie wszystko dobrze wyobrazić .
Co do nowych postaci to ciężko mi i jest ich rozgryzć , kim są ,czym się zajmują ? Co Ju robi uniwersytecie , czemu im brakuje pieniędzy ? Tommy jest tez taki inny od znanych nam wampirów .Zaintrygowałaś mnie strasznie.
Fajnie opisujesz resztę Cullenów , to znaczy wspominasz o nich . Kojarzą mi się z takimi marionetkami , kukiełkami bez życia . Nie myslałam nawet ,że tak im sie udzieli rozstanie Belli i Edwarda .
Podoba mi się , wróce tu napewno . Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:31, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Od razu przepraszam, za wszystkie ewentualne błędy. Staram się je zlikwidować, ale niezbyt mi to idzie... Może ktoś by chciał betować to opowiadanie? Rozdziały, wydaje mi się, że po nie więcej niż dziesięć stron w Wordzie, jakoś tak raz na miesiąc... Częściej raczej nie dam rady.
Chciałam podziękować za wszystkie komentarze. Bardzo.

Rozdział V - Talent

Nieduża kawiarenka, noszącą dumną nazwę Globe, na cześć sławnego teatru Szekspira, znajdowała się pomiędzy starym, zakurzonym antykwariatem a butikiem z tanimi ubraniami. Działała rano, od siódmej do dziewiątej, oferując zawsze filiżankę espresso i słodkie naleśniki osobom, którym akurat tego dnia nie chciało się przygotowywać śniadania, a także popołudniu, kiedy studenci kończyli zajęcia i przychodzili tam oddawać się długim, często błahym, dyskusjom nad kubkiem herbaty i tartą truskawkową, czy też deserem lodowym. Mawiano o niej, że ma swój unikalny klimat.
Wystarczyło otworzyć drzwi i pokonać kilka stopni, aby samemu go odczuć. W lokalu panował miły półmrok – przez duże okna wpadało w sam raz tyle światła, ile było potrzeba, choć nie byłby w stanie przemknąć żaden, zabłąkany promyk słońca. Każdego klienta najpierw witały zapachy – słodkie, przywodzące na myśl ciepło i dziecinny entuzjazm. Tego dnia dominował aromat czekolady – w sam raz przeciwstawiający się ponuremu nastrojowi, wywoływanemu przez padający na zewnątrz deszcz. Co jakiś czas rozlegały się wybuchy śmiechu, nieco podniesione przez rozbawienie głosy pogrążonych w rozmowie około-dwudziestolatków.
Dochodziła dziewiętnasta. Do kawiarni wpadła ładna dziewczyna o krótkich, ciemnych włosach, trzymająca za rękę jakiegoś szatyna. Opowiadała mu coś z ożywieniem, ciągnąc go do środka i strząsając kropelki wody ze złożonego już, czarnego parasola. Jasper przez moment obserwował ich z perspektywy niedużego stolika, znajdującego się mniej więcej na środku sali. Właśnie wybuchnęli śmiechem. Byli tacy krusi, niewinni i zakochani…
Blondyn zerknął w przód, napotykając na ułamek sekundy spojrzenie czerwonych oczu. Tomas siedział przy stoliku z dwudziestokilkoletnią szatynką, której makijaż rozmazany został przez, już zaschłe łzy, a wargi właśnie wygięły się w pierwszym, nieśmiałym uśmiechu. Jeszcze chwilę temu Lenie – bo tak było jej na imię – wydawało się, ze cały świat wali się jej na głowę. Z podziwem obserwował, jak wampir z łatwością postawił ją na nogi w ciągu paru minut. Z jaką swobodą mógł uspokajająco gładzić ją po dłoni. Jak trafnie dobierał słowa… Może gdyby Jazz nie dodał drobnej manipulacji emocjami, zajęłoby mu to jeszcze kilka chwil, ale czy to było ważne?
Dopiero teraz zrozumiał pełne nadziei spojrzenie chłopaka, który wcześnie w miarę delikatnie próbował jej powiedzieć, ze to koniec. Że kocha ją, ale była inna. Inna, nosząca w sobie jego dziecko, co z pewnością liczyło się bardziej, niż pierścionek zaręczynowy na palcu…
Oni byli jedynym dysonansem w optymistycznym nastroju kawiarni. Lekkością, wydającą się promieniować od Tomasa Diderota, uśmiechem, którym zarażał wszystkich dookoła…
- I widzisz? Po co było tak płakać? W końcu to nie koniec świata… - powiedział cicho wampir do Leny, wstając od stolika i po ojcowsku gładząc ją po głowie. Szatynka natychmiast wbiła wzrok w stojący przed nią talerzyk z ciastem owocowym, czekającym na jej zainteresowanie niemal godzinę. Czerwonooki po raz kolejny rzucił Jasperowi porozumiewawcze spojrzenie, po czym zbliżył się do nowoprzybyłej pary, odebrać od niej zamówienie. Dopiero po upływie piętnastu minut wywracając oczami zajął miejsce naprzeciwko blondyna.
- Przepraszam. Na czym skończyliśmy? – zastanowił się przez chwilę.
Hale wrócił na moment do rozmowy, którą prowadzili wcześniej. Zupełnie luźnej o błahostkach. I na dodatek co chwilę przerywanej przez klientelę kawiarni, składającą kolejne zamówienia.
I szczerze mówiąc już nie pamiętał.
Wybrał więc pierwsze pytanie z listy wykonanej w swojej głowie. Pierwszą rzecz, która nie dawała mu spokoju.
- Ile ty w ogóle masz lat?
- Dwadzieścia. – odpowiedział automatycznie, po czym się zreflektował. – Oficjalnie. Fizycznie osiemnaście. Ogólnie coś koło pięćdziesięciu… - skrzywił się. – Choć lubię termin „wieczny student”… No i zwrot „nieodpowiedzialny dzieciak”.
Jasper uśmiechnął się delikatnie, słysząc ostatnie słowa, które załagodziły jego zaskoczenie. Przez niewiele ponad trzydzieści lat ten chłopak wypracował taką samokontrolę, jakby w ogóle nie zauważał że ma do czynienia z ludźmi? Jakby ich krew w ogóle go nie pociągała? Biorąc pod uwagę, że przecież nadal… Nie, to graniczyło z cudem.
I jeszcze to jak swobodnie i normalnie zachowywał się w ich towarzystwie. Zupełnie jak gdyby był jednym z nich...
- To twój talent? – zapytał bezpośrednio, marszcząc przy tym brwi.
Tomas wydawał się nie wiedzieć, o czym w ogóle jest mowa.
- Talent? Co ma być moim talentem? Słyszałam tylko o tym do pakowania się w kłopoty, do grania innym na nerwach i wymyślania niestworzonych historii…
Jasper westchnął.
- Talent u wampirów. Jedna z cech, która po przemianie się nasila. Na przykład wrażliwość. Czy coś w ten gest… - wyjaśnił. – Tyle że czasami bywa to nieco bardziej nadprzyrodzone… Coś jak czytanie w myślach, widzenie przyszłości…
- Czytasz w myślach? – Tomas przechylił nieznacznie głowę, przypatrując się mu intensywnie. – Wiesz, o czym teraz…
- Nie. To talent Edwa… Mojego brata.
- A przewidywanie przeszłości?
- Alice…
- Alice? – Jasper poczuł się przytłoczony przez szok pomieszany z entuzjazmem, dobiegający od chłopaka. – Dziewczyna? Dziewczyna-wampir? Jest śliczna, prawda? Nieziemsko piękna… - rozmarzył się. – Chciałbym kiedyś jakąś zobaczyć…
Blondyn przez chwilę milczał, dając się opanować przez własne zdumienie.
- Nigdy nie spotkałeś kobiety…
- Nie. Jesteś drugim wampirem, którego spotkałem. – Uśmiechnął się zawadiacko.
- Dlaczego?
- Z Willem trzymaliśmy się raczej wśród ludzi… Nie przepadał za innymi. Nie wiem do końca czemu. A teraz nie chcę narażać Judith… Poza tym tak jest dobrze… Nikt ode mnie nie wymaga, żebym zachowywał się odpowiedzialnie… - powoli odchylił się do tyłu i przeciągnął. Z jego ust wyrwało się ziewnięcie.
Ziewnięcie?
- Mogę robić wszystko tak, jak chcę… - dokończył z satysfakcją w głosie. – Jak będę miał ochotę, to zasłonię okna i będę sypiał w trumnach, a do karty dopiszę drinki z krwi. I tak nikomu do głowy nie przyjdzie, że jestem wampirem… - w jego twarzy pojawiło się coś dziwnie drapieżnego, łobuzerskiego.
- Myślę, że jednak ktoś by się…
- A skąd! Próbowałem. Widzą tylko to, co chcą widzieć. Wystarczy od czasu do czasu normalnie umawiać się z dziewczynami, chodzić na imprezy, wcisnąć gadkę o tragicznej śmierci rodziców i dalej jakoś to leci… Najgorsze, co można zrobić, to izolować się. Natychmiast pojawiają się wątpliwości i w końcu ktoś zaczyna węszyć w przeszłości…
- Dziwne… Jakoś nigdy nie zauważałem tego typu wad…
- Bo nie próbowałeś innego rozwiązania. Niech zgadnę. Wampiry i ludzie nie są w stanie przebywać za blisko. Powinniśmy się od nich izolować, żeby nikomu nie zrobić krzywdy. Jesteśmy niebezpieczni. Tego typu gadki słyszałeś?
- A ty jakieś inne?
- Założymy się?
- Co? – Jazz popatrzył na bruneta zupełnie zaskoczony.
- Pytam, czy się założymy. Ja ci pokarzę jak żyję. Zrobisz z tym, co zechcesz. Oczywiście nie mówię o tym, że masz zmieniać dietę... – dodał szybko.
- I…?
- Jeżeli uznasz, że to, jak ja żyję jest lepsze, to wygram. I spełnisz jedno moje życzenie.
- A jeżeli ja wygram?
Wzruszył ramionami.
- Co chcesz.
Przez moment złotooki się wahał. W końcu jednak w głowie pojawiła mu się jedna, mała myśl, która długo nie dawała mu spokoju.
- Zgadzam się. – powiedział cicho, czym wywołał bardzo szeroki uśmiech. – Tylko bez umawiania się z dziewczynami… - dodał szybko.
- Czemu nie? Bywa nawet zabawnie…
- Mam żonę.
Tomas zaśmiał się krótko, pochylając nagle do przodu i mówiąc o pół tonu ciszej, teatralnie konspiracyjnym głosem.
- Żona, brat, ojciec… Dużą masz tę rodzinę?
- Trochę…
- Opowiedz. – polecił spokojnie.
Jazz po raz kolejny zastanowił się, czy powinien, po czym wzruszył ramionami.
- Ojciec – Carlisle. Wykłada na Cornellu, pracuje w szpitalu. Stworzył wszystkich z wyjątkiem mnie i Alice.
- Ma talent?
- Wrażliwość. – wywrócił oczami. – Pierwszego przemienił Edwarda. Miał wtedy siedemnaście lat. On czyta w myślach. Później była Esme… Ktoś jak matka. Ma wielkie serce. Następnie Rosalie, która znalazła sobie Emmeta… A później dołączyliśmy my.
- Ty i Alice? – upewnił się.
- Tak.
- Siedem osób? Trzy pary i Edward, tak?
- Do rodziny zaliczamy jeszcze Denali… Ale raczej tak.
Gdzieś, niewypowiedziane czaiło się imię pewnej ludzkiej dziewczyny. Ale ona nie miała zostać wspomniana. Nie była, choć mogła być. W końcu to już dobiegło końca…
Tak przynajmniej myślał Jasper.
- A ty i Judith? – zapytał szybko.
- Jesteśmy czymś na wzór… Rodzeństwa? Przyjaciół? Opiekuję się nią od jedenastu lat?
- Jedenastu?
- Kiedy Maya i Patric zginęli w wypadku. I ją osierocili. Maya była bardziej… Bardziej moją siostrą. Choć też nie do końca…
- Nie rozumiem.
Uśmiechnął się.
- Ja też w sumie nie. Ale momentami trzymam się tego jak koła ratunkowego…
W jego głosie czaiło się coś niezidentyfikowanego. Jakieś nienazwane uczucie…
Drzwi do kawiarni znowu się otworzyły. Weszła jakaś dziewczyna, z mokrymi włosami i podkrążonymi oczami. Hale nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie to, że Tomas przygryzł wargi, a jego oczy momentalnie pociemniały. Po raz pierwszy widział, żeby brunet zrobił coś za szybko: błyskawicznie podniósł się z miejsca i podszedł do jednego ze stolików, gdzie siedziały cztery, rozchichotane dziewczyny. Pochylił się nad jedną z nich – wysoką, z burzą ciemnych włosów na głowie – i położył jej dłoń na ramieniu.
- Słuchaj, Di… Mam coś pilnego do załatwienia… Wiem, że obiecałem, że dzisiaj będziesz mogła się polenić, ale naprawdę muszę wyjść… - mówił szybko. I czuł się zdeterminowany.
Brunetka, nazwana „Di” z delikatnym rozdrażnieniem podniosła się z miejsca.
- Ale jutro biorę wolne! – zastrzegła.
Czerwonooki się zgodził, teraz już zupełnie spięty.
Jasper nic nie rozumiał, ale kiedy ten o to poprosił cicho, bez wahania razem z nim opuścił kawiarnię.
- Co jest?
- Czynnik X. – powiedział cicho, biorąc głębokie wdechy, kiedy tylko znaleźli się na dworze. Nie kwapił się, żeby wyjaśnić o co chodzi.
Krople deszczu osadzały się na włosach nieśmiertelnych, bębniły słodką sonatę na chodniku, do wtóru melodyjnej pracy silników mijających ich samochodów. Woda malowała niezwykłe wzory na ubraniach, tworząc swoje własne dzieło sztuki.
- Przepraszam. – odezwał się dopiero po chwili. – Za wcześnie wyszliśmy, żeby załatwić ci dodatkowe punkty u Joanny… Kiedy indziej…
- Nieważne. – Jasper machnął ręką. – I tak chyba muszę wracać do domu…
- Ja muszę podejść jeszcze w jedno miejsce… - szepnął cicho.
*
Próbował czytać. Deszcz uderzał o szyby domu wampirów, ale tu już nie brzmiał jak słodka sonata. Bardziej jak ścieżka filmowa do jakiegoś horroru…
Edward wydawał się częściowo wracać do świata żywych. Na tyle, żeby sprawiać pozór szmacianej lalki porzuconej na kanapie, martwymi oczami wpatrującej się w telewizor, choć nie rejestrował co dzieje się na ekranie. Leciała jakiś głupi horror…
Zmiany w jego emocjach jasno ukazywały myśli. Czułość – brązowe oczy. Nienawiść do samego siebie – obraz Belli na podłodze, w studiu tanecznym. Samotność – świadomość, ze nie może wrócić. Rozrywająca serce tęsknota – te kilka pocałunków… I coś dziwnego, co przemykało niemal niezauważone. Desperacja, której nie rozumiał…
Esme uśmiechała się delikatnie, siedząc przy stole w kuchni i coś projektując. Jasper miał ochotę do niej podejść i ją uściskać – w podziękowaniu na to, że ten jeden raz znalazła sposób, żeby się od tego wszystkiego odciąć. Że ten jeden raz się nie martwiła.
Carlisle skończył dyżur o północy. Kiedy wszedł do domu, żona powitała go delikatnym uśmiechem, na którego widok jego oczy zalśniły. Nutka niepewności pojawiła się, kiedy zerknął na miedzianowłosego syna, ale zaraz ustąpiła spokojowi. Doktor Cullen zdawał sobie sprawę, że na zagojenie każdej rany jest potrzebny czas.
- Jak w pracy? – Jasper podniósł wzrok znad książki.
Carlisle zastanowił się przez chwilę. Jakby próbował coś pojąć.
- Ten… Wampir, o którym wspominałeś…
Hale zmarszczył brwi.
- Co z nim?
- Włamał się dzisiaj do szpitala. – powiedział po chwili.
- Coś ukradł?
- Krew. Nie dużo… Ale jak się bliżej temu przyjrzałem, to wyszło na to, że nie pierwszy raz…
- Spytam go o to.
Esme spojrzała na nich zaciekawiona.
- Wampir? Może nowonarodzony?
- Raczej nie. Nie ma się czym martwić. – uspokoił ją Jasper, znowu wbijając wzrok w równo ułożone litery. Tekst w pierwszej chwili zlewał mu się w całość, ale kiedy pozbył się nadmiaru myśli zdołał dostrzec pojedyncze słowa.
Komórka zawibrowała mu w kieszeni.
Przez następny tydzień będzie słonecznie. A.
Alice… W końcu będzie musiał do niej zadzwonić. Może… Jutro?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Luiza Marie
Wilkołak



Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:57, 20 Lut 2010 Powrót do góry

Lubię ten rozdział, zresztą - jak każdy inny. Powoli rozwija się akcja, jest coraz więcej tajemnic do odkrycia i te opisy! Naprawdę je uwielbiam. Sama nie wiem, co mogę napisać, a o czym nie wspomniałam wcześniej.
Po przeczytaniu tego odcinka znowu mam nowe pytania - po co Tomasowi krew, kim była dla niego Maya, a także dalsze losy Cullenów. Oczywiście, żeby się dowiedzieć, wrócę tutaj, gdy dodasz kolejny rozdział.
Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie, bo ma swój własny nastrój, atmosferę i właściwie samo to by mi wystarczyło, żeby je czytać. Jasper jest jedną z moich ulubionych postaci z książki, a Ju i Tomas są przezabawni, więc nie żałuję czasu spędzonego na przeglądaniu tego tematu. Cieszę się, że nadal piszesz, choć wiem, że nie jesteś zbytnio wynagradzana komentarzami - nie mam pojęcia, dlaczego. Twoje opowiadanie jest niezwykle ciekawe i - moim zdaniem - lepsze od niektórych, jakie ludzie na tym forum regularnie odwiedzają.
Niestety, błędy są i jeśli nadal jesteś zainteresowana betą, z chęcią bym pomogła. Nie będę ich wypisywać, bo nie ma sensu zaśmiecanie tematu tylko po to, żeby pokazać, gdzie powinno się postawić przecinek.
W każdym razie życzę Ci Weny, czasu i, przede wszystkim, chęci do dalszego pisania. Przydałoby się też trochę więcej komentarzy - wiem, jakiego kopa natchnienia dodają, zwłaszcza te pozytywne.
Pozdrawiam,
Luiza Marie :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
asia7
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:17, 09 Mar 2010 Powrót do góry

Opowiadanie bardzo mi się spodobało. Masz lekki styl, szybko i przyjemnie się czyta. Jest dużo opisów uczuć, a to dobrze.
Zaintrygowałaś mnie tą historią, bo nigdy nie zastanawiałam się jak po wyjeździe Cullenów mógł czuć się Jasper. Rzadko czytam opowiadania z jego perspektywy (choć bardzo lubię jego postać), ale to bardzo przypadło mi do gustu.
Zaciekawiła mnie bardzo postać Tomasa, no i Judith. Jestem bardzo ciekawa kim tak naprawdę dla siebie są, no i kim się staną dla Jaspera Wink Nie zgadza mi się tylko jedna rzecz - dlaczego Edward siedzi w domu? Sądziłam, że kiedy odszedł od Belli, zajął się tropieniem Victorii... Ale to tak mi tylko przyszło do głowy :)
Ogółem opowiadanie jest wspaniałe, mam tylko nadzieję, że trochę częściej będziesz wstawiać rozdziały i nie zabraknie ci weny - chociaż wiem, że to czasem trudne Wink
Życzę ci oczywiście weny, czasu, chęci i mnóstwa komentarzy.

Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rosie Hale-McCarty-Cullen
Nowonarodzony



Dołączył: 01 Lip 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z Forks takiej małej dziury w stanie waszyngton

PostWysłany: Wto 20:13, 09 Mar 2010 Powrót do góry

świetne opowiadanie
przeczytałam dopiero teraz bo dziś je zauważyłam, lae fabuła mi się podoba
czekam na więcej:):):)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cascabel
Człowiek



Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:57, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Nie mam zbyt wiele czasu, więc nie wiem, czy rozdziały się będą pojawiać częściej. Kiedy najlepiej mi się pisze tracę dostęp do komputera... A później powstaje zaledwie cień pierwotnego zamysłu. Może to i lepiej. A może i nie...
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze. Dają motywację.
Z góry przepraszam za ewentualne błędy. Dalej nie mam bety.

Rozdział VI - Piotruś Pan
Judith spała. I to była chyba jedna z niewielu okazji, żeby zobaczyć ją niemal zupełnie nieruchomą. Wręcz nienaturalnie spokojna leżała na ciemnej kanapie, z głową ułożoną na własnych rękach. Rude loki tworzyły swoistą aureolę dookoła jej twarzy. Długie, gęste rzęsy rzucały cienie na delikatnie zarumienione policzki, lekko rozchylone usta przyciągały wzrok. Palce jednej z jej dłoni naciskały na materiale zniszczonego mebla, tworząc na nim lekkie zmarszczki. Spała w czarnej, za dużej koszulce, tyle dało się zobaczyć, bo reszta jej ciała ginęła pod białą pościelą…
Dużo rysunków Tomasa przedstawiało dziewczynę podczas snu. Może dlatego, że wtedy, kiedy ona była nieprzytomna, wampirowi najbardziej się nudziło. Szkice na których widniała nastolatka spoczywały obok tych ukazujących postaci z mitów i legend: zadziwiająco realistycznych smoków, elfów, wróżek, skrzydlatych koni, czy nawet ognistych ptaków. Miał talent, już na pierwszy rzut oka…
Tyle że jemu żadna, ze zdawałoby się, że idealnych prac, mu się nie podobała.
- Co ci w nich nie pasuje? – Jasper zmarszczył brwi, automatycznie głaszcząc siedzącego mu na kolanach kota po grzbiecie. Jak wcześniej powiedział wieczny osiemnastolatek, Makbet nieśmiertelnych traktował jako maszyny do głaskania: wygodne, bo nigdy się nie męczące. Mruczenie powoli przeradzało się w coś na wzór… chrapania?
- Nie mają… Tego czegoś. Kiedyś wychodziło mi to lepiej. Bardziej… Nie umiem tego ująć. – Tomas westchnął, zirytowany, drąc na drobne kawałeczki kolejny, bardzo realistyczny szkic. Szybkim, choć ludzkim, krokiem podszedł do drewnianej komody i z jednej z szuflad wyjął plik kartek, przeglądając je przez moment, aż w końcu wyłowił spośród nich dwie. Po chwili wrócił do kwadratowego, kuchennego stołu, zajmującego dokładnie jeden metr kwadratowy kuchni, oddzielonej od salonu tylko kilkoma szafkami z naczyniami.
Oba rysunki przedstawiały jednego mężczyznę, który bez wątpienia był wampirem. Jeden, nieco rozmazany, wykonany delikatnie drżącą, ludzką ręką. Mniej wprawny. Mniej dokładny.
I to właśnie on przyciągał wzrok. W jakiś dziwny, magnetyczny sposób. Jakby postać została tylko uwięziona w arkuszu, wyrwanego ze zwykłego zeszytu w kratkę, papieru. Jasper ponownie omiótł wzrokiem pozostałe szkice, ale w porównaniu do tego, który trzymał obecnie w rękach wyglądały blado. Faktycznie… Brakowało tego czegoś.
- Od przemiany żaden mi nie wyszedł. – brunet westchnął, opadając z powrotem na krzesło. Ale po może dwóch sekundach znowu wstał, podchodząc do kuchenki i mieszając gotującą się potrawę. Jak wyjaśnił kilka dni wcześniej, pomimo wszystkich, wynikających z wampirzych zmysłów trudności, to on zajmował się przygotowaniem posiłków dla dziewczyny. Trochę dlatego, że po prostu lubił to robić. Trochę dlatego, że Judith nie chciała jeść sama tego, co zrobiła. I że przez to miała znaczną niedowagę.
- Kto to jest?
- Will. – Tomas uśmiechnął się. Will się często przewijał w ich rozmowach. Jasper zdążył trochę się dowiedzieć na jego temat. Niewiele. Tylko tyle, że był dużo starszy od ciemnowłosego, w końcu go nawet przemienił, i że prawdopodobnie utrzymują bardzo bliski kontakt. Choć wiele rzeczy też było zupełnie w tym niejasnych…
Dziewczyna poruszyła się. Powoli zmieniła pozycję, obecnie leżąc na boku. Westchnęła cicho przez sen, przez moment oddychają trochę nierówno, zanim znowu pogrążyła się w głębokim śnie.
Judith też pozostała zagadką. Choćby jej zapach… Z reguły przecież woń ludzkiej krwi była intensywna. Przebijała się przez wszystkie inne, pozostawiając je w swoim cieniu… A u niej nie.
Rudowłosa pachniała bardziej jak Tomas, niż jak ona sama. Bardziej jak kurz osiadły na stronicach książek z biblioteki. Mandarynkowy żel pod prysznic, kot, który właśnie wygodniej układał się wampirowi na kolanach, pluszowy miś, przyciskany przez nią do piersi. Bardziej jak chłodne i wilgotne, nocne powietrze, kubek kakao, zawsze pity przez nią przed snem, plamy z tuszu zdobiące jej dłonie. Dopiero po dłuższym skupieniu wyczuł subtelny aromat, przywodzący na myśl kamelie, pomarańcze i uwielbianą przez nią czekoladę…
Uśmiechnął się delikatnie, obserwując dłoń chłopaka, która tworzyła kolejny szkic.
- Dlaczego jej nie położysz do łóżka? – zmarszczył brwi. Poprzednimi nocy dziewczyna śniła w maleńkiej sypialni, za zamkniętymi drzwiami. Pokoju Claudii – tak nazywał go Diderot z lśniącymi oczami. Z początku nie zrozumiał, o co mu chodzi. Dopóki nie wszedł do środka i się nie rozejrzał, natychmiast odnajdując podobieństwa do Wywiadu z wampirem. Przynajmniej, jeżeli patrzeć na motyw zdobiący ściany…
- Jest pełnia. Wolę ją mieć na oku…
- A co? Zmienia się w wilka?
Rozległ się stłumiony śmiech.
- Nie. Raczej ma niepokojący zwyczaj wchodzenia w kręgi wróżek i tańczenia do upadłego. Czasami. Zależy, co czyta przed snem… Ona lunatykuje. – wyjaśnił. – Niby nic groźnego, ale ze dwa razy próbowała wymknąć się z domu i kilka…
Jak na zawołanie Ju otworzyła oczy i podniosła się do siadu. Dłonią przygładziła i tak odstające na wszystkie strony włosy. Przetarła powieki, nieprzytomnie spoglądając w przestrzeń.
Tommy zamilkł, obserwując ją czujnie. Wyciągnęła dłoń, tak jakby próbowała coś uchwycić, ale to umykało przed dotykiem jej palców. Wstała, po czym ruszyła w kierunku otwartego okna, po czym pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć w dół.
- Judith, co robisz? – zapytał łagodnie, ale ona, może go nie usłyszała, a może po prostu zignorowała… W sumie to nie było ważne, w momencie, kiedy wspinała się na parapet. Stanęła na nim stopami, przytrzymując się tylko framugi i uśmiechnęła. Chłopak znalazł się przy niej, obejmując ją asekuracyjnie w pasie.
- Zejdź, Ju.
- Nie mogę… Nie zabiorą mnie ze sobą. Mam czas do świtu. – odpowiedziała, niemalże zdumiewająco przytomnie.
- Gdzie chcesz iść, Ju? Zostawisz mnie? Przecież jestem taki nieodpowiedzialny… - mówił spokojnie, bardzo przekonująco, jednocześnie zanosząc ją z powrotem na kanapę. – Powinnaś już dawno spać, mała…
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła oczy. Wydawało się, jakby przez cały czas spała nieruchomo. I znowu przytuliła do siebie misia.
- Piotruś Pan. – wyjaśnił chłopak. – Kochała tę książkę. Jak jej się śni, to z reguły próbuje wyskoczyć… Kiedyś łapałem ją w powietrzu.
-Fakt… Lepiej ją mieć na oku… - Jasper pokręcił głową z rezygnacją. – Ona tak zawsze?
- W pełnie. Jest nieco bardziej… pobudzona. I czasem, jak jest jej za gorąco, to przychodzi i wdrapuje mi się na kolana. – wywrócił oczami. – Czasem czuję się jak klimatyzacja…
- Tak… Też mam tego typu problemy…
Znowu obaj parsknęli śmiechem i obaj zamarli, kiedy rudowłosa poruszyła się nieznacznie.
- A właśnie… Mógłbyś przyjść jutro jakoś tak koło szóstej…? Bo wiesz… Jest kilka osób, które powinieneś poznać… Jeżeli się nie boisz… - Tomas popatrzył na niego z wyzwaniem ukrytym na dnie czarnych jak smoła oczu.
*
W domu Cullenów, tym dziwnym, białym mauzoleum, od kilku godzin nieprzerwanie gościł dźwięk. W pierwszym momencie był orzeźwiający, bardzo miły dla ucha. Po prostu dźwięk. Nie pojedynczy szept, nie kilka, zamienionych między sobą słów. Krzyk.
- Edwardzie! Nie może być tak dłużej! Pozbieraj się, do jasnej cholery! Wybieraj! Jeżeli musisz, to pakuj się i wracaj w tej chwili! Naprawdę sądzisz, że zachowując się jak skrzywdzony chłopiec coś osiągniesz? Zrób cokolwiek. COKOLWIEK, rozumiesz? Wydaje ci się że…
Rosalie. Słodka, kochana Rosalie. Miała piękny głos. Może i na dłuższą metę trochę denerwujący, ale za to jaki cudny… Można było powiedzieć wiele rzeczy, na jej temat. Że była samolubna. Uparta jak osioł. Złośliwa. Zapatrzona w siebie. Ale nie, że…
- Rose… - Emmet po raz kolejny próbował ją uspokoić, chwytał za rękę, którą ona wyrywała natychmiast. Na jego twarzy nie gościł uśmiech: była poważna. A to zdarzało się tylko i wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach…
- Rosalie… - szepnęła Esme, stojąca z boku i całą scenę z przerażeniem. Choć nie. Choć już teraz na twarzy widniały pierwsze ślady znużenia, coraz częściej zerkała w kierunku szafki, w której trzymała swoje projekty… Swoją ucieczki od rzeczywistości.
To coś, co sprawiało że Edward przypominał marionetkę, powoli pękało w jego oczach. Zamiast obojętności i bólu pojawiała się w nich ta niezrozumiała desperacja. Coraz częściej otwierał usta, jakby chciał odbić raniące go argumenty. Jakby chciał kazać jej zamilknąć. Albo lepiej: po prostu się zamknąć, znowu zająć swoimi własnymi sprawami.
- … po to tak ryzykowaliśmy? Po to, żebyś teraz ją zostawił? To po ten cały lot do Phoenix? Bo jaśnie pan miał taki kaprys? Dlatego niszczyłeś życie tej biednej dziewczynie? Naprawdę nie jest ci jej nawet trochę żal!? Do jasnej cholery, po to wystawiałeś ją na ryzyko, po to była cała ta akcja z tropi…
Brzdęk.
Lalka zrzuciła powłokę z porcelany i zerwała się na równe nogi z nagłym zrozumieniem w oczach. Na moment opanował ją strach. Rozejrzał się, jakby po raz pierwszy w życiu widział to pomieszczenie. A może i tak było. Kto wie, co wcześniej dostrzegały szklane oczy…
To Jaspera zadaniem było stanąć mu na drodze, kiedy bez słowa zmierzał w kierunku drzwi. Przecież nikt inny się tego nie spodziewał. Wszyscy inni zostali zaskoczeni. Tylko on… Tylko on wiedział. Od początku. To musiało się kiedyś stać…
- Jakbyś potrzebował pomocy, dzwoń. Melduj, gdzie jesteś. – powiedział tylko, po czym go przepuścił.
Może i nie czytał w myślach. Ale wiedział, co się działo w głowie Edwarda. Wpadł na to już dawno temu. Doskonale zdawał sobie sprawę, o czym zapomniał.
*
Na kilka chwil przed osiemnastą Jasper przemierzał uliczki miasta. Niebo było zachmurzone, choć zaledwie od kilku chwil. Może nie powinien był ryzykować… Ale miał to gdzieś.
Nie miał pojęcia, co przyciągnęło jego uwagę. Może to, że choć już niemal zupełnie zatarty, wychwycił woń Tomasa Diderota. A może po prostu zakurzona wystawa, na której, wśród wielu, bardziej lub mniej, cennych przedmiotów dostrzegł jeden znajomy. Przez chwilę wpatrywał się w niego z ciekawością. Lombard miał być zamknięty za pięć minut. Wszedł do środka.
Dziesięć po szóstej Hale stał na ulicy trzymając w dłoniach złoty zegarek. Obracał go w dłoniach, przyglądając mu się uważnie. Blondyn dobrze wiedział, że sporo przepłacił kupując go. Uśmiechnął się delikatnie, chowając drobiazg do kieszeni.
W złocie, malutkimi literkami został wygrawerowany napis. Dla Tomasa Moore’a, z okazji 18 urodzin.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin