FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Na Krawędzi (15.05) [NZ] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:38, 15 Maj 2012 Powrót do góry

Po długiej przerwie od forum, a także pisania czegoś dłuższego niż obowiązkowa rozprawka na zajęcia w szkole, wracam z czymś kompletnie nowym.
Dziękuję mojej cudownej becie Susan, bez której te rozdziały pewnie jeszcze długo leżałyby w szufladzie.
Rozdziały są dosyć krótkie, więc od razu wstawiam dwa.
Bez przedłużania, zapraszam Was do świata leżącego na krawędzi.

Rozdział I.


Pożegnania zawsze są najgorsze, nigdy nie wiadomo, co powiedzieć, żeby zabrzmiało jak trzeba lub chociaż trochę złagodziło smutek rozstania. To ta okropna część zarówno rzeczywistości, jak i snu, w którym to właśnie znajdowała się Louise. Zawsze stała przed tym samym problemem. Wiedziała, że niezależnie od tego, co teraz powie, i tak tu wróci, choć nie powinna tego robić. A Nathaniel zawsze traktował te pożegnania, jak ostatnie, liczył, że już jej nie zobaczy.
- W końcu będziesz musiała zacząć żyć, Lou, a twój budzik zadzwoni za kilka minut.(dałabym kropkę) Wiesz, ten dzień mógłby być idealnym początkiem – powiedział cicho brunet, stojąc tuż przy krawędzi klifu.
- Mówisz tak co noc. – Spojrzała w dół, wychylając się.
- I mam rację. Oszukujesz się tutaj, uciekasz, myślisz, że tak wygląda prawdziwy świat? Lou… - Pojedyncze promienie zaczęły przedzierać się przez czerń nocy, złapali się za dłonie, patrząc w ciemną otchłań.
- Raz – szepnęła cicho i po raz ostatni spróbowała rozpoznać kolor jego oczu, choć wiedziała, że za chwilę i tak zapomni. Gdy doliczyli do trzech skoczyli w mrok oceanu, zamiast szumu wody słysząc pisk budzika.
Louise podniosła się z łóżka. „Przedstawienie czas zacząć. Sztuka musi trwać”, pomyślała, a potem wszystko potoczyło się już zwyczajnym, stałym schematem. Ubranie, bieg po schodach, przywitanie z rodzicami i wreszcie pięć minut ciszy w autobusie. No, przynajmniej dopóki nie dosiądzie się do niej Amanda lub Patrick.
- Podekscytowana? – zapytała dziewczyna z niebieskim pasemkiem we włosach i miłym uśmiechem, siadając tuż obok.
- Czym? – Louise usilnie próbowała przypomnieć sobie, jaki jest dzisiaj dzień i co poważnego ma się wydarzyć. Pewnie nic przyjemnego, wtedy Nathaniel na pewno by o tym napomknął. Negatywne zdarzenia zawsze zostają poza barierą snu, w którym występuje Nate.
- Dzisiaj ogłaszają, do których domów przyjadą uczniowie z wymiany. Twój był na wstępnej liście prawda? Tak samo jak mój. Jej, nie mogę się doczekać, gdy przyjedzie tutaj ktoś spoza miasta. – Amanda zawsze umiała cieszyć się każdą drobnostką, choć ta kwestia akurat ciekawiła także Louise.
- Tak, rodzice nas zgłosili. Jestem pewna, że i tak będzie to ktoś ze strefy. – Strefa bezpieczeństwa, jak powszechnie nazywano „Stowarzyszenie Miast”, była pozornie częścią państwa. Teoretycznie. W praktyce szczelnie oddzielono ją od reszty, zamieszkanej zarówno przez Nadprzyrodzonych, jak i zwykłych ludzi. Cała ludność Shirailen, jednego z Miast, zamieszkiwała je od pokoleń, więc nawet najmniejsza możliwość poznania kogoś, kto znałby choć trochę więcej świata niż oni, była dla niektórych wymarzonym prezentem od losu.
- Oczywiście, ale i tak się cieszę. Może będzie przystojnym blondynem z pięknymi oczami i czarującym uśmiechem?
- Albo zarozumiałą szatynką z manią wyższości i nienawiścią do wszystkiego, co inne? – Zaśmiała się pod nosem, wyobrażając sobie Amandę mieszkającą z kimś takim pod jednym dachem.
- Ja tam wolę blondyna.
Rodzina Arch od pokoleń zajmuje się kulturalnym rozwojem Shirailen. Wszystko, co ma znaleźć się w kinie albo wyjść na półki księgarni lub sklepu muzycznego przechodzi najpierw przez ich ręce, prowadzą coś w rodzaju potężnego wydawnictwa i wytwórni w jednym. Ich całą praca polega na wykluczaniu dzieł mających cokolwiek wspólnego z historią miast i Nadprzyrodzonych. Louise jednak wolała tworzyć niż tylko przeglądać i akceptować. W ten sposób zostały też dobrane jej zajęcia w szkole, z wyszczególnieniem muzyki, która jest jej konikiem. Po około czterech godzinach palce pobolewały ją od gry na pianinie, a krtań od śpiewu. Zostały jej jeszcze trzy lekcje nauki ścisłej, między innymi matematyki. Siedziała w stołówce uśmiechając się szeroko do Patricka i Amandy.
- Jestem taka szczęśliwa, że w obu naszych domach będą uczniowie z wymiany. I przyjeżdżają już jutro! – zapiszczała Amanda, prawie podskakując na krześle.
- Niesamowite, z góry współczuję temu, kto zapuka akurat do twoich drzwi. Zamęczysz go pytaniami – odparł Patrick. On nie brał udziału w tych całych „wymianach”, które, nawiasem mówiąc, są tylko jednostronne.
- Ale to naprawdę dobra okazja, by się czegoś dowiedzieć Patrick, potem sam będziesz nas wypytywał, dobrze wiesz.
- Bardziej bym się cieszył, gdyby to nam pozwolili wyjechać, gdziekolwiek, byle poza Shirailen. – Obracał w dłoniach czerwone jabłko. – Świat jest wielki, a my jesteśmy tutaj, patrz, o tu – pokazał na malutką ciemniejszą plamkę na owocu, ledwo co zauważalną.
- Nie pleć głupstw, nikt nie wyjeżdża, nigdy, dobrze wiesz. – Inni uczniowie zaczęli z zaciekawieniem spoglądać na stolik, więc przerwali temat i wrócili do zachwycania się wymianami. Nikt nigdy nie zmienił tej starodawnej nazwy, choć była bardzo niestosowna. W rzeczywistości te „wymiany” wyglądały tak: do Shirailen co roku przyjeżdżało pięć osób w wieku licealnym. Żadna z nich nie jest nigdy Nadprzyrodzonym, po prostu mieszka gdzieś indziej. Samorząd Strefy nigdy nie pozwoliłby komuś niebezpiecznemu przekroczyć granicy, więc najprawdopodobniej są tą ludzie z innych Miast. Zostają na tydzień, potem wracają do siebie, nie utrzymują kontaktu z miejscowymi, żadnych telefonów, ani listów po pół roku. Jakby nigdy nie przyjeżdżali. Za to nigdy nie odnotowano przypadku, by ktokolwiek z miejscowych, prócz prezydenta, opuścił Shirailen. O innych miejscowościach dowiadujemy się na lekcjach geografii i to tylko w skrócie, bo nawet sam nauczyciel nigdy nie opuścił granic.

Louise dotarła do domu dopiero wieczorem, odebrała listy i przywitała się z rodzicami w kuchni. Jak idealna córka, zawsze tego od niej wymagali. Jak całe Shirailen zresztą. W tym mieście trzeba być przynajmniej blisko perfekcji. Im bliżej stolicy, tym większy nacisk na wszystko.
- Jutro przyjeżdża do nas uczeń z wymiany, ogłosili to w szkole, prawda? – zapytał tata, patrząc uważnie na córkę. Mama w tym czasie podała do stołu posiłek. Żywili się tylko zdrową żywnością, w Shirailen nie można było znaleźć fast-foodu, choć ludzie czasami robili domowe hamburgery czy hot-dogi.
- Tak, ale nie podali żadnych danych.
- Alex Woords, ma siedemnaście lat. Mama już przygotowała pokój obok twojego. Znasz zasady, jutro go oprowadzisz. – Jej ojciec zawsze przechodził od razu do rzeczy, wstępny nie były potrzebne, ba, marnowały tylko cenny czas. Dlatego nigdy nie poświęcał dużej uwagi twórczości jedynej córki. Wolałby, aby skupiła się na liczbach i danych.
- Oczywiście.
Idąc do pokoju, rozmyślała nad tym, jaki jest ten cały Alex. Pewnie podporządkowany zasadom, wzorowy uczeń, nigdy nie sprawiający kłopotów, tak, jak większość ludzi w strefie. Choć z drugiej strony, przecież ona na pozór zachowuje się tak samo. Niczym się nie wyróżnia, by nikt przypadkiem nie zaszkodził jej wewnętrznemu światu, nie zniszczył go rzeczywistością.

Niebo było nieskazitelnie czyste, choć trudno było dopatrzeć się jakiejkolwiek gwiazdy. Noc była jeszcze młoda, więc nie dziwiło to Louise, choć Nathaniel wydawał się nieco zaniepokojony.
- Więc jutro przyjeżdża ten cały Alex? – mruknął, rozciągając się na trawie i rozkoszując jej świeżością i lekkością.
- Yhym, nie wiem, czego mam się spodziewać. Pewnie jest taki jak cała reszta Sfrefy, rażąco normalny.
- Albo taki jak ty – powiedział z rozbawieniem Nate, ciągnąc ją za kosmyk brązowych włosów.
- Jeśli jest taki jak ja, to nigdy się tego nie dowiem.
- Dobrze, więc może jest bardziej otwarty i niezależny . – Louise wywróciła tylko oczami. Oboje wiedzieli, że w jej świecie posiadanie własnego zdania to już nieposłuszeństwo, a dzielenie się nim z innymi pewnie byłoby już jawnym wykroczeniem.
- Patrick mówił dzisiaj, że chciałby wyjechać. Myślę, że on zaczyna myśleć tak jak ja. Wiesz, rozumieć. – Wstała i podała rękę Nathanielowi, który zaraz do niej dołączył. Było jeszcze sporo czasu do wschodu słońca, ale nie miała ochoty przesiadywać na polanie. Owszem, była piękna, skąpana w świetle księżyca z mnóstwem kolorowych kwiatów, pięknym zapachem i taką świeżością, której tak bardzo brakowało jej w codziennym świecie. Ruszyła powoli w stronę plaży, niedaleko klifu, na którym właściwie zawsze kończą wszystkie spotkania.
- Może uda ci się uciec z tym Alexem. Jesteś drobna, dość niska, zapakowałby cię w dużą walizkę na kółkach, by się chłopak nie nadźwigał, i voilà.
- Cudowny pomysł, Nate. A może ty niespodziewanie się pojawisz, rozwiniesz skrzydła i zabierzesz mnie do swego zamku za siedmioma górami i lasami? – westchnęła. Tutaj nie musiała udawać śmiechu, by ukryć nadzieję w głosie.
- Chciałbym, ale to mogę tylko w tym miejscu. – Nathaniel zatrzymał się, złapał delikatnie Louise za obie ręce, a potem szepnął, by zamknęła oczy. Po sekundzie znaleźli się na szczycie dobrze znanego im klifu. Zaśmiała się lekko, gdy rozejrzała się dookoła. Kochała to miejsce i uczucie, gdy stała tuż nad krawędzią. Klif zawsze był taki sam. Piasek, trawa, Nate patrzący cudownymi oczami, które uwielbiała, choć nie powinna. Ocean za to symbolizował jej wolność, zmienność, to, czego tak bardzo chciała doświadczyć, w tym świecie miała na wyciągnięcie ręki.
- Kiedyś przekroczysz tę prawdziwą granicę, Lou. Wiem to.
- Obiecuję to sobie co noc. Boję się tylko, że jest to tak samo realne, jak może życzenie, by nie musieć wracać stąd do Shirailen. – Sięgnęła po jego dłoń, a potem zrobiła krok w przód. Jeden wystarczył, by spadała w upragnioną wolność wraz z kimś, kogo nigdy nie mogła mieć.












Rozdział II.
Amanda podskakiwała właściwie od samego rana, nie mogła usiedzieć na miejscu, więc podróż na dworzec zajęła im wyjątkowo mało czasu. Louise nie przychodziła tu prawie wcale, odkąd była małą dziewczynką. Wtdy wraz z dziadkiem obserwowała pociągi, głównie towarowe, które dostarczały potrzebne surowce do miasta. Dworzec był nowoczesny, szklane posadzki, wszystko jakby wyrobione ze stali chirurgicznej, błyszczące, bez skazy. Zatrzymały się przed drzwiami do poczekalni. Mimo, że uczniowie z wymiany powinni się trzymać w jednej grupce, Amanda i tak uparła się i zrobiła tabliczkę z napisem „Kate”. Była strasznie zawiedziona, gdy dowiedziała się, że to do Louise przyjeżdża „zapewne cudowne ciacho”, ale nic nie mogło popsuć jej nastroju w tym dniu, więc zmartwienie wyparowało po pół godzinie.
- To oni? – zapytała, a raczej zapiszczała, gdy pociąg z sykiem zatrzymał się na stacji. Właściwie, gdyby nie wyczekiwały, nawet nie zwróciłaby uwagi, że cokolwiek nadjechało. Pociąg składał się z małego wagonu i niczego poza tym. W pociągach towarowych często znajdują się jeszcze kabiny dla maszynisty, lecz te osobowe najwyraźniej niczego takiego nie potrzebują.
- Tak myślę, zaraz się przekonamy. – I faktycznie, przekonały się, kiedy z wagonu wytoczyła się grupka pięciu osób, ciągnących za sobą walizki. Louise przypomniała sobie słowa Nathaniela i prawie parsknęła śmiechem. Patrząc na walizkę jednej z dziewczyn, rudowłosej, piegowatej, długonogiej piękności rodem z magazynu mody, nie miała wątpliwości, że by się w nią zmieściła. Pewnie dałaby radę zabrać ze sobą jeszcze stertę ubrań.
- Louise? – odwróciła wzrok od podskakujących na wszystkie strony włosów Amandy i spojrzała w kierunku głosu. Mówił do niej miło wyglądający chłopak z podręczną torbą. Miał ciemne włosy sięgające karku i magnetyczne, ciemnoniebieskie oczy. Gdyby uważnie nie kontrolowała swoich odruchów nie mogłaby odwrócić od nich wzroku. Sylwetkę zresztą też miał niczego sobie.
- Tak, ty pewnie jesteś Alex. Skąd wiesz jak się nazywam?
- Dali nam wasze zdjęcia – odparł, spoglądając wymownie na tabliczkę Amandy. Ta tylko wzruszyła ramionami i ją schowała. Podeszła już do niej nieźle wyglądająca blondynka o niebieskich oczach. Tak jak chciała, parsknęła w myślach Louise, szkoda tylko, że płeć się nie zgadza.
- Umm, dobrze. Wolisz najpierw pojechać do domu, czy zameldować się w szkole? – zwróciła się do Alexa.
- Sprawdzali już nas kilka razy przy wjeździe do miasta, musimy też meldować się w szkole? – wyglądał na dość zdziwionego. Louise wzruszyła lekko ramionami.
- Tak mi powiedziano, musimy się do tego dostosować. – Alex zdecydował, że najpierw się zamelduje, by potem mieć to z głowy. Kiedy wracali autobusem do domu Lou, był zapatrzony w krajobraz Shirailen. Nie chciała mu przeszkadzać, cisza zresztą wcale nie była niezręczna.
Kiedy dotarli na miejsce, Alex wydawał się być jeszcze bardziej pod wrażeniem.
- Tutaj mieszkasz? Wow! – Nie spodziewała się takiej reakcji. Jej dom był całkowicie normalny, znaczy, nie różnił się od innych w mieście, ale co mogła wiedzieć o innych rejonach państwa? Miała potężną ochotę, by zapytać go, skąd przyjechał, jednak na ulicy nie wypada. Zresztą, była prawie pewna, że to pytanie jest całkowicie niezgodne z kodeksem dobrych manier, którego uczyli ich na pamięć w podstawówce. Weszli do dwupiętrowego domu, wyglądającego dość surowo i nowocześnie. Duże okna, bez zasłon ani ram, jednokolorowe ściany, wszystko o ostrych kątach, strasznie proste, bez niepotrzebnej finezji, aż śmiać się chciało, że zamieszkiwała go rodzina zajmująca się kulturą i sztuką.
- Twój pokój jest tutaj, mój tuż obok, więc jakbyś czegoś potrzebował, to zapukaj. Naprzeciwko jest łazienka. Jest do naszej dyspozycji, ta, na końcu korytarza należy do moich rodziców. – Alex od razu wszedł do swojego pokoju. Skromnie urządzone pomieszczenie z mnóstwem wolnej przestrzeni i dużym oknem wychodzącym na ocean. Żadnego balkonu, choć Louise często wyobrażała sobie, że gdyby był, czułaby się na nim jak na klifie.
- Dzięki. – Rzucił torbę na łóżko i stanął tuż przy oknie. – Jak to się otwiera? – zapytał, a Louise zajęło chwilę, by zrozumieć o co mu chodzi.
- Nie otwiera się. Wentylacja jest tuż obok… - odparła, patrząc na niego uważnie. Okna w domach nigdy nie były otwierane, czasami tylko na strychu montowano malutkie okienko, które przez cały rok i tak stało uchylone. – Rozpakuj się, ja będę u siebie.
- Okay, Lou?
- Tak? – odwróciła się na moment i spojrzała na nieznajomego.
- To będą świetne trzy dni, znaczy, przygotuj się na niezłą imprezę.
Nie do końca rozumiała jego słowa, nawet kiedy siedziała spokojnie na kanapie w swoim pokoju, przeglądając zadania do szkoły. Imprezę? W Shirailen to było prawie niemożliwe, żeby wyjść z domu po dwudziestej drugiej, a kluby praktycznie nie istniały, w każdym razie nie takie, do których wpuszczono by grupkę licealistów.
- Nie wierzę, że się uczysz. Przecież przez następne trzy dni mnie oprowadzasz i pokazujesz życie, więc po co? – Alex stał oparty o framugę drzwi uważnie się jej przyglądając, nie miała pojęcia od jak długiego czasu to robił ani jaki był tego cel.
- Dla przyjemności? – zapytała, zamykając książkę od geografii. Tak naprawdę próbowała dopatrzyć się szczegółów na mapie Strefy. Porównywała ją ze starszą wersją, na której nie było zaznaczonych Miast.
- Studiując dokładnie mapę? Próbujesz znaleźć Mount Everest w Arizonie? Nie wyjdzie, więc nie ma po co się przyglądać. – Podszedł bliżej i usiadł tuż obok niej na kolorowej kanapie.
- Wiesz, praktycznie nie wiemy nic o Arizonie, więc kto wie, co się w niej ukrywa.
- Coś, co tutaj nazywają pewnie Nadprzyrodzonymi. Ludzie obdarzeni przez los większą ilością własnej woli. – Spojrzała na niego niepewnie, zastanawiając się, czy aby na pewno nie majaczył. Czy to możliwe, by słyszał cokolwiek o Nadprzyrodzonych? Rasie, której nie udaje się wytępić od ponad pięćdziesięciu lat.
- Jakbyś cokolwiek o nich wiedział. To niebezpieczne wspominać o nich gdziekolwiek w mieście, tak na przyszłość. – Ostatnią rzeczą, jakiej chciała Louise było wyciąganie Alexa z gabinetu dyrektora, a w następstwie przesłuchania całej jej rodziny, czy aby na pewno nikt z nich nie podsunął mu myśli o Nadprzyrodzonych.
- Nie jestem idiotą, ale pomyślałem, że będziesz zainteresowana informacjami o nich. Najwyraźniej się myliłem.
- Zainteresowana? – zapytała, patrząc na niego uważnie, nie miała pojęcia, co miał na myśli. Za to Alex uśmiechnął się lekko spod przydługawych, brązowych włosów.
- A nie jesteś?
- Jestem, ale lepiej byłoby porozmawiać o tym w innym miejscu. – Louise przyjrzała się uważnie ciemnym oczom Alexa szukając w nich wskazówki odnośnie jego intencji. Znała go ledwie od godziny, a już miała mu zaufać? I wysłuchiwać historii o postaciach, których sama nazwa wzbudza w całym mieście odrazę i strach? Jednocześnie ten temat wydawał się tak bardzo kuszący, a sam chłopak sprawiał wrażenie dość obeznanego. W końcu taka okazja prawdopodobnie już nigdy jej się nie przydarzy, więc postanowiła zaryzykować.
- Na przykład jakim? Nie sądzę, żebyś miała podsłuchy w domu, byłem pewien że wysyłają mnie do względnie normalnej rodziny. – Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. „Względnie normalnej”, pewnie, jeśli pominąć córkę w ciszy myślącej nad ucieczką z miasta i Strefy raz na zawsze.
- Bądź gotowy za dziesięć minut i zabierz kurtkę.

Gdy wyszli z domu, ulice były ciche i ponure. W godzinach wieczornych Shirailen pustoszało, a ludzie zostawali w domach, paląc w kominkach i zajmując się prostymi czynnościami. Większość z nich nigdy nie zastanawiała się jak jest poza Strefą, nie interesowało ich nic, dopóki wiedli dobre życie i mogli rozwijać swoje pasje w mieście. Uwierzyli w telewizyjną papkę, sprzedawaną w wieczornych wiadomościach, modyfikującą wiadomości ze świata w jak najlepszym interesie Strefy. Nie mieli więc podstaw to podświadomego pragnienia ucieczki za granicę. Żadnego zainteresowania światem, większość z ich młodych przedstawicieli wypisywała się nawet z zajęć geografii – w Shirailen była taka możliwość, nie było powodu do wiedzy czegokolwiek o innych miastach, skoro nigdy nie opuszczą swojego. To przykre i smutne, dlatego ludzie tacy jak Alex mieli potężne szczęście i szansę raz na milion. Louise podświadomie mu tego zazdrościła, choć nie miała pojęcia, co dzieje się z ludźmi, którzy wracają z wymian. Nikt nie wiedział.
- Dokąd tak właściwie idziemy? Przez całą drogę milczysz – zauważył chłopak, bez problemu za nią nadążając. Stróże patrzyli na nich nieprzychylnie, gdy przemykali ulicami, chociaż do godziny policyjnej zostało jeszcze sporo czasu. Widok kogokolwiek o tej porze był nadzwyczajny i niepokojący, lecz przez to Louise czuła się jeszcze bardziej jak w klatce.
- Do domu mojej babci, mieszka trzy ulice ode mnie, już niedaleko – odparła cicho dziewczyna i skręciła za róg, wpadając w lekki poślizg. Natychmiast złapała Alexa za rękę, gdyż tuż przed nimi stał jeden ze stróży, na którego chłopak prawie wpadł. Puściła go, gdy już się zatrzymał i spojrzała obcemu mężczyźnie w twarz.
- Dobry wieczór, przepraszam ale ta ulica jest zamknięta. Nie możecie przejść – odezwał się grubym głosem i zagrodził im drogę.
- Dlaczego? Stało się coś poważnego? – zapytała miłym tonem, takim, jakiego zawsze używała w szkole i wszystkich innych oficjalnych spotkaniach, zajęcia z etykiety przerabiano już od przedszkola.
- Nie mogę udzielać informacji. Co was w ogóle sprowadza na ulicę o tak późnej porze? Ty, chłopaku, jesteś z wymiany, prawda? – Stróż zrobił się podejrzliwy, co trochę zaskoczyło Louise, jak do tej pory w Shirailen zawsze spotykała się z dużą ufnością od władz.
- Tak, chciałam pokazać mu, jak pięknie miasto wygląda wieczorem. Wie pan, te wszystkie światła w centrum i fontanny przy ratuszu – odparła szybko, gdy Alex już przygotowywał się do powiedzenia, że idą odwiedzić babcię dziewczyny. Spojrzał zdziwiony na Louise, lecz nie wydał jej przed mężczyzną.
- Cóż, w takim razie będziecie musieli odłożyć to na jutro. Poruszanie się teraz po mieście może być niebez… niestosowne – szybko poprawił się Stróż. Używanie słów takich jak „niebezpieczne” przez ochroniarzy miasta i jego mieszkańców było nigdy niespotykane. W Shirailen wszystko było bezpieczne, zawsze. Ostatni stan zagrożenia wprowadzony był tutaj podczas pierwszej wojny z Nadprzyrodzonymi, określanej też jako Pierwsza Infekcja Miast.
- Dobrze, proszę pana. Przepraszamy za zamieszanie, już wracamy do domu. – Zaczęła się lekko wycofywać, a kiedy Stróż życzył im dobrzej nocy, byli już z powrotem za rogiem i spokojnie ruszyli w stronę domu, no, przynajmniej Alex, gdyż Louise po kilku metrach skręciła w inną stronę.
- Tędy ich ominiemy? – zapytał chłopak i ruszył za nią tak cicho, jak tylko dał radę. W praktyce nie było go w ogóle słychać, więc Lou prawie podskoczyła, gdy usłyszała jego głos.
- Tak.
Droga, którą teraz szli, była jedną z bocznych, ulokowaną na tyłach domów, łączącą ze sobą kilka małych podwórek, na których starsze panie rozwieszały pranie na specjalnych sznurkach. Nie było ich widać z głównej ulicy, na której ciągle stali Stróże, ukrywając coś, co miało tam miejsce niecałą godzinę temu. Miasto było w rzeczywistości o wiele bardziej tajemnicze, niż myśleli od pokoleń jego mieszkańcy. Louise zatrzymała się tuż przed małym domkiem, wciśniętym pomiędzy inne, pozornie nie wyróżniającym się kompletnie niczym.
- To tutaj – powiedziała i sięgnęła po klucz, który schowany był w malutkiej dziurce za rynną, tuż przy drzwiach. Otworzyły się z cichym kliknięciem. Dom przywitał ich cudownym cynamonowym aromatem i dziwną pustką. Nie było w nim kompletnie nikogo, lecz(bez przecinka) gdy tylko Louise przekroczyła próg atmosfera uległa całkowitej zmianie i znów stała się przyjazna, a wnętrze przytulne. Umknęło to dziewczynie, lecz Alex bez trudu wychwycił tą drobną zmianę.
- To było dziwne – przyznał, lecz Lou wydawała się go nie słyszeć, już szła po schodach na górę, zatrzymując się na szczycie, by niecierpliwie poczekać na towarzysza. Alex zamknął drzwi i ruszył za nią, przyglądając się uważnie całemu wiejskiemu wystrojowi i obrazkom na ścianach, wśród których zdecydowaną większość stanowiły te sporządzone własnoręcznie przez wnuki.
- Na dachu jest ogród, który od zawsze prowadziła moja babcia, otoczony „barierkami”, które dokładniej mówiąc są po prostu ścianami, więc nikt nie będzie mógł nas zobaczyć ani usłyszeć.
- Brzmi nieźle. – Weszli na dach po małej drabince, ustawionej przy całkiem nieźle ukrytym schowku na końcu korytarza.
- Twoja babcia lubi chować rzeczy – stwierdził Alex, zerkając na schowek, a potem wdrapując się po szczebelkach na otoczony ścianami ogród. – Tak właściwie, to gdzie ona jest?
- W szpitalu – odparła Louise, nie wdając się szczegóły odnośnie oddziału, na którym znajduje się staruszka. – Dlatego nie mogliśmy powiedzieć, że idziemy ją odwiedzić. Wizyty są tylko rano, poza tym do szpitala prowadzi inna droga.
- Rozumiem, ale mogłaś mnie uprzedzić, prawie powiedziałem mu, że do niej idziemy – spojrzał z lekkim wyrzutem na dziewczynę.
Dach był pięknie urządzony, ściany obłożone kafelkami w różnych odcieniach zieleni, otaczające ogród tylko z trzech stron, na tyłach była otwarta przestrzeń dająca piękny widok na położone w oddali budynki i góry. Tuż za domem babci znajdowało się potężne pole uprawne, więc teoretycznie ten dom stał na granicy. W Shirailen wszystkie granice miasta były oddzielone dużymi polami od części mieszkalnej i przemysłowej. Dzięki temu nikt prócz specjalnie wyznaczonych rolników nie zapuszczał się aż do połączenia miejscowości z „innym” światem. Kwiatów na dachu była cała masa, piękne, kwitnące właściwie przez cały rok, pachnące tak cudownie, że chciałoby się wdychać je przez cały czas. Tuż koło małej imitacji oczka wodnego z małą fontanną pośrodku stała drewniana ławka, ładnie zdobiona po bokach i na oparciu. Louise usiadła na niej, wciskając mały przycisk pod siedzeniem który włączył oświetlenie, gdyż słońce już praktycznie zaszło, a w ogrodzonym ogrodzie było ciemniej niż na ulicach. Alex dołączył do niej, wdychając orzeźwiające powietrze.
- Twoja babcia jest niesamowita, dawno nie widziałem tak świeżego miejsca. – Lou naprawdę często marzyła, by móc kontynuować pracę staruszki, by ta nauczyła ją tajników zajmowania się roślinami, by wyrastały tak piękne i dumne, jak w tym spokojnym miejscu.
- To prawda.
- Nie ciekawi cię, dlaczego ten stróż prawie powiedział „niebezpieczne”. Myślisz, że miasto może być atakowane z zewnątrz? – zapytał Alex, odwracając wzrok od chmur, które o tej porze dnia przybierały mnóstwo kolorów.
- Pewnie po prostu się przejęzyczył – miała wrażenie, jakby chłopak westchnął na te słowa, lecz nie usłyszała całego dźwięku. Nie zastanawiała się, czy słowa strażnika w rzeczywistości mogły mieć jakieś większe znaczenie. Podejrzewała, że skoro mężczyzna pracuje od wczesnych godzin był po prostu zmęczony i różne słowa cisnęły mu się na język.
- Może i to prawda.
- Nie miałeś mi przypadkiem opowiedzieć czegoś o Nadprzyrodzonych? To po to tutaj przyszliśmy, a nie była to łatwa droga, więc mam nadzieję, że twoja opowieść jest tego warta – powiedziała Louise pół żartem, pół serio, mając nadzieję, że chłopak wie coś więcej niż tylko fakty sprzedawane przez Strefę.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:14, 25 Maj 2012 Powrót do góry

Hej, kochana!
Kurcze, przykro mi, że nikt nie skomentował Twojego opowiadania, bo jest naprawdę świetne i nie mogę zrozumieć, że nikt nie zostawił po sobie śladu. Pewnie powtórzę tutaj wszystko, co pisałam Ci już na gg, ale chcę, żebyś miała chociaż jeden zuzolkowy komentarz, a może zmobilizuje to kogoś jeszcze do skomentowania.
Bardzo podoba mi się klimat tego opowiadania - jest tajemniczo, czujemy, groźbę wiszącą nad miastem i jego mieszkańcami, nie jest to takie dosłowne, tylko właśnie taki ciekawy nastrój zbudowałaś. Mówiłam już, że kojarzy mi się z "V jak vendetta" i "Igrzyskami Śmierci". Większość ludzi wydaje się zaślepiona tym, co mówi im "góra", nie myślą samodzielnie albo przynajmniej o tym nie mówią. Wszystko wydaje się czytelnikowi dziwne, napięte, jakby za każdym rogiem coś złego czekało lub ktoś chciał nas szpiegować i jakby czekał na jakieś nasze potknięcie.
Jeśli chodzi o bohaterów. Fascynuje mnie Nathaniel. Kocham to imię. A jego postać tutaj wydaje się intrygująca i jestem ciekawa, czy i w jaki sposób to rozwiniesz w kolejnych rozdziałach. Bo wydaje mi się, że to nie jest wszystko, co masz do powiedzenia w kwestii tego bohatera.
Louise już lubię. Widać, że ma swoje zdanie na temat świata, marzenia, pragnienia, nie podoba się jej to, co widzi wokół siebie, chciałaby czegoś innego, nie jest zaślepiona tym, co mówią ludzie wokół niej. Zastanawia mnie, co się dokładnie stało z jej babcią.
Co do Alexa. Wydaje się być w porządku, ale to właśnie sprawia, że jestem wobec niego jakaś podejrzliwa. Za szybko się odkrył, na miejscu Louise nie zaufałabym mu tak od razu. Coś mi w nim nie pasuje, choć sama jeszcze nie wiem co. Mam nadzieję, że się mylę i okaże się, że jest szczery w swoich zamiarach.
Masz bardzo fajny, lekki i przyjemny styl. Czyta się z przyjemnością. Masz bogate słownictwo. Podczas czytania przeniosłam się do stworzonego przez Ciebie świata, całkowicie mnie to pochłonęło. Sprawdzanie Twojego tekstu było czystą przyjemnością.
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze skomentuje teraz albo przy okazji kolejnych rozdziałów. Nie smuć się jednak, proszę. Ja będę czytać, bo jestem naprawdę oczarowana i jestem niesamowicie ciekawa, co się wydarzy dalej.
Tulę Cię mocno, kochana! :* buziaki

PS: tak mi się skojarzyło, że nawet jeśli nikt nie będzie komentował to będziemy jak Klefan, o!
Image
Image

Mr. Green


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin