FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Wyznanie Nieśmiertelnego |3 - 06.07.2010 [NZ] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
AvATar7SeVen
Człowiek



Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own

PostWysłany: Wto 20:22, 06 Lip 2010 Powrót do góry

ROZDZIAŁ 3: NIESPODZIANKA

beta: mayah
konsultacja: kirke

Sobotni poranek.
Cholera.
Nakryłem szczelnie głowę poduszką, starając się zdusić wszelkie odgłosy dochodzące do moich uszu.
– Aaa! – Usłyszałem przeraźliwy pisk dochodzący z zewnątrz. Jak zgadywałem, z salonu na parterze.
– Elliott! Chris! W tej chwili do mnie! – Mrożący krew w żyłach odgłos stawał się coraz głośniejszy.
Zakopałem się pod pościelą, modląc się w duchu, by Lindsay zrezygnowała z porannego terroru. Mając przebłyski wydarzeń minionego wieczoru, zgadywałem, że konfrontacja z nią nie będzie należeć do przyjemnych.
Przeliczyłem się. Drzwi otwarły się po kilku minutach z głośnym trzaskiem, a do pokoju wpadła przyjaciółka, cała czerwona ze złości. Szybko pokonała dzielącą ją ode mnie odległość i zdecydowanym ruchem zerwała poduszkę z mojej głowy, odkrywając przy tym, że przyglądałem jej się przez mały otwór między poduszką a materacem.
– W tej. Chwili. Na dół. – Starannie artykułowała wyrazy, z trudem powstrzymując się od wyrządzenia mi krzywdy. To oznaczało, że nie odwiedziła jeszcze Elliotta. Miałem świadomość, że powinienem go ostrzec, ale jak to zwykle bywa w takich chwilach, odezwał się mój wewnętrzny egoista i instynkt samozachowawczy.
Nie miałem wątpliwości, że skorzysta z okazji do rzucenia we mnie czymś ciężkim, gdy tylko ją sprowokuję. Z tego powodu pospiesznie wypadłem z łóżka, chwiejąc się przy tym nieznacznie. Miałem wrażenie, że czaszka pękła mi na pół, gdy krzyk Lindsay odbił się echem w mojej głowie.
Chwiejnym krokiem doszedłem do schodów, a następnie ostrożnie poczłapałem po stopniach. Gdy znalazłem się już na parterze, moim oczom ukazał się niecodzienny widok.
Salon był istną ruiną. Półka z książkami leżała roztrzaskana pod ścianą, a zniszczone tomy tworzyły spory stosik. Komoda ocalała, ale stojące na niej ramki ze zdjęciami stanowiły tylko kupkę szkła. Po pokoju walały się puste butelki oraz porozbijane kieliszki, zaś na skórzanej sofie widniała wielka czerwona plama po winie.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co tutaj zaszło? – wysyczała Lindsay.
– Zauważ, że ty również brałaś w tym udział. – Powiedzenie przeze mnie tych słów było błędem.
Przyglądałem się, jak Lindsay blednie, by po chwili przejść przez pokój z niebywałą gracją, która zupełnie nie zdradzała jej planów. Nie chciałem jednak ryzykować, toteż szybko obróciłem się na pięcie i pognałem po schodach do swojego pokoju. Będąc już na zakręcie, zobaczyłem rozbijającą się o ścianę butelkę po winie – przyjaciółka chybiła zaledwie o cal. Dziękując Bogu za przedłużenie mi życia i nie kusząc już dłużej losu, przyspieszyłem, wpadłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi na klucz.
Nie zwracałem uwagi na krzyki Elliotta, najpierw ospałe, później zirytowane, na końcu zaś pełne przerażenia. Odczekałem regulaminowe pięć minut i powlokłem się na dół. Tak jak oczekiwałem, przyjaciele byli w tej chwili pochłonięci sprzątaniem. Westchnąłem i zacząłem im pomagać.
Po dłuższym czasie pokój znowu zaczął przypominać salon. Zadowolony z wyników oznajmiłem, że wychodzę i zanim Lindsay mogła mnie zatrzymać, pobiegłem do pokoju, by się przygotować. Kilka minut później opuściłem pospiesznie mieszkanie.
Wsiadłem szybko do samochodu, mając nadzieję, że ktoś z moich znajomych będzie miał dla mnie dziś chwilkę. Po kilku minutach zaskoczony znalazłem numer Dwayne’a. Nie miałem pojęcia jak się tam znalazł, ale postanowiłem skorzystać. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Halo? – odezwał się głos w słuchawce.
Z pewną dozą zaskoczenia odkryłem, że Dwayne ma bardzo ładny głos. Była w nim pewna intrygująca nuta, która zapowiadała tajemnicę, ale jednocześnie obietnicę. I jakaś dziwna miękkość, której nie zauważyłem, gdy rozmawialiśmy twarzą w twarz. Był to pierwszy raz, kiedy zwróciłem uwagę na coś takiego, tym bardziej więc nie opuściło mnie zdziwienie.
– Tu człowiek, któremu włamałeś się do telefonu – odpowiedziałem.
– Jak widać, było warto – zauważył.
– Rzeczywiście – zgodziłem się. – Może się spotkamy? – zaproponowałem po sekundzie.
– Okej – odparł bez chwili namysłu. – Gdzie?
– W Fat Tuesday. Wiesz, gdzie to jest?
– Jasne. Zaraz będę.
– Okej.
Rozłączyłem się.
Pojechałem do baru i zamówiłem drinka, sącząc go w oczekiwaniu na Dwayne’a. Po chwili zorientowałem się, że zadzwoniłem do niego całkiem nieświadomie – jakbym robił to nie pierwszy raz, ale tysięczny. To czyniło sytuację nieco dziwną, ale nie na tyle, by poczuć skrępowanie, gdy chłopak wreszcie się pojawił.
– Czy spóźnianie się jest u ciebie rzeczą normalną? – spytałem, patrząc na niego spode łba.
– Jakie znowu spóźnianie się? – odpowiedział, sadowiąc się na miejscu naprzeciwko mnie.
– Miałeś być zaraz, a czekałem na ciebie jeszcze z dwadzieścia minut. To chyba nie jest zaraz, co? – Upiłem łyk drinka przez słomkę.
– Czepiasz się. – Machnął ręką lekceważąco, a ja zauważyłem, że na prawym nadgarstku nosił metalową bransoletę z wygrawerowanymi literami: „D V A” na kawałku szczotkowanej stali.
– Sorry, ale po prostu mam uczulenie na spóźnialskich. – Wzruszyłem ramionami.
– Przyszliśmy tu, żeby rozmawiać o mojej punktualności? – uciął, nieco poirytowany.
– To zależy.
– Od czego?
– Od tego, na co masz ochotę.
Ku mojemu zdumieniu otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, a potem poczerwieniał i spuścił wzrok. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, że mój sugestywny ton sprawił, że zdanie zabrzmiało dwuznacznie. Zostawił jednak mój niezamierzony dowcip bez żadnego komentarza, co było dosyć podejrzane.
Przez kilka minut nic nie mówił, rozglądając się jedynie po lokalu. Miałem zatem okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Był zapewne uważany za przystojnego – i nie chodziło tu jedynie o kształt twarzy, mocno zarysowaną szczękę, rozczochrane włosy, które wyglądały, jakby nie widziały grzebienia i nożyczek od co najmniej miesiąca. Były też głęboko osadzone oczy, dodające tajemniczości, ciemne gęste brwi, z których jedna przekłuta była kolczykiem. Silne ramiona – nie tak bardzo umięśnione, ale jednak męskie, jasna skóra, która w cieniu wydawała się być opalona, ale w świetle sprawiała wrażenie, jakby została osłonięta białawym nalotem. Modne ubrania wyglądały jak uszyte na miarę, choć była to jedynie biała koszulka polo ze stojącym kołnierzykiem i wąskie granatowe dżinsy. Coś w tym człowieku krzyczało do mnie, wysyłało niejasne sygnały, których nie umiałem odczytać, a jednak na granicy świadomości pojawiały się polecenia: „dotknij”, „złap”; ginęły jednakże w mroku umysłu, odnajdując swe miejsce wśród instynktów, nie natarczywych, ale jednak wyczuwalnych.
W pewnej chwili kątem oka zauważyłem, że jakaś kobieta z sąsiedniego stolika puściła oko do Dwayne’a. Przeniosłem na niego wzrok, czekając na jakąś reakcję. Posłał jej mordercze spojrzenie i zwrócił się w inną stronę, wypatrując czegoś za oknem.
Zdumiony, zastanawiałem się nad jego zachowaniem. Nie był to pierwszy raz, gdy zauważyłem w nim niechęć do ludzi. I nie chodziło tutaj bynajmniej o brak pewności siebie – to był jakiś dziwny rodzaj wyalienowania, który objawiał się otwartą wrogością. Rozważałem różne możliwości, ale żadna nie wydała się prawdopodobna.
– Dlaczego? – zapytałem w końcu.
– Co, dlaczego? – Zwrócił się w moją stronę.
– Dlaczego ta maska? Ta wrogość i rozgoryczenie?
Zawahał się i po dłuższej chwili, kiedy byłem już pewien, że nie odpowie, odezwał się:
– Zostałem… skrzywdzony.
– Co masz na myśli?
– Ciężko mi o tym rozmawiać – powiedział z westchnieniem.
– Możesz mi zaufać. – Nachyliłem się ku niemu, bezwiednie muskając jego dłoń swoją własną.
Gestem ręki zawołał kelnera i zamówił sobie kolejnego, tym razem mocniejszego, drinka. Nie czekając na odejście kelnera, wypił go za jednym zamachem, odstawił na tacę i zamówił następnego. Zdumiony mężczyzna odszedł i zniknął za drzwiami. Dwayne rozejrzał się podejrzliwie, jakby sprawdzając, czy jesteśmy podsłuchiwani. Na nasze szczęście kobieta siedząca obok opuściła stolik i aktualnie przebywaliśmy sami po tej stronie baru.
Kilka kieliszków później Dwayne westchnął głęboko i zamknął oczy.
– Zostałem napadnięty. Kilka lat temu. – Obrócił twarz, uniemożliwiając mi dokładne zbadanie reakcji. Zauważyłem jednak, że zmarszczył brwi, a dolna warga delikatnie drgała. – Pamiętam ciemną uliczkę. Było cicho. Szedłem sam. Wracałem od przyjaciela. Byłem szczęśliwy. Nie zauważyłem. Po prostu nie zauważyłem… – Głos mu się załamał.
Czując wyrzuty sumienia z powodu wywlekania na światło dzienne niezagojonych ran, szybkim ruchem położyłem dłoń na jego ręce w uspokajającym geście.
– Spokojnie… – szepnąłem. – Nie martw się, jest dobrze.
Otworzył oczy i spojrzał na moją dłoń przykrywającą jego.
– Dziękuję – odparł miękko.
Nie byłem pewien, za co dziękował.
Poczułem, że należałoby przerwać tę chwilę smutku i czułości. Uniosłem dłoń i poklepałem Dwayne’a po ramieniu.
– Chodź, przejdziemy się – zaproponowałem.
Nie zgłaszając żadnych obiekcji, wyjął portfel i położył banknot na stoliku.
– Ja stawiam – powiedział.
Już chciałem zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem i z pewną niezręcznością wzruszyłem ramionami. Skierowałem się do wyjścia, a po chwili Dwayne podszedł do mnie.
– Dokąd jedziemy? – spytał.
– Zgodnie z tym, co ustaliliśmy, to ty miałeś wymyślić – przypomniałem.
– Cóż, jeśli mam wybrać miejsce, to… W takim razie nie jedziemy.
– Co? – Uniosłem brwi. – Ale przecież…
– Spokojnie, spokojnie. Nie jedziemy, tylko idziemy – poprawił się.
– Dokąd?
– Zobaczysz – powiedział z uśmiechem.
Po dwóch minutach spaceru znaleźliśmy się przed dużym niskim budynkiem w kolorze białym. Był nowoczesny, ale miał niewiele okien. Na tabliczce informującej widniał napis: „St. Stephen’s Art Show”.
– Zabrałeś mnie na wystawę sztuki? – spytałem mało entuzjastycznym tonem. Spochmurniał.
– Nie podoba ci się. – Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Nie, nie w tym rzecz. Tego nie powiedziałem. – Nie miałem ochoty wracać do swoich problemów, ale sytuacja nieuchronnie zbliżała się do tego momentu.
– I dobrze. Lepiej nie mów. – Nie czekając na mnie, ruszył w kierunku wejścia. Podbiegłem do niego, śmiejąc się.
– Mam przez to rozumieć, że są tam twoje prace?
Uśmiechnął się.
– Nie, ale zgadłeś, interesuję się malarstwem.
– Cóż, to ciekawe. Moja mama też się tym zajmowała – zauważyłem, siląc się na entuzjazm.
– Mądra kobieta. – Pokiwał głową. – Wie, co dobre.
– Pewnie – zgodziłem się z ironią. – Zapewne ćwiczenia w prowadzeniu pędzla nie wspomagają rozwoju minimalnej ilości skromności, co?
– Fałszywa skromność jest przereklamowana. Teraz egoizm jest w cenie – odpowiedział, a ja zastanawiałem się, czy to na pewno był dobry pomysł, by pozwolić mu wypić tyle drinków.
– Więc masz teraz kilka minut, by egoistycznie afiszować się swoimi osiągnięciami. – Ostentacyjnie spojrzałem na zegarek.
– Cóż… więc tak… – zaczął, całkowicie ignorując ironię w moim głosie. – Głównie maluję martwą naturę i krajobrazy, ale od jakiegoś czasu interesują mnie również portrety. Miałem całkiem sporo zamówień na akty w ostatnim czasie. Najstarsza klientka miała osiemdziesiąt lat. – Wyprostował się i uśmiechnął dumnie.
– Dają ci się namalować osiemdziesięcioletnie babcie? Woow, ale ci zazdroszczę. – Spojrzałem na niego pobłażliwie.
– Bardzo śmieszne. – Zerknął na mnie spod przymrużonych powiek. – Jeśli chcesz wiedzieć, to zapłaciła za akt ponad trzy tysiące.
– Dała ci tyle, by popatrzeć na twoją śliczną buźkę – odparłem z przekonaniem.
Spiorunował mnie wzrokiem, po czym wyprzedził mnie i, nie sprawdzając, czy idę za nim, wszedł do pomieszczenia.

***

– Jak ci się podoba? – szepnął mi do ucha Dwayne, gdy staliśmy z założonymi rękami przed wielobarwnym kleksem wiszącym na ścianie.
– To jest… inne – wydusiłem w końcu, z całych sił starając się nie roześmiać.
Obraz wyglądał, jakby został namalowany przez pięcioletnie dziecko. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że ludzie bez talentu i pomysłu zarabiają tysiące na zwykłych bazgrołach.
– Prawda, że ciekawe? – spytał z podnieceniem. – Autorka tego dzieła jest świetna. Chciałbym ją kiedyś spotkać.
– Acha – powiedziałem tylko. Byłem pewien, że próba zbudowania bardziej elokwentnej wypowiedzi sprawi, że z mych ust wypłynie jakaś złośliwa uwaga. Nie chciałem jednak, by cokolwiek zadziałało demotywująco na mojego przyjaciela w chwili, gdy pławił się w przyjemności.
Martwię się o niego, stwierdziłem z rozbawieniem.
– Halo – zawołał normalnym głosem, machając mi ręką przed oczami. – Jesteś tu?
Zamrugałem i powiedziałem:
– Przepraszam, zamyśliłem się.
– Zauważyłem. Co cię tak rozśmieszyło?
– Nie wiem o czym mówisz – stwierdziłem, ze wszystkich sił powstrzymując wpełzający na moją twarz uśmiech. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do kolejnego obrazu.
Kilkadziesiąt minut później zmierzaliśmy już na parking, gdzie stały nasze samochody.
– Chyba ci się nie podobało, co? – spytał, marszcząc brwi, ale zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
– Nie… To znaczy tak, podobało mi się… Dlaczego tak uważasz?
– Nie udawaj – powiedział. – Potrafię rozpoznawać ludzi, którym nie podoba się sztuka.
– Ależ skąd – zaoponowałem. – Lubię sztukę, ale nie lubię kleksów.
– Kleksów? – Zaśmiał się. – Więc o to chodzi. Po prostu nie pojmujesz metamorfozy sztuki. Typowe – stwierdził tonem eksperta.
– Metamorfozy? – spytałem drwiąco. – Zauważyłem metamorfozę muzyki na przestrzeni lat i to, że dzisiaj rynek został zdominowany przez chłam na pięć minut. Dziękuję, najadłem się już tej metamorfozy.
– Cóż, nie znam się na muzyce – przyznał. – Ale uważam, że nie może być tak źle, jak twierdzisz.
– A jednak jest – stwierdziłem. – Czy ci się to podoba, czy nie.
– To twoja opinia – zauważył. – Tak czy inaczej dzięki, że nie starałeś się popsuć mi humoru. Moja siostra na pewno by tak zrobiła.
– Masz siostrę? – spytałem z uniesionymi brwiami. Pokiwał głową.
– Nazywa się Shannon – powiedział. – Jest bardzo bezpośrednia. I jeśli czegoś na pewno można się po niej spodziewać, to tego, że zawsze powie ci bez ogródek, co myśli.
– To cenna cecha – zauważyłem.
– Najczęściej irytująca – odparł z uśmiechem. – Ale rzeczywiście, czasami się przydaje.
– Masz jeszcze jakieś inne rodzeństwo?
– Tylko Shannon. Jest dosyć… nie wiem, jak to powiedzieć… zamknięta? Chodzi o to, że rzadko obdarza ludzi szacunkiem i zaufaniem, gdy ich nie zna. Ale wystarczy, że lepiej ją poznasz, by stwierdzić, że po prostu troszczy się o rodzinę.
Przypatrując się Dwayne’owi zauważyłem, że pod pewnym kątem na jego skórze widoczna staje się niebieska siateczka naczyń krwionośnych. Przy poruszaniu głową na jego szyi odznaczały się niewielkie wypukłości, które ginęły tak szybko, że można je uznać za wytwór wyobraźni.
Nie po raz pierwszy tego dnia przyłapałem się na bezceremonialnym gapieniu się na niego. Zastanawiałem się, co spowodowało tę zmianę w moim nastawieniu: podobieństwo do moich przyjaciół, czy może niespotykana uroda? Obydwie odpowiedzi wydawały się równie nieprawdopodobne, ale stanowiły jedyne wyjaśnienie, na jakie mogłem się zdobyć.
– … późno – odezwał się nagle chłopak.
– Co „późno”? – zapytałem.
– Nie usłyszałeś ani jednego słowa z tego, co powiedziałem przed chwilą, prawda? – upewnił się. Pokręciłem głową, na co westchnął. – Często zdarza ci się wyłączyć.
– Tylko wtedy, gdy coś pochłonie moją uwagę.
– A co pochłonęło twoją uwagę? – Uniósł jedną brew, zerkając na mnie z ukosa.
– Nic szczególnego. – Wzruszyłem ramionami, czując jednocześnie, że się rumienię. W nadziei, że tego nie zauważy, odwróciłem głowę w drugą stronę.
Gdyby domyślił się, że się na niego gapię, Bóg wie co mógłby sobie pomyśleć...
Wiedziałem, że moje stwierdzenie było głupie, ale dziwnym trafem w tamtej chwili brzmiało to wyjątkowo prawdopodobnie.
Co miałby sobie pomyśleć? Że jestem gejem?
– Powiedziałem, że jest już dosyć późno – oznajmił.
Uniosłem wzrok. Niebo zdążyło już przybrać złotawą barwę, a ostatnie promienie słońca przebijały się pomiędzy dachami budynków.
– Późno? Jeszcze nie jest późno – zaoponowałem. – To dopiero zachód słońca.
– Tak, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
– O tej porze? – Nie ustępowałem.
– Przestań się czepiać. – Westchnął poirytowany. – Jutro się spotkamy.
– Okej, niech ci będzie. To, o której?
– Może po południu, o czwartej? Podjadę do ciebie.
– Nie! – spanikowałem. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – To znaczy, lepiej spotkajmy się gdzieś tutaj. – Machnąłem ręką, ogarniając przestrzeń wokół mnie.
– Niech… ci będzie? – odpowiedział niepewnie.
– Nie spotykajmy się u mnie, bo… – z całych sił starałem się wymyślić jakąś prawdopodobnie brzmiącą wymówkę – bo moja przyjaciółka uszkodziła dom podczas wczorajszej imprezy i jest trochę przewrażliwiona.
– Boisz się swojej przyjaciółki?
– Boję się, że mogłaby ci coś zrobić. – Uśmiechnąłem się.
– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – To na razie.
– Trzymaj się. Do jutra. – Kiwnąłem głową i wsiadłem do samochodu.
Kładąc się tego dnia do łóżka, ogarnęło mnie uczucie spełnienia. Czułem się tak, jakby wszystko było na swoim miejscu, jakbym osiągnął jakiś punkt kulminacyjny, który zapowiadał rychłe rozwiązanie problemów. Wypełniało mnie szczęście i niezmącony pokój. Zapadłem w sen, mając na ustach imię Dwayne’a.

***

Pierwszym, co zauważyłem po przebudzeniu było to, że jestem wyspany. Drugi dzień z rzędu. Pierwszy raz od pięciu lat. Dobrze wiedziałem, dlaczego.
Dwayne.
Nie miałem pojęcia, co się wydarzyło, ale byłem pewien, że w jakiś dziwny sposób jest to jego sprawka. Cokolwiek zrobił (albo i nie zrobił), przyjemność wynikająca z nieprzewijających się obrazów pod moimi powiekami była ogromna i stanowiła istotną zmianę. Nie wiedziałem, ile to potrwa, ale aktualnie to się nie liczyło.
Moim drugim odkryciem zaś było to, że kolejny już dzień moje sny zmieniły swoją treść. Przedstawiały one człowieka – nie miał postaci, przypominał raczej bezimienną chmurę o humanoidalnych kształtach – trzymającą mnie w ramionach. Czułem, że coś mnie łączy z tajemniczym nieznajomym albo nieznajomą; zapewniały mnie o tym wszechogarniające bezpieczeństwo i radość. Niemożność sprawdzenia, kim jest ta postać, doprowadzała mnie do frustracji, dlatego też nieco gwałtowanie podniosłem się z łóżka i powlokłem do łazienki.
Przygotowałem się i sprawdziwszy godzinę udałem się na zbiórkę chóru kościelnego, którego byłem członkiem. Należałem do katolików, a do kościoła Św. Hugona miałem pięć minut jazdy. Na mszy o wpół do jedenastej występował gospel, a ja należałem do najstarszej ekipy tworzącej grupę od dobrych kilku lat. Było tam sporo Afroamerykanów – zawsze śmialiśmy się, że tylko oni w kościołach potrafią zburzyć tę smętną atmosferę życiowych kazań i wprowadzić zastrzyk entuzjazmu. W swoich fioletowych „kaftanach bezpieczeństwa”, które nikomu się nie podobały, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Tworzyliśmy coś pięknego, nauczyliśmy się podkradać od nich dobre nastawienie. Dzięki temu, moim zdaniem, nasz śpiew wznosił się wysoko do Boga i naprawdę oczyszczał serca. Tak czułem się i podczas próby, i podczas właściwej mszy.
Po skończonym nabożeństwie podjąłem decyzję, by porozmawiać z przyjacielem księdzem. Paul był niewiele starszy ode mnie i należał do najbardziej otwartych duchownych, jakich znałem. Jego główną zaletą było to, że nigdy mnie nie oceniał podczas mojego uzewnętrzniania się, a potrafił dać na serio dobrą radę. Ja również znałem wiele jego sekretów, jak na przykład to, że ze wszystkich sił starał się nie zakochać w pewnej parafiance, ale niezbyt mu to wychodziło i w rezultacie co jakiś czas znikał na kilka godzin w kościele, by w samotności oczyścić serce i na nowo zwrócić się ku swemu powołaniu. Wiele razy pytałem go, czy nie łatwiej byłoby odwiesić sutannę. Twierdził wtedy, że nie i poddawał się zawiłym teologicznym wywodom, z których niewiele rozumiałem.
– Szczęść Boże – powiedziałem do niskiej postaci w błękitnej koszuli i czarnych spodniach.
– Szczęść… – zaczął, odwracając się w moją stronę. – A, to ty. Cześć. – Uśmiechnął się, a wokół jego brązowych oczu pojawiły się malutkie zmarszczki. – Co tam słychać? – Uniósł rude brwi, przyglądając mi się badawczo.
– Chciałem pogadać, jeśli masz chwilkę.
– Pewnie, chodź, przejdziemy się. – Machnął ręką zachęcająco i zwrócił się w stronę niewielkiego parku. Dogoniłem go i zacząłem:
– Poznałem ostatnio kogoś. I, muszę przyznać, że pomimo początkowych trudności polubiłem go: jest uprzejmy, zabawny, zajmuje się malarstwem, nieźle się z nim dogaduję, bywa nieco arogancki, ale to bardziej zaleta niż wada. I, przede wszystkim, odgania złe wspomnienia.
– Co masz przez to na myśli?
– Chociażby to, że przebywając z nim problemy przeszłości po prostu znikają… Spędziłem z nim wczoraj cały dzień i dzisiaj nie miałem w ogóle koszmarów. Drugi dzień z rzędu.
– Ma na ciebie dobry wpływ.
– Owszem, ma. Ale… to dosyć dziwne. Coś mi tu nie gra. Nie wiem, ale w jego obecności sam siebie zaskakuję i robię, i czuję rzeczy, które są mi zupełnie obce.
Usiedliśmy na ławeczce w parku. Paul spojrzał na mnie w zamyśleniu.
– Dużo czasu razem spędzacie? – zapytał, jakby od niechcenia.
– Mamy razem zajęcia – powiedziałem tak, jakby ten jeden fakt tłumaczył wszystko. – Umówiliśmy się na dzisiaj – dodałem po chwili namysłu.
– Acha – stwierdził jakoś sztucznie.
– Co ma oznaczać twoje „acha”? – Spojrzałem na niego intensywnie.
– Cóż... Ten „ktoś” nie interesuje cię może bardziej... – urwał, nie wiedząc najwyraźniej, jak ubrać wszystko w słowa. – Czy on cię nie pociąga? – wykrztusił w końcu i spojrzał na mnie spokojnie.
– Co? Nie! – Przeraziłem się. – Przecież wiesz, że nie.
– Spokojnie. – Uniósł ręce w obronnym geście. – Tylko pytałem. To się mogło zmienić.
– Nie sądzę. Nie u mnie. Znasz przecież mój stosunek do nich.
– Znam i ja sam mam podobny. Ale ludzie się zmieniają.
Nie byłem homofobem, niemniej wyjątkowa tolerancyjność również nie należała do moich mocnych stron. Uważałem, że dopóki geje robią pewne rzeczy w domu, mają do tego prawo. Niemniej publiczne obmacywanie się czy całowanie po prostu mnie obrzydzało. Nie było w tym nic osobistego, lecz zwykły, naturalny odruch, którego nie umiałem powstrzymać – i nie próbowałem.
– Nie w tym przypadku. Skąd w ogóle to pytanie?
– Nie wiem, tak po prostu. – Wzruszył ramionami. – Poza tym tutaj nie chodzi o moje prywatne zdanie, tylko o stosunek Kościoła do takich spraw. W takiej sytuacji na przykład byłby problem z rozgrzeszeniem, ponieważ geje z reguły nie żałują swoich czynów.
– Żałować? Bez przesady. Niby czego mają żałować?
– Grzechu, oczywiście.
– Co to za grzech? Miłość nie jest grzechem, nieważne w jakiej formie.
Nie miałem pojęcia, skąd nagle wezbrał we mnie tak silny gniew i poczucie konieczności obrony mniejszości seksualnych. Słowa wyszły z mych ust same, bez mojego znaczącego udziału i kontroli. Paul spojrzał na mnie.
– Nie twierdzę, że miłość jest grzechem – zaczął powoli. – Mówię, że Kościół uznaje to za dewiację opisaną w Biblii. Takie jest oficjalne stanowisko, bez względu na moją opinię na ten temat. – Westchnął. – Wiesz jednak, że nigdy nie potępiłbym otwarcie osoby LGBT.
– Wiem, przepraszam. Dzięki za poświęcony czas. To ja już pójdę. – Podniosłem się z miejsca, mając nadzieję, że nie wyszło to zbyt niezręcznie. – Do zobaczenia.
– Na razie.

***

Kilka godzin później czekałem na Dwayne’a pod barem Fat Tuesday. Ku mojej wielkiej uldze, nie spóźnił się znacząco.
– Gdzie ty w ogóle mieszkasz, co? – spytałem, ściskając jego rękę.
– Ja? Na Key Biscayne. To niedaleko.
– Key Biscayne? Wow, nieźle – stwierdziłem, na co westchnął.
– Zawsze wszyscy reagują tak samo. Niektórzy po prostu są utalentowanymi artystami i mieszkają w wielkich domach. – Wzruszył ramionami.
– Jeszcze mi tego nie zapomniałeś? – zapytałem ze znużeniem.
– Nadszarpnąłeś moje ego – zaoponował.
– Chyba ci się należało, bo i tak już cię przerosło – rzuciłem z przekonaniem, na co zmrużył oczy.
– Nie zapomnę, dopóki nie powiesz, że jestem świetnym malarzem.
– Jesteś świetnym malarzem – odparłem zrezygnowany.
– To się nie liczyło, bo nie widziałeś moich obrazów. – Pokręcił głową. – Pewnego dnia zabiorę cię do domu i zobaczymy, co będziesz miał do powiedzenia. – Zerknął na mnie wyzywająco.
– Trzymam cię za słowo. – Odwzajemniłem jego spojrzenie.
– Okej. To co robimy?
– Teraz ja ci coś pokażę – powiedziałem.
– A co to takiego?
– Miejsce, gdzie rozpoczynam za tydzień pracę.
– Czyli…?
– Lyric Theatre. To taki historyczny teatr.
– Zajmujesz się aktorstwem? – zapytał. Pokręciłem głową.
– Śpiewaniem. Będę tam w grupie śpiewackiej. Nie jest to nic wielkiego, bardziej przypomina zajęcia dla studentów. Będziemy nagrywać piosenki do spektakli, czasem do filmów, ale nie będziemy występować. No i po prostu będziemy przychodzić się bawić. Wygląda to jak amatorka, ale moi współpracownicy mają na serio świetne głosy.
– I ty się do nich zaliczasz? – Uśmiechnął się szeroko.
– Pewnie. – Odwzajemniłem uśmiech.
– Mogę zatem liczyć na pokaz?
– Oczywiście, że nie.
– Czemu? – Zmarszczył czoło.
– Bo to zbyt duży stres. – Wzruszyłem ramionami i wsiadłem do samochodu.
Ruszyłem znaną mi już drogą do teatru. Kilkukrotnie poddałem się irracjonalnemu lękowi i sprawdziłem w lusterku, czy Dwayne jedzie za mną. Przez cały czas trzymał się blisko mnie i po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu.
Moim oczom ukazał się znajomy budynek w kolorze delikatnego różu. Dwie pary zielonych drzwi otwierały się i zamykały co chwila, a w licznych oknach powyżej świeciły się światła. Klasyczny łuk również błyszczał białą poświatą, podobnie jak nowocześniejsza przeszklona część po lewej stronie. Przez przezroczyste ściany widać było bogato zdobione foyer i pracowników krzątających się w przygotowaniach do spektaklu.
Ja jednak wybrałem przejście z tyłu, gdzie mieściła się nasza sala i studio nagraniowe. Podkradłem się na palcach do stojącej nieopodal dyrektor.
– Dzień dobry, pani Moore.
Kobieta podskoczyła na dźwięk mojego głosu i w okamgnieniu obróciła się, by dać nauczkę temu, kto odważył się zaskoczyć Wielką Szefową. Kasztanowe włosy zafalowały, a brązowe oczy błyszczały od zgromadzonej złośliwości, która jedynie czekała na uzewnętrznienie. Na mój widok trójkątna twarz pani Moore wyraźnie jednak złagodniała.
– Ach, to ty. – Machnęła ręką, śmiejąc się. – Ale mnie wystraszyłeś, Chris. Co ty tutaj robisz?
– Przyszedłem się przywitać i zobaczyć, co słychać u grupy – powiedziałem, uśmiechając się szeroko.
– Ćwiczą piosenki do nagrania. Och, widzę, że przyprowadziłeś gościa. – Przeniosła wzrok na Dwayne’a, przyglądając mu się oceniająco. – Przedstawisz mnie? – zapytała naglącym tonem.
– Ach, oczywiście, przepraszam. Dwayne, to jest pani Samantha Moore, moja szefowa, dyrektor naszej grupy oraz wicedyrektor teatru. Pani Moore, to jest Dwayne Van Allen, mój przyjaciel. – Spojrzałem na Dwayne’a, który z lekkim przestrachem zerkał to na mnie, to na Wielką Szefową. Zauważyłem, że z trudem powstrzymywał swoją reakcję obronną – zapewne bał się, że złe wrażenie sprawi, iż Samantha wyrzuci mnie z pracy, której jeszcze nie zacząłem.
No cóż, nie zna jej tak dobrze jak ja. Gdyby wiedział, że mnie uwielbia, a jego uważa za ciekawy obiekt jednonocny, miałby zupełnie inne podejście.
– Miło cię poznać – powiedziała uwodzicielsko, podając rękę mojemu przyjacielowi. Musiałem przyznać, że była niezła w te klocki.
– Mnie również. – Uśmiechnął się i delikatnie ścisnął dłoń Samanthy.
Ponieważ udało jej się wciągnąć Dwayne’a w rozmowę o niczym, uciekłem stamtąd i poszedłem długim korytarzem do sali, gdzie ćwiczyli moi współpracownicy. Była niewielka, ale doskonale spełniała swoje zadanie. Sto miejsc siedzących ustawiono przed drewnianą sceną, na której siedziała w kółku grupa licząca, beze mnie, sześć osób: cztery kobiety i dwóch mężczyzn.
– Zobaczcie, kto zaszczycił nas swoją obecnością – odezwał się Jimmy, niski pulchny blondyn o okrągłej twarzy pełnej piegów.
– Chris! – krzyknęła Abigail, rzucając się na mnie z wyciągniętymi rękami. Pomimo niewielkiego wzrostu była niewiarygodnie żywiołowa i kompletnie mną zauroczona – to właśnie ona stwierdziła, że jestem równie słodki, co Alex Pettyfer.
– Cześć, Abi – powiedziałem ze śmiechem, mierzwiąc jej długie blond włosy. Miała szesnaście lat, ale nie denerwowała się, gdy okazywaliśmy jej czułość taką, jaką okazuje się ludziom młodszym o dobre parę lat. – Cześć wszystkim.
Każdy z obecnych powiedział jakieś przywitanie. Mimo iż oficjalnie nie byłem jeszcze członkiem grupy, zostałem już powszechnie zaakceptowany – choć nie wiedziałem, czy to tylko zasługa głosu, to jednak świadomość tego była bardzo przyjemna.
– Co ty tu robisz? – zapytała Nadine, która bez wątpienia była najładniejszą kobietą z tutaj obecnych. Miała złote oczy, z których jedno było ukryte pod kurtyną długich ciemnych włosów.
– Przyprowadziłem kolegę – odparłem.
– I gdzie on jest? – Rozejrzała się, unosząc brwi.
– Wielka Szefowa się nim zajęła. – Zachichotałem.
– Ach – odpowiedzieli wszyscy na raz. Kolejne podboje Samanthy zawsze komentowano w ten sposób – stanowiło to niejaką tradycję.
– Nad czym pracujecie? – spytałem, podchodząc bliżej.
– Nad piosenkami Evanescence – odpowiedziała Jacey, wysoka brunetka o ciemnych oczach.
– Dziesięć piosenek we własnej interpretacji – dodała Rachel, siostra bliźniaczka Jacey. – Tylko fortepian i prawie same duety.
– Zastanawiamy się, kto zaśpiewa My Immortal – wtrącił Terry. – Na pewno Nadine, bo ma najlepszy głos, ale musimy się zastanowić kto z nas. – Wskazał ręką na siebie i Jimmy’ego.
– Może ja spróbuję – zaproponowałem. – Jeśli wyjdzie, to może Wielka Szefowa da mi premię na początek.
– Jak chcesz. – Terry wzruszył ramionami.
Podszedłem bliżej i usiadłem przy fortepianie, zaś miejsce obok mnie zajęła Nadine. I zaczęła grać.
      Tak bardzo męczy mnie bycie tu
      Zduszona przez moje wszystkie dziecięce lęki
      I jeśli musisz odejść

Chciałbym byś po prostu odeszła
Ponieważ twoja obecność tu się przeciąga
I nie zostawi mnie w spokoju


Przymknąłem oczy, a wyobraźnia podsunęła mi tajemniczy obraz: mnie i jakiegoś człowieka siedzących na polanie w sierpniowym słońcu. Nie umiałem go zidentyfikować – widziałem zaledwie delikatny zarys sylwetki, ciemny, delikatnie połyskujący, ale bez wyraźnych kształtów.
      Te rany nie będą zdawały się goić
      Ten ból jest zbyt rzeczywisty
      Za wiele by czas mógł to wymazać

Przez moją świadomość przebijało się niejasne poczucie szczęścia – choć było to nic ponad zwykłe wyobrażenie, czułem, jakbym naprawdę się tam znajdował; jakby to, co ujrzałem, już się wydarzyło. Albo miało się wydarzyć. Ta radość była wręcz namacalna – wystarczyło wyciągnąć rękę…
    Gdybyś płakał otarłabym wszystkie twoje łzy
    Gdybyś krzyczał pokonałabym wszystkie twe lęki
    Trzymałam cię za rękę przez wszystkie te lata
    Ale ty nadal posiadasz mnie całą

Delikatny ciepły wiatr niósł ze sobą zapach polnych kwiatów. Gdzieś nad głowami śpiewały ptaki, zaś w oddali słyszałem dziecięcy śmiech. Oparłem się o nieznajomego, pozwalając, by ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa.

Zniewalałaś mnie
Swym niesamowitym światłem
Ale teraz związany jestem z życiem, które zostawiłaś za sobą
      Twoja twarz, ona nęka moje jedyne przyjemne sny
      Twój głos, on wygania ze mnie zdrowe zmysły

Ta sama osoba szeptała mi do ucha. I choć nie rozpoznawałem słów, poddałem się ich kojącemu działaniu. Uspokoiłem oddech, wyłączyłem zmysły, poddałem się instynktom…

Te rany nie będą zdawały się goić
Ten ból jest zbyt rzeczywisty
Za wiele by czas mógł to wymazać


Ciepłe dłonie nieznajomego błądziły po moim ciele niczym płatek róży poddający się woli wiatru. Poczułem delikatny nacisk na klatce piersiowej, w okolicach serca. Owionął mnie jego słodki oddech.
    Gdybyś płakał obtarłbym wszystkie twoje łzy
    Gdybyś krzyczał pokonałbym wszystkie twe lęki
    Trzymałem cię za rękę przez wszystkie te lata
    Ale ty nadal posiadasz mnie całego

Delikatne usta nieznajomego spotkały moje, miękkie wargi złożyły słodki pocałunek, który wyzwolił moje wnętrze. Nie istniało już nic.
Otworzyłem oczy i jedynym, co ujrzałem, był Dwayne, stojący tuż przy drzwiach, wpatrzony we mnie z niezwykłym błyskiem w oczach.
    Staram się bardzo powiedzieć sobie, że ciebie już nie ma
    I chociaż wciąż jesteś ze mną
    od samego początku byłem samotny

Obraz w mojej wyobraźni powrócił mimo otwartych oczu. Nabrał kolorów i ostrości. Twarz nieznajomego przybiera jedyne w swoim rodzaju kształty.
    Gdybyś płakał obtarłbym wszystkie twoje łzy
    Gdybyś krzyczał pokonałbym wszystkie twe lęki
    Trzymałem cię za rękę przez wszystkie te lata
    Ale ty nadal posiadasz mnie całego

Wystarczyła jedna chwila.
I już nie sposób było odgonić natrętną myśl, która pojawiła się tak dawno, że całkowicie o niej zapomniałem.
Ukryta pod zwałowiskiem rozsądku i problemów codzienności czekała na dogodny moment. I pojawiła się z pełną mocą.
Nie zauważyłem ośmiu par oczu wpatrzonych w moją twarz.
Bo było tylko jedno.
Ale nie miałem odwagi, by wypowiedzieć to na głos. Nie miałem odwagi, by podnieść wzrok. Czułem obrzydzenie i bałem się, że ktoś to zauważy.
Więc wstałem, wyszedłem z pomieszczenia i…
Uciekłem.
Wybiegłem z budynku teatru i w okamgnieniu wpadłem do samochodu. Nie zwracając uwagi na ruch uliczny, popędziłem ulicami w stronę domu. Zgiełk miasta nie zagłuszył moich myśli. Głośno ustawione radio nie powstrzymywało wewnętrznego głosu. Nawet mój własny głos wspomagający piosenkarza w radio wydawał się niezupełnie taki sam. Niezupełnie mój.
Mój własny głos mnie zdradził.
Zdradziło mnie moje serce, moja podświadomość, a nawet moje ciało, wbrew moim przekonaniom pragnące rozpaczliwie, bym w tej chwili zawrócił.
Zderzenie mojego najnowszego odkrycia z dotychczasowymi przekonaniami było jak dwa fronty, które razem dają burzę. Taka właśnie nawałnica rozpętała się w moim sercu.
Podobno, gdy człowiek to sobie uświadamia, odczuwa radość i lekkość.
Cóż, ja odczuwałem szok i przerażenie. To chyba nie do końca to samo.
Miałem ochotę zabić tego, kto wysunął tak pochopne wnioski. Ten ktoś na pewno nie był w mojej sytuacji. Ten ktoś na pewno nie musiał toczyć bitwy ze swoimi pragnieniami.
Zapewne wszechogarniające obrzydzenie również nie należało do standardowych reakcji. Mimo to wyobraźnia podsuwała mi kolejne obrazy, których ja sam byłem uczestnikiem.
Zaparkowałem przed domem i, nie zwracając uwagi na przyjaciół, uciekłem do swojego pokoju. Trzasnąłem drzwiami, zamknąłem je na klucz i rzuciłem się na łóżko, chowając głowę w poduszkach.
Czy on cię nie pociąga? – kołatało się po moim umyśle jak głos sumienia.
I powiedziałem to na głos:
– Ja pierdolę. Zakochałem się w Dwayne’ie.


Komentarz:
Cóż, rozdział trzeci ukończony po długiej pracy. Myślę, że należą się specjalne podziękowania mojej szanownej Konsultantce, z którą dzielę nie tylko jakiś fragment TMI, ale również pewną chorą fascynację - w moim przypadku przynajmniej jest bardzo chora :D A że wspomniana dobrze wie, o co chodzi, to nie będę rozwijał tego tematu. A wspomniałem, bo kazało mi sumienie. Tak.
Nieważne.
W każdym razie myślę, że się rozwijam, że jest lepiej. I na pewno w jakiś sposób uda mi się połączyć dwa wątki, które teraz wydają się być tak odległe jak gwiazdy. Ale jakoś muszę to zrobić, do ciężkiej cholewki, tak więc pozostaje mi skupić się jeszcze bardziej i przemyśleć to - po raz nie wiem już który. Wbrew obiegowym opiniom to jest skomplikowane, nawet jeśli chodzi o podrzędnego grafomana mojego pokroju.
Coś mi nie idzie pisanie komentarzy ostatnio, ale ja dobrze wiem dlaczego, to przez tajemnicze światełko, które się pod wodą znajduje - i tutaj kirke znowu pewnie będzie wiedziała o co chodzi, prawda? Wink
I przepraszam że pomijam wszystkich, którzy nie wiedzą o co chodzi, przykro mi.
Tak, zdecydowanie nie mam weny na pisanie komentarzy, więc może lepiej już zamilknę.

Pozdrawiam
7 the HP's 9 & other 7s


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 9:38, 08 Lip 2010 Powrót do góry

To ja zacznę, choć jako beta jestem mało obiektywna Smile
Widzę ogromne postępy, od kiedy uwolniłeś się od sztafażu zmierzchowego Twoje postaci nabrały ciała, stały się bardziej realne, ich psychika jest bardziej wyrazista. Owszem, noszą cechy, które mogą powiązać je w jakiś sposób z Sagą, ale są to nawiązania minimalne, wynikające często z charakteru postaci i trudne do zmienienia, bo konieczna byłaby przebudowa całej koncepcji Smile
Podoba mi się, że Dwayne jest artystą, a Chris śpiewa w kościelnym chóru. Domyślam się, że oprócz rozterek czysto fizycznych będą też duchowe, wynikające z wiary. To zapowiada się interesująco - miłość kontra wiara. Ciekawi mnie, w jaki sposób pociągniesz ten wątek.
A teraz jedna nagana: jak mogłeś skończyć w takim momencie??? Ale Ty już wiesz, że czekam z niecierpliwością na dalsze części.
Pozdrawiam


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Pon 12:59, 02 Sie 2010 Powrót do góry

ja wiem, że jestem podła i niedobra, ale ostatnio pochłonęły mnie moje własne grafomańskie popisy i na cudzą twórczość nie starczyło mi wena. Ale zgodnie z obietnicą wreszcie się zjawiam.
cóż, zanim cokolwiek to... 3 tysiące za akt?! No ładnie, a ja się cieszyłam z dwóch stów za płótno... Wink
fajna ta scena w galerii. No ale kleksy? Jak możesz, toż to sztuka abstrakcyjna, czysta myśl wcielona w farbę *ironia* ...tak, ja też nie przepadam za sztuką współczesną, ale z racji fachu muszę się trzymać oficjalnych ustaleń na ten temat Wink
co do formy - no, postępy robisz, jest coraz lepiej, nie sposób zaprzeczyć. Ale zlituj sie chłopie, nie piszesz dramatu, tylko epikę. A ilość dialogów jest przytłaczająca. I niestety nie wszystkie te dialogi są dobre. Osobiście ostatnio spędzałam bezsenne noce nad dialogami, zastanawiając się jak uchwycić rozmowę, ale jej nie przegadać. Nie wiem czy mi wyszło, ale u ciebie spora część dialogów mogłaby spokojnie pofrunąć w niebyt, a fabuła wyszłaby bez szwanku. Podsumowując - rozgadujesz się Wink
za to monologi wewnętrzne głównego bohatera wychodzą ci coraz zgrabniej :)
chwilami jeszcze nie rozumiem ich relacji. Jak czasem z czymś wyskoczą ni z gruszki ni z pietruszki, to aż głową kręcę. No bo co to było z tym skrzywdzeniem? Rozmowa z prawie nieznajomym czy sesja u psychoterapeuty?

no, ale ja będę swoje, jak mantrę - jest coraz lepiej :) pracuj, pracuj - trening czyni mistrza :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez offca dnia Pon 12:59, 02 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin