FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Medical Secret [NZ] (+18) Roz. XIV- 29.06 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 23:03, 29 Cze 2011 Powrót do góry

[link widoczny dla zalogowanych]

[AU/AH]
[OOC]

Bella od zawsze pragnęła zostać chirurgiem, kiedy dostaje się na staż jednego z najlepszych szpitali czuje się jakby jej marzenia się spełniały.
Radość jednak nie trwa długo.
Jest jedyną kobietą w grupie stażystów światowej sławy chirurga Edwarda Cullena.
Jako przedstawicielka „słabej płci” jest odsuwana od większości operacji, zabiegów i badań.
Co jest gotowa zrobić by spełnić swoje marzenia?

Tytuł: Medical Secret
Autor: Anelin
Bata: klaudiaaa90
Wiek: +18
Liczba Rozdziałów: ?

Wszystkie rozdziały znajdziecie na tych chomikach:
[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]





ROZDZIAŁ 1

Biegłam w stronę szpitala cały czas zerkając na zegarek. Przede mną było jakieś 10 minut
drogi, a ja już byłam spóźniona! Nie mogłam zacząć lepiej pierwszego dnia stażu.
Prychnęłam ze złości. Tyle pracy i wyrzeczeń kosztowało mnie przyjęcie do tego szpitala.
Nie satysfakcjonowały mnie żadne inne placówki. Od dawna śledziłam rankingi i podania
składałam jedynie do najlepszej dziesiątki.

Pamiętam jak drżącymi rękami odpakowywałam nadesłaną kopertę i jak skakałam z
radości, gdy pozytywnie rozpatrzono moje podanie. Zawsze byłam ambitna, ale żeby dostać
się do szpitala im. Teodora Barlickiego w Forks, musiałam zrezygnować z życia
towarzyskiego na bardzo długi czas.
Ciągła nauka, dodatkowe godziny praktyk i fakultety z chirurgii. To wszystko sprawiło, że
nawet jeśli znalazłam parę godzin wolnego czasu, wolałam wykorzystać je na sen.
Wielu moich znajomych myślało, że oszalałam. Rzadko gdziekolwiek wychodziłam,
tłumacząc się studiami i nauką.
Wiedziałam, że chirurgia jest najbardziej obleganą specjalizacją i że wybierają na nią tylko
najlepszych. Stąd wynikała moja determinacją i ciągła praca.
Jeśli zapytasz studentów medycyny dlaczego chcą zostać lekarzem, większość z nich
odpowie ci, że chce pomagać ludziom. Wyuczona regułka, która nie zawsze pokrywa się z
prawdą. Oczywiście ja też pragnę nieść pomoc, jednak za moją decyzją stoi własna, osobista
tragedia.

Gdy miałam 10 lat moja mama ciężko zachorowała. Żaden z lekarzy nie potrafił
powiedzieć co jej jest. Byłam świadkiem jak z dnia na dzień, stawała się coraz słabsza i
bledsza. Nikt nie potrafił jej pomóc. Ta bezradność, gdy stałam przy jej łóżku i gdy trzymałam ją za rękę, zmieniła mnie na zawsze. Mama wkrótce zmarła, zostawiając mnie i tatę. Każdej nocy płakałam w poduszkę, nie rozumiejąc dlaczego nikt nie potrafił jej pomóc.
Od tamtej pory zapragnęłam stać się lekarzem i walczyć z tym co zabiło mają mamę.
Byłam wtedy młodziutka i za wszelką cenę chciałam uchronić inne dzieci przed stratą
rodzica. Z całych sił zaczęłam skupiać się na nauce i dążeniu do postanowionego sobie celu. Stałam się najlepszą uczennicą w klasie, potem w szkole. Byłam zdeterminowana i nie miałam sobie równych.

Przerwałam rozmyślania i zaczęłam biec coraz szybciej, w obawie przed konsekwencjami,
jakie czekają mnie za spóźnienie. Mogłam przez taką głupotę zaprzepaścić lata mojej ciężkiej
pracy. Ale kto by mi teraz uwierzył, że samochód nagle padł, że autobus przyjechał za
wcześnie, a telefon został na szafce, w moim pokoju.
Pędząc tak przed siebie, wbiegłam na jezdnie, nawet nie patrząc czy coś jedzie. Nagle zza
zakrętu wyjechał samochód, ruszając wprost na mnie. To wszystko działo się tak szybko, że
nawet nie zdążyłam zareagować. Zamknęłam z przerażenia oczy, czekając na uderzenie. Nic
się takiego nie stało. Samochód zahamował z ostrym piskiem, parę centymetrów ode mnie.
Stałam tak sparaliżowana strachem. Właśnie doprowadziłabym do wypadku. Co ja mówię! O
mało co się nie zabiłam. Kierowca wyskoczył z samochodu wyraźnie zdenerwowany.

- Co ty kobieto wyprawiasz? – krzyknął na mnie. – Chcesz się zabić? Jeśli tak to idź skacz
pod pociąg, nikt przez to nie pójdzie siedzieć. Jesteś nieodpowiedzialna! – patrzył na mnie
gniewnie.
- Przepraszam! – zaczęłam – To wszystko przez to, że jestem już bardzo, bardzo
spóźniona – próbowałam się tłumaczyć.
Mężczyzna popatrzył na mnie z politowaniem i nic nie mówiąc ruszył do samochodu.
Zrobiłam się momentalnie czerwona, zdając sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie się
zachowałam.

Odprowadziłam go mimowolnie wzrokiem. Był wysoki i dobrze zbudowany. Na sobie
miał idealnie dopasowany garnitur i niebieską koszulę. Jego miedziane włosy były w
całkowitym nieładzie, co tylko dodawało mu uroku. Z całego serca żałowałam, że tak zaczęła
się moja znajomość, z tym wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną.
Samochód ruszył zostawiając mnie przerażoną na jezdni. Potrząsnęłam głową dochodząc
do siebie. Oprzytomniałam, gdy zerknęłam na zegarek. Znów biegiem ruszyłam w stronę
szpitala. Z tą różnicą, że teraz za każdym razem zatrzymywałam się przed jezdnią,
upewniając się, że nic nie jedzie.

Kiedy znalazłam się na miejscu w szpitalu, miałam już pół godziny spóźnienia. Udałam się
szybko do szatni i przebrałam, narzucając na siebie biały fartuch lekarski. Na kieszonce
widniała plakietka:
Isabella Swan
Stażysta
Popatrzyłam przelotnie na swoje odbicie i jęknęłam. Od biegu moje policzki były całe
zaróżowione, włosy odstawały mi we wszystkie strony, a po moim delikatnym makijażu, nie
było już śladu. Nie mogłam pozwolić sobie na dodatkowe minuty spóźnienia, więc starając
się zapomnieć o swoim wyglądzie, ruszyłam szukać stażystów.
Zdziwiło mnie gdy zobaczyłam ich grupkę stojącą przed gabinetem doktora, który miał
pełnić funkcje naszego opiekuna. Wszyscy ubrani byli w identycznie białe fartuchy.
Podchodząc bliżej zdałam sobie sprawę, że jestem jedyną kobietą pośród całej piątki. Tylko
mnie jedną przyjęli?

- Cześć wszystkim – przywitałam się grzecznie.
Mężczyźni odwrócili się w moją stronę, przyglądając się uważnie.
- Nie ma doktora? – zapytałam zmieszana ich wzrokiem.
- Nie pojawił się jeszcze nawet w szpitalu – odpowiedział mi jeden z nich. – Ale podobno
to u niego normalne. Przychodzi kiedy chce i wychodzi kiedy chce. Oczywiście te zasady
obowiązują tylko jego – zaśmiał się gorzko.
- Coś od niego potrzebujesz? – zapytał inny.
- Jestem stażystką – wskazałam dumnie na plakietkę. – Jesteśmy razem w grupie –
Zdziwiłam ich tą odpowiedzią.
- Kobieta? Tutaj to rzadkość. Na chirurgię dostają się zawsze sami faceci – wytłumaczył
mi największy z nich. – Jestem Emmet – powiedział podając mi rękę.
- Bella – również ją uścisnęłam.

Chłopak przewyższał mnie ponad o głowę i sprawiał wrażenie porządnie napakowanego.
Mogłam się założyć, że jego fartuch musiał być szyty na zamówienie, bo nie spotkałam się
jeszcze z rozmiarem XXXL.
Potem podszedł do mnie mężczyzna o ciemnej karnacji. Miał krótko przystrzyżone, czarne
włosy i idealne kości policzkowe.

- Ja jestem Jacob – uśmiechnął się do mnie. – To jest Jasper – wskazał na stojącego obok
siebie blondyna. Jego włosy kręciły się opadając na twarz. Wyglądał najmłodziej z nas
wszystkich.
- No i oczywiście jest jeszcze James – dokończył Jacob wskazując mężczyznę opartego o
ścianę. Był wysoki, a jego długie, jasne włosy spięte były w staranny kucyk.
On jedyny się ze mną nie przywitał. Stał tak sprawiając wrażenie znudzonego i
obojętnego na wszystko.
- Nie przejmuj się nim. Do nas też się nie odzywa – szepnął mi do ucha Emmet.
Odskoczyłam wystraszona nie spodziewając się takiej bliskości. On tylko się zaśmiał,
oddalając ode mnie.
- Jestem ciekawy jaki będzie ten Cullen – zastanawiał się Jasper.
- To, że jest najlepszym chirurgiem nie podlega żadnej dyskusji – zaczął Jacob. –
Słyszałem jednak, że to zaprzysięgły kawaler, pracoholik i okropny sztywniak – teraz mówił
szeptem by nikt nas nie usłyszał.
- Mnie to nie obchodzi. Ważne żeby nas jak najwięcej nauczył – opowiedział Emmet.

Zgodziłam się z nim. Nie interesowało mnie jakim był człowiekiem, ale co miał w głowie.
Miałam tylko nadzieje, że nawiążemy z nim dobry kontakt. Zapowiadało się, że w najbliższej
przyszłości będziemy pracować właśnie u jego boku.
Już chciałam zapytać chłopaków gdzie studiowali, gdy wszyscy się nagle odwrócili
mówiąc.

- Dzień dobry doktorze.
Emmet zasłonił mi go swoim ciałem. Przepychałam się przed niego, gdy nagle usłyszałam
znajomy głos.
- Stażyści. No tak. Zapomniałem o was – powiedział otwierając kluczem drzwi swojego
gabinetu.
Zamarłam zdając sobie sprawę, że to ten sam mężczyzna któremu wparowałam pod
samochód. Gdy tylko się zorientowałam, z kim mam do czynienia, chciałam wrócić i schować
się za Emmeta. Ale było już za późno.
Doktor Edward Cullen mierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Zawstydzona spuściłam
głowę, cała się przy tym czerwieniąc.
- To chyba jakiś żart – usłyszałam głos doktora. Wyraźnie było słychać jego
zdenerwowanie. Już miał wchodzić do gabinetu gdy cos mu się przypomniało. Zwrócił się do
mnie:
- Gdy prawie wskoczyłaś mi pod koła samochodu, mówiłaś że jesteś spóźniona –
zauważył.
Reszta stażystów przysłuchiwała się zdezorientowana. Nawet James podszedł bliżej, żeby
lepiej usłyszeć naszą wymianę zdań. Popatrzyłam na niego, nie wiedząc do czego zmierza.
- W takim razie o której tu przyszłaś? – zapytał dr Cullen.
- O 9.30 – odpowiedziałam szczerze. Kłamstwo nic by tu nie dało. Modliłam się w duchu
żeby mnie nie wyrzucił.
Zaczęłam nerwowo ściskać dłonie czekając na jego odpowiedź.
- Jeżeli dobrze kojarzę to mieliście tu być o 9.00, tak? – nie dawał za wygraną, a ja
pokiwałam twierdząco głową.
- A więc spóźniłaś się pół godziny. Nie będę takich rzeczy tolerował. Dzisiaj cały dzień
pomożesz Bree w dokumentacji szpitalnej – powiedział spokojnie. – A was chłopcy
zapraszam do siebie. Przydzielę was do konkretnych przypadków i zabiegów przygotowanych
na dzisiaj.

Mężczyźni weszli do gabinetu uśmiechając się do mnie pocieszająco. Oni cały dzień będą
mogli uczyć się pod jego okiem, a ja miałam wypełniać jakieś dokumenty? Nie po to ciężko
studiowałam odmawiając sobie zabaw i imprez. Nie miałam zamiaru poddać się tak łatwo.
Zagotowało się we mnie. Próbując jeszcze coś zdziałać zwróciłam się do dr Cullena.

- Ja przepraszam, to się już więcej nie powtórzy obiecuję. Mogę tylko... – przerwałam gdy
doktor zamknął przede mną drzwi. Poczułam się jak idiotka! Miałam ochotę kopnąć w te
drzwi. Jak śmiał! Wściekła ruszyłam do recepcji szukać Bree.
To jeszcze nie koniec dr Cullen. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!
***
Cały dzień spędziłam na oddziale, na wypełnianiu szpitalnych kart i wypisów. Żałowałam,
że nie mogę razem z chłopakami brać udziału w zabiegach i badaniach. To praktyka
pozwalała nam się najwięcej nauczyć.
Popatrzyłam na siedzącą obok mnie Bree. Okazała się być bardzo sympatyczna.
Ciągle uśmiechnięta i wesoła. Jako afro-amerykanka, miała na głowię burzę czarnych
loków. Jej niski wzrost uwidaczniał obfite kształty. Jednak jej tusza tylko dodawała jej
charakteru. Gdyby nie ta kobieta, załamałabym się po pierwszym dniu tutaj.

- Nie przejmuj się dr Cullenem – zaczęła Bree kiedy opowiedziałam jej swoją historię – on
jest perfekcjonistą, dlatego tak zareagował. Zobaczysz jutro już o tym zapomni.
- Mam nadzieje Bree – posłałam jej słaby uśmiech kończąc wypełniać wypisy ze szpitala.
- Dr Cullen nie jest taki zły – ciągnęła dalej – ja należę do tym nielicznych osób, które go
lubią. Ale fakt, uważam że przydałaby mu się kobieta. Przestałby marudzić jak baba w ciąży.
Zaśmiałam się z jej uwagi. Nagle przede mną stanął James uśmiechając się złośliwie. Nie
zauważyłam go jak tu podchodził. Westchnęłam cicho próbując być cierpliwa.
- Potrzebuję kartę Dana Willsona – powiedział do mnie – faceta z guzem w brzuchu, przy
którego operacji będę dzisiaj asystować – dodał chcąc mnie specjalnie pogrążyć.
Nic nie mówiąc podałam mu kartę pacjenta i wróciłam do dokumentacji. James jednak się
nie ruszył. Widać pastwienie się nade mną, sprawiało mu wiele przyjemności. Teraz to
jednak Bree zabrała głos.
- Lepiej już stąd idź. Chyba że chcesz mieć kolejnego guza, z tymże tym razem na głowie.
James popatrzył na nią z wrogością i odszedł zostawiając nas same.
- Dzięki – wyszeptałam do Bree.

Polubiłam ją jeszcze bardziej za to, że stanęła w mojej obronie.
W przerwie na lunch poszłam, wraz z Bree, do szpitalnej kawiarni. Podawali tam ciepłe
dania, desery jak i zwykłe napoje. Gdy zobaczyłam jedzenie, głośno zaburczało mi w
brzuchu. Związku z tym, że dzisiaj przebiegłam maraton, by dotrzeć do szpitala, zamówiłam
sobie bombę kaloryczną – hamburgera z podwójną porcją frytek.

- Widzę że jesteś głodna – zwróciła się do mnie dziewczyna ze mną w kolejce.
- I to jeszcze jak – odpowiedziałam uśmiechając się.
- Ja również poproszę Hamburgera i porcje frytek – złożyła zamówienie. – Nie tylko ty
masz taki apetyt – puściła do mnie oko.
- Jestem Bella – podałam jej rękę.
Uwielbiałam takie optymistyczne osoby jak ona. Była drobniutka, ale pełna energii i
blasku. Miała krótkie, nastroszone, czarne włosy, jasną cerę i duże zielone oczy.
- A ja Alice. Miło cię poznać. A na którym oddziale pracujesz? – zapytała mnie po chwili.
- Na chirurgii, jestem przydzielona do grupy dr Cullena. To właściwie mój pierwszy dzień
tutaj.
- No tak nigdy wcześniej cie nie widziałam – powiedziała Alice. – Ale i tak nie odpędzisz
się teraz od nienawistnych spojrzeń dziewczyn. Wiele z nich będzie ci zazdrościć pracy przy
boskim dr Cullenie.
Nie skomentowałam tego. Może i był bardzo przystojnym mężczyzną, jednak po
dzisiejszym dniu miałam go dość.
- A ty gdzie pracujesz? – zapytałam
- Robię od roku specjalizację z pediatrii. Myślę, że jest szansa, że się nie raz spotkamy.
Często prosimy o konsultacje z chirurgiem, gdy stan zdrowia dziecka jest wyjątkowo ciężki. –
Zabrałyśmy przygotowane porcję jedzenia.
- Z kim siedzisz przy stoliku? – zapytał mnie Alice.
Rozglądnęłam się po sali. Właściwie to nie wiedziałam jak powiedzieć jej, że nie mam
towarzystwa . Już zbierałam się do przyznania, gdy zauważyłam Jacoba machającego na
mnie. Chciał żebym do nich dołączyła. Przy jednym stoliku siedzieli wszyscy chłopcy z mojej
grupy. Nawet James.
- A już widzę! – zapiszczała Alice. – Musisz mnie kiedyś przedstawić tym przystojniakom
– zawołała odchodząc.

Nie miałam innego wyjścia, ruszyłam ku chłopakom, zastanawiając się co powiedzą z
ilości mojego jedzenia. Na szczęście, żaden nawet tego nie skomentował. Musiałam usiąść
blisko Jamesa, tylko miejsce około niego było jeszcze wolne.

- Hej co to było dzisiaj z Cullenem? Znacie się? – zapytał zaciekawiony Jasper.
- No co ty! – oburzyłam się – to było tak – westchnęłam. Nie chciałam wracać już więcej
do tego wydarzenia. – Całą drogę do szpitala biegłam wiedząc, że i tak jestem spóźniona. Na
moje nieszczęście, gdy tak mknęłam przed siebie, wpadłam na jezdnie wprost pod koła
Cullena. Możecie sobie wyobrazić coś gorszego? Wściekł się na mnie niesamowicie. Aż boję
się co będzie jutro – przyznałam
- Ha ha – usłyszałam śmiech Emmeta – już widzę, że z tobą będzie ciekawię –
zachichotałam, miał rację, czasami byłam chodzącym nieszczęściem.

Parę stolików od nas siedział dr Cullen z dwoma innymi mężczyznami. Przeglądali
dokumenty popijając kawę. Przyglądałam mu się przez chwilę, obserwując go. On jakby
czując mój wzrok na sobie, zerknął na mnie. Od razu moje policzka zrobiły się czerwone,
szybko odwróciłam wzrok. Nie chcąc, żeby ktoś zauważył moją reakcje, zapytałam
towarzyszy.

- A jak wam mija dzień? Opowiadajcie – zachęciłam ich. Sięgnęłam po moją porcje frytek
i zaczęłam jeść.
-Każdy z nas chodził z Cullenem na obchód, w trakcie którego przydzielał nam pacjentów
i zabiegi – opowiadał Jacob – ja dostałem kobietę z odmrożoną stopą. Jeszcze dziś po
południu będzie amputacja. Jasper dostał faceta w śpiączce.
- Czyli nudy – przerwał mu Jasper.
- O na pewno nie większe niż moje – dodałam. Zaśmialiśmy się. Nie miałam żadnej
konkurencji, moja sytuacja była najgorsza.
- Emmet został przydzielony do pacjentki z rakiem przełyku. A James…
- Wiem, wiem guz brzucha – przerwałam Jacobowi.
- Guz czego? – zdziwił się – Przecież on ma nastolatka ze złamaniem otwartym piszczela.
Popatrzyłam zaskoczona na Jamesa. On jak zwykle niczym się nie przejmował. Nawe na
mnie nie patrząc rzucił:
- Chciałem ci dokuczyć. I chyba mi się udało.

Nie mogłam uwierzyć jaki z niego dupek. Wymyślił tą historyjkę, żeby ze mnie zadrwić.
Oj nie wiesz z kim zadzierasz. Jeszcze się policzymy – dodałam w myślach.
Przez resztę lunchu opowiadaliśmy o zwariowanych sytuacjach ze studiów. Momentami
tak się śmiałam, że łzy napływały mi do oczu. Nawet James od czasu do czasu parsknął
śmiechem. Minęła napięta atmosfera, a ja czułam się jakbyśmy się znali od zawsze.
Kiedy przerwa minęła musieliśmy wracać do swoich zajęć. Chłopaki odchodzili z
radością i zapałem, ja byłam zła i znudzona. O dziwo czas płynął mi szybko. Od razu zajęłam
się pracą. Tak skupiłam się na dokumentacji, że nawet nie zauważyłam jak wybiła piąta.

- Bello kończymy na dziś – zwróciła się do mnie Bree.
Przytaknęłam i zabrałam swoje rzeczy. Chciałam być w domu jak najwcześniej. Znalazłam
do wynajęcia małe przytulne mieszkanko, niedaleko szpitala. Zdawałam sobie sprawę, że
musimy być dyspozycyjni, wiec szukałam czegoś jak najbliżej. Dzisiaj tata obiecał pomóc mi
w przeprowadzce.

Szybko przebrałam się w szatni i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.
Zastanawiałam się tylko co powiedzieć tacie gdy spyta mnie o pierwszy dzień w pracy. Nie
mogłam powiedzieć mu prawdy. Wstydziłam się tego, jak mój dzień dzisiaj wyglądał i tego,
że sama sobie była temu winna. Zdecydowałam się udawać szczęśliwą i zadowoloną. Tak
będzie lepiej.

Kiedy w końcu znalazłam się w domu, wszystko czekało gotowe do przewozu. Nawet nie
zdawałam sobie z tego sprawy, że mam tyle rzeczy do momentu, aż przyszło mi to wszystko
spakować. Wielu rzeczy musiałam się pozbyć. Ale każdą pamiątkę po mamie, choćby
potargany szal, zrobiony dla mnie na drutach, zostawiłam. Wiedziałam, że nigdy go już nie
założę, ale to była moja osobista pamiątka po niej.

- Cześć tato! – przywitałam się, całując go w policzek.
- Witaj Bells. Wszystko, jak widzisz, gotowe. Możemy ruszać.
Przytaknęłam i zajęłam miejsce od strony pasażera. Chociaż byłam zmęczona dzisiejszym
dniem, nie chciałam zwlekać z przeprowadzką. W drodze do centrum Forks tata zapytał mnie,
tak jak przypuszczałam:
- Co taka jesteś milcząca skarbie? Opowiadaj o swoim pierwszym dniu w pracy!
Posłałam mu wymuszony uśmiech.
- Było wspaniale. Naszym opiekunem jest dr Edward Cullen . Jest najlepszym chirurgiem
w szpitalu. Mnie przydzielono pacjenta z odmrożeniem kończyn. Musieliśmy dokonać
amputacji, bo martwica była już zbyt rozległa.
- To straszne – skomentował ojciec.

Unikałam wzroku taty, zawstydzona tym, że musiałam go okłamać. Zdziwił mnie fakt, że
tak dobrze mi poszło. Popatrzyłam za okno i rozmyślałam o jutrzejszym dniu. Czy znowu
będę musiała kłamać?

- Na pewno nic się nie stało Bells? Jesteś jakaś smutna – skomentował mój tata.
Dobrze mnie znał i tym razem też się nie mylił. Jednak nie mogłam powiedzieć mu
prawdy.
- Wszystko w porządku. Jestem tylko strasznie zmęczona – na potwierdzenie ziewnęłam.
Przeprowadzka poszła nam bardzo sprawnie. Wszystkie pudełka były już wniesione do
domu. Nie miałam jednak siły na rozpakowywanie tego dzisiaj, Marzyłam teraz jedynie o
długiej, ciepłej kąpieli.
- Nie będę zabierał ci więcej czasu Bells, bo widzę, że na prawdę jesteś zmęczona. Uważaj
na siebie. Jutro do ciebie zadzwonię – mówiąc to tata pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Zamknęłam za nim drzwi i usiadłam na skraj łóżka, przyglądając się mojemu mieszkaniu.
Było to mała kawalerka, ale odremontowana i zadbana. Gdy tylko znalazłam tą ofertę,
byłam zdecydowana ją wynająć. Do szpitala miałam zaledwie dwie minuty drogi.
Postanowiłam w końcu nalać wody do wanny i zrobić sobie gorącą kąpiel. Wchodzą do
łazienki zorientowałam się, że coś jest nie tak. Cała podłoga była zalana wodą. Z sufitu
kapały bez przerwy krople cieczy.

Zerwałam się i ruszyłam do mieszkania nade mną. To nie było moje mieszkanie, nie
mogłam pozwolić na jego zalanie. Płacenie odszkodowania w ogóle nie wchodziło w rachubę.
Głośno zapukałam do drzwi. Po chwili stanął w nich nie kto inny jak James. Nie miał na
sobie koszulki, więc cały swój tors prezentował przede mną. Byłam tak zaskoczona, że przez
moment zapomniałam po co tu przyszłam.
- Prześladujesz mnie? – zapytał gniewnie mężczyzna.
- Nie! – w momencie doszłam do siebie – Zalewasz mi łazienkę! Lepiej zrób coś z tym
żeby przestało się lać.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – usłyszałam
- Co? – nie mogłam uwierzyć w to co i powiedział.

Po tych słowach zamknął drzwi. Tego już było za dużo. Wściekła wróciłam do siebie i już
nie panowałam nad tym co robię. Skumulował się we mnie żal, złość i smutek z całego dnia.
Wybrałam największe wiadro jakie miałam i napełniłam je wodą. Wróciłam pod drzwi
Jamesa i zapukałam.
Kiedy słyszałam zbliżające się kroki, chwyciłam mocno w dłonie wiadro i czekałam na
otwarcie drzwi. Kiedy się już uchyliły chlusnęłam wodą na stojącą przede mną postać.
Dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że przede mną wcale nie stoi James.
Stałam tak przed mieszkaniem z szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewałam się takiego
obrotu sprawy. To James miał mi otworzyć!
Popatrzyłam skruszona na stojącą naprzeciw mnie kobietę. Nawet cała ociekająca wodą,
prezentowała się znakomicie. Była wysoka i szczupła z bujnymi, rudo-miedzianymi lokami.
Jej jasna karnacja i delikatne piegi, idealnie kontrastowały z kolorem jej włosów.
Co do jej stroju...był cały mokry.
Wyglądała jakby miała się na mnie rzucić. Wściekłość i złość była wymalowana na jej
Twarzy.

- Przepraszam! – wydusiłam z siebie i szybkim krokiem, nawet za siebie nie patrząc,
ruszyłam w stronę mojego mieszkania.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, odetchnęłam z ulgą. Nie miałam wątpliwości, że to nie
był mój dzień. Niestety nieszczęścia chodzą parami. Zła i zawstydzona poszłam do łazienki
spróbować ogarnąć bałagan. Zabrałam wszystkie ścierki jakie tylko znalazłam i kucnęłam
wycierając wodę.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z sufitu już nic nie cieknie. Przyglądnęłam się mu
zaskoczona. Czyżby mój zamach na kobietę na górze poskutkował? Zachciało mi się śmiać z samej siebie. Na pewno pomyślała, że jestem wariatką. Niestety byłam taka zła na Jamesa, że nie potrafiłam wtedy trzeźwo myśleć. Miałam tylko nadzieje, że jutro cały szpital nie będzie
szeptał za moimi plecami. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktoś się dowiedział.

Zaciekawiła mnie jednak rudowłosa kobieta. Czy była dziewczyną Jamesa? Musiałam
przyznać, że była wyjątkowo ładna.
Zerknęłam na swoje odbicie w lustrze, porównując się z rudowłosą. Nie mogłam
pochwalić się takim ognistym kolorem włosów. Moje były ciepłego brązu z orzechowymi
pasemkami, falami opadały mi na plecy. Byłam szczupła, ale od zawsze przeszkadzały mi
moje, zbyt wyraźnie zaznaczone biodra. Miałam delikatną, wręcz porcelanową cerę i duże
brązowe oczy. Nie czułam się seksbombą ale nigdy nie musiałam narzekać na brak
zainteresowania, ze strony mężczyzn. To ja zawsze ich odtrącałam, nie chcąc angażować się
w coś poważnego.

Rozglądnęłam się po pusty mieszkaniu. Poczułam się nagle taka samotna. Żałowałam, że
nie mam przy sobie chociaż kota, którego mogłabym do siebie tulić.
Podeszłam do pudełek rozstawionych przy wejściu. Rozpakowałam jedno szukając mojego
ulubionego zdjęcia z mamą. Było one w skromnej, plastikowej ramce. Podeszłam do ściany w
moim pokoju i zawiesiłam je, tuż nad moim łóżkiem. Popatrzyłam na moją mamę, zdrową i
szczęśliwą, tulącą mnie mocno do siebie. W jej oczach było widać radość i zadowolenie z
życia. Ja skrępowana pstrykaniem zdjęć przez mojego tatę, chowałam się w jej kasztanowych
włosach.
Zastanawiałam się co by mi doradziła po tak ciężkim i nieudanym dniu. Uśmiechnęłam
się. Na pewno chciałaby żebym walczyła do końca i nie poddawała się. Przypomniałam sobie
cytat który tak często powtarzałam sobie w głowie.
„Żyć to znaczy walczyć”
Jutro zamierzałam stanąć twarzą w twarz z wszystkimi moimi przeciwnościami. I
zamierzałam wygrać!


***
Obudziłam się z wielkim optymizmem i zapałem do pracy. Chciałam dzisiaj udowodnić
wszystkim, że nie bez przyczyny, zostałam wybrana do grupy stażystów Edwarda Cullena. Że
mogę równać się tylko z najlepszymi! Nie przywykłam do porażek, dlatego postanowiłam, że
zatrę złe wrażenie z poprzedniego dnia. Dzisiaj dr Cullen będzie miał przed sobą
profesjonalistkę z głową pełną pomysłów.

Zrobiłam delikatny makijaż i porwałam jabłko wychodząc. Dzisiaj nie było możliwości
żebym się spóźniła. Do szpitala doszłam pół godziny przed czasem. Spokojnie się przebrałam
i czekałam na przybycie pozostałych. Postanowiłam sobie, że zrobię wszystko, żeby pokazać
Cullenowi na co mnie stać. Nie jestem ciepłą kluchą, którą można pomiatać. Wiem po co tu
jestem i co chcę osiągnąć!
Zabrałam się za czytanie nowych publikacji Davidsona. Starałam się być zawsze na czasie,
z najnowszymi nowinkami medycznymi. Nigdy nie było wiadomo, co się przyda w trakcie
szukania diagnozy. Pierwszy w szatni pojawił się Jacob.

- Ty już tutaj? – zapytał zerkając na mnie – no tak po wczorajszym dniu wcale ci się nie
dziwię.
Uśmiechnęłam się do niego. Po dzisiejszym dniu, wcale nie będzie ci się chciało ze mnie
żartować.
Zaraz po nim doszedł Jasper, James i Emmet. Zostało nam zaledwie parę minut do
spotkania z Cullenem. Czułam dziwne podniecenie gdy o tym myślałam. Zauważyłam nagle,
że James mi się przygląda. Zawstydzona swoim wczorajszym zachowaniem udawałam
zaczytaną w artykuł. Gdy wszyscy byli gotowi ruszyliśmy pod gabinet Cullena.
- Co tym razem wymyślisz Bello, żeby umilić nam czas? – zaśmiał się Emmet.
- Zamierzam po prostu skopać wam tyłki – odparłam pewna siebie.
- Możesz próbować – teraz zabrał głos James. – Mam dla ciebie wyzwanie. Wymień mi
dziesięć światowej słaby kobiet – chirurgów. Ja mogę wymienić ci od razu setkę mężczyzn,
którzy są mistrzami w tym fachu – Czy on żartował? Zaczęłam intensywnie myśleć.
Musiałam się bronić. To, że jestem kobietą nie czyni mnie gorszą ani słabszą.
- Sara Josephine Baker, Anna Morandi Manzolini – zaczęłam. Próbowałam gorączkowo
coś więcej sobie przypomnieć ale bez skutku. Pokiwałam przecząco głową mówiąc – Nie
pamiętam. Co wcale nie znaczy, że ich nie było! – oburzyłam się.
- Dobra, dobra nie kłóćcie się – uspokoił nas Jasper.
Dr Cullen oczywiście się spóźniał, ale nie zdziwiło to nikogo. Kiedy w końcu się pojawił
wpadł szybko do gabinetu i już po chwili stał przed nami, w swoim białym, lekarskim
fartuchu.
- Za mną! – zarządził.

Ruszyliśmy posłusznie docierając do jednej z sal pacjentów. Na łóżku leżała młoda
kobieta. Wyglądała na wyniszczoną i słabą. Jej cera była wręcz szara. Popatrzyła na nas
niepewnym wzrokiem. Obok łóżka, na krześle siedział małżonek głaszcząc ją po dłoniach.
Teraz Edward zabrał głos.
- Pani Jessica Turner przyjęta z powodu bolesności sromu, dyzurią, guzkami w
pachwinach oraz owrzodzeniem po wewnętrznej stronie uda, które jak najszybciej musimy
usunąć. Jednak nie możemy pozbyć się tylko skutków, musimy zwalczyć także przyczynę.
Macie jakieś pytanie do pacjentki?

- Czy przyjmuje pani jakieś leki? – zapytał od razu Jacob.
- Nie, tylko doustną antykoncepcje – odpowiedziała słabo kobieta.
- Kiedy wystąpiła ostatnia miesiączka? – tym razem zadał pytanie James. Kobieta
zastanowiła się chwilę.
- 8 dni przed wystąpieniem tym objawów.
- A kiedy odbył się ostatni stosunek? – zapytał znowu Jacob.
- Jakieś dwa tygodnie temu – odpowiedziała.
- A czy mąż nie zauważył u siebie podobnych objawów? – tym razem ja zabrałam głos.
Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony, ale zaprzeczył.
- Nie, mnie nic nie dolega.
Nic z tego nie rozumieliśmy. Zaczęłam gorączkowo myśleć. Guzki, owrzodzenie,
dyzuria... Nagle nawet się nie zastanawiając zapytałam.
- A podróżował pan gdzieś dalej w ostatnim czasie?
Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc mojego pytania.
- Chodzi mi o to, że gdyby pan... – zaczęłam niepewnie. Odchrząknęłam i dokończyłam –
Gdyby pan współżył z kimś innym niż małżonka, mógł stać się pan nosicielem wirusa nawet
o ty nie wiedząc.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się oburzenie. Ale to dr Cullen zabrał głos.
- Swan na zewnątrz!
Zdziwił mnie ostry ton jego głosu. Przecież to była bardzo prawdopodobna opcja. Mąż
pojechał gdzieś w interesach lub na urlop, zapominając kogo zostawił w domu i komu
przysiągł wierność. Mógł być bezobjawowym nosicielem i zrazić swoją małżonkę.
- Ja nikogo nie oceniam, ja tylko... – zaczęłam.
- Wyjdź! – jeszcze bardziej go rozzłościłam.
-Niech pan doktor poczeka – zwróciła się do Cullena pacjentka.
Wyglądała na zdezorientowaną i zranioną. Jej mąż nie patrzył na nią, tylko nerwowo
ściskał swoje dłonie.
- W zeszłym miesiącu – zaczęła kobieta – mój mąż pojechał w sprawach biznesowych do
Ugandy.

Jej głos się załamał. Chyba wszystko zrozumiała. Na twarzy miała wymalowany smutek i
zranienie. Zrobiło mi się jej żal, ale lepiej, że dowiedziała się o tym wcześniej. Nie wiadomo
czy kiedykolwiek przyznałby się do zdrady.
Mężczyzna próbował złapać ją za rękę, ale od razu ją wyrwała. Edward popatrzył na mnie.
Nie było już w jego oczach złości i zdenerwowania. Spoglądał na mnie z uznaniem?
Poczułam się na chwilę dumna z tego, że potrafiłam zaryzykować. Dzięki temu byliśmy już
coraz bliżej prawdy.

- Jakie badanie zlecilibyście? – zwrócił się do nas Edward.
- Należałoby zbadać męża pacjentki na nosicielstwo wirusa opryszczki narządów
płciowych – zaproponował Jasper
- Albo kiły – rzucił Jacob.
- Ja myślę, że najbardziej prawdopodobny będzie ziarniak limfatyczny – powiedziałam. –
To jedna z najczęściej występujących chorób u kobiet w Afryce – dodałam. Dr Cullen
pokiwał głową.
- Zrobimy badania na nosicielstwo ziarniaka i opryszczki. Jasper przygotuj pana do
pobrania próbki. Zostawiam ten przypadek tobie. Po południu będziesz mi asystował przy
zabiegu usunięcia owrzodzenia – powiedział wychodząc.
Stałam jak sparaliżowana. Przecież to ja wpadłam na diagnozę! Dlaczego miał się
zajmować pacjentką Jasper? Nie rozumiałam jego postępowania.
- Doktorze! – dogoniłam go – dlaczego ten przypadek dostał Jasper? – spytałam oburzona.
Nawet się nie zatrzymując Cullen odparł.
- Pan Hale wpadł na dobrą diagnozę, to może być opryszczka w zaawansowanym stadium.
- Ale to dzięki mnie wiemy czego szukać. To ja powinnam zająć się pacjentką – nie
dawałam za wygraną.
- Ja o tym decyduję. A ty się nie nadajesz – odpowiedział spokojnie.

Nie nadaje się? Aż się we mnie gotowało! To było jakieś totalne nieporozumienie.
Następną pacjentką była kobieta z guzem szyi. Chociaż prawidłowo odrzuciłam hipotezę
raka, z powodu objawów zakażenia górnych dróg oddechowych, przypadek dostał James.
Teraz widziałam jasno i wyraźnie co jest tego przyczyną. Specjalnie nie byłam
przydzielana do trudniejszych i ciekawszych przypadków. Chociaż sama potrafiłam
zdiagnozować stan chorego, nie byłam dość dobra by go leczyć.

Miałam ochotę rzucić kartą w Cullena kiedy w końcu przydzielił mi pacjenta. Miałam
zająć się młodą kobietą z nieustępującą biegunką. To był jakiś nieudany żart. Ale nie miałam
innego wyboru. Zacisnęłam mocno szczęki i przystąpiłam do wywiadu i badania kobiety.
Moi koledzy mieli robić dziś zabiegi, operację i biopsje. A ja mogłam najwyżej zbadać
pacjentkę per rectum.

Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Nie tak miało być. Jednak poddanie się nie
wchodziło w grę. Obserwowałam gabinet Cullena cały czas. Gdy tylko zobaczyłam go
wchodzącego tam z kawą, ruszyłam za nim.
Czekała nas poważna rozmowa. Bo ja na pewno nie zamierzałam odpuścić.



Rozdział II

Wzięłam parę głębszych oddechów zanim zapukałam do gabinetu Cullena.
Byłam zdeterminowana i pewna siebie. Ten facet musi w końcu zauważyć, że nie pozwolę
się lekceważyć.

- Proszę! – usłyszałam.
Weszłam pewnie do jego gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Pierwszy raz byłam w tym pomieszczeniu. Było tu ciepło i przytulnie. Rozglądnęłam się
zauważając mnóstwo pamiątek. Obrazy i rzeźby pochodziły z najróżniejszych zakątków
świata. Było pewne, że musiał dużo podróżować. Najbardziej jednak spodobała mi się
powieszona na ścianie kora drzewa, a na niej wystrugane dwa gołębie. Nie chętnie to
przyznałam, ale facet miał dobry gust.
Popatrzyłam na Cullena siedzącego za swoim biurkiem. Popijał kawę i zdawał się nie być
zaskoczony moją obecnością.

- Domyślałem się, że prędzej czy później przyjdziesz – usłyszałam.
Nie czekałam na odruch jego grzeczności i zaproponowanie mi żebym usiadła.
Po prostu, od razu zajęłam miejsce naprzeciwko niego.
- Należą mi się jakieś wyjaśnienia. Bo to nie jest normalne jak mnie pan traktuje –
zaczęłam.
- Czy ja jestem w czymś gorsza od innym? To chce mi pan dać do zrozumienia? –
Zrobiłam małą przerwę żeby zabrać oddech. – Tylko, że ja znam swoją wartość i nie pozwolę
sobą poniewierać – mówiłam coraz pewniej.

Cullen popatrzył na mnie trochę zaskoczony. Może myślał, że przyjdę tu błagać o jego
uznanie. Ja jednak nie miałam zamiaru płaszczyć się przed tym człowiekiem. Nie obchodziło
mnie ile tytułów miał przed nazwiskiem. Jako opiekun stażystów ma obowiązek traktować
nas sprawiedliwie. Chyba o tym zapomniał.
Mężczyzna wziął kolejny łyk kawy i zaczął:

- To nie ja zdecydowałem o przyjęciu cię do grupy stażystów. Gdyby tak było, nie
siedziałabyś teraz przede mną. Nie zrozum mnie źle, ja nie mam żadnych uprzedzeń do twojej
osoby. Nawet ten wczorajszy incydent jestem w stanie zapomnieć.
- No to o co chodzi? – nie wytrzymałam już.

Nic z tego nie rozumiałam. Trudno było mi się przyznać, ale zabolały mnie jego słowa.
Przede wszystkim, to że nie popierał mojego kandydatury na staż w Forks.
Zawsze uważałam, że zasłużyłam sobie na to ciężką pracą.

- Jesteś bardzo mądra Isabello – zaczął Cullen – dzisiaj doskonale to udowodniłaś. I
powiem szczerze, zaskoczyło mnie to. Ale jesteś kobietą. Czyli osobą niezdolną do szybkiego
podejmowania decyzji i działania pod presją. Nie potraficie się nie angażować emocjonalnie
w każdy przypadek. Tu potrzebna jest twarda ręka. Rozczulanie się tylko zaburza jasne i
szybkie myślenie. Pracowałem z wieloma kobietami, które skończyły specjalizacje z
chirurgii. I każda z nich udowodniła mi, że to był błąd. Ja chce szkolić najlepszych. Ale ty
masz za wiele cech dyskwalifikujących cię.
Parę razy zamrugałam oczami. Musiało powoli dojść do mnie co przed chwilą usłyszałam.
To co może mam zmienić płeć? Czułam jak moje serce waliło ze złości.

- To się nazywa dyskryminacja! – wydusiłam z siebie. – Nic pan o mnie nie wie.
- Wiem i to bardzo dużo – odpowiedział Cullen. – Protestowałem gdy zobaczyłem cię na
mojej liście stażystów. Nic to nie dało. Moi przełożeni byli nieugięci i ja też będę. Powiem ci
tak Isabello, nie trać swojego czasu tutaj. Dla własnego dobra zrezygnuj. Zostań neurologiem,
pediatrą czy kim tam chcesz. Ale nie chirurgiem, to nie dla ciebie. Dostarczysz mi jutro swoją
rezygnację?
Z wrażenia aż zaniemówiłam. Wstałam z fotela wściekła na jego słowa. Co za tupet.
Ruszyłam do wyjścia i zanim opuściłam jego gabinet opowiedziałam.

- Nie ma mowy. Zostaje.
Wyszłam, nawet na niego nie patrząc. Idąc tak cała czerwona ze złości spotkałam Jaspera i
Emmeta. Od razu mnie zaczepili.

- Coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną – zauważyli.
- Bo jestem! – nie wytrzymałam. – Cullen chce żebym zrezygnowała. Uważa, że się nie
nadaje.
- Nie nadajesz? To chyba jakiś żart – skomentował Emmet.
- Nie chodzi o moją wiedzę – poskarżyłam się. – A o to że jestem kobietą! Wyobrażacie
sobie. Przez to postawił na mnie krzyżyk.
Chłopcy wyglądali na zdziwionych. Ale ja też byłam. Nastawiłam się usłyszeć przeróżne
rzeczy, ale tego się nie spodziewałam. Gdybym teraz odeszła, udowodniłabym tylko swoją
słabość. Ja miałam zamiar udowodnić Cullenowi jak bardzo się myli.
- A co tam u was? – chciałam zmienić temat. Użalanie się nad sobą, nie było w mojej
naturze.
- Wiesz, że miałaś racje od nośnie mojej pacjentki? – zapytał Jasper – To ziarniak. Już
zacząłem podawać jej aceklovir.

Nie zdziwiło mnie to. Byłam pewna swojej diagnozy. Postanowiłam pogadać z Alice.
Pożegnałam się z Emmetem i Jasperem i ruszyłam jej szukać. Wiedziałam tylko, że pracuje
na pediatrii i tam się udałam. Nie znałam nikogo innego kto mógłby mi pomóc w tej
sytuacji. Od razu poczułam wielką sympatie do Alice. Byłam pewna, że mi nie odmówi.
Mój problem z odszukaniem jej, sam się rozwiązał, gdy tylko przekroczyłam próg
oddziału. Alice stała przy dyżurce przeglądając jakieś dokumenty. Podeszłam do niej i
zmusiłam się do uśmiechu.

- Cześć – zaczęłam niepewnie.
- Bella? Witaj! – uścisnęła mnie. – Co ty tu robisz?
- Masz chwilę Alice? Chciałabym pogadać.

Widząc moją zmartwioną twarz dziewczyna chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła do
jednej z pustych sal. Zamknęła nas i zwróciła się do mnie.
- Mów. Wyglądasz na przybitą.
Nie chciałam dać tego po sobie poznać, ale tak się właśnie czułam. Opowiedziałam Alice o
całym dzisiejszym dniu. O tym jak prawidłowo wskazałam diagnozę, o tym kogo przydzielił
mi z pacjentów Cullen i w końcu o rozmowie z nim z przed paru minut. Dziewczyna ani razu
mi nie przerwała. Cały czas słuchała i przytakiwała.

- Bello tak nie może być – powiedziała gdy w końcu skończyłam się wyżalać. – To
najgorszy argument jaki kiedykolwiek słyszałam. Słusznie, że nie zrezygnowałaś. To by tylko
dało mu satysfakcje. I upewniło w jego chorych teoriach.
- Ale Alice ja nie wiem co zrobić. Nie mam szans z nim wygrać – powiedziałam smutnie.
Dziewczyna intensywnie myślała. Po chwili popatrzyła na mnie z wielkim uśmiechem na
twarzy.
- A właśnie, że masz!
***
- Nie ma mowy Alice! Nie zrobię tego! – prawie krzyczałam kiedy usłyszałam jej pomysł.
- Dlaczego nie? Cullen uważa, że to, że jesteś kobietą czyni cię gorszą. Ty zrób z tego atut.
Zniszcz go jego własną bronią.

Pomyślałam o tym przez chwilę. Nie miałam pomysłu na nic innego. Ale czy to mogło się
udać? Według Alice mogłam zrobić tylko jedno – uwieść go. A w ten o to dziwny sposób,
zyskać sobie jego przychylność i uznanie. Byłam zdeterminowana, ale nie zdesperowana!

- To się nie uda Alice – powiedziałam poważnie.
- No co ty. Cullen jest tylko facetem. Powtarzam – tylko! – zachęcała mnie. – Musiałby
być gejem, żeby był odporny na twój urok.
- Nie podoba mi się ten pomysł – wykręcałam się dalej.
- Bello chociaż spróbuj! Nie ma innego wyjścia. Znajdziesz lepszy pomysł? Już gorzej być
nie może – nie dawała za wygraną. – Obiecuje, że ci pomogę. Zrobię cię na bóstwo – pisnęła
mówiąc to. – Nie będę miała dużo pracy przy tobie, bo śliczna z ciebie osóbka. Musimy tylko
lepiej uwidocznić pewne rzeczy – zastanawiała się. – Jak na przykład biust! Gdzie ty go
masz? – zaglądała mi za fartuch.

Zarumieniłam się słysząc to. Do pracy ubierałam zawsze przyzwoite stroje. Zero
spódniczek i zero dekoltów. Ale nie to mnie martwiło. Nie miałam wielu doświadczeń w
stosunkach damsko – męskich. A teraz musiałam uwieść zatwardziałego kawalera, w dodatku
mojego przełożonego. Zwariowałam.

- Jest jeszcze jeden problem – zaczęłam. – Ja nie potrafię flirtować i uwodzić. To się nie
uda – powiedziałam zrezygnowana.
- Już ja się tym zajmę nic się nie martw. Za parę dni będziesz prawdziwą mistrzynią. To
dzisiaj lekcja pierwsze uwodzenia. O której mam u ciebie być?
Wiedziałam, że Alice się nie podda. Westchnęłam zrezygnowana podając swój adres.
Umówiłam się z nią na 19, dalej nie wierząc w co się pakuję. To było zbyt szalone, żeby
mogło się udać – pomyślałam.

Już miałam wychodzić kiedy pager Alice głośno zaczął pikać. Dziewczyna nawet na mnie
nie spoglądając pobiegła szybko w stronę jednych z sal. Poszłam za nią, mając nadzieje, że
się jej przydam. Wszędzie byłam bardziej potrzebna niż na oddziale chirurgii.
Wbiegłam za Alice do pomieszczenia w których znajdowały się trzy inkubatory.
Urządzenia podłączone do jednego z nich szalenie głośno pikały.
Nienaturalny szybkie bicie serca dochodziło do 210 uderzeń na minutę, a temperatura ciała
wskazywała 39 stopni. Gdy podeszłam bliżej moje serce zamarło. W inkubatorze leżało
kilkumiesięczne niemowlę. Z każdej jego malutkiej rączki i nóżki odchodziło kilka kabli,
rejestrujących parametry dziecka. Ten widok pogorszyły jeszcze ciągłe drgawki maleńkiego
ciała.
Musiałam odwrócić wzrok, nie byłam na to gotowa. Alice podała mu dożylnie leki i po
chwili jego tętno osiągnęło już tylko lekkie podwyższenie. Drgawki ustępowały, jednak
temperatura nadal przekraczała normę. Chwyciłam malutką rączkę dziecka. W ten sposób
chciałam przekazać, maleństwu, że nie jest sam.

- Co mu się stało Alice? – zapytałam.
Takie objawy widziałam tylko raz, parę lat temu na praktykach. Młoda kobieta
przedawkowała leki nasenne. Była w bardzo ciężkim stanie. Musieliśmy wypłukiwać jej cały
organizm.
- Tego 8–miesięcznego chłopca przywieźli parę godzin temu – zaczęła Alice. – Badanie
moczu wykazało obecność amfetaminy i metaamfetaminy. W krwi, natomiast po dwóch
godzinach od przyjęcia nadal znajdowało się 750 ng/mL.
Przeraziło mnie to co usłyszałam. Każdy z nas wiedział, że dla dorosłego człowieka
śmiertelną dawką jest 500ng/mL. A to dziecko nie ważyło więcej niż 5 kg! Ale kto mógł
zrobić coś takiego? Zaczęłam delikatnie głaskać rączkę chłopczyka. Drgawki już prawie
ustąpiły po podanych lekach.
- Jak do tego doszło? – zapytałam cicho.
-Do szpitala przyprowadziła go matka. Sama była pod wpływem narkotyków. W ogóle nie
miała świadomości co się stało jej synkowi. Robimy co możemy, ale wszystko w jest w
rękach Boga. Jeśli maluch przeżyje dzisiejszą noc, jutro powtórzymy testy.

Stałyśmy tak bezsilne, patrząc na niemowlę. Modliłam się w duchu, żeby udało mu się
przeżyć. Statystyki dawały mu maksymalnie sześć procent na przeżycie, bez uszkodzenie
mózgu.
Nie wiem ile tak stałyśmy nic nie mówiąc. Nie mogłam oderwać wzroku od dziecka. W
końcu Alice przerwała ciszę mówiąc do mnie.

- Bello muszę wracać do pozostałych pacjentów. Nie obrazisz się jak cię zostawię?
- Nie, idź, idź – ponagliłam ją.

Kiedy wyszła. Zbliżyłam się do maleństwa i delikatnie pogłaskałam jego główkę. Był taki
malutki i bezbronny. Jego brzuszek unosił się rytmicznie z każdym wdechem. Widać było, że
z całych sił walczy o przeżycie. Wytrzymaj malutki. Walcz – powtarzałam w myślach. –
Przyrzekam, że jak wygrasz walkę ze śmiercią, ja wygram z Cullenem. Obiecuję.
Popatrzyłam na niego po raz ostatni i ruszyłam do wyjścia. Nie wiem ile nie było mnie już
na oddziale. Wychodząc byłam pewna, że jutro tu wrócę.

Od godziny 18.00 nerwowo sprzątałam całe mieszkanie. Gdy jest się samemu, nie zwraca
się uwagi na to, że do pokoju wdarł się bałagan, czy że naczynia są nie umyte. W dodatku nie
wszystko miałam jeszcze rozpakowane. Pochowałam pudła za sofę, tak żeby nie było ich
widać i rozglądnęłam się sprawdzając efekty moich porządków. Gdy już wszystko lśniło,
usłyszałam pukanie do drzwi. Odtworzyłam je szybko i przede mną stała już uśmiechnięta
Alice. W rękach miała tajemniczą walizkę i parę wieszaków z ubraniami w dłoni.Widać było,
że wzięła to wszystko na poważnie. Jej oczy były pewne determinacji.
Popatrzyłam na siebie. Od przyjścia, że szpitala miałam na sobie parę ulubionych dresów.
Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby się przygotować na jej przybycie.

- Cześć Alice. Wchodź! – przywitałam się.
- Witaj Bello. Już ja się tobą zajmę – zaśmiała się widząc mój strój.
- Ale po co to wszystko? – zdziwiłam się gdy zaczęła wyciągać na stole kosmetyki. Miała
wszystkie możliwe kolory cieni. Przeróżne wielkości pędzelków i masę różnych podkładów i
korektorów
- Moja droga – zaczęła – lepiej weź jakiś zeszyt i notuj, bo zamierzam przekazać ci
wszystkie najcenniejsze mądrości Alice – zaśmiała się. – Uwodzenie to nie jest tylko jakiś
sposób na podryw. To styl bycia. Musisz dobrze czuć się z swoim wylądem i ze swoim
ciałem. Tylko gdy jesteś pewna siebie i świadoma swoich zalet, możesz uwieść faceta.
Nieśmiałość i zawstydzenie odpadają! – wczuwała się Alice. – Mam dla ciebie pierwsze
zadanie domowe. Codziennie rano i wieczorem staniesz przed lustrem i będziesz powtarzać:
„jestem najlepsza, najpiękniejsza i najzdolniejsza”. No spróbuj teraz ty! – zawołała trzymając
przede mną lustro. Uśmiechnęła się zachęcająco.
-No nie wiem Alice – zaczęłam – głupio to brzmi.
- Nawet mnie nie denerwuj. Masz w to uwierzyć. Czuć w każdej komórce, że te słowa to
prawda – mówiła.
Zastanawiałam się czy z moją koleżanką na pewno wszystko w porządku. Nie wiedziałam
co mi grozi denerwując ją, wolałam nie ryzykować. Popatrzyłam w lustro i powiedziałam.

- Jestem najlepsza, najpiękniejsza i najzdolniejsza.
- Jeszcze raz! – nie słyszałam w twoim włosie wiary w to co mówisz.
Czułam się głupio, ale zrobiłam jak poleciła Alice.
- Dalej nie widzę różnicy – kontynuowała swoje tortury.
- Jestem najlepsza, najzdolniejsza i najpiękniejsza – skupiłam się żeby zabrzmiało to z
przekonaniem.
- Nie ta kolejność, ale może być – uśmiechnęła się Alice.
Odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że będę to praktykować, ale wolałam nie mówić tego
głośno.
- Na początek strój i makijaż. Pokaż mi co masz w szafie moja droga – zarządziła Alice.
Wskazałam jej ręką na miejsce gdzie miałam starannie złożone ubrania. Dziewczyna
wyrzuciła wszystko, komentując po kolei.
- Może być... dobre...odpada...
Patrzyłam na nią i nie mogłam się poruszyć. Cała zawartość mojej szafy leżała na
podłodze. Będę miała tyle sprzątania!
Alice wyciągnęła parę dżinsów, którą dawno już nie nosiłam. Wydawało, mi się, że za
bardzo opina mi tyłek.
- Musisz nosić więcej obcisłych rzeczy – powiedziała. – Zauważyłam u ciebie parę
naprawdę sexy ubrań – na dowód tego wskazała sukienkę w stylu mała, czarna.
- Przebierz się w to – pokazała na wyciągnięte dżinsy – i weź tą bluzkę z dekoltem, którą
przyniosłam.
Poszłam posłusznie do łazienki i po chwili już wróciłam w nowych strojach.
- Bosko! – skomentowała Alice.
- Przecież mój tyłek w tych spodniach wygląda jak pełnia księżyca. Nie wyjdę w tym –
sprzeciwiłam się.
- Wyglądasz niesamowicie. Mężczyźni uwielbiają kuszące kształty. I ty musisz zacząć je
eksponować. Teraz bierzemy się za makijaż – zdawała się nic nie robić z moim protestów.
Siadłam posłusznie przed nią i słuchałam uważnie jej rad. Pokazała mi wszystko. Jak
nakładać podkład, dobierać cienie i zakrywać niedoskonałości cery. Zrezygnowała tylko z
nakładaniem różu na policzka. Mój rumieniec zawsze był widoczny. Niezależnie ile i jak
drogiego podkładu by użyła.

Kiedy zobaczyłam się w lustrze byłam onieśmielona. Alice nie żartowała, że zrobi mnie na
bóstwo. Następną godzinę dziewczyna uczyła mnie jak się seksownie poruszać biodrami w
trakcie chodzenie. Zalotnie spoglądać na mężczyznę i używać uwodzicielskiego głosu.
Oczywiście wszystkie te elementy musiałam powtarzać za nią po tysiąc razy, aż moje
wykonanie ją zadowoliło. Jednak po całym szkoleniu przyznałam Alice rację. Była
niezastąpiona. W ciągu paru godzin zmieniłam się mnie do poznania. Nawet czułam się
inaczej. Miałam wrażenie, że cały świat stoi przede mną otworem!
- Alice, dziękuję! Jesteś wielka! – rzuciłam się w jej ramiona.
- Nie ma za co. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziała - sle nie ma nauki
bez praktyki. Idziemy na miasto! – ogłosiła szczęśliwa.

Parę minut później siedziałyśmy w barze popijając drinki. Alice była niesamowicie
podekscytowana. Ja już mniej. Moim zadaniem było znalezienie sobie ofiary, na której
miałam ćwiczyć swoje nowo nabyte umiejętności.
Rozglądałam się za kimś ciekawym. Zawsze byłam wybredna jeśli chodziło o facetów.
Jak na razie nikt mnie nie zainteresował. Za niski...Co on ma na sobie...Za chudy...Złe buty...
W końcu zauważyłam mężczyznę siedzącego przy stoliku blisko nas. Miał na sobie
koszulę i ciemne dżinsy. Jego krótko obcięte włosy wpadały w miedziany kolor, co od razu
przypomniało mi Edwarda. Nie był tak przystojny jak mój opiekun, ale było na czym oko
zawiesić.

- Alice zaczynam – ogłosiłam i od razu poczułam się głupio. Potrząsnęłam głową,
musiałam dać z siebie wszystko.
Zerkałam na niego co chwilę, mając nadzieje, że odwzajemni kontakt wzrokowy. Po
chwili zauważył, że mi się przyglądał i patrzył na mnie z zainteresowaniem.
Ja tylko rzucałam mu zalotne spojrzenia popijając drinka. Założyłam nogę na nogę
przyjmując uwodzicielką pozę. Do tego dotykałam od czasu do czasu dłonią swoją szyję czy
uda. Mężczyzna teraz nie odrywał ode mnie wzroku. Poczułam się bardzo pewnie. Widać
metody Alice działały.
Dopiłam drinka chcąc zyskać jeszcze więcej pewności siebie i podniosłam się z siedzenia.
Podchodząc do jego stolika zalotnie kręciłam biodrami. Ręką strząsnęłam włosy z ramion za
siebie i w końcu usiadłam przy mężczyźnie.
Delikatnie się uśmiechnęłam mówiąc.

- Co mi się tak przyglądałeś? – Pierwsza zasada Alice. Zwalić wszystko na faceta.
- Ja...yyy – zaczął niepewnie. Wow, nie spodziewałam się, że pójdzie tak łatwo.
- Jestem Bella – wyciągnęłam rękę. Mężczyzna mocną ją uścisnął.
- Seth. Zazwyczaj mam więcej do powiedzenia – tłumaczył się.
- Nie przejmuj się. Często mi się zdarza onieśmielanie facetów – druga zasada Alice niech
nie myśli, że jest tylko on.
- Nie dziwię się – skomentował Seth, uśmiechając się.

Przysunęłam się trochę bliżej bawiąc się cały czas włosami. Mężczyzna też przysunął się
nieznacznie. Muskałam niby przypadkiem jego ramię. Popatrzyłam mu głęboko w oczy,
czekając na jego ruch. Zasada trzecia Alice masz go zmusić do działania. Nie działać za
niego.
W jego oczach widziałam pożądanie. Kiedy pochylił się żeby mnie pocałować, szybko
wstałam.

-Miłą było cię poznać! – zawołałam odchodząc.
- Pierwsza mnie uwodzisz, a potem odrzucasz? – zapytał oburzony. Odwróciłam się,
pomyślałam przez chwilę i odparłam.
- No tak.
Alice czekała na mnie już przy wyjściu. Podeszłam do niej z wielkim uśmiechem na
ustach.
- Bello gratuluję! To było coś! Nie długo uczeń przerośnie mistrza – zaśmiała się.
- Myślisz, że już jestem gotowa na spotkanie z Cullenem? – zapytałam
- Jak najbardziej – zachęciła mnie Alice. – Tylko nie wszystko od razu. Zacznij od
zalotnych spojrzeń, przyglądaj mu się, daj mu do zrozumienia, że go pożądasz, ale nic więcej.
Niech też cię zapragnie. Potem zwiększymy obroty – mrugnęłam do mnie. Przytaknęłam z
ulgą.
Zerknęłam na zegarek było już trochę późno. Każda z nas musiała jutro wcześnie
wstawać.

- Chyba czas wracać – powiedziałam. – Dziękuję ci Alice za wszystko – ucałowałam ją w
policzek i ruszyłam do siebie. Przeleciał mnie po plecach zimny pot. Czy dam radę uwodzić
Cullena? A co jeśli mnie odrzuci? Znowu zaczęłam panikować. Wzięłam głęboki oddech i
idąc w stronę domu powtarzałam: „Jestem najlepsza, najpiękniejsza i najzdolniejsza”

Następnego dnia musiałam wstać wcześniej, żeby wszystkie porady Alice wcielić w życie.
Nawet dostałam od niej fartuch w mniejszym rozmiarze, który miał podkreślać moje kształty.
Zawsze ceniłam sobie swobodę, stąd kupowałam luźne i obszerne stroje. Zrobiłam delikatny
makijaż i zadowolona patrzyłam w swoje odbicie.

Gdy tylko znalazłam się w szpitalu udałam się do niemowlęcia z oddziału Alice. Miałam
na sobie fartuch i plakietkę, więc nie mogli mnie zatrzymać. Szłam niepewnie. Nie
wiedziałam czy maluszek jeszcze oddycha, czy udało mu się przeżyć tą noc.
Najgorsze w pracy lekarza jest to, że bardzo trudno oddzielić sprawy szpitalne tutaj od
życia prywatnego. Początkowo wracając z praktyk do domu, myślałam tylko o moich
pacjentach. Bardzo trudno było mi się tego oduczyć, ale przecież miałam swoje własne życie.
Słyszałam, że najgorszym momentem w karierze lekarza jest śmierć jego pacjenta. Nigdy
tego nie przeżyłam, ale zdawałam sobie sprawę że prędzej czy później jako chirurg, też tego
doświadczę. Zawsze się tego obawiałam.

Ten malutki chłopczyk nie był moim pacjentem, jednak wiedziałam, że gdy zobaczę pusty
inkubator załamię się. Zamknęłam oczy i weszłam do sali, w której wczoraj widziałam
chłopczyka. Kiedy odważyłam się je otworzyć, zdusiłam w sobie jęk.
Wcale nie zobaczyłam pustego inkubatora, w ogóle go nie było!
Siadłam na krześle gdzie jeszcze wczoraj głaskałam maleństwo. Łzy napłynęły mi do oczu.
Dlaczego okrucieństwo spotyka niczemu niewinne dzieci? Zapragnęłam zobaczyć tą matkę.
Słyszałam, że ktoś wszedł do pomieszczenia, ale nie miałam siły nawet popatrzeć.

- Bella? Co ty tu robisz? – to był głos Alice. Zapłakałam cicho.
- On nie żyje, prawda? – wskazałam na miejsce gdzie jeszcze wczoraj stał inkubator. Alice
podeszła i kucnęła przy mnie.
- Bello on jest na badaniach! Tak było nam łatwiej go przewieźć.
Popatrzyłam na nią zaskoczona. Przetarłam łzy i mocno uścisnęłam Alice. Od razu
poczułam się lepiej.
- Co za dobra nowina! – ucieszyłam się.
- Tak. To cud, że przeżył. Teraz zobaczymy ile jego organizm zneutralizował narkotyku –
mówiła – ale ma w sobie dużo siły i chęci do życia. Nie musisz się o niego martwić.
Przytuliła mnie mocniej. Mój pager zadzwonił i obie podskoczyłyśmy zaskoczone.
Wzięłam go do rąk i zobaczyłam że chodzi o moją pacjentkę. Nie rozumiałam co z nią mogło
być nie tak.
- Alice musze lecieć – powiedziałam wybiegając z sali.

Byłam u siebie na oddziale w ciągu minuty. Biegłam jak oszalała. To była moja pacjentka i
ja brałam za nią odpowiedzialność. Gdy dotarłam do niej stały przy niej dwie pielęgniarki.
- Dr Swan. Jest coraz gorzej. Pacjentka narzeka na bolesność lewego oka. Znalazłyśmy
także wiele zmian skórnych. Cały czas podajemy płyny i elektrolity, ale wciąż jest coraz
gorzej.

Spojrzałam na moją pacjentkę. Jej stan widocznie się pogorszył. Wczoraj wyglądała na
zdrową. A teraz nie była w stanie się nawet podnieść.
Zerknęłam na jej skórę. Na ramionach znalazłam zaczerwienia przypominające rumień. Jej
oko było widocznie zaczerwienione i opuchnięte. Musiałam jak najszybciej znaleźć
przyczynę jej pogorszenia.

- Poproście okulistę o konsultację. Muszę dokładnie wiedzieć co jej dolega – zwróciłam się
do pielęgniarek – zróbcie jej badania na przeciwciała ANCA i pasaż jelitowy. Ja po obchodzie
z dr Cullenem zrobię kolonoskopie. Musimy zobaczyć od wewnątrz co jej dolega.
Żałowałam, że nie zrobiłam tego wczoraj. Ale było za późno żeby robić sobie wyrzuty.
Zerknęłam na zegarek. Miałam 5 minut do spotkania z Cullenem, więc ruszyłam w stronę
jego gabinetu. Chłopaki już tam stali głośno o czymś rozmawiając.
- Cześć wszystkim – przywitałam się łapiąc oddech.
- Coś się stało? Byłem pewny że będziesz tu czekać 15 minut wcześniej – zaśmiał się
Emmet
- Mojej pacjentce się pogorszyło – odpowiedziałam
- Tej od biegunki? – zdziwił się James, a ja tym że do mnie mówi.
- Tak – przyznałam. – Widać to nie jest zwykłe zatrucie albo zapalenie – nie chciałam
mówić nic więcej. To moja pacjentka. W ciągu kilku minut doszedł Cullen i zerknął na mnie
przelotnie. Chciało mi się śmiać w duchu. Widać zauważył pewną różnicę w moim
wyglądzie.
- Idziemy na obchód – zarządził
- Panie doktorze. Mogę wrócić do mojej pacjentki? Jej stan się pogorszył – zabrałam głos.
- Co konkretnie się stało? – spytał.
- Najprawdopodobniej zapalenie oka, rumień skórny i doszło już wycieńczenia.
- Cholera! – zaklął.
- Poczekajcie tu na mnie! A ty – zwrócił się do mnie – pójdziesz ze mną.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anelin dnia Śro 17:23, 10 Sie 2011, w całości zmieniany 9 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 23:36, 29 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział III


- Jak chcesz mi to wszystko wytłumaczyć? – zapytał gniewnie Edward, kiedy
zmierzaliśmy do pacjentki. – Wczoraj, kiedy ci ją powierzałem, jej stan był stabilny, a teraz
mówisz mi, że jest na skraju wycieńczenia!?

Prawie biegłam starając się dotrzymać mu kroku.

- Wszystkie objawy wskazywały na zatrucie pokarmowe – broniłam się. – Wymioty,
nudności, gorączka. W dodatku pacjentka przyznała się, podczas wywiadu, że dzień
wcześniej zjadła niedogotowane mięso.

Edward nic nie odpowiedział.
Spuściłam głowę załamana. Wiedziałam, że moja sytuacja jest beznadzieja. Jeśli chciał się
mnie pozbyć, to teraz miał doskonały powód. Nikt by już mnie nie bronił.

- Wyrzuci mnie pan? – zapytałam cicho.
- Co mówisz? – przystanął i odwrócił się w moją stronę.
Jego twarz była surowa ale niezwykle przyciągająca.
- Czy mnie pan zwolni? – powtórzyłam trochę głośniej.
- Nie tak od razu. Najpierw naprawisz to co zawaliłaś – powiedziawszy to ruszył dalej.

Teraz powinnam wcielić w życie plan Alice. To był ten moment. Nie miałam już nic do
stracenia. Gorzej być nie mogło. Moje dni tutaj były policzone.
Wtedy kiedy przeciwstawiałam się pomysłowi Alice powiedziałam jej, że nie jestem aż
tak zdesperowana. Zmiana planów. Teraz byłam. Moja kariera leżała w rękach tego
człowieka.
Weszliśmy do sali pacjentki. Obok jej łóżka stał okulista, przyglądając się opuchniętemu
oku.

- A ty tu po co? – spytał mężczyznę, który zmieszał się momentalnie.
- Ja poprosiłam o konsultację – zabrałam głos. – Chciałam upewnić się co dokładnie dzieję
się z jej okiem.
Cullen podszedł do kobiety, przyglądnął się jej badawczo, zaświecił parę razy światłem w
oko i powiedział.
- Trzeba było poczekać z tym na mnie. Nie fatygować Harrego – popatrzył złowrogo, na
stojącego po przeciwnej stronie łóżka, lekarza.
Ten odpowiedział mu tym samym. Ci dwaj
widocznie się nienawidzili. Ciekawe co doprowadziło do takiego sporu miedzy nimi.
W końcu okulista odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Gdy opuszczał salę
usłyszałam jego wściekle coś szepcze. Wytężyłam słuch, ale nie byłam w stanie nic usłyszeć.

- Co to było? – zapytałam Cullena podchodząc do łóżka pacjentki.
- Nie twój interes – odparł.
Zaczerwieniłam się na jego słowa. Faktycznie co mnie to obchodziło? Chcąc naprawić
swój błąd uśmiechnęłam się do niego zalotnie i zaczęłam bawić się włosami.
Od razu odwrócił wzrok.
- Chcesz się czegoś nauczyć? – zapytał mnie nagle Cullen.
Pokiwałam głową.
- To chodź tutaj. Pokaże ci coś.

Zrobiłam, tak jak kazał. Znajdowałam się tuż obok niego. Nigdy nie staliśmy tak blisko
siebie. Mogłam poczuć jego perfumy z domieszką mydła i wody po goleniu. Przybliżyłam się
jeszcze bardziej tak że stykaliśmy się ramionami.
Edward zerknął na mnie, po czym pochylił się nad pacjentką święcą na jej oko.

- Patrz. Rogówka jest przymglona, a w komorze przedniej widać wysięk – zaczął. – Tutaj z
boku widać zrosty źrenicy. Już wiesz co to może być?
No tak! Że też sama jej nie zbadałam. Ale chociaż w tym chciałam mieć pewność.
- Brzmi jak zapalenie błony naczyniowej.
- Dokładnie – w ustach Edwarda brzmiało to jak komplement.
- Pani Pills – zwrócił się do pacjentki. – Musimy zrobić więcej badań. Na tym etapie nie
jesteśmy w stanie powiedzieć co pani dolega. Robimy wszystko co w naszej mocy.
Zawsze ta sama gadka, przecież nie powie, że stażystka zawaliła. Że powinna mieć te
badania zlecone wcześniej. Teraz dotarło do mnie jak bardzo byłam temu winna.
Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz sali, Cullen powiedział.

- Przyjdź do mnie z kompletem wyników i zwołaj resztę grupy.

To nie była prośba, to był rozkaz. Poszukałam chłopaków i ogłosiłam, że musimy się
spotkać w gabinecie Cullena za dwie godziny. Nie było szans żebym wcześniej dostała
wyniki. I tak były wykonywanie w trybie natychmiastowym, ze względu na stan pacjentki.
Popatrzyłam na zegarek. Dochodziła pora lunchu, a ja nic nie miałam w ustach od rana.
Postanowiłam udać się coś zjeść. W sytuacjach stresowych od razu przychodziła mi ochota na
frytki.
Kiedy tylko weszłam do kawiarni od razu dorwała mnie Alice.

- Musisz mi pomóc – powiedziała ciągnąc mnie za rękę.
- Ale o co chodzi? – byłam zaskoczona jej zachowaniem.
- Zaraz się dowiesz. Chodź szybciej – mówiąc to pociągnęła mnie jeszcze mocniej za
sobą. Musiałam prawie biec, żeby dotrzymać jej kroku. Znałam tą drogę. Prowadziła na
oddział Alice. Dziewczyna zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy znalazłyśmy się przed jedną
z szpitalnych sal.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? – wysapałam łapiąc oddech.
- Posłuchaj mnie. Za tymi drzwiami znajduje się jeden z moich pacjentów – wskazała ręką
na wejście do sali. Chłopak ma 13 lat i czeka na przeszczep wątroby. Kiedy w końcu
znaleźliśmy dla niego dawcę, on nie zgadza się na operację. Jego rodzice są bezradni. Ja z
resztą też. Nie wiem co mam zrobić – powiedziała szczerze. – Pomóż mi. Przecież nie
możemy go zmusić!
- Alice, ale dlaczego prosisz mnie? Ja nie mam podejścia do dzieci – przyznałam się. – Co
mam mu powiedzieć? Będzie dobrze? Przecież nigdy tego nie wiemy.
- Wszystkiego już próbowaliśmy – tłumaczyła się. – Jeśli chłopak nie zmieni zdania, skaże
się na pewną śmierć. Nie przeżyje nawet 2 lat – mówiła załamana. – On nie jest jak inne
dzieci w jego wieku. Jest bardzo mądry.
- Alice... – zaczęłam.
- Bello, błagam chociaż spróbuj! – naciskała na mnie. – Proszę.

Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że nie mogłam jej odmówić. Zanim zdążyłam coś
powiedzieć, wepchnęła mnie za drzwi .
Sala była jak każda inna na oddziale dziecięcym. Kolorowe ściany pokryte były
postaciami z bajek. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie ciepłego i przytulnego.
Na środku, na łóżku siedział chłopczyk. Faktycznie nie mógł mieć więcej niż 13 lat. Od
razu gdy weszłam, zauważyłam, że telewizor jest wyłączony. Było to dziwne. Mali pacjenci
uwielbiali oglądać telewizję. Nigdy się też temu nie dziwiłam. Co mieli innego robić
zamknięci w czterech ścianach?

Za to pacjent Alice siedział cały obłożony książkami. Miał włosy idealnie przylizane na
bok, a na nosie parę dużych okularów. Był tak zaabsorbowany swoimi podręcznikami, że
nawet na mnie nie spojrzał.

- Co tam czytasz? – zapytałam zmierzając do krzesła obok jego łóżka.
Dopiero wtedy odwrócił wzrok od kartek i przyjrzał mi się badawczo. Jego wzrok był
przenikliwy, a oczy mądre i bystre.
- Jeśli przyszłaś tu udawać lekarza i zmusić mnie do operacji to możesz od razu wyjść –
powiedział do mnie.
Dobrze, że siedziałam. Nie spodziewałam się usłyszeć takich słów od trzynastolatka.
Alice miała rację – był inny niż wszystkie dzieci. Był wredny. Wiedziałam, że nie pójdzie
z nim łatwo.
- Nikogo nie udaję – zaczęłam.
Chłopak popatrzył na mnie sceptycznie i wrócił do lektury.
- W porządku. To jak mam ci udowodnić, że nie podszywam się pod żadnego lekarza? –
mówiłam dalej. – Śmiało pytaj!
Chłopak zupełnie mnie ignorował.
- No mów.

Dalej nic. Nabrałam pewności siebie. W końcu nie miałam nic do stracenia.
- To co, mam wymienić ci piętnaście więzadeł w kolanie? Prawie dwadzieścia mięśni
przedramienia? Albo nie! – udawałam, że wpadłam na genialny pomysł. – Co powiesz na
wszystkie drogi piramidowe i pozapiramidowe w mózgu. Jeśli teraz zaczniemy, to może za
pół godziny skończę – patrzyłam na niego pewna siebie.
Nastała chwila ciszy.

- Nie jestem głupi – odezwał się w końcu. – Możesz wymienić te więzadła.
Tego się nie spodziewałam. Byłam pewna, że odpuści i uwierzy mi w to co mówię.
Wszystkiego uczyłam się dobre parę lat temu.
Nie dałam po sobie poznać, że mnie tym zaskoczył. Zebrałam myśli i zaczęłam.
- Ligamentum patellae czyli więzadło rzepki, Ligamentum popliteum obliquum czyli
więzadło podkolanoiwe skośne. Ligamentum collaterale fibulare czyli więzadło poboczne
strzałkowe. Ligamentum...
- Dobra wierzą ci – przerwał mi.

Odetchnęłam z ulgą, Następnego więzadła bym już nie wymieniła. Skompromitowałam
bym się przed dzieckiem!

- Takich głupot kazali wam się uczyć? – zapytał mnie.
- Nawet gorszych – powiedziałam cicho.

Wróciłam pamięcią do moich studiów. Pierwsze dwa lata były jak wycięte z życiorysu.
Ciągła nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Najgorsze było to, że dopiero na trzecim roku
zaczynały się bloki, czyli zajęcia w szpitalu, a tym samym kontakt z pacjentem.
Za nim to się stało, poznawaliśmy dokładnie budowę komórek i tkanek na zajęciach
histologii. Na biochemii uczyliśmy się całość procesów chemicznych zachodzących w
organizmie. Na parazytologii spotykaliśmy się z pasożytami człowieka. Genetyka zaś
wprowadzała nad w świat kodu genetycznego, chromosomów i dziedziczenia. Gdyby nie
anatomia i fizjologia nie wiedziałabym, że jestem na medycynie.
Jednak to wszystko było potrzebne. Asystenci zawsze tłumaczyli nam, że to bardzo
przypomina naukę czytania. Aby umieć składać całe zdania, najpierw trzeba poznać
wszystkie litery. I tak też było z nami. Dopiero z solidnymi podstawami mogliśmy zacząć
uczestniczyć w leczeniu pacjenta.

Popatrzyłam na siedzącego przede mną chłopaka. Ponownie zajął się czytaniem książek i
zupełnie zapomniał o mojej obecności.
Wstałam i spojrzałam na jego kartę zawieszoną przy łóżku.

- A więc Mats – zaczęłam. – Dlaczego nie chcesz dać się zoperować?
- Bo nie – usłyszałam.
Westchnęłam cicho. Już nie miałam do niego cierpliwości.
- Dzięki za wyczerpującą odpowiedź – rzuciłam. Zabrałam oddech i kontynuowałam. – O
co chodzi? Boisz się bólu, narkozy, blizn?
Chłopak zerknął na mnie i powiedział.
- To może pani doktor powie mi, jakie mam szanse na przeżycie tego przeszczepu? –
powiedział.
- Nie wiem dlaczego w ogóle o tym myślisz? – oburzyłam się. – Są bardzo nikłe szanse, że
mogłoby się coś nie udać – opowiedziałam pewnie.
- To ja coś pani powiem – tym razem chłopak przerwał czytanie i patrzył mi intensywnie w
oczy. - Czytałem trochę tu i tam. Jest sześć procent szans na to, że coś pochrzanicie. Sześć
procent na to, że przez was umrę.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Jeśli nie poddasz się operacji to też prędzej czy później umrzesz – starałam się
powiedzieć to delikatnie. Nie chciałam go zranić, ale traciłam powoli cierpliwość.
- To chyba wolę poczekać – rzucił.
Przyglądnęłam mu się i zastanawiałam co nim kieruje. Nagle coś zaświeciło mi w głowie.
- Ty się boisz śmierci – powiedziałam pewnie.
Chłopak zacisnął szczęki i poprawił swoje okulary.
- O to chodzi? Przecież śmierć czeka każdego z nas!
- Łatwo mówić kiedy jest się zdrowym i się ma sprawną wątrobę – odpowiedział mi
oschle.

Może miał rację, ale gdy teraz znałam motywy jego postępowania nie mogłam się
wycofać. Siadłam na jego łóżku na co rzucił mi groźne spojrzenie. Nic sobie z tego nie robiąc
zapytałam.

- Mogę zdradzić ci małą tajemnicę? Znają ją nawet nie wszyscy lekarze – próbowałam
przybrać tajemniczy głos.
Chłopak kiwnął głową. Widziałam, że go tym zainteresowałam. Wyprostował się i słuchał
mnie uważnie.
- Słyszałeś kiedyś o narządzie pod spoidłowym? – spytałam.
- To gdzieś w mózgu?
- Tak, dokładnie w międzymózgowiu.

Kurcze młody naprawdę dużo wiedział. Zerknęłam na jego książki. Wszystkie dotyczyły
nauk ścisłych. Sama fizyka, biochemia i matematyka.
Jaki zdrowy nastolatek czyta dla przyjemności takie literatury? Byłam pod wielkim
wrażeniem.

- Narząd pod spoidłowy jest przez wielu nazywany „narządem dobrej śmierci” – zaczęłam.
– Już ci to wyjaśniam. W nim znajduje się endotelium, czyli nabłonek który w czasie śmierci
wydziela specjalną substancję. Co to za substancja? To po prostu nasz endonarkotyk. Stąd w
momencie śmierci jesteśmy dosłownie naćpani. I stąd też ludzie którzy przeżyli śmierć
kliniczną opowiadają, że w tym czasie było im dobrze, przyjemnie i bezpiecznie. A światełko
w tunelu i inne obrazy? To nic innego jak halucynacje. Skutek uboczny bycia pod wpływem
narkotyków. Oczywiście w czasie śmierci nic nam już nie zaszkodzi. To ma za zadanie
uśmierzyć ból. Sprawić byśmy poczuli się komfortowo i dobrze
.
Chłopak patrzył na mnie z wielkim zainteresowaniem i zdziwieniem.

- Więc nie masz się czego obawiać. W najgorszym wypadku będziesz po prostu naćpany –
dokończyłam uśmiechając się do niego. Chciałam trochę rozładować napięcie.
Nie powiedziałam mu tylko, że ten narząd zaczyna działać w momencie śmierci naturalnej.
Zataiłam fakt, że nie dotyczy to wypadku, samobójstwa czy choćby nieudanej operacji. Szło
mi tak dobrze że nie miałam serca tego dodać.
Zapadła długa cisza. Nie mogłam się poruszyć czekając na jego głos.

- Dzięki – usłyszałam w końcu. – Powiedz mojej lekarce, że zgadzam się na operacje.
Byłam taka szczęśliwa, że miałam ochotę go uściskać. Uśmiechnęłam się do niego
promienie. Udało mi się – pomyślałam dumna.

Alice skakała z radości cały czas mnie ściskając.
- Mówiłam ci, że ci dziękuję? – zapiszczała mi w ucho.
- Tak mówiłaś mi setki razy – uśmiechnęłam się do niej.
- Powiedz mi, jak ty tego dokonałaś? – pytała zaciekawiona Alice. – Wszystkiego już
próbowaliśmy.
- Opowiedziałam mu o narządzie pod spoidłowym.
- O czym? – zdziwiła się.
- Kiedyś ci to wyjaśnię.

Wiedziałam, że zbliża się godzina spotkania u Cullena. Głośno zaburczało mi w brzuchu.
No tak nie zdążyłam nic zjeść pomagając Alice. Ale czego się nie robi dla przyjaciół
Ala ta kobieta miała energię! Cieszyłam się z nią. W ten sposób odwdzięczyłam się także
za jej pomoc.
- Alice kiedy będzie druga lekcja uwodzenia? – zapytałam. – Chcę ci powiedzieć, że robię
wielkie postępy – przyznałam się z dumą w głosie.
Dziewczyna nawet na mnie nie patrzyła. Jej wzrok utkwiony był w Jasperze zmierzającym
w przeciwną stronę.
- Co to za przystojniak? I dlaczego ja go nie znam? – usłyszałam głos Alice.
Zaśmiałam się. Coś czułam, że właśnie zarzuciła swoje sidła na niczego nieświadomego
Jaspera.

Miałam jeszcze parę minut wolnego. Pożegnałam się z dziewczyną i ruszyłam do mojej
pacjentki. Modliłam się w duchu, żeby tylko nie było gorzej. Niestety gdy tylko weszłam do
jej sali zauważyłam, że jest w tragicznym stanie.
Na oku miała zaaplikowaną maść z antybiotykiem, ale już na drugim zaczęły pojawiać się
popękane naczyńka. Niewątpliwie zapalenie rozprzestrzeniało się na drugie oko.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie blado. Nie wiedziałam co jej powiedzieć. Kompletnie nie
mieliśmy pomysłu co jej dolega. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że jej pojedyncze rumienie
na ramionach zlały się w wielkie plamy. Jej skóra wyglądała jak poparzona.

Popatrzyłam na jej dłonie. Każdy z palców był opuchnięty, a płytka paznokciowa wyraźnie
zaokrąglona. Od razu rozpoznałam pałeczkowatość palców. Nie wróżyło to niczego dobrego.
Jej organizm przestawał się już bronić.
Za wszelką cenę chciałam dotrzeć do tego co jej jest. Nie czekałam na spotkanie u Cullena.
Nie mogłam się powstrzymać. Otworzyłam kopertę z wynikami i sama przyglądnęłam się
danym z laboratorium.

Dawno nie widziałam tak złych badań. Miała podwyższone OB i CRP, niedokrwistość z
niedoboru witaminy B12 i kwasu foliowego. W dodatku ANCA wykluczało zapalenie jelit.
Postanowiłam nie czekać dłużej i sama udać się do Cullena.
Tylko jak zareaguje gdy dowie się, że nie posłuchałam go i bezczelnie przeglądnęłam bez
jego wiedzy wyniki? O tym pomyślałam kiedy już zdążyłam zapukać do jego drzwi.
Spanikowałam, biorąc pod uwagę ucieczkę.
On jednak nie zawołał jak zwykle „proszę”, a sam otworzył mi drzwi. Teraz już nie
miałam wyboru. Weszłam za nim do środka i zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Jeśli nie
było jeszcze żadnego z chłopaków, a nie mogłam poruszać tematu pacjentki, postanowiłam
kontynuować swoją grę.

Założyłam nogę na nogę, lekko pogładziłam włosy i przyglądałam mu się z
półuśmiechem.
On jednak nawet na mnie nie spojrzał. Gdy w końcu zerknął na mnie znad dokumentów
powiedział.

- Pozwól, że poczekamy na resztę zanim zaczniemy omawiać szczegółowo wyniki badań.
Przytaknęłam pochylając się nad nim. Udawałam, że poprawiam pasek w butach na
obcasie. Wiedziałam, że mój biust w tym momencie znajduję centralnie przed wzrokiem
Cullena.
Specjalnie zainwestowałam, tak jak doradziła mi Alice, w specjalne biustonosze z
miseczką push-up. Byłam pewna, że teraz mój biust prezentują się znakomicie. Jakie jednak
było moje rozczarowanie, gdy opierając się z powrotem o siedzenie zauważyłam, że Edward
nie patrzy na mnie, lecz na swoje w dokumenty. Nawet nie zauważył mojego pokazu, albo
udawał, że nie widzi. Co z nim było nie tak?

Postanowiłam zaryzykować po raz ostatni. Jeśli się nie uda, rezygnuję. Nie wiem co bym
mogła więcej zrobić. Wstałam z siedzenie i stanęłam tuż za Cullenem. Zdziwiony moim
posunięciem odwrócił się gwałtownie.

- Co ty... – zaczął, ale ja natychmiast mu przerwałam.
- Ciiii .Niech się pan odpręży – mówiąc to zaczęłam delikatnie masować mu kark.
- Masz w tej chwili przestać.
Nic nie robiąc sobie z jego protestów wzmocniłam ruchy dotykając również barku i
ramion. Jego ciało było niezwykle umięśnione i silne.
Pod moim dotykiem rozluźnił się nieznacznie, a mięśnie przestały być napięte i sztywne.
Serce waliło mi jak oszalałe. Moje ruchy zaczęły bardziej przypominać głaskanie i muskanie
niż masaż. Stało się to bardziej intymnie i erotyczne.
Nagle zapragnęłam dotknąć jego włosów. Sprawiały wrażenie gęstych i miękkich, a ten
miedziany kolor wprawił mnie w zachwyt już w pierwszej chwili, gdy go ujrzałam.
Już sięgałam dłonią by je dotknąć, gdy usłyszałam kroki zbliżających się osób i śmiech
Emmeta. Nie wiedząc co robić upadłam na podłogę. W tym momencie drzwi się otworzyły i
weszli wszyscy z mojej grupy. Ja z kolei podniosłam się mówiąc.

- O znalazłam! – pokazałam z uśmiechem na mój kolczyk.
Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem. No tak to było najgorsze posunięcie z
możliwych. Co mój kolczyk mógł robić za biurkiem Cullena? Jak się tam znalazł?
Teraz wszyscy będą myśleć tylko jedno. Już wolałam żeby przyłapali mnie jak głaszczę i
masuję Edwarda, ale było za późno. Jak zwykle najpier coś zrobiłam, a potem pomyślałam.
Zajęłam swoje na krześle i starałam się z całych sił nie zrobić się czerwona. Było mi tak
głupio, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Edward sprawiał wrażenie wściekłego. Nawet na mnie nie spojrzał. Po chwili poprosił o
wyniki dalej unikając mojego wzroku. Podałam mu kopertę czekając na jego reakcje.
Widać było jak bardzo jest niezadowolony z tego co czyta. Każde zrobione przez nas
badania wypadło tragicznie. Cullen przeczytał wszystkim zgromadzonym wyniki badań.

- Nie ma wątpliwości, że jej stan się pogarsza z godziny na godzinę. Naszymi
wskazówkami są nadal tylko rumień, zapalenie naczyniówki i biegunki – zaczął.
- Kiedy przed chwilą odwiedziłam pacjentkę doszła jeszcze pałeczkowatość palców –
przyznałam cicho.
- No to mamy jeszcze kolejną wskazówkę. Macie jakieś pomysły? – zapytał. – Zróbmy
burzę mózgów, może wspólnie coś wymyślimy – widać było że jest niepocieszony.
- Może lepiej trzymać się pałeczkowatości – zaproponował Jasper. – To znacznie zawęża
możliwości.
Cullen pokiwał głową. Chłopak widocznie miał rację.
- To wszystko wskazywałoby na wrzodziejące zapalenie jelit – powiedział Emment.
- Ale badanie ANCA to wykluczyło – przerwałam mu.
- Tak – powiedział Cullen. – To odpada.
- Może mukowiscydoza? – zaproponował Jacob.
Edward zastanowił się chwilę.
- Nie miała charakterystycznych tłuszczowych biegunek, ale od każdej reguły są wyjątki.
Idź zrób jej od razu test potowy.
Jacob pokiwał głową i wyszedł z gabinetu.
- A marskość wątroby? – zaproponował James.
- Odpada. Albuminy i globuliny w normie – powiedziałam.

Co za przyjemność sprawiło mi odrzucenie akurat jego hipotezy. Cullen przyglądał mi się
uważnie. Ups...właśnie się wydałam, że znam prawię na pamięć wyniki mojej pacjentki.
Musiałam się pilnować. Nie mogło wyjść na jaw, że otwarłam wcześniej kopertę z
laboratorium.

- Rak okrężnicy? – spytał Emmet. Każdemu już kończyły się pomysły.
- A co z okiem? To nie pasuję do siebie – powiedział Jasper.
- Musimy zrobić jeszcze jakieś badania. Zawęzić krąg – zastanawiał się Cullen.
- A co powiecie na wlew kontrastowy? – zaproponowałam.
- Mało pomysłowe – skomentował Edward.
Zezłościłam się. Jeszcze ci pokażę jakie potrafię mieć pomysły!
- Tomografia komputerowa? – spytałam tym razem mniej pewna siebie.
- Tak to można by spróbować – wstawił się za mnę Emmet.
- To idź zrób pacjentce TK jak tylko Jacob skończy pobierać próbkę – zwrócił się do
niego.
Czemu nie ja? Miałam ochotę zapytać. No tak zapomniałam. Jestem kobietą.
- A pozostali idźcie czegoś szukać w internecie, książkach czy gdzie tam chcecie. Jak do
mnie wrócicie chce żebyście rzucali mi pomysłami.
Zgodziliśmy się na jego propozycję. Z resztą nie było wyboru. Postanowiłam udać się do
biblioteki na dole. Z tego co widziałam mieli pokaźny zbiór dokumentacji szpitalnej z
przypadkami z całego kraju. Może udałoby mi się mieć dostęp do kart i powiązać ze sobą
podobne objawy u innych pacjentów.
Nim się zorientowałam zostałam sama z Cullenem w jego gabinecie. Już miałam
wychodzić kiedy usłyszałam.
- Isabello – odwróciłam się momentalnie słysząc moje imię.
- Postaraj się więcej nie gubić kolczyków w moim gabinecie – powiedział powstrzymując
się od śmiechu.
Cullen próbujący się nie roześmiać. To była nowość.
- I jeszcze jedno – teraz jego ton brzmiał poważnie i zimno. – Jeśli uda ci się odgadnąć co
dolega tej kobiecie, zostajesz. Jeśli nie, to pożegnamy się w momencie kiedy pacjentka umrze
– dokończył.
Poczułam na plecach zimny pot. Nie byłam głupia. Jeśli nie znajdziemy prawidłowej
diagnozy tej kobiecie zostało najwyżej trzy dni życia. W błyskawicznym tempie jej stan się
pogarszał.
Musiałam zrobić wszystko, żeby prawidłowo wskazać diagnozę.
Musiałam!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anelin dnia Śro 23:59, 29 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:17, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział IV

Od razu udałam się do biblioteki. Nie miałam czasu do stracenia. W tym przypadku każda
minuta była cenna.

- Witam. Chciałabym przeglądnąć bazę danych z historiami pacjentów – zwróciłam się do
kobiety siedzącej za biurkiem.
Popatrzyła na mnie podejrzliwie i powiedziała.
- Musi mieć pani zgodę ordynatora albo jego zastępcy z oddziału - o nie. Nawet się nie
zastanawiając rzuciłam.
- Dr Cullen mnie tu przysłał, to pilne.

Gdy tylko kobieta usłyszała nazwisko, o nic więcej nie pytała. Udostępniła mi bazę
danych i pokazała jak wyszukiwać konkretne schorzenia. Niestety to było jak szukanie igły w
stogu siana. Znałam objawy nie rozpoznanie.
Przeglądnięcie wszystkiego byłoby niemożliwe. Zrezygnowałam więc z tego pomysłu i
udałam się do odpowiedniego działu z książkami.

Postanowiłam, jak doradzał Jasper, skupić na jednym objawie. Tak aby znacznie
ograniczał on liczbę podejrzanych chorób. W tym przypadku była to pałeczkowatość palców.
Przeglądałam książki szukając więcej informacji na temat tej patologii.
Zabrałam tyle pozycji ile zdołałam unieść. Po paru głębszych wdechach i rozpoczęłam
czytanie. Byłam tak podenerwowana, że z trudem przewracałam kartki, drżącymi dłońmi.
Chorób, które charakteryzowały się obecnością pałeczkowatości palców, było bardzo
dużo. Ale to i tak była lepsza opcja niż niekończąca się baza danych. Już na wstępie parę z
wypisanych schorzeń, wykluczyłam. Reszty zostało mi ponad dwadzieścia. Zerknęłam
nerwowo na zegarek.

Dochodziła już piętnasta. Wiedziałam, że nie wyjdę stąd dopóki czegoś nie znajdę.
Szukałam po kolei każdej z wypisanych chorób, czytając wszystkie możliwe jej objawy.
Kiedy nie pokrywały się one z dolegliwościami mojej pacjentki, od razu wykreślałam dane
schorzenie z listy. Siedziałam tak, a czas leciał jak nieubłaganie.
Miałam już zrezygnować. Nie byłam nawet w połowie mojej listy, a już dochodziła
godzina osiemnasta

Zerknęłam na bibliotekarkę. Nie wiedziałam ile czasu zostało mi do zamknięcia. Byłam
pewna, że kobieta nie zostanie tu dłużej dla mnie. Popatrzyłam na następną chorobę na liście.
Obiecałam sobie, że to już ostatnia i wychodzę. Byłam zbyt słaba i zmęczona.
Pierwsze z objawów zespołu Leśniowskiego były mało konkretne. Przejrzałam je
pobieżnie. Biegunka, niedrożność jelit i bóle brzucha – symptomy setki chorób.
Nagle moje serce przyspieszyło. Wśród wypisanych przebiegów i możliwych powikłań
ujrzałam rumień plamkowaty. To było dokładnie to co miała na skórze moja pacjentka.
Miałam ochotę krzyknąć z radości, kiedy przeczytałam kolejne symptomy. Oczywiście od
razu znalazłam zapalenie naczyniówki. Byłam już prawie pewna co dolega kobiecie. W opisie
choroby dodatkowo znalazłam.

„Charakterystyczny opór w jamie brzusznej, przy wątrobie potwierdza prawidłowe
rozpoznanie”.

To było to! Musiałam jak najszybciej dotrzeć do pacjentki, zobaczyć i zbadać jej brzuch.
Wstałam i porwałam książki. Podbiegając do biurka bibliotekarki, zauważyłam stojącego
plecami do mnie mężczyznę. Znalazłam się koło niego oddając wypożyczone pozycję.

- Dziękuję bardzo za pomoc – zwróciłam się do kobiety.
Mężczyzna zerknął na mnie i zamarł.
- Bella! – usłyszałam znajomy głos. Popatrzyłam na niego. Cholera!
Seth!
Zaczerwieniłam się momentalnie.
- Przepraszam cię, ale muszę lecieć – powiedziałam zawstydzona.

Nie czekając na jego reakcję pobiegłam do wyjścia. Nie miałam czasu ani ochoty na rozmowę z nim. Szczególnie po tym jak go potraktowałam. Miałam nadzieje, że nigdy więcej go nie zobaczę. Zawsze
miałam pecha. Dlaczego akurat tutaj musi pracować?

- Bella zaczekaj! – usłyszałam po raz ostatni głos Setha, kiedy opuszczałam bibliotekę.
Biegłam cała podekscytowana w stronę sali mojej pacjentki. Szybko zapomniałam o
Sethcie. Teraz miałam w głowie jedno. Odgadnąć diagnozę! Kiedy znalazłam się u pacjentki,
nie miałam wątpliwości, że kobiecie nie zostało dużo czasu. Miała zamknięte oczy, a w dłoni
maskę z tlenem.
Widać traciła możliwość samodzielnego oddychania. Podeszłam do niej bliżej kładąc
moje notatki na stoliku przy łóżku.

- Pani Pills. Jestem dr Swan. Czy mogę panią zbadać? – powiedziałam cicho.
Medical Secret - Anelin 40
Kobieta tylko kiwnęła głową. Nadal nie otwierając oczu.
-Chciałabym zerknąć na brzuch – dodałam podnosząc jej koszulę.
Była drobna i wychudzona. Można było policzyć jej wszystkie żebra. Delikatnie
dotknęłam jej prawego boku. Tuż przy wątrobie szybko odnalazłam spory guzek. Kobieta
syknęła w reakcji na mój nacisk.
- Przepraszam – powiedziałam. – Musiałam się upewnić czy nie ma pani żadnych grudek
w tym miejscu. Dzięki temu wiem już co pani dolega – miałam nadzieje, że tym dodam jej
otuchy.

Kobieta tylko kiwnęła głową. Zero entuzjazmu. Widać było, że nie ma sił się nawet
uśmiechnąć.
- Wiesz co jej dolega? To może się pochwalisz? – usłyszałam za sobą głos Jamesa.
Nie wiedziałam ile tak stał patrząc co robie. Nie chciałam żeby ktokolwiek się dowiedział
o moim odkryciu. To ja sama doszłam do tego co jej dolega. Nie miałam zamiaru dzielić się
sukcesem. James podszedł do łóżka pacjentki.
- Guzki przy prawym boku? – zapytał spoglądając na pacjentkę.
A jednak słyszał.
- Nie twój interes – wysyczałam cicho.
- A właśnie, że mój – powiedział złośliwie się uśmiechając.
Posłałam mu wrogie spojrzenie, na co tylko się zaśmiał.
- Śmieszna jesteś Bello, kiedy próbujesz udawać groźną. Jak kot co chciałby być tygrysem
– zadrwił wychodząc.

Miałam ochotę pokazać mu język. Zwróciłam się do pacjentki kiedy tylko zniknął.
- Wszystko będzie dobrze pani Pills. Obiecuję, zrobię wszystko co mogę, żeby pomóc pani
dojść do siebie. Proszę się tylko nie poddawać.
Tak bardzo chciałam jej pomóc. Zapomniałam już o rywalizacji i zagrożeniu zwolnienia.
Moim jedynym celem było ją wyleczyć. Podeszłam do stolika przy łóżku po moje notatki.
Miałam tu wszystkie najważniejsze dowody potwierdzające rozpoznanie. Popatrzyłam
zaskoczona na pusty blat. Kucnęłam upewniając, się że kartki nie spadły. Nagle cała
zesztywniałam gdy uświadomiłam sobie kto za tym stoi.
James!

Przerażona pobiegłam do gabinetu Cullena modląc się w duchu, żeby ten oszust mnie nie
uprzedził. Zapukałam głośno czekając na pozwolenie żebym weszła.

- Proszę! – usłyszałam głos Edwarda.
Weszłam szybko i od razu zauważyłam Jamesa pochylającego się nad Cullenem z moimi
notatkami. Tłumaczył mu coś, ale przerwał w momencie kiedy mnie zobaczył. Myślałam, że
wybuchnę ze złości. Ale miał tupet!

- Isabello. Bardzo mi przykro spóźniłaś się. James właśnie wpadł na genialny plan! Jak
mogliśmy to przeoczyć. To przecież zespół Leśniowskiego – mówił z dumą w głosie.
- Wiem, bo sama do tego doszłam – odpowiedziałam mu, rzucając wściekłe spojrzenia na
stażystę.
- Nie mniej jednak spóźniłaś się. Pierwszy był James i to jemu należą się gratulacje –
bronił go Edward
- Nie, ty nic nie rozumiesz – zwróciłam się do Cullena. – On ukradł moje notatki! To
wszystko był mój pomysł! To ja doszłam do tego co dolega tej kobiecie – musiałam się
powstrzymywać, żeby nie krzyczeć.
- Uspokój się – uciszył mnie Cullen. – Wiem, że chcesz, żebyś to ty osiągnęła zwycięstwo.
Nie dziwię się, od tego zależy twoja praca tutaj. Ale brzydzę się kłamstwem dlatego nie mów
już nic więcej.
Byłam cała czerwona ze złości. Jak on śmiał!
- Tak jak mówiłem ci wcześniej – kontynuował – zwalniam cię.

Zamurowało mnie. Straciłam pracę! Z całej siły starałam się trzymać nerwy na wodzy i nie
krzyczeć. Do teraz. W tej chwili miałam wrażenie, że wybuchnę.

- Tak? Zwalniasz mnie? – wrzasnęłam na Edwarda. – Ty męska, szowinistyczna świnio!
Cullen wyglądał jakby zobaczył ducha. Widać nikt mu się jeszcze nie przeciwstawił. I
dobrze, ja będę pierwsza.
- A ty! – popatrzyłam na Jamesa. – Jak jesteś taki mądry i bystry – rzuciłam sarkastycznie
– gdzie znalazłeś te wszystkie informacje?
Mężczyzna zmieszał się momentalnie, ale próbował to zatuszować złośliwym uśmiechem.
- W medycznych książkach.
-No co ty nie powiesz! A ja myślałam że w słowniku ortograficznym – rzuciłam. – To ja ci
przypomnę. Wszystkie te dane pochodzą z pozycji Waltera „Rozpoznanie różnicowe w
medycynie wewnętrznej” tom 2!

Tym razem James się już nie odezwał. Było widać jak na dłoni, że kłamie. Nie miał już jak
się bronić. Zerknęłam na Edwarda. Był równie zmieszany. Popatrzył na mnie
przepraszającym wzrokiem.

- Isabello ja nie wiedziałem – zaczął.
- Oczywiście, że nie wiedziałeś! – powiedziałam. – Łatwiej ci było uwierzyć jemu –
wskazałam na zaskoczonego Jamesa – bo jest mężczyzną! A ja – wzięłam głębszy oddech –
jestem tylko kobietą – dokończyłam gorzko.
- W związku z tym nie jesteś zwolniona – powiedział. Widziałam, że czuję się winny.
Bardzo dobrze!
- O! Nie wiem jak panu dziękować – złapałam się za serce. – Jutro wobec tego dostarczę
moją rezygnację – powiedziałam oschle i ruszyłam do wyjścia
- Isabelllo – usłyszałam głos Edwarda. Ale tym razem się nie odwróciłam. Wyszłam
głośno trzaskając drzwiami. Walczyłam ze łzami w oczach. W tym momencie moje marzenia
przepadły.

Miałam nogi jak z waty, kiedy szłam w stronę szatni, po swoje rzeczy. Jeszcze do mnie
nie docierało, co się przed chwilą wydarzyło. Tak bardzo chciałam tu pracować. Widać nie
można mieć w życiu wszystkiego. Opróżniłam szafkę i z bólem serca udałam się do wyjścia.
Kiedy wychodziłam przed szatnią stał Jacob, Jasper i Emmet. Czekali na mnie. Miałam łzy
w oczach kiedy ich zobaczyłam.

- Przyszliście się pożegnać? – wydusiłam z siebie smutnym głosem.
- Bello! – powiedział tylko tyle Emmet i przytulił mnie do siebie.
W jego silnych wielkich, silnych ramionach byłam taka bezpieczna. Poczułam jak łzy
płyną mi po policzkach.
- James powiedział nam co się stało – odezwał się Jacob.
Zaskoczyło mnie to.
- Mówił, że nie wiedział, że możesz stąd wylecieć. Teraz żałuje tego co zrobił – tłumaczył
kumpla, Jacob.
Wyrwałam się z objęć Emmeta.
- Jeszcze go bronicie? – zapytałam ostro.
- Nie Bello, chcieliśmy żebyś wiedziała, tylko tyle – zabrał głos Jasper.

Kiwnęłam tylko głową. To było pożegnanie. Nie chciałam się z nimi kłócić.
- Mniejsza z tym. Chłopaki miło było was poznać. Naprawdę – powiedziałam cicho.
- To był dla nas zaszczyt pracować z tobą, Bello – ukłonił się Emmet.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Miło było na chwilę odrzucić zmartwienia i zapomnieć
o problemach. Przytuliłam mocno, każdego z chłopaków. Chociaż byłam tu tak krótko,
bardzo się z nimi zżyłam. Nie chcąc przeciągać pożegnania w nieskończoność powiedziałam.

-Muszę już lecieć. Życzę wam powodzenia z tym szowinistą. Kiedyś na pewno was
odwiedzę – pomachałam im odchodząc.

Wychodząc ze szpitala przypomniałam sobie o Alice. Nie miałam już siły na kolejne
pożegnanie. Postanowiłam, że zadzwonię do niej po powrocie do domu. Była to moja bratnia
dusza. Chociaż będziemy się teraz rzadziej spotykać, nie pozwolę na to, aby urwał się nam
kontakt. Nie chciałam jeszcze wracać do domu i zamykać się w czerech ścianach.
Zdecydowałam się na spacer.

Szłam tak przed siebie patrząc na tylko na buty. Nie wiedziałam dokąd idę i gdzie jestem.
Nagle przede mną znalazł się całkiem spory park.
Nawet się nie zastanawiając weszłam zaciekawiona. Wszystko było jak w bajce.
Zazielenione drzewa, domek chiński, a wokół niego malownicza woda. Chociaż już się
ściemniło, w parku było sporo osób. Największą atrakcją dla dzieci i dorosłych były
prawdziwe, białe łabędzie taplające się w wodzie.

Ludzie rzucali im kawałki chleba i sucharki, a one podchodziły coraz bliżej. Usiadłam na
pobliskiej ławce przyglądając się tej scenie.

Westchnęłam głęboko. Co ja najlepszego zrobiłam?
Czy nie mogłam przestać walczyć o swoją dumę i przyjąć propozycje skruszonego
Edwarda? Oczywiście ja jak zawsze, musiałam bronić swojego honoru. Ale w tym momencie
nie byłam z tego zadowolona. Straciłam to, na czym mi najbardziej zależało. Przestałam być
chirurgiem. Zaczęłam rozmyślać nad zmianą specjalizacji. Nie przychodziło mi nic do głowy.
Nie chciałam robić niczego innego. Znowu napłynęły mi łzy do oczu. Tym razem z nimi nie
walczyłam. Potrzebowałam się wypłakać.

- Mamusiu dlaczego ta pani płacze? – usłyszałam głos dziecka.
Niedaleko mnie stała mała dziewczynka przyglądając mi się uważnie. Zabrała od kobiety
chusteczkę i podeszła do mnie, podając mi ją.
Uśmiechnęłam się do niej słabo.

- Płaczesz? – zapytała.
- Tylko troszeczkę – szybko otarłam dłonią policzek.
- Moja mama mówi, że tylko małe dzieci płaczą – powiedziała oburzona.
- Czasami dorosłym też się zdarza – odpowiedziałam jej próbując się uśmiechnąć.
Nie mogłam rozklejać się przy tym dziecku. Dziewczynka miała w rękach małą gałązkę
drzewa, z kwitnącymi kwiatami.
- Ale ładne – skomentowałam.
- A wiesz, że gałązki puszczają bączki? – zapytała mnie
- Co robią? – zdziwiłam się.
- No puszczają bączki. Tatuś pokazał mi na spacerze.
- Aaaaaa! Pączki! – nagle zrozumiałam o co jej chodzi.
- Bączki! – mała tupnęła nogą.
Śmiać mi się chciało z jej uporu.
- Tak bączki – przyznałam jej rację.

Mała uśmiechnęła się do mnie i w podskokach pobiegła do swojej mamy.
Przyglądałam się im chwilę. Wracałam pamięcią do mojego dzieciństwa. Tak bardzo
brakowało mi, gdy dorastałam, obecności matki, jej ciepłych ramion, wyrozumiałości. Mój
tata dał mi wszystko co mógł, ale nie mógł jej zastąpić. Nikt nie mógł.
Dziewczynka uśmiechając się radośnie pytała.

- Mamusiu, mamusiu, a wiesz co?
- No co kochanie? – mówiła do niej kobieta.
- Tak bardzo cię kocham – mówiąc to przytuliła się z całych sił do jej nogi.

To był wzruszający moment.
Rozglądnęłam się po parku. Było już coraz bardziej ciemno. Ludzi też zostało już znacznie
mniej. Obok mnie przeszedł mężczyzna o ciemnej karnacji. Wyglądał na obywatela Arabii
Saudyjskiej.

Przypomniało mi się czasy kiedy byłam jeszcze nastolatką. Z powodu nieustępującego
zapalenia płuc, musiałam przebywać w szpitalu. W pierwszym dniu mojego pobytu odwiedził
mnie sam ordynator z studentami trzeciego roku z Arabii Saudyjskiej.
Oczywiście studenci – sami faceci. Pech chciał, że ci byli akurat zbyt przystojni, żeby nie
wstydzić się przy nich rozebrać. A rozebrać się trzeba było... do bielizny (tylko dolnej!).
O zgrozo! Wyobraźcie sobie, sytuację, że musicie się rozebrać do gaci, przy tylu niewiele
starszych od siebie, facetach? Mało tego! Wszyscy musieli mnie dokładnie wymacać od szyi
począwszy na udach skończywszy.
Ekstra. Sześciu przystojnych Arabów, a ja stałam na środku w samych majtkach, plując
sobie w twarz, że nie mam figury jak Klaudia Schiffer.
Potem zadawali mi, po angielsku, pytania na temat szczegółów mojej choroby. Lekarz
także z nimi rozmawiał, a ich odpowiedzi były w 100% celne i każdy miał coś sensownego do
powiedzenia. Arabów dobrze wspominam, bo na pytanie ordynatora, czy mam nadwagę,
wszyscy odpowiedzieli, że nie. Dzięki chłopaki.

Z moich rozmyślań wyrwała mnie osoba siadająca tuż obok na ławce. Nawet na nią nie
zerknęłam. Byłam cała zapłakana. Nie chciałam straszyć biednego człowieka.
Poczułam tylko jak coś ciągnie mnie za nogawkę od spodni. Mały piesek, przypominający
jamnika próbował mnie zaczepiać. To było silniejsze ode mnie musiałam się do niego
uśmiechnąć
.
- Sahara nie zaczepiaj Isabelli.
Od razu poznałam ten głos. Zesztywniałam i nie mogłam się poruszyć. Dalej nie
popatrzyłam na osobę siedzącą obok mnie, chociaż wiedziałam, że jest to nie kto inny jak
Edward.
Nagle zobaczyłam jego dłoń z biała chusteczką.

- Masz – powiedział Cullen.
Zabrałam ją od niego, nic nie mówiąc. Nie wiem ile tak tu siedziałam, ale dopiero teraz
poczułam, jak bardzo zrobiło się zimno.
- Wiem, że moje zachowanie było okropne i niewybaczalne. Nie powinienem był cię
oceniać – zaczął Cullen
Dalej się nie odzywałam. Edward odczekał chwilę i znów kontynuował.

- James już ponosi swoją karę. Myślę, że zejdzie mu do rana segregując dokumentacje
moich pacjentów, chronologicznie.
Uśmiechnęłam się nieświadomie na te słowa. Ta wizja mnie ucieszyła. Dobrze mu tak! Ma
za swoje.
- Bello przepraszam – mówił Cullen. – Mam nadzieje, że docenisz to, bo nie pamiętam
żebym kiedykolwiek kogoś, za coś przepraszał. Jutro chce cię widzieć u mnie, o tej samej
porze. Uprzedzam, że nie przyjmę żadnej rezygnacji.

Mówiąc to uścisnął moją rękę. Kiedy tak ją trzymał, zdawało mi się, że trwało to znacznie
dłużej niż powinno. Był to bardzo miły i ciepły gest. Chciałam, żeby został przy mnie dłużej,
ale on wstał, zabrał psa na ręce i odszedł szybkim krokiem.
O nie, nie miałam zamiaru rezygnować. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu.
Jamesie strzeż się Bella Swan powraca!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:23, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział V


- Dryń, dryń, dryń.
Sięgnęłam ręką żeby wyłączyć budzik.
- Dryń, dryń, dryń,
- No wstaje już! – trzepnęłam go z całej siły.

Byłam wyczerpana. Przez wczorajszy wieczorny spacer w lekkim sweterku, dostałam
kataru i całą noc miałam dreszcze. Świetnie, kiedy powinnam być w najlepszej formie, wzięło
mi się na chorowanie.

Zwlekłam się z łóżka i zaczęłam szukać czegoś mocnego na przeziębienie. Rhinopront!
Odetchnęłam z ulgą kiedy go znalazłam. Do 10 godzin powinno mi przejść – uspokajałam
się. Był to jeden z leków sterydowych na receptę, ale jako lekarz nie miałam problemu z jego
dostaniem.

Połknęłam tabletkę popijając wodą. Jęknęłam głośno gdy zobaczyłam swoje odbicie w
lustrze. Nos miałam czerwony, a o czy zapuchnięte od wczorajszego płaczu. Nie było co
ukrywać, wyglądałam tragicznie.

Przypominając sobie wskazówki Alice zaczęłam nakładać makijaż. Minęło sporo czasu
zanim udało mi się wyglądać znośnie.
Zjadłam szybkie śniadanie i udałam się do szpitala. Musiałam być dzisiaj wcześniej by
odzyskać swoją szafkę i spokojnie ponownie się rozpakować.

Gdy dotarłam na miejsce modliłam się, żebym tylko nie spotkała Alice. Wściekłaby się
gdyby wiedziała, że nie powiedziałam jej o wczorajszej awanturze. Ale jeśli wszystko wróciło
do normy, to po co ją niepotrzebnie martwić? Kiedyś na pewno jej opowiem.

Do obchodu z Cullenem została mi jakaś godzina. Westchnęłam cicho, jednak za szybko
wyszłam z domu. Chcąc się jakoś obudzić udałam się do automatu z kawą.
Podwójna kawa z mlekiem – tego mi było trzeba. Z gorącym kubkiem w ręku zaciągałam
się aromatem napoju. Nagle ktoś przechodząc szturchnął mnie mocno tak, że wylałam na
siebie część kawy.

-Auuu – syknęłam, gdy poczułam gorący napój na sobie.
- O sorry nie chciałem! Bardzo się spieszę – usłyszałam znajomy głos. Mężczyzna też
mnie poznał.
-Bella? Ty tutaj? – powiedział zmieszany James.
-No widzisz, jednak nie udało ci się mnie pozbyć – odpowiedziałam oschle.
-Nie, to nie tak – widać było, że nie wie co powiedzieć. Nerwowo drapał się po czole.
- To gdzie ci tak spieszno? Układać chronologicznie historie pacjentów? Nie wiedziałam,
że to tak ci się spodobało – rzuciłam złośliwie.
- Z tym skończyłem nad ranem – odpowiedział spokojnie.
Wyglądał tak jakby coś rozważał i po chwili rzucił.
- No dobra. Jestem ci to winien.

Popatrzyłam na niego zaskoczona. O co mu chodziło?
- Przywieźli chwilę temu faceta z kilofem w głowie – zaczął. – Jeśli pójdziemy tam teraz
może coś zobaczymy – powiedział.
- Już dość naoglądałam się trupów na studiach – prychnęłam.
Już miałam odejść z dumnie uniesioną głową gdy usłyszałam.
- Ale przecież on żyje.
- Co ty mówisz?

Byłam w głębokim szoku.
- Żyje. Facet żyje. Mam jeszcze raz powtórzyć? – James tracił cierpliwość. – Idziesz czy
nie?
- Jeszcze pytasz! – odpowiedziałam podążając za nim.

Skąd ten nagły przypływ sympatii? Czyżby gryzło go sumienie? Kiedy dotarliśmy na ostry
dyżur panowało tam wielkie zamieszanie. Pielęgniarki biegały z opatrunkami tamując krew,
inne zbierały historie i robiły badania.

- Wy jesteś od dr Cullena? – zaczepiła nas jedna z nich.
- Tak – kiwnęłam głową.
- To dobrze. Zaraz tu będzie, a ktoś musi przedstawić mu stan pacjenta – mówiąc to
pociągnęła mnie za rękę. Popatrzyłam na Jamesa. Kiwnął tylko głową żebym szła.
Nie wyglądał na złego, a mógł być. W końcu to on dowiedział się o tym przypadku, mógł
sam chcieć przedstawić parametry mężczyzny. Tylko sądząc po jego wczorajszej karze,
zapewne nie chciał narażać się Cullenowi.

Podeszłam do pacjenta i przyglądnęłam się mu. Leżał na jednym z łóżek z zamkniętymi
oczami. Był w starszym wieku, ale nie mógł mieć więcej niż sześćdziesiąt lat. Popatrzyłam na
jego głowę. Był to mniejszy kilof niż sobie wyobrażałam, ale i tak wchodził w bok czaszki na
ponad 10 cm.

Z drugiego końca narzędzia wystawał metolowy sierp wraz z uchwytem. Pielęgniarki
obmywały pacjentowi ranę i tamowały sączącą się krew. Teraz ich zadaniem było
ustabilizowanie ciała obcego, co nie było łatwe z uwagi na sposób penetracji.
Zauważyłam, że przez rozmiar urazu wdrożono agresywne postępowanie przeciwbólowe
podając opioidy. Oprócz tego, że było to jeden z najsilniejszych leków uśmierzających ból,
nie zaburzał świadomości. Ucieszyło mnie to, bo musiałam skontrolować przytomność
pacjenta.
Zerknęłam na kartę mężczyzny.

- Panie Willis. Czy mnie pan słyszy?
Zostałam zagłuszona. Panował tu za duży harmider, nie byłam w stanie się z nim
porozumieć.
- Mogłabym prosić o ciszę?! – krzyknęłam.

Nagle ucichło i ponownie zaczął się gwar. Westchnęłam. Jednak po chwili wszystko działo
się już odrobiną ciszej.
- Panie Willis – powtórzyłam. – Wie pan gdzie jesteśmy?
Mężczyzna otworzył oczy odpowiedział słabym głosem.
- Tak. Jestem, szpital.

Pokiwałam głową. Miał lekko splątaną mowę, ale dziwiłam się że w ogóle mówi. To, że
człowiek z kilofem w głowie w ogóle żyje, było cudem.
- Wie pan jaki mamy dzisiaj dzień i miesiąc?
- Maj?

Pokiwałam głową, niestety dnia nie mógł sobie przypomnieć.
- Może pan wykonywać celowe ruchy? Proszę dotknąć mojej ręki – pokierowałam nim.
Jego dłoń drgnęła, uniosła się nieznacznie i z powrotem opadła. Zanotowałam wszystko i
zapytałam ponownie.
- Jak do tego doszło panie Willis? Kto to panu zrobił?
Nie było to konieczne w wywiadzie, jednak ciekawość wzięła górę.
- Kłótnia była. Zzzzz. Bójka. Zzzz z synem – wydusił z siebie.

Byłam w szoku. Własny syn mógł zrobić coś takiego swojemu ojcu. Przeszły mnie
dreszcze. Nie poruszyłam już więcej tego tematu. Zaraz powinna dojechać policja, oni się tym
zajmą. Zaczęłam osłuchiwać mężczyznę sprawdzając jego parametry życiowe.
Nagle do sali wbiegł Edward ściągając od razu marynarkę.

- Już jestem! Cholerne korki – dodał zdenerwowany.
Jedna z sióstr podała mu szybko fartuch lekarski. Wtedy Cullen mnie zauważył.
- Ty tutaj? – wyglądał na zdziwionego.
- James też jest – wskazałam na chłopaka stojącego niedaleko. Jak siedzimy już w tym, to
razem. Rzucił mi groźne spojrzenie, ale się odwróciłam. Cullen podszedł do nas.
- Nawet dobrze, że jesteście wcześniej. Bardzo mi się przydacie. Chociaż sądzę James, że
ty wcale nie zdążył stąd wyjść. Jak moja dokumentacja? – zapytał zmieszanego stażystę.
- Wszystko jest ułożone – odpowiedział gorzko – chronologicznie.
Doktor kiwnął głową.
- Kto mi przedstawi co tu mamy? – zapytał.

Nie wyglądał na zdziwionego widokiem mężczyzny leżącego na stole, z połową kilofa w
głowie. Chyba zauważył moje zdezorientowanie bo rzucił.

- Widziałem gorsze rzeczy.
Wstałam i zerkając na swoje notatki zaczęłam.
- Dawid Willis. Pacjent około pięćdziesięciu lat. Przywieziony z powodu ugodzenia
kilofem w głowę...
- To już widzimy. Konkrety – zaczął.
- Pacjent przytomny, trzynaście punktów w skali Glasgow, zorientowany auto – i
allopsychicznie, wydolny krążeniowo-oddechowo. Tętno 100/min, miarowe, symetryczne,
dobrze wyczuwalne na obwodzie. Tony serca czyste, głośne dodatkowych brak. Klatka
piersiowa symetryczna, prawidłowo rozszerzalna, nad polami płucnymi szmer pęcherzykowy
symetryczny – powiedziałam na jednym wydechu.
- To niesamowite jak dobre są jego parametry życiowe – zastanawiał się Cullen. – Musimy
jak najszybciej go zoperować zanim się wykrwawi.

W tym momencie spojrzał na mój biust. Podążyłam za jego wzrokiem zauważając
ogromną plamę z kawy na moim fartuchu. Zawstydziłam się patrząc na jego rosnące
zdenerwowanie.
- Co ty masz na sobie? – zwrócił się do mnie – Masz w tej chwili iść się przebrać. Nie
możesz tak wyglądać.
- Ale... – zaczęłam.
- Na tą chwilę zastąpi cię James.

Tak na pewno. A potem będzie asystował przy operacji. Nie było mowy żeby się stąd
ruszyła. Zerknęłam na salę. W jej końcu leżały świeżo wyprane i wyprasowane uniformy
pielęgniarek.
Chyba nie będą miały pretensji jeśli na jeden dzień pożyczę?

Podeszłam pewnym krokiem do ubrań i nawet się nie oglądając zaczęłam się rozbierać.
Szybko zrzuciłam fartuch, potem niebieską bluzkę i spodnie. Zastanowiłam się jaką mam na
sobie bieliznę. Odetchnęłam z ulgą kiedy zobaczyłam czarną koronkę mojego biustonosza.
Porwałam szybko biały komplet pielęgniarki i odwróciłam się w stronę Cullena i Jamesa.

- Gotowe! – uśmiechnęłam się podchodząc do pacjenta.
Oni stali w kompletnym szoku. Nie wiem czy zaskoczyło ich mój pomysł czy ja rozebrana
do bielizny.
Cullen potrząsnął głową dochodząc do siebie. Nie skomentował na szczęście mojego
zachowania.
- Zróbcie mu BTLS szczególnie uwzględniając kości i strukturę czaszki. Ja idę załatwić
nam salę – mówił zmierzając do wyjścia.
- A potem zapraszam Isabello na blok. Będziesz mi asystować – dodał wychodząc.
Co? Miałam ochotę skakać z radości. Udało się!
Popatrzyłam na Jamesa. Nie chciałam pogarszać sytuacji między nami. Powstrzymałam się
przed uśmiechnięciem się do niego złośliwie.
- Dzisiaj ci się udało – powiedział do mnie. – Następnym razem tak łatwo nie będzie.
No pewnie. Następnym razem będzie jeszcze łatwiej!

Po długich przygotowaniach w końcu weszłam do sali operacyjnej. Tutaj przestrzegano
surowo wszystkich reguł. Obowiązywał nas odpowiedni strój, obuwie, nakrycie głowy.
Mężczyzna leżał już nieprzytomny na stole operacyjnym. Przy nim stał Edward
rozmawiając z kimś przy aparaturze. Zapewne siedział tam anestezjolog. Dwie pielęgniarki
czekały już z narzędziami do rozpoczęcia operacji.
Podeszłam bliżej do Edwarda. Myślałam, że będzie rozmawiał o szczegółach usuwania
kilofu. Jednak zaskoczona usłyszałam tyle:

- A znasz to? – mówił anestezjolog. – Podczas usunięcia prostaty lekarz mówi do
pielęgniarki. – Proszę poprawić penisa. – O tak, dobrze, dobrze...A teraz pacjentowi.
Mężczyźni zaśmiali się. Pierwszy raz usłyszałam śmiech Edwarda. Brzmiało to
dźwięcznie i zabawnie. Nieświadomie zachichotałam.
Wtedy Cullen odwrócił się i zobaczyłam z kim rozmawia. Od razu przestało chcieć mi się
śmiać. Seth też mnie rozpoznał.
- Bella! A więc to ty jesteś tą zdolną stażystką Cullena! – o dziwo zabrzmiało to szczerze.
Popatrzyłam zdziwiona na Edwarda. Nie patrzył na mnie, tylko wpatrywał się wściekły na
Setha.
- To wy się znacie? – zapytał mnie.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo uprzedził mnie Seth.
- Pewnie, że tak! Kiedy byłem pierwszy dzień tutaj w mieście, Bella bardzo miło mnie
przywitała – popatrzył znacząco na mnie.
- Nie chce tego słuchać – zakończył rozmowę Edward.

Był jeszcze bardziej wściekły niż na początku. Czy on pomyślał sobie że my...razem... nie!
- Co dowiedziałaś się po przeprowadzeniu BTLS? Jakie wnioski? – zapytał mnie zimno.
Przeszły mnie ciarki po plecach. Chciałam coś powiedzieć, ale wiedziałam, że jak zacznę
mówić nie na temat pacjenta wyrzuci mnie stąd.

-W tym przypadku ciało obce nie uszkodziło struktur mózgoczaszki – zaczęłam – dlatego
też pacjent miał w pełni zachowaną przytomność. Kilof przeszedł przez kość jarzmową,
zatokę szczękową oraz podniebienie twarde uchodząc do jamy ustnej.

- Dobra robota. Zaczynamy – oznajmił Edward.
Zapięłam czepek na głowę i zasłoniłam usta. Była to bardzo długa i skomplikowana
operacja. Wszystko jeszcze bardziej pogarszała osoba Setha siedząca blisko mnie.
Nie miał nic do roboty, oprócz pilnowania odpowiedniej dawki środka nasennego,
podawanego pacjentowi.

W związku z tym bezczelnie się na mnie gapił. Starałam się z całych sił skupić, ale ciągle
czułam jego wzrok na sobie.

Edward wykonał craniotomię, czyli nacięcie czaski, żeby dostać się do narzędzia. Trzon
kilofu został usunięty jeszcze przed operacją, więc wyjęcie wbitej części poszło szybko i
gładko. Popatrzyłam na narzędzie zbrodni. Nie było zbyt czyste, a sądząc po tym do czego
mogło być stosowane, mężczyznę czekały duże dawki anatoksyny przeciwtężcowej i
antybiotykoterapia o szerokim spektrum.

Tutaj praca Edwarda się kończyła. Po usunięciu ciała obcego na salę wkroczył chirurg
plastyczny, dokonując rekonstrukcji trzewioczaszki.
Cullen od razu wyszedł nawet na mnie nie patrząc. Zabolało mnie to. Ja zostałam do końca
operacji. Trwało bo bardzo długo. Byłam wyczerpana kiedy w końcu wyszłam z sali. Łącznie
cały zabieg trwał ponad sześć godzin.

Szłam tak zmęczona po korytarzu w stronę szatni. Nagle dobiegła do mnie Alice.
- Bello Swan! – zawołała na mnie groźnie. – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?! –
zapiszczała
No tak. Dowiedziała się o wczorajszym zwolnieniu i awanturze. Plułam sobie w brodę, że
nic jej nie powiedziałam. Zabiję osobę która jej to powiedziała.
- Alice – zaczęłam się tłumaczyć.
- Przecież to taka sensacja! – nie dała mi skończyć.
- Że co? – zdziwiłam się.
- Ten mężczyzna z kilofem w głowie. Ja też chciałam go zobaczyć. Cały szpital tylko o
tym mówi. Nawet telewizja przyjechała. Czemu mi nic nie powiedziałaś?

Odetchnęłam z ulgą. Prawie sama bym się wydała. Alice pociągnęła mnie za rękę w stronę
świetlicy gdzie znajdował się telewizor. Sala była pełna personelu medycznego.
- Patrz! – wskazała na ekran.
W telewizji, na żywo, na pytania o stanie pacjenta, odpowiadał Edward. Prezentował się
znakomicie. Jak on to robił? Po tak ciężkiej i żmudnej operacji nadal wyglądał rześko i
pewnie siebie.
- Warto zwrócić uwagę, na możliwość pojawienia się niedrożności dróg oddechowych w
wyniku doznanych obrażeń – odpowiadał na czyjeś pytanie. – Przyczyną mogła być
chociażby odsysana cały czas krew z jamy ustnej, uszkodzone struktury podniebienia
twardego czy samo ciało obce. Z uwagi na ewidentnie trudne warunki intubacji pozostawienie
pacjenta na oddechu własnym wydaje się w pełni uzasadnione.

Stałam jak zahipnotyzowana. Facet miał klasę. Jego elegancja, pewność siebie i
elokwencja robiły wrażenie. Trudno byłoby znaleźć bardziej reprezentatywną osobę. Cała
konferencja zakończyła się głośnymi brawami dla Edwarda.

Kiedy doprowadziłam się do porządku, a Alice przestała mi marudzić, postanowiłam pójść
do Cullena. Moim pretekstem była wiadomość od chirurga plastycznego, że rekonstrukcja się
udała ale, że trzeba nastawić się, że podniebienie zostało trwale uszkodzone.
Chciałam zobaczyć Edwarda i dowiedzieć się skąd ta jego dziwna reakcja na komentarze
Setha. Zapukałam niepewnie i weszłam do środka. Cullen oderwał wzrok od komputera i
popatrzył na mnie.

- Dobrze, że jesteś Isabello. Czy może wolisz Bello? – zapytał unosząc brew.
- Zdecydowanie wolę zdrobnienie – przyznałam szczerze.
Cullen kiwnął głową i oznajmił.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- Tak? – szczerze się zdziwiłam.
- Nie powinnaś zadawać się z Sethem.
O to chodzi! Czyli zgadałam skąd wzięła się jego dziwna reakcja.
- To kobieciarz i łamacz serc. Nie tego szukasz.
- A czego szukam? – zapytałam pewnie i usiadłam naprzeciw niego.

Cullen przyglądał mi się chwile po czym powiedział.
- Wyglądasz na osobę, która ceni sobie, ponad wszystko, ciepło rodzinne. Za pewne
marzysz o dobrym mężu, gromadce dzieci i dużym ogrodzie z psem. Nie lubisz przelotnych
znajomości i krótkich romansów. Łatwo cię rozszyfrować – dodał widząc moje zaskoczenie.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Dokładnie taka byłam. O takiej przyszłości marzyłam.
Zawstydziłam się na jego słowa. Zapanowała cisza. Nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Panie Cullen mogę na chwilę? – zapytała kobieta.
- Proszę wejść – odpowiedział.
- Ale to musi być na osobności – popatrzyła znacząco na mnie.
- To ja już pójdę – udawałam, że tego nie zauważyłam.
- Nie. Poczekaj tu. Ja zaraz wrócę – oznajmił Cullen i wyszedł za kobietą.

Nie minęła nawet minuta kiedy wrócił z zmartwioną miną. Zastanowiłam się co się stało.
Edward podszedł do mnie i kucnął opierając się dłońmi o moje kolana. Nie wiedziałam co się
dzieje.

- Bello muszę ci coś powiedzieć.
Moje serce zaczęło szybciej bić. Miałam w głowie pełno pomysłów co mogę usłyszeć.
Czekałam na jego słowa, a każda minuta ciągnęła się w nieskończoność.

- Słucham – wyszeptałam patrząc mu głęboko w oczy.
Edward westchnął i spuścił głowę zrywając kontakt wzrokowy ze mną.
- Twój ojciec – zaczął niepewnie.
Przerażona wstałam momentalnie z fotela. Tylko nie on! Błagam nie on!
- Co się stało? – prawie krzyknęłam.
- Twój ojciec miał wypadek. Przed chwilą go przywieźli – powiedział Edward.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam był ból w jego oczach. A potem upadłam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:30, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział VI


Czułam jak silne, ciepłe ramiona obejmują mnie i kołyszą w jedną i drugą stronę. Z ust,
które do tej pory, krzyczały na mnie na każdym kroku, usłyszałam tylko ciche "ciiii, wszystko
będzie dobrze".

Zaczęłam łkać. Dlaczego mój ojciec? Dlaczego akurat on? Powoli dochodząc do siebie,
wyswobodziłam się z ramion Edwarda. Patrzył na mnie z czułością i troską. Na pewno go
wystraszyłam. Najpierw omdlenie, a teraz atak płaczu.

- Muszę zobaczyć się z tatą – powiedziałam, niezdarnie się podnosząc.
Zachwiałam się lekko na nogach. W głowie cały czas mi wirowało. Cullen od razu
chwycił mnie za ręce i pomógł złapać równowagę.

- Bello to nie jest dobry pomysł – skomentował. – Nie wiemy w jakim stanie jest twój
ojciec. Nie mam pojęcia co tam zobaczysz. Pozwól, że ja pierwszy się czegoś dowiem.
Pokiwałam przecząco głową. W takim momencie nie potrafiłam być bierna. Posłusznie
siedzieć i czekać na wiadomość? O nie. Nie ważne co zobaczę, wiedziałam tylko, że muszę
być przy tacie.

- Ja nie pytam się pana czy mogę. Ja informuję, że idę zobaczyć się z moim ojcem –
odpowiedziałam zirytowana.
Z jego twarzy zniknęła troska i czułość. Teraz wyglądał na zdenerwowanego.
- Rób co chcesz – mówiąc podszedł do swojego biurka. – Dzisiaj nie musisz pracować.
Masz wolne.

Usiadł i już więcej na mnie nie popatrzył. Chociaż wiedziałam, że powinnam mu
podziękować, nie potrafiłam tego zrobić. Teraz myślałam tylko o jednym – żeby zobaczyć
tatę.

Wyszłam z jego gabinetu bez słowa. Gdy tylko to zrobiłam, poczułam się okropnie. Okazał
mi tyle troski i zainteresowania, a ja? Było mi po prostu wstyd. Postanowiłam przeprosić go
za to później.

Zbiegłam szybko na parter gdzie znajdowało się pogotowie. Biegnąc tak przed siebie
szturchnęłam i potrąciłam parę osób. Chciałam natychmiast znaleźć się przy ojcu. Nic nie
było w stanie mnie powstrzymać. Zatrzymałam się niepewnie przed wejściem na pogotowie.
Cała się trzęsłam nie wiedząc co zobaczę. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam klamkę.
Podeszłam niepewnie do kobiety zajmującej się rejestracją.

- Dzień dobry nazywam się Isabella Swan. Przed chwilą przywieźli tu z wypadku mojego
tatę – zaczęłam. – Gdzie mogę go znaleźć?
- Imię i nazwisko ojca? – popatrzyła na mnie
- Charlie Swan.
Kobieta zaczęła szukać danych w swoich dokumentach i wręczyła mi małą karteczkę.
- Proszę się udać do pokoju 210. Zaraz przyjdzie do pani lekarz.
- Ale ja chce się zobaczyć z ojcem, nie z lekarzem – oburzyłam się.
- Przykro mi, ale pani ojciec czeka właśnie na operację. Wszystkie szczegóły przekaże dr
Wallen.

Wiedziałam, że nic już nie zdziałam. Udałam posłusznie do wskazanego pokoju i
czekałam na przybycie mężczyzny. Był to jeden z pokoi przeznaczonych dla rodzin
pacjentów. Specjalnie pomieszczenie, by rozmów nie przeprowadzać na korytarzu, przy
świadkach. W takich chwilach należała się najbliższym odrobina prywatności.

Teraz ja znalazłam się po drugiej stronie barykady. Nie byłam już lekarzem, a bezradną
córką operowanego pacjenta. Nie raz przyszło mi rozmawiać z rodziną poszkodowanego,
ogłaszać im dobrą lub złą nowinę. Były to zawsze bardzo trudne rozmowy.

Kiedy oznajmiałam o poprawie stanu zdrowia czy pozytywnej reakcji na leki, dawałam
tym ludziom mnóstwo nadziei. Często w takich momentach rodzina płakała ze szczęścia, czy
rzucała mi się w ramiona dziękując. Takie chwile dawały mi ogromną satysfakcję z mojej
pracy. Ta wdzięczność i radość w oczach ludzi była bezcenna. Nie ma lepszej nagrody niż
świadomość, że się komuś pomogło.

Całkowicie inaczej wygląda rozmowa o śmierci, czy tragicznym stanie zdrowia pacjenta.
Choćbym nie wiem jak delikatnie starała się przekazać to rodzinie, zawsze towarzyszył temu
rozpacz, płacz i niedowierzanie.
Byłam świadkiem jak mężczyzna po stracie ukochanej żony, rzucił się na lekarza w
przypływie agresji. Ochrona od razu go odciągnęła, a on patrzył z niedowierzaniem na swoje
dłonie. To są chwilę, kiedy człowiek już nie panuję nad sobą.

Dlatego też nigdy ich nie oceniałam. Widziałam za dużo razy jak rozpacz i żal odbiera
logiczne myślenie. Teraz będąc w podobnej sytuacji sama odchodziłam od zmysłów. Na
świecie został mi tylko ojciec. Nie chciałam go stracić, miałam tylko jego.
Nagle do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna. Był niski i krępej postury. Przejechał
dłonią po czole wyglądając na zmęczonego. Po białym fartuchu wnioskowałam, że jest dr
Wallen.

- Pani Swan? – zapytał podchodząc do mnie.
- Tak to ja – podałam mu rękę.
Uścisnął ją mocno siadając naprzeciw mnie. Ziewnął i przeciągnął się na krześle.
- Od czego by zacząć? – popatrzył na mnie.
- Najlepiej od początku – odpowiedziałam.

Irytował mnie. Nie zachowywał się profesjonalnie. Już sama lepiej przeprowadziłabym tą
rozmowę. Dr Warden zmierzył mnie krytycznie wzrokiem i zaczął.
- Pani ojciec miał wypadek samochodowy. Z wyjaśnień policji wiemy, że pijany kierowca
wjechał mu w bok auta, gdy ten przejeżdżał przez skrzyżowanie. Na szczęście od razu
wezwano pogotowie – zaczął. – Po pierwszych oględzinach zauważyliśmy, że ma krwotok
wewnętrzny. Nie decydowaliśmy się na tomografię. W jego przypadku każda minuta była
cenna. Po konsultacji z przełożonym doszliśmy do wniosku, że od razu otworzymy go na
bloku i sami odszukamy krwawienie. Jego ciśnienie niepokojąco spadało. Musieliśmy podjąć
taką decyzję.
Pokiwałam głową rozumiejąc ich. Tomografia to dodatkowe godziny czekania, a i tak
nigdy nie ma pewności czy coś ujawni.

- Kto przeprowadzi operację? – zapytałam zaciekawiona.
Wiedziałam, że najlepszym z pośród chirurgów w naszym szpitalu był Cullen. Nie miałam
wątpliwości, że to on podejmie się operacji mojego ojca.
- Ja będę operować – powiedział dr Wallen wstając. – Pani wybaczy, muszę iść się
przygotować.
Byłam w szoku. Ja także wstałam równo z nim.

- Przepraszam, ale dlaczego nie wykona zabiegu dr Cullen? – zapytałam.
Zdawałam sobie sprawę, że brzmi to niegrzecznie. Ale w tym momencie zdrowie mojego
ojca było najważniejsze. Dobre maniery odłożyłam na bok. Facet nie wyglądał mi
profesjonalnie, nie było mowy żebym powierzyła mu życie ojca.
- W tym czasie dr Cullen ma zaplanowany inny zabieg – odpowiedział spokojnie
mężczyzna.
- Nie może go przełożyć? – nie ustępowałam.
Dr Wallen westchnął i pokręcił głową.
- Proszę rozmawiać na ten temat z dr Cullenem, nie ze mną.

Po czym wyszedł z pomieszczenia. Zostałam znowu sama i zdezorientowana.
Musiałam się pospieszyć. Nie zgodzę się żeby to ten człowiek przeprowadzał operację.
Cullen jest najlepszy! Nie wyobrażałam sobie kogoś innego wykonującego ten zabieg.
Ruszyłam do jego gabinetu myśląc jak mam pokierować tą rozmowę. Istniało
prawdopodobieństwo, że mi odmówi, ale tą wizję odkładałam na bok. Zamierzałam walczyć
do końca.

Zapukałam i od razu weszłam do gabinetu. Nie miałam czasu czekać na jego łaskawe
„proszę wejść”. Cullen siedział za biurkiem jak zwykle zajęty swoimi dokumentami. Gdy
mnie zobaczył od razu wstał. Wyglądał na zdziwionego moją ponowną obecnością.

- I co z ojcem? – zapytał.
- Nie wiem, nie pozwolili mi się z nim zobaczyć – westchnęłam. – Zaraz będzie
operowany .
-Słyszałem.
- Zabieg przeprowadzi dr Wallen – dodałam niepewnie.
- Jest w dobrych rękach. To świetny lekarz – powiedział Cullen jakby odkrył moje obawy.
- Chciałabym żeby to pan zoperował mojego tatę – powiedziałam błagalnym głosem.
- Przykro mi Bello, ale nie mogę – odpowiedział spokojnie. – Za parę minut idę wykonać
przetokę jelit.

Westchnęłam. Wiedziałam, że nie pójdzie mi z nim łatwo, ale nie zamierzałam się tak
łatwo poddać.
- Nie może pan tego przełożyć na później? – zapytała wprost. – Na inną godzinę albo na
jutro?
Edward popatrzył na mnie oburzony.
- A czy ty myślisz, że cały świat kręci się tylko wokół ciebie?
Widać było, że się zdenerwował.
- A co ja powiem rodzinie, która czeka na operację swojego syna? Że zrobię to później, bo
ktoś ważniejszy mnie potrzebuje? Zapomnij! Ja traktuję pacjentów równo. Powtarzam równo.
- Ale to nie jest jakieś moje widzi mi się – broniłam się. – Tu chodzi o mojego ojca!
- Wiem o kogo chodzi – odpowiedział Cullen. – Tobie zależy na operacji ojca, a inni
czekają na operację syna. Na litość boską nie myśl tylko o sobie! Zaraz po tobie przyjdzie do
mnie matka chłopaka którego powinienem za chwilę operować. Będzie mi mówić dokładnie
to samo co ty! Tylko zamiast słowo tata pojawi się słowo syn. Koniec rozmowy. Dziwię się,
że w ogóle musze ci to tłumaczyć! – zakończył.

Zrobiło mi się wstyd. Moje zachowanie faktycznie były egoistyczne. Teraz sobie to
uświadomiłam, ale było zdecydowanie za późno. Mogłam na swoje usprawiedliwienie mieć
tylko to, że chodziło o mojego ojca. Najważniejszą dla mnie osobę.

Spuściłam głowę zawstydzona. Wolałam nie patrzeć na wściekłe spojrzenie Cullena.
- Nie tak zachowuje się dobry lekarz – ciągnął dalej. – Jeśli to wszystko, co chciałaś mi
powiedzieć, to żegnam. Myślę że jasno się zrozumieliśmy.

Zdenerwowały mnie jego słowa. Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Żałowałam, że
w ogóle do niego przyszłam. Po raz kolejny udowodnił mi jakim potrafi być dupkiem.
Popatrzyłam na niego cały czas powstrzymując łzy.
- Oczywiście panie Cullen. Bardzo jasno się zrozumieliśmy – odpowiedziałam zimno i
ruszyłam do wyjścia.

Wiedziałam, że Cullen spodziewał się z mojej strony ataku albo chociaż ciętej riposty. Ale
nie byłam w nastroju. Nie teraz. W tym momencie nienawidziłam go z całych sił. Zostało mi
tylko modlić się żeby dr Warden wykonał zabieg, jak należy.

Wychodząc z gabinetu Edwarda, zauważyłam, że nadal mam na sobie strój pielęgniarki.
Wpadłam na genialny i szalony pomysł! Może udałoby mi się dostać do kart mojego ojca? W
końcu w tym stroju miałam bez problemu dostęp do danych pacjentów. Jeśli nikt mnie nie
zauważy, powinno pójść gładko. W tym momencie byłam zdesperowana. Tylko w ten, jedyny
sposób, mogłam dowiedzieć się czegoś więcej o stanie zdrowia taty. Niestety dr Wallen nie
udzielił mi zbyt wielu informacji. Prychnęłam zła przypominając sobie rozmowę z nim.
Zaraz po wejściu na pogotowie dostrzegłam metalowe szafki z alfabetycznie ułożonymi
kartami. Na moje szczęście nikogo przy nich nie było. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam
do nich.

Szłam pewna siebie jakbym od zawsze tu pracowała. Kucnęłam przy szufladach i
zaczęłam szukać kart pacjentów.
- Spencer, Stanley, Sulim to nie to – leciałam po kolei nazwiskami. – Swan! – wyjęłam
kartę zadowolona z siebie. Ręce trzęsły mi się mimowolnie, a serce waliło jak oszalałe.
- Co tam szukasz? – usłyszałam głos za mną.

Zamarłam. Obróciłam się niepewnie z całych sił starając się ukryć mój strach. Wpadłam.
Już po mnie. Nie miałam pojęcia jak się z tego wytłumaczę. Mogli oskarżyć mnie teraz o
kradzież.

Kobieta patrzyła na mnie podejrzliwie. Była wysoką blondynką, o ładnej delikatnej cerze.
Jej niezwykle niebieskie oczy przyglądały mi się uważnie. Zerknęłam na mój strój po czym
uderzyła się ręką w czoło.

- O rany! Wybacz – zaczęła. – Zapomniałam, że miała dzisiaj dołączyć do nas nowa
pielęgniarka. Jestem Lauren – podała mi rękę.
Wstałam zabierając ze sobą kartę. Uścisnęłam jej dłoń zmuszając się do uśmiechu. Miałam
wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
- A ty jak się nazywasz? – zapytała.

No tak teraz zorientowałam się, że nie wydusiłam z siebie słowa. Zaczęłam gorączkowo
wymyślać imię i nazwisko.
- Ann Bloom – wydusiłam.
Lauren pokiwała głową po czym zerknęłam na kartę którą mocno przyciskałam do siebie.
- Po co ci to?
- Yyyy...Dr Cullen prosił o kartę pacjenta przywiezionego z wypadku – próbowałam
mówić tak żeby zabrzmiało to szczerze.

Jak zwykle. Kobieta słysząc to nazwisko nie zadawała więcej pytań. Widać wszyscy byli
tu posłuszni Cullenowi. Nie rozumiałam dlaczego.
- Zaniesiesz mu to? – Lauren wyglądała na zaciekawioną.

Pokiwałam głową. Bałam się, że mój głos zacznie drżeć.
-Jak będziesz na górze to zerknij na tą jego nową stażystkę.
Zamurowało mnie. Nie miałam wątpliwości, ze chodził o mnie.
- Dlaczego? – zapytałam.
- A no tak nic nie rozumiesz. Zapomniałam, że jesteś tu nowa. Już ci wyjaśniam –
przybliżyła się do mnie i zaczęła opowiadać szeptem. – Dr Cullen to skarb naszego szpitala.
Nie znajdziesz lepszego chirurga od niego. No i do tego jest zabójczo przystojny –
powiedziała chichotając. – Szkoda tylko, że jest takim zadufanym egoistą – dodała. –
Wszyscy wiedzą, że facet nienawidzi kobiet, a szczególnie chirurgów. Wiele się ich u nas
przewinęło, ale każda prędzej czy później zrezygnowała. Nie wytrzymywały presji i uwag
Cullena. Gdyby mógł pewnie wprowadziłby ustawę o zabranianiu nam wykonywania
specjalizacji z chirurgii. Od lat szkoli stażystów na najlepszych lekarzy. I wyobrażasz sobie,
że tym razem przydzielili mu do grupy kobietę? Nie mogliśmy w to uwierzyć. Teraz sam
będzie musiał zrobić z niej dobrego chirurga – zaśmiała się. – Oczywiście Cullen protestował
i przeprowadził wiele kłótni z radą rekrutacyjną, ale oni byli nie ugięci. Cały szpital o tym
mówił. U nas na oddziale robiliśmy zakłady kiedy młodziutka stażystka wyleci. Ja
obstawiałam, że już w pierwszy dzień polegnie, ale podobno nadal tu jest. A ja straciłam moją
kasę – dodała zła. – Inny obstawiali tydzień jeszcze inni parę dni, ale żadna osoba nie miała
wątpliwości, że nie zostanie tu dłużej niż dwa tygodnie. Z resztą taki jest właśnie rekord
pracujących u Cullena kobiet.

Nie mogła, uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
Nikt mi o tym nie mówił!
- Możesz też wziąć udział i postawić kasę – ciągnęła dalej Lauren. – Jest też drugi zakład.
Nie wychodzimy stąd często, za dużo mamy tutaj na głowie. Obstawialiśmy jak ta stażystka
wygląda – zachichotała ponownie.
„Ta stażystka” czyli ja, stała teraz w zupełnym szoku, nie wiedząc co powiedzieć.
- I jak ty obstawiałaś? – zapytałam niepewnie.
Lauren zaśmiała się.
- Wiesz jeśli Cullen akceptuje, tylko facetów, to ja myślę, że musimy być strasznie
brzydka i mało kobieca. Pewnie w dodatku ma wąsa.

Ja miałam twarz jak z kamienia. Mnie nie było do śmiechu. Zdenerwowały mnie te ich
prymitywne zabawy. Dokładnie tak samo zachowywałam się jako dziecko w podstawówce.
Cała klasa robiła zakłady jak będzie wyglądać nasza nowa koleżanka przepisana z innej
szkoły. Tylko, że tutaj są dorośli ludzie! Lauren przecież nie wyglądała na młodszą ode mnie.

- Gdzie można robić te zakłady? – zapytałam.
- Widzisz tego gościa w portierni? – wskazała na mężczyznę siedzącego przy szklanym
okienku.
Pokiwałam głową.
-To Billy. Przyjmuje zakłady.
- Dzięki.
Ruszyłam w jego stronę. Chciałam zabrać udział w tym dziwnym zakładzie.
- Hej – odezwałam się do Billego.
Był wysoki i bardzo szczupły. Miał długie kościste palce, którymi stukał w blat patrząc na
mnie.
- Jestem Ann, od dzisiaj zaczęłam tutaj pracę – kłamałam. – Chciałabym wziąć udział w
zakładzie – uśmiechnęłam się do mężczyzny.
On lekko się zmieszał. Sięgnął po swój notatnik i powiedział.
- Ja jestem Billy. To co obstawiamy?
- A co już mamy? – Zapytałam zaciekawiona, wychylając się w jego stronę.

Zerknął do notatek i wymienił.
- Właściwie wszystko już było. Możesz wybrać coś z listy jeśli nic nie przychodzi ci do
głowy. Większość obstawia, że tajemnicza stażystka wygląda jak facet. Zero kształtów i
biustu. Jeszcze inni że ma wąsy albo tyłek jak trzydrzwiowa szafa – zaśmiał się czytając to.
Nie spodziewałam się, że ludzie będą obstawiać, że wyglądam jak modelka albo, że jestem
chodzącą pięknością. Ale to już była przesada. Wszyscy widzieli mnie jako brzydulę!
Żadnych pozytywnych cech!

- Ja myślę, że jest ładną, atrakcyjną brunetką – powiedziałam podając mu banknot.
- Żartujesz? – powiedział biorąc pieniądze.
- Nie mówię serio – prawie się we mnie gotowało.
Mężczyzna zanotował to sobie, a ja odeszłam od niego szybkim krokiem. Potem będę
musiała wymyślić jakiś plan. Nie zamierzałam tak zostawić tej sprawy. Wąs? Trzydrzwiowa
szafa? Jeszcze mnie zapamiętają!

Teraz chciałam znaleźć jakieś ustronne miejsce i przejrzeć dokumenty mojego ojca. Tylko
tak mogłam dowiedzieć się co podejrzewają i jakie są jego rokowania. Niestety nie mogłam
liczyć, że dowiem się tego od dr Wallena.
Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam wołającej do mnie Alice.

- Bella! – ktoś szarpnął mnie za rękę.
Przede mną stała Alice przyglądając mi się uważnie.
- Co się z tobą dzieje? Wyglądasz na przybitą – zauważyła.
Próbowałam się uśmiechnąć, ale z marnym skutkiem. Pokazałam Alice trzymaną przeze
mnie w ręku kartę ojca. Dziewczyna widząc imię i nazwisko pacjenta od razu powiązała ze
sobą fakty.
- Twój tata? Coś mu się stało? – pytała z troską w głosie.
Przytaknęłam. Czułam się taka bezradna. Alice zachowywała się jak prawdziwa
przyjaciółka, mocno mnie do siebie przytuliła i o nic więcej nie pytała. Potrzebowałam tego.
Jeszcze mocniej do niej przylgnęłam. Za nami usłyszałyśmy głośną rozmowę.
- Ale pan miał brać albo Trifas albo Prestarium! – tłumaczyła lekarka starszemu
mężczyźnie. – Mógł pan sobie poważnie zaszkodzić!
- Chciałem szybciej wyzdrowieć – tłumaczył się pacjent. – Mówiła pani, że stosując te leki
wrócę do zdrowia. Myślałem, że mam brać oba.

Lekarka zakryła twarz dłońmi widać, że nie mogła dotrzeć do pacjenta. Niestety w naszym
zawodzie to była podstawa. Kobieta zaprosiła go do jednego z gabinetów, widząc, że się
przyglądamy.
To bardzo trudne zadanie utrzymać dobry kontakt z pacjentem. Czasami to, co nam
wydaje się oczywiste i jasne, nie zawsze jest takie dla innych. Dlatego tak ważne jest,
poświęcić człowiekowi więcej niż parę minut na wizytę. Objaśnić mu sposób przyjmowania
lekarstw, możliwe skutki uboczne i szanse poprawy. W dzisiejszym zagonionym świecie jest
to nagminnie pomijane.

Na studiach medycznych po drugim roku, odbywają miesięczne praktyki w przychodni.
Nie są to tak ciekawe zajęcia jak w szpitalu, ale też wiele uczą studenta.
W pierwszy dzień
mojej obecności, przy lekarzu rodzinnym, pojawił się starszy mężczyzna, który skarżył się na
katar i duszności. W związku z tym, że posiadał kota, lekarz od razu zdiagnozował alergię.
Przepisał mu leki przeciwhistaminowe, a na duszności dostał Atrowent. Lekarz poinformował
go mniej więcej w ten sposób: „Proszę Pana, ma Pan alergię. Te wszystkie objawy, jak katar,
duszność to w gruncie rzeczy sprawka kota, ale przepisałem Panu leki i powinny pomóc.”
Po jakiś dwóch tygodniach pacjent wrócił do lekarza bez żadnej poprawy. Po tych lekach,
które dostał było to niemożliwe. W trakcie rozmowy wyszło, że mężczyzna psikał kota
Atrowentem zamiast się samemu inhalować. Usłyszał „to przez kota ale dam panu leki”. Do
tej pory jestem pod dużym wrażeniem pomysłowości pacjenta. Nauczyło mnie to jednak, jak
ważny jest kontakt pacjent – lekarz.

Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Alice.
- Ale skąd ty to masz? – wzięła ode mnie teczkę z dokumentami ojca.
- Długa historia Alice. Chodźmy w jakieś ustronne miejsce, chce to spokojnie przejrzeć.
Dziewczyna pociągnęła mnie za rękę prowadząc w stronę ostatnich drzwi znajdujących się
na oddziale. Nigdy tam nie zaglądałam.
- Gdzie my idziemy Alice?
Dziewczyna wystukała kod przy drzwiach i weszłyśmy do pomieszczenia.
- Tutaj na ogół śpią lekarze na nocnych zmianach – mówiąc to wskazała na dwa łóżka
stojące na przeciwległych końcach pokoju. – Albo wykorzystują te łóżka do innych rzeczy –
mrugnęła do mnie.

Uśmiechnęłam się. Cała Alice. Usiadłyśmy obok siebie. Wzięłam głęboki wdech i
otworzyłam teczkę. Zaczęłam czytać na głos.

Charlie Swan
Chorego, lat 56, przyjęto do kliniki w ramach ostrego dyżuru z powodu wypadku
samochodowego. W badaniu przedmiotowym stwierdzono – stan ogólny średnio ciężki, rytm
serca HR 100/min, ciśnienie tętnicze RR 90/50, brzuch napięty, z żywą obroną mięśniową w
nadbrzuszu i prawym górnym kwadrancie, ze ściszoną perystaltyką bez wyczuwalnych
oporów patologicznych. Nie odnotowano żadnych śladów urazu ściany klatki piersiowej i
jamy brzusznej. Wyniki badań laboratoryjnych przedstawiono w tab. I. W badaniu EKG
ustalono rytm zatokowy miarowy 100/min, bez cech niedokrwienia mięśnia serca. Na jego
podstawie zakwalifikowano do operacji w trybie natychmiastowym ze wstępnym
rozpoznaniem uszkodzenia wątroby lub śledziony.

Popatrzyłam na Alice. Obie wiedziałyśmy, że stan mojego ojca jest bardzo ciężki.
Dziewczyna ponownie mnie do siebie przytuliła. Sama nie wiedziała co mi powiedzieć.
Słowa „będzie dobrze” wcale nie pomagały, gdy zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji.
Zerknęłam na zegarek. Operacja powinna nie trwać dłużej niż 2 godziny. Postanowiła iść już
pod salę operacyjną. Musiałam dowiedzieć się wszystkiego o przebiegu planowanego
zabiegu.

Alice była cały czas przy mnie. Trzymała mnie mocno za rękę kiedy tak siedziałyśmy
czekając.
Cały czas patrzyłam która jest godzina. Operacja niepokojąco się przedłużała. Kiedy po 3
godzinach nadal nikt nie wyszedł z sali, zaczęłam nerwowo chodzić po korytarzu. To, że
operacja trwała dłużej niż powinna, nie wskazywało niczego dobrego. Nerwowo ściskałam
dłonie odliczając kolejne minuty.

Nagle drzwi się otworzyły i pojawił się w nich starszy mężczyzna,
- I co z moim tatą? – złapałam dr Wardena, gdy tylko zdążył wyjść.
Byłam strzępkiem nerwów. To czekanie mnie dobijało. Znowu zebrało mi się na płacz.
Nienawidziłam okazywać słabości, ale emocję wzięły górę.
- Panno Swan spokojnie – pocieszył mnie lekarz.
- Dlaczego tak długo to trwało? – pytałam dalej.
- Mieliśmy małe komplikacje – zaczął.
Czekałam sparaliżowana strachem na to co powie dalej.
- Pani ojciec ma się dobrze. Jego stan jest stabilny, czeka go tylko długa rekonwalescencja
– uspokoił mnie.
Odetchnęłam z ulgą. Całe napięcie powoli ze mnie opadało.
- A co to były za komplikacje? – musiałam dowiedzieć się wszystkiego.
Nie było mowy, żeby udało mu się coś przede mną zataić.
- Przeprowadziliśmy splenectomię prawidłowo, ale okazało się, że pani ojciec znalazł się
w tych 10 procentach osób z dodatkową śledzioną. Mieliśmy krwawienie z tętnicy co bardzo
utrudniało nam pracę. Jednak dr Cullen bardzo mi pomógł. Nie spodziewaliśmy się takiego
obrotu sprawy.

Zamrugałam oczami nie wierząc w to co słyszę. Cullen? Co on tam robił?
- Przepraszam doktorze bo chyba źle usłyszałam. Dr Cullen panu pomógł? – zapytałam
zdumiona.
- Tak chciał mi towarzyszyć przy operacji. Przesunął swój zabieg na późniejszą godzinę.
Nie chciał, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Nie rozumiem dlaczego – dodał.

Ja też nic nie rozumiałam. Dał mi jasno do zrozumienia, że nie będzie przy operacji
mojego ojca. Z całych sił nienawidziłam go, kiedy tylko opuściłam jego gabinet. Teraz moja
złość się nagle ulotniła. Byłam mu wdzięczna.
Wiedziałam, że uratował życie ojcu. Dodatkowa śledziona i krwawienie? Waller nie
poradziłby sobie sam.
- Dziękuję za wszystko doktorze – uścisnęłam jego dłoń. – Mogę zobaczyć się z tatą? –
zapytałam
- Tak proszę. Wieźli go do na oddział, chyba sala nr 5.

Alice odprowadziła mnie do wskazanego przez niego miejsca. Niewiele mogła mi pomóc,
ale sama jej obecność dodawała mi nadziei i otuchy.

Zastanawiałam się nad słowami dr Wallena. Dalej byłam w kompletnym szoku. Nie
mogłam uwierzyć, że Cullen po tym wszystkim co mi powiedział, dotarł na operację mojego
ojca. Byłam jego dłużniczką i przy najbliższej okazji miała zamiar mu podziękować.
Kiedy dotarłyśmy pod salę nr 5, Alice zostawiła mnie samą. Chciała dać mi odrobinę
prywatności, ale nie wiedziałam czy chce, żeby odeszła. Bałam się wejść nie wiedząc co
zobaczę.

W końcu niepewnie wkroczyłam do sali. Na środku pomieszczenia, tuż pod oknem, stało
łóżko. Na nim leżał mój tata, poprzypinany do mnóstwa kabli. Wyglądał bardzo źle. Cała jego
twarz była podrapana, a ręce pokryte były ranami i siniakami. Bolało mnie serce, gdy go
takiego widziałam, ale żył i tylko to się teraz się liczyło.

Podeszłam do niego bliżej i chwyciłam delikatnie jego dłoń. Momentalnie tworzył oczy.
- Bella! Moja mała Bellusia – wyszeptał. Chociaż był zmęczony, na jego twarzy pojawił
się uśmiech. – Mówię ci, jak urośniesz, będziesz piękną kobietą.

Uśmiechnęłam się również do niego. Widać dalej był pod wpływem mocnych środków.
Przeważnie chorym podaje się na rozluźnienie przez operacją, dormicym potocznie zwany
„głupim jasiem”. Powinien zostać zmetabolizowany do kilku godzin, a do tego czasu pacjenci
różnie się zachowywali. Najwyraźniej mój tata myślał, że wciąż jestem jego małym
dzieckiem.
Pogłaskał mnie po policzki.

- Przepraszam skarbie za wczoraj. Naprawdę nie wiedziałem że to ty – powiedział patrząc
na mnie z czułością.
- Nic nie pamiętam tato. Śpij, musisz dużo odpoczywać – ścisnęłam jego rękę.
- Bella no przecież wiesz. Myślałem że to Hera, nie ty – mówił już coraz ciszej.
-Wiem, wiem – pogłaskałam go po głowie gdy zasypiał. Już po chwili mocno chrapał, cały
czas trzymając moją dłoń.

Wiedziałam co sobie przypomniał. Często wracał do tego pamięcią. Gdy miałam zaledwie
dziesięć lat, przygarnęliśmy do domu suczkę, owczarka niemieckiego. Była bardzo dużym,
rozpieszczonym psem i robiła wszystko to, czego pies w domu nie powinien: gryzła zabawki,
spała na łóżku rodziców, wchodziła na stół. Pewnej nocy mój tata miał trudności z zaśnięciem
i drzemał płytko. Kiedy poczuł, że Hera wchodzi na łóżko, zapewne się położyć między
nogami, nie wytrzymał.

Szybko zepchną stworzenie z łózka całą siłą. Nagle usłyszał mój cichy głosik "Tato, ale za
co?" Okazało się, że to ja, a nie pies wchodziłam z poduszką na łóżko rodziców, bo bałam się
spać sama. Od tamtej pory sypiałam w swoim pokoju, nie ważne, jakie koszmary mi się śniły.
Z kolei tata nigdy nie mógł sobie tego darować. Już nie raz mnie za to przepraszał.

Uśmiechnęłam się patrząc na niego śpiącego. Mało brakowało, a bym go dzisiaj straciła.
Powoli opadał ze mnie stres i zdenerwowanie. Jego stan był stabilny, a co najważniejsze żył.
Westchnęłam głośno. Nie miałam wątpliwości, że zawdzięczamy to tylko i wyłącznie
Cullenowi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:41, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział VII


Miałam dobre chęci. Wierzcie mi lub nie, ale naprawdę chciałam go przeprosić! Gdy na
drugi dzień znalazłam się w gabinecie Cullena, on jak zwykle wszystko zepsuł. Już miałam
rozpocząć moje przemówienie, jak bardzo jestem mu wdzięczna za pomoc dla ojca i dla mnie.
Jak wiele to dla mnie znaczyło. Nie zdążyłam nawet otworzyć ust kiedy Cullen wstał i
zapytał.

- Jak z twoim tatą? Operacja udana? Wallen się spisał?
Zapomniałam już o tym co chciałam powiedzieć. Dlaczego nie chciał przyznać się, że brał
udział z zabiegu? Dlaczego udawał, że o niczym nie wie?
Miałam do wyboru albo go zdemaskować albo udawać, że o niczym nie wiem.
Zdecydowałam się na drugą opcje. Za dużo było ostatnio między nami spięć. Jeśli chciałam tu
pracować, musiałam zachować między nami odpowiedni dystans.

- Tak, wszystko przebiegło prawidłowo – powiedziałam przyglądając się jego reakcji.
Za sobą usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – zawołał Cullen.
Za mną stała kobieta w średnim wieku w białym uniformie pielęgniarki.
- Panie doktorze ja najmocniej przepraszam – zaczęła. – Wczoraj jedna z naszych
pracownic pogotowia przyniosła panu kartę pacjenta przywiezionego z wypadku. Szukamy jej
od wczoraj. Może została tu u pana?

Zamarłam. Zapomniałam wczoraj, z nerwów, zwrócić historię choroby mojego ojca.
Popatrzyłam niepewnie na Edwarda. Wyglądał na zdenerwowanego słowami pielęgniarki.
Starał się z całych sił przypomnieć, gdzie zostawiłam tą kartę pacjenta. Wydawało mi się, że
chowałam ją do szafki. Należało jak najszybciej pozbyć się dowodu mojej kradzieży. Gdyby
to się wydało, nie miałabym życia. Raz, że straciłabym pracę, dwa na pewno zaznaczyli by
mój wyskok w wydanych referencjach.
Popatrzyłam na pielęgniarkę. Widać było, że kobieta stresuje się rozmową z Edwardem.
Po chwili już wcale się jej nie dziwiłam.

- Po pierwsze żadna z was, nie przyniosła mi tu nawet jedne dokumentu! – krzyczał Cullen.
Po drugie, po co miałbym do cholery trzymać tu jakąś kartę? – zagrzmiał. – Chce mi pani
wmówić, że jej nie oddałem? Że zostawiłem sobie dla siebie, czy ukradłem? – patrzył na nią
groźnie.
- Nie, nie, nie – zaczęła tłumaczyć się przestraszona kobieta. – Myślałam, że tu została. To
my powinniśmy się po nią zgłosić.

Oczywiście, że nie musieli. Pielęgniarka z całych sił starała się udobruchać Cullena.
- Założymy nową kartę. Nie ma żadnego problemu – mówiła dalej.
Edward zaczął uciskać grzbiet nosa. Wydawało mi się, że w ten sposób stara się utrzymać
panowanie nad sobą.

- Wyjdź kobieto zanim powiem za dużo – zwrócił się do przestraszonej pielęgniarki.
Nie musiał jej dwa razy powtarzać. Zanim zdążyłam zamrugać, już jej nie było.
Odetchnęłam z ulgą. Jeśli podejrzanym o zatrzymanie karty był Cullen, nikt nie będzie jej już
szukać. Tak przynajmniej próbowałam sobie mówić.
Edward po chwili zwrócił się do mnie.

- Ty też już idź. Zwołaj całą naszą grupę pod salą zabiegową.
Kiwnęłam głową kierując się do wyjścia. Nic sobie nie robiłam z tonu jego głosu. Byłam
już przyzwyczajona do jego aroganckiego zachowania. Poszłam do szatni, gdzie zastałam
chłopaków.
- Cześć – przywitałam się z nimi.
- Cześć Bello – odpowiedzieli wszyscy chórem. No prawie wszyscy, bo jak zwykle James
mnie ignorował.

Żaden z nich nie pytał o mojego ojca. Ucieszyło mnie to ogromnie. Nikt się nie
dowiedział. Nie zniosłabym tłumaczeń każdemu, jak do tego doszło i jak się teraz czuję.
Musiałam chociaż na chwilę oderwać się od moich zmartwień.
Jeszcze przed przyjściem do pracy, spędziłam ranek przy tacie. Wciąż był bardzo
osłabiony, ale wyglądał o wiele lepiej. Teraz musiał bardzo na siebie uważać. Bez śledziony
narażony był na przeróżne infekcje i choroby. Czekała go też specjalna dieta i oczywiście
zero wysiłku. Wizyta u niego bardzo poprawiła mi humor. Wyglądał na zadowolonego i
mówił z sensem. Uśmiechnął się gdy tylko mnie zobaczył.

Tak bardzo go kochałam, a tak niewiele brakowało żebym go straciła.
- Chodźcie idziemy pod gabinet – powiedział Jacob wyrywając mnie z rozmyślań.
- Nie, nie, mamy być od zabiegówką – zatrzymałam ich. – Spotkałam przed chwilą
Cullena i tam kazał nam czekać. Nie wiem o co chodzi – dodałam widząc ich zdziwienie.
- No to idziemy.

Nie chciałam przyznawać się, że byłam u niego w gabinecie. Mogli różnie na to patrzeć, a
ja chciałam go tylko przeprosić. A to, że mi nie wyszło to już inna sprawa.
Całą drogę w stronę zabiegówki szedł koło mnie James. Kiedy tylko na niego zerknęłam
puszczał mi złośliwe uśmieszki. Nie wróżyło to niczego dobrego.
Kiedy znaleźliśmy, się we wskazanym przez Cullena, miejscu James zwrócił się do mnie.

- Współczuję ci Bello. Jesteś kobietą. Masz mały móżdżek – zaśmiał się.
Oczywiście powiedział to tak, żeby wszyscy inni słyszeli.
- Przestań James – przerwał mu Jasper. – Znowu zaczynasz?
- O co ci chodzi? – oburzył się. – Ja stwierdzam fakty. Przecież naukowo udowodniono, że
kobiety mają mniejszy mózg.
- Dzięki Jasper – szepnęłam do niego
.
Wstawił się za mną, chociaż nie musiał.
- Sama się nim zajmę – dodałam puszczając mu oko.
- James, więc po tym wnioskujesz, że my, kobiety jesteśmy głupsze? – zapytałam. –
Szkoda tylko, że nie wiesz, że o inteligencji nie świadczy wielkość mózgu, a stosunek istoty
szarej do istoty białej. Który u kobiet jest oczywiście większy. Radzę poczytać sobie trochę
literatury, na ten temat, zanim zaczniesz znowu opowiadać bzdury.

James patrzył na mnie zaskoczony. Widać było, że nie wiedział co powiedzieć. Z kolei za
mną Jasper, Jacob i Emmet głośno się śmiali. Dołączyłam do nich widząc wściekła minę
Jamesa. Za nami stanął Edward i głośno odchrząknął. Uspokoiliśmy się w jednej chwili.

- Musimy iść do jedynki – powiedział Cullen. – Do szpitala przywieźli jakąś ważną
osobowość. Nie wiem kim jest ten człowiek, ale obiecał duże pieniądza dla szpitala za
wyleczenie. Szef kazał nam zrobić wszystko by poprawnie go zdiagnozować. Zajmiemy się
nim razem. Czas żebyście zaczęli zajmować się także trudniejszymi przypadkami.

Ucieszyło nas to. Zapowiadało się, że znowu każdy z nas będzie miał szansę się wykazać.
Podążaliśmy za Edwardem do odpowiedniej sali.

Nagle z przeciwnej strony w naszym kierunku szła młoda lekarka. Uśmiechała się zalotnie
do Cullena, kręcąc przy tym biodrami. Była bardzo atrakcyjna jednak w jej zachowaniu
można było wyczuć dużo sztuczności. Kiedy podeszła do nas, zwróciła się do Edwarda
słowami.

- Panie Cullen! Jaki ładny nowy fartuszek! – zachwyciła się zatrzymując przed nim.
Edward szedł dalej nawet na nią nie patrząc.
- Szkoda, że w badaniu pacjentów nie jest pani tak spostrzegawcza – odpowiedział jej.
Kobieta była w szoku. Zdumienie miała wymalowane na twarzy. Uśmiechnęłam się
szeroko widząc jej reakcje. Pewnie myślała, że oczaruję Cullena swoimi wdziękami. Nie tym
razem paniusiu.

Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu pacjenta, od razu rozpoznałam mężczyznę
leżącego na szpitalnym łóżku. A więc to była ta osobowość! Wokół niego stały wazony z
kwiatami, pełno bombonierek i słodyczy.

I bez tego wiedziałam, że ma wielu fanów. Nigdy niestety nie miałam okazji go zobaczyć.
Był jednym z najsławniejszych wokalistów jazzowych w naszym kraju. Sporo o nim
czytałam. Miał wiele talentów. Jak prawdziwy człowiek renesansu. Nie tylko śpiewał, ale był
także kompozytorem, aranżerem i pianistą. Wszyscy podeszliśmy do niego. Edward wręczył
kartę Jacobowi, który miał przedstawić nam stan pacjenta. Chłopak zaczął przeglądać
dokumenty, a ja zerknęłam na chorego mężczyznę.

Był w średnim wieku. Miał gęste ciemne włosy i brwi. Chociaż przebywał w szpitalu miał
idealnie gładką szczękę i staranie przyczesane włosy. Jego ciemna karnacja dodawała mu
uroku. Patrzył na mnie cały czas swoimi ciemnymi oczami. W sali panowała cisza. Nagle
wszyscy usłyszeliśmy głos muzyka zwracającego się do mnie.

- Nie wiedziałem, że anioły pracują w szpitalu! – mówiąc to nie odrywał ode mnie wzroku.
Momentalnie zalałam się rumieńcem na jego słowa. Jeszcze bardziej zawstydziłam się,
gdy wszyscy na mnie popatrzyli. Słyszałam jak James z tyłu chichotał. Wkurzyło mnie to
jeszcze bardziej. Miałam ochotę walnąć go czymś, co znalazłabym pod ręką.

- Która godzina? – mężczyzna znowu zwrócił się do mnie.
Popatrzyłam na zegarek.
- Jest parę minut po dziewiątej – odpowiedziałam mu nadal trochę skrępowana.
- To najwyższa pora cię poznać! – powiedział zadowolony z siebie.
Teraz to ja się zaśmiałam. Nie słyszałam w życiu gorszych tekstów na podryw. Miałam
nadzieje, że mężczyzna tylko sobie żartuje. Nagle przede mną stanął Edward zasłaniając mi
pacjenta.

- Proszę się uspokoić – powiedział groźnie. – Jest pan w szpitalu, nie na dyskotece, czy
pubie. Tu wymagamy szacunku dla pracowników. Pacjent pokiwał głową. Kiedy wychyliłam
się zza Cullena, żeby wszystko lepiej zobaczyć, mężczyzna mrugnął do mnie uśmiechając się
zadziornie. Miałam wrażenie, że Edward cały zesztywniał. Myślałam, że znowu zacznie
krzyczeć, ale tym razem już nic nie powiedział.

Jacob zaczął przedstawiać historię przywiezionego do nas człowieka. Starałam się skupić
na jego słowach, ale było mi ciężko. Czułam cały czas na sobie wzrok muzyka. Cullen musiał
tez to zauważyć, bo stanął koło mnie tak, że nie byłam już widoczna dla mężczyzny.

Odetchnęłam z ulga. To było strasznie krępujące. Owszem mężczyzna był przystojny, ba
nawet bardzo! W końcu nie na darmo był przez brukowce nazywany łamaczem damskich
serc. Dość się naczytałam o nim i jego miłosnych podbojach. W dodatku był zamieszany w
wiele podejrzanych afer. Gdyby nie jego majątek i opłaceni najlepsi prawnicy, pewnie by się
z nich nie wyplątał. Dla własnego dobra postanowiłam trzymać się od niego z daleka.

- Trzydziestopięcioletniego pacjenta, przyjęliśmy do szpitala z powodu utrzymującego się
stanu gorączkowego – zaczął mówić Jacob. – Trzy miesiące temu po raz pierwszy pojawiły
się gorączki, nasilające się w godzinach wieczornych. Najwyższa zanotowana warość to
trzydzieści osiem i dziewięć stopni Celsjusza, z towarzyszącymi nocnymi potami. W ciągu
ostatniego czasu pacjent schudł pięć kilo. Inne objawy z wyjątkiem braku apatytu nie
występowały. Pacjent otrzymał epiryczną cztero-lekową terapię tuberculostatyczną. Gorączka
jednak nie ustąpiła, a po sześciu tygodniach leczenia doszło do rozwoju żółtaczki. Żółtaczka
wycofała się po odstawieniu leków przeciwgruźliczych – zakończył przemowę Jacob

Wszyscy przyglądaliśmy się pacjentowi. Nie miałam pojęcia co może mu dolegać. Z
doświadczenia wiedziałam, że gorączka nieznanego pochodzenia najczęściej jest wyrazem
nietypowego przebiegu schorzenia. A nie jak wielu sądziło objawem rzadkiej choroby.

- Jakie macie podejrzenia? – zapytał Cullen. – No słucham – ponaglił nas.
Pierwszy zabrał głos James.
- Ropień skąpoobjawowy?
Edward chwile pomyślał i kiwnął głową.
- Zrobisz pacjentowi USG jamy brzusznej. A inni? Jakie pomysły?
- Może zapalenie wsierdzia? – teraz ja zabrałam głos.
- Wyniki posiewów były negatywne – powiedział obojętnym głosem James.
- Trudno żeby były dodatnie, jeśli pacjent cały czas był na terapii antybiotykowej – broniła
swojej teorii.
- Przestańcie się znowu kłócić – przerwał nam Cullen.
- Ty zrobisz RTG klatki piersiowej – wskazał na mnie.
- Jasper, weźmiesz próbki do laboratorium, do badania pod kątem zakażenia Sallmonella
typhi, Leptospira , Leishmania, HIV i anty –HCV – zwrócił się do chłopaka.
- HIV? To chyba jakiś żart! – oburzył się pacjent. – Jestem czysty – powiedział z powagą
w głosie.
- Albo tak się panu wydaję – zbył go Cullen. – Idź już – ponaglił Jaspera.
- Jacob ty zrobisz testy wątrobowe, a Emmet posiew krwi i moczu.- Spotkamy się wszyscy z wynikami za dwie godziny i omówimy dalszą diagnostykę.

Nie mieliśmy czasu do stracenia. Dwie godziny to mało, a Cullen na pewno nie miał zamiaru
czekać dłużej. Wszyscy ruszyliśmy do swoich zajęć. James wyszedł po sprzęt do USG,
Emmet zaczął pobierać próbki krwi. Musiałam poczekać na moją kolej. Nie mogliśmy badać
pacjenta jednocześnie.

- W końcu się nie przedstawiłem – zagadał do mnie muzyk.
- Jestem Malcolm Reicher, a ty jesteś...
Już miałam podać mu swoje imię kiedy on sam dokończył.
- Moja – uśmiechnął się

Przewróciłam oczami. Lubiłam kiedy mężczyzna zabiegał o moje względy. Ale to już była
przesada. Czysta nachalność. W dodatku te głupie zaczepki. Ta wypowiedź spodobała się
natomiast Emmetowi. Śmiał się głośno ocierając łzy napływające mu oczu.

- Dobre! – powiedział. – Skąd znasz takie teksty? – zapytał pacjenta.
- Co z tego, jak bezskuteczne – wzruszyłam ramionami.
- Czy nieskuteczne to się dopiero okaże – mrugnął do mnie muzyk.

Kiedy w końcu Emmet pobrał krew do paru próbówek, rozdzielił je dla siebie i Jaspera,
wyszli zostawiając nas samych. Momentalnie się wystraszyłam. Nie chciałam przebywać z
nim sam na sam. Odetchnęłam z ulgą gdy do sali wszedł James pchając przed sobą sprzętem.
Wiedziałam, że na wyniki z tomografii będę musiała trochę poczekać. Zwróciłam się do niego
z prośbą.

- James mogę ja pierwsza zrobić badanie? Potem od razu przywiozę ci pacjenta. Obawiam
się, że nie zdążę do dwóch godzin z wynikami.
- Nie – tylko tyle usłyszałam od niego.
- Jak to nie? – oburzyłam się.
- Czy ja wyglądam na osobę którą obchodzi to, czy zdążysz? – rzucił mi złośliwie.
- Ale z ciebie dupek – nie wytrzymałam.
- Na pewno nie większy niż z Cullena – odciął się.
- Oooo już nie wiele ci do niego brakuję – kłóciłam się dalej.

Za nami ktoś odchrząknął. Zamarłam. Po minie Jamesa widziałam, że nie może być to kto
inny jak Edward. Bałam się odwrócić. James nic nie powiedziała, a kiedy zebrałam się na
odwagę żeby zerknąć na Cullena, ten patrzył na nas wyczekująco
- Mieliśmy na myśli dupka w pozytywnym tego słowa znaczeniu – próbowałam nas
bronić.
- Na pewno – odpowiedział mi zimno. – Mam dość waszych sprzeczek i kłótni. Jesteśmy
grupą. Jeśli nie potraficie się z sobą dogadać, nic z tego nie będzie. Albo zaczniecie nad sobą
pracować albo się pożegnamy.

O nie, ta opcja nie wchodziła w grę. Popatrzyłam na Jamesa, jeśli nic do mnie nie mówił,
całkiem dobrze szło nam ignorowanie się.
- W porządku. Już nie będziemy się do siebie odzywać – powiedziałam.
- To nie o to chodzi! – prawie krzyknął Cullen. – Macie się umieć dogadać, nie unikać!

Wyglądało na to, że odgadł moje zamiary.
- Już ja was nauczę współpracy – mówił. – Pójdziecie od razu do przychodni obok szpitala.
Tam zawsze potrzebują rąk do pracy. Będziecie razem przyjmować pacjentów. Powtarzam
razem! Macie się konsultować i zgadzać w diagnozie. Ja wam zrobię integracje! – zrobił małą
przerwę i kontynuował.
- Jeśli będziecie się dobrze sprawować poślę po was kogoś. Będzie to wtedy, kiedy
otrzymamy komplet wyników. Jeśli natomiast znowu będziecie się kłócić i sprzeczać,
spędzicie w tej przychodni miesiąc!

To była groźba! A ja wiedziałam, że nie żartuje. Postanowiłam spróbować dogadać się z
Jamesem. Może nie będzie tak źle? – próbowałam się pocieszać.
- Dobrze, poprawimy się – zwróciłam się do Edwarda.
- A ty James głuchy jesteś? – zawołał na niego Cullen.
- Zgadzam się z Bella, dogadamy się – przyznał niechętnie.
- W takim razie zapraszam do przychodni – oznajmił. – Będziecie za karę z daleka od
pacjenta – powiedział.

Wydawało mi się, że gdy to mówił cały patrzył wprost na mężczyznę leżącego na
szpitalnym łóżku. Muzyk także nie odrywał od niego wzroku. Dziwne. Nie wiedziałam o co
chodzi. Ale już dawno przestałam próbować zrozumieć facetów. Cullen już wychodził kiedy
cos mi się przypomniało.
- Doktorze! – zawołałam. – Mogę zobaczyć się na chwilę z tatą przed pójściem do
przychodni?
- Możesz – mówiąc to wyszedł.
- James dołączę do ciebie za parę minut.

Zbiegłam na dół na oddział pooperacyjny. Chciałam upewnić się czy wszystko jest w
porządku. Nie chciałam być długo. Posiedziałam z tatą parę minut, poopowiadałam mu
chwilę o szpitalu, po czym pobiegłam do przychodni.
Znajdowała się w budynku sąsiadującym z szpitalem. Edward się nie mylił. Było pełno
ludzi czekających na przyjęcie. Od małych dzieci po dorosłych i starszych. Podeszłam do
kobiety w rejestracji.

- Witam nazywam się Isabella Swan. Dr Cullen przysłała nas z kolegą do pomocy. Dotarł
już może?
- Tak jest w drugim gabinecie po prawej. Przyślę wam od razu pacjentów – powiedziała.
Weszłam do wskazanych drzwi. James siedział za biurkiem z nogami wyłożonymi na blat.

Kiedy mnie zobaczył zdjął je momentalnie.
- No to zaczynamy co? – uśmiechnęłam się próbując być miła. Zajęłam miejsce koło
niego, czekając na pierwszego pacjenta.
- Taaa – wysilił się na odpowiedź James.

Pierwsza, do sali, weszła młoda kobieta. Miała nie więcej niż trzydzieści lat. Usiadła przed
nami uśmiechając się. W ogóle nie wyglądała na chorą.
- Słuchamy panią – zwróciłam się do kobiety.
- Powiedziałam w rejestracji, że mam okropne migrenowe bóle, przez które nie mogę spać.
- Od kiedy trwają? – zapytał James.
- Nie trwają w ogóle – powiedziała pacjentka. – Chodzi o to że skończyły mi się tabletki
antykoncepcyjne i miałam nadzieje, że wy mi wypiszecie. Już kiedyś tak robiłam – zachęciła
nas.
- Antykoncepcje przepisuje ginekolog – zwróciłam jej uwagę.
- W aptece na to nie patrzą, liczy się tylko pieczątka przychodni i wasz podpis – nie dawała
za wygraną.

Nie chciałam jej przepisywać tabletek, była jak dla mnie zbyt pewna siebie. Może gdyby
inaczej poprowadziła tą rozmowę uległabym jej. Ale w tym przypadku to odpadało..
- Dobrze – zgodził się James.
Popatrzyłam na niego zaskoczona i oburzona. Co on wyrabia? Wiedziałam, że trudno mi
będzie się z nim dogadać.
- Proszę się rozebrać do pasa w dół i położyć – powiedział.
Kobieta patrzyła na niego w kompletnym szoku. Ja również nie wiedziałam co wyrabia.
- Zbadam panią – dodał widząc jej reakcję.
- Ale pan nie jest ginekologiem! – oburzyła się.
- Przed chwilą powiedziała pani, że to nie jest ważne – skomentował to James.
Kobieta zmieszała się odrobinę po czym wstała.
- Przypomniało mi się, że mam wizytę u ginekologa zapisaną na przyszły tydzień. Chyba
jednak poczekam – mówiąc to skierowała się w stronę drzwi.
Kiedy tylko wyszła zwróciłam się do Jamesa.
- To było genialne! – powiedziałam szczerze. – Nie wpadłabym na takie coś.
- Po prostu tak działam na kobiety. Same uciekają – uśmiechnął się do mnie.

Zaśmiałam się na jego słowa. Nigdy tak dobrze nie rozmawiało mi się z Jamesem. O
dziwo zauważyłam, że potrafi żartować i być nawet zabawnym.
Następnym pacjentem był starszy mężczyzna jęczący z bólu. Wdał się w szarpaninę z
innym panem. Położył się słaby na kozetce twierdząc, że boli go lewa ręka i nie może nią
poruszać. Podeszłam do niego przyglądając się jej. Nie wyglądała na wiotką, coś mi tu nie
pasowało.
- Jak to się stało panie Lowin? – spytałam go.

Pacjent w momencie się ożywił. Nagle zapomniał o bólu i o tym, że nie może ruszać ręką.
Usłyszeliśmy ładną wiązankę pod kątem jego przeciwnika. Swoją listę wyzwisk zakończył
prośbą.
- Proszę napisać mi w papierach jak mnie skatował! Od razu do sądu go podam!
- Ale przecież poza stłuczeniem ręki i paroma siniakami nic panu nie jest – zwrócił się do
niego James.
Mężczyzna popatrzył na niego oburzony.
- Parę siniaków? A tu, tu i tu? – pokazywał małe zadrapania.
Widząc, że nie uda mu się nas tak przekonać, próbował inaczej.
- To napiszcie chociaż, że zostałem skatowany psychicznie i do końca życia będę miał
traumę!
- Najwyżej możemy panu wypisać skierowanie do psychiatry – teraz ja zabrałam głos. –
Określi jak wielkie obrażenia psychiczne pan doznał.

Mężczyzna wściekł się na nas. Zaklął pod nosem i wyszedł bez słowa z gabinetu.
Popatrzyliśmy się na siebie kiwając głowami. Niektórzy ludzie byli niemożliwi.

Kolejna do sali weszła mamusia z dzieckiem. Przyszła na rutynowe badania
ośmiomiesięcznego bobaska. James zabrał malucha do badania, a ja rozmawiałam z matką na
temat postępów dziecka. Wypytywałam o jego apetyt, ruchliwość, a także jak idzie karmienie.
- Pani doktor to złote dziecko. Ze wszystkim sobie radzimy – mówiła kobieta
- Z karmieniem nie ma żadnego problemu. Oj no czasami się dziecku uleje kropelka albo
dwie.

Chwilę potem podczas badania maluch niespodziewanie chlusnął na Jamesa treścią pokarmową. Patrzyłam zaskoczona na to co się przed chwilą wydarzyło. James był
cały mokry i brudny. Dziecku odbiło się po czym zaczęło płakać. Mamusia natomiast
spokojnie stwierdziła, że to właśnie jest owo symboliczne ulewanie po karmieniu.

Czasami przeraża mnie brak wiedzy niektórych matek. Tak małym dzieciom bardzo łatwo
nieświadomie zaszkodzić! Często zdarza się że jak lekarz przepisuje 10 kropelek witaminy D,
a matka zobaczy że inny bobas dostał 20 czuję się gorsza. Chcąc na siłę pomóc dziecku też
daje 20 kropelek. A potem jest z tego wiele problemów. Bo maluchowi za szybką
mineralizują się kości i przestaje rosnąć.

Pożegnaliśmy kolejnego pacjenta zerkając na zegarek. Byliśmy już zmęczeni, a Cullen
dalej nikogo nie przysłał.
Zdecydowaliśmy się na krótką przerwę. Mogliśmy w ciągu tych kilku minut chociaż coś
zjeść. Do gabinetu wbiegła pielęgniarka z prośbą o przyjęcie jeszcze jednaj osoby. Kobieta
twierdziła, że przeszedł ją prąd.

Udaliśmy się szybko z pielęgniarką w stronę poszkodowanej.
Z całych sił przypominałam sobie sposób ratowania ofiar porażenia prądem, Zapewne
wymagała reanimacji i innych skomplikowanych zabiegów ratujących życie. Pacjentka
spokojnie siedziała w poczekalni czekając na nas. Popatrzyłam na Jamesa. Był równie
zaskoczony co ja. Kobieta w ogóle nie wygląda na porażoną. Kucnęłam przy niej.

- Nic pani nie jest? Jak to się stało? – zapytałam zmartwiona.
Pacjentka zachlipała.
- Uderzyłam się łokciem w stolik i taki mnie prąd przeszedł! – mówiąc to pociągnęła
nosem.

Nie wiem jak wyglądał mój wyraz twarzy. W każdym razie mina Jamesa była bezcenna.
Westchnęłam. Nie chciałam spędzić tutaj ani jednej godziny dłużej! Co Cullen będzie chciał,
to zrobię. Z resztą James może nie był taki zły...
- Jest tu pani doktor Isabella Swan i James Meyer? – wbiegł do przychodni młody chłopak.
- To my! – zawołałam.
- Dr Cullen was wzywa – oznajmił nieznajomy.

Odetchnęłam z ulgą. W końcu! Popatrzyliśmy z Jamesem na siebie i wiedzieliśmy, że
zrobimy wszystko byle tylko znowu tu nie wylądować.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:48, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział VIII







Kiedy szliśmy z Jamesem w stronę gabinetu doktora, żadne z nas się nie odzywało. Nie
spodziewaliśmy się, że metody Cullena mogą być tak skuteczne. Od pierwszego dnia mojej
pracy, nie przypadliśmy sobie do gustu. A potem było już tylko gorzej. Ciekawiło mnie jak
teraz ułożą się relacje między nami.

W końcu dotarliśmy pod gabinet Cullena i weszliśmy zamykając za sobą drzwi. Jasper,
Emmet i Jacob byli już obecni. Natomiast Edward siedział przy swoim biurku z dokumentami
w dłoniach. Wszyscy popatrzyli na nas, kiedy tylko znaleźliśmy się w pomieszczeniu. Miałam
dziwne wrażenie, że Emmet powstrzymuje się od śmiechu.

- Jak poszła integracja? – zapytał.
Z chęcią pokazałabym mu język, ale się powstrzymałam. Z dumnie podniesioną głową
odpowiedziałam.
- Bardzo dobrze.

Cullen popatrzył na mnie i tak przez chwilę mi się przyglądał. Zastanowiłam się czy może
nie ubrudziłam się kanapką, którą szybko pochłonęłam w drodze. Przetarłam szybko usta i
poczułam, że na policzki skrada mi się rumieniec. Zasłoniłam twarz włosami patrząc na swoje
ręce.

- Przejdźmy od razu do rzeczy – powiedział w końcu Cullen.
- Jacob przeczytaj nam wszystkim czego dowiedzieliśmy się z badań – mówiąc to podał
mu dokumenty trzymane w dłoni.
Chłopak przytaknął i zaczął mówić.
- W badaniu fizykalnym stwierdzono nowy objaw hepatoslenomegalie1. Wyniki zdjęcia
RTG klatki piersiowej i przezprzełykowego USB serca są prawidłowe. Natomiast w USB
jamy brzusznej stwierdzono okrągłą zmianę ogniskową wielkości 19 mm i powiększone
węzły chłonne okołoaortalne, przedaortalne i krezkowe. Znaleźliśmy także guz w okolicy
wyrostka hakowego głowy trzustki. Możemy wnioskować o nowotworze złośliwym tego
narządu. W miednicy obecna jest także niewielka ilość płynu – zakończył Jacob.
- No to już wszystko wiemy – ogłosił Edward. – Co o tym myślicie?

Każdy z nas intensywnie wymyślał możliwe diagnozy. Niestety chociaż próbowałam nie
potrafiłam się skupić.
-Prawidłowy obraz RTG odrzuca nam podejrzenie sarkoidozy – zaczął Jasper.
- Tak to na pewno – powiedział Edward. – Tak samo jak gruźlicę. Terapia
tuberculostatyczna nie przyniosła żadnych efektów.
- Zapalenie wsierdzia też odpada – powiedział James przypominając sobie moją hipotezę.
- A co powiecie na chłoniaka Hodgkina? Wszystko na to wskazuje. Późniejsze objawy,
utrzymująca się gorączka i powiększone węzły chłonne – wyliczał Emmet.
- Bardzo dobrze! To bardzo prawdopodobna diagnoza – zauważył Cullen. – Jestem w 99%
pewny, że to może być to.
- Ale nie jesteśmy w stanie zrobić biopsji węzłów chłonnych. Jak możemy potwierdzić
rozpoznanie? – zastanawiał się Jasper.

Ja tylko przyglądałam się im w milczeniu. Co chwilę pozwoliłam sobie zerkać na Cullena.
Tyle razy wydawało mi się, że go nienawidzę! Teraz moje uczucia całkowicie się zmieniły.
Lubiłam go – uświadomiłam sobie zdziwiona.
Nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały.

- A ty Bello co o tym myślisz? – zapytał mnie Edward.
- Ja... – zaczęłam. – Nie, to głupie.
- No mów – zachęcił.
Nie mogłam się przyznać, że od paru minut ich nie słuchałam. Dawno odpłynęłam
myślami. Próbowałam przypomnieć sobie coś sensownego.
- Zakażenie grzybicze?
- Faktycznie to głupie – odpowiedział mi Edward z półuśmiechem.

Chłopcy też zachichotali, a ja speszyłam się momentalnie. Byłam na siebie zła. Mogłam
nic nie mówić! Teraz starałam się dokładnie słuchać tego o czym rozmawiają moi
towarzysze.

- Diagnozę chłoniaka Hodgkina możemy potwierdzić tylko w jeden sposób – ciągnął
Cullen. – Podając leki.
- Czyli zaczniemy od razu terapię ABVD2? – zapytałam.
Edward popatrzył na mnie i zamyślił się na moment.
- Musimy po pierwsze poinformować pacjenta o skutkach ubocznych przyjmowania tych
leków. A także tego co się stanie, jeśli nasza diagnoza jest błędna. Jednak kiedy każdy z nas
będzie miał dyżury przy pacjencie, nic mu nie grozi. Zawsze możemy podać lek o
przeciwnym działaniu gdyby okazało się, że się mylimy.
- Raczej to mało prawdopodobne żebyśmy byli w błędzie – odezwał się Jasper. – Nic
innego nie pasuje do objawów i wyników jakie dostaliśmy.
- Tak, ale pacjent ma prawo wiedzieć o zagrożeniu jakie go czeka. Potrzebujemy jego
zgody na rozpoczęcie terapii – odpowiedział mu Edward. – Obawiam się jednak, że ten
człowiek nie podejmie się ryzyka. Dla nas to tylko jeden procent możliwej pomyłki. Dla
niego będzie to, aż jeden procent.

Zgadzałam się Cullenem. Także obawiałam się tego, że Malcolm nie będzie chciał się
podjąć terapii, gdy usłyszy, że nie mamy stu procentowej pewności. Ale tylko podając mu
leki, mogliśmy potwierdzić naszą diagnozę. Nie było innego sposobu.
- Ja uważam, że powinna porozmawiać z nim Bella – ogłosił Emmet. – Nie ukrywajmy,
podobasz mu się – zwrócił się do mnie. – Mogę się założyć, że zgodzi się na każdą twoją
propozycję.
- A jeśli nie? – odezwałam się. Nie przypadł mi do gustu ten pomysł.
- Na pewno warto spróbować – odpowiedział Jacob. – Ma to większe szanse na
powodzenie, niż na przykład rozmowa ze mną czy z Jamesem.
Edward myślał gorączkowo po czym pokiwał głową.
- To dobry pomysł – zauważył. – Ale nie możemy Belli do niczego zmuszać – mówiąc to
popatrzył na mnie.

Miał taki inny wzrok. Nie było w nim już zimna czy pogardy. Poczułam, że ja także nie
potrafię oderwać od niego oczu. Nie podobała mi się wizja przekonywania Malcolma, ale
wiedziałam jak bardzo zależy Edwardowi na rozwiązaniu zagadki choroby pacjenta.
Pokiwałam głową dalej nie odrywając wzroku od magnetycznego spojrzenia Cullena.
- Zgadzam się. Zrobię to – usłyszał własne słowa.

Wszyscy podążaliśmy do pokoju słynnego wokalisty. Miałam nogi jak z waty. Nie miałam
pojęcie do powiedzieć temu człowiekowi i jak pokierować z nim tą rozmowę. Gdy weszliśmy
do sali, mężczyzna od razu się ożywił. Odłożył swojego laptopa i wyprostował się czekając
na to, co mu powiemy.

Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Niestety teraz to ode mnie zależało, jak sprawy się
potoczą. Miałam już doświadczenie w przekonywaniu pacjentów do zabiegu czy operacji, ale
ta sprawa wyglądała inaczej. Z resztą zawsze towarzyszyło mi szczęście w rozmowie z
chorymi.

Pamiętam jak w jednym ze szpitali, w którym odbywałam praktyki, kobieta długo
wahała się odnośnie zgody na operację. Kiedy do niej przyszłam zapytać o ostateczną decyzję
powiedziała mi bez wahania, że się zgadza. Mile mnie zaskoczyła, ponieważ byliśmy już
pewni jej odmowy.
- W nocy przyszedł do mnie Jezus i powiedział, że jutro będę operowana – stwierdziła
pacjentka.
Ja zaskoczona jej słowami nic nie powiedziałam. Z resztą nie chciałam, żeby zmieniła
zdanie, więc po prostu przytaknęłam ze zrozumieniem i wyszłam.
Potem w dyżurce rozmawiałam z lekarzami na temat kobiety, która widziała w nocy
Zbawiciela. Jak się potem okazało się to wcale nie Jezus ją nawiedził tylko doktor, a że
pacjentka dostała na noc pigułę nasenną to przerobiła go na Jezusa. Jednak nikt z nas nie
próbował wyprowadzać kobiety z błędu. Wiedzieliśmy, że od tego zabiegu zależało jej życie.
Ten szpital w ogóle był obiektem inwazji istot nie z tego świata. Niecały miesiąc później
jeden z pacjentów twierdził, że w nocy przyszła do niego Śmierć ubrana na biało. Oczywiście
i tym razem to wcale nie była zjawa tylko jedna z pielęgniarek, która miała mu zrobić
zastrzyk i zmierzyć ciśnienie.

Znajoma z psychiatrii długo przekonywała mnie do praktyk na ich oddziale. Tam takie
rzeczy to chleb powszedni. Mają już podobno samego papieża, dwie Maryje i Jezusa, którzy
wydają proroctwa minimum raz w tygodniu.

Zebrałam swoje myśli i spojrzałam na siedzącego na łóżku mężczyznę.
- Dzień dobry panie Malcolm – mówiąc podeszłam bliżej.
- Nawet bardzo dobry jak panią widzę – mrugnął do mnie.
Nie zdziwiło mnie to już. Byłam przygotowana na takie zagrania z jego strony.
- Nie bolą panią doktor nogi? – zapytał nagle.

Spojrzałam na nie, upewniając się czy może nie mam siniaków czy innym obrażeń. Nic nie
zauważyłam. Popatrzyłam na niego zdezorientowana nic nie rozumiejąc.
- Nie, nie bolą – powiedziałam.
- To dziwne, bo cały czas pani doktor chodzi mi po głowie.
Znowu śmiech Emmeta. Posłałam mu groźne spojrzenie. Jeszcze mało brakowało, a
przybiłby sobie piątkę z pacjentem.
- Panie Malcolm – zaczęłam znowu.
- O nie – chwycił się za serce. – Chce mi pani powiedzieć, że ma kogoś?

Miałam wrażenie, że to nigdy się nie skończy.
- Tak, mam – mówiąc to westchnęłam zrezygnowana. Może w ten sposób da mi spokój.
-Jak to? To znaczy, że oszukiwałaś mnie przez cały ten czas gdy na ciebie czekałem?

Zauważyłam, że Cullen mi się przygląda. Trudno powiedzieć co odczuwał, z jego wzroku
odczytałam tylko zaskoczenie. Może do tej pory był pewien, że jestem samotna i
pozbawiona partnera na życie. A co tam – pomyślałam. Nie musi wiedzieć, że tak właśnie
jest. Popatrzyłam na Malcolma.

Koniec. Miałam już tego dość. Dla mnie już dawno przestało być to zabawne.
Nienawidziłam kiedy ktoś nie traktował mnie poważnie.
- Jeszcze jeden taki tekst i stąd wyjdę! – zagroziłam poważnie.

Niestety pacjent widać było, że nic nie robi sobie z moich pogróżek.
- Ostra...Lubię takie – powiedział do siebie, z wielkim uśmiechem na twarzy.
Ja się nie śmiałam. Miałam grobowy wyraz twarzy i wiedziałam, że jak zaraz nie
przestanie, to za siebie nie ręczę. Postanowiłam ignorować jego głupie teksty i zaczęłam
mówić.
- Po przeprowadzonych badaniach, razem stwierdziliśmy, że pańskie objawy wskazują na
chłoniaka Hedgkina. Jednak w związku z tym, że nie możemy pobrać próbki z węzła
chłonnego, nie mamy stuprocentowej pewności.

Muzyk tym razem słuchał mnie uważnie.
-Jedynym sposobem na potwierdzenie diagnozy jest podanie leków na tą chorobę –
ciągnęłam. – Będziemy dyżurować przy panu. Jeśli ktoś z nas tu będzie, nic panu nie grozi.
Natychmiastowo podamy odpowiednie środki. Jednak tylko w ten sposób możemy
potwierdzić naszą diagnozę. Nie istnieje żadna inna szansa.
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy czekaliśmy na odpowiedź Malcolma.
- Zgodzę się pod jednym warunkiem – powiedział pacjent.

Ucieszyłam się na jego słowa. Może uda mi się go przekonać. Jednak uśmiech szybko
zniknął mi z twarzy. Zaraz! Warunek?
- O co dokładnie panu chodzi? – zapytałam niepewnie. Bałam się co usłyszę.
Nie chciałam iść z nim na żadną randkę, ani na spotkanie. Kontakty fizyczne też odpadały.
Nie wiedziałam co tam sobie wymyślił.
- Powiedziała pani o dyżurach. Chce żeby to pani przy mnie była.
Zatkało mnie przecież to by była praca 24h/dobę.
Teraz zabrał głos Edward.
- Odpada! Przecież dr Swan nie może zamieszkać w tym pokoju. Pan potrzebuję stałej
obserwacji.

Zamyśliłam się na chwilę. Jeśli pacjent zabrałby już leki, to moglibyśmy potwierdzić
diagnozę po dniu, góra dwóch. Postanowiłam zabrać głos.
- A co jeśli byłabym przy panu w moich godzinach pracy? To i tak bardzo długo –
zauważyłam.
Wszyscy czekali niepewnie na odpowiedź Malcolma. Mężczyzna w końcu przytaknął.
- W porządku. Zgadzam się.
Uśmiechnęłam się do niego i odetchnęłam z ulgą. Mogliśmy w końcu zacząć podawać
leki.

Teraz zastąpił mnie Jacob. Tłumaczył pacjentowi szczegóły rozpoznania, a także jak do
tego doszliśmy i jak będzie wyglądać jego wstępne leczenie. Nie byłam już potrzebna, wiec
oddaliłam się stając tuż obok Edwarda. Uśmiechnęłam się do niego dumna z siebie.
Zauważyłam, że nieznacznie się do mnie przysunął.

Nagle poczułam dłoń, która najpierw dotknęła delikatnie moich barków a potem zjechała
niżej aż do lędźwi. Przeszedł mnie dziwny prąd pod jego dotykiem. Był to bardzo subtelny, a
zarazem intymny gest. Cullen pochylił się nade mną i szepnął mi do ucha.
- Dziękuję Bello.
Poczułam jego ciepły oddech ma skórze, gdy znajdował się blisko mnie. Musiałam
zamrugać parę razy oczami dochodząc do siebie.
- Zawsze do usług – odpowiedziałam mu drżącym głosem.

Cullen delikatnie się uśmiechnął. Był to bardzo rzadki widok, a szkoda. Wyglądał
całkowicie inaczej. W tym momencie zniknęła jego cała surowość i nieuprzejmość. Chciałam
częściej go takiego widzieć.

Rozglądnęłam się po sali. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważył tej sceny. Jednak wszyscy
byli wpatrzeni w Malcolma. Mogłam odetchnąć z ulgą.
- To zaczynam podawać leki – oznajmił pacjentowi Jacob.
Wiedziałam, że teraz będę musiała spędzić czas przy mężczyźnie. Na szczęście do końca
dzisiejszej pracy zostało tylko parę godzin.
- Jasper – zwróciłam się do chłopaka. – Mógłbyś iść na oddział pediatryczny i poprosić o
dr Alice Brandon?
- Pewnie. A co mam jej przekazać?
- Powiedz jej, że jak ma teraz czas to zapraszam ją na herbatkę do mnie na oddział, do sali
numer jeden.

Jasper zrozumiał o co mi chodzi. Owszem miałam zamiar siedzieć przy pacjencie, ale nikt
nie powiedział, że muszę być sama, prawda? Z Alice nawet nie zauważę kiedy wybiję
godzina siedemnasta.

Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, a ja usiadłam na fotelu znajdującym się naprzeciwko
łóżka Malcolma. Zabrałam gazetę leżącą na stoliku i zajęłam się czytaniem. Wiedziałam, że
mężczyzna przygląda mi się uważnie. Czułam na sobie jego wzrok, ale byłam twarda. Nie
popatrzyłam ani razu w jego stronę.

Nie wiedział nawet co czytam. Jednak nie dałam tego po sobie poznać. Uparcie co parę
chwil przewracałam kartki magazynu oglądając tylko zdjęcia.
- Wiesz jesteś pierwszą kobietą, która jest na mnie taka obojętna – powiedział Malcolm. –
Może ty jesteś lesbijką? – zapytał.
Wiedziałam, że próbuje mnie sprowokować do rozmowy. Nic mu nie odpowiedziałam,
dalej udając zaczytaną.

- Wiesz, nie mam zbyt miłych wspomnień ze szpitalem – próbował inaczej.
Udawałam, że wcale go nie słucham. On mówił dalej.
- Kiedy byłem nastolatkiem nie miałem ani wyglądu, ani pieniędzy. Pochodziliśmy z
biednej rodziny. Chcąc zarobić na naukę gry na pianinie, pracowałem u pobliskiego rzeźnika.
Często podbierałem różnego rodzaju podroby z jego zakładu zanosząc je do domu. Nie
kosztowało to dużo, ale i tak rodzinę nie byłoby na nie stać. Kiedyś wieczorem zabrałem
spory zapas mięsiwa pod sweter. Szedłem tak sparaliżowany strachem, żeby nie zostać
przyłapanym. Nagle usłyszałem głos radiowozu policyjnego. Tak się wystraszyłem, że jadą
po mnie, że puściłem się pędem przed siebie. Było już trochę ciemno, a ja nawet nie
wiedziałem gdzie biegnę. Nagle z boku uderzył mnie hamujący samochód. Nie dostałem
mocno, ale i tak upadłem na jezdnie spory kawałek od pojazdu. Byłem tak przestraszony tym
co się wydarzyło, że nie mogłem się poruszyć. Kierowca wysiadł z samochodu i zaczął
krzyczeć. Wyobrażasz sobie co musiał przeżyć, wychodząc z auta i widząc nastolatka
leżącego na środku jezdni? A pod jego swetrem i dookoła niego masę jelit i innego mięsa
pochodzącego z podrobów? Od razu pomyślał, że mnie zmasakrował.

Zaśmiałam się odkładając gazetę. Facet był śmieszny. Słuchałam jego historii dalej.
Uśmiechnął się widząc że jednak nie czytam gazety.
- Oczywiście ludzie zdzwonili na pogotowie. Słyszałem tylko krzyki kolejnych osób które
mnie widziały. Przyjechała karetka, a ja słysząc kolejne wycie doszedłem do siebie. Od razu
pomyślałem o policji i moich pochowanych podrobach. Bałem się, że zostanę oskarżony o
kradzież. Wstałem więc i znowu ruszyłem pędem przed siebie. Z karetki wyskoczyło paru
mężczyzn biegnąc za mną. Wołali za ludźmi, żeby im pomogli gdyż jestem w szoku i nie
wiem co robię. Faktycznie byłem. Nie dochodziło do mnie, że to karetka. Ja byłem święcie
przekonany że goni mnie policja. Zacząłem wyrzucać spod swetra jelita i mięso wołając –
„To nie moje! To nie moje!” Ludzie przeżyli koszmar. Byli pewni, że młody chłopak w szoku
po wypadku biega po ulicy wyrywając sobie jelita. W końcu złapali mnie i przygwoździli
swoim ciałem. W szpitalu wszystko wyszło na jaw. Było mi głupio i wstyd. Najgorsza chwila
mojego życia. Oczywiście na drugi dzień byłem gwiazdą w miejskiej gazecie.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Świetna historia. Prawdziwa chociaż? – zapytałam.
- Pewnie, że tak. Inaczej bym jej nie opowiedział.
W tym momencie do sali weszła Alice.
- Bello! – zawołała i podbiegła do mnie ściskając mnie.
- Z tatą wszystko w porządku? – zapytała
- Tak Alice. Na szczęście wraca już do siebie.
- Miło to słyszeć – odpowiedziała. – I dziękuje że przysłałaś po mnie tego przystojniaka! –
zapiszczała. – Kiedy po mnie przyszedł byłam pewna, że pójdę za nim wszędzie – zaśmiała
się. – Jasper, Jasper, Jasperek – rozmarzyła się.

Nagle usłyszała chichot pacjenta za sobą. Od razu doszła do siebie. Odwróciła się szybko i
zamarła widząc kto leży na szpitalnym łóżku.
- Ooooo – tylko tyle powiedziała rozpoznając muzyka.
- Potłukłaś się? – zrobił zmartwioną minę Malcolm.
- Co? – Alice nie wiedziała o co mu chodzi.
- Bo spadłaś mi z nieba gwiazdeczko.

Zaśmiałam się głośno widząc minę Alice. Widać facet już taki był. Miał obsesje na
punkcie kobiet.
- Dawno nie słyszałam gorszego tekstu na podryw – w końcu przemówiła.
- To nawet przebiło to chirurga plastycznego, który zaproponował, mi, że na mnie
poćwiczy.
Odwróciła się od pacjenta i usiadła koło mnie szeroko się uśmiechając.
- Bello! – znowu zapiszczała. – Nie uwierzysz! W tym roku, w Forks, odbędzie się
sympozjum Mediton!

Coś mi ta nazwa mówiła. A no tak międzynarodowa organizacja prowadząca konferencje
medyczne w różnych częściach świata. Kiedyś o nich czytałam.
- Fajnie. Chętnie się przejdę posłuchać. Jaki będzie temat sympozjum? – zapytałam.
- Tylko fajnie? Będzie niesamowicie! – mówiła podekscytowana Alice. – Nie mam pojęcia
o czym będzie konferencja, ale mogę się założyć, że nasz szpital będzie reprezentować nie kto
inny jak Cullen
Tym bardziej idę! – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośno. Wstydziłam się
przyznać, że ten człowiek mnie fascynował.
- Moja droga – ciągnęła Alice. – Najważniejsze jest to co się dzieje po każdym
sympozjum. Zawsze przygotowywany jest bankiet dla wszystkich lekarzy z wybranych
szpitali. I to nie byle jaki. My już zostaliśmy wybrani! To będzie wydarzenie roku!

Nie wiedziałam co ją tak cieszyło.
- Jakoś mnie tam nie ciągnie – powiedziałam szczerze.
Alice wyglądała na oburzoną!
- Chyba żartujesz. Oni mają światową sławę z imprez pokonferencyjnych. Idziemy! –
postanowiła. – Darmowe jedzenie, picie, alkohol, a przede wszystkim dużo facetów! –
ciągnęła Alice.

Popatrzyłam na Malcolma, który cały czas przysłuchiwał się rozmowie. Widać było, że
dziewczyna go rozbawiła.
- No nie wiem – zaczęłam. Kompletnie nie wiedziałam jak się z tego wyplatać.
- Bello nawet nie próbuj mi się wykręcać. Idziemy i koniec! – przejrzała mnie Alice. –
Znajdziemy ci jakiegoś przystojnego lekarza a ja...poderwę Jaspera! – planowała
rozentuzjazmowana.
- Skąd ta pewność, że Jasper będzie? – zapytałam.
- Gwarantuje ci, że nie znajdziesz osoby, która nie chciała by tam być. Więcej nie
będziemy mieć takiej okazji. Błagam, obiecaj mi Bello, że ze mną pójdziesz – popatrzyła na
mnie wyczekująco.

Pokiwałam głową wiedząc, że nie uda mi się jej przeciwstawić. W końcu to był jeden
wieczór, może uda mi się jakoś przeżyć? Alice szczerze się ucieszyła na moją zgodę.
- Wiedziałam że mnie nie zostawisz. Muszę zaplanować w co się ubierzemy, makijaż,
dodatki – wyliczała.
No tak cała Alice. Ucieszyło mnie to poniekąd, nie miałabym czasu zająć się tym sama.
Nagle przypomniałam sobie o sytuacji na pogotowiu.

- Alice muszę ci coś powiedzieć – ściszyłam głos tak aby pacjent nic nie słyszał. Nie
chciałam, żeby wiedział o zakładach pielęgniarek. Nie było się czym chwalić. Opowiedziałam
szeptem dziewczynie wszystko po kolei. Jak udało mi się zdobyć kartę w przebraniu
pielęgniarki, jak podszyłam się pod jedną z nich i oczywiście o zakładzie. Alice nie łączyła
się ze mną w smutku. Zachichotała gdy skończyłam mówić.

- Bello jesteś niemożliwa! Nie bałaś się, że cię przyłapią? – wyglądała na zaskoczoną. – A
tym zakładem to bym się nie przejmowała. Ludzie pracujący na pogotowiu zawsze byli
dziwni. W ogóle to ja nawet nie wiem kto tam pracuję. Zawsze powtarzam, że oni mają swój
świat i swoje kredki – zaśmiała się. – Ich przerwy są inaczej rozplanowane, w dodatku trwają
zaledwie parę minut. Wszystko ze względu na to, że cały czas kogoś im przywożą z wypadku.
Mało kto ich zna! Ale po twojej opowieści jedną mogę stwierdzić. Straszne larwy tam
pracują! Jak można zakładać się o takie rzeczy!
- Ciszej Alice! – powiedziałam widząc że Malcolm się przysłuchuje.

Dziewczyna spojrzała na niego, pochyliła się i powiedziała już ciszej.
- Oni są jak nauczyciele od wychowania fizycznego. Nie znajdziesz ich przecież w pokoju
nauczycielskim, lecz w ich specjalnym kantorku. Z nimi jest podobnie. Nie trzymają się z
nami. Może też dlatego są tacy zawistni – zamyśliła się.
- Powinnaś dać im nauczkę! – zaproponowała.
Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że Alice mi pomoże.
- Ale co mam zrobić? – zapytałam.
- Już ja coś wymyślę! – mrugnęła do mnie.
I tego się właśnie obawiałam. Pomysłów Alice.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:52, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział IX


Ten tydzień minął mi niesamowicie szybko. Moja praca przez pierwsze trzy dni polegała,
tylko na dopatrywaniu stanu zdrowia Malcolma. Niestety przez to nie uczestniczyłam w
żadnym innym leczeniu. Jednak czułam, że postąpiłam słusznie. Edwardowi zależało na
postawieniu prawidłowej diagnozy. Nie potrafię odpowiedzieć dlaczego tak bardzo się nim
przejmowałam. Po prostu wiedziałam, że muszę to dla niego zrobić.

Początkowo Malcolm bardzo mnie denerwował. Byłam do niego uprzedzona, szczególnie
po tandetnych testach kierowanych pod moim adresem. Jednak z czasem musiałam przyznać,
że go polubiłam. Gdy przebywałam w jego towarzystwie nie przestawałam się uśmiechać.
Opowiadał mi wiele zabawnych historii ze swojego życia. Po paru godzinach zaczynał już
boleć mnie brzuch od ciągłego śmiechu. Ten facet na serio miał pokręcone życie.
Co do jego zdrowia tak jak podejrzewaliśmy terapia skutkowała. Czuwałam na bieżąco
nad parametrami mężczyzny, ale nic nie wskazywało na to, żeby jego stan miał się pogorszyć.
Z czasem temperatura zaczęła opadać. Dało nam to wielkie nadzieje na wyleczenie pacjenta.
A tym samym szanse szpitalowi na spory przypływ gotówki.

Tak jak twierdziła Alice, wszyscy żyli przyjazdem organizacji Mediton. Na oddziałach nie
rozmawiano o niczym innym, a korytarze pokryte były plakatami promującymi sympozjum.
W przeciwieństwie do reszty, ja interesowałam się także cyklem tematów zawartych w
konferencji. Plan sympozjum był bardzo różnorodny. Pierwsze prezentacje zaczynały się już
w godzinach rannych. Od razu odszukałam nazwisko Edwarda.

„Sztuka i rzemiosło chirurgii urazowej” E. Cullen

Zapamiętałam godzinę prezentacji, nie darowałabym sobie gdybym tego nie zobaczyła.
Zainteresowało mnie również parę innych tematów, jednak nie przywiązywałam do nich aż
tak wielkiej uwagi. Westchnęłam, to było już jutro.
Ostatnia na planie znalazła się impreza tematyczna. Żałowałam, że uległam Alice gdy
tylko zobaczyłam motyw przewodni. Zaczęłam czytać szczegóły bankietu.


Casino Night!
Zapraszamy Państwa do świata tajnego kasyna, gdzie mafijni ojcowie załatwiają swoje
ciemne interesy, a zapach wszechobecnego hazardu unosi się w powietrzu. Będziecie Państwo
mieli okazję zakosztować smaku wygranej i poczuć prawdziwe emocje, grając w ruletkę, kości czy black jacka i inne gry karciane, na prawdziwych stołach prosto z kasyna, obsługiwanych przez zawodowych krupierów.
Całość wieczoru będzie okraszona występami aktorów i animacjami znanymi między innymi z musicalu "Casino" i "Kabaret". Dla Państwa przeprowadzimy takie inscenizacje jak napad,
czy rewia taneczna.

Kto im to w ogóle wymyśla? – zastanawiałam się.
Zaskoczyło mnie podejście pracowników do zbliżającej się imprezy. Z kim tylko
rozmawiałam każdy był zachwycony wizją organizatorów. Niestety ja już mniej. Dałam
słowo Alice, że z nią pójdę, więc nie mogłam się teraz wykręcić. Dziewczyna ciągle wpadała
na nowe pomysły jak powinnyśmy się ubrać. Codziennie odwiedzała mnie na przymiarki, z
coraz tą odważniejszą sukienką. W końcu zdecydowałyśmy razem, że ja ubiorę małą czarną.
Idealnie podkreślała moje kształty, eksponując przy tym odrobinę biustu. I oczywiście
wybrałyśmy dodatki, bez których Alice by mnie nie puściła.

Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nawet chłopcy omawiali szczegóły imprezy z
podekscytowaniem.
- Bello idziesz z kimś na Casino Night czy chcesz, żebyśmy ci towarzyszyli? – zapytał
Emmet.
To było miłe z ich strony, że o mnie pomyśleli. Uśmiechnęłam się mówiąc.
- Dzięki, ale już umówiłam się z koleżanką.
- Tą z pediatrii? – zainteresował się Jasper.
- Tak z Alice. Potem do was dołączymy – dodałam widząc nagłe zainteresowanie Jaspera.
- Obowiązkowo trzeba pokazać się na prezentacji Cullena – wspomniał Jacob.
- No tak. Temat zapowiada się ciekawie – skomentowałam.
- Ciekawie? – zdziwił się James. – Gdyby nie to, że prowadzi to nasz przełożony, w ogóle
bym się tam nie pokazał.
- Robisz to, żeby się podlizać? – spytałam oburzona.
- A ty nie? – odbił piłeczkę James. – Jakoś muszę zapunktować u niego po tym jak
nazwałem go dupkiem.

Zaśmiałam się przypominając sobie tą niezręczną sytuację. Teraz mogłam się z tego śmiać,
lecz w tamtym momencie byłam sparaliżowana strachem.
- Jeśli nie robisz tego, żeby się podlizać Cullenowi to dlaczego? – zapytał James.
Patrzył na mnie podejrzliwie czekając na odpowiedź.
- Temat jest interesujący – zaczęłam. Widziałam jednak, że go tym nie przekonałam.
- No chyba, nie myślisz, że będę jedną z tych kobiet które pójdą tam tylko po to, żeby
sobie na niego popatrzeć – zaśmiałam się. Z całych sił próbowałam mówić wiarygodnie i
przekonująco.
- Ja nic nie sugeruję – wzruszył ramionami James.
- A słyszeliście o tym – przerwał nam Emmet.

Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Zmiana tematu, to był najlepszy pomysł. Niepokoił
mnie ten ciągły badawczy wzrok Jamesa.
- Było spotkanie u dyrekcji w związku kontraktowaniem. Okazało się, że w szpitalu jest za
mało porodów. Ordynator ginekologii skwitował to stwierdzeniem, że on w ciążę niestety nie
zajdzie, ale żeńska część personelu powinna się poświęcić dla dobra szpitala i lepszych
zarobków.
- Co?! – prawie krzyknęłam. – Chyba żartujesz.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Chłopcy jak zwykle się śmiali.
- Tak, więc Bello dla dobra szpitala rodź! – zachęcał mnie Emmet.
- Zaraz ode mnie dostaniesz – zagroziłam, śmiejąc się z nim.
- Czekaj, czekaj jak to było? – próbował coś sobie przypomnieć.
- Ach tak! Ostra...lubię takie – zacytował muzyka, który jeszcze nie tak dawno, u nas leżał.

Rzuciłam w nim butem, który akurat znalazł mi się pod ręką.
-Au! – zawołał pocierając swoje ramię.
Byłam z siebie dumna, miałam dobrego cela. Musieliśmy jednak skończyć tą zabawę i
zabrać się do pracy. W końcu wszyscy ruszyliśmy pod gabinet Cullena. O dziwo nie spóźnił
się, jak to miał w zwyczaju. Punkt dziewiąta pojawił się przed nami.

- Musimy się dzisiaj podzielić pracą. Za dużo zrobili przyjęć jak na jeden dzień – zaczął
Cullen. – Każdy z was, niech odbierze kartę pacjenta z rejestracji od Bree. Nie przydzielałem
nikomu konkretnego przypadku. Macie się zająć tym, kogo dostaniecie. Żadnych zamian,
kłótni i kombinowania. Zrozumiano? – zapytał.
- Tak – odpowiedzieliśmy chórem.
Prawie jak w wojsku – pomyślałam. Faceci od razu rzucili się w stronę rejestracji. Śmiać
mi się z nich chciało. To było takie dziecinne. Popatrzyłam na Cullena.
- Jutro wielki dzień? – zapytałam

Edward popatrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.
- Konferencja – wytłumaczyłam.
- A to. Nic wielkiego – powiedział. – Zwykła prezentacja, na której i tak mało kto będzie
mnie słuchać. Większość będzie tam ze względu na imprezę, nie dla mnie.
Miałam wielką ochotę zaprzeczyć. Sama w końcu chciałam tam iść tylko i wyłącznie dla
jego osoby. Znając jego powodzenie u kobiet pewnie nie będę sama – pomyślałam.
- A pan wybiera się na ten bankiet? – zapytałam szczerze zainteresowana.
- Mam nadzieje, że nie będę musiał w tym uczestniczyć. No chyba, że zostanę zmuszony
przez organizatorów – powiedział niezadowolony.

Modliłam się w duchu, żeby tak się właśnie stało. Jeśli Cullen byłby obecny, może choć
trochę ucieszyłaby mnie wizja tej imprezy.
- Chodź pójdziemy po twoją kartę pacjenta – powiedział Edward.
Pokiwałam głową i ruszyliśmy w stronę miejsca pracy Bree. Kobieta uśmiechnęła się do
mnie promiennie. Odpowiedziałam jej tym samym podchodząc do niej.
- Dzień dobry panie Cullen. Witaj Bello.
- Miło cię znowu widzieć Bree – przywitałam się. – Co tam dla mnie masz? – zaglądnęłam
na jej blat.
- Wszystko już zostało wybrane. Mam tylko to – mówiąc to podała mi kartę.
Medical Secret - Anelin 89
A jednak! Faceci oszukiwali. Nie zabrali tego przypadku, który akurat się trafił się im w
ręce. Zapomniałam, że mimo iż byliśmy sobie życzliwi, dalej był to wyścig szczurów.
Zerknęłam na kartę.
Megan Sharma. Przyjęta z powodu przewlekłego bólu brzucha.
Super! Nic lepszego nie mogło mi się trawić!
- Następnym razem dopilnuje, żeby przestrzegali zasad – powiedział Edward nawiązując
do zachowania reszty stażystów.

Kiwnęłam głową. Powinien dopilnować tego wcześniej. Ruszyłam w stronę sali pacjentki.
Zauważyłam, że Cullen dalej mi towarzyszy. Udawałam, że nic nie robię sobie z jego
obecności. W rzeczywistości moje serca biło jak szalone. Weszliśmy do pomieszczenia, gdzie
czekała na nas młoda kobieta. Miała na pewno ponad trzydzieści lat. Obok niej stał jej mąż.
Podeszłam bliżej i zamarłam. Ciało pacjentki było posiniaczone i opuchnięte. Nie była to
żadna choroba. Kobieta została pobita.

- Witam – odezwałam się do kobiety. Przyglądnęłam się jej skórze. Nie miałam
wątpliwości, że gdzieniegdzie na jej ramionach miała siniaki w kształcie odbitych palców i
dłoni.
- Dzień dobry. Nazywam się John Sharma, jestem mężem Megan – podał mi rękę
mężczyzna. W ogóle nie dopuścił kobiety do głosu. – Pracuję w szkole jako nauczyciel,
dopiero po pracy mogłem zabrać żonę do szpitala, dlatego tak późno tu jesteśmy.
Facet za bardzo się tłumaczył od razu mi się to nie spodobało.
- Pani Megan – zaczęłam. – Co się pani stało? Widzę pełno siniaków.
- Spadłam ze schodów niosąc rzeczy do prania – odpowiedziała cicho kobieta.
Nie wierzyłam w jej słowa.
- Tak, żona jest bardzo nieostrożna. Zawsze jej powtarzam, żeby na siebie uważała. Ja
jestem nauczycielem, wiec mam do niej dużą cierpliwość – mężczyzna mówiąc to chwycił ją
za rękę.

Był dobrym aktorem. Nie umknął mi jednak fakt, że cały czas podkreślał swój zawód.
Może chciał w ten sposób być bardziej wiarygodnym.
- Chciałabym zbadać pana żonę – zwróciła się do niego. – Mógłby pan wyjść?
- Nie ma mowy! – oburzył się. – Zostaję.
- Proszę mnie posłuchać – zaczęłam
-Powiedziałem, że nie wyjdę! – krzyknął. – Jestem nauczycielem. Nie pozwolę się w ten
sposób traktować!

Zagotowało się we mnie. Nie zdążyłam jednak nawet zareagować bo głos zabrał Edward.
- Nie jest pan w szkole, a my nie jestem pana uczniami – zaczął zimno. – Nie radze więcej
podnosić głosu. Widzę pana na zewnątrz – zakończył ostro.
Po Cullenie widać było, że nie żartuję. Mężczyzna już nic nie powiedział i wyszedł z
pomieszczenia. Zwróciłam się kobiety.

- Jak to się stało? – wskazałam na siniaki.
- Spadłam ze schodów – utrzymywała twardo swoją wersje pacjentka.
- A schody miały ręce? – zapytał ją Edward.
-Słucham?
- Ma pani odbite ślady palców na ciele – wskazał na siniaki pokrywające jej ciało.
Kobieta spuściła głowę nic nie mówiąc. Czekaliśmy spokojnie. Miałam ochotę rozerwać
tego idiotę, stojącego za drzwiami. Nikt nie ma prawa podnosić ręki na kobietę!
- Mój mąż czasem bywa agresywny – zaczęło mówić szeptem. – Ale to dzieję się tylko
wtedy, kiedy zrobię coś nie tak – próbowała go bronić.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Wyglądało na to, że to nie był pierwszy raz kiedy
została pobita. Kucnęłam przy niej chwytając ją za dłonie.
- Megan popatrz na mnie.

Kobieta podniosła głową i popatrzyła mi głęboko w oczy.
-To się nigdy nie skończy – zaczęłam. – Będziesz do nas przychodzić z coraz to nowymi
obrażeniami. Jak myślisz od czego masz te bóle? Wiem, że w takiej sytuacji myślisz i jest
przeświadczona, że bez męża nie dasz sobie rady. To jest błąd. Są różne środki, ale
najważniejsza jest ta ostateczna decyzja. Nie możesz utwierdzać się w przekonaniu, że to
twoja wina. Najważniejsze jest nastawienie, powiedzenie nie. Nie musisz się bać, musisz
wiedzieć, że nie jesteś sama. Jest wiele organizacji które mogą ci pomóc. Jest błękitna linia,
są telefony zaufania, udzielą tam pomocy i rady. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Nie
pozwól by twój mąż tak cię traktował.

Kobieta pokiwała głową.
- Mogę wezwać pomoc socjalną? – zapytałam. – Na początek doradzą ci, jak postępować
w tej sytuacji.
- Dobrze – usłyszałam jej głos. – Ale mój mąż jest tam i... – zaczęła.
Teraz odezwał się Edward.
Medical Secret - Anelin 91
- Bello, napisz w karcie, że badanie USG wykazało cysty w jajnikach i pacjentka musi
zostać na obserwacji jedną noc.
Kobieta popatrzyła na niego z wdzięcznością.
- Dziękuję – wydusiła z siebie.

Zerknęłam na Edwarda. Widać, pod grubą skorupą egoisty i aroganta, kryła się wrażliwa
osoba. Miło było odkryć w nim takie uczucia. Resztę dnia spędziłam biegając od pacjenta do
pacjenta. Łącznie przyjęłam kilkunastu chorych. Między innymi mężczyznę z nadciśnieniem
tętniczym, innego z nagłą, przemijającą, utrata przytomności, kobietę z hipercalkemią,
staruszkę z bólem wielostawowym i wiele innych.

Po skończonej pracy byłam ledwo żywa. Miałam wrażenie, że nie dojdę do domu. Kiedy
tylko wyszłam z szpitala poczułam jak bardzo bolą mnie nogi. Nagle przede mną zatrzymał
się samochód. Kierowca otworzył drzwi od strony pasażera i zawołał.
- Wskakuj, podwiozę cię.

Zobaczyłam Jamesa i zamarłam. Chciał mnie podwieźć? Nie wiedząc co robię, wsiadłam
do samochodu i odwróciłam się w jego stronę mówiąc.
- Dzięki.
- Nie ma za co. W końcu jesteśmy sąsiadami – powiedział.
To było dziwne uczucie rozmawiać z miłym i nieuszczypliwym Jamesem.
- Ciężki dzień co? – zagadał
- Padam z nóg – powiedziałam szczerze.

Zatrzymał się przed budynkiem w którym mieszkaliśmy. Chociaż stał on bardzo blisko
szpitala, to i tak nie miałam siły nawet na pięciominutowy spacer.
Musiałam przyznać, że trochę krępowała mnie obecność Jamesa. Przywykłam do naszego
ignorowania się. Zawstydzona, szybko podziękowałam po raz drugi i wyskoczyłam z
samochodu.

- Do zobaczenia jutro na imprezie – krzyknął za mną James.
Miałam wrażenie, że wiele się na niej wydarzy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 6:58, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział X

Czekając na prezentacje Cullena, rozglądnęłam się po sali. Westchnęłam z frustracji.
Siedziałam dopiero w piątym rządzie! A wszystko to za sprawą grona młodych wielbicielek
doktora. Chociaż przyszłam tutaj dużo wcześniej, one już zdążyły okupować miejsca,
położone najbliżej sceny.

Koło mnie natomiast siedziała Alice. I to nie dlatego, że interesował ją temat wykładu czy
osoba Cullena. Też nie dlatego, że chciała mi towarzyszyć. Po prostu bała się, że wykręcę się
od przygotowań do imprezy. Starannie planowała je już od kilku dni, i za wszelką cenę
chciała zrobić mnie na „bóstwo”. Wiedziałam, że w tej kwestii Alice jest cudotwórczynią, ale
chociaż próbowałam, nie potrafiłam wykrzesać z siebie nawet odrobiny entuzjazmu. Dla
mnie to była zwykła impreza, dla niej wydarzenie roku.

- Psss Bella! – usłyszałam za sobą.
Dwa rzędy dalej siedział Jacob i reszta chłopaków. Pomachałam do nich na przywitanie
uśmiechając się szeroko. Tak bardzo cieszyłam się, że mogłam ich poznać. Chociaż byłam
jedyną kobietą w grupie, nie zamieniłabym się z nikim. Z każdym dniem lubiłam tych ludzi
jeszcze bardziej.

Zerknęłam na zegarek. Chociaż wybiła już godzina rozpoczęcia wykładu, Cullena nadal
nie było. No tak, jakoś mnie to nie dziwiło. Tylko on, władca i pan świata, miał prawo się
spóźniać.
Po paru minutach, w końcu się pojawił. Wszedł na scenę pewnym krokiem. Tak jak się
spodziewałam, nawet nie przeprosił za opóźnienie wykładu.

- Nazywam się Edward Cullen i witam wszystkich, którzy zechcieli wziąć udział w
sympozjum – przywitał się. – Jeśli pozwolicie nie będę dłużej przedłużał. Najlepiej jak
zaczniemy od razu.

Przyglądnęłam mu się chwilę. Miał na sobie czarną, elegancką marynarkę i niebieską
koszulę. Musiałam przyznać, że w tym garniturze prezentował się niesamowicie. Cullen
podłączył laptop do rzutnika, wyświetlając pierwsze slajdy. Odwrócił się do nas mówiąc.
- Determinacja, z jaką chirurdzy ogólni i ortopedzi, usiłują zatrzymać w swych objęciach
traumatologię, jest godna najwyższego podziwu...

Przez cały czas trwania wykładu, ani przez chwilę nie poczułam się znudzona. Edward
potrafił w sposób ciekawy, a przede wszystkim jasny do zrozumienia, przekazać swoją
wiedzę. Musiałam przyznać, że nie znałam wielu takich ludzi. Bardzo często spotkałam
asystentów czy profesorów, którzy kompletnie nie nadawali się do roli nauczyciela. A to
przecież od nich zależało, jakimi potem staniemy się lekarzami.

Pamiętam pierwsze zajęcia fizjologii z nowym asystentem.
- No to wypadałoby nam się przepytać – zaczął, patrząc na listą nazwisk z naszej grupy. –
Co mamy na dzisiejsze zajęcia? A widzę! Kliniczne objawy wad serca. To proszę kto
pierwszy?
Nikt się nie zgłosił. Mężczyzna poczekał chwilę, po czym ponownie zaglądnął na listę.
- Może pani Swan – powiedział moje nazwisko.
Wyprostowałam się czekając na jego pytania. Nie bałam się, na zajęciach byłam zawsze
przygotowana.
-Umie pani na dzisiaj? – zapytał mnie.
- Tak – pokiwałam głową.
- To dobrze, w takim razie dostateczny – zakończył.
Ja patrzyłam na niego w zdumieniu. Tylko tyle? Już? To była najprostsza trójka jaką
przyszło mi zdobyć.

Jeszcze inny profesor, generalnie też był dość specyficznym człowiekiem. Nie
powiedziałabym, że jakimś wielce negatywnym, chociaż może znajdą się osoby, które
uważały go za szaleńca. Nie zmienia to faktu, że przez 2 tygodnie spędzone na oddziale
neurologii, nasłuchaliśmy się więcej mądrości życiowych, niż wiadomości na temat tej
specjalizacji. Na koniec spadliśmy prawie z krzeseł, kiedy otrzymaliśmy życiowe przesłanie.
A właściwie otrzymałyśmy, bo przesłanie zostało skierowane do części żeńskiej.
- Nie będę palcem wskazywał personalnie, do kogo kieruję te słowa – zaczął profesor. –
Ale medycyna to nie jest zawód dla grzecznych dziewczynek z dobrego domu!!!!!! Nie dla
sierotek Marysi. Trzeba być agresywnym!
Muszę powiedzieć, że przesłanie zostało po prostu wykrzyczane i mam szczerą nadzieję,
że nie było skierowane do mnie. Nie, no gdzie, do mnie? Nie, nie... Ja jestem agresywna.
Oczywiście medycznie!

Podczas wykładu, Edward rzucał groźne spojrzenia, w kierunku młodych lekarek,
siedzących w pierwszym rządzie. Na pierwszy rzut oka było widać, że kobiety w ogóle nie
słuchały treści, przygotowanej prezentacji. Co chwilę szeptały, śmiały się i patrzyły na
Cullena maślanymi oczami. Miałam wrażenie, że Edward zaraz je udusi. Gdyby wzrok mógł
zabijać, one już dawno padłyby trupem. Jednak kobiety nic sobie z tego nie robiły. Wręcz
przeciwnie, były zadowolone, że udało im się przyciągnąć uwagę Cullena.

- To wszystko na dziś. Dziękuję za uwagę – tymi słowami Edward zakończył wykład.
Wszyscy nagrodzili go głośnymi brawami. Zasłużył sobie na te owacje, nikt nie miał
wątpliwości, że był profesjonalistą w swoim fachu.
-Czy są jeszcze jakieś pytania? – zwrócił się do publiczności.
Żadna osoba nie podniosła ręki, ani się nie odezwała. Edward przekazał nam wszystko
jasno i wyraźnie. Jednak po chwili zorientowałam się o co naprawdę mu chodziło.
Podszedł z mikrofonem do kobiet z pierwszego rzędu.
-Słucham, pytajcie – zachęcił je.

One siedziały zmieszane nic się nie odzywając. Jak miały o cokolwiek spytać, kiedy cały
wykład były zajęte czymś innym? Mogłam się założyć, że nawet nie były świadome czego
dotyczyła prezentacja. Cullen podszedł bliżej podtykając im mikrofon.
- No. Cokolwiek. Nawet najbardziej idiotyczne. Pokażcie mi, że myślicie – powiedział
Jedna dziewczyna momentalnie oblała się rumieńcem. W końcu wydusiła z siebie pytanie.
-Zna pan może jakieś zwierzę na U?

Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Ale nie aż tak idiotyczne – skomentował zimno Cullen. – Gdybyście nie próbowały
wdzięczyć się do mnie, od pierwszej minuty wykładu, na pewno coś byście z niego wyniosły.
Myślę, że dał im tym porządną nauczkę. Kobiety wyglądały jakby miały ochotę zapaść się
pod ziemię, kiedy my nie mogliśmy przestać się śmiać.
- Bello idziemy!- pociągnęła mnie za rękę Alice, kiedy wszyscy zaczęli wstawać.
- Mamy jeszcze czas.- próbowałam ją zatrzymać.
- Właśnie, że nie! Mamy tylko cztery godziny! Wiesz jak to mało czasu? – nie dała mi
dojść do słowa.
Wiedząc, że już nie zdziałam. Pozostało mi tylko oddać się w ręce Alice.

Przygotowanie do imprezy szły pełną para. Jeszcze tylko makijaż i byłam gotowa do
wyjścia. Alice wystroiła mnie w czarną, krótką sukienkę, idealnie podkreślającą kształty
mojego ciała. Chociaż była obcisła, czułam się w niej dobrze i swobodnie. Do tego dobrała
mi burgundowe szpilki i tego samego koloru zgrabną kopertówkę. Był to kolor mniej
wyrazisty niż czerwień, ale nie mniej, od niej, efektowny. Włosy, lekko pofalowane, opadały
mi na ramiona. Całość miał dopełnić delikatny makijaż, nad którym właśnie pracowała Alice.

- Nie opowiadałam ci z jakim pomysłem wyskoczyły pielęgniarki z mojego oddziału –
powiedziała dziewczyna, nakładając na moją twarz trochę pudru.
-Byłam akurat w dyżurce kiedy toczyła się rozmowa na temat programu "Top model” –
ciągnęła dalej. – Drogie panie, nie mówi się "top model" tylko "tap madl". Bierzcie przykład z
Dżołany Krupy – próbowała naśladować jedną z nich.

Zachichotałam wyszło jej to na prawdę zabawnie.
- Nie ruszaj się! – zbeształa mnie i powróciła do nakładania makijażu.
-I wyobraź sobie, że wpadły na pomysł zorganizowania w szpitalu konkursu na "Tap
nursa" i „Tap leka”. Cały dochód przeznaczony będzie na dofinansowanie leczenia naszych
najbiedniejszych pacjentów.
- No nie mów! – nie mogłam uwierzyć. – To ładnie z ich strony. Ale ciekawe co będą
robić? Prezentować się w fartuszkach i z gracją zakładać venflony?
Teraz to Alice się zaśmiała.
- Pewnie tak. Ale uważam moja droga, że my także powinnyśmy wziąć udział. Nikt nie
będzie lepiej reprezentował „tap leka” niż my dwie!

Popatrzyłam na nią zaskoczona. Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi poważnie.
- Nie ma mowy.
- Bello! Musimy bronić honoru lekarek! Myślę, że ten konkurs zrobi furorę w szpitalu.
Pobijemy tap nursa! – próbowała mnie przekonać.
Kiedy nic nie mówiłam dodała.
- Pomyśl o szczytnym celu charytatywnym.
- Zapomnij – powiedziałam twardo. Nie miałam zamiaru ośmieszyć się na oczach całego
szpitala.
- Jeszcze cię przekonam – usłyszałam słowa Alice.
Trochę mnie to zaniepokoiło. Ta dziewczyna zawsze dostawała to czego chciała. Oj nie.
Ale nie tym razem! – postanowiłam twardo.
Tylko czemu sama w to nie wierzyłam?

Dopiero o godzinie dziewiątej, byłyśmy gotowe do wyjścia. Popatrzyłam co chwilę w
lustro, nie mogąc wyjść z podziwu. Alice naprawdę się postarała. Wyglądałam lepiej niż nie
jedna gwiazda z okładki magazynów. Obróciłam się dookoła. Moja sukienka była idealna.
Alice z kolei miała na sobie turkusową kreację, sięgającą jej do połowy ud. Sukienka była bez
ramiączek co uwidoczniło smukłe ramiona, o kolorze kości słoniowej. Zamówiłyśmy
taksówkę i już po chwili byłyśmy w drodze na bankiet.

Dojechałyśmy pod klub w bardzo krótkim czasie. I dobrze, bo nie zniosłabym dłużej
podekscytowanej Alice. Myślałam, że nie wysiedzi tych paru minut, w jednej pozycji. Gdy
wyszłyśmy z taksówki, na pierwszy rzut oka, lokal wyglądał jak każdy inny. Bałam się, że
całość wyjdzie sztucznie i tandetnie. Kasyno? Tutaj?

Jednak gdy kiedy tylko znalazłyśmy się
w środku, zmieniłam zdanie. Czułam się jak w prawdziwym klubie w Las Vegas. Całe
oświetlenie, dekoracje, miały przenieść nas w klimat hazardu i zabawy. Tak jak podejrzewała
Alice, było tu mnóstwo ludzi. Niektórych kojarzyłam ze szpitala, innych widziałam pierwszy
raz na oczy. Wszyscy mężczyźni mieli na sobie eleganckie garnitury, a w ręku cygara.
Kobiety z kolei ubrane były w przeróżne suknie. Od króciutkich mini, po długie wieczorowe
kreacje.

W pomieszczeniu, przy ścianach, stały przygotowane atrakcje w postaci gier
hazardowych jak Black Jack, Carribean Stud Poker, Amerykańska Ruletka czy kości. Przy
każdym z nich stał krupier obsługujący graczy. Zaraz po wejściu ochroniarz, wręczył nam
żetony, którymi mogłyśmy grać. Z tyłu wielkiej sali z znajdowały się stoły z przygotowanymi
poczęstunkami i pokaźny parkiet z wynajętym DJ`em. Chociaż było dopiero po 22.00 już
sporo ludzi tańczyło w rytm muzyki. Oczywiście nad naszym bezpieczeństwem czuwali
uzbrojeni i muskularni ochroniarze, a wśród stolików kręciły się hostessy podające napoje i
drinki.

Zauważyłam też przygotowane szweckie stoły, wypełnione po brzegi jedzeniem.
Głośno zaburczało mi w żołądku. Alice zabroniła jeść mi kolacji by mój brzuch wyglądał
płasko i zgrabnie. Jednak wiedziałam, że takich smakołyków nie będę umiała sobie odmówić.
Zaczęłam rozglądać się za chłopakami. W końcu zauważyłam ich przy jednym ze stolików
gier. Podeszłyśmy do nich witając się.

- Cześć chłopaki – powiedziałam uśmiechając się. Każdy z nich miał na sobie garnitur,
wyglądając jak bogaty biznesmen.
Gdy nas ujrzeli od razu wstali i każdy z nich złożył pocałunek na grzbiecie naszych dłoni.
- O jaka kultura – zaśmiałam się. – Emmet, Jacob i James to Alice. Z Jasperem już się
znasz, więc was nie przedstawiam.
- Miło cię poznać – odezwał się Emmet.
- Tak, Jasper nam sporo o tobie mówił – teraz głos zabrał Jacob.

Alice uśmiechnęła się promiennie na te słowa. James z kolei podał tylko rękę, w ogóle się
nie odzywając. Po chwili dołączyłyśmy do chłopaków grających w Black Jacka. Wiedziałam,
że jest ona przełożeniem gry w popularne "oczko" i „21”, dlatego nikt nie musiał tłumaczeń
nam zasad gry.

Oczywiście jak zwykle miałam pecha. Nie udało mi się ani razu zbliżyć do liczby 21.
Jednak i tak bawiłam się świetnie. Alice polubiła się z chłopakami od pierwszego momentu.
Stąd dużo się śmialiśmy żartując i wspominając stare czasy. Nagle poczułam na sobie czyjś
wzrok. Popatrzyłam w tamtą stronę zauważając Edwarda. Przyglądał mi się ze stolika,
położonego parę metrów dalej. Siedział z starszymi od siebie mężczyznami zawzięcie o
czymś rozmawiając. Udałam, że wcale nie zauważyłam jego osoby, chodź w głębi serca
ucieszyłam się, że tu był.

- Ja proponuje się czegoś napić – ogłosił Emmet.
- Zamówię nam parę drinków – powiedział wstając Jacob.
- I wódkę – dodał James.
Wszyscy skierowali się w stronę zarezerwowanego dla nas stolika. Złapałam szybko za
ramię Alice mówiąc.
- Ja idę po coś do jedzenia. Te ciasta do mnie wołają – przyznałam się szczerze.
Dziewczyna posłała mi zdziwione spojrzenie. Westchnęłam głęboko. Mnie nie obchodziło
czy mój brzuch będzie wyglądał płasko, czy nie. Byłam głodna i jak najszybciej chciałam coś
zjeść.

Podeszłam do szweckiego stołu wybierając sobie wszystko, na co tylko przyszła mi
ochota. W końcu mój talerz był przepełniony różnymi rodzajami ciast i ciasteczek.
- Zjesz tyle? – usłyszałam za sobą znajomy głos.
Zawstydziłam się momentalnie. Mogłam nie brać wszystkiego na raz. Mój talerz był
pewny po brzegi słodkościami.
- Nie moja wina, że mam taki apetyt – powiedziałam odwracając się w stronę Edwarda.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Pana wykład był bardzo ciekawy – pochwaliłam go.
- Nie musisz się mi podlizywać Bello – odpowiedział chłodno.
- Ale ja się nie podlizuję – oburzyłam się. – Mówię szczerze!

Mężczyzna nie skomentował tego. Zabrał ode mnie z talerza jedno ciasteczko zjadając je
od razu. Po chwili sięgał już po następne.
- Dobre.
- Ej to moje – oburzyłam się oddalając od niego talerz.
Zaśmiał się melodyjnie.
-Więc jednak zmusili pana do przyjścia tutaj – zauważyłam.
- Nie. Sam zdecydowałem, że się pojawię – odpowiedział. – Ciekawiła mnie jedna rzecz.
- Jaka? – zapytałam. Zabrzmiało to trochę wścibsko, ale po prostu musiałam wiedzieć.
Edward pochylił się w moją stronę.
- To jak będziesz wyglądać – szepnął mi do ucha.

Poczułam ciarki na plecach, kiedy był tak blisko. Zerknęłam na niego zdezorientowana.
Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział.
- Chodź zatańczymy – zaproponował. Nie czekając na moją reakcje zabrał ode mnie talerz
odstawiając go na stół.

Po tym chwycił mnie delikatnie za rękę, prowadząc w stronę parkietu. Jego męska, silna
dłoń paliła moją skórę. Szłam za nim cały czas, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje.
W tle leciał akurat jeden z wolniejszym kawałków. Kiedy znaleźliśmy się pośród
tańczących par, mężczyzna obrócił się w moją stronę i mocno przyciągnął mnie do siebie.
Bezbronna przylgnęłam do niego całym ciałem. Nigdy nie byliśmy się tak blisko siebie. Teraz
mogłam poczuć zapach jego perfum, gorąco ciała i ciepło oddechu. Zaczęliśmy się powoli
kołysać w rytm melodii. Edward patrzył mi głęboko w oczy. Ja także się mu przyglądałam,
nic nie rozumiejąc. Dlaczego jego zachowane tak nagle się zmieniło? Nie przerywając
kontaktu wzrokowego Cullen, uniósł swoją dłoń i delikatnie pogładził mnie po policzku.
Czułam jak moja skóra robi się gorąca, pod wpływem jego dotyku. Potem powoli pochylił się
przytulając mnie do siebie z całych sił. Miałam wrażenie, że toczył ze sobą walkę. Jakby to
co robił, było silniejsze od niego.

Mnie to akurat nie przeszkadzało. W jego ramionach poczułam jak bardzo brakowało mi
mężczyzny w moim życiu. Doskwierała mi ciągła samotność, o której nagle zapominałam
będąc przy nim.

Edward otarł się twarzą o mój policzek zaciągając się zapachem mojej skóry i włosów.
Czułam się jak w innej rzeczywistości. Zapomniałam, że jesteśmy na bankiecie, w sali pełnej
osób. Teraz istniałam tylko ja i Edward.

Nie wiem co mnie napadło, że zdecydowałam się zrobić kolejny krok. Jakaś nieznana siła
przyciągała nas do siebie. Popatrzyłam Edwardowi głęboko w oczy. Byłam zdeterminowana.
Chciałam to zrobić. Chciałam panować nad sytuacją, a nie biernie tonąć w jego ramionach.
Nie miałam nigdy wcześniej w sobie tyle siły i odwagi. Stając na palcach zbliżyłam swoją
twarz do jego. Mężczyzna nie wiedział co zamierzam zrobić do momentu, w którym nie
przycisnęłam swoich ust do jego. Liczyłam na kolejne intensywne doznania namiętności. Jego
wargi były ciepłe i słodkie, ale niestety całkowicie bierne. Ku mojemu wielkiemu
rozczarowaniu, Cullen cały zesztywniał, a po chwili chwycił mnie za ramiona odciągając od
siebie.

- Nie rób tego Bello – powiedział do mnie obcym głosem. – Nie komplikuj tego jeszcze
bardziej.
Popatrzyłam na niego zaskoczona. Czułam się jakby ktoś wymierzył mi policzek.
Zostałam odrzucona! Ja! W tej chwili przeklinałam się za to co zrobiłam. Co mnie napadło?
Kompletnie nie rozumiałam jego zachowania.
Chyba nie wiesz co tracisz! – miałam ochotę mu wykrzyknąć.

Chciałam coś powiedzieć, odpyskować, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Pokręciłam głową i wyrwałam się z jego ramion. Złapał mnie od razu za rękę. Ostatkiem sił wyszarpałam ją z jego uchwytu, pragnąc znaleźć się jak najdalej stąd. Starałam się popatrzeć na niego z odrazą i litością, ale obawiam się, że w moich oczach nie zobaczył nic prócz zranienia.

Oddaliłam się od niego
szybki krokiem, zostawiając go samego na parkiecie. Nie obróciłam się ani razu w jego
stronę, chociaż słyszałam jak wołał mnie po imieniu. Teraz mógł dla mnie nie istnieć.
Martwił mnie tylko jeden fakt. Czekała nas wspólna praca. Nie miałam pojęcia jak będzie
się zachowywał w stosunku do mnie. Mało tego, sama nie wiedziałam jaką ja powinnam
przyjąć postawę. Zdenerwowana postanowiłam znaleźć Alice i resztę moich towarzyszy. Nie
chciałam pozwolić na to, żeby ten dupek zniszczył mi wieczór. Zamierzałam dobrze się bawić
i zapomnieć o tym niemiłym incydencie.

Kiedy tak szłam szybkim krokiem do wyjścia usłyszałam głos Alice.
- Bella! Bella! Tutaj! – odwróciłam się w stronę z której dochodziły krzyki.
Parę metrów dalej, przy stoliku siedziała Alice w towarzystwie moich kumpli.
Zamrugałam parę razy zdając sobie sprawę, że dziewczyna znajduje się na kolanach Jaspera.
Wow... zostawiłam ją samą tylko na paręnaście minut! Była niesamowita. Szkoda tylko, że ja
nie działałam tak na facetów. Odgoniłam ponownie od siebie przykre myśli

Emmet i James rozlewali alkohol do kieliszków. Machnęli na mnie ręką, pokazując mi
żebym do nich dołączyła. Właściwie nigdy nie przepadałam za wódką, ale w tym momencie
było mi wszystko jedno. Marzyłam tylko o tym, żeby przez chwilę zapomnieć o własnym
upokorzeniu. Odprężyć się i zabawić. Podeszłam do stolika posyłając wszystkim wymuszony
uśmiech. Nie miałam zamiaru dać poznać po sobie, że coś jest nie tak.

- Chodź Bello pijemy! – Emmet wskazał mi krzesło obok siebie.
Widać było, że on i Jacob są już mocno wstawieni. James z kolei znacznie lepiej się
trzymał. Pochylił się i wręczył mi pełny kieliszek.
- Dzięki – zwróciłam się do niego.
- Gdzie się podziewałaś? – zapytała Alice z drugiego końca stołu. Po niej też było wiadać,
że sporo wypiła. – Zaczęliśmy oblewać bez ciebie – dokończyła z wyrzutem.
- Widać – uśmiechnęłam się do niej. – Po prostu wyszłam się na chwilę przewietrzyć –
skłamałam.

Szybko wlałam w siebie zawartość kieliszka, czując jak gorąco wypełnia całe moje ciało.
Miałam słabą głowę, więc nie trzeba mi było dużo, żebym się upiła.
- Bella! – krzyknął na mnie Jacob. – Gdzie się tak spieszysz? – zapytał oburzony. – Nie
poczekałaś na nas. Nalej jej jeszcze, James.
Mężczyzna od razu napełnij mój kieliszek, a Emmet wstał.
- Co powiecie na mały toast? – zaproponował.
Przytaknęłyśmy się na jego propozycję, czekając co wymyśli.
- Za kobiety, za konie i za tych którzy je dosiadają! – zaśmiał się głośno.
- Dupek! – walnęłam go z całej siły w ramię.

Wiedziałam, że za pewne ledwo to poczuł,
ale miałam nadzieje, że to powstrzyma go przed kolejnymi tego typu żartami.
Alice z kolei walnęła w niego tym co akurat miała pod ręką. A że stała przed nią waza
pełna owoców, Emmet dostał w pierś jednym z jabłek. To już na pewno musiał poczuć.
Syknął cicho, udając, że wcale go nie bolało.
Wypiliśmy po kolejnym kieliszku, a kiedy tylko zdążyłam go odstawić, James już nalewał
wszystkim nową kolejkę.

Teraz to ja wstałam zbierając myśli. Trzeba było wymyśleć coś w odwecie na Emmeta.
Zachwiałam się lekko łapiąc równowagę, w końcu wzniosłam toast.
- Zdrowie prawdziwych mężczyzn... i wasze, gówniarze! – powiedziałam podnosząc
kieliszek.
Alice zapiszczała na moje słowa i zaczęła klaskać. Faceci również się śmiali. Zaskoczyłam
ich. I dobrze! Nikt nie będzie zaczynam z kobietami. Kto w ogóle wymyślił określenie słaba
płeć? My? Słabe?
- To teraz ja! – zaproponował Jacob napełniając kieliszki. – Zdrowie mężczyzn ze
stojącymi... – zrobił małą przerwę. – przed nimi kieliszkami, oraz za panie które im dają... te
kieliszki wypić!

Zaśmialiśmy się wszyscy. Cała złość gdzieś ze mnie wyparowała. Teraz bawiłam się
znakomicie! Powoli zaczęło mi wirować w głowie. Czułam się taka lekka, szczęśliwa i pewna
siebie. Zapominałam już o dupku Cullenie.
Nie wiem ile tak siedzieliśmy i ile wypiliśmy. Nagle w przeciwległym końcu sali
zobaczyłam znajomą twarz. Od razu poznałam pielęgniarkę pracującą na pogotowiu.
Zagotowało się we mnie gdy przypomniałam sobie jej słowa.

- Alice! – zawołałam. – Pamiętasz jak opowiadałam ci o zakładzie dotyczącym mojej
osoby? – specjalnie starałam się zdradzić jak najmniej szczegółów. Faceci na pewno
zainteresowali by się tą sprawą. Już widzę głośny śmiech Emmeta. O nie, nie mogli się
dowiedzieć.
Dziewczyna pokiwała głową.
- One tam są – wskazałam dyskretnie na drugi koniec sali.
-Myślałam, że to impreza dla lekarzy – zastanowiła się Alice.
- Tak, ale z zasłużonych oddziałów, czyli na przykład z pogotowia, intensywnej terapii czy
kardiochirurgii zaproszono także pielęgniarki – powiedział Jasper patrząc w tym samym
kierunku co my. – Z tego co wiem, czasami narobią się więcej niż niejeden lekarz. A o co
chodzi? Jaki zakład?
A jednak. Już ich to zaciekawiło.
- Nic ważnego – zbyła go Alice. – Wiesz Bello, tak sobie o nich myślałam i uważam, że
powinnaś...

Już jej nie słuchałam. Teraz zmierzałam w stronę stolika pielęgniarek. Nie mogłam
podarować im obgadywania mnie i zakładu. Kto normalny zachowywał się w ten sposób?
Zmierzając w ich stronę z całych sił starałam się iść prosto. Miałam wrażenie, że cała
podłoga przede mną wiruje. Kiedy znalazłam się przy stoliku, Lauren mnie zauważyła i
krzyknęła.

- Ann! Gdzie ty się podziewałaś? Zrezygnowałaś z pracy u nas?
Popatrzyłam na nią z pogardą.
- Nie nazywam się Ann i nie jestem pielęgniarką – powiedziałam twardo.
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Teraz cały stolik patrzył na mnie.
- Nazywam się Isabella Swan i jestem stażystką Cullena.

Wszyscy wyglądali na mocno zdziwionych. Niektóre osoby opuściły głowy, rozumiejąc
kto przed nimi stoi.
- Tak. Jestem tą stażystką, która wygląda jak facet – ciągnęłam dalej wściekła. – Tą, która
ma wąsa i tyłek wielkości trzydrzwiowej szafy. Tą, która miała wylecieć z pracy po
pierwszym dniu lub po dwóch.
- My... – chciała coś powiedzieć Lauren, ale nie dałam jej dojść do głosu.
- Jeszcze nie skończyłam – przerwałam jej. – Jesteście zazdrosnymi i złośliwymi
egoistkami. Czy ja wam coś zrobiłam?
Pod wpływem alkoholu mój język się rozwiązał. Mogłabym wołać do nich do rana.

Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam.
- Przekażcie Billemu, że wygrałam zakład i czekam na moje pieniądze.
Obróciłam się i już miałam odejść. Coś mnie jednak jeszcze zatrzymało. Popatrzyłam na
Lauren i rzuciłam.
-Gdy obrabiasz mi tyłek, nie zapomnij mnie w niego pocałować!

Teraz już odeszłam od nich szybkim krokiem, nie patrząc nawet na ich reakcję. Miałam ich
już po dziurki w nosie. Nie było sensu ciągnąć tego dalej. Powiedziałam to co chciałam.
Sprawa załatwiona.
Kiedy podeszłam do mojego stolika, wszyscy mi się przyglądali. Alice wyglądała jakby
miała ją roznieść ciekawość.
- Co to było? – zapytała.
- No właśnie co ty im zrobiłaś? – wtrącił się Emmet. – Wyglądali jakby zobaczyli ducha!
Siadłam na krześle, czując jak alkohol uderza mi do głowy. Wiedziałam, że przesadziłam z
ilością, wypitych kieliszków wódki. Oparłam głowę na blat mówiąc.
- To było wyrównanie porachunków.
- Zabrzmiało to groźnie – zaśmiał się Jacob.
- Po ich minach możemy wnioskować, że tak właśnie było – zauważył James.

Popatrzyłam na niego. Odezwał się dopiero pierwszy raz tego wieczora. Widać nie tylko
mi alkohol rozwiązuje język.
- Wiecie co? – zapiszczała Alice. – Chodźmy potańczyć!
Chłopcy przyjęli tą propozycje z entuzjazmem. Ja już z mniejszym. Miałam ochotę tylko
położyć się i zasnąć. Wstałam powoli i wspierając się na Alice, ruszyłyśmy potańczyć. Na
parkiecie było sporo osób, ale z łatwością znalazłyśmy wolny kawałek parkietu. Teraz
zaczęto puszczać szybką muzykę w stylu R&B. Zaczęłyśmy się ruszać w rytm piosenek.
Przez alkohol czułam się, jakbym nie była w swoim ciele. Chłopcy dołączyli do nas. Jasper
od razu znalazł się przy Alice. Trzymał ręce na jej biodrach szepcząc coś do ucha.

Nagle poczułam ucisk w żołądku. Zrobiło mi się nie dobrze. Nie chcąc zwrócić całej
zawartości narządu na parkiet pomknęłam w stronę łazienki. Wiedziałam, że przesadziłam z
alkoholem. Ledwo trzymałam się na nogach. Wiedząc, że mam słabą głowę zdecydowanie
powinnam zakończyć po trzech kieliszkach. Zataczając się od ściany do ściany znalazłam w
końcu łazienkę.

Weszłam powoli i pochyliłam się nad umywalką łapiąc ciężko oddech.
Przepłukałam parę razy usta wodą i popatrzyłam w lustro. Sztuczki Alice coraz bardziej mnie
zachwycały. Wyglądałam całkiem dobrze w porównaniu z tym jak się czułam. Kiedy tylko
przeszły mi nudności, znowu zaczęło mi wirować w głowie. Wyszłam z łazienki podchodząc
do najbliższej ściany. Nie miałam pojęcia jak mam dojść do Alice. W tym momencie z całych
sił przeklinałam się za ilość wypitego alkoholu.

Nagle przede mną stanął mężczyzna. Dochodząc do siebie popatrzyłam na niego i
zamarłam. Edward przyglądał mi się uważnie nic nie mówiąc.
- Po co tu przyszedłeś? – zapytałam ostro. – Nie lubisz mnie. Od początku dałeś mi to
jasno do zrozumienia – wyrzucałam z siebie. Przez ilość wypitego alkoholu już nie
panowałam nad sobą i nas swoim ciałem. – Co jest ze mną nie tak? Nie jest dla ciebie...
Nie dał mi dokończyć. Przycisnął swoje usta do moich, namiętnie mnie całując. Musiałam
chwycić się jego ramion by nie upaść. Nasze pocałunki były dzikie i gorące. Czułam jak
dłońmi wędruje po moim ciele. Wiedziałam, ze powinnam przerwać. Wiedziałam, że nie
powinnam pozwolić mu się całować. Wiedziałam! Ale nie potrafiłam oderwać się od jego ust.
Łapiąc oddechy między pocałunkami szepnęłam.
- Edward...

Mężczyzna momentalnie się spiął. Oderwał się ode mnie robiąc krok do tyłu. Jego
miedziane włosy nagle zaczęły nabierać innej barwy. Robiły się coraz dłuższe i jaśniejsze.
Zamrugałam parę razu próbując dojść do siebie.
Zamarłam kiedy zobaczyłam, że przede mną wcale nie stoi Edward. To nie jego przed
chwilą namiętnie całowałam. Z szeroko otwartymi oczami wydusiłam z siebie.
- James?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Czw 14:47, 30 Cze 2011 Powrót do góry

fajnie, że te genialne opowiadnko wstawiłaś i tutaj:)
uważam, że medical jest świetnym odwzorowaniem chirurgów, ale i chyba troszke dr housa i to jest świetne
wstawiłaś od razu 10 rozdziałów, więc mam nadzieję, że nie dlugo wyrówna się tak samo jak na chomiku i obojętnie gdzie wejde szybciej przeczytam kolejny nowy rozdzialik
życzę weny
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Czw 19:39, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Nie dość, że kocham medyczne ff-y, uwielbiam też niedostępnego Edka, takiego w wersji BAD, szowinistę, niemalże cnotliwego i apodyktycznego kawalera, który tylko po kryjomu ślini się do Belli. A ona ma odwagę walczyć o swoje i nie da sobą pomiatać, tylko dlatego, że jest kobietą. Swoją drogą, mimo emancypacji, kobiety nadal muszą być lepsze od facetów, by zostały łaskawie zauważone. Facet, nawet mierny, jest OK, kobiety muszą stawać na palcach( nawet w obcasach) po to, co w męskim świecie leży sobie na podłodze!
Fajna w tym opowiadaniu jest narracja, bez zbędnych dygresji, dobre tempo rozwoju wydarzeń , no i tyle do czytania na raz! Taka uczta dla ducha.
Rzeczywiście, jak ktoś tu słusznie zauważył, opowieść ma w sobie coś z Dr Housa, ale w tym pozytywnym sensie. Barrrrrrdzo mi się podoba!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pralka<3
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:50, 30 Cze 2011 Powrót do góry

Jestem zakochana w tym ff.! Nasuwa mi się na myśl ,,Greys anatomy" kiedy czytam kolejne rozdziały: Bella to taka Christina pomieszana z Meredith, a Edzio coś na kształt Shepherda i dr. Housa w jednym, a że jestem fanką obydwu seriali, to opowiadanie nie mogłoby mi się nie spodobać.!
W sumie pochłonęłam już co było, calutkie 18 rozdziałów i nie mogę się doczekać następnych...!
Bardzo dobrze czyta się cały tekst, jest spójny, a kolejne wątki coraz bardziej wciągające. Jestem baaaaaaaaaaardzo ciekawa zakończenia tej historii, chociaż wcale nie nalegam, żebyś go kończyła zbyt szybko... Nie!
Życzę WENY, WENY I JESZCZE RAZ WENY!


<i>


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 7:20, 01 Lip 2011 Powrót do góry

Rozdział XI

Rano budziłam się z wielkim bólem głowy. Miałam wrażenie, że pęknie mi na pół. Nigdy
więcej alkoholu – zaczęłam powtarzać w myślach. Leżąc tak w łóżku pociłam się na potęgę, a
wszystko pogarszały ciągłe nudności. Było mi tak niedobrze, że tuż obok mnie Alice
postawiła wiaderko, w razie gdybym nie była w stanie dobiec do łazienki. Nigdy nie piłam
tyle alkoholu, stąd też nigdy nie czułam się tak źle jak teraz.

Każdy ma swój własny sposób na kaca, ale nie ma się co oszukiwać. Jedyną skuteczną
metodą na tę dolegliwość jest umiarkowane spożywanie alkoholu. Wykazała to także
metaanaliza 15 badań na ten temat opublikowana przez "British Medical Journal".


Usiadłam na łóżku i jęknęłam z bólu. Tuż obok mnie przeciągała się Alice. Zamrugała parę
razy dochodząc do siebie. Leżałyśmy w tych samych strojach, w których byłyśmy na
imprezie. Z trudem wyczołgałam się z łóżka.

- Przyniosę nam zimną wodę z lodówki – wychrypiałam do Alice.
- Czyżby kac? – uśmiechała się złośliwie.
- Nie ma mowy – udałam oburzoną. – Po prostu trochę boli mnie głowa i chce mi się pić.
Dziewczyna zaśmiała się. Widać było, że czuje się o niebo lepiej ode mnie. Jak ona to

robiła? Wróciłam do niej niosąc dwie butelki zimnej wody. Usiadłam przy niej mówiąc.
- Mam kaca – zaczęłam. – Ale moralnego.
Alice popatrzyła na mnie zaskoczona.
- Bello nie przejmuj się, że tyle wypiłaś. Zdarza się. Reszta też nie wyglądała lepiej –
pocieszała mnie.
- Nie o to chodzi. Zrobiłam coś złego. Bardzo złego.
Dziewczyna przyglądała mi się ciekawością wypisaną na twarzy.
- Co zrobiłaś? – zapytała niepewnie.
- Całowałam się... – zaczęłam, ale Alice nie dała mi skończyć.
- Okropne. Normalnie koniec świata. Nie strasz mnie już tak więcej.
Nie rozumiała powagi sytuacji.
- Alice, ale ja się całowałam z Jamesem! – krzyknęłam z rozpaczy.
Teraz widziałam w jej oczach szok. Minęła chwila zanim wydusiła.
- To zmienia postać rzeczy.
- Nie wiem jak to się stało! Byłam pijana! Myślałam, że to... – ucięłam zdając sobie sprawę
co chce powiedzieć.
-Myślałaś, że to kto? – zapytała od razu Alice. Ta dziewczyna miała wyczucie. Nie dało się
przed nią niczego ukryć.
- Byłam pewna, że całuje się z Edwardem – powiedziałam cicho.
- Z Cullenem? – krzyknęła Alice. – Dalej chcesz go uwieść?

Zastanowiłam się. Miałam już pewną pracę i staż. Nie musiałam, bać się, że mnie wykopie
z związku z tym, że jestem kobietą. Ale gdyby coś było między nami, miałabym szanse na
uczestniczenie w większości operacji i zabiegach. Nie odmówiłby mi. Nie ukrywajmy, to
tylko facet.

Ale mój problem sam się już rozwiązał. Edward dał mi jasno do zrozumienia, że nie mam
u niego szans. Chociaż dobrze to w sobie skrywałam, musiałam przyznać, że zabolało mnie
jego odtrącenie. Co mnie wtedy napadło? Chciałam go pocałować? Teraz mogłam zapomnieć
o jakimkolwiek romansie.
- Nie Alice. Już nie chcę go uwieść – powiedziałam szczerze. – Widać nie jestem dla niego
zbyt dobra.
- Co ty mówisz? Chyba z nim jest coś nie tak – oburzyła się.

Pomyślałam przez chwilę. Podczas wspólnego tańca z Edwardem czułam się przez niego
adorowana. Miałam wrażenie, że jakaś nieznana mi dotąd siła, przyciąga nas do siebie. Nie
wyglądało na to, żebym była Cullenowi obojętna.
- Jeszcze mu pokaże co stracił – powiedziałam pewna siebie.
- I to mi się podoba – pochwaliła mnie Alice.
- A co z tobą i Jasperem? Widać było wczoraj, że oboje macie się ku sobie.
- Och Bello, on jest niesamowity! Oczywiście ma wady jak każdy inny człowiek, ale dla
mnie jest idealny – rozmarzyła się.

Cieszyłam się jej szczęściem. Zasługiwała na kogoś dobrego, a nie miałam wątpliwości, że
Jasper był porządnym facetem
Zasmuciłam się. Jutro musiałam iść do pracy. Zmierzyć się nie tylko z Cullenem, na
którego się wręcz rzuciłam, ale także z Jamesem. Wczoraj nic nie powiedział, kiedy
wyszeptałam imię Edwarda. Od razu zdał sobie sprawę, że nie miałam świadomości, że całuję
jego. Po prostu odszedł wściekły szybkim krokiem, przeklinając pod nosem. Ja stałam tak w
kompletnym szoku, uświadamiając sobie co zrobiłam. Byłam pewna, że teraz nasze stosunki
nie będę się układać najlepiej. W dodatku James wiedział o mojej słabości do Edwarda. Czy
wykorzysta to przeciwko mnie? Zadrżałam na tą myśl. Jeśli tak, to byłam stracona.

Na drugi dzień w drodze do szpitala cały czas myślałam o Jamesie. Nie wiedziałam co
mam zrobić. Udawać, że nic się nie stało? Pogadać z nim? Byłam pewna, że to nie będzie
łatwy dzień.

Weszłam do naszej szatni witając się ze wszystkimi.
- Cześć chłopaki.
- Cześć Bello – odpowiedzieli. Zauważyłam, że James nawet na mnie nie spojrzał.
Siedziała parę metrów dalej, siłując się z supłem z sznurówek.
-Jak się dzisiaj czujemy? – zapytał Emmet puszczając do mnie oko. – Nie wiedziałem, że
nasza grzeczna Bella potrafi tyle wypić – zaśmiał się.
-Ja też nie wiedziałam – wzruszyłam ramionami. – Za to wczoraj myślałam, że umrę.
- To podobnie jak my – dodał Jacob. – Nawet nie pamiętam jak trafiłem do domu.

Zaśmiałam się. Ja miałam ten sam problem. James z kolei nic się nie odzywał. Udawał, że
w ogóle nas nie słucha. Zmartwiło mnie to. Wyglądało na to, że miał zamiar mnie ignorować.
Jasper zerknął na zegarek.
- Wypadałoby już iść – powiedział wstając.

Ruszyliśmy za nim idąc pod gabinet. Czekając tak na Cullena, słyszałam głośne bicie
mojego serca. Nie wiedziałam jak zachowa się w stosunku do mnie Edward. Zawsze mnie
zaskakiwał. Jednego byłam pewna. Nie miałam zamiaru dać po sobie poznać, że mnie to
dotknęło. Wręcz przeciwnie, musi odczuć, co stracił. Nie należę do tych kobiet, które będą
się za nim non stop uganiać. Nie to nie. Jeszcze będziesz marzył o moim pocałunku –
obiecałam sobie.

Już po chwili w naszą stronę zmierzał Cullen. Wyglądał bardzo źle. Miał podkrążone oczy
i był przerażająco blady. Sprawiał wrażenie wykończonego. Czyżby był chory? Gdy podszedł
do nas, od razu popatrzył na mnie. Nie mogłam nic wyczytać z jego wzroku. Tym razem nie
odwróciłam twarzy, ani nie chowałam się za kurtyną włosów. Chciałam się z nim zmierzyć.
Pokazać mu, że nie obchodzi mnie jego osoba.

- Weźcie te karty – podał je Jacobowi. – Podzielcie się przypadkami i do roboty – mówił
słabo.
- Bello – teraz zwrócił się do mnie. – Ty zajmiesz się jeszcze studentami z III roku –
ogłosił.
- Co? Ja? – zapytałam zdumiona.
- A której części zdania nie zrozumiałaś? – zapytał ostro. – Tak ty!
Oparł się o ścianę łapiąc oddech. Wyglądał bardzo źle.
- Coś nie tak? – zapytał Jasper podchodząc bliżej.

Edward rzucił mu groźne spojrzenie. Oj ktoś tu nie lubił przyznawać się do swoich
słabości.
- Idźcie już – tylko tyle odpowiedział.
Wszyscy zrobili tak jak kazał. Ja miałam do niego jeszcze jedno pytanie. W przeciwieństw
do pozostałych nie bałam się jego gniewu.
- Gdzie będą czekać na mnie studenci? – zapytałam.
- Pod dyżurką lekarzy – odpowiedział. – Naucz ich jak najwięcej – poprosił.

Pokiwałam głową. O to nie musiał się martwić. Rozumiałam jak wiele, dla młodych,
znaczyły praktyki szpitalne. To było jedyne miejsce gdzie mogli się wcielić w życie to, czego
nauczyli się na studiach. Chociaż podstawą jest teoria, to jedynie praktyka może uczynić z nas
najlepszych lekarzy.

- Bello wejdziesz? – wskazał na swój gabinet Cullen. – Chciałbym z tobą porozmawiać.
Chyba sobie kpisz! – miałam ochotę odpowiedzieć. Nie miałam najmniejszego zamiaru
robić z siebie biednej, odrzuconej kobiety. Co on sobie myślał? Że nie poradzę sobie z jego
odtrąceniem?
- Nie mamy o czym rozmawiać – powiedziałam zimno. – Teraz proszę wybaczyć, ale idę
do studentów – rzuciłam wyniośle, oddalając się od niego.
Nie czekałam na jego reakcję, ani na to co powie. Ktoś musi mu pokazać, że wcale nie jest
pępkiem świata, za który się uważa.

Podeszłam pod dyżurkę, ale nikogo nie znalazłam. Akurat przechodziła przełożona
pielęgniarek. Każdy z nas znał siostrę Elenor. Była kobietą twardą i zimną. Nie pozwoliłaby
nikomu wejść sobie na głowę. Potrafiła trzymać porządek na oddziale jak nikt inny. W
dodatku mózg siostry działał jak dobrej marki komputer osobisty. Znała każdą najnowszą i
najdrobniejszą nowinkę ze szpitala. Wszystkie plotki w jej głowie były posegregowane i
wystarczy tylko otworzyć odpowiedni katalog. Na szczęście o mnie nic nie mówiła. Albo tak
mi się wydawało.

Pamiętam jak jeden pacjent awanturował, się bo musiał aż 10 minut czekać na pobranie
krwi. Miał pecha, bo zdenerwował akurat siostrę Elenor. Odwdzięczyła mu się zakładając
pomarańczowy venflon i dopiero z niego pobierając krew. To był jeden z najgrubszy z
dostępnych na rynku. Współczuje pacjentowi, to musiało boleć.

Innym razem, po tym jak obraził ją mężczyzna mówiąc, że jest nadętą babą, zakładała mu
cewnik tak, że chyba cały szpital go słyszał.

Siostra Elenor pilnowała w szpitalu wszystkich. Kiedyś gdy zauważyła niekompetencje
jednej z pracownic technicznych laboratorium, zrobiła jej mały kawał. Otóż dała jej preparat z
krwią i erytrocytami, powiedziawszy, że to próbka od pewnego pacjenta, u którego trzeba
poszukać krwinek atypowych. Pani technik obejrzała preparat dokładnie i stwierdziła, że
krwinki są ok. Widać fakt, że krwinki mają jądro i ogólnie nie wyglądają na ludzkie, nie
miały znaczenia. Wystarczy, że się barwi na czerwono i już. Pani Elenor dała szybko cynk do
dyrekcji i pani technik pożegnała się z pracą. Podobno w krwiodawstwie szukają techników.
Jak w telewizji będą mówić, że zwiększyła się liczba zgonów po źle dobranej krwi do
transfuzji, wiadomo będzie kogo winić. Tak, więc biada temu kto zdenerwuje pielęgniarkę.
Podeszłam do siostry Elenor pytając.

- Widziała siostra gdzieś praktykantów z trzeciego roku?
- Tak. Skierowałam ich pod zabiegówkę żeby się tutaj nie włóczyli – odpowiedziała mi
idąc dalej.

Poszłam od razu w wyznaczone miejsce i tam właśnie ich znalazłam. Była ich mała
grupka, około siedmiu osób. Przyglądnęłam się im przypominając sobie moje czasy
studiowania. Jedni z nich wyglądali na podekscytowanych inni na przerażonych.
- Witam wszystkich – odezwałam się do studentów. – Nazywam się Isabella Swan i
będziecie mi dzisiaj towarzyszyć.

Wszyscy widząc, że jestem młodą lekarką od razu zaczęli rzucać do siebie głupie
uśmieszki. Oj chyba nie wiedzą z kim mają do czynienia.
- Pani doktor – zaczęła jedna z dziewczyn. Wyglądała na bardzo pewną siebie. –
Czytaliśmy niedawno w jednej z gazet o pracy lekarza. Było napisane tak. ”Lekarz leczy
chorobę, a zabija pacjenta”. Mogłaby się pani odnieść do tych słów?
Popatrzyłam na nią groźnie. Za dużo sobie pozwalała, jak na studencika z trzeciego roku.
Chyba, że tak bardzo pragnęła zaimponować reszcie swojej grupy. Musiałam pokazać jej
miejsce w szeregu. Odpowiedziałam więc chłodno.
- A ja ostatnio czytałam, że lekarz ma być dobrem powszechnym, darmowym i dostępnym.
Ma być jak dupa do srania. Może pani też chce się odnieść do tych słów? – zapytałam ostro.
Reszta grupy zaśmiała się. Jeśli młoda myślała, że mnie zawstydzi to się myliła. Nie ze
mną te numery.

Prawda była jednak taka, że społeczeństwo często atakowało lekarzy. O chirurgach też
miałam okazję nasłuchać się sporo. Podobno znamy tylko jeden lek i najchętniej wszystkie
choroby leczylibyśmy skalpelem. Tak, że najlepszym sposobem na ból głowy jest tylko jej
usunięcie.

Już dawno wyleczyłam się z przejmowania się tym co mówią o nas ludzie.
Ruszyliśmy do naszego pierwszego pacjenta. Był nim 80- letni mężczyzna. Mądre
podręczniki medyczne mówią, że kluczem do właściwego rozpoznania jest odpowiednio
zebrany wywiad.

Zachęciłam, więc studentów do uzyskania przydatnych informacji. Oni niestety rozpoczęli
bombardowanie pacjenta rozmaitymi pytaniami.
- Czy ma Pan odynofagię?3
- Czy ma Pan retencje moczu
- Czy miał Pan duszność typu ortopnoe?

Mina pacjenta była bezcenna. Ja z kolei złapałam się za głowę, słysząc wywiad studentów.
Zabrałam grupę na zewnątrz. Widać musiałam wytłumaczyć im podstawy.
- Co to było? – zapytałam. – Nie możecie bombardować pacjenta mnóstwem terminów
medycznych, których nie rozumie. To, że dla was są to oczywiste rzeczy, nie znaczy, że dla
człowieka którego leczycie.

Czułam coś, że nie sprawdzam się roli nauczyciela. Teraz doświadczyłam jaki to ciężki
obowiązek.
- Nie mogę zapytać pacjenta czy ma dysurię – ciągnęłam dalej. – Ale czy odczuwa
bolesność przy oddawaniu moczu. Inaczej niczego się nie dowiem.
Popatrzyłam na studentów stojących przede mną.
- Rozumiecie o co mi chodzi?

Wszyscy pokiwali głowami. No chociaż w tym się zgadzaliśmy.
Potem zajęliśmy się kolejnym pacjentem. Skarżył się on na bolesne i krwawe biegunki.
Obowiązkowe w tym przypadku było badanie per rectum5 Poprosiłam o pomoc jedną z
studentek. Wybrałam, oczywiście tą, która bezczelnie próbowała mnie ośmieszyć. Przed
wszystkimi argumentowałam, że jest młoda, a tego badania musi się nauczyć. Pielęgniarka
powiedziała jej co i jak, dała wazelinę, rękawiczkę no i kazała przystąpić do dzieła. Pacjent
był odpowiednio ułożony, pupa wyeksponowana jak należy. Studentka włożyła niepewnie
palec. Pacjent z kolei zaczął cicho pojękiwać. Dziewczyna zaniepokojona zapytała go od
razu.
- Czuje pan bolesność?
Pacjent na to.
- Oj, no i się podnieciłem.

Studentka od razu wyciągnęła palec i odskoczyła jak najdalej od pacjenta. Znowu złapałam
się za głowę. Moja nauka studentów nie szła najlepiej. Po raz kolejny zabrałam ich na
zewnątrz tłumacząc.
- Nie, nie, nie – zwróciłam się do przemądrzałej studentki. Powoli traciłam cierpliwość. –
Wiesz jaki z tego morał? Jak robisz per rectum u faceta, uważaj na prostatę. Jak nie będziesz
uważać, skończysz jako chodzący wibrator. Dosłownie i w przenośni.

Musiałam chwilę ochłonąć. Wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni. Widać naprawdę nie
zdawali sobie z tego sprawy. Czego was uczą na tych studiach?
Pamiętam dokładnie jak kiedyś, jeden bezdomny przychodził do szpitala i symulował,
żeby zrobić mu to badanie. W końcu wezwaliśmy jedną z naszych pielęgniarek. Już jak ją
zobaczył wyglądał na zmieszanego. Hann była wielką i potężną kobieciną. Miała od dawna
5 po łacinie przez odbyt przydomek „pittbull”. Wszystko przez jej surową twarz i przerażający wzrok. Więc jak munasza Hann- Pitbull wsadziła palucha to zaczął zakładać spodnie w biegu. Więcej się niepokazał. Trudno, przyjemność czasem bywa bolesna.

Resztę dnia spędziłam w towarzystwie studentów, ucząc ich podstaw i najprostszych
rzeczy. Starałam się być cierpliwa i wyrozumiała.
Niestety praca w szpitalu to nie są śmiechy i chichy. Umarło nam dwóch pacjentów. Jeden
z nich miał zawał, drugi był ofiarą pijanego kierowcy. Oprócz tego przywieźli nam dziecko z
zatruciem. Była to tylko wina nieuwagi rodziców. I kobietę, którą skatował mąż. Między
innymi walił ją krzesłem. Nie zawsze jest kolorowo.

W pewnym momencie przyszedł do mnie Jacob.
- Bello mamy się spotkać u Cullena w gabinecie – powiedział.
Kiwnęłam głową ruszając za nim. Po drodze zwołaliśmy resztę naszej grupy. James dalej
udawał, że mnie nie widzi. Nie dało się nie zauważyć, że traktuje mnie jak powietrze. Celowo
zwolniłam kroku, tak że znalazłam się tuż obok niego.
- Hej – przywitałam się.
Nic, mężczyzna szedł dalej w ogóle na mnie nie patrząc.
- James, masz zamiar mnie ignorować? – zapytałam.
Wtedy dopiero za mnie zerknął.
- O wybacz myślałem, że znowu pomyliłaś mnie z Cullenem – rzucił sarkastycznie.

Momentalnie oblałam się rumieńcem. Słyszał i pamiętał, że nazwałam go Edwardem.
Ponownie miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Nie wiem o czym mówisz – udawałam. – Przepraszam James za ten pocałunek. Za dużo
wypiłam i nie wiedziałam co robię.
Mężczyzna zatrzymał się i popatrzył na mnie gniewnie.
- Nie, ty dobrze wiedziałaś co robisz. Myślałaś tylko, że to nie ja cię całuje, a ten bufon
Cullen. Czyli co, lecisz na przystojnego doktorka jak reszta napalonych kobiet? Myślałem, że
jesteś inna.
- James to nie tak – próbowałam się bronić.
- Nie zaprzeczaj! Nie chcesz tylko, żeby to wszytko się wydało, prawda? Boisz się, że
powiem Cullenowi iż skrycie do niego wzdychasz? Wyleję cię stąd od razu.
- Masz zamiar mu o tym powiedzieć? – zapytałam niepewnie, modląc się w duchu, żeby
zaprzeczył.
- Oczywiście, że tak. Powiem mu to dzisiaj może jutro. Chcę cię trochę pomęczyć –
odpowiedział i ruszył dalej, nawet na mnie nie patrząc.

Zamarłam. Jak on mógł? Tak bardzo uraziło go moje odrzucenie? Jedynym sposobem na
to żeby nic nie powiedział Cullenowi, było ponowne pocałowanie go. A tym samym
udowodnienie mu, że się myli. Ale nie byłam aż tak zdesperowana. Do tego mnie nie zmusi.
Nie, to w ogóle nie wchodziło w grę.

Szłam powoli, dochodząc do chłopaków. Nie brałam udziału w rozmowie. Ze spuszczoną
głową zastanawiałam się czy James jest zdolny do wydania mnie. Gdybym tylko mogła
cofnąć czas.
Weszliśmy do gabinetu Cullena. Czekał na nas opierając się o biurko. Nie wyglądał
najlepiej. Zastanawiałam się co mu jest.
- Chciałem żebyście zdali mi raport z dzisiejszego dnia – ogłosił. – Niestety nie mogłem
wam dzisiaj towarzyszyć. Jutro to się zmieni.

Każdy z nas przedstawił objawy i stan pacjentów, którymi się dzisiaj zajmowaliśmy. Ja
dodatkowo musiałam wspomnieć o postępach moich studentów. Edward słuchał dokładnie
każde moje wypowiedziane słowo, obserwując mnie przy tym badawczo. Odrobinę mnie to
krępowało, ale nie dałam tego po sobie poznać. Odważnie patrzyłam Cullenowi w oczy, nie
przerywając naszego kontaktu wzrokowego.
- A możemy zrobić sobie małą przerwę? – zapytał Jasper na koniec. – Mam zdjęcia z
imprezy – wskazał na płytę znajdującą się w jego dłoni.
- Jeśli ją dostanę to owszem – odpowiedział Edward.
Zaskoczyło to nas wszystkich. Jasper zastanowił się chwilę. Wiedział, że nie może
odmówić Cullenowi. Tylko po co były mu te zdjęcia?
- Dobrze – powiedział Jasper wręczając mu płytę.
- Nie wiem czy chce to widzieć – zaśmiał się Emmet.
- Tak, robienie zdjęć podczas imprez powinno być zakazane – dodał Jacob. – Zawsze
wychodzę jak matoł.

Faceci okrążyli komputer oglądając po kolei wszystkie zdjęcia. Ja stanęłam z tyłu. Nie
chciałam ich oglądać, miałam teraz inne zmartwienie na głowie. Cała się trzęsłam na myśl o
groźbie Jamesa.
Edward też się oddalił stając tuż obok mnie.
- Bello, chciałem z tobą porozmawiać – usłyszałam jego szept.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Już powiedziałam, że nie mamy o czym – odpowiedziałam twardo.

Edward westchnął uciskając grzbiet nosa. Zauważyłam, że robił to tylko wtedy, kiedy
bardzo się denerwował.
- Bello posłuchaj mnie. Ja... Zaskoczyłaś mnie tym pocałunkiem. Nie wiedziałem co
zrobić. Gdybym mógł cofnąć czas... – urwał

Nagle twarz Edwarda zrobiła się sroga i groźna, gdy patrzył przed siebie. Nawet na mnie
nie zerknął kiedy rzucił.
- Zapomnij o tym co ci przed chwilą powiedziałem – jego głos był obcy i zimny.
Nie nadążałam już za jego zmianą nastrojów. Może facet miał rozdwojenie jaźni?
Podążyłam za wzrokiem Cullena patrząc na ekran monitora, na którym puszczał zdjęcia
Jasper.
Zamarłam. Nagle zrozumiałam co tak zezłościło doktora. Moje nogi nagle zrobił się jak z
waty. Spanikowałam.

Zdjęcie przedstawiało parę młodych ludzi całujących się i objętych w żelaznym uścisku
gdzieś na korytarzu. Dopiero po chwili dotarło do mnie komu zrobiono to zdjęcie. To byłam
ja namiętnie całująca Jamesa. My razem objęci przyłapani na okazywaniu sobie czułości. Nie
mogłam uwierzyć w to co widzę. Teraz oczy wszystkich obecnych skierowane były na mnie.
- To nie tak – zaczęłam, chociaż i tak wiedziałam, że nikt mi nie uwierzy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 7:25, 01 Lip 2011 Powrót do góry

Rozdział 12

Biegłam przed siebie, starając się ze wszystkich sił zapomnieć o upokorzeniu, jakiego
doświadczyłam. Dygotałam ze złości. Na Jamesa, bo nie stanął w mojej obronie, tłumacząc co
wydarzyło się naprawdę. Na siebie, że upiłam się do tego stopnia, że nie byłam w stanie
zarejestrować kogo całuję naprawdę. I przede wszystkim na Edwarda, ponieważ nawet nie
próbował mi uwierzyć. W jego oczach widziałam tylko pogardę i obrzydzenie.
Jak mogłam do tego dopuścić?

Podbiegłam w stronę ławki, znajdującej się tuż za szpitalem. Cały ten teren był pokryty
zielenią trawy, drzew i krzewów. Było to miejsce specjalnie przygotowane dla pacjentów,
którzy skazani byli na długie przebywanie w szpitalu. Tutaj mogli oderwać się chociaż na
chwilę od lekarzy i ciągłych badań. Mogli spokojnie spędzić czas sami lub z rodziną.
Usiadłam na ławce przyciągając do siebie kolana. Skulona tak, za wszelką cenę starałam
się nie rozpłakać. Tak dużo straciłam w oczach chłopaków z grupy, nie mówiąc już o
Edwardzie. Rozglądnęłam się dookoła. Wiedziałam, że muszę wyglądać dziwnie siedząc tak
nie przebrana, w lekarskim fartuchu tuląc się sama do siebie. Jednak teraz było mi wszystko
jedno.

Zastanowiła się chwilę. Nie miałam pojęcia jak powinnam rozegrać całą sytuację.
Choćbym nie wiem jak próbowała tłumaczyć się z incydentu z Jamesem, nikt mi nie uwierzy.
Mieli dowód, na którym nie było widać żebym się wzbraniała się przed pocałunkiem.
Po ujrzeniu zdjęcia, od razu wybiegłam z gabinetu. Gdy zobaczyłam wzrok ich wszystkich
skupiony na mnie, musiałam wyjść. Nie mogłam już znieść tylu oczu mierzących mnie
badawczo. Miałam cichą nadzieje, że James wszystko wyjaśni. On jednak sprawiała wrażenie
zadowolonego z takiego obrotu sprawy. Z głupim uśmieszkiem na twarzy patrzył na moje
upokorzenie. Nie mogłam uwierzyć, że wtedy go pocałowałam! Co za egoista, drań! Czy on
w ogóle miał serce? Poczułam pierwszą łzę na policzku. Od razu przetarłam ją ręką. Nie
chciałam płakać przez mężczyzn. Żaden nie był wart moich łez.

- Mogę się przysiąść? – usłyszałam miły głos obok siebie.
Popatrzyłam na kobietę, która stała przede mną z kubkiem kawy w ręce. Była wysoką,
atrakcyjną blondynką. Jej lekko pokręcone włosy opadały na plecy, a dużo piwne oczy
przyglądały mi się badawczo. Miała na sobie elegancki, czarny, dopasowany kostium. Może
przyszła odwiedzić kogoś w szpitalu? Nie wyglądała na jedną z naszych pracownic.
- Tak proszę – odezwałam przyjmując już normalną pozycję. Usiadłam prosto opierając się
o ławkę. Czułam, że jestem czerwona. Moje rumieńce paliły twarz.

- Co się stało? – zapytała kobieta siadając tuż obok mnie.
- Nic, nic – odparłam za szybko, nie patrząc na nią.
- O przestań. Przecież widzę, że jesteś przybita. Nikt normalny nie przyjmuje pozycji
embrionalnej na ławce wśród mnóstwa ludzi.
Teraz zerknęłam na nią. Nie znałyśmy się i pewnie nigdy więcej się nie spotkamy. Miałam
coś do stracenia?

Nie wiem jak to się stało, ale opowiedziałam kobiecie o wszystkim. Zaczęłam od
pierwszego dnia pracy, jak musiałam walczyć o uznanie i szacunek. Jak przez własną płeć
byłam uważana za gorszą i słabszą. O tym jak wiele kosztowało mnie utrzymanie tutaj pracy i
stażu. Opowiedziałam jej także o moich uczuciach do przełożonego. Jak bardzo mnie
intrygował i pociągał. Nie odważyłam się nikomu do tego przyznać. Pierwszy raz
powiedziałam to na głos. Skończyłam swoją historię na niefortunnym pocałunku z Jamesem i
zdjęciu które teraz mógł oglądać cały szpital.

Kiedy skończyłam zapanowała długa cisza. Kobieta siedząca obok mnie w końcu
przemówiła.
- Nie ma co, masz przesrane życie.
Zaśmiałam się na jej słowa. Może faktycznie nie miałam łatwego losu, ale kto je dzisiaj
miał?
- Powiem ci tak – zaczęłam jasnowłosa. – Według mnie nie powinnaś się zamartwiać i
poddawać. Fakt sytuacja jest ciężkawa, ale to wszystko da się przeżyć. Po pierwsze twój
szefunio to jakiś palant. Nie jesteście parą. Masz prawo całować się z kim zechcesz. Po
drugie, kumpel z grupy też nie jest lepszy. Mogłaś pomylić się, albo nawet rozmyśleć. Nie
wyszłaś za niego za mąż tylko go pocałowałaś. Po trzecie ludzie zawsze plotkują. Wcześniej
też to robili tylko o tym nie wiedziałaś albo nie zwracałaś uwagi. Im bardziej będziesz
pokazywać, że cię to rusza, tym dłużej będzie ich cieszyć obgadywanie cię. Pokaż im, że
wcale cię nie obchodzi to co o tobie mówią. Twoje życie twoja sprawa.
- A jeśli szef stażystów wyrzuci mnie z pracy? Nie wiem co wtedy zrobię – zasmuciłam
się.
- Nie ma prawa cię zwolnić. Musiałby mieć jakiś powód, a to, że całowałaś się z kumplem
z grupy nie jest najlepszym argumentem – odpowiedziała. Podziwiałam jej upór i pewność
siebie.
- Obawiam się że jak będzie chciał, to znajdzie dobry powód żeby mnie wywalić –
powiedziałam cicho.
- No to mu go nie daj! Pracuj dwa razy ciężej, nie popełniaj błędów, a nie będzie miał się
do przyczepić. Dziewczyno więcej optymizmu!
-Masz rację – przyznałam. – Nie poddam się bez walki. Chciałabym tylko móc zrozumieć
to ich chore postępowanie.
- Twój szef i kumpel z grupy są po prostu zazdrośni – stwierdziła jasnowłosa popijając
kawę. – Jeden o drugiego. Tylko każdy z nich okazuje to w bardziej popaprany sposób.

Byłam w szoku po tym co usłyszałam. Czy to mogła być prawda? Nie potrafiłam przyjąć
tego do wiadomości. Taka wersja nie przekonywała mnie. Jak dla mnie i Edward i James po
prostu mnie nienawidzili. Dziewczyna siedząca obok mnie ciągnęła dalej.

W ogóle, to nie próbuj facetów zrozumieć. Nie da się. Wiesz mi, wiele razy próbowałam.
Zaprzeczają sami sobie. Twój szefunio jest tego doskonałym przykładem. Typowy facet. Jak
ubierzesz się ładnie, nazwie cię cnotką, a jeśli ubierzesz się seksownie - dziwką. Gdy
zadzwonisz do niego - uzna, że się narzucasz, natomiast jeśli to on telefonuje uzna, że
powinnaś być zaszczycona. Jeśli go nie kochasz, będzie robił wszystko by cię zdobyć, jednak
gdy go obdarzysz go głębokim uczuciem - zostawi cię. Gdybyś się z nim nie przespała
stwierdzi, że go nie kochasz, a gdy to zrobisz stwierdzi że jesteś łatwa. A spróbowałabyś go
zdradzić! Zerwie z tobą od razu i stwierdzi, że to koniec. Jeśli on by dopuścił się zdrady
tłumaczyłby, że każdy zasługuje na drugą szansę. Faceci to dziwne istoty. Musisz być twarda
i nie dać się im. Pokaż, że masz głęboko w nosie to co o tobie myślą. Chciało ci się całować,
to się całowałaś. I nikomu do tego! Nie rób sobie wyrzutów, bo nie powinnaś czuć się winna.
Nie chodź i nikomu się nie tłumacz. To jest twoje życie i masz prawo robić to co ci się
podoba.

Kobieta mądrze mówiła. Musiałam przyznać, że bardzo podniosła mnie na duchu. Nagle
znalazłam w sobie tyle siły i chęci do walki. Uśmiechnęłam się do blondynki wstając.
- Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna. Tego właśnie potrzebowałam.
- Wiem – powiedziała również w stając. – My kobiety musimy być silne i trzymać się
razem. Nie straszny nam żaden testosteron. A to, że są chwilę słabości, to normalne, każdemu
się zdarza.
Pokiwałam głową, miała rację. Teraz zamierzałam wrócić do pracy i nie przejmować się
opinią innych. Moje życie, moja sprawa.
- Dzięki jeszcze raz – wyciągnęłam do niej rękę. – A tak przy okazji jestem Bella.
- Rosalie – uścisnęła mi dłoń jasnowłosa.

Wróciłam na oddziała odważna i pewna siebie. Rozmowa z tajemniczą kobietą dodała mi
energii i wiary w siebie. Kiedy szłam wzdłuż korytarza widziałam, że niektórzy przyglądają
mi się podejrzliwie albo szepczą coś do osoby stojącej w pobliżu. Musieli już także widzieć
zdjęcia. Pewnie jeszcze przed godziną uciekłabym do najbliższej łazienki zawstydzona, z
gorącymi wypiekami na twarzy. Teraz uniosłam dumnie głowę nie zwracając uwagi na szepty
w około.

Zapukałam do gabinetu Cullena i weszłam pewnym krokiem.
Edward kucał przy biurku szukając czegoś w szufladach. Popatrzył na mnie groźnie, kiedy
tylko znalazłam się w pomieszczeniu.
- Czego chcesz? – zapytał ostro
- Karty pacjentów, którymi mam się zająć – odpowiedziałam równie chłodno.
- Możesz wyjść, nic dla ciebie nie mam.
Widać było, że Cullen się mści. Za wszelką cenę starałam się nie dać mu się wyprowadzić
z równowagi.
- To znajdź – powiedziałam twardo.
W tym momencie Edward wstał patrząc na mnie wściekle.
- Dla ciebie jestem pan! Pan Cullen! Od kiedy to przeszliśmy na ty?! – krzyknął.
- Oj przepraszam – zrobiłam zmartwioną minę. – Myślałam, że to było wtedy jak
obmacywałeś mnie na środku parkietu!

Wiedziałam, że przesadziłam. Cullen wyglądał jakby miał mnie zaraz zabić. W obawie
przed atakiem z jego strony udałam się szybko w stronę drzwi. Zanim jednak opuściłam
gabinet rzuciłam.
- Dołączę do przypadków, któregoś z chłopaków.
I wyszłam.

Szybkim krokiem oddalałam się od gabinetu Cullena. Modliłam się w duchu, żeby za mną
nie wyszedł i nie zrobił mi kazania na oczach całego oddziału.
Kiedy tak pędziłam przed siebie wpadłam wprost na Emmeta.
- Au! – pisnęłam gdy uderzyłam w twarde ciało chłopaka.
- Bella! Nic ci nie jest? – zapytał łapiąc mnie za ramiona. – Nie wiedziałem, że tu jesteś.
Musisz głośniej chodzić – zaśmiał się.
Pocierając nos popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. Musiałam wkupić się w jego
łaski.
- Mogę ci towarzyszyć przy pacjencie? – zapytałam.
- Cullen nie przydzielił ci nikogo?
Pokiwałam przecząco głową, nie mogłam mu tego wytłumaczyć.
- Dobra – usłyszałam.
Uśmiechnęłam się promiennie, nie mogąc uwierzyć, że Emmet się zgodził.
- Nie ciesz cię tak – powiedział. – To najdziwniejsza pacjentka z jaką przyszło mi
pracować.
- Co z nią nie tak? – zapytałam. Byłam teraz tak szczęśliwa, że żadna choroba nie
wydawała mi się straszna.
- Jest nauczycielką – powiedział gorzko.
Zachichotałam cicho.
- Nie śmiej się, sama zobaczysz jaka z niej świruska.

Poszłam za Emmtem w kierunku jednej z sal. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia kobieta
oderwała wzrok od stosu książek które czytała. Była w średnim wieku, chociaż jej fryzura i
wielkie okulary zdecydowanie ją postarzały. Miała starannie upięty kok i surowy wyraz
twarzy.
- Dzień dobry – przywitałam się.
Kobieta tylko kiwnęła głową nie odzywając się do mnie.
Teraz głos zabrał Emmet.
- To jest doktor Isabella Swan, która będzie mi towarzyszyć.
- A co, sam sobie pan nie poradzi? – zapytała patrząc na niego spod okularów.

Widziałam, że Emmet jest zdenerwowany, więc zamiast niego to ja zabrałam głos.
- Jestem tutaj żeby uczyć się praktyki lekarskiej od doktora – powiedziałam wskazując na
kolegę. Jeszcze mi tego brakowało, żebym przez tą kobietę nie mogła uczestniczyć w
leczeniu. Powinna być zadowolona, że zajmuje się nią dwójka lekarzy. Ale nie, ona musiała
marudzić. Już teraz wiedziałam, że nie będzie z nią łatwo.

Emmet zabrał kartę z historią choroby i zaczął czytać.
- Pacjentka lat 35, została skierowana do nas z przychodni rodzinnej z powodu
występujących, już od dłuższego czasu, napadów kołatania serca. Napady szybkiej, miarowej
pracy serca ustępowały samoistnie w ciągu 15 minut. Niekiedy konieczne było wstrzymanie
oddechu aby przerwać atak arytmii, natomiast nie występowały żadne konkretne przyczyny
wywołujące dolegliwości. Ostatnio pacjentka przeżyła dwa epizody zawrotów głowy z
towarzyszącą szybką pracą serca, a po jednym z nich straciła przytomność. Badanie krwi
zlecone przez lekarza rodzinnego nie wykazały żadnych istotnych odchyleń od normy.
Zaczęłam się zastanawiać nad możliwymi przyczynami kołatania serca u tak młodej osoby.

W tym czasie głos zabrała sama pacjentka zwracając się do Emmeta.
- Ma pan ma akcent gorszy niż dz***a z portu. Ale proszę się nie martwić, można to
zmienić. Jak trochę nad tym popracujemy uda nam się nadać mu bardziej mickiewiczowski
ton.
Emmet nawet się nie odezwał. Wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Pacjentka nie
przejmują się tym ciągnęła dalej.
- Proszę powtórzyć za mną dziesięć razy, ko-ła-ta-nie ser-ca. Pan źle akcentuje wyrazy.
Kiedy nie odezwał się słowem zachęciła go.
-No dalej! Słucham.

I tego już Emmet nie wytrzymał. Wyszedł z sali bez słowa. Może lepsze i to, niż rzucenie
się na pacjentkę.
- Przepraszam na moment – powiedziałam do kobiety i wyszłam za kolegą.
Stał na korytarzu łapiąc głębokie oddechy.
- A nie mówiłem! – zawołał. – To jakiś demon wcielony!
Podeszłam do niego bliżej.
- Nie przesadzaj. Kobieta jest nieszkodliwa. Nie zwracaj tylko na nią uwagi – poradziłam.
- Nie potrafię. Zawsze przerażała mnie nauka języka ojczystego. A teraz jeszcze ta baba!
Będę miał koszmary – pożalił się.

Nie wytrzymałam musiałam się zaśmiać. Wielki i silny Emmet bał się nauczycielki. No po
prostu komiczne.
- Już nie jesteś w szkole – zauważyłam. – Nie zwracaj na nią uwagi, a będzie dobrze.
Mężczyzna pokiwał głową po czym powiedział.
- Wracając do jej stanu zdrowia. Pierwsze zlecę wykonanie EKG.
- Tak to koniecznie – odezwałam się. – Wygląda to na częstoskurcz zatokowy, raczej mało
prawdopodobne jest, żeby stała za tym nadczynność tarczycy czy niedokrwistość.
- Częstoskurcz komorowy też odpada – zauważył Emmet. – Jest za młoda. W dodatku nie
stwierdzono u niej żadnej z chorób sercowo- naczyniowych.

Pokiwałam głową. Dobrze pracowało się nam razem. Byliśmy ze sobą zgodni i
potrafiliśmy się dogadać. Tak właśnie powinien wyglądać zespół.
- Mogłabyś przeprowadzić badanie fizykalne? – zwrócił się do mnie. – Ja nie chce tam
wracać.
- Pewnie – odpowiedziałam, powstrzymując się od śmiechu. Emmet wyglądał zabawnie
gdy się czegoś obawiał. – Spotkamy się później z wynikami – rzuciłam idąc w stronę sali
pacjentki.

Tak jak podejrzewałam badanie fizykalne niczego nam nie wyjaśniło. Tętno na tętnicy
promieniowej było miarowe- 65 uderzeń/ minutę. Budowa ciała normosteniczna, bez cech
wskazujących na niewydolność krążenia. Nad sercem i płucami nie stwierdziłam żadnych
patologicznych zmian osłuchowych.
Po moim badaniu pielęgniarka zabrała pacjentkę na EKG.
Popatrzyłam na zegarek. Dochodziła pora lunchu spokojnie mogłam teraz udać się do
kawiarni, odpocząć i coś zjeść.

Idąc tak korytarzami zauważyłam kolorowe, a wręcz jaskrawe plakaty z napisami „Tapl
nurs” i „Tapl lek”. A więc jednak pielęgniarki dopięły swego. Nie czytałam o szczegółach
konkursu, nie miałam zamiaru brać w nim udziału, więc byłoby to bez sensu.
Kiedy tylko weszłam do kawiarni napotkałam ciekawskie spojrzenia i szepty ludzi. No tak
zapomniałam, że teraz byłam na językach większości personelu medycznego. Udałam, że nie
dostrzegam zaciekawienia w ich oczach kiedy przechodziłam między stolikami. Zauważyłam
przy jednym z nich Alice.

Pomachała do mnie, żebym się przyłączyła. Gdybym wiedziała kto
jej towarzyszy wcale bym nie podchodziła. Jednak dopiero gdy znalazłam się przy stoliku
zorientowałam się, że był przy niej Jasper.
- Cześć – przywitałam się z nimi, siadając na krzesło.
Bałam się, że mężczyzna zacznie wypytywać mnie o zdjęcie z Jamesem. Nie chciałam po
raz kolejny zaczynać tego tematu. Głos na szczęście zabrała Alice.
- Bello ale zrobiłaś sensacje. Wszyscy o tobie mówią – ogłosiła podekscytowana.
Skrzywiłam się na jej słowa. Nie lubiłam być w centrum uwagi, a już na pewno nie po
czymś takim.
- Ty też widziałaś to kompromitujące zdjęcie?
Pokiwała głową.
- Przykro mi, że to tak wyszło – odezwał się Jasper.
Popatrzyłam na niego zaskoczona. Przecież nie wyjaśniłam mu całej sytuacji. Mężczyzna
musiał zauważyć moje zdezorientowanie, bo dodał.
- Alice mi wszystko opowiedziała. Od początku w to nie wierzyłem. Ty i James? Przecież
to śmieszne.
- Szkoda tylko, że inni tak nie myślą – westchnęłam.
- Bello! – przerwała naszą wymianę zdań Alice. – Do jutra zbierają zapisy na „Tapl nursa”
i „Tapl leka”! – prawie krzyczała.
- To zapisz się. Pamiętaj, że mój głos masz – odpowiedziałam uśmiechając się do niej.
- Mój też – pochylił się do niej Jasper.

Dziewczyna jednak nawet tego nie zauważyła. Nie pasowało jej coś w mojej wypowiedzi.
Nawet wiedziałam co.
- Nie, nie, nie – zaczęła. – Razem się zapisujemy.
Pokręciłam przecząco głową. Nie było nawet takiej opcji.
- Alice nie potrzebuję więcej zainteresowania ze strony personelu. Już i tak wszyscy o
mnie mówią. Poza tym, nie lubię takich konkursów. Są płytkie i powierzchowne –
odpowiedziałam pewnie.
- Gdybyś przyglądnęła się plakatom wiszącym na ścianach korytarzy, zauważyłabyś, że
oprócz urody i wyglądu uczestniczek, pod uwagę brana jest także wiedza i umiejętności
medyczne – powiedziała oburzona.

To już sporo zmieniało, jednak po raz kolejny pokręciłam przecząco głową.
- Bello! To nie jest jakiś głupi konkurs piękności. To jest szczytna akcja charytatywna. Nie
możesz myśleć tylko o sobie. Zrób to dla potrzebujących. Dla ludzi, których nie stać na
leczenie.
To już było nieczyste zagranie. Dziewczyna przekonywała mnie wywołując współczucie
i litość.
- Pokażesz przy tym wszystkim plotkarom, jaka jesteś wspaniała! – mówiła dalej Alice. –
Noooo proszę – błagała.

Nie wiem co ta dziewczyna miała w sobie. Gdy popatrzyłam jej w oczy i zobaczyłam ten
wzrok utkwiony we mnie, skapitulowałam.
Zamknęłam oczy nie wierząc w co się pakuję.
- Zapisz nas. Tylko nikomu ani słowa – popatrzyłam znacząco na nią i na Jaspera. Nie
chciałam, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Już widziałam głośny śmiech Emmeta i pogardę w
oczach Jamesa.
- Wiedziałam, wiedziałam, że się zgodzisz! – podbiegła do mnie, mocno mnie ściskając –
Lecę już nas zapisać! – ruszyła w stronę wyjścia nawet się z nami nie żegnając.

Jasper patrzył na mnie z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
- Co ta Alice robi z ludźmi – zaczął. – Myślę, że ten konkurs może być ciekawym
wydarzeniem w naszym szpitalu.
- Dokładnie tak samo myśli ten mały chochlik – zaśmiałam się. Oni naprawdę do siebie
pasowali. Chcąc zmienić temat zapytałam.
- A jak tam twoi pacjenci? Kogo przydzielił ci Cullen?
- Nawet mi nie mów! – wyglądał na załamanego. – Tymczasowo jestem bez pacjenta.
Byłem dziś świadkiem zgonu 73 letniego mężczyzny. Od 2 tygodni przebywał w szpitalu po
rozległym zawale serca. Panu trochę się znudziło bezczynne leżenie, więc zamówił sobie do
szpitala panienkę do towarzystwa. Kobieta z takim oddaniem wykonywała swoją pracę, że
doszło do kolejnego ataku i w rezultacie zatrzymania akcji serca. Moja próba reanimacji
okazała się bezskuteczna. Pacjent umarł.
- Kto ją w ogóle wpuścił? – zdziwiłam się,
Jasper wzruszył ramionami.
- Pewnie powiedziała, że jest z rodziny.

Pokręciłam głową. Nigdy nie słyszałam podobnej historii. Uśmiechnęłam się do Jaspera.
- Co? – zapytał widząc mój wyraz twarzy.
- Już widzę Emmeta jakbyś mu to opowiedział. Założę się, że stwierdziłby, że to była
piękna śmierć.
Zaśmialiśmy się. Ten mężczyzna potrafił nas zawsze rozbawić. Pewnie w takim momencie
również by nas nie zawiódł.

Wstaliśmy od stolika. Każdy z nas musiał wracać na oddział do swoich zajęć. Pożegnałam
się z Jasperem i udałam się poszukać Emmeta. Wyniki EKG na pewno były już gotowe.
Kiedy zmierzałam w stronę sali pacjentki rozmyślałam o zdarzeniach dzisiejszego dnia.
Miałam wrażenie, że wszystko układa się przeciwko mnie. Westchnęłam. Przez to, że nie
patrzyłam gdzie idę, uderzyłam w postać idącą naprzeciwko mnie. Wokół nas rozsypały się
kartki.
- Patrz jak chodzisz! – usłyszałam ostry dźwięk głosu, który wszędzie bym rozpoznała.
Wściekły Edward zaczął zbierać rozrzucone dokumenty.
- To samo dotyczy pana – rzuciłam zła. Już nie odważyłam się mówić do niego po imieniu.

W innych okolicznościach pomogłabym mu pozbierać leżące materiały, ale nie po tym jak
mnie potraktował. Obeszłam go i ruszyłam pewnym krokiem dalej, zostawiając go samego z
bałaganem na środku korytarza.

Nie obróciłabym się za siebie gdyby nie głos dobiegający za moich placów. Moje serce
przyspieszyło gdy poznałam do kogo należał.
- Edward! Pomogę ci! – jasnowłosa piękność kucnęła tuż przy Cullenie pomagając mu
ogarnąć bałagan. Od razu usunęłam się z ich wzroku patrząc na kobietę. Była to ta sama
osoba, która pocieszała mnie przy parku za szpitalem. Ta sama, której wyznałam wszystkie
moje zmartwienia i troski. Ta sama, której przyznałam się do uczuć względem mojego
przełożonego. Zamarłam kiedy zobaczyłam jak Rosalie rzuca się w ramiona Cullena i
przyciska swoje usta do jego policzka. Mężczyzna nie protestował. Objął jej ramię wolną
ręką. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Odwróciłam wzrok, nie chciałam więcej
obserwować ich czułości. Ruszyłam przed siebie pragnąc znaleźć się jak najdalej stąd.
Co najważniejsze, nie mogłam pozwolić na to, żeby Rosalie mnie zobaczyła. Nigdy!
Odetchnęłam z ulgą. Nie wymieniłam imienia mojego przełożonego w rozmowie z nią.
Wtedy na pewno zorientowałaby się o kim mówię. Jak wiele osób ma na imię Edward i
pracuję w szpitalu w Forks? Jednak jeśli teraz bym się z nią wpadła, cała prawda wyszłaby na
jaw. Spaliłabym się ze wstydu.

Teraz gotowało się we mnie po scenie, której byłam świadkiem.
Nie miałam żadnych wątpliwości. Rosalie i Edward byli razem. Teraz zrozumiałam,
dlaczego nie chciał mnie pocałować i dlaczego był obojętny na moje próby uwodzenia go.
Miał już kogoś na kim mu zależało. Zasmuciłam się. Daleko było mi do tej jasnowłosej
piękności. Z opuszczoną głową ponownie skierowałam się do sali pacjentki. Próbowałam
wyrzucić z głowy obraz Rosalie przytulającej Edwarda, ale bezskutecznie.

Kiedy w końcu dotarłam pod salę, spotkałam Emmeta, który również kierował się do
pacjentki. W jego dłoni dostrzegłam wyniki badań.
- I co? – zapytałam wskazując na dokumenty.
Mężczyzna podał mi je, a ja zaczęłam czytać.
- W 12 – odprowadzeniowym zapisie EKG stwierdzono rytm zatokowy z krótkim czasem
trwania odstępu PR6 i nieprawidłową morfologią zespołu QRS. W przedklatkowym badaniu
echokardiograficznym nie stwierdzono nieprawidłowości w budowie serca.
- Wygląda to na WPW – powiedział Emmet, kiedy skończyłam czytać.
Przyznałam mu racje zespół Wolffa – Parkinsona – White`a był jedyną słuszną diagnozą w
tym przypadku.
- Musimy poinformować o tym pacjentkę – powiedziałam. – Wchodzimy? – zapytałam się,
uśmiechając się do niego i wskazując na drzwi.

Po jego minie widać było, że wcale się nie cieszy na ponowne spotkanie z nauczycielką.
Weszliśmy do pomieszczenia, w którym leżała pacjentka. Rzuciła nam krótkie spojrzenie i
wróciła do lektury.
Emmet chrząknął głośno chcąc zwrócić jej uwagę.
- Chciałem powiedzieć, że wiemy już co pani dolega. Nazywamy to zespołem Wolfa –
Parkinsona – White`a.
- Proszę mi tu nie szpanować mądrymi nazwami terminów medycznych – rzuciła
polonistka.
Emmet zrobił małą przerwę i starając się nie zwracać na nią uwagi. Po chwili kontynuował
dalej.
- Napady częstoskurczu które panią męczą, mogą być przerywane przez zwiększenie
napięcia nerwu błędnego, co powoduję przejściowy blok. Możemy wykonać próbę Valsalvy7
lub masaż zatoki szyjnej, ale te metody nie zawsze są skuteczne. Zaczniemy podawać pani
flekainid. Jest on najbezpieczniejszym lekiem na arytmie.

Owszem parę razy podczas wypowiedzi, Emmetowi zdarzyło się zaciąć czy użyć słowa w
niepoprawnej formie. Ale nie przesadzajmy. Nie był on nauczycielem, żeby mówić super
poprawnie i gramatycznie. Jednak nie dla polonistki. Kobieta nie straciła werwy. Odezwała
się do niego zaraz po tym jak ogłosił jej diagnozę.
- Jeśli wiedza medyczna pana doktora jest taka sama jak znajomość języka ojczystego, to
ja już wolę, żeby leczył mnie rzeźnik – powiedziała pewnie.
I w tym momencie Emmet już nie wytrzymał. Przelała się czara goryczy. Mężczyzna
podszedł do łóżka pacjentki naciskając jeden z guzików znajdujący się tuż przy jej łóżku.
Połączył się z dyżurującą pielęgniarką mówiąc.
- Proszę podać tej wariatce diazepam!8

Polonistka miała nieodgadniony wyraz twarzy. Kiedy pojawiła się pielęgniarka z
strzykawką w dłoni widać było, że żałowała swojej postawy względem lekarza. Dostała
środek w żyłę i tak skończyła się potyczka. Jeden zero dla Emmeta.
Parę minut później szłam do jednego z automatów do kawy. Musiałam się napić gorącego,
pobudzającego napoju. Dzisiejszy dzień dał mi bardzo popalić.
- Bella! – zawołał podbiegając do mnie Jacob.
Odwróciłam się w jego stronę. Wyglądał na zmartwionego. Co ja mówię, był przerażony.
- Coś się stało Jacob? – zapytałam niepewnie.
- Edward... – powiedział łapiąc oddech.
- Co Edward? – chwyciłam go mocno za ramie. – Co z nim? – teraz ja wyglądałam na
przerażoną.
- Parę minut temu zasłabł. Na razie nie odzyskał jeszcze przytomności. Musimy jak
najszybciej zrobić badania i ustalić co mu jest.

Pokiwałam głową zdumiona tym co słyszę. Moje serce waliło jak oszalałe. Chociaż byłam
wściekła na Edwarda za jego postawę wobec mnie, w głębi duszy martwiłam się o niego. Nie
chciałam żeby coś mu się stało. Musiałam go jak najszybciej zobaczyć. Nagle zapomniałam o
całej niechęci, którą gromadziłam w sobie.
Teraz już wiedziałam, skąd wynikało złe samopoczucie Edwarda. Wyglądał ostatnio
tragicznie. Cały blady z podkrążonymi oczami i ledwo mogący ustać.
- Gdzie on jest? – zapytałam złamanym głosem.
- Zabraliśmy go do czwórki – powiedział Jacob.
- Chodźmy tam! – zarządziłam ruszając w kierunku sali szybkim krokiem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 7:45, 01 Lip 2011 Powrót do góry

Rozdział 13 i 14

Kiedy wbiegłam do sali, w której leżał Edward, moje serce waliło jak oszalałe. Nie
miałam pojęcia co zobaczę. Znowu poczułam się tak jak po wypadku taty. Ta sama
niepewność, ból i obawa, ponownie dały mi o sobie znać.

Przez ostatni czas musiałam się przyznać, że odrobinę zaniedbałam tatę. Z natłoku
obowiązków i zmartwień coraz rzadziej do niego zaglądałam. Może i robiłabym sobie z tego
powodu wyrzuty, gdyby nie rozmowa z jedną z sióstr oddziału, gdzie w tej chwili przebywał
tata. Początkowo nie mogłam uwierzyć w to co mówiła. Charlie kiedy tylko poczuł się lepiej,
zaczął chodzić na coraz to dłuższe spacery po szpitalu. W końcu jego nogi zaprowadziły go
aż pod sam oddział chirurgii naczyniowej. Tam też spotkał tajemniczą kobietę, z którą
obecnie spotykał się na schadzki. Śmiać mi się chciało jak siostra opowiadała mi, jakie
podchody robił tata, by wyjść niezauważonym z oddziału. Jednak tutaj niczego nie da się
ukryć. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Planowałam delikatnie wypytać go o nową
sympatię. Ale niestety zawsze był człowiekiem skrytym i nieśmiałym, więc domyśliłam się,
że i teraz za wiele mi nie powie.

Od śmierci mamy poświęcił się prowadzeniu domu i wychowaniu mnie. Tata z całych sił
starał się, żeby niczego mi nie brakowało. Chciałam, żeby kogoś poznał. Za to wszystko co
dla mnie zrobił, zasługiwał chociaż na odrobinę szczęścia.

Kiedy tylko znaleźliśmy się z Jacobem w szpitalnej sali, od razu zauważyłam Edwarda.
Leżał bezwładnie na łóżku, a wokół niego biegały pielęgniarki. Zakładały wkłucia, pobierały
krew i robiły podłączenia do aparatur znajdujących się tuż przy łóżku. Miałam wrażenie, że
czas na chwilę stanął. Wyglądało to wszystko bardzo poważnie. Podeszłam bliżej
przyglądając się Edwardowi zza pleców pielęgniarek.
Jego twarz była tak spokojna, że wyglądał jakby spał. Ktoś nagle położył mi rękę na ramieniu.
- Bella? – usłyszałam głos Emmeta.

Odwróciłam się do niego powstrzymując łzy. Nie wiem dlaczego tak reagowałam na to
wszystko. Edward nie był bliską mi osobą, a jednak tak bardzo obawiałam się, że go stracę.
- Jak to się stało? – wskazałam ręką na łóżko Cullena.
Emmet popatrzył na mnie podejrzliwie. Czy moja reakcja ukazywała to, że Edward nie jest
mi obojętny?
- Miałem podejść do gabinetu Cullena po zgodę na zrobienie przetoki jelitowej pacjentce –
zaczął Emmet. – Kiedy go znalazłem akurat wychodził z pomieszczenia. Nie zdążyłem nawet
nic powiedzieć, bo zachwiał się raz, drugi, aż w końcu upadł. Zdążyłem go złapać w ostatniej
chwili. Przytomność odzyskał kiedy udało nam się go przetransportować tutaj. Jednak po
podaniu leków tak mocno zasnął, że żaden hałas nie jest go teraz w stanie obudzić.

Odetchnęłam z ulgą. Przebudził się już i to był dobry znak. Teraz należało wskazać
przyczynę jego zasłabnięcia. Za wszelką cenę planowałam znaleźć diagnozę.
- Jakie badania zleciliście? – zapytałam Jacoba.
- Na razie badanie i rozmaz krwi. Kiedy tylko pielęgniarki skończą przygotowywać go i
popierać próbki załatwię tomografię.

Pokiwałam głową. Bez wstępnych wyników nie mogliśmy niczego stwierdzić.
- Wyjdzie z tego, zobaczysz – powiedział do mnie Emmet. – To silny facet.
Nie wiedziałam dlaczego chłopak mnie pocieszał. Takie słowa powinny być kierowane do
najbliższych, rodziny. Ja się dla niego nie liczyłam, byłam nikim. Kiedy tylko wokół Edwarda
zrobiło się pusto, podeszłam do jego łóżka. Wiedziałam, że za mną stoi Emmet i Jacob, ale
było mi już obojętne co sobie pomyślą. Chwyciłam w dłonie rękę Edwarda i delikatnie
pogłaskałam. Uwielbiałam jego dotyk i ciało. Nikt inny tak na mnie nie dział. Popatrzyłam na
jego twarz. Teraz każdy włos sterczał mu w inną stronę. Sięgnęłam do nich dłonią i
przeczesałam niesforne kosmyki. Były one niezwykle delikatne i miękkie. Po raz ostatni
przyglądnęłam się mężczyźnie, po czym oddaliłam się mówiąc.

- Weźcie go na tomografie, a mi dajcie znać na pager kiedy już będą wszystkie wyniki. Ja
pójdę zatelefonować do kogoś z jego rodziny. W takich chwilach nie powinien być sam.
Nie patrzyłam na nich. Wyszłam szybkim krokiem z pomieszczenia. Nie byli przecież
naiwni. Na pewno wiedzieli już, że coś czuję do Edwarda. Ale to także nie miało dla mnie
teraz znaczenia. Nie oszukiwałam się, wiedziałam, że nie mam u niego żadnych szans.

Postanowiłam udać się do Bree. Ta kobieta na pewno miała dostęp do danych
pracowników, a tym samym kontakt do ich najbliższych.
Nie wiedzieliśmy co dolega Cullenowi, dlatego jego rodzina powinna być przy nim i go
wspierać.
- Cześć Bree – przywitałam się. – Mogłabyś podać mi numer do rodziców dr Cullena.
- Coś się stało? – wyglądała na zainteresowana.
Pokiwałam głową.
- Tak. Dzisiaj stracił przytomność, a my nie mamy pojęcia z jakiej przyczyny. Sądzę, że
rodzina powinna wiedzieć.
- Też tak uważam – wsparła mnie Bree. – To bardzo ładnie z twojej strony, że chcesz
pomóc doktorowi – mówiąc to patrzyła na mnie uważnie.

Nie podjęłam tematu. Pokiwałam głową biorąc od niej numer. Wydawało mi się, że jej
słowa miały ukryte znaczenie.
Weszłam do jednej z wolnych sal wybierając na komórce numer rodziców Edwarda.
- Tu rezydencja państwa Cullen. W czym mogę pomóc?
Zaskoczona tym co usłyszałam po chwili wydusiłam z siebie.
- Nazywam się Isabella Swan – zaczęłam. – Czy mogłabym rozmawiać z którymś z
rodziców pana Edwarda?
- Proszę chwilę poczekać.
Odczekałam parę sekund w końcu usłyszałam miły kobiecy głos.
- Słucham? Kto mówi?
- Nazywam się Isabella Swan – ponownie się przedstawiłam. – Dzwonię z szpitala z Fors.
Pani syn, Edward, stracił dzisiaj przytomność. Jesteśmy w trakcie badań i postaramy się jak
najszybciej znaleźć diagnozę.
Zrobiłam małą przerwę.
- Chciałam państwa o tym poinformować – wytłumaczyłam się.

W słuchawce zapanowała cisza.
- Dziękuje pani bardzo – powiedziała kobieta drżącym głosem. – Już tam jadę – ledwie ją
słyszałam.
Pożegnałam się i zakończyłam połącznie. Współczułam kobiecie. To na pewno ciężkie
dowiedzieć się o problemach własnego dziecka. Byłam ciekawa jak ona wygląda. Czy
Edward był do niej podobny? Czy miał po niej te miedziane włosy i przenikliwe zielone
tęczówki?

Mój pager dalej nie dzwonił, więc postanowiłam udać się do szatni. Chciałam chociaż
przez chwilę odpocząć w ciszy i samotności. Dlaczego moje życie nie mogło być łatwe i
proste? Każdego dnia napotykałam coraz to nowe trudności, z którymi musiałam walczyć.
Brakowało mi już sił.

Przechodząc przez jeden z korytarzy, popatrzyłam na plakat widniejący na ścianie.
Ogłoszenie dotyczyło kandydatek do konkursu „Tapl lek.”
Kiedy zobaczyłam swoje zdjęcie, zamarłam. Rozpoznałam je od razu. Pochodziło z
dokumentacji, którą musiałam dostarczyć szpitalowi, zaraz po rozpoczęciu stażu. Na zdjęciu
byłam widoczna tylko do ramion, uśmiechałam się nieśmiało, a na moich policzkach widniał
rumieniec. Nie podobało mi się ono od początku, a teraz mógł je zobaczyć cały szpital! Pod
nim było napisane parę słów o mnie. Przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam czytać.


Kandydatka nr 4- Isabella Swan
Miss oddziału chirurgicznego
No nie mogłam. Zaczęłam się głośno śmiać, gdy tylko przeczytałam pierwsze zdanie. Kto
to w ogóle wymyślił!
Isabella to nasza mądra, elegancka i subtelna Pani doktor. Nie straszna jej żadna choroba.
Jest niezależna, wesoła i odrobinę zwariowana.
Zaprasza Cię na wizytę w swoim gabinecie!


Stałam przed plakatem, nie wiedząc czy śmiać się czy płakać. To chyba był jakiś żart! Kto
mógł to wymyśleć...Alice! Od razu się we mnie zagotowało. Próbowałam odszukać ją wśród
reszty kandydatek do konkursu, ale bezskutecznie. Nie było jej. Nic z tego nie rozumiałam.
Nawet się nie zastanawiając zerwałam plakat za nim ktoś jeszcze by go zobaczył. Co za
wstyd! Zabiję Alice – przyrzekłam sobie.

Ruszyłam wściekła na jej oddział. Na prawdę mnie rozzłościła. Czy takie rzeczy nie
uzgadnia się razem? Alice stała akurat przy oknie rozmawiając z kimś przez telefon.
- Co to jest? – rzuciłam na parapet ogłoszenie. Dziewczyna widząc moje zdenerwowanie
powiedziała do słuchawki.
- Muszę kończyć, oddzwonię później.
Patrzyłam na nią gniewnie. Ona jednak wyglądała jakby nie rozumiała mojego oburzenia.
- Nie podoba ci się? – zapytała cicho.
- Alice! Dla czego tego ze mną nie uzgodniłaś? – zaczęłam. – Wybrałaś najgorsze zdjęcie z
możliwych. Do tego ten podpis! Brzmi jak tandetne ogłoszenie matrymonialne! I dlaczego nie
ma cię wśród kandydatek? Wystawiasz mnie? – wyrzucałam z siebie pytania.
- Bello to nie tak – zaczęła. – Chodź pójdziemy w jakieś ustronniejsze miejsce, wszyscy na
nas patrzą.

Zaprowadziła mnie do dyżurki lekarzy, zamykając za nami drzwi. Westchnęła i popatrzyła
mi prosto w oczy mówiąc.
- Wiem, nie powinnam była tego robić – zaczęła. – Powinnam była z tobą na ten temat
porozmawiać. Ale nie było czasu! Wszystko dzieje się tak szybko! Dziewczyny na już chciały
twoje zdjęcie i podpis. Nie miałam wyboru. W dodatku myślałam, że ci się spodoba – dodała
cicho.

Popatrzyła na mnie skruszona i dalej ciągnęła.
- A na zdjęciu nie wyglądasz brzydko. Przecież wiesz, że bym cię nie skompromitowała. A
podpis nie jest tandetny, tylko zwariowany i śmieszny. Wyróżnia się wśród. „Cześć jestem
Jessica. Mam 25 lat i uważam, że powinnam wygrać”. Naprawdę myślałam, że ci się spodoba.
Przez chwilę zrobiło mi się jej żal. Ale tylko przez chwilę. Alice nie wyglądała przecież
jakby chciała mi zaszkodzić.
- A co z twoją kandydaturą? – przypomniałam sobie także o tym.
- Doszłam do wniosku, że może wystartować tylko jedna z nas. Nie dałabym rady pomóc
ci przygotować ubrań, makijażu i innych rzeczy. A znając ciebie, nie przywiązałabyś do tego
większej uwagi. Myślę też, że posiadasz większą wiedzę medyczną niż ja. W końcu jesteś na
stażu u Cullena, oni nie wybierają dla niego byle kogo. Tylko dlatego podjęłam taką decyzję.

Ja cię nie wystawiam. Ja chce ci pomóc – mówiła skruszona.
Może faktycznie nie chciała źle? Co za dziewczyna! Przyszłam tu kipiąc ze złości, a teraz
byłam skłonna jej nawet wybaczyć.
- Mogłaś mnie po prostu uprzedzić – powiedziałam. – Wiesz jakie było moje zdziwienie
kiedy szłam korytarze i zobaczyłam to? – mówiłam wskazując na plakat.
- Przepraszam Bello. Ja tak bardzo tym żyję. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy. Będę
cię informować o wszystkim. W końcu jestem twoją menadżerką – mrugnęła do mnie.
Czyli Alice do końca się nie wycofała. I tak znalazła dla siebie jakąś fuchę.
- Kiedy to jest się zaczyna? – zapytałam zerkając na plakat.
- Za dwa dni – odpowiedziała sprawdzając datę.
- Już? Tak szybko?- zdziwiłam się.
- Tak Bello, nie ma czasu do stracenia. Wszystko już jest w trakcie przygotowywań.
Medical Secret - Anelin 129
Naszą rozmowę przerwało głośne pikanie mojego pagera. Zabrałam go do ręki wyłączając
dźwięk.
- Muszę lecieć Alice – powiedziałam oddalając się. – Jeszcze się z tobą policzę –
powiedziałam pokazując jej język. Chciałam, żeby wiedziała, że tylko żartuję.
W sali Cullena wszyscy chłopcy już na mnie czekali. Jacob trzymał wyniki w ręce
machając na mnie, żebym się pospieszyła. Podeszłam do nich bliżej przyglądając się przez
chwilę Edwardowi. Dalej miał zamknięte oczy i pogrążony był w głębokim śnie. Wyglądał
tak słodko i niewinnie. Ale to tylko teraz. Jak się obudzi pokaże nam swoje prawdziwe
oblicze.
- Dobra słuchajcie – zaczął Jacob. – Czytam wszystko co na razie udało nam się znaleźć.

Potem będziemy stawiać prawdopodobne diagnozy.
Odchrząknął i zaczął.
- Podczas badania fizykalnego nie stwierdzono zmian skórnych czy limfadentopatii9.
Pojawiła się natomiast lekka hepatosplenomegalia10. Badania klatki piersiowej i układu
sercowo-naczyniowego- bez odchyleń od normy. W krwi znaczna eozynofilia11 - ponad 5,0
x10 do 9/litr. Tomografia komputerowa o dużej rozdzielczości nie wykazała zmian –
zakończył Jacob.
- To na razie wciąż za mało – powiedziałam.
- Eozynofilia to objaw wielu chorób – zauważył Jasper. – Równie dobrze może to być
alergia, zespół polekowy albo obecność pasożyta.
- Albo nowotwór, AIDS czy niedokrwistość – dodał James.
Zamarłam. Jego opcja znacznie mniej mi się podobała.
- Dobra, nie debatujmy dalej nad tym – przerwał Emmet. – Ustalimy całkowicie stężenie
IgE12 w osoczu i test ELISA13. To na razie najbardziej prawdopodobne.
Zabrałam od Jacoba wyniki i patrzyłam na nie jeszcze raz, chcąc upewnić się, że niczego
nie przeoczyliśmy. Wspólnie zgodziliśmy się, że musimy wykonać więcej badań. Nagle
usłyszała skrzypienie łóżka. Momentalnie oderwałam wzrok od dokumentów. Edward
poruszył się niespokojnie, po czym przeciągnął się otwierając oczy.

Rozglądnął się po sali
jakby nie mógł przypomnieć sobie gdzie jest. Szybko siadł na łóżku patrząc na nas z
zdziwieniem.
- Co jest? – zapytał zauważając swoją szpitalną pidżamę i grupkę osób stojących koło
niego.
- Panie Cullen, stracił pan przytomność wychodząc z gabinetu. Przyjęliśmy pana na odział
w celu ustalenia przyczyn zasłabnięcia – odezwał się Jasper.
- Ile byłem nieprzytomny? – zapytał przyglądając się ubraniu w którym leżał.
Siostra przebrała go wcześniej w białą, długą koszulę, identyczną dla wszystkich
pacjentów. Nawet w tym prezentował się wspaniale. Miło było zobaczyć go w czymś innym
niż elegancka koszula czy garnitur.
- Do kilku minut udało nam się pana wybudzić – wyjaśnił Jasper. – Po lekach zasnął pan
na kilka godzin.
- Cholera! – zaklął Edward wychodząc z łóżka.
- Proszę nie wstawać – odezwałam się do niego. – Nie może pan.
- No co ty nie powiesz – burknął siadając na skraju łóżka. – Myślisz, że będziesz mi
mówić co mi wolno, a co nie? – zapytał patrząc na mnie wściekle.
- Zrobiliśmy już badania i ... – niestety Edward nie dał mi skończyć.
- Nic mi nie jest. Zapomniałem tylko rano wypić kawy.
- Ale... – zaczęłam.
- Mówiłaś coś o wynikach – znowu mi przerwał. – Daj mi je wszystkie.

Byłam pewna, że już ich nie odzyskamy. Trochę go już znałam i obawiałam się, że je po
prostu potarga albo wyrzuci. Bez nich nie mieliśmy żadnych szans na zatrzymanie go tutaj.
Kiedy Cullen zauważył, że nie zamierzam mu oddać dokumentów, krzyknął.
- Powiedziałem ci do cholery, że masz mi pokazać te wyniki! – Aż podskoczyłam na ton
jego głosu. – Na co czekasz? Daj mi je!
- Edwardzie Antony Cullen! – usłyszałam zdenerwowany głos kobiety stojącej za mną.
Cullem wyglądał jakby zobaczył ducha. Od razu zbladł i ucichł.
- Jak możesz w ten sposób odzywać się do młodej damy? – zapytała tajemnicza osoba
podchodząc bliżej.

Miała około pięćdziesięciu lat, chociaż musiałam przyznać, że wyglądała bardzo
atrakcyjne jak na swój wiek. Grafitowa spódnica za kolano, biała dopasowana bluzka i
delikatnie pokręcone, kasztanowe włosy sprawiły mnie w zdumienie. Zazdrościłam jej. Sama
chciałabym tak wyglądać w jej wieku.

- Przepraszam cię złotko za mojego syna – odezwała się do mnie. – Zawsze się
zastanawiam gdzie popełniłam błąd w wychowaniu go – popatrzyła teraz na Edwarda z
dezaprobatą. Przyglądnęłam się jej przez chwilę. A więc to była matka Cullena. W
przeciwieństwie do syna, sprawiała wrażenie osoby otwartej i miłej. Edward zacisnął mocno
pięści. Rzucił nam złowrogie spojrzenie pytając.

- Kto do niej zadzwonił?! – wskazał ręką na swoją matkę.
-Nie chciałeś nam o niczym powiedzieć? – oburzyła się pani Cullen. On jednak całkowicie
ją zignorował.
- Pytam się kto wykonał telefon!
- Zawsze informujemy rodzinę gdy coś się stanie pacjentowi – odezwałam się cicho.

Moje serce waliło jak oszalałe. Byłam sparaliżowana strachem. To ja wykonałam telefon.
Skąd jednak mogłam wiedzieć, że Edward nie będzie sobie tego życzył. Już gorzej być nie
mogło.
- Ty to zrobiłaś? – zapytał mnie Cullen. Widziałam, jak bardzo jest zdenerwowany.
Wzięłam głęboki oddech, chcąc przyznać się do winy. Już otwierałam usta, kiedy odezwał się
Jacob.
- Nie. Ja zadzwoniłem do pańskiej rodziny – powiedział spokojnie. – Zaraz po tym jak pan
stracił przytomność. Musieliśmy kogoś poinformować.

Patrzyłam na Jacoba w totalnym osłupieniu. Oboje wiedzieliśmy, że to ja za wszystkim
stałam. On jednak uratował mnie przed kolejnym upokorzeniem i złością Cullena. Byłam
pewna, że nie podarowałby mi tego. Miałam teraz wobec Jacoba wielki dług wdzięczności.
Uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu.

W naszą stronę patrzyła się pani Cullen. Ona także zdawała sobie sprawę z tego, że nie
mówimy prawdy. To ja rozmawiałam z nią przez telefon. Musiała zapamiętać mój głos.
Przyglądała nam się uważnie próbując zrozumieć o co tutaj chodzi.
- Ty! – wysyczał Edward patrząc na Jacoba. – Jeszcze raz...
- Koniec! – tym razem to pani Cullen krzyknęła. – Przestańcie! Nie mogę tego dłużej
słuchać.

Mówiąc to zaczęła masować skronie. Podchodząc do syna powiedziała groźnie.
- Marsz z powrotem do łóżka.
Zachciało mi się śmiać słysząc jej słowa. Zwracała się do niego jakby miał trzy lata, a nie
trzydzieści. Cullen był co raz bardziej wściekły, a do tego jeszcze dochodziło zawstydzenie
zachowaniem matki.

- Zostaw mnie w spokoju! – warknął kiedy próbowała przykryć go pościelą. Kobieta
spełniła jego życzenie robiąc krok do tyłu. Oparła się dłońmi o biodra.
- Nie wierzę, że nie chciałeś nam powiedzieć, że zostałeś przyjęty do szpitala –
powiedziała kiwając głową. – A gdyby stało ci się coś poważnego? Wiesz, że nie dałbyś nam
szansy pożegnania z tobą? – zasmuciła się. – A co z Rosalie? Też byś jej nie powiedział?
Ostatnio mówiła nam, że ją zaniedbujesz. Tak nie może być. Edward ty nie możesz żyć tylko
pracą! Widzisz do czego to doprowadza – wyrzucała z siebie.
Odkąd wymówiła słowo Rosalie, zaczęłam dokładnie słuchać jej wypowiedzi, z tego co
mówiła wynikało że ją znała. I dlaczego Edward miała ją zaniedbywać? Chyba nie była jego
żoną? Nie, to odpada. Przecież chłopcy wspominali mi kiedyś, że Cullen to zatwardziały
kawaler. W dodatku nigdy nie zauważyłam obrączki na jego palcu.

Spojrzałam na Edwarda. Ściskał teraz grzbiet nosa, oddychając ciężko. Z całych sił
próbował się uspokoić. Nic się nie odzywał dalej ignorując matkę.
- Byłabym tu wcześniej gdyby nie pewien incydent na drodze – poskarżyła się pani Cullen.
- Miałaś wypadek? – zapytał Edward. Teraz jego gniew gdzieś zniknął. Wyglądał na
zmartwionego i przejętego stanem matki. Przyglądał się jej uważnie sprawdzając czy nie
odniosła jakiś obrażeń.
- A wyglądam jakbym miała? – zapytała uśmiechając się do syna.
- Powinni ci odebrać prawo jazdy – rzucił Cullen. – Dla bezpieczeństwa obywateli.
Zaśmiała się.
- Nie przesadzaj Edwardzie. Aż tak źle nie jeżdżę – zauważyła.
- To co to był za incydent? – zapytał ją.

Kobieta usiadła obok niego na skraju łóżka mówiąc.
- Byłam na skrzyżowaniu. Kiedy elegancko ustawiłam się do skrętu i zredukowałam bieg,
samochód oczywiście zgasł. Mężczyzna jadący za mną zdenerwował się i zaczął głośno
zatrąbić. Ja z kolei próbowałam uruchomić samochód, wrzuciłam wsteczny i niechcący
uderzyłam w samochód trąbiącego pana. Oczywiście on w furii wypadł z samochodu.
Krzyczał na mnie i wykonał telefon w odpowiednie miejsce. Czekając na policję obrzucał
mnie różnymi komentarzami, typu „dać babie samochód”, czy „wpuścić kobietę na drogę” –
próbowała naśladować ton głosu mężczyzny. – Potem przyjechała policja. Pan był już dobrze
nakręcony. Rzucił się do policjantów z krzykiem „zobaczcie co to durne babsko
nawyrabiało”. Zagotowało się we mnie. Jak do tamtej pory byłam cierpliwa, to już nie
wytrzymałam. Policjant jednak okazał się być dżentelmenem. Uciszył mężczyznę i zapytał
mnie jak do tego doszło. A ja? Co miałam do stracenia? Tak zdenerwował mnie ten niemiły
kierowca, że postanowiłam grać ofiarę. Ze łzami w oczach zaczęłam tłumaczyć, że ten pan
na mnie najechał, że cały czas na mnie krzyczał i wyzywał. Na konie podziękowałam im za
pomoc i za to, że tak szybko przyjechali. Kierowca wpadł w jeszcze większą furię, ale policja
poradziła sobie z nim. Zakończyło się to dla niego mandatem, punktami karnymi i ostrym
skarceniem. Kiedy usłyszał groźbę o sądzie, na szczęście zamilknął. Myślę, że ten pan już
nigdy nie zatrąbi na nikogo komu zgasł samochód. Mam przynajmniej taką nadzieję –
zakończyła wzdychając.

Edward pokręcił głową.
- Jak tak dalej pójdzie, sam odbiorę ci prawo jazdy – skomentował.
Widać było po nim, że mu ulżyło na wiadomość, że matce nic się nie stało.
Kobieta ignorowała uszczypliwości syna. Wstała z łóżka mówiąc:
- Idę zadzwonić do Rosalie. Powinnam opowiedzieć jej co się stało.
- Nie ma mowy! – znowu podniósł głos Edward. Popatrzył na mnie na moment i dodał. –
Przecież nic mi nie jest!
- To się dopiero okaże po badaniach mój drogi – powiedziała przeszukując torebkę. W
końcu wyjęła z niej telefon.
- Masz do niej nie dzwonić – powiedział twardo Cullen. – Nie chcę jej tutaj. Zauważyłam,
że gdy to mówił po raz kolejny zerknął na mnie.

Pani Cullen też musiała to dostrzec, bo skierowała swój wzrok na mnie, potem ponownie
na syna i znowu na mnie. Zawstydziłam się przez to jej badawcze spojrzenie. W końcu matka
Edwarda schowała telefon mówiąc.
- Jesteś tak samo uparty jak ojciec, albo i nawet gorzej – pokręciła głową.
Cullen westchnął z ulgą. Musiałam przyznać, że oboje mieli trudne charaktery. Nie
dziwiłam się, że tak trudno było się im dogadać.
- Jeśli jestem zbyt upierdliwie wścibska, to powiedz – odezwała się pani Cullen.
-Nie, nie jesteś upierdliwie wścibska – zbył ją Edward.
-To znaczy, że jednak uważasz mnie za wścibską!
Cullen chwycił się za głowę. Chyba pomału tracił cierpliwość.
-Chciałem powiedzieć, że w ogóle nie uważam cię za wścibską, ale wy baby zawsze
wszystko przekręcicie.

Kobieta machnęła rękę zmierzając ku drzwiom.
- Idę po kawę – ogłosiła. – Tobie przyniosę jakiś sok lub wodę.
- Nie – zaprotestował. – Też zamów mi kawę.
- W twoim stanie kofeina jest zabroniona! – odpowiedziała.
Medical Secret - Anelin 134
- W jakim stanie? Mówisz jakbym był w ciąży! Przecież nic mi nie jest – oburzył się
Cullen.
- Nie kłóć się z matką! – zakończyła kobieta wychodząc z sali.

Cała nasza grupa stała w totalnym szoku, po scenie której byliśmy świadkami. Zachciało
mi się śmieć z Edwarda i jego upartej mamusi. Według mnie to oni byli bardzo do siebie
podobni. Musiałam jednak powstrzymać się przez parsknięciem. Cullen wyrzuciłby mnie
wtedy z sali z hukiem. Popatrzył na nas zdając sobie sprawę czego byliśmy świadkami.
- Na co się tak gapicie? – warknął. – Lepiej powiedzcie mi co wyczytaliście z tych badań.
Nie ma czasu na leżenie tutaj.

Akurat ja miałam w ręku wyniki. Przedstawiłam mu je i dodałam o dodatkowych
zleconych testach.
- Ale z was są kiepscy diagności – skomentował. – Gdybym się nie obudził to pewnie
zaczęlibyście mnie leczyć na Aids albo szukać nowotworu. Mam kota od paru dni, którym
obiecałem się zająć. To alergia – stwierdził pewnie.
- Jednak nie zaszkodzi sprawdzić – powiedziałam. – W karcie nie możemy napisać, że
pacjent sam sobie wykrył alergie. Zrobimy testy i wszystko będzie jasne.
Cullen położył się mówiąc.
- A róbcie już co chcecie. Tylko macie mnie o wszystkim informować – dodał groźnie.
Pozostali udali się do swoich zajęć. Ja z kolei miałam pobrać krew Edwardowi i wykonać
testy.

Zabrałam potrzebny sprzęt i podeszłam do niego bliżej.
- Lepiej żebyś zrobiła to jak należy – zagroził nawet na mnie nie patrząc.
- To zależy tylko od mojej dobrej woli – powiedziałam wyjmując igłę.
Tym razem Cullen na mnie spojrzał.
-Chcesz mnie zdenerwować?
Westchnęłam. Nie miałam już siły na walkę z nim. Popatrzyłam mu w oczy.
- Nie, tylko zrozumieć – powiedziałam cicho.

Zdziwiła go moja kapitulacja. Pewnie nastawił się na ostrą wymianę zdań. Ja jednak
miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Przygotowałam sobie wszystko do pobrania krwi i
zwróciłam się do niego.
- Proszę wyprostować rękę i zacisnąć pieść.
- Wiem co mam robić – burknął.
Medical Secret - Anelin 135
Moje ręce trzęsły się odrobinę. Stresowało mnie to ciągłe obserwowanie Cullena.
-Jestem skurwysynem, wiesz? – odezwał się do mnie, patrząc przed siebie.
- Wiem – odparłam zaskoczona jego słowami.
- Pozwalasz mi być takim? – zapytał cicho.
- I tak nim pan jest, więc nie wiem po co pytać.

Zaśmiał się. Że też nie robił tego częściej, miał bardzo ładny, melodyjny śmiech.
To była bardzo dziwna wymiana zdań. Ale przynajmniej Cullen zdawał sobie sprawę z
trudności swojego charakteru. To zawsze coś.
Nagle do sali wszedł Seth. O mało z wrażenie nie upuściłam próbki z krwią. Mężczyzna
także mnie zauważył posyłając mi szeroki uśmiech.

Odwzajemniłam go. Teraz był najlepszy moment żeby pokazać Cullenowi, co traci. To że
on mnie nie chciał nie znaczyło, że inni mieli postępować tak samo.
- Stary! – zwrócił się do Edwarda. – Ale mnie wystraszyłeś! Nic c nie jest? Jak tylko
usłyszałem o wszystkim przybiegłem tutaj.
- To śmieszne. Mam alergie na kota, ale moi stażyści uparli się na badania – odpowiedział.
– Jak nie chcą zajmować się ciekawszymi przypadkami to już ich sprawa.
Seth pokiwał głową.
- Ale jak cię wczoraj widziałem to na serio wyglądałeś źle. Myślałem, że za bardzo
zabalowałeś, przypłacając to ostrym kacem – zaśmiał się. – Jak w ogóle było? Impreza
udana?
- Lepiej zapytaj się Belli – odpowiedział. – Mnie się wydaję, że ona miała z nas najlepszą
zabawę – rzucił z sarkazmem.
Seth nie wiedział o co chodzi. Popatrzył na mnie nic nie rozumiejąc. Musiał nie widzieć
zdjęć- pocieszyłam się w duchu. Chociaż on jeden!
- A dlaczego ciebie nie było na imprezie? – zapytałam Setha.
- Ktoś musiał zostać w szpitalu i pracować – zaśmiał się. – Akurat wtedy miałem dyżur. A
co brakowało ci mnie? – puścił do mnie oko.
- Nawet nie wiem jak bardzo – powiedziałam słodko.

Seth uśmiechnął się. Był przekonany, że go jak zawsze się wykręce.
Oj jaką wielką przyjemność sprawiło mi flirtowanie na oczach Cullena. Tak jak myślałam,
momentalnie się zdenerwował.
- Co ty wyrabiasz? – zwrócił się do kolegi. – To może zaproś ją jeszcze na randkę! –
krzyknął na Setha. Poczułam się urażona, zachowywał się jakby wcale mnie tu nie było.
Medical Secret - Anelin 136
- Dobry pomysł – powiedział ignorując jego zdenerwowanie, Seth. – Co na ten temat
sądzisz Bello?
Normalnie odmówiłabym. Nie pociągał mnie on w żadnym stopniu. W przeciwieństwie do
osoby siedzącej obok nas na łóżku. Ale, za wszelką cenę chciałam pokazać Cullenowi jak
wiele stracił. I przede wszystkim udowodnić mu, że jeśli on nie jest zainteresowany moją
osobą, to przecież znajdą się inni. Nie należę do osób którymi się gardzi czy odmawia. Jeśli
tego nie widział to teraz się dowie. Najwyższy czas.
Pokiwałam głową.
- Bardzo chętnie Seth – powiedziałam uśmiechając się do niego.

Kiedy następnego dnia obudziłam się rano, wciąż nie mogłam uwierzyć w to co zrobiłam.
Czy na prawdę umówiłam się na randkę z Sethem? Normalnie w tym momencie
odwołałabym spotkanie. Wykręciłabym się bólem głowy, złym samopoczuciem lub
problemami rodzinnymi. Na pewno nie poszłabym na spotkanie z mężczyzną, do którego nie
byłam przekonana. Ale teraz sytuacja była inna. Kiedy tylko opowiedziałam Alice o
planowanej randce, wiedziałam, że nie pozwoli mi z niej zrezygnować. Od samego początku
spodobał się jej ten pomysł. Po pierwsze nie mogłam lepiej zagrać na nosie Cullenowi. Po
drugie według niej, Seth mógł okazać się mężczyzną mojego życia. Osobiście wątpiłam w
taki obrót sprawy, ale nie chciałam zranić go odmową. Od samego początku widziałam w
jego oczach wielką radość i podekscytowanie, kiedy przyjęłam propozycję na spotkanie.
Postanowiłam dać mężczyźnie szanse. A może mnie zaskoczy?

W momencie kiedy zgodziłam się pójść na randkę z Sethem, czekałam na atak ze strony
Cullena. Byłam przygotowana na jego krzyk, obraźliwe słowa i złośliwości. Ale na milczenie
i zrezygnowanie – na pewno nie. Edward patrzył na Setha i na mnie nic nie mówiąc. Nie
skomentował sytuacji nawet jednym słowem. Zaskoczyło mnie to bardzo. Przez pewien
moment żałowałam, że zdecydowałam się zrobić to przedstawienie na jego oczach. Edward
wyglądał tak, jakby nagle coś zrozumiał. Opuścił głowę i już więcej na mnie nie spojrzał.
Zignorował nas biorąc gazetę znajdującą się na blacie stolika, stojącego tuż przy jego łóżku.
Zezłościło mnie to. Już wolałam krzyki i obraźliwe słowa, niż te nieodgadnione uczucia w
jego oczach kiedy patrzył na mnie.

Seth od razu porwał mnie na zewnątrz, omawiając szczegóły wspólnego spotkania. Dopóki
nie wyszłam z pomieszczenia wzrok miałam cały czas utkwiony w Edwardzie, czekając na
jakąkolwiek reakcje z jego strony. Nic z tego nie rozumiałam. Wyglądał na zawiedzionego i
zrezygnowanego. Nigdy nie miałam okazji zobaczyć go w takim stanie. I bardzo nie podobał
mi się fakt, że to ja byłam tego przyczyną.

Odganiając od siebie wszystkie myśli, wyszłam niechętnie z łóżka przygotowując się do
pracy. Na spotkanie z Sethem byłam umówiona dopiero na godzinę osiemnastą. Najpierw
czekał mnie długi dzień w szpitalu, u boku Cullena. Nie wiedziałam jak dzisiaj będzie się
zachowywał względem mnie. Miałam cichą nadzieję, że w końcu odpuści sobie złośliwości i
zbędne komentarze. Może zauważy, że mszczenie się nie przynosi żadnych rezultatów?
Przed pójściem do szatni i rozpoczęciu pracy, postanowiłam zaglądnąć do taty. Byłam
ciekawa czy plotki o jego zakochaniu, w jednej z pacjentek, są prawdziwe. Poza tym chciałam
też poinformować go moim udziale w konkursie. Tutaj nowinki bardzo szybko się
rozchodziły. Musiał dowiedzieć się tego ode mnie, a nie od obcych ludzi. Wiedziałam, że
nigdy nie popierał tego rodzaju konkursów, dlatego sama nie wiedziałam jak pokierować z
nim tą rozmowę.

Kiedy tylko weszłam do jego sali, tata już szykował się do wyjścia. Nawet mnie nie
zauważył, kiedy podchodziłam do niego Patrzył w lustro przeczesując starannie włosy
grzebieniem.

- Gdzie to się wybierasz? – powiedziałam stając tuż za nim.
- Bella! – chwycił się za serce. – Wystraszyłaś mnie.
- Przepraszam – popatrzyłam na niego skruszona. Na prawdę wyglądał na
zdenerwowanego. Jeszcze by tego brakowało, żeby wprawiła go w zawał.
Usiadłam na łóżku przyglądając mu się z uśmiechem.
- Nie odpowiedziałeś mi. Gdzie idziesz? – popatrzyłam na zegarek mówiąc. – Jest dopiero
po ósmej.

Tata zmieszał się na chwilę. Zaczął drapać się po czole nie wiedząc co powiedzieć.
- Bells – zaczął. – Nie chciałem, żebyś się dowiedziała.
- Ale o czym? – udawałam, że o niczym nie wiem. Pragnęłam, żeby nie dowiedział się o
informacjach, które przekazały mi pielęgniarki. Mogłoby to wyglądać na szpiegowanie go. A
prawda była taka, że personel medyczny, bardzo często z nudów, interesował się życiem
prywatnym pacjentów.
Tata usiadł przy mnie na łóżku.
- Wiesz poznałem kogoś – wydusił w końcu.
- Tak? Kogo?

Westchnął ciężko i popatrzył na mnie niepewnie.
- Ma na imię Susan. Spotkaliśmy się na spacerze w parku tuż przy szpitalu – zaczął.
Pokiwałam głową chcąc żeby kontynuował. – Chociaż dopiero się poznajemy, już bardzo ją
lubię. Oczywiście zawsze będę kochał twoją matkę. Nigdy o niej nie zapomnę, to nie tak, ja
tylko... – plątał się. Widziałam, że czuję się winny. Nie mogłam pozwolić na to żeby
towarzyszyły mu takie uczucia.
- Myślę, że mama chciałaby żebyś był szczęśliwy – powiedziałam cicho. – Tak długo byłeś
sam, poświęcając się dla mnie i dla domu. Masz prawo kochać i być kochanym.
Tata popatrzył na mnie ze łzami w oczach, po czym przytulił mnie mocno do siebie.
- Ach, Bells. Tak bardzo się bałem, że będziesz się na mnie gniewać. Nawet nie wiesz jaka
to dla mnie ulga.

Ja również się do niego wtuliłam.
- Kiedy ugodzi nas strzała Amora, wiek przestaje być ważny – zwróciłam się do niego.
Tata zaśmiał się na moje słowa.
- Tak pewnie masz racje – gładził mnie po włosach po czym zapytał.
- Nie obrazisz się kochanie jak cię zostawię i pójdę zobaczyć się z Susan? – wyczułam w
jego głosie obawę. – Omówiliśmy się w na parterze za parę minut.
- Oczywiście! Idź – zachęciłam go wstając z łóżka. – Ja też zaraz muszę lecieć do pracy.
Już mieliśmy razem wyjść, kiedy coś mi się przypomniało.
- Zapomniałabym ci coś powiedzieć! – zatrzymałam się nagle.
Tata również stanął czekając na moją wiadomość.
- Jutro w szpitalu organizowany jest konkurs – zaczęłam niepewnie. – Cały jego dochód
zostanie przeznaczony dla naszych najbiedniejszych pacjentów – zrobiłam małą przerwę. –
Wezmę w nim udział.
- To dobrze Bells. Ale nie rozumiem dlaczego jesteś przez to taka spięta. Powiedziałaś w
taki sposób jakbyś chciała przyznać się do zbrodni – zauważył tata. Dobrze mnie znał. Tak się
właśnie czułam.
- Bo to rywalizacja o najładniejszą i najmądrzejszą lekarkę w naszym szpitalu. Coś w
rodzaju konkursu piękności – przyznałam się.
- To tym bardziej nie masz się czego obawiać. Na pewno wygrasz! – pocieszył mnie.

A gdzie pogarda? Byłam pewna, że tata skrytykuję ten pomysł. Zawsze dla niego
dziewczyny biorące udział w tego rodzaju eliminacjach były głupie i płytkie. A teraz? Miałam
wrażenie, że jest ze mnie dumny.
- Susan coś wspominała mi o tym konkursie. Nie pamiętam tylko jego nazwy – mówił
dalej tata. – Tap albo tapl
- Tapl lek – poprawiłam go. – Po nas odbędzie się również Tapl nurs. Ten sam konkurs
tylko dla pielęgniarek – dodałam.
- Myślę, że przyjdziemy ci z Susan kibicować. Chyba nie ma osoby, która by się ze mną
nie zgodziła, że jesteś najpiękniejszą i najmądrzejszą kobietą nie tylko w tym szpitalu –
mówiąc to pocałował mnie w policzek. – Idę Bells, bo jeszcze chwila i się spóźnię. Nie
dobrze jest robić złe wrażenie już na początku – mówiąc to puścił do mnie oko.
Zaśmiałam się
- Powodzenia! – pomachałam mu odchodząc.

Każde z nas ruszyło w swoją stronę. Byłam zadowolona z reakcji taty. Ucieszyło mnie
również to, że przyznał mi się do posiadania sympatii. Obawiałam się, że w jakiś sposób zatai
to przede mną. A przecież on też zasługiwał na miłość i szczęście. Kiedy dotarłam do szatni
wszyscy chłopcy byli już obecni. Podeszłam do nich uśmiechając się.
- Cześć chłopaki.
- O kogo my tu mamy? – zaczął Emmet. – Przyszła nasza gwiazda!
Nagle zrozumiałam do czego mężczyzna będzie nawiązywał.
- Jak zostaniesz najpiękniejszą kobietą w tym szpitalu, będziesz rozmawiać z takimi
szaraczkami jak my? – zapytał się robiąc smutną minę.

Wiedziałam, ja po prostu wiedziałam, że będą się nabijać.
- To wszystko zależy od tego czy dostanę wasze głosy – odpowiedziałam pewnie. Czułam,
że to jednak nie koniec.
- Mój głos już masz – zawołał Jacob.
- I mój – przyłączył się Jasper.
- Mój też – usłyszałam głos Jamesa. – Tylko, że nie na ciebie.
Zamarłam na jego słowa. Dlaczego musiał być taki? Nie mogliśmy o wszystkim
zapomnieć? James wyszedł od razu z szatni zostawiając nas samych.
Medical Secret - Anelin 140
- Nie przejmuj się nim – odezwał się Jasper. – Chyba dotąd żadna dziewczyna nie dała mu
kosza. Biedny do tej pory nie wiedział co to odrzucenie.
Wzruszyłam tylko ramionami.
- Chyba naszym przeznaczeniem jest się nienawidzić – zauważyłam.

Nagle za mną stanął Emmet.
- Bello, to gdzie jest ten twój gabinet? – zaśmiał się. – Ja bardzo, ale to bardzo, chciałbym
go odwiedzić.
Uderzyłam go pięścią w ramię. Mężczyzna tylko jeszcze bardziej się roześmiał.
- To wszystko przez Alice – powiedziałam. – Ona mnie zgłosiła i on wymyśliła tą całą
notkę. Myślałam, że ją zabiję gdy to przeczytałam!
- Coś mi o tym wspominała – odezwał się Jasper.
- Tylko szkoda, że mnie nie.
Siadłam na ławce patrząc na chłopaków.
- Ale przyjdziecie jutro? – zapytałam. – Zagłosujcie na mnie, błagam. Nie chce mieć
ostatniego miejsca – pożaliłam się.
- Będziemy na pewno – powiedział Jacob. – Ale i bez naszych głosów ostatnie miejsce ci
nie grozi. Jesteś najmądrzejszą dziewczyną jaką znam, a do tego jesteś, no wiesz – nie mógł z
siebie wydusić.
- On chce powiedzieć, że jesteś bardzo ładna – dokończył za niego Emmet. – Boże Jacob,
ale ty jesteś czerwony! – zaśmiał się.

Faktycznie chłopak wyglądał na mocno zawstydzonego. Zrobiło mi się go żal. Chcąc
odwrócić od niego uwagę zapytałam.
- A co z Cullenem?
- Badania potwierdziły jego diagnozę – odpowiedział mi Jacob. – Stężenie IgE wynosiło
306 j/ ml. To alergia w mocnym stadium zaawansowania. Na jakiś czas będzie musiał pozbyć
się futrzaka.
Pokiwałam głową.
- Ktoś już mu to powiedział? – zapytałam ciekawa reakcją doktora.
- Nawet mi nie mów – odezwał się Jasper. – Wypadło na mnie. Jak mu to tylko
przekazałem, musiałem nasłuchać się chyba z godzinę jacy to tępi i beznadziejni jesteśmy.
Uważa, że przez własną głupotę obciążamy szpital dodatkowymi kosztami robiąc
niepotrzebne badania. Był bardzo w złym humorze, więc po prostu wyżył się na mnie.
Żal mi było Jaspera. Sama nie chciałabym przekazywać tego Cullenowi. Od początku
miał rację, ale my uparliśmy się na potwierdzenie jego słów. Jednak z drugiej strony, jeśliby
się mylił, mogliśmy narazić go na duże niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Już nie
wiedziałam jak należało postąpić.
- Chodźmy do niego, zanim zabije nas za spóźnienie – powiedział wstając Emmet.

Wszyscy ruszyliśmy pod gabinet Cullena. Na miejscu był już James, oczywiście w ogóle
nie zwracając na nas uwagi. W dosłownie parę sekund później przyszedł Edward. Dzisiaj
wyglądał już znacznie lepiej.
Za nim wszedł do gabinetu zwrócił się do nas.
- Dzisiaj na nowo będziemy się uczyć podstaw diagnostyki. Jeśli nie umiecie odróżnić
alergii od nowotworu, to ja nie wiem co wy tu robicie.
Wszedł do swojego gabinetu, a my czekaliśmy na niego w ciszy. Edward odkąd się pojawił
nawet na mnie nie spojrzał. Co więcej nie krzyczał na nas. To było do niego niepodobne,
zawsze wszystko załatwiał podniesionym głosem. Po chwili ukazał się nam przebrany w biały
fartuch ze stetoskopem w dłoni. Musiałam przyznać, że tylko on tak dobrze prezentował się w
stroju lekarza. Nie odezwał się do nas, tylko ruszył przed siebie. My znając już jego charakter
ruszyliśmy za nim o nic nie pytając. Każdy z nas widział, że miał kolejny zły dzień.

Nagle drogę zastąpiła Cullenowi jedna z pielęgniarek.
- Panie doktorze? – spytała niepewnie.
- Co chcesz? – stanął tuż na wprost niej.
Kobieta zaczęła niepewnie.
- Oddziałowa poprosiła mnie o porozmawianie z panem, na temat jednego z problemów
oddziału.
- Tylko szybko, nie mam czasu stać tu pół dnia – rzucił zniecierpliwiony Cullen.
Pielęgniarka wzięła to sobie do siebie, bo zaczęła opowiadać z prędkością światła.
- Jeden z chirurgów niezbyt ładnie odnosi się do instrumentariuszek pomagających mu
przy operacji. Odbija sobie w ten sposób niepowodzenia w czasie zabiegu. Ostatnio nazwał
jedną z nich... – zacięła się. – Bardzo brzydko.
- Czyli jak? – nie popuścił jej Cullen.
Kobieta zawahała się, ale widząc wzrok doktora wiedziała, że musi to wydusić.
- Nazwał ją starą, spróchniałą k***ą – powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszeliśmy.
Widać, że bała się reakcji Cullena na te słowa. On tylko pokiwał głową, a kobieta
kontynuowała.
- Pielęgniarka obraziła się i wyszła z sali operacyjnej. Zapowiedziała także, że operować z
tym panem nie ma zamiaru. Instrumentacje przy zabiegu dokończyła oddziałowa. Chirurg nie
bardzo poczuwa się do winy – zakończyła.

Wszyscy wiedzieliśmy o kogo chodzi. Już od dawna kobiety skarżyły się na brak szacunku
i nieodpowiednie traktowanie ze strony dr Wallaca`e.
Edward od razu znalazł rozwiązanie.
- Proszę mu ode mnie przekazać, że w takim razie nie będzie więcej operował – zaskoczyła
nas ta stanowcza i surowa decyzja.
-Chyba, że znajdzie sobie pielęgniarkę, która zgodzi się podawać mu narzędzia. Nie mam
zamiaru narażać personelu na niemile odzywki – ciągnął dalej Cullen. – W końcu
wysłuchiwanie bluzg od lekarza nie należy do ich obowiązków i nie mają tego zapisanego w
umowie.

Pielęgniarka pokiwała głową zadowolona ze słów Cullena. Byłam pewna, że nie stanie w
ich obronie, znowu zarzucają niekompetencje wpisaną a naszą płeć. A tu Cullen po raz
kolejny mnie zaskoczył.
- Chirurg dostanie odpowiedni wpis do akt osobowych i ma przeprosić wszystkie osoby
które obraził. Jeśli to się nie stanie rozważę z dyrektorem rozwiązanie jego umowy – dodał
już odchodząc.

My również ruszyliśmy za nim, patrząc po sobie zaskoczeni. Nie często mieliśmy okazję
być świadkami miłego i poprawnego zachowania ze strony Cullena.
Nagle pager Edwarda zaczął głośno piskać. Mężczyzna popatrzył na niego i rzucił.
- Zmiana planów! Idziemy natychmiast do jedynki!

Biegliśmy za nim w stronę sali, doskonale rozumiejąc, że musiało się stać coś poważnego.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, zmarliśmy widząc jedną z pielęgniarek reanimującą
pacjentkę. Kobiet leżała nieprzytomna, a aparaty podłączone do niej głośno piszczały dając
znać o wstrzymaniu akcji serca. Każdy z nas znał prawo szpitalne i wiedział, że pielęgniarka
powinna poczekać z rozpoczęciem reanimacji na lekarza. Ona za to trzymała już w rękach
defibrylator, po czym przyłożyła elektrody do odsłoniętego ciała pacjentki puszczając
przepływ prądu. Ciało chorej gwałtownie się poruszyło i w tym momencie aparat przestał
głośno piszczeć ukazując prawidłową akcje serca.

Wszyscy czekaliśmy ona reakcje Cullena. Bałam się, że kobieta będzie wyrzucona z pracy.
Złamała przepisy, ale z drugiej strony uratowała życie pacjentce. Akcja reanimacja była
podjęta od razu. My mogliśmy już po prostu z tym nie zdążyć.
Pielęgniarka dalej stała nieruchomo z elektrodami w ręce. Widać właśnie docierało do niej
co zrobiła. W jej stronę ruszył Cullen.
- Wiesz, że w tym momencie złamałaś jedną z najważniejszych przepisów szpitalnych? –
zapytał. – Wiesz, że teraz mam prawo cię zwolnić?
Medical Secret - Anelin 143
Kobieta popatrzyła na niego ze łzami w oczach kiwając głową.
- Tak – w końcu wydusiła.
- A wiesz, że gdyby nie twoja pomoc ta kobieta już by nie żyła?

Teraz wszyscy patrzyliśmy na doktora, nie wiedząc do czego zmierza.
-Zdaniem niektórych, pielęgniarka jest po to, żeby dać zastrzyk, przynieść, basen, posłać
łóżko i nakarmić pacjenta. No i lekarz ma kogo złapać za tyłek. Najgorsze jest to, że niektóre
pielęgniarki godzą się z taką wizją – ciągnął Cullen. – Ty postąpiłaś inaczej. Nie pozwoliłaś
się zaszufladkować. Uratowałaś tej kobiecie życie, ryzykując swoją pracę i referencje. Mogę
ci tylko gratulować odwagi. Nie pozwolę, żebyś poniosła za to jakiekolwiek konsekwencje –
dokończył. – Podaj kobiecie 1mg adrenaliny i powtarzaj dawkę co pięć minut.
- Tutaj już nic nie zdziałamy – teraz zwrócił się do nas. – Wracamy do planowanych
pacjentów.

Pielęgniarka stała w szoku, nie rozumiejąc co się właśnie stało. Cullen ją bronił.
Już drugi raz tego dnia zostałam pozytywnie zaskoczona jego zachowaniem. Widać
głęboko w sobie skrywał prawdziwe, ludzkie odruchy. Udowodnił, że wcale nie jest tylko
egoistą i draniem za jakiego uważała go większość personelu.
Resztę dnia spędziliśmy u boku Cullena diagnozując taka jak nam obiecał najprostsze
choroby. Wiedziałam, że każdemu pacjentowi należy się uwaga i zaangażowanie, jednak nie
sposób było się nie nudzić, kiedy po raz kolejny szliśmy do pacjenta z zapaleniem płuc czy
zatruciem pokarmowym. Jedyną odskocznią była młoda pacjentka, którą zajęliśmy się pod
koniec naszej pracy.

Dziewczyna była po piercingu łechtaczki. W wyniku zakażenia pojawiła się wydzielina i
stan zapalny. Wyjęliśmy pacjentce kolczyk i usunęliśmy ropę. Dostała antybiotyki i została
przyjęta na oddział. Mieliśmy tylko nadzieję, że usunięcie pacjentce łechtaczki nie będzie
konieczne. Stan zapalny był już mocno rozwinięty. Objawy musiały utrzymywać się już kilka
dobrych dni. Zastanawiałam się co ją skłoniło do kolczyka właśnie w takim miejscu. Może
chciała się przypodobać partnerowi? Nie mniej było to głupie i nieodpowiedzialne.
Edward wychodząc z jej sali skomentował to tylko tak.
- Co ona sobie myślała? Przecież mogła okaleczyć się na całe życie! Niektórzy ludzie nie
potrafią używać mózgu.
I całkowicie zgadzałam się z jego słowami.

Kiedy tylko skończyłam pracę zaczęłam rozmyślać o nadchodzącym spotkaniu z Sethem.
Nie byłam pewna tego, czy dobrze robię. Jednak zgodziłam się na randkę z nim, nie było już
odwrotu. Jak sobie naważyłam piwo, to musiałam je teraz wypić.
Po przyjściu do domu szybko się odświeżyłam, potem przebrałam się w przygotowane
wcześniej ubranie i zajęłam makijażem. Znałam już na pamięć wszystkie wskazówki Alice.
Popatrzyłam na końcowy efekt zadowolona z siebie. Miałam na sobie krótką, czarną
spódnicę, a do tego turkusowy sweterek z delikatnym dekoltem. Do tego wybrałam czarne
szpilki podkreślające moje kształtne nogi.

Popatrzyłam na zegarek, dochodziła już osiemnasta, a Setha dalej nie było. Zaniepokoiłam
się. Chyba by mnie nie wystawił?
Szybko jednak odrzuciłam tą możliwość. Za bardzo cieszył się na to wyjście, wypytując po
sto razy, czy restauracja na pewno mi pasuje. Zaproponował mi wspólną kolacje w lokalu
„New moon”. Nigdy tam nie byłam, chociaż zawsze planowałam tam wyskoczyć.
Przystanęłam, więc z ochotą na jego propozycję.

W końcu usłyszałam pukanie do drzwi. Może nie mógł trafić pod adresie ,który mu
wręczyłam? – zastanawiałam się nad przyczyną jego spóźnienia.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Setha w eleganckiej bordowej koszuli i czarnych
spodniach. Musiałam przyznać, że bardzo dobrze się prezentował. Uśmiechnęłam się do
niego podchodząc bliżej.

- Bello wyglądasz zniewalająco – odezwał się.
- Dziękuję – odparłam zamykając drzwi.
- Ten sweter jest nowy? – zapytał patrząc wprost na mój biust.
Stanęłam z boku uciekając przez jego zachłannym wzrokiem. Nie podobało mi się to jak
na mnie patrzył.
- Tak – przyznałam, przypominając sobie zakupy z Alice. Ona tylko wpychała mi do
koszyka co raz to nowe ubrania, których nawet nie przymierzałam. I o dziwo wszystko leżało
idealnie. Musiałam przyznać, że dziewczyna miała gust.
- Droga była? – dalej drążył temat Seth.
Szliśmy już w stronę jego samochodu kiedy odparłam.
- Nie, jakieś 10 $.
-Aż tyle? – zdziwił się. – Ja bym tyle za nią nie dał – skomentował.
Zagotowało się we mnie. W tym momencie już wiedziałam, że ten wieczór nie będzie
należał do najprzyjemniejszych.
- A co, często kupujesz sobie damskie ciuszki? – rzuciłam zła.

Mężczyzna już nie podjął tematu widząc moje zdenerwowanie.
Otworzył przede mną drzwi samochodu, zapraszając do środka. Kiedy byliśmy w drodze
do restauracji Seth z całych sił próbował zatuszować swoją wcześniejszą wpadkę. Był miły,
wypytywał mnie o neutralne tematy i zabawiał śmiesznymi historiami ze szpitala. Kiedy
znaleźliśmy się w końcu wewnątrz lokalu, wiedziałam, że przyjście tutaj było dobry
wyborem. Cała restauracja była w tajemniczym i trochę mrocznym klimacie. Wszędzie
dominowała czerń i czerwień idealnie ze sobą kontrastując.

Zostaliśmy zaproszeni do jednego z stolików, siadając na przeciw siebie. Każde z nas
sięgnęło po kartę dań szukając coś odpowiedniego w menu. Ja wybrałam dla siebie Carpaccio
z polędwicy, a Seth zamówił krewetki królewskie na gorąco. Zdziwił mnie trochę jego wybór,
ale nie skomentowałam tego. Może lubił taką egzotyczną kuchnię.
- Bello – zwrócił się do mnie Seth. – Jak to jest możliwe, że taka fajna dziewczyna jak ty
nie ma faceta?

Wzruszyłam ramionami.
- Nie spotkałam jeszcze takiego który przyciągnąłby mnie wyglądem, a zatrzymał
charakterem – odparłam. – A ty, dlaczego nie masz dziewczyny?
- A kto powiedział, że nie mam? – uśmiechał się do mnie łobuzersko.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Jeśli nie chcesz, żebym cię zostawiła samego z dwoma zamówionymi daniami, lepiej
powiedz prawdę – zagroziłam. Miałam głęboką nadzieję, że tylko sobie ze mnie żartuje.
Seth nic sobie z tego nie robił. Dalej głupkowato się do mnie uśmiechał.
- No to jesteś wolny czy nie? – zapytałam rozdrażniona.
W końcu się odezwał.
-Jestem po dwóch rozwodach, mam jedno dziecko i nie ukrywam uwielbiam się pieprzyć i
to mnie zawsze gubi.
Zamarłam. Nie wiem jaki miałam wyraz twarzy, że Seth zdecydował się od razu dodać.
- Tylko żartuję.
Odetchnęłam z ulgą. Chociaż dalej byłam na niego zła. Nie odpowiadało mi jego dziwne
poczucie humoru.

Kiedy kelnerka przyniosła dania, zaczęliśmy jeść, nie podejmując żadnego tematu.
Zastanawiałam się przez cały czas co ja tutaj robię! Miałam wrażenie, że to moja kara za chęć
zemsty na Edwardzie. Dobrze mi tak, należało mi się.
Skupiłam się ja jedzeniu. Musiałam przyznać, że polędwica smakowała niesamowicie. A
ten sos! Pyszności.

Popatrzyłam na Setha. W tym momencie żałowałam, że zdecydowałam się na niego
zerknąć. Co za koszmar! Umówiłam się z totalnym, niewychowanym wieśniakiem! A
wydawał się taki miły i kulturalny. Seth wybierał krewetki krojąc je na malutkie kawałki, co
chrupało to przy tym niemiłosiernie. Nagle straciłam cały apetyt patrząc na papkę na jego
talerzu. Mężczyzna przełożył widelec do prawej ręki i tak zaczął jeść. Byłam w totalnym
szoku widząc jak robi to nieelegancko. Krewetki wypadały mu z widelca, a że bał się użyć
noża to kilka razy poprawiał je palcami na talerzu. Nie rozumiałam go. Jak to jest, że dorosły
człowiek nie potrafi jeść nożem i widelcem? Ok, jeśli nie umiał posługiwać się sztućcami to
mógł zaprosić mnie na zwykłą pizzę. Skąd tacy faceci się biorą? Ja na prawdę myślałam, że
jest normalny. Postanowiłam odwrócić wzrok i na niego nie patrzeć. Dodatkowe
denerwowanie się nie było w tym przypadku wskazane.

- Umiesz gotować, Bello? – zapytał znienacka Seth.
- Do szefa kuchni to mi daleko, ale jeszcze nikt nie narzekał na moje potrawy – odparłam
nie rozumiejąc skąd to pytanie.
- To dobrze. Moja kobieta musi być dobrą kucharką – mówiąc to przeżuwał głośno swoje
krewetki.

Przewróciłam oczami.
- Jak to się stało, że znacie się z Edwardem? Mówiłeś, że dopiero niedawno się tutaj
przeprowadziłeś – zauważyłam. Za wszelką cenę starałam się zmienić temat.
- Zgadza się. Tylko, że z Cullenem znamy się już od dawna. Przyjaźniłem się z nim przez
całe nasze studia. Potem zawsze staraliśmy się mieć ze sobą jakiś kontakt.
- Nie bałeś się, że będzie zły za to że zaprosiłeś mnie na randkę? – zapytałam ciekawa.
Seth przetarł ręką usta, ścierając reszki krewetek.
- Przyjaźnie między kobietami, wygląda całkowicie inaczej niż między dwoma facetami.
My możemy wypić razem piwo, oglądnąć mecz, wyskoczyć do pubu czy obgadać płeć
przeciwną. Ale w sprawach damsko – męskich już nie jesteśmy tacy solidarni. Teraz w
filmach jest pełno przestawionych męskich przyjaźni. Są one mocno przerysowane. Weźmy
taki „Kac Vegas”. Tam laski to albo prostytutki o złotym sercu, albo wyrachowane suki bez
serca, przed którymi mężczyźni muszą się bronić trzymając razem sztamę. Nie powiem film
mi się podobał, ale daleko odbiegał od prawdy. Mam wrażenie, że te scenariusze piszą
czterdziestoletnie prawiczki, których wiedza na temat kobiet zatrzymała się na etapie
„wszystko co wiem o kobietach, to moja matka” – dokończył zabierając się dalej za jedzenie.

Pokiwałam głową rozumiejąc co Seth chciał mi tym przekazać. Sama zajęłam się swoim
posiłkiem, nie chcąc ponownie przyglądać się jego tragicznym manierom.
Kiedy skończyliśmy nasze dania, zauważyłam ,że mężczyzna bez żadnych skrupułów
zaczyna mi się przyglądać. Jego wzrok zawędrował poniżej linii kości policzkowych i
wymowne spoglądał w stronę mojego dekoltu. To już było przekroczenie granic
przyzwoitości ! Sięgnęłam po menu leżące na stoliku i zakryłam nim swoją klatkę piersiową
patrząc na niego groźnie.
Seth westchnął mówiąc.
- Dobrze zrobiłaś. Im większy biust tym trudniej mi zapamiętać mi twarz.
Spłonęłam rumieńcem na te słowa. Jak śmiał. Wstałam od stolika zostawiając banknot za
zamówiony posiłek, po czym ruszyłam w stronę wyjścia. Nie pożegnałam się z Sethem, ani
na niego nie spojrzałam. Tym razem przegiął.
Kiedy tylko wyszłam z lokalu, mężczyzna dobiegł do mnie. Chwycił mnie za dłonie i nie
pozwolił odejść.
- Bello najmocniej cię przepraszam! Ja tak dawno nie byłem na prawdziwej randce, już
zapomniałem jak powinienem się zachowywać. Wybacz mi. Daj mi jeszcze drugą szansę –
błagał mnie nie puszczając moich rąk.
Zaczęłam się wyrywać kręcąc głową.
- Nie ma mowy.

Mężczyzna zasmucił się. Odwróciłam się od niego i ruszyłam szybkim krokiem w stronę
domu. Czekał mnie mały spacerek, ale teraz mnie to nie obchodziło.
- Bello, zaczekaj! – ponownie stanął przy mnie Seth. – Nie możesz o tej porze iść sama.
Odprowadzę cię – powiedział pewnie.
To było miłe z jego strony, ale nie zapomniałam o upokorzeniu w lokalu.
Pokiwałam głową zgadzając się na jego propozycje. Szliśmy tak w stronę mojego domu
cały czas milcząc.
- Jakie zwierzę lubisz najbardziej? – zapytałam zmuszając się do rozmowy z nim. Może i
randka była klapą, ale chciałam mieć z nim nadal dobry kontakt i przyjacielskie stosunki.
- Generalnie nie lubię zwierząt – odpowiedział. – Są fałszywe i za dużo z nimi roboty. A
czemu pytasz?

Chciałam znaleźć z nim wspólny język, ale widać było to niemożliwe. Na każdym kroku
okazywał się totalnym dupkiem. Nie dziwię się, że przyjaźnił się akurat z Cullenem.
-Widziałaś mój tatuaż? – zapytał nagle
Zaskoczył mnie tym. Na prawdę zrobił sobie coś takiego?
- Nie, ale możesz mi pokazać – powiedziałam patrząc na niego.

On odsłonił swoje ramie pokazując jakąś zwierzynę. Nie wiem co to miało być, chyba
pantera. Zgadywałam to po dużej ilości kropek na pomarańczowej plamie.
- Ma oczy takiego samego koloru co ja – wskazał palcem na to miejsce.
Popatrzyłam na jego oczy potem na oczy zwierzyny stwierdzając.
-No, niebieskie
Seth oburzył się w momencie.
- Nie! – prawie krzyknął. – Są lazurowe.
Zaskoczona nie odezwałam się już do niego słowem . Mało kto mnie tak irytował. Nawet
nie interesowało mnie to jak Seth wróci z powrotem pod lokal i odbierze swój samochód.
Miałam go już dość!
Nagle zobaczyłam budkę z lodami. Dobra kochasiu, dostaniesz ostatnia szansę –
pomyślałam.
- Seth, możesz kupić mi dwie gałki lodów? Wyglądają smakowicie – zwróciłam się do
niego.

On zaczął kręcić nosem
- O tej porze lody? Chcesz być chora? W ogóle to lody tuczą. Szkoda twojego zgrabnego
tyłka – mówiąc to obejrzał się za mnie.
Popatrzyłam na niego tak, że już nic nie mówiąc zaczął przeszukiwać kieszenie. W końcu
wyciągnął drobne i kupił mi wymarzone dwie gałki.

Tuż obok stało stoisko z średniowiecznymi gadżetami – mieczami, amuletami i skórami.
Gdy jadłam Seth poszedł zwiedzać sklepik. Zatrzymał się na dłużej i rozmawiał ze
sprzedawcą coś oglądając. Widziałam, że miał w ręce amulet. W końcu wyciągnął pieniądze z
kieszeni i wrócił do mnie z tym co kupił. Ucieszyłam się, że sam zdecydował mi się coś
podarować.

- To na powodzenie w życiu czy takie tam – powiedział Seth. Zabrałam od niego amulet
przyglądając się mu. Był śliczny! Koloru brązu tarcza z małymi świecącymi oczkami
dookoła. Uśmiechnęłam się do niego mówiąc.
- Dzięki to bardzo miłe z twojej strony – zachwyciłam się prezentem.
Ale niestety, Seth zabrał mi amulet z ręki i powiedział.
- To dla mnie, ty dostałaś lody.

Musiałam zamrugać parę razy oczami zanim dotarło do mnie to co usłyszałam. Tym razem
nie zatrzymałam się kiedy próbował mnie zatrzymać. Ruszyłam do domu szybkim krokiem
zostawiając go samego z dwoma gałkami lodów na koszuli. Słyszałam wiele razy o
tragicznych randkach, ale byłam pewna, że ta przebiłabym je wszystkie!

***
Następnego dnia rano obudził mnie przeraźliwy krzyk małego chochlika.
- Wstajemy! Dzisiaj konkurs!
Wyskoczyłam z łóżka przerażona. Moim pierwszym odruchem było sięgnięcie po gaz
pieprzowy, który zawsze nosiłam w torebce. Dopiero po paru sekundach zarejestrowałam, że
przede mną wcale nie stroi napastnik, a uśmiechnięta szeroko od ucha do ucha Alice.
- Jak ty tu weszłaś? – zapytałam przecierając oczy. – Wystraszyłaś mnie!
- Przepraszam Bello, nie otwierałaś jak dzwoniłam i pukałam. W końcu nie wytrzymałam i
nacisnęłam klamkę. Nie zamknęłaś się po powrocie do domu.

Zastanowiłam się chwilę. Wczoraj byłam tak zdenerwowana i zirytowana zachowaniem
Setha, że nawet nie pamiętałam co robiłam po przyjściu do mieszkania. Bardzo możliwe, że o
zamknięciu się na klucz też zapomniałam.
- Jak randka? – zapytała Alice siadając na moim łóżku. Zauważyłam, że ma ze sobą swoją
tajną walizkę z niezliczoną ilością kosmetyków. Zgadywałam, co mnie zaraz czeka.
- Alice, jak dużo znasz historii o nieudanych randkach? – zapytałam,
- Trochę by się ich znalazło – zastanowiła się chwilę. – A co?
- To dodaj je wszystkie do siebie, a i tak nie dorównają tragiczności mojego spotkania z
Sethem – powiedziałam szczerze.
- Było aż tak źle? – wydawała się zdziwiona. – Ale mnie się wydawało, że to naprawdę
fajny facet.
- Nie tylko tobie. Ja też byłam pewna, że jest przynajmniej normalny. Ale po wczorajszym
wieczorze stwierdzam, że to kawał gbura.
- To już możemy go skreślić z listy kandydatów na mężczyznę twojego życia.
- Zrobiłaś listę? – zdziwiłam się. Tylko Alice mogła mieć takie pomysły.
Pokiwała głową śmiejąc się.
- Kto na niej jeszcze jest? – zapytałam niepewnie.

Dziewczyna zastanowiła się chwilę.
- James już poleciał. Myślałam, że po waszym pocałunku sprawy inaczej się potoczą.
Prawie się zaśmiałam słysząc jego imię. Ja nie byłam zaskoczona takim obrotem sprawy.
Nie dziwiła mnie już jego złośliwość i okrutność. On po prostu taki był. Owszem popełniłam
błąd całując go, ale kto jest dzisiaj nieomylny?

- Następny na liście jest Jacob.
- Jacob? – aż musiałam usiąść. Tego się nie spodziewałam.
- Dlaczego on? – zapytałam.
Alice wzruszyła tylko ramionami.
- Zauważyłam, że często ci się przygląda. W taki sposób jak mężczyzna patrzy na kobietę,
wiesz o czym mówię?
- Wiem, ale musiało ci się coś przewidzieć – zaprotestowałam.
- Przyjaźnimy się i to tyle. Nigdy nie będzie z tego czegoś więcej – podsumowałam.
- Ale na liście zostaje – postanowiła Alice. Nie była za bardzo przekonana moimi
argumentami.
- Ktoś jeszcze na niej jest? – zapytałam.
- Tak, mój fawory – przytaknęła.

Patrzyłam na nią wyczekująco.
- Edward Cullen.
- Cullen mężczyzną mojego życia?! – patrzyłam na nią w szoku, nie wierząc w to co
słyszę.
- Bello mój instynkt podpowiada mi, że wy dwoje próbujecie ukryć przed wszystkimi co
tak naprawdę się między wami dzieje. A ja doskonale wiem, że dzieje się sporo.
Nic nie odpowiedziałam, a ona kontynuowała.
- Nawet po tobie to widać. On jest jedyną osobą na której temat od razu się ożywiasz.
Cullen nie jest ci obojętny. Mogę się założyć, że ty dla niego również. Tylko on od zawsze
był zatwardziałym kawalerem. Na pewno dla niego to nowa sytuacja, że jakaś kobieta tak
mocno zawróciła mu w głowie. Ja daję mu jeszcze czas, musi się w tym dopiero odnaleźć –
zakończyła.
- Masz Alice zbyt bujną wyobraźnie – skomentowałam wstając, żeby się ubrać. Dalej
siedziałam przy niej w pidżamie.
- A to się dopiero okaże. Moja intuicja nigdy mnie jeszcze nie zawiodła – upierała się.

Nagle miałam ochotę zachować się jak mało dziecko i pokazać jej język. Jednak szybko
się powstrzymałam. Zmieniałam temat pytając.
- O której zaczyna się ten konkurs?
- O dziesiątej. Czyli mamy jakieś cztery godziny. W sam raz na przygotowanie cię –
uśmiechnęła się do mnie. – Przyniosłam ci także ubranie. Dzisiaj wystąpicie w stroju
codziennym, dlatego myślę, że będziesz czuła się dobrze w tym co wybrałam.
Od razu udałyśmy się do szpitala zaczynając pierwsze przygotowania do konkursu. W
związku z tym, że w pewien sposób reprezentowałam szpital, byłam zwolniona z mojej
dzisiejszej praktyki u Cullena. Z resztą, jeśli miała ona wyglądać tak jak wczoraj, czyli samo
diagnozowanie chorób, które rozpoznałby przedszkolaki, niewiele traciłam. Alice zabrała
mnie do jednej z dyżurek lekarzy, zajmując się makijażem i strojeniem mnie. Powierzyłam się
w jej ręce, zgadując, że i tym razem mnie nie zawiedzie. Na razie w ogóle nie docierało do
mnie co się za chwilę wydarzy. Byłam całkowicie zrelaksowana i rozluźniona.

- Padniesz jak zobaczysz naszą kawiarnie, którą przerobili na potrzeby konkursu –
powiedziała Alice nakładając podkład. – Jest wielka scena i prawdziwe rzędy krzeseł na
widowni. Także z tyłu zrobili coś na pozór zaplecza dla kandydatek. Myślę, że to będzie
wydarzenie roku – zaśmiała się Alice.
- Wydarzeniem roku miała być już ta impreza „ Kasyno night” – przypomniałam jej.
- Bello, czepiasz się – odpowiedziała mi. – To będzie w takim razie drugie, równie ważne
wydarzenie roku.
- Wiesz kto jeszcze bierze udział? – zapytałam ciekawa czy kogoś z uczestniczek znam.
- Wiem, tylko że jest was piątka. Jedną z dziewczyn znam osobiście. Jest to Victoria z
endokrynologii14. Resztę kojarzę tylko z widzenia.
Pokiwałam głową na jej słowa. Teraz żałowałam, że dokładnie nie przyglądnęłam się
plakatowi promującemu wydarzenie. Gdyby nie Alice, nawet nie wiedziałabym w czym
dzisiaj występuję.
Czas przygotowań biegł nieubłaganie przybliżając mnie coraz bardziej do nadchodzącego
konkursu. Popatrzyłam na Alice. Ona była pewna, że mam szanse wygrać. Dlaczego w takim
razie ja nie mogłam w to uwierzyć?

***
- Witam wszystkich zgromadzonych na eliminacjach do konkursu „Tap lek”! Nazywam się
Olivia Green i będę wam towarzyszyć w wyborze najładniejszej i najmądrzejszej lekarki
naszego szpitala – tymi słowami powitała liczną publiczność punktualnie o dziesiątej,
prowadząca. – Przypominam, że cała akcja jest szczytnym celem charytatywnym. Każdy kto
zaangażuję się w to dzieło, przyczyni się do niesienia pomocy najbiedniejszym i najbardziej
potrzebującym pacjentom. Za chwilę przed nami zaprezentuje się pięć kandydatek z różnych
szpitalnych oddziałów. Do finału mogą przejść tylko trzy z nich. A decyzja należy tylko do
was!

Publiczność zaczęła bić głośne brawa. Przełknęłam głośno ślinę. Chociaż Alice stroiła
mnie przez ostatnie dwie godziny, dalej nie byłam pewna swoich szans tutaj. Dziewczyna
stała ze mną za kulisami sceny, dodając mi otuchy. Stąd miałyśmy najlepszy widok, nie tylko
na uczestniczki ale i na całą publiczność. Zaraz każda z kandydatek miała zaprezentować się
widowni. Teraz nie mogłam polegać na swojej wiedzy i zdobytych wiadomościach. Liczył się
tylko wygląd i uroda.

Prowadząca przemówiła ponownie.
- Zapraszamy kandydatkę numer jeden, Nicole Grant !
Obok mnie w stronę sceny przeszła kobieta o długich, ciemnych włosach sięgających aż do
pasa. Weszła pewnym krokiem na scenę, stukając głośno obcasami. Uśmiechała się do
wszystkich promiennie, machając przy tym ręką. Wyglądała na spiętą, przez co cały jej pokaz
wyszedł odrobinę sztucznie.

Prowadząca kontynuowała.
- Nicole to nasza nieustraszona pogromczyni trądziku . Reprezentuje oddział dermatologii.
Brawa dla niej!
Wszyscy nagrodzili ją głośnym aplauzem. Zerknęłam na liczną publiczność szukając
znajomych twarzy w tłumie. Od razu zauważyłam, tatę siedzącego w pierwszym rzędzie.
Zaraz obok niego, kobieta z gęstą burzą blond loków opierała głowę o jego ramię.
Domyśliłam się, że to właśnie musi być Susan. Była ładną, zadbaną i dojrzałą panią.
Wydawała się być sympatyczna i ciepła. Pasowała idealnie do mojego taty. Parę miejsc dalej
również w pierwszym rzędzie siedział nie kto inny jak Edward Cullen. Odrobinę tremowała
mnie jego obecność. On w przeciwieństwie do pozostałych, wyglądał na znudzonego całym
pokazem. Nie dziwiło mnie jego zachowanie, ale to, że w ogóle pokazał się tutaj. Co się stało,
że zaszczycił nas swoją obecnością? Poczułam zimny pot na plecach. Powoli dopadała mnie
trema. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu Setha. Miałam ogromną nadzieje, że go tutaj nie
zobaczę. Po wcz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anelin dnia Pią 7:55, 01 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Anelin
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 8:13, 01 Lip 2011 Powrót do góry

Rozglądnęłam się w poszukiwaniu Setha. Miałam ogromną nadzieje, że go tutaj nie
zobaczę. Po wczorajszym spotkaniu miałam go co najmniej dość. Nie chodziłam często na
randki i przez niego pewnie już długo się na nie zdecyduję. Kolacja z nim okazała się totalną
klapą! Nigdy nie przeżyłam czegoś równie upokarzającego.
Publiczność szalała na widok kandydatki. Wtedy z boku sali przy samej ścianie
zauważyłam chłopaków z mojej grupy. Byli wszyscy, nawet James! Sprawiali wrażenie
bardzo zaabsorbowanych konkursem i uczestniczkami. Emmet szczególnie nie mógł oderwać
wzroku od Nicole. Dziewczyna powróciła za kulisy oddychając z ulgą. Popatrzyła na mnie
groźnie po czym oddaliła się szybkim krokiem.

- Przywitajmy kolejną kandydatkę – ogłosiła organizatorka. – Przed nami Mandy Wall!
Na scenę wyszła kolejna dziewczyna. Była drobną szatynką o ładnym uśmiechu.
Pomachała nieśmiało do publiczności podchodząc bliżej. Wyglądała bardzo naturalnie i
ładnie.
- Gwarantujemy, że Mandy wpadnie wam w oko! W końcu to najpiękniejsza
przedstawicielka oddziału okulistycznego. Duże brawa dla niej!
Dziewczyna wróciła powoli za scenę uśmiechając się do mnie. Od razu ją polubiłam. Zero
rywalizacji i konkurencji. Czy nie tak właśnie powinno być? To był zwykły szpitalny konkurs
charytatywny. A niektóre z uczestniczek zachowywały się jakby brały udział w co najmniej
miss świata. To było dziecinne kiedy mierzyły mnie z góry na dół rozważając swoje szanse na
wygranie.

- Przed nami trzecia z kandydatek. Jest to nie kto inny jak Victoria Meyer!
Zamarłam. Nie widziałam jej po raz pierwszy. Miała długie, rudę, kręcone włosy, które od
razu rozpoznałam. Gdzie podziewała się wcześniej, że dopiero teraz ją zauważyłam? Szła
pewnie przez sceną, posyłając całusy do publiczności. Coś jednak nie dawało mi spokoju.
Słyszałam gdzieś to nazwisko uczestniczki. Zamyśliłam się próbując coś sobie przypomnieć.
Nagle mnie olśniło. James! Takie samo nazwisko widniało na jego plakietce stażysty. Czyżby
była to jego siostra? Zawstydziłam się przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. Oby
dziewczyna nie rozpoznała, że to właśnie ja zrobiłam zamach na jej życie. Zaczęłam
przyglądać się jej uważnie.

Zmartwiłam się odrobinę widząc jej pewność siebie i czar. Sprawiała wrażenie jakby scena
była stworzona dla niej. Musiałam się na prawdę postarać, żeby jej dorównać.
- Viktoria to prawdziwa artystka! Nie przesadzę jak nazwę ją najlepszą dyrygentką gry
hormonalnej. Pracuję jak sami się domyślacie na oddziale endokrynologii.
Popatrzyłam na jej obuwie. Coś mi nie pasowało. Jeden z obcasów dziewczyny za bardzo
się chwiał. Uczestniczka nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki nie znalazła się na samym
końcu sceny. Wtedy na moment straciła równowagę patrząc niepewnie na publiczność. Kiedy
chciała odwrócić się i odejść z gracją, ponownie się zachwiała. Jednak tym razem nie zdążyła
zapobiec upadkowi. Leciała wprost na podłogę znajdującą się tuż pod sceną, a zarazem przy
widzach z pierwszego rzędu. Nie wiem jakby skończył się wypadek gdyby nie silne ramiona,
które złapały ją w ostatnim momencie. Victoria była tak samo zaskoczona jak my wszyscy.
To, że mężczyzna zdążył ją złapać była czymś niewiarygodnym. Część publiczności zaczęła
bić brawa dla bohatera, ale ja odwróciłam wzrok. Trudno mi było się do tego przyznać, ale
byłam zazdrosna widząc kto uratował dziewczynę. Edward pomógł jej wejść z powrotem na
scenę, nawet się do niej nie odzywając. Miałam wrażenie, że Victoria wcale nie przejmowała
się upadkiem.

Wyglądała wręcz na zadowoloną obrotem sytuacji. Z resztą nie dziwiłam się
jej, sama chciałabym znaleźć się teraz w tych silnych i męskich ramionach.
- Dziękujemy za pomoc doktorze Cullen – zwróciła się do mikrofonu prowadząca Olivia
Green. Kiedy Victoria znalazła się już poza sceną kontynuowała.
- A teraz przed nami kandydatka numer cztery Isabella Swan.
Zamarłam. Nawet nie wiedziałam kiedy przyszła kolej na mnie. Byłam tak zaabsorbowana
uczestniczkami, że zapomniałam o własnej kandydaturze.
- Bello teraz ty! – popchnęła mnie Alice.

Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, ja nie dam rady – wyrywałam się jej.
Dziewczyna chwyciła mnie za ramiona i potrząsnęła. Pomogło. Panika pomału opuszczała
moje ciało.
- Dałabym ci w twarz, żeby poskutkowało, ale nie mogę pozwolić żebyś wyszła na scenę z
czerwonym plackiem na policzku – mówiła całkowicie poważnie. – Idź tam i pokaż im kto tu
rządzi!
- Prosimy do nas Isabellę Swan – powtórzyła Olivia dziwnym głosem. Pewnie martwiła
się, że zrezygnowałam z udziału.

Kiedy tylko Alice wypchnęła mnie przed siebie zapomniałam o strachu i stresie.
Popatrzyłam pewnie na publiczność rzucając im mój popisowy uśmiech. Długo musiałam
ćwiczyć pod okiem Alice, zanim udało mi się uzyskać ten efekt. Miałam na sobie parę
obcisłych ciemnych dżinsów. Do tego Alice dobrała mi czerwony sweterek eksponujący
uwodzicielko mój biust i ramiona. Miałam także dobrane odpowiednie szpilki na dość
wysokim obcasie. Nigdy nie przepadałam za takim obuwiem, gustując tylko w płaskich
bucikach. Jednak dzięki Alice przekonałam się do obcasów. Kazała mi codziennie po kilka
godzin, chodzić w nich po domu. Początkowo było ciężko. Potykałam się na każdym kroku i
spowalniałam swoje ruchy przez ciągłe upadki. Lecz z czasem chodzenie na obcasie weszło
mi w nawyk. Teraz uwielbiałam to w jaki sposób ten rodzaj obuwia potrafił podkreślić łydki,
uda i pośladki. Cała noga układała się w inny, kuszący sposób.

W tle słyszałam głos Olivii.
- Isabella dzielnie walczy o swoje miejsce wśród chirurgów. Czy ktoś mógłby lepiej
reprezentować płeć piękną niż ona? Nagrodźmy ją głośnymi brawami.
Szłam pewnym krokiem przez scenę, kręcą delikatnie biodrami. Czułam się dobrze i
śmiało na scenie. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze przed chwilą byłam sparaliżowana
strachem. Popatrzyłam na publiczność. Pierwsze uśmiechnęłam się do taty, widząc w jego
oczach dumę i podziw. Potem nieświadomie mój wzrok spoczął na Edwardzie. Miałam
wrażenie, że czas na chwilę stanął.

Mężczyzna patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Nawet
nie zamrugał, żeby nie stracić mnie chociaż na sekundę z oczu. Ja także czułam się jakbym
była w transie. Między nami istniała dziwna chemia, której żadne z nas nie potrafiło się
przeciwstawić. Ktoś głośno odchrząknął. Za Edwardem, dwa rzędy dalej ujrzałam Setha.
Zagotowało się we mnie gdy przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniego dnia.
Odwróciłam od niego wzrok wracając powoli ze sceny. Nawet będąc tyłem do publiczności
starałam się wyglądać uwodzicielsko i pewnie siebie.

- Byłaś najlepsza! – krzyknęła Alice porywając mnie w ramiona, kiedy tylko zniknęłam z
oczu publiczności.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy dotarło do mnie, że mam to już za sobą.
Odwróciłam się obserwując już ostatnią z kandydatek.
- Przed nami jeszcze jedna z kandydatek, Jessica Stanley!

Wysoka i zgrabna blondynka wyszła na scenę, uśmiechając się do wszystkich. Na końcu
sceny obróciła się dookoła prezentując się wszystkim z każdej strony.
Szybko i zwinnie wróciła do nas za kulisy. Ponownie usłyszałyśmy Olivię.
- A teraz zapraszam na środek wszystkie kandydatki!
Po chwili cała nasza piątka stała na scenie, czekając na polecenia prowadzącej.
Kobieta przemówiła do mikrofonu.
- Do każdego z państwa podejdzie jedna z współorganizatorek konkursu. Prosimy o
zaznaczenie krzyżyka pod numerkiem kandydatki, którą najchętniej chcielibyście zobaczyć w
finale. W ten oto sposób uda nam się zebrać wyniki najszybciej jak to możliwe.
Dziewczyny trzymające w rękach listę uczestniczek zaczęły zbierać głosy wśród
publiczności.
- Za nim dostaniemy ostateczne wyniki, przypomnę zasady konkursu – ciągnęła dalej
Olivia. – Do finału przejdą tylko trzy z obecnych tu kandydatek. Zapewniając sobie tym
samym miejsce w finale. W nim każda z dziewczyn zaprezentuje się nam w stroju dowolnym,
przystępując potem do quizu wiedzy anatomicznej i medycznej. Tylko jedna z nich może
wygrać i zostać ogłoszoną „Tapl lek”. Przed sceną znajduje się skrzynka do której możecie
wrzucać swoje datki na szczytny charytatywny cel. Ale prawdziwa nagroda czeka nas dopiero
po ogłoszeniu miss „Tapl lek”. Wtedy to będziecie mieć możliwość wzięcia udziału w
licytacji prawdziwej randki z naszą „Tapl lek”. Tylko ten kto da najwięcej, będzie mógł
zapewnić sobie wyłączność towarzystwa naszej najpiękniejszej i najmądrzejszej lekarki. Mam
nadzieje, że będziecie hojni – zaśmiała się.

-Że co?! – prawie krzyknęłam, ale zostałam zagłuszona przez prowadzącą.
- Moi drodzy znamy już wyniki! – ogłosiła. – Do finału przechodzi kandydatka numer trzy
– Victoria Meyer, kandydatka numer pięć, Jessica Stanley i kandydatka numer cztery Isabella
Swan. Nagrodźmy je głośnymi brawami!
Cała publiczność szalała, a ja stałam sparaliżowana nie mogąc uwierzyć w co się właśnie
wpakowałam.


Rozdział 15


Kiedy tylko ogłoszono wyniki, udałam się za kulisy, w poszukiwaniu Alice. Nie
interesowały mnie gratulacje, ani aplauz publiczności. Mój awans do finału przestał mnie
cieszyć, kiedy tylko usłyszałam o licytacji. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się na prawdę.
Przecież nie byłam jakąś rzeczą, którą się o tak wystawia na aukcje. Kto wymyślał te chore
zasady konkursu?
Alice czekała na mnie za sceną z wielkim uśmiechem na twarzy. Zdziwiła się widząc moją
posępną minę i brak entuzjazmu.
– Co się stało Bello? – spytała zmartwiona, gdy znalazłam się przy niej. – Nie cieszysz
się z finału?

Pokręciłam przecząco głową.
– Wiedziałaś o tym? – zapytałam wskazując na scenę, gdzie przed chwilą odbywały się
eliminacje.
– Ale o czym? – dziewczyna w ogóle nie rozumiała o co mi chodzi.
– O tej licytacji! – prawie krzyknęłam. – Gdybym dowiedziała się o tym wcześniej, na
pewno nie byłoby mnie tutaj – wzięłam głęboki oddech próbując się opanować.
Teraz było już za późno. Właśnie skończył się pierwszy etap eliminacji, w którym ja,
Jessica i Victoria awansowałyśmy do finału. Jutro miała zostać wyłoniona z nas
najpiękniejsza i najmądrzejsza lekarka. I wszystko było by dobrze, gdyby nie ta nieszczęsna
licytacja na koniec. Alice patrzyła na mnie zaskoczona.

– O niczym nie wiedziałaś? – zapytała.
– Nie – pokiwałam przecząco głową. – Przecież mnie znasz. Prędzej wolałabym do końca
życia pracować w przychodni, niż być licytowaną przez jakiś nadzianych kolesi – pożaliłam
się.
– Bello, ja byłam pewna, że ty o tym wiesz – zaczęła tłumaczyć się Alice – Widziałaś
plakat konkursu! Sama przecież przyniosłaś go do mnie z pretensjami. Skąd mogłam
wiedzieć, że nie przeczytałaś kilku wypisanych w punktach zasad? To już nie jest moja wina,
że nie zainteresowałaś się tym – zakończyła.

Zrobiło mi się głupio. Alice miała racje. Powinnam była przeczytać regulamin, a nie teraz
szukać winnych. Popatrzyłam na nią skruszona.
– Nie wiem dlaczego nawet nie zerknęłam na zasady konkursu – zaczęłam – Chyba po
prostu chciałam oddalić od siebie myśl o nim. Do tego, byłam też pewna, że reguły nie będą
odbiegać od innych wyborów miss.

Alice chwyciła mnie za ramię przytulając do siebie.
– Bello to jeszcze nie jest koniec świata. Pomyśl, a może na tym spotkaniu...
– Nie, Alice! – przerwałam jej wiedząc do czego zmierza – Tym razem też nie spotkam
mężczyzny swojego życia.
To samo próbowała wmówić mi przed randką z Sethem, o której nawet wolałam sobie nie
przypominać.
– Wybacz, ale wracam do pracy. Muszę się od tego wszystkiego oderwać – powiedziałam,
wyswobadzając się z jej uścisku.
– Przecież masz dzisiaj wolne! – próbowała mnie zatrzymać.
– Wiem, ale chce zobaczyć co się dzieje na oddziale – tłumaczyłam. – Chłopcy
zachowywali się podejrzanie. Coś za bardzo pędzili do wyjścia, po ogłoszonych wynikach.
Założę się, że gdyby znowu cały dzień mieli diagnozować zapalenia płuc i zatrucia
pokarmowe nie spieszyliby się tak.

Od razu zainteresowało mnie zachowanie mojej grupy. Wszyscy w jednym momencie,
zniknęli z sali konkursowej. Znałam już ich na tyle dobrze, żeby wnioskować, że na oddziale
musiały dziać się ciekawe rzeczy.
Alice jednak tego nie rozumiała. Miała zupełnie inne plany dla mojej osoby.
– Jutro jest finał – zauważyła. – Odpocznij chwilę, a potem się poucz. Rozwiązuj testy i
quizy. Ja mogę później do ciebie dołączyć. Razem pójdzie nam znacznie szybciej –
uśmiechnęła się do mnie zachęcająco.
– Alice ty nic nie rozumiesz – zaczęłam. Musiałam powiedzieć jej prawdę – Nie będę się
niczego uczyć ani powtarzać. Jutro zrobię wszystko, żeby przegrać.

Dziewczyna patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
– Nie chcę brać udziału w tej licytacji. Nie mogę zająć pierwszego miejsca – dodałam
widząc jej zdezorientowanie.
– I tak po prostu się poddasz? – zapytała oburzona. Widziałam w jej oczach złość i
niedowierzanie.
– Doszłam do finału. Mnie to wystarczy – mówiąc to wzruszyłam ramionami.
– Nie możesz tego zrobić! – teraz Alice naprawdę wyglądała na zdenerwowaną. – Nie
możesz zrezygnować z wygranej tylko przez licytacje. To przecież chodzi o zwykłe
spotkanie! Zachowujesz się tak jakby do randki miała być dorzucona namiętna noc z tobą. A
powtarzam ci, to zwykłe spotkanie!
– A co jeśli na to zwykłe spotkanie zechce zabrać mnie Seth? – zapytałam od razu. –

Widziałam jak na mnie patrzył. Jestem pewna, że będzie brał udział w licytacji, by
zrewanżować się za swoje ostatnie zachowanie.
Niestety i tym razem nie przekonałam dziewczyny. Alice po prostu wiedziała lepiej. Już
otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale i tym razem jej przerwałam.
– To już postanowione – powiedziałam twardo. – Jutro zrobię wszystko, żeby przegrać.

Nie miałam siły na kłótnię. Oddaliłam się od niej zmierzając w stronę oddziału. Tylko tam
byłam w stanie zapomnieć, na chwilę, o moich zmartwieniach i troskach.
Zastanowiłam się chwilę. Po raz pierwszy udało mi się skutecznie przeciwstawić Alice.
Ale nie było innej możliwości. Tym razem wiedziałam, że mam racje.

Kiedy podeszłam pod gabinet Cullena, cała grupa czekała już na doktora. Mężczyźni byli
tak pochłonięci rozmową, że nawet nie zauważyli gdy do nich podeszłam.
– Myślisz, że za co go zamknęli? – zastanawiał się Jacob.
– Musiał naprawdę dużo ludzi rozpruć skoro dostał dożywicie – stwierdził Emmet.
Nie miałam w ogóle pojęcia o czym rozmawiali. Odezwałam się do nich od razu. Nie
chciałam, żeby wydało się, że przez chwilę podsłuchiwałam ich wymianę zdań.
– Cześć chłopaki – uśmiechnęłam się do nich.
– Cześć Bello – odparli zdziwieni moją obecnością.
– Gratulujemy przejścia do finału – zwrócił się do mnie Jacob. – Wiedziałem od początku,
że nie ma dla ciebie konkurencji.

Uśmiechnęłam się słysząc te słowa. Czasami potrafili zachować się właściwie względem
jedynej kobiety w grupie.
– Zapowiada się coś ciekawego na oddziale? – zapytałam ich. Mężczyźni popatrzyli po
sobie nic nie mówiąc. Ku mojemu zdziwieniu na pytanie odpowiedział James.
– Nie. Będą te same nudy co wczoraj. Możesz wracać do domu, odpoczywać po
dzisiejszym wielkim wysiłku. Na pewno należy ci się dzień wolnego, po tym jak przez minutę
intensywnie chodziłaś po scenie – rzucił z sarkazmem.

Nabijał się ze mnie. Widziałam w jego oczach pogardę i złośliwość. Jednak jego
zachowanie udowodniło mi tylko, że faceci chcieli się mnie pozbyć. Emmet i Jasper nawet na
mnie nie patrzyli. Zwróciłam się do Jacoba, który udawał, że poprawia plakietkę.
– Nie mówił wam Cullen, co zaplanował na dziś? – spytałam.

Mężczyzna nawet na mnie nie zerknął, kiedy odpowiedział.
– Tak jak mówił James. Nic ciekawego nam się nie szykuję.
Zabolało mnie to. Ewidentnie chcieli żebym wróciła do domu. Tylko dlaczego?
Konkurencja? Wyścig szczurów? Ja już dawno przestałam ich tak traktować. Na słowa Jacoba
podniosłam dumnie głowę i odparłam.
– Jeśli zapowiada się zwykły dzień to zostaję.

Chłopcy popatrzyli na mnie zdumieni. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie – już miałam
ochotę dodać.
– Jutro pewnie znowu narzucą mi dzień wolnego – zaczęłam się tłumaczyć. – A jeżeli
dzisiaj praca mnie nie wykończy i nadal będę mogła być w formie, to nie muszę z niej
rezygnować – wzruszyłam ramionami udając, że jest mi to obojętne.
Mężczyźni nie zdążyli nic odpowiedzieć, bo tym momencie w drzwiach pojawił się
Cullen. Popatrzył na nas zatrzymując się wzrokiem na mojej osobie. Był wyraźnie zdziwiony
widząc mnie tutaj.
– Z tego co wiem masz dzisiaj wolne – zwrócił się do mnie podchodząc bliżej.
– Tak, ale nie chciałam rezygnować z pracy – tłumaczyłam się już po raz kolejny tego
dnia.
– Nie udawaj – odpowiedział mi. – Gdyby reszta grupy nie powiedziała ci kogo tu mamy
za pewnie nie zaszczyciłabyś nas swoją obecnością.
Faceci obok mnie zamarli na słowa Cullena.
– Nic nie rozumiem – zaczęłam. Obróciłam się do reszty chłopaków, ale żaden z nich nie
chciał mi tego wytłumaczyć.

Cullen popatrzył na mnie, tak jakby sprawdzał czy mówię prawdę. Nie wiem co wyczytał z
moich oczu, bo po chwili zwrócił się do stażystów.
– Myślałem, że jesteście bardziej solidarni – mówiąc to ruszył w stronę jednej z sal.
Teraz wszystko było jasne. Miałam przeczucie, że na oddziale dzieje się coś, o czym
chłopcy nie chcieli mi powiedzieć. Szliśmy wszyscy za Cullenem, a żadne z nas nie odezwało
się nawet słowem. Musiałam przyznać, że czułam się dotknięta ich posunięciem. Sama nie
postąpiłabym tak względem nich. Przyglądnęłam się całej grupie. Przynajmniej widziałam, że
mężczyźni są zawstydzeni tą sytuacją. Nie spodziewali się, że wszystkiego od razu się
dowiem. Nie rozumiałam tylko powodu, dla którego chcieli mnie wykluczyć. Czy naprawdę
chodziło o konkurencję?

Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu pacjenta, zamarłam na widok dwóch wielkich i
uzbrojonych mięśniaków. Odruchowo ze strachu schowałam się za plecami Cullena. On tylko
popatrzył na mnie unosząc do góry brew. Miałam wrażenie, że powstrzymuje się od
parsknięcia. No cóż, chociaż jego rozbawiła moja reakcja.

Szybko doszłam do siebie i tym razem już odważnie, stanęłam u jego boku. Dopiero wtedy
zarejestrowałam, że tajemniczy mężczyźni nie byli napastnikami, a strażnikami więziennymi.
Patrzyli groźnie nie tylko na mnie i na moich towarzyszy, ale przede wszystkim na człowieka
leżącego na szpitalnym łóżku. Miał przymknięte powieki i leżał nieruchomo. Jego dłonie
przykute były żelaznymi kajdankami, do ram łóżka. Nagle zrozumiałam kto został przyjęty do
naszego szpitala i miał stać się naszym pacjentem. Był nim jeden z więźniów przywieziony z
pobliskiego zakładu karnego. Mężczyzna był w średnim wieku, a twarz miał srogą i poważną.
Jego włosy były starannie, krótko ostrzyżone. Nie wyglądał mi na chorego, ale na
wyczerpanego i zmęczonego. Dopiero gdy wszyscy podeszliśmy do niego, otworzył oczy i
spojrzał na nas.

Nie wiem co spodziewałam się zobaczyć w jego wzroku. Na pewno nie tyle nienawiści i
zła, którym obdarzył każdego z nas. Moje serce zaczęło szybciej bić. Próbowałam się
uspokoić myślą, że jest przykuty do łóżka, jednak mimo to nie opuścił mnie strach. Więzień
miał w sobie coś mrocznego i niebezpiecznego. Zrobiłam krok do tyłu próbując uciec od jego
zimnych i ciemnych oczu.

Cullen podszedł do strażników podając im rękę. Miałam wrażenie, że nie było to
przyjacielskie powitanie. Edward tym razem wręczył kartę pacjenta Jamesowi. Mężczyzna
przeczytał po cichu wszystko uważnie, po czym zaczął przedstawiać nam sytuację.
– Robert Hearst trzydziestodziewięcioletni mężczyzna, przyjęty z powodu połknięcia
drutu, który zatrzymał się w żołądku, sprawiając silne bóle. Nie doszło do perforacji ścian
narządu ani do krwawienia z przewodu pokarmowego. Pacjent zapisany jest na dzisiejszą
gastroskopie w celu usunięcia ciała obcego.

Popatrzyłam zaskoczona na mężczyznę leżącego na łóżku. Słyszałam już wiele razy o
takich przypadkach, jednak nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w ich leczeniu.
Lista przedmiotów, przy pomocy których osadzeni próbują choć na kilka dni trafić do
szpitala, jest bardzo długa. Igły, wieszaki, zapalniczki, oprawki okularów, baterie czy
maszynki do golenia – to tylko niektóre smakołyki, które wpadają do żołądków więźniów.
Ich pomysłowość nie zna granic. Wiedzą, że najważniejsze jest to, by znaleźć przedmiot,
który da się przepchnąć przez przewód pokarmowy i zatrzymać w żołądku. Z zastrzeżeniem,
że jego usunięcie będzie wymagało interwencji lekarza. Nie mogą więc go zwymiotować czy
wydalić z kałem, gdyż to zniweczyłoby ich plany. Ważne jest również , by przedmiot
zawierał odpowiednią ilość metalu. I nie chodzi tu wcale o dostarczenie organizmowi żelaza.
Więźniom zależy, by rzecz dobrze prezentowała się na zdjęciu rentgenowskim. By nikt nie
mógł posądzić ich o symulowanie czy kłamstwo.

O patencie przywiezionego do nas mężczyzny też już słyszałam.
Skazani, nazywają to połykaniem kotwiczki. Jest to odpowiednio wygięty spinacz biurowy
lub kawałek drutu, przywiązany do nitki i owinięty w kulkę z chleba. Po połknięciu sok
żołądkowy rozpuszcza pokarm i wtedy to spinacz tworzy kształt kotwicy. Skazany pociąga za
nitkę, której drugi koniec ma w ustach i kotwica wbija się w wewnętrzne powłoki brzucha .
To musi być bardzo bolesne, ale skuteczne jeśli chce się dostać na kilkudniowy pobyt w
szpitalu.

– Wyciągnijcie mu ten drut i niech wraca tam gdzie jego miejsce! – odezwał się ostro
jeden z strażników.
James tylko pokręcił głową mówiąc.
– To jeszcze nie koniec. Podczas wywiadu dowiedzieliśmy się, że pacjent zauważył u
siebie nagłe porażenie. Sytuacja była zgłaszana władzom, jednak nikt nie zainteresował się
stanem więźnia. Dokonał połknięcia przedmiotu w celu znalezienia się tutaj i otrzymania
odpowiedniego leczenia. Mężczyzna chodzi bardzo powoli, gdyż ma poczucie, że jego noga
„może uciec”. Powoli zaczyna tracić nad nią kontrolę. Nie jest też w stanie uchwycić
przedmiotu lewą ręką.
– Kłamstwo! – krzyknął strażnik. – Wierzycie mu? Przecież on symuluje, żeby tylko
opuścić na kilka dni więzienie. Szkoda waszego i naszego czasu.
– I tak musi tutaj zostać czekając na gastroskopię – zauważył Edward. – W tym czasie
zrobimy mu parę badań i ustalimy prawdomówność jego słów.

Nie chciałam krytykować Cullena, ale według mnie więzień udawał stan paraliżu, żeby
przedłużyć swój pobyt tutaj. Nie chciałam być pesymistką, ale coś czułam, że jego obecność
nie przyniesie nam niczego dobrego. Jakby na potwierdzenie moich słów, odezwał się
strażnik.
– Przypomnę tylko, że osadzony to niebezpieczni psychopata, dla którego zrobienie innym
lub sobie krzywdy, nie stanowi większego problemu. Chce pan narażać tak swoich
pracowników i oddział? – zwrócił się kolejny strażnik do Cullena. On jednak sprawiał
wrażenie obojętnego na ich słowa.
– Wy tu jesteście od tego, by zapewnić nam bezpieczeństwo – powiedział ostro. – Jeżeli
będziecie dobrze wykonywać swoją pracę, nic nie grozi moim ludziom.

Dziwne, ale ja nie byłam tego taka pewna. Więzień leżąc na łóżku przysłuchiwał się całej
rozmowie, mierząc badawczo spojrzeniem każdego z nas. Miałam wrażenie, że gdyby nie
kajdanki uniemożliwiające mu każdy ruch, w tym przypływie agresji rzuciłby się na nas.
– Musimy podzielić się pracą – zwrócił się do nas Edward. – Chyba zgodzicie się ze mną,
że wygląda to na udar niedokrwienny. Ale bez wyników nie możemy tak od razu postawić
diagnozy. Emmet ty zrobisz badanie fizykalne i zbierzesz wywiad. Jasper badanie krwi.
Zwróć szczególną uwagę na hipoglikemię15 – zastanowił się chwilę. – Możecie już zacząć.
Tak wszystko pójdzie nam o wiele sprawniej.
– Bello – teraz popatrzył na mnie mówiąc. – Ty zabierzesz pacjenta na tomografię
komputerową, w celu potwierdzenia udaru. Jeśli okaże, się że to guz lub krwotok
podpajęczynówkowy, dasz nam od razu znać.

Pokiwałam głową na jego słowa. Nie rozumiałam tylko jednego. Był pewny
prawdomówności więźnia. Inaczej nie zleciłby tyle kosztownych badań. Ja z kolei
podejrzewałam, że to strata czasu. Jednak nie ośmieliłam się powiedzieć tego głośno. Nie
miałam innego wyjścia jak wypełniać polecenia Cullena.

Następnie Edward zwrócił się do Jacoba.
– Zrób pacjentowi USG dopplerowskie tętnicy szyjnej. Musimy zobaczyć czy jej
zwężenie nie jest źródłem materiału zatorowego. James – teraz patrzył na kolejnego stażystę.
– Ty zajmiesz się echokardiograficznym badaniem serca. Ono też może być źródłem zatoru,
dlatego musimy je w razie czego wykluczyć.

Każdy z nas miał przydzielone zadanie. Nie było za dużo czasu, a ilość badań i czas ich
trwania, znacznie przewyższał nasze możliwości. Nie miałam złudzeń, wiedziałam, że czeka
nas praca po godzinach. Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam przychodząc dzisiaj
na oddział. Jutro będę ledwo żywa i zapewne Alice będzie się wściekać widząc moje worki
pod oczami. Jednak nie miałam zamiary błyszczeć podczas finału, ani wygrać konkursu .
Chciałam być chirurgiem, a nie miss, moje miejsce było tutaj.
Kiedy czekałam na swoją kolej w badaniu pacjenta, podszedł do mnie Emmet. Domyśliłam
się na jaki temat będzie chciał ze mną rozmawiać.

– Bello, chciałem cię przeprosić w imieniu chłopaków – zaczął niepewnie. – Nie wiem
dlaczego to zrobiliśmy. Chyba kierowała nami tylko zazdrość o twoje wiadomości i
umiejętności. Sami chcieliśmy choć raz zabłyszczeć w oczach Cullena – przyznał się. – Nie
chce na nikogo zwalać winy, bo my tu wszyscy ponosimy za to odpowiedzialność. Ale James
za bardzo pomieszał nam w głowach. Daliśmy mu się wciągnąć w jego gierki i to było bardzo
głupie. Teraz jak przypomnę sobie jakie argumenty nam przytaczał to nie chce mi się
wierzyć, że na to polecieliśmy.

Chciałam być twarda i dobić go czymś, by nigdy więcej nie zachowali się tak względem
mnie. Ale jego szczere słowa chwyciły mnie za serce. Nie byłam wstanie się mścić.
Emmet popatrzył na mnie skruszony.
– Wybaczysz nam Bello? – zapytał. – Niech to nie zmieni niczego między nami. Wiesz,
że jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
Zastanowiłam się chwilę nad jego słowami. Każdy miał prawo popełnić błąd i się pomylić.
Nikt chyba nie rozumiał tego lepiej ode mnie.
– Nawet najlepsi przyjaciele mogą nas czasem zranić i trzeba im to wybaczać –
powiedziałam cicho.

W tym momencie Emmet chwycił mnie w swoje ramiona mocno ściskając. Poczułam, że
unoszę się nad ziemię, ledwo łapiąc oddech w jego objęciach.
– Widziałem, że nam to zapomnisz – powiedział uradowany.
– Słyszałeś Jasper? Bella już nam wybaczyła! – zawołał do niego opuszczając mnie na
ziemię. Chłopak posłał mi przepraszający uśmiech i razem poszli w stronę laboratorium.
Zaśmiałam się na reakcję Emmeta. Chociaż był dorosły, tak często zachowywał się jak małe
dziecko. Zastanowiłam się chwilę nad tym co się wydarzyło. Wydawało mi się, że postąpiłam
słusznie. Byliśmy jedną grupą. Nie mogłam pozwolić, by przez jakieś niedomówienia, coś się
między nami popsuło. Pracowaliśmy razem każdego dnia. Odpowiednia atmosfera była
konieczna.

Kiedy w końcu Jacob i James zakończyli swoje badania, mogłam zabrać mężczyznę na
tomografię. Pchałam jego łóżko przed siebie, zmierzając w stronę radiologii. Wokół mnie
stali uzbrojeni strażnicy cały czas pilnując więźnia.
– Mogą mi panowie pomóc z tym łóżkiem? – odezwałam się do nich. Nie miałam za dużo
siły, a razem z pacjentem przyszło mi pchać na prawdę sporo kilogramów. Byłam kobietą, ale
to nie zrobiło im żadnej różnicy.
– To nie należy do naszych obowiązków – odpowiedział mi zimno jeden z nich.
– Oczywiście, że należy! – oburzyłam się. – Jesteś mężczyzną, twoim obowiązkiem jest
pomóc kobiecie.

Jednak moja wypowiedź nie zrobiła na nim wrażenia. Dalej szedł przed siebie nawet na
mnie nie patrząc. Drugi z strażników na szczęście nie okazał się takim egoistą.
– Dobra, daj to. Ja ci pomogę – zwrócił się do mnie.
No chociaż on jeden – odetchnęłam z ulgą.
Gdy wjechaliśmy z łóżkiem pacjenta do odpowiedniej sali, okazało się, że musimy jeszcze
sporo poczekać na badanie. Aparat był zajęty przez przywiezionych z wypadku turystów. Ich
stan życia był zagrożony, więc w tym momencie to oni mieli pierwszeństwo. Usiadłam na
podłodze jak najdalej od łóżka więźnia i westchnęłam ciężko. To był długi dzień, a ja nie
miałam już na nic siły.

– Ładna z ciebie istotka – powiedział do mnie skazaniec.
Popatrzyłam na niego zaskoczona. Po raz pierwszy się do mnie odezwał i wcale mi się to
nie podobało. Nie ukrywałam tego, że przerażał mnie od początku.
– Przepraszam – mówiąc to, mężczyzna odwrócił twarz. – To przez tą ciągłą samotność –
westchnął. – W więzieniu mamy za dużo czasu na rozmyślanie. Marzymy o tym, jak wyrwać
się na wolność i jak znowu zażyć seksualnych rozkoszy, czy przytulenia się do kobiety, która
pachnie znajomym zapachem – rozmarzył się.
Nie skomentowałam jego wypowiedzi, ale on ciągnął dalej.
– Najbardziej brutalni przestępcy rozklejają się na widok swoich kobiet i dzieci. Tęsknimy
za rodziną, ciepłem, szczerą, choć może prymitywną rozmową z swoją ukochaną. A przede
wszystkim za tą niemożliwą dla nas, wolnością.

Zaskoczyły mnie jego słowa. Nie spodziewałam usłyszeć tyle wrażliwości z ust
mężczyzny.
– Przykro mi – tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
Tym razem skazaniec na mnie popatrzył.
– Więzienie to nie jest bajka. To jest bitwa – usłyszałam. – Ale ja sobie na tą bitwę
zasłużyłem, wiec nie powinienem narzekać.

Wyprostowałam się patrząc na niego.
– Za co został pan skazany? – spytałam niepewnie. Nie wiedziałam, jak mężczyzna
zareaguje na to pytanie. Bałam się go rozwścieczyć, ale ciekawość wzięła górę.
– Zostałem skazany na dożywocie za pobicie za skutkiem śmiertelnym mojego
czteroletniego synka – wyrecytował przedstawione mu zarzuty. Zamyślił się chwilę i
kontynuował. – Myślałem, że to jest tak, jak mnie zawsze biła mama. Że jak mnie się nic nie
stało, tak i jemu nic się nie stanie. Wtedy, kiedy to zrobiłem byłem czymś bardzo
zdenerwowany. Nie pamięta, czym. Ale nie zgadzam się z opisem, który sporządzili biegli.
Według nich rzucałem dzieckiem o ścianę, kopałem je, biłem klamrą od paska i kablem.
– Nie opowiadaj bzdur! – przerwał mu gwałtownie strażnik przysłuchujący się całej
rozmowie. – Podczas procesu nie wyraziłeś ani odrobinę skruchy. W czasie rozmowy z
dziennikarzami nawet nie żałowałeś morderstwa. Sędzia nie miał wątpliwości uznając cię za
jednostkę wyszczutą z człowieczeństwa i wydając najwyższy możliwy wyrok.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Zdałam sobie sprawę, że wolałam jednak tego nie
wiedzieć. Przed oczami stanęło mi to maleńkie, skatowane dziecko. Jakim okrutnym i chorym
człowiekiem trzeba być, by dopuścić się czegoś takiego. Wiedziałam, że przemoc rodzi
przemoc. Ten mężczyzna pewnie nigdy by nie skrzywdziłby swego dziecka, gdyby nie zło
jakiego sam doświadczył. Ale zrobił to i nic już teraz nie przywróci temu maleńkiemu
dzieciątku życia.

Wykonałam tomografie pacjentowi w całkowitej ciszy. Nie mogłam otrząsnąć się z tego,
co przez chwilą usłyszałam. Unikałam wzroku więźnia, mając nadzieje, że jego synek na
zawsze spoczywa w pokoju, w innym lepszym świecie.
Po skończonym badaniu strażnik zaoferował mi ponownie swoją pomoc, odwożąc
skazańca na jego salę. Popatrzyłam na zegarek, było już dawno po osiemnastej, a mnie nie
pozostało nic innego jak czekać na wyniki. Szłam tak smutna i zamyślona przez korytarz, nie
patrząc nawet przed siebie.

Ktoś nagle chwycił mnie za ramiona uniemożliwiając posunięcie się dalej.
– Bella? – usłyszałam znajomy głos.
Popatrzyłam na śliczną blondynkę stojącą przede mną. To mogła być tylko Rosalie.
Uśmiechała się do mnie promiennie, a ja z całych sił próbowałam odwzajemnić ten gest.
– Jak tam sprawy z twoim szefem? – zapytała ciekawa.
– Lepiej, dużo lepiej – odpowiedziałam.
– To co, odpuścił już sobie złośliwe komentarze? – wypytywała mnie o więcej.
– Prawie – odparłam wymijająco. Rozglądnęłam się dookoła, mając nadzieje, że nie
spotka nas tu Edward.
– Miło to słyszeć – powiedziała Rosalie. – A nie wiesz przypadkiem gdzie znajdę gabinet
dr Cullena? – zapytała.
Oczywiście, że wiedziałam. Znałam tą drogę na pamięć.
– Musisz iść prosto, a potem tutaj... – już zaczęłam jej tłumaczyć, ale dziewczyna
porwała mnie za rękę ciągnąć za sobą.
– To pokażesz mi – oznajmiła.

Zatrzymałam się w momencie. Niestety tego nie mogłam zrobić. Za żadne skarby Rosalie
nie mogła zorientować się, kto jest moim tajemniczym szefem. Kto jest tym przełożonym, z
którym walczę i do którego dodatkowo potajemnie wzdycham.
– Przykro mi, ale ja już jestem spóźniona – zaczęłam się wyswobadzać z jej rąk. – Muszę
wracać – zrobiłam krok do tyłu z przepraszającą miną. Miałam nadzieje, że nie wyczuła
mojego kłamstwa. Odwróciłam się i wpadłam na stojącego za mną mężczyznę. Popatrzyłam
na niego i zamarłam. Twarz Edwarda nie zdradzała żadnych uczuć. Jak to się stało, że nie
usłyszałam jak do nas podchodził?
– Co ty tutaj robisz? – zapytał ostro.
– Ja właśnie szłam... – zaczęłam się tłumaczyć, ale urwałam w momencie kiedy
zorientowałam się, że jego zimny wzrok utkwiony jest w Rosalie.

Nie mów nic do mnie, tylko nic do mnie nie mów – błagałam w myślach Edwarda. Jeśli
uda mi się zniknąć im z oczu jasnowłosa nie domyśli się, że się znamy.
– Bello idź już do domu – jak na złość zwrócił się do mnie Cullen. – Jutro zajmiemy się
wszystkimi wynikami.
Zamknęłam oczy zdając sobie sprawę, że zostałam wydana. Popatrzyłam niepewnie na
Rosalie. Blondyna mierzyła wzrokiem raz mnie, raz Edwarda. Nie mogłam odczytać nic z jej
oczu prócz zdziwienia i niedowierzania. W końcu oddalając się od nas rzuciła do Cullena
ostrym głosem.
– Nie ważne! Spadam stąd.

Rosalie pędziła przed siebie szybkim krokiem. Ani razu nie odwróciła się by spojrzeć na
nas. Miałam wielkie wyrzuty sumienia, zdając sobie sprawę z obrotu sytuacji.
– Kto to był? – zapytałam cicho. Tak bardzo pragnęłam dowiedzieć się kim ta kobieta
była dla Cullena.

Edward stał tuż obok mnie przyglądając mi się z nieodgadnionym wzrokiem. Gdybyśmy
przybliżyli się do siebie o zaledwie parę centymetrów, nasze usta złączyłyby się w pocałunku.
Moje serce nieświadomie przyspieszyło, a wargi rozchyliły się. Ale i tym razem nic się nie
stało. Cullen zamknął oczy przerywając nasz kontakt wzrokowy. Oddalił się ode mnie
przyjmując znowu na twarzy maskę egoisty i aroganta.
W końcu odpowiedział na moje pytanie.
– Nie powinno cię to w ogóle obchodzić – rzucił zimno.
Wiem, że nie powinno, ale obchodziło i to bardzo.

Następnego dnia z samego rana, tak jak podejrzewałam, wpadła do mnie Alice. Od razu
zaczęła przygotowywać mnie do finału. Dziwiłam się jej. Ja uważałam, że to strata czasu,
jeśli moim celem było przegrać. Jednak według niej powinnam dobrze się prezentować,
nawet na ostatnim miejscu. Nie sprzeczałam się z nią. Wiedziałam jak bardzo entuzjastycznie
podchodziła do tego konkursu, a moja rezygnacja na pewno nie była dla niej łatwa. Te
przygotowania były jedyną rzeczą, jaką mogłam dla niej zrobić. W dodatku zaskoczyła mnie
przychodząc dzisiaj rano i od progu mówiąc.
– Bello! Zachowałam się okropnie – zrobiła skruszoną minę – Jestem twoją przyjaciółką,
powinnam akceptować każdą twoją decyzję. Dlatego wiedz, że teraz popieram cię w stu
procentach – zakończyła przytulając się do mnie.
Miło mnie zaskoczyła tym wyznaniem. Myślałam, że prędzej obrazi się na mnie, niż
zgodzi z moją decyzją.

Ziewnęłam głośno przeciągając się na krześle. Byłam zmęczona i niewyspana. Wczoraj nie
mogłam zasnąć, myśląc cały czas o wydarzeniach poprzedniego dnia. Dalej nie wiedziałam
co łączy Edwarda z Rosalie i nie dawało mi to spokoju. W dodatku teraz doszły wyrzuty
sumienia, kiedy zobaczyłam złość i niedowierzanie na twarzy dziewczyny. W mojej głowie
siedział także skazaniec przyjęty do nas na oddział. Dzisiaj miało się okazać czy próbował nas
oszukać, udając porażenie, czy może mówił prawdę. Osobiście uważałam, że to tylko gra. I
jeszcze do tego ten finał. Dalej nie byłam pewna jak to wszystko rozegrać. Nie chciałam
wyjść na idiotkę podczas quizu, a tym samym przynieść wstyd mojemu oddziałowi. Z drugiej
strony moim nadrzędnym celem było przegrać. Westchnęłam ciężko. Nie wiedziała już co
robić. Dlaczego moje życie zawsze musi być takie skomplikowane?
Do pokoju weszła Alice, niosąc ze sobą sukienkę, którą przygotowała dla mnie na finał.
Kiedy ją ujrzałam, nie mogłam wydusić z siebie słowa. Była piękna! Pobiegłam od razu ją
przymierzyć.

Nigdy nie reagowałam tak entuzjastycznie na ubrania, ale w tym przypadku
musiałam zrobić wyjątek. Przebrana popatrzyłam na siebie w lustrze. Wyglądałam
zjawiskowo. Biała sukienka bez ramiączek, idealnie przylegała do góry mojego ciała. Od linii
bioder natomiast spływała wzdłuż mojego ciała aż po same kostki. Moje wdzięki ukazywało
głębokie wcięcie kończące się wysoko na udzie. Nie zależnie czy stałam, czy szłam moja
noga prezentowała się wyłaniając z delikatnego materiału sukni. Od biustu aż do biodra
ciągnęły złote, wyhaftowane ręcznie wzorki. Uśmiechnęłam się do kobiety w lustrze.
Wyglądała ślicznie. Obróciłam się dookoła prezentując się Alice.
– Jest cudowna – powiedziałam, kiedy w końcu odzyskałam głos.

Dziewczyna uśmiechała się do mnie, opierając się o ścianę i przyglądając mojemu
entuzjazmowi.
– Wiem. Kiedy ją zobaczyłam od razu pomyślałam o tobie. Jest w sam raz dla
zwyciężczyni – zauważyła.
Żałowałam, że nie będę mogła odebrać w niej głównej nagrody, ale decyzja już została
podjęta. Dzisiaj po raz pierwszy w historii mojego życia zamierzałam przegrać poddając się
bez walki.

Kiedy do finału konkursu zastało zaledwie paręnaście minut, udałam się za kulisy czekając
na rozpoczęcie widowiska. Wcześniej zostałam cała wyściskana i wycałowana przez Alice,
która tym razem nie miała towarzyszyć mi podczas eliminacji. Nie musiała już mnie
wspierać, ani podbudowywać, więc cały finał zamierzała oglądać w pierwszym rzędzie.
Chociaż do rozpoczęcia zostało jeszcze trochę czasu, sala zapełniała się publicznością po
brzegi.

Gdy weszłam za kulisy zauważyłam, że moje rywalki już przygotowywały się do wyjścia
na scenę.
Przywitałam się z nimi i uśmiechnęłam w ich stronę. Niestety nie odpowiedziały mi tym
samym. Victoria szczególnie mierzyła mnie od góry do dołu, kiedy wyciągałam swoją
sukienkę by się przebrać.
– Czy my się znamy? – zapytała mnie kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Nagle poczułam na plecach zimny pot.
– Nie. Na pewno nie – odpowiedziałam chowając się zza kurtynę włosów. Dziewczyna
jednak dalej przyglądała mi się badawczo. Widać, nie uwierzyła mi na słowo. W końcu
odwróciła się do Jessicy i zaczęła entuzjastycznie opowiadać.

– Widziałaś jak złapał mnie w ramiona dr Cullen? Kiedy on się znalazł pod tą sceną? –
zastanawiała się. – Na pewno już wcześniej czekał na odpowiedni moment, żeby mnie
uratować i stać się moim wybawczą niczym książę w żelaznej zbroi – rozmarzyła się.
– Muszę wygrać ten konkurs – powiedziała twardo, w stronę dziewczyny, jakby chciała
jej przekazać co ją czeka jeśli jej w tym przeszkodzi. – Cullen na pewno zapłaci każde
pieniądze za spotkanie ze mną! Widzę to, jak na mnie patrzy, jak mnie pragnie i rozbiera
wzrokiem.

Miałam ochotę zatkać uszy słysząc te brednie. Cullen mógł najwyżej patrzyć na nią, jakby
chciał ją zabić, ale na pewno nie rozebrać. Chyba sama nie wierzyła w to co mówi.
– To będzie nasze przeznaczenie. Jest taki bogaty! Na pewno nie będzie żałował pieniędzy
na randkę ze mną. W końcu jestem warta wszystkiego – zaśmiała się.
– Jestem pewna, że Cullen nie da nawet złamanego centa za spotkanie z tobą – nie
wytrzymałam już.

Nie wiem co mnie podkusiły, że zabrałam głos. Nie mogłam słuchać już tych herezji
wygadywanych przez Victorię. Zdawała się nie widzieć świata poza swoją wspaniałą osobą.
– O ktoś tu jest zazdrosny – powiedziała złośliwie Jessica.
– A dziwisz się? – teraz głos zabrała Victoria. – Popatrz tylko na nią. Przecież Cullen by
nawet jej nie dotknął . No chyba, że skalpelem – zaśmiała się ze swojego beznadziejnego
żartu.

Zagotowało się we mnie. Nie miała prawa mnie tak obrażać. Już miałam powiedzieć jej co
myślę na ten temat, ale dziewczyny nie dały mi dojść do głosu ciągnąc dalej.
– Wybaczmy jej to zachowanie – powiedziała miłym głosikiem Jessica. – Nie jest ani
ładna, ani mądra, ma prawo czuć się gorsza. Ktoś musi zajmować ostatnie miejsca w
konkursach, żebyśmy to my mogły wygrać.

Victoria zaśmiała się głośno patrząc na mnie wyzywająco.
– Tobie się wydaje, że jak jesteś chirurgiem i masz skalpel w dłoni, to co? Jesteś Bogiem?
– teraz atakowała nie tylko mój wygląd, ale i wybraną specjalizację. – Nie! Prawdziwym
cudotwórcą jest ten kto potrafi nie zaglądając do środka wskazać diagnozę i wyleczyć
pacjenta – zrobiła aluzję do swojej praktyki.
– W twoim przypadku zaglądanie do środka i tak by nic ci nie dało. Jesteś tylko
dermatologiem – odpowiedziałam zimno.

Mierzyłyśmy się nienawistnym wzrokiem. Miałam ochotę rzucić się na nią i wytargać te
jej rude włosiska. W końcu Victoria ponownie zabrała głos.
– Popatrz na mnie, a potem na siebie to zrozumiesz o czym mowa – wysyczała.
– Jakoś nie widzę przede mną niczego interesującego – powiedziałam. – No chyba, że
liczyć jedną, rudą małpę – dodałam wściekła.

Byłam pewna, że Victoria się na mnie rzuci. Już widziałam jak przymierza się do ataku. Jej
zamiary jednak pokrzyżowała prowadząca eliminacje, wołając głośno do mikrofonu.
– Witam państwa po raz kolejny na ostatnich i finałowych eliminacjach do Tapl lek –
publiczność nagrodziła ją głośnymi brawami. – Przywitajmy nasze najpiękniejsze i
najmądrzejsze finalistki!

W tym momencie musiałyśmy właśnie wyjść na scenę. Cała dygotałam ze złości próbując
się jakoś opanować. Nagle Victoria chwyciła mnie za ramię i mocno je ścisnęła.
– Niech wygra lepsza – wysyczała.
Popatrzyłam na nią pewnie, przyjmując wyzwanie.
Mała zmiana planów Alice – pomyślałam. Teraz zamierzałam wygrać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Pią 8:50, 01 Lip 2011 Powrót do góry

Na początek; tu i ówdzie brak przecinków w zd. złoż. podrzędnie przed GDY i KIEDY. Słowo" naprawdę" pisze się łącznie.Sorry.
Rozmowa Cullenowej z synem w szpitalu przy Belli i Jacobie-bezcenna. Tu leży uczulony na sierść kota światowej sławy chirurg, a mamusia mówi:"Marsz do łóżka"! Swoją drogą, Cullen wściekł się słusznie; on ma alergię, a stażyści szukają Bóg wie czego. Gdy choruje szef, w dodatku apodyktyczny, trudno nie stracić głowy. Jednak Bella jest jedyną w tym gronie stażystką, więc to faceci z tego grona nie popisali się.Z tego, co przeczytałam, wnoszę, że nie tylko Cullen jest tu szowinistą. Stażyści tak samo nie są uczciwi w stos. do Belli, to już nie zazdrość, a zawiść. Skoro większość facetów nadal po cichu uważa, że miejscem kobiet powinny być ; kuchnia ,dzieci i kościół, z trudem przyjmują tę lekcję pokory.
Randka z Sethem potrzebna, choćby po to, by uświadomić sobie, że nigdy więcej miejsca mieć nie będzie. Trzeba się czasem doświadczalnie przekonać, że niektóre osoby nie są z naszej bajki.
Będę świniowata, ale napiszę, że niepotrzebnie Cullen złapał chwiejącą się Victorię, niechby leżała na tej scenie, czemu nie? Wyniki licytacji barrrrdzo mnie ucieszyły, bo kto zbyt wysoko mierzy, czasem dostaje po nosie, zwłaszcza, gdy gra nie fair.
Kim jest Rose dla Edwarda? Nie umiem wykombinować. Siostrą? Żoną potajemnie poślubioną? A może kandydatką na żonę z inicjatywy "zatroskanych rodziców"?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aquarius
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:01, 01 Lip 2011 Powrót do góry

Myślałam, że to tylko jeden nowy rozdział, gdy wchodziłam do tego tematu.
I tak czytałam kilka godzin do końca.

No właśnie - nie do końca, co mnie bardzo zawiodło.
Kiedy możemy spodziewać się dalszego ciągu?

Opowiadanie jest po prostu w samym raz na oderwanie się i odprężenie.
Uwielbiam opierającego się Edwarda i jego chwytanie się za nos, gdy jest zdenerwowany :).

Byłam pewna, że Rosalie to siostra, ale trochę namieszała mi w głowię narzucona kandydatka na żonę. Ale czy witałby się tak z nią pierwszy raz? I po poznaniu Esme i samego Edwarda, to niemożliwe, żeby Rosalie była kimś takim.
Ciekawe czy wątek z Jacobem się rozwinie.

Pozdrawiam :).

EDIT: Dorwałam jeszcze trzy rozdziały na chomiku i już zupełnie nie mam pojęcia, o co chodzi Rosalie? O co jest zła na Bellę?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aquarius dnia Pią 22:19, 01 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Sob 16:35, 02 Lip 2011 Powrót do góry

Przyszło mi do głowy, że być może Rosalie tez jest lekarką i miała ochotę na ten staż w szpitalu, bo miała obiecane "wejście" Tymczasem Bella- niezamierzenie- ją ubiegła, a Cullen nie miał nic do gadania w kwestii stażystów.
A jak jest, okaże się.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kali.
Wilkołak



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Nie 17:59, 03 Lip 2011 Powrót do góry

Och! Świetnie, że wstawiłaś tu swojego FF'a. Do tej pory czytałam go na chomiku i przyznaje, że jestem Twoją zapaloną fanką. :D Na każdy kolejny rozdział czekam z zapartym tchem, a moje motylki w brzuchu dają o sobie znać w chwili pobierania pliku... ;d Bosz... uzależniłam się. Dałaś mi kolejny pretekst, aby nareszcie od baaardzo długiego czasu zaczęła pisać jakieś konstruktywne komentarze na tym forum.
Cóż, mogę powiedzieć.
Ciesze się bardzo, że będziesz i tu wstawiała swojego Ficka. Jest ona na prawdę świetnie napisany. Podziwiam Cię za twoje "Lekkie pióro" i mam nadzieje, że kolejne rozdziały będą pojawiać się równie szybko (:

Kali.
aka
Last and J.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin