FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Razem [NZ] Rozdział 6 (05.02) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
makeAchange
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: stąd

PostWysłany: Nie 12:29, 03 Kwi 2011 Powrót do góry

Od dawna chciałam zamieścić na forum coś swojego, ale brakowało mi trochę odwagi. Jednakże teraz jestem gotowa na surową krytykę i takiej właśnie się spodziewam.

Tytuł: Razem
[OOC]
[AU/AH]
Autor: N.Black (makeAchange)
Beta: Nina Spektor

Opis: Bella, Emmett, Edward i Jasper od zawsze tworzyli zgraną paczkę. Jednak po rozwodzie rodziców Izabelli, dziewczyna musiała zamieszkać z matką. Wracając do deszczowego Forks, aby ukończyć ostatnią klasę liceum, nie wie jak wiele rzeczy wydarzy się w tak krótkim czasie. Bella przekonana o lojalności i oddaniu swoich przyjaciół, nie spodziewa się z ich strony żadnego ciosu.Sama przed sobą nie potrafi się przyznać, że stosunki z Edwardem są już dalekie od koleżeńskich. Nie podejrzewa, że w najszczęśliwszym momencie swojego życia pewna rudowłosa piękność może zniszczyć jej osiemnastoletnią przyjaźń.
Jak daleko Bella będzie musiała uciec, aby jej sekret nie wydał? Co będzie musiała zrobić aby przeżyć daleko od bliskich. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym aby...


Ze względu na długość rozdziałów zapraszam również na mojego gryzonia :N.Black, na którym opowiadanie dostępne w pdf.



PROLOG
Zapinałam pośpiesznie koszulę, wiedząc, że Charlie wróci do domu w ciągu niespełna godziny. Pozostawiłam ją luźno opadającą na rozciągnięte jeansy. Na szczęście, była o kilka rozmiarów większa niż dotychczasowo – nikt nie zauważy mojego brzucha.

Złapałam sportową torbę i przełożyłam ją sobie przez ramię. Ociężale zeszłam po schodach z nutą rozżalenia, trzymając się o poręcz. Łzy cisnęły mi się do oczu, lecz z powodzeniem powstrzymywałam je na tyle, na ile mogłam.

Podążyłam do kuchni i omiotłam ją wzrokiem, jakbym miała zobaczyć coś innego niżeli wczoraj. Upewniłam się, że Charlie znajdzie zapasy posiłków w zamrażarce, po czym usiadłam na jednym z drewnianych krzeseł z kartką papieru i długopisem.

Tato,
nawet nie wiesz jak mi przykro, że muszę to zrobić. Uwierz, nie miałam tego w planach. Bardzo Cię kocham i mam nadzieję, że wybaczysz mi moją ucieczkę. To nie jest Twoja wina!
Nie mogę tu dłużej zostać, tak będzie lepiej.

Wybacz.

Żegnaj.

Bells


Teraz łzy ze zdwojoną siłą spływały po moich policzkach. Przeczytałam mój chaotyczny list. Nie miałam czasu już nic poprawić. Wybiegłam pośpiesznie z kuchni i zatrzymując się po drodze w holu, zabrałam to samo zdjęcie, któremu przypatrywałam się, wchodząc tu niecały rok temu. Zatrzasnęłam z całą siłą drzwi, jakby zmuszając się do bycia silną. Zakryłam usta, opanowując kolejne szlochy, po czym, poprawiwszy torbę, ruszyłam przed siebie. Stawiałam pewne, jak na siebie, kroki. Przechodząc obok mojej ukochanej ciężarówki, przypomniałam sobie o jednym z ważnych elementów. Wyciągnęłam czapkę z daszkiem i założyłam ją na rozczochraną głowę. Niemal biegiem pokonałam drogę od mojego domu do przystanku autobusowego . Nie czekałam dłużej niż pięć minut na pojazd.

Co ja wyczyniam? – pytałam samą siebie, kiedy zajęłam miejsce w autobusie.

Automatycznie spojrzałam na swój zaokrąglony brzuch. Westchnęłam.

Jestem tak głupia. Czemu akurat mnie to się zdarzyło?

Oparłam głowę o szybę, czując wszechogarniające mnie gorąco. Mozolnie przymknęłam oczy. Ogarnęła mnie przerażająca czerń.

– Przepraszam… – Otworzyłam lekko oczy i spojrzałam na pulchną kobietę.

– Tak? – spytałam, nie będąc w pełni rozbudzoną.

– Jesteśmy na miejscu – odparła kobieta z wyraźnym uśmiechem. Skinęłam głową, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Ten kolejny koszmar po prostu mnie wykończył. Zamiast odpocząć podczas krótkiego snu, czułam się jeszcze bardziej zmęczona. Opuściłam autobus, oparłam się o pobliską ławkę i wciągnęłam głęboko powietrze, błagając wszystkie świętości, aby nie zemdleć. Kiedy mój stan nieco się polepszył, ruszyłam przez centrum Port Angeles do kolejnego przystanku autobusowego. Tym razem musiałam dostać się do Seattle. Z roztargnieniem spoglądałam na okoliczne sklepy, chyba licząc na to, że ciekawe witryny skuszą mnie do pozostania tutaj. Odwróciłam wzrok od ulubionej restauracji zbyt późno.

– Bella! – Usłyszałam znajome nawoływanie. Chwilę później przy moim boku stał roześmiany Emmett.

– Bells, może dołączysz do nas? – zapytał, wskazując na osoby z którymi tu był. Spojrzałam w kierunku, który wskazywał, pomimo tego że doskonale wiedziałam, kogo tam zobaczę.

– Dzięki Emmett, ale nie sądzę, żebym była mile widziana – powiedziałam, czując na sobie wręcz przerażające spojrzenie Victorii.

– Swan, od kiedy przejmujesz się innymi? – zapytał, wciąż się szczerząc. Spojrzałam na niego z żalem.

– Wybacz – powiedziałam i w tej samej sekundzie obróciłam się, zostawiając za plecami zszokowanego przyjaciela. Nie poszedł za mną, chociaż tak cholernie chciałam, aby któryś z nich to zrobił.

Co ja gadam? Chciałam, żeby właśnie Edward to zrobił.

Pomimo szczerej chęci nie odwróciłam się. Nie chciałam znów widzieć jego zakłopotanej miny. Dlatego przecież wyjeżdżam.

Nie chcę ich widzieć – powtórzyłam sobie, gdybym przypadkiem o tym zapomniała. Kiedy znalazłam się wystarczająco daleko, aby nie móc ich już zobaczyć, wyciągnęłam z torby telefon. Nie musiałam mieć zapisanego numeru, znałam go na pamięć. Z drżącymi rękoma wystukałam go na klawiaturze telefonu.

Halo? – usłyszałam ten sam pewny siebie głos, który towarzyszył mi przez tak długi czas. Nie sądziłam, że doczekam chwili, w której poproszę go o pomoc.

– Cześć, tu Bella. Musisz mi pomóc – powiedziałam, nie dając rady opanować drżenia mojego głosu. Nie usłyszałam odpowiedzi. Wiedziałam, że kto jak kto, ale on lubi mnie trzymać w niepewności. Trudno. Jeżeli będzie trzeba, zacznę błagać.

ROZDZIAŁ 1 – Znowu w Forks

Potarłam czoło z irytacją, licząc na to, że w końcu uda mi się zasnąć. Oparłam głowę o oparcie fotela i przymknęłam powieki. Z chwilowego odpoczynku wyrwał mnie drażniący głos stewardesy, informujący o konieczności wyłączenia telefonów komórkowych. Sięgnęłam po mój ze zdziwieniem zauważając kilka nieprzeczytanych wiadomości. Kliknęłam odpowiedni przycisk i sprawdziłam pierwszą z nich.

Od:teddybear
do:kissMYass
re: Takie tam...
Hej Bells,
mam nadzieję, że przylecisz punktualnie. Dla Ciebie muszę ominąć mój trening, więc lepiej, abym nie marnował zbyt wiele czasu :)

Pozdrawiam, Emm.


Westchnęłam teatralnie, przechodząc do kolejnej wiadomości.

Od:SEXandDRUGS
do:kissMYass
re: przyjęcie...
Bells,
nie przejmuj się zrzędzeniem Emmetta, on po prostu nie może się doczekać Twojego powrotu. Od tygodnia planuje zrobić dla Ciebie przyjęcie niespodziankę (nie martw się, wybiłem mu to z głowy).

Będziemy czekać na lotnisku.
Edward


Parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie, jak słono Edward będzie musiał zapłacić za wyjawienie ,,tajemnicy''.

Przebrnęłam przez wiadomość od Charliego, który poinformował mnie, że poczeka na mnie w domu. Zaznaczył, że jest pewny, iż moi przyjaciele dostarczą mnie w jednym kawałku.

Już myślałam, że Jasper o mnie zapomniał, kiedy usłyszałam dźwięk sygnalizujący nową wiadomość. Z łatwością zignorowałam upierdliwe spojrzenie stewardesy i odczytałam sms.

Od:dirtyBOY
do:kissMYass
re:głupoty…
Bello.
Nie przejmuj się tymi durniami (czyt. Emmett)nsjb
TO WcAle NE prawda BELLo


Zachichotałam, domyślając się, że to Emmett przejął kontrolę nad telefonem przyjaciela.

Co powiesz na balowanie tylko w naszym gronie zamiast przyjęcia? Dobra, jak chcesz, Emmetta też możesz zaprosić.
Zaśmiałam się ponownie wyobrażając sobie minę misia.

Tylko nasza czwórka. Co Ty na to?

Spotkamy się za kilka godzin na lotnisku.

Jasper


Odszukałam wzrokiem rudą stewardesę. Gdy zobaczyłam, że podawała drinki pasażerom, odetchnęłam z ulgą i odpisałam chłopakom.

Od:kissMYass
do:dirtyBOY;teddybear,SEXandDRUGS
re:bleblołki

Doceniam Twoją troskę Jazz :) Co do imprezy, jestem jak najbardziej na tak! Emmett, wiesz dobrze, że nie cierpię przyjęć. To się nie zmieniło przez ostatnie dwa lata. Nie mogę się doczekać spotkania z wami!

Bells

PS Kiedy wreszcie zmienicie swoje ksywki?


Wysłałam wiadomość, po czym z łoskotem zatrzasnęłam telefon. Wrzuciłam go do mojej kremowej torby, która leżała na sąsiednim siedzeniu. Wcale mnie nie zaskoczyło, że tak niewiele osób opuszcza ciepłe Phoenix. Kto przy zdrowych zmysłach by to robił? Samolot świecił pustkami – dlatego moje rzeczy tak swobodnie leżały rozrzucone na sąsiednim siedzeniu. Znużona próbowałam usnąć przed startem samolotu. Był to najgorszy moment podczas podróży. Nic tak bardzo mnie nie stresowało, nawet głupie lądowanie. Jestem pewna, że lepiej zniosłabym katastrofę lotniczą niż wcześniej wspomniany start. Kiedy kilka minut później wbijałam paznokcie w siedzenie, starałam się skupić myśli na czymś innym, niż nad beznadziejną gadką pilota, której akompaniowały palpitacje mojego serca. Po chwili rozluźniłam się i wypuściłam wstrzymywane przez chwilę powietrze. Zdając sobie sprawę, że i tak nie zasnę, szperałam w torbie w poszukiwaniu „Wichrowych Wzgórz”. Jak to zwykle ze mną bywa, nie mogło to być takie proste. Tak, jasne, taka fajtłapa jak ja musiała o coś przeciąć sobie palec.

Ktoś mógłby pomyśleć, że po tylu wypadkach, jakie przeżyłam, powinnam przyzwyczaić się do widoku i zapachu krwi. Nic bardziej mylnego. Odwróciłam się w stronę okna, aby nie kusić losu i nie przyciągnąć tu tej rudej babki z obsługi. Kiedy uporałam się z moim palcem wskazującym, ponownie zanurkowałam w torbie.

Ku własnemu zdumieniu wyciągnęłam z niej zszarzałą już lekko fotografię. Otarłam ją wierzchem dłoni, zauważając gdzieniegdzie kropelki mojej własnej krwi.

Na zdjęciu rozpoznałam pięcioletnią wersję samej siebie. Wokół mnie stało trzech chłopców. Zachichotałam na widok Emmetta, który z dumą naprężał nieistniejące wówczas muskuły.

Jak na dziewczynkę, wyglądałam dość dziwnie. Nie mówię tu, rzecz jasna, o moim wyglądzie. Nie miałam mu nic do zarzucenia. Chodzi bardziej o styl ubierania, który wykształciłam już jako kilkulatka. Już wtedy nienawidziłam nic, co choć trochę przypominało falbanki, kwiatuszki i tego typu ohydztwa. Zarówno wtedy jak i dziś preferowałam odzież bardziej chłopięcą. Co najmniej pięć razy dziennie tłumaczyłam mamie, że jest ona o niebo wygodniejsza, od tej przeznaczonej dla dziewcząt. Pomimo protestów matki i dzięki pomocy taty, zdołałam zachować swój ,,image”.

Przyjrzałam się fotografii uważniej. Stałam pomiędzy Jasperem a Edwardem, kilka kroków od tego ostatniego stał wcześniej wspomniany Emmett. Musiało to być tuż po naszych walkach błotnych, które odbywały się każdej jesieni, aż do moich 13 urodzin. Charlie zaprotestował wtedy, że jego córka nie będzie się więcej taplać w bagnie, co oczywiście było inicjatywą Renee. O tym wydarzeniu świadczyły plamy na naszych ubraniach i twarzach. Każde z czwórki dzieciaków było niesamowicie szczęśliwe.

W tej samej chwili, w której włożyłam pamiątkę we wcześniej szukaną książkę, nawiedziła mnie przerażająca myśl. Odepchnęłam ją na koniec umysłu.

Wcale nie żałuję tych dwóch lat spędzonych z mamą – powtarzałam sobie jak mantrę.

Gówno prawda! Dobrze wiesz, że żałujesz! – podpowiadało moje sumienie.

Cztery lata temu, kiedy – z niewiadomych dotąd przyczyn – moi rodzice się rozwiedli, sąd ustalił, że będę mieszkać na przemiennie raz u jednego, raz u drugiego rodzica. Myślałam, że będę miała coś do powiedzenia, ale jedyna decyzja, jaką mogłam podjąć, to u kogo zostać przez pierwsze dwa lata. Byłam tak związana z Forks, że bez wahania wybrałam Charliego. Dzisiaj minął ostatni dzień mojego pobyt u mamy. Bardzo ją kochałam, ale nie potrafiłam zaaklimatyzować się w Phoenix. Całe dnie spędzałam na rozmowach online ze starymi znajomymi. Chłopcy przyjeżdżali do mnie na ferie i wakacje, ale to nie było to samo. Teraz, więcej jak szczęśliwa, wracałam do domu. Przez ostatnie dni starałam się nie okazywać zbyt przesadnie mojej ekscytacji. Renee nie mogła opanować swojego smutku i przez ostatni tydzień niemiłosiernie szlochała. Byłam szczęśliwa, że ma przy sobie Phila, który się nią zaopiekuje w razie potrzeby.

– Czy podać coś do picia? – zapytała stewardessa. Tym razem, dzięki Bogu, nie była to ta ruda. Z plakietki wyczytałam, że mam do czynienia z Heidi.

– Tak, poproszę colę. – Uśmiechnęłam się, nie chcąc po raz kolejny sprawiać wrażenia niemiłej.

Gdy miała już odejść, przypomniało mi się, że miałam o coś spytać.

– Czy będzie wyświetlany jakiś film? – zapytałam, chcąc w końcu się zrelaksować.

– Tak, koleżanka włącza właśnie „Bruce'a Wszechmogącego” – Uśmiechnęła się i oddaliła, by po chwili przynieść idealnie schłodzoną puszkę napoju.

Uwielbiałam Bruce'a. Był zdecydowanie w pierwszej dziesiątce moich ulubionych filmów. Założyłam słuchawki, chcąc, aby lot nareszcie dobiegł końca.



Wystarczyło wkroczyć na lotnisko w Seattle, aby poczuć znajomą wilgoć. Wiedziałam, że moim włosom wystarczy minuta, aby całkowicie się skręciły. Dzięki Bogu, odebranie walizki nie sprawiło mi tak wiele kłopotu jak jej nadanie. Ciągnęłam za sobą – jak dla mnie zbyt duży – bagaż, zastanawiając się, gdzie będą czekać na mnie moi przyjaciele. Moja troska okazała się bezpodstawna, bo gdy tylko znalazłam się w hali przylotów, zauważyłam ogromny transparent trzymany przez trzech osiłków. Napis głosił:

WITAMY Z POWROTEM BELLS!!!

Poczułam, że moje policzki stały się zdecydowanie zbyt gorące.

– Błagam, żeby to były omamy – warknęłam, kiedy zbliżyłam się trójki chłopaków. Och, no dobrze, teraz już mogę powiedzieć „facetów”. Każdy z nich miał grubo ponad metr osiemdziesiąt, co wyglądało dość pokrętnie przy moim metr sześćdziesiąt jeden.

– Jak zwykle pałasz entuzjazmem! – powiedział Emmett, wciskając plakat w dłonie zdezorientowanego Edwarda, po czym mnie uścisnął. Nie jestem pewna, ale zdawało mi się, że wiszę co najmniej 30 centymetrów nad ziemią.

– Emm, przecież widzieliśmy się dwa miesiące temu.

Pozostała dwójka śmiała się z pozycji, w jakiej się znajdowałam. W końcu uderzyłam wielkiego niedźwiedzia w ramię.

– Zaraz mnie udusisz! – krzyknęłam, a on w ciągu sekundy postawił mnie na ziemi.

– To wcale nie jest śmieszne – mruknęłam do Jaspera i Edwarda, którzy wciąż nie dawali sobie rady z opanowaniem śmiechu.

– Hej, Bells. – Jazz uścisnął mnie o wiele delikatniej niż poprzednik, a po nim to samo zrobił Edward.

– To cały twój bagaż? – zapytał zdziwiony Emmett.

– Nie jestem zwolenniczką targania ze sobą całego majątku.
Sadząc po ich minach, moja odpowiedź chyba nie sprostała ich wymaganiom.

– Przecież większość rzeczy zostawiłam u Charliego podczas świąt – powiedziałam wreszcie. Trójka osiłków kiwnęła między sobą porozumiewawczo głowami, wcale się z tym nie kryjąc.

–CO?! – zapytałam, biegając wzrokiem od jednej twarzy do drugiej.

– Nico – mruknął Edward i szelmowsko się uśmiechnął, po czym zarzucił swoje ramię na mój bark. Podobnie uczynił Jasper. Nadąsany Emmett szedł kawałek za nami targając moją torbę. Zachichotałam.

Przez drogę z lotniska do samochodu miałam wrażenie, że cały czas ktoś na nas patrzy. Dobra, przyznajmy szczerze, patrzy na nich. Ja nie byłam zbyt rozchwytywanym obiektem kulturalnym, ani towarzyskim. Ale jedno musiałam przyznać mojej paczce – niezłe z nich ciacha! O dziwo, nie zawstydziłam się na tę myśl, dochodząc do wniosku, że to szczera prawda i nie mogę się bać wyrażać opinii, którą niezbyt dobrze ukrywa reszta przedstawicielek mojej płci. Zanim dotarliśmy do auta Emmetta, zdążyliśmy zamienić ze sobą kilka słów. Jasper kurtuazyjnie otworzył mi drzwi z tyłu i sam po chwili zajął miejsce obok mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy wciąż milczałam.

– Tak, tak – mruknęłam, opierając szyję o zagłówek. – Co oni tam robią? – zapytałam Jazza, kiedy kilka minut później nikt oprócz nas nie znajdował się w samochodzie. Blondyn zaśmiał się i wskazał ręką szybę. Wyjrzałam i moim oczom ukazał się widok kłócących się Edwarda i Emmetta. Prychnęłam rozbawiona i wysiadłam z samochodu.

– Czy wam to się nie nudzi? – spytałam, przewracając oczami. – O co tym razem kłótnia? – Emmett mierzył wzrokiem przeciwnika, po czym opatulił się rękoma w akcie protestu. Wyglądało to dość groteskowo, biorąc pod uwagę jego gabaryty.

– Edward chce prowadzić mojego jeepa – mruknął zirytowany. Spojrzałam na winowajcę, który ze zdradzieckim uśmiechem bawił się kluczykami. Spiorunowałam go wzrokiem. Mrugnął do mnie i szturchnął Emmetta.

–Masz, Emm. Nie odbiorę ci tej satysfakcji – powiedział Cullen. Kiedy chłopcy się pogodzili spokojnie weszliśmy do samochodu, gdzie Jasper torturował game–boya. Tak bardzo tęskniłam za nimi. Teraz, kiedy byliśmy wszyscy razem, nie odczuwałam potrzeby rozmawiania. Mówiąc, że czuję się trochę przytłoczona tą sytuacją, to lekkie niedomówienie. Wiedziałam, że podczas mojej nieobecności rzeczy pozmieniały się kolosalnie. Popatrzyłam na Emmetta i Edwarda z nutką nostalgii. Pomimo że widziałam ich nie więcej jak dwa miesiące temu, to czułam się nienaturalnie... onieśmielona ich wyglądem. Emm już nie przypominał tego chuderlawego dzieciaka, którym był. Teraz bliższym przymiotnikiem był „masywny”, chociaż to i tak nie oddawało w pełni jego postury. Biło od niego ciepło i kiedy się z nim przebywało, po prostu nie można było się smucić.

A Edward… Cóż, on zgrywał w naszej czwórce tego najmniej roztropnego. Zawsze wyluzowany, rzucający swoimi zadziornymi uśmieszkami na prawo i lewo. Teraz był inny. Mimo że jestem w ich towarzystwie nawet niecałą godzinę, po prostu to widzę, czuję. Myślę, że to on fizycznie najbardziej się przetransformował. Niegdyś krótkie, miedziane włosy, teraz w nieładzie pokrywały jego głowę. Szmaragdowe oczy zyskały nowy blask.

No i Jasper. Przeniosłam swój wzrok w lewą stronę, na blondyna. Włosy w swobodnych falach okalały jego twarz. Swoje brązowe oczy z zawziętością wlepiał w grę. On z kolei w naszej paczce sprawował niepisaną rolę anioła stróża. Kiedy my zabawialiśmy się na całego, jego zadaniem było trzymać nas w ryzach.

– Coś nie tak? – spostrzegłam przed sobą charakterystyczny półuśmiech Edwarda i zorientowałam się, że zostałam przyłapana na gapieniu się na nich.

– Nic, tak po prostu...

– No powiedz, Bello – Jazz odwrócił swoje spojrzenie od game–boya, a w zasadzie odrzucił go na bok i przyjrzał się mojej niepewnej minie.

–Wiem, że nie powinnam, ale żałuję, że wyjechałam do mamy – wyrzuciłam z siebie. Spojrzeli na mnie sceptycznie. Nawet Emmett, który odwrócił wzrok od drogi.

– Bells, nie masz się czym martwić. Wszystko będzie tak jak dawniej – obiecał Edward.

– Mam nadzieję – mruknęłam niewyraźnie.

Jakiś czas potem naszła mnie pewna myśl.

– Emmett, próbuję naiwnie wierzyć, że nie zrobiłeś przyjęcia niespodzianki – powiedziałam, ziewając, tuż po tym, jak zdałam im relacje z mojego lotu.

– Możesz być spokojna – zapewnił Jasper, podśmiewając się z brata. Emmett wydął wargi i nie odezwał się. Na co my naprawdę musieliśmy wybuchnąć śmiechem.

– Charlie jest bardzo podekscytowany twoim przyjazdem – oznajmił Edward, ignorując misia.

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – żachnęłam. – Zaczynam podejrzewać, że on zaczął się z kimś spotykać – mruknęłam do siebie. Moją tezę potwierdziły wymowne spojrzenia pomiędzy chłopakami.

– Zaoszczędźmy sobie waszego wypierania się i od razu powiedzcie, co wiecie. – Uśmiech Emmetta pogłębił się jeszcze bardziej, o ile w ogóle to możliwe. Szturchnął Edwarda łokciem, na co ten obruszył się niemiłosiernie i raczył odwrócić swoją twarz w moim kierunku.

– Wiesz, to nie jest potwierdzone... – zaczął, spoglądając na Jaspera, jakby ten miał zamiar przyjść do niego z odsieczą, co było oczywiście nieprawdą.

– Mów! – powiedziałam ostro, na co Edward skulił się w sobie, a pałeczkę przejął Jazz.

– Chodzi o to, że widzieliśmy, jak Charlie dość regularnie spotykał się z pewną kobietą, a konkretnie z Sue Clearwater.

–No i w czym problem? – spytałam zdziwiona ich nieśmiałością – na miłość boską, robicie ze mnie jakiegoś tyrana – powiedziałam trochę zdołowana.

–Wiesz Bells, chodzi generalnie o to, że bardzo przeżywałaś rozwód rodziców i nie wiedzieliśmy jak to przyjmiesz – powiedział Emmett, który chwilę później przeklął na – jego zdaniem – „nieudolną” kobietę za kierownicą.

– Cóż, myślę, że to akurat pikuś. Nie zapominajcie, że w wakacje byłam druhną własnej matki. – Wyjrzałam przez okno, mogąc wreszcie dostrzec znajome okolice.

– Pierwszy raz widzieliśmy cię w sukience – parsknął Emmett. Sama nie mogłam się powstrzymać i zrobiłam to samo.

– Wybaczcie, że nie kręci mnie zbytnio chodzenie w obcisłych spódniczkach – powiedziałam, przykładając czoło do chłodnej szyby.

– Spoko, Bells, i tak cię kochamy. – Jazz szturchnął mnie łokciem. Posłałam mu uśmiech wdzięczności.

Naprawdę ich potrzebowałam – pomyślałam z nostalgią, nie zauważając, że podjechaliśmy pod skromny dom Charliego. Chłopcy opuścili już samochód, a ja nie poruszyłam się jeszcze przez kilka kolejnych minut. Westchnęłam przeciągle. Nie chcąc ich martwić, wysiadłam niechętnie z jeepa Emmetta. Cała trójka wbijała we mnie swój miażdżący wzrok, ale mimo to nie czułam się wcale nieswojo. Dom wcale nie zmienił się odkąd witałam tu w wakacje. Wciąż tak samo szary, smutny. Jakby niezamieszkały. Wciąż spoglądając na mieszkanie, w którym spędzę najbliższy rok, nawet nie zauważyłam, że chłopcy wraz z moją walizką zniknęli za drzwiami wejściowymi. Pokonałam ostrożnie kilka stopni i weszłam do środka. Na moją twarz wpełzł uśmiech, jak tylko na korytarzu dostrzegłam zdjęcia – moje i chłopaków – beznadziejnie szczęśliwych. Gdzieniegdzie wciąż gościłam z Renee. Przez długi czas marzyłam, aby oni znowu się zeszli. Byłam wściekła, że moja matka przypieczętowała rozwód ponownym wyjściem za mąż. Wciąż rozglądając się po cichym pomieszczeniu, zdjęłam buty i wstąpiłam do kuchni, w której panował niesamowity harmider.

– Bella! – Charlie przywitał mnie mocnym uściskiem. Nie spodziewałam się z jego strony takiego entuzjazmu. Myślałam może o podaniu sobie dłoni, jednak teraz, kiedy przytulił mnie z taką tęsknotą, nie mogłam pozostać obojętna i odwzajemniłam mu się tym samym.

– Cześć, tato. – Uśmiechnęłam się nieśmiało, wyplątując z uścisku. Myślałam, że w kuchni zastanę także moją paczkę, tymczasem był tu tylko Emmett atakujący lodówkę.

– Czy on cały czas cię tak objada? – zapytałam ojca. Em wynurzył się z chłodziarki, próbując z pełną buzią coś wyjaśnić.

– Zastanawia mnie, czy ten chłopak będzie miał kiedyś dość – powiedział Charlie, kręcąc ze zdumieniem głową.

– To wszystko idzie w mięśnie – obronił się Emm, jak tylko przełknął coś, co, jak mniemam, było kawałkiem kurczaka.

Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem, po czym klapnęłam na krześle. To samo zrobiło dwoje moich towarzyszy.

– Jak minęła podróż, Bells? – zapytał tata.

– Hmm dobrze, bez rewelacji. Gdzie reszta? – spytałam Emmetta, rozglądając się po małym pomieszczeniu, jakby dwóch osiłków dało radę się tu ukryć.

– Chyba u ciebie w pokoju – powiedział, wciąż będąc zbyt zaabsorbowanym jedzeniem, żeby zwrócić na mnie większą uwagę.

– Mniejsza o to – mruknęłam. – Tato, chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, abym dzisiaj wybrała się na noc do chłopaków? – zapytałam.

Charlie przenosił pojedyncze spojrzenia to na mnie, to na Emmetta, jakby się nad czymś usilnie zastanawiał.

– Wiesz, Bells, gdybym nie znał tych osiłków od małego, nie pozwoliłbym ci – powiedział z uśmiechem. Emmett uradowany przybił mi piątkę, na co zaśmiałam się głośno, wyobrażając sobie moją nieobecność tutaj. Podejrzewam, że moi przyjaciele nie bywali tu o wiele rzadziej, niż podczas mojej obecności. Biedny Charlie, pewnie czuł się jakby zamiast jednej córki, miał czterech synów. Parsknęłam na tę myśl i wstałam, dając znać misiowi, żeby zaprzestał swojego obżarstwa. Spojrzał na mnie z wyrzutem, po czym ruszył swój potężny tyłek.

– Pójdę, spakować trochę rzeczy na jutro – oznajmiłam ojcu. – Ekonomiczniej będzie, jak pojadę z chłopakami rano do szkoły, więc będę po południu.

– Ach, Bells, marne są szanse, byś chociaż jeden dzień usiedziała w domu, co? –zapytał, doskonale znając odpowiedź. Poklepałam go po ramieniu i z Emmettem w roli cienia, podążyłam do swojego pokoju.

– Emm, jak tam postępy w podrywaniu Rosalie? – zapytałam z uśmiechem.

Chłopak trochę przygasł i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.

–Och, Emmett, nie udawaj speszonego, bo nie chwytam takich bajek – powiedziałam, nabijając się z niego. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju.

–Jeju! Co wy tutaj zrobiliście? – zapytałam, a konkretniej to krzyknęłam.

Stałam u progu mojej sypialni. Sądzę, że moja twarz wyrażała zbyt wiele emocji na raz, więc trudno mi to dokładniej sprecyzować. Edward i Jasper, którzy rozwalili się na moim łóżku, śmiali się donośnie. W końcu, popchnięta przez Emmetta, wkroczyłam w głąb pokoju. Jestem pewna, że moja buzia była szeroko otwarta. Wpatrywałam się w jedną ze ścian jak skamieniała. Podeszłam bliżej, żeby sprawdzić, czy nie mam halucynacji. Ściana przypominała coś w rodzaju kolażu. Cała zapełniona była przeróżnymi fotografiami, które były z niesamowita precyzją przyklejone. Na pierwszy rzut oka, dostrzegłam postacie, które zawsze mnie fascynowały i których byłam dożywotnią fanką – Elvis Presley, The Beatles, Michael Jackson, Queen. Jednak kiedy przyjrzałam się bliżej, widziałam poukładane – może niekoniecznie chronologicznie – fragmenty mojego życia. Było tu po prostu mnóstwo zdjęć całej naszej czwórki. Najbardziej zaśmiałam się na cztery bobasy tarzające się w trawie.

– Podoba ci się? – zapytał Emmett. Czuć było podekscytowanie w jego głosie.

– To jest po prostu niesamowite! – krzyknęłam, a kiedy się odwróciłam, zauważyłam, że chłopcy stoją tuż przede mną. Uścisnęłam całą trójkę.

– Ej, Bella, może już wystarczy – zaproponował z udawaną nieśmiałością Edward. – Wiesz, kontakt fizyczny z Emmettem to nie coś, o czym śnię po nocach – powiedział. Odsunęłam się i cała nasza paczka parskała śmiechem. Emm szturchnął brata, sam się śmiejąc.

– Przypuszczam, że Charlie wiedział o waszym małym projekcie?– zapytałam, łapiąc za plecak i wpychając z torby najpotrzebniejsze rzeczy.

– Jasne. Pomimo tego nie powstrzymywał się od pokazywania, jak bardzo wkurzają go wizyty kilka razy dziennie – zauważył Jazz. Miałam zamiar coś odpowiedzieć, kiedy usłyszałam dzwonek czyjegoś telefonu:

This is the time we've qot to get it right.
Touch me
touch me
I want to feel your body

Your heart beat next to mine – touch me
touch me now!


Edward zrobił się momentalnie cały czerwony ze złości.

– Emmett! Znowu majstrowałeś przy moim telefonie! – krzyknął, ignorując brzęczenie telefonu i rzucił się na brata. Jego komórka upadła na łóżko i nadal „śpiewała”. Jasper był chyba zbyt zajęty sędziowaniem walki, bo nawet nie zauważył, że rzucam się ponad dwoma turlającymi facetami w poszukiwaniu źródła dźwięku.

– Halo?! – zapytałam, próbując w jakiś sposób zaradzić toczącej się walce. Z całą mocą udało mi się kopnąć Jaspera – niechcący oczywiście – który bez opamiętania przeklinał na mnie z zapałem. Wywróciłam oczami na jego miażdżące spojrzenie i skupiłam się na rozmówcy.

– Bella? Tak się cieszę, że już jesteś. – Esme była wspaniałą osobą. Czasami miałam wrażenie, że ona bardziej wczuwa się w bycie moją matką, niż sama Renee. – Chłopcy ci wspominali, że jesteś oczekiwana na kolacji? – zapytała

– Chyba coś tam mówili…

Wygrałem! – nie jestem pewna, kto to krzyknął. Emmett czy Edward – obydwoje jednak leżeli na dywanie i zwijali się ze śmiechu, jakby za długo się czegoś nawąchali.

– Co tam się dzieje? – zapytała zaniepokojona Esme

– Wiesz, to co zawsze – powiedziałam.

– Ach, co za osły – powiedziała z udawaną irytacją. Zaśmiałam się.

– Będziemy za niecały kwadrans – oznajmiłam, odkładając słuchawkę.

– Jezu, Edward, ależ ty drażliwy. Nie ma się czego wstydzić – zaśmiałam się, nawiązując do piosenki. – Jestem pewna, że znajdziesz w szkole kilka kandydatek – zapewniłam go. Jasper i Emmett śmiali się w niebogłosy, a Edward posłał mi przeszywające spojrzenie, które umiejętnie zignorowałam.


Najgłośniej jak się dało zeszliśmy po schodach, nie zapominając kilka razy poszturchać się „niechcący”. Po pożegnaniu Charliego i kolejnej kłótni pod tytułem „kto ma prowadzić”, dotarliśmy do posiadłości Cullenów. Esme aż podskakiwała u progu drzwi z radości na mój widok. Gdybym jej nie znała, nie uwierzyłabym, że urodziła trojaczki. Mimo zbliżającej się wielkimi krokami czterdziestki, wciąż wyglądała atrakcyjnie.

– Och, Bells, tak się cieszę! – Uściskała mnie od samego wejścia.

– Hej mamo, my też tu jesteśmy – zauważył Jasper.

– Co tak długo wam zajęło? – zapytała pani Cullen, skrzętnie ignorując syna.

– Ach, znowu zaczęli się szarpać. – Wywróciłam teatralnie oczami i weszłam do środka przestronnego domu. Bardzo różnił się on od tego, w którym mieszkałam z Charliem. W pierwszej kolejności wynikało to z różnicy majątkowej pomiędzy naszymi rodzinami. Oczywiście Cullenowie nigdy nie dawali po sobie dobitnie poznać, ile tak naprawdę mają pieniędzy. Świadczyć o tym może choćby zarządzenie Carlisle’a i Esme, aby każdy z chłopaków zapracował na jedną trzecią wartości swoich samochodów. Dla szesnastolatka, ta suma była wręcz nieziemska. Pamiętam, jak moi przyjaciele byli wstrząśnięci decyzją swoich rodziców. To były moje ostatnie wakacje w Forks, rzecz jasna przed wyjazdem. Całą czwórką pracowaliśmy w restauracji w Port Angeles. Byli święcie przekonani, że obsługiwanie Mike’a Newtona to największe upokorzenie na świecie – nie mogłam przemówić im do rozsądku. Ten oczywiście niczego nie ułatwiał, czerpał niewymowną radość z tej sytuacji. Mina mu jednak zrzedła, kiedy zobaczył „pociechy” Cullenów.

– O co tym razem poszło? – zapytała Esme, wyciągając mnie z amoku. Szliśmy w kierunku słonecznej i ładnie urządzonej jadalni.

– Emmett przestawił mi dzwonek w telefonie – powiedział Edward, spoglądając spode łba na brata. Esme zachichotała przez chwilę.

– Na co, jeśli można wiedzieć? – spytała.

Touch me, Samanthy Fox – zaśmiał się Jasper.

– Chłopcy, może wreszcie skończycie tę walkę – powiedziała Esme zmęczonym głosem, stawiając na stole sałatkę. – Wyobraź sobie, Bello, że pomimo tego, iż Edward udaje takie niewiniątko, to ostatnim razem nie próżnował…

Opowieści Esme towarzyszyły dźwięczne śmiechy Edwarda i Jazza. Kobieta odchrząknęła znacznie, na co chłopcy spoważnieli.

– W każdym razie założył folię na sedes w łazience Emmetta, a co się działo później… Myślę, że nie muszę ci mówić – dokończyła Esme, sama parskając. Zaczęłam szaleńczo się śmiać.

– To wcale nie było śmieszne! – krzyknął oburzony Emm.

– Owszem, było! – Do jadalni wszedł Carlisle i uśmiechnął się do mnie uradowany, po czym usiadł „na wszelki wypadek” pomiędzy Emmettem a Edwardem.

Po kilku minutach rozmowy, podczas nieobecności pani domu, wreszcie zabraliśmy się za jedzenie. Esme przygotowała pieczeń z indyka. Była wprost niesamowitą kucharką.

– Jak tam w wielkim świecie? – zapytał zaciekawiony Carlisle.

– Nic specjalnego. Tęskniłam za Forks…

– Nie okłamuj samej siebie, przecież wszyscy wiemy, że tęskniłaś za mną. – Edward wyszczerzył się, spoglądając jednocześnie na przygaszonego osiłka.

– Nie pochlebiaj sobie – zachichotałam. – Jednak to prawda – zwróciłam się do Carlisle’a i Esme. – Tęskniłam za wami wszystkimi – przyznałam.

– Och, my za tobą też. Mam nadzieję, że chłopcy wreszcie się uspokoją, kiedy jesteś na miejscu. – Ta filigranowa kobieta swoim spojrzeniem, którym aktualnie uraczała swoich synów, potrafiła siać zniszczenie.

– Chyba nie było aż tak źle – stwierdziłam. Faktycznie opowiadali mi o różnych „przygodach”, ale wydawały mi się one dość rzadkie.

– Czasami zastanawiam się, czy to dobrze, że pracuję w TYM liceum – zaznaczyła Esme. – Już intuicyjnie wyczuwam, kiedy powinnam iść do dyrekcji, żeby was bronić.

– Och, kochanie, nie jest tak tragicznie – zauważył Carlisle.

– W zeszłym tygodniu byłam pięć razy na pogadance – powiedziała z nutą rozbawienia. – Nie wiem, czemu dyrektor Stanley nie wyrzucił całej naszej czwórki ze szkoły…

– Mamy pewne teorie – zauważył Emmett, a Jasper siedzący naprzeciwko niego kopnął go pod stołem na tyle mocno, że osiłek odsunął się do tyłu.

– Jezu Jazz, mógłbyś być bardziej taktowny – zauważył. Znowu się zaśmiałam. Coś czułam, że najbliższy rok będzie bardzo ciekawy.

– Co to za teorie? – spytał zaciekawiony Carlisle.

–Nie jestem pewny, czy chcesz to usłyszeć tato – powiedział Edward. Doktor zamiast odpowiedzieć, wywrócił oczami tak samo, jak robi to jego syn.

– Co słychać u Renee? – Esme zwróciła się do mnie.

– Nic ciekawego, mizdrzy się z Philem – powiedziałam, na co wszyscy siedzący przy stole parsknęli śmiechem. Zupełnie nie wiedziałam, o co im chodzi. – Ale najważniejsze, że jest szczęśliwa.

– Na ślubie rzeczywiście na taką wyglądała – przyznała.


– Wiesz, mamo, Bella miała chłopaka – zaczął Jazz, a ja z wrażenia wyplułam całą wodę, którą przed chwilą nabrałam w usta. Można by pomyśleć, że oplułam osobę siedzącą naprzeciwko. No cóż nie. Bella Swan o wiele bardziej spektakularnie opluła samą siebie. Moi trzej ,,sprzymierzeńcy’’ śmiali się w niebogłosy. A ja wycierałam się pospiesznie serwetką.

– Nie mówiliście, że go poznaliście – powiedział, jak gdyby nigdy nic, Carlisle.

– Bella nie raczyła nas przedstawić. – Em zabijał mnie wzrokiem.

– Nie macie co się dziwić, jakby was poznał, od razu zwiałby, gdzie pieprz rośnie – zachichotała Esme.

– Jesteście naprawdę upierdliwi – warknęłam.

– Jak miał na imię? Znamy go? Ile miał lat? – Zostałam zamknięta w szeregu pytań.

– Czy był przystojniejszy niż ja? – wypalił Emmett, na co wszyscy zaśmialiśmy się donośnie.

– Spałaś z nim? – spytał Edward.

– EDWARDZIE! – krzyknęła Esme, odrzucając sztućce na brzeg talerza. Carlisle wcale nie ukrywał się z szaleńczym śmiechem. Pani Cullen była po prostu aniołem mającym na głowie czterech tak rozbrykanych facetów.

– Spokojnie, Esme – powiedziałam, chociaż nie chciałam od nikogo słyszeć o moim byłym chłopaku. To miała być niepowracająca już przeszłość. Nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Przynajmniej mam taką nadzieję. – I tak wam nic nie powiem! – Wytknęłam język do upierdliwej trójki.

– Rujnujesz nam zabawę – oburzył się Jazz. A ja mówiłam, że to on trzymał nas w ryzach, dobre sobie.

– Sądzę, że i bez tego macie ubaw po pachy – stwierdziłam kąśliwie.

– Jakie wybrałaś przedmioty, kochanie? – spytała Esme matczynym tonem. – Och, przepraszam, odebrałam dla ciebie plan z sekretariatu. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz.

– Jasne, że nie – odpowiedziałam, ale ona zdążyła już opuścić pokój i wrócić z niewielką karteczką.

– Angielski, matma, historia, hiszpański, biologia i wf – przeczytałam z listy.

– O, mamy chyba razem biologię – stwierdził Edward, szczerząc się w tym iście „edwardowskim” stylu.

–Ooo, a my m..amyy mattme – krzyknął Em, który jako jedyny nie skończył jeszcze posiłku.

– Bells, będziemy mieli we czwórkę hiszpański! Cudownie, prawda mamo? Nie ma to jak cała rodzina w komplecie. – Jazz zrobił maślane oczy do swojej matki. Esme uczyła właśnie hiszpańskiego. Coś czułam, że nie jest do końca szczęśliwa z konieczności pilnowania ich również na lekcji.

– Jasper, zawsze sądziłam, że jesteś mądrzejszy od swoich braci – zaczęła. – Cóż, chyba się myliłam.

Emmett i Edward parsknęli śmiechem. Temu pierwszemu udało się nawet zachować całą zawartość ust we właściwym miejscu.

– Zostajesz na noc? – spytał Carlisle.

– Taki miałam plan – przyznałam
.
– Chłopcy, błagam, chociaż raz zachowujcie się przyzwoicie – poprosił doktor Cullen, mrugając jednocześnie do synów. Wydawało mi się, że ta moralizująca kwestia była napisana przez Esme, ale mniejsza o to. Carlisle i Esme wstali od stołu. Pomogłam sprzątnąć po obiedzie i stałam w kuchni z panią Cullen, wycierając czyste talerze. Oczywiście największe osły wiedziały, kiedy się ulotnić. Ich tłumaczenie było komiczne – muszą się moralnie przygotować na wieczór spędzony w towarzystwie damy. Kto był tak wygadany? No tak, Edward. Tylko on zadawał sobie tyle trudu, aby chociaż udawać człowieka z resztkami jakiegokolwiek taktu.

– Zupełnie zapomniałam, przecież ty nie masz żadnych podręczników do szkoły – zmartwiła się Esme. – Mogłam się tym przecież zająć.

– Nie martw się, zmuszę tych osiołków, aby chociaż raz użyły swoich – powiedziałam, odkładając na miejsce ostatnie naczynie. – Pójdę już na górę. Zobaczymy się jutro?

– Oczywiście, kochanie – pocałowała mnie matczynie w czoło i pognała na górę. Czułam się naprawdę częścią rodziny.

Gdy byłam pierwszy raz w rezydencji Cullenów, nieźle się zgubiłam. Teraz zawiłe korytarze wielkiej posiadłości nie robiły na mnie wrażenia. Weszłam po schodach na pierwsze piętro. Błogosławieństwem dla chłopaków był fakt, że ich rodzice sypialnię mieli na parterze – inaczej marnie widziałabym ich przyszłość. W każdym razie, pierwsze drzwi na prawo prowadziły do rezydencji Jazza, te po lewej do Emmetta, a naprzeciwko drzwi osiłka, były te prowadzące do Edwarda. W niewielkim korytarzyku znajdował się pokój gościnny, zwykle zajmowany przeze mnie. Nie muszę wspominać, że każdy z chłopaków posiadał własną łazienkę. Dodatkowo na piętrze znajdowała się wspólna. Z zewnątrz dom nie wygląda na aż tak wielki. Chwilę biłam się z myślami, zastanawiając się, do którego pokoju zajrzeć. Zdecydowałam się na ten Emmetta, gdyż był największy. Weszłam bez uprzedzenia. Zdziwił mnie porządek, jaki tam zastałam. Emmett był świetnym chłopakiem, ale większego bałaganiarza od niego świat po prostu nie widział.

– Jesteś wreszcie – krzyknął Edward, który siedział na skórzanej kanapie pod ścianą. Na krześle przy komputerze buszował Emmett, a Jasper siedział na jedynym fotelu. Nie miałam za wielkiego wyboru i usiadłam obok Eddiego.

– Wszystko w porządku, Emmett? – zapytałam profilaktycznie.
– O co ci chodzi? –zapytał lekko zmieszany, odwracając się na obrotowym krześle.

– No wiesz, mam na myśli pokój. Czemu jest taki czysty? – Pozostała dwójka zaśmiała się pod nosem na mój poważny ton.

– Mama weszła tu pewnego słonecznego dnia … – zaczął Edward

–… no i była potrzebna interwencja taty, aby nie zamordowała naszego brata – dokończył Jazz, przeglądając jakiś katalog.

– Wcale nie było tu tak źle – oburzył się Em. Wstał i zniknął za drzwiami kremowej szafy.

– Czy twój żołądek ma dno? –spytałam, kiedy wrócił z dwoma paczkami ciastek. Z ciekawości zajrzałam do ów szafy, z której właśnie wrócił.

– O mój Boże! – Tuż za moimi plecami pojawiła się cała trójka. – Tym dałoby się nakarmić pół Afryki! – stwierdziłam. Połowa pomieszczenia nie była zajęta ubraniami, jak można by przypuszczać, ale spełniała bardziej funkcję spiżarni. W harmonijny sposób na każdej półce ułożono opakowania ciastek, batonów, chipsów.

– No co? – spytał głupkowato Emm.

– Emm, chyba będziesz miał sublokatorkę – oznajmiłam, podchodząc w amoku do półek. – Czy to są czekoladowe gwiazdeczki? Myślałam, że już ich nie produkują. – Złapałam dwa opakowania i usiadłam na wykładzinie. Chłopcy spoglądali na mnie osłupieni.

– Skoro impreza się tutaj przeniosła, to poczekajcie chwilę – oznajmił Em, znikając za drzwiami. Ja raz po raz pałaszowałam ulubiony słodycz mojego dzieciństwa.

–Chcebie t..roche? – zapytałam, przysuwając pod nos Edwarda i Jazza na wpół pełne opakowanie słodyczy.

– Miło wiedzieć, że się nie zmieniłaś, Bells – powiedział Edward, wyrywając z mojej dłoni słodycze. Zaśmiałam się, doskonale wiedząc, że jednak się zmieniłam. Nikt jednak nie potrafi tego dostrzec. Ja nie chcę, żeby oni to widzieli.

Zamknęłam przeszłość – powtórzyłam sobie, nieznacznie się krzywiąc.
W progu pojawił się Emmett obładowany butelkami piwa, podał każdemu z nas po jednym i usiadł. Stworzyliśmy coś na kształt koła, jakbyśmy lada chwila mieli zagrać w butelkę.

– Teraz nadszedł ten czas, żebyście wyspowiadali mi się ze swoich grzechów – powiedziałam mrocznym tonem.

– Musielibyśmy tu spędzić całą noc – oznajmił Jazz, śmiejąc się pogodnie.

– Myślę, że kartoteka Edwarda jest zbyt długa, żeby omówić ją w jeden dzień – dodał Emm, siorbiąc alkohol.

– Mówisz tak, jakbyś sam był niewiniątkiem – parsknęłam. – Powiedzcie mi, czego mam się spodziewać po starym, dobrym liceum – poprosiłam.

– Musisz wiedzieć, że należymy do elity – oznajmił Edward z dumą. – Bez wyraźnego pozwolenia nikt nie zbliża się do nas na odległość mniejszą niż dwa metry…

– Oczywiście, nie licząc Jessiki – Jazz zaśmiał się szaleńczo, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. Kątem okaz przyuważyłam, że mina Edwarda jest po prostu prześmieszna.

– Jessica jest wierną fanką Edwarda – chichotał Emmett. – Nie ma dnia, w którym nie próbuje się ,,zareklamować’’.

– Nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć – powiedziałam ze śmiechem.

– Taa, miło wiedzieć, że ma się w was oparcie – mruknął kąśliwie obiekt naszych żartów.

– Nie rzucaj fochów jak upierdliwa panienka, bo nikt nie zmuszał cię, żebyś się z nią przespał – rzucił Emm, na co jego brat jeszcze bardziej się wkurzył.

–Mądry Edward po szkodzie – podsumowałam, wywołując kolejną salwę śmiechu.

– Radzę ci się przygotować mentalnie na spotkanie z Newtonem – przestrzegł mnie Jazz. – Przez te dwa lata jego miłość do ciebie nie zelżała.

– O bogowie! – Teatralnie uniosłam ręce ku sufitowi. – Chciałabym być niewidzialna.

– Nie ma takiej potrzeby, złotko – Emm szturchnął mnie łokciem. Nawet nie zdążyłam zauważyć, że w tak krótkim czasie pochłonął cztery piwa. – Masz co pokazać. – Uniósł prowokacyjnie brwi do góry, spoglądając na moje piersi. Jeszcze niedawno oblałabym się rumieńcem, ale teraz nie ma szans. Zwłaszcza po wypiciu litra alkoholu.

– Misiek, wiesz, jak cię kocham, ale uwierz mi, nie pasujemy do siebie – powiedziałam, udając rozczarowanie.

– Przynajmniej próbowałem – mruknął, a po chwili cała nasza czwórka śmiała się z tego ze zdwojoną siłą.

– Proponuję zrobić sobie piętnaście minut przerwy. Pójdę pod prysznic, zanim zmorzy mnie sen. – Wstałam chwiejnym krokiem. Po chwili to samo zrobili i chłopacy.

– Czyli za piętnaście minut tutaj? – zapytał Jazz. Pokiwałam głową i kradnąc jeszcze jedną paczkę czekoladowych gwiazdek, zniknęłam za drzwiami.

Kiedy kilka chwil później byłam na korytarzu, uśmiechnęłam się sama do siebie. Przyjaźń z nimi była taka prosta. Nie wymagała nic ode mnie. Pierwszy raz od ponad roku byłam szczęśliwa.
***

– Ale jesteś punktualna! – krzyknął Edward, kiedy dokładnie kwadrans później znalazłam się „w szafie” Emmetta. Nie myślcie sobie, że siedzieliśmy w meblu metr na metr – mowa tu bardziej o czymś w rodzaju garderoby.

– Na mnie można liczyć – powiedziałam. – Gdzie jest Jazzy?

– Pewnie znów odbywa zboczoną rozmowę z Lauren – zaśmiał się Emm. Czasami zastanawiam się, czy z nimi, chociaż przez pięć minut, można być poważnym.

– Mam nadzieję, że nie mówicie o Lauren Malory. – Klapnęłam ponownie w tym samym miejscu, co wcześniej, uprzednio łapiąc za butelkę Heinekena. To już ostatnie – obiecałam sobie.

– Ta sama. – Edward usiadł, tuż obok mnie. – „Chodzą” ze sobą ze dwa miesiące.

– Zawsze myślałam, że Lauren to szmata, oczywiście bez urazy – dodałam, w razie gdyby oni faktycznie ją lubili.

– Nikt temu nie zaprzecza, włącznie z Jasperem. Generalnie rzecz biorąc, jest to mu raczej na rękę.

– Znowu mnie obgadujecie? – zapytał Jazz, wchodząc płynnym krokiem do środka.

– Jazz, powiedz mi, jak mogłeś się spiknąć z Lauren? – spytałam lekko otumaniona.

– Jakoś tak wyszło. Wiesz, nie mam serca porzucać dziewczynę po jednym razie, tak robi to Edward. – Zmierzył wzrokiem swojego brata, którego nic to nie ruszyło. – Teraz tylko się męczę – przyznał. – W każdym razie męczyłem. – Wyszczerzył zęby w piorunującym uśmiechu.

– Powiedziałem jej, że do siebie nie pasujemy. Przyjęła to nadzwyczaj dobrze.

– Tak ci się na razie wydaje – stwierdziłam matczynym tonem. – Dziewczyny przeważnie udają, że ich to nie rusza, ale na twoim miejscu przygotowałabym się psychicznie na coś z jej strony
.
– Znalazła się znawczyni – zakpił Edward, ale puściłam to mimo uszu. Kolejne kilkadziesiąt minut odbywaliśmy mega interesującą dyskusję na temat fascynacji Emmetta, Rosalie Hale. Przyznam, że było całkiem śmiesznie.

– Bella, założę się, że nie zapiszesz się do drużyny piłki nożnej – powiedział Edward. Uniosłam brwi w niemym pytaniu, co to do cholery ma znaczyć.


– No i masz rację, jestem łamagą – odparłam.

– To była prowokacja! – wyjaśnił Emm, jakby obwiniając mnie o nie ciągnięcie tej farsy.

– Miałaś temu zaprzeczyć – włączył się lekko podchmielony Jasper.

– Haha, słabo wyszedł wam ten żart – stwierdziłam, po czym widząc ich poważne miny, dodałam – Ja nie potrafię przejść po płaskiej powierzchni bez przewrócenia się!

– Nie przesadzaj. W tym roku szkolnym nie było cię jeszcze w szpitalu. – Edward próbował dodać mi otuchy, co wyszło nad wyraz kiepsko.

– Cóż, z moich obliczeń wynika, że trwa on dopiero półtora miesiąca. Nie wszystko stracone – zripostowałam.

– Przecież byłaś w drużynie w Phoenix – zauważył Emm. Cholera, po co ja im o tym wspominałam.

– Tak, bo wszystkie inne kółka „zainteresowań” były już zajęte. – No, nie była to do końca prawda, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.

– Przecież widzieliśmy jak grasz! – oznajmił Jazz. – Jesteś świetna! – Spojrzałam na nich spode łba.

– Ale… – Coś mi tu nie pasowało. – Czekajcie, czekajcie. A czemu wam tak zależy? – Nagle bardzo zainteresowały ich butelki, które trzymali. Emmett począł czytać maleńką etykietę na piwie, marszcząc przy tym śmiesznie brwi.

– No dobra – zdecydowałam po chwili, wiedząc, że jeżeli tego nie zrobię, nie dowiem się, o co tak naprawdę chodzi.

– To wspaniale, bo zapisałem cię na eliminacje – oznajmił uradowany Emm.

Uniosłam zdziwiona brwi.

– Przecież nie napisałeś „Bella Swan”? Nie przyjmą mnie.

– Od dziś jesteś Bart Swan. – Jazz zaśmiał się, jakby był to jego najwspanialszy plan.

– Szkoda, że nie Bart Simpson, brzmi bardziej reprezentacyjnie. – Nikt nie okazał mi cienia współczucia. Chłopcy zaśmiali się jeszcze głośniej, a ja zastanawiałam się, co do cholery strzeliło im do głowy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez makeAchange dnia Nie 18:15, 05 Lut 2012, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:54, 03 Kwi 2011 Powrót do góry

No więc, gdyby nie moja ciekawość, to nie weszłabym tutaj, ale jestem i przyznam, że się nie rozczarowałam. Podoba mi się Bella, taka chlopczyca, która coś ukrywa przed chłopakami. To mnie bardzo zaciekawilo, ten jej sekret. Dodałam komentarz, bo sama mam tutaj ff i wiem jakie dla początkującego autora ważne są opinie innych.Mi się bardzo spodobał ten ff i będę go z pewnością śledziła. Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
KW
Zły wampir



Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~

PostWysłany: Pon 13:38, 04 Kwi 2011 Powrót do góry

makeAchange napisał:

Zapinałam pośpiesznie koszulę, wiedząc, że Charlie wróci do domu w ciągu niespełna godziny.

Nie lepiej by było "Pośpiesznie zapinałam koszulę"? Chociaż sama nie wiem... Ale zwróciłam na to uwagę i bardzo mnie nurtuje odpowiedź, jak powinno być napisane. Czy 'zapinałam pośpiesznie' czy 'pośpiesznie zapinałam'??

[quote="makeAchange"]Wrzuciłam go do mojej kremowej torby, która leżała na sąsiednim siedzeniu. [...]Samolot świecił pustkami – dlatego moje rzeczy tak swobodnie leżały rozrzucone na sąsiednim siedzeniu.

Można by zastąpić "na sąsiednim siedzeniu" np. obok. Jakoś to mi się rzuciło w oczy. ;p

makeAchange napisał:

– Wiesz mamo, Bella miała chłopaka – zaczął Jazz, a ja z wrażenia wyplułam całą wodę, którą przed chwilą nabrałam w usta. Można by pomyśleć, że oplułam osobę siedzącą naprzeciwko. No cóż nie. Bella Swan o wiele bardziej spektakularnie opluła samą siebie.


HAHAHA Very Happy

makeAchange napisał:
Czy to są czekoladowe gwiazdeczki?


Przypomniały mi się te z Milky Way'a love


Co do tekstu - jest wprost fantastyczny! Czytając opis, myślałam, że będzie to wszystko inaczej wyglądało. A tu? Niespodzianka, i to jeszcze na plus ci to wyszło. Bardzo, bardzo mi się podoba. Bella chłopczyca - lubię ją taką. Kolejny pozytyw opowiadania. Cullenowskie trojaczki. <3
Co do prologu; wow! Jest świetny i naprawdę powoduje, że czeka się z prawdziwą niecierpliwością na ciąg dalszy.
Długość rozdziału - wprost idealna, choć mi jeszcze mało.
Kilka błędów, czy zdań przeze mnie nie zrozumiałych - napisałam ci powyżej.
Tekst - dowcipny, wciągający. Bardzo podoba mi się ich zgranie. Lotnisko, obiad, czy granie w pokoju - przezabawne i nie mogę przestać wymyślać co będzie się działo dalej.
Jeszcze raz powiem; tekst jest bardzo oryginalny. Wydaję się łatwy, prosty i mało spektakularny. O nie, nie. Ciąża Belli, jej tajemnice, chłopcy - wszystko składa się na to, że prawie wychodzę z siebie, bo chce więcej.
Jeśli to twoje pierwsze opowiadanie, to jestem pod wrażeniem. A co będzie w przyszłości? Ło ho ho! Laughing
Czekam z niecierpliwością!
KW


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
paulinka111b
Nowonarodzony



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Idrisu;)

PostWysłany: Wto 18:09, 05 Kwi 2011 Powrót do góry

Po przeczytaniu opisu pomyślałam tylko "okej, nie zniechęcajmy się" - bo (bez urazy), ale z opisu to opowiadanie nie zapowiada się jakoś zachwycająco. A jednak! Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, opowiadanie jest naprawdę dobre, czyta się je lekko, bez jakichkolwiek zgrzytów, postacie są bardzo dobrze zbudowane, ale raczej nie odbiegają od fanfickowych standardów. Najbardziej spodobała mi się postać Emmeta i nie umiem określić dlaczego. Chyba już taki jego urok pluszowego misia. Aczkolwiek Edward jak i Jasper także są bardzo fajni, a pomysł z Bella - chłopczycą - po prostu mistrzostwo świata! Nie przypominam sobie, żebym jeszcze w jakimś innym opowiadaniu spotkałam "taką" Bellę. Ale to w każdym razie plus dla ciebie - za oryginalność. Ode mnie na krytykę raczej nie licz, bo nie jestem dobra w wytykaniu błędów (których w twoim przypadku nie było zbyt wiele, a i te nie raziły za bardzo po oczach). A i bardzo się cieszę że postanowiłaś dodać to opowiadanie na forum, bo zapowiada się obiecująco i przyznam, że jestem ciekawa co będzie dalej.
Pozdrawiam
Paula


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
LoveTv
Nowonarodzony



Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:56, 04 Maj 2011 Powrót do góry

szczerze to napisane fajnym stylem. czyta się dosyć lekko, jednak brakowało mi jakiegoś napięcia, które ożywiłoby akcję. nie zniechęcaj się jednak i nadal pisz. praktyka czyni mistrza. czekam na dalszą część


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
IssaBella
Wilkołak



Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:38, 04 Maj 2011 Powrót do góry

więc z ciekawości zajrzałam przeczytałam o czym jest i zabrałam się za rozdział ;D
i tym samym zyskałaś nową fankę opowiadania Wink

trochę dużo dialogów, ale to da się znieść Wink
ciąża Belli(?) z Edwardem(?) tajemnica... czekam na następny rozdział tak samo długi ;D bo takie są git:P
normalnie zaciekawiłaś mnie tą tajemnicą.

pozdrawiam IssaBella


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lenka
Nowonarodzony



Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bytom

PostWysłany: Śro 19:01, 04 Maj 2011 Powrót do góry

Po opisie nie spodziewałam się wielkiej rewelacji,ale jestem mile zaskoczona.Bardzo podoba mi się to opowiadanie i z pewnością będę je uważnie śledzić : przecież muszę poznać sekret Belli!
Pozdrawiam,Lenka :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Czw 19:38, 05 Maj 2011 Powrót do góry

No to jedziem z tym śledziem! Podoba mi się. Postacie są naprawdę świetnie stworzone. Uwielbiam Emmetta! Zastanawiam się nad jednym. Przecież Bella była w ciąży... i tak nagle zapomniała? Hmm, to zapewne jest związane z jej sekretem. Interesująca fabuła, a powiem Ci jeszcze, że parę razy dosłownie wybuchnęłam śmiechem, za co masz plus i minus. Plus oczywiście za poczucie humoru i świetne teksty, a minus za jeden mój wybuch, kiedy miałam buzię pełną herbaty. Efekt? Ucierpiał mój monitor Very Happy Ale nawet to Ci wybaczam, bo za bardzo mi się podobało. Czekam na następny rozdział!
Pozderki, W_D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
makeAchange
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: stąd

PostWysłany: Sob 12:15, 11 Cze 2011 Powrót do góry

Dziękuję za wszystkie komentarze i owszem, chodziło mi o gwiazdeczki milky waya :P

ROZDZIAŁ 2 – Pierwszy dzień w szkole

- Chryste, zaraz się uduszę ! – zdołałam z siebie wykrzesać, zanim otworzyłam oczy. W okolicach klatki piersiowej coś przyciskało mnie do podłoża.

- Edward!!! – krzyknęłam, jak tylko zorientowałam się, że to jego ręka.

- Jezu, nie drzyj się! – Chłopak uchylił oczy, nadal nie ściągając dłoni z moich piersi.

- Czego, jak czego, ale nie spodziewałam się, że będziesz mnie obmacywał w nocy – powiedziałam z lekką ironią. Miedzianowłosy uśmiechnął się zadziornie i mozolnie zsunął ze mnie rękę. W tej chwili zorientowałam się, że nadal jesteśmy w szafie. Musieliśmy tu zasnąć poprzedniej nocy.

- Tylko nie mów, że ci się nie podobało – powiedział, podnosząc się z podłogi. Puściłam to mimo uszu, racząc go jedynie kuksańcem w biodro.

- Ach, te kobiety, nie wiesz, jak je zadowolić – powiedział ze śmiechem, wychodząc z pomieszczenia. Zebrałam z ziemi butelki i puste opakowania po słodyczach i wyrzuciłam do kosza w pokoju Emmetta, odnotowując, że ani jego, ani Jazza w nim nie było. Ruszyłam do gościnnej sypialni, aby przebrać się. Było kilka minut po siódmej, więc nie musiałam się obawiać, że nie zdążę do szkoły. Standardowo ubrana w dżinsy, tenisówki i luźną koszulkę zeszłam na dół do kuchni. Zobaczyłam Cullenów siedzących przy stole i pałaszujących płatki.

- Hej, Bells – przywitał się Emm

- Jak się spało z Edwardem? – zapytał Jazz, sam winowajca parsknął śmiechem, doprowadzając mnie do szewskiej pasji.

- Wprost wspaniale – powiedziałam neutralnym tonem. – Nie dziwię się, że Jessica za tobą łazi, jesteś jak pluszowy misio, do którego można się przytulić – powiedziałam z uroczym uśmiechem. Wszyscy trzej zmarszczyli brwi, na co wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Sięgnęłam z lodówki mleko i podobnie jak moi towarzysze zrobiłam płatki.

- Pozwól, Edward, że zachowamy nasz romans w tajemnicy – poprosiłam, puszczając mu oczko. Kuchnia znów wypełniła się śmiechem.

- Och, widzę, że wszyscy już gotowi. – Do pomieszczenia wparowała Esme. – Bello, chcesz jechać ze mną?

- Mamo, wystarczy, że nam już zepsułaś reputację – powiedział Jasper, na co kobieta poklepała go lekceważąco po plecach.

- Myślę, że Edward z chęcią mnie podrzuci – powiedziałam, poklepując delikwenta po kolanie, na co zdziwiony zmarszczył brwi.

- No dobrze, nie spóźnijcie się tym razem – zwróciła się do swoich synów.

- Tak jest, mamo – odpowiedziały równocześnie trzy głosy.

- To z kim mogę jechać? – spytałam, kiedy Esme opuściła kuchnię.

- Przecież tak bardzo chciałaś ze mną, nie odbiorę ci tej przyjemności. – Edward wyszczerzył zęby, przeczesując niedbale swoje włosy.

- Jedziecie sami? – spytałam Jazza i Emma.

- Taa, kto chciałby jechać w tej małej klitce – odburknął Emm, wstając od stołu. Chyba doczekałam momentu, kiedy przestał jeść.

- Nie obrażaj Jane! – obruszył się Edward. Tak, nazwał swój samochód. Śmiem twierdzić, że jest to jedyna, niezmienna dziewczyna w jego życiu. Póki co. Złapałam plecak, który wczoraj spakowałam, wyruszając od Charliego, i ruszyłam za Edwardem. Zeszliśmy kilka schodków do ogromnego garażu. Na początku widząc ogromne bogactwo Cullenów byłam znacznie onieśmielona. Nie byłam zwyczajna widzieć w garażu pięć samochodów i nie mówię tu o starych pick – upach jak mój, tylko o luksusowych wozach, na które nie będzie mnie stać nawet po 50 latach harówki. Srebrne volvo wyróżniało się pośród jeepa Emmetta i mercedesa Jaspera. Miało w sobie jakąś grację, szczerze przyznam, że naprawdę mi się podobało. Chociaż nie jest to zbyt dobry miernik jakości, nie znam się generalnie na takich rzeczach. Aż trudno było uwierzyć, że teraz tak bogata rodzina, niegdyś nie wiodła tak dobrego żywota. Kiedy Esme urodziła chłopaków, Carlisle był świeżo po studiach. Nawet będąc tak utalentowanym chirurgiem, nie zarabiał kokosów.

- Bello. – Z amoku wyrwało mnie napomknięcie Edwarda, który uchylił dla mnie drzwi pasażera. Posłałam mu uśmiech i usiadłam. Po kilku sekundach i on zajął swój fotel.

- Chcesz włączyć muzykę? – zapytał, kiedy wyjechaliśmy.

- Jasne. – Chwilkę później rozbrzmiewała już znajoma nuta. Uśmiechnęłam się na dźwięk pozytywki.

- Little Susie* – powiedzieliśmy niemal jednocześnie. Spojrzałam na Edwarda, uśmiechał się do mnie, ale nie w ten irytujący sposób. Dzięki Bogu.

- Widzę, że nadal lubimy to samo – powiedziałam, spoglądając na migające obrazy za szybą. Niewątpliwie rudzielec jechał więcej jak powinien, ale znając go, wiedziałam, że w żaden sposób nie stanie nam się krzywda.

- Bells? Czemu ty nigdy nie mówisz, co robiłaś w Phoenix? Mam wrażenie, że tylko my snujemy te nic nieznaczące opowieści. – Nagle serce podskoczyło mi do okolic gardła miałam wrażenie, że tego nie zauważy. Myśl, Bella – kajałam siebie.

- Moje życie było naprawdę nudne – odpowiedziałam szybko. – Pilnowanie Renee było zajęciem samym w sobie. – No, to akurat nie było kłamstwem. Chyba zadowoliła go taka odpowiedź, bo skinął głową.

- Teraz nie musisz się martwić. Mimo, że Forks to dziura, nudzić się nie będziesz - zapewnił z błyskiem w oku. Przyznam, że spoglądałam w jego oczy trochę dłużej niż zwykle. Chwilę później wpatrywałam się już z wielką frasobliwością w drogę przede mną.

- W sobotę jest impreza u Laurenta, będziesz chciała iść? – spytał niby mimochodem, doskonale wiedząc, jak nie cierpię imprez. Chodźmy mnie wołami zaciągali, w życiu nie pójdę.

- Czy to ten sam Laurent? – spytałam. – Nie pamiętasz, że w pierwszej klasie zamknął mnie w składziku? - przypomniałam z wyrzutem. Edward parsknął niepohamowanym śmiechem. – To wcale nie jest śmieszne! – uniosłam się. – Nie pójdę na imprezę do kogoś, przez którego musiałam załatwiać swoje potrzeby do wiadra na mopa – warknęłam, kiedy Cullen śmiał się jeszcze głośniej niż przed chwilą. Mam za długi język – stwierdziłam.

- Boże, Bells, jesteś przekomiczna ! – W tej samej chwili z głośników wypłynęły moje ukochane dźwięki.

- Dobra, dobra już robię głośniej. – Edward zareagował zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Tak jak zawsze?- spytał

- TAAK! – krzyknęłam uradowana. Odkąd w 1996 roku piosenka wyszła na światło dzienne, śpiewaliśmy ją wprost do obrzydzenia. Teraz, siedem lat później, wciąż nie mogliśmy się powstrzymać.

Skin head, dead head
Everybody gone bad
Situation, aggravation
Everybody allegation
In the suite, on the news
Everybody dog food
Bang bang, shot dead
Everybody's gone mad
All I wanna say is that
They don't really care about us
All I wanna say is that
They don't really care about us


Z wielką uciecha patrzyłam, jak Edward dawał z siebie wszystko. Uwielbiałam to robić. Wreszcie przyszła kolej na mnie:

Beat me, hate me
You can never break me
Will me, thrill me
You can never kill me
Jew me, Sue me
Everybody do me
Kick me, kike me
Don't you black or white me

All I wanna say is that
They don't really care about us
All I wanna say is that
They don't really care about us
**

Kiedy ostatni raz śpiewałam swoja kwestię, zajechaliśmy na teren szkoły. Machinalnie ściszyłam radio, nie chcąc zacząć kolejnego roku od wielkiej gafy.

- Byłaś świetna – pochwalił mnie Edward, chociaż dobrze wiedziałam, że łże jak pies. Pomimo tego podłechtało to moje ego.

- Nie, ja byłam co najwyżej do zniesienia, ty byłeś genialny – zwróciłam mu uwagę. Nawet nie zorientowałam się, kiedy znalazł się przed moimi drzwiami i je otworzył. Chociaż na coś przydały się kazania Esme – pomyślałam ze śmiechem.

- Pójdę z tobą do sekretariatu – zaoferował się. Na dziedzińcu szkoły było już mnóstwo osób, niewiele z nich mogłam rozpoznać. Naszemu spacerowi towarzyszyły ukradkowe spojrzenia, które skrzętnie ignorowałam.

- O co chodziło z tą rzekomą teorią, według której dyrektor was nie wyrzuci ? – zapytałam zaciekawiona, zaraz po tym jak Edward zobrazował mi widowiskowe ośmieszenie się Emma.

- Ach to – zachichotał, otwierając mi drzwi do pomieszczenia. – Stanley leci na mamę, oczywiście tylko my to widzimy. Chyba nie ma takiej lekcji, na której nie musiałby zakomunikować coś Esme – zaśmiał się jeszcze głośniej. Zawtórowałam mu, mogąc sobie to wyobrazić. Esme była naprawdę atrakcyjną kobietą. Pomimo tego, że jako dziecko, czy nawet teraz nie marzyłam o byciu na topie, uważałam, że bycie taką jak ona, naprawdę musi być wspaniałe.

- Witaj, Edwardzie. – Kobieta siedząca za mahoniowym biurkiem, próbowała zabrzmieć uwodzicielsko. Spojrzałam w jej kierunku, spodziewając się młodej sekretarki, lecz byłam nad wyraz zaskoczona widokiem tej samej pani Cope, która przed dwoma laty, również grzała swój chudy tyłek w tym samym miejscu. Ellen Cope była trzydziestoośmioletnią mężatką, jej ukochany, znany w okolicach pod zaskakującym pseudonimem ,,Pijak’’, rozsiewał niewybredne plotki na jej temat. Kobieta nie należała do najpiękniejszych. Myślę, że zawdzięcza to nałogowemu paleniu papierosów. Wściekle rude włosy opadały na zniszczoną twarz, zatrzymując się na jej ramionach. Jednego jednak nie można było jej zarzucić - była niewybrednie uprzejma. Nie mówię tu jednak o tej dość popularnej ostatnimi czasy sztucznej uprzejmości, ale tej naprawdę szczerej.

- Dzień dobry, pani Cope – usłyszałam baryton Edwarda. Jego ton świadczył o tym, że świetnie się bawi. Nie sądzę jednak, aby ktoś inny to zauważył.

- Co cię do mnie sprowadza? – zapytała kobieta, patrząc raz na mnie, raz na niego. – Masz jakiś interes do takiej starej kobiety jak ja? – zapytała, sztucznie machając rzęsami, na co o mały włos nie parsknęłam na ten widok. Kątem oka Edward pokazał mi, że mam się lepiej pilnować.

- Niestety, nie tym razem – odpowiedział szarmancko. – Przyprowadziłem Bellę, to jej pierwszy dzień.

- Bella Swan? – spytała, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. – Jak się zmieniłaś! – Cmoknęła przeciągle w powietrzu. – Esme wzięła już dla ciebie plan – powiedziała, spoglądając na Edwarda mimochodem. – Tutaj masz kartkę, dzisiaj nauczyciele powinni złożyć na niej podpisy. Pod koniec dnia przynieś ją z powrotem.

- Oczywiście – złapałam pismo i, ciągnąc Edwarda za rękaw, wyszłam z sekretariatu.

- Czemu mi nie powiedziałeś, że masz romans z sekretarką?!?! – zapytałam z wyrzutem, kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz.

- Bella, jesteś śmieszna – zaśmiał się. – Po prostu chcę jej trochę poprawić humor, jeżeli flirtowanie ze mną tak działa, to czemu nie. – Uśmiechnął się zawadiacko, na co musiałam wywrócić oczami.

- Zobaczymy, jak ja będę miała zły nastrój – szturchnęłam go zaczepnie.

- Do usług! – zaoferował się. Kiedy ponownie znaleźliśmy się na parkingu, zauważyłam, że ktoś z niesamowitym entuzjazmem zbliża się do nas.

- Błagam, powiedz, że to nie Newton – poprosiłam przyjaciela.


***
- TYYYY !!!– szłam jak burza po szkolnym korytarzu, nie patrząc na obserwujących mnie. Raz potknęłam się, lecz byłam tak wkurzona, że całkowicie to zignorowałam.
Kiedy dodarłam do celu, wbiłam palec w ramię Edwarda, z oskarżycielskim wyrazem twarzy. Stojący obok niego Emmett i Jasper, spoglądali na mnie z rezerwą.

- TY. NĘDZNA.KREATURO!! – wysyczałam, akcentując każde słowo. – Jak mogłeś mi powiedzieć, że Mike to nie Mike, tylko Penny po operacji zmiany płci!! – wykrzyknęłam. Mogłam to lepiej przemyśleć. Trójka chłopców trzęsła się ze śmiechu, patrząc na mnie z politowaniem.

- Bells, ty naprawdę w to uwierzyłaś ? – spytał Jazz, zachrypłym od śmiechu głosem.

- Ty, nie bądź taki mądry! – warknęłam. – Przez bite czterdzieści minut wygłaszałam mowę na temat tego, że nie mam nic przeciwko takim operacjom. W końcu nauczyciel zwrócił mi uwagę, że nie muszę dyskutować o swoich planach na forum całej klasy. Spytał również, czy jestem lesbijką i dlatego chcę się na takie coś zdecydować!!! – Jeżeli sądziłam, że głośniej nie mogli się już śmiać, to myliłam się. Emmett podtrzymywał się swojej szafki, Jazz próbował utrzymać klasę. Najbardziej poniósł się chyba Edward. Całe jego ciało trzęsło się w dzikim śmiechu. Osoby przechodzące korytarzem, spoglądały na nas z ciekawością. Zmarszczyłam brwi i nerwowo pukałam nogą o linoleum, czekając, aż się uspokoją.

- Edward, punkt dla ciebie – wysapał Emmett.

- Zapłacisz za to – powiedziałam dobitnie do wciąż rozbawionego Edwarda. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Odwróciłam się czym prędzej na pięcie, okazując moją irytacje.

- Bells, poczekaj!!! – usłyszałam Emma. Zatrzymałam się raptownie w efekcie czego osiłek wpadł na mnie. Nie wiele potrzeba było mojej spaczonej koordynacji, aby się przewrócić. Próbowałam złapać się ręki przyjaciela, ale mimo wszystko z wielkim łoskotem upadłam na podłogę, tuż na mnie zrobił to samo Emmett.

-Brawo, gołąbeczki ! – zakpił przechodzący obok Edward. Zepchnęłam z siebie Cullena, a drugiemu posłałam śmiercionośne spojrzenie.

-Wybacz, Bells – przeprosił Emm.

-Wybaczę, kiedy pomożesz odegrać mi się na tym oszołomie – powiedziałam szeptem. Emmett uniósł wysoko brwi w zdziwieniu, jednak zaraz ten wyraz zastąpiło samozadowolenie.

-Nie sądziłem, że doczekam tej chwili – uśmiechnął się rozemocjonowany. – Masz jakieś konkretne pomysły? – zapytał.

-Cóż, coś mi chodzi po głowie – wyjawiłam.
***

Matematyka nie była aż tak nudna, jak mogłam się tego spodziewać. Myślę, że miało na to wpływ towarzystwo Emmetta, który był naprawdę śmieszny. Nauczyciel kilka razy zwracał nam uwagę, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Czułam się o wiele lepiej, będąc pewną, że nie robię z siebie idiotki, tak jak miało to miejsce godzinę wcześniej. A propos tego. Doskonale wiedziałam, jak mogę się odpłacić Edwardowi. Zamierzałam uderzyć w jego czuły punkt. Och, będzie bolało. Emmett okazał się wspaniałym kompanem do planowania zemsty, w końcu od dłuższego czasu prowadzi otwartą wojnę z bratem.

-Panno Swan! – Wytrąciłam się z rozmyślania i raptownie podniosłam głowę. Profesor Stewart, nauczycielka historii, patrzyła na mnie, niemal wywiercając wzrokiem dziurę w moim czole. Tak, w czole. Miała lekkiego zeza, nigdy nie można było być pewnym, na kogo patrzy.

- Tak? – odezwałam się półgłosem.

- Proszę uważać, a nie fantazjować nie wiadomo o czym. – Uniosła brwi wysoko, myśląc zapewne, że jest niesamowicie zabawna. Nie rozumiem tego - czy nauczycielom naprawdę sprawia przyjemność robienie aluzji. Odkąd jestem w liceum, nie wolno mi patrzeć nigdzie indziej niż na tablicę, bo, nie daj boże, myślę o czymś niestosownym.

- Przepraszam – mruknęłam, zanurzając twarz w książce, dodatkowo przykrywając się puklami włosów. Dopiero teraz zauważyłam, że dotychczas wolne miejsce obok mnie, zajmowała dość wysoka blondynka. Przyjrzałam się jej na tyle, na ile było to możliwe. Tak, to była zdecydowanie Rosalie Hale. Była piękna, aż boleśnie piękna. Jej twarzy nie kalała żadna niepożądana bruzd czy choćby jeden niechciany pieg. Bawełniany sweterek i wytarte dżinsy zdawały się dodawać jej jeszcze większego blasku. Jednak, jak można byłoby sądzić, nie sprawiała wrażenia pewnej siebie albo napuszonej. Nie tak ją sobie wyobrażałam. Nie twierdzę, że dwa lata temu była lalką Barbie, ale sądziłam, że w tym wieku akurat Rose będzie kimś takim jak Bree w mojej starej szkole. Bree Turner należała do najpopularniejszych dziewczyn w starym liceum, jednym swoim skinieniem mogła zrobić więcej niż ja wielkimi błaganiami. To jest po prostu niesłychane, jaką w dzisiejszych czasach władzę mają nastolatki. Nie ubolewałam nigdy nad moim brakiem życia towarzyskiego, czy też nad brakiem bycia w centrum zainteresowania. Czasami jednak są takie osoby, które wydawać by się mogły odpowiednimi przywódcami. Tak postrzegałam Rosalie, może nie znałam jej zbyt dobrze, bo przeprowadziła się krótko przed moim wyjazdem. Zamiast modnie i drogo ubranej blondynki z dumnie uniesioną głową, siedziała dziewczyna, która nie miała w sobie ani krzty nienawiści czy złości. Promieniało od niej ciepło. Uśmiechnęłam się sama do siebie, na własną głupotę. Nie można oceniać innych po wyglądzie.

Kiedy zadzwonił dzwonek, nawet nie zauważyłam, że moja towarzyszka opuściła miejsce obok mnie. Solennie obiecałam sobie, że przy najbliższej okazji spróbuję z nią porozmawiać. Zachichotałam szczerzę na tę myśl, ja wieczny samotnik, zamierzam z kimś porozmawiać. Dosłownie apokalipsa. Powoli podniosłam mój czarny plecak, na tyle wyświechtany, żeby Renee mogła się czepiać, ale nie na tyle zużyty, żebym zaprzestała noszenia go. Zbierając książki, odczułam czyjąś irytującą obecnością. Obróciłam się ukradkiem.
Boże, czemu każdą lekcję mam z Newtonem? Czy nie za bardzo się zbłaźniłam?

- Yhm – odchrząknął, jakbym sama nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Zdołałam obrócić się, nie nabywając przy tym kilku siniaków.

- Cześć, Mike – przywitałam się zażenowana wydarzeniami z wcześniejszych lekcji. Oceniając jego wyraz twarzy, który de facto mógłby konkurować nawet z maślanym wzrokiem cocker spaniela, stwierdziłam, że nie miał mi niczego za złe.

- Cześć, Bello. Tak sobie myślałem, czy nie robisz czegoś specjalnego w tę sobotę? – Mentalnie przeszukiwałam mój nieistniejący kalendarz w poszukiwaniu jakiegoś szczególnego zajęcia. Było to dość kłopotliwe, choćby przez to, że byliśmy sami w klasie, a ja pochłaniałam całą jego uwagę.

- Chciałam spędzić trochę czasu z tatą. Sam rozumiesz, nie widzieliśmy się dość długo. – No dobra, może to nie było najbardziej wymyślne kłamstwo na świecie, ale liczy się moja inwencja twórcza.

-A w przyszłą? – spytał z nadzieją.

- Wybacz, ale umówiłam się już z chłopakami. Może innym razem. – Czemu nie potrafię powiedzieć ,,nie’’? To tylko trzy litery.

- Jasne. – Uśmiechnął się, jakbym obiecała mu sesję na tylnym siedzeniu samochodu. Odetchnęłam z ulgą na odroczenie rozprawy. Mike powoli opuścił salę. Miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z nim długie godziny. Faktycznie nasza wymiana zdań nie trwała dłużej niż 2 minuty. Wreszcie kilkanaście sekund później, lekko otępiała ośmieliłam się opuścić klasę.

- BUUU!!!

- CHRYSTE!!! – Tuż za progiem stała moja ,,kochana trójka ‘’ z Edwardem na czele, szczerząca się od ucha do ucha. Faktycznie, nie ma to jak ,,prawie zawał’’, efekt niemal porównywalny do ,,prawie orgazmu’’.

- Edward – syknęłam ostrzegawczo, po chwili jednak doszłam do siebie. Ich chichoty nie pomagały, ale mam silną osobowość, dam sobie radę. Miejmy nadzieję.

- Jak tam zaloty Newtona? – zapytał chwilę później Emm.

- Na pewno lepiej niż twoje zaloty do Rosalie – odparłam. Jazz i Edward zaklaskali mi dumnie na ten przytyk.

- Emmett, jeżeli się nie odezwiesz do niej, to wątpię, aby dowiedziała się o twojej fascynacji – wytłumaczyłam mu. – Nie twierdzę, że powinieneś narzucać się jak Michael, ale…

- Michael? – zapytał z przerażeniem Edward.

- O co ci chodzi? – spytałam rozkojarzona.

- Od kiedy to nie Newton? – spytał Jazz

- Nasza Bella się zakochała. – Edward marnie udawał łzy, jednak mimo wszystko roześmiałam się głośno.

-To było dobre – przyznałam, ruszając. Opuściliśmy opustoszały nieco korytarz.

- Och, nie mogę się doczekać hiszpańskiego – powiedział Emmett z błyskiem w oku, totalnie zapominając o moich przytykach do jego osoby.

- Mogę się założyć o stówkę, że Stanley wpadnie przed połową lekcji. – Edward uśmiechnął się z wyższością.

- Przykro mi, Ed, ale nie posiadam takich aktywów – powiedziałam ze śmiechem.

- Ok, w takim razie, jeżeli ja wygram, zrobisz trzy dowolne rzeczy, o które cię poproszę – powiedział, jakby planował to nie od dziś. Moja chora duma jak zwykle nie pozwala mi odmówić.

- Niech ci będzie, a nóż wygram parę dolców – podałam mu rękę, chcąc zapieczętować zakład. Nagle przez moją dłoń przebiegł dziwny prąd, spojrzałam w oczy Edwarda, chcąc zobaczyć w nich namiastkę odpowiedzi na to dziwne wydarzenie. Zielone oczy wpatrywały się we mnie z niesamowitą intensywnością.

- Ej, gołąbeczki! – Tubalny śmiech Emmetta przerwał to dziwne doświadczenie. Odciągnęłam od przyjaciela wzrok, jakby wstydząc się przejawem mojego zainteresowania, czułam jak płoną mi policzki. Co gorsza, wiedziałam, że Edward wciąż mnie obserwuje. Czy to naprawdę było takie dziwne? Dobra, wolę się and tym nie zastanawiać.
Do drugiego budynku dotarliśmy w zaskakująco szybkim tempie. Nie mogłam się powstrzymać od ukradkowego spoglądania na Edwarda. Coś nie dawało mi spokoju. W jakiś niewytłumaczalny sposób mój przyjaciel wydawał się tak inny od tego, którego znałam. Nawet kiedy usiadłam już w jednej ławce z Jazzem, nie mogłam się otrząsnąć z wrażenia, jakie na mnie wywarła ta dziwna sytuacja.
.
- Coś nie tak? – spytał Jasper, widząc mój niewyraźny wyraz twarzy.

- Spoko, Jazz – odpowiedziałam, poklepując go po ramieniu. Wyjęłam moją książkę do hiszpańskiego, chociaż była mi ona zupełnie nie potrzebna. Zarówno ja, jak i chłopacy mówiliśmy biegle w tym języku. Spowodowane było to tym, że pani Cullen wzięła sobie za zadanie nauczyć nas hiszpańskiego już jako dzieci, w efekcie tego teraz mogliśmy mieć wielkie luzy na lekcji.

-Dzień dobry. – Ocknęłam się z rozmyślań, kiedy w klasie pojawiła się tak dobrze znana postać. Esme wyglądała jak zwykle rewelacyjnie. W ciasno opiętej garsonce, podnosiła chłopięce ciśnienia. Uśmiechnęłam się do niej promiennie, kiedy spojrzała w moim kierunku.
Esme rozpoczęła standardową lekcję, zapewne modląc się, aby żaden z jej synów nie zrobił czegoś głupiego. Szanse były doprawdy małe, ale nawet ja opierałam się na tych właśnie nadziejach. Minęło nie więcej jak 10 minut, kiedy zauważyłam przed sobą schludnie złożoną karteczkę. Spojrzałam podejrzliwie na Jaspera, ten tylko uśmiechnął się pobłażliwie.

Wymyśliłaś już coś, czym mogłabyś odpłacić się Edwardowi?

Jazz


Och, to zaczęło być coraz bardziej interesujące.

Jasper, dobrze wiem, że jesteś w jego drużynie, więc oszczędź mi Twojego „bycia bezstronnym”, bo nie wierzę w takie bajeczki.

B.


Widziałam zawiedzione spojrzenie Jaspera, aż roześmiałam się z satysfakcją. Będzie ciekawie: Edward i Jazz, kontra ja i Emmett. Wbrew pozorom Emm nie był skończonym idiotą. Pomysł z przestawieniem dzwonka w telefonie był genialny, ale ja wymyśliłam coś totalnie powalającego. Nie zwracając uwagi na Esme, kolejny raz wyrwałam arkusz z zeszytu i tym razem swoją notatkę skierowałam do Emmetta.

Jeżeli wciąż interesuje Cię zabawa „przymknijmy Edwarda”, to byłabym wdzięczna, jeżeli zechciałbyś pojechać ze mną do domu po szkole.
Wdrożę Cię w mój plan.

B.


W mgnieniu oka porzuciłam świstek tuż za siebie. Minęło już piętnaście minut, jeszcze chwila, a wygram zakład. Westchnęłam teatralnie, rozmyślając o przyszłości. Moje oszczędności na studia nie wyglądały zbyt zachęcająco. Zarówno Charlie, jak i Renee nie zarabiali kokosów. Będę musiała rozejrzeć się za jakimś dorywczym zajęciem. Bazgrałam coś niezrozumiałego w swoim zeszycie, kiedy Jazz uraczył mnie szturchnięciem. Kiedy na niego spojrzałam, wzrokiem wskazał drzwi.

- Niee – mruknęłam przeciągle.

- Tak! – krzyknął Edward, nie przejmując się deprymującym spojrzeniem swojej matki. Brawo Bello, miałaś nie wchodzić w zakłady z żadnym z Cullenów!, zbeształam się w myślach. Tuż przy biurku nauczyciela stał nie kto inny, jak dyrektor Stanley. Obejrzałam się i spojrzałam na uradowanego Edwarda. Nie dość, że nie dostanę stówy, to będę jego prywatnym niewolnikiem, pomyślałam. Mam przekichane. Oparłam głowę na dłoniach, próbując nie wybuchnąć. Myślę, że ucierpiałabym na tym tylko i wyłącznie ja.

- Pani Cullen, czy mogłaby pani przetłumaczyć tych kilka zdań. – Obleśny typek podsunął Esme jakieś papierzysko. Patrzył na nią nieskrępowanie.

- Czy wy nie dostajecie ataków mdłości? – zapytałam chłopaków, odwracając się do nich.

- Kwestia przyzwyczajenia – odparł Edward wyniośle, wciąż będąc aż nadto zadowolonym ze swego zwycięstwa.

- Nie rozmawialiście z Esme na ten temat? – spytałam ponownie.

- Mama niczego nie zauważa. Twierdzi, że to kolejny nasz żart – powiedział Jazz.

- Dobra Edward mów, bo widzę, że aż tobą wstrząsa! – poleciłam mu.

- O co ci chodzi? – spytał niewinnie.

- O to, że wiem, że przygotowałeś sobie co najmniej 15 różnych przysług, które mogłabym dla ciebie wykonać. - Kiedy kończyłam mówić, zauważyłam w minie Edwarda coś strasznie mnie nurtującego. Bez zażenowania patrzyłam w jego zielone oczy, które wcale nie wydawały się być rozbawione. Przyglądał mi się, jakbyśmy nigdy wcześniej się nie widzieli. Zauważyłam w jego wyrazie twarzy coś fascynującego; coś, co pozwalało mi myśleć, że mogłabym tak na niego patrzeć bez końca. Przypomniałam sobie ten fascynujący dreszcz sprzed kilkunastu minut, kołatało mną dziwne, a zarazem przerażające uczucie. Kiedy się otrząsnęłam, reszta klasy skupiła się ponownie na lekcji. Zawstydzona, nie miałam odwagi ponownie spojrzeć na Edwarda. Czułam, że coś między nami się zmienia. Nie wiedziałam tylko, czy tego chcę.

***
Za dziesięć minut miałam rozpocząć biologię. Brakowało mi zaledwie kilku metrów, żeby przekroczyć próg klasy, kiedy zostałam zaczepiona przez chłopaka o kruczoczarnych włosach. Konkretniej mówiąc, Azjatę. Z wyglądu wydawał się całkiem sympatyczny, chociaż nie powinnam się tym kierować. Zawiodłam się na tym już w przeszłości.

- Isabella Swan? – zapytał chłopak. Od samego jego głosu dostałam dreszczy. Wypowiedział moje imię w taki lubieżny sposób, że nie mogłam się powstrzymać od lekkiego skrzywienia.

- Taak – mruknęłam cicho. Poznawanie nowych ludzi było czymś, czego po prostu nie cierpiałam. Zwłaszcza, kiedy takowymi ludźmi byli faceci, którzy mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie.

- Eric Yorkie – przedstawił się, taksując moje ciało swoim obleśnym spojrzeniem. Jakby faktycznie miał co oglądać. Poniekąd po to ubierałam luźne i mało atrakcyjne ubrania, żeby nikt więcej mi się nie przyglądał. – Może zechciałabyś czasem ze mną gdzieś wyskoczyć? – zapytał, umyślnie oblizując usta.

Wzdrygnęłam się jeszcze bardziej. Nie to, że był jakiś odrażający, ale sam sposób jego konwersacji przyprawiał mnie o mdłości. Czułam się jak w potrzasku, kiedy odważnie położył dłoń na moim biodrze. Zdawało się, że wszyscy weszli już do klasy, tylko ja stoję jak skamieniała tuż za rogiem.

- Nie wydaję mi się – odpowiedziałam drżącym głosem. Pomimo tego, że przy moich przyjaciołach czułam się dość swobodnie, wśród obcych dostawałam dziwnego paraliżu. Próbowałam coś zrobić, ale gdy tylko zmusiłam się do odepchnięcia od siebie chłopaka, przez moją głowę przemknęły tak bardzo zepchnięte przez świadomość obrazy.

- Och, po prostu wyśmienicie, Isabello. – Podczas kiedy prężyłam swoje ciało w tańcu, mężczyzna dotykał mojego biodra z niesamowitą agresją. Coraz szybciej przemieszczał rękę na moje piersi. Chciałam płakać, ale zacisnęłam zęby i kontynuowałam moje wicie się wokół długiej śliskiej rury. Było tu ciemno i duszno od dymu tytoniowego. Zapach potu mieszał się z odorem mężczyzny stojącego przede mną. Czułam się tak podle… Patrzyłam w przestrzeń, nie mogąc zmusić się do oglądania tego, co on robi. Zwłaszcza, że ubrana jestem tylko w cienką, niemal przezroczystą warstwę materiału. Co ja tu robię? Przecież mam dopiero szesnaście lat…

- A ja myślę, że jednak chcesz… - Jego ręka powędrowała wzdłuż mojego ciała, zatrzymując się w okolicach biustu. Co za ironia losu.
Nie zauważyłam nawet, kiedy przysunął się tak blisko, że nie mogłam się swobodnie poruszyć.

- Zostaw mnie! – Popchnęłam go, jednak z marnym skutkiem. Czułam, że po moich policzkach spływają łzy. Wiedziałam że stoję tu mniej niż dziesięć minut, dla mnie to była cała wieczność… Przycisnął mnie z niesamowitym uporem do ściany, przyglądając mi się z niemą satysfakcją, do tego dotykając mnie w miejscach, o których w tej chwili chciałabym zapomnieć.

- Powiedziała, żebyś ją zostawił! – Usłyszałam czyjś wściekły do granic możliwości głos. Chwilę później stałam przy ścianie zupełnie sama. Osoba, która przyszła mi z odsieczą, z niesamowitą łatwością odciągnęła ode mnie Erica.

- Jeszcze raz spróbuj jej dotknąć, a twoja rodzina będzie zajęta szukaniem trumny – warknął przez zaciśnięte zęby. Widziałam, jak uderzył z całą mocą mojego napastnika. Patrzyłam zszokowana, nie mogąc wydobyć z siebie choćby słowa. Przymknęłam oczy, licząc powoli do trzech. Wyczułam, że pozostałam jedynie z moim obrońcom. Charczał jeszcze cicho, prawdopodobnie z wściekłości.

- Bello? – Teraz, kiedy głos z twardego i oschłego, zmienił się na łagodny, niemal czuły, mogłam śmiało stwierdzić, że był to Edward. Gdybym nie była tak sparaliżowana, to popłakałabym się jeszcze bardziej, tym razem ze szczęścia.

- Bello… – Podszedł bliżej, dość ostrożnie, obawiając się, że ja naskoczę na niego tak jak on zrobił to z Ericem.

- Czy możesz mnie przytulić Edwardzie? – zapytałam, spoglądając na niego spod rzęs. Przysunął się i zamknął w niedźwiedzim uścisku. Wdychając zawzięcie jego kojący zapach, czułam się taka bezpieczna i … o dziwo, szczęśliwa. Cieszyłam się, że przyjechałam do Forks, bo choćby nie wiem co, nie będę przeżywać tu tego, co w Phoenix. Moje łzy spadały na kurtkę mojego przyjaciela, ale nie skarżył się.
Uśmiechnęłam się, wciąż wtulając w bark Edwarda. Był takim dobrym… przyjacielem? Tak, Bello – przyjacielem ! – powiedziałam do siebie w ramach przypomnienia.

- Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy delikatnie odsunęłam się od niego.

- Dziękuję, Edwardzie – powiedziałam ze wzruszeniem. Kiedy spojrzałam w jego zielone oczy, wciąż widziałam ogniwa złości. Wiedziałam jednak, że nie były one skierowane do mnie. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Nie chciałabym być wrogiem Edwarda. Co to, to nie.

- Jeżeli będzie cię nękał, daj znać – powiedział całkiem poważnie.

- Mógłbyś nie mówić o tym nikomu? – zapytałam z nadzieją. Zmarszczył brwi. – Chłopacy będą się denerwować, nie mówiąc o Charliem – wyjaśniłam.

- Pod jednym warunkiem – odpowiedział. – Nie idziemy na biologię!

- W mój pierwszy dzień? – spytałam z niedowierzaniem.

- Bello, dyrektor kocha się w mojej matce a twojej matce chrzestnej. Sądzisz, że coś nam zrobi? – spytał, unosząc żartobliwie brew. Chociaż otwarcie żartował, wiedziałam, że w głębi duszy wciąż trapi go moja ,,przygoda’’.

- Niech ci będzie – zgodziłam się. Ramię w ramię wyszliśmy na szkolny parking, kierując się do jego volvo.


***
Wychowanie fizyczne, część procesu wychowania, którego zadaniem jest przygotowanie człowieka do uczestniczenia w kulturze fizycznej - definicja encyklopedyczna. Ja osobiście jestem pewna że wf nie ma nic wspólnego z żadną kulturą. Już po wejściu do szatni czuć ogarniające wszystkich podniecenie. Czym się tu cieszyć? – nasuwa się pytanie. Dla osobników typu Jessica Stanley czy Lauren Malorry to kolejna okazja do pochwalenia się swoim szczupłym, opalonym (na pewno nie naturalnie) ciałem oraz miseczką DD, którą nie zawsze wypełniają piersi.
Po spędzeniu godziny czasu z Edwardem, depresyjny nastrój niemal mnie opuścił, a raczej utrzymywał się w granicach normy. Siedząc w volvo, słuchaliśmy naszej ulubionej muzyki i śmialiśmy się do rozpuku. Niestety, nie mogę sobie przypomnieć, co było powodem tegoż rozbawienia.
Po wejściu do szatni, którą zajmowały już wcześniej wspomniane osobniki, usiadłam na końcu pomieszczenia, tym samym zajmując jedyną wolną szafkę. Znalazłam w niej świeżo przygotowany strój do ćwiczeń. Nie prezentował się on może zbyt korzystnie, ale pospiesznie założyłam go, nie chcąc usłyszeć żadnych komentarzy dotyczących mojego ciała. Wraz z innymi dziewczynami, których imion nie pamiętałam, udałam się na salę gimnastyczną. Była taka sama, jaką ją zapamiętałam, wprost stworzona do zgromadzeń cheerliderek.

- Witam was, dziewczęta! – Usłyszałam chrapliwy głos trenera Hooka, który zawsze kojarzył mi się z tytułową postacią filmu o Piotrusiu Panie. Kiedy przymrużyłam lekko oczy, był niemal łudząco podobny do Dustina Hoffmana.

- Jessica, mówiłem, że masz ćwiczyć w szkolnym stroju – zwrócił się do blondynki. Spojrzałam na nią przelotnie, zauważając, że faktycznie jej strój bardziej przypominał odzież tenisistki i to takiej bardziej „wyuzdanej”. – Dobrze, ostatni raz – dodał pokonany. Wzrokiem liczył, czy wszystkie dziewczyny dotarły, zatrzymał się na dłużej przy mnie. – Ach tak, panna Swan. Witamy z powrotem – Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Pan Hook był również trenerem piłki nożnej. Zastanawiałam się, w jaki sposób zareaguje na moją chęć współpracy. Pewnie pomyśli, że jestem masochistką, jak tylko zobaczy ilość moich upadków na wf-ie.

Po krótkiej rozgrzewce przystąpiłyśmy do wprost ekscytującej gry w siatkówkę. Nie rozumiałam fascynacji tym sportem. Zawsze stałam jak słup soli z nadzieją, że nikt nie wpadnie na tak idiotyczny pomysł, żeby mi podać.

Gra trwała już prawie dwadzieścia pięć minut, a ja byłam wyjątkowo zmęczona.

- Bella, nie wiem, czy mnie pamiętasz… - Zdziwiłam się, kiedy Jessica podeszła do mnie na dość bliską odległość.

- Tak, Jessica, pamiętam. O co chodzi? – zapytałam. W tej właśnie chwili, jej dotąd łagodna twarz nabrała ostrego wyrazu.

- Nie wiem, czy wiesz, ale ja i Edward jesteśmy razem, więc byłabym wdzięczna, gdybyś nie robiła sobie nadziei. – Jej oczy ciskały gromy. Poczułam w tej chwili dwa sprzeczne uczucia. Z jednej strony chciało mi się śmiać. Jessica wyglądała przekomicznie. W tym samym czasie dopadł mnie również gniew. Coś przeraźliwie burzyło się w mojej piersi.

- Czy poinformowałaś go o tym? – zapytałam, siląc się na bezbarwny ton. Jessica zacisnęła zęby i odwróciła się napięcie. Stałam przez chwilę, jakby wmurowana w podłogę. Okazało się to kuszeniem losu. Z zadziwiającą prędkością coś uderzyło mnie w głowie. Zachwiałam się, by po chwili odpłynąć w niebyt.

***
- Bella!! – usłyszałam czyjś zdenerwowany głos. Po chwili do niego dołączyły mniej lub bardziej znajome. Pomimo tego, że czerń wydawała się tak kojąca, uchyliłam nieznacznie powieki.

- Bella, wszystko w porządku? – Nade mną kucała olbrzymia, barczysta postać. Tuż obok niej stał miedzianowłosy chłopak.

- Kim jest Bella? – spytałam ze zdziwieniem. Ogromny chłopak, skrzywił się nieznacznie. Drugi wywrócił oczami.

- Bella, nie pamiętasz nas? – spytał z przerażeniem ten pierwszy. Zagubiona rozejrzałam się po otaczających mnie ludziach.

- Emmett, nie widzisz, że ona robi sobie z ciebie żarty - zauważył rudzielec.

-Ale świetnie mi wyszło, prawda? –spytałam otwarcie śmiejąc się z miny Emma. Zasępił się na chwilę, by w ułamku sekundy podnieść mnie i założyć sobie na ramiona, nie omieszkał stworzyć dodatkowych turbulencji. Pomimo tego, że siedziałam u niego na baranach, wciąż trzęsłam się ze śmiechu.

- Brawo Bells! – pochwalił mnie Edward, przybijając piątkę. Chcąc czy nie, zauważyłam miażdżące spojrzenie Jessici. Wywróciłam oczami. Edward przechwycił moją minę i, patrząc na Stanley, otwarcie parsknął.

- Cullen! – rozległ się krzyk pana Hooka, zarówno Emm i Edward obrócili się w jego stronę.

- Co robicie z panną Swan? – zapytał unosząc wysoko brwi.

- Niech trener się nie martwi, zabierzemy ją do pielęgniarki, prawda Emm?

- Oczywiście – odpowiedział ten drugi z wyraźnym zaangażowaniem.

***
Jak się okazało, Emmett dopiero przy swoim samochodzie wypuścił mnie z objęć. Wolę nie wspominać, że wciąż byłam w stroju sportowym. Edward zaryzykował życiem, wchodząc do damskiej szatni i zabierając moje rzeczy. Niestety musiałam odmówić mu podwózki. Byłam już umówiona w pewnej sprawie z jego bratem. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, dopracowałam plan zemsty na Edwardzie. Oczywiście pojawiły się okoliczności łagodzące, ale nie zamierzałam być zbyt ustępliwa. Emmett, rzecz jasna, dorzucił swoje trzy grosze, które okazały się prawdziwym złotem. Pozbyłam się go dopiero po dwudziestej pierwszej, zatem czasu na lekcje pozostało mi naprawdę niewiele. Krótko po dziesiątej udałam się do łazienki. Zamknęłam ją na klucz, doskonale jednak wiedząc, że nikt i tak by tu nie wszedł. Zapaliłam tylko niewielkie światełko. Wprost nienawidziłam patrzeć na swoje ciało. Po tym wszystkim napawało mnie tylko odrazą. Doktor Altman twierdziła, że z biegiem czasu wszystko się ułoży. Nie wierzyłam w to. Byłam wręcz święcie przekonana, że to nie będzie miało miejsca. Dzisiejsze spotkanie z Ericiem dokładnie mnie w tym utwierdziło. Byłam słaba, ułomna, a do tego brudna.

Zamknęłam oczy, namydlając ciało w wannie. Chciałam wyjść stąd jak najszybciej. Tak właśnie zrobiłam. Z ociekającymi włosami usiadłam przed komputerem. Podziękowałam sobie w myślach za włączenie go przed pójściem do łazienki. W innym wypadku, czekałabym kilkanaście minut na całkowite uruchomienie się go. Włączyłam pocztę w tempie ekspresowym (powiedzmy, że naprawdę takie było).
Miałam trzy nowe wiadomości, pierwsza z nich od Renee.

od: [link widoczny dla zalogowanych]

do: [link widoczny dla zalogowanych]

re: Do kochanej córeczki…


Witaj kochanie,

Podejrzewam, że nie pisałaś w związku z wszelakimi atrakcjami, jakie zapewnili Ci chłopcy. Pozdrów ode mnie Carlisle’a i Esme.
Bardzo za Tobą tęsknię i martwię, czy masz wszystko to, czego potrzebujesz. Rozmawiałam już z Charliem i solennie zapewniał mnie, że potrafi zapewnić wszystko swojej córce, ale mimo wszystko martwię się o Ciebie. Ostatnimi miesiącami strasznie wygasłaś. Mam nadzieję, że w Forks ten stan się nie powiększy.
Daj znać, co u ciebie.

Masz pozdrowienia od Phila.

Kocham Cię, córeczko,

Renee


Wiedziałam, że tak to będzie wyglądać. Dopóki jej nie uspokoję, będzie mnie zamęczać e - mailami. Biedna Renee, teraz pewnie czuje się nieco zagubiona. Odpisałam jej pospiesznie, omijając opis pierwszego dnia w szkole, ale za to zapewniając, że tata dobrze się mną zajmie. Gdy wysłałam tych kilka linijek tekstu, otworzyłam kolejny list. Tak jak się spodziewałam, był od doktor Altman, więc pospiesznie zabrałam się za odpisanie jej.


do:E.Altman@gmail.com

od:B.Swan@yahoo.com

Re: wszystko w porządku


Przepraszam, Pani doktor, za zwlekanie z napisaniem. Myślę, że za bardzo ucieszyłam się z powrotu do Forks, by myśleć nadal o Phoenix i o tym, co mnie tam spotkało… Proszę mi wybaczyć tę ignorancję. Uprzedzam nasuwające się pytanie : tak, nadal biorę tabletki. Myślę, że stały się one częścią mnie. Bez nich nie dałabym rady. Dzisiaj jeszcze bardziej się o tym przekonałam. Wie Pani, jeden z chłopaków w mojej szkole niemalże mnie zaatakował. Najśmieszniejsze jest to, że stałam jak słup soli. Nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Tak jak podczas terapii, do mojej głowy napłynęły te koszmarne wspomnienia. Próbowałam zrobić cokolwiek, ale po prostu nie mogłam. Czułam się tak bezsilna jak wtedy…

Przykro mi to Pani mówić, ale wciąż ubieram się w ciemnościach. Nie mogę tego pokonać. Z każdym dniem staram się być silniejsza, ale tak brakuje mi spotkań z Panią, teraz nie mam nikogo, z kim mogłabym rozmawiać tak swobodnie. Dlatego też z chęcią przyjmę Pani zaproszenie na spotkanie w Seattle. W odpowiednim czasie liczę na szczegóły.
Pozdrawiam,

Bella


Zanim mogłabym się rozmyślić, wysłałam list. Czułam się straszną hipokrytką. Mimo tego, że od ponad czterech miesięcy chodziłam na wizyty do doktor Altman, nie wspomniałam nikomu o tym nawet słówkiem. Wiedziałam, że jeślibym to zrobiła, nie byłabym tą samą Bellą w oczach innych.
Zamierzałam już położyć się spać, kiedy przypomniałam sobie o kolejnym liście. Widząc nadawcę, o mało nie zachłysnęłam się powietrzem.

od: [link widoczny dla zalogowanych]

do: [link widoczny dla zalogowanych]

Re: rozliczenie, kochanie..


Cześć kochanie,

mogę nadal tak do Ciebie mówić, prawda? Haha! Wyprowadziłaś się, ale nie mogłaś mnie o tym poinformować? Wiedz, że złamałaś mi serce, haha. Wracając do rzeczy, możesz być szczęśliwa, spłaciłaś swój dług, powiem więcej, byłaś tak przekonywująca, że zyskałaś kilku stałych klientów. Podejrzewam jednak, że nie wrócisz do fachu, mniejsza o to. Na Twoim koncie pozostało 500$, chcesz żebym dostarczył Ci je osobiście?


Wpatrywałam się w ekran zasępiona. Serce podskoczyło mi w okolice gardła. Przesunęłam szybko myszką w dół, modląc się, aby był to jeden wielki żart.

Żartowałem. Pieniądze przeleję na Twoje konto. Mam nadzieję kochanie, że jeszcze się spotkamy.

T.J. Penn


Patrzyłam w ekran komputera przez kolejne kilkanaście minut, zastanawiając się, czy kiedykolwiek się od niego uwolnię. Co mnie najbardziej przerażało? To, że to się nigdy nie stanie, a ja będę więźniem własnej psychiki? Na to przynajmniej się zapowiadało.
____________________________
* Little Susie - piosenka Michaela Jacksona z płyty HIStory z 1995 roku

** The don't care about us - piosenka Michaela Jacksona z płyty HIStory z 1995 roku, (polecam więzienną wersję teledysku)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez makeAchange dnia Nie 21:54, 31 Lip 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Sob 20:30, 11 Cze 2011 Powrót do góry

jestem pod wrażeniem opowiadania,
najbardziej podoba mi sie dlugośc rozdziałów
no i charaktery postaci, mają w sobie coś co chce się czytać, są zabawne, skore do żartów i oddena na dzień dzisiejszy
tylko ten tytuł coś nei tak z nim jest, ale mam nadzieję, że w pszyszłości będzie pasował do tekstu
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
paulinka111b
Nowonarodzony



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Idrisu;)

PostWysłany: Nie 8:18, 12 Cze 2011 Powrót do góry

Uuuuuu zaczyna się robić interesująco;). To opowiadanie niewątpliwie wciąga i dzięki za te że rozdziały są takiej długości jakiej są - to daje ci u mnie takieeeeeego plusa xD
Ten ff jest taki... inny. Z jednej strony Bella dowcipkująca z chłopakami, odszczekująca się Jessice itp. a z drugiej Bella zraniona, wstydząca się siebie (podejrzewam że została w Phoenix zgwałcona czy coś, tak?) A tak w ogóle to kto ten T.J. Penn? I jeszcze to całe iskrzenie pomiędzy Bellą a Edwardem (szczerze mówiąc jestem ciekawa jaką to zemstę szykują Emm z Bellą dla Edzia;D) Myślałam że atmosfera z pierwszego rozdziału utrzyma się się przez cały fanfick a tu taka niespodzianka... Ale nie martw się, to oczywiście bardzo dobrze - nie popadasz w rutynę i starasz się zaciekawić czytelnika. No cóż, najwyraźniej ci się udało bo strasznie nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału;P

Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci duuuuuużo weny i duuuuuuużo czasu.
Pozdrawiam
Paula


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
elektra21
Nowonarodzony



Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 14:11, 12 Cze 2011 Powrót do góry

Bardzo dobre opowiadanie. Myślałam z początku, że przespała się z którymś ze swoich kolegów. Po incydencie z tym Erikiem to, że została zgwałcona, a teraz że była prostytutką czy coś. T to jakiś Tayler czy co? A najważniejsze co się stało z tym dzieckiem? Urodziła go czy usunęła? Bo dlatego uciekła z Forks, i z powodów jego ojca?
Podoba mi się humor tego opowiadania. Świetne. A Edward chyba się kocha w Belli? Dzięki i czekam na następny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
KW
Zły wampir



Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~

PostWysłany: Nie 19:22, 12 Cze 2011 Powrót do góry

Robi się bardzo, bardzo ciekawie. Bella z przeszłością. I to straszną. Gwałt ? Coś się święci z Edwardem. Pewnie będą razem przez jakiś czas aż w końcu niezrozumiale się rozstaną, a Edzio znajdzie "ukojenie" w ramionach tej rudej. Bella zajdzie w ciąże i...? Jestem bardzo ciekawa co się zdarzyło przedtem i co się zdarzy potem. Pisz częściej, bo nie mogę się doczekać.
Weny, czekam!
KaWu(sia) ;d


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
makeAchange
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: stąd

PostWysłany: Nie 11:17, 19 Cze 2011 Powrót do góry

Widzę, że jednak niektórzy z was są na tyle sprytni i domyślają się dalszego przebiegu akcji, już myślałam, że piszę aż tak chaotycznie :P
Dziękuję wam za komentarze, a co do tytułu. Na początku miał on brzmieć INSEPARABLE, jednak w związku z regulaminem forum został zmieniony na taką trochę inną polską wersję.

ROZDZIAŁ 3 – Zemsta

Święto Dziękczynienia zbliżało się wielkimi krokami, a ja nadal ubolewałam nad tempem realizowania mojego planu. Tymczasem pod okiem czujnych trenerów w postaci Cullenów, poprawiałam swoją piłkarską formę. Emmett wszystko pogmatwał - faktyczne eliminacje do drużyny odbywały się w ostatni szkolny dzień, przed Świętami.

- Jasne, wchodź, przecież nie mam nic przeciwko temu – burknęłam ironicznie. Edward uderzył się głową o ramę okna i dosłownie wpadł do pokoju. Odwróciłam się do niego. Leżał na podłodze, łapiąc się za głowę.

- Skąd wiedziałaś, że wchodzę? – spytał, niemal sycząc. Wywróciłam oczami.

- Mam całkiem niezłe przeczucie – wyznałam, podając mu dłoń, aby wstał. Cóż, nie przewidziałam, że Edward faktycznie może udawać. Wykorzystał moje łatwowierne serce i z wielką siłą pociągnął mnie na podłogę tak, że leżałam tuż obok.

- Głupek – szturchnęłam go w bok, jednocześnie się śmiejąc.

- I vice versa – odparł inteligentnie.

- Jak tam Jessica? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać. Edward zaśmiał się wystarczająco głośno, bym zrozumiała tego sens.

- Za każdym razem, kiedy mnie widzi, jestem o włos od śmierci – powiedziałam zgodnie z prawdą. – W świetle prawa trzy razy mi groziła.

- I sądzisz, że naprawdę jesteś w niebezpieczeństwie? – zapytał, przewracając się na bok, by na mnie spojrzeć. Zawsze mnie to peszyło. Czyjeś spojrzenie utkwione tylko we mnie. Błagałam się w myślach tylko o to, aby moje policzki nie zrobiły się wściekle czerwone.

- Nie wiem. Jej tipsy wyglądają groźne – stwierdziłam, wcale nie kłamiąc.

- Nie martw się, masz trzech ochroniarzy – parsknął, nabijając się moim niepokojem. Wcale niczego nie wyolbrzymiałam. Od miesiąca za każdym możliwym razem podkładała mi nogę na wf-ie tak, że robiłam z siebie jeszcze większą ofiarę niż jestem. Nie wspominając już o słownych potyczkach, które już trochę mnie zmęczyły.

-Właśnie, gdzie Jazz i Emm? – spytałam. Tak naprawdę nie zauważyłam ich nieobecności. Edward zasępił się na moje pytanie, by po chwili wstać i podać mi rękę. Wspierając się na nim, powróciłam do pionu.

- Przyjdą pewnie do restauracji, tymczasem moja kolej, żeby cię odwieźć. – Jego twarz znów rozświetlił wesoły uśmiech.

- Edward – zaskamlałam. – Przypomnij mi, czemu nie mogę jechać sama? – spytałam po raz setny. Przyjaciel wywrócił oczami.

- Bella, nie bądź dziecinna. Twoja ciężarówka rozpada się w oczach. Naszym moralnym obowiązkiem jest dostarczenie cię w jednym kawałku do pracy. Wyobrażasz sobie moją kartotekę, wypełnioną solennie przez Charliego, gdybym tego nie robił? – uniósł pytająco brew. Roześmiałam się szczerze. Mój tata kochał chłopaków jak własnych synów. Nie sądzę, by nawet po mojej domniemanej śmierci był w stanie im coś zrobić.

- Nadal jednak nie rozumiem, czemu niemal non stop ze mną siedzicie – wyjaśniłam, zabierając do torebki portfel, telefon i kurtkę na wypadek, gdyby zrobiło się jeszcze chłodniej.

- Gdybyś nie pracowała, i tak byśmy z tobą siedzieli, więc na jedno wychodzi – powiedział. Zostawiłam go na chwilę samego w moim pokoju, udając się tymczasem do łazienki. Stanęłam przed moja szafką i wyciągnęłam z niej kilka opakowań tabletek: Prozac, Zotral, Zoloft – potrząsnęłam pierwszymi dwoma. Puste. Cholera. Odstawiłam je. Otworzyłam trzecie, odnotowując, że pozostało zaledwie kilka tabletek. Doktor Altman zalecała, by ograniczyć leki, ale nie mogłam już bez nich funkcjonować. Nie wiem, co zrobię, jak się skończą.
Schowałam ampułkę do kieszeni spodni i poszłam na dół, słysząc, że Edward rozmawia z Charliem.

- Idziemy? – spytałam tego pierwszego.

- O której będziesz, Bells? – dociekał Charlie.

- Kończę zmianę o 22.

- Odwiozę ją, panie Swan – zapewnił Edward. Co się z nimi dzieje? Traktują mnie jakbym miała pięć lat.

W Forks istniało tylko jedno miejsce, w którym ludzie w naszym wieku mogli się spotykać, mianowicie Green Mountain, restauracja, bar i wszystko w jednym. Mogłam się cieszyć, że dostałam tu pracę. Każdego dnia, od poniedziałku do soboty, spędzałam pięć godzin, obsługując wybrednych klientów. Stawka była całkiem niezła, a to ze względu na wysoką frekwencję. Po przywitaniu się z Jazzem i Emettem, udałam się na zaplecze.

- Cześć, Janice! – krzyknęłam do drugiej kelnerki. Osobiście uważałam, że powinno nas być więcej, ale zarządzanie restauracją należało do obowiązków Aleca.

- Hej, dzisiaj znowu z ochroniarzami? – zapytała otwarcie śmiejąc się z troski, którą byłam otaczana.

- Niestety – mruknęłam, przywdziewając firmową bluzkę i fartuch. Założyłam plakietkę z imieniem i ruszyłam za koleżanką. Z ulgą przyjęłam fakt, że to Janice chce dzisiaj obsługiwać stoliki. Szczerze powiedziawszy, nie ma w tym nic ciekawego. Ja znacznie bardziej wolałam miejsce za barem. W piątkowe popołudnie z braku atrakcji niemal połowa młodzieży z Forks przychodziła właśnie tutaj, więc nie zdziwił mnie wielki tłum wypełniający pomieszczenie. Oczywiście honorowe miejsca tuż przy barze zajmowali moi przyjaciele, którzy bacznie obserwowali każdy mój krok.
Przez następne godziny byłam tak zajęta, że nie miałam nawet siły ochrzanić chłopaków za nieustanne siedzenie tutaj.
Kiedy wreszcie znalazłam chwilę aby odsapnąć, nalałam sobie szklankę lemoniady i stanęłam w przeciwległym kącie. W tej chwili nie miałam ochoty przebywać tak blisko chłopaków. Oparłam się o blat, czując narastające uczucie lęku. Rozejrzałam się po lokalu. Nagle odgłosy zyskały na sile, przygwożdżając moją psychikę. Zaczęłam spazmatycznie oddychać. Czułam na sobie liczne spojrzenia. Chciałam od nich uciec. W jednym momencie poczułam się odsłonięta, bez żadnego okrycia. Przymknęłam oczy w poszukiwaniu ukojenia. Na próżno.

-Nie założę tego! – warknęłam, kiedy podał mi czarny, koronkowy gorset, który bardziej odkrywał, niż cokolwiek zakrywał. Mężczyzna spojrzał na mnie z ironią.

-A ja sądzę, że jednak, to zrobisz. – Posłał mi pewne siebie spojrzenie, aż nagle przyciągnął mnie do siebie na bliską odległość tak, że z łatwością mogłam wyczuć na swojej twarzy jego oddech. – Zrobisz o wiele więcej, jeśli ci każę. – Brutalnie wpił się w moje usta. Początkowo próbowałam go odepchnąć, ale złapał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie walczyć. Traktował moje ciało jak swoją własność. Dotykał mnie tam, gdzie chciał i jak chciał. Kiedy oderwał się ode mnie, poczułam, że po policzkach spływają zdradzieckie łzy.

-Załóż to i ogarnij się. Bez dyskusji. – Potrzebowałam jednak wiele czasu, by dojść do siebie, mimo tego, że powinnam się już do tej sytuacji przyzwyczaić.


- Bella, chyba źle się czujesz. Chcesz iść na przerwę? – Otrząsnęłam się dopiero, gdy Janice dotknęła mojego ramienia. Jak w transie poszłam na zaplecze. Nie zapaliłam światła. Po ciemku wyciągnęłam opakowanie tabletek z kieszeni spodni. Połknęłam jedną kapsułkę w tym samym momencie, w którym zapaliło się światło. Rozdygotana upuściłam pudełko. Nie bacząc na mojego towarzysza, upadłam i jak najszybciej się dało złapałam je.

- Co się stało, Bells? – Jazz podszedł i usiadł na ławce tuż obok. Jego ciemne oczy działały na mnie kojąco. Zamknęłam powieki i potarłam dłońmi skronie.

- Boli mnie głowa – skłamałam. Spojrzał na mnie sceptycznie.

- Na pewno tylko to? – spytał. Kiwnęłam głową. – Nieciekawie wyglądałaś – przyznał. – Siłą powstrzymywałem Edwarda i Emetta, żeby za tobą nie szli – wyznał z nieśmiałym uśmiechem. Rozchmurzyłam się nieco.

- Ale jesteście waleczni – zagwizdałam, odczuwając rozluźnienie. Nie wiedziałam, czy wynikało ono z obecności Jaspera, czy z zażycia lekarstw.

- Wątpiłaś w to? – zapytał, unosząc brwi.

***
Otworzyłam oczy, chociaż nie chciałam tego robić. Tydzień temu odstawiłam leki. Z niepokojem zauważyłam, że moje samopoczucie przez ten czas było więcej niż koszmarne. Za wszelką cenę starałam się nie okazywać swojego humoru, ale było to nadzwyczaj trudne, w efekcie czego cztery dni przesiedziałam we własnym pokoju, zamknięta ze wszystkich możliwych stron, aby nikt nie mógł przebrnąć przez moją osłonę. Sturlałam się z łóżka, odnotowując, że dzisiaj czuję się nadzwyczaj dobrze. Przez ostatni tydzień non stop wisiałam na telefonie z doktor Altman. Podejrzewam, że zarówno ona, jak i ja miałyśmy dość Isabelli Swan. Dzisiaj po tejże przerwie wracałam do szkoły. Dzięki Bogu, nikt o tym nie wiedział, inaczej pod moim domem stałyby trzy samochody. Nie zniosłabym tego przejawu opieki. Czas wyznaczyć jakieś granice – pomyślałam hardo, odnajdując w sobie nowe pokłady energii.
Kiedy się ubrałam, w przyspieszonym tempie zeszłam na dół, nie będąc zaskoczona nieobecnością Charliego. Złapałam zbożowego batonika i jak na skrzydłach ruszyłam do skrzynki pocztowej, nawet nie orientując się, gdzie po drodze zgubiłam plecak. Przed domem zaliczyłam urocze ślizgnięcie po schodach, obijając sobie tyłek. Znowu. Nie zraziło mnie to jednak przed obranym celem. Po zorientowaniu się, w jakim stanie są moje pośladki, udałam się do metalowego przedmiotu, który musiał dzisiaj zawierać to, co tak bardzo chciałam. Otworzyłam zardzewiałą puszkę. Towarzyszyło temu oczywiście charakterystyczne skrzypnięcie. W mojej dłoni znalazł się pęk kopert. Kiedy byłam już w kuchni, odrzuciłam na bok rachunki i reklamy i otworzyłam sporej wielkości paczkę, zaadresowaną rzecz jasna do mnie. Znajdujące się tam czasopismo otworzyłam na interesującej mnie stronie.

Oferty Matrymonialne


Młody, przystojny osiemnastolatek szuka gorącej dziewczyny do dzielenia wspólnych przeżyć. Zadba o to, aby towarzyszka w każdej pozie czuła się komfortowo, nie stroni od większej liczby kobiet. Gotowy na ciekawe pomysły. Pełen werwy i przydatnych zdolności. Czeka na kuszące oferty znajomości.


kontakt mailowy: [link widoczny dla zalogowanych]
telefon: 565 – 258 - 654
*

Uśmiechnęłam się na widok kolumny. Och tak, zemsta jest słodka – pomyślałam z rozrzewnieniem - a to dopiero początek. Spakowałam gazetę do plecaka i z szerokim uśmiechem ruszyłam do szkoły. Zapowiadał się piękny dzień. Całą drogę, którą pokonałam z domu, nuciłam bez ustanku mniej lub bardziej znane melodie. Przez napawanie się moim triumfem, dotarłam do szkoły zaledwie kilka minut przed wyznaczonym czasem. Nie zdążyłam całkowicie otworzyć drzwi, gdy stanął w nich Edward. Jego mina świadczyła o tym, że chyba prenumerata „American Stars” Esme dotarła punktualnie. Spojrzałam na niego z udawanym zdziwieniem. Bez zbędnych ceregieli wepchnął się na siedzenie obok mnie, spychając mnie brutalnie z miejsca kierowcy.


- Przesadziłaś – wysyczał. Twarz miał napiętą i chyba faktycznie wkurzył się nie na żarty. Wyciągnął swój telefon i pokazał wyświetlacz.

64 nieodebrane połączenia
213 wiadomości


Nie mogłam się powstrzymać od spazmatycznego wybuchu śmiechu.

- Bella – zacharczał złowrogo, wywiercając swoim wzrokiem dziurę w moim mózgu. – Co, do jasnej cholery, zrobiłaś? – zapytał ze złością.

- Obiecałam, że pożałujesz – powiedziałam. W moich myślach ta kwestia brzmiała o wiele rozsądniej. – Sprawdzałeś maila? – spytałam z ciekawości. Jego źrenice rozszerzyły się niebezpiecznie. Zaczął pochylać się w moim kierunku. Szczerze przyznam, że nieco się przestraszyłam. Odsunęłam się już aż tak, że opierałam się o drzwi od strony pasażera. Mimo to odległość między nami coraz bardziej się zwiększała. Kiedy Edward był już tak blisko, że z łatwością mógłby zliczyć, każdą zmarszczkę na moim czole coś gwałtownie szczęknęło. Zdążyłam mrugnąć, a jego nie było w samochodzie. Rozejrzałam się, nie wiedząc, co to właściwie było. Mój wzrok zatrzymał się na stacyjce – kluczyki!

- Edward! – krzyknęłam, zatrzaskując drzwi od zewnątrz. W tak krótkim czasie oddalił się już na sporą odległość. Podbiegłam do niego, chcąc wyrwać mu swoją własność z jego dłoni. Na próżno. Był stanowczo zbyt wysoki i zbyt szybki. W efekcie czego, skakałam przy nim niczym zając. Spojrzałam na niego wkurzona, role się odwróciły. Zaśmiał się śmiało.

- Furgonetka będzie moim zakładnikiem, dopóki sytuacja się nie uspokoi – oznajmił z wesołym smirkiem. – W ten sposób twój kawał nie będzie aż tak uciążliwy – wyjaśnił, po czym, jak gdyby nigdy nic, wszedł do szkoły, otaczany przez jeszcze większy wianuszek dziewczyn niż zwykle. Stałam zasępiona po środku szkolnego dziedzińca. Zauważyłam nadchodzących Jazza i Emmetta, obydwoje śmiali się od ucha do ucha. Gdy byli blisko mnie, podnieśli ręce, chcąc przybić mi piątkę, jednak kiedy zauważyli moje spojrzenie, szybko opuścili dłonie.

- Co się stało? – spytał Emm.

- Edward – sapnęłam, zdenerwowana własną naiwnością. Z Edwardem nigdy nie potrafiłam wygrać.
***

Ostentacyjnie wróciłam do domu na piechotę. Ani Emmett, ani Jasper nie przekonali mnie do skorzystania z ich podwózki. Byłam wściekła na własną głupotę. To było do przewidzenia, że Edward będzie na tyle bezczelny, żeby zrobić coś takiego. Emanowała ze mnie tylko złość, kiedy wkroczyłam do domu. Rzuciłam plecak na podłogę, dopiero co zauważając, jak bardzo ubrudziłam sobie moje wytarte i tak już spodnie.

- Szlag – przeklęłam ściągając buty. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam stojącego nade mną Charliego. Uśmiechał się od ucha do ucha i spoglądał na mnie z rozbawieniem.

- Czyżby jakiś konflikt? – spytał niby od niechcenia.

- Tak, Edward do podły skur…

- Bella – tata uniósł wysoko brwi

-…czybyk – dodałam uśmiechając się zadowolona ze znalezienia rozwiązania.

- Co się stało? – spytał, zawieszając ramię na moich barkach i prowadząc mnie do kuchni. Z ulgą stwierdziłam, że nie próbował nic ugotować, tylko zamówił pizzę.

Podsunął mi pod nos kawałek, a sam usiadł po przeciwnej stronie stołu, niecierpliwie czekając na moje wyjaśnienia. Wstałam i przyniosłam z plecaka gazetę. Podałam mu ją, otwartą na odpowiedniej stronie. Charlie parsknął śmiechem.

- Co ci zrobił za to? – spytał. Najwyraźniej oczywiste było, że to ja stoję za tym anonsem.

-Zabrał mi ciężarówkę – powiedziałam zbolałym tonem. Tata zaśmiał się, doskonale wiedząc, że tym samym zostałam ubezwłasnowolniona. Ze wzrokiem zbitego psa nafaszerowałam się tym marnym posiłkiem. Kiedy wysłuchałam już wszystkich docinek i żartów mojego ojca, udałam się na górę. Przebrałam się w wygodny dres, uprzednio sprawdzając, ile mam czasu zanim pojadę do pracy. Rozłożyłam się na łóżku, zakładając na uszy słuchawki od discmana. Momentalnie rozluźniłam się. Szczerze przyznam, że nawet z mojej perspektywy sytuacja była dość komiczna. Do moich uszu docierały rytmiczne uderzenia piosenki :

Stop pressin me,
Make me wanna scream!
**

Sama nuciłam sobie pod nosem ciąg dalszy utworu, kiedy z przestrachem zdałam sobie sprawę, że coś nade mną poruszyło się. Zanim otworzyłam oczy, wymierzyłam pięść w przeciwnika. Uchyliłam powieki i zdjęłam słuchawki.

- Bella! Cholera… - Wielki huk był równoznaczny ze spadnięciem Edwarda z łóżka.

Pospiesznie podniosłam się z mojego posłania, zaplątując się nieudolnie w narzutę. W efekcie tego upadłam na zdezorientowanego przyjaciela. Zdecydowanie zbyt często ląduję na podłodze. Przygniatając go swoim ciężarem, w końcu skulałam się z niego.

- Jeżeli złamałaś mi nos, to nie ręczę za siebie – powiedział ochrypłym głosem. Spojrzałam na jego twarz. Z nosa ciurkiem leciała krew. Co jak co, ale cela to mam.

- Och, tak mi przykro – powiedziałam, szukając w szufladach apteczki. Mój towarzysz próbował wstać, ale po moim krzyku nie ośmielił się tego zrobić ponownie. Klęknęłam przy nim przyciskając chusteczki do jego nosa. Patrzyłam z przerażeniem na obrażenia, które poniósł, on tylko ze śmiechem przewrócił oczami.

- To nie jest zabawne, na śmierć mnie wystraszyłeś – powiedziałam, wciąż zajmując się jego potłuczonym nosem. Nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się z wielkim hukiem. W progu stał nieco zdezorientowany Charlie, w jednej ręce trzymał pistolet, w drugiej kij baseballowy.

- Och, przepraszam, że wam przeszkodziłem. Myślałem, że coś się stało.

– Zanim zrozumiałam, o co mu chodzi, z powrotem zniknął.

-Co? – mruknęłam zdezorientowana, Edward zaśmiał się głośno.

-Charlie pomyślał chyba, że coś między nami było. Wyglądałaś, jakbyś mnie całowała – powiedział ze śmiechem. Nagle zorientowałam się, że wcale nie kucam przy jego głowie, ale siedzę na jego klatce piersiowej pochylając się nad jego nosem. Zeskoczyłam niczym oparzona, wywołując jeszcze głośniejszy śmiech. Zgromiłam go wzrokiem.

- Przestań tak na mnie patrzeć i pomóż mi – powiedział. Chcąc, czy nie, musiałam mu pomóc. Jego nos wcale nie wyglądał tak fatalnie jak na początku.

- Co ty właściwie tu robiłeś? – spytałam kilkanaście minut później.

- Chciałem cię wystraszyć. – Pomimo fatalnego położenia, uśmiechnął się szeroko.

-To ci się akurat udało – powiedziałam.

- O Boże, która godzina ?! – Oderwałam się od przyjaciela, kiedy spojrzałam na zegarek.

-Bella, nie krzycz tak, bo ogłuchnę. – Edward wreszcie wstał z podłogi i spojrzał na mnie nieprzytomny
.
- Chyba jestem już zwolniona. Dwie godziny temu powinnam była już być w Green Mountain. – Rzuciłam się na łóżko i złapałam telefon. Piętnaście nieodebranych wiadomości. Już nie żyję.

- To wszystko twoja wina! – krzyknęłam, wbijając przyjacielowi palec w pierś. Spojrzał na mnie z miną niewiniątka. Jego obity nos sprawiał, że wyglądał naprawdę żałośnie.

- Może nie pamiętasz, ale to ty mnie pobiłaś, i to w domu komendanta policji. – Wytknął mi język. Przeszedł koło mnie w taki sposób, że popchnięta, znowu wylądowałam na łóżku. Oczywiście byłoby za dobrze, gdyby na tym się skończyło. Podstawiłam mu nogę tak, że i on upadł koło mnie.

- Chodź, zawieziesz mnie – poleciłam mu, ciągnąc go za ucho niczym zła nauczycielka. – Pewnie Alec będzie się darł niemiłosiernie.

- Jak tam twoje wielbicielki ? – spytałam chytrze, kiedy zapakowałam się do jego samochodu. Stało się to już niemal tradycją.

- Bella – warknął. – Przeginasz. – Zachichotałam szaleńczo, nie mogąc się powstrzymać.

- Na moim mailu jest 300 wiadomości. Jakim cudem udało ci się zamieścić ogłoszenie w American Stars? – spytał wyraźnie zbulwersowany.

- Mam swoje wtyki – zabrzmiałam złowieszczo.

Dotarcie do restauracji zajęło nam pięć minut. Wydaje się to całkiem racjonalny czas, biorąc pod uwagę szybkość jazdy mojego kierowcy. Na parkingu stał już Alec, wypalając zapewne już kolejnego papierosa. Jego błękitne oczy zalśniły złowrogo. Czym prędzej wysiadłam z samochodu, nie chcąc odwlekać nieuniknionego.

- SWAN!!! – krzyknął z całą mocą. – Wiesz, ile miałem roboty przez twoje olanie pracy?!

- Alec..,

- Nie przerywaj! – To chyba jednak było pytanie retoryczne. – Chyba nie muszę wspominać, że zostałaś wyrzucona! Swoją dotychczasową pensje możesz odebrać od Jane i ciesz się, że i tak jestem aż tak łaskawy! – nie pozwolił mi zareagować. Kiedy skończył, odwrócił się na pięcie i pomaszerował do wejścia dla personelu. Wiem, że byłam w kiepskiej sytuacji, ale jedyne, co mogłam zrobić, to głośno się roześmiać.

- Widzę, że nie żal ci pracy – zauważył Edward

- Wychodzi na to, że nie pójdę na studia – zażartowałam, ale ani ja, ani on nie zaśmialiśmy się.

_____________________________________________________

*prawdziwy wygląd tego ogłoszenia możecie zobaczyć w wersji zamieszczonej na moim chomiku (N.Black)

**SCREAM - duet Michaela Jacksona i Janet Jackson, umieszczony na płycie HIStory z 1995 roku


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez makeAchange dnia Nie 22:02, 31 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
KW
Zły wampir



Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~

PostWysłany: Nie 12:11, 19 Cze 2011 Powrót do góry

Coś wisi w powietrzu. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej. Widać, że Edward czuje coś do Bells. A jej co się stało? Kochała jakiegoś chłopaka a on ją potem wykorzystywał ? Z tej retrospekcji wynika, że zrobił z niej przedmiot, który "wypożyczał". Co do prologu - ona zadzwoni do tego byłego? Nie boi się, że zrobi krzywdę dziecku? Bo wątpię, żeby chciała usunąć. Dziecko Edwarda ? Na pewno nie.
Mam nadzieję, że na następny rozdział nie będę musiała czekać długo, choć warto, bo bardzo lekko, przyjemnie się to czyta. Masz świetny styl, a tak poza tym, to nie zauważyłam żadnych błędów w tym rozdziale, a jest on niezbetowany! Brawo!
Pozdrawiam, KW
...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Nie 14:12, 19 Cze 2011 Powrót do góry

kolejny świetny rozdział i długi...
ciekawi mnie przeszłość Belli co tam się działo w jej życiu
ale na to muszę chyba poczekać, więc będę czekać
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
paulinka111b
Nowonarodzony



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Idrisu;)

PostWysłany: Nie 18:40, 19 Cze 2011 Powrót do góry

Ha!
Nasza mała Bella w końcu się zemściła i to w jakim stylu;D a nadopiekuńczość Emmeta, Jaspera i Edwarda jest po prostu rozbrajająca. Rozdział choć wiele nie wnosił, podobał mi się. Leki, psycholog... ciągle mnie nurtuje co to się stało w tym Phoenix, że Bella jest taka. Czy ona pracowała w burdelu? Bo jej wspomnienia na to wskazują. Kurczę jestem strasznie ciekawa tego wątku. Tego pomiędzy Edziem a Bellą również, mogłabyś ich szybciej wyswatać (o ile w ogóle zamierzasz to zrobić xD) Mam nadzieję, że wkrótce akcja zacznie toczyć się odrobinę szybciej, ale oczywiście nie narzekam;D
Ave wena xD
Pozdrawiam Paula


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
makeAchange
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: stąd

PostWysłany: Nie 12:13, 24 Lip 2011 Powrót do góry

ROZDZIAŁ 4 – Trening

- Już nie mogę – wycharczałam, wciąż biegnąc.

- Bella, nie dramatyzuj – powiedział Emmett, wysuwając głowę przez otwartą szybę w swoim samochodzie.

- Łaa…two ciii mówić. – Przełknęłam ślinę, nie chcąc brzmieć jak jakaś idiotka. – To nie ty biegniesz dziewięć kilometrów! – krzyknęłam ostatkiem sił.

- Bella to wszystko dla twojego dobra. Chcąc grać w nogę, musisz dobrze biegać – wytłumaczył Jazz.

- Tyy..lko ja niee chcę graać …

- STOP! – krzyknął Edward. Emm zatrzymał jeepa, a ja w geście radości upadłam na pobocze ze zmęczenia. Oddychałam głośno.

- Przez ostatni tydzień przebiegłam więcej niż przez całe życie – wycharczałam, wyszarpując butelkę wody z ręki Jaspera. Cała trójka kucała nade mną, jakbym była jakimś obiektem eksperymentów.

- No, poszło ci całkiem nieźle – stwierdził Edward z tym swoim wesołym uśmieszkiem.

- Nieźle? O mało nie wyzionęłam ducha – mruknęłam, oblewając sobie twarz chłodną wodą. – Jak będę chora, to będzie to wasza wina! - oskarżyłam ich.

Kilka minut później pomogli mi wstać. Miałam wrażenie, że wszystkie moje kości są zbyt zmęczone, żeby wykonać jakikolwiek ruch.

- Naprawdę musiało was to bawić – stwierdziłam, kiedy usiadłam na tylnym siedzeniu samochodu. – Fajnie było tak obserwować z tej perspektywy, jak ja wylewam siódme poty – powiedziałam zgryźliwie. Chłopcy zaśmiali się, co chyba było odpowiedzią twierdzącą.

- Schudłam z cztery kilogramy – mruknęłam.

- Mówiłem ci, Emmett, że teraz będzie zrzędzić przez tydzień – powiedział Edward. No, bez przesady, torturują mnie od tygodnia i jeszcze zdziwieni, że narzekam. Nie mam zielonego pojęcia, czemu im tak zależało, abym została członkiem tej przeklętej drużyny. Owszem, lubiłam grać w nogę, ale żeby od razu codziennie biegać, i to tyle kilometrów. Powtarzam: bez przesady.
Co gorsza, w żaden sposób nie mogłam tego uniknąć. Moja furgonetka, choć od mojej zemsty minęły prawie dwa tygodnie, wciąż była pod panowaniem Edwarda. Z drugiej jednak strony, jak wyrobię sobie kondycję, to będę mogła uciec nawet pieszo. Niezła myśl.

- To co, Bells, jedziemy do nas i gramy jeden meczyk? – Emmett uśmiechnął się chytrze.

- Czy wy macie jakąś litość nade mną? – zapytałam, żądając odrobiny współczucia

- Ależ gra z nami to sama przyjemność – odpowiedział Edward

-Jasne, nie ma to jak pokonać słabą Bellę, która ledwo przekroczyła metr sześćdziesiąt przez nas, wielkich łosi, każdy co najmniej po metr osiemdziesiąt wzdłuż i wszerz – zironizowałam. Głośny śmiech towarzyszący mojej wypowiedzi, nie był wcale w planach.

- Nie to nie – stwierdził Jasper. Powiedzieć, że byłam mu wdzięczna, było wielkim niedomówieniem.

- Ale i tak jedziemy do nas – zadecydował Emmett. Jedyne, co mogłam zrobić, to głęboko westchnąć.

***
- Chłopcy, co wy jej zrobiliście? – zapytała Esme, kiedy nie mniej wypompowana weszła do przestronnej kuchni Cullenów.

- Od razu, że my – mruknął Emmett, siadając przy stole. Oparłam głowę na rękach i przymknęłam na chwilę oczy. Byłam kompletnie wykończona. Najchętniej zdrzemnęłabym się chwilę albo i dwie.

- Nie wciskajcie mi nic, bo widzę, że Bella ledwo żyje. – Esme spojrzała na mnie z matczyną troską.

- Bella będzie brała udział w eliminacjach do drużyny piłki nożnej w środę, dlatego musi nieco poprawić swoją kondycję – wyjaśnił cierpliwie Edward. Spojrzał na mnie lekko strapiony, teraz jako jedyny z całej trójki zdający sobie sprawę z mojej wątpliwej kondycji fizycznej.

- Jestem pewny, że się dostaniesz – zapewnił Jasper.

-Tylko ja nie jestem pewna, czy chcę się dostać – mruknęłam zirytowana. Miałam wrażenie, że moja głowa pulsuje z większą siłą niż jest możliwa.

- Bells, teraz będziesz w stanie pokonać niemal każdego. Nie ma co się mazgaić – powiedział Emmett z pełną buzią, przeważając w tej chwili szalę.

-Do jasnej cholery, czy możecie przestać mi mówić, co mam robić !!! – Nie kontrolując samej siebie, wstałam z krzesła, które dotychczasowo zajmowałam. Do mojego umysłu uderzyła fala niesamowitej irytacji. – Kiedy mówię, że mam dość, to znaczy, że tak jest !!! – Obserwowana przez cztery pary oczu, z niesamowitą hardością popchnęłam krzesło i oddaliłam się z kuchni. – Byłabym wdzięczna, gdybyście za mną nie szli!! – krzyknęłam, zatrzaskując główne drzwi.

Byłam zła. Nie. Byłam wściekła. Dotychczasowa ospałość i zmęczenie zamieniło się w pokłady złości. Miałam ochotę coś rozwalić. Zbiegłam po schodkach prowadzących do frontowych drzwi i z całą mocą kopnęłam kamień, który się napatoczył. Wiedziałam, że kwestią czasu jest pojawienie się towarzystwa chłopaków. Pomimo tego, że przebiegłam dzisiaj tak wiele, ruszyłam szybkim tempem w kierunku mojego domu. Nie oglądałam się za siebie. Moim celem było jak najszybsze dotarcie do domu, lecz nie zdążyłam jeszcze wybiec z lasu, który otaczał dom Cullenów, kiedy coś w mojej głowie kazało mi się zatrzymać.
Przystanęłam przy dróżce, opierając ręce na kolanach. Zanim się obejrzałam, z moich oczu ciekły obficie łzy. Krzyknęłam zrozpaczona. Usiadłam na ziemi, nie wiedząc, co dalej począć. Przymknęłam powieki, uprzednio je pocierając. Czułam się tragicznie, nie miało to rzecz jasna żadnego związku z dzisiejszymi treningami. Wiedziałam, że jestem ogromną hipokrytką. Okłamywałam wszystkich dookoła siebie i właśnie dzisiaj w tej chwili odkryłam, że tym samym oszukiwałam również siebie. Tak bardzo chciałam, aby przeszłość nie miała na mnie wpływu, ale to nie było wykonalne. Pochyliłam głowę i pozwoliłam łzom opadać prosto na piaszczystą powierzchnię drogi.

- Bella! – Znajomy głos ocucił mnie z rozmyślań. Podniosłam wzrok na Edwarda. Nawet nie usłyszałam głosu samochodu. Mój przyjaciel usiadł koło mnie, niemal w tej samej pozycji co ja. Objął mnie ramieniem, przyprawiając mnie tym samym o dreszcz. On był kolejną sprawą, która nie chciała opuścić mojego umysłu. Czułam jakieś przyciąganie i bardzo się bałam, że moje głupie, nic nie znaczące odczucia mogą popsuć nasze relacje.

- Co się stało, Bells? – zapytał z wyraźnym niepokojem. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i przymknęłam oczy. Czułam się taka bezpieczna, nic nie mogło mi zagrozić. Skrycie wdychałam jego zapach, tak miły moim nozdrzom. Wciąż się nie odzywałam, chcąc przedłużyć ten wspaniały moment. Wiedziałam, że to co robiłam, było co najmniej dziwne, ale w tej chwili tylko to potrafiło odciągnąć mnie od niechcianych rozmyślań.

-Wszystko w porządku? – zapytał ponownie, jednak wcale mnie nie odpychając.

- Tak – szepnęłam, zdając sobie sprawę, że od długiego płaczu i męczącego treningu moje gardło jest suche jak wiór.

- Co się z tobą dzieje, Bells? – zapytał zatroskany.

- Nic – odparłam mało wiarygodnie. – Myślę, że marnujesz czas – powiedziałam, wstając i kierując się w stronę drogi. Edward chwilę wpatrywał się we mnie zmieszany, by po chwili wstać i ruszyć za mną.

- Chcę iść do domu i byłabym wdzięczna, gdybyś mnie zostawił – powiedziałam dobitnie.

- Jak chcesz – odpowiedział zraniony. Wiedziałam, że zachowywałam się nie najlepiej, nic nie mogłam jednak poradzić na nieustanne wahania nastrojów. Nie oglądając się dłużej za siebie, ruszyłam asfaltową drogą ku mojemu domowi. Przeszukałam kieszenie w nadziei znalezienia tam tabletek. Wypominałam sobie to, że pozbyłam się ich wszystkich, kiedy myślałam, że mam to już za sobą. Nigdy nie będę miała tego za sobą – zaśmiałam się szyderczo, kopiąc kolejny kamień. Zmierzchało już, kiedy wreszcie zobaczyłam znajomy budynek. Droga do domu zajęła mi więcej czasu niż zwykle. Ku swojemu niezadowoleniu, zobaczyłam policyjny radiowóz. Czyli nie obędzie się bez przesłuchania.
Zbliżywszy się bardziej do domu, dostrzegłam drugie auto zaparkowane na naszym podjeździe i nie była to, rzecz jasna, zarekwirowana ciężarówka. Poznałabym to auto nawet wśród miliona innych. Czarny, błyszczący mercedes z wymalowanym płomieniem na bagażniku. Zaczęłam głośno oddychać. Nie miałam teraz dokąd się wymknąć. Co gorsza ON był w domu, z CHARLIEM! W akcie słabości wplotłam ręce we włosy i pociągnęłam je mocno, licząc że w ten sposób coś wymyślę.
Weszłam do domu, skradałam się przy ścianie, by po chwili usłyszeć śmiechy mojego ojca i osoby, której wcale się nie spodziewałam.

- JACOB? – krzyknęłam, stając na środku salonu, z rozdziawioną buzią. Na mojej twarzy czaił się nieśmiały uśmiech.

- Bella?! Wyglądasz jak zmoknięta kura! – zaśmiał się i podszedł, by mnie objąć. Charlie uśmiechnął się pod wąsem. Chyba mój przyjaciel zdążył go już oczarować.

- Zostawię was, dzieciaki. Jestem umówiony z Harrym na meczyk – mruknął mój tata zadowolony, że moje życie towarzyskie nie ograniczyło się do Forks. Stałam z Jacobem w ciszy, do czasu, kiedy mój ojciec nas opuścił. Wraz z nim skończyła się beztroska atmosfera.

- Po co przyjechałeś? – zapytałam. – Kiedy zobaczyłam samochód….

- Wiem, Bells, myślałaś, że to Penn – Jacob spoglądał na mnie z wyraźnym bólem. Jego ciemne oczy wydawały się teraz ostoją, zachęcały swoim ciepłym blaskiem.

- Wybacz, ale to on mnie przysłał – powiedział.

- Ale skąd on…

- Bella, kto jak kto, ale on potrafi dowiedzieć się, gdzie kto się znajduje – przerwał ze smutkiem. Usiadłam zrozpaczona tuż obok niego. – Nie martw się, nie zamierza cię więcej nachodzić. Mam dla ciebie pieniądze. – Podał mi zamkniętą kopertę. – powiedział, że zawsze możesz się odezwać…

- Nigdy…

- Nigdy nie mów nigdy – ponownie wszedł mi w słowo. – Wiem, Bells, że to dla ciebie nie jest łatwe, ale nie możesz się już więcej bać, bo to w końcu cię wykończy – powiedział, gładząc mnie lekko po ramieniu. Jacob był zawsze wspaniałym znajomym. Określając go wcześniej mianem przyjaciela, lekko przesadziłam. Znaliśmy się zbyt krótko.

- Dzięki Jake… za wszystko

- Nie ma sprawy. Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz jak mnie znaleźć. - Nie minęła więcej jak minuta, a Jacob wstał i zniknął. Bez pożegnania, bez uprzedzenia, tak jak ja zrobiłam to poprzednim razem.
Siedziałam w tym samym miejscu przez kilka kolejnych minut, trzymając w dłoniach ów kopertę. Nie zamierzałam jej otwierać, schowałam ją szczelnie w salonie. Było tam takie miejsce, które odkryłam jeszcze w dzieciństwie. Jedna ruchoma deska w podłodze stała się schowkiem na wszystkie moje skarby. Tak było i tym razem. Włożyłam tam kopertę i powróciłam na swoje wcześniejsze miejsce. Moment później wejściowe drzwi otworzyły się. Z wielkim pędem do salonu wbiegł Edward.

- Kto to był? – krzyknął. – Co się dzieje? – zapytał.

- Edward, co tu robisz? – zapytałam rozkojarzona i przede wszystkim zaskoczona jego widokiem.

- A jak ci się wydaje? Poszedłem za tobą, nie chciałem, by coś ci się stało. Kim jest ten facet? Bella, co się z tobą dzieje? – zapytał ponownie z błagalnym spojrzeniem.

Wiedziałam, że się o mnie martwi, ale to wcale nie upoważnia go do wtargnięcia do mojego domu i żądania odpowiedzi na pytania, których wcale nie powinien zadawać.

- Edward, przestań krzyczeć. Nic się nie dzieje. Nic, co mogłoby cię niepokoić…

- To wszystko gówno!!! Kłamiesz nam prosto w oczy! – Uderzył pięścią w ścianę, podchodząc do mnie coraz bliżej. – Bella, coś jest z tobą nie tak i nie ukryjesz tego dłużej – powiedział ciężkim głosem. – Chcesz się dalej bawić w kotka i myszkę, proszę bardzo, ale nie ze mną!!! – Odebrało mi mowę. Przez chwilę Edward stał i patrzył prosto w moje oczy, próbując znaleźć odpowiednie odpowiedzi, kiedy ich nie odkrył, wyszedł. Zniknął. Trzasnął głośno drzwiami. Huk odbił się kilkakrotnie w moich uszach niczym echo. Osunęłam się przy ścianie. Siedziałam na podłodze, cicho szlochając. Czułam się wybrakowana. Najpierw ON pozbawił mnie części siebie, teraz Edward żąda ode mnie niemożliwego. Nie mogłam odpowiedzieć na jego pytania. Jeżeli to znaczyło, że straciłam najlepszego przyjaciela, to mam kolejny powód do bycia wściekłą. Nie na niego, nie na Penna, nie na Jacoba, ale na siebie. Jedyną osobę, która pozwoliła bezkarnie się krzywdzić. Przymknęłam oczy, przez moją głowę przeleciały wciąż świeże wspomnienia. Poczułam kolejne łzy spływające po moich policzkach.

- Jestem taką idiotką – mruknęłam, zanosząc się szlochem.

***
Dzisiaj nadszedł ten dzień: środa, dwudziesty szósty listopada. Tuż przed Świętem Dziękczynienia. Od kilku dni nie zamieniłam nawet słowa z Edwardem. To nie zmieniło się także i dzisiaj, przy okazji eliminacji do drużyny piłki nożnej. Emmett i Jasper nie mieli zielonego pojęcia, czemu ich brat nie zbliża się do mnie, a wręcz omija mnie wielkim łukiem. Jedyne słowa, jakie usłyszałam od niego w tym tygodniu, to te dotyczące zwrotu ciężarówki. Oddał mi ją bez specjalnych emocji, twierdząc, że ma w to wszystko w nosie. Rezygnując z mojego towarzystwa, wyrzekł się także tego swoich braci. Większość czasu spędzał z tworzącymi wokół niego zgrabny wianuszek idiotkami oraz innymi chłopakami z drużyny piłki nożnej, którzy wyglądali bardziej na pakerów na sterydach niż osiemnastoletnich licealistów.
Emmett i Jasper nieustannie zadawali mi niezręczne pytania, chociaż to i tak było niczym w porównaniu do nieciekawej sytuacji, jaką przeżywałam na biologii. Edward nie odzywał się więcej jak musiał. Cała ta sytuacja odbiła się na moim samopoczuciu. Jeżeli wcześniej czułam się jak gówno, to nie wiem, jak opisać teraźniejszy stan ducha. Nie mogłam spać, przez co cały czas chodziłam niczym zombie, domagając się od wszechświata odrobiny ukojenia. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, jednak nie widziałam rozwiązania. Nie mogłam powiedzieć Edwardowi, co faktycznie się ze mną dzieje, bo sama dokładnie tego nie wiedziałam, moja terapeutka tego nie wiedziała. Musiałabym powiedzieć mu o wszystkim, co zdarzyło się w Phoenix, a nie mogłam tego zrobić. Chciałam, by Edward traktował mnie jak równą sobie, a nie jak ofiarę losu… nie jak zwykłą szmatę. Tęskniłam za nim. Uświadomiłam sobie, że nie był tylko przyjacielem, ale najbliższą osobą, jaką kiedykolwiek przy sobie miałam. Kochałam Emma i Jazza, ale oni nie byli Edwardem… Zaczynałam dochodzić do wniosku, że może moje uczucia do niego nie były i nie są całkiem platoniczne. Bo jak wyjaśnić szybsze bicie serca na jego widok? Co z tym spokojem, który mnie ogarnia przy nim? Co z bólem serca, kiedy widzę jego zimny wzrok?

- Hej, Bells, jesteś tutaj? – Z rozmyślań wyrwał mnie głos Emmetta.

-Tak, jestem, jestem – odpowiedziałam, spoglądając na niego z udawanym zainteresowaniem.

- Nie martw się, cokolwiek się stało, przejdzie mu – odparł Jasper, który szedł przy moim drugim boku. Miał na myśli, rzecz jasna, Edwarda.

- Teraz powinnaś myśleć o czymś ważniejszym. – Emmett wyszczerzył zęby. – O tym, żeby dostać się do drużyny!!! – krzyknął i zaczął śpiewać piosenkę, którą ułożył specjalnie aby mnie dopingować.

Kiedy do drużyny Bella wskoczy,
Żaden atak nas nie zaskoczy.
Swan dokopie wszystkim wam,
Zanim zdołacie uciec tam.


Warto wspomnieć, że ów piosenka liczyła trzynaście zwrotek. Nie przypuszczałam, że Emmett jest takim poetą. Mniejsza o to. Pożegnałam się z chłopakami tuż przed salą gimnastyczną, oni z kolei usiedli na trybunach. Byli członkami drużyny od kilku lat, więc teraz mogli śmiało obserwować nowych rekrutów.
Postanowiłam, że bezpieczniej będzie przebrać się w łazience. Damska szatnia była zamknięta, bo nikt nie przypuszczał, że dziewczyna spróbuje swoich sił w piłce nożnej. Nie mówiłam o tym nikomu, ale dzisiaj najchętniej zakopałabym się w łóżku, pogrążając się w nieustannej depresji, aniżeli latać za piłką, zwłaszcza nie mając ku temu dobrego powodu. Mimo to zamknęłam się w jednej z kabin i wyjęłam strój sportowy. Zamarłam, kiedy usłyszałam irytujący dźwięk szpilek. Starałam się nie poruszyć.

- Och, nie mogę się doczekać eliminacji. – Piskliwy głos musiał należeć do Glorii, jednej z najlepszych przyjaciółek Jessicy.

- Och szkoda, że Jasper nie będzie teraz ćwiczył – usły
szałam westchnienie Lauren.

- Przecież zerwał z tobą, dwa miesiące temu!! – zauważyła trzecia dziewczyna, której głosu nie rozpoznałam.

- Zamknij się idiotko! – krzyknęła Lauren. – Wcale ze mną nie zerwał!

- Dziewczyny, dajcie sobie spokój – przerwała Gloria. Czyżby to ona objęła dowodzenie podczas nieobecności Jessicy? – Edward będzie prowadził eliminacje. Och, on jest taki seksowny! – westchnęła. – Wiedziałyście, że ma tatuaż? – zapytała konspiracyjnym tonem. Zmarszczyłam brwi – o czym ona mówi?

- Gdzie? – spytała równie podekscytowana Lauren.

- Na prawym pośladku. Napis, nie wiem, co znaczy, ale ładnie brzmi – zachichotała niczym idiotka. – Jakoś tak Per aspera ab apsra.

- Per aspera ad astra *, idiotko – szepnęłam. Nie miałam zielonego pojęcia, że Edward ma tatuaż.

- A skąd to niby wiesz? – zapytała trzecia z dziewczyn. - Nie uwierzę ci, jeżeli powiesz, że widziałaś to na własne oczy.

- Oczywiście, że tak. Nie mówicie Jessice, ale wczorajszą noc mogę zaliczyć jako udaną. – Kiedy Gloria skończyła, wszystkie trzy głośny się zaśmiały. Coś stanęło w moim gardle. Byłam wściekła. Jak Edward mógł przespać się z tą idiotką? Poczułam, że krew napływa do mojego mózgu. Stałam się jeszcze bardziej wściekła, kiedy odkryłam uczucie, które mnie nawiedziło – zazdrość.

***
Punktualnie o 18 stałam gotowa przy trybunach sali gimnastycznej. Wszyscy chłopacy patrzyli na mnie spode łba, jakby widzieli jakiś wybryk natury. No dobrze, może pośród wszystkich wyglądałam dość dziwnie, ubrana w mocno zakrywający szary dres. Nie zamierzałam odsłaniać niczego więcej niż muszę.
Trener Hook wkroczył na salę w towarzystwie Edwarda. Kiedy mnie dostrzegł, jego wyraz twarzy nie zmienił się choćby o milimetr.

- Panna Swan? – zapytał trener, spoglądając na mnie z dziwnym rozbawieniem. – czyżby pomyliła pani miejsca? To nie zebranie cheerliderek ! – zaśmiał się, przy akompaniamencie pozostałych kandydatów.

- W rzeczy samej, na ogłoszeniu było napisane, że poszukuje pan osób do drużyny, nie chłopaków, a to znaczy, że ja również mogę kandydować – odparłam z pozoru pewnym siebie głosem. Spojrzałam przelotnie na Edwarda. Ten jednak szybko odwrócił wzrok.

- Skoro tak twierdzisz… nie pozbawimy cię tej szansy – zaśmiał się jeszcze głośniej niż wcześniej. Odwróciłam się w stronę Jazza i Emmetta, by posłać im śmiercionośne spojrzenie za to, że mnie w to wpakowali. Nie wyglądali na przerażonych.

- Jak mniemam to ty jesteś ów Bart Swan?! – zapytał trener z podniesioną brwią. Śmiechy nie miały końca. Pokiwałam zażenowana głową.

- Cóż mamy zapisanych dwudziestu czterech kandydatów i jedną kandydatkę – Tu pan Hook, spojrzał na mnie z wyraźnym rozbawieniem.

– Mamy tylko dwa wolne miejsca. Szukamy kogoś naprawdę wspaniałego, ponieważ trzydziestego grudnia gramy mecz z drużyną z Seattle. Obecny kapitan drużyny, Edward Cullen, przygotował szereg konkurencji, które musicie przejść perfekcyjnie, aby stać się członkami naszej wspólnoty. Ostateczny głos mam jak zwykle ja…. Zatem do dzieła!
Dziękowałam Bogu, że trybuny nie były pełne, inaczej zestresowałabym się jeszcze bardziej. Byli tam oczywiście wszyscy członkowie drużyny oraz cheerliderki, na czele z Jessicą i Glorią. Na wspomnienie tej drugiej, ponownie zawrzałam ze złości.
Edward przygotował cholernie trudne konkurencje. Na początku musieliśmy biegać bez przerwy przez czterdzieści pięć minut. Myślę, że te tortury, którym mnie poddawali, wreszcie się na coś zdały. Dalej pompki, brzuszki... Zanim doszliśmy do prawdziwej gry, wszyscy byli nieźle wykończeni. Ostatnim i podejrzewam, że najważniejszym punktem, był mecz, który przybrał skróconą wersję czterdziestu pięciu minut. Każda z drużyn liczyła po jedenaście osób, zatem trzy były bezrobotne i grzały ławkę. Oczywiście, kto na nią trafił? Ja. Zaciskałam pięści na decyzję trenera, odliczałam kolejne minuty. Wreszcie w połowie Paul był tak zmęczony, że w pełnej chwale wbiegłam na boisko. Wszyscy chłopacy albo śmiali się, albo gwizdali na mój widok. Zdecydowanie wolałam to pierwsze. Trafiłam na pozycję napastnika, z niesamowitą satysfakcją wbiłam pierwszego gola. Dzięki swojej niewielkiej posturze, prześlizgiwałam się pomiędzy wielkimi zawodnikami. Bez skrupułów spoglądałam na Edwarda, który przyglądał mi się z nieodgadnioną miną. Byłam na niego wściekła. Za to, że milczy, za to, że spotyka się z tymi szmatami….a nie ze mną. Swoją złość wyładowywałam na bogu ducha winnej piłce. Rozległ się dźwięk gwizdka akurat kiedy zamierzałam sprzeczać się z wysokim na siedem stóp osiłkiem o to, czy był faul, czy go nie było.

- Dobrze, moi drodzy – rozległ się głos trenera. – Podjąłem decyzję. Wszyscy spisaliście się na medal. Ci którzy nie zostali dzisiaj przyjęci, mogą próbować w przyszłym roku. Dziękuję ci, Edward, za pomoc w przygotowaniu eliminacji, sami przyznacie, że konkurencje były dość wymagające – powiedział, spoglądając z uznaniem na Cullena. Kandydaci ,włączając w nich mnie, byli zbyt zmęczeni, by cokolwiek odpowiedzieć, – Jedno z dwóch miejsc w naszej drużynie zajmuje Seth Clearwater. – Sam Seth krzyknął głośno z radości. Był rok ode mnie młodszy, ale nikt by tego nie zauważył, zważając na jego posturę. Podobnie jak kilku innych chłopaków, miał indiańskie korzenie, jego skóra była ciemna. Przypominała mi rzecz jasna Jacoba. Wydawał się całkiem sympatycznym chłopakiem. Może dlatego, że przed chwilą graliśmy w jednej drużynie.

-Drugie miejsce zajmuje… - kontynuował trener. – Powiem szczerze, że nie spodziewałem się tego… nie wiem nawet, czy to jest zgodne z regulaminem… Bella Swan ! – Teraz jego uśmiech nie był wcale ironiczny, ale wykazywał zdumienie i aprobatę. Gdy tylko usłyszałam widok, nie spojrzałam nawet na wiwatujących Jazza i Emmetta, ale na Edwarda. Stał ze wzrokiem utkwionym w trenera, jak gdyby nigdy nic, nawet teraz nie uraczył mnie spojrzeniem. Ponownie się zdenerwowałam. Nie mogłam zrozumieć, jak potrafi po tych wszystkich latach być tak zdystansowany. Omijając gratulujących lub przeklinających mi zawodników ruszyłam do damskiej toalety, głośno zatrzaskując drzwi. Kiedy wiedziałam, że znajduję się sama – krzyknęłam najgłośniej, jak potrafiłam. Uwolniło mnie to – przynajmniej na chwilę.

***
- Na pewno nie chcę nigdzie tego oblewać ! – zapewniłam Emmetta i Jaspera, kiedy tuż przed dziewiątą opuszczaliśmy salę gimnastyczną.

- Odbierasz mi zabawę, Bells – marudził Emm.

- Jakoś przeżyję z tą myślą – odparłam, parskając śmiechem.

- Nie chcesz, żeby ktoś z nas cię zawiózł? – zapytał kolejny raz Jasper

- Jazz, mówiłam ci, że muszę trochę sama poprowadzić, bo przez ostatnie tygodnie wypadłam z wprawy – powiedziałam. Obydwoje spojrzeli na mnie rozbawieni, wspominając wydarzenia sprzed ponad miesiąca. Sama mimowolnie się uśmiechnęłam. Za chwilę jednak powrócił smutek, spowodowany wspomnieniem Edwarda. Jutro Święto Dziękczynienia, a ja pomimo nieustannych zaproszeń Esme, po raz pierwszy w swoim życiu nie zamierzałam iść do nich na obiad. Poprosiłam nawet o to Charliego, który bardzo niechętnie się na to zgodził. Razem z Carlislem w każde Święto Dziękczynienia oglądali mecz. Zapewniłam go, że nie mam nic przeciwko temu. Zatem po obiedzie zostanę sama w domu. Pomimo szczerych chęci, Emmett i Jasper nie mogli do mnie przyjść ze względu na przyjazd swojej dość rozległej rodziny. Nie rozumieli, czemu w tym roku nie zamierzam do nich przyjść. Nie podejrzewali, że ma to jakikolwiek związek z ich bratem. Sami przyznali się, że ostatnimi czasy zamknął się przed nimi i nie rozmawiają tak jak wcześniej. O dziwo, największym niepokojem wyróżniał się Emmett.

- W takim razie wesołych świąt, Bells! – zawołali chłopacy, kierując się do swoich aut.

- Zadzwonimy jutro, mam nadzieję, że uda nam się do ciebie wymknąć – zawołał Jasper, znikając z pola mojego widzenia. Stałam jeszcze chwilę przed opustoszałym budynkiem szkoły. Wszystkie dziewczyny i większość członków drużyny lub pozostałych uczestników eliminacji dawno wróciło do domu. Mnie osobiście coś tu zatrzymywało. Patrzyłam pochmurnie na stadion szkolny, zastanawiając się, czy wejście do drużyny było faktycznie takim udanym pomysłem.
Stałam tak przez chwilę, kiedy poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Raptownie odskoczyłam. Obejrzałam się i z zaskoczeniem odkryłam, że osobą przede mną był nie kto inny jak Edward. Zaniemówiłam z wrażenia.

- Gratuluję, Bells – powiedział ciepłym tonem, lekko się uśmiechając. Moje serce zabiło szybciej. Po niemal tygodniu milczenia i zimnego traktowania, nawet wspomnienie rozmowy Glorii nie było w stanie rozpędzić mojego entuzjazmu. Miałam wrażenie, jakby na dźwięk jego głosu zaczynałam na nowo żyć.

-Edw… - chciałam coś odpowiedzieć, ale bez większego uprzedzenia zbliżył się do mnie i złączył swoje wargi z moimi. Byłam tak wstrząśnięta, że na chwilę zamarłam.

To Edward, twój przyjaciel! Przerwij to natychmiast! – kajałam się. Bez rezultatów. Chwilę później oddałam pocałunek, który początkowo będąc nieśmiałym pytaniem, zaczął być czymś niesamowitym, wyjątkowym. Edward przysunął mnie do siebie bliżej. Nie potrafiłam myśleć o tym, co nas łączyło przez nasze całe życie ani dalej reagować na podszepty sumienia, aby to przerwać. Po prostu cieszyłam się chwilą. Wplotłam swoje ręce w jego włosy i przyciskałam go bliżej, jakby to w ogóle było możliwe. Miałam w nosie, że prawdopodobnie byłam spocona i nie wyglądałam najlepiej po kilku atakach złości dzisiejszego wieczoru. Edwardowi wcale nie wydawało się to przeszkadzać. Oparł swoje ręce na moich ramionach, by zaczęły wędrować w dół mojego kręgosłupa, przyprawiając mnie o dreszcz. Wiedziałam, że nie jestem kolejną obściskującą się z nim dziewczyną. Magia była niemal wyczuwalna.
Jednak coś było nie tak… Po kilku zbyt krótkich minutach, uścisk zaczynał się rozluźniać. Nie chciałam na to pozwolić. Pierwszy raz w moim życiu, czułam euforię, radość i…. miłość! Czy to możliwe, by odkryć takie uczucie w stosunku do osoby, którą zna się od osiemnastu lat? I to po jednym pocałunku? Czułam się jak bohaterka komedii romantycznej dla nastolatek. Nim zdążyłam dłużej zastanowić się nad tym, co czułam, odsunął się ode mnie. Moje ciało płonęło z tęsknoty. NIE!!! – krzyczało.

- Bells, przepraszam…. To nie powinno się zdarzyć…

- Ale Edward…. – Nim mogłam zaprotestować, zniknął. Drugi raz. Tym razem jednak nie zabrał ze sobą kawałka mojej duszy jak przed niemal tygodniem. Teraz odebrał kawałek mojego serca. Wiedziałam, że temu wszystkiemu jestem winna ja sama. Teraz i wcześniej powinnam była go zatrzymać. Powinnam była.
_____________________________________________
* Per aspera ad astra , z łaciny Przez trudy do gwiazd

_____________________________________________
edit 31.07.11
Wszystkie rozdziały zbetowane przez Ninę Spektor, wielkie dzięki !


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez makeAchange dnia Nie 22:11, 31 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 16:30, 24 Lip 2011 Powrót do góry

Tekst jest niebetowany i roi się od błędów. Czy naprawdę regulamin tego forum nic już nie znaczy, że jest totalnie ignorowany? Naprawdę, nie chcę ci kasować opowiadania z KP, ale nie taka jest idea, żeby tu wstawiać wszystko w dowolnym stanie, bo staramy się jednak dbać o jakiś poziom językowy tego forum. Widzę, że jedynie pierwszy rozdział miałaś zbetowany. Porozmawiam z koleżankami moderatorkami, co z tym fantem zrobić, ale nie może być tak, że trafiają tu teksty bez żadnej korekty. Na razie blokuję.

EDIT: Punkt 9 regulaminu KP mówi wyraźnie, że teksty niezbetowane z rażącą ilością błędów będą kasowane. Nie zrobię ci tego, ale po naradzie z koleżankami muszę ci niestety osta wlepić, trzy rozdziały niezbetowane z dużą ilością błędów, to niestety trochę za dużo. Znajdź betę, daj te rozdziały do korekty i jak będą poprawione to daj znać, wtedy odblokuję ci temat.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 18:40, 24 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
makeAchange
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: stąd

PostWysłany: Pią 22:14, 09 Gru 2011 Powrót do góry

Cóż przyznaję się bez bicia, że ten rozdział nie należy do najgenialniejszych, ale mam nadzieję, że nie zniechęci was to do dalszego czytania. Proponuje wam dokładnie śledzić niektóre szczegóły, ponieważ mogą się one okazać w dalszym biegu dosyć kluczowe. Innymi słowy nic nie jest przypadkowe :)

Przepraszam za tak długą przerwę w pisaniu, Ci którzy sami piszą wiedzą jak to jest, trylion pomysłów w głowie, ale kiedy przychodzi do pisania to pustka.

Dziękuję bardzo mojej kochanej becie :)

Mam nadzieję, że wybaczycie mi jedno przekleństwo, w końcu bohaterowie nie mogą być zupełnie cnotliwi :P

***
ROZDZIAŁ 5 – Rosalie Hale


Wszystkie moje myśli powracały wciąż do tamtej chwili. Wbrew temu, co można by przypuszczać, Edward nadal się do mnie nie odzywał. Nie wiedziałam teraz z czego to wynika. Z tego, że nie powiedziałam mu prawdy, czy z tego, że pocałował mnie pod wpływem chwili i nie miał zamiaru do tego wracać.
Miałam jakąś cholerną huśtawkę nastrojów. Odczuwałam wściekłość za każdym razem, gdy widziałam Glorię lub inną wywłokę w pobliżu mojego przyjaciela. Każda próba porozmawiania z nim kończyła się fiaskiem. Byłam jeszcze bardziej zdeterminowana, ponieważ tym razem byłam pewna swoich uczuć do Edwarda. Przerażało mnie to, próbowałam odepchnąć je na sam koniec mojej świadomości. Uważałam, że zachowuję się niewłaściwie myśląc w ten sposób o moim najlepszym przyjacielu. Najgorsze było to, że nie mogłam z nikim o tym porozmawiać. Jasper wydawał się najprawdopodobniej dobrym słuchaczem, ale bez wątpienia jego pokrewieństwo z Edwardem krzyżowało wszelakie plany. Nie posiadałam przyjaciółki tej samej płci, a nawet gdybym ją miała, zapewne nie chciałabym jej się z tego zwierzać. Czułam się fatalnie z tym mętlikiem w głowie. Zarówno Emmett jak i Jazz (ze swoimi paranormalnymi zdolnościami wyczuwania nastroju) potrafili doskonale zorientować się, że konflikt pomiędzy mną a Edwardem przybrał na sile.
- Panno Swan! - profesor Stewart zwróciła mi uwagę. Raptownie oderwałam się od swoich myśli i potulnie przeprosiłam nauczycielkę. Przez własne problemy, być może dla innych zbyt trywialne, by poświęcać im tyle czasu, nie mogłam się skupić. W tej chwili zebrałam całą silną wolę, aby ponownie nie uciec myślami do Edwarda. Tak czy inaczej, zależało mi na piątce z historii. Zwłaszcza, kiedy tak bardzo muszę starać się o stypendium.
-Tak jak wcześniej wspomniałam – profesor Stewart kontynuowała swoim monotonnym głosem – waszym zadaniem będzie przygotować prezentację na temat dowolnego wydarzenia historycznego ostatnich stu lat. Może to być opis udziału Stanów Zjednoczonych w drugiej wojnie światowej, wojny w Wietnamie, czy choćby atak na WTC sprzed dwóch lat. Macie wolną rękę. Ocena za projekt będzie stanowiła 50% oceny na koniec roku, zatem proponuję się do tego przyłożyć. Pracujecie, rzecz jasna, w parach, aby zaoszczędzić niepotrzebnego zamieszania, waszym partnerem jest osoba z ławki. Do końca lekcji macie czas na omówienie szczegółów. Projekt należy mi oddać do dwudziestego trzeciego grudnia, macie zatem tylko dwa tygodnie.
Obróciłam się do osoby siedzącej obok mnie. Przez ostatnie dni byłam tak pochłonięta własnymi problemami, że nie zwracałam żadnej uwagi na Rosalie. Nie zamieniłyśmy ze sobą zbyt wiele słów w tym roku. Może lepiej wyjaśnię, że w całej naszej historii nie rozmawiałyśmy za wiele.
- Wychodzi na to, że będziemy pracować razem – zagadnęłam, uśmiechając się lekko i wiedząc, że nigdy nie robię dobrego pierwszego wrażenia. Tym razem jednak siedziałam, więc nie było szansy, że się na nią na przykład przewrócę.
- Ty jesteś Bella Swan, prawda? - zapytała słabym głosem. – Rosalie Hale – przedstawiła się. Sprawiała wrażenie jeszcze bardziej kruchej niż wcześniej. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że nigdy nie widziałam jej w towarzystwie. Zawsze szła sama, jadła sama, nie miała nikogo. Poczułam falę współczucia. Podobnie jak ja, Rosalie była odludkiem, z tą różnicą, że ja miałam chłopaków, a ona wydawała się całkiem samotna.
- Nie miałyśmy chyba okazji rozmawiać – powiedziałam. – Musiałaś się tu wprowadzić krótko po moim wyjeździe.
- Tak, niedawno minęły dwa lata – odparła, jakby lekko speszona i odwróciła wzrok z powrotem do tablicy.
- Myślisz już o jakimś temacie? - spytałam, nie chcąc stracić z nią nawiązanego przed chwilą kontaktu.
- Słucham? - Nie zrozumiała, o co mi chodziło.
- Mówię o projekcie – przypomniałam.
- Nie wiem, myślę, że dobrym tematem może być powstanie ONZ, co ty na to? - spytała, spoglądając na mnie niepewnie i bazgrząc coś w swoim notesie.
- Całkiem dobry pomysł - przyznałam. - Może spotkamy się po lekcjach i zaczniemy coś robić? - zaproponowałam, dziwnie przestraszona tym, że Rosalie może odmówić. Coś mnie do niej ciągnęło. Wydawała się tak bardzo podobna do mnie. Nie przykładała zbytniej wagi do ubioru, podobnie jak ja, chociaż jej w przeciwieństwie do mnie nie było to potrzebne. Nie używała także makijażu, co dodawało jej twarzy uroku. Myślę, że każda dziewczyna marzyła o takim wyglądzie jak ona, jednak Rosalie, jak na mój gust, nie zdawała sobie zupełnie z tego sprawy. Może to i dobrze – przemknęło mi przez myśl. Może wtedy nie byłaby tak uprzejma?
- Bardzo chętnie – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Możemy się umówić na piątą? Po lekcjach mam od razu trening - wyjaśniłam, po raz kolejny przeklinając chłopaków za to, do czego mnie zmusili. Nie dość, że każdego dnia musiałam ćwiczyć przez dwie godziny, to jeszcze byłam skazana na znoszenie widoku obrażonego na mnie Edwarda.
- Napiszę ci mój adres – zaproponowałam. Rosalie pokiwała przecząco głową.
- Bello, całe Forks wie, gdzie mieszka szeryf – uśmiechnęła się, a ja nie potrafiłam nie zrobić tego samego.
Wkrótce rozległ się dzwonek, więc pożegnałam się z Rosalie i popędziłam na kolejne lekcje. Hiszpański wlókł się niemiłosiernie. Zdawało mi się, że nawet Esme wyczuwała, że sytuacja w naszej paczce nie wygląda najlepiej. Edward przesiadł się na drugi koniec klasy. Emmett i Jasper nie przestawali dopytywać, w czym rzecz. Jakbym tylko ja mogła być wszystkiemu winna. Po lunchu nadszedł czas na moją dotychczasowo ulubioną lekcję – biologię. Chociaż jak mniemam Edward bardzo chciał, nie mógł załatwić sobie innego partnera laboratoryjnego. Nauczyciel kategorycznie przeciwstawił się jakimkolwiek zmianom. Nie wiedziałam, czy się z tego cieszyć, czy też się martwić. Cała sytuacja wydawała się dziwna, a nawet chora, zważywszy na fakt, iż nie do końca wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi.
Cały czas pogrążona we własnych myślach ruszyłam do drugiego budynku. Zwykle drogę ze stołówki do bloku numer trzy pokonywałam z Edwardem, więc teraz kolejny raz przypomniałam sobie o jego nieobecności. Kiedy ujrzałam zbliżającego się z naprzeciwka Mike'a, przyspieszyłam nieco kroku, co okazało się feralnym posunięciem. Wilgoć + Bella = nieszczęście. Zachwiałam się lekko, mentalnie przygotowałam się na bliski kontakt z podłożem, kiedy czyjeś ramię złapało mnie za łokieć i z niebywałą lekkością doprowadziło do pionu. Odwróciłam się gwałtownie, gdy ponownie stanęłam na własnych nogach. Edward nie mógł ponownie przede mną uciec. Nie, będąc tak blisko.
- Edward – szepnęłam, nie wierząc, że faktycznie przede mną stoi. To wszystko wydało się tak surrealistyczne. Nie odezwał się, patrzył na mnie z poczuciem winy, by bez słowa oddalić się do klasy. Zostawił mnie z zupełnie zszokowaną miną. Czy nie byłam warta żadnych wyjaśnień? Co musiałoby się stać, by Edward postanowił przełamać barierę milczenia?
Stałam chwilę w jednym miejscu, niejako odporna na otaczający mnie chłód. Dźwięk dzwonka wyrwał mnie z chwilowego otępienia. Tym razem nieco ostrożniej ruszyłam do klasy. Zdjęłam kurtkę tuż przy wejściu do klasy i o mały włos nie dostałam zawału, widząc Mike’a Newtona przy mojej ławce.
- Co do diabła? – mruknęłam pod nosem. Pan Banner przywołał mnie do siebie, ruszyłam gwałtownie do jego biurka.
- Pan Cullen zdał wszystkie testy wymagane do zakończenia kursu biologii w liceum, więc nie ma obowiązku dalej przychodzić na lekcje. Twoim partnerem laboratoryjnym będzie pan Newton – nauczyciel wyjaśnił beznamiętnie. Miałam wrażenie, że do mojego wybuchu brakuje naprawdę niewiele. Rzuciłam plecak na ławkę i wyjątkowo głośno zajęłam swoje miejsce.
- Och Bella, ale się cieszę, że w końcu możemy razem pracować … - Mike zaczął swoją paplaninę, a ja nie miałam nawet siły udawać, że chcę go słuchać.
- Mike – powiedziałam przez zęby. – Najlepiej nic do mnie nie mów – niemal warknęłam i odwróciłam głowę w stronę tablicy.
***
Nie ma mowy, nie idę na ten popaprany trening. Nie będę dłużej znosiła obrażonego Edwarda, w ogóle po jakie licho zapisałam się do tej durnej drużyny. Z wielkim rozmachem pociągnęłam za klamkę mojej furgonetki tak, że o mały włos nie znalazłam się na wyziębionej ziemi.
- Niech to szlag! – warknęłam, wrzucając do środka plecak, a sama siadając za kierownicą. Taki z niego książę melodramatu, to ja mogę być księżniczką! W ciągu zaledwie piętnastu minut udało mi się wydostać ze szkolnego parkingu i rozpocząć moją, jakże interesującą, drogę do domu. Kiedy zauważyłam na poboczu Rosalie, przypomniałam sobie o projekcie, który mnie czeka; nie miałam na niego zbytniej ochoty, ale nie mogłam przecież zamknąć się na cztery spusty i nic nie robić. Zatrzymałam samochód i uchyliłam lekko szybę.
- Hej, Rose. Jednak nie idę na trening, może wpadniesz teraz do mnie? – spytałam, powstrzymując wyrażanie mojej złości. Swoją drogą, dlaczego nie korzysta ona z autobusu albo samochodu? Nikt nie chodził na pieszo do szkoły w deszczowym Forks.
- Jeżeli nie sprawi ci to problemu – obeszła samochód i chwilę później zajęła miejsce tuż obok mnie.
- Coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną? – zapytała. – Przepraszam, nie chciałam się wtrącać – dodała po chwili z wyrazem poczucia winy na twarzy.
- Nic się nie stało, po prostu ostatnimi czasy nie jestem w najlepszym humorze – wyjaśniłam, patrząc się tylko i wyłącznie na drogę.
- Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego – powiedziała, pocierając z zimna ręce.
- Nie martw się w domu mam całkiem niezłe ogrzewanie – zmieniłam temat. – Na obiad zrobię spaghetti, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu – powiedziała łagodnie. Spojrzałam na nią zdziwiona. Nie mogłam się nadziwić, czemu wcześniej się nie poznałyśmy, wydawała się taka… normalna. W zalewie samolubnych dziewczyn pokroju Jessicy Stanley, trudno było znaleźć kogoś o jakichkolwiek resztkach rozumu.
- Rosalie, to żaden problem. Mam nadzieję, że skończymy ten projekt szybko, może uda nam się jeszcze obejrzeć wieczorem Przyjaciół – zaśmiałam się.
- O Boże, uwielbiam ten serial! – krzyknęła podekscytowana, a ja zachichotałam. Pytanie brzmi, kto nie kochał tego sitcomu.
- Ja tak samo… Razem z Edw…ardem – załamałam nieco głos, na wspomnienie przyjaciela – obejrzeliśmy dosłownie wszystkie odcinki.
- Wydajecie się być całkiem blisko ze sobą – zauważyła, kiedy zaparkowałam samochód na podjeździe. Na szczęście nie było Charliego, prawdopodobnie nie wróci aż do późnego wieczora.
- Taak – odpowiedziałam z lekkim powątpiewaniem. – To powiedz, jaka jest twoja ulubiona postać? – zapytałam, otwierając przed nią szeroko drzwi.
- Hmm, uwielbiam Joey’ego, ale to Chandler wymiata! - Zaśmiałam się na to stwierdzenie. Odwiesiłyśmy swoje płaszcze i ruszyłyśmy do kuchni.
- Totalnie się z tobą zgadzam, jego teksty są po prostu zabójcze. Zupełnie nie rozumiem, czemu kreują go na geja – powiedziałam, wskazując Rose krzesło przy stole kuchennym. Sama zaczęłam wyciągać składniki niezbędne do przyrządzenia posiłku.
- Twojego taty nie ma w domu – stwierdziła Rosalie, rozglądając się po naszej staromodnej kuchni.
- Charlie pracuje zazwyczaj do bardzo późna – powiedziałam, robiąc sos ze świeżych pomidorów, w międzyczasie zaczęłam wstawiać makaron.
- Moja mama tak samo – powiedziała z nutką rozżalenia.
- A gdzie twoi rodzice pracują? – zapytałam łagodnie, nie chcąc być nad wyraz wścibską.
- Mama w kawiarni w Port Angeles, a tata mieszka z moją siostrą w Los Angeles – powiedziała ledwo słyszalnym głosem.
- Och, to fantastycznie, że masz rodzeństwo. Dopóki moi rodzice się nie rozwiedli, maltretowałam ich o młodszego braciszka, zaprzestałam, kiedy dowiedziałam się, co by musieli zrobić, aby został poczęty. – Skrzywiłam w twarz w niesmaku. Pamiętam dokładny dzień, kiedy zdałam sobie sprawę, że moi rodzice uprawiają seks. Wolałabym, aby on nigdy nie nadszedł. Rosalie zachichotała szczerze.
- Ja nie miałam takiego problemu – powiedziała, krztusząc się śmiechem – Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam zaledwie kilka lat i, dzięki Bogu, nie musiałam sobie zdawać sprawy z takich rzeczy – wzruszyłam ramionami.
- Mimo to, fajnie by było wiedzieć, że w razie czego jest ktoś, na kogo zawsze można liczyć. – Rose parsknęła śmiechem, miałam wrażenie, że powoli się otwierała. Makaron bulgotał, sos był już gotowy, a ja usiadłam obok Rosalie.
- Mary chyba wybuchłaby śmiechem, gdyby to usłyszała – powiedziała.
- Mary to twoja siostra? –zapytałam w gwoli wyjaśnienia.
- Tak, jesteśmy bliźniaczkami – powiedziała beznamiętnym tonem. – Ale nie jesteśmy do siebie podobne. Według niej to akt litości Boga, twierdzi, że w życiu nie chciałaby być blondynką.
- Naprawdę? Jezu, Rosalie, zaprzedałabym duszę diabłu, żeby wyglądać jak ty – powiedziałam ze śmiechem. Dziewczyna uniosła wysoko brwi w powątpiewaniu.
- Porozmawiajmy o czymś innym – zaproponowała Rosalie, zapewne chcąc zmienić temat. Czuła się niekomfortowo rozmawiając o swoim wyglądzie. Byłyśmy w tym do siebie podobne, ja zachowywałam się identycznie.
- Tylko nie mów, że chcesz omówić projekt na historię – burknęłam ironicznie, nakładając nam makaron i polewając go sosem, który sama przyrządziłam. Wyjęłam z lodówki ser i potarłam go na parujący posiłek.
- Nie, ale chętnie dowiem się, jak wygląda życie w Phoenix, co tam robiłaś ciekawego? – zapytała. Zatrzymałam się raptownie z serem w jednej ręce i tarką w drugiej. Przełknęłam ślinę. Policzyłam do dziesięciu tak, jak uczyła mnie doktor Altman i kolejny raz odtworzyłam swoją bajeczkę.
- Cóż, w moim wypadku nie różni się ono tak bardzo od życia w Forks. Wiesz, nie przepadam za imprezami, jestem bardziej typem nudziary…
- To coś nas łączy – powiedziała ze śmiechem.
- Szczerze powiem, że tęskniłam za tym deszczowym odludziem, nie jestem stworzona do życia w wielkiej aglomeracji.
- Ja tak samo, zanim się tu przeprowadziłam, to mieszkałam w Santa Cruz – zdradziła.
- Mieszkałaś w Arizonie? – zapytałam ze zdziwieniem i podałam jej talerz z obiadem.
- Tak…
- Mówiłaś, że twoja siostra mieszka w Los Angeles – zauważyłam, nalewając nam soku.
- Tak, ponieważ nasz ojciec pracuje tam, my z mamą mieszkałyśmy razem w Arizonie. Mary jest bardziej typem, że tak powiem, rozrywkowym, a tata daje jej mnóstwo swobody.
- Wychodzi na to, że mieszkałyśmy całkiem blisko siebie – stwierdziłam, smakując swoje dzieło. – Jak to wyszło, że ty jesteś z mamą, a twoja siostra z tatą? – zapytałam, pierwszy raz spotkałam dziecko rozwodników, czułam się zawsze nieco wyalienowana przez to, że ja właśnie nim byłam.
- Wiesz, moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłam mała, na początku mieszkałyśmy we trójkę, mama, Mary i ja. Kiedy miałyśmy po trzynaście lat, tata spytał, czy chciałybyśmy z nim trochę pomieszkać, oczywiście zrobił to za plecami mamy. Mary przechodziła wtedy etap niejakiego buntu, więc z chęcią skorzystała z propozycji. Mama była nieco zraniona, ale cieszyła się, że ja z nią zostałam. A jak było u ciebie? Z tego, co słyszałam, twoi rodzice rozwiedli się całkiem niedawno.
- Hmm, cztery lata temu. – Nie rozmawiałam z nikim na ten temat, z nikim prócz chłopaków, czułam jednak, że Rosalie mogę w pewien sposób ufać. – Sędzia wpadł na genialny pomysł, abym mieszkała na zmianę u rodziców, wybrałam na początku Charliego, czułam się tu przynależna, potem tak bardzo nie mogłam się zgrać z ludźmi w Phoenix.
- Wiem, co masz na myśli – powiedziała, odsuwając od siebie pusty talerz. – Było wspaniałe, masz naprawdę talent – dodała z uznaniem.
- Cieszę się, że ci smakowało – podziękowałam, zbierając talerze. - Chodźmy może do mojego pokoju, im prędzej zabierzemy się do tego projektu, tym szybciej go skończymy.
***
- Nie mogę uwierzyć, że aż tyle zrobiłyśmy – powiedziałam, kiedy dwie godziny później zeszłyśmy z powrotem do kuchni, aby coś przegryźć. Rosalie ponownie usiadła na tym samym krześle, kiedy rozległo się uporczywe pukanie do drzwi, a wręcz walenie. Spojrzałam na zegarek, było po szóstej, Charliego nie powinno być przez co najmniej godzinę.
- Zaraz przyjdę – powiedziałam Rosalie i ruszyłam do drzwi. Uderzenia nie ustępowały. Spojrzałam przez okno, ale było zbyt ciemno, by kogokolwiek zobaczyć. Uchyliłam lekko drzwi, lecz zostały one gwałtownie popchnięte.
- Co ty sobie do jasnej cholery wyobrażasz?! – usłyszałam krzyk, zanim zdałam sobie sprawę, że w moim domu stoi Edward. Zamurowało mnie. – Za parę tygodni mamy mecz, a ty tak po prostu sobie nie przychodzisz na trening?! – Miotał się po pomieszczeniu. – Chłopacy musieli przez ciebie trenować godzinę dłużej…. Jesteś zadowolona? – zapytał z wyrzutem. Jego spojrzenie ciskało gromy, a ja byłam szczerze przejęta. Gdybym wiedziała, że to sprowokuje go do wizyty w moim domu, to znacznie wcześniej opuściłabym trening.
- Bella, możesz mi to, ku***, wyjaśnić! – stał zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Nagle usłyszałam czyjeś chrząknięcie i przypomniałam sobie o obecności Rosalie. Odwróciłam się raptownie i ujrzałam nieco skuloną dziewczynę.
- Może ja pójdę do domu – powiedziała nieco spłoszona.
- Odwiozę cię – zaproponowałam. Edward spojrzał na mnie wściekłym spojrzeniem, które skrzętnie zignorowałam, tak samo, jak on ignorował mnie przez tyle dni. – Ty tu zaczekaj – powiedziałam do niego z mocą. Zaśmiał się szyderczo.
-Nie ruszę się stąd, dopóki mi tego nie wyjaśnisz – powiedział tonem, którego wcześniej u niego nie słyszałam. Nieco nieswoja opuściłam wraz z Rosalie dom.
- Przepraszam cię najmocniej – powiedziałam bez przekonania, kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz. Na szczęście Edward nie zablokował mojego samochodu. Jeszcze tego by brakowało. Wróciłam z nieco mieszanymi uczuciami po mniej niż dwudziestu minutach. Kiedy weszłam do domu, panowała w nim całkowita ciemność. Ruszyłam do kuchni, lecz nikogo tam nie znalazłam. Zajrzałam do salonu. Wciąż nic. Nie mógł wyjechać, bo jego volvo wciąż stało przed domem. Ruszyłam do góry. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Bingo!
Nie odezwał się do mnie ani słowem. Stał przy oknie, mrożąc mnie swoim lodowatym spojrzeniem. Nie był to najodpowiedniejszy moment, ale właśnie w tej chwili przypomniałam sobie, jak wpadł do mojego pokoju i zupełnie przez przypadek go znokautowałam. Doprowadziło to później do niezręcznej sytuacji z Charliem. Wtedy nie postrzegałam tego jako nic szczególnego. Ale z obecnymi uczuciami, miało to dla mnie ogromne znaczenie.
- Powiesz coś wreszcie? – zapytał tak nieprzyjemnym tonem, że aż zadrżałam.
- A więc ja mam mówić? –zapytałam ironicznie. – Kiedy ty chcesz, to ja mam ci się tłumaczyć, ale ty nie odezwiesz się do mnie ani słowem, póki łaskawie nie zechcesz?
- Czy chcesz się teraz bawić w słowne przepychanki ? – zapytał, zupełnie ignorując moje pytanie. Sapnęłam zmęczona tym ciągłym konfliktem.
- Co jest z tobą nie tak, Edward?! – krzyknęłam, chcąc uzyskać od niego jakąkolwiek reakcje.
- Ze mną coś jest nie tak? To ty, jak gdyby nigdy nic, ignorujesz całą drużynę! – Podeszłam do niego bliżej i pomimo tego, że kochałam go, zdałam sobie w tej chwili sprawę, że bardziej niż przypuszczałam, miałam ochotę go spoliczkować.
- Jak śmiesz?! Ignoruję całą drużynę?! W głowie mi się nie mieści ! Powiedz, co jest z tobą nie tak? – zapytałam patrząc na jego gniewną twarz.
- Bella, jesteś po prostu śmieszna… - zaśmiał się ironicznie. Zaczęłam nienawidzić jego nowego wcielenia. – Co chcesz wiedzieć? – zapytał, tym razem on przybliżył się o kilka kroków.
- Chcę wiedzieć, dlaczego wziąłeś sobie za punkt honoru ignorowanie mnie – powiedziałam niemal szeptem. Słyszał mnie. Zmarszczył czoło, jego wyraz twarzy nieco złagodniał.
- Myślisz, że naprawdę tego chce? – spytał, jego głos wydawał się być zmęczony. Spojrzałam na niego nieco inaczej. Nie był już tym samym Edwardem sprzed zaledwie kilku minut. Wrócił ten, którego kocham – pomyślałam, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Bella, nie myślę już o tobie jak o przyjacielu – powiedział niepewnie, odchodząc od okna i odwracając się do mnie plecami. – Jesteś dla mnie najważniejsza – powiedział udręczony. Moje serce zabiło szybciej. Powiedz to Edward! – krzyczałam w myślach. – Chyba się w tobie zakochałem. – Tak bardzo chciałam zobaczyć jego twarz, zrobiłam krok w jego stronę. – Jednak to wszystko nie ma sensu… -
Masz w sobie odwagę Bella ! – szepnęłam pod nosem, kiedy do niego podeszłam. Nigdy w życiu nie byłam tak speszona, a Bóg jeden raczy wiedzieć, co tliło się na moim sumieniu.
Położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Pozwól, że nie ty o tym zadecydujesz. – Objęłam jego szyję i stanęłam na palcach, aż w końcu sięgnęłam jego ust. Zanim do tego doszło, zobaczyłam w jego oczach nutkę zdziwienia, nie zawracałam sobie tym jednak zbytniej sprawy. Skupiłam się na nim. Przez chwilę stał zupełnie sztywno, jednak ku mojemu zaskoczeniu oddał pocałunek. Jęknęłam zadowolona, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Moje ręce z jego szyi podryfowały do miejsca, które zawsze uwielbiałam – do jego włosów. Wplątałam swoje palce w jego kosmyki i kontynuowałam pocałunek. Nasze języki współgrały wprost perfekcyjnie. Czułam motyle w brzuchu, przekonując się, że nie są one żadnym wytworem wyobraźni pisarek. Mruknęłam, kiedy poczułam ręce Edwarda pod swoją koszulką, chciałam być jeszcze bliżej niego, on chyba pragnął tego samego, bo chwilę później przygwoździł mnie do ściany. Jęknęłam niezadowolona, kiedy nasze wargi się rozłączyły, jednak nie miałam powodu do obaw. Edward nigdzie się nie wybierał, zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi. Jestem pewna, że dźwięki, które z siebie wydawałam były niecenzuralne, świadczył o tym chociażby zawadiacki uśmieszek Edwarda.
- Jezu Chryste!!! – Nagle obydwoje znieruchomieliśmy. Cullen odsunął się ode mnie, a ja miałam wprost idealny widok na mojego wstrząśniętego ojca. Niech to diabli!
- Cześć, Charlie – powiedział Edward, jak gdyby zupełnie nie przejmował się tym, że mój ojciec złapał nas w tym razem jednoznacznej sytuacji. Charlie wciąż stał, patrząc na nas z półotwartymi ustami. Mamy przekichane – pomyślałam, spoglądając na Edwarda, który wyglądał na całkowicie zrelaksowanego. Jego szelmowski uśmiech nawet się nie zmniejszył. Ja mam przekichane – poprawiłam się.
- Cześć, tato…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin