FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Słońce i Śnieg [NZ] Rozdział 9 [13.01.2011] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Wto 12:13, 10 Sie 2010 Powrót do góry

BB, przeczytałam sobie dziś SiŚ stęskniona tym opowiadaniem. Wcześniej zaczęłam czytać rozdział, ale jakoś tak wyszło, że nie skończyłam - nabiera on tempa nieco dalej i po spokojnym wstępie, wydarzenia biegną dynamicznie, a czytelnik nie zwraca uwagi na to, ile jeszcze zostało mu do końca, tylko zatapia się w treść i smutnieje, że czyta ostatnie linijki.
Ten rozdział podobał mi się najbardziej z uwagi na reakcje Tanyi. Świetnie poprowadziłaś scenę ich pocałunku i moment gdy wściekła Tanya rozchyliła usta i nie dostała tego, czego oczekiwała. W tej chwili Dem otrzymał odpowiedź, że nie jest jej obojętny. Mimo iż nie do końca mu zaufała, dała się porwać uniesieniu i od teraz nie słucham Cię, że nie potrafisz pisać scen miłosnych. To napięcie między nimi jest wyczuwalne podczas czytania, więc efekt osiągnęłaś.
Na koniec rozdzieliłaś główną parę, co pozwoli pewnie na wprowadzenie osobnych wątków i wzmoże naszą chrapkę na więcej scen z naszą parką. Fajnie to rozwiązałaś, znów ingerencja Jane - ona jest niezawodna w przywoływaniu wampirów do porządku.
Cóż mogę powiedzieć, gratuluję naprawdę udanego i ciekawego rozdziału, któremu koloryt Rosji dodaje tylko smaku.
Piszesz pięknie i obrazowo - chciałabym widzieć więcej takiej jakości opowiadań.
Czekam na jeszcze i mam wielką nadzieję, że jeszcze ktoś doda Ci weny komentarzem, bo smutne jest, że niewiele osób komentuje taki ciekawy ff.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 11:52, 15 Sie 2010 Powrót do góry

Bajko droga, myślę, że nie powinnaś się zniechęcać i koniecznie dalej pisać to opowiadanie. Regres dotyka wszystkich, ale nie poddawajmy się. Bo to opowiadanie zasługuje na kontynuację, masz grono stałych, wiernych czytelników, do których ja również się zaliczam.
Bardzo podoba mi się kreowana przez ciebie atmosfera, wizualność opisów, klimat dawnej Rosji. Mam to tuż przed oczami...
Brakuje mi tylko... jakiegoś pazura. Dlatego bardzo przypadła mi do gustu końcówka rozdziału, która otwiera nowe możliwości.
Demetri wydaje mi się troszkę... za łagodny. Cała ta interakcja między nimi... ciut za słodka. Jakoś za szybko Tanya zaakceptowała to uczucie. Bajka, uważaj, żeby nie zrobić z tego romansidła. To opowiadanie ma duży potencjał. Wiem, co cię inspiruje, ale jednak... Mnie najbardziej zaintrygowało to, że zapowiadałaś, iż będzie to trudna miłość. Na razie jest lekko, słodko i przyjemnie. Mi tego napięcia trochę brakuje. Ale jak wspomniałam - końcówka rozdziału otwiera nowe możliwości.
Gratuluję ci wspaniałej kreacji postaci drugoplanowych. Kniazini Rostowa jest boska!
Życzę ci dużo weny i zapału. Pisz Bajko, pisz.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 22:11, 26 Sie 2010 Powrót do góry

Zapraszam na kolejny rozdział. Perniś, Sus, Tenaya, Dzwoneczku – bardzo dziękuję, że czytacie i komentujecie, to dzięki Wam mam siłę by dalej pisać i wiarę w to, że nie robię tego bez sensu.

A tych co czytają i nie komentują zapraszam do napisania choć kilku słów. Bardzo bym chciała poznać Wasze opinie.



Beta: Dzwoneczek – dziękuję i przepraszam, że czasem marudzę.


Rozdział 5

Ból rozsadzał mu czaszkę. Wampir oślepł, ogłuchł, nie potrafił już nawet krzyczeć.
Przeklęta Jane!
Torturowanie go sprawiało jej niewątpliwą przyjemność. W ostatnich przebłyskach świadomości skojarzył, że leży bezbronny, zszargany niczym szmaciana marionetka na błyszczącej, marmurowej posadzce sali tronowej w Volterze.

A ta pieprzona dz***a zabawia się moim kosztem, czekając na nadejście swojego guru.

Aro oczywiście się nie spieszył. Pozbawiony godności Demetri czuł, że zaraz rozsypie się w drobne kawałki. Wdzierający się do jego martwych tkanek ból zamieniał je w płonące pochodnie. Zamrożone na wieki wnętrzności zdawały się topić pod wpływem śmiercionośnego daru stojącej obok wampirzycy o łagodnym, anielskim wyglądzie porcelanowej laleczki.

To się nie dzieje naprawdę. To tylko moja podświadomość. Jane wykorzystuje mój mózg. Wydaje mu rozkaz. Ale przecież ja nie mogę odczuwać bólu. To niemożliwe. Sztuczka. Głupia, hipnotyczna sztuczka. Ta chora, złośliwa zdzira wdarła się do mojego umysłu i teraz w nim grzebie. Manipuluje. Tak. To jest to! To tylko manipulacja podświadomością. Jeśli o tym wiem, jeśli potrafię przekonać mój mózg, żeby nie słuchał tego polecenia, jestem w stanie ją powstrzymać. Mózg musi otrzymać sprzeczną informację. Sprzeczny rozkaz…

Ból zelżał nieznacznie. Odpływał i nie ranił już tak bardzo. Demetri powoli odzyskiwał czucie w kończynach, zaczynał dostrzegać rozmazany obraz. Nie dawał jednak poznać po sobie, że coś się zmieniło. Nadal leżał nieruchomo, z przyklejonym do twarzy grymasem przerażającego cierpienia. Jane, w oczekiwaniu na przyjście Ara, bawiła się wyśmienicie. Dawno nie miała takiej satysfakcji. Wszelkie tortury, które mogła zadać innym, sprawiały, że czuła się panią ich umysłów. Władza, jaką dawał jej dar, powodowała, że panowała niepodzielnie nad wszystkimi istotami na tym świecie. Upajała się ich strachem. Upadlanie innych sprawiało jej rozkosz porównywalną z seksualną ekstazą. Poniżanie bezbronnych stworzeń fascynowało ją niezmiennie od wieków. Nawet najsilniejsi byli tylko marionetkami w jej rękach. Genialny tropiciel, najzdolniejszy drapieżnik na ziemi leżał teraz u jej stóp – bezwładny, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Śmieć. Ścierwo.
Perlisty, dźwięczny śmiech wampirzycy rozbrzmiał w komnacie niczym delikatne, kryształowe dzwoneczki. Odbił się echem od marmurowych ścian i zamarł.
Demetri wykorzystał całą swoją siłę, by zaatakować Jane. Był jeszcze bardzo słaby, ale miał nad nią pewną przewagę. Działał z zaskoczenia. Ścisnął jej gardło, z którego wydobywały się ostatnie dźwięki czystego śmiechu, przechodzące teraz w głuchy charkot. Warknął przeciągle, obnażając niebezpieczne, mocne zęby. Pochylił się nad jej drobną, bladą twarzyczką i brutalnie zakrył jej usta dłonią. Wiedział, że nie może dopuścić do tego, by po raz kolejny z tych małych, niewinnie wyglądających warg wydobył się rozkaz dla jego mózgu: Ból.

- I co teraz, wredna dziwko? – wysyczał jej do ucha. – Będę cię rozrywał na kawałeczki. Powoli. Bardzo powoli. A kiedy dojdę do serca, zmiażdżę je, przeżuję i splunę jakiemuś kundlowi pod nos, żeby mógł na nie nasrać.
I wtedy, po raz pierwszy w jej zamglonych, purpurowych oczach dostrzegł lęk.
- Dosyć! Zachowujecie się jak para nowonarodzonych! – donośny głos Ara rozległ się w komnacie. Przywódca Volturi spojrzał z pogardą na wampiry mocujące się obok jego tronu. Ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy dał znać strażnikom, by zajęli się tą dwójką. Jane syczała dziko, wyrywając się Felixowi, którego silne ręce uniosły ją niczym piórko. Wyglądała przy tym jak oszalała kocica, wijąc się, kąsając i drapiąc.
- Bbb... – starała się wychrypieć, spoglądając wściekłym wzrokiem na Demetriego.
- Milcz! – Aro pochwycił jej drobną twarz i silnie zacisnął długie palce na jej żuchwie. – Przesadziłaś. Kazałem ci go odszukać i skłonić do powrotu, a nie prawie wykończyć. Zejdź mi z oczu! – warknął.
Felix wyniósł rozwścieczoną Jane, a wraz z nimi zniknęli z sali pozostali strażnicy.
Demetri, jeszcze nieco ogłuszony długotrwałymi torturami, oparł się ciężko o ścianę i na moment przymknął oczy.
Zanim Aro rozpocznie swoje kazanie, chciał zebrać trochę sił. Nie liczył na zbytnią wyrozumiałość przywódcy, ale też nie zamierzał się przed nim kajać. Volturi jednak niepokojąco długo milczał, przyglądając się swojemu najlepszemu żołnierzowi z odrobiną kpiny błąkającej się w chłodnym uśmiechu.
- Doszły mnie słuchy, mój drogi przyjacielu, że się zakochałeś w jakiejś pięknej wampirzycy. Cudownie! – Aro zaklaskał radośnie niczym mały chłopczyk, który odnalazł swoją zabawkę. – Zatem pozwól, że docenię twój romantyczny nastrój i zabiorę cię dziś wieczorem na pewien występ. Bądź gotów za godzinę. Florencja… Piękna muzyka… To coś w sam raz dla takich wrażliwych istot jak ja i ty.
Demetri z niedowierzaniem spojrzał na władcę Volterry. Zdecydowanie nie takiego przyjęcia spodziewał się po interwencji Jane w Rosji. Podstęp Ara był tak namacalny, że aż żałosny w swojej oczywistej przebiegłości.

Cóż, zatem tortury, które zaserwowała mi Jane, to dopiero początek kary, jaką w Volterze wymierzają za niesubordynację. To jaka będzie pokuta za miłość?

Kiedy Demetri został sam w sali tronowej, po raz pierwszy od dawna pozwolił sobie na wspomnienie Tanyi. Jego martwe, nieruchome od lat serce zdawało się niespokojnie łomotać w klatce piersiowej. Był pewien, że Jane ogłuszyła ją tylko na jakiś czas, ale niepokoił się, czy nikt ich wówczas nie widział, co zrobiła, gdy się ocknęła? Wróciła do Rostowów? Uciekła? Znów będzie musiał jej szukać i długo przekonywać, że nic jej przy nim nie grozi… Czy aby miał rację? A może się mylił i to właśnie z nim nie była bezpieczna?

Palazzo Vecchio od ponad wieku cieszył się zasłużoną sławą jednej z najznamienitszych budowli Florencji. Położony przy Piazza della Signoria olśniewał swym ponurym pięknem późnego gotyku. Strzelista wieża, dumnie wznosząca się ku niebu nad stłoczonymi u jej podstawy krużgankami, majestatycznie czuwała nad miastem. Pałac należący do ostatniego z rodu Medyceuszy, Wielkiego Księcia Toskanii Giana Gastone’a de’ Medici, rozbrzmiewał tego wieczoru pełnymi zachwytu głosami przybyłych gości, którzy zjawili się, by wysłuchać jednego z największych dzieł skomponowanych w ostatnich latach przez George’a Friedricha Haendla.
W sali balowej pałacu ustawiono prowizoryczną scenę, wokół której muzycy stroili po raz ostatni przed występem instrumenty. Sam kompozytor nerwowo przechadzał się wśród nich, żywo gestykulując. Po jego otyłej, purpurowej twarzy spływały krople potu. Misternie ufryzowana peruka przekrzywiła się nieznacznie, odsłaniając zbyt wysokie czoło. W dłoni dzierżył batutę, którą wymachiwał gorączkowo przed niesfornymi członkami orkiestry.
Demetri ledwo panował nad swoim instynktem. Jego czarne, mocno podkrążone oczy jarzyły się niebezpiecznym blaskiem, zdradzając narastający głód.
Sala przesycona była kuszącym aromatem świeżej, gorącej krwi zmieszanej z potem i ciężkimi perfumami ludzi. Pulsująca w ich żyłach czerwona ciecz doprowadzała go na skraj szaleństwa. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni polował. To było chyba w innym życiu, w Moskwie. Fala bolesnych wspomnień o Tanyi na chwilę odwróciła jego uwagę od nasilającej się eskalacji pragnienia. Wampir spojrzał z nieukrywaną nienawiścią na Ara.
- Po co mnie tu przyprowadziłeś? To jakiś test?– syknął.
Volturi, szczerze rozbawiony jego gwałtowną reakcją, roześmiał się cicho.
- To nauka, mój synu. Nauka panowania nad swoimi popędami. Pożądanie i głód nie mogą determinować twoich zachowań. – Aro spojrzał mu prosto w twarz i już zdecydowanie poważniej dodał: – Jeśli tego nie zrozumiesz i się nie nauczysz, to oznacza, że jesteś głupi. I bezużyteczny. A teraz pozwól, że będę się rozkoszował sztuką. Tobie też to doradzam.
Demetri ze złością patrzył, jak przywódca Volturi z pełną podziwu gracją oddala się w stronę głównej loży, gdzie czekał już na niego otyły, wiecznie pijany Wielki Książe Toskanii wraz ze swym młodym kochankiem. Aro prezentował się tego wieczoru niczym Król Słońce. Ubrany w szkarłatny szustokor z drukowanego jedwabiu, bogato zdobiony misternym haftem, długą kamizelkę i obcisłe spodnie do kolan w kolorze starego złota. Motywem przewodnim wszystkich zdobień tego pełnego przepychu stroju były alegoryczne sceny przedstawiające w swej symbolice Upadek Raju. Biała, oprószona błyszczącym pudrem peruka podkreślała jeszcze bladość jego twarzy i ciemną oprawę oczu, których tęczówki w kolorze burgunda błyszczały niepokojąco.
Demetri nie zwracał uwagi na operę. Denerwowały go sceny miłosne między Juliuszem Cezarem a Kleopatrą*, zwłaszcza że arię kobiecą śpiewał wysokim, dźwięcznym sopranem Farinelli. Wampir skrzywił się na sam widok kastrata. Przesadnie ufryzowany i przebrany w kobiece stroje artysta wydał mu się żałosny. Marionetki, wszędzie otaczały go marionetki, których życiem kierował ktoś inny, nigdy oni sami. Jednoznacznie brzmiąca w słowach Ara groźba nie sprawiła, że zaczął się bać. Był wściekły, co jednocześnie pozwoliło mu stłumić pragnienie.
Pokaże temu nadętemu, opętanemu władzą i żądzą panowania nad światem nieśmiertelnych dupkowi, że nie da się zaszantażować głupimi pogróżkami. Znajdzie sposób, by wyrwać się z Volterry, ze szpon tej bandy chorych paranoików z przerośniętym ego. W końcu jest najzdolniejszym drapieżnikiem i to on jest im potrzebny, a nie oni jemu. Oczywiście może dla nich pracować, ale na jego warunkach. Pracować, nie służyć.

- Jak ci się podobał występ, mój drogi? Prawda, że cudowny? – Aro, który samozwańczo nazywał siebie największym mecenasem sztuki we wszechświecie, był prawdziwie oczarowany operą Haendla. - Farinelli ma głos anioła. Zastanawiam się, czy go nie przemienić, jaka to strata dla muzyki, że taki człowiek umrze. Chociaż pewnie za jakiś czas by mi się znudził.
- Aro, porozmawiajmy…
- O czym, mój chłopcze? O twojej namiętności? Wystarczy, bym dotknął twej dłoni, a będę wiedział wszystko, tylko nie jestem pewien, czy mam na to ochotę. – Volturi skrzywił się z niesmakiem. – Miłość ogłupia, czyni nas słabymi. Pionkami w grze uczuć. Nie chcesz być chyba niewolnikiem swojego penisa! Zawsze można cię jeszcze wykastrować…
- Nie chcę być niczyim sługą, żołnierzem ani niewolnikiem – żachnął się Demetri, puszczając mimo uszu niewybredny żart Ara.
- Czego zatem chcesz?
- Być z nią. Po prostu.
- Robisz się sentymentalny, Demetri – głos zabrzmiał groźnie, zaraz jednak Aro uśmiechnął się ponownie. – Ale znaj moje dobre, martwe serce. Mam dla ciebie propozycję. Sprowadź ją do nas. Siostry też możesz zabrać. Chętnie przyjmę piękne wampirzyce pod swój dach. I Kajusz się ucieszy.
Demetri wzdrygnął się na samo wspomnienie tego imienia. Poczuł przypływ obrzydzenia i niepohamowanej złości. To, co oferował mu Volturi, było zawoalowaną propozycją absolutnego zniewolenia Tanyi, zrobienia z niej posłusznej, bezwolnej nałożnicy, z której wdzięków mógłby korzystać każdy chętny wampir przebywający w zamku. Już wiedział, jaki los byłby jej przeznaczony, gdyby ja sprowadził do Volterry. Najpierw Kajusz zgwałciłby ją wielokrotnie na każdy z możliwych sposobów. Znany ze swych perwersyjnych, seksualnych zwyrodnień, zmuszałby ją przez długi czas do wynaturzonych, sadystycznych praktyk, niszcząc nie tylko jej godność, ale też pustosząc jej tożsamość.
Demetri nie raz był świadkiem tego, co działo się z wampirzycami pozbawionymi daru, na którym zależało Arowi. Przywódca Volturi oddawał je beztrosko w obleśne łapska swojego brata, zapominając o nich na zawsze. Kajusz wykorzystywał je potem do wielu eksperymentów seksualnych, niejednokrotnie wpierw okaleczając, a potem unicestwiając, kiedy już mu się znudziły. Te z nich, którym darował dalszą egzystencję, tworzyły swego rodzaju harem. Były najniżej w hierarchii wampirzego świata. Mógł je wykorzystywać każdy, począwszy od strażników, a na przybyłych w gościnę obdartych, dzikich nomadach kończąc. Nie miały żadnych praw. Uwięzione w zamku pod groźbą ponownego spotkania w alkowie Kajusza, spędzały wieki w oczekiwaniu na kolejnych spragnionych cielesnych uciech, mniej lub bardziej wyrafinowanych i zachłannych kochanków.
Nigdy nie pozwoli by Tanya została nałożnicą w Volterze!
- To się z nią ożeń. - Poczuł, że Aro dotyka jego dłoni i uśmiecha się przewrotnie. – Wyprawimy wam wspaniałe wesele. A w prezencie ślubnym otrzyma ode mnie jedną z najlepiej strzeżonych komnat.
- To też nie jest najlepszy pomysł – warknął Demetri.
- Czyżbyś się bał zobowiązań?
- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Nie chcę jej skazywać na zamknięcie w wieży na wieczność!
- Pomyśl o tym, miałbyś ją tylko dla siebie, dostępną cały czas, ukrytą przed pokusami tego świata – kusił Aro.
- Nie. - Demetri spojrzał na niego z niechęcią. To, co mu Volturi proponował, było może i wygodnym rozwiązaniem, ale on nie chciał uczynić z Tanyi kolejnego martwego posągu, uwięzionego w złotej klatce na zamku w Volterze.
Sulpicia, żona Ara, przypominała porcelanową lalkę: piękną i sztuczną. Eleazar powiedział mu kiedyś, że żony Volturich są jak mumie. Martwe, zabalsamowane na wieki, wysuszone… Żony nigdy nie polowały, strażnicy dostarczali im krew w kryształowych kielichach, w minimalnych, stałych dawkach. Taki sposób odżywiania sprawiał, że uzależniły się od codziennej porcji. Zatraciły instynkt drapieżcy. Uczestniczyły tylko w oficjalnych wydarzeniach na zamku, ale nie miały prawa głosu. Spełniały funkcję pięknych ozdób. Równie dobrze zamiast nich Aro i Kajusz mogli posadzić obok siebie na tronie wykute w marmurze rzeźby Michała Anioła. Demetri nie chciał, by Tanya stała się jednym z takich posągów.
- Nie – powtórzył dobitnie raz jeszcze, patrząc swojemu władcy prosto w oczy. Odwrócił się, by wyjść, lecz poczuł, że silne, długie palce zakleszczają się na jego ramieniu.
- Jeśli odejdziesz, zadbam o to, byś był nikim – usłyszał lodowaty, cichy głos Ara tuż przy swoim uchu. – Będziesz skazanym na wieki banitą, którego każdy napotkany wampir będzie mógł zabić i nie zostanie za to ukarany. Bez dostępu do majątku, pieniędzy nie ukryjesz się długo między ludźmi. Myślisz, że ona kocha cię na tyle mocno, by dzielić z tobą los prześladowanego, biednego nomady?
- Nie wiem, ale może warto się przekonać. – Demetri strącił dłoń Ara. Wiedział, że nie wolno mu dać się sprowokować, ale nie dbał już o to, co zrobi Volturi. Pochwycił poły jego suto marszczonej kamizelki i warknął: - Jeśli taka jest twoja cena za wolność i miłość.
Aro wydawał się rozbawiony gniewem i nienawiścią, jaką dostrzegał w oczach swojego najlepszego żołnierza. Roześmiał się głośno, tak że kilkoro stojących najbliżej ludzi zaczęło przyglądać z niepokojem tym dwóm eleganckim, wytwornym mężczyznom.
- Demetri, nie bądź śmieszny – powiedział już cichym, łagodnym głosem. – Miłość, wolność, honor… Przestań wierzyć w te frazesy. Zresztą zrobisz, jak będziesz chciał. A teraz wracajmy do Volterry. Przedstawienie skończone, a ja mam dla ciebie nowe zadanie. Zapracuj najpierw na tę swoją wolność.
- I później pozwolisz mi odejść? – spytał Demetri z niedowierzaniem w głosie. – Bez żadnych konsekwencji? Nie kłam, Aro.
- Mój drogi chłopcze, mówiłem szczerze. Masz moje słowo. Pozwolę ci odejść, bo wiem, że szybko do nas wrócisz. – Diaboliczny śmiech wampira rozległ się w sali, a jego echo wybrzmiewało jeszcze długo w opustoszałych lożach.

Demetri długo wpatrywał się w czystą kartkę ozdobnego papieru. Chciał napisać Tanyi o wszystkim, co się wydarzyło, o rozmowie z Arem, o swojej decyzji, o tym, że ją kocha… Nie wiedział, czy została u Rostowów, ale musiał spróbować się z nią skontaktować. Połamał już kilkanaście piór – ze złości, bo słowa układały mu się w głupie, bezsensowne zdania. Nigdy nie był dobry w pisaniu listów, tym bardziej miłosnych. Nie chciał być natrętny i bał się, że zbyt wiele wyznań wystraszy Tanyę. W końcu zdecydował się, że napisze krótką, rzeczową wiadomość, tak aby wiedziała, że nic mu się nie stało i niebawem spróbuje spotkać się z nią ponownie.

Do Markizy Madelaine Saint-Germain d’Argenlac
Pragnę zawiadomić Panią, iż mój niespodziewany wyjazd z Moskwy spowodowany był sprawami najwyższej wagi. Niezmiennie ubolewam, że nasze ostatnie spotkanie było tak krótkie i burzliwe, iż nawet nie dane mi było się pożegnać. Ufam, że wybaczysz mi to, Pani. Noszę w sobie nieśmiałą nadzieję, że ten nieszczęśliwy zbieg okoliczności, który towarzyszył nam ostatnim razem już się nigdy nie powtórzy. Obiecuję Ci to, Pani, i przysięgam, iż nie pozwolę, by jeszcze kiedykolwiek przy mnie wydarzyła Ci się nawet najmniejsza krzywda.
Sprawy wagi państwowej wzywają mnie na Bałkany, gdzie doszło do niechcianych zamieszek i moja obecność w tej części Europy jest niezbędna do zachowania pokoju. Jak mniemam, uporam się z tym problemem niebawem i najdalej późną jesienią zawitam ponownie do Moskwy. Zatem z utęsknieniem wypatruję już dnia, w którym dane mi będzie ujrzeć Panią ponownie.
Z sercem przepełnionym wiarą i nadzieją w nieuchronność splecenia naszych losów w jedność, z miłości pozostając TwymPani oddanym sługą
Wielki Książę Siedmiogrodu, Arpad Benedict Rakoczy


Jeszcze tego samego dnia wysłał ludzkiego posłańca dyliżansem do Moskwy, wpisując adres pałacu Rostowych, ale wyraźnie akcentując, by list dostarczono tylko i wyłącznie do rąk własnych Markizy Saint-Germaine d’Argenlac. Chciał jak najszybciej wyruszyć z Volterry na Bałkany, skąd napływały niepokojące wieści o wzmożonych atakach wampirów. Tym razem informacje były wyjątkowo przesycone strachem ludzkim – opowiadano o wstawaniu z grobów, przerażających trupach, którym toczyła się piana z odsłoniętych warg, śladach po długich kłach, osikowych kołkach i tym podobnych tworach bujnej, ludzkiej wyobraźni.
Aro z niesmakiem odnosił się to podobnych rewelacji o nieśmiertelnych. Tego typu plotki bywały jednak niebezpieczne, wielu nomadów korzystało z takich niejasnych sytuacji i zaczynało tworzyć armię nowonarodzonych.
Demetri lubił pracować sam, ewentualnie w towarzystwie Eleazara, z którym zdążył się już zaprzyjaźnić w ciągu kilkuset lat. Jeśli jednak miał wytropić kogoś szybko, zazwyczaj działał w pojedynkę. Wówczas był najbardziej skuteczny. Tym razem jednak Aro uparł się, aby towarzyszył mu ten wampir, którego przywiózł z ostatniej podróży do Londynu, Carlisle Cullen.
Przed wyjazdem Demetri nie omieszkał wyrazić własnego zdania. Zastał Ara zaczytanego w jakiejś księdze, zastygłego w bezruchu przy ogromnym oknie w pokoju zwanym biblioteką
- Po co mi taki żółtodziób?
- Nie powinieneś jechać sam. Ostrożności nigdy za wiele. - Aro nie dał się przekonać.
- W takim razie niech Eleazar mi towarzyszy, jeśli tak bardzo obawiasz się o moje bezpieczeństwo!
- Eleazar jest w Hiszpanii i zaręczam ci, że ma tam co robić. Carlisle posiada pewne predyspozycje, które mogą ci się przydać w tej wyprawie. – Volturi usiadł znudzony na wysokim krześle. Skinął głową na strażnika pilnującego wejścia
Po chwili w bibliotece pojawili się Jane, Alec i Cullen.
- Chyba że wolisz pracować z rodzeństwem? - Aro zwrócił swój pozbawiony wyrazu wzrok na Demetriego.
- Nie, dziękuję.
- Tak myślałem. – Volturi odesłał bliźniaki. – Carlisle interesuje się przyrodą i medycyną, rozumie ludzi o wiele lepiej niż ty czy ja.
- A co mają do tego ludzie? Wydawało mi się, że mam wytropić jakichś nowonarodzonych, którzy rozdrabiają gdzieś w Serbii!
- Ta sprawa jest bardziej złożona – Demetri usłyszał za plecami ciepły, pogodny głos Cullena, ale go zignorował, oczekując odpowiedzi od Ara. Pomimo to wampir kontynuował swój wywód. – Posiadamy pewne informacje, które pozwalają nam sądzić, iż częściowo te opowieści o wampirach dotyczą jakiejś ludzkiej, dziwnej choroby. Osoby, które rzekomo spotkały się z naszymi pobratymcami, są najczęściej prostymi wieśniakami, a jak wiemy, ten obszar Europy obfituje w różne nadprzyrodzone wierzenia i zabobony.
- Czyli jadę tam po to, by namierzyć kilku chorych chłopów? To jakiś absurd. Wymyśliłeś tę hecę, żebym nie pojechał do Rosji, tak? – Gniew wyczuwalny w słowach Demetriego sprawił, że Volturi z udawaną rozpaczą złapał się za głowę.
- A nie mówiłem, że miłość ogłupia! Już myślisz tylko przyrodzeniem. – Śmiech Ara rozbrzmiał na moment w przestronnej bibliotece, lecz szybko ucichł jak ucięty ostrzem miecza. – Jedziesz tam po to, aby nowonarodzeni nie narobili niepotrzebnych nikomu szkód. Nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek potwierdzone pogłoski. Dopóki jesteśmy legendą, nic nam ze strony ludzi nie grozi. A zatem, panowie, życzę udanych łowów i żegnam.

Wyruszyli jeszcze tego samego wieczoru, korzystając z dobrodziejstw zmroku. W ciągu dnia jaskrawe słońce Toskanii nie pozwalało im przebywać wśród ludzi. Musieli się spieszyć, by przed świtem dotrzeć do Wenecji, gdzie czekał na nich żaglowiec, na którego pokładzie mieli dopłynąć do Dubrownika.

Jane wraz z Arem obserwowali przez okno, jak spowici w długie, ciemnoszare peleryny znikają w okrytych ciepłą, letnią nocą uliczkach Volterry. Jane uniosła swoją słodką buzię i spojrzała na swego władcę z lekkim niedowierzaniem.
- Chyba nie pozwolisz mu później odejść do tej złotookiej wampirzycy?
- Jane, głuptasku… - Volturi uśmiechnął się do niej czule i objął ją ramieniem, tak jak nieraz ojcowie obejmują ukochane córki. – Oczywiście, że nie. Jeśli sam nie zmądrzeje i nie wróci, wykorzystamy wówczas twój cudowny pomysł na to, by zmusić go do posłuszeństwa.
Wampirzyca po raz ostatni spojrzała w okno. Na jej ślicznych, różowych usteczkach błąkał się nieśmiały uśmieszek, ale jaskrawoczerwone tęczówki błyszczały złowrogim triumfem zwycięstwa.


______________________________________________________________________
* Opera na którą wybrali się Aro i Demetri nosi tytuł Giulio Cesare in Egittosi (Juliusz Cezar) i została skomponowana przez Georga Friedricha Händla do libretta Nicoli Francesco Hayma w 1724 roku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Czw 22:15, 26 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:50, 27 Sie 2010 Powrót do góry

Sprawiłaś mi miłą niespodziankę tym rozdziałem. Jak ja lubie gdy wstawiasz kolejne części. Bez wątpienia to na chwile obecną mój ulubiony ff. Kocham te twoje opisy, porównania. Jak pisałaś o Florencji to czułam jakbym tam była, a opis stroju Ara to majstersztyk.

Co do treści... Boję się o Demetriego. Ta franca Jane kombinuje coś złego i chyba będzie mała okazje wprowadzić swój plan w życie.
Biedactwo, żal mi go, ale wiem, że sobie poradzi... musi, w końcu jest "najzdolniejszym drapieżnikiem na ziemi".
Zastanawiam się również co z Tanyą i jaka będzie reakcja na list od Demetriego, czy ona czuje to co on- bo już się pogubiłam. On się tak o nią troszczy, bardzo bym chciała by się nie zranili, by wszystko było dobrze, ale to nie będzie takie proste, prawda?
Zaskoczył mnie opis Kajusza- mocny, oryginalny, niepowtarzalny i zaskakujący. Już wyobrażałam sobie Kajusza na tronie, a pod jego stopami stos nagich, bezbronnych wampirzyc... Tak najmocniejszy akcent tego rozdziału.
Co do Ara, twój opis to kwintesencja tej postaci. Wielki pan, władca świata, mecenas sztuki, a do tego uciążliwy, wkurzający koleś, który uważa siebie za lepszego od innych i to mi się w nim podoba- jest prawdziwym krwiopijcą. Taki Dracula lubiący sztukę.

Och jaka bardzo mnie ciekawi o co chodzi z tymi Bałkanami i po co Carlise tam jedzie?! I co będzie dalej? Oj nie każ nam długo czekać!

Życzę dużo weny i inspiracji. Pisz często i tak pięknie jak do tej pory. Dobra robota.
Pozdrawiam
tenaya


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:34, 27 Sie 2010 Powrót do góry

Na początek muszę zacytować dwa fragmenty, które mnie zabiły prawie.

Boski Demetri napisał:
- I co teraz, wredna dziwko? – wysyczał jej do ucha. – Będę cię rozrywał na kawałeczki. Powoli. Bardzo powoli. A kiedy dojdę do serca, zmiażdżę je, przeżuję i splunę jakiemuś kundlowi pod nos, żeby mógł na nie nasrać.


I jak go nie kochać? Mr. Green

Świetny Aro napisał:
Miłość ogłupia, czyni nas słabymi. Pionkami w grze uczuć. Nie chcesz być chyba niewolnikiem swojego penisa! Zawsze można cię jeszcze wykastrować…


Boskie!

Przechodząc do całego rozdziału - martwiłam się o Demetriego i o to, co Aro dla niego szykuje. Zdziwiłam się, że Demetriemu udało się trochę zniwelować dar Jane. Podziwiam go i cieszę się, że postawił się tej małej małpie. Nigdy jej nie lubiłam. A jej dziwne zapędy i radość z zadawania bólu, choć nie ma takiej potrzeby, są warte pożałowania, serio. Dlatego aż mi się ciepło na sercu zrobiło, gdy Demetri do niego doleciał i zagroził. Szkoda tylko, że Aro mu przerwał.
Cała jego przemowa - i ta pierwsza, oraz ta po operze - mnie wkurzyła. Volturi mają zbyt wysokie mniemanie o sobie. Ktoś powinien utrzeć im nosa. Od początku nie wierzyłam w żadne słowo Aro, który zapewniał, że Tanya będzie bezpieczna na zamku w Volterze. W tym wampirze nie ma nic szczerego. Jest aktorem, chowa się za maską, ale z drugiej strony tak łatwo go rozczytać. Dobrze, że Demetri w pewnym stopniu zdaje sobie z tego sprawę i nie jest zaślepiony. Umie się sprzeciwić, ale z drugiej strony obawia się, że skrzywdzą jego ukochaną.
Zdziwił mnie opis Kajusza i jego odchyłów. Aż się zniesmaczyłam. A zawsze na jakiś sposób go lubiłam, ale teraz w głowie pozostanie mi wyobrażenie, jakie Ty opisałaś. Aż mnie ciarki przeszły. Żal mi tych wszystkich wampirzyc, żon i nie tylko. Okropne przeżycia. Naprawdę im współczuję.
Opisy ubiorów, budynków, śpiewaków - wszystko jest tak plastyczne, tak namacalne, że nie mogę tego pojąć. Piszesz tak pięknie, że tylko Ci pozazdrościć. Przemyślenia Demetriego również bardzo mi się podobają. Wykreowałaś jego postać wprost genialnie. Uwielbiam go, naprawdę.
Końcówka - wyjazd Demetriego i Carlisle'a, oraz rozmowa Aro z Jane - teraz to już bardzo się zdenerwowałam i będę niecierpliwie czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Coś czuję, że wiem, o czym mówili Volturi i że będzie miało to związek z Tanyą, za którą szczerze mówiąc tęsknię i mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale się pojawi.

Kochana, naprawdę świetne opowiadanie i bardzo dobry rozdział. Czytało się znakomicie! Buziaki!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 14:02, 04 Wrz 2010 Powrót do góry

Droga Bajeczko,

Dawno powinnam przybyć z komentarzem, ale wisiały nade mną "obowiązki", dlatego doczłapałam się dopiero teraz.
Nie będę powtarzała treści opowiadania, rozwodząc się nad poszczególnymi wątkami fabularnymi, nie tym razem. Wink
Chciałam Ci napisać, że masz niesamowitą zdolność wyważenia opisów. Zachowujesz umiar, nie nużąc czytelnika, a w ilości słów, którą używasz, potrafisz zawrzeć malowniczość opisywanych scen, zjawisk, osób i zachowań. Sceny w odległy latach wychodzą przekonująco i są wyjątkowe, bo niewiele jest opowiadań osadzonych w tak dalekiej przyszłości, których autorzy zwracają uwagę na cechy charakterystyczne epoki z taką dbałością (stroje, architektura, ówcześnie żyjący ludzie, a nawet jakaś próba stylizacji językowej - patrz: list Demetriego).
Jednym słowem Twoje opowiadanie jest perełką na teesie.
Wiem, że musisz wiele czasu poświęcić na poszukiwania, by wszystko wyglądało, jak wygląda, wiem z swojego doświadczenia, jak to jest - czasem weryfikacja pewnych faktów zajmuje godziny, a efektem są trzy czy cztery słowa w opowiadaniu! Niemniej jednak nie zaprzestawaj! Dzięki temu możesz być dumna z siebie, że zadbałaś o realizm w swoim opowiadaniu.
Masz zbyt mało komentarzy. Nie będę nikogo namawiała do komentowania, bo wiem, jak to jest (nie lubię namawiać), jednakże te, co masz, pokazują, że warto pisać!


Przeczytałam w książce Pielewina bardzo fajne zdanie, które Ci zacytuje ku pokrzepieniu serca. Może będzie troszkę na wyrost, ale odnieś je sobie nie do dzieł literackich, a do fan-fiction, a zrozumiesz, co chcę powiedzieć o Twoim opowiadaniu:

Wielkie dzieła mają mało czytelników, bo czytanie ich wymaga wysiłku. Ale właśnie z tego wysiłku rodzi się wrażenie artystyczne. Literacki fast food nigdy nie zaoferuje ci nic takiego.

A na koniec małe referencje do fabuły (a jednak). Scena Dem-Jane, Dem -Aro była z pazurem!!! Udało się w takim razie! :)

Powodzenia w pisaniu i mam nadzieję, że obietnicy sobie złożonej dotrzymasz. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 7:07, 12 Wrz 2010 Powrót do góry

Zacznę od tego, że boję się Twojego Aro. Naprawdę czytając o nim czuję lęk. Wydaje mi się, że właśnie taką postać chciała stworzyć S.M., ale jej postać Volturi wyszła dość groteskowo i mnie bynajmniej nie poruszyła. Jednak Twój Aro jest niesamowity. Do tego dochodzi Kajusz i opowieść o tym co robi z wampirzycami. Muszę Ci pogratulować bo chyba jako pierwsza stworzyłaś taki ciekawy i niesamowicie dopracowany obraz Volturi. To jest królewska rodzina, której naprawdę można się bać. Dodałaś do tego okrutną Jane - mam podobne wyobrażenie o tej postaci, więc bardzo mi się podobało jak ją opisałaś. Co do wcześniejszego rozdziału to mnie serduszko aż zabolało jak czytałam o interwencji Volturi. Już myślałam, że wszystko się tak pięknie ułoży. Ehh.
Chciałam pochwalić Cię jeszcze za styl. Czytając całkowicie zatopiłam się w Twoim świecie, skupiłam się tylko na tekście, a wszystko wokoło przestało mnie obchodzić. Baardzo lubię to uczucie.
Na koniec zostaje mi tylko powiedzieć, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy Wink
Pozdrawiam
niobe


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 20:20, 12 Wrz 2010 Powrót do góry

Dziękuję wszystkim, którzy czytają i komentują. Dodajecie mi wiary, że nie piszę tylko dla siebie. Dziękuję również tym, którzy głosowali na SiŚ w rankingu sierpniowym. Drugie miejsce mnie zaskoczyło, ale przede wszystkim bardzo ucieszyło. To mi daje kopa do pisania dalszych losów Demetriego i Tanyi.

Zapraszam na kolejny rozdział.

Beta: Dzwoneczek - dziękuję Very Happy

Informacja do rozdziału 6: w 1725 roku we wsi Kisolova (aktualnie Serbia) miało miejsce dziwne wydarzenie, które później zostało po raz pierwszy w historii opisane jako zjawisko wystąpienia wampiryzmu.

Rozdział 6

Dotarli do Dubrownika kilka dni później. Miasto z mozołem podnosiło się z ruin. Trzęsienie ziemi sprzed ponad pięćdziesięciu lat spowodowało jego całkowity upadek. Jednak ze względu na strategiczne położenie i przynależność do Republiki Weneckiej* Dubrownik był wspierany finansowo przez Dożów i mieszkańcy powoli odbudowywali swoją osadę, zwaną perłą Dalmacji.
Demetri nadal był zły, że nie pozwolono mu działać w pojedynkę. Carlisle Cullen okazał się co prawda nieuciążliwym towarzyszem wyprawy, na żaglowcu nie wychodził na pokład, tylko cały czas studiował jakieś opasłe księgi. Kiedy stanęli na lądzie, szybko dopasował się do tempa narzuconego przez Demetriego i podążał za nim krok w krok.
– Prowadź, to ty jesteś tropicielem – powiedział zaraz po zejściu ze statku.
W ciepłą sierpniową noc błyskawicznie przemierzali dzikie zachodnie rubieże Imperium Osmańskiego, kierując się na północny wschód ku łagodniejszym terenom doliny rzeki Morawy.
Następnego dnia wieczorem dotarli do pierwszych zabudowań jednej z najstarszych osad w Europie, Belgradu. Miasto przywitało ich wrzawą. Budowana od kilku lat forteca Kalemegdan**, osadzona na pozostałościach rzymskiej twierdzy, dumnie rozrastała się nad Sawą, która tu kończyła swój bieg, wpadając do błękitnych wód Dunaju.
– Zapolujemy – warknął Demetri. Nie był głodny. Przez wyjazdem zdążył pożywić się krwią jakiegoś toskańskiego chłopa, więc wystarczająco ugasił pragnienie. Chciał jednak przez jakiś czas pobyć sam, pomyśleć spokojnie, zorientować się, czy w mieście znajdują się jacyś nieśmiertelni.
– Wiesz, że nie zabijam ludzi – odparł spokojnie Carlisle. – Poza tym pożywiłem się w drodze.
– No tak… Zastanawiałem się, po co tak łakomie się rozglądasz za niedźwiedziami – roześmiał się Demetri. – W takim razie, mój przyjacielu, zajmij się sobą. Niebawem wrócę.

Miasto było czyste. Nie wyczuł obecności żadnych wampirów. Nic, nawet zwietrzałych dawno śladów. Na ulicach dominował smród ludzkich i zwierzęcych odchodów, zmieszany z cierpkim aromatem potu i słodką wonią krwi. Belgrad nie należał do bezpiecznych miast, pomimo nieobecności nieśmiertelnych. Hordy wyjętych spod prawa byłych Janczarów piły na umór w ciasnych spelunkach, raz za razem urządzając sobie zabawy w strzelaniu do ludzi, zbiorowym gwałceniu dziewek, rabowaniu i grabieniu co bogatszych kupców przybyłych na cotygodniowy targ.
Zdegustowany miernym wynikiem poszukiwań skierował się nad Dunaj. Rozglądał się czujnie po ciemnych, zapchlonych zaułkach oraz przesiąkniętych odorem rakii*** i wymiocin karczm, gdzie zbierał się półświatek. W jednej z takich tanich tancbud natknął się na kilku Janczarów pijących przy dźwiękach rzewnej, cygańskiej melodii. Stary Rom przygrywał tej smutnej kompanii na rozstrojonej harmonii dawne bałkańskie pieśni. Coś dziwnego i niepokojącego było w zachowaniu tych mężczyzn, co zastanowiło Demetriego. Gorzałka spływała do ich gardeł palącym strumieniem, nie wywołując hałaśliwego, radosnego nastroju. Spelunkę wypełniała woń ludzkiego strachu. Gęste powietrze było nim przesycone, co czułe nozdrza wampira wychwyciły z łatwością. Przystanął, skryty w podcieniach fasady budynku, i zaczął przysłuchiwać się cichym, urywanym ludzkim głosom dochodzącym z wnętrza karczmy.
– Tamtejsi chłopi powiadają, że to już któryś raz martwi wstają z grobów.
– Żywe trupy wychodzą nocą…
– Piana toczy im się z ust, kłapią zębiskami…
– To wąpierze, trza je osikowym kołkiem w ciągu dnia zabić, przebić nim serce, obciąć głowę i włożyć między nogi, a potem znowu zakopać w poświęconej ziemi, wtedy już bestyja nie wstanie…
– A jak taki cię dopadnie i ugryzie, to po pierwszej pełni księżyca i ty będziesz żywym trupem.
– Ostatnio powiadają, że na wschodzie, tam gdzie za dnia widać Karpaty, pół wsi jednej nocy wybili… Gardła rozszarpali, krew chłepcząc, a ślepia mają ponoć takie, że ognie piekielne w nich widać!

Demetri przestał nasłuchiwać. Już wiedział, gdzie ma się udać. Zapewne jakaś banda nowonarodzonych, nieuświadomionych nomadów panoszyła się na wschodzie.
Ale co im przyszło do głowy, żeby się kłaść do grobów?
Odnalazł Carlisle’a pogrążonego w rozmyślaniach, spoglądającego z wysokich murów Kalemegdanu na uśpione u jego podnóży miasto. Jeszcze tej samej nocy wyruszyli w dalszą podróż.

Wczesnym rankiem nad wzgórzami niedaleko Kisolova rozszalała się burza. Błyskawice przecinały stalowo-granatowe niebo, uderzając raz po raz w okoliczne wzniesienia. Stare, olbrzymie drzewa łamały się niczym kruche gałązki, poddając się śmiercionośnym piorunom, bezlitośnie tnącym ich grube konary. Nawałnica trwała godzinę, potem już tylko szare chmury zawisły nad małym cmentarzem, wokół którego zgromadziła się garstka wystraszonych chłopów wraz z popem. Deszcz nadal zacinał, tak że zebrani byli przemoczeni i zziębnięci. W drżących ze strachu i zimna dłoniach każdy z nich trzymał dość dziwnie dobrane przedmioty: krzyże, zwoje czosnku, kadzidła i widły.
– Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto. Sicut erat in principio, et nunc, et semper, et in saecula saeculorum. Amen. Gloria Patri…**** – Mocnym, donośnym głosem pop zaintonował modlitwę, która przerwała niepokojącą ciszę.
Osobliwa procesja skierowała się w górę cmentarza i przystanęła przy nie tak dawno usypanej mogile. Czterech najsilniejszych chłopów ze wsi stanęło przed kapłanem i pokornie pochyliło głowy, by naznaczył ich czoła święconą wodą, a następnie z pewnym ociąganiem zaczęło rozkopywać grób.
Po kilkudziesięciu minutach, wypełnionych coraz bardziej żarliwymi modlitwami, mężczyźni wyciągnęli trumnę i ostrożnie otworzyli wieko.
– Et Spiritui Santo… – głos popa zadrżał i zamarł.
– Wąpierz! – krzyknęła młoda wieśniaczka stojąca nieopodal i osunęła się zemdlona na ziemię.
W drewnianej, prowizorycznie skleconej skrzyni leżał nieboszczyk. Jego wygląd jednak wzbudzał duże wątpliwości, czy faktycznie był martwy. Ciało było w nienaruszonym stanie. Włosy miał dłuższe niż za życia, opadały mu teraz na ramiona ciemnymi falami. Długie niczym szpony paznokcie wbił w wieko z nadludzką siłą. Najbardziej przerażająca jednak była jego twarz, wykrzywiona w grymasie nienawiści, a z sinych warg spływała strużka świeżej krwi.
Pop pośpiesznie pokropił rozkopaną ziemię święconą wodą i wznosząc wysoko krzyż, dał znak chłopom, aby dokończyli obrządek. Kiedy gruby, długi na pół metra drewniany kołek przebił serce nieboszczyka, strugi ciemnoczerwonej krwi trysnęły na najbliżej stojących. Panika ogarnęła ludzi. Jeden z grabarzy, usiłując uciekać, wpadł do pustego grobu, dwie kobiety stojące za popem krzyczały przeraźliwie. Na cmentarzu zapanował chaos.

– Co teraz? Idziemy zobaczyć, kogo oni tam odkopali? – Znudzony widowiskiem Demetri siedział pod drzewem na skraju lasu i przyglądał się z lekkim niesmakiem Carlisle’owi, który z wyraźnym zainteresowaniem śledził poczynania ludzi wokół grobu.
– To człowiek – odparł Cullen.
– Tyle to i ja wiem. Jego krew jest martwa, nie żyje od kilku dni. – Wampir nieznacznie rozszerzył nozdrza. – Choć las i okoliczne pola są przesiąknięte zapachem naszych pobratymców, ten trup to nie ich dzieło.
– Tego człowieka pochowano jeszcze żywego – westchnął cicho Carlisle. Demetri spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jego kompan zachowywał się tak, jakby było mu żal wieśniaka.
– Pewnie zapadł w jakiś letarg i uznano go za zmarłego. To się zdarza – kontynuował Cullen. – Musimy się dowiedzieć, czy te pogryzienia i zgony, które zdarzają się w tej okolicy, są dziełem wampirów, czy to jakaś choroba owładnęła tym ludem.
– To już twoje zadanie. Jak chcesz z nimi gadać, to idź sam, ja jeszcze bym kogoś przekąsił i popsułbym ci reputację. – Demetri poklepał Carlisle’a po ramieniu z szelmowskim uśmiechem. – Idę wykonać swoją robotę. Namierzę to rozbrykane stadko wąpierzów i wytłumaczę im co nieco. Spotkamy się tu za dwa dni, o świcie.

Carlisle Cullen nawet jako wampir emanował dobrocią i wzbudzał zaufanie. W jego jasnych, bursztynowych oczach ludzie częściej dostrzegali współczucie i empatię niż niespokojny głód krwi. Z łatwością uzyskał gościnę w biednych wiejskich chatach, podając się za medyka, który przybył z zachodu Europy, by wyjaśnić zagadkowe przypadki śmierci w okolicy. W ciągu dwóch dni zebrał wystarczająco dużo informacji, by wysnuć odpowiednie wnioski.
Od kilku miesięcy dziwna przypadłość przytrafiała się ludziom w okolicznych wioskach: nagle zaczynali zachowywać się agresywnie, rzucali się na innych, gryząc i drapiąc. Z ich ust toczyła się piana, wzrok mieli dziki, rozkojarzony. Uciekali przed światłem słonecznym i wodą (nie tylko święconą), prychali gniewnie na intensywny zapach ziół, a najbardziej czosnku. Po kilku lub kilkunastu takich atakach najczęściej znajdowano ich martwych w lesie, z przerażeniem wypisanym na pokrytych ciemnymi plamami twarzach. Lecz nie wszystkie ciała odnaleziono. Mężczyzna, którego grób rozkopano, był pierwszym, który zaczął się tak dziwnie zachowywać. Znaleziono go, niedającego znaku życia, po dwóch tygodniach na skraju wsi i natychmiast pochowano. A potem zaczęły dziać się jeszcze gorsze rzeczy… Ci, którzy zniknęli bez śladu, wrócili odmienieni. Piękni i źli. Pili ludzką krew, mordując swoich bliskich i ich sąsiadów. Dowodził nimi Petko Dravić, ten, którego grób rozkopano, a serce przebito osikowym kołkiem.

– Coś mi tu nie gra – mruknął Demetri, wsłuchując się w historię opowiedzianą przez Carlisle’a. – Przecież ten, jak mu tam, Petko, to człowiek.
– Owszem, ale stary Dravić miał dwóch synów, bliźniaków. Jeden z nich wiele lat temu uciekł, ludzie powiadają, że walczył u boku Chana i zginął – wyjaśnił Cullen. – Myślę, że brat bliźniak Petka stanowi rozwiązanie tej zagadki. A ty kogo wytropiłeś?
– Stadko nowonarodzonych wampirów, które beztrosko morduje ludzi stąd aż po Karpaty. Jest ich w tej chwili siedmiu, może ośmiu, sami mężczyźni. Nie przestrzegają żadnych reguł. Potrafią wytrzebić pół wioski, zostawiając za sobą niezły bałagan i świadków. – Demetri skrzywił się lekko. – Zapewne ktoś ich tworzy i podejrzewam, że jest to właśnie ten zaginiony dawno temu brat bliźniak. Jeśli jako człowiek służył w wojskach Chana, może znać się troszkę na wojence, co czyni go bardziej niebezpiecznym.
– Co robimy? Zawiadamiamy Ara, żeby przysłał kogoś do pomocy?
Tropiciel spojrzał na stojącego w cieniu drzew Carlisle’a. Przez chwilę przyglądał się wampirowi z pewnym powątpiewaniem. Cullen nie wyglądał na takiego, który potrafiłby walczyć wyrafinowanymi metodami. Mógł się jednak przydać przy ewentualnych negocjacjach.
– A co, stęskniłeś się za małą, słodką Jane? Bo ja nie!
– Masz jakiś inny pomysł?
– Może… – Demetri zamyślił się na chwilę. – Będę potrzebował twojej pomocy. Te twoje dobre kontakty z ludźmi mogą nam się teraz przydać.
– Co proponujesz?
– Załatwimy ich podstępem. Sprawimy, że zaczną się nas bać. Wtedy zaatakujemy, zabijemy tych, którzy nie będą chcieli się grzecznie poddać, a resztę odstawimy do Volterry.
– Świetny pomysł, tylko jak zamierzasz ich przestraszyć? – zapytał Carlisle z nutą wątpliwości w głosie.
– Wykorzystamy ludzką słabość do wiary w dobro i zło. Stworzymy legendę. – Demetri roześmiał się głośno. – Mit o pogromcach wampirów. Musimy zadbać o nasz nowy image, potrzebne nam będą jakieś artefakty, możemy pożyczyć krzyże u miejscowego popa?
– Krzyże? My będziemy tymi dobrymi, tak? – Culen z niedowierzaniem przyglądał się rozbawionemu tropicielowi. W końcu sam również zaczął się śmiać. – Dobrze, wchodzę w ten twój szalony plan!
– A zatem, zabawę czas zacząć, wspólniku.

Przez następne dwa miesiące na Bałkanach narodziła się nowa legenda, przekazywana później z pokolenia na pokolenie opowieść o dwóch dzielnych, bladolicych mężczyznach w długich, ciemnych pelerynach, którzy z niebywałą skutecznością oczyszczali tę krainę z różnych istot z piekła rodem, takich jak strzygi, upiory i wąpierze.
Kiedy nowonarodzeni poczuli się już wystarczająco osaczeni, Demetri z Carlislem zaatakowali przestraszone stadko i wspaniałomyślnie okazali łaskę tym, którzy nie wykazali się maksymalną głupotą, próbując z nimi walczyć. Niestety, rozsądek nie jest główną cechą wampirów, szczególnie tych, którzy jeszcze niedawno byli ludźmi. Z siedmiu nieśmiertelnych tylko jeden nie próbował kontratakować. Był to wysoki, postawny Maur, którego skóra pokryta była najwymyślniejszymi tatuażami.
– Nazywam się Santiago – przedstawił się spokojnie, wyciągając na powitanie dłoń do Carlisle’a. – Nie zamierzam z wami walczyć. Wiem, kim jesteście. Kim naprawdę jesteście. Słyszałem o innych klanach. Chciałbym je poznać
– Kto cię przemienił? – Demetri odepchnął Cullena i doskoczył do Maura, zaciskając silne dłonie na jego gardle. Kilka wieków w służbie Volturi nauczyło go nie ufać tak szybko innym wampirom, szczególnie jeśli jeszcze przed chwilą byli twoimi wrogami.
– Radko, walczyłem z nim jeszcze jako człowiek, pod wodzą sułtana Achmeda III przeciwko Republice Weneckiej, o mało co nie zginąłem pod Belgradem – wychrypiał Santiago.
– Gdzie Dravić? – warknął Demetri, nadal nie rozluźniając uścisku.
– Chyba uciekł… Nie wiem, wtedy pod Belgradem też na to wyglądało, ale wrócił po mnie kilka miesięcy temu i przemienił, obiecując, że będę walczył w najpotężniejszej armii świata. Kłamał, interesowały go tylko pogromy i to, żeby wszyscy się go bali. Zabijał dla przyjemności, kąpał się w ludzkiej krwi a rozszarpywanie zwłok było jego największą rozrywką.
– Puść go. – Demetri poczuł na ramieniu dłoń Carlisle’a. – Mówi prawdę. Zabierzemy go ze sobą do Volterry.
– Jego na pewno, ale potrzebny mi jest jeszcze Dravić. – Tropiciel niechętnie odsunął się od Santiago, nadal czujnie go obserwując. Wiedział, że jeśli od razu nie dostarczy Arowi głównego winowajcy bałkańskich pogromów, będzie go musiał tak czy inaczej odnaleźć i doprowadzić do Volterry. Nie chciał tracić czasu na kolejne tygodnie poszukiwań, skoro cel nie uciekł jeszcze zbyt daleko, zostawiając po sobie bardzo świeże ślady. Im wcześniej złapie tego drania i przywlecze go przed sąd, tym szybciej pojedzie do Rosji i spotka się z Tanyą.
– Masz szczęście, Maurze – mruknął Demetri. – Jeśli spodobasz się w Volterze, dostaniesz swoją szansę na walkę w najpotężniejszej armii, jaka kiedykolwiek istniała. Carlisle, zabierz go do Dubrownika. Zaczekajcie tam na mnie.

Tropienie było pasją Demetriego. Dopóki nie spotkał Tanyi, stanowiło istotę jego egzystencji. Uwielbiał pościg za ofiarą. Delektował się ostrym, nieco kwaśnym zapachem panicznego strachu, który zazwyczaj towarzyszył ściganym. Wampiry są z natury odważne, ale kiedy zaczynają się bać, ich lęk jest stokroć bardziej intensywny niż ludzki. Namierzanie, powolne, precyzyjne osaczanie przeciwnika sprawiało, że tropiciel stawał się najniebezpieczniejszym drapieżnikiem na ziemi. Idealny węch, słuch, wzrok, doskonała koordynacja zmysłów, nadzwyczajna intuicja i genialna umiejętność przewidywania zachowań czyniły zeń istotę, przed którą nie sposób było się ukryć.
Również tym razem wampir zdawał się tańczyć swój rytualny, pełen gracji taniec, zwodząc, zaskakując i w miarowym, jednostajnym tempie zniewalając ofiarę. Radko Dravić był za życia chciwym, okrutnym człowiekiem, pełnym pychy i pozbawionym współczucia dla bliźnich. Miał też jeszcze jedną wadę, którą ukrywał głęboko przed innymi – był tchórzem. Po przemianie te cechy osobowości stały się wyraźniejsze i całkowicie zdominowały jego usposobienie.
Demetri namierzył go szybko i bezbłędnie, ukrytego w jednej z małych jaskiń, w jakie obfitowały południowo-zachodnie zbocza Karpat. Był tak sparaliżowany strachem, że poddał się zupełnie bez walki, co trochę zniesmaczyło tropiciela. Brudnego, w obszarpanych, poplamionych krwią łachmanach dowlókł jak szmacianą lalkę do portu w Dubrowniku.
– Zabierz ode mnie to ścierwo – warknął do oczekującego na niego na żaglowcu Carlisle’a. – Aro nie zapłaci mi za niego złamanego grosza, jak tylko zobaczy, z kim ma do czynienia. To hańba, żeby coś takiego było wampirem. – Splunął z obrzydzeniem jadem w kierunku Dravića. Radko skulił się jeszcze bardziej, a w jego czerwonych, rozbieganych oczach pojawił się cień szaleństwa. Wypłynęli na pełne morze jeszcze tej samej nocy.

– Co zamierzasz po powrocie do Volterry? – Cullen pojawił się nagle obok Demetriego, wpatrującego się w spiętrzone, ciemne wody Adriatyku. Północny, zimny wiatr rozwiewał ich szare, długie peleryny i mocno smagał po bladych policzkach. Nie czuli jego chłodu ani mocy, stojąc niczym zastygłe na wieki posągi na dziobie niedużego żaglowca, który z coraz większym trudem pokonywał wzburzone fale.
– Odchodzę, Carlisle – szepnął Demetri. – Mam już dosyć bycia pieskiem na posyłki Ara. Pragnę… czegoś innego. A ty, Angliku?
– Chciałbym studiować nauki medyczne.
– Po co? Przecież nie grozi nam ani podagra, ani apopleksja – roześmiał się Demetri.
– Nam nie, ale ja pragnę leczyć ludzi – odparł spokojnie Cullen.
– Zaiste, chwalebne. Chronić tych, których i tak później zabijemy na obiad.
– Nie jesteś wcale taki cyniczny, tropicielu, za jakiego chcesz uchodzić. Wierzę, że tlą się w tobie jeszcze pozostałości ludzkich uczuć. – Carlisle uśmiechnął się, spoglądając z zadumą na stojącego obok kompana.
– Jasne, panie Wszystkowiedzący – warknął Demetri. – Jestem wampirem, tak samo jak i ty. Nie pamiętasz już? My nie mamy uczuć, mamy tylko instynkt.
Cullen przyglądał się przez chwilę w milczeniu pochmurnemu obliczu tego najgroźniejszego z żołnierzy Volturi. Ze smutkiem wpatrywał się w ironiczną, pozbawioną skrupułów maskę, jaka skrywała jego prawdziwą twarz.
– A miłość, przyjacielu? Czyż nie jest uczuciem, które pali się w tobie jak jasny płomień nadziei? Czy nie chcesz o nią walczyć i dla niej poświęcić cząstkę samego siebie? Czy to, co czujesz do tej wampirzycy, nie jest silniejsze od instynktu?
Demetri zacisnął mocno pięści i gwałtownie odwrócił się do Carlisle’a.
– Jest – szepnął tylko i wówczas w jego czarnych, błyszczących oczach Cullen dostrzegł przez jeden krótki moment prawdziwy żar głębokiego uczucia, które nawet w największej bestii potrafi wyzwolić dobro.

Volterra przywitała ich późnojesiennym chłodem i deszczem. Gwarne i kolorowe latem uliczki wydawały się wymarłe o tej porze roku. Ponura, listopadowa aura podkreślała jeszcze surowy wygląd zimnych zamkowych murów, a złowieszczo wywyższająca się ponad nimi wieża budziła w niejednym człowieku uzasadnioną grozę i lęk. Kiedy tylko przekroczyli progi tej posępnej twierdzy, Demetri oddał jeńców w ręce straży, a sam udał się pospiesznie do swojej komnaty. Chciał jak najszybciej z powrotem opuścić to miejsce, jednak nie mógł udać się do Moskwy w podniszczonej pelerynie i brudnej, znoszonej koszuli. Potrzebował kilku akcesoriów, które upodobniłyby go ponownie do księcia Rakoczego. Skorzystał także z luksusowej łaźni, zmywając z siebie wszelkie nieczystości ostatnich kilku miesięcy. Od nadwornego krawca odebrał kilka bogato zdobionych, ręcznie haftowanych sztuk odzieży, które zamówił jeszcze przed wyjazdem na Bałkany. Wszystkie były szyte na miarę z wytwornych, eleganckich materiałów w kolorach czerni, grafitu i czystej bieli.
Tak przygotowany stawił się przed Arem po zapłatę za kilka ostatnich zleceń. Volturi czekał na niego w bibliotece. Bez słowa wypłacił Demetriemu okrągłą sumkę i odprawił go zniechęconym gestem dłoni. Tropiciel skinął mu jedynie lekko głową na pożegnanie i szybko się oddalił.
– Pozwalasz mu tak beztrosko odejść, bracie? – skrzywił się Kajusz, który obserwował tę scenę w milczeniu.
– Wróci. – Pewność w głosie Aro zaskoczyła nawet jasnowłosego wampira.
– A jeśli się mylisz?
– Ściągnę go tu z powrotem siłą. I nie będę już taki miły jak za pierwszym razem – uśmiechnął się drwiąco Volturi. – A teraz chodźmy, bracie. Czas zacząć egzekucję tego chłystka, którego nam sprowadził nasz krnąbrny tropiciel.

Zima w 1725 roku wcześnie zawitała do Moskwy. Już w połowie listopada pierwszy śnieg otulił miasto białą, puchową powłoką. Krótkie, szare dni mijały szybko, przechodząc w długie, ponure wieczory. I choć przystrojona w mleczną, mroźną aurę niedawna stolica Rosji wyglądała pięknie, zupełnie jak czarująca panna młoda okryta tiulami mieniącej się bieli, to jednak jej mieszkańcy tęsknili za ciepłem letniego słońca. Długa, ciężka zima oznaczała dla nich tylko jedno: głód.
Demetri dotarł do Moskwy w pierwszych dniach grudnia i od razu udał się na Dienieżnyj Trakt. Pałac świecił pustkami. Zabite na głucho okna odstraszały gości, zapuszczony ogród, jeszcze nie tak dawno chluba kniazini, teraz zdawał się być jedynie nędznym wspomnieniem swojej świetności. Zaniepokojony wyglądem posiadłości Rostowów wampir czujnie rozglądał się wokół. Już wiedział, że nie zastanie tu Tanyi. Nie było jej tutaj od dawna, a ostatnie ślady zapachu wampirzycy musiały zmyć jesienne deszcze. Wyczuwał ludzki ból i cierpienie, tak przerażające w swej bezsilności, że przez chwilę pomyślał, iż jakaś straszna choroba musiała dosięgnąć mieszkańców tego pałacu.
Długo czekał, zanim stary służący Leontiew dowlókł się do drzwi, do których on od dobrych piętnastu minut bezskutecznie się dobijał.
– Książę Rakoczy – uśmiechnął się blado starzec, rozpoznając gościa.
– Państwo w domu? Prowadź natychmiast do kniazia Grigorija – rzucił Demetri, nawet nie spoglądając na służącego.
W ciężkim, zatęchłym powietrzu unosił się przygnębiający zapach smutku i rozpaczy tak wielkiej, że dominowała nad aurą tego miejsca. Już wiedział, że musiało się tu wydarzyć coś bardzo złego.
– Nie wiem, czy kniaź będzie z księciem rozmawiał – mruknął Leontiew, ale powłócząc nogami, posłusznie poprowadził gościa do salonu.
– Czekaj. – Demetri zatrzymał się przed wejściem. – Powiedz mi, co tu się stało? Gdzie kniazini Elena i markiza Saint-Germain d’Argenlac?
– To książę nic nie wie? – zdziwił się służący. Ze smutkiem w oczach spojrzał na zamknięte, drewniane drzwi, za którymi znajdował się największy pokój bawialny w rezydencji.
– Mów! – warknął wampir. Poczuł, że zaraz przestanie nad sobą panować i chwyci za gardło tego starca, żeby wydusił z siebie w końcu informacje. Niewiedza była koszmarem.
– Nasza pani, kniazini Elena, świeć Panie nad jej duszą, już prawie pół roku nie żyje. A jak umarła, kniaź Grigorij… zachorował ciężko. Zresztą, zobaczysz sam, Panie – dodał cicho Leontiew.
– A markiza?
– Madame Saint-Germain d’Argenlac wyjechała niedługo po pogrzebie Pani, dziwiliśmy się wszyscy, że tak szybko doszła do siebie po tym upadku z konia, co ją poniósł w lesie.
– Wypadku? Kiedy to było?
– A prawda, przecież książę też wówczas opuścił nagle Moskwę. Z końcem maja jakoś. – Służący odwrócił się, by otworzyć drzwi, ale Demetri powstrzymał go, mocno ściskając za ramię. Leontiew syknął z bólu. Wampir zdał sobie sprawę, że o mały włos nie pogruchotał kości tego człowieka.
– Powiedz mi jeszcze, jak umarła Elena? – poprosił, rozluźniając uścisk i podtrzymując obolałego lokaja.
– Tego nikt nie wie. Jak markiza Madelaine wróciła po tym wypadku, prowadząc wystraszonego konia, zrobiło się straszne zamieszanie. Wszyscy zaczęli szukać kniazini, bo myśleliśmy, że wybrała się razem z kuzynką na przejażdżkę. W końcu ogrodnik znalazł ją w altanie, już nie żyła. Skręciła kark, biedaczka.

Demetri skinął na służącego, by ten otworzył drzwi salonu. Nie miał ochoty na rozmowę z pogrążonym w żałobie Rostowem, ale musiał dowiedzieć się jeszcze kilku rzeczy. Przede wszystkim, dokąd wyjechała Tanya i czy zostawiła dla niego jakąś wiadomość. Domyślał się, kto jest winien śmierci Eleny, jednak nie to było w tej chwili dla niego najważniejsze. Jane popełniła błąd i za ten błąd mu drogo zapłaci, ale najpierw musi odnaleźć Tanyę.
Wszedł do ciemnego, ponurego pomieszczenia, które jeszcze kilka miesięcy temu było opływającym w przepych salonem. Na zakurzonym fotelu, przed dawno wygasłym kominkiem siedział człowiek. Wampir ze zdumieniem rozpoznał w tym chudym, zgarbionym mężczyźnie potężnego kniazia Grigorija. Na jego niegdyś rumianej, okrągłej twarzy malował się wyraz całkowitej rezygnacji. Pustka. Czarne, gęste włosy Rosjanina opadały w brudnych strąkach na zapadłe ramiona, a jeszcze nie tak dawno silne, duże dłonie trzęsły się teraz jak osika, spoczywając bezwładnie na wychudłych kolanach.
Jedynie oczy tego człowieka świadczyły o tym, że nie jest on trupem. Patrzyły na Demetriego z wyraźnym, jakby dziecięcym zaciekawieniem.
– Witaj, Rostow.
– Rakoczy… Co za niespodzianka. Siadaj, proszę. Zaraz zawołam Elenę, żeby podała nam jakiś samagończyk. – Kniaź uśmiechnął się do wampira, ukazując blade, bezzębne dziąsła.
Demetri uważniej przyjrzał się gospodarzowi. W rozbieganych, przekrwionych oczach Grigorija dostrzegł szaleństwo. Przed nim siedział człowiek, który postradał zmysły.
– Merde! – zaklął cicho nieśmiertelny. Zdał sobie właśnie sprawę z tego, że od Rostowa nie uzyska żadnych informacji. Śmierć ukochanej żony była dla niego zbyt wielkim szokiem. Jego umysł w chwili jej odejścia rozpadł się na tysiące kawałeczków i już nigdy nie powrócił do poprzedniej, usystematyzowanej układanki. Percepcja świata uległa całkowitej dezintegracji. W mózgu pozostały jedynie urojone wizje życia, które się już skończyło. Wampir zastanawiał się przez moment, czy nie skrócić cierpienia temu człowiekowi i nie zakończyć jego pustej egzystencji, ale powstrzymał się. Kniaziowi zostało i tak może kilka miesięcy życia, a on niepotrzebnie naraziłby się na plotki. Wymyślona tożsamość księcia Arpada Rakoczego mogła mu się jeszcze przydać.
W absolutnej ciszy opuścił salon, pozostawiając za sobą nieszczęsnego szaleńca, tulącego w ramionach poduszkę i szepczącego do niej czułe słówka.
– Książę Rakoczy, niech pan zaczeka – usłyszał głos starego służącego. Leontiew powoli schodził po drewnianych schodach, wyraźnie utykając na jedną nogę. – Panienka Madelaine, to znaczy markiza, zostawiła dla pana list. Dała go mnie, bo widziała, że kniaź nie rozumie ani jednego jej słowa.
Demetri prawie poczuł, że jego martwe serce załomotało radośnie w klatce piersiowej.
– Dziękuję, Leontiew. Niech Bóg ma was w swojej opiece – zdołał wyszeptać dziwne jak dla kogoś takiego jak on słowa.
Wyszedł w mroźną, moskiewską noc, mocno ściskając ozdobną kopertę z wyraźną pieczęcią, na której widniał herb rodziny Saint-Germain d’Argenlac. Zerwał ją jednym szarpnięciem i zachłannie zaczął czytać starannie wykaligrafowane litery.

Do Księcia Siedmiogrodu Arpada Benedicte Rakoczego
Po stokroć zaklinam Pana, by nie pragnął mnie odnaleźć. Wydarzenia, które miały miejsce podczas naszego ostatniego spotkania, pozostają dla mnie jawnym dowodem tego, iż Pańskie towarzystwo jest dla mnie i moich bliskich zbyt niebezpieczne.
Gdyby chodziło tylko o moją osobę, być może zniosłabym taką wieczną niepewność, jednak nie mogę narazić nigdy więcej swoich sióstr i przyjaciół, nawet w imię sympatii, jaką mam dla Pana.
Błagam, Książę, jeśli mnie miłujesz, wróć tam, skąd przybywasz i zapomnij o mnie na wieki.
Markiza Madelaine Saint-Germain d’Argenlac.



*Republika Wenecka – północnowłoska republika kupiecka istniejąca od VIII wieku do 1797. Jednym ze strategicznych celów polityki Wenecji było utworzenie na wybrzeżach i wyspach wschodniej części Morza Śródziemnego łańcucha portów zapewniających bezpieczną żeglugę własnej flocie. Do posiadłości weneckich należały między innymi Dalmacja.
** Kalemegdan - kamienna forteca z czasów imperium osmańskiego leżąca u ujścia Sawy do Dunaju.
***Rakija - ciężki napój alkoholowy zbliżony do brandy lub bimbru, otrzymywany przez destylację przefermentowanych owoców. Popularna w rejonie Bałkanów. Zawartość alkoholu wynosi 40%, ale domowej produkcji może być mocniejsza, przeciętnie 50 do 60%.
****Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto. Sicut erat in principio, et nunc, et semper, et in saecula saeculorum. Amen. – (tłum. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.) – jest to jedna z modlitw odmawianych podczas egzorcyzmów.


Post został pochwalony 3 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Nie 20:24, 12 Wrz 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:21, 13 Wrz 2010 Powrót do góry

Droga Bajko:P

Zastanawiałaś się może czy nie zgłosić swojego opowiadania do Ministerstwa Edukacji Narodowej jako program do nauki historii. O ile przyjemniejsza byłaby taka nauka:p Twoje opowiadanie jest tak realistyczne, że aż nienaturalne- chodzi mi o to, że chyba nikt tak bardzo jak ty nie przykłada się do tego co tworzyć:P Twoje opowiadanie jest pełna przepięknych opisów (wiem, że pisze ci to po raz enty, ale jak ego nie ocenić?), wspaniałych postaci, niesamowitej kreacji świata który jest jak najbardziej namacalny.

Rozdział był dopracowany na tip top. Wszystko, każde zdanie, dialog bardzo mi się podobały. Carlise to Carlise, a Demetri to mój ulubiony bohater- jestem team Demetri:P
Tak czytałam, czytałam, a że byłam świeżo po "Pamiętnikach Wampirów" to bardzo mnie rozbawiły te legendy. Przez twoje opowiadanie stały się one jeszcze większym absurdem- super:P

Jakże jestem ciekawa co dalej- szczególnie po liście od markizy... Poczekamy zobaczymy. Życzę dużo weny, inspiracji i wytrwałości.
Powodzenia i pozdrawiam
tenaya


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:56, 16 Wrz 2010 Powrót do góry

Kochana BajaBello!

Przepraszam, że tak długo zwlekałam z czytaniem i komentowaniem, ale trzydniowy ból głowy sprawił, że nie potrafiłam się na niczym skupić. Jednak wczoraj wydrukowałam sobie rozdział i przed spaniem go przeczytałam. I co? Zaraz się dowiesz.

Kupiłaś mnie osadzeniem akcji tego rozdziału m.in. w Dubrowniku. Mam słabość do tego miasta, zresztą zaczęłam pisać współczesny ff, który działby się właśnie tam, ale mniejsza o to. Już to mi się spodobało, a wydarzenia, które opisałaś sprawiły, że momentami kopara opadała mi do samej ziemi. Te opowieści o wąpierzach, wysysaniu krwi, wstawaniu z grobu, te obrzędy, przebijanie kołkiem, pryskanie wodą święconą, muszę przyznać, że przyprawiłaś mnie o ciarki na plecach. Wprowadziłaś bardzo mroczną, tajemniczą atmosferę, taką przesyconą zabobonami, strachem, niepewnością. A w tym umieściłaś dwóch znanych nam dobrze bohaterów - Carlisle'a i Demetriego.
Chciałam teraz napisać o nich parę słów.

Postać Carlisle'a jest u Ciebie taką iskierką nadziei i dobra. Jest przeciwieństwem Volturi, bije od niego ciepło. Ma dużą wiedzę, duże pokłady empatii i naprawdę wychodzi zawsze na to, że różni się od swoich pobratymców i nie zważa na to, że czasami mu z tego powodu dokuczają, czy wyśmiewają. Trzyma się swoich racji i stara się pomagać tym, którzy są w potrzebie.

Demetri za to jest bardzo skomplikowaną postacią. Na pozór tajemniczy, bezwzględny, okrutny, bezlitosny, drapieżny, dziki, pozbawiony uczuć, sprawia wrażenie, jakby nie liczył się z innymi, a już na pewno nie z ludźmi. Ty jednak pokazałaś nam jego drugie oblicze - stęsknione, kochające, wrażliwe i wręcz momentami przez to ludzkie. Jestem pod ogromnym wrażeniem konstrukcji tej postaci.

Aro i jego świta mnie denerwują. Boję się wiedzieć, co kombinują i obawiam się, że będzie jeszcze gorzej niż się domyślam. Ech, coś czuję, że szykujesz dla nas wielkie zaskoczenie i wielkie pokłady emocji.

Przykro zrobiło mi się pod koniec, gdy Demetri wyruszył szukać Tanyi i zastał ruinę - zarówno jeśli chodzi o miejsce i ludzi. Przed oczami malował mi się podczas czytania naprawdę przygnębiający i przerażający obrazek. I ta wiadomość od Tanyi. Musiało to w pewien sposób zranić Demetriego, choć czuję, że on i tak będzie jej szukał.

BajaBello, naprawdę kawał dobrej roboty. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Czw 23:24, 16 Wrz 2010 Powrót do góry

Po pierwsze Bajko musze ci powiedzieć, że chciałam się zabrać za to ff już dawno, ale jakoś czas nie pozwolił, później mnie długo nie było i tak dalej, ale fakt jest taki, że dzięki temu mam aż 6 rozdziałów n a raz xD Więc będę tak po kolei sobie wypisywać co i jak odnośnie każdego rozdziału :)
Rozdział I:
Niesamowicie podobają mi się opisy. Musze ci powiedzieć, że czyta się je cudownie, operujesz słowem w taki sposób, że mogę sobie wszystko wyobrazić, jakbyś tam była, jakbyś sama to przeżywała. Naprawdę fajne to, bo rzadko się zdarza, żeby ktoś tak kunsztownie wprowadzał czytelnika w swój świat.
Od początku, od pierwszych zdań, polubiłam Sashę. Szczególnie podobało mi się to, jak zachowała się w stosunku do chłopca. Nie dała mu zginąć, co się chwali. Ale tym samym sprowadziła sobie na łeb Volturi.
W każdym razie chce jeszcze nadmienić, że ciesze się z Rosji, tego, że ją sobie obrałaś za punkt wyjściowy. Jestem zakochana w tym kraju od kiedy przeczytała trylogię Paulliny Simons „Jeździec miedziany” i tak mnie trzyma do dzisiaj, więc i tutaj jestem zauroczona tą śnieżną krainą Wink
Rozumiem dlaczego Sasha to zrobiła, odezwało się w niej poczucie człowieczeństwa, jakiś powrót tęsknoty za synem, więc zrobiła sobie drugiego. Jednak, okazało się, że malec wcale nie jest „święty”.
Szkoda tylko, że za tak małe wykroczenie Sasha zapłaciła życiem. Było mi bardzo przykro, gdy wykonywano rozkaz na oczach jej córek.
Wiesz, ja nie bardzo lubiłam Tanyę w Sadze, tutaj jednak jej rozpacz spowodowaną utratą matki, ale i siłę ducha, muszę przyznać, że całkiem całkiem ją przedstawiłaś. W ciekawym świetle.

BajaBella napisał:
- Nie wiem, nie ufam ci. Nawet nie wiem, kim jesteś. – Uniosła lekko głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Uśmiechnął się, widząc w jej wzroku oprócz lęku i cierpienia także siłę i determinację. Ukłonił się nieznacznie i musnął delikatnie ustami jej drobną dłoń.
- Nazywają mnie Demetri.


No i końcówka z Demetrim! On i serce? On i prośba? Pocałowanie w dłoń? xD

Rozdział II:

BajaBella napisał:
- Do diabła! – krzyknął ze złością, odwracając się od dzieła Botticellego. Narastające w nim seksualne pożądanie, kiedy o niej myślał, stawało się nie do wytrzymania.


Też lubię ten obraz xD Ale nie w takim znaczeniu, jak Demetri, ale zaskakujesz mnie. Nigdy nie myślałam o tej postaci w taki sposób. Dla mnie zawsze był bezdusznym volturii, który nie cofnie się przed niczym. Ty jednak nadajesz mu cechy bardziej ludzkie, uczłowieczasz go, pokazujesz, że i on może pragnąć i cierpieć, że nie jest tylko maszyną, a czuje.
Może jeszcze nie patrzę na niego tak jak ty, ale powoli się przekonuję xD
No i tak, jak to facet musiał zrobić to z inną by zapomnieć o tej, o której naprawdę myśli. Nawet wampir bawi się w takie pospolite gierki! xD
Nie wiem tylko czemu Heidi poszła się poskarżyć Arowi. Przecież to był tylko zwykły seks, nic wielkiego. No ale.
W każdym razie Aro, jakiego przedstawiasz, jest własnie takim, za jakiego ja go biorę. Władca, który ma kaprysy. Teraz chce zostać dobry, uczynny, taki do rany przyłóż, otaczany przez geniuszy, nie wojowników. I tutaj właśnie zaskoczenie – Newton! xD Najpierw Dilena wylatuje z Da Vinci teraz ty z Newtonem, strach xD Ciekawa jestem jak to chcesz dalej poprowadzić.
No i już wiem, pojawił się Cullen. W ciekawy sposób opisałaś jego zapach dla wprawionego węchu Demetriego. Zresztą, nadmieniam raz jeszcze, że opisy u ciebie są naprawdę na najwyższym poziomie. Opis Londynu, spotkania naukowców – człowiekowi się wydaje, że tam uczestniczy. Wyważasz jednak wszystko, nie przesadzając z detalami. I to jest w tym najpiękniejsze.

BajaBella napisał:
- Jesteś Bogiem, który, zatapiając zęby w ludzkich szyjach, sięga po najwspanialszy nektar. Jesteś diabłem, bo zabijasz z uśmiechem na twarzy, upajając się chwilą.


To jest moja perełka tego rozdziału. Zresztą cały krótki monolog Demetriego był cudowny, ale te dwa zdania to jest esencja wampiryzmu dla niego. Choć mniemam, że może się to zmienić.
Cieszę się, że ktoś w końcu podsunał mu pomysł, na który powinien wpaść już dawno. Ciekawa jestem, co się stanie, gdy ją zobaczy xD

Rozdział III:

W rozdziale trzecim troszku się dzieję, nie powiem. Zauważyłam, że każdy rozdział zaczynasz ładnym opisem, fajnie to wygląda xD
No ale do rzeczy – Tanya – silna jest, władcza, ale ma odruchy bardziej subtelne, co widać po sytuacji z siostrą.
Jej też jest ciężko. Też straciła matkę, ale fakt jest taki, że nie mogła nic zrobić. Choćby chciała, bo jeśli by próbowała, przypłaciłaby to życiem, i zostało jej jedynie żyć ze świadomością, że nie była w stanie jej uratować. To jest bardzo przykre i patrząc na Tanyę przez pryzmat twojego ff to zaczynam w niej widzieć pozytywne cechy xD
W każdym razie dobrze, że zainteresowała się rodzinnymi finansami i pojechała do Eleny. Zresztą i tam, już na miejscu, mnie rozbrajała. Problemy z żołądkiem, taaa xD

No ale wprowadzenie Demetriego ponownie w jej życie, to było mistrzostwo sezonu! Całkowicie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, zaskoczyłaś mnie i bardzo dobrze. Wyszło ci to!
Ich taniec, strach Tanyi, próba zdobycia zaufania – wszystko na najwyższym poziomie i mam nadzieję, że ich historia okaże się łaskawa xD
Krótka na temat trzeciego, O !

Rozdział IV:

I tak jak myślałam, tutaj w końcu zaczyna się coś dziać między nimi! I bardzo dobrze, czekałam na to, muszę ci powiedzieć.
Rozumiem Tanyę i jej rozterki – też bym się bała na jej miejscu. Rozumiem jej fortele ze złym samopoczuciem, unikanie Demetriego. Choć oczywiście to nie mogło trwać wiecznie.
Rozbawiła mnie Katarzyna i jej umizgi oraz odmowa Demetriego, pewnie Katarzyna nie tak to sobie wszystko wyobrażała, ale jak mogła konkurować z wampirzycą? No nie mogła xD

Czuć było seksualne napięcie między Tanyą a Demetrim w jej sypialni. Jak mi się niezmiernie podobało to, jak to opisałaś. Delikatnie tak, subtelnie, i Tanya, która nadal nie chce się temu poddać, mimo że wszystko ją popycha w ramiona Demetriego. I mimo to nadal nie potrafi mu zaufać. Jestem w stanie to zrozumieć, ale do cholery jasnej, niechże weźmie się w garść! xD

BajaBella napisał:
- Powinieneś się posilić. W przeciwnym wypadku zacznę się obawiać, że nie wytrzymasz i przekąsisz kniazia Grigorija na przystawkę, kiedy będzie ci proponował porto i partyjkę kanasty.


Tutaj się prawie zakrztusiłam xD Cytat tego rozdziału. Ale ma rację. To się może źle skończyć. I mogłoby się źle skończyć, gdyby nie interwencja wampirzycy. Podobają mi się ich dialogi, są zabawne xD

No i stało się też coś, czego się obawiałam. Volturi. Demetri udowodnił, że chce ją tylko chronić i zrobiłby to, gdyby nie Jane. Smutna była ta końcówka i przykro mi się zrobiło, gdy padł rażony bólem, a obok niego Tanya. Ona chyba zrozumiała, że coś do niego czuje. Cholera, smutno mi się zrobiło.

Rozdział V:

Matko! Ten rozdział obfitował w akcję i emocję! Na samym początku torturowany Demetri. Ale musi być silny skoro udało mu się wyrwać z jej szponów i jeszcze ją nastraszyć. Jestem dla niego pełna podziwu, naprawdę.
Nie podoba mi się zachowanie Aro, zdecydowanie nie podoba. On coś szykuje, coś zrobi, nie wiem co, ale uniemożliwi im bycie razem. Jego wywód na temat miłości był straszny, dla niego coś takiego nie istnieje.
Opera, na której byli – wyobrażałam to sobie, jakoś Aro mi do tego nie pasuje xd Ale dobra.

Nie podoba mi się też to, że wysyłają Demetriego gdzieś, gdzie być nie powinien. On powinien teraz odszukać Tanyę, być z nią, upewnić ją, że wszystko jest dobrze.
Przeraziłaś mnie trochę opisem żon Volturi. Jeśli tak wygląda ich życie, to mają przesrane, serio. Żyjące mumie, wstrętne, ale całkowicie możliwe, biorąc pod uwagę zachowania Volturi.

No i Kajusz. Boru, to dopiero był szok. Mimo że nie opisałaś jego seksualnych eksperymentów – to sama wzmianka o tym, co robił z wampirzycami, jak je traktował i co robił z nimi po skończeniu, cóż, ociekała krwistością i faktycznie mnie przestraszyła. Demetri nigdy by nie pozwolił, by Tanya oraz jej siostry znalazły się w miejscu, gdzie mogą być wystawione wiecznie na jakieś niebezpieczeństwo.

Musze ci powiedzieć, że coraz bardziej jestem zafascynowana! Naprawdę napisałaś małe cudeńko, wszystko tutaj ma swój początek i koniec, podoba mi się jak bawisz się słowem, jak pokazujesz różną skalę emocji, z rozdziału na rozdział mamy coś innego – rozpacz, nadzieję, ból, miłość, żal…
Naprawdę, cudeńko!

Rozdział VI:

Podoba mi się stylizacja języka w tym rozdziale, gdy ukazujesz wieśniaków i ich mowę. Nazwanie wampirów wąpierzami jest komiczne xD
Ale zrobiłaś to bardzo fajnie, przez co twój ff jest bardziej wiarygodny. Fajnie mi się czyta o Demetrim pracującym z Cullenem. I historyczna wzmianka o pierwszych „wampirach”, ciekawie.
Plan Demetriego i udawanie pogromców wampirów to komiczna sprawa, ale całkowicie na miejscu. Dobrze, że taki plan mają, bo może im się przydać. Mimo że Demetri jest dobry w walce, to sam siedmiu nowonarodzonych może nie dać rady pokonać, tym bardziej, że oni przecież są niewiarygodnie silni.
Ale nie ma rzeczy niemożliwych, a Demetri jest za dobry, by nie znaleźć Radko

BajaBella napisał:
- Jest – szepnął tylko i wówczas w jego czarnych, błyszczących oczach Cullen dostrzegł przez jeden krótki moment prawdziwy żar głębokiego uczucia, które nawet w największej bestii potrafi wyzwolić dobro.


To jest to! Faktycznie, miłość potrafi zmienić nawet największą bestie w potulnego baranka. I jak Carlisle wcześniej powiedział, ja też uważam, że Demetri byłby w stanie oddać siebie, by zapewnić bezpieczeństwo Tanyi.
I może Aro miał rację, może Demetri wróci szybciej, niż mogłoby się wydawać. Po tym, co się dowiedział, o śmierci Eleny, wyjeździe Tanyi. Cóż, Elenę na pewno zabili Volturi, a Tanya, choć może i go kocha ma rację, nie narazi sióstr na niepewność o kolejny dzień.
Smutno się to zapowiada. Smutno, bo najprawdopodobniej Tanya nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego bojąc się, że ich zażyłość zaszkodzi siostrom i ich życiu, a Demetri chcąc chronić ukochaną znowu zamknie się w swojej skorupie i znowu powróci do bycia bezduszną maszyną w rękach Volturi. Jedyna osoba jaka będzie się z tego cieszyć to Aro…

Smutno mi, Bajko, ale nie mogę doczekać się następnych rozdziałów.
Wysyłam ci mnóstwooo weny :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 17:25, 17 Wrz 2010 Powrót do góry

Zawsze bardzo lubiłam Demetriego, dlatego często umieszczałam go w swoich ff, jednak po Twoim opowiadaniu zajął miejsce tuż za Edwardem w moich sagowych ulubieńcach :)
Bardzo podobał mi się ten rozdział. Odczuwałam jakąś nutkę grozy przemykającą pomiędzy wersami. Bardzo ładnie zbudowane napięcie. Na ogromną pochwałę zasługuje fakt, że opierasz się na historycznych wydarzeniach. Naprawdę uwielbiam jak autorzy to robią. Lubią bardzo Carlisle'a w Twoim ff. Oddajesz całą jego naturę z sagi, tyle, że robisz to dokładniej i bardziej przekonująco. Rozmowa C i D na statku mnie zachwyciła. Może to jest trochę wytarty wątek, ale ja go tak ogromnie uwielbiam. Poza tym rozpiszę się trochę o samym Demetrim. Uwielbiam go. Taki zły chłopiec, który nagle pod wpływem kobiety pragnie się zmienić. Widzę go przed moimi oczkami i aż kolana mi miękną. Ten błysk w oczach i niebezpieczny wyraz twarzy. Ach!
Jakby dopełnieniem klimatu tego rozdziału była wizyta mojego ulubieńca w domu Rostowów. Przepięknie wyszedł Ci opis tego miejsca. Mam w pamięci jeszcze obrazy z dwóch rozdziałów do tyłu i kontrast jaki stworzyłaś jest świetny.
Zakończenie mnie bardzo zmartwiło. Jednak wierzę w upartość Demetriego i mam cichą nadzieję, że to nie będzie łatka. Poza tym będąc na miejscu Taniy wolałabym Demetriego, a nie Edwarda (nie wierzę, że to właśnie napisałam^^).
Chciałam zauważyć, że prowadzisz do radykalnej zmiany moich upodobań. I jak nagle w Kurtyzanie pojawi się Demetrii to będzie to tylko i wyłącznie Twoja wina :P
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
niobe


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pią 12:31, 08 Paź 2010 Powrót do góry

Bajeczko, piszesz magicznie. Nie wiem dlaczego, ale ten rozdział czytałam na raty i miałam długą przerwę. Mimo tego nie musiałam wracać do części już przeczytanej, bo wrażenie się nie zatarło. Bardzo fajnie prowadzisz akcję i płynnie przechodzisz do różnych wątków. Stawiasz na piękne opisy i one naprawdę pobudzają wyobraźnię. Mnie wyraźnie wyrył się opis wyglądu tchórzliwego wampira z Bałkanów, scena na statku (rozmowa Demetriego z Carlisle'em w drodze powrotnej do Volterry i opis podupadającej posiadłości Rostowów, który kotrastował z obrazami z wcześniejszych rozdziałów.

No i Dem. Skończyłaś w takim momencie, że wręcz kręci mi się coś w brzuchu, tak bardzo chcę poznać jego reakcję po przeczytaniu listu. Jestem pewna, że Tanyi nie posłucha, bo przecież to oni odgrywają w opowieści główne skrzypce, a może posłucha i na trochę wróci do Volterry? W każdym razie spalam się z ciekawości i bardzo żałuję, że tak późno wzięłam się za czytanie, bo nie dałabym Ci spokoju! Poproszę o kolejną porcję literackiej uczty spod Twego pióra!

A mówią, że nam - młodym pokoleniom jezyk ubożeje! A skąd! Na tym forum jest wiele dowodów, że jest wręcz odwrotnie!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Wto 19:47, 19 Paź 2010 Powrót do góry

Bardzo przepraszam za długą zwłokę w dodaniu kolejnego rozdziału, ale sprawy prywatne mnie przytłoczyły i nie było czasu na pisanie. Wszystkim bardzo dziękuję za komentarze. Jesteście kochane, że czytacie ten mój historyczny romans w odcinkach i chce Wam się coś o nim napisać. Każda informacja od Was jest dla mnie bardzo ważna.
Dobra, nie ględzę tylko zapraszam na kolejną część.

Beta: Dzwoneczek Dzięki, kochana Smile

Rozdział 7

Dwadzieścia lat dla wampira to tylko westchnienie. Mgnienie, które tonie w mrokach wieczności. Demetri od momentu swojej przemiany nie zwracał uwagi na przemijający czas. Teraz jednak było inaczej. Każdy upływający rok przynosił ze sobą coraz większą tęsknotę. Nie raz wydawało mu się, że narastające w nim pragnienie ujrzenia jej choćby na krótką chwilę zwycięży i zniszczy jego silną wolę. Wtedy, w Moskwie poprzysiągł sobie, że będzie chronił Tanyę za wszelką cenę. Nawet jeśli miałoby to oznaczać skazanie go na wieczne cierpienie i samotność.
Pomimo iż wrócił do Volterry, nie był już tym samym posłusznym, ślepo wykonującym rozkazy żołnierzykiem Ara. Postawił twarde warunki, zażądał wysokich honorariów za swe usługi. Stary wampir łaskawie przystał na jego propozycję. Demetri wyczuwał w tym jakiś podstęp, ale nie interesowało go to. Miał zamiar zbić spory majątek, wykorzystując swoje nadzwyczajne umiejętności. A kiedy już zdobędzie odpowiednio dużą sumę pieniędzy, po prostu kupi dla siebie i Tanyi wolność. Istniał wszak jeden mały problem. To musiała być naprawdę spora kwota, ale przecież miał czas, by się wzbogacić. Wiedział, że musi być bardzo ostrożny, aby jego plan się powiódł, dlatego też najczęściej jak tylko mógł, wyjeżdżał z Volterry, angażując się wytrwale we wszystkie, nawet najdrobniejsze zlecenia Ara.
Ponadto, zanim na zawsze odejdzie od tych włoskich popaprańców, miał do wykonania jeszcze jedno bardzo ważne zadanie. Zniszczyć Jane.

W Europie zawsze trwały jakieś wojny, choć lata trzydzieste osiemnastego wieku należały do stosunkowo spokojnych. A tam, gdzie beztrosko ginęli ludzie, zabijając się wzajemnie w imię bardziej lub mniej wzniosłych ideałów, zazwyczaj pojawiały się wampiry, żądne krwi bestie żerujące na żołnierskiej niedoli.
Demetri najczęściej współpracował z Eleazarem. Znakomicie się uzupełniali. On tropił nieumarłych, Hiszpan oceniał, czy posiadają jakiś szczególny dar. Jeśli byli uzdolnieni, zwykle trafiali na dwór Volturich. O tych pozbawionych dodatkowych umiejętności nikt nigdy nie pytał. Czasami puszczano ich wolno, jeśli wampir był świadom istnienia potęgi włoskiego klanu i stosował się do jego zasad, często jednak zwykli nomadzi okazywali się zdziczałymi potworami, niepanującymi nad najprostszymi instynktami. Wówczas przeprowadzali krótką, bezbolesną egzekucję, pozbywając się problemu.
Tak było podczas oblężenia Gibraltaru w wojnie hiszpańsko-angielskiej i w trakcie krwawej bitwy pod Parmą, gdzie rozochoceni Austriacy po zdobyciu Mediolanu ponieśli spore straty. Demetriego nie interesowały powody, z jakich ludzie wszczynali konflikty zbrojne. Polityka w wykonaniu hiszpańskiego króla, Filipa V, czy francuskiego Ludwika XV zawsze pozostawała tylko brudną grą o władzę.
Z dzikich, ukraińskich stepów i spalonego słońcem Krymu przyprowadzili do Volterry dwóch Tatarów, którzy w trakcie zdobywania Azowa podczas wojny rosyjsko-tureckiej zostali przemienieni przez jakiegoś zbłąkanego, acz głodnego nieśmiertelnego. Byli to zaprawieni w bojach, zdolni żołnierze, w których Eleazar wyczuł dodatkowe umiejętności. Jeden z Tatarów, Selim, posiadał nad wyraz rozwinięty dar kontrolowania umysłów i wprowadzania ludzi w hipnotyczny trans, drugi był świetnym strategiem.

Nie było dnia w ciągu tych długich, ponurych dwudziestu lat, żeby Demetri nie myślał o Tanyi. Często zastanawiał się, jak jej się wiedzie, co porabia, czy jest szczęśliwa. Tęsknota trawiła go od środka, bywały całe tygodnie, kiedy wydawało mu się, że dłużej już nie wytrzyma, złamie daną sobie przysięgę i nie patrząc na nic, spróbuje ją odnaleźć. Tylko przebywając w Volterze, unikał myślenia o ukochanej, co przychodziło mu z jeszcze większym trudem i sprawiało prawdziwy ból.
Na początku lat czterdziestych osiemnastego wieku Francja rozkwitała w erze dobrobytu. Panujący wówczas Ludwik XV, zwany Ukochanym, znany był powszechnie jako władca szczodry dla swych podwładnych. Życie francuskiej arystokracji stało się nadzwyczaj beztroskie. Blichtr, ostentacyjne bogactwo i swoboda obyczajów zdominowały królewski dwór. W 1745 roku, kiedy Ludwik XV sprowadził do Wersalu swoją faworytę, Madame de Pompadour, rozpoczęła się również złota era dla artystów, pisarzy i filozofów. Swoje dzieła tworzyli Wolter, Monteskiusz czy Jean Jacques Rousseau.
Aro, z właściwym sobie stoickim spokojem, obserwował wydarzenia w ludzkim świecie. Renesans był obfitującą w wielkie umysły epoką, co jednak nie niepokoiło Volturich. Ciemnota Średniowiecza czy rozpasanie Baroku również nie były groźne. Ludzka głupota i wiara w zabobony gwarantowała wampirom bezpieczeństwo. Nawet genialny da Vinci nie był na tyle otwarty w swym myśleniu, by odkryć tajemnicę nieśmiertelnych.
Oświecenie wraz ze swoimi dogmatami, by człowiek miał odwagę posługiwać się rozumem*, nieco zaniepokoiło Ara. I choć cenił rozwój kulturalny, to ludzie nadal byli tylko nic nie znaczącymi dawcami życiodajnej, słodkiej cieczy.
Pierwsze wzmianki o istnieniu nieśmiertelnych pojawiły się na początku lat trzydziestych osiemnastego wieku. Ówczesna Arcyksiężna Austrii, Elżbieta Krystyna Wolf, zleciła napisanie szczegółowego raportu o przerażających bestiach zamieszkujących podległe jej tereny, a Augustyn Calmet – opat zakonu Benedyktynów w Senonem – opublikował swoje obszerne dzieło „Rozprawę o pojawianiu się duchów i wampirów lub Zmartwychwstałych na Węgrzech i Morawach”.
Dopóki jednak w ludzkich przekazach pojawiały się tylko bezsensowne wzmianki o powstających z grobów zmarłych, którzy żywią się krwią, Aro traktował te opowieści jak wyssane z palca bajki o smokach, które podobno też istniały. Zaniepokoił się dopiero wówczas, kiedy jeden z wybitnych filozofów francuskich spróbował naukowo wyjaśnić istnienie wampirów.

Volterra.
Aro zamyślony spoglądał w mrok przyjaznej nocy. Jego blada, prawie przeźroczysta twarz kontrastowała z czernią długiej peleryny z wysokim kołnierzem, spiętym jedynie dużą, drogocenną kameą z masy perłowej. Na jej środku błyszczał groźnie olbrzymi rubin, niczym trzecie krwawe oko wampira.
Posłał strażników po Kajusza i Marka, bowiem nadeszły kolejne niepokojące sygnały z Francji o zbyt pewnych sądach, wygłaszanych na dworze Ludwika XV przez tego fircyka Rousseau. Kiedy już obydwaj bracia dołączyli do niego w sali tronowej, przez krótką chwilę przyglądał im się uważnie, po czym, zdegustowany, westchnął nieco teatralnie.
- Cóż się wydarzyło? – zapytał Marek znużonym głosem. Gdyby ludzie jeszcze mieli jakieś wątpliwości co do istnienia żywych trupów, rozwiałyby się one po ujrzeniu tego wampira. Puste oczodoły w kolorze ciemnego burgunda, osadzone głęboko w wychudłej, białej twarzy, nie wyrażały żadnych emocji. Czarne, długie włosy opadały na jego ramiona, stapiając się w jedność z długą peleryną, luźno zwisającą na chudym ciele. Marek zdecydowanie nie przypominał żywej istoty. Faktycznie wyglądał tak, jakby przed chwilą powstał z grobu, a następnie przybył na wezwanie.
- Jeszcze nic, ale jeśli nie zmienisz swojego wizerunku, niedługo będziemy tu mieli wizytę kilku śmiałków uzbrojonych w osikowe kołki i wodę święconą – warknął Aro.
Kajusz roześmiał się głośno, lecz śmiech uwiązł mu w gardle, kiedy dostrzegł wpatrzone w niego groźne oczy brata.
- Nie byłbym taki zachwycony na twoim miejscu. Spójrz na siebie.
Twarz białowłosego wampira wykrzywił grymas wściekłości. Aro wezwał go, kiedy w najlepsze trwała krwawa orgia w jego komnacie. Na jedwabnej, rozchełstanej koszuli, którą w pośpiechu założył, zdążyły zaschnąć już brunatne plamy, tworząc abstrakcyjne wzory. Jasne włosy pozlepiane w strąki niechlujnie opadały na bladą twarz, a na klasycznie wykrojonych wargach zakrzepła jeszcze ciepła posoka.
- Po to nas wezwałeś, bracie? Żeby kpić z naszego wyglądu? – zapytał Marek cichym, zbolałym głosem.
- Nie. Są ważniejsze sprawy. Pewien człowiek twierdzi, że jest przekonany o naszym istnieniu. – Aro ujął w dłonie rozpieczętowany list i zaczął czytać: – „Jeżeli cokolwiek na tym świecie jest pewne, to jest tym czymś wampir. Niczego nie brakuje: oficjalnych raportów, potwierdzeń znanych osobistości, chirurgów, księży, naukowców - istnieje wystarczająca ilość dowodów”.*
- I co, to wszystko? – prychnął Kajusz.
- Ten człowiek to jeden z najznamienitszych umysłów tego stulecia. Obraca się w kręgach francuskiej arystokracji. Ma dojście do króla. – Aro wyraźnie cedził słowa, wpatrując się z niechęcią w beztrosko rozpartego na tronie brata.
- To może stanowić pewien problem – mruknął Marek.
- To stanowi duży problem – podkreślił przywódca Volturi. – Po pierwsze musimy się dowiedzieć, skąd Rousseau posiada te niepodważalne dowody na nasze istnienie. Kto udzielił mu o nas informacji.
- Coś sugerujesz? – Kajusz poczuł się w końcu nieco zaintrygowany. Jeśli jakiś wampir ujawnił przed tym człowiekiem ich tajemnicę, to szykowała się niezła zabawa. Dawno już nikt nie złamał prawa Volturi i ostatnie lata płynęły wyjątkowo nudno.
- Trzeba odnaleźć tego Francuza. Poznać go, zrobić wszystko to, co ludzie robią w takich sytuacjach. Ktoś z nas musi się z nim zaprzyjaźnić, zdobyć jego zaufanie a następnie dowiedzieć się, kim jest zdrajca. - Głos Ara brzmiał bezbarwnie, nie było w nim śladu jakichkolwiek emocji.
- A nie lepiej bez tych głupich, sentymentalnych zagrywek po prostu go przekupić albo wyciągnąć tę informację siłą? – Kajusz poczuł się zdegustowany łagodnymi metodami brata.
- Nie – uciął Aro. – Nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. To zbyt delikatna sprawa.
- Co zatem proponujesz?
- Na początek wyślemy do Francji Carlisle’a i Demetriego. Cullen jest najbardziej ludzki z nas wszystkich, jeśli już, to tylko on jest w stanie zaprzyjaźnić się z człowiekiem, nie zabijając go wcześniej. Tropiciel będzie natomiast niezbędny do namierzenia zdrajcy.
- A co potem? – Kajusz uśmiechnął się zadowolony do brata, słusznie przewidując, że to, co najciekawsze, Aro zostawił na sam koniec.
- Wykonamy wyrok! – Groźny błysk w czerwonych, nieco zamglonych oczach przywódcy był niczym w porównaniu z niebezpiecznym grymasem, jaki wykrzywił jego twarz. Maska obojętności na moment opadła i Aro pokazał swoje prawdziwe, złe i bezlitosne, oblicze.

Francja, Chateau Chenonceau

Tanya była zachwycona świetnością zamku, do jakiej doprowadziła w przeciągu kilku ostatnich lat Louise Dupin, żona dzierżawcy. Podupadła nieco w XVII wieku posiadłość ponownie święciła triumfy i przynosiła całkiem spore dochody. Chateau rozkwitało pod czułą opieką kolejnej pięknej kobiety, z dumą nosząc swą drugą nazwę – Zamek Dam.
Wampirzyca przybyła do Francji pod koniec listopada, licząc na to, iż zbiory w tym roku okazały się hojne, bowiem ona i jej siostry potrzebowały pieniędzy. Po śmierci Rostowa ich majątek w Rosji został prawie całkowicie rozgrabiony. Pozostał im tylko zaniedbany dom w Moskwie, który powoli stawał się niewiele wartą ruiną.
Tanya coraz częściej myślała o powrocie na Alaskę, choć wspomnienia ostatnich chwil, jakie tam przeżyła, nadal pozostawały bardzo bolesne. Przez dwadzieścia lat tułały się we trzy po północnej Europie, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Nigdzie jednak nie mogły zostać na stałe. Stary kontynent ogarnęła fala strachu przed istotami takimi jak one. Nie mogły ryzykować, że jacyś ludzie odkryliby ich tajemnicę. Dzika, niezamieszkała Alaska była azylem, do którego Tanya zapragnęła za wszelką cenę powrócić.

Przez te ostatnie lata nie raz myślała o Demetrim. Była szczęśliwa, że zrozumiał jej paniczny strach i nie starał się odszukać po tym koszmarze, który przeżyła w Moskwie. Czasami jednak, w momentach słabości, marzyła o tym, by znaleźć się w jego silnych ramionach, zatopić się w chmurnym spojrzeniu ciemnych oczu i dać ponieść chwili. Nawet sama przed sobą bała się tych uczuć, tej bolesnej tęsknoty, która trawiła ją od środka i wywoływała smutek na jej pięknej twarzy. Wiedziała jednak, że to, o co go poprosiła w swoim ostatnim liście, było jedyną możliwą drogą, która gwarantowała im bezpieczeństwo. W ich przypadku miłość była skazana na porażkę, zanim nawet zdążyła rozkwitnąć w pełnej krasie.
- Cóż za smutne myśli kłopoczą tak śliczną główkę? – Nieco fałszywy w swym przesłodzonym tonie męski głos wyrwał Tanyę z fali nostalgicznych wspomnień. Spojrzała nieprzychylnym wzrokiem na człowieka, który przeszkodził jej w zimowym spacerze po ogrodach otaczających zamek. Mężczyzna był niski, korpulentny, ubrany w dość groteskowym stylu w fantazyjny habit w krzykliwym, amarantowym kolorze. Nieco przekrzywiona, przesadnie ufryzowana peruka nadawała jego twarzy sztubacki wygląd.
- Pozwolisz, pani, że się przedstawię. Nazywam się Jean Jacques Rousseau i jestem filozofem. Zaprosiła mnie do tego wyjątkowego chateau urocza madame Dupin, abym mógł w spokoju ducha popracować z dala od gwaru i zgiełku, jaki nieustannie panuje ostatnio w Wersalu. – Mężczyzna niezrażony niechęcią Tanyi ukłonił się przed nią w iście dworskim stylu.
- Jest pan więc naszym gościem, monsieur Rousseau. Życzę zatem miłej pracy. – Wampirzyca wiedziała, że zachowuje się w stosunku do tego człowieka dość obcesowo, ale drażnił ją swoją fałszywą grzecznością.
- A pani, mademoiselle, przepraszam, czyżbym nie dosłyszał pani imienia?
Tanya spojrzała na niego, unosząc z irytacją brew. Mężczyzna prezentował zbyt daleko idący brak dobrych manier.
- Madame, drogi panie! Księżna Isabella Rostowa, de domo Saint-Germain d’Argenlac. Jestem właścicielką Chenonceau, więc proszę nie nadużywać więcej mojej gościnności. Lubię samotnie spędzać czas! – To powiedziawszy, Tanya wyniośle odwróciła się od mężczyzny i spokojnym krokiem ruszyła platanową aleją w stronę zamku.
Oniemiały z wrażenia Rousseau stał jeszcze przez chwilę i przyglądał się z głupim wyrazem twarzy, jak napotkana przecudna istota znika w szarej mgle otaczającej chateau.
- A niech mnie! Co za kobieta – mruknął pod nosem, kiedy już otrząsnął się z wrażenia i śmiesznym truchcikiem, potykając się na wysokich obcasach swych modnych trzewików, ruszył w stronę zamku.

Paryż.
Stali w cieniu południowej wieży gotyckiej katedry Notre-Dame i przyglądali się zwykłym, nielicznym już mieszkańcom Paryża, którzy tego zimowego wieczoru spiesznie podążali do swoich domów.
- To arcydzieło architektury. Geniusz ludzkiego umysłu. – Carlisle z namaszczeniem spoglądał na widoczny z lewej strony portal Matki Boskiej, przedstawiający jej koronację, zmartwychwstanie i wniebowzięcie w otoczeniu rzeszy świętych i aniołów.
- Tylko nie zacznij się modlić – mruknął Demetri, czujnie obserwując okolicę. – To niewskazane w naszym przypadku.
Skryci w mroku otaczającym katedrę, czekali już pół godziny na przekupionego wcześniej jednego z zaufanych służących Ludwika XV. Wiedzieli, że Rousseau wyjechał z Wersalu i udał się gdzieś na zachód Francji. Należało go jak najszybciej odszukać i pozyskać jego względy, ale żeby to osiągnąć, musieli dokonać pewnej mistyfikacji. Carlisle, ze swoją słowiańską urodą, podawał się za dalekiego kuzyna polskiego teścia króla – Stanisława Leszczyńskiego, a Demetrii, ze swoim mrocznym wyglądem, za jego węgierskiego przyjaciela, i do szabli, i do szklanki – księcia Rakoczego.
Od zaufanego służącego Ludwika XV jeszcze tego wieczoru uzyskali informację, iż poszukiwany przez nich Rousseau przebywa w gościnie na zamku Chenonceau, w Dolinie Loary. Teraz pozostało im jedynie zdobyć list uwierzytelniający z pieczęcią władcy Francji, zapowiadający przybycie do chateau znakomitego gościa z Polski wraz z przyjacielem. Kolejna sakiewka ze złotem, którą został obdarowany szczęśliwy sługa króla, szybko rozwiązała i ten problem.
Tym sposobem kilka dni później wyruszyli z Paryża ociekającym przepychem powozem, zdobionym herbem Ludwika XV na południowy zachód, do słynącej z żyznej gleby Turenii, serca Doliny Loary.

Chateau Chenonceau.

- Isabello, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, że pojawi się jeszcze jeden znakomity gość. – Louise Dupin trzymała w ręku otwarty list od króla Francji. Przyglądała się z obawą pięknej właścicielce zamku, która wychodziła ze swoich komnat tylko po to, aby liczyć zyski z jej mężem i czasami samotnie spacerować po otaczających chateau ogrodach, ale wyraźnie unikała towarzystwa innych przebywających w Chenonceau osób.
- Mną się nie musisz przejmować, droga Louise. – Tanya tylko skinęła głową na słowa żony dzierżawcy. – Pozostanę tu jeszcze zaledwie kilkanaście dni. Tyle czasu wystarczy, byśmy wraz z twoim mężem ustalili wysokość dochodów za ten rok.
- Ale może tego gościa zechcesz poznać, to sam bratanek króla Polski, Aleksander Leszczyński. Podobno zna się jak mało kto na architekturze i sztuce. – Madame Dupin nie dawała za wygraną. Nie wiedziała, jakie nieszczęścia dotknęły tę piękną kobietę, że w tak młodym wieku smutek praktycznie nie opuszczał jej miodowych oczu, ale chciała jej w jakiś sposób pomóc. Rozweselić ją, zainteresować czymś, by choć na chwilę zapomniała o swojej nostalgii.
- Jestem pewna, że twoja obecność jako gospodyni w zupełności wystarczy. Jeśli uznam, że chcę być przedstawiona temu wysoko urodzonemu człowiekowi, poinformuję cię o tym. A teraz proszę, chciałabym w spokoju zapoznać się z tymi zapiskami dotyczącymi winnic. – Głos Tanyi brzmiał dość chłodno. Zachowywała się w ten sposób celowo. Nie chciała zaprzyjaźniać się z Louise Dupin ani z żadnym innym człowiekiem. Bycie obojętnym było łatwiejsze niż późniejszy ból po stracie bliskich jej ludzi. Raz popełniła ten błąd i pokochała Rostowów jak swoją najbliższą rodzinę. A potem sprowadziła na nich śmierć…

Kiedy minęli Montrichard i skręcili bardziej na południe, Demetri poczuł się lekko zaniepokojony. Im bardziej zbliżali się do Chenonceau, tym wyraźniej jego idealnie wyostrzone zmysły podpowiadały mu, że w okolicy znajduje się wampir.
- Zatrzymaj konie! – krzyknął do stangreta i w pośpiechu wyskoczył z powozu, nie zważając na zaskoczonego Carlisle’a.
W mroźnym zimowym powietrzu nie unosił się żaden słodkawy zapach nieśmiertelnego, ale tropiciel wiedział, że się nie myli. Korzystając z zapadającego zmierzchu, zaczął błyskawicznie przemierzać las w promieniu kilkunastu kilometrów. Zajęło mu to niecałe kilkanaście minut. Kiedy ponownie wyłonił się zza drzew i już w ludzkim tempie podszedł do powozu, Cullen prawie przeraził się na jego widok.
W bladej twarzy Demetriego ciemne oczy świeciły niespotykanym, dzikim blaskiem. Czarne włosy opadały zmierzwione na policzki, a usta drżały.
- Co, do licha… - Carlisle, niewiele myśląc, wciągnął przyjaciela do powozu i rozkazał stangretowi ruszać. Wampir opadł na miękkie poduszki, którymi wyścielone było wnętrze tej iście królewskiej karocy. Miał zamglony wzrok, a na jego twarzy malowało się niewyobrażalne szczęście, pomieszane z największym przerażeniem.
- Ona tam jest – wyszeptał i nagle pochwycił mocno Cullena za ramiona. – Musimy zawrócić… Nie mogę jej narazić na takie niebezpieczeństwo.
- Uspokój się, o czym ty mówisz? – jęknął Carlisle, próbując wyrwać się Demetriemu.
- Tanya… Rozumiesz? Tam jest Tanya! Obiecałem, przysięgłem sobie, że nigdy więcej jej nie narażę. Kocham ją, rozumiesz? Kocham ją tak bardzo, że skazałem siebie na wieczną samotność. By ją ochronić… – Urywane słowa wampira powoli układały się Cullenowi w sensowną całość.
Przyglądał się przyjacielowi pełen współczucia. Po raz pierwszy dostrzegł w obojętnym, cynicznym i bezwzględnym tropicielu jego prawdziwą twarz. Przez ostatnie lata Demetri zachowywał się jak pozbawiona wszelkich uczuć istota, której jedynym celem w smutnej egzystencji jest ciężka praca dla braci Volturi. Żył jak mnich, nie korzystał z uciech alkowy, nie interesował się sztuką, nauką czy też postępem, który zaczął ogarniać świat. Był niczym bezduszny, wypatroszony i pozbawiony sensu istnienia pusty głaz.
Dopiero teraz, kiedy za chwilę miał spotkać ponownie kobietę, dla której poświęcił samego siebie, maska opadła i Carlisle miał przed sobą obcego mu mężczyznę. Mężczyznę, z którego miłość zakpiła w okrutny sposób, skazując go na wieczną, bolesną samotność.
- Nie możemy się teraz wycofać, Aro pozna nasze myśli. Musimy spotkać się z Rousseau. – Cullen starał się racjonalnie wytłumaczyć przyjacielowi konieczność, przed jaką obaj stanęli. Gdyby teraz zawrócili, Volturi gotów był uznać ich za winnych jakiegoś spisku.
- Nie narażę jej – warknął Demetri.
- Już ją naraziłeś. Myślisz, że Aro się nie dowie, dlaczego nie dotarliśmy do tego zamku?
Tropiciel z przerażeniem spojrzał na przyjaciela. Carlisle miał rację. Jeśli nie wykonają zadania, Tanya będzie w wielkim niebezpieczeństwie. Stary wampir zapewne uzna, że to ona zdradziła Francuzowi tajemnicę nieśmiertelności i każe ją tak czy inaczej odszukać i zgładzić.
Matko Przenajświętsza! Muszę ją ratować za wszelką cenę…
Demetri spojrzał uważnie na przyjaciela. Cullen pomyślał o tym samym, że to być może wampirzyca przekazała Rousseau ich najbardziej strzeżony sekret
- Co masz na myśli?
- Wiesz – szepnął Carlisle. – To może być jedynie przypadek, zbieg okoliczności… ale musimy to sprawdzić.
Czarne, niespokojne oczy tropiciela wpatrywały się przez dłuższą chwilę w towarzysza.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza? Jeśli ona zdradziła, będę musiał cię zabić, żeby ją ochronić. Zrobię wszystko, byleby Aro się o tym nie dowiedział. Usunę każdego świadka na tej ziemi, który mógłby cokolwiek o tym powiedzieć.
- Zatem jeśli się mylę i nie jest to tylko niefortunny przypadek, że Tanya jest w chateau razem z Francuzem, to mnie zabijesz – powiedział cicho Carlisle. Zdawał sobie sprawę z tego, że Demetri nie żartuje i rzeczywiście jest w stanie wiele razy złamać prawo, czy to ludzkie, czy wampirze, by ochronić ukochaną. Postanowił zaryzykować i zdać się na los w tym przypadku. Nic mądrzejszego nie przyszło mu po prostu do głowy.

Tanya była niespokojna tego wieczoru. Raz po raz podchodziła do okna, wyglądając na dziedziniec, jakby oczekiwała tego przybysza z Polski. Niepokoili ją nowi goście na zamku, ale pocieszyła się tym, że już niedługo stąd wyjedzie i dłużej nie będzie musiała udawać człowieka.
Jeszcze tylko jeden lub dwa tak obfite w zbiory lata i będą mogły spokojnie przeprowadzić się na Alaskę i zamieszkać tam na stałe. Ona co prawda będzie musiała od czasu do czasu doglądać majątku, ale podróże do Francji czy Rosji raz na kilka lat dobrze jej nawet zrobią. Będzie wiedziała, jak zmienia się świat.
Elegancki, bogato zdobiony powóz, zaprzężony w czwórkę gniadych, pięknych koni, wjechał na główny dziedziniec chateau. Tanya przyglądała się, jak służba wybiega, by przynieść bagaże nowoprzybyłych gości. Przestraszona wpatrywała się w ciemne wnętrze karocy. Stangret zeskoczył z kozła i otworzył lekko drzwi w niskim ukłonie. Z powozu wyłoniła się dobrze znana jej postać, otulona czarną peleryną. Gdyby była człowiekiem, zapewne zemdlałaby w tym momencie.
- Błagam, nie! – krzyknęła tylko i wtedy mężczyzna, który wysiadł, podniósł głowę. Ich oczy spotkały się w jednej chwili i utonęły w morzu płonącego żaru namiętności, tęsknoty, bólu i szczęścia.
- Demetri – wyszeptała tylko, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
- Tanya. – Dostrzegła, jak piękne czerwone wargi wymawiają jej imię i w popłochu rzuciła się do ucieczki.

* Autentyczny wers pochodzący z rozprawy J.J. Rousseau


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 20:02, 19 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 21:36, 19 Paź 2010 Powrót do góry

Bardzo mi się podobał ten rozdział, a zwłaszcza jego koniec. Coś mi zadrgało w serduszku już od momentu, gdy D. wyczuł Tanię, a potem, gdy ona czułą jego obecność... Piękne to było. Bardzo ładnie podnosiłaś napięcie w kierunku końca, Bajeczko, uwielbiam takie emocje.
No i jestem pełna podziwu dla ciebie - po prostu szczęka mi opada, gdy widzę, jak ty przygotowujesz się do każdego rozdziału, jak dbasz o szczegóły historyczne, jak wspaniale malujesz obraz epoki, jak dobierasz słowa. Twoje postacie mają fantastyczną oprawę. I same są intrygujące. Medal za Carlisle'a w tym odcinku! No i Aro... rewelacja. Zresztą wszyscy byli świetni. Proszę cię, nie odkładaj tego na półkę, bo to opowiadanie coraz bardziej mnie wciąga...
Skończyło się w takim momencie, że ja po prostu muszę wiedzieć, jak potoczy się ich spotkanie.
No i czemu ona uciekła... Mam nadzieję, że D. rzuci się za nią w pogoń...
W tym rozdziale poczułam tę chemię między nimi - za to ci chwała.
Nie każ długo czekać na ciąg dalszy....


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 11:26, 20 Paź 2010 Powrót do góry

Bajeczko, przybywam! :)

Już wczoraj chciałam przeczytać i złożyć Ci komentarz jako pierwsza, ale zdemotywował mnie post Dzwonka! Laughing
Nie jego treść, a po prostu to, że nie mogłabym podzielić się z Tobą wrażeniami jako pierwsza! Egoistka ze mnie. Wink
Ale dziś jestem, przeczytałam (z zaciekawieniem) i chciałam, jak Dzwonek, prosić o kolejny rozdział. To znaczy, niech proces twórczy trwa, ile potrzebujesz czasu, ale nie odkładaj tego opowiadania, nie w takim momencie, gdy ciśnienie jest podniesione do granic.
Od samego początku wychwalam Cię za dbałość o szczegóły historyczne. Sprawiasz, że czyta się wszystko z zapartym tchem i fakycznie jest to dla nas przyjemna lekcja historii, bo aż chce się zajrzeć, co w tym czasie się działo (paradoksalnie lenistwo mnie od tego odsuwa, ale i tak przedstawiasz historię magicznie i zachciało mi się sięgnąć do mojej poznańskiej biblioteczki, gdzie mam kilka obyczajów historycznych... Ech, kiedy ja sobie to wszystko sprowadzę!). Dobierasz fakty pod swoją opowieść idealnie, brawa za polski akcent (swoją drogą w swojej porzuconej na razie, lecz nie na zawsze Esencji też planowałam to uczynić). Jest nienachalny, a od razu cieplej się na serduszku robi.
Żeby nie było tak słodko, powiem Ci czego mi brakuje.
Rewelacyjnie radzisz sobie z malowaniem obrazu Volturich, Aro jest niesamowity i rzekłabym nawet o wiele, wiele lepszy niż ten oryginalny. Kajusz i Marek też dobrze Ci wychodzą, ale prosiłabym, abyś, podnosząc sobie poprzeczkę, wprowadziła również żony, choćby elemetralnie, żeby też brał udział w dworskim życiu na Volterze.
To samo tyczy się sióstr Tanyi. Pojawiły się na samym początku, a teraz zaginęły. Przecież mogłyby czasem towarzyszyć Tanyi w tych biznesowych podróżach lub jakoś nie wiem, zaistnieć po prostu.
Oczekuję od Ciebie więcej niż od siebie, bo widzę, że sobie radzisz z nadawaniem wyrazistości dla głównych postaci, dlatego warto by zająć się też nowymi. :)
Żeby Tanya nie wyrastała nam tu na taką samotnicę i cierpiętnicę. No i chciałabym też zobaczyć, jak pokażesz Irinę i Katrinę.

Dziękuję za ten rozdział, był naprawdę bardzo dobry! Rzetelny, zgrabny, malowniczy, interesujący, mogłabym tak długo! Naprawdę świetna robota.


Uwagi:

Cytat:
Mgnienie, które tonie w mrokach wieczności. Demetri od momentu swojej przemiany nie zwracał uwagi na przemijający czas. Teraz jednak było inaczej. Każdy upływający rok przynosił ze sobą coraz większą tęsknotę.


Wydaje mi się, że powtórzenia zaznaczone na fioletowo jest zbyt bliskie, dodatkowo jest jeszcze synonim słowa, który chciałam zaproponować jako alternatywę. Czy nie dałoby się jednego z tych określeń wykluczyć, przecież wiemy, że lata mijają, to logiczne, dlatego zamiast:
Każdy upływający rok proponuje Każdy kolejny rok, a synonimiczne do przemijać 'upływać' zastosować w zaznaczonym na fioletowo powtórzeniu. Wink

edit: zapomnij! Przemiana i przemijanie to jednak coś innego! Laughing Teraz sama śmieje się z siebie, ale naprawdę te wyrazy są blisko brzmiące i mimo iż poprawność zachowana, brzmieniowo mi zgrzytało. Tłumaczę się, bo wiem, że Dzwonek mnie zruga Wink, a nie chce kasować tego, co rzekłam.

Cytat:
A tam, gdzie beztrosko ginęli ludzie, zabijając się wzajemnie w imię bardziej lub mniej wzniosłych ideałów, zazwyczaj pojawiały się wampiry, żądne krwi bestie żerujące na żołnierskiej niedoli.


Uważam, że w tym miejscu troszkę przesadziłaś. Ostatecznie przecież to dobrze, że wampiry korzystały z czasu wojny i pożywiały się krwią z ludzi, którzy gineli w walce, zamiast zabijać tych, którzy cieszyli się zdrowiem. Nie nazwałabym w tym wypadku krwiopijców bestiami, raczej padlinożercami, a dokładniej padlino-krwiopijcami. :)

Cytat:
Jasne włosy pozlepiane w strąki niechlujnie opadały na bladą twarz, a na klasycznie wykrojonych wargach zakrzepła jeszcze ciepła posoka.


Czy mi się tylko wydaje, czy jednak zaschnięta/zakrzepła krew nie może być jednocześnie ciepła? Twisted Evil A może miało być: nie zakrzepła?

Tyle na ten rozdział.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 11:53, 20 Paź 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Śro 11:45, 20 Paź 2010 Powrót do góry

O rany! Długo czekałam na następny rozdział, długo oj długo, ale mnie nie zawiodłaś, zresztą nie sądzę, że byłabyś w stanie xD

W każdym razie może nie napiszę ci tutaj referatu ani wypracowania, ale muszę ci powiedzieć, że ja kocham i ubóstwiam i chcę takiego Demetriego, jakiego stworzyłaś. I gdzieś w środku kiełkuje we mnie nadzieja, że pozwolisz im być razem. Że mimo tylu przeciwności losu, lat rozłąki dasz im to szczęście, bo zasługują na nie. Ale to taka dygresja, a nadzieja matką głupich xD
Tylko nie rób z tego dramatu! xD

Fajne w tym ficku jest to, że przenosisz czytelnika w czasie, do odległych krain, mrozów i historii. To jest wielka zaleta, naprawdę. Dbasz o szczegóły jak mało kto, a ja czytając czuję, że się starałaś. I to jest ważne. Opisy w twoim wykonaniu to majstersztyk!
No i sama Tanya i Demetri. Wykreowałaś ich fantastycznie - czuć od nich tą rozpacz, niemoc i miłość, która rozkwitła i raczej nie wypali się.
Dobrze też, że Cullen poszedł mu na rękę. Dobrze, że Demetri ściągnął maskę. Ale nie mam pojęcia jak to się skończy.

Bajko, ja jestem zachwycona Wink Pisz tak dalej, bo to co tworzysz jest cudowne! Jestem twą fanką :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:25, 22 Paź 2010 Powrót do góry

Hej, Bajko! :*
Pewnie myślałaś, że nie zauważyłam nowego rozdziału, albo też o nim zapomniałam. Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu przez ból kolana nie mogłam się jakoś zebrać w sobie i przeczytać. Zrobiłam to dopiero wczoraj i już komentuję.

Muszę Ci przyznać, że tak bardzo pokochałam Demetriego i Tanyę, tak bardzo się z nimi zżyłam, że podczas czytania tego rozdziału czułam ich ból, ich tęsknotę i wszystkie inne uczucia, jakie nimi targały. Ich sytuacja jest potworna, kochają się, pragną być razem, ale nie mogą. Demetri nie chce, żeby Aro i Jane skrzywdzili jego ukochaną, a Tanya sama nie chce zginąć, ani żeby jej siostrom stała się krzywda. Niestety miłość nawet gdy o tym nie wiedzą, ciągnie ich do siebie, jak zresztą pokazałaś w tym rozdziale. Unikali się tak długi okres czasu, Demeteri rzucił się w wir pracy dla Aro, Tanya zaszyła, unikając rozgłosu, a tu takie coś. Spotkali się i tak. Tylko czekałam na moment, gdy się zauważą, gdy zrozumieją, że i tak na siebie trafili. Czułam to napięcie, siedziałam na krześle, jak na igłach.
Reakcję Tanyi można było przewidzieć. Panika, strach, chęć ucieczki. A zachowanie Demetriego, gdy wyczuł Tanyę, gdy wybiegł z powozu, zostawiając Carlisle'a, to jak bał się o nią, że chciał wracać, by jej nie narażać. Tak jak to Cullen ujął - zobaczyliśmy innego Demetriego. A ja go takiego lubię. Takiego, gdy zdejmuje chłodną i obojętną maskę. Dobrze, że miał przy sobie Carlisle'a, bo on ma na niego dobry wpływ. Działa na niego uspokajająco i kojąco.
Ostatnia scena, gdy się zobaczyli, wypowiedzieli swoje imiona - piękna scena, naprawdę.

Odnośnie Rousseau. Podoba mi się, że wprowadziłaś jego postać i to, że podobno ma dowody na istnienie wampirów. Fajny pomysł, naprawdę. I to, że ma pod nosem wampira. Ciekawe, czy zdaje sobie z tego sprawę, czy coś podejrzewa, czy ani trochę. Nie siedzę mu w głowie i nie wiem tego. Pewnie nam to wyjaśnisz. Ciekawi mnie też proces zaprzyjaźniania się z nim i pozyskiwania jego zaufania. Na pewno będzie to interesujące.

Zastanawia mnie też, czy Demetriemu uda się zniszczyć Jane i "wykupić" wolność dla siebie i Tanyi. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że będzie ciężko.
Podobało mi się też w tym rozdziale jak opisałaś przemijające epoki, wyciągając z nich to, co najbardziej charakterystyczne. W ogóle opisy wychodzą Ci znakomite, wiesz, że uwielbiam je u Ciebie.

No i momenty gdy Demetri i Carlisle są razem. Te ich rozmowy, często złośliwe uwagi Demetriego, spokojne usposobienie Cullena. Coś cudownego. Uwielbiam to.

Świetny rozdział. Czekam z ogromną niecierpliwością na kolejną część. Na pewno będzie się dużo działo. No i czy Tanya i Demetri się spotkają. Jejku, kochana! Dawaj nam szybko kolejny rozdział, bo nie wytrzymam z ciekawości! :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 20:04, 23 Paź 2010 Powrót do góry

Muszę powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Każdy rozdział jest coraz lepiej dopracowany, coraz ciekawszy i bogatszy w uczucia. Po przeczytaniu dziś rano opowiadania zaczęłam się zastanawiać jakie historie na forum najbardziej lubię czytać, a jakie mimo świetnego wykonania mnie nie do końca poruszają. I po całym dniu gonienia, uczenia się i lenienia niczego nie wymyśliłam. Odpowiedź dał mi dopiero ten rozdział. Uwielbiam historię o nieco tragicznym uczuciu. O miłości, która jest na tyle silna, że potrafi zrezygnować ze szczęścia dla bezpieczeństwa. Ubóstwiam bohaterów takich jak Tanya i Demetrii. On jest niesamowicie silny, mam na myśli charakter, niezłomny i wytrwały, za wszelką cenę dążący do urzeczywistnienia wyznaczonych sobie celów. Pozwolę sobie w tym miejscu na mała dygresję, jak czytałam fandom potterowski to miałam słabość do Lucjusza Malfoya, w niektórych ff. Był on tam przedstawiony jako zimny, niezwykle opanowany mężczyzna, często arogancki, którego skorupa pęka pod wpływem uczucia. Dla mnie Twój Demetri jest kwintesencją moich ulubionych postaci męskich. Całkowicie na kolana powalił mnie jego dziki błysk w oczach kiedy odkrył obecność Tanyi.
A skoro o niej mowa to bohaterka ta wzbudza moją ogromną sympatię. Pięknie opisałaś jej uczucia i postawę względem ludzi. Jestem całkowicie oczarowana.
Już Ci parę razy pisałam, ale pozwolę sobie znowu o tym wspomnieć. Wielka Trójka jest naprawdę przerażająca. Świetnie stworzyłaś obraz władców Volterry. I tak, zdecydowanie mamy podobne wyobrażenie Ara :)
Na koniec zostawiłam sobie Carlisle'a stanowi on wspaniałe uzupełnienie tej historii, wiem, że to nie jego łatka, ale mogłaby nią być bo wspaniale oddajesz istotę tej postaci. Dobroć i właśnie ludzkość.
Chciałam jeszcze Cię ogromnie pochwalić za stronę historyczną. Moja miłość do historii była dość burzliwa, jednak lubię czytać ciekawostki i uwielbiam historyczne tło takich historii. Niesamowicie podobała mi się podróż poprzez epoki i wplecenie paru postaci historycznych.
Podsumowując uważam, że ta historia jest za dobra na ff dla Zmierzchu, Meyer ani saga nie zasługują, żebyś pisała im takie wspaniałe łatki. Opowieść jest naprawdę niesamowita i bym się na Twoim miejscu porządnie zastanowiła czy nie przerobić tego i owego i nie wysłać do wydawnictwa. I chciałam zauważyć, że jesteś pierwszą osobą, której to piszę ^^
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i życzę ogromnej ilości weny
Pozdrawiam
niobe


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 21:56, 23 Paź 2010 Powrót do góry

Dostałam od Was tyle przepięknych komentarzy, że aż się zawstydziłam. Po pierwsze bardzo za wszystkie dziękuję. Sprawiły mi wiele radości i dały porządnego „kopa” by kontynuować tę opowieść.
Chcę Wam powiedzieć, że ostatni rozdział był pisany strasznie „na raty” i zupełnie nie byłam do niego przekonana, dlatego tym bardziej się cieszę, że jednak Wam się spodobał.

Dzwoneczku, byłam przeszczęśliwa, że dodałaś swój komentarz. Wszak jako beta znasz ten tekst chyba najlepiej po mnie. I dobrze wiesz, że nie umiem pisać o miłości. Staram się, ale jakoś kulawo mi to idzie. Dlatego z ogromną przyjemnością dowiedziałam się, że wyczułaś chemię między Demetrim i Tanyą.
Corniaczku, podniosłaś mnie na duchu swoimi słowami. Sprawiłaś, też że troszkę inaczej zaczęłam postrzegać to, co piszę. Dziękuję, dałaś mi do myślenia swoim komentarzem.
Sus, wiem, że na Ciebie zawsze mogę liczyć i dziękuję, że mnie wspierasz od samego początku. Zawsze skomentujesz kolejny rozdział tak, że dojrzę wyraźniej to, co mi siedzi w głowie jak piszę.
Niobe, kochana – Tobie nie wiem co mam więcej powiedzieć, samo dziękuję to za mało – zatchnęło mnie jak przeczytałam Twój komentarz. Też lubię takie silne osobowościowo, ale nie do końca jednoznaczne postacie męskie. Dlatego staram się, aby Demetri choć częściowo taki był. Meyer zostawiła pewną lukę w przypadku tego bohatera, a ja po prostu opisuję go takim, jakim chciałabym go widzieć.
Tenaya dziękuję, że jesteś ze mną od początku i podoba Ci się ta opowieść. I również zawsze mogę liczyć na Twój komentarz. Wspierasz mnie, dziewczyno!
I Pernix, Słonko Ciebie sobie zostawiłam jako łakomy kąsek na sam koniec. Znasz mnie chyba najlepiej i wiesz doskonale, ile dla mnie znaczy to opowiadanie. Poza tym jesteś jego matką chrzestną, jakby nie było. Już odpowiadam: ta krew faktycznie była zaschnięta na ustach Kajusza. Jakoś logicznie nie pomyślałam, że nie może być już ciepła. Ale zmieniać nie będę. Niech będzie, że właśnie co mu zastygła i jeszcze nie zdążyła do końca ostygnąć.
A te wampiry żerujące na żołnierskiej niedoli są dla mnie oczywiste, patrząc z punktu widzenia człowieka. Taki młody chłopak, często siłą wcielany do armii, idący na wojnę, która absolutnie go nie dotyczyła, padał ranny na polu bitwy. Może miałby jakieś szanse na przeżycie, a tu zjawia się taka pijawka i bezwzględnie wykorzystuje podaną jej na tacy smakowitą krew. Pamiętajmy, że wampiry lubiły polować, to ich żywioł. A taki wampir żerujący na biednych żołdakach to jakiś leń! Hiena!
Promyczku wiesz, że zawsze bardzo zachłannie czytam Twoje komentarze. Nie owijasz w bawełnę i zwracasz mi uwagę na to, co przeoczyłam w amoku. Dzięki!

Jeśli chodzi o tło historyczne – to macie wszystkie rację. Staram się, aby było jak najbardziej autentyczne. Jest to dosyć pracochłonne, ale założyłam sobie, że skoro ludzie przez wieki żyli obok wampirów, musieli się z nimi jakoś spotykać, nie mając o tym zielonego pojęcia. Dlatego też, po części staram się trzymać faktów historycznych. J.J. Rousseau faktycznie był gościem na zamku Chenonceau mniej więcej w latach czterdziestych XVIII wieku. Wspomniani królowie, carowie rzeczywiście rządzili w tych czasach, a także część ludzkich postaci przewijających się przez tę opowieść jest autentyczna.
Nie ględzę więcej. Pomyślałam, że należy Wam się i moja odpowiedź na komentarze i stąd ten nieco przydługi wywód.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin