FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Słońce i Śnieg [NZ] Rozdział 9 [13.01.2011] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 9:45, 24 Paź 2010 Powrót do góry

Nawet nie masz pojęcia BajaBello jak mi jest głupio.
Nie napisałam od tak dawna żadnego komentarza, wybacz.
Jestem zauroczona Twoim opowiadaniem, masz przepiękne opisy, dzięki którym mam wrażenie, że jestem tam naprawdę.
Cała ta historia wymyślona przez Ciebie ma niesamowity klimat i nastrój.
Tu, w tym opowiadaniu muszę powiedzieć, że bardzo lubię Tanyę. Jest odważna i wydaje się hmm dojrzała i wie co dla niej dobre.
Demetrii natomiast jest zakochanym szaleńczo facetem ale wie na co może sobie pozwolić, co bardzo mi się podoba.

Jestem bardzo ciekawa następnego rozdziału, dużo weny i chęci. :)

Pozdrawiam,
capricorn.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:49, 24 Paź 2010 Powrót do góry

Jej, ale mi wstyd, że dopiero teraz przeczytałam, że dopiero teraz komentuję. Mam małe zamieszanie w życiu i wielu rzeczy po prostu nie ogarniam:p Ale jakież było moje zaskoczenie widząc dzisiaj "Słońce i Śnieg" z datą 19.10. Nawet nie wiesz jak się cieszę:) Twoje opowiadanie (ale to banalnie brzmi, zwłaszcza, że to co tu piszesz jest bez wątpienia czymś więcej niż tylko opowiadaniem) jest jedynym jakie w tej chwili czytam, jedynym jakie pochłonęło mnie w takim stopniu. To jest coś wielkiego i rób sobie nawet dłuższe przerwy skoro później raczysz nas takimi perełkami.
Ta część była wyjątkowa, było w niej coś innego. Bardzo podobało mi sie tło historyczne (zresztą dopracowane, jak zawsze, z największą starannościią), pomysł z pomieszaniem osób autentycznych z tymi fikcyjnymi i zrobienie to tak fantastycznie, to jak opisałaś uczucia Demetriego... wszystko!
I zakończenie... uch aż ciężko jest mi określić jak bardzo mi się podobało.
Z niecierpliwością czekam na kolejną część i liczę, że wena cię nie zawiedzie:)
Pozdrawiam
Tenaya


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Pon 11:56, 03 Sty 2011 Powrót do góry

No cóż… Nie mam za wiele na swoje usprawiedliwienie, czemu dopiero po tak długim czasie pojawia się następny rozdział. Pisałam po prostu inne rzeczy, ale już wracam do Demetriego, za którym przyznam Wam się szczerze, sama zdążyłam zatęsknić.
Zapraszam do czytania i proszę o słówko komentarza.


Ze względu na pewne aspekty – tym razem ograniczenie +16

Beta: Dzwoneczek – Dziękuję, kochana!

Rozdział 8

Biegła przez ciemny las, nie oglądając się za siebie. Uciekała w panice przed przeznaczeniem, nie myśląc o konsekwencjach swojego zachowania. Instynkt podpowiadał jej, że jak najszybciej powinna oddalić się od miejsca zagrożenia.
Demetri… Przez ostatnie lata skrycie tęskniła za tym żołnierzem Volturi, choć sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać. Teraz, gdy go zobaczyła na dziedzińcu zamku, przeraziła ją myśl, że znów wtargnął w jej życie, narażając ją i jej bliskich na niebezpieczeństwo.
Biegła z nadludzką prędkością, ale długa, obszerna krynolina jej sukni spowalniała nieco tempo biegu. Jasne, starannie ułożone włosy wampirzycy potargały się, rozplątując, i opadły kaskadami na ramiona i plecy. Porywisty, zimny wiatr raz po raz rozwiewał niesforne kosmyki, które zasłaniały jej twarz. Odgarniała je ze złością, ale nadal utrzymywała szybkie tempo.
Przez moment pomyślała, że chyba nikt nie zauważył jej ucieczki. Nie słyszała żadnych odgłosów pościgu. Zwolniła nieznacznie, ale nadal pozostawała czujna. Już miała przeskoczyć przez mały, oblodzony wąwóz, gdy nagle niezwykle silne ramiona oplotły jej szczupłą kibić i przytrzymały w mocnym uścisku. Przerażona chciała się wyrwać, ale ten wampir był zbyt potężnym przeciwnikiem. Wiedziała, że nie ma już szans na uwolnienie się z jego muskularnych, żelaznych objęć.
- Tanyu – wyszeptał, pochylając się nad nią. Poczuła, jak jego zmysłowe, pełne wargi dotykają delikatnie jej potarganych włosów tuż nad uchem. Przeszedł ją niepokojący dreszcz. Skrywana przez długi czas namiętność wybuchła w niej niczym długo uśpiony wulkan i rozlała się gorącą falą po zamrożonym na wieki ciele.
Nie istniało nic więcej w ten zimowy, chłodny wieczór. Tylko oni. Jej obawy i paraliżujący lęk przed Volturi gdzieś pierzchły. Rozwiały się, kiedy Demetri wziął ją w swoje ramiona i mocno przytulił. Spragniony jej zapachu wtulił twarz w długie, splątane włosy wampirzycy.
- Tanya, Tanya - cicho wymawiał jej imię między pocałunkami. Nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że w końcu trzymał ukochaną w objęciach. Już nigdy nie pozwoli jej odejść, wymyśli coś, by mogli być na zawsze razem. Zabije Ara i resztę tych włoskich aroganckich i bezdusznych kreatur, jeśli będzie trzeba.
- Demetri, ja… - Spojrzała w jego ciemne, błyszczące oczy. Mogłaby w tej chwili zatonąć w ich głębi, nie zważając na nic. Zostawić za sobą cały świat, wszystkich bliskich. Zapomnieć o tym, że kiedykolwiek istniało coś więcej niż to namiętne, trawiące ich z niespotykaną siłą, długo skrywane uczucie.
Przytulił ją do siebie tak mocno, że poczuła twarde mięśnie jego ud przy swoim ciele. Odszukał zniecierpliwionymi ustami jej lekko rozchylone, spragnione wargi. Całował ją najpierw gwałtownie, żarliwie, jakby wyrzucając z siebie tłumioną latami namiętność, potem jego pocałunki stały się wolniejsze, a zmysłowe ruchy były tak pieszczotliwie leniwe, że pomyślała, iż mają przed sobą całą wieczność. Gorąca fala ogłuszającego, wszechpotężnego pożądania ogarnęła ich, każąc zapomnieć o czasie, miejscu i przestrzeni.
- Najdroższa moja… - wyszeptał, biorąc ją na ręce. – Najdroższa.
Objęła jego szyję mocno ramionami i wtuliła się w szeroką, muskularną pierś Demetriego. Poczuła błogi spokój. Przy tym silnym, odważnym mężczyźnie nic złego przecież nie mogło jej się stać. Nagle, niczym przerażająca błyskawica rozdzierająca umysł, wróciły wszystkie bolesne wspomnienia. Unicestwienie Sashy i nieśmiertelnego dziecka, wykrzywione w uśmiechu bezwzględne twarze Ara i Kajusza, atak Jane, bestialski mord na Elenie Rostowej… I choć Demetri nie był bezpośrednio odpowiedzialny za te straszne wydarzenia, to jednak biorąc w nich udział, nie potrafił ochronić najpierw jej matki, a potem ludzkiej przyjaciółki przed atakiem Volturich. Był ciągle jednym z nich i choć właśnie zdała sobie sprawę z tego, że go kocha, to zagłuszony na moment namiętnością lęk powrócił ze zdwojoną siłą.
Przerażona uniosła głowę. Wtedy w Moskwie podjęła jedyną słuszną decyzję, prosząc go, aby zostawił ją w spokoju i nigdy więcej nie próbował odnaleźć. Dlaczego nagle powrócił po dwudziestu latach? Po co przyjechał do Francji, do jej zamku? Skąd w ogóle wiedział, gdzie jej szukać? Miliony pytań kłębiły się w jej głowie, odsłaniając powoli okrutną prawdę. Demetri przyjechał tu po nią. Wykonywał rozkaz Volturich.
Zauważył od razu zmianę w jej zachowaniu i tuląc ją mocno do siebie, spojrzał z powagą w bursztynowe, przepełnione smutkiem i strachem oczy.
- Przysięgam, że już nigdy nie pozwolę, by tobie albo komuś ci bliskiemu stała się nawet najmniejsza krzywda – powiedział cicho. – Jeśli będę musiał, zniszczę ich wszystkich, abyś była bezpieczna.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, kiedy dotarł do niej sens wypowiedzianych przez wampira słów. Nie polował na nią. Nie chciał jej zranić. Nie zamierzał oddać w ręce Ara. Więc co tu robił? A jeśli kłamał?
- Nie uda ci się, ich jest więcej, są silniejsi. Jane… - wyszeptała pobladłymi ze strachu ustami na samo wspomnienie okrutnej wampirzycy.
- Posłuchaj, Tanyu. Znam ich. Wiem, do czego są zdolni, ale jestem żołnierzem Volturich na tyle długo, by poznać także ich słabe strony i małe, mroczne sekrety. Uwierz mi, są na pewno bardzo groźni, ale można ich pokonać. Jeśli nie siłą, to szantażem. Aro jest bardzo pewny siebie… Za bardzo. A pycha czasem prowadzi do zguby. Kajusz to bezwzględna bestia, pozbawiona jakichkolwiek uczuć, jednak i jego można zranić. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób. A ta mała, wredna suka – zmrużył oczy, które zaświeciły niebezpiecznym blaskiem, kiedy pomyślał o Jane – już nie istnieje. Gdy zamordowała dla zabawy Elenę, przyrzekłem sobie, że ją dopadnę. I zrobię to, gdy nadejdzie odpowiedni ku temu czas.
Patrzyła na jego pociągłą, przystojną twarz, błyszczące groźnie w mroku oczy, dumnie uniesione gładkie czoło i mocno zarysowaną, męską szczękę. Tak bardzo chciała uwierzyć w jego słowa, w to, że jest przy nim bezpieczna.
Minęło ponad dwadzieścia lat od czasu, kiedy jej matka złamała prawo, za co została skazana i zgładzona. Od tamtej pory ona i jej siostry surowo przestrzegały wszelkich zasad i reguł panujących w wampirzym świecie. Długo się ukrywały, żyły w cieniu, starając się nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi ludzi, nie narażając się w jakikolwiek sposób na zainteresowanie ze strony królewskiego klanu z Volterry.
Tylko ten jeden raz, wtedy w Rosji, kiedy spotkała ponownie Demetriego, przez chwilę zapomniała o narzuconych sobie ograniczeniach. I o mały włos zginęliby wówczas oboje, a Elena Rostowa przypłaciła życiem tę jej krótką utratę czujności.
Tanya wiedziała, że to, co uczyniła Sasha, tworząc nieśmiertelne dziecko i narażając w ten sposób cały ich gatunek na ujawnienie przed ludźmi, już na zawsze okryło ją i jej siostry pewnego rodzaju klątwą. Pomimo iż Volturi darowali im wówczas życie, to wyrzucili je poza nawias wampirzej społeczności. Do końca swoich dni miały pozostać okryte hańbą, skazane na wieczne potępienie wśród swoich pobratymców.
Już nigdy nie zaznają spokoju, nie będą mogły prowadzić normalnego życia wśród ludzi. Aro tylko czekał na ich najmniejsze potknięcie, by zgodnie z prawem zgładzić je lub zmusić do służenia mu, co było jeszcze gorsze niż śmierć. Dlatego nie mogła sobie pozwolić na to, by kochać Demetriego. W ich przypadku miłość była równoznaczna ze zniszczeniem jej świata. Świata, który być może nie był idealny, ale przynajmniej czuła się w nim wolna i nie pozbawiona poczucia własnej godności.
- Musimy wracać do zamku, zanim ktokolwiek zauważy nasze zniknięcie – powiedział cicho, otulając ją długą, ciemną peleryną. – Masz rozdartą suknię i potargane włosy. Muszę znaleźć jakiś sposób, aby żaden służący nie zauważył naszego powrotu.
- Znam sekretne wejście od strony fosy. Nikt o nim nie wie, zresztą zwykły człowiek nie jest w stanie się tam dostać. – Uśmiechnęła się do niego, trochę onieśmielona i zażenowana, że wyjawia właśnie tajemnicę chateau.
- Proszę, jaka sprytna z ciebie dziewczynka – stwierdził rozbawionym głosem, przyglądając się Tanyi z nieco zawadiackim błyskiem w ciemnych oczach. – Od kiedy to damy znają sekretne przejścia?
- Od zawsze. Skoro to mój zamek, to chyba powinnam o nim wiedzieć wszystko – odparła butnie, zadzierając ze śmiechem głowę.
- Poczekaj. – Spoważniał nagle i przystanął na chwilę. – Jak to twój zamek?
- Normalnie. Jestem jego właścicielką. Kiedyś należał do Sashy, a w zasadzie do hrabiny Marie Eleonore de Poitiers, a teraz do jej ciotecznej wnuczki księżnej Isabelli Rostowej, de domo Saint-Germain d’Argenlac, mój drogi Arpadzie Rakoczy, następco tronu Siedmiogrodu. Nic się pan nie zmienił od naszego ostatniego spotkania!
- A więc dlatego tu jesteś! – krzyknął z ulgą, obracając ją kilkakrotnie w kółko.
- Puść mnie, szaleńcze – roześmiała się, ale kiedy w końcu przystanął, zapytała z lekko wyczuwalnym lękiem w głosie: - A ty? Co ciebie tu sprowadza?
Uniósł delikatnie jej drobną, śliczną twarz i czujnie, z wyraźnym napięciem przyglądał się Tanyi przez krótką chwilę. W końcu, zdeterminowany, zadał jej najtrudniejsze pytanie:
- Twoim gościem jest niejaki Rousseau. Czy wiesz, kim on jest i co robi?
Spojrzała na wampira nieco zaskoczona. Czego Demetri może chcieć od tego śmiesznego człowieczka?
- Spotkałam go raz czy dwa podczas spaceru w ogrodach otaczających zamek. To chyba jakiś filozof albo poeta, nie mam pojęcia, czym się zajmuje. Zaprosiła go żona mojego dzierżawcy, Louise Dupin. Ona uwielbia wszelkich artystów i myślicieli… - Dostrzegła, jak z twarzy mężczyzny znika zdenerwowanie, zastąpione przez szczery, radosny uśmiech. – Dlaczego się interesujesz panem Rousseau?
- Wszystko ci wytłumaczę. Jestem taki szczęśliwy, że to nie ty. Bałem się, że będę musiał zabić Carlisle’a, a Bóg mi świadkiem, zrobiłbym to dla ciebie, tylko wtedy nie byłoby już odwrotu. Musielibyśmy uciekać, ukrywać się – mówił szybko, ściskając jej dłonie w swoich.
- Demetri, nic z tego nie rozumiem… - zaczęła, ale zamknął jej usta namiętnym, pełnym pasji pocałunkiem. Poddała się jego wargom, które łapczywie wpijały się w jej własne. Ponownie ogarnęła ich fala szalonego pożądania, którego siła była tak wielka, że nie zwracając już na nic uwagi, opadli na iskrzący się, puszysty śnieg.
- Maleńka, maleńka moja – szeptał, uwalniając jej krągłe, białe piersi z ciasno zasznurowanego gorsetu. Całował ją wolno, nieśpiesznie pozwalając zmysłom wzniecać coraz większy płomień pożądania. Pieścił jej małe, twarde sutki, zachwycony ich widokiem. Z namaszczeniem brał każdy w usta, ssał i pobudzał ruchliwym językiem. Jęknęła cicho, kiedy zadarł jej suknię i dotknął gładkiej skóry na nodze. Jego męska, silna dłoń wędrowała dalej, gładząc jej nagie pośladki i wrażliwą wewnętrzną stronę ud. Rozpalona chciała go poczuć w sobie, pragnęła, by wziął ją w tym ciemnym lesie, na iskrzącym się w blasku księżyca śniegu.
Nagle Demetri poderwał się błyskawicznie, unosząc ją z ziemi. Natychmiast przyjął postawę obronną, osłaniając Tanyę. W jednym momencie nieco zdezorientowana zobaczyła, jak z czułego kochanka zmienił się w czujnego, niebezpiecznego drapieżnika.
- Co się stało? – zapytała i w tej samej chwili poczuła słodkawą woń innego wampira. Zareagowała instynktownie, szykując się do odparcia ataku. Zdążyła jeszcze dostrzec, że Demetri rozluźnia mięśnie i kiedy zza drzew wyłonił się elegancko ubrany jasnowłosy nieumarły – zaatakowała.
Tropiciel zareagował jednak szybciej i zdążył ją powstrzymać, unieruchamiając w swych ramionach. Zaczęła się wyrywać z wściekłością, bo przyszło jej na myśl, że została okrutnie oszukana i zwabiona w pułapkę.
- Tanyu, uspokój się, proszę – powiedział łagodnie Demetri. – To tylko Carlisle. Przyjechał tu razem ze mną. Nic ci nie zrobi.
Wampirzyca nieufnie spojrzała w stronę stojącego nieopodal blondyna.
- Ty, jak się domyślam, jesteś Tanya – usłyszała jego ciepły, pogodny głos. – Cieszę się, że mogę cię wreszcie poznać. Ale moje drogie gołąbeczki, muszę wam przerwać to urocze tete-a-tete, zanim ludzie z zamku zaczną coś podejrzewać.
Przyglądała mu się coraz bardziej zdziwiona. Był chyba najbardziej łagodnym, spokojnym i przyjaznym wampirem, jakiego kiedykolwiek spotkała. I te oczy! Miały ten sam bursztynowo-złoty odcień, co jej własne tęczówki. To niemożliwe, żeby tak szlachetnie wyglądająca istota była żołnierzem na usługach Volturich.
- Carlisle, to nie ona zdradziła – powiedział nagle Demetri, nadal trzymając ją w ramionach, ale już nie przytrzymując siłą, tylko czule przytulając do siebie.
- Domyśliłem się, skoro mnie nie zaatakowałeś i jeszcze żyję. – Cullen uśmiechnął się do przyjaciela. – Ale teraz naprawdę musimy się pospieszyć. Opowiecie mi wszystko później.

Ruszyli w stronę zamku, biegnąc z zawrotną szybkością przez oświetlony bladym blaskiem księżyca las. Tanya zatrzymała się tuż przed fosą.
- Idźcie od strony dziedzińca, ja pójdę tędy. Nie powinni nas razem zobaczyć – powiedziała cicho.
- Tylko obiecaj, że już mi nie uciekniesz. – Tropiciel przytrzymał ją za rękę i odwrócił do siebie.
- Obiecuję – szepnęła i pocałowała go raz jeszcze. – Spotkajmy się za godzinę w jadalni. Zapewne będziecie mogli poznać także pana Rousseau.
- Biegnij, maleńka. Czekam na ciebie – powiedział, uśmiechając się do niej. Przez chwilę patrzył, jak znika za potężnym kamiennym przęsłem, podtrzymującym most nad fosą. – Czy mówiłem ci już, że jestem najszczęśliwszym nieśmiertelnym na świecie? – zwrócił się do czekającego na niego Cullena.
- Trudno tego nie zauważyć, mój drogi – uśmiechnął się Carlisle i poklepał Demetriego przyjacielsko po plecach. Po chwili, rozluźnieni, jakby wracali z wieczornego spaceru, weszli spokojnym krokiem na dziedziniec chateau.

Zamek Chenonceau był urządzony z wielkim przepychem. Duże, przestronne komnaty zdobiły wspaniałe flamandzkie tapiserie, ozdobne, złocone plafony, a ściany zostały wybite delikatnym, miękkim aksamitem w różnych odcieniach zieleni, purpury i amarantu. W oknach dominowały doskonale współgrające z paletą barw wnętrza kunsztowne witraże, a całość była oświetlona setkami białych, wysokich świec, dumnie stojących na barokowych, wymyślnych kandelabrach i lichtarzach.
Sala, w której urządzono jadalnię, mieściła się na pierwszym poziomie zamku, tuż nad kuchniami, zaaranżowanymi w pustych filarach podtrzymujących budowlę. Była to obszerna, jasna komnata w kształcie prostokąta. Na jednej z węższych ścian postawiono ogromny, kamienny kominek, który ogrzewał całe pomieszczenie. Ściany wybito jasnym, łososiowym aksamitem, połyskującym efektownym brokatem i powieszono na nich cenne obrazy, namalowane przez znamienitych francuskich malarzy epoki renesansu i baroku. Na środku stał owalny, długi na dwadzieścia metrów dębowy stół, otoczony wysokimi krzesłami, wyściełanymi miękkimi poduszkami w kolorze ciemnej zieleni.
Na srebrnych, eleganckich półmiskach podano małże w sosie z białego wina z szalotkami, kuropatwy duszone z soczewicą, ślimaki w maśle czosnkowym z pietruszką, kaczkę w borowikach, łagodną zupę cebulową z grzankami i serem Camembert, jaja w koszulkach z sosem z anchois oraz słodkie kasztany w miodzie, trufle i naleśniki z owocami i zabajone z gorzką czekoladą. Służący w swych odświętnych, bogato haftowanych surdutach i strojnych żabotach pilnowali, by żadnemu z gości nie zabrakło delikatnie musującego białego Cristalu, łagodnego Chardonnay lub doskonale wyważonego w smaku Bordeaux, o głębokiej rubinowej barwie, kuszącego bukietem o zapachu dojrzałych malin i śliwek, z subtelną esencją dębu i nutą aromatycznej wanilii.
Do suto zastawionego stołu zasiedli gospodarze – Louise Dupin wraz ze swoim mrukliwym małżonkiem oraz znamienici goście: hrabia Aleksander Leszczyński (za którego podawał się Carlisle), spowinowacony zarówno z królem Polski, jak i z Ludwikiem XV, jego oddany przyjaciel o nieco niebezpiecznej, chmurnej urodzie – książę Arpad Rakoczy z Siedmiogrodu oraz genialny filozof Jean Jacques Rousseau. Oczekiwano jeszcze na przybycie pięknej właścicielki chateau, która poprzez lokaja powiadomiła, iż również zjawi się na kolacji, co nad wyraz zdumiało żonę dzierżawcy. Isabella do tej pory stroniła od towarzystwa, spędzając czas samotnie lub ślęcząc nad rachunkami z mężem Louise.
Po dłuższej chwili, gdy wymieniano kurtuazyjne powitania i konwenanse, służący otworzył ogromne dębowe drzwi i przytrzymując ciężki, pozłacany kandelabr z dziewięcioma strzelistymi świecami, zapowiedział:
- Jaśnie pani księżna Isabella Rostowa, de domo Saint-Germain d’Argenlac.
Tanya weszła do komnaty z wysoko uniesioną głową. Jej śliczna twarzyczka była poważna, ale w bursztynowych oczach, które świeciły niesamowitym blaskiem, widoczne były iskierki rozbawienia. Miała na sobie imponującą suknię z platynowej lustryny, której blask współzawodniczył z powodzeniem z setką świec. Głęboki stanik odkrywał jej alabastrowe ramiona i eksponował krągłe piersi. Włosy upięła wysoko, w miękkie, lekko przypudrowane fale, odsłaniając piękną linię długiej, szczupłej szyi. Jedynymi klejnotami, które założyła, były duże, wiszące kolczyki z układających się w wężowy wzór szafirów i turmalinów.
Demetri prawie zachłysnął się z zachwytu, widząc swoją ukochaną. Była niczym nierealne zjawisko. Jej doskonała, nieskazitelna uroda wraz z wrodzonym urokiem i autentycznym wdziękiem robiły piorunujące wrażenie na każdym mężczyźnie. Nawet ciesząca się posągową figurą i klasycznymi rysami twarzy Louise Dupin z niechęcią musiała w duchu przyznać, że dotąd nie spotkała piękniejszej istoty.
Tanya z naturalnym taktem, spokojnie przyjęła wszystkie przejawy kurtuazji ze strony biesiadników, po czym zasiadła do stołu vis-a-vis Demetriego. Po swojej lewej stronie miała Carlisle’a, po prawej – madame Dupin. Czerwony na nalanej, okrągłej twarzy od nadmiaru porto i nadmiernie pobudzony jej obecnością otyły Rousseau zajmował miejsce obok smukłego, ale barczystego księcia Rakoczego, którego nieco mroczna, drapieżna uroda działała niepokojąco na obecnych przy stole ludzi.
- Cóż zatem panów sprowadza w me skromne progi? – zapytała Tanya z lekkim uśmiechem, dziękując jednocześnie lokajowi za podany jej półmisek z kuropatwami. Skinęła jedynie przyzwalająco głową, kiedy następny służący podszedł do niej z wytrawnym, czerwonym Bordeaux i nalał wina do wysokiego, kryształowego kieliszka.
- Udajemy się na południe Francji. Mój przyjaciel – Carlisle wskazał na Demetriego – zapadł na niegroźną odmianę suchot, dlatego pobyt w łagodnym klimacie basenu Morza Śródziemnego dobrze mu zrobi.
Tanya spojrzała z dobrze udawaną troską na wampira, tłumiąc śmiech. Dostrzegła, że on także podziękował za jedzenie, zadowalając się jedynie czerwonym winem.
- Z powodu mojej przypadłości – chrząknął znacząco Demetri – jestem na specjalnej diecie.
Cullen, który doskonale naśladował maniery polskiego arystokraty, niestety nie mógł odmówić poczęstunku. Z lekkim obrzydzeniem na twarzy przyglądał się, jak lokaj nakłada mu sporą porcję skwierczących ślimaków z masłem czosnkowym.
- Musi pan koniecznie tego spróbować – zachęcał go Rousseau, zajadając ze smakiem kolejną pierś kaczki w borowikach. – Ślimaki i małże to francuski przysmak. Specialite!
- Tak, tak… słyszałem – powiedział Carlisle dość słabym głosem, ale dzielnie przełknął ludzkie jedzenie, obiecując sobie w duchu, że następnym razem, kiedy uda się na polowanie, z rozkoszą pożywi się jakimś regionalnym dużym zwierzęciem, na przykład żubrem.
- A pan, panie Rousseau, co porabia w tak miłym zakątku? – zapytał Demetri, przyglądając się nieprzeniknionym wzrokiem temu małemu, otyłemu człowieczkowi, który zdołał zaleźć za skórę samemu Arowi. Filozof poczuł się zdecydowanie nieswojo, kiedy groźnie wyglądający książę Rakoczy zainteresował się jego osobą. Wolałby siedzieć przy stole obok tej ślicznej osóbki, hrabiny Rostowej albo chociaż koło madame Dupin, a nie przy tym dziwnym, bladym obcokrajowcu, który teraz świdrował go swoimi strasznymi, czarnymi oczyma.
- W spokoju ducha, korzystając z gościny zacnych gospodarzy, staram się napisać rozprawkę o pewnym intrygującym mnie od dawna zjawisku – odparł szybko Rousseau, unikając wzroku Demetriego. – Ale nie będę państwa zanudzał swoimi filozoficznymi wywodami.
- Przeciwnie, chętnie posłuchałbym, nad czym pan pracuje – naciskał Demetri. – Myślę, że pozostali również.
- Drogi panie, to absolutnie nie jest temat dla wrażliwych uszu naszych pięknych dam! – obruszył się pisarz, nerwowo wycierając batystową serwetą ubrudzone tłuszczem policzki i usta.
- Arpadzie. – Spokojny, melodyjny głos Carlisle’a zabrzmiał uspokajająco. – Myślę, że znajdziemy jeszcze chwilę na filozoficzne rozważania z panem Rousseau. Tymczasem powinniśmy już podziękować za tak znamienitą strawę i udać się na spoczynek. Za nami długa podróż. Czy pozwolisz, pani – zwrócił się do Tanyi z lekkim ukłonem – iż zatrzymamy się na kilka dni w tym pięknym zamku? Chciałbym obejrzeć to absolutnie boskie dzieło architektury, a mój przyjaciel powinien dobrze wypocząć przed dalszą, męczącą drogą.
- Oczywiście, hrabio, jesteście panowie zawsze mile widzianymi gośćmi. Wybaczcie jedynie, że nie będę wam mogła towarzyszyć w zwiedzaniu chateau, ale naglą mnie sprawy rachunkowe, które skrupulatnie przygotowuje dla mnie monsieur Dupin – odparła Tanya, uśmiechając się przepraszająco do Carlisle’a.
- Nie śmiałbym pani odrywać od tak ważnych obowiązków – powiedział wampir, doskonale wyłapując okazję, jaką mu stworzyła. – Może zatem waszmość Rousseau mógłby mi towarzyszyć. Jak mniemam prawdziwa sztuka jest również pana pasją, więc byłbym bardzo zobowiązany.
- W rzeczy samej, rad będę dotrzymać obecności hrabiemu – przytaknął nad wyraz gorliwie filozof, z ulgą uświadamiając sobie, że nie będzie musiał znosić częstego widoku tego dziwnego przyjaciela bratanka polskiego króla – Rakoczego.

Zamek pogrążył się już w całkowitej ciszy i uśpieniu, kiedy późno w nocy Demetri zakradł się do komnaty Tanyi. Czekała na niego, przebrawszy się w wygodniejszą suknię z niewielką krynoliną, przeznaczoną głównie do konnej jazdy. Zdjęła klejnoty i rozpuściła długie, jasne włosy, które kaskadami wijących się pukli opadły jej na plecy.
- Chodźmy – wyszeptała, biorąc go za rękę, gdy tylko się pojawił. – Tu nas usłyszą, a na skraju lasu jest mały, nieużywany od lat domek myśliwski. Tam będziemy bezpieczni.
Zwinnie wyskoczyli przez okno i zsunęli się bezszelestnie po chropowatych murach. Pobiegli, trzymając się za ręce przez platanową aleję, kierując się na północ, gdzie przyjaźnie szumiał stary, gęsty bór.
Szybko dotarli do małej chatki, która stała się ich azylem, przystanią zmysłowych doznań i nieposkromionej, dzikiej namiętności. Spragnieni bliskości, głodni swoich ciał kochali się, spalając w ogniu pożądania, i zatracając w miłości. Szczęśliwi, zachłanni, nienasyceni obdarzali siebie nawzajem sensualnym erotyzmem, stając się jednością. Szczytując wielokrotnie, wznosili się ku gwiazdom i opadali w kojące ramiona, zapominając o lęku i niesprawiedliwości, o tym, że tak naprawdę nie mogą ze sobą być. Kradli czas, nie zważając na nic. Ciesząc się daną im chwilą szczęścia w mrocznej wieczności.

Minęło kilka dni, zanim Carlisle zyskał całkowite zaufanie Rousseau. Filozof powoli otwierał się przed nim, sondując swojego rozmówcę. Kiedy jednak nie dopatrzył się w niezwykle prostolinijnym i bardzo rozumnym hrabim Leszczyńskim złych intencji, wyjawił mu swój najważniejszy sekret.
- Czy wierzysz waszmość w istoty nadprzyrodzone? – zapytał pewnego pochmurnego dnia, gdy spacerowali po ośnieżonych ogrodach przylegających do zamku.
- Ma pan na myśli duchy? – Carlisle doskonale udał umiarkowane zainteresowanie.
- Niekoniecznie – uśmiechnął się tajemniczo Rousseau. – Są na tym świecie pewne stworzenia, które nigdy nie umierają. Istnieją zatrzymane w czasie. Zamrożone na wieki. Te istoty potrafią poruszać się z niewiarygodną szybkością, są niesamowicie silne i niebezpieczne. Żywią się krwią, polując na ludzi. Słyszał pan kiedyś o wampirach, panie hrabio?
Carlisle wzdrygnął się mimowolnie. Ten człowiek zdecydowanie wiedział zbyt wiele!
- Waszmość masz na myśli te okropieństwa, które wygadują wieśniacy w moich stronach? O żywych trupach powstających z grobów z czerwonymi oczami i kłami długimi jak u wilków?
- Nie. Nie mówię tu o zabobonach i bajkach opowiadanych na wschodzie Europy. Mówię o prawdziwych wampirach, które żyją wśród nas – zarechotał Rousseau, dumny z siebie, że udało mu się zaskoczyć bratanka króla. Ściszył głos do szeptu i dodał: - Co więcej, znalazłem dowody na ich istnienie, a nawet spotkałem jednego z nich!
- I nie chciał pić pańskiej krwi? – Carlisle usiłował obrócić w żart swój komentarz, chociaż zdenerwowały go słowa filozofa.
- Kpisz waszmość ze mnie, ale to prawda. Ten wampir mieszka w Paryżu i nazywa się Armand Le Grace – powiedział nieco naburmuszony Rousseau. Carlisle drgnął – a więc jednak poznał imię zdrajcy. I niestety musiał przyznać, iż było ono prawdziwe. Co strzeliło do głowy trzystuletniemu Armandowi, że wyjawił ich najbardziej strzeżoną tajemnicę temu zarozumiałemu człowieczkowi?
- A czemuż to ten Le Grace miałby akurat panu spowiadać się z tego, że jest wampirem? Może to jakiś oszust, albo raczej szaleniec! – Carlisle usiłował zbagatelizować problem, udając, że nie wierzy w słowa tego człowieka.
- Ponieważ chce umrzeć – odparł cicho Rousseau, przyglądając się uważnie swojemu towarzyszowi, który nagle zaczął się zachowywać nieco irracjonalnie. – Ujawniając, kim jest, skazał siebie na śmierć. To tylko kwestia czasu, kiedy jego bracia przyjdą ukarać go za to, że wyznał prawdę i teraz ludzkość dowie się o istnieniu tych straszliwych bestii.

Dopiero w nocy Carlisle mógł na spokojnie porozmawiać z Demetrim. Zdążył go powiadomić o swoim odkryciu, zanim wampir udał się na spotkanie z Tanyą. Tropiciel wysłuchał go uważnie i powiedział tylko:
- Daj mi jeszcze dwa dni. Potem go odnajdę i doprowadzę do Ara.
Tego wieczoru Tanya i Demetri kochali się inaczej niż zawsze. Powoli, nieśpiesznie chłonąc swój zapach, smakując w wyrafinowany, spokojny sposób swoje nagie ciała. Potem długo leżeli wtuleni w siebie, nic nie mówiąc, wiedząc, że nadszedł kres tych kilku chwil szczęścia, których dane im było zaznać. Demetri delikatnie gładził długie, splątane włosy Tanyi. A ona położyła mu głowę na piersi i objęła go mocno ramionami. Gdyby potrafiła płakać, zapewne uroniłaby niejedną łzę tej nocy.
- Co zrobicie z Rousseau? Zostawicie go przy życiu? – zapytała tylko, kiedy ukochany opowiedział jej o wszystkim.
- Tak. Mamy jedynie doprowadzić zdrajcę – odparł cicho.
- Czyli wracasz do Volterry… - szepnęła, spoglądając w jego smutne ciemne oczy i dostrzegając ten sam ból, który i ją trawił od środka - ból rozstania.
- Muszę, Tanyu. Zobowiązałem się wykonać to zadanie. Zresztą znasz reguły. Zdrajca musi ponieść zasłużoną karę, ale obiecuję ci, że wrócę – powiedział cicho, przytulając ją mocno do siebie.
- Mnie już tu nie będzie. Wracam do Rosji, do sióstr.
- Więc tam cię odnajdę, przyrzekam.
- Nie, Demetri, nie chcę, żeby one wiedziały o nas. Tak będzie bezpieczniej. Musimy się rozstać i wrócić do swoich światów, tam gdzie nasze miejsce – mówiła szybko, jakby chciała to już mieć za sobą. Miłość, która sprawiła, że poczuła się najszczęśliwszą osobą pod słońcem, teraz niosła ze sobą niewiarygodny ból i rozpacz.
- Moje miejsce jest przy tobie. To jest nasz świat – powiedział tylko i zaczął ją całować. Żarliwie, namiętnie, bez opamiętania…

Volterra
Demetri wraz z Felixem podtrzymywali za ramiona wykończonego torturami Jane, przerażonego ze strachu Armanda Le Grace, prowadząc go do sali tronowej, gdzie Aro miał zwyczaj dokonywać egzekucji. Pan Volterry lubił to robić, przygotowując odpowiedni entourage, który eksponował w znaczący sposób jego niepodzielną władzę. Ubrany w elegancki, klasyczny szustokor w złotym kolorze, kremowe, krótkie spodnie zdobione drogocennymi klamrami, wysadzanymi krwistoczerwonymi rubinami oraz śnieżnobiałą koszulę z okazałym żabotem z wpiętą w niego platynową spinką o podłużnym kształcie, na której wierzchołku błyszczała czarna perła, otoczona małymi diamentami. Po jego lewej stronie stał nieco przygarbiony Marek, z dezaprobatą kiwając głową na widok skazańca. Z prawej - uradowany ceremonią Kajusz przypatrywał się żałosnemu wampirowi z nienawiścią w czerwonych, okrutnych oczach. Zaraz za nim przystanął smutny, litościwy Carlisle i w milczeniu przyglądał się nieustępliwemu wymierzaniu prawa.
Armand Le Grace chciał umrzeć. Kilkusetletnia egzystencja wampira doprowadziła go do przytłaczającej, bezsensownej samotności, przerywanej jedynie atakami niewyobrażalnego pragnienia, które nakazywało mu zabijać ludzi. Nigdy nie był w stanie zaakceptować tego, że odbiera komuś życie, wyrzuty sumienia przyprawiały go o mdłości i potworne poczucie winy. Postanowił z tym skończyć, a jedynym sposobem było złamanie świętych wampirzych reguł i narażenie się na gniew Volturich.
Stanął teraz przed Arem i zbolałym, ale ufnym wzrokiem patrzył mu prosto w twarz, pragnąc już tylko, by pochłonęła go nicość. Wampir ujął delikatnie jego głowę, jakby czule dotykając potarganych włosów w geście pożegnania i jednym szybkim ruchem dokonał egzekucji. Bezwładny korpus osunął się na ziemię, kiedy Demetri wraz z Felixem oderwali także ręce zdrajcy. Jane usłużnie podała Arowi zapaloną pochodnię i przez chwilę wszyscy w milczeniu patrzyli, jak jeden z nich zamienia się w szary popiół
- Dobrze się spisałeś, żołnierzu – powiedział władca Volterry, podchodząc do Demetriego po skończonej ceremonii. – Czytałem jednak myśli Carlisle’a i uważam, że ten Rousseau stanowi dla nas nadal duże zagrożenie. Jak również nie jestem do końca przekonany, jaką rolę w tej historii odgrywała ta śliczna blondyneczka – Tanya. Chciałbym z nią osobiście na ten temat podyskutować.
- Ona z tym nie ma nic wspólnego – warknął Demetri i próbował odejść, nie chcąc, by Aro wciągnął go w swoje ciemne gierki, ale stary wampir pochwycił jego dłoń i przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się widokiem kłębiących się, niespokojnych myśli w głowie tropiciela.
- Nic dziwnego, że ją chronisz. Takie piękne ciało i namiętny charakter… Byłaby niewątpliwą ozdobą haremu Kajusza – rozmarzył się przez chwilę Volturi.
- Nie! – krzyknął Demetri, wyrywając dłoń. – Nie możesz tego zrobić! Ona jest niewinna!
- To się jeszcze okaże, mój drogi chłopcze, jak ją osobiście przesłucham – powiedział cicho zimnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem Aro. – Pojedziesz i przyprowadzisz tu ją i tego błazna Rousseau. A żeby ci po drodze nie przyszły na myśl jakieś głupoty – skinął głową na stojące bez ruchu pod ścianą bliźniaki – Jane i Alec będą ci towarzyszyć.
- Nie zrobię tego – warknął Demetri, patrząc Arowi prosto w twarz.
- Ależ zrobisz. Jeśli chcesz ją ocalić, to wykonasz rozkaz. W przeciwnym razie moi ulubieńcy – Volturi spojrzał z radosnym uśmiechem na wampirze rodzeństwo – zajmą się nią sami. Wybieraj!


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Pon 19:13, 03 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pon 15:22, 03 Sty 2011 Powrót do góry

Chociaż raz od dawna będę pierwszą osobą komentującą... Wink

Bajeczko, tak długo czekałam, że nie mogło mi się nie podobać. Oczywiście malownicze tło naszego romansu, przeciwności, związek wręcz zakazany to coś, co urzeka, co czyta się z zapartym tchem. Cieszyłam się na ponowne spotkanie Tanyi i Demetriego, ich chwile uniesień i zapomnienia, a teraz drżę, co będzie dalej, bo niestety Dem musi się okazać nie tyle rycerzem ratującym ukochaną przed potworem (Aro), co zdrajcą, który przyprowadzi ją wprost w łapska tego monstrum.
I to właśnie ma ją uratować i uchronić przed czymś znacznie gorszym. Do tego okropna para bliźniaków, która zapewne nie pozwoli na spokojne wyjaśnienie nagłego "porwania". Ach! Nie zapowiada się to dobrze na przyszły rozdział, ale w końcu to romans, koniec musi być pozytywny, więc oczywiście z niecierpliwością będę czekać na kolejną odsłonę.

Bardzo ciekawa jest postać Rousseau. Żywa i przekonywująca! Podoba mi się ten wątek i jestem ciekawa, jak będzie wyglądała konfrontacja pisarza z światem wampirów i władcą wampirów! :) Może być naprawdę pysznie.

Co do samego opowiadania - nadal jest czarujące, obrazowe, piękne, acz powiem szczerze, że czasem mam przesyt tych opisów i dialogi mogłby być bardziej rozbudowane... Może to mankament akurat tej części, bo wcześniej nie miałam takich odczuć, ale czasem za dużo cukierków (w tym wypadku zbyt szczegółowe opisy), choć pysznych i pochłanianych zachłannie , może przyprawić o ból zęba.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:48, 03 Sty 2011 Powrót do góry

Bajko!

Ja się cieszę, że wstawiłaś nowy rozdział! Tak bardzo tęskniłam za Demetrim i za tym mrocznym, niesamowitym światem, który tworzysz, że szok. Dlatego, jeśli pozwolisz, będę czytać i od razu spisywać swoje przemyślenia i wrażenia.

Sam początek - ucieczka Tanyi przed Demetrim - sprawiła, że aż przestałam oddychać. Normalnie wyobraziłam ją sobie w tej sukni, z rozwianymi włosami, między drzewami i zaroślami. I Demetri, który ją łapie, szepcze jej imię do ucha, pocałunki, emocje, tęsknota. Obawy Tanyi, jej strach przed tym, co się może zdarzyć, wątpliwości chwilowe dotyczące zamiarów Demetriego, chaos myśli. I potem jego wytłumaczenia odnośnie Volturi, tego co chce zrobić itd. Ach, Bajko, to było niesamowite. Ja ich widziałam w tym lesie, naprawdę.
I jak potem zaczęli się całować, on ją rozbierać, dotykać i pojawił się Carlisle'a. To mnie totalnie rozwaliło. Wiedział, kiedy przyjść, serio. Jednak muszę przyznać, że mam słabość do Carlisle'a w tym opowiadaniu. On jest taki łagodny, taki spokojny i bajeczny, że szok.

Potem zapodałaś nam długi opis strojów, wnętrz itd. A ja się tym zachwycałam, chłonęłam to jak gąbka, naprawdę. Wszystko sobie wyobrażałam i byłam w siódmym niebie. Tak Ci zazdroszczę talentu, jejku. Jednak jak sobie wyobraziłam Carlisle'a z ślimakami, to zachciało mi się śmiać. Jego mina musiała być boska.
Rousseau się lekko zdenerwował słowami Demetriego. Dobrze, że Carlisle go przystopował, bo tamten jeszcze by narobił problemów, albo sprawił, że człowiek zaczął coś podejrzewać. Cieszę się też, że Tanya i Demetri znaleźli dla siebie odpowiednie miejsce i czas, by mogli się zbliżyć do siebie i pobyć w samotności, cieszyć się sobą.

Carlisle podszedł dobrze Rousseau, dzięki czemu udało mu się wyciągnąć prawdę o zdrajcy i o tym, co ten człowiek wie. Dość mocno mnie to zdziwiło, jeśli mam być szczera. Carlisle jednak jest bardzo przekonujący, trzeba przyznać.
"Pożegnanie" Tanyi i Demetriego mnie zasmuciło. Było w tym coś niezwykle wzruszającego i magicznego. Uważam, że doskonale do siebie pasują, ale sytuacja w której się znajdują jest tak trudna, tak skomplikowana. Bardzo się o nich boję, nie chcę, by spotkało ich coś złego.

Egzakucję Armanda Le Grace opisałaś przekonująco i realistycznie. Jak zwykle zadbałaś o każdy, nawet najmniejszy szczegół, co u Ciebie uwielbiam. Tworzysz z taką dokładnością ten świat. Zazdroszczę Ci tego. Ale potem tak się wkurzyłam na Aro o te jego gierki, o to, że chce Tanyi u siebie, że kazał Demetriemu ją przyprowadzić, bo inaczej zrobią to jego ulubieńcy. Jezu, co za palant. Przepraszam. Ale ja nie wyrabiam z tym wampirem. Uważam go za bardzo ciekawie wykreowaną postać, ale mnie denerwuje. Paskud głupi.

Bajko kochana. Kocham to opowiadanie. Przy okazji każdego rozdziału zagłębiam się w Twój świat, zapominając o tym, co się dzieje wokół mnie. W Demetrim się zakochałam i nic na to nie poradzę. Tanyę lubię, bo ma niesamowity charakter. Carlisle jest cudowny i ciepły. A Aro mnie wkurza i wzbudza mnóstwo innych emocji. Twoi bohaterowie, opisy, fabuła to coś genialnego. Gratuluję Ci z całego serca, moja droga. Jesteś boska i tyle.

Teraz czekam na Twoje drugie opowiadanie Smile Buziaki! :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:55, 04 Sty 2011 Powrót do góry

Witam, witam:P

Muszę się przyznać, że czekałam, czekałam na twoje opowiadanie i sprawiłaś mi tym miłą noworoczną niespodziankę.

Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć na temat zawiązku Demetriego i Tanyi. Uwielbiam ich. Są razem tacy silni, a do tego ta niezwykłą więź, którą między nimi stworzyłaś jest przepiękna.

Ale najbardziej podoba mi się Carlise. Uwielbiam tego faceta, a ty sprawiasz, że na nowo go pokochałam:P Ta jego szarmanckość, maniery i to jak potrafi dopasować się do sytuacji.

I ponownie gratuluję twojego talentu łączenia faktów z fikcją. Dzięki tobie chyba każdy potrafi wczuć się w ten klimat- jesteś niesamowita!

Dobrze- przepraszam, że tak krótko, ale za bardzo nie mam weny twórczej. Mam nadzieję, że przerwy będą teraz krótsze i nie będziesz nas tak długo trzymać w niepewności. Dużo weny i wolnego czasu Ci życzę!! Powodzenia!!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 23:11, 13 Sty 2011 Powrót do góry

Kochane! Przed Wami ostatni rozdział pierwszej części tego tasiemcowego romansu historycznego. Osobiście ten rozdział wyczerpał mnie psychicznie dość mocno, ale oceńcie same. Dziękuję, za Wasze ostatnie komentarze: Pernix, Sus, Tenaya. Wiele to dla mnie znaczy, że czytacie i chce Wam się zostawić choć kilka słów. A wszystkich zapraszam na rozdział!

Beta: Dzwoneczek – Dziękuję, że ze mną jesteś!

Rozdział 9

Volterra
Zima na początku 1746 roku w Toskanii zaskoczyła mieszkańców tego regionu wyjątkowym chłodem i opadami śniegu. Delikatny biały puch okrył malownicze wzgórza, poprzecinane licznymi dolinami skutych lodem rzek.
Carlisle spędzał najwięcej czasu w bogato wyposażonej bibliotece Ara, studiując nauki przyrodnicze i zagadnienia intrygującej go najbardziej medycyny. Zaszywał się w tej komnacie pełnej książek i manuskryptów, odcinając od ponurej codzienności, jaka panowała na zamku. Uciekał w krainę spisanych na pergaminach wielkich odkryć, zachłannie poznając mechanizmy rządzące różnymi aspektami świata materialnego, ożywionego i nieożywionego.
Coraz częściej myślał o tym, żeby opuścić Volterrę. To miejsce dawało mu schronienie i możliwość kształcenia się, ale też przytłaczało swoją przygnębiającą atmosferą ciągłego strachu. Makiaweliczne zapędy Ara, który pod przykrywką bezwzględnego poszanowania prawa realizował swoje nikczemne plany, by zdobyć władzę absolutną w świecie nieumarłych, wywoływały w Cullenie jedynie niechęć i odrazę. Sprzeciw wobec takiego sprawowania rządów, który od pewnego czasu kiełkował w umyśle Carlisle’a, osiągnął swoje apogeum w momencie, gdy Volturi wydał rozkaz sprowadzenia na zamek Tanyi.
Wampir zdawał sobie sprawę z tego, że jest to kolejny okrutny kaprys Ara. Sadystyczna fanaberia, przedstawiona w cyniczny sposób jako troska o przestrzeganie prawa. Cullen domyślał się, iż prawdziwym motywem postępowania władcy Volterry było zniszczenie tego czystego i pięknego uczucia, które połączyło Demetriego i Tanyę.
Carlisle wpatrywał się ze smutkiem w szare niebo zasnute ciężkimi, ołowianymi chmurami, które kłębiły się nad miastem. Wyglądały złowieszczo, zawieszone nisko nad ziemią. Przywoływały mroczne wspomnienia krwawych, bezwzględnych reguł panujących w pałacu Volturich. Odsunął się od okna, przygnębiony natłokiem ponurych myśli, i raz jeszcze krytycznie przyjrzał się otaczającemu go bogactwu zbiorów w bibliotece. Nie były aż tyle warte, by poświęcać swoje ideały i dać się zamknąć na zawsze w złotej klatce. Cullen podjął jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję…

Francja
Demetri czuł się osaczony i pokonany. Po raz pierwszy od momentu swojej przemiany w wampira odnosił wrażenie, że jest tylko nic nie wartym pionkiem w szatańskiej grze Ara. Słabym, nędznym ogniwem karkołomnej zabawy w nieśmiertelność.
Jak tylko przedostali się do Francji, zaatakował bliźniaków. Był jednak bezradny wobec ich mocy. Przerażający ból sparaliżował jego ciało sekundę po tym, jak rzucił się na Aleca. Nienawiść zaślepiła go na tyle, że nie był w stanie spróbować przejąć kontroli nad swoim umysłem i osłabić potężnej broni Jane. Upadł na ziemię, u stóp niewzruszonej, obojętnej ulubienicy Volturich.
- Jeśli jeszcze raz choćby pomyślisz o tym, aby rzucić się na mnie albo mojego brata, spalę tę ślicznotkę Tanyę na twoich oczach, ale przedtem będziesz musiał długo patrzeć, jak cierpi, zwijając się z bólu – powiedziała mała wampirzyca chłodnym głosem, w którym próżno byłoby szukać jakichkolwiek emocji.
- Kiedyś cię zniszczę – wyszeptał Demetri, podnosząc się z trudem z kolan.
- Ty żałosny tropicielu, jesteś tylko głupim, chełpliwym żołnierzykiem. Na miejscu Ara już dawno bym się ciebie pozbyła. Przestałeś być cokolwiek wart, ogarnięty tą swoją żenującą miłością – prychnęła Jane, patrząc na niego w taki sposób, jakby był obślizgłą, małą jaszczurką, którą można z łatwością rozdeptać obcasem. – A teraz prowadź! – warknęła. – I dobrze ci radzę, bez żadnych sztuczek, jeśli chcesz ocalić tę swoją ukochaną.
Rozpaczliwie próbując obmyślić jakiś plan ucieczki lub zgładzenia tych przeklętych bliźniaków, skierował swe kroki mimowolnie w stronę doliny Loary, gdzie znajdował się zamek Chenonceau.
Podążali wzdłuż rzeki Cher, której niedostępne dla ludzi, porośnięte gęstym lasem brzegi skutecznie ukrywały ich poruszające się z wyjątkową szybkością sylwetki. Kiedy minęli niewielką osadę Romorantin-Lanthenay, Demetri poczuł znajomy zapach Tanyi. Jej ślad prowadził na północ, w stronę Orleanu, a nie na zachód, gdzie znajdował się Chenonceau. Podjął błyskawiczną decyzję: zaprowadzi Jane i Aleca do chateau i odda w ich ręce tego idiotę Rousseau, urządzi krwawą ucztę na zamku, co powinno na chwilę osłabić czujność rodzeństwa, a sam uda się na południe, aby zmylić trop.
Dotarli do celu późnym wieczorem, kiedy mieszkańcy pałacu szykowali się do snu. Bez trudu wspięli się na wysokie mury i bezszelestnie wsunęli do środka przez niedomknięte okno w jednej z komnat. Tanya musiała opuścić zamek zaledwie kilka godzin wcześniej, bo jej słodki wampirzy zapach był jeszcze słabo wyczuwalny.
- Najpierw człowiek – syknęła cicho Jane, ściskając mocno Demetriego za ramię. – Alec z nim zostanie, a my pójdziemy po twoją lubą.

Rousseau nie mógł zasnąć. Przewracał się na wielkim łożu z baldachimem, cierpiąc na niestrawność. Tego wieczoru znów pofolgował sobie w jedzeniu i piciu na tyle, że jego żołądek buntował się w tej chwili, nie pozwalając mu spać. Kiedy po raz kolejny usiłował przyjąć najdogodniejszą pozycję, by zminimalizować ból, coś niezwykle silnego chwyciło jego ciało, unosząc z łóżka i przykuwając do zimnej ściany po drugiej stronie komnaty. Zdezorientowany początkowo niczego nie dostrzegł w ciemności, tylko poczuł żelazny uścisk dłoni na swoim gardle. Charczał cicho, nie mogąc oddychać. Zanim zemdlał, zdążył jeszcze dostrzec przerażające czerwone oczy, wpatrujące się w niego z nieludzkim okrucieństwem.
- Idziemy po dziewczynę. – Jane skinęła na Demetriego, puszczając bezwładne ciało Rousseau.
- Pójdę sam – warknął tropiciel, wiedząc, że za chwilę wampirzyca domyśli się, że Tanyi nie ma w zamku.
- Nic z tego, kochasiu. Prowadź! I żadnych sztuczek – powiedziała, uśmiechając się złowrogo.
- Chrr… chrrr… – Z gardła nieco oprzytomniałego filozofa zaczęły wydobywać się dziwne dźwięki. Rousseau powoli otworzył oczy i ze zdumieniem dostrzegł księcia Rakoczego, sprzeczającego się nad nim z jakąś skromnie odzianą dziewczynką. Oburzony późną wizytą w swojej alkowie i niecnym traktowaniem, zdołał wychrypieć: - Pańskie maniery są karygodne! Proszę natychmiast opuścić moją…
- Milcz – warknęła Jane, nawet nie patrząc na usiłującego się podnieść człowieka.
- Żeby służąca dziewka ośmielała się wydawać mi polecenia – żachnął się filozof. – Szkoda, że księżna Rostowy dziś wyjechała, zapewne wyrzuciłaby cię na bruk w środku nocy. Takie pomiotło!
Wampirzyca zareagowała błyskawicznie. Rzuciła się na Rousseau z groźnym warkotem, roztrzaskując z impetem ciężkie, drewniane łoże.
- Siostro, mamy go doprowadzić żywego – powiedział spokojnie Alec.
- Dokąd? – syknęła Jane do ogłuszonego i mocno poturbowanego filozofa, jednocześnie kierując swój pełen nienawiści wzrok na Demetriego: - Ból – szepnęła z satysfakcją, patrząc, jak tropiciel rażony jej siłą opada sparaliżowany na kolana.
- Jane, obudziliśmy służbę tym drobnym zamieszaniem. – Alec delikatnie dotknął ramienia siostry, ale ta nie zwracała uwagi na brata.
- Dokąd pojechała księżna Rostowy? – zapytała, cedząc wyraźnie słowa. Pochyliła się nad przerażonym Rousseau, który właśnie zaczął sobie uświadamiać, z jakim potworem ma do czynienia.
- Ddddo… P… P… Paryża – wyjąkał struchlały ze strachu filozof.
- Weź go – rzuciła Jane do brata, wskazując na ledwie przytomnego człowieka – a ja się zajmę naszym Don Juanem.
- Siostro, musimy się pośpieszyć. Nie wolno nam zdradzić naszej obecności przed ludźmi – głos Aleca brzmiał łagodnie, ale stanowczo. Wampir użył swojego daru i obezwładnił całkowicie Rousseau, po czym zarzucił sobie wiotkie ciało na plecy i wyskoczył bezszelestnie przez okno.
- Ruszaj się. – Jane popchnęła mocno słaniającego się nadal z bólu Demetriego. Zanim podążyła za bratem, wyrwała jedną ze świec ze srebrnego lichtarza i podpaliła ciężkie, welurowe story.
Kiedy kilka minut później zaniepokojeni służący dostali się do komnaty Rousseau, ogień zdążył już rozprzestrzenić się po całym pomieszczeniu, trawiąc wszelkie ślady dokonanych przez wampiry zniszczeń.

Volterra
W mrocznej, oświetlonej zaledwie kilkoma dopalającymi się świecami sali, stał wysoki, kamienny katafalk. Na wybitych czarnym aksamitem ścianach wisiały zwoje ciężkich łańcuchów, zakończonych najwymyślniejszymi imadłami w różnych kształtach. Gdzieniegdzie srebrzyły się ostro zakończone haki, powbijane w kamienne plafony. Hebanowy stół pokrywała sterta skórzanych pejczy, knebli i odrażających masek. Kajusz rozparł się wygodnie na specjalnie dla niego wykonanym tronie, pozwalając dwóm nagim wampirzycom z jego haremu pieścić swojego penisa. Wcześniej pożywił się młodą Włoszką, której bestialsko okaleczone ciało leżało teraz na lśniącej marmurowej podłodze. Wbił się zębami w jej delikatną, długą szyję, gwałcąc ją od tyłu. Skręcił jej kark, doznając przy tym ekstatycznej rozkoszy. Uwielbiał łączyć zaspokajanie pragnienia z aktem przemocy seksualnej. Tylko wówczas doświadczał orgazmu, który był w stanie na jakiś czas zaspokoić jego wybujałe libido.
- Mam dla ciebie interesującą niespodziankę, mój drogi – zwrócił się Aro do brata, bezceremonialnie zjawiając się w komnacie. Nie podzielał perwersyjnych zachowań Kajusza, ale czasami był z nich zadowolony. Szczególnie w takich sytuacjach, kiedy mógł je wykorzystać do własnych celów.
- Przeszkadzasz mi – warknął białowłosy wampir, odpychając od siebie nałożnice i okrywając ciało długą, jedwabną koszulą.
- Powinieneś oszczędzać siły – uśmiechnął się ironicznie Aro. – Niebawem sprezentuję ci jedną z najpiękniejszych dziwek na świecie. Lada dzień Jane przyprowadzi do nas śliczną Tanyę, która, jak pamiętam, wpadła ci w oko jakiś czas temu na Alasce.
- Tanya… - Kajusz oblizał się lubieżnie na samo wspomnienie dumnej wampirzycy, która patrzyła na niego z dziką nienawiścią, kiedy wykonywali wyrok na jej matce. Dobrze się stało, że jej wówczas nie zabił. Teraz będzie miał z tego dużo większą przyjemność. – Z radością upokorzę tę małą sukę! – dodał, czując, że zaczyna być znowu podniecony.
- Na to liczę, mój drogi bracie. Ale najpierw urządzimy prawdziwą maskaradę!

Paryż
Dotarli do uśpionego Paryża nad ranem, kiedy mieszkańcom stolicy Francji pozostało jeszcze zaledwie kilka godzin słodkiego snu. Demetri wiedział, że nie zdoła powstrzymać Jane przed odszukaniem Tanyi. Zaczynał zdawać sobie również sprawę z tego, że utrudniając to zadanie, może tylko narazić ukochaną i siebie na większe tortury. Przeklinając w duchu Volturich, postanowił jak najszybciej odnaleźć księżną Rostowy (co było akurat dla niego banalnie prostym zadaniem) i zabrać ją do Volterry. We Włoszech, jak tylko Aro przeczyta jej myśli i dowie się, że jest zupełnie niewinna w sprawie Rousseau, Demetri poprosi ją o rękę i poślubi najszybciej, jak tylko to będzie możliwe. Wymyśli coś, aby nie musiała zostać na zawsze uwięziona w wysokiej wieży, w jednej z komnat przeznaczonych dla żon. Nauczy ją walczyć, tropić i zabijać równie skutecznie jak on i wówczas ten ogarnięty paranoiczną rządzą przestrzegania prawa, pieprzony stary wampir powinien pozwolić im egzystować normalnie. A kiedy już zaufa mu ponownie na tyle, by stracić czujność, Demetri zabije go i spali ten przeklęty zamek, obracając to gniazdo zła w popiół. Jeśli tylko unicestwienie Volturich oznacza prawdziwą wolność, to on tego dokona. Choćby musiał poczekać jeszcze wiele stuleci na swoją szansę.
Ukryli nieprzytomnego Rousseau w ruinach starych łaźni rzymskich przy bulwarze Saint Michel i ruszyli pustą o tej porze aleją w stronę Sekwany. Przebiegli niezauważeni w cieniu katedry Notre-Dame i przedostali się na sąsiadującą z Ile de la Cite wyspę Świętego Ludwika. To na niej, w którejś z okazałych rezydencji stojących przy Quai d’Orleans zatrzymała się Tanya, czekając, aż jej konie wypoczną przed dalszą podróżą do Rosji.
Demetri już wyraźnie wyczuwał jej obecność. Bliskość ukochanej sprawiła, że przestał zwracać uwagę na podążających za nim jak cienie, okrytych czarnymi pelerynami bliźniaków. Na jednym z dziedzińców, odgrodzonym od ulicy wysokim parkanem z kutego żelaza, dostrzegł elegancki powóz z błyszczącym w świetle księżyca pozłacanym herbem Rostowych. Zaspany stangret zaprzęgał do niego czwórkę gniadych, szybkich koni.
Czekali, aż służący wykona swoje obowiązki, ukryci w cieniu wysokich dębów rosnących tuż przy ogrodzeniu. Chwilę później lokaje wynieśli z rezydencji podróżne kufry i umocowali je z tyłu karety. Tropiciel pierwszy dostrzegł Tanyę. Ubrana w aksamitną, zieloną suknię i futrzaną etolę ze srebrnych lisów przystanęła na moment, schodząc ze schodów do powozu, jakby się zawahała. Rozejrzała się ze strachem wokół, wyczuwając czyhające zagrożenie.
- Ruszaj! – krzyknęła do stangreta, podbiegając do karety. Wypoczęte konie ochoczo zerwały się do galopu i z impetem przecinając dzieciniec, wybiegły za bramę.
- Alec, zajmij się człowiekiem. – Demetri usłyszał rozkaz Jane, która biegła tuż za nim. Wampir odbił się od ziemi i przelatując kilka metrów, znalazł się na koźle, skręcając jednocześnie kark służącemu. Zrzucił bezwładne ciało, które z łoskotem wpadło w odmęty Sekwany.
Tropiciel doskoczył do karety sekundę wcześniej niż Jane i przyjął na siebie ciosy broniącej się przed napastnikami Tanyi. Otoczył ją mocno ramionami, starając się ochronić własnym ciałem przed małą wampirzycą.
- Cii… uspokój się, proszę – szepnął. Bezlitosne czerwone tęczówki ulubienicy Volturich wpatrywały się z pogardą w tę romantyczną scenę. Jane rozsiadła się wygodnie na welurowych, miękkich poduszkach wyściełających wnętrze powozu.
- Zamknij się – warknęła – albo będę musiała użyć wobec was mojego ulubionego talentu.
Tanya zadrżała. Jej najgorszy koszmar właśnie się ziścił. I Demetri, jej Demetri – którego kochała, któremu zdołała zaufać i uwierzyć, że zrobi wszystko, by ją ochronić – właśnie ją zdradził.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, wyrywając się z ramion tropiciela. – Nie chcę cię znać!
- Posłuchaj, musiałem… - Obserwował z przerażeniem, jak odsuwa się od niego. Ale najgorsze było to, co dostrzegł w jej oczach. Patrzyła na niego jak śmiertelnie zraniona sarna, która wie, że została zaatakowana przez najbliższych. Oszukana. Zdradzona. Wykorzystana. Czuł, że zaczyna ją tracić na zawsze.
- Błagam, wybacz mi – wyszeptał. Załamany oparł ręce na kolanach i schował w dłoniach poszarzałą z rozpaczy twarz.
- Możesz mnie od razu zabić – dotarł do niego jej smutny, matowy głos.
- Dosyć tych tkliwych słówek. Mdli mnie, jak na was patrzę – syknęła Jane. – A twoje życzenie śmierci – zwróciła się do Tanyi – chętnie spełnię, kiedy już Aro wystarczająco się tobą nacieszy.
Kareta zatrzymała się nagle. Wampirzyca uchyliła drzwiczki i skinęła na Demetriego.
- Idź do koni.
Chwilę później Alec bezceremonialnie wrzucił do powozu nadal nieprzytomnego i związanego Rousseau. Tanya wzdrygnęła się na jego widok. A więc to o niego chodzi! Ale przecież Carlisle odkrył, kto zdradził temu filozofowi ich istnienie. Widocznie Aro nie ufał już nikomu…
- Bracie, pojedziesz ze mną. Trzeba dobrze przypilnować tej dwójki – rozkazała Jane, zerkając wrogo na więźniów, po czym jej chłodny, bezlitosny wzrok spoczął na tropicielu. Uśmiechnęła się do niego odrażająco: - A ty, żołnierzyku, dowieziesz nas bezpiecznie prosto do celu. I nie próbuj żadnej dywersji, bo ta piękna dama – spojrzała szyderczo na Tanyę – słono za to zapłaci.
- Tylko ją tknij, suko – warknął Demetri. Jego oczy pociemniały z nienawiści, a przystojna twarz wykrzywiła się w groźnym grymasie. - Przysięgam, że cię zniszczę, jeszcze będziesz na kolanach skomleć o litość.
- Ho, ho, ho… mocne słowa jak na takiego pospolitego żołdaka. Z radością poinformuję Ara o twoich groźbach, tropicielu – w lodowatym głosie Jane zabrzmiała wyraźna ironia.
- Demetri, ruszajmy już – powiedział uspokajająco Alec. – Zaczyna świtać, chyba nie chcecie, aby jacyś ludzie zainteresowali się nami.
Skulona w kącie powozu Tanya dostrzegła jeszcze, że jej ukochany z wściekłością zarzuca na siebie ciemną pelerynę, skrywając twarz w cieniu kaptura. Pierwsze promienie wschodzącego słońca na moment dotknęły jego skóry, igrając diamentowym blaskiem po policzku i mocno zarysowanej szczęce. Ciemne, smutne oczy Demetriego po raz ostatni skrzyżowały spojrzenie z przepełnionym lękiem i niepewnością oczami Tanyi. Wampir uśmiechnął się do niej blado i zatrzasnął drzwiczki karety.
Konie szarpnęły powozem, ruszając do galopu wyboistym bulwarem Saint-Germain. Po kilku minutach wyjechali za bramy Paryża, kierując się na południowy wschód, ku odległej, słonecznej Italii.

Volterra
Przybyli do siedziby Volturich po dwóch dniach bezustannej jazdy. Tylko raz zatrzymali się wysoko w Alpach, na przełęczy Mont-Cenis, by zmienić strudzone długą drogą konie. Volterra przywitała ich marznącym deszczem i podmuchami nieprzyjemnego wiatru. Śnieg zalegający na okolicznych wzgórzach topniał, odsłaniając szarą, popękaną ziemię.
Tanya przez całą podróż nie odezwała się ani słowem. Nie odpowiadała na irytujące docinki Jane, nie słuchała błagania o litość oprzytomniałego Rousseau ani beztroskich opowieści Aleca, nawiązujących do wypraw legionów rzymskich przez Alpy na terytorium Franków*.
Bała się spotkania z Arem, ale postanowiła, że prędzej zginie w walce, rzucając mu wyzwanie, niż zostanie jego kolejną marionetką. Postanowiła za wszelką cenę ochronić siostry przed okrutnym losem, który miał stać się jej udziałem. Modliła się, aby Kate i Irina poradziły sobie na tym świecie bez niej. Błagała Boga, by ją wysłuchał, choć bała się, że będąc wyklętą, ma raczej małe szanse na pomoc Pana.
Zarzucała sobie, że tak pochopnie oskarżyła Demetriego o zdradę. Wiedziała już, że prawdopodobnie nie miał żadnego wyboru. Zmusili go, w okrutny sposób wykorzystując jego słabość do niej. Mogła mieć tylko nadzieję, że zanim zginie z rąk Ara, zdąży mu powiedzieć, że go kocha, że rozumie, wybacza.

W tym samym momencie, kiedy wysiedli z powozu tuż przed wieżą Palazzo dei Priori, pojawili się strażnicy w długich, szarych pelerynach. Eskortowali ich do sali tronowej, a następnie ustawili szpaler tuż przy wejściu. Demetri dostrzegł Eleazara, Felixa, Selima i Santiago, których twarze wydawały się być wykute z marmuru. Nieruchome. Martwe.
Aro ubrany w wysadzany diamentami surdut z czarnego, chińskiego jedwabiu i białą koszulę z wysokim kołnierzem siedział na tronie i z zaciekawieniem przyglądał się Rousseau. Nie zwracał natomiast szczególnej uwagi na Tanyę. Skinął na Demetriego i rodzeństwo, aby zajęli swoje miejsca pośród strażników. Jane i Alec wycofali się bezszelestnie, ale tropiciel, zamiast wykonać rozkaz, stanął obok ukochanej i bez cienia lęku spojrzał w lśniące rubinową barwą tęczówki Ara. Ten nie zaszczycił wampira nawet jednym spojrzeniem, tylko uniósł znacząco brew. Nie tolerował niesubordynacji – żołnierza należało ukarać za brak posłuszeństwa, na to jednak zawsze znajdzie czas.
- Hm – chrząknął znacząco Carlisle. Stał tuż przy marmurowym podeście, najbliżej władcy Volterry. Demetri zignorował jednak także sugestię przyjaciela i niczym nieruchomy posąg tkwił obok przestraszonej Tanyi.
- Jean Jacques Rousseau, jak mniemam. – Stary wampir wstał z tronu i lewitując dwadzieścia centymetrów nad ziemią, podpłynął do ledwie trzymającego się na nogach ze zmęczenia, obolałego, a przede wszystkim przerażonego filozofa. Wyciągnął do niego dłoń w geście powitania, lecz człowiek sparaliżowany ze strachu, nie potrafił unieść swojej drżącej ręki. Aro wzruszył ramionami i odwrócił się od Rousseau, tak jakby chciał odejść, zdegustowany jego niekulturalnym zachowaniem. To była tylko gra. Sekundę potem rzucił się na filozofa z głuchym warkotem, obnażając białe zęby tuż przy jego twarzy. Rousseau osunął się zemdlony na ziemię.
- Biedaczek – uśmiechnął się wampir, przyglądając się z troską bezwładnemu ciału. – Chyba go musieliście nieźle nastraszyć w trakcie podróży – zwrócił się nieco karcącym tonem do Demetriego.
- Jest słaby psychicznie - mruknął tropiciel, czujnie obserwując ruchy Ara.
- Ocućcie go. Muszę przecież poznać jego myśli. Nieprzytomny jest bezużyteczny – wydał rozkaz Volturi, szturchając od niechcenia leżącego.
Carlisle zlitował się nad Rousseau, klękając przy nim i delikatnie oklepując po zwiotczałych policzkach.
- To chwilę potrwa, zanim dojdzie do siebie – powiedział Cullen, sprawdzając puls nieprzytomnego człowieka.
- W takim razie zobaczymy, co ukrywa przede mną ta piękna, młoda dama. – Aro zbliżył się do Tanyi, przyglądając się uważnie wampirzycy. Demetri ostatkiem sił powstrzymał się, aby nie rzucić się na niego, osłaniając ukochaną. Wiedział jednak, że stary powinien poznać jej myśli – wówczas uzna ją za niewinną i zajmie się tylko Rousseau.
- Witaj, Aro. – Głos Tanyi zabrzmiał pewnie i choć bardzo się bała, opanowała jego drżenie i zmusiła się nawet do nikłego uśmiechu.
- Witaj, bellissima – wampir ukłonił się szarmancko, a następnie ujął jej dłoń, zbliżając do swoich ust, tak jakby chciał ją pocałować. Cichy, groźny pomruk wydobył się z gardła Demetriego, ale Volturi zignorował to śmieszne ostrzeżenie.
Przez dłuższą chwilę patrzył nieco zamglonym wzrokiem w bursztynowe, błyszczące oczy Tanyi, a następnie jego prawie przeźroczysta, blada twarz wykrzywiła się w nienaturalnie radosnym uśmiechu.
- Niewinna! – krzyknął, podskakując niczym mały chłopiec, który dostał wymarzoną zabawkę. – Cudownie! Bellissima, tak się cieszę. Sama rozumiesz, że musiałem się upewnić… Moi drodzy – zwrócił się do pozostałych wampirów, nadal przytrzymując dłoń Tanyi – ta dama jest czysta jak łza. Absolutnie uwalniam ją ze wszystkich zarzutów o zdradę naszej rasy. Nic nie wiedziała o niecnych zamiarach tego szalonego człowieczka – wskazał głową na leżącego Rousseau.
Demetri odetchnął z ulgą, a Carlisle i Eleazar uśmiechnęli się do siebie z zadowoleniem, jedynie Jane warknęła cicho, ale Alec, zanim ktokolwiek się zorientował, powstrzymał ją uspokajającym gestem.
- Pani, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim honorowym gościem na dzisiejszym balu maskowym? – zapytał Aro, z kurtuazją podając Tanyi ramię.
- A czy potem będę mogła odejść?
- Ależ oczywiście, moja droga, jakże mógłbym cię do czegokolwiek zmuszać – obruszył się Volturi. – Myślę jednak, że po dzisiejszej nocy sama zapragniesz zostać w mych skromnych progach na dłużej.
Wampirzyca wzdrygnęła się, słysząc ostatnie słowa i spojrzała z lękiem na Demetriego, który cały czas stał obok niej z kamienną twarzą.
- Aro, pozwolisz, że odprowadzę damę do komnaty dla gości. – Tropiciel ujął jej łokieć i przyciągnął do siebie. W jego chmurnym spojrzeniu kryła się wyjątkowa stanowczość i siła, która nieco zaskoczyła nawet władcę Volterry. Stary wampir nie dał jednak nic po sobie poznać, tylko skinął lekko głową i wyszeptał lodowatym tonem:
- Fascynująca… I taka namiętna. Kajusz będzie zachwycony, mogąc cię lepiej poznać. – Lubieżnie oblizał czerwone, wąskie wargi, a następnie zaklaskał głośno i donośnym głosem obwieścił: - Zapraszam wszystkich dziś wieczorem na wyjątkową maskaradę!
Demetri objął Tanyę i pośpiesznie wyprowadził ją z sali tronowej, lecz zaraz za nimi, jak cienie, podążyli Jane i Alec.
- Co z nim? – Eleazar podszedł do Carlisle’a i wskazał głową na leżącego nadal na ziemi Rousseau.
- Powoli odzyskuje przytomność.
- To dobrze. Przyprowadźcie go do biblioteki, jak już dojdzie do siebie – powiedział Aro. – Tam go przesłucham, a potem podejmę decyzję, ale najpierw muszę porozmawiać z Markiem i Kajuszem. Ach, zapomniałbym! Powtórzcie Demetriemu, że oczekuję, iż ma naprawdę dobre wytłumaczenie swojego karygodnego zachowania. I zanim zacznie opowiadać mi kolejne bajki o wielkiej miłości, radzę, aby głęboko się zastanowił nad swoimi słowami. I czynami.
Cullen z niepokojem patrzył, jak Volturi znika za bogato zdobionymi w ornamenty, hebanowymi drzwiami. Wiedział, że wampir jest nieobliczalny i ponownie zaczął się martwić o przyjaciela i jego ukochaną.

Demetri zaprowadził Tanyę do przestronnej, gustownie urządzonej w stylu rokoko komnaty w południowym skrzydle zamku. Chciał jak najszybciej z nią porozmawiać i wyjaśnić swoje postępowanie. Pragnął, by spróbowała go chociaż zrozumieć, bo nie śmiał liczyć na wybaczenie. Jednak w tym celu musiał zostać z nią sam na sam, co skutecznie uniemożliwiało towarzystwo bliźniaków, niemo podążających za nimi krok w krok.
- Jane, wiesz dobrze, że nie musisz nas już pilnować. Stąd się nie da uciec. – Spróbował pertraktacji z małą wampirzycą.
- Wiem – uśmiechnęła się złośliwie. – Jednak osobiście chciałabym zadbać, aby honorowy gość Ara poczuł się jak najlepiej w naszych skromnych progach. Z chęcią zatroszczę się o to, aby ta piękna dama była doskonale przygotowana na dzisiejszą maskaradę. Ty wszak się nie znasz na kobiecych strojach i odpowiednim doborze klejnotów. Zresztą sam powinieneś się odświeżyć po naszej długiej podróży i założyć jakiś stosowny na tę wyjątkową okazję kostium.
- Daj mi pół godziny – warknął. – Muszę z nią porozmawiać.
- Masz kwadrans. Potem przyprowadzę nałożnice z haremu, aby pomogły jej stosownie przyszykować się na wieczór.
Kiedy tylko zostali sami, Demetri padł na kolana u stóp Tanyi. Wtulił twarz w fałdy jej długiej sukni. Nie śmiał spojrzeć na ukochaną, bojąc się, że zobaczy w jej oczach jedynie odrzucenie. A tego by nie zniósł.
- Błagam, wybacz mi – wyszeptał. – Chciałem ich zabić, ale nie dałem rady. Wykorzystali to, że cię kocham, że nie pozwoliłbym cię skrzywdzić.
- Demetri, spójrz na mnie – poprosiła cicho, delikatnie gładząc jego lśniące, czarne włosy. Podniósł powoli głowę. Bladą twarz miał ściągniętą, a w ciemnych, podkrążonych i głodnych oczach czaił się lęk. Patrzyła na niego ze smutkiem, ale też ze zrozumieniem. Wiedziała jednak, że zaraz będzie musiała sprawić mu ból swoim życzeniem.
- Zabij mnie. Teraz. Tylko w taki sposób mnie uratujesz przed tymi okrutnymi rzeczami, które z pewnością przygotował dla mnie Aro.
Jego przystojną twarz wykrzywił grymas wściekłości, a oczy pociemniały jeszcze bardziej, stając się groźne, niebezpieczne, straszne… Przerażona odsunęła się od niego, ale on poderwał się błyskawicznie i pochwycił ją w swoje silne ramiona. Ujął jej twarz tak, że ich usta prawie stykały się ze sobą.
- Nigdy więcej mnie o to nie proś, rozumiesz? – warknął i przytulił ją mocno do siebie, starając się opanować gniew i potężny strach, jakie wzbudziły w nim jej słowa. – Jest inny sposób na to, abyś była całkowicie bezpieczna. Wyjdź za mnie.
- Co? – krzyknęła i spróbowała mu się wyrwać, ale nie pozwolił jej, przytrzymując silnymi jak imadła ramionami.
- Proszę cię, żebyś została moją żoną. To jedyny sposób, by cię ochronić przed Arem.
I innymi – dodał już w myślach, czując, że gorąca fala przerażającej nienawiści zalewa jego umysł, kiedy przypomniał sobie o Kajuszu.
- Ale wtedy musiałabym tu zamieszkać – powiedziała, kręcąc przecząco głową. – To niemożliwe.
- Posłuchaj, to naprawdę jedyne rozsądne rozwiązanie. Owszem, na pewno przez jakiś czas musiałabyś tu… przebywać. – Niewiele brakowało, by wyznał jej, że na pewno na samym początku podzieli losy innych żon i zostanie uwięziona w specjalnej alkowie, wysoko w wieży. Przynajmniej dopóki on nie przekona Ara, że powinna zostać strażniczką. Miała dar uzdrawiania, potrafiła uśmierzać ból dotknięciem dłoni – to powinno pomóc w pertraktacjach o jej wolność. Złota klatka, w której by się znalazła, była jednak niczym w porównaniu z zamknięciem na wieki w haremie Kajusza.
- Demetri, nie mogę, zrozum…
- Proszę, Tanyu, zgódź się. To nasza jedyna szansa – westchnął cicho, gładząc ją czule po policzku.
- To twoja szansa, nie moja. To nie jest mój świat – powiedziała, patrząc na niego smutnym wzrokiem.
Pragnął rozwiać jej wątpliwości, zetrzeć na zawsze z tej ślicznej twarzy niepokój i bolesną rezygnację. Musiała mu zaufać. Ten jeden, ostatni raz. Pocałował ją powoli, delikatnie rozchylając jej słodkie wargi, chłonąc jej zapach, czując jej zniewalający smak.
- Proszę… - zdążył jeszcze wyszeptać, ale w tym samym momencie zjawiła się Jane wraz z dwoma innymi wampirzycami. Przyniosły ze sobą szkatułę drogocennych klejnotów i kilka balowych sukien. Zaraz za nimi wszedł Alec, niosąc duże pudło ozdobnych masek.
- Twój czas się skończył, żołnierzu – powiedziała lodowatym tonem Jane, wskazując Demetriemu wyjście.
- Pomyślę o tym – usłyszał jeszcze słowa Tanyi, zanim bliźniaki zatrzasnęły za nim ciężkie, masywne drzwi.
Ociągając się, ruszył w stronę łaźni, zostawiając z rozdartym sercem swoją ukochaną.

Bal rozpoczął się punktualnie godzinę przed północą. Demetri rozglądał się uważnie po sali, ubrany w klasyczny, czarny surdut, uszyty zgodnie z najnowszą francuską modą z drogiego kaszmiru, podbity atłasem w tym samym grafitowym kolorze, co krótkie, wąskie spodnie, które doskonale podkreślały jego mocno umięśnione uda. Śnieżnobiała koszula z wpiętą w koronkowy żabot diamentową spinką eksponowała jeszcze bardziej jego mroczną urodę. Na twarz założył prostą, czarną maskę, która zasłaniała jedynie jego ciemne, niebezpieczne oczy. Włosy ściągnął do tyłu, związując je tylko dobraną kolorem aksamitką. Nie cierpiał nosić peruki. Uważał, że mężczyźni, którzy je zakładają, upodabniają się do ufryzowanych pudli.
Obok niego stał z nieco zatroskaną miną Carlisle, który w zdobionym złotymi haftami jasnobłękitnym surducie, uczesanymi w jedwabiste fale jasnymi włosami i kunsztownie wysadzanej małymi diamentami masce wyglądał jak smutny anioł.
Demetri zaczął się niepokoić, ponieważ nigdzie nie mógł dostrzec Tanyi. Wiele wampirzyc wirowało teraz w rytm musette i choć ich twarze zasłaniały najróżniejsze maski, wiedział, że żadna z nich nie jest jego ukochaną.
Odetchnął z ulgą dopiero wówczas, kiedy w wejściu pojawiła się znajoma sylwetka. Towarzyszyły jej bliźniaki, ubrane w swe długie, ciemne peleryny. Jane nosiła złotą maskę, zasłaniającą całą twarz, a Alec – srebrną.
Demetri znalazł się natychmiast obok nich, wyciągając dłoń do ukochanej.
- Odsuń się. Mam rozkaz doprowadzić ją bezpośrednio do Ara – warknęła wampirzyca, zastępując mu drogę.
- To masz problem, bo musiałabyś złamać święte prawo nietykalności żony – powiedział, patrząc z nienawiścią w jej czerwone oczy, błyszczące złowrogo przez otwory wycięte w masce.
- Czyjej żony? – zapytała ironicznie Jane.
- Mojej. Oświadczyłem się dziś po południu, a najdalej za kilka dni będziemy po ślubie. Więc odpuść, zresztą Ara jeszcze tu nie ma. Jak się zjawi, to pozwolę mu zatańczyć z moją narzeczoną.
- To zmienia postać rzeczy – wtrącił się Alec. – Siostro, jesteśmy zobowiązani oddać mu jego wybrankę.
Jane zsunęła z twarzy maskę. Na jej okrutnym, zimnym obliczu pojawił się grymas ledwie pohamowanej złości.
- Pożałujesz tego! – warknęła, ale posłuchała brata. Odwróciła się, zarzucając kaptur na głowę i zniknęła w ciemnym korytarzu.
Prawa Volturich były najważniejsze. Jeśli faktycznie Demetri wybrał Tanyę na przyszłą małżonkę – była nietykalna. Naznaczenie piętnem żony oznaczało jednocześnie, że chronił ją święty immunitet. Od tej chwili jej jedynym obowiązkiem miało być zapewnienie seksualnych przyjemności mężowi oraz pełnienie funkcji reprezentacyjnych. Wiązało się to jednak również z tym, że jej przyszłość była równoznaczna z uwięzieniem na wieki w alkowie. Ceną za całkowitą nietykalność żony było pozbawienie jej wszelkich wampirzych przywilejów – w tym wolności i możliwości polowania.

Demetri przyglądał się z zachwytem ukochanej, której uroda zdawała się błyszczeć jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Tanya miała na sobie piękną balową suknię w kolorze najczystszego szkarłatu. Barwa ta idealnie podkreślała jej porcelanową cerę. Jasne włosy dziewczyny zebrane były w misternie ułożone loki, a grzebyki ozdobione rubinami przytrzymywały wpięte we fryzurę długie purpurowe pióra. Jej alabastrowe ramiona były odsłonięte, a mocno ściśnięty gorset podkreślał krągłość przepysznie mlecznych piersi. Na wysmukłej szyi błyszczała piękna diamentowa kolia, która dodatkowo rozjaśniała śliczną buzię, odbijając światło rozpalonych świec.
Tanya nosiła niewielką maskę, o nieco orientalnym kształcie kocich oczu, wykończoną po bokach maleńkimi złotymi piórkami, umocowanymi na drobnych brylantowych zapinkach.
Orkiestra skończyła grać musette i zaintonowała pierwsze rytmy lekkiego menueta.
- Zatańczysz ze mną, najdroższa? – zapytał Demetri, kłaniając się kurtuazyjnie przed Tanyą, a następnie podał jej swoje ramię. Skinęła przyzwalająco głową, bo w jego objęciach czuła się zdecydowanie bezpieczniej.
Wirowali przez chwilę w milczeniu, zatapiając się w swych spojrzeniach. Bił od nich pewien ulotny czar i magnetyzm wzajemnego pożądania, czułości i spełnienia. Otuleni magią miłości nawet nie zauważyli, że inne pary ustępują im miejsca, odsuwając się w cień kolumn podtrzymujących sklepienie sali balowej.
- Brawo! – Usłyszeli dopiero okrzyk Ara, który pojawił się nagle obok nich w białym jedwabnym surducie, haftowanym w pawie pióra. Na głowę założył mocno upudrowaną perukę w stylu Ludwika XIV, ale najgroźniej zdawała się wyglądać wenecka maska, która zasłaniała jego twarz. Czarna, poprzecinana złotymi ornamentami. Pośrodku artysta wymalował na niej krwistoczerwone usta, rozchylone w strasznym uśmiechu. Na górze miała wysoką, misternie wykonaną tiarę, zakończoną trzema ostrymi rogami.
- Pozwolisz, że zatańczę z tą piękną, młodą damą. – Volturi zwrócił się do Demetriego, przyglądając się jednocześnie Tanyi, oczarowany jej niezwykłą, nawet jak na wampirzycę, urodą.
Tropiciel spojrzał na ukochaną, która kurczowo trzymała jego rękę, odwracając z odrazą twarz od Ara. Wiedział jednak, że nie może odmówić władcy Volterry.

Nikt nie śmiał przeszkadzać w tańcu tym dwojgu. Demetri odnalazł opierającego się o kolumnę Carlisle’a, dyskutującego cicho z Eleazarem.
- Panowie. – Skinął im głową, podchodząc.
Cullen z niepokojem spojrzał na przyjaciela, w którego przerażająco czarnych oczach czaił się niesamowity głód.
- Kiedy ostatnio polowałeś? – zapytał z troską Carlisle.
- Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam – odparł nonszalancko Demetri, poklepując towarzysza po plecach. – Żyję miłością, mój drogi.
- To niebezpieczne. Igrasz z ogniem, bracie – powiedział spokojnie Cullen, w jego spojrzeniu jednak pojawiła się obawa. – Nie widziałem nigdzie Kajusza. Obawiam się, że Aro przygotował dla nas jakąś niespodziankę.
Demetri warknął przeciągle na samo wspomnienie siwowłosego wampira.
- O wilku mowa – mruknął Eleazar, wskazując głową na szeroko rozsunięte drzwi do sali balowej.
Na rydwanie zaprzężonym w cztery groźnie połyskujące zielonymi ślepiami czarne pantery** wjechał Kajusz w stroju mitycznego Dionizosa. Miał na sobie klasyczną rzymską togę, wykonaną z najdelikatniejszej wełny w kolorze śnieżnej bieli. Jedno ramię zdobiła misterna złota klamra w kształcie wijącego się bluszczu. Na głowie błyszczał atrybut boskości – laur.
Wokół rydwanu stąpały niewinne, nagie dziewczęta udające nimfy. W dłoniach trzymały kiście dojrzałych winogron lub gliniane dzbany z winem. Zaraz za nimi szli młodzi chłopcy, odziani jedynie w białe przepaski na biodrach, okrywające ich przyrodzenie. Nieśli harfy i lutnie lub symboliczne złote rogi obfitości.
- To są ludzie… - zająknął się Demetri. Jad napłynął mu do ust i zaczął palić z wyjątkową siłą. Długo skrywana natura drapieżnika zawładnęła nim teraz całkowicie. Poczuł zew. Oczy zabłyszczały mu złowrogo, a z gardła wydobył się przeciągły jęk.
- Do diabła! – zaklął Carlisle, pełen najgorszych obaw.
Na rozwój wypadków nie trzeba było długo czekać. Wampiry, sycząc złowrogo, wpatrywały się rozpalonymi z pragnienia, przerażająco czerwonymi tęczówkami w stado stłoczonych, wystraszonych ludzi. Nagle Kajusz pochwycił jedną z nimf niosących dzban. Przechylił jej głowę mocnym szarpnięciem i nakazał:
- Pij!
Wlewał jej wino prosto w rozchylone usta, aż opróżnił całe naczynie.
- Czas na ucztę – krzyknął i zatopił ostre zęby w pulsującej gorąca krwią aorcie, rozrywając przy tym gardło dziewczyny, po czym przytrzymał jej ciało tak, aby czerwona ciecz spływała wartkim strumieniem do dzbana.
Rozpoczęła się masakra. Wampiry rzuciły się na odurzone strachem, nagie, bezbronne ludzkie postacie. Wszędzie słychać było krzyki, mlaskanie i odgłosy łamanych kości.
Metaliczny zapach krwi unosił się w powietrzu, powodując w nieumarłych niepohamowaną żądzę zaspokojenia pragnienia. Mroczna aura śmierci spowiła komnatę swoim całunem.
- Zobacz, gdzie jest Tanya – szepnął Eleazar do Carlisle’a, przykładając do nosa i ust jedwabną chusteczkę. Cullen przeskoczył ponad wijącymi się na podłodze ciałami, dostrzegł Tanyę wpatrującą się z niebezpiecznie drapieżnym spojrzeniem w leniwą czarną panterę. Zaatakowała kota sekundę później, rozszarpując mu gardło z wyjątkową precyzją.
- Uff – odetchnął Carlisle i zasłonił Tanyę, czekając, aż ta pożywi się zwierzęciem. Przyglądał się ze smutkiem w łagodnych, bursztynowych oczach tej masakrze, wiedząc, że nie jest w stanie pomóc tym niewinnym ludziom. Dla Volturich i ich strażników byli tylko pożywieniem. Kolejnymi, bezimiennymi ofiarami złożonymi na ołtarzu Śmierci.
Patrzył z żalem na Demetriego, który z przyjaciela zmienił się w okrutną, bezlitosną bestię, dla której nie istniały żadne uczucia. Liczył się tylko instynkt zabójcy.
Okrutna orgia dobiegała końca. Aro z zadowoleniem przyglądał się swoim poddanym, których czerwone tęczówki płonęły dzikim blaskiem, a obnażone zęby nosiły ślady świeżej krwi.
Po chwili strażnicy usunęli martwe ciała, a wampiry wróciły do przerwanych na czas uczty konwersacji. Niektórzy mieli poplamione posoką suknie i surduty, poprzekrzywiane peruki albo porwane maski. Poza tym nic się nie zmieniło. Carlisle objął delikatnie zdezorientowaną i przestraszoną Tanyę i poprowadził ją do stojącego przy wyjściu Eleazara.
- Gdzie Demetri? – zapytał cicho Hiszpana.
- Zaraz wróci, pomagał sprzątać.
Rozległo się głośne klaskanie Ara i wszyscy obecni zwrócili wzrok w jego stronę. Wiadomo było, że władca Volterry przyszykował jakieś specjalne expose z okazji maskarady, które właśnie zamierzał wygłosić.

- Moi drodzy – rozpoczął przemówienie stary wampir, spoglądając na swoich poddanych niczym wszechpotężny król. – Zebraliśmy się tu dzisiaj, bo zaiste mamy powody do świętowania. Moi dzielni strażnicy schwytali jednego z naszych najgroźniejszych wrogów, pana Rousseau, który ośmielił się spróbować ujawnić ludziom ściśle strzeżoną tajemnicę nieśmiertelności. Oczywiście zadziałałem na tyle szybko, by do tego nie dopuścić. Ten nikczemny człowiek został uwięziony w naszych najlepiej strzeżonych lochach i niebawem zajmie się nim mój drogi, utalentowany Selim. – Aro skinął głową w stronę rosłego wampira, którego Demetri wraz z Eleazarem spotkali na Krymie w trakcie wojny rosyjsko-tureckiej. Po sali przebiegł jednobrzmiący pomruk aprobaty. W Volterze znane już były wyjątkowe zdolności nieśmiertelnego Tatara – potrafił doskonale kontrolować ludzkie umysły i zaszczepiać w nich pewne idee, posługując się hipnozą.
- To jeszcze nie koniec dobrych wiadomości – uśmiechnął się Aro, unosząc dłoń i uciszając tłum wyniosłym gestem. – Jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie poznałem, a istnieję już długi czas na tym świecie, zdecydowała się zamieszkać z nami w Volterze. Pozwól Tanyu, że cię przedstawię. – Spojrzał na wampirzycę z błyszczącymi z podniecenia oczami. – Oto najnowsza i najjaśniejsza perła kolekcji w haremie mojego drogiego brata, Kajusza!
- Nie! – ryknął Demetri, przedzierając się przez tłum przy wejściu i podbiegając do ukochanej, która drżała z przerażenia po słowach Ara. Gdyby Carlisle jej nie podtrzymał, upadłaby na marmurową podłogę.
- Tanya zostanie moją żoną. Chroni ją od tej pory święte prawo wybranki – powiedział głośno tropiciel, zasłaniając wampirzycę własnym ciałem.
Tym razem pomruk ogólnego niezadowolenia przetoczył się przez komnatę. Gdzieniegdzie słychać było głośniejsze warknięcia. Kajusz, wpatrzony z wściekłością w Demetriego, znalazł się tuż przed nim i syknął:
- Jesteś taki pewien swoich uczuć, że śmiesz odbierać mi nałożnicę?!
- Nie jest żadną twoją nałożnicą. Należy do mnie i chcesz czy nie, musisz to uszanować – odparł spokojnie tropiciel, choć najchętniej rzuciłby się do gardła temu sadystycznemu wampirowi. Kajusz uśmiechnął się tylko cynicznie i oblizując się lubieżnie na widok przestraszonej Tanyi, podszedł do Ara i ujął na moment dłoń brata.
- Taaak… Myślę, że masz rację. To należałoby sprawdzić – powiedział władca Volterry, udając, że się nad czymś zastanawia. Po chwili spojrzał z zadumą na Demetriego i zapytał: - Czy twoja miłość jest prawdziwa, mój synu?
- Przecież wiesz, że tak jest. Jestem gotów poświęcić dla niej wszystko. Jestem gotów zabić każdego i złamać prawo. Jestem gotów zapłacić nawet najwyższą cenę i przestać pić ludzką krew, by tylko móc z nią być – odpowiedział Demetri, patrząc dumnie w twarz Ara i przytulając jednocześnie do siebie Tanyę. Biła z niego siła i spokój, a także niezachwiana pewność każdego wypowiedzianego słowa.
- Interesujące - mruknął Volturi cicho. – Zatem sprawdźmy, czy tak jest w istocie. Chelsea…

Demetri poczuł nagle, jak lodowaty podmuch zawładnął jego umysłem. Przerażająca pustka wypełniła mu czaszkę. Nicość ogarniała go falami, wypłukując wszystkie uczucia. Radość, wiara, nadzieja pogrążyły się w ciemnej masie mrocznego nieistnienia. Znikały po kolei, zostawiając po sobie jedynie fragmenty bezosobowych, nielogicznych skrawków dawnych pragnień. Stał nieruchomo, przytłoczony siłą, z jaką Chelsea atakowała jego emocje, wymazując je, coraz bardziej osłabiając okrutną mocą każdą cząsteczkę jego jestestwa. Jako ostatnia zniknęła miłość, której potęga walczyła przez dłuższy czas z nieznanym, beznamiętnym przeciwnikiem, poddając się w końcu w niemej rozpaczy. Pokonana, bezbronna została zepchnięta na wieki w najgłębsze czeluście podświadomości.
Ramię Demetriego obejmujące Tanyę opadło bezwładnie, a on sam tkwił na środku komnaty niczym pusta, wypalona do cna skorupa.
- Czy nadal pragniesz poślubić Tanyę? – zapytał cicho Aro.
- Nie – głos tropiciela zabrzmiał głucho, nienaturalnie.
- Czy ją kochasz?
- Nie – powtórzył Demetri mechanicznie, spoglądając beznamiętnym, pustym wzrokiem na dawną ukochaną.
- A zatem mamy problem z głowy! – Volturi zaklaskał radośnie.

Tanya z przerażeniem wpatrywała się w Demetriego. Nie wiedziała, co zrobiła mu ta słodko wyglądająca wampirzyca – Chelsea, ale cokolwiek to było, nagle przestał być jej Demetrim. Chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Poczuła, jak Carlisle ujął ją pod rękę i odciągnął od tropiciela.
- Posłuchaj, Tanyu, to może być twoja ostatnia szansa na wolność. Podejdź ze mną do Ara, zanim Kajusz zorientuje się, co zamierzam – wyszeptał. – Później ci wszystko wytłumaczę.
Skinęła tylko głową, nadal nie mogąc wydobyć żadnego słowa ze ściśniętej rozpaczą i strachem krtani.
Zbliżyli się do władcy Volterry, ochraniani dodatkowo przez Eleazara. Volturi uśmiechnął się przyzwalająco na ich widok, co Cullen poczytał za zgodę na chwilę osobistej rozmowy.
- Aro – zaczął Carlisle, wpatrując się uważnie w wampira. – Ty, który ustanawiasz prawo i jesteś jego największym autorytetem w naszym świecie, nie mylisz się nigdy. Twoje decyzje są niepodważalne i święte, jednak to, co dziś uczyniłeś było tylko wyrachowaną manipulacją. Niegodną postępowania tak potężnego władcy. Dlatego śmiem prosić, abyś w szlachetnym akcie łaski uwolnił tę oto Tanyę. Będzie to wystarczające zadośćuczynienie za to, co ją tutaj spotkało. Zarówno ona, jak i ja, choć jesteśmy wampirami, nie należymy to tego świata. Nie odżywiamy się ludzką krwią, przez co nie jesteśmy godni, by przebywać w Volterze. Pozwól nam odejść w spokoju, a będziemy szanowali i przestrzegali twoich praw do końca swoich dni.
- Chyba prosisz o zbyt wiele, mój przyjacielu. – Aro zmrużył oczy i przez moment przyglądał się uważnie Carlisle’owi. Ujął jego dłoń, chcąc poznać myśli Cullena. Wampir mówił prawdę i co więcej, miał trochę racji. Volturi westchnął nieco teatralnie: wszak chciał być władcą sprawiedliwym, o tyle budzącym strach, co i szlachetnym. Osiągnął swój cel – Demetri znowu był posłusznym tropicielem, podatnym tylko na jego rozkazy. W zasadzie pomysł, aby Tanya zniknęła z Volterry, nie był do końca taki zły. Przynajmniej nie będzie musiał się obawiać, że to głupie uczucie zawładnie z powrotem jego najlepszym strażnikiem.
Carlisle wiedział, że oto wykorzystał ostatnią szansę. Decyzja, którą podejmie teraz Aro, będzie nieodwołalna.
- Będzie mi ciebie brakowało, przyjacielu – powiedział Volturi, patrząc z nieodgadnionym wyrazem twarzy na Cullena. – Jednak muszę się zgodzić z tobą, iż nie pasujecie do nas. Możecie odejść. Ufam jednak, że będziecie przestrzegać sumiennie naszych praw, wszak jesteście, mimo wszystko, wampirami. Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś porzucicie tę swoją żałosną dietę i jeszcze nie raz się spotkamy.
- Dziękuję, Aro – odparł Carlisle z ulgą, spoglądając na Volturi. Ukłonił się lekko przed nim i szybko pociągnął oniemiałą Tanyę do wyjścia. Chciał wyjechać, zanim rozwścieczony decyzją brata Kajusz wpadnie w szał. Mógłby wówczas być dla nich zbyt groźny.
Eleazar szedł tuż za nimi, osłaniając ich z tyłu. Tanya po raz ostatni spojrzała w stronę, gdzie nadal nieruchomo niczym głaz stał Demetri. Wydawało jej się, że jej martwe serce wraz z utratą ukochanego rozpadło się na miliony cząsteczek. Zyskała jednak wolność, choć słono przyszło za nią zapłacić.
- Żegnajcie, przyjaciele. – Eleazar odprowadził ich do samych bram Volterry. Uścisnął dłoń Carlisle’owi i przytulił mocno Tanyę.
- Gdybyś kiedyś chciał odejść… - szepnęła wampirzyca, lecz nie dokończyła swoich słów, widząc smutną twarz Hiszpana.
- Znajdę was – odparł i zniknął w mroku starożytnych murów otaczających miasto. Pobiegli na północ, nie oglądając się już za siebie.

Kilka tygodni później w Mediolanie odnaleziono zaginionego we Francji Jeana Jacquesa Rousseau. Był wychudłym wrakiem człowieka, który nie potrafił odpowiedzieć, co działo się z nim przez ostatni czas. Nie pamiętał żadnych wydarzeń, które nastąpiły po jego wizycie w Chenonceau.

Koniec części pierwszej!

*Frankowie - to nazwa zbiorcza określająca zachodniogermańską federację plemion, u swoich, uchwytnych źródłowo, początków, tj. w III w. n.e., zamieszkującą tereny na północ i wschód od dolnego Renu. Jego rozpad dał początek dwóm wiodącym siłom średniowiecza: królestwu Francji i państwu niemieckiemu. Źródło: Wikipedia.
** rydwan Dionizosa – Dionizos to w mitologii greckiej Bóg wina i płodnych sił natury, rządził rodzeniem, śmiercią i zmartwychwstaniem. W jego wędrówce towarzyszył mu zazwyczaj kolorowy orszak, który składał się z nimf, satyrów, bachantek. Złocisty rydwan Dionizosa ciągnęły wg podań pantery (lub lwy czy lamparty). Źródło: Mity Greckie, R. Grave; oraz Wikipedia


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Pią 14:38, 14 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pią 13:28, 14 Sty 2011 Powrót do góry

Bajeczko, na sam początek, życzę Ci wszystkiego dobrego z okazji Twoich urodzin, abyś mimo trudów i przeszkód różnych sytuacji, zawsze znalazła iskierkę nadziei i dobrą stronę medalu. Dużo, dużo szczęścia i zadowolenia Ci życzę, rok się dopiero zaczął, mam wrażenie, że będzie sprzyjający, więc głowa do góry! :)

A teraz komentarz:

Volterra

Fajnie, że w SiŚ pojawił się Carlisle, jest to przy okazji świetna łatka do jego historii, tak własnie mogło wyglądać jego życie we włoskim zamku. Jestem zadowolona z obrotu spraw dotyczącego tej postaci i mam nadzieję, że wstawki o nim po jego odejściu będą się pojawiać.

Francja

Pojmanie Rousseau oczywiście spektakularne, w stylu Jane. Dem widać, że nie ma jakichkolwiek szans, aby ją przechytrzyć. Alec, wolę, jak jest większym indywidualistą, a tu jest przedstawiony jako bardzo bierny i usłużny, ale jest to kanoniczne spojrzenie na tę postać i pasuje w tym wypadku.

Volterra

No cóż, taka wizja Kajusza mnie odraża. Dzięki aktorowi, który grał ten postać, to własnie Kajusz pociągał mnie najbardziej z trójki władców. Wink Jako postać tajemnicza. Tu jest jego obraz najgorszy z najgorszych, w sensie, że wampir jest odarty z wszelkiego dobra, jest zły, jest okrutny, jest odrażający. Nie do końca mi to leży. Widzę go jako perwersyjnego kochanka, przez którego łóżko przechodzi wiele kobiet, wampirzyc, ale nie okrutnego sadystę. Lecz Twoja wola, prawda? Na pewno miało tak być, że miał budzić odrazę. I już współczuję Tanyi ... i Demowi też.

Paryż

No tak, jak przypuszczałam, niewiele mogli sobie wyjaśnić i Tanya poczuła się zdradzona. W sumie ta scena niczym mnie nie zaskoczyła, ale muszę przyznać, że ma ciekawą motorykę i fajnie wyglądałaby w filmie (ta kareta w ruchu, łamanie karku stangretowi przez Aleca, chwila, gdy Dem trzyma Tanyę w ramionach i emocje między nimi, a potem to ostatnie spojrzenie... ) Tak, bardzo ładny obrazek.

Volterra

To była kwintesencja rozdziału, jego krem. Nie będę go teraz krok po kroku rozważała, ale naprawdę uważam, że bardzo fajnie to wszystko wymysliłaś, szczególnie utratę uczuć Demetriego, która dała przewrotnie wolność Tanyi. To on zapłacił cenę, uwalniając ukochaną, a teraz przez długi czas nie będzie mógł odnaleźć swojej miłości do niej, choć na pewno to się zmieni. Wink Wszak mamy doczynienia z romansem i wiem, że nie dałabyś nam okrutnego zakończenia, miłość jest jednak najsilniejsza, nie tak łatwo ją wykorzenić, można jedynie uśpić i schować, ale obudzi się, mam wrażenie, ze zdwojoną siłą.
Było tyle wydarzeń w tej części, sporo opisów, ale też sporo dialogów, akcja przy tym przebiegała wartko, więc naprawdę jestem zadowolona i usatysfakcjonowana, nie tylko z przebiegu, ale i kształtu, jaki przybrał ten rozdział! :) Brawo!
Podzieliłaś sobie swoje opowiadanie na części i tu nastąpił naprawdę idealny moment na zakończenie!

Na koniec tylko dodam, że znalazłam co nieco, ale to już wyślę na PW. :)
Dzwonuś sprawił się jak zwykle bardzo dobrze, a te malutkie odpryski to zapewne ze zmęczenia.

I jeszcze ode mnie mały prezent: daję Ci mój piątek z Dimką! Nie wiem, jak sobie go wyobrażasz. Wyobrażenie kejti nie do końca mi pasuje, bo w Gabrielu brakuje chłodnej, rosyjskiej nuty, ale jest chyba najbliższe ideałowi, jest na pewno pociągający. Wink
Image

Pamiętaj o tym, co pisałam wczoraj! Dziś jest Twój dzień i nie daj sobie niczym popsuć humoru. Buziaki :*


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Pią 14:10, 14 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 14:33, 14 Sty 2011 Powrót do góry

Bajko...
Tym rozdziałem mnie po prostu zabiłaś. Dzwoneczek pisała wczoraj, że to najlepszy rozdział dotychczas i miała rację. Zawarłaś w nim tyle emocji, tyle wydarzeń, że jestem cały czas w szoku i nie mogę się zbytnio otrząsnąć. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Ale powoli.

Nie dziwię się, że Carlisle chciał odejść od Aro i reszty. To, co oni robią, jest tak podłe, okrutne i nienormalne, że szkoda gadać po prostu. Cullen jest zbyt wrażliwy, dobry i ludzki, by dołączyć do klanu Volturi. To nie miejsce dla niego.

Nie cierpię Jane. Jest tak wkurzająca, że mogłabym ją udusić. To, jak traktuje Demetriego i Tanyę przechodzi wszelkie pojęcie. Sposób w jaki się do nich odzywa, też przechodzi wszelkie wyobrażenia. Bezczelna krowa i tyle. Mam nadzieję, że ktoś utrze jej jeszcze nosa. I mam nadzieję, że będzie to Demetri. Tak potwornie żałuję, że nie dało się jakoś zbyć Aleca i Jane, żeby Demetri nie mógł uciec z Tanyą. Przez Rousseau wszystko się wydało i Demetri nie miał pola do popisu. Zresztą sam Rousseau musiał być naprawdę nieźle zaskoczony tą całą sytuacją. Myślałam, że Aro go zabije. A jednak tak nie zrobił. Zdziwiło mnie to trochę, choć z drugiej strony, pewnie mnóstwo przeżył i możliwe, że to było gorsze od śmierci, choć nic nie pamiętał z tego, co się stało.

Nie dziwię się również, że Tanya na początku myślała, że Demetri ją zdradził. Też bym pomyślała na jej miejscu. No bo przecież tak to wyglądało. Dobrze jednak, że później zrozumiała, co się stało. Jedyną słabością Demetriego jest właśnie Tanya, to jedyne może go złamać. Volturi doskonale o tym wiedzą, i to wykorzystują. Na dodatek wyśmiewają go za to i uważają za gorszego. A Demetri to tak cudowna postać. Z pozoru nieugięty, twardy, pozbawiony uczuć. A w głębi duszy wrażliwy i kochający. Chciał ochronić ukochaną, nie mógł w tym wypadku postąpić inaczej. Nie dbał o siebie, a tylko o nią. Nie chciał, by ją zabili, by stała się jej krzywda. Poprosił ją o rękę, myślał, że to uchroni ją przed złym losem, przed Aro i Kajuszem - zresztą scena z Kajuszem i nałożnicami była po prostu przerażająca. Przechodziły mnie ciarki, gdy o tym czytałam i bałam się o Tanyę. Ech, dobrze, że ją to ominęło. Chociaż tymczasowo. Bo pewnie jak na razie nie zaciągną jej z powrotem do Volterry.

Pierwsze spotkanie z Aro sprawiło, że obawiałam się, że stanie się coś złego. Jednak wyjaśniło się, że to nie Tanya wyjawiła ich tajemnicę Rousseau. Ale to i tak nie zwolniło jej z pozostania w Volterze. Zapowiedź maskarady już mi podpowiedziała, że stanie się coś złego, coś co nas zaskoczy. Potem ta rozmowa Demetriego i Tanyi w komnacie, gdy ta prosiła go, by ją zabił. To było strasznie smutne. Jak ona musiała się bać o siebie i siostry. Nie chciała skończyć z Kajuszem, ale też nie chciała wieki spędzić zamknięta w wieży, gdyby została żoną ukochanego. Oczywiste było jednak, że Demetri jej nie zabije. Nie zrobiłby tego za żadne skarby świata.

Maskaradę opisałaś pięknie. Wszystkie stroje, zachowania, tańce itd. Ale to Twoja specjalność, więc nie ma się co dziwić. Oczywiste było też, że musi wydarzyć się coś, co sprawi, że szczęki opadną nam do ziemi. I pojawienie się Kajusza, ubranego inaczej niż inni, z pumami i ludźmi. I ta krwawa orgia. Masakra jakaś. Wyobraziłam sobie te wszystkie wampiry ubrane w piękne stroje, całe ubrudzone krwią, rozrywające ludzkie gardła. Makabra po prostu.
No i potem przemowa Aro, powiadomienie, że Tanya zostanie z Kajuszem i ta cała dalsza scena. To jak zadziałała Chelsea i wyprała Demetriego z uczuć, który powiedział, że nie kocha Tanyi. Serce podskoczyło mi do gardła. Jak dobrze, że wkroczył Carlisle ze swoim pomysłem o tym, że on i Tanya są niegodni, by tu przebywać itd. Dziwię się trochę, że Aro na to poszedł, ale z drugiej strony Cullen uderzył w czułą nutę starego wampira. I zgodził się, by ci odeszli. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak musi się czuć Tanya. Strasznie mi jej żal. Demetriego też. Połączyło ich tak nagłe, intensywne i czyste uczucie, a tyle przeszkód napotykali. A to pewnie nie koniec. Jestem ciekawa, czy Demetri sobie przypomni o uczuciu do Tanyi, czy to jakoś się rozwiąże. Mówisz, że to koniec części pierwszej. Zastanawia mnie, co teraz zrobisz. Czy zaserwujesz nam jakąś przerwę w czasie, że nagle przeniesiemy się wiele lat do przodu, czy dalej będzie to szło taki rytmem, czy jeszcze masz inny pomysł. Kiedy znów się spotkają Tanya z Demetrim. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się, że spotkają się dopiero w sytuacji z PŚ z Nessie. Nie wiem czemu tak mi wpadło do głowy, chyba ponosi mnie wyobraźnia po prostu Wink

Bajko, to był naprawdę piękny, trzymający w napięciu rozdział. Napisany wspaniale. A bohaterowie jak zwykle wydawali się bardzo żywi, prawdziwi, przepełnienie emocjami. Nieważne, czy pozytywnymi, czy negatywnymi. Nieważne, czy ich lubię, czy też nie, ale każde z nich - obojętnie czy chodzi o Demetriego i Tanyę, czy też Aro i Jane, są tak wyraziści, że wbijają się do głowy i nie da się o nich zapomnieć, czy też ich przeoczyć. Piękny świat stworzyłaś, niekiedy okrutny i sprawiedliwy, zresztą taki jest praktycznie cały czas, ale również magiczny. Nadal wierzę, że wszystko się ułoży. I tego będę się trzymać.

Czekam cierpliwie na dalszy ciąg. Tulę Cię mocno i kłaniam się nisko!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:46, 16 Sty 2011 Powrót do góry

Przyznam się do czegoś strasznego- przeczytałam ten rozdział już w piatek rano, ale natłok spraw jakie miałam do zrobienia nie pozwolił mi na napisanie nawet kilku słów, więc przepraszam i juz się rehabilituje:P

Droga Bajko
Trochę się wystraszyłam tym, że ma to być koniec (dobrze, że pierwszej części). Jednak muszę ci się przyznać, że ta część, mimo, że ostatnia, jest bardzo dobra, jak nie najlepszą częścią tego opowiadania.
Jestem pod wrażeniem i nie zawiodłaś mnie ani jednym słowem tu nakreślonym.
Ale po kolei:
Byłam dziwnie niespokojna czytając o planach Aro, o tym jak Demetri ma sprowadzić Tanye do zamku. Od razu widać było, że Aro nie ma dobrych zamiarów i nie mogłam uwierzyć, że Demetri jest na tyle głupi, żeby przypuszczać, że wszystko się dobrze potoczyć...
No cóż... miłość jest ślepa...
Jane i Alec to potworki- szczególnie ta mała, wredna jędza. Powinno się jej dawno skręcić kark. Zalewała mnie krew kiedy ona tak sobie grała na uczuciach młodych...
Nie dziwię się Tanyi, też bym się wkurzyła... Nie dziwię się Demetriemu, że poszedł na ten niedorzeczny układ. To jak Tanya prosiła Demetriego by ją zabił ścisnęło moje serce.
Aro, ach ten Aro- to w jego stylu. Ten podstępny oszust grający ludzmi (wampirami) niczym pionkami w grze...
Ma porypanego brata- inaczej tego nazwać nie umiem. Kajusz to obleśny, stary dziad z niejednym problemem i zaburzonym libido- czy on nie miał żony? Na jej miejscu wbiłabym mu kołek w serce przy pierwszej okazji (nie to nie ta bajka), rozczłonkowałabym go i spaliła. Albo pozwoliła to zrobić tym wszystkim wampirzycom, które on poniżał i wykorzystywał! I jeszcze miał czelność myśleć tak o Tanyi!
Maskarada była... straszna. To było tak rzeczywiste, takie wampirze...
Nie cierpię Chelsy, nie cierpię Ara i pozostałej bandy, kocham Carlisa za jego plan.
Mam nadzieję, że to się taknie skończy. Miłość Demetriego była zbyt mocna by jakieś głupie hokus- pokus mogło to ot tak zniszczyć. Biedna Tanya ona została z tym uczuciem, będzie cierpieć, będzie musiała to znosić, aż ponownie zobaczy się z nim twarzą w twarz. Dobrze,że ma Carlisa, siostry i nowego przyjaciela Elezara. Da sobie rade to silna babka. Ciekawa tylko jestem co z Demetrim- jego przyszły los jest tak dużą niewiadomą, że już się nie mogę doczekać co napiszesz.

Życzę Ci dużo weny, sił i wolnego czasu. Mam nadzieję, że przerwa między częściami nie będzie trwała zbyt długo, że dowiemy się jak TO SIĘ SKOŃCZY i nadal nas będziesz zachwycać swoim stylem pisarskim, pomysłami, doskonałością,dociekliwością i dbaniem o szczegóły. Powodzenia!
Pozdrawiam:
Tenaya


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 20:52, 18 Sty 2011 Powrót do góry

Bajeczko kochana

Nie napisałam ci nic pod poprzednim rozdziałem, który trochę mniej mi się podobał, jakoś za dużo w nim dla mnie było egzaltacji, przesłodzonych uczuć i takiego "zadęcia". Trochę mi trąciło Harlequinem.
Za to ten bije wszystkie na głowę. To (jak dla mnie) najlepszy rozdział z dotychczasowych. Kipi emocjami i co najważniejsze - bardzo różnymi emocjami. Mamy miłość, nienawiść, przyjaźń, wrogość, obojętność, radość, smutek, szczerość i fałsz - całą tęczę uczuć opisaną w przepiękny sposób. Ale przede wszystkim chciałabym ci pogratulować koncepcji fabularnej. Po poprzednim rozdziale nie widziałam rozwiązania tej sytuacji. Wiedząc niejako z kanonu, że Demetri pozostał przy Volturi, byłam ciekawa, jak to rozwiążesz, jak zmienisz jego postanowienia. I twoja koncepcja kompletnie mnie zaskoczyła. Muszę przyznać, że jest genialna. Swietnie to wymyśliłaś - jest to logiczne, wiarygodne i fascynujące.
Gratuluję ci również kreacji postaci, drugoplanowych zwłaszcza. Twój Carlisle jest wspaniały - kanoniczny, a jednocześnie poznajemy go głębiej. Jane - fantastyczna, zła do szpiku kości, wyrazista. Alec - nieco tajemniczy, intrygujący, nieoczywisty, skrywający emocje. Arem zachwycałam się już wcześniej, jest kwintesencją mojego wyobrażenia Ara. No i znakomicie przedstawiłaś Kajusza.
Również rewelacyjna jest postać Rousseau, którą świetnie wpasowałaś w świat wampirów.
Rozdział czyta się z zapartym tchem, bo jest niezwykle wciągający fabularnie, ale nie brakuje mu oczywiście twoich niezwykłych opisów. Jednak znakomite są również dialogi, których tu nie brakuje. To sprawia, że ten rozdział jest bardzo "kolorowy".
Zakończyłaś część pierwszą spektakularnie.
Bajeczko, jesteś niezwykle utalentowana. Życzę ci dużo weny do dalszego ciągu.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 11:47, 16 Mar 2011 Powrót do góry

Przepraszam, że dopiero teraz pisze komentarz, ale nie umiem tak pięknie pisać jak inni.
Co do części pierwszej, jest niesamowita, przecudowna i wciągająca !
Tak bardzo mnie wciągnęła Twoja opowieść :)
Opisy są niesamowite, wszystko jest opisane z niesamowitą dokładnością, nic tylko zamknąć oczy i wyobrażać sobie poszczególne sceny.
Mam nadzieję, że już niedługo zobaczymy ciąg dalszy.
Oh i zapomniałam napisać, bardzo dziękuję za to co dotychczas napisałaś ! :)
Weny i chęci.

Pozdrawiam.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 19:43, 17 Mar 2011 Powrót do góry

Kochane,
Postanowiłam się w końcu zjawić pod SiŚ i napisać słów kilka wyjaśnienia. Zazwyczaj tego nie robię, bo to takie podbijanie tematu, ale że dawno nie wstawiałam nowego rozdziału, pomyślałam, że z szacunku do wszystkich, którzy czytają powinnam napisać choć parę słów – co dalej z tym opowiadaniem.
Wiem, że ostatni rozdział był już dosyć dawno, za co bardzo przepraszam, ale obiecuję, że w kwietniu pojawi się kolejny, rozpoczynający część drugą. Sama często śmieję się z tego opowiadania, że jest dla mnie jak tasiemcowy serial – wszak zostało mi do opisania następne nieco ponad dwieście lat (więcej szczegółów nie zdradzę).
Korzystając z okazji chciałam bardzo podziękować tym z Was, które są ze mną od początku tego opowiadania i mnie wspierają. Bez Was pewnie nie znalazłabym w sobie tyle determinacji, by kontynuować tę historię.
Bardzo dziękuję za Wasze wszystkie komentarze. Szczególne podziękowania należą się Dzwoneczkowi, która z wytrwałością uczy mnie że „książę” pisze się przez małe „k” i „ę” oraz za to, że po prostu wytrwała tyle ze mną; Pernix, która mnie czasem sprowadza na ziemię, kiedy zaczynam się rozpisywać na pół strony o złocistych kandelabrach; Tenayi i Sus, na których słowa otuchy zawsze mogę liczyć oraz Corniakowi, Coutrney i Niobe, które czasem zaglądają do tej historii. Dziękuję dziewczęta.
Kajam się również przed Wami za to, że nie wszystkie rozdziały są na takim samym poziomie, ale tego się chyba nie da uniknąć przy dłuższym opowiadaniu, choć bardzo się staram. Jakby co – to krzyczcie na mnie głośno!
Bajka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:15, 25 Lip 2011 Powrót do góry

Witam:P Postanowiłam się teraz odezwać, zapytać co u Ciebie i jak tam Tanya i Demetri? Mam nadzieję, że kiedyś pojawi się druga część opowiadania, a tymczasem mam nadzieję, że dzięki mojemu postowi twoje opowiadanie wywinduje trochę wyżej i może ktoś kto przez brzydką pogodę siedzi w domu i może chce coś ciekawego przeczytać prędzej je zauważy jak będzie bliżej początku niż końca na liście ff:P
Pozdrowienia i 3mam kciuki za twoją wenę Bajko. Do zobaczenia mam nadzieję niebawem.
Tenaya


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin