FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Zabawki [NZ] Rozdział 3. 11.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 20:19, 28 Lip 2011 Powrót do góry

Zaklinałam się, że już nigdy nie popełnię żadnego fanficka. I zapewne dotrzymałabym słowa, gdyby nie pewien dziwny zbieg okoliczności… Jak widać nigdy nie mów nigdy.
„Tfurczość” lekka, łatwa, a czy przyjemna – oceńcie same.
Tym razem nie będę Was zadręczać historycznymi zawiłościami renesansowej Europy, ani ciężkim klimatem dusznego Nowego Orleanu.

Zabawki to tekst o nastolatkach, miłości i dorastaniu.
Ładnie proszę o komentarze.

Oznaczenia: OOC, AU/AH

Beta: Dzwoneczek – moja ulubiona.



Prolog

Nowy Jork, 2011

- Wiedziałaś, że mi na tobie zależy, prawda?
- Tak.
- Rozumiem. Czyli bawiłaś się mną? To była tylko gra?
- Wszyscy byliście zabawkami.
- Paul, Embry, Jared, ja… – wyliczał.
Zaśmiała się głośno i spojrzała na niego z politowaniem.
- Tak – powiedziała, zapalając papierosa.
- Jestem durniem.
- Jesteś, ale za to cię lubię.
- Myślałem, że mnie kochasz.
- Może kiedyś cię kochałam… Sama nie wiem.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj odchodzę.
- Nie zrobisz tego! Nie możesz!
- Masz oczy spaniela, kochanie. – Pogłaskała go po ciemnych włosach. Złapał ją za rękę i mocno zacisnął dłoń na nadgarstku.
- Z kim? – warknął.
- Nieważne z kim i nieważne dokąd.
- A ja? Ja się już w ogóle nie liczę? – Próbował ją zatrzymać, stając w drzwiach i zagradzając wyjście. Zgasiła niedbale papierosa i wzięła torebkę z fotela. Wrzuciła do niej paczkę vogue’ów i srebrną zapalniczkę.
- Poradzisz sobie, w końcu urodziłeś się w La Push. Ludzie z rezerwatu są twardzi – powiedziała, uśmiechając się. Pocałowała go lekko w policzek.
- Żegnaj, Jake. – Zamknęła cicho za sobą drzwi. Na twarzy pozostał mu rozmazany ślad jej czerwonej szminki.


Rozdział 1: „Brzeg oceanu”.

La Push, sierpień 2001

Za kilka dni wyjeżdżałem na studia do Nowego Jorku. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Chciałem jechać. Zobaczyć wielki świat. Poznać nowych ludzi, zarobić forsę, być kimś… Wielkie Jabłko mamiło swoją sławą i blichtrem.
Z drugiej strony jednak byłem pełen wątpliwości. Wiedziałem, że nie wrócę, że to już na zawsze. Musiałem zostawić ojca, kumpli, cały ten świat, który kochałem. Zielone, bezkresne lasy, ostre klify i skaliste urwiska, dzikie plaże nad oceanem. Mój dom.
Znajomi mówili: „Pojedziesz, znajdziesz przyjaciół, dziewczynę, potem pracę. Będziesz szczęśliwy”. Wierzyłem im. Miałem dopiero osiemnaście lat, życie przed sobą. Któż by nie uwierzył?
Byłem prostym, wiejskim chłopakiem. Podobno zdolnym. Dostałem się fartem na uczelnię techniczną i otrzymałem stypendium. To była szansa. Jedna na milion dla kogoś takiego jak ja. Wychowywałem się nad oceanem, w biednym, małym rezerwacie, w którym życie toczyło się spokojnym, stałym rytmem. Żadnych zmian. Żadnych perspektyw. Bezrobocie i stagnacja.
Mimo że kochałem La Push, to obraz nieznanego, wielkiego miasta kusił.
Pogrążony w myślach, rozdarty szedłem wolno nad ocean. Wieczorami na klifie zbierało się całe nasze towarzystwo. Chciałem się spotkać z chłopakami i zaprosić ich na imprezę pożegnalną.
Dotarłem na skały, kiedy zapadł już zmierzch. Fale rozbijały się w dole z ponurym łoskotem, który całkowicie odpowiadał mojemu aktualnemu nastrojowi. Byłem zły i podenerwowany, choć sam nie wiedziałem dlaczego.
Wesołe towarzystwo siedzące na klifie zaczęło mi działać na nerwy. Chłopcy z La Push i kilka osób z Forks bawiło się wyśmienicie, piekąc kiełbaski na ognisku i popijając piwo. Tylko mnie nie było do śmiechu.
- Cześć, Seth – przywitałem się z młodym Cleawaterem i wziąłem od niego browar.
- Jake, da radę załatwić na jutro jakiś transport na dyskotekę w Port Angeles?
- Ja jadę z zespołem. Może się załapiesz.
- A wezmą mnie?
Wzruszyłem ramionami. Seth to jeszcze dzieciak. Chłopaki mogą marudzić, że ciągam ze sobą takiego szczeniaka. Dlatego nic mu nie odpowiedziałem. Pociągnąłem solidny łyk piwa i rozejrzałem się wokół. Dostrzegłem Embry’ego, swojego najlepszego kumpla, oraz jego kuzyna Quila. Podszedłem do nich i poczęstowałem ich fajkami. Innych nałogowców chyba nie było tego wieczoru na klifie.
- Jake, daj dwa papieroski – usłyszałem dziewczęcy głos. Odwróciłem głowę. Mogłem się tego spodziewać. Leah!
- Od razu dwa? – warknąłem, może trochę niezbyt uprzejmie, ale starsza siostra Setha zawsze mnie wkurzała.
- To dla mnie. Mogę? – Obok Lei stała dziewczyna. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem, musiała chyba przyjechać do kogoś w odwiedziny, bo znałem wszystkich z La Push i pobliskiego Forks.
- Proszę. – Wyciągnąłem do niej lekko zgniecioną paczkę marlboro. W nikłym blasku zapalniczki spojrzałem na nią uważniej. Była ładna.
Odwróciłem się nieco zmieszany do chłopaków, starając się ukryć swoje zainteresowanie przyjezdną. Przez chwilę coś gadałem od rzeczy do Embry’ego. Dziewczyna rozmawiała głównie z Leą, Emily i czasami z Mikiem Newtonem z Forks.
- Kto to? – zapytałem cicho Setha, który przyniósł nam kolejne piwa. Skoro nieznajoma wyglądała na zaprzyjaźnioną z jego siostrą, powinien coś o niej wiedzieć.
- Ładna, nie?
- Nie zauważyłem. Ciemno jest – burknąłem, ale Cleawater nawet nie usłyszał mojej sceptycznej odpowiedzi. Rozmarzonym, cielęcym wzrokiem wpatrywał się w dziewczynę.
- Ma na imię Isabella.
- No i?
- Przyjechała do Forks w odwiedziny do ojca, komendanta Swana. Ma siedemnaście lat, o dwa więcej niż ja. – Seth zmarkotniał i westchnął ciężko.
Tyle dowiedziałem się o nieznajomej tego wieczoru. I jeszcze tego, że wszyscy nazywali ją zdrobniale Bellą.

Następnego dnia wieczorem pojechałem z chłopakami na dyskotekę do Port Angeles. Mieliśmy w La Push zespół, który grywał na takich imprezach. W najbliższej okolicy doceniano młode talenty i dawano im szansę pokazania się na scenie. Chłopcy z rezerwatu ochrzcili swoją grupę nazwą „Wilki” i już od dwóch lat występowali z sukcesami, spotykając się z coraz większą popularnością wśród młodzieży.
Mój przyjaciel Embry grał na perkusji, która była całym jego życiem. Nie interesowały go dziewczyny, nauka, praca. Liczyła się tylko muzyka i jego talerze i bębny. Menadżerem zespołu był Sam Uley. To on załatwiał wszystkie koncerty, organizował występy i pieniądze. Jared, nieco zwariowany gitarzysta basowy, był moim kumplem ze szkoły. Tak samo jak Paul – przystojny wokalista, za którym szalały dziewczyny.
Chłopcy grali ostatni kawałek, a ja z Quilem upijałem się wódką na smutno. Byłem już nieźle wstawiony, kiedy dostrzegłem wychodzącą z sali Leę. Za siostrą, niczym młody psiak, biegł Seth.
- Oj, Jake, Jake… Ładnie tańczysz w ostatnie dni pobytu w La Push – mruknęła panna Clearwater, przechodząc koło mnie.
- Odczep się – warknąłem, ale poszedłem za nią chwiejnym krokiem. - Zatańczymy?
- Wytrzeźwiej najpierw, bo pionu nie trzymasz. – Leah spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem. Nie dawałem jednak za wygraną.
- A gdzie twoja nowa koleżanka?
- Bella?
Przytaknąłem, usiłując zapalić papierosa. Siostra Setha przyjrzała mi się uważniej, machnęła ręką, ale w końcu zlitowała się nad ululanym na smutno kumplem.
- Ojciec jej nie puścił na dyskotekę.
- Aha – skwitowałem. – A myślisz, że na pożegnalną imprezę do mnie pozwoli jej przyjść?
- Nie wiem. Musisz sam zapytać.
Nie zdążyłem się już nic więcej dowiedzieć od Lei na temat Belli, bo chłopcy z zespołu skończyli swój występ i zaczęliśmy się zbierać do domu. Paul, Sam i Embry ładowali sprzęt do furgonetki, kiedy Jared przyniósł jeszcze zgrzewkę piwa.
- Kiedy to twoje pożegnanie? – zapytał, otwierając butelkę.
- Pojutrze – mruknąłem.
- A dziewczyny jakieś będą?
- Zobaczymy. – Nie chciało mi się z nim gadać. Byłem pijany, zmęczony i śpiący. Stałem oparty o samochód i paliłem kolejnego papierosa.
- Zaproś Bellę – wtrącił się do rozmowy Seth, podchodząc do nas.
- Tę czarnulkę z Forks? Niezła jest – powiedział Jared, uśmiechając się znacząco.
- A ty skąd ją znasz? – zapytałem nieco głośniej, niż powinienem.
Jared wzruszył ramionami i dopił swoje piwo.
- Poznałem ją wczoraj na klifie. A co? Spodobała ci się? Nie dla psa kiełbasa, stary – zarechotał głupio.
- Bujaj się – warknąłem i pchnąłem go lekko. Nie obraził się na mnie, tylko nadal chichotał, psując mi do końca i tak już podły nastrój.

Wróciliśmy do La Push późno w nocy. Sam Uley rozwoził całe towarzystwo. Ja wysiadałem ostatni. Mieszkałem najdalej, na skraju rezerwatu. Mruknąłem do niego tylko zdawkowe „dzięki” i wyskoczyłem z furgonetki. Szedłem do domu, powłócząc nogami. Nigdzie mi się nie śpieszyło. Nagle poczułem, że te kilka ostatnich dni, które mam przed sobą, zanim wyjadę do Nowego Jorku, to zbyt mało. Nie chciałem wyjeżdżać. Nie teraz. Kopnąłem ze złością duży konar drzewa i aż syknąłem z bólu.
- Parszywe kilka dni – warknąłem, wchodząc do domu.
Nie miałem siły na prysznic. Rzuciłem się na łóżko w ciuchach, zdejmując tylko buty i po chwili chrapałem już głośno, zapadając w zbawienny sen.

Następnego dnia w La Push odbywał się jarmark, na którym Indianie sprzedawali swoje wyroby. Dla wielu osób z rezerwatu był to jedyny sposób na zarobienie pieniędzy. Turyści, którzy przyjeżdżali na dzikie plaże Półwyspu Olimpic, chętnie kupowali ręcznie wykonywane pamiątki: figurki wilków wyrzeźbione w drewnie, imitacje indiańskich naszyjników, barwne pióropusze, fajki pokoju i tym podobne bibeloty.
Mieszkańcy La Push rozstawiali od rana swoje kramy. Jarmark trwał do późnych godzin wieczornych i był połączony z festynem, na którym można było obejrzeć pokazy sztucznych ogni, uczestniczyć w połowie ryb, potańczyć na zabawie lub zjeść pieczone kiełbaski i żeberka z grilla.
Łaziłem między straganami bez celu. Jak na złość było strasznie gorąco, a mnie się chciało pić. Spożyty poprzedniej nocy alkohol dawał o sobie znać w postaci kaca. Spotkałem Embry’ego i Quila, równie niewyspanych i zmordowanych jak ja.
- Idziemy na piwo? – zagadnąłem.
- Dziadek mnie zabije, jak zobaczy, że piję browar od rana – mruknął Quil. – Muszę mu jeszcze pomóc przy połowie ryb dla turystów.
- To weźmiesz oranżadę – powiedział Embry i ruszyliśmy w stronę niewielkiego namiotu, pod którym rozstawiono grille i beczki z piwem.
Usiedliśmy na ławce, w cieniu, chowając się przed skwarem. Pogodne dni w okolicy Forks były prawdziwą rzadkością, a tak upalne jak dziś zdarzały się raz na kilka lat. Po chwili dołączył do nas Seth, przyjeżdżając z Paulem na jego starym harleyu.
- Nie widzieliście mojej siostry? – zapytał Cleawater, zeskakując z motoru. – Muszę od niej wysępić kasę, bo matka nic mi nie dała.
Pokiwaliśmy przecząco głowami. Embry westchnął ciężko, a Paul zapalił papierosa i oparł się niedbale o swoją maszynę.
- Może pójdziemy poskakać z klifu? – zaproponował Quil, ale spojrzeliśmy na niego z niemą dezaprobatą.
Siedzieliśmy na ławce zniechęceni, obserwując z nudów plączących się po straganach turystów.
Pierwszy Bellę dostrzegł Seth, który wypatrywał wśród tłumu Lei. Stała z jego siostrą przy jednym z kramów z różnobarwnymi koralikami. Poderwał się i pobiegł w ich stronę, czym zwrócił naszą uwagę.
Gapiliśmy się teraz na dziewczęta niczym stado niedorozwiniętych baranów.
- Niezłe nogi – rzucił Paul, przyjmując swoją nonszalancką pozę Don Juana.
- Nie tylko nogi – cmoknął Embry, oblizując spierzchnięte usta.
Nie odzywałem się, choć ich komentarze mnie wkurzały. Patrzyłem się na nią jak głupi cielak, głośno przełykając ślinę.
Miała długie, ciemne włosy, potargane przez gorące podmuchy wiatru znad oceanu. Drobną twarz i dłonie, szczupłą talię i biodra, które zasłaniała biała, krótka spódniczka.
Dziewczęta kupiły jakieś koraliki, zamieniły kilka zdań z Sethem i przeszły koło nas obojętnie, pozdrawiając zdawkowym „cześć”.
- Młody! – krzyknął Paul, chwytając nadbiegającego w podskokach Cleawatera. – Chodź no tutaj i gadaj, co to za laska?
- Ma na imię Bella – odparł Embry, wypijając piwo, bo Seth nie mógł złapać przez chwilę tchu.
- Puszczaj. – Brat Lei wyrwał się w końcu Paulowi, który, będąc dwa razy większy niż on, przytrzymywał go z łatwością. – Nic ci nie powiem – mruknął tylko, wściekły na starszego kolegę.
Nie słuchałem ich. Patrzyłem zamyślony, jak sylwetka dziewczyny znika za zakrętem. Było w niej coś, co mnie onieśmielało, a jednocześnie chciałem koniecznie ją bliżej poznać. Jakaś nieznana siła ciągnęła mnie do niej. Była ładna. Podobała mi się, ale przecież wiele dziewcząt mi się w przeszłości podobało, a jednak do żadnej wcześniej nie poczułem takiego dziwnego przyciągania. Bez sensu! Zostało mi tylko kilka dni mojego życia w La Push, a ja zgłupiałem całkowicie na punkcie zupełnie nieznanej mi córki komendanta Swana, która przyjechała tu na wakacje.

Po południu poszliśmy w końcu poskakać z klifu. Słońce prażyło nieznośnie, a chłodne fale oceanu obiecywały kojące orzeźwienie. Wygłupialiśmy się w wodzie. Każdy z nas, chłopców z rezerwatu, potrafił świetnie pływać. Od dziecka spędzaliśmy wolne chwile na tych zdradliwych skałach, znaliśmy tu wszystkie podwodne groty, kamienie i głazy wychylające się ponad powierzchnię i mieliśmy swoje sposoby, by omijać niebezpieczne pułapki, w jakie obfitowało wybrzeże groźnego Pacyfiku.
- Zobacz, kto przyszedł na plażę. – Embry szturchnął mnie mocno, tak że musiałem się sporo natrudzić, by utrzymać równowagę i nie ześliznąć się z półki skalnej. Spojrzałem w dół. Nad brzegiem oceanu dostrzegłem Bellę, Jessikę Stanley z Forks oraz Leę i Setha. Rozłożyli koc na piasku i grali w karty, śmiejąc się głośno i rozmawiając.
- Skaczemy – powiedziałem do kumpli i pierwszy odbiłem się od krawędzi. W powietrzu zrobiłem jeszcze salto (tak dla większego szpanu) i zanurkowałem z gracją w chłodnej wodzie. Zaraz po mnie skoczył Embry, potem Jared, a na końcu Quil. Dopłynęliśmy do brzegu bez przeszkód i wyszliśmy na ląd od strony urwiska, tak że dla siedzących na plaży nie byliśmy widoczni.
- Nic im się nie stało? – usłyszeliśmy zaniepokojony, piskliwy głosik Jessiki i zachichotaliśmy, ukryci za skałami.
- Zgłupiałaś? A co by się miało stać? Skaczą tu od niemowlaka – mruknęła Leah. – Zaraz pewnie wymyślą coś jeszcze bardziej głupiego.
Embry przestał się śmiać, uciszył nas i szepnął:
- Wyskakujemy, łapiemy dziewczyny i wrzucamy je do wody. Tu przy brzegu jest płytko, nic się im nie stanie, nawet jak któraś nie umie pływać.
Przytaknęliśmy mu ochoczo i wybiegliśmy zza skał. Rzuciłem się w stronę Belli, ale mój przyjaciel był szybszy. Złapał ją na ręce i pognał w stronę morza. Chwyciłem zatem Leę, wraz z Jaredem, Quilowi zostawiając piszczącą Jessikę Stanley.
Siostra Setha była wysoką i silną dziewczyną, wyrywała się, okładając nas całkiem celnymi ciosami, ale byliśmy na szczęście trochę silniejsi od niej. Leah wylądowała w wodzie „na trzy”, klnąc przy tym jak szewc i obdarzając nas najbardziej wyszukanymi epitetami.
Embry stał z Bellą na rękach po kolana w wodzie i wyraźnie się z nią droczył.
- Wrzucić czy nie? – zagadywał.
Dziewczyna śmiała się, prosząc go niezbyt przekonująco, żeby tego nie robił.
- Nie czaj się, tylko dawaj! – zawołał Jared.
- Powiedz po prostu, że chcesz ją potrzymać – mruknąłem z przekąsem, zły, że to mój przyjaciel był szybszy i teraz on obejmował dziewczynę, jak na mój gust za bardzo przytulając ją do siebie.
- Wrzucaj! – dopingował Seth, wskakując do wody. Zaraz za nim znalazła się w niej Bella, bo Embry w końcu zdecydował się wypuścić ją ze swych czułych objęć.
Kąpaliśmy się w końcu wszyscy, skacząc z dziecięcą radością na fale. Kiedy wyszliśmy na brzeg, by odpocząć i się wysuszyć, słońce właśnie zaszło za ciężkimi, burzowymi chmurami. Zerwał się wiatr, przynosząc chłodną bryzę znad oceanu. W La Push byliśmy przyzwyczajeni do takiego klimatu i zahartowani, ale dostrzegłem, że Bella trzęsie się z zimna. Podszedłem do niej i zaproponowałem swój ręcznik, by się nim owinęła.
- Dzięki – powiedziała cicho. Zapaliłem papierosa i usiadłem koło niej na kocu.
- Na długo przyjechałaś? – zagadnąłem.
- Na kilka dni, może tydzień – odparła, uśmiechając się nieznacznie.
- Nie widziałem cię tu nigdy wcześniej.
- Jestem w Forks po raz pierwszy. Mój tata przeprowadził się tu rok temu, po rozwodzie z mamą.
- Jasne. A na stałe gdzie mieszkasz?
- W Seattle. Czemu pytasz?
- Tak sobie. Za kilka dni wyjeżdżam do Nowego Jorku, na studia. Pomyślałem sobie, że gdybyś mieszkała gdzieś na Wschodnim Wybrzeżu moglibyśmy się czasem spotkać.
Bella roześmiała się i spojrzała na mnie figlarnie, aż mi dech zaparło w piersiach.
- Proponujesz mi randkę? – zapytała, wstając z koca i podając mi ręcznik. – Nic z tego, nie umawiam się z małolatami.
- Jestem pełnoletni – oburzyłem się i spróbowałem ją chwycić za rękę, ale mi się wymsknęła.
- Porozmawiamy, jak będziesz dorosły – rzuciła i odeszła, zostawiając mnie samego i wściekłego, że tak pokpiłem sprawę.
Patrzyłem, jak idzie brzegiem oceanu po plaży i błagałem w duchu wszystkie plemienne bóstwa, by się odwróciła. „Jeśli się odwróci i spojrzy na mnie, to będzie to dobry znak” – myślałem. Nie słyszałem śmiechu kumpli i ich głupich docinków. Stałem na pustej plaży, w strugach deszczu i modliłem się o cud. W końcu, znikając w gęstwinie lasu, odwróciła się i popatrzyła na moment w moją stronę. I wówczas, głupi szczeniak, idiota i kretyn, uznałem siebie za najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Zakochałem się.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Czw 22:20, 11 Sie 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 21:30, 28 Lip 2011 Powrót do góry

Pierwsza!!!
Bajka, to jest super!!!
Nie masz pojęcia z jaką przyjemnością to czytałam.
Kurczę, ty wiesz, ze ja nie jestem Team Jacob, ale ten twój Jacob jest tutaj tak świetny, że z miejsca go polubiłam. Jest po prostu zajebisty!
(Może dlatego, że... e no nie napisze tego, ty wiesz, co miałam na myśli Laughing ) W każdym razie kreacja postaci znakomita.
I rozbroiła mnie nazwa zespołu: Wilki Laughing
Cudowny lekki, przyjemny styl, zgrabne zdania, super opisy i dialogi.
Czuję, że będzie się działo...


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
magdalina
Dobry wampir



Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 786
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 35 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Pią 11:24, 29 Lip 2011 Powrót do góry

no i trafiłam....
Wiadomym jest, że wolałabym aby głównym bohaterem był Edward jednak muszę przyznać, że postać Jacoba tworzysz pierwszorzędnie - nie jest płaski i idealny ( wścieka się na kumpli i nie dobiega pierwszy do Belli aby ją wrzucić do wody) podoba mi się, że nie boisz się oddać trochę nieśmiałości w postaci. Sytuacje są bogate w szczegóły co bardzo mi odpowiada - dzięki temu można wczuć się w daną chwilę...

Jestem zaintrygowana opowiadaniem...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Pią 14:51, 29 Lip 2011 Powrót do góry

Nie przepadam zbytnio za tą postacią. Jacob był dla mnie trochę dziecinny. Chociaż tutaj jest nawet ciekawy. Ale nadal te imię mnie razi.
Co do tekstu, takiej Belli jeszcze nie spotkałam. A i prolog mnie zaciekawił. Bella będzie ZŁA. Raczej takie mam przeczucie. I podoba mi się to. Coś innego niż ta nieśmiałość. Odniosłam wrażenie, że sfora jest 'podrasowana'. Może dlatego, że saga opiera się na emocjach Belli i bardziej przechyla się ku wampiryzmu niż opisie zmiennokształtności takich osób, czy rodziny, jak oni. Trochę trudno mi się do tego przyzwyczaić, bo nie czytałam ff, gdzie Jacob jest główną postacią i nie walczy z wampirami. Chociaż to miłe zaskoczenie :)
Bella wydaje się trochę niegrzeczna. No i zmieniłaś czas rozwodu, co przyjemnie wpłynęło na tekst. Ale zastanawia mnie, co będzie z nimi dalej - Bella&Jacob. Bo jeśli znajdują się taki kawał od siebie, to trudno będzie ich połączyć. Chociaż...
Tekst jest świetnie napisany. Masz przyjemny styl, który czyta się szybko. Strona techniczna bez zarzutu. Nie wyłapałam żadnych błędów.
Wrócę :)

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Sob 18:27, 30 Lip 2011 Powrót do góry

rozumiem, że całe opowiadanie jest i będzie opisywane przez Jacoba, no cóż nie jest to moja ulubiona postać ale opowiadanko czytało się przyjemnie
i mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie tak samo fajny
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:46, 30 Lip 2011 Powrót do góry

Witaj, Bajeczko Smile

Wreszcie znalazłam czas, by skomentować początek Twojego nowego opowiadania. Przecież nie mogło mnie pod nim zabraknąć, wiesz, jak uwielbiam Twoją twórczość.
Muszę już na wstępie przyznać, że byłam ciekawa, jak sprawdzisz się w takim lżejszym klimacie. Wszystkie Twoje teksty zawsze bardzo mi się podobały i zastanawiałam się, czy opowiadanie o(pozwól, że Cię zacytuję) nastolatkach, miłości i dorastaniu, również przypadnie mi w Twojej wizji do gustu. Już po prologu i pierwszym rozdziale mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że tak. Trafiłaś ponownie w mój gust. Już mi się podoba i to bardzo. Po pierwsze: tęskniłam za Twoją twórczością. Po drugie: potrzebowałam właśnie czegoś takiego do poczytania. Po trzecie: Jacob! Wiesz, że kocham Jacoba i jak zobaczyłam, że piszesz z jego perspektywy, prawie umarłam ze szczęścia. Żałuj, że nie widziałaś banana na mojej twarzy.

Prolog mnie zafascynował. Ta rozmowa sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, co musiało się wydarzyć przez te dziesięć lat, że doszło to takiej rozmowy. Wzbudziłaś moją ciekawość i chciałabym się już dowiedzieć, o co chodzi. Mam parę pomysłów w głowie, jak to się rozwinie, ale zobaczymy, czy któryś będzie chociaż trochę ocierał się o Twoją wizję.

Miło czytać o chłopakach z La Push, opisy miasta, mieszkańców, turystów, zwyczajów. Wszystko wyszło Ci bardzo naturalnie, a ja sama poczułam się, jakbym była wewnątrz tego wszystkiego. Zupełnie jakbym stała obok Jake'a i przyglądała się, jak ludzie bawią się na klifie, są na dyskotece, potem festynie, jak się kąpią i jak reagują na Bellę - nową w mieście, córce komendanta, która przyjechała na jakiś czas. Wydaje mi się, że Twoja Bella nie będzie typową Bellą - nieśmiałą niezdarą. To już widać. Sam tytuł i prolog może to również sugerować.
Jacob jest bardzo fajny. Uroczy, ale ma charakter. Coś czuję, że jego plany związane z wyjazdem się skomplikują nieco przez Bellę. Jestem ciekawa, jak poprowadzisz ich znajomość. Nie mogę się już doczekać, by przeczytać ciąg dalszy. Powiem Ci, że jak czytałam ostatnią scenę, jak kąpali się w chłodnej wodzie, sama zapragnęłam tak się rzucić w fale i popluskać. Widzisz, jak działa Twoje opowiadanie? Ale najchętniej popluskałabym się w otoczeniu chłopaków z La Push, wiadomo. Dobra, siedzę cicho, bo zaraz się rozkręcę i dopiero będzie.

A, chciałam wyróżnić jeszcze Setha, jest strasznie słodki.

Oczywiście, piszesz wspaniale, Twoje opisy, każde słowo jest cudowne i niczego bym nie zmieniła. Wszystko jest na swoim miejscu i współgra z resztą. Ale przecież wiadomo nie od dziś, że jesteś jedną z najlepszych pisarek na tym forum.

Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg opowiadania. Mam nadzieję, że nie będziemy musiały długo czekać. Buziaki, kochana! Kawał dobrej roboty, naprawdę.

PS.

Bajeczka napisał:
Tym razem nie będę Was zadręczać historycznymi zawiłościami renesansowej Europy, ani ciężkim klimatem dusznego Nowego Orleanu.


Ja chcę być tak dręczona!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 20:04, 30 Lip 2011 Powrót do góry

Kochane, bardzo dziękuję za komentarze. W fandomie Zmierzchu chyba napisano już wszystko, więc i ja raczej nie wymyślę nowych „Dziadów”. Aczkolwiek lubię się czasem pobawić fandomem, stąd ten tekst.
Zdradzać dużo nie będę, powiem jedynie, że nie tylko Jacob będzie narratorem.
Drugi rozdział jest już u Dzwoneczka, więc zapewne niedługo się pojawi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lexa
Gość






PostWysłany: Nie 14:32, 31 Lip 2011 Powrót do góry

To opowiadanie jest fenomenalne. Jacob jest tu pokazany o wiele inaczej niż w reszcie FF-ków o Jacobie. Tutaj świetnie oddałaś jego ,,wielowymiarowość' i w pewnym stopniu pozbawiłaś tę postać cech kanonicznych, co sprawiło że ten FF według mnie już jest perełką.
Czekam na dalszy rozwój akcji.
Pozdrawiam,
Lexa
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 20:00, 03 Sie 2011 Powrót do góry

Zapraszam na drugi rozdział.

Beta: Dzwoneczek
Dziękuję, kochana, że przy tym nawale pracy dałaś radę ogarnąć tak szybko mój tekst.


Rozdział 2: „Reguły gry”

- Nie chcę dłużej siedzieć bezczynnie w Seattle. Zwariuję tu – powiedziałam w czwartkowy wieczór do matki. – Muszę gdzieś wyjechać. Zapomnieć o tym wszystkim, rozumiesz? Muszę o nim zapomnieć!
- Rozumiem, córeczko, ale co chcesz zrobić?
- Pojadę do taty.
- Myślisz, że w Forks uda ci się zapomnieć o Edwardzie?
- Nie wiem, ale muszę spróbować.
- Więc jedź. – Mama przytuliła mnie i pocałowała delikatnie w czoło. Martwiła się. Chciała, żebym była szczęśliwa, a nie tak jak teraz – zdruzgotana i pogrążona w bolesnych wspomnieniach.
Był początek sierpnia 2001 roku. Gorące, upalne lato. A ja, zamiast korzystać z cudownej pogody i cieszyć się wakacjami, siedziałam zamknięta w czterech ścianach naszego małego mieszkania na przedmieściach miasta i pogrążałam się w rozpaczy.
Miałam pretensję do Boga, do świata, do ludzi, a przede wszystkim do niego. Do Edwarda. Zadawałam sobie pytania, miliony pytań pozostających bez odpowiedzi: Dlaczego? Z czyjej winy? Co zrobiliśmy nie tak? Gdzie popełniliśmy błąd?
Spotykałam się z Edwardem Cullenem przez dwa lata. I choć mieszkaliśmy daleko od siebie – ja w głośnym, przemysłowym Seattle, on nad jeziorem Wonder w Parku Narodowym Denali, to staraliśmy się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu.
Na Alasce urodziły się i wychowały moja mama – Renee i jej siostra Carmen. Mama wyjechała do Seattle na studia, poznała mojego ojca i już nie wróciła w rodzinne strony, ale ciotka mieszkała tam nadal. Wyszła za mąż za wuja Eleazara i mieli trzy córki: Tanyę, Irinę i Kate. Od dziecka jeździłam do kuzynek na każde wakacje, ferie zimowe czy święta. Lubiłyśmy się. Najbardziej byłam zaprzyjaźniona z Tanyą. Urodziłyśmy się w tym samym roku, miałyśmy wspólne zainteresowania, chciałyśmy razem studiować. Irina była młodsza od nas tylko o rok, ale zamknięta w sobie i nieufna, nie towarzyszyła nam we wspólnych eskapadach nad jezioro, ogniska czy dyskoteki. Milcząca, skryta i nieśmiała nie interesowała się chłopakami, ciuchami ani imprezami. Najczęściej zostawała w domu, kiedy ja z Tanyą korzystałyśmy z uroków nastoletniego życia. Kate – najmłodsza z moich kuzynek – była jeszcze słodkim dzieciakiem. Miała siedem lat i w zasadzie poza lalkami niewiele ją interesowało.
Dwa lata wcześniej, będąc na wakacjach u ciotki, dostrzegłam Edwarda Cullena. Znaliśmy się już wcześniej, bo chłopak mieszkał po sąsiedzku z moimi kuzynkami, ale do tej pory nie zwracałam na niego większej uwagi.
Był po prostu jednym z wielu kolegów, którzy chodzili z Tanyą i Iriną do szkoły, ale tamtego lata coś między nami zaiskrzyło. Zaczęliśmy się spotykać, umawiać na randki, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.
Edward był przystojny. Wysoki, szczupły, wysportowany. Świetnie tańczył. Zakochałam się w nim po uszy. Imponowało mi to, że jest ode mnie starszy o trzy lata, inteligentny i samodzielny. Ale był też skryty, małomówny i nieco tajemniczy. Początkowo postrzegałam te cechy jako wielce intrygujące, choć poznając go bliżej, musiałam przyznać, że stanowią raczej wady niż zalety jego charakteru. Cullen nie potrafił otwarcie rozmawiać na poważne tematy, ukrywał swoje problemy. Często znikał gdzieś na całe dnie ze swoimi kumplami – Emmettem i Jasperem, wracał pijany, przepraszał i za kilka dni robił to samo.
Pomimo wszystko, a może właśnie dlatego, że był taki nieprzewidywalny, kochałam go. Przez dwa lata zbliżyliśmy się do siebie bardzo, zaczęliśmy mieć wspólne plany. Edward studiował na Uniwersytecie Stanowym Alaski. Namawiał mnie, żebym za rok, jak skończę szkołę, złożyła papiery na tę uczelnię. Mieliśmy wynająć wspólnie jakiś kąt i zamieszkać razem. Moje życie zaczęło przypominać bajkę, ale niestety latem 2001 roku okazało się, że ta bajka nie ma szczęśliwego zakończenia.
Na Alaskę przyjechałam wraz z początkiem wakacji. W ostatnią sobotę czerwca żenił się przyjaciel Edwarda, Emmett. Jego dziewczyna, Rosalie, była w ciąży i stąd szybka decyzja o ślubie. Na weselu bawiliśmy się znakomicie. Bukiet panny młodej złapała Tanya, a muchę Emmetta jego przystojny daleki kuzyn z Włoch – Demetri Volturi, mieszkający od kilku lat w Chicago.
- A wy, gołąbeczki, kiedy zamierzacie się zaobrączkować? – zagadnął Jasper, podchodząc do mnie i Edwarda z weselną wódką.
- Niedługo, Jazz. Możesz sobie zarezerwować w przyszłym roku termin, bo chciałbym, żebyś był moim drużbą – odparł Edward, spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem.
- Interesujące… Tylko czemu ja nic o tym nie wiem, panie Cullen? – zapytałam. – I skąd pewność, że zgodzę się zostać twoją żoną?
- A zgodzisz się?
- Muszę się poważnie zastanowić.
Żartowaliśmy jeszcze przez chwilę z Jasperem i Alice – jego dziewczyną, a potem poszliśmy potańczyć. Edward przytulił mnie mocno do siebie i powiedział już zdecydowanie poważniejszym tonem:
- Mówiłem całkiem serio. Nie chcę dłużej żyć bez ciebie. Nie chcę dłużej czekać.
- Za rok będę miała dopiero dziewiętnaście lat, nie uważasz, że to trochę za wcześnie na małżeństwo?
- Kocham cię i chcę być z tobą, to się nie zmieni ani za rok, ani za dziesięć czy dwadzieścia lat. Po co mamy zwlekać. Wyjdź za mnie.
- Zwariowałeś.
- Tak. Zwariowałem. Oszalałem i straciłem rozum dla ciebie. Jeśli nie wyjdziesz za mnie, zrobię coś głupiego. Będą mnie musieli zamknąć w psychiatryku.
- To jest szantaż, panie Cullen.
- Nie, to jest miłość, panno Swan.
Niestety, zakończenie bajki „i żyli długo i szczęśliwie” nie było nam pisane.
W połowie lipca na kilka dni musiałam pojechać do Seattle, bo mama zachorowała. Nie było mnie na Alasce zaledwie tydzień, a kiedy wróciłam, Edward zachowywał się dziwnie. Był jakiś obcy, nieobecny. Dużo pił. Coś ukrywał i ewidentnie mnie unikał.
- Co się stało? – Udało mi się w końcu namówić go na chwilę rozmowy. Siedział przede mną na ławce, w ogrodzie mojej ciotki. Skrępowany rozglądał się wokół czujnie, jakby się czegoś obawiał. Milczał, nie podnosząc wzroku.
- Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – zapytałam.
Ukrył pobladłą twarz w dłoniach i powiedział zduszonym głosem:
- Wybacz mi, błagam.
- Nie rozumiem – szepnęłam, choć intuicja podpowiadała mi, że stało się coś bardzo złego, coś, co na zawsze przekreśli nasze szczęście. I wówczas spojrzał na mnie. W jego jasnych oczach krył się strach. Być może gdybym dostrzegła w nich cokolwiek innego, ból albo smutek, zareagowałabym inaczej. Ale on się przede wszystkim bał. Obawiał się powiedzieć mi prawdę…
- Posłuchaj, to dla mnie nic nie znaczyło. Byłem pijany i sam nie wiedziałem, co robię. – Zaczął mówić, choć widać było, że najchętniej uciekłby z tej ławki jak najdalej.
- Co zrobiłeś? – usłyszałam swój własny głos, całkowicie pozbawiony wyrazu.
- To nie ja, to ona mi weszła do łóżka. A potem, jakoś tak wyszło…
- Co ty mówisz? Nie wierzę… Przespałeś się z kimś?
- Bello, błagam, zrozum. Byłem pijany, nawet nic nie pamiętam. Dopiero rano, gdy ją zobaczyłem, dotarło do mnie, co się najprawdopodobniej stało.
- Idź stąd. Odejdź – powiedziałam cicho i odwróciłam się od niego. Serce zamarło mi na moment, czułam się tak, jakby mnie ktoś z całej siły kopnął mocno w brzuch. Zabrakło mi tchu, ale ból fizyczny nie był jeszcze taki najgorszy.
- Najdroższa, proszę… – Edward usiłował mnie objąć, ale wyrwałam mu się i odskoczyłam, jakby mnie ktoś dotknął rozpalonym żelazem.
- Nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz?! – krzyknęłam.
- Irina sama weszła mi do łóżka, ja tego nie chciałem – jęknął cicho, kuląc się na ławce.
- Co? Irina? Jak możesz tak kłamać?!
- Nie kłamię. Kocham cię, proszę, wybacz mi.
Nie chciałam nic więcej słyszeć. Uciekłam. Nie wiem, jak długo biegłam przed siebie. Ból rozrywał mi klatkę piersiową, a w głowie huczały ostatnie słowa Edwarda. Mój ukochany okazał się zwykłym draniem, a do tego wstrętnym tchórzem i parszywym kłamcą.
Wróciłam do domu wujostwa dopiero wieczorem. Weszłam przez okno, by domownicy mnie nie zauważyli. Spakowałam szybko swoje rzeczy i nie żegnając się z nikim, pojechałam na lotnisko. Wyrzuciłam ze złością komórkę do pierwszego lepszego kosza na śmieci, bo Edward, Tanya i zaniepokojona moim zachowaniem ciotka Carmen dzwonili przez cały czas, nagrywając się na pocztę głosową. Samolot do Seattle miałam kilka minut po północy. Dopiero kiedy Boeing wzbił się w powietrze, odetchnęłam z ulgą. Już nigdy więcej tu nie wrócę – przyrzekłam sobie, spoglądając na coraz bardziej oddalającą się Alaskę. I nigdy więcej nie pozwolę, by jakiś mężczyzna mnie zranił.

Ponad tydzień spędziłam w Seattle, obijając się bezczynnie po mieszkaniu. Milion razy roztrząsałam swój związek z Edwardem. Milion razy zastanawiałam się nad jego, ale też i swoim postępowaniem. Szukałam winnych, płakałam, rozpaczałam. Targały mną co chwila sprzeczne uczucia, od miłości, ogromnej tęsknoty po wstręt i nienawiść. W końcu, któregoś wieczoru spojrzałam na siebie w lustro i pomyślałam: dosyć!
Muszę o nim zapomnieć.
Chcę o nim zapomnieć!
Byłam głupia, ufając Edwardowi i wierząc jego w miłość. Mężczyźni nie potrafią kochać. Potrafią tylko doskonale kłamać, ranić i zabawiać się czyimiś uczuciami. Skoro stosują w życiu takie reguły gry, też będę grać ich znaczonymi kartami. Teraz to ja będę rozgrywającym, trzymającym asy w rękawie i Jokera pod stołem.

Przypomniałam sobie, że ojciec zapraszał mnie do siebie na wakacje. Odkąd rodzice się rozwiedli, nie widziałam taty. Wyprowadził się do Forks, kupił sobie tam mały domek i zajął się tym, co kochał najbardziej: pracą w policji i łowieniem ryb.
Teraz, kiedy byłam rozbita psychicznie, pomyślałam, że taki wyjazd do małego, cichego miasteczka mógłby mi pomóc. Lubiłam lasy i dzikie plaże Półwyspu Olimpic. Świeży, ostry zapach bryzy znad oceanu. Pewną prostotę, naturalność i dziewiczość tamtych okolic. W Forks jeszcze nigdy nie byłam, choć w dzieciństwie tata zabierał mnie czasem na wyprawy w okoliczne góry. Łowiliśmy wówczas ryby w czystych, wartkich strumieniach, spaliśmy pod namiotem, a za przewodników mieliśmy roziskrzone gwiazdy.
Szukałam wytchnienia, miasto mnie przytłaczało swoim gwarem, pośpiechem i smrodem odpadów przemysłowych.
Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do ojca.
- Tato, co powiesz na to, żebym przyjechała do ciebie na dwa – trzy tygodnie?
Charlie oczywiście ucieszył się jak dziecko i kiedy dotarłam nazajutrz do Forks, już połowa miasteczka wiedziała, że córka komendanta Swana miała pojawić się u niego z wizytą. Szybko poznałam przyjaciół ojca, państwa Cleawaterów, oraz ich dzieci – Leę i Seth’a, bo tata koniecznie chciał, żebym się nie nudziła w trakcie tego pobytu.
Z Leą od razu przypadłyśmy sobie do gustu. Była starsza ode mnie o niecałe dwa lata, ale równie zwariowana jak ja. W ciągu dwóch dni opowiedziała mi o wszystkich swoich znajomych mieszkających w Forks i pobliskim rezerwacie La Push, z uśmiechem wymieniła najnowsze ploteczki, opisała, kto z kim się spotyka, który z chłopców jest wart zainteresowania, a który to zwykły palant. Nie oszczędziła również koleżanek, wymieniając po kolei ich dobre i złe cechy.
Po czterdziestu ośmiu godzinach czułam się w Forks tak, jakbym spędziła tu pół życia. Leah poznała mnie ze swoimi przyjaciółmi, zabrała na ognisko na klifie, na plażę i jarmark w indiańskim rezerwacie.
Powoli obraz Edwarda, tkwiący mi uporczywie przed oczami, zaczął się rozmazywać. I choć zdawałam sobie sprawę z tego, że coś się we mnie wypaliło na zawsze po naszym rozstaniu, to chciałam żyć, śmiać się i bawić. Miałam przecież niespełna osiemnaście lat i cały świat stał przede mną otworem, zapraszając do czerpania z jego uciech pełnymi garściami.

Jacoba Blacka poznałam jednego z pierwszych dni pobytu w Forks, na ognisku urządzanym co wieczór na klifie. Nie zwróciłam wówczas na niego uwagi. Ot, jeszcze jeden sympatyczny indiański chłopak, chyba w zbliżonym do mnie wieku.
Dopiero na jarmarku w La Push zauważyłam, że Jake przygląda mi się nieco cielęcym wzrokiem. Wychylając się dyskretnie zza ramienia Lei, spojrzałam na niego. Bardzo wysoki, dobrze zbudowany brunet o nieco jeszcze dziecinnej twarzy. W zasadzie można było o nim powiedzieć, że jest przystojnym chłopakiem, ale akurat nie w moim typie. Za młody – pomyślałam od razu. Coś mnie jednak w Jake’u zaintrygowało, jakby tkwiła w nim jakaś nieznana magiczna, pierwotna siła.
Stał w gronie równie postawnych, śniadych kumpli z rezerwatu, ale wyróżniał się spośród nich pewną niedbałą nonszalancją, naturalnym, szczerym uśmiechem i drzemiącą gdzieś w środku mocą. A do tego miał ładne, choć trochę smutne, ciemne oczy, które wpatrywały się we mnie z jakimś nieznanym mi blaskiem.
- Jacob Black się na ciebie gapi – mruknęła Leah, podając mi zwój indiańskich koralików w kolorze lazurytu, wygrzebanych ze sterty przeróżnych błyskotek. – Ładne, prawda? – zapytała.
- Hm – odparłam, nawet nie patrząc na wisiorek i uśmiechnęłam się do niej znacząco.
- Siostra, błagam pożycz pięć dolców. Oddam ci w przyszłym tygodniu. – Młodszy brat Lei, Seth, łaził za nami jak skomlący psiak.
- Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? Miałeś zostać w domu, pomóc ojcu – warknęła moja przyjaciółka, odganiając się od braciszka jak od natrętnej muchy.
- Paul mnie zabrał, bo obiecałem mu piwo – jęknął młody, wskazując głową na opartego niedbale o motor ciemnowłosego chłopaka. Spojrzałam w tamtym kierunku i uśmiechnęłam się mimowolnie. Przy starym harleyu stał indiański młody Bóg. Kruczoczarne włosy opadały mu na kark. Miał na sobie biały, obcisły podkoszulek, idealnie podkreślający jego śniadą skórę, i doskonałą sylwetkę. Nietypowe dla Indian niebieskie oczy chłopaka spoglądały na mnie spod długich, ciemnych rzęs wyzywającym spojrzeniem, a pełne, szerokie usta rozchyliły się w dobrze wystudiowanym uwodzicielskim uśmiechu.
- Kto to jest? – zapytałam szeptem Lei, odwracając głowę od nieco bezczelnego Adonisa.
- Paul, solista „Wilków” – naszych grajków z La Push – odparła, przymierzając kolejną parę wiszących kolczyków.
- Fajny!
- Stary. Ma chyba ze dwadzieścia lat albo i więcej – mruknął Seth, wtrącając się do naszej rozmowy. – Siostra, no pożycz te pięć dolców.
- Masz i zjeżdżaj, żebyś mi się tu pod nogami nie plątał – warknęła Lea, wyciągając zwitek z kieszeni. Nie było innego sposobu na pozbycie się upierdliwego młodszego brata.
Kupiłyśmy w końcu, chyba dopiero przy trzecim straganie, koraliki, które nam się spodobały. Leah wzięła jeszcze bransoletkę do kompletu.
- Idziemy na plażę? – zapytałam, spoglądając dyskretnie w stronę namiotu z grillem, gdzie na ławce siedzieli znajomi chłopcy. Dostrzegłam, że Paul pochwycił Setha i o coś go wypytywał, wskazując głową w naszą stronę.
Leah zauważyła, że przyglądam się Indianinowi.
- Bella, on jest beznadziejny – mruknęła cicho, pochylając się nad moim uchem. – Daj sobie spokój, to straszny babiarz. Sparzysz się.
- Zobaczymy – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej. Paul stanowił wyzwanie, a gra już się rozpoczęła.
Przeszłyśmy obok chłopców, rzucając w ich kierunku zdawkowe „cześć”, siląc się na całkowitą obojętność wobec zaczepnych spojrzeń i niewybrednych komentarzy wypowiadanych pod naszym adresem.
- Dzieciaki – skomentowała zachowanie kolegów Leah, wydymając pogardliwie usta.
Na plaży spotkałyśmy Jessikę Stanley z Forks. Usiadłyśmy obok niej na kocu i zaczęłyśmy plotkować. Godzinę później przybiegł do nas zmartwiony Seth.
- A ty tu czego? – warknęła Lea, widząc swojego młodszego brata.
- Chłopaki poszli poskakać z klifu, ale nie chcieli mnie ze sobą zabrać – powiedział smutnym głosem. – Mówią, że jestem dzieciuch.
- Bo jesteś – mruknęła ostro jego starsza siostra, ale zrobiło jej się szkoda małolata i zmierzwiła mu z czułością włosy. Seth odskoczył jak oparzony i usiadł koło mnie, broniąc się przed matczynymi gestami Lei.
Jessika miała karty, więc zaczęliśmy grać w makao. Śmiechu było przy tym co niemiara, bo młody ciągle przegrywał i kłócił się z nami, że go oszukujemy.
Jacob, Embry, Jared i Quil skakali z klifu, wygłupiając się i popisując akrobacjami. Zerknęłam tylko, czy aby nie ma z nimi Paula, ale indiański Adonis najwyraźniej nie miał ochoty na wodne rozrywki i nie przyjechał nad ocean.
Chłopcy zniknęli nam na chwilę z oczu, ale Leah miała rację, że szykują jakąś durną niespodziankę. Z okrzykami godnymi wielkiego wodza Taha Aki wyskoczyli zza skał i rzucili się w naszym kierunku. Embry, wysoki, smukły Indianin, porwał mnie na ręce i wskoczył do wody. Krzyczałam oczywiście, żeby mnie puścił, co z miłą chęcią uczynił, wrzucając w przybrzeżne fale.
- A żeby was wilki na kolację zżarły, kretyni! – usłyszałam donośny głos Lei, wynurzającej się z morza kilka metrów ode mnie. – Durne szczeniaki, psiamać! Zachciało się im pieprzonej zabawy. Cała mokra jestem przez was, wy indiańskie pomioty!
Zdołałam dostrzec jeszcze, jak Jacob z Jaredem wyskakują z wody, uciekając przed rozwścieczoną Leą, zaśmiewając się prawie do łez. Ganiali się przez chwilę po plaży, a potem wpadli z powrotem do morza i zaczęli skakać na falach jak rozbrykane, małe dzieci.
Słońce zaszło nagle, chowając się za granatowo-stalowymi chmurami. Wiatr gnał wzburzone fale coraz szybciej, przynosząc ze sobą lodowate podmuchy. Wyszłam z wody zziębnięta i patrzyłam zdumiona na towarzystwo, którym zmiana pogody nie przeszkadzała nadal brykać w chłodnej toni.
Usiadłam ociekająca wodą na kocu i wówczas podszedł do mnie Jacob. Podał mi swój ręcznik i zapalił papierosa. Wtedy po raz drugi zobaczyłam jego śliczne, smutne oczy, wpatrzone we mnie z pewnym wyczekiwaniem. Odwróciłam wzrok. Przestraszyłam się tych emocji ukrytych gdzieś na dnie czarnych źrenic chłopaka. Broniłam się z całych sił przez ich przedziwnym blaskiem.
Jake zaczął mnie podpytywać, gdzie mieszkam, mówił coś jeszcze o wyjeździe do Nowego Yorku i spotkaniu. Siedział tak blisko mnie, że czułam ciepło jego ciała. Przeszedł mnie dreszcz. Zerwałam się na równe nogi, przestraszona swoją reakcją na jego obecność.
- Nie umawiam się z małolatami. – Próbowałam naszą rozmowę obrócić w żart, ale chyba słabo mi to wyszło, bo poczuł się urażony. Powiedziałam później jeszcze coś równie bezmyślnego i rzucając mu ręcznik, uciekłam.
Nie mogłam sobie teraz pozwolić na jakieś durne zadurzenie. W moim nowym życiu – po rozstaniu z Edwardem Cullenem – nie było miejsca na głupie uczucia. Liczyła się tylko gra.
Szłyśmy powoli z Leą i Jessiką plażą w kierunku lasu. Dziewczyny o czymś rozmawiały, ale ich nie słuchałam. Znów wróciły bolesne wspomnienia, które tak bardzo chciałam wymazać z pamięci.
- Jacob to fajny chłopak. – Usłyszałam głos Lei, jakby dobiegał gdzieś z oddali i mimowolnie obejrzałam się. Black stał na brzegu i patrzył w naszą stronę. Był mokry, bo nagle lunął deszcz i wielkie krople spadały na ziemię z taką siłą, jakby stado smutnych aniołów płakało rzewnymi łzami.
Zacisnęłam zęby i odgoniłam niespokojne myśli. Żadnych wzruszeń, żadnych uczuć, żadnych romantycznych chwil. Nie ma miłości – jest tylko gra. I to ja rozdaję karty…

Bardzo ładnie proszę o komentarze. Słowa krytyki też się przydadzą Very Happy


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Śro 20:11, 03 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 21:16, 03 Sie 2011 Powrót do góry

Hmm... no to znowu będę pierwsza, jako że zdołałam już sobie wyrobić pogląd na ten rozdział Wink
Najbardziej chyba mi się w nim podobał wątek z Edwardem, bo reszta to była powtórka z rozrywki, tylko od "drugiej strony". Bajka, ja mam nadzieję jednak, że ty tak nie będziesz wszystko dokładnie opisywać z obu punktów widzenia. To taka, można powiedzieć, moda fanfickowa, za którą ja nie przepadam. Tzn. kiedyś lubiłam, w czasie największej euforii, zachłyśnięcia się fanfickami. Obecnie trochę mnie to nuży i wolę pewną aurę tajemniczości, którą zapewnia to, że śledzimy wydarzenia z jednego punktu widzenia i normalny bieg wydarzeń, zamiast przerabiania wszystkiego z obu perspektyw.
Bardzo mi się w tym rozdziale podoba Leah. Opowieść Belli buduje trochę bogatszy obraz tej postaci, niż narracja Jake'a. Seth jest słodziutki, jak to Seth.
Paul - młody Bóg? Mrrrauu, interesujące.
Szkoda mi w tym wszystkim, że Edward wypadł jako dupek Wink
Czekam na więcej :)

I jeszcze jedno - betowanie twoich tekstów jest przyjemnością :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Śro 21:16, 03 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 21:36, 03 Sie 2011 Powrót do góry

Dzwonuś, nie będę opisywać tego samego z różnych punktów widzenia. To tylko te dwa pierwsze rozdziały, które wprowadzają czytelnika niejako w świat bohaterów. Mnie samą na dłuższą metę coś takiego nuży, a co dopiero z upilnowaniem, żeby fakty się zgadzały.
Co do bohaterów. Wiesz, że lubię się bawić postaciami i postaram się, aby żadna z nich nie była jednowymiarowa, czy też idealnie dobra lub do gruntu zła.
Także proszę się do końca nie zrażać pierwszą odsłoną Edwarda. Młody chłopak jest, ma prawo do błędów. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Śro 21:37, 03 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:04, 04 Sie 2011 Powrót do góry

Cześć, Bajko Smile
Cieszę się, że tak prędko wstawiłaś nowy rozdział. Dziękuję też Dzwoneczkowi, która tak szybko uwinęła się z betą. Dzięki, dzięki, dzięki!

Muszę przyznać, że bardzo ucieszyło mnie to, że pokazałaś, co się działo wcześniej z Bellą. Była związana z Edwardem, kochała go, była z nim szczęśliwa, planowali wspólną przyszłość, bawili się razem, spędzali ze sobą dużo czasu, choć on dziwnie się zachowywał, pił, był tajemniczy i w ogóle. I potem jeszcze przespał się z Iriną. Myślałam, że prędzej to będzie Tanya. Irina? I niby to ona weszła mu do łóżka? Tak, tak, uwielbiam takie wymówki, naprawdę. Zrobiło mi się potwornie żal Belli, musiało ją to strasznie zaboleć. Nie dziwię się, że "uciekła" stamtąd. Zrobiłabym tak samo.
Chciałam jednak wspomnieć tutaj, że bardzo zgrabnie i ładnie opisałaś poznanie Edwarda i Belli, ich relacje, uczucia, potem zabawę na ślubie i ich rozstanie. Sprawnie, ładnie i zwięźle. Nic dodać, nic ująć. Wyszło Ci naprawdę ładnie.
Świetnie wyszedł Ci też opis pierwszych dni Belli w Forks. To jak ojciec cieszył się na jej przyjazd, poznał ze swoimi znajomymi, Leah opowiedziała o wszystkim i wszystkich, jak znalazły wspólny język, jak Bella poczuła się lepiej, chciała żyć dalej, bez Edwarda. Wzięła się w garść i doszła do wniosku, że wszystko jeszcze przed nią.
Podobało mi się również to, jak Bella rozmyślała o chłopakach - o Jacobie, którego uznała za za młodego dla niej, jednego z wielu; bracie Lei - uroczym dzieciaku; Paulu - normalnie tutaj poczułam, jakbym czytała o Edwardzie z sagi - jak o młodym Bogu. Ale muszę przyznać, że go sobie wyobraziłam i też się uśmiechnęłam. Potem wydarzenia na klifie i plaży z poprzedniego rozdziału z perspektywy Belli, ale w momencie gdy tam miałyśmy romantyczne uczucia Jake'a, który zakochał się w Belli, ona odganiała od siebie takie emocje, dla niej ma to być tylko gra. Ech. Przykro mi się trochę zrobiło. Wiem, że Edward ją zranił, ale ona teraz będzie ranić innych? Coś czuję, że Bella mnie zdenerwuje przy jakiejś najbliższej okazji, bo zrani Jacoba. Ech.

Bardzo mi się podobało. Czytało mi się z ogromną przyjemnością i lekkością. To opowiadanie wydaje mi się posiadać ciepły i cudowny klimat. Normalnie, jakbym czuła we włosach powiew wiatru, zapach wody i ogniska. Coś wspaniałego!

Czekam cierpliwie na kolejny rozdział. Dobra robota, Bajeczko :* Buziole


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
magdalina
Dobry wampir



Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 786
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 35 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 19:13, 07 Sie 2011 Powrót do góry

Przede wszystkim byłam zaskoczona tym, że tak szybko pojawił się drugi rozdział. Jakoś ostatnio mam pecha i bywa, że czekałam i pół roku na kolejny rozdział z ff który akurat czytam Laughing
Co do samej treści to WOW Razz Edward!!!!!!!!!!!!!!!!!!! cudownie, że jest... I coś czuję, że jeszcze nie raz będzie ( a przynajmniej mam taką nadzieję)
Co do samej sytuacji rozstania Belli i Edusia to coś mi tu nie gra. Bo skoro on myśli tylko i wyłącznie o Belli i nawet chce aby ona za niego wyszła to nawet po pijaku nie wierzę aby się przespał z inną. A może jest tak że ona - Irina wlazła mu do łóżka ale Edek nie dał się i po prostu razem się w tym samym łóżku obudzili? hmmmmmmmmmm
no niech będzie, że i się przespał po pijaku... Kurcze ale nie można go jeszcze skreślać ( bo to przecież Edward Twisted Evil ) rozumiem oczywiście to że Bella nie chce z nim rozmawiać i bardzo mi się to podobało że wyrzuciła tel ale czy aby nie za krótko cierpiała? Możliwe, że silną dziewczynę z niej robisz... Bardzo mi się podobały fragmenty gdy Belcia dostrzega tę głębię uczuć u Jacoba i przed tym próbuje się bronić... Przecież nie jest to tak prosto powiedzieć będę zimną suką... i tylko zabawa... Powiedzieć a zrobić to dwie różne sprawy...
Jestem ciekawa co dalej...
Brawa Bajeczko brawa Very Happy


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kaan
Wilkołak



Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:34, 08 Sie 2011 Powrót do góry

Podstępna kuzynka? Facet pijany w trupa, nie bardzo radzi sobie z seksem, wiec o co chodzi? Zaczyna się ciekawie, i mam nadzieje, że dalszy ciąg przyniesie wiele zaskakujących sytuacji. Jacob nie jest moją ulubioną postacią, ale może być. Niewiele opowiadań jest o innych postaciach Zmierzchu, z szkoda. Może dlatego, że trójkąt B&E&J, jest pierwszoplanowy. Ja niestety należę do fanek B&E, nie mylić z aktorami, bo tu mam mieszana uczucia.
Trochę zaskoczył mnie prolog. Dziesięć lat, to kawał czasu, czyżby zapowiadało się długie opowiadanie. Mam nadzieję, lubię czytać.
Jeśli mogę przy okazji, zapraszam do siebie. Pozdrawiam cieplutko!!!!!
Kasia!
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kaan dnia Pon 17:35, 08 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 22:21, 11 Sie 2011 Powrót do góry

Zapraszam na rozdział trzeci.

Bardzo dziękuję wszystkim komentującym za pozostawienie po sobie śladu. Nic tak mnie nie motywuje do dalszej pracy, jak świadomość, że ktoś poświęcił swój czas na tę moją pisaninę, przeczytał i jeszcze napisał kilka słów od siebie.

Beta: Dzwoneczek

Rozdział 3: „Jestem kretynem!”

- Co robimy? Idziemy na festyn czy na klif? – zapytał Embry, dłubiąc śrubokrętem w moim starym gracie, który od dawna nie nadawał się do użytku. Nie miałem kasy na remont silnika. I tak już pewnie zostanie, przecież nie będę zabierał rozgruchotanej hondy do Nowego Jorku. Tam może z biegiem czasu kupię sobie porządny samochód, a nie coś, co tylko w moich snach przypominało motor.
- Ja bym poszedł się zakręcić na festynie. Może przyjadą dziewczyny z Forks – odparł Quil, bawiąc się zardzewiałymi śrubkami.
Siedzieliśmy w moim garażu we trzech i czekaliśmy na Jareda, który spóźniał się już pół godziny.
- Jake, a ty co myślisz?
- Jak chcecie – mruknąłem, wzruszając ramionami. Było mi wszystko jedno, gdzie wyskoczymy wieczorem, bylebym tylko mógł tam spotkać Bellę.
- Cześć, chłopaki. Co macie takie smętne miny? – W drzwiach pojawił się roześmiany Jared, wystrojony w białą koszulę i ciemne spodnie.
- A ty coś taki odpicowany? Randkę masz? – Embry spojrzał na kumpla spode łba. Sam miał na sobie stary, umazany smarem dres.
- Przecież dziś jest zabawa na festynie. Będą laski z Forks, a może i jakieś ładne turystki się trafią.
- Elegancik się znalazł – fuknął Call pod nosem. Znany był z tego, że nie przykładał wielkiej wagi do swojego wyglądu.
- Dobra, to skoczę do domu się przebrać. Spotkamy się na miejscu. – Quil na hasło „dziewczyny” miał szczególnie wyczulony słuch. Poderwał się jak oparzony i wybiegł z garażu.
- Jake, idziesz? – Jared spojrzał na mnie, zapalając papierosa. – Widziałem, że Leah, Seth i ta fajna laska, Bella, jechali na festyn jeepem z Mikiem Newtonem – dodał, uśmiechając się znacząco.
- Taa… No i co z tego? – Usiłowałem przybrać obojętny wyraz twarzy, ale chyba mi się to nie udało, bo moi kumple zarechotali głupio. – O co wam chodzi? – warknąłem.
- O nic. Tylko tak sobie pomyślałem, że może cię to zainteresować.
- Nie myśl tyle, bo ci to nie służy – burknąłem, podnosząc się jednak z drewnianej ławki, która stanowiła jedyne miejsce siedzące w moim garażu.
- Przecież ślepy by zauważył, że ta dziewczyna cię kręci. – Jared nie dawał za wygraną i uparcie ciągnął temat Belli. – Tylko, wiesz, masz sporą konkurencję, bracie. Newton za nią lata jak posłuszny piesek, Paul ma ją na oku, a Embry…
- Odpuść sobie tę wyliczankę. – Byłem zły. Gorzej: byłem wściekły. Co jest, do jasnej cholery? Plaga jakaś czy co?
- Ode mnie się odchrzań – mruknął Call, nadal udając zainteresowanie popsutym silnikiem mojego zabytkowego motoru.
- Zaraz wrócę. Dajcie mi pięć minut – powiedziałem, opuszczając garaż z zaciętą miną. Skoczyłem do domu i przelotnie spojrzałem na swoje odbicie w starym, zapyziałym lustrze, wiszącym na drzwiach łazienki.
- Małolat – mruknąłem pod nosem, przypominając sobie, jak kilka godzin wcześniej nazwała mnie Bella. – Już ja ci pokażę, że wcale nie jest ze mnie taki gówniarz!
Zwilżyłem potargane włosy i przejechałem ręką po szorstkim policzku. Dwudniowy zarost zostawiał na mojej twarzy ciemny ślad. Postanowiłem się nie golić. Tak wyglądałem poważniej. Wskoczyłem w czarne dżinsy i szary podkoszulek. Wychodząc, zarzuciłem na siebie jeszcze skórzaną ramoneskę. Wyglądałem teraz jak John Travolta w takim starym filmie, który puszczali niedawno w La Push, w letnim kinie.
Do garażu wszedłem, naśladując charakterystyczny krok tego aktora, czym wywołałem kolejne salwy śmiechu moich kumpli.
- Nie mów, że będziesz tańczył? – drwił ze mnie Embry, wkładając śrubokręty i klucze do metalowego pudła, w którym trzymałem narzędzia.
Jared gwizdnął przeciągle i usiłował mnie klepnąć po ramieniu, ale zablokowałem jego rękę.
- Nie radzę – warknąłem, spoglądając na niego spode łba. Odsunął się ode mnie, ale ironiczny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jasne, wodzu – rzucił i zamiast mnie poklepał z politowaniem Calla, dodając: – Nie wydaje ci się, że nasz kumpel Jacob, zwany Ostrym Kłem, jest dziś trochę nie w sosie?
- Poczekaj, pójdziemy na zabawę, to zmieni ksywkę na Tańczącego z Wilkami – roześmiał się ze swojego głupiego żartu Embry.
Postanowiłem nie zwracać uwagi na ich idiotyczne docinki. Władowałem się do starego rabbita mojego ojca, rzucając Jaredowi kluczyki.
- Ty prowadzisz. My już piliśmy dzisiaj browar – wyszczerzyłem do niego zęby, z niemałą satysfakcją dostrzegając jego smętną minę.

Na głównym placu La Push sprzątnięto już stragany, a na ich miejsce rozstawiono drewniane stoły i ławy. Wszędzie czuć było zapach pieczonych na grillu żeberek, kiełbasek i ryb. Beczki z piwem ustawiono w długich rzędach, a w centralnym miejscu zbito parkiet z desek, na którym tańczyli jacyś ludzie w rytm starych przebojów Abby.
Rozejrzałem się wokół, szukając znajomych. Jared parkował rabbita, a Embry poszedł po piwo. Czekałem więc na kumpli, oparty niedbale o przewrócony pień drzewa i wypatrywałem wśród barwnego tłumu Belli.
Zamiast niej dostrzegłem Setha, ukrytego za podestem dla grajków i palącego ukradkiem papierosa.
- Wyrzuć to świństwo. – Zaskoczyłem go, podchodząc od tyłu. Poderwał się jak oparzony i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Bo powiem twojej siostrze-furiatce, że jarasz szlugi – zagroziłem.
- No coś ty, Jacob… – jęknął małolat, ale posłusznie wyrzucił papierosa.
- Gdzie Leah? – zapytałem niby od niechcenia.
- Kręci się gdzieś tu z Bellą, a co?
- Jajco – warknąłem, bo nadal byłem zły jak diabli. Seth popatrzył na mnie zdziwiony.
- Co cię ugryzło?
- Nic – rzuciłem i już miałem odejść i zostawić dzieciaka, kiedy zaświtał mi w głowie pewien pomysł. – Słuchaj, powiedz siostrze i jej koleżance, że zapraszamy je na piwo. Będziemy przy tym pierwszym grillu.
- Sam jej powiedz.
- Seth, nie chcesz chyba, żebym się wkurwił.
- A jak nie będą chciały przyjść? Wiesz, jaka jest Leah…
- To dasz mi znać, okej?
- Dobra, już idę. Ale nie mów tej jędzy, że zapaliłem papierosa.
- Masz moje słowo.
Patrzyłem zadowolony, jak Seth znika w tłumie i machnąłem do Embry’ego, który stał jeszcze w kolejce po piwo. Dałem mu do zrozumienia, by kupił dwa więcej.
Jared zajął miejsce, rozsiadając się na ławce pod rozłożystym drzewem. Pochwaliłem w myślach ten wybór. Stolik stał nieco na uboczu, na lekkim wzniesieniu, tak że mogliśmy obserwować, co się dzieje dookoła.
Złość mi już przeszła, pozostała tylko nieco dręcząca niepewność, czy dziewczęta przyjmą nasze zaproszenie.
Embry dotarł do nas po chwili, niosąc napoje i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Spotkałem Paula i Sama. Zaraz przyjdą.
Spojrzałem na niego, czując ponownie narastającą wściekłość.
- Po co?
- Jak to: po co? Normalnie, pogadać.
- Po co ich zapraszałeś, debilu?
- Bo to nasi kumple są – warknął ostro Embry. Widocznie poczuł się urażony moim niewybrednym epitetem. – Spuść z tonu, Jake i nie zachowuj się jak rozkapryszona primabalerina. Od kiedy ci koledzy przeszkadzają, co?
- Ostry Kieł nie lubi konkurencji – wtrącił się do rozmowy Jared, odsuwając się na bezpieczną odległość ode mnie.
- Odczepcie się, dobrze? – zdążyłem tylko burknąć niewyraźnie pod nosem, bo Sam i Paul już podeszli do naszego stolika. Spojrzałem na nich z niechęcią. O ile towarzystwo Uleya mi nie przeszkadzało, o tyle widok boskiego wokalisty „Wilków” ewidentnie działał mi na nerwy.
- Przyjechała grupka chłopaków z rezerwatu Makah – powiedział Sam spokojnym tonem, aczkolwiek dało się w jego głosie wyczuć lekkie napięcie. Od lat mieliśmy na pieńku z Indianami z sąsiedniego plemienia.
- Uuu… to może być gorąco – uśmiechnął się Embry znacząco.
- Starszyzna nie chce żadnych rozrób w La Push. – Słowa Sama jednak nie zabrzmiały dla nas przekonująco. – W każdym razie mamy nie zaczynać pierwsi…
- A to rozumiem – przytaknął Jared.
Prawie ich nie słuchałem, choć wiedziałem, że chłopcy z Makah nie odpuszczą sobie okazji do rozkręcenia awantury na naszym terenie. Zawsze tak było, ale w tej chwili zupełnie mnie to nie interesowało, ponieważ właśnie dostrzegłem Bellę.
Stała wraz z Leą przy podeście, a Seth najwyraźniej usiłował je przekonać, żeby podeszły do nas. Wymachiwał przy tym rękami, wywracał oczami i widać było, że jest coraz bardziej zdesperowany.
Sam również dostrzegł dziewczęta. Podniósł się od stołu i podążył w ich kierunku, uśmiechając się szeroko. W tej chwili dziękowałem Bogu, że zesłał mi Uleya na pomoc. Osobiście nie byłem w stanie się ruszyć, bo mnie gruntownie zamurowało.
Była śliczna. Miała na sobie niebieski, cienki sweterek i krótką spódniczkę, odsłaniającą długie nogi. Rozpuszczone, lekko potargane włosy odrzuciła na plecy i patrzyła się w naszym kierunku z wyraźnym zainteresowaniem. Pytanie tylko, czy spoglądała na mnie, na Paula, na Embry’ego czy Jareda?
Nerwowo zapaliłem papierosa, widząc jak Sam pertraktuje z Leą, delikatnie ujmując ją pod ramię, i prowadzi dziewczęta do naszego stolika.
- Koleżanki już wyschły? – zapytał głupio Call, przesuwając się bliżej mnie i robiąc miejsce przy stole dla gości.
- Nie każdy chodzi cały dzień w tym samym dresie tak jak ty – rzucił mu zjadliwą uwagę Jared, wstając i zapraszając gestem dziewczęta, by usiadły.
Nie poruszyłem się. Paliłem papierosa, starając się nawet nie patrzeć w jej stronę. Udawałem twardziela.
- My się chyba jeszcze nie znamy? – usłyszałem cichy baryton Paula, mający zapewne uchodzić za niezwykle zmysłowy i zatrzęsłem się cały w środku. Spojrzałem na niego spode łba. A niech mnie! Wiejski Casanova się znalazł! Paul wstał i podszedł do Belli. Ujął jej dłoń i lekko pocałował, patrząc przy tym głęboko w oczy dziewczynie.
- Czyżby wokalista słynnych „Wilków”? – zapytała, uśmiechając się słodko do tego palanta.
- Miło mi, że jestem taki popularny. Córka komendanta Swana, jak mniemam? Zaskoczyłaś mnie tym, że wiesz, kim jestem. Myślałem, że grzeczne dziewczynki raczej nie chodzą na rockowe koncerty – mruczał nadal nosowo ten, pożal się Boże, Adonis.
- Grzeczne dziewczynki może i nie chodzą, ale ja jestem tą niegrzeczną – odparła, przechylając wdzięcznie główkę. Pociemniało mi w oczach. Ona z nim flirtowała!
- Usiądziesz? – Paul, pewny swojego uroku, zaproponował jej miejsce obok siebie, zachowując się przy tym obrzydliwie szarmancko.
- Chętnie – odparła, a ja zacisnąłem pięści i odwróciłem wzrok, bo jeszcze moment, a strzeliłbym naszego wokalistę prosto w zęby. Ciekawe, jak by później śpiewał?
I wówczas nastąpiło coś, co sprawiło, że uwierzyłem w cuda. Bella zignorowała całkowicie Paula i podeszła do stolika z mojej strony. Dotknęła lekko mojego ramienia i zapytała cicho:
- Mogę usiąść obok ciebie, Jake?
- Eee… ale tu też jest wolne miejsce – wyjąkał zaskoczony Adonis, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Dzięki, Paul, miejsce obok Jacoba bardziej mi się podoba.
Na twarzy miałem chyba najgłupszy uśmiech świata. Wiejski Casanova wyglądał tak, jakby zjadł kilogram cytryn i jeszcze popił je rycyną. Embry i Jared nawet nie starali się powstrzymać głośnego ryku rozbawienia.
- Jasne – odparłem w końcu, przesuwając się na ławce. Bałem się na nią spojrzeć, bo mój wzrok niechybnie przypominał spojrzenie rozmarzonego cielęcia.
Siedzieliśmy pod tym drzewem chyba z pół godziny, zanim pojawił się Quil, wywołując ogólne poruszenie. Nie odzywałem się przezornie, nadal udając twardego faceta, który nie zwraca uwagi na kobiece sztuczki. Paul za to brylował, chwalił się występami zespołu i swoimi ostatnimi podbojami erotycznymi. Całe szczęście Embry, który był urodzonym mówcą, a przy tym mistrzem ciętych ripost, nieco studził nadmierne popisy Adonisa.
- O cholera – usłyszałem nagle donośny głos Lei, siedzącej po drugiej stronie stołu. – Na wszystkie pijawki świata! Co on ze sobą zrobił?
Wszyscy podążyliśmy zaciekawieni za jej wzrokiem i oniemieliśmy. Przy barze z piwem stał Quil i rozglądał się po okolicznych stolikach, zapewne wypatrując nas. Kręcone włosy zaczesał do tyłu, wygładzając je obficie brylantyną, tak że jego okrągła, nieco pucołowata twarz przypominała w tej chwili księżyc w pełni. Założył na siebie białe, lniane spodnie w kant a do tego kwiecistą, hawajską koszulę, rozpiętą do połowy torsu. Na masywnej, krótkiej szyi Ateary wisiał złoty łańcuch, wielkością przypominający taki do uwiązania potężnej jałówki.
- Czy to jest impreza przebierańców? – zagadnął Seth, patrząc na nas zdziwionym wzrokiem.
- Ja się do niego nie przyznaję. – Jared ze śmiechem usiłował schować się pod ławką, a Embry, trzymając się za brzuch, uciekł za drzewo. W tym momencie Quil nas zauważył i szczerząc zęby, ruszył w naszym kierunku.
Jedyną osobą, która starała się zachować powagę, była Leah, więc kiedy Ateara podszedł do stołu, spytała niewinnym tonem:
- Dobrze się czujesz, Quil?
Wybuch gromkiego śmiechu uniemożliwił naszemu kumplowi odpowiedź.
- O co wam chodzi? – zapytał zmieszany, kiedy uspokoiliśmy się nieco po minucie. – To były moje jedyne czyste ciuchy…
- A ten tombak na szyi? – Embry nadal rechotał jak głupi.
- Lepszy niż twój wyświechtany dresik – warknął Quil, niezadowolony z faktu, że nabijamy się z niego w towarzystwie pięknych kobiet. – To taka stylizacja – dodał jeszcze, a my znowu nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu. Łzy nam ciekły po policzkach, bo Ateara w tym swoim wdzianku był niebywale poważny.
- Skończcie już, bo zwinę się z tą flaszką, którą wykradłem dziadkowi i pójdę gdzie indziej – mruknął w końcu, zapinając koszulę pod szyję i ukrywając chociaż swój obciachowy wisiorek.
- Zwędziłeś dziadkowi indiański bimber? – zainteresował się Embry, którego nigdy nie trzeba było namawiać na wypicie flaszki.
- Musisz tego spróbować. – Paul pochylił się nad stołem ku Belli, podając jej ogień, gdy wyciągnęła z paczki papierosa. Zgrzytnąłem zębami.
- To nasz plemienny przepis na wodę ognistą – uśmiechnął się Quil, stawiając butelkę na stół.
- Chyba niekoniecznie mam ochotę – odparła dziewczyna, przyglądając się z powątpiewaniem ciemnej cieczy, którą Sam już rozlewał do plastykowych kubków.
- Zapomniałem, że grzeczne dziewczynki nie piją alkoholu. – Paul spojrzał na nią wyzywająco.
- Grzeczne – nie, grzeszne – tak – powiedziała Bella, uśmiechając się zagadkowo. Poczekała, aż Uley napełni mój kubek i wypiła bimber jednym haustem, nawet się przy tym nie krzywiąc. Cisza zapanowała przy stole jak makiem zasiał. Pierwszy odzyskał głos Embry, patrząc z niedowierzaniem na dziewczynę.
- O cholera. Nic ci nie jest?
Pokręciła przecząco głową i rzuciła niedbale:
- Trochę mocny.
- Trochę? Samogon dziadka Ateary ma pewnie z sześćdziesiąt procent. Chyba że go nasz kolega Quil, zwany od dziś Obciachowym Jeleniem, rozcieńczył skutecznie, dolewając wody.
- Ja ci dam Obciachowego Jelenia, ty Śmierdzący Mokasynie – warknął Quil, szturchając ze złością rozbawionego Embry’ego.
Śmiałem się ze wszystkimi. Już nawet obecność Paula mi nie przeszkadzała, kiedy ona siedziała obok mnie i wyraźnie ignorowała jego głupie zaczepki. Kapela zaczęła grać jakieś wolniejsze kawałki i na parkiecie zostały same przytulone pary. Sam poszedł zatańczyć z Leą, a obrażony na nas Quil oddalił się w nieznanym kierunku. Jared, Embry i Paul wypili kilka kolejek, pochłonięci rozmową o sprawach zespołu.
Usłyszałem pierwsze takty znanej melodii Joe Cockera „You Are So Beautiful” i spojrzałem dyskretnie na Bellę. Siedziała jakby trochę smutna, wpatrzona gdzieś w dal. Wydawała się zamyślona, nieobecna. Już miałem coś do niej powiedzieć, kiedy dostrzegła, że się jej przyglądam.
- Zatańczysz, Jake? – zapytała, a ja poczułem się tak, jakby mi wyrosły skrzydła.
- Jasne – mruknąłem, przypominając sobie, że przecież mam zgrywać twardziela. Wziąłem ją za rękę i poszliśmy na parkiet. Nigdy nie byłem wybitnym tancerzem, teraz jednak nie zwracałem na to uwagi. Wystarczyło mi, że mogę ją objąć i choć przez chwilę przytulić, trzymając w ramionach. Była ode mnie dużo niższa, tak że musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć mi w oczy, pochyliłem się więc do niej i zapytałem cicho:
- Czyżbyś zmieniła zdanie na mój temat? Już nie jestem małolatem?
Uśmiechnęła się ślicznie, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Jesteś. Do tego strasznie słodkim.
- Nie wiesz, co mówisz, dziewczyno – żachnąłem się, bo określenie „słodki” zupełnie mi nie pasowało. – Dasz mi swój numer telefonu?
- Nie mam komórki – odparła szybko, a ja zobaczyłem, że radosne iskierki błyszczące w jej oczach przygasły. – Zgubiłam.
Cholera! Znów się pośpieszyłem, wyskakując z taką natrętną prośbą. Macho tak się nie zachowuje!
- Jasne – mruknąłem, udając lekceważenie. – Kłamiesz, maleńka – dodałem, naśladując głęboki głos Paula.
Roześmiała się szczerze i lekko dotknęła mojego policzka.
- Ale mam maila. Zawsze możesz do mnie napisać z Nowego Jorku.
- Jestem kiepski w pisaniu – odparłem zgodnie z prawdą, ale to już było coś. Ucieszyłem się jak dziecko, że nie chce ze mną stracić kontaktu. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące.
- Robię jutro imprezę pożegnalną. Nic wielkiego - zwykłe ognisko na klifie. Przyjdziesz? – zagadnąłem, starając się by moje słowa zabrzmiały w miarę nonszalancko. Przecież nie mogłem dać jej wprost do zrozumienia, że zakochałem się w niej jak jakiś głupi szczeniak!
- Może… W każdym razie dziękuję za zaproszenie.
- Przyjadę po ciebie – wypaliłem, zanim zdążyłem się ugryźć w język. Cały mój misternie budowany wizerunek twardziela runął jak domek z kart. Byłem idiotą!
- Nie musisz. Zabiorę się z Leą i Sethem. Mam nadzieję, że oni też są na liście gości – stwierdziła Bella, uśmiechając się do mnie nieco figlarnie. Przepadłem! Ugrzęzłem po uszy. Już nawet nie było sensu silić się na udawanie Johna Travolty. Miała mnie za głupiego, zadurzonego małolata. Sympatycznego gówniarza, który ślinił się na jej widok.
I co jej miałem powiedzieć? Skłamać, że będę w Forks, więc to dla mnie żaden problem? Po prostu wyświadczam jej przysługę? Idiotyczne! Mówić prawdę, że zgłupiałem na jej punkcie? Jeszcze gorzej…
- Jasne, że Leah i Seth są zaproszeni – mruknąłem tylko pod nosem, w duchu wyzywając siebie od najgorszych kretynów.
Tańczyliśmy przez chwilę w milczeniu, a ja czułem się coraz bardziej zdołowany. Nie miałem u niej żadnych szans, a nawet gdybym je miał, to za dwa dni wyjeżdżałem. Moje uczucie było bez sensu, z góry skazane na porażkę.
- Bello, ja… - zacząłem mówić, sam do końca nie wiedząc, co mógłbym jej powiedzieć.
- Wiem, Jake. Cieszmy się po prostu chwilą. – Uniosła głowę i spojrzała mi poważnie w oczy. Nie uśmiechała się już. Była smutna. Nieobecna, zamyślona…
- Stało się coś? – Nie wytrzymałem i zadałem jej jedno z najgłupszych pytań, ale nie mogłem znieść tego, że w tych ślicznych źrenicach dostrzegłem ból.
- Nieważne, Jake – zbyła mnie, odwracając twarz, bym na nią nie patrzył.
- Nie chcesz, to nie mów – warknąłem, bo poczułem, że mnie wyraźnie lekceważy.
- To wszystko jest nie tak, jak powinno być – powiedziała cicho, znów patrząc na mnie ze smutkiem w oczach.
Ziemia się zatrzęsła, otworzyła z hukiem i pomyślałem, że zaczynamy spadać w jakąś czarną otchłań. Nie słyszałem już muzyki, nie widziałem ludzi dookoła. Byliśmy tylko ona i ja. Przewrotny los zetknął nas na ten jeden krótki moment. Dla mnie to była wieczność, dla niej nic nie znacząca chwila.
Nie byłem w stanie się opanować, przyciągnąłem ją mocno do siebie i pochyliłem się, zbliżając swoje usta do jej warg. Czułem, jak gorąca krew buzuje mi w żyłach, rozpala moje wnętrzności, spala resztki świadomości.
- Jake. – Czyjaś żylasta ręka zacisnęła się na moim ramieniu. – Quil ma kłopoty, chłopaki z Makah się nim zajęli.
Powoli wracałem do rzeczywistości, jakby z zaświatów. Kto to był Quil? A tak, mój przyjaciel… Odwróciłem niechętnie głowę. Za mną stał Sam Uley, trzymając za rękę zaniepokojoną Leę.
- Idziemy – zadecydowałem szybko. Poczułem, jak Bella wyswobadza się z moich ramion, przytrzymałem jej dłoń. – Zostańcie z Leą tutaj, my niedługo wrócimy.
- Sam, uważajcie na siebie – usłyszałem jeszcze poważny głos siostry Setha i pobiegłem za Uleyem w stronę pobliskiego lasu.
Awantura z chłopakami z Makah sięgała właśnie zenitu. Pobity przez nich Quil z rozkwaszonym nosem siedział na ziemi, przyciskając do twarzy brudną, zakrwawioną szmatę. Paul kłócił się obok niego z jakimś nieźle wyrośniętym Indianinem, nie szczędząc tamtemu mało kulturalnych wyzwisk. Jared i Embry szarpali się z pięcioma innymi chłopakami na skraju lasu. Niewiele myśląc, skoczyłem im na ratunek, bo widziałem, że nieźle obrywają. Nigdy nie byłem ułomkiem, a pięści zawsze miałem mocne i zaprawione w wielu podobnych potyczkach. Rzuciłem się więc w sam środek walki z prawdziwą przyjemnością. Adrenalina szumiała mi w uszach, a wściekłość spowodowana przerwanym czułym tete-a–tete z Bellą dodatkowo spotęgowała moją siłę.
Kotłowaliśmy się przez chwilę w krzakach. Unikając ciosów przeciwników, sam rozkładałem ich kolejno na łopatki. Pomagał mi Embry, choć ledwo trzymał się na nogach, a Sam usiłował odciągać tych już niezdolnych do dalszej walki. Jak przez mgłę dostrzegłem, że Bella wraz z Leą i Sethem podbiegły do Paula, trzymającego w powietrzu któregoś z Makah.
- Paul, przestańcie, to się źle skończy. – Ledwie usłyszałem znajomy głos, za którym mógłbym skoczyć w ogień, i zarobiłem celny strzał w szczękę. Odrzuciło mnie trochę, ale nawet nie poczułem bólu. Z podwójną wściekłością zaatakowałem napastnika, przygważdżając go do ziemi. Gdzieś nad moją głową przeleciała butelka i roztrzaskała się na pobliskim drzewie, tuż obok walczącego Embry’ego. Chłopak, z którym bił się mój przyjaciel, złapał kawałek rozbitego szkła i zamachnął się, kalecząc dotkliwie Calla w rękę. Trysnęła krew, tak że poczułem jej gorący, metaliczny zapach. Kątem oka dostrzegłem, że Embry osuwa się na trawę. Celnym prawym sierpowym przyłożyłem swojemu przeciwnikowi i doskoczyłem do kumpla.
Sam, Paul i Jared odciągnęli resztę napastników.
- Call, trzymaj się – mruknąłem do pobladłego kolegi. Miał posiniaczoną twarz, podbite oko, ale najgorsza była rana nadgarstka. Szkło rozharatało mu żyły, tworząc głęboką, brzydką ranę, z której krew wylewała się czerwonym, wartkim strumieniem.
- Trzeba go zabrać do szpitala. – Bella uklęknęła przy mnie, próbując koszulką ściągniętą z Setha zatamować krew. – Chyba nie obędzie się bez szycia.
- Leah, rabbit jest zaparkowany zaraz za beczkami z piwem. Tylko ty nic nie piłaś, zawieziesz go? – Rzuciłem kluczyki w stronę dziewczyny. Skinęła głową i pobiegła do samochodu. Seth pomógł się podnieść obolałemu Quilowi. W sumie nic mu się nie stało, dostał tylko mocny cios w nos i przez chwilę był lekko ogłuszony.
Wrócili Jared, Sam i Paul, którzy skopali do końca tyłki chłopakom z Makah i pogonili ich z naszego rezerwatu. Po chwili Leah zatrąbiła klaksonem, podjeżdżając jak najbliżej nas. Z Jaredem wzięliśmy Embry’ego pod ręce i zanieśliśmy do samochodu. Musiałem jechać z kumplem, bo przecież nie mogłem go zostawić samego w takim stanie.
Obejrzałem się jeszcze za siebie i zerknąłem na Bellę. Stała obok Setha, ściskając w ręce jakiś zakrwawiony kawałek materiału.
- Poczekaj na nas. Odstawię Embry’ego do lekarza, a potem odwiozę cię do Forks – krzyknąłem do dziewczyny.
- Lepiej z nim zostańcie – powiedział Paul. – Ja się zaopiekuję Bellą.
Zgrzytnąłem zębami.
- Nikt cię o to nie prosi – warknąłem.
- Jake, wsiadaj, musimy jechać. – Leah szarpnęła mnie za rękaw kurtki i pociągnęła do samochodu.
- Nie martwcie się o mnie. Wrócę z Paulem, albo Mikiem Newtonem – usłyszałem jeszcze głos mojej ukochanej, a potem ryk silnika rabbita skutecznie zagłuszył wszystkie inne dźwięki.
- Pieprzony Casanova – zakląłem, spoglądając raz jeszcze za siebie. Znowu mi wchodził w drogę! A czas uciekał…


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Czw 22:31, 11 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
ashash
Człowiek



Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 5:32, 12 Sie 2011 Powrót do góry

Niezła impreza :) Sądząc po prologu to Bella chyba nie będzie od razu z Jacobem. A on akurat jest słodki :) wiem, że to tylko fikcja, ale czasami szkoda mi kiedy ludzie muszą tracić czas na głupie gierki zamiast po prostu być razem i cieszyć się z życia.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:57, 13 Sie 2011 Powrót do góry

Witaj, Bajeczko Smile

Przeczytałam przed chwilą nowy rozdział i muszę przyznać, że coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie. Czyta się je z niesamowitą przyjemnością, wsiąka się w nie i nie można o nim zapomnieć. I w tym rozdziale chciałam pochwalić klimat - uwielbiam takie teksty, przy których mogę usiąść i przenieść się w inny świat. Ty przenosisz mnie do takiego rodzinnego, "ciepłego" i cudownego świata Jacoba i reszty chłopaków. Powiem Ci, że jak dziś wieczorem usiadłam sobie z soczkiem w ciemnym pokoju i zaczęłam czytać nowy rozdział, całkowicie odpłynęłam. Nie wiedziałam właściwie, co się wokół mnie dzieje. To jest coś pięknego i za to Ci dziękuję.

Co do treści. Uwielbiam Jacoba. Jego rozterki związane z Bellą, jego postanowienia typu - "będę twardzielem", próby bycia Travoltą. I kocham w nim to, że i tak potem mięknie przy Belli i jest cudowny i słodki. Podoba mi się jego charakter, jest kochany i słodki, ale taki właśnie w idealnie wyważony sposób, nie jest mdły. Poza tym jest waleczny, zależy mu na bliskich. No i jest też wesoły kiedy potrzeba, poważny kiedy trzeba. Naprawdę bardzo mi się podoba.
Lubię też Setha, jest uroczy. Jeszcze dziecinny i niewinny, ale zyskał moją dużą sympatię. Sama lubię nawet. Przyjaciół Jake'a lubię jako całość. Quil mnie rozbawił swoim strojem, serio. Paul mnie rozśmiesza swoimi próbami podrywu Belli. Podobało mi się, że Bella wybrała w tym momencie jednak Jacoba. Choć co do samej Belli mam mieszane uczucia i nie wiem jeszcze, co o niej myśleć. Wywołuje u mnie różne uczucia. Zobaczymy w dalszych rozdziałach jak to z nią będzie.
Bijatyka z innym plemieniem skończyła się niefajnie. Przeszkodziła Jacobowi w zbliżeniu do Belli, skończyło się krwawo i przykro. No cóż, tak to czasami bywa, gdy gangi/plemiona itd. mają na pieńku. Mam nadzieję, że Jake jeszcze to sobie odbije. Na przykład na pożegnalnym przyjęciu.

Bardzo mi się podoba, kochana. Ba, jestem zachwycona. Dziękuję raz jeszcze za przeniesienie mnie do innego świata, oderwanie mnie od rzeczywistości i w ogóle. Naprawdę, wspaniały tekst. I genialny Jacob.

Czekam na kolejny rozdział, Bajeczko :*
A, chciałam jeszcze, jeśli pozwolisz, Bajko, powiedzieć, że Dzwoneczek ostatnio ekspresowo betuje i jak zwykle profesjonalnie. Super robota. Tworzycie cudowny duet, kochane.

Zmykam! Buziole!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Susan dnia Sob 20:58, 13 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Alfa
Dobry wampir



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 2712
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: pensjonat Salvatorów, Koźle

PostWysłany: Nie 20:52, 14 Sie 2011 Powrót do góry

Cześć Bajko ;*

Powiem ci, że jak nie lubię Jacoba, to w twoim ff go uwielbiam. :D
Masz taki lekki styl, co chwilę coś się dzieje i postacie są dobrze wykreowane. Czyta się szybko, przyjemnie i aż chce się wiedzieć co będzie dalej.

1 rozdział wprowadził nas do świata Jake'a i tego, co czuje i przeżywa. Potrafiłaś dobrze uchwycić jego charakter, specyficzną mowę i wszystko co w nim najlepsze. I za to masz u mnie plus. Wink
I jego reakcja na Bellę - aż pyszczek mi się uśmiecha jak to czytałam.

2 rozdział w narracji Bell pokazał nam, co jest przyczyną takiego, a nie innego zachowania dziewczyny. Szkoda tylko, że Edward okazał się idiotą i przespał się z inną. Jednakże liczę na jego przyjazd czy coś.

3 rozdział mnie rozbawił. Cała ta imprezka, rozmyślający Jacob, świetnie dobrane teksty i prawie kiss J&B. Masz dobrą betę, błedów nie widzę. Być może sama tak świetnie piszesz. ^^

Czekam na ciąg dalszy. I od razu zapisuję sobie to ff w ulubionych. Przypadło mi ono do gustu od pierwszego zdania.

Weny,
Alfa.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 21:23, 14 Sie 2011 Powrót do góry

Na samym początku powiem, że rozbawił mnie bardzo ten tekst:

Cytat:
– Na wszystkie pijawki świata! Co on ze sobą zrobił?


Bo to taki smaczek, takie w sumie subtelne nawiązanie do kanonu, do antypatii Lei do wampirów, choć w tym opowiadaniu ich nie ma. Strasznie mi się to spodobało Very Happy

Wiesz, Bajeczko, ja cię podziwiam. Bo ty potrafisz pisać i bardzo nastrojowe, emocjonalne teksty, i takie najeżone faktami historycznymi, takie, które są barwnym obrazem jakiejś epoki, i teksty cięższe, z pięknymi opisami, które się smakuje i chłonie powoli. Ale oprócz nich potrafisz również wspaniale pisać właśnie takie jak ten tutaj - lekkie, przyjemne, ciepłe, ze sporą dozą humoru, ale i nie pozbawione uczuć, dostarczające refleksji, wzruszeń - takie smakowite kąski do szybkiego połknięcia. I bardzo lubię je czytać. Lubię cię w takim wydaniu. Choć trudno byłoby mi określić, w jakim gatunku najlepiej się sprawdzasz. Bo tak naprawdę - w każdym. Za co się chwycisz, wkładasz w to dużo serca i efekt jest wspaniały. Jesteś jedną z perełek pisarskich tego forum.
Mega buziol love
Dzwonek


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin