FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Animozja [M], Afekt vel Wpojenie [M] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 22:31, 22 Mar 2009 Powrót do góry

Moje miniaturki:
Animozja
Afekt vel Wpojenie
Dostępne też na [link widoczny dla zalogowanych].

Smacznego,
R.


_________________________________________________





Miniaturka pisana z perspektywy Mike'a.

Beta - Anna_Rose




Animozja


Dnia 29 września 2008 roku miała miejsce katastrofa lotnicza, w której zginęło prawie sto pięćdziesiąt osób. Samolot lecący z Seattle do Paryża spadł z niewyjaśnionych przyczyn do oceanu. Wszyscy, łącznie z pilotem i resztą załogi, ponieśli tragiczną śmierć. Odnaleziono prawie wszystkie ciała. Wyjątek stanowią państwo Isabella i Edward Cullen, których poszukiwania wciąż trwają. Pragniemy wyrazić kondolencje i połączyć się w cierpieniu z rodzinami zmarłych.


Pozornie była to zwyczajna, jak na Forks, pogoda. Deszcz bębnił w okna, wiatr smagał skórę, przyprawiając o dreszcze i ta mgła, spowijająca wszystko dookoła. Jednak to było tylko dopełnieniem smutnego obrazka. Patrzyłem z pewnej odległości na symboliczny nagrobek. Czułem, że nie powinienem przeszkadzać w takiej chwili. Ta rodzina potrzebowała prywatności, a cała sprawa i tak była na ustach połowy miasta.
Charlie i Renee pochylali się nad marmurową płytą i składali pod nią kwiaty. Kobieta zarzuciła wątłe ramiona na barki byłego męża, zanosząc się głośnym szlochem. On stał niewzruszony. Właściwie, wyglądał jakby ulotniło się z niego całe życie. Taki słup, na którym mogła się oprzeć, żeby uchronić się przed upadkiem na rozmokniętą ziemię. Powłóczystym krokiem kierowali się w stronę wyjścia z cmentarza. Chyba nie mogli znieść już widoku tego, co zostało z ich dziecka.
Bałem się. Nie ufałem sam sobie, ale jednak zdecydowałem się. Podszedłem powoli. Każdy krok bolał coraz bardziej. Stanąłem oko w oko z napisem. „Bella i Edward Cullen – na zawsze”. Te litery były ostatecznym dowodem na to, że nawet rodzice dziewczyny pogodzili się z jej śmiercią. Szukali ich od wielu dni. Już nikt nie wierzył w to, że kiedykolwiek odnajdą ich ciała. Gdzie się podziała nadzieja? Wciąż nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że Belli już nie ma.
Kochałem ją? Miłość to za duże słowo, ale bez wątpienia była dla mnie ważna. Coś niezidentyfikowanego pojawiało się w moim gardle, gdy próbowałem wymówić jej nowe nazwisko – Cullen. Dlaczego on?! Gdyby była ze mną, nie zdarzyłoby się nic takiego! Czy mogłem jakoś temu zapobiec? Czy mogłem bardziej się o nią starać? Czy ona kiedykolwiek pomyślała o mnie jak o potencjalnym chłopaku? Miałem ochotę walnąć głową w marmurową płytę. Ona mnie nie chciała! Nigdy! Zawsze kochała tylko jego! Kiedy na siebie patrzyli można było wyczuć ciepło bijące spomiędzy ich ciał. I te iskierki w oczach… Dlaczego nigdy nie spojrzała tak na mnie?! Byłem dla niej za słaby? No tak, taka dziewczyna potrzebowała boskiego Cullena, do którego wzdychało pół szkoły. Nie zadowoliłaby się skromnym, zwyczajnym chłopakiem. Uwielbiała być w centrum uwagi, a Edward mógł jej to zapewnić.
Usłyszałem kroki i szepty. Szybko czmychnąłem do miejsca, z którego wcześniej obserwowałem rodziców Belli. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie widział. Zobaczyłem pięć postaci zbliżających się w kierunku nagrobka. Angela i Ben nieśli po bukiecie białych róż. Oni byli najbliżej z Bellą. Może nawet byli przyjaciółmi…? Dlaczego nigdy wcześniej się tym nie zainteresowałem? Eric i Taylor… Czy czuli się tak jak ja? Też zawsze starali się o jej względy. Z tyłu szły dwie dziewczyny – Jessica i Lauren… Odruchowo zacisnąłem dłonie w pięści. Pieprzone hipokrytki! Obydwie jej nienawidziły! Po co przylazły?! No… Chyba, że chciały popatrzeć na to, co zostało z ich obiektu westchnień – przecudownego, idealnego Edwarda. Mdliło mnie na samą myśl o tym lalusiu.
Nie zostali długo. Złożyli kwiaty, pomilczeli chwilę, po czym odeszli. Po kilku minutach, kiedy upewniłem się, że nie będą w stanie mnie zobaczyć, wróciłem na swoje miejsce.
Złość powoli ustępowała miejsca żalowi i… O zgrozo… Czy to możliwe? Tak… Wyrzutom sumienia. Może ja po prostu nie doceniałem Belli? Może nie widziałem w niej tego, co ten idiota? Może ona potrzebowała więcej uwagi? Czy ja przeszkadzałem jej od początku? Zawsze chciała jego, a ja wpychałem się usilnie między tę piękną parkę. Nieustannie zawracałem jej głowę. Nawet w pracy nie miała spokoju. Moja matka często pytała o to, czy coś mnie łączy z tą dziewczyną. Tak bardzo chciałem jej powiedzieć, że tak… Niestety, nigdy nie dostąpiłem tego zaszczytu.
Chyba powinienem cieszyć się ich szczęściem… Ale nie potrafiłem. Ilekroć spoglądałem w jej stronę tak bardzo chciałem dotknąć tych delikatnych dłoni, wpleść palce w gęste, ciemne włosy, pocałować malinowe usta, wywołać rumieniec na bladych policzkach… Tak jak robił to ten pieprzony Cullen! Ale ona nigdy mi na to nie pozwoliła. Nie. Nie ona. Nie Bella. Zawsze dobra, delikatna… Zawsze wierna swojemu Edwardowi.
Z czasem znalazłem sobie pocieszenie w postaci Jessiki. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, ot co. Czy to był sygnał dla Swan? Myślała, że sobie odpuściłem? Że jej nie chcę? Że wolę Jessicę? Były swoimi przeciwieństwami. Czy mogła pomyśleć, że wybrałbym tę wywłokę zamiast czystego dobra?! Zawsze życzyła nam jak najlepiej. Dlaczego?
Stawiałem sobie miliony pytań, na które już nigdy nie miałem uzyskać odpowiedzi. Czy zrobiłem coś, czego ona by nie chciała? Czy usłyszała ode mnie wystarczająco dużo miłych słów, aby pojąć, ile dla mnie znaczyła? Czy czuła się w moim towarzystwie dobrze? Czy wybaczyła mi moje nachalne zachowanie? Czy przyjęłaby moje przeprosiny?
Poczułem ciepłą, słoną łzę spływającą po moim policzku. Wyciągnąłem z kieszeni kawałek kartki i długopis. Zawahałem się, nie wiedząc, po co to właściwie robię… Nie mogłem zastanawiać się zbyt długo, nawet nie zauważyłem, kiedy moja ręka sama popłynęła.

Człowiek nie jest nigdy tak piękny, jak wtedy, gdy prosi o przebaczenie, czy kiedy sam przebacza.*

Spojrzałem na swoje koślawe pismo z niesmakiem. Nie mogłem zrobić nic więcej. Już nigdy nie dostąpię zaszczytu rozmowy z Bellą. Pewnie tam, gdzie się znalazła, jest lepiej, ale nie mogłem być tego pewien. Ile można żyć nadzieją?
Złożyłem kartkę najstaranniej jak potrafiłem. Wbiłem palce w mokrą ziemię, czując jej grudki pod paznokciami. Wybrałem kilka garści, włożyłem do dziury prowizoryczny list i zakopałem. To był ostateczny krok do pogodzenia się z zaistniałą sytuacją. Nie mogłem cofnąć czasu. Musiałem przejść nad tym do porządku dziennego. Kiedy zapomnę o Belli Swan? Nigdy… Ale marzyłem o tym, żeby wyrzucić z głowy Bellę Cullen.
Wstałem, otrzepując ręce i spodnie z ziemi. Straciłem poczucie czasu. Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło się ciemno.

- Żegnaj… - szepnąłem.

Odwróciłem się i ruszyłem ścieżką w stronę cmentarnej bramy. Z zadumy wyrwał mnie dziwny odgłos. Jakby ktoś rył napis w kamieniu. Włosy zjeżyły mi się na karku, ale musiałem wiedzieć. Wróciłem do nagrobka, żeby przyjrzeć mu się dokładnie. Przerażenie wbiło mnie w ziemię i odebrało zdolność ruchu. Wpatrywałem się jak opętany w napis. To niemożliwe…

Bella i Edward Cullen – na zawsze RAZEM…


* Jean Paul


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Pią 6:27, 24 Kwi 2009, w całości zmieniany 7 razy
Zobacz profil autora
Anna_Rose
Wilkołak



Dołączył: 23 Sie 2008
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Tam, gdzie Diabeł mówi dobranoc

PostWysłany: Nie 22:37, 22 Mar 2009 Powrót do góry

Pozwolisz, że się tutaj powtórzę? : )
Komentować tego, że u ciebie prawie w ogóle nie ma nic do poprawiania, to nie będę xD

Ogólnie to nie mam się do czego przyczepić, przedstawiłaś Mike'a bardzo żywo, nie spłyciłaś go, za co ci chwała! Plus za jego narrację, naprawdę. Wszędobylskie edwardobellino mnie prześladuje w najstraszniejszych koszmarach pod postacią grubego potworka, który się do mnie chichra xD. W ogóle, uczucia Mike'a... To wszystko... Gdy z jednej strony tęskni za Bellą, ale za TĄ Bellą, a z drugiej chce zapomnieć o Belli CULLEN. Gdy jest z Jess, ale jednocześnie jej nienawidzi, ponieważ widzi w niej to szmaciarstwo xD
Pełen jest różnych, także sprzecznych ze sobą uczuć i to robi z niego głębszą postać niż tylko nachalnego blondynka, którym jest w Zmierzchu.
I koniec - rządzisz. Ukazująca to, przed czym Mike się broni. Że on nigdy nie miał i mieć nie będzie Belli, a idiota Eduardino ją ma i to na ZAWSZE.

Naprawdę refleksja i przede wszystkim oryginalna miniaturka ; ).
Edłardo idiotą. Mike, wielbię cię, nawet, jeśli jesteś tylko tworem Rudej! xD

Z szacuneczkiem,
A.Rose


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Nie 22:54, 22 Mar 2009 Powrót do góry

Przepraszam słonko ale nie będzie zbyt konstruktywnie :)

W każdym razie podoba mi się pomysł na tą miniaturkę. Ciekawie przedstawiłaś postać Mike, nie jest jakimś nadętym bucem, ale ma duszę, cierpi. Podoba mi się taka przemiana.
Zaintrygowałaś mnie tym. Podoba mi się narracja pana Mike i jego uczucie do Belli. I to jego wewnętrzne rozdarcie. Kocha ją i nie może się pogodzić z tym, że wybrała Edwarda. Dobrze to przedstawiłaś, tak realistycznie.
No i motyw z karteczką w ziemi. Nie wiem, wzruszyłam się na tym trochę :)

W każdym razie ładna i zgrabna miniaturka Ruda Wink)

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ScaryMary
Dobry wampir



Dołączył: 23 Lis 2008
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zza ściany.

PostWysłany: Pon 18:02, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Cudna miniaturka. Taka inna. Chociaż parę rzeczy gryzło mi się, niektóre wyrazy mi nie pasowały. Co nie zmienia faktu, że mi się podoba =D Mike jest tutaj... Może i nie dojrzalszy, ale najpewniej inny. Lubię go takiego. Poza tym - sytuacja jest świetnie opisana, zwracasz uwagę na uczucia, ale także na małe szczegóły, na przykład białe róże ; ) A nie zwyczajne ^^ Lubię takie szczegóły, ale co za dużo to nie zdrowo. A Twoja miniaturka jest bardzo zdrowa i gratuluję Ci.

Zaskoczyła mnie końcówka, szczerze powiedziawszy ;p To "razem" mnie wgniotło ;D Zasiadłam do stołu, skonsumowałam i jestem najedzona ;p

Mary ; *


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Loona
Wilkołak



Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rybnik / Piekiełko

PostWysłany: Pon 21:42, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Spodobała mi się Twoja miniaturka.
Jest taka... inna.
Pierwszy raz czytałam coś z punktu widzenia Mike'a.
Życzę wena w dalszym pisaniu.
pzdr.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pon 21:48, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Spięłam tyłek i przyszłam. Nie wiem, czy Ci to kiedyś mówiłam... Pewnie tak :P Ale mam olbrzymie problemy z pisaniem KK. Olbrzymie jak... Jak... ... Hmm... No, olbrzymie. W każdym razie, czuj się zaszczycona, bo nie każdy dostępuje takiego zaszczytu (masło maślane...), że spinam dupę i piszę :D
Padam do nóżek. Cóż, po agnesowych Majkach-psychopatach, świeżo po lekturce Wide Awake (nie całego, ale kawałka) zaczęła mnie krew zalewać. Negdyś była mania na biczowanie (tudzież bitchowanie) Tanyi, teraz przyszła kolej na wyżywanie się na biednym Mike'u, który właściwie zawinił tylko tym, że niefortunnie próbował zdobyć serce biednej Belci... Mi go było bardzo szkoda przez całą książkę i strasznie denerwował mnie fakt, że ludzie robią z niego kozła ofiarnego.
Cóż, jestem bardzo, bardzo zadowolona, że wreszcie ktoś przedstawił Newtona od tej bardziej ludzkiej strony. Że ktoś wreszcie pokazał, że ten nachalny, natrętny "golden retriver", jak go bezczelne nazwała Szmeyer, ma uczucia. I bynajmniej nie tylko te negatywne, jak zazdrość czy złość. Szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiałam się tak głęboko, jak Ty w tej miniaturce, nad jego uczuciami względem Belli. Być może ze względu na brak czasu, a być może dlatego, że wolałam po prostu o tym nie myśleć. Wolałam żyć w przekonaniu, że po prostu pokochał Jessikę, bo... tak jest łatwiej.
Jak widać, Twoja miniaturka zmusiła mnie do refleksji, a to naprawdę coś. Wink
Teraz od strony technicznej - nigdy nie byłam dobra w wyłapywaniu błędów, ani swoich, ani cudzych. Nie zwracam zbytnio uwagi na zmianę czasów, powtórzenia czy błędy stylistyczne, bo nie mam talentu do wynajdywania takich kFiatków. Czytałam to wczoraj i wtedy raczej nic nie rzuciło mi się w oczy do tego stopnia, żebym to zapamiętała, więc raczej nie jest źle, albo wręcz przeciwnie - jest bardzo dobrze. Polegam na Twojej becie i mam nadzieję, że spisała się nieźle. Nie mnie to oceniać, bo nie umiem po prostu zauważać błędów w tekstach.
Dobra, spięłam tyłek i skomentowałam. Teraz idę poprawiać ten mój cholerny tekst, za który kopnęłaś mnie w dupę :P

Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lys
Zły wampir



Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 352
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka Klausa.

PostWysłany: Nie 13:04, 29 Mar 2009 Powrót do góry

Chyba nie stać mnie na konstruktywny komenatarz po tym co przeczytałam. A przeczytałam coś pięknego. Dziękuję Ci za ten FF.
Dlaczego ja się tak szybko rozklejam? Mam mokre oczy. Cóż, musze pogodzić się ze swoją naturą. : D
Cieszę się, że przedstawiłaś Mike'a jako zrównoważonego faceta, a nie dupka. Podobały mi się pytania jakie zadawał.
Ogólnie to jestem pod ogromnym wrażeniem i chylę przed Tobą czoło.
Życzę wena i czekam na kolejny Twój tekst ; )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
majetta
Człowiek



Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa - Zielony Tarchomin :)

PostWysłany: Pon 18:11, 30 Mar 2009 Powrót do góry

Wyjątkowo spodobała mi się ta miniaturka. Pomimo tego, iż Mike jest jedną z postaci, która mnie niesamowicie drażni :P przeczytałam i jestem mile zaskoczona :) Ukazałaś Go jako naprawdę fajnego chłopaka, który może trochę się pogubił:)

a no i brawa za zakończenie:D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olcia
Zły wampir



Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno

PostWysłany: Wto 13:46, 31 Mar 2009 Powrót do góry

Pozwolę wtrącić swoje trzy grosze, które będą czymś błahym w porównaniu do opowiadania, którego nie da się poddać krytyce według normalnych kryteriów. Nie da się o tym powiedzieć zwykłych słów, bo po prostu się nie da. Co powinnam powiedzieć, że mi się podobało, że było cudowne i takie smutne, choć na swój sposób pogodne. Nie... Ja tak nie potrafię, bo to nie było cudowne, bo to jest za słabe określenie. Sama nie wiem jakich słów powinnam użyć, żeby wyrazić wszystko to, co odczułam, kiedy czytałam twoje dzieło. Czy mi się podobało? O tak, chociaż podobało to znów za słabe określenie, ja to ubóstwiam i jeszcze długo będę. Przejdźmy może jednak do sedna, bo chyba nie takiego słodzenia oczekujesz.

Po pierwsze, duży plus za to, że pomyślałaś o Mike i przedstawiłaś go od tej dobrej strony, bo w sumie nigdy nic do niego nie miałam, a czasem było mi go nawet żal. No, ale nie o tym tu mowa.

Po drugie, dawno już nie czytałam czegoś co miałoby jakąś taką wewnętrzną magię dla mnie. Była w tym wszystkim jakaś niewidzialna część, która oddziaływała na moją psychikę, na mój mózg, na moje ludzkie uczucia. Ładnie było je widać. Nie zawsze może były otwarcie przedstawione, ale dla kogoś kto to czytał dokładnie, jestem pewna, że poczuł je wszystkie. Miłość, przyjaźń, tęsknota, żal, rozpacz, odrobina zazdrości, no i ta gorycz. Dlatego ośmielę się teraz podziękować Ci właśnie za te uczucia, bo to dzięki nim dotarła do mnie całość.

Po trzecie, po raz pierwszy chyba czytam coś twojego i muszę na chwilę zatrzymać się nad twoim stylem, jakim piszesz. Masz pewien dryg, do tego co robisz. Kiedy czytam widzę z jaką łatwością mi to przychodzi, ale zarazem jaki ty musiałaś włożyć w to trud i pracę, żeby taki styl sobie wypracować. Podoba mi się język jakim piszesz. Szanujesz polszczyznę i nie widziałam żadnych zwrotów potocznych, co niekiedy irytuje mnie w opowiadaniach. Dodatkowo wiesz jak co powinno być opisane. Znasz pewien umiar i granicę, której nie wolno przekroczyć. Zachowujesz złoty środek, dzięki któremu praca jest napisana dojrzale i przemyślanie.

Po czwarte, spodobał mi się sam pomysł. Kiedyś zastanawiałam się jakby to było. Pogrzeb Belli i Edwarda. Czy tego oczekiwałam? Może nie koniecznie dokładnie tego co opisałaś, ale po części tak to wyglądało w mojej wyobraźni. Ja jednak nigdy nie wpadłam na to, żeby pomyśleć co odczuwałby Mike, gdyby Belli nie było.

Po piąte, urzekło mnie wykorzystanie białych róż, przynajmniej nie było to banalne. Niekiedy ludzie uważają, że są one jedynie dozwolone na ślub, a na pogrzeb już nie. Przynajmniej ja nigdy nie spotkałam się z białymi różami w wiązankach na grobach, a osoby, z którymi rozmawiałam uważały, że najlepsze są czerwone. Białe kojarzą im się jedynie z czystością i są ewentualnie dozwolone na pogrzebach dzieci. A tu proszę białe róże.

Po któreś z kolei, nie wytrzymałam i uroniłam łezkę, kiedy przeczytałam jedno zdanie, które w danej sytuacji miało taką ogromną moc, że jako człowiek nie dałam rady. A chodzi mi tu o:
Rudaa napisał:
Człowiek nie jest nigdy tak piękny, jak wtedy, gdy prosi o przebaczenie, czy kiedy sam przebacza.

Jest to szczera prawda.
Nigdy nie zdarzyło mi się, aby coś tak mocno na mnie podziałało, zwłaszcza jeśli było to dość krótkie.

A kiedy przeczytałam końcówkę, to na moje twarzy pojawił się uśmiech, bo było to przecudne zakończenie całego opowiadania. Zwłaszcza gdy moje oczy ujrzały słowo "RAZEM". Pięknie zachowany złoty środek.
To może zakończę już swoje ględzenie i jedyne co powiem: O więcej takich dzieł poproszę.

Pozdrawiam i weny


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Czw 22:33, 02 Kwi 2009 Powrót do góry

Obiecany wieki temu tekst o sforze.




Beta - Cornelie




Afekt vel Wpojenie


Widok czarnego, czystego nieba usianego gwiazdami przesłaniał dym. Szum oceanu wprawiał w stan delikatnego otępienia. Powietrze stawało się coraz gęstsze, można je było niemal kroić i rozkładać na plastikowych, brudnych talerzykach porzuconych przy granicy lasu. Spowodowane to było bardziej gęstą atmosferą niż gazem z dużą domieszką węgla unoszącym się z wciąż tlącego się ogniska. Mała gąsienica pełzła po nierównym gruncie, omijając co większe kamienie. Zmęczona całodziennym unikaniem drapieżników, usiadła na głazie leżącym na skraju urwiska, przypatrując się zgromadzonym.
Nadszedł czas na matki z dziećmi spoczywające w ich ramionach. Pora udać się na zasłużony spoczynek. Przy dogasającym płomieniu zostało niewiele osób. Sześciu młokosów przecierało zaspane oczy, próbując zmusić swoje uszy do słuchania, a mózgi do pracy. Dowiedzieli się wszystkiego. To, co się z nimi działo, było dla nich przerażającą zagadką. Stare, plemienne legendy uważali od zawsze za bajki na dobranoc, a one nagle stały się czymś więcej.
Wesoły mężczyzna, którego ciemne włosy zdobiły siwe pasma westchnął i gestem poprosił młodzieńców, żeby przysunęli się bliżej.
- Już wiecie jak to się wszystko zaczęło. Chciałbym żebyście coś nam o sobie opowiedzieli.
Spokój i ciekawość na twarzach zgromadzonych ustąpiła miejsca zdezorientowaniu. Ciemnowłosy wybuchnął śmiechem, widząc ich reakcję. Ścisnął rękę swojej partnerki i kontynuował.
- No dobrze, w takim razie pozwólcie, że zacznę…


Brzdąc spoczywał na kolanach matki, zaciskając drobne łapki wokół jej kciuka. Dziewczynka uśmiechała się do wszystkich, pragnąc pokazać to, czego nie mogła przekazać werbalnie. Piski i inne nieartykułowane dźwięki wydobywały się z koralowych ust wygiętych w uśmiechu, ku uciesze wpatrzonych w dziecko kobiet.
- Claire, kochanie, pokaż mamusi, co masz w rączce.
Dziewczynka przestała zaciskać paluszki w piąstkę i pokazała puste wnętrze dłoni.
- Ni ma! – krzyknęła i zaczęła uderzać rączkami o siebie, co miało zapewne przypominać klaskanie.
Kuchenne drzwi uchyliły się i pojawił się w nich rosły Indianin. Powłóczył nogami jakby nie spał od tygodnia. Oparł się o framugę, niedbale mierzwiąc krótkie włosy.
- Co na śniadanie? – zapytał, przeciągając się i ziewając.
- Nie wiem. To, że Sam pozwala spędzać ci tu tyle czasu nie oznacza, że będę cały dzień gotować. Mam też inne zajęcia! – Jedna z dziewczyn, wyglądająca na starszą, zaczerwieniła się ze złości, przez co blizny na jej pociągłej twarzy jeszcze bardziej się uwydatniły. Nie dawałoby to takiego mocnego efektu, gdyby nie jej śniada cera. – Poza tym mógłbyś się ubrać – spojrzała krytycznie na nagi tors i bose stopy chłopaka. – Mamy gości. Poznaj moją siostrę i jej córkę Claire – powiedziała z nieukrywaną dumą w głosie, wskazując na przeciwną stronę stołu.
Chłopak odburknął jakieś przywitanie, nawet nie zaszczycając spojrzeniem kobiet siedzących w kuchni i poczłapał do lodówki. Ze zrezygnowaną miną zatrzasnął drzwiczki. Odwrócił się w stronę pań, chcąc wyrazić swoje głębokie niezadowolenie tym, co zobaczył w środku. Nagle stanął jak wryty. Jego oczy się zwęziły, ręce zacisnęły w pięści, a przez ciało przeszły drgawki. Zaczął głęboko oddychać. Zamknął oczy i niemal można było usłyszeć zgrzytanie jego zębów. Dziwne objawy ustały tak szybko jak się pojawiły.
- Claire… - szepnął, podchodząc do dziewczynki.
Ciepłą, dużo dłonią pogłaskał ją po miękkim policzku, wywołując przy tym chichot dziecka.
- Claire… - Powtórzył. – Mogę? – Spojrzał w stronę matki, układając ręce na kształt kołyski.
- Ja-aa-asne, Quuu-il – odpowiedziała trochę zszokowana, tym, co zobaczyła i oddała córkę w jego ręce.
Gospodyni spojrzała z przerażeniem na scenę, która właśnie się rozgrywała. Wiedziała aż za dobrze, co to oznacza. Pociągnęła swoją siostrę do salonu, zostawiając Quila z dzieckiem.
- Musimy porozmawiać – wyjaśniła drżącym głosem.



- I tak się poznaliśmy – wyjaśnił Indianin.
- Szkoda, że tego nie pamiętam – dodała kobieta, wtulająca się niego. Pocałowała go w policzek i spojrzała oczami pełnymi miłości na rozradowaną twarz męża.
- A jak to było z wami? – Jeden z młodzieńców odważył się odezwać. Pozostali spojrzeli na niego zszokowani, ale czekali na odpowiedź najstarszego z mężczyzn siedzących przy ognisku.
- My? – Pan w sędziwym wieku roześmiał się. – To nie była żadna ckliwa historyjka. Zdarzyło się, tak po prostu.
Starsza pani z mnóstwem zmarszczek przeleciała przeszklonymi oczami po zgromadzonych i zaczęła swoją opowieść:
- Właściwie, to był zwyczajny dzień…


Dziewczyna przy tuszy biegła przez szkolny korytarz, odgarniając co chwilę długie, czarne włosy z twarzy. Kilka razy zdarzyło jej się potknąć o własne nogi, wpaść na jakiegoś ucznia. Wybiegając zza zakrętu zdążyła zatrzymać się tuż przed dyrektorem idącym naprzeciw z kubkiem gorącej kawy.
- Moja droga panno, jest pięć minut po dzwonku! – krzyknął, gotując się ze złości.
- Przepraszam – powiedziała usprawiedliwiającym tonem, poprawiając torbę zsuwającą się z ramienia. – To się już więcej nie powtórzy.
- Do klasy, ale już! – Warknął i odwrócił się na pięcie, zmierzając w stronę swojego gabinetu.
Dziewczyna nie mogła wziąć nawet kilku głębszych oddechów, bo czuła na sobie wzrok dyrektora. Rozpięła zamek ortalionowej, mokrej od deszczu kurki i ruszyła w stronę klasy. Czuła strużki potu spływające po plecach, ale nie miała czasu na przejmowanie się tym. Poranny prysznic już dawno szlag trafił.
Przed wejściem do klasy, upewniwszy się, że nie ma na horyzoncie żadnego nauczyciela, próbowała doprowadzić się jakoś do porządku. Rzuciła torbę na ziemię, zdjęła kurtkę, bluzę i poprawiała włosy w oczekiwaniu, aż niepoprawny rumienieć i pot opuszczą jej twarz. Już miała wyciągnąć butelkę wody, gdy drzwi klasy gwałtownie się otworzyły. Odskoczyła przestraszona, bojąc się, że nauczyciel dostrzegł ją przez okienko w drzwiach, ale to był tylko uczeń. Indianka poczuła się jeszcze gorzej. Musiała wyglądać okropnie, a ten chłopak podobał się jej od zawsze.
- Jared, ja… - Zaczęła niepewnie, chociaż sama nie wiedziała, co chce właściwie powiedzieć. Wpatrywała się w podłogę, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
Zszokowało ją, gdy poczuła szorstką dłoń na swojej brodzie. Dłoń, która uniosła jej głowę do góry, zmuszając do spojrzenia w ciemne oczy, tak jak zawsze o tym marzyła.
- Kim, chodź ze mną – powiedział Jared, łapiąc ją za rękę. Wpatrywał się w nią nieobecnym wzrokiem.
Jego skóra była nienaturalnie gorąca, ale to nie odstraszyło dziewczyny. W jednej chwili zapomniała o dyrektorze. Nie ważne było, w jakim celu chłopak opuścił klasę i jak wytłumaczy nauczycielowi swoje nagłe zniknięcie. Jak zahipnotyzowana ruszyła za nim. Wyszli ze szkoły i podążyli w kierunku lasu.



Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Nie wierzę, że tak po prostu z nim poszłaś – Quil prawie się popłakał. – I nic cię nie zdziwiło?!
- Młoda byłam i głupia – odrzekła starsza pani, delikatnie się rumieniąc.
Komizm tej historii pomógł się wszystkim rozbudzić. Młodzi chłopcy przysunęli się bliżej. Widać było, że poczuli się pewniej w tym zacnym gronie. Właściwie nie mieli się czym stresować. Rozmawiali swobodniej i ośmielili się do nowych pytań.
- Jacob, a co ty nam opowiesz? – Zawołał ten sam chłopak, który wcześniej zadał pytanie Jaredowi.
Wszyscy nagle spochmurnieli, a blada, nieziemsko piękna, bardzo młoda kobieta spuściła wzrok i mocniej ujęła rękę Indianina.
- Moja… Nasza historia nie jest taka śmieszna – odrzekł spokojnie.
Wszyscy zrozumieli, że ten temat należał do delikatnych i nie podejmowali go. Wyraźnie czuli zapach jego towarzyszki, ale słyszeli również jej serce. Młodzieńcy znali ją od zawsze i nie zmieniła się przez lata. Jakby odkryła sekret wiecznej młodości. Domyślali się, że kiedyś dowiedzą się, kim jest naprawdę, ale ten czas jeszcze nie naszedł.
Zapadła cisza.

Niebo zmieniało barwę na szarą. To słońce dopraszało się o ustąpienie miejsca i wprowadzenie dnia zamiast nocy. W ognisku pozostał już tylko tlący się ostatkiem sił żar. Gąsienica wiła się wokół głazu, szukając bezpiecznego miejsca, gdzie mogłaby przeczekać dzień, w czasie, którego, w każdej chwili mógł ją upolować jakiś ptak. Od czasu do czasu odzywały się głośne ziewnięcia, a nawet pochrapywania.
- Myślę, że powinniśmy się zbierać – zarządził Jacob.
Kilka pomruków wyraziło aprobatę dla jego pomysłu. Zaczęło się wielkie sprzątanie. Ktoś rzucał piasek na to, co zostało z ogniska, drugi zbierał resztki jedzenia, a jeszcze ktoś inny zgarniał plastikowe naczynia do worków na śmieci. Wszyscy i każdy z osobna ledwo trzymali się na nogach. Całonocne maratony tego typu były częstą rozrywką w rezerwacie, ale niewiele osób czuło się po nich dobrze.
Piękna brunetka sprawdzała czy nie zostawili żadnych śmieci, gdy usłyszała kroki dochodzące z głębi lasu.
- Pst! – syknęła.
- Co się stało Nessie? – Umięśniony Indianin w ciągu sekundy znalazł się przy swojej ukochanej.
- Ktoś tam jest – wskazała palcem między gęsto osadzone drzewa.
Jacob nie musiał zbytnio wysilać swojego wzroku, bo z buszu po chwili wyłoniła się kolejna Indianka.
- Cześć. Czemu macie takie dziwne miny? – spytała beznamiętnie.
Spojrzeli oniemiali na jej młodą twarz i silne, zgrabne ciało.
- Leah, ty… Miło cię spotkać – wydukała Renesmee. Patrzyła zdezorientowana na nowoprzybyłą,nie wiedząc, co powiedzieć. Leah nigdy za nią nie przepadała. Nessi podejrzewała, że to ma jakiś związek z jej mężem, ale można to było uznać za temat tabu.
Dziewczyna nie przejęła się zbytnio reakcją starej znajomej i pewnym krokiem ruszyła w stronę innych.
- Cześć wszystkim! – zawołała wesoło.
Wszyscy zareagowali podobnie, jak Renesmee – zamarli, wpatrując się w dziewczynę, szukając odpowiednich słów. Pierwsza podeszła do niej Kim.
- Leah, tak bardzo się stęskniłam – rzuciła się jej na szyję, ośmielając innych do okazania jakiś uczuć.
Po wymianie licznych powitań i uprzejmości wszyscy usiedli na brzegu klifu, podziwiając wschód słońca nad oceanem. Pierwsze promyki odbijały się od tafli wody i rozprzestrzeniały we wszystkie strony. Kwiaty otwierały swoje kielichy, gotowe, aby przyjąć pierwsze owady. Piękne dźwięki dochodzące z lasu świadczyły o tym, że i ptaki budziły się. Wszyscy czekali aż Leah wyjaśni im, co robiła przez ostatnie pięćdziesiąt lat.
- Przepraszam… - wyszeptała.
Quil spojrzał na nią oniemiały.
- Przepraszająca Leah. Tego jeszcze nie było – zaśmiał się ktoś.
- Nie było mnie długo, wiem. Ale musiałam sobie jakoś ułożyć życie – próbowała się tłumaczyć. – Mam nadzieję, że to rozumiecie. Tak, Jacob? – zwróciła się do męża Nessie, który wciąż trzymał ją w objęciach.
Wszystkie głowy natychmiast obróciły się w kierunku wspomnianej osoby. Chłopak zmieszał się, chociaż usilnie starał się to ukryć.
- Tak, oczywiście – wydukał – rozumiemy.
- Ja… Późno… Właściwie to wcześnie, ale… Pora na mnie – powiedział jeden z młodzieńców, wstając. Zaczął nerwowo otrzepywać spodnie, co nie przyniosło oczekiwanego efektu. Jedyne, co mu się udało to pozostawienie jeszcze większych plam na materiale za pomocą wyjątkowo brudnych dłoni. W jego ślady poszli inni. Kilka cichych pomruków i zdecydowanie zbyt szybkie, jak na grupę zmęczonych nastolatków, kroki towarzyszyły ich odejściu. Starszyzna plemienia odprowadziła ich wzrokiem do granicy lasu.
- Nie chcieli przeszkadzać – powiedział Quil. – Leah… Co się z tobą działo? Nie dostaliśmy od ciebie żadnej informacji od lat! Nie wiesz, co się dzieje z Sethem? Twoja matka umierała w przeświadczeniu, że oboje nie żyjecie!
- Ja… Przepraszam – odparła cicho. – To wszystko było bardzo trudne… Po prostu załamałam się po waszym ślubie – spojrzała w stronę Jacoba i Renesmee. – Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Najpierw Sam, potem ty… Nikt mnie nie chciał. Nigdy.
- Niczego ci nigdy nie obiecywałem. Nic między nami nie było. Nie wiedziałem… - chłopak próbował się bronić.
- Wiem! – przerwała mu. – Teraz to wiem, ale wtedy to do mnie nie docierało.
- I potrzebowałaś aż pięćdziesięciu lat, żeby to zrozumieć?! – głos Kim załamywał się pod wpływem emocji.
Zrozpaczona Leah ukryła twarz w dłoniach.
- Och, dajcie jej spokój! Wróciła, a to jest najważniejsze! – Nessie poderwała się z miejsca, ku zdziwieniu zebranych. – Chodź, przejdziemy się – powiedziała, podnosząc delikatnie Leah za ramiona.

Słońce, które jeszcze niedawno nieśmiało majaczyło na linii horyzontu, wzbijało się z każdą minutą coraz wyżej, podnosząc temperaturę. Świerkowe igły wbijały się w ich twardą skórę. Ogień i lód. Dwie całkowicie odmienne istoty. Nigdy nie miały okazji na bliższe poznanie. Szły w milczeniu. Cisza ciążyła. Każda czekała na jakikolwiek znak od towarzyszki. Ocierały się od czasu do czasu ramionami, przedzierając się między gałęziami, ale żadna nie chciała zacząć. Wyraźnie słyszały bicie ludzkich serc dochodzące z miasteczka, w którego kierunku nieświadomie zmierzały. Szły dla samej idei. Dwie kobiety czynu. Dojrzałe i młode. Przynajmniej zewnętrznie.
- Dziękuje… - powiedziała w końcu Leah.
- Za co? – Dźwięczny śmiech wydobył się z gardła brunetki.
- Wróciłam, ale nie jestem gotowa na konfrontację z przeszłością. Chyba, że…
- Do niczego cię nie zmuszam, a tym bardziej nie zachęcam.
- Ale ja muszę… - Wzięła głęboki wdech, przygotowując się do opowieści. – Na waszym ślubie nie wytrzymałam. To było dla mnie za dużo…


Deszcz bębnił w okna. Woda spływała strumieniami po gładkich kamieniach tworzących ścieżkę z wielkiego domu do lasu. Śniadoskóra kobieta opierała się o drzewo, sprawiając wrażenie niezainteresowanej całą sytuacją, która miała miejsce wewnątrz budynku. Jej długa, łososiowa sukienka idealnie współgrała z ciemnymi, krótkimi włosami sterczącymi we wszystkie strony. W dużej dłoni trzymała wstążkę, z której zwisały buty na wysokiej szpilce. Drugą ręką zakrywała twarz, jakby chciała ukryć swoje emocje przed światem. Zaczęła osuwać się po drewnie, zupełnie nie przejmując się stanem delikatnego materiału okalającego silne ciało. Z jej gardła wydobył się przeciągły jęk, który świadczył o desperacji i podniesieniu białej flagi w poddańczym geście.
- Idiotka! – warknęła, uderzając głową o sosnę.
- Nie przesadzajmy – zaśmiał się chłopak, którego przybycia nawet nie zauważyła. – Przestań się nad sobą użalać.
- Co mam zrobić? – po chwili odrzekła twardym głosem, nad którym starała się zapanować.
- Ja mam ci to powiedzieć? – Perlisty śmiech znów rozniósł się po lesie. – Weź się w garść! Naprawdę siedzenie tutaj sprawia ci przyjemność?
Dziewczyna poniosła się i spojrzała na brata ze zrozumieniem malującym się w brązowych oczach.
- Myślisz…? – zapytała niepewnie.
- Skoro musisz.
- Dziękuję Seth…
Pocałowawszy go w policzek, rzuciła buty w pobliskie krzaki i puściła się biegiem przed siebie. Po chwili ogarnęły ją silne drgawki. Nie skupiała się na tym, żeby je powstrzymać. Podjęła decyzję i miała w głębokim poważaniu, kto się o niej dowie.

Wiatr rozwiewał jasną sierść potężnego wilka. Leah nie skupiała się na wyrzucaniu z głowy cudzych myśli. Wszyscy szampańsko bawili się na weselu. Oprócz jej brata, nikt nie wiedział, jaką podjęła decyzję. Liczyła się tylko prędkość, którą była w stanie osiągnąć. Chciała, żeby obraz zamienił się w jedną wielką plamę będącą kakofonią barw. Wiedziała, że to niemożliwe; jej doskonały wzrok nie pozwoliłby na to. Niemniej pragnęła sprowadzić swoje odczucia do najprostszej postaci. Nie chciała już czuć. Nie chciała być. Musiała zniknąć. Zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wrócić. Pora zacząć własne życie. Życie bez zakochanych, śliniących się wilkołaków, bez śmierdzących wampirów i… Bez rodziny. Bez przyjaciół. Była zdana tylko na siebie i nie chciała tego zmieniać.



- Nie miałaś żadnych wątpliwości? – zapytała Renesmee, spoglądając z niepokojem na Indiankę.
- Nie – westchnęła. – Nie myślałam o mamie, o Sethcie… Wiedziałam tylko, że muszę uciec.
Dziewczęta wróciły z powrotem na klif. Leah usiadła, opierając się o kamień, pod którym wciąż spoczywała gąsienica. Robaczek uciekł przerażony, chowając się pod żwirem na skraju przepaści.
- Ale co zrobiłaś? Dokąd poszłaś?
- Tułałam się to tu, to tam. Głównie pod postacią wilka. Szukałam szczęścia i… W końcu znalazłam…


Dzień był wyjątkowo słoneczny. Promienie odbijały się w oknach sklepowych, nie pozwalając potencjalnym klientom podziwiać wystaw. Każdy gdzieś się spieszył. Ludzie rozpychali się łokciami, trącali nawzajem. Nikt nie interesował się tym, czy przypadkiem kogoś nie potrącił. Stado egoistów myślących jedynie o tym, żeby wpaść do wcześniejszego metra. Minuty uciekały im między palcami. Nie potrafili docenić tych kilku ulotnych chwil, które przyszło im spędzić na ziemskim padole.
Leah miała dosyć biegania po lesie. Zapragnęła znaleźć się między ludźmi i czuć się jak istota rozumna. Przechadzała się w tym tłumie, szukając wzrokiem jakiejś kawiarni, w której mogłaby usiąść. Wybrała tę, w której nie było w ogóle ludzi. Kierownik zaprowadził ją do najlepszego stolika znajdującego się po prawej stronie lokalu, z którego można było obserwować, co działo się na ulicy. W oczekiwaniu na kelnera wystawiła twarz do słońca wpadającego przed otwarte okno. Uśmiech wpełzł na gładką twarz, zdobiąc ją. Dziewczyna czuła się wolna. Była samotna, ale z pewnością można było powiedzieć, że w jej życiu pojawiała się więcej niż namiastka szczęścia. Zachichotała mimowolnie, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, dlaczego to zrobiła.
- Coś podać? – Ciepły głos i świeży, miętowy zapach mówiły jej, że nie jest już sama.
- Owszem… - powiedziała, otwierając oczy.
Uśmiech nie chciał opuścić młodej buzi. Spojrzała na kelnera i nagle wszystko się zmieniło. Iskierki szczęścia znikły. Źrenice zwężyły się, a dłonie poddały lekkim drganiom. Nie liczyło się już nic. Nagle pojęła, o co w tym wszystkim chodzi. Jej serce przepełniło się niezidentyfikowanymi uczuciami. To świat do niej machał. Właśnie znalazła swoje centrum.



- Naprawdę?! – Renesmee rozpromieniła się pod wpływem tego, co usłyszała.
- Tak… - wyszeptała Leah ze smutkiem.
- A gdzie on teraz jest? – Jacob wyszedł z lasu, przerywając ich rozmowę.
Kobiety tak zaaferowały się opowieścią, że nie zwróciły na niego większej uwagi.
Gąsienica przestraszyła się mocnego głosu mężczyzny i wypełzła ze swojej bezpiecznej kryjówki. Słońce paliło jej delikatną skórę pokrytą mikroskopijnymi włokami. Spinała swoje malutkie ciałko, pragnąć znaleźć się pod osłoną lasu. Chciała ciemności i spokoju. Bicie jej malutkiego serduszka przyśpieszyło. Zakryła ją ciemność. Wiedziała. Żegnała się z życiem.
Stopa Jacoba spoczęła na zwierzątku.
- Fuj! – obruszył się mężczyzna.
- Odszedł… - szepnęła Leah. – Tak jak odchodzą wszyscy ludzie, zwierzęta, gąsienice… - spojrzała na to, co zostało z robaczka.
Pojedyncza łza spłynęła po ciepłym policzku i spoczęła na kamieniu.
- Odszedł i już nie wróci…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Pią 6:28, 24 Kwi 2009, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Sob 23:08, 04 Kwi 2009 Powrót do góry

Okej. Oto jestem i piszę, i się pocę, i męczę, i dotrzymuję obietnicy, którą bym złamała, gdybym sobie nie przypomniała, że jestem sklerotyczką.
Aj, Rudziku, Rudziku.
Cóż ja Ci mogę powiedzieć... Najbardziej to mi się spodobał Robaczek i, szczerze mówiąc, jego los znacznie bardziej mnie wzruszył i ścisnął za moje biedne, zatroskane serduszko, niż los kelnera z kawiarni. W tym momencie, mimo że zawsze zapalczywie bronię Jacoba własną piersią, najchętniej zamordowałabym go za rozdeptanie Robala. JAK TAK MOŻNA, HĘ? Powiem Robasiowi... (już powiedziałam)
No i teraz samo wpojenie. Cóż, przyznam się, że przez całe Breaking Dawn miałam nadzieję, że Jacob i Leah zakochają się w sobie. To by było dla mnie cudowne i znacznie bardziej naturalne niż cały cyrk z Renesmee. Dupa. Dupeczka. Bleh. Tak w ogóle, to Leah, zaraz po Jacobie, jest moją ulubioną postacią drugoplanową. Nie mogłam się doczekać jakiegoś fajnego tekstu o jej wpojeniu. No i oto jest.
Rozczuliłaś mnie końcówką. Ja się tak nie bawię. *zabiera zabawki z piaskownicy* Dla mnie Leah jest naprawdę wspaniałą postacią, a Meyer pozostawiła jej wątek bezczelnie bez rozwiązania. Dla mnie to... to... chamstwo conajmniej. No i oto mam - smutna historia Leah, która zostawia wszystkich, spotyka kelnera, a on... odchodzi? Umiera? Właściwie, za pierwszym razem brałam pod uawagę tę drugą możliwość, ale teraz, po głębszym zastanowieniu... Nie wiem i mam nadzieję, że mi tego nie wyjaśnisz. :P
Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Że piszesz cudownie? Że Ci tego zazdroszczę? To wszystko brzmiałoby dziwnie... Napiszę tylko, że nie bez powodu spinam dupę i to piszę i wierz mi, nie dlatego, żebyś zajrzała do mojego FF. Nie dlatego też mam w głowie ciągle Animozję, nie dlatego Newton nie kojarzy mi się z Isaackiem, a z PR. Po prostu Twoje teksty pozostają w pamięci... Nie spieprz tego i nie załamuj się po pierwszej lepszej złej opinii.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Masquerade
Gość






PostWysłany: Nie 17:49, 05 Kwi 2009 Powrót do góry

To jest dobre. Piekielnie dobre. Ta zaduma Mike'a i upozorowany pogrzeb. No i to zakończenie wbiło mnie w siedzenie Wink

no i ta druga miniatura tez fantastyczna. Nie spotkałam się jeszcze z jakimkolwiek tekstem o Leah. No ale chciałabym wiedzieć co tam było dalej i jak to się stało, że jej 'centrum' odeszło... hymmm... Wink

Świetnie napisane, brak błędów jakichkolwiek, no ale Rudaa, to Rudaa :D chyba nie ma czegoś, co mogłabyś spieprzyć :P czekam na więcej tekstów Twojego 'pióra' Wink


Ostatnio zmieniony przez Masquerade dnia Nie 18:13, 05 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Nie 19:52, 05 Kwi 2009 Powrót do góry

Obie miniatury są po prostu genialne!
Pierwsza z punktu widzenia Mike'a... Jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie zrobiłaś z niego głupiego, płytkiego chłopaczka. Pokazałaś, ze on też ma uczucia. Jak to się mówi? Majstersztyk (czy jakoś tak Wink )
A przy drugiej, szczerze mówiąc, prawie się popłakałam. Zwłaszcza, że bardzo lubię Leah. I ta wizja wspólnego ogniska. Cudne. Aż mnie korci, żeby zapytać co się dokładnie stało z tym kelnerem.

Z zachwytu brak mi słów :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bubble
Wilkołak



Dołączył: 25 Mar 2009
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z przyszłości

PostWysłany: Wto 13:56, 07 Kwi 2009 Powrót do góry

Mi się bardzo podobało.
Przedstawiłaś tutaj Mika przede wszystkim jako CZŁOWIEKA, a nie jakąś tam postać, która myśli tylko o sobie. I ten ostatni moment. W ciekawy sposób przedstawiłaś uczucia.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
=DiAnKa=
Nowonarodzony



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 19:58, 07 Kwi 2009 Powrót do góry

Piękne miniaturki
Szczególnie pierwsza.
Sposób w jaki opisałaś uczucia Mike'a po śmierci Belli bardzo mi się podoba.
No i ta druga miniaturka, szczególnie końcówka bardzo wzruszająca Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:56, 14 Kwi 2009 Powrót do góry

To jest komentarz do Animozji, gdyż na drugi tekst nie mam chwilowo czasu, a nie chcę lecieć po łebkach. (Swoją drogą - vel bezwzględnie zapisujemy bez kropki, chyba że skracałabyś do v. - [link widoczny dla zalogowanych]).

Cytat:
Deszcz bębnił w okna, wiatr smagał skórę, przyprawiając o dreszcze i ta mgła, spowijająca wszystko dookoła.

To zdanie brzmi dla mnie jak dysonans. Bliskość deszczu i dreszczy nieprzyjemnie zgrzyta.

Cytat:
„Bella i Edward Cullen – na zawsze.”

Najpierw zamknięcie cudzysłowem, później kropka.

Cytat:
Oni byli najbliżej z Bellą. Może nawet byli przyjaciółmi…?

Cześć, na imię mi Bycio. Nie wiem, może to zamierzone powtórzenie, ale mi zgrzyta. Widzisz, ogólnie jest tu dość sporo "być", które mi nie przeszkadzają, bo są umiejętnie wplecione w tekst, ale to tutaj - nie.

Cytat:
Może, ja po prostu nie doceniałem Belli? Może, nie widziałem w niej tego, co ten idiota? Może, ona potrzebowała więcej uwagi?

Te przecinki po "może" niepotrzebnie rozbijają zdanie. Wcześniej było podobne zdanie - Właściwie, wyglądał jakby ulotniło się z niego całe życie. - gdzie taki przecinek był w porządku, ale tutaj nie bardzo mi odpowiada.

Cytat:
Z czasem znalazłem sobie pocieszenie w postaci Jessici. [...] Że wolę Jessicę?

Przy imionach takich, jak Jessica, Marcus, inne, tylko w mianowniku pozostaje "c" - przy odmianie przez inne przypadki przechodzi na "k".

Cytat:
Czy zrobiłem coś, czego ona nie chciałaby?

Trochę dziwnie brzmi ta składnia. Czy zrobiłem coś, czego ona by nie chciała?

Cytat:
Wstałem otrzepując ręce i spodnie z ziemi.

Przecinek po "wstałem".

Ogólnie Animozja sprawia wrażenie solidnego, porządnie napisanego tekstu, który został przemyślany. Jednak spodziewałam się po niej naprawdę więcej. Najpierw sądziłam, że będziesz usiłowała przekonać czytelnika do Mike'a, pisząc jaki z niego wrażliwy i czuły chłopak, jak go niesprawiedliwie potraktowano. Tymczasem zaskoczyłaś mnie - im dalej brnęłam, tym wyraźniej czułam gorycz w jego słowach, wyrzuty, jakie czynił Belli, jego niechęć do Edwarda, te wszystkie emocje zatruwające go od środka. Jego animozję do naszej sztandarowej pary faktycznie było widać jak na dłoni. I nagle... coś się zepsuło. Łza spływająca po policzku przelała kielich. Kreujesz tutaj w gruncie rzeczy zranionego faceta, przywiązanego do swojej urazy, we mnie - jako czytelniczce - wywołującego raczej negatywne emocje, bo nie poruszył we mnie struny współczucia, gdyż czytając, myślałam sobie, jaki to z niego egoistyczny, płytki dupek, a tu - bach - wyskakujesz z jakąś łzą. Nie to miejsce i nie ten czas. Owszem, kreacja bohatera w porządku, płynie sobie łagodnie, faktycznie tę postać poznajemy, ale w tym tekście nie dałaś sobie wystarczającej ilości miejsca na to, by dokonywać w Mike'u wewnętrznej przemiany. Cały czas jestem nastawiona do niego tak samo, nie przekonałam się do jego wyrzutów sumienia czy chęci uzyskania przebaczenia. O ile dobrze oddałaś jego gorycz i zniechęcenie, o tyle starając się sprowadzić kreację postaci na inne tory, sprawiłaś, że nie mogę już tego kupić. Czy nigdy nie zapomni o Belli Swan czy raczej nigdy nie zapomni o swoim wyobrażeniu jej, o rozmowach, jakie odbywał z nią w głowie, o swoich fantazjach, marzeniach?
Mike, jako postać, najpierw mnie do siebie przekonywał, czułam jego emocje, jednak później się posypało. Mam wrażenie, jakby ten tekst wymknął Ci się spod kontroli. Jeśli chciałaś go rozwinąć, zahaczając o zachodzącą w bohaterze zmianę, dodając do dominujących w nim uczuć jeszcze inne - należało albo więcej nad tym posiedzieć, albo wydłużyć tekst. Natomiast jeśli wolałaś skupić się na samej animozji, nie widzę racji bytu dla końcówki w takiej formie. To przesłanie do mnie nie trafia. Myślę, że tekst powinien coś po sobie pozostawić, poruszyć, a we mnie tkwi po prostu to określenie solidnie napisana praca.
Styl jest dość prosty, przejrzysty, mimo niewyszukanego słownictwa - nie chodzi mi o to, że jest kolokwialne lub występuje dużo powtórzeń, po prostu to zestaw słów używanych raczej na co dzień - ładny. Jednak momentami wydawało mi się, że lepiej byłoby te wyrzuty, to rozgoryczenie opakować nieco bardziej kunsztownie. Wiem, że stać Cię na więcej, a nawet jeśli bym tego nie wiedziała, wnioskując z innego tekstu, i tak oczekiwałabym, by ten styl był nieco bardziej wyszukany.
Czułam niechęć Mike'a, ale nie trafiły do mnie inne emocje. A szkoda.

Pozdrawiam,
robal


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Wto 19:59, 14 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 19:16, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Do Animozji:

Wyraziste, mocne i z charakterem.

Mike wreszcie jest człowiekiem, kimś, a nie tylko merdającym ogonem półgłowkiem z kiślem zamiast mózgu. Myśli! To niemal niekanoniczne.

I ta groza, ten smutek. Zakończenie powinno dawać nadzieję, a mnie przeraziło. Tak na serio. Gdzieś tam w emocjach coś zadrżało i umknęło.

Cytat:
No tak, taka dziewczyna potrzebowała boskiego Cullena, do którego wzdychało pół szkoły. Nie zadowoliłaby się skromnym, zwyczajnym chłopakiem. Uwielbiała być w centrum uwagi, a Edward mógł jej to zapewnić.

Szok! Jak to w centrum uwagi? Wdech, wydech... Wszystko jest inaczej, lepiej. Jakoś tak prawdziwie.

I te pogrzebowe myśli, o tym, ile osób przychodzi, bo chce, a ile, ponieważ tak wypada. Tak trzeba. Tak jest w dobrym tonie.

I ta chęć rozmowy, nadrobienia czasu, który już nie wróci.

Chylę czoła.

Z wrażenia, nie napisałam nic o zakończeniu. Głupia ja... Aż gęsią skórkę miałam. Czytałam to raz za razem i zachwycałam się z otwartą buzią. Wiem, że tak nieładnie, ale inaczej nie umiałam. Embarassed


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kat_bell
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z kieł

PostWysłany: Czw 13:03, 28 Maj 2009 Powrót do góry

Dzięki tej miniaturce polubiłam Mike'a co uważałam za niemożliwe :) Dzięki Ci, że nie pisałaś z perspektywy wampira lub wilkołaka, bo już mi słabo od takich miniaturek :)
'świeże spojrzenia zwykłego, człowieka(nie wierzącego w wampiry) na wampirzą rzeczywistość."


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin