FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Mini Rath - A gdy skorupa pęknie 1.05 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Rathole
Dobry wampir



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 1076
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 146 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Reszty nie trzeba, sama trafię.

PostWysłany: Sob 18:20, 01 Maj 2010 Powrót do góry

Długo się wahałam, czy założyć temat w kawiarence, bo większość moich tekstów jest pojedynkowa... Ale się przełamałam.
Uważałam ten tekst za poprawny, dość dobry, ale nie bardzo dobry i w sumie uwagi mojej bety trochę mnie oświeciły i zwlekałam z wstawieniem tej miniaturki jeszcze dlużej.

A gdy skorupa pęknie jest łatką o Jasperze. Wplecione zostało również znane z sagi wydarzenie, a mianowicie poznanie z Alice. Skąpiłam dialogów i zapadłam w chwilowe choroby przenoszone przez wenoźnicice płaskie - zbytniowus słowotokowus oraz zbytniowus określonowus, za co Was przepraszam.
Głównie chciałam tu pokazać, że Jasper nie jest jedynie pokrytym bliznami wampirem, który ledwo powstrzymuje się od ataku.

Z dedykacją dla Cornelie, bo dzięki niej powstał ten tekst, i madam butterfly, bo pozwoliła mi uwierzyć, że coś tam potrafię Wink

Jak wspomniałam - jest to tekst pojedynkowy, którym miałam okazję nawet wygrać. Wraz z ocenami, wymaganiami i tekstem Corny możecie znaleźć go tutaj.

Nie przedłużając...
Betowała szczera, niezawodna mTwil. Niektóre uwagi mi się nie podobały, tak że bić mnie, nie ją. ^^
W tym miejscu powinnam podać piosenkę, do której pisałam, a do którejś pisałam i która do tego nawet się z tekstem komponowała, ale niestety tytułu nie pamiętam ... Very Happy

A gdy skorupa pęknie

W odległym od wszystkich ludzi, napawającym spokojem miejscu siedział pogrążony w swych myślach blond włosy mężczyzna. W miejscu odległym, bo traktował je jako swą oazę. Żaden przechodzień nie zatrzymywał się przy nim; mijał go, martwiąc się o siebie i próbując poukładać w swojej głowie wszystkie myśli, sprawy, problemy, znaleźć odpowiednie i najwygodniejsze wyjście z wielu sytuacji. Zapracowani, śpieszyli do pracy, do rodzin. Nikt nie zwracał uwagi na wampira zajmującego miejsce na jednej z zazwyczaj pustych ławek w parku. Nie poruszał się, mógł wydawać się nawet posągiem wyrzeźbionym przez wybitnego artystę. Od jego bladej twarzy, na której praktycznie nigdy nie pojawiał się uśmiech, odznaczały się tylko duże oczy, niegdyś jeszcze ciekawe świata. Czasem przybierały brunatną barwę, by w końcu stać się czarne. Jednak bywały dni, gdy płonęły czerwienią. Zwykle w miejscach, gdzie mogą się pojawiać ludzie, zakrywał je swoimi powiekami. Gdy co dzień mijali go często ci sami, mógł uchodzić za dziwaka, ale nie dbał o to. Już dawno przestał przywiązywać wagę do tego, co inni o nim myślą.
W samotności zastanawiał się nad swoim życiem, nad tym, kim jest.
Mimo że czasem chciał, to nie potrafił się powstrzymać. Pewna jego część - ta gorsza część – przejęła kontrolę nad drugą. Dobroć, która skrywała się w zakamarkach serca i bezustannie próbowała wypłynąć na powierzchnię, zazwyczaj nie potrafiła się wydostać.
Czując kuszący zapach, zabijał swoją ofiarę. Gdy tęczówki zmieniały kolor na krwisty, zaczynało docierać do niego to, co zrobił. Wtedy nie mógł spojrzeć sobie w twarz, wstydził się. Jednak pragnienie brało nad nim górę i nawet jeśli dobra strona w końcu opatuliłaby ciasno jego serce, nie pozwalając dopuścić do niego tych gorszych wampirzych odczuć, nie zahamowałby swej natury. Zawsze część jego mózgu komórki odpychałaby myśl puszczenia przyszłej ofiary wolno.

Wyjął ręce zza głowy i przeciągnął się. Mógł siedzieć nieruchomo chociażby do sądu ostatecznego i nie zmęczyłby się. Jednak część człowieczych odruchów wciąż w nim tkwiła i dawała mu się we znaki. Czasem gdy patrzył w oczy człowieka, którego miał zabić, ogarniał go smutek. Nie potrafił zastąpić niczym ludzkiej krwi. Nie, Jasper Whitlock nie był bezdusznym potworem. Jedynie został otoczony pancerzem, który w nieznany mu sposób pełnił przy wszystkich rolę znakomitej maski, kryjącej jego uczucia, bezustannie i bezsilnie próbujące wydostać się z krępującej pułapki. Choć nigdy nie zburzył tej skorupy, nigdy nie pokazał swojej prawdziwej strony, był wrażliwy. Ale mimo wszystko cały czas pozostawał wampirem, który mógł w każdym człowieku widzieć swoją ofiarę. Bywało, że swój marny los odreagowywał, zabijając. Zabijając niewinnych ludzi, którzy mieli własne życie, rodzinę. Bez względu na to czy byli źli – nie zasługiwali na to. Nikt nie zasługuje na bolesną śmierć przepełnioną strachem. Nawet na najokrutniejszym mordercy obraz szeroko otwartych oczu, w których widać, że ofiara ma świadomość, iż za chwilę umrze, powinien wywrzeć jakieś wrażenie i utkwić w pamięci do końca życia. Niektóre wampiry miały inaczej. Czasem wszystkie mordy traktowały jak sport, nawet nie próbowały okiełznać swojej natury, zwolnić i zabijać tylko wtedy, gdy ich tęczówki nabiorą ciemnej barwy, staną się czarne niczym bazalt. Ale Jasper był inny. Nie zabijał dla rozrywki; zabijał z konieczności.
Będąc w swoim domu, sam, gdy jego przyjaciele wychodzili, pisał wiersze. Starał się nad sobą nie użalać, właściwie nigdy tego nie robił. Wiedział, że nie cofnie czasu i nie wymaże z głowy obrazów, których nie chciał pamiętać; wiedział, że nigdy nie stanie się człowiekiem. W swoją poezję próbował przelać jak najwięcej emocji, uczuć, których nie zaznał i których jego martwe, niebijące serce nie potrafiło nikomu podarować.
W chwilach niepohamowanej samotności wykorzystywał swój wygląd. Nie żerował na niczyjej nieświadomości ani też nikogo do niczego nie przymuszał. Jedynie niektóre ludzkie odruchy czasem znajdowały ujście z ciasno opatulonego serca. Przez jego żywot przewijały się nieraz jednonocne romanse, lecz nigdy nie traktował ich poważnie – i działało to w obie strony. Ale niekiedy kobietę szukającą tego, co on, po prostu zabijał. Bywało, że zaczynała orientować się, kim jest. Aby nie złamać zasad wampirów, musiał pozbawić ją życia. Nie miał wyboru. Lecz zazwyczaj znikał, tylko gdy zasypiała, bezszelestnie zbierał swoje rzeczy i wychodził w ciszy, nie czekając, aż z powrotem podniesie swoje powieki. Otumaniona wszelkiego rodzaju trunkami zazwyczaj nie rozpoznawała go, gdy mijali się na ulicy czy spotykali w innych, przypadkowych miejscach.

Charlotte i Petera nazywał swoimi przyjaciółmi, tak wypadało. Wiele im zawdzięczał, a przede wszystkim – mieszkał z nimi. Choć w istocie był to jego dom, gościł ich, nie chcąc zapłaty, dawał im prawie całe mieszkanie do dyspozycji. Poza jego pokojem. Nikt – oprócz niego – nigdy nie odważył się tam wejść, a i on sam ostrzegał wszystkich gości, że sobie tego nie życzy. Ufał swym towarzyszom i wiedział, że w czasie jego nieobecności omijają to miejsce z daleka. W zasadzie nie miał nic do ukrycia. Nie wstydził się porozrzucanych po całym pokoju kartek pokrytych jego myślami ani wierszy zapisanych estetycznym, pochyłym pismem, ani też stosu książek zajmujących cały regał. Czasem sam się dziwił, jak cienkie kawałki drewna potrafią utrzymać kilogramy powieści wojennych, romansów czy tomików poezji. Jego przyjaciele zwykle i tak byli zajęci sobą. Ostatnio coraz rzadziej z nim rozmawiali, czasem szeptali, mając nadzieję, że ich nie słyszy. A jednak słyszał, jak zdarzało się im nieraz nazwać go dziwakiem; wolałby stać się tabu. Jednak czy częste znikanie na kilka dni, by posiedzieć chwilę w samotności, poza domem, który i tak zazwyczaj świecił pustkami, wracanie, nieodzywanie się tygodniami, a ograniczanie się do cichych pomruków czy skinień głowy, można było nazwać normalnym?
Jasper tłumaczył to tym, że jest samotnikiem.

Nagły powiew wiatru wyrwał go z rozmyślań, tym samym przywołując do niego zapach jesieni. Liście opadające z drzew wirowały w powietrzu, tworząc malowniczą scenerię. Zwykli ludzie nie mogli doszukać się w tym niczego nadzwyczajnego. Wściekli owijali się ciaśniej szalikami, chowali ręce do kieszeni i przyśpieszali kroku, marząc o parującej herbacie, zrobionej przez ukochaną osobę, która czekała na nich w domu. Jasper potrafił w najzwyklejszej rzeczy doszukać się czegoś ciekawego, wszystko pobudzało jego wyobraźnię. Przecież każdy liść różnił się od innych, każde drzewo czy budynek promienie słońca co dzień oświetlały w inny sposób, rzucały inny cień. A na pozór delikatne obłoki czasem zostawały dotkliwie pchnięte przez porywisty wiat i przyśpieszały, ze złości zmieniając swoją barwę na ciemniejszą. Jeszcze gdy walczył na froncie, potrafił czasem przystanąć i spojrzeć w górę, chcąc obejrzeć poranne niebo i szybujące po nim chmury. Mimo to cieszył się powszechnie ogromnym szacunkiem. Później, gdy maszerował przed siebie lub czołgał się po błotnistym terenie w najgorszych warunkach, mógł przywołać do siebie tak przyjemny dla oka obraz. Był człowiekiem o znakomitych zdolnościach obserwacyjnych. Przypominał sobie wspaniałe chwile, dzięki którym chciał budzić się i doświadczać ich ponownie, tym samym nie pozwalając wrogowi triumfować.

Zauważył białego gołębia miejskiego, który przechadzał się po trawie, chcąc najprawdopodobniej znaleźć pożywienie. Wyczuł, że się go nie boi. Zazwyczaj wszystkie zwierzęta zdawały sobie sprawę, że jest wampirem. Bezpańskie psy schodziły mu z drogi, a konie wierzgały i nie chciały, by ich dosiadał. Jednak ten gołąb okazał się inny. Przystał na chwilę i napotkał spojrzenie Jaspera. On także wpatrywał się w niego i odniósł wrażenie, że wie, iż jest kimś więcej niż człowiekiem, że jest zagrożeniem. Wydawał się mądry i… jakby w istocie nie był ptakiem. W ułamku sekundy podniósł się i wzbił w niebo, by po chwili nabrać szybkości i zniknąć mu z zasięgu wzroku. Chłopak pokręcił ze zdziwieniem głową i wstał. Zgarnął z ławki tom wysłużonej książki opowiadającej przygody młodego oficera, którego za życia zawsze stawiał sobie za wzór, i schował ją w dużą kieszeń płaszcza. Poczuł na twarzy słone krople jesiennego deszczu, które z każdym jego krokiem stawały się coraz większe i smagały go coraz mocniej. Nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie – zdawało się, że spływając z włosów po czole i skapując z brody, jakby go orzeźwiają. Nie założył kaptura ani nie zapiął swego okrycia; nie chciał sprawiać żadnych pozorów. Już nie. Przemyślał dziś kilka spraw, poukładał sobie wszystko w głowie, a co najważniejsze - podjął ostateczną decyzję.

***
Gdy tylko nacisnął klamkę i pchnął drzwi, do jego uszu napłynęły wyraźniejsze krzyki, które słyszał już kilka przecznic od domu. Mimo że Charlotte i Peter musieli zdawać sobie sprawę z jego obecności, nie uciszyli się.
- Mam pukać, wchodząc do własnego domu? – spytał ostro, zrzucając płaszcz. Cisnął przed siebie kluczami, które upadły, brzęcząc, na komodę przy lustrze.
- Już jesteś… - zaczęła wampirzyca, wyłaniając głowę z pokoju służącego jej i Peterowi za sypialnię. Jasper wywrócił oczami z niezadowolenia i wypuścił z płuc powietrze, chcąc tym przekazać: „Nie udawaj, że nie poczułaś wcześniej”, po czym udał się wprost do swojego pokoju. Kiedy się w nim znalazł, zamknął drzwi, skierował się ku oknu i zasunął ciemnoczerwone zasłony. Podszedł do komody i z dolnej szuflady wyciągnął niewielkich rozmiarów walizkę. Kiedy tylko schował w niej nieznaczną, acz wystarczającą, jak na jego gust, część zawartości szafy, usłyszał ciche pukanie. Sięgnął po plik kartek, których nie zamierzał brać ze sobą, i uchylił drzwi. Ujrzał w nich Petera. W momencie gdy zorientował się, że nie patrzy na niego, a rozgląda się po ukazanym kawałku pokoju, pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą wejście, nie kontrolując cichego, chociaż stanowczego, warknięcia, które wydostało się mimowolnie z jego uformowanych w cienką kreskę ust. Zacieśniając uścisk na pliku papierów, skierował się ku obszernemu salonowi. Czuł za sobą Petera, więc gdy tylko się tam znalazł, wskazał ręką miejsce przy stole. Sam podszedł do kominka i w mgnieniu oka go rozpalił. Nie pozwalając sobie się powstrzymać, wrzucił do towarzystwa dla drewna wszystkie kartki i obserwował, jak czerwono-pomarańczowe płomienie pożerają je chciwie, z początku brązowiąc rogi, by w końcu zagłębić się w środku i pozostawić po nich jedynie szaro-czarny popiół. Zobaczywszy, że płomień robi się coraz mniejszy, dodał kilka polan i wstał. Stanął przed znajomym wampirem i czekał, aż zacznie mówić.
- Przepraszamy, Jasper. Byliśmy trochę… zajęci i nie zauważyliśmy, kiedy wszedłeś – zaczął nerwowo, do końca nie wiedząc, po co się tłumaczy. – To się już nie powtórzy.
- Taak… Nie powtórzy. – Peter zrobił zmieszaną miną i zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po głowie. – Jestem już zmęczony.
- Do czego zmierzasz?
- Myślę, że nie chcę zabijać już ludzi. Próbuję odepchnąć od siebie napierającą na mnie swego rodzaju… chęć robienia tego, jednak nie potrafię. Nie mam wyboru. Czasem, podczas długich przerw, mój głód potęguje się do tego stopnia, że w końcu ulegam. Próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie…
- I… co wymyśliłeś? – spytał ciekawsko, unosząc brew.
- Wyprowadzam się.
- Dokąd?
- Nie wiem. Nie potrafię dłużej mieszkać w tym mieście. Zabiłem… zbyt wiele osób. Urodziłem się i wychowałem tutaj, znałem ojców moich ofiar, z niektórymi utrzymywałam nawet bliższy kontakt… Trudno jest mi rozstać się z tym miejscem, jednak muszę to zrobić.
- A co będzie z nami? – spytał niepewnie. – Mamy udać się z tobą?
- Nie. Chcę być… sam. Nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy, Peter. Doceniam waszą przyjaźń i pomoc, jednak teraz… - uciął, najwyraźniej czując, że brakuje mu słów. Odchrząknął i zaczął wycofywać się z pokoju. Był pewien, że Charlotte wszystko słyszała i nie musi jej nic tłumaczyć. Nie należała do ludzi pamiętliwych, a do tego doskonale zdawała sobie sprawę, że Jasper i tak większość czasu przebywa poza domem. Zrozumie go.

Wróciwszy do swojego pokoju, podszedł do biurka stojącego pod oknem, przy którym spędził wiele długich godzin. Jednym ruchem i przy użyciu niewielkiej siły wyciągnął szufladę i położył ją na fotelu. Zaczął przeglądać jej zawartość, szukając cennych rzeczy. Za takie uważał przede wszystkim pamiątki rodzinne. Podniósł znajome czarno-białe zdjęcie i spróbował odgiąć róg. Gdy zdał sobie sprawę, że mu się nie uda, spojrzał w oczy swoich rodziców. Przejechał kciukiem po ich twarzach i westchnął cicho. Co powiedzieliby na los, który dotknął ich syna? Nie był do końca przekonany o istnieniu Boga. Jednak jeśli istniało zło, a sam okazał się tego wystarczająco dobrym przykładem, musiało istnieć także jego przeciwieństwo. Gdyby miał kiedyś odejść z tego świata, trafiłby do piekła. Nawet morderca, który miał na swoim sumieniu kilka ofiar i się zmienił – nie miał czystej karty. Poprawa postępowania nie musiała być równoznaczna z lepszym życiem po życiu. Zawsze tworzony jest jakiś kontrast. Jak dół i góra, ogień i lód, tak i parą do piekła musiało być niebo, nawet jeśli nie chciał w to wierzyć. I jeżeli jednak… To jego rodzice musieli właśnie patrzeć na niego z góry. Widzieć wszystkie jego złe postępki, wszystkie osoby, które zabił. Ba, może nawet mogli z nimi rozmawiać… Westchnął, schował zdjęcie do małej kieszeni wewnątrz walizki i sięgnął ręką po drewnianą klepsydrę. Przez chwilę patrzył, jak małe ziarnka spadają na jej dno, tworząc piaskową piramidę. Czas płynął szybko. Pory roku się zmieniały, wszyscy się starzeli. A jednak on stał w miejscu. Mimo że czasem zmieniał nastawienie do wielu spraw, pozostawał taki sam. Ludzie nosili identyczną klepsydrę w swoich sercach lub niewidoczną na szyi. Wiedzieli, że z każdym dniem pozostaje im coraz mniej czasu. Kruchość ludzkiego życia nie znała granic. Mogli wyjść szczęśliwi z domu, obiecując, że zaraz wrócą, a tak naprawdę nie wracać nigdy.
Włożył przedmiot do walizki, zauważając przy tym granatowy futerał. Zwinnym ruchem otworzył go i ujrzał stare pióro. Dostał je od swojego ojca i nigdy nie używał. Dotknął wygrawerowanego złotego napisu i, westchnąwszy, zamknął wieko, po czym odłożył prezent do pozostałych pamiątek. Rozejrzawszy się, podszedł do półek z książkami i przejechał palcami po grzbietach. Nie mógł zabrać ich wszystkich. Gdy zdecydował się, które weźmie, wrócił do biurka i z innej szuflady wyjął pliczek kilku kartek przewiązanych kawałkiem sznurka. Rozwiązał go i zdjął, po czym papiery włożył za okładkę ulubionej powieści, którą razem z pozostałymi ulokował w walizce. Zamknął ją i postawił przy drzwiach. Rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się, czy niczego nie zostawił. Nie chciał, by ktokolwiek po nim tu zamieszkiwał, nawet Charlotte lub Peter. Szybko zdjął pozostałe tomy i włożył do pudła, które ściągnął z szafy, po czym cisnął pięścią w belkę utrzymującą prymitywną konstrukcję zrobioną przez niego samego. Deski spadły na ziemię, robiąc przy tym hałas. Bez namysłu kopnął je parę razy, aż doszedł do wniosku, że nadają się tylko do spalenia. Zerwał z okien wszystkie zasłony, po czym jego biurko podzieliło los regału. Wyjął wszystkie szuflady z komody i bez problemu każdą z nich połamał na dwie części. Stanąwszy w drzwiach, rzucił ostatnie spojrzenie na swój już teraz zdemolowany pokój. Uśmiechnął się krzywo, zdając sobie sprawę, z jaką łatwością to wszystko osiągnął. Jednak w pewnej chwili ogarnął go niezrozumiały smutek. Nabrał w płuca powietrza i wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
- Jasper… - zaczęła Charlotte. Wyczuł bijącą od niej troskę zmieszaną z paniką. – Naprawdę nie musisz wyjeżdżać.
- Nie robię tego ze względu na was – uciął.
- Ale możesz ze względu na nas zostać.
- Nie – powiedział stanowczo. – Może się jeszcze kiedyś spotkamy, Charlotte, jednak – Założył płaszcz – nie powiedziałbym, że niedługo.
Bez pożegnania wyszedł z domu na zalaną deszczem ulicę.

***
- Podać coś panu?
- Tak – odpowiedział półprzytomnym głosem kobiecie, która do niego podeszła. Na jej twarzy widniał szeroki, acz nie do końca szczery, uśmiech. Ciało kelnerki opinała czarna, krótka i trochę zbyt ciasna sukienka, a długie, kręcone włosy opadały kaskadą na kark. Wyjęła z dużej kieszeni specjalnego fartuszka notes, gotowa, by zapisać.
- Jednoosobowy pokój. Na jedną noc.
Zmierzyła go wzrokiem i zatrzymała się przy jego twarzy. Jej spojrzenie utkwiło w ciemnoczerwonych tęczówkach. Z zaciekawienia nie mogła oderwać od nich oczu. Nagle się otrząsnęła i wskazała ręką w kierunku schodów znajdujących się po drugiej stronie gospody.
- Proszę za mną – powiedziała. Jasper, w akompaniamencie radosnych okrzyków i uderzeń kufli z piwem, podążył za nią. Zaprowadziła go do małego pokoju, w którym doskonale dawał się wyczuć zapach stęchlizny. Rozejrzał się po pomieszczeniu, nie starając się nawet ukryć niezadowolenia.
- Nie mamy nic wolnego.
- Jak ci na imię?
- Słucham?
- Jak się nazywasz…? – powtórzył, zbliżając się do niej i przejeżdżając opuszkami palców po twarzy rozmówczyni.
- Brit-tany – wyjąkała. Jasper obserwował, jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Potarł je kciukiem. Kobieta ponownie utonęła w jego tęczówkach. Nie mógł się powstrzymać. Pachniała tak kusząco… Gdy znajdowali się na dole, w przepełnionej ludźmi sali, zapach kelnerki był zachęcający, jednak nie odczuwał go aż tak bardzo – mieszał się z innymi.
Zatopił twarz w jej włosach i napawał się słodką wonią – jakby mieszaniną cynamonu i róży.
- Doskonale – szepnął sam do siebie. – Doskonale… - powtórzył.
Kelnerka otworzyła ze zdziwienia usta i intuicyjnie zaczęła odczuwać strach. Zrobiła kilka kroków do tyłu.
- To… To ja już lepiej pójdę. Hm, dam panu czas na rozpakowanie się, później będzie pan mógł zejść na kolację.
- Zaczekaj – powiedział i ponownie znalazł się koło niej. Zorientował się, że zrobił to w wampirzym tempie, co nie umknęło uwadze kobiety. Widział, jak jej klatka piersiowa zaczyna podnosić się coraz szybciej, i nie wiedział, co ma zrobić. Zmniejszył między nimi odległość i położył dłonie na jej policzkach, po czym pocałował usta, a następnie szyję, przy której zatrzymał się na dłużej.
Rozchyliła wargi, jednak nie wydostał się z nich żaden dźwięk.
Nie trzymał jej; upadła bezwładnie na podłogę, pozbawiona nawet ostatniej kropli krwi.
Jasper przyglądał się ciału, szeroko otwartym oczom. Białe jak ściana miejsca, niezakryte materiałem, odznaczały się w pokoju spowitym półmrokiem. Wampir usiadł na brzegu łóżka i schował twarz w dłoniach. Pokój wciąż wypełniała jej pachnąca i zachęcająca woń. Nie potrafił się powstrzymać. Gdy znalazł się tak blisko niej, coś przykryło mu oczy. Nie widział omotanej strachem twarzy. Czuł jedynie krew, która wołała go do siebie.
I działo się tak za każdym razem. Gdy ciało upadało z łomotem na podłogę, przepaska spadała razem z nim i dopiero zdawał sobie sprawę, co zrobił. Jednak wtedy było już za późno.
Kątem oka zauważył połyskujący pierścionek z diamentem na środkowym palcu kobiety. W jej życiu był mężczyzna, którego kochała, za którego miała wyjść. Po ich marzeniach nie zostało już śladu. I wszystko przez niego.
- Muszę z tym walczyć… - odezwał się do siebie przez zaciśnięte zęby. Jego palce utkwione były we włosach, wręcz ciągnąc za nie.
Raptownie puścił je, chwycił swoją niewielką walizkę i podszedł do okna. Słońce całkowicie skryło się za horyzontem. Słabe światła kilku latarni delikatnie oświetlały ulicę. W tej okolicy nie mieszkało zbyt wiele ludzi. Dostrzegł jedynie parę „porozrzucanych” domów. Właśnie dlatego wybrał tę gospodę – zdawało mu się, że nie będzie aż nadto przepełniona. Jednak cały czas dosięgały go wesołe krzyki biesiadników nieświadomych zagrożenia, jakie powodował.
Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i podszedł do niewielkiej komódki, bardzo przypominającej wyglądem jego własną, i napisał na zwitku papieru: „Przepraszam”. Wierząc, że Brittany nie miała podobnego pisma jak on, położył kartkę przy jej ciele, do końca nie wiedząc, po co to robi. Nie oglądając się za siebie, wyskoczył przez okno na zalaną mrokiem ulicę. Nie przeszkadzało mu to jednak. Doskonale w takich warunkach widział. Ruszył powolnym, ludzkim krokiem. Miał świadomość, że nie ucieknie, a twarz kobiety będzie go jeszcze przez parę dni prześladować, jednak postanowił znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie chciał więcej zabijać.

***
Wszędzie było mokro i szaro. Słone, wielkie krople lały się z nieba. Ulice opustoszały; większość ludzi skryła się w ciepłych domach. Słońce schowało się za ciężkimi chmurami i nie raczyło swoim blaskiem nikogo i niczego. Ubrany na ciemno mężczyzna włóczył się po mieście od kilku godzin. Był słabo widoczny, ale i tak obawiał się, że ktoś go zauważy. A Jasper Whitlock nie chciał przykuwać do siebie niczyjej uwagi. Zatrzymał się przed tanią jadłodajnią i szybko się do niej wślizgnął. Jego oczy miały ciemną barwę, a w gospodzie nie było zbyt jasno. Wiele osób schowało się w niej przed burzą, więc wampir obawiał się, czy wytrzyma do jej końca, nie narażając nikogo. Zacisnął palce w pięści i wziął głęboki wdech. W odorze potu, alkoholu i smażonych ryb wyczuł coś znajomego, coś… wampirzego. Kilka osób zaczęło szeptać między sobą, wpatrując się w niego. Zamknął drzwi, o których kompletnie zapomniał, i zrobił krok do przodu. W tej samej chwili do chłopaka podbiegła wyglądająca jak chochlik dziewczyna z ciemnymi włosami i podobnego koloru oczami. Wpatrywała się w niego przez moment, po czym powiedziała: „Długo kazałeś na siebie czekać”.
Nie wiedząc, jak ma zareagować, skłonił się szarmancko i wymamrotał: „Przykro mi to słyszeć”.
Wampirzyca uśmiechnęła się do niego czule i wyciągnęła swoją dłoń. Wciąż będąc w szoku, pocałował ją i odwzajemnił uśmiech.
- Usiądziemy?
- J-jasne – odpowiedział. Dziewczyna, wciąż nie puszczając jego ręki, zaprowadziła go do dwuosobowego stolika w rogu pomieszczenia.
- Widziałam w swoich wizjach…
- Masz wizje? To… To twój dar? – przerwał jej zmieszany.
- Tak, ciebie też widziałam – odpowiedziała promiennie. – Hm, przepraszam. Nie przedstawiłam się. Jestem Alice.
- Jasper, miło…
- Wiem, jak się nazywasz. Ale nieważne. Widziałam w swoich wizjach pewną wampirzą rodzinę i to, jak do nich dołączamy…
- Ee… - mruknął kompletnie zdezorientowany. – Przecież to nie jedyna wampirza rodzina w Ameryce. Jest w niej coś dziwnego?
- Oj daj mi skończyć! – burknęła, udając obrażenie. W rzeczywistości nie potrafiła usiedzieć na krześle z podekscytowania, a jej oczy wręcz paliły się tysiącami iskierek. Optymizm udzielił się także Jasperowi, który nie próbował już ukryć zaciekawienia.
- Nie zabijają ludzi.
- To jest możliwe?
- Piją… krew zwierząt.
- I mówiłaś, że do nich dołączymy…?
Pokiwała głową.
Zamyślił się, zastanawiając się, czy zdoła się powstrzymać. Nigdy nie myślał nad taką perspektywą. Był pewien, że wampiry muszą zabijać ludzi i tylko ich krew potrafi zaspokoić pragnienie. Jak bardzo się mylił!
- Zatem… chodźmy – powiedział, wstając. Nie starał się wykryć żadnego podstępu. Zaczekał, aż Alice także się podniesie, i złapał ją za rękę. Czuł nieznaną mu dotąd, łączącą go z nią więź. Zmarszczył czoło.
Nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. A jednak teraz zdawało mu się, że właśnie go dopadła. Miał wrażenie, że jego serce zaczęło bić. Bić dla tej małej istotki stojącej obok niego. Że po tylu latach zawitała do niego nadzieja. A co najdziwniejsze – miał też wrażenie, że ona czuje to samo. Wydawało mu się, że skorupa, którą otaczał się od tylu lat, zaczyna powoli pękać. Nie opadła jeszcze, jednak wiedział, że dzięki Alice w końcu się to wydarzy.

Wyszli razem na zalaną deszczem ulicę. Nie przejmowali się burzą. Krople wody spływały im po twarzach, uderzały o ich twarde ciała, jednak ruszyli wampirzym tempem do miejsca, z którym wiązali nadzieje, które miało podarować im lepsze życie. Oboje chcieli przestać zabijać, a teraz nastała szansa, jakiej nie mogli zmarnować.
Podjęli decyzje, która dawała im najlepsze perspektywy. Nie widzieli żadnych jej złych skutków. Mogło być tylko lepiej. Mieli nadzieję, że odnajdą swoje miejsce na ziemi, a wszystkie przeszkody pokonają razem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rathole dnia Sob 18:54, 01 Maj 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Prawdziwa
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p

PostWysłany: Sob 19:53, 01 Maj 2010 Powrót do góry

Hej, Rath! Stworzyłaś bardzo dobrą łatkę, wiesz?
Wszystko, co napisałaś, tak dobrze komponuje się z tym, co znamy już z Sagi.
Masz wspaniały styl, tekst jest bardzo obrazowy i głęboki. Czytając go, czasami nachodziła mnie taka chwila na przemyślenie czegoś. Tekst jest na tyle interesujący, że można się w niego zagłębić.

I podoba mi się Twoja koncepcja Jaspera. Jest inna, nowatorska.

I jeszcze gratuluję wygranej w pojedynku. Szłyście z Cornelie łeb w łeb.Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin