FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Miniaturki Fresza | Wiesz, co się liczy...? | 23.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Fresz
Gość






PostWysłany: Śro 20:17, 20 Sty 2010 Powrót do góry

*wchodzi na scenę*

Zapraszam Was do przeczytania mojej pierwszej miniaturki, którą zamieszczam na tym forum.
Pomysł wpadł do mojej głowy podczas oglądania New Moon, miałam ochotę w inny sposób zakończyć miłość Edwarda i Belli. Jeśli jesteś zagorzałą fanką tego paringu - możliwe, że Ci się nie spodoba.
W miniaturce zamieściłam jeden z moich ulubionych wierszy Adama Mickiewicza - "Do M***".

Bohaterowie: Edward, Bella, Aro, wspomniany Jacob

Ostrzeżenie: bez happy endu...

[link widoczny dla zalogowanych]

Beta: błyskawiczna i skuteczna Gelida


Proszę pięknie o komentarze Wink *schodzi ze sceny*

Kochałem...

– Zabiłeś ją?!
Mężczyzna w czarnym garniturze uderzył pięścią w mały, plastikowy stolik. Zwrócił swoje pomarszczone oblicze na ręce przestępcy, które zaciskały się rytmicznie. Twarz oskarżonego wyrażała złość i smutek jednocześnie – ściągnięte brwi, zagryziona warga i zmarszczony nos. Aro nie spodziewał się szczerej odpowiedzi, takiej jeszcze nie usłyszał w całej swojej karierze, ale mimo wszystko nadal miał nadzieję. Co zabójcy zyskiwali, ukrywając się i kłamiąc? Nieczyste sumienie czy satysfakcję? Wolność...
– Kochałem...
– Edwardzie Cullenie, pytam się ciebie ostatni raz. Czy w nocy z dwudziestego na dwudziestego pierwszego lutego około godziny trzeciej zabiłeś Bellę Swan i porzuciłeś jej ciało w pobliżu autostrady do Port Angeles?
– Kochałem ją! – niemal warknął.
Aro Volturi zrozumiał, że pozostały tylko dwie drogi, którymi mógł podążyć. Nie obejdzie się bez przemocy lub bez dobrego psychologa. Na razie wolał wykluczyć tę drugą wersję – osoby trzecie tylko przeszkadzały w przesłuchaniu i opóźniały postępowanie. Złapał opornego mężczyznę za kołnierzyk pomarańczowego, więziennego stroju i popchnął razem z krzesełkiem na podłogę, jednocześnie amortyzując upadek głowy. Był gotowy na wszystko, jednak musiał pamiętać, kim jest. Nie mógł posunąć się za daleko.
– Jeśli nie zaczniesz gadać, to... – śledczy zgubił odpowiednie słowo.
– Kochałem...

***

– Bello, ale dlaczego? Nie rozumiem... – Edward rzucił się do stóp brunetki.
– Lubię cię, ale to za mało. – Dziewczyna zrobiła krok do tyłu, zabierając chłopakowi podporę. – Zapomnij o mnie.

Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie, tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.


Edward opadł na mokrą trawę i cicho załkał. Cały jego dotychczas zbudowany świat właśnie runął. Bella tyle razy zapewniała go o miłości, patrząc prosto w zielone oczy młodego Cullena, a teraz... chciała zostawić go dla jakiegoś Jacoba. Zwykłego, napakowanego gnojka, pomyślał Edward. Jeszcze wczoraj siedzieli przytuleni na kanapie, oglądając komedię romantyczną, jedną z jej ulubionych. Nie mogła podjąć decyzji w ciągu jednego dnia, musiała od dłuższego czasu planować rozstanie.

Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka,
Tym szerzej koło żałobne roztoczy, –
Tak moja postać, im dalej ucieka,
Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy.


– Powiedz, dlaczego kłamałaś przez te parę miesięcy? Dlaczego? – Chłopak zaczął się podnosić i zbliżać do ukochanej.
– Nasza miłość, moja i Jake’a, narodziła się miesiąc temu. Jutro będzie rocznica. – Pochyliła głowę, spoglądając na pędzące pod urwiskiem samochody.
– Wtedy na przyjęciu u Mike’a? Czułem, że nie powinniśmy iść.

Na każdym miejscu i o każdej dobie,
Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.


Dziewczyna przykucnęła, obejmując ramionami swoje kolana, i zaczęła bujać się w jakimś wolnym rytmie. Edward podejrzewał, co śpiewało w głowie dziewczyny. To była ich kołysanka, najsłodsza melodia, jaką kiedykolwiek słyszał.

Czy zadumana w samotnej komorze
Do arfy zbliżysz nieumyślną rękę,
Przypomnisz sobie: właśnie o tej porze
Śpiewałam jemu tę samę piosenkę.


Myślał o tym, co mogło wydarzyć się miesiąc temu w domu Mike’a Newtona. Wyobrażał sobie, jak Jacob dotykał Bellę, całował jej szyję... Edward potrząsnął głową i podszedł do krawędzi urwiska. Usiadł obok dziewczyny i objął ją ciepłym ramieniem. Drugą dłonią ujął jej zaciśniętą piąstkę. Była taka delikatna...

Czy grają w szachy, gdy pierwszymi ściegi
Śmiertelna złowi króla twego matnia,
Pomyślisz sobie: tak stały szeregi,
Gdy się skończyła nasza gra ostatnia.


– Wybaczam ci – wypowiedział dwa słowa, jakby zrzucając z siebie ogromny ciężar.
– Nie rozumiesz. Ty nigdy nic nie rozumiesz! – Wstała, odpychając ramię Edwarda. – Chcę od ciebie odejść.
Przykra prawda wdarła się do umysłu chłopaka. Jego pierwsza, wielka miłość miała zakończyć się po paru miesiącach przez jakiegoś dupka? W czym jest ode mnie lepszy?, zastanawiał się miedzianowłosy. Bella tymczasem czuła się wykończona psychicznie, pragnęła jedynie zatopić się w słodkim zapachu ukochanego Jacoba.

Czy to na balu w chwilach odpoczynku
Siędziesz, nim muzyk tańce zapowiedział,
Obaczysz próżne miejsce przy kominku,
Pomyślisz sobie: on tam ze mną siedział.


Edward zobowiązał się kiedyś, że nigdy nie wypuści ukochanej spod swoich skrzydeł, że zawsze będą razem. Nawet teraz, w obliczu takich okoliczności, miał zamiar spełnić własną obietnicę. Przypomniał sobie najszczęśliwsze chwile i w każdej z nich pojawiała się Bella – jego słońce na pochmurnym niebie. Urodziny jego matki, ślub jej ojca... Fotografie potwierdzały to, czemu dziewczyna zaprzeczała. Chwile smutku i radości, poranki i wieczory...

Czy książkę weźmiesz, gdzie smutnym wyrokiem
Stargane ujrzysz kochanków nadzieje,
Złożywszy książkę z westchnieniem głębokiem,
Pomyślisz sobie: ach! to nasze dzieje...


– Bello, wytłumacz mi, jak mogło minąć to, co do siebie czuliśmy? Czy to dla ciebie nic nie znaczy? – Wstał, podszedł do stojącej tyłem dziewczyny i objął jej ramiona.
– Edwardzie, gdybym chciała, mogłabym zostawić ci list z wyjaśnieniem, ale szanuję to, co kiedyś między nami było. – Westchnęła, po czym kontynuowała: – A przynajmniej wydawało się być... Nie każ mi teraz odpowiadać, po prostu spotkałam kogoś, z kim chcę spędzić resztę życia... i tym kimś nie jesteś ty.

A jeśli autor po zawiłej probie
Parę miłośną na ostatek złączył,
Zagasisz świecę i pomyślisz sobie:
Czemu nasz romans tak się nie zakończył?...


Bella wyswobodziła się z objęć Edwarda, odwróciła się i spojrzała chłopakowi w oczy.
– Nie miej mi tego za złe. Kiedyś spotkasz dziewczynę, która ci się spodoba i... pokochasz ją – powiedziała, nie do końca wierząc własnym słowom.
– Nigdy nie pokocham nikogo tak, jak pokochałem ciebie – szepnął.

Wtem błyskawica nocna zamigoce:
Sucha w ogrodzie zaszeleszczy grusza
I puszczyk z jękiem w okno zalopoce...
Pomyślisz sobie, że to moja dusza.


– Skoro ja nie mogę z tobą być, nikt nie będzie! – Edward złapał Bellę za ramiona i począł nimi potrząsać, aż dziewczyna zaczęła płakać. Czarny tusz do rzęs rozmazał się na jej bladej skórze, gdy popłynęły łzy, przechodzące powoli w niemy szloch.
Edward czuł się jak nigdy przedtem. Zdradzony, ale nadal silny, oszukany, ale gotowy działać... Poprowadził przed sobą dziewczynę w kierunku przepaści.
– Przepraszam...
Zepchnął ukochaną ze skalistego brzegu. Ciche, nocne niebo przeszył kobiecy krzyk.
– Kochałem... – to były ostatnie słowa, które wypowiedział tego wieczoru.

Tak w każdym miejscu i o każdej dobie,
Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.
*

***

– To już wiem, ale czy zabiłeś? – Aro był wyczerpany wielogodzinnym przesłuchaniem. Niezmiennie uzyskiwał tę samą odpowiedź: Kochałem...
– Zrobiłem to – Edward spełnił nieme błaganie śledczego.
Volturi klasnął w dłonie i uśmiechnął się od ucha do ucha – jego praca została wykonana i cieszył się z tego. Radując się z czyjejś winy, radował się z czyjejś śmierci. Pozwolił Edwardowi wstać, podniósł krzesełko i kazał więźniowi na nim usiąść, a sam wyszedł z pomieszczenia.
Miedzianowłosy spojrzał na zamykające się drzwi i sięgnął do kieszeni. Wyjął garść białych tabletek i połknął, kładąc się na zimnej podłodze.
– Kochałem...

* wiersz „Do M***” autorstwa Adama Mickiewicza


Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Nie 23:21, 22 Sie 2010, w całości zmieniany 6 razy
Dinah
Zły wampir



Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 458
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 89 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć braci Salvatore

PostWysłany: Śro 20:41, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Miałam nie czytać, ale przeczytałam Laughing Z reguły nie czytam miniaturek, bo nigdy mi się nie chce - taka już jestem z natury leniwa Very Happy No cóż, zaciekawił mnie początek, więc ostanowiłam kontynuować. Trzecioosobówka - za co PLUS. Ładnie napisane, ta mianiaturka ma ręce i nogi Smile
Nie lubię Belli, a przez twoją miniaturkę nie lubię jej jesze bardziej, dziękuję Laughing
Było fajnie, powiem nawet że ciekawie, trochę mi zgrzytało zwłaszcza w momencie, kiedy Edward po prostu zrzucił ją ze skały. Musisz wiedzieć, że jestem jędzą i nie byłabym sobą gdybym ci tego nie wytknęła Laughing Brakowało mi w twojej miniaturce uczuć, emoji, które mogłabyś ładnie opisać.
Nie jestem pewna, ponieważ betą nie jestem, ale czy w dialogach przed myślnikiem nie powinno się wykreślić tych kropek? W każdym bądź razie mogę się mylić, pewnie tak jest, ale wspomniałam o tym.
Cóż, cała miniaturka była ładna, podobała mi się - tylko jak mówiłam, było kilka zgrzytów.

Pozdrawiam i życzę weny, zajrzę tutaj!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dinah dnia Śro 20:41, 20 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Śro 20:55, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Jestem pod bardzo dużym wrażeniem Twojej miniaturki.
Na początku pragnę powiedzieć, że fantastycznie dobrałaś wiersz i osadziłaś go w treści, fenomenalnie to wyszło.
Co do samej historii - Edward, chory z miłości do Belli, chory na tyle, by odważyć się zabić ukochaną, by ta nie mogłabyć z nikim innym. Psychopatyczny Edward powiedziałabym wręcz - bardzo mi się podobało.
Właściwie co do reszty postaci za dużo nie ma się co wypowiadać - Jacob tylko wspomniany, Bella - przyczyna swojej własnej śmierci? -tak mi się nasunęło. I Aro, nie odbiegał dla mnie za bardzo od Ara z książki.
Wszystko skupia się na postaci Edwarda, jego chorobie, jego miłości. Przez ten wiersz może, skojarzyło mi się to ze wszystkimi znanymi mi lekturami o nieszczęśliwych, chorych na umyśle czasem kochankach.
Napisane bardzo ładnie, tak jak powiedziałam, fantastyczny wiersz, dobrze umieszczony, opisy uczuć, wewnętrznego rozdracia Edwarda - dramatycznie i pięknie przedstawione.
Kochałem... - tu dla mnie tkwi ten cały dramatyzm tejże postaci. Ale to już taka mała dygresja.
Reasumując, kawałek naprawdę dobrego tekstu.

Pozdrawiam, los.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Śro 21:48, 20 Sty 2010 Powrót do góry

A ja jeszcze coś dodam, bo zapomniałam Wink
Fajnie, że zastosowałaś narrację trzecioosobową, bo w ten sposób możemy poznać zarówno uczucia Edwarda, jak i myśli Ara. No i jest to miła odmiana, bo prawie wszyscy piszą z punktu widzenia Belli tudzież Edwarda.
No i jak mogłam nie wspomnieć o wierszu! Cóż, trzeba przyznać, że Mickiewicz miał niezłe jazdy ze swoją Marylą (no, przynajmniej jej nie zabił), co go upodabnia do twojej wersji Edwarda (a może odwrotnie?). Ale wierz mi, gdybym miała to sprawdzać jeszcze miesiąc temu, to by mnie szlag trafił, bo przerabiałam wtedy Mickiewicza i dość się naczytałam o "Dziadowskim Gustawie vel Konradzie" czy o "Dzieweczce, która nie słucha" Laughing Ale kończę gadkę-szmatkę. Wiersz bardzo dobrze wplatał się w poszczególne fragmenty miniaturki. A zachowanie Edwarda jest typowo romantyczne - oszalały z miłości, nieszczęśliwie zakochany, zabija ukochaną, a potem siebie - co jeszcze bardziej pasuje do utworu Mickiewicza.

Dobrze, już koniec, bo mi zaraz zaczną z klawiatury iskry lecieć Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Śro 22:08, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Hm. HmMm. To była moja pierwsza myśl po przeczytaniu tej miniaturki. Co oznacza, że mam co do niej uczucia mieszane tudzież (fajne słówko, nawiasem) niezdecydowane.
Pomysłowy pomysł, bez wampiryzacji, tak jakby bardziej po ludzku przedstawiona miłość, która doprowadziła do zbrodni. Mnie to nie przekonuje. Poza tym, zupełnie nie wiem dlaczego, od początku zalatywało mi Dostojewskiego "Zbrodnią i Karą", której to ksiązki szczerze nienawidzę, a czytałam z przymusu jedynie we fragmentach. Może skojarzyła mi się scena przesłuchania Raskolnikowa przez Porfirego (swoją drogą może właśnie Edward porównany do durnego Raskolnikowa tak mi się podświadomie nie spodobał?). Za mało uczuć, emocji, tło jakoś tak słabo opisane. No i dlaczego on ją zrzucił ze skały? Nie mógł romantycznie i desperacko wbić jej nóż w serce?
Plus wielki za wiersz, rzeczywiście wspaniale go wkomponowałaś. No i to "przesłanie" - "Kochałem..." Wydaje mi się, że wiem co chciałaś przez to powiedzieć, choć nie potrafię ubrać tego w słowa. Ale mnie narzuca się tylko jedna zdanie, że miłość popchnęła go do zbrodni. Rozumiem, że taki miałaś pomysł, wizję i zamiar (być może), ale tak cholernie nie pasuje mi to nie tylko do Edwarda, ale też do Belli i całej oryginalnej historii, że gotowa jestem poważyć się na stwierdzenie, że Twoja miniaturka mi się nie podobała. Może trzeba zrzucić to na karb mojej edwardozemii, ale fakt faktem i uczucie uczuciem.
Mimo to życzę weny do dalszej twórczości!

Peace (and chocolate) for everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Misty butterfly
Wilkołak



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:46, 21 Sty 2010 Powrót do góry

Wow czytalam juz o ,,Nice Edwardzie,, ,,Badwardzie,, itp....
Ale jeszcze nie czytalam o Edwardzie psychopacie i musze powiedziec, ze bardzo mi sie podobalo;)
Arus jako obronca prawa;) To to ci sie udalo....Wink
Na poczatku myslalam, ze chodzi o to, ze on jej nie zabil bo ja kochal.
Ale kiedy tak czytalam to zaczelam myslec ze jednak cos jest nie tak.
On nie chcial dopuscic do siebie mysli, ze ich milosc byla tak jakby zludzeniem.
Ze Bella pokochala kogos innego...
Biedny chlopak doslownie oszalal z milosci, nie mogl zniesc mysli ze jego ukochana bedzie szczesliwa z kims innym, wiec ja zabil.
Pieknie wkomponowalas ten wiersz, calosc dala fajny efekt.
I jeszcze kiedy powtarzal ,,Kochalem,, przez caly czas..
Coz zabil bo kochal Belle az do szalenstwa, a potem na sam koniec popelnil samobojstwo...
Coz dla mnie to byl bardziej terazniejszy i dramatyczny odpowiednik Romea i Julii;)
Mam nadzieje ze jeszcze cos ciekawego napiszesz wiec Veny!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Czw 16:19, 21 Sty 2010 Powrót do góry

Nie mogę pozostawić komentarzy bez odezwu, po prostu nie mogę Wink

Po pierwsze dziękuję Wam za miłe komentarze (krytyka też jest "miła", bo pozwala szlifować mój warsztat) Wink

Teraz troszkę zacytuję...

Cytat:
Brakowało mi w twojej miniaturce uczuć, emocji, które mogłabyś ładnie opisać.

Teraz przyznaję się do błędu i obiecuję, że nie będę już pisała przy muzyce, a przynajmniej nie takiej muzyce. Oczywiście to moja "wina", ale piosenka do miniaturki była tak przepełniona uczuciami, że wizualnie tekst wydał mi się równie emocjonalny...

Cytat:
Nie jestem pewna, ponieważ betą nie jestem, ale czy w dialogach przed myślnikiem nie powinno się wykreślić tych kropek?

Kropki powinny być, jeśli to "za myślnikiem" nie odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi.

Cytat:
Poza tym, zupełnie nie wiem dlaczego, od początku zalatywało mi Dostojewskiego "Zbrodnią i Karą", której to książki szczerze nienawidzę, a czytałam z przymusu jedynie we fragmentach.

Zbieżność sytuacji jest całkowicie przypadkowa, gdyż "Zbrodni i kary" nie czytałam...

Cytat:
Coz dla mnie to byl bardziej terazniejszy i dramatyczny odpowiednik Romea i Julii;)

Niedawno (miesiąc temu) przeczytałam "Romea i Julię" i możliwe, że to też mnie lekko poruszyło do napisania miniaturki

Jeszcze raz dziękuję za komentarze Wink
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 19:03, 21 Sty 2010 Powrót do góry

hm, dość ciekawa miniatura... też bardzo lubię ten wiersz Mickiewicza...
a teraz do rzeczy...

emocje bardzo ciekawie poupychane pomiędzy wersami, pomiędzy zdaniami - nigdy wprost, ale bardzo wiele można wyczytać z półsłówek i wspomnień, nawet chyba więcej niż przez samo wyrażenie dosłowne...
interesująca forma, która - o dziwo- nie zmęczyła mnie, a z doświadczenia wiem, że tak sie zazwyczaj ze mną dzieje, gdy muszę na przemian dostosowywać się do dwóch skrajnie różnych form wyrazu...
ciekawe obsadzenie Ara, ale również na plus - nikt inny nie pasowałby tak jak on do tej roli...

właściwie pomysł sam w sobie też mi się bardzo spodobał ;P

zgrzytnęło mi tylko przy samobójstwie Edwarda - podejrzanym, do tego rozchwianym emocjonalnie zabiera sie nawet sznurów i bransoletki co dopiero nieznanego pochodzenia leki... i nie zostawia się ich nigdy samych w sali przesłuchań ;P
no i nie bardzo mi spasowało to zdanie:
Cytat:
Poprowadził przed sobą dziewczynę w kierunku przepaści.
i się nie wyrywała ? eeeeeee...

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Yuuki
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Sty 2010
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:51, 21 Sty 2010 Powrót do góry

Yeah! Nie ma szczęśliwego zakończenia! I to właśnie kocham :D
Wiesz, że normalnie dzięki Tobie polubiłam wiersz! JA! YUUKI POLUBIŁAM WIERSZ!! Czujesz to?!
No ale dobra nie ważne, ważne jest to, że Twoja miniaturka bardzo mi się spodobała i tylko utwierdziła mnie w pewnym przekonaniu... A właściwie w dwóch, ale powiem tylko o jednym mianowicie: MASZ TALENT!
Życzę dużo wany,
Pozdrawiam, Yuuki


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
unusual
Człowiek



Dołączył: 31 Gru 2009
Posty: 77
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Niebo;)

PostWysłany: Pią 14:59, 22 Sty 2010 Powrót do góry

Twoja miniaturka zupełnie mnie zaskoczyła. Pomysł na postać Edwarda: destruktywnie zakochany w Belli, jest oryginalny. Bardzo spodobało mi się wplecenie wiersza Mickiewicza- wspaniale oddaje emocje targające Edwardem. Słowo:"Kochałem" pokazuje miłość bohatera: niszczącą, której skutkiem jest zbrodnia ale mimo wszystko wielką i potężną, wręcz obsesyjną. Skoro ja nie mogę Ciebie mieć, to nikt nie będzie Cię miał- postać czysto romantyczna.
Co do stylu pisania: czytało mi się przyjemnie, brak jakichkolwiek niespójności- cieszę się bo gdy czasem spotykam je w tekstach strasznie mnie rażą.

Pozostaje mi tylko życzyć dalszej weny Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zua_15
Wilkołak



Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie

PostWysłany: Nie 17:59, 24 Sty 2010 Powrót do góry

Kurczę, powiem, że bardzo mi się spodobało. W miarę dobrze opisany... Prawie poleciała mi łza, jednak powstrzymałam się. Naprawdę kawał dobrej roboty.
Życzę weny i dalszego pisana. Myślę, że będzie coraz lepiej! :)

Pozdrawiam zua_15


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Pon 19:23, 08 Mar 2010 Powrót do góry

Tę miniaturkę popełniłam dość dawno, zmobilizowana przyjęciem pojedynku na innym forum Wink Choć teraz mogę powiedzieć, że to, co jest takie samo jak oryginał, to tylko pomysł. Rozbudowałam głównie pierwszą część miniaturki. Zapraszam do czytania Wink

Bohaterowie: Edward - człowiek, Bella - wampirzyca

Ostrzeżenia: bez happy endu, tekst niebetowany Wink


Bezszelestnie

Niezmiernie pragnął znaleźć się na drugim końcu świata, który przystopowałby swoją wspaniałością jego wyobraźnię. Każdy skrawek ziemi byłby lepszy od obecnego położenia podróżnika, które wprawiało w niego poczucie strachu i przerażenia. Kroczył po ciemnym, tajemniczo cichym, ponurym lesie. Jakiś czas temu zboczył ze szlaku, bo zawsze uważał, że drogowskazy ograniczają swobodę. Niemal nieskalaną ciszę zagłuszały jedynie pojedyncze, aczkolwiek nagłe odgłosy łamanych pod stopami gałązek. Mężczyzna z nadzieją spojrzał w górę, lecz nocne niebo było całkowicie zasłonięte przez rozrośnięte konary. Oddech zgubił swój wyrobiony, spokojny rytm, a serce pompowało krew z jeszcze większą zaciętością. Krok za krokiem, sekunda za sekundą szedł w nieznanym kierunku. Gdyby mógł cofnąć czas, odmówiłby swojemu szefowi i zostałby w ciepłym domu. Wiedział, że jakikolwiek przejaw nieposłuszeństwa równał się ze zwolnieniem z posady, lecz byłoby to łatwiejsze przeżycie.

Miedzianowłosy mężczyzna wchodzi frontowymi drzwiami i próbuje niepostrzeżenie przemknąć się na piętro. Jedynie parę kroków dzieli go od upragnionego celu, gdy wśród niezmąconej dotąd ciszy rozlega się donośny trzask podłogi.
- Kochanie, wróciłeś? Wiesz, jaki miałam ciężki dzień? Była Alice i gadała o tych jej zakupach… Tragedia. – Tanya wychodzi z kuchni, wycierając ścierką umyty przed chwilą talerz. – Co tak wcześnie wróciłeś? Jeszcze nawet Tanward w szkole siedzi…
- Straciłem pracę. - Przełyka głośno ślinę i czeka na nadlatujący talerz.
Szkło rozbija się na ścianie, tuż nad męskim ramieniem.


Co go podkusiło do wyjazdu w górzysty kraj Rumunii? Chore przeznaczenie zawiodło Edwarda w okolice Transylwanii, stolicy wampirzego świata. Nigdy nie wierzył w te bzdury. Jak na tym świecie mogły egzystować istoty z nadprzyrodzoną mocą? Był zagorzałym racjonalistą, nie uwierzył, dopóki nie zobaczył, ale jego szefowi zachciało się sensacji. Kazał znaleźć coś, co będzie na językach ludzi przez wiele tygodni. Wampirza ofiara - ta, jasne, i co jeszcze? Mogliby to sfingować, ale szefostwo wolało zachować prawdomówność, rzetelność... Wysłali pracownika na bezcelową podróż, nie wierząc do końca w jej sens.

Nagle usłyszał trzask, który na pewno nie pochodził spod jego stóp. Zatrzymał się i zaczął uważnie nasłuchiwać. Wyciągnął z pokrowca nóż, bo żadne dzikie zwierzę nie mogło go powstrzymać przed dojściem do legendarnego zamku Draculi, taką miał pracę. A może gdybym zabił jakiegoś futrzaka, wylał z niego krew i... Dziwne myśli pojawiały się w jego umyśle, który skupiał się na nadchodzącym niebezpieczeństwie. Począł obracać się wokół własnej osi, badając uważnie otoczenie. Widział jedynie ciemność i czuł się jak ślepiec wypuszczony na wolność. Kłębiącą się dokoła ciszę przerwał dziki krzyk. Pojedyncza kropla potu spłynęła po czole mężczyzny. Odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał szelest za swoimi plecami. Poczuł się osaczony, nie miał pojęcia, kto mógłby stroić mu takie żarty. Człowiek czy zwierzę? Nigdy nie poznał słowa ‘strach’, aż do teraz było mu kompletnie obce.

Liście zaszeleściły, poruszone delikatnym wietrzykiem, a Edward podskoczył w obawie przed niebezpieczeństwem. Podszedł przezornie do wielkiego konaru, trzymając kurczowo ostry przedmiot. Oparł się o drzewo i osunął na ziemię. Chwila odpoczynku nikomu nie zaszkodzi. Zdjął plecak, odciążając obolałe plecy. Nagle usłyszał cichy szept przy swoim lewym uchu.

- Jesteś, najdroższy. Tak długo na ciebie czekałam.

Lodowata kobieca dłoń zacisnęła się na opalonej szyi mężczyzny. Długie paznokcie wbiły się w skórę, tworząc małe ranki, z których popłynęły strużki krwi. Edward nie śmiał się ruszyć, gdyż zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Szyja piekła go niemiłosiernie. Zapragnął ujrzeć twarz tajemniczej kobiety.

- Edwardzie, tak długo czekałam. – Zwolniła uścisk, stając przed mężczyzną. Ukucnęła przy nim, spoglądając prosto w szafirowe oczy.

Człowiek poczuł się skrępowany obecnością nieziemsko pięknej kobiety. Najwyraźniej znała go, wiedziała, jak ma na imię, ale on nie kojarzył nawet jej twarzy. Tajemnicza dama pociągała go i przerażała jednocześnie. Wielkie, czerwone oczy spoglądały na nieruchome gałki mężczyzny. Mężczyzna nigdy nie czuł się tak słaby.

- Powiedz mi, czego pragniesz, Edwardzie?

Dopiero teraz spostrzegł, że kobieta była przeraźliwie blada. Brązowe, falujące włosy okalały nieskazitelną twarz, a rubinowe oczy kryły się pod wachlarzami gęstych rzęs. Pełne usta zwracały się do mężczyzny z wielką precyzyjnością i dbałością o szczegóły. Ton głosu stanowił wspaniałe dopełnienie całości. Gdyby Edward wierzył w wampiry, tak właśnie wyglądałaby przedstawicielka tego rodu. A może…? Jego ciałem wstrząsnął nagły dreszcz. Kobieta sięgnęła ponownie dłonią ku jego szyi, odsłaniając łańcuszek z krzyżykiem. Szarpnęła za niego i krzyknęła rozpaczliwie. Trwało to wystarczająco długo, aby Edward, zmuszony głośnym dźwiękiem, zakrył dłońmi uszy. Tamtej najwyraźniej się to nie spodobało, bo wyrzuciwszy medalik, sięgnęła do przegubów dłoni mężczyzny i wykręciła je gwałtownie. Człowiek zwijał się z bólu, paznokcie kobiety ponownie wbiły się w skórę, tuż przy żyłach.

- Czemu mnie ranisz? Czemu niszczysz moje uczucia? – zapytała piskliwym głosem.

Opanowanie, które przejawiała, wymagało od niej dużo samokontroli. Podniosła mężczyznę do góry i rzuciła nim o drzewo. Edward upadł i poczuł ostry ból w dole brzucha. Jego ciało ponownie opanowały drgawki, palce wykrzywiały się z bólu. Kobieta błyskawicznie znalazła się przy rannym. Sięgnęła za jego podbródek, zmuszając tym samym do spojrzenia na nią.

- Twój największy koszmar się ziścił – powiedziała, po czym warknęła, ukazując długie, ostre kły.

Mężczyzna poczuł narastający niepokój. Przez parę ostatnich dni pragnął zobaczyć wampira, chciał go dotknąć, ale nie myślał o śmierci. O chwili, która najwyraźniej miała niedługo nastać. Spojrzał na swoją dłoń. Obrączka widniała dalej na serdecznym palcu. Mógł zostać w domu, przy żonie, ale skusiła go perspektywa zarobku, odkrycia tajemnicy zamku wampirów. Miał po prostu go zwiedzić, przeszperać okolicę, ale nie sądził, że spotka jedną z tych istot. Zsunął złote kółko, które upadło w ściółkę transylwańskiego lasu. Wampirzyca szeptała niezrozumiałe słowa, chuchając mu do prawego ucha. Rozszarpała cienką koszulkę podróżnika, pozostawiając jedynie strzępki przy rękawach. Przejechała ostrym paznokciem po umięśnionym torsie mężczyzny. Krew pojawiała się bezpośrednio po zetknięciu ze szponem.

- Widzisz, co muszę zrobić? Każdego roku to samo. Kolejny Edward, rytuał się ziszcza.

Mężczyzna nie śmiał się poruszać. Jednakże nie mógł opanować szalejącego serca. Wampirzyca spojrzała z zaciekawieniem na narząd, który pompował krew, jej przysmak. Nie mogła doczekać się finału tej sytuacji. Wstała, ciągnąc mężczyznę za sobą. Oczy człowieka rejestrowały wszystko dokoła nerwowymi ruchami. Zatrzymali się jakieś dziesięć metrów dalej w głąb lasu. Kobieta położyła dłonie na powiekach Edwarda i otworzyła mu oczy, zamykając własne. Zagłębiła w oczodołach podróżnika swoje paznokcie. Usłyszała krzyk i charakterystyczny odgłos wypływającego oka. Odrzuciła na boki zbędne narządy. Mężczyzna opadł z bólu na kolana. Złapał się za skronie i włożył do miejsc, w których powinny być gałki, małe palce. Poczuł nagłe pieczenie. Kobieta uniosła go, krzycząc, i ponownie rzuciła nim o drzewo. Podeszła do poszkodowanego i zbliżyła swoją twarz do jego szyi. Wydała z siebie przeciągły syk i ugryzła opaloną skórę. Wpiła się w ciepłą krew śmiertelnika. Mężczyzna poczuł ogień w okolicy karku, zapragnął rychłej śmierci, ale nie było mu to dane. Próbował się szarpać, lecz z każdą sekundą tracił siłę. Jego skóra nabierała, mimo opalenizny, kredowej barwy. Ogień ogarniał kolejne narządy, serce biło coraz wolniej, płuca stopniowo przestawały pompować powietrze. Jad rozprzestrzeniał się po całym ciele, sprawiając mężczyźnie ból. Ulgą byłaby śmierć. Nagle wampirzyca odsunęła zakrwawioną twarz i rzuciła się na pierś Edwarda. Rozerwała wcześniej zrobioną ranę, a krew wytrysnęła, ochlapując najbliższe otoczenie. Mężczyzna przestał się ruszać, jego ciało przypominało krwawą papkę. Kobieta poczęła ssać czerwoną ciecz, która jeszcze krążyła w męskim ciele. Gdy pochłonęła ostatnią kroplę, odsunęła się gwałtownie, odrzucając trupa parę metrów dalej. Poczęła iść w jego kierunku, mówiąc:

- Rytuał się wypełnił. Kiedy tysiąc lat temu, ja - Bella, zaprzysięgłam Drakuli, że będę posłuszna, nie sądziłam, że stanę się maszyną do zabijania. – Przykucnęła przed bladym ciałem. – Teraz muszę płacić za swoją głupotę… Byłeś pyszny, Edwardzie.

Musnęła go dłonią po zakrwawionym torsie, wstała i oddaliła się, stąpając bezszelestnie po gałązkach.


Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Wto 14:41, 09 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Wto 14:29, 09 Mar 2010 Powrót do góry

No jak tak można, ludu teesa! Miniaturka wczoraj wstawiona i jeszcze żadnego komentarza!
No to komentujemy. Na początek chciałam wspomnieć, że "strużka" piszemy przez "u" zwykłe ;-)
Rzadko się spotykam z tekstami, w których Bella jest wampirem, a Edward człowiekiem, więc z chęcią czytam coś takiego. Nie, nie mogę się powstrzymać! Rozwaliło mnie imię Tanward. Wnioskuję, że to był pomysł Tanyi. Żona Edwarda nerwowa dość jest. I przedstawiona dość schematycznie, jak w większości opowiadań. Ale nie ona jest tu najważniejsza. Bardzo mi się spodobało osadzenie akcji w Transylwanii i wprowadzenie motywu Drakuli. Nic do końca nie zostaje jednak wyjaśnione - czego dotyczył rytuał Belli możemy się tylko domyślać. Edward jest bardzo ciekawski. A raczej był. To, co z nim zrobiła Bella było okrutne. Szczególnie widać to w tym opisie:
Cytat:
Zagłębiła w oczodołach podróżnika swoje paznokcie. Usłyszała krzyk i charakterystyczny odgłos wypływającego oka. Odrzuciła na boki zbędne narządy.

Ach... aż mi ta scena przed oczami staje. Szkoda, że nie zbliżyłaś nam sylwetki Belli bardziej. Byłam ciekawa tej postaci.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Czw 22:25, 25 Mar 2010 Powrót do góry

Cóż, odniosę się do pierwszej miniaturki, która mi się niezmiernie podoba. Nie będzie długo, bo musze zmykać do snu, ale chciałam opisać swoje wrażenia na krótko po.
Przede wszystkim bardzo ciekawy pomysł. Podobało mi się to wplecenie Do M***, wiersza, który osobiście ubóstwiam. Z początku zastanawiało mnie, czy to kanoniczna czy AH, ale w sumie dobrze zrobiłaś, wybierając drugą opcję. Żałuję tylko jednego: zawarłaś tak mało opisów, a tak wiele można było opisać... Troszkę nieproporcjonalnie bo czasami wiersz był dłuższy od poprzedzającego/następującego go akapitu. Momentami dziwnie się przez to czytało, ale poza tym - ujęłaś mnie. Może to po trochu kwestia muzyki, może tego wewnętrznego zagubienia Edwarda... Poza momentem zabójstwa, tam mi zabrakło jego emocji, to było tylko jedno zdanie. Nie wiem czy to zamierzone, ta prostota, ale jeśli tak, to była błędem, ponieważ odniosłam wrażenie, że Edward zrobił to ot, tak, jakby codziennie zabijał swoje ukochane. A z drugiej strony... być może miał wielką lukę w pamięci, wspominając to? Rzecz, którą jeszcze mogłaś zastosować, to wplatanie teraźniejszości w retrospekcję. Szkoda, że właśnie tej części z przesłuchania było tak mało, bo gdybyś to rozpisała, rozciągnęła i dopracowała, wyszłaby niezwykła perełka!
Masz potencjał, naprawdę. Ta miniaturka bardzo mi się spodobała i pokazała, że jeśli doszlifujesz warsztat, to wyjdzie z tego coś cudownego, chwytającego za serce i zmuszającego do refleksji. Póki co czuję mały niedosyt, ale i tak ten tekst jest godny pochwały. Oby więcej takich!
Pozdrawiam i wybacz, że tak krótko -
Suszak.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Sob 10:23, 27 Mar 2010 Powrót do góry

Przyznam, że na początku byłam trochę zdruzgotana biegiem sytuacji, ale trzeba powiedzieć "trudno" i żyć dalej... Dziękuję wszystkim, którzy ocenili i tym którzy nie zdążyli tego zrobić. Tym, którym ten tekst jako tako się spodobał i tym, którym nie przypadł do gustu. Każde z Waszych zdań wiele dla mnie znaczy.

Tutaj pojedynek do wglądu


Oblicza miłości

Dwoje młodych ludzi krążyło wokół marmurowej fontanny, rozkoszując się ciepłem słońca świecącego ponad ich głowami. Miedzianowłosy ujął kobiecą, delikatną dłoń w swoją i machał nią w rytm jednostajnych kroków. Rozwichrzona czupryna kładła delikatne cienie na zielonych tęczówkach, pozostawiając czoło spowite szarą poświatą. Wokół oczu pojawiły się delikatne zmarszczki, kiedy uśmiechnął się szeroko. Zmarszczył lekko nos i zmrużył powieki, gdy przed ich nogami przebiegły dwa rozpędzone psy. Spojrzał na swoją towarzyszkę i zrozumiał, że miłość może nie mieć granic. Być niezmierzoną i nieprzebytą taflą morskiej wody, która woła o więcej i pragnie doświadczeń. On mógł, a przynajmniej chciał, dać jej wszystko, o czym marzyła. Szatynka zagryzła dolną wargę, ale mimo tego ogólny wyraz twarzy przedstawiał zadowolenie. Czuła na swojej dłoni ciepło innej, obcej skóry, w wyniku czego po jej ciele rozchodziły się przyjemne dreszcze. Drugą ręką przytrzymywała przewieszoną przez ramię czerwoną torbę, tak aby amortyzować kolejne uderzenia o biodro. Już drugi raz powolnym krokiem okrążali fontannę, gdy Edward przerwał ciszę:
- Może usiądziemy?
Skinęła głową i podążyła za przyspieszającym stopniowo mężczyzną. Miedzianowłosy przysiadł na brązowej ławce, opierając się o metalowe pręty i pociągnął dziewczynę, tak aby usiadła na jego kolanach. Objął ramionami wątłą talię ukochanej kobiety. Choć znali się od niedawna - wiedzieli, że to jest "to". Wielka miłość z happy endem. Wzloty i upadki, choć tych pierwszych zdecydowanie więcej.
- Kocham cię - szepnął - wiesz o tym, prawda?
- Uświadamiasz mnie przy każdej okazji.
Obdarzyła go promiennym uśmiechem i musnęła jego wargi. Włożyła dłoń w gęstą czuprynę Edwarda i zaczęła delikatnie masować skórę. Nie reagował. Obniżyła się i pocałowała go w czubek głowy. Nie sądziła, że potrafi zakochać się w ciągu miesiąca, a teraz miała przed sobą żywy dowód na to, jak bardzo się myliła.
- Nie myślisz, że jest zbyt idealnie? - zapytała, wpatrując się w przestrzeń za jego ramieniem.
- Tak, ale wykreślając jedno słowo: "zbyt" - wymruczał. - Kocham cię i będę to powtarzał codziennie, jak to się mówi, do końca świata i jeden dzień dłużej.
Po policzku Belli spłynęła jedna samotna łza, której żadne z nich nie otarło.

***

Dwa nagie ciała, do niedawna połączone w ekstazie, leżały bezwładnie na obszernym łóżku. Mężczyzna jedną rękę założył sobie pod głowę, a drugą pieścił piersi swojej towarzyszki. Jasnowłosa piękność podkuliła nogi i zatonęła w narastającej fali wyrzutów sumienia. Nie chciała czuć się winna - kochała Edwarda. A to, co on robi, jest jego decyzją, powtarzała w myślach. Próbowała okłamać samą siebie, choć nie do końca jej się to udawało. Przekręciła głowę w prawo, w stronę mężczyzny jej życia i ujrzała wpatrujące się w nią zielone oczy.

Zdrada nie wynika
z braku miłości,
lecz z nadmiaru tego
pierwiastka...


- Tan... Ja...
- Wiem, i tak do niej wrócisz. - Zagryzła dolną wargę, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, i wtuliła się w ciało przystojnego mężczyzny.
Mimo starań zaczęła panicznie szlochać, a jej oddech stopniowo przechodził w nerwowe rzężenie. Edward czuł się jak świnia i miał ku temu powody. Ranił dwie bliskie kobiety - Bellę i Tanyę - i nie czuł się z tym dobrze. Kochał żonę i nie potrafił nawet podać powodu kolejnej nocy spędzonej w gościnnych objęciach bliskiej przyjaciółki. Oficjalnie był na delegacji, a znajdował się w przestronnej sypialni, trzymając w dłoni kobiecą piękność zamiast teczki pełnej papierów. Spędzał tu coraz więcej czasu, i choć wiedział, że dawał tym samym Tanyi nadzieję, nadal to robił.

Edward miał nieczyste sumienie, którego protesty zagłuszał alkoholem, choć zdecydowanie częściej w objęciach namiętnej kochanki. I tak koło się zamyka...

***

- Bello, muszę ci o czymś powiedzieć - zakomunikował przygnębionym tonem.
Kobieta stała na krześle, wycierając zabrudzone szyby w oknie kuchennym. Rozprzestrzeniała kolejne dawki piany, które potem rozmazywała specjalnymi ściereczkami. Słyszała słowa męża, ale, szczerze mówiąc, teraz obchodziła ją głównie czystość okien przed świętami Bożego Narodzenia.
- Czy możesz to, do cholery, przerwać? - zapytał, podnosząc nieco głos.
Poskutkowało.
Bella zeszła na podłogę i usiadła na krześle. Założyła nogę na nogę, odchrząknęła i oznajmiła:
- Słucham cię, kocha...
- Zdradziłem cię - przerwał jej w pół słowa.

Tylko człowiek
o wielkim sercu
może wybaczyć
niewybaczalne.

Tylko człowiek
bez serca
może doprowadzić
do niewybaczalnego.


Twarz Belli momentalnie straciła jakikolwiek wyraz i przybrała przygnębioną minę. Trzymany w prawej ręce płyn do mycia spadł na drewnianą podłogę. Jak ich wielka miłość mogła się skończyć? Brutalna prawda wpadła do głowy i stopniowo poddawała się dogłębnej analizie. Co stało się ze szczęśliwym zakończeniem? Czy zagubiło się gdzieś po drodze między rodziną a karierą? Możliwe. Wystarczyły dwa słowa i kobieta podjęła natychmiastową decyzję. Jej emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie - od żalu, przez smutek, aż po złość. W jednej chwili runęła cała, z trudem wykreowana rzeczywistość.
- Kochanie, ja... - zaczął.
- Nie nazywaj mnie tak, do cholery! - odwarknęła, podnosząc na niego wzrok. - Z kim?
- To nieistot...
- Z kim?! - krzyknęła, akcentując dobitnie każde słowo.
Nie chciał mówić o tym fakcie, tak jak i nie chciał zniszczyć miłości, która między nimi była. Przez ostatnie dwa tygodnie zastanawiał się nad swoim życiem i zrozumiał, kogo musi wybrać.

- Wracasz do niej? - Skinął głową. - Wiedziałam.
Blondynka oparła się o twardą ścianę i zsunęła na zimną podłogę, podwijając nogi pod brodę. Kiedy z oczu popłynęła pierwsza łza, pomyślała, że bijące dotąd serce umiera. Wraz z drugą zrozumiała, że cała jej osoba powoli zbliża się ku śmierci. Gdy on wyjdzie, skończy się jej życie... A później przestała już liczyć słone kropelki. Oparła głowę o kolana i zanurzyła się w ciemności. Bez niego mnie nie ma, pomyślała. Nie podnosiła wzroku, ale słyszała szurające buty i trzask zamykanych drzwi.
Wyszedł.
Jej życie się skończyło. Przez jednego człowieka.

Był przekonany, że podjął właściwą decyzję.
- Z Tanyą - szepnął ledwo słyszalnie.
Dotarło do niej. Te wszystkie wizyty wspólnej znajomej, uśmieszki... Były niemal przyjaciółkami. Ale przyjaciółki tak nie postępują. Kiedy wychodziłam, zostawiając ich ze sobą, myślała, rzucali się sobie w objęcia.
- Gdzie? - Uderzyła otwartą dłonią w policzek męża.
- Nieważne... - Przyłożył zimną rękę do piekącego miejsca.
Jednak Bella nie dała się tak łatwo zbyć:
- U nas? W naszym małżeńskim łożu? - Popchnęła go i odwróciła się w stronę okna.
- Przecież wiesz, że nie byłbym do tego zdolny - zaprotestował
- Już nic nie wiem. Dawniej nie byłbyś zdolny do zdrady.
Otarła rękawem płynące łzy, wsunęła buty, założyła kurtkę i wybiegła z mieszkania.
- To koniec! - krzyknęła ze schodów.

***

Bella przechadzała się parkową uliczką, lewą ręką muskając przystrzyżone krzewy. Delikatny wiaterek smagał jej zwiewną, białą sukienkę i rozpuszczone włosy. Skręciła w prawo i dotknęła opuszkiem marmur fontanny, przeszedł ją dreszcz. Tędy spacerowali z Edwardem, gdy byli jeszcze szczęśliwi.
Teraz samotnie przemierzali świat.
Ona tu, a on tam.
Młodzi, lecz los ich nie szczędził.
Miedzianowłosy mężczyzna oparł się o biały marmur i zerknął na dno fontanny. Rzucił tam kamyk i obserwował rozchodzące się fale. Kiedyś robili tak razem z Bellą.
Głupota zniszczyła ich szczęście.
Miłość runęła w otchłani.
Bella spostrzegła delikatny ruch wody, ale nie widziała, kto go wywołał. Od drugiej strony fontanny oddzielała ją potężna ryba, z której swój początek brał wodny wachlarz. Zapragnęła wejść w marmurową misę i stanąć za linią spadającej cieczy, która oddzieliłaby ją od świata.
Trwali tak kilka minut blisko siebie, a jednak daleko. Dzieliło ich parę metrów, które były przepaścią.
Odsunęła się od marmuru i ruszyła w stronę wyjścia z parku.
Odwrócił się i wszedł w kolejną alejkę.

***

Przez niefortunne wydarzenie i niewłaściwą decyzję pojedynczej jednostki może zawalić się świat kilku osób.
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Pon 21:39, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

No to w końcu przybywam, jak obiecałam. Wprawdzie z dwudniowym opóźnieniem, ale jestem.
Szkoda, że nie zdążyłam ocenić tego pojedynku, a miałam zamiar. Dlatego skomentuję tutaj.
Zacznę od końca. Lubię nieszczęśliwe zakończenia. Są takie... prawdziwsze niż sielankowe happy endy. I zmuszają do myślenia, zastanowienia się co by było, gdyby... Postacie... nawet mi się podobają, ich uczucia są żywe, prawdziwe. Wczułam się w postać Belli (ja zawsze wczuwam się w postać, której są rzucane kłody pod nogi), czułam jej przygnębienie. Nie potrafiłam jednak dokładniej zinterpretować postaci Edwarda - tak jakoś sobie po prostu był. Może nie zauważyłam jego uczuć przez to, że skupiłam się na Belli.
Ogólnie czytało mi się przyjemnie - sporo opisów, które wielbię. Natrafiłam na parę przecinków tudzież ich brak, ale mi się ich nie chce wypisywać.
No i co tu jeszcze mogę powiedzieć... O tej godzinie już mi się mózg lasuje, więc nie napiszę już niczego zbyt odkrywczego.
Weny życzę, może przyjdzie
Gelida


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Wto 21:11, 20 Kwi 2010 Powrót do góry

Nadal nie mogę uwierzyć Wink Choć przyznam, że pięć tekstów i dziewięć ocen to troszkę mało... No shame on you! Jednak dziękuję wszystkim, którzy głosowali, jak i tym, którzy głosowali na mnie :)
Nie mogę się powstrzymać przed wstawieniem banera - tak mi się podoba :)
Dziękuję, dziękuję, dziękuję i zapraszam na lekturę Wink



Image


Beta: Gelida, thank you ;*


Święta z polskim akcentem

- Dlaczego akurat polskie zwyczaje? - Jacob zagrodził ręką przejście swojej siostrze.
- Przecież mówiłam. W centrali chcą nas tam posłać na badania gruntów i mam zamiar w te święta wczuć się w rolę - oznajmiła Rachel lekkim tonem, odgarniając opadające kosmyki brązowych włosów. - A poza tym potrzebujemy odmiany. Przygotuję wam karteczkę ze wszystkim, co potrzebne.
Ujęła łokieć brata i popchnęła go w dół, torując sobie wyjście z pokoju. Jej słodka woń jeszcze długo unosiła się w powietrzu. Jacob kochał obie siostry, ale nie znosił, gdy po półrocznej nieobecności wracały do domu i robiły małą rewolucję. Polska? Hmm... Może być ciekawie! Machnął ręką i ruszył w stronę garażu.

***

- Wesołych świąt, braciszku! - krzyknęła Rebecca i polała Jacoba wodą.
Czarna, dopasowana koszulka jeszcze bardziej przylgnęła do jego ciała, podkreślając zarysowane mięśnie. Podniósł głowę, zamierzając zobaczyć potulną twarz starszej siostry, ale kolejna dawka wody wylądowała na jego głowie. Otarł oczy suchym brzegiem koszulki i zamierzał odpłacić się siostrze, gdy Rachel zawołała:
- Hej, hej, przecież dzisiaj jest Wielkanoc! Śmigus-dyngus będzie jutro. - Puściła oczko do zaskoczonego rodzeństwa. - Idę zawołać tatę na śniadanie, a ty, Jacobie, lepiej się przebierz.
Wyszła z uśmiechem przyklejonym do twarzy, zostawiając zdziwione rodzeństwo. Nie sądzili, że ich siostra może być aż tak zasadnicza, a za razem tak urocza. Rachel miała wybuchowy charakter, lecz ostatnimi czasy bardzo się zmieniła. Zawsze była piękna, ale dopiero teraz zaczęła podkreślać swoją urodę noszonymi sukienkami, makijażem i często goszczącym na twarzy uśmiechem. Może po prostu dojrzała do kobiecości, ale Jacob doszukiwał się w tym jakichś ukrytych znaczeń. Czyżby Rachel się zakochała? Dopuszczał to do swojej świadomości, choć wolał, aby jego przeczucia się nie sprawdziły. Po przeżyciach z Bellą miał sceptyczne nastawienie do miłości.
- Co o tym myślisz? - zapytał w nadziei, że Rebecca udzieli mu satysfakcjonującej odpowiedzi.
- O czym? - Zmrużyła oczy.
- Czy nie wydaje ci się, że nasza droga Rachel się zakochała? - Uśmiechnął się szelmowsko. - Jesteście bliźniaczkami, więc chyba rozmawiacie o takich rzeczach...
Owszem, zwierzały się sobie nawzajem bez mrugnięcia okiem, ale ostatnio rozdzielił je jakby mur niefortunnych zdarzeń. Nie miały okazji na rozmowę "od serca", choć też specjalnie się do tego nie paliły.
- Może... ale co ci do tego? - prychnęła i oblała Jake'a szklanką wody.
Wybiegła z kuchni, zanim chętny zemsty brat zdążył sięgnąć po stojący na szafce dzbanek.

***

Rachel zmierzała w kierunku bliżej nieokreślonym, ale, w każdym razie, poruszała się wzdłuż dróżki. Spodziewała się zobaczyć za chwilę wyłaniającą się postać Billy'ego na wózku, który od świtu przebywał w swoim tajemniczym pustkowiu. Jednak na horyzoncie zamajaczył wiśniowy dach samochodu. Czyżby...? - przemknęło jej przez myśl. Gdy auto zatrzymało się tuż przed nią, była pewna.
- Tom! - zaczęła biec w stronę wysiadającego z samochodu mężczyzny.
Rzuciła się w ramiona wysokiego, zielonookiego blondyna. Przytuliła policzek do bladej skóry i ujęła dłońmi wspaniale zarysowaną szczękę. Złożyła namiętny pocałunek na miękkich ustach. Nie sądziła nawet, że Tom przyjedzie, przez ich czwartkową kłótnię niemal porzuciła wszelką nadzieję.
- A jednak.
- A jednak - mruknął i zanurzył się w słodkich ustach ukochanej.
Jego racjonalny umysł nie potrafił pojąć, dlaczego zdecydował, że przyjedzie. Jednak jego serce czuło, że jeśli tego nie zrobi, straci coś cennego, zaprzepaści miłość Rachel. Choć z wielką chęcią nie zmieniałby pozycji ciała przez resztę swojego życia, to musiał przerwać tę magiczną chwilę.
- Kochanie, twój tata siedzi w samochodzie - oznajmił i spojrzał znacząco w kierunku auta. - Spotkaliśmy się po drodze.
- Dziwnym trafem!
- Tak, dziwnym trafem.

***

- Tata już go zna, ale nie tak oficjalnie. - Zagryzła dolną wargę. - Przedstawiam wam Toma, mojego chłopaka...
- Narzeczonego - poprawił ją ukochany. - Tak właściwie, to nazywam się Tomasz.
- Tom - mówiła - pochodzi z Polski i ze względu na niego urządziłam tę farsę z polską kulturą.
Posłała w kierunku zebranych szczery uśmiech i ścisnęła trzymaną dłoń mężczyzny, który pragnął tylko, żeby atmosfera nieco się rozluźniła. Póki co jednak miał przed sobą wpatrzone w niego jak w obrazek trzy pary oczu. Każda z osób siedzących wtedy w kuchni myślała o czymś innym. Rebecca zastanawiała się, ile będzie musiała jeszcze słuchać o nowym chłopaku siostry. Zawsze to samo. Zmieniała partnerów jak rękawiczki, choć teraz wydawała się jakaś inna. Jej brązowe oczy błyszczały, gdy opowiadała o swojej miłości. Spojrzała na Jacoba, który nerwowo stukał palcami. Chłopak myślał nad tym, jak można zrobić na niego w poniedziałek wodną zasadzkę. Rachel zawsze miała doby gust, a i tym razem wybrała sobie kogoś potężnego, więc mogło być z nim trudno... Billy, jako ojciec, nie wiedział, co powiedzieć, bo pierwszy raz został postawiony przed taką sytuacją. Zobaczył, że z twarzy córki zniknął uśmiech, a zastąpiły go ściśnięte w cienką kreskę, drżące w oczekiwaniu wargi.
- Czuj się jak u siebie w domu. - Podjechał na wózku parę dzielących go od Toma metrów i klepnął go po ramieniu, unosząc się siłą własnych ramion.
Hmm... Polska... Co to w ogóle za kraj? Zaśmiał się w duchu, gdy dotarło do niego, że zapomniał, gdzie ten kraj leży. Europa... Zdecydowanie w Europie.

***

- Panie, pobłogosław ten posiłek, który spożywamy - szepnął Billy, po czym przeżegnał się.
W ślad za nim szły cztery zebrane osoby. Dziwiły go te wszystkie polskie obrzędy i zwyczaje, ale czynił to, co przykazała mu córka. Wiedział, że gdyby się sprzeciwił, mógłby stracić jej zaufanie.
- Posilmy się.
Każde z osobna brało delikatnie w palce kawałeczek jedzenia ze święconki. Jajko, kiełbasa i wiele innych produktów. Przegryzali to chlebem, a popijali czystą wodą. Cały mistycyzm chwili polegał na ich milczeniu, gdy każdy gest nabierał wielkiego znaczenia. Mimika twarzy zdradzała, kiedy trafiło im się coś pysznego albo jakiś ciężkostrawny kęs. Jacob wziął właśnie w palce jajko i rozmyślał nad własnym szczęściem. Nieprawdopodobnym było to, że spędzali święta w komplecie, a nawet z jedną dodatkową osobą. Gdyby jeszcze była z nimi matka... Spojrzał na ojca, który wbił wzrok w stojącą przed nim szklankę, zastanawiając się nad sensem tej chwili. Bez żony to już nie było to samo i nigdy nie będzie... Doszedł jednak do wniosku, że dzieci nie powinny odczuwać w tej chwili braku matki, choć nie miał nawet pojęcia, że każde z nich o niej myśli.
- Szkoda, że nie ma z nami mamy - szepnęła Rebecca.
- Szkoda, że nie ma z nami wnuków - Billy szybko zmienił temat i spojrzał znacząco na Rachel. - Za rok może mnie tu nie być...
Odetchnął głośno.
- Tato, czy mógłbyś nie przynudzać? - zapytała Rebecca. - Są święta, obchodzimy je wszyscy razem. Choć raz nie marudź.
- Oczywiście. Jacobie, przyniesiesz mi pisanki, które wczoraj zrobiliście?
Chłopak kiwnął głową i wyszedł z kuchni.
- Tomie, co byście teraz robili w Polsce? - zaciekawił się Billy.
- Rozmawiali. W ciągu całego roku niewiele rozmawia się z rodziną, wszyscy wyjeżdżają...
- Ja nie wyjeżdżam, tato - wtrącił Jacob z uśmiechem, niosąc niewielki koszyk. - Proszę bardzo, oto nasze cuda.
Postawił pisanki na stole i odsłonił położoną na wiklinie chustę. Billy spojrzał do środka i wziął w dłonie jedną z pisanek.
Była piękna. Utrzymana w stałej kolorystyce, gdzie występowały tylko dwa kolory: czerwony i różowy. Gdzieniegdzie też pozostawiona była naturalna barwa skorupki. Delikatne, precyzyjnie wykonane linie ciągnęły się i przeplatały ze sobą, tworząc niezwykłą teksturę. Nawet po całkowitym wyschnięciu farby można było spostrzec, że każdy ruch pędzlem był zamaszysty i doskonały.
- To... to... to jest piękne - wyszeptał Billy.
- I to się nazywa piękno rzeczy martwych - oznajmiła Rebecca, nie patrząc w jego kierunku. - Tato, mam zamiar iść na studia plastyczne.
Billy zagryzł dolną wargę, gdy poczuł, że do jego oczu napływają łzy. Nie chciał przejawiać słabości przed całą rodziną, ale myślał o tym, jak Sarah byłaby z nich dumna. Poczuł, że po jego policzku płynie łza i obtarł ją rękawem niebieskiej koszuli. Podniósł głowę i ujrzał zastygnięte twarze swoich bliskich.
- No co?
- Tato, te święta będą wyjątkowe. Po raz pierwszy od śmierci mamy uroniłeś łzę - powiedział Jacob, klepiąc Billy'ego po ramieniu.
Bo o niej myślałem...

***

- Chlust! - krzyknął Jake i wylał na śpiącą Rebeccę szklankę wody. - Dyngus!
Dziewczyna prawie podskoczyła, usiadła na łóżku i przetarła oczy. Dotknęła swoich mokrych włosów i obiecała sobie, że jemu tego nie daruje.
- Oszalałeś - to nie było pytanie. - Gdzie reszta?
- Rachel z Tomem wyszli gdzieś wcześnie rano, a tata siedzi na słońcu, bo chce szybciej wyschnąć. - Zaśmiał się.
- Jesteś okropny.
Wyjrzała przez okno i dostrzegła siostrę, która chciała jej przekazać coś na migi. Po chwili kompletnej pustki, w głowie pojawiło się właściwe przesłanie wiadomości.
- Jake, a przyniósłbyś mi sztalugi z samochodu? No proszę... - Szturchnęła go lekko w ramię.
- Dla siostry wszystko! - Zaczął iść w kierunku drzwi wyjściowych.
Dziewczyna cichaczem podążała za nim, bo miała nadzieję na dobrą zabawę. Kiedy Jake wyszedł przed dom, wylądowała na nim woda z wiadra. Z pluskiem zmoczyła mu całe ubranie, które przykleiło się do ciała. Otarł oczy mokrą ręką i zaczerpnął trochę świeżego powietrza. Spojrzał w górę i zobaczył uśmiechniętego Toma.
- Chodź na dół! - zawołał Jake i machnął dłonią.
Blondyn posłuchał i podszedł do Jacoba. Szykował się na zemstę, może przeciwnik miał jakieś zapasy wody w zanadrzu...
- Już cię lubię - powiedział brunet i klepnął mężczyznę między łopatki. - Moja krew, moja krew...
Nagle na twarzy Toma pojawił się cienki strumień, który brał swój początek z niewielkiego pistoletu na wodę.

***

- Te święta były najlepsze - powiedział Jacob do Toma, który siedział już w samochodzie. - Polska to bardzo fajny kraj... Chociaż nie wiem, gdzie leży. - Zaśmiał się. - Nigdy nie byłem dobry z geografii...
- Może kiedyś tam pojedziesz... Mam dużą rodzinę, więc jeśli byś chciał...
- Pożyjemy, zobaczymy - westchnął. - Opiekuj się Rachel, to złota dziewczyna, choć ma wybuchowy temperament.
Siedzący za kierownicą kiwnął głową.
- Kocham ją - szepnął.
Jacob odsunął się od samochodu i podszedł do sióstr, które czule żegnały się z ojcem. Wiedział, że żadne z nich nie zapomni tych świąt i żałował, że to tylko dwa dni, choć zazwyczaj, "po amerykańsku", był tylko jeden.
- Trzymajcie się - powiedział, gdy podeszły do niego.
Obie kolejno go przytuliły, pożegnały się i ruszyły do samochodu. Gdy auto odjechało, Billy westchnął:
- Te święta były niesamowite...
- Za rok też będziemy kultywować polską tradycję, prawda? - Ujął rączki wózka ojca i zaczął pchać go wgłąb domu. - Muszę wreszcie zobaczyć w atlasie, gdzie leży ten kraj...
- I mi też pokażesz - powiedział Billy, spuszczając głos. - Tak dla przypomnienia.
Prawdziwa
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p

PostWysłany: Czw 16:11, 22 Kwi 2010 Powrót do góry

Hej, Fresh!
Wpadłam, aby sobie skomentować pracę rywalki.
Zacznę od tego, co miałam ochotę napisać Ci zaraz po rozstrzygnięciu:
Nienawidzę Cię! Zabrałaś mi zwycięstwo!
Twisted Evil
A teraz na serio, bo wtedy żartowałam. Albo nie. Pomartw się trochę. Razz

Kochana, gratuluję zwycięstwa. W pełni sobie na to zasłużyłaś. Tekst był bardzo dobry. Patriotyczny. Nie dziwię się, że się spodobał. W końcu bardzo mocno nawiązałaś do naszych zwyczajów. W sumie tekst dotyczył Polski.


Atmosfera jest bardzo przyjemna. Już od początku opisujesz wszystko, w sposób taki, że aż chce się czytać. Mnóstwo zabawnych sytuacji, ciekawych opisów. I bardzo rodzinna atmosfera- atut świąt.
Tylko jak można nie wiedzieć, gdzie jest Polska? No jak!? Shocked

Podsumowując. Zwycięstwo Ci się należało.
PS. Konkurs był świetny, przyniósł dużo emocji, nie sądzisz?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Sob 7:17, 12 Cze 2010 Powrót do góry

Daawno mnie w tym temacie nie było, a mam jeszcze coś w zanadrzu.
Teraz tekst pojedynkowy z TPP.

Dla kirke za wspaniały pojedynek, pełen emocji. Bo do końca byłam pewna, że to ona wygrała, a dwa punkty różnicy to, jak wcześniej powiedziałam, niemal przypadek.
Dla Gelidy, która SMS-em obwieściła mi nowinę. Ta, krzyknęłam z radości Wink
Dla Coco chanel. Może za to wspieranie i przeżywanie wzlotów i upadków.
Dla Pink z nadzieją, że wyjazd się udał Wink
Dla mojego komputera, ażeby usilnie znosił Linuxa, a w przyszłości dał sobie zainstalować Windowsa. I się nie psuł.


Bez pożegnania


Tajemnica od zarania dziejów dominowała nad prawdą, która niepostrzeżenie kryła się w kątach i ciemnych zaułkach - pełna sprzeczności, uległa... Mało kto próbował dociec wiarygodności, lękając się nieznanego, które wraz z nią mogłoby przybyć. Zdecydowanie prostszym sposobem okazało się życie płynące z prądem kłamstw i niedopowiedzeń. Ludzie bali się sięgać głębiej, po odpowiedzi, które już dawno przykryła gruba warstwa kurzu, a jednocześnie nieśli ze sobą nowe sekrety, nieświadomie zataczając błędne koło. Zakłamanie rozprzestrzeniło się w powietrzu. Prawdziwy chaos powstał jednak, gdy do ludzkich tajemnic przyłączyły się te nadzwyczajne, trudniejsze do wytłumaczenia i posiadające większe znaczenie. Pojedyncze jednostki próbowały poznać prawdę o istotach, które z niesłychaną precyzją odbierały im życie, lecz złowieszcze istoty pozostawały w ukryciu. Ujawniając się pod osłoną nocy, grzebały ludzkie nadzieje na rozwiązanie tej zagadki. W końcu pragnienie zniszczenia rodu drapieżców przerodziło się w nieustanną ucieczkę przed nieznanym, ucieczkę przed śmiercią…

Florencja, rok 1874

Przenikliwe zimno wtargnęło do ogrzanego pokoju i omotało postać mężczyzny, który przelotnie zerknął w kierunku otwieranych drzwi. Nie zobaczywszy nikogo, kogo nie mógłby się spodziewać, szybko opuścił głowę i bez cienia zainteresowania zanurzył się w pracy. Margarett weszła długim, tanecznym krokiem do gabinetu, zatrzymała przed szerokim biurkiem i chrząknęła znacząco. Demetri, wbrew wcześniejszemu zachowaniu, podniósł oczy znad wysokiego stosu kartek i ze zdziwieniem zlustrował przyjaciółkę, jednocześnie nerwowo przebierając nogami. Wysoka, szczupła kobieta bawiła się kosmykiem rudych włosów i zalotnie spoglądała w stronę młodego Perotty. Strzepnęła niewidzialny pyłek z szarego płaszcza i oparła się o drewniany blat.
- Nie możesz tyle pracować, bo się zamęczysz – zaczęła dźwięcznym głosem, ale nie doczekała się reakcji. - Czy ty mnie w ogóle słyszysz?
- Tak, słyszę, i nie, nie zamęczę się - odwarknął stanowczo brunet, zirytowany zachowaniem Margarett.
Kobieta prychnęła, równocześnie uśmiechając się z dezaprobatą, gdy Demetri, powiedziawszy nieprzyjemne słowa, zignorował ją i powrócił do swoich spraw. Szybko wertował kartki w poszukiwaniu jednej, konkretnej liczby.
- Dobrze, pójdę sobie, ale nie siedź tu za długo – powiedziała z troską i odwróciła się w stronę wyjścia. Zanim przeszła przez próg, spojrzała na przyjaciela i szepnęła: - Czasem zadziwia mnie to, że traktuję cię jak syna.
Mężczyzna nie podniósł głowy nawet wtedy, gdy wychodziła, lecz kiedy pogłos zamykanych drzwi już się rozproszył, spojrzał na dębowe sęki i zamyślił nad ostatnimi słowami dwudziestoparoletniej piękności. Doskonale wiedział, że ostatnimi czasy zaniedbywał przyjaciół, ale wiele spraw wymagało zakończenia jeszcze przed nadchodzącym rokiem, który zapowiadał się niezbyt dobrze.
Perotta zgarnął z biurka wszystkie dokumenty, wyrównał ich brzegi i odłożył na stałe miejsce. Potarł dłonie o szorstkie, beżowe spodnie, po czym wyjął plik kartek z najniższej półki. Z niesłychaną czcią położył papiery na blacie i zaczął czytać pierwszą stronę. Pogrubiony i podkreślony podwójną linią nagłówek głosił tajemniczo: Tragiczny wypadek. Demetri niemal na pamięć znał wszystkie notatki w tej pozycji i nie dochodząc nawet do punktu kulminacyjnego, przełożył kilka kartek. Zabójstwo? to rozdział, który okazywał się póki co najbardziej prawdopodobny, choć pierwsza opcja była nieporównywalnie bardziej kusząca. Fakty świadczące o jednym i drugim widniały wyszczególnione w długiej tabeli. Podsumowanie wskazywało, że śmierć jego matki nie należała do normalnych. Po chwili przerzucił kilka kolejnych kartek i zatrzymał wzrok na wielkim, czerwonym napisie ZIMNI LUDZIE. Materiały zebrane z podań i legend, o dziwo, okazywały się tylko mało znaczącą częścią całego zbioru, na którego składały się również wspomnienia ludzi, którzy w jakikolwiek sposób spotkali się z tą przedziwną rasą. Młody Perotta spędzał wiele godzin rozmyślając o słabym punkcie wampirów, ale nic możliwego nie przychodziło mu do głowy. Te przedziwne stworzenia były wręcz nietykalne, na pewno niebezpieczne, a spotkanie z nimi mogło zakończyć się śmiercią.
Kiedy ponad rok temu zamordowano matkę Demetriego, choć powszechnie twierdzono, że to śmierć naturalna, Perotta po jednym zerknięciu na ciało, postawił diagnozę. Spotkał się już dwukrotnie z tym dziwnym przypadkiem, jakim był brak krwi w ciele zmarłego. Za każdym razem wychłeptano czerwoną ciecz do ostatniej kropli. To nie mógł być zwykły przypadek. Skrawki kartek, wzmianek, wspomnień... To w głównej mierze skrywała prowizoryczna teczka.
Melodyjny odgłos dzwoneczka umieszczonego nad wejściowymi drzwiami wybudził mężczyznę z transu. Perotta podniósł głowę, tym razem wyraźnie zaciekawiony przybyszem. Tajemniczy blondyn w długiej, czarnej szacie z impetem zamknął drzwi, które trzasnęły przy zetknięciu z framugą. Kajusz ustał przed biurkiem, wpatrując się prosto w oczy Demetriego. Obaj mężczyźni poczuli niezwykłą aurę tej sytuacji, lecz tylko jeden z nich wiedział, czym było to spowodowane.
Wysłannik klanu Volturi stał przed Demetrim i świadom celu swojego pobytu we Florencji, jawnie pogrywał na zmysłach człowieka. Nieustannie wypatrując odruchów śmiertelnika, oblizał językiem suche wargi i bezgłośnie przyklasnął dłońmi. Perottę zadziwiła, a jednocześnie zachwyciła wyniosłość przybysza.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, doszedłszy do siebie. Zdecydowanie nie powinien przyjmować klientów o tak późnej porze...
- Przepraszam, że akurat teraz do pana przychodzę, ale moja sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Wierzyciele znowu dali o sobie znać, darując mi jeden dzień na zdobycie pieniędzy - mówił bez mrugnięcia okiem - i właśnie o wschodzie słońca wybija termin...
- Nie udzielamy pożyczek na spłatę długów, a tak w ogó...
- Mam coś w zastaw - przerwał mu Kajusz. - Dom, a właściwie rezydencję.
Demetri spojrzał przenikliwie na rozmówcę, szacując jego prawdomówność, lecz nie wyłapał żadnych odruchów wskazujących, że kłamie. Głos nie zawahał się ani razu, dłonie nie trzęsły się ze zdenerwowania, a twarz przybrała obojętny wyraz. Wprawne oko finansisty zaklasyfikowało go do grona zacnych ludzi spłacających długi. Dom był zabezpieczeniem...
- Kajusz Volt.
Parettę zadziwiło nazwisko o angielskim brzmieniu w połączeniu z nieskalanie włoskim akcentem klienta.
- Myślę, że dzisiaj nic nie możemy zrobić. Trzeba obejrzeć posiadłość...
- Więc chodźmy - zaproponował wampir. - Proszę, jutro mogę już nie żyć.
Po chwili namysłu Demetri odpowiedział:
- Dobrze, więc chodźmy.

***

Kajusz spojrzał do tyłu na stojącego tuż za nim, trzęsącego się z zimna Demetriego. Posiadłość, na której teren właśnie wchodzili, należała do rodu Volturi od zarania dziejów i można powiedzieć, że była ludzką ostoją bezwzględnych potworów. Choć klucz wszedł do zamka od razu, wampir udawał, że ma z czymś problem, gdyż chciał ułożyć pokrótce plan działania. Przemieni go dopiero w budynku, gdzie każdy krzyk będzie tłumiony w murach rezydencji. Naiwny człowieczek, myślał Kajusz, nawet nie wie, co go czeka. Jeden trzask i brama lekko się uchyliła. Perotta podążył za swoim towarzyszem i rozglądając się uważnie na boki, kalkulował wartość tak wystawnej inwestycji. Jednak nic nie przykuło jego uwagi tak bardzo, jak sam stojący w centrum działki dom. Wysoki na co najmniej trzy piętra, na werandzie marmurowe kolumny podtrzymywały ryzalit, który wysuwał się z centralnej części budynku. Fasada ozdobiona wieloma sztukateriami zachwyciła Demetriego, który na chwilę wstrzymał oddech. Ujrzawszy osobliwy herb, przekręcił lekko głowę, próbując przypomnieć sobie, skąd kojarzy ten znak. Chłodny powiew przyniósł ze sobą odpowiedź - teczka! W jednej chwili przed oczyma ukazała się pożółkła kartka, na której pospiesznie naszkicowano ten symbol. Wampiry, myślał, jeśli to one, to po co mnie tu zwabiają? Nie czuł strachu - przygotowywał się do tego spotkania - może jedynie lekką irytację chytrym podstępem krwiopijców. Jego umysł mozolnie przetwarzał informacje, choć Demetri chciał wymyślić jak najlepsze rozwiązanie.
- Zapraszam do środka - szepnął Kajusz z uśmiechem na ustach.
Salon okazał się dość obszernym pomieszczeniem wielkości około sześciu wiejskich chat. Marmurowe ściany pozostawały nieskazitelnie białe, jakby zaledwie poprzedniego dnia je wybudowano - bez śladów użytkowania. Ciemniejsze sęki drewnianej podłogi finezyjnie rozchodziły się na boki, a sufit zachwycał freskami. Dookoła znajdowało się wiele portretów, z których spoglądały na Perottę blade postacie z sińcami pod oczyma, ubrane w czarne peleryny z kapturami - niemal jak Kajusz. Szkarłatne tęczówki doskonale pasowały do wściekle czerwonych ust. Demetri uświadomił sobie, jak prawda o wampirach różniła się od przekonań pragnącego zemsty człowieka.
W jednej chwili Perotta poczuł wzbierającą złość, która powolnie rozchodziła się po całym ciele, adrenalinę, która uderzyła do głowy.
- Wiem, kim jesteś – szepnął trwożliwie, delikatnie unosząc kąciki ust.
- To dobrze, tak będzie prościej – monotonny głos wampira zmienił się momentalnie w ton pasjonata.
Demetri zagryzł dolną wargę i zacisnął pięści – a więc się nie mylił, znalazły go istoty, które sam chciał znaleźć.
Tak ułatwiły i jednocześnie skomplikowały sprawę.
- Co chcesz ze mną zrobić?
- Przemienić w istotę młodą, silną, szybką i nieśmiertelną. Czy nie brzmi to kusząco?
- W potwora - podsumował Demetri.
- Tak, w potwora - przytaknął Kajusz z entuzjazmem. - Ale my tego tak nie nazywamy.
- Nie?! To wy zabiliście mi matkę - wyliczał Perotta, uderzając wampira w stalowy brzuch - zniszczyliście mi życie, zabraliście resztki JEJ młodości. Czy to nie kwalifikuje was do miana potwora?!
Kajusz momentalnie ujął nadgarstki człowieka i wykręcił je, sprawiając, że Demetri stał do niego tyłem. Przysunął się do przyszłej ofiary, aż poczuł opór w postaci pleców, i szepnął do ucha:
- Twoja matka wiła się z bólu, krzyczała, wołała cię, a ty ją zawiodłeś. Zabijanie jest moją naturą, ale jej śmierć to twoja wina. Gdybyś z nią był, nie przyszedłbym do was. Nie byłem aż tak głodny...
Bez słowa ostrzeżenia ugryzł szyję śmiertelnika, kosztując słodką krew, która śpiewała, aby wypił ją całą. Jednak po chwili przemógł się i oderwał twarz od wijącego się z bólu Demetriego. Przerzucił go przez ramię i wyszedł z salonu na korytarz. Tam otworzył czarne drzwi i wrzucił Perottę do ciemnej piwnicy, gdzie miała dokonać się pełna przemiana.

Volterra, rok 1876

Droga Margarett!
Przepraszam, że tak długo czekałaś na znak ode mnie, ale musiałem wszystko przemyśleć. Życie poświęciłem pracy i odkryciu prawdy. Nocami próbowałem dowieść, że śmierć mojej matki nie była naturalna. Teraz ja jestem zabójcą, który nie jest wart, by Ciebie kochać. Tak, kochać, zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy Ciebie straciłem. Pomimo różnicy wieku zawsze byłaś mi bliska. Teraz wiem, że to nie przyjaźń, ale miłość. Pamiętasz ostatni raz, gdy się widzieliśmy? Byłem taki oschły... Przepraszam. Przepraszam za przeszłość i za przyszłość, w której nie dane nam być razem.
Ten list będzie pierwszym i ostatnim. Nie przejmuj się, że mnie nie ma, nie rozpaczaj, bo nie jestem godzien Twoich łez. Mam nadzieję, że nigdy mnie już nie zobaczysz.
Twój Demetri.



Wampir zerknął ponownie na kartkę papieru, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że nie powinien tego czynić. Margarett już go pochowała i nie warto robić jej nadziei. Na pewno próbowałaby go odszukać, a to już nie mogło skończyć się dobrze.
Pod wpływem impulsu zgniótł zapisany papier w kulkę i wrzucił w piekielny ogień kominka, który przeobraziły kartkę w popiół. Demetri spalił nadzieję.

Florencja, rok 1877

Demetri przejechał dłonią po zakurzonej, grobowej płycie i przysiadł na brzegu. Nie czuł zimnego powiewu wiatru, który smagał czarną, długą szatę. Sowa pohukiwała w pobliskim lesie, co przyprawiłoby normalnego człowieka o ciarki... ale Volturi nie był normalny. Wampir uparcie wpatrywał się w napis na płycie.

Margarett Carto
ur. 1847 zm. 1876
Odeszła z rozpaczy
nad utraconą miłością...


Demetri wyobraził sobie, jak ją przytula, a nozdrza wypełniają się słodkim zapachem poranka. Gładzi dłonią długie, miękkie włosy i delikatnie muska szyję. W jego imaginacji nie jest potworem, który musi pilnować, aby przypadkiem nie skrzywdzić ukochanej... Gdy wybudza się z transu, jest przekonany, że oddałby swoją egzystencję za jedno słowo najdroższej.
- Boże, kiedyś w ciebie wierzyłem! Gdzie jesteś?! - krzyknął, zwracając do góry twarz i podnosząc ręce w błagalnym geście.
Jakby w odpowiedzi, zaczął padać deszcz. Demetri zrozumiał aluzję. Wiedział, że nie zasługuje na Margarett i nigdy tak nie było. Zrozumiał natomiast, że to, czym się stał, skazywało go na potępienie. Nie mógł już odkupić win ani uzyskać rozgrzeszenia - za późno. Nagle wiejący wiatr zmienił kierunek i mimo pory roku, ocieplił się, zataczając koła w pobliżu Demetriego.
- Margarett, to ty?
Gdyby mógł, z jego oczu poleciałyby łzy.


Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Sob 7:22, 12 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:19, 01 Sie 2010 Powrót do góry

Nabrałam ochoty na skomentowanie czegoś – marnotrawny robal przypomniał sobie o istnieniu działu fanfiction – zerknęłam więc na sporządzoną przeze mnie przed kilkoma miesiącami listę miniaturek, które chciałabym przeczytać. Pomyślałam, pomyślałam i zdecydowałam się na Twoją, Fresh, twórczość. Nie mogąc przypomnieć sobie, którą konkretnie z Twoich miniaturek wybrałam wtedy, teraz sięgnęłam po Oblicza miłości. Już podczas czytania zreflektowałam się, że wówczas chodziło mi o Kochałem…, ale skoro już przeczytałam tę pierwszą…
Myślałam nad tym, jak mogłabym jakoś obejść to, co chcę powiedzieć, owinąć w ładnie wyglądającą bawełnę, przyozdobić w wianek z eufemizmów, w końcu doszłam jednak do wniosku, że byłoby to jedynie stratą tak Twojego, jak i mojego czasu. Miejmy to więc już za sobą: nie spodobała mi się ta miniaturka. Postaram się rozwinąć tę myśl.
Trudno napisać dobry tekst na temat, który nie należy do najświeższych. Nie mówię o tym, że musi to być tekst innowacyjny, zaskakujący – niech będzie po prostu dobry. Zdrada to zdrada, możemy umieścić ją w dowolnej sytuacji, obwarować szeregiem zdarzeń poprzedzających ją i następujących po niej, lecz nadal pozostanie zdradą. Diabeł tkwi w tym, w jaki sposób opowiemy o emocjach z nią związanych, jak namalujemy uczucia towarzyszące bohaterom. A tutaj, niestety, zabrakło mi emocji, o których mogłabym mówić, a przynajmniej zabrakło w takiej ilości, w jakiej bym ich oczekiwała. Ja wolałabym, byś przez chwilę spróbowała wejść w skórę swoich postaci, zabawić się w quasi-psychologa, Ty – skupiłaś się na opisie sytuacji. Owszem, nie pominęłaś w tej historii uczuć bohaterów zupełnie, jednak nie przemawia do mnie sposób, w jaki starałaś się je oddać.
Częściowo jest to winą narracji trzecioosobowej, którą, choć bardzo ją sobie cenię, trzeba się umiejętnie posługiwać. Jak zresztą każdym innym narzędziem, jakie weźmiemy w dłoń. Ty posługujesz się nią już na tyle sprawnie, by naszkicować obrazek, nakreślić sytuację, opisać wygląd tego, tamtego i owego, skreślić kilka mniej lub bardziej zgrabnych słów, ale wciąż brakuje Ci czegoś, by w tej narracji umiejętnie oddać emocje bohaterów. Na to przynajmniej wskazuje ta miniaturka. W pierwszym akapicie piszesz sporo o miłości – miłości między ludźmi, którzy znają się od miesiąca. Nie kwestionuję takiego uczucia, choć sama przekonałam się, że coś, co przychodzi tak szybko i bez zastanowienia, później może naprawdę prędko rozpaść się, w chwili gdy zacznie się temu przyglądać, używając do myślenia nie serca bądź szalejących hormonów, a, cóż, mózgu. Jednak nie kwestionuję tego, bo nie mnie oceniać, jak silne uczucie mogło połączyć dwie osoby. Mimo to uważam, że naprawdę przesadziłaś, poważnie hiperbolizując siłę takiego uczucia. Przypominam, to jest miesiąc. Nie wiem zatem, jak to zdanie ma się do faktycznie łączących Bellę i Edwarda uczuć: Miłość może […] być niezmierzoną i nieprzebytą taflą morskiej wody, która woła o więcej i pragnie doświadczeń. Prawdopodobieństwo czy wiarygodność to jedno, inną zaś kwestią jest sztampowość wyżej wspomnianego stwierdzenia.
Fresh, nie mam bladego pojęcia, jak piszesz, jak, poza tą miniaturką, kształtuje się Twój warsztat, jestem jednak w stanie dać Ci kredyt zaufania i uwierzyć, że pisząc o miłości, zdradzie, tak utartych przecież pojęciach, możesz wykrzesać z nich coś więcej, możesz robić to, sięgając po nieco bardziej przemyślany dobór środków stylistycznych: porównań, epitetów, metafor. Co więcej: wierzę również, że mogłaś wyjść poza ten wachlarz środków. Może to płonna nadzieja, ale pozwolę sobie ją mieć. A sztampy naprawdę szczerze nie lubię, tymczasem Twoja praca naszpikowana jest różnymi utartymi zwrotami, porównaniami, sformułowaniami. Nie musi tak być, ale tutaj – niestety – jest. Do tego dochodzą fragmenty pisane kursywą; nie wiem, czy są to Twoje przemyślenia, czy też kogoś cytujesz, ale… przepraszam, znowu sztampa. Błędów jako takich nie było, choć zdarzyło się kilka niewielkich potknięć interpunkcyjnych. Jednak spotkałam się w Obliczach miłości z jeszcze jedną rzeczą, na którą jestem przeczulona – tak zwaną epitetozą. Schorzenie to naprawdę łatwo zdiagnozować, wystarczy wziąć na tapetę pierwszy lepszy akapit, który zawiera w sobie jakiś opis. Przyjrzyjmy się temu.

Dwoje młodych [1] ludzi krążyło wokół marmurowej [2] fontanny, rozkoszując się ciepłem słońca świecącego [3] ponad ich głowami. Miedzianowłosy ujął kobiecą [4] [tutaj występuje jeden ze wspomnianych błędów interpunkcyjnych: po „kobiecą” nie powinno być przecinka], delikatną [5] dłoń w swoją i machał nią w rytm jednostajnych [6] kroków. Rozwichrzona [7] czupryna kładła delikatne [8] cienie na zielonych [9] tęczówkach, pozostawiając czoło spowite [10] szarą [11] poświatą. Wokół oczu pojawiły się delikatne [12] zmarszczki, kiedy uśmiechnął się szeroko. [13] Zmarszczył lekko [14] nos i zmrużył powieki, gdy przed ich nogami przebiegły dwa rozpędzone [15] psy. Spojrzał na swoją towarzyszkę i zrozumiał, że miłość może nie mieć granic. Być niezmierzoną [16] i nieprzebytą [17] taflą morskiej [18] wody, która woła o więcej i pragnie doświadczeń. On mógł, a przynajmniej chciał, dać jej wszystko, o czym marzyła. Szatynka zagryzła dolną [19] wargę, ale mimo tego ogólny [20] wyraz twarzy przedstawiał zadowolenie. Czuła na swojej dłoni ciepło innej [21], obcej [22] skóry, w wyniku czego po jej ciele rozchodziły się przyjemne [23] dreszcze. Drugą ręką przytrzymywała przewieszoną przez ramię [24] czerwoną [25] torbę, tak aby amortyzować kolejne [26] uderzenia o biodro.

Nie mówię, by usunąć wszystkie przymiotniki czy przydawki (wszystkich przydawek nawet nie zaznaczyłam), to byłoby nawet niewskazane, niewątpliwie należałoby jednak pozbyć się kilku zbędnych określeń. Nie jest zbyt dobrym wynikiem użycie dwudziestu sześciu epitetów na jedenaście – krótkich! – zdań. Ale epitetozę naprawdę można leczyć. Wystarczy uświadomić sobie, że nie wszystko musi być jakieś, nie wszystko musi być określone. A już na pewno można darować sobie tak nieistotne dla całości informacje, jak kolor torby bohaterki. Gdyby to było dłuższe opowiadanie, w którym to torba pojawiałaby się często, będąc istotnym rekwizytem, jasne, czemu nie, niech będzie kolor, faktura, czego tylko dusza zapragnie. W tym jednak kontekście nie interesuje mnie kolor torby Belli. Ani to, czy miała kobiecą dłoń – prawdopodobnie taką miała, będąc kobietą. Ani to, czy cienie kładzione przez czuprynę Edwarda były delikatne, jak i to, czy zmarszczył się lekko czy też nie. Etc., etc. Naprawdę można zniwelować ilość epitetów – i to niewielkim nakładem pracy. Ponieważ jeśli wszystko będzie jakieś, jeśli każdemu przedmiotowi, zjawisku, epizodycznej postaci nadamy jakąś cechę, jeśli wszystko spróbujemy określić, czytając przekonamy się, że nic się z tego tłumu nie wyróżnia. Na nic nie jesteśmy w stanie zwrócić uwagi, nic nie przykuwa naszego zainteresowania tak naprawdę, na dłużej, ponieważ wszystko, każdy element otoczenia, próbuje je sobie zaskarbić. Coś musi pozostać w cieniu, by coś innego się z niego wybiło.
Zastanawiałam się nad ostatnim zdaniem tej miniaturki, zajrzałam więc do warunków pojedynku i cóż… Bardzo wyraźnie widać, że jest to morał. Nie ma on jednak moim zdaniem racji bytu. Ponieważ morał wypływa (wypływać powinien) z samej historii, takie dosłowne dodawanie go na końcu jest w każdym razie zbędne. Już poprzedni akapit bombarduje czytelnika komunałami, naprawdę nie potrzeba takiego przelewania kielichu goryczy.
Powiedziałam, co wiedziałam, mam nadzieję, że w żaden sposób Ci nie uchybiłam, nie chciałam jednak pisać peanów na temat pracy, która nie budzi we mnie entuzjazmu. Ale cieszę się, że znalazłam się w Twoim temacie. Życzę Ci, byś dalej spełniała się w pisaniu i pracowała nad swoim warsztatem, byś mogła być w tym, co robisz, coraz lepsza.

Pozdrawiam,
robak


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 20:39, 01 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin