FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 robak w miniaturce: "Przekwitanie" i inne Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:01, 03 Lip 2009 Powrót do góry


Tym, czego brak ubódł mnie u Stefy bodaj najbardziej, jest brak relacji międzyludzkich. Szczególnie brak przyjaźni. Stąd, trochę niekanonicznie, o domniemanej więzi łączącej Angelę i Bellę. O reakcji tej pierwszej na odejście osoby, którą miała za przyjaciółkę, a której, jak się okazało, tak naprawdę nie znała.

Za sugestie i poprawki kłaniam się w pas thingrodiel. Dziękuję.

Nie pisałam slasha, ale jeśli go napisałam - proszę bardzo. Choć nie o to mi chodziło.


Przeciw temu czasowi, kiedy mnie wyminiesz,
Ledwie okiem rzuciwszy grosik pozdrowienia.
(…) Przeciw temu czasowi umacniam się teraz
W wyniosłych murach wiedzy o mojej wartości.

William Szekspir, Sonet XLIX


Kiedy mnie wyminiesz


Nie wiedziałaś, że tak można. Pamiętasz? Mówiłaś, że nigdy tego nie zrozumiesz, gdy kiedyś, będąc w Port Angeles, natknęłyśmy się na młode małżeństwo. Ona osiemnaście, on dziewiętnaście lat. To dziwne. Oni się kochali i wy też się kochacie. Ale to dziwne. Nie odzywałaś się podczas rozmowy z nimi, siedziałaś w zamyśleniu, trochę z boku, jak zwykle poza. Poza mną, poza nimi, poza nami. Gdy poszli, podniosłaś głowę i posłałaś mi ten swój cyniczny uśmiech, a ja wiedziałam już, że zdjęłaś maskę i zaraz usłyszę od ciebie jakiś ironiczny komentarz. Usłyszałam, ale maska pozostała.


Zawsze była jakaś inna twarz, trawiący mnie niepokój podsycany twoim opanowaniem, twoją ciszą, twoją łagodnością. Nikt by tego nie odgadł, nikt by nie dostrzegł – gdy ma się klapki na oczach, zgrabnie przeprowadzone manewry pozostają niezauważone. Myślałam, że ze mną jest inaczej, wierzyłam, że nie patrzę tylko jednotorowo. Ale przegapiłam najważniejsze. Nie mogłabym cię zatrzymać, poprosić, żebyś została, jeśli kiedykolwiek przyszło mi do głowy rzucić ci linę, byś przeszła przez dzielący nas most… Nie mogłabym. Zdławiłabym cię jedynie moim egoizmem, a tak dławiłam nim tylko siebie, egoizmem opanowanym, cichym i łagodnym. Miał twoją twarz. Nie tę radosną, promieniejącą szczęściem, jasną twarz, z którą w dniu ślubu tańczyłaś w ogrodzie. Nie tę, w której nie mogłam się odnaleźć. On miał twarz należącą do mnie, zbudowaną z wybranych słów, z zapamiętanych chwil, twarz, z którą najlepiej cię znałam, z którą chciałam cię znać. Gdy postanowiłaś iść dalej, nie chciałaś zabrać mnie ze sobą, nie wskazałaś drogi. Stojąc w tyle, zbudowałam sobie twoją twarz, chwytając pospiesznie przywoływane wspomnienia. Zanim ulecą, zanim mnie wyminą. Tułów stworzyłam z zapamiętanych rozmów, nie było już czasu, by zastanowić się, czy i dla ciebie miały one znaczenie. To i tak już nie byłaś ty. Modelka malowana przez niewprawnego artystę, gdy nie ma jej przed oczami, zostaje odarta ze swoich kształtów, a przyobleczona w to, co wie on o tym, jak modelka może wyglądać. Nie wiedziałam, co zrobić z nogami, wpadłam w panikę – jakie miałaś nogi? Ach, tak… Nogi były już najmniej twoje, mam nadzieję, że zrozumiesz.

Starałam się nie ubierać cię w pozory, odpędzałam od siebie słowa innych, ale, zrozum, nie mogłam się obrócić, nie mogłam wydostać się z tej sieci. Szukałam twojej wyciągniętej dłoni. Szukałam śladu obecności. Cienia. Chęci. Uśmiechu. Zawsze tylko tego. Poddałam się i utkałam sukienkę z ułudy, ze stereotypów, z zawiści innych. I wiesz co? Kiedy ją na ciebie wkładałam, nie zauważyłam, byś jakkolwiek się przejęła, więc to musiałaś być ty. Ty nigdy się nie przejmowałaś. Ani mną, ani nimi, ani nami. Udawałam, że nie widzę, że wplotłam w cudzą zawiść swoje rozczarowanie, ale jaśniało na jej tle. Udawałam, że nie widzę, jak tkwisz nieporuszona. Mogłaś być zmęczona, w końcu zbudowałam cię w wielkim pośpiechu – miałaś prawo. Czekałam. Czekałam, aż rozprostujesz nogi, wstaniesz i zabierzesz mnie z tego tłumu, wyjaśnisz mi wszystko. Wyjaśnisz, że wcale nie miałaś zamiaru mnie wyminąć, to tylko przypadek, może – kiepski żart? Czekałam. Ale ty nie mogłaś rozprostować nóg, rozsypałyby się. Nie mogłaś obciągnąć sukienki, rozpadłaby się. Tylko twarz nadal rozciągałaś w nikłym uśmiechu – pozorze szczęścia, tę opanowaną, cichą, łagodną twarz. Twarz, która pozwala mi wierzyć, że cię znałam.


Nie wiedziałam, że tak możesz. Pamiętasz? Mówiłam, że nigdy tego nie zrozumiem, gdy, stojąc na szkolnym korytarzu, oznajmiałaś mi, że odchodzisz. Bierzesz ślub, wyjeżdżasz. Wydawało mi się to niemożliwe. Ale kochamy się. Nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że można kochać na tyle, by miłością zburzyć wszystko inne. By miłością do chłopaka przesłonić każdą osobę, która coś znaczyła. Można. Brzmiało pięknie i romantycznie, więc czemu nie miałam się cieszyć razem z tobą. Czemu miałabym myśleć o swoim rozczarowaniu. Nie mogłabym odwrócić głowy, udając, że nie czuję – że nie widzę, za co przehandlowałaś swoje życie. Życie warte mniej więcej tyle, co najnowszy samochód i błyszcząca karta kredytowa. Mniej więcej. Dzielący nas most wyścieliłaś czymś jeszcze, odbierając mi punkt zaczepienia, odbierając mi siebie taką, jaką cię znałam. Chodziło o twoje szczęście – prawdziwy egoizm obudził się we mnie dopiero później. Później, gdy zobaczyłam, że swoim szczęściem odbierasz je innym. Gdy zorientowałam się, że twoje szczęście oznacza ból i stratę wszystkich innych. Gdy okazałaś się egoistką. A skoro byłaś egoistką, mój egoizm jest twoim, twarz, którą ci zbudowałam, jest twoją. Znałam cię do tego momentu – do szczerych oczu, otwartej twarzy, uśmiechu, który pozwalał mi wierzyć, że nie zawsze widziałam maskę.
Do momentu, w którym mnie wyminęłaś.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Wto 14:28, 18 Wrz 2012, w całości zmieniany 18 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Pią 20:11, 03 Lip 2009 Powrót do góry

Świetny tekst.

Wiem, znałam go już wcześniej, bośmy sobie nad nim posiedziały. Ale dodanych zdań jeszcze nie widziałam, więc poniekąd miałam małą premierę. Razem z całą resztą dobrze się komponują i tworzą zwartą całość. Widzisz, to w sumie niewiele dodanych słów, tylko kilka. Ale obrazują pełniej obraz Belli oczami Angeli. Najpierw taką, jaką ją znała, a potem taką, jaką jej się wydała po ślubie. Co ciekawe - oba te obrazy nie są w pełni prawdziwe. Angela z twojego opowiadania tak naprawdę nie znała Belli wcześniej, a potem także nie. Wszystko wciąż pozostaje wyobrażeniem, bo nie ma wyjaśnienia od samej Belli.

Podoba mi się klamra tego opowiadania. Pierwszy i ostatni kawałek. Mogą tworzyć całość, ale środek ładnie je uzupełnia. Bella stworzona z tego, co pamięta o niej Angela. I wszystko to się rozsypuje wobec rewelacji - dziewczyna wychodzi za mąż. Wynosi się, rzuca wszystko, wybrała faceta, samochód, pieniądze (wg Angeli), odrzucając dotychczasowe życie i przyjaciół. Jakby wraz z obrączką odcięła się od reszty świata, bo straciła dla niej znaczenie.

Smutny tekst. Bardzo dobry.
Brawo!
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 21:04, 03 Lip 2009 Powrót do góry

Dopisałaś to wreszcie do końca, a już straciłam nadzieję...

Wiem, że to nie jest femmeslash, chociaż na pierwszy rzut oka może tak wyglądać, ale nie jest. To zerknięcie w głąb tego, czego nie ma w kanonie. W uczucia postaci w ogóle, nie mówiąc już o drugoplanowych. Czy właśnie tak to nie wygląda? Czy nie o tym wspomniałam w Czterech? Poświęcenie wszystkiego wokół dla Edwarda i miłości do niego. To może się wydawać proste, gdy pisze o tym Meyer, ale w istocie kto z nas jest na tyle szalony? Bo to już nie odwaga i nie sam egoizm, dla mnie to rodzaj obsesji. Znam takie pary, w których jedna ze stron ma taki wpływa na drugą, że następuje całkowite odcięcie się od wszystkich i wszystkiego i nagle przyjaciele zaczynają się zastanawiać z kim naprawdę byli blisko i komu się zwierzali, bo to przecież nie jest normalne... I to przykre, kiedy tak piękne uczucie, jakim jest bez wątpienia przyjaźń, robija się o mur z egoizmu i ktoś budzi się, stwierdzając, że znał tylko pozorną prawdę, mijając się z rzeczywistą osobą.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anna_Rose
Wilkołak



Dołączył: 23 Sie 2008
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Tam, gdzie Diabeł mówi dobranoc

PostWysłany: Pią 21:41, 03 Lip 2009 Powrót do góry

Na początek - Robaś! te maluteńkie literki wstępu o mało nie doprowadziły mnie do oczopląsu! Rolling Eyes Przez moją wadę wzroku dostałam wytrzeszczu oczu Shocked dbaj o mnie!

Dobra, teraz do tekstu. Nie będę ukrywać, że z początku mnie zwyczajnie w świecie nudził. Dopiero trochę później zaczęłam chichotać -_- jak idiotka, bo mam to samo myślenie: nikt nie wierzył w tę wielką miłość Bellki do Edzia, większość myślała, że ona poleciała na kasę. Ale tekst jest właśnie smutny, ludzie mają ograniczone spojrzenie na świat, żadnej głębi.
Cóż, Robasiu, kawał świetnej roboty. Razem z thin stworzyłyście tekst bez błędów, który dobrze się czyta. Fabuła jest bez porywów, ale porównałabym ją do morza: z zewnątrz spokojna, wewnątrz wzburzona. Tekst zmusza do przemyśleń Wink, a w takich lubuję się najbardziej.
Czasem jednak miałam wrażenie, że w niektórych momentach pisałaś na siłę, kombinowałaś. Ale zgodzę się z Angels - dałaś mi to, czego w pustym Zmierzchu brakuje - uczuć osób postronnych. Pokazałaś tutaj całą moją irytację do Bellki - ja bym nie mogła tak dać się opętać miłości, by poświęcić przyjaźń - zbyt ją sobie cenię. Twój tekst to uświadamia - przyjaźń to piękne uczucie Wink.


EDIT:


Thin :)
To było odnośnie strony technicznej - pardon, jeśli zabrzmiało inaczej Wink. Chodziło o to, że obie nad tym siedziałyście, żeby nie było błędów (wiem, thin, jakie masz metody! sprawdzanie z autorem tekstu! xD) i ich nie ma ^^.


A.Rose


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anna_Rose dnia Pią 22:09, 03 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
pijawka6
Człowiek



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Biedronki

PostWysłany: Nie 16:12, 05 Lip 2009 Powrót do góry

Dziewczyny świetna robota! Wg. mnie dobrze się czytało. Trochę zrobiło mi się szkoda Angeli, bo myślała, że Bella ja ot tak po prostu zostawiła dla kasy. No i nie znała prawdy, prawdy o Belli, że jest teraz wampirem a nie człowiekiem. Gdyby znała prawdę na pewno inaczej by to postrzegała.
Belli też mi trochę szkoda, bo jak już napisały wcześniej dziewczyny, nikt nie wierzył jej, że naprawdę kocha Edwarda. Raczej wszyscy jej "przyjaciele" myśleli, że jest egoistką i że leci tylko na kasę męża.
Ogólnie bardzo ładne :D
Pozdrawiam, Pijawka Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Nie 22:03, 05 Lip 2009 Powrót do góry

Są osoby, które nie znoszą opisów. Przyznam szczerze, że jak widzę, że ktoś dwie strony opisuje łąkę pełną badziewi albo stado mrówek na spróchniałym pniu i przyrównuje je do batalionu żołnierzy to mam ochotę cisnąć książką w kąt. Pewnie, że można to opisywać, ale... po co, kiedy nie wzbudzają one w czytelniku większych emocji? Kiedy można streścić tę samą treść w kilku zdaniach? Przesada nie jest dobra. Popisywać się znajomością nazw tysięcy gatunków traw, kiedy odbiorca wie tyle tylko, że trawa jest zielona. Niektórzy mogą to nazwać sztuką, zachwytem nad przyrodą i chęcią podzielenia się nim z innymi, jednak dla mnie jest to tylko wypełnianie stron i nic nie wnoszące zatrzymywanie akcji. Taka sztuka dla sztuki. Taak, piję do Tolkiena. Jestem taka okropna, nie mam nawet dla niego szacunku... Władca... nawet mi się podobał, ale to ze względu na treść.

Moim zdaniem najistotniejsze są odczucia bohaterów, ich psychika, logika zachowań. O wiele trudniej wczuć się czyjeś emocje i znaleźć słowa, którymi można je opisać; rzeczy, do których można je porównać; przyczyny, dla których postąpił tak a nie inaczej. I udowodniłaś, że można to zrobić w sposób ciekawy i nie nurzący, bez pseudoromantycznych wynurzeń, których wprost nie znoszę; bez tych wszystkich moich aniołów, kocham cię najbardziej na świecie, bez ciebie moje życie było jak niebo bez gwiazd, będziemy razem po kres wieczności, och aaaaaaach. Nie jest to miniaturka mówiąca o uczuciach kochanków, ale przecież nie tylko takie uczucia istnieją. I chociaż seks i kasa to to, co nas podnieca, to warto czasem skupić się na czymś innym, dostrzec parę innych wartości, otworzyć się. Czasem warto poznać opinię kogoś z boku na parę głównych bohaterów, ich ocenę sytuacji, w której bezpośrednio nie uczestniczą. Może się wtedy okazać, że to my mamy klapki na oczach.
Moim zdaniem ten tekst daje świetny obraz takiej sytuacji. W zasadzie nie musiałby dotyczyć Angeli i Belli; jest w pewnym sensie unwersalny, opowiada o utracie przyjaciółki (Belli) przez kogoś (Angelę), kto nie był na pierwszym planie, ale przecież też ma uczucia.

Jak już ci pisałam, po przeczytaniu tego tekstu poczułam zazdrość. Zazdrość, że nie potrafię napisać czegoś tak prostego, a jednocześnie poruszającego; może nie w jakiś dogłębny sposób, raczej delikatnie i nie nachalnie. Nie czułam, że porównanie Belli do lalki tworzonej w głowie Angeli jest sztuczne i wydumane; to wszystko było tak naturalne i oczywiste, jedno zdanie wypływało z drugiego. A że Belli serdecznie nienawidzę, to mogłabym nawet podzielić opinię Angeli :P

Nie bedę pisać, że jest to najlepsza miniatura w dziale, bo nie zwykłam rzucać czczych pochwał (no i nie wszystkie miniatury czytałam Wink ), ale jak to mówią niektórzy, 'daje kopa'. Powiedziałabym nawet, że jest w jakiś sposób wenodajna, bo chwilę po jej przeczytaniu wpadłam na ciekawy pomysł^^


Dodatkowo uświadomiłam sobie moje braki w edukacji, bo nigdy w życiu nie czytałam sonetów Szekspira o.O
Ach, no tak, chciałam jeszcze napisać, że cytat jest świetnie dobrany Wink


Może trochę pomotałam, ale taka już moja pokrętna natura :P
Tak więc baaardzo mi się podobało Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 0:58, 17 Lip 2009 Powrót do góry

pierwszy raz czytam miniaturkę Laughing kurde nie znam sie na tym
moje pierwsze odczucia: dobrze napisane, pocztaek i koniec super, środek tutaj jest tak jakby dodatkiem/dopelnieniem calości. całość czytało się naprawde fajnie i gdyby nie taka pozna pora, komentarz byłby dłuższy. Wychodzi ci to, wiec napisz cos jeszcze. Aro.
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 10:56, 19 Lip 2009 Powrót do góry

W dalszym ciągu mam jeden zarzut do tego tekstu… Gdzie tu jest Bella i Angela? Obawiam się, że zaplątałaś się gdzieś w gąszcz własnych doświadczeń, między krzakami uniwersalności. To może być równie dobrze o Zosi ze spożywczego i Marysi, która za mąż wyszła, zostawiając przyjaciółkę. Problem polega na tym, że właściwie nie widzę tu dobrego rozwiązania. Stefa pokazała nam otoczkę z ludzi wokół wielkiej miłości Maryśki Zuzanny i jej lśniąco zębnego potwora, ale każdy jest narysowany od dupy strony, na jedno kopyto. Ty starasz się usilnie od tego uciec, pokazując, że Angela jednak czuje, tylko nie możesz skupić się na tym, że to naprawdę ona, a nie kto inny, bo sposób znaleźć cholernie trudno, jeżeli to w ogóle możliwe.

Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie trochę boli. Mówiłaś, że boisz się zlania swoich refleksyjnych tekstów w jedną papkę i niestety powoli Ci to wychodzi. Kiedy na tapetę wchodzi jakakolwiek fabuła, naprawdę potrafisz stworzyć coś ciekawego, wyróżniającego się spośród innych, sobie podobnych (nawet, jeżeli miałam okazję przeczytać tylko fragmenty, urywki wręcz, tego typu tekstów)… Natomiast, jeżeli chodzi o coś głębszego… potrafisz zaczarować czytelnika. Motyw sukienki utkanej ze stereotypów – mistrzostwo. Ale wszystko płynie jednym monotonnym rytmem (wiesz, do czego porównuję). Brakuje mi jakiś punktów zaczepienia, dzięki którym mogłabym powiedzieć „tak! to był ten tekst!” zamiast „tak! ona to napisała!”. Mam nadzieję, że rozumiesz, w czym rzecz, bo powoli sama zaczynam się płatać w tym, co piszę.

No, było paplanie i wyszło, że mi się nie podoba, to muszę pokiślować teraz xD.
Jak już wyżej wspominałam, sukienka urzekła mnie całkowicie. Naprawdę masz w sobie umiejętność do budowania ciekawych, niebanalnych metafor i cieszy mnie, że to wykorzystujesz. Masz ogromną świadomość swojego pióra, co jest zasadniczo dosyć dziwne, biorąc pod uwagę ilość napisanych przez Ciebie tekstów (mówię z perspektywy tych kilku miesięcy). I nie chodzi mi tu o to, czy wyszedł Ci slash, czy nie (tak na marginesie, z każdym kolejnym przeczytaniem tego tekstu – a teraz czytałam chyba po raz 5 – widzę tu coraz więcej przyjaźni i nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajenia i świadomości, czy naprawdę trzeba się lepiej temu przyjrzeć, żeby zrozumieć), po prostu język, którym się posługujesz w pewnym stopniu odzwierciedla Twoje oczytanie i wymagania czytelnicze. Właśnie to najbardziej w Tobie, a właściwie w Twoich tekstach, lubię – nie można mieć zastrzeżeń do strony technicznej. Bawisz się tym, ale cały czas pamiętasz, że język polski trudny i w najmniejszych detalach dopieszczasz swoje dzieła. Dzięki temu nie muszę się skupiać na błędach i ich poprawianiu (chyba, że mnie nagle dopadasz na gadu i wyrwane z kontekstu zdania rzucasz, ale to pomijam xD), tylko na głębi, która niewątpliwie tutaj jest.

Reasumując: naprawdę bardzo, ale to bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że przełamiesz się i będziesz więcej pisać, bo to uczta dla mojego oka.

Pozdrawiam,
Mózg.

PS. Wiesz, jak się namęczyłam, żeby mieć „ć”?!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Nie 10:57, 19 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Nie 18:21, 19 Lip 2009 Powrót do góry

przeczytanie tej miniatury zmusza do zmiany postawy , Meyerowa zgrabnie zajmuje się uczuciami postaci pierwszoplanowych , a tutaj taka miła niespodzianka. Chociaż muszę przyznać że rozumiem taką sytuacje, sama mam chłopaka i wraz z zmianą szkoły odcięłam się od starych znajomych , a kiedy pojawili się nowi za bardzo się z nimi nie ingerowałam. Podsumowując jest to tekst życiowy. Przeważnie tak jest, że ludzie zakochani w sobie izolują od siebie innych , to egoistyczne ale prawdziwe .


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bluelulu dnia Nie 18:25, 19 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:37, 19 Lip 2009 Powrót do góry

Muszę przyznać, że wiele razy zabierałam się do czytania Twojej miniaturki, ale zawsze coś wytrącało mnie z równowagi, czy nastroju i nic z tego nie wychodziło...
Jednak teraz poczułam, że nadszedł odpowiedni moment. Siedzę sobie owinięta kocykiem, popijam gorącą zieloną herbatę i słucham Beethovena... Wszystko to - włącznie z Twoją miniaturką, złożyło się na cudowny klimat, w jakim teraz się znajduję...
Dobra... może przestanę gadać głupoty i przejdę do rzeczy...
Bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Muszę przyznać, że wcześniej nie zetknęłam się z tekstem z punktu widzenia Angeli. Jest to naprawdę bardzo dobry i ciekawy pomysł. Niesamowicie się czyta o zmianach, jakie zachodziły w Belli, które opisuje jej "koleżanka", która nie wie nic o wampirach, wilkołakach itd. Pięknie opisałaś jej uczucia, jej rozmyślania, rozterki.
Muszę również przyznać, że sonet Szekspira idealnie pasuje do miniaturki.
Co jeszcze... Piszesz ładnym, bogatym językiem. Czyta się przyjemnie...
Miniaturka jest dosyć smutna, ale ja takie lubię :) jak już pisałam wcześniej - wprowadziłaś mnie w niesamowity nastrój... Trochę melancholijny, smutny... No i dałaś mi do myślenia...
Naprawdę, bardzo dobrze Ci wyszła ta miniaturka :) jedna z najlepszych jakie czytałam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:07, 20 Lis 2009 Powrót do góry

Czyniąc zadość uświęconej tradycji, jaką jest podbijanie swojego tematu, gdy już obrośnie kurzem na tyle mocno, by zaczął się kleić...
Dziękuję wam za wszystkie komentarze. Był to mój pierwszy tekst w tym fandomie - zapewne ostatni, chociaż tlą się w mojej głowie zaczątki pomysłów - tym bardziej zależało mi na opiniach. (Pomachaj rozgorączkowanemu tłumowi czytelników, dygnij nóżką, zamerdaj ogonkiem, niech imaginacja się pocieszy). Chodzi mi coś jeszcze po mózgowiu, o ile czas pozwoli, o ile chęć będzie, może jednak owo "ostatni" nie będzie takie znów ostateczne.
Podbiłam, wychodzę.
Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 1:27, 15 Gru 2009 Powrót do góry

No, Robaczku, ja długo zabierałam się za ten tekst. Bardzo długo. No i w końcu mi się udało, choć godzina już późno, a jutro z rana wykłady. Ale chciałam, żebyś wiedziała, że tu byłam.

Co do sławetnej miniaturki - nie wiem, co mogę ci powiedzieć, oprócz tego, co już powiedziane zostało. Jak tylko zaczęłam pochłaniać pierwsze słowa, utonęłam. Jeśli powiem, że bardzo mi się podobało, to powiem za mało.
Ja się wczułam w Angelę. Byłam nią - byłam nią, kiedy Bella wychodziła za mąź, opuszczała ich, aby udać się za swoim ukochanym,
I z jednej strony rozumiem Angelę, rozumiem jej pogląd widzenia. I może ma rację, mówiąc, że Bella stała się egoistką. Może ma rację. Ale chyba nie do końca, prawda?
Każdy z nas ma prawo do szczęścia, jakkolwiek by ono nie wyglądało.

W każdym razie, i tak kupuję cię całą :) Bo drgnęły mi jakieś struny, bo mnie zaczarowałaś. I ja chcę więcej Robaczkowej twórczości :)

Ładnie proszę xD

Pozdrawiam
Corny


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mścicielka
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:27, 07 Sty 2010 Powrót do góry

Jeden z najlepszych twoich tekstów jakie czytałam. Pięknie, napisane swobodnie, miłe dla oka. Ciekawy temat. Podoba mi się a ja mam duże wymagania.

Dużo weny. Chciałabym poczytać jeszcze inne twoje teksty. Mś


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:38, 07 Sty 2010 Powrót do góry

Klimat twojej miniaturki jest wspaniały. Opisywanie uczuć, szczególnie przyjaźni, nie należy do prostych zadań. Żeby opisać to, co czuje inna osoba, trzeba przez chwilę wczuć się w jej sytuację, co często przerasta niektórych ludzi. Tobie się to udało i bardzo mnie to cieszy. Dawno nie czytałam miniaturek, ale ta z pewnością zasługuje na miano bardzo dobrej.
Czytało się płynnie, bez zbędnych potrzeb przerywania, żeby zapytać samej siebie " O co chodzi, do jasnej?". Twój styl, można się na ten temat rozpisywać, ale ja powiem krótko, jest bardzo dobry.
Nie będę dodawać już nic więcej, więc pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Czw 21:31, 07 Sty 2010 Powrót do góry

Twoja miniaturka jest jedną z najlepszych, które tutaj czytałam. I już w końcu postanowiłam się wypowiedzieć na jej temat.

Szczerze mówiąc, nie dostrzegam tutaj za bradzo Angeli i Belli, być może przy pisaniu zatraciłaś się w tym 'swoim' wątku i dlatwgo tak wyszło.
Jednakże zwarasz uwagę na bardzo istotne, ważne rzeczy, które są przyćmione zawsze tym 'czymś' innym.
Jest to prawdziwe, mocne, smutne, ale i również pokazujące coś - pokazujące przyjaźń z tej drugiej, nie 'naszej' strony, która tak często bywa egoistyczna nawet o tym nie wiedząc.
Bardzo tutaj pasuje przedstawiony sonet Szekspira, dodaje uroku, nastroju.
Opis sytuacji, przedmiotów - wyszedł Ci mistrzowsko. Pomijam tutaj opisy uczuć, bo są one powyżej mistrzostwa, zachowując przy tym tę prawdziwość.

Naprawdę dobry, wspaniały tekst.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:57, 14 Sty 2010 Powrót do góry

Zaskoczyło mnie, że ktoś może jeszcze czytać Kiedy mnie wyminiesz, po tym, jak pokryło się warstwą kurzu, tym bardziej dziękuję wam za ostatnie komentarze. To wiele dla mnie znaczy.

Poniższy tekst jest owocem skrzyżowania piór (warunki do wglądu) z tą rudą połową mojego mózgu, Magdą, bez której by zresztą nie powstał. Dzięki, Rudości. Ty wiesz.
Jeśli czyta to któraś z osób oceniających wcześniejszy pojedynek: bardzo, bardzo dziękuję za wasze opinie, i te pochlebne, i krytyczne. Myślę, że oszczędzę, wam i sobie, własnego zdania na temat tekstu, bo raczej nie byłoby ono zbyt dobrą autoreklamą. Cieszę się, że mimo moich sporych wątpliwości, nie zostałam całkowicie zmiażdżona. (Ostatecznie tylko jedna osoba zauważyła, kto był prawdziwym bohaterem tekstu, sic).

Cytaty wplecione w tekst są fragmentami wiersza [link widoczny dla zalogowanych] Richarda Sikena (w przekładzie Jacka Wieteckiego).

Here is my hand, my heart,
my throat, my wrist. Here are the illuminated
cities at the center of me, and here is the center
of me, which is a lake, which is a well that we
can drink from, but I can't go through with it.
I just don't want to die anymore.


Miłej lektury!


Kiedy zachodzi słońce,
niebo odbija kolory.
Widzę w twoich oczach moje miasto.

The Blue Nile, I would never


W cieniu saguaro
Phoenix


I

— Om Mani Peme Hung, Om Mani Peme Hung, Om Mani Peme Hung, Om…
Podciągnęła do góry prawą stopę, usiłując umieścić ją na lewym udzie, ale ta znowu się ześlizgnęła. Siódmy raz. Zapach taniego kadzidła drażnił jej nozdrza i już podnosiła się, by wpuścić do pokoju odrobinę świeżego, wieczornego powietrza, gdy dochodzący z telewizora głos przywołał ją do porządku.
— Pamiętaj, aby nie napinać mięśni karku. Zdejmij zasłony swego umysłu, oddaj cześć klejnotowi ukrytemu w lotosie. Om Mani Peme Hung, Om Mani Peme Hung, Om Mani Peme Hung… — Ekstatyczny wyraz twarzy jogina korespondował z jego czystym, wibrującym głosem. — Poczuj, jak Om przepływa przez ciebie, jak zamyka drogę do sfer boskich i otwiera cię na szczodrość. Om Mani Peme Hung…
Starając się dzielić swoją uwagę między rytmiczne powtarzanie mantry i miarowe oddychanie, zmusiła się do pozostania na miejscu i ponowiła próbę umieszczenia grzbietu stopy na przeciwległej nodze. Po co znosiła w dzieciństwie upokorzenia przy drążku baletowym, skoro teraz nie potrafiła nawet usiąść w pozycji lotosu? Mężczyźnie na kasecie zdawało się to przychodzić bez trudu.
— Mantra Kochających Oczu, Awalokiteśwary, jest dla ciebie jedyną drogą do oświecenia. Om Mani Peme Hung, Om Mani Peme Hung… Skoncentruj się na miednicy i dolnym odcinku kręgosłupa. Zamknij oczy i pozwól energii przepływać przez ciebie. Niechaj klejnot spoczywa w kwiecie lotosu. Om Mani…
Przeniosła wzrok z przystrojonego w barwne szaty buddysty na odtwarzacz wideo i z ulgą skonstatowała, że do końca taśmy pozostało jeszcze tylko osiem minut. Za chwilę jogin wstanie i przy akompaniamencie brzęku zawieszonych na jego rękach i kostkach bransolet pokłoni się, dziękując za wspólną medytację; a wszystko za jedyne pięć dolarów dziewięćdziesiąt dziewięć centów w sklepie orientalnym przy Copper Square.

Odkąd matka odkryła, że szermierka niekoniecznie jest jej powołaniem i postanowiła wyzwolić się z kręgu cierpienia, przerzucając się na buddyzm tybetański – czyli od trzech długich tygodni – codziennie medytowały w salonie w oparach kadzidła o zapachu drzewa sandałowego, osiemdziesiąt centów w cenie promocyjnej. Za przewodnika duchowego obrały sobie lamę Tsong Kapa, którego kasety stały teraz obok akcesoriów do decoupage; półkę niżej na całej długości zajmował floret.

Ulicą, przy której stał ich dom, przejechał właśnie samochód. W smugach wlewającego się do pokoju światła bielał dym unoszący się nad kadzidłem. Lama Tsong Kapa na zakończenie spotkania opowiadał o narodzinach Kochających Oczu. Odnaleziono go we wnętrzu lotosu – kwiatu wyrastającego na błocie, który zanim rozkwitnie, przebija się przez zamuloną wodę, by wyjrzawszy w końcu na powierzchnię, rozpromienieć blaskiem najdoskonalszej ze wszystkich roślin.
Podejrzewała, że dni tybetańskiego nauczyciela w ich odtwarzaczu wideo są policzone; zainteresowanie matki wyzwoleniem wszystkich cierpiących istot z kręgu samsary coraz bardziej się wyczerpywało. Ostatnio z rosnącym zaangażowaniem opowiadała o nordic walkingu.

Tu, w Phoenix, prawdziwy kwiat lotosu i tak nie znalazłby miejsca, by zakwitnąć. Na najczęściej pozbawionych trawników podjazdach domów prym wiodły otoczone kamieniami kaktusy saguaro i rozłożyste palmy.
W Dolinie Słońca nikt nie miał dość serca, by pochylić się nad najdoskonalszą ze wszystkich roślin.


II

Oto
moja dłoń,
moje serce,
moje gardło,
mój nadgarstek.


Ich dom przywodził na myśl panoptikum; jego wystrój stanowił bezładną mieszaninę stylów, sprzęty i wyposażenie – wypadkową nieustannie zmieniających się zainteresowań Renée. Jeśli przechodziła akurat fazę fascynacji kinematografią lat pięćdziesiątych, ściany obwieszała fotografiami Marilyn Monroe. Gdy odkryła w sobie pociąg do chińskiej kaligrafii, w salonie, obok zdjęć roznegliżowanej seksbomby, zawisły fragmenty z Czuang-tsy. Dziwne przedmioty w niespotykanych konfiguracjach tworzyły osobliwą, czasem balansującą na granicy kiczu atmosferę.
Jednak dobrze się z nią czuły. Żyły w świecie kobiet, w którym żonglowały między sobą rolami matki i córki, zapominając o konwenansach – wcale ich nie potrzebując.
Renée zdarzało się rozkleić, a kiedy płakała nad kolejnym facetem, z którym jej nie wyszło, nad pracą, w której się nie sprawdziła, nad pralką, którą spaliła, zawsze płakała nad nimi. Wtedy przychodziła ona – obrzucała delikwenta przepisową dawką obelg, szukała w ogłoszeniach nowej pracy, w imieniu matki dzwoniła po elektromechanika. Dawała całą siebie, nawet jeśli sama wymagała sklejenia i naprawy. Zagryzała tylko wargę i zmuszała się do pozostania na miejscu, nigdy nie odważyła się wpuścić do pokoju odrobiny świeżego, wieczornego powietrza.
Usiłowała kochać matkę tak, jak ona nigdy nie potrafiła pokochać jej.

W domu przy East Roosvelt Street od czasu do czasu pojawiał się mężczyzna, który zostawał na dłużej; dość szybko tracił jednak orientację w tym, której z kobiet – o ile kobietą można nazwać siedemnastoletniego podlotka – bardziej potrzeba ojca, a której kochanka, i wycofywał się. Wracały do dawnych stosunków, gdzie Renée nie musiała stwarzać pozorów, że faktycznie umie gotować, a ona mogła czytać na głos dziewiętnastowieczną literaturę; niczego nie udawały. Tylko uśmiech ześlizgiwał się czasem z kącików ust.
Któregoś dnia do drzwi zapukał Phil Dwyer i już nie wyszedł. Od kilku dobrych miesięcy opiekował się Renée, kochał ją, pożądał. Bywało, że stawał się ojcem, bywało, że matką, ale przede wszystkim – był dobrym człowiekiem. Podczas gdy Renée urządzała sobie kolejne tête-à-tête z teleturniejem, do którego oglądania żadne z nich nie potrafiło się zmusić, ona szczegółowo go indagowała: o jego życie, przeszłość, zainteresowania. Dowiedziawszy się wystarczająco dużo, stwierdziła, że z całą pewnością nadaje się na chłopaka jej matki. Teraz mogli kochać ją we dwoje.


III

Oto
rozświetlone miasta
w centrum mnie.


Telewizor w salonie już od wielu godzin stał wyłączony i pokój zdążył pozbyć się ostatnich wspomnień zapachu drzewa sandałowego. Renée leżała w ramionach Phila w sypialni na górze. Niebo otworzyło się i zraszało poszarzałe, wyschnięte połacie drobnym deszczem – w Arizonie rozpoczął się sezon monsunowy.
Gdy walczyła z zamkiem, zamykając za sobą drzwi, usłyszała sączące się z głośników ciche dźwięki The Blue Nile: …when the sun is going down and there are colours against the sky, I have seen my home town in your eyes.

Phoenix to miasto–patchwork: zszyte z niewielkich fragmentów mieniącej się dziesiątkami odcieni zieleni, ale zdominowane przez żółć i brąz; skupiające w centrum kilkanaście drapaczy chmur, jednak składające się głównie ze zgrupowanych w osiedla szeregowców. Miasto rozległych palm i potężnych saguaro. Miasto, które przez dwa i pół miesiąca każdego roku oddycha ciężkim, przesyconym wilgocią powietrzem.

Nie zamierzała iść daleko. Nie miała dokąd. Zewsząd otaczały ją szachownice osiedli, przed nią rozpościerała się obwodnica Red Mountain, nad nią – przestwór ciemnego, metalicznego nieba. Samochody gnały autostradą, w pomieszaniu myląc światła. Okoliczne domy nurzały się w bladoniebieskiej poświacie. Chmury nad jej głową przesuwały się leniwie jak rzeki, nabierały prędkości, pędziły gwałtownie, byle dalej w nieboskłon, zwalniały, w rozczarowaniu niemal spadały na szare dachy odległych budynków, tonęły w turkusowych oczkach basenów i znowu mknęły, prawie rozpływając się w obawie przed pierwszym grzmotem tego lata.
A on zwlekał. Powietrze nasycał drżącym oczekiwaniem. Napięcie wspinało się po pniach palm, ginęło w rozłożystych pióropuszach, tańczyło na ogromnych liściach. Niebo buntowało się, powoli przechodząc od czerni do fioletu, niewprawną ręką nakładając gdzieniegdzie barwę ametystu. Nie przestawało mżyć.
Spacerując wzdłuż rzędów bliźniaczo wyglądających domów, podeszła w górę aż do East Moreland Street. Jej uwagę przyciągnął jeden z szeregowców. Posesja nie różniła się stopniem zaniedbania od innych, chyba że na jej niekorzyść. Podjazd zajmował sportowy samochód, który lata świetności miał dawno za sobą. Na trawniku pro forma wił się wąż ogrodowy – chyba nawet nie odpakowano go z folii. Nie to jednak kazało jej się zatrzymać. Pośrodku tej karykatury murawy, w otoczeniu zgarbionych, rachitycznych drzewek, pysznił się imponujących rozmiarów kaktus saguaro.
Wyglądał jak wydarty sercu pustyni. Wykorzeniony ze swojego naturalnego środowiska i upchnięty w spękaną, pomarańczową donicę. Mrok gęstniał i uginał się pod ciężarem elektryczności, otulając roślinę lękiem, by i ona pokłoniła się pierwszemu grzmotowi. By zadrżała przed pierwszym błyskiem.
Oderwała wzrok od saguaro i prześliznęła się spojrzeniem po froncie domu; okna niebieściły się na tle bielonych ścian, ze środka dobywał się niewyraźny dźwięk włączonego telewizora. Zwyczajny dom na zwyczajnym osiedlu na East Moreland, skąpany w szumie przejeżdżających obwodnicą samochodów, jak las skąpany jest w szumie drzew. Tu domy były drzewami, a oddychające spalinami obrzeża miasta, dźwięk toczących się kół, jedno za drugim, jedno za drugim, mkną, pędzą, znikają, zanim ktokolwiek zauważy ich istnienie – to był las. Ludzie pojawiali się bez pamięci swoich twarzy, trwali, przemykali wzdłuż rzędów bliźniaczo wyglądających domów, nigdy nie dając sobie szansy, odstraszając i śmiesząc, jak kaktus na środku trawnika, o ile ktoś w ogóle ich dostrzegł, o ile ktoś zdążył. Czasem zwracali się ku światłu i opalali w poświacie tarczy zastygłego księżyca.
Płakali rzadko, od lipca do września, gdy nikt nie mógł dojrzeć; skrywali się w cieniach palm i upewniali, że łzy zmieszają się w jedno z siekącym deszczem. Złamane serca sklejali lepkim, przesyconym wilgocią powietrzem i balansowali niepewnie po fioletowym niebie.
Przecież mieszkali w Dolinie Słońca. Nikt im nie powiedział, jak żyć z ciężką, ciemną płachtą nad głową. Nikt im nie powiedział, jak pochylać się nad najdoskonalszą ze wszystkich roślin.
W ogrodach, zamiast kwiatów lotosu, trzymali kaktusy.

Chciała zawrócić do domu, znużona oczekiwaniem na burzę, która wciąż nie przychodziła. Chciała zawrócić do domu, położyć się do łóżka i zamknąć wszystkie okna. Czytać Emily Brontë i słuchać The Blue Nile. Nie oglądać groteskowego saguaro, śmiejącego się w ciemną noc; wyglądał jak dłoń z nienaturalnie długim palcem wskazującym, która szykuje się do uderzenia albo wytknięcia winowajcy. Nie pasował do bielonych ścian i zdezelowanego sportowego samochodu.
Nie pasował do grzmotu, który w chwilę później przetoczył się przez niebo, strącając z niego ametysty.


IV

A oto
centrum mnie,
czyli jezioro,
czyli studnia,
z której
możemy się napić.


— Skąd ci to przyszło do głowy?
— Kupowałem je tam jako dziecko.
— Na East Moreland nigdy nie było kwiaciarni.

— Nadal nie rozumiem, po co ci miniaturowe saguaro.
— Chciałbym postawić je w swoim oknie.
— Po co?
— Przypominałyby mi Arizonę.

— W wakacje zawsze cierpię na depresję.
— Nie lubisz deszczu?
— Boję się go.
— Dlaczego wyszłaś z domu w czasie burzy?
— Chciałam posklejać siebie.

— Rzucałaś kamieniami w saguaro na cudzym podjeździe.
— Myślałam, że go uwolnię.
— Z doniczki?
— Tak.
— A jeśli było mu tam dobrze?
— Nie było. Powiedział mi.

— Dla kogo chcesz pamiętać Arizonę?

— Edward.
— Bella.


V

Ale nie mogę z sobą skończyć.
Po prostu nie chcę już więcej umierać.


Patrzyłeś za nią. Na jej plecy rozmywające się w deszczu. Zdławiłeś w sobie lęk i tęsknotę, bo zawsze dławiłeś – lęki i tęsknoty. Patrzyłeś na nią. Na jej twarz rozmywającą się wspomnieniem dziesiątek innych twarzy. Zdławiłeś w sobie pragnienie. Zawsze dławiłeś. Lęki, tęsknoty, pragnienia.
Nieszczęśni.
Nieszczęśni.
Chciała posklejać siebie. Chciałeś posklejać siebie.
Niepewni.
Siedzieliście w cieniu saguaro. Saguaro z dłonią wskazującą winowajcę. Na skorupach spękanej, pomarańczowej donicy.
Niepewni.
Balansowaliście po fioletowym niebie, strącając ametysty.
Słowa przez czaszkę i dalej, do serca. Chmury tonęły w basenach, deszcz rozmywał twarze. Pierwszy grzmot tego lata, w mroku ciężkim od elektryczności. Samochody z włączonymi światłami.
Wyście niepewni.

Na East Moreland nigdy nie było kwiaciarni.

A oto
centrum mnie,
czyli jezioro,
czyli studnia,
z której
możemy się napić.



VI

Nie wiedziała, która była godzina, gdy wróciła do domu. Namacała ręką ścianę i trzymając się jej, podeszła do uchylonych drzwi swojego pokoju. Starając się jak najmniej hałasować, weszła do środka i zamknęła je za sobą.
Zapomniała o Wichrowych wzgórzach czekających na szafce nocnej. Do snu utulały ją dźwięki The Blue Nile.
When the sun is going down and there are colours against the sky, I have seen my home town in your eyes.
Tej nocy Bella śniła o miniaturowych kaktusach saguaro i o chłopcu, z którym siedziała na skorupach spękanej, pomarańczowej donicy.
W Dolinie Słońca nikt nie pamiętał o najdoskonalszej ze wszystkich roślin.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Pią 0:04, 15 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Nie 11:29, 17 Sty 2010 Powrót do góry

Koksem być... Tak, ten komentarz będzie dotyczył ostatniego tekstu, który tutaj zamieściłaś. (...)

Aleksandro, Robalu, Olu, Mongolska Księżniczko, chciałabym napisać coś konstruktywnego - wiem, jak to brzmi, nie musisz przypominać - jednak jeżeli mi nie wyjdzie, to nie bij, a mów, że dobrym jestem seksikiem, ok? <taka>

No więc - jak wiesz, pomyliłam wasze teksty, co i mnie bardzo zaskoczyło. Nie posądzałam ciebie o aż taki romantyzm, bo ten tekst jest taaaak romantyczny, że stwierdziłam, że Ruda nawet nie miała pojęcia o tym, jak wiele miłości i tajemnicy do niego wprowadziła.
W cieniiu saguaro udowadnia, że Robaś to prawdziwy romantyk, niewstydzący się swojego usposobienia. Nie uważam, że brak kaktus zawładnął postaciami, ponieważ obok tego kaktusa doszło do spotkania - niespodziewanego - dwóch ludzi. Dziwnych, obydwoje byli dziwni. Te [u]romantyczne[/i] napięcie, o które nie podejrzewałam nawet ciebie, mną po kolejnym przeczytaniu wstrząsnęło. Niby go nie było, a jednak czytając... uch. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, po prostu było, pomiędzy zdaniami. Ulotna chwila, która minęła bardzo szybko, zachwyciła moją duszą i ukrywany gdzieś tam w środku skrawek romanticowych uczuć.
Czy mogę do czegoś się jeszcze ustosunkować? Nie wiem, nic mną tam właściwie prócz tego nie dotknęło, abym zapragnęła na stój wyjąć.
Więc kończę i mimo że mi mądrości nie wyszły, a nawet tych pseudo mądrości na talerz ładnie nie wyłożyłam, mam w sobie iskierek ładnych troszeczkę nadziei, że zrozumiałaś, co seksikowej weli (koksowi) po głowie chodziło.

P.S. Ładny mam podpis, prawda? Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Śro 0:31, 27 Sty 2010 Powrót do góry

Hmm... wstyd mi, bo miałam skomentować to już tak dawno, a mimo ferii jestem tak skandalicznie zmęczona, że najchętniej cały dzień bym spała. W każdym razie już jestem i postaram się napisać o tym tekście wszystko, co tylko sobie pomyślę. A myśli mam dużo i nie wiem, czy zdołam je spisać, zanim sobie gdzieś znikną...

Nie pamiętam już zbyt dokładnie, co czułam, kiedy czytałam tę miniaturę po raz pierwszy. Wiem tylko tyle, że mnie zaczarowała. Pisałaś mi kiedyś, że nie jesteś z niej zadowolona - wprawdzie jest tu kilka rzeczy, które mi się nie podobają, ale ciężko mi sobie wyobrazić, jak wyglądałby tekst, który prezentowałabyś z wypiętą piersią Laughing

W cieniu saguaro jest dla mnie w jakiś sposób magiczne - ktoś pisał w komentarzach, że jest to trudny tekst - wcale tak nie uważam. Dla mnie magia tego tekstu polega na jego prostocie - zwykła dziewczyna, wychowywana przez samotną matkę, przytłoczona przez jej osobowość, próbująca się odnaleźć w świecie stworzonym ze strzępów różnych rzeczywistości - idzie na spacer. Wędrując po okolicy zauważa najpierw saguaro uwięzionego w donicy, a potem poznaje chłopaka, którego najprawdopodobniej już nigdy w życiu nie spotka - ale to krótkie spotkanie dało jej tak wiele - w końcu znalazł się ktoś gotowy jej wysłuchać. Ostatecznie jej sytuacja się nie zmienia - nadal mieszka z matką i jej chłopakiem w miejscu, gdzie nikt nie miał dość serca, by pochylić się nad najdoskonalszą ze wszystkich roślin, ale ona jest już inna. Być może wydaje się to banalne, ale napisałaś to w sposób, który kompletnie mnie przekonał i jakimś stopniu poruszył.

O moim rozchwianiu emocjonalnym chyba najlepiej świadczy fakt, że czytając końcówkę tego tekstu chce mi się w tej chwili płakać. Powód? Chyba to, że Twoi bohaterowie - Edward i Bella - nie mieli wyboru. Musieli pójść w różne strony. A wydaje mi się, że najgorzej jest, kiedy sami zaprzepaszczamy swoje szanse.

Mimo wszystko brakowało mi w tym tekście pewnej prostoty i jasności (nie ma to jak kobieta - najpierw twierdzi, że tekst jest prosty, a potem jej prostoty brakuje^^). Początek jest świetny, czyta się go płynnie i lekko - ale potem coś się burzy. Generalnie wszystko ma sens, kiedy się w to wczytasz - ale ciężko się wczytać i skupić za pierwszym razem. Nie znoszę wyrażenia sklejać siebie - wydaje mi się wyrwane z innej rzeczywistości, jakby stało gdzieś obok reszty tekstu; jest strasznie jednoznaczne i niszczy całą magię tego tekstu. Bo uwierzyłam, że Twoja Bella przeżywa coś niezwykłego - sklejanie siebie jest takie codzienne i zwyczajne; wyrwało mnie na chwilę z całego magicznego nastroju. Część V jest, w moim odczuciu, zbyt poetycka - w pewnym momencie miałam dość powtórzeń. A Balansowaliście po fioletowym niebie, strącając ametysty. - słowo "ametyst" wywołało podobny efekt do "sklejania siebie" - coś kompletnie nie na miejscu w jasnym - ale nie oczywistym - świecie, który stworzyłaś.

Mimo wszystko wydaje mi się, że ten tekst daje nadzieję. Pokazuje, że gdy mamy wybór, należy z niego korzystać. Bo u nas nie rosną saguaro, które wskażą winowajcę.


Mam nadzieję, że nie napisałam za dużo bzdur i że rano nie będę musiała się za siebie wstydzić Wink


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:01, 08 Lut 2010 Powrót do góry

Dziękuję za ostatnie komentarze i za uwzględnienie mojej pisaniny w rankingu. Gdybym mogła się rumienić, to bym się zarumieniła. Bardzo, bardzo dziękuję.

Nie wstawiać, wstawiać, nie wstawiać, wstawiać… Przepraszam, zgredku.
Ostatecznie to ja ten tekst napisałam i wyprzeć się tego nie mogę. Jest on owocem pierwszej rundy turniejowej, temat: opisz scenę klifu z perspektywy innej fantastycznej istoty niż wampir czy zmiennokształtny. Bardzo mi przykro, że pojedynek nie doszedł do skutku, bo chyba nikt nie lubi wygrywać walkowerem. Przykro mi również z tego powodu, że nie do końca się w tym, ciekawym przecież, temacie odnalazłam i wyrządziłam mu tym niemałą krzywdę.
Praca powstała dzisiaj między godziną szóstą a dziewiątą rano, po nieprzespanej nocy i wypaleniu opakowania waniliowych kadzidełek. Biedna syrenka została obrzucona przeze mnie stosem obelg, Bella zaś zabita i ostatecznie całkiem nieźle się bawiłam. Tekst nie wygląda tak, jakbym ja go pisała, przyznaję. Nie nazwałabym tego szczytową formą. Ale przynajmniej uśmierciłam B.!
Z pozdrowieniami dla przeciwniczki. Mam nadzieję, że będę miała okazję przeczytać Twoją pracę, bo czekałam na nią z niecierpliwością.

Co się tyczy cytowanego wiersza – Stewart Conn, „Samobójstwo” w przekładzie Piotra Sommera. Wiem, że prawdopodobnie robię się nudna z tym cytowaniem. Wiem, że to odtwórstwo. Jednak tak jak inni poprzedzają swoje teksty linkowaniem utworów, które towarzyszyły im podczas pisania bądź do niego zainspirowały, tak ja cytuję fragmenty wierszy. Jesteś tym, co czytasz.
Pozdrawiam!


Upadając, będziesz promienna


Skąd ten nieludzki spokój?
Czy nieuchronnie musiała się tu
Znaleźć czy też (…) było to sprawą
Nakładania się błędu na błąd
Aż po kres męczarni —
Błaganiem, kiedy spadała,
By można jej było wybaczyć?


Dawno, dawno temu żyła pewna dziewczyna imieniem Bella.
Bella była bardzo młoda i bardzo zakochana — mówią, że duszę zaprzedała miłości. Kochała z wzajemnością pięknego chłopca i wydawało się, że są razem niezwykle szczęśliwi. Jednak któregoś razu ukochany opuścił ją, odchodząc bez słowa wyjaśnienia. Bella była zrozpaczona. Wieść niesie, że wydarła serce ze swej piersi i zakopała w lesie, gdzie odnaleźć je mógł tylko jej kochanek. Czekała długo, lecz on nie wracał. Wreszcie zrozumiała — miała go już nigdy nie zobaczyć. Skoro tylko to pojęła, postanowiła targnąć się na swoje życie. Rzuciła się z klifu do morza.
W tamtym czasie po okolicy krążyła również legenda o kobiecie zamieszkującej głębiny oceanu — w miejscu nóg miała pokryty łuskami rybi ogon. Niektórzy opowiadali, że widzieli ją, jak przysiadłszy na skałach, rozplątuje ciemne, długie włosy. Inni twierdzili, że słyszeli jej tęskny śpiew rozbrzmiewający wśród fal. Powiadali, że musi być szalenie samotna, a jak wiadomo, nikt nie lubi samotności.
Aż pewnego dnia syreni śpiew ucichł.

*

Rozkołysane morze szeptało historie skradzionych pocałunków i ukradkowych spojrzeń. Spozierając spod postrzępionej woalki chmur, opowiadało o pierwszej miłości, tej najczulszej i najsłodszej.
Spacerowała wybrzeżem, pochyliwszy nisko głowę. Życie dookoła zdawało się zamarłe w bezruchu — względną ciszę przerywał jedynie odgłos zapadających się w piasku butów i fal rozbijających łagodnie o skały. Nie była w stanie dosłyszeć szelestów i szmerów dochodzących ze strony gęsto zabudowanej ściany lasu. Nie czuła również ciążącej w powietrzu obecności drugiej osoby.
Nadchodziła burza. Fale spieniły się, a przestwór wody zaczynał ciemnieć. Głos dobywający się z głębi oceanu zniżył się — jeśli dobrze się w niego wsłuchało, można było poczuć żal oraz smutek zagłuszające wcześniejszą tkliwość. Morze wzdymało się goryczą.
Nogi same poniosły ją we właściwym kierunku.

Gdy jej stopy odnalazły krawędź klifu, wiatr, dotychczas spokojny, znacznie się wzmógł, jakby chcąc przyspieszyć chwilę słodkiego triumfu. Burza, aż do tej chwili przyczajona gdzieś na rąbkach chmur, w pospiechu budziła do życia uśpione żywioły. Na twarz dziewczyny spłynęły pojedyncze krople deszczu.
Nawet z tej odległości mogła poczuć, jak puste miejsce, w którym niegdyś biło serce, zapulsowało z nadzieją. Nareszcie.

Obserwowała, jak jej ciało wygina się, ręce łączą w łuk, nogi szykują do tego, by odepchnąć ciężar od podłoża. Na blade policzki wpełzł rumieniec wywołany gwałtownym przypływem ekscytacji. Zdawała się taka pewna tego, co za chwilę zrobi. Wiatr przybrał na sile, deszcz siekł nieustępliwie, ona — z błąkającym się po wargach uśmiechem ruszyła na spotkanie szalejącemu morzu.
Z ostatnim uśmiechem.
Na ostatnie spotkanie.

Leć, przyzywała ją swoim śpiewem, rozplątując palcami ciemne, długie włosy. Przysiadła na skale. Niebieskoszare wodorosty spowijały bujne piersi. Zafascynowana, wpatrywała się w pokonujące opór powietrza ciało. Przyleć. Zaopiekuję się tobą. Zatańczymy na ciałach umarłych. Podniosła wzrok i napotkała uśmiech dziewczyny.
Upadając, twarz miała promienną.

*

Dawno, dawno temu żyła pewna dziewczyna imieniem Bella.
Bella była bardzo młoda i bardzo nieszczęśliwa — mówią, że duszę zaprzedała miłości, serce zaś wydarła ze swej piersi i zakopała w lesie. Powiadali, że musi być szalenie samotna, a jak wiadomo, nikt nie lubi samotności.
Aż pewnego dnia uśmiechnęła się po raz ostatni — twarzą promienną.

Gdzie nagie
Skały najbardziej strome, przekroczyła je.
Znaleziono ją: wszystkie kości
Połamane, miednica wbita w ramiona.
Po co tyle zachodu
Jeśli inne sposoby wydają się prostsze?
Skąd ten nieludzki spokój?
Czy nieuchronnie musiała się tu
Znaleźć?


Nie usłyszano już syreniego śpiewu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pon 21:32, 08 Lut 2010 Powrót do góry

Tekst przeczytałam i chciałam ocenić, lecz dostrzegłam, że nie mogę.
Nic straconego, ocenię go przecież tu.

Po pierwsze, bardzo fantastyczny temat, już na początku zastanawiałam się, jak zostanie to przedstawione. Ku mojemu zdziwieniu - o wiele ciekawiej niż się spodziewałam.
Tekst jest bardzo wciągający - i to muszę powiedzieć BAARDZO. I nie chodzi mi tu tylko o to, iż jest ciekawy sam zbieg zdarzeń, lecz płynność, z jaką jest napisany, dociśnięty tam, gdzie trzeba.
Muszę też wspomnieć o cytacie, który wypada tutaj na niemalże na dopasowany do Twojego tekstu.
Bardzo trafnie i ładnie - choć ostatnio nie lubię tego słowa, gdyż jest takie... nijakie - opisane to rozdracie Belli - pozostawione serce, zakopane - romantyczność w połączeniu z pewną dozą... tragizmu?
Samo przymierzanie się do skoku i w końcu skok wyszły fenomenalnie. Poczułam, że lecę razem z bohaterką, poczułam wiatr we włosach. I może wydać się to śmieszne, lecz to prawda! Tak dosłowny jest ten tekst.

"Aż pewnego dnia uśmiechnęła się po raz ostatni — twarzą promienną." - zakończenie tak cudowne, piękne w swojej prostocie (chyba się powtarzam coś mi się wydaje) i dla mnie poniekąd pozytywne. Mimo wszystko, odnajduję w tym tę jedną iskierkę radości. ; )

Na koniec, choć i tak nie lecę po kolei - tytuł - przyciąga, intryguje. Wiem, że tytuły tak naprawdę nie są prostą sprawą, bo trzeba zawrzeć w nich tę taką przewodnią myśl. Jednak Tobie wyszło to naprawdę fantastycznie trafnie.
No i nie mogę zapomnieć o syrenim śpiewie, który jest dla mnie tu fenomenalny, pasujący idealnie.

Podsumowując, nie powiem, że tekst jest dobry. Bo jest świetny. I wiele bym jemu ujęła, używając sformułowania - dobry.
Bardzo miło było mi czytać.
Gratuluję II etapu i z wielką chęcią ocenie kolejną Twoją "perełkę". :)

Rozsiałam chaos, to mogę już sobie iść!
Pozdrawiam serdecznie,
los .

PS fajnie było sobie polecieć z Bellą Wink


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez losamiiya dnia Pon 22:37, 08 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin