FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 miniatury|fandom HP |slash| Czysty Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pią 12:09, 26 Sie 2011 Powrót do góry

autor: euphoria
tytuł: Przecież są święta
długość: miniatura...
ostrzeżenia: to jest nie tylko parodia, ale też ostra psychodela... kanonu nie ma, a ja nie piłam/nie paliłam/ nie biorę... jeśli ktoś nie ma mocnych nerwów - proszony jest o zamknięcie tematu...

tekst powstał na życzenie Wiany

betowała nieustraszona: Fantasmagoria., którą podziwiam z całego serca i ściskam



Część I
Początek

Puszysty śnieg zaścielał hogwarckie błonia. Był prawie koniec grudnia i większość uczniów udała się do domów, by spędzić prawdziwie rodzinne święta. Tylko nieliczni pozostali w szkole, marnując swój czas na odrabianie zaległych prac domowych lub po prostu plącząc się po błoniach - jak Harry Potter w tej chwili. Złoty Chłopiec jednak, był zupełnie szczęśliwy z tego powodu. Nareszcie udało mu się ubłagać Dyrektora, żeby ten nie zmuszał go do powrotu do Dursleyów. Gryfon stokroć bardziej wolał pozostać w szkole – pomimo tego, iż Ron i Hermiona nie mogli dotrzymać mu towarzystwa.
Dzisiaj - czyli dwudziestego siódmego grudnia - krążył niedaleko chaty Hagrida, krocząc bez szczególnego celu. Granica Zakazanego Lasu majaczyła w oddali, odcinając się ciemniejszym odcieniem zarówno od zachmurzonego nieba, jak i od bieli śniegu. Było w tym coś urzekającego i uspokajającego. Pastelowe barwy sprawiały, że czuł się bezpiecznie, więc z zaskoczeniem zarejestrował podejrzanie jasny promień, który wysunął się zza drzew i z porażającą prędkością pędził w jego kierunku. Jak przystało na Chłopca, Który Przeżył, zielonooki patrzył z zaciekawieniem na niewyjaśnione zjawisko. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że ta dziwna smuga światła mogłaby zrobić mu krzywdę. W końcu były święta!
Tymczasem promień pędził w jego stronę, rozcinając gdzieniegdzie płatki śniegu i rozgarniając je na boki samą swoją siłą. Było w tym coś magicznego i pięknego, toteż Harry stał i patrzył. Szkła w okularach zaparowały mu ze zniecierpliwienia, lecz nie potrafił podnieść dłoni, by je przetrzeć. Czekał na ten jeden, jedyny moment…
Tak! Wreszcie to cudowne różowe światełko z dzikim świstem uderzyło go w pierś sprawiając, że poczuł w sobie nową energię. Siła oraz determinacja rozrywały go od środka, więc zaskoczony nowym doznaniem zachwiał się i upadł na śnieżny puch. Na krótką chwilę pociemniało mu przed oczami, a gdy doszedł do siebie, poczuł dziwne sensacje żołądkowe - najwyraźniej ten nieznany czar spowodował pojawienie się w jego brzuchu stada motylków.

Zawsze lepsze to, niż ślimaki, którymi pluł Ron — pomyślał, nie bez odrazy wspominając zdarzenie z drugiego roku.

Podniósł się pospiesznie, wciąż czując podejrzane podniecenie. Euforia rozpierała go od wewnątrz. Pomacał ostrożnie swoją pierś, dostrzegając wypaloną dziurę w koszulce. Najprawdopodobniej, będzie mu trudno się wytłumaczyć. Przez chwilę zastanawiał się nad udaniem do Pani Pomfrey, ale był u niej też wczoraj i przedwczoraj, a nawet przed przed wczoraj i kobieta oznajmiła mu, że jeśli jeszcze raz zobaczy jego osobę w Skrzydle Szpitalnym w tym tygodniu, ktoś zginie. Był pewien, że chodziło o Dyrektora, który niemal zawsze odsyłał go do tego uosobienia spokoju i opiekuńczości. A Harry bardzo lubił Dumbledore’a i wcale nie chciał, żeby stało mu się coś złego. Westchnął w mroźne, zimowe powietrze i podążył w stronę zamku.
Radość nachodziła go falami, wywołując przyspieszone bicie serca. Czasami nie mógł aż chwycić oddechu, toteż coraz bardziej zastanawiał się nad istotą zaklęcia, które tak nieoczekiwanie go zaatakowało. Właśnie wtedy spojrzał do góry, w okno jednej z wież Hogwartu. Sylwetkę Snape’a udało mu się z łatwością dostrzec - nawet z tak daleka. Mężczyzna rozpuścił swoje długie, czarne włosy i rozczesywał je palcami, pozwalając równocześnie pieścić się powiewom wiatru.
To był moment, w którym Harry Potter - Chłopiec, Który Przeżył vel Wybraniec - zrozumiał, iż trafił go Promień Miłości.

***

Severus Snape jak zwykle udał się do Hogsmade, chcąc się odstresować - choć przez chwilę. Zajął szybko swoje ulubione miejsce w rogu sali, gdzie skrywał go półmrok i - nie marnując dłużej czasu - zamówił od razu trzy butelki Ognistej. Nie wiadomo skąd, nagle pojawił się przed nim Dyrektor, który z zatroskaną miną, próbował go poczęstować cytrynowym dropsem. Oczywiście, odmówił. Nikt ich nie jadł, więc najprawdopodobniej mogły mieć nawet sto lat. Poza tym - noszone cały dzień w kieszeni spodni starego czarodzieja - nie wyglądały zbyt apetycznie.
Właściwie tylko tyle pamiętał. Rano obudził się w swoich komnatach, gratulując sobie w myślach, że trafił z powrotem. Od razu wyczuł, że coś było nie w porządku. Brak spodni i bielizny szczególnie go nie zaskoczył, jednak tuż nad jego głową unosił się niewyraźny napis:
Zguba jest u twego Największego Wroga.
Warknął, ignorując w zupełności dziecinnie prosty czar. Najwyraźniej, ktoś miał ochotę stroić sobie z niego od rana żarty. Przewrócił się na bok, rozwiewając jasną mgiełkę zaklęcia i wtedy doszło do niego, iż jego idealne ciało, nie jest już tak doskonale zrównoważone.
Z duszą na ramieniu - a nawet w piekle - zaczął się badać palcami. Cal po calu posuwał się w dół, coraz bardziej zdenerwowany, ale gdy poczuł pod dłonią podłużny kształt penisa - odetchnął z ulgą. Przesunął dłoń niżej, mrucząc pod nosem.
— Dobrze, dobrze, dobrze… — zatrzymał się na chwilę niepewnie i wrócił. — Źle — warknął, zauważywszy, że brakuje mu jednego jądra.
Wciąż zamroczony alkoholem umysł, początkowo próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek je posiadał. Jednak nie mógł obalić tej teorii.
— Ciul, mam przecież drugie — warknął w ciemność i okrył się szczelnie kołdrą.
Kilka godzin później, zmienił jednak zdanie i postanowił odnaleźć swoją zgubę. Coraz trudniej było mu chodzić. Kiedy jest się doskonale zrównoważonym, nawet kilka gramów stanowi różnicę. Dlatego usunął w młodości dwa dodatkowe pieprzyki z lewej strony ciała.

***

Harry zbiegł po schodach do Pokoju Wspólnego Gryfonów ignorując to, że miał na sobie piżamę, a święta już minęły. Bożonarodzeniowe ozdoby wciąż przecież porozwieszane były wszędzie, toteż nie należało tracić nadziei. Ostatni raz podciągnął wyżej spodnie po Dudleyu - które zgubił dwukrotnie w ciągu drogi - i z rozmachem przemierzył pomieszczenie, dostrzegając całkiem nową paczkę.

Tak! - pisnął w myślach.

Na czerwono - złotym papierze widniało jego nazwisko. Porwał szybko paczkę i - w tym samym ponadświetlnym tempie - zaszył się w pokoju. Chwilę potem, siedział w ręcznie robionym swetrze od pani Wealsey, głupio uśmiechając się do ogromnego lustra w łazience, które niemal cały czas protestowało stanowczo twierdząc, że karmazynowa czerwień to zdecydowanie nie jego kolor.
Wygładził przyjemną w dotyku bawełnę i zakrył wisiorek, który dostał w prezencie od Dumbledore’a. W szklanej kuli pływał dziwnie obły kształt, ale Harry nie zamierzał komentować tego faktu. Dyrektor był ekscentrycznym człowiekiem i Gryfon powinien się cieszyć, że nie został obdarowany pudełkiem cytrynowych dropsów czy różowych kapeluszy. Po krótkim namyśle, doszedł do wniosku, iż to drugie było bardziej prawdopodobne.


Część II
Reperkusje

Severus Snape - utykając lekko na jedną nogę - dotarł jakoś do tronu Czarnego Pana. Cały dzień spędził na rozmyślaniu o swoich największych wrogach. Spisał nawet kilka list, ale większość z tych ludzi albo nie żyła, albo w niedługim czasie i tak zamierzał ich otruć, więc nie należało się nimi zbytnio przejmować. Przez chwilę - gdy zabrakło mu nazwisk - pomyślał, że zabawa skończona i już nigdy nie odzyska swojego jądra. Sekundę później jednak, zwrócił dokładną uwagę na specyfikę napisu nad jego łóżkiem.
Największy Wróg - głosił napis. Oczyma wyobraźni, widział ogromne Lumos, które rozświetliło ciemność w jego głowie. Jak mógł nie skojarzyć tego z Czarnym Panem?
Teraz - maskując to, że chwiał się na lewą stronę - utykał.
Jak kazał zwyczaj, ukląkł przed odzianym w czerń mężczyzną. Zawahał się. Jednakże, jedna myśl podniosła go na duchu - przecież były święta!
— Panie — wyszeptał pokornie, patrząc na swojego Lorda z niezachwianą pewnością. — Czy masz moje jądro?
Zniekształcona twarz wyrażała przez chwilę zaskoczenie, ale Voldemort szybko się opanował.
— A ty masz mój nos, Severusie? — wysyczał.
— Nie. — Mistrz Eliksirów był zmieszany.
— To nie zadawaj głupich pytań. — Padła odpowiedź.

***

Severus Snape przeniósł się siecią Fiuu do Dworu Malfoyów, gdzie już czekali na niego członkowie Wewnętrznego Kręgu. Czyli, generalnie, byli to niemal wszyscy kuzyni Lucjusza oraz siostra Narcyzy wraz z mężem, który wyglądał tak, jak zazwyczaj - czyli jakby go nie było. Bellatrix, najwyraźniej korzystając z kilku chwil spokoju, przymierzała się do torturowania jednego z pozostałych przy życiu mugoli.
Mistrz Eliksirów zignorował witających się i czym prędzej podbiegł do Lucjusza, który zdążył tylko zrobić zaskoczoną minę, zanim jego spodnie zostały zsunięte do kolan.
— Co ty najlepszego wyprawiasz?! — krzyknął oburzony arystokrata, gdy mężczyzna dobrał się do bokserek blondyna.
— Szukam swojego jądra, bałwanie — warknął przez zaciśnięte zęby Snape i w najlepsze kontynuował poszukiwania.
Nie było tajemnicą, że Lucjusz posiadał zaledwie jedno jądro. W zasadzie, w rodzinie Malfoyów było to dość popularne. Istniała bowiem maksyma, która wyraźnie mówiła o stosunku liczby potomków płci męskiej do ilości jąder ojca. Severus podejrzewał więc, - zresztą całkiem słusznie - że Lucjusz może zapragnąć mieć kolejnego dziedzica, tym bardziej, że Draco ostatnimi czasy próbował za wszelką cenę ukryć swoje piegi i pudrował się nawet bardziej od Narcyzy.
— Nie mam go — odwarknął Lucjusz, patrząc na niego wściekle.
Po chwili - gdy naocznie potwierdził prawdziwość jego słów - Severus dopiął spodnie czarodzieja i wyprostował się, patrząc wprost na Lestrange’a, który schował się za Bellatrix.

— Nawet o tym nie myśl! — pisnął. — Ja nie mam w ogóle jąder na zbyciu! Ani swoich ani cudzych! — dodał całkiem niepotrzebnie. Po chwili zreflektował się jednak i wyprostował dumnie. — Pamiętacie moją teorię, która dowodziła, że im mniej jąder tym większa siła magiczna? — spytał całkiem poważnie.
— Oczywiście, że tak. Jednakże tym samym oznaczałoby to, że czarownice są od nas silniejsze — odwarknął zirytowany Severus i kątem oka uchwycił moment, w którym Bellatrix potraktowała siebie szósty raz Cruciatusem, bo celowała nie tą stroną różdżki.
Nie był pewien, co do możliwości magicznych kobiet, lecz zdecydowanie podważał inteligencję co poniektórych.


***

Chimera pilnująca wejścia do gabinetu dyrektora, próbowała za wszelką cenę wcisnąć się głębiej w ścianę, ale rzeźbiarz najwyraźniej nie przewidział opcji ucieczka, gdy ją tworzył. Kamienny stwór, chciał jak najszybciej zejść z drogi rozpędzonego Mistrza Eliksirów, ale nie miał nawet najmniejszych szans.
— Pieprzone ciastka! — warknął Severus Snape, gdy tylko zauważył nieznaczny ruch w ciemności.
Posąg odchylił się i syknął boleśnie, kiedy marmurowy koniuszek ogona ukruszył się, podczas zderzenia się z otwieranymi przez profesora drzwiami.
— Co się stało, drogi chłopcze? — spytał Albus z dobrotliwym uśmiechem, ale to nie było odpowiednie zagranie.
— Przez ciebie, cholerny starcze, zapytałem Czarnego Pana czy ma moje jądro! — wykrzyknął od progu, rozwścieczony Mistrz Eliksirów.
Dumbledore zaintrygowany, pochylił się do przodu.
— I co? — zapytał z ciekawskim błyskiem w oku.
— Lucjusz ma tylko jedno jądro! — dodał jeszcze głośniej, ale Dyrektor nawet nie drgnął. — A Lestrange nie ma ich wcale!
Severus zatrząsł się ze złości, a potem zaniemówił. Na domiar wszystkiego złego, co go dziś spotkało, ten przeklęty feniks wybrał akurat tę chwilę, by rozprostować skrzydła, więc dostał kilkoma piórami, które zniszczyły nieskazitelną czerń jego szat. Zwyzywając ptaka w myślach, zaczął dłonią ściągać czerwono-złote cholerstwo. Dumbledore tymczasem splótł dłonie i spojrzał na niego wnikliwie zza swych okularów-połówek.
— Może cytrynowego dropsa, drogi chłopcze? — spytał łagodnie.
Mistrz Eliksirów zacisnął dłonie w pięści, ale rozluźnił je niemal natychmiastowo a na jego obliczu pojawił się - całkiem niepasujący do jego osoby - szeroki uśmieszek.
— A dziękuję, panie dyrektorze, chętnie się poczęstuję — odpowiedział, siląc się na grzeczność.
Ból, widoczny w oczach Dumbledore’a, gdy uraczył się cukierkiem, był wart każdej ceny. Nikt nigdy jeszcze nie wziął od starca dropsów i wiekowy czarodziej najwyraźniej myślał, iż cukierki - podobnie jak on - są nietykalne.


***

Nie było mroczno ani ciemno. Żadna sowa w pobliżu nie pohukiwała złowrogo, bo i skąd miałaby się wziąć w środku dnia poza sowiarnią?
Severus Snape przechadzał się wzdłuż granic Zakazanego Lasu - tak jak to miał w zwyczaju - i nie dowierzał, że Dumbledore tak podstępnie go wykorzystał. Mistrz Eliksirów myślał początkowo, że starzec zalecając mu codzienne spacery - z dokładnym wyznaczeniem startu i mety - miał na względzie tylko zdrowie profesora. Nic bardziej mylnego. Z jakiegoś niewyjaśnionego dotąd powodu, jego osoba działała na wszystkie czarnomagiczne stworzenia lepiej, niż te wszystkie bariery ochronne wokół zamku.
W tym samym czasie, Harry Potter czuł w sobie pulsujący Płomień Miłości, który to nieprzerwanie przyprawiał go o mdłości. Od ponad dwunastu godzin wymiotował w łazience Jęczącej Marty. Miało to też swoje dobre strony - duch nagle stracił nim zainteresowanie, co ten próbował usilnie uzyskać od ponad pięciu lat.
Magiczna siła uczuć, wypełniała go po brzegi i rozpierała od wewnątrz. Chciał skakać, chciał płakać ze szczęścia, tańczyć i śmiać się, lecz - zamiast tego - wymiotował. I właśnie wtedy - gdy był już bliski stwierdzenia, że miłość jest nie dla niego - wściekle różowe promienie przestały nagle pulsować na jego piersi. Spojrzał zaskoczony na swoją dłoń, która opierała się o jedną z łazienkowych płytek za sedesem. Spomiędzy jego palców wychylał się piękny, niebieski kwiat.
Czym prędzej wybiegł z łazienki, kierując kroki w stronę gabinetu dyrektora. Dwadzieścia minut - i sześć bukietów - później, już wiedział. Posiadał nową moc - ratował kwiaty. Nawet te zasiane przypadkowo na nieprzyjaznym gruncie.


Część III
Choinka

Severus Snape powrócił do swych mrocznych komnat, z nadzieją wpatrując się w przestrzeń pod niewielką choinką. Nie bardzo wiedział, o co chodzi Dumbledore’owi, ale skoro ani Czarny Pan, ani Lu nie mieli jego jądra - świat stanął na głowie. Nikogo innego nie uważał za godnych siebie przeciwników, więc przyszedł czas na plan numer trzy. Zakupił na Nokturnie (a gdzieżby indziej!) jedyną w swoim rodzaju choinkę. W zasadzie przepłacił za nią czterokrotnie ale goblin, który ją mu sprzedawał twierdził, że na pewno jest kradziona, więc już sam ten fakt przeważył. Doskonale pamiętał, jak dyrektor zwracał mu uwagę, że nie ma zbyt wielu świątecznych elementów w swoich komnatach. Tak jakby cała zieleń Slytherinu nie wystarczała! Być może, kiedy już ma choinkę, pod nią znajdzie jedyny prezent, który tak naprawdę chciałby dostać?
Jednak ani następnego dnia, ani dwa dni później, pod tym pieprzonym drzewkiem nic się nie pojawiło! Prócz podarunku od Trelawney, ale tego bał się trącić nawet kijem.
— Przecież są święta! — mruknął pod nosem, kopiąc pod ścianę paczkę w srebrne gwiazdki, z której unosił się podejrzany pył.
Chcąc nie chcąc, powędrował na śniadanie do Wielkiej Sali, utykając i złorzecząc.
— Jeśli Albus myśli, że napiszę list do świętego Mikołaja... — urwał, zgrzytając zębami tak mocno, że Filch ponownie nałożył na zawiasy drzwi jednego ze szkolnych schowków potężną dawkę smaru.
Kilkanaście minut później, wracał tą samą drogą bogatszy o jakże wspaniałą informację - Potter być może wybierze zaawansowane Zielarstwo. Jego najnowszy talent, zirytował Severusa jeszcze bardziej. Podobnie jak Jamesowi, temu smarkaczowi też musiało się wszystko udawać. Mistrz Eliksirów doskonale jeszcze pamiętał - z czasów szkolnych - jak wszystkie jego rośliny w szklarni usychały, gdy tylko próbował je podlać… jedną czy drugą miksturą… Niewdzięczne.
Wkroczył do swoich komnat, niemal od razu rejestrując podejrzane pyłki fruwające w powietrzu i zanieczyszczające powietrze w pomieszczeniu. Na pozór miły, kwiatowy aromat roznosił się w całym jego gabinecie, więc - nie kwapiąc się nawet o różdżkę - podszedł i po prostu rozpakował prezent od Trelawney.
Kilka pędów róży francuskiej, wylądowało na ciemnozielonym dywanie, doprowadzając go do rozpaczy. Roślina ta, nie była raczej zbyt trudna do kupienia w mugolskim świecie, ale w czarodziejskim uchodziła za rzadkość - choćby dlatego, że trudno było przechowywać ją zbyt długo. Ściął więc czym prędzej powiędłe kwiaty, które już zaczęły się rozpadać i zastosował czar konserwujący mając nadzieję, że zdąży.
Potter był jego jedyną nadzieją.

***

Harry siedział w swoim dormitorium, starając się odpisywać na sowy przyjaciół. Z jego Domu nie wrócił do tej pory żaden kolega, dlatego smętnie patrzył na puste skarpety po słodyczach, które wciąż wisiały nad kominkiem. Oczyma wyobraźni widział jednak czarne jak smoła włosy i obsydianowe oczy swego ukochanego profesora. Ten niesamowity mężczyzna, usiadł prawie koło niego podczas śniadania. Gdyby nie Dumbledore, McGonagall, Flitwick, Hagrid i Trelawney trącaliby się łokciami podczas jedzenia.
Wtem, jego radosne rozmyślania, przerwało wykrzyczane do Grubej Damy hasło. Portret odsunął się, ukazując w przejściu nikogo innego, jak podmiot uczuć Harry’ego. Gryfon zdążył tylko pomyśleć, że Snape wygląda uroczo, kiedy jego tłuste włosy falują wraz z każdym - choćby najsubtelniejszym - ruchem. Oraz o tym, że cudowny jest ten rumieniec okalający policzki profesora, a nawet to utykanie wydało mu się piękne. Ocknął się dopiero, gdy Mistrz Eliksirów stanął tuż przed nim i bezceremonialnie wręczył mu bukiet najpiękniejszych róż, jakie Harry widział w całym swoim życiu.
— Trzymaj — warknął do niego.
Harry’emu nie pozostało nic innego, jak szeroki uśmiech. Przytulił do piersi kwiaty, które natychmiast zostały otoczone różowym promieniem. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jego ciele, toteż nie zauważył nawet zszokowanego wyrazu twarzy Snape’a, gdy ten jednym, płynnym ruchem ściągnął mu z szyi tajemniczy medalion.
Nie wiedział, kiedy profesor wyszedł. Czuł jedynie ujmujący aromat róż, unoszący się teraz w całym dormitorium.

***

Kamienny gargulec nie miał najlepszych dni pod koniec grudnia tego roku. Ledwo zdołał uprosić Dyrektora o wyrzeźbienie nowego ogona, a Snape ponownie wrócił do gabinetu i tym razem -ukruszył mu ucho. O dziwo, duchy donosiły, że po wizycie w toalecie przestał utykać, więc zaczęto podejrzewać, że musiał być to jakiś złośliwy przypadek zatwardzenia. Właściwie, to nawet wydawał się jakiś szczęśliwszy, gdy po raz kolejny odwiedził Dumbledore’a.
Zaledwie stanął w progu gabinetu, a już rozpoczął - wcześniej przećwiczoną przed lustrem - przemowę.
— Dyrektorze, ja w pełni rozumiem, że w przypływie ułańskiej fantazji, postanowił pan połączyć mnie i Pottera jakimś głębszym uczuciem, ale podarowanie szczeniakowi mojego jądra było najdziwaczniejszym pomys…
— To nie tak, Severusie! — przerwał mu szybko Dumbledore.
Mistrz Eliksirów zamilkł i spojrzał na niego pytająco.
— Może usiądziesz, drogi chłopcze? — spytał z pozoru dobrotliwie Dyrektor, ale Snape od razu zauważył, że nie został poczęstowany cytrynowym dropsem.
— Spytam wprost, Albusie — powiedział, głęboko nabierając do płuc powietrza. — Dlaczego ukradłeś moje jądro?
— Myślałem, że pomaga na cellulitis — odpowiedział zażenowany Dumbledore.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pon 18:18, 23 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
hallon
Wilkołak



Dołączył: 20 Kwi 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Olkusz, małopolska :)

PostWysłany: Wto 16:42, 30 Sie 2011 Powrót do góry

Witaj, kirke.
Pozwolę sobie najpierw komentować na bierząco poszczególne fragmenty tekstu, a potem rozpiszę się na temat całości :D

Cytat:
— Źle — warknął, zauważywszy, że brakuje mu jednego jądra.
Wciąż zamroczony alkoholem umysł, początkowo próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek je posiadał. Jednak nie mógł obalić tej teorii.
— Ciul, mam przecież drugie — warknął w ciemność i okrył się szczelnie kołdrą.
.
Haha, tutaj się uśmiałam w głos. No faktycznie, pociecha mi z jednego jądra :D
Cytat:
Spisał nawet kilka list, ale większość z tych ludzi albo nie żyła, albo w niedługim czasie i tak zamierzał ich otruć, więc nie należało się nimi zbytnio przejmować.

Boziu, pokochałam właśnie ten lekko cyniczny ton autorki :D
Cytat:
— Panie — wyszeptał pokornie, patrząc na swojego Lorda z niezachwianą pewnością. — Czy masz moje jądro?
Zniekształcona twarz wyrażała przez chwilę zaskoczenie, ale Voldemort szybko się opanował.
— A ty masz mój nos, Severusie? — wysyczał.

Cytat:
(...)Bellatrix potraktowała siebie szósty raz Cruciatusem, bo celowała nie tą stroną różdżki.

Matko Boska, czy to jest jakaś parodia? Przepraszam za głupie pytanie, ale nie znam się na gatunkach literackich. Boski tekst, noo :D

Fajny tekst, czuć klimat świąt, mimo że realia tekstu są nadzwyczaj karykaturalne.
Zakończenie do mnie nie przemawia, uznałabym je za słabe, ale za to jak najbardziej w stylu Dumbla. Bardzo fajny tekst.

Pozdrawiam,
malina :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Czw 14:41, 01 Wrz 2011 Powrót do góry

Tak to znowu ja. Nadchodzę ze swoimi głupotami.
Mam dziś wyjątkowy dzień - nie wiem, czym to jest spowodowane. Być może tym, że zaczęłam pierwszy rok w nowej szkole. Piję do tego, że Twój tekst mnie nie rozweselił. On mnie powalił na kolana. I to dosłownie, bo, kiedy czytałam, poplułam monitor sokiem, szklanka wypadła mi z ręki, a potem musiałam wycierać kałużę na kolanach. Dobra, kompromitujący wstęp mam już za sobą, idę dalej.
Cytat:
Cal po calu posuwał się w dół, coraz bardziej zdenerwowany, ale gdy poczuł pod dłonią podłużny kształt penisa - odetchnął z ulgą. Przesunął dłoń niżej, mrucząc pod nosem.
— Dobrze, dobrze, dobrze… — zatrzymał się na chwilę niepewnie i wrócił. — Źle — warknął, zauważywszy, że brakuje mu jednego jądra.
Wciąż zamroczony alkoholem umysł, początkowo próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek je posiadał. Jednak nie mógł obalić tej teorii.
— Ciul, mam przecież drugie — warknął w ciemność i okrył się szczelnie kołdrą.

Musiałam to zacytować, bo właśnie powyższy fragment mnie powalił. Starałam się ominąć niepokojącą wizję Severusa bez jednego jądra, niestety.
Wymiana zdań między Czarnym Panem a Mistrzem Eliksirów jest najlepszym poprawiaczem humoru. A cały tekst jest tak przesiąknięty pozytywnymi uczuciami, cynizmem i po prostu urokiem, że od dziś stał się moim ulubionym. Reakcja Dumbledore'a była całkowicie w jego stylu, ale przypomniało mi się coś, kiedy napomknęłaś o cytrynowych dropsach. Myślę, że Sev powinien ruszyć tyłek i zamienić je na truskawkowe, tak jak czytałam to w jednym z Twoich dzieł.
Kończę już, bo mnie jeszcze znienawidzisz za te wywody. Pozdrawiam, W_D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 18:13, 23 Sty 2012 Powrót do góry

teraz będzie poważniej i mam nadzieję, że taka odsłona kirke/euphorii też Wam się spodoba Wink

autor: euphoria/kirke
tytuł: Czysty
gatunek: angst
beta: Tyone (całujemy :* dziękujemy :* ściskamy :* i wielbimy:* )



Wszedłem do gabinetu Albusa jak zawsze w piątkowe popołudnie. To był czas przez każdego szanującego się profesora spędzany samotnie, na odreagowywaniu stresu z całego tygodnia. Zapewne należałbym do tej zacnej grupy, która zamiast poprawiać eseje czy przychodzić na dysputy do gabinetu dyrektora, siadywała przed kominkiem w ulubionym fotelu i popijała Ognistą – względnie jakieś lekkie wino, pomagające zasnąć im snem sprawiedliwych, gdyby nie jeden fakt, pomijany przez ową zacną grupę. Brytyjska część społeczeństwa magicznego była w stanie permanentnej wojny, która – choć może na razie przejawiała się tylko w formie utajonej agresji – mogła wybuchnąć z nową siłą w każdej chwili.

My o tym nie zapominaliśmy nawet na chwilę, więc zamiast raczyć się koniakiem z piwnic Lucjusza, przemierzałem w każde piątkowe popołudnie specjalnie wydrążony korytarz, który prowadził mnie bezpośrednio do gabinetu, tak by nikt niepożądany nie dostrzegł pielgrzymki. Czasy były niebezpieczne i bez wewnętrznych szpiegów.

Albus jak zawsze siedział zgarbiony w swoim fotelu, który był równie stary i wyniszczony jak jego właściciel. Niektórzy zdziwiliby się, wiedząc, jak wiele eliksirów zażywał Dumbledore, by przetrwać kolejne dni. Sam przygotowywałem je i przynosiłem do jego gabinetu, pilnując, by wypijał mikstury w odpowiedniej kolejności. Był zbyt ważny dla tej wojny; głupi błąd człowieka, który ma za dużo na głowie, nie mógł pogrążyć losów czarodziejskiego świata.

— Dzień dobry, drogi chłopcze — witał mnie.

Żaden radosny błysk nie pojawił się w jego niebieskich oczach. Bez okularów-połówek tęczówki nie wyglądały na błękitne, ale bardziej jak rozwodnione. Wyblakłe od wspomnień, które wryły się w nich zbyt głęboko.

Już dawno zauważyłem, że powinienem sobie poczytać za zaszczyt oglądanie go w takim stanie. Bez masek, których używał, a które jednym tchem potrafiłem wymienić.

Dyrektor Hogwartu dla uczniów był szalonym, kochającym dziadkiem częstującym ich cukierkami. Dla nauczycieli był mentorem i wsparciem. Dla Ministerstwa był twardym przeciwnikiem i nawet Wizengamot nie potrafił oprzeć się jego mocy. Zarówno tej magicznej, jak i siły słów – zwykłych, ale porażających chłodną logiką.

Kim był dla mnie Albus Dumbledore? Ojcem, którego nigdy nie miałem.

Kilka godzin później, gdy rosa zaczynała już osiadać na trawie, wracałem do moich komnat, ściskając w dłoni kolejną listę eliksirów, które musiałem jak najprędzej uwarzyć.

Wojna wymaga wielu ofiar — tym razem pożegnał mnie tymi słowami, a ja zacząłem zastanawiać się, o kim dokładnie mówił.

***

Kolejne piątkowe popołudnie nadchodzi niespodziewanie. Nie; to nie do końca tak. Nigdy nie czekam na piątek. Jest dniem, w którym wszystko mam zaplanowane, i czasem wydaje mi się, że nawet oddechy są przeliczone na poszczególne minuty, a kroki na trasę, jaką pokonuję. To przeraża mnie, ale i uspokaja.

Wchodzę do gabinetu Albusa, widząc go w innej szacie, z nową stertą papierów. Pieczęć jego rodu jednak, jak i fotel, pozostają niezmienne. Podobnie jak wyraz skupienia i delikatnej rezygnacji, gdy odkłada kolejny pergamin na dużo mniejszą kupkę tego, na co zdążył już odpowiedzieć.

— Dzień dobry, drogi chłopcze — wita mnie jak zawsze.

W tej niezmienności jest pewne ukojenie. Jest jak melodia mojego życia. Kolejne dni dzielą się na wyższe i bardziej nerwowe targanie smyczkiem za struny skrzypiec, gdy Gryffindor i Slytherin mają razem zajęcia. Powolne i ociężałe dźwięki wiolonczeli i kontrabasu, kiedy Ravenclaw i Hufflepuff próbują dobrnąć do końca lekcji. Przeplatają się ze sobą, by spotkać się w piątek i zgrać w idealną całość. Albus jest jak klucz wiolinowy - zaczyna nowe takty na pięciolinii moich możliwości i emocji.

Wyciągam dłoń i natychmiast znajduje się w niej gęsto zapisany pergamin. Drżąca ze starości ręka Albusa zaciska się na moim nadgarstku, zatrzymując mnie. Ma zadziwiająco dużo siły jak na człowieka, który najlepszy okres w swoim życiu ma już za sobą. I nagle zdaję sobie sprawę z tego, że ta sama drżąca dłoń potrafi wyjątkowo pewnie trzymać różdżkę. W końcu nawet Czarny Pan ugina się pod jej mocą.

— Jak minął tydzień, Severusie? — pyta niespodziewanie.

Jestem tak zaskoczony, że jedyne, co mogę wydobyć z siebie, to dobrze. Uśmiecha się, a ja zastanawiam się nad tym, dlaczego nasz rytuał został zaburzony. Przez chwilę trwamy w bezruchu. On trzyma moją rękę, a ja po prostu jestem zawieszony w przestrzeni. Pomiędzy strachem przed tym, co nieznane i ma dopiero nadejść, i cichą radością, że w końcu coś się dzieje.

— Coś się stało, Albusie? — pytam.

Mój głos jest zachrypnięty. Cały ranek krzyczałem na drugorocznych Puchonów, którzy omal nie wysadzili połowy zamku. Po raz pierwszy też używam jego imienia, choć pozwolił mi na to lata temu.

— Chcę cię o coś prosić — mówi, przeszywając mnie wzrokiem.

Zastygam. To jest coś, co potrafi tylko on. Jego prośby brzmią niewinnie, ale reperkusje, które z sobą niosą, są trudne do przewidzenia.

— Tak? — Znów odzywam się pierwszy, ale nie chcę zastanawiać się nad tym, czy to oznacza, iż zostałem złamany.

— Chcę… — Urywa. — Proszę cię — poprawia się szybko — byś spotkał się z Harrym jutro, jeśli będziesz miał oczywiście czas — dodaje pośpiesznie.

Widzę, że zależy mu na tym, bo jego wzrok staje się nagle jeszcze bardziej przeszywający, jakby chciał dotrzeć do mojej duszy i z niej wydrzeć odpowiedź. Nie mogę patrzeć na niego ani w te oczy, więc moje spojrzenie wędruje na nadgarstek.

— Oczywiście, Albusie — godzę się, a uchwyt zmniejsza się.

***

Do tej pory soboty nie miały melodii. Były ciszą. Spokojem laboratorium, wypełnionym rytmem, którego nie przeszywały niepotrzebne dźwięki. Wszystko jednak ulega zmianie, gdy w progu moich komnat staje Harry Potter, a skrzypce przejmują władzę nad wszystkim.

— Dzień dobry, profesorze — mówi tym swoim nie całkiem męskim głosem. Mutacja jeszcze obniży go o oktawę czy dwie, a wtedy będzie przyjemny dla ucha.

Nie odpowiadam, wpuszczając go do środka, i poniewczasie zdaję sobie sprawę, że nie wiem, czego ma dotyczyć wizyta. Nie bardzo wiem też o czym rozmawiać z tym młodym człowiekiem, ani czego Albus spodziewa się po tej wizycie.

Potter stoi tymczasem na środku mojego salonu i rozgląda się ciekawie. Jego wzrok wędruje po półkach i – zdawać by się mogło – pieści grzbiety ksiąg.

— Nie spodziewałem się, że pan profesor ma tyle pozycji z Obrony Przed Czarną Magią — wyrywa się z jego ust, nim zdąży się powstrzymać.

Jego rumieniec jest uroczy, choć nie na miejscu.

— Gdybym nie był mistrzem eliksirów, to właśnie Obrona byłaby moim przedmiotem wiodącym — odpowiadam prosto.

Jego zaciekawienie widać jak na dłoni.

— Więc dlaczego Eliksiry? — pyta.

Rozsiadam się wygodnie na kanapie i wskazuję mu jedno z krzeseł. Gdy zajmuje miejsce, pytam uprzejmie o herbatę, ale odmawia. Z całych sił staram się przypomnieć sobie wszystko, czego o gościnności uczyła mnie matka.

— Wojna — odpowiadam po chwili jednym słowem. — Byłem jedynym, który był w stanie przygotować mikstury leczące i antidota.

Widzę, że nie muszę dopowiadać nic więcej, bo Potter kiwa ze zrozumieniem głową, jakby wiedział, ile dla wojny trzeba poświęcić. Zanim się orientuję — herbata jest już zimna, a wyczarowany księżyc zagląda do moich komnat. Potter żegna się i pyta, czy może pożyczyć jedną z pozycji Atkinsa.

***

Piątek jest kakofonią dźwięków, a eliksiry pozostawione na ogniu wciąż się gotują. Muszą odstać w stałej temperaturze wrzenia ponad trzy tygodnie, nim będą gotowe do użycia. Z trudem przyznaję, że Albus zaskoczył mnie najbielszą z magii tak bardzo, że aż musiałem sięgnąć do dawno zapomnianych podręczników.

Eliksir Czystości nie był jedną najłatwiejszych mikstur, a moje doświadczenie z Czarną Magią zmuszało mnie do używania zaklęć zamiast rąk do pracy podczas przygotować. Wciąż mam dreszcze na samą myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby choć kropla zetknęła się z moim ciałem. Już raz pozwoliłem magii na interwencję w moją duszę i ten ból pamiętam do teraz. Blizna, którą noszę we własnej sygnaturze, jest tylko przypomnieniem tego, co stało się, gdy zabiłem po raz pierwszy. Eliksir w szaleńczo szybkim tempie zmusiłby mnie do poskładania duszy na nowo, a wszystkie zrosty pękłyby, jak pod naciskiem zbyt wielkiego ciśnienia.

Nawet nie wyobrażam sobie bólu, który poczuje Czarny Pan…

***

Ciche pukanie budzi mnie z sobotniego marazmu i ostatkiem sił przypominam sobie o Potterze. Po zajęciach w czwartek pytał, czy może ponownie nawiedzić mnie w ten weekend. Skłamałbym, gdybym zaprzeczył, że obserwowałem go przez cały tydzień. Chłopak roztaczał wokół siebie specyficzną aurę, której nie potrafiłem zdefiniować. Kiedy wyszedł siedem dni temu, zdałem sobie sprawę z trzech rzeczy; nigdy nie opowiedziałem nikomu o tym, że Obrona Przed Czarną Magią była moim priorytetem przed Eliksirami i mistrzowski tytuł jest dziełem przypadku, a nie planu. Nigdy też nie pożyczyłem nikomu żadnej z moich książek – dopiski na marginesach nie nadawały się do wglądu opinii publicznej. Po raz pierwszy także wpuściłem ucznia do moich prywatnych komnat.

Potter naginał wszelkie zasady i zrobił to również teraz, wchodząc do mojego salonu i rozsiadając się w tym samym krześle, co tydzień wcześniej.

— Dziękuję za książkę — słyszę z jego ust.

Przez moje nie przechodzi pytanie, czy zrozumiał cokolwiek z lektury. Atkins i jego podejście do magii jest specyficzne – właśnie dlatego mam zbiór jego ksiąg.


— Boję się Białej Magii — mówi po chwili.

Jego głos jest cichy i spokojny. Skrzypce milkną, a ja nie wiem, co powiedzieć.

— Skrajności bywają niebezpieczne — wykrztuszam w końcu, a on podnosi swoją głowę i patrzy na mnie znad przydługiej grzywki.

Wiem, że gdzieś tam znajduje się sławetna blizna, ale zakrywa ją od dłuższego czasu.

— Czy Czarna Magia… — Urywa, niepewny tego, czy mnie nie urazi. Nagle dociera do mnie, że Albus musiał opowiedzieć mu o mnie, i prawie drżę.

— Co powiedział ci dyrektor? — pytam, opanowując głos.

Potter wierci się niespokojnie i po raz kolejny mam okazję obserwować jego rumieniec.

— Albus mówił, że jest pan szpiegiem, i opowiadał mi o pańskiej p… — znów się zacina. — Poświęceniu — kończy nieskładnie.

Wiem, że chciał użyć słowa przeszłości, ale nie mam pojęcia, dlaczego się powstrzymał. Milczę, a on ponownie wierci się. Zauważam też, że użył imienia dyrektora z łatwością i pewnością, której do tej pory nie mam nawet ja.

Czy on też widuje go bez okularów? Drżącego i skupionego?

— Dokończ pytanie — proszę.

Widzę jego zdziwienie.

— Czy Czarna Magia zostawia bardzo duże… — brakuje mu słowa — spustoszenie…?

Zastanawiam się, czy Potter nie opanował legilimencji. Nie dalej jak wczoraj myślałem o tym samym i jestem pewien, że srebrna nić wspomnienia wciąż jest na wierzchu w moim umyśle. Skanuję go ostrożnie, ale odczuwa tylko szacunek i ciekawość pomieszane ze strachem. Emocje łączą się ze sobą płynnie, co mnie dziwi, i zastanawiam się chwilę, jaką melodią dla niego jestem.

— Ogromne, panie Potter — odpowiadam poważnie, a on blednie nieznacznie.

Jego wzrok staje się pusty, ale w chwilę później znów skupia się na mnie.

— Czy mógłby mi pan mówić po imieniu, gdy jesteśmy sami? — pyta ostrożnie.

Jest jak zranione zwierzę. Siedzi na skraju krzesła i czeka na pierwszy atak z mojej strony, ale ja jestem zbyt pochłonięty tym, że skrzypce zniknęły, a rytm przypomina mi ten wybijany przez moje serce.

— Harry — próbuję po raz pierwszy i odkrywam, że to imię ma smak.

Nie potrafię go jeszcze zdefiniować, ale to już coś.

***

Albus czuje się coraz gorzej. Eliksiry – nawet te, które zmodyfikowałem – nie pomagają. Nie wiem, co robić, gdy kolejny piątek dobiega końca. Dyrektor wydaje się być zżerany czymś od środka, a ja nie potrafię tego zatrzymać. Zaczynam się bać, że koniec nadejdzie szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa, i w dużo bardziej zaskakujący sposób.

W całym galimatiasie nawiedza mnie myśl, że jutro spotkam Harry’ego. I choć nie pożyczył tym razem ode mnie książki i nie umawialiśmy się – uczucie pewności nie zmniejsza się.

***

Pukanie jest ciche i równie cicho wślizguje się do mojego salonu. Siada na krześle, opierając się tym razem o nie, i spogląda na mnie ciekawie.

— Nie musisz pukać — mówię i zaskakuję sam siebie.

Zostaję nagrodzony kolejnym rumieńcem. Zastanawiam się, o czym tym razem porozmawiamy, sącząc wytrawne wino z kryształowego kieliszka. Ogień z kominka nadaje mu jeszcze głębszą barwę. Patrzę na Harry’ego, który wbija wzrok we wzór dywanu. Szkolna szata wisi na jego prawie siedemnastoletnim ciele.

— Chcesz kieliszek? — pytam.

Jeszcze pamiętam, jak to było w jego wieku, więc dziwi mnie odmowa.

— Nigdy nie piłem — odpowiada, a dla mnie to nie jest argument.

— Może czas zacząć?

Kręci przecząco głową, a jego wzrok ponownie staje się pusty. Prawie żałuję, że mu to zaoferowałem. Przygaszony wygląda żałośnie.

— Mów mi po imieniu — proponuję i mam ochotę ugryźć się w język.

Potter rumieni się, a ja wiem, że to nowy zwyczaj. Przychodzi, siada, rumieni się, rozmawiamy i wychodzi, nie mówiąc o tym, czy wróci następnym razem. Podczas wojny nie ma nic pewnego.

— Severus — wypowiada je po raz pierwszy na próbę.

Już wiem, jaką melodią dla niego jestem.

***

Eliksir musi odczekać jeszcze tydzień, a potem kolejny w chłodzie. To w zimnej temperaturze kryształy wytrącają się i całość wygląda tak pięknie. Ale to zabójcze piękno. Pamiętam o tym, ilekroć mieszam w prawo i w lewo bulgocącą całość.

Albus wciąż choruje i niknie w oczach.

Jutro widzę się z Harrym.

***

Jest sobota i wiem, że stoi pod moimi drzwiami. Chwila wahania i naciska klamkę, ostrożnie – jakby nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Wchodzi niepewnie do środka i uśmiecha się delikatnie.

— Dzień dobry, Severusie — wita się i czerwieni.

Zyskuje rumieńce coraz szybciej. Coraz prędzej też wchodzi i boję się, że skróci się także czas naszych rozmów. Niepotrzebnie. Harry wypija pierwszą filiżankę herbaty i rozsiada, tym razem na kanapie.

— Czarna Magia i Biała Magia — mówi. Ponownie będziemy prowadzić poważną rozmowę.

— Obie są groźne, bo nie ma ludzi tylko dobrych i tylko złych — odpowiadam. — Nawet ja mam jakieś dobre cechy — dodaję. — Więc gdy po raz pierwszy miałem styczność z Czarną Magią, część mnie… — Urywam.

— Cierpiała — dopowiada ze zrozumieniem.

Obaj milczymy przez chwilę.

— Czy to… bardzo bolało?

Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie.

— Wolałbym rok pod Cruciatusem Bellatrix — szepczę.

Potter blednie i przez chwilę mam wrażenie, że zemdleje, ale równie szybko opanowuje się; boję się, że wstanie i wyjdzie.

— Uważam cię za bohatera. — Ledwo słyszę jego głos, ale rumieniec, który obejmuje również jego szyję, utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrozumiałem jego słowa.

***

Przeklinam na głos Albusa, gdy zdaję sobie sprawę, że rozwiązaniem mojej zagadki dotyczącej jego stanu zdrowia i dziwnych pytań Harry’ego jest jedna i ta sama odpowiedź. Wrodzona dobroć dyrektora, który od zawsze posługiwał się tylko Białą Magią, odwróciła się przeciwko niemu, kiedy kazał Wybrańcowi zabić Czarnego Pana.

Plan awaryjny w postaci eliksiru jest prawie przygotowany.

Albus wciąż słabnie.

Harry przyjdzie jutro.

***

Kiedy wychodzę z laboratorium, on już jest. Siedzi na kanapie i popija herbatę. Wita się ze mną uśmiechem i ja nie wiem, jak to się dzieje, że chwilę potem całuję jego usta. Smakujące miodem, którym dosładzał napój. Nie odpycha mnie. Wręcz przeciwnie. Przyciąga bliżej i głaszcze moje włosy. Przez chwilę słyszymy tę samą melodię i wiem, że tak brzmi szczęście.

***

Eliksir jest przygotowany. Zaniosłem go Albusowi, który już prawie nie odrywa się z fotela. Jego oczy nawet w okularach nie błyszczą. Dłoń drży bardziej niż zwykle, a ja nie potrafię przestać myśleć o tym, że jutro zobaczę się z Harrym.

Wracam do moich komnat i od razu wyczuwam zmianę w sygnaturze. Już czeka na mnie w salonie, więc witam się z nim szybko i pytam, czy chce herbaty. Wypija filiżankę, po czym wygodnie sadowi się na moich kolanach. Jakby tam należał; i jest to prawda. Całuję go długo, a jego dłonie są niemal przylepione do moich włosów. Nie mogę opanować pomruków zadowolenia i zaczynam rozpinać jego szatę. Wtedy drętwieje i odpycha mnie od siebie.

— Chyba musze już iść — mówi szybko. Jest spłoszony.

Uśmiecham się i przyciągam go bliżej, ale ponownie protestuje. Chwilę później przeprasza i całuje mnie na pożegnanie.

— Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciał — tłumaczę cierpliwie.

Rumieni się, ale jego głos jest pewny, gdy mówi:

— Jestem czysty. Zobaczymy się jutro, ale będę później niż zwykle — dodaje na odchodnym i ponownie łączy nasze usta. — Severusie — niemal wyśpiewuje.

***

Sobota ponownie jest bezdźwięczna. Z braku lepszego zajęcia sprzątam pracownię, a moje ręce drętwieją od różdżki. Kociołek z pozostałościami Eliksiru Czystości wyrzucam. Już nigdy mi się nie przyda. Nie potrafię jednak się skupić na tym, co robię, bo scena wczorajszego pożegnania utkwiła mi w pamięci jak cierń.

Jestem czysty — powiedział. Nie: nigdy tego nie robiłem, ale właśnie o czystości wspomniał, jakby to o nią chodziło.

Nigdy nie piłem — przypomniało mi się natychmiast.

Czy Czarna Magia zostawia bardzo duże spustoszenie?

Boję się Białej Magii.

Patrzę pustym wzrokiem na opróżniony kociołek i wybiegam z komnat. Chwilę później, gdy jestem pod gabinetem Albusa, dociera do mnie, że się spóźniłem. Nieludzki ryk rozrywanej duszy odbija się od hogwarckich ścian, mimo zaklęć wyciszających. Wchodzę, wiedząc, co zastanę. Na podłodze umazanej we krwi leży Harry, a w jego nieruchomych dłoniach spoczywa pusta fiolka po eliksirze, który przygotowywałem cały miesiąc.

***

Teraz, gdy nie ma melodii, nie ma Albusa, nie ma rytmu i nie ma Harry’ego, zastanawiam się, jak długo Dumbledore wiedział, że cząstka duszy Czarnego Pana zalega w ciele Gryfona. Muszę oddać mu sprawiedliwość, że przygotował go, jak mógł najlepiej. Tylko ci, którzy zachowywali czystość duszy, serca i ciała mogli przeżyć styczność z tym eliksirem.

Chyba że skazili się ziemską miłością…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin