FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Tajemnice Indre/ Śmierć czarownicy(VampiresStory i kirke)[Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pon 18:30, 03 Maj 2010 Powrót do góry

Pojedynkują się: kirke i VampiresStory


forma: miniatura
długość: 1-6 str TNR 12
chcemy: żeby całość zakrawało na legendę, postaci nadprzyrodzonych, historycznych okolic średniowiecza, złego zakończenia...
nie chcemy: humoru, parodii, Belli, Edwarda, kanoniczności (ale to chyba oczywiste), Irlandii, USA, Włoch, Niemiec... eee... archaizacji języka...
termin: dwa tygodnie, 3 maja
beta: bez


Koniec oceniania: 17.05

Oceniamy według schematu:

Pomysł: 5 pkt.
Styl: 7 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Punkty przyznawane w innej punktacji nie będą liczone.

Jeśli nigdy nie oceniałaś/ -eś, zapoznaj się z zasadami. ← klik!


TEKST A:


Tajemnice Indre


Zachodzące słońce odbijało się na powierzchni Indre, rozsiewając wokół złociste promienie. Woda leniwie obmywała brzegi samotnej wyspy, na której kilkaset lat wcześniej zbudowano pierwszy gród. Obecnie, już murowany – zamek górował nad okolicą, a ciemnoszare mury wdawały się wynurzać z wód rzeki. Kilka wież, które wyłaniały się z koron drzew zdradzały militarny charakter budowli. Jak co wieczór, Indre poniosła ze sobą dźwięki wznoszenia zwodzonego mostu, który odcinał wyspę od stałego lądu i nadawał jej miano niezdobytej.
Zamek w Azay-le-Rideau strzegł tej części Cesarstwa, gdzie najczęściej dochodziło do najazdów wrogich plemion i stanowił dość istotny punkt w buntach możnowładców, które zdarzały się coraz częściej pod panowaniem Ludwika I Pobożnego. Wojnę było czuć niemal w powietrzu, więc pachołkowie oddelegowani do nocnej warty nie ociągali się i poruszające się płomienie pochodni można było ujrzeć niemal na każdym krużganku. Porozumiewali się za pomocą tylko sobie wiadomych sygnałów, ale dopóki system ten się sprawdzał pan na zamku – nieślubny syn Bertrady de Laon, nie miał do niego zastrzeżeń.
Zapadła noc i dźwięki życia powoli ucichły, dając prym odgłosom nocy. Księżyc, którego pełnia wypadała tej nocy, wzeszedł już, ale przesłoniony grubą warstwą chmur nie był widoczny z ziemi. Drzewa na wyspie usypiająco poruszały się w rytm wiatry, który codziennie owiewał ten skrawek lądu. Mówiono, że był łzą, którą uronił jeden z pradawnych bogów nad ludzkim życiem, ale nikt tak naprawdę to nie wierzył. Prawdą jednak było, że wyspa miała właśnie taki kształt – ostro wcinający się w prąd Indre i łagodnie zakończony, gdzie jej wody odzyskiwały panowanie.
Właśnie przy tym łagodnym zakolu stała młoda kobieta. Pochylała się nad wodą i wypatrywała. Co noc była bliżej i coraz odważniej wpatrywała się w Indre, która kryła niejedną tajemnicę. Jednak rzeka nie odpowiadała i pachołkowie, którzy przyglądali się młodej hrabiance dziękowali za to całym swym sercem.
- Hrabianko – dobiegł go szept.
Wzdrygnęła się i przestraszona wahała. Jedna ze stóp osunęła się jej do wody, ale silna dłoń złapała ją za ramię i postawiła bezpiecznie na lądzie.
- Hrabianko, matka wzywa – powiedział sługa i spokojnie czekał na dalsze polecenia.
Odepchnęła dłoń mężczyzny i poprawiła suknię.
- Już idę – burknęła.
Wróciła powolnym krokiem do zamku i udała się do sali jadalnej. Zimne mury wionęły wilgocią, ale przyzwyczajona od najmłodszych lat, nie zwróciła na to uwagi. Wszyscy już siedzieli przy stole i czekali na podanie kolacji. Woskowe świece zadymiły część pomieszczenia, ale i tak dawały więcej światła niż ogień w kominku, który palili do niedawna.
Po kolacji wysłuchała kilka gorzkich słów od matki na temat swojego prowadzenia się, ale jak zwykle je zignorowała.

Wody Indre wzburzyły się, a na ich powierzchni utworzyła się piana koloru kości słoniowej. Trwało to tylko chwilkę, ale światło księżyca, który odsłoniły chmury, wyolbrzymił to zjawisko. Wszystko ucichło, a przyroda zdawała się milknąć w oczekiwaniu. Wiatr, który targał drzewami na wyspie zamarł w miejscu, a świerszcze zaprzestały wieczornego orkiestrowania.
Świat przystanął na chwilę, ale nic się nie zdarzyło. Kolejna chmura przykryła księżyc, a piana została ponownie wchłonięta przez wodę.

- Rosalie, mam nadzieje, że nigdzie się dzisiaj nie wybierasz – powiedziała jej matka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Złotowłosa pokręciła przecząco głową i szczelniej przykryła się kołdrą. Udawała śpiącą, ale starsza kobieta wyczuła intrygę. Dawniej na cesarskim dworze jej intuicja nigdy się nie myliła. Zamykając potężne dębowe drzwi, spojrzała jeszcze raz na córkę, ale nie wyrzekła ani słowa.
Od ponad miesiąca Rosalie urządzała sobie wieczorne spacery nad Indre i przesiadywała godzinami nad rzeką wpatrując się w jej nurt. Martwiło to całą rodzinę, ale tylko Sophia – służka hrabianki, wiedziała skąd obsesja młodej kobiety. Rosalie wróżono w wiosce i poczęła wyczekiwać idealnego mężczyzny, który miał nadejść do niej od strony wody.
Młoda kobieta odczekała kilka chwil i nie słysząc szmerów na korytarzu, odrzuciła okrycie. Sięgnęła po czarną pelerynę i szczelnie obwinęła nią. Gdyby była bohaterką jednego z romansów, które czytywała matka wieczorami, wyszłaby zapewne przez okno, ale umiejscowienie jej komnaty nie pozwalało na takie ekscesy. Otworzyła ostrożnie drzwi i wyjrzała na zewnątrz. W mroku nie widziała nawet ścian, ale kamienne korytarze niosły daleko dźwięki. Słyszała podniesiony głos ojca, gdy rozmawiał ze służącymi, więc przemknęła cichcem i wyszła na dziedziniec.
Zatrzymała się pod ścianą tak blisko, że czuła zapach mokrych kamieni, a ich faktura wgniatała się w jej bladą skórę. Pachołek minął ją zaledwie od kilka kroków, ale najważniejsze było to, że światło pochodni nie oświetliło Rosalie. Gdy tylko mężczyzna znikł za zakrętem, ruszyła w stronę jednej z mniej strzeżonych przejść. Tak jak podejrzewała posterunek pozostał nieobsadzony, więc jak najszybciej przebiegła przez otwartą przestrzeń i zaczęła schodzić po nierównych kamiennych schodkach. Zawahała się przy kilku stopniach, ale szybko odzyskała równowagę i nie patrząc w dół podjęła wędrówkę. Odetchnęła spokojniej dopiero, gdy jej stopy dotknęły żwiru naniesionego przez wody Indre.
Rzeka wprawiała ją w doskonały humor , choć nigdy nie wiedziała dlaczego. W jej wodach było coś takiego, co przyciągało Rosalie. Nie tylko wróżby starych kobiet zwabiały ją nad Indre, ale chyba przede wszystkim spokój, który odczuwała, gdy wpatrywała się w spokojne fale.
Dotknęła czubkami palców zimnej wody i pozwoliła pieścić dłoń. Cisza, którą otaczała działał kojąco na zmysły. Nareszcie mogła oddychać pełną piersią i nie przejmować się wszystkimi, którzy ją otaczali. Na wyspie czuła się więźniem, odcięta od świata naturalną barierą. Krótkie wypad do wioski, na które pozwalano jej niezwykle rzadko, nie rekompensowały zesłania z dala od dworu cesarskiego i całej śmietanki towarzyskiej.
Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli i podniosła kilka kamyków z dna rzeki. Były bardzo śliskie i jeden zdążył wpaść do wody, ale drugi wciąż spoczywał w jej dłoni. Podniosła go do nosa i poczuła charakterystyczna zapach wilgoci. Zamknęła oczy i próbowała go wchłonąć całą sobą. Kilka łez spłynęło po twarzy Rosalie, gdy cisnęło go jak najdalej od siebie. Cichy plusk odbił się echem od linii drzew na przeciwległym brzegu.
Podniosła się z klęczek i otrzepała pobrudzone kolana z nadbrzeżnego piasku. Już miała wracać w stronę zamku, gdy pojedynczy księżycowy promień padł na Indre. Niemal czuła jak przyroda zamiera w oczekiwaniu. Sama także przestała oddychać i wsłuchiwała się w dźwięki, które dochodziły spod powierzchni wody. Jak oczarowana wpatrywała się w pianę, która utworzyła się na Indre.
Coś wychynęło z wody i Rosalie usłyszała wyraźnie plusk. Nie czuła strachu, co dość ją zaskoczyło. Przypomniała sobie poranek, gdy kobieta w łachmanach dotknęła jej dłoni i z przerażeniem wpatrywała się w jej oczy.
- Nie podchodź do wody – mówiła głosem, który pamiętała do dziś.
Rosalie aż do dziś nie wierzyła, służce powiedziała, że wywróżono jej narzeczonego, śmiejąc się w duchu z naiwności kobiety. Aż do teraz też nie czuła dziwnego zapachu, który unosił się nad powierzchnią Indre.
Z piany wychynęła postać. Najpierw nieśmiało, czekając na kolejne promienie księżyca. Potem dużo odważniej. Zdawała się unosić nad wodą i drżeć. Może była tylko majakiem utworzonym przez księżyc i wodę.
Piana zniknęła, a Rosalie usłyszała cichy śpiew, który przyciągał ją coraz bliżej i wabił swoim pięknem. Nie rozpoznawała melodii ani słów, ale nie to było najważniejsze. Dźwięki kołysały nią i kusiły, a postać płynęła w powietrzu coraz bliżej i bliżej.
Choć było ciemno, Rosalie ujrzała ją w całej okazałości. Kobieta była niezwykle piękna, mimo iż zamiast stóp miała pokryty łuskami ogon. Nie płynęła, nie poruszała się, a jednak była coraz bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki.
Blondynka podniosła dłoń, ale ta zawisła w powietrzu – niepewna tego, co chciała zrobić.
A jeśli ona zniknie? – pomyślała i przeraziła się tą możliwością.
- Dotknij mnie – szepnęła kobieta. – Dotknij mnie.
Rosalie zawahała się po raz pierwszy tego dnia. Wyciągnęła pewnie rękę do przodu, ale nawet nie musnęła delikatnej skóry kobiety. Spróbowała pochylić się do przodu, stojąc na krawędzi, ale nadal nie sięgała do nagiego ciała oświetlanego przez księżyc.
- Dotknij mnie – szeptał głos, którego nie można było porównać do niczego innego.
- Nie mogę – powiedziała całkiem głośno Rosalie.
- Podejdź, złapię cię – nęciła dalej kobieta.
Blondynka ostrożnie postawiła stopę w wodzie, ale zaskoczona zauważyła, że stąpa po powierzchni Indre.
- Kim jesteś – zapytała, gdy stała pewnie na obu nogach.
- Moje imię niczego ci nie powie – odpowiedziała naga kobieta.
Rosalie zamyśliła się, ale podjęła dalszą wędrówkę. Powoli i ostrożnie stawiała kolejne kroki, ale ani jedna kropla wody nie zmoczyła jej sukni. Już po chwili poczuła pod palcami zimną skórę nieznajomej, a jej ciało przebiegł dreszcz ni podniecenia, ni przerażenia. Pogładziła szyję kobiety i wyczuła kilka wypustek na karku.
- Co chcesz zrobić? – pytały lazurowe oczy.
- Chcę cię pocałować – powiedziała na głos blondynka i natychmiast oblała się czerwienią. – Kim jesteś? – ponowiła pytanie.
Nie dostała odpowiedzi, ale znienacka poczuła zimne wargi na swoich. Wilgotny oddech zmieszał się z jej i oszołomiona zastygła w bezruchu. Kobieta błądziła ręką po ciele Rosalie i przyciągała bliżej do siebie.
Jesteś taka piękna – rozległo się w głowie blondynki.
Żadna nie przerwała pocałunku. Rosalie coraz bardziej brakowało powietrza, ale zahipnotyzowana intensywnością spojrzenia nie potrafiła podjąć walki. Nie czuła też, że woda Indre pochłania je obie i w pierścieniu z piany. Kolejna chmura zakryła księżyc w pełni, ukrywając prawdę o Indre.

Kilka dni później ciało Rosalie wypłynęło koło Nantes.



TEKST B:


Śmierć czarownicy


Zapada zmrok. Nerwowo wyglądam przez okno i ostatni raz zawijam zioła w szorstki, brązowy materiał. Owijam je delikatnie sznurkiem, ale nie za mocno. Nie mogą się zgnieść. Na moment, tylko krótką chwilę, całkowicie zapominam o reszcie świata. Są tylko zioła. I ja.
- Na miłość boską, szybciej, kobieto – mruczy Gladys ze znudzeniem. – To tylko Szkocja. Bez donosu nikt cię nie złapie.
Zastanawiam się, ile racji jest w jej słowach, a ile zwykłej irytacji. Czy naprawdę fakt, w jakim kraju się znajdujemy, ma jakiekolwiek znaczenie? Mentalność ludzi, co niedzielę słuchających takich samych kazań, jest prawie wszędzie taka sama.
- Cicho bądź, Gladys! – karci ją kobieta z drugiego końca pokoju. – Dziewczyna dobrze robi.
Gladys przewraca oczami, ale nie mówi ani słowa. Obie czujemy szacunek do tej starowiny, wygrzewającej kości pod kocem w drugim końcu izby. W blasku świec i kominka wygląda jeszcze bardziej majestatycznie – choć jej spracowane ręce nie leżą bezczynnie, szyje coś swoimi niesamowitymi nićmi, których używa bardzo oszczędnie, tylko do ozdoby koronek. Przyrzekła powiedzieć mi pewnego dnia, jakim cudem się tak błyszczą, niczym szaty króla. Teraz jednak patrzy na mnie uważnie, jej ciemne oczy śledzą każdy mój ruch, a usta są lekko zaciśnięte. Spod starego czepka wysuwa się pasmo siwiuteńkich włosów. Jestem pewna, że gdyby chciała, odzyskałyby kolor, ale babcia Nabb jest dumna ze swojego wieku. Na pożegnanie zbliżam się do kominka i całuję ją w pomarszczony policzek.
- Niech cię Bóg błogosławi, dziecko – szepcze mi do ucha. Za każdym razem mówi to samo, a ja za każdym razem dziwię się temu błogosławieństwu, tak dziwnie brzmiącemu w jej ustach.
Gladys delikatnie klepie mnie po ramieniu i podaje płaszcz – a raczej oliwkową płachtę, którą zawsze się owijam i śmiem nazywać płaszczem.
- Uważaj na siebie - mówi. Zawsze.
Wymykam się z jej domu na tonące w mroku uliczki wsi. Boję się każdego głosu, odgłosu łapek szczura, kiedy przebiega ulicami, szelest spódnic wydaje mi się hałasem, przyciągającym uwagę zwierząt i ludzi.
Mój krok nabiera tempa. Po chwili prawie biegnę przez ulice, potykając się na kocich łbach i zakrętach, usiłując prześcignąć cień.
Cień? Przecież powinno być ciemno…
W chwili, kiedy podnoszę wzrok na grupę ludzi, stojących przede mną z pochodniami, ktoś mocno uderza mnie w głowę. Upadam na kolana, a za ciosem w potylicę wędruje kolejny, tym razem w kręgosłup. Widzę mnóstwo kolorowych gwiazd, a po kolejnym, nie wiem już którym kopniaku, przyciskam policzek do śliskiego bruku i tracę kontakt z rzeczywistością.
- Dobrze ci tak, wiedźmo.

Pierwszym uczuciem po obudzeniu jest zimno. Koszmarne zimno.
Podnoszę się powoli, najpierw opierając ciało na łokciach, potem na dłoniach. Wreszcie podkurczam kolana i siadam jako tako prosto. Nic nie widzę w mroku. Jest tu, co prawda, małe okienko – a raczej dziura w ulicy, przez którą strażnicy wlewają do lochów (a nie wątpię, że to lochy) „jedzenie” – ale światło z niego jest tak słabe, że nie czuję potrzeby, aby się tam dostać. Ta ciemność mnie chyba prześladuje.
Wiem tylko, że jest źle. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, są ludzie z pochodniami, wlekący mnie przez brukowane ulice. Krzyczeli też coś o demonach, więc może jest nawet gorzej, niż przypuszczałam.
Na moment kryję twarz w dłoniach. Czuję zapach ziół, wodorostów, swoich ubrań.
Po raz pierwszy to mnie nie uspokaja. Kiedy mam właśnie zacząć płakać, czuję zimny oddech na karku. Krzyczę cicho i, przerażona, odsuwam się kawałek.
- Przepraszam – słyszę w ciemności męski głos. – Nie chciałem cię przestraszyć.
- A kim ty, u diabła, jesteś? – pytam, próbując uspokoić rozszalałe serce.
Przez moment panuje pełna napięcia cisza. Potem mężczyzna wzdycha.
- Nazywam się Cullen – zaczyna z rezygnacją – i jestem wampirem.
Niezwykłe stwierdzenie na moment zapiera mi dech. Czy powinnam się bać? W końcu to wampir. Ma kły. To znaczy, pewnie ma kły. Nie widziałam jeszcze nigdy wampira. Do tej pory byłam pewna, że to wymyślone przez nadgorliwych księży bajki, jakimi karmi się wiejską ludność.
Właściwie jest mi już to obojętne. Skoro siedzimy w tym błocie razem, naprawdę nie widzę różnicy w tym, czy spłonę na stosie, czy zostanę pożarta przez wampira.
- I jak mam na to zareagować? – słyszę własny, beznamiętny głos. Odpowiedzią jest cichy chichot.
- Nie wiem. Jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który nie wrzasnąłby krzykiem na mój widok.
- Nie widzę cię – przypominam równie obojętnie. Bycie z obcym wampirem na „ty” w jakiś sposób wydaje mi się naturalne.
- Masz rację – przyznaje. – Może więc zamiast się nad tym zastanawiać, powiesz mi coś o sobie?
Jakkolwiek surrealistycznie to brzmiało, zaczęłam rozmawiać z krwiopijcą na temat swojego życia osobistego. Nie wiem, czy sprawił to jego dziwny, miękki głos, czy moja obojętność wobec świata, ale nie czułam się specjalnie przerażona jego obecnością.
- Jak cię złapali? – zadaję nieoczekiwane pytanie.
Prawie widzę, jak zastanawia się nad odpowiedzią. Słyszę szuranie, kiedy opiera się o ścianę, a potem zsuwa na podłogę.
- Sądzę, że ktoś mnie kiedyś widział na polowaniu – oznajmia, a ja mimowolnie się wzdrygam. – Poluję na zwierzęta – dodaje szybko. – W każdym razie…
- Zwierzęta? – przerywam mu bezceremonialnie. – Jak to możliwe?
- Wierz mi, po wielu latach można się tego nauczyć – mówi z przekąsem. – Nie chcę być potworem.
Nie mam serca powiedzieć mu, że to głupia teoria. A może wcale nie?
- I nie czujesz żadnej… chęci… żeby spróbować…
- Nie – odpowiada zdecydowanie. – A nawet jeśli, to staram się nad nią panować. Proszę, możemy przestać rozmawiać o mojej filozofii życiowej?
Milknę. Ma rację. Co mnie to w ogóle obchodzi?
- Przepraszam – wzdycha. Nie mam pojęcia, za co właściwie przeprasza, ale miło się tego słucha. – W sumie możesz pytać, o co chcesz.
- Nie, wyczerpałam swój limit – mówię szybko. – Teraz ty o coś zapytaj.
- Dobrze, więc… kim ty właściwie jesteś? Przedstawiłaś się, ale...
Cholera. Dobrze wiem, o co mu chodzi.
- Wiedźmą, jak sądzą – przerywam. – Co prawda nie mam różdżki, miotły i kociołka, ale…
Nie kończę zdania. „Ale” wisi w powietrzu, niczym milion niedopowiedzeń.
- Jesteś mądra. Wiedźmy to mądre kobiety – stwierdza w końcu.
- Gdybym była mądra, nie dałabym się tak głupio złapać. – To zdanie wymyka mi się, zanim je powstrzymuję. Tak naprawdę wcale nie to chciałam powiedzieć.
Wampir… mruczy coś pod nosem. Staram się udawać, że nic mnie to nie obchodzi.
- Mój ojciec był inkwizytorem – stwierdza tak beznadziejnie, jak ja mówiłam o sobie. – Przez całe lata wpajał mi, że czarownice, wampiry, wilkołaki i cała reszta magicznych istot to kreatury, które na chwałę Pana należy palić na stosie. W końcu w to uwierzyłem i zmieniłam się w jego młodszą kopię. A potem coś nie wyszło i stałem się potworem, jakie od zawsze chciałem unicestwiać – mówi kąśliwie. W tej skrótowej informacji wyczuwam mnóstwo żalu i gniewu. Otwieram usta, chcąc mu odpowiedzieć, ale wtedy drzwi lochu się otwierają i wpada przez nie cienka strużka światła.
- Czarownico, wstawaj.
Przez moment udaję kompletną głupotę i hardość, ale strażnik po prostu podchodzi do mnie i wywleka za włosy. Decyduję, że może jednak powinnam iść sama. Popycha mnie w kolejne zakręty korytarza, a ja coraz bardziej tracę orientację. W końcu wypycha mnie na rynek, gdzie zebrał się już spory tłumek, nad którym góruje prokurator ze swoją świtą. Zastanawiam się, ile dni przesiedziałam w ciemności i zamknięciu. Drzewa wyglądają nieco inaczej, ale kompletnie straciłam poczucie czasu.
- Masz szczęście, że prokurator jest w mieście – słyszę syk w uchu. – Lepiej od razu spłonąć, niż gnić w tej celi do końca życia – szepce, przywiązując mnie do drewnianego słupa. Przewracam oczami.
Jestem pewna, że w celi to prędzej Gladys przyjdzie i mnie udusi.
Nagle widzę ją w tłumie, razem z babcią Nabb. Moja przyjaciółka – tak, dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jest moją przyjaciółką – patrzy na mnie z przerażeniem, zaś w oczach starszej damy widzę raczej żal i współczucie. Chciałabym móc im przekazać, żeby się o mnie nie martwiły.

- Babciu, ile korzeni tu potrzeba? – zapytałam, nerwowo wąchając zawartość garnka. Zdecydowanie nie pachniała tak, jak powinna.
- Jednego, moje dziecko – powiedziała surowo i oceniła moje dzieło. – Przesadziłaś.
Spojrzałam na nią ze skruchą i zmięłam róg fartucha.
- Przepraszam, babciu.
- Za co? – spojrzała na mnie jak na wariatkę. – Przecież to ty chcesz się tego nauczyć. Ja ci tylko mówię, że nie możesz dać więcej niż jednego korzenia, bo natychmiast kogoś zabijesz.
Skinęłam głową i chciałam wylać zawartość garnka, ale babcia złapała mnie za rękę.
- Chociaż, jeśli już to przygotowałaś – zaczęła wesoło – to myślę, że kiedyś mi się przyda.
Podniosłam wzrok z wdzięcznością. Podeszłam do kociołka, nalałam wody i przelałam ją do drugiego naczynia, a potem spojrzałam w przepis. Jeszcze raz. Minęło wiele tygodni, nim nauczyłam się poprawnie odczytywać pismo babci, a całe miesiące, zanim wiedziałam, ile czego powinnam dodać, żeby osiągnąć zamierzony efekt – na przykład, że wywar z lubczyku i noszenie go przy sobie nie wywołuje tego samego.


Patrząc w ich oczy myślę, że cholernie przydałby się tu rycerz na białym koniu. Niestety, obecnie nie widzę żadnego. Spuszczam głowę i zaczynam wsłuchiwać się w monotonny głos kapłana, odczytującego moje przewinienia. Połowę z nich stanowią brednie, wymyślone tylko po to, żeby mnie pogrążyć. Zastanawiam się, ile zapłacono za to części świadków. Jestem pewna, że biedota jest łasa na każdy grosz. Kiedyś sama chętnie wzięłabym trochę złota w zamian za powiedzenie kilku wyuczonych słów.
Niestety, z każdym kolejnym punktem wzrasta podniecenie tłumu. Przy dwudziestym zaczynają się gorączkowe szepty. Przy czterdziestym ludzie zaczynają nieśmiało wiwatować, a przy osiemdziesiątym prawie każdy krzyczy już „Śmierć czarownicy! Na stos z nią, na stos!”.
Patrzę w tłustą, okrągłą twarz prokuratora i widzę, że jest zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie musi robić kompletnie nic, by wzbudzić dodatkowe zainteresowanie tłumu, może spalić mnie od razu.
Zastanawiające, z jaką obojętnością o tym myślę. Nogi zaczynają mnie boleć od stania, a głowa wyraźnie domaga się odpoczynku po niedawnych uderzeniach. Moja sytuacja jest beznadziejna – może i śmierć jest dobrą alternatywą?
Włosy opadają mi na czoło. Dmucham, chcąc się pozbyć ich z twarzy, ale rozprasza mnie dziwny, cichy dźwięk… Jakby ktoś wyginał oporny metal.
Rozszalały tłum nie zwraca na to uwagi. Strażnicy zebrali się przy sędziach, chcąc ich obronić od przekleństw wiedźmy, która prawdopodobnie zacznie nimi sypać.
Obojętnie patrzę na polana, które zostają układane w idealny stos. Idealny dla służebnicy diabła, która ma na nim spłonąć. Zastanawiam się, jak bardzo to boli.
- Zadaję wam pytanie – krzyczy donośnie prokurator. – Czy życzycie sobie, aby tę kobietę, oskarżoną o czary, morderstwa i powodowanie zaraz, spalono na stosie?
- Tak! Na stos! – wykrzykują ludzie, z żądzą krwi i podnieceniem wymalowanym na twarzy.
Głupcy.
Powoli zaczynają się do mnie przybliżać, z krzykami, widłami i pochodniami, krzyżami i czosnkiem, wodą święconą i witkami brzozowymi. Mimowolnie chce mi się śmiać z ich naiwności, ale przymykam oczy.
Zapada cisza. Jakby świat zamrożono. Wtedy słyszę niski, przeciągły warkot, przerażone krzyki i odgłosy ucieczki. Inkwizytor zaczyna coś krzyczeć. Otwieram jedno oko i prawie padam trupem.
Osobą, która wydaje z siebie tak nieludzki dźwięk, jest poznany w lochach wampir, którego imienia bez przerwy zapominam. Wykorzystuję dostępny mi ułamek sekundy na przyjrzenie się mu – bladej skórze, brązowych i podkrążonych oczach, jasnych włosach. Potem więzy, krępujące moje nadgarstki opadają. Machinalnie rozcieram czerwone smugi, pozostawione przez szorstkie sznury. Tłum rozpierzchł się prawie całkowicie – wszyscy woleli chyba ratować własne życie, niż obserwować dalszy ciąg tego przedstawienia.
- Co ty wyprawiasz? – syczę przeraźliwie. – Oszalałeś?
- Mogą zabić mnie i ciebie, albo nikogo. Myślisz, że co zrobię? Moje życie jest niewiele warte, ale wierzę w Boga i nie sądzę, żeby chciał palenia niewinnych kobiet na stosie.
- A skąd, do diabła, wiesz, że nie jestem niewinna?!
- A mordowałaś?
- Nie.
- To nie ma dyskusji. Uciekasz ze mną, czy wolisz spłonąć? – unosi jedną brew.
Otwieram usta, ale nie wypowiadam ani słowa. Ucieczka z wampirem nie jest czymś, co mnie ciągnie. Chociaż czuję, że jest moim znajomym, nie ufam mu na tyle, by pozwolić zbliżyć się do siebie na dłuższy czas.
Widzę przerażone spojrzenie Gladys, stojącej na rogu ulicy. Całe jej jestestwo zdaje się mi przekazywać „nie rób tego!”.
Ale, odwracając karty… Co mnie czeka? Śmierć?
Z rąk wampira albo inkwizycji. Brzmi znajomo?, odzywa się kpiący głosik w mojej głowie. W mgnieniu oka podejmuję decyzję.
- Uciekam. – Na jego twarzy pojawia się uśmiech. – Ale sama.
Zadowolenie natychmiast z niego ulatuje.
- Wariatka. Sama sobie nie poradzisz.
- Ach, więc mam się oddać na żer krwiopijcy? – drwię. Wraca mi dawny animusz. Wampir patrzy na mnie ze złością, a potem chwyta za nadgarstek.
- Myślisz, że to takie proste? Ja wiem, jak można ich ominąć, ale ty chyba nie – cedzi.
- Puść mnie – odzywam się ostrzej. Mimowolnie sięgam do kieszeni fartucha, gdzie zacerowałam nóż. Przemyka mi przez myśl, na ile przyda się w tym nierównym starciu. Blondyn puszcza rękę.
- Jak chcesz. – Odwraca się i chwyta lejce czarnego, prokuratorskiego konia.
- Chcę.
Podsuwa mi konia – a raczej bestię o żółtych ślepiach, szerokich chrapach i sierści jak smoła. Jestem pewna, że natychmiast by mnie zrzucił.
- Proszę.
- Żartujesz sobie? – mówię niepewnie. Potwór, jakby na potwierdzenie moich słów, przebiera nogami i parska na mnie. Wampir mocniej pociąga za lejce.
- No dalej, odważna. Bierzesz go, czy wolisz uciekać przed pochodniami pieszo?
Patrzę niepewnie w oczy bestii, przenoszę wzrok na blondyna i na widok jego drwiącej miny coś ściska mnie w żołądku, a wyraz twarzy zmieniam na zacięty.
- Biorę.
Spogląda na mnie, teraz już sama nie wiem jakim wzrokiem. Odwracam się, wkładam jedną stopę w strzemię siodła i przerzucam drugą nogę nad grzbietem konia. Wyraźnie mu się to nie podoba, ale mocniej ściągam lejce. Tak naprawdę wcale nie czuję się pewnie. Hardo patrzę w oczy człowiekowi – o ile mogę go tak nazywać – który przed chwilą uratował mi życie. Nie wiem, co powiedzieć. W końcu…
- Powodzenia – mówimy w tym samym momencie, ale żadne z nas się nie uśmiecha.
Kiwam głową. Wampir odwraca się i rusza sprintem przez ulicę, teraz już pustą. Uderzam konia piętami w bok, na co ten reaguje dzikim charkotem, a potem zaczyna biec galopem. Po chwili wjeżdżamy na pole. O tej porze wrzosowiska są piękne.

Wieczorem zmęczenie konia jest już widoczne. Mam nadzieję, że w nocy nie rzuci się na mnie. Próbuję pogłaskać go po grzywie, ale tylko cofa się i próbuje mnie ugryźć. Nie to nie.
- Czy ty masz w ogóle jakieś imię, Bestio? – mruczę do siebie. Koń nadal patrzy na mnie wrogo. – Dobra. Od dzisiaj jesteś Bestią.
Rozglądam się nerwowo. Zatrzymujemy się na ciemnej polanie. Dostrzegam trochę gałęzi, z których mogłabym zrobić ognisko. Czym prędzej układam je na kupkę i wyciągam zapałki z przepastnych kieszeni. Ogień strzela wysoko w górę, ponad drzewa. Serce znowu zaczyna mi bić mocniej, a dopiero później dostrzegam, że wzięłam polana z wyschniętych już bagienek. Powinnam się była tego spodziewać, myślę, siadam na konarze drzewa i patrzę w ogień. Kiedy nareszcie spuszczam z niego wzrok, orientuję się, że mój wierzchowiec gdzieś zniknął. Podrywam się na równe nogi, ale to nic nie daję. Nie widzę konia. Dostrzegam za to dziwne cienie, krążące dookoła ogniska. Zastanawiam się, czy to duchy, czy wilki, czy może jeszcze coś gorszego? Owijam się mocniej płaszczem i z całej siły zaciskam na nim dłonie. Nie mogę nic poradzić na to, że serce bije mi mocniej. Kiedy w końcu słyszę trzask łamanej gałęzi, stanem ducha przypominam zaszczute zwierzę.
- Nieładnie mnie potraktowałaś – odzywa się z ciemności miękki, tajemniczy głos Cullena.
- Mam paść na kolana? – odpalam, ale przypomina to raczej przerażony pisk. Mój organizm reaguje odruchowo.
- Przydałoby się – stwierdza chłodno. – Ale nie to mnie sprowadza.
- Jak mnie znalazłeś?
- Wytropiłem. Dla mnie to nic trudnego.
- Więc dlaczego mnie wytropiłeś?
Zbliża się – słyszę łamane gałęzi coraz bliżej siebie. Przesuwam się odruchowo w tył. Mam wrażenie, że wszystkie trolle, kryjące się w szkockich lasach, naśmiewają się ze mnie i mojej wcześniejszej naiwności. Wampiry niebezpieczne. Nie powinnam była mieć co do tego żadnych wątpliwości.
- Zapytałaś wcześniej, czy krew nigdy mnie nie kusi. Może nie tymi słowami, ale o to ci chodziło, czyż nie? – Nie słyszy odpowiedzi. Gardło mam ściśnięte. Zwyczajnie nie mogę się odezwać. – Widzisz, dopóki cię nie uwolniłem, nie zdawałem sobie sprawy, że czasem owszem. Kusi. Mówiłem, że można się nauczyć samokontroli… Ale nie zawsze trzeba tego chcieć. Zwłaszcza, jeśli potencjalna ofiara pachnie apetycznie – śmieje się głucho, jakby ze smutkiem. Włosy na karku stają mi dęba. Bawi się ze mną. Nie wiem tylko, na jakich zasadach.
Usiłuję wymacać nóż w spódnicy, ale moje wysiłki na nic się nie zdają. Nagle wampir pojawia się przede mną, jego oczy płoną niezdrowym blaskiem w świetle ognia. Przymykam na chwilę oczy, a kiedy je otwieram, jego już tam nie ma. Przez chwilę nasłuchuję, nie wierząc we własne szczęście, a potem słyszę złowieszczy syk w prawym uchu.
- A ja, moja droga, teraz właśnie nie chcę. Choć, co prawda, nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie uciekłaś w siną dal na tym koniu.
Serce wali mi tak, że zagłusza jego słowa.
- Byłaby z ciebie niezła wiedźma, wiesz? Tylko teraz to już raczej nie ma znaczenia…
Doskonale wiem, co się za chwilę stanie. Nietrudno to przewidzieć. Z całej siły zaciskam oczy, modląc się, żeby tylko zrobił to szybko. Żeby nie bolało. Nie aż tak. Słowa „W imię Ojca i Syna…” zamierają mi na ustach, kiedy tylko ostre zęby dotykają mojej skóry.
W ostatniej chwili przypominają mi się słowa babki.
Bo widzisz, kochanie, życie to nie baśń. A tylko w baśniach wszystko zawsze kończy się dobrze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Czw 17:24, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jagienka
Wilkołak



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Miasto Królów Polskich

PostWysłany: Pon 20:20, 03 Maj 2010 Powrót do góry

Czuję, że muszę skomentować ten pojedynek bo zasady ma zbliżone mojemu sercu czyli fantastyka i średniowiecze.
1. Pomysł: 5 pkt.
Tekst A: 3,5 pkt.
Tekst B: 1,5pkt
Tekst A miał fajny pomysł. Tajemnicza wyspa z tajemniczą rzeką Indre. Do końca nie wiedziałam co może się stać i koniec mnie zaskoczył i to pozytywnie. Natomiast po paru linijkach Tekstu B myślałam, że to on będzie moim faworytem. Czarownice, stos ale wszystko zepsuło koniec tego utworu. Spodziewałam się już po tym jak się spotkali i Cullen ją uratował, że nie wiem złapią ich i koniec a szczerze powiedziawszy koniec jak koniec wampir musiał czarownice ugryźć. Nic nowego.
2. Styl: 7 pkt.
Tekst A: 3 pkt
Tekst B: 4 pkt
Punkt przewagi dla B za tak rzadką narrację, którą lubię. Nie będę się wypowiadać na temat stylu zdania czy błędów wszelakich, bo jak naturalniej w świecie nie znam się na tym.
3. Spełnienie warunków: 3 pkt.
Tekst A: 2 pkt
Tekst B: 1 pkt
Miało nie być kanoniczności ale jest. Wampir i paplanina o jego filozofii życiowej.
4. Postacie: 5 pkt.
Tekst A: 3 pkt
Tekst B: 2 pkt
Tekst A za niekanoniczność Rosalie.
5. Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Targają mną emocję, ponieważ Tekst B ma i czarownice i tą narrację ale znowu ten koniec nie przypadł mi do gustu choć tekst zapowiadał się obiecująco. Tekst A taki ciekawy i ten koniec mnie urzekł. Może i teraz przecze samej sobie ale co tam.
Tekst A: 2,5 pkt
Tekst B: 2,5 pkt

Teraz zusammen do kupy:
Tekst A : 14 pkt
Tekst B: 11 pkt.

U mnie wygrywa Tekst A


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jagienka dnia Pon 20:23, 03 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Czw 12:01, 06 Maj 2010 Powrót do góry

Będzie niestety niemiło tym razem i będę się czepiać. Czasami trzeba Wink

Pomysł: 5 pkt.

A: 3,5
B: 1,5

Tekst A jest oryginalny, choć przypomina mi nieco "Locha Awe" Zgredka. Jednak jest przemyślany, wystylizowany językowo na średniowiecze. Jest bardzo tajemniczy, bardziej magiczny. I trochę przerażający.
W tekście B za dużo tego jest. I czarownica i wampir. Jakoś mnie to nie przekonało. Czarownice były już kilka razy w pojedynkach i ta, w porównaniu z nimi wypada blado.

Styl: 7 pkt.

A: 5
B: 2

Tekst A jest pięknie napisany. Dużo opisów, bardzo obrazowych. Brak błędów, bogaty język. Język pasujący do epoki.
Tekst B źle się czyta. Jest pogmatwany, styl leży. Dużo potocznych określeń. Język, który kompletnie nie pasuje do tamtych czasów. Dla przykładu:
Cytat:
Jakkolwiek surrealistycznie to brzmiało, zaczęłam rozmawiać z krwiopijcą na temat swojego życia osobistego.

Surrealizm powstał na początku 20 wieku, więc absurdalnie brzmi to w takim tekście Rolling Eyes
Cytat:
Nie, wyczerpałam swój limit – mówię szybko

Cytat:
Koń nadal patrzy na mnie wrogo. – Dobra. Od dzisiaj jesteś Bestią.

Kiedyś się tak nie mówiło i to naprawdę psuję odbiór opowieści. Może tylko mnie, bo jestem na to uczulona.

Spełnienie warunków: 3 pkt.

A: 1,5
B: 1,5
Są spełnione.

Postacie: 5 pkt.

A: 3
B: 2

W tekście A Rosalie jest bardzo autentyczną postacią. Marzy o wielkiej miłości, jak każda młoda dziewczyna. Jest niepokorna, ciekawa świata. Może trochę naiwna, jednak nie jakoś denerwująco.
Syrena wyłaniająca się z wody kusi, podnieca i nęci. Nie można się oprzeć jej hipnotyzującej mocy. Bardzo mi się to podoba.
W tekście B chyba nawet nie było wspomniane jak czarownica ma na imię. Dziwna z niej jest postać. Wydaje się bardzo głupia i jakaś taka papierowa. I zachowuje się tak, jakby chciała, żeby ją spalili.
Wampir jest niekonsekwentny. Najpierw ją ratuje, a potem zabija? Nagle mu się odmieniło z tym niejedzeniem ludzi? Rolling Eyes Nie kupuje tego.

Ogólne wrażenie: 5 pkt.

A: 4
B: 1
Przykro mi, ale muszę tak. Tekst A mnie zauroczył. Jest magiczny, bajkowy. Jest w nim jakaś tajemniczość. Pięknie napisany, bogaty w słownictwo. Czyta się go przyjemnie i łatwo. Postać syreny zachwyca.
Tekst B mi się nie podobał Rolling Eyes Autorka poległa stylowo. Jak już mówiłam, jest bardzo chaotycznie, dialogi są sztuczne i bardzo dziwne. Postacie papierowe. A myślałam, że będzie fajnie, gdy zobaczyłam tę Szkocję. Niestety rozczarowałam się.

Razem:
A: 17
B: 8

Gratuluję autorce tekst A, bo jest rewelacyjny! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rikki
Dobry wampir



Dołączył: 16 Paź 2008
Posty: 547
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 47 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Ezoteryczny Poznań

PostWysłany: Pią 17:00, 07 Maj 2010 Powrót do góry

Coś tu mało ocen, więc zabieram się do roboty.

Pomysł: 5 pkt.

Tekst A: 3
Tekst B: 2

Oba teksty są bardzo oryginalne i fajnie przedstawione. Tajemnicza wyspa na, której mieszkała Indre była zachwycająca. Bardzo przemyślany i fajnie przedstawiony w języku średniowiecza.Pełno w nim magii. Chociaż nie podobało mi się imię głównej bohaterki. Teskt B troche mnie przytłoczył, takie masło maślane, pełno tam był wszystkiego, czarownica w porównaniu z innymi opisywanymi wcześniej była nijaka. Pomysł był fajny jednak autorka tekstu A swój lepiej wykreowała.

Styl: 7 pkt.

Tekst A: 5
Tekst B: 2

W tekście A podoba mi się, że jest bogaty w słownictwo, jest w nim dużo opisów tak, że czytelnik może sobie w głowie wszystko wyobrazić, naprawdę piękny styl.Tekst A jest pięknie napisany. Tekst B czyta się trochę opornie, coś mi w nim nie pasuję, strasznie to wszystko pokręcone. Język kompletnie nie pasujący do średniowiecza, tylko do naszego i to jeszcze w bardzo potocznej wersji.


Spełnienie warunków: 3 pkt.

Tekst A: 1,5
Tekst B: 1,5

Spełnione.

Postacie: 5 pkt.

Tekst A: 3
Tekst B: 2

Rosalie z tekstu A jest jak najbardziej autentyczna jej myśli pełne są marzeń o tej wielkiej, prawdziwej miłości jak u każdej normalnej dziewczyny. Jest ciekawa wszystkiego co ją otacza i chce poznać świat. W teśkcie B nie rozumiem dlaczego czytalnik nawet nie ma szansy dowiedźieć się jak czarownica, która jest główną bohaterką w tekście ma na imię? Poza tym ma w sobie mało inteligenci i sama prowokuję swoim zachowaniem do spalenia na stosie. Co do czynu wampira, który najpierw ją uratowała a następnie zabił jaki w tym sens? Troche tego nie zrozumiałam.


Ogólne wrażenie: 5 pkt.

A: 4
B: 1

Niestety bo dokładnym przeczytaniu obu tekstów raz jeszcze, jestem zmuszona tak rozstawić punkty. Teskt A jest czarujący, bajkowy, tajemniczy, można się w nim zakochać. Świetne opisy i bardzo bogate słownictwo. Czytanie go było samą przyjemnością. Tekst B w porównaniu z tekstem A jest mało zachwycający, chaotyczny a dialogii strasznie wymuszone i sztuczne. Postacie takie nijakie. Trochę się rozczarowałam, bo miałam nadzieję, że będzie lepiej.

Razem:

A: 16,5
B: 8,5


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Antonina
Dobry wampir



Dołączył: 18 Wrz 2009
Posty: 1127
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 41 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Jokera

PostWysłany: Sob 19:43, 08 Maj 2010 Powrót do góry

Pomysł: 5 pkt.
Tekst A - 4
Tekst B – 1
Podobał mi się pomysł w tekście A, początkowo zapowiadający się romantycznie, a potem zaskakujący swoją przewrotnością. Pomysł w tekście B niczym mnie nie zachwycił, jeszcze jak ludzie z pochodniami złapali wiedźmę, to zapowiadało się ciekawie, ale potem już w ogóle nie było ciekawie.

Styl: 7 pkt.
Tekst A – 3,5
Tekst B – 3,5
Tekst A w większości był napisany ładnym, lekkim i poprawnym językiem, ale wdarło się do niego niestety kilka denerwujących błędów, jak np.: „- Hrabianko – dobiegł go szept.
Wzdrygnęła się(…)” Chyba powinno być, że ją dobiegł szept. Przez te błędy parę zdań strasznie mi nie grało, stąd taka ocena a nie inna...
W tekście B nie zauważyłam błędów, może tylko zwrot „wrzasnąłby krzykiem” trochę mi zgrzytnął, ale poza tym jest w porządku, choć chwilami słownictwo wydawało się zbyt proste czy nawet banalne. Rozumiem, że w warunkach było, ze ma nie być archaizacji języka, ale nie trzeba przechodzić od skrajności w skrajność...
Suma sumarum daję po równo, ponieważ o ile tekst A był napisany lepiej, to błędy, które się tam wdarły, nie powinny się tam znajdować.

Spełnienie warunków: 3 pkt.
Tekst A – 2
Tekst B – 1
Miało nie być kanoniczności, a w tekście B Cullen i miał tatę jakiego miał Carlise, i próbuje być wegetarianinem – jak kanoniczny Cullen.

Postacie: 5 pkt.
Tekst A - 2
Tekst B - 3
Postacie to słaby punkt tekstu A, przynajmniej z mojej perspektywy. Niewiele wiadomo o Rosalie, o jej uczuciach, psychice, osobowości. Jawi się jako nierozważna dziewczyna, która pomimo przestróg chodziła cały czas nad wodę, nic ponadto. A były momenty w tekście, gdzie można było zgrabnie wpleść w główną historię jakieś szczegóły dotyczące jej życia i wiążące się z tym uczucia, poglądy.
Z drugiej strony głównej postaci tekstu B też sporo brakuje, jeśli chodzi o jej dopracowanie. Jakoś zupełnie nie przekonuje mnie jej postępowanie, jej odczucia – zachowuje się zupełnie irracjonalnie np. w chwilach, kiedy ma być spalona na stosie. Sytuację ratują tutaj postacie babci i wampira, którzy mają lepiej i bardziej przekonywująco zarysowaną osobowość niż główna bohaterka, stąd przewaga teksu B, jeśli chodzi o postacie, choć niewielka, ponieważ mogło być dużo lepiej.

Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Tekst A – 4
Tekst B – 1
Mimo słabej budowy postaci o wiele bardziej podobał mi się tekst A, miał on coś w sobie. Konkretniej mówiąc, ujęła mnie atmosfera panująca w tekście, to – bądź co bądź ryzykowne i nierozsądne, ale zapewne jakże nęcące kuszenie losu czy też igranie z ogniem - wyczekiwanie na nieznane, bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo, mające przyjść z wody. I w końcu przyszło i pochłonęło. Bardzo fajne, takie tajemnicze i pełne napięcia.
Tekst B, mimo, że uplasował się nieco wyżej, jeśli chodzi postacie, to fabuła zupełnie mi się nie podoba. Za dużo było różnych rzeczy, i wiedźma, i stos, i wampir, i ucieczka... Odnosiłam wrażenie podczas czytania, że opisywanie poszczególnych elementów i realizacja warunków pojedynku robiona jest na siłę. Ogólnie jak czytałam tekst B, to nie miałam z tego przyjemności, tylko czekałam, aż się skończy.

Podsumowując:
Tekst A - 15,5
Tekst B - 9,5


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 20:53, 08 Maj 2010 Powrót do góry

Pomysł: 5 pkt.
Tekst A: 2,5
Tekst B: 2,5

Obydwa pomysły miały to „coś” w sobie, czym zaskarbiły sobie moją uwagę. Ponieważ w tej kategorii dwa teksty podobały mi się tak samo, nie byłabym sprawiedliwa, dając inną punktację. Zarówno jednak w tekście A, jak i B znalazłam plusy i minusy.
Tekst A ujmuje klimatem średniowiecznej tajemnicy, ukazanej w niezwykle plastyczny, mroczny, intrygujący sposób. Autorce na pewno udało się stworzyć nieco mistyczną legendę o Indre. I za to ogromny plus. To, co mi się nie podobało, albo inaczej sformułuję – nie za bardzo pasowało w tej pięknej legendzie – to postać kobiety z rzeki. Ale to nie ten temat. Wrócę jeszcze do tego wątku poniżej. W każdym razie nie rozumiem sedna tajemnicy tej rzeki. Po co ta istota wabiła Rosalie nad brzeg, by w końcu zaciągnąć w głąb mętnych wód Indre? Bo miała taki kaprys? Zabrakło mi w tej opowieści pewnej tezy, jakiegoś odniesienia do takiego postępowania.
Tekst B powiem od razu parę razy mnie rozśmieszył, ale w pozytywnym słowa tego znaczeniu. Świetną sceną jest poznanie Czarownicy z wampirem w tych lochach. I jej reakcja. Poza tym podobała mi się ta miniatura, przez swoją scenerię. Te skrupulatne oddzielanie i pakowanie ziół, cała ta otoczka związana niby z czarami, prokurator, stos, ucieczka. Pomimo dość schematycznego ujęcia tematu, miniatura ta jest napisana w taki sposób, że tchnie lekkością, przede wszystkim przez samo przedstawienie głównej bohaterki.
To co mniej mi przypadło do gustu, to fakt, iż ta historia wydaje mi się troszkę zbyt naciągana. I niestety zupełnie nie przypomina legendy.

Styl: 7 pkt.
Tekst A: 4
Tekst B: 3

Tekst A wygrywa w tej kategorii, przede wszystkim ze względu na narrację i czas w którym pisze autorka. Niestety nie przepadam w żadnych tekstach za czasem teraźniejszym. Ogólnie jednak rzecz ujmując obydwa teksty czytało mi się dobrze, obydwa mnie wciągnęły, choć każdy z innej przyczyny. W tekście A ponadto urzekają opisy i stylizacja stylu na odległe czasy, czego w tekście B mi zabrakło.

Spełnienie warunków: 3 pkt.
Tekst A: 2
Tekst B: 1
W tekście A warunki zostały spełnione, w tekście B zabrakło mi jednego: tekst nie zakrawa na legendę.

Postacie: 5 pkt.
Tekst A: 2
Tekst B: 3

Zacznę od tekstu A, który otrzymał ode mnie troszkę niższą punktację w tej kategorii. Postać Rosalie jest opisana ładnie, bardzo wymownie. Klasyczny syndrom uwięzionej księżniczki (hrabianki), która nie może wyrwać się poza mury zamku (w tym przypadku wyspy). Taka Rosie zdecydowanie do mnie przemawia, a na jej korzyść dodam, że skojarzyła mi się nieco z kanoniczną, kiedy ciężko wzdychała z braku rozrywek. Zresztą jej się nie dziwię, każdy by zwątpił w takiej pustelni. Natomiast zupełnie do tego tekstu nie pasowała mi postać kobiety z rzeki. Kto to był? Syrena? Zjawa? Nimfa? Złowroga Boginka Rzeki? Jakoś zabrakło mi wyraźniejszego określenia tej postaci – lepszego podkreślenia jej osoby w legendzie.
W tekście A ujęły mnie dwie postacie. Pierwszą z nich jest postać Czarownicy, taka trochę nie z tamtych czasów, jakby przez pomyłkę trafiła w mroczny świat średniowiecza. I do teraz się zastanawiam, czy była aż taka odważna, że nie przestraszyła się wampira a później spalenia na stosie (myśląc o księciu na białym koniu), czy była to po prostu czysta głupota z jej strony. W każdym razie jej „inność” mnie kupiła. I druga postać, niedoceniona moim zdaniem przez komentujących, to zupełnie nowy portret Carlisle’a Cullena. Świętoszkowaty doktorek, wzór wszelkich cnót pokazał w końcu różki. Czym zaskoczył mnie zupełnie.

Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Tekst A: 3
Tekst B: 2
W tym przypadku tekst A jednak zwycięża, pomimo mojej całej sympatii dla teksu B. Jest stylistycznie troszkę lepiej napisany, cudownie spełnia warunki tego pojedynku. Czuje się w nim nieco straszny, mroczny klimat średniowiecza, przekazywanych z pokolenia na pokolenie legend. Tekst B wypada w tym kontekście gorzej, choć jak już wspomniałam, mi osobiście podobało się takie ujęcie tematu i główne postacie tej historii.

Podsumowanie:
Tekst A: 13,5
Tekst B: 11,5

Gratuluję.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Sob 20:55, 08 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Pią 19:40, 14 Maj 2010 Powrót do góry

1.Pomysł:
A: 3
B: 2

Oba pomysły były bardzo dobre. Sam fakt, że są pisane na wzór legendy, przyciągnął mnie. Jednak bardziej mogę się wczuć w tekst A. Tajemnicza otoczka, trochę romantyzmu. Końcówka skojarzyła mi się ze "Świtezianką". Drugi pomysł też ma w sobie trochę tajemnicy, jest wampiryzm (za co duży plus ode mnie). Jednak niektóre fragmenty wydały mi się nieco naciągane.

2.Styl:
A: 5
B: 2

Choć w tekście A napotkałam całkiem sporo błędów: literówek i różnych niejasności, to czytało mi się go o wiele lepiej niż B. Był napisany pięknym, płynnym językiem. Podobał mi się styl - mimo że archaizacji tam za bardzo nie było, czułam ten klimat. Tekst B za to go nie miał, właśnie przez ten zbyt współczesny, potoczny styl czy kolokwializmy. Na dodatek narracja była dość denerwująca i niewygodna w czytaniu. Przy narracji w czasie teraźniejszym ciężko uniknąć błędów, typu:
Cytat:
Strażnicy zebrali się przy sędziach

Skoro cały tekst piszemy na jedną modłę, lepiej by było "zbierają".

3.Spełnienie warunków:
A: 2
B: 1

Brakowało mi tej legendy w B. I Cullen był dość kanoniczny.

4.Postacie:
A: 3
B: 2

Mimo że postacie w A były słabiej zarysowane niż w B, bardziej przypadły mi do gustu, były bardziej wiarygodne. Rosalie czekająca na miłość, popełniająca błędy i niezadowolona do końca ze swego życia wydała mi się bardzo autentyczna. Syrena była dość tajemniczą postacią, niewiele o niej wiemy, ale to tylko pogłębia ciekawość. Czarownica z B była według mnie zbyt beztroska. Gdyby mnie mieli spalić na stosie, na pewno nie stałabym spokojnie. Carlisle dość niekonsekwentny - nie potrafiłam dojść do tego, co nim kieruje.

5.Ogólne wrażenie:
A: 3
B: 2

Tekst A miał w sobie magię i tajemniczość. Napisany przyjemnym stylem i klimatyczny. W B trochę za dużo tego było, przez co czytanie zaczęło mi się dłużyć. Zwroty akcji może były zaskakujące, ale jednak brakowało mi czegoś. Może wiarygodności, klimatu?

Podsumowując:
A: 16

B: 9


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 10:32, 16 Maj 2010 Powrót do góry

POMYSŁ
W tekście A mamy pannę z dobrego domu, która usłyszawszy przepowiednie spędza noce nad rzeką Indre. Dziewczyna wymyka się czujnym oczom matki, mającej zastrzeżenia do jej prowadzenia się, chociaż wróżka ewidentnie przepowiedziała, że ma się trzymać z daleka od wody. Nie chcę w tym punkcie wchodzić już na analizę postaci, jednak martwi mnie sprawa jej irracjonalnego zachowania. Wydaje mi się, że autorka chciała pokazać jakąś magię działającą na Rosalie, ciągnącą ją do Indre, a to wszystko za sprawą tajemniczej kobiety. Nie powiem, zaczyna robić się ciekawie. I bez wątpienia stylizacja na legendę udana.
Jeśli chodzi o tekst B, to nie potrafię się pozbyć skojarzeń związanych z książką Zawód – wiedźma Olgi Gromyko. Główna bohaterka jest łudząco podobna w swoich zachowaniach do Wolhy. Nie wiem, czy autorka w ogóle kiedykolwiek miała styczność z tą (naprawdę znakomitą) powieścią, ale nie potrafię się pozbyć tego wrażenia, że jest to tekst wzorowany, zwłaszcza, że wprowadzony został do tego wampir, co jest kolejnym zagraniem w stronę Gromyko. Ale nawet jeśli tak nie jest, to nie ma dla mnie świeżości w tym motywie.
A/B: 3/2

STYL
W obu tekstach pojawiły się sformułowania, które mnie autentycznie rozśmieszyły. W pierwszym będzie to złotowłosa, a w drugim wrzaśnięcie krzykiem. Aż mam ochotę się spytać, co brałyście, jak to pisałyście. (Żartuję oczywiście, nie burzcie się już tak).
I chciałam pochwalić obie autorki. Naprawdę dobrze dopasowałyście język do sytuacji i postaci. Normalnie nie przepadam za pierwszo osobówką, ale pani B doskonale poradziła sobie z przedstawieniem procesu myślowego bohaterki. Początkowo miałam sporo zastrzeżeń w tym temacie, ale teraz, im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi się to podoba. Naprawdę odważne zagranie w kontekście szerzącego się na forum patosu (nie mówię, że się z tego nie cieszę, ale jednak) i w pełni udane.
Jeśli chodzi o tekst A, to rozumiem, że autorka bardzo wyraźnie chciała zaznaczyć okres historyczny, w jakim rozgrywa się akcja, ale miałam wrażenie, że w pewnym momencie cytuje podręcznik historii.
Dwie świetne stylizacje. Dwa przemyślane stylistycznie teksty. Co mam zrobić? Nie, nie dam remisu. Dzisiaj mam dobry humor i chcę odpocząć od ciężkości, więc dla odmiany wygra tu tekst B. A zadecydowało użycie czasu teraźniejszego, którego w opowiadaniach nie znoszę, a tutaj naprawdę dobrze przepływało się przez całość. No i maaaaaaaasa literówek w A.
A/B: 2,5/4,5

SPEŁNIANIE WARUNKÓW
No! Nareszcie mogę się rozpisać w tym temacie. Brakowało mi tego.
Toteż na wstępie przyczepię się do autorki A, która tak bardzo chciała zbudować klimat średniowieczny. Powiedz mi, droga autorko, skąd matka Rosalie wytrzasnęła na przełomie VIII i IX wieku romanse, które mogła sobie poczytać w domu, hę? Rozumiem, że Gutenberg jej wydrukował i porosił Flamela, żeby jej za tysiąc lat wehikułem czasu podesłał? Już pominę fakt, że romanse starożytne ograniczały się do opisów orgii bogów, a potem to dopiero pod koniec Średniowiecza się romanse rycerskie pojawiły, więc tak za bardzo, to chyba nawet nie miała czego czytać, nawet jeśli jakiś dostęp do tego niczego by uzyskała.
Jednak z drugiej strony w B mamy palenie na stosie, co ewidentnie wskazuje na Średniowiecze, ale nie widzę żadnych kroków w stronę legend. A szkoda, bo autorka A poradziła sobie z tym świetnie. Dlatego właśnie będzie tak.
A/B: 2/1

POSTACIE
Tutaj też mamy ciekawą sytuację. W A wszystko skupia się wokół Rosalie, która dla mnie jest jedną wielką zagadką. Ewidentnie każdy jej krok jest podyktowany gatunkiem, jaki został wspomniany w warunkach, ale i tak nie mogę jej rozgryźć. Dlaczego ona wciąż siedziała nad tym jeziorem? I dlaczego płakała? Niby opowiadała służce o księciu i mimo wszystko myślę, że z palca sobie tego nie wyssała, bo w ten sposób dawała ujście swoim ukrytym pragnieniom i tęsknotom, ale i tak gdzieś mi się to rozmija. No i kobieta z rzeki – mistrzostwo. Mierziło mnie tylko, że używała sformułowania dotknij mnie, podczas gdy do kontekstu bardziej pasowałoby coś mniej obcesowego jak podejdź do mnie. No i pocałunek! Naprawdę świetne zagranie. Magia aż rozlewała się w tym tekście. Ale trzeba przyznać, że jak na czasy, które sobie wyznaczyłaś, Rose jest zbyt śmiała w kontaktach z nieznajomą. Nie poczyniła żadnego kroku, żeby przepędzić stereotypy przyczepione do Średniowiecza (a to naprawdę da się ciekawie zrobić), a mimo to nie zachowuje się tak, jakby się tego wymagało.
Jednak w B również mamy naprawdę ciekawie skonstruowane postaci. Problem polega na tym, że nie potrafię się wprost ustosunkować do nich, kiedy świta mi w głowie Gromyko. Kurczaczki, kochana autorko, czytałaś to w ogóle? Wnoszę, że nie. Ale i tak inaczej nie umiem.
Rzeczą, która mnie niewątpliwie rozbawiła była rozmowa Carlisle’a i czarownicy, kiedy mieli już uciekać. Naprawdę? Goni ich stado pochodni, a oni ucinają sobie pogawędkę o tym, kto z kim i dlaczego, dokąd pojedzie? To się trochę mija z celem.
A/B: 3/2

OGÓLNE WRAŻENIE
Naprawdę bardzo podobały mi się oba teksty i najchętniej dałabym remis, ale sama tyle czasu postulowałam o wycofanie przyzwolenia na dawanie takiej punktacji. A teraz by się przydała. xD Jednak naprawdę chcę docenić autorkę B, która przegrała we wszystkich zestawieniach, a w moim mniemaniu w ogóle na to nie zasłużyła, bo wykonała kawał dobrej roboty. Rozumiem, że te teksty są skrajnie różne, ale dzisiaj mam taki humor, że potrzebuję więcej uśmiechu, więc złagodzona nutkę humoru historia czarownicy przemawia do mnie bardziej niż tragiczny koniec Rose. Gratuluję obu paniom, bo zasłużyły.
A/B: 1/4

Razem
A: 11,5
B: 13,5


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Czw 17:23, 20 Maj 2010 Powrót do góry

Suma: 175 punktów

Tekst A otrzymał 104 punkty
Tekst B otrzymał pozostałe 71 punktów.


Kirke
zwyciężyła miniaturą pod tytułem Tajemnice Indre. Gratulacje!
bravo


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Czw 17:55, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin