FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 HP - Lepiej późno niż wcale + R. 1 ! Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Nelennie.
Zły wampir



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław

PostWysłany: Wto 15:48, 16 Lut 2010 Powrót do góry

Witam, witam. Dzień dobry. Przybywam z moim nowym opowiadaniem. Trochę się boję... Nie pisałam jeszcze w tym fandomie. Ale... do odważnych świat należy, nie? Więc spróbuję, co tam. Może komuś się spodoba... :) Jak nie, to wiecie, ciach, ciach i po krzyku. Historia Brianne posiedzi sobie na dysku. Na szczęście mam na co zwalić taką ewentualność! :D Bo przecież to właśnie siódmego świeci moja i tylko moja gwiazda... xD

Opo dostępne też [link widoczny dla zalogowanych].

Dobra, koniec gadania. Przedstawiam Wam...

Lepiej późno niż wcale

Kolejne dzieUo Waszej Nel.
Miejmy nadzieję, że się nie pogrążę... I szkoda czasu jaki ten gniot otrzymał od Luizy Marie, MonsterCookies oraz Lesceene...


Wyobraźcie sobie, że macie czternaście lat, wspaniałą przyjaciółkę i rodzinę. Oczywiście jesteście ogólnie lubiani, jednak nauczycielka matmy potrafi w przeciągu kilku sekund spaprać Wam dzień. I tak w kółko. Koniec roku za pasem, a Wy... Macie zostać w tej samej klasie. Pozwolicie na to? Cóż, Brianne nie. I w przeciągu tych czterdziestu pięciu minut zmienia się wszystko. Dosłownie. Przez przypadek omal nie zabijacie matematyczki, a cała klasa zaczyna wpadać w panikę na Twój widok. I nagle...

Ha! Nie powiem. Sami się przekonacie już wkrótce. Na genezę tytułu pozwolę sobie juz niedługo, chociaż Ceene, Monster i Luiza pewnie już się domyślają, czemu właśnie tak...xD

Z dedykacja dla Lesceene, Shine oraz MonsterCookies.

Zbetowała Luiza Marie. ;*

Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet, jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.

~ Vincent van Gogh


Prolog

Drobna blondynka zamknęła oczy.

- Tylko nie ja, tylko nie ja... Błagam... Nie wybieraj mnie.. - powtarzała szeptem jak w transie.
- Może ty, co... hm... - nauczycielka udała, że się zastanawia, oczywiście już wybrała, kogo chciała przemaglować. - Może Brianne May?
- J-ja... m-muszę? - wydukała dziewczyna z nieszczęśliwą miną.
- Tak, musisz - matematyczka uśmiechnęła się jadowicie. - Tablica nie gryzie, panno May, czekamy... - dodała po chwili, jednak wyraz jej twarzy zupełnie temu przeczył.
Zrezygnowana Brianne wstała. Jej przyjaciółka, Katherine poklepała ją po ramieniu pokrzepiająco.
- Dasz radę, Bree... - szepnęła do niej bez większego przekonania, patrząc na nią zza kurtyny ciemnych włosów. Nawet ona wątpiła w prawdziwość tych słów. Powiedziała je ot tak, żeby dodać choć trochę otuchy Brianne.

Wywołana uśmiechnęła się smutno do Katherine i ruszyła do tablicy, drżąc na całym ciele. Gdy już stała przy znienawidzonym obiekcie, spuściła głowę, jakby oczekując wyroku. Już wiedziała, co dostanie. Pałę. Kolejną do "kolekcji".

Brianne była szczupłą i drobną dziewczyną, choć określenie "dziewczyneczka" też do niej pasowało. Miała bladą twarz z parą dużych, zielonych oczu. Całości dopełniały czerwone usta, lekko zrumienione od emocji policzki oraz strzecha jasnych włosów niemal sięgających pasa. Nie była wielką pięknością, ale z pewnością można było ją uznać za ładną. Nawet bardzo.

- A więc, panno May... - zaczęła nauczycielka ze złośliwym uśmieszkiem, ale dziewczyna jej przerwała.
Podniosła dumnie głowę.
- Nie zaczyna się zdania od "a więc" - prychnęła cicho. - Chyba nawet idiota to wie.
Kilka osób ryknęło śmiechem. Reszta wolała się nie narażać tej kobiecie.

"Jak już dostać pałę, uwagę czy co tam jeszcze, to z godnością i zasłużenie..." - pomyślała Brianne. Zamierzała dopiec matematyczce, bo przecież ona wywołała ją tylko po to, żeby ją poniżyć! Ale ona, Brianne May, nie podda się bez walki!

- Co powiedziałaś, Anno? - zapytała nauczycielka, rumieniąc się ze złości. - Powiedz to głośno.
- Myślę, że pani nie jest aż tak głucha, żeby tego nie usłyszeć, skoro siedzi pani metr od mnie - powiedziała spokojnie blondynka. Właśnie zdała sobie sprawę, że już nie ma odwrotu, że musi w to brnąć dalej. - Ale pani chyba wykłada matematykę, czyż nie? I nie nazywam się "Anne", tylko "Brianne". Wydaje mi się, że nawet pani potrafi to zrozumieć.
Jeśli wcześniej ta kobieta była czerwona ze złości, to teraz zaczynała robić się sina.
- Och, doprawdy Brianniu, wykładam matematykę? - Głos matematyczki ociekał słodyczą.
- Mogłaby pani tak nie mówić? Zbiera mi się na wymioty. - Dziewczyna była szczęśliwa. Może potem będzie miała problemy, ale teraz zamierzała pogrążyć tę kobietę. Przez chwilę pomyślała, że nauczycielka ją spoliczkuje. Dopiero sekundę później zorientowała się, że na to liczyła. Chciała, żeby podniosła na nią rękę!

"Chyba rzeczywiście mam źle w głowie..." - stwierdziła w myślach.

I zaczęło się. Posypały się pytania. Oczywiście Briannie nie miała pojęcia, jaka jest odpowiedź na chociaż jedno. Nauczycielka mówiła szybko. Wiedziała, że TA uczennica nie poprosi, żeby powtórzyć.

"To by było poniżej jej godności!" - pomyślała z kpiną matematyczka.

- Widzę, że nic się nie zmieniło od wczoraj... Tak samo błędne, bezmyślne i głupie odpowiedzi... Pała... - westchnęła z "żalem", zadowolona z obrotu sprawy kobieta. Sięgnęła po kubek z ciepłą, parującą kawą.
Blondynka wbiła w nią spojrzenie, a prześladowczymi zadrżała pod jego siłą i omal się nie zakrztusiła swoim napojem.
- Sugeruje pani, że jestem tępa? - zapytała spokojnie.
Nauczycielkę zatkało.
- Zapewniam panią, że nie jestem, po prostu pani jest tak beznadziejnym nauczycielem - powiedziała beznamiętnie, jakby stwierdzała fakt.
- S-słucham?! - wrzasnęła, przy czym opluła się własną śliną, wściekła matematyczka. - JAK ŚMIESZ?! Druga pała! I uwaga!
Kilka osób, które niespecjalnie lubiło dziewczynę, zarechotało radośnie.
- Podejrzewam, że nie przejdziesz do czwartej klasy... - uśmiechnęła się nauczycielka, popijając, jakby była na herbatce.
- Co?! - Brianne poczuła, jak coś w niej pęka. Zamknęła oczy, usiłując powstrzymać łzy złości, bezsilności i poniżenia.
TRACH!

Usłyszała zduszony krzyk nauczycielki. Potem jakby coś spadło i uderzyło o podłogę.
Powoli otworzyła oczy, bojąc się tego, co zobaczy. Znowu TO się stało. Tak było zawsze, kiedy była wściekła. Było tak i tym razem.

Ale i tak, to, co zobaczyła, wstrząsnęło nią. Matematyczka wpatrywała się oniemiała w swoją rękę, gdzie jeszcze chwilę temu trzymała kubek z kawą. Teraz z dłoni ściekała jej krew, a odłamki porcelany były wszędzie. Jeden nawet wbił się w drewniane drzwi od klasy. Dziewczyna spojrzała w stronę swoich kolegów i koleżanek. Jedna z dziewczyn, która siedziała w drugiej ławce - Miranda - zemdlała.

"No tak. Miranda zawsze bała się krwi" - pomyślała z dziwnym spokojem Brianne.

Kiedy tak przyglądała się swojej klasie w ciszy, stwierdziła, że wszyscy patrzą na nią z niemym przerażeniem.

"O co im chodzi?" - dziwiła się dziewczyna. Postanowiła zapytać.

- O co wam chodzi? - Nie poznała swojego głosu. Brzmiał inaczej niż zwykle, jakoś tak piskliwie.
- T-to t-ty... - wyszeptała słabo Linda, przyjaciółka Mirandy. - To TY to z-zrobiłaś!
- Ja? - May wyglądała na wstrząśniętą. - Niemożliwe!
Ktoś wymamrotał, że to rzeczywiście niemożliwe, a reszta klasy zgodziła się z tym. Atmosfera rozluźniła się nieco.
- NIE! ONA! - wrzasnęła Linda. - Przecież widzieliście!
- Nie, to nie mogła być Brianne, odwalcie się do niej, a ty, Lindo, idź się lecz - powiedziała ostro Katherine. Blondynka posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie, ale przyjaciółka unikała jej wzroku.
- Ale... - zaczęła Linda.
I w tej chwili zadzwonił dzwonek.

Brianne stała jak sparaliżowana przed tablicą. To była ONA..Dźwięk dzwonka obudził matematyczkę, która przez ostatnie pięć minut tylko patrzyła się tępo w swoją rękę. Ludzie zaczęli wychodzić z klasy. Postanowili wykorzystać okazję, że nauczycielka nie zdążyła zadać pracy domowej.

- Panno May. Gabinet dyrektora. Natychmiast - wycedziła słabo nauczycielka.
Brianne nie mogła wydobyć z siebie głosu, żeby zaprotestować. Pokręciła jedynie głową, na znak niezgody z tym i podbiegła do swojej ławki. Zaczęła się nerwowo pakować. Katherine stała w drzwiach i czekała na przyjaciółkę. Minę miała nietęgą.
- To byłaś ty - powiedziała tylko. I nie musiała mówić nic więcej...

A dziewczyna nie mogła zaprotestować. Katherine miała rację. Spojrzała tylko w czekoladowe oczy przyjaciółki.

Jeśli chcecie, to c.d. niedługo. Poproszę KK. ;*

Pozdr. Nel. :*


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Pon 19:36, 01 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Nie 23:04, 21 Lut 2010 Powrót do góry

O, a co tu tak cicho Wink Okey. Nawet ciekawie mi się czytało. ogólnie wrażenie pozytywne. To narazie tyle mogę powiedzieć. Czekam na c.d Wink
Pozdrawiam Serdecznie


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maya dnia Nie 23:10, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pon 0:37, 22 Lut 2010 Powrót do góry

Nelennie,
Na początku - genialny wstęp. Naprawdę zachęcający. Uważam, że kto go przeczyta, zaintryguje go to i ciąg dalszy przeczyta również Wink
Nie za bardzo wiem, dlaczego użyłaś takiego cytatu i czym on ma się tu posłużyć... bo do tekstu nie pasuje mi kompletnie.
Okej, to tylko prolog, więc nie ma za bardzo o czym mówić.
Ale muszę powiedzieć, że ciekawie było. Ciekawe co to za siła ogarnęła dziewczynę... I jak jej pójdzie z matematyczką... Wink

Aha, i to, co rzuciło mi się w oczy:

Cytat:
Wywołana uśmiechnęłam się smutno do Katherine i ruszyła do
tablicy, drżąc na całym ciele.


uśmiechęła - powinno być.

Cóż, dodawaj ten pierwszy rozdział, z chęcią przeczytam i ocenię. :)

Pozdrawiam,
- los


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez losamiiya dnia Pon 0:38, 22 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Nelennie.
Zły wampir



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław

PostWysłany: Pią 23:02, 26 Lut 2010 Powrót do góry

Maya, dzięki. Już daję ^^"
los., ja mam słabość do tego cytatu... No, ale tak właściwie, to może powód dla którego do dodałam sam do Was dojdzie po kolejnych partach. Dziękuję za komentarz :*

Powiem jedno. Prymitywność .fora.pl mnie dobija. Chociażby przy liście. Miało byś pięknie wyśrodkowane! Ale trudno xD Tak jak mi się to widzi macie podane w poprzednim poście xD

Teraz dam Wam nieco dłuższy kawałek. Nie wiem na ile Was usatysfakcjonuje jego długość, zobaczymy. Tutaj troszkę się wyjaśni, ale niewiele. Mam nadzieję, że będziecie cierpliwe, bo w kolejnych rozdziałach będzie coś więcej.


Rozdział 1

- Halo? Hej, Kat! Wpadniesz do mnie? – zapytała z nadzieją Brianne. – Trzeba w końcu uczcić koniec roku! – dodała jakby na usprawiedliwienie.
- Hm… Czemu nie? – zgodziła się Katherine.
- Co powiesz na naszą kawiarnię? – szepnęła do słuchawki May, nawijając na palec kabel telefonu.
- Okej. O piętnastej?
- Jasne, do zobaczenia – powiedziała uszczęśliwiona blondynka, po czym rozłączyła się. Musiała coś pokazać przyjaciółce.

* * *

Brianne zajęła miejsce w przytulnej kafejce. Ściany w odcieniu jasnej żółci działały na nią kojąco. Czuła się trochę podenerwowana z powodu tego spotkania z Katherine. Raz po raz zerkała to na zegar, to na drzwi kawiarni, miętosząc w dłoniach list. Co ciekawe, wiadomość była zapieczętowana i bardzo dokładnie zaadresowana. Jakby ktoś od dawna ją obserwował – przynajmniej tak się wydawało tej drobnej dziewczynie, bo innego uzasadnienia nie umiała znaleźć…

- Ziemia do Bree! – zawołała radośnie Katherine. – ZIEEEMIAAA DO Breeee!
Blondynka aż podskoczyła na dźwięk głosu przyjaciółki.
- Oooch! Ale mnie przestraszyłaś… - powiedziała z wyrzutem. – A tak w ogóle, to cześć i siadaj, kochana… - dodała z uśmiechem na ustach.
- Hej – wydyszała Kat i osunęła się na krzesło.
Wzrok Brianne mimowolnie powędrował w stronę zegara. Było pół do szesnastej.
- Spóźniłaś się! – oskarżycielski ton w jej głosie był aż nazbyt słyszalny.
- Wiem, wiem… - wybąkała Katherine. – Ale mama mnie zatrzymała, więc musiałam biec. Gdybyś odbierała czasami telefon, wiedziałabyś – dokończyła nieco złośliwie.
- Dobra, dobra… - Blondynka podniosła ręce w poddańczym geście. – Kat?
- Hmm…? – wymamrotała zapytana, przeglądając menu kawiarni. – Co powiesz na lody?
- Boże, Kat! Posłuchaj mnie chwilkę… Albo zobacz to… - powiedziała zduszonym głosem Bree.
Katherine posłała jej uważne spojrzenie.
- Popatrz… - szepnęła tylko May i podała przyjaciółce wymiętą kopertę wraz z listem.
Kat powoli wzięła ją do rąk. Popatrzyła na adres napisany starannym, pochyłym pismem, a głosił on: Sz. P. Brianne May, Sypialnia Na Piętrze, Woobum Greek 13. Uniosła brwi. Brianne patrzyła na nią w napięciu. Ignorując to spojrzenie, Katherine wyjęła z koperty list i przeleciała po nim wzrokiem:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII i CZARODZIEJSTWA
~*~
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)


Szanowna Panno May,

Mamy zaszczyt poinformować, iż została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Niestety, doszło do pewnych przykrych komplikacji, w związku z Pani nauką w Hogwarcie. Dyrektor Dumbledore już się nimi zajął.
Rok szkolny zaczyna się pierwszego września. Jednak, z powodu wspomnianych komplikacji, prosimy Panią o przybycie do Dziurawego Kotła pierwszego lipca. Oczekujemy Pani o godzinie 12.00. W ten sposób potwierdzi Pani swoją obecność w naszej szkole.
Z wyrazami szacunku,

Minerwa McGonagall
Zastępca dyrektora

- Och. Jesteś… Jesteś… Czarownicą? – zapytała cicho Kat, z dziwną słabością.
- Wierzysz w to? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Brianne. – WIERZYSZ? – powtórzyła z naciskiem.
- Och… Tak.
- Serio…?
- Tak, to by wszystko wyjaśniało. Zawsze zastanawiałam się, jak rozsadziłaś ten kubek. Byłam pewna, że to ty, ale nie wiedziałam, jak. Nie mogłam znaleźć żadnego racjonalnego wytłumaczenia…
- Wobec tego, to, że niby jestem wiedźmą, wszystko wyjaśnia, tak? – Głos Brianne ociekał ironią. – Nie uważasz, że ktoś sobie zrobił dobry żart?
- Nie.
- Nie rozumiem ciebie. Skąd ta pewność?
- Patrz. – Katherine wskazała papier, na jakim został napisany list. Była to, bez wątpienia, droga papeteria. – Na to. – Wskazała dokładny adres. – I na to. – Po raz kolejny wskazała palcem miejsce spotkania.
- To żadne dowody – stwierdziła sceptycznie Brianne. – Nie znam takiego miejsca… I… To spotkanie jest jutro.
- Och… Popatrz…
- Na co? Przecież to żadne dowody! Już to mówiłam! – wybuchła z rozgoryczeniem blondynka. Denerwowało ją, że przyjaciółka ma za nic to, co ona o tym myśli.
- Zamknij się i patrz – syknęła z udawaną złością Kat. Nie potrafiła ukryć swojego podniecenia. I to zwróciło uwagę Brianne.
- O, Boże… - wyszeptała zszokowana Brianne. W miejscu, gdzie wskazała palcem Katherine pojawiły się te same litery, co na kopercie. A układały się w napis:

Dziurawy Kocioł to pub. Znajduje się niedaleko King’s Cross, łatwo go przeoczyć.


- Co tam pisze? – dopytywała się Kat.
- Nie widzisz? – zdziwiła się Brianne.
- Nie – zaprzeczyła stanowczo. – Ale… Och, znikły!
Dziewczyna miała rację. Litery rozmyły się.
- Rzeczywiście… - Blondynka uniosła brwi. – Ciekawe…
- Świetnie – powiedziała z sarkazmem Katherine. – Raczyłabyś mi powiedzieć, co tam pisało?!
- Dobrze, spokojnie... Tam pisało: „Dziurawy Kocioł to pub. Znajduje się niedaleko King’s Cross, łatwo go przeoczyć”. Jakoś tak… Skoro nie wiesz, co tam było, to skąd wiedziałaś, że to tam jest? – Brianne spłonęła rumieńcem. Jak to musiało zabrzmieć! Tak… po angielsku, a jednak nie.
- Żadnych liter. Tylko jakieś zawijasy. Ciekawe, dlaczego…
- Może dlatego, że list był dla mnie? Tylko dla mnie – podsunęła po chwili Bree.

Milczały przez jakiś czas. Mijały minuty… A obie nadal były zadumane i nieobecne. Nagle zadzwonił telefon. Katherine otrząsnęła się i zaczęła go szukać. Odebrała. Jej mina uległa zupełnej zmianie.

- Och! Tak? Już biegnę, mamo… - mówiła szybko do słuchawki.
Rozłączyła się i posłała smutne spojrzenie.
- Muszę iść… To… - pochyliła się w stronę blondynki – słuchaj. Pokaż ten list mamie. Jest psychologiem, powinna to zrozumieć! Spróbuj, proszę – szepnęła błagalnie i wybiegła z kawiarni.
Brianne popatrzyła na zegar. Dochodziła już siedemnasta. Zaśmiała się gorzko do samej siebie:
- Ty nic nie rozumiesz…

Jednak wzięła list ze stołu. Spokojnym krokiem wyszła z kafejki. To miejsce nie było już takie same jak przed tą rozmową…

* * *

Anitta May nuciła wesołą i skoczną piosenkę, przygotowując obiad. Była tak zajęta sobą, że nie zauważyła, kiedy do kuchni weszła Brianne.

- Mamo, muszę ci coś powiedzieć. – Te pięć słów wypowiedziane spokojnym tonem zwróciło uwagę pani May.
- Tak, skarbie? Coś się stało? – Odwróciła się od bulgoczącej zupy i dokładnie przyjrzała się swojej córce.
Brianne zawahała się.
- Mnie możesz powiedzieć, Bree… Ja się nie będę gniewać – powiedziała zachęcająco. – Obiecuję.
Córka westchnęła ciężko, patrząc w oczy matce.
- Ufam ci, mamo. – Pani May uśmiechnęła się, słysząc te słowa. – Spójrz na to. – Rzuciła kopertę na stół.
Matka Brianne uniosła brwi, ale wzięła list ze stołu. Przeczytała go i zbladła.
- To jakieś bzdury, kochanie. Kto ci to wysłał?
- To nie są żadne bzdury! To prawda! – krzyknęła oburzona blondynka.
- Nie mów mi, że w to wierzysz. – Na twarzy pani May nie było nawet śladu uśmiechu.
- Wierzę. I chcę tam pójść. – Przeszła do sedna sprawy. Tak jak zrobiłaby to Katherine. Brianne z trudem się na to zdobyła.
- Ależ, Brianne! Możesz chcieć, ale nie pójdziesz!
- Pójdę, mamo. To moje przeznaczenie, nie rozumiesz tego?! – szepnęła z rozpaczą dziewczyna. Dopiero, gdy wypowiedziała te słowa na głos, zdała sobie sprawę, jak melodramatycznie brzmią.
- Przeznaczenie?! – zapytała z sarkazmem pani May. – Mówisz zupełnie jak ta mała Wilsonów! Jak jakaś… Ona jest… - nie dokończyła.
- … dziwna? – podsunęła lodowato Brianne. – Inna, nienormalna, gorsza?
Matka i córka mierzyły się spojrzeniami. Pani May milczała, bo nie mogła wymyślić jakiejś sensownej odpowiedzi. Blondynka milczała, ponieważ nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej. Była taka wściekła!
- Nie… - powiedziała cieniutkim głosikiem Anitta May. Tylko na tyle było ją stać.
- No… dobra - podjęła na nowo Brianne, ignorując matkę – uważasz się za świetnego psychologa? Cóż. Ja też myślałam, że nim jesteś. Myliłam się najwyraźniej tak, jak wszyscy. Co radziłaś Wilsonom? Czyżby to miało pomóc innym, ale sama się do tego nie stosujesz? – zakpiła bezlitośnie. – Pójdę tam, choćbym miała skonać, słyszysz?! – krzyknęła. - Sły…

Jakby na podkreślenie niezależności Brianne na szybie w kuchennym oknie pojawiła się długa rysa. Dziewczyna pobladła. A potem, jak na zwolnionym filmie, pojawiła się cała siateczka pęknięć. Przez kilka sekund nic się nie działo. W pomieszczeniu dało się wyczuć napięcie i oczekiwanie. Cichy jęk od strony okna przerwał to nienaturalne milczenie. Minęło kolejne kilka sekund. Jeśli byłoby to możliwe, atmosfera zagęściłaby się. Brianne wypuściła z sykiem powietrze. Właśnie się zorientowała, że od mniej więcej minuty je wstrzymuje... Gdy tylko to zrobiła, szyba rozsypała się. Ale tak… dziwnie, inaczej, wbrew prawom fizyki. Kawałki szkła spadały na podłogę niczym śnieg, bezgłośnie. Było w tym coś pięknego, ale również przerażającego.

- Och… - Nic więcej nie mogła powiedzieć. Spojrzała w oczy matce, po czym wbiegła po schodach na piętro. Do swojego pokoju. Swojego królestwa.

* * *

Brianne usiłowała się uspokoić. Liczyła do dziesięciu, ale bez nadziei na powodzenie. Zaczęła się zastanawiać, czy tylko jej się zdaje, czy żyrandol rzeczywiście lekko się kiwa…

- Uspokój się! – warknęła w przestrzeń.

Jak na komendę żyrandol runął na ziemię. Blondynka z wrażenia zakrztusiła się własną śliną. Jednak z dołu nie było żadnej odpowiedzi. Pani May najprawdopodobniej sprzątała po córce i nie zapowiadało się, żeby prędko skończyła.

„To jej wina! Nie powinna była mnie zbywać!” – pomyślała, usiłując się usprawiedliwić przed samą sobą Brianne – „Dobrze, że jej tak nagadałam! I tak tam pójdę…”

Tak, jakie to typowe dla nastolatków… Nikt nigdy ich nie rozumie. Odrzuceni, nieszczęśliwi, jednym słowem: skrzywdzeni przez świat. Coś takiego mogłaby pomyśleć osoba, która nie znała Brianne. Grzecznej, kochającej córeczki. Ideału dziecka, a jednak…

Zaczęła liczyć plamki na suficie. Nie umiała znaleźć sobie jakiegokolwiek innego bezpieczniejszego dla otoczenia zajęcia. Po godzinie zaczęła zasypiać. Oddychała równo i miarowo. Powoli zapadała w sen. Pozwoliła myślom błąkać się, nie była w stanie na niczym się skupić. Jej oczy… Jej powieki… są takie ciężkie… Nie ma siły ich mieć otwartych. Przymknęła je. W głowie uformowała się jej myśl:

„Nie… Powinnam… Spać…” – starała się zachować trzeźwość umysłu. Musiała obmyślić, jak wymknąć się z domu i jak dojechać do Dziurawego Kotła. – „King’s Cross… Czy to… ten dworzec…? Nie mogę zasnąć…”

Ale zasnęła.

* * *

Stała w jakiejś komnacie. Było ciemno, bała się. W mroku słyszała jakieś syki… Węże? Tutaj…?

- Co to za miejsce? – wyszeptała, przestraszona. – Gdzie ja jestem?
- W Komnacie Tajemnic… - usłyszała syknięcie. Te węże… Mówiły do niej? Nie czuła już strachu. One… Rozumiały ją. A ona rozumiała je.
- Co ja tu robię? – zapytała pewniej. Pochyliła się i usiadła na zimnej posadzce. Jeden z gadów położył łeb na jej dłoni. Jednak nie czuła obrzydzenia. On był jej bratem!
- Wezwaliśmy cię… Krew z twoich żył musi służyć ojcu! – Serce Brianne przyśpieszyło. Groźba i naglenie były aż nazbyt widoczne w tym głosie. Miała ochotę wyszarpnąć rękę, nie chciała dotykać węża. Ale on oplótł już jej dłoń. Trzymał mocno.
- Bracia! To zdrajczyni krwi! – Nie wiedząc czemu, zrozumiała straszliwy sens tych słów.

Inne węże wypełzały z ciemności. Brianne krzyczała i płakała. Prosiła, błagała, żeby ją puściły, lecz one zacieśniły tylko uchwyt.

- Zdrajczyni! Zdrajczyni! – syczały zgodnie, powoli wysysając życie z dziewczyny. Jeden z nich, większy od innych, oplótł jej pierś. Brianne zajęczała cicho. Dusiła się. Chciała zaprzeczyć. Poprosić o litość, lecz nawet na to była za słaba. Pierwszy z gadów, którego łeb spoczywał na jej dłoni, ugryzł ją. Ból oszałamiał. Łzy stały w oczach, a po chwili zaczęły spływać po policzkach. Krzyczała bezgłośnie. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc, uratować, odpowiedzieć na wezwanie…

- Dość! – wściekły syk. – Zabijecie ją… Czarny Pan jej potrzebuje!

Błysk zielonego światła oszołomił Brianne. Potem pozostała ciemność. Strach z niej wyparował w jakiś cudowny, ale za razem przerażający sposób. Nie czuła nic. Tylko pustkę.

* * *

Brianne przetarła oczy. Spojrzała na kalendarz.

„Pierwszy dzień lipca!” – stwierdziła z radością. Ma przed sobą jeszcze całe lato…

I w ciągu jednej chwili przypomniała sobie wszystko. Dzisiaj… Śniło się jej coś złego, przerażającego… Tylko co? Zielone światełko w ciemności… I ten list. Spojrzała w stronę biurka. Był tam. Razem z kopertą i pieczęcią…

- Dość… Uspokój się! – wymamrotała do siebie gniewnie. Niemal udało jej się zapomnieć wczorajszy incydent. Niemal. Z cichym westchnieniem wyszła z pokoju i zeszła cicho po schodach.

- Dzień dobry… - powiedziała mało entuzjastycznie, wkraczając do pomieszczenia.
- Och. Brianne. Dzień dobry – uśmiechnął się do niej ojciec znad gazety.

Zaskoczona Brianne oddała uśmiech. Nie spodziewała się takiego ciepłego powitania po wczorajszej kłótni.

„On nie wie…” – pomyślała. – „Nie może wiedzieć!”

- Bree, powiedz mi, czemu tak bardzo chcesz iść na tę stację? – zapytał, nie przerywając lektury.
- Ja… Eee… - Tego się nie spodziewała. Była zbyt zaskoczona, by wymyślić jakąś sensowną odpowiedź. – Uważam, że powinnam. Katherine też tak uważa – dodała, jakby to miało ją usprawiedliwić.
- Kat? Skoro ona się z tym zgadza, to wypadałoby się stawić, zwłaszcza, że ktoś będzie ciebie oczekiwać, co? – zadał kolejne pytanie, patrząc prosto w oczy córce. Miał orzechowe tęczówki o ciepłym i przyjaznym spojrzeniu. – O której to? Z tego, co mi wiadomo, to właśnie dzisiaj jest to spotkanie…
- Dzisiaj o dwunastej. – powiedziała prosto. – Wierzysz mi, tato?
Mężczyzna ociągał się z odpowiedzią. Przygryzł wargę.
- Powiedzmy, że coś w tym stylu… Mama opowiadała mi wczoraj o twoim zachowaniu… I o tym, że tak się uparłaś. Powiedziała, żebym sam zdecydował. Pewnie to żart – zaśmiał się. – Ale to świetna okazja, żeby wyjść z domu. To co, jedziemy?
- Och, tak! – Samą Brianne zadziwił jej entuzjazm. Po prostu czuła, że powinna tam się stawić. To spotkanie – bo nie wątpiła, że do niego dojdzie – zmieni całe jej życie… Nie obchodziło ją, jak głupio to by nie brzmiało. Nawet to, że tak między wierszami, to ojciec wcale jej nie wierzy…

* * *

- Bree? A jak… nikt się nie pojawi? – szepnęła nerwowo Kat. Wydawało się jej dziwne, że jeszcze wczoraj przekonywała przyjaciółkę o autentyczności listu. – Bo… - zaczynała wywód.
- Pojawi się – stwierdziła spokojnie Brianne. – Na pewno… - ucięła temat. Resztę drogi przebyły w ciszy.

* * *

Brianne wysiadła z samochodu razem z ojcem i Katherine. Ich oczom ukazał stary, niezbyt okazały pub.
- Jesteś pewna, że tu tutaj? – zapytał z powątpieniem pan May.
- Taaak. – Westchnęła podirytowana blondynka. List wyraźnie ją tutaj ciągnął… - Musimy wejść.
Ojciec popatrzył na nią tak, jakby Brianne oznajmiła, że słonie latają. Kat pokręciła tylko głową.
- Okej… Zostańcie tutaj – warknęła. – Sama tam wejdę, wyjdę i po krzyku… - Ruszyła w stronę drzwi, ale ojciec złapał ją za dłoń.
- Oszalałaś?! Ten budynek może się zawalić… - ofuknął ją.
- Nie sądzę – usłyszeli cichy, rozbawiony głos. Brzmiał trochę dziwnie. Dopiero, kiedy zobaczyła jego właściciela – drobnego mężczyznę z garbem i bezzębnym uśmiechem, zorientowała się, że mężczyzna sepleni, dlatego jego głos wydał jej się dziwny. – Dyrektor Dumbledore już na panienkę czeka…
- CO?! – pisnął z paniką pan May. – Brianne, masz tutaj zostać…
Jednak córka go nie słuchała, spokojnym krokiem weszła do pubu.

Było to dziwne miejsce, czegoś takiego dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała. Ciemne, oświetlone świecami… Wyjątkowe, pomyślała. Gwar rozmów gwałtownie ucichł, gdy przekroczyła próg. Czuła, jak wiele par oczu wwierca się w nią. Uczucie było na tyle niezwykłe, że Brianne spłonęła rumieńcem. Sekundę potem błysnęły flesze.

- Dość! – huknął jej przewodnik. Mimo małej postury miał imponujący głos. – Tutaj, panienko, po schodach na górę, pierwszy pokój po prawej – zwrócił się do niej z dobrotliwym uśmiechem, który kojarzył się jej z dziadkiem.

Nagle poczuła gwałtowny uścisk na dłoni. Pan May trzymał ją mocno. Niemal natychmiast oślepiły ich po raz kolejny flesze. Kiedy jej ojciec zobaczył, że wszyscy się na nich gapią, pochylił się i szepnął nerwowo do ucha Brianne:

- Wynosimy się stąd, natychmiast! – Panika była bardzo wyraźna.
- Nie. Podoba mi się tutaj… - odszepnęła i rzuciła się przez tłum w stronę schodów. Instynktownie czuła, że musi tam dobiec pierwsza. Ludzie schodzili jej z drogi. Nawet, jeśli ją to zdziwiło, nie miała czasu, by się nad tym dokładniej zastanowić.

Bez wahania wbiegła na górę i złapała za klamkę. Otworzyła drzwi, prześlizgnęła się i znalazła się jakimś gabinecie. Ściany były białe, przynajmniej takie wrażenie odniosła blondynka. Kotary uniemożliwiały wdarcie się słońcu do pokoju. Kilka świec świeciło się na żyrandolu. Na środku stał okrągły stół, dwa z sześciu miejsc były już zajęte. Z jednego uśmiechał się do niej dobrotliwie starzec w okularach-połówkach, który miał niezwykle długą oraz srebrzystą brodę. Drugie zajmowała sędziwa… czarownica. Tak, jeśli ktoś zasługiwał no to miano, to bez wątpienia właśnie ta kobieta.

- Dzień dobry, Brianne… - powiedział cicho staruszek z błyskiem w jasnoniebieskich oczach.
- Witamy, panno May… - dodała kobieta, poprawiając szpiczasty kapelusz.

Bu haha! Teraz się zacznie...


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
natzal
Człowiek



Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 23:27, 23 Cze 2010 Powrót do góry

Uwielbiam tą tematykę Wink
Mam wielką nadzieję, że to czasy Huncwotów ^^
Czyli moje ulubione xD
Ta Katherine niezbyt mi się podoba.
Jest jakaś dziwna. ;P
A jej tata zbyt nadopiekuńczy, ale co się dziwić :)
Sądząc po jej śnie... Voldzio jest jej prawdziwym ojcem?
"Musi służyć ojcu" - to chyba coś znaczy ? ;D
Ogólnie ślicznie napisane i czekam na ciąg dalszy ;3


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Christina
Wilkołak



Dołączył: 21 Cze 2010
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 16:00, 28 Cze 2010 Powrót do góry

Zapowiadało się świetnie... I ty tak świetnie piszesz. Ale ten list z Hogwartu mnie powalił. Nienawidzę Harryego Pottera. Nie będę dalej czytać, ale... Życzę Ci powodzenia, masz talent. :)

BLESS!! love


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nelennie.
Zły wampir



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław

PostWysłany: Pią 22:24, 16 Lip 2010 Powrót do góry

natzal, dziękuję bardzo! Aż mi się miło zrobiło. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak wkleić kolejny part, czyż nie?
A Katherine dziwna jest, dlatego Brianne ją lubi ^^
A co do Voldka, to nie powiem, ale z tym tatuśkiem, to zobaczę jeszcze, choć raczej mam inne pomysły Kwadratowy
A co pana Maya... Ja go rozumiem. Powiem szczerze, że on nieco jak mój tata jest, tyle, że mój jest dużo bardziej pobłażliwy, a do Bree mi taki cudny tatko jak mój nie pasował... A'propos jej rodziców, przyznam, że miałam sporo pomysłów... Ale wątpię by kogoś obchodziły xd

Christina napisał:
Zapowiadało się świetnie... I ty tak świetnie piszesz. Ale ten list z Hogwartu mnie powalił. Nienawidzę Harry'ego Pottera. Nie będę dalej czytać, ale... Życzę Ci powodzenia, masz talent. :)

BLESS!! love


Christino, dziękuję za ten miły komplement, ale jednego nie rozumiem, a mianowicie, jak jest temat, to pisze, że to fandom HP... Ale jeśli Ci się podoba mój styl, to zachęcam do czytania moich pozostałych opowiadań, a także Tajemnicy Reddishflame, chociaż teraz nie bardzo wiem, gdzie ją ugryźć. No i moje miniaturki :) Do czytania "Lepiej późno niż wcale" Cię nie zmuszam :) Ale dziękuję za komentarz :*

Pozdrawiam,
myslę, że jak wrócę z Norwegii, za tydzień, to wkleję nowe rozdziały ;d

Nel.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Amiya
Dobry wampir



Dołączył: 10 Lis 2008
Posty: 2317
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Stąd ;)

PostWysłany: Sob 19:09, 17 Lip 2010 Powrót do góry

Piszesz świetnie. Być może jestem amatorką jeśli chodzi o krytyke opowiadań, ale to naprawdę mi się spodobało. Prolog świetny, dalsza część także. Brianne jest ciekawą, "dynamiczną" postacią i polubiłam ją od początku.
Gratuluje pomysłu. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin