FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 [NZ] Tajemnice wojny [fandom HP|+18|slash]R1 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 18:53, 23 Sty 2012 Powrót do góry

autor: euphoria/kirke
beta: anga (dziękujemy!)
tytuł: Tajemnice wojny
ostrzeżenia: sceny erotyczne, pojawienie się postaci własnych i dojmujący brak kanonu


Rozdział I


Wielka Sala huczała od prowadzonych rozmów. Setki talerzy napełniało się jedzeniem, gdy wygłodniali Gryfoni spożywali posiłek. Ślizgoni celebrowali go, jakby był jakimś czarnomagicznym rytuałem. Krukoni we względnej ciszy omawiali najprawdopodobniejszą metodę przyrządzenia, a Puchoni próbowali udawać, że ich nie ma. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Dumbledore pośrodku w jednym z mniej ekstrawaganckich strojów, z prawej strony McGonagall rzucająca niektórym uczniom surowe spojrzenia.

Nawet Złota Trójca Gryffindoru siedziała na swoich zwyczajowych miejscach i posilała się, rozmawiając o quidditchu, a dokładnie o zaklęciach ochronnych, które mogłyby pomóc Harry’emu podczas karkołomnej gonitwy za zniczem. I właśnie wtedy, gdy Draco Malfoy posyłał kolejne mordercze spojrzenie Potterowi, Hermiona rumieniła się słuchając pochwał Rona, a Dumbledore tłumaczył McGonagall, że pomarańczowy jest jego kolorem, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem, tłumiąc wszystkie inne dźwięki.

W towarzystwie złorzeczeń Filcha, do środka wpadł wysoki chłopak, prawie mężczyzna, celując przed siebie różdżką i ewidentnie osłaniając dużo niższą i młodszą od siebie towarzyszkę. Oboje byli umorusani, jakby przed chwilą przedzierali się przez Zakazany Las, a sądząc po minie czarnowłosego – byłby w stanie to zrobić. Jego ciemne oczy błądziły przez chwilę po stole nauczycielskim, by zatrzymać się na jedynym pustym miejscu. Puścił dłoń dziewczynki, zasłaniając ją jednocześnie szatą.

- Gdzie jest Severus Snape? – zapytał głucho, mierząc przed siebie różdżką.

Dumbledore zignorował szepty, które rozniosły się po sali i wstał podpierając się dłońmi o blat.

- Profesor Snape jest bardzo zajęty, chłopcze – zaczął, świdrując błękitnymi oczami ukrytymi za okularami połówkami.

- Nie jestem twoim chłopcem – warknął tamten, cofając się nieznacznie do tyłu. – Wezwij go, natychmiast!

- Może usiądziesz? – Dumbledore podjął kolejną próbę.

- Nie! Severus Snape, przyprowadź go albo kogoś po niego poślij. – Głos mu się lekko załamał. Z czarnej szaty zaczęły skapywać krople wody. Na zewnątrz musiało padać i to mocno.

- Argusie, czy mógłbyś przyprowadzić profesora Snape’a? Powiedz mu, że to pilna sprawa – westchnął do woźnego, a Filch zmełł w ustach kolejne przekleństwo, nim minął ociekającego wodą młodzieńca i ruszył w kierunku lochów.

Uczniowie przyglądali się wszystkiemu szepcząc między sobą, a kolejne informacje powtarzane z ust do ust tylko wzmogły hałas. Chłopak stał tymczasem niewzruszenie z uniesioną w górę różdżką, w pełni gotową zarówno do ataku jak i obrony, oddzielając drżącą teraz dziewczynkę od reszty sali.

- Jeśli byłby pan łaskaw się przedsta…

- Nie – mruknął krótko, ucinając kolejną próbę rozpoczęcia dyskusji. – I nie zamierzam was atakować, jeśli nie będę do tego zmuszony – dodał tylko trochę spokojniej. Na bladej twarzy nie zadrżał żaden mięsień.
Bardzo ciemne, niemal czarne oczy patrzyły żywo wokół, rejestrując każdy najdrobniejszy ruch.

- Takie najścia raczej należą do rzadkości – zaczął po chwili Dumbledore, kładąc uspokajająco dłoń na ręce McGonagall.

- Jest mi niezmiernie przykro, dyrektorze – powiedział z wyraźnym sarkazmem. – Proszę mi wierzyć, że gdybym miał wybór, nigdy nie naraziłbym tej zacnej placówki na obcowanie z osobami mojego pokroju.

- A cóż cię do tego zmusiło, drogi młodzieńcze? – zapytał Albus Dumbledore, wstając powoli od stołu.

- Nie podchodź – ostrzegł go chłopak, choć dzieliła ich cała długość sali.

Znów cofnął się o krok, wymuszając to samo na dziewczynce. Wyszeptał do niej kilka uspokajających słów, ale śmiertelna bladość nie zniknęła z jej twarzy. Podobnie jak on, obserwowała otoczenie szeroko otwartymi oczami, w których wciąż widać było przerażenie.

- Może wezwę szkolną pielęgniarkę? – zapytał dyrektor, zatrzymując się przy ostatnim schodku. Potem była już tylko płaska powierzchnia podłogi i równoległe przejście utworzone przez dwa stoły. Chłopak zmarszczył brwi i bez słowa skinął głową, akceptując pomoc w takiej formie. Niepewnie spojrzał na dziecko, które uczepiło się teraz jego nogi.

- Claudia? – spytał cicho, szukając jej dłoni. Uścisnął ją lekko, nie spuszczając jednak wzroku z dyrektora, który nawet nie sięgnął po różdżkę.

Dziewczynka w końcu puściła go, robiąc ostatni krok w tył i usiadła na podłodze, podwijając ubłocone końcówki szaty wraz z kolanami pod siebie. Położyła różdżkę obok, rozmasowując potłuczony najwyraźniej nadgarstek, ale z jej zaciśniętych ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Chwilę potem oparła głowę na kolanach i pogrążyła się w lekkim półśnie. Splątane pasma czarnych, mokrych włosów spływały kaskadą po zniszczonych szatach.

Uczniowie powoli kończyli obiad, ale nikt nie opuszczał Wielkiej Sali, jakby stojący pod ścianą chłopak odgradzał ich od korytarza. Jakimś cudem determinacja na jego twarzy zniechęcała najpierw do szeptów, a potem do jakichkolwiek ruchów. Odkładali więc sztućce i patrzyli z wyczekiwaniem na to, co miało nastąpić. Dumbledore uspokajająco uśmiechał się w kierunku chłopaka, ale ten usilnie ignorował jego starania, choć wszyscy byli pewni, że obserwował go nieustannie, jednocześnie mając na oku resztę sali. I właśnie wtedy, drzwiami dla nauczycieli, wszedł Severus Snape.

Bez słowa skierował się do miejsca, które zwyczajowo zajmował dyrektor, ale McGonagall powiedziała do niego coś, czego nikt prócz profesorów nie dosłyszał. Bardzo powoli, jak w zwolnionym tempie obrócił się przodem do uczniów, zahaczając wpierw o absurdalną kolorystykę Dumbledore’a, a dopiero potem o bladego chłopaka, który spojrzał na niego dziwnie wyczekująco.

- Ales?! – krzyknął Mistrz Eliksirów, ignorując zaskoczone spojrzenia.
Rzucił się do przodu, biegnąc co sił w nogach. Minął równie zdumionego Dumbledore’a, kilka setek oczu wgapionych w niego i omijając zręcznie wyciągniętą różdżkę przytulił chłopaka do siebie.

- Durmstrang padł rano, Beauxbatons jest oblężone… - zdawał się szeptać przez ściśnięte nerwowo wargi, ale to było o wiele głośniejsze od szeptu.

- Nic się nie stało, spokojnie – odpowiedział mu szybko Snape, podnosząc półprzytomną dziewczynkę, która rozpoznawszy go po twarzy, przyciągnęła do siebie bliżej, a potem kilka łez obmyło jej twarz. – Gdzie Alessa? – zapytał nagle, rozglądając się dookoła.

- Karkarow poddał szkołę i drasnął ją, gdy próbowała go powstrzymać… - urwał niepewnie nie mogąc wydobyć głosu.

- Zabiję go… - syknął Mistrz Eliksirów, przyciągając bliżej dziewczynkę, a błysk bólu pojawił się w jego oczach.

- Nie musisz… mówiłeś o klątwach… ja… - urwał. – Myślę, że to nie jest jedna z tych… - próbował tłumaczyć, ale język plątał mu się w ustach. – Mama jest nieprzytomna, nie mogę jej położyć… - zaczął po chwili o wiele przytomniej.

Snape popatrzył na koniec uniesionej różdżki i wyciągnął dłoń, dotykając ukrytego pod peleryną niewidką kształtu. Nagle, jakby zdał sobie sprawę z tego, gdzie jest i kto właśnie go obserwuje – obrzucił salę nieczytelnym spojrzeniem, które utkwił w Dumbledorze.

- Podasz mi różdżkę? – spytał cicho, próbując wyplątać się z objęć Claudii. Mała zaczęła protestować, więc przyciągnął ją mocniej do siebie, całując w czoło. Chłopak bez słowa przekazał narzędzie mężczyźnie, a ten zainkantował zaklęcie lewitacji.

Obaj odwrócili się bokiem, chcąc uciec nie tylko z Wielkiej Sali, ale także od ciekawskich spojrzeń, które towarzyszyły im od samego początku. Snape przez chwilę wpatrywał się w pustą przestrzeń przed sobą, po czym podciągnął wyżej przytuloną do niego dziewczynkę.

- Dyrektorze, proszę sprawdzić osłony zamku – mruknął wychodząc, a tajemniczy chłopak podążył za nim, powłócząc nogami i wciąż niepewnie zerkając na wszystkich zebranych.


****

Wizyta w skrzydle szpitalnym nie była zbyt długa. Severus Snape chodził w kółko, wydeptując już i tak stare płytki. Raz po raz, rzucał ostrożne spojrzenia w kierunku opatrywanych dzieci. Klątwa, którą rzucono na Alessę, nie była skomplikowana. Zresztą niecelna, minęłaby mimo jego interwencji, choć kobieta była wyjątkowo słaba i leżała teraz na jednym ze szpitalnych łóżek, patrząc na niego. Ales zrelacjonował mu już wcześniej przebieg krótkiej bitwy, a nawet spektakularnej ucieczki. Na samą myśl o tym, co przeszły jego dzieci, włosy stawały mu dęba.

- Zostaniecie tutaj – wyszeptał w końcu. – Ales, co masz jeszcze do ukończenia? Zielarstwo? Transmutację? – Chłopak skinął twierdząco głową, wypijając dwie fiolki eliksiru.

- Tato, dzisiaj wieczorem musimy wzmocnić bariery zamku – wyszeptał cicho, gdy pielęgniarka podeszła do jego siostry, wtulonej w nogi matki.
Mistrz Eliksirów popatrzył na niego pytająco, ale chłopak odwrócił wzrok. Podwinął tylko rękaw koszuli, ukazując kilka podłużnych skaleczeń, z których wciąż ciekła krew. Mężczyzna, o ile to możliwe, zbladł jeszcze bardziej, ale zatrzymał się przynajmniej na chwilę w swojej nerwowej wędrówce.

- Wieczorem będziemy musieli odwiedzić dyrektora, a potem obaj pójdziemy w jedno jeszcze miejsce. Claudia i mama zostaną w moich komnatach. Są dobrze zabezpieczone – oznajmił mu.

Podszedł do blondynki, która próbowała uspokoić jego córkę i położył jej dłoń na ramieniu. Pani Pomfrey spojrzała na niego dziwnie, ale nie powiedziała ani słowa. W tym była najlepsza. Nigdy nie zadawała zbędnych pytań, a nawet jeśli – to nie liczyła na odpowiedź.

- Są wyczerpani – zwróciła mu uwagę sucho, opatrując kilka zadrapań na czole dziewczynki.

- W moich komnatach są eliksiry…

- Nigdy bym nie zgadła – zakpiła, ale nie dodała nic więcej.

Nagle drzwi zostały otworzone i do środka wszedł Albus Dumbledore, patrząc ciekawie na nowo przybyłych. Przebrane w szpitalne ubranie i umyte dzieci, wzdrygnęły się na ostry dźwięk, a chłopak niemal natychmiast sięgnął po różdżkę, co nie uszło uwagi pielęgniarki, ani starszego czarodzieja.

- Severusie, czy mógłbym cię na chwilę prosić? – zapytał, siląc się na spokój.

Przez ostatnie dwie godziny próbował uspokoić setki uczniów i wydać jakieś sensowne dyspozycje, ale i tak skończyło się na odwołaniu popołudniowych zajęć. Tym trudniej było cokolwiek zorganizować, gdy nie wiedział czy Mistrz Eliksirów zamierza wrócić na zajęcia, ani kim są jego niespodziewani goście.

- Wolałbym zostać tutaj, Albusie – odparł spokojnie Severus Snape.
Zmiana była łatwo dostrzegalna. Napięcie, które przeważnie spinało jego mięśnie twarzy, odeszło w zapomnienie. Pustka, tak często obecna w jego oczach zniknęła, przykryta obawą przed czymś o wiele gorszym, niż odkrycie przez Czarnego Pana. Pozbawiony dawnej ostrości głos, był niemal przyjemny dla ucha. – Chciałbym też przedstawić ci Alessę, Claudię i Alessandra Snape – Prince. – Spojrzał uważnie na żonę i dzieci, rejestrując zaskoczenie zarówno madame Pomfrey jak i dyrektora.

- Nie spodziewałem się… nigdy nie mówiłeś – urwał Albus Dumbledore, niepewny co właściwie chce powiedzieć.

Tymczasem Alessa usiadła z niemałą pomocą Severusa na skraju łóżka. Jasne loki rozsypały się po jej plecach, gdy uniosła głowę, by spojrzeć na dyrektora. Ciemnoniebieskie oczy prześwietlały go niemal na wskroś.

- Miło mi pana poznać, panie Dumbledore – powiedziała z trudem artykułując poszczególne słowa, ale nawet teraz było słychać lekki francuski akcent.

- Pani… Snape? – Lekkie wahanie w jego głosie zdradziło nerwowość.

- Prince – poprawił Severus, krzywiąc się jak to miał w zwyczaju. – Alesso, nie powinnaś mówić – zwrócił się do niej, trzymając ją za rękę przyozdobioną srebrnym pierścieniem w kształcie księżyca w pierwszej kwadrze. Kilka kryształków skrzyło się nieśmiało odbijając światło dnia. – Albusie, ulokuję ich na razie w moich komnatach. Porozmawiamy wieczorem w Kwaterze – dodał już dużo ciszej.

Dyrektor skinął tylko głową, a widząc, że nikt nie zamierza nic dodać, wycofał się z powrotem na korytarz, który okupowała połowa uczniów Hogwartu, o części profesorskiej nie wspomniawszy. Mistrz Eliksirów musiał wcześniej założyć jakieś nowe blokady, które wpuściły tylko jego, bo nawet Minerwa nie była w stanie przekroczyć drzwi, a Filius przez prawie dwadzieścia minut głowił się nad zaklęciem. Wszystkie jego wysiłki jednak spełzły na niczym i jedynym, co udało mu się ustalić było to, że wpuszczeni zostaną tylko ci o odpowiedniej sygnaturze.


***

Alessa Prince oparła się wygodniej na poduszkach, które pod plecy podłożył jej mąż. Oddychała z trudem, ale jej stan poprawiał się z godziny na godzinę. Nawet bladość na twarzy poczęła znikać, gdy tylko dostała kolejną dawkę eliksirów wzmacniających. Właśnie teraz Severus podkładał do jej ust kolejną ciemnoniebieską fiolkę. Wypiła bez zbędnych pytań i spojrzała na niego odrobinę zdenerwowana. Nie bardzo wiedziała, co działo się od opuszczenia Durmstrangu. Obudziła się słaba i obolała w skrzydle szpitalnym Hogwartu. Dzięki Merlinowi w obecności dzieci i męża, ale mimo wszystko niepokój jej nie opuszczał.

- Spokojnie, połóż się spać – mruczał do jej ucha, obniżając posłanie.

Widział, że bardzo chciała odpowiedzieć, ale wysiłek był zbyt wielki. Zaskoczony był już tym, że udało się jej zamienić choć kilka słów z dyrektorem, ale najwyraźniej świeża porcja eliksirów podbudowała jej siły. Teraz jednak powieki Alessy opadały , więc pozwolił jej po prostu zasnąć. Przytulona do boku matki Claudia, spała już od dobrych paru godzin. Nie chciał ich zostawiać na całą noc samych, ale nie miał wyboru. Musiał omówić wszystko z Zakonem, wycofać się, ukryć. Wszystko waliło się zbyt szybko. Był pewien, że w Durmstrangu pod okiem Karkarowa będą bezpieczni, ale to nie była pierwsza z jego pomyłek.

Odwrócił się w stronę Alesa, który obserwował go w ciszy od chwili wejścia do komnat. Chłopak nie mógł być już bardziej do niego podoany.. Czarne włosy, nieprzeniknione oczy i nienaturalna bladość, która bynajmniej nie była wynikiem stresu związanego z ucieczką.

- Musimy iść – poinformował go, biorąc pod ramię. Byli tego samego wzrostu, choć jego syn nie miał jego wagi. Budowę odziedziczył po matce; drobnej acz ruchliwej kobiecie, której upór potrafił obalać najgrubsze mury.

- Wiem – odparł tylko.

Obaj sięgnęli po proszek i sypnęli go do kominka wykrzykując adres Kwatery Zakonu Feniksa. Bez trudu wylądowali na miękkim dywanie. Severus poprowadził ich długim, ciemnym korytarzem do kuchni, która pełna już była pozostałych członków. Kilka osób dyskutowało, a Dumbledore zdawał się coś tłumaczyć Blackowi. Wszyscy ucichli, gdy Ales odgarnął niesforny pukiel włosów, wchodząc do środka. Z trudem pohamował odruch obronny, zobaczywszy Szalonookiego Moody’ego.

- Witam Państwa – odezwał się w miarę uprzejmie.

Siedzący w rogu Harry Potter drgnął usłyszawszy młody, przyjaźnie brzmiący głos. Ich wzrok skrzyżował się na kilka sekund, ale podobnie jak w przypadku pozostałych prześlizgnął się dalej.

- Witajcie – zaczął dyrektor, wskazując im miejsca. – Severusie mógłbyś? – pytanie zawisło w powietrzu.

Snape zignorował propozycję herbaty wysuniętą przez Molly Wesley i skrzyżował ręce na piersi, jak to miał w zwyczaju.

- Dwadzieścia lat temu poślubiłem Alessę, która przybrała nazwisko Prince. Skorzystałem z prawa do używania rodowego nazwiska przez ostatniego potomka i w ten sposób ukryłem zarówno fakt ślubu jak i posiadania dwójki dzieci, z których Ales jest tutaj obecnie, a Claudia wraz z matką odpoczywają w moich komnatach. Nie mam ochoty odpowiadać na kompletnie pozbawione sensu pytania o powód tego – urwał, patrząc zimno w oczy Dumbledore’a. – Odpowiedź jest jedna.

- Była wojna – wyszeptał Albus. Snape tylko skinął głową.

- Alessa i dzieci ukrywali się w Durmstrangu, który padł dziś rano. Beauxbatons jest oblężone o czym dowiemy się zapewne rano z „Proroka Codziennego”. Karkarow nie żyje – urwał.
Odchrząknął lekko, oczyszczając gardło. Siedzący koło niego syn wbił obie dłonie w blat, pozwalając paznokciom zagłębić się w niego..

- Jeśli nie masz nic przeciwko, chcielibyśmy porozmawiać z Alessem – poprosił Dumbledore.

- Jest dorosły, sam o sobie decyduje – odparł spokojnie Snape i popatrzył na syna.

- Nie mam nic przeciw, chciałbym tylko wiedzieć dlaczego jest tu tyle osób? – spytał, nie odrywając wzroku od blatu. Czarna szata musiała się samoistnie przystosowywać do sylwetki, bo wyglądała jak jedna z tych, którą nosił Snape, ale pasowała na niego idealnie.

- To Członkowie Zakonu Feniksa. Nie widzę sensu powtarzać tych samych relacji kilkukrotnie, chyba, że wolisz, żeby wyszli. – Dumbledore splótł palce przed sobą i pochylił się lekko do przodu, ale nie udało mu się pochwycić spojrzenia młodzieńca.

- Nie przeszkadzają mi. O co chce pan zapytać?

Moody zrobił kilka kroków stając za dyrektorem.

- Kiedy zaatakowali Durmstrang i kto to zrobił dokładnie? – zapytał szybko, chrapliwym głosem.

- Rankiem, tuż przed śniadaniem, a więc przed ósmą rano. Śmierciożercy, było ich zbyt wielu, żebym mógł dokładnie określi ich nazwiska. Nie znam ich z twarzy - odparł obojętnie.

- Mówiłeś, że Karkarow poddał zamek… - zaczął niepewnie Albus przypominając sobie mgliście zajście w Wielkiej Sali.

- Moja matka i Igor sprawowali pieczę nad barierami ochronnymi, które otaczają… otaczały Durmstrang. Karkarow zdjął je tuż po tym, jak je sprawdziłem, dając tym samym wolny wstęp wszystkim… Było za późno zanim się zorientowaliśmy. Matka próbowała podnieść je na nowo, ale została zaatakowana. Nieprzytomną przetransportowałem ją do Beauxbatons, a potem do… - urwał, spojrzawszy niepewnie na ojca.

- Hogsmeade – podpowiedział.

Wbił ponownie wzrok w blat.

- Hogsmeade. A potem Hogwart – dodał pewniej.

- Karkarow nie żyje? – spytał z kolei Moody, łypiąc na niego zdrowym okiem.

Napięcie stało się niemal namacalne.

- Tak – padła krótka odpowiedź.

- Jak zginął?

- Od Avady.

- Kto?

Severus drgnął, ale nie odezwał się, gdy Ales położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu. To było coś dziwnego. Harry był niemal pewny, że to Snape powinien pocieszać syna, ale najwyraźniej się przeliczył.

- Zabiłem Karkarowa – powiedział spokojnie, podnosząc głowę do góry i bez lęku patrząc wprost w szklane oko aurora.

- Kogo jeszcze zabiłeś? – zapytał zimno Moody. Od samego tonu jego głosu Harry dostał dreszczy . Ales natomiast wydawał się niewzruszony.
Czarne oczy patrzyły na aurora inteligentnie i jakby z groźbą ukrytą gdzieś głęboko.

- To nie jest śledztwo, Szalonooki – warknął Snape. – A twoim zadaniem nie jest wsadzić mojego syna do Azkabanu.

- Spokojnie, tato. Dam sobie radę – Uścisk na ramieniu Snape’a zwiększył się. – Im wcześniej stąd wyjdziemy tym szybciej wrócimy do mamy – urwał, nie pozwalając łagodnemu tonowi zaburzyć całości. – Zabiłem w sumie koło ośmiu osób. Trzy w Durmstrangu i chyba pięć podczas oblężenia francuskiej placówki. Musieliśmy się przedrzeć przez błonie, a nie miałem innego wyjścia. Gdyby nam nie odcięto drogi powrotnej wszyscy byliby teraz zdrowi i szczęśliwi. Jeśli szuka pan mordercy… cóż… - urwał patrząc tym razem trochę zmieszany. – Może faktycznie nim jestem, ale nie zamierzam przepraszać za obronę kobiet.

Lupin chrząknął, gdy cisza jaka zawisła pomiędzy nimi, zaczęła być niewygodna.

- Panie…

- Prince – powiedział spokojnie Ales.

- Panie Prince, zatem pozostawmy tę kwestię. Dlaczego udał się pan najpierw do Francji? – spytał spokojnie Lupin.

- Uczy tam przyjaciółka mojej matki, poza tym wiedziałem, że Hogwart nie jest całkiem bezpiecznym miejscem – odparł Ales bez chwili zawahania.

- Od kiedy szkoła jest oblężona?

- Byliśmy tam około godziny dziesiątej i trwała zażarta walka. Nie wiem kiedy dokładnie rozpoczęto bitwę, ale sądzę, że zaatakowano podobnie jak w Durmstrangu. Podaję czas wedle tego panującego na Syberii. – Kolejne rzeczowo przedstawione informacje.

Zrobiło się odrobinę za cicho. Dumbledore poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu i nim Syriusz zdążył cokolwiek powiedzieć, zgromił go wzrokiem. Ales tymczasem rozprostował palce prawej ręki i poprawił rękaw, który zwisał do połowy dłoni.

- Nie użyliśmy świstokliku. Nie byliśmy przygotowani na taką możliwość. Nie powiem jak przemieściłem się tam z nieprzytomną kobietą i dzieckiem
– zakończył, ściskając mocniej ramię ojca.

- Severusie czy możesz nam to wyjaśnić ? – Głos zabrał Albus.

- Jak powiedziałem; mój syn jest dorosły i ma prawo do własnych tajemnic. Jeśli nie zamierza czegoś ujawniać, ja nie mam prawa tego robić – powiedział spokojnie.

Syriusz poderwał się do góry, patrząc z nienawiścią na obojętną twarz Mistrza Eliksirów.

- Jest takim samym cholernym Śmierciożercą jak ty! – Podniósł głos. – Pewnie właśnie infiltruje… - nie dokończył. Różdżka Alessa boleśnie wbiła się w jego szyję.

- Nazwij mojego ojca jeszcze raz Śmierciożercą – zawarł w tych słowach całą groźbę, która teraz zawisła w powietrzu. Ales pochylał się do przodu niemal tracąc równowagę, ale nie drgnął nawet o milimetr. Lewa dłoń szeroko rozpostarta oddzielała go od pozostałych.

- Jest morder… - Syriusz nie dokończył, różdżka głębiej wbiła się w ciało.
Snape tymczasem westchnął, przywracając resztę do rzeczywistości.

- Ales, zostaw Blacka w spokoju. – Wydawał się tak zmęczony. - Już od dawna nie potrafi mnie sprowokować i idiotyzmem jest samo to, że irytuje ciebie, ale najwyraźniej taki już jego urok. To Gryfon. Zidiociały, zkundlały, ale Gryfon – dodał, nie zaciskając nawet szczęki.

- Skoro tak twierdzisz – odpowiedział tamten, zabierając różdżkę, ale patrząc prosto w oczy Syriuszowi. Pogarda, to było jedyne, co można było z nich odczytać. – Nie jestem zwolennikiem Voldemorta – powiedział głucho, siadając na swoim miejscu i wycierając różdżkę o skrawek szaty.
Położył ją w zasięgu ręki, lustrując pozostałych wzrokiem. Tymczasem Syriusz został wypchnięty przez Lupina z własnej kuchni.

- Z Beauxbatons udaliśmy się również tą tajemniczą metodą do Hogsmeade, a potem na piechotę do Hogwartu, ale…

- Dlaczego nie od razu do zamku? – zapytała Tonks, zaczynając nową stronę w auroskim notesie.

- Nigdy nie byłem w Hogwarcie, a w Hogsmeade odwiedzaliśmy czasem ojca. Nie wiedziałem tylko, w którą stronę jest dokładnie zamek – kontynuował. – Moja orientacja w terenie też chyba pozostawia wiele do życzenia. W którymś momencie musieliśmy zboczyć do lasu, który otacza Hogwart. Potem było już tylko wejście do zamku i skrzydło szpitalne – zakończył, odprężając się lekko.

Severus Snape poruszył się poprawiając szatę. Potarł kościsty podbródek, wbijając wzrok w Dumbledore’a.

- Ales najprawdopodobniej przeprowadził je przez połowę Zakazanego Lasu, stąd luka czasowa – wyjaśnił. – Z tego, co opowiadał mi wcześniej, musiał minąć chatę Hagrida gdzieś bardziej na południe. Wieże zamajaczyły mu kilka kilometrów dalej i wracał.

Harry zaszokowany przypomniał sobie ociekającego wodą i błotem chłopaka. Umorusane twarze, lekko rozbiegany wzrok.

- Nie spotkaliście tam czegoś dziwnego? – spytał, zanim zdążył się powstrzymać.

- To nie jest przedmiotem dyskusji, panie Potter – odparł sucho Snape, nim Ales otworzył usta.

Zgromiony spuścił wzrok, zdziwił się więc, gdy syn Mistrza Eliksirów, odpowiedział na jego pytanie.

- Nazwa Zakazany Las jest w pełni adekwatna do stworzeń, które je zamieszkują . Jeśli nie ma więcej pytań, chcielibyśmy wrócić do Hogwartu – zwrócił się szybko do dyrektora, uzyskując poparcie ojca.

Moody, który do tej pory stał za Dumbledorem, pociągnął z piersiówki potężny łyk. Oparł jedną rękę na blacie stołu, a jego kamizelka niebezpieczne napięła się pod ciężarem dużego brzucha.

- Jaki był cel ataku? – zapytał szorstko.

- Nie jest Śmierciożercą, więc skąd ma wiedzieć? – wtrącił się Snape, wstając i ciągnąc chłopaka za sobą. – To bezsensowne pytanie. Muszę podać Alessie eliksir i tak nie było nas zbyt długo – stwierdził z dziwną nonszalancją.

- Dziwnie się zachowujesz Snape, nie sądzisz?

Mistrz Eliksirów zatrzymał się w progu, odwracając tylko nieznacznie. Maska obojętności, która spadła z jego twarzy niemal natychmiast ukazała coś, czego Harry jeszcze nie widział. Strach.

- Mam rodzinę, Szalonooki.

- Zawsze miałeś – zauważył tamten.

- Ale nikt o tym nie wiedział. Teraz natomiast są w podwójnym niebezpieczeństwie. Ales, wychodzimy - ponaglił syna.

Zostawili wszystkich z niejasnym przeświadczeniem o tym, że ta historia ma drugie dno i prędzej zginą, niż prawda wyjdzie na jaw.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 9:33, 21 Lut 2012 Powrót do góry

Rozdział II

beta: anga


Następnego dnia w „Proroku Codziennym” pojawił się artykuł o zburzeniu Durmstrangu i ataku na Beauxbatons. Podobno z pierwszego z zamków nie zostało więcej, niż kilka kamieni, a w miejscu, gdzie dawniej stał, znajduje się obecnie krater. Nie wiadomo było ile osób dokładnie zginęło. Część uczniów ewakuowała się do okolicznego lasu, którego nie można nazwać bezpiecznym, więc poszukiwania nadal trwają. Jeszcze bardzo długo nad gruzami unosił się Mroczny Znak, niczym podpis szaleńca, który dokonał zniszczeń. Pierwszą stronę zdobiła fotografia wciąż tlących się zgliszczy.
Oblężenie francuskiej szkoły zakończyło się niemal tak szybko, jak zaczęło. Bariery Ochronne przetrzymały atak, a w gazecie nawet ukazał się wywiad z dyrektorką, która uspokajała wszystkich rodziców. Dzieci pozostawały pod opieką profesorów i personelu. Nikt nie ucierpiał. Właściwie nie potrafiła wiele powiedzieć o celu ataku, ale sądziła, że powiązany był z tym w Durmstrang.
Zajęcia z eliksirów do końca tygodnia zostały odwołane. Plotki, które krążyły po Hogwarcie śmieszyły Harry’ego . Podejrzewano, że Severus Snape za swoich śmierciożerczych czasów, zmusił jakąś biedaczkę do poślubienia go po czym zostawił ją wraz z dziećmi i ukrył się. Natomiast druga donosiła, iż nieznajomi są na pewno potomkami jakiejś jego siostry, tym bardziej, że chłopak był całkiem przystojny. A przecież ohydny Mistrz Eliksirów nie powinien posiadać urodziwych dzieci.
Sam Severus nie pojawiał się na wspólnych posiłkach, co tylko wzmogło plotki. Jego komnaty rozszerzono o dwa kolejne pokoje, ale Dumbledore twierdził, że to tymczasowe. Harry brał udział w setkach dysput na temat nowoprzybyłych, ale nie zdradził ani jednego słowa z Zebrania Zakonu. Zdziwiony był samym faktem, iż pozwolono mu w końcu wziąć w nim udział, więc nie zamierzał podważać zaufania do siebie i wykazać się w tym względzie wyjątkową dyskrecją. Nawet Ron i Hermiona nie zostali poinformowani o rodzinie Snape’a, a i tak najpewniej w następnym tygodniu wszystko się wyjaśni, więc cierpliwie czekał.
W weekend jak zwykle wybrali się do Hogsmeade. Hermiona próbowała za wszelką cenę odciągnąć ich od wystaw z najnowszym modelem miotły, ale poległa, gdy Ronowi udało się w końcu wyrwać. Czerwony szalik upadł na mokry chodnik, lecz niezrażony Gryfon podniósł go szybko i machając na przyjaciela, rzucił się do ucieczki przed rozwścieczoną dziewczyną.
- Ronaldzie Weasley! Natychmiast masz stawić się w księgarni! Obiecałeś! – pisnęła, ale nie ruszyła za nimi. Zawróciła tylko w miejscu i poszła w przeciwnym kierunku, będąc pewną, że chłopcy na pewno ją odnajdą po własnej eskapadzie.
W tym samym momencie Harry zderzył się z wysoką, zakapturzoną postacią, która z trudem chroniła się przed deszczem. Przeprosił, podnosząc przechodnia i już miał podążyć dalej za Ronem, gdy poczuł, że szczupła, ale silna dłoń zatrzymuje się na jego ramieniu.
- Czekaj – powiedział pospiesznie znajomy głos. – Harry Potter? – zapytał z dziwną nadzieją, nie pokazując własnej twarzy.
Pewny, że to kolejny psychofan Gryfon wyrwał rękę, szukając wzrokiem rudzielca. Deszcz przeszedł w lekką mżawkę, a mężczyzna w ciemnym płaszczu poruszył się niespokojnie.
- Tak, a kto pyta? – odpowiedział podejrzliwie.
- Nie wiem, czy pamiętasz mnie z pewnego spotkania z pewnymi ludźmi w pewnym miejscu – zachichotał, wyrzucając z siebie potok słów bez wytchnienia.
- Mam dobrą pamięć, ale nie pamiętam nikogo w kapturze.
- Idiotyzm – sarknął tamten. – A myślałem, że ojciec ma manię prześladowczą. Chciałem w zasadzie zapytać tylko, gdzie tutaj jest księgarnia i miejscowy oddział Gringotta. Ales – dodał na sam koniec, jakby to było westchnienie. – Jak na Zbawcę Czarodziejskiego Świata potykasz się o wiele za często – zażartował.
Harry otworzył szerzej oczy ze zdziwienia i spróbował zaglądnąć pod kaptur, ale silna dłoń powstrzymała go niemal od razu.
- Ojciec prosił, żebym się nie afiszował, więc sam rozumiesz… - urwał.
Harry nie rozumiał, ale nie zamierzał tego komentować.
- Jestem tu z przyjaciółmi i jestem pewien, że Ron wie gdzie jest bank. Ja nie mam pojęcia… Rzadko bywam w Hogsmeade – usprawiedliwił się.
- Na pewno częściej niż ja. – Gryfon wyobraził sobie lekki uśmiech na wąskich wargach. Z Alesa promieniował spokój i pewność siebie. – Prowadź, Harry Potterze – poprosił.
- Wystarczy Harry – odparł, mając nadzieję na rewanż, ale Prince nie odezwał się.
Ruszyli w ślad za Ronem, znajdując go właśnie tam, gdzie Harry miał nadzieję, że chłopak będzie. Rudzielec stał z nosem przyciśniętym do szyby, obśliniając się na widok nowego Pioruna14, który dumnie prezentował się na stojaku. Cena, dyskretnie zakryta, zapewne zwaliłaby każdego normalnego czarodzieja z nóg, więc przezornie bali się nawet zapytać.
- Już się martwiłem, że zaciągnęła cię do księgarni – mruknął, gdy podeszli.
- Nie, ale i tak musimy tam iść – odpowiedział szybko.
- Ja na pewno tam nie wejdę… Może i jest moją dziewczyną, może i obiecałem, ale… - urwał, kątem oka dostrzegając nieznajomą postać. – Harry? – spytał bojaźliwie.
- Nic się nie stało Ron. To jest… ekhm… - Nie był pewien jak i czy ma przedstawić Alesa. W zasadzie wspominał coś o nieafiszowaniu, a nie miał obowiązku ufać jego przyjaciołom. Na Zebraniu również mu go nie przedstawiono, więc jeśli posiadał o nim jakiekolwiek informacje, to przekazał mu je Snape, a te na pewno nie były pochlebne. Mistrz Eliksirów nie znosił go prawie tak bardzo, jak Harry jego, choć fundamenty, na których powstała jego niechęć, zaczęły kruszyć się coraz mocniej i szybciej, gdy okazało się, że profesor ochraniał swoją rodzinę prawie dwadzieścia lat.
- Ales Prince, a pan to? – zapytał cicho, wyciągając dłoń na powitanie.
- Ron Weasley – uścisnął ją niepewnie. – Eeee… Wielka Sala… w poniedziałek? – zaczął nieskładnie.
- Owszem – odparł krótko. – Mam nadzieję, że nie wystraszyłem was za bardzo. Natomiast teraz mam małą prośbę. Potrzebuję znaleźć miejscową placówkę Gringotta i księgarnię, która byłaby dobrze wyposażona, a wskazówki mojego ojca jak zwykle były tak enigmatyczne, że już po przekroczeniu Hogwartu zastanawiałem się, w którą stronę mam iść – zażartował.
Ron poczerwieniał przy słowie ojciec, przypominając sobie wszystkie plotki. Dzisiejszy wieczór w Pokoju Wspólnym będzie jednym z pamiętnych. Weasley zapewne nie przepuści okazji do opowiedzenia wszystkim, o przypadkowym spotkaniu z Alesem. Gryfon nie grzeszył dyskrecją.
- Ja tak… Gringott - wyrzucił z siebie. – Eee… następna przecznica w lewo i do końca… a do księgarni idziemy stąd w prawo i to taki budynek z napisem…
- Niech zgadnę – KSIĘGARNIA? – zapytał uprzejmie, kryjąc rozbawienie.
- Wiesz, w zasadzie możemy cię zaprowadzić – zaproponował nagle Harry, ignorując to, że wcześniej się nie przedstawił.
- Możemy? – Rudzielec wydawał się zaskoczony.
- Możecie? –Niemal w tej samej chwili zapytał Ales, z niewielką nutką nadziei w głosie.
- Jasne. Zresztą musimy znaleźć Hermionę – urwał. – To nasza przyjaciółka. I na pewno będzie tam, gdzie książki – starał się zażartować, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze.
Bez zbędnych komentarzy podążyli jednak w kierunku Gringotta, mając nadzieję, że w końcu zrobi się odrobinę cieplej. Zimno potęgowane było przez lekki deszcz i wilgotne ubrania, które nieprzyjemnie przylegały do ciała. Na szczęście w ciągu kilku minut znaleźli się pod szczelnym dachem placówki banku. Ales szybko zdjął równie przemoczony kaptur i odgarnął kilka przylepionych do twarzy, mokrych kosmyków. Wyglądał o wiele lepiej niż pięć dni temu w Wielkiej Sali, a nawet podczas zebrania Zakonu. Rodzinnabladość nie wyglądała już na chorobliwą. Nawet przemęczenie zeszło z jego twarzy, nadając jej dużo spokojniejszy, bardziej odprężony wyraz.
Pewnym ruchem sięgnął po różdżkę i wymruczał jakąś nieznaną inkantację, osuszając najpierw ich ubrania, a potem swoje. Z zanim zdążyli mu podziękować, poprosił ich o to, by zaczekali w korytarzu, uprzedzając, że nie powinno to długo potrwać. Faktycznie, nie tracił czasu podchodząc od razu do kontuaru i wręczając goblinowi w kamizelce, list z pieczęcią. Nachylił się nad niewielkim mężczyzną i na ucho wyszeptał mu kilka słów, po których tamten schylił się do ziemi oddając mu pełen szacunku pokłon Zaroiło się od kolejnych pracowników banku, którym nieustannie odmawiał, aż w końcu któryś z nich przyniósł mu sakiewkę z galeonami.
- Dziękuję – powiedział uprzejmie na pożegnanie, zakładając ponownie kaptur na głowę. – Mam nadzieję, że nie trwało to długo – odezwał się po chwili do nich, gdy ruszyli w stronę księgarni.
- Nie, w zasadzie nie. – Harry nie bardzo wiedział jak zacząć rozmowę, ale ten wyszedł z mu z pomocą.
- Jak na brytyjskiego czarodzieja nie jesteś zbyt obeznany z Hogsmeade – zauważył spokojnie, zamieszczając tam zakamuflowane pytanie.
- Wychowali mnie mugolscy krewni matki. O tym, że mam magiczne zdolności dowiedziałem się z listu z Hogwartu – odrzekł, odrobię krępując się na wspomnienie ciotki Petunii. Rzadko miał okazję rozmawiać z kimś o miejscu, w którym spędził dziesięć lat życia i obecnie każde wakacje. – Co chcesz dokładnie kupić w Esach Floresach? – rzucił w zamian pytaniem, podtrzymując rozmowę.
- Książki dla siostry. Zacznie pierwszy rok w Hogwarcie. W Durmstrangu mieliśmy odrobinę odmienny tok nauczania, więc mam całą listę od podstaw –westchnął. – Zdaje się, że sam też muszę nadrobić kilka przedmiotów.
- Będziesz się z nami uczył? – wyrwało się Ronowi, zanim zatkał usta dłonią.
- Nie wiem, czy dokładnie z waszym rocznikiem… - zaczął niepewnie, gdy mijali cukiernię. – Jeśli jesteście na piątym roku to owszem, na pewno pojawię się na Transmutacji, Zielarstwie i Opiece Nad Magicznymi Zwierzętami.
Gryfoni przez chwilę trawili zdobyte informacje. Mieli zbyt mało wiadomości na temat Durmstrangu, by zadać konkretne pytanie. Do tego Harry nie chciał odkrywać kart, których nie powinien. Skutkiem tego milczał uparcie, pozwalając sytuacji rozwijać się po swojemu.
- Więc wygląda na to, że będziemy jednak mieć wspólne zajęcia. Wybierzecie Domy? – zapytał ciekawie Ron. –Wiesz, skoro zaczniecie naukę, to chyba musicie być przydzieleni…
- Tak, ojciec wspominał coś o tym, ale zastanawiam się jaki jest sens Ceremonii Przydziału dla dwóch osób. Chyba dużo zachodu z tym jest?
- Nie, właściwie to kilka minut.
- Claudia na pewno będzie musiała wybrać Dom – podjął po chwili. – Ja jeszcze nad tym pomyślę. Nie wiem jak długo tu zostaniemy, a ja i tak w tym roku kończę naukę. Dzięki za odprowadzenie – odparł szybko w drzwiach, gdy wchodzili. Delikatnie zatarasował im wejście.
Harry zaskoczony stwierdził, że już dotarli. Hermiona pomachała im przez szybę, gdy zajrzał ciekawie do środka.
- Wiesz, wchodzimy z tobą. Widzę już Hermionę – powiedział Ron niemal całkiem już odprężony.
- Ach tak. To do zobaczenia zatem później w Hogwarcie – odparł prawie beztrosko, ściągając kaptur z głowy.
W pomieszczeniach zdawał się czuć o wiele bezpieczniej, niż na otwartej przestrzeni. Harry wcale się mu nie dziwił, przypominając sobie ludzi, którzy gapili się bez ogródek na jego bliznę. Nie było to ani przyjemne, ani pożądane. Ales co prawda nie posiadał znaków pochodzenia czarnomagicznego, ale ewidentne podobieństwo do ojca, też nie należało do całkiem pozytywnych. Niemal natychmiast pojawił się przed nim sprzedawca i Harry zdążył tylko zobaczyć listę, którą chłopak mu podał zanim Hermiona wciągnęła go między półki o eliksirach.
- Gdzieście się podziewali?! – syknęła. – Myślałam, że będę musiała was siłą odlepiać od tych przeklętych mioteł!
- Mionka, my tylko pomagaliśmy – zajęczał Ron, ale dziewczyna tylko prychnęła.
- Musimy wybrać przynajmniej dwie przydatne pozycje z tych, które mam w swoim spisie. Nie zdajecie sobie nawet sprawy, że musimy się przygotować do OWUTEMów i to jak najszybciej. Zostało niewiele czasu, a wy go marnujecie na quidditch! – pisnęła zdenerwowana i odrobinę zniesmaczona ich nieodpowiedzialnym zachowaniem.
Harry nie słuchał dalej, przyzwyczajony do jej ciągłych tyrad. Kątem oka zauważył czarną pelerynę, która zniknęła za którymś z regałów. Targnięty nagłych impulsem ruszył w tym kierunku, bez trudu rozpoznając Alesa przeglądającego książki do transmutacji. Chłopak mruczał coś nieskładnie, gdy przeglądał poszczególne strony. Najwyraźniej część z zaklęć opanował w starej szkole. Potter złapał się na tym, że zastanawia się ile chłopak w zasadzie ma lat. Nie mógł być wiele starszy od nich, zamierzał przecież uczyć się wraz z nimi. Różnił się ewidentnie patyczkowatą budową. Bardzo wysoki i szczupły, o pociągłej twarzy sprawiał wrażenie dużo starszego, ale przecież Snape nie mógł mieć ponad dwudziestoletniego syna. Był przecież rówieśnikiem Jamesa Pottera, więc teraz liczyłby sobie czterdzieści lat.
Ales tymczasem przemieścił się w inną część księgarni, ukrytą bardziej w cieniu i Harry zawahał się, zanim odbił się od półek, które ukrywały jego obecność. „Eliksiry zaawansowane i ich zastosowanie” głosił szyld nad regałem. Tam młodzieniec czuł się o wiele swobodniej. Przejrzał kilka pozycji uśmiechając się lekko wąskimi ustami. Niemal z czułością pogłaskał grzbiet opasłego tomiszcza, nim odłożył je na bok, gdy podszedł do niego księgarz wraz z listą i wybranymi pozycjami. Chwilę potem dzwonek ogłosił jego wyjście.
Ciekawość nigdy nie była dobrą stroną Gryffindoru. Gdyby nad tym podumać dłużej – to właśnie ona wpychała Harry’ego i jego przyjaciół w największe kłopoty, więc gdy tylko poczuł chęć przejrzenia dokładnie tych samych półek, co Ales był pewien, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie mógł na to jednak nic poradzić. Tak jak na to, że chłopak niezwykle go intrygował. Miał wokół siebie tę samą dziwną aurę, którą roztaczał Snape, ale nie była tak nieprzyjemna… Raczej interesująca. Przyciągająca. Podszedł więc do regału i sięgnął po gruby tom, który jeszcze chwilę wcześniej spoczywał w dłoniach Alesa.
„Magia krwi. Jej wykorzystanie w eliksirach. Prawdy i mity” Loki z Asgardu. Złote litery zabłyszczały w słabym świetle. Przejrzał kilka stron, ale nie zrozumiał z tego ani słowa. Ales, jako syn Mistrza Eliksirów, zapewne o wiele lepiej orientował się w tej kwestii. Może nawet Snape poprosił go o sprawdzenie tej pozycji?
Rozmyślania przerwał mu rozwścieczony krzyk Hermiony, która zdała sobie sprawę z tego, że od kilku minut mówi sama do siebie. Ron musiał w końcu zbiec do działu o quidditchu, a to nie wróżyło nic dobrego.
***
Poniedziałek zapowiadał się wyjątkowo ekscytującym dniem. Już podczas śniadania dowiedzieli się, że nie odwołano zajęć z eliksirów i chyba po raz pierwszy oczekiwano ich z zapartych tchem, a nie krańcowym przerażeniem. Harry szybko połknął grzanki i sok dyniowy, zabierając po drodze torbę z podręcznikami. Nawet Ron wydawał się podekscytowany, cały wczorajszy dzień nie mógł przestać mówić o Alesie, choć relacja jego rozmowy wyglądała na dużo żywszą niż w rzeczywistości. Dziewczęta od pewnego czasu plotkowały,nie tylko o wielkim wejściu Alesa, ale także o jego egzotycznie bladej twarzy i delikatnych rysach. Nawet jego determinacja wydawała im się interesująca i podczas rozmów padało najczęściej słowo ‘przystojny’, więc Harry zaczął mu już współczuć.
Nie kłopotał się tym jednak długo, bo przed salą do eliksirów ustawiła się kolejka uczniów Gryffindoru i Slytherinu. Szepty wzmogły się po obu stronach, gdy drzwi bezszelestnie otworzyły się na oścież, a w środku stał Ales Prince, który marszcząc lekko brwi, czekał na wejście uczniów. Usiedli na swoich miejscach, robiąc więcej hałasu niż to konieczne, dodatkowo niemal cały czas zerkając na stojącego w ciszy chłopaka.
- Cóż, nazywam się Alesander Prince – przedstawił się, ignorując szepty, które tylko się wzmogły. – Nie zamierzam ukrywać, iż moim ojcem jest Severus Snape – wypowiedziane spokojnym głosem słowa, wzmogły hałas o kilka dodatkowych decybeli. – Nim zburzono Durmstrang uczyłem tam Eliksirów i możecie być pewni, że mimo młodego wieku znam się na rzeczy nie tylko przez pokrewieństwo z Mistrzem Eliksirów. Tymczasowo będę zastępować mojego ojca, więc proponuję nie tytułować mnie mianem profesora, ponieważ będzie to raczej krótka przygoda. Dzisiaj zaczniemy od Eliksiru Wiggenowego. Jakie jest jego działanie? – zapytał kończąc szepty.
Ręka Hermiony powędrowała do góry, nim ktokolwiek inny zdążył zareagować.
- Pani w drugim rzędzie, proszę się przy okazji przedstawić – dopuścił ją do głosu.
- Hermiona Granger – skinęła mu lekko głową. – Eliksir Wiggenowy jest niezwykle silnym eliksirem, który powstaje w wyniku ekstrakcji kory drzewa Wiggen w śluzie z gumoch…
- To nie jest odpowiedź na pytanie, Hermiono – przerwał jej, nim zdążyła się rozpędzić. Ślizgoni zachichotali, gdy Gryfonka zaczerwieniła się po cebulki włosów. – Jakie jest jego działanie? – powtórzył spokojnie, siadając na krawędzi biurka. Jeśli Harry się nie mylił to Lavender Brown westchnęła i wbiła w Alesa jeszcze bardziej rozmarzone spojrzenie.
- A więc Eliksir Wiggenowy – zaczęła ponownie, ale urwała widząc jego lekko karcący wzrok. – Leczy nawet najcięższe rany – zakończyła jednym tchem, onieśmielona.
- Dokładnie, Hermiono. Kociołki są przed wami. Śluz z gumochłona i kora drzewa Wiggen w odpowiedniej szafce. Zapraszam do warzenia, gdybyście mieli jakieś pytania, będę przy biurku – powiedział spokojnie i obszedł mebel tylko po to, by sięgnąć po własny kociołek i kilka podejrzanych składników.
Wszyscy, jak na komendę spojrzeli w jego stronę, robiąc zdziwioną minę. Nie tego się spodziewali. Snape przyzwyczaił ich do krótkich warknięć, najwyżej niekompletnych instrukcji na tablicy, a obecnie na czarnym blacie znajdował się dokładny przepis, jak krok po kroku przygotować Eliksir Wiggenowy i nawet Neville Longbottom powinien sobie z tym poradzić. Jednak obecnie znajdowali się w klasie OWUTEMowej, która skupiała w sobie najlepszych uczniów ze wszystkich Domów. Harry i Ron chwilami zastanawiali się nad tym, skąd się tu wzięli, ale skoro konieczne było zaliczenie eliksirów do pracy aurora, nie zamierzali o tym dyskutować.
- Ekhm, panie Prince? Co pan właściwie robi? – zapytał w końcu Terry Boot.
- Warzę. Jesteśmy w sali, która ewidentnie się do tego nadaje. Poza tym myślałem, że jesteśmy po imieniu – uniósł wysoko brwi, ale nie odwrócił wzroku od kartki. – Ja w swoim kociołku będę miał wariację Eliksiru Wiggenowego. Jeżeli wolicie możemy zrobić zawody, komu pierwszemu się uda. Wytworzenie pierwotnej wersji zajmuje około godziny. Mojej wersji… na dobrą sprawę… około dwudziestu minut dłużej, a dodam, że pierwszy raz widzę ten przepis – urwał, ruszając w kierunku szafki z ingrediencjami. – Trzydzieści punktów dla domu, który zrobi to pierwszy i bądźcie pewni, że jeśli nie wymogę tego na ojcu to są inni profesorowie, którzy dodadzą je z czystym sumieniem. – Tym razem popatrzył lekko kpiąco na oniemiałych uczniów.
Ruszyli niemal natychmiast, przekrzykując się nawzajem. Hermiona z zaróżowionymi policzkami spoglądała od czasu do czasu na pochłoniętego pracą Alesa. Malfoy tymczasem ścierał na tarce zapamiętale większe skrawki kory i dodawał je w równych odstępach, zerkając nerwowo na zegarek. Minęło już niemal czterdzieści minut, gdy Prince w końcu westchnął wąchając opary eliksiru, który bulgotał w jego kociołku. Ustawił różdżką temperaturę wrzenia i przechadzając się pomiędzy ławkami, komentował półgłosem pracę młodych czarodziejów.
- Harry, więcej kory, zmiel ją albo zetrzyj drobniej – usłyszał Potter nad swoim uchem. Skinął bez słowa głową, gdy skrawek czarnej peleryny połaskotał go po dłoni. Podobną uwagę usłyszał Ron, ale nawet nie zareagował. Najwyraźniej zamierzał po prostu przetrwać te zajęcia bez punktów ujemnych, a skoro Ales nie mógł tego zrobić…
- Pani z pięknym uśmiechem, tak dokładnie pani – dodał, gdy Lavender podskoczyła na swoim krześle. – Plamy z tego śluzu nie chcą schodzić zbyt łatwo, więc jeśli będziesz miała problem… na to też są eliksiry, a jeden mam w swoich zbiorach. – Gryfonka przytaknęła szybko, uśmiechając się szeroko jakby wygrała na loterii i miała spędzić wieczór z Wiktorem Krumem.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo chłopak był już przy kolejnej ławce i szeptał coś do Malfoya, a ten mimo, że zacisnął zęby skinął potakująco głową i zmniejszył płomień pod kociołkiem. Ales sprawdził czas, po czym wrócił do swojego biurka, dodając najwyraźniej ostatni składnik, bo chwilę potem ostudził całość i przelał do trzech fiolek. Podniósł z biurka nożyk do listów, przeciął skórę na swojej dłoni i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wypił pierwszą buteleczkę. Rana zasklepiła się natychmiast, a na ręce nie została nawet blizna. Podniósł wzrok na zszokowane twarze uczniów.
- Skończyliście już? – spytał z lekkim uśmiechem. – Puste fiolki są w szafce za wami, ale na pewno już o tym wiecie.
W tej samej chwili Hermiona ruchem różdżki przywołała pierwszą pustą buteleczkę i napełniła ją eliksirem o idealnym kolorze. Następnie nie dając nawet szansy Malfoyowi, odesłała ją szybko do biurka, przy którym wciąż stał Ales.
- Brawo, Hermiona! Jesteś z? – zapytał, sięgając po za pusty pergamin i pióro.
- Gryffindoru.
Zanotował szybko, gdy pozostali uczniowie przelewali swoje wywary do buteleczek. Jedne mniej, drugie bardziej udane i zasiedli z powrotem w ławkach. Do końca zajęć zostało jeszcze dobre piętnaście minut i Snape zazwyczaj wykorzystywał je do zadawania prac domowych. Czekali więc teraz na to, co powie.
- Cóż, czy ktoś wie dlaczego pomimo tego, że powinienem skończyć dopiero za jakieś dwadzieścia minut, wykonałem swój eliksir wcześniej? – spytał z zachęcającym uśmiechem.
- Oszukiwałeś? – odpowiedział pytaniem Ron.
Ales roześmiał się dźwięcznie.
- Nie. Skorzystałem z trzech innych eliksirów, które w wyniku dają dokładnie Eliksir Wiggenowy, ale wciąż zanieczyszczony. Obgotowanie go w liściach mięty znosi nadmiar śluzu, który ulatnia się wraz z parą.
- Dlatego wąchałeś całość? – zapytała Hermiona. Skinął potakująco głową.
- Ale nie próbujcie robić tego w domu bez nadzoru – zażartował. – Dobrze, więc koniec zajęć. Mam nadzieję, że dorastam do pięt mojemu ojcu. Posprzątajcie swoje kociołki i do zobaczenia za kilka minut.
Zabrał pozostałe fiolki, rzucając czar czyszczący, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł, powiewając czarnymi szatami. Cho Chang odwróciła się zaraz za nim i skrzyżowała dziwnie porozumiewawcze spojrzenie z Lavender, która natychmiast zachichotała. Dziwna epidemia dziewczęcych śmiechów trwała prawie całą przerwę Nawet Pansy Parkinson, zazwyczaj zapatrzona ślepo w Draco, rzucała chłopakowi powłóczyste spojrzenia.
Zajęcia Transmutacji nie przyniosły wiele nowego. Ales po odprowadzeniu siostry, wszedł w ostatniej chwili do sali, rzucając McGonagall przepraszające spojrzenie. Nie zareagowała niczym innym jak ściśnięciem już i tak wąskich ust.
- Niech pan siada, panie Prince – westchnęła. – Nie wiem na czym skończył pan zajęcia Transmutacji w swojej szkole – uniosła bardzo wysoko brwi.
- Transmutacja z przemieszczeniem w płaszczyźnie poziomej, pani profesor. Jestem akurat na poziomie tego roku. Sprawdziłem to wcześniej i mam już podręcznik – odpowiedział cichym głosem, który przyjemnie wibrował. Spojrzał niepewnie na siedzących już w ławkach uczniów i nie widząc żadnego pustego miejsca wepchnął się po prostu tuż obok Harry’ego pytając uprzednio o wolne miejsce. Ron natychmiast przesunął część swoich rzeczy, robiąc mu więcej przestrzeni. Wszystko byłoby znakomicie, gdyby nie to, że przy próbach transmutowania jabłka stojącego na podręczniku w dokładnie taki sam podręcznik, omal nie wybili sobie oczu różdżkami.
***
Kilka godzin później, gdy wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali na obiad, McGonagall weszła na podwyższenie wraz z starą Tiarą Przydziału, której wystrzępione końcówki wyglądały tak, jakby jakiś psiak zabrał ją do zabawy i pogryzł. Natychmiast zrobiło się też ciszej, kiedy do starej profesor Transmutacji podeszła dziesięcioletnia dziewczynka i z nieśmiałym uśmiechem usiadła na krześle. Za nią, w pewnym oddaleniu, stał Snape wraz z synem, obserwując wszystko dokładnie. Uśmiechnął się tylko raz, gdy Tiara po dłuższej chwili wykrzyknęła:
- Gryffindor!
I w sali zrobiło się głośno od szeptów. Córka Snape’a w Domu Lwa? McGonagall spojrzała niepewnie na Claudię, ale Dumbledore już jej gratulował i przypinał herb Gryffindoru do zwykłej, szkolnej szaty, a współ domownicy najpierw powoli, a potem coraz śmielej zaczęli klaskać. Dwie dziewczynki z pierwszego roku zrobiły jej miejsce koło siebie, gdy siadała przy swoim stole, rzucając ojcu jeszcze ostatnie spojrzenie, zanim zabrała się do posiłku.
Natomiast Ales przylewitował sobie krzesło i zajął miejsce koło Hagrida. Rozmawiali o czymś półgłosem, a olbrzym wydawał się tak zainteresowany tematem, że profesor Flitwick musiał go uderzyć różdżką by zwrócić na siebie uwagę.
- Widziałeś? – zapytał szybko Ron. Wgapiał się w stół Ravenclawu, więc Harry musiał oderwać wzrok od stołu nauczycielskiego.
- Co? – mruknął niezadowolony.
- Cho, Emily i Hope gapią się cały czas na Alesa i chichoczą. Nieustannie. Nawet na ciebie tak nie reagowały po wygranym Turnieju Trójmagicznym – zdziwił się.
Hermiona spojrzała na niego z politowaniem i odłożyła powoli widelec.
- Ron, popatrz na niego. Jest wysoki, starszy, przystojny, tajemniczy… - urwała nabierając więcej powietrza. – I do tego nowy. NOWY. Nieznany. Kobiety uwielbiają nieznane. A na dodatek odebrał część uwagi, którą Slytherin poświęcał Malfoyowi i ten się cały czas wścieka, co oczywiście umknęło twojej uwadze.
Cała trójka obróciła się, patrząc na zarumienionego ze złości Księcia Slytherinu. Siedząca zazwyczaj po jego prawej Pansy, przesunęła się jak najbliżej prawej strony i bez cienia zażenowania wgapiała się w młodego Prince’a, który wymachiwał widelcem pokazując coś Hagridowi. Snape musiał wyjść, bo jego krzesło stało puste.
- Faktycznie. Chichoty mają swój plus – zauważył Ron. – Choć dalej nie wiem, co was tak w nim pociąga.
-I tak nie zrozumiesz – westchnęła ucinając temat.
Rozmowa została zepchnięta na dalszy plan przez Obronę Przed Czarną Magią, której ponownie zaczął nauczać Lupin. Pomimo protestów Rady Nadzorczej, Dumbledore zatrudnił go na okres próbny, który nieustannie przeciągał się, co niesamowicie wprost irytowało Snape’a. Chociaż nie darli kotów publicznie, czuć było napięcie pomiędzy nimi, gdy przebywali w jednym pomieszczeniu. Jakie było więc zdziwienie Harry’ego, gdy wchodząc do klasy minął wychodzącego Mistrza Eliksirów.
- Myślę, że do będzie doskonały pomysł, Severusie – krzyknął za nim jeszcze Remus i zaprosił ich gestem do środka.
- Jaki pomysł, profesorze? – spytała ciekawie Hermiona, wyciągając książki na blat. Nawet, gdy mieli typowo praktyczne zajęcia ona nie odpuszczała nawet jednego podręcznika, więc Harry podejrzewał, że pod szkolną szatą musi się kryć niezła muskulatura i na wszelki wypadek nigdy z nią nie zaczynał.
- Profesor Snape wraz z żoną, zamierzają zrobić wam lekcję pokazową w następnym tygodniu. Szczegóły uzgodnimy jeszcze później, ale znając profesora to będzie naprawdę wielkie wydarzenie. – Na sali zapanowało poruszenie. Nawet Ślizgoni wydawali się zainteresowani. – Severus był mistrzem Klubu Pojedynków, który próbował reaktywować zdaje się mój poprzednik. Zresztą, chyba mogliście go podziwiać… - Usiadł za biurkiem, patrząc na zaciekawioną grupkę. – Dzisiaj zrobimy eliminacje… Trójka najlepszych zmierzy się z profesorem Snape’em.
Kolejne dwie godziny zleciały jak z bicza strzelił , poprzecinane jedynie szybkim atakiem i równie szybką obroną. Niekiedy nieskuteczną, więc na placu boju został w końcu Harry, Draco Malfoy i Blaise Zabini, który złośliwie uśmiechał się w kierunku czkającego bańkami mydlanymi Rona.
***
Claudia wracała z biblioteki jednym z pustych korytarzy. Dzisiejszy dzień mogła uznać za udany, choć przeprowadzka z komnat ojca nie całkiem przypadła jej do gustu. Mama wciąż była bardzo słaba i dużo bardziej wolałaby zostać i poasystować jej przez cały dzień, niż zostać rzuconą na pożarcie kompletnie obcym ludziom. I to do tego bez Alesa. No ale skoro on sobie radził, dlaczego miałaby być gorsza?
Ściskała więc kilka książek, które wypożyczyła jej pani Pince, mając nadzieję, że zdoła przeczytać wszystko do końca tygodnia. Dzisiejsze zajęcia nie odbiegały bardzo od tych, które miała w Durmstrangu. Zresztą nie zdążyła się zbytnio przyzwyczaić, uczyła się tam tylko przez niepełne dwa miesiące. Teraz jedynie Hogwart zaskakiwał ilością zajęć. W starej szkole miała prawo wybrania kilku przedmiotów prowadzących i zdania ich eksternistycznie, więc przykładem brata wybrała eliksiry i zaklęcia, ale tutaj musiała chodzić na wszystko. Nie ułatwiało jej to zbytnio sprawy, ale July i Ally, które dzisiaj poznała zapewniały ją, że nie ma zbyt wiele do nadrobienia. Do tego obiecały, że jej pomogą z najtrudniejszymi zagadnieniami.
Tak zamyślona nie zauważyła pierwszego zaklęcia, które na szczęście chybiło, rozbijając w pył kilka kamieni w ścianie. Instynktownie upadła, odrzucając książki w bok i sięgnęła po różdżkę, ale w ciemności nie zobaczyła nikogo i niczego.
- Protego! – pisnęła, widząc wyłaniający się z ciemności czerwony promień. Zatrzymał się na jej słabej tarczy, która pękła niemal w tej samej chwili. – Protego! – krzyknęła kolejny raz, odczołgując się pod ścianę. Ostre kawałki kamienia poraniły jej lewą dłoń, ale nawet nie zwróciła uwagi. – Ales! Pomocy! Protego !
Prześladowca nie pokazał się. Nie słyszała też inkantacji, więc zapewne rzucił wcześniej czar wyciszający, co nie ułatwiało sprawy. Starała się wyprzeć z pamięci świeże wspomnienia z ucieczki z Durmstrangu. Zaklęcia szalejące wokół nich, gdy Ales ciągnął ją przez zawalające się korytarze, krzycząc, żeby się nie bała, bo wszystko będzie dobrze. Czuła zapach krwi, jej smak w ustach, kiedy przypadkowo przegryzła wargę, widząc po raz pierwszy martwego człowieka. Profesora, którego zabił jej brat kilka chwil wcześniej, widząc, że na ustach ma już avadę. Widząc, że zamierza zagrozić im i powstrzymać przed ucieczką. Potem było jeszcze gorzej. Setki różnokolorowych promieni. Najczęściej czerwonych i zielonych, które sprawiały ból i zabijały. Pamiętała jak ojciec opowiadał o kolorach. Każdy miał znaczenie. Wszystko zawsze ma znaczenie. Szerokość krojonego składnika. Prędkość z jaką to robisz. Wprawa. Próbowała przypomnieć sobie jego kojący głos, gdy poczuła pierwsze fale paniki.
- Protego Maxima! – rzuciła z całych sił jedną z najsilniejszych tarcz, czując jak magia wycieka z niej. Robiło się coraz ciemniej, choć nie powinno. Korytarz był przecież na stałe oświetlony kilkoma pochodniami. Kolejny czerwony promień magii zatrzymał się kilka centymetrów przed jej twarzą i rozprysnął. Tarcza załamała się, a ona po prostu opuściła różdżkę nie czując w sobie już magii.
- Protego! – krzyknął ktoś z boku, przestraszonym głosem, gdy zaklęcie przeniknęło przez chroniący napastnika mrok. – Expeliarmus! Expulso! Protego! Jęzzlep!
I cisza.
***
Severus Snape nigdy nie był miłą osobą, jednak była pewna grupa podejrzanych person, której to nie przeszkadzało. O dziwo, nie można było do niej zaliczyć żadnego Śmierciożercy. Zwolennicy Czarnego Pana nie potrafili doszukać się ani odrobiny humoru i trafności w jego docinkach, co doprowadzało ich do szału, nie mniej niż to, że nie potrafili też odpowiedzieć na jego ironiczne uwagi. Pod pewnymi względami byli ograniczeni, bo jak wiadomo sarkazm jest domeną ludzi inteligentnych, a Mistrz Eliksirów nie zamierzał bynajmniej zmieniać swych przyzwyczajeń tylko dlatego, że zaczął przebywać z mniej rozumnymi ludźmi. Wręcz przeciwnie, dopiero teraz czerpał cichą satysfakcję z faktu, że nikt nie był w stanie odbić piłeczki, a nie mówiąc już nawet o zdobyciu jakiegokolwiek punktu.
Byli też ci, którzy trafiali do bramki za każdym razem. Tablica wyników szalała niemal jak na meczu skacowanych Puchonów i Gryffindoru w pełni chwały. Do takich osób na pewno należała jego żona, która teraz – ewidentnie niezadowolona wbijała w niego swoje jasnobłękitne oczy i żądała wyjaśnień, których udzielić nie potrafił.
- Dlaczego, na Merlina, nie chcesz mnie wypuścić? – zmierzyła go groźnym wzrokiem. – Mówię, siedzę, chodzę…
- Zrzędzisz – dodał odrobinę gderliwie, ale nie zamierzał przepraszać. Alessa potrafiła go zirytować w ciągu kilku minut i chyba to właśnie kochał w tej kobiecie najbardziej.
- Z kim się przestaje… takim się staje – warknęła, odsuwając pustą fiolkę od ust.
- Rozumiem, że mówisz o swojej zacnej matce, a mojej teściowej? – Jego brwi powędrowały naprawdę wysoko i, gdyby nie znała go lepiej, pewnie uwierzyłaby w szczerość tego pytania.
- Nie narzekałeś jakoś, gdy przysyłała ci ciasto czekoladowe na święta – odbiła.
Zrobił urażoną minę i już miał coś odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie. A właściwie to nawet nie pukanie, ale walenie do drzwi. Machnął na zadowoloną żonę ręką, dając jej znać, że ta kwestia nie pozostanie bez odpowiedzi i poszedł otworzyć. Jakie było jego zdziwienie, gdy do komnat wparował Harry Potter spychając go bezceremonialnie na bok. Niósł na rękach, coś co do złudzenia przypominało…
- Claudia?! Potter, co się do cholery stało? – zapytał, zabierając dziewczynkę z jego ramion i kładąc ją na sofie. Przywołał eliksiry wzmacniające i spojrzał wyczekująco na zadyszanego Gryfona.
- Ktoś ją zaatakował koło biblioteki… - wychrypiał. Wyciągnął z kieszeni jej różdżkę i położył ja na stoliku, wraz z książkami, które powiększył szybkim zaklęciem.
- A pan co tam robił? – ostry ton, przerwał mu w połowie.
- Odprowadzałem Hermionę, a w bocznym korytarzu usłyszałem jakiś szmer. Ktoś musiał rzucić zaklęcie wyciszające, bo nie słyszałem nawet treści klątw.
Stał na środku gabinetu, który teraz przejął rolę salonu, czując się cholernie nieswojo.
- Przyprowadź Alesa. Jest dwa pokoje obok, tylko uważaj na Ślizgonów. Mój żelazny list chyba nic już nie znaczy – warknął.
Gryfon bez słowa wyszedł, kierując się wskazówkami Snape’a. Minęła go nawet roześmiana Lavender, skinąwszy mu głową i chichocząc szaleńczo. To faktycznie robiło się coraz bardziej irytujące. Chłopak stał w drzwiach swojej komnaty patrząc na dziewczynę zmieszany i zniesmaczony jednocześnie.
-Ales! – syknął. – Twój tata chce cię widzieć – dodał równie cicho, patrząc w obie strony.
- Coś się stało? – spytał zaskoczony.
- Ktoś napadł twoją siostrę koło biblioteki – zdążył powiedzieć Gryfon. Chłopak ze zdumiewającą prędkością i zwinnością wyminął go w wąskim przejściu, wpadając do komnat Snape’a. Nie zamknął drzwi, więc Harry stwierdził, że może spokojnie wejść do środka, ale został ponownie wyminięty przez młodego Prince’a, który z wyciągniętą różdżką biegł w stronę wejścia do dormitorium Ślizgonów.
- ku***! Ales! Wracaj! – dobiegł krzyk z wewnątrz. – Potter! Jesteś tam?
- Tak, panie profesorze – odpowiedział niepewnie, zerkając do środka.
Snape właśnie wlewał od ust Claudii którąś z kolei fiolkę, patrząc lekko rozbieganym wzrokiem w stronę drzwi własnej sypialni.
- Hasło to „…a wrogów jeszcze bliżej” – warknął. – Przyprowadź go, nie musi być przytomny – dodał odrobinę spokojniej.
Zanim sens słów dotarł do Gryfona, nogi same poniosły go we właściwym kierunku. Ciemny, nieoświetlony korytarz skręcał kilkukrotnie, ale nie miał zbyt wiele problemów z dotarciem do wejścia do dormitorium. Przeklął się w myślach za nie zabranie swojej peleryny niewidki, ale doskonale wiedział, że nie miał na to czasu. Wyciągnął więc tylko różdżkę i wyszeptawszy hasło, które podał mu Snape wszedł do środka. Alesa znalazł bez trudu. Chłopak z rozwścieczoną miną wgapiał się w zebranych Ślizgonów. Stał w rogu Pokoju , mierząc w starsze roczniki.
- Jeśli dowiem się, kto dokładnie zaatakował moją siostrę, przysięgam, że skręcę jego kark tak mocno, że nie będzie musiał obracać się, żeby spojrzeć za siebie. A spoglądać za siebie radzę teraz często, bo tak się składa, że bardzo niebezpieczne są samotne spacery Domu Węża… - wysyczał wściekle. Pansy Parkinson zbladła, gdy jego wzrok padł na nią. Pogarda, którą można było wyczytać w jego oczach była nie do opisania. Tak nie wyglądał nawet Snape, gdy się naprawdę mocno zdenerwował. – Tak tu u was ciemno… mroczno – ciągnął dalej. – Nawet nie wiadomo kto i kiedy mógłby was przekląć. Mój ojciec nie zna też wszystkich odtrutek… to taki szeroki dział… a z tego, co się orientuję to nawet w Świętym Mungu korzystają z jego rad – westchnął z udawaną nonszalancją. – Byłoby niezwykle przykre, gdyby ktoś z was, w stanie krytycznym trafił pod obserwację niedouczonych, w połowie szlamowatych uzdrowicieli, którym płaci się głównie za wygląd i koneksje, a nie talent czy wiedzę…
Harry patrzył jak zaklęty na końcówkę różdżki Alesa, która zataczała coraz większe kręgi, mierząc to w jednego to w drugiego Ślizgona.
- Może powinienem pokazać wam dlaczego nie powinno się mnie denerwować? – zapytał retorycznie, celując prosto w zesztywniałego Malfoya. Ślizgon zbladł o ile to jeszcze możliwe przy jego karnacji i obserwował jak zaczarowany skierowane na niego narzędzie. Jakkolwiek Harry chciałby zobaczyć jak się to skończy, wiedział, że musi to przerwać.
- Ekhm – odchrząknął. – Ales… eee… twój tata… cię prosi do siebie – wydukał, zwracając na siebie uwagę wszystkich. – Znaczy natychmiast – powiedział odrobinę pewniej, patrząc w ciemne oczy chłopaka.
Wąskie usta zadrgały nerwowo, ale różdżka została opuszczona. Ales podszedł do Pottera przepuszczając go przodem i zatrzymał się w przejściu.
- Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy – warknął na do widzenia.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Sandra_House
Nowonarodzony



Dołączył: 11 Sie 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Polska

PostWysłany: Wto 16:20, 24 Lip 2012 Powrót do góry

błagam pisz dalej, bo jestem taka ciekawa co się stanie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin