FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 offca: miniaturki (Dym i mgła 18 V) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Neith
Zły wampir



Dołączył: 27 Kwi 2010
Posty: 397
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 13:07, 11 Maj 2010 Powrót do góry

Mimo, iż minęło sporo czasu od ostatniego komentarza tuta,j postanowiłam się dopisac ponieważ po przeczytaniu „Strzepów…” czuje się…zaskoczona. Tak – zaskoczona właśnie. Przywykłam i skostniałam chyba w pewnym archetypie Jacoba-dzieciaka, Jacoba-wybuchowego, Jacoba-oślo upartego, Jacoba, któremu (z dziecięcą łatwością) wszystko uchodzi „na sucho”. Jacoba, który czasem mnie nawet drażnił, mimo, że lubię tę postać…
I nagle krótki tekst a jakby otworzyły się ukryte drzwi. Czy nie chciało mi się na niego spojrzeć takimi oczami, którymi zobaczyłaś go offco? Z zaskoczeniem widzę młodego chłopaka, którego męczą ograniczenia, mężczyznę w którym walczy altruizm z egoizmem a wreszcie chłopca, który z tym mężczyzną przegrywa… Przegrywa strasznie i nieodwracalnie.

Prawdziwe, dorosłe, zaskakujące, świetne! Offco, gdzieś przeczytałam, że kończysz pisać i nie będę ukrywać, że mam nadzieję, iż to „chwilowy kryzys” bo naprawdę potrafisz „otwierać przejścia”….


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Wto 22:17, 18 Maj 2010 Powrót do góry

no to czas wstawić kolejny tekst pojedynkowy. Póki co zanosi się na przerwę w tym sporcie...
Kłaniam się w pas BajaBelli. Jakbym mogła oceniać, oceniłabym na twoją korzyść, moja droga :)
prezentuję państwu swój przelotny romans z klimatem powieści gotyckiej. Czy może flirt raczej... Tak, drugiej randki nie będzie. Pisanie przed maturą, znad zadań z matmy to nie jest dobry pomysł...
Niemniej jednak dziękuje za wszystkie ciepłe słowa zawarte w ocenach, a także dozę solidnej krytyki.
Cóż, na przyszłość będę pamiętać, żeby przypisy były bardziej... neutralne.




Dym i mgła



Z ponurą satysfakcją patrzył na płonący stos. Pomarańczowe odblaski pełzały po twarzy, jakby ogniste języki ostrzegawczo liznęły także jego oblicze. Oczy tonęły w głębokim cieniu i tylko czasem w nieruchomych tęczówkach odbijało się rozchwiane światło. W cienkiej kresce ust rysował się zaciekły upór i głębokie przekonanie o słuszności własnego postępowania. Gryzący dym wdzierał się pod powieki i wyciskał łzy, które nie miały nic wspólnego z litością i współczuciem. Pastor nerwowym gestem bawił się wiszącym na piersiach krzyżem i raz po raz krzywił się z niesmakiem, słysząc potępieńcze wrzaski palonej wiedźmy.
Sprawiedliwość się dokonała. To było najważniejsze – szatański pomiot zniknął z powierzchni ziemi.
Odwrócił się i odszedł z miejskiego placu, na którym dokonano egzekucji. Poły sutanny łopotały na wietrze, a jego cień tańczył niespokojnie na bruku, miotany złowieszczym rytmem płomienia.*


Niczym jeden z kamiennych gargulców przycupnął na balustradzie galerii, wysoko nad miastem. Londyn jak zawsze tonął w kłębach dymu, jeden wszakże słup czarnego oparu jawił się inaczej. Widziany ze szczytu wieży rozkwitał szkaradną plamą, a jego pochodzenie nie budziło wątpliwości. Głupie, ludzkie plemię znów paliło stos.
Powiódł wzrokiem po dachach budynków, po wąskich, brukowanych ulicach, rojących się od szczurów, błota i nędzarzy. Z obrzydzeniem myślał o plugawych krwiopijcach lękliwie kulących się w kanałach, pełzających w ciemności jak robactwo. Jednakże równą odrazę wzbudzali w nim polujący na nich śmiertelnicy – nieporadni, słabi, zakłamani. Ślepi w swej naiwnej wierze, błądzący we mgle swych urojeń.
Trzepot małych, błoniastych skrzydeł odwrócił jego uwagę od ponurej panoramy miasta. Dziesiątki nietoperzy oderwało się od belkowania i przez chwilę kłębiło się bezładnie pod stropem, po czym minęło go w popłochu i rozpierzchło się po wieczornym niebie.
Czas było wyruszyć na łowy – skrzydlaci i nieskrzydlaci krwiopijcy podążali w ciemność, by nasycić pragnienie.

Opadł na kolana, pokornie zginając kark przed wielkim, drewnianym krucyfiksem. Na wpół przytomnie mamrotał litanię, myślami błądząc wokół stosu. Wykonał jedno zadanie lecz był świadom czekających go wyzwań – innowierców i demony musiał tępić bez choćby krzty miłosierdzia. Nie mógł pozwolić, by zło panoszyło się w mieście. Pan go wybrał – wierzył w to gorąco, bezsprzecznie.
Skrzypienie podłogi sprawiło, że ocknął się z religijnej zadumy i spojrzał w kierunku drzwi. Na progu stał jego jedyny syn - Carlisle, kilkuletnie, chude dziecko o dużych, wystraszonych oczach. Jasne włosy odziedziczył po matce, nieboszczce – świeć Panie nad jej duszą. Jego samego zaś nie przypominał zupełnie.
- Mówiłem ci chłopcze, żebyś mi nie przeszkadzał, gdy rozmawiam z Panem – mruknął pastor potępiająco.
- Tak, ojcze – odparł potulnie. – Ale klęczysz tu od godziny, a ja jestem głodny – jęknął malec żałośnie.
- Nie teraz. Bóg przede wszystkim, sprawy doczesne potem – odpowiedział i wrócił do modlitwy.
Dziecko wpatrzyło się w misternie rzeźbioną figurę Chrystusa i buntowniczo zacisnęło usta.


Krążył ciasnymi uliczkami, rozchlapując kałuże i płosząc tłuste, szare gryzonie. Drewniane szyldy drobnych rzemieślników miarowo kołysały się nad jego głową - trącane lekkim powiewem wiatru, skrzypiały złowrogo. Cieszył się, że oddychanie nie było dlań koniecznością – fetor spowijający miasto był wprost nie do wytrzymania.
W stojącej w rynsztokach wodzie raz po raz odbijała się jego stapiająca się z cieniami postać oraz osadzone w bladej twarzy, karmazynowe ślepia drapieżcy. Podążał za ofiarą, spragniony nie tyle krwi, co upajającej przyjemności zabijania.
Znów zaczęło padać. Wielkie, ciężkie krople bębniły rytmicznie o dachówki, a potoki zimnej wody spływały na niego ze stromych dachów. Zegar w głębi jednego z mijanych domów wybijał północ – godzinę istot mu podobnych.

Zapach mokrej, błotnistej ziemi i odór rozkładających się, świeżych zwłok unosiły się w powietrzu, a dwaj, odziani na czarno mężczyźni zapamiętale pracowali, rozkopując grób. Trzeci, trzymający w dłoniach srebrny krzyż, zaostrzony kołek oraz drewniany młotek, stał nieco na uboczu i gorączkowym szeptem powtarzał modlitwy. Zaczynał się niecierpliwić.
- Szybciej panowie, niebawem zacznie zmierzchać! – ponaglał swoich towarzyszy, a w jego głosie dało się słyszeć popłoch.
Odburknęli coś z niezadowoleniem, a tymczasem cmentarz zanurzał się w wieczornej szarówce i tylko czarne, jakby wyrysowane węglem, poskręcane sylwetki drzew wyłaniały się z wilgotnej, londyńskiej mgły.
Wreszcie jedna z łopat uderzyła w dębowe wieko trumny. Dźwięk był głuchy, nieprzyjemny i sprawił, że postawni mężczyźni wzdrygnęli się trwożliwie. Duchowny jednak nakazał podważyć wieko i przypadł do krawędzi dołu.
Pochowana dziewczyna była bez wątpienia martwa, nie sposób było temu zaprzeczyć. Jednak jedna z oznak choroby, która ją zabiła, dla pastora była jednoznacznym dowodem jej spoufalenia z siłami nieczystymi. Kąciki ust nieżyjącej splamione były ciemną, zakrzepłą krwią - jej stróżka spływała z jednego z nich, białą, woskową skórę znacząc brunatnym szlakiem.
Kołek miękko wszedł w martwą pierś i tylko głuche uderzenia młotka niosły się echem w cmentarnej ciszy.

Mężczyzna syknął cicho, gdy lodowata dłoń spoczęła na jego ramieniu. Nie dane mu jednak było pojąć, na kogo się natknął. Przerażająco silne dłonie szarpnęły nim jak bezwolną kukłą i zwinnie unieruchomiły. Gdy ostre zęby niczym kord rozdarły jego gardło, krzyknął tylko z cicha, ale po chwili dźwięk ten utonął w powodzi krwi, zalewającej zmiażdżoną krtań. Skonał nim jego ciało osunęło się w błoto cienistego zaułka.
Wampir obrzucił zwłoki beznamiętnym spojrzeniem. Nie było potrzeby dłużej się nimi zajmować. Przeczesał włosy bladymi placami i z nieuchwytną irytacją zauważył, że niebo pojaśniało. Musiał znaleźć schronienie, jeśli nie chciał, by zdradziła go osobliwie połyskująca w słońcu skóra. Lata temu narodził się jako dziecię nocy i tylko w ciemności czuł się zupełnie swobodnie. Ludzie jednakże zawsze tłumaczyli to na swój sposób, a przy tym całkowicie opacznie.

Pastor gniewnie uderzył pięścią w stół. Czuł, że coś mu umyka, że przeoczył jakieś ważne znaki. Czyż mógł się tak haniebnie pomylić?
Z samego rana doniesiono mu o kolejnych okaleczonych zwłokach, noszących jawne ślady działania sił nieczystych. To były już trzecie w ciągu tego tygodnia. Czyżby to nie tamta dziewczyna była odpowiedzialna za dwie poprzednie zbrodnie?
Natychmiast rozpoczął przygotowania do nowego pościgu. Nie mógł pozwolić, by jakieś czarcie nasienie zwyczajnie sobie z niego drwiło!

Obserwował pastora Cullena już od dłuższego czasu – na tle ogólnej londyńskiej szarości i przeciętności zakwitał on niczym przesadnie jaskrawy motyl.
Jakże bawił go ten fanatyczny klecha! Miotał się po tym padole, błądząc we mgle swoich domysłów, opierając się na z gruntu fałszywych przesłankach. Fascynująca zgoła wydała mu się jego ślepa wiara i zaciekłość w tropieniu „pomiotów szatana”. Poczynania pastora stały się nieoczekiwanie jasnym punktem w monotonii jego egzystencji, dostarczając nieustającej rozrywki.
Zapragnął nagle, dla zwykłego kaprysu, zabawić się nieco kosztem duchownego. Zwieść go, wyprowadzić w pole, zaszczuć, a potem…
Wampir uśmiechnął się okrutnie.
…a potem zburzyć tę wiarę, złamać tę zajadłą duszę, odrzeć ze złudzeń. Ukazać mu jego własne bestialstwo, które pozostanie nagie i godne pogardy, gdy tylko pozbawić je ideałów.
Zsunął się miękko z balustrady swojej ulubionej dzwonnicy i podążył w miasto, by szukać kozłów ofiarnych i odpowiedniej przynęty. Jego gra musiała mieć odpowiedni rozmach.


Nie minął tydzień, a miasto spłynęło krwią ofiar i domniemanych morderców.
Pastor wręcz kipiał z wściekłości i z dnia na dzień czuł się coraz bardziej bezsilny. Nie było żadnego klucza. Ginęły młode dziewczyny, dojrzali mężczyźni, stare kobiety, zamożni mieszczanie, biedota. Trzynaście osób z rozszarpanymi gardłami, całkowicie pozbawionych krwi.
Całe mnóstwo tropów. Rozkopane groby, pouchylane wrota krypt, ciemnoczerwone krople, smugi rdzawego podpisu demona.
Ludzie wpadli w panikę. Hordy mieszczan uzbrojonych w widły, pochodnie i zaostrzone kołki ruszyły w miasto. Dokonywali straszliwego samosądu, by choć trochę zdusić lęk. Noc w noc na ulicach Londynu trwały łowy. Noc w noc ginęli ludzie.

Siódmego dnia tej przerażającej masakry pastora zaalarmował dźwięk dobiegający z kościoła. Dochodziła północ lecz on jeszcze nie spał - siedząc w zakrystii drobiazgowo opisywał ostatnie wydarzenia. Płomień świecy chwiał się targany przeciągiem, a Cullen ze zmęczeniem przecierał zaczerwienione oczy. Pióro raz po raz pozostawiało na kartach dziennika nieestetyczne plamy, tekst rozmazywał się i gubił wątek. Duchowny był na skraju wytrzymałości psychicznej. Toteż gdy osobliwy dźwięk, zwielokrotniony echem pustej nawy, rozległ się ponownie, nie potrafił go zignorować. Na wszelki wypadek zdjął ze ściany srebrny krzyż, w drugą dłoń ujął świecznik i poszedł sprawdzić, co też mogło o tej porze dziać się w kościele.
Ku jego najwyższemu zdumieniu wszystkie lichtarze płonęły jasno, a po transepcie snuł się odziany w czerń mężczyzna.
- Przepraszam najmocniej, ale w nocy świątynia jest zamknięta – odezwał się uprzejmie, dziwiąc się jednocześnie temu, jak lękliwie zabrzmiał jego głos. Był przecież w świątyni Pańskiej – żadne zło nie miało prawa go tutaj dosięgnąć.
Osobliwy gość odwrócił się jego stronę i odrzucił skrywający głowę kaptur. Pastor z sykiem wciągnął powietrze, gdy napotkał skupione na sobie, karmazynowe oczy. Zatrzymał się wpół kroku i zamarł przerażony. Wampir uśmiechnął się łagodnie, lecz spojrzenie miał chłodne.
- Witaj, ojcze – rzekł spokojnym tonem. – Nie mogłem sobie odmówić tego spotkania – dodał, a cyniczny uśmieszek wykrzywił jego blade wargi.
Cullen jednak nie odpowiedział na pozdrowienie, wyciągnął tylko rękę uzbrojoną w srebrny artefakt, jakby był tarczą, która osłoni go przed niebezpieczeństwem.
Krwiopijca roześmiał mu się w twarz, prychając na widok kurczowo ściskanego krucyfiksu. Ruchem tak szybkim, że niemal niedostrzegalnym wyrwał go pastorowi z trzęsących się dłoni. Przyjrzał mu się z udawanym zainteresowaniem i odrzucił precz, nie sprawdzając, gdzie upadł. Oczy duchownego rozszerzyły się w szalonym przerażeniu, usta otwarły się do krzyku, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wampir śmiał się cicho i karmazynowym spojrzeniem wpijał się w poszarzałą twarz Bożego wojownika.
- Zdziwiony? – zapytał jadowitym tonem. – Powinienem był paść martwy na widok tej taniej ozdóbki? Cóż za rozczarowanie! – wykrzyknął z udawanym ubolewaniem i podszedł o krok bliżej. Cullen cofnął się gwałtownie i zatoczył na ścianę.
- Nnie ośmielisz się… - wyjąkał, lecz nie zabrzmiał w tym nawet cień groźby.
- Doprawdy? Zdziwiłbyś się, tępy klecho, co też ośmieliłbym się zrobić, po to tylko, by zedrzeć ci z oczu te żałosne klapki. Nie wydaje ci się, że poważyłem się na wystarczająco niecne uczynki?
Pastor zacisnął tylko usta, najwyraźniej postanawiając, że nie da się sprowokować znienawidzonej istocie.
Nikt nie zauważył małego chłopca, który skulił się za ołtarzem.
- Milczysz? – spytał wampir drwiąco. – Gdzie się podziały twoje płomienne przemowy, którymi zwykłeś raczyć swych potulnych parafian? Podobała mi się ta ostatnia: „Musimy stawić czoła złu, które panoszy się w naszym mieście, zjednoczyć się w jego obliczu, w imię Pana!” – naśladował pełen patosu ton kazania. - Ileż w tym żaru, ile pasji – szydził, z satysfakcją obserwując jak w śmiertelniku stopniowo gaśnie wola walki. Uświadamiał on sobie właśnie, że krwiopijca przesiadywał na jego mszach, w jego kościele, że być może… ostatniej możliwości wolał nawet nie rozważać, wydała mu się nazbyt wielką profanacją.
- Powiedz mi, zbawco ludzkości, ilu niewinnych zabiłeś ku chwale Bożej? – spytał miękko, przyglądając się uważnie swojej ofierze.
- Nie byli niewinni!- wrzasnął pastor histerycznie, odzywając się po raz pierwszy odkąd ujrzał oczy swego prześladowcy.
- Ależ byli. Musieli być, skoro wszystkie te trupy to moje dzieło – odparł wampir i wyciągnął dłoń, by zerwać wiszący na piersi kapłana krzyżyk. – Nie jesteś bardziej niż ja godzien, by go nosić – warknął i szarpnął, zrywając rzemień. Ściśnięty w jego dłoni drewniany krzyżyk zamienił się w drobne drzazgi.
- A jeśli powiedziałbym ci, że nie mam nic wspólnego z Szatanem, że nic mi nie wiadomo o jego dziełach? Że ci, na których z takim zapałem polujesz, nie są bardziej grzeszni niż przeciętny zjadacz chleba? – wyliczał, pochylając się nad sparaliżowanym strachem pastorem. – Gdzie jest twój Bóg, by ocalić twoją świętą duszę? – spytał, a drżący strzęp człowieka kulący się przed nim, zalał się łzami.
- Odstąp ode mnie demonie! – wymamrotał, walcząc ze spazmatycznym szlochem.
Wampir obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i potrząsnął głową.
- Módl się, by Stwórca, jeśli gdzieś tam jest, wybaczył ci twoje grzechy – szepnął i jednym, gwałtownym ruchem rozdarł pulsującą na szyi aortę.

Ciało pastora spoczęło na posadzce, a rozrzucone ramiona, obleczone w czarne rękawy sutanny przypominały ptasie skrzydła, wzniesione, by wzbić się w niebiosa. Nad głową stał mszalny kielich pełen jego krwi, a tuż przy bosych stopach czyjaś ręka wypisała czerwienią bluźniercze słowa
Corpus et Sanguis

Nieśpiesznie opuszczał teren świątyni, odchodząc w poczuciu spełnionej misji.
- Stój! – Rozległ się nagle dziecięcy głos, rozdzierając nocną ciszę rozpaczliwym krzykiem.
Wampir obrócił się i dostrzegł drobną sylwetkę rysującą się na tle otwartych na oścież drzwi kościoła. Zawrócił i podszedłszy do dziecka przykląkł, by móc przyjrzeć się jego twarzy.
Patrzył w szare oczy małego, jasnowłosego chłopca, pełne lęku i nienawiści, szklące się od powstrzymywanych łez.
- Kiedyś cię dopadnę! – obiecało dziecko z niepasującą do łagodnej twarzyczki mściwością. – Dopadnę i zabiję. – Wypowiedziana z absolutną powagą groźba zabrzmiała osobliwie złowrogo w ustach tak niewinnej istoty.
Wampir uśmiechnął się drwiąco.
- Spróbuj – odparł. – Kto wie? Może nawet ci na to pozwolę… - szepnął w ucho skamieniałego z przerażenia malca i zniknął, otulony w miękką szarość mgły.


*Rzezie jakie katolikom urządzali Henryk VIII lub Cromwell czterdziestokrotnie przewyższają analogiczne dane dla działalności słynnej Inkwizycji Hiszpańskiej. Także ówczesne prawo karne prezentowało się raczej kontrowersyjnie, toteż działania mojego bohatera dość dobrze wpisują się w rys historyczny epoki, choć z początku wydawało mi się to nieco nieprawdopodobne. Należy jednak dodać, że większość wyobrażeń o Inkwizycji jest wyolbrzymiona i zafałszowana, a jej rzeczywisty wymiar był znacznie mniejszy niż się powszechnie uważa.
(Dane zaczerpnięte z artykułu Rafała A. Ziemkiewicza „Stosy kłamstw o Inkwizycji”)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez offca dnia Wto 22:37, 18 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Sob 12:30, 22 Maj 2010 Powrót do góry

Nie wiem, czy powinnam komentować, bo dobre teksty często hamują we mnie umiejętność pisania dostatecznie dobrych komentarzy... Spróbuję...
Muszę przyznać, że Dym i mgła to pierwszy Twój twór jaki przeczytałam. Żałuję. Żałuję, że dopiero teraz trafiłam do tego tematu, nawet słysząc tyle dobrego o Twojej twórczości.
Podoba mi się sama wymowa miniaturki, historia Inkwizycji, dzięki której spalono na stosie wiele niewinnych kobiet. Mały Carlisle wyszedł bardzo uroczo, trochę buntowniczo... Zdeterminowanie aż z niego emanowało, gdy poprzysięgał wampirowi zemstę. Sam wampir też był interesującą postacią. Lekko ironiczny, bawiła go głupota ludzi i postanowił dać Cullenowi nauczkę.
Masz niesamowity styl, zwracasz wielką uwagę na szczegóły, które mogłyby mnie irytować, ale tu było jakoś inaczej... Bogate słownictwo jeszcze bardziej umilało mi czytanie tego tekstu.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, offco Wink
Życzę Ci dużo weny!


Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Nie 4:12, 23 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
PinkMiracle
Dobry wampir



Dołączył: 29 Gru 2009
Posty: 1263
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 62 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TARDIS

PostWysłany: Pią 0:44, 13 Sie 2010 Powrót do góry

Owieczko, przybyłam Laughing . Z lekkim poślizgiem, ale jestem Wink .
No więc tak. Tekst bardzo ładnie napisany. Aż wczułam się w to opowiadanie. Niezmiernie się ciesze, że są tam dwie postacie opisujące te zdarzenia. Jestem pełna podziwu, wobec tego jakie dałaś charaktery tym postaciom. Bardzo urzekł mnie Carlisle, którego opisałaś jako buntowniczego chłopca o twarzy aniołka. Te jego słowa zemsty wywołały na moich ustach uśmiech, który jeszcze nie zniknął. Pastor, a więc ojciec Carlisle jest bardzo interesującą postacią. Jest niegodny tego by służyć Bogu, uważa się za jego posłańca zabijając niewinnych ludzi, co jest barbarzyńskie. Za to wampir, mimo tego iż również zabijał niewinne istoty miał świadomość tego wszystkiego, co robił. A duchowny nie, jak to powiedział 'Pan Wampir' miał klapki na oczach, co w tamtych czasach było powszechne. Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Wampir wykazał się inteligencją, chociaż jak na mój gust powinien zabić również chłopca, bo w końcu widział, że nie działają niego (wampira) krzyże, święte miejsca i inne mity. Nie dość, że zrobił sobie większego wroga, zabijając ojca na jego oczach, to jeszcze zostawił go z tak tajną wiedzą żywego. Ale tak ogólnie opowiadanie bardzo mi się podobało.
Życzę czasu i weny Laughing !


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin