FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Carlisle&Esme[Z] [+16]rozdz.XV (22.06) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Kontynuować?

tak
87%
 87%  [ 54 ]
nie
12%
 12%  [ 8 ]
Wszystkich Głosów : 62


Autor Wiadomość
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Czw 17:54, 19 Mar 2009 Powrót do góry

Wow! Naprawdę świetne. Myślałam, że więcej zawrzesz w tym rozdziale, ale może nawet lepiej, ze nie, bo przynajmniej jest taki dreszczyk emocji. :D Czytałam już wiele różnych historii,, ale twoją mimo wszystko darzę jakiś większym sentymentem. Nie wiem czemu, ale po prostu uwielbiam to co piszesz. Nie mogę się doczekać kolejnej części. Mam nadzieję, ze ją szybko wstawisz. :P W błędy się nie zagłębiałam, bo chodziło mi przede wszystkim o treść. Gratuluję talentu. Pozdrawiam. :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Zagubiona
Człowiek



Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Czw 18:04, 19 Mar 2009 Powrót do góry

Och! JAkie smutne, ale też fajne.
Esme ciągle mija się z prawdą. Przecież, to CArlise chce być z nią, ale myśli, zę ona nie chce byc z nim i odwrotnie.
Chciałabym zobaczyć minę Carlisla gdy Esme niechcący go kopnęła.

Pozdro i życzę weny...

Zagubiona


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Nie 11:05, 22 Mar 2009 Powrót do góry

No jak tam? :D
Napisz cośśś.
Prosieeeeee. :P
To kiedy masz zamiar coś dać?
Pozdrawiam. :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Nie 18:00, 22 Mar 2009 Powrót do góry

Nowy rozdział będzie dodany dzisiaj wieczorem, albo jutro ok 16 Wink
Proszę Was o cierpliwość, bo dwa lata temu wybrałam sobie moje kochane LO i mój ukochany profil humanistyczny i dzięki temu weeckendy upływają mi nie tylko na radosnej twórczości, ale także na analizach, interpretacjach i czytaniu wątpliwej ciekawości lektur :(


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
latomeri
Dobry wampir



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z domu. ;]

PostWysłany: Nie 21:21, 22 Mar 2009 Powrót do góry

Wykasuj to 'NEW!' z nazwy tematu. ;]

Pozdrawiam,
L.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Pon 21:57, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Żeby nie być niesłowną wstawiam rodz. 4. Na razie bez bety (czekam). Jak tylko wróci do mnie zbetowany - zedytuję posta Wink




IV Głupia?

Byłam najzwyczajniej oszołomiona. Nigdy nie widziałam ani nie słyszałam tak wyraźnie. W ułamek sekundy zorientowałam się, że dom, w którym się znajduję, jest w środku lasu. Czułam zapach sosen, słyszałam latające owady.
Odważyłam się wyjrzeć przez okno. W zasięgu mojego wzroku nie było żadnego człowieka. Nawet zwierzęta wydawały się być przerażone.
Odwróciłam się i zauważyłam, że regał, z którego pospadały książki przesłaniał ogromne lustro. Niewiele myśląc przesunęłam mebel, niszcząc go przy tym i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam piękna. Cienkie i łamliwe do tej pory włosy stały się puszyste i lśniące. Skóra pojaśniała, o co najmniej dwa tony, a sylwetka stała się wprost idealna. Pomimo tego, że zachowałam swoją specyficzną budowę, nie dostrzegałam już nawet grama zbędnego tłuszczu. „Ani zbyt chuda, ani zbyt gruba. Idealna” – pojawiło się w moich myślach. Ten wygląd wydawał mi się być błogosławieństwem. Pasowałam do dwojga wampirów, które jeszcze przed chwilą przy mnie były. Co jeszcze się zmieniło? Delikatnie uniosłam moją brązową bluzkę. Rozstępy po ciąży również zniknęły. Nieprawdopodobnym wydawało się, że urodziłam dziecko nieco ponad tydzień temu.
Po raz pierwszy spojrzałam na twarz, a dokładniej na oczy. Przerażona zrobiłam krok do tyłu. Były czerwone! Moje tęczówki miały kolor krwi! Przez kilka sekund wpatrywałam się w swoje odbicie niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Wreszcie zmusiłam się do tego, aby wziąć głęboki wdech. Nie potrzebowałam tlenu, więc był to dla mnie odruch warunkowy. W przyszłości miałam się do tego przyzwyczaić. Jednocześnie jakaś część mojego umysłu zastanawiała się, dlaczego jestem taka zszokowana. Przecież Calisle mówił mi, że...
Carlisle.
Przypomniałam sobie zajście sprzed minuty. On mnie uratował, a ja go skrzywdziłam. Zadałam mu ból i nawet nie przeprosiłam.
A przed chwilą z powodu pośpiechu zniszczyłam regał.
Prawda uderzyła we mnie niczym rozpędzony samochód. Byłam niebezpieczna dla kogoś, kto był dla mnie tak dobry! Stałam się kolejną, niemożliwą do powstrzymania nowonarodzoną. Co gorsza – nikt nie mógł przewidzieć kiedy stracę nad sobą panowanie. W dodatku palenie w gardle dawało się coraz bardziej we znaki. Czułam, że muszę zapolować. Carlisle obiecał, ze pierwszy raz pójdzie ze mną, pokaże jak to się robi, pomoże. Czy miałam prawo wykorzystywać go w ten sposób i ryzykować, że ponownie go skrzywdzę?
Zastanawianie się zajęło mi jedynie trzy sekundy. Po ich upływie stałam już na parapecie i próbowałam możliwie najciszej uchylić okno. Miałam świadomość, że zmysły pozostałych dwóch wampirów są równie wyostrzone, co moje. Okiennica jak na złość, nie chciała się otworzyć. Przepełniła mnie irytacja, tak nagła, że nie zdążyłam nawet pomyśleć, a z mojego gardła wydobywało się wrogie warczenie. Jednocześnie pociągnęłam klamkę do siebie, z taką siłą, że wyrwałam ją z ramy i skruszyłam w dłoni.
Ten niespodziewany obrót sytuacji jeszcze bardziej mnie zdenerwował. Zaczęłam próbować pozbyć się okna, ale byłam zbyt rozkojarzona. Wściekłość wprost ze mnie kipiała. Łapałam za kolejne fragmenty ramy, a one po prostu kruszyły się w moich dłoniach.
Właśnie taką – wściekłą, zrozpaczoną i zdezorientowaną zobaczył mnie Carlisle.
Wszedł do pokoju w tym samym momencie, w którym ja rozbijałam szybę. Brzęk tłuczonego szkła wdarł się do mojego umysłu jeszcze bardziej potęgując irytację. Po raz kolejny głośno warknęłam.
-Esme. – Usłyszałam znajomy głos, ale tym razem nie pozwoliłam swojemu imieniu na dobre rozbrzmieć i dosłownie rzuciłam się w kierunku, z którego wydobył się dźwięk.
Po raz drugi w przeciągu pięciu minut przewróciłam Carlisle’a. W tym samym momencie palące gardło pragnienie przypomniało o sobie. Musiałam coś ugryźć, a jego ramie wyglądało tak kusząco...
W ustach poczułam przypływ jadu i wtedy moje zęby wgryzły się w zagłębienie pomiędzy obojczykami Carlisle’a. Teoretycznie powinna się tam znajdować tętnica, ale on był wampirem, nie posiadał krwi. W ataku furii zmiażdżyłam mu kość promieniową prawej ręki.
W ogóle się nie bronił!
Powstrzymał mnie dopiero Edward, który złapał mnie za ramiona i odciągnął kilka metrów wgłąb pokoju. Nie wyrywałam się zbytnio. Byłam mu wdzięczna za to, że interweniował. Wiedziałam, że słyszy to co myślę, więc postanowiłem się nie odzywać.
-Z takim wstrętem do przemocy daleko nie zajdziesz. Zabije cię pierwszy lepszy łowca wampirów z drewnianym kołkiem i ząbkiem czosnku. – Zwrócił się złośliwie do Carlisle’a, który już w pełni sprawnie poruszał ręką. Być może chciał rozluźnić atmosferę. Wydawał się być nawet rozbawiony moją postawą. Z drugiej strony czułam, że mięśnie ma cały czas napięte. Szybko zorientowałam się, że jego postawa stanowiła tylko maskę dla zdenerwowania.
Zawstydzona zerknęłam na Carlisle’a. Zauważyłam, że ślad po ugryzieniu nie zniknął. Przypomniałam sobie jak mówił mi, że tylko po ugryzieniu przez innego wampira zostają blizny. Odwróciłam wzrok.
Wtedy dotarło do mnie do czego byłam zdolna. Jak bardzo mogłam zranić wampira, który nie będzie się bronił. Czułam, że przez najbliższy rok mojego istnienia będę przynosić tylko ból. Ponownie spojrzałam na Carlisle’a, jego złote oczy. Oczy dobrego wampira, którym ja być może nigdy się nie stanę. Wstrzymałam oddech. Przez piętnaście nieznośnie długich sekund nawet nie drgnęłam. Zastanawiałam się jak powinnam postąpić. Edward puścił mnie i czekał. Odwróciłam się twarzą do niego i pomyślałam niezwykle intensywnie: „Odchodzę od was. Nie szukajcie mnie”.
-Dlaczego? – Zapytał zszokowany, jakby nie usłyszał moich wcześniejszych myśli. „Nie myślę, nie myślę, nie myślę!” – Krzyczałam w swoim umyśle. Nie chciałam aby poznał przyczyny mojego postępowania. Byłam naprawdę godna pożałowania.
Skrzywdziłam kogoś, na kogo dobrym zdaniu zależało mi najbardziej.
Skrzywdziłam kogoś, kto nigdy nie skrzywdził mnie.
Wreszcie, skrzywdziłam kogoś, kto w żadnym wypadku na to nie zasługiwał.
Miałam nadzieję, że Edward nie słyszał mojego żałosnego wywodu. Nie czekając na jego reakcję wyskoczyłam przez okno i zaczęłam biec. Słyszałam jeszcze, że obaj zdziwieni wstrzymali oddech. Ja również nie oddychałam. Chciałam skupić się na jak najszybszym biegu. Chciałam uciec przed problemami, które powstały, od kiedy skoczyłam z klifu. Jednak nie mogłam uciec przed pragnieniem , które nieprzerwanie, od kiedy zostałam przemieniona, paliło moje gardło.
Po godzinie biegu, zatrzymałam się. „Może uda mi się tu złapać jakieś zwierze.” Pomyślałam i zaczerpnęłam powietrza, pierwszy raz, odkąd opuściłam dom. Lekki powiew wiatru przyniósł ze sobą mieszaninę niezwykłych zapachów. Sama nie wiedziałam, na którym z nich powinnam się skupić. I nagle, poczułam niedaleko mnie pulsujące ciepło. Na myśl przyszło mi jedynie ugaszenie pragnienia.
Po kilkunastu minutach stałam już nad martwym, pozbawionym krwi niedźwiedziem.






Ten rozdział jest krótki, ale muszę go skończyć w TYM miejscu, bo kolejny mam zamiar pociągnąć z punktu widzenia Carlisle'a :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Zagubiona
Człowiek



Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pon 22:25, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Super. Dzięki, żę dzisiaj wstawiłaś.
Mnóstwo ludzim kończy opowiadania, a ty je zaczynasz;). Fajnie
Następny z punktu widzenia CArliesa?

Pozdro i życze weny...


Zagubiona


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Czw 21:21, 26 Mar 2009 Powrót do góry

Rozdział V z punktu widzenia Carlisle'a wstawiam szybciej niż planowałam, a wszystko za sprawą mojej nowej bety, a jednocześnie najwierniejszej czytelniczki :D Dzięki za pomoc.


BETOWAŁA: Tasty Blood ( Dzięki kochana ;*)





V – Cisza

Wyskoczyła.
Odeszła.
Nawet nie zdążyłem się podnieść. Wstrzymałem oddech i utkwiłem wzrok w ścianie. Czułem, że Edward mnie obserwuje. Gdybym nie wiedział, że to on, instynkt kazałby mi się bronić. Z jego strony nie musiałem się niczego obawiać. Czy miało to dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Mój umysł wydawał się być pusty. Przez moment byłem nieczuły na jakiekolwiek bodźce.
Nadal jednak, pozostałem wampirem. Jakaś część mnie cały czas była świadoma, zastanawiała się co należy zrobić.
-Edward. Musimy ją znaleźć. Przyprowadzić z powrotem. Musi być przerażona. – Wyrzucałem z siebie słowa w wampirzym tempie. Wiedziałem, że każda chwila oddalała nas od Esme. Nie mogliśmy dłużej czekać, jeśli chcieliśmy ją dogonić. Zanim skończyłem mówić stałem już na nogach i kierowałem się w stronę zniszczonego okna. Nagle, chłodna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu. Zaskoczony, zatrzymałem się, chociaż Edward nie użył nawet odrobiny siły. Przez kilka sekund patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy chcieli przewidzieć swoje reakcje, a później usłyszałem coś, co odebrało mi chęci do życia.
-Ona nie chce żebyśmy jej szukali. – Powiedział Edward. – Nie chce być znaleziona. – Powtórzył dobitnie, jakby obawiał się, że nie rozumiem jego słów. Jego twarz stanowiła idealne odzwierciedlenie mojej, które widziałem także w jego oczach. Na obu gościły grymasy bólu. Różnił nas jedynie kolor włosów. Nie mogłem jednak zrozumieć jego reakcji. Esme była ważna dla mnie, nie dla niego. Co nim kierowało? Czy byłem tak ślepy żeby czegoś nie zrozumieć? Czy szok jaki przeżyłem przytępił moją zdolność postrzegania? Otworzył usta, zapewne chcąc odpowiedzieć na moje nieme pytania, ale nie miałem ani siły, ani ochoty go wysłuchać.
-Mógłbyś wyjść? Chciałbym chwilę... pomyśleć. – Zdołałem jedynie wyszeptać. Kiedy tylko te słowa padły z moich ust, zorientowałem się, że mogłem zranić mojego przyszywanego syna. Robiąc aluzję do daru, dałem mu do zrozumienia, że jego obecność będzie mnie jedynie irytować. Od razu poczułem wyrzuty sumienia. „To, że cierpisz, nie daje ci prawa do unieszczęśliwiania innych.” skarciłem się w duchu. W tym samym momencie oczy Edwarda pojaśniały. Słyszał przecież każdą myśl. Nie było sensu łudzić się, że któraś z moich mu umknie.
-Nie ma sprawy. – Zapewnił mnie, siląc się na obojętny ton. – Pójdę na polowanie. Czuję już pragnienie. – Obaj wiedzieliśmy, że do pewnego stopnia, było to kłamstwo. Pragnienie odczuwaliśmy zawsze, a ostatnie wspólne polowanie miało miejsce cztery dni temu, tuż przed przemianą Esme. Zdążyłem podziękować w myślach, a jego już nie było w domu. Słyszałem jedynie cichy szelest liści, trąconych nagłym podmuchem wiatru.

Gdybym był człowiekiem, może bym płakał.

Gdybym był człowiekiem, próbowałbym popełnić samobójstwo.

Gdybym był człowiekiem, upiłbym się do nieprzytomności.

Gdybym był człowiekiem, po kilku godzinach rozpaczy, ludzkie potrzeby wyrwałyby mnie z
odrętwienia.

Ale byłem wampirem. Nie mogłem płakać. Nie byłem w stanie się zabić. Nie mogłem się upić. Nie musiałem jeść ani pić.
Dlatego na podłodze, obok zniszczonego regału i porozrzucanych książek, spędziłem kilkanaście godzin. Zastanawiałem się nad reakcją Esme. Nie znalazłem innego wytłumaczenia oprócz tego, że znienawidziła mnie za to, w co ją przemieniłem. Powoli pozbywałem się złudzeń. Z każdą godziną byłem coraz bardziej pewny, że upłyną wieki zanim znowu ją spotkam. Czy miałem prawo mieć nadzieję, że kiedyś mi wybaczy? Zamknąłem oczy. Po raz pierwszy marzyłem, aby zasnąć. To byłby jedyny sposób pozbycia się świadomości, że straciłem na zawsze kobietę, którą pokochałem. Była nowonarodzoną, więc emocje szybko przejmowały nad nią kontrolę. Musiała być bardzo wściekła kiedy się na mnie rzuciła. Najwyraźniej wolałaby śmierć od egzystencji wampira. Gdyby była możliwość przemienienia jej z powrotem w człowieka, zrobiłbym wszystko, aby to osiągnąć.
Nagle, usłyszałem w pobliżu szelest. Zerwałem się na równe nogi. Może wróciła? Może postanowiła, że przynajmniej na razie, zostanie z nami? Po raz pierwszy, od kiedy opuścił mnie Edward, zaczerpnąłem powietrza. Było rześkie, przynosiło oczyszczenie umysłu zawsze, kiedy uczyłem się obojętności na krew. Tym razem nie pomogło. Nie wyczułem jej słodkiego zapachu. Zapachu wiosennych kwiatów, z przewagą fiołków i może delikatną nutą letniego deszczu. Żaden perfum nie miał szans się z nią równać. Ale w otoczeniu nie było nawet śladowych ilości tej cudnej woni. „To tylko wiatr.” – Pomyślałem.
Wiedziałem już czego pragnę. Byłem gotów czekać tysiąclecia, aby jeszcze raz na nią spojrzeć, jeszcze raz jej dotknąć, poczuć jej zapach, a później mogliby mnie przez resztę wieczności na przemian rozrywać na strzępy i palić, jako karę za przemienienie Esme. Wiedziałem, czułem, że w końcu ją znajdę. Przeznaczenie nie mogło być na tyle okrutne, żeby pozwolić nam się spotkać i rozdzielić na zawsze. Przypomniałem sobie jak leżałem skamieniały, gdy ona wybiegła przez okno. Być może gdybym wtedy pobiegł za nią, teraz przepraszałbym ją i błagał o wybaczenie.
-Dosyć tego! – Krzyknąłem. Użalanie się nad sobą nie mogło mi pomóc. Musiałem zebrać myśli przed powrotem Edwarda. Po całej nocy w jednym pomieszczeniu czułem się przytłoczony. Zawsze miałem coś do zrobienia. Pierwszy raz od trzystu lat nie chciało mi się nawet ruszyć.
W głowie ułożyłem sobie plan. Najważniejszym jego punktem było wyniesienie się z miasteczka i zniszczenie domku w lesie. Kolejnym, życie tak, jakby Esme nie istniała. A raczej udawanie przed Edwardem, że pozbierałem się po tym traumatycznym przeżyciu. Chociaż dobrze wiedziałem, że nigdy jej nie zapomnę, że nigdy nie pogodzę się z jej stratą, że moje uczucie nigdy nie osłabnie, nie mogłem pozwolić, aby mój przybrany syn był skazany na życie z emocjonalnym wrakiem. Obiecałem sobie, ukrywać przed Edwardem wszystkie rozpaczliwe myśli.
Chwilę później poczułem, że się zbliża. Ostatni raz spojrzałem na pokój. Wiedziałem, że będę pamiętał tytuły wszystkich książek, które zrzuciła Esme.
-Odejdźmy stąd. – Powiedziałem kiedy wrócił.
-Dokąd?
-Do Detroit, tak jak planowaliśmy. Będę miał pracę, a ty mógłbyś studiować.
-Skoro tak, pozostaje nam tylko się spakować. – Udawał opanowanego, ale ja widziałem, że coś go dręczy. Nie miałem jednak odwagi zapytać, bojąc się, że to może mieć jakiś związek z odejściem Esme. Nie byłem w stanie wysłuchać jakiejkolwiek wiadomości na jej temat.
-Carlisle, mimo wszystko powinieneś wiedzieć, że Esme...
-Chyba musimy coś ustalić. – Przerwałem mu w pół słowa. - Cokolwiek się wydarzy, nie chcę znać żadnej, prywatnej myśli Esme. Proszę, zachowaj je dla siebie. – Nie widziałem swojej twarzy, ale słyszałem mój przepełniony rozpaczą głos. Edward nie był w stanie mi odmówić. Skinął tylko głową i przeszedł do drugiego pokoju.



****



Rozpoczęliśmy przygotowania do przeprowadzki.
Pakowanie zajmowało nam zawsze niecałą dobę, ale tym razem przedłużyłem je do tygodnia. Wszystko wykonywałem z irytującą dokładnością. Zanim schowałem w pudle, nigdy nie używaną, zastawę stołową, kilkakrotnie sprawdziłem jej stan. Oczywiście nie ubyło nic z idealnego kompletu. To samo zrobiłem z narzędziami pracy. Dobrze wiedziałem, że niczego nie zapomnę, dla wampira było to niemożliwe, ale starałem się oderwać myśli od Esme. Kilkakrotnie przejrzałem rozrzucone książki, upewniłem się, że nie straciły żadnej strony.
Zachowywałem się jakbym miał obsesję.
Kiedy jechaliśmy samochodem, Edward kierował, a ja liczyłem mijane drzewa.
Za tysiąc pięćset czternastym włączyłem radio. Nie miałem ochoty na rozmowę, więc wróciłem do przerwanego zajęcia. Dwieście sześćdziesiąt cztery drzewa później, na jednym z pni zobaczyłem wyryte litery „C&E”. To było dla mnie zbyt wiele. Zamknąłem oczy chcąc się odciąć od świata, ale podświadomość raczyła mnie widokami twarzy Esme. Zarówno tej ludzkiej jak i wampirzej.
-Carlisle. – Usłyszałem cichy szept Edwarda. Drgnąłem, bo przerwał trwającą od kilku dni ciszę. Dłonią delikatnie ścisnął moje przedramię. Na pewno chciał mnie pocieszyć, ale dotknął miejsca, w którym Ona złamała mi kość. Cofnął rękę, gdy tylko wyczytał z moich myśli to niefortunne skojarzenie. Powinienem dziękować niebiosom za takiego syna-przyjaciela. Chyba nie miałem prawa prosić o więcej.


Pierwszy dzień w nowej pracy nie wywołał u mnie żadnej ekscytacji. Pomimo wszelkich starań, nie potrafiłem przestać o Niej myśleć. Była ze mną wszędzie. Na polowaniu -zastanawiałem się jaką dietę wybrała. W domu – czy ma schronienie. Na mieście – czy jest w stanie przebywać wśród ludzi i czy ma jakieś towarzystwo. Może byłem okrutny i zaborczy, ale wmawiałem sobie, że nikogo nie spotkała i tęskni za mną.
Naiwne marzenia trzystuletniego wampira.
Ogromny gmach szpitala w Detriot nieco otrzeźwił mój umysł. Musiałem przygotować się na wiele ciekawskich spojrzeń, ułożyć wiarygodną wersję wydarzeń, a przede wszystkim skupić się, aby wyglądać możliwie ludzko. Wszedłem do budynku i przelotnie spojrzałem na plan ewakuacyjny. Wystarczyło. Wiedziałem, że w jeśli coś pójdzie nie tak, z łatwością trafię do wyjścia.
Oczywiście, wszystko poszło znakomicie. Razem z Edwardem udaliśmy się do poczekalni obok gabinetu dyrektora szpitala. Przywitała nas urocza, najwyżej dwudziestoletnia sekretarka. Kiedy tylko nas zobaczyła, serce przyśpieszyło jej niemal dwukrotnie. Mój towarzysz uśmiechnął się nieznacznie. Byłem pewien, że po wyjściu zrelacjonuje mi rewolucje, jakie zachodziły w umyśle młodej dziewczyny. Przez intercom odezwał się melodyjny kobiecy głos:
-Czy doktor Cullen już przyszedł?
-T-tak.. .Cz-cze-ka.
-Maddie, zrób sobie może kawę. – Usłyszałem dźwięczny śmiech. – I poproś doktora do mnie. – Od razu pomyślałem, że będzie nam się dobrze współpracować. Zamknąłem za sobą drzwi i czekałem na reakcję. Kobieta zrobiła głęboki wdech, ale serce nie zaczęło jej bić szybciej. Spojrzałem na dłonie pani dyrektor. Na jednym z palców zauważyłem obrączkę. „Można zastosować obrączki jako lekarstwo na arytmię.” Uśmiechnąłem się do własnych myśli.
-Proszę usiąść. – Powiedziała, a ja usłyszałem jak w drugim pomieszczeniu sekretarka pyta Edwarda czy napiłby się kawy. Byłem niemal pewien, że na twarzy chłopaka widniał uśmiech, a w oczach gościły iskierki rozbawienia.


Każda chwila w Detroit powodowała u mnie coraz większą depresję. Było mi coraz trudniej udawać. Cieszyłem się, że nie musiałem sypiać ani nawet zamykać oczu. Kiedy tylko to robiłem moje myśli uciekały w Jej stronę. Próbowałem wypełnić sobie czas wolny, ale kiedy jest się na nogach całą dobę, nie trzeba jeść ani gotować, szybko kończą się ludzkie czynności jakie można wykonywać. Każdą z książek przeczytałem kilka razy, polowałem co tydzień. W końcu Edward zauważył, że mój stan się pogarsza i postanowił o tym ze mną porozmawiać.
-Czy ty wciąż.. ? – Celowo nie dokończył zdania.
-Tak, ciągle o niej myślę, przecież wiesz. Jeśli cię to bardzo irytuje, przepraszam. Naprawdę bardzo się staram, ale nie potrafię przestać. To jest silniejsze ode mnie. Z drugiej strony, jeśli nie wolno mi Jej szukać, czy powinienem odbierać sobie możliwość rozmyślania o Niej?
-Spójrz na mnie. – Poprosił, bo cały czas błądziłem wzrokiem po przeciwległej ścianie. – Dlaczego już nawet nie używasz jej imienia?
-Jest moim bóstwem, stała się nim jeszcze zanim przemieniłem ją w wampira. Nie potrafię wymówić tego imienia wiedząc, że tak bardzo skrzywdziłem kobietę, która je nosi.
-Wtedy, kiedy odeszła. Nie powiedziałem, że nie możesz jej szukać. Powiedziałem, że ona nie chce żebyśmy jej szukali.
-A ja obiecałem, że uszanujemy każdą jej decyzję. – Odpowiedziałem zdecydowany.
Wstał i wyszedł wiedząc, że jeśli chodzi o mnie, rozmowa dobiegła końca.



Czekał mnie kolejny dzień w pracy.
Od czasu rozmowy z Edwardem, postanowiłem, że będę myślał o Esme. Pozwoliłem sobie na tę drobną przyjemność, chociaż później wpadałem w jeszcze większą depresję.
Tego dnia w mieście wydarzył się jakiś wypadek. Cieszyłem się, że byłem wampirem. Nie czułem zmęczenia, miałem pewną rękę. Jeśli był sposób na uratowanie tamtych ludzi, to przy mnie mieli największe szanse na przeżycie. Spokojnie udałem się na salę operacyjną. Na stole leżała kobieta z fragmentem deski rozdzielczej w brzuchu. Ubrany w maskę i czepek wziąłem do ręki kartę pacjentki. Przeżyłem szok, kiedy zorientowałem się, że moją pacjentką była matka Esme. Postanowiłem za wszelką cenę uratować jej życie. Operacja trwała kilka godzin, ale ja nie przestawałem próbować ocalić tej kobiety. Obrażenia okazały się zbyt rozległe. Krew rytmicznie wypływała z wątroby i plamiła moje, ubrane w rękawiczki dłonie. Z każdą chwilą ciśnienie jej krwi spadało. Wiedziałem, że dalsze działania nie mają sensu, ale nie potrafiłem się uspokoić. Współpracujący ze mną chirurg stwierdził zgon dziesięć minut temu. Sala powoli pustoszała. Została tylko jedna pielęgniarka. Powinienem był zaszyć ciało matki Esme i odejść. Nie byłem w stanie trzeźwo myśleć i zastygnąłem w bezruchu. Nie mogłem zmusić ciała do jakiegokolwiek ruchu. Obwiniałem się za śmierć tamtej kobiety. Dopisałem kolejną rzecz na listę moich przewinień względem Esme.
Wychodząc z sali, nawet nie kłopotałem się zgaszeniem światła. Podświadomie wiedziałem, że został tam ktoś jeszcze. Jak zahipnotyzowany przebrałem się i skierowałem w stronę wyjścia. Byłem nieczuły na wszelkiego rodzaju bodźce. Nagle, jedna z pielęgniarek potknęła się tuż przede mną. Odruch był natychmiastowy. Niewiele się zastanawiając, wykorzystałem swoją niesamowitą szybkość, aby uchronić ją przed upadkiem. Gdybym nie był tak bardzo rozkojarzony śmiercią matki Esme, gdybym od pięciu miesięcy nie żył jak w transie, zauważyłbym, że w ręce kobiety znajduje się strzykawka z igłą i jakimś lekiem. Może nawet moim wyczulonym wzrokiem, dostrzegłbym, że był to jeden z silnych środków uspokajających. Te szczegóły mi umknęły. Wszystkie razem i każdy z osobna. Łapiąc pielęgniarkę, która miała na imię Rachel, wbiłem sobie igłę w pierś. Dokładnie rzecz biorąc, złamałem ją na swojej twardej skórze, a lekarstwo rozlało się, plamiąc mi koszulę. Rachel spojrzała na mnie przerażona. Ona również wiedziała, że żadna z tych rzeczy, nie powinna była się wydarzyć. O ile człowiek byłby w stanie podbiec do niej tak szybko, o tyle teraz leżałby ze strzykawką w klatce piersiowej i był nieprzytomny, biorąc pod uwagę ilość środka uspakajającego, który kobieta miała komuś zaaplikować. Wypuściłem ją ze swoich objęć i szybkim krokiem poszedłem do domu.




-Edward, wynosimy się stąd. – Zawołałem od progu. Chłopak wychylił się z pokoju, a ja szybko przypomniałem sobie wcześniejsze wydarzenia, aby mógł poznać powód mojej decyzji.
-Dokąd wyjedziemy? Nie chce mi się wierzyć, że doprowadziłeś do takiej sytuacji.
-Nie wiem. – odpowiedziałem flegmatycznym tonem. A raczej tonem, którego używałem niezmiennie od czasu odejścia Esme.
-Nie wiem, nie wiem. Carlisle, to się musi skończyć. Oszaleję jeśli nadal będziesz się tak zachowywał. – Nie miałem prawa mieć mu za złe tych słów. Od pięciu miesięcy był ramieniem podtrzymującym mnie w pionie. Bez niego z pewnością siedziałbym gdzieś, pogrążony w głębokiej depresji.
-Obiecuję, przysięgam, że się poprawię.
-Wiem, że się starasz. Ja po prostu... Nie jestem w stanie dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak.
„Wiem, dziękuję. –Pomyślałem. – Pójdę się spakować. Tym razem obiecuję zrobić to szybciej. Wyjeżdżamy jutro rano.”





Kolejno wkładałem do kartonów wszystkie książki. Tym razem starałem się nawet na chwilę nie zwalniać przy tych, które zrzuciła Esme tamtego feralnego dnia. Na jednej z nich poczułem jej zapach. Nie przesadzałem we wspomnieniach. Był najcudowniejszy na świecie. Postanowiłem, że poczytam w samochodzie.
Otrzeźwił mnie dopiero chłód poranka. Oczywiście był niczym, w porównaniu do mojej lodowatej skóry, ale wyczułem zmianę temperatury powietrza. Razem z Edwardem ponownie siedzieliśmy w naszej załadowanej po brzegi furgonetce. Tym razem rozmawialiśmy. Musieliśmy, bo w pośpiechu nie ustaliliśmy nawet dokąd się przeprowadzimy.
-Jestem pewien, że w Seattle nikt nas nie rozpozna. W końcu Vancouver jest w Kanadzie.* - Upierał się, żeby zamieszkać w dużym mieście. Ja nie byłem do tego przekonany.
-A jeśli? Tak bardzo szkoda ci tych kilku lat? Wolałbym przez jakiś czas pobyć w miejscu gdzie można pozbierać myśli, odpocząć od szumu.
-Ty odpoczywasz i zbierasz myśli, a ja duszę się w czterech ścianach. Nie mam z kim rozmawiać. Rozumiem cię, a przynajmniej się staram, ale wolałbym mieć do kogo się odezwać. – Zmienił ton rozmowy. Najprawdopodobniej odczytał czające się w moich myślach poczucie winy. Ponownie zamilkliśmy, a ja pozwoliłem mojej wyobraźni na wycieczkę w przeszłość. Przypominałem sobie każdą chwilę spędzoną z ludzką Esme. Każdy jej uśmiech, przyśpieszone bicie serca, każdy gest, niekontrolowany, szybszy oddech. Później, jej zachowanie podczas przemiany. Ufność, pomimo tak dużego bólu. Wreszcie, te dwie minuty, kiedy mogłem zobaczyć ją jako wampira. Niewyobrażalnie piękną i wściekłą. Byłem nią tak oszołomiony, że nie zdążyłem się odsunąć przed atakiem. Dobrze pamiętałem ból łamanej kości, którym w ogóle się nie przejąłem oraz ugryzienie, które przeraziło mnie na ułamek sekundy. I jej sylwetka znikająca za oknem. Szok. Ból. Rozpacz. Czy miały stać się już na zawsze częścią mojego życia?
-Muszę ją odnaleźć! Dłużej nie dam rady! Nie potrafię w ten sposób egzystować! – zawołałem. Poczułem, że nareszcie mam w życiu jakiś cel. Znaleźć Esme i błagać o wybaczenie. Błagać, aż do końca świata. Przysiąc, że zrobię wszystko, aby jej to wynagrodzić.
-Może być bardzo ciężko. Minęło już pięć miesięcy, nie wiemy co się z nią działo. – Powiedział zdziwiony Edward, spoglądając na mnie. – Pomogę ci, ale nie jestem pewien czy nam się uda.
-Mamy całą wieczność. – Odpowiedziałem spokojnie.





*Seattle i Vancouver znajdują się stosunkowo blisko siebie, ale Seattle jest w USA, a Vancouver w Kanadzie.







Jak zapewne zauważyliście zamieściłam ankietę "czy kontynuować FF" i sprawa wygląda zabawnie... głosy rozkładają się 50/50
Laughing Proszę o więcej komentarzy. Z krytyką jakąś może? Wink W końcu KK jest na wagę złota :P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez SparkleXD dnia Czw 21:44, 26 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Zagubiona
Człowiek



Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Czw 22:08, 26 Mar 2009 Powrót do góry

Ha! 4:2.
Co to za pytanie. Ty musisz to kontynuowac. To jest moje ulubione opowiadanie.
Fajnie, że z perspektyey Carliesa. I super, że zaczne jej szukać.
Z czyjego punktu widzenia będie nastepny rozdział?
Wszystko mi sie podoba.

Pozdro i życze weny...

Zagubiona TWCZ (twoja wierna czytelniczka)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zagubiona dnia Czw 22:09, 26 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Pią 9:42, 27 Mar 2009 Powrót do góry

Hejjj! :P
No pewnie, ze jestem zadowolona z długości. :D Choć miałam nadzieję, że się więcej wydarzy. :D
Ale jest spoko, pociesza mnie jedynie fakt, ze dzięki temu, ze bardziej rozbudowujesz sytuacje, to dłużej będzie istniało to opowiadanie.
I oczywiście masz to pisać. Nie ma innej opcji, bo się normalnie obrażę. :P
Tym bardziej, ze ludzie też chcą, żebyś czytała. :D
No to czekam na następną część.
Buziaki i weny życzę. :*:*:*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 13:40, 27 Mar 2009 Powrót do góry

Witam wszystkich!
jestem tu nowa choć odwiedzam wasze forum dość regularnie a zdecydowałam się zalogować aby pochwalić to opowiadanie dotyczące przemiany Esme. Jest naprawdę dobre. Przede wszystkim jego autorka, nawet jeśli pierwsze części jej pracy miały niedociągnięcia, rozwija się i to w dobrym kierunku. Widać tez ze dobrze uchwyciła i zrozumiała klimat jaki towarzyszy całej sadze.
Proszę Cię pisz dalej... :D
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Pią 15:15, 27 Mar 2009 Powrót do góry

Dzięki bardzo za miłe słowa;)


Wyjątkowa napisał:

Ale jest spoko, pociesza mnie jedynie fakt, ze dzięki temu, ze bardziej rozbudowujesz sytuacje, to dłużej będzie istniało to opowiadanie.


Co do rozbudowywania: W następnym rozdziale (z perspektywy Esme) planuję wprowadzić trochę akcji Twisted Evil Haha, już prawie mam napisane, więc wstawię chyba do końca przyszłego tygodnia :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kithira
Wilkołak



Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Any Other World

PostWysłany: Pią 15:31, 27 Mar 2009 Powrót do góry

Wow. Nawet w połowie sobie nie wyobrażałam, że to opowiadanie będzie takie dobre. Masz bardzo przyjemny w odbiorze styl pisania, nawet nie zauważyłam kiedy przeczytałam wszystkie części jednym tchem ;D Postacie świetnie zbudowane, nie mówiąc już jak cudownie opisujesz przeżycia bohaterów. Wreszcie ktoś się skupił na Esme i Carlise, ponieważ rzadko można spotkać ff o nich. Bardzo podoba mi się odmienna narracja:) Lubię wiedzieć co myślą poszczególni bohaterowie, chociaż zastanawia mnie jak opiszesz kilka miesięcy z życia Esme jako nowonarodzonej. Piękna historia.
Błędy? Nie zwróciłam uwagi, bo czytało się bardzo dobrze.
Życzę weny :) i czekam na kolejną część.
Pozdrawiam^^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Wto 20:05, 31 Mar 2009 Powrót do góry

Wstawiam rozdział VI szybciej niż się spodziewałam, a wszystko za sprawą cudownej TastyBlood. :D Chwała jej za cierpliwość do mnie i dylematów "na czy w" Wink

Miłego czytania Wink


BETOWAŁA: TastyBlood (i chwała Tobie;*)







VI – Sama




Samotność nie jest zła.
Jest po prostu monotonna.
Można się przyzwyczaić.
Nie bałam się ciemności, bo nie stanowiła dla mnie żadnej przeszkody. Widziałam wszystko wyraźnie. Zmieniały się tylko kolory.
Nie bałam się śmierci. W lesie nie było niczego, co mogłoby mi zagrażać. To ja byłam najniebezpieczniejszym drapieżnikiem.
Nie bałam się upadku ani bólu. Moje nowe ciało było niemalże niezniszczalne.
Teoretycznie, wszystkie lęki zostały przezwyciężone.
Ale ja nadal się bałam!
Bałam się, że w końcu zwariuję.
Bałam się, że zapomnę. Tak bardzo chciałam pamiętać trzy ostatnie miesiące mojego ludzkiego życia. Byłam wtedy naprawdę szczęśliwa.
Bałam się, że kiedy już przestanę być morderczą nowonarodzoną nie będę w stanie odnaleźć Carlisle’a, aby go przeprosić.
Okłamywałam samą siebie! Dobrze wiedziałam, że gdybym spotkała tego wampira, nie potrafiłabym ponownie go zostawić. Błagałabym żeby pozwolił mi przyłączyć się do niego i Edwarda. Oddałabym za to wszystko. Zgodziła się nawet na traktowanie jak powietrze. Byleby pozwolili mi ze sobą zostać. Jeśli tylko Carlisle by się zgodził...
Samotność jest jednak okropna.
Chciałam komuś o tym opowiedzieć, ale nie mogłam. Trzymałam się możliwie najdalej od ludzkich siedzib, aby nie poniosło mnie pragnienie. Nie spotkałam żadnego wampira. Cały czas byłam w ruchu, a dzięki temu, że nie musiałam spać, codziennie pokonywałam spore odległości, pomimo tego, że poruszałam się ludzkim tempem.
Od ośmiu miesięcy nie zamieniłam z nikim słowa.
Byłam świadoma upływającego czasu. Aż do przesady. Chociaż nie starałam się liczyć dni, znałam dokładną datę, a nawet przybliżoną godzinę. Wydawało mi się to szalenie niepotrzebne, ale mój umysł dokonywał tych wszystkich kalkulacji z bardzo niewielką cząstką mojej świadomości. Odnosiłam wrażenie, że nie miałam na to wpływu.






Tamtego dnia był czwarty marca, a ludzki zegarek wskazywałby zapewne godzinę dwudziestą. Spacerowałam przez gęsty las i wspominałam moje ludzkie życie. Westchnęłam na myśl o zaaranżowanym przez rodziców małżeństwie. Dodatkowy przypływ powietrza sprawił, że poczułam zapach, którego wcześniej nie znałam. W gardle zapłonął mi ogień, a do ust napłynął jad. Rozpoznałam to uczucie bez problemu – pragnienie. Wiedziałam, że aby je zaspokoić musze zaufać węchowi i podążać tam gdzie mnie zaprowadzi. Co znajdowało się na końcu ścieżki? Nie miałam pojęcia, ale pachniało kusząco.
Prowadzona niczym nicią Ariadny, wpadłam w amok. Wiedziałam, że od tej chwili żadne zdroworozsądkowe argumenty do mnie nie trafią. Zaczęłam polować. Na moment stałam się bezwzględnym drapieżnikiem. Mijałam kolejne drzewa, a zapach stawał się coraz intensywniejszy. Jego słodycz odbierała mi możliwość trzeźwego myślenia, przyzywała do siebie.
Biegłam coraz szybciej. Od ofiary dzieliło mnie zaledwie kilkaset metrów. Wiedziałam, że zobaczę ją za ułamek sekundy.
W mgnieniu oka dopadłam niczego niespodziewającą się dwunożną istotę. Spojrzałam na jej wykrzywioną strachem twarz i wiedziałam, że ten widok będzie mnie prześladować. Jednak nawet ta świadomość nie wpłynęła na mój czyn. Wszelkie ludzkie odruchy wyparła niepohamowana żądza krwi. Rozległ się zduszony krzyk, a moje zęby perfekcyjnie namierzyły pulsującą ciepłem tętnicę. Kiedy poczułam słodki smak krwi, wszystko inne przestało się liczyć. Zależało mi tylko na tym, aby zatrzymać przy sobie źródło pokarmu. Ścisnęłam mocniej ciało złapanej kobiety i usłyszałam trzask łamiących się kości. Warknęłam złowrogo, nie przestając smakować ludzkiej krwi. Była tym czego potrzebowałam, uderzała do głowy niczym szampan. Czy cokolwiek było w stanie mnie powstrzymać?
Z każdą sekundą czułam, że staję się silniejsza. Przez moje ciało przenikało ciepło. Mój umysł przestał reagować na inne bodźce. Zamknęłam oczy, przestałam oddychać, uszy nie odbierały dźwięku. Smak przyćmił inne doznania. Piłam, a ciśnienie w żyłach mojej ofiary stopniowo malało. Jej skóra stawała się blada jak moja. Wiedziałam, że jest już nieprzytomna, bliska śmierci, ale nie przestałam jej zabijać. Pozbawiłam ją ostatniej kropli krwi, po czy wypuściłam ciało, które bezwładnie spadło na ziemię.
Trzeźwość umysłu wróciła w jednaj chwili. Spojrzałam na swoje dłonie. Wydawało mi się, że należą do kogoś innego. Wyglądały na takie delikatne, że nie sposób było uwierzyć, że należały do morderczyni. Przeniosłam wzrok na twarz kobiety i cofnęłam się kilka kroków. Jej oczy były otwarte i wyrażały przerażenie. Usta pozostały wykrzywione w grymasie bólu, a spomiędzy warg wysuwał się bezwładny język. No tak, przecież w napadzie szału zmiażdżyłam jej kark. Przez ostatnie dwa miesiące nie dawałam się ponieść emocjom. Miałam niewielką nadzieję, że wkrótce będę w stanie z kimś współegzystować. Z kimś. Dobre sobie. Doskonale wiedziałam, do kogo chciałabym się przyłączyć.
Osiem miesięcy starań zniszczonych dla trzydziestu sekund przyjemności. Byłam na siebie wściekła. Zastanawiałam się jak mogłam ulec tak prymitywnym instynktom, pomimo tylu wcześniejszych ostrzeżeń.
Usiadłam pod drzewem, niezdolna odwrócić wzroku od nieruchomej twarzy. Zaczęłam oddychać coraz szybciej, z trudem łapiąc powietrze. Tlen nie był mi potrzebny do życia, ale nagle zaczęłam odczuwać jego brak. Po raz pierwszy w moim nowym życiu nie wiedziałam co robić. Oczy były suche i piekły niemiłosiernie. Zaczęłam szlochać. Nie mogłam się opanować.
Płacz wampira.
Chciałam móc się naprawdę rozpłakać.
Chciałam zasnąć. Chciałam stracić przytomność.
Chciałam być delikatna na tyle, żeby poczuć uderzający we mnie, rozpędzony samochód.
Chciałam, żeby gdzieś w pobliżu wybuchła bomba.
Oczekiwałam kary za morderstwo, którego się dopuściłam, ale nic się nie wydarzyło.

Do listy lęków dodałam nowy – strach przed tym, że zamorduję kolejnego, niewinnego człowieka.

Przyłożyłam dłonie do skroni. Czy wampiry mogą mieć zawroty głowy? Jeśli tak, to ja właśnie jej miałam. Objęłam nogi ramionami i przycisnęłam czoło do kolan. Starałam się uspokoić i wyrównać oddech. „ Nigdy więcej.” – Obiecałam sobie. W tym samym momencie w moim gardle zapłonął ogień. Wspomnienie słodkiego smaku krwi było zbyt świeże. Przez te kilka godzin w ogóle nie wyblakło. Oczy instynktownie zaczęły szukać nowej ofiary. Do ust napłynął jad. Zrobiłam głęboki wdech. Z ulgą stwierdziłam, że rozpoznaję tylko delikatny zapach runa leśnego i małej wiewiórki, która wspinała się na drzewo około sto metrów ode mnie.
Zaczęłam trzeźwo myśleć, o ile takie pojęcie, w przypadku nowonarodzonego wampira, ma prawo bytu i poczułam się bezradna wobec własnej natury. Wściekłość wypełniła mój umysł. Jak mogłam pozwolić, aby ciało panowało nad umysłem? Jak mogłabym teraz, ośmielić się prosić Carlisle’a, żeby pozwolił mi się do siebie przyłączyć? Co powiedziałby Edward? Z pewnością obaj by mną pogardzili. Stałam się morderczynią i to już nigdy nie miało się zmienić. Czegoś co się zrobi, nie można już cofnąć, nawet, jeśli miałoby się na to całą wieczność. Skutki tej jednej błędnej decyzji będą się za mną ciągnąć, do końca mojego istnienia.
Własnoręcznie skazałam się na samotność.
Cała moja nadzieja rozpadła się niczym domek z kart. Zawarczałam w stronę martwego ciała, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego to robię. „ Przecież ta kobieta nie była niczemu winna... ale gdyby jej krew nie miała zapachu, gdyby nie była ciepła, nie straciłabym nad sobą panowania.”
W ułamku sekundy wstałam i zaczęłam kopać dłońmi w ziemi. Robiłam to najszybciej jak mogłam. Po godzinie stałam już nad kilkumetrowym dołem. Odwróciłam się i pochyliłam nad ciałem, które było już zimne i sztywne.
Zaczęło padać. Krople deszczu obmywały moją twarz z kurzu i zakrzepłej krwi. Splątane włosy zaczęły opadać na ramiona. Otworzyłam usta i spojrzałam na niebo, chcąc posmakować wody. Na języku poczułam jedynie zmianę temperatury. Zrezygnowana ułożyłam kobietę w prowizorycznym grobie i zaczęłam powoli ją zakopywać. Nie spieszyłam się. Apatycznymi ruchami rzucałam kolejne garście ziemi. Gdybym w coś wierzyła, odmówiłabym modlitwę. Gdybym była człowiekiem.
Deszcz przybierał na sile, a ja ponownie odwróciłam twarz w stronę nieba. Na moment łzy chmur stały się moimi łzami.
Czułam, że osuwam się w nicość. Mój umysł wydawał się być pusty. Wyzbyłam się wszelkich myśli. Krople wody oczyszczały moją duszę, o ile takową posiadałam.






Nagle usłyszałam, że od zachodu coś się zbliża. Kobieta była już zakopana, nie groziło mi więc, że ktoś odkryje jej ciało. Przysypałam grób liśćmi, w tym samym czasie starałam się określić, czy grozi mi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Szybko zorientowałam się, że nie jestem w stanie zidentyfikować żadnego nowego zapachu, bo wiatr wiał od wschodu. To mogło oznaczać, ze zbliżająca się istota zwęszyła mój trop. Skamieniałam przerażona i nasłuchiwałam. Albo było to czworonożne stworzenie, albo zbliżało się dwóch obcych. Sądząc po tym jak szybkie i ciche były kroki, za chwilę miałam zobaczyć Dziecko Księżyca lub dwa wampiry. Analiza odbieranych przeze mnie bodźców zajęła mi pół sekundy. Gdybym była człowiekiem, serce zaczęłoby mi bić dwa razy szybciej, a w układzie krwionośnym krążyłaby adrenalina. Ale ja nie byłam człowiekiem. Byłam wampirzycą. Dlatego, jeszcze zanim przekalkulowałam w jakiej jestem sytuacji, przybrałam pozycję obronną. Dzieci Księżyca nikt nie spotkał w Stanach od pięćdziesięciu lat. Zatem czekało mnie spotkanie z dwoma wampirami. Przecież znałam dwa wampiry! Czekałam zniecierpliwiona i zastanawiałam się co powiem Carlisle’owi gdy już go zobaczę. Czy będę w stanie ubrać myśli w słowa? Postanowiłam poprosić Edwarda o przekazanie tego, co nie przejdzie mi przez usta. Nie byłam pewna czy nie zapomniałam, jak wydobyć z siebie głos. Przez ostanie miesiące ograniczałam się jedynie do warczenia.
Zorientowałam się, że przybysze zwolnili. Czy rozpoznali mój zapach? Może nie chcieli spotkania? Zamierzali mnie ominąć? Moje podejrzenia wydawały się mi się coraz bardziej słuszne, kiedy wampiry zaczęły się rozdzielać. Wstrzymałam oddech i czekałam zniecierpliwiona. Po raz kolejny żałowałam, że nie wierzę w żadnego Boga, do którego mogłabym się modlić. Pozostało mi tylko nerwowo zaciskać pięści i czekać.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam, że pomimo zwiększania się dzielącej ich przestrzeni, nadal się do mnie zbliżają. Dzieliło nas już tylko kilkaset metrów. Za chwilę miałam zobaczyć ich twarze.
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to mógłby być ktoś inny.
Popełniłam straszny błąd.
Powinnam była uciekać.
Moje zdziwienie było ogromne, kiedy zza drzew wyłoniły się dwie piękne kobiety o ciemnoczerwonych, niemal bordowych tęczówkach. Zastanawiałam się, dlaczego były wściekłe. Czy chciały mnie zaatakować?
Gdy tylko te przypuszczenia wdarły się do mojego umysłu, mimowolnie przybrałam pozycję obronną. Wiedziałam, że było to bezcelowe. Stały trzydzieści metrów od siebie. Gdyby zaatakowały jednocześnie, nie miałabym szans na obronę przed obiema.
-Bojowa nowonarodzona. – Podsumowała mnie ze złośliwym uśmieszkiem blondynka stojąca z lewej strony. – nie jest w stanie przed tobą uciec, Jasmin. Jakiś szczególnych kłopotów z likwidacją też raczej nie będzie. – Oczekiwałam na atak. Nie miałam zamiaru się poddać. Instynkt wampira mi na to nie pozwalał. Stałyśmy i nie odrywałyśmy od siebie wzroku. Ja patrzyłam na nie z przerażeniem, one na mnie z rozbawieniem. Jakby cieszył je mój strach. Znienawidziłam te dwie wyniosłe sadystki. Nie miały powodu się tak nade mną znęcać. Nie miały powodu, aby mnie atakować, a jednak szykowały się do tego.
Kiedy brunetka, o nieznanym mi imieniu zrobiła krok w moją stronę, ja cofnęłam się przed nią. Dzięki temu odległość między nami w ogóle się nie zmieniła. W moim umyśle pojawiła się iskierka nadziei na ocalenie życia. Gdybym tylko skutecznie zachowywała dystans.
Wszystkie te myśli wydały mi się naiwne kilkanaście sekund później, gdy usłyszałam, że zbliża się ktoś jeszcze. „ Jestem zgubiona.” – Pomyślałam. Nie byłam w stanie skupić się na tyle, żeby ocenić ile wampirów zmierza w naszym kierunku, ale musieli być przyjaciółmi moich przeciwniczek, bo nadchodzili z tego samego kierunku, a kobiety nawet nie przejęły się odgłosem deptanych liści, który dochodził zza ich pleców.
-Dobrze, że Jefrey i Samantha się zbliżają. Zostawimy im ją i nie będziemy musiały brudzić sobie rąk. – Powiedziała Jasmin.
-Tak. Zresztą, jeśli by mnie ugryzła, nabawiłabym się blizn. Muszę dbać o wygląd. Uroda na nic mi się nie przyda, jeśli ramiona będą pokrywały pręgi. Obrzydlistwo. – Wzdrygnęła się blondynka. Obie zaczęły prowadzić rozmowę tak, jakby mnie przy nich nie było. Jakby nie musiały się mną przejmować, albo co gorsza, już uznały za martwą.
Coraz bliższe kroki przybyszów upewniły mnie w przekonaniu, że zostało mi niewiele czasu. Zaczęłam wariować. Nie mogłam już ufać swoim zmysłom. Odnosiłam wrażenie, że zbliżają się więcej niż dwa wampiry, z różnych kierunków. Zdałam sobie sprawę, że z przerażenia tracę rozum.
Zza drzew wychylili się mężczyzna i kobieta, którzy trzymali się za ręce. Z pewnością byli wcześniej wspomnianymi Jefrey’em i Samanthą.
-Witaj Jasmin. Witaj Rabeca. – Przywitał się mężczyzna chłodnym, oficjalnym tonem. Nie wyglądał na zadowolonego ze spotkania, a tym bardziej z tego, że widzi mnie. Miał taki sam kolor oczu, jak oczy wampirzyc, z którymi przebywał. Ciemne i złowrogie. Wyglądał na czterdzieści lat. Miał szpakowate włosy i smukłą budowę ciała. Mógłby być ojcem swojej towarzyszki, gdyby byli ludźmi. Samantha wyglądała na kilkunasto- góra dwudziestoletnią dziewczynę o krótkich, kasztanowych włosach. Była od niego niższa o kilkanaście centymetrów.
-Jefrey, zostawiamy was z tą nowonarodzoną. Zabiła na naszym terytorium, chyba wiecie co robić. – Powiedziała władczym tonem Rebeca. Przez cały ten czas nawet nie drgnęłam. Bałam się, że niewłaściwym ruchem przyspieszę swoją zagładę.
Dwie kobiety, które były pierwszymi osobami jakie spotkałam od ośmiu miesięcy, posłały mi ostatnie spojrzenie. Jasmin zaśmiała się złośliwie jak prawdziwa sadystka. Obie skierowały się na południe.
Kiedy ich kroki ucichły, Jafrey oderwał ode mnie wzrok i ujął twarz Samanthy w dłonie. Złożył na jej ustach krótki pocałunek i wyszeptał:
-Uwinę się z tym tak szybko, że nawet się nie obejrzysz.
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń rzuciłam się do ucieczki.
Słyszałam, że biegną za mną oboje. Byli coraz bliżej, a ja nie wiedziałam co robić. Odwróciłam się, żeby sprawdzić jaka odległość nas dzieli i uderzyłam w coś. Usłyszałam huk i pomyślałam, że jestem najniezdarniejszym wampirem w historii, przecież wampiry na nic nie wpadały. Jafrey i Rebeca zatrzymali się kilka metrów za moimi plecami. Prawdopodobnie szykowali się do ataku. Niepotrzebnie. Mogli to zrobić od razu, bo leżąc na ziemi nie miałam szans się bronić.
Podniosłam wzrok, aby sprawdzić, co było przyczyną mojego upadku...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez SparkleXD dnia Pon 17:58, 06 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Zagubiona
Człowiek



Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Wto 20:29, 31 Mar 2009 Powrót do góry

Wow!
Suuuuuuuuper.
Miałaś racje. Lekko brutalne. Nawet nie lekko.
A cóż to za nagły wypadek.
Błagam! Na kolanach.
niech ona wapadnie na Carlisle'a.
A może zrobisz, tak, że to nie będzie ani Carlisle, anie Edward, i nas zaskoczysz.
Wiedząc, że wszyscy sądzą, że Esme wpadła na Carlisle'a.
Błagam. Wybierz tą pierwszą, opcje, ale chociaż sie na niej zasy=ugeruj lub zainspiruj.

Pozdro i życzę weny...

Zagubiona TWCZ

P.S. Wielkie dzięki za wiadomość o nowym rozdziale.

01.04.09. środa

Wiem. Tak zwane dziecko księżyca?? racja??

05.04.09.
NO to na pewno wpadnie na jakiegoś innego wampira????
Nie trzymają mnie w niepewności!
Kiedy następny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zagubiona dnia Nie 19:02, 05 Kwi 2009, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
SparkleXD
Człowiek



Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wonderland<3

PostWysłany: Pon 21:54, 06 Kwi 2009 Powrót do góry

Wstawiam do wglądu publicznego rozdział 7. Postanowiłam wprowadzić ograniczenie wiekowe ze względu na sceny przemocy, które są w tym rozdziale i ze względu na moją dość zakręconą psychikę, przez którą nigdy nie wiadomo co mi strzeli do głowy w kolejnych rozdziałach Twisted Evil
Tak więc enjoy. :D I pozdrowienia dla TastBlood, która jutro w szkole zapewne urwie mi głowę za to w jaki sposób zakończyłam rozdział :P


BETOWAŁA : TastyBlood (i chwała Tobie na wiecznośćWink )


Podczas pisania słuchałam -> [link widoczny dla zalogowanych]








VII – Ból


Zrozumiałam wszystko w jednej chwili.
Nade mną stał wampir. Obcy wampir!
Byłam przerażona. „Cholera! – Pomyślałam. – Przez osiem miesięcy nikogo nie spotkałam, a teraz nagle walczę o życie z pięcioma wampirami! Czyżbym zaczęła je przyciągać?”
Mężczyzna przyglądał mi się dobrotliwie, a jego oczy wyrażały zdumienie. Zachowywał się jak dziadek, który traci wzrok i spotyka swojego wnuka – wie, że powinien go znać, ale nie jest w stanie ocenić tego po wyglądzie. Takie skojarzenie nasunęło mi się być może z powodu jego wyglądu. Włosy miał siwe, niemal bielusieńkie, ale gęste. Przeniósł wzrok ze mnie na Samanthę i Jefrey’a, marszcząc przy tym swoje idealne brwi. Miałam wrażenie, że nad czymś się zastanawia. Zanim zdołałam choćby pomyśleć o tym, żeby wstać przybysz odezwał się przez zaciśnięte zęby:
-Czego tu szukacie?
-Nie twoja sprawa. – Odpowiedział Jefrey, udając, że się nie boi. A może naprawdę się nie bał? – Poza tym, jesteśmy u siebie. To ty zapuściłeś się trochę za daleko, nieprawdaż? Więc może łaskawie zabierzesz się stąd i przestaniesz nam przeszkadzać? – W tonie jego głosu nie było nic z łagodności, z którą zwracał się wcześniej do towarzyszki. Twarz miał wypraną z wszelkich emocji. Mogłoby się wydawać, że przemawia posąg.
-Jak masz na imię? – Nieznany wampir zwrócił się do mnie zupełnie ignorując wrogo nastawioną parę znajdującą się kilka metrów od nas. Zerwałam się na równe nogi stając obok niego tak, abym mogła cały czas śledzić poczynania pozostałej dwójki.
-Esme. Ja mam...
-Wiedziałem! Wiedziałem, że rozpoznałem ten zapach. – Przerwał mi gwałtownie. – Wiesz, że pachniesz jak fiołki? Zresztą on opisał to o wiele bardziej poetycko. – Spojrzał na moją twarz. Musiało malować się na niej duże zdziwienie. Nie miałam pojęcia o czym mówi. – Mój błąd. Mój błąd. Pewnie nie wiesz z kim masz do czynienia. Jestem Alistar, przyjaciel Carlisle’a. – Dodał z promiennym uśmiechem. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Oto stałam niewiele ponad metr od kogoś, kto najwyraźniej niedawno rozmawiał z Calisle’m. Zastanawiałam się co też mógł o mnie usłyszeć i z zakłopotania przygryzłam dolną wargę. Z zamyślenia wyrwało mnie warknięcie Samanthy.
-Masz zamiar jej bronić? My nie odpuścimy, ale jeżeli chcesz narobić sobie kłopotów, to proszę bardzo, wtrącaj się w nie swoje sprawy.
-Co takiego was z nią łączy?
-Zabiła na naszym terytorium. Mamy obowiązek ją zabić. W tej części Stanów jest zbyt mało ludzi, żebyśmy mieli się nimi jeszcze dzielić.
-Chyba nie mam wyjścia. – Wyszeptał zrezygnowany Alistar. Nawet nie zdążyłam westchnąć, a Jefrey dosłownie rzucił się na niego. Najwyraźniej był na to przygotowany, bo złapał swojego przeciwnika za ramię i odrzucił na pobliskie drzewo, które złamało się pod naporem kamiennego ciała. Nie było mi dane zobaczyć już nic więcej, bo w moim kierunku skoczyła rozwścieczona Samantha. Nie miałam żadnego doświadczenia w walce. Nie miałam doświadczenia w obchodzeniu się z wampirami! Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Przyjęłam na siebie cały impet pierwszego uderzenia. Zagrzmiało, a ja upadłam na ziemię. Czułam każdą komórkę mojego ciała. Miałam wrażenie, że za moment zacznę się rozpadać. A przecież to był dopiero początek. Kobieta nawet nie pozwoliła mi wstać, kiedy wymierzyła mi potężny cios w szczękę. Zdążyłam jedynie zauważyć, że tym razem postanowiła mnie kopnąć. Na moment zanurzyłam twarz w liściach. Usłyszałam, że niedaleko nas druga walka jest bardziej wyrównana. Podniosłam głowę i z ulgą spostrzegłam, że jak na razie Alistar nie został zraniony. Jednak Jefrey walczył na tyle dobrze, że nie mogłam liczyć na pomoc.
Nie było mi dane długo odpocząć od bólu, bo Samantha najwyraźniej miała równie sadystyczne zapędy jak Rebeca i Jasmin. Wystarczyłoby, żeby rozerwała mnie na kawałki i spaliła. Ona miała jednak inne plany. Zamierzała wcześniej się nade mną znęcać. Przykucnęła obok mnie i złapała za włosy, zmuszając tym samym do spojrzenia sobie w oczy.
-Zapłacisz mi za to, słyszysz?! Za to, że Jefrey musi walczyć, za zamordowanie tej kobiety z lasu, za to, że znowu musimy słuchać Jasmin! Zapłacisz mi za to, rozumiesz szmato?! – Krzyczała mi niemal do ucha, a ja miałam wrażenie, że jest karą, której oczekiwałam za zabójstwo turystki. Nagle ogarnął mnie gniew. Kto jak kto, ale ona nie miała najmniejszego prawa mnie karać! Jej tęczówki były soczyście czerwone. Z pewnością zabiła więcej ludzi niż ja. Nareszcie odezwały się we mnie instynkty. Musiałam się bronić.
Złapałam Samanthę za nadgarstek, żeby puściła moje włosy. Kiedy tylko to nastąpiło, drugą rękę zwinęłam w pięść i uderzyłam ją w brzuch. Cofnęłam się kilka metrów i oczekiwałam na reakcję mojej przeciwniczki. Wiedziałam, że muszę wymyślić jakiś sposób walki. Uderzenia takie jak to zadawały ból, ale nie były w stanie zranić wampira. Przypomniałam sobie o jadzie, o tym jak ugryzłam Carlisle’a. Wtedy on przez moment nie mógł się poruszyć. Gdybym była w stanie zrobić to samo z Samanthą, ale z większą ilością jadu, być może mogłabym też pomóc Alistarowi.
Coś we mnie uderzyło i upadło niedaleko. Ze zgrozą rozpoznałam w kamieniu kształt palca u ręki. Wystraszona odwróciłam głowę, żeby zorientować się kto został zraniony. To był duży błąd, bo gdy tylko przestałam patrzeć na Samanthę, poczułam kolejne kopnięcie. Tym razem udało mi się nie upaść, ale była to bardziej zasługa drzewa niż moja, bo to na nim oparłam swój ciężar.
-Za to – Powiedziała chowając palec do kieszeni. – też mi zapłacisz. – Poczułam ulgę. Alistar wygrywał.
Widziałam jak zbliża się do mnie powoli. Wiedziałam, że chce przedłużyć moje cierpienia. Niemalże można było odczytać z jej oczu, że zastanawia się, jaki cios zada mi najwięcej bólu. Jednak ja nie miałam zamiaru się poddać. Postanowiłam przejąć inicjatywę i starając się unikać zimnych dłoni mojej przeciwniczki, znalazłam się za jej plecami. Zwietrzyłam zwycięstwo i minimalnie się rozluźniłam. Moje usta były coraz bliżej jej szyi. Poczułam przypływ jadu. Wiedziałam, że od powodzenia tego ataku może zależeć moje życie.
Przerażona zorientowałam się, że Samantha w ułamku sekundy zniknęła z mojego pola widzenia. Zatrzymałam się i zaczęłam gniewnie warczeć. Rozglądałam się na wszystkie strony i zastanawiałam się, z której może nadejść niebezpieczeństwo. Odwróciłam się przodem do walczących Alistara i Jefreya pewna, że wampirzyca, chcąc mnie przechytrzyć, zaatakuje właśnie stamtąd. Popełniłam kolejny błąd. Poczułam, jak ktoś łapie mnie z tyłu za nadgarstki, a na wgłębieniu między łopatkami kładzie swoją stopę. Wiedziałam co to oznacza, dlatego zaczęłam krzyczeć jeszcze zanim poczułam ból. Samantha jednym, mocnym szarpnięciem oderwała mi prawą dłoń razem z nadgarstkiem. Usłyszałam głośne chrupnięcie i pod wpływem pociągnięcia, przechyliłam się w lewą stronę. Odwróciłam się tak szybko jak było to możliwe, ale kobieta nie trzymała już nic w ręku i uśmiechała się złośliwie. Tak, zdecydowanie była sadystką.
-Co zrobisz kiedy...- Urwała w pół zdania i spojrzała w stronę swojego partnera. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Bałam się sprawdzić co je spowodowało, bo mogłam w ten sposób narazić się na kolejny atak. Wolałam obserwować oczy Samanthy. Miejsce satysfakcji zajęła dzika furia. Jej spojrzenie zdawało się hipnotyzować. Poczułam się wobec niej bezbronna. W końcu zadała mi już tyle bólu, a ja prawie jej nie zadrasnęłam.
Nieświadomie przybrałam pozycję obronną. Na niewiele mogła mi się przydać kiedy nie posiadałam już dłoni, ale zawsze było to lepsze niż bierne czekanie na kolejny cios.
-Zadam ci większy ból niż ten, który czuje Jefrey. – Powiedziała jadowitym tonem. – Będę cię rozrywać kawałek po kawałeczku, a ty nie będziesz mogła nawet krzyknąć, bo sparaliżuje cię mój jad. Będziesz cierpieć, ale nikt nie będzie mógł ci pomóc. Będziesz się modlić, abym zakończyła twoje marne życie, a ja będę je przedłużać w nieskończoność.
-Nie modlę się już od dawna. – Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy zabrałam głos. – Dlaczego tak bardzo chcesz mnie zabić? Co ja ci takiego, do jasnej cholery, zrobiłam?
-Nudzi mi się, wiesz? – Odpowiedziała sarkastycznie. – Wiesz kim była kobieta, którą zabiłaś? To akurat jest najmniej istotne. Wkroczyłaś na terytorium Jasmin i Rebeki. One nie są byle kim. Naprawdę nie miałaś już gdzie iść?! – Krzyknęła rozwścieczona i najwyraźniej nie spodziewała się odpowiedzi na zadane pytanie. W ułamku sekundy znalazła się za moimi plecami i zatopiła kły w mojej szyi. Poczułam przeszywający mnie ból. Nie byłam w stanie się ruszyć, więc gdy tylko Samantha mnie puściła, osunęłam się bezwładnie na ziemię. Stanęła nade mną i nadepnęła na moją dłoń, która bezwładnie leżała na wysokości barku. Gdybym mogła, skrzywiłabym się z bólu, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Nie mogłam nawet oddychać. Wampirzyca po raz drugi tego dnia przykucnęła nade mną i wyszeptała mi do ucha melodyjnym głosem:
-Jak tylko skończę z twoim obrońcą, wrócę i obiecuję, że zajmę się tobą osobiście. – Wzięła moją głowę i przechyliła ją tak, abym mogła obserwować całą walkę. Zrozumiałam dlaczego tak bardzo chciała dołączyć do ukochanego. Jefrey, podobnie jak ja, nie miał już jednej dłoni, a raczej palców przy niej.
Chciałam krzyknąć, ostrzec Alistara, ale nie byłam w stanie. Ciało przestało mnie słuchać, ale odbierało wszystkie bodźce. Słyszałam śmiech Samanthy. Widziałam jak zbliża się do walczących. Bezskutecznie próbowałam odwrócić wzrok. Po upływie kolejnej sekundy poczułam jak trzęsie się pode mną ziemia. To Alistar pod wpływem uderzenia, którego się nie spodziewał, wpadł na potężne drzewo, łamiąc je przy tym. Na szczęście wstał niemal natychmiast, a jego przeciwnicy stracili element zaskoczenia, ale on sam nie mógł liczyć na żadną pomoc. Byłam jak bezużyteczna kukiełka. Zaczęłam się zastanawiać, po co Alistar to robił? Co z tego, że był przyjacielem Carlisle’a? Nie oznaczało to jednak, że ma obowiązek narażać własne życie.
Wydawało mi się, że wynik walki został przesądzony. Na szczęście się myliłam. Samantha pomogła co prawda Jefrey’owi, ale nie była na tyle silna ani szybka, żeby przechylić szalę zwycięstwa na korzyść swojego ukochanego. Po kolejnej wymianie ciosów Alistar odsunął się na większą odległość niż do tej pory. Zastanawiałam się dlaczego? Nic nie przychodziło mi do głowy nawet, gdy mężczyzna podniósł dwa palce do ust. Otrzeźwił mnie dopiero wydobywający się z jego płuc donośny gwizd. Przeszywał ciało niczym prąd elektryczny. Byłam pewna, że człowiek ogłuchnąłby od czegoś takiego. W dalszym ciągu nie rozumiałam jednak, po co zagwizdał. Mój umysł odrzucał kolejne hipotezy. Wolałam jednak skupić się na nich, niż na przebiegu walki. Nie wiedziałam jak długo jeszcze Alistar będzie w stanie się bronić. Miałam wrażenie, że każda kolejna sekunda przybliża mnie do śmierci. Czy byłam w stanie zrobić cokolwiek? W koniuszkach palców poczułam mrowienie. Łudząco podobne do tego z początku przemiany. Przestraszyłam się, że czekają mnie kolejne godziny męczarni, ale nic takiego nie nastąpiło. Udało mi się za to zamrugać powiekami. Od momentu, w którym miałam wrócić do walki dzieliły mnie sekundy. Zebrałam wszystkie siły, aby poruszyć sprawną ręką. Odrętwienie powoli mnie opuszczało. Nie przewidziałam jednak, że tym drobnym ruchem zwrócę na siebie uwagę Samanthy. W mgnieniu oka znowu była przy mnie. Na twarzy poczułam podeszwę jej adidasa. Mimowolnie odwróciłam głowę w drugą stronę, a włosy rozsypały mi się na ramiona.

-Pozwolił ci się ktoś ruszyć? – Usłyszałam wściekły głos. – Nie sądziłaś chyba, że tak łatwo ci odpuszczę? – Powiedziała, po czym po raz drugi zatopiła swoje ostre zęby w moim ciele. Ugryzła mnie w ramię. Czułam jak jad rozlewał się po całym moim ciele. Tym razem wampirzyca bardziej przyłożyła się do unieruchamiania mnie. Kiedy oderwała wargi ode mnie, spojrzała w stronę walczących.
-Niezły ten twój przyjaciel. Dawno tak długo z nikim nie walczyłam. – Powiedziała z niezrozumiałą dla mnie satysfakcją. - Ale pamiętaj, jeśli Jefrey’owi coś się stanie, będziesz cierpieć o wiele dłużej. – Dodała dziwnie zmienionym głosem. Przyjrzała mi się krytycznie i podniosła moje ciało jakby nic nie ważyło. Najwyraźniej postanowiła wybrać dla mnie inne miejsce do obserwacji. Zrobiła kilka kroków i oparła mnie o pień sosny.
-Twój obrońca wydaje się być już zmęczony, albo raczej coraz bardziej rozkojarzony. To już nie zajmie nam dużo czasu, złotko. – Zwróciła się do mnie fałszywie przesłodzonym tonem. Gdybym była człowiekiem, z pewnością do oczu napłynęłyby mi łzy. Już za moment miałam być świadkiem śmierci pierwszego życzliwego mi osobnika, jakiego spotkałam od ośmiu miesięcy. Co więcej, miałam stać się przyczyną śmierci przyjaciela Carlisle’a. Może to i dobrze, że miałam umrzeć zaraz po nim. Chyba nie potrafiłabym żyć z taką potworną świadomością.
Obok mnie ktoś przebiegł. Przebiegł, to mało powiedziane, minął mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam momentu, w którym się ze mną zrównał. Mogłam jedynie zobaczyć jego plecy. I wiedziałam, że gdzieś już kiedyś widziałam tego wampira. Gdzie? Kiedy? Uparcie wpatrywałam się w jego brązową koszulkę i próbowałam sobie przypomnieć, kim jest przybysz. Moje oczy przeniosły się wyżej, na jego włosy... Czy to możliwe? Czy to mógł być...
Czyjeś chłodne palce zamknęły moje powieki. Nic nie widziałam. Nie widziałam walki, nowego przybysza, ale przede wszystkim – nie widziałam tego, kto stał obok mnie. Mogłam jedynie rozkoszować się chłodem i gładkością jego dłoni, która zsunęła się wzdłuż mojego karku i zacisnęła się na przeciwległym ramieniu, przyciskając mnie tym samym do kamiennego, umięśnionego ciała. Tak bardzo chciałam móc zaczerpnąć powietrza i poznać zapach mojego wybawcy. Czy to możliwe żeby pachniał tak samo jak Carlisle? Czy to mógł być on? Czy wykonując wdech miałam poczuć zapach porównywalny do wieczornego powietrza po upalnym dniu? Na chwilę zapomniałam, że niedaleko mnie toczy się walka na śmierć i życie. Liczyły się tylko otulające mnie, silne ramiona i złudzenie, że tym kto mnie uratował był wampir z moich marzeń. Zatapiałam się we własnej iluzji. Pragnęłam, aby okazała się prawdziwa.
Poczułam, że uścisk się rozluźnia się, a moje ciało leży ponownie na runie leśnym. Gdybym była w stanie, trzymałabym się kurczowo lnianej koszuli. Jednak musiałam pogodzić się z tym, że przestałam dotykać jego torsu. Nie zamartwiałam się tym dłużej niż trzy sekundy, bo usłyszałam coś, co doprowadziło mnie niemal do szaleństwa.
-Boże, Esme... – To był Jego głos! Głos, którego brzmienia nie słyszałam od ośmiu nieznośnie długich miesięcy. Jawił mi się na chwilę przed śmiercią, niczym Anioł Stróż. Usłyszałam jak spazmatycznie łapał powietrze. Wiedziałam co to było. Płacz wampira. „Nie! – Pomyślałam. – Wampir moich marzeń nie może płakać! Nie przeze mnie!”. Moje zdziwienie było tym większe, gdy usłyszałam dobywające się z jego gardła warczenie. Tak bardzo niepodobne do Carlisle’a. Próbowałam otworzyć oczy, aby upewnić się, że to on. Na próżno. Poczułam podmuch powietrza na twarzy. Wiedziałam, że nie klęczał już nade mną. Wiedziałam, że zostałam sama. Zasłużyłam sobie na to. Powinno się mnie zostawić nieruchomą na wieczność. Nie minęła jednak minuta, a znowu był przy mnie. Usłyszałam dźwięk rozdzieranego materiału. Ręka, którą wcześniej Samantha pozbawiła dłoni, piekła w miejscu rozerwania. Jednocześnie dotyk Carlisle’a nieznacznie uśmierzał ból. Rękaw rozerwanej koszuli został zawinięty wokół „rany”. Coś musnęło mój policzek. Czy to był tylko liść? Miałam wrażenie, że za chwilę zacznie mi bić serce. Uczucie spotęgowało się z chwilą, gdy uświadomiłam sobie, że Carlisle odgarnia mi włosy z twarzy i układa je za uchem. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie piękniejszego uczucia.
Musiałam go zobaczyć. Poczułam w sobie dziką determinację, aby otworzyć oczy. Włożyłam w to całą swoją silną wolę. Nie osiągnęłam zbyt wiele. Jedynie zatrzęsły mi się rzęsy, jednak powieki nie podniosły się nawet o milimetr. Chyba zrozumiał, że jestem świadoma, bo od razu złapał mnie za ramiona i oparł o najbliższe drzewo. Chwilę później delikatnie uchylał mi powieki. Zastanawiałam się po co mi je wcześniej zamykał. Czy nie wiedział, że wszystko widzę? A może chciał oszczędzić mi widoku walki? Wraz z sekundą, w której ujrzałam jego twarz przestało się to dla mnie liczyć. Złote oczy patrzyły na mnie ze smutkiem, a na czole widniało kilka poziomych zmarszczek. Czy kiedykolwiek miałam zobaczyć go rozpogodzonego? Musiał bardzo martwić się o Edwarda. Z pewnością miał mi za złe, że przeze mnie nie może do niego dołączyć. Gdy tylko przypomniałam sobie o chłopaku, zorientowałam się, że nadal jestem w stanie usłyszeć odgłosy walki. Nie znajdowaliśmy się daleko od nich, jednak już się nie bałam. Przy Carlisle’u czułam się nadzwyczaj bezpiecznie. Zaczęłam wmawiać sobie, że moje życie mimo wszystko nie zbliża się jeszcze do końca. Mogłabym przez całą wieczność patrzeć na wampira moich marzeń. Tonąć w jego spojrzeniu, liczyć rzęsy nad jego powiekami, siłą woli próbować wygładzić mu czoło. Nigdy by mi się to nie znudziło. Znalazłam swój własny kawałek szczęścia. Moje szczęście ukryło się w jego oczach.
Nagle twarz Carlisle’a stężała. Cały smutek i troskę z jego spojrzenia zastąpiła agresja. Odsłonił zęby i głośno zawarczał. W ułamek sekundy odwrócił głowę. Stanął tyłem do mnie z lekko ugiętymi nogami. Najwyraźniej ktoś się zbliżał. Wampir był spięty, przestał oddychać. Zobaczyłam zbliżające się do nas Jasmin i Rebekę. Najwyraźniej zaniepokoiła je przedłużająca się walka i postanowiły sprawdzić co poszło źle. Wyglądały na poirytowane. Z pewnością nie spodziewały się spotkać ze mną innego wampira. Obie, jednocześnie przyjęły pozycję obronną i zawarczały. Wyglądały jak dwa wściekłe drapieżniki. Czy Carlisle, który brzydzi się przemocy, miał z nimi jakiekolwiek szanse? Nie bałam się o siebie. Mogły mnie zabić. Jednak nie mogłam znieść myśli, że Carlisle też miałby cierpieć. Tak bardzo skrzywdziłam go już wcześniej.
Niezdolna się ruszyć, czekałam, aż nastąpi nieuniknione.
-Nie patrz brunetce w oczy! – Usłyszeliśmy echo krzyku Edwarda. Carlisle drgnął i spuścił głowę.
Leżałam zdezorientowana i wpatrywałam się w hipnotyzujące tęczówki Jasmin. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Jad nadal działał.
Czemu miało służyć dziwne ostrzeżenie Edwarda?
Czułam, że już za chwilę przekonam się o tym na własnej skórze...











I jak? Czekam na opinie Wink


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez SparkleXD dnia Wto 16:23, 07 Kwi 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Pon 22:10, 06 Kwi 2009 Powrót do góry

Świetne. No w końcu, już chciałam pytać, kiedy następny rozdział. :P Podoba mi się,, z resztą, jak każdy twój. Masz talent, złotko. :D
Błędów raczej nie wyłapałam, a pisze to dlatego, że mam w główce zakodowane, że od razu sprawdzam coś czytając. :P Mam nadzieję, ze na kolejny nie trzeba będzie tak długo czkać No i ten wątek... :D Ogólnie to to naprawdę słodkie było. :)
Życzę weny i pozdrawiam. :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kithira
Wilkołak



Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Any Other World

PostWysłany: Pon 22:25, 06 Kwi 2009 Powrót do góry

Wow. Zaskoczyłaś mnie bardzo pozytywnie. Ich historia nigdy nie układała się dobrze, jednak teraz aj no czuję całkowity niedosyt... Powinno być karalne kończyć w takich momentach. Co za dar miała brunetka? Jak się potoczyła walka przyjaciela Carlise'a? Siedzę i układam sobie w głowie, że przecież to i tak się musi zakończyć dobrze, prawda? Chyba nam tu nie uśmiercisz Edwarda czy Esme? Oj nie moja droga, jeżeli miałaś choćby przez sekundę taką myśl to ją przepędź czym prędzej. Jest mało konstruktywnie, bo było dużo emocji... No i bym zapomniała, zyskałaś część mojego, jakże pojemnego, serduszka za opis uczuć jakimi kierowała się Esme przy uświadamianiu sobie tego, że Carlise ją ratuje.
Pozdrawiam^^ i dziękuję za wiadomość :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 23:15, 06 Kwi 2009 Powrót do góry

Mogę tylko przyłączyć się do moich przedmówczyń. To opowiadanie jest, moim zdaniem, jednym z lepszych na tej stronie jeśli nie najlepsze. Jedynym jego minusem jest długi okres oczekiwania na kolejne części... :D tak trzymać!!!!
Sophie
Wilkołak



Dołączył: 23 Paź 2008
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z czeluści nawiedzonej szafy

PostWysłany: Wto 16:05, 07 Kwi 2009 Powrót do góry

Przeczytałam wszystkie rozdziały i stwierdzam wszem i wobec, że podoba mi się. Miła odskocznia od tych przesyconych lukrem ff o bad Edwardzie i Belli- ćpunce. Zainteresował mnie sam nagłówek, bowiem na tym forum mało jest opowiadań o przygodach wspaniałych rodziców- wampirów. Ale do rzeczy:
Piszesz prostym językiem "na luzie'', co przyciąga uwagę czytelników. Osobiście jestem zwolenniczką tekstów pisanych pod poetyckim natchnieniem, jednakże twój ff jest sympatyczny i naprawdę dobry. Bogata akcja, barwnie przedstawione uczucia bohaterów i dobrze zgrana fabuła. Szczerze mówiąc nie wyobrażałam sobie nigdy Esme w takiej roli. Dla mnie jej związek z doktorkiem od pierwszych minut przemiany był wspaniały i pozbawiony skazy :) Jestem szczerze zainteresowana dalszym rozwojem akcji i z niecierpliwością czekam na kolejną część.
Błędów nie znalazłam, od strony technicznej wszystko gra. Jest cacy :)
Życzę weny i pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin