FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Lykaina - [Z][OOC] X Amor vincit omnia/X 2.06 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
ukos
Zły wampir



Dołączył: 07 Wrz 2008
Posty: 487
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 13:00, 29 Gru 2009 Powrót do góry

Cytat:
Poczułam, jak przechodzi mnie przyjemny.
Chyba jakiś dreszcz Ci się zgubił?

I nie podobają mi się stylistycznie te zdania:
Cytat:
Jake delikatnie pochylił się do mojej szyi, wciągając nosem zapach, jaki wydzielałam.

Powiedziałabyś o sobie, czy kimkolwiek innym, "wydzielam zapach"? Zgrabniej by było zwyczajnie "mój zapach" "zapach mojej skóry".

Cytat:
Przygryzałam jego dolną wargę, sprawiając, że była krwistoczerwona.

Nie lubię takiej konstrukcji - jest lekko wydumana, sztuczna. Wolałabym "aż nabrzmiała krwistą czerwienią", nawet "aż stała się krwistoczerwona" - chociaż to drugie też dziwne.

Jeszcze drażnią mnie "włosy za pupę" - "za pośladki"? "poniżej linii bioder"? Cokolwiek innego - Gombrowiczowi mówię stanowcze nie.

Wątpliwości budzi też
Cytat:
Składając małe pocałunki coraz niżej w dół

No chyba nie coraz niżej w górę?

Cytat:
całował mnie na linii od szyi do ucha

Precyzyjniej byłoby "od nasady szyi", bo tak na dobrą sprawę, ucho z szyją sąsiaduje, więc ta linia taka krótkawa się robi.


Wiem, że się czepiam, że to w sumie kwestia gustu, ale przyzwyczaiłaś mnie do bardzo wysokiego poziomu, to teraz masz za swoje.

Odnośnie treści jako takiej - coś za szybko im poszło, za łatwo. Z drugiej strony istotą opowiadania nie jest pogoń za domniemanym potomkiem, więc może i lepiej, że wątek szybko się rozwija. Tym niemniej, mam wrażenie, że lekko zaniedbałaś temat. Dwa dni, trochę węszenia i od razu lykaina z nadprogramowym dzieckiem do oddania.

Teraz to, czego, jak podejrzewam, obawiasz się najbardziej. Moje prywatne uprzedzenie do Bellissimy każe spytać dlaczego, u licha, dałaś tej durnej lasce Jake'a, na którego nie zasługuje, ale obiektywnie patrząc, scena ślicznie się wplata w całość. Pocieszam się myślą, że będzie miała przez to kłopoty. Zamieszałaś na całego, skomplikowałaś wzajemne relacje Bella-Jacob w stopniu najwyższym. Muszę w wolnej chwili zerknąć na moje zgadywanki, czy czegoś to nie zmienia.
Od strony technicznej opis stosunku bardzo ładny. Bardzo trudno znaleźć złoty środek pomiędzy purytańsko-ckliwymi frazesami z jednej, a mocno anatomicznymi określeniami z drugiej strony. Moim zdaniem Tobie się udało, scena jest odpowiednio ostra, ale nie obsceniczna.
Pozwól sobie powiedzieć, że kocham Cię za wilczy seks. Bardzo się cieszę, że się odważyłaś. Jak dla mnie zero zgorszenia, wszystko jest tak naturalne i w jakiś sposób oczywiste, wręcz niewinne. Ona jest wilczycą, on wilkiem - nawet jeżeli nie zawsze w tym samym czasie. Po zastanowieniu stwierdzam, że nie przeszkadzałoby mi, gdyby Bella nie była wilczycą - proszę się nie bulwersować, nie namawiam nikogo do zoofilii. Tłumaczę, dlaczego nie przeszkadza mi fragment, gdzie Jacob dopieszcza Bellę będąc pod postacią wilka. Ano właśnie dlatego, że nie JEST wilkiem, tylko przybiera jego kształt. Jak wiadomo, seks zaczyna się w głowie, a rozumek Jacobowi pozostaje niezmieniony.
Osobiście ten aspekt przemiany rozważałam w odniesieniu do Lei, jako jedynej w sforze. Przyznam, że mnie wyszło dużo, dużo bardziej brutalnie i szokująco. Na szczęście wrodzone lenistwo sprawia, że swoich pomysłów nie zapisuję, więc nie muszę się martwić, że opublikowałaś motyw pierwsza.
Dziękuję za rozdział, nie ukrywam, że liczę na szybkie dodanie kolejnego.

(ufff... edytowałam 6 razy moje wypociny, bo tekst siedzi mi w głowie i ciągle coś nowego mi się nasuwa)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ukos dnia Śro 18:50, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 0:20, 03 Sty 2010 Powrót do góry

Nie potrafię rozgryźć Twojego stylu. Jest bardzo nierówny. Z jednej strony mam do czynienia z chłodną relacją, sprawozdaniem wręcz. Bella przybywa do domu Jake’a, poskłada jakieś ciuchy, coś tam zje. Za chwilę wyjeżdża, lecą samolotem, szukają, od razu znajdują. Nie czuję tego. Dosłownie nie czuję, bo emocje w tym tekście traktowane są co najmniej po macoszemu. Potrzeba czasu, żeby wsiąknąć w rozdział i nie wiem, czy to jest uwarunkowany tym, że z czasem po prostu przestaję zwracać uwagę na to, czego mi brakuje, czy tym, że to Ty rozkręcasz się w miarę pisania. A potem nagle jest bum. Pojawia się krótki opis, który aż krzyczy, żeby pociągnąć tę konwencję. Szczególnie mogę tu wyróżnić fragment z niemieszczeniem się we własnej skórze. Mogłam poczuć więzy, którymi spętano Bellę. Jednocześnie gdzieś na skraju świadomości błądziła się sprzeczność – nie godzi się z przeznaczeniem, które na nią spadło, ale w pełni korzysta z profitów, które przybyły razem z nim. I takie przemyślenia wywołuje we mnie kilka linijek tekstu, kilka linijek, które porwały Ciebie, które Ty porwałaś, kiedy pozwalałaś sunąć palcom po klawiaturze bez myślenia o tym, że trzeba trzymać się biegu wydarzeń. Każdy odskok od tego chłodnego tonu jest muzyką dla oka (ha! ale zakwiatkowałam).
Ta nierówność przejawia się również w języku. Jest on na przemian delikatnie trącący kolokwialnością (która w tym tekście mogłaby się sprawdzać, gdybyś bardziej zechciała pobawić się uczuciami) i ociekający szkolnym patosem. Kiedy Bella i Jake zjawiają się u Inge, Twoja główna bohaterka zaczyna rzucać tekstami rodem z bajki o rycerzach. Przybywamy w pokojowych zamiarach. Rozumiem Twój zamysł i chęć zabawy stylizacją, ale nie wszystko na raz. Kiedy próbowałaś wsadzić słowa tego typu w usta Inge nie sprzeciwiałam się w najmniejszych stopniu. Wiekowej strażniczce lasu przystoi, natomiast podlotkowi, który otrzymał białą sierść, ale nawet nie chce jej zatrzymać – nie. Twój styl dojrzewa sukcesywnie i nie będzie się wystrzegał błędów jeszcze przez bardzo długi czas (podobnie jak każdej osoby na tym forum), a najprawdopodobniej nigdy się ich nie pozbędzie (naturalna sprawa), więc pozwól sobie na stopniowe wchodzenie po tych słowach, zastanawiając się nad każdym napisanym słowem, ale nie dumając i sztucznie się nakręcając na wyszukiwanie niedociągnięć. Niech to będzie w stu procentach naturalne i pewne, a wtedy czytelnicy kupią Cię całą.
Kolejna sprawa – kolory. To można również podciągnąć pod kwestię silenia się na patos, bo jest to bez wątpienia sztuczny sposób na uwznioślenie własnego pisactwa. Czasami można się pobawić i powydziwiać, ale co za dużo to nie zrowo:

Cytat:
Nagle przyspieszyłam i zostawiłam w tyle brudnozłotego wilczka. Tak, wilczka. Lykaina miała rację, strażnicy są więksi. Wyglądał przy mnie jak wyrośnięty szczeniak. Zerknęłam na kompana. W jego oczach widziałam złość. Uśmiechnął się diabelsko. Wiem, nie powinnam mówić, że wilk się uśmiecha, ale on uniósł górne wargi, obnażając białe zębiska, a grafitowe wąsy zadrżały przy tym, jak trzepocące skrzydła ważki.


I nawet ten brudno złoty jakoś do mnie przemawia, ale następujący zaraz po nim grafitowy jest ewidentnym naciągnięciem. Ja wiem, to brzmi pięknie i poetycko, ale… czarny. Grafitowy to bardzo ciemny szary, a ja nie potrafię sobie wyobrazić wilka z takimi wąsami.

Tak samo mam problem z rozgryzieniem Twojej wizji czasu opowiadania. Nawet starałam się rozrysować to w głowie na jakiejś osi i umieszczać na niej kolejne wydarzenia. I nie wiem, jak widzą to Twoje bety, ale dla mnie jest tu coś ewidentnie nie tak. Gubię się tym i w żaden sposób nie potrafię znaleźć punktu zaczepienia, jakiegoś przewodnika, który poprowadziłby mnie przez to. Czuję się trochę jak takie dziecko we mgle, bo boję się powiedzieć, że jest to błąd, kiedy sama nie mam pewności, czy w ogóle idę dobrym tropem. Mówię o takich momentach:

Cytat:
Jej dzieci były jeszcze małe, ale rosną zdecydowanie szybciej, niż ludzkie, tymczasem ona musiała wybrać jednego z chłopców na strażnika.


Dlaczego nie „rosły”? I takich momentów mogę znaleźć w tym opowiadaniu na pęczki, a każdy dezorientuje mnie coraz bardziej.

Cytat:
Czy może będę mogła co jakiś czas pohasać, jak gdyby nigdy nic, po lesie w białym futerku?


Wspominałam już o tym trochę wcześniej, ale chciałabym powiedzieć o postaciach trochę więcej, bo w obliczu braku rozbudowanych opisów i tych emocji, o których tyle mówię, to one stają się dla mnie najważniejsze i mam w stosunku do nich ogromne wymagania.
Jak z powyższego fragmentu widać, Bella jest strasznie niezdecydowana. Staram się postawić w jej sytuacji i ze smutkiem muszę stwierdzić, że postępowałabym tak samo jak ona (no, może poza sprawą z Edwardem – jego posłałabym do diabła na wstępie). I paradoksalnie kłóci się to we mnie, nie potrafię tego wyjaśnić, ale nie lubię jej właśnie dlatego, że mogę się z nią utożsamić. Widzę w niej za dużo siebie (i weź tu człowieku wiń autora, jak czytelnik sam nie wie, czego chce). I staram się to tłumaczyć tym, że tak bardzo trzymasz się tej narracji pierwszoosobowej, a tak naprawdę ogołacasz ją z tych najpiękniejszych wahań. Jak już wspominałam powyżej, fragment z przemianą w wilka podczas biegu kupił mnie całą. I to była jedyna chwila, która zapadła mi aż tak w pamięć i jedyna, w której kochałam Bellę całą sobą. W pozostałym czasie wydaje się ona mocno niedojrzała, raczej niezdecydowana na ogólnej płaszczyźnie życiowej, a nie tylko zagubiona w tym pożyczonym przeznaczeniu. Jest w niej ludzkość, jest w niej naturalność, ale wyzwala się z nich dopiero, kiedy grozi jej utrata człowieczeństwa. Może i ładnie to powiedziałaś, pokazując, że człowiek docenia dopiero to, co traci, ale dla mnie to jest może już troszeczkę oklepane. Ta Bella ucieka przez swoim życiem, chociaż stara się samą siebie przekonać, że tak nie jest. Wpada prosto w ramiona Jake’a i wmawia sobie, że to nie właściwe, w momencie, w którym skazuje się na życie z bezgranicznie nudnym i lodowatym Edwardam. Pojawił się w tym opowiadaniu na krótko, a już mogę powiedzieć, że wszystko, co mówi o nim Bella to stek wyssanych z palca bzdur. Mówi o jego zaufaniu, zrozumieniu, dobroci, wsparciu, a to wszystko jest zaprzepaszczone w momencie, w którym pozwala jej odejść. Ta dziewczyna ma mocno przekłamany obraz świata przed oczami i czekam, aż coś ją przygwoździ do ziemi do tego stopnia, żeby oprzytomniała i spojrzała na świat innymi oczami. A nie wiem, co jest to w stanie zrobić, jeżeli nie groźba utraty życia.
I teraz nie mogę powiedzieć nic poza tym, że kocham Jacoba. W tym opowiadaniu dałaś mu skrzydła. O ile wcześniej mówiłam o niewyparzonej gębie, o tyle teraz mogę mówić o czułości. Widzę, że z każdym napisanym przez Ciebie słowem, odciąga Bellę od Edwarda i wcale nie powiem, że to złe. I mam nadzieję, że pociągniesz to konsekwentnie i w ostatecznym rozrachunku ona nie wróci do tej kupy marmuru, bo będę drapać i gryźć. Nie potrafię znaleźć chwili, w której miałabym dość Jake’a. Wywarzyłaś jego postać. Jest dobrym przyjacielem, który stoi przy Belli mimo tego, że ona traktuje go jak koło ratunkowe. W tym wszystkim zachowuje charakterystyczny dla siebie pazur i naturalną radość życia. Ale! Kiedy lecą samolotem Bella zwraca uwagę na jego przygnębienie i mogę wreszcie zobaczyć, co się dzieje we wnętrzu tego młodego chłopaka. Jego rozgoryczenie i żal tak dobrze ukryte pod uśmiechem łapią mnie za serce. Widać, że nie jest on jednowymiarowy – ma swoje wady i zalety i błyszczy samym faktem, że jest.

Wiem, że miałam coś jeszcze napisać, ale nie pamiętam co, a z racji tego, że jest po północy, a ja jestem chora, pozwolę sobie zapomnieć. I jak obiecywałam, na pewne aspekty spuszczam zasłonę milczenia.

Pozdrawiam,
R.

PS Komentarz odnosi się oczywiście do dwóch ostatnich rozdziałów.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 13:05, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Przeczytałam wszystko „na raz”. I jestem zupełnie szczerze zauroczona Lykainą. Mam nadzieję, że w związku z moim lekkim „oniemieniem” sklecę jakiś sensowny komentarz, najlepiej mi zawsze wychodzi w punktach, tak więc:
Pomysł rewelacyjny, ale o nim samym za chwilę. Na początek dam coś o postaciach, bo to one tworzą to opowiadanie zaiste intrygującym.
Nawet mi nie przeszkadza, że to Belka jest tą wybranką Strażniczki. Trochę mnie jeszcze wkurza ten jej Edward i Edward (zgadzam się w stu procentach z Jake’iem), ale niezmiernie się cieszę, że go w końcu zdradziła! Mogły by jej te niezwykłe moce i talenty pozostać na zawsze, nawet jeśli odrzuci oferowany jej dar przez Lykainę. Wówczas wampiry przeszkadzałyby jej za bardzo i zapewne zostałaby z Jacobem – czego jej życzę z całego serca.
Sama Lykaina i jej historia – napisałaś ten wątek w sposób, który mnie bardzo poruszył. Żal mi było tej pięknej wilczycy, kiedy straciła dziecko, a potem nie opanowała się i zabiła swojego ukochanego. Ale jeszcze bardziej żal mi jej, kiedy opisujesz ją taką zrezygnowaną, samotną. Każdy miałby dosyć takiego życia. Jeśli chodzi o jej moce muszą być naprawdę niewiarygodne. Śmiać mi się chciało, jak skomentowała sforę, określając ich „pociesznymi pieskami”. To tak, jakby rottweiler mówił o yorku.
Ale po ostatnim rozdziale, kiedy Bella z Jacobem odnajdują Inge, która ma dwójkę bliźniaków (dzieci są w ludzkiej postaci, całe i zdrowe), zastanawia mnie czemu Julianne nie było dane urodzić zdrowego potomka.
Babcia Weronika, kolejna ciepła, fajnie opisana przez ciebie postać. Oczami wyobraźni widziałam tę jej przytulną chatkę w samym sercu puszczy, otoczoną ogrodem pełnym ziół i kwiatów, z pasącą się radośnie kózką Antonią i ślicznym łoszakiem Filipem.
Wampiry: zaskoczył mnie Jasper w tym opowiadaniu. Ten tekst, gdzie go opisujesz jak czyta gazetę i w jaki sposób by to robił będąc człowiekiem, sprawił, że uchachałam się jak głupia. I jak nie przepadam za kolegą Jazz’em w sadze, tak w twoim opowiadaniu jestem na tak.
Za to Edward mnie zupełnie nie zaskoczył, ale może to dlatego, że już uszami mi wypływa ta jego bezgraniczna, ślepa, głucha itd. miłość do Belli.
No i na sam koniec Jake. Jakbym jeszcze nie była „zakochana” w tej postaci, twoje opowiadanie na pewno by to sprawiło. Te jego zaczepki, przepychanki, docinki… No i sposób w jaki pożądał Belli, a ostatni rozdział… (tu już zupełnie brak mi konstruktywnych słów). Powiem tylko, że miałam dreszcze. Cholera. Było fantastycznie.
Uff, uff… muszę ochłonąć.
Wracając, już na spokojnie do pomysłu. Jest to coś, co najbardziej cenię w ff i miniaturach. Dobry, twórczy, innowacyjny pomysł. Kopiowanie po raz kolejny na wszystkie sposoby znanej nam wszystkim cudownej sagi, przejadło mi się już dawno. Lykaina zaskakuje oryginalnością, pokazuje nam twoją niezwykłą wyobraźnię.
Droga Pernix, wiem, że wena jest kapryśną przyjaciółką, ale czas najwyższy ją przywołać do porządku. Zdecydowanie szkoda, by tak dobre opowiadanie samotnie sobie czekało na zakończenie, gdzieś na trzeciej czy czwartej stronie ff-ów.
Będę cię męczyć o dalsze napisanie i zakończenie Lykainy, bom ciekawa, co będzie dalej. A potrafię być namolna.
Pozdrawiam, BB.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 20:16, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Śpieszę powiadomić, że wen się z lekka reaktywował, a BB dodała mu świeżego powietrza w jego powiewającą niczym u Volturich pelerynę. Wen lata dosłownie.
Dzięki, BB za piękny komentarz. Mam świadomość, że był troszkę wymuszony, ale za to naprawdę podnoszący na duchu. Pamiętacie zgadywanki o tym, co będzie w kolejnym chapie?

ukos zgadywała i czas na zweryfikowanie jej odpowiedzi, zacytuję:

Cytat:
Albo znajdą potomka, a on/ona wyznaczy im jakieś zadanie?
To by ładnie zagrało z następnym rozdziałem "Ostatnie zadanie"
Co może być tym ostatnim zadaniem? Zabicie kogoś z Cullenów?


Jak wiemy Inge - niemiecka lykaina odda im jednego ze swych synów bez żadnych zadań do wykonania. To znaczy, że co? Może coś się nie powiedzie? Nie będę wam spojlerować. Na pewno będzie mała walka i troszkę krwi, jak przystało na opowiadanie z nutą przygody. Wink

Zaczełam pisać równolegle dwa ostatnie rozdziały. Każdy ma już po trzy strony, więc jest jakaś nadzieja, że:
a) 9tka pojawi się lada tydzień... zobaczymy, jak tam moje bety będą z czasem
b) ostatni rozdział pojawi się o wiele szybciej... Może nawet w odstępie tygodniowym... Zobaczymy.

Jedno jest pewne. Choć kocham moje pierwsze dziecię, to chciałabym, żeby się już urodziło do końca, bo Lykaina to chyba najdłużej pisane 10rozdziałowe opowiadanie na tym forum. Laughing

Żeby mój post nie był o niczym, chciałam Wam przedstawić mój nowy projekt w powijakach. Tytuł jeszcze niepewny, dlatego nie podaje, a tutaj krótki opis:

Rzecz będzie o Vladimirze i jego nomadzkim życiu. Przybywa on do Forks na prośbę Cullenów, by świadczyć za ich córkę, a my dowiadujemy się o nim coś więcej, dzięki wędrówce po jego wspomnieniach. Vladimir nie jest kanoniczną postacią. Zmieniłam jego narodowość (będzie Rosjaninem) i czas przemiany (I wojna światowa). Akcja będzie się toczyła na dwóch płaszczyznach. Teraźniejszość: Vladimir u Cullenów wraz z innymi wampirami, którzy przybywają świadczyć za Renesmee. Przeszłość: Vlad opowiada o swoim życiu, w gawędziarskiej formie. Narracja będzie zmienna. W trzeciej osobie będę pisała o teraźniejszości, a opis życia przekaże sam Vladmir we własnej pierwszej osobie. Wink Motywem przewodnim będzie wędrówka.

W pierwszy rozdziale Vlad opowie, w jaki sposób został wampirem, a tu macie kawałek jego przemiany na zachętę:

Miałem wrażenie, że byłem tykającą bombą, która lada moment wybuchnie, rozpadając się na miliony strzępów. Opanowanie krzyku i jęku było niemożliwe, więc zagryzłem rękaw mojego płaszcza i wydałem z siebie głuchy syk. Na szczęście zbyt pijani żołdacy przekrzykiwali się wzajemnie i nie zdołali mnie usłyszeć. Kilka minut później odjechali, a ja z ulgą jęknąłem. Choć wszystkie moje wewnętrzne organy, tkanki i żyły walczyły ze sobą wzajem, przezwyciężyłem ból i podczołgałem się do pobliskiej stodoły. Zamknąłem za sobą odrzwia i położyłem się na niewielkiej kupce siana, leżącej w kącie pomieszczenia. Nagle rana cięta na twarzy stała się zupełnie nieistotna i nieodczuwalna. Miałem wrażenie, jakby od wewnątrz jakiś pasożyt w ostrymi zębami podgryzał każdy członek mojego ciała. Chciałem go wydrapać. Oderwałem kawał koszuli, włożyłem między zęby i zawiązałem z tyłu głowy, mocno zaciskając.

Mam nadzieję, że moja przyszła beta wybaczy tę niesubordynację. Nawet ona nie widziała tego fragmentu. Po prostu rozsadza mnie. Mam tyle porozpoczynanych projektów, a żadnego nie mogę skończyć. Przyznam szczerze, że potrzebuję zachęty, ale jeśli się Wam zamysł nie podoba - walcie śmiało. Będę mogła pomyśleć nad zmianami. :)

Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy jeszcze we mnie wierzą. :) Wasza P.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Czw 21:52, 11 Mar 2010 Powrót do góry

Co wypada powiedzieć po mojej tak długiej nieobecności? Kompletnie nie wiem, czemu tak bardzo zaniedbałam Lykainę. Może przyczynił się ku temu okres poświąteczny, który nam wszystkim zakręcił w głowach? Nie mam pojęcia, a tak chciałam być już zawsze punktualna…
Naprawdę jestem pod wrażeniem rozwijającej się akcji i tego, jak to wszystko ślicznie opisujesz. Powiedziałabym nawet, że ogromnie zaskoczyłaś mnie tymi wszystkimi wydarzeniami. Sądziłam, że ten fanfick będzie postępował według schematu: Bella znajduje zastępczą Lykainę, wraca do Edwarda, a w międzyczasie zapomina o Jacobie. Przyznam, że na taki schemat ciut kręciłam nosem, bo to takie… przewidywalne? Może niezupełnie, bo pomysł jest ciekawy, jednak kiedy znamy już koncepcję opowiadania, to taka akcja byłaby strasznie logiczna. Podoba mi się to, że Bella nie jest wierna wampirowi. Nie wiem, którego pana wolę jako partnera głównej bohaterki, bo przecież o Edwardzie za dużo nie wiemy. Wspomniałaś, że nie wszyscy bohaterowie są kanoniczni, a jak na razie jedyna cecha Edwarda to opiekuńczość. Podoba mi się w ogóle cała postać matki, taka w sumie pokorna, ale też miła i bardziej rozmowna niż Julianne, chociaż chyba jednak bardziej wolę tą drugą. Ciekawa jestem tego, jak przebiegnie akcja, czy obejdzie się bez problemów, a może napotkają ich jakieś komplikacje. Przyznam, że naprawdę lubię Twoje opisy, sposób w jaki to wszystko opisujesz, może nie zawsze nadążałam za wydarzeniami, ale to raczej skutek pory nieodpowiedniej na czytanie i pisanie jakiegokolwiek sensownego komentarza. Trochę zapomniałam o Lykainie, jednak teraz uświadomiłam sobie, że to jest jeden z moich ulubionych polskich opowiadań na tym forum.
Pozostaje mi życzyć Ci dużo weny.

Pozdrawiam,
paramox


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 22:44, 20 Mar 2010 Powrót do góry

Witaj Pernix.
Zebrałam się w sobie i... oto jestem! Jak już przebrniesz przez ten komentarz, to możesz skopać mi dupę za ociąganie, za niekonstrukcyjne komentowanie i w ogóle... Kwadratowy

Rozdział I:
Nie wiele mogę powiedzieć, bo tak naprawdę to same tajemnice. Ale zarys historii przedstawia się ciekawie. Może z samym motywem już się spotkałam, ale na pewno nie był tak dobrze przedstawiony. I postać staruszki - dość dwuznaczna, nie wiem do końca, co o niej myśleć... Ogółem historia wciągnęła mnie, ale już na początku jestem "trochę" przerażona - a to dobrze, bo jestem fanką strasznych historii (najlepiej tragicznych). Rozdział mogę spokojnie uznać za ciekawy. Nie mam mu praktycznie nic do zarzucenia ;]

Rozdział II:
Kurcze... I co ja mam powiedzieć? Pełen zaskok. Pernix, jesteś niesamowita. To dopiero II część, a ja już pokochałam to opowiadanie. I bynajmniej nie mówię tego tylko, żeby Ci nasłodzić. Już jesteś moją drugą ulubioną autorką... (Mam nadzieję, że Mami B. mi wybaczy... Ale cóż, będę musiała podzielić swoje uwielbienie ;])
Wracając jednak do rozdziału - nie wierzę, że to mówię - Jess jest zołzą stulecia... Sprawiłaś, że polubiłam tą postać. Nie jest w końcu taka nijaka, jak flaki z olejem. Pernix stworzyłaś prawdziwą sukę! Z kogoś takiego jak Jessica - to nie lada wyczyn Kwadratowy
Historia o zdradzie Charliego i Renee - szarej myszce. Moje ukłony. Czułam się jakbym czytała naprawdę dobry dramat. Jesteś po prostu pretendentką do zostania pisarką... :)
Szacunek.
I jeszcze ta emocjonalna końcówka. Czułam się, jakbym tam była. PIĘKNE! :)

Rozdział III:
Historia z każdym zdaniem jest coraz bardziej wciągająca. Nie mogłam oderwać wzroku. Veronika to naprawdę ciekawa postać. I Ona też. A Bella trochę zakręcona... I cały czas jestem ciekawa, co ją ugryzło... W ogóle zżera mnie ciekawość. Kłaniam się w pas za łacinę. Kocham tą sentencję. Imię Veronika też uwielbiam. A jak mi się spodobało wplątanie wątku Royce'a... Niespodziewane, a piękne. Cała opowieść staruszki mnie zauroczyła. Jest taka... magiczna. :)

Rozdział IV:
Jazz!!! Jeny... Nie mogłam lepiej trafić. I mały łoś... Takie słodziutkie stworzonko.
Sama nie wiem, co chce powiedzieć. Zachwyt się przeze mnie przelewa, ale i tak boję się, że słowa to za mało.
Choć muszę powiedzieć, że ten rozdział był dziwny. Bells zachowywała się dziwnie. Ja wiem, że to prawdopodobnie Jej wpływ, no ale mimo wszystko...
Jestem wymagającą bestyją i dużo narzekam, wiem. Ale musisz mi to wybaczyć Pernix. Po prostu nie do końca zrozumiałam motywy postępowanie Belli. Trochę to zagmatwane.
W każdym bądź razie cudownie, że trafiła na Jaspera. Kocham tego gościa :)

Rozdział V:
Jestem w szoku.
Mocnym szoku.
Edward i jego wpływ na Bellę... Nagle dotarło do mnie, że chyba na pewno nie jestem NIM zainteresowana. Ta scena była... wrrrr! Zrobiło mi się niedobrze. No ja rozumiem, ona jest Lykainą i dlatego tak, ale mimo wszystko, to było niesmaczne!
Jednak bardzo mi żal Eda. Musi się wampirek nieźle nacierpieć. Bella też ciężko to znosi. Sytuacja jest nad wyraz skomplikowana.
I Veronika - taka niesamowita kobieta. Z jednej strony silna i stanowcza, ale z drugiej... Ukochana babcia, która zawsze się zatroszczy o skołatane serce, zranione ciało, smutną duszę... Piękne.
Ale jak mogłaś nazwać łośka Filip? Dobra, czepiam się. Ale to imię mnie prześladuje.
No i podobało mi się, jak Bella wpadła do Jaspera. Naprawdę kocham tego gościa, ale przez to opowiadanie jeszcze bardziej! Kwadratowy

Rozdział VI:
Okay. No tym rozdziałem to już mnie powaliłaś, Pernix. Wiesz, że nieładnie jest tak kręcić...? :P Ale podoba mi się, cholercia niesamowicie mi się podoba.
Ale Jake jest naprawdę bezczelem.
I to takie zaskakująco-ciekawe... Historia Lykainy jest magiczna jak ona sama. Wszystko za bardzo kojarzy mi się ze sforą, ale mniejsza o to. Do takich wilków jestem skora się przekonać :)
Co mnie urzekło? To jak stylowo piszesz. Z każdym rozdziałem przekonuje się o tym coraz bardziej. Podoba mi się ta historia. Nie jest ckliwa, nie jest krystaliczna, nie da się jej zszufladkować. Ma swój niepowtarzalny wdzięk i urok. Czuje się oczarowana.
"Lykaina" znacznie odbiega od kanonu (żeby nie powiedzieć, jest całkowicie niekanoniczna ;p), ale właśnie to sprawia, że jest taka idealna. Przejadło się czytanie ciągle tych samych romantycznych historii o miłości Eda i Belli. "Lykaina" ma w sobie TO COŚ...

Rozdział VII:
Ciężko mi. Jestem nieprzekonana do pary Bella-Jake. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że on ją kocha. Nie lubię też połączenia Swan z Edwardem, ale mniejsza o to...
W każdym razie Black jest godny podziwu. A Bella zachowuje czasem jak zupełna idiotka. I te ich rozmowy...
Ech.
Ale nadal jestem "wciągnięta" ;]

Rozdział VIII:
No dobra. Poległam.
To znaczy przeczytałam, ale nie jestem przekonana. Co prawda mnie nie zniesmaczyło (co dziwne), ale to chyba kwestia, że różne rzeczy się w życiu widziało i słyszało.
Wiesz, teraz widzę, że tak naprawdę Bella nadaje się w pełni na Lykainę. Nie zasługuje ani na Jake'a, ani na Edwarda. Jest egoistką.
Nie powinnam krytycznie oceniać postaci, która jest na rozstajach, ale wkurzyłam się. No bo jak tak można?
Ona sama nie wie, czego chce.
I oni obaj na tym ucierpią.
A Jacob naprawdę ją kocha.
Postać Ingi ciekawa. Interesuje mnie, jak to dalej rozwiniesz. Poza tym już mi brakuje Cullena, Hale'a i całej reszty. Trochę szkoda, że wszystko opiera się na Belli, ale jak tytuł głosi - to historia Lykainy, nie jej znajomych ;]
Po tym rozdziale naprawdę nie miałabym nic do pairingu Bella-Jacob, gdyby tylko nie końcówka. Ogólnie ta para wydaje się całkiem w porządku, ale świadomość, że ona tak naprawdę nie kocha go, a pożąda nieźle mnie drażni.
Ale liczę na ciekawe rozwiązanie tej sytuacji, bo wiem, że potrafisz mnie naprawdę zaskoczyć Pernix.

Teraz kończę mój megadługi komentarz. I obiecuję więcej nie głupieć i nie skupiać się na tylko jednym temacie... (ale nic nie poradzę, że Jazz jest całkowicie boski)

Wena. Niech tyle nie ucieka, tylko wraca do swojej wspaniałej właścicielki, bo od aktualizacji minęło trochę... Wink
Czekam niecierpliwie na dalszy rozwój wydarzeń, żebym mogła osłodzić Ci trochę życie.

Ciao,
Twoja fanka dot.
(muszę się rozdwoić... bo obie was uwielbiam. I Ty i Motylek jesteście niesamowite!)

PS i nadal twierdzę, że możesz skopać mi tyłek za niekonstruktywny komentarz, bo on nic nie wnosi...
PS2 głupieje na starość, proszę mi wybaczyć...

:*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Nie 13:58, 21 Mar 2010 Powrót do góry

Dłuuuugo mnie nie było i myślałam, że będę miała do nadrobienia kilka rozdziałów, a tu tylko jeden.:( No wiesz, Pernix, coś mi tu śmierdzi zaniedbywaniem tego FF. Wink
Jeśli chodzi o rozdz. 8 to lekko mnie zszokował. Taka była Bellunia zakochana w Edwardzie, a tu kilka dni i dziki seks z Jacobem we wszelkich postaciach! Ma tempo dziewczyna, nie powiem. Może ta niemiecka Lykaina coś im tam dosypała do napoju? I będą mieć małą lykainkę i będzie następca. Wink
Trochę za szybko im poszło, jak dla mnie, znalezienie tych dwóch dzieciaczków, ale skoro będą jeszcze jakieś przeszkody, jak wspomniałaś, to czuję się usatysfakcjonowana. I trochę mi się dłużył początek rozdziału, bo nie jestem fanką długich opisów, ale Ty tak ładnie piszesz, że wszystko Ci wybaczę.
Nawołuję zatem usilnie do niezwłocznego powrotu do tego FF! Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 10:24, 21 Kwi 2010 Powrót do góry

Lilczurku, masz rację. Zaniedbałam Lykainę, a to głównie przez brak weny, pojedynki i plan, że wszystko zakończy się w dziesięciu częściach. Wink

Na szczęście już mogę Wam zaprezentować przedostatni rozdział. Bardzo dziękuję Wam za wszystkie komentarze pod ostatnim i odpowiedzi na moje żałosne apele o braku weny. Za wsparcie dziękuję, bo proces twórczy przychodzi mi z trudem. Będę się starała zakończyć to opowiadanie przed 18 maja, żeby nie minął rok od jego tworzenia, a potem pojawi się nowe. Wink
Tytuł jeszcze nieustalony do końca, ale pewien przedsmak zaserwowałam Wam w ostatnim poście. Będzie bardziej (mam nadzieje) wampirzy, ostry, męski (taki jest cel, a Wy rozsądzicie - liczę na to :) )

Betowały cierpliwie: AngelsDream i thingrodiel - dziękuję!


9. Ostatnie zadanie


Do posłuchania:


Hijo de la luna (Son of the moon) by Stravagazza



Sytuacja między mną a Jacobem stała się krępująca. Minęły dwa dni, podczas których wymienialiśmy tylko zdawkowe informacje. Czułam, że coś się popsuło. On też wiedział, że to, co zaszło, skomplikowało nasze relacje. Sypiał pod gołym niebem niedaleko namiotu. Przez cały czas bawił się z dzieciakami, a ja pomagałam Inge. Zastanawiałam się, czy to ona czasem nie przyłożyła ręki do naszej śmiałości - przecież nigdy nie myślałam o Jacobie w ten sposób. No dobrze, nie do końca tak było. Czułam do niego coś więcej poza sympatią, ale nigdy, przenigdy nie poszłabym krok dalej niż niewinny flirt. Podobał mi się. Kiedyś nawet mnie pocałował, ale nie pragnęłam go. Nie tak jak Edwarda. To też nie do końca prawda. Pragnęłam, ale nie byłam sobą, dlatego nie słuchałam swoich żądz... dopóki miałam trzeźwy umysł. Kiedy spacerowałyśmy po lesie, zbierając jagody i jeżyny, zapytałam wprost:
- Inge, zastanawiam się nad czymś i mam wrażenie, że jest to związane z tobą – powiedziałam, przerywając ciszę.
- Nie wiem, co masz na myśli, Bello.
- Tej nocy, kiedy nie jadłaś z nami kolacji, coś się między mną a Jacobem zdarzyło... Coś złego – dodałam po chwili.
- Nie bawiliście się dobrze?
- Nie! To znaczy... nie wiem. Co ty masz teraz na myśli? Bo się gubię.
- Wiem, że jesteście dla siebie stworzeni. Poczułam przyciąganie między wami, więc postanowiłam wam nieco pomóc.
- Nieco pomóc? Oszalałaś?! Ja mam chłopaka, a przespałam się z przyjacielem! Tak, pieprzyłam się z nim, bzykałam, ale nie kochałam! Nie rozumiesz? Zachowaliśmy się jak napalone i pobudzone zwierzęta. Nie kocham go, a to, do czego doszło między nami, powinno być zarezerwowane dla kogoś, kogo darzy się tym uczuciem. Teraz nie będę mogła spojrzeć Edwardowi w oczy, bo wiem, że on mi, psia krew, wybaczy, a ja tego nie zniosę!
- Uspokój się, proszę. Po co te przekleństwa? Nie zrobiłam nic, co samo by się nie wydarzyło. Być może tylko wzmocniłam i przyspieszyłam sprawę. Bello, jeśli kochasz tego drugiego, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś z nim była. Powiedz mu, że pewna czarownica dosypała ci coś do herbaty i po sprawie – powiedziała lekceważąco, pewnie nie zdając sobie sprawy, że ludzkie czy wampirzo - ludzkie relacje są bardziej skomplikowane i nie można wszystkiego wytłumaczyć czystą chemią. Spojrzała na mnie ze szczerą skruchą w oczach.
Nie mogłam niczego zrobić. Przecież czasu nie dało się cofnąć. Kiwnęłam głową na znak, że nie miałam jej tego za złe. W końcu nie był to ogłupiający narkotyk, a ziołowy napar zwiększający pobudzenie seksualne. Pobudzeni czy nie – mogliśmy się opanować. Postanowiłam wyjaśnić sprawę z Jacobem. Dalsze nieporozumienia między nami uniemożliwią przebywanie w swoim towarzystwie.
- Dobrze. Przepraszam, nie chciałam tak wybuchnąć. Chodźmy już, muszę porozmawiać z Jake'iem.
- Oczywiście. Proszę cię tylko, żebyś była delikatna. Może ja nie znam się na międzyludzkich relacjach, ale widzę, że on darzy cię głębszym uczuciem. Nie zrań go. - Czy ta cholerna wilczyca czyta w moich myślach? Czy jeszcze czegoś nie wiem o strażnikach? Tym razem jednak nie skomentowała moich wątpliwości, więc sądzę, że potrafiła się doskonale wczuć w sytuację i była dobrym obserwatorem, stąd jej uwaga.

- Jake, chciałabym z tobą porozmawiać na osobności – powiedziałam do przyjaciela, który tym razem pełnił rolę konia, biegając na czworaka z roześmianym Steffenem. Chłopiec ułożył usta w podkówkę, gdy Jacob posadził go na trawie. Inge trzymała Bruna na rękach, a drugiego syna wzięła za rączkę.
- Chodź, Stevie, pójdziemy łapać motylki, dobrze? - Odwróciła jego uwagę od zabawy. Mały pokiwał radośnie główką i poszedł z mamą.

- Słuchaj, Jake. Nie możemy się tak zachowywać. - Spoglądał w ziemię, co mnie zdenerwowało. Chciałam przywrócić nasze relacje do stanu wyjściowego, sprzed „przygody”, a takie zachowanie tego nie ułatwiało. - Jake, proszę, patrz mi w oczy - dodałam, podnosząc jego podbródek do góry. Sama nie wiem, co widziałam w jego źrenicach. Byłam pewna, że coś do mnie czuje. Coś więcej niż platoniczną, przyjacielską miłość. Nie chciałam go zranić. Jestem największą egoistką na świecie i będę smażyć się w piekle za to, że swoją głupotą psuję wszystko dookoła. - Jake, kochany. Proszę cię, czy nie może być tak jak było?
- Naprawdę sądzisz, że to się uda? Ja nie wierzę. Nie potrafię – powiedział, wykręcając głowę, by strącić moją dłoń, którą położyłam na jego policzku.
- Wierzę. Posłuchaj, nie powinno dojść do sytuacji, która miała miejsce. Nawet gdybyśmy robili to świadomie. Jestem z Edwardem. Zdradziłam go, a on na to nie zasłużył. Ty też nie zasłużyłeś na odrzucenie, dlatego tym bardziej boli mnie, że zraniłam was obu. Nie powinnam dopuścić do naszego zbliżenia. Nie dlatego, że cię... Że cię nie pragnę, ale dlatego, że Edward na to nie zasłużył. Nie rozumiem tego, ale wydaje mi się, że już go nie kocham. - Na te słowa Jacob otworzył szerzej oczy. Sama zdziwiłam się, że to wypłynęło z moich ust. Widziałam w jego spojrzeniu nadzieję, której z jednej strony nie chciałam zgasić, ale nie chciałam też jej dawać. - Nie zrozum mnie źle, Jake. Mam teorię na ten temat. Wydaje mi się, że przemiana, jaka się we mnie dokonuje, i dar od Lykainy oddalają mnie od niego. Być może uczucie powróci, gdy stanę się wolna. Cały czas wmawiałam sobie, że coś do niego czuję, choć to właśnie ty mnie pociągałeś. Do tej pory kochałam cię jak przyjaciela, ale odkąd jestem inna, odkąd nie jestem do końca sobą, czuję pożądanie. Takie zwierzęce przyciąganie. - Posmutniał. - Przepraszam, źle się wyraziłam. Przecież wiesz, że lubię cię i cenię. Emocjonalnie czuję się przywiązana. Gdybym była wilczycą, byłbyś dla mnie idealnym partnerem, ale nie jestem. Zostałam uwięziona w tej postaci wbrew mojej woli. Nie mogę kierować się tym, co czuję teraz. Muszę dać wybór Belli, nie Belli – Lykainie. Rozumiesz?
- Rozumiem cię, Bells. Przepraszam, to ja powinienem się powstrzymać. Wiedziałem przecież, że nie jesteś sobą.
- Nie wiń się. Tej nocy również nie byłeś sobą. Inge dosypała nam czegoś do napoju i dlatego czuliśmy wzmożone przyciąganie. Nie mieliśmy też żadnych zahamowań. - To wyznanie go zaskoczyło, ale po chwili dodał:
- Być może. Tylko, że ja nawet bez napoju, bym cię nie powstrzymał.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? Nie chciałabym, żeby nasza przyjaźń ucierpiała przez to, co się między nami stało. Niech będzie to winą napoju. To w tym momencie jedyna słuszna wersja wydarzeń, zgoda?
- Dobrze. Jak chcesz, ale wiedz, że ja nie żałuję. O ile nie dopadnie mnie ogłupiające wpojenie, mogę ci przyrzec tu i teraz, że jesteś jedyną...
- Cii. - Położyłam mu palec na usta. - Niech będzie tak jak jest.

Nasz dalszy pobyt u Inge był spokojny. Coś się zmieniło, ale dzięki szczerej rozmowie, potrafiliśmy znów przebywać ze sobą bez niezręcznych gestów i unikania drażliwego tematu. Żartowaliśmy jak zwykle i bawiliśmy się z dzieciakami. Pewnego dnia Inge oświadczyła, że już czas. Była pewna, że Steffen da sobie bez niej radę, natomiast Bruno potrzebował jeszcze wiele uwagi. Powiedziała też, że ufa Julianne. Kazała ją mocno uściskać. Cieszyła się, że jej syn będzie mógł wnieść radość do samotnego i smutnego życia innej strażniczki. Kiedy spakowani i gotowi do odejścia, chcieliśmy się pożegnać, Inge zadrżała. Wyglądała na zdenerwowaną. Miałam zamiar ją pocieszać, błędnie wnioskując, iż zachowuje się tak z powodu rozstania, ale uciszyła mnie ruchem ręki.
Nasłuchiwała. Jej mina była coraz poważniejsza. Wzięła ode mnie Steffena i obu chłopców natychmiast zaniosła do chatki. Zamknęła drzwi, ryglując je kawałkiem solidnego drzewa. Agresora to nie powstrzyma, ale przynajmniej spowolni dostanie się do środka. Zaraz, zaraz, czy coś nam grozi?
Lykaina wyczuła moje wątpliwości.

- Słuchajcie, jesteście chyba dla mnie wybawieniem. Czuję, że zbliżają się rebelianci. Sama nie dałabym rady ochronić dzieci, ale być może z wami uda mi się odeprzeć ich atak. - Jacob i ja spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie. Nasze miny wyrażały zdezorientowanie. Czy coś nam po drodze umknęło?
- Widzę, że nie macie pojęcia, kto to. No cóż, nie mam teraz czasu na tłumaczenia – są bardzo blisko. W skrócie powiem tylko tyle. Wyglądają podobnie jak strażnicy, bo pochodzą z tego samego rodu, ale są buntownikami oraz naszymi wrogami. Nie mają żadnych zahamowań i próbują zabić wszystkie wilcze dzieci. Chcą doprowadzić do wyginięcia naszego gatunku. Liczę na waszą pomoc, ale uprzedzam, że może być krwawo. Bez was moje szanse są marne, ale będę walczyć do końca. Nie wiem, ilu ich dokładnie jest. Wyczuwam co najmniej trzech, w tym jedną samicę. Jest w ciąży, raczej przyszła się przyglądać. Jeśli chcecie bezpiecznie odejść, to najlepszy czas. - Inge wyrzuciła z siebie wszystkie informacje na jednym wydechu. Oczywiście, nie widziałam innego wyjścia – musimy jej pomóc. Spojrzałam na Jacoba. Od razu wiedziałam, że rwie się do walki. Na moje nieme pytanie, kiwnął twierdząco głową.
- Jake, uważaj. Oni są więksi od ciebie. Tacy jak my – dodała Lykaina.
- Tak, tak, a ja jestem przy nich tylko małym pieskiem. Już to słyszałem. Niewiele o nas wiesz. Potrafimy się odgryźć.
- Szczerze mówiąc, na to właśnie liczę. Najważniejsze to rozproszenie ich szyku. O zmiennokształtnych nie wiedzą nic. Na pewno wyczuwają twoją obecność, ale nie mają pojęcia, kim jesteś. Bello, z tobą będzie największy kłopot. Nie wiesz, jak walczyć i nie masz wszystkich mocy. - Faktycznie. Czułam się silna w ciele wilczycy, ale nigdy nie wypróbowałam nic poza szybkością. Czy zapasy z Jake'em podczas naszych wilczych zalotów można nazwać treningiem siłowym? Myśl, która przeszła mi przez głowę, wywołała rumieniec na twarzy. Miałam nadzieję, że wszechwiedząca Lykaina puści tę uwagę mimo uszu. Musiałam postawić na improwizację i naśladowanie Jacoba oraz Inge. Jake postanowił w przyspieszonym tempie wyłożyć mi złote zasady uniku oraz ataku z zaskoczenia. Po chwili zostaliśmy uciszeni, by nadchodzący niepożądani goście nie zrobili z naszej rozmowy użytku. Strażniczka machnęła na nas ręką, żebyśmy schowali się za chatkę - chciała się z nimi rozmówić sama.

Zrobiliśmy to, o co prosiła i w napięciu czekaliśmy na dalszy bieg wydarzeń. Serce łomotało mi szybko i głośno. Jake, wyczuwając moje zdenerwowanie, pogładził mnie po ramieniu.
- Bells, przepraszam cię. - Celowo zawiesił głos, a ja – oczywiście jak zawsze zbyt ciekawska, nie mogłam się nie odezwać.
- Za co, Jake? Nie masz mnie za co przepraszać. Przecież już wszystko przedyskutowaliśmy.
- Za to – wyszeptał i obrócił mnie do siebie, a potem delikatnie pocałował. Tak delikatnie, że ledwo poczułam dotyk jego ciepłych warg i to rozkoszne mrowienie. Wymierzyłam sobie mentalny policzek, przywołując rozum do działania, ponieważ został całkowicie przysłonięty czułością skierowaną do przyjaciela. - Kocham cię i chciałbym, żebyś to wiedziała.
- Jake, ja...
- Nic nie mów – odparł, kładąc palec na moje usta. - Może będzie za późno na wyznania. Nie oczekuję nic w zamian, ale chcę ci dać to, co mam. Siebie.
Spojrzałam w ziemię, nie wiedząc jak zareagować. Gdy podniosłam głowę i otworzyłam buzię, znów mnie uciszył.
- Cii, obiecaj mi, że będziesz trzymała się z dala od walki, jeśli do niej dojdzie. Wyciągnę nas z tego albo przynajmniej ciebie. Ty musisz żyć.
- Jake, pochlebiasz mi, ale nie dam ci się poświęcić. W końcu to ja jestem powodem naszej wycieczki i to ja cię w to wciągnęłam.
- Wiesz co, Bells? Po prostu się zamknij. Zawsze bierzesz winę na siebie.
- Ale ja naprawdę... - Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo Inge nas uciszyła. Było mi głupio, bo zachowywaliśmy się jak dzieci, które kłócą się o to, kto jest kim w zabawie. Tymczasem nieznajomi się zbliżali i nawet ja zaczęłam wyczuwać ich obecność. Trudno było ocenić ich zamiary, jakby do końca nie zdecydowali, co zrobią.
Przykleiliśmy nasze ciała do chaty i wystawialiśmy badawczo tylko głowy. Inge stanęła przed domkiem i beztrosko podlewała kwiaty.
Tak przynajmniej wyglądała na pozór, w środku rozgrywała już plan obrony i spychania potencjalnych wrogów jak najdalej od budynku, w którym znajdowali się chłopcy. Przypuszczam, że pozwoliła mi wejść do swojej głowy, bym mogła wiedzieć, jaka jest moja rola, czego ode mnie oczekuje. Pokazała mi scenę starcia jeden na jeden – walczyła kiedyś z inną wilczycą o teren. Starałam się wszystko kodować w pamięci, ale to było zbyt wiele informacji w tak krótkim czasie.

Nagle spomiędzy drzew wyłoniły się trzy ludzkie sylwetki. Jak mówiła Lykaina – dwóch mężczyzn i kobieta. Zaraz za nimi podążała jeszcze młoda dziewczyna. Wyglądała na około szesnaście lat. Miała ciemne włosy sięgające ramion, ale nie widziałam jej twarzy, ponieważ wpatrywała się ziemię. Reszta towarzystwa spoglądała wprost na Lykainę. Wysoki, dobrze zbudowany brunet wysunął się lekko na przód i stanął kilkanaście metrów od Inge.
- Proszę, proszę. Witamy panią strażniczkę. Czy możemy liczyć na gościnę? Przybywamy z daleka, nasza kobieta jest w ciąży i niebawem będzie rodzić.
- Niestety nie będę mogła wam pomóc. Wasza obecność mogłaby wywołać zamieszanie w moim lesie.
- Doprawdy? Czyli nas wyganiasz? Widzisz, Senyio. Dzielisz losy matki najwyższego. Do tej stajenki też nas nie chcą wpuścić - zwrócił się do swojej towarzyszki, ironicznie uśmiechając się pod nosem.
- Nie bluźnij, młody człowieku. Dobrze wiemy, że masz gdzieś ludzkiego Boga, więc powiedz, o co wam chodzi.
- Konkretna jesteś. To lubię – odpowiedział zawadiacko. - No cóż. Chyba dobrze wiesz, po co przyszliśmy. I jak mniemam to „coś” jest w tej zamkniętej chatce.
- Nie oddam wam mojego dziecka.
- Dzieci. Chciałaś powiedzieć dzieci. Nas nie oszukasz. Krucjata będzie trwała, dopóki białe futra nie wyginą, jak mawiał wielki Samir. I jak nie lubię dyktatorów, tak polecenia, które zostawił nam świętej pamięci mistrz, wykonuję z przyjemnością.
Możemy to rozegrać na spokojnie – oddasz nam chłopców, a my odejdziemy w pokoju albo zgniecie w trójkę.
- Po moim trupie.
- Skoro tak chcesz. Kogo tam ukrywasz za chatką? - odezwał się nagle. - Jakaś niedorobiona biała i dziwny, rwący się do walki kociak... Będzie ciekawie – dodał szyderczo i odezwał się do towarzyszących mu kobiet - Senyia, tun me ke sit, kome con le Nirva. - Nie miałam pojęcia, jaki to język, ale zrozumiałam tyle, że Senyia i Nirva – kobiety mają się oddalić, ponieważ blondynka wzięła za rękę młodą i skierowały się w stronę lasu. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i spojrzała boleśnie, jakby mi współczuła.
Inge nakazała nam w myślach spokój. Mieliśmy się nie wychylać, dopóki sama nas nie przywoła. Po chwili zakręciła się w szaleńczym tempie i przemieniła się w wielką, białą wilczycę. Nastroszyła sierść na karku i zawarczała na mężczyznę, obnażając kły.
Lider potraktował to jako zaproszenie do jatki. Wypiął klatkę piersiową, uniósł zaciśnięte pięści w górę i głośno krzyknął. Jego oczy roziskrzyły się żółtym płomieniem. Jakby na umówiony znak, w mgnieniu oka za jego przykładem poszedł towarzysz. Biała wilczyca mierzyła spojrzenia z dwoma czarnymi samcami, którzy zaczęli chodzić wokół niej, zacieśniając krąg. Nie miała wyjścia – musiała zaatakować. Rzuciła się na przywódcę i wgryzła w jego udo. Rozwścieczony wilk zawył i naparł na nią całą mocą. Samica z impetem upadła na ziemię, lekko skowycząc, ale nie minęła chwila, a już powstała, by walczyć dalej. Tym razem ona zaganiała alfę stada, bawiąc się z nim w kotka i myszkę. Czarny wykonywał rutynowe uniki przy przewidywalnych podbiegach Inge, a ta nagle zaatakowała znienacka, obalając basiora, a następnie zacieśniła szczęki na jego szyi. Wilk zaskomlał, po czym zwinnie powstał na nogi i wyrwał się z uścisku. Lykainie udało się odgryźć tylko kawałek skóry i spory kłęb sierści, którą wypluła, a potem natychmiast przygotowała się do kolejnego ataku. Tymczasem drugi, niepilnowany samiec rozpędził się i z całą siłą swego cielska naparł na drewniane drzwi chatki. Coś się we mnie zagotowało. Usłyszałam tylko donośny krzyk Jacoba, który próbował mnie powstrzymać. Poczułam mrowienie na całym ciele i drgania skóry. Wybiegłam zza budynku i w ruchu zmieniłam się w wilczycę. Naskoczyłam na przeciwnika, któremu udało się sforsować drzwi, wiszące już tylko na jednym zardzewiałym zawiasie. Były teraz otwarte na oścież. Nie myśląc o taktyce, uchwyciłam zębami kitę wilka i pociągnęłam mocno, by odwrócić uwagę przeciwnika od wnętrza izby. Ten, czując opór, odwrócił się pyskiem w moją stronę i użarł w bok. Skok adrenaliny spowodował, że nic mnie nie bolało, choć moje futro było zakrwawione. Wściekła, odgryzłam się mu tym samym, szczypiąc kłami tylną łapę. Usłyszałam powarkiwanie za sobą. To mój rudy przyjaciel przyszedł z pomocą. Ruchem głowy nakazał mi się usunąć. Wybrałam drogę do środka, żeby sprawdzić, co z dziećmi i położyć się przy nich jako ostatni obronny fort do zdobycia. Na szczęście nie musiałam się wysilać. We dwójkę pokonali atakujących. Inge skutecznie osłabiała dowódcę, a Jake agresywnie zaatakował drugiego samca. Mniejszy wzrost i drobniejsza sylwetka nie były wadą. Jacob wykorzystał zwinność i szybkość, którą trenował na patrolach. Krótkimi, ale celowanymi atakami szybko wykończył przeciwnika. Czarny wilk, poważnie ranny, kulejąc, oddalił się w kierunku lasu. Zaraz potem Black pobiegł na odsiecz Lykainie, która dzięki jego pomocy zagryzła lidera grupy.

Reszta jego towarzyszy uciekła. Samiec z pewnością nie zdecyduje się na ponowną inwazję na ten teren, przynajmniej nie w najbliższym czasie, ponieważ zhańbił się w swoim stadzie ucieczką. Strażniczka i Jake na powrót przybrali ludzkie formy, a ja musiałam do rana pozostać w futrzanym ciele. Mimo zwycięstwa, atmosfera była nerwowa. Dzieci nie rozumiały sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Zachowywały się normalnie, jakby urodziły się z wrodzoną odwagą. Inge nadal była rozdrażniona, a my nie wiedzieliśmy, czy nie zmieniła zdania, co do naszej umowy i czy możemy ją opuścić właśnie teraz. Jake wyszedł z walki bez szwanku. Lykaina była nieco poturbowana, a ja mimo iż nie walczyłam długo, wyglądałam najgorzej.
Wylizałam dokładnie swoją ranę. Przeciwnik wgryzł się dość głęboko w skórę, lecz nadal nie czułam bólu. Spałam pod gołym niebem przy Jacobie, ale przyjaciel otulił mnie kocem, bym rano obudziła się przykryta.

Następnego dnia Lykaina kazała się nam szykować do drogi. Powiedziała, że nie ma co tracić czasu, a ona musi sobie radzić sama. Trochę jej nie dowierzaliśmy, ale prawda była taka, że nam również spieszyło się do domu. Ja chciałam odzyskać wolność, a Jake... Przypuszczam, że niecierpliwie czekał na rozwój sytuacji. Chciał się jak najszybciej przekonać, czy Bella bez wilczego piętna nadal będzie ślepo wpatrzona w przystojnego wampira. Bałam się, bo wiedziałam, że nic już nie jest takie samo i z żadnym z nich nie będę miała tak dobrych relacji, jak wcześniej.
Na razie starałam się nie myśleć o swoich wyborach, ale o spełnieniu przyrzeczenia i oddaniu Steffena w ręce Julianne Dominique.
Grubo popołudniu byliśmy gotowi do drogi. Skromny bagaż chłopca włożyłam do swojego plecaka. Miał jeden komplet ubrań na zmianę i drewnianą zabawkę, która przedstawiała niedźwiedzia.
Przy pożegnaniu Inge wzięła syna w ramiona i coś szeptała mu do ucha. Pogładziła po główce i pocałowała w czoło, a potem podała mi go. Malec nawet nie zapłakał, gdy odchodziliśmy najpierw powolnym krokiem, a potem coraz żwawszym, tylko uśmiechnięty machał rączką do matki i swojego brata bliźniaka.
Późnym wieczorem dotarliśmy do najbliższego miasteczka. Zanocowaliśmy w małym hoteliku. Uznano nas za rodzinę, dlatego otrzymaliśmy pokój z małżeńskim łóżkiem. Nie chciałam nawet prostować takiej oceny sytuacji, by nie robić zamieszania. W lesie i tak spaliśmy niedaleko siebie, dlatego rozsądnym wydawało się, że położymy Steffena na środek. Będzie dla nas niczym miecz chroniący niewiastę od rycerza. O braku cnoty już nie myślałam. Zaśmiałam się pod nosem z powodu niedorzecznego porównania, jakie przyszło mi wówczas do głowy.
Kiedy mały zasnął, poszłam wziąć prysznic. Z ulgą skorzystałam z relaksu, jaki dała mi ciepła woda i orzeźwiający, owocowy żel do kąpieli. Jacob wykąpał się przede mną. Po toalecie zmieniłam sobie opatrunek. Rana goiła się bardzo szybko. Wchodząc do ciepłego łóżka, słyszałam jego pochrapywanie. Spałam jak kamień – pierwszy raz od wielu dni obudziłam się wypoczęta.
Lot zarezerwowaliśmy na środę. Jake skontaktował się z Jasperem, który polecił mu adres zaufanego człowieka. Ten zajął się wyrobieniem paszportu dla Steffena na nazwisko Swan. Chłopiec miał grać mojego syna. Tak było najłatwiej przewieźć go za granicę. Dopiero gdy przebierałam przyszłego Lykosa, zauważyłam, że na szyi miał zawieszony rzemyk z błyszczącym, śnieżnobiałym kłem. Pogłaskałam ozdobę, z której emanowała dziwna energia – przeszyły mnie dreszcze. Inge prawdopodobnie zostawiła mu po sobie ochronny talizman. Mały nie dawał żadnych oznak tęsknoty za matką. Gaworzył radośnie i chętnie bawił się z Jacobem.
Zakupiliśmy jeszcze kilka potrzebnych rzeczy, a wieczór spędziliśmy w hotelu przed telewizorem. W międzyczasie Black zniknął na dwie godziny i wrócił już z dokumentami. Następnego dnia pojechaliśmy pociągiem do Frankfurtu, gdzie czekaliśmy cztery i pół godziny na samolot do Waszyngtonu. Kiedy nadszedł czas do odprawy, udaliśmy się do odpowiedniej hali. Nie mieliśmy żadnych problemów z celnikami. Starałam się nie okazywać zdenerwowania i uśmiechałam się do przystojnego, wysokiego bruneta, który sprawdzał nasze paszporty. Pewnie pomyślał, że z nim flirtuję, ja jednak byłam kłębkiem nerwów. Dopiero usiadłszy w samolocie, poczułam się rozluźniona. Lot minął nam dobrze i bez żadnych niespodzianek. Steffen nadzwyczaj spokojnie znosił hałas samolotu, zmianę ciśnienia i obecność wielu ludzi, a także pojawiające się od czasu do czasu lekkie turbulencje. Większość lotu spał, opierając swoją główkę o moje kolana. Głaskałam go po delikatnych włoskach i przez chwilę przeszło mi przez myśl, że sama chciałabym mieć takiego słodkiego aniołka. Jake dostrzegł pewnie wyraz mojej zadowolonej twarzy, bo uśmiechnął się lekko. Zaraz złajałam go wzrokiem, a potem śmiałam się pod nosem.

Wylądowaliśmy w Waszyngtonie późnym popołudniem, ale na szczęście nie musieliśmy czekać na samolot do Seattle, przesiadkę mieliśmy zaraz po przylocie. Zaspany Steffen wtulił się w potężne ramiona Jacoba. Gdyby nie poruszenie, pewnie nawet nie zauważyłby, że jesteśmy na lądzie. Podczas krótkiego lotu mały bawił się modelem samolotu, który dostał od stewardessy, zachwyconej jego nordycką urodą. Jacob zadzwonił po Embry'ego i poprosił, by po nas przyjechał.
W Seattle było już ciemno, gwiazdy przysłaniały chmury, my jednak nie chcieliśmy czekać do rana. Chcieliśmy jak najszybciej oddać Lykainie jej nowego następcę. Call zjawił się na czas. Widok Indianina machającego nam radośnie przypomniał mi o domu i rodzinie. Byłam szczęśliwa, że jesteśmy już na miejscu, lecz równocześnie bałam się tego, co miało nadejść.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 13:54, 21 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 19:42, 21 Kwi 2010 Powrót do góry

Perniś,
Czytam, czytam, oderwać się nie mogę, a ty rozdział zakończyłaś tak, że teraz mnie ciekawość zżerać będzie co dalej. Czy faktycznie Bella odrzuci dar bycia wilczycą i pozostanie tylko człowiekiem? No i oczywiście najważniejsze, czy zostanie z Edkiem (który jej pewnie i tak wybaczy) czy wybierze Jacoba?
Jeśli miałabym opisać ten rozdział, to pierwsze co mi przychodzi do głowy to zaskoczenie. Co to byli za rebelianci i po co się w zasadzie pojawili? Jedyne co mi przychodzi d głowy, to fakt, iż wplotłaś ten wątek po to, by Jake mógł pokazać Belli, iż naprawdę bardzo ją kocha i jest gotów oddać za nią życie.
Bardzo mi się podobały te „podchody” jakie robili do siebie Bella i Jake, po tym jak się ze sobą kochali. Sytuacja jak najbardziej krępująca i dobrze, że szybko wyjaśnili sobie większość. Podziwiam Jake, że po tym co usłyszał od Bells, zachował się naprawdę dojrzale. No cóż, prawdziwy przyjaciel, mimo wszystko.
Całe szczęście, że twoja Bella uświadamia sobie chociaż, jak wielką jest egoistką i jak bardzo krzywdzi w tym momencie już ich obu. Zdecydowanie w twoim opowiadaniu darzę ją większą sympatią niż w sadze.
Jacob, to moja wielka sympatia, więc ja w nim wad nie dostrzegam żadnych.
A! Jeszcze o jednym bym zapomniała. Trochę się zdziwiłam, że przespali się ze sobą, ponieważ wypili ten napar (że niby miał takie pobudzające działanie), ale jak tylko przeczytałam, że Inge zrobiła to celowo, bo dostrzegła, że są dla siebie stworzeni, ad razu zrobiło mi się jakoś raźniej. Może Bella w końcu też przejrzy na oczy i uwierzy, że to Jacob jest jej przeznaczeniem.
Nie będę ci marudzić, że piszesz ciekawie, fajnym stylem – bo o tym wspominałam wcześniej. W każdym razie ja czytałam z zapartym tchem i aż jęknęłam na koniec, że to wszystko.
Czekam zatem (niecierpliwie!) na zakończenie, aż się boję myśleć, jaki masz na nie pomysł. Fanki Edwarda cię pewnie zjedzą, ale ja będę cię kochać miłością dozgonną, jeśli Bella wybierze Jake’a.
Ściskam i dziękuję, za niesamowite chwile z Lykainą. BB.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Śro 21:24, 21 Kwi 2010 Powrót do góry

Przypełzł thin.

Dawno thin niczego Pernixowi nie skomęcił, najwyższy czas coś skrobnąć ładnego pod Lykainą, skoro wciąż ją cenię i w rankingu umieszczam. Oto dlaczego - wiesz, że pomysł jest całkiem całkiem i ładnie się rozkręca. I właśnie o to chodzi - z odcinka na odcinek ta mała, nieśmiała Lykainka się rozrasta i robi coraz lepsza. Nawet to widać w sposobie, w jaki piszesz. Coraz lepiej. I dobrze. I tak powinno być. :)

Ostatni odcinek jest więcej niż ciekawy. Też się zastanawiałam, skąd się wzięli ci rebelianci i co im tak naprawdę ta Inge przeszkadza? Ale teraz się trochę boję. Bo wygląda na to, że czeka nas tylko jeden odcinek, Bella, Jake i dziecię pognali do USA, tekst pisany z perspektywy Belli... krótko pisząc - czy my się właściwie dowiemy, o co biega z tymi rebeliantami? Przyszli, wywołali bitwę, przegrali... ale skąd się wzięli i dlaczego właściwie są rebeliantami?

Podobnie jak BajaBella łudzę się, łuuuudzę, że Bella wybierze Jake'a. Są na to szanse. Choć jak znam Bellę, to pewnie wróci w lodowate ramiona Edwarda, a Jacob zostanie sam. Będzie się plątał po lesie i pewnie opiekował małym. Znowu zostanie nianiem, biedny chłopak? Miej litość, daj mu trochę szczęścia, a nie tylko jedną noc, na dodatek wywołaną zielskiem!

Dobra, zamykam się. Nie wolno naciskać autora i mówić mu, co ma pisać, bo wtedy wychodzi... no, wychodzi co innego, niż by się chciało.

To ja weny życzę i czekam grzecznie na ostatni odcinek. Z drżeniem serducha...
jędza thin


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Śro 21:26, 21 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 19:47, 25 Kwi 2010 Powrót do góry

Hey Promyczku.
Uśmiecham się serdecznie. Rozdział piękny.
Ciekawa jestem, co będzie dalej...
Opis walki całkowicie powalający. Lykaina jest niesamowita - typowa wilczyca broniąca swoich młodych... Rebelianci to urocza odmiana. Nie zrozum mnie źle, bardzo mi się podoba Twój styl i to opowiadanie jest świetnie napisane, ale taka nowinka, to naprawdę dobra rzecz.
W każdym razie, zanim zaplącze się do reszty, chciałam powiedzieć, że wpędziłaś mnie w całkowitą depresję - nie mogę się teraz doczekać następnego chapu, bo zżera mnie ciekawość, co będzie z małym Steffenem - jest taki słodki i cudny, do schrupania wręcz Wink
Poza tym nie mogę się doczekać dalszego rozwoju wypadków w związku z Jacobem i Bellą... No i jeszcze Edward dochodzi do trójkąta...
A pogawędki Belli i Jake'a - cud, miód i orzeszki. Uśmiałam się. Naprawdę...
W ogóle sama nie wiem, co mam powiedzieć...
Ech. I co wyjdzie z tego wszystkiego?
Bella chyba dobrze czuje się w roli Lykainy, choć sama w to nie wierzy...
Nie wiem. Zobaczę, co wymyślisz.
Przepraszam za niejasność i głupotę. Nie myślę już...

Weny Promyczku.
Twoja Kropeczka :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Night_Angel
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostrołęka

PostWysłany: Pon 15:14, 26 Kwi 2010 Powrót do góry

wow I love this ... czekam na kolejny
zapraszam wszystkich na mojego bloga unexpected-time.blog.onet.pl


Tak z punktu widzenia zasad na forum (konstruktywne komentarze) złamałaś regulamin. Twój drugi post w opowiadaniu Rainwomen w zasadzie też podchodzi pod tę kategorię. Staraj się pisać dłuższe i bardziej treściwe komenatrze, bo możesz otrzymać ostrzeżenie, a nikt z nas nie lubi ich dawać. Przeczytaj sobie punkt o komentarzach z Regulaminu Działu FF (<-- wystarczy kliknąć) Pernix.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Pon 16:46, 26 Kwi 2010 Powrót do góry

Pernix, staram się komentować to opowiadanie ale chyba średnio idzie mi z myśleniem. Masz dość dziwny (lecz wcale nie krytykuję tego) styl, rzeczowy i dokładny. Opisy przypominają mi czasami zdawanie relacji. W jednym momencie stajesz się panią dziennikarką a potem w wspaniały sposób opisujesz namiętności które powstały "na drodze" Jacoba i Belli. W przeciwieństwie do Thin i BajaBelli liczę że Bella dokona właściwego wyboru i wybierze mimo wszystko Edwarda. Cała ta wycieczka do Niemiec, do czasu spotkania wilczycy, uniesienia z Jacobem i coś więcej niż przyjaźń potraktowałabym jako miłe, życiowe doświadczenie. Nic więcej. Masz racje Cullen "powinien" jej wybaczyć, zwalić wszystko na ziołową herbatkę i hormony Jacoba ale czy do końca... może nas to omamiasz i jego reakcja nie będzie tak wspaniała jakiej oczekujemy? Nie dość, że dziewczyna ucieka mu z jej najlepszych przyjacielem, gdzieś kompletnie daleko.. czując do niego pewnego rodzaju niesmak. No co ma sobie biedny wampir pomyśleć? Ja bym szykowała kły ;p Mam nadzieje, że niezależnie kogo wybierze będzie to swojego rodzaju szczęśliwe zakończenie. Wydaje mi się że Bella w sadze wybrała dar nieśmiertelności ponieważ Jacob miał jej do zaoferowania tylko miłość do grobowej deski, żadnej wieczności. Wybrałabym wspaniałe życie u boku niestarzejącego się faceta którego totalnie kocham i ubóstwiam aniżeli jakiegoś zwyczajowego wilczka. Tutaj nie ma tak łatwo, jest magia i moc oraz konsekwencje wyborów.

Nie porzucaj Lykainy! Nie porzucaj i szykuj kolejny rozdział. Mam nadzieje że dotrzymasz terminów albo chociaż czasu bliskiego tym terminom bo wiem, wiem... opowiadanie już się kończy ale zapowiadasz coś nowego , więc czekam na to coś cosiowego, całkiem nowego. Naprawdę, koniec tej historii jest maksymalnie nieprzewidywalny a Ty i Twoja wyobraźnia macie jednocześnie duże pole do popisu jak i potężne zadanie by "zaspokoić" czytelnika. I życzę weny, chociaż wiem że Ci się to uda (:

Uskrzydlona (:


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 21:39, 26 Kwi 2010 Powrót do góry

no cóż - tu mnie jeszcze nie było, ale nadrobię... są pewne rzeczy, do których trzeba dorosnąć i chyba pora na kolejny krok :)

rozdział pierwszy

przyznam, że nie bardzo mi się spodobał, ale to chyba kwestia braku informacji i tego, że wszystko się jakoś dziwnie nie klei od siebie... przyznam, że zaciekawiłaś mnie enigmatycznością... pewne fakty już pospinałam ze sobą, ale dalej pozostaje dla mnie kwestia tego, o co tu właściwie chodzi :)
bardzo drażniło mnie użycie słowa babka - tak bardzo mi sie kojarzy z rodziną Kiepskich... bardzo, bardzo negatywnie...
ogólnie - nie jestem zbyt przekonana, ale idę do przodu - mamy całą noc :)


rozdział drugi

generalnie dużo lepiej... naprawdę o wiele lepiej - nie tylko przez pierwsze wyjaśnienia, ale głównie przez ilość tekstu i sposób jego przekazu... dużo lepiej stylowo też... opisy w końcu jakoś bardziej do mnie przemawiają... no i sytuacja Jess-Bells-Mike... bardzo dobrze wygenerowana i cudowne nawiązanie do kanonu Wink
trochę mnie wyprowadziła z równowagi biała poświata, która do tego rozmawia i dotyka naszej bohaterki - na koniec okazuje się, ze Bells chodząca z wampirem nie rozpoznaje - zdaje się - jednego z nich... zostaje ukąszona... i to dwukrotnie... zaczyna się powoli dziać coraz ciekawiej i szczerze powiedziawszy naszła mnie dopiero teraz ogromna ochota czytac dalej :)


rozdział trzeci

Cytat:
Wierzyłem ci i pokładałem w tobie duże nadzieje w tobie.
jedno tobie jest kompletnie niepotrzebne ;P
generalnie bardzo ciekawa opowieść... gdyby nie to, że strasznie mieszasz z Bells i dziwnymi istotami jednak niewampirowymi to zabawna łatka byłaby... mamy nawiązania do Jamesa i Kinga... jakoś mi się ciepło zrobiło na serduchu, gdy o nich wspomniałaś - zawsze jak mi coś brzmi znajomo to jakoś mi lepiej...
zaczynam powoli podejrzewać, ze tajemnicza kobieta ma powiązanie z europejskimi legendami o nimfach i opiekunkach lasu... w takim razie - kto na bogów pogryzł Bells... ? dlaczego Edward jej nie znalazł...
z rozdziału na rozdział coraz lepiej... świetne opisy były :)
zrezygnowałaś z Babki na rzecz babci... stara kobieta to nie jest obraźliwe... można spokojnie używać:P

na razie tyle, ale wiesz przecież, że wrócę :)

pozdrawiam
kirke


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:26, 27 Kwi 2010 Powrót do góry

Muszę zaznaczyć, że jeśli ktoś zechce poza autorką czy betami - bo te wiem, że są pełnoletnie - czytać komentarz to, no cóż... +18 Wink

Perniś, słońce, wiem, że jestem do rzyci. Powinnam komentować na bieżąco, ale tego nie robię...
Wybacz mi, postaram się to teraz jakoś Ci wynagrodzić, no bo Lykaina na to zasługuje. Poza tym przyjrzałam się tekstowi jeszcze raz, może dokładniej, bo chcę mieć pełną jasność, głosując na Diamentowa Pióra - na pewno się w moim zestawieniu z tym utowrem znajdziesz.
Na początku muszę Ci powiedzieć, że bardzo mocno przypada mi do gustu Twoja playlista do rozdziałów. Już wcześniej w jednym, biednym komentarzu o tym wspominałam, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie wstawiasz linków w powietrze, bo na przykład ja tego słucham. I jestem pod wrażeniem - jest naprawdę muzycznie i fajnie :)

Mówię od razu, że komentuję, przypominając sobie sceny z poprzednich rozdziałów i czytając, więc nie miej mi za złe jakieś nieskładności.

Cytat:
Spał bez niczego, amator naturszczyzny.


To zdanie mnie zabiło - pozytywnie. Mega.
Muszę się chwilkę zatrzymać na relacjach Bella-Jacob. Pamiętasz, jak mówiłam Ci, że w Lykainie chyba najlepiej ze wszystkich mi znanych ffów najlepiej wykreowana jest Bella. Muszę się poważnie zastanowić... Dobra, zastanowiłam się - nigdzie też nie spotkałam się z takimi relacjami z Blackiem, a te mi się cholernie u Ciebie podobają. Pamiętam jedną scenę w Uwikłanych, kiedy jake mówi do Lei coś w stylu: Mógłbym cię wziąć tu i teraz i nie potrzebuję do tego mebli. Nie wiem dlaczego, ale czytając ich wyścig i ranną pobudkę skojarzyłam to właśnie z Uwikłanymi. Nie na zasadzie kopii, po prostu czytając, uśmiechnęłam się od ucha do ucha podobnie jak wtedy.
Idąc w inne emocje, muszę Ci powiedzieć, ze mnie wzruszyłaś. Scena, gdy Bella odczytuje maile od matki i ojca. Szczególnie te od komendanta Swana wywarły na mnie wrażenie. Mocno podkreśliły ścisłe, choć niewidoczne dla postronnego oka kontakty Belli z tatą. Te łzy były prawdziwe.
Kurde, ale ten Twój Jacob fajny Laughing
Podobała mi się scena sprzątania Belli - tak strasznie przypomina mi... mnie. Ja też kiedy wchodzę do Piotrka to niejednokrotnie mnie trafia i wszystko zaczynam układać, czyścic, odkurzać. I książki alfabetycznie, i gatunkami jak panna Swan Wink Na szczęście, po tylu latach już nie mam oporów ani przed biurkiem, ani przed szafką z bielizną.

Cytat:
Jacoba urzekł język niemiecki


A mnie wręcz przeciwnie Laughing

Ktoś napisał Ci w komentarzu, że lubi Jacoba, bo przypomina tego z Sagi. Faktycznie przypomina. Może dlatego wzbudza we mnie tak ogromną sympatię? Chociaż tutaj inna jest sytuacja, wiadomo, to Black Blackiem pozostał Wink

Ładnie opisałaś europejski styl. Widać, że rozgraniczyłaś go od tego amerykańskiego, prawie tak, że kontrastwał, ale nie wyłaniał lepszego z tych dwóch. Super. Poza tym skupienie się na detalach, czyli kolorach stroju, fryzurach czy wyposażeniu parku wyszło Ci bardzo na plus, uwiarygodniło całą scenę. Zapewne bardzo pomogło Ci to, że przeciez teraz mieszkasz na terytorium Niemiec i wiesz co i jak. W każdym razie nazwy hoteli, autostrady - no postrałaś się.
Niemiecka Strażniczka wywarła na mnie ogromne wrażnie. Poczynając od tego, że jej przemiana z wilka w człowieka była po prostu bajeczna - dosłownie widziałam ją, czytając opis. Sposób w jaki żyła, w jaki traktowała swoich chłopców, to że chciała dla każdego po równo własnego terytorium - urzekło mnie.
Wrócę do Jacoba - jego zabawa z małymi Inge była przesłodka, a przy ściągnięciu podkoszulka, prawie się podnieciłam razem z Bellą Laughing
Kurcze, świetnie poprowadziłaś te scenę z ich zbliżeniem. Powiem Ci, że mam już dość czytania o tym, że wnikanie w sferę intymną bohaterów robi z opowiadania pornola. Co pornol, to pornol,a co erotyk, to erotyk, czego niestety większość naszego społeczeństwa nie rozumie. Skoro, obie jesteśmy dorosłe i wiemy o czym tu napisałaś, tez na chwilę się zatrzymam. Oczywiście pod kątem bohaterów Lykainy - Belli i Jacoba. Blackowi nie można odmówić ani wyobraźni, ani tego, że sobie zasłużył. Kochał Bellę i koniec, kropka. Żaden człowiek na jego miejscu nie zatrzymałby się i nie zastanawiał. Przecież nie chciał jej wykorzystać, tak? Kiedyś nie w fandomie Twilight, napisałam o pierwszym razie i ktoś zarzucił mi, że zrobiłam to zbyt cukierkowo, bo takie zbliżenie powinno kobietę boleć. Gówno prawda, mnie nie bolało, a Lykainą nie jestem. Dlatego przyklaskuję tej scenie, kłaniam się w pas za wykonanie i dziękuję za przebicie się przez ten teesowski mur wyimaginowanej porngrafii.
Szkoda natomiast, że relacje między bohaterami się popsuły, ale o tym za chwilę, b przystępuję do czytania po raz pierwszy dziewiątki Wink

Asz, ta Bella. Co za durne, uparte kanoniczne stworzenie! Naprawde nie widzi tego, jak do siebie z Jacobem pasują. Jejku, uwierz mi Twój Black to - poprawię się - nie sam kanon. To kanon, któremu urosły skrzydła. Cudowny. Scena zaraz przed walką, w której wyznaje miłośc Belli jest wprost epicka. Czysto epicka.
Nie zauważam tego nagminnie u Ciebie, ale akurat opis walki jest bardzo plastyczny i kontrastuje ze scenami uczuciowymi, poszukiwawczymi, opisowymi czy erotycznymi. Urzekła mnie postać odważnego syna, naprawdę urocza.
I znowu cudowny Jake. Nie wiem czemu, ale wyobrażam go sobie jak bawi się z bliźniakami, a potem jak tuli malca w samolocie.
Gratuluję Ci tej postaci.

A teraz trochę tylko technicznie:


Cytat:
Tak bardzo chciałam go prześcignąć, że moje ciało reagowało mimowolnie na wołanie umysłu. Mięśnie napinały się przy każdym kroku, krew buzowała w żyłach, napierała na ściany naczyń. Czułam, jakbym rosła. Ciało nie mieściło się w ciasnej skórze


Wdarło się powtórzenie.

Cytat:
Był potwornym bałaganiarzem. Wszystkie ciuchy były rzucone w nieładzie i pogniecione.


I tu.

Cytat:
Po wylądowaniu natychmiast wezwaliśmy taksówkę, która zawiozła nas pod hotel


Ja nie jestem przekonana, ale czy nie powinno być przed hotel?


Pernix, jestem po wielkim wrażeniem. Z niecierpliwością czekam na zakończenie Lykainy. Pozdrawiam Cię i życzę weny na nowe dziecię Wink


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dilena dnia Wto 16:30, 27 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Śro 21:40, 28 Kwi 2010 Powrót do góry

Przeczytam. Nie chce mi się/ Przeczytam. Nie mam czasu. I w końcu przeczytałam Very Happy Może mam odmienne zdanie, ale nie lubię czytać opowiadań zakończonych lub mających sporą liczbę rozdziałów... Może po prostu patrzę na to pod innym kątem...
Przeczytałam wszystko na raz, przekładałam się z komórką w ręce z prawego boku na lewy, na brzuch i na plecy, wylądowałam nawet na dywanie, ale przeczytałam! Tak na pierwszy rzut powiem, że mam bardzo pozytywne odczucia dotyczące Lykainy. Na szczęście, nie zmarnowałam sobie popołudnia. Żart, nawet nie pomyślałam o czymś takim... Może koniec już tego początku, bo już sama sobie zaprzeczam.
Tadam! Najpierw strona techniczna. Było troszkę interpunkcyjnych, ale w miarę następnych rozdziałów ich ilość kategorycznie się zmniejszała. Nie ma sensu rozdrabniać się nad czymś, co nie jest dość istotne w samym opowiadaniu. Przeczytałam dyskusje w temacie tegoż opowiadania i muszę odnieść się do zdania, że tworzysz za długie zdania. Ja odniosłam takie wrażenie tylko na początku. Długie, krótkie. I to mnie trochę drażniło, ale szybko przekonałam się, że dalej jest lepiej. Muszę przyznać, że stylowo też widać poprawę. Przez każdy kolejny rozdział przechodziłam jakoś tak łatwiej, nie żebym przez pierwsze musiała się przedzierać, ale ta lekkość uwydatniała się właśnie w tych ostatnich. Niekiedy zgrzytała mi składnia niektórych zdań, ale ostatnio zauważyłam, że jest to sprawa iście subiektywna. Mnie jak w dziesiątkę, a innym nie pasuje...
Twoją najmocniejszą stroną są opisy i widać to. Bardzo plastyczne, znajdujesz odpowiednie chwile na ich skończenie, bez zbędnego rozwodzenia się o byle czym. Niemal czułam się jak Bella, widziałam to, co miała przed oczyma... Posiadasz tę umiejętność, ale też nie gubisz się zbytnio przy dialogach (co stało się w moim przypadku). Umiejętnie prowadzisz rozmowy bohaterów, zabawne wstawki...
Może tak nie po kolei, ale teraz czas na pomysł... Po przeczytaniu pierwszego rozdziału nie wiedziałam, czego się spodziewać. Lykainy sobie nie wygoglowałam, a i teraz tego nie robię, więc nie wiem, czy cokolwiek bym znalazła. Wprowadziłaś sporo nowych postaci i naprawdę, na dobrą sprawę, to mogłoby być opowiadanie autorskie. Bella stająca się wilczycą. Prawdziwą, nie zmiennokształtną, silniejszą od Jacoba. Tak, gdybym coś takiego usłyszała na wstępie, z wielką chęcią bym to przeczytała wcześniej, a że pozostawiłaś jedynie grecki tytuł, to przyszłam tu po znajomości. Pomysł bardzo mi się podoba. Miejscami jest troszkę chaotycznie i akcja przyspiesza, ale w końcu w dziesięciu rozdziałach zmieścisz całą historię.
Postacie mają swoje charaktery. Jake nadal jest uwodzicielski, ciepły, przyjacielski, przystojny i zabawny :) Edward troskliwy i romantyczny. Bella zagubiona.
Może powinnam poprawić ostatni akapit i uporządkować to jakoś chronologicznie, ale dochodzę jednak do wniosku, że zostawię oryginał.
Szkoda, że to będzie już koniec, ale jednocześnie jestem niezmiernie ciekawa następnego rozdziału.
Weny, Perniś, weny! Jak Lykaina się skończy, to nawiedzę też i Twój nowy twór o Vlatimirze (uprzednio niepoprawnie napisałam "Kajuszu") :)

EDIT.
Pardon. Jako że obie z Dileną prosiłyście o grafiki w temacie, a ja się tego naczytałam, to i pomieszało mi się równomiernie. A w takim razie moja ciekawość jest jeszcze bardziej podsycona, bo trąca to opowiadaniem autorskim ^^ Jeszcze raz przepraszam za pomyłkę. Tam, na górze trochę zmieniłam, bo i wyglądałoby to niebardzo. Teraz jest poprawione :)
I tak zajrzę Wink


Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Śro 22:56, 28 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Czw 13:53, 29 Kwi 2010 Powrót do góry

Cholerka, muszę przyznać, że ten rozdział szalenie mi się podobał! Pamiętam, że jak zaczynałam czytać to opowiadanie, to wydawało mi się takim suchym streszczeniem pomieszanym z nieco sztucznymi dialogami, a to, co zaserwowałaś tutaj, jest po prostu niezwykle wciągające. Dawno nie czytałam niczego z takim zainteresowaniem, ciężko mi się było oderwać. Naprawdę diametralna różnica pomiędzy tym, z czym się spotkałam wcześniej w Lykainie, a tym, co jest teraz. Świetna robota!
Oczywiście w całym Fan Ficku najbardziej urzekający jest Jacob, a jakże. Radosny, beztroski, szarmancki łobuz! (Takich podobno kobiety kochają najbardziej - popieram!) Szczerze mówiąc wzruszyłam się w momencie, w którym mówił, co do niej czuje. Tak cholernie mi się go szkoda zrobiło... Ale z drugiej strony - zastanawia mnie, jaki jest Twój Edward, chociaż boję się, że będzie mi szkoda ich obydwu. Chociaż w sumie - żaden z nich nie zasługuje na Belkę Twisted Evil Po postu nienawidzę tej postaci pod każdym względem i w każdym fan ficku!!! Grrr.
Naprawdę Ci się udał ten rozdział. Nie zauważyłam większych zgrzytów, może poza ostatnimi paroma akapitami - przeczytaj je sobie na głos. Zdanie pojedyncze za zdaniem pojedynczym, przeplatane zdaniem złożonym z dwóch orzeczeń... Mi to strasznie zazgrzytało pod koniec i nie mogłam się skupić nad tym, co się dzieje. W tym fragmencie po prostu musisz połączyć niektóre zdania, bo czyta się nie za ciekawie. Poza tym - cud, miód i orzeszki, jestem zachwycona. Wciągające, chociaż jak dla mnie za krótki opis akcji :( Gdyby im się coś więcej stało, to suszak byłby szczęśliwszy, ale wiadomo, że ja lubię takie fatalistyczne scenariusze Rolling Eyes Ale i tak opisu samej walki mogłoby być więcej, chociaż się nie czepiam bardzo, bo sama nie napisałabym lepiej. Ale to taki niedosyt, bo tak ładnie Ci wyszło, mogłaś to jeszcze pociągnąć...
Ach, i ten Jake... Och, chyba już o nim wspomniałam. No ale ja ciągle wracam do niego myślami!
Ciekawe, co tam jeszcze wymyślisz. Bardzo mnie ciekawi! Pisz szybciutko. Zajrzę jak wstawisz.
Wybacz, że tak krótko tym razem, ale wyszłam z wprawy. Uściski!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Pią 21:09, 07 Maj 2010 Powrót do góry

Cześć didi Very Happy Niespodzianka co nie? Laughing
Dwie godziny zajęło mi przeczytanie wszystkich rozdziałów, ale w końcu skończyłam. Spróbuję teraz to ogarnąć i sklecić komentarz. Tylko zaznaczam - nie będzie to wydumany esej, z mnóstwem mądrych słów. Pamiętaj z kim masz do czynienia Laughing

Gdy zaczęłam czytać nie miałam zielonego pojęcia o czym jest to opowiadanie. Przymierzałam się do niego od kilu dni i w końcu się dzisiaj zmusiłam.
Szczerze mówiąc pierwszy rozdział mi się nie podobał. Wiesz Pernix? Momentami strasznie nierówno piszesz. Ja nie jestem żadnym ekspertem, grafomanka ze mnie jakich mało, ale takie odnoszę wrażenie.
Jakbyś to ty nie pisała tego, to pewnie dalej bym nie czytała. Ale dla ciebie wszystko Very Happy W pierwszym rozdziale zdania są trochę sztywne i suche.
Cytat:
Co jednak, jeśli wścieklizna rozprzestrzeniła się już w całym lesie? Zaraz się rozpłaczę, zwariuję. Gdzie ja jestem, jak się tu znalazłam, myślałam.

To jest właśnie takie przykładowe zdanie. Coś w nim szwankuje. Za dużo czasowników w jednym miejscu.
Potem mamy babcię z leśnej chatki. Czułam się, jakbym Czerwonego Kapturka czytała Laughing
Z początku mi się nie podobało, dużo kolokwializmów, jakiś dziwnych składniowo zdań, czasami, że tak powiem, od czapy.

Jednak im dalej się zagłębiałam, tym było lepiej. Widać, że rozwinęłaś się bardzo stylowo. Potem naprawdę się wciągnęłam.
To jest bardzo niebanalna historia. Nie czytałam jeszcze o Belli wilkołaku, obrończyni lasu. Bardzo mi się właśnie podoba motyw z Lykainą - strażniczką lasu. Jest w tym coś bajkowego, zakrawającego na legendę. Lubię takie rzeczy.
Lykaina jest niczym pradawna bogini, której służyli Druidowie. Bardzo zgrabnie to wymyśliłaś. Podoba mi się też, jak stopniowo ukazujesz przemianę Belli, jakie zmiany w niej zachodzą.
Mam jednak uwagę co do jednego. To wszystko za szybko się dzieje. Czemu się tak spieszysz? Mogłaś to rozbić na więcej rozdziałów, w pierwszym rozdziale napisać jeszcze coś o Belli, zanim trafiła do lasu. Ja lubię jak opowieść snuje się powoli, jest dużo opisanych takich zwykłych, codziennych trudności. Lepiej się wtedy wczuwam. Tu dopiero się przemieniła, poskikała po lesie, zaraz poleciała do Niemiec i już jest koniec? No weeeź Perniś, a mi się tak to zaczęło podobać Very Happy
Naprawdę końcowe rozdziały są rewelacyjne. Co mi się najbardziej podoba? To przyciąganie Belli i Jake'a. Czytając to, prawie wyczuwałam pomiędzy nimi chemię. Świetnie to opisałaś. Bella jest teraz taka jak Jake. Edward jest dla niej całkiem innych gatunkiem, jej wrogiem. Kurcze podoba mi się to, że nie może znieść Edwarda Very Happy Chociaż raz. Taka odmiana po tylu opowiadaniach w stylu "Belcio moja umiłowana, och Edziu mój kochany, ach ach" Laughing

Scena miłosna bardzo sprawnie ci wyszła. Działała na zmysły, przynajmniej na moje Wink I to kopulowanie w postaci wilków najpierw mnie zszokowało, ale potem nawet mi się spodobało Wink Bo to jednak było naturalne. On jest wilkiem, ona poniekąd też. Natura zwyciężyła. Może i napój spowodował to wszystko, ale pewnie i bez niego, w końcu y do tego doszło. To siła natury. Z nią się nie wygra. Bella ma w sobie za dużo zwierzęcych cech.
Tylko proszę niech to się nie skończy tak, że Bella na powrót stanie się człowiekiem, Edzio jej wybaczy i będą żyli długo i wampirzo Rolling Eyes Chyba bym tego nie zdzierżyła. Bella mi tu pasuje do Jake'a. Jakoś tak.

Może jeszcze wspomnę o samych postaciach.
Bella jest bardzo Bellowata Laughing Czyli nadal wszystkim się obwinia, jest emo i jęczy, bo kocha ich obu. Ale nie przeszkadza mi to tu. Na plus dla niej jest to, że nie zachowuje się egoistycznie. Nie chce być Lykainą, ale chce pomóc znaleźć zastępcę. I zrobi wszystko, by tego dokonać. Nie ukrywa też swoich uczuć. Mówi, że teraz nie kocha Edwarda, ale nie daję też szansy Jake'owi. Postępuje jak należy. Meyerowa Bella by tak nie zrobiła. Ciekawa jest, jak to dalej z nią będzie. Wolałabym, żeby została tą strażniczką. Ciekawiej by było Wink

Jacob jest trochę dziecinny, ale w taki słodki i śmieszny sposób. Zachowuje się jak głupek, ale jednocześnie bardzo po męsku. Wie, że ma teraz szansę u Belli i próbuje ją zdobyć. Czy można go winić? Przecież widać, że ona coś o niego czuje. Podoba mi się ten Jacob, bardzo.
O Edwardzie nie mam co mówić, bo było go mało. Ale to takie Edward Smeyerowy, czyli "nie opuszczaj mnie Bello, bo pojadę do Volturi i dam się zabić, och!" Laughing Dobrze, że jest go mało.

Jest jeszcze coś, czego mogę się czepić. Strasznie dużo tu literówek. W każdym rozdziale. Aż się zdziwiłam, patrząc kto to betuje. Czasami przeszkadzały mi w czytaniu.

Ogólnie Perniś, pomimo tych uwag na początku, bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Cieszę, że w końcu pokonałam lenia i tu zajrzałam. To niebanalne, ciekawe opowiadania. Choć czasami nierówne, to i tak lekko i przyjemnie się je czytało. Masz we mnie oddaną fankę i smutno mi teraz, że został tylko jeden rozdział Crying or Very sad

Miziaczki i całuśki dla mej didi :* I przepraszam, że tak krótko Wink
Raniaczek spamiaczek Very Happy


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 0:19, 02 Cze 2010 Powrót do góry

Kochani, trwało to dłużej niż planowałam, ale nie zdążyłam się wyrobić z pisaniem na 18 maja, czyli rocznicę założenia tematu. Niby to tylko dziesieć części, ale każdy, kto tworzy cokolwiek, zrozumie, że czasem człowiek zmaga się z brakiem weny. Ja przy Lykainie miałam kilka "zapaści", ale wszystko skończyło się dobrze i mogę Wam zaprezentować ostatni rozdział tej historii.
Wszelkie wytłumaczenia, jeśli będą konieczne, pojawią się w komentarzu. Odpowiem na każde wejście do tematu, dlatego zapraszam do komentowania wszystkich nowych i starych czytelników. Tych, co pisali, a nie piszą, tych co piszą i tych, którzy nigdy nie podzieli się ze mną wrażeniami, choć czytają. Będzie mi miło przeczytać coś od was na koniec.

Ze swojej strony chciałabym podziękować Wam wszystkim, choć wymienię tylko tych co pisali, z oczywstych względów, bo pozostawili po sobie ślad.

Na sam początek dziękuję bardzo moim betom AngelsDream i thingrodiel, które skrupulatnie sprawdzały to opowiadanie i zostawiały w komentarzach celne uwagi.
Następnie moim siostrom: motylowi, która podnosiła mnie na duchu przez sporą część tekstu i ranisiowi - nowej didi, która zrobiła mi wielką niespodziankę i ostatnio przeczytała całość, a potem swoicie nagrodziła komentarzem.
Niobe, bo też komentowała mnie długo, długo. Mam nadzieję, że wróci.
lilczurkowi, Pani ukos, bo również wspierały dzielnie wena.
Suhakowi, bo wprowadziła troszkę zamętu, ale ostatecznie polubiła tę opowieść i szczerze komentuje, co jej nie leży, za co jestem wdzięczna.
Uskrzydlonej, bo również często wspierała moją wenę. BajaBelli, bo czytała i dopiero potem odsłoniła się w komentarzu, za co jestem wdzięczna.
Rudeej, bo jej się nie spodziewałam w tym temacie, a jednak zagościła i napisała mi cudowne komentarze.
Kropkowi, czyli dotviline, bo czyta mnie w całości i bardzo wspiera.
Dilenie, bo powróciła z komentarzem.
Chcę również podziękować kirke, bo czyta mnie hurtowo i zostawia komentarze ze wzmianką o każdym rozdziale, tworze.
Paramox 22, ty też pokazałaś mi, że czytałaś i podkarmiłaś wenę komentarzem, dziękuję.
Poza tym mam w pamięci dwie miłe osóbki, które również komentowały moją twórczość, ale jedna już na forum nie bywa, a druga niestety skasowała konto. Vivienne Grace i MonserCookie. :*
Nati0902, xxkasia29xx, Sonea, Rathole, Wyjątkowa, Masquerade, PewnaPani, annula00, czarny_anioł, ajaczek, Jessy, Asha, Black Hole, Maya, Cara, Agness91, Bella*swan*cullen, Ciemnooka również zostawiły tu swój ślad - Wam też dziękuję, jeśli czytacie, dajcie znać.
Nowe czytelniczki: esterwafel, Night_Angel, Fresh - dziękuję, że dołączyłyście.
Jest również grono użytkowniczek już niekatywnych, które pewnie nie doczytały historii do bieżącego momentu i pewnie już nie przeczytają finału, ale zasługują na podziękowanie za zainteresowanie opowiadaniem, bo to dla mnie wiele znaczy: vler, Dahrti, malin, iga_s (igo, dziwię się, że Cię nie ma na forum, mam nadzieję, że to tylko przerwa), Prudence, Querida, Margarett Juliett, chocolate_maggie, `Wapmirzyca` ; ****, BellaSwan.

Naliczyłam w sumie 48 różnych osób w tym temacie. Mr. Green To naprawdę miłe. No i jeśli kogoś pominęłam to bardzo przepraszam, proszę krzyczeć, bo chciałabym powiedzieć Tobie, Czytelniku, że jest mi niezmiernie miło, że zainteresowała Cię moja opowieść.

Wiem, zrobiło się łzawo. Nie żegnam się z Wami, Kochani. Ech, pamiętam jeszcze, że nawet savier zostawił mi komentarz. ^^ Nie wiem, czy został skasowany, czy go ominęłam. Wink Dzięki, savier.
Piszę nowe opowiadanie, tym razem o wampirach. Jeśli pojawią się wilki, to tylko wspomniane. Wnikliwi czytelnicy gdzieś tam w komentarzach na pewno przeczytali o tym tworze, więc zapraszam niebawem.
No nic wklejam. :)

To najdłuższy rozdział z całego opowiadania.
Betowała: AngelsDream. Dzięki za trwanie przy mnie. love
Wyjątkową bez równie kochanej thin, ale liczę na ewentualne uwagi. :)

10. Amor vincit omnia

Feeling good by Nina Simone


Call nie zadawał pytań. Najprawdopodobniej Jake wyjaśnił mu, że im mniej wie, tym lepiej. Spoglądał tylko na ciekawskiego Steffena, który nie chciał usiedzieć na miejscu i spoglądał to przez okno boczne, to tylne. Wyrywał się z moich rąk, by pójść do Jacoba. W końcu Black wziął go do siebie i chłopiec, siedząc na jego kolanach, momentalnie się uspokoił.
- Jakie, nie myślałeś, żeby sprawić sobie takiego brzdąca. Chyba się nadajesz do prokreacji – zażartował Embry, który pewnie dusił w sobie tę myśl już od pewnego czasu, ponieważ, jak widziałam w lusterku, uśmiechał się ciągle pod nosem.
- Zamknij się, Call, chyba ustalaliśmy, że podwozisz nas bez gadania.
- Dobra, dobra. Wyluzuj. To gdzie was mam zawieźć? – zapytał.
- Do Eldon. Stamtąd już damy sobie radę sami, tylko pamiętaj. Gęba na kłódkę. Nikt o niczym nie może wiedzieć.
- Spoko, Jake. U mnie wasze tajemnice są bezpieczne jak w sejfie Obamy, ale serio, zastanawia mnie wasza działalność i szmuglowanie dzieci.
- Lepiej nie myśl, bo to ci nie wychodzi na zdrowie, Emb. Zaczynam żałować, że nie wynajęliśmy samochodu.
- Spoko, bracie. Już się przymykam.

Embry zamilkł i już do końca drogi nie powiedział ani słowa. Zatrzymaliśmy się na obrzeżach miasteczka i kiedy wypakowaliśmy skromne bagaże, Indianin zapytał tylko, czy ma po nas przyjechać. Jacob pokręcił przecząco głową i bez słowa, ruchem ręki kazał Embry'emu odjechać. Po chłopaku było widać, że jest zły o takie traktowanie, ale posłusznie wypełnił polecenie.
Po tym jak straciliśmy samochód z pola widzenia, a przy naszym wyostrzonym wzroku trwało to dłuższą chwilę, ruszyliśmy do centrum. O wczesnym poranku sklepy nie były jeszcze czynne, ale otwarto piekarnię, do której zapakowaliśmy się ze swoim ekwipunkiem i zamówiliśmy solidne śniadanie. W dużym pomieszczeniu wygospodarowano miejsce na stoliki, przy których można było zjeść kanapki czy ciasto i napić się świeżo parzonej kawy. Sprzedawczyni niemal zaniemówiła, gdy poprosiłam o dziesięć kanapek z pieczonym schabem, dwie duże kawy oraz dwa rogaliki mleczne i kubek mleka dla dziecka. Jeszcze bardziej zdziwiła się, patrząc na nas pochłaniających pożywienie. Steffen też miał apetyt i po zjedzeniu swoich rogalików dobierał się do mojej mięsnej kanapki. Właśnie szykowaliśmy się do wyjścia, ale spostrzegłam wychodzącą ze sklepu starszą kobietę. Zostawiłam małego z Jake'iem i podbiegłam do niej.

- Veroniko? To ty? - Położyłam rękę na jej ramieniu. Kobieta odwróciła się do mnie i po chwili rozpoznała.
- Bella! - wykrzyknęła radośnie. Kochana – powiedziała, całując mnie na przemian to w jeden, to w drugi policzek - myślałam, że już nigdy się nie spotkamy. Tak się cieszę. - Wreszcie uwolniła mnie z uścisku. Byłam ciekawa, skąd w tej staruszce tyle siły.
- Zamierzałam do ciebie wpaść po spotkaniu z Julianne, ale chyba bym cię nie zastała w chatce, co? - zapytałam zaciekawiona jej obecnością w mieście.
- Nie, raczej nie, choć czasem tam bywam. Jeżdżę do Henry'ego, dbam o swój ogród. A, i zostawiłam kartkę dla ciebie, w razie gdybyś mnie nie zastała. Anthony jest kochany. Przygarnął mnie do siebie, zgodził się na wzięcie kozy i jeszcze co tydzień towarzyszy mi w drodze do mojego starego domu.
- Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na zamieszkanie w mieście. Inaczej sama bym cię zaciągnęła do Forks. A Filip? – zapytałam ciekawa, co z łoszakiem.
- Anthony zabrał go do rezerwatu. Tam się nim dobrze opiekują, a jak podrośnie wypuszczą go na wolność. Czasem jeździmy z Issy go odwiedzać, to córeczka Tony'ego. Mówię ci, jest urocza jak aniołek, ale potrafi też rozrabiać. - Veronika z przejęciem opowiadała o swojej nowej rodzinie. Cała promieniała. Cieszyłam się, że jest teraz bezpieczna i ma dla kogo żyć.- Ale powiedz mi, złotko, co u ciebie? Już uwolniłaś się od niechcianego daru?
- Jeszcze nie, ale jestem na dobrej drodze. Widzisz tego malca. - Wskazałam na Stevie'ego, który siedział na kolanach Jake'a i przy okazji machnęłam do nich ręką, żeby podeszli. - To następca. Będzie Lykosem.
- Świetnie, nawet nie wiesz, jak się cieszę. Cieszę się, że nie będziesz sama. Ten młodzieniec to twój chłopak?
- Nie, bliski przyjaciel. - Zerknęłam na Jake'a, który po chwili znalazł się przy nas. Postrzegałam go w tym momencie zupełnie inaczej i bałam się swojej własnej reakcji.
- Dzień dobry, pani. Miło mi poznać. Babcia Veronika?
- Tak, chłopcze. Mam nadzieję, że dbasz o tę pannę, bo coś mi zmizerniała! - Poklepała go po plecach.
- Pani wybaczy, ale niestety nie jestem takim dobrym kucharzem jak pani. Słyszałem o tym niesamowitym gulaszu. Chętnie bym kiedyś spróbował.
- O, to w takim razie, zapraszam was na moje urodziny. To już za miesiąc. Będzie gulasz, będą ciasta. Tony ucieszy się, jeśli przyjdziecie.
- Będzie mi miło. Jeśli Bella weźmie mnie jako osobę towarzyszącą, z przyjemnością przyjdę.
- No, no. Nie wyobrażaj sobie, Jake. Zaraz tam osobę towarzyszącą. Przyjdziemy razem, ale osobno. - Lubiłam się z nim droczyć. Jego mina była bezcenna. Cieszę się, że nie wywlokłam jeszcze Edwarda, bo bym z pewnością tego pożałowała.
Odprowadziliśmy Veronikę do jej nowego domu. Mieszkała teraz w mieście, ale posesja była otoczona ogrodem i znajdowała się na skraju alejki. Z tyłu za domem widać było jezioro. Myślę, że czuła się tu wyśmienicie. Z ludźmi, a jednak nieco na uboczu. Wiem, że chwaliła sobie spokój. Cieszyłam się, że znalazła tu swoje szczęście. Że nie jest sama. Zanotowałam jeszcze jej numer telefonu, żebyśmy mogły się potem skontaktować, a następnie wraz z Jacobem i małym udaliśmy się już w stronę lasu.

Z naszym słodkim balastem nie mogliśmy sobie pozwolić na bieg, dlatego szliśmy marszem. Steffen przykleił się do pleców Jake'a jak mała małpka i zadowolony trącał liście na mijanych drzewach. Na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem. Oczywiście nie wiedziałam, gdzie znajdę Lykainę, ale często spotykałam się z nią nad stawem, dlatego tam robiliśmy nasz namiot. Chłopiec był senny, więc położyliśmy go do środka. Od razu zasnął, trzymając w rączce swojego drewnianego niedźwiedzia. Żałowałam, że nie kupiłam mu pluszowego misia w Eldon, żeby mógł się w niego wtulić, ale z drugiej strony twarda zabawka z drewna pasowała do przyszłego Lykosa. Patrząc na niego, zastanawiałam się, jaka będzie przyszłość i jak będzie wyglądał. Oczyma wyobraźni widziałam postawnego, umięśnionego mężczyznę z półdługimi, prostymi blond włosami, które zaczesywał gładko do tyłu. Ubranego tylko w lniane spodnie... Chyba wyobraźnia za bardzo mnie poniosła – mentalnie skarciłam się za nieprzyzwoite myśli o tym małym stworku. Byłam jednak pewna, że będzie przystojny i, jeśli nadarzy się okazja, złamie serce każdej dziewczynie, jaką napotka na swojej drodze.
Jacob upolował dla nas potężnego zająca, który już piekł się na przygotowanym z gałęzi rożnie. Dobrze jest mieć przy sobie zmiennokształtnego. Jest lepszy niż niejeden doświadczony myśliwy. Kiedy zajadaliśmy się ostatnimi kęsami mięsa, zauważyłam, że Lykaina przybyła.. Nie zwrócilibyśmy uwagi na nią, bo nie podeszła do nas, a cicho przysiadła na skale, ale z jej oblicza emanowała jasność. Zastanawiałam się teraz nad tą mistycznością jej wizerunku. Inge nie używała nigdy podobnej mocy. Gdy nie zmieniała się w wilczycę, wyglądała jak zwykła, młoda kobieta. Julienne ukrywała się często za magiczną mgłą i stwarzała wokół siebie aurę, którą odgradzała się od świata, od innych. Jakby nie chciała dopuścić nikogo do siebie. Podeszłam do niej i położyłam rękę na ramieniu. Odwróciła głowę w moją stronę i zajrzała mi prosto w oczy. Była taka spokojna i jakby lekko podekscytowana, jednak emocje przebijały się przez marmurowy wyraz twarzy tylko dzięki spojrzeniu.

- Udało się, prawda. Jest tu z wami? - zapytała ostrożnie.
- Tak, śpi teraz w namiocie. Ma na imię Steffen i jest rozkosznym, małym chłopcem.
- Dziękuję, Bello – odparła z przejęciem i objęła mnie. Poczułam jej ciepło. Było mi tak dobrze, jakby jej pragnienie miłości osiągnęło taki poziom, że wylewało się z niej mimowolnie.
- Proszę. Cieszę się, że mogłam pomóc. Jutro przedstawię cię małemu. Myślę, że nie będzie żadnego problemu, by zostawić go od razu. Nie jest płaczącym dzieckiem, bez problemu zniósł rozstanie ze swoją mamą i z pewnością ucieszy się na nową.
- Jesteś niesamowitym człowiekiem, Bello. Ludzie coraz bardziej mnie zdumiewają. Myślałam, że są tylko źli, ale ty, Veronika, Mark... Dziękuję za wszystko - dodała po dłuższej pauzie.
- Byłam ci to winna, chciałam pomóc. Naprawdę nie masz mi za co dziękować, to ja dziękuję, że dałaś mi wybór. - odpowiedziałam. - Lykaino, jeśli teraz nie muszę zostawać twoją następczynią, w jaki sposób zostanę uwolniona od tych mocy, które posiadam? – zapytałam po chwili.
- Bello, przepraszam, że wcześniej ci nie powiedziałam. Jest mi głupio, ale zrobiłaś mi nadzieję swoją propozycją i obawiałam się, że będziesz chciała zmienić zdanie. - Spojrzałam na nią pytająco. - Jesteś wolna. Nigdy nie stałabyś się lykainą bez mojej duszy, a dar, który otrzymałaś ode mnie, sam przeminie. Nie powinien już się wzmacniać. Osiągnęłaś wszystko, co mogłaś, bym mogła uczyć cię być strażniczką. Nie wiem dokładnie, kiedy wszystkie twoje moce stracą na sile. Rozumiesz, że nigdy nie doszło do takiej sytuacji, żeby ktoś wybrany nie został strażnikiem. Owszem zdarzało nam się źle wybierać, ale wówczas naszym zadaniem było zlikwidować tę niewłaściwą osobę, aby nie dostała się w szeregi wroga. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- I tak bym ci pomogła, ale rozumiem cię. Chciałam jeszcze zapytać, kim są rebelianci. - Lykaina otworzyła szeroko oczy. Widocznie nie spodziewała się tego pytania.
- Dlaczego pytasz?
- Mieliśmy przyjemność się z nim spotkać i po tym spotkaniu została mi mała pamiątka. - Uchyliłam bluzkę, by pokazać jej zabandażowany bok.
- Walczyliście z nimi? Na Noela, myślałam, że już ich pokonaliśmy. Pokaż mi ranę. - Strażniczka nie czekała nawet na zgodę, od razu zdjęła opatrunek i przyłożyła ręce do rany.
- Noel, onei se de male, per me kades curas – szeptała w nieznanym mi języku, a z jej ręki rozchodziły się ciepłe promienie po całym moim brzuchu. Kiedy zdjęła dłoń, na skórze nie było widać ani jednego zadrapania. - Widzę, że rana sama dobrze się goiła, ale kiedy nie będziesz już miała wilczej mocy, mogłoby się to odezwać. Uważaj na siebie, moja droga. Dbaj o dobre odżywianie, by zasiane ziarno przyniosło plony.
- Dobrze, będę o siebie dbała, ale skoro mnie uleczyłaś pewnie nie ma już żadnych obaw. - Nie lubiłam jej enigmatycznych gadek. Inge była zdecydowanie bardziej bezpośrednia.
- W takim razie zjawię się tu o świcie – odpowiedziała, delikatnie się uśmiechając, a potem zniknęła. Chciałam ją zawołać, ale ugryzłam się w język. Nie powiedziała, skąd wzięły się czarne wilki! Stwierdziłam, że nie będę naciskać, skoro i tak moje „być” w tym świecie właśnie się kończy.

Jacob leżał na kocu przy dogasającym ognisku. Kiedy do niego podeszłam, spostrzegłam, że śpi. Zagasiłam ogień i weszłam do namiotu, kładąc się potem obok Stievie'ego. Spał tak słodko. Przez chwilę wpatrywałam się w tę anielską buźkę, a następnie sama zasnęłam – nawet nie wiem, jak długo to trwało. Rano ułożyłam rzeczy chłopca na kocu. Te, które dostał od swojej mamy i te od nas, a potem zwinęłam je i zawiązałam. Mały zjadł z apetytem śniadanie i po chwili wstał z kocyka, na którym siedział, po czym podszedł do stojącej nieopodal Lykainy. Chwycił ją za dłoń, uśmiechał się i wyciągnął do niej drugą rączkę. Julienne natychmiast się rozpromieniła i wzięła go na ręce.
- Dziękuję wam, dziękuję za wszystko. Jake, jeśli kiedyś będziecie potrzebować pomocy, możecie na mnie liczyć. Bello, to tyczy się oczywiście również ciebie. Wiecie, gdzie mnie znaleźć.
- To rzeczy Steffena. Ubranka na pewno się przydadzą, ma też zabawkę od swojej pierwszej mamy i drobiazgi od nas. W takim razie to już pożegnanie? - zadałam pytanie sama sobie. - Julienne, myślę, że teraz możesz już używać swojego imienia. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś. Na początku myślałam, że to, co mnie spotkało było koszmarem, ale myślę, że dzięki temu, odnalazłam siebie. Wiem już, kim jestem. - Podeszłam do niej, by ją uścisnąć. Pocałowałam chłopca w główkę.
Jacob również zbliżył się do strażniczki i podał dłoń. Nic nie mówił, ale z tego gestu wydać było respekt i podziw. Mały wyciągnął do niego rączki.
- No, kolego, teraz musimy się pożegnać. Daj buziaka Jake'owi. Jak będziesz większy, to może razem sobie pobiegamy. - Chłopiec uśmiechnął się radośnie.

Wzięliśmy swoje plecaki i ruszaliśmy w drogę. Obejrzałam się za siebie. Lykaina i jej nowy następca machali nam na pożegnanie. Odpowiedziałam tym samym.
- Kto ostatni w Parku Olympic, załatwia obiad – rzuciłam wyzwanie, a następnie zaczęłam biec. - I pamiętaj, że nie można się przemienić – krzyknęłam. - Jake momentalnie zaczął mnie gonić, po chwili dorównał i biegliśmy łeb w łeb prawie całą drogę. Późnym popołudniem dotarliśmy do celu. Przyspieszyłam na ostatnich metrach i wbiegłam do parku jako pierwsza.
- Oszustka, myślałem, że już się nie ścigamy - odparł z wyrzutem Jacob.
- Chyba żartujesz - odpowiedziałam, chichocząc. - Wiesz, jak nie lubię polować, a ty masz już niezłą wprawę. - Moje maślane oczy musiały zadziałać, Jake zmienił się w wilka i pognał na poszukiwanie pożywienia.
Ja tymczasem zbierałam gałęzie na ognisko i rozbiłam namiot. Oddanie Steffena było wykonaniem ostatniej powinności wobec wilczycy. Ostatnim zadaniem, którego, jak się okazało, nie musiałam wypełniać. Od teraz byłam wolna i choć zaakceptowałam siebie oraz fakt, że jeszcze przez trochę będę miała przy sobie magiczne moce, wiedziałam, że czeka mnie to, co najtrudniejsze. Zastanawiałam się, nad tym, co ma nastąpić, ale po chwili odgłos kroków wyrwał mnie z rozmyślań.
- Dziś na kolację to samo – oświadczył roześmiany Indianin. - Nic innego nie stanęło na mojej drodze. - Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
Zjedliśmy posiłek w milczeniu, a potem zagasiliśmy ogień. Weszłam do namiotu, Jake rozkładał koc przy wygaszonym ognisku.
- Chodź do środka. Nie chcę być dzisiaj sama – wyszeptałam. Nic nie odpowiedział, ale posłuchał mojej prośby. Położył się obok mnie na wznak. Oddychał ciężko, chociaż wiedziałam, że nie jest zmęczony. - Jake, mogę się do ciebie przytulić? - zapytałam, a w myślach dodałam: Ostatni raz. W odpowiedzi wyciągnął ramię i zagarnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego pierś i zasnęłam. Usypiało mnie głaskanie po ramieniu i jego ciepły oddech, który czułam na swoich włosach.

Następnego ranka obudziłam się sama. Wyszłam na zewnątrz. Wszystko było już spakowane, resztki z ogniska uprzątnięte. Wystarczyło tylko złożyć namiot. Jake nie odezwał się słowem. Biegliśmy umiarkowanym tempem. Od Forks dzieliło nas tylko parę kilometrów. Stanęłam i poprosiłam go o to, żebyśmy się tu rozstali. Nie oponował, po prostu spojrzał na mnie w taki sposób, że zrobiło mi się gorąco i pobiegł w swoją stronę. Postanowiłam, że najpierw pójdę do Cullenów. Edward na pewno umiera ze zmartwienia. Embry miał trzymać język za zębami, więc nikt jeszcze nie wiedział, że już niebawem mieliśmy wrócić. Gdy dotarłam pod drzwi ich willi, zawahałam się. Nie wiedziałam, jak zareaguję na taką ilość wampirów, zakładając, że wszyscy byli w domu. Jadnak nie mogłam sprzeciwiać się temu, co nieuchronne – zapukałam.
Momentalnie drzwi się otworzyły i ujrzałam roześmianą twarz Esme.
- Bella! Jak się cieszę, że już jesteś! Witaj, skarbie, Edward odchodzi od zmysłów – Przygarnęła mnie do siebie, a po chwili znów się odsunęła. - Przepraszam cię, zapomniałam. Nadal reagujesz na nas alergicznie? - zapytała z troską.
- Obawiam się, że niestety tak - odparłam nieco oszołomiona duszącym zapachem kobiety. - Chciałam się tylko przywitać i powiedzieć Edwardowi, że jestem z powrotem.
- Wejdziesz? Nie ma go w domu. Wszyscy są w szkole, a Carlisle w szpitalu, ale możesz tu zaczekać na niego.
- Wolałabym nie. Esme, jeśli mogę cię prosić, to przekaż Edwardowi, że już po wszystkim. Jestem wolna, strażniczka ma już nowego następcę, niestety moce, jakie otrzymałam będą ze mną jeszcze trochę. Nie wiem dokładnie, ile to potrwa, bo jestem pierwszym przypadkiem, który nie zostanie przemieniony do końca. Chciałam tylko was wszystkich uspokoić, ale teraz pójdę do domu. Tata pewnie stracił już nadzieję, że wrócę. Tęskniłam za nim, chcę mu zanieść dobrą nowinę.
- Oczywiście. Rozumiem.
- Powiedz, proszę, Edwardowi, że sama się do niego odezwę. Niech nie przychodzi do mnie, dobrze?
- W porządku, Bells – odpowiedziała wyraźnie zmartwiona moim oświadczeniem.
- Dziękuję.

Czułam się okropnie. Kochałam ich. Byli dla mnie jak rodzina, a ja nie potrafiłam tego w pełni docenić. Z drugiej strony nie mogłam oszukiwać, że wszystko jest jak kiedyś. Gdy tylko Esme zamknęła drzwi, poczułam ulgę, nie musząc patrzeć w te smutne oczy, jakimi mnie żegnała. Pobiegłam do domu. Wreszcie dom. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Charlie'ego nie będzie, ale nie chciałam zjawiać się na komendzie i od razu robić wokół siebie pełno szumu. I tak pewnie nie obejdzie się bez zainteresowania moją osobą, ale wolałam to odsunąć na później. Klucz do domu znalazłam w niedziałającym, starym lampionie.
Salon i kuchnia wyglądały na zadbane. Charlie może nie potrafił ugotować sobie obiadu, ale starał się utrzymywać porządek. Otworzyłam lodówkę – była prawie pusta. Stał w niej tylko karton mleka i pudełko z jajkami. W zamrażalniku piętrzył się za to stos opakowań z pizzą. Cały Charlie. Jadał jajecznicę, mrożone fast foody lub posilał się w barze. Z tego, co mam, a sprawdziłam jeszcze spiżarkę, gdzie znalazłam mąkę, cukier i inne trwałe artykuły spożywcze uda mi się zrobić tylko naleśniki lub omlety. Postawiłam na to drugie dla odmiany. Do ciasta dodałam drobno posiekane pieczarki ze słoika. Zapach roznosił się po całej kuchni. Nagle usłyszałam trzask upadających kluczy i torby z zakupami. Butelka z sokiem pomarańczowym roztrzaskała się w drobny mak. Pomarańczowa plama straszyła z kremowej wykładziny, ale nie to było teraz ważne. Mina taty bardzo mnie zaskoczyła. Miał łzy w oczach.
- Bells, ty żyjesz? - powiedział po chwili, a ja podbiegłam i wtuliłam się w niego.
- Żyję, tato. Przepraszam.
- Dziecko, tak się martwiłem. Gdzie ty byłaś? Dlaczego się nie odezwałaś? - zaczął zadawać nerwowo pytania.
- Tato, nie mogę ci powiedzieć. Przepraszam. Byłam ranna, znalazłam się w środku nieznanej głuszy, straciłam pamięć i zaopiekowała się mną pewna staruszka. Wiem, że to brzmi niczym bajka, ale tak było.
- Już dobrze kochanie. Przepraszam, że się uniosłem. Najważniejsze, że jesteś. Myślałem, że straciłem najważniejszą osobę w życiu – powiedział spokojniej. - Ale już wszystko w porządku? Wszystko pamiętasz? Musisz koniecznie zbadać się u doktora Cullena.
- Tak, tato. Już wszystko pamiętam.
- A jak trafiłaś do domu. Daleko byłaś?
- W okolicach Eldon. Jacob mnie znalazł.
- To ma sens. Pocieszał mnie, że wszystko będzie dobrze, a potem zniknął. Muszę mu podziękować. - Nie ustalałam z Jake'iem wersji wydarzeń, ale taki wariant – bez nadzwyczajnych kreatur i bez mówienia, że ja również stałam się takim potworem była najbardziej odpowiednia. - Boże, jak się cieszę, że jesteś. - Ojciec przytulił mnie jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, że ma w sobie tyle miłości do mnie. Nigdy jej nie okazywał.
- Kocham cię, tato – powiedziałam mimowolnie, choć oczywiście kocham mojego ojca, ale mówiłam mu to niezmiernie rzadko, ostatnio wcale.
- Ja ciebie też, skarbie. Bardzo. Tylko już nigdzie mi nie znikaj. Nie zniosę tego, że nie można się z tobą skontaktować.
- Tato, uwierz mi. Do szkolnych biwaków mam już wielki uraz, a przez moją nieobecność ogromne zaległości w szkole. To ostatni rok. Chciałabym skończyć ze wszystkimi. Będę siedziała w swoim pokoju zakopana książkami.
- Jesteś niemożliwa. Przecież możesz wydłużyć szkołę, pójść na wakacyjny kurs.
- Tak, ale wtedy nie załapie się na studia. Nie chcę zmarnować roku.
- Dobrze, jak chcesz, Bello. Co tak pachnie?
- Zrobiłam omlet z pieczarkami. Jest w piecyku, zjedz, a ja pójdę się odświeżyć.
- Nie zjesz ze mną? - zapytał ze skwaszoną miną.
- Już zjadłam swojego, a przydałby mi się prysznic. Zaraz wrócę, nie martw się – powiedziałam i, klepnąwszy go po ramieniu, pobiegłam na górę.
Całe popołudnie spędziłam z Charlie'em. Opowiadałam mu o Veronice, o tym jak się mną opiekowała, skrzętnie omijając wszelkie informacje dotyczące Lykainy i podróży do Europy. Kiedy nadeszła godzina meczu, który tata chciał bardzo obejrzeć, czego domyśliłam się, obserwując, jak przekładał ciągle nogę na nogę, powiedziałam, że i tak muszę się spotkać z Edwardem, bo na pewno również się o mnie martwił. Charlie zgodził się chyba tylko z powodu tego meczu. Przyniosłam mu piwo z lodówki i wyszłam przed dom. Napisałam w międzyczasie esemesa do Cullena, który zjawił się już po kilku minutach.

- Cześć – odezwał się, myśląc, że nie dostrzegłam jego przyjścia.
- Witaj. - Nie potrafiłam z siebie wydobyć nic więcej. Milczeliśmy dłuższą chwilę. Usiadłam na bujanej ławce i wskazałam mu fotel obok siebie. Gdy już zajął miejsce, nabrałam odwagi, by się odezwać, choć do końca nie wiedziałam, od czego zacząć. - Dziękuję, że mi pomogłeś. Bez ciebie nic by się nie udało.
- Bells, wiesz, że dla ciebie zrobiłbym wszystko. Nie masz za co dziękować. Powiedz mi, już po wszystkim? Tak bardzo tęskniłem za tobą – odpowiedział pożądliwie, chwytając moją dłoń w swoje zimne ręce.
- Nie, jeszcze nie jest po wszystkim – wyszeptałam, powoli uwalniając swoją rękę z delikatnego uścisku. Widziałam ból w jego oczach. Znaliśmy się już od dawna. Obserwowałam jego spojrzenia po incydencie z Jamesem. Nigdy nie było w nich tyle bólu jak w tej chwili. - Jestem już wolna od obowiązków, jakie na mnie rzuciła wilczyca – zaczęłam powoli, choć wiedziałam, że wie to już pewnie od Esme. - Nadal jednak mogę się przemieniać i nie straciłam wszystkich mocy. Podobno z czasem wszystko osłabnie, ale nie wiadomo kiedy, bo jestem pierwszym takim przypadkiem, który przeżył nieudaną transformację. - Wampir spojrzał na mnie z obawą. - Nie, nic mi się nie stanie. Lykaina powiedziała, że gdy ktoś nie nadawał się do pełnienia funkcji, musiał zostać unicestwiony. Mój przypadek jest wyjątkowy. Edward, myślę, że powinniśmy od siebie odpocząć. Nie możemy się spotykać – zmieniłam temat. - Przez ten czas zrozumiałam, że uczucie, jakim cię darzyłam, może być fałszywe. - Cały czas milczał. Nie wiem, skąd wzięłam odwagę, by mówić. Nie wiem, skąd dobywały się akurat te słowa, skoro ja nadal nie byłam pewna, czy chcę z niego zrezygnować. Czy go kocham... Przecież nadal sterują mną zapędy wilczycy, która gdzieś tkwi w środku. - Ed, spójrz mi w oczy. - kontynuowałam. - Byłam w tobie zakochana. Uwielbiałam cię i podziwiałam. Za nieziemski wygląd, niesamowitą wiedzę i wrażliwość. Za maniery, których nie posiada w takim stopniu żaden chłopak w Forks, ba, żaden w całej Ameryce. Uwielbiałam cię za to, że ty – doskonały w każdym calu mężczyzna chcesz na mnie w ogóle spojrzeć. W tym nastoletnim zakochaniu zapomniałam jednak o tym, że jesteś wampirem. Życie z tobą nie byłoby zwykłe.
- Bello, przecież już to przerabialiśmy. Chciałaś być ze mną na wieczność. Nie różnilibyśmy się niczym – wtrącił się, próbując znów chwycić mnie za rękę.
- Proszę cię, nadal czuję wrogość w stosunku do twego rodzaju. Nie wiem, kiedy to minie – odrzekłam, wbijając mu kolejny mentalny sztylet w pierś. Jestem pewna, że wszystkie dziewczyny znienawidziłby moją postać, gdyby to była tylko fikcyjna opowieść. Ja – zwykła szara myszka, odrzucam przystojnego wampira, który ma mi do zaoferowania wieczne młodość i życie. - Daj mi dokończyć. Chodzi o to, że po tym jak stałam się wilczycą, jak doświadczyłam pewnego rodzaju niezwykłości, którą ty posiadasz, zrozumiałam, że to nie jest coś, czego chcę dla siebie. Nie zostanę wampirzycą z własnej woli, a jako człowiek, nie chcę mieć za chłopaka mężczyznę zaklętego w ciele siedemnastolatka, z którym nie mogę się nigdzie pokazać w słoneczny dzień, z którym nie będę mogła dojrzewać i starzeć się. Edward, kochałam cię, nadal kocham w pewien sposób, ale na razie nie mogę przebywać w twoim towarzystwie ze względu na wilcze atrybuty, którymi nadal dysponuję. Nie chcę ci również robić nadziei, że gdy to się kończy, moje uczucia się zmienią, dlatego myślę, że nie powinniśmy się spotykać.
- Rozumiem. Nie mogę od ciebie żądać, byś mnie kochała. Nie mogę ci zabierać człowieczeństwa, którego sam pragnąłbym dla siebie. W takim razie wyjedziemy. Jeśli taka jest twoja wola, nie będziesz miała znaku o naszym istnieniu.
- Nie, Edward. Chcę cię pamiętać. Jesteś częścią mnie. Chciałabym być z tobą w kontakcie, choć rozumiesz, że na razie nie osobistym.
- Odezwij się do mnie tylko wtedy, gdy będziesz chciała, żebym wrócił. Będę czekał na ciebie.
- Nie warto – wyszeptałam niemal bezgłośnie, choć miałam pewność, że wampir mnie usłyszy, a potem dodałam na głos: - Obiecaj mi, że nie będziesz czekał. Jestem pewna, że kiedyś znajdziesz kogoś, kogo pokochasz tak jak mnie. Nie broń się przed tym uczuciem, bo ja nie byłam ciebie warta.
- Bells, przestań. Znasz mój numer telefonu, nigdy go nie zmienię. Zadzwoń, jeśli będziesz gotowa.
- Dziękuję. Dziękuję ci za wszystko – odpowiedziałam, pewna iż ciągnięcie dalej tej konwersacji na nic się nie zda. Dotknęłam jego policzka. Dziwne drżenie ręki spowodowało, że natychmiast ją odsunęłam. - Dziękuję.

Edward spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie, a potem odszedł bez słowa. Mówił prawdę. Jeszcze tego samego dnia cała rodzina Cullenów zniknęła. Charlie mówił tylko o jakimś nagłym transferze Carlisle'a, ale nikt nie wiedział, dokąd pojechali. Dostałam e-mail od Alice. Strasznie żałowała, że nie mogłyśmy pożegnać się osobiście. Napisała, że wysyła wiadomość w sekrecie przed Edwardem, który prosił o niekontaktowanie się ze mną. Przesłała pozdrowienia od Jaspera, Rosalie, która cieszyła się z mojego wyboru i życzyła mi szczęścia, Emmetta oraz doktora i Esme. Wszyscy zaakceptowali taką decyzję i kazali napisać, że będzie im mnie brakować. Jak bardzo by mnie znienawidzili, gdyby dowiedzieli się, że zdradziłam ich syna i brata? Nie wiem. To jedno ciążyło mi na sumieniu, ale skoro doszłam do wniosku, iż nie będę częścią ich życia, równie dobrze mogę im zaoszczędzić zawodu, a Edwardowi większego bólu. Skrycie liczyłam na to, że zwróci się do Tanyi, a ona go przyjmie. Ta kobieta kochała go prawdziwie, nie tak jak ja.
W szkole huczało od plotek. Wiedziałam to tylko od Angeli, bo dla własnego zdrowia psychicznego i bezpieczeństwa innych nie zjawiłam się w murach budynku od chwili powrotu. Przynajmniej nie w części, gdzie odbywają się lekcje. Nie było mnie miesiąc. To niewiele, ale zważając na okoliczności, w jakich zniknęłam, sporo. Do egzaminów zostały trzy tygodnie. Tata załatwił z dyrekcją, że będę uczyła się sama w domu i przystąpię do kończących szkołę średnią testów z resztą uczniów. Z uwagi na moje traumatyczne przeżycia i zaświadczenie lekarskie, które Charlie zdobył z drugiej ręki – nie chciałam pójść do szpitala i na szczęście ojciec nie nalegał – dyrektorka wyraziła zgodę. Przychodziła do mnie raz w tygodniu pedagog, by odebrać zadane prace i przeprowadzić zaległe sprawdziany. Z Jake'iem kontaktowałam się telefonicznie, nadal nie miałam pomysłu, jak rozwikłać naszą sytuację, byśmy mogli być przyjaciółmi. To, co powiedziałam Edwardowi była prawdą i tyczyło się nie tylko jego. Nie miałam zamiaru wiązać się z niezwykłym mężczyzną, który przeżyje mnie młodo. Do takich osobników należał również Jacob.

Na egzaminach czułam się dziwnie. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była duchem. Jessica przepraszała mnie oczami, Angela pocieszała uśmiechem, Mike patrzył na mnie z zawodem miłosnym wymalowanym na twarzy, a reszta po prostu jak na dziwoląga. Nikt na szczęście do mnie nie podszedł wedle rozporządzenia dyrektorki. Za każdym razem wychodziłam wcześniej i nie musiałam przepychać się w tłumie. Gdy szkoła się zakończyła, Charlie poszedł odebrać moje świadectwo. Nie brałam udziału w uroczystościach, ponieważ uważałam Forks za rozdział zamknięty. Nie znalazłam tu prawdziwych przyjaciół, oprócz wampirów, którzy na moje życzenie zniknęli z mojego życia i Angeli, z którą zamierzałam mieć kontakt na studiach, choćby telefoniczny czy mailowy. Paczka z LaPush też radziła sobie dobrze beze mnie, a Jacob... Może jeszcze uda nam się pozostać w przyjaźni. Według wcześniejszych ustaleń spakowałam się, by pojechać na wakacje do mamy. Zanim jednak wyjechaliśmy, poprosiłam Charlie'ego o krótką wizytę w rezerwacie. Pożegnałam się z Jacobem. Ustaliliśmy, że porozmawiamy po moim powrocie. Starałam się mu dać do zrozumienia, że należymy do dwóch różnych światów, a to, co nas łączy, niedługo przeminie. On jednak był uparty jak osioł. Miałam nadzieję, że po wakacjach zmądrzeje i zrozumie moją decyzję. Niestety po wakacjach nie zjawiłam się już w Forks...


2 lata później, grudzień


Dzisiejsze wykłady zupełnie mnie przytłoczyły. Uświadomiłam sobie, że moja wiedza na temat angielskiej literatury jest niewielka i bardzo wybiórcza, a o literaturze na świecie wiem mniej niż mój chomik.
Pogłaskałam Łobuza, a on położył po sobie uszka zadowolony z pieszczoty. Dotykanie jego delikatnego, karmelowego futerka bardzo mnie uspokajało. On odwdzięczał się marszczeniem pyszczka i przymykaniem ocząt. Kiedy już wypełniliśmy nasz rytuał na powitanie, odłożyłam go ponownie do klatki i dosypałam mu ziarna do prawie pustej miseczki. Poszłam też po świeżą marchewkę, którą starannie obrałam nożykiem. Łobuz chrupał zawzięcie i wypełniał po brzegi swoje pucułowate policzki.
Uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam do komputera, by sprawdzić pocztę.
Jak co piątek, mogłam się spodziewać wiadomości od Blacka. Był w tym względzie regularny niczym szwajcarski zegarek. Przyzwyczaiłam się do tych elektronicznych listów. Zdawał mi relację z wydarzeń w LaPush, a działo się sporo. Opowiadał o swoim ojcu, który przeważnie leżał, bardzo osłabiony po chemii. Wygrał z rakiem, ale kosztem swoich sił witalnych. Bardzo chciałam go zobaczyć, niestety do tej pory nie mogłam się zdobyć na wizytę w tym miejscu, które było przepełnione bolesnymi wspomnieniami. Starałam się skupić na nauce, by w przyszłości uczyć w szkole. Wybierając studia, myślałam o dziennikarstwie, jednak szybko zrewidowałam swoje marzenie i doszłam do wniosku, iż najlepiej będę się spełniać jako nauczycielka literatury.

Bello,

Wiem, że i tak musiałaś wyjechać. Studia, nowe życie. Na Twoim miejscu też bym się nie wahał. Forks to dziura i gdybyś nie pojechała na studia, pewnie utknęłabyś w sklepie Newtonów albo do emerytury obsługiwała gości w Grill Barze. Tysiąc razy mi tłumaczyłaś powody wyjazdu, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego nas nie odwiedzasz, dlaczego nie pozwalasz, żebym do Ciebie przyjechał.
Nic wcześniej o tym nie pisałem, nie chciałem zapeszyć, ale od roku się nie przemieniam. Postarzałem się. Chciałbym zobaczyć Twoją minę. Wink
Trzymaj się, Bells, i pamiętaj, że ja czekam na Twą wizytę. Nie możesz mnie unikać do końca życia.

Jake.


Black znów w sentymentalnym nastroju... Czasami potrafił pisać długie i radosne opowieści, które ani troszkę nie poruszały drażliwego tematu, ale zdarzało mu się wracać do przeszłości, próbować. Wiem, że nikogo nie miał. Żył jak mnich, jakby chciał powiedzieć, że jest tylko mój... Nie wiedział jednak czegoś, co popsułoby nasze relacje. On bardzo często zajmował moje myśli, lecz jest takie powiedzenie, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Ja w rzece Blacka teoretycznie nie byłam, ale mamy wspólną historię, która na pewno w jakiś sposób wszystko zmieniła. Przez te dwa lata od wyjazdu skupiłam się przede wszystkim na nauce. Po zajęciach pracowałam w pobliskiej kawiarni i raczej nie udzielałam się towarzysko, przez co robiłam za dziwadło. Tylko moja współlokatorka Melly pokładała we mnie nadzieje i wierzyła, że kiedyś wrócę do żywych. Możliwe.

***

Tydzień minął mi bardzo szybko. Zbliżały się święta i postanowiłam wszystkich zaskoczyć. No, może nie wszystkich. W plany wtajemniczyłam tylko mamę, która zaplanowała święta u Charliego. Phil był dla niej przeszłością. Romansował z jakąś modelką, o czym Renee dowiedziała się z prasy. Ciężko to przeżyła. Tym bardziej, że on nie potrafił się sam przyznać, a o fakcie dowiedziała się po tym, jak światek celebrytów huczał od plotek. Przyznał się, że to prawda, ale nie przepraszał. Rozstali się w zgodzie. Na szczęście nie byli małżeństwem i Renee ominęła afera rozwodowa najsławniejszego futbolisty, która pewnie niosłaby się echem przez tygodnie, a mama musiałaby żyć w świetle fleszy nieprzejednanych paparazzi. Wspaniałomyślnie chciał jej podarować dom, ale odmówiła. Po prostu spakowała się i wyjechała, gdy go nie było. Wróciła na stare śmieci do Phoenix. Dawała radę, ale skończyła z mężczyznami. Przynajmniej tak mówiła.
Cieszyłam się, że będę miała ich razem na święta, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że raczej się ze sobą nie zejdą. Od porzucenia Phila mamą opiekował się tata, wspierał ją i wiem, iż prowadzili ze sobą długie rozmowy telefoniczne, ale traktował ją tylko jako przyjaciółkę i matkę jego dziecka.
Renee namówiła go na wspólne święta, konspiracyjnie nie wspominając nic o moim przyjeździe. Zapakowałam Łobuza do podróżnej klatki, spakowałam niewielką torbę ciuchów, prezenty i książki do nauki, a potem wsiadłam do mojego pick-upa.* Samochód dostałam od Charliego, bo moja stara furgonetka nie dojechałaby nawet do Port Angeles, nie mówiąc już o Seattle i czasie podróży. Niebieski dodge Dakota spełniał swoją rolę bardzo dobrze i pokochałam go prawie tak samo jak mój czerwony złom. Droga do domu minęła mi bardzo szybko, szczególnie trasa na terenie Olimpic National Park. Widok drzew, przebiegające między nimi sarny – to wszystko przypominało mi chwile spędzone w lesie. Moje umiejętności dość szybko wygasły. Po lykainie została mi blizna, wrażliwsze zmysły i chyba zmniejszyła się moja nieporadność. Po prostu byłam zwykłą, niewyróżniającą się dwudziestoletnią dziewczyną. Kiedy zaparkowałam przed domem, czułam lekkie poddenerwowanie. Dom to nie tylko rodzice, znajomy pokój, kuchnia. To też wspomnienia o wampirze, o pierwszym chłopaku, pierwszej miłości. Serce ciążyło mi, jakbym sobie przywiązała do ciała ciągnący mnie do ziemi kamień. Stanęłam na ganku z klatką chomika pod pachą i torbą w ręce. Właśnie gdy uniosłam ściśniętą w pięść dłoń, by zapukać, drzwi się otworzyły. Renee puściła mi oczko, a potem, nie mówiąc słowa, wzięła ode mnie pakunki i pokręciła głową w stronę salonu. Kroczyłam cicho w kierunku kanapy, a potem stanęłam z tyłu za Charliem, zakrywając mu oczy.
- Co to za zimne łapska? Bella, to ty?
- Ja, tato – zaśmiałam się. Skąd wiedziałeś?
- Tylko ty w naszej rodzinie masz takie lodowate ręce. Chodź, uściskam cię! - dodał, wstając z rozpostartymi ramionami. - Mówiłaś, że nie przyjedziesz na święta. Staremu ojcu nie robi się takich niespodzianek. Mogę zejść na zawał.
- Złego diabli nie biorą! - zripostowałam. - Słuchajcie, mam jeszcze kilka rzeczy w aucie pójdę po nie, a potem odświeżę się po podróży.
- Byle szybko, kochanie. Twoja mama gotowała kolację wedle wskazówek córki – dodała Renee.
- Bells, idź od razu na górę, a ja się zajmę bagażami – powiedział Charlie tonem nieznoszącym sprzeciwu. A co to za szczur w klatce?
- To nie szczur, tylko mój chomik bengalski – Łobuz. Ale z nim lepiej ostrożnie, nie lubi obcych.
- Dobra, dobra. I tak nie mam zamiaru zbliżać się do tego paskudnego gryzonia
- Tato!

Charlie zawsze bał się nawet myszki. To całkiem śmieszne, że został policjantem i zdarza mu się brać udział w groźnych sytuacjach czy nawet egzaminować zwłoki, a lęka się przed małymi futrzakami. Poszłam na górę. Najbardziej obawiałam się zobaczyć mój pokój. Niewiele tam zmieniłam przed wyjazdem. Nie miałam na to czasu i ochoty. Stwierdziłam, że nowy rozdział zacznę na studiach, w innym miejscu, a przeszłość zostawię za sobą taką, jaka była. Z lękiem otworzyłam drzwi do mojego starego królestwa i ze zdziwieniem spostrzegłam, że wszystko się w nim zmieniło. Ściany były pomalowane na ciepłą brzoskwinię. Stare drewniane biurko zastąpił szklany blat na metalowych nogach, a na nim stał płaski ekran. Pod biurkiem znajdował się nowy komputer, świecił też router – to znaczy, że Charlie zmienił wreszcie źródło Internetu. Z podłogi ściągnięto wszystkie warstwy farby i położono na nią tylko lakier. Odzyskała naturalny odcień jasnej sosny i była... No cóż, była idealna. To samo stało się z łóżkiem. Dostałam też nowe zasłony, komplet czerwonej pościeli. Wszystko zachowywało ciepłe barwy. Jasne drewno, szkło z metalem i pomarańczowo- czerwone dodatki. Uśmiechałam się do siebie jak głupia. Wiedziałam, że to sprawka Renee, choć musiała nadzorować remont z Phoenix, a dekoracje dodała już po przyjeździe. Muszę ich za to wyściskać. To naprawdę najlepszy prezent, jaki mogli mi zrobić. Rzuciłam torbę z ciuchami obok łóżka, a Łobuza usadowiłam na komodzie. Nie był nawet zdenerwowany podróżą. Zamontowałam mu poidełko, nasypałam jedzenie i wsadziłam kołowrotek, do którego ochoczo wskoczył i zaczął biegać. Kiedy upewniłam się, że daje radę w nowym otoczeniu, chwyciłam za kosmetyczkę, by pójść pod zasłużony prysznic. Odświeżona i świeżo ubrana zeszłam na premierową kolację mojej mamy. Muszę przyznać, że zapiekanka wyszła jej całkiem smacznie. Na pewno damy radę z przygotowaniem świątecznego obiadu.

W dzień Bożego Narodzenia byłam poddenerwowana. Do tej pory nie dałam znaku życia. O mojej wizycie wiedzieli tylko rodzice, chyba że ktoś wścibski zainteresował się nowym samochodem na podjeździe.
Byłam pewna, że Angela i Ben są w Forks na święta. Angie to tradycjonalistka i nie wyobrażała sobie spędzać Gwiazdki poza rodzinnym domem. W tym względzie musieli z Benem wypracować kompromis. Ben i Angela wzięli ślub – niespełna rok temu. Niestety nie mogłam przyjechać, choć dostałam zaproszenie. Właściwe, jeśli mam być szczera, nie chciałam. Było za wcześnie na wizytę. Na konfrontację z Jacobem, przed którą bym się nie wymigała. Postanowiłam, że zadzwonię do nich jutro. Może wybaczą mi milczenie. Chciałabym odnowić z nimi kontakt, bo naprawdę brakowało mi starych przyjaciół.
Zamiast rozmyślać, skupiłam się na gotowaniu. Renee radziła sobie w kuchni coraz lepiej, ale wolała, żebym ja zajęła się indykiem. Osolony i opieprzony na noc ptak czekał teraz na nadziewanie. Wypełniłam go garściami świeżego tymianku i pokrojonym w cienkie plasterki czosnkiem. Na wierzchu posypałam go sproszkowaną papryką i obłożyłam gałązkami ziela. Podczas długiego pieczenia podlewałam go białym winem i sokami, jakie wypuścił, a na koniec posmarowałam aromatycznym miodem.** Renee rejestrowała każdy mój ruch i skrzętnie zapisywała uwagi w notatniku. Miałam wrażenie, zresztą nie pierwszy raz, że rolę się odwróciły, ale w naszym domu nigdy nic nie działo się normalnie. W międzyczasie mama przygotowała sałatkę z ruccoli, mozzarelli, orzechów, suszonych pomidorów i ziół, a potem upiekła w prodiżu ciasto bananowe na deser. Pod koniec pieczenia mięsa dołożyłam jeszcze na dodatkową blachę ziemniaki pokrojone w ósemki, oblane oliwą i posypane rozmarynem. W całym domu pachniało świąteczną kolacją, a Charlie co rusz dopytywał się, o której zasiądziemy do stołu, a gdy nadszedł ten czas, nie mógł wręcz oderwać oczu od indyka. Cieszyłam się, że straciłam wilczy apetyt, bo musiałabym się grubo tłumaczyć, dlaczego pochłaniam ogromne ilości jedzenia, ale przypomniał mi się w tej chwili obiad u Blacków i kurczak zaserwowany przez Billy'ego. To miłe wspomnienia.

Wieczorem siedzieliśmy wspólnie na kanapie, oglądając jakąś świąteczną komedię. Nic śmiesznego, ale film był idealny na rodzinny seans. Na komedii romantycznej Charlie musiałby się męczyć, a horror czy film akcji nie pasował do Bożonarodzeniowego nastroju oraz gustu Renee. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie spodziewaliśmy się nikogo w taki dzień i tym bardziej o tej porze. Zerwałam się z kanapy, szczęśliwa, że nadarzyła się okazja do ruszenia się po sycącej kolacji. Otworzyłam drzwi i zamarłam. Moim oczom ukazała się rosła sylwetka Indianina. Wysoki, dobrze zbudowany, ale już zdecydowanie męski, nie chłopięcy, Jacob oparł się o balustradę werandy.
- Wszystkiego najlepszego, kłamczucho. - powiedział, wręczając mały pakunek.
- Jacob! Wszystkiego najlepszego. Miałam się do ciebie odezwać...
- Ale zapomniałaś? - wtrącił mi się w zdanie.
- Nie, nie zapomniałam. Po prostu tak dobrze czułam się z rodzicami, że nie chciałam nic psuć. Nie zrozum mnie źle – uprzedziłam jego komentarz. Chciałam, żeby ta rodzinna atmosfera taka pozostała przynajmniej do dzisiejszego dnia. Dawno nie byliśmy razem w trójkę. Dobrze przypomnieć sobie stare czasy. - Nic na to nie powiedział.
- Zaprosisz mnie do środka, czy mam stać na tym mrozie? - odezwał się po chwili milczenia.
- Pewnie, wejdź. Myślałam, że zimno wam nie przeszkadza. - Musiałam sobie pozwolić na uszczypliwą uwagę. Miałam nadzieję, że to trochę rozluźni atmosferę.
- Nie przy takiej lodowej księżniczce jak ty, która zapomina o przyjaciołach. - Wyszczerzył zęby zadowolony z riposty. - Klepnęłam go po plecach, popychając do środka.
- Mamo, tato. Jake przyszedł, pójdziemy do mnie.
- Witaj, Jake – krzyknął Charlie. - Miło cię widzieć.
- Miło mi cię poznać, Jacob. Wiele o tobie słyszałam – odparła Renee, podając mu dłoń.
- Mnie również, pani Swan. - Mama zachowała nazwisko po tacie. Uważałam, że to słodkie, choć wiem, że zrobiła to dla mnie, żebyśmy chociaż z nazwiska przypominali rodzinę.
- Mów mi Renee – odpowiedziała nieco zawstydzona. Jacob uśmiechnął się, a ja pociągnęłam go za rękę na górę. - Przyniosę wam ciasto i grzane wino, co wy na to? - krzyknęła jeszcze, a ja przytaknęłam na zgodę.

Usiedliśmy na puchatym, pomarańczowym dywaniku oparci o bok łóżka. Rozpakowałam paczuszkę. Ujrzałam piękny srebrny naszyjnik z wisiorkiem przedstawiającym pazur. W jego zakończeniu mienił się świecący kamyk. Był skromny, ale bardzo ładny.
- Dziękuję. Naprawdę nie musiałeś. Założysz mi? - Podniosłam włosy, by ułatwić mu zapięcie łańcuszka. Lekko musnął moją szyję, co spowodowało przyjemne dreszcze. Szybko wstałam i podeszłam do biura. - Ja też mam coś dla ciebie. - Podałam mu prezent.
- Czyli jednak zakładałaś, że się spotkamy? - zapytał radośnie.
- Miałam nadzieję, choć gdybym stchórzyła, przekazałabym paczkę Charlie'emu.
- Masz szczęście, że zadecydowałem za ciebie. Dość już unikania. Okej, zobaczymy, co tu mamy.- Rozrywał niedbale papier, plącząc się w taśmie klejącej. - Czy ty zawsze musisz być taka dokładna, Bells? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi, a potem na chwilę zamarł. Spoglądał z otwartymi ustami na rysunek, który dla niego naszkicowałam. Milczał dłuższą chwilę, po czym złożył na moim policzku krótkiego całusa – znów przyjemne dreszcze. - Łał, Bells. Jeśli naprawdę tak wyglądam, to jestem niezłym przystojniakiem. Kiedy to narysowałaś? W ogóle nie wiedziałem, że umiesz. Dzięki.
- Rysowałam z pamięci, kiedy czułam się samotna. Nawet nie wiesz, ile powstało nieudanych Jacobów Blacków. Ten jest pierwszy, którego można ukazać na światło dzienne.
- Czyli jednak nie tylko ja miałem zajęte tobą myśli. Ty też o mnie pamiętasz.
- Tak, nie pozwalałeś o sobie zapomnieć – zripostowałam uszczypliwie, ale po chwili dodałam już na poważnie: - I tęskniłam. - Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział.

Znów usadowiliśmy się na podłodze, w rękach trzymając kubki z ciepłym, aromatycznym napojem. Jake zjadł całą porcję bananowca, która miała wystarczyć dla nas dwojga, ale ja nie miałam nic przeciwko. Nie byłam głodna - wolałam patrzeć, jak pałaszuje pierwszy wypiek mojej mamy. Z głośników sączyła się muzyczna składanka, którą dostałam od niej. Śpiewała Nina Simone:

Ptaki fruwające wysoko
Wiesz jak się czuję
Słońce na niebie
Wiesz, jak się czuję
Falująca trzcina
Wiesz, jak się czuję

To nowy świt
To nowy dzień
To nowe życie
Dla mnie...
I czuję się dobrze
***

Oboje w milczeniu rozkoszowaliśmy się chwilą, spijając magiczne słowa doprawione winem. Położyłam głowę na materacu, przez chwilę patrzyłam w sufit, a potem zamknęłam powieki i wczuwałam się w klimat piosenki. Mogłaby być o mnie. Czułam się wolna. Czułam, że zaczyna się nowe życie. Jake chwycił mnie za rękę. Najpierw delikatnie wsunął dłoń pod moją, a potem ujął ją i lekko ścisnął.
Nie cofnęłam się, było mi dobrze.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, a po chwili poczułam, że druga ręka przyjaciela chwyta mnie za kark, przysuwa do siebie i poczułam jego ciepłe usta na swoich.
Nie cofnęłam się, było mi dobrze jak nigdy.
Black zachęcony akceptacją subtelnie chwycił zębami moją górną wargę, następnie rozchylił usta i wsunął język do mojej buzi. Był taki ciepły, przyjemny i korzenny. Oddałam pocałunek. Nie mogliśmy przestać. Całowaliśmy się coraz intensywniej. Jake wziął mnie na ramiona i położył na łóżku. Przysunął swoje rozgrzane ciało do mojego, rozpiął dwa guziki bluzki i położył dużą, lekko szorstką dłoń na moim dekolcie. Czułam, że płonę. Chciałam, by kontynuował, ale musiałam wszystko przerwać, dla naszego dobra.
- Jake, przestań. Nie możemy. - Odsunęłam się od niego. Nigdy nie widziałam jeszcze tak zawiedzionej miny. On czekał na mnie dwa lata. Kochał mnie i wierzył, że w końcu będziemy mogli być razem. Ja też tego chciałam. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy wyjechałam na wakacje, ale coś stało na przeszkodzie. Coś, do czego się nigdy nie przyznałam, nie chcąc go zranić. Coś, co uciska mi serce, niemal odkąd opuściłam Forks. Coś, z czym sama będę się zmagać do końca życia. Nie wiedziałam, od czego zacząć.
- Nie zrozum mnie źle, Jake. Kocham cię. Kocham cię tak jak się kocha mężczyznę, z którym chce się spędzić resztę życia, ale żaden związek jeszcze nie przetrwał zbudowany na nieszczerości. - Spojrzał na mnie, nie mając pojęcia, co mam na myśli.
- Bells, kochasz mnie. Nie mógłbym sobie wymarzyć niczego lepszego. To jest dla mnie najważniejsze i nic innego się nie liczy. Zawsze chciałem być z tobą i nic nie może tego zmienić – odparł z entuzjazmem.
- Jeśli odejdziesz, nie zdziwię się – kontynuowałam, nie zważając na jego deklaracje. Nie chciałam robić sobie złudnej nadziei, że mi wybaczy. - Pamiętasz, że szybko wyjechałam po skończeniu roku szkolnego? Wakacje spędziłam u Renee, a potem od razu pojechałam do Seattle, prosząc Charlie'ego o przywiezienie moich rzeczy do kampusu. Nie planowałam tego. Pobyt u Renee miał potrwać co najwyżej dwa tygodnie, ale dowiedziałam się, że jestem w ciąży. - Usłyszawszy tę wiadomość, Jake zbladł. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby zastygła w odlewie. Mówiłam dalej, choć było mi ciężko rozdrapywać ledwo zabliźnione rany. - Nie miałam miesiączki, ale nie przejmowałam się tym. Złożyłam to na karb stresu przedegzaminacyjnego i burzy hormonalnej wywołanej przemianą w wilczycę. Dopiero na Florydzie w domku letniskowym Phila zaczęłam mieć inne objawy. Omdlenia, mdłości, wymioty. Z początku myślałam, że to tylko zmiana klimatu, ale to trwało zbyt długo. Renee domyśliła się, co mi może dolegać i zjawiła się w moim pokoju z papierową torebką. Powiedziała, żebym wykluczyła lub potwierdziła jeden z możliwych powodów mojego stanu, skoro odpoczynek w łóżku i czas nie wpływały na poprawę. Zrobiłam test i okazało się, że jest pozytywny. - Jacob patrzył na mnie niczym w hipnotycznym transie, ale wiedziałam, że słucha uważnie, ciekaw i pełen obaw, co wydarzyło się potem.
- W pierwszym momencie byłam zszokowana i przerażona, ale uśmiech mamy - ta jej niema akceptacja i radość, że zostanie babcią, utwierdziły mnie w tym, że w gruncie rzeczy cieszę się z tej wiadomości. Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Przecież dam radę pogodzić wychowanie dziecka i studia – mówiłam sobie w duchu. Gładziłam się po brzuchu. Wymyślałam nawet imiona. No i przygotowywałam się psychicznie na rozmowę z ojcem dziecka. - Spojrzałam na niego wymownie. - Następnego dnia poszłam z mamą do ginekologa. Płód rozwijał się normalnie. Wszystko było w porządku. Dostałam nawet zdjęcie ultrasonograficzne. W porządku... Ale niestety do czasu. Kiedy Renee odwoziła mnie na lotnisko i wypakowałyśmy bagaże, uparłam się, że wezmę jedną walizkę. Tę mniejszą, ale i tak bardzo ciężką. Mama nie mogła mnie nawet zatrzymać, bo już pognałam z nią do wejścia. Musiałam pokonać trzy stopnie, by dostać się na podwyższenie prowadzące z podziemnego garażu do ruchomych schodów. Byłam głupia, bo mogłam wtoczyć bagaż po rampie dla wózków inwalidzkich, ale zamiast tego dźwignęłam go. I w tej samej chwili złapał mnie potężny skurcz. - Czułam napływające łzy. Najchętniej przerwałabym opowieść, o której wolałabym zapomnieć, ale byłam mu to winna. - Zwinęłam się w kłębek, nie mogąc wytrzymać tego kłucia w podbrzuszu. Renee natychmiast podbiegła i zadzwoniła po karetkę. Byłam w ciężkim stanie, ale dziecko żyło i to było najważniejsze. Musiałam leżeć w szpitalu, by podtrzymać ciążę. Lekarz nic mi nie mówił, zachował pokerową twarz, ale wiedziałam po Renee, że nie jest najlepiej. Wiesz, nigdy nie czułam potrzeby do modlitwy, ale wtedy modliłam się cały czas. Prosiłam Boga, żeby uratował moją małą kruszynkę. Niestety nie pomógł. Dostałam krwotoku, lekarze byli bezradni. Organizm przestał walczyć o mojego synka. O naszego synka – dopowiedziałam prawie bez głosu. - Jacob nadal trwał w posągowej pozie. Położyłam mu rękę na ramieniu, spojrzałam prosto w oczy. - Jake, nie mogłam wtedy stanąć z tobą oko w oko. Nie chciałam nikogo oglądać. Miałam wrażenie, że świat się dla mnie skończył, a Bóg o mnie zapomniał. Renee mi pomogła, ale też kategorycznie obstawała przy tym, żebym poszła do colleage'u. Było mi wszystko jedno. Nie chciałam już wracać do Forks, nie chciałam być ciężarem dla niej. Udawałam, że jakoś sobie radzę, by upewnić ją, że może mnie puścić samą, lecz w środku czułam się pusta i wypalona. Bolało, ale starałam się jak najmniej myśleć. Poszłam do pracy, a w wolnym czasie przesiadywałam w bibliotece, ucząc się. Przełomem była rocznica śmierci. Płakałam całą noc. Myślę, że właśnie wtedy udało mi się przełamać. Dodatkowo, krótko potem znalazłam sobie współlokatorkę. Melly była dla mnie oparciem, chociaż poza kontaktem z nią, gram wyrzutka. - Bałam się jego reakcji, dlatego zwróciłam się do niego, jak najczulej potrafiłam. - Jacob, ale chcę to zmienić. Nie chcę już żyć w żałobie. Nie chcę być sama.
- I co teraz przychodzisz z tym do mnie? Jak mogłaś... Dlaczego mi nie powiedziałaś? To było też moje dziecko, miałem prawo wiedzieć. - Wstał energicznie z łóżka, strącając tym samym moją rękę z jego ramienia.
- Wiem, że źle zrobiłam, ale wtedy nie potrafiłam inaczej.
- Nie ufałaś mi, nie mogę teraz być z tobą. Muszę to wszystko przemyśleć – wyrzucił siebie na jednym wydechu. Widziałam, że w środku się gotuje. Jego mięśnie były napięte, oczy wyrażały obłęd. Odwrócił się do mnie i po chwili wyskoczył przez okno. Kilka sekund później słyszałam tylko wycie wilka. To już koniec. Straciłam i jego.

Ostatnie dni w domu upłynęły mi na przebywaniu w pokoju. Nie próbowałam nawet skontaktować się z Blackiem. Myślę, że sam przyszedłby do mnie, gdyby mi wybaczył. Nie mogłam go winić, to ja znów wszystko zepsułam. Nie miałam już ochoty spotykać się ze znajomymi. Wiedziałam, że rozdział życia pod tytułem Forks jest już definitywnie zamknięty, gdy nie ma w nim Jacoba.
Pakowałam rzeczy do mojego pick-upa. Jeszcze raz podziękowałam ojcu za odremontowanie pokoju, chociaż zdawałam sobie sprawę, że być może spałam w nim ostatni raz. Ostatecznie to ten sam pokój, który został naznaczony przykrymi wspomnieniami. Nie pierwszy raz. Mama postanowiła zostać jeszcze trochę. Była dziwnie rozpromieniona. Może jednak się myliłam. Może jest jeszcze dla nich jakaś szansa. Chciałam, żeby byli szczęśliwi, a widok ich machających z werandy, jak odjeżdżałam, Charlie'ego, który obejmował moją mamę w pasie, sprawiał, że czułam się nieco lepiej. Wyjechałam na główną drogę, kierując się w stronę Seattle. Tuż za miastem na ulicę wybiegł półnagi mężczyzna. Stanął pewnie na asfalcie, blokując mi przejazd.
Miałam wrażenie, że moje serce stanęło na chwilę. Nie mogłam nabrać powietrza. Stał tam i wpatrywał się we mnie, przewiercając mnie na wskroś. Wysiadłam nieśmiało z samochodu i, przymknąwszy uprzednio drzwiczki, poszłam w jego kierunku ze spuszczoną głową. Kiedy nasze ciała dzieliły tylko milimetry, spojrzałam na niego. Nadal prześwietlał mnie swoimi oczami.
- Przepraszam cię, Jake – powiedziałam półszeptem. - Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz i będziemy mogli być jeszcze przyjaciółmi.
- Zamknij się, Swan – odparł i chwycił mnie w pasie, lekko unosząc do swoich ust, a potem złożył na nich czuły, ale śmiały pocałunek. - To ja powinienem cię przeprosić – powiedział, odrywając się niechętnie ode mnie. - Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co musiałaś przejść.
- Ale powinnam ci powiedzieć. Tak mi przykro, że cię zawiodłam.
- Powinnaś, ale czasu nie cofniemy. Dziękuję ci za szczerość, na nią nigdy nie jest za późno. Jeśli nadal chcesz być moją dziewczyną, to będzie to spełnienie wszystkich moich marzeń.
- O, Jake. Chcę. Pewnie, że chcę! - Rzuciłam mu się na szyję, a on okręcił się ze mną dookoła. Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa, bo zdałam sobie sprawę z tego, że Jacob jest tym, z którym chce być do końca moich dni. Zmiennokształtność mogła sprawić, że będzie miał zbyt dojrzałą żonę, ale jeśli jemu to nie przeszkadza, to mi też nie.
Tego dnia zostałam w La Push. Całą noc przegadaliśmy, próbując nadgonić stracony czas. No może nie całą noc. Jeśli mam być szczera, to robiliśmy też inne rzeczy, żeby... nadgonić stracony czas. Jake przeprowadził się do Seattle, bo złożył tam papiery na inżynierię mechaniczną. Dostał się na te studia. Postanowiliśmy wynająć wspólnie mieszkanie. Łobuz bardzo polubił nowego pana. Pewnego dnia Jake wrócił do domu z małym papierowym pudełkiem. Troskliwe położył je na stole i uchylił wieczko z dziurkami. Z kartonika wychyliła się biało-kremowa główka.
- No co? Łobuz też musi mieć swoją Łobuzicę – skwitował Jake, spoglądając na moją zdziwioną minę. Wybuchnęliśmy śmiechem.
______

* [link widoczny dla zalogowanych]

** W opisie korzystałam z przepisu: [link widoczny dla zalogowanych]

*** Piosenka Feeling good; tłumaczenie ze strony (tłum dopisane jako słowa Muse, ale ten utwór wykonywało wielu artystów. Mnie najbardziej podoba się interpretacja Niny Simone):
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:34, 02 Cze 2010 Powrót do góry

cholera to chyba pierwsze opowiadanie jakie czytam, w którym Bella nie jest z Edwardem :) Mam co do tego mieszane uczucia ale ogolnie opowiadanie bylo bardzo ciekawe i piekne... Domyslilam sie ze Bella jest w ciazy po slowach Lykainy ale potem nic o tym nie bylo i zwatpilam a tu prosze... Szkoda bo fajnie by bylo jakby miala dziecko :)
Ogolne wrazenie bardzo dobre. Świetne opowiadanie i gratuluje ci talentu, wyobrazni i wytrwalosci w pisaniu go :)
Dziekuje i pozdrawiam :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin