FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Rising. Angstgoddess003. Wzrastanie [T][Z][+18] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Jestem za:

Withering the ferns
33%
 33%  [ 4 ]
Satellite
66%
 66%  [ 8 ]
Wszystkich Głosów : 12


Autor Wiadomość
Nescafe
Wilkołak



Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod twojego łóżka.

PostWysłany: Pon 19:33, 02 Maj 2011 Powrót do góry

Dzień dobry...? <k>
Mam zaszczyt powitać Was na tłumaczeniu opowiadania pt:
Rising
autorstwa Angstgoddess003


Link do oryginału - [link widoczny dla zalogowanych]

Prosiłabym wszystkich przyszłych stróżów prawa i innych killjoyów, żeby nie lecieli jeszcze na skargę do autorki, bo im się obiło o uszy, że ta zabrania tłumaczeń. Wycinek z jej profilu na ff.net:


Cytat:
2.) Can I translate WA/any of your stories? Angst's answer: Yeah, so I used to ask nicely that you didn't, but the truth is, I can't stop you because I have no legal ground, and there are already so many out there that I don't have time to check on, that it's like... eh? Who really cares, whatever. Really, just don't paint my story as having pedophilia or incest or bestiality or anything equally as squicky, and I'm cool. Long story short, just don't be a dick. And don't be offended if I'm not around to pimp it, it's nothing personal. I'm just not all that active around here like I used to be.



Luźny przekład: Czy mogę przetłumaczyć Wide Awake lub inną twoją historię? - Angst: Zwykłam mówić, że nie, ale prawda jest taka, że nie mam mocy prawnej nad tobą i wiele tłumaczeń już gdzieś jest opublikowanych, nie mam czasu, żeby ich szukać, więc... eh? Kogo to obchodzi? Po prostu nie dodawaj do moich historii pedofilii, kazirodztwa, bestialstwa, ani nic w tym guście i mnie to pasuje. Po prostu nie bądź ostatnim ch.jem. I się nie przejmuj, jeśli nie będzie mnie w pobliżu, żeby to jakoś skomentować, po prostu nie jestem aż tak aktywna, jak kiedyś.

Mam nadzieję, że to odstraszy wszystkich i obmyje mnie z winy. To teraz do brzegu.

Rising to historia:
- [OOC] – postacie odbiegają charakterem od swoich pierwowzorów
- [AU] – postacie są osadzone w innych realiach
- [AU/AH] – wszyscy bohaterowie są ludźmi

Naprawdę ciężko mi opowiedzieć, o czym jest Wzrastanie, by nie zdradzać wam za dużo. To tak jak z Wide Awake, fajny pomysł na tytuły rozdziałów, spotkanie dwójki ludzi i opis wszystkiego przez pryzmat emocji. Opowiadanie jest z punktu widzenia Belli.

Opis autorki:

Ostrzeżenia: Przekleństwa, trudne tematy, przemoc, wątki erotyczne - ale dla wszystkich, którzy napalają się na lemony, nic z tego.
Streszczenie: "To jeden z jego czerwonych napadów furii - często koloruję je w myślach" - Dla Belli Swan, rozkosz pierwszej miłości do zapalczywego, rudowłosego kompozytora, szybko przechodzi w toksyczną znajomość. Oto historia o wzrastaniu Belli.

Wszystkie rozdziały są tłumaczone przez Nescafe
i betowane przez M.

Pytania, jakieś niedociągnięcia, wypunktujcie, wypiszcie, obiecuję, że wezmę to pod uwagę.

Enjoy.

Chapter 1. Rubin


Włosy Edwarda są strugami płomieni, a ramiona spięte i uniesione wysoko, kiedy chodzi po wielkim salonie i wyrzuca z siebie niemą furię. To on w swej drugiej, tej piękniejszej odsłonie – gdy jego jedynym argumentem jest pasja, którą mogę poczuć , jeśli się dotykamy.
Dawno już nie czuliśmy się. Od miesięcy. To nie tak, że używam seksu, aby go ukarać, ale… nasz związek jest skomplikowany. Jeśli w ogóle można nazwać to związkiem.
Jego pięści się zaciskają, a kroki są ciężkie, przypominają gromy, pioruny.
Łatwo traci swój naturalny wdzięk, kiedy jest wściekły – tak jak teraz. On, będący zazwyczaj niezwykle płynny w swych ruchach i zachowaniach, jest fascynujący. Utrata rytmu kroków, niepewny, urywany oddech, nerwowe rozglądanie, gdy uświadamia sobie, że potknął się o pierdolony but, pozostawiony na środku podłogi w jego horrendalnie drogim mieszkaniu w ekskluzywnej dzielnicy.
To jak oglądanie turysty w obcym kraju. Edward staje się coraz bardziej bezradny i niepewny, jakby starał się znaleźć głębszy sens w stukocie stóp o panele. Wpatruje się w ten but, aż sapie w oburzeniu. Widzę, jak każde ścięgno w jego muskularnym ciele drży. Zerkam na przestrzeń między tyłem jego głowy, a tym Bogu ducha winnym butem.
Gdy chcę mu powiedzieć, że wszystko jest dobrze, potykam się, zwykle o powietrze. Nagle siadam, a on w ciszy podnosi but. Wygląda na urażonego. Zaciska zęby.
A potem, jednym, prostym ruchem nadgarstka, rzuca go przez otwarte okno.
Wtedy odwraca się do mnie, jeszcze bardziej rozwścieczony
- Dlaczego mi to robisz?
Wybucham śmiechem, bo nie mogę się powstrzymać. To takie typowe dla Edwarda, zadawać pytania podobne do tego. Po wszystkim, świat będzie znów obracał się wokół niego, po niezmiennej, melodyjnej orbicie.
Na dźwięk mojego oschłego chichotu, podchodzi w kliku szybkich krokach , a jego mięśnie napinają się.
- Nabijasz się, ku***, ze mnie? To takie próżne. Bardzo, ku***, próżne.
Nawet nie podnosi głosu.
Jeszcze.
- Zapytam tatę przy najbliższej okazji, aby swój kolejny strzał bronią skierował w twoją stronę- odpowiadam sucho, niezdolna do skrycia swojego sarkazmu i… zranienia.
Jestem urażona.
Prawdę mówiąc, spodziewałam się takiej reakcji. Tak przywykł do tego, że ludzie skaczą nad nim, że wierzy, że każde jego marzenie lub cel mają wpływ na Wszechświat. Wszyscy tylko czekają, aby przyjąć jego rozkazy, nikt nigdy nie kwestionuje jego zdania. Jego rodzice rozpuścili go i przywykli do skandalicznych napadów złości, które zdarzały się odkąd był dzieckiem. Teraz, bez interwencji medycznej – to mnie w udziale przypadło ponoszenie konsekwencji.
Dziękuję, Esme.
Oczywiście, tylko mnie można było za to winić.
- Zapytam cię o coś. Tylko o jedną rzecz. ku***, czy chcę za wiele? – zapytał Edward, idąc ciężko przez dywan. Wsunął dłonie we włosy i zaczął je szarpać i ciągnąć. Wystarczył rzut oka na zmarszczki na jego nosie, bym wiedziała, że nadchodzą krzyki.
- Jestem popierdolony. To ty mnie zepsułaś, ty… - I wtedy Edward nieoczekiwanie kończy. Odwraca się do mnie twarzą, która czerwienieje i to jest to.
Prostuję się w oczekiwaniu. Krew pulsuje w moich żyłach, jakby starała się z nich uwolnić. Czuję budzące się do życia motylki w brzuchu.
Sposób, w jaki Edward wygina się, by cisnąć we mnie przekleństwami jest taki… wypaczony. Wiem, że ten epitet jest idiotyczny, ale inaczej nie umiem tego określić. Jego oczy wwiercają się w moje, całkowicie niezmieszane. Nasze spojrzenia tańczą, ćmą się i tlą razem.
Wybucha, przyciskając palce do torsu.
- Zepsułaś mnie, ku***!
Wzdycham i podnoszę gazetę ze skórzanej poduszki. Otwieram ją na oślep, na jakimś dziwnym artykule; udaję, że jestem nim całkowicie zaabsorbowana. Staje się coraz lepsza w panowaniu nad drżeniem rąk.
- Mogłabym uprawiać z tobą seks, gdybyś nie był takim skończonym dupkiem – ripostuję, udając nonszalancję.
Tam, w środku wszystko płonie. Ignoruję to.
Staję się powoli ekspertem w dziedzinie napadów złości. Wiem, że granie zranionej, urażonej i zapłakanej, jest złą metodą postępowania. To jak skupianie uwagi na dziecku, gdy te krzyczy, tupie stopami w podłogę i wrzeszczy, jakby było ranne, gdy ty świetnie wiesz, że nic mu, do cholery, nie jest.
Nieakceptacja. Lepiej jest go przez chwilę ignorować, pozostać trzeźwą, pozwolić mu dać upust swojej złości, dać mu mnie przekląć. Niech wrzeszczy, aż do zdarcia sobie gardła. Aż wreszcie, z oczami pełnymi łez, uświadomi sobie, jakim był wielkim dupkiem. Później będzie się płaszczył, przepraszał i wtulał twarz w mój brzuch. Będzie mówił, że zachowuje się tak tylko dlatego, że bardzo mnie potrzebuje. Powie mi, żebym ratowała siebie, zostawiła go i poszła szukać kogoś, kto będzie mnie traktował tak, jak na to zasługuję. Wreszcie poprosi, bym wreszcie porzuciła balansowanie między miłością a nienawiścią i zaczęła czuć do niego odrazę za to, że nie jest taki, jaki być powinien.
Nie stracę równowagi przez kolejne dwa miesiące. Mamy układ, jak widać.
- Ha, ku***, ha, Bello. Ha, ha! Ha, ha! Bella opowiedziała dowcip! Ha ha! – krzyczy Edward sam do siebie, ale czuję jego wewnętrzną blokadę. Nie jest już pewny swojego zdania. Widzę jego pociemniałe oczy, słyszę, jak nerwowo zgrzyta zębami.
Od tej chwili, nic mnie już nie zaskakuje. Edward wbija palce w czaszkę. W duchu krzywię się z bólu i współczucia, ale nie pokazuję po sobie niczego poznać. Rzucam tylko okiem i wyłapuję tylko rozmazane zarysy pięści, które uderzają w jego pulsujące, poczerwieniałe skronie.
To właśnie przykład jego czerwonej furii. Często koloruję jego napady złości. Inaczej, zgubiłabym się i niemożliwością byłoby sobie z nimi poradzić.
Nie krzywdził nikogo oprócz siebie, gdy był w swoim czerwonym nastroju. Kiedy pierwszy raz byłam świadkiem tego, jak Edward okłada twarz pięściami, byłam przerażona, zagubiona i zmartwiona. Za piątym razem, niemal się śmiałam. A przy dwudziestym miałam ochotę dać mu kask na Gwiazdkę.
Teraz tylko wszystko przeczekuję i stoję nieruchomo, dopóki nie jestem pewna, że nie utracił przytomności, co zdarzyło mu się ten jeden raz, w zeszłym roku, ale nadal było całkiem prawdopodobne.
Ulubioną ofiarą Edwarda, jest zawsze on sam. Swoją dupę najbardziej lubi kopać.
Nie zawsze jest taki zły. Prawdę mówiąc, kiedy nie jest w jednym z tych swoich nastrojów, jest najidealniejszą, najsłodszą, najtroskliwszą, empatyczną i posiadającą niezliczone pokłady uroku osobą, jaką znam. Złość atakuje go jak choroba, zatruwa jego słowa, czyny i przenika do jego oczu. Tylko dla niego jest to choroba. Wiem, że nie lubi swojej histerii, tak jak ja nie lubię go w tym stanie oglądać. Edward zwykle ukrywa się przede mną, ale teraz jest teraz. Dziś mu się nie udało.
Znoszę wszystko co złe, w oczekiwaniu na to lepsze, wiedząc, że on tak naprawdę nie chce mnie skrzywdzić.
- Wynoś się – rozkazuje wreszcie, zadyszany z wysiłku i czerwony. Jego skóra naciąga się i widzę wszystkie kości jego twarzy.
Patrzę na niego spod przymrużonych powiek i zamykam gazetę. Ma oczy pełne niekwestionowanej furii. Unoszę się. Przyciskam palec do jego nagiego i rozpalonego torsu, ignorując jego pełne obrzydzenia wzdrygnięcie.
- Popierdoliłaś mnie – powtarza Edward z sykiem i wskazuje mi drzwi.
Przesuwam dłonią kilka cali po jego ciele, zsuwam ją niżej, aż do zapięcia paska. Szarpię go, aby się schylił, przysuwam wargi do jego gardła – do najwyższego miejsca, które mogę sięgnąć bez unoszenia wzroku.
- Wybaczam ci zachowywanie się w taki sposób i… Kocham cię – obiecuję szeptem, wtulona w jego szyję. Czuję, jak napięcie w jego mięśniach nieco lżeje.
Nie powie, że też mnie kocham. Oboje to wiemy.
Edward patrzy gdzieś w przestrzeń i wyraźnie stara się powstrzymać swój gniew na krótki moment mojego wyjścia. Zauważam cień winy. Marszczy brwi. Jego czerwona furia gładko przechodzi w niepohamowane złoto. To koniec.
- Powodzenia na koncercie. Rose zabiera telefon, więc będę mogła cię usłyszeć. Będziesz świetny, bo jesteś najlepszym wykonawcą, jakiego kiedykolwiek, ku***, słyszałam.
Nie daję mu czasu na odpowiedź. Wychodzę.
Wiem lepiej.
Złoto jest milczeniem.
+-+-+
Forks jest takie, jak zawsze. Myśl o tym, jak niezmienne jest to miejsce odprężyła mnie, gdy jechałam taksówką do miejskiego szpitala, by odwiedzić Charliego. Bujna zieleń jest niesamowicie uspokajająca i czułam się jakbym wróciła z powrotem do czasów, w których byłam dziwaczną, cichą nastolatką.
Nie zmieniłam się znacząco. Nadal lubię ciszę, ciemności oraz samotność, bo ludzie są głośni i niegodni zaufania. Moje życie to wędrówka od punktu A do punktu B, prosta, jednostajna i płynna. Pobyt w college’u był dla mnie ucieczką z deszczowego miasteczka spod granicy i byłam bardzo szczęśliwa, że wyjadę gdzieś, że nadejdą wreszcie upragnione zmiany.
Chicago było inne. Może odrobinę chłodniejsze, niż Forks, bardziej wietrzne i trochę bardziej zatłoczone, ale żadna z tych rzeczy nie była ważna dla mnie na pierwszym roku. Miałam istotniejsze sprawy na głowie.
Edward Cullen w jakiś sposób stał się moim uosobieniem Chicago i ogólnie college’u. Przypomniał mi się czas spędzony razem, zanim wszystko się posypało – kiedy trwaliśmy w prawdziwym związku, zamiast tej goryczy.
To sprawia, że się uśmiecham. Lubię reflektować miłe rzeczy. Moje pierwsze wspomnienie o Edwardzie, to to, które wyryło się w mojej pamięci niezwykle dokładnie – tak dokładnie, że nadal mogłam przywołać widok gęstych chmur dymu opuszczających jego usta, gdy opierał się o ceglaną ścianę biblioteki uniwersyteckiej, a papieros zwisał z jego ust. Wpatrywał się tępo w ludzi, chodzących po campusie.
Pamiętam wrażenie, że włosy Edwarda bardzo przypominały mi zachód słońca. Ten pomarańcz i promienie światła przebijające się przez kasztanowe pukle. Wyglądał, jakby duchem był zupełnie gdzieś indziej, ale w dziwny sposób, całe otoczenie zdawało się być do niego przywiązane, pasujące do niego. A on sam jakby dodawał uroku i splendoru środowisku, w którym się znajdował.
Byłam tak rozkojarzona wpatrywaniem się w niego, że zderzyłam się z czymś moją starą ciężarówką.
Kiedy wreszcie zebrałam się na odwagę, by wyjść z szoferki, Edward od razu nazwał mnie pierdoloną k***ą z pierwszego roku i stracił nad sobą panowanie stojąc między autami. Rozpłakałam się na środku studenckiego parkingu, gdy rzucał przekleństwa w moją stronę, bezlitosny w swojej furii i badał wzrokiem niegroźne ubytki w lakierze swojego srebrnego auta.
Mieszkałam w Chicago dopiero 3 tygodnie i nadal całe to życie na własny rachunek było dla mnie nowe i trudne. Nie miałam żadnych przyjaciół, rodziny, pieniędzy, a wykłady, na które zdecydowałam się uczęszczać, okazały się być dużo bardziej skomplikowane niż podejrzewałam. To był najciemniejszy moment mojego życia, jaki mogłam przywołać. Byłam taka sama.
I ten nieznajomy – przystojny i wściekły – warczał i wrzeszczał na mnie, gdy ja kuliłam się jak bezbronne zwierzę.
Kopał mnie, kiedy leżałam.
Nagryzmoliłam na drobnym bloczku adres swojego akademika i polisę ubezpieczeniową trzęsącą się dłonią. Atrament wylewał się z nakreślonych okrągłych liter, kiedy zalałam tekst łzami. Potem rzuciłam w Edwarda kartką z kolejnymi, nic niewartymi przeprosinami i uciekłam tak szybko, jak tylko pozwolił na to mój przedpotopowy złom.
Następnej nocy siedziałam w uniwersyteckim audytorium. Nadal byłam smutna z powodu poprzedniego dnia, miałam ochotę wyjść gdzieś, pobawić się i upewnić się, że Chicago jest świetnym miastem. Skończyło się na koncercie fortepianowym – ten z Chicago bardzo różnił się od tych, których słuchałam w Forks. Nie umiałam zmusić się do myślenia, że szklanka jest do połowy pełna.
Była wpół pusta.
Recitale nie były moją pasją i gdyby nie cały ten szum wokół niego, pewnie bym go ominęła. Ale to była rzecz, która mogła mnie jakoś ożywić, więc ubrałam się ładnie i poszłam do sali koncertowej na campusie.
Spóźniłam się 10 minut i pchnęłam ciężkie drzwi, akurat, gdy pianista usiadł przy fortepianie. I zobaczyłam dziwnie znajomą sylwetkę oświetloną reflektorami, znane mi włosy w kolorze zachodzącego słońca. Otworzyłam szeroko oczy i trzasnęłam drzwiami.
Drzwi zamknęły się zbyt głośno i trzask odbił się echem od ścian.
Były tylko jego oczy, które spotkały mój wzrok na ułamki sekund. A potem zagrał – jeśli można użyć tak prozaicznego słowa, by zdefiniować to, co robił. Usiadłam, niezdolna, aby złączyć zmęczonego, szorstkiego nieznajomego, który wyklinał mnie na parkingu, z tym mężczyzną w czystym smokingu, który grał na fortepianie, jakby klawisze były po prostu przedłużeniami jego palców.
Nie sposób było opisać, jak grał. Nie ma takich słów w ludzkim języku.
On włożył całego siebie w grę, nawet sposób, w jaki z czoła kosmyk włosów, zdawał się być melodyjny. Jego oddech był ciężki, a czoło świeciło mu od potu, gdy wreszcie wykonał finałowy akord.
Wstał i ukłonił się, a salę wypełniły huraganowe brawa. Sunął zielonymi oczami po siedzeniach i wreszcie dotarł do mnie, zatrzymując spojrzenie. Zbyt długo, aby było to zupełnie niezobowiązujące. Jeden kącik jego ust uniósł się, i choć był to drobny gest, byłam pewna, że kilka osób by go zauważyło. A ja starałam się zapamiętać ten obraz, jakbym robiła zdjęcie, i zamknęłam je w szufladce w mózgu.
Gdy zszedł ze sceny, zaczerwieniłam się, bo dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że w ogóle nie biłam brawo. Uciekłam z sali koncertowej i wróciłam do akademiku. Nie byłam zaskoczona, że porywające melodie, zapach dymu papierosowego, zielone oczy i wysyczane przekleństwa pokolorowały moje sny.
Tydzień później, zapukał do mnie pierwszy gość. Byłam bardzo zaskoczona, gdy przed progiem zastałam mężczyznę z rudymi włosami, wyglądającego na zażenowanego i winnego. Przy czym nadal wyglądał niesamowicie. Stałam jak zamurowana, w podartych dżinsach i poplamionej koszulce i nagle poczułam wielką falę podekscytowania. Niesamowity pierwszy gość.
- Prawdopodobnie już to wiesz, jestem Edward Cullen, student muzyki, właściciel Volvo i całkowity dupek – uśmiechnął się smutno i wsunął dolną wargę do ust, co wyglądało w pewien sposób uroczo. Przedstawiłam się, a wtedy Edward wsunął się do mojego mieszkania i przeszywając mnie spojrzeniem, powiedział:
- Pójdźmy na kawę.
To nie było pytanie. A nawet gdyby było, nie powiedziałabym nie.
Spędziliśmy pięć godzin, rozmawiając przy parujących kubkach kawy, a jego uśmiech okazał się być równie zachwycający jak gniew. Edward był ode mnie rok starszy, co mnie nieco zawstydziło i zaczęłam nerwowo ściskać filiżankę. Bałam się spojrzeć mu w oczy. Musiał być bardziej doświadczony i był oczywiście poza moim zasięgiem.
Popołudnie przeszło w wieczór, a nieco bardziej ośmielony Edward wziął mnie w krzyżowy ogień pytań. Pytał o przeróżne, czasem absurdalne rzeczy, jak mój ulubiony kolor, zespół czy znak zodiaku. Moje nieśmiałe prośby, by opowiedział coś o sobie, nie były, co prawda, ignorowane, ale Edward bardzo szybko wracał do rozmów o mnie.
Wobec niego byłam całkowicie bezradna, czasem się rumieniłam i czekałam na moment, w którym ten facet uświadomi sobie, że marnuje czas rozmawiając z najzwyklejszą i najnudniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkał.
- ku*** – przeklął nagle Edward, wstając i przetrząsając kieszenie. Zerknął na mnie i dodał – Zostawiłem moją insurance na miejscu.
Jego twarz wykrzywił grymas, który szybko przeszedł w zawadiacki uśmiech. Oblizał wargi i rozchylił je odrobinę, pokazując rząd równych, błyszczących zębów.
- Chodź ze mną.
To nie było pytanie. A nawet gdyby było, nie powiedziałabym nie.
Jego „miejsce” okazało się być gigantycznym apartamentem w drapaczu chmur i miało więcej szyb, niż wszystkie akademiki w naszym college’u. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy w jego korytarzu, ale jego zielone oczy zastanawiająco pociemniały, gdy owinął palce ciaśniej wokół breloczka na klucze. Słowa, które przeszły przez nasze gardła, były z pewnością silące się na lekki ton i aż wibrujące od skrywanego oczekiwania i napięcia.
Nie wyglądał na zdenerwowanego ani przerażonego i w ogóle nie wspomniał o żadnej insurance. Zamiast tego podszedł bardzo blisko mnie i wreszcie mogłam poczuć jego zapach – pachniał piżmem i dymem papierosowym. Przegapiłam moment, w którym naruszył moją przestrzeń osobistą, moje instynkty były jakby zapóźnione, rozbrzmiały, ale szybko je zignorowałam. Edward podszedł tak blisko, jak tylko mógł bez dotykania mnie, uniósł lekko brwi i szepnął:
- To trochę… Ja nie mogę…
Nie chciał mnie wziąć jak każdy facet. Przyglądałam się jego wargom, czułam, jak jego oddech owiewa mi twarz. Wreszcie zakończył zdanie.
- Muszę cię pocałować.
To nie było pytanie. A nawet gdyby było, nie powiedziałabym nie.
Edward przysunął usta do moich, dłonią zagarnął mój policzek i pochylił się jeszcze bliżej. Delikatnie i czule przycisnął do mojej skóry swoje wargi, które w dotyku przypominały poduszkę. Miejsce przed chwilą pocałowane pogładził kciukiem, na co moje własne wargi rozchyliły się odrobinę. Przypatrywał mi się z dziwną intensywnością w zielonych tęczówkach, aż wreszcie owinęłam usta wokół jego palca.
I wtedy, jak na znak, oboje straciliśmy delikatność ruchów, rzuciliśmy się na siebie z pożądaniem. Między naszymi ciałami jakby coś zaiskrzyło, gdy dłonie przeczesywały włosy, głaskały szyje, zwijały się w pięści i zsuwały ubrania. Edward popchnął mnie do tyłu, aż zabolało, a ja wbiłam paznokcie w jego ramiona; nasze oddechy straciły zdrowy rytm. Jego ramiona były umięśnione i wielkie, a reszta ciała zdawała się być twarda i nieustępliwa. Nigdy nie czułam tak wszechogarniającego ognia.
Prawdę mówiąc, nie mogłam uwierzyć, że Edward mnie całuje, czułam tylko szok i zawroty głowy, gdy uświadomiłam sobie, że on naprawdę mnie całował. Gdy uderzyliśmy w drzwi, a Edward przysunął swoje biodra do moich, zobaczyłam, że był podniecony. Nie mogłam uwierzyć, że ja mogłam spowodować takie coś.
Edward uniósł mnie i przestał mnie całować, tylko po to, by zjechać niżej i zacząć całować moją szczękę. Rozpaczliwie brałam hausty powietrza, tuląc się do niego bardziej, aż zaczęły mi się trząść nogi.
- Moja sypialnia – zaproponował głosem pełnym pożądania, przekręcając zamek w drzwiach i ruszył do wielkiego, ciemnego pomieszczenia.
To nie było pytanie. A nawet gdyby było, nie powiedziałabym nie.
Sam zdjął z siebie ubrania, bo ja byłam zbyt cholernie oszołomiona i nie miałam pojęcia, co się dzieje. Czułam się, jakby mój mózg nadal stał po środku tego nieprzyzwoicie wielkiego salonu i podziwiał panoramę miasta o zachodzie słońca, kiedy moje ciało leżało nagie, wystawione na pokaz i zarumienione na czteroosobowym łóżku Edwarda.
Wszystko działo się tak szybko, żadnych słodkich pocałunków, długiej gry wstępnej czy uroczego dokuczania sobie nawzajem.
Edward rozpiął pasek i szepnął mi:
- Jesteś taka… ku***, wilgotna – wymamrotał z ekscytacją, wpatrując się między moje nogi. Nie miałam czasu, by mu cokolwiek powiedzieć, bo już wsuwał na siebie prezerwatywę. Nawet nie zdjął koszulki. Nagle znalazł się między moimi nogami, rozsunął je szerzej i wtulił twarz w moją szyję.
Jego chrząkniecie było tylko cichym echem do bólu, jaki nagle poczułam w dole. Wszystko zawirowało, instynktownie przysunęłam nogi bliżej siebie, syknęłam i wbiłam paznokcie w jego ramię.
Usłyszałam jego niski, gardłowy chichot.
- Wow, to jest tylko… - westchnął do mojego ucha, cofnął się i spróbował jeszcze raz, ale wtedy odwróciłam głowę i starałam się powstrzymać łzy. – Powinienem najpierw użyć palców, nie?
Edward zaczął mnie całować i głaskać, a ja wtuliłam twarz w poduszkę, zacisnęłam zęby i ucieszyłam się z faktu, że on nie podnosił głowy i nie zobaczył moich łez. Trzymałam jego szyję tak mocno, że nie mógł.
Gdy jego delikatne pchnięcia zaczęły być coraz szybsze i głębsze, zaskomliłam żałośnie, moje nogi trzęsły się jak w gorączce, a ja starałam się jakoś załagodzić ten straszny ból. To było jak posypywanie solą ledwo powstałych ran. Było strasznie, bolało jak diabli, a ja, spanikowana, błagałam w myślach niech to się szybko skończy.
Edward źle zrozumiał moje jęczenie i wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
- Boże… tak, skarbie… ku*** – i wsunął się we mnie. Mój cichy płacz ucichł, gdy przycisnął swoje ramię do mojej twarzy.
Skończyło się szczęśliwie, bo już po kilku sekundach. Edward wyglądał, jakby płakał. Wtulił się we mnie mocno i dysząc, sturlał się z mojego ciała. Gdy z wolna dochodził do siebie leżąc na plecach, szybko zmazałam łzy z twarzy wierzchem dłoni.
Byłam taka szczęśliwa, że to już koniec.
Edward popatrzył na mnie. Wyglądał na zrelaksowanego, przymknął powieki, a ja ścisnęłam nogi razem i usilnie starałam się naśladować jego zadowolenie. Nieudolna improwizacja.
Leniwy uśmieszek błąkał się po jego wargach, gdy uniósł jedna powiekę i wreszcie zerknął mi w oczy.
- Jezu, to było najlepsze pieprzenie, jakiego doświadczyłem od roku. – To chyba w zamyśle miał być komplement. Potem sięgnął papierosy ze stolika nocnego. – Doszłaś? ku***, nigdy nie umiałem tego określić. Zwykle nie jestem taki… szybki – uciął i zmierzył mnie pytającym spojrzeniem.
- Co? – zapytał jak idiota.
Najlepsze pieprzenie, jakie miałem od roku.
Boże, byłam po prostu szybkim numerkiem jakiegoś skończonego dupka ze starszego roku. Powiedzenie, że czułam się zdewastowana i poniżona, byłoby niedopowiedzeniem stulecia, biorąc pod uwagę moje melodramatyczne tendencje.
Edward wyglądał na zawstydzonego i przeczesał palcami włosy.
- Nadal mogę… sprawić, że dojdziesz? – zapytał niepewnie. Wreszcie ściągnął prezerwatywę i zauważył, że jest brudna od krwi.
Zbladł jak ściana, papieros wypadł mu z ust, kiedy ostrożnie zsunął lateks i przysunął go bliżej oczu, by mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądał na… przerażonego.
- Nie ma, ku***, mowy – wyszeptał, podrywając się i nagle pojawiając się między moimi nogami. Rozsunął je i wpatrywał się tam z szeroko rozwartymi oczyma.
Starałam się ścisnąć kolana, ale jego uścisk był zbyt silny, więc byłam po prostu… tak bardzo, bardzo upokorzona. Moje policzki płonęły i jedyną rzeczą jaką czułam, były moje palące narządy intymne.
Edward napotkał mój wzrok.
- Jesteś dziewicą? Dlaczego mi nie powiedziałaś?! – wrzasnął i odsunął się, gdy jego chłodna dłoń dotknęła mojej rozpalonej skóry.
- T-to działo się t-tak szybko i, i… chyba w ogólnie nie myślałam – wyjąkałam w koc, owijając go wokół siebie, a jego oczy nadal patrzyły prosto w miejsce, gdzie leżały moje nogi, nawet gdy już te zakryłam kocem.
Skłamałam.
Wiedziałam doskonale, co robiłam, lecz byłam zbyt zawstydzona, by przyznać się do dziewictwa temu niesamowitemu mężczyźnie. Bałam się, że mnie porzuci, odepchnie i nikt mnie już nigdy nie dotknie w ten sposób. Swoją drogą, jeśli chodzi o tracenie dziewictwa, to nie miałam lepszego kandydata od Edwarda Cullena. Był niesamowity, i idealny, i bogaty, i utalentowany, i… straciłam dziewictwo z kimś naprawdę perfekcyjnym. Czego mogłam żałować?
- Przepraszam – wyszeptałam, a łzy ciekły mi po policzkach. Znów zerknęłam zawstydzona między swoje nogi i znów zakopałam twarz w kocu.
- Ty przepraszasz? – zapytał zdziwiony po chwili ciężkiej ciszy. – T o b i e jest przykro? O mój Boże… Ja nie zrobiłem… Gdybym wiedział… - gubił się w słowach, więc dokończyłam za niego.
- Nawet byś mnie nie zaprosił na kawę.
To nie było pytanie.
A on nie zaprzeczył.
Obolała i z niespodziewanymi mdłościami, uniosłam się na łokciach i po omacku zaczęłam szukać ubrań, które wcześniej jego pełne pożądania dłonie rozrzuciły po całym łóżku i podłodze. Nie popatrzyłam na niego, gdy wstałam. Nadal usiłowałam się jakoś przykryć, wsunęłam bieliznę i przygryzłam wargę, by powstrzymać jęki bólu.
Edward nic nie mówił, aż do momentu, w którym wsunęłam na siebie dżinsy, chwiejąc się i niemal piszcząc z bólu. Kiedy wreszcie coś powiedział, mówił szybko i błagalnie.
- Poczekaj. Proszę, zostań. – Usłyszałam, że Edward podniósł się z materaca, a potem poczułam jego dłonie na biodrach. Zamarłam – Zostań – powtórzył zniecierpliwiony.
Ponieważ wiedziałam dlaczego chce, abym została, moja odpowiedź byłam możliwie jak najdobitniejsza i kąśliwa.
- Wszelkie wyrzuty sumienia są naprawdę niepotrzebne. – Kontynuowałam ubieranie się. Kiedy się odwróciłam, nadal uparcie spuszczałam wzrok, aż napotkałam jego nagiego członka. Aż się wzdrygnęłam i zmusiłam się, by popatrzeć w górę.
- I tak poprosiłbym cię, abyś została – szepnął miękko, szczerze i nawet z odrobiną urazy w głosie. Ściągnęłam brwi, nadal sceptyczna i wreszcie zerknęłam mu w oczy. Nie znałam go na tyle dobrze, by ocenić czy mówi prawdę, ale jego łagodne „przyrzekam”, mnie przekonało. Wystarczyło tylko, że podszedł bliżej, pocałował mnie i wyszeptał – Naprawdę cię lubię i naprawdę, chcę, potrzebuję abyś została - a ja się złamałam i całkowicie mu uwierzyłam.
Więc zostałam.
- Nigdy nie pozbawiłem nikogo dziewictwa – wyznał Edward, wreszcie zapalający papierosa, po tym, jak ubrał bieliznę i usiadł obok mnie. Popatrzył na mnie niepewnie, wydmuchnął dym i zaczął opowiadać coś, co brzmiało jakby rozmyślał na głos. – ku***, chyba powinienem ci dać jakąś broszurę dla nastolatek, czy coś.
Roześmiałam się, co sprawiło, że jego oczy rozbłysły, a kąciki ust uniosły się.
- Albo powinienem przybić z tobą piątkę. Jeszcze nie zdecydowałem.
Ale potem uśmiech Edwarda zniknął i zamienił się w smutek
- Byłem za szybki, zbyt prymitywny… I, do kurwy nędzy, zrobiłem ci krzywdę – powiedział i wyciągnął rękę, jakby chciał mnie pogłaskać, ale jego palce tylko ześlizgnęły się z mojego ramienia. A potem nagle spanikował, a papieros niebezpiecznie zatrząsł się na jego wargach, jakby miał spaść.
- Czy wszystko w porządku? Powinienem… Może chcesz skorzystać z prysznica? Albo… musisz iść do lekarza? O, Boże. Chcesz jechać do szpitala? – pytał zmartwiony, jego przerażenie rosło, wstał, potem usiadł, znów wstał, jakby chciał, żebym poczuła się lepiej, ale nie miał pojęcia jak to zrobić.
Wybuchnęłam śmiechem. Najpierw starałam się stłumić chichot, ale odsunęłam poduszkę z twarzy i śmiałam się radośnie i jak najgłośniej się dało.
Ignorując jego przerażenie, zdobyłam się na pełne rozbawienia zdanie.
- Nie jestem pewna czy moje ubezpieczenie obejmuje bolesne tracenie błony dziewiczej, ale dzięki.
Edward przewrócił oczami, stwierdzając wreszcie, że skoro zdobywam się na sarkazm, to nie może być ze mną aż tak źle.
- Boli jak diabli, wiesz? Ale to nie jest wielki problem. Za kilka dni będzie tak, jakby nic się nie stało – zapewniłam go i wzruszyłam ramionami.
- To fajnie – westchnął, wreszcie się rozluźniając – Jezu Chryste, prawdopodobnie odstraszyłem cię na całe życie od seksu. Obiecuję, stosunki zwykle są wspaniałe. Jeśli zechciałabyś dać mi szansę, pokazałbym ci, jak może być wspaniale – wymamrotał Edward, nieco przejęty.
- Przykro mi – przeprosiłam jeszcze raz, zwieszając głowę.
Po chwili poczułam, jak jego palce suną po mojej brodzie i unoszą ją tak, abym na niego spojrzała. Edward uśmiechnął się sugestywnie, przysuwając się bliżej i przyciskając wargi do mojego policzka.
- Następny raz będzie lepszy – obiecał i pociągnął mnie tak, aby położyła się obok niego. Wpatrywałam mu się w oczy przez jakiś czas, podziwiając kątem oka jego włosy o barwie zachodzącego słońca i rozkoszując się dotykiem jego palców biegających po moich nagich żebrach.
To nie było pytanie. A ja nie powiedziałam nie.


[link widoczny dla zalogowanych] folder Rising - tutaj macie wypaśną wersje, bo ta ma sporo przerzutni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nescafe dnia Wto 13:26, 21 Cze 2011, w całości zmieniany 7 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Pon 20:11, 02 Maj 2011 Powrót do góry

Nikt się nie pali do komentarza? Brzydko. No to może zacznę i mam nadzieję, że będę kamykiem, który ruszy lawinę opinii.
Już sama nazwa autorki spowodowała u mnie ciarki - zarówno pozytywne, jak i negatywne. Pozytywne, ponieważ wiemy, co Angst może zrobić ze swoją wyobraźnią i w jaki sposób przelać ją na papier. Negatywne, gdyż obawiam się, iż będzie tak dużo dramy, że w końcu czytelnik się pogubi i dostanie przysłowiowego kręćka. Pierwszy rozdział Wzrastania był nieco tajemniczy, czasem pokręcony, a początki fabuły nie napawały do dalszego czytania. Przemogłam się i jestem zaintrygowana tym, co przeczytałam. Edward, zupełny dziwak, którego brałam po tym pseudo seksie za neandertalczyka, na końcu pokazuje swoją milszą stronę. Nie wyjaśniło się, dlaczego zaprosił Bellę do siebie, czy to planował, czy to był autentyczny spontan. Wszystko jest owiane aurą tajemniczości, a jego napady wściekłości mną wstrząsają. Serio, kto mówi tak do dziewczyny z którą jest? Czy to w ogóle jest możliwe? Dlaczego Bella to znosi? Takie poniżenie w zamian za miłość?
Nie ukrywam, że dalej będę czytać Twoje tłumaczenie, ponieważ jestem głodna dobrej... hmm, "literatury"? Jeśli tak to mogę nazwać. I jeszcze jeden szczegół, który bardzo mnie urzekł, mianowicie to zdanie:

"To nie było pytanie. A ja nie powiedziałam nie."

Idealnie wpasowało się w tekst i działa jak zapalnik dla czytelnika, który ma zachęcać do dalszego wgłębiania się w tekst.

Co do błędów to można się przyczepić tylko do tego, że czasem wyrazy zaczynają się z małej litery tam, gdzie powinny być z dużej, jednak to pikuś.
Dzięki za pierwszy chap i życzę wytrwałości w walce z przekładem.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Wto 12:43, 03 Maj 2011 Powrót do góry

Hurrra!!!! Uwielbiam to ff! Dziwi mnie to, że jest tylko jeden komentarz.
Na samym początku nie mogłam się połapać, o co chodzi, ale sama doszłam do "rozwiązania". Fabuła świetna, nie ma błędów. Wszystko super. Podobają mi odmienieni bohaterowie, ich charaktery. Edward wydaje się dość groźny, aww xD
Uwielbiam zdanie "To nie było pytanie. A nawet gdyby było, nie powiedziałabym nie.", sprawiło, że za każdym razem, kiedy się pojawiło, uśmiechnęłam się.
Czekam na następny rozdział, obiecuję, że przeczytam!
Weny i dużo wolnego czasu, aby zmagać się z tłumaczeniem!
Pozderki, W_D Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Wto 13:19, 03 Maj 2011 Powrót do góry

Edward - zupełnie niedelikatny i nieempatyczny szaleniec. Jego stan emocjonalny jest z jakiegoś powodu niestabilny. Bella, aż TAK pokorne cielę? Dziwna konstrukcja akcji, ale , nie powiem, intrygująca.
Niby spontany są fascynujące, ale w tym przypadku może się okazać, że to będzie związek toksyczny, niszczący oboje. Seks jako forma kary? Seks traktowany instrumentalnie?
Nie znoszę, gdy facet używa w rozmowie z kobietami takich bluzgów, tak samo nie cierpię, gdy kobiety nie protestują i nie wymagają szacunku do siebie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nescafe
Wilkołak



Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod twojego łóżka.

PostWysłany: Wto 17:55, 03 Maj 2011 Powrót do góry

To naprawdę miłe, że wam się podoba. Mam nadzieję, że kolejny rozdział również was wciągnie.

Przeczytaj w jakości HD - [link widoczny dla zalogowanych] folder Rising

Chapter 2. Obsydian

(przyp. tłumaczki - Obsydian to skała wulkaniczna o czarnej barwie)

Tłumaczyła Nescafe
betowała M.

Enjoy!

Chapter 2. Obsidian


Poczekalnię w szpitalu wypełnia uciążliwy dźwięk podobny do bzykania pszczół, a ludzie w mundurach, chodzący po pomieszczeniu są poirytowani i wkurwieni. Pełni złości i napięcia, czekają na koniec operacji Charliego. Wszyscy piją kawę i cały czas wypytują, czy czegoś mi nie trzeba, jakbym była starą, słabą wdową. Nie silą się na optymizm. Strzelanie do policjanta jest jednym z najgorszych przewinień, jakie wykonują kryminaliści. Tego się nie wybacza. Wszyscy mieli twarze nabiegłe krwią i każdy od czasu do czasu rzucał pełen nienawiści komentarz o tym, co by zrobił, gdyby dorwał jednego z tych przestępców.
Moja głowa pulsuje, więc wyciągam się na trzech krzesłach, bo ci wszyscy policjanci są zbyt podenerwowani, by usiąść. Pozwalam wspomnieniom mojego pierwszego seksu, by zajęły moje myśli. Uśmiecham się do nich, zamykam oczy i odcinam się od tych wszystkich czarnych, białych i niebieskich urządzeń wokół mnie.
Widząc mnie po spotkaniu z Edwardem, moja współlokatorka zaczęła myśleć, że mam raka w ostatnim stadium. Przyszedł do mnie bowiem następnego dnia z zupą – „Bo rosół sprawia, że wszystko jest lepsze” – tak to wyjaśnił. Plus jeszcze dodał receptę, masaż, kąpiel w wannie pełnej aromatycznej, barwnej piany i, o dziwo, kwiatek.
Wyglądał podejrzanie podobnie do tych, które rosną blisko sali wykładowej na campusie.
Edward odprowadził mnie na wykłady następnego dnia, i jeszcze następnego, i jeszcze dzień po następnym. Trzymał mnie lekko w talii, jakby pomagał mi iść, nawet jeśli podnosiłam się, by wyrzucić papierek. I stale pytał, jak się czuję. Było to trochę wkurzające, ale też słodkie. Zaprotestowałam tylko, kiedy zaczynał wrzeszczeć na ludzi – Ona nie czuje się dobrze! Złaź jej, ku***, z drogi! Nosił mi też torbę, pomimo moich oporów.
Gdzieś w sobie bałam się, że jest taki miły i dba o mnie tylko z powodu nękających go wyrzutów sumienia. Nie umiałam stłumić w sobie tego rosnącego przerażenia. Nadal zdawał się być nieosiągalny, przystojny, utalentowany, jakby żarzył się od niego trudny do zidentyfikowania blask i to cudo wsiadało do mojej zdezelowanej ciężarówki. Czułam się jak Kopciuszek i zastanawiałam się, ile jeszcze butów zgubię w przyszłości.
Edward nie całował mnie, ani nie robił nic intymnego - jak prawdziwy dżentelmen. Nawet trzymał dla mnie drzwi, co było aż dziwaczne. Przestrzegał przed kałużami i błotem i kiedyś zaoferował mi kurtkę, gdy zaczęło padać. Nie mogłam pojąć, kim dla siebie byliśmy, albo co on chciał przez to osiągnąć. Jego poczucie winy było jedyną rzeczą, która zdawała się mieć jakikolwiek sens.
Jego głos z automatycznej sekretarki, mówiący, że chciałby zjeść ze mną kolację, zmusił mnie do ogarnięcia się. Wróciłam do miejsca zbrodni, zapukałam do drzwi i nie odpowiedziałam na ciche powitanie z jego strony. Po prostu postanowiłam sprawić, żeby jego wyrzuty sumienia odeszły w niepamięć. Przyznałam, że planowałam stracić tamtego dnia dziewictwo i przypadkowo go w to wplątałam. Podkreśliłam, że już absolutnie nic mi nie jest i już nie musi mnie tak rozpieszczać. A potem zbyt przerażona na myśl o jego reakcji obróciłam się na pięcie i chciałam wyjść, akceptując fakt, że nasz czas razem dobiegł końca.
Czułam się jakby ktoś strzelił mnie pięścią w brzuch.
Ale wtedy Edward przyciągnął moje plecy do swojego torsu i ukołysał mnie chwilę przy swoim ciepłym ciele. Czułam na szyi jego gorący i urywany oddech.
- Nic ci nie jest? – upewnił się, na co ja wymamrotałam jakieś potwierdzenie. Westchnął i przysunął się jeszcze bliżej. – Dzięki, ku***, Dzieciątku Jezus na wysokościach, skarbie. Nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł cię znów dotknąć.
I wtedy spełnił tę obietnicę, że pokaże mi jak wspaniały może być seks.
Wreszcie zganił mnie za myślenie, że porzuci mnie, gdy tylko poczuję się lepiej. To był pierwszy raz, kiedy doświadczyłam jego czerwonej furii. Na szczęście byłam już przygotowana po tym, czego doświadczyłam po stłuczce na parkingu. Uderzył się pięściami w skronie i obiecywał, i krzyczał, i był agresywny, a potem cudowny… A potem znów uprawialiśmy seks.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
Nie mogliśmy trzymać dłoni z dala od siebie po tamtej nocy i znajdowaliśmy wiele możliwości, jak utrzymywać fizyczny kontakt przez cały czas. Mały palec wciśnięty za pasek, palec u nogi sunący po łydce, nos ułożony na karku…
Edward zamawiał pizzę na wynos i ta czekała na mnie zwykle w jego apartamencie, gdy wykłady się kończyły. Stworzyliśmy coś w rodzaju rutyny – zawsze, kiedy mnie podwoził, witał mnie długim, zapierającym dech w piersiach pocałunkiem, który zwykle prowadził do przed obiadowego seksu i poobiedniego seksu. Edward lubił seks. Bardzo. I naprawdę się nie skarżyłam.
Lubił też opiekować się mną i po tym, jak zaczęłam analizować jego ekstrawagancki tryb życia, zauważyłam, że Edward zawsze miał ludzi, którzy go rozpieszczali, więc chciał sam poczuć, jak to jest być miłym dla kogoś innego. Więc nawet, jeśli mi się nie podobał fakt, że woził mnie po campusie, kupował jedzenie, książki, telefon komórkowy (na wypadek, gdybym została porwana), to się nie stawiałam. Bo coś w jego oczach, kiedy tak nade mną skakał i słyszał moje ciche podziękowania sprawiało, że piękniał.
Jesień przeszła w zimę i śnieżyce i puchowe czapy przykryły campus. Ponieważ ten nie był przygotowany na tego typu pogodę, zaczęliśmy wychodzić na lunch gdzieś poza akademicką stołówkę. Kolacje też zjadaliśmy na mieście i nawet uczyliśmy się razem, gdy zostawałam na noc. No… głównie się uczyliśmy. Okej, mało się uczyliśmy. Zżyliśmy się ze sobą przez te 3 miesiące. Kiedyś Edward opowiedział mi o swoich rodzicach, o chirurgu i filantropce oraz o swym rodzeństwie – o dekoratorce i o studencie prawa.
Określenie „miesiąc miodowy” było idealne.
W głosie Edwarda pobrzmiewała pasja, kiedy opowiadał o muzyce, a gorączkował się i ekscytował jeszcze bardziej, gdy mówił o komponowaniu. Raz wyjaśniał mi, na czym to dla niego polega, z głową złożoną na moich kolanach i oczami szeroko rozwartymi, a ja głaskałam go po włosach.
- Komponowanie jest jak… tworzenie dźwięków z najgłębszych zakamarków twojej duszy, to jak trafiasz w odpowiednie nuty, jak one do siebie pasują i brzmią wcale nie tak ohydnie, jak ci się wydawało.
Nie mogłam pojąć jak Edward mógł kiedykolwiek czuć się ohydnie, więc przeczesałam palcami jego włosy i mu to powiedziałam. Nie mogłam też zrozumieć, jakim cudem jest taki utalentowany, jak udaje mu się tworzyć coś z głębi duszy. Więc zamiast użalania się, siadałam obok niego na ławce przy fortepianie i udawałam, że jestem częścią jego sztuki. Jakby siedzenie tuż przy nim dawało mi jakieś pierwiastki jego umiejętności.
Gdy Edward grał, chciał, bym była obecna na widowni. Wpierw był po prostu podekscytowany możliwością dzielenia się ze mną swoją muzyką, w ten bardzo oficjalny i nieco formalny sposób. Zawsze byłam na jego koncertach i nigdy nie musiał mnie zapraszać, ale zawsze się upewniał, czasem zbyt natarczywie.
Jedną preformację ominęłam.
Było to podczas wakacji i byłam w domu, w Forks na weekend, więc niemożliwością było pojawić się na koncercie Edwarda.
Był taki podekscytowany, gdy opowiadał mi przez telefon o licznych osobistościach, jakie pojawią się, aby słuchać jego utworów. Był tak rozgorączkowany i nakręcony, że nadal mówił, kiedy ja już przysypiałam ze słuchawką przy uchu.
Następnej nocy, po tuzinie, a nawet więcej telefonów, śmiechów, uśmiechów, radości i strachów, zagrał. Edward grał dla sali pełnej ludzi i byłam na siebie naprawdę wściekła, że nie mogłam siedzieć na widowni. Ale byłam też przekonana, że będzie tak oszałamiający, jak zwykle.
Ale nie był.
Nigdy nie dowiedziałam się, co dokładnie się stało, lub jak źle poszła mu preformacja, ale gdy przyjechałam wreszcie do domu, jego siostra zadzwoniła do mnie z błaganiem – Nie odwiedzaj go. Po prostu daj mu kilka dni, dobrze?
Alice i ja miałyśmy okazję ze sobą rozmawiać tylko dwa razy, zwykle wymieniałyśmy jakieś kilka słów i oddawałam słuchawkę Edwardowi, więc otrzymawszy od niej takie tajemnicze ostrzeżenie, podenerwowałam się i zmartwiłam.
Nadal starałam się jakoś dopasować do jego nastrojów i rozmyślałam nad słowami Alice, gdy towarzyszyłam jej bratu przy czerwonych i złotych napadów złości. Myślałam, że najgorsze już za mną, kiedy raz zamknął się w pokoju tuż przed sesją.
Ale czerwień była niczym. To była łagodna odmiana jego furii, w której tylko atakował mnie przekleństwami i okładał sobie twarz pięściami. Czerwień była błahostką w tej tęczy nastrojów. Była nieistotna i niemal trywialna.
Czerń sprawiała, że czerwona furia wyglądała jak, ku***, zachód słońca.
- Panno Swan? – wyrwał mnie z zamyśleń jakiś łagodny głos. Pielęgniarka uśmiechnęła się lekko i dodała – Komendant opuścił już salę operacyjną i powoli odzyskuje siły. Chciałaby się pani z nim zobaczyć?
Pięć głów pochyliło się nade mną, a ich twarze pełne były smutku i zmartwienia. Zerknęłam w oczy jednego z oficerów. Zrób swoją część, my zrobimy swoją.
Więc przestałam myśleć o Edwardzie, czerwieni, złocie i czerni i podeszłam niepewnie do łóżka Charliego. Ostrożnie ścisnęłam jego rozedrganą dłoń w swojej, starając się nie uszkodzić żadnej z rurek, do których był przypięty. Popatrzyłam mu w oczy – pełne strachu i zagubienia. Zupełnie jak moje. To było zupełnie nie tak. Charlie zawsze był dla mnie niepokonany. On był tym wielkim mężczyzną, który co wieczór sprawdzał, czy w szafie nie ma potworów. Tym mężczyzną, który płoszył wszystkich chłopaków z sąsiedztwa, zapraszających mnie na randki. Charlie był dla mnie jak kodeks prawny, nie jak paragraf.
A teraz leżał tutaj, połamany i zrezygnowany. To było, ku***, zupełnie nie tak. Zasnął, oczywiście dopiero po dużej dawce leków, więc przyniosłam sobie krzesło i siedząc obok, starałam się pogodzić z faktem, że nikt nie jest niepokonany. Ani ja, ani Edward, ani nawet mój tata.
Świadomość kruchości życia i miłości sprawiła, że zatrzęsłam się w bezradnym szlochu. Nie ucichłam nawet wtedy, gdy policjanci zaczęli wchodzić do sali. Rozpaczałam nad losem, nad sobą i nad ludźmi, których jeszcze nie spotkałam. Ci, którzy mnie odwiedzali, klepali mnie po ramieniu, a potem odchodzili bez słowa. Ich wewnętrzna siła i wiara w to, że wszystko się ułoży, udzieliła się mnie. Nigdy nie czułam takiej sprzeczności – byłam taka wściekła na fakt, że kariera Charliego legła w gruzach, ale jednocześnie czułam wielką troskę ludzi, którzy go odwiedzali. Mój tata wił więzi z sąsiadami i znajomymi i teraz ci właśnie roztaczali nade mną opiekę.
Może jednak coś na tym świecie jest niepokonane.
+-+-+
- Więc wtedy pobiegłem za tym sukinsynem w kierunku tych północnych działek i byłbym dosłownie udupiony, gdyby ten gówniany pudel Mallory’ch nie zaczął za nim biec… - śmieje się Charlie, trochę jeszcze pod wpływem leków, kiedy przyszli do niego w odwiedziny koledzy. Wyglądali na poruszonych jego opowieścią o pościgu.
Uśmiecham się. I nie tylko dlatego, że dla Charliego każdy pies, który waży mniej niż 6 kg i ma długą sierść jest pudlem (państwo Mallory mają shitzhu, a nie gównianego pudla), ale dlatego, że stan zdrowia taty się poprawia. Zerkam mu w jego błyszczące oczy. Opowiada dalej, a pięć osób siedzi na brzegach łóżka i słucha go z zapartym tchem. Przywodzi mi to na myśl, jakby tutejsza komenda policji przypominała sforę wilków, a Charlie pełni funkcję Alfy.
Wypadek taty jest najbardziej ekscytującym wydarzeniem od czasu, kiedy Tyler Crowley niemal potrącił mnie swoim vanem na parkingu Liceum w Forks. Charlie uwielbia swoją pozycję miastowego herosa, ale ja wiem, że niezbyt lubi być w centrum zainteresowania.
Postrzał trafił go w lewy bok, nieco ponad udem. Zostanie mu wielka blizna, ale, na szczęście, przymusowa szybsza emerytura nie będzie konieczna. Nie wiem, co Charlie zrobiłby z taką ilością wolnego czasu. Populacja ryb w rezerwacie La Push zmniejszyłaby się do zera.
Czekam, aż tata spuentuje historię. Wszyscy ludzie siedzący obok pochylają się z uwagą, kiedy ja wstaję i proszę.
- Dobra, moi drodzy. Pozwólcie mu trochę odsapnąć, okej?
Wszyscy jęczą i posyłają mi błagalne spojrzenia, ale Charlie mruga do mnie porozumiewawczo. Przerwałam w idealnym momencie – na pewno przyjdą wieczorem, żeby dowiedzieć się reszty.
Kiedy wszyscy wyszli, zostaliśmy z Charliem sami i cieszyliśmy się naszym czasem razem. Nawet, jeśli okoliczności nie były zbyt przyjazne. Wypytuję go o dom, o La Push, o Sue, o Billy’ego i Jacoba, którego nie widziałam od zakończenia szkoły. A tata odpowiada, że powinnam wracać, że nic mu nie jest i że nie mam o co się martwić, ale spławiam go. Miło jest spędzić z nim trochę czasu, poczuć, jak to jest być znowu w domu. Ale nie mogłam pozbyć się tego nieznośnego wyrzutu sumienia, który tułał się od czasu naszej kłótni rok temu. Przecież wtedy nie mogłam się doczekać, aż go zostawię.
Każdy dzień przypominał rutynę – ćwiczenia na odzyskanie formy, zastrzyki, zmiany bandaży i wreszcie telewizja. Charlie zasypia podczas oglądania meczu, dzięki lekom uśmierzającym ból i kiedy policjanci przychodzą go odwiedzić, jest już wypoczęty i gotowy, by opowiadać.
Wtedy całuję ojca w czoło i nareszcie wychodzę ze szpitala, a jeden z posterunkowych podwozi mnie do domu. Jest ciemno. Pędzę po schodach do góry, żeby zadzwonić do Rosalie, bo Edward skończył grać pół godziny temu i muszę z nim porozmawiać.
- Zabiję skurwiela. – Rosalie szybko odbiera telefon. Przewracam oczami.
- Ciebie też miło słyszeć.
- Ale teraz mówię serio, Bello. Muszę tylko zdecydować w jaki sposób. Coś wolnego i bolesnego jak jasna cholera i… do kurwy nędzy, Emmett. Jak on potłukł to pieprzone lustro…
Wzdycham ciężko, słuchając urywków rozmowy w tle. Nie słyszę Edwarda, więc pytam o niego, niezdolna do ukrycia przerażenia w swoim głosie.
- Teraz to chyba nie jest dobry moment… – wykręca się Rose.
- Co tam jakiś mały atak furii, przez który teraz przychodzi – odpowiadam złośliwie, a jej ciężkie westchnienie jest dowodem na to, że Alice opowiadała jej już o tym poranku, rok temu. Jest dowodem na to, że Rose rozumie, że jeśli zawalił tego wieczora, dalej będzie tylko gorzej.
- Nie mam, ku***, bladego pojęcia jak ty sobie z tym radzisz – szepce Rosalie, ale to nie jest pytanie, ani wyraz rozdrażnienia.
To smutek i żałość.
Nie mam pojęcia, jak jej pomóc, więc milczę, aż słuchawkę przejmuje Edward. Nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, jak udaje im się uspokoić go na tyle, że jest w stanie ująć telefon, słuchać tego, co mam mu do powiedzenia. Nie umiem przewidzieć, czy będzie aż tak źle, jak było wcześniej.
Ale jestem gotowa.
- Czego? – pyta Edward. Napięcie w jego głosie zdradza przerażenie. Wiem, że ponad całą tą złością, jest po prostu zdenerwowany, że zawiedzie. Wiem, że gra przed salą pełna ludzi jest wielkim stresem. Jeden wielki stres już przeżył, drugiemu też da radę.
Do dzieła.
- Będziesz świetny, Edwardzie – mówię, świadoma szczerości w swoim głosie, ale głębiej, jestem po prostu cholernie przerażona. – Będę cię słuchać. Po prostu wyobraź sobie mnie w pierwszym rzędzie, dobrze?
- To nie zadziała, doskonale o tym wiesz – odpowiada, a jego kpiący głos jest pełen rozpaczy. Mówi wysoko i ostro, blisko mu do skomlenia. Zaczynam się trząść. Wtedy Edward krzyczy coś do kogoś w tle. Gdy znów się odzywa, jego głos trzeszczy. Tak, trzeszczy. I trzęsie się.
- Muszę iść.
Zamrugałam kilka razy, by odgonić łzy frustracji i szepcę w końcu - Mój tata żyje i ma się dobrze. Dzięki, że zapytałeś.
Ale zdanie trafia w próżnię. Zastanawiam się, podobnie jak Rosalie, jak ja sobie z tym radzę.
+-+-+
- Boże, wygląda na zdenerwowanego – szepce Rose do słuchawki. Słyszę, jak w tle cichną oklaski. – Siada na ławce. Mówię ci, spierdoli na całej linii – mówi dalej, ale nie słychać drwiny w jej głosie. Słychać zafascynowanie.
Tylko kilkoro ludzi widziało Edwarda w stanie, w którym można go było nazwać każdym epitetem, poza opanowanym.
Gdy padają pierwsze akordy jego ostatniego dzieła, owijam się kołdrą, rozkładam się na łóżku i słucham jak urzeczona. Słuchałam tego utworu od miesięcy, znałam na pamięć każdą nutę i każdy niuans. Wiem, że melodia trwa tylko trzy minuty i piętnaście sekund. Wtapiam się w muzykę, czuję ją każdą komórką ciała. W utworze pobrzmiewa słodycz, potem strach, wreszcie tajemniczość i zaciętość. Na końcu, akordy zdradzają wewnętrzną walkę kompozytora i czuję aurę pełną bezradności.
To jego dusza, zlana w jedno z muzyką.
Wyobrażam sobie jego palce na klawiszach, złotawe refleksy w jego włosach, drżące kolana pod fortepianem, szukające pedałów. W mojej wizji, wygląda idealnie.
Ale dźwięk udowadnia mi, że się mylę.
Krew ścina mi się w żyłach i zamieram, słysząc, że gra zbyt szybko i kompletnie gubi rytm. Wtulam się przerażona w poduszki, zamykam oczy i radzę mu… to zignorować.
Rose nic nie mówi i choć nie jestem pewna, czy to dokładnie z powodu tego, że się pomylił, ale to już nie ma znaczenia.
Dokonała się, ku***, absolutna autodestrukcja.
Gdy muzyka wreszcie niknie, spadają huraganowe brawa. Wyobrażam sobie, że wszyscy stoją. Pewnie się kłania, patrząc kątem oka na telefon w dłoni Rosalie. Niemal czuję jego zimny pot na palcach, który wyciera w spodnie. Widzę pasma włosów spadające na wilgotne czoło. Obserwuję, jak chwiejnym, niepewnym krokiem schodzi ze sceny.
Patrzę mu głęboko w oczy. Martwe.
Cztery.
Zrobił cztery błędy.
- Dzięki Bogu, to koniec – mamrocze Rose, ale ja jej nie słucham. – After-party jest jedyną dobrą rzeczą w tym gównie. O! Esme i Carlisle czekają, zadzwonię później, dobra? – Rozłącza się zanim zdążam ją ostrzec, ale nie jestem pewna, czy powinnam.
Aura w moim pokoju jest teraz ciężka i duszna. Rozważam zadzwonienie do Edwarda, żeby zostawić mu wiadomość, ale wiem, że to bez sensu. Wiem, że ciężko się będzie z nim dogadać. Nagle cieszę się z faktu, że jestem wiele mil od Chicago. Nigdy nie widziałam Edwarda w czarnej furii, bo obiecałam, jemu i Alice, że będę się trzymać z daleka.
Ten jeden raz, kiedy opuściłam jego preformację, zignorowałam prośby Alice i poszłam do jego mieszkania, starając się uspokoić go i pomóc mu w jakikolwiek sposób. Jego volvo stało zaparkowane na jego stałym miejscu, więc byłam pewna, że Edward jest w domu. Zabrałam ze sobą świąteczny prezent – prosty, ale urokliwy metronom – wcisnęłam go pod pachę i wbiegłam na górę.
Zapukałam. Nie otworzył.
Zaniepokojona, pukałam dalej, a kiedy nadal nikt mi nie otworzył, weszłam sama. Nie zaskoczył mnie fakt, że drzwi były otwarte.
Edward siedział przy swoim małym, owalnym stoliku w kuchni, z głową zwieszoną i butelką alkoholu wsuniętą w dłoń. Butelka była już wpół pusta. Odgłos zdejmowania spinek do mankietów i ciężkiego, srebrnego zegarka, sprawił, że się zatrzęsłam. Zastukał opuszkami palców w drewno. Nadal ubrany był w smoking, muszka zwisała mu z szyi, ale marynarkę zawiesił na krześle. Spojrzał na mnie, a jego wzrok pełen był przygnębienia i zrezygnowania. Stanęłam w drzwiach, jak zamrożona i obserwowałam go, jak obraca zegarek po stole.
Włosy Edwarda były poplątane i przetłuszczone, z zachodu słońca przeszły w noc.
- Ho, ho, ho – wyszeptał na powitanie, kołysząc głową jak Mikołaj na baterie. Potem, bez przerywania obrotów na stoliku zegarkiem, przycisnął butelkę do ust. – Wesołych Świąt, kochanie – wymruczał i pociągnął łyk alkoholu.
- Co się stało? – zapytałam, gdy wreszcie otrząsnęłam się na tyle, by coś powiedzieć. Nadal stałam nieruchomo i na miękkich nogach.
Kącik jego ust uniósł się w gorzkim uśmiechu.
- Nie, nie, Bello. Musisz odpowiedzieć ‘Wesołych Świąt’. Taki zwyczaj – odpowiedział głupim tonem. Wreszcie popatrzył mi głęboko w oczy, przestając obracać zegarek.
Nigdy nie widziałam, żeby czyjekolwiek oczy były tak cholernie puste.
- Usiądź – zaoferował, wykopując krzesło spod stołu. Podeszłam oszołomiona, w ogóle nie dbając, na czym siadam. – Edwardzie, przerażasz mnie – wyszeptałam, bo naprawdę byłam przerażona.
Jedno jego ramię drgnęło.
- Wszyscy boimy się tego, czego nie rozumiemy. Ale nie o to chodzi – powiedział. Wyglądał, jakby od dawna nie spał, a jego szczęka była poszarzała od niegolonego zarostu. Był brudny. Zapach alkoholu i papierosów był tak silny, że pomimo sporej odległości między nami, był nieznośny.
- To o co chodzi? – zapytałam, a zapadła po tym pytaniu cisza okazała się być zbawiennie kojąca.
Po chwili, Edward wyprostował się, zsunął zegarek na brzeg stołu i tak wygładził włosy, że przykryły mu oczy.
- Chodzi o zależność. Zależysz ode mnie?
Uniosłam brwi, zagubiona. Nic nie zrozumiałam, ale potwierdziłam cicho.
- W jakiś sposób, na pewno.
Skinął nieśmiało głową. – Bo mnie ‘kochasz’? – Położył akcent na tym słowie i wypełnił je goryczą i jadem, aż się zarumieniłam z zawstydzenia.
Przełknęłam głośno ślinę i poczułam się jak uczennica przy egzaminatorze. Czułam się taka mała.
- Tak – wyznałam, nie patrząc na niego.
Powiedziałam mu to już wcześniej, zanim pojechałam na lotnisko, by odwiedzić Charliego. Odczuwałam rozczarowanie z powodu tego, że nie spędzimy naszych pierwszych Świąt razem. Planowałam zachować te słowa na specjalną okazję, ale tak przeżywałam rozłąkę z nim, że potraktowałam je trochę jak obietnicę. Jak sentyment.
Z pewnością Edward byłby mniej zdziwiony, gdybym mu powiedziała, że wyhodowałam sobie drugą pochwę.
Zamruczał, jakby coś kalkulując i zjechał dłonią na kolano. Zanurkował ręką w kieszeń i nucił pod nosem – Miłość jest dziwna i popierdolona, prawda? Oczywiście, wszyscy to powtarzają, ale chyba nie zdają sobie sprawy, że mają rację.
Wtedy wyjął drobne, srebrne pudełko, nie większe od paczki papierosów. Wziął głęboki oddech, odgarnął włosy o barwie nocy z oczu i ściągnął brwi.
- Widzisz, tam, skąd pochodzę miłość, jest tylko słowem rzucanym na wiatr i wk***ia mnie to jak ja pierdolę. To jak ‘cześć’, albo ‘dobranoc’ i to nie tak jak być powinno, skarbie. Miłość jest większa od życia i śmierci. Całkowite oddanie i takie tam. – Popatrzył mi głęboko w oczy, z tępym błaganiem. – Zgadzasz się?
Po prostu wpatrywałam się w niego, krew szumiała mi jak szalona i zastanawiałam się, co może posiadać pudełeczko.
Może to biżuteria. Być może prezent gwiazdkowy? Przez moment byłam podniecona jego wyznaniem, tą całą gadką o miłości i to srebrne puzderko… Musiało być prezentem. Powinno być prezentem.
Skinęłam głową, starając się skupić bardziej na jego słowach, nie na pudełku. Edward też spuścił wzrok i wreszcie podważył wieczko, ale zawahał się.
- Zależę od ciebie. Wiedziałaś? – zapytał, ale nie usłyszał odpowiedzi. Gdy odezwał się później, głos miał już niższy, znaczący i szorstki. – Dość kreatywna zależność, można to tak nazwać – zerknął na mnie pustymi oczyma. – Z jakiegoś powodu nie umiem grać bez ciebie na sali.
Dostrzegłam wyrzut w barwie jego głosu i zastanowiłam się przez chwilę – moja drobna, zarozumiała część chciała, żeby to była prawda. Bardzo chciałam być ważna, znaczyć wiele w jego życiu, aby nie mógł grać beze mnie. Ale to były tylko myśli. Poza tym, ominęłam tylko jeden koncert. I to nie było sprawiedliwe, że ja nie mogłam mieć wobec niego takich oczekiwań. A jeśli on miał rację, to jak frustrujące okaże się to później? Posiadanie takiego talentu i bycie pod tak absurdalnym ograniczeniem? Godziny spędzone nad klawiaturą, lata ciężkiej pracy i gra tylko dla osoby, która absolutnie na to nie zasłużyła?
Zamiast mu odpowiedzieć, milczałam, nie mogąc się zdecydować, co powinnam dodać.
Edward poczekał chwilę, aż zapatrzył się w dal, a oczy zaszły mu mgłą.
- Słyszałaś kiedykolwiek o tabletkach cyjanku, Bello? – zapytał niemal niemym szeptem. Wreszcie pokazał mi zawartość pudełeczka – dwie drobne, białe pastylki.
Miałam to surrealistyczne uczucie, podczas którego wszystko wydaje się być snem. Cała ta sytuacja była wystarczająco popierdolona bez dodawania cyjanku.
Ale to nie był sen. Gdybym śniła, nie czułabym kropel zimnego potu na karku. Nie widziałabym Edwarda w takim stanie, martwego i z włosami w barwie nocy. Nie siedziałabym sobie, jak gdyby nigdy nic, jakby to pudełko było tylko majakiem. Gdybym śniła, Edward roześmiałby się, pocałowałby mnie i przeprosiłby mnie za bycie głupim.
Jak bardzo chciałam, żeby to był tylko koszmar….
Dudnienie w moich uszach przeszło w burzę z grzmotami i piorunami, gdy uniosłam brwi i patrzyłam przestraszona w tabletki, wyglądające niewinnie. Ale nadal nic nie mówiłam. Wiedziałam, co chce zrobić, ale nie do końca wierzyłam, że się odważy. Błagałam niebiosa, żeby wszystko obróciły w kiepski żart. Otwierałam i zamykałam usta jak umierająca ryba. Nie miałam zbyt wiele czasu na rozmyślania, na powstrzymanie czegokolwiek.
Edward chwycił jedną tabletkę w palce i chwilę później ta zniknęła między jego bladymi wargami. Nie zdążyłam nawet mrugnąć.
- Nie! – wrzasnęłam, wreszcie się podrywając i odskakując od stołu. Butelka wysokoprocentowego alkoholu i szykownie zapakowany metronom spadły na ziemię, jednak nie słychać było huku. Dźwięk brzmiał głucho. Złapałam dłonią jego policzki, zmuszając je, by się rozwarły. Wsunęłam środkowy palec do jego ust i nacisnęłam na zaciśnięte zęby.
Uśmiech Edwarda był bardzo denerwujący, okrutny i tak, ku***, martwy. Kręcił głową, poddając się moim ruchom i naciskom wiedząc, że nic z tego. Wtedy usłyszałam dźwięk przełykania, zobaczyłam, jak jego grdyka przesuwa się i już wiedziałam, że się spóźniłam.
Najpierw spanikowałam i oczami zaczęłam biegać po ścianach w poszukiwaniu telefonu, myślałam, jak zmusić go do wymiotów albo do… czegoś.
Czegokolwiek.
- To bez sensu – oświadczył Edward, gdy rzuciłam się na słuchawkę leżącą na stoliku w przedpokoju. Wcisnęłam numer alarmowy, a dłonie trzęsły mi się i ledwo mogłam się skupić. Jak mógł to zrobić? Co z nim nie tak? Ile mamy czasu? Dlaczego jest taki spokojny? Pytania przelatywały przez moją głowę w zastraszająco szybkim tempie, tak szybkim, że nie miałam czasu nawet zastanowić się nad odpowiedzią. On chciał się, ku***, zabić. I był bardzo blisko. A ja nie umiałam go powstrzymać, pomóc, nic, nic…
Najbardziej bezradnie poczułam się, gdy nie usłyszałam sygnału w słuchawce. Wyrwał kabel, albo tego kabla w ogóle nie było. Jednak nadal wciskałam numerki na oślep, gestem pełnym rozgorączkowania, bezradności i frustracji. Wciskałam po kilka cyfr naraz niezgrabnymi paluchami, próbując zrobić coś, co wiedziałam, że nie pomoże.
Błagam, obudź się….
Pobiegłam przez korytarz do jego sąsiada, ale nim zapukałam znów usłyszałam jego cichy, niski głos.
- Cyjanek działa natychmiastowo. Nie ma odwrotu. Impas, skarbie.
Brzmiał, jakby był znudzony.
Wreszcie odwróciłam się do niego i poczułam wilgoć na policzkach od strumieni łez.
- Dlaczego? – zapytałam, a zęby szczękały mi o siebie. Podeszłam, ale nagle bałam się go dotknąć. – Możemy jechać na pogotowie. Z-zrobią ci płukanie ż-żołądka albo coś… To nie… –
Uciszył mnie, kładąc mi dłoń na ustach. Między palcami ściskał drugą białą tabletkę.
- Pokaż, jak bardzo mnie kochasz. [/b]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Wto 18:55, 03 Maj 2011 Powrót do góry

Facet pojechał po bandzie. Jestem w totalnym szoku i rozsypce. O ile pierwszy rozdział mnie fascynował, dopiero rozwijał całe opowiadanie, o tyle drugi jest czymś wstrząsającym. Milion myśli nasuwa się do głowy, ale najczęściej wyłapuję słowo "świr" i "manipulator". Nie pojmuję, jak można być tak toksycznym człowiekiem i ranić wszystkich dookoła. Wierzę natomiast, czy też raczej chcę wierzyć, że to nie był cyjanek, a jedynie zwykłe pigułki, a Edward chce wypróbować Bellę i ogrom uczucia, który do niego żywi. Rozdział typowo emocjonalny, zmusza do myślenia nad dalszymi perypetiami tej dwójki, jednak po drugim chapie utwierdzam się w przekonaniu, że o HE będzie trudno.
Dziękuję za dzisiejszą dawkę Rising i czekam na kolejną część.
Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Wto 19:26, 03 Maj 2011 Powrót do góry

Ech! A myślałam, że będę pierwsza :D Zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem. Toksyczna miłość w tym przypadku to najdelikatniejsze porównanie, jakie istnieje. Edward jest niepohamowany, nienormalny, nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. A Bella? Bardzo potulna, jak małe zwierzątko. Boję się pomyśleć, co będzie dalej. No i tak jak moja poprzedniczka, mam nadzieję, że to nie był cyjanek potasu. Przecież to byłby koniec.
Uff, dzięki, że podjęłaś się tego tłumaczenia. Czekam na kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem. No i mam nadzieję, że ta dwójka bohaterów nie pozabija się!
Pozdrowienia, W_D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nescafe
Wilkołak



Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod twojego łóżka.

PostWysłany: Pią 23:01, 06 Maj 2011 Powrót do góry

Chapter 3. Peridot. Oliwin

Peridot, czyli polski oliwin jest skałą o intensywnie zielonej barwie.

Tłumaczyła Nescafe, betowała M.

aby przeczytać nieocenzurowaną wersję w jakości HD zapraszam na [link widoczny dla zalogowanych] do folderu Rising. Cium!

Chapter 3. Peridot
Jego uszy były nieprzyjaźnie zimne, gdy pogłaskałam je ciepłymi palcami. Zsunęłam dłonie na twarz. Edward miał trzy żółtawe blizny na skroniach, wskutek dawnych, czerwonych furii. Pobladł. Bardzo pobladł. Zastanawiałam się, czy tabletka już się rozpuściła i czy trucizna rozchodzi się w jego żyłach. Badałam wszystkie jego wdechy i wydechy, by ocenić przytomność.
- Co? – zapytałam wreszcie.
Nie ruszając się, odpowiedział: - Umieram. Jeśli mnie kochasz, jakie sprawy trzymają cię przy życiu? Po co masz się dalej męczyć? To będzie szybkie i bezbolesne…. – Popatrzyłam na ślinę zbierającą się w kącikach jego ust. Obrócił pastylkę i przysunął ją bliżej. – Nigdy celowo nie sprawiłbym ci bólu – dodał. Objął mnie ramieniem w talii i wcisnął palec w szlufkę paska, a potem posadził mnie na swoich kolanach. Miałam wrażenie, jakbym tuliła posąg. Ułożyłam dłonie na jego klatce piersiowej w pozornie czułym geście – naprawdę tylko po to, abym mogła śledzić uderzenia jego serca. Łzy nadal moczyły mi policzki, ściekały na jego koszulę i tworzyły na niej wilgotne plamy.
Oparł policzek o moje czoło. – Cóż za paskudna egzystencja. Chodzenie po Ziemi ze świadomością, że jesteś sama, sama jak palec. Załatwianie nieważnych spraw, snucie się od wschodu do zachodu. Zawsze w żałobie, nigdy nie doświadczając pełni życia – zamruczał i otoczył mnie ramieniem. Drugą ręką nadal ściskał tabletkę. Nie patrzyłam jednak na nią, tylko badałam puls na szyi Edwarda. – Oto prawdziwy ból, Bello. I, jak mówiłem, nigdy nie skrzywdzę cię świadomie – nucił. Odwrócił się do mnie twarzą i przycisnął wargi do mojego czoła.
Ale to on był powodem mojego cierpienia. Krzywdził mnie swoim czarnym nastrojem, wyborem łatwiejszej drogi, brakiem jakichkolwiek wyjaśnień, niechęcią do życia i zostania ze mną.
Ale najbardziej zabolał mnie fakt, że on miał cholerną rację.
Nie umiałam tego do końca pojąć, mimo że bardzo się starłam. Mój umysł kreował najdziwniejsze wizje, okoliczności i możliwości, które łączyło jedno – były tragiczne. Spróbowałam wyobrazić sobie pogrzeb Edwarda. Mnie, siedzącą na ławce, jego rodzinę całą w czerni. Będą prawdopodobnie cali we łzach, łzach udręki i bezradności. Łzach, których nigdy nie będę w stanie otrzeć. Być może będą mnie winić za to, że nie wiedziałam, jak go powstrzymać. Zastanawiałam się, jakie byłoby to uczucie - widzieć trumnę zagłębiającą się w ziemi. A może zechce być skremowany? To byłoby jeszcze gorsze. Jego ciało pochłonięte przez płomienie. Zachód słońca zamieniony w popiół.
Oczywiście, pogrzeb byłby drobnostką w porównaniu z resztą.
Myślałam, jak wyglądałaby uczelnia bez niego. Włóczenie się po kampusie i starania, by dopasować się do ścieżek, którymi zwykliśmy chodzić razem. Rozmyślałam, jakie byłoby to uczucie – wiedzieć, że nigdy nie spotkam nikogo takiego jak Edward, że nigdy nie będę przez nikogo tak wielbiona i pożądana. Ale z pewnością żyłabym dalej. Jeździłabym na wykłady i z nich wracała. Jadłabym. Kupowałabym sobie książki i różne niepotrzebne bibeloty. Na powrót stałabym się taka niezależna, jaka zawsze byłam. Ale to nieustanne uczucie żalu i pustki w końcu zjadłoby mnie od środka.
Nie było mowy, żebym mogła tak żyć.
Edward nagle westchnął.
- Biorąc pod uwagę twoją masę ciała, nie będziesz musiała długo czekać. Chyba, że chcesz zobaczyć, jak umieram pierwszy… - wykręcał się. Jego głos znów zgrzytał.
Łzy spłynęły mi po policzkach, bo wspomniałam Charliego, Renée i nawet Angelę, moją wkurwiającą współlokatorkę, która wymamrotała do mnie może ze dwa słowa. Zobaczyłam oczyma wyobraźni wszystko, co zostawię i pomyślałam, jak to będzie w niebie. Rozważałam, czy powinnam zostawić list albo chociaż krótką notatkę. I wtedy uświadomiłam sobie, że mój umysł już się zdecydował.
Szloch wstrząsnął moim ciałem, gdy Edward pogłaskał mnie po ustach i rozchylił je odrobinę. Tabletka tkwiła między jego palcami.
- Nadal możesz się nie zgodzić – zapewnił miękko, przyciskając kapsułkę do moich zębów. Po raz ostatni zatrzęsłam się i wreszcie poluźniłam szczęki.
Owinęłam wargami jego palec. Puścił pastylkę, a kciukiem, który trzymał na moim policzku, pogładził mnie.
Przełknęłam bez smakowania.
Nie było słów, którymi mogłabym opisać to uczucie pustki, jakie zalało mnie, gdy wreszcie pogodziłam się ze swoim przeznaczeniem. Moje mięśnie rozluźniły się. Szlochy przeszły w głębokie, ale puste oddechy. Popatrzyłam mu w oczy. Nasze nosy dotknęły się, a zagubienie nagle przecięło mi myśli. Zobaczyłam przebłysk rozczarowania w jego pustych oczach. Jednak zanim zdołałam się bardziej skupić, Edward sięgnął pod moje ramię i zabrał się za rozpakowywanie prezentu.
Przyglądałam się, jak obraca przedmiot w dłoniach, studiuje go spojrzeniem, jednak bez zbytniego zainteresowania. Postawił metronom na blacie, ustawiając takt wahadła. Rytmiczne tykanie wypełniło pomieszczenie, echo odbijało się od podłogi pokrytej linoleum i ścian w kolorze lodów waniliowych. Delikatnie. Tik, tak i znów tik, tak. Naprzód i z powrotem.
- Mamy coś około 30 minut życia – wyszeptał, aby nie zagłuszyć monotonnej, delikatnej melodii metronomu. Bez mrugnięcia okiem, zapytał – Na co masz ochotę?
Spojrzenie ciemnych oczu Edwarda było aż nazbyt sugestywne.
Zderzenie naszych warg zakłóciło muzykę metronomu, dłonie zaczęły zdzierać ubrania z ciał. Jego usta były gorzkie, a język szorstki. Nie zamknęłam oczu i uświadomiłam sobie, że nagle przestałam płakać, ale znów poczułam ciążącą apatię. Łzy znowu zalały mi policzki.
Krocze Edwarda nagle się wybrzuszyło.
Przewrócił mnie na podłogę i zdarł z siebie tylko tyle materiału, że móc mnie spenetrować. Tak.
To było dokładnie to. Penetracja.
Prosta, chłodna, bezduszna.
Chwycił mnie za uda i robił swoje, ale nadal patrzył mi uważnie w oczy.
- Umierasz, ponieważ mnie kochasz – powiedział Edward, a jego biodra unosiły się w niepełnych pchnięciach. Pokręcił głową i zapytał z ciekawością. – Gdzie jest, ku***, twój gniew?
Nie miałam w ogóle ochoty się złościć, aż do tamtego momentu. Gdy wreszcie dotarło do mnie, co robię, wściekłość zalała mnie tak, że natychmiast się od niego odsunęłam.
To wszystko była jego wina. Mogliśmy być tacy szczęśliwi, mogliśmy razem żyć, razem wyjechać na wakacje, razem skończyć studia, czuć siebie nawzajem każdej nocy. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie on…
Zazgrzytałam zębami, żeby nie wrzasnąć i wbiłam paznokcie w jego tors. Zjechałam dłońmi niżej, ale czerwone ślady w ogóle mnie nie zadowoliły. Zawył cicho i przenikliwie, a oczy mu się zaszkliły. Zdjął moje ręce ze swojego ciała, zwinął je w pieści i lekko uderzył nimi o marmurową podłogę. Nie musiał się nawet ruszać, a to wk***iło mnie jeszcze bardziej. Teraz ja dominowałam, to był czas na moją złość. To był mój atak furii. Klęknęłam i wreszcie wstałam, żeby znów upaść. Trwałam w błędnym kole, słysząc tylko mlaśnięcia nagiej skóry o marmur.
Mój gniew był niesamowity, przerażający i pożerał każdą komórkę ciała. Czułam się bezradna i nienasycona. Miałam ochotę w coś ostro przypierdolić. Chciałam destrukcji, bólu, krwi i ognia. Chciałam chwycić jego włosy w kolorze zachodu słońca, wyrwać je z cebulkami, rzucić kosmyki przez ramię i wyrywać dalej – aż jego czaszka będzie łysa i zakrwawiona. Gdzieś głęboko w myślach zastanawiałam się, czy Edward czuł się jak ja teraz podczas swoich ataków furii. Głowiłam się, jak on sobie z tym radzi – z tą pożerającą, trującą plagą – ale pozbyłam się litości bardzo szybko.
Wymacałam paznokciami jego mięśnie, które mogłam zranić i czułam, jak moja twarz wygina się w okropnym, szyderczym i okrutnym uśmiechu, który bardzo nie pasował do mojej zwykłej aparycji. Podbrzusze Edwarda napięło się, gdy starał się unieść głowę, by cały czas patrzeć mi w oczy.
Uśmiechnął się żałosnym, koślawym uśmiechem, na widok którego zawarczałam ostrzegawczo, wreszcie niczym się nie krępując – niski warkot wydobywał się zza moich ściśniętych zębów, drażnił moje gardło i rozpalał żołądek. Uniosłam pięści i zaczęłam okładać nimi tors Edwarda, ale im mocniej uderzałam, tym mniej mnie to satysfakcjonowało.
Jego oczy przestały być takie puste.
Wyglądał na pozytywnie nakręconego.
Dysząc ciężko i sycząc przez zaciśnięte zęby, błagał: - Dojdź dla mnie, skarbie. – Jego brzuch napiął się, a potem Edward uniósł się, ale jego słowa rozwścieczyły mnie jeszcze bardziej. Wreszcie moja złość opadła z chwilą, w której on osiągnął orgazm.
Nie doszłam. Nawet jeśli byłabym blisko orgazmu – a, naprawdę, daleko mi było – nie chciałam tego. Ostatni raz kiedy szczytowałam, był na krótko przed moim odjazdem, gdy Edward był czuły i delikatny i … tamten seks był najbliższy uprawianiu miłości.
To tamtą chwilę chciałam zachować w pamięci jako najwspanialszą miłość fizyczną, a nie ten toksyczny stosunek pełen nienawiści.
Gdy jego oddech się wreszcie wyrównał, byłam już prawie ubrana. Dopinałam dżinsy i pospiesznie wsuwałam na siebie koszulkę. Ubrałam się, bo nie chciałam, aby znaleziono mnie nagą i zbrukaną gorzkim, ohydnym seksem.
Edward leżał na podłodze, wpatrując się w sufit i oddychając głęboko. Jego włosy były odgarnięte z czoła, a usta suche od rozpaczliwych haustów powietrza. Po chwili przełknął ślinę i zerknął na mnie, gdy skakałam na jednej nodze w jednej skarpetce.
- Przyjdziesz następnym razem? – zapytał, unosząc się lekko na łokciach. Opadłam na siedzenie i wbiłam wzrok w niego, zbyt oszołomiona, aby czuć zagubienie.
- Na mój następny koncert – uzupełnił cicho.
Uniosłam brwi. Metronom nadal tykał, a kliknięcia stawały się coraz częstsze z powodu opadania ciężarka.
Wreszcie wstał z podłogi, sięgnął do szuflady i wyjął z niej butelkę alkoholu. Dźwięk szkła stawianego na stole przypominał mlaśnięcie w porównaniu z ostrym tembrem metronomu.
- Antacids – wymruczał, wyciągając dłoń w moim kierunku, by odgarnąć mi pukiel włosów z twarzy. Popatrzyłam na białe, plastikowe opakowanie z czerwonymi i niebieskimi tabelkami z niedowierzaniem. Pastylki na nadkwasotę żołądkową. Później przekonam się, że - gdzieś głęboko w sobie - wiedziałam.
- To był test. Udowodniłaś coś sobie, wiesz o tym. – westchnął i opadł na to same krzesło, na którym wcześniej siedziałam ja.
Stół leżał przewrócony.
Edward wydął wargi, gdy popijał trunek z butelki. Wolną ręką rozpiął guziki koszuli. Obserwował mnie uważnie. Byłam jednak zbyt zajęta oglądaniem kartonika tabletek i godzeniem się z faktem, że jednak nie umieram, żeby się nim przejmować.
Zastanawiałam się, czemu czułam się taka rozczarowana.
Płytki chichot sprawił, że na niego zerknęłam. Przyglądałam się śladom po paznokciach na jego klatce piersiowej.
- Nie wiem jednak, co sobie udowodniłaś - wymruczał wreszcie, wytarłszy usta wierzchem dłoni. – Albo naprawdę mnie kochasz, albo jesteś bardzo naiwną dziewczynką.
Nawet nie próbował mnie powstrzymać, gdy wstałam i wyszłam, bez słowa pożegnania, cała odrętwiała.
-+-+-+-
Jest noc i właśnie sprzątam w domu po rozmowie z Charliem przez telefon. Jest już po godzinach odwiedzin, więc przegapiłam okazję na spędzenie wieczoru z ojcem. Nie żeby Charlie był za tym pomysłem, przeciwnie - wolał, bym spała w domu.
Dom jest cichy, żółte ściany są jakby sprane i zmęczone. Mam wielką ochotę zrobić malowanie, teraz, kiedy tata jest kilka mil od domu i nie może zaprotestować. Ale nie robię tego. Kolor ścian tak pasuje do tego domu. Zajmuję się zmywaniem, które obejmuje jedną filiżankę po kawie, jeden rondelek, jeden talerzyk, jeden widelec i jeden nóż do masła.
Nienawidzę tego uczucia, kiedy wszystko jest takie… jedno.
Nienawidzę rozmyślań o Edwardzie, siedzącym przy swoim stole kuchennym, pijącym na umór i zagłębiającym się w swojej bezdennej depresji. Oczywiście, nie będzie siedział przy swoim stole. Jest teraz na imprezie, przypominam sobie, a wizja wielu gości odwiedzających jego dom, okazuje się być dla mnie zaskakującą ulgą. Nie mógłby zrobić totalnego rozpierdolu, gdyby tylu ludzi mu się przyglądało. To nie w jego stylu. Woli się odizolować, zanim kogoś zmanipuluje i zmusi go do dzielenia swojego cierpienia. Tak, cierpienie kocha towarzystwo.
Wiem, wiem o wiele lepiej, niż sobie to wmawiam, ale z jakichś nieznanych mi powodów, walczę z wielką ochotą usłyszenia jego głosu, z chęcią podniesienia słuchawki, wykręcenia siedmiu cyferek, które mnie z nim połączą. To naprawdę nie ma sensu – wiem, że ta rozmowa nie przebiegnie zbyt dobrze, ale nagle widzę, jak moje stopy pędzą na górę, dłonie biorą telefon z komody, a palce wybierają numer.
Jestem masochistką.
Kiedy odbiera, nic nie mówi. Słyszę tylko stłumione odgłosy muzyki w tle i stwierdzam, że zamknął się gdzieś. Może w swoim pokoju? Nie słyszę jego oddechów. Usta ma daleko od słuchawki. Mój pokój jest ciemny. Nawet nie pomyślałam o zapaleniu światła.
- Edwardzie - zaczynam, głos mi się trzęsie i zaczynam nienawidzić nastroju, w jaki ten facet mnie wpędził. Pocieszam się myślą, że to nie jest ten Edward, którego znam. Żeby się ośmielić, przypominam sobie nas, idących za rękę przez chodniki kampusu. On lubi chodzić na spacery, przyglądać się ludziom i czuć chłód, nawet, gdy jest cholernie mroźno. Uśmiecha się do mnie, gładzi kciukiem mój policzek, opowiada o jakimś utworze, nad którym pracuje, a jego oczy błyszczą. Włosy tworzą niesamowity kontrast ze śnieżną zawieruchą. Wiatr rozwiewa pasma we wszystkich kierunkach. Kosmyki jego włosów mokną i przymarzają do jego twarzy. Jego nos jest czerwony. Wargi ma rozciągnięte w uśmiechu. Głos łagodny i zaabsorbowany. Ani razu nie przerywa. A gdy to ja się zatnę, podnosi mnie w górę, zaciskając dłonie na moich biodrach tuż pod kurtką, którą dał mi na urodziny. Całuje mnie w policzek, jego chłodne usta nagle się rozgrzewają. Kiwa głową w wesołym rozdrażnieniu.
Ale ta druga, ciemna wersja Edwarda, z którą mam wątpliwą przyjemność rozmawiać przez telefon, wybudza mnie brutalnie z uroczych wizji.
- Obiecałaś – mówi. To jego jedyne słowa, ale są na tyle niewyraźne, że wiem, że jest upity w sztok.
- Przepraszam – mamroczę, bezradna i skruszona. Ale potem uświadamiam sobie, że nie mam powodu, by się tak czuć. Gdyby to jego ojciec leżał w szpitalu, zrozumiałabym. Czemu on był takim pojebanym egoistą?
- Przepraszam jest takie… - syczy, szukając słów – wybrakowane.
Milknę i zgrzytam zębami. Nie znoszę tego Edwarda – zimnego, wyrachowanego, pustego i zalanego alkoholem i goryczą. Zmuszam się do powtarzania w głowie jednej myśli – że to nie on. To nie on. To nie on.
Ale teraz jestem wkurwiona.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Edwardzie – mówię i nijak nie umiem podać przyczyny mojego nagłego rozdrażnienia. – Mój tata mógł umrzeć, a ty to miałeś permanentnie w dupie. To jest dopiero wybrakowane – wyrzucam mu. – Wiem, że myślisz, że świat kręci się wokół ciebie i że każdy twój zasrany problem jest najważniejszy, ale wiesz co? Nie jest. Nie zabiłoby cię okazanie odrobiny, ku***, współczucia. – Moja klatka piersiowa unosi się i opada w urywanych oddechach, a dłonie, ściskające telefon, zaczynają się trząść. Byłam zakochana jak cholera. Ale teraz wizje wylatują z mojej głowy jedna po drugiej – nie próbuję ich zatrzymać. Bronię uparcie swego i stoję pewnie na ziemi.
Co łatwo zrobić, kiedy ziemia jest kilka tysięcy mil ode mnie.
To, co się dzieje potem, jest takie typowe. Takie banalne, proste i oczywiste, gdy Edward rzuca słuchawką i rozłącza się. Zastanawiam się, czemu czuję mieszankę szoku, zranienia i złości.
Ale wiem, że zacznie żałować tego, co zrobił. Zajmie mu to chwilę, ale koniec końców, cała ta czerń rozproszy się, wycieknie i przejdzie w wibrującą, kojącą zieleń, w której się zakochałam.
+-+-+
Od momentu, w którym polecił mi, żebym się zabiła, minęły trzy godziny. Tyle potrzebował, żeby wreszcie się ogarnąć.
Szczątki apatii od naszej ostatniej rozmowy nie opuściły mnie. Nadal czułam, że tkwią gdzieś we mnie, wypełniają każdy milimetr mojego ciała i nie pozwalają mi ruszyć z miejsca. Nie pozwalają na postęp, tylko na marne trójkąty prozaicznych czynności niezbędnych do przetrwania. To uczucie mnie zdziwiło i wpędziło w zakłopotanie, ale w ogóle nie obchodziło. Nie chciałam nawet o tym myśleć.
Później rozpoczęły się telefony.
+-+-+
‘’Bello, podnieś słuchawkę. Odbierz. Słodki, ku***, Jezu, po prostu coś odpowiedz, dobra? Nieważne, pa.’’
+-+-+
‘’Mamy jakieś, ku***, ciche dni czy jak? Pierdolić je, odbierz ten cholerny telefon, Bello.’’
+-+-+
‘’Cześć, skarbie. Właśnie się obudziłem i … wiesz, po prostu zadzwoń do mnie, dobrze?’’
+-+-+
‘’Bella? Zaczynasz mnie martwić, wiesz? Ja… Naprawdę mi przykro. Nie wiem, co we mnie wstąpiło zeszłej nocy. Chyba byłem pijany i… to się w ogóle wydarzyło? Chyba byłem trochę wstawiony. Czuję, jakby ktoś wgniatał mi coś w klatkę piersiową i…. Chryste. Zadzwoń do mnie, jak tylko to odsłuchasz.
+-+-+
‘’ku***, kochanie, ja… ja nie mam pojęcia, co mam teraz zrobić.’’
+-+-+
‘’Hej, mówi Alice. Przepraszam za tak późną porę, ale Edward właśnie do mnie zadzwonił i… Opowiedział mi, co się wydarzyło i myślę, że powinnaś z nim porozmawiać. On czuje się strasznie i naprawdę martwię się o was. Mówiłam, żebyś trzymała się od niego z daleka. Oddzwoń, jak chcesz z nim pogadać albo dowiedzieć się, co u niego. Pa.’’
+-+-+
‘’Świruję tu, do kurwy nędzy. A więc nie masz zamiaru ze mną rozmawiać? Powinnaś przynajmniej pozwolić mi się przeprosić. Tak mi cholernie przykro, skarbie – ku***, ja pierdolę. Nie mogę przepraszać w ten sposób.”
+-+-+
‘’Proszę. Proszę. Proszę…”
+-+-+
‘’Hej! Z tej strony znowu Alice. Więc… nie oddzwoniłaś ani do mnie, ani do Edwarda… nie jest z nim dobrze, wiesz? Wydaje mi się, że on nawet nie sypia i w ogóle. To dziwne, no nie? On… tnie się kawałkami lustra w łazience, które ostatnio potłukł. Założyli mu dwanaście szwów albo coś koło tego. Zawsze strasznie dramatyzuje. Taka z niego cholerna drama queen. Co się, do cholery, z tobą dzieje? Proszę, zadzwoń do mnie. Albo do niego. Tak, do niego zadzwoń najpierw. Proszę? Pa.’’
+-+-+
‘’Bella, jestem popierdolonym skurwysynem. Skurwielem do potęgi entej, ku***, pierdolniętej. Proszę… możesz po prostu odebrać, żebym mógł przeprosić, a potem… Proszę?’’
+-+-+
‘’Bello? Zaczynam wariować. Tęsknię za tobą. Mija już tydzień i… ja pierdolę. ku***, ku***, ku***. Skarbie, idę do twojego mieszkania.”
+-+-+
‘’Jestem już ubrany i zaraz u ciebie będę, wpuść mnie, okej? Nie wiem, co zrobię, jeśli… Po prostu pozwól mi wejść. Bardzo, bardzo proszę.”
+-+-+
Zamknęłam się w swoim pokoju w akademiku, opuściłam wykłady i nawet się tym zbytnio nie przejęłam. To było do mnie niepodobne – olać studia i odizolować się. Gdybym miała opisać swoje uczucia, jakie targały mną w tamtym momencie, to było jak stracenie światełka, za którym kiedyś podążałam. Moje łóżko było twarde i mało przytulne, tak przynajmniej wydawało mi się, gdy leżałam na zmechaconym, wyleniałym kocyku i wpatrywałam się w obdrapane ściany. Słyszałam z daleka odgłosy ludzi, biegających po korytarzach domu akademickiego, hałasy z ulicy, z mieszkania studentów piętro niżej, którzy żyli dalej, bo nadal mieli swoje światełko – które mi zgasło. Wszystko było takie kwitnące, pełne życia i witalności, a ja po prostu byłam tutaj. Leżąca samotnie w ciemnościach i oddychająca, jakby moja klatka piersiowa była pusta.
Wiedziałam, co trzeba zrobić.
Tylko nie wiedziałam, dlaczego nie umiem się na to zdobyć.
Edward pukał dwadzieścia siedem razy. Liczyłam każdy stukot jego palców w drewno, nie zwracając uwagi na to, że robiły się coraz bardziej niecierpliwe i ponaglające.
Wreszcie odkrył, że drzwi są otwarte. Angela zgubiła kiedyś swój klucz i zostawiała drzwi niezamknięte. Idiotka. Słyszałam szum jego stóp, kiedy zbliżał się do mojego łóżka, choć łóżko to chyba złe słowo. Jego ciężki oddech przywiódł mi na myśl światło latarni morskiej i nie miał nic wspólnego ze światełkiem, w kierunku którego zmierzałam.
Materac ugiął się, gdy Edward ułożył się obok. Poczułam się jak szarość. Czułam się taka łatwa i porzucona i zaniedbana. Czułam się brudna. Czułam się wykorzystana. Gdy jego ramię owinęło się wokół mojej talii, nie czułam dreszczy podekscytowania ani nawet odrobiny tej cholernej więzi, łączącej nas swego czasu. Wydawało mi się, że on wszedł we mnie tydzień temu, prosto i bez finezji i zmanipulował mnie, żebym uprawiała z nim seks.
- Nienawidzisz mnie? – zapytał, a jego oddech połaskotał mi kark.
Najpierw chciałam się nie odzywać, ale stwierdziłam, że to bez sensu.
- Chciałabym – odpowiedziałam szczerze, zauważając, że mój głos jest słaby z powodu rzadkiego używania ostatnimi czasy.
Edward wstał bez słowa i zostawił mnie w zimnym łóżku, żeby nalać wody do wanny. Nie miałam ochoty na niego patrzeć, bo wiedziałam, że obietnice, jakie składałam sobie wcześniej, znikną, a ja się znienawidzę. Kiedy wsunął ramiona pod moje ciało i uniósł je, poczułam się ciężka. Widziałam, jak musiał się wysilić, żeby mnie podnieść. Byłam jak wagon węgla albo jak betonowy głaz.
Kołysał mnie w ramionach, a powietrze między jego ciałem a moimi nozdrzami szumiało mi w uszach, gdy niósł mnie do obskurnej łazienki w barwie oczojebnej, fluorescencyjnej bieli. Przyglądałam się tyłowi jego głowy, podczas gdy Edward zdejmował ze mnie ubrania, nic nie mówiąc, czasem jednak rzucając jakieś ‘podnieś’ w sytuacjach absolutnie koniecznych. Sam też zdarł z siebie ciuchy i wszedł do wanny pierwszy. Położył mnie na sobie.
Wykąpał mnie.
Delikatnymi ruchami palców masował i gładził moje ramiona, choć jego nadgarstki nadal były obandażowane. Wsunął nos w moje włosy, kiedy jego uda owinęły moje.
- Nie kochasz mnie – wyszeptał w mój kark, a głos miał irytująco spokojny. Jego namydlone, przemoczone bandaże zsunęły się po moim ciele i otoczyły moją talię. Przytulił mnie i położył jedną stopę na brzegu wanny. – Nie nienawidzisz mnie, ale już mnie nie kochasz. Wreszcie skoczysz z mostu – kontynuował. Westchnął, co sprawiło, że uniosłam się i znów wpadłam do wody. Jego uścisk stał się mocniejszy. – Z drugiej strony, jestem twoją mroczną przeszłością, kotku i nieważne, jak bardzo będę się starał – już zawsze będę.
Woda parowała i tworzyła drobne chmurki wokół naszych ciał i niewypowiedzianych słów.
- Z tobą jest coś nie tak – powiedziałam wreszcie.
Poczułam, że skinął głową i poluźnił uścisk. – Yeah, może – odpowiedział. Prosto, jakbym zapytała go, co chce na kolację, a nie o jego zdrowie psychiczne.
Pokręciłam głową tak, że moje włosy przejechały po jego gardle.
- To nie jest kwestia ‘może’, Edwardzie. To nie jest normalne. To nie… - kłóciłam się, ale nagle przerwałam, słysząc jego złowrogi pomruk.
- Taki po prostu jestem – zadeklarował, a przez jego głos przez chwilę przebijały się resztki poczucia winy. – Powinnaś mnie zostawić, właśnie teraz i ocalić nas od kłopotu – dodał spanikowanym szeptem. – Ocal siebie. Chroń się przed traumatyczną przeszłością. Ocal nas, ku***, od złamanego serca.
- Powinnam tak zrobić – przyznałam. Atmosfera w pomieszczeniu była gęsta od ciszy, od zimna chłodniejącej wody i gorzkiego napięcia, które napierało na nas z potężną siłą.
- Ale tego nie zrobisz – zadecydował za mnie. Nie mogłam stwierdzić, czy ten fakt bardziej go rozluźnił czy sfrustrował, obie emocje przesyciły jego głos.
Nie odpowiedziałam z wielu powodów. Po pierwsze, przyznanie tego brzmiałoby jak obietnica, której mogłam dotrzymać – której powinnam dotrzymać. Po drugie, odezwanie się zepsułoby powagę sytuacji i uczyniłoby ją bardzo trywialną. Po trzecie, bo chciałam zobaczyć i upoić się widokiem Edwarda zatroskanego świadomością, że to moja decyzja, moje odejście. Nawet jeśli to w ogóle nie było żadne wyjście.
I najważniejsze – nie odpowiedziałam, bo było mi cholernie wstyd. Bo to była prawda.
Edward przepłukał i wyżął moje włosy bez jakiegokolwiek poszturchiwania, woda i mydliny spływały po jego torsie.
- Jesteś jedyną rzeczą na całym tym pieprzonym świecie, dla której chciałbym być lepszy – powiedział. Brzmiał naprawdę przekonująco.
- To dlaczego nie staniesz się lepszy? – zastanawiałam się i czułam, jak moje pięści się zaciskają. Mogłam poczuć, jak moje palce u stóp się podwijają. Mogłam poczuć ogień w piersi. Mogłam poczuć złość i urazę, rosnące w moim podbrzuszu. Mogłam poczuć płomienie, liżące mój przełyk.
Mogłam czuć.
Chuchnął mi we włosy. Jego szept był sceniczny, przesiąknięty brudnym sekretem i wstydem.
- Próbowałem, Bello. Starałem się ze wszystkich sił.
I choć słyszałam szczerość i oddanie w jego głosie, brzmiał, jakby stracił wszystko. Jego słowa były najsmutniejszą rzeczą, jaką miałam okazję kiedykolwiek usłyszeć. Oparł policzek na mojej skroni.
- W końcu zdecydujesz: miłość lub nienawiść. Chciałbym, abyś wybrała obie opcje i jestem na tyle samolubnym fiutem, że poczekam, aż się zdecydujesz – kontynuował. Popatrzyłam mu głęboko w oczy żarzące się intensywną zielenią. Czułym gestem odgarnął mi włosy z twarzy.
Po chwili przebiegł opuszkami palców po moich wargach.
- A ty jesteś na tyle słaba, że mi na to pozwolisz – westchnął, a jego słowa były pełne agonii.
I miał rację.
+-+-+
Po tym dniu, już nigdy nie było tak samo. Nasze życie tak różniło się od miesiąca miodowego, że wątpiłam w fakt, że kiedykolwiek mogłoby być tak dobrze na powrót. Sprzeczaliśmy się, a gdy widziałam w nim przebłyski czerwieni lub czerni, szybko się uspokajałam, aby nie pogarszać sprawy. Trwaliśmy w stanie kojącej ciszy. Słów używaliśmy tylko wtedy, gdy były niezbędne i nie prowadziły już do porywających i ciekawych dyskusji, jakie odbywaliśmy wcześniej.
To w ogóle nie przypominało już jakiegokolwiek związku. O miłości nie wspominając.
Dbaliśmy o siebie nawzajem – nadal całowaliśmy się na dzień dobry i na do widzenia, ciągle dzwoniliśmy do siebie tylko, by usłyszeć własne głosy. Ale zaistniał między nami dystans, tak uciążliwie rzeczywisty, że często zdawało mi się, że jeśli się dobrze przyjrzę, to zobaczę mur.
Ktoś mógłby zainsynuować, że Edward celowo mnie od siebie odpycha, że powstrzymuje swoje pożądanie, aby dać mi nieco przestrzeni, bardzo mi potrzebnej do podjęcia decyzji. Ale jego zachowanie dalekie było od tej wizji. Nieme przeprosiny widniały w jego oczach za każdym razem, kiedy w nie patrzyłam. Błagania Edwarda męczyły mnie. A jego tęczówki pełne były kłującej zieleni, zieleni, zieleni.
Próby pogodzenia się z tą zmienną naturą były wkurwiające jak jasna cholera. Wiedziałam, że kochałam go, gdy był w zielonym nastroju, ale czy mogłam kochać tylko zieloną naturę? Czy musiałam kochać złoto i czerwień, i czerń, i każdy milimetr jego ciała tak, jak wszystkie jego wady osobowości? Czy miłość jest limitowana? Nie można tych przykrych momentów ominąć jak nudnych momentów w filmie?
Zwykłam tak właśnie myśleć, ale już niczego nie mogłam być pewna.
Nadal chodziłam na koncerty, a on grał jak zwykle idealnie, w harmonii z melodią kołysał się w rytmie muzyki. Jego utwory wciąż były mieszanką złowrogich nut oraz wewnętrznego niepokoju. Zawsze po ostatnich taktach patrzył na mnie. Zieleń. Edward kłaniał się, zasłaniał przed ostrym światłem reflektorów, zamykał oczy. Dłonie zwijał w pięści. Nikt nie opuszczał audytorium, będąc uśmiechniętym. Na twarzach mieli co najwyżej zadumę.
Dwa miesiące po rozmowie, która wytworzyła ten dystans, Edward i ja leżeliśmy na jego sofie. Czytałam książkę – jakąś klasykę romansu – i bardzo wciągnęłam się w jej fabułę. Opowiadała o tym, jak główna bohaterka została uwiedziona przez jakiegoś szanowanego zalotnika. Edward leżał na jednym końcu sofy, a ja na drugim, nasze nogi splatały się.
Zaczął głaskać mnie po nodze wierzchem dłoni.
- Powinnaś zostać dziś na noc – zaczął, a ja zerknęłam w jego kierunku. Przyglądał mi się uważnie. Jego włosy w barwie zachodzącego słońca były dziwnie potargane.
Wzruszyłam ramionami, jakby było mi to obojętne, ale w podbrzuszu poczułam ucisk. Nie spaliśmy w jednym łóżku od wakacji. Nie mieliśmy takiej potrzeby, a jedynym powodem, dla którego zostawałam na noc, był seks.
Jego ręka wślizgnęła się pod moją nogawkę, palce przejechały po moich łydkach.
- Potrzebuję cię – wydyszał, przysuwając się bliżej. Napięcie w jego głosie było tak znaczące, że odłożyłam książkę i przygryzłam przerażona wargę.
Przesunął się tak, aby być nade mną, a jego głodne oczy mierzyły moje ciało. Rozszerzył mi nogi, nakrył usta swoimi w niezdarnych pocałunkach, zdradzających jego zniecierpliwienie. Dłonią chwycił mnie za biodro, a ja zerknęłam na wybrzuszenie, które przycisnął do mojego uda.
Gdy odwróciłam twarz, ten dupek zaczął całować mnie po szyi, jęczeć i pocierać swoją pieprzoną erekcję o mnie.
- To trwało tak długo – błagał i wsunął łapę pod moją bluzkę i chwycił moją pierś. Sukinsyn. Zasyczałam i wygięłam się. – Potrzebuję cię – powtórzył, kładąc się na mnie. – Potrzebuję tego. Jestem taki twardy dla ciebie. ku***, skarbie.
Jaki kutaśnik. Jemu nawet fiut w myśleniu nie pomoże.
Gdy go odepchnęłam, nie wyglądał na sfrustrowanego ani na złego, ani nawet na rozczarowanego. Zwiesił smutno głowę i wrócił na swoją połowę kanapy. Bulwa w jego spodniach zamiast mnie rozbawić, zasmuciła. Oblizał wargi i dyszał ciężko.
- Przepraszam – wymamrotał bez patrzenia mi w oczy. Wstał, poszedł do łazienki, zamknął drzwi. Ale ja dokładnie słyszałam każdy dźwięk, moje imię wymawiane pełnym pożądania szeptem, zduszone chlupotem wody w kranie.
Dziesięć minut później, wyszedł, pokryty rumieńcem zawstydzenia, z wilgotnymi dłońmi i z oczami o barwie smutnej zieleni. Pocałował mnie w skroń, odwiózł do domu. Ale oboje wiedzieliśmy, że to ten moment – uświadomiliśmy to sobie, siedząc w aucie, patrząc w podłogę. Obrócił kluczyki wokół palca.
- To koniec, prawda? Ciebie i mnie? – zapytał, a jego cichy pomruk nagle przebił ciszę. – Przynajmniej romantycznie – dokończył, posyłając mi spojrzenie, od którego coś ścisnęło mnie w żołądku. Przygryzłam wargę i zamknęłam oczy, żeby nie wypuścić łez.
Przytaknęłam.
Oparł głowę o szybę. – Możemy nadal być blisko? – zastanowił się, ale sam sobie potem odpowiedział – Nie. Będziemy blisko. Każdego dnia.
To nie było pytanie ani prośba, tylko stwierdzenie faktu.
- Aż się zdecydujesz, czy mnie chcesz czy nie. Poczekam. Oboje poczekamy.
Znów skinęłam głową, otworzyłam oczy i patrzyłam przez szybę na parking. Gdy wreszcie wyszłam z samochodu, poczułam, jak ciepłe powietrze wypełnia moje ściśnięte płuca.
To był koniec początku.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Sob 0:27, 07 Maj 2011 Powrót do góry

Naprawdę nie wiem, co mam napisać. Może na początku zaznaczę, że żałuję, iż nie ma większej ilości komentarzy. No cóż, widocznie coraz mniej osób czyta naprawdę dobre opowiadania. A Rising taki jest, niestety styl jest tak ciężki, a tematyka brutalna, że większość ludzi może to odstraszać. Edward to... nie przychodzi mi do głowy żadne adekwatne do jego charakteru określenie. Wywołuje u mnie same negatywne uczucia, dosłownie brzydzę się nim. To co robi jest paskudne, złe, złośliwe, podłe, a najgorsze jest to, że sądzi, iż wszystko zostanie mu wybaczone. Traktuje Bellę przedmiotowo, jak seks-lalkę, aczkolwiek to też po części jej wina. Nie rozumiem, jak można być tak zadurzonym w osobie, która cię niszczy.
Dzięki za tłumaczenie, mam nadzieję, że będzie więcej komentarzy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sweetcookie
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 11:56, 07 Maj 2011 Powrót do góry

hmmm, trudno coś napisać. Treść jest niesamowita. Odzwierciedla (niekiedy) prawdziwe życie. Często słyszy się o toksycznej miłości i najczęściej mówi się wówczas "jak ta idiotka/idiota tak długo z nim/nią wytrzymuje?" Rzadko próbujemy zrozumieć powody/motywy, lepiej i łatwiej jest wydawać osądy. Będę śledziła to opowiadanie, bo bardzo mnie zaciekawiło. Mam nadzieję, że nie przerwiesz tłumaczenia. Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Sob 16:57, 07 Maj 2011 Powrót do góry

Jeszcze nie otrząsnęłam się z szoku czytelniczego. Będę musiała ze dwa razy dodatkowo " przelecieć "tekst wzrokiem, by spróbować dojść do konstruktywnych komentarzy...
Był moment, że ten FF przypomniał mi"Klepsydrę", tam Edward był literatem z emocjonalnymi problemami, ale Bella była tamtego ich związku dobrym duchem, choć i depresja nie była momentami jej obca. Ale tu...
Autorka,albo tłumaczka napisała zdanie, które dość dobrze określa klimat tego FF-a;" on krzywdzi mnie swoim czarnym nastrojem, wyborem łatwiejszej drogi, brakiem wyobraźni, niechęcią do życia"
Ależ trzeba talentu, by stworzyć tak pokręcone postacie, pełne dramaturgicznego napięcia! Często zastanawiam się, czemu niektórzy ludzie mają tendencję do komplikowania relacji z bliskimi, czemu perfidnie nimi manipulują? Może winna jest trochę TAKA Bella; dość uległa, nieprotestująca przeciwko przedmiotowemu jej traktowaniu, nieżądająca kategorycznie minimum szacunku do siebie? Przecież stan , w jakim ona się znalazła to już silna depresja? Po co być ze sobą- by się niszczyć , staczać w swym człowieczeństwie? Edward odstawił teatr jednego aktora, ale przy okazji jego "występ" przestał być monodramem. Martwię się o Bellę bardziej niż o pokręconego Edwarda.Oby nie okazało się, że ona NAPRAWDĘ podejmie decyzję o samobójstwie lub okaleczeniu się! Ona nie ma już nawet minimum ekscytacji z ich mrocznego , pełnego bólu i prymitywizmu seksu. Tak, wiem, łatwo osądzać, trudniej spróbować znaleźć MOTYWY. Absolutnie niebanalny, choć trudny w odbiorze tekst; bardzo dojrzały stylistycznie. Nie wiem , kogo bardziej chwalić; autorkę, czy tłumaczkę. Jasne, że czekam na ciąg dalszy, choć nie oczekuję HE, nie w tym tekście.Zycie bywa brutalne. Na ogół, bo piękne są tylko chwile.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
rebeca
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:21, 07 Maj 2011 Powrót do góry

to najlepsze ujęcie toksycznego związku o jakie czytalam :) i co najważniejsze robisz mało błędów językowych:) mam nadzieję na szybki ciąg dalszy:) tylko proszę nie wkładaj tam pana Blaca
pozdrawiam i weny życzę


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Sob 18:06, 07 Maj 2011 Powrót do góry

Najpierw zadam Ci pytanie. Wiesz, że jestem fanką tego opowiadania?
Ok, a teraz przejdźmy do opinii. W niektórych momentach moje oczy zaszły łzami, ale się nie popłakałam. Myślę, że Edward ostro przesadza ze swoim postępowaniem. Ale ku mojemu zaskoczeniu (i radości) Bella wreszcie pokazała pazur i powiedziała, albo raczej wykrzyczała, co o nim myśli.
Hmm, co do samej treści, tłumaczenie idzie Ci świetnie. A zdaję sobie sprawę, że to proste nie jest. Co by tu jeszcze dodać? Wydaje mi się, że to dobrze, że zerwali ze sobą. Choć nie można tego tak nazwać, bo nadal się kochają. Kochają i nienawidzą. Te dwa uczucia dzieli tak cieniutka linia, że łatwo się w tym pogubić. Może Bella dałaby sobie radę bez Edwarda (w co raczej wątpię), ale on bez niej na pewno by długo nie pożył. Skoro wystarczył tydzień bez niej, a on już sięgnął po szkło i zaczął się ciąć. Przykre.
Czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział.
Weny i wytrwałości w walce z tłumaczeniem!
Pozdrówki, W_D

PS Postanowiłam trochę podnieść popularność Twojego ff i poleciłam go innym. Mam nadzieję, że niedługo zwali się tu połowa Polski z pozytywnymi komentarzami Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nescafe
Wilkołak



Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod twojego łóżka.

PostWysłany: Sob 21:19, 07 Maj 2011 Powrót do góry

jejku, dziewczyny, naprawdę to jest obłędnie miłe, jak piszecie mi swoje przemyślenia na temat Rising!
sam ten tytuł strasznie trudno przetłumaczyć, bo oznacza też bunt, powstanie, dorastanie - każde określenie świetnie wpasowuje się w klimat. słowo to też oznacza denerwowanie kogoś, wyprowadzanie z równowagi, zaburzenie równowagi emocjonalnej.

cieszy mnie to, że zauważacie, że dobrze tłumaczę. nie wiem, czy któraś z was czytała Wide Awake, ale to też było trudne do tłumaczenia, zdania były podchwytliwe i autorka strasznie męczy Thesaurusa - taki ichniejszy słownik synonimów. nad jednym zdaniem męczyłam się długo i poszłam na łatwiznę wrzuciłam do translatora, oświadczył mi - zamachając zapalczywie po złączki gwintowe. to naprawdę trudne jak autorka amerykańska jest ambitna i nie chce powtarzać tych samych słów.

to, że robię mało błędów, jest również miłe, to też zasługa mojej bety M., która zawsze wychwyci co zgrzyta.

całe Rising mam już przetłumaczone od dawna, bo robiłam przekład na prezent dla koleżanki na urodziny - wydrukowałam i dałam zbindowane. chciałam to wrzucić tu, ale było to świeżo po aferze z zabronieniem tłumaczenia WA, więc od razu by mi to zamknęli. teraz pozwolenie jest, a raczej nie ma zabronienia.

4 wrzucę wam jutro, okej? cium i obyście dalej miały o mnie takie dobre zdanie : )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tomboy
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Gru 2009
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 7:54, 08 Maj 2011 Powrót do góry

Opowiadanie trąci dramą, aż nos boli, co jest fajne. Jest dobrze przetłumaczone i przyjemnie się je czyta. Nie zauważyłam żadnych błędów, co jest dobre. Rozdziały są dosyć długie, co również jest dobre. Fakt, że masz już je całe przetłumaczone jest po prostu masakratorycznie przewspaniały. :) Na pewno będę czytać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez tomboy dnia Nie 7:55, 08 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Nie 11:20, 08 Maj 2011 Powrót do góry

Praca nad tłumaczeniem jest dłuuuga i mozolna.
A Ty się dziwisz, że kochamy Twoje ff? No błagam! Jest świetne.
Czekam więc z niecierpliwością na następny rozdział. Dobrze, że już jutro!
O! I nie przejmuj się, ja na pewno nie zmienię o Tobie zdania!
Pozdrowienia, W_D :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Pon 19:44, 16 Maj 2011 Powrót do góry

Chciałabym się dowiedzieć, czy będziesz kontynuować tłumaczenie? Nie wiem, czy mam nadal czekać, czy dać sobie spokój.
Pozdrawiam Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nescafe
Wilkołak



Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod twojego łóżka.

PostWysłany: Śro 19:44, 25 Maj 2011 Powrót do góry

Chapter 4. Bursztyn.

[link widoczny dla zalogowanych] folder Rising - jakość HD.

Tłumaczyła Nescafe, betowała M.

Dla Charliego, szpitalne posiłki i radość z bycia miejscowym super bohaterem szybko się skończyły. Następnego popołudnia siedzę przy jego łóżku i przygotowuję wszystko – pakuję jego rzeczy, załatwiam pielęgniarkę do opieki domowej, notuję jakie tabletki ma brać o której godzinie i od kiedy trzeba będzie je opłacać. Usiłuję też w między czasie skupić się na uwagach lekarzy wpadających i wypadających z sali.
Ach, i staram się zapomnieć o Edwardzie.
- To moja córka – mówi z dumą Charlie, gdy pielęgniarka nawiązuje z nim krótką rozmowę. Policzki unoszą mu się, a wąsy drżą. – Niedługo ukończy studia na Columbia College of Arts w Chicago – chwali się.
Wszyscy robią ‘ooh’ i ‘ahh’, a ja rumienię się w czterdziestu odmianach szkarłatu i chowam twarz, gdy pytają mnie, ilu znanych artystów już widziałam w Midwest. Gdy Charlie to widzi, przestaje się uśmiechać i przewraca oczami.
- Moja mała dziewczynka ma głęboko w dupie wszystkich facetów, bo wie, że tylko zepsują jej plany. Służą jej tylko do zabawy, prawda, Bello?
Facepalm. Chlastam się dłonią po twarzy i zawstydzona mruczę – Na Dzieciątko Jezus, tato…
Czas na leki przeciwbólowe. Zaśniesz i przestaniesz wygadywać takie głupoty.
Gdy pielęgniarka wychodzi, Charlie siada i przygląda mi się szklistymi oczami. – Żarty na bok, mówię serio – zaczyna, a mnie rozszerzają się źrenice z zaskoczenia. Tata chrząka i pociera się po brodzie. – Jesteś prześliczną dziewczyną i jestem pewien, że masz swoich facetów i Bóg mi świadkiem, nie chcę o nich słuchać. Ale pamiętaj, że nadal jesteś bardzo młoda. Masz więcej ambicji i talentu w małym palcu niż większość ludzi w całym ciele. Nigdy tego nie bagatelizuj. Nie katuj się jakimś humorzastym artystą, który ma nie równo pod ku***em i nie wie, jakim szczęściem jest dla niego mieć cię przy sobie. Wychowałem cię dobrze nie po to, żebyś teraz się zmarnowała.
Nigdy nie wspominałam Charliemu o Edwardzie. Nigdy nawet nie robiłam jakichkolwiek aluzji, że mam… facetów. To nie jest rozmowa, jaką tata poprowadziłby na trzeźwo i mimo że wiem, że jest zawstydzony jak jasna cholera, to niestety jest też zupełnie świadomy swoich słów. Nie umiem przyjąć do wiadomości faktu, że może Charlie jest bardziej spostrzegawczy, niż mi się zawsze wydawało.
Tata odkaszlnął i znów się położył.
- Ojciec zawsze wie – mówi, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Zasypia już po kilku sekundach, a jego chrapanie odbija się głośnym echem od mdłozielonych ścian.
Czuję się zawstydzona – bo nigdy nie mówiłam Charliemu wszystkiego o życiu w Chicago. Myślę, że zbyt dobrze wiedział, jak ono wygląda. Nie mówiłam mu nic, bo miał rację. Oraz dlatego, że nie mogłam zastosować się do jego porad.
Siedzę w stołówce i przełykam coś, co miało być rosołem, gdy nagle czuję, jak mój telefon zaczyna wibrować. Gdy odbieram, spodziewam się głosu Alice, Rose albo Angeli.
Ale to Edward.
Krztuszę się i opluwam ekran. Wreszcie szybko odbieram.
- Edward?
Po drugiej stronie słyszę tylko czyjś oddech. Czuję, jak moje zgubione światełko znów świeci.
- Hej, skarbie – słyszę.
Plastikowa łyżka spada do zupy i rozbryzguje ją wokół styropianowej miski. Biorę kilka oddechów i zabiera mi chwilę, by sformułować urywane ‘cz-cz-cześć’
Nie brzmi jak czerń, ani złoto, ani purpura. Brzmi jak zieleń. Zieleń, zieleń, zieleń. Serce w mojej klatce zaczyna bić coraz szybciej i głośniej. Aż dudni.
- Gdzie jesteś? – szepce tak cicho, że niemal go nie słyszę. Jego ton tak bardzo różni się od tego, jakiego zwykle używał podczas rozmów.
- W szpitalnej stołówce – odpowiadam, nadal zszokowana.
- Och – Po chwili ciążącej ciszy, pyta – Jak czuje się twój tata?
Jestem tak zdziwiona tym, że w ogóle zadzwonił, że ludzie siedzący niedaleko mnie przyglądają mi się z zaciekawieniem.
- Co?
- Twój tata, Charlie. Co z nim? Jak się miewa? Będzie zdrowy? – powtarza, nieco pewniejszym i głośniejszym głosem. Moje milczenie go niepokoi. – Skarbie? Jesteś tam? – pyta, przerażony.
- Taa, jestem tu – odpowiadam, kręcąc głową. – Jestem po prostu zaskoczona, to wszystko.
Znowu następuje długa chwila milczenia. W tle słyszę, jak chlupocze woda. Edward wzdycha.
- Dlaczego? – pada pytanie.
Ignorując go, zaczynam: - Charlie dojdzie do siebie. Kula zraniła go w żyłę w udzie, ale udało się go uratować. Będzie wkrótce w domu.
- To… świetnie – mruczy i znowu słyszę szum powietrza w słuchawce. – Strasznie za tobą tęsknię.
W mgnieniu oka nabieram podejrzliwości.
- Edwardzie? – pytam. Wstaję, wyrzucam miskę z zupą do najbliższego kosza. – Wszystko z tobą w porządku?
Brak odpowiedzi mnie martwi, stoję i czekam, a mój brzuch zaczyna boleć ze zdenerwowania.
- Nic nie jest w porządku odkąd wyjechałaś – szepce smutno.
- Nie jesteś na mnie zły? – wypalam, bardziej zatroskana niż wściekła.
- Że co? Nie, skarbie. Byłem jebanym fiutem dla ciebie zeszłej nocy. Po prostu się upiłem w sztok, a mama i tata… - przerywa i chrząka. Już wiem, co ma mi do powiedzenia. Ale to niczego nie ułatwia. – Nie przyszli na przyjęcie po koncercie i byłem… przepraszam. – kończy. Nie wie, jak wyrazić ten straszny ból, jaki zadali mu rodzice. Nie rozumiem czemu. Nigdy nie zrozumiem jego lojalności wobec nich.
Współczucie, jakie czuję w klatce piersiowej jest trudne do opisania. Jest… wielkie. Tak wielkie, że muszę spacerować między stolikami, aż wreszcie opaść na krzesło.
- Chciałabym być z tobą wczoraj – zapewniam go, starając się władować w to dużo szczerości. – Powinni przyjść na przyjęcie.
Edward chichocze bez cienia rozbawienia. – Przyjęcia są po to, aby świętować, pamiętasz?
Zamykam oczy i wzdycham. – Pamiętam.
+-+-+
Po nocy w jego aucie, Edward i ja staliśmy się kimś nieokreślonym. Więcej niż przyjaciółmi, mniej niż parą. Przypominało to stan z początku naszej znajomości, ale wyłączając fizyczny kontakt. Nadal spotykaliśmy się po wykładach, jedliśmy razem kolacje, uczyliśmy się razem, oglądaliśmy filmy każdej sobotniej nocy, jedliśmy w tajskiej restauracji co czwartek i chodziliśmy oglądać ludzi na ulicach, gdy Edward potrzebował inspiracji.
Pocałunki się skończyły.
Już nie trzymaliśmy się za ręce, nie ściskaliśmy małych palców pod ławką, nie wsuwaliśmy sobie stóp w nogawki ani nie wtulaliśmy nosów w karki. Powstał między nami bezpieczny dystans i choć Edward udawał, że nie ma nic przeciwko, to widziałam z jaką trudnością przychodzi mu hamowanie się. Przypadkowo sięgał po moją dłoń, aby potem pospiesznie się odsunąć. Nie był już zielenią – zieleń była zbyt uczuciowa i czuła. Uczucia nie były już czymś, co mogliśmy dzielić. Był ponurym i zdystansowanym złotem. Czasem widziałam, jak Edward zapatruje się w przestrzeń i błądzi myślami przez długie godziny, zwykle w milczeniu. Ale jego cisza nie była tą miłą, pełną skupienia, która towarzyszyła filozofom, o nie, była złowieszcza i strasznie mnie przerażała. Złoto było emblematem poddania się, wstydu i pełnej zrezygnowania akceptacji, z powodu niemożności wzięcia tego, czego chciał.
Złoto było barwą rozstrzygającą.
Edward starał się tłumić swoje ataki furii, gdy byliśmy razem, często znikał w sąsiednim pokoju, albo nagle szedł na otrzeźwiający spacer po campusie. Wracał z posiniaczonym skrońmi i czołem, oczy miał zapadnięte, a ramiona zwieszone. Był wyczerpany.
Doszczętnie wypalał sam siebie.
W tamtych chwilach najtrudniej było mi się powstrzymać od zaoferowania mu fizycznego kontaktu. Moja obecność nie powinna być w żaden sposób umieszczona w sztywnych ramkach – że to wolno, a tego już nie. Czułam się, jakbym była od niego uzależniona – chodziłam w kółko zdenerwowana i rozpalona, jak ćpun, który ma w kieszeni strzykawkę naszprycowaną odpowiednią dawką heroiny. Przedmiot pożądania znajdował się tak blisko, że mogłam go dotknąć. Jak idiotka jednak odmawiałam sobie tego.
Miałam się zaskakująco dobrze. Zaczynałam się czuć coraz swobodniej w jego obecności. Jego starania w dziedzinie powstrzymywania ataków furii były tak wielkie, że pewnego dnia wydawało mi się, że zniknęły na zawsze. Łudziłam się pozytywnymi myślami, ale jego kolejne rany upewniały mnie, że nic się nie zmienia.
Niemniej jednak, to już nie był mój problem, żeby łagodzić jego ataki. Powinnam oberwać za taką ignorancję, powinnam była się zawstydzić, ale w ogóle nie czułam się winna. On też powinien dostać po swojej chudej dupie za to, co odwalał. Byłam taka wolna, niemal widziałam, jak ktoś zabiera z moich pleców ciężar jego nastrojów. Mogłam być w jego towarzystwie i tylko oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech.
To było najbardziej wyzwalające uczucie, jakiego doświadczyłam.
Blisko jego 23 urodzin uświadomiłam sobie, jak niewiele się zmieniło – dla nas obojga. Planowaliśmy kolację z rodziną Cullenów w luksusowej restauracji. Nawet Alice miała przylecieć z Nowego Jorku. Edward był bardzo podekscytowany, że wreszcie będą w komplecie.
- Poczekaj, aż zobaczysz Alice we własnej osobie. Wygląda zupełnie inaczej, niż sugerowałby to głos – mówił z uśmiechem na ustach, otwierając przede mną drzwi swojego auta.
- Widziałam zdjęcia! – zaśmiałam się i przystawiłam palce do samochodowej klimatyzacji, żeby się ogrzać. – Czy Esme i Carlisle przyjadą?
Jego rodziców widywałam tylko na koncertach i miałam cichą nadzieję, ze wreszcie będę miała okazję z nimi porozmawiać.
Uśmiech chłopaka powiększył się, a błysk w oku zdradził zniecierpliwienie – Yep!
Nieczęsto spotykali się całą rodziną, łatwo udało mi się to wydedukować. Jego siostra wyprowadziła się, gdy była bardzo młoda, co wydawało mi się bardzo dziwne. Mieszkała w pobliżu jednej z najbardziej cenionych szkół dla przyszłych projektantów w całych Stanach, ale postanowiła się przeprowadzić do Wielkiego Jabłka, żeby zdobyć jakiś ważny tytuł. Jednak gdy ją o niego pytałam, zbywała mnie zdawkowym: ‘Jestem dziewczyną z Nowego Jorku’.
Nietrudno się domyśleć, że ich rodzice byli bardzo zapracowani, jak na elitę Chicago przystało. Znajdowali jakoś czas na występy syna, ale poza nimi, w ogóle się z Edwardem nie widywali. To też było bardzo dziwne.
Emmett odwiedzał nas dość często, ale też był bardzo zajęty. Rosalie Hale, jego tzw. „długoterminowa” dziewczyna, chwaliła mi się jak udało jej się zrobić spory biznes na randkowaniu ze studentami prawa. Czasami wydawało mi się, że starała się mnie wciągnąć w typowe, dziewczyńskie ‘na temat facetów i złamanych sercach’ rozmowy.
Z technicznego punktu widzenia nie miałam faceta.
Gdy przyjechaliśmy do restauracji, odkryłam, że Edward się nie mylił. Alice była przeciwieństwem swojego głosu, nie przypominała nawet tej dziewczyny ze zdjęć.
Była… miniaturką.
Uparłam się o drzwi volvo i przyglądałam się powitaniu Alice z bratem z drobnym uśmiechem. Edward obracał siostrę, tuląc ją mocno, jej chichot odbijał się od ścian, a plisowana, kwiecista spódniczka unosiła się na wietrze. Oczywiście, Emmett stał oparty o mur, palił papierosa i gadał przez telefon.
- ku*** mać, braciszku, pokaż trochę manier – zganiła go Alice i strzeliła mu w tył głowy drobną piąstką.
Na jej słowa, nagle o czymś się mojemu przyjacielowi przypomniało. Brawo.
- Cholera jasna , przepraszam. Oto Bella – przedstawił mnie, stanął obok i wyciągnął dłoń, ale szybko ją cofnął i zakopał w kieszeni.
Na szczęście, jego rodzeństwo tego nie zauważyło.
Dziewczyna odwróciła się do mnie szczerząc zęby w uśmiechu. – Oczywiście, że to Bella. Kto inny wytrzymałby z tobą w jednym samochodzie?
Jej uścisk sprawił, że poczułam się mała. Paradoksalnie, bo Alice sięgała mi do policzka.
Źrenice Edwarda zwęziły się nieco. Niemal niezauważalnie, ale wyczułam zmianę jego nastroju.
Gdy usiedliśmy wszyscy przy bogato zdobionym stole oświetlanym tylko wątłym światłem świeczek, jasne stało się, że coś jest nie tak. Emmett schylił się, by szepnąć coś do Alice. Brwi miał ściągnięte – jakby był wściekły. Oczy dziewczyny pociemniały, kiedy popatrzyła na twarz młodszego brata.
- Myślę, że powinniśmy już zaczynać.
Edward przeglądał menu z taką swobodą, że poczułam rozkoszne ciepło w piersi, - znak, ze wszystko będzie dobrze.
- Okej, co jest tu dobre? – zapytał.
- Zamów za mnie – poprosiłam. Ceny i różne obce słowa w nazwach dań mnie skrępowały. Nigdy nie pozwalałam, żeby ktokolwiek decydował za mnie, ale to była specjalna okazja.
Emmett i Alice zamówili pierwsi, brzmiąc zaskakująco swobodnie po budzącej podejrzenia rozmowie. Kelnerka była brunetką, może rok albo dwa lata młodsza ode mnie i miała na sobie najkrótszą sukienkę, jaką widziałam. Nie spodziewałam się takiego negliżu w tak bardzo luksusowej restauracji. Moment. Wszystkie kelnerki tutaj nosiły takie kurewskie stroje!
Kiedy ta mała dz***a podeszła do Edwarda prowokująco zakołysała biodrami i uśmiechnęła się kokieteryjnie. Aż mnie poniosło i musiałam ścisnąć kolano, żeby nie naruszyć stanu jej sukieneczki.
- Chcieliby państwo dostać kartę win? – zapytała. Nikt nie zaprotestował. Alkohol w tej sytuacji był absolutnie niezbędny – szczególnie dlatego, że zauważyłam jak wzrok Edwarda wędruje w kierunku dekoltu kelnerki. Nikt nie pytał o pełnoletniość, gdy siedziałam z Cullenami.
Gdy podeszła do naszego stolika trzeci raz, naprawdę trudno było trudno mi się powstrzymać, żeby jej nie pierdolnąć po wytapetowanym ryju. Szybciej zauważała, że nasze szklanki są puste od nas. Nawet mnie ciężko było patrzeć na coś innego niż jej cycki. A najbardziej wkurwiający był fakt, że nikt nie zauważał jej prowokacyjnych akcji, a jeśli widział, to mało go to obchodziło. Edward rozmawiał z Emmettem, Alice rozmawiała ze mną, a panna kelnerka gwałcąca w myślach mojego faceta biegała wokół stołu.
Przy jej czwartym okrążeniu byłam naprawdę wkurwiona.
Znalazłam pod stołem dłoń Edwarda, chwyciłam ją mocno i położyłam nasze ręce na stole, uśmiechając się z wyższością widząc jak jej słodki uśmiech znika.
Ale nie, ku***. Wróciła.
- Skończyła pani tę sałatkę? – zapytała, zupełnie spokojna. A przynajmniej zmuszała się do spokoju. Splotła dłonie razem i zakołysała się lekko, wyglądając przy tym jak mała dziewczynka.
Zmieszałam się, bo w ogóle nie wiedziałam, o co jej chodziło. Absurd.
Pokiwałam głową i starałam się nie skulić, gdy sięgała po mój talerz. Sukienka niemal wypchnęła jej piersi z dekoltu. Biedna dziewczyna, pewnie nie chciała nosić takiej niewygodnej rzeczy, ale musiała. Miała też obcasy. Wszystkie kelnerki noszą obcasy.
Z westchnieniem odwróciłam się do Edwarda, który przyglądał się naszym dłoniom, zagubiony. Nerwowo przełknęłam ślinę, ale nie puściłam go. A trudno było tego nie zrobić, bo ułożyłam dłoń w tak niewygodnej pozycji, że dostałam skurczu.
Oddychał powoli i przysunął się do mnie. Moje tętno przyspieszyło, gdy nachylił się tak mocno, że niemal wsunął nos do mojego ucha.
- Zazdrosna, skarbie? – zapytał niskim głosem. Owiało mnie rozkoszne ciepło jego oddechu. Odetchnęłam i poczułam dreszcze przechodzące mnie od czubka głowy po palce stóp.
Moja bielizna zwilgotniała.
Edward wrócił na swoje krzesło i uśmiechnął się łobuzersko. Kontynuował rozmowę z Emmettem, nadal bawiąc się moimi palcami. Oczy mi się zaszkliły i zerknęłam na Alice, ale ta, zamiast się uśmiechnąć wyglądała na zmartwioną. Bezgłośnie powiedziała ‘przepraszam’. Nim zdążyłam zapytać o cokolwiek, odchrząknęła i odwróciła się do brata. Emmett zamilkł nagle.
- Jest taka sprawa, wiesz, mama i tata jednak nie przyjadą - oświadczyła i uderzyła dłonią w stół, jakby chciała zabić muchę.
Dłoń Edwarda wolno wysunęła się z mojej.
- Nie przyjadą? – upewnił się. Zbladł. Ułożył dłonie na kolanach i przez chwilę przy naszym stoliku panowała cisza. – Nieważne. Wiem, że są zajęci.
Chwycił za kieliszek i upił kilka łyków wina. Unikał patrzenia nam w oczy.
Alice nie kryła zdumienia. – Nie jesteś… wściekły?
Wzruszył ramionami. – Mam koncert w przyszłym tygodniu, zobaczę ich. Co za różnica – kilka dni.
Chichot Emmetta wreszcie rozluźnił napiętą atmosferę.
- Dzięki Bogu. Byłem przerażony, że znów zaczniesz świrować i wkurwisz się, że o ku*** ja pierdolę.
Alice szturchnęła go łokciem i uniosła brwi w rozdrażnieniu, tym samym ucięła jego wypowiedź.
- Chociaż fajnie by było, gdybyśmy byli razem – westchnął i uniósł dłoń. Pomachał Emmettowi, jakby chciał mu pokazać, że wszystko dobrze. Alice znów szeroko się uśmiechnęła , ale nie udało jej się ukryć cienia zaniepokojenia.
- Okej, skoro Emmett stawia, to ja zamawiam filet mignon.
Wieczór mijał nam przepełniony uśmiechami i historyjkami z dzieciństwa. Dla postronnego obserwatora byliśmy po prostu rodziną spędzającą czas miło i przyjemnie. Dłonie wirowały, gdy gestykulowaliśmy, śmiech wibrował i niósł się echem po całej Sali, Emmett udawał morsa wsuwając sobie słomki w kąciki ust, a Alice złościła się na niego za każdym razem, gdy wyciągał telefon. Jestem pewna, że wszystkim ludziom przypominaliśmy radosny obrazek. Nawet dla Alice i Emmetta wszystko było świetnie, a choć oni spędzali z Edwardem tyle czasu, nie wyczuli niczego.
Ale ja wszystko widziałam. Wokół jego źrenic pojawiły się ciemne obwódki. Zacisnął pięści. Jego śmiech był jakby zdławiony. Nozdrza mu falowały. Cedził słowa, mówił przez ściśnięte gardło. Kolana zaczynały mu nerwowo drżeć.
Nie mógł ukyć swojej czerwonej furii przede mną.
+-+-+
- Zaraz wracam – oświadczył, uśmiechnął się lekko i wyszedł do swojego pokoju. Powiedział, że musi się przebrać – ja w tym czasie pakowałam się na wykłady. W łazience zgarnęłam kosmetyki do torebki i ochlapałam twarz zimna wodą. Wysunęłam się z niewygodnych szpilek i potarłam stopą łydkę. Wypiłam trochę za dużo wina. Bałam się trochę tego, co się stało Edwardowi – czułam napięcie w jego głosie, ale wkrótce to zignorowałam – alkohol sprawił, że było mi ciepło i trochę szumiało mi w uszach.
Chwila fizycznego kontaktu, jakiego doświadczyliśmy w restauracji rozochociła nas. Siedząc w aucie, nie umiałam utrzymać rąk z dala od niego. Ale w drodze do domu czułam ciążącą aurę nad nami. Edward wsunął się w swój fotel i unikał mojego wzroku. Gdy wchodziliśmy do mieszkania, trzasnął drzwiami. Czułam się jak intruz – odrzucona.
Czekałam w korytarzu dziesięć minut, z torbą w dłoni, kołysząc się lekko na obcasach. Koniec końców, uświadomiłam sobie, że Edward nie poszedł do innego pokoju tylko po to, aby się przebrać. Zdenerwowana, odłożyłam torebkę i zapukałam w drzwi. Były zamknięte, a z drugiej strony nie dobiegał nawet najcichszy szelest. Jakaś wewnętrzna siła zmuszała mnie do wejścia. Wcześniej, gdy jeszcze byliśmy razem, nie miałabym żadnych problemów z naciśnięciem klamki, ale teraz… nie mogłam tak po prostu tam wtargnąć. Oszołomienie spowodowane winem sprawiło, że byłam odważniejsza, ale nadal czułam świdrujący strach w podświadomości. Ostrożnie przysunęłam się bliżej drzwi. Położyłam ucho na drewnianych drzwiach – nie było słychać nic prócz rytmicznego, głuchego łoskotu.
Jak idiotka, pomyślałam, że może się masturbował. Miałam nadzieję, że robi to myśląc o mnie i ta myśl sprawiła, że zarumieniłam się i bezwiednie zetknęłam ze sobą uda. Przypomniało mi się, jak mruczał mi do ucha, oblizywał usta i nazywał mnie uwodzicielsko skarbem.
Nacisnęłam klamkę I ostrożnie zajrzałam do środka.
- O mój Boże – wykrztusiłam. Dłonią zasłoniłam uchylone z przerażenia usta. Edward leżał skulony na łóżku i miał czerwoną furię.
Czerwień, czerwień, czerwień…
Minęło sporo czasu odkąd po raz ostatni byłam świadkiem jego czerwonej furii. Mogłam się już uodpornić. Ale jak to zrobić? Jak mogłabym przywyknąć do widoku jego trzęsącego się i dygoczącego. Jak mogłabym kiedykolwiek, kiedykolwiek przywyknąć do pięści okładających jego czaszkę, jakby był swoim największym wrogiem i toczył walkę na śmierć i życie?
To była najbardziej absudalna rzecz jakiej doświadczyłam. Alice nazywała go drama queen, a Emmett w żartach dodawał, że on jest Emo bez jaj. Prawdopodobnie śmialiby się z niego I ja, choć ciężko było mi się do tego przyznać, też miewałam momenty, w których miałam ochotę wybuchnąć pełnym irytacji śmiechem.
Ale tu nie było nic do śmiechu. Długo nie widywałam go w swoich atakach furii, więc zdawały się być bardzo realistyczne i przerażające. Spróbowałam odciągnąć jego ręce od twarzy łapiąc go za przegub, ale Edward był tak zdenerwowany i przestraszony, że znów się uderzył. Palce miał zaciśnięte tak mocno, że zbielały mu kłykcie.
Dzięki Bogu, uświadomił sobie, że jestem w pokoju, jednak nadal leżał skulony i zdołał tylko wyksztusić.
- Wypierdalaj stąd.
Wzdrygnęłam się. Zerknął na mnie. W jego źrenicach migotała czerwona złość. Odgarnęłam mu włosy ze zsiniałego czoła mając nadzieję, że to kojący gest.
- Uspokój się – poprosiłam cicho.
Odepchnął moją dłoń, ale tym razem nawet się nie skrzywiłam.
- Mówię, wypierdalaj! – wrzasnął i wskazał mi palcem drzwi. Wbrew sobie, podeszłam do wyjścia. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, biała, rozpięta koszula odsłaniała zaczerwieniony tors. Jednak wróciłam i przyklękłam przy nim.
- Zrobisz sobie krzywdę – wymamrotałam zmartwiona. Przebiegłam palcami po jego rozpalonej skórze. Pogłaskałam go po skroni, starając się zmyć dotykiem czerwone rany. Wydawało mi się, że to świetnie, że tam weszłam, że mogłam mu pomóc. Zastanawiałam się, czemu od tak długiego czasu broniłam się przed tym.
- Ta? Jakby cię to w ogóle, ku***, obchodziło! – rzucił, znów się odsuwając. Zmarszczyłam czoło, a w mojej piersi kołatało poczucie winy, że moje wysiłki do niczego nie prowadzą.
- Zawsze mnie obchodziłeś – szepnęłam i zaczęłam całować go po torsie. Drobnymi pocałunkami chciałam zmyć jego ból i puścić czerwoną furię w niepamięć. Edward dyszał ciężko, ale wyglądał, jakby brakowało mu powietrza. Nie wyglądał na uspokojonego.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy – ostrzegł i usiłował delikatnie mnie odepchnąć.
- Nigdy nie zrobisz mi krzywdy.
Zaśmiał się, ale nie było w tym ani grama rozbawienia. – Czy nie to właśnie robię przez cały pieprzony czas? Krzywdzę cię. Oboje wiemy, że nie chcesz mnie widzieć w takim stanie. Więc. ku***. Spierdalaj.
Przestraszyłam się – w oczach miał sztylety, a wargi podwinął tak, że odsłaniały dwa rzędy błyszczących zębów. Twarz drgała mu ze zdenerwowania i czerwień, czerwień, czerwień.
Wmawiałam sobie, że to od wina – od wina i przez ten moment w restauracji, gdy sunął nosem wokół mojego ucha i wysyłał tę dziwną elektryczność prosto między moje uda. Ale to spojrzenie znałam doskonale – tak patrzył na mnie, gdy chwilę później znikał w łazience. Napięcie, jakie teraz w nim czułam, pojawiało się w nim, kiedy nosiłam bluzki z głębokimi dekoltami. Wiedziałam, że pragnie seksu tak bardzo, że ta chęć może zdusić nawet czerwoną furię.
Ale winiłam wino za jedną, najważniejszą rzecz. Za to, że byłam rumiana od pożądania. Uniosłam sukienkę, bardzo lekko, ale Edward mógł zobaczyć moje rozchylone uda.
I zobaczył. Jego wargi wróciły na swoje miejsce, już nie wyglądał tak przerażająco. Teraz był zniecierpliwiony.
- Co robisz? – zapytał, pożerając każdy fragment ciała, który odsłoniłam podsuwająco materiał w drażniąco wolny sposób.
- Chcę zostać na noc – wyjaśniłam, unosząc spódnicę jeszcze wyżej. Przełknął ślinę głośno.
- Nie, nie chcesz. Przestań bawić się ze mną w te pierdolone gierki.
Zachichotałam, rozochocona. – Pierdolone gierki.
Jego zaskoczenie przeszło w rozdrażnienie. Zapatrzył się w przestrzeń.
- Chryste, jesteś po prostu pijana.
- A tam – zignorowałam go i przysunęłam się bliżej, aż wreszcie opadłam na jego kolana. To było tak mile przyjemne i on też był taki miło przyjemny. - Nie jestem aż tak pijana – zapewniłam i owinęłam go ramionami. Zostawiałam wilgotne pocałunki za jego uchem.
Ścisnął ozdobną poduszkę w dłoni. – Jeśli masz zamiar przeprowadzać jakieś testy sprawdzające moje pohamowanie, to naprawdę, wybrałaś wykurwiście świetną noc.
Żeby mnie jeszcze bardziej ostrzec przed zgubnymi skutkami mojego zachowania, złapał mnie za łydkę, a potem wsunął mi dłonie pod bieliznę. Jęknęłam – upojona jego pocałunkami i rozgrzana jego gorącą skórą – aż w końcu poczułam się gotowa i zastanawiałam się, jak mogłam być taką idiotką i opierać mu się tak długo.
Edward wstał, ale byłam tak zaabsorbowana tym, co robił z moim ciałem, że nawet nie zauważyłam, jak mnie uniósł. Silne dłonie chwyciły mnie za biodra i postawiły pionowo. Edward położył mnie na łóżku, a ja obserwowałam go w lustrze za nami – oczy miał pociemniałe, a usta zaciśnięte w cienką linię. Rozpiął niecierpliwie pasek, tyle pamiętałam, a reszta pojawiała się w moich myślach w urywkach, jak pocięty film. Moja bielizna zrzucona gdzieś na podłogę. Mój niepewny chichot. Dotyk jego rozgrzanej klatki piersiowej na moich plecach. Jego wzrok utkwiony gdzieś w przestrzeni. Palec na policzku. Uniesienie. Wyprostowanie. Pchnięcie.
Moje rozbawienie zniknęło – nabrałam powietrza w płuca i przymknęłam oczy. Usiłowałam nie krzyknąć z bólu. Pojawił się we mnie tak nagle. Tak długo się nie kochaliśmy, byłam zupełnie nieprzygotowana. Ale, po chwili uczucie palenia zniknęło – zapomniałam już, jak przyjemny potrafi być seks. Chciałam się trochę przesunąć, ale Edward był zbyt niecierpliwy.
Przyciągał mnie i odpychał, będąc przy tym zupełnie niedelikatnym. Cienki materiał narzuty tłumił moje krzyki. Wiedziałam, że choć mnie to boli, to jemu to pomaga. Zaciskając zęby, wysyczałam – Mocniej, głębiej, szybciej – tylko na tyle cię stać?
Bolało, bolało jak diabli. Nie tylko fizycznie, ale też mentalnie. Czułam jak Edward dokonuje gwałtu na mojej psychice. Musiałam się poniżyć, zeszmacić, żeby było mu lepiej.
Zerknęłam w lustro, w które nagle spojrzał też i Edward. Nasze oczy się spotkały. Musiał chyba zacząć ogarniać, co się działo, bo zwolnił. Puścił moje włosy, które jeszcze przed chwilą ściskał w spoconych dłoniach. Oddech mu zwalniał. Twarz wygładziła się. Koniec.
Odetchnęłam, gdy wreszcie odsunął się ode mnie, ale ucieszyłam się, że zamiast się ubrać, rozebrał się. Popchnął mnie na łóżko i położył ze mną. Wsunął dłoń pod moją sukienkę i zdjął ją z delikatnością tak bardzo kontrastującą z jego zachowaniem sprzed zaledwie kilku sekund. Położył się między moimi udami.
- Nadal na pigułkach, co? – upewnił się. Gdy pokiwałam głową, zaczęliśmy się naprawdę kochać.
Mój plan zadziałał. Czerwona furia minęła.
- Tak za tobą tęskniłem, skarbie – wyszeptał. Te słowa zostawiły na moim policzku wilgotne ślady. Teraz był czuły i delikatny. Obserwowałam jego mięśnie, jak napinają się, ale to napięcie nie miało nic wspólnego z tą wściekłością z czerwonej furii. Otoczyłam go nogami. Gdy skończyliśmy, popatrzyliśmy w oczy, a Edward uśmiechnął się. W jego wyrazie twarzy nie było goryczy, złości czy kpiny.
Zieleń, zieleń, zieleń.
Wyglądał na zadowolonego i usatysfakcjonowanego, gdy przymknął powieki i położył czoło na moim policzku. Czułam się, jakbyśmy naprawdę się kochali. To było słodkie i czułe, i przelotne pocałunki, i obietnice, i oddanie. Zupełnie nie tak, jak to przewidywałam. Chciałam, żeby dał upust swojej złości oraz by się rozluźnił, ale nie podejrzewałam, że tak to się skończy…
- To niczego nie zmienia – oświadczyłam. Znów postępowałam wbrew sobie, bo miałam w pamięci to cudne uczucie, jakie rodziło się między nami w łóżku. Westchnął, ale oddech miał stabilny.
- Wiem. - Gdy jego ciemne, zielone oczy napotkały moje, uzupełnił. – Wezmę wszystko, co zechcesz mi dać.
+-+-+
Oto czym jesteśmy teraz: ostrożnym balansem między dawaniem a braniem. Tak już jest, ale nigdy o tym nie rozmawiamy. Morda w kubeł, tak to określiłam. Taka cicha umowa, nigdy niespisana i kłębiąca się nad nami jak chmury, między słońcem a Ziemią. Czasem kąpaliśmy się w słońcu, ale zawsze wiedzieliśmy, że ciemność wróci. Mam siłę, by przerwać to błędne koło, odejść i nie wracać, ale tego nie robię. Chciałabym mieć inne wytłumaczenie swojego poświecenia. Chciałabym dostać coś więcej, niż te momenty zieleni, blasku słoneczka i przebywania w pobliżu perfekcji, o której nigdy nawet nie śmiałam marzyć. Złość Edwarda, często zresztą bardzo dobrze przede mną kryta, przerywa nam momenty radości i zatruwa nas od środka, ale mimo wszystko – nadal uparcie twierdzę, że warto. Należenie do niego jest tego warte. Wiedza, że on jest mój, jest tego warta. Wydaje mi się, że zbudowałam całą swoją tożsamość na dniach, które przeżyłam od momentu naszego pierwszego spotkania na campusie. I nie zmieniam zdania.
Jestem Charliem, nie Renée, moje ściany nadal są w kolorze przyszarzałej żółci, bo Edward jest w domu.
Czy kiedykolwiek czułam do niego odrazę? Każdego dnia.
Czy kiedykolwiek brzydziłam się siebie? Każdej minuty.
Czy kiedykolwiek żałowałam niepowiedzenia ‘nie’ tamtego dnia, trzy lata temu? Nigdy.
Rozmyślam o tym, gdy lecę do Chicago, czując ulgę i radość, z powodu poprawiającego się stanu zdrowia Charliego. Myślę, w jakim stanie zastanę Edwarda, gdy przyjadę, czego od niego oczekuję. Zastanawiam się, jak długo wytrzymam opierając mu się i kiedy w końcu się poddam. Wszystko, co mu dam, to zatrzepotanie powiekami i przelotny widok moich nagich ud. Będzie wiedział, kiedy zechcę mu coś dać. Zabierze mnie do łóżka, pokaże hipnotyzującą zieleń swoich oczu i przytuli mnie, zawsze wdzięczny za wszystko, co może wziąć.


To ostatni rozdział Rising. Dziękuję za wszystko!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Demon
Wilkołak



Dołączył: 19 Kwi 2011
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Komnaty Tajemnic

PostWysłany: Śro 20:44, 25 Maj 2011 Powrót do góry

Wreszcie się doczekałam, ale moja radość trwała około dziesięciu minut, bo przeczytałam, że to ostatni rozdział... Dlaczego? Bardzo dobrze czytało mi się to opowiadanie, naprawdę. Było takie inne.
Już myślałam, że Edward się zmienił, że może mu przeszło, ale niestety znowu zaczął świrować... A Bella? Zupełnie jej nie poznaję, oddaje mu swoje ciało, żeby tylko skończył z "czerwoną furią". I ta scena zazdrości w restauracji - ostra z niej dziewczyna.
Charlie jest bardzo spostrzegawczy, nie podejrzewałam go o to.
BArdzo żałuję, że nie będzie dalszej części, ale dziękuję, że mogłam to przeczytać. Pozdrawiam, W_D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Śro 22:24, 25 Maj 2011 Powrót do góry

Wow... Kurcze, aż mi słów zabrakło.
Po pierwsze zatkało mnie to, że to już koniec, ponieważ jak to wszystko mogło tak się szybko skończyć i w taki sposób, skoro to dopiero początek?
I to jaki początek i koniec!
Opowiadanie samo w sobie jest świetne. Inne. Oryginalne. Ukazuje dobrą i demoniczną naturę. Walkę Belli z ciemną stroną Edwarda, ciągle się ścierają.
Raz mówi, że jest on dla niej jak narkotyk, ale potrafi go "porzucić", chociaż z drugiej strony nie chce tego, nie może, nie żałuje swojego postępowania.
No i to oddawanie się Edwardowi, zieleń miłości i czerwień furii.
Wydaje mi się, że nie wszystko do końca jest takie jasne... Chodzi mi o to, że niby Bella daje mu tylko "zatrzepotanie powiekami i przelotny widok moich nagich ud", a jednak wspomina o słońcu, radości i zieleni. To jest ich miłość, do pewnego stopnia destrukcyjna, chora, pochłaniająca, ale są razem mimo wszystko. Trzy lata. Czyli to jednak nie jest tylko "surowe" balansowanie, ale również uczucie-miłość. Może nie perfekcyjna, ale jednak ich własna, która trzyma ich razem (a może to ja z kolei dopatruje się czegoś, czego tutaj nie ma :) ). Jednak to uczucie (pod różną postacią) skłania nas do poświęceń, mimo odczuwanej odrazy i obrzydzenia, a cóż silniejszego jest nad miłość?
Fakt, nie rozumiem kilku rzeczy, np. tych napadów furii Cullena, skąd się wzięły. Zachowania rodziców Edwarda, podobnie jak jego rodzeństwa. Ich zachowanie również nie do końca jest "zwyczajne".
Prawdą jest, że bohaterowie niewiele się zmieniają od początku ich "związku", nawiązania się ich relacji, ale to na swój sposób jest charakterystyczne dla Angst (a może to znowu moje naginanie :P).
Opowiadanie częściowo mroczne, ale bez wątpienia świetne i warte przeczytania.
Wciągnęłam się od pierwszej linijki, pierwszego rozdziału :)
Nescafe, wybrałaś wyśmienitego ffa, jak dla mnie, i za to należą Ci się brawa :) Tłumaczenie również świetne :) Nic dodać, nic ująć, podobnie jak bardzo dobra beta :)
Dziękuję Dziewczyny za Wasz trud i czas poświęcony Rising.
Jak dla mnie to opowiadanie to jedna z perełek :)

Pozdrawiam ciepło
Yve :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin