FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Straszliwa Gra [Z][R16 - 25.11] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
amika
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: myślenice

PostWysłany: Czw 14:21, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Bardzo fajny rozdział.
Myślałam tylko, że wilkołaki tego nie zaakceptują ale tak też
jest dobrze Wink
Koń ze skrzydłami coś jak pegaz tylko taki mały?
Biedny Emmett, tylko jak Victoria go złapała, może miała jakiś pomocników?
Wystarczy czekać na następny rozdział. :)
Veny i czasu. :D
Pozdrawiam
amika


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 16:08, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Cytat:
Taka notka, bo widzę, że jak sie nie wypowiem, to cisza jak makiem zasiał. Bu... :(


No cóż - nie mogę się wypowiadać w imieniu innych, ale za to napiszę coś od siebie. Czemu nie skomentowałam rozdziału? Nie dlatego, że nie zauważyłam aktualizacji. Wręcz przeciwnie, przeczytałam go jeszcze zanim ktokolwiek się o nim wypowiedział. Ale...
Nie wiem, co o nim (rozdziale) myśleć - taka jest moja wymówka. Koń? Alicee, serio?
Naprawdę, trudno mi cokolwiek powiedzieć. Nie umiem nawet stwierdzić, czy takie wyjście mi się podoba. Jestem skołowana i tyle.
Może za jakiś czas zrobię edita, ale jak na razie nie jestem w stanie napisać nic ponadto. Wybacz :)

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Czw 19:31, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Ajj... wiedziałam, że będą obiekcje.
I ciebie Cocolatte. nie winię. Ale to zmienianie się Renesmee musi być, żebym do prologu dotarła. Nieważne w co, byleeby. (Nie żeby mi się śpieszyło).
A myślisz że łatwo mi było wymyślić w co ona ma się przemienić? :D Serio, Latte, to była ciężka decyzja.
Myślałam też nad łanią, ale wydała mi się zdecydowanie za słaba. A ci zmiennokształci to chyba we krwi mają, że zmieniają się w takie bardziej dominujące zwierzęta, w końcu zostali stworzeni, czy tam powstali, przez to że istnieją wampiry i muszą potrafić je zabijać. I chociaż Renesmee jest zmiennokształtna tylko dlatego, że tak jej się chromosomy ułożyły(czy co to tam w książce było!xD) to nie znaczy, że musi się od tej reguły oddalać.
Więc, naprawdę, nie miałam na co się zdecydować. Chyba nie chciałabym, żeby Renesmee zamieniła się w niedźwiedzia, albo orła. A takie konie są na swój sposó piękne, a w dodatku to ten koń jest takim na wpół wymysłem głowy Renesmee, wybrała to losowo (to było w książce) nawet dodając skrzydła (ku którym nie mam żadnych planów w przyszłości).
Ogólnie rozdział miał kilka swoich "ale" i nawet ja wiem, że coś tu bzdryka, ale postaram się zredukować sytuację później. I, boziu święty, jeszcze myślę, czy aby wpoić Jacoba w Renesmee, czy też nie... i wiesz. cholera wie!:D
Także, naprawdę teraz mi się tyle wątków porobiło. Nie opuszczaj mnie! :D
W sensie, jak ci się nie podoba, to skomentuj krytycznie, ale nie bądź confused:D!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:48, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Spokojnie, nie zamierzam Cię opuszczać :D

Wiesz, mi już nawet nie chodzi o to, że Renesmee się w coś zmienia. Chodzi mi o to, że ona się zmienia w konia. Ja sobie tego nie potrafię wyobrazić. Za każdym razem wyobraźnia podsuwa mi przerośniętą, ruchomą zabawkę Little Pony w ramionach Belli. Tak więc, do łani byłoby mi się łatwiej przystosować :P Ale skoro uważasz, że łanie są zbyt słabe, to sprzeczać się nie będę. Jak to w reklamie mówią, Ty tu urządzisz.

Cytat:
I, boziu święty, jeszcze myślę, czy aby wpoić Jacoba w Renesmee, czy też nie... i wiesz. cholera wie!


To w końcu ja wiem, czy cholera wie? A może to ja jestem cholera? :D

I, żeby nie robić kompletnego offt. - przeczytałam raz jeszcze - na spokojnie - i muszę rzec, że nawet mi się podobało. Och, naturalnie ciągle nękają mnie wizje z Pony w roli głównej, ale udało mi się zwracać uwagę na styl, długość i takie tam duperele. I naprawdę, jest okay :) A ja po prostu muszę przywyknąć.

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Nie 21:20, 11 Paź 2009 Powrót do góry

Dedykacja dla Cocolatte. dzięki której rozdział jest dziś, a nie za tydzień.

Rozdział 12.
List-notka.


Nie wiedziałam, gdzie przed chwilą byłam, albo co robiłam, ale w tym momencie wokoło mnie rosło mnóstwo drzew, bardziej seledynowych niż zielonych, trawa miała najzdrowszy odcień, jaki kiedykolwiek widziałam, a słońce - dosłownie - szczerzyło się do mnie. Mimo, że wszędzie było jasno, niebo było czarne jak smoła. Zamiast gwiazd, jakimś cudem, były podobizny różnych ludzi. Moja, uśmiechnięta jak na zdjęciu, Edwarda, boska jak zawsze, Rose i Jaspera, rozczulonych i uśmiechniętych… To było dziwne. Nie potrafiłam tego opisać. To nie były zwykłe obrazki, ale też nie odcięte od właścicieli głowy.
Usłyszałam jakiś śmiech i spojrzałam w jego stronę.
- Renesmee! - krzyknęłam zszokowana. Wyglądała zupełnie jak ja, tylko że piękniejsza. Moje oczy, moje włosy, moja skóra, mój uśmiech - wszystko moje. Jedyna różnica to fakt, że była ubrana w gigantyczne dziecięce ubranko.
Miała też moją twarz, więc sama nie wiedziałam, dlaczego nazwałam ją Renesmee.
- Bella? - poprawiłam się zdziwiona. - To znaczy, ja? - wypaliłam bezmyślnie.
Renesmee… Boże, dlaczego coś mi mówi, że to moja córka?!
Nagle z pobliskiego lasku wybiegł wilk. Był ogromny i jasny.
- Leah? - zdziwiłam się.
Bestia nie odpowiedziała, zamiast tego nagle znalazła się pod Renesmee. To znaczy Bellą. Ale nie mną, tą drugą. To znaczy tą, którą ja nie byłam. Tamtą. No… ech.
Moja córka… - naprawdę, czuję, jakby ktoś mieszał mi w głowie - jeździła na wilku jak w najprawdziwszej kreskówce. Krzyczała wesoło - tak, teraz byłam pewna, że to ona, bo miała swój głos - i machała rękami, ale nie spadała.
Nagle zaczął padać deszcz. Zanim się zorientowałam, moja córka - grr - stała z głową w stronę nieba i szeroko otwartą buzią. Mimo, że deszcz był różowy, to, co spadało do jej buzi było krwią.
Stop. Skąd ja to wszystko wiem?
Dopiero po chwili przypomniałam sobie wszystko.
- Edward! - na wpół wrzasnęłam a na wpół warknęłam.
Poczułam lekki dotyk na ramieniu.
Wyprostowałam się natychmiast.
- Nie mów mi, że ona też ci tego nie wysyła - jęknęłam zmęczona. Spojrzałam na zegarek. - Jest już druga, a ona nie pozwala mi spać, ale ciebie zostawiła wolnego. Zmówiliście się? - Edward szczerzył się i chyba wręcz silił, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Przepraszam - powiedział szybko, przestając się uśmiechać.
- To nie jest śmieszne - zawodziłam nad swoim losem. - Ty nie musisz sypiać. Naprawdę, to jest błogosławieństwo, jeśli ma się dziecko. Ale ona jest taka grzeczna! A i tak nie daje rodzicom spać.
Otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale po chwili ją zamknął.
- To dziwne, nazywać mnie rodzicem - stwierdził nagle.
Zrobiłam zaskoczoną minę, zarazem dodając drwinę, żeby sprowadzić go na ziemię.
- Jesteśmy takowymi od trzech dni, a ty jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? - zdziwiłam się. Zobaczyłam jednak, że jego mina jest poważna, więc przestałam używać sarkazmu. - Chcesz o tym pogadać?
Rzucił mi nagle przestraszone spojrzenie.
- To nie tak, Bello, że nie podoba mi się to wszystko - wyrzucił szybko z siebie. - Już dawno byłem gotowy i pewny, że chcę spędzić z tobą całą wieczność. Tylko chodzi o to, że… - westchnął - Sam nie wiem. Po prostu bycie rodzicem pół wampira z pół wampirem jest dosyć dziwny i przeniosło nas na jakiś poziom, którego się nie spodziewałem.
- Mnie to mówisz - mruknęłam sceptycznie. - Muszę powiedzieć matce, że żyję ze stadem wampirów, sama jestem nim w połowie i, ojej, mam córkę, która rośnie w oczach, lub maleje gdy twierdzi, że chce sobie polatać. - Spojrzałam na niego przepraszająco. - Jestem trochę… skołowana tym wszystkim. Ale chyba każdy nowy rodzic tak ma, więc… znowu się zaczyna - jęknęłam, opadając na poduszki i przenosząc się w świat Renesmee.
Po kolejnych pięciu pobudkach, w końcu moja córka zapłakała.
- Nie mogę uwierzyć - szepnęłam i wstałam. - Teraz mogę się wyspać. Zajmiesz się nią? - rzuciłam w stronę Edwarda, przyglądającego mi się.
Kiwnął głową.
- Pewnie.
- Cześć, słodziutka. - Wzięłam córkę na ręce. Uśmiechnęła się słodko, zadowolona, a następnie przetarła słodko oczka. - Wiesz, chyba nie żałuję, że nie przespałam nocy.
Edward zaśmiał się.
- Ja nie żałuję, odkąd cię poznałem . -Zarumieniłam się wściekle i zaczęłam karmić Renesmee piersią. Posłusznie ułożyła się i zaczęła ssać.
Usiadłam powoli na krańcu łóżka. Edward, jakby czytał w moich myślach, usiadł obok mnie, pozwalając mi opierając się o jego rękę niczym o ścianę.
- Ma dłuższe włosy - zauważyłam.
Kiwnął głową.
- Ale chyba nie będą falowane jak u ciebie, tylko proste jak u mnie.
Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Ty masz proste włosy? - zapytałam ze śmiechem.
Przeczesał je odruchowo i wywrócił oczami.
- Genetycznie rzecz biorąc - mruknął.
Gdy zapadła cisza, pozwoliła mi dużo myśleć, czego swoją drogą wolałam unikać. Ale ponieważ nikt się nie odzywał, moje myśli zmusiły mnie do mówienia.
- Boję się - palnęłam.
Spojrzał na mnie, od razu wiedząc o co chodzi.
- Spokojnie, ona cię nie skrzywdzi - powiedział i przytulił mnie na tyle, na ile mu pozwalała Renesmee.
- To nie o siebie się boję. Przeszywa mnie strach tylko, jeśli pomyślę, że coś może stać się tobie, albo naszej córce, Emmettowi…
- Spokojnie - szepnął. - Jasper i Rosalie robią co mogą, żeby go znaleźć. Carlisle i Esme używają swoich znajomości, żeby się czegoś dowiedzieć, a Alice siedzi w pokoju i zmusza swoje wizje do robienia się czymś z niczego.
- Wiem, ale ona chce mnie - zniżyłam ton. - Jeśli coś stanie się Emmettowi, to będzie moja wina. Jak ona w ogóle przeżyła? - zapytałam rozgoryczona.
Westchnął.
- Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że to jej dar. Miesza wszystkim w głowie. Ja myślę, że ją spaliłem, ty jesteś ranna w śnie…
- Czemu Eleazar tak się ulotnił? - wypaliłam. Dyskretnie odebrałam mu dar i zaczęłam czytać jego myśli. Na jego twarzy było widać, że coś ukrywa.
Jak jej to powiedzieć… Może nie powinienem? Tylko bym ją zdenerwował. Tylko… to, co powiedział Eleazar nawet mi nie wydaje się rzeczywiste. Panowanie nad czasem? Połączenie z darem Belli? Dlaczego niby akurat z jej darem? On nie ma nic do czasu! Niech to szlag.
Odrzuciłam od siebie dar, zdziwiona. Wszystko trwało kilka sekund. Gdy spojrzał na mnie, chcąc coś powiedzieć, do pokoju wparowała Alice.
- Bello, proszę cię, naprawdę zabija mnie moja głowa, a Emmett zaczyna być widoczny. Martwię się o niego. Możesz wziąć ode mnie dar Edwarda? - zapytała cicho, jakby nie wiedziała, czy chce być zła czy zmartwiona.
Rozszerzyłam oczy i otworzyłam buzię, kiwając głową, gdy Edward patrzył pytająco na siostrę. Złapała mój przekaz i zrobiła rozgorączkowaną minę. Ukochany odwrócił się i w ostatniej chwili udało mi się przestać kiwać.
- Ach… myślę, że to było z wizji! Muszę dowiedzieć się, co to było! - Wybiegła z pokoju, ale Edward wydał z siebie długie „Ekhm”, na co wróciła się pytająco. Szybko przerzuciłam jej dar do głowy Edwarda.
- To dlaczego nie słyszę… - przerwał zmieszany. - Co wy kręcicie? - zapytał zdziwiony.
- Mam wizję do ukatrupienia. Ciao - mruknęła tylko i szybko zniknęła z pola widzenia.
Kurczę, przyłapana.
- Bello? - szepnął, robiąc wystraszoną minę.
- Czas, mówisz, hm? - zapytałam. Walnięcie prosto z mostu chyba pomogło, bo zamiast mnie zganić, zrobił przepraszającą minę.
- To nie tak, że ona jest nieśmiertelna. Zanim Eleazar odszedł, wytłumaczył wszystko, co się dowiedział, a widział nawet twoje myśli. Więc… - westchnął. - Victoria potrafi cofać czas i przewijać go zgodnie ze swoim życzeniem, oprócz jednego ale. Nie może ruszać do czasów, w których potencjalnie umrze, czyli nie może też przewidzieć, kiedy to się stanie. Może cofnąć się do moich czasów i spróbować mnie zabić, jeśli zechce, ale to kosztuje ją bardzo wiele energii, na co musiałaby wiele miesięcy czekać, żeby je zregenerować. Sądzimy, że nie zostawi siebie bezbronnej, więc wybierze inną kartę. Twój dar zaś, Bello, utworzył jakieś dziwne zakłócenie czasu. Jej aura automatycznie napierała na twoją, żeby w razie co móc cofnąć czas, ale twój dar to automatycznie bronił, przez co utworzyła się anomalia. Takowa pozwoliła Victorii uciec, a cała reszta myślała, że ją zabija, jednakże, to uniemożliwiło jej cofnięcie się do czasów, gdy byłaś przykładowo dzieckiem. Jej dar polega na rozsyłaniu aury na osoby, które są niedaleko tak, żeby mogła dowolnie operować swoimi umiejętnościami. Lecz nie może nic robić z czasem, gdy takowa aura nie zadziała. Ty się obroniłaś, dzięki czemu nie może ona chodzić twoim tropem. Więc chodzi ona za nami, tam gdzie ja jestem - a ty przy okazji - czy też Emmett.
Rozważyłam to, co powiedział. W jakiś dziwny sposób skojarzyło mi się to z szachami. Ja byłam królową, jak i ona. Myślała, że mnie zbije, ale wystawiłam swojego pionka, a następnie czmychnęłam i zniszczyłam pokaźną ilość jej armii. Teraz wszystko pozostawiła strategii i rozważaniem każdego ruchu. Jak na przykład, zablokowanie bardzo przydatnego konia, zarazem mając go na zbicie z każdej strony.
- To jest jak jakaś okropna, chora i straszliwa gra - szepnęłam. Poczułam, że Renesmee przestała jeść, ale nie mogłam odkleić wzroku od Edwarda. - Jak szachy o życie. Założę się, że ona teraz siedzi i czeka na nasz ruch, obmyślając swój następny.
Nagle Edward zrobił zaskoczoną minę.
- Jesteś genialna! - wykrzyknął i wyjął z kieszeni telefon.
- Mama jest genialna. - Edward zastygł z telefonem przy uchu, patrząc przerażony na córkę. A ja? Czułam, jakbym miała zemdleć.
- Ty mówisz! - wykrzyknęłam podniecona, zatykając sobie usta.
- Mówię - potwierdziła, uśmiechając się słodko. Do pokoju, z wielkimi oczami, wkroczyła Alice.
- Mówisz? - zapytała niepewnie.
- Mówię - powiedziała dumnie moja córka.
Edward cmoknął ją, wziął ode mnie, przytulił, oddał, cmoknął jeszcze raz, wziął znów, oddał, cmoknął i dopiero wtedy się opanował.
- Muszę zadzwonić - stwierdził, patrząc na Renesmee. Zastygł tak na jakiś czas, aż po chwili wyszedł zszokowany z pokoju.
Zrobiłam zszokowaną minę na myśl, czy nie zapytać córki, czy aby nie chce się „załatwić”.
Byłam przytłoczona. Jakieś chore gry z rozszalałą wampirzycą, która uwzięła się na mnie bóg wie dlaczego, moje dziecko zaczyna mówić trzy dni po porodzie, a… ech. Szkoda gadać. Co by tu zrobić, żeby oderwać się od myśli…
- Renesmee - odezwała się Alice. - Umiesz zamieniać się w zwierze kiedy chcesz? - zapytała. Rzuciłam jej zszokowane spojrzenie. To też jest rzecz, która mnie przytłacza, cholera jasna!
Spojrzała pytająco na ciotkę.
- Tak - odpowiedziała lakonicznie i bez wyjaśnień, ale przez tą więź „myślową” między nami czułam, że to ogranicza się do czegoś więcej.
- Na czym to polega? - zapytałam, nagle zainteresowana tematem.
Nie lubię mówić - powiedziała.
- Przecież właśnie to robisz - stwierdziłam rozbawiona.
Wcale nie.
- Tak, jestem pewna.
Nie.
Odwróciłam ją do siebie.
Naprawdę nie mówię, mamo.
Jej usta naprawdę się nie poruszyły.
Zmarszczyłam brwi.
- Czemu słyszę twoje myśli? - zdziwiłam się.
- Ja słyszę twoje - od jakiegoś czasu - dodała w myślach.
Alice zrobiła całkowicie zagubioną minę.
- Okej, o co biega? - zapytała.
- Słyszymy swoje myśli nawzajem - wygarnęłam, na co Alice uniosła brwi.
- Boże, jutro się okaże, że umiecie latać.
- W zasadzie, Renesmee może - przypomniałam jej, na co się skrzywiła i posłała mi niby obrażone spojrzenie.
Do pokoju wrócił Edward.
- Słyszycie się nawzajem? - zdziwił się. - Ja jej nie słyszę.
- Ach, to jest to… to… pamiętasz, jak w łazience, gdy jeszcze byłam w ciąży, przesłałam ci uczucie o tym połączeniu w głowie? - zapytałam. Pokiwał głową.- To chyba przez to połączenie.
Uniósł brwi.
- Cóż, niedługo będzie mógł to wyjaśnić Eleazar, którego ściągnęła tu Esme. A raczej, ściągnie. Carlisle postanowił odnaleźć kogoś, kto naprawdę wie dużo o wampirach.
- Kto to? - zapytałam zaciekawiona.
Zrobił zamyśloną minę.
- Pewne… osoby.
Wywróciłam oczami.
- Wszystko wiem - mruknęłam sceptycznie i spojrzałam na niego pytająco.
- Kachiri, Senna i Zafrina.
- To jakaś wyliczanka? - zapytałam, nie doczekawszy żadnego ciągu dalszego.
- Są wampirzycami z Amazonii.
- Och. Wasze znajome?
Zrobił zakłopotaną minę.
- Są… normalnymi wampirzycami. Nie mają diety.
- Są złe? - zapytała Renesmee.
Spojrzałam zaskoczona na Edwarda. To… było nie mniej przejawem inteligencji przewyższające możliwości dziecka.
- Nie, po prostu… Są dosyć przyjazne, tylko nie rozumieją stylu życia niektórych wampirów. A raczej, nie znają go. Żyją w lasach amazonki, a głód regulują tymi, którymi w nich spotykają.
- Czyli jedzą o wiele mniej, niż niektóre wampiry? - zapytałam dla pewności. Kiwnął głową.
- Jedzą zwierzęta, ale gardzą nimi, czasami głodzą się do czasu, aż nie spotkają jakiegoś człowieka. No, ale jednak, często pożywiają się zwierzętami.
- I to one znają i wiedzą dużo o wampirach? - zapytałam sceptycznie. - Żyjąc w lasach?
- Zdziwiłabyś się - stwierdził. - Są bardzo stare i wciąż nie brak im wigoru. Krążą plotki, że są starsze od Ara, ale jak mówiłem, ciągle żyją w lasach. Jednak, gdy coś je interesuje, mają swoje źródła, żeby się dowiedzieć dokładnie wszystkiego o danej rzeczy.
- Swoje źródła? - zaśmiałam się. - Starsze od Ara? - a teraz już nie.
- Jesteśmy w domu! - usłyszałam Esme.
- Babcia Esme! - krzyknęła Renesmee, podrzucając ręce do góry, jakby rzucała kwiatami lub czymś takim.
Wymieniliśmy z Edwardem i Alice spojrzenia. Na początku mięliśmy na twarzy powagę i zaskoczenie, a po chwili dosłownie zwijaliśmy się ze śmiechu.
- Co was tak śmieszy? - zapytała Esme, wchodząc do pokoju. Z osobą towarzyszącą.
- Eleazar. - Skinęłam na niego głową.
- Witaj Bello, Alice, Edwardzie… - spojrzał pytająco na moją córkę.
- Renesmee - powiedziała melodyjnie.
Kiwnął głową.
- Czy to jest…? - spojrzał pytająco na Esme.
- Tak, to jest to - spojrzała na nas - niepowtarzalne dziecko, o którym ci opowiadałam.
- Nie uwierzę, jak nie sprawdzę - stwierdził i podszedł. - Można? - zapytał mnie.
Pokiwałam głową.
Położył rękę na szyi mojej córki, a po chwili zaczął robić jakieś miny.
- Ciebie również? - zapytał. Kiwnęłam głowa, na co złapał moją dłoń i zamknął oczy, wciąż dotykając i moją córkę.
Odsunął się z rozanieloną miną. Co do diabła?
- Więź matka-córka w wydaniu wampirzym… całkowicie, absolutnie, niewątpliwie niezwykłe i fascynujące. Wiesz, że mają między sobą więź, którą miały mieć takie stworzenia żyjące w naturze, aby wiedziały, kiedy matka zginie na polowaniu, a kiedy młode ma kłopoty? - zapytał Edwarda.
- Miały mieć? - zapytałam zdziwiona.
Wzruszył rękami.
- Żyłem w Volterze. Wiem to i owo. Czysty, prawdziwy wampir to bardziej przybliżony do Belli, niż do was. Co prawda to wciąż nie to, ale natura tak postanowiła. Czysty wampir żyje w lasach jak zwierze. Poluje jak lew, rozmnaża się jak lew, dba o potomstwo jak lew… jedynie nie jest stadne. Ale cóż poradzić, że nawet ludzie rozwinęli się do poziomu osadnego. Widzisz, wampir czystej krwi, czyli pierwszy, jakiego zarejestrowano na ziemi, to zrodzony z ludzkiej kobiety i wampira takiego, jak wy.
- To czym są dzisiejsze wampiry? - zdziwiłam się.
- Są… elementem, który miał rozprzestrzenić czyste wampiry na całym świecie. Zamiast tego, stwierdzili, że będą żyli po swojemu i w parach… - Wzruszył ramionami. - Oczywiście Bello, ty takowym nie jesteś, choć takim stawała się matka. Edward nie zabija ludzi, przez co jad twojej córki był słabszy tak, jak jej ojca. Widzisz, sęk w tym, że gdy człowiek jest w ciąży z wampirem, jego dziecko bardzo powoli wydziela swój jad, zarazem trenując. W młodości wciąż kąsa mamę, doczekawszy się momentu, w którym jego jad jest całkowicie silny do paraliżowania - ale nie zamieniania - ludzi i zwierząt. Więc takowa jest zmieniana tylko przez słabszy jad, bo gdy ten osiągnie najwyższy stopień, straci możliwość zmieniania. Natura sprytnie to ułożyła. Czy Renesmee cię kąsa? - zapytał, jakby poprosił o cukierka.
- Y… Nie? Nie. A powinna?
Kiwnął głową.
- Po pierwsze, nie jesteś ani wampirem ani człowiekiem. Jak na razie będziesz żyła krócej niż człowiek, ale będziesz posiada lepsze zmysły. Jeśli Renesmee zacznie cię kąsać, będziesz żyć około trzystu lat, będziesz biegać szybciej od wampirów, widziała lepiej od nich, twój węch będzie ostrzejszy, jak dla drapieżnika. Jedyne, co w czystowampirzej matce dobre to to, że nie wyzbywa się swoich uczuć. To dodatkowo pozwala jej bronić swoje dziecko z większym zapałem. No i warto wspomnieć, że nie będziesz kuszona przez krew, ani nie zmienisz za bardzo swojego wyglądu, a gdy się przestraszysz, odruch będzie ludzki, nie wampirzy. A i twoja adrenalina będzie o wiele silniejsza, przez co w pięć minut mogłabyś położył czterech wampirów naraz. Ale, niestety, takowa adrenalina nie działa długo.
- To rzeczywiście jest poukładane tak, żeby pasowało do życia w lasach, między drapieżnikami - szepnęłam… przerażona? Skołowana? Zdziwiona? Sama nie wiedziałam.
- A co do Renesmee. Jej jad nie będzie zmieniał, ale będzie paraliżował, co jest przydatne.
- Czekaj, Edward, że po co ty potrzebujesz amazonek? - zapytałam zdziwiona. - Ten facet wszystko wie.
- Mówicie o Sennej, Kachiri i Zafrinie?
Kiwnęłam głową.
- To głównie od nich posiadam te informacje. Podobno jedna z nich jest czystym wampirem, Senna. Niestety, nie miałem przyjemności się z nią spotkać. Za to rozmawiałem długi czas z Kachiri.
Złapałam się za głowę. TO jest jakiś jeden wielki obłęd.
- A co z ich darami? - napomknął.
- Cóż, dar Belli zmienił się trochę od porodu. Jest teraz stuprocentowo defensywny. Może zakrywać nim swoje młode i siebie, aby przeciwnik nie miał przewagi. Może dar odebrać, przez co przeciwnik będzie na przegranej pozycji. Ona sama broni się instynktownie, samoczynnie. Słyszy też myśli między sobą a swoją córką, a jeśli poćwiczy, gdy zakryje kogoś swoim darem, będzie słyszeć jego myśli, znać jego humor, emocje… wszystko. Ale to za parenaście lat, nie teraz.
- A Renesmee? - zapytałam.
- Po pierwsze, jest po części zmiennokształtnym, w razie wymogu ucieczki - jak na czystego wampira przystało. Może się instynktownie zmieniać, jeśli się wystraszy. Może także przesyłać obrazy, które wykreuje w swojej głowie. Nawiasem, taki sam dar ma Zafrina, lecz mniej rozwinięty. Renesmee może dodawać do obrazów myśli, jeśli się podszkoli. Potrafi też odbierać obrazy dopasowane do myśli w czyjejś głowie, czyli takie czytanie myśli z obrazków. W przyszłości będzie mogła się dowolnie myślami bawić - przesyłać je, jak tylko będzie chciała. Swoim głosem, nie swoim, jednym, wieloma, do jednej osoby, kilku.
- Co do tego… Miałam identyczne zdolności, gdy byłam w ciąży. W sensie, przesyłanie myśli i to wszystko.
Zrobił zaskoczoną minę, dodatkowo z uznaniem.
- Cóż, o tym Kachiri nie powiedziała, ale sądzę, że to normalne.
Westchnęłam głośno.
- Edward, dość. Moja głowa zaraz eksploduje, przy okazji krzycząc „macie za nękanie mnie” lub coś. Chodźmy gdzieś z Renesmee. Na naszą polanę!
Spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
- Dobrze.
- Na polanę? - podchwyciła.
- Tak - mruknęłam i pocałowałam ją w czoło.
Zanim wyszliśmy na polanę, porządnie się odświeżyłam. Zjadłam jeszcze śniadanie i dałam Renesmee kawałek jajecznicy, który zjadła nie wcale z wielkim obrzydzeniem. Najwyraźniej, jej organizm wiedział lepiej - białko jest zdrowe.
Na polanie spędziliśmy wspaniały czas. Wciąż, było tam pięknie i nawet Renesmee to zauważyła. Długi czas po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy o tym i o tamtym, a ta chwila ciągnęła się w nieskończoność. W końcu jednak Renesmee wróciła do wątku cioci Alice - oczywiście mentalnie, naprawdę nie lubiła mówić, to jakby męczyło ją - i pokazała nam, że potrafi zmieniać się na życzenie. Jej zwierzęca postać zrobiła się trochę większa, mniej przypominając kucyka pony, a bardziej minimalną miniaturkę miniaturowego konia. Biegała co prawda wolno, ale między biegiem rozkłada małe skrzydełka, dzięki czemu z gracją unosiła się w powietrze, a następnie upadała na nią z powrotem.
Gdy zrobiła tak dwa kółka w około polany, zmęczyła się i wróciła do nas. Zaczęliśmy chodzić po lesie, docierając nawet do jakiegoś strumyka.
Świeże powietrze naprawdę odpędzało ode mnie ciężkie myśli. Gdybym miała zostać w domu Edwarda jeszcze dłużej, chyba popadłabym w depresję.
- Tato, złapiesz wiewiórkę? - zapytała prosząco, wskazując na jedno z drzew. Wycięła z wypowiedzi „proszę” i „dla mnie” tylko po to, żeby skrócić wypowiedź.
- Żartujesz? - zdziwiłam się. - Biedulka dostałaby zawału. Ja chyba wciąż jestem bardziej człowiekiem.
I ruszyłam do drzewa. Wiewiórka zastygła w miejscu i spojrzała na mnie zdziwiona. Zaczęłam podchodzić wolno do niej, na co przestała ruszać nawet noskiem.
Gdy byłam naprawdę blisko, czmychnęła w stronę drzewa. Wybiłam się w bok i, upadając co prawda na ziemie, złapałam zwierzątko.
Renesmee zapiszczała i zaśmiała się dźwięcznie.
- Mama jest genialna! - krzyknęła.
Spojrzałam sceptycznie na wiewiórkę, szamotającą się jak tylko mogła. Czułam jej puls i nie sprawiło mi to przyjemności.
Po chwili zwierze przestało się szamotać.
- Chyba zdechła - stwierdziłam smutno.
Po chwili dotarło do mnie, że to Renesmee wysyłała jej piękne obrazy. Duże, duże drzewo, a w środku ogrom orzechów i inna wiewiórka… w krawacie.
- Renesmee, jej wystarczyłoby kilka orzechów i dziupla, nie musisz dodawać pana-wiewiórki w krawacie - zaśmiałam się głośno. Edward zrobił minę jakby spadł z księżyca, ale po chwili włączył się do nas i śmiał razem z nami.
Nieoczekiwanie wiewiórka wyrwała mi się z ręki i pobiegła… do Renesmee.
- A to jak zrobiłaś? - zdziwił się Edward.
- Wysłałam miłość - odpowiedziała tylko. Wiewiórka dosłownie wtuliła się do niej.
- Czekaj, oswoiłaś ją?
- Oswoiłaś ją w sekundę?
Powiedzieliśmy to w tym samym czasie.
- Mamo, możemy ją zatrzymać? - zapytała błagalnie.
- Renesmee - powiedziałam zaskoczona. - O pierwsze zwierzątko prosi się w wieku dziewięciu lat!
Zrobiła smutną minę. Odwróciłam się przegrana.
- Edward? Daję ci decydujący głos?
- A możesz ją wytresować? - zapytał zainteresowany. Odwróciłam się i posłałam mu oburzone spojrzenie. Chcą tresować wiewiórka dla zabawy? - No co? Skoro ma z nami mieszkać, nie może załatwiać się po całym domu - stwierdził.
- Renesmee, wiesz, że jeśli ją oswoisz, pozbawisz ją wszystkich drzew i natury, prawda? - zapytałam.
Spojrzała się na wiewiórkę.
- Mamo, ona dostanie jeść i pić i wszystko! - powiedziała z entuzjazmem.
Paranoja. Nawet Edward patrzył na mnie prosząco.
- Okej! Pokaż mi no ją - poprosiłam. Renesmee położyła wiewiórkę a następnie wysłała jej „miłość do mnie”. Boże, to było jak programowanie czemuś, co ma robić. Program „Bella”. Zakodowane w twardym dysku.
Wiewiórka podbiegła do mnie i szybko wspięła się po mnie, z nogi czmychnęła aż na ramię.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Była… cóż, ładna, wiewiórki w końcu mają swój urok.
- Nie możemy po prostu kupić psa? - zapytałam.
- Jake by się obraził - mruknął Edward.
- Kto to? - zapytała Renesmee.
- Kolega. Nie wiem, Edward, to może tchórzofretka?
- Chcę wiewiórkę, mamo.
- Niech będzie - mruknęłam. - Musimy jej kupić kuwetę, orzechy i inne takie, miski, zrobić jakąś dziurę w czymś, żeby sobie tam siadała, wymyć ją i pozbyć się potencjalnych zarazków i wszy - zarządziłam. Kiwnęli głową. Z mojej głowy Renesmee dodała sobie informacje o tym, co to jest wesz.
Wróciliśmy do domu. Edward nagle zmrużył oczy.
- Biegniemy - zarządził i wziął Renesmee na ręce. Zaczął biec po swojemu, ale gdy zobaczył, że zostałam sporo w tyle, natychmiast zwolnił.
- Co się stało? - zapytałam lekko zmęczona pod domem.
- Eleazar! Esme?! - krzyknął, wchodząc do domu.
- Jesteśmy - szepnęła przestraszona Esme.
- Była tutaj? - syknął.
Kiwnęła głową.
- Wyczułam jej zapach niedawno. Była bardzo blisko domu.
- Pod drzwiami, właściwie - mruknął Edward, węsząc zawzięcie.
Wbiegł do domu z Renesmee. Weszłam za nim.
- Bello, zadzwoń do Jacoba i sfory! - krzyknął. Pobiegłam po telefon, podczas gdy Esme nacisnęła przycisk na ścianie. Wszystkie okna zaryły się metalem.
- Jacob? - zapytałam.
- Cześć, Bella. Co tam u ciebie?
- Zbierz watahę. Victoria tu jest.
- Victoria? Ta, którą już ukatrupiliśmy?
- Ta sama. Była przed chwilą pod domem Cullenów. Nie może się wymknąć! - powiedziałam hardo, myśląc, jak jej śmierć ulżyłaby mi. Przestałaby też zagrażać Renesmee i Edwardowi.
- Się robi. - Rozłączył się.
Złapałam się za głowę.
- Wszystko w porządku - szepnął Edward, łapiąc mnie za dłoń. - Nie wymknie się.
- Zawsze się wymyka - stwierdziłam tylko.
- Wróciliśmy! - Usłyszałam głos Jaspera. - Czy to… zapach Victorii? - warknął głośno. Gdy zeszłam na dół, był w pozycji bojowej. - Och - mruknął tylko.
Rosalie trzymała w ręku kopertę.
- Czuć tu Emmetta! Może coś napisał! - Zrobiła szerokie oczy i szybko otworzyła kopertę. - O mój Boże - szepnęła.
- Co tam jest? - zapytałam.
Mimo faktu, że jej z jej oczu nie leciały łzy, to mogłam stwierdzić, że płakała. Wyglądała wręcz na roztrzęsioną. Podała mi list i wybiegła nagle.
- Rose! - krzyknął Jasper i pobiegł za nią.
- Bello, co tam jest? - zapytał Edward.
Włożyłam rękę do koperty i, zanim cokolwiek zdążyłam zrobić, poczułam ucisk.
- Ała! - syknęłam i wyjęłam rękę. Albo… dwie?
Moje oczy rozszerzyły się na widok dłoni ściskającej mój palec. Zaczęłam spazmatycznie oddychać.
- Zajmę się tym - stwierdziła Esme i wyswobodziła mnie z ręki.
- List, Bello - przypomniał Edward.
Wyjęłam list. Albo raczej, notatkę.

Droga Isabello,
Mogę oddawać waszego wampira w częściach, lub całego. Zdecyduj się, jeśli chcesz go całego, przyjdź na boisko do baseballu, sama. Wyczuję kogoś innego, a obiecuję, że zwrócę waszego kolegę w częściach.

Odrzuciłam od siebie list ze wstrętem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:41, 11 Paź 2009 Powrót do góry

OMB! :D

Cytat:
- Mama jest genialna. - Edward zastygł z telefonem przy uchu, patrząc przerażony na córkę. A ja? Czułam, jakbym miała zemdleć.
- Ty mówisz! - wykrzyknęłam podniecona, zatykając sobie usta.
- Mówię - potwierdziła, uśmiechając się słodko. Do pokoju, z wielkimi oczami, wkroczyła Alice.
- Mówisz? - zapytała niepewnie.
- Mówię - powiedziała dumnie moja córka.


perełka :D

Co do rozdziału, to mam co do niego jedno słowo - boski! Urzekł mnie fragment - czy też w ogóle wątek - 'czystych' wampirów. Trochę też zawiało grozą przy końcu :P

Akcja 'Wiewiórka' był urocza :) Dosłownie widziałam przed oczami całą tę sytuację.
A co do Emmetta, to boję się o niego, serio! To jedna z moich ulubionych postaci w sadze i aż drżę na myśl, coś mu się stało :) Zwłaszcza z łap Vicky... brr.

Dziękuję za dedykację. Wiem, że mi się należy (nie zamierzam udawać skromnej :P ), ale i tak dzięki :D

Czekam na następny, najlepiej jutro :D

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Pon 18:25, 12 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Pon 14:47, 12 Paź 2009 Powrót do góry

aaa, ten rozdzial jest genialny :P

Nie komentowalam dwoch ostatnich rozdzialow, wiec postaram sie nadrobic zaleglosci.
Porod belli spodobal mi sie, nawet nie sadzilam, ze mozna to tak fajnie napisac. Postac renesmee spodobala mi sie, a slowo ze mnie zszkokowala, nie odzwierciedla moich uczuc. Latajacy kon bardzo mi sie podoba, nie wpadlabym na to i pochwalam twoj wybor zwierzecia. Super, ze bella jest polwampirem i te jej dary sa niesamowite. Po tym rozdziale mialam obawy co do edwarda i jego akceptacji dla corki, w koncu nie mial pewnosci, ze jest jej ojcem. Podsumowujac rozdzial genialny, jak zwykle szokujacy. Podobala mi sie nawet reakcja jake'a na wampirza rodzinke.

Dzisiejszy rozdzial zszokowal mnie strasznie i nadal pisze z otwrta szczena. Zacznijmy od poczatku. Dar renesmee bardzo mi sie podoba, to cale dreczenie jej w nocy jest troche podobne do ludzkich zachowan, bo przeciez niewlaki nie daja spac rodzicom. Ciesze sie, ze dalas wizyte eleezara, wyjasnij on wiele ciekawych kwestii. Scena w lesie mnie zdziwila i ucieszyla. Wiewiorka u wampirow, to musi byc zabawne. Przyznam sie, ze z niecierpliwoscia wyczekiwalam powrotu victorii. Ciekawa jestem co zrobia. Wydaje mi sie, ze bella bedzie chciala isc, a edward nie bedzie z tego zadowolony przez jego nadopiekunczosc.

Nie wiem co wiecej powiedziec, brakuje mi slow, zeby to opisac. Czyli jak zwykle rozdzialy genialne. Pozdrawiam i zycze weny,
Paramox22 :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta_94
Wilkołak



Dołączył: 09 Sie 2009
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:10, 12 Paź 2009 Powrót do góry

po prostu boskie!!!

mój ukochany fragment:

Cytat:
- Edward? Daję ci decydujący głos?
- A możesz ją wytresować? - zapytał zainteresowany. Odwróciłam się i posłałam mu oburzone spojrzenie. Chcą tresować wiewiórka dla zabawy? - No co? Skoro ma z nami mieszkać, nie może załatwiać się po całym domu - stwierdził.
- Renesmee, wiesz, że jeśli ją oswoisz, pozbawisz ją wszystkich drzew i natury, prawda? - zapytałam.
Spojrzała się na wiewiórkę.
- Mamo, ona dostanie jeść i pić i wszystko! - powiedziała z entuzjazmem.
Paranoja. Nawet Edward patrzył na mnie prosząco.
- Okej! Pokaż mi no ją - poprosiłam. Renesmee położyła wiewiórkę a następnie wysłała jej „miłość do mnie”. Boże, to było jak programowanie czemuś, co ma robić. Program „Bella”. Zakodowane w twardym dysku.
Wiewiórka podbiegła do mnie i szybko wspięła się po mnie, z nogi czmychnęła aż na ramię.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Była… cóż, ładna, wiewiórki w końcu mają swój urok.
- Nie możemy po prostu kupić psa? - zapytałam.
- Jake by się obraził - mruknął Edward.
- Kto to? - zapytała Renesmee.
- Kolega. Nie wiem, Edward, to może tchórzofretka?
- Chcę wiewiórkę, mamo.
- Niech będzie - mruknęłam. - Musimy jej kupić kuwetę, orzechy i inne takie, miski, zrobić jakąś dziurę w czymś, żeby sobie tam siadała, wymyć ją i pozbyć się potencjalnych zarazków i wszy




tu się uśmiałam!

czekam na następny


buźka i weny


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anetta_94 dnia Pon 16:12, 12 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
xxkasia29xx
Wilkołak



Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białystok

PostWysłany: Wto 9:26, 13 Paź 2009 Powrót do góry

Tyle czasu nie zaglądałam na to forum i narobiłam sobie ogromnych zaległości w komentowaniu...
Ale cóż, kiedyś w końcu trzeba zacząć je nadrabiać, więc oto i jestem Wink
Miałam wczoraj chwilkę spokoju, wiec przeczytałam wszystkie rozdziały od samego początku i strasznie mi się Twoje opowiadanie podoba Wink
Nadal utrzymywane jest w takiej tajemniczej atmosferze, aczkolwiek kilka kwestii już się wyjaśniło, albo przynajmniej troszkę rozjaśniło.
Choć ja nadal nie łapię o co chodzi z tym darem Victori... Zakrzywianie czasu, czy co... Za skomplikowane na mój prosty umysł :P
No i przemiany Renesmee - kojarzy mi się ona z takim małym... pegazem ?
Uwielbiam wszelkie wątki humorystyczne, są po prostu boskie. Nie raz i nie dwa nie mogłam pohamować głupkowatego śmiechu przez kilka minut. Moje ulubione to:
Cytat:
- Emmett, zjem ci rodzeństwo - mruknęłam, całkowicie tuląc ukochanego przez grubą warstwę kołdry.
- Pomocy, człowiek chce mnie zagryźć - powiedział Edward z sarkazmem. - Ale nie,
czekaj, chyba mam przewagę.


Cytat:
Usłyszałam - tak, naprawdę - że Jasper i Rose wychodzą. Jeśli dodać można, Jazz walnął w drzwi, a Rosalie o mało nie spadła ze schodów. Jakimś cudem, oni też dostali tą dużą dawkę miłości od dziecka.
-> Wyobraziłam sobie tą scenkę i zaczęłam się śmiać jak jakaś wariatka... Wink

Cytat:
- Mamo, możemy ją zatrzymać? - zapytała błagalnie.
- Renesmee - powiedziałam zaskoczona. - O pierwsze zwierzątko prosi się w wieku dziewięciu lat!
Zrobiła smutną minę. Odwróciłam się przegrana.
- Edward? Daję ci decydujący głos?
- A możesz ją wytresować? - zapytał zainteresowany. Odwróciłam się i posłałam mu oburzone spojrzenie. [...]
- Nie możemy po prostu kupić psa? - zapytałam.
- Jake by się obraził - mruknął Edward.
- Kto to? - zapytała Renesmee.
- Kolega. Nie wiem, Edward, to może tchórzofretka?
- Chcę wiewiórkę, mamo.
- Niech będzie - mruknęłam.


Na maksa rozbawiło mnie to "wysłanie miłości" do wiewiórki, to tak komicznie brzmi, że nadal jak sobie o tym przypomnę, zaczynam chichotać Wink
Co do błędów w opowiadaniu.. - Jakich błędów ? Nie zauważyłam ani jednego. Treść tak wciąga, że nie zwracam uwagi czy jakieś są, czy też nie. Wink
Mam jeszcze tylko małe pytanko: Czy istnieje jakaś możliwość, że to opowiadanie będzie kiedyś w przyszłości umieszczone na chomiku ?
To już chyba wszystko, mam nadzieję, że komentarz jest konstruktywny, bo się bardzo starałam Wink
Życzę jeszcze więcej weny i czasu. I niecierpliwie czekam na kolejny rozdział Wink
Pozdrawiam;)
Kasia


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Nie 18:54, 18 Paź 2009 Powrót do góry

Wracam z nowym rozdziałem.
Smacznego.

Rozdział 13.
Odwaga zawsze ma swoje źródło.

Upiłam łyka gorącej herbaty. Gdy trafiła do ust, rozgrzała wargi i ociepliła język, rozluźniając go. Dalej zostawiła za sobą ciepłą linię, ciągnącą się przez gardło, które przestało ściskać się mocno. Ulga.
- Dziękuję, Esme. - Kiwnęła tylko na mnie głową. Martwiła się. O Carlisle’a, swojego męża. Logiczne. Nie było go w domu. Oczywiście, to nie pora, by już się pojawił, ale to ją nie obchodziło. Dzwoniła nawet do niego, upewniając się, że jest z nim w porządku. Zapewnił ją, iż wszystko gra, lecz ona wciąż się denerwowała. Nie mogła stać w miejscu. Biegała po domu, sprzątała, robiła jedzenie na następny… miesiąc? Nie mogła przestać. Jak na dłoni, widać było jej miłość do Carlisle’a. Zastanawiałam się, czy już kocham tak samo Edwarda. Ja, co prawda, nie biegałam po całym domu, wręcz przeciwnie. Przytulałam do siebie Renesmee, wiewiórkę i ukochanego. Zaś w mojej głowie panował całkowity chaos. Wichura myśli, choć tylko wichurą, lekką jak wiatr, mój mózg był zdecydowanie obciążony. Ciężkie myśli…
Teraz uciekałam. Myślałam o czymś innym. Może jednak kocham Edwarda tak jak Esme Carlisle’a mimo że nic nie robię? Przecież to ja dostałam zadanie bojowe. Nie Esmeralda. Może fakt, że jestem zdolna myśleć oznacza, że moja miłość jest wielka?
Po domu rozszedł się huk.
- Rose, przestań! - Krzyk Jaspera dobiegł wszystkich na piętrze. Rosalie. Ona też cierpi. Jej miłość została porwana. Wampirzyca już dwa razy stała w drzwiach, patrząc na mnie jakoś dziwnie, a następnie bez słowa wybiegała na parter. I tak w kółko. Nie wiedziałam, czego ode mnie oczekuje. To znaczy, wiedziałam aż za dobrze. Wymagała ode mnie, abym stawiła się na spotkaniu z wampirzycą. Ale nie potrafiła tego powiedzieć na głos, co było zrozumiałe. Nie mogła spojrzeć na moją córkę i na mnie, a następnie kazać mi iść na pewną śmierć.
- Esme! - krzyknął Jasper. - Jak bardzo ceniłaś sobie tą wazę? - Esmeralda zeszła nad dół, oszacować straty.
Rosalie była… w amoku. Ubrała się w najbardziej dziwny strój, jaki widziałam. Całkowicie lateksowy, czarny i obcisły. Był niesamowicie giętki i mogła w nim biegać szybkością dorównując Edwardowi.
Chodziła po salonie, łapiąc się za głowę, jęcząc, warcząc. Rzucała przestrzeni wściekłe spojrzenia, następne smutne. Cały czas chodziła z miejsca na miejsce. Obracała się, odrzucała swoje włosy, raz na jakiś czas uderzając w losowe rzeczy. To było… straszne. Nie mogłam na to patrzeć. Może wydawało się normalną reakcją, ale nie mogłam sobie wyobrazić, że takie zachowanie mogłabym wywołać ja.
Chociaż poniekąd to moja wina, że porwano Emmetta, a jak dodać dwa do dwóch, to w takim razie przeze mnie Rose zachowuje się tak a nie inaczej.
Przemyślałam wszystkie za i przeciw. Esme cierpi, Rosalie cierpi, Carlisle cierpi, Alice cierpi… czwórka poszkodowanych. Esmeralda boi się o Carlisle’a, ten z kolei o syna, tak samo jak Rosalie i Alice.
Choć czuliśmy się okrutnie, trzy dzikie wampirzyce - Senna, Zafrina i Kachiri nawet nie zdążyły się z nami przywitać, natychmiast wyruszyły na polowanie za rozszalałą Victorią. To i tak cud, że udało nam się je ściągnąć. Cameron chciała też przybyć, za swoim mężczyzną, lecz baliśmy się, że pomyli Renesmee z małym wampirem, który pozostaje na jednym poziomie inteligencji i potrafi być bardzo agresywny. Cóż…
Nie miałam prawa zostać. Musiałam wyjść na spotkanie z Victorią. Nie mogłam odbierać spokoju Carlisle’owi i Esme, ani doprowadzać do takich a nie innych zachowań Rosalie. Nie miałam prawa odbierać jej miłości.
Ale nie mogłam po prostu zostawić z Renesmee. Nie miałabym serca. I, oczywiście, nie było szans, aby Edward wypuścił mnie z ramion.
Po długim czasie przemyśleń postanowiłam się odezwać…
- Edwardzie… - W drzwiach natychmiast pojawiła się Rosalie, a zaraz po niej Jasper, pilnując ją. Do pokoju wcisnęła się też Alice.
Co miałam powiedzieć? Jak się wyrazić?
Do pomieszczenia weszła też Esme. Wszyscy utkwili we mnie wzrok.
Zamknęłam oczy, myśląc.
- Musimy ułożyć plan. - To była jedyna rzecz, jaka zachwyci całą grupę przede mną, a nie skończy się kategorycznym NIE od Edwarda.
Teraz wszyscy spojrzeli na niego. Jakbym była zależna tylko od jego decyzji. No, poniekąd tak było.
- Poczekajmy, aż Kachiri wróci. Może ją złapały. Albo wilki? - Tonący brzytwy się chwyta. Wiedział, że tym razem to nie przejdzie.
- Czekamy już wystarczająco długo. Zgubili ślad, kluczą, albo kto wie co jeszcze. Nie znaleźli jej, albo już ją zabili. Nie zaszkodzi ułożyć planu.
Jęknął.
- Możemy użyć… - zaczął gorączkowo myśleć. - Daru Zafriny, aby oszołomić Victorię.
- To ona oszołamia ich. Czeka na boisku, choć jej zapach prowadzi gdzie indziej. Zastosowała jakąś sztuczkę, wiem to. Jest na boisku, ale nie da się zlokalizować. Muszę się tam pojawić - wyrzuciłam z siebie szybko. Złe posunięcie.
Edward drgnął.
- Nie puszczę cię tam! - oburzył się. - W życiu! Nie pozwolę ci wyjść z domu! - Schował twarz w dłoniach, aby się uspokoić.
Zawahałam się. On jest jedyną osobą, która się nie zgadza. Jedyny ma coś przeciwko… To było proste równanie. Musiałam go oszukać…
Zawahałam się.
Zakryłam całe pomieszczenie swoim darem, uczucie przypominało mi rzucenie przed siebie peleryny.
Puściłam po płachcie nitki więzi, aby połączyć się z ich myślami. Ponownie, zawahałam się, jak się wyrazić.
Musimy oszukać Edwarda - szepnęłam w ich stronę. - Rose i Jasper, pójdźcie na dół. Żeby nie nabrał podejrzeń. Esme… rób coś. Alice, ty pójdź do siebie.
W głowie Rosalie drgnęło, jakby nabrała nadziei. Wszyscy po kolei spełnili moje prośby.
Objęłam Edwarda z westchnięciem.
Moja peleryna, rozciągnięta, miała srebrzysty, blady kolor. Falowała spokojnie. Była pokryta sieciami, jak pajęczyna, czy nawet żyły w ciele. Tkanka. Kto wie, jak to nazwać?
Kto by pomyślał, że mój dar rozwinie się tak szybko? Eleazar po prostu napomknął - po zdarzeniu z listem - że mój dar został uszkodzony, a właściwie zmienił się poprzez rozwój akcji. To taki ostateczny rozwój, w razie gdyby matka czystego wampirzątka walczyła z wrogiem na ostatku. Gdyby, prawie niczym Edward, łapała się każdej rzeczy, jakiej mogła. Tyle, że ja broniłam rodzinę, a Edward… cóż, mnie i Renesmee.
Myśli Rosalie dosłownie przyprawiły mnie o ból głowy. Był w nich smutek, desperacja, agonia, amok, chaos, gniew, a także nadzieja, cicha radość. Było to tak zastraszająco ogromne, że nie słyszałam jej myśli jako słów. Czułam się tak, jakbym odebrała Jasperowi dar.
Alice była pogrążona w smutku. Było to, wbrew pozorom, spokojne uczucie, dzięki czemu jej myśli były bardzo wyraźne. Była rozdarta między wybraniem swojego długo znanego brata, Emmetta lub mną. Nie wiedziała, czy uratować rodzinę w postaci Ema i Rosalie, czy mnie, Edwarda i Renesmee. Nie chciała znać planu, ale była gotowa przyjąć cokolwiek, byleby móc zdecydować, komu pomóc.
Esme martwiła się strasznie, a głębiej był też smutek. Była tu też nutka desperacji, ale jej myśli wciąż były wyraźne.
Jasper… Jasper. On czuł się gorzej niż my wszyscy razem wzięci, gdyż głęboko w sobie stworzył metro dla uczuć innych. Przepływały przez niego jak woda, a on nie mógł ich powstrzymać. Nie mogłam odczytać ani jego emocji ani myśli. Wzdrygnęłam się na myśl o jego… bólu. Edward przytulił mnie do siebie i zacząć coś szeptać. Renesmee chrapnęła pojedynczo.
Postanowiłam zdać się na… Rosalie. Musiałam ją uspokoić.
Uspokój się - przesłałam do niej. Mam zamiar go uratować. Musisz się uspokoić. Wyzbyć się emocji. Wtem będę mogła komunikować się ze wszystkimi.
Następne pięć minut była całkowicie wyprana z jakiegokolwiek uczucia poza nadzieją i smutkiem, co i tak było wyczynem. I myśli Jaspera stały się teraz klarowniejsze.
Musimy… cudem dosłownie, wyciągnąć stąd Edwarda. W dodatku, zatrzymać go na tyle, aby nie zdążył… przyjść, zanim będę na boisku. Oczywiście będzie wiedział, że jeśli przyjdzie, gdy ja już tam będę, prawdopodobnie umrę ja i Emmett.
Wszyscy wzdrygnęli się mocno, a najmocniej Rosalie i Jasper. Rose na myśl o śmierci Ema, zaś Jasper poprzez emocje Rosalie i troskę o mnie i brata.
Jak mamy to zrobić? - rzuciła Esme. Była rozdarta, ale postanowiła być przydatna.
Nie mam pojęcia - szepnęłam odruchowo. Zawsze możemy… nie, nie możemy.
Możemy - powiedziała szybko Rosalie, wykorzystując łącze między nami i wyczytując moje myśli. Carlisle będzie bezpieczny, ale Edward nie będzie o tym wiedział. A skoro ten jeszcze nie wrócił…
Wtedy ja będę musiała iść - stwierdziła Esme. Żeby nie było to podejrzane, no i spróbujemy go z Carlisle’m przetrzymać.
Jasper, wyślij smsa sforze, że mają pilnować szpitalu. Jeśli Edward wyczuje ich zapach uwierzy, że była tam też Victoria i pobiegnie po ojca. Mam nadzieję…
Jazz chwycił cicho komórkę. Zaczęłam dyktować mu treść wiadomości, a następnie numer Jacoba, który - kto wie skąd - znałam na pamięć.
Tylko… - zawahała się Alice. Edward nie jest głupi. Skądś przecież musimy mieć wiadomość o Carlisle’u.
Rose zaczęła krzyczeć mentalnie.
- Bello, możesz przesłać Edwardowi obraz w ten sposób, żeby myślał, iż to myśl Alice? Albo… wizja?
Zawahałam się.
Nie mam pojęcia, Rose. Spróbujemy… ale… Alice, prześlij mi kilka wizji, muszę wiedzieć, jak to mniej więcej wygląda.
Po mnóstwu przykładów wiedziałam już, jak stworzyć filmik w mojej głowie. Czułam się paskudnie, ale nie miałam wyjścia.
Odgrodziłam myśli Alice, ale wciąż przesyłając jej swoje filmy. Po długim czasie starań, w końcu, westchnęła głośno, naprawdę dostając wizję. Sztuczną, oczywiście.
Victoria przy szpitalu. Wataha, Carlisle. Nie chciałam zagłębiać się w detale czy brutalność, ale nie miałam wyjścia. Wampirzyca szarpiąca się z doktorem, oboje wylatujący przez okno z piętra…
Edward zesztywniał. Wiewiórka Renesmee, przestraszona, odbiegła za mnie.
- Carlisle - szepnął. - Alice! - Wstał szybko i pociągnął mnie za sobą. Nie zdążyłam nawet zabrać ze sobą Renesmee.
Ally stała w kuchni z przestraszoną miną. Cóż, bała się, że brat coś wie, ale..
- To Carlisle! - krzyknął rozgorączkowany, szukając uzasadnienia w oczach Alice. Pokiwała głową. Chciał coś powiedzieć, ale jego spojrzenie padło na mnie i tak już zostało.
- Zostanę z nią - powiedziała szybko Alice.
Esme była naprawdę dobrą aktorką. Grała. Sercem. Jej twarz wykrzywiała się w grymasie przeplatanki strachu i pośpiechu.
- Co takiego się stało? - zapytała.
- Carlisle ma kłopoty. - Edward złapał się za głowę, chowając twarz za dłońmi.
Spojrzał pytająco na Rosalie. Jakby to jej zdanie było teraz decydujące. Zawahała się.
- To może być podstęp, ale nie musi. Jesteśmy na równi szybcy. Ja zostanę z Bellą i Alice, a ty pójdziesz z Esme po Carlisle’a - syczała. Naprawdę. Była wściekła, a w jej głowie ponownie tworzył się chaos.
Edward zawahał się. Wysłałam Ally materiał na wizję. Ja i Rose, bezpieczne.
- Kto podjął decyzję? - zapytał, patrząc zdziwiony na Alice.
- Ja - mruknęłam. Boże, niech raz wyjdzie mi kłamstwo. - Tak jest najsensowniej.
Znów się zawahał, ale spojrzał znacząco na Esme.
Pocałował mnie lekko, szepcząc do ucha, że wróci, a następnie wraz z matką wybiegł z domu.
- Zrobiłam to - szepnęłam załamana. - Muszę iść - stwierdziłam.
Jasper spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Ale oczywiście, że cię nie puszczę samej!
Spojrzałam na niego, nie wiedząc, o co chodzi.
- Przecież po to wygoniliśmy Edwarda - rzuciłam, w pośpiechu ubierając bluzę.
- Po to, żebyś mogła iść. Ale nie sama.
Spojrzałam na niego z powagą.
- Jasper. Jeśli pójdziecie za mną, zginę ja i Emmett. Jeśli pójdę sama, może nawet oboje wyjdziemy z tego cali.
Wierzyłam w to?
Chyba nie. Cóż…
- Muszę pożegnać się z Renesmee. - Mój ton był płytki. Zabrzmiało to dziwnie. Najpierw mówiłam, że wrócę, a następnie, że muszę się żegnać.
Wbiegłam na piętro i przytuliłam do siebie śpiącą córkę.
- Kocham cię - wyszeptałam jej do ucha, tuląc do siebie mocno. Mlasnęła przez sen.
Zaczęłam obsypywać ją drobnymi całusami, a łzy cisnęły mi się na oczy. Tylko cudem powstrzymałam się przed rozpłakaniem.
Zeszłam na dół, twardo powstrzymując wszelkie myśli. Jeśli miałam wyjść z tego cało…
- Rose - warknęłam, sama nie wiedziałam czemu. - Masz jeszcze taki aerodynamiczny strój? - zapytałam.
Bez odpowiedzi, pobiegła do pokoju, darując sobie wbieganie po schodach - po prostu na nie wskoczyła, łamiąc drewnianą poręcz.
Wróciła po chwili, robiąc wgniecenie w schodku, gdy się wybijała.
Trzymała w rękach taki sam strój, jak jej.
- Należy do Alice, ale był trochę za duży.
Zawahałam się i wzięłam od niej ubiór. Złapała mnie w pasie i dosłownie wrzuciła do łazienki, zamykając za sobą drzwi i tupiąc nerwowo za nimi.
Przebrałam się szybko i wyszłam. Czułam się… goła. Jakbym nie miała na sobie ubrania. Żadnego.
Ponownie Rosalie schwyciła mnie i zeskoczyła ze schodów, robiąc kolejne wgniecenie.
Zawahałam się. Nie mogłam udawać twardej przez cały czas.
- P… powiedzcie Edwardowi, że bardzo go przepraszam i… - Żegnałam się? - Dbajcie o Renesmee w razie gdyby…
Nie patrząc na ich twarze, wybiegłam z domu. Biegałam szybciej niż człowiek, ale wciąż wydawało mi się to wolne.
Męczyłam się i bolały mnie płuca, ale nie przejmowałam się tym. Biegłam tylko i biegłam.
Rozpoznając ścieżkę, stanęłam, oddychając głęboko. Nie powinnam tego robić, ale wciąż… Edward może już być w drodze do mnie.
Dopiero teraz poczułam, że coś uciska mnie w pasie, na biodrze.
Zaczęłam dotykać to miejsce i po chwili dopiero zrozumiałam, co się dzieje. Mogło mi się coś pomylić. Moment.
Ponownie obmacałam miejsce. Złapałam ostrożnie kształt pasujący do dłoni i podniosłam przedmiot.
Wzdrygnęłam się. Trzymałam pistolet. Był dość duży i nawet ciężki.
Zawahałam się. Jestem słabsza od wampirów. Może odwrócę tym jej uwagę…
Zaczęłam majstrować przy broni. Usłyszałam cichy klik i uznałam to za znak, że jest już gotowy do strzelania.
Nie mam gdzie go schować. Ale Victoria nie wiedziała, że jestem szybsza od ludzi. Może ją zaskoczę.
Ruszyłam przed siebie, celując pistoletem w ziemię. Wyszłam w końcu na boisko.
Szłam i szłam, krok po kroku. Serce biło na alarm.
- Victoria?! - krzyknęłam. - Jestem! Sama! Pokaż się!
Czułam, jakbym miała zemdleć. Ledwo utrzymywałam pistolet. Mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa.
I wtedy się pokazała. Wychodziła z lasu wolnym krokiem. Była gotowa do skoku, ale czułam, że po prostu chce być pewna, że nikt na nią nie skoczy. Węszyła uważnie.
Im bliżej była, tym wolniej szła. Ale na jej twarzy stopniowo pojawiał się uśmiech.
W końcu wyprostowała się i podbiegła do mnie, bardzo blisko. Krzywiła głowę, przypatrując mi się zainteresowana.
- Gdzie jest Emmett? - zapytałam prawie łamliwym głosem.
Przekrzywiła głowę na dźwięk mojego głosu. Świdrowała mnie wzrokiem.
I wtedy wybuchła śmiechem. Gromkim, szydzącym.
- Naprawdę myślałaś, że go oddam? - zapytała roześmiana. - To znaczy, jest tam, w lesie. Zostawiłam go przy życiu w razie, gdybyś jednak kogoś ze sobą wzięła. Mam zamiar skończyć z nim zaraz po tobie.
Moje ciało pokryła gęsia skórka, a mięśnie zwiotczały.
Przegrałam. Dałam się nabrać. Schwyciłam brzytwę i odcięłam sobie palce, tonąc. Zaryzykowałam i przegrałam.
I wtedy pojawiła się we mnie iskierka nadziei. Mogłabym… uciec?
Świdrowała mnie uważnie wzrokiem.
- Już skończyłaś? - zapytała, jakby się nudziła.
- Co takiego? - odparłam hardo.
Znów przekrzywiła gwałtownie głowę, uśmiechając się.
- Przygotowywać się na śmierć - oznajmiła, cofając się w tył. Po kilku krokach schyliła się, gotowa do skoku. - Wiesz, że dzięki tobie zginą wszyscy Cullenowie? - zapytała.
I wtedy to poczułam. Dopiero teraz. Adrenalinę. Nie zwykłą, taką… inną. Nie ludzką.
Skoczyła w moją stronę. Tak wolno unosiła się w powietrzu, że chciało mi się śmiać. Wyglądała, jakby miała nagle stanąć w powietrzu i już nie lecieć dalej.
Wyciągnęłam przed siebie pistolet, normalnym ruchem. Wystrzeliłam dwie kule prosto w jej twarzy.
Leciały wolniej niż bym tego chciała
Zgniotłam gnata i pobiegłam za Victorię, której mina zaczęła rzednąć.
Zaśmiałam się. Leciała naprawdę wolno. Ledwie co.
Podeszłam do niej i złapałam ją za włosy. Moje mięśnie wiwatowały temu, pokazując, jakie są silne. Poczułam się jak Bóg.
Odwróciłam się - z jej włosami w ręce - i zaczęłam biec szaleńczo, ciągnąc ją za sobą. Wyskoczyłam w powietrze - bardzo wysoko - i zaczęłam się kręcić, rzucając wampirzycą na wszystkie strony. To była wolność, jakiej nigdy nie zaznałam.
Wciąż będąc w powietrzu, zauważyłam, że wciąż rejestruję wolny ruch kul metry pode mną. Podrzuciłam Victorię do góry, łapiąc ją z gardło. Jej twarzy wyrażała oszołomienie i ból. I powoli się zmieniała, nie zdążyłam dostrzec, na co.
Obkręciłam się ponownie i rzuciłam ją mocno w stronę kul.
Wbiły się w nią mimo twardej skóry. Albo raczej ona wbiła się w nie?
Upadła na ziemię. Twarzą wbiła się w trawę i glebę, robiąc tam dziurę. Wyglądało to makabrycznie, ale wiedziałam, że z jej twarzą jest wszystko w porządku.
Opadłam lekko na ziemię. Co teraz? Zabić ją? Nigdy nie zabiłam wampira.
Wtedy poczułam, że adrenalina bardzo powoli zaczyna wyparowywać. Przypomniałam sobie słowa Eleazara - „kilka sekund”.
Podbiegłam do niej najszybciej jak mogłam - wciąż miałam to poczucie wolności - i złapałam ją za nogę. Obkręciłam ją i siebie wokół własnej osi i wyrzuciłam najdalej jak mogłam, w stronę, z której przyszłam.
Następnie zerwałam się szaleńczym biegiem w drugą stronę tam, gdzie niby był Emmett.
Niedługo zajęło mi znalezienie go. Moje zmysły także znacznie się polepszyły. No i instynkt. Wszystko.
Mówiąc, że leżał, miałam na myśli dwa worki. Jego nogi zostały oddzielone od tułowia i starannie spakowane do worka.
Drugi worek co prawda był pusty, gdyż tułów Emmetta najwyraźniej się wydostał.
Spojrzałam na niego przerażona. Nawet mnie nie zauważył.
Super zgrabnym ruchem wyjęłam jego nogi… - brzmiało to okropnie - i jedną ręką złączyłam je z tułowiem. Oczywiście, trochę musiało potrwać, zanim będzie mógł chociaż chodzić, ale nie przeszkadzało mi to w szaleńczym biegu z nim w rękach.
Instynktem kierowałam się pomiędzy drzewami, niektóre zresztą przewracając. Czułam, gdzie powinnam biec, żeby ominąć ludzi.
Biegłam w stronę szpitala.
I wtedy to się stało - zaczęłam znacznie zwalniać. Do szybkości wampira… i powoli niżej, aż do swojej.
Czułam, jakbym miała się przewrócić. Dyszałam niesamowicie i prawdopodobnie biegłam wolniej, niż atleta.
- Bella - jęknął Emmett.
- Złapie nas - szepnęłam. - Pomóż mi wołać, jesteśmy naprawdę niedaleko.
- Kogo? - zapytał niemrawo.
- EDWARD! - wrzasnęłam na całe gardło. Uczucie było chore, jakbym miała wypluć wszystkie swoje organy.
- Biegnie - szepnął Emmett.
Uśmiechnęłam się.
- Nie on, Victoria - poprawił się.
Spięłam się i modliłam o kolejną dawkę adrenaliny, ale nie przybywała.
Zaczęliśmy krzyczeć i wołać Edwarda, Carlisle’a i Esme. Emmett zaczął mi ciążyć, robić się ciężki.
- Pomocy! - wrzasnęłam, unikając kolejnych drzew.
I wtedy poczułam więź między mną a Renesmee. Jakby odebrała moje wołanie o pomoc mimo odległości.
I ponownie zadźwięczały mi słowa Eleazara w głowie. Więź. Aby wiedzieć, kiedy młode ma uciekać lub matka wracać.
Nie mogłam przez taką odległość przekazać jej wiadomości, ale była inteligenta. Błagam, niech powie coś Alice. Niech zadzwonią do Edwarda.
- Cholera - powiedział cicho Emmett i poczułam uderzenie. Wyrzuciłam przed siebie Ema i upadłam.
Jęknęłam, czując krew, gwałtownie wypływającą z warg i nosa. I przenikliwy ból zęba.
Zimne ręce złapały mnie za ramiona i obróciły na plecy.
Victoria była cała w ziemi, a połowa jej włosów była wyrwana. W jednym miejscu jej głowa była, dosłownie, rozdarta.
Jej twarz wykrzywiała największa furia, jaką w życiu widziałam. Zamykała mnie w klatce, uniemożliwiała ruch, trzeźwe myślenie.
Tak jak i jej. Spoliczkowała mnie. Poczułam, że czymś się krztuszę i po chwili wyplułam jej w twarz dwa zęby. Sapnęłam zszokowana i rozpłakałam się pod wpływem silnego bólu.
Złapała mnie za włosy i już miała zacząć mi je wyrywać, gdy Emmett zwrócił jej uwagę.
- ku***! - krzyknął i zamachnął się dziko na Victorię, z wojowniczym tonem.
Nie spodziewała się tego, więc została ugodzona w twarz.
Emmett kuśtykał i ledwo stał na nogach. I po chwili upadł na kolana.
Wampirzyca wymierzyła mu kopa w twarz, na co odleciał parę metrów dalej.
Zapłakałam, nie mogąc znieść bólu. Skierowała się w moją stronę i ponownie złapała za włosy. Zaczęła je bardzo powoli wyrywać, na co piszczałam i miotałam się jak tylko mogłam.
I ponownie przestała, lecz nie wiedziałam, co zwróciło jej uwagę. Nie rejestrowałam niczego.
Edward - pomyślałam błagająco.
Nie słyszałam i nie czułam niczego oprócz krwi, ale mój wzrok wciąż rejestrował wszystko co musiał.
I nie tego się spodziewałam.
Kachiri lub Senna - nie wiedziałam która z nich - stała daleko. Szybko rzuciłam na nią płachtę i wyczytałam, że trafiła tu przypadkowo.
Chciałam krzyczeć, żeby uciekała, ale postawiłam na egoizm. Zaczęłam mentalnie wołać o pomoc, zakrywając ją płachtą.
Drgnęła.
Victoria złapała moje włosy i odepchnęła moją głowę w stronę ziemi. Zawyłam, czując ból w każdej komórce mojego ciała.
Zeszła ze mnie i ruszyła w stronę Kachiri czy też Sennej.
DLACZEGO wciąż miałam świadomość? Dlaczego musiałam cierpieć?
Oczywiście, bo byłam matką wampirzątka. Nie traciłam przytomności, jedynie umierałam.
Kachiri i Victoria zaczęły walkę. Co chwila skakały do siebie i odskakiwały, wymierzały kopnięcia i ich unikały. Kryły się za drzewami lub je wyrywały.
Głowa pękała mi. Czułam ból w każdej jej części - uszy, nos, oczy, zęby, usta, język, mózg… wszystko! Nie mogłam tego znieść. Nie wyobrażałam sobie, aby nawet przemiana w wampira była boleśniejsza.
Jedyne, co rejestrowałam teraz to drzewa nade mną i szalenie pulsująca więź między mną a córką.
Potrzebowałam anioła, który by mnie zbawił. Nie wiedziałam, co takiego zrobiłam, ale pokutowałam. Ból był nie do zniesienia.
Nagle nade mną zarejestrowałam coś białego. Skrzydła.
Majaczyłam, byłam tego pewna. Może to znak, że zaraz umrę? Może to się skończy?
I wtedy więź w mojej głowie prawie eksplodowała.
Większy niż ostatnio, biały pegaz, dosłownie, podbiegł do mnie. Wgryzł się w moje ramię - nie wiedziałam, co robił, ale bolało jeszcze bardziej. Myślałam, że umrę. Zaczęłam nawet krzyczeć. To także sprawiało mi ból, ale nie mogłam nie reagować.
Chciałam skupić się na wrzasku, ale nie potrafiłam. Zaczęłam więc ruszać cały ciałem, ledwo, ale jednak. To cały czas nie pomagało.
Pegaz przestał mnie wreszcie gryźć i poczułam ulgę.
Ulgę, naprawdę.
Ulgę.
Coś ciepłego rozchodziło się po moich żyłach, zostawiając w nich Ulgę. To było cudowne!
Więcej, więcej! - krzyczałam, modląc się, aby dostało się do mojej głowy. Może majaczę aż tak silnie, że umieram? Może umieram, ale nie w bólu.
To było dobre. Byłam wdzięczna swojej głowie za tą imaginację bezbólu.
Czekałam, aż zniknie mi obraz przed oczami, ale im słabszy stawał się ból, tym silniejszy miałam wzrok. Nie byłam pewna, co się dzieje.
Pegaz napinał się i choć był mały, widać było, że mnie broni.
Był wielkości źrebięcia, może mniejszy.
Odzyskałam trzeźwość mózgu, ale wciąż nie odgadłam, kto to. Przeraziłam się na myśl, że to Renesmee, ale ona była o wiele, wiele, wiele mniejsza.
Lecz te skrzydła…
Zarejestrowałam, że Kachiri osunęła się na ziemię obok mnie. Straciła swoją lewą rękę i prawą nogę.
Victoria wygrała.
Renesmee, uciekaj - krzyczałam w głowie, ale nie mogłam otworzyć buzi.
Uciekaj, uciekaj! Błagam się, aby usłyszała.
Wtedy między drzewa wpadło coś tak szybkiego, że nie zdążyłam się temu przyjrzeć.
Chwilę potem pojawił się Carlisle, a niedługo po nim Esme. Stawili się przede mną i Renesmee w postaci zwierzęcia. Pegaz zaczął zlizywać moją krew. Widać było też, że był przestraszony.
Nie zdążyłam zrejestrować nic innego, bo w końcu, straciłam przytomność. Nareszcie, błogostan.
Czy byłam samolubna?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 19:15, 18 Paź 2009 Powrót do góry

tyle emocji... jeszcze nie mogę się otrząsnąć... może mój komentarz będzie nieco chaotyczny, ale naprawdę jestem w szoku... tak świetnie opisałaś emocje Belli, tyle uczuć - miłość, ból wściekłość, determinacja - po prostu fantastyczne:)
Bardzo podoba mi się Twój pomysł na postać Belli, zazdroszczę wyobraźni i talentu przede wszystkim:) czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy...
weny nie muszę Ci życzyć, bo masz chyba jakiś dar:)
Pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Nie 19:34, 18 Paź 2009 Powrót do góry

Ach, nie moge nadal wyjsc z podziwu dla twojego talentu. :P

Ten rozdzial jest niesamowity. Wiedzialam, ze Bella pojdzie do Victorii i przyznaje sie, ze czekalam na to z niecierpliwoscia. Nie mylilam sie takze co do reakcji Edwarda. Uwielbiam dar Belli, przesylanie mysli przydalo sie w podstepie dla ukochanego. Scena na lace byla niesamowita. Uwielbiam sceny walki, Bella okazala sie bardzo waleczna, taka lubie ja najbardziej. Ten moment wspaniale opisalas. Ciesze sie, ze nie skonczylo sie wszystko od razu, czylo ona nie zabila Victorii na poczatku. Bieg z Emmettem spodobal mi sie, a takze to, ze nie balas sie opisywac o regeneracji wampirow jak Meyer (co pamietam tylko w zacmieniu napisala jedno bodajze zdanie o ruszajacym sie palcu). Mam nadzieje, ze to opowiadanie nie skonczy sie happy endem. Ktos powinien zginac. Nie przepadam z reguly za cukierkowymi opowiadaniami, a to jest w moich ulubionych.
Pozdrawiam i zycze weny,
Paramox22 :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Wto 19:26, 20 Paź 2009 Powrót do góry

A mi jest trochę smutno, muszę przyznać. Ostatnio kometarze tak mnie napędzały, że z miesiąca na jeden rozdział przeszłam w tydzień na jeden rozdział. A tutaj dwa komentarze? A ja taką akcję zaserwowałam, no.
Dobra, już się wypłakałam;p (Pamiętajcie, ja mam burzę hormonów, małego pasożyta w brzuchu noszę <tekst z House'a, nie mogę przestać tak nazywać dzieci przed porodem>)
Info ; rozdział został... e... Z innej beczki. Napisałam rozdział na siedem stron, ale absolutnie nie zadowoliła mnie jego treść - długośc zresztą też - więc go usunęłam i zaczęłam pisać od nowa. To może potrwać 2-3 dni więcej niż jakbym ten rozdział wrzuciła. Także - wiadomo. Trochę dłużej, kilka dni.
Info+ Dla zainteresowanych zapraszam na czytanie mojego nowego AH opowiadania "Niesprawiedliwość Życia". Również będą tajemnice itp. No i akcja. Mam napisanych rozdziałów w przód hohoho, tylko tam zaczynam z betą, żeby nie było, jak tutaj.
Dziękuję za uwagę:) I wszyscy do Cocolatte. lecieć komentować, żeby znalazła wena! (:P) Ci którzy czytają, ofc. (A ci którzy nie, niech to zrobią. To znaczy, nie zmuszam, ale warto;p)


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Wto 19:27, 20 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:57, 20 Paź 2009 Powrót do góry

Al, jaką mi reklamę zaserwowałaś :) No, no :D

Aż mi się głupio zrobiło. Czemu? Bo chyba mam sklerozę. Palca dałabym sobie uciąć, że komentowałam. No, ale już przestaję marudzić i biorę się do roboty.
Rozdział jest taki... kontrastowy. Wiesz, chodzi mi o to, że z początku jest spokojny, acz smutny, a potem nagle Bella przestaje się mazgaić i bierze sprawy w swoje ręce. I taka postawa mi się podoba! :D
Walka była... emocjonująca :) Soooory za to, że tak, hm, bez emocji o tym piszę. Po prostu rozdział przeczytałam te dwa dni temu i sugeruję się tym, co pamiętam. (Patrz: skleroza u góry). (Nie, żartuję. Dużo pamiętam :D).
W każdym razie możesz odpuścić sobie rozszyfrowywanie tych bazgrołów u góry. Ujmę to w trzech słowach - Jestem. Na. Tak. :D

Alicee napisał:
rozdział został... e... Z innej beczki. Napisałam rozdział na siedem stron, ale absolutnie nie zadowoliła mnie jego treść - długośc zresztą też - więc go usunęłam i zaczęłam pisać od nowa


Dżizys. Ostatni rozdział usunęłaś po napisaniu jednej strony, ten po siedmiu, to aż strach myśleć, co będzie z następnymi.
:D

A co się tyczy NŻ, to spokojnie, przeczytam, skomentuję. Mogłabym walnąć już teraz pusty komentarz pełen 'Och, ach i ech', ale po co? Staram się ograniczać czas na forum i zamiast tego poszukiwać Wena, więc jak tylko skończę rozdział, to strzelę Ci długi, wyczerpujący i wenodajny KK.

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Wto 14:05, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Tak więc mazałam mazałam pisałam i pisałam i wreszcie wyszło coś, co nie jest warte stuprocetowego usunięcia. Może z rozdziału najdumniejsza nie jestem, ale... sami ocencie. Jak chcecie następny rozdział to lepiej mi tutaj komentować, bo ostatnio moją wenę zabiły te tylko trzy komentarze:P (Za które dziękuję)
Rozdział DEDYKUJĘ Paramox22, bo odkąd pamięcią sięgam, zawsze komentuje i dziękuję za to bardzo.

Rozdział 14
Wnuczka i dziadek.


Poczułam okropnie silny ból w dziąśle. Chyba spałam, może… kto wie, ale ten ból wyrwał mnie z mojego niebytu.
Zanim zdążyłam choćby krzyknąć, czy podnieść się, całą moją szczękę opłynęła ulga. Płynna, bąbelkowa, wyczuwalna ulga.
Otworzyłam oczy. Obraz tak gwałtownie „załadował się”, że się przestraszyłam. Silne światło świeciło mi prosto w oczy, ale nie czułam potrzeby zmrużenia oczu. W ogóle, to było dziwne. Jakbym widziała coś w żarówce… Jakiś kolor…
Może umarłam?
Poczułam lekki ból i spojrzałam w stronę jego źródła.
Renesmee. Ale, to na pewno ona?
Wyglądała już na… niech mnie szlag, sześciolatkę. Miała naprawdę bardzo długie włosy, gęste niczym moje - wręcz nieproporcjonalne dla jej wieku. No i jej zielone oczy były większe niż pamiętałam.
Pochylała się lekko nade mną i, najdosłowniej rzecz ujmując, gryzła mnie. Nie chciało mi się jeszcze mówić, więc przeanalizowałam, dlaczego mogłaby to robić.
W końcu nic nie zrozumiałam, ale nie miałam też za dużo czasu. Zielone tęczówki Renesmee spotkały się z moimi, brązowymi. Oderwała się od mojej ręki i krzyknęła głośno:
- Obudziła się!
Nie czułam już zmęczenia. Może nawet go nie było, biorąc pod uwagę fakt, jak mój wzrok rejestrował wszystko.
- A ile spałam, cztery lata? - mruknęłam, patrząc, jak bardzo Renesmee się zmieniła.
Spojrzała na mnie szczerze zachwycona. Otworzyła buzię, ale zupełnie o niej zapomniała. Po prostu podziwiała mnie.
- Cztery dni. - Jakże bardzo znajomy głos dobiegł mnie z drugiej strony! Odwróciłam się i zobaczyłam Edwarda. Już miałam się rozpłynąć, gdy zobaczyłam, iż kuśtyka. Natychmiast przypomniał mi się kulejący Emmett i cała akcja z Victorią.
- Co z… nią? - Ostatnie słowo zaakcentowałam tak mocno, że nie musiał pytać, o kogo chodzi.
- Uciekła - szepnął, jakby uniemożliwiło to Renesmee słuchania.
Warknęłam.
- Jak to możliwe?
- No więc, Carlisle i Esme musieli zawieźć cię do domu. Ja zaś pomóc Emmettowi…
- Nie kłam - powiedział Em, pojawiając się w ramie od drzwi. - Gonił Victorię, a jak mu czmychła, to wrócił po mnie.
Edward wywrócił oczami. - No, niech ci będzie. W każdym razie, Alice, Rosalie i Jasper wpadli na Victorię. Rosalie była w takiej furii, że biegła szybciej ode mnie, a jeszcze w dodatku wyrwała Victorii pokaźny pukiel włosów… - przerwał gwałtownie.
- No właśnie, to jest część, która nas interesuje - powiedział Emmett. Wyglądał, jakby silił się ze sobą.
- No więc, co do tego pukla włosów… To tak jakby był jeden z ostatnich, jaki Victoria miała.
- Chrzanić subtelność, Bello, sprałaś Victorię? - wyrzucił z siebie podekscytowany Emmett.
- Eee… Chyba tak. Jakby. Ale potem mnie dopadła - stwierdziłam. - Co z twoimi nogami?
Jego uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- Mogę chodzić, ale niezbyt biegać czy coś…
- Musimy dowozić mu krew - dokuczył mu Edward.
Jak Boga kocham, Emmett miał tak zawstydzoną minę, że gdyby nie był wampirem, musiałby się zaczerwienić.
Dopiero teraz zorientowałam się, że powinnam pytać o siebie. Szybko dotknęłam tył głowy, ale nie było tam żadnej rany. Przejechałam językiem po…
- Nie mam zęba! - oburzyłam się, kładąc dłoń na policzku.
- Nie martw się. Chcemy go przyspawać jutro. - Edward pocałował mnie w policzek.
- Przyspawać? - zapytałam wystraszona.
- To znaczy, Renesmee go przyspawa. Jej jad cię leczy. Ale nie ma jego nieograniczonych ilości, na dzisiaj zużyła go już na jeden ząb.
- Czemu tak urosłaś? - skierowałam do niej z wyrzutem w głosie. - Rumieni się! - krzyknęłam zszokowana. - I wywraca oczami! - dodałam, jakby to było coś okropnego, niczym morderstwo.
- No, wygląda jak wasza dwójka wrzucona do miksera - mruknął Emmett. - Nieźle musieliście się miksować…
Mój ruch był odruchowy - chciałam rzucić w Ema czymś, co było pod ręką, ale gdy to schwyciłam, zostało mi wyrwane z ręki. Byłam skonfundowana, ale i tak trafiło Emmetta.
- To był naprawdę ładny wazon - szepnął oburzony, łapiąc dwie rozbite części naczynia. - Bello, powiedz jej, że nie można rzucać w ludzi rzeczami.
- Renesmee, nie można rzucać w ludzi rzeczami. Ale w wampirzego wujka Emmetta jak najbardziej.
Posłał mi przedrzeźniające spojrzenie. Coś mi nie pasowało.
- Żartujesz, ale się nie uśmiechasz. To przez nogi?
- Tak to przez nogi.
- Nie, to nie przez nie.
Emmett i Edward powiedzieli to w tym samym momencie.
- Stary! - syknął Em, uderzając brata w ramie. Uniosłam pytająco brwi.
- Ciocia Rose chce zajść w ciąże - oznajmiła Renesmee.
- Jak to?
- Kachiri mówiła, - zaczął Edward - że czasami, gdy mężczyzna, w sensie człowiek, zapłodni wampirzycę, ta może zajść w ciążę. To jest bardziej rzadkie. Gdy człowiek zmieni się w wampira, kobieta w sensie, jej płodność zazwyczaj staje w miejscu, ale w niektórych z przypadków, ten fenomen leczy się podczas przemiany. Zaś wampiry płci męskiej zostają praktycznie tacy sami, ale haczyk tkwi w tym, że ich lekko zmienione nasienie nie jest w stanie zapłodnić wampirzycy, nawet jeśli ta jest zdolna do rozrodu.
- Rose chce zdradzić Emmetta - szepnęłam do siebie, robiąc duże oczy. - Ale jak… to znaczy… gdzie… w jaki…? - zająkałam się.
- Aktualnie wybiera dawcę spermy - wymamrotał Emmett. - Ocenia tylko wygląd bo uważa, że złe cechy zniweluje swoją wspaniałą matczynością.
- Przykro mi. Czy coś - mruknęłam niepewnie. Nie powinien się w jakimś stopniu cieszyć?
- Nie o to chodzi - wymamrotał. - Jeśli się okaże, że ona w ciążę zajść nie może, to… będzie przybita.
- Aha. - Chyba rozumiałam jego sposób myślenia. Postanowiłam zmienić temat na równie ważny. - Jak myślisz, Victoria się poddała? - skierowałam do Edwarda.
Spojrzał mi głęboko w oczy i powoli zaprzeczył kiwaniem głowy.
- Chodźcie. - Skierowałam jedną rękę w stronę córki, drugą zaś w jej ojca.
Edward złapał mnie za dłoń i objął ramieniem. Renesmee zaś wtuliła się w mój bok. Patrzyłam na jej budowę. To było dziwne. Jakbym straciła kilka lat.
- A tak w ogóle, gdzie są wszyscy?
- Rosalie z Jasperem wiesz gdzie - zaczął wyliczać Emmett - Carlisle i Esme są w szpitalu. Odtąd chcą trzymać się razem. Alice próbuje udusić swój mózg. Pewnie nawet nas nie słyszy, skupia się na swojej głowie. Kachiri, Senna i Zafrina nie dały się namówić do zostania, patrolują cały czas lasy. Eleazar wrócił do Carmen.
Kiwnęłam głową.
- Zjadłabym coś - oświadczyłam, podnosząc się. - Nie wiem na co mam ochotę - jęknęłam.
Wszyscy zeszli za mną niczym cienie.
- Bello, zapomniałem. Renesmee będzie cię kąsać codziennie, nawet jeśli będziesz już zdrowa - oświadczył Edward.
Odwróciłam się do nich z pytającą miną.
- Czemu? Po co?
- Chcemy zmienić cię w…
Emmett mu przerwał. - W zabójczą mamuśkę.
Zrobiłam minę „nic nie rozumiem”.
- To dla dobra was obu. Będziesz zamieniana przez jad Renesmee do czasu, aż ten stanie się używalny do walki. Wtedy będziesz biegała szybciej od wampirów i miała lepszy wzrok. Ze słuchem może gorzej, ale… No a mała będzie mogła się bronić jadem - wytłumaczył Emmett.
Cała trójka się skwasiła.
- A gdzie haczyk? - Wywnioskowałam po ich minach, że jakiś musi być.
- Masz trzydzieści lat - wyrzucił z siebie Edward tak szybko, że brzmiało to bardziej jak: „Ma trzya lt”, czy coś takiego.
- A Renesmee? - zapytałam szybko.
- Ona więcej. Około stu. Albo dłużej, jeśli regularnie będzie się zmieniać w zwierze i rzadko używała jadu.
Serce ścisnęło mi się na dźwięk tych słów. Odejdę, gry Renesmee będzie do mnie całkowicie przywiązana, a sama umrze siedemdziesiąt lat później? Koniecznie musiałam pogadać z Edwardem. Przygotować go na to. Chciałam, żeby żył jak najdłużej. Ale to na osobności…
- Umieram z głodu. - Ruszyłam szybko w stronę lodówki. - Renee, chcesz coś?
Edward zmarszczył brwi.
- Renee?
- Och… Tak jakoś mi się powiedziało. Póki nie ma tu mojej mamy, nie będzie się nikomu mylić, prawda? Renesmee, podoba ci się?
- Chcę poznać babcię Renee - oświadczyła hardo. Miała smutną minę. Niech to szlag. Musieliśmy zasiać w niej świadomość, że umrę o wiele wcześniej od niej?
Mi też udzielił się smutek. Może nie dlatego, że bałam się śmierci - bardziej z powodu faktu, że mnie stracą. Ta świadomość potrafiła przybić.
Wyjęłam z lodówki - w końcu coś - szynkę. Zrobiłam sobie dwie kanapki. Gdy je gryzłam, czułam, jakbym jadła coś miękkiego niczym wata. Odruchowo uważałam, żeby nie wgryźć się sobie w podniebienie czy coś.
- A ja będę miała jakiś jad? - zapytałam.
- Nie wiadomo. Możliwe, że będziesz mogła zamieniać w wampiry takie jak my, ale równie dobrze możesz nie mieć nic, albo to co Renesmee.
- Aha - mruknęłam tylko, jedząc już drugą kanapkę. Przełknęłam i nie mogłam się powstrzymać. - Edward, musimy iść do Charliego - palnęłam szybko, jakby mając nadzieję, że mnie nie usłyszy.
- Wiem - stwierdził na luzie. - Ale nie martw się, Kachiri i Senna są praktycznie cały czas niedaleko niego.
- Nie zjedzą go? - szepnęłam przerażona taką perspektywą.
Zaśmiał się i pokiwał głową.
- Coś ty, nie zrobiły by tego Renee. Senna bawiła się z Renesmee w „kto wyśle ładniejszy obrazek”.
Nie dociekałam. Ale… w ogóle nie to miałam na myśli.
- Chciałam powiedzieć, że… Musimy mu przedstawić Renee - wyrzuciłam z siebie. Nagle poczułam silną potrzebę zmienienia tematu. - Co on na to, że tu jestem?
Edward rzeczywiście wyglądał, jakby nie był pewny, czy się nie przesłyszał.
- Cóż… wkurzył się. Przyjdzie tu dziś lub jutro, ale Esme wojowała z nim godzinami, aby stwierdzić, że jesteś cała i zdrowa. Ale wiesz, on myśli, że ukrywasz ciąże. Tymczasem…
Em przerwał bratu. - Najlepsza była reakcja Esme na tekst Charliego: „Mam nadzieję, że twój syn jej nie zjadł”. Spojrzał na nią tak poważnie, że omal się nie wygadała. - Zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się na tą myśl.
W tym momencie coś dotknęło mojego ramienia. Było owłosione. Wrzasnęłam i odskoczyłam do tyłu, czując skurcz w sercu i przypływ adrenaliny.
Wiewiórka. Spadała powoli na ziemie. Bardzo, bardzo powoli…
Edward, Emmett i Renesmee stali i patrzyli się na miejsce, w którym przed chwilą byłam. Również praktycznie się nie ruszali.
Zawahałam się. Adrenalina. Odruch ludzki, jeśli chodzi o strach. No tak.
Wybiegłam pędem z pokoju i wleciałam do pomieszczenia z garderobą Alice. Nie mogłam się powstrzymać. To było bardziej kuszące niż cokolwiek, zobaczyć te wszystkie ciuchy i…
Sięgnęłam pierwszą lepszą sukienkę. Wybiegłam i wróciłam do kuchni. Chłopacy byli w połowie obróceni, a Renesmee uchylała się w stronę wiewiórki.
Szarpnęłam ręką Emmetta i włożyłam mu przez głowę kreację. Naprawdę, to było silniejsze ode mnie. Pomyślałam o śmiechu Renesmee.
Wcisnęłam w niego ciuch, starając się zrobić to tak, by nie pękł.
Zaśmiałam się z efektu i odsunęłam się od szybciej już ruszającego się Emmetta.
Po chwili adrenalina wyparowała. Renee złapała spadające zwierzątko, a jej wujek gapił się za siebie ze zdziwioną miną. Nie wiedział, co przed chwilą poczuł.
Edward już miał spojrzeć na mnie, gdy jego spojrzenie wylądowało na bracie. Wybuchł śmiechem na widok kremowej kreacji wciśniętej na Emmetta do połowy.
Renesmee również po chwili zaczęła się śmiać.
Emmett spojrzał na siebie i posłał mi wściekłe spojrzenie.
- Jak to zrobiłaś? - wymamrotał, prawie nie ruszając ustami.
- Przestraszyłam się.
Renee ni stąd ni zowąd wyciągnęła komórkę i pstryknęła zdjęcie.
Zmarszczyłam brwi. Już ma telefon?
- Ustawię to na tapetę - stwierdziła.
- Nie odważysz się - uniósł się, ale z nutką strachu w głosie.
- Wyślemy to do Internetu - poparł córkę Edward.
- Wydrukujemy i damy Charliemu do komisariatu. W ramce.
- Mamo, wiesz, że kupiliśmy wiewiórce kojec, miski i zrobiliśmy plac zabaw? - wyrzuciła z siebie Renesmee rozentuzjazmowanym głosem.
- Plac zabaw? - syknęłam w stronę Edwarda. Wzruszył tylko ramionami.
- Ma tam huśtawkę, dużo lin i kijów do chodzenia i skakania. I w ogóle.
- W jakim pokoju?
- Na strychu. To znaczy tak jakby. Taki nieużywany pokój na najwyższym piętrze - odpowiedział Emmett.
- Mhm - skwitowałam. - Wiewiórka ma własny pokój, a ja muszę dzielić jeden z Edwardem - zażartowałam. Wszyscy się roześmiali. I znów straciłam panowanie nad własnym głosem. - Edward, musimy przedstawić Charliemu jego własną wnuczkę.
Tym razem zrozumiał.
- Jak chcesz mu to wytłumaczyć? - spytał sceptycznie.
- Prawdą - stwierdziłam. - Renee sobie polata.
Zrobił gigantyczne oczy, zaś Renesmee zaczęła skakać i klaskać.
- A co z… tym wszystkim, co wcześniej mówiłaś?
- Spokojnie, nie mam zamiaru wyrzucić mu wszystkiego z armaty. Po kolei…
Zmarszczył brwi.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Najpierw pokażę mu, że mogę szybko biegać. Zacznę bardzo wolno tłumaczyć o tym, kim jesteś. Bo tak, pójdziesz ze mną. Potem, jeśli stwierdzi, że rozumie i nie dostaje właśnie zawału, przedstawimy mu Renesmee i zaczniemy, ponownie, wszystko wyjawiać. Ominiemy fakt, że Renee jest niepokalanie poczęta, zostawimy temat rozszalałej wampirzycy i inności Jacoba. Weźmiemy ze sobą Esme, żeby nie próbował cię bezceremonialnie zastrzelić i Carlisle’a, aby w razie czego pomóc jego sercu, oraz Jaspera, żeby rzeczony zawał powstrzymywał.
Spojrzał na mnie z podziwem.
- Jesteś przekonana, że ten plan zadziała, czyż nie?
- Tak - potwierdziłam, na co on skwitował to tym samym słowem.
- Trzeba ściągnąć Jaspera - powiedział Emmett z nadzieją w głosie. Wyszedł z pokoju, zdejmując z siebie sukienkę.

Dwie godziny później wrócił Jasper, a niedługo po nim Esme i Carlisle. Bardzo powoli zaczynało się ściemniać. Byłam pewna, że Charlie jest w domu.
Renesmee chodziła - tak, chodziła! - podekscytowana po parterze. Nie wydawała się na ani trochę przestraszoną albo niepewną. Punkt dla niej.
- To idziemy? - zapytałam stojących przede mną: Edwarda, Jaspera, Carlisle’a, Esme i Renesmee.
Wszyscy pokiwali głową.
- Przebiegniemy się? - wyrzuciła z siebie rozentuzjazmowana Renesmee. Wywróciłam oczami.
- Edward?
Wzruszył ramionami.
- Ja mogę biec.
- Esme, Carlisle? - Odruchowo zapytałam ich o zdanie. Mimo iż wyglądali młodo, zdawali mi się tymi „starszymi”. Jaspera nie pytałam, bo był tym „młodym”.
Zapytani pokiwali głową.
Wyszliśmy, wciąż zachowując się cywilizowanie… i wtedy Edward uśmiechnął się do mnie zadziornie.
- Wyzwanie? - szepnęłam.
- Jeśli tak to interpretujesz… - urwał, zrywając się przed siebie. Zmrużyłam oczy i ruszyłam za nim.
Wyprzedzałam wszystkich, oprócz Edwarda. Gdy już go doganiałam, byłam łeb w łeb, musiałam zwolnić aby ominąć drzewo. W przeciwieństwie do normalnych wampirów, nie robiłam tego instynktownie.
Edward biegł jak sportowiec - chyba naprawdę bardzo chciał wygrać. Zaśmiałam się w duchu, zagapiając na niego.
No i wtedy zobaczyłam przed twarzą drzewo. Niech mnie szlag, ale wszystko wokoło się zatrzymało.
Adrenalina - zaśmiałam się. Ruszyłam przed siebie, wyprzedzając Edwarda, który biegł tempem wolnego, ludzkiego spacerku.
I dopiero wtedy, gdy miałam maksymalnie wyostrzone zmysły, zobaczyłam Renesmee. Wcześniej jej nie widziałam, gdyż czułam jej obecność, ale teraz ją zauważyłam.
Najzwyczajniej jak się da to powiedzieć, latała. Była przy samych koronach drzew, a że była przede mną i Edwardem, domyśliłam się, że musi być bardzo zwinna. Zapatrzyłam się ale szybko otrząsnęłam i zaczęłam pędem biec. Z łatwością omijałam drzewa, choć wciąż nie instynktownie.
Adrenalina wyparowała zaraz pod domem Charliego. Ujrzałam Renesmee, powoli lądującą na ziemi i Edwarda, który wparował pod dom zaraz po córce.
- Oszustka - skwitował.
Wywróciłam oczami.
- Mówi się natura. - Powtórzył moją reakcję. - Ale ona nie oszukiwała - stwierdziłam.
Źrebię trzymało w zębach wszystkie swoje ubrania.
- To będzie uciążliwe - stwierdziłam. Skrzydlate zwierze pobiegło za domek. Gdy jako ostatni wrócili Carlisle i Esme - trzymając się za ręce - wróciła też Renesmee, już ubrana.
- Jak myślisz, Charlie potrafiłby mi strzelić w twarz, albo gdziekolwiek, z bliska? - rzucił Edward. Zaśmiałam się.
- Nie wiem. Czemu?
- Bo kula kilka sekund po wystrzale jest bardzo gorąca, może zostać ślad - stwierdził i ruszył w stronę domu. Ja zaś skamieniałam.
Ogarnęłam się i ruszyłam za Jasperem.
- Czekajcie! - powstrzymałam Edwarda jakimś dzikim ruchem rąk przed dzwonieniem.
- Co?
Może by tak kazać Jazzowi stąd wyjść? Może Charlie nie zniesie tyle… wampirów?
- Albo nic - wymamrotałam i zapukałam.
Z domu dobiegło nas trzeszczenie kanapy i kroki.
- Kto tam? - zawołał Charlie.
- Bella - oświadczyłam. Kroki przyśpieszyły i drzwi otworzyły się mocno. Tata, nie zważając na to iż jesteśmy obserwowani, przytulił mnie mocno. Nie tego się spodziewałam.
- Młoda damo, będziesz miała dużo do tłumaczenia - ostrzegł mnie. Dopiero teraz zauważył Cullenów stojących naokoło.
I oczywiście nie mógł przegapić Renesmee.
- Macie nowe… - Swoje przerwane zdanie kierował do Carlisle’a i Esme, ale zmienił zdanie i spojrzał na mnie z dużymi oczami.
Rzucił wzrokiem na Renesmee, a następnie na nas. Mnie i Edwarda, rzecz jasna.
Jego brwi się zwęziły, a na twarzy zagościła mina pod tak dobrze znanym mi tytułem: „nic nie rozumiem”.
Zarzuciłam na nich wszystkich płachtę i natychmiast wysłałam Jasperowi pytanie odnośnie stanu zdrowia staruszka.
Jest skołowany - stwierdził. Widzi w niej i ciebie i Edwarda, ale zarazem jest przekonany, że dziewczynka jest za duża.
Charlie, przegrany, potrząsnął tylko głową.
- Carlisle, Esme - powitał ich skinięciem głowy. - Emm… - spojrzał na mnie pytająco. Pokiwałam szybko głową. - Jasper. No i Edward. Oraz…?
- Renesmee - przedstawiła się moja córka.
- Po Esme? - rzucił z ulgą, ale po chwili na jego twarzy zagościł strach. - I Renee? - spojrzał na mnie z wyrzutem, ale także pytająco.
Otworzyłam usta aby coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia co. Stanie tak przed Charliem nie było łatwe, jak to wydawało mi się podczas planowania całej eskapady.
- Nietak - mruknęłam, zbijając go z tropu. Edward patrzył na mnie z uniesionymi brwiami. - Zaprosisz nas? Musimy pogadać.
- A tak, tak - pokiwał ręką, otwierając szerzej dni.
Wszyscy usiedli w małym salonie Charliego. Nikt nic nie mówił, a atmosfera była napięta. Skuliłam się w sobie. Miałam ochotę stąd wybiec. Oparłam się o Edwarda i wyłożyłam wyprostowane jak druty ręce między kolana, co było strasznie niewygodną pozycją.
- Więc, Charlie, bardzo tęskniłeś za Bellą? - To Esme starała się oczyścić atmosferę.
- Bardzo. Bello…
- Edward jest wampirem! - krzyknęłam. Zrobiłam głośny wdech, zszokowana, i zatkałam sobie usta.
Esme skamieniała, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Jasper nie ukrywał swojej ochoty do śmiania się. Carlisle także się uśmiechał, ale bardziej uspokajająco niż zabawnie. A Edward… cóż, jak Edward, uniósł brew.
- Grasz w musicalach? - zagadnął zaciekawiony Charlie. Czułam, jakbym miała zemdleć.
Edward spojrzał na mnie, prosząc niemo o pozwolenie. Rzuciłam mu tylko obojętne spojrzenie.
- Nie - stwierdził tylko.
Esme odsunęła się od Charliego w razie, gdyby zorientował się, o co chodzi.
- To gdzie grasz wampira?
- Nigdzie.
- Bello? - szukał oparcia.
- Nie gra nigdzie - stwierdziłam tylko, na co ściągnął brwi.
- Ale powiedziałaś, że…
- Że JEST wampirem! - Czułam się, jakbym to ja miała dostać zawału.
Ściągnął brwi i spojrzał pytająco na Esme.
- Edward, zrób coś - jęknęłam. - Ja nie mogę.
Renesmee wierciła się w niewygodnym fotelu, patrząc na całą scenę z niemą miną.
- Jestem wampirem, Charlie - stwierdził tylko Edward.
Mój ojciec mlasnął dziwnie.
- Oj, dzieciaki, nie wygłupiajcie się…
I wtedy właśnie stała się najmniej oczekiwana rzecz. W życiu nie pomyślałabym, że tak to się potoczy, ale…
Renesmee zrobiła niecierpliwą minę i wybuchła na fotelu.
Ojciec spojrzał tam szybko i wrzasnął głośno, wstając z kanapy i odskakując do tyłu.
Potrzebuję ADRENALINY! Dlaczego ona tak długo każe na siebie czekać? Czemu nie może się pojawiać za każdym razem? Chcę zatrzymać cholerny czas i dać Renesmee szlaban na następne dziesięć lat!
- Charlie, spokojnie! - zawołali jednocześnie Carlisle i Esme.
Gapił się z szerokimi oczami na zwierzę pośrodku jego małego saloniku.
- Źrebię! Z cholernymi skrzydłami! - Jak na rozkaz, Renesmee rozciągnęła skrzydła a następnie je zwinęła.
- Jest źle - stwierdził Edward.

Renesmee wybiegła po jakimś czasie z pokoju, aby się ubrać i zmienić. Charlie, jak na spełnienie moich obaw, trzymał się za serce i wgapiał we mnie. Esme uspokajała go razem z Carlislem, zaś Jasper wysyłał mu senność, która zwalniała trochę jego serce. Gdy już naprawdę się uspokoił, prawie zasnął, poprosił o wyjaśnienia…
I się zaczęło. Tłumaczyliśmy mu wszystko. Jak to, że Cullenowie są wampirami…
- Wy też? - szepnął zszokowany, patrząc na Esme i Carlisle’a. Kiwnęli tylko głowami.
Dodaliśmy, że wampiry nie zawsze są złe, jak na przykład ojciec Edwarda, w końcu pracował w szpitalu.
Gdy wytłumaczyliśmy, czym różnią się od wampirów z legend, jego twarz zelżała trochę, ale wciąż wyglądał na nerwowego.
- Więc nie jecie ludzi?
Przytaknęliśmy.
Tłumaczyliśmy mu też, skąd wzięła się Renesmee. Robił co chwile przerażone miny, patrząc na nią zlękniony. Staraliśmy się też pomóc zrozumieć, czemu zamienia się w źrebię, ale pomachał tylko rękami
- Im mniej tym lepiej.
Dodaliśmy też, że poprzez urodzenie pół wampira, sama takowym się stałam, ale jest to niezauważalne i w żaden sposób mnie nie zmienia…
Pożegnaliśmy się. Atmosfera była gęsta jak cement. Stwierdził tylko, że…
- Chcę dowodu. Innego niż mała.
Wtem Carlisle podbiegł do niego, złapał w pasie, przeniósł na drugi koniec pokoju i wrócił.
Gdy uznał, że wierzy, praktycznie wygonił nas z domu. Chciał być pewny, że nie powie nic głupiego. I musiał to wszystko sobie poukładać i ba, jak najbardziej go rozumiałam.
Gdy wróciliśmy do domu, zadzwonił telefon.
- Słucham? - odezwałam się.
- Ale masz mieszkać u mnie, dobra? Razem z Renesmee. Nie obchodzi mnie, że oni mają lepiej. Chcę znać swoją wnuczkę.
Jednym słowem. Charlie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Wto 16:25, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Dziekuje za dedykacje, nie spodziewalam sie tego :) Co zapewne wiesz, rozdzial mi sie znowu spodobal.

Ciesze sie, ze Bella przezyla. Balam sie troche o nia, bo kiedyby umarla, bylby koniec opowiadania, a tego bym nie chciala. Zadziwiajace jest dzialanie jadu Renesmee, uzdrowila swoja rodzicielke. Super przedstawilas sytuacje Emmetta, nie moze biegac. Najdziwniejsze jest polowanie dla niego, upokorzony wampir :P Pozniej jeszcze wybryk Belli. Nielatwe ma zycie partner Rose. Mimo postaci fikcyjnych, poczulam wspolczucie dla tego wampira. Na dodatek jeszcze ta sprawa z dzieckiem. Moj faworyt nie ma latwej egzystencji w twoim ff.
Szok zagoscil na mojej twarzy, kiedy dowiedzialam sie o dlugosci zycia Belli. Zostalo jej 30 lat, Edward i Renesmme beda musieli poradzic sobie bez niej i zyc ze swiadomoscia, ze nie moze byc z nimi dlugo. Sadze jednak, ze to dobra cena za pare lat lepszego zycia niz czlowieka.
Edward z pewnoscia sprawdzil sie w roli ojca. Balam sie, ze nie zaakceptuje swojej corki, ale w koncu ta obawa minela. Malo kto, zgodzilby sie na wiewiorke w domu. Zadziwiajace jest to, jak szybko to dziecko rosnie. Przy takim tempie za pare dni uzyska wyglad nastolatki.
Podoba mi sie to czekanie na powrot Victorii. Wszyscy nie wiedza, kiedy do nich przyjdzie i jaki ma plan. To dodaje niepewnosci temu opowiadaniu.
Najlepsza scena z pewnoscia jest wyjawienie prawdy Charliemu. Nie spodziewalam sie, ze odwazy sie na tak trudny krok, a jednak. To kolejny argument na to, ze zaskakujesz. Jego reakcja mnie zdziwila. Pierw wszystko wzial na zarty, pozniej sie przerazil i na koncu zazadal wizyt z wnuczka. Malo ktory dorosly mezczyzna takby sie zachowal, nawet mimo milosci do corki.
Pozdrawiam i zycze weny,
Paramox22 :P

Co do milosci Charliego do Belli chodzillo mi o to, ze zwykly normalny rodzic nie zaakceptuje tak lagodnie wiesci, ze duzo osob z jego otoczenia (Jacob i Cullenowie) nie sa ludzmi, a jego corka jest polwampirem. Wiekszosc ludzi uznalaby Bells za potwora i tyle (po prostu stereotypy na temat wampirow i niewiedza), a ta historia z Renesmee musiala byc dla niego co najmniej dziwna. Ta scena jak najbardziej mi sie spodobala. :)
P.S.
Ucieszylam sie, ze nie bedzie ich zycia forever Edwarda i Belli.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Paramox22 dnia Wto 18:13, 27 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Wto 17:06, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Jak zwykle jesteś zbyt skromna:) nie wiem co Ty tam chciałaś poprawiać... wszystko jest na miejscu i tak jak być powinno:) piszesz naprawdę dobrze i masz niesamowite pomysły na rozwój akcji. Bardzo mi się podoba Renesmee i jej przemiany - chciałabym to zobaczyć na własne oczy:)zastanawiam się czy Victoria da im nieco odpocząć i dojść do siebie?
trzymaj tak dalej i nie daj się długo prosić o kolejny rozdział:)
Pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Wto 17:41, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Ja wcale nie jestem skromna... ja tylko... jestem skromna, okej, okej! (to nie było skromne xD Było?)
Koniec paranoi.

Paramox, a czemu się nie spodziewałaś? Czyżbyś skromna była/
Teraz prawdziwy koniec paranoi.
Coś ty, akcji z prologu nie było, jak więc mogłaby umrzeć, hę?:D Ja też jestem Team Emmett ale... cóż, on wydawał sie najodpowiedniejszy do oddania grozy, jaką sieje Victoria. Toż przecież on największy i najtwardszy.
Co do 30lat... a nie wiem, tak mi się napisało. Ale stwierdziłam, że taki hapilly ever after FOR EVER brzmi banalnie... i taki odruch mną pokierował, ale nie żałuję. Zawsze mogę zrobić kontynuację, ale bez Belli, co nie? Tylko że to w gusto dramy by było trochę... hm... no nie wiem. Nic nie obiecuję bo naobiecuję a potem na siłę będę robić. W ogóle, pff, nic nie mówiłam xD
Zauważ, jaki Edward miał wybór. Ryzykowanie życia Belli i danie jej... może 50-60 lat? Ale większa szansa na śmierć z ręki Victorii... Albo 30lat w młodości jak w wiecznym SPA, i przy okazji większa szansa do obronienia się... Cóż, ja bym wybrała to drugie, nie wiem jak niektórzy...
Co do paru dni to nie, aż tak szybko jej nie pójdzie z nastolatkowaniem. ;p Ale nie wiem... Nie wiem, ile będzie miała "ludzkich wygląd-lat" pod koniec ff'a.
Co do Charliego. Ja się skonsultowałam( tak, to jest śmieszne) z moim facetem i poprosiłam, żeby taką sytuację sobie wyobraził. Dodatkowo, zdałam sie na własną wyobraźnie i to nam wspólnie wyszło. No wiadomo, żart, bo naprawdę, "wampir" brzmi jak żart w kontekście "on jest". Ale jak coś ci obok wybuchnie i stoi "zerorożec" w pokoju, to raczej to nabiera inny obrót. Ale to w końcu chodzi o jego córkę, więc... to bardziej miłość do córki niż wnuczki. Wnuczki nie zna. (To znaczy zdanie z mało który dorosły mnie zgubiło i nie byłam pewna, czy chodzi ci o to, że ci się to nie spodobało/nie rozumiesz, czy tylko tak napisałaś, stąd tłumacze, jak rozumowałam:P)

Nelka - właśnie się zastanawiam, ale... kurdę. Nie mogę trzech następnych rozdziałów poświęcić na sielankę - planuję jeszcze cztery, może pięć. A chcę trochę akcji pobudować - ALE TO PLANY. Ja zawsze paplam a potem nic nie wychodzi, serio. Więc, zobacyzmy z tą Victorią...
A co do pomysłów moje, to chyba naprawdę jestem skromna, bo mi sie nic nigdy nie podoba:D A optymistką jestem, cholera.

No, dziękuję za komentarze


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Wto 18:07, 27 Paź 2009 Powrót do góry

To, że nie wiesz, że jesteś skromna i to, że jesteś niezadowolona ze swojej twórczości właśnie świadczy o skromności:) i będę się przy tym upierała:) zauroczyłaś mnie swoim ff od samego początku i mimo, że dopiero od niedawna zdecydowałam się na komentowanie, to jestem Twoją wierną czytelniczką od samego początku:) tak więc może być i sielanka, bylebyś nie dała mi zbyt długo czekać na kolejne rozdziały:)
Pozdrawiam i życzę dalszej weny:)
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:27, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Dobra, zabieram się za komentarz. Ale na KK nie licz, chcę przed ósmą skończyć 6. Odkochania, więc wolę się nie rozpraszać :D

Wiesz, zdziwiło mnie, że Renesmee tak szybko rośnie. Gdy Bella się obudziła, byłam niemalże pewna, że miała na tyle rozległe obrażenia, że zapadła w śpiączkę (znowu :P) i obudziła się po kilku latach.
Albo przynajmniej po kilku miesiącach.
Dobrze, że Emmett jest już cały (no, prawie) i zdrowy. Irytuje mnie natomiast postawa Rosalie - tym, że chce go zdradzić, by mieć dziecko. A E. jest dla niej troszeczkę zbyt wyrozumiały, moim skromnym zdaniem. Doprawdy, co ta miłość z człowiekiem (tudzież wampirem) robi.

Cytat:
- Najpierw pokażę mu, że mogę szybko biegać. Zacznę bardzo wolno tłumaczyć o tym, kim jesteś. Bo tak, pójdziesz ze mną. Potem, jeśli stwierdzi, że rozumie i nie dostaje właśnie zawału, przedstawimy mu Renesmee i zaczniemy, ponownie, wszystko wyjawiać. Ominiemy fakt, że Renee jest niepokalanie poczęta, zostawimy temat rozszalałej wampirzycy i inności Jacoba. Weźmiemy ze sobą Esme, żeby nie próbował cię bezceremonialnie zastrzelić i Carlisle’a, aby w razie czego pomóc jego sercu, oraz Jaspera, żeby rzeczony zawał powstrzymywał.


I to się nazywa plan :D

Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się. To, że czekałam na rozdział, to już wiesz, więc o tym nie wspomnę :D
Jeszcze coś? A, tak. b. podobała mi się scena z uświadamianiem Charliego. Boże, Renesmee wymiata :D A ostatnie zdanie? Bezcenne. No normalnie uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam takiego Ch. :D
I Ciebie też uwielbiam, btw. :*

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin