FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Hourglass (Klepsydra) [T][NZ][+18] - Rozdział 20 - 15.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
bugsbany
Wilkołak



Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:32, 05 Maj 2010 Powrót do góry

Tak jak moja poprzedniczka również powinnam W mur ...to za to, że nie zawsze zostawiałam komentarz pod rozdziałami.

No ale teraz zabiorę się za wyrażenie swojej opini dotyczącej wstawionego chapika Cool Nie będzie to może konstruktywny komentarz ale bardzo się postaram.
Ten outtake pokazał nam bardzo wyraźnie co gnębi Edwarda, dlaczego jest taki jaki jest, skąd się bierze to jego zachowanie. Przez tyle lat był krytykowany przez biologicznych rodziców, zastanawiam się jak można postępować tak z własnym dzieckiem, zniszczyć jego marzenia, wmówić mu że jego pasja jest beznadziejna ? Chyba nigdy tego nie zrozumiem....sama nie mam jeszcze dzieci, ale czy nie powino byc tak, że rodzice wspierają swoje pociechy w tym co robią, czym się interesują? Dopóki nie wpływa to negatywnie na dziecko to po co je stresować?
No ale niektórzy ludzie nie powinni mieć dzieci Kwasny
Edward nie jest chory psychicznie, on po prostu jest nauczony, że izolowanie się od innych ludzi jest bezpieczne bo nie mogą go zranić. Ciężko mu uwierzyć, że Esme i Carlise mogliby go wspierać w pisaniu, bo niby dlaczego ma im zależeć na nim i jego pasji skoro rodzona matka go olała.
Niektórych może dziwić fakt, że tak dobrze dogaduje się z Lilli....ale mnie nie. Ona kocha swojego wujka i nie ocenia go tak jak dorośli.
Cieszę się, że Edek powoli otwiera się przed Bellą, zasłużył na odrobinę szczęścia w życiu. Tylko mam nadzieję, że tego nie zepsuje.
Trzymam za nich kciuki. Cool
Dla Ciebie jako tłumaczki wielkie bravo jestem pod wrażeniem, odwalasz naprawdę kawał dobrej roboty.
Na koniec życzę Ci bardzo dużo czasu i motywacji do dalszego tłumaczenia rewelacyjnego FF-a jakim jest Klepsydra

Pozdrawiam Bugsbany Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:45, 05 Maj 2010 Powrót do góry

Czytałam i płakałam. Nie wiem, czy to sprawka mojego dzisiejszego nastroju, czy od początku do końca ogromu emocji, jakie zawsze towarzyszą mi przy czytaniu tego opowiadania.
To było genialne. Ten tekst dosłownie mną zawładnął. Stopił się z moim sercem w jedno. Czytając, czułam się niesamowicie, całkowicie wniknęłam w świat wewnętrzny wykreowanego bohatera. Odczuwałam razem z nim; zupełnie jakby szeptał mi swoją historię do ucha.
Wszystko, co Edward przeżył zebrało się na gigantyczny ciężar, paraliżujacy funkcjonowanie w każdej dziedzinie życia. Teraz mogliśmy zobaczyć, jak bardzo ten bohater jest piękny wewnętrznie, ale równie przerażony, przytłoczony i zamknięty w sobie.
Przepięknie. Brakuje mi już słów, które złożyłyby się na logiczną i wartościową wypowiedź, dlatego zamykam się i idę przeczytać jeszcze raz Smile

Dziękuję, dziękuję, dziękuję - stokrotnie i prosto z szybko uderzającego serca tłumaczce Smile marcia - dziękuję za możliwość pełnego przeżywania bardzo dobrze przełożonego tekstu. Jesteś niezwykła :*

Pozdrawiam i już odliczam niecierpliwie do kolejnego spotkania z "Klepsydrą" Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 21:06, 05 Maj 2010 Powrót do góry

Niesamowite. To słowo jest banalne i zupełnie nie oddaje tego, co czułam czytając ten tekst.
Z jednej strony promyk nadziei w postaciach Belli i Lilly, z drugiej piekło dzieciństwa Edwarda. To wiele wyjaśnia, a właściwie wszystko: toksyczna matka, która przelała na syna całą nienawiśc, którą czuła do świata, a głównie do siebie, do swojego w jakiś sposób przegranego życia.
To przerażające, że w sume tak łatwo jednym słowem, gestem powtarzanym przez lata przez ukochaną osobę można zniszczyć życie drugiego człowieka. Nic dziwnego, że Edward tresowany w ten sposób nie wierzy w drugiego człowieka, nie wierzy w siebie, w swoją twórczość.
Tekst jednocześnie piękny - w sferze lietrackiej (opisy odczuć Edwarda, oddanie jego sposobu myślenia), a z drugiej strony wstrętny, mroczny, odpychający. Właśnie przez ukazanie znęcania się psychicznego.
Podziwiam Cię za tłumaczenie tego tesktu i dziekuję za możliwośc wejścia do tego świata (mój angielski nie pozwolił mi w pełni docenić jego zawiłości i złożoności).
Pozdrawiam, Mayah


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 15:25, 06 Maj 2010 Powrót do góry

przez chwilę zastanawiałam się czy też sobie nie przyłożyć jak przedmówcy, ale akuratnie postanowiłam nie mieć sobie nic do zarzucenia względem komentowania tego ffu Wink

bardzo przyjemny Outtake... naprawdę... wyjaśnia pewne kwestie i jednocześnie nie ingeruje w samą treść głównego opowiadania... nadaje pewną atmosferę i chyba trochę sie tej atmosfery boję...
od razu widać, ze autorka dobrze radzi sobie z opisywaniem przeszłości i bohater, zwany potocznie Edwardem - w tej odsłonie, który posiadamy jest motywowany przez zdarzenia z wcześniej... przez osoby z 'wczesniej'... dopracowanie na plus pięć... tyle mogę powiedzieć...
no i dodam, że jestem pod wrażeniem, ze chciało ci się w ogóle tyle tłumaczyć :P

dziękuję za dodatek Wink jestem olśniona jak na razie Wink

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Pon 18:28, 10 Maj 2010 Powrót do góry

Ciężkie i mroczne a jednak z odrobiną nadziei. Myślę, że tak mogę najlepiej opisac to opowiadanie. Jest doskonale napisane i fantastycznie tłumaczone. Jest dopracowane, dopieszczone w każdym szczególe. Uwielbiam je i tyle.
Outtake pozwala nam dowiedzieć sie znacznie wiecej na temat Edwarda a jednocześnie nie odkrywa wszystkiego. Ciągle jestem ciekawa co wpłynęło na to, kim jest teraz, jaki jest teraz. I co sie stało, że nie utrzymuje kontaktów z Esme.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Pon 16:50, 31 Maj 2010 Powrót do góry

Wygrzebuję ten temat z zakurzonego KP i daję nowy chap w Wasze łapki. Nie wiem, kiedy pojawi się następny, ponieważ, póki co, Bronze nie napisała niczego więcej.




Beta: Ewelina

Rozdział 19

Jasper i Alice byli dwójką unikatowych indywidualistów. On urodził się w Austin, w Teksasie i praktycznie dorastał przy szóstej ulicy, gdzie wschodzące zespoły grały piosenki, które później będą puszczane na jakiejś przecenionej stacji muzycznej. Wtedy Jasper także o tym marzył. Oczywiście zmienił zainteresowania, ale wciąż był i będzie najlepszym gitarzystą country, jakiego znam.
Alice również pochodziła z południa. Dorastała w sercu Mississippi, a później przeniosła się do Austin, aby uczęszczać do Teksańskiej Akademii Kucharskiej. Tam poznała Jaspera. Podjęcie decyzji o ślubie zajęło im mniej czasu niż mi jakiejkolwiek, która byłaby ważna, i nim się zorientowałam, zamieszkali ze sobą. Nigdy nie doszłam do tego, czemu zamieszkali w Seattle, jednak wyglądali na szczęśliwych. To więcej niż mogłabym powiedzieć o większości związków moich przyjaciół.
Ona od roku miała swoją firmę cateringową, która cieszyła się niezwykłą popularnością. Zazwyczaj nie angażowałam się w uroczystości, jakie organizowała, ale zawsze lubiłam patrzeć, jak pracuje. Jej biuro mieściło się na przedmieściu, gdzie chodziłam podczas weekendów lub dni wolnych. Twierdziła, że lubi towarzystwo, lecz nie pozwalała mi zbliżać się do jedzenia, odkąd ostatnim razem zepsułam ważne zamówienie. Nie mogłam też ośmielić się gotować.
Pewnego czwartkowego poranka, gdy obudziłam się obrzydliwie wcześnie i nie potrafiłam już usnąć, zdecydowałam się na pójście do jej biura. Kropił deszcz, co było typowe dla tej pory roku, ale mimo to postanowiłam iść na piechotę. Rześkie powietrze otrzeźwiło moją głowę i dało mi czas na obmyślenie ostatnich wydarzeń, jakie miały miejsce w moim związku z Edwardem, nie ważne, jakie by one były. Nie mogłam nawet stwierdzić, czy „związek” to odpowiednie słowo, lecz nie potrafiłam znaleźć dokładnego określenia.
Wchodząc na korytarz, strzepałam krople deszczu z kurtki. Sekretarka Alice posłała mi nieznaczny uśmiech i wskazała na obrotowe drzwi, które prowadziły do kuchni, gdzie ta spędzała większość czasu.
- Z tyłu. Ale uważaj, rano trochę wariowała.
Uśmiechnęłam się. – A czy ona kiedykolwiek zachowywała się normalnie?
Jednak Molly miała rację. Dziś z całą pewnością nie był typowy dzień, tego sennego czwartku nawet Jasper wydawał się nieobecny. Wszystko było dokładnie na odwrót. Nigdy nie widziałam jej tak zajętej. Ludzie krzątali się dookoła, nosili pudełka, ubijali składniki, próbowali sosów z różnych garnków albo przenosili świeżo upieczone jedzenie z piekarnika na chłodne tace. Duże, srebrne, zafoliowane miski znajdowały się na metalowych półkach w lodówce i choć nie widziałam Alice, słyszałam, jak krzykiem rozkazuje innym. Niemalże pomyślałam o odwróceniu się i wyjściu, ale gdy usłyszałam, jak woła mnie po imieniu, wiedziałam, że nie mogę zrobić nic innego, niż pozostać nieruchomo.
- Bella – przywitała się ostro Alice. Ledwie uniknęłam wpadnięcia na dwóch, wynoszących na zaplecze duże pudła, kelnerów. – Jestem na ciebie zła.
W dezorientacji zmarszczyłam brwi.
Mimo że wiedziałam, iż jej firma dobrze sobie radzi i ma zarezerwowane kilka zamówień, Alice prowadziła surową politykę przeciw większym wydarzeniom. Stres był dla niej nie do zniesienia, co udowadniało jej gniewne spojrzenie.
- Co ja zrobiłam? – spytałam niewinne, wyciągając rękę do jednej z tac, na której znajdował się tuzin okrągłych, polukrowanych ciasteczek. Pacnęła moje ramię.
- Nie powiedziałaś mi ani słowa o sobotnim wieczorze! Oczekiwałam, że zrobisz to z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem twoją najlepszą przyjaciółką, a to mój ulubiony pisarz, przez co powinnam o tym wiedzieć i zostać zaproszona. Po drugie, odrzuciłabym inne imprezy, gdybym wiedziała, że będę przygotować catering właśnie na tę! Wiesz, ile rzeczy trzeba wykonać w ciągu trzech następnych dni? – Jej paznokcie wbijały się w moje ramię, a jej ucisk zacieśniał się z każdym słowem.
- Alice, uspokój się. – Skrzywiłam się, modląc się przy tym, by zabrała rękę. – O czym ty mówisz?
Przyłożyła ręcznik do policzka, wycierając nim ślady mąki z twarzy. – O imprezie na cześć Edwarda – powiedziała powoli, jakbym była całkowicie głupia. Moje brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej w zakłopotaniu, kiedy kontynuowała szczegółowe mówienie o jakimś przyjęciu, które odbędzie się w sobotę, aby uhonorować Edwarda. Wszystko brzmiało świetnie i zostało zapięte na ostatni guzik z wyjątkiem jednej rzeczy: wiedziałam, że Edward nie miał zamiaru się na nim pojawić.
- Z jakiej okazji to przyjęcie? – zapytałam po raz trzeci, próbując oswoić się z tą myślą.
- Wygrał jakąś nagrodę literacką – wyjaśniła Alice, ponownie ustawiając za sobą timer. – W sobotę mają mu ją wręczyć. Rozmawiałam o tym z Rosalie. Stanowczo stwierdziła, że Emmett przyjdzie. Carlisle i Esme zresztą też.
- Jego rodzice tu przylecą? – Coś się nie zgadzało. – Jesteś pewna, że Edward o tym wie?
- Kobieta z komitetu nagród powiedziała mi, że nie wiadomo, czy się pojawi. Nie wiem, co miała na myśli. – Spojrzała na mnie, przygryzając wargę. – Mówił coś o tym? Bo sprawiasz wrażenie, jakby miało go tam nie być...
Usiadłam na blacie. – Idziemy na randkę. Przynajmniej tak sądziłam...
Alice zaskoczyła mnie tym, że zaprzestała wykonywania swoich czynności i całą uwagę skupiła na mnie. – Obiecaj mi, że spróbujesz go przekonać, żeby przyszedł. Nie robię tego wszystkiego tylko po to, aby impreza została zrujnowana, bo on nie zaszczyci gości swoją obecnością.
Westchnęłam, wyobrażając sobie, jak świetnie miało się to ułożyć. Zastanawiałam się, czemu niczego nie powiedział, ale potem przypomniałam sobie, na czym stanęliśmy. To oczywiste, że tego nie zrobił. – Postaram się.
Wyciągnęłam telefon i zaczęłam wybierać numer, nie patrząc na Alice. Sama mogła sobie na to odpowiedzieć.
- Bella Swan. Czemu zawdzięczam tę przyjemność?
Ściągnęłam plastikową pokrywkę ze swojej latte i przed pomieszaniem wsypałam do niej dużą ilość czekolady. – Co słychać, Emmett?
Ziewnął i wtedy zorientowałam się, jak wcześnie jeszcze było. – Wszystko dobrze, dzięki. Próbuję tylko przetrwać ten tydzień.
Zaśmiałam się. – Rozumiem. – Wzięłam oddech, zastanawiając się, jak zacząć. – Słuchaj, rozmawiałeś ostatnio z Edwardem? – Zajęłam jeden z wolnych stolików znajdujących się przy oknie. Biznesmen obok stukał w klawiaturę laptopa, a dwie kobiety plotkowały głośno o swoich przyszłych rozwodach. Wzięłam łyk kawy i oparłam głowę o krzesło. Biuro Alice nie było najlepszym miejscem na rozmowę, więc przeniosłam się do kawiarni obok. Tam przynajmniej mogłam słuchać, jak Emmett mówił mi o niespotykanym uporze Edwarda, który ponownie zdominował jego decyzję.
- Ostatnio rozmawiałem z nim w zeszłym tygodniu, gdy zadzwoniłem, żeby poprosić o opiekę nad Lilly w ciągu weekendu – oznajmił. – Ale to tylko tyle. Próbowałem się do niego dodzwonić kilka dni temu w innej sprawie, ale nie oddzwonił.
- Ma zaopiekować się Lilly podczas tego weekendu? – spytałam, widząc wielką wagę decyzji Edwarda o niepojawieniu się na uroczystości. Ku mojemu rozczarowaniu, Emmett natychmiast obalił moją teorię.
- Nie, za dwa tygodnie. Wtedy ja i Rose będziemy mieli rocznicę, więc chciałem zabrać ją do Victorii na kilka dni.
Jęknęłam we frustracji, znajdując się w ślepym zaułku. – Nie wspomniał o niczym, co ma się odbyć w sobotę, prawda?
- O kolacji? – zgadł za pierwszym razem Emmett. – Oczywiście, że nie. To w końcu Edward.
- Więc nie masz pojęcia, czy się na niej zjawi?
Zamilkł. – Oczywiście nie powiedział mi niczego na sto procent, ale znam swojego brata. Jeśli miałbym zgadywać, rzekłbym, że nawet tego nie rozważa.
- Nawet wiedząc, że Esme i Carlisle mają tu przylecieć? – Nie mogłam zmniejszyć jego obawy. Czy to dlatego, że nie lubił znajdować się po środku wielkiego tłumu, czy miał ku temu jakiś alternatywny powód?
Wydaje mi się, że muszę porozmawiać o tym z Edwardem, nim upewnię się, że nie chce iść.
- To chyba jeden z głównych powodów – oświadczył szczerze. – Chociaż... na takich spotkaniach zawsze dzieją się dziwne rzeczy. Szaleni fani wtargają na przyjęcie, a on czuje się niezręcznie i wymyka się, zanim kolacja zostanie w ogóle podana. Coś takiego dzieje się za każdym razem, więc próbuje unikać tego najlepiej, jak potrafi.
- Dziwne? – powtórzyłam, ale on tego nie skomentował. Westchnęłam. – Myślisz, że jak go poproszę, to się nad tym zastanowi?
Emmett zachichotał. – Może spróbować. Ale, Bello?
- Tak? – Zaczęłam czuć pulsowanie w tyle głowy.
- Nie mów, że cię nie ostrzegałem.

:-:-:

W małym miasteczku jak Forks widok dziecka w pracy u któregoś z rodziców nie był czymś niezwykłym. Z tego, co pamiętam, nieustannie chodziłam z Charliem na komisariat – bez względu na to, czy był to „dzień przyprowadzania swojej córki”, czy też dzień wolny od nauki, kiedy to przebywałam tylko z nim. Z radością siedziałam na wielkim, obrotowym fotelu, obserwując najlepszych stróżów prawa w Forks podczas pracy. Wciąż byłam zachwycona oglądaniem przeciętnego dnia oczami taty. Dostałam nawet plastikowy, złoty znaczek zastępcy, który przypinałam do koszulki i którego ściągania odmawiałam aż do pierwszego dnia liceum, kiedy to moja najlepsza przyjaciółka powiedziała mi, że „nie jest on fajny”.
Rozumiałam to zainteresowanie całego świata. Znaczyło ono, że się o kogoś troszczysz i okazujesz mu, że chcesz czegoś więcej. Jednak posiadanie przy sobie przyczepionego do ciebie Edward nie stawało się czymś, co mnie szczególnie cieszyło.
Zastanawiałam się, czy też zadawałam tak wiele pytań, gdy Charlie pozwalał mi ze sobą chodzić. To było niczym słuchanie, jak wygląda świat oczami dziecka, które podąża za tobą w milczeniu. Co trzydzieści sekund szarpał mnie za koszulkę z nową skargą.
- Czy to jest w ogóle sanitarne?
Spojrzałam na Edwarda kątem oka, gdy za nami autobus przejechał przez zatłoczoną ulicę. – System komunikacji miejskiej? Tak, Edward. Tysięczny raz ci mówię: to jest sanitarne. Ludzie korzystają z niego codziennie.
Uniósł brew i rozglądnął się po autobusie. Wszystkie miejsca były zajęte przez ludzi, który każdego dnia dojeżdżali do pracy, przez co ja i Edward zostaliśmy zmuszeni do stania, na co on od razu zaczął narzekać. Podróż zajęła nam dwadzieścia dwie minuty, a on sprawiał, że trwała niczym wieczność.
- Nie robisz tego codziennie, co nie?
Zaśmiałam się z powodu niepokoju w jego głosie. – A co, zmartwiłoby cię to? – Wiedziałam, że droczenie się z nim prawdopodobnie nie było dobrym pomysłem, skoro już wydawał się bliski ataku paniki, ale nie potrafiłam się powstrzymać. To okazało się przyzwoitym sposobem spędzania czasu.
Przełknął, łapiąc metalowy słup niczym koło ratunkowe. – Ani trochę.
Po czternastu i pół minucie autobus z piskiem zatrzymał się na odpowiednim przystanku. Na chwiejnych nogach Edward wyszedł z niego razem ze mną, wdzięczny, że w końcu znalazł się na chodniku. Budynek, w którym pracowałam, znajdował się dwa bloki dalej, jednak domyślałam się, że wolał udać się tam na piechotę niż jechać kolejny przystanek.
- Czemu po prostu tam nie pojedziemy? – zapytał, niewątpliwie myśląc o tym, że nasze samochody są zaparkowane przed moim mieszkaniem.
- Bo to piękny dzień – odparłam natychmiast i była to prawda. Słońce wspaniale świeciło na bezchmurnym niebie, przypominając mi o dniach, gdy siadałam w parku i próbowałam rozpoznawać kształty chmur. Moja mama śmiała się z rzeczy, jakie wyczarowywałam: zabawkowych pociągów, słoni, gwiazd. Mówiła mi, że miałam wybujałą wyobraźnię i kiedyś zostanę bestsellerową pisarką.
Zachichotałam z mojego nieszczęścia.
Tego poniedziałkowego poranka ulice Chicago były zapełnione podekscytowanymi ludźmi, a było ich szczególnie dużo z powodu nietypowej pogody. Uliczni sprzedawcy wyszli ze swoich drewnianych domków i powykładali rzeczy na przeważnie zalanych deszczem ulicach, a mieszkańcy, którzy zawsze korzystali z taksówek, zatłoczyli chodniki, rozkoszując się słońcem. Zaskoczyło mnie to, jak wiele z nich rozpoznawało Edwarda, kiedy przebiegle ich mijał, pasując do tego miejsca jak pięść do nosa. Gdy umieściłam swoją rękę w jego, gdy przechodziliśmy przez ulicę, mogłam dosłyszeć szepty innych.
- Chodź – zamruczałam, przeciskając się przez gęsto zaludniony obszar do czasu, aż doszliśmy do szklanych drzwi biura. Pchnęłam za ciężkie klamki i wprowadziłam go do środka, słysząc komentarz, którym wymieniły się dwie kobiety przechodzące koło budynku, posyłając mu przy tym spojrzenie mówiące, że albo chciałyby go ominąć, albo walnąć go jedną z jego książek. Zatrzasnęłam za nami drzwi, nim mogłam pojąć, co to było.
- Przytrzymaj windę – zawołałam, widząc rozświetlony guzik. Wyciągnął rękę, żeby zatrzymać drzwi przed zamknięciem, a jak pospiesznie wepchnęłam Edwarda do środka. – Szóste proszę.
Jedna z kobiet przytaknęła, naciskając na odpowiedni guzik. Cicho pokiwałam głową w podziękowaniu, opierając się o ścianę, gdy tylko winda ruszyła do góry. Kiedy czekaliśmy, palce Edwarda wędrowały po moim kręgosłupie, ale pomimo rozkojarzenia, jakie to niemal powodowało, byłam rozproszona stojącą obok mnie parą.
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Don – wysyczała starsza kobieta, niezbyt subtelnie wskazując kciukiem w moją stronę. – To na pewno on!
- Laura, nie rób zamieszania – szepnął do niej mężczyzna, jakby wstydził się, że jego żona nieskrycie to pokazywała. – Nawet jeśli to on, co nie jest prawdą, gwiazdy lubią mieć prywatność.
- Nie mogę się do niego odezwać? – Usłyszałam nutkę rozczarowania w jej głosie. – Nawet poprosić o autograf?
Gdy zdecydowała się sprzeciwić mężu i dźgnęła Edwarda w ramię, winda zatrzęsła się i zatrzymała na szóstym piętrze. Wypchnęłam go na zewnątrz, zanim ta kobieta miała szansę, by coś powiedzieć. Jeśli wiedziała, kim jest Edward, bez wątpienia widziała magazyn, w którym pojawiły się plotki na nasz temat, a ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam, było ponowne mówienie o tym w jego towarzystwie.
- To tutaj – powiedziałam. Chciałabym, żeby było to dla niego bardziej pasjonujące, chociaż i tak wydawał się bardzo zainteresowany pustym, niezbyt udekorowanym pomieszczeniem. – Przypomnij mi jeszcze raz, czemu wolałeś przyjście tu od robienia czegoś bardziej ekscytującego?
Jego wzrok przebiegł po rzędzie boxów. W tle pracowała drukarka. Słychać było też odgłos pisania na klawiaturze. Nie dostrzegałam niczego szczególnego w pracy dziennikarza, a żmudna, dociekliwa robota nie zdarzała się zbyt często. Nie chciałam, aby czuł się rozczarowany tym, że będę pisała o reformach edukacji lub grach sportowych, zamiast wychodzących na jaw tajemnicach czy krajowych przestępstwach.
- Czyli nie będziesz kierować się swoim wewnętrznych Woodwardem i Bernsteinem*, żeby odkryć jakiś skandal? – zażartował, trącając mnie w ramię.
Prychnęłam. – Obawiam się, że nie. Niestety historie na miarę Watergate nie pojawiają się zbyt często.
- Mam pomysł na książkę i potrzebuję informacji na temat tej branży. – Przeszedł przez pokój, wskazując na stos papierów leżący na biurku. – Pomyślałem, że zamiast przeszukiwania biblioteki, będę twoim cieniem.
- Przygotuj się na bardzo nudny dzień – ostrzegłam go, idąc na drugi koniec pomieszczenia, gdzie znajdowało się moje biuro. – Raczej nie zobaczysz zbyt wiele.
- Z tego, co zaobserwowałem dotychczas, nękasz biednych, niczego nieświadomych pisarzy, którzy mają nadzieję, że podzielisz się z nimi najmroczniejszymi tajemnicami. To nie wydaje się nudne.
Pacnęłam go w ramię. – Zamknij się. – Drzwi do mojego gabinetu były już otwarte, co świadczyło o tym, że Banner położył mi rano na biurku nowe zadania. – W końcu to mnie dotyczy.
- Co cię dotyczy? – spytał, siadając na jednym z niewygodnych krzeseł. Przekręciłam żaluzje, uśmiechając się do siebie na widok zatoki i pomostów znajdujących się przy brzegu. Słońce odbijało się o fale i zapragnęłam znaleźć się gdziekolwiek, byle nie w tym ponurym biurze.
- To, że szukałeś informacji o pracy dziennikarzy i sex shopach – wyjaśniłam. Edward zaśmiał się i zerknął na zeszyty, które rozrzuciłam chaotycznie na szklanym stoliku.
Wyciągnął nogi i choć nigdy bym się do tego nie przyznała, lubiłam tę łatwość, z jaką wpasował się w zupełnie obce miejsce. – Nie mówiłem ci? To biografia opierająca się na twoim życiu.
Wywróciłam oczami, po czym usiadłam i kiedy rzuciłam okiem na to, co miałam dzisiaj zrobić, zaczęłam czuć ból z tyłu głowy. – To nie na miejscu.
Edward parsknął śmiechem.
- Jeśli już skończyłeś, muszę wziąć się do pracy – oświadczyłam, wystawiając do niego język. To wydawało się niezwykle paradoksalne, zważając na fakt, że próbowałam wyjść na inteligentną profesjonalistkę w pracy, jednak nie przejmowałam się tym.
- No to powiedz mi – zaczął w sposób, który świadczył o tym, że będzie to długi ciąg pytań, na jakie nie mam odpowiedzi - co dokładnie robisz?
- Piszę – powiedziałam zirytowana, że musiałam przekopywać się przez stos nieoznaczonych notatek. – Przynajmniej próbuję.
- O...?
Wzruszyłam ramionami. – O wszystkim, co wydaje się warte zwrócenia uwagi na terenie Seattle.
- Jakie jest dzisiejsze zadanie?
Spuściłam wzrok na kartkę, którą Banner położył na wierzchu. – „The Space Needle**: pułapka turystyczna czy dzieło sztuki?”.
Edward zachłysnął się wodą, którą pił. – Powiedz, że żartujesz.
Pokręciłam głową, naciskając na włącznik komputera, aż usłyszałam jego buczenie. – Chciałabym. – Zapisał coś w notesie, chociaż nie potrafiłam sobie wyobrazić, co z tego stworzy. Po uznaniu bezcelowej informacji za śmieszną, wyciągnęłam plik ze znajdującej się za mną szafki i otworzyłam go. Wyleciały z niego papiery, które zaczęły tańczyć na mahoniowym biurku przez podmuch wiatraka.
Stłumiłam grymas, unikając wzroku Edwarda. – Artykuł o Embrym Callu – wytłumaczyłam chłodno. Zapomniałam o jego reakcji, kiedy wspomniałam mu o tym po raz pierwszy, jednak przecież chciał wiedzieć, co robię. Nie miałam innego wyboru.
Po chwili niezręcznej ciszy, odważnie na niego popatrzyłam. Miał zaciśnięte pięści, a jego twarz była o wiele odcieni jaśniejsza niż reszta ciała, lecz niczego nie mówił. Nie wiedziałam, czy było to czynnikiem jego kiepskiego wyglądy, czy po prostu go to nie obchodziło.
- To miłe – oznajmił nareszcie po zorientowaniu się, że oczekiwałam jakiegoś rodzaju komentarza. Chciałam czegoś więcej niż to, ale nie mogłam pozwolić sobie na bycie wybredną.
- On jest miły – kontynuowałam, przeglądając notatki przed otworzeniem nowego dokumentu. – Ma o tobie bardzo wysokie mniemanie. – Zamilkłam. – Czytałeś jakąś z jego powieści?
Edward przytaknął. – Tak. – Po chwili śledzenia wzroków na poręczy krzesła, czym się zajmował, odezwał się ponownie. – Jest bardzo utalentowany.
- Tak. – Wskazałam na wiszącą na ścianie półkę, znajdującą się na prawo od niego. – Mam kilka jego książek. Nie miałam pojęcia, że razem dorastaliście. W zasadzie nie wiedziałam, że on jest z Chicago.
Kłamstwo. Przed pójściem tam szukałam informacji. Lecz to bez znaczenia, ile szukałam, bo Google nie powiedziały mi, że Embry Call i Edward Cullen chodzili do tego samego liceum. Zastanawiałam się, jak blisko byli ze sobą, ale nikt nie ujawnił tych informacji.
- Był jedną z kilku osób, jakie szanowałem. Nie mieszkało tam wielu nastolatków, których uważałem za wartych cywilizowanej konwersacji.
Prychnęłam. – Ile osób pasuje do tego opisu? – Dla większości ludzi było to wystarczająco wąskie kryterium oceny. Dla Edwarda musiało być niemal dostrzegalne jedynie pod mikroskopem.
Uśmiechnął się głupkowata. – Około trzech – odpowiedział. – Ale na swoją obronę mam to, że było to bardzo... nieokreślone liceum. Nie jestem pewien, czy połowa uczniów je skończyła. Nie miałem z nimi zbyt wiele wspólnego.
To w jakimś stopniu wzbudziło moją ciekawość. Rzadko mówił o swoim dzieciństwie. – Jaki byłeś? – spytałam. Nie widziałam jako jednego z chłopców, z jakimi się „przyjaźniłam” w szkole. Nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie, że mógłby zachowywać się jak normalne dziecko.
Wyglądało na to, że Edward zmagał się z tą odpowiedzią. – Inny, jak pewnie potrafisz sobie wyobrazić. Niewiele wychodziłem, większość czasu spędzałem w domu, pisząc albo odrabiając lekcje. Miałem bardzo dobre oceny.
Uśmiechnęłam się z tego powodu. – Założę się, że rodzice byli z ciebie bardzo dumni. – Wcale się nie zdziwiłam, gdy skrzywił się na tę wzmiankę. – Jak poznałeś Embry’ego? – zapytałam po napisaniu jednego akapitu. Myślałam o tym, jak wiele informacji, które pomogłyby mi w napisaniu artykułu, mogłabym uzyskać. Chociaż znając Edwarda, nie wykroczyłby poza ogólne stwierdzenia, które sprawią, że będę go bezsensownie o wszystko wypytywać.
- Chodziliśmy na te same zajęcia z angielskiego – odpowiedział. To już wiedziałam. – Tylko nam spodobał się „Buszujący w zbożu”. Dlatego zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Nigdy o sobie, ale on był jedyną osobą, która to naprawdę rozumiała.
- Rozumiała co?
W zamyśleniu stukał palcami o ramię krzesła. – Że nie chcę być częścią tej dyktatury. Nie słuchałem wyższych autorytetów. Nie obchodziło mnie wykonywanie czynności, nawet jeśli robiłem to, by zaspokoić standardy społeczeństwa. Odstawałem od tego.
- Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałeś? – spytałam zaciekawiona. Nie sądzę, żeby byli osobami, które utrzymują ze sobą kontakt.
Zamyślił się. – Chyba podczas zakończenia roku. To rodzaj przyjaźni, która była dobra, gdy trwała, ale później... nie widziałem sensu, żeby ją kontynuować. On przeprowadził się do Nowego Jorku, a ja tutaj. Właściwie jestem zaskoczony, że wasze drogi się skrzyżowały.
- Próbowałam umówić się na ten wywiad od miesięcy – przyznałam. – Strasznie ciężko było go złapać, ale w końcu zadzwonił do mnie i nie mogłam z tego zrezygnować.
Edward się zaśmiał, choć brzmiało to na wymuszony dźwięk. – Nie, nie potrafię sobie wyobrazić, żeby tak się stało.
Znowu zapadła cisza, dająca mi czas na kontynuowanie artykułu. Był niezwykle surowy, a sama obecność Edwarda mnie rozpraszała, ale doszłam do wniosku, że później go przeredaguję. Jedyny hałas, rozchodzący się w moim małych biurze, był spowodowany stukaniem o klawiaturę, a Edward wciąż przeglądał książki na półce. Mojej uwadze nie umknął fakt, że patrzył na prolog jednej z książek Calla.
- No proszę. – Parsknął po paru minutach. – Jesteś fanką Cullena.
Wywróciłam oczami, a ciepło ogrzało moją twarz. – Tak, czytałam kilka twoich książek. - Wyjrzałam zza okularów do czytania. – Naprawdę nie możesz być tak bardzo zdziwiony.
- Masz tu więcej niż kilka moich książek. – Zerknął na jedną, której nie mogłam rozpoznać, a jego palce przebiegły po grzbietach trzech innych, ułożonych na dolnej półce. – Czytałaś je przed czy po spotkaniu ze mną?
- Po – odparłam szczerze. – Ale jedną przeczytałam przed pójściem na spotkanie autorskie, żeby wczuć się w to, co robisz. Alice jest twoją wielką fanką. Moja matka tak samo.
Zaśmiałam się, widząc, że czerwieni się niczym ja przed paroma minutami. – Pamiętam.
Pukanie do drzwi przerwało naszą rozmowę. Typowo czeka się na odpowiedź drugiej osoby, jednak Banner chyba o tym zapomniał. Szybko przemknął przez pomieszczenie, jakby jego krótka wizyta miała pochłonąć więcej czasu, niż mógłby zmarnować. Oparłam się chęci, by wywrócić oczami.
- Widziałaś zlecenie? – spytał, rezygnując z przywitania.
- Panu też życzę „dobrego dnia” – burknęłam. – Tak, widziałam je. Muszę to pisać?
Wyglądał na dotkniętego. – Sądziłem, że to wspaniale ukaże prawdziwe zamiary Space Needle. To jedna z wizytówek Seattle.
Uniosłam brew. – Tak, jestem tego świadoma.
Nie wiem, co zmusiło Bannera do odwrócenia się, ale mój komentarz sprawił, że zrobił to niczym tornado. Zobaczył siedzącego na fotelu z powieścią w ręce i zakłopotaną miną Edwarda. Banner idealnie odzwierciedlił te emocje, obrócił się i ustami wymówił nieme „kto to?”.
- Bello, wiesz, że w kącie twojego biura siedzi dziwny mężczyzna, prawda? – wysyczał, gdy mu nie odpowiedziałam. Stałam się jeszcze bardziej ogłupiona, ponieważ jego obawa przed Edwardem była zabawna.
- Tak.
- I… to jest…?
Westchnęłam. Wstałam z krzesła i przeszłam przez pokój, aby móc stanąć koło Edwarda. – To mój chłopak, Edward Cullen. Edward, to mój szef, Bob Banner.
Pracowałam tu niemal od trzech lat, zawsze szanując Boba Bannera. Widziałam, jak okazywał mnóstwo emocji, większość z niech zawierała domieszkę gniewu lub frustracji, ale nigdy nie było mi dane zobaczyć podziwu i podekscytowania. To zmieniło się, gdy tylko usłyszał nazwisko Edwarda.
- C-Cullen? – zająknął się, jakbym go spoliczkowała. – Edward Cullen?
Przytaknęłam.
- Ten... pisarz, Edward Cullen?
Ponownie przytaknęłam.
- Bestsellerowy pisarz, Edward Cullen?
Westchnęłam. – Panie Banner?
Otrząsnął się ze swojego szoku i zamknął usta, ale nadal wyglądał, jakby w nim tkwił. Po odzyskaniu kontroli nad swoimi akcjami, wyciągnął rękę w stronę Edwarda. Jego dłoń drżała.
- Panie Cullen, to zaszczyt. Jestem pana wielkim fanem. Moja córka nie potrafiła przestać mówić o książce, którą pan ostatnio wydał.
Jeśli sadziłam, że minutę temu Edward chciał zapaść się pod ziemię, teraz wyglądało na to, że chciał, aby cały budynek się zawalił i zmiażdżył nas wszystkich. Jego zawstydzenie nie znało granic. – Miło pana poznać – odpowiedział grzecznie, choć cicho. Potrząsnął jego rękę. – Bella wiele o panu mówiła.
W rzeczywistości to oznaczało „słyszałem, jak beznadziejny z pana szef”, a jego oczy natychmiast poszerzyły się w przerażeniu.
- Nie słuchaj niczego, co mówi. Uwielbia sobie żartować, prawda, Bello? – Starałam się zignorować nacisk w jego głosie. Po kilku kolejnych słowach wypowiedzianych do Edwarda, obrócił się w moją stronę, a powaga wzięła górę nad jego podziwem. – Muszę dostać ten artykuł przed jutrzejszym rankiem.
Zmarszczyłam brwi. – W porządku.
- Kiedy skończysz artykuł o Callu?
Wzruszyłam ramionami. – W tym tygodniu. Najprawdopodobniej będzie go można wydrukować w poniedziałkowym wydaniu.
Przytaknął uspokojony. Byłam pewna, że chciał zobaczyć go wcześniej, ale nie zamierzałam się wysilać, aby go skończyć. – Zostawię cię z tym. Och, i skoro już mówimy o artykule, jest tu ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć.
Nie próbowałam nawet ukryć zdziwienia. – Kto? – Edward już tu był. Nie miałam pojęcia, kto jeszcze miałby przyjść do mojej pracy. Po chwili Angela weszła do pomieszczenia z radosnym uśmiechem na twarzy. Znów zmarszczyłam brwi. W moim biurze zaczynało robić się zbyt tłoczno.
- Jest tutaj – powiedziała do niezidentyfikowanej osoby. Wyciągnęłam szyję, próbując zobaczyć, kto się za nią znajduje, jednak Banner i Edward uniemożliwiali mi to, ponieważ stali w przejściu. Dlatego musiałam czekać, mimo że moja cierpliwość malała.
Gdybym miała tysiąc strzałów, w życiu nie zgadłabym, że tą osobą jest Embry Call.
- Panno Swan – przywitał się. Wydawał się przytłoczony liczbą osób w moim gabinecie, którzy się na niego patrzyli. Postanowiłam kontynuować uprzejmości w nadziei, że to podratuje sytuację innych. Edward wyglądał, jakby był gotowy kogoś zabić.
- To już wszystko – powiedziałam do pana Bannera, który zamarł z miejscu. Gdy nieproszeni ludzie opuścili pomieszczenie, zamknęłam drzwi i zaproponowałam Embry’emu, bu usiadł koło Edwarda. Tym razem jego mordercze spojrzenie zostało skierowane na mnie.
- Czy to nie Edward Cullen? – powiedział, siadając. – Miło cię znowu widzieć. – Powiedziałabym, że się powstrzymywał. Oboje to robili. Ale możliwe, że z dwóch różnych powodów.
- Ciebie też. – Ton Edwarda był cięty, jednak tylko osoba, która go znała, była w stanie to wykryć. Na szczęście to oznaczało, że Embry tego nie dostrzegł i uznał to za pewnego rodzaju komentarz. To nawet lepiej, pomyślałam.
- Chciałem ci podziękować za spotkanie – zaczął. Uścisk Edwarda zacieśnił się na krześle. – I chciałem ci to oddać.
Oblała mnie fala ulgi, kiedy zobaczyłam swój czarny zeszyt. – Dziękuję – odpowiedziałam, biorąc go. Wzięłam dwa na wywiad, ale później zorientowałam się, że mam przy sobie tylko jeden. Planowałam tam wrócić, lecz nie miałam ku temu okazji. – Wszędzie go szukałam.
- Przepraszam, że nie przyniosłem go wcześniej. Pomyślałem, że to ważne.
- To nic, co nie mogłoby zaczekać. Niemniej jednak doceniam to. – Położyłam go na biurku. – Jak się czujesz? – Nie potrafiłam zdecydować, czy kontynuowanie tej rozmowy było najlepszy pomysłem, zważając na poruszonego Edwarda, lecz szybko uznałam, że nie będę się tym przejmować. To mogło się okazać dla niego punktem zwrotnym.
- Dobrze – odparł, ciepło się uśmiechając. – Jak idzie pisanie artykułu? Mam nadzieję, że moje nudne odpowiedzi nie utrudniają pani pracy.
Wywróciłam oczami. – Jeśli odstawiłabym moje zwlekanie i naprawdę się na tym skupiła, byłby już skończony. Ale...
Embry się zaśmiał.
Edward zacisnął zęby.
- Edward, co słychać od czasów szkoły? – Embry zaskoczył nas tym pytaniem. – Od tego czasu nie dostałem od ciebie żadnej wiadomości.
Czyli Edward miał rację.
- Nic szczególnie ekscytującego. Skończyłem szkołę, przeniosłem się do Seattle I kontynuowałem pisanie. Na szczęście okazało się to trafnym wyborem.
- Zawsze mówiliśmy, że daleko zajdziesz. – Uśmiechnął się szeroko. Mogłabym rzec, że starał się nawiązać z nim kontakt, jednak Edward tego nie chciał.
- Nie robiłem niczego innego niż ty – zjechał na temat swojej osoby. Miałam ochotę rzucić czymś w jego twarzy, ale zdecydowałam, że to nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Nie chciałam całkowicie zrujnować jego nastroju.
- Co słychać u twoich rodziców? – kontynuował, jakby nie zauważył, że Cullen zachowywał się jak totalny dupek. – Dalej mieszkają w Chicago?
- Tak.
Westchnął. – A twój brat?
- Mieszka tutaj – odpowiedział Edward. – Wziął ślub, ma córkę.
Twarz Embry’ego rozweseliła się z zaskoczenia. – Wow. Nigdy nie sądziłem, że Emmett kiedyś się ustatkuje.
- Jest zaskakująco dobrym ojcem. Chyba wszystkich nas tym zszokował.
- A co z tobą, Edwardzie? – spytał. – Myślisz o ustatkowaniu się?
Poczułam, jak moja twarz poczerwieniała, gdy obaj skierowali na mnie swoje spojrzenie. Oczywiście Edward nie wiedział, jak odpowiedzieć. Ja tak samo.
- Nigdy nie wiadomo – odparł po jakimś czasie.
Zdystansowana mina pojawiła się na twarzy Embry’ego, przerażając mnie. Na początku wyglądało to tak, jakby powstrzymywał się przed komentarzem na temat, który wydawał się go dręczyć, ale kiedy się odezwał, wiedziałam, że o tym zapomniał – chciałam, żeby tak się nie stało.
- Rozmawiasz czasami z kimś z sąsiedztwa?
Nie spodziewałam się reakcji Edwarda. Nie wiedziałam zbyt wiele o jego dzieciństwie, ale miałam świadomość, że ta dynamika była nieco nienaturalna, choć myślałam, że miała coś wspólnego z jego wychowaniem i wyborami, jakie dokonał. Lecz intensywny sposób, w jaki Edward i Embry się w siebie wpatrywali, sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, czy to pytanie nie miało głębszego znaczenia, niż sądziłam.
- Nie. – To słowo było jak splecione ze stali, stanowcze i nie zostawiało miejsca na dalszą dyskusję. Embry, który prawdopodobnie przekroczył przysłowiową granicę, zamilkł. Impas, jaki osiągnęliśmy, niekomfortowo rósł i choć naprawdę nie chciałam interweniować, czułam, że nie miałam innej opcji.
- Dziękuję za zwrot zeszytu – wymamrotałam, mocno się uśmiechając. – Artykuł powinien zostać wydrukowany w przyszłym tygodniu.
Pokiwał głową. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Pozdrowienie, które posłał w kierunku Edwarda, niemal ogłuszało. Wkrótce opuścił to pomieszczenie. Niezręczność była wyczuwalna, a ja nie cieszyłam się z tego, że z minuty na minutę hałas stawał się coraz większy: skrzypienie sprężyn w moim krześle, kiedy na nim usiadłam, stukanie długopisem o biurko, przeglądanie papierów.
- Powinnam o to zapytać? – wyszeptałam po jedenastu minutach i trzydziestu sekundach. To dla niego wystarczająca ilość czasu, aby się uspokoić i odpowiedzieć.
Zacisnął oczy, a gdy ponownie je otworzył, Edward nie był tu obecny. Dawno zabawna postawa zmieniła się w coś znacznie większego niż my, coś, czego nie potrafiłam zacząć rozumieć. Jego nawiedzone spojrzenie spoczęło na znajdującym się za mną oknie, desperacko szukając ucieczki.
- Wolałbym nie. – Brzmiał jak zagubione dziecko. Mając nadzieję, że ponownie pogrążył się w rutynie, do której łatwo dostosować nasze wady i niedoskonałości, wróciłam do pracy, pozwalając mu na siedzenie w spokojnej ciszy.
Myliłam się. Dzisiejszy dzień z całą pewnością nie był nudny.
Po napisaniu półtorej strony materiału, jaki się do czegoś nadawał, zaczęło burczeć mi w brzuchu, więc uznałam to za czas lunchu. Końcówka długopisu Edwarda wędrowała po liniach jego zeszytu, gdy obserwował wszystko, co robiłam, i był tak bardzo zaabsorbowany tym, co tworzył, że nie zauważył, kiedy odchrząknęłam. Robiąc wszystko, co w mojej mocy, by go nie przestraszyć, przemierzyłam pokój i położyłam rękę na jego ramieniu. Wolno wodziłam koniuszkami palców po wzorkach na jego koszuli, a gdy skończył zapisywać swoje przemyślenia, odchylił głowę i spojrzał na mnie.
- Idziemy na lunch? – zaoferowałam. Miał zmęczone oczy, ale przytaknął, zatykając długopis.
- Jesteś pewna? Mogę poczekać, aż skończysz pracę...
Moje szybkie pokręcenie głową mu przerwało. – Tak, jestem pewna. Mogę skończyć ją po południu. Chodźmy.
Po odrzuceniu mojego pomysłu, by pójść do restauracji, zgodziliśmy się na udanie do jego mieszkania, żeby zrobić trochę kanapek i zabrać je do Sturgus Park. Jazda powrotna autobusem była stosunkowo bezbolesna w porównaniu do wcześniejszej i niedługo później wspinaliśmy się schodami na piąte piętro. Przekręcił klamkę po włożeniu klucza, a ja szybko ruszyłam do kuchni.
- Potrzebujesz pomocy? – zapytał. Potrząsnęłam głową, ściągając folię z chleba i biorąc cztery kromki.
- Nie. To nie zajmie mi dużo czasu.
- No to zejdę ci z drogi. – Pochylił się nad blatem i pocałował mnie w policzek, po czym udał się do swojego gabinetu, kładąc przed sobą swoje notatki. Uśmiechnęłam się, otworzyłam masło orzechowe i byłam niezwykle wdzięczna, że wizyta Embry’ego nie zepsuła jego na wpół pogodnego nastroju. Mimo że wciąż miał na twarzy grymas, nie zamknął się w sobie. Jak na razie.
Zapakowałam kanapki i odłożyłam je na bok, przeszukując zawartość lodówki. Po dopełnieniu reszty lunchu, usiadłam przy kuchennym stole i czekałam na niego. Nie chciałam mu przeszkadzać.
- Jesteś już prawie gotowy do wyjścia? – spytałam, orientując się, że nie widzi, iż cały czas się tam znajduję. Nucił pod nosem i nie odwracał wzroku od monitora.
- Prawie – wymamrotał. – Mogłabyś zejść na dół i sprawdzić pocztę? Obiecuję, że pójdziemy, jak to zrobimy.
- Jasne – krzyknęłam w odpowiedzi, odkładając pierwszą stronę gazety, jaką przeglądałam. Weszłam do jego biura, a on dał mi mały kluczyk. – Zaraz wrócę.
- Dziękuję – mruknął, ściskając moją dłoń. Uśmiechnęłam się do siebie i opuściłam mieszkanie, przeskakując co dwa schodki. Gdy doszłam do rzędu metalowych skrzynek, w których znajdowały się listy, pomyślałam o tym, co Alice powiedziała mi zeszłego ranka. Czemu Edward tak stanowczo odmawiał pojawienia się na uroczystości, która będzie mu poświęcona? Rozumiałam jego obawy dotyczące wystąpień publicznych i tłumów ludzi, ale nawet on nie znosił trzymania się na uboczu. Wiedziałam też, że szanse, aby przekonać go do zmiany zdania, były bardzo, ale to bardzo małe.
Z małej skrzynki wzięłam kilka rachunków, śmieci i innych, nieoznakowanych kopert, po czym zaczęłam z powrotem wspinać się w stronę jego mieszkania. Kiedy ponownie weszłam do gabinetu, jego notatki były ułożone w stertę po prawej stronie, a on stał naprzeciw szafki z dokumentami, układając je.
- Gdzie je położyć? – zapytałam, informując go o mojej obecności.
- Na stole – wymamrotał, zgrabnie zbierając papiery w kupkę. – Dziękuję.
Uprzejmie skinęłam głową. – Nie ma za co. – Prawie zaśmiałam się z powodu tych grzeczności, ale szybko się przed tym powstrzymałam.
Stół, na który wskazał, znajdował się między dwoma fotelami i był pokryty starymi listami. Przewertowałam je najdelikatniej jak potrafiłam, kładąc nowe tuż obok. W ciągu kilku sekund znalazłam to, czego szukałam: trzy lub cztery koperty z tą samą insygnią, z napisanym na wierzchu nazwiskiem Edwarda. Od razu rozpoznałam, że są zaproszeniami, a tylko jedna z nich było otwarta. Widocznie go to zainteresowało.
- Edward? Co to jest? – Podniosłam tę, której pieczęć była przełamana.
Wzruszył ramionami. – Nie wiem.
Zmarszczyłam brwi. – Nawet na to nie popatrzyłeś?
Westchnął, lecz mnie tym rozbawił. Kiedy wzrokiem rozdzierał kopertę, zwęził go. – Nie.
- Edwardzie, dlaczego? – jęknęłam, brzmiąc jak podirytowane dziecko. Usiadłam na krześle koło jego biurka. – To wielki zaszczyt! Powinieneś być szczęśliwy, że ktoś docenia twój talent.
- Oczywiście, że jestem zaszczycony – warknął, zabierając kopertę z moich palców. – Po prostu nie rozumiem, czemu robią z tego takie wielkie wydarzenie.
- Wolałbyś dostać nagrodę pocztą? – zapytałam, wyginając brew. Wzruszył ramionami. – Czyli nie zastanawiasz się nad pójściem?
- To bez znaczenia, czy pójdę. Wszystkie te kolacje są takie same. Spotykam wielu ludzi, z którymi nie chcę rozmawiać czy się przyjaźnić, zostaje mi wręczona nagroda, która później bez wątpienie wyląduje w jakimś pudle z innymi, bezwartościowymi rzeczami, i będę jeszcze bardziej wykończony niż wtedy, gdy tam wszedłem. Emmett odbierze tę nagrodę i będzie po kłopocie.
Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową. – A co, jeśli ja chcę iść?
Nawet wtedy nie wyglądał, jakby rozważał tę decyzję.
Ciężko było przeoczyć jego udręczoną minę. Zbladł znacząco, kiedy o tym wspomniałam, i wiedziałam, że tu już nie chodziło o ludzi, którzy doceniają jego działalność literacką. On się czegoś bał. Czegoś, z czym nie chciał się zmierzyć podczas kolacji. Poradził sobie z wieloma spotkaniami, na których podpisywał książki, z ludźmi, jakich spotykał na ulicach i z innymi imprezami, na których wymagano, by był towarzyski, i ani razu tego nie polubił. Wiedział coś, czym nie chciał się ze mną podzielić.
Więc go oszukałam.
- Edward – szepnęłam. Delikatnie podeszłam do jego krzesła i za nim stanęłam, kładąc ręce na jego ramionach. – Proszę?
- Musimy? – Westchnął zrezygnowany. Obróciłam go i klęknęłam przed nim, mając nadzieję, że przekażę mu bez słowa, ile to dla mnie znaczy.
- Chciałabym.
Nawet to go nie przekonało. Zdecydowałam więc, że zagram kolejnymi kartami. Zamknął powieki, a ja podniosłam jego złączone ręce i usiadłam mu kolanach. Oparłam głowę na jego ramieniu i przez moment zapomniałam, co chciałam zrobić. Odruchowo mnie objął, opuszczając ramiona i kładąc podbródek na czubku mojej głowy.
- Proszę? – wyszeptałam, złączając nasze palce. Podniósł je do swoich ust i choć wiedziałam, że nienawidził tego, co robię, poczułam cień uśmiechu.
Nie zdecydował się do południa, nawet nie wspomniał o tym ani słowem do wieczora czy kolejnego dnia. Zadzwonił natomiast w sobotę o drugiej po południu, mówiąc, żebym była gotowa na siódmą.

:-:-:

Nieadekwatność jest uczuciem, do którego trzeba się przyzwyczaić. Nigdy nie przeminie i nigdy nie stanie się łatwiejsza do zniesienia – trzeba z nią odpowiednio postępować, to o to właśnie chodzi. Kiedy byłam młodsza, Renee cytowała Eleanor Roosvelt. – „Nikt nie może sprawić, że będziesz się czuła gorsza bez twojej zgody”. W tych mądrych słowach znajdowałam wiele ukojenia. Nieważne, co mówili inni, oni nie będą w stanie mnie bagatelizować, jeśli im na to nie pozwolę.
W ciągu kilku lat nauczyłam się, że było to znacznie trudniejsze do osiągnięcia, niż można to założyć. To stała walka. Chęć bycia zaakceptowanym, potrzeba uwagi czy trudność w porównywaniu do tych, którzy są obok. Czy to zazdrość, czy zaduma, nikt nigdy nie będzie w pełni zadowolony. Łudziłam się, że zostawię to uczucie w liceum, ale w chwili, gdy przeszłam przez wielki korytarz, wiedziałam, że zakładałam źle.
To było niezwykle podobne do mojego pierwszego tańca w szkole średniej. Przerażające i przytłaczające, jednakże upajające. W jednej chwili chciałam patrzeć we wszystkie strony, ale jedynym miejscem, do którego wędrowało moje spojrzenie, była posadzka. Mozaika chwilowo przykuła moje zainteresowanie, jednak Edward stanowczo oplótł moją rękę swoją.
- Widzisz? Dlatego nie chciałem tu przychodzić. – Chodziło mu oczywiście o mój widoczny dyskomfort. Machnęłam na niego ręką, starając się nie przewrócić na szpilkach.
- No co? – mruknęłam niewinnie, pochylając się w jego stronę. – Wszystko w porządku. Podoba mi się tu. – Przybrałam najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki było mnie stać, ale on I tak niczego nie dowodził. Edward zachichotał, obejmując mnie w talii.
- Kłamczucha.
Byłam to winna Alice, ona nie robiła niczego na pół gwizdka. Kelnerzy przemieszczali się tanecznym krokiem po zatłoczonym obszarze, nosząc tace zapełnione hors'devours***. Wielki Buffet znajdował się na tyłach i można było w nim nabyć każdy możliwy rodzaj jedzenia. Stoły zostały pięknie udekorowane bukietami żółtych róż i wyglądało na to, że każdy się tu dobrze bawił. Zgodnie z przewidywaniami – wszystkie spojrzenia były skierowane na Edwarda.
- Pan Cullen!
Bawiłam się zapięciem naszyjnika, patrząc jak jego postawa przeobraża się z dziecinnej w ściśle zawodową, gdy posiadacz tego głosu wszedł w nasze pole widzenia. Edward wyciągnął rękę w stronę pary i wymamrotał słowa przywitania.
- Gratuluję nagrody – powiedział mężczyzna. – Niemalże byliśmy pewni, że nie uda się panu tu zjawić. – W jego głosie było coś, co doprowadzało mnie do skraju, jakby obrażał Edwarda. W rzeczywistości nie tylko ja to zauważyłam.
Edward wymusił uśmiech. – Nie mógłbym tego przegapić – oznajmił przez zaciśnięte zęby. Rozmawiali przez kilka minut, po czym para się rozdzieliła, zostawiając go jeszcze bardziej podirytowanego. Westchnęłam, zaczynając rozumieć, dlaczego takie przyjęcia nie zajmowały wysokiego miejsca na jego liście priorytetów.
- Dzięki za przedstawienie mnie – oświadczyłam wprost, tylko częściowo żartując. Edward się skrzywił.
- Zrobiłbym to, gdybym pamiętał ich imiona.
- Widziałeś się z Carlisle’em i Esme? – Wyciągnęłam szyję, żeby rozglądnąć się po tłumie, ale nie potrafiłam nikogo rozpoznać. Złapałam się Edwarda,
- Jeszcze nie – odparł cicho. – Może postanowili nie przylecieć.
Trąciłam go w ramię. – Nie wydaje mi się, żeby to była prawda.
- Staram się być realistą.
Kąciki moich ust wygięły się w pozbawiony uczuć uśmiech. - Bycie od czasu do czasu optymistą by cię nie zabiło.
Edward nie okazał żadnej zmiany emocji. – Mogłoby.
Wywróciłam oczami, ale szybko dostrzegłam innych ludzi, którzy do nas zmierzali. Mocno przygryzłam wargę i kącikiem oka mogłam dostrzec, że Edward zareagował podobnie.
- Kobieta po lewej jest szefową komisji – wybełkotał bez entuzjazmu do mojego ucha. – Nie mam wątpliwości, że zechce streścić ci całą historię tego, co robi, i jak ważne jest to dla literatury. Proponuję uciec, póki możesz.
Prychnęłam. – I mam zostawić cię samego, gdy przyjście tu było moim pomysłem? Nie ma mowy.
- Idź poszukać Rosalie – zasugerował, przewidując bardzo długą rozmowę z tymi ludźmi w niedalekiej przyszłości. – Dołączę do was za dwie minuty. Zaufaj mi, sama będziesz tego chciała.
Stosując się do jego porady, delikatnie się wycofałam i zniknęłam w gęstym tłumie. Początkowo byłam w stanie to zrobić, stanąć tam bez ruchu. Słyszałam, jak ludzie o mnie szeptali. Teraz byłam sama, bez Edwarda, który odparłby komentarze i kilka bezwstydnych spojrzeń. Udawałam, że nie niepokoję się przez te kobiety, jakie mierzyły mnie wzrokiem. Udawałam, że ich nie widzę.
Zamiast znaleźć Rosalie, ukryłam się w kuchni. Nie było w niej wcale mniej chaotycznie niż tam, ale przynajmniej znałam ludzi, którzy się po niej krzątali, krzycząc do siebie różne rzeczy. Przy ścianie znalazłam Alice. Zaskoczyła mnie swoim wyjątkowo spokojnym wyglądem. Opierała się o szafkę i miała dziwną minę.
- Już zgubiłaś Edwarda? – spytała zaskoczona tym, że do niej podeszłam.
- Miałam znaleźć Rosalie. Widziałaś ją?
Machnęła lekceważąco ręką. – Nie, ale podejdź tu. To coś, co powinnaś podsłuchać.
- Alice! – skarciłam ją, kiedy przyłożyła ucho do tylnych drzwi, ale ona mnie uciszyła. – Nie możesz tego robić!
- Sama będziesz chciała – wyszeptała, przyciągając mnie do siebie. Niechętnie zrobiłam to, co ona, i po chwili usłyszałam kilka stłumionych głosów. Delikatnie otworzyłam drzwi i w jednym momencie głośność znacząco wzrosła. Początkowo to wydawało się niezrozumiałe. Pochyliłam się bliżej, mocno łapiąc nadgarstek Alice, i zaczęłam rozróżniać poszczególne słowa.
- Musicie nas wpuścić – nakazał mężczyzna z kobietą. Ich sprzeczka nie zostawiała miejsca na dyskusję, ale ani Carlisle, ani Emmett nie chcieli ustąpić.
- Przykro mi, ale nie bez zaproszenia – oświadczył stanowczo Emmett. Wnioskując z tonu jego głosu, to nie pierwszy raz, gdy im to mówił.
- Nie potrzebujemy zaproszenia – nalegała kobieta, która znajdowała się na granicy histerii. – Znamy Edwarda. Znamy go.
- Proszę pani – przerwał Carlisle. – Przykro mi, ale nie możemy państwa wpuścić. Gdyby mogli państwo pójść tędy...
Odważnie otworzyłam drzwi o jeszcze kilka cali i wysunęłam głowę, by zobaczyć rozgrywającą się przede mną scenę. Para miała ponury wyraz twarzy, ponieważ okrążyli budynek, ewidentnie szukając sposobu, by wejść bez zgody. Sposób, w jaki ta kobieta patrzyła na Carlisle’a mnie przerażał. Jakby już kiedyś ze sobą rozmawiali. Jednak wydawała się bardziej zrezygnowana niż wściekła.
Przypomniałam sobie komentarz Emmetta o dziwnych zbiegach okoliczności.
- Mamy prawo tu być – twierdził mężczyzna, ale został uciszony przez kobietę, która złapała go za ramię, aby wycofać się na ulicę. Słyszałam, jak coś do niego szeptała, i po gniewnym spojrzeniu na Carlisle’a i Emmetta mężczyzna obrócił się i odszedł.
Zerknęłam na Alice. – C-co to było?
Wzruszyła ramionami, ponownie zawiązując fartuch na talii. – Nie wiem. Widziałam, jak kręcili się tu kilka godzin temu, ale wcześniej nie urządzili żadnej scenki.
Szybko ją przeprosiłam i powróciłam do wielkiego pomieszczenia. Mogłam dostrzec Rosalie i Edwarda. Pospiesznie rozmawiali szeptem, a ich głosy były skoncentrowane. Wyglądało na to, że informowała go o tym, co się właśnie stało. Próbowała złagodzić cios przed burzą.
Nieświadomie porozrzucane puzzle zaczęły się układać.

*Woodward i Bernstein – jedni z najbardziej znanych dziennikarzy w USA, ujawnili aferę Watergate.
**Space Needle - główny symbol Seattle. Zbudowany w 1962 roku z okazji światowych targów. Space Needle (kosmiczna iglica) to 184-metrowy stalowy słup z latającym spodkiem na wierzchołku, w którym znajduje się taras obserwacyjny i drogie restauracje. Futurystyczny budynek ma szybkie windy, które błyskawicznie zabierają turystów na szczyt (41 sekund).
***http://pics.livejournal.com/chubbypanda/pic/003fy3xp


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Pon 18:06, 31 Maj 2010 Powrót do góry

Nowy rozdział! Very Happy
Uwielbiam to opowiadanie. Wielkie brawa za tłumaczenie.
Mmmhhh, mam wrażenia, że niedługo poznamy odpowiedzi na kilka pytań. Edward zaczyna powoli przystosowywać się do kontaktów międzyludzkich- widać, że jest to dla niego bardzo trudne, ale już sam fakt częstszego wychodzenia z hermetycznych murów mieszkania wiele znaczy. Bell daje mu swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, Cullen widzi, że ona go nie ocenia, niczego mu nie nakazuje, nie myśli o nim w kategoriach, w jakich postrzegają go inni ludzie. Jest dla niego kimś naprawdę ważnym- jest w stanie się dla niej poświęcić, mimo że wymaga to od niego przełamania własnych przyzwyczajeń i opuszczenie bezpiecznego świata.
Edward to mały chłopiec, zamknięty we własnej, wyimaginowanej rzeczywistości, którą stworzył sobie jeszcze w dzieciństwie, w niszy swoich opowieści i bohaterów, którzy nie mogą go zostawić ani skrzywdzić. Jest przestraszony, boi się reakcji innych, nie wierzy w swoją siłę, w swój talent- kiedy spotyka się z wyrazami uznania nie wie, jak ma je przyjąć- czyje, że na nie zasługuje. Oczywiście, wszystko to na swoje korzenie w przeszłości- mam nadzieję, że autorka przybliży jeszcze fakty z dzieciństwa i wczesnej młodości Edwarda- na razie w jego życiorysie jest sporo białych plam i niedomówień. Interesuję mnie relacja Cullena z Embrym. Kto wie, co się między nimi wydarzyło?
Czekam niecierpliwie na więcej, liczę, że Bronze szybko napisze kolejną część.
Za wszystkie opublikowane do tej pory rozdziały: Padam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Phebe dnia Pon 19:10, 31 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Pon 18:43, 31 Maj 2010 Powrót do góry

Hej Martuś:)
Myślę że to jeden z lepszych rozdziałów. Czemu? Więcej ''normalności'' między Edwardem i Bellą. Chodzi mi o okazywanie sobie uczuć. Jakieś przytulanko, mały buziak, trzymanie za rękę - to coś, co, wstyd się przyznać, nie sądziłam, iż pojawi się w życiu Cullena. Bella, chociaż z trudem, odmienia jego czarne oblicze.
Zastanawia mnie ta wścibska para, która chciała dostać się na przyjęcie. W pierwszej chwili pomyślałam że to biologiczny rodzice Edwarda, dopiero później przypomniałam sobie, iż ojciec nie żyje. Ale co z matką? Może to ona? Mało prawdopodobne, ale Bronze tak genialnie kręci wątkami i fabułą, że trudno rozgryźć jej tok myślenia.
Dzięki za tłumaczenie, oby autorka nie zwlekała z napisaniem kolejnej części:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pon 20:26, 31 Maj 2010 Powrót do góry

jak zawsze rozdział genialny...
dzięki Ci kochana za tłumaczenie:) naprawdę widzę, że musisz duzo czasu nad tym spędzac bo wszystko jest idealne, żaluję już, że nie ma napisanego kolejnego rozdziału, więc musze się w cierpliwośc uzbroic, ale dam rade
co do rozdzialu genialne wszytsko jak zawsze ta fabuła to nr 1
to że Edi poszedł do jej pracy jakie slodkie,
fajnie że poszli na bankiet...
tylko ciekawe kim ta para jest, teraz chyba każdby będzie życ w niepewności
do następnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 20:41, 31 Maj 2010 Powrót do góry

długo zastanawiałam się nad skomentowaniem tego rozdziału, ale szło mi opornie - moze dlatego, że myślę o czymś całkiem innym, a może dlatego, ze ten ff jest faktycznie dosć trudny i ilekroć myślę, ze coś z tego rozumiem - zaczynam się gubić jak na samym początku ...

pewne puzle znalazły swoje miejsce - tu się z Bells zgodzę - aczkolwiek wolałabym mieć pewnosc... nauczyłam się, ze nawet 90 % pewność przy ffach to żadna pewnosć i autorzy ma przykre tendencje do udziwniania... z tym ffem jest bardzo dobrze na razie, ale im bardziej idziemy w tę stronę tym bardziej się martwię :P

cieszę się, ze autorka nie ciagnie tematu erotyzmu... na razie styknie - dobrze że wpadli na pomysł, że trzeba się też lubić ;P

dziękuję za świetne tłumaczenie :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:01, 31 Maj 2010 Powrót do góry

Stęskniłam się... Jak ja uwielbiam fabułę i bohaterów Hourglass... Po długiej przerwie uświadamiam to sobie z westchnieniem Wink Z chęcią zawsze powtórzę, że to jeden z moich absolutnie ulubionych ff i bez wahania mogłabym go polecić. I zawsze kocham do niego wracać. Kolejne części zdarzało mi się niekiedy czytać wielokrotnie, pochłaniałam je z wypiekami na twarzy, niecierpliwie i zachłannie Smile

Podobnie jak ostatni rozdział, który przyniósł sporo ciepła, pomimo wyrastających jak grzyby po deszczu kolejnych znaków zapytania. Widać, że Edward naprawdę się przełamał, jest w stanie zacząć się otwierać i wszedł na dobrą drogę do odzyskiwania względnej życiowej równowagi. Oczywiście jeszcze sporo przed nim, podobnie jak i przed nami - czytelnikami, którzy głowią się teraz nad rozwiązaniem rodzinnej zagadki z życia pisarza. Kolejna tajemnica to relacja z Callem... Ciekawość pożera szarego pochłaniacza Klepsydry bardzo małymi kęsami Wink
Związek Edwarda i Belli w tym opowiadaniu urzeka mnie coraz bardziej. początkowe nawiązywanie relacji nie zwiastowało takiego obrotu spraw. Teraz w tym zalążku związku dwojga ludzi jest mnóstwo ciepła, serdeczności, wyrozumiałości i ukojenia. Bardzo, bardzo dobry początek dla tej pary, taka relacja może się przerodzić w coś dojrzałego i trwałego. Mają potencjał, ale przed nimi jeszcze wiele pracy, będzie im potrzebne dużo siły i wytrwałosci. Takiemu duetowi aż chce się kibicować. Smile
Tak, Edward przywykł do zamykania się w świecie swoich powieści, we własnym wnętrzu, które ledwo mieści wszystkie tłumione emocje. Zdobył się na postawienie pierwszych kroków, by wrócić do rzeczywistosci i się z nią pogodzić. Zobaczymy, czy odważy się pójść dalej Smile

Zakochana w Hourglass pozdrawiam czytelników i dziękuję kochanej tłumaczce za chęci i wspaniałą robotę :*
Mam nadzieję, że Bronze wkrótce opublikuje kolejną część Smile

Czekam niecierpliwie Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Wto 18:35, 01 Cze 2010 Powrót do góry

Tęskniłam i cieszę się na nowy rozdział(: aczkolwiek nie wiem co napisać, gdyż HG ma na prawdę trudna i skomplikowaną, pełną niedomówień fabułę, tematykę. Pewne puzzle się poukładały może dla Belli, bo ja mam tylko domysły nic pewnego czyli nic nie wiem. Jednak zmierza to wszystko ku ujawnieniu, niedługo wszyscy mamy mieć poukładane puzzle i cholernie jestem tego ciekawa;D
Związek zaczyna przypominać związek, w końcu wpadli na pomysł aby oprzeć go na czymś innym niż tylko obopólnej przyjemności więc cieszy mnie to.

Mam nadzieję że autorka nie karze nam długo czekać na następny rozdział, bo ten urwała w nieodpowiednim momencie;D Wielkie pokłony i podziękowania dla Ciebie za tłumacze...wróć świetne, profesjonalne tłumaczenie i... to chyba tyle.
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
villemo
Wilkołak



Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic

PostWysłany: Wto 19:55, 01 Cze 2010 Powrót do góry

Jestem happy, że jest nowy rozdział:D
Tylko mam dość duży problem z tym ff. Mianowicie nie rozumiem Edwarda. Staram się czytać dokładnie, czasem kilka razy, ale i tak nie potrafię poukładać sobie tego w jedną, spójną całość, ciągle mam jakieś luki... to frustrujące. Ogólnie posuwa się to "coś" pomiędzy Edwardem i Bells, ale normalny związek to to nie jest, choć trzeba przyznać, że Ed odbiega od normalności i za to mu chwała. Widać jednak, że lubi to "coś" i chce to pogłębiać.
Oczywiście wiernie jak lablador czekam na kolejny chapter, oby nie długo:)
Dzięki za rozdział.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
<RUDA>
Zły wampir



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 317
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:00, 05 Cze 2010 Powrót do góry

Na przeczytanie Klepsydry zdecydowałam się kilka dni temu i jedyne czego żałuje to to że tak późno !! Marciu bardzo podoba mi się Twoje tłumaczenie. Pomysł na na to ff jest ciekawy i rozwinięty do skraju możliwości.
Przedstawienie Edwarda jako zamkniętego w sobie pisarza z trudnym dzieciństwem daje wiele do myślenia. Bella która krok po kroku poznaje tajemnice z jego życia jest dziennikarką której można tylko pozazdrościć uporu w dążeniu do celu. Kolejną interesującą postacią jest mała Lilly. Edward zachowuje się co do niej jak ojciec a nie wujek. Dzięki niej Edward i Bella przełamali pierwsze lody na filmie o pingwinach Razz
Zastanawia mnie zachowanie Edwarda co do Esme. W końcu kobieta pochwalała jego pisanie, chciała mu pomóc, chciała aby jej zaufał ... Czy Edward jest tak nieufny czy coś między nimi się wydarzyło ?
Stałam się fanką Klepsydry. Czekam na kolejny rozdział.
Czasu i weny na tłumaczenie.
Pozdrawiam
PS. Wybacz za dość chaotyczne wypowiedzi, ale są one spowodowane szokiem po zakończeniu czytania.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Sob 23:51, 14 Sie 2010 Powrót do góry

Tam-ta-da-dam! Very Happy Po długiej przerwie wracam z nowym chapem, który jest zasługą mojej kochanej kristenhn. To ona odwaliła praktycznie całą robotę i przetłumaczyła 70% tekstu, więc wszystkie zasługi należą się jej. Jeszcze raz Ci ogromnie dziękuję. lovelovelove

Beta: no właśnie bez, więc jeśli znajdziecie jakieś błędy, proszę, spróbujcie je zlekceważyć, a ja w miarę czasu je poprawię, bo mój Word nie współpracuje z autokorektą i jestem pewna, że może być w tym chapie kilka literówek.



Rozdział 20

Ja i konfrontacja nie szłyśmy ze sobą w parze. Niektórzy ludzie stawiali czoła przeszkodom, które napotykali na swojej drodze - na przykład moja matka; kiedy miałam czternaście lat, niesprawiedliwie otrzymałam pierwszą, słabą ocenę z testu z matematyki. Zamiast wrzeszczeć, co zapewne robiliby rodzice moich przyjaciół, uparła się, by wybrać się do szkoły i zażądać wyjaśnień oraz ponownego sprawdzianu. Oczywiście była to wina nauczyciela, a nie moja.
Chyba nie muszę dodawać, ze nie była zbyt lubiana przez grono pedagogiczne.
Umiejętność mobilizowania najwyraźniej opuściła generację zaraz po moich urodzinach. Zamiast posiadać chęci do przeciwstawienia się powstałej sytuacji, rozpaczliwie pragnęłam ją zignorować, udawać, że jej nie ma, lub uciec. Była to opcja dla tchórzy, ale żadna z pozostałych nie była mniej godna tego tytułu.
Westchnęłam. – No dalej, Swan – wyszeptałam. – Zachowaj się jak człowiek i podejdź tam.
Z drżącymi kostkami, lękiem i nienaturalnym poczuciem, że jestem frajerką, zwolniłam tempo, gdy zbliżyłam się do tych ludzi, których kochałam i zarazem najbardziej się obawiałam. Chciałam podejść do Edwarda z gracją i pewnością siebie, ponieważ przymknęłam oko na tę sytuację, jednak nerwy mi na to nie pozwoliły. Wzięłam głęboki oddech i potraktowałam to zdarzenie jako zbieg okoliczności. W pomieszczeniu aż roiło się od prestiżowych członków towarzystwa. Od północnozachodniej elity. Walka o zaproszenie nie była więc rzadkością.
Nieprawdaż?
Obserwowałam kontury twarzy Edwarda, gdy Emmett pochylił się i coś szeptał, jakby nie chciał przekazać tego małemu, hałaśliwemu tłumowi, który gromadził się w jego pobliżu. Okazało się, że to niewielkie zakłócenie dostrzegło więcej osób, niż początkowo przypuszczałam. Rosalie skrzywiła się, chyba z powodu doboru słów męża, które najwidoczniej nie były zbyt taktowne, choć Edward nie przejawiał żadnych emocji. Przybrał obojętną postawę, nie okazując zmian lub chociażby poruszenia słyszanymi informacjami. Zobaczyłam, że Emmett zamrugał po zakończeniu wyjaśnień. Cała trójka stała ponuro w ciszy do czasu, aż Edward skinął głową i odszedł w przeciwnym kierunku. Rosalie westchnęła.
- Co się stało? – szepnęłam, a tysiące możliwych scenariuszy pojawiło się w mojej głowie. Skupiłam się na minie Carlisle’a, która w niczym nie przypominała tej, jaką przybrali Emmett i Rosalie – podczas gdy oni wyglądali na spanikowanych brakiem reakcji ze strony Edwarda, Carlisle zachowywał spokój, jakby tego się właśnie spodziewał. Patrzyłam, jak oddalał się od grupki i za synem zmierzał na niewielkie, delikatnie udekorowane patio.
- Musisz mu wybaczyć – powiedziała Esme, stając obok mnie. Mimo że próbowała udawać spokojną, zmarszczki, które pojawiły się na jej czole, nie wskazywały, by tak w rzeczywistości było. Z powodu zachowania syna miała zaczerwienione oczy, lecz próbowała nie płakać. – Takie spotkania często go przytłaczają. Jestem pewna, iż wiesz o tym, że woli samotność.
Wiedziałam o tym aż za dobrze. – Tak – mruknęłam w zgodzie, niepewna, co jeszcze dodać. Miałam wrażenie, że powinnam ją jakoś pocieszyć, ale wszystko, co rodziło się w mojej głowie, brzmiało zbyt niewrażliwie, zbyt ignorancko lub zbyt śmiesznie, więc zamilkłam i czekałam, aż pierwsza się odezwie.
- Dobrze się bawisz? – spytała, decydując się na bezmyślną pogawędkę, a nie dyskusję na temat głównego problemu. Kontynuując tę gierkę, uśmiechnęłam się niewinnie.
- Och, tak – oznajmiłam, rozglądając się po pokoju, by zwrócić na coś uwagę. – Uroczo spędzam czas.
To kłamstwo. Wielkie, wielkie kłamstwo. Mogłabym spędzać uroczo czas, gdyby Edward nie znajdował się kilka sekund od załamania nerwowego.
Brzmiało to niczym rozmowa między dwoma dziwakami, jaka toczyć by się mogła podczas przyjęcia przy drogich krewetkach i napojach. Wyprostowałam się i okręciłam w palcach pasmo włosów. Nie potrafiłam oderwać wzroku od drzwi prowadzących na patio, oczekując chwili, w której Edward kolejny raz zaszczyci nas swoją obecnością. Mężczyzna ubrany w czarny garnitur i szmaragdowy krawat już zaczynał rozplątywać na scenie utworzonej przy wschodniej ścianie kable od mikrofonu, przygotowując się do wręczenia nagrody.
- Śmiało – odezwała się nagle Esme, a jej głos był zbyt łagodny, by go usłyszeć. – Pytaj o to, co chcesz wiedzieć.
Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam się przez nią jeszcze bardziej niepokoić. – Nie wiem, co masz na myśli – odpowiedziałam wymijająco, choć było to bezcelowe. Na końcu mojego języka znajdowało się wiele pytań bez odpowiedzi, jednak przełknęłam je i przesortowałam, aby wybrać takie, które można by na wpół zaakceptować. Próbowałam wybrać słowa, jakie nie obraziłyby Esme, chociaż wydawało się to nieuniknione.
- Bardzo go to zdenerwuje? - To pytanie nie zagłębiało się zbytnio w ich życiu osobistym. Oczywiście Edward odizolowywał się od ludzi, którzy go wychowywali, ale miał ku temu powody. I mimo że przyszłam tu z nim, nie miałam prawa się wtrącać.
Prychnęłam. Pierwszy raz to przyznałam. Jestem pewna, że Edward z chęcią słuchałby tego częściej.
Esme w tym czasie formułowała odpowiedź. – Pewnie tak – odparła, a ja doceniłam jej szczerość. To lepsze niż mówienie nieprawdy tylko po to, abym później pokłóciła się o to z Edwardem. – Ale da sobie radę. Nie chcę, żebyś się o to martwiła.
Wszyscy mi to powtarzali. “Nie przejmuj się tym, niedługo wróci mu normalny humor”. Jednak patrząc na parę ludzi stojącą kilka stóp od nas, potrafiłam stwierdzić, że nie była to prawda. Mogłam udawać, że to ignoruję, i pójść na imprezę, nie mówiąc Edwardowi ani słowa, ale... wszyscy właśnie tak postępowali. Odpychali to na bok i udawali, że to nie ma miejsca, i dlatego on był, jaki był.
Byłam naiwną ignorantką, sądząc, że jestem w stanie pomóc mu w sposób, w jaki nie potrafią jego rodzice. Lecz nie miałam problemów, by spróbować.
- Przepraszam – wymruczałam do Esme. Sukienka oplatała się wokół moich nóg z powodu wiatru, który na nią zawiał, gdy popchałam szklane drzwi. Ochłodziło się, jednak nie przeszkadzało mi to bardziej niż zrezygnowana postawa osoby siedzącej na jednym z krzeseł. Łokcie Edwarda spoczywały na kolanach i wyglądało na to, że coś do siebie mamrotał. Nie chciałam go spłoszyć, więc podeszłam najciszej, jak mogłam, i położyłam rękę na jego ramieniu. Nie potrafiłam stwierdzić, czy przez gruby materiał kurtki mógł poczuć jakikolwiek ruch.
- Wszystko w porządku? – wyszeptałam. Wiatr zawył dookoła nas, ale oprócz tego panowała cisza. Dźwięki dochodzące ze środa ucichły i stały się jedynie nieznacznym szumem. Nie było także słychać typowego gwaru Seattle. Ogarnął mnie niepokój, ale przykucnęłam przy nim i starałam się go nie okazać.
Gdy mnie ujrzał, przestał chaotycznie mamrotać. Jego poszerzone oczy spoczęły na mnie przez chwilę, po czym znów spuścił wzrok na kafelkowaną podłogę. Uniósł papierosa, którego żar palił się blisko jego twarzy, zaciągnął się i pozwolił ramionom opaść. Dym wydobył się z jego ust i uniósł się w powietrzu, rozpływając się w nim. Pozwoliłam, aby powtórzyło się to trzy razy, nim wzięłam papierosa i zgniotłam pod szpilką.
- Czemu ja, Bello? – wyszeptał w końcu chrapliwym głosem, jakby wcześniej krzyczał przez kilka godzin. – Czemu nie zostawią mnie w spokoju?
Próbowałam przebrnąć przez wszystko, co wiedziałam. Para, którą ujrzałam, była starsza, ale nie na tyle, by ci ludzie nie mogli być z nim spokrewnieni czy być jego rodzicami. Zawsze wyobrażałam sobie, że między nimi a Edwardem jest wiele podobnych cech fizycznych, ale żadne z nich nie posiadało tak wspaniałych oczu czy dobrze zaznaczonych kości policzkowych. Nie mieli oni też rudawych włosów, jakie mógłby po nich odziedziczyć. Był wyjątkowy, więc jego rodzice też musieli tacy być.
Więc co się stało, że wszystko się tak pokruszyło?
- Esme i Carlisle są z ciebie bardzo dumni – próbowałam mu to przekazać, licząc, że te informacje zakorzenią się w jego głowie, lecz byłam świadoma, że tak się nie stanie. – Czekali na ten wieczór.
Jego zapadnięte oczy ponownie spojrzały w moje. – Dlaczego? – Wiedziałam, że nie mówił już na ten sam temat, od którego próbowałam go odciągnąć. Wyglądało to tak, jakby sprawdzał swoją zdolność bycia szczęśliwym, co tylko jeszcze bardziej zagłębiało pocisk, jaki miałam w brzuchu. Oparłam czoło na jego kolanie, próbując znaleźć słowa, które w magiczny sposób naprawiłyby to wszystko. Ale w przeciwieństwie do magika wyciągającego królika z kapelusza, nie udawało mi się to.
- Czemu musisz się na tym skupiać? - spytałam, ostrożnie wybierając słowa, aby nie zdenerwować go jeszcze bardziej. – Przyszła tu twoja rodzina, która cię kocha. Praca, której poświeciłeś tak wiele czasu i energii, została doceniona. Dlaczego jedna rzecz ma to wszystko zniszczyć?
Skrzywiłam się. Wbrew mojej woli to na wpół retoryczne pytanie brzmiało raczej jak oskarżenie. Jednak wyglądało na to, że Edward ledwie mnie słuchał. Milczałam, kiedy zaoferował chwilę ciszy, wierząc, że jego wargi i znajdujące się w nich słowa wkrótce uformują odpowiedź i wyjaśnią wszystko, czego byłam ciekawa przez miesiące naszej znajomości.
- Bo tak – wyszeptał. Ledwie zauważyłam, że jego głos się przełamał, ale w tej chwili on sam nie bardzo potrafił utrzymać się w ryzach. Na widok jego fanów, krytyków i innych przechodzących przez drzwi na patio ludzi, którzy zatrzymywali się, licząc na przyłapanie nas w interesującej lub kompromitującej sytuacji, przeszyła mnie fala irytacja. Ręką kontynuowałam rysowanie okręgów wzdłuż jego kręgosłupa, co wydawało się jedyną rzeczą, jaka utrzymywała jego oddech w unormowanym tempie. Kolory na jego twarzy szybko przekształciły się w niezdrową biel, a ja skupiłam się na tym, żeby go uspokoić. Naprawianie sytuacji poprzez rozmowę o zaburzeniach emocjonalnych, które gromadziły się w nim przez lata, nie wydawało się pomagać. To rozmowa na inny wieczór.
- Bo tak? – naciskałam, próbując go rozproszyć. Jeśli udałoby mi się go zmusić do ciągłego mówienia, może dałby radę wstać, a ja przekonałabym go, by wrócił do środka i do nas dołączył.
Edward w klęsce opuścił ramiona. – Nie wiem, jak skupić się na czymś innym.
Był jednym z niewielu ludzi, jakich znałam, którzy nie przebierali w słowach, chociaż mimo to i tak były one bardzo niejasne. Jednak udało mi się wyciągnąć z tego pewien wniosek – układanie do kupy tego, co mówił, było całkowicie bezcelowe. Jedynie wszystko by skomplikowało.
- Chodźmy do środka – zasugerowałam. Duża ilość alkoholu przepływająca przez jego żyły wcale nie pomagała mu w utrzymaniu równowagi, przez co jeszcze ciężej było go ustabilizować, ale po kilku sekundach udało mi się postawić go na nogi. W mechanizmie obronnych, który szybko przeistoczył się w odruch automatyczny, oplotłam jego talię ręką. Już wtedy mogłam zobaczyć oskarżycielskie i zaciekawione spojrzenia gapiów znajdujących się w budynku, a nie chciałam, żeby ktoś się do nas za bardzo zbliżył.
- Nie – wybełktotał bez przekonania. Nawet nie miał wystarczającej ilości siły, by mi się przeciwstawić. – Nie możemy wrócić do domu? Proszę? Tam zrobię ci kolację. Tak będzie lepiej.
- Nie możesz, Edwardzie – westchnęłam. – Pamiętasz, dlaczego tu przyszliśmy? To się niedługo skończy.
- Nie wierzę ci – powiedział niczym niezadowolone dziecko. – Proszę, Bello.
To nie była tylko prośbą. W głębi jego głosu znajdowało się coś, co przekazywało strach błagającego, małego chłopca, który chciał jedynie rozpoznawalności i szacunku, które towarzyszyły miłości od rodzica. Teraz pragnął, by ktoś go wysłuchał i zgodził się, że przebywanie tutaj nie było bezpieczne. Czułam się rozdarta.
- Po prostu tu usiądź. – Poprowadziłam go do stolika zarezerwowanego dla Edwarda i jego rodziny. Zbyt osłabiony, by spełnić mój nakaz, upadł na krzesło jak szmaciana lalka. Po upewnieniu się, że na nim zostanie, delikatnie wręczyłam mu szklankę wody i powiedziałam, żeby powoli ją wypił, po czym pochopnie udałam się do Emmetta.
- Wytłumaczysz mi, co się stało? – spytałam najspokojniej, jak mogłam. Bycie dla niego niemiłą nie sprawiało mi żadnych problemów, co stanowiło odwrotność mojego zachowania w stosunku do Esme. Nie wydawało mi się, bym mogła zranić jego uczucia.
Zamilkł. – Nie wiem, o czym mówisz.
- Och, no proszę cię – prychnęłam. Nie miałam do tego cierpliwości. – Wytłumacz mi, dlaczego mój chłopak zachowuje się, jakby był w śpiączce.
Jego wzrok powędrował w stronę Edwarda. Na pewno wyciągnął z tego widoku więcej niż ja, ponieważ już go kiedyś widział, lecz mimo to nie mogłam zrozumieć jego miny, bo wyglądała na bardziej smutną niż dotychczas, ale miała w sobie też coś z irytacji. Zrobił krok do przodu, jakby planował się wtrącić do czegoś, co potencjalnie mogłoby naprawić lub pogorszyć sytuację, lecz rozważył to ponownie.
- Nic mu nie jest – próbował mnie przekonać. – Po prostu… odpoczywa.
Zmierzyłam go wzrokiem. – Zachowujesz się tak jak moja matka, kiedy mówiła mi, że moja martwa, złota rybka tylko spała.
- Więc to nie podziałało? – zapytał przygnębiony.
- Nie.
- Zawsze zachowuje się w ten sposób, gdy dzieje się coś takiego – wyjaśnił, choć bardzo niechętnie. Jego reakcję można było porównać do takiej, jaką mają nastolatkowie po podaniu im silnych leków znieczulających przez dentystę, kiedy ten musi im wyrwać zęba mądrości. – Widzi tych wszystkich ludzi, odmawia im rozmowy i zamyka się w swojej skorupie do końca wieczoru. Nie martw się, jutro wróci do swojego cudownego, ponurego nastroju.
To mi nie wystarczało. Nie chciałam, żeby wszystko po prostu wróciło na swoje miejsce. Pozwolenie mu na cierpienie wcale nie pomagało, a wyglądało na to, że cierpiał przez cholernie długi okres czasu. To się w nim gromadziło, aż w końcu któregoś dnia nie wytrzymał. Wtedy upadł.
- Więc niczego nie możemy zrobić? – Nie wierzyłam w to. Zawsze można było coś zrobić, ale szczerze watpiłam, aby ktoś patrzył na Edwarda z innej niż wygodnej perspektywy. Nikt nie wiedział, jak postępować z człowiekiem, który nie jest czarno-biały. Dawka leków tu, psychoanaliza tam, i po kłopocie.
Jego umysł nie pracował w ten sposób. Nie potrzeba było geniuszu, by to odkryć.
- Nie można niczego zrobić.
Próbował odciągnąć mnie od tego pomysłu. Wiedziałam, że Emmett nie planował interwencji, ale byłam cholernie pewna, że nie chciał, abym jeszcze bardziej zrujnowała to przyjęcie.
- Powinnam zabrać go do domu?
- Nie – odrzekł szybko. – Dużo już wytrzymał. Teraz musi jedynie zaakceptować nagrodę, wystąpić publicznie, a potem będzie mógł wrócić. Poza tym obcowanie z ludźmi dobrze mu zrobi. Przebywanie w tym stanie, kiedy jest sam, nie jest zdrowe.
Ale on nie był sam – pomyślałam. Byłby ze mną.
- Skoro tak mówisz – powiedziałam, chociaż kompletnie mnie to nie przekonywało. – Miłego wieczoru.
Uśmiechnął się smutno. – Przepraszam, Bello.
Nie rozumiałam, dlaczego to robił.
Gdy wróciłam, Edward był w takim samym stanie pustki. Długa szklanka została niepewnie przyłożona do jego ust, jednak z niej nie pił. Była usta. Łagodnie opuściłam jego rękę, bezskutecznie starając się, żeby na mnie spojrzał.
- Dobrze się czujesz?
Przez sekundę zobaczłam błysk czegoś. Może oznakę życia. Ciepło. Powoli wysunął szyję w moją stronę, a kącik jego ust lekko się uniósł. Oczy były puste.
- Wyglądam, jakbym dobrze się czuł?
Wręcz przeciwnie. Wydawał się wypalony, ale przecież nie mogłam mu tego powiedzieć.
- Mogę coś ci przynieść?
Wyglądał niemożliwie optymistycznie.
- Nowe życie?
Usiadłam obok niego, starając się nie pokazać, jak bardzo te dwa żartobliwe słowa - albo coś, co miało być żartobliwe - mną wstrząsnęły.
- Zabawne. – Zmarszczyłam na niego brwi, przysuwając ku niemu koszyk z chlebem. – Zjedz coś, rozchorujesz się.
- Nie – wymamrotał, biorąc wielki łyk wina, które nalali mu, kiedy nie patrzyłam. Zastanawiałam się nad zabraniem mu go i wygłoszeniu przemówienia o tym, że to nie rozwiąże żadnych problemów, ale szybko zmieniłam zdanie. Nie był raczej obiecującym alkoholikiem, ale nigdy nie wiadomo nic na pewno. Był pisarzem, a oni zawsze się gdzieś po drodze gubią.
- Nie skończysz jak Hemingway albo Virginia Woolf, prawda?
Próbował się zaśmiać, jednak brzmiało to bardziej jak kaszel. Wziął kolejny łyk. Poczułam, jak jego palce zaciskają się na mojej dłoni, a za pochmurną miną dostrzegłam, że powoli stara się wrócić do rzeczywistości.
- Bella – syknęła Alice. Odwróciłam się i zobaczyłam, że stoi po środku tłumu, wyglądając jakby czuła się nie na miejcu. Podobnie jak ja nie lubiła przebywać w towarzystwie takich ludzi. – Chodź tu na chwilę.
Spojrzałam ostrzegawczo na Edwarda, ale nie byłam pewna, czy to zauważył.
- Nie ruszaj się – powiedziałam.
Skrzyżował ramiona, unosząc brwi. Przez chwilę niemal myślałam, że się uśmiechał. Nim mogłam się upewnić, było po wszystkim.
- Nie jestem dzieckiem, Bello. – Zmarszczył brwi. – Myślę, że wytrzymam pięć minut, siedząc przy stoliku. A ty?
Skrzywiłam się. Byłam świadoma, że tak go traktowałam, ale gdy zachowywał się w ten sposób, nie potrafiłam nic na to poradzić. Mogłam zabrać go do domu, nakarmić i utulić do snu, ale wtedy by mnie znienawidził. Czułabym się jak pieprzona opiekunka, a to niekoniecznie była rola, którą chciałam wypełniać.
- Co? – sapnęłam na Alice. Kuchnia była zatłoczona bardziej niż poprzednio, co ukazywało, że przygotowywali się, by podać kolację. – Jestem trochę zajęta.
Ignorując moje nieokrzesane zachowanie, machnęła ręką w stronę wejścia, gdzie wcześniej stałyśmy. Zbliżając się do naszego celu, zaczęłam się denerwować. Co jeśli nadchodziła kolejna kłótnia?
Na szczęście moje przypuszczenie okazało się błędne. Kilkoro pracowników Alice załadowywało i rozładowywało pudła i ekwipunek. Przyglądałam się przez parę sekund, ale nie zauważyłam niczego dziwnego, dopóki nie wskazała dwóch niewyraźnych postaci, stojących w cieniu.
- Co z nimi nie tak? – spytałam, odsuwając się. Poczułam nieprzyjemne skręcenie się moich wnętrzności.
- Nie wyszli – wyszeptała. – Nie wiem, czego chcą. Boję się, że będą próbowali się włamać albo coś w tym stylu.
- Nie będą – odparłam z dezaprobatą, ale tak naprawdę obawiałam się tego samego. Kimkolwiek byli, z całą pewnością mieli jakieś powiązanie z Edwardem. Silne powiązanie, bo w innym wypadku nie zachowywałby się, jakby ktoś kopnął jego psa.
- Wiesz, czego chcą?
- Mogłabym nękać Edwarda tysiąc lat i nic by nie wyjawił, wiesz o tym – odpowiedziałam.
- Nie da ci żadnej wskazówki?
- Żadnej – mruknęłam, odwracając się od drzwi. – Jego przeszłość jest chyba taka nieciekawa, że wszyscy wolą udawać, iż nie istnieje. Nie wydaje ci się dziwne, że nigdy o niej nie mówi?
- Wszystko, co go dotyczy, wydaje mi się dziwne – powiedziała. – Szczególnie ta część o jego matce. Ale to prawdopodobnie dlatego jest tak dobrym autorem, wiesz? Ci świetni zawsze są ekscentryczni.
- Zazwyczaj też kończą, wieszając się albo robiąc coś równie ponurego. – Zmarszczyłam brwi. – To nie najszczęśliwszy zawód.
- Tak już jest.
- Niekoniecznie – rzekłam, unosząc dłoń. Wydawało się, że odpowiedzieć była ukryta bardzo głęboko w zakątkach mojego umysłu, ale nie mogłam jej odnaleźć. Wygładziłam sukienkę, która lekko się zmarszczyła. – Wszystko będzie w porządku. Jeśli zrobią coś dziwnego, przyjdź po mnie, ale w innym wypadku…
Nie wiedziałam, co innego zrobić. Emmett z nimi rozmawiał, już spróbowali – jedynym wyjściem było zignorowanie ich, jednak była to także ostatnia rzecz, którą chciałam zrobić, ale moje preferencje to punkt sporny.
- Jak on się czuje?
Westchnęłam. Nie było odpowiedniego sposobu, by to opisać.
- Nie mam pojęcia, czy czuje się dobrze, biorąc pod uwagę pogarszającą się sytuację. Nie rozumiem tego, ale jak dla mnie, wcale nie jest z nim dobrze.
- Jednym plusem jest to – zaczęła Alice, uśmiechając się – że czeka na ciebie wspaniała kolacja. Będzie ci smakowało. Jeśli mogę to powiedzieć, uważam, że to jedna z moich najlepszych. Upieczone szparagi, świeży chleb, łosoś z grilla… Idealnie.
Zaśmiałam się, nie potrafiąc się powstrzymać.
- Nie mogę się doczekać – powiedziałam szczerze. – Lepiej wracaj już do pracy. Ale dziękuję za to, że mi o tym powiedziałaś.
- Trzymaj się, Bello, i opiekuj się nim – rzekła, ściskając moje palce. – Nie poradzi sobie sam.
Spanikowałam, gdy wróciłam do głównego pomieszczenia. Nie tak, kiedy boisz się, że zgubiłeś klucze do samochodu albo ważne dokumenty, których potrzebujesz za dwadzieścia minut. Tak, kiedy myślisz, że ktoś włamuje się do twojego mieszkania. Rozejrzałam się po pokoju dwa razy, ale to oczywiste, że mój umysł nie płatał mi figli. Edward zniknął.
- Gdzie on jest? – zapytałam stanowczo, podchodząc do Emmetta i niegrzecznie przerywając jego potencjalnie ważna rozmowę, ale miałam czelność, by to zrobić. Nie obchodziło mnie to.
- Uspokój się, Bello – odparł przyciszonym tonem i zaśmiał się przepraszająco do mężczyzny, z którym konwersował. – Jest w łazience. Powiedziałem mu, aby się ogarnął.
- Jesteś pewny? – Byłam do tego sceptycznie nastawiona.
- Tak – odparł bardzo niecierpliwie. – Wróci za kilka minut. Idź usiąść, zaraz podadzą kolację.
Alice miała rację. Powróciłam na swoje miejsce, zażenowana faktem, że wyciągnęłam pochopne wnioski, właśnie wtedy, gdy postawili przede mną talerz. Byłam pewna, że to jedno z jej najlepszych dań i wiedziałam, że pracowała nad nim niewiarygodnie ciężko. Nie często brała udział w tak wielkich przyjęciach, ale kiedy to robiła, nie znała zahamowań.
Mężczyzna, z którym rozmawiał Emmett, podszedł do mównicy i chrząknął, efektownie uciszając ludzi w pomieszczeniu. Przeskanowałam pokój, mając nadzieję, że zobaczę idącego w moim kierunku Edwarda. Bardzo się pomyliłam. Zamiast tego, ujrzałam Emmetta podążającego wzdłuż tłumu. Ścisnęłam widelec, który trzymałam.
Coś było nie w porządku.
- Czuję się zaszczycony, mogąc powitać was wszystkich na dwudziestej corocznej ceremonii mającej na celu uznanie twórczości literackiej – przerwał, pozwalając na uprzejmy aplauz, a ja natychmiast przestałam go słuchać. Gdybym nie zajmowała jednego z przednich stolików, wstałabym i wyszła, aby go poszukać. Mężczyzna wznowił swoje przemówienie, mówiąc o wielu osiągnięciach Edwarda. Szybko zauważyłam, że nie powiedział niczego o jego miłej osobowości ani przyjaznym nastawieniu, ale nie mi to osądzać.
- Gratulacje dla Edwarda Cullena.
Ponownie aplauz rozniósł się po pomieszczeniu, a ludzie powstali z krzeseł, czekając, aż Edward pojawi się na scenie. Klasnęłam, aby zachować ten miły, utarty zwyczaj, a moje myśli krążyły wokoło. Odwróciłam się, szukając go, ale w głębi serca wiedziałam, że się nie pojawi. Kiedy Emmett zaczął ucierać sobie drogę pomiędzy stolikami, wiedziałam, że miałam rację.
Wspiął się po dwóch stopniach prowadzących do sceny i potrząsnął ręką mężczyzny. Oparł ramię na mównicy i poprawił mikrofon, a wszyscy w zakłopotaniu zajęli swoje miejsca. Każdy z nas – Carlisle, Esme, Rose i nawet ja – zaczerpnęliśmy powietrza, czekając.
- Z powodu spraw prywatnych mój brat nie jest w stanie przyjąć tej nagrody osobiście – zaczął, nerwowo chrząkając. Jego palce uderzały o mównicę. – Jestem pewny, że czuje się bardzo zaszczycony, otrzymując to uznanie, i przeprasza za pospieszne wyjście. Dziękuję bardzo za docenienie jego talentu i mam nadzieję, że dobrze się bawicie. Dziękuję.
To tyle.
Ożywione mamrotanie słychać było w całym pomieszczeniu. Przyprawiało mnie to o ból głowy. Kiedy oni starali się, aby ich komentarze pozostały ciche, dla mnie mogli nawet krzyczeć. Natychmiast wstałam, zapominając o jedzeniu, a kieliszek wina niemal się przewrócił i wylał swoją zawartość, kiedy spieszyłam się, by dotrzeć do Emmetta, nim zrobi to tłum.
- Czy teraz możesz mi wyjaśnić, co się dzieje? – zapytałam niecierpliwie. – Czy on dalej odpoczywa?
Wydawał się bardziej zakłopotany niż pięć minut temu, co bardzo mnie zdenerwowało.
- Nie, jest wypoczęty, to pewne.
- Co to, do cholery, ma znaczyć?
- Uciekł, Bello – odparł Emmett z poczuciem winy wypisanym na twarzy. – Najwyraźniej wziął taksówkę, kiedy powiedziałem mu, aby poszedł się pozbierać. Jedna z kelnerek powiedziała mi o tym zaraz po naszej rozmowie.
- Nie pilnowałeś go? – Nie był dzieckiem, już to ustaliłam, ale jego potrzeba bycia ciągle obserwowanym sprawiała, że czułam się jak opiekunka. To szybko stawało się męczące.
Nie wytrzymałabym, gdyby ciągle tego unikał. Pomimo tego, co uważał, naprawdę się o niego troszczyłam. To mnie martwiło.
- Nie ma żadnego znaczenia, czy bym go pilnował – bronił się. – Naprawdę sądzisz, że mogłem zmienić jego zdanie? Myślisz, że ktokolwiek mógł?
- Czy ktoś kiedyś próbował? – odparłam, wycofując się z rozmowy. – Wiesz, gdzie poszedł?
Wzruszył ramionami, wypijając ostatni łyk wina i spoglądając z utęsknieniem na pustą szklankę. – Gdybym był naiwny, powiedziałbym, że poszedł do swojego mieszkania, ale to się wydaje zbyt oczywiste.
- Więc mój nietrzeźwy chłopak włóczy się po ulicach Seattle sam, załamany i przerażony do szpiku kości? Razem ze śledzącą go parą? Jesteś, ku***, nienormalny?
To brzmiało zdecydowanie gorzej, kiedy wypowiedziałam to na głos. Wzdrygnął się na to stwierdzenie, ale wzruszył ramionami, starając się zachowywać, jakby nic się nie stało.
- Jest dużym chłopcem, Bello. Poradzi sobie.
Nikt tego nie rozumiał. Edward spędził całe swoje życie na popadaniu z jednej skrajności w drugą, nie miało znaczenia, że został cudownie adoptowany przez świętych Cullenów i w końcu miał starszego brata, o którym zawsze marzył. Nie miało znaczenia, że posiadał dom i ludzi, którzy go karmili, chronili i pilnowali, by był bezpieczny. I tak na końcu okazało się, że to na marne, bo tak naprawdę nie obchodziło ich to. Wciąż pozwalali mu na ukrywanie się w swojej skorupie, obiecując, że jutro wszystko będzie w porządku.
To nie działało.
Zamierzałam znaleźć Edwarda albo przynajmniej zapytać Alice, czy coś widziała, ale nie mogłam oddychać. Kiedy to ja miałam kontrolę, radziłam sobie, ale gdy było inaczej, zaczynałam panikować. Chciałam krzyczeć.
Usłyszałam, jak Emmett mnie wołał, gdy zaczęłam biec w przeciwnym kierunku, a niedorzeczna sukienka oplatała moje nogi. Wbiegłam do kuchni, unikając patelni na ogniu i gorących naczyń, torując sobie drogę ku Alice. Zobaczyła mnie i zmarszczyła brwi, delikatnie ujmując dłońmi moje policzki. Odgoniła od nas trzy asystentki.
- Co się stało? Coś nie tak? To nie przez kolację, prawda?
- Nie. – Potrząsnęłam głową, próbując znaleźć właściwe słowa. To był mój odwieczny problem, cóż za ironia. Byłam dziennikarką, ale nigdy nie mogłam powiedzieć czegoś odpowiedniego, używając przy tym właściwych słów. Zawsze wychodziło źle. Zawsze pogarszało sprawę. – Nie, to Edward.
Alice była jedyną osobą, która mogła zrozumieć choć trochę, co myślałam.
- Gdzie on jest?
Zaczęło kręcić mi się w głowie, więc zmusiłam się, aby się trochę uspokoić
- Nie wiem. On… on wyszedł. Może być wszędzie.
- Ma do tego prawo, Bello – zaśmiała się, wracając do przygotowywania deseru. We frustracji owinęłam ramiona dookoła piersi. Nie rozumiała. Jak mogła nie rozumieć?
- Tym razem jest inaczej – starałam się wyjaśnić, nie tracąc przy tym opanowania, a to z reguły wychodziło mi bardzo, bardzo źle. – Ci ludzie… Coś jest nie tak.
Wytarła łzy, które zaczęły spływać po moich policzkach.
- Jeśli pójdziesz teraz, może go znajdziesz. Wątpię, że odszedł gdzieś daleko.
Mogłam tylko mieć taką nadzieję.
Kiedy wyszłam przez drzwi obok zaplecza, para już zniknęła. Byłam całkiem sama na chodniku pomiędzy dwoma wielkimi budynkami i w końcu poczułam, jakbym mogła znowu oddychać. Zawroty głowy wkrótce przeszły, a świeże powietrze oczyściło mój umysł, pozwalając mi myśleć we właściwy sposób. Gdybym była Edwardem, gdzie bym poszła?
Niemal się zaśmiałam na niedorzeczność tego pytania.
To było całkowicie jasne, że nie znalazłabym go na żadnej z ulic ani alejek otaczających budynek. Czekałam zbyt długo, aby go znaleźć, więc teraz pewnie był zbyt daleko. Oczywiście istniała możliwość, że poszedł do domu, ale znałam Edwarda. Chciałby uciec gdzieś indziej. Ale gdzie?
- Panno Swan.
Zamarłam, rozważając dostępne opcje. Jeżeli się odwrócę, będę musiała zmierzyć się z czymś, co na mnie czekało. Jeżeli to zignoruję, potencjalnie oszczędzę i Edwardowi, i sobie wiele zawodu i frustracji.
Chciałam to zignorować, jednak przeznaczenie miało inne plany.
Czyjaś dłoń złapała mnie za ramię i odwróciła, sprawiając, że syknęłam z bólu. Boleśnie długie paznokcie wbiły się w moją skórę, nie pozwalając mi się ruszyć. Krzyknęłam.
- Myślę, że musimy porozmawiać.
Jak na starszą kobietę – która nie była starsza od mojej mamy – miała więcej siły, niż mogłoby się wydawać. Zdobyłam się na kiwnięcie głową, czując przerażenie, kiedy pomyślałam o potencjalnych scenariuszach. Z łatwością mogła mnie zabić i rzucić gdzieś do oceanu albo wrzucić do bagażnika samochodu i wyjechać do Kanady.
Nie wiem, dlaczego miałaby chcieć mnie zabić, ale nie musiałam się na tym skupiać. Mogłam zająć się tym później, gdyby jednak postanowiła mnie oszczędzić.
- Więc rozmawiajmy – powiedziałam nieco bardziej zuchwale niż to potrzebne, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Zadowolona z faktu, że nie ucieknę, zabrała ramię i spojrzała na mnie, intensywnie mrużąc oczy.
- Ty i Edward Cullen – wypowiedziała nazwisko jakby fizycznie paliło ją w język. – Dobrze go znasz?
Dopiero wtedy do mnie dotarło, że znała moje nazwisko. Skąd? Byłam pewna, że nigdy wcześniej jej nie widziałam, a tym bardziej nie przedstawiałam się.
- Można tak powiedzieć. – Wybrałam ostrożnie słowa, bojąc się, że wpędzę się w kłopoty, jeżeli powiem zbyt dużo.
- Gdzie on jest?
W końcu. Pytanie, na które mogłam odpowiedzieć szczerze.
- Nie wiem. Zamierzałam go poszukać, nim mnie złapałaś i zażądałaś, abym z tobą porozmawiała.
Ach, oto i moje opanowanie. Spisałabym się okropnie, gdybym była czyimś zakładnikiem.
Kobieta spojrzała na mnie wilkiem. Jej noga nieustannie uderzała o chodnik.
- Nie masz pojęcia, gdzie mógł pójść?
Proszę mi wybaczyć, ale gdybym wiedziała, nie włóczyłabym się po alejce. Byłabym z nim.
- Nie.
- Więc chciałabym, abyś coś mu powiedziała – zażądała, pochylając się do mnie. Wyprostowałam ramiona, przygotowując się, aby odeprzeć kolejny atak, gdyby było to konieczne, ale zachowywała się spokojnie. Uniosła brew. – Będziesz pamiętała? Przekażesz mu to?
- Możliwe – ustąpiłam, wiedząc, że jeśli w pełni bym się zgodziła, konsekwencje nie byłyby tak dobre jak wtedy, gdybym uniknęła tematu. - Kontynuuj.
- Chcielibyśmy go zobaczyć. – Kobieta miała czelność, aby wręczyć mi mały kawałek kartki z czytelnie wydrukowanym nazwiskiem i adresem. Zauważyłam, że byli z Chicago, ale obok został napisany jeszcze jeden adres. Teraz zamieszkiwali w Seattle. – Minęło zbyt dużo czasu i chcielibyśmy się z nim spotkać.
Skrzyżowałam ramiona na piersi. Mój wzrok nieustannie wędrował w razie, gdybym dostrzegła Edwarda, ale spojrzałam na nią, kiedy wygłosiła swoją prośbę.
- Naprawdę myślisz, że będzie chciał się z wami spotkać?
Nie wiedziałam w jaki sposób była powiązana z wydarzeniami dzisiejszego dnia, ale łatwo było zrozumieć, że nie miał ochoty ich odwiedzać. Gdyby było inaczej, nie uciekłby. Nie potrzeba było naukowca, aby dodać dwa do dwóch.
- To naprawdę nie jest teraz najważniejsze.
Włożyłam kartkę do kieszeni, nie mając najmniejszego zamiaru przekazać jej Edwardowi. Najpierw musiałabym porozmawiać o tym z Emmettem, aby być pewną jej wiarygodności. Jeżeli ktokolwiek znałby tę parę, to właśnie on. Byłam także ciekawa, co im powiedział.
- Przekażę mu to – powiedziałam, próbując odejść, ale raz jeszcze zostałam powstrzymana. Zirytowana odwróciłam się. – Co?
- Nie jesteś dla niego dobra – zadrwiła. To był czynnik, który powinien mnie zastraszyć, jednak w tej chwili byłam zaślepiona wściekłością. – Jeżeli jest jedna rzecz, którą pamiętam, to fakt, że Edward nie potrzebuje zadzierającej nosa dziennikarki, która śledzi każdy jego ruch. Zostaw go w spokoju.
- Więc teraz to ja jestem prześladowczynią? – Zrobiłam krok w tył, nie wierząc w to, co słyszę.
- Przekaż mu wiadomość i zostaw go w spokoju. Nie należy do żadnego z was.
Odwróciłam się i nie zatrzymywałam, dopóki nie doszłam do wody. Bałam się, że nie mogłabym się powstrzymać przed uderzeniem jej, gdybym coś powiedziała albo spojrzała za siebie po tym, jak zrobiłam tylko kilka kroków. Albo gorzej - bałam się, że mogłabym ujawnić coś, czego nie powinnam. Okolica aż huczała od ciągłej krzątaniny: wieczorne rejsy dobiegały końca, statki dobijały do portu po godzinnej podróży dookoła miasta, a restauracje były wypełnione. Pozostałam stosunkowo niezauważona, ale natychmiast zaczęłam marzyć o tym, bym nie znajdowała się w tak zatłoczonej części miasta. Potrzebowałam ciszy. Musiałam pomyśleć.
- Ty też wyszłaś, co?
Nigdy nie byłam tak wdzięczna za usłyszenie głosu Edwarda. Początkowo nie byłam nawet pewna czy to on, wszystkie rozpoznawalne rysy zostały ukryte w cieniu, ale wszędzie rozpoznałabym ten cyniczny śmiech. Zrobiłam krok w przód, ciaśniej oplatając płaszcz dookoła siebie. Wyjęłam dłonie z kieszeni i wyciągnęłam rękę ku niemu.
- Kiedy zdałam sobie sprawę, że uciekłeś, nie było powodu, abym została. Chciałbyś mi wyjaśnić, co się stało?
Zdziwiłam się, że nie brzmiałam na ani trochę na podenerwowaną.
Nawet on wyglądał na bardziej opanowanego niż wtedy, gdy go zostawiłam. Jego glos stał się wyraźniejszy, a chłodne, nocne powietrze pomogło mu w kontrolowaniu oddechu. Wyciągnął ręce i pozwolił mi pomóc mu wstać, ale nim mogłam się powstrzymać, mocno go przytulałam. Głęboko odetchnęłam, kładąc policzek na jego kurtce.
- Mógłbym, ale nie jest to coś, co chciałabyś usłyszeć.
Odsunęłam się.
- Kogo obchodzi, co chcę usłyszeć? – Zastanawiało mnie, co chciał osiągnąć tym sposobem. Chciałam usłyszeć prawdę. – Kim byli ci ludzie?
Potrząsnął głową, ale natychmiast zauważyłam jego postawę ciała. Jego ramiona opadły, a oczy były przestraszone, jakby oczekiwał, że wyskoczą na niego z nikąd.
- Znam ich z Chicago. To nikt ważny. Po prostu mnie zaskoczyli, to wszystko.
Zastanowiłam się przez chwilę. Był niemal przekonujący, poza faktem, że nie był aktorem, a pisarzem. Mógł manipulować słowami tak, by ludzie wierzyli we wszystko, co próbował im wmówić, ale kiedy próbował wypowiedzieć te słowa na głos, czegoś w nich brakowało.
- Och, naprawdę? Więc nie zaniepokoili cię ani trochę?
Potarł jedną stronę głowy, jakby nasza rozmowa przyprawiała go o jej ból.
- Tego nie powiedziałem.
- Opowiesz mi o tym?
Całkowicie unikając tematu, chwycił moją dłoń.
- Przejdź się ze mną.
Całkiem dobrze wmieszaliśmy się w tłum. Dla przeciętnego przechodnia nie wyglądaliśmy, jakbyśmy dopiero co wyszliśmy bez uszczerbku z sytuacji, która mogła okazać się katastrofalną. Całkiem imponujące. Szliśmy spacerem bez celu, ale czekałam, aż to on się odezwie, nim zrobię to ja.
- Dobrze się bawiłaś?
Posłałam mu spojrzenie.
- Nie całkiem.
Wyglądał na szczerze skruszonego.
- Przepraszam – wymamrotał. – Jestem pewny, że Alice zrobiła pyszną kolację.
Wzruszyłam ramionami. Moja dłoń zaczęła wyślizgiwać się z jego.
- Nie wiem – odpowiedziałam. – Nie zostałam wystarczająco długo, aby spróbować. Ale zakładam, że masz rację.
- Gdzie szłaś?
Wzruszyłam ramionami.
- Szukałam ciebie, ale nie wiedziałam, gdzie zacząć. Szczęście było po mojej stronie.
Uśmiechnął się, ale nie była to autentyczna radość.
- Dokąd teraz zmierzasz?
Nie wiedziałam, która była godzina, ale księżyc znajdował się wysoko nad naszymi głowami, a liczba ludzi otaczających nas powoli się zmniejszała. Założyłam, iż było później, niż sądziłam. Przez moment nie odpowiedziałam, starając się zdecydować, czy była jednoznaczna odpowiedź, którą powinnam mu podać, ale później stwierdziłam, że Edward był zwyczajnie ciekawy.
- Do domu, tak sądzę – odparłam, instynktownie pochylając się w jego stronę. W przeciągu sekundy się uspokoił. – Podobnie jak ty.
Wyglądał na zaskoczonego.
- Tak?
Wiedziałam, że tego nie zrobi, bo chciał wyładować resztę zdenerwowania, a pójście do domu by nie pomogło. Chciałam przekonać go, aby przynajmniej się nad tym zastanowił. Myśl o tym, że chodziłby gdzieś tutaj mnie przeraziła.
- Prześpij się – zachęciłam go. – Poczujesz się lepiej.
- Już jest mi lepiej.
- Pójdziesz chociaż ze mną do domu? – poprosiłam, mając wrażenie, że brzmię neurotycznie. Byłam przerażona, że zniknie w powietrzu i nigdy więcej go nie zobaczę, jeżeli spuszczę z niego wzrok choćby na chwilę.
Jak powiedziałam - neurotycznie.
Powoli potrząsnął głową, a oczy powędrowały do czarnego odbicia wody.
- Powinnaś wrócić do domu – wymamrotał cicho. – Robi się późno. Niedługo się zobaczymy.
Skinęłam głową, dając mu znak, iż zrozumiałam, ale w środku byłam załamana. Co, jeśli już nigdy go nie zobaczę? Co, jeśli dalej będzie wierzył w te absurdalne rzeczy, które niedawno próbował mi wmówić, i znów ucieknie, aby nikt nie mógł go znaleźć? Co wtedy zrobię?
Nawet nie mogłam o tym myśleć.
Powinnam mieć więcej wiary? Tak. Ale w tym momencie, nie wierzyłam zaufaniu. Zamierzałam uwierzyć uczuciom, które mówiły mi, aby być blisko niego. Ale powoli puściłam jego dłoń, ponieważ nie posiadałam żadnego racjonalnego wytłumaczenia, którym mogłabym go przekonać.
- Dobranoc – wyszeptałam, odwracając twarz i modląc się, aby nie usłyszał, jak załamał się mój głos. Nim mógł sformułować odpowiedź, zaczęłam iść w dół ulicy. Pozwoliłam sobie na tylko jedną łzę. Nie będę płakała.


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez marcia993 dnia Nie 0:01, 15 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kristenhn
Wilkołak



Dołączył: 25 Sty 2009
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 0:04, 15 Sie 2010 Powrót do góry

:-:-:

Płacz. Co za głupie, bezcelowe uczucie. Jaki wybitny naukowiec zdecydował, że płacz oznacza smutek? Nigdy nie pomagał, podobnie jak zrobienie dziury w ścianie nie zmniejszało frustracji. Płacz nie sprawia, że czujesz się choć odrobinę lepiej, tylko dumnie ukazuje, że nie możesz zamaskować swojego żałosnego poczucia nieszczęścia. Powinnam być silniejsza. O wiele gorsze rzeczy działy się w przeszłości.
Prawdę mówiąc, nic takiego się nie zdarzyło. Nie pokłóciliśmy się. Nie krzyczeliśmy. Nie powiedział niczego, by mnie zranić. Więc co, do cholery, było ze mną nie tak?
Jednak coś wydawało się inne. Nieaktualne. Za tym wszystkim kryło się coś, co mnie przerażało. Nie była to złość czy protekcjonalność, które tak doskonale ukrywał za stanowczo doklejonym uśmieszkiem, ale prawdziwy alarm, że coś transpirowało wokół niego w szybkim tempie. A to, że był bezsilny, by temu zapobiec – jak przynajmniej twierdził – a ja nie byłam wystarczająco doinformowana, żeby wkroczyć do akcji i zrobić to za niego, martwiło mnie jeszcze bardziej. Wymykało się to z poza kontroli, a ja nawet nie wiedziałam, co to było.
Więc płakałam. To żałosne przedstawienie męki, ale pomimo licznych starań, by się uspokoić poprzez branie głębokich wdechów i motywacyjną mantrę, łez napływało coraz więcej. Moja klatka piersiowa gwałtownie się unosiła. W rozpaczy uderzyłam się w twarz, próbując pozbyć się emocjonalnych zawirowań, ale byłam bezsilna. Ledwie podeszłam do frontowych drzwi, po czym upadłam na kolana, nie będąc w stanie podnieść się ani odrobiny wyżej.
Wiedziałam, że nic mu nie jest. Nie był rozpryśnięty po ulicy ani nie znajdował się na tyłach jakiegoś vana. Z Edwardem wszystko było w porządku. Uspokoił się.
Jednak mimo to sprawy nadal nie układały się normalnie.
Nie mogę uwierzyć, że w ogóle próbowałam użyć słowa „normalność”, było ono całkowicie subiektywne, jednak dalej nie definiowało naszego związku. Nawet nie chciałam, żeby sprawy układały się tak jak kiedyś. Chciałam, żeby było lepiej. Dlaczego tak ciężko było to osiągnąć?
Usłyszałam dzwonienie telefonu. Bez wątpienia zakłopotałam tych, którzy widzieli, jak uciekam, zwłaszcza Esme, jednak nie umiałam się powstrzymać. Podczas drogi do domu wiele razy próbowałam do niego zadzwonić, żeby upewnić się, że bezpiecznie wrócił do domu, ale niezmiennie trafiałam na jego pocztę głosową. Modląc się, by mógł zrobić coś, co mu pomoże, nie wpędzając się tym samym w kłopoty, pozwoliłam telefonowi dzwonić. Rano poszłabym go odwiedzić, gdyby w ogóle chciał mnie widzieć.
Te ciągłe wątpliwości doprowadzały mnie do szaleństwa. Za każdym razem, kiedy byliśmy osobno, mówił niejasne rzeczy, jak na przykład „do zobaczenia wkrótce”, przez co byłam nieopisanie poddenerwowana. Co, jeśli to oznaczało, że nie usłyszę od niego żadnych wieści przez tydzień? Przez miesiąc? Po wydarzeniu, jakie miało miejsce dzisiejszego wieczoru – chociaż się do tego nie przyznał – to równie dobrze mogło oznaczać, że już nigdy go nie zobaczę. Mimo że próbowałam przekonać samą siebie, że znałam go bardzo dobrze, to nie powstrzymało go przed ucieczką, ani nie pomogło mi w zrozumieniu i przewidzeniu jego następnych ruchów. Był nieprzewidywalny.
Miałam węzły w brzuchu. Podniosłam się z podłogi, decydując na to, by przynajmniej funkcjonować jak normalna ludzka istota. Zapominając o zwyczajnych czynnościach, jakie wykonywałam, aby przygotować się do snu, ściągnęłam sukienkę przez głowę i założyłam odrzucone na bok dresy i T-shirt, którego nawet nie pozbyłam się wcześniejszej nocy. Kiedy rzuciłam się na materac, zasłony były cały czas uwiązane po bokach, ukazując piękny widok na Seattle. Chociaż moje ciało było spięte i czułam się ponuro, moja psychika tętniła życiem. Gdy nadszedł czas, żeby zasnąć, był to przepis na katastrofę, a ja wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie pogrążyć się we śnie.
Spędziłam niezliczoną ilość czasu na obserwowaniu Seattle. Po chwili przyzwyczajasz się do mieszkania w tętniącym życiem mieście. Piszczące opony, wulgarne okrzyki i nieustanne śmiechy stają się zwyczajnych hałasem. Migotliwe światła na wierzchołkach łodzi oświetlały port i gdyby się temu bliżej przypatrzeć, można by przysiąc, że widzi się po drugiej stronie wyspę San Juan. Wiedziałam, że to nieprawda, ale myśl o znajdującej się tak blisko ruchliwego miasta wyspie spokoju uspokoiła mnie tak bardzo, że prawie byłam w stanie zasnąć. Oczywiście, sen nigdy nie nadszedł.
Usiadłam i oparłam się o wezgłowie, rozciągając ciało, by zapalić lampę. Światło zalało pokój, a ja zamrugałam, próbując przystosować się do szybkiej zmiany z niekończącej się ciemności. Wiele nienapisanych artykułów, za które będę musiała się jeszcze zabrać, leżało w niezorganizowanym stosie na nakryciu łóżka, szydząc ze mnie. Wiedziałam, że pora, aby przestać zwlekać i w końcu je napisać, ale nie potrafiłam znaleźć ku temu motywacji. Niechętnie podejmując decyzję, że nie będę miała na to później czasu, podniosłam zeszyt i ołówek. Przynajmniej mogłam udawać, że mam zamiar pracować.
Bezsensowne słowa przelewały się z mojej głowy na papier. Skupiałam się na wszystkim oprócz artykułu, ale nie przeszkadzało mi to. To mnie rozpraszało, nawet jeśli tylko na chwilę. Jednak wkrótce zaczęła mnie boleć ręka, a z mojej głowy szybko zniknęły pomysły, kolejny raz pozostawiając mnie z niczym.
Jakby cały wszechświat próbował mi coś powiedzieć. Nie miałam być szczęśliwa, nie miałam odnosić sukcesu i nie miano się o mnie troszczyć. To mnie prześladowało. Obietnica czegoś lepszego stała przede mną, ale znajdowała się wystarczająco daleko, bym nie mogła jej dosięgnąć.
Zapomniany zeszyt spadł na bok. Ruszyłam w stronę kuchni, wybierając się tam po szklankę wody. Było zbyt późno, bym mogła zadzwonić do Alice, chociaż nawet nie byłam pewna, czy przyjęcie się już skończyło. Wiedziałam, że znów powinnam zadzwonić do Edwarda, tylko po to, by upewnić się, czy jest w domu, ale nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby odebrał. Co mogłam powiedzieć? Nic, co chciałabym mu przekazać, nie brzmiałoby odpowiednio. Wyszłoby z tego tylko coś złego. Jak zawsze.
- Nie jest ani zły, ani zdenerwowany, Bello. – Próbowałam zachowywać się racjonalnie, jednak bez skutku. Jęknęłam. Był zły, po prostu tego nie okazywał. To gorsze, niż czasy, kiedy można to było dostrzec.
Trzymałam szklankę pod kranem i obserwowałam, jak wypełniała ją woda. Nigdy nie należałam do grona osób, które twierdziły, że szklanka jest do połowy pusta. Byłam optymistką. Ale coś sprawiło, że zmieniałam poglądy. Nie mogłam stać się pesymistką. Musiałam mieć w sobie wiarę albo przynajmniej udawać, że ją mam, a wszystko byłoby dobrze.
Nawet, jeśli po wybrykach takich jak ten chciałam skoczyć z mostu. Nie dramatyzowałam, po prostu podchodziłam do sprawy szczerze. Rzeczy odmawiały układania się zgodnie z planem.
Już nie chodziło o to, że to on cały czas uciekał. Nie winiłam go za to, że wyszedł, ponieważ atmosfera i tak była sztywna i niekomfortowa. Nienawidzę faktu, że wszystko do tego prowadziło i działo się to dookoła.
Woda spływająca w moim gardle wydawała się bezsmakowa, więc po dwóch łykach odstawiłam szklankę do zlewu. Bolał mnie brzuch, a moje serce na okrągło się zaciskało, kiedy próbowałam o tym nie myśleć. To nie obojętność, to technika przetrwania. Gdybym o tym nie myślała, potrafiłabym się jakoś trzymać. Nie chciałam znowu płakać.
Przez całą noc drzwi windy otwierały się i zamykały, ale za każdym razem, gdy słyszałam dźwięk tego pierwszego, kiedy umożliwiała ona wejście do kogoś, kto na to czekał, moje nadzieje wzrastały i nie mogłam temu zapobiec. Miałam czelność, aby udawać, że to Edward, nienaruszony i pozbierany, zachowujący się rozsądnie i przychodzący z wyjaśnieniami. Chciałam, żeby powiedział mi, że mnie nie nienawidzi za wszystko, co zrobiłam, w tym węszenie dookoła. Chciałam, żeby zaufał mi na tyle, by powiedzieć mi prawdę. Chciałam, żebyśmy przeprowadzili rozmowę, która nie będzie równa krzykom i obwinianiu.
Chciałam znać prawdę. Chciałam wiedzieć, kim byli ci ludzie, czemu tak bardzo go nękali i czego pragnęli. Czy to zbyt wiele?
To moja własna, zakręcona bajka. On nie nadchodził, ja nigdy nie otrzymam jasnej odpowiedzi. Byłam głupia, że w ogóle o tym myślałam. Byłam tylko kimś, kto mieszał w jego życiu. Nie był mi nic winien.
Ale czasami, naprawdę rzadko, różne fragment bajek się spełniały.
Moje nadeszła w formie bardzo przebudzonego, bardzo zdezorientowanego Edwarda, który pukał do moich drzwi o pierwszej nad ranem.
Przez cienkie ściany mogłam usłyszeć skargi sąsiadów, kiedy biegłam, by odblokować zamek. Nie zmienił ubrań, ale nie miał na sobie krawatu, a na jego garniturze było tysiąc zagnieceń. Guziki były krzywo pozapinane, ale nie mogłam przypomnieć sobie, czy były w takim stanie przez cały wieczór, czy znalazły się w nim dopiero niedawno.
- Szybko, wejdź do środka – nalegałam. Prawie się przewrócił i oddychał ciężko, jakby właśnie biegał. Znów moja ręka powędrowała do jego talii, gdy prowadziłam go do salonu. Szybko nalałam kolejną szklankę wody I przyniosłam kawałek tosta, mając nadzieję, że to przynajmniej pomoże mu coś powiedzieć czy go uspokoić. – Wszystko w porządku?
Jego błyszczące oczy spojrzały w moje. – Bello – wyszeptał z bólem i tęsknotą w głosie. – Przepraszam.
- Nie zaczynaj tych bzdur. – Zmarszczyłam brwi, wskazując na talerz. – Zjedz coś.
Skubał koniec suchej grzanki, początkowo się nie odzywając. Cisza nigdy nie były taka obciążająca, ale jakoś udało mi się odepchnąć wścibstwo na bok, chwytając się cierpliwości, którą w sobie miałam. Zacznie ze mną rozmawiać, kiedy będzie gotowy, o ile w ogóle. Nie mogę go pospieszać, już i tak robiłam to wystarczająco. Prędzej czy później powie mi, że ma do mnie żal.
- Chciałem się upewnić, że wróciłaś do domu – powiedział głupio, kończąc ostatni tost. Tak samo jak ja, zostawił skorupkę na talerzu. – Martwię się, wiesz?
- Mogłabym powiedzieć to samo. – To było tutaj, to niesłychanie podobne uczucie, jakby ktoś przedzierał się przez twoją klatkę i wyciągnął serce z mojego ciała. – Nie odbierałeś telefonu.
- Nie jestem nawet pewny, gdzie on jest – przyznał. – Przepraszam.
- Dokąd poszedłeś?
Odsunął talerz i potarł twarz. – Boże – powiedział, potrząsając głową w niedowierzaniu. – Naprawdę tego nienawidziłem, wiesz? Nie chodzę na takie przyjęcia. Nie mogę ich znieść.
Nie wiem, jak to odpowiadało na moje pytanie, ale kontynuowałam ten wątek. – Sama też nie byłam fanką swojego zachowania – wymamrotałam, nalegając, by wziął łyk wody. Przechylił szklankę, posyłając mi słaby, ale wdzięczny uśmiech. Położyłam rękę na jego ramieniu. – Dobrze się czujesz? Tak szczerze?
Próbował się zaśmiać. – A czemu miałbym się nie czuć dobrze?
Chciał zmusić mnie, żebym to powiedziała. – Ci ludzie… no wiesz. – Mówiąc, odwróciłam wzrok. Nie wiedziałam, jak mógłby zareagować – albo zapomniał, przez co czułabym się źle, przypominając mu o tym, albo celowo próbował to ukryć, w co nie do końca wierzyłam.
- Och – odparł w końcu, patrząc na swoje ręce. – Nic mi nie jest.
- Na pewno? – naciskałam. To było oczywiste, jednak nie miałam nic do stracenia. – Kim oni byli?
- Nikim – rzucił, zaskakując mnie. Odskoczyłam do tyłu z powodu nagłej zmiany w jego głosie, jakby uderzył mnie, ale starał się udawać, że tego nie zauważył. – To nic takiego.
- W porządku – mruknęłam, wpatrując się w podłogę. Nie rozpłaczę się. – Przepraszam. – Nie miałam nic więcej do dodania. Mogłam go naciskać, powiedzieć, że wiem, jakie to jest ważne, i że powinien z kimś o tym porozmawiać, lecz co by to dało? Sprawiłoby, że z perspektywy czasu nienawidziłby mnie jeszcze bardziej? Nie chciałam skorzystać z tej szansy.
Westchnął. – Nie będzie cię to obchodzić.
O to chodziło. To uczucie sprawiło, że zaczęłam wierzyć, że zaraz zrobi mi się słabo. Pojawiało się ono za każdym razem, kiedy mówił coś bez namysłu. – To nieprawda.
Edward był sceptyczny, jednak nic nie zrobił. Byłam mu za to bardziej niż wdzięczna, bo dzisiejszej nocy nie miałam siły na kłótnie. Stanowiliśmy dwójkę najbardziej niedoceniających się ludzi, jakich znałam, i wiedziałam, że wyjątkowo trudno było nam uwierzyć w słowa drugiej osoby.
Dodatkowo byliśmy też najbardziej uparci.
- Nie wiem, kim był ten mężczyzna – wyznał. Ta dawka informacji mnie zaskoczyła, bo patrząc na jego reakcję, miałam pewność, że znał obie osoby. – Ale znałem kobietę.
- Znałeś?
- Nie widziałem jej ani nie rozmawiałem z nią od bardzo dawna – powiedział w zamyśleniu. – Jednak jestem skłonny się założyć, że nie przyszli tam dobrowolnie.
Z każdą sekundą stawałam się coraz bardziej zdezorientowana. – Kim ona jest?
Edward oparł się o kanapę, łapiąc szklankę, chociaż była ona już pusta. Trzymanie jakiegoś przedmiotu wydawało się pomagać jego wierceniu i trzęsieniu. – Moi rodzice nie przebywali w pobliżu, kiedy dorastałem. Tato był prawnikiem i pracował przez więcej godzin niż miał ich dzień. Mama nie przejmowała się tym, żeby spędzać ze mną czas. I nie miała ku temu żadnej prawdziwej wymówki.
Już nie siedział ze mną w salonie. Jego umysł wędrował gdzieś daleko I nawet, gdybym zatrzymała go, zadając pytanie, wątpię, by mógł mnie usłyszeć.
- Kontynuuj – zachęciłam go, gdy minęło kilka minut.
- Wiele razy zostawiali mnie z nianią. To chyba było bardzo hojne z ich strony. Mogli zostawiać mnie samego.
- Była dla ciebie miła? – spytałam. Nie wiem, dlaczego to miało jakieś znaczenie. Jego rodzice już go porzucili, a miła niania zbytnio by nie pomogła. Ale Edward i tak nie wychował się pośród wielu przyjaznych ludzi.
- Niezbyt.
- I to właśnie ona była na przyjęciu?
- Tak.
- Jak sądzisz, czego chciała?
- Nie wiem – odpowiedział. – Często próbowała się ze mną skontaktować. Kilka razy przyszła na podpisywanie książek i raz w roku wysyłała mi list. Po drugim albo trzecim przestałem je czytać. Wszystkie są w szafce w biurku.
- Co było zawarte w pierwszych? – spytałam, wiedząc, że jestem niebezpiecznie blisko otrzymania właściwej odpowiedzi. Czułam się bardziej zdenerwowana niż podekscytowana, ale mimo wszystko zaintrygowana.
- Moi rodzice znowu chcą się ze mną spotkać – odparł, potwierdzając moje najgorsze przypuszczenia. – Nie widziałem ich przez bardzo długi czas, a oni ostatnio zdecydowali, że znowu chcą, abym był częścią ich życia. – Nie wypowiedział tego nawet gorzko. Dla niego był to zwyczajny fakt. Wyglądało to jak poddanie się. Zaakceptował to, że był niechciany i to wszystko.
- Opowiedz mi o nich – wyszeptałam. To pierwsza szansa, którą miałam, aby dowiedzieć się czegoś więcej o jego dzieciństwie, którego zazwyczaj nie rozpamiętywał. – Jacy byli, kiedy dorastałeś?
I po raz pierwszy odpowiedział.
- Jak mówiłem, nie byliśmy ze sobą blisko – odparł drętwo, wiercąc się. Jego palce zaczęły bawić się skorupką po toście. – Nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek wyjechali na rodzinne wakacje. Nie pamiętam nawet żadnej rodzinnej kolacji. Mój tata pracował, a mama się upijała. Tak przynajmniej przypuszczam. Nigdy nie zwracałem na to wystarczająco dużo uwagi, żeby być pewnym.
Szliśmy w dobrym kierunku.
- Co z twoimi urodzinami? – zapytałam, próbując myśleć o zwykłych przykładach. – Na pewno robiłeś coś we własne urodziny.
Uniósł brew, sprawiając, że natychmiast ponownie przemyślałam moje stwierdzenie.
- Jedyne urodziny, które pamiętam, spędzili ze mną w szpitalu, bo dostałem zatrucia pokarmowego, gdy starałem się zrobić dla siebie obiad. Mama była zła, bo odciągnąłem ją od jakiegoś ważnego spotkania.
Byłam zbyt zmęczona i zbyt zszokowana, aby płakać po tym, co usłyszałam, ale Bóg jeden wie, że chciałam.
- Nie widzę, żeby Carlisle i Esme się tak zachowywali – rzekłam, pomimo informacji, jakie zebrałam w ciągu miesiąca, które wskazywały na to, że to nie o nich mówił. Chciałam usłyszeć to od niego.
- Carlisle i Esme byli niedbali w ich własny, uparty sposób – wymamrotał. – Byli niemal za bardzo zainteresowani. Zawsze zadawali pytania, zawsze zastanawiali się, dlaczego nie byłem normalny. Dlaczego nie byłem jak Emmett.
Zdając sobie sprawę, że nie zamierzał z własnej woli opowiedzieć o problemie z adopcją, uniknęłam tematu.
- Kiedy się do nich wprowadziłeś?
Policzył na palcach, zatrzymując się, aby ponownie się wyciszyć.
- Miałem wtedy około czternastu lat, ale znałem ich o wiele dłużej. Myślę, że Esme znała moją mamę. Pewnie nie były przyjaciółkami – nie sądzę, żeby moja matka miała jakąkolwiek prawdziwą przyjaciółkę – ale były wobec siebie uprzejme. Bardziej niż była kiedykolwiek dla mnie.
Współczułam mu, ale nie mogłam pokazać sympatii. To właśnie tego starał się unikać.
- Jaki był twój tata?
- Był kombatantem, który stał się prawnikiem. Nigdy nie wiedział, jak okazać ludzkie uczucia – powiedział płytko. Sądząc po jego wzroku, cofnął się lata wstecz, za co byłam wdzięczna. Z pewnością dzięki temu było mu łatwiej o tym mówić. Przynajmniej nie był świadomy tego, że siedziałam obok, uważnie słuchając, jak dzielił ze mną detale, których prawdopodobnie nie poruszał przez długi czas. – Myślę, że chciał być częścią mojego życia, ale to mu nie pozwalało.
- Dlaczego w ogóle chcieli mieć dziecko?
Skrzywił się.
- Wątpię, że chcieli. Oddali mnie, prawda? – Edward złączył ze sobą obie dłonie, a jego noga podskakiwała. Pozwolił, aby ręce opadły ponownie na jego kolana. – To była ich najlepsza decyzja. Czternaście lat, a oni wciąż nie wiedzieli, co ze mną zrobić.
- Więc ich nie winisz? – spytałam, powątpiewając. – Byłeś wdzięczny, że podarowali ci lepsze życie?
W jego oczach dojrzałam płomienie.
- To bardzo wdzięczny sposób sformułowania tego – wymamrotał. – Nie sądzę, aby to był ich zamiar, ale jestem wdzięczny, że to zrobili. Umarłbym z głodu albo uciekł z domu, gdyby tak się nie stało.
Zauważyłam, że w ogóle nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie, ale jeśli bym do tego wróciła, to przyniosłoby odwrotny efekt od zamierzonego. Nie mogłam go tak naciskać.
- Więc wprowadziłeś się do Esme i Carlisle’a, kiedy miałeś czternaście lat? Skąd ich znałeś? – próbowałam nie brzmieć jak dziennikarka. Nie przepytywałam go, byłam ciekawa, ponieważ się o niego troszczyłam. Zachichotałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że szło nam znacznie lepiej niż ten nieszczęsny wywiad.
- To sąsiedzi. – Już na mnie nie patrzył. – Emmett zapraszał mnie do siebie, żebyśmy się bawili. Nigdy nie pozwalano mi pójść. Jednego dnia wróciłem do domu, a moich rodziców już tam nie było. Carlisle zaproponował, żebym na trochę u nich został. Już więcej ich nie widziałem.
- Byłeś wdzięczny? – Żadne dziecko nie chciałoby zostać z takimi rodzicami. To wykorzystywanie, na miłość boską. Jego dłoń znowu zaczęła się trząść, więc sięgnęłam po nią, złączając nasze palce.
- Tak mi się wydaje. – Kłamał. Wziął głęboki wdech przez nos i cofnął wypowiedziane kłamstwo po raz pierwszy. – Nie. Nie byłem.
Zmarszczyłam brwi.
- Jeżeli byli tacy niedbali… dlaczego nie byłeś? – Zadrżałam na samą myśl o tym, gdzie Edward mógłby być, gdyby nadal mieszkał z rodzicami. Zastanawiałam się, gdzie się znajdowali, a nawet czy w ogóle żyli. Tacy ludzie nie chodzili długo po świecie. A przynajmniej nie powinni.
- Zawsze czułem się, jakby się nade mną litowali – narzekał. Robił się zmęczony, widziałam to w odpadających powiekach i pochyleniu się. – Zawsze próbowali wciągać mnie w różne rzeczy, chcąc, żebym brał udział w czynnościach, których nie chciałem wykonywać. Byłem karany za każde małe wymknięcie się, każdy mały błąd.
- To źle? – spytałam. – Chcieli pokazać ci, że się martwią, Edwardzie. Jeśli by tego nie zrobili, byliby zupełnie jak twoi rodzice.
Zaczynałam to dostrzegać. Światełko na końcu tunelu. Jego rodzice zostawili go w rozsypce, a kiedy Carlisle i Esme próbowali go pozbierać, on odbierał to jako przezwyciężenie. To wciąż nie miało sensu, ale przynajmniej zaczynałam go nieco rozumieć.
- Nigdy nie mógłbym się równać z Emmettem. – Już nawet nie opowiadał swojej historii, a dawał upust swojej frustracji w kilku zwykłych zdaniach. – To on był złotym dzieckiem. Takim, którym wszyscy chcieli być. Dlaczego mnie adoptowali, skoro już mieli idealne dziecko?
- Przestań – sapnęłam. Wstałam, próbując posegregować myśli, nim powiedziałabym coś, czego nie powinnam. Wróciłam sekundę później, wręczając mu szklankę. Kostki lodu obijały się o brzegi. Wziął głęboki łyk, czekając na moją odpowiedź. – Dlaczego to sobie robisz? To nieprawda. Oni bardzo cię kochają. Przyjechali tu z Chicago, aby to zobaczyć! Moja mama ledwo przyleciała na moje wręczenie dyplomów.
Skrzywił się.
- Obowiązek? Przyzwyczajenie? Niby dlaczego inni coś dla mnie robią?
Nie wiem, dlaczego usłyszenie tego tak bardzo mnie zraniło. Wszystko, co mogłam zrobić, to ścisnąć jego dłoń i pozwolić nam przez chwilę zatopić się w ciszy. Mogłam powiedzieć mu, że jego stwierdzenie jest błędne, co właśnie robiłam, ale… nie słuchałby. Kłótnie nigdzie by nas nie doprowadziły, nawet jeśli byłby o rzeczy, które – jak zakładałam – wiedział. Kłótnie o to są głupie.
A zakładał, że wszystko, co wiązało się z Edwardem, było głupie.
- Chcesz ich zobaczyć? – Sądzę, że kropla przepełniła czarę goryczy. To pytanie powinno go uciszyć, ale dzisiaj wydawał się mnie zaskakiwać. Wziął kolejny łyk whiskey i wzruszył ramionami, zaciskając palce na grzbiecie nosa.
- Boję się, co by było, gdybym to zrobił – odparł. – Ale nie. Nie uciekłbym od nich, gdybym to zaplanował.
Jego energia powoli zanikała. Wypił ostatki napoju i postawił szklankę na stole, opierając głowę o kanapę. Uwolniłam jego dłoń, próbując rozszyfrować nowy rozwój wydarzeń.
Naprawdę zastanawiałam się, co się zmieniło. Wątpiłam, że ta szczerość przetrwałaby dłużej niż tylko tę noc, ale nie przeszkadzało mi to. Po prostu nie wiedziałam, dlaczego postanowił zachowywać się w ten sposób. Podobało mi się to.
- Mogę zapytać o coś jeszcze? – poprosiłam. Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się zapytać o to teraz, po tym, jak dowiedziałam się o wszystkich aspektach jego życia – a on poradził sobie z tym naprawdę dobrze – ale czułam, jakbym powinna mu się odwdzięczyć. Czy dowiedziałam się rzeczy, które pozwoliłyby mi zrozumieć, dlaczego Edward zachowywał się w ten sposób? Nie sądzę. Czy zawsze będzie taki otwarty i rozumiejący? Nie ma szans. Ale rozmawialiśmy. Zachowywaliśmy się jak dorośli. To fakt, przez który nie mogłam przebrnąć.
Zaśmiał się, przecierając pięściami oczy; wyglądał na okropnie zmęczonego. Żałowałam, że trzymałam go tak długo.
- Czemu nie?
Chrząknęłam nerwowo.
- Co byś zrobił, gdybym powiedziała ci, że może… rozmawiała ze mną?
Usiadł prosto.
- Lauren? – Wzruszyłam ramionami. Nie wyłapałam jej imienia podczas ten konwersacji i nie przyglądałam się tej kartce zbyt długo. – Co mówiła?
- Nic, czego byś nie wiedział. Chcą się z tobą spotkać. – Wyciągnęłam kartkę. Początkowo chciałam, żeby Emmett spojrzał na to pierwszy, ale… nie oczekiwałam, że Edward powie to wszystko. Teraz to nie miało znaczenia. – Dała mi to.
Nie zdziwiło mnie, że natychmiast ją schował, nawet na nią nie spoglądając.
- Nie zrobiła nic innego, prawda?
Naprawdę zastanawiałam się nad opowiedzeniem mu całej historii. Naprawdę. Ale nie mogłam. Po co dolewać oliwy do ognia?
- Nie – odparłam, pochylając głowę. – To wszystko.
Westchnął głośno.
- Przepraszam. Przeze mnie nie śpisz.
Wzruszyłam ramionami. Było warto, to pewne.
- Wyglądasz na bardziej zmęczonego niż ja. – Posłałam mu pół-uśmiech, starając się poprawić atmosferę. – Zostaniesz?
Czekałam, aż odrzuci moją propozycję, jak zrobił to wcześniej, ale pokiwał głową, która była pochylona w bok, jakby dłużej nie miał siły trzymać jej w górze. Chwyciłam jego dłoń i zaprowadziłam go do lekko oświetlonej sypialni. Opadłam na materac, czekając, aż się rozbierze, nakładając kilka ubrań, które kiedyś zostawił. Zaraz potem leżał obok mnie. Sięgnęłam, by wyłączyć lampkę, a potem przez chwilę nic nie mówiliśmy. Oczekiwałam, że od razu zaśnie, ale co kilka minut słyszałam jak wzdycha i się przekręca.
- Dać ci centa za twoje myśli? – wyszeptałam w końcu, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Usłyszałam, jak się uśmiecha.
- Nie są tyle warte.
Naprawdę nigdy nie byłoby łatwo. To nie było nam pisane. Nawet, kiedy wydawało się, że możemy się porozumiewać, on albo mi nie ufał, albo nie wierzył, że się o niego troszczyłam. W każdym razie, to po prostu… było do kitu. Jego głowa spoczęła na moich brzuchu i przez chwilę myślałam, że usnął, wsłuchując się w mój oddech.
- Bella? – wyszeptał. Starając się nie płakać, po części dlatego, że teraz wiedziałam, iż nie spał, zaczęłam bawić się jego włosami, próbując uspokoić nas oboje w tym samym czasie.
- Tak? – odpowiedziałam w końcu, mając gardło ściśnięte emocjami. Wiedziałam, że to usłyszał. Było łatwiej, kiedy na mnie nie patrzył.
Odwrócił głowę, wpatrując się oczami pełnymi smutku w moje z siłą, której nie mogłam wytrzymać. Podążył palcami wzdłuż mojej ręki, przyciskając usta do mojego biodra.
- Co byś zrobiła, gdybym powiedział, że myślę, że mogę cię kochać?
Pomimo sytuacji, uśmiechnęłam się. Mimo, że było to niestosowne, nie mogłam się powstrzymać.
- Tak myślisz? – spytałam, ale byłam zbyt poruszona, aby go bardziej drażnić. To nie było wyszukane ani szczególnie głębokie, ale było w tym coś niewyraźnego, nie do opisania i tak bardzo w stylu Edwarda. Miało dużą moc na swój własny sposób. Nie uwierzyłabym w nic innego, ale w to, mimo wszystko, wierzyłam całym moim sercem.
Uśmiechnął się lekko, zamykając oczy, nim mogłyby zdradzić go poprzez ujawnienie jego nadziei. Coś sprawiło, że ścisnęło mnie w żołądku. Zajęło mi sekundę, nim wiedziałam, co to: sądził, że nie odwzajemniałam jego uczuć. Co więcej, uważał, że to w porządku.
- Ja to wiem – powiedział w końcu stanowczo.
Przeczesałam jego włosy raz jeszcze, odsuwając je z jego oblicza.
- Najpierw mi coś powiedz – rzekłam, nim odpowiedziałam mu niewątpliwie retorycznym pytaniem, które mi zadał. – Co byś zrobił, gdybym powiedziała to samo?
Potwierdził moje przypuszczenia, kiedy potrząsnął głową, łaskocząc moją delikatną skórę rzęsami.
- Chyba bym ci nie uwierzył – odpowiedział niemal zbyt cicho, bym mogła go usłyszeć, ale była w tym nuta poddania się. Zaakceptował te warunki. Pogodził się z tym faktem, wierząc, iż to jednostronny związek. Szybko zaczęłam się zastanawiać, co zrobiłam, aby myślał o tym w tak negatywny sposób, ale znalazłoby się zbyt dużo rzeczy. – I wolałbym, abyś nie żartowała sobie z tego.
Chciał, żeby brzmiało to lekko, ale na koniec jego głos zdradził, jak bardzo by się przejął, gdybym chciała to zrobić. Jakby moja miłość do niego była całkowicie absurdalna. Ponownie musiałam się opanować, by nie płakać.
- Nie żartuję sobie – powiedziałam, rysując palcami różne wzory na jego ramieniu. – Wiesz, że bym tego nie zrobiła.
Sądząc po spojrzeniu, jakie mi posłał, nie wiedział tego. I to bolało mnie bardziej niż krzyki, kłótnie, zniewaga i nieporozumienia razem wzięte.
- Mówię poważnie – rzekłam. Byłam świadoma, że werbalne przekonywanie go na nic by się zdało, ale to wszystko, co mogłam wymyślić. Nie winiłam go za to, że mi nie wierzył, tak jak ja nie mogłam wierzyć jemu. Traktowałam go gorzej niż na to zasługiwał – nie miałam prawa, by kwestionować jego zdanie. Chciałam, ale sprzeciwienie się my prawdopodobnie byłoby gorsze niż cokolwiek innego. – Kocham cię.
- Nie możesz – spierał się. Wiedziałam, że będzie. – Nikt mnie nie kocha.
W końcu pozwoliłam jednej łzie stoczyć się po moim policzku. Cokolwiek innego pokazałoby za dużo słabości. Miałam wrażenie, że wszystko, co robiłam tej nocy, to płakanie. Zaczynało mnie to denerwować. Nienawidziłam płakać.
- Ja cię kocham – powiedziałam, modląc się, aby nie opierał się temu więcej. – Naprawdę.
- Pewnego dnia odejdziesz – wymamrotał monosylabami. To nie było oskarżenie, a akceptacja faktu, który nawet nie był prawdziwy. – Zobaczysz, odejdziesz.
- Przestań – nakazałam, a mój głos niemal się złamał, gdy próbowałam się z nim kłócić. – Co zobaczę?
- Że nie warto – odparł zwyczajnie, odwracając głowę w przeciwną stronę. To tylko trochę mi to ułatwiło, bo nie widziałam jego twarzy. To sprawiało, że mogłam zebrać myśli, jakkolwiek zranione, pogmatwane i zażenowane były. – Nie jestem tego wart.
- Jesteś niedorzeczny.
- Jestem? – sprzeciwił się. Usiadł, odwracając się do mnie plecami. – Moi właśni rodzice mnie porzucili, Bello. Dlaczego ty miałabyś tego nie zrobić?
- Wiele stracili – powiedziałam zwyczajnie. – Nie możesz po prostu… mi uwierzyć?
Naprawdę chciałabym, abyśmy mogli powrócić do szkoły podstawowej, gdzie wierzyłeś, kiedy ktoś powiedział ci, że cię lubi. Tak po prostu. Dlaczego czuliśmy potrzebę komplikowania rzeczy wraz z wiekiem? To wszystko sprawiało nam same problemy.
Ponownie położył głowę na poduszce obok mnie, nie odpowiadając na moje pytanie. Chciałam zamknąć oczy, ale wiedziałam, że nie usnę. Obserwowałam, jak kontrolował swój oddech, aż stał się płytkimi, równomiernymi wdechami. Wyglądał na całkiem zadowolonego.
Prawdopodobnie miałam się na to nabrać, jednak coś niewypowiedzianego uformowało się pomiędzy nami. Może to nie miało trwać nawet do jutra. Ale teraz wiedziałam nieco więcej. Byłam krok bliżej do zaoferowania mu pomocy.
- Bello? – wymamrotał szorstkim od snu głosem.
- Hmm? – Jego oczy były zamknięte, ale ciało zesztywniało, gdy przygotował się na coś, co miał zamiar powiedzieć.
- Dziękuję.
Nie miałam przygotowanej odpowiedzi. Nie wiedziałam, za co mógł mi dziękować, ale przyjęłam to z wdzięcznością. Przysunęłam się do niego i delikatnie pocałowałam go w usta, próbując przekazać wszystko, co skumulowało się w ciągu ostatnich paru godzin.
- Nie ma za co.
Jego ramiona oplotły mnie dookoła.
- Bello? – znowu wymamrotał, walcząc z sennością. Odsunęłam włosy z jego oczu i czekałam, aż dokończy. Jego policzek spoczął kilka cali od mojej twarzy. Mimo że był niezmiernie zmęczony, uśmiechnął się. – Kocham cię.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odwzajemniłam uśmiech. Dlaczego?
Bo tak bardzo jak pokręcony był nasz związek, wierzyłam mu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Nie 0:12, 15 Sie 2010 Powrót do góry

Aaaa, wstydzę się, wstydzę się, wstydzę się Embarassed To ja jestem odpowiedzialna za brak bety, co było spowodowane moją nieobecnością w domu. Ale zapewniam, że z następnym rozdziałem wszystko będzie git (i tak na marginesie - jeśli jakieś wpadki są, to prawie ich nie widać).
A co do rozdziału: wow, matko jedyna, wszyscy święci i inni. Kocham Cię? Doczekałam się tego pięknego wyznania? Wzruszył mnie moment, kiedy Edward wyznał swoje uczucia Belli. To musiało tak wyglądać - jego zwątpienie, kiedy dziewczyna potwierdzała swoje uczucia. Zanim dotarłam do tego momentu zastanawiałam się: co ona do niego czuje? I teraz mam potwierdzenie.
Mistrzowsko napisany chap, mistrzowsko przetłumaczony, więc tylko dziękować za niego!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 9:58, 15 Sie 2010 Powrót do góry

Jak ja tesknilam za tym ff :) Przecudowny rozdzial i wspaniale tlumaczenie :) Wzruszajacy i po prostu uroczy rozdział. Bella powoli przebija sie przez ten mur Edwarda tylko coraz bardziej nie rozumiem zachowania Emmeta. Niby wszyscy kochaja Edwarda ale tak jakby sie nie starają, poddali się i tak jakby traktuja go ja tredowatego świra. Moze jednak ich stosunki nie byly takie kolorowe? Pewnie to się okaze.
Bardzo ci dziekuje za rozdzial no i czekam na kolejny :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Nie 12:54, 15 Sie 2010 Powrót do góry

WOW... ten rozdział był i smutny i dobry na swój własny sposób. Był moment gdy moje oczy zrobiły się szkliste, gdy Edward nie chciał uwierzyć Belli że ona go kocha...
Nie wiem co mogłabym jeszcze napisać, cieszę się z nowego rozdziału, dziękuje za niego obu tłumaczką, wyłapałam tylko jedną literówkę, więc brak bety jak dla mnie nie widoczny, co oznacza że jesteście bardzo dobre w tym co robicie, gratuluje(:
Wracając jeszcze do rozdziału to jeden z lepszych, jak nie najlepszy. Czytając czułam tą niepewność obojga względem uczuć drugiego, to zdezorientowanie i chęć wiary, chęć bycia normalną parą... A gdy przeczytałam "Co byś zrobiła, gdybym powiedział, że myślę, że mogę cię kochać?" mimowolnie uśmiechnęłam się(:
Kurczę nie mogę napisać konstruktywnego komentarza pod tym rozdziałem, przepraszam, po prostu mam jeszcze mętlik w głowie i nie potrafię do końca nazwać emocji jakie się przeze mnie przedarły podczas czytania. Wiedźcie że bardzo mi się podobał i niecierpliwie wyczekuje następnego.
Czasu, chęci, weny i wytrwałości w tłumaczeniu i dziękuje:*

Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Nie 19:30, 15 Sie 2010 Powrót do góry

po pierwsze naprawdę dziękuję, nie ważne że czekalam długo, ważne dodałaś nowy DZIĘKUJĘ:)
po drugie ekstra długi rozdział, świetnie
po trzecie- wkońcu dowidzieliśmy się czegoś o jego przeszłości to cudowne, że Edi się podzielił z Bella tą wiadomością, tylko szkoda, że w takim momencie
po czwarte- "KOCHAM CIĘ" te dwa słowa z ust Ediego, to jest to
tylko czemu on nie wierzy w siebie, to mnie martwi, ale mam nadzieje, że będzie z nim już tylko lepiej
ciekawi mnie co już będzie w następnym, czym nas zaskoczysz
do następnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin