FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Hourglass (Klepsydra) [T][NZ][+18] - Rozdział 20 - 15.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Shili
Człowiek



Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 11:07, 05 Kwi 2010 Powrót do góry

Czytam twoje tłumaczenie już od pewnego czasu, ale jakoś nie mogłam się zebrać żeby skomentować, więc teraz nadrabiam. Hm...praktycznie każdy odcinek czytam na bieżąco i widzę znaczące zmiany jakie zachodzą w Edwardzie, a wszystko dzięki Belli. Początek z punktu Edwarda nieco mnie zasmucił, ale dowiedziałam się też po części dlaczego Edward taki jest, rozumiem go i jego ból...Nie myślałam,że Esme w przeszłości była taka nieczuła, gdy spotkały się wcześniej z Bellą jak (jak E. była z Rosalie) wydawała mi się nieco spłoszona i przerażona, a tu okazuje się, że to właśnie ona po części doprowadziła Edwarda do takiego stanu poprzez to, że nie interesowała się nim,gdy był dzieciakiem. Za to dalsza część rozdziału (głównie spacer) dała mi nadzieję na to, że Edward być może zacznie coraz bardziej się zmieniać, że znikną jego lęki przed tym, że B. go zostawi i że w przyszłości uda im się stworzyć prawdziwy związek Wink.

Co do całości to opowiadanie szalenie mi się podoba i bardzo dziękuję za tłumaczenie :), czekam na więcej i pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Pon 13:48, 05 Kwi 2010 Powrót do góry

Na początek życzę wszystkim Wesołych Świąt tzn tego już ostatniego dnia, żeby był jak najbardziej udany i mokry(:

A teraz co do HG do nie dziwie się, że Edward nie za bardzo pała miłością do swojej mamy, sama była bym do niej na dystans. To jak traktowała swojego syna gdy był mały było okropne, teraz bardziej rozumiem jego postępowanie i alienacje po tym jak w dzieciństwie został odtrącony?, odrzucony?
Później ta rozmowa B&E była nieco dziwna i zawikłana, za wiele sobie nie wyjaśnili, a jedynie dostrzegłam egoizm w postępowaniu Edwarda, jednak potem zrehabilitował się, bo ich wspólne wyjście było bardzo urocze i miłe(: Zachowywali się jak normalna para i nie powiem miałam namalowany uśmiech na twarzy(:

Ogólnie bardzo mi się podobał rozdział i jego długość była baaardzo zadowalająca(: a tłumaczenie - profesjonalne jak zawsze, wiesz, że jesteś wielka i podziwiam Cię za to oraz jestem dozgonnie wdzięczna za nie, prawda? No a jak nie to Ci to mówię i dziękuje(:

Tak więc do zobaczenia przy następnym rozdziale i weny, czasu, chęci oraz motywacji.
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
S_B_H1919
Nowonarodzony



Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:11, 05 Kwi 2010 Powrót do góry

Witam Smile Postanowiłam i tutaj się troszkę po udzielać Very Happy Bardzo dziękuje za kolejny rozdział. Tłumaczenie jak zawsze świetne. Rozdział był długi chociaż ja przy HG zawsze czuje niedosyt i chciałabym więcej i więcej nowych szczegółów Very Happy Ale cierpliwie oczekuje kolejnych rozdziałów Very Happy I czekam na moment w którym Edward naprawdę otworzy się przed Bellą. Jego zachowanie jest tak nieprzewidywalne. Jednak chyba coraz lepiej go rozumiem. Początek rozdziału ukazał jakieś szczegóły z jego przeszłości. To zachowanie jego matki - straszne. Czekał na rodziców, żeby pochwalić się wierszem, liczył na to, że otulą go do snu, a żadne z nich nie przyszło do niego. Faktycznie Bella i Edward nie za wiele sobie wyjaśnili. Tak naprawdę nie wiedzą kim dla siebie są, ale za to ich wspólne wyjście było urocze. Dokładnie spacer normalnej pary.
Jeszcze raz wielkie dzięki za to tłumaczenie. Pozdrawiam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
villemo
Wilkołak



Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic

PostWysłany: Wto 13:14, 06 Kwi 2010 Powrót do góry

Dawno nie udzielałam się na forum i czas to zmienić.
Muszę przyznać, że badzo lubię ten ff. Nie ma tu cukierkowej miłości i banalnych problemów (niektóre z takich też czytam, ale dla rozluźnienia). Czytając o zachowaniu Edwarda, o jego stanie psychicznym i wyglądzie serce rozpada mi się na pół. Zawsze po kolejnym rozdziale myślę długi czas o jego problemach. Rozczuliła mnie wiadomość, że nazywa Bellę swoją dziewczyną i jego reakcja na jej zniknięcie. Och będzie jej trudno i ciężko, ale Edward to taka ciekawa osoba i tyle skrywa w sobie:D
Świetnie fabuła posuwa się do przodu.
Dziękuję i pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:06, 06 Kwi 2010 Powrót do góry

Kolejny piękny, niosący sporo nadziei rozdział Smile

Edward zaczyna się uspokajać i otwierać. Przede wszystkim nie broni się już przed ciepłem i bezpieczestwem, jakie oferuje mu związek z Bellą i sam też stara się wnieść do niego jak najwięcej.
Widać, że potrzebuje tej dziewczyny jak powietrza i chętnie zachłannie bierze kolejny wdech. Nareszcie czuć, że może mieć prawdziwą szansę na powolne rozpoczęcie odzyskiwania równowagi.
Charakter relacji z matką Edwarda daje wiele do myślenia. To zapewne kolejny krok do odnalezienia klucza do powodów złożonej sytuacji emocjonalnej bohatera.
Zakończenie części przyniosło dawkę optymizmu, aż cieplej na sercu Smile

Podziękowania dla tłumaczki za świetnie zredagowany przekład i słodycz przyjemności czytania :*
Jak zwykle z niecierpliwością oczekując kolejnego rozdziału, pozdrawiam Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 21:47, 06 Kwi 2010 Powrót do góry

Cytat:
Czemu tak myślałaś? – spytał niewinne.
niewinnie...
hm, znowu nie wiem co napisać... dużo się dzieje, ale te zmiany są dość delikatne...
wspomnienia Edward lekko mną potrząsnęły - no dobra, nie lekko... bardzo mnie też zaskoczyły, bo obecna Esme opisywana jest całkiem inaczej( a może to po prostu kwestia odbioru i punktu widzenia), bo przecież Esme widzimy oczami Belli, a nie Edwarda...
punkt widzenia wiele zmienia i mam nadzieję, że autorka zaserwuje nam jakieś spotkanie matki i syna na całkiem prywatnym gruncie...

paparazzi... polecam film o tym tytule - jest świetny :) (taka mała dygresja)... ale to urocze takie szwendanie za ludźmi i okradanie ich z prywatności ^^

dziękuję za rozdział :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 21:36, 07 Kwi 2010 Powrót do góry

Powoli wyjaśnia się powód postawy Edwarda wobec rodziny. Obawiam się jednak, że to nie koniec.
Czytanie o Esme, która zupełnie nie dba o syna (w sensie uczuciowym, bo materialnie pewnie nic mu nie brakowało) jest bardzo dziwne, ale z drugiej strony po prostu przyzwyczaiłam sie do jej ciepłej i matczynej wersji.
Związek E i B wkracza na zupełnie inny poziom. Edward przyznaje, że jest ona jego dziewczyną. Coraz więcej tu czułości, wsparcia. Budują wzajemne relacje. Teraz wszystko utrudnią papparazzi i zlosliwi komentatorzy, którzy zawsze wiedzą najlepiej, np. z redakcji Belli.
Trudny to związek, dziwny, skomplikowany, ale pewnie dlatego tak bardzo im kibicuję.
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Pon 20:49, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Beta: Ewelina

ROZDZIAŁ 18.


Kolejny raz szarpnęłam się za kołnierzyk koszuli. Czułam gorąco na twarzy, a krople potu były bliskie zrujnowania mej nonszalancji, więc odeszłam do notatnika, mając nadzieję, że to mnie uspokoi. Nie uspokoiło. Moja bluzka była zbyt ciasno zapięta, a spódnica wydawała się zbyt sztywna, buty natomiast sprawiały, że bolały mnie nogi, a myśl o tym, że Embry Call znajdował się za drzwiami na lewo ode mnie, przyprawiała mnie o zawroty głowy, przez co zaczęłam wiercić się niczym mała dziewczynka. Czekając na spotkanie, końcówką długopisu wędrowałam po zeszycie, rysując nijakie obrazki.
W biurze panował nieskazitelny porządek, co uderzająco odróżniało je od pracowni Edwarda. Podczas gdy on większość czasu pisał w domu, a jego biurko pokrywały góry kartek, notatek, rękopisów i zakończonych projektów, Embry Call podchodził do tego bardziej profesjonalnie. W poczekalni znajdowały się drewniane wykończenia i oryginalne obrazy Picassa oraz okno górujące nad linią horyzontu Seattle. Patrząc przez nie, miało się piękny widok na Mount Rainier wraz z panoramą Space Needle i zatoką. Niezajmowanie biura w mieście musiało być opłacalną opcją. Przypominało ono bardziej kancelarię adwokacką niż gabinet pisarza.
Jego sekretarka odłożyła słuchawkę, a jej głos stopniowo stawał się coraz donośniejszy. – Panna Swan?
Wstałam i uśmiechając się do niej – choć pewnie bardziej wyglądało to na grymas - zachwiałam się na piętach. – To ja – odpowiedziałam głupio. Kto inny mógłby nią być? Tylko ja przebywałam w tym pomieszczeniu.
Zaśmiała się i pokazała, bym podeszła. – Pan Call jest już gotowy – oznajmiła, kładąc rękę na klamce. – Przepraszam, że musiała pani czekać, ale od dziewiątej rano uczestniczył w konferencji. Jestem pewna, że zdaje sobie pani sprawę, jak funkcjonują pisarze.
Próbowałam ukryć zmarszczenie brwi. – Oczywiście – wymamrotałam, zwalczając pragnienie, by skomentować, że jedyny autor, jakiego osobiście znam, był bardziej roztrzepany niż ja. Nigdy nie widziałam Edwarda na zebraniu i wątpiłam, aby znajdowało się to na liście jego priorytetów.
Otworzyła drzwi. – Proszę wejść – powiedziała z uśmiechem.
Moja próba wejścia zamaszystym krokiem zakończyła się fiaskiem, gdy tylko postawiłam stopę na skraju dywanu. Potknęłam się, a równowagę odzyskałam, łapiąc się mahoniowej półki wiszącej na ścianie. Usłyszałam głęboki chichot, po którym nastąpiło odchrząknięcie. Moje policzki stały się gorące. Szybko przeszłam przez pokój i zatrzymałam się przed biurkiem.
W wielu kwestiach Embry Call przypominał mi Jake’a. Mieli niezwykle podobne rysy twarzy, rudobrunatny odcień skóry i ciemne włosy, które zwiększały ich podobieństwo. Uśmiechnął się do mnie szeroko, a jego ciepły uśmiech kontrastował z nienagannym garniturem i królewskim stanowiskiem. Prawie wyglądał tak, jakby leżał pod maską samochodu albo kręcił się po jakiejś małej miejscowości jak Forks. Nie przypominał wielkomiejskiego, będącego u szczytu sławny pisarza.
- Bella Swan – oznajmił, wstając. – Bardzo miło panią poznać.
Nie byłam onieśmielona jego osobą, jednak nie potrafiłam znaleźć słów, by się odezwać. Jąkałam się nieskładnie, a po żenująco długiej ciszy powiedziałam:
- Nawzajem. Bardzo dziękuję za telefon.
Ponownie usiadł i wskazał, bym uczyniła to samo. – Przepraszam, że nie udało mi się wcześniej odpowiedzieć na pani wiadomości, jednak byłem dosyć zajęty, ponieważ niedługo wydaję nową książkę. Mam nadzieję, że nie stworzyło to zbyt wielu niedogodności.
Kolejny raz sformułowanie zdania zajęło mi więcej czasu, niż przypuszczałam. – Nie, nie, nic się nie stało – odrzekłam pospiesznie. – Jestem wdzięczna, że otrzymałam szansę, by rozmawiać z tak płonnym autorem.
Zachichotał rozbawiony czymś, czego nie rozumiałam. - Z tego, co słyszałem, spotyka się pani z jednym z najlepszych pisarzy naszych czasów.
Zamarłam. – No cóż...
Embry zaśmiał się, machając ręką. – Nie mam zamiaru się wtrącać. Niech mi pani powie, co chce pani wiedzieć.
Dzięki zmianie tematu z Edwarda na powieści Embry’ego zaczęłam trzeźwo myśleć. Stanowczo trzymałam zeszyt w ręce, słuchając, jak opisuje historie i wspomnienia sprzed lat. Spisywałam je, a moje pismo stawało się niemal nieczytelne, gdy kończyłam zapisywać drugą stronę.
Zerknęłam na kilka kolejnych pytań, przerywając tylko na chwilę, żeby spytać, czy moja obecność w niczym mu nie przeszkadza. Kiedy zapewnił mnie, że nie i że resztę popołudnia ma wolną, odprężyłam się i kontynuowałam.
Prawie się zaśmiałam. Ostatnim pisarzem, z jakim przeprowadzałam wywiad, był Edward, i ten proces zdecydowanie się różnił. Podczas gdy on był temu niechętny i zniechęcająco nieokrzesany, Embry nie ukrywał przede mną nawet najdrobniejszego szczegółu, opisując każde wydarzenie z precyzją. Na wspomnienie o tym poczułam przytłaczającą nostalgię. Nie wiedziałam, w jakiej rozsypce tak naprawdę był Edward i wtedy nie czułam się taka bezsilna.
Pokręciłam głową, przywracając swoją koncentrację. Trzymając ołówek w ręce, naskrobałam kilka notatek, po czym pytałam dalej. – Jacy artyści według pana zmienili współczesny świat literatury na lepszy lub gorszy? Czy jacyś mają na pana wpływ?
Stukał palcami o biurko, a zażenowany uśmiech wpełzł na jego twarz. – To zabrzmi dziwnie, ale tak. Edward Cullen.
Poczułam, że moja szczęka się poluzowała. Miałam pewność, że wybierze kogoś innego, lecz nawet wtedy nie wiedziałam, że podziwia Edwarda. To wydawało mi się obce, a jego typowe myśli pojawiły się w mojej głowie. Wygodnie się usadowiłam i przekrzywiłam głowę. – Jak to?
- Pani chłopak jest bardzo szanowany – wyjawił. – Nie mówię tego tylko dlatego, że pani się z nim spotyka. Wszyscy ludzie zaangażowani w pisarstwo widzą w nim coś na kształt Boga, ponieważ potrafi odizolować się od świata.
Musiałam się zaśmiać. – Nie powiedziałabym – wymamrotałam. – Mieliście okazję się spotkać?
Jego oczy pociemniały, a zarys grymasu zagościł mu na twarzy, nim pojawił się na niej uśmiech. – W Chicago chodziliśmy razem do szkoły – oznajmił. – Przez wiele lat uczęszczaliśmy na te same zajęcia z angielskiego. Sukces i wiedza wyraźnie do niego przylgnęły.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu. – Panu też nie idzie tak źle – zażartowałam, czując się przy nim coraz bardziej komfortowo, choć te wiadomości ku mojemu zdziwieniu mnie zaskoczyły.
- Edward był typem osoby, która poważnie podchodziła do swojej pracy. Analizował każdy aspekt historii i nigdy nie odpoczywał, nim nie dopracował ostatniego szczegółu. Trudno to porównywać, ale wiele mnie tym nauczył.
- A zatem byliście przyjaciółmi? – Nie powinnam naciskać. Wiedziałam, jak bardzo Edward się denerwował, kiedy bez jego wiedzy zagłębiałam się w jego życiu, ale niewinne pytanie nie powinno go zranić. Poza tym to bardziej przypominało wyjaśnienie.
Wyglądał, jakby nie wiedział, jak odpowiedzieć. – Przyjaciele mogą być przesadnym określeniem. Byliśmy kumplami, to coś więcej niż mógłbym powiedzieć o reszcie uczniów. A on przez większą część czasu przebywał jedynie w swoim towarzystwie.
- Pisał w liceum?
Embry przytaknął. – Cały czas. To on nakłonił mnie do napisania pierwszej powieści i właśnie wtedy zacząłem się tym zajmować. Niestety straciliśmy ze sobą kontakt. Co za przypadek, że pani się z nim spotyka.
Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem zbyt wiele o życiu, jakie prowadził w Chicago. Wspomniałabym coś Edwardowi, gdybym wiedziała, że pan go znał.
- Emmett zawsze był mi bliższy, razem graliśmy w football. W zasadzie dzięki niemu poznałem Edwarda. To on nas przedstawił, gdy ten wprowadził się do Cullenów.
Krew zamroziła mi się w żyłach. – Przepraszam, powiedział pan „wprowadził”? – Źle go usłyszałam. Musiałam źle go usłyszeć.
Embry wolno przytaknął, choć wydawał się zmieszany. – Wtedy nie byliśmy w szkole. Miał chyba trzynaście lat, kiedy to się wydarzyło.
Pokój zaczął wirować. Po jego słowach przed moimi oczami pojawiły się plamy. – To znaczy... On i Emmett nie są biologicznymi braćmi? – Składając ze sobą poszczególne kawałki, zaczęło wydawać się to możliwe. Krawędzie były postrzępione, a niektóre fragmenty układanki nigdy nie zostaną ułożone do końca.
- Nie sądzę... – zaczął ostrożnie, jakby zaczynał rozumieć, że powiedział coś, czego nie powinien. – Może są, ale po prostu nie mam pewności. Pani wie lepiej niż ja, że Cullenowie niechętnie zdradzają detale ze swojego życia.
- Tak – odparłam nieobecnie. – Z całą pewnością.
Po raz pierwszy, odkąd weszłam do tego gabinetu, zapadła w nim cisza. Przycisnęłam czubek długopisu do zeszytu i dwukrotnie zamrugałam, nim wyrzuciłam z głowy insynuacje i oskarżycielskie myśli na wystarczająco długi okres czasu, bym mogła dokończyć artykuł. Cierpienie towarzyszyło słowom Embry’ego. Gdy w końcu myślałam, że Edward zaczyna się otwierać, wychodziło na to, że wciąż jest wiele do odkrycia. Marzyłam o tym, aby choć raz usłyszeć coś od niego, a nie od zewnętrznego źródła.
- Ostatnie pytanie – oświadczyłam, mając nadzieję, że to przerwie ciszę. – Proszę wyjaśnić w kilku słowach, dlaczego lubi pan pisać?
Sformułowanie odpowiedzi zajęło mu trzy sekundy. – Bo to wolność. Pisanie pozwala ludziom na podjęcie własnego scenariusza, najmniejszego pojęcia o pomyśle i przekształceniu go w coś, co może ująć całą publiczność. To wyzwolenie. Może ludzie wierzą, że praca w tym zawodzie jest izolacją, co w zasadzie jest prawdą, ale pozwala nam opowiadać historie i wyjaśniać sprawy, których nie moglibyśmy stworzyć jedynie słowami.
Coś w jego wypowiedzi mnie dotknęło. Nie wiem, czy to znajomość tych słów czy sposób, w jaki je wypowiedział i w jaki nabrały sensu, lecz punkt widzenia Edwarda nagle stał się dla mnie oczywisty. Przytaknęłam, zapisując jego wypowiedź, choć i tak nie potrafiłabym jej zapomnieć.
- Dziękuję – wyszeptałam, czując się sentymentalnie. Poprzestawiałam rzeczy w teczce, która wydawała się ważyć tysiąc funtów, gdy wstawałam. Pan Call zrobił to samo, wyciągając rękę w moją stronę. Delikatnie nią potrząsnęłam, a mój chwyt był słaby, ponieważ opuściłam ramię. On otworzył drzwi biura i przekroczył nieskazitelnie czystą podłogę, prowadząc mnie do windy.
- Bardzo miło było panią poznać, panno Swan – odparł szczerze. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
- Powiem Edwardowi, że pana widziałam – powiedziałam, śmiejąc się.
Embry pokręcił głową. – Wątpię, żeby mnie pamiętał, ale proszę przynajmniej się z nim przywitać w moim imieniu.
Obiecałam, jeszcze raz potrząsając jego dłonią, po czym wyszłam z gabinetu i wcisnęłam przycisk windy. Pojechałam na parter i wyszłam z budynku, zapinając kurtkę i nakładając rękawiczki oraz oplatając szyję szalikiem. Moja furgonetka stała niezgrabnie między BMW i Lexusem SUVem, a jej silnik ryczał i sprawiał wrażenie groźnego, kiedy jechałam wzdłuż drogi. Zatrzymałam się na światłach na skrzyżowaniu i wyciągnęłam komórkę, gdy usłyszałam, że dzwoni.
- Halo? – opowiedziałam, czekając na zielone światło. Nie było za mną żadnych samochodów, więc nie miałam powodów do pośpiechu.
- Bello! – Głos Edwarda brzmiał zbyt interesownie, bardziej niż zazwyczaj, a ja nie mogłam pojąć dlaczego. – Gdzie byłaś?
Zmarszczyłam czoło. – Pracowałam. Przeprowadzałam wywiad poza miastem, pamiętasz?
Przypomnienie sobie szczegółów zajęło mu chwilkę. – Ach, tak. Z tym pisarzem, prawda?
Prychnęłam z powodu tej ogólnikowości, jednak i tak to potwierdziłam. – Tak – odrzekłam. – Już wracam. Co robiłeś?
- Niezbyt wiele – przyznał. – Napisałem jeden rozdział i próbowałem w skrócie opisać następne, ale byłem zbyt rozproszony. Może to dlatego, że ciebie tu nie było.
Zarumieniłam się na te słowa. Nie widziałam go od kilku dni, poza tym oboje pracowaliśmy, i wyglądało na to, że to wpływało na nas bardziej, niż oczekiwałam. Nie lubiłam być od niego zależna, ale pewne okoliczności czyniły tę sytuację trudną.
Od naszej pierwszej, nieoficjalnej randki do Pike Place Market sprzed dwóch tygodni, jego postawa i ogólny pogląd w kwestii życia bardzo się poprawiły. Nie była to radykalna zmiana, ale nigdy nie oczekiwałam, że będzie wstawał z łóżka z optymistycznym uśmiechem na ustach i nastawieniem. Satyra i ostrość jego głosu zmatowiły się, zostawiając więcej przestrzeni swobodzie.
Tym razem było inaczej, lecz bardziej mi to odpowiadało. Pozwalał sobie na więcej żartów, a ja bardziej odczuwałam naszą więź. Teraz z łatwością mogłam go sobie wyobrazić jako swojego chłopaka.
- Przepraszam – odpowiedziałam, czując dziwne poczucie winy, że odciągam go od pisania. – Ale kiedy tam przebywam, też jestem rozproszona. I w czym to pomaga?
Zaśmiał się, brzmiąc dla mnie zarówno obco jak i znajomo. – Nie wiem. Jak to naprawimy?
Nacisnęłam pedał gazu, zauważając, że zatrzymał się za mną samochód. – Chciałbyś, żebym przyszła tam wieczorem czy może wolisz wpaść do mnie?
Przez ton głosu Edwarda mogłam wyczuć, że ma na twarzy szeroki uśmiech. – A to nie będzie jeszcze większym rozproszeniem?
Wpatrywałam się w znak drogowy, zastanawiając się, jak wrócić do miasta. – Nie obchodzi mnie to – odparłam w końcu, drocząc się z nim.
- Mnie też nie – stwierdził. – Co robisz dzisiaj wieczorem?
Wjechałam na pochyłą autostradę, wyciągając szyję, gdy ruszyłam dwupasmówką. – Nic interesującego – odrzekłam. – Wychodzi na to, że będę ci przeszkadzać.
- Czy w takim razie chciałabyś pójść na kolację? – spytał, zaskakując mnie. Wyjście na kolację jest uważane za formalność lub tradycyjną randkę pary. Czy to właśnie tym byliśmy? Nigdy właściwie nie przykleiłam nam żadnej etykietki. To czasami przypominało dysfunkcjonalność, jednak nie wyglądało na to, by on był tym zainteresowany. Nie wiedziałam, czemu czułam potrzebę analizowania każdego aspektu tej sytuacji.
- Jasne – odpowiedziałam, nakazując racjonalnej części mojego mózgu wyłączenie się.
Podróż minęła mi szybko. Weszłam do pustego mieszkania, szybko się przebierając. Nie byłam pewna, w co się ubrać. Nie miałam pojęcia, gdzie chciał zabrać mnie Edward, jednak znając go, nie byłoby to nic przesadnego. Złapałam klucze oraz telefon i poczułam ból brzucha, widząc pikającą, rozładowującą się baterię, co przypomniało mi o moim wyjeździe do Forks. Miałam nadzieję, że wytrzyma chociaż do czasu, kiedy dotrę do Edwarda. Broń Boże, by coś poszło nie tak i nie mogłabym do niego zadzwonić.
Gdy dotarłam na miejsce, czekał na mnie na korytarzu. Słońce już zaczynało zachodzić, a kilka promieni wciąż przebijało się przez gęste chmury. Potarłam ubrane w rękawiczki dłonie, a mój matowy oddech był widoczny na tle zimnego powietrza.
- Bella – powiedział Edward, jedną dłonią podnosząc mój podbródek, a drugą łapiąc za rękę. Upajałam się tym, z jaką łatwością bez chwili zastanowienia splótł nasze palce. Zadrżałam, odruchowo oplatając rękoma jego szyję w desperackiej próbie ogrzania się.
- Cześć – wymamrotałam, przyciskając twarz do jego kurtki.
- Na dworze nie jest aż tak zimno – zażartował, choć i tak szybko wpuścił mnie do swojego samochodu. Po tym, jak ściągnęłam rękawiczki i szalik, nachylił się nad dźwignią zmiany biegów, a jego dłoń spoczęła łagodnie na moim karku. Musiałam to docenić. Był całkiem dobry w przeczuwaniu tego, co powinien robić w naszym związku.
Pocałowałam go delikatnie, po czym się odsunęłam, pozwalając mu wsiąść do auta. Nasze palce nadal były złączone, a ja słuchałam, jak leniwie opowiadał o swoim dniu, zastanawiając się nad najlepszym sposobem, jak przekazać mu informacje o Embrym.
- Brzmi interesująco – zauważyłam, lecz Edward bez wątpienia widział, że go nie słuchałam. Ścisnął moją dłoń, a ja obróciłam głowę w jego stronę.
- Jak ci poszedł wywiad? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami. – W porządku – rzekłam wymijająco. – Zdobyłam dużo informacji.
Nie zauważyłam, że skręcił. Myślałam o tym, co skłoniło go, aby zachowywać się dzisiaj jak normalna para, lecz nie chciałam tego zrujnować swoimi pytaniami.
- Z kim go przeprowadzałaś?
Trzymałam kciuki i modliłam się, żeby o to nie spytał. Teraz mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie pamiętał tego mężczyzny, choć wątpiłam, by było to prawdopodobne. Edward wszystko pamiętał.
- Z Embrym Callem – odparłam najszybciej i najmniej boleśnie, jak potrafiłam. – No wiesz, z tym, który pisze powieści grozy. – To było bezwstydne i go rozproszyło.
Jeśli nie zwracałabym na to uwagi, przegapiłabym gwałtowny skręt, który wykonały jego opony. Towarzyszył temu grymas. Ten sam, jaki pojawiał się na jego twarzy za każdym razem, gdy wspomniałam o części jego przeszłości, o której on nie chciał dyskutować.
- Nie mogę powiedzieć, żebym czytał jakąś jego książkę – oznajmił ostrożnie, jednak wydało go drżenie jego ust.
- Jest całkiem dobry. Nie tak jak ty, ale... nie jest zły – wyjaśniłam, jakbym nie wiedziała niczego na temat ich relacji. – To był dobry wywiad.
- To świetnie – odrzekł chłodno, sprawdzając lusterka i regulując światła. – Cieszę się, że poszedł po twojej myśli.
- Tak. – Szukałam skutecznego sposobu, żeby przejść do następnego komentarza. – Właściwie to on cię znał. Uważa, że jesteś wspaniałym pisarzem.
Na chwilę jego nazbyt skromne, protekcjonalne i zarówno cyniczne zachowanie wróciło pełną siłą, co było bardzo znajome. – Nie jestem – odparł pospiesznie. Zaśmiałam się, ale ten dźwięk przypomniał mu o rozmowie i z jego twarzy zniknęły wszystkie ślady odprężenia. – Co jeszcze mówił?
Musiałam zachowywać się bardzo ostrożne, żeby nie przekroczyć żadnych niewypowiedzianych granic. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, przypomniałam sobie, aby pomyśleć o każdej możliwej wypowiedzi i zdecydowałam się na zgrywanie głupka. Skuliłam się.
Zwężenie jego oczu, choć pozornie niewielkie, było wystarczającym znakiem. Cała ta rozmowa z Embrym Callem sprawiała, że mąciłam mu w głowie, dłubiąc przy detalach i pracując nad słowami, nim wypowiadałam je na głos. Zdawał sobie z tego sprawę.
Restauracja była grecka, słabo oświetlona i nigdy wcześniej jej nie widziałam. Edward surowo nacisnął na hamulec, pstrykając przy wyszarpywaniu kluczyków ze stacyjki. W ciągu kilku sekund, jakie zajęło mu przejście z jednej strony samochodu na drugą, myślałam o tym, co odpowiedzieć, gdyby zechciał wrócić do tej rozmowy, jednak wątpiłam, żeby tak się stało. Choć z drugiej strony nie mógł tego unikać w nieskończoność.
Drzwi auta się otworzyły, a Edward obowiązkowo wyciągnął w moją stronę rękę. Postawiłam stopę na żwirowej powierzchni parkingu, łapiąc równowagę, po czym pozwoliłam mu na zaprowadzenie mnie do budynku.
Tysiące malutkich świateł pokrywało sufit, a ukryta muzyka koiła, jednak napięty uścisk Edwarda był cichym przypomnieniem, że nie mogłam go rozluźnić. Hostessa usadziła nas przy stoliku, akcentując nazwy wymawianych potraw. Zarówno Edward jak i ja jej nie słuchaliśmy, ale przytaknęłam grzecznie, gdy skończyła. Powędrowałam wzrokiem do menu i zdałam sobie sprawę, że nie wiem, czym są wymienione potrawy.
Kiedy siedzieliśmy w ciszy, pijąc wodę i przysłuchując się ożywionym rozmowom słyszalnym dookoła nas, atmosfera niekoniecznie była niezręczna. Po prostu napięta. Odkąd usiadł, przybrał postawę obronną, marszcząc brwi w stałe zgięcie na środku czoła. Zrobiłam to samo, ponownie piorunując wzrokiem spis dań. Zdecydowałam się na zajęcie czasu próbami rozszyfrowania, z czego przyrządzano każdą potrawę i myślami o tym co zjeść, by potem nie żałować.
Wystraszył mnie śmiech Edwarda. Niepewnie podniosłam wzrok na jego twarz, bojąc się, jaką minę mogę na niej znaleźć. To wydawało się śmieszne, ale niemal denerwowałam się spojrzeniem prosto na niego. W jego pustym, martwym, błagalnym spojrzeniu było coś, co sprawiało, że czułam się bezradna. Ciężar tego był wystarczający, by mnie zatopić.
- Co jest takie zabawne? – zapytałam, rozweselając go. Odłożył swoje menu i zajął się przekładaniem solniczki i pieprzniczki.
- Jadłaś kiedyś greckie jedzenie? – niemalże zażartował, nawiązując do mojego bezmyślnego wyrazu twarzy. Zacisnęłam wargi, kładąc swoją kartę dań na jego.
- Wielkie dzięki, jadłam – odpowiedziałam. Co z tego, że kilka lat temu z Charliem. Byłam szczęśliwa, że zmieniał kierunek naszej rozmowy z jego życia na coś innego. Lub na ciszę.
- Jak ci minął dzień? – spytałam po upewnieniu się, że doszliśmy do niemego porozumienia. Nie był gotowy, by ponownie o czymś wspomnieć.
Wzruszył ramionami. – Ani dobrze, ani źle – odparł. – Trochę pisałem. Jeszcze kilka rozdziałów i powinienem skończyć.
Pobladłam. – Książkę? – spytałam niedowierzająco. Pokiwał głową. – Ale… nie minęło dużo czasu, prawda?
- Kilka miesięcy. To standard.
Zachichotałam drżącym głosem. – Może dla ciebie.
Znów zapadła cisza. Nie niekomfortowa, tylko... niezwykła.
- Co się stanie, kiedy skończysz? – zapytałam.
Edward wzruszył ramionami, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. – Zredaguję ją, wydam i zacznę wszystko od nowa.
Temat, którym chciałam go rozproszyć, nie zadziałał tak, jak planowałam. Kelnerka wybrała ten moment, aby do nas powrócić i przyjąć zamówienie. Edward wybrał coś, czego nazwy nie potrafiłam zrozumieć. Jąkałam się, z uśmiechem wręczając kobiecie menu.
- No więc – zaczęłam, zdeterminowana, żeby po raz trzeci przywrócić nasza rozmowę – co robisz na Święto Dziękczynienia?
Kolejny raz spudłowałam. Szarpnął się za włosy. – Nie wiem – odrzekł, posyłając mi niewielki, wymuszony uśmiech.
Odetchnęłam głęboko. – Twoja rodzina przyjedzie do miasta?
Coś zmąciło jego minę, a jakikolwiek ślad radości i przyjaznego nastawienia zniknął jak kamfora. Zgarbił się w geście obrony, jakby musiał się przygotować na cios, który dostanie po odpowiedzi.
- Nie, nie przyjedzie.
Te słowa leniwie wydobyły się z jego ust, jakby łatwo było je mu wymówić, lecz ciężko przełknąć. Poczułam przeszywające mój kręgosłup zimno, ostrzegające, żebym zakończyła ten temat i do końca nie psuła jego humoru, jednak poczułam też siłę, która towarzyszyła naszemu nowoodkrytemu związkowi. Niekonieczne byłam wystraszona myślą, by zacząć go wypytywać, ale wiedziałam, że dla jego dobra powinnam to sobie odpuścić.
- Ale dla Emmetta, Rose i Lilly...
- Co? Chyba nie myślisz, że by to dla mnie zrobili? – warknął, a cała gościnność i życzliwość stała się kupką zwęglonego żaru i dymu. Przełknęłam, potrząsając gwałtownie głową. Próbowałam zwalczyć opanowujące mnie poczucie strachu, które torowało sobie drogę przez moje ciało.
- Wiesz, że nie to miałam na myśli – wyszeptałam, mocno przygryzając wargę, aż prawie zaczęła lecieć mi krew. – Ja tylko...
- Wiem, o co ci chodziło. – Westchnął wycieńczony, ponownie szarpiąc się za włosy. – Przepraszam. – Wiedziałam, że mówił to szczerze. Nie miałam jedynie pojęcia, jak trzymać się z dala od tematów, które powodowały złość i przepraszanie.
- Nic się nie stało – wymamrotałam. Poczułam wibrowanie mojego telefonu, który znajdował się w torbie tuż obok, jednak zignorowałam je. Zbyt łatwo było się rozproszyć, znaleźć ucieczkę od rozmowy prowadzonej z Edwardem. Nie mogłam się przemóc, aby to zrobić. Westchnęłam, a krawędź mojego widelca zabrzęczała o szklankę.
- Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie? – spytałam nagle, mierząc kątem oka wychodzącą z kuchni z talerzami w rękach kelnerkę.
Ostrożnie przytaknął. Mocniej złapałam za szklankę. Pytanie, jakie chciałam mu zadać, paliło mnie w czubek języka i wypowiedziałam je, nim uderzyły we mnie racjonalne myśli o tym, jak głupie ono było.
- Co tak naprawdę wtedy robiłeś w sex shopie?
To przełamało pierwsze lody. Jego śmiech przestraszył ludzi siedzących przy stolikach obok, ale Edward nie kłopotał się tym, aby zachowywać się ciszej. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio śmiał się tak swobodnie i niezawstydzenie, więc upajałam się tym momentem. Jego speszony chichot ustał, gdy był już w stanie, żeby mówić dalej.
- Pytasz poważnie? – zapytał dwukrotnie, a jego zaciśnięta pięść znalazła się na blacie, nim zdążyłam odpowiedzieć. Dojrzale wystawiłam do niego język, próbując go uciszyć.
- To nie jest śmieszne! – odparłam. Zawsze chciałam go o to zapytać, ale nigdy nie miałam ku temu okazji, chociaż nie wyglądało na to, że miał zamiar odpowiedzieć.
- Mówiłem ci – odpowiedział zadowolony z siebie, krzyżując ramiona. – Przeprowadzałem badania.
Kelnerka położyła przed nami talerze. Okręciłam widelec, przyglądając się podejrzliwie Edwardowi i czekając, aż da mi lepsze wyjaśnienie. Podniósł swój gyros, a jego śmiech ucichł, kiedy wziął kęs, unosząc wzrok i puszczając do mnie oczko.
Westchnęłam, lecz uśmiech szarpnął za kąciki moich warg, grożąc wydaniem mnie. Znów sprowadziłam rozmowę na neutralny grunt. Nie wiedziałam, czy czuć się urażoną, że nie opowiedział mi o swojej rodzinie, czy może zmartwioną, że wspominanie o niej zadawało mu niewytłumaczalny ból.
Reszta czasu minęła nam w spokoju, a tematy, na które toczyła się nasza rozmowa, znajdowały się między granicami. Ciężko było wyczuć, gdzie dokładnie one były, ale wyglądało na to, że się odprężył, kiedy konwersowaliśmy. Okazało się, że jeśli ktoś usiądzie i zacznie do niego mówić choć przez dziesięć minut na tematy niezwiązane z jego pracą lub młodością, będzie za to wdzięczny. Nie wiedziałam, jak często doświadczał normalnej rozmowy, która nie była naznaczona uprzedzeniem, osądem i niechęcią.
Wyszliśmy z restauracji, gdy tylko zapłacił rachunek. Zadrżałam z zimna, od razu wsiadając do samochodu Edwarda. Szybko uczynił to samo i ponownie złapał mnie za rękę, kiedy jechaliśmy wzdłuż ulicy. Jego wargi musnęły moje kłykcie, a ja z zaciekawieniem przekręciłam głową.
- Dziękuję – powiedział. Nie byłam pewna za co. Uśmiechnęłam się smutno, ściskając jego dłoń. Nie odzywaliśmy się przez resztę jazdy. Nie wydaje mi się, żeby odpowiedź mówiona była w tym przypadku konieczna.
- Czuj się jak w domu – oświadczył, gdy weszliśmy do jego mieszkania. Ciepły uśmiech zagościł na mojej twarzy, a krew napłynęła do jego policzków, natomiast w oczach pojawiła się tęsknota, którą rozpoznałam, choć nie widywałam zbyt często. Przytaknęłam bez słowa, próbując się rozluźnić, jednak czułam, że coś było nie tak. Nietypowe. Po niemalże kłótni w restauracji złagodziliśmy tę sprawę, lecz nie czułam się w jego domu pewnie.
Kiedy weszliśmy do salonu, zadzwonił jego telefon. Edward pomógł mi ściągnąć kurtkę, po czym zajął się własną i powiesił je w szafie znajdującej się na korytarzu.
- Zaraz wrócę – obiecał, biegnąc do gabinetu, by odebrać. Kiwnęłam głową, zdejmując rękawiczki i szalik. Nie wiedziałam czemu, ale w jego mieszkaniu było bardzo zimno.
Chodziłam po kuchni, a drewniana podłoga skrzypiała pod moimi stopami. Zmarszczyłam czoło, widząc panujący dookoła bałagan. Kartki – zarówno pogniecione jak i gładkie - były rozsypane po całej powierzchni. Pozbierałam kilka brudnych kubków, wsadzając je do zlewu wraz z innymi naczyniami. Umyłam je, zastanawiając się, kiedy on robił to ostatni raz.
- No naprawdę, Edwardzie... – wymamrotałam szeptem. – Sprzątaliśmy tu w zeszłym tygodniu. Jak to możliwe, że jest tu taki bałagan...?
Buszowałam po pokoju, układając stare gazety w stertę, aby można było je oddać do recyklingu, a gdy zaczęłam zamiatać dawno nieużywany stół, znalazłam sporo listów.
Część z nich zostało otwartych, część nie, jednak wszystkie były zaadresowane do Edwarda z adresu, który nic mi nie mówił. Palcami dotknęłam złamanych pieczęci, po czym odłożyłam korespondencję, kładąc ją na szczycie New York Times i kilku innych gazet. Zastanawiałam się, czy odpisał na te listy, zwłaszcza na jeden, który otrzymał od matki, lecz wątpiłam w to.
Zajęłam się zmywaniem naczyń, jakie po sobie zostawił, włączyłam światło i zasunęłam zasłony. Edward zjawił się po kilku chwilach, a jego zakłopotany wyraz twarzy złagodniał, kiedy mnie ujrzał.
Wskoczył na blat i machał nogami. Zażenowany uśmiech wpełzł na jego twarzy, gdy patrzył, jak pracuję, wrzucając rzeczy do zlewu i przysłaniając okna.
- Przepraszam – powiedział, nisko chichocząc. – Wiem, że niedawno sprzątaliśmy...
Machnęłam na niego ręką. – Nie przejmuj się tym. Później się tym zajmę. – Odrzuciłam przedmioty, które trzymałam. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę i wślizgnęłam się w jego objęcie.
Oplótł mnie ciepłymi ramionami i trzymał między swoimi nogami, kładąc głowę na moim ramieniu. Zaszokowało mnie to, jak otwarty i serdeczny był dzisiaj, jednak nie miała zamiaru się skarżyć. Edward zachowywał się niezwykle uprzejmie, więc pragnęłam się tym upajać.
Przybliżyłam się do niego, lecz on się oddalił, myśląc, że próbowałam się wycofać. Stłumiłam śmiech, kiedy niemal wpadł do zapełnionego zlewu, jednak udało mu się tego uniknąć poprzez zanurzenie w nim jedynie ręki, na której się podparł. Wyraz jego twarzy, gdy piorunował mnie wzrokiem, był bezcenny.
Atmosfera się zmieniła i wybuchłam śmiechem, kiedy Edward się zaczerwienił i próbował wstać, przez co się poślizgnął i wpadł głębiej. Teraz to ja składałam się wpół i chwyciłam się za brzuch, aby nie upaść. Jednak nie oczekiwałam, że zostanę przyciągnięta za nadgarstek w stronę Edwarda, lądując obok niego w zlewie.
Ale to niczego nie utrudniało, a ja nie byłam rozdarta między śmiechem a krzykiem. Skupiłam się na jego rękach oplatających moją talię i przytrzymujących mnie przy nim. Obie były zanurzone w wodzie, kiedy pochylił się i delikatnie mnie pocałował. Westchnęłam, gdy pogłębił pocałunek, on zaś jęknął, wędrując palcami po moich bokach.
Kiedy wstał, z trudem mnie wyciągnął i poprowadził w stronę sypialni, gdzie się złączyliśmy. Zastanawiałam się nad podobieństwem dnia do jego akcji. O tym, jak wszystko stało się delikatniejsze, radośniejsze i jak nasz związek wywiódł się z beznadziejnego pożądania i niechęci. O tym, jak trzymał mnie w swoich ramionach, nim położył i pomógł rozebrać z wilgotniej odzieży, a także tym, jak wstałam, żeby pozbyć się także jego ciuchów.
Nasze dotyki paliły nas wzajemnie, a Edward i ja zbliżyliśmy się do siebie, tak jak działo się to od kilku miesięcy.
Kolejny raz jego ramiona objęły mnie w nocy, złączając nasze klatki piersiowe. Ułożył moją głowę pod swoją szyją, a nasze oddechy stawały się coraz płytsze. Zasypiając, myślałam o tym, co sprawiło, że tak szybko się zmienił.

:-:-:

W wieku piętnastu lat Emmett Cullen miał zaplanowaną przyszłość. Byłby rozgrywającym w szkolnej drużynie footballowej, dostałby stypendium sportowe na pewien prestiżowy, dobrze znany uniwersytet i zacząłby grać w pierwszej lidze, wygrałby finał mistrzostw i znalazłby się na panteonie.
Jak wielu chłopców w jego wieku myślał jednotorowo.
Nigdy nie rozumiał dzieciaka z sąsiedztwa. Był humorzasty, złowieszczy i zaniedbany, nigdy nie wychodził na dwór. Emmett nigdy nie widział, żeby trzymał się z kimś z dzielnicy i ujrzał go jedynie raz, w pobliżu domu, gdy przyjechał pod niego autobus szkolny.
- Emmett – powiedziała do niego matka, kiedy szedł do parku, żeby się pobawić z kolegami. – Idź zapukaj do Masenów, żeby zobaczyć, czy Edward chce z wami pójść.
Z niechęcią jej posłuchał, ponieważ zawsze to robił. Poszedł do domu, zapukał do drzwi i niezręcznie wypowiedział wszystkie grzecznościowe słowa, pytając, czy ich antyspołeczne dziecko zechciałoby wyjść.
Odpowiedź zawsze brzmiała tak samo. – Przykro mi, jest zajęty.
Zacisnął zęby, stojąc na zamrożonym trawniku. Trawa nie rosła, a on kopnął stertę śniegu, patrząc, jak wiatr rozwiewa śnieg. Wpatrywał się w okno i zobaczył, że szyba jest uchylona, a ktoś rusza się pod nieznacznie uniesioną zasłoną. Zmarszczył brwi i rozmyślał o tym, czy powinien zawołać to dziecko. Czy tak, jak mówili rodzice, być przyjacielskim.
Rezygnując z tego pomysłu, odwrócił się i ruszył wzdłuż chodnika. Wsadził ręce do kieszeni, marząc o tym, by mieć właśnie na nich rękawiczki, które kazała nałożyć mu mama, jednak zatrzymał się, gdy usłyszał nieśmiały, ledwo słyszalny przy wiejącym wietrze głos.
- Hej.
Emmett zamarł.
- Jesteś... Emmett, tak?
Obrócił się i ospale kiwnął głową. Nie miał pewności, czemu był tak zaskoczony, widząc chłopca na schodach.
Był drobny, a jego głowa wydawała się zbyt duża w porównaniu do ciała. Miał potargane włosy i zbyt bladą twarz, ale wyglądał na zdrowego. Jego oczy były bardzo duże i dzikie, co przestraszyło Emmetta. Wpatrywały się w niego z ogromną intensywnością, a on nie wiedział co robić ani jak odpowiedzieć.
- Tak - wyjąkał. – A ty jesteś Edward, prawda? – Głupie pytanie. Wiedział, kim on był. Bo czemu niby tu ciągle wpadał?
- Taaa – odparło niezręcznie dziecko, obejmując jedną ręką brzuch. Drugą trzymał kurczowo coś, co wyglądało na zeszyt.
- Fajnie.
Zapadła cisza. Emmett spojrzał na opuszczoną ulicę, próbując wymyślić jakiś temat do rozmowy.
- Dlaczego rodzice nie pozwalają ci wychodzić? – spytał nagle Emmett, ponieważ ciekawość przejęła nad nim kontrolę. Edward wzruszył ramionami, a jego spojrzenie było przeszywające. Oskarżycielskie.
- Przychodziłeś tu wcześniej?
Emmett zamrugał, nie wiedząc, co powiedzieć. – Tak... – zaczął. – Parę razy. Twoja mama zawsze mówiła, że jesteś zajęty.
Zaczął się głośno śmiać, a jego śmiech był za bardzo cyniczny i gorzki jak na chłopca w jego wieku. – To w jej stylu.
- Nie lubi, kiedy wychodzisz? – Uparcie zgadywał, pomimo rosnącej niezręczności.
- Nie wiem – burknął. – Praktycznie nie lubi, kiedy robię cokolwiek.
Emmett tego nie rozumiał, co było oczywiste, kiedy spojrzało się na jego skupioną minę. – Pozwoliłaby ci zjeżdżać na sankach? Razem z kilkoma chłopakami idę...
- Wątpię – przerwał mu. – Pewnie woli, żebym został w domu.
- O co jej chodzi? – zapytał Emmett, nie przejmując się, że zabrzmiało to niegrzecznie. – Bo wiesz, to twoja mama. Czy nie powinna...
- Macocha. I tak, powinna. Ale tego nie robi – odparł spokojnie Edward na jego niezadane pytanie, jakby odpowiadał na nie już tysiące razy.
- Och – odrzekł po chwili Emmett, nie mają pewności, jak kontynuować. – To niedobrze.
Wyglądało na to, że współczucie zakłopotało Edwarda. – Nie bardzo się tym przejmuję – powiedział bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Przyzwyczaiłem się do tego.
Emmett przytaknął. – Powinienem już wracać – oznajmił, wskazując przez ramię w stronę domu. – Może wyjdziemy gdzieś później?
Edward kiwnął głową, choć w głębi serca wiedział, że tak się nie stanie. Jego tak zwana „matka” nie pozwoliłaby mu postawić stopy poza domem z innym dzieckiem na dłużej niż trzydzieści sekund. Tłumaczyła, że „nie należeli do jego klasy”. To sprawiało, że Edwardowi kłębiło się w żołądku, lecz nigdy nie protestował. Przyzwyczaił się cierpieć w milczeniu.
- Jasne – odpowiedział. Choć myśl, że wie, iż do tego nie dojdzie, doprowadzała do tego, że mimo wszystko żywił taką nadzieję. Okłamywanie siebie było lepsze niż wierzenie w prawdę. – Do zobaczenia.
Zniknął za drzwiami, na jakich zawieszony był idealny, ręcznie zdobiony, wiszący na kole wieniec świąteczny, który zatrząsł się, gdy je za sobą zatrzasnął. Emmett zmarszczył czoło, wpatrując się przez zbyt długą chwilę w dom, przez co mógł przysiąc, że widział, jak matka patrzy piorunującym wzrokiem z zaciemnionej kuchni. Emmett zaczął biec, po czym ruszył w kierunku swojego budynku, rozkoszując się jego ciepłem. Jego mama udzieliła mu ostrej nagany, że wniósł błoto do salonu i pacnęła go, żeby zdjął przemoczoną kurtkę, lecz tym razem to go nie irytowało. Myślał o Edwardzie i jego dysfunkcyjnej rodzinie, dziękując mocom najwyższym, że jego własna taka nie była.
- Gdzie się podziewałeś? – spytała mama, zerkając na zmarznięte policzki i zdziwioną minę.
- U sąsiadów – odrzekł. – Poszedłem do nich, żeby spytać, czy Edward chciałby pójść na sanki.
Jego matka nie zapytała, jak brzmiała odpowiedź chłopca. Ona nigdy nie ulegała zmianie.
- Nie wracaj późno – ostrzegła. – Dziś jemy wcześniej.
Emmett przytaknął i poszedł na górę, aby wziąć kapelusz i rękawiczki. Ześlizgnął się z oblodzonego ganku, a Embry czekał na niego na końcu bloku, podpierając sanki o słup znaku.
Emmett poprawił własne na ramieniu i przeszedł kilka kroków, ale kiedy ponownie spojrzał w okno, aby zobaczyć samotnego chłopca ze szkicownikiem, stał się bardziej zaciekawiony niż dotychczas.
Nigdy nie zrozumiałby Masenów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez marcia993 dnia Pon 20:54, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Pon 21:00, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Witam, sklepię kilka słów odnośnie ostatniego rozdziału (nie żebym go nie czytała:)). Miłym zaskoczeniem jest zachowanie Edwarda, który stara się być wobec Belli "typowym" chłopakiem. Natomiast nie zdziwiła mnie wieść o tym, że jest on adoptowany, bo byłam na tyle bezczelna, że zajrzałam na aktualny koniec opowiadania. Wtedy jednak musiałam zbierać się z podłogi z powodu szoku, który mnie opętał. Bronze zakręciła fabułą bardziej niż młynkiem do kawy, dzięki czemu pomimo niektórych wyjaśnień, ciągle mamy zawiłą treść opowiadania. Absolutnie mi to nie przeszkadza, lubię główkować i gdybać, a potem być zaskoczoną tym, co autorka napisze.

Dziękuje za rozdział (może to głupie że za niego dziękuje chociaż nie dalej jak 25 minut temu go betowałam, ale czuje się do tego zobowiązana). No i jak zawsze chęci do tłumaczenia, Martuś, bo robisz to świetnie!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pon 21:02, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
villemo
Wilkołak



Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic

PostWysłany: Pon 21:30, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

"Pochłonęłam" ten rozdział i muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona z obrotu spraw. Cieszę się, że w końcu mimo, że małymi kroczkami, ale jednak poznajemy historię Edwarda i podłoże jego cierpienia. Uśmiecham się za każdym razem kiedy zachowują się jak normalna para. Bardzo podobała mi się scena kiedy Ed dzwonił do Belli, widać, że bardzo mu zależy, że nie chce jej stracić:D To miłe. Jednak martwi mnie jego dzieciństwo, a raczej jego brak. Cóż zobaczymy jak się to wszystko dalej potoczy.
Dziękuję za świetny rozdział i pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bugsbany
Wilkołak



Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:59, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Hallo:D Miałam juz iśc spać, ale coś mnie podkusiło żeby tu zajrzeć i serduszko zaczeło bić szybciej na widok nowego rozdziału:D
Na mojej twarzy gości olbrzymi banan a jego powodem jest postawa Edwarda. Nawet nie wiesz jaką sprawiłaś mi radość, tą zmianą jego zachowania. Nareszcie próbuje zachowywać się jak normalny facet, jest miły, usmiecha się a nawet potrafi spytać jak minął dzień....najlepsza była akcja w kuchni:D Sama słodycz, tak beztrosko się zachowywali jak para nastolatków...oby tak dalej.
Widać, że obecność Belli wpływa na naszego pisarza bardzo pozytywnie...przynajmniej się stara, żeby chociaż trochę zrozumiała jak jest dla niego ważna.
Tylko te jego ciągłe tajemnice...i dzięki dawnemu kumplowi, który za dużo powiedział sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje:/ Ale mam nadzieję, że już niedługo rozjaśnisz troszkę tajemnicę rodziny Cullenów.
Dla Belli to chyba powinni wręczyć order z platyny za tą jej wytrwałość, ma w sobie tyle siły, która mam nadzieję jej nie opuści. Aż strach myśleć co by się wtedy stało z Edwardem.....grrrrrrr. Wiedząc w jaki szał potrafi wpaść nasz pisarz, na myśl o tym pojawił się na moim ciele kurak:D (czytaj: gęsia skórka hihihi)
Cóż mogę jeszcze dodać..... rozdział jest suuuuuperancki:D życzę ci motywacji do dalszego tłumaczenia i przede wszystkim czasu. Pozdrawiam, Bugsbany


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pon 22:02, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

jak się cieszę, że wkońcu coś nowego...
ten rozdzialik pokazuje troszkę dawne życie Eda i fajnie jest to opisane
nadal pokazuje zawiłą psychikę jego... jako dziecko widać już że dużo przeszedł w swoim życiu i było mu ciężko
zdziwiłam sie troszkę, że nie Ed i Em nie są rodzeństwem, ale może kiedyś przeczytam jaka była jego historia:) w każdym rozdzialiku po troszke historii i będzie wszystko wiadome:)
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 14:48, 20 Kwi 2010 Powrót do góry

hm, w zasadzie zaskoczyło mnie, że autorka zaczęła dodawać teraz jakieś wtrącenia z przeszłości Cullena - jak dla mnie to sztuczne jest trochę... chyba wolałabym, żeby nas wprowadziła w sytuację w jakiś inny sposób - najlepiej oczami samego Edwarda... może raz mógłby się spić i tak wyrzucić z siebie wszystko jednym tchem - niekoniecznie składnie... o resztę można go przecież podpytać po kacu ;P

spodobały mi się te randki... jeszcze z Edzia będą ludzie ;P no w koncu wpadł na to, że skoro spał z kobietą to trzeba gdzieś ją czasem zabrać :P wielu na to nie wpada ;P

dziękuję za tłumaczenie :*

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Wto 19:27, 20 Kwi 2010 Powrót do góry

Na początek zwracam honor Esme, bo ostatnio najechałam na nią jako matkę, a tu okazuje się, że była dobrą, a inna była jaka była dla mojego kochanego Edwarda, nie wspominając o przybranej. Widać, że nie miał lekko w życiu i że od początku był zamknięty w sobie. Nadal pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi, ale pomału poznajemy go coraz bardziej co sprawia że coraz bardziej jest mi go szkoda.
I na mojej twarzy pojawił się banan gdy czytałam jak próbował z widocznym zresztą skutkiem być normalnym, prawdziwym chłopakiem dla Belli, to było po prostu ładne(: a moje serducho wypełniło się radością, moja miłość do niego już przestaje być irracjonalna(:

Dziękuje bardzo bardzo za tłumaczenie za co kłaniam się w pas, również dla autorki, która stworzyłam niezwykła, zawiłą i całkowicie inną historię B&E.
Czasu, czasu i chęci w tłumaczeniu i do następnego rozdziału.

Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:04, 20 Kwi 2010 Powrót do góry

Tak, jestem beznadziejnie zakochana w tym ff. Uwielbiam bohaterów, których wykreowała autorka. Ten Edward wzbudza we mnie zawsze tyle sprzecznych emocji, skłania do analizy, poszukiwań przyczyn, odkrywania tajemnicy... Bella jest dojrzałą, dobrą, kochającą kobietą. Do tego jeszcze konsekwencja w budowie postaci i utrzymywaniu stałego tempa rozwoju wydarzeń. To jedne z najmocniejszych punktów.

Kolejny to świetna konstrukcja fabuły. Nic nie jest do końca odkryte, zawsze pozostaje szczypta niepewności. Autorka doskonale dozuje emocje, podaje kolejne elementy układanki, skłaniając do snucia domysłów i zastanawiania się nad przyczynami i konsekwencjami.

Chwile, gdy między Edwardem i Bellą jest prawdziwe ciepło dają nadzieję, że może to uczucie rzeczywiście będzie uleczać i przywracać równowagę.
Wspomnienia z przeszłości pisarza pokazują, jak wiele pozostało jeszcze do odkrycia, jak daleko jest Edwardowi póki co do powrotu do normalnego życia. Trzeba się uporać z wieloma sprawami, które skompliwowała przeszłość, by móc zacząć na nowo budować coś trwałego.

Dziękuję niezastąpionej Marcie :*:*:* Dziękuję za pokłady chęci i świetnie wykonaną pracę nad tłumaczeniem Smile
Pozdrawiam, odliczając już do pojawienia się kolejnej części Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 21:59, 20 Kwi 2010 Powrót do góry

Rozdiał pochłonęłam niczym jamochłom Smile Związek Belli i Edwarda stabilizuje się - zabiera ja na kolacje, przytula, okazuje zainteresowanie. To super. Jednak na horyzoncie wciąz tkwi jego przeszłośc. Dość koszmarne dzieciństwo, adopcja. Ma chłopak powody, by być zamkniętym, nieufnym i emocjonalnym popaprańcem.
Powoli wszystko zmierza ku lepszemu, ale obawiam się, że autorka jeszcze nie raz nas zaskoczy. Na pewno przykre będą retrospekcje z dzieciństwa E, które ujawnią przyczyny jego zachowania.
Tym razem było mniej mroczno, w każdym razie na początku, a potem autorka sprawiła, że za oknem przestało świecić słońce.
W pewien sposób jestem uzalezniona od tego Edwarda, od świata wykreowanego w tym ff.
Jak zawsze z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Wto 21:10, 04 Maj 2010 Powrót do góry

Beta: Ewelina

OUTTAKE
UWAGA! TO NIE JEST ROZDZIAŁ! TO CZĘŚĆ, KTÓRA NIE ZNALAZŁA SIĘ W AKTUALNYM OPOWIADANIU, CHOĆ NAWIĄZUJE DO FABUŁY, NAPISANA PRZEZ BRONZE NA AUKCJĘ CHARYTATYWNĄ!

Świat zawsze był do kitu. Na ludziach nie można było polegać, a decyzje zawsze były dziełem przypadku, zaś niepewne fakty zmieniały wszystkie sytuacje. Jako dziecko nauczyłem się, że nie można polegać na innych. Jeśli chcesz mieć absolutną pewność, że coś się ułoży, musisz przejąć nad tym kontrolę. Ludzie cię zawiodą. Świat cię zawiedzie. To nieunikniona, gorzka prawda.
Jednak słowa tego nie zrobią. Nieważne, jak popieprzone są rzeczy, które cię otaczają, słowa zawsze tu będą. Jako dziecko nauczyłem się również, że jeśli połączysz k, o i t, za każdym razem otrzymasz słowo „kot”. Była w tym zawarta matematyczna precyzja, której nic nie mogło zniszczyć, a ja znajdowałem ukojenie w wiedzy, że nawet gdybym ruszył naprzód, to się nie zmieni. Pozostanie nietknięte, niezawodne.
Jednakże miałem skłonności do zapominania o tym, gdy siadałem przy biurku i wpatrywałem się w pusty ekran. Mrugał na nim kpiący ze mnie kursor, który przypominał o braku słów, a ja masowałem policzki. Znajdowały się tu też obrazy, lecz bez znaczenia, jak bardzo się starałem, nigdy nie potrafiłem przelać ich na papier. Próbowałem przez wiele dni i nigdy nie przynosiło to skutku.
- To nie może być takie trudne – burknąłem do siebie i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziałem od – wydawałoby się – lat. Czułem szorstkość w gardle, a z powodu długiego milczenia mój głos wydawał się zachrypnięty. Pochyliłem się nad zaśmieconym biurkiem, żeby sięgnąć po butelkę wody. Odkręciłem ją drżącymi rękoma, a zakrętka bezgłośnie spadła na podłogę. Przechyliłem otwór przy ustach i rozchyliłem wargi, aby się napić. Nie łapiąc oddechu, połykałem zachłannie napój do czasu, aż opróżniłem butelkę, która później także spadła w zapomnienie na ziemię.
Nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadłem coś dobrego. Bella pojechała na weekend do Forks, żeby odwiedzić Charliego, który nie czuł się zbyt dobrze, przez co zostałem zdany na siebie. Niemal przypomniałem sobie, jak ruszyłem się, by zrobić kanapkę, ale w życiu nie dojdę do tego się, czy ostatecznie dotarłem do kuchni. Już nie byłem w stanie wyczuwać głodu. Gdy spieszyłem się, żeby przelać słowa na papier, zanim je zapomnę, nie czułem niczego, oprócz pulsowania głowy i bicia serca.
Westchnąłem. Nie miałem nawet pojęcia, czy była teraz noc, a może poranek. Niebo było ciemne, niezwykle przejrzyste jak na zimę w Waszyngtonie. Gwiazdy kryjące się w mieście mieniły się i skupiały na sobie moje pozbawione snu spojrzenie.
Jej głos rozbrzmiał w mojej głowie: „Star light, star bright, first star I see tonight...”*.
Obróciłem się w stronę pustego monitora. Po raz pierwszy od wielu lat sięgnąłem do całkiem nowego świata. Długo bawiłem się tymi samymi postaciami, lecz uczucie posiadania czystej hipoteki wydawało mi się obce. Tak jakbym nie pamiętał, jak stworzyć dynamicznych bohaterów lub omijane wątki. Kursor nadal migał, odliczając sekundy. Jęknąłem. Mój umysł pracował na wysokich obrotach, a skupienie znajdowało się wszędzie, gdzie nie powinno. Tkwiłem w przeszłości, a moja czaszka groziła podzieleniem się na połowy z powodu emocjonalnych wspomnienie, które uderzyły we mnie niczym fala w skalisty brzeg.

:-:-:

Wiedziałem, że chcę zostać pisarzem. Świat bez słów nigdy nie stanowił dla mnie odpowiedniego wyjścia. One były jedynym stałym elementem, jaki posiadałem, więc uchwyciłem się ich jak koła ratunkowego. One nigdy by mnie nie opuściły. Nigdy nie powiedziałyby, że nie byłem niczego wart. Potrafiłem się opanować, a słowa były dla mnie bezpieczne. Nieograniczone. Nieskończone.
One nigdy nie przestawały pytać, dlaczego wyglądam tak źle? Dlaczego wory pod moimi oczami nigdy nie znikają? „Czy powinien zobaczyć się z lekarzem?” – pytały. Czy powinien gdzieś pójść? Co się z nim dzieje?
W tym tkwił zawsze haczyk. Zawsze było ze mną coś nie tak. Nigdy nie rozpatrywano mojego zachowania jako normalnego. Natychmiastowo zostawałem zaszufladkowany jako „inny”. Obcy. Dziwny. Jako kombinacja długoletnich błędów, których nie można naprawić czy powtórzyć, ale poradzić sobie z nimi w najlepszy możliwy sposób. One już do tego doszły.
Było osiemnaście po pierwszej nad ranem. Białe światło padające z ekranu komputera oślepiało mnie i piekło w oczy, oznajmiając, że potrzebuję snu, jednak ja mogłem spojrzeć na rozmazujące mi się przed oczami listy i nieczytelne notatki, które rzuciłem na bok. Nie czułem się jak funkcjonalny człowiek. Tak długo jak słowa nieustannie się pojawiały, nie zatrzymywałem się, aby się tym przejmować.
Odkąd pamiętam był to mój nocny rytuał. Chowałem się pod kołdrą z lampką i pisałem w zeszycie, który dała mi nauczycielka, lecz kiedy wprowadziłem się do Esme i Carlisle’a, ci kupili mi laptopa. Mój własny, osobisty komputer, gdzie mogłem pisać tyle opowiadań, na ile miałem ochotę, nie przejmując się wyczerpywaniem papieru czy prowadzeniem ołówka. Wymówki poszły w niepamięć, dając mi kreatywną wolność, jakiej łaknąłem, ale także bałem się bardziej niż czegokolwiek innego.
Nie potrafiłem zmusić się do przeczytania zapisanych przeze mnie słów. Przeleciały przed moimi oczami, gdy zjechałem na dół strony, nie zerkając na nie w obawie przed własną krytyką, która mogłaby sprawić, że doszedłbym do wniosku, iż nie jestem do tego stworzony, wystarczająco dobry, utalentowany czy przygotowany.
A wtedy słowa zostałyby mi zabrane.
Deski podłogowe zaskrzypiały. Zamarłem i wyciągnąłem szyję, gdy tylko hałas się wzmógł, wytrząsając się z otępienia. Speszony zatrzasnąłem laptopa i wrzuciłem go pod kołdrę, a moje głowa opadła na poduszkę. Nidy bym nie zasnął – mój oddech był zbyt ciężki, a ręce drżały, dając mi iluzję, że przeżywałem jakiś konwulsyjny napad, który mimo wszystko lekceważyłem. Mocno zacisnąłem powieki i usłyszałem ustające przy moich drzwiach kroki. Wstrzymałem oddech.
Drzwi się otworzyły, a szum laptopa ustał. Trąciłem go nogą, aby nie spadł z krawędzi łóżka, i jednocześnie miałem ochotę otworzyć oczy, choć już wiedziałem, kto znajdował się w moim pokoju. Esme zaglądała do mnie każdego wieczoru. Nie wiem, czy robiła to dlatego, żeby sprawdzić, czy nadal tu jestem, czy może zszedłem kratownicą i uciekłem. Poczułem mieszankę ulgi i niezręczności, ale zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Odetchnąłem z ulgą. Kontrolując się, odłożyłem laptopa na biurko i go otworzyłem, włączyłem też plik, który na mnie spoglądał. Wiedziałem, że za pięć godzin zaczynają się lekcje, ale nie potrafiłem się tym przejąć. Kiedy pojawiały się słowa, wszystko wydawało się nie mieć znaczenia.
Przez kilka ostatnich miesięcy napisałem siedemnaście rozdziałów. Nie wiem, co mnie na początku opętało. Słowa mojej matki ciągle roznosiły się echem w mojej głowie, nigdy się od niej nie oddalały, a ja miałem wrażenie, że muszę czegoś dowieść, przekonać każdego, łącznie ze mną, że nie miała racji.
- Bo marnujesz czas na pisanie takich rzeczy? – powiedziała gorzko. Żywiłem za to do niej urazę.
Pisałem do czwartej siedemnaście, kiedy to zdecydowałem, że sen jest mi potrzebny, bym później normalnie funkcjonował. Podczas gdy Esme i Carlisle przymykali oko na większą część mojej przeszłości, dając mi szansę na nowy start, nie dostrzegali obecnych problemów, a brak snu z całą pewnością nim był.
Spałem dwie godziny, a budząc się o szóstej, czułem się dziwnie. Woda z prysznica rozluźniła moje napięte od spania w dziwnej pozycji mięśnie. Spakowałem wpół skończone zadanie domowe do plecaka i niespodziewanie przybiegłem na czas. Kiedy zeskoczyłem ze schodów, Esme już przebywała w kuchni, a Carlisle siedział przy stole. To było idealne ustawienie rodziny, dopełnione kawą i naleśnikami oraz szczerymi uśmiechami na twarzach ludzi.
Odwróciłem wzrok. Ja tu nie należałem.
- Dzień dobry, Edwardzie – powiedziała Esme, gdy zająłem miejsce naprzeciw Carlisle’a. Przytaknął, składając gazetę wzdłuż zrobionych wcześniej zgięć, po czym obserwował mnie w ciszy.
- Dzień dobry – wymamrotałem świadomie, skubiąc kawałek uschniętego tostu. Czułem się sądzony jego czujnym okiem, a moje ramiona zgarbiły się w klęsce.
- Jakie masz dzisiaj lekcje? – spytała Esme, próbując zainicjować znaczącą rozmowę z niezręcznej ciszy. Wzruszyłem ramionami, a grzanka z trudem trawiła się w moim żołądku na myśl o perspektywie kolejnego dnia w szkole.
- Nie wiem – wymamrotałem, a moje powieki opadały. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak utrzymam się dziś na nogach ani przypomnieć sobie, czy dokończyłem zadanie domowe minionej nocy. Mój umysł wciąż pracował, a moje myśli były przepełnione sytuacjami, w których znajdowali się moi bohaterowie oraz zwrotami, które były zarówno niedorzeczne jak i fascynujące. Przynajmniej tak mi się wydawało. Miałem ochotę wyciągnąć zeszyt z plecaka, lecz postanowiłem tego nie robić. Zakręciło mi się w żołądku, a żółć cofnęła mi się do gardła na myśl o tym, że zobaczyliby to Esme i Carlisle. To doprowadziłoby do zadawania pytań, a pytanie doprowadziłyby do rozczarowania, jakie widziałem na twarzy własnej matki całkiem niedawno. To mina, jakiej nigdy nie byłbym w stanie zapomnieć i taka, której już nigdy nie chciałbym zobaczyć.
- Dzień dobry, Emmecie – przywitała się radośnie Esme, kiedy jej syn marnotrawny zszedł ze schodów. Zacisnąłem zęby i zacieśniłem uścisk na widelcu.
- Dobry – burknął, wyglądając na wpół śpiącego, a na wpół skamieniałego. Prychnęłam, kiedy Esme położyła przed nim talerz pełny jedzenia, które wystarczyłoby dla armii lub małego kraju trzeciego świata. – Dzięki – mruknął przed rozpoczęciem jedzenia, rzadko łapiąc powietrze.
- Co z tobą, Emmett? – zapytał Carlisle, obserwując naszą dwójkę. Skupiłem się na oddychaniu. Wdech, wydech. Constant. Niezawodność.
- Test z chemii – oświadczył. Westchnąłem, tracąc apetyt. Z drugiego końca kuchni mogłem ujrzeć bolesny wyraz twarzy Esme, gdy zmagała się z czymś, co mogłaby powiedzieć, żeby załagodzić napięcie między nami. Z czymś, co mogłoby w magiczny sposób spoić nas jako braci czy kogoś, kim powinniśmy być.
Mimo to byłem kimś, nad kim się ulitowano, a on zawsze właśnie tak mnie postrzegał. W jego oczach nigdy nie będziemy równi.
- Może odwieziesz Edwarda do szkoły? – zasugerowała z nadzieją w głosie. Zamarłem. Zazwyczaj jeździliśmy sami. Dopiero co skończyłem szesnaście lat I odkąd otrzymałem prawo jazdy, dostałem piękny, ekstremalnie drogi samochód. Emmett miał swojego jeepa. Nasze drogi nigdy się nie krzyżowały.
Aż do czasu, kiedy nas do tego zmuszano.
- Jasne – burknął obowiązkowo. Nie mieliśmy wyboru ani serca, by odmówić Esme, zwłaszcza, że starała się ocieplić nasze stosunki. Westchnąłem, odsuwając talerz. Esme przyjrzała mi się pogardliwie, ale i tak go umyła.
- Lepiej już idźcie. Chyba nie chcecie się spóźnić – ostrzegł Carlisle. Emmett przytaknął bez słowa, a ja mogłem sobie jedynie wyobrazić, o czym wtedy myślał. Skuliłem się z powodu myśli, które bez wątpienie zaprzątały teraz jego głowę.
- Zaraz tam pójdę – wymamrotałem bez sensu. Nikt mnie nawet nie słyszał. Poszedłem na półpiętro i wziąłem swoją kurtkę. Ruszyłem wolno, wiedząc, że to zdenerwuje Emmetta. Faktycznie zaczął wkrótce marudzić bez ustanku.
- Szybciej, Edwardzie – krzyknęła Esme. Burknąłem w odpowiedzi, powoli zakładając buty. Nie musiałem się dla niego spieszyć. Nim wróciłem na dół, szybko schowałem zeszyty w pokoju i upewniłem się, że mój laptop jest wyłączony.
- Myślisz, że powinniśmy zabrać go do doktora Popkina? Słyszałam, że zdziałał cudów z synem Newtonów.
- Problemy Mike’a Newtona są dużo bardziej powierzchniowe. – Westchnął Carlisle. Mogłem wyobrazić sobie sposób, w jaki zmarszczył czoło.
Wiedziałem, o czym rozmawiali. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zorientować się, że jak zawsze mówili o mojej przyszłości. Wydawało się im, że ich nie słyszę, ale gdy po północy przykładałem ucho do przewodu wentylacyjnego znajdującego się na podłodze mojego pokoju, zawsze słyszałem ich konwersację.
Carlisle’owi wydawało się, że byłem na przegranej pozycji - jak zepsuta zabawka. Jak coś, co trzeba było od nowa poskładać.
Esme było mnie żal. Wierzyła, że wciąż była nadzieja. Światełko na końcu tunelu i takie tam. Mówiła bezsensownie, smutno. Tęskniła za synem, którego nigdy nie będzie miała. Nie zapisano mi tego w kartach, jednak zanim by się do tego przyznała, zabrałaby mnie do psychiatry.
- Nie sądzę, żeby to pomogło – kontynuował ponuro. Zerknąłem znad poręczy. Milczące łzy spłynęły po twarzy Esme, ale pomimo drżenia, starała się zachować spokój. Im mniej ruchów wykona, tym silniejsza będzie się wydawać. To jak przerażający wypadek – nie potrafiłem odwrócić wzroku, chociaż wiedziałem, że powinienem. Powinienem także dawno temu nauczyć się, że podsłuchiwanie jest autodestrukcyjne - zawsze kończyło się rozczarowaniem lub czymś gorszym.
- Jak mamy się tego dowiedzieć, skoro nie spróbujemy? – Uczepiła się nadziei, że psychiatra mi pomoże. Machnąłby swoją czarodziejska różdżką, przypisałby mi leki i wszystko stałoby się lepsze. Jakby myślała, że mam na sobie jakiś restartujący przycisk, a kiedy się go wciśnie, wymaże on wszystko. Wspomnienia. Lęki. Braki pewności siebie. Sprawi, że narodzę się na nowo i będę w stanie przeżyć własne życie jak Emmett – lekkomyślnie i nie troszcząc się o to, co mnie powstrzymuje.
Nikt nie miał serca, by powiedzieć jej, że to się nie uda.
Pogodziłem się ze swoim przeznaczeniem. Staczałem się szybciej, niż można by było mrugnąć okiem, ale im prędzej to zaakceptuję, tym mniej bolesny okaże się ten proces. Przygotowywałem się na to szesnaście lat. Jeśli w tym okresie matka nauczyła mnie jednej rzeczy, była to umiejętność radzenia sobie z otrzymywanymi ciosami.
- Esme, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy – powiedział łagodnie, próbując złagodzić ten cios. – Teraz wszystko zależy od niego.
- Nie możemy oczekiwać, że sam sobie ze wszystkim poradzi!
- Nie możemy zrobić nic innego.
Usłyszałem, że zamilkła. – Chciałabym, żeby przynajmniej z nami rozmawiał. Chciałabym wiedzieć, co ta nieszczęsna kobieta mu zrobiła.
- Wszyscy tego chcemy – pocieszył ją. – Także Emmett. Ale Edward nie ruszy chętnie naprzód i nie powie nam o tym. Musimy dać mu czas.
Nagle poczułem niezwykłe ciepło w dusznym korytarzu. Gdy kontynuowali rozmowę, mój oddech zmienił się w nierówne dyszenie. Emmett wciąż wrzeszczał. Miałem ochotę ponownie wejść pod kołdrę i nigdy stamtąd nie wychodzić.
- Cholera, Edward, pośpiesz się! – krzyczał.
Z niepokojem stawiałem kroki, aż zszedłem ze schodów. Odskoczyli od siebie i zaczęli rozglądać się po pokoju, unikając popatrzenia na mnie.
- Do zobaczenia później – mruknąłem, mijając ich. Odkrzyknęli do mnie coś, co miało być motywującym lub inspirującym zdaniem, który pomoże mi przetrwać dzisiejszy dzień, ale tylko działali mi na nerwy.
- Jezu, Edward, dłużej się nie dało?
Zacisnąłem zęby, szarpiąc się z pasem i ignorując irytację Emmetta. – Jedź już.
Prychnął i oddalił się od domu. – Teraz masz zamiar zachowywać się jak nabzdyczone dziecko?
- Zamknij się – warknąłem mroczno. Nie byłem w nastroju, by wysłuchiwać, jak się ze mnie nabija. Nie miałem na to siły.
- Tylko stwierdzam fakty. Byłem wystarczająco miły, żeby cię podwieźć, więc mógłbyś przynajmniej okazać wdzięczność.
- Nie potrzebuję pieprzonej podwózki. Mam własny samochód.
- Więc czemu, ku***, nim nie jedziesz? – spytał protekcjonalnie. Oparłem głowę o siedzenie, zagłuszając jego głos panującym dookoła szumem. Nie obchodziło mnie, co mówił. On z kolei lubił rozwodzić się nad nic nieznaczącymi rzeczami, czymkolwiek, co pochłonęłoby jego czas.
Wkrótce ukazała nam się przerażająca szkoła. Nawet wyglądała jak więzienie, a w niektórych oknach znajdowały się kraty. Twierdzono, że jest to prestiżowa, prywatna szkoła, która ma przygotować nas jak najlepiej do edukacji w college’u. Jak dla mnie oni umniejszali moją inteligencję. Zbytecznie zadawali pytania, na które odpowiedzi były bardzo proste, i wymagali od nas mniej niż powinno się od licealisty.
- Wysiadaj. – Emmett zapukał w okno od strony pasażera. Nawet nie zorientowałem się, że miałem zamknięte oczy ani nie usłyszałem, że wyłączył silnik samochodu. – Spróbuj nie zasnąć znowu na lekcji, co?
Wychodząc, uderzyłem go drzwiami w ramię i oboje ruszyliśmy w innych kierunkach. Emmett oddalił się wielkimi susami w prawą stronę, gdzie spotkał się ze swoimi równie durnymi przyjaciółmi i jakąś blondynką, z którą się umawiał. Nie mogłem przypomnieć sobie jej imienia. Ja postanowiłem skręcić w lewo, ignorując rzucane mi lekceważące spojrzenia, jakie otrzymywałem, wchodząc do budynku.
Przed lekcjami przeważnie przesiadywałem w bibliotece. Znajdowałem tam ciszę i miejsce do pracy, gdzie nikt mi stale nie przerywał. W poranki takie jak ten mogłem nawet przespać się kilka minut.
Ledwie położyłem głowę na biurku, a zadzwonił dzwonek. Wstanie i dojście na pierwszą lekcję, jaką była chemia, pochłonęło więcej energii, niż miałem. Gdybym mógł, całkowicie olałbym szkołę, ale Carlisle i Esme czuli, że chodzenie do niej przyniesie mi korzyści. Opadłem na krzesło gotowy do zmierzenia się z kolejnym dniem. Był dopiero poniedziałek, a ja już zacząłem liczyć, przez ile dni mogę udawać, że jestem chory, zanim zaczęto by coś podejrzewać.
Wytrzymałem pięć lekcji, nim znużenie zaczęło przejmować nade mną kontrolę. Stawiałem nogę za nogą, poruszając się wolno w kolejce po lunch, a taca w moich rękach wydawała się cięższa niż mogłyby znieść moje ramiona, gdy jak zawsze samotnie siadałem przy stoliku w głębi stołówki. Ledwie posmakowałem jedzenia, po czym połknąłem je. Dziś spojrzenia innych mi nie przeszkadzały. Mój ograniczony widok ukazał mi Emmetta i jego kumpli, którzy w pięć minut pochłaniali więcej jedzenia, niż ja byłbym w ogóle w stanie, śmiali się histerycznie i rozmawiali gromadnie. Było mi niedobrze, kiedy obserwowałem ich interakcję. Emanowała od nich fałszywość, a ja chciałem stąd wyjść. To samo w sobie definiowało, dlaczego nienawidziłem tego całego doświadczania liceum.
Na chwilę położyłem głowę. To już szósta lekcja, angielski, a ja nie potrafiłem się na niczym skupić. Pozwoliłem powiekom opaść, ponieważ wiedziałem już wszystko, co można było wiedzieć na temat „Śmierci sprzedawcy” – czytałem ją dwukrotnie. Jednak ta chwila przeistoczyła się w pięć minut, które szybko przeszły w piętnaście. Surowe potrząśnięcie moim ramieniem obudziło mnie po czterdziestu siedmiu minutach, sekundę przed rozbrzmieniem dzwonka.
Nie miałem żadnego usprawiedliwienia, które mógłbym powiedzieć pani Carruth, a ona i tak stanowczo nie chciałaby jego wysłuchać. Trzeci raz w ciągu tygodnia zasnąłem na jej zajęciach, a chyba dwunasty w ciągu miesiąca. Wstałem bez słowa sprzeciwu. Dojście do gabinetu zajęło mi wieczność i miałem ochotę zasnąć na krześle, kiedy czekałem, aż zadzwonią po Esme, jednak wiedziałem, ze to tylko pogorszy konsekwencje.
Esme do tego przywykła – między Emmettem i mną zawsze podróżowała do gabinetu. Lecz rozczarowanie na jej twarzy nigdy nie osłabło. Słuchała wykładu, a ja sumiennie przytakiwałem w odpowiednich momentach, ona zaś zwolniła mnie z całego dnia. Nie miałem pojęcia dlaczego.
Powrót do domu minął nam w niezręcznej ciszy, co było niezbyt charakterystyczne, jeśli chodziło o Esme, która zwykle mówiła, co myśli. Zwłaszcza w takich sytuacjach. Wiedziałem, że ją zawiodłem. Cholera, zawodziłem ją, odkąd się wprowadziłem, ale tym razem, coś było inaczej. Jedynie zasnąłem, a ona traktowała mnie, jakbym przejechał psa należącego do rodziny.
Nie wiedziałem, co zrobić, kiedy wszedłem do domu. Panowała w nim cisza – Emmett pewnie nadal był w szkole, a Carlisle w pracy. Rzadkością było, gdy przebywaliśmy w domu tylko w dwójkę, a ja nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Nie lubiłem przełamywać rutyny.
Kiedy zacząłem iść po schodach, a moim celem stało się ciepłe, wygodne łóżko, w którym mógłbym spać przez kilka dni, Esme mnie zatrzymała. Moje oczy roniły łzy z wyczerpania, a obrócenie się, żeby zobaczyć, czego chcę, zabrało mi więcej energii, niż posiadałem. Gdy ujrzałem, że poklepała miejsce na kanapie, zrozumiałem, że będzie to długa rozmowa.
- Czy to może poczekać? – zapytałem nieco niegrzecznie. – Ja naprawdę...
Ponownie poklepała miejsce. – Nie sądzę, że może. Proszę, usiądź.
Nie mogłem jej odmówić.
Kilka minut spędziła na leniwym mówieniu o szkole. Wiedziałem, że tkwił w tym haczyk – zawsze tkwił. Ale pozwoliłem jej kontynuować i odpowiadałem na pytania niecelowo monotonnym głosem. Jednosylabowe odpowiedzi były bardzo skrótowe, ale zagłębianie się w szczegóły zużyłoby energię, której nie miałem.
- Jak ci się podobają zajęcia z angielskiego?
Zacząłem to rozumieć. Zamiast wysyłania mnie do psychiatry, postanowiła sama zrobić mi psychoanalizę.
To sprawiło, że spiąłem się jeszcze bardziej, wiedząc, że tak naprawdę ją to nie obchodzi. Chciała tylko dowiedzieć się, co było ze mną nie tak.
To właśnie było tym ważnym tematem, który pragnęła omówić.
- Są w porządku – odpowiedziałem zwyczajnie, wiedząc, że później wszystkie informacje zostanę użyte przeciwko mnie. – Lubię je.
- A co ze szkołą? Wolisz szkoły prywatne? – naciskała. Westchnąłem, wiedząc, że nie chodziło o edukację, którą otrzymam. Chodziło o ludzi. Nauczycieli. Wymuszanie nauki. Nie obchodziła mnie żadna z tych rzeczy, a jednak niechodzenie do liceum było zakazane i najzwyczajniej w świecie niemożliwe, jeśli między tobą a Carlislem i Esme Cullenami było pokrewieństwo.
Żółć zebrała się w moim gardle na kolejną myśl - „założę się, że mamy by to nie obchodziło”. Choć to samo w sobie przerażało, taka była prawda. Nie przejęłaby się tym. Tak naprawdę pewnie sama zachęciłaby mnie do tego, abym opuścił szkołę. Nie musiałaby narzekać, że wyrzuca tysiące dolarów na nic nie wartą edukację.
- Lubisz łamać nam serca, prawda? – Uśmiechnęła się szyderczo. – Szkoła to dla ciebie tylko zabawa. Chcesz zobaczyć, jak wiele razy możesz oddalić się od wydeptanej drogi, zanim będziemy mieli o to pretensje, co nie?
Zgaduję, że przekroczyłem ustalony limit. Trzy strajki i wypadasz.
Gwałtownie wytrząsnąłem te myśli ze swojej głowy, chociaż one ciągle się tam znajdowały, zawsze próbując się dostać do głębi mojego umysłu. Nie musiałem się już o to martwić. Musiałem jednak poświęcać uwagę Esme, która wciąż mówiła:
- Wczoraj też otrzymaliśmy telefon on twojej nauczycielki chemii. Powiedziała, że nie oddałeś sześciu zadań domowych.
Domyśliłem się, żeby lepiej teraz nie mówić o czterdziestu trzech procentach poprawnych odpowiedzi, jakie uzyskałem z ostatniego testu.
Zatopiła się w ozdobnych poduszkach i położyła swoją rękę nad moją, lecz szybko złączyła własne palce. Wiedziała, że nie lubię, kiedy się mnie dotyka.
- Czemu, Edwardzie? – Dręczyła swój umysł, próbując zrozumieć, gdzie popełnili błąd i co mogą zrobić, by zapobiec tej pomyłce w ich idealnym sposobie wychowywania dzieci. Nawet, jeśli Emmett w ogóle nie był idealnym synem.
Czułem potrzebę innego odpowiedzenia na to pytanie retoryczne. – Byłem zmęczony. Ciężko mi się utrzymać na nogach.
- Próbowałeś kłaść się wcześniej? A co z ciepłym mlekiem?
Starałem się, jak mogłem, by nie prychnąć z powodu tej sugestii. Jakoś nie wydawało mi się, że ciepłe mleko w tym pomoże.
- Po prostu nie mogę spać.
Ale Esme ze swoimi instynktami macierzyńskimi mogła szybko stwierdzić, że nie oferuję jej całej prawdy. Pewnie już to wiedziała, jednak udawała, że rozważa dla mnie inne możliwości. Nie miałem serca, by powiedzieć jej, że byłem straconym przypadkiem.
- Może powinniśmy zabrać komputer z twojego pokoju. Jestem pewna, że jego dźwięk nie daje ci zasnąć.
Ta myśl sprawiła, że zacząłem hiperwentylować. – Nie, nie. To żaden problem.
Zamilkła na chwilę, jakby dawała mi czas na odpukanie mojego kłamstwa, po czym sięgnęła po coś znajdującego się na stoliku. Zachłysnąłem się powietrzem, które zaczerpnąłem, gdy zobaczyłem, że to jeden z zeszytów, w których piszę. Przekartkowała go.
- Znalazłam go na dole – skomentowała, a je głos drżał, kiedy coś z niego czytała. Miałem ochotę umrzeć. – Jest twój?
ku***. Wiedziałem, że powinienem być ostrożniejszy, gdy jak głupi zaniosłem do piwnicy swoje rzeczy, kiedy na weekend przyszli do Emmetta jego znajomi i zajęli piętro. Musiałem go tam zostawić, praktycznie zapraszając wścibskich ludzi i ich wędrujące spojrzenia do czytania.
Moje mechanizmy obronne natychmiast zareagowały. – Tak – odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby, a mój głos zawierał nadmiar mimowolnej złośliwości, zawstydzenia i zdrady. Wyciągnąłem rękę, żeby go wyszarpnąć, ale Esme wyprzedziła mnie o krok.
Kontrolowałem oddech, jakby jeden z głupich psychoanalityków właśnie mnie rozzłościł. Wdech, wydech. Nie pomagało – to kolejny dowód na to, że byłem chory psychicznie, a to szaleństwo nie pomagało mi się skupić.
- To dlatego twoje oceny są tak niskie? Bo marnujesz czas na pisanie takich rzeczy?
Nie mogłem od niej uciec.
Moje palce weszły w kontakt z kruchym zeszytem, jednak ona ponownie się odsunęła i kontynuowała przerzucanie go. Moje policzki płonęły, a ja czekałem na karę. Upokorzenie, które zostałoby wymierzone, ponieważ marnuję czas na takie gówna. Spuściłem wzrok, ale krzyki jeszcze nie roznosiły się po pokoju.
Skrzywiłem się. Mogłaby być niczym moja matka: spokojna, chłodna, poukładana i jak zwykle skoncentrowana, kiedy by na mnie wrzeszczała. Pamiętam, jak się czułem, gdy pokazałem jej swój pierwszy wiersz. Łatwo mogłem dostrzec piorunujące spojrzenie, która mi posłała, po czym zamilkła, a ta cisza się przedłużała, i westchnęła z rozczarowaniem. Nie miała już siły, by na mnie krzyczeć.
Z biegiem czasu to się jedynie pogarszało. Przyłapywała mnie na pisaniu, kiedy powinienem spać, a ta sytuacja była do niej niezwykle podobna. Wpadłaby w szał, rozdarła zeszyt i spaliła kartki, aż pozostałaby po nich kupka pyłu. Gdy zobaczyłem w oddali kominek, mogłem poczuć, jak moją twarz zalewa krew.
Zacząłem się hamować. Buntowniczość wisiała w powietrzu, kiedy patrzyłem przepełnionym tęsknotą wzrokiem za zeszytem i po raz pierwszy mój głos drżał. – Proszę, oddaj mi go – zacząłem błagać. – Obiecuję, że już na niego nie spojrzę. Już niczego nie napiszę. Ale proszę...
Tak, jak jakby nie mogła mnie usłyszeć. Była zahipnotyzowana przez coś, co znalazła na stronie znajdującej się przed nią, przez co nie słyszała moich próśb. Powoli przerzuciła stronę.

- Rozczarowujesz mnie. Myślisz, że ludzie coś osiągają, robiąc takie rzeczy?
- Dlaczego nie możesz być bardziej podobny do ojca? Czemu nie chcesz być bankierem inwestycyjnym jak każdy normalny chłopiec?
- Czemu nie możesz być normalny?
- Czemu nie zachowujesz się jak normalne dziecko?
- Nie jesteś wystarczająco dobry.


Pamiętam, jak ojciec usadził mnie na kanapie i powiedział, że pisarze nigdy nie są szczęśliwi. Wszyscy stają się alkoholikami, narkomanami lub popełniają samobójstwo. Mówił mi, że to dlatego, ponieważ zawodzą ich słowa. To nigdy nie powinno zależeć od pisania, a udowodnienie mu, że nie ma racji, stało się moim celem.
Moja matka miała do tego inne podejście. Paliła wszystko, co udało jej się znaleźć.

- Tutaj, mamusiu – powiedział jedenastoletni Edward, podając jej zawinięty pakunek. Spadła z niego kokarda, ponieważ nie była dobrze przymocowana, ale mimo to dumny uśmiech nie opuścił jego twarzy. – Wszystkiego najlepszego.
Była to ośmiostronicowa książka własnoręcznie podpisana przez autora i zawierająca ilustracje. Chciał zrobić dla niej coś wyjątkowego. Nie chciał, żeby smuciła się we własne urodziny. Myślał, że w ten sposób to naprawi.
Skończyło się na tym, że posłała mu ten sam rozczarowany uśmiech, po czym odrzuciła prezent. Pochłonęły go płomienie, a dni spędzone na ciężkiej pracy zniknęły w jednej chwili. Nie mógł się zmusić, aby się odwrócić, więc patrzył, jak kartki się paliły.


Kiedy zorientowałem się, że łzy pojawiły się w moich oczach, miałem ochotę sobie przywalić. Odmrugałem je, nim ktokolwiek mógłby je zobaczyć.
- Proszę, mogę dostać go z powrotem? – zaproponowałem ostatni raz. – Poprawię oceny, nie będę zasypiał w ciągu dnia. Tylko... proszę. Nie wyrzucaj go.
W końcu na mnie spojrzała, ale zamiast ogromnego rozczarowania, które oczekiwałem zobaczyć, w jej oczach widniał jedynie szacunek. – Wyrzucić? – powtórzyła niedowierzająco. – Dlaczego miałabym to zrobić?
Przygotowałem dla niej wiele odpowiedzi, ale żadna z nich nie wydawała się stosowna.
- Edward, to piękna praca. Sam ją napisałeś?
W oczekiwaniu na bolesny cios mogłem tylko przytaknąć.
Odważnie wyciągnęła dłoń, ściskając moją rękę, którą leniwie opierałem na nodze. – Jest cudowna. Czemu nie powiedziałeś nam, że lubisz pisać?
Przełknąłem, a słowa mnie zawodziły. Nie mogłem tego właściwie opisać. Nie uwierzyliby mi, gdybym powiedział Esme, że jej reakcja jest niewłaściwa. Nie powinna tego akceptować. Zadrżałem na myśl o alternatywie.
Powinienem być wdzięczny. Akceptowała moje wymysły i tak naprawdę sama mnie do nich przekonywała. Ale wiedziałem, że to nie będzie trwało wiecznie. Prędzej czy później stanie się jak moja matka – surowa i boleśnie szczera.
- Nie wiem - wymamrotałem.
Westchnęła. Nie było sekretem, że „nie radzę sobie ze zmianą”, jak to określił jeden z lekarzy. Bycie „wyrwanym z rodzinnego domu” wpłynęło na mnie bardziej, niż początkowo przypuszczano i to właśnie mój rodzaj buntu. Nie sądzę, żeby ten pieprzony doktor miał ku temu jakieś wskazówki, ale za dojście do takiego wniosku zapłacili mu tysiące dolarów.
- Edwardzie, wiem, że jest ci ciężko, ale chcę, żebyś nam zaufał. – Jej ton ukazywał, że mówi prawdę. Bardzo pragnęła tego, byśmy byli rodziną: kompletną, amerykańską, z białym płotkiem, golden retriverem i dwoma idealnymi synami, a nie popieprzoną i załamaną, jaką ich uczyniłem.
Kiedy nie odpowiedziałem, kontynuowała. – Jesteś tu bezpieczny. Mam nadzieję, że to wiesz i że zdajesz sobie sprawę, że zaakceptujemy wszystko to, co zdecydujesz się robić w życiu. Mam też nadzieję, że się tym z nami podzielisz.
Miała tyle wiary i była wielką optymistką. Ale w głębi serca zaczynała się załamywać. Niedługo straci tę nadzieję, bo ludzie zawsze ją tracili.
Pragnęła mieć jedynie gwarancję, obietnicę, że zrobili coś dobrego, zabierając mnie do siebie. Chciała otrzymać słowo wsparcia, ale nie mogłem powstrzymać mojego staczania się na wystarczająco długi czas, by jej to zapewnić.
Carlisle przywitał się z szacunkiem, wchodząc przez drzwi, a jego twarz niespodziewanie się zabarwiła, gdy ujrzał, że siedzę na kanapie i trzęsę się jak przerażona dziewczynka, jednak o to nie spytał.
- Carlisle, Edward jest niezwykłym pisarzem. Wiedziałeś o tym?
Złapałem zeszyt i mocno przycisnąłem go do torsu, kiedy podszedł do mnie. Jeśli chciał wyrwać go z mojego uścisku – w porządku. Będę z nim o niego walczył. To jeden z niewielu zeszytów, jakie mi pozostały i nie pozwolę im go zniszczyć.
Pokręcił głową, a duma, jakiej nigdy nie widziałem na twarzy własnego ojca, zagościła w jego oczach, gdy się uśmiechnął. – Nie wiedziałem. To świetnie, Edwardzie. Mogę zobaczyć?
Zacieśniłem uścisk. – N-nie teraz – wyjąkałem. Ku mojemu zaskoczeniu i uldze, przystał na to.
- Później porozmawiamy o twojej pracy domowej – wyszeptała, całując mnie w czubek głowy, kiedy wstałem.
Lecz gdy odeszła, mój umysł zalało zwątpienie. To tylko kwestia czasu, nim skreślą mnie na dobre.

-

-

Tamtej nocy leżałem w łóżku bez laptopa. Po raz pierwszy od tygodni go wyłączyłem i pozwoliłem sobie przebywać bez niego, jednak tęskniłem za kojącym warkotem wentylatora i klikaniem klawiszy podczas pisania.
Nie mogłem zmusić się do poruszenia, pozwalałem sobie na samodzielne naprawienie sytuacji. Cisza zaczynała oddziaływać na mój proces myślowy i próba odzyskania normalnego snu stała się przez to trudniejsza, niż sądziłem. Zegar odliczał minuty, ale nieprzytomność mnie nie znużyła i nawet zaczęło mi to przeszkadzać. Nie mogłem pozwolić bezsenności tak po prostu odejść, choć wcześniej to deklarowałem.
Zamiast tego rozmyślałem o głębokich słowach Esme. To niemożliwe, że pokładała tyle wiary w dziecko, który sprawiło, że od czterech lat ich życie stało się istnym piekłem. To nierealistyczne, mimo to była temu oddana, a ja nie wierzyłem w to ani przez sekundę.
Moja matka nauczyła mnie, żeby nikomu nie ufać. Ludzie chcą cię jedynie kantować, jeśli okazują zachętę, oznacza to, że chcą czegoś w zamian. Życie nie jest uczciwe, a ja nie powinienem tego oczekiwać.
Włączyłem lampkę i ostrożnie nasłuchiwałem kroków. Komputer buczał, a kiedy czekałem, aż się włączy, odetchnąłem z ulgą.
Słowa były niezmienne, zawsze się tu znajdowały. Nieważne, ile czasu zajmie Carlisle’owi i Esme zrozumienie, że ja i Emmett jesteśmy szczęśliwymi trafami w systemie, słowa zawsze tu zostaną. Więc pisałem.

:-:-:

Moje zamazane oczy się skrzyżowały. Wściekle je potarłem, próbując uwolnić umysł od prześladujących mnie wspomnień, lecz to nie pomogło. Szesnastoletnia wersja mnie była zdesperowana, by się podpasywać, przekonać, że nieufanie nikomu jest dobrym sposobem na życie. Izolacja jest kluczem – tego się uczyłem. Było to tak dawno temu, że ledwo to pamiętałem.
Pusta strona nadal się we mnie wpatrywała, czekając, aż znaczące słowa z mojego umysłu zostaną przelane na papier. Odchyliłem się na krześle, wiedząc, że do niczego mnie to dzisiejszego wieczoru nie doprowadzi. Nie bez snu albo przynajmniej zatopienia się we wspomnieniach.
Przełknąłem dwie tabletki, które leżały w małym pudełku na moim biurku i sfrustrowany pociągnąłem się za włosy. Bella niedługo wróci do domu, a ta myśl powstrzymywała mnie od wyrzucenia monitora prze okno, jednak wiedziałem, że ten widok by się jej nie spodobał.
Zapisałem szesnaście słów, nim usłyszałem odgłos wsadzania kluczy do zamka. Zaburczało mi w brzuchu i byłem wdzięczny za jej punktualność. Moich uszu dobiegł tupot małych kroków na korytarzu i w środku domu, które czegoś szukały.
Szeroko się uśmiechnąłem.
- Cześć, Pełzaku – powiedziałem, okręcając ją dookoła. Jej chichot rozniósł się w powietrzu, a ja nie zauważyłem, jak cicho bez niego było.
Zaśmiałem się na tę ironię. Niedawno łaknąłem ciszy, a teraz pragnąłem kontaktu.
- Mówiłam ci, żebyś jej tak nie nazywał. – Bella zmarszczyła brwi w dezaprobacie, stojąc w drzwiach. Zachichotałem, odstawiając małą na podłogę.
- Lubi to. – Wzruszyłem ramionami. Dziewczynka przytaknęła tak śmiało, jak na czterolatkę przystało, dumna, że uczestniczy w „rozmowie między dorosłymi”.
- Mhmm – zamruczała w zgodzie. Bella wywróciła oczami i posłała ją do kuchni z obietnicą zrobienia obiadu, po czym podeszła do biurka i uniosła brew na panujący tam bałagan.
- Napisałeś coś? – zapytała łagodnie, a jej twarz posmutniała tylko trochę, gdy pokręciłem przecząco głową.
- Było zbyt cicho – stwierdziłem. – Nie mogłem niczego napisać.
Zmarszczyła czoło. – Wątpię w to, ale chodźmy. Wątpię też, żebyś w ciągu trzech dni jadł coś dobrego.
Jadłem powoli, chętnie słuchając opowieści z ich podróży do Forks. Lilly żywo zdradzała wszystkie detale, opisując, jak znalazła biedronkę na przedniej szybie samochodu, a ja upajałem się każdą minutą jej komentarzy.
Później powiedziała jeszcze ponad tysiąc słow. Po tym, jak została ułożona do snu, a ja wiedziałem, że mi się to nie uda, dobrze pracowało mi się w nocy. Usłyszałem, że kwadrans przed drugą Bella weszła do pokoju i położyła ręce na moich ramionach.
- Prześpij się – wyszeptała. – To nigdzie nie ucieknie.
Przytaknąłem w ogłupienia. Jednak zanim zasnąłem, chwyciła moją dłoń. Nie zasługiwała na sposób, w jaki traktowałem ją przez większość czasu, a ja z pewnością nie zasługiwałem na dobroć, którą mi oferowała. Lecz to się i tak pojawiało nieubłaganie, a kiedy opuściły mnie właściwe słowa, mogłem się jedynie uśmiechnąć.



*Bardzo znana, angielska rymowanka, także słowa piosenki Disney’a – Wishes; w przełożeniu na polski brzmiałoby to mniej więcej tak: „gwiazda świeci, gwiazda błyszczy, to pierwsza gwiazdka, jaką widzę dzisiejszego wieczoru...”.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Wto 21:23, 04 Maj 2010 Powrót do góry

Witam.
Ciekawy wyszedł ten outtake. Wiele mówi o obawach Edwarda, że każdy w jego nowej rodzinie będzie taki, jak jego rodzicielka. To naprawdę przykre, że miał swoje obawy. I nie uważam, żeby był chory psychicznie. Po prostu przeszedł bardzo wiele w swoim życiu, i nie chce się ponownie sparzyć. Jego reakcja na Lilly sprawia, że mam uśmiech na twarzy. Może jest dla niego jeszcze jakaś nadzieja na normalne życie z żoną i dziećmi?

Przepraszam za mało konstruktywny komentarz, jednak nie potrafię wykrzesać więcej słów, Dziękuje za dodatek.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Wto 21:39, 04 Maj 2010 Powrót do góry

te opisanie życia Edwarda dużo mówi o nim, pokazuje jego życie, cierpienie, jego obawy, jego powiązania z rodzina: ojcem matką bratem... szkoda mi go...
cieszę się, że dostał dodany i dziękuje za to...
outtake wyszedł świetnie, tym bardziej, że pokazuje przeszłość jak i przyszłość...
w każdym bądź razie koniec był świetny i mi się spodobał, chociaz każdy fragment, w którym występują małe dzieci mi się podobaL:)
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Śro 15:08, 05 Maj 2010 Powrót do góry

Kobieto, puchu marny! Czytasz to opowiadanie? Zly
Taaak. Od dawna... Niepewny
To dlaczego nie komentujesz?! Wsciekly
W mur W mur W mur Głupia! Głupia. Głupia.

No, już mi lepiej *rozciera sobie czoło*

Tak, przejdźmy ad rem.
"Hourglass" to jeden z moich absolutnie ulubionych ff. Autorka świetnie buduje klimat, ma ciekawy styl i potrafi tworzyć niezwykle plastyczne obrazy. Opis emocji bohaterów zasługuje na duże uznanie Padam . Pomysł na stworzenie takiego Edwarda od pierwszego wejrzenia ujął moją duszę i serce. Mamy tutaj kontrowersyjnego pisarza o skomplikowanej osobowości, który przeżył traumę, ważącą na całym jego dorosłym życiu. Opowiadanie jest całkiem nieźle skonstruowane pod względem psychologicznym (wykreowanie swoistego portretu człowieka nie potrafiącego odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości, tkwiącego we wpojonych mu mylnych przekonaniach, aspołecznego i neurotycznego, zamkniętego pośród własnych myśli). Sama studiuję taki a nie inny kierunek i jestem, mówiąc delikatnie, raczej przewrażliwiona na liczne wpadki, notorycznie popełniane przez autorów, biorących się za pisanie czegoś, o czym mają blade pojęcie. Tutaj jest inaczej Ok!
Kolejny plus dla autorki: wprowadzenie do fabuły dziecka. Relacja z mała idealnie obrazują, że nawet tak dysfunkcyjna społecznie osoba jak Edward potrafi nawiązać kontakt z drugim człowiekiem. Ich rozmowy ukazują niezwykła wrażliwość pisarza, jak również to, że łatwiejsze jest dla niego porozumiewanie się z istotami niewinnymi i nieukształtowanymi charakterologicznie jak dzieci. Edward w pewnym sensie dalej jest dzieckiem, tym skrzywdzonym chłopcem, piszącym w swoim zeszycie, nieufnym i zagubionym, niedojrzałym. Jego emocje są niezwykle silne, tak bardzo, że aż destrukcyjne. Nie potrafi w pełni nad nimi panować- dokładnie tak jak dziecko, które dopiero się tego uczy i ciągle popełnia błędy.
Co do Belli, mam cichą nadzieję, że nie stanie się ona "cudownym aniołem", ratującym Edwarda przez zagładą. To tak nie działa. Oczywiście, już widać, że dzięki niej Edward powoli zaczyna się zmieniać, dostrzegać rzeczy, które wcześniej wydawały mu się niemożliwe, ale to bardzo długa droga. Nikt nie jest w stanie w ciągu kilku chwil zapomnieć o tym, czego uczył się przez lata (Edward nie wierzy w bezinteresowność i dobroć, to dla niego zupełnie obce pojęcia). Potrzeba czasu, cierpliwości i zrozumienia, by pomóc komuś takiemu jak nasz bohater.
Rodzina Edwarda. Cóż, jeśli chodzi o tę biologiczną, to jest ona bez wątpienia główną przyczyną stanu psychicznego chłopaka. Szesnaście lat życia według pewnych reguł zrobiło swoje- nawet zmiana środowiska, jaka później zaszła nie jest w stanie wyciągnąć Edwarda z jego własnego świata myśli i uczuć. Stan pisarza potęguje panująca wokół jego osoby atmosfera- opinia społeczna przykleiła mu już łatkę, jeszcze bardziej utwierdzając go w przekonaniu, że jest psychopatycznym odludkiem. Wszyscy traktują go w taki a nie inny sposób, niejako narzucając mu pewne zachowania. Nieważne, czy to fani czy najbliższa rodzina- każdy oczekuje od niego, że zrobi coś dziwacznego, niestosownego, nieakceptowanego społecznie.
Uff, dość już moich wywodów.przewala oczami

Rozdział, jak zwykle, baaardzo udany.
Tłumaczenie płynne (kilka literówek i błędów stylistycznych mi się rzuciło, ale szczerze mówiąc koncentrowałam się nad treścią), bardzo przyjemne dla oka.
Czekam niecierpliwie na więcej


Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin