FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Hourglass (Klepsydra) [T][NZ][+18] - Rozdział 20 - 15.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Nie 21:24, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Ich związek mnie zadziwia - teraz to Edward okazał się tą silniejszą stroną, która zajmuje się pocieszaniem. Mam wrażenie, że ten jeden jedyny raz byliśmy świadkami załamania Belli. Ciekawi mnie dlaczego była taka zrozpaczona.Może chciała zmienić pracę i nic nie wyszło z jej planów? Niemniej Cullen całkiem nieźle poradził sobie z "rozproszeniem" jej uwagi. I wreszcie przyznał, że potrzebuje Belli w swoim życiu. To bardzo mnie rozczuliło i dzięki temu ukazały się jego uczucia, więc wiemy, iż facet w głębi serca jest wrażliwym człowiekiem. Chciałabym, aby następnego dnia po ich...zbliżeniu, nie pojawiła się taka niezręczna sytuacja jak ostatnio. Mam nadzieję, że Edward w najbliższym czasie otworzy się i wyjawi dziewczynie swoje sekrety. Ale patrząc na to, jak łaknie jej towarzystwa, powinno to nastąpić szybciej, niż myślimy. Bo to chyba oczywiste że zżera nas ciekawość co do jego relacji z rodziną.

Dziękuje za tłumaczenie!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 21:26, 14 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:57, 14 Mar 2010 Powrót do góry

To był cholernie dobry rozdział. Pochłonął mnie do reszty. Fantastyczny Smile Calkowicie zatraciłam się w czytaniu i przeżywaniu razem z bohaterami. Może częściowo to zasługa mojego nastroju, ale w większości za sprawą tego ogromu emocji skumulowanych w tekście.

Edward czekający pod drzwiami mieszkania. Krzyczący przez sen.
Ona naprawdę jest jego jedynym ratunkiem. Ukojeniem, kluczem do uleczenia. I choć on wprost się do tego nie przyzna, każdy jego gest, każdy oddech krzyczy o jej obecność.
Bella wraca po ciężkim dniu i znowu zamiast czułości i ciepła silnych ramion, Edward funduje kolejną okazję do zbliżenia.
Ale tym razem ani przez moment nie odczułam chęci, żeby rzucić w niego pierwszym przedmiotem pod ręką. Przytuliłabym.
Czekam aż zaczną rozmawiać, słuchać, rozumieć i kochać. I wreszcie zaczną odganiać strach. Mam nadzieję, że są na najlepszej drodze Smile

Było wspaniale. Dziękuję za świetne tłumaczenie - wspaniałe owoce niełatwej roboty Very Happy Ogromu chęci, czasu i zapału.
Z niecierpliwością gigantycznych rozmiarów oczekuję kolejnej niedzieli Smile Pozdrawiam :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Nie 22:04, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Za każdym razem Edward zaskakuje mnie coraz bardziej, teraz to on pocieszył Bellę. Ich związek to uzależnienie zarówno E. jak i B., która jeszcze o tym nie wie. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, iż początkowo gdy ja odtrącał ona uparcie próbowała dotrzeć do niego, to była chęć pomocy, ciekawość, ale coś jeszcze, na pewno. Teraz natomiast gdy zobaczyła do czego to doprowadziło, przestraszyła się i co chce go odtrącić?! Ale i tak jej to nie wychodzi. Właśnie tego nie rozumiem. . .może po prostu się przestraszyła tego uzależnienia? Jak już nie jedna osoba to tu wspomniała ten ff wymaga myślenia, jest trudny? poważny, dojrzały i tajemniczy, to chyba za to go uwielbiam(:

Podobnie jak Ewelina mam nadzieję, że Edward w końcu otworzy się przed Bellą, a to z kolei doprowadzi do szczerej rozmowy o ich związku, relacjach i wzajemnym wsparciu oraz oczywiście sytuacji rodzinnej Edwarda.
Cały rozdział nie był smutny tak całkowicie, ale rozczulający gdy czytałam to....nawet nie potrafię tego opisać, ale wszystkie emocje bólu, strachu przeżywałam wraz z bohaterami.

Dziękuje za tak cudowny rozdział, za wszystkie, za podjęcie się tłumaczenia(: weny, czasu, chęci i motywacji i mam nadzieję do następnej niedzieli.
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rainwoman
Człowiek



Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski

PostWysłany: Nie 23:31, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Zaglądam tu regularnie, ale nie zawsze jestem w stanie sklecić coś sensownego, zatem od razu przepraszam za takie zaniedbanie. Nadrabiam zaległości :)
To tłumaczenie z każdym rozdziałem budzi coraz większą ciekawość, bo Edward coraz więcej z siebie daje, odkrywa przed Bellą, coraz bardziej się stara.
Ujmująca jest jego zależność od niej i świadomość tego, a to z kolei sprawia, że chce o nią dbać, na tyle na ile potrafi i jest zdolny, co robi po trosze małpując jej zachowania względem siebie. Tylko jak mu się nie dziwić, kiedy w sumie nie ma żadnych wzorców w tym zakresie. Od siedmiu lat żyje w samotności, walcząc z naruszającą jego prywatność rodziną, która oczywiście robi to z troski o niego, ale mimo wszystko wbrew jego woli. Skąd więc miałby wiedzieć, jak postępować w związku, skoro nigdy w takowym nie był i wiedza, jaką zawiera się w jego książkach jest zapewne wynikiem wnikliwych obserwacji i poszukiwań, ale w rzeczywistości jest lądem nieznanym.
Już bałam się, że Bella się podda. W końcu jest świadoma ciążącej na jej barkach odpowiedzialności za Cullena i jego potrzeby znajdowania się blisko niej.
Nawet jeśli nie wyraża tego słowami to fakt, że jednak obudziła się z nim w jednym łóżku mówi sam za siebie - on jej potrzebuje, choć sam do końca nie umie sobie z tym poradzić.
Jednak ta potrzeba skłania go do panowania nad sobą, do większej kontroli, do czynienia planów, do rozważania podzielenia się z nią informacjami o swojej przeszłości.
Takiemu Edwardowi kibicuję, pomimo całej złożoności jego pokręconej natury.
Przeżył jakąś tragedię i trauma go nie opuszcza. Nawet jeśli w dzień radzi sobie jakoś, to w nocy zupełnie się w niej zatraca. Już sam fakt, że odmawia recepty na tabletki jest milowym krokiem, jest podjęciem próby walki z nią i to mnie przekonuje.
Polubiłam tego niestabilnego emocjonalnie Edwarda, zwłaszcza teraz, w tej nowej fazie przemiany.
Kibicuję im i liczę na to, że Belli uda się pokonać drzwi do jego udręczonej duszy i wyciągnąć zza nich tego przerażonego chłopca, który tak długo się tam chował.
Seks jako forma wyrazu nie przeraża mnie, a widać, że dla Edwarda ma to odkrywcze znaczenie.
Bardzo dziękuję za to naprawdę świetne i szalenie interesujące tłumaczenie, które śledzę regularnie. Jak zawsze życzę niesłabnącej weny i czasu na tłumaczenie.
Pozdrawiam
Rain


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 14:08, 15 Mar 2010 Powrót do góry

hm, witam, hm...
czy będzie w porządku jeśli przyznam, że czytałam to już wczoraj, ale nie miałam zbyt wiele życia w sobie, by napisać jakiś w miarę inteligentny komentarz? zresztą - po tym się proszę niczego odkrywczego nie spodziewać, bo ja to ja (tak - to dopiero odkrywcze)...

w zasadzie miło było przeczytać o tym, jak role się obracają i tak naprawdę to Edward musi choć chwilę 'zadbać' o Bellę... chyba zauważa kilka drobnostek, które obojga łączą i czuje, że przyda mu się to później... pewne analogie ukazują nam coś, czego nigdy sami byśmy nie odkryli - to wyostrzenie naprawdę uczy... dobrze tylko, że Cullen jest spostrzegawczy...
leczenie seksem to chyba jedna z najprzyjemniejszych metod jaką poznałam w ffach i chyba ją zastosuję... Twisted Evil
Kochanie, boli mnie ząb... - kirke krzyczy do swojego chłopaka...

przepraszam, że sprowadziłam właśnie treść ffu do całkiem nieadekwatnej formy, ale wydaje mi się ten akurat moment niedopracowany przez autorkę... gdyby poprowadziła to omijając te kwestie chyba nie byłabym temu przeciwna ... nie bardzo przemawia do mnie pomysł uspołecznienia Cullena przez stosunek...
tłumaczenie jak zwykle doskonałe :) i dziękuję bardzo za nie :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Pon 18:43, 15 Mar 2010 Powrót do góry

Rozdział długi i treściwy. Teraz ja spróbuję naskrobać coś równie treściwego, choć czas goni, więc będzie krótko.
Większość skupiła się na drugiej części rozdziału - ja też zrobię podobnie, bo to właśnie ten fragment jest jakby... ważniejszy.
Zawsze miałam tą Bellę za silną, odważną kobietę. Jednak nie oszukujmy się - każdemu zdarzają się porażki. Trzeba tylko mieć kogoś, kto pocieszy, na przykład takiego Edwarda. Role się odwracają i to Bella okazuje się być tą słabą, potrzebującą pomocy. Wydaje się przez to bardziej prawdziwa. A Edward... no, pocieszyciel z niego niezły Twisted Evil A ja ostatnio pisałam, że mam ochotę czymś w niego cisnąć!
No to pozostaje mi życzyć powodzenia w dalszym tłumaczeniu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 8:43, 17 Mar 2010 Powrót do góry

Edward zaskoczył mnie pozytywnie - nareszcie zechciał coś zrobić dla drugiej osoby. Może budzą się w nim dobre instynkty? Poczytamy, zobaczymy.
Nie wiem, czy to, co łączy B i E można nazwać związkiem, ale w każdym razie relacje między nimi wskakują na nowy poziom. Powoli, bardzo powoli zmierza wszystko ku lepszemu. Ciekawi mnie, co wydarzyło się w życiu Edwarda, że tak się odciął nie tylko od rodziny, ale i od świata. Sądząc po fragmentach wspomnień - jakiś wypadek, pewnie zginęła jego ukochana, może ktoś z rodziny. Nie chcę zgadywać, bo i tak autorka mnie zaskoczy.
Dziękuję za to tłumaczenie i jak zawsze czekam na więcej.
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Pon 21:41, 22 Mar 2010 Powrót do góry

Tym razem bez bety (mam nadzieję, że nie będzie tak źle) i z lekkim opóźnieniem, ale życie ostatnio daje mi w kość i z niczym się nie wyrabiam na czas.


ROZDZIAŁ 16.

Życie nigdy nie toczyło się tak, jak planowałam. Było przepełnione zmianami, na które wielu ludzi nie zostało przygotowanych, i przez większość czasu wydawało się nie do zniesienia. Złe wieści niczym się nie różniły. Nikt nigdy nie był gotowy, by je usłyszeć, nieważne za jak opanowanego się uważał. Niedowierzanie zawsze pozostawało takie same.
Pozornie dzień rozpoczął się dobrze, padanie deszczu ustało, a na mojej automatycznej sekretarce Edward zostawił niemal radosną wiadomość. To, że nie mogłam go dzisiaj zobaczyć, prawie mnie zasmuciło, ale gdy tylko usłyszałam, że wyznaczony termin dokończenia jego książki zbliża się przerażająco szybko, kazałam mu spędzić resztę dnia na pisaniu. Nie chciałam rozpraszać bestsellerowego pisarza bez względu na to, jak bardzo nie uśmiechało mi się samotne siedzenie w domu.
Po lunchu zadzwonił telefon. Odebrałam go bez zastanowienia, mając nadzieję, że Alice przybędzie, aby uratować mnie od samotności, lecz głos po drugiej stronie mnie zaskoczył bardziej, niż przypuszczałam.
- Bello, tu Sue Clearwater.
Moje brwi uniosły się w zaskoczeniu. – Cześć – przywitałam niezręcznie, zakręcając kabel telefonu wokół palca.
- Pewnie zastanawiasz się, czemu dzwonię – powiedziała, cicho się śmiejąc, choć jej głos drżał z niepokoju. – Nie rozmawiałyśmy od jakiegoś czasu. Co u ciebie?
- Wszystko dobrze – odparłam obojętnie. – Co słychać w Forks?
Trafiłam w sedno. – Właśnie dlatego do ciebie dzwonię – przyznała, szepcząc coś, czego nie mogłam dosłyszeć. – Chodzi o Charliego.
Oddech uwiązł mi w gardle, przez co zakrztusiłam się wodą, którą piłam. Nigdy nie byłam blisko ze swoim ojcem. Wprowadziłam się do niego w drugiej klasie, a wcześniej zazwyczaj spędzaliśmy razem wakacje, jednak nawet wtedy nie miałam z nim tak dobrych kontaktów jak z Renee, ponieważ byliśmy do siebie zbyt podobni. Obiady stały się dla nas swego rodzaju celebracją, gdyż tylko podczas nich oboje w tym samym czasie przebywaliśmy w domu. Dla niego priorytet stanowiła praca, a ja tego nie podważałam. Cisza nigdy mi nie przeszkadzała.
Lecz kiedy Sue wymówiła tych kilka słów, poczułam ogarniającą mnie falę emocji, a przez mą głowę przewinęły się spanikowane myśli, wyświetlając w niej przeróżne obrazy. Zawsze interesowałam się jego zawodem, choć w Forks nie popełniano gorszych przestępstw niż okazjonalne włamania do sklepu Newtonów.
- Co się stało? – zapytałam po zorientowaniu się, że zapadła między nami cisza. Sue westchnęła, ukrywając ból. – Czy coś się wydarzyło na komisariacie?
- Nie, nie – powiedziała szybko, dzięki czemu mój niepokój zmalał. – Nic takiego nie miało miejsca. W Forks nigdy nie było spokojniej. Chodzi o jego zdrowie.
To kolejny problem, który Charlie ignorował przez całe życie. Potrawy, jakie sobie gotował, były delikatnie mówiąc niejadalne, co zmusiło go do jedzenia podgrzewanych dań oraz tych na wynos, którymi żywił się wieczorami. Gdy pierwszy raz do niego przyjechałam, w jego lodówce znajdowało się głównie piwo, mrożone ryby i masło orzechowe, przez co zostałam zmuszona do zadbania o niego i upewnienie się, że nie umrze przed pięćdziesiątka.
- Nadal nie chce się dobrze odżywiać? – spróbowałam zażartować, lecz ton głosu mi na to nie pozwolił.
Sue ponownie westchnęła. – Bello, on miał zawał.
Na jej słowa oczy poszerzyły mi się z przerażenia. – Zawał? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Kiedy?
- Wczoraj wieczorem. Billy i Jacob Black znaleźli go w domu i zawieźli do szpitala.
Ogarnęły mnie zawroty głowy i poczułam, że muszę usiąść, aby nie upaść. – Jak się czuje? – spytałam, modląc się, by miała mi do przekazania coś dobrego. Chociaż nigdy nie byłam z Charliem tak blisko, jakbym pragnęła, nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby stało się coś drastycznego.
- Dobrze – odparła pospiesznie, uspokajając mnie. – Jest niechętny do współpracy, ale wszystko powinno być w porządku. Lekarze próbują mu wytłumaczyć, że musi prowadzić zdrowszy tryb życia, lecz ich nie słucha.
Uśmiechnęłam się. – Można go odwiedzać?
- Tak. Nie chciał cię martwić, ale uważałam, że powinnaś wiedzieć.
Zacisnęłam powieki, czekając aż wrócą mi siły. – Będę tam za kilka godzin – oznajmiłam łagodnie, kiedy moja głowa zaczęła pulsować. – Dziękuję, Sue.
Odłożyłam słuchawkę i wpadłam w ogłupienie, gdy dotarło do mnie, co się stało i jak to mogło się zakończyć, jednakże nie pozwoliłam umysłowi się w tym zagłębić. Wrzuciłam do torby przypadkowe ubrania i zamykając za sobą drzwi do mieszkania, wykręciłam na komórce numer do Alice.
Gdy stawiałam kroki na co drugim stopniu, zostałam powitana przez jej pocztę głosową. – Alice, tu Bella – powiedziałam bez tchu. Nie wiedziałam, do kogo innego mogłabym zadzwonić. Edward niewątpliwie był pochłonięty pracą, a ja nie potrafiłam się zmusić do tego, by mu przeszkodzić. – Stało się coś w domu, więc muszę pojechać do Forks na kilka dni.
Tak zakończyłam swoją szorstką i pewnie tajemniczą wiadomość. Przeklęłam, ponieważ furgonetka zgasła, zanim zdążyłam porządnie nacisnąć na pedał gazu. Nie tracąc czasu na przejazd autostradą, obrałam bezpośredni kurs do Forks
Nigdy tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, jak piękny był stan Waszyngton, choć mieszkałam w nim przez większą część życia. Mimo że kochałam zarówno Phoenix jak i Seattle, nie było w nich tylu lasów, gdzie bezkreśnie rosły wysokie sosny i zielono listne drzewa. Jechałam kręta drogą, która w okolicach wybrzeża stawała się coraz bardziej opuszczona. Mgła unosiła się w powietrzu, spowijając otoczenie i znacznie osłabiając widoczność. Jednak po kilku godzinach minęłam znak „Witamy w Forks”.
Znalezienie szpitala nigdy nie było trudne, ponieważ żaden inny budynek nie znajdował się tak daleko od głównej drogi. Oczywiście ku mojemu nieszczęściu czerwone światło zatrzymało mnie, gdy tylko wjechałam do miasta, przez co docierając na parking, denerwowałam się jeszcze bardziej.
- Szukam Charliego Swana – oświadczyłam, szybko podchodząc do biurka recepcjonistki. Spojrzała na mnie znad stosu dokumentów, a niemalże rozśmieszona mina pojawiła się na jej twarzy, kiedy zobaczyła, jak bardzo byłam podenerwowana.
- Jesteś kimś z rodziny? – spytała, unosząc brew i zerkając na zegarek.
- Córką.
Kiwnęła głową, przebiegając palcem po spisie sal. – Jest w szesnastce. Ostatnie drzwi po lewej.
Przytaknęłam, pospiesznie kierując się na koniec korytarza, unikając przy tym mijanych gości i lekarzy. Przed wejściem zapukałam do drzwi. Odetchnęłam z ulgą, dostrzegając rozdrażnionego Charliego, który podpierał się na swym szpitalnym łóżku.
- Mówiłem wam, że nie chcę niczego jeść – wybełkotał, po czym odwrócił głowę i zmarszczył w zmieszaniu brwi. Zachichotałam, niezgrabnie okręcając klucze wokół palca wskazującego.
- Cześć, tato.
Dziwnie było widzieć go w takiej pozycji. Stanęłam przy drzwiach, niepewna, jak zacząć rozmowę, lecz Charlie mnie w tym ubiegł. – Co tu robisz? – zapytał niedowierzająco. Wzruszyłam ramionami, posyłając mu znaczące spojrzenie.
- Rano zadzwoniła do mnie Sue – przekazałam. – Mówiła coś o zawale.
Ta nonszalancja mnie zabolała, choć dodanie do mojej wypowiedzi jakichkolwiek emocji było niemożliwe. Surowość ukazała się na jego twarzy, ale została zastąpiona wcześniejszym zdumieniem, które towarzyszyło mu, kiedy się u niego zjawiłam.
- Nic mi nie jest – wymamrotał, wpatrując się w białą ścianę.
- Ostrzegałam cię, żebyś prowadził zdrowy tryb życia – powiedziałam buntowniczym tonem, choć byłam pewna, że moja mina potwierdzała ogarniające mnie zaniepokojenie. – To cię kiedyś zabije.
- Takie rzeczy się przytrafiają – odparł szybko, ale dwa głosy dobiegające z hallu zakłóciły bieg jego myśli.
- Powtarzałem mu, żeby był ostrożny. – Słyszałam bełkot Billy’ego, kiedy wjeżdżał do sali. Jacob znajdował się niedaleko za nim, a gdy mnie ujrzał, oczy mu poszerzały, ponieważ moja obecność go zaskoczyła.
- Bella – przywitał się Billy, a kącik jego oka zmarszczył się, kiedy przyjaźnie się do mnie uśmiechnął. – Mam nadzieję, że Charlie nie dał ci się we znaki.
Uśmiechnęłam się szeroko, pochylając się, by go uściskać. – Co słychać, Billy? – zapytałam, prostując się.
- Bywało lepiej – zażartował, puszczając do mnie oczko. – Twój starzec dorównuje ci w uporze.
Zachichotałam przed popatrzeniem na Jacoba, a niekomfortowe uczucie pojawiło się w moim brzuchu. – Cześć, Jake.
Uprzejmie pokiwał głową, chociaż radość nie zabłysnęła w jego oczach. – Bello.
Pielęgniarka podeszła za nas, surowo oznajmiając, byśmy poszli za kilka minut i pozwolili mu odpocząć. Jacob i Billy wyszli na korytarz, dając mi i Charliemu trochę czasu dla siebie.
- Jak się czujesz? – spytałam, lecz spotkałam się z ciszą. Wzruszył ramionami, upodabniając się do zmartwionego brzdąca.
- Dobrze – odrzekł poirytowany. – Ale nie chcą mnie stąd wypuścić.
- Tato, dopiero co miałeś atak serca. To oczywiste, że cię nie wypuszczą.
Zmarszczył brwi. – Tu nie mogę pracować – wytknął. – Co w takim razie powinni robić inni zastępcy na komisariacie?
Prychnęłam, niezdolna, by się pohamować. – Nazwij mnie wariatką, ale z jakiegoś powodu nie wydaje mi się, aby wskaźnik przestępczości znacznie się zwiększył, jeśli przez chwilę nie będzie cię w pracy.
Zmierzył mnie spode łba. – Nie pyskuj mi tu, Bello.
- Tylko mówię – sprzeciwiłam się nieznacznie. – Potrzebujesz odpoczynku. Nie przejmuj się komisariatem.
Westchnął. – Przepraszam, że musiałaś przyjechać tu taki kawał drogi. Jak udało ci się wziąć wolne?
- Dzisiaj piątek – przypomniałam mu. – Zostanę na weekend i wrócę przed poniedziałkiem. Nie martw się o to.
- Sue się wygadała? – Przytaknęłam, a on zacisnął wargi. – Typowe. Wyolbrzymia zbyt wiele spraw.
Zaśmiałam się cicho, posyłając mu najsympatyczniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać. – Przyjdę później – obiecałam. – Nie rób niczego, czego nie powinieneś.
Skrzywił się, jednak gdy przyszła do nas pielęgniarka, kiwnął głową na znak zgody. Obowiązkowo podeszłam do niego i ucałowałam w policzek.
- Klucz jest pod wycieraczką. Jak zawsze – wymamrotał.
Zeszłam pielęgniarce z drogi, robiąc jej miejsce, by mogła sięgnąć do łóżka Charliego. – Odpocznij – poradziłam, wycofując się z pomieszczenia.
Kiedy kierowałam się do wyjścia, Jacob i Billy siedzieli na korytarzu. Obaj patrzyli pusto przed siebie, jednak Billy uniósł głowę, kiedy zobaczył, że do nich zmierzam.
- Cieszy się, że przyjechałaś, nawet, jeśli tego nie okazuje – rzekł, chichocząc. – Trzyma głowę na karku.
Poczułam, że kąciki moich ust szarpią się do góry. – To prawda – zgodziłam się, w zmęczeniu opuszczając ramiona. Jacob zakasłał nietaktownie, wskazując na drzwi.
- Chodźmy stąd. Szpitale mnie dołują.

:-:-:

- Jesteś pewna, że nie chcesz z nami zostać? – spytał po raz czwarty Billy. – Przynajmniej przyjedź do nas na kolację. W domu będziesz całkowicie sama.
Wzruszyłam ramionami. – Naprawdę nie mam nic przeciwko zostaniu u siebie, ale wspólna kolacja brzmi świetnie – powiedziałam zbyt zmęczona, by myśleć o obowiązkach domowych.
- Przyjedź, kiedykolwiek zechcesz. Wiesz, jak się tu dostać.
Jake pomógł Billy’emu wsiąść do samochodu, a następnie złożył wózek i wsadził go na tyły. Na chwilę stanął przede mną, a niezręczność przeniknęła do naszej nieistniejącej rozmowy.
- To do zobaczenia wieczorem – stwierdził z roztargnieniem, po czym wspiął się na miejsce kierowcy i skierował do rezerwatu. Westchnęłam, otwierając drzwi własnego auta i próbując wytrzymać do nocy brzemię tego dnia.
Dom był taki, jak go zapamiętałam. Naczynia znajdowały się w zlewie, a stare listy wraz z pudełkami po grach video i pizzy oraz porwane książki zaściełały stolik. Jedno spojrzenie na lodówkę uświadomiło mnie, że smażona ryba to wszystko, co posiadał w niej Charlie, więc wycieczka do sklepu okazała się koniecznością, jeśli planowałam zatrzymać się tu na weekend. Wniosłam swoją niewielką torbę na górę i położyłam ją na łóżku. Pościel była tą, którą kupiłam przed laty, gdy tu przyjechałam. Wyglądało na to, że nic się nie zmieniło.
Wyciągnęłam komórkę, śmiejąc się bez humoru, kiedy zauważyłam, że bateria się rozładowała. Rozpakowałam zabrane ze sobą ciuchy i posprzątałam w łazience, robiąc miejsce na własne rzeczy.
Wczesnym popołudniem zdecydowałam się pojechać do La Push, ponieważ nie chciałam przeszkadzać i zostawać zbyt długo. Zaparkowałam przed malutkim domem znajdującym się nieopodal plaży, zauważając, że drzwi do garażu były otwarte. Zgasiłam silnik i weszłam na podjazd, spoglądając do środka.
Wcale nie byłam zaskoczona, widząc leżącego pod samochodem Jacoba, który mruczał coś, brzęcząc narzędziami. Wsadziłam ręce do kieszeni i zrobiłam krok do tyłu.
- Hej, Jake.
Podniósł głowę, przez co uderzył się o dół auta. Skrzywiłam się, słysząc, jak głośno przeklina i pociera bolące miejsce.
- Przepraszam – powiedziałam ponuro, próbując zignorować zimne spojrzenie, jakie na mnie skierował. – Nie chciałam ci przestraszyć.
- Nic nie szkodzi – mruknął, wycierając wytłuszczone ręce w koszulkę.
- Co u ciebie? – zapytałam tak płynnie, jak potrafiłam, lecz on tego nie kupił. Ledwie wzruszył ramionami i unikał kontaktu wzrokowego.
- Dobrze – oznajmił, pozostawiając to bez dłuższego komentarza. Jego skrótowy ton nie umknął mojej uwadze.
- A jak warsztat? – spytałam, choć nie byłam pewna, czy wierzył, że naprawdę mnie to obchodziło. Zajął się czyszczeniem narzędzi i naprawianiem podwozia, umieszczając je na odpowiednim miejscu.
- W porządku.
Jake dorastał w Forks. Wychowywał go ojciec, ponieważ jego matka zmarła w wypadku samochodowym – w tym samym, przez który Billy wylądował na wózku. Podczas spędzanych przeze mnie w stanie Waszyngton wakacji Jacob był moim jedynym przyjacielem. Zostawaliśmy zmuszani do spędzania ze sobą czasu do dwunastego roku życia, kiedy to odkryliśmy, że dobrze bawimy się w swoim towarzystwie. Gdy się tu przeprowadziłam, nie chodził ze mną do liceum w Forks, ale należał do tych osób, które nie traktowały mnie jak kogoś wyjątkowego. Dla niego nie byłam nowa, po prostu przebywałam częściej w jego pobliżu.
W ostatnim roku szkolnym próbowałam się nawet z nim umawiać, jednak nie wyszło to tak, jak planowałam. Jake był zbyt niedojrzały, choć dwa lata młodszy ode mnie, a ja nie pragnęłam się z tym mierzyć. Wyjechałam na studia bez pożegnania. Później dowiedziałam się od Charliego, że został w Forks i otworzył warsztat, tak jak zawsze tego chciał. Zostanie mechanikiem było jego wymarzoną pracą, więc to, że został w mieście, nikogo nie zaskoczyło. Podejrzewałam, że wolał mieć Billy’ego na oku, gdyż jego zdrowie pogarszało się szybciej niż Charliego.
- Dobrze słyszeć – odpowiedziałam, wycofując się z garażu. Nigdy nie wybaczył mi tego, że opuściłam Forks, zostawiając za sobą na przestrzeni lat jedynie kilka niezręcznych, krótkich rozmów. Sądziłam, że po pewnym czasie o tym zapomni, ale kiedy sprawy tyczyły się Jake’a, moje przeczucie przeważnie zawodziło. Tak samo jak w przypadku sytuacji związanych z Edwardem.
Edward. Przeszyło mnie palące ukłucie winy, kiedy zdałam sobie sprawę, że przed wyjazdem niczego mu nie powiedziałam. Widziałam go w swoim umyśle niestabilnego emocjonalnie, ale szybko się go stamtąd pozbyłam. Nie mogłam zacząć o nim myśleć.
- Billy jest w środku? – zadałam pytanie zmęczona panującą ciszą. Przytaknął, wskazując głową w kierunku domu.
- Taa. Mam nadzieję, że dalej lubisz rybę, bo właśnie ją smaży.
Moje serce ociepliło się, gdy dostrzegłam, że przy tym oświadczeniu na jego twarz wkradał się uśmiech. W zamian także mu go posłałam, wypuszczając powietrze z płuc.
- Wiesz, że tak.
Zachichotał. – Powiedz mu, że przyjdę za kilka minut. Chciałbym tu najpierw posprzątać.
Weszłam do środka, przywitałam się z Billym i zaoferowałam mu pomoc. Kiedy odmówił, usiadłam przy nakrytym stole, a Jake dołączył do nas po kilku minutach. Pomógł Billy’emu podać rybę, po czym zajął miejsce koło mnie, nawiązując leniwą rozmowę.
- Co nowego w Forks? – spytałam, nie oczekując odpowiedzi. W tym mieście nigdy nic się nie zmieniało.
- Jake zauroczył się w Lei Clearwater – oznajmił Billy z uśmiechem na twarzy, nie wiedząc, że jego syn szybko kopnął w krzesło.
- Wcale, że nie – burknął Jake, choć jego różowe policzki go zdradziły. Zaśmiałam się.
- Z tego, co słyszałem, Bella też ma nowego chłopaka.
Moje oczy się poszerzyły. – Od kogo o tym słyszałeś? – zapytałam, modląc się, bym nie brzmiała na tak nawiedzoną, jaką się czułam. Nie mogli wiedzieć o Edwardzie, zwłaszcza, że określenie „chłopak” zostało użyte dosyć swobodnie.
- Ludzie plotkują – odparł zwyczajnie, biorąc do ust kawałek ryby. – Jedna kobieta pojechała do Seattle i zobaczyła, jak z nim spacerujesz.
Przełknęłam, próbując nie zakrztusić się od oświadczeń, jakie chciałam wypowiedzieć w swojej obronie.
- Jak ma na imię, Bello? – wtrącił się Jake. Wścibski jak zawsze. Zmarszczyłam brwi, spuszczając głowę i wbijając wzrok w na wpół zjedzoną przeze mnie potrawę.
- Nie twoja sprawa.
- Daj spokój – naciskał, a głupkowaty uśmiech zagościł na jego twarzy. – Powiedz nam.
Powinnam przyzwyczaić się do tonu jego głosu, ale tak się nie stało. Jake zawsze wiedział, na jaki guzik nacisnąć, aby skłonić mnie do mówienia – był mistrzem niepokojenia. Wiedział, jak mnie do czegoś namówić i użyć tego dla własnej korzyści.
Westchnęłam, ustępując. – Edward Cullen.
Uchwyt na jego widelcu nieznacznie się zacisnął. – Cullen? – powtórzył. Przytaknęłam, nie chcąc słyszeć, do czego z tym zmierza. To mogło zakończyć się jedynie kłótnią.
- Ten pisarz? – zapytał wprost, a jego niedowierzanie przytłoczyło ciekawość.
- Tak, Jake. Edward Cullen, ten pisarz – powiedziałam ponownie, nie mając nastroju do użerania się z jego tajemniczym rozdrażnieniem.
- To świr – rzekł po krótkiej ciszy, wymawiając te słowa z łatwością, jakby mówił o pogodzie.
- Co? - wysyczałam. – O czym ty mówisz?
- To on napisał tę książkę, tak? „Klepsydrę”? – Kiwnęłam głową. – Sprawdziłem go po tym, jak ją przeczytałem. Jest szalony.
- Z cała pewnością nie jest – odpowiedziałam stanowczo, piorunując go wzrokiem. Billy chrząknął, patrząc na nas srogo.
- Już wystarczy. Bello, cieszymy się, że przyszłaś – oznajmił. – Podoba ci się w Seattle?
Przeszedł do łatwego tematu. Jake widocznie się skulił, jednak ja to zignorowałam. – Uwielbiam je – przyznałam. – Jestem dziennikarką, a to cudowny zawód. – Wyrzuciłam skargi na to miasto ze swojego umysłu, zdeterminowana, by skupić się tylko na pozytywnych aspektach. To wszystko, co potrafiłabym znieść.
- To dobrze, że tak ci się układa. Całe szczęście, że udało ci się stąd wyrwać. To miasteczko nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
- Większość osób, z którymi chodziłam do szkoły, tu została? – spytałam.
Pokiwał głową. – Lauren Mallory jest kwiaciarką, a Jessica Stanley pracuje w banku. Mike Newton, Eric Yorkie i Ben Cheney też tu są. A Tyler Crowley pomaga Jake’owi w warsztacie.
Uniosłam brew w zaskoczeniu. – A co z chłopcami z rezerwatu? Też kręcą się w pobliżu?
Jake zaśmiał się gorzko. – Co do jednego.
Reszta kolacji minęła nam na rozmowach o tym, kto został w Forks, a kto z niego wyjechał. Wyglądało na to, że byłam jedną z niewielu osób, które rzadko tu powracają, przez co zrobiło mi się zadziwiająco smutno. Nie zostałam zbyt długo, lecz kiedy przeprosiłam wszystkich, aby już pójść, Billy mi przerwał.
- Jake, odprowadź ją do samochodu – nakazał ostro, nie dając mu możliwości do sprzeczki. Oczywiście nie akceptował niemiłego zachowania syna, które okazywał dzisiejszego wieczoru. Przytaknął, przytrzymując dla mnie drzwi. Cicho mu podziękowałam, mrużąc oczy, gdy szukałam poręczy na ganku, by nie potknąć się na spowitych ciemnością schodach.
Od dawna nie widziałam gwiazd. W Phoenix – jak i zresztą w Seattle – były zaciemnione i zlewały się z ostrymi, miejskimi światłami. Jednak na środku odludzia świeciły promiennie, a każda z nich dumnie wyróżniała się na ponurym tle. Odchyliłam głowę, wdychając do płuc wyziębione powietrze i upajając się w tym uczuciu.
- Co robisz?
Otworzyłam oczy, aby dostrzec stojącego na szczycie schodów Jake’a z przekrzywioną w dezorientacji szyją. Potrząsnęłam głową, lekceważąc jego komentarz. Zeszłam na dół, a żwir chrupał pod moim ciężarem.
- Nic.
- No to chodźmy – powiedział, idąc susami do mojej furgonetki. Ruszyłam za nim, szukając kluczy w kieszeni, po czym wsadziłam je do stacyjki. Jake otworzył dla mnie drzwi i czekał, aż wskoczę do środka, próbując wrzucić bieg.
- Co się dzieje? – zapytał w końcu, pochylając się nad otwartym od strony kierowcy oknem. Wzruszyłam ramionami, a ciepło zalało moją twarz, kiedy furgonetka odmówiła współpracy.
- Nie wiem – odparłam, czując się jeszcze gorzej. – Nie chce odpalić.
Jake przebiegł dłonią po twarzy , patrząc na ciemniejące niebo. – Już za późno, żebym mógł na to zerknąć, jutro się tym zajmę. Chodź, odwiozę cię do domu.
Zawstydzona poszłam za nim do garażu. Nie zadawałam żadnych pytań, kiedy podawał mi dodatkowy kask. Posiadał motocykl, odkąd sięgałam pamięcią. Wziął go ze złomowiska kilka lat temu i naprawił, aby nadawał się do użytku. Wdrapałam się na tył, łapiąc się mocno, gdy Jake skręcił na wybrukowaną drogę.
Nie potrzebował żadnych wskazówek, gdzie jechać, ponieważ bez pytania skierował się do mojego domu. Zatrzymał się przed nim, w oknach było ciemno, jedyne światło padało od świecącej się na ganku lampy. Zeszłam z motocyklu niepewna, co powiedzieć.
- Dzięki za podwiezienie – zaczęłam, lecz jego odpowiedź była zwykłym wzruszeniem ramionami.
- Jutro rano przywiozę twoją furgonetkę – oznajmił. – Dojście do tego, co się z nią stało, nie powinno zająć mi zbyt wiele czasu.
Przytaknęłam, a dreszcz opanował moje ciało. Jego wcześniejsze komentarze zadziałały na mnie w nieodpowiedni sposób i mimo że nie mogłam, chciałam zagłębić się w tym, co przeczytał, wiedział i miał na myśli.
Nacisnął na pedał gazu, nim zdążyłam się odezwać, więc ruszyłam w stronę drzwi. Weszłam do środka, zapalając światło na korytarzu, i poszłam na górę do swojego pokoju. Włączyłam lampkę nocną, która oświetliła pomieszczenie, po czym ściągnęłam ciuchy i przeszłam do łazienki, odkręciłam prysznic i sprawdziłam temperaturę przed wejściem do gorącej wody. Zapach szamponu nieznacznie mnie uspokoił, lecz nerwy, które towarzyszyły mi podczas spotkania z Charliem, nadal mną targały. Starałam się nie dopuścić do tego, by rzeczywistość wkroczyła w głąb mego umysłu, jednak było to coraz mniej wykonalne. Stanowczo usiłowałam zatrzymać łzy, ale mogłam poczuć, jak kłuły mnie w oczy.
Zamrugałam, żeby je odgonić, i spędziłam jeszcze kilka minut pod natryskiem, nim go wyłączyłam i owinęłam się ręcznikiem. Założyłam swoje piżamy i usiadłam na skraju łóżka, śmiejąc się z powodu wczesnej godziny. Marzyłam o tym, bym mogła chociaż zadzwonić do Edwarda i powiedzieć mu, gdzie jestem. To mnie głęboko poruszało, choć minimalna szansa na naprawienie tej sytuacji znikła, kiedy bateria w moim telefonie się rozładowała.
Wsunęłam się pod kołdrę, a wyczerpanie z powodu dzisiejszych zdarzeń mnie znużyło i szybko pogrążyłam się w głębokim śnie. Obudziłam się zdrętwiała, zastanawiając się, czy wczorajszy dzień naprawdę miał miejsce, lecz nieobecność Charliego wraz z telefonem ze szpitala, w którym poinformowano mnie, że stan jego zdrowia się polepszył, sprowadził mnie na ziemię. Szybko się ubrałam, aby przypomnieć sobie, że moja furgonetka wciąż znajdowała się u Blacków.
Wykręciłam do nich numer, ponieważ go pamiętałam. Słuchawkę podniósł Billy i podał ją Jake’owi, który musiał wiedzieć, dlaczego dzwonię.
- Twoja furgonetka jest już naprawiona – oświadczył, nie witając się ze mną. Przygryzłam wargę i zmarszczyłam brwi, dostrzegając padający na dworze deszcz. – Będę za kilka minut.
Jake mówił prawdę, ponieważ po upływie zaledwie dziesięciu przyjechał do mnie na motocyklu, cicho się witając, kiedy usiadłam tuż za nim. Szybko pojechał w stronę wybrzeża, a krople deszczu rozpryskiwały się na mojej twarzy i ubraniach. Stara furgonetka, którą posiadałam, stała na podjeździe, a Jake wręczył mi do niej kluczyki, gdy tylko zgasił silnik.
- Dziękuję – powiedziałam najbardziej szczerze, jak potrafiłam.
- Nie ma za co – odrzekł. – To tylko takie ogólne problemy. Powinna już dobrze działać.
Nigdy nie brałam opinii Jake’a pod uwagę, jednak mimo iż miał skłonności do bycia niedojrzałym i mniej niż wyrozumiałym, jego punkt widzenia nigdy nie opierał się na osobistych przekonaniach. Wiedziałam, że zawsze analizował fakty przed ocenieniem ich. Gdyby powiedział coś o Edwardzie, nie miałabym pewności, czy nie było to prawdą. Nie potrafiłam pozbyć się jego komentarzy ze swojej głowy i zdawałam sobie sprawę, że to ostatnia szansa, bym mogła go o nie zapytać. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, lecz nie umiałam temu zaradzić.
Chciałam wiedzieć.
- Jake? – spytałam, wpijając wzrok w ziemię. – Mogę przez chwilę z tobą porozmawiać?
Wyglądał na zaskoczonego, ale szybko ukrył swoje zdziwienie. – Jasne. O czym?
Spotkał się z ciszą. Ruszyłam znanymi mi ścieżkami w stronę przeciwną do tej, gdzie znajdował się dom. Plaża numer jeden pojawiła się w naszym widoku, a kryształowa woda była zimna, spokojna i rozciągała się na kilka kilometrów. Biały piasek pozornie wydawał się nienaruszony. Była to kryjówka, którą znali tylko ludzie z rezerwatu i pobliża Forks. Nie została zanieczyszczona przez turystów ani mieszkańców. To właśnie tu ja i Jake spędzaliśmy większość czasu, grzebiąc w piasku, próbując przeskakiwać skały czy zbierając kamyki. Był to łatwiejszy niż teraz okres czasu, który z chęcią bym ponownie przeżyła.
- Co się dzieje, Bello? – zapytał Jake pozornie nieporuszony moim milczeniem, choć jego ciekawość doprowadzała mnie do szału.
- Chciałabym porozmawiać o tym, co powiedziałeś podczas kolacji.
Zmarszczył czoło, przez co wytworzyła się na nim mała zmarszczka. Zadrżałam, zakładając kaptur swojego płaszcza przeciwdeszczowego, aby ochronić się przed mgłą rozprzestrzeniającą się po bezbarwnym niebie.
- Co, o Lei? – odrzekł. – To nic takiego, Bello. Nie przejmuj się tym.
Zmarszczyłam brwi. – Nie o to mi chodziło, chociaż skoro już o tym wspomniałeś, jak do tego doszło? Przecież się nienawidziliście.
Zachichotał nerwowo, przeczesując ręką swoje krótkie włosy, które kontrastowały z tymi, jakie nosił, kiedy się z nim przyjaźniłam.
- Nie wiem – wymamrotał. – Ludzie się zmieniają, ona nie jest wcale taka zła.
- Z całą pewnością nie jest – zaśmiałam się, choć nadal byłam zakłopotana, a on to dostrzegł. Westchnął, siadając na wilgotnym piasku, i zerknął na mnie, czekając, aż zrobię to samo.
Zastosowałam się do tego. Owiało nas zimne powietrze. Patrzyłam przed siebie, identyfikując niewyraźne zarysy widoczne na horyzoncie oraz kształty, w jakie układały się chmury, a także myślałam o tym, jak zacząć tę rozmowę.
- No więc? – zapytał Jake. Jęknęłam łagodnie, wypuszczając garść piasku między palcami.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że Edward Cullen to świr?
Uniósł brew niemal w niedowierzaniu, że poruszyłam ten temat. – Cullen? Czemu cię to obchodzi?
- Jestem ciekawa.
Nie uwierzył w to. – Bo jest… inny – odparł, nie oferując mi niczego więcej. Znałam Jake’a, nie powie mi niczego więcej, jeśli nie przekażę mu czegoś w zamian.
- Wiem – rzuciłam. – Dlaczego myślisz, że jest wariatem?
Prychnął. – Przecież to ty jesteś tą osobą, która spędzą z nim czas. Nie zauważyłaś, jak się zachowuje?
Niektóre sceny ponownie pojawiły się w moim umyśle, dziksze niż ostatnim razem. Jego udręczone szlochy rozbrzmiewały echem w mej głowie, a ciało gwałtownie opadało na podłogę ciało, natomiast zwęglona książka znajdowała się tuż obok.
- Czemu tak mówisz? – spytałam ponownie, naciskając go, jak tylko się dało.
Jake westchnął. – Przeczytałem tę książkę. Była... dziwna, więc chciałem się przekonać, co go do niej zainspirowało. Ale wtedy... to, co przeczytałem, brzmiało jak kompletne szaleństwo.
Zmarszczyłam brwi. – Wygooglowałeś go? I co znalazłeś?
- Tylko po to, żeby zobaczyć, o co mu chodziło – bronił się. – A ty chcesz mi powiedzieć, że tego nie robiłaś? Jesteś dziennikarką.
Oparłam się pragnieniu, by wystawić do niego język. – Co znalazłeś? – powtórzyłam, niecierpliwie stukając palcami o nogę.
- Artykuły o publicznych wystąpieniach. Nie wychodzi zbyt często. A kilka wywiadów, które udzielił, było właściwie konwencjonalnych. Nie jest za bardzo rozmowny.
To już wiedziałam. – Coś jeszcze, Jake? Proszę, przypomnij sobie.
Irytacja rozbłysła w jego oczach, lecz ustąpił. – Była tam jeszcze jakaś informacja o jego załamaniu na spotkaniu autorskim w Boulder w stanie Colorado – skomentował w zamyśleniu. – To wszystko, co pamiętam. Nie prześladuję tego biedaka.
Wywróciłam oczami, ale ta informacja zaintrygowała mnie bardziej, niż przypuszczałam. – Załamanie – powtórzyłam, marszcząc brwi na dobór jego słów. – Co się stało?
- Niewiele o tym napisano. Tylko tyle, że wcześniej rozmawiał z jakąś kobietą, a w połowie spotkania coś w nim pękło. Zaczął krzyczeć i powodować zamieszki. – Moje milczenie się przedłużyło, więc postanowił zakończyć swoją wypowiedź. – Nie wydaje mi się, żeby dobrze znosił presję.
Przytaknęłam w osłupieniu, próbując wyobrazić sobie tę sytuację. To nie było takie trudne. Uderzył mnie widok Edwarda, który nie umie nad sobą zapanować, jest niestabilny i obezwładniony, a także wywołał ostry ból w klatce piersiowej. Właśnie tak postrzegali go ludzie. Jako szaleńca.
- To już wszystko? – Jake pokiwał głową, wpatrując się we mnie intensywnie swoimi ciemnymi oczami.
- Czemu pytasz? – zdał pytanie znacznie łagodniejszym tonem. Wzruszyłam ramionami, pocierając moje zmęczone oczy.
- Bez powodu – wymruczałam, patrząc, jak po raz kolejny piasek wysypuje się między moimi palcami. Powtarzałam te czynność do czasu, aż Jake wstał i wytarł tył spodni.
- Billy będzie się zastanawiał, dokąd poszedłem – oznajmił, wyciągając do mnie rękę. Z wdzięcznością się jej chwyciłam i podniosłam.
- Dziękuję – powiedziałam, kiedy wracaliśmy, a mgła zaczęła zamieniać się w deszcz.
- Do usług – odparł, oferując mi słaby uśmiech. Zdziwiłam się, że w ogóle mi ustąpił, ponieważ ledwo ze sobą rozmawialiśmy, ale wiedziałam, że według niego było to coś ważnego, a my nie mieliśmy już przecież czterech lat. Pomógłby mi, gdyby mógł.
- Pozdrów ode mnie Billy’ego – porosiłam cicho, ponownie wspinając się na siedzenie w furgonetce. Burknął w zgodzie, kiedy odpaliłam silnik i odetchnęłam z ulgą, ponieważ od razu zareagował. Nacisnęłam na sprzęgło, po czym wolno położyłam stopę na pedale gazu i przez otwarte okno pomachałam do Jake’a.
Jadąc do domu Charliego, zatrzymałam się w kawiarni, gdzie zajęłam miejsce przy ladzie i zamówiłam mocną kawę, mając nadzieję, że jej gorzkość pomoże mi się uspokoić. Upiłam duży łyk i postawiłam ją naprzeciw siebie, próbując zrozumieć otrzymane od Jake’a informacje, jednak moje wysiłki były daremne. Nie mąciło mi to w głowie, ani też niczego nie wyjaśniało. Znajdowałam się w takiej samej sytuacji jak w dniu, kiedy wyjechałam z Seattle.
Decydując się na wypchnięcie wszystkich myśli z mojej głowy, poszłam do szpitala, by odwiedzić Charliego. Był uparty i odrzucał każdy rodzaj pomocy, jakie ofiarowały mu pielęgniarki, dlatego stwierdziłam, że większość czasu spędziłam na próbach przekonania go, by ich posłuchał. W nocy, gdy leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, moją głowę znów opanowały myśli o Edwardzie i tym, co mógł teraz robić. Kłębiło mi się w żołądku na sam fakt, że od tak dawna nie miałam z nim kontaktu. Mogłam jedynie posiadać nadzieję, że produktywnie spędza ten czas i nawet nie zdąży zauważyć, że mnie nie ma. To była płonna nadzieja, jednak uchwyciłam się jej niczym koła ratunkowego.
W niedzielę rano ostatni raz powróciłam do szpitala, żeby się pożegnać. Charlie denerwował się, że poświęcałam tyle czasu, by tu dojechać, ale odmówiłam wysłuchiwania jego pretensji.
Do Seattle wróciłam bardzo późnym wieczorem. Do swojego mieszkania weszłam o wpół do dziesiątej i zamarłam, gdy zobaczyłam, że drzwi były otwarte.
Czyżbym zostawiła je otwarte na cały weekend? Nie, wyraźnie pamiętałam, że w pośpiechu je zamykałam – zależało mi na czasie, ale to nie znaczy, że postępowałam lekkomyślnie.
Przeszył mnie dreszcz, kiedy upuściłam rzeczy na korytarzu. W kuchni świeciło się światło, jednak reszta mieszkania była w takim samym stanie, w jakim je zostawiłam. Nie chciałam niczego mówić ani dać o sobie znać, ale po kilku minutach niesłyszenia żadnych odgłosów, zdecydowałam się skorzystać z okazji.
- Jest tu ktoś?
Podskoczyłam na pół metra, słysząc wołanie mego imienia. Serce waliło mi, kiedy zakłopotana Alice zaczęła się do mnie zbliżać.
- Co się stało? – spytałam ze strachem w głosie. Miała klucz, więc jej pojawienie się nie było tym, co mnie martwiło. Chodziło o jej udręczony wyraz twarzy, który przeszywał mnie aż do szpiku kości.
- Czekałam, aż wrócisz – oznajmiła. – Mamy problem.
Ogarnęły mnie te same emocji, co wtedy, gdy zadzwoniła do mnie Sue. Oparłam się o ścianę, przygotowując się na to, co zamierzała powiedzieć.
- Co się stało? - powtórzyłam, ponieważ milczała. Westchnęła, przeczesując ręką swoje krótkie włosy, przez co stały się jeszcze bardziej potargane niż wcześniej.
- Alice, przerażasz mnie.
Zerknęła na mnie, a między jej oczami wytworzyła się zmarszczka. – Rozmawiałaś z Edwardem podczas tego weekendu?
Pokręciłam przecząco głową. – Nie. – Coś było nie tak.
- Wpadłam tu wczoraj, żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku – zaczęła. – Pod drzwiami znalazłam siedzącego Edwarda.
Choć nie było to normalne, bałam się, że nie to stanowiło najgorszą część. Walczyłam o oddech, przypominając sobie jego oburzoną, skrzywdzoną i zdradzoną minę.
- Bello, wpadł w histerię – wyszeptała, a jej oczy poszerzyły się w szoku. – Jakby był w transie. Musiałam sprowadzić Jaspera i Emmetta, żeby zabrali go do jego mieszkania, ale nie chciał nikogo słuchać. Nie mam pojęcia, co się stało.
Zamarłam, a zimno przeszyło me ciało wzdłuż kręgosłupa, kiedy się na nią patrzyłam. – Widziałaś się z nim dzisiaj? – zapytałam, a moja własne histeria była bliska uwolnienia.
- Nie. Emmett próbował się do niego dodzwonić, aby upewnić się, czy wszystko w porządku, ale nie odbierał, więc skontaktował się ze mną, żebym ci o wszystkim powiedziała.
Zdeformowany krzyk wyrwał się z moich ust. Alice podbiegła do mnie, kładąc pocieszycielsko rękę na moim barku. Oplotłam się ramionami, oparłam o ścianą i osunęłam na podłogę.
- Już dobrze – uspokajała mnie cicho łamiącym się głosem. – Jestem pewna, że nic mu nie jest.
Pokręciłam głową, a węzeł w moim brzuchu się zacieśnił. Ja nie miałam tej pewności. Znajdowałam się w tej sytuacji zbyt wiele razy, by wiedzieć, że jeśli chodziło o Edwarda, nic nie było takim, na jakie wyglądało, i to mnie przerażało. Pulsowało mi w głowie, gdy patrzyłam na klęczącą przede mną przyjaciółkę.
- Co powinnam zrobić, Alice? – szepnęłam drżącym głosem. Łzy szczypały mnie w oczy, a ja nie kłopotałam się tym, by je z nich odmrugać. Uśmiechnęła się smutno, wycierając je kciukiem, gdy spłynęły po mej twarzy, i ścisnęła mnie delikatnie za rękę.
- Jest dobrze, Bello – powiedziała, jednak tego nie rozumiała. Nie widziałam tej strony Edwarda, a ja bardzo bałam się, że czas mojej nieobecności był kroplą, która przepełniła czarę goryczy.
- Prześpij się. Wyglądasz na wycieńczoną. Edwardowi nic nie jest, jestem pewna, że to nic takiego. Wiesz, jacy potrafią być pisarze. – Nonszalancko machnęła dłonią, ale druzgocąca siła wciąż przygniatała moją klatkę piersiową.
Kiwnęłam głową w osłupieniu. – Dziękuję – wyszeptałam, wiedząc, że popędzenie tam w niczym nie pomoże. Nic nie pomoże. Nie uspokoiłby się, jedynie usiadłby i zastanawiałby się nad tą sytuacją, co tylko wzmogłoby jego złość.
Miałam nudności. Co ja sobie myślałam, wyjeżdżając na weekend bez poinformowania go? Jego potrzeba kontaktu fizycznego to dosyć wyraźna oznaka, że nie jest to normalny związek.
Dla niego było to ważniejsze, niż potrafiłam zrozumieć.

:-:-:

- Widziałaś te zdjęcia?
Wszyscy skierowali na mnie swoje spojrzenia, kiedy następnego ranka ciężkie drzwi windy zaskrzypiały, otwierając się. Świadomie wbiłam wzrok w podłogę, gdy przemierzała zaśmiecony pokój, co było dla mnie niczym spacer wstydu. Rozmowa została przerwana, a w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza, pomijając dźwięk wydawany przez pracującą w gabinecie obok kserokopiarkę.
Starałam się go zignorować. Nie wiedziałam, co oni zamierzali z tym zrobić i nie obchodziło mnie to. Swoją bezsenną noc spędziłam na wymyślaniu sposobów, dzięki którym naprawiłabym sytuację z Edwardem, lecz rano ruszyłam do pracy, nie mając żadnych pomysłów. Przekonywałam samą siebie, że rozmowa czy próby racjonalnego wytłumaczenia, gdzie się podziewałam, zakończyłyby się kompletnym fiaskiem jak pierwszy wywiad, który z nim przeprowadziłam.
Po chwili ludzie znów zaczęli szeptać. Syki przepełniły pokój, odbijając się echem o puste ściany i wracając dookoła mnie niczym głos turysty krzyczącego ze szczytu góry.
- Słyszałam, że jest chory psychicznie.
Niewykrywalny chłód dręczył moje ciało, szczękając zębami i jeżąc mi włosy na karku. Brzuch ogarnęło przykre uczucie, złoszcząc mnie. Byłam niezwykle świadoma tego, co działo się wokół mnie, kiedy próbowałam przedostać się w stronę drzwi własnego gabinetu, a me uszy kuły ledwo słyszalne szepty.
- Psychiczny, właśnie tak. Jest niesamowity, ale szalony.
Ogarnął mnie strach, a najgorsze podejrzenia wkradły się do umysłu. Angela była niedaleko w tyle, a gdy weszła za mną do niewielkiego pomieszczenia, jej twarz ukazywała jedynie zdziwienie i zmieszanie. Oparłam się o skraj biurka i spojrzałam na nią.
- Co się dzieje?
Rzuciła czymś bez słowa. Rzecz ta z hukiem wylądowała obok mnie, a Angela nie zaoferowała mi żadnych wyjaśnień. Pochyliłam się, by podnieść tajemniczy przedmiot, zaskoczona, że wcale nie był on gruby.
Nie mogła nie zauważyć dezorientacji, która głęboko i wyraźnie malowała się na mojej twarzy.
Rzuciłam okiem na tę rzecz, początkowo nie mając pewności, na co patrzę. Wyglądała na jakiś rodzaj brukowca, jednak nie tak szmirowaty jak te, które prenumeruje Alice, by nabijać się ze śmiesznych historii w nich zawartych, ale na inny, gdzie na pierwszej stronie nie pisano o różnych skandalach. Nie było tam gwiazd przyłapanych w kompromitujących sytuacjach, kontrowersyjnych kwestii politycznych czy wiadomości z ostatniej chwili. Niczego tym podobnego.
Zobaczyłam jedynie ponurą twarz Edwarda idącego boczną uliczką deszczowego Seattle. Lecz to nie to sprawiło, że pobladłam, ponieważ zrobiło to moje zdjęcie, które zostało wycięte i wklejone obok niego. Wydawałam się na nim nieświadoma swojego otoczenia i z całą pewnością obecności tych fotografów, gdy szłam przed siebie z twarzą okrytą kapturem.
- Jak udało jej się z nim chodzić?
Skrzywiłam się, wpatrując się w lśniące przede mnie zdjęcie. Stażyści dziwnie na mnie spoglądali, a twarze młodych kobiet przeszywała zazdrość, choć trwała ona tylko kilka sekund. Angela zatrzasnęła drzwi, a jej mina była mieszanką zaniepokojenia i zmartwienia.
- Co to jest? – zapytała, zawstydzając mnie.
- Nie wiem. – Nie potrafiłam tego wyjaśnić, nawet, jeśli chciałam. – Kto to widział?
Parsknęła śmiechem. – Bello, to całkiem popularny magazyn. Wszędzie go sprzedają, więc prawie każdy to widział.
Czułam się, jakby powietrze zostało odessane z moich płuc. Czy Edward też już o tym wie?
Nie miałam pojęcia, co mógłby zrobić, gdyby tak było.
- Ty i Edward Cullen – powiedziała Angela, puszczając do mnie oczko. – Kto by pomyślał?
Kiedy patrzyłam na nasze twarze, moje śniadanie zagroziło powróceniem „na ten świat”. Nie mogąc tego znieść, szybko wyrzuciłam gazetę do śmieci. Napis dotyczył naszej dwójki, było to coś w stylu „samotniczy Edward Cullen w końcu się ustatkował”. Lecz to nie szepty ludzi niepokoiły mnie tak bardzo, tylko jego reakcja. Nie pofatygowałam się, aby przeczytać artykuł, ponieważ jedynie rozproszyłby mnie jeszcze bardziej.
Kilka minut po lunchu pobiegłam do powielarni, decydując, że sama się w niej obsłużę. Szeptom i spojrzeniom nie było końca, a ludzie traktowali mnie, jakbym zaraziła się dżumą. Weszłam do malutkiego pomieszczenia i zobaczyłam, że ku mojemu nieszczęściu pewna stażystka korzystała z kserokopiarki. Oparłam się o ścianę i w oczekiwaniu na swoją kolej tupałam nogą o podłogę.
Otworzyła usta, jakby chciała się odezwać, ale szybko zmieniła zdanie. Wiedziałam, że chodziło o Edwarda. Nie miała mi nic innego do przekazania.
W pokoju zapanowała niezręczna cisza, a samo brzęczenie ksera nie wystarczało, by zagłuszyć bębniący w uszach brak dźwięków. Mogłam poczuć na sobie jej gorące spojrzenie, kiedy mnie oceniała i przyglądała mi się. Niewątpliwie zastanawiała się, co jest we mnie wyjątkowego. Stukałam się w stopę, modląc się, by maszyna zaczęła pracować szybciej, jednak mimo tego tkwiłam w pokoju, w którym wszystko działo się nieznośnie wolno, a jakaś kobieta patrzyła na mnie z rozczarowaniem.
- Edward Cullen nie jest dobrą partią – odezwała się w końcu, niemal mimochodem, podchodząc do przodu i naciskając dodatkowe przyciski na kserze. Zacisnęłam szczękę gotowa na przeprowadzenie kłótni, która wisiała w powietrzu.
- Odpieprz się – palnęłam, ostro wdychając powietrze. Wzruszyła ramionami, nie chcąc wywoływać scenki, ale mogłam usłyszeć, jak coś mamrocze.
- Jest cudowny, ale nigdy nie potrafiłabym przebywać tak blisko niego. On jest niebezpieczny.
Zamknęłam usta i mocno ścisnęłam kartki papieru, po czym wyszłam z pomieszczenia. Nie mogłam tego znieść.
Nareszcie w pewnym stopniu zrozumiałam, jak czuł się Edward.
Jednak stanie się całodziennym tematem plotek i szeptów nie było ani trochę bliskie temu, z czym będę musiała się później zmierzyć. Ogarnęło mnie przerażenie, gdy przechodziłam przez kałuże, aby dostać się do swojej furgonetki, nie miałam pewności, co się wydarzy, kiedy zobaczę się z Edwardem.
Próbowałam odwlec to, jak się dało, ale im dłużej bym czekała, tym tragiczniejsza byłaby ta sytuacja. Przełknęłam, podchodząc pod jego drzwi. Wygładziłam koszulkę i wsadziłam kosmyk włosów za ucho, po czym uniosłam pięść i delikatnie zapukałam do drzwi. Odgłos tej czynności odbił się echem po korytarzu, a gdy po kilku sekundach nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, przestraszyłam się, że mogło go nie być w domu.
Odniosłam rękę, by ponownie zapukać, ale moje kłykcie ledwo otarły się o drzwi, kiedy te zostały otwarte. Zerknęłam do środka, a krew zamarła mi w żyłach, gdy z ciemności ogarniającej salon wyłoniła się sylwetka Edwarda.
Jego koszula była pomięta, guziki źle pozapinane, a kołnierzyk przekrzywiony. Włosy zostały bardziej potargane niż zazwyczaj, jakby ciągle za nie szarpał, natomiast w oczach popękały mu żyłki, a pod nimi malowały się niebezpiecznie ciemne, prawie fioletowe cienie. Zwęził je, kiedy mnie zobaczył, a jego usta wykrzywiły się w udręczonym grymasie.
- Bella.
Jego głos był chropowaty, a słowa pozbawione emocji. Huśtałam się na piętach, czekając, aż zaprosi mnie do środka. Gdy nagle się obrócił i wszedł do mieszkania, zostawiając otwarte drzwi, zdecydowałam się za nim podążyć, choć nie byłam pewna, jak to się ułoży.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez marcia993 dnia Wto 15:31, 23 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pon 22:06, 22 Mar 2010 Powrót do góry

jestem zaskoczona tym rozdziałem i to bardzo...
wkońcu pokazane są też inne postacie takie jak Charlie, Jacob, Billy, mimo, że ze względu na zawał Charliego ich poznajemy, to coś się dziaje po za historią głównych bohaterów i dzieki temu możemy poznać choć troszkę jej przyjaciół, rodzinę z Forks
nie spodziewałam się, że wkońcu wszystko wyjdzie na jaw, że oni są razem, ale chyba już czas najwyższy.
jest dużo racji w tym co mówi Jacob, że Ed jest w jakimś sensie wariatem, gdyż łatwo zauważyć, że pewne historie z przeszłości mają teraz odzwierciedlenie w życiu codziennym, teraźniejszym.
ale dzięki temu moge powiedzieć, że te opowiadanko jest inne niż wszystkie, gdyż zawiera w sobie dużo psychologii
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 22:18, 22 Mar 2010 Powrót do góry

hm, przeczytałam sobie rozdział i na świeżo skreślam kilka słów, choć naprawdę oczka mi się już kleją...
powinnam wspomnieć choć trochę, że naprawdę jestem wdzięczna za świetne tłumaczenie, które zajmuje bóg wie ile twojego czasu, a to tylko dla mej prywatnej przyjemności :P
kiedy tak czytałam o tym zawale Charliego i wyjeździe Bells od razu sobie pomyślałam, że zapomniała o Cullenie... a dzieci się przecież tak nie zostawia bez opieki, bo wariują... popadają w skrajności... i jest z nimi ogólnie kiepsko... Edward traktuje Bellę właśnie w trochę taki dziecinny sposób... ona jest jego ucieczką, ale jak długo można uciekać?
no zobaczymy co będzie, skoro powitanie było tak serdeczne, że aż zabolało mnie w moje czułe serducho... ;P
ubawiło mnie, że wszyscy ubóstwiają Culllena jako pisarza, ale związek z nim to już przejaw jakiegoś dziwactwa :P
dziękuję ze rozdział :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:26, 22 Mar 2010 Powrót do góry

Świetnie, że pojawili się inni bohaterowie, rodzina i przyjaciele Belli z Forks Smile Przy okazji opinia Jacoba na temat Cullena była ciekawym punktem wyjścia do przewodniego problemu w tej części.

Z Edwardem znów może być ciężko. Krok naprzód i dwa do tyłu. Mam nadzieję, ze Bella nie da za wygraną i zawalczy o niego do samego końca, że jej determinacja okaże się silniejsza niż niepewność i ogrom trudności związanej z przeszłością i stanami emocjonalnymi pisarza.
Wiedziałam, że wyjazd Bells wpłynie na Edwarda i może postawić pod znakiem zapytania to, co udało się już u niego wypracować. Dziewczyna podejmuje się naprawdę trudnego zadania. Mam wrażenie, że to, co dźwiga na barkach ten mężczyzna to chwilami ciężar, pod którym może ugiąć się najsilniejszy.
Zobaczymy, jak będzie wyglądała reakcja i ocena sytuacji z edwardowej perspektywy.

Jak zwykle rozdział czytało się z ogromną przyjemnością. Zatopiłam się w tekście, odczuwałam, przeżywałam, oczekiwałam razem z bohaterką Smile
Świetnie skonstruowany i przetłumaczony tekst. Nic dodać, nic ująć Wink
Dziękuję kochanej tłumaczce, życząc mnóstwa chęci i czasu, odpoczynku i wszystkiego, co niezbędne do twórczego zapału :*.

Czekam już niecierpliwie na dalszy ciąg Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
k8ella
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 729
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod spojrzenia towarzysza Belikova

PostWysłany: Pon 22:47, 22 Mar 2010 Powrót do góry

Tak. Ten rozdział zdecydowanie przypadł mi do gustu, moja droga.
Sytuacja, w której znalazła się Bella, jest oczywiście bardzo życiowa i wątpię czy zachowałabym się w inny sposób niż ona. Wiadomo, zdrowie rodziny najważniejsze. Zareagowała tak, jak każda normalna córka.
Uch... Mam tylko wrażenie, że Bells spotyka w tym ffiku samych dziwacznych facetów. Jej ojciec, czyli nasz kochany Charlie, jest uparty jak osioł i zachowuje się wręcz jak nie facet. Dlaczego? Otóż, mam na myśli tendencję mężczyzn do użalania się nad sobą, gdy tylko coś im się przytrafi. Owszem, póki są zdrowi nie przyjmują do wiadomości dobrych rad, ale gdy coś pójdzie nie tak, jedynie płaczą.
Następny ewenement rodzaju męskiego to Jake. Przeczytał książkę, która mu się nie spodobała lub tylko wydała dziwna i cóż robi? Urządza śledztwo internetowe, by prześwietlić autora? Hm... Takie mi się to wydało nieco zbyt gorliwe.
Na koniec zostaje nam szacowny Edward, Badward, Psychodward... Oblizuję się konkretnie, bo jak mówiłam wcześniej, to moja ulubiona wersja Edwarda. Toż to dopiero jest kwintesencja męskości, tajemniczej, mrocznej, nieodgadnionej. Może i innym to nie odpowiada, ale ja lecę jak ćma do światła.
Znając go, z pewnością pomyślał, że Bella go zostawiła. Biedactwo. Tak bał się tego odrzucenia, odgradzał od związków, by nie przeżyć ponownie takiej traumy. Jestem pewna, że właśnie o to chodzi. Ktoś go kiedyś źle potraktował i nie może się z tego do tej pory otrząsnąć. Wyobrażam sobie, co czuł, jak musiał cierpieć przez ten weekend. A końcówka udowodniła, że mam rację.
Nie wiem, w jaki sposób Bella znów odzyska jego zaufanie, bo w jakimś stopniu zaczął jej wierzyć. Niestety obawiam się, że terapia seksem tym razem nic nie wskóra. A skoda, bo lubię pikantne sceny.
Marcio, składam Ci wyrazy wdzięczności. Pochwalę tłumaczenie, bo to doprawdy kawał dobrej roboty.

Kilka drobnostek tym razem:

Cytat:
jak bardzo nie uśmiechało mi się samotne siedzenia w domu.


powinno być siedzenie

Cytat:
zapytałam po zorientowaniu się, że zapadła między nami ciszy


lepiej będzie brzmiało:

zapytałam, gdy zorientowałam się...

To tyle uwag. Jeśli coś jeszcze znajdę, to wyślę Ci na PW, żeby nie było.

Brawa dla Ciebie i bety.

k8ella


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kamosoka
Człowiek



Dołączył: 27 Lut 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 6:38, 23 Mar 2010 Powrót do góry

Strasznie dołujący rozdział:(
Gdy już wydaje się, że będzie wszystko ok, nagle zdarza się coś takiego.
Nie wiem, jak Bella poradzi sobie, czy będzie wystarczająco silna, by
wytrwać w tym związku i pomóc Edwardowi, bo on bez wątpienia tego
potrzebuje.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 14:35, 23 Mar 2010 Powrót do góry

Mroczny, smutny rozdział, a jednak bardzo wciągający. Nawet nie próbuję wnikać, co działo się w głowie Edwarda, kiedy nie wiedział co dzieje się z Bellą. Aż mam ciarki na samą myśl o ich konfrontacji (wiem, muszę czekać do kolejnego rozdziału, bo okrutna autorka tak wrednie rozdzieliła tą historię).
Ażeby było im jeszcze ciężej, to tabloidy zwęszyły sensację i zamieściły zdjęcia naszego Edwarda z problemami oraz Belli. I dodatkowo "ludzie zaczynają gadać", to przecież jakiś koszmar. Bella zamiast uleczyć Edwarda sama popadnie w paranoję.
Ten związek jest dziwny. Ktoś wyżej stwierdził, że Bella spotyka w tym ff samych dziwnych facetów - to prawda, nawet Em i Carlise budzą moje wątpliwości - choć może to przewrażliwienie.
Czekam z niecierpliwością na dalszą część.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Wto 18:59, 23 Mar 2010 Powrót do góry

Eeeee... No to przydałoby się dodać kilka zdań od siebie.
Rozdział prawie bez Edwarda, ale dowiedzieliśmy się o nim kilku ciekawych rzeczy. Przez ten fragment w Forks przeleciałam raczej szybko, najistotniejsza mi się wydała rozmowa Belli z Jacobem o Edwardzie. A no tak, nie powinna go zostawiać bez żadnej wiadomości. Zaczynam im współczuć. Edward, jako że jest sławny, nie może pozostać anonimowym wariatem, którym nie interesują się brukowce. I jeszcze to, co o nim mówią inni... Przykre. Sama Bella znalazła się w środku tego zamieszania zupełnie przypadkowo, a ją też zaczęły prześladować wścibskie spojrzenia, plotki. Ciekawa jestem, jak rozwiąże się ta sytuacja. Chciałabym poznać też kilka faktów z przeszłości Edwarda.
Pozdrawiam i życzę weny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Pią 21:37, 26 Mar 2010 Powrót do góry

Jakoś nie mogłam się zabrać za ten komentarz. . . Bo w sumie średnio podobał mi się ten rozdział. Jakoś tak nie wiem bez polotu mi się wydał.
Cała sytuacja z Jacobem jest dziwna, po raz pierwszy to on ją odrzucił tak jakby. Szał Edwarda jakoś mnie nie zdziwił, nie wiem co musiałby zrobić aby mnie teraz zdziwić. Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawa ich rozmowy.
Tłumaczenie jak zawsze profesjonalne(:
Do zobaczenia przy następnym rozdziale i czasu, czasu oraz chęci.

Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Sob 22:58, 27 Mar 2010 Powrót do góry

Piszę komentarz świeżo po przeczytaniu. I muszę powiedzieć, że Bronze napisała genialną historię. Jest ona tak zawiła, pełna różnorakich emocji, że jednym rozdziałem można nasycić się bardziej, niż niekiedy trzema chapami innego opowiadania. Zastanawia mnie reakcja Edwarda na pojawienie się Belli. Pewnie myślał, że ona go zostawiła, że jego pojawiająca się obawa, iż dziewczyna znika, urzeczywistniła się.

Komentarz krótki, ale mam nadzieję treściwy. Dziękuje za tłumaczenie. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Nie 20:00, 04 Kwi 2010 Powrót do góry

K8ella, z przyczyn technicznych bety nie było ostatnim razem. Wink
Dziękuję wszystkim za komentarze i głosowanie na HG w rankingu. :* Bez zbędnego gadania dodaję Wam kolejny rozdział (którego tłumaczenie - sama nie wiem czemu - szło mi baaardzo długo i opornie) i życzę wesołych świat.



Beta: Ewelina, bardzo Ci dziękuję love

ROZDZIAŁ 17.


Samotność sprzeczała się z Edwardem Cullenem. Zawsze. Ale kiedy inne dzieci przebywały w swoim własnym świecie, grając w gry planszowe i zdzierając kolana na placu zabaw, on był sam. Siedział w kącie swojego pokoju, a jego zabawki leżały w pudełku stojącym przy łóżku, natomiast ukochany fortepian znajdujący się w sunroomie na piętrze pokrywała warstwa kurzu. Spoczywała na nim jedynie pusta kartka papieru. Usiadł po turecku na podłodze i mocno chwycił ołówek, jakby chronił go przed złamaniem. Czasami coś zapisywał, czasami nie, lecz uspokajało go to, że słowa, które wyczarowywały się w jego umyśle, nigdy by go nie zawiodły.
Miał jedenaście lat. Kończył pisać poemat o drzewach, jesieni i liściach – bezmyślnych, nic nieznaczących dla niego rzeczach. Dookoła niego panowała ciemność, a kiedy głośno zaburczało mu w brzuchu, zorientował się, że była już ósma.
Nagryzmolił kilka ostatnich linijek, a czytając cały tekst, napawał się dumą. Usatysfakcjonowany uśmiech zawitał na jego twarzy, ponieważ nigdy nie dokończył czegoś, co mu się podobało. Dla niego był to milowy krok.
- Mamo? – wykrzyczał, trzymając kartkę w ręce. Nie słysząc odpowiedzi, zawołał ponownie. Zbiegł ze schodów, a jego skarpetki ślizgały się na drewnianej podłodze, gdy rozglądał się po pokoju. Zmarszczka, która powstała na czole, pogłębiła się, ponieważ nikogo nie widział.
- Wyszli – oznajmiła niania, zerkając na niego z kanapy znajdującej się w salonie. Zasmucił się na tę wiadomość.
- Dokąd?
- Na uroczystość dobroczynną – powiedziała z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od swojej robótki ręcznej.
Ramiona Edwarda gwałtownie opadły. – Kiedy wrócą? – naciskał, a jego podekscytowanie wkradło się do barwy głosu.
Westchnęła wycieńczona. – Nie wiem, Edwardzie. Zresztą powinieneś iść już do łóżka. Zacznij przygotowywać się do snu.
Zacisnął zęby i niechętnie wrócił na górę, tupiąc przy tym na schodach. Drzwi niemal wyleciały z zawiasów, gdy trzasnął nimi z hukiem.
Następnego ranka powinien pójść do szkoły, jednak nie mógł zasnąć. Przebrał się w piżamy i dokładnie szesnaście razy umył zęby – nie mniej ani nie więcej.
Kiedy strugi deszczu spływały po szybach, wślizgnął się pod kołdrę. Drżenie sprawiło, że zaczął dygotać zębami, więc owinął ramiona kocem. Postanowił, że nie zgasi światła przed powrotem rodziców. Miał cichą nadzieję, że przyjdą, by otulić go do snu, ale powątpiewanie zmniejszyło jego optymizm.
Błyski nieznacznie rozświetliły bezbarwne niebo, a po nich pojawiły się grzmoty tak głośne, że aż trzęsły domem. Dłonie Edwarda - jak również i jego ciało – drżały, a on ukrył się pod kołdrą i przyłożył je do głowy. Światło zgasło, zegar się zatrzymał, a pokój spowiła ciemność. Westchnienie uwięzło mu w gardle, jednak nie odważył się krzyknąć. Wiedział, że to nie przyniesie niczego dobrego.
Minęła godzina, potem dwie. Każdy złudny dźwięk doprowadzał go do krawędzi, a za każdym razem, gdy wydawało mu się, że słyszał odgłosy stawianych na schodach kroków, jego uszy unosiły się z podekscytowania. Kiedy wielki zegar dziadka wybił północ, zaczął się niepokoić. Zaalarmował go dźwięk samochodu leniwie wjeżdżającego na podjazd, lecz gdy wyjrzał za okno, ujrzał, że parkował on pod domem po drugiej stronie ulicy.
- Mamo? Tato? – szeptał po usłyszeniu kolejnego hałasu. Stawił czoło ciemności i wyszedł z łóżka, przyciskając do piersi poduszkę. Kroczył do przodu, wędrując palcami po ścianie w poszukiwaniu drzwi. Podskoczył, kiedy duża sosna uderzyła o okno. Lustro należące do jego babki spadło z mebli, gdy o nie zahaczył, przez co on także stracił równowagę i upadł. Przeszywający ból rozprzestrzenił się na jego dłoni, a on mógł poczuć sączącą się z rany krew.
Wpatrywał się w lustro z przerażeniem. Każdy wiedział, co znaczyło jego pęknięcie: siedem lat nieszczęścia. Był to nieunikniony pech piątku trzynastego.
Skradł się do przodu, niepewnie sięgając po roztrzaskane szkło, które uściełało podłogę. Ból dostał się do jego klatki piersiowej jak ogień – palący i piekący, choć nie pochodził on od skaleczenia. Opanowało go potworne osamotnienie i nie stało się to po raz pierwszy.
Oblał go zimny pot, a on zatrząsł się, nie mogąc nad tym zapanować, i opadł na podłogę, chowając głowę między kolanami. Przycisnął do rany starą koszulkę i trzymał ją, aż krwawienie ustało. Pulsująca krew go oszałamiała, ale zamroczenie przeszło niezauważone. Był osłupiony. Teraz także przeklęty. I był sam.
Po tym, jak zasnął na twardej, drewnianej podłodze, noc minęła mu bezsennie. Obudził się zbyt wcześnie jak na dziecko w swoim wieku i po szarpaniu się ze sztywnymi ubraniami założył nowe. Zszedł ze schodów, nadal trzymając stanowczo w ręce wiersz, ponieważ pragnął go pokazać rodzicom. Chciał poczuć dumę. Idąc, podpierał się poręczy, a pokonując ostatni schodek, uderzył głośno w ziemię. Przemknął do kuchni, a anielski uśmiech na jego twarzy zmalał, gdy rozglądnął się po pustej przestrzeni.
Panujący w pomieszczeniu porządek uświadomił mu, że jeszcze nikt w nim nie zagościł. Wrócił na górę, zaglądając po drodze do różnych pokoi do czasu, aż zauważył rodziców. Wszedł do głównej sypialni, stając na palcach, by dosięgnąć wielkiej klamki.
Gdy postawił zaledwie dwa kroki, jego matka wyszła z łazienki ubrana w strój do pracy. Nim zobaczyła, że jej chłopiec stoi bezczynnie przy drzwiach, mamrotała coś do siebie, grzebiąc w stosie papierów.
- Edwardzie, tu jesteś – powiedziała śmiało. – Gdzie się podziewałeś? Szukałam cię.
Wzruszył ramionami, a jego oczy się poszerzyły. Przesunął się w stronę ściany i oplótł brzuch ramionami, obserwując, jak kobieta siada przy toaletce i czesze włosy.
- Twój ojciec już wyszedł – wymruczała, skupiając się na zapięciu swego naszyjnika. – Oboje wrócimy bardzo późno. Bądź w łóżku o ósmej. Zrobisz sobie makaron z serem, prawda?
Nie pozwolił na to, aby głos mu zadrżał. – Gdzie jest Lauren? – spytał cicho, bojąc się, że ją zdenerwuje. Nie była rozmowną kobietą, a na wiele pytań nie reagowała zbyt dobrze.
Westchnęła z irytacją. – Wzięła wolne, Edwardzie – odparła, jakby było to oczywiste. – Jesteś wystarczająco duży, żeby samemu sobie poradzić. Ona nie musi cię niańczyć.
Był do tego przyzwyczajony. Miał jedenaście lat, jednak czuł się o wiele starzej.
- Nie narób bałaganu – ostrzegła, klepiąc go po głowie i biorąc torebkę. Raz spuściła na niego wzrok, dostrzegając w jego ręce kawałek kartki, który zgniótł w pięści.
- Mamo? – powiedział, gdy wychodziła za drzwi. Zatrzymała się. Wymanikiurowane paznokcie spoczęły na klamce, a on mógł ujrzeć, że jej kłykcie pobielały. Odebrał ciszę jako zachętę do kontynuowania, więc śmiało zrobił krok naprzód.
- Mamo, przeczytasz to? – zapytał, nieśmiało podając jej kartkę. Spojrzała na nią, jakby dotknięcie papieru mogło ją poparzyć. Jej spojrzenie przebiegło po tekście, po czym wyszarpała go za rogi.
- Co to? – zapytała ze słyszalną pogardą.
- Wiersz – odpowiedział Edward, wypinając pierś i prostując się najbardziej jak to możliwe. Zmarszczyła czoło, czytając każdą linijkę i nie rozumiejąc jej znaczenia, głębi i emocji, które próbował w niej zawrzeć Edward, nawet, jeśli miał tylko jedenaście lat. Dla niego to było coś więcej niż tylko zapisane słowa.
Po chwili niezręcznej ciszy przestała czytać, a Edward czekał z wstrzymanym oddechem, ale ona jedynie wsadziła kartkę do jego rąk. Gdy nie skomentowała poematu, chłopiec czuł potrzebę skłonienia jej do tego, by go pochwaliła.
- Co o tym myślisz, mamusiu? – spytał, próbując zachować spokojny ton głosu i neutralny wyraz twarzy. Lecz zamiast miłego komentarza i sympatii, jakiej oczekiwał, z niewiadomych powodów się zezłościła, a jej nozdrza rozszerzyły się, kiedy spiorunowała go wzrokiem.
- To dlatego twoje oceny są tak niskie? – wrzasnęła, niebezpiecznie zwężając oczy, choć nie podniosła głosu. Najbardziej przerażał go ten spokój. – Bo marnujesz czas na pisanie takich rzeczy?
Ze wstydu spuścił głowę, wiedząc, że lepiej będzie, jeśli nie odpowie. Już podjął ryzyko, pokazując jej swój tekst, i choć miał świadomość, że było to niezwykle podobne do pływania w wodzie, gdzie grasują rekiny, mimo wszystko się na to odważył.
- Muszę już iść, bo się spóźnię – prawie warknęła, zerkając na zegarek, który nosiła na nadgarstku. Szybko przeszła bez słowa obok Edwarda, wiedząc, że zdawał on sobie sprawę z jej podłości. Nie chciała tego widzieć, nie chciała o tym słuchać i nie chciała też, aby miał z tym coś wspólnego. I choć mogła posiadać dobre intencje, żądło odrzucenia boleśnie przeszyło jego kręgosłup.
Próbował zwalczyć łzy, zmusić się do tego, by nie płakać. Był chłopakiem, a chłopaki nie płaczą. Tak mówił mu ojciec. To jedynie ukazywało jego słabość oraz to, że był mięczakiem. Ukazywało, że nie był wystarczająco silny.
Nie mógł pozwolić na to, aby zdołował go jej komentarz. Przez całe życie rodzice tłumili jego pasje, lecz to się więcej nie powtórzy. Pisanie było czymś, co się go trzymało – postaci uginały się jego woli, wypełniając jego rozkazy. Bez ponoszenia żadnych konsekwencji mógł robić z nimi cokolwiek zechciał.
Milcząc, wrócił do swojego pokoju, gdzie wbrew zasadom bardzo mocno zatrzasnął drzwi. Zsunął się na podłogę i zamrugał, by obraz przed jego oczyma nie był tak rozmazany jak do tej pory, po czym spojrzał na słowa, z których wcześniej był dumny. Sięgnął po zeszyt, który leżał kilka metrów dalej, i otworzył go na nowej stronie. Wziął do ręki ołówek, przyciskając do linijki jego rysik. Nie zastanawiał się nad niczym – jedynie pisał. Szybko wezbrała się w nim ulga, gdy notował wszystko, co przyszło mu na myśl. Koherentność nie miała znaczenia. Dla niego była to ucieczka.
Kiedy usiadł w rogu ciemnego pokoju, przyciskając nogi i notes do klatki piersiowej, na jego twarzy pojawił się niemal pogodny uśmiech. Nie czuł się opuszczony. Nie był sam.

:-:-:

BELLA

Jego martwe spojrzenie mnie przeraziło. Widziałam złośliwość, czystą wściekłość i wiele smutku, w którym mogłabym utonąć, ale nigdy nie dane mi było zobaczyć tego zagubienia i bezsilności. Gwałtownie opuścił ramiona, a ja nie wiedziałam, jak powinnam zacząć tę rozmowę. Po kilku sekundach odwrócił wzrok, ponieważ jego intensywność nas przerastała.
Wzięłam drżący oddech, splatając palce, nim opadły one przy moich bokach. Miałam świadomość, co zrobiłam źle. Czy mój wyjazd był uzasadniony? Tak. Ale Edward odbierał go inaczej.
Zaczęłam zmniejszać przepaść między nami, jednak krzyknął do mnie, zanim miałam szansę, aby znacząco ruszyć naprzód.
- Nie.
Zamarłam w miejscu, cofając się tak daleko, aż natknęłam się na ścianę. Moje palce wysunęły się do przodu, żeby go dotknąć, ale byłam przestraszona tym, jak gwałtowne ruchy mógłby wykonać. Jego zdrowie psychiczne wydawało się balansować na krawędzi, a jeden zły ruch mógłby doprowadzić do upadku. Czekając na jakąś odpowiedź, bardzo zainteresowałam się wzorkami na dywanie.
Korzystając z okazji, podniosłam spojrzenie i skuliłam się, widząc, że Edward wpatruje się prosto w moim kierunku. Napotkałam jego wzrok, chcąc odwrócić własny, jednak nie potrafiłam. Ta intensywność odurzała, aczkolwiek była bardziej niebezpieczna, niż mogłam pojąć.
- Edwardzie? – wyszeptałam po kilku minutach ciszy. Odkąd odwrócił głowę, przed moimi oczami znajdował się jego profil, dzięki czemu widziałam ostry zarys jego szczęki i mogłam dostrzec, że się na mnie złościł. Nie reagował na swoje imię, ale wyglądało na to, że cisza go poruszała, gdy przygotowywał się do tego, co ma powiedzieć. Odetchnął, dławiąc się słowami znajdującymi się na końcu jego języka. Moja cierpliwość słabła, lecz musiałam sobie z tym radzić. Był wystarczająca zły, więc nie było potrzeby, bym dolewała oliwy do ognia.
Przez to zaczęłam się zastanawiać. Czy kiedykolwiek, gdy przyjdę, zastanę Edwarda, który będzie spokojny, wyluzowany i opanowany?
Wątpię.
Szarpnął się za włosy, a jego drżące ręce opadły. Zwrócił się w moją stronę, a twarz miał bledszą niż zazwyczaj, jakby nie spał od kilku dni. Trzęsienie ustało. Właściwie stało się nawet gorsze, ponieważ teraz dreszcze opanowały całe ciało. Przełknęłam, a Edward patrząc się na mnie, westchnął, by złapać oddech.
- Dlaczego, Bello? – spytał, próbując trzykroć, nim te słowa stały się wystarczająco głośne, abym potrafiła je usłyszeć. Jego głos był surowy i zachrypnięty, ledwie słyszalny z drugiego końca pokoju. Zdecydowałam się powoli przesunąć ku środkowi pokoju, gdyż bez tego nie rozumiałabym, co mówi.
- Co „dlaczego”? – zapytałam, potrzebując wyjaśnienia. Przecież było tyle rzeczy, za które mógłby mnie winić.
W niedowierzaniu pokręcił głową, a jego głos był słaby i zmęczony. – Dlaczego mnie zostawiłaś?
Wyglądał, jakby ktoś zastrzelił jego psa. Poczułam ucisk w klatce piersiowej, kiedy zobaczyłam zrozpaczony wyraz jego twarzy, który ze mnie szydził. Winił mnie. Wyśmiewał.
- Nie zostawiłam cię, Edwardzie – szepnęłam, pragnąc bardziej niż kiedykolwiek, by moja cierpliwość nie zmalała. Stłumiony szloch utknął w jego gardle, gdy wpatrywał się we mnie przepełnionym odrzuceniem spojrzeniem. Gwałtownie przytaknął, zaprzeczając temu, co powiedziałam.
- Właśnie to zrobiłaś – wykrzyknął. – Zostawiłaś mnie samego, a kiedy poszedłem do ciebie, nie było cię tam. Nie było cię tam.
Zachowywał się dziecinnie, a jego tors energicznie się podnosił. Przełknęłam emocjonalna gulę, która formowała mi się w gardle, gdy starałam się naprawić bałagan, jaki narobiłam. Skulił się, kiedy wysunęłam rękę w jego stronę, cofając się, jakby próbował mnie zmusić do tego, bym zobaczyła, jak zareaguje na dotyk. Przeciążenie bodźcowe.
- Przepraszam – wyszeptałam, a łzy pojawiły się w moich oczach, więc wściekle zamrugałam.
Zwęził oczy, a kolory odpłynęły z jego twarzy. To, o czym myślał, było oczywiste.
Nie wierzył mi.
- Edwardzie, możesz mnie wysłuchać? – spytałam, świadomie próbują przykuć jego uwagę. Zmarszczka na jego czole troszkę się zmniejszyła, choć odmówił spojrzenia na mnie. Byłam mu za to wdzięczna – głęboka pustka w jego oczach sprawiłaby, że straciłabym wątek.
Pokręcił głową.
Mocno przygryzłam wargę, zadręczając się myślami o tym, co zrobić, by mnie posłuchał. Wyglądało na to, że nic nie poskutkuje, a samo mówienie do niego tym razem nie wystarczało. Było inaczej niż dotychczas – nie miał napadu złości, a jego mieszkanie nie było zdewastowane, nie wrzeszczał ani się nie kłócił. Wszystko toczyło się niesamowicie spokojnie.
Słowa utknęły mi w gardle, a ja walczyłam, by je stamtąd wydostać. – Proszę? – błagałam. Musiał wiedzieć, że niechętnie go zostawiłam.
Skierował na mnie swoje chłodne spojrzenie, a uśmieszek ozdobił jego twarz. – Chcesz, żebym cię wysłuchał? – Zaśmiał się mrocznie, gdy przytaknęłam. – Nie – powiedział ze wstrętem. – Nie chcę wymówek. Nie mogę ich mieć.
- Edwardzie, to nie wymówka – próbowałam rzec, nim mi ponownie nie przerwał. – Nie musisz przyjmować moich przeprosin, ale możesz mnie przynajmniej posłuchać?
Odebrałam jego milczenie za zgodę i wolno zebrałam myśli, starając się wymyślić jakiś bezbolesny, szybki sposób na to, jak opowiedzieć mu moją historię, nim zraniłoby go to jeszcze bardziej. Usiadłam na kanapie i złączyłam palce. Prawie oczekiwałam, że zajmie miejsce obok, ale nie zaskoczyło mnie to, że pozostał na drugim końcu pokoju.
- Mój tato miał zawał – wyszeptałam drżącym głosem. – Musiałam pojechać do Forks, żeby upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
Edward wydawał się ledwie poruszony tą informacją, co mnie zszokowało. – Dlaczego nie zadzwoniłaś? – dopytywał, jakby to było źródłem jego wewnętrznych problemów. Ogarnęła mnie złość, kiedy dotarło do mnie, że nie obchodziło go, gdzie byłam i czy nic mi się nie stało. Samolubnie myślał, że celowo go porzuciłam.
- Myślisz, że mogłabym tak po prostu wstać i wyjechać? – warknęłam, podnosząc się. – Że nie byłam potrzebna tam, dokąd pojechałam?
Jego brak odpowiedzi świadczył o wielu rzeczach. Kipiałam złością. Stanowczo położyłam ręce na biodrach i ruszyłam w jego stronę.
- Naprawdę? – zapytałam cicho. – Myślisz, ze mogłabym ci to zrobić?
Stał sztywno, powoli zwracając wzrok w moim kierunku. Przybrał kamienny wyraz twarzy i patrzył na mnie z rażącym rozczarowaniem.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś? – szepnął.
- Nie miałam komórki – odparłam łagodnie.
- Czemu nie skorzystałaś z czyjejś? – warknął. Skuliłam się z powodu tego, jak beznadziejnie wyglądała ta sytuacja z jego punktu widzenia.
- Bo nie miałam twojego numeru, Edwardzie – odpowiedziałam. – Jak miałam do ciebie zadzwonić, skoro twój numer był zapisany w moim rozładowanym telefonie?
Była to kiepska wymówka i on o tym wiedział, ale to wszystko, co miałam na swoją obronę. Ból przeszył jego twarz, a on się obrócił, lecz zamiast krzyczeć, czego oczekiwałam, zaśmiał się złośliwie. Dźwięk ten roznosił się po pokoju, nim ucichł, pozostawiając po sobie dzwoniącą w uszach ciszę.
- Kim dla ciebie jestem, Bello? – zapytał.
Zrezygnowałam z zagłębienia się w tym pytaniu. – Co masz na myśli? – spytałam, łaknąc wyjaśnienia.
Złapał się za grzbiet nosa. – Kim jestem? – powtórzył zdenerwowany. – Przyjacielem? Jednym z pisarzy, z którymi przeprowadzasz wywiady? Kimś, komu charytatywnie pomagasz? Kim? – Jego zniecierpliwienie narastało, gdy powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Nie słyszał ani słowa z tego, co powiedziałam.
Mój niepokój przejął kontrolę nad gniewem. Zajadle potrząsnęłam głową, mając nadzieję, że nim mnie zignoruje, dostanę szansę, bym mogła przekazać mu swoje myśli.
- Nie, Edwardzie – stwierdziłam zwyczajnie.
- Więc kim? – wykrzyczał, a jego twarz poczerwieniała z wściekłości. Pragnęłam mu to dokładnie wyjaśnić, ale skróciłam swoją wypowiedź. Z powrotem usiadłam, nie chcąc się z nim kłócić.
- Nie wiem – wyszeptałam tak cicho, że musiał poprosić mnie o powtórzenie. Przez mój brak należytej odpowiedzi dręczące wspomnienie przemknęły przez jego twarz. Osunął się na podłogę, opuszczając głowę do klatki piersiowej i przyciskając czoło do kolan. Ja zaś stałam na drżących nogach i z determinacją przemierzyłam pokój oraz poczułam niesamowitą siłę, gdy do niego podeszłam. Uklękłam, ignorując ból napiętych mięśni. Dotknęłam ręką jego ramienia, mając nadzieję, że to go pocieszy, lecz jedynie zaskoczyło jeszcze bardziej. Odsunął się, nie mając pewności, że nie próbowałam go skrzywdzić.
- Jak sądzisz, kim dla mnie jesteś? – Jego myśli były tak samo ważne jak moje. Podniósł swoje puste spojrzenie. Otworzył usta, by przemówić, jakby znał odpowiedź, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Ostro zmarszczył brwi i pobladł.
- Cholera, Bello, nie wiem.
- Ja też nie! – oznajmiłam pełna niedowierzania z powodu jego hipokratycznego stwierdzenia. – Więc jak któreś z nas ma wiedzieć?
Jego milczenie powiedziało mi, że wciąż go to nie przekonywało. Nie wierzył w to, że naprawdę nie miałam pojęcia.
- A co, gdybym pojechał z tobą do twojego taty? – szepnął, a ja prawie oniemiałam na sam pomysł tego, by poznał moją rodzinę. – Jak byś mnie przedstawiła?
Byłam przerażona. – Przedstawiłabym cię jako... Edwarda – powiedziałam w otępieniu, czekając, aż straci nad sobą panowanie.
- Ale... jako kogo, Bello? – Chwytał się wszystkiego, czego mógł, oczekując odpowiedzi, która go uspokoi, jednak ja nie potrafiłam mu takiej dać. Nie znałam jej.
- Nie wiem! – wrzasnęłam, wyrzucając ręce we frustracji. – Jako przyjaciela? Jak chciałbyś zostać przedstawiony?
Spuścił głowę. – Ja mówię ludziom, że jesteś moją dziewczyną.
Nie mam pojęcia, co mnie bardziej zaskoczyło - to, że Edward Cullen opowiada o mnie innym czy to, że postrzegał mnie jako swoją dziewczynę, a nie jako wścibską, wszystkowiedzącą dziennikarkę, która wtargnęła w jego życie. To sprawiło, że prawie się uśmiechnęłam, jednak jego gniewna mina powstrzymała kąciki moich ust przed uniesieniem się.
- Ale czy to źle? – rzucił, zaciskając pieści we włosach. – Powinienem mówić ludziom, że jesteś moją przyjaciółką? Moją... moim kim, Bello? Nie wiem.
Przerwałam mu. – Nie, nie, Edwardzie – odparłam łagodnie. – Po prostu... to mnie zaskoczyło.
Zamrugał raz, a potem drugi. – Dlaczego? – zapytał niedowierzająco, jakby codziennie okazywał uczucia i mówił do mnie czułe słówka.
- Bo... – zaczęłam, czując, że niedługo zaboli mnie głowa. – Nie wiedziałam, że uważasz mnie za swoją dziewczynę.
Moja deklaracja chyba go uraziła. – Czemu tak myślałaś? – spytał niewinne. Ogarnął mnie przypływ uczuć, ponieważ dotąd uważałam go za załamanego, emocjonalnie wycieńczonego człowieka. Łzy drażniły moje oczy, więc kolejny raz zamrugałam.
- Nie wiem.
Spuścił wzrok na podłogę. Moje oczy - już przyzwyczajone do ciemności – mogły zobaczyć krzywdę i ból wyryte na jego twarzy. Źle się czułam z tym, że zasmuciłam go jeszcze bardziej.
Westchnęłam, ale szybko dotarła do mnie pewna myśl. Błyszczące zdjęcia ze szmirowatego magazynu pojawiły się w mojej głowie, a ja odruchowo się rozglądnęłam, patrząc, czy ma gdzieś egzemplarz tej gazety.
- Czekaj – powiedziałam, wyciągając przed siebie ręce. – Nie jesteś zły z powodu zdjęć?
Zamknął usta, skutecznie powstrzymując się przed zripostowaniem. Tysiąc emocji pojawiło się na jego twarzy, ale orientacja nie była jednym z nich.
- Jakich zdjęć? – spytał, naciskając na skronie. Zamknął oczy, a ja zamarłam. Jeśli o nich nie wiedział, powiadamianie go o nich i jeszcze większe stresowanie miało jakiś sens?
Tak, miało. Musiał usłyszeć o nich ode mnie, a nie od jakiegoś przechodnia, który niewątpliwie wprowadziłby go w błąd.
- W pewnej gazecie – wyszeptałam, obawiając się jego reakcji. – Dali... na okładkę twoje zdjęcie. I moje. Pisząc, że... jesteśmy razem.
Jego oczy bardzo się poszerzyły, a ja wpatrywałam się w niego niepewnie, szukając jakiegoś rodzaju odpowiedzi.
- Co napisali? – zadał pytanie śmiertelnie spokojny i opanowany. Wzruszyłam ramionami, potrząsając energicznie głową.
- Nie wiem, ale Edwardzie, ja...
Przerwało mi pukanie do drzwi. Podczas gdy ja zastanawiałam się, kto mógłby przyjść do Edwarda w środku nocy, on wydawał się niewzruszony. Moja riposta uwięzła w gardle, kiedy przybrał pusty wyraz twarzy.
- Śmiało – szepnął zachrypniętym i surowym od krzyków głosem. – Otwórz.
Zatrzymałam się na moment, żeby zobaczyć, czy to nie podstęp, ale gdy ktoś ponownie zapukał, a on nakłonił mnie, bym podeszła do drzwi, zrobiłam to.
Nie widziałam Carlisle’a Cullena od spotkania autorskiego Edwarda. Czułam się, jakby to wydarzenie miało miejsce przed laty. Kiwnął do mnie głową, wiercąc się. Carlisle nie wyglądał na osobę, która okazywała coś więcej od profesjonalizmu, a jego zdenerwowanie bez wątpienie było spowodowane prze mnie.
Przeszedł obok mnie, przyspieszając na widok Edwarda, który siedział zwinięty w kulkę na podłodze. Ledwie zdążył nabrać tchu, nim szybko zaczął zadawać mu pytania, które z powodu narzuconego tempa ledwie rozumiałam. Mówił coś o kuracji. O Bezsenności. Izolacji. Nie umiałam złożyć tego do kupy.
Zastanawiałam się nad tym, lecz wróciłam do rzeczywistości, gdy usłyszałam swoje imię. Podniosłam wzrok, by spojrzeć na stojącego naprzeciw mnie Carlisle’a. Jego usta ułożyły się w ponurej linii.
- Mogłabyś dać nam chwilę? – spytał, nie zostawiając miejsca na sprzeczki. Zapanowała całkowita cisza, a protesty Edwarda stopniowo dobiegały ku końcowi. Przytaknęłam, bez słowa wychodząc na pusty korytarz. Osunęłam się na podłogę i oparłam o ścianę. Słyszałam dochodzące ze środka niewyraźne głosy, ale po chwili przestałam skupiać się na tym, o czym rozmawiali.
Poczułam przypływ nostalgii, który odebrał mi powietrze. Uchwyciłam się samej siebie, oplatając klatkę piersiową ramionami. Pragnęłam cofnąć się w czasie do okresu, kiedy sprawy nie były skomplikowane. Kiedy świadomie nie spędzałam większości swojego czasu na ostrożnym zachowywaniu się w towarzystwie Edwarda. Kiedy nie był on zagadką. Nie znałam go, lecz byłam nim zaintrygowana. Poznawanie jego myśli i toku rozumowania niezwykle przerażało.
Krzyki stawały się coraz głośniejsze, a minuty mijały. Wkrótce zdecydowałam, że nadszedł czas, aby stamtąd pójść. Wstałam i zatrzymałam się przy drzwiach na wypadek, że któryś z nich mógłby teraz wyjść, lecz była to płonna nadzieja. Po kilku kolejnych minutach zeszłam wolno ze schodów. Na korytarzu jak i w innych częściach budynku było pusto, jednak mi to nie przeszkadzało. Miałam czerwoną twarz i podkrążone oczy, a moje włosy stanowiły istny bałagan. Nie chcąc jeszcze opuszczać tego miejsca, wyszłam na chłodne, październikowe powietrze i usiadłam na pustym przystanku autobusowym. Nie miałam pewności, czemu po prostu nie poszłam do domu.
Wiele rzeczy zakłócało mój spokój. W torebce miałam książkę jak również setek maili na komórce, których jeszcze nie przeczytałam. Mogłam wstać i przenieść się z lodowatej, przymarzniętej ławki na drugą stronę ulicy do ciepłego, suchego Starbucksa. Mój samochód był zaparkowany tylko kilka stóp dalej, co dawało mi możliwość pojechania, gdziekolwiek zechcę.
Pomalutku wsadziłam palce do kieszeni, tam szarpałam się z kluczykami, ale szybko je wypuściłam. Nigdzie się nie wybierałam.
Liczyłam szpary w chodniku i patrzyłam na numery rejestracyjne niebieskich samochodów, które mnie mijały. Za każdym razem, gdy słyszałam zatrzaskiwanie drzwi, moja głowa w oczekiwaniu przekręcała się w prawo, lecz przed jedenastą niczego nie ujrzałam. Wtedy to drzwi obrotowe gwałtownie się przekręciły i wyszedł przez nie niechlujnie wyglądający doktor Cullen.
Na początku mnie nie zauważył, a swój ostry wzrok skierował na chodnik. Odchrząknęłam i zadrżałam, bawiąc się zamkiem kurtki. Spojrzał w moją stronę i podszedł do mnie, po czym usiadł obok, kładąc ręce na kolanach.
Mój oddech stał się płytszy niż zwykle, dając mi znak, że mimo iż zawsze Edward zachowywał się nietypowo, tym razem było inaczej. Przekroczył granice swojej wytrzymałości.
- To ty jesteś tą dziewczyną, którą zachwyca się mój syn.
Mój oddech na zimnym powietrzu zamienił się w dyszenie. – Słucham? – powiedziałam, mając pewność, że czegoś nie dosłyszałam, lecz smutny uśmiech na jego twarzy dowiódł, że było inaczej.
- Bello – odparł, jakby sprawdzał, jak brzmi moje imię, gdy wypowiada się je na głos. – Tak, Edward jest tobą dosyć zafascynowany.
Ogarnęło mnie zmieszanie. – Mówi o mnie? – zapytałam zakłopotana. Swojemu ojcu? Coś tu się nie zgadzało. Ale Carlisle przytaknął, przez co stałam się jeszcze bardziej zdezorientowana.
- O tak – rzekł z roztargnieniem, wyglądając na tak samo zaskoczonego tym faktem jak ja. – Jego matka i ja od dawna nie słyszeliśmy, żeby tak wiele mówił. Jednak nawet zadzwonił, by o tobie porozmawiać.
Uniosłam brwi. – Dzwonił? – Przypomniałam sobie, co powiedział mi Emmett kilka miesięcy temu. „Nie rozmawia ze swoją matką od siedmiu lat”.
Carlisle wyglądał na zmieszanego. – Cóż, czasami częściej, czasami rzadziej. I tak ledwo się z nami kontaktuje, jeśli nie przylatuję do miasta, aby go odwiedzić. Ale zadzwonił do domu pierwszy raz od... jakiegoś czasu – wyznał zaskoczony. W jego oczach widoczny był podziw, który tylko powiększył moje poczucie winy. Nie zasługiwałam na to. Światło, w jakim mnie widział, było nieprawdziwe, a piedestał, na jakim mnie postawił, zdecydowanie za wysoki.
- Panie Cullen, to, co wydarzyło się dzisiaj w nocy... Nie rozumiem tego – przyznałam. – Jeśli zdenerwowałam Edwarda, zrobiłam to całkowicie niezamierzenie.
- Wiem, Bello – odpowiedział krzepiąco. Kłębiło mi się w żołądku.
- Wie pan?
Przytaknął uroczyście. – Bello, spędzałem z Edwardem sporo czasu. Obserwowałem, jak staje się mężczyzną, którym jest teraz, ale nie obyło się bez reperkusji.
- Reperkusji? – powtórzyłam zdezorientowana. – Co ma pan na myśli?
Zamilkł na moment, po czym ponownie się odezwał. – Patrzenie, jak dorasta, nie było łatwe. Jestem pewien, że już zauważyłaś, że Edward nie jest... osobą, z którą łatwo się dogadać.
Wzruszyłam ramionami niepewna, co miał na myśli. – Nie do końca, ale nie jest to też takie ciężkie – oznajmiłam obojętnie.
Zachichotał rozbawiony. – Lubię, jak stajesz w jego obronie – powiedział w zamyśleniu. – Wiesz, od wielu lat nikt nie kłopotał się, by go poznać.
Zmarszczyłam brwi. – Jak to możliwe? – zapytałam, wracając wspomnieniami do naszych wspólnych wyjść na miasto. – Wszyscy go uwielbiają.
Carlisle pokręcił głową, uśmiechając się smutno. – Nie widziałaś sposobu, w jaki ludzie nawiązują z nim kontakt?
- Nie jest nadzwyczajny – odrzekłam. – Są po prostu... onieśmieleni jego osobą.
To, że przekręcił głowę, oznajmiło mi, że nie miałam racji.
- Bello, w przeciwieństwie do tego, co twierdzi Edward, ludzie czytający jego książki są inteligentni. Nie trzeba być nie wiadomo jakim geniuszem, by zauważyć, że jest on inny, powściągliwy i mimo tego, na jakiego próbuje wyglądać, dosyć słaby. Ludzie mogą dostrzec jego walkę.
- A nie chcą zobaczyć, jak ona się zakończy?
Prychnął. – Oczywiście, że nie. Wierzą w to, co słyszą. Że to wariat. A ty jesteś pierwszą osobą z poza rodziny, która dała mu szansę.
Wina, którą wpoił mi Edward, stawała się coraz większa. Byłam pierwszą osobą, która od kilku lat spędzała z nim czas, a mimo to czuł on się samotny i porzucony.
- Co ja takiego robię?
Carlisle wiedział, o co mi chodziło. – Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. – Westchnął. – Pomagałem Edwardowi, jak mogłem, ale nigdy nie widziałem go w takiej sytuacji.
Zastanawiałam się, jak Edward zachowywał się, kiedy odizolował się od rodziny. Ponoć był to jego pomysł, ale czy reagował inaczej?
- Często go pan odwiedza? – spytałam najtaktowniej jak potrafiłam.
Kiwnął głową. – Tak często jak potrzeba – przyznał. – Rzadko składam czysto towarzyskie wizyty, zazwyczaj jestem tu wtedy, gdy wymaga tego sytuacja jednego z moich synów. Wpadam na chwilę, jeśli słyszę, że potrzebują pomocy.
- Racja – wymamrotałam, drżąc z powodu podmuchu wiatru. Carlisle delikatnie położył dłoń na moim ramieniu.
- Idź odpocząć, Bello – oznajmił łagodnie, patrząc na moje wyczerpanie. – Podałem Edwardowi leki, więc teraz śpi. Nic mu nie będzie.
Nawet nie starałam się ukryć mojego sceptycyzmu. – Jest pan pewien?
- Tak – stwierdził stanowczo. – Twoje siedzenie tutaj niczego wam nie da. Jedź do domu.
Przygryzłam wargę i przytaknęłam. – Dobrze – wyszeptałam, podnosząc się z chłodnej ławki. Moje klucze zabrzęczały w kieszeni, gdy je wyciągałam. Przekrzywiłam głowę, patrząc na budynek znajdujący się naprzeciw mnie.
- Dziękuję, panie Cullen – rzekłam, posyłając mu najlepszy uśmiech, jaki umiałam wymusić na swojej twarzy. Profesjonalnie pokiwał głową i wstając, złączył dłonie.
- Miło było cię widzieć, Bello.
Powrót do domu nie zajął mi wiele czasu. Byłam otępiała, a wydarzenia z dzisiejszego wieczoru nie pojawiały się w moim umyśle. W ciągu trzech godzin zasypiałam od czasu do czasu, nim z tego zrezygnowałam i zajęłam się pracą nad nowym artykułem, który pisałam do rana, gdy było już wystarczająco późno, bym wstała i wyszła z domu. Wykonałam niezbędne czynności, poszłam na zakupy i zebrałam pranie, ale jedyną rzeczą, którą chciałam zrobić, było pójście do Edwarda i porozmawianie z nim. Co prawda odbyłam z nim rozmowę minionego wieczoru, ale w rzeczywistości niczego sobie nie wytłumaczyliśmy. Ja nie słyszałam tego, co miał mi do powiedzenia, a on nie słyszał mnie.
Miałam nadzieję, że Carlisle z nim został. Wiedząc, jak wyglądały jego relacje z Edwardem, prawdopodobnie tak się stało, jednak nie byłam tego pewna. Nie chciałam, żeby przebywał sam.
Wchodząc na parking z reklamówkami wiszącymi na nadgarstku, poczułam wibrowanie telefonu, który trzymałam w kieszeni. Wsadziłam je do furgonetki, po czym odebrałam, aczkolwiek ostrożnie.
- Bella – przywitała się spokojnie Rosalie. – Jesteś zajęta?
- Nie. Czegoś potrzebujesz? – spytałam.
Westchnęła. – Mogłabyś się później ze mną spotkać? Chyba powinnyśmy porozmawiać.

-

-

- Jaki jest twój ulubiony smak lodów, Bello?
Po sytuacji, która miała miejsce w mieszkaniu Edwarda, Carlisle uspokoił go wystarczająco, by poszedł on spać. Niechętnie opuściłam jego mieszkanie. Co, jeśli się zbudzi, a mnie tam nie będzie? Choć przecież dwóch Cullenów zapewniło mnie, że wszystko będzie z nim w porządku.
Następnego ranka Rosalie i Lilly zaprosiły mnie na miasto, bez wątpienia chcąc oderwać mnie od myślenia o Edwardzie i jego zachowaniu. Rzuciłam okiem na gorliwą dziewczynkę, a uśmiech wkradł się na moją twarz, gdy jadłam rożka.
- Waniliowy – odpowiedziałam, śmiejąc się, ponieważ zmarszczyła nosek w obrzydzeniu.
- Czemu? – zapytała, wycierając swoje klejące raczki w dżinsy, przez co Rosalie posłała jej pełne dezaprobaty spojrzenie. – Waniliowy nie jest dobry.
Próbowałam zachować powagę, gdyż jej lody miały smak tortu urodzinowego. – Dla mnie jest.
- Ten jest lepszy – oświadczyła, szeroko się uśmiechając i pokazując, że ma pomazaną lodem buzię. Rosalie zachichotała i zwalczyła serwetkę, próbując utrzymać córkę w jednym miejscu, aby wyczyścić jej twarz.
- Lilly, idź się pobaw – zaproponowała, wskazując na huśtawki znajdujące się po drugiej stronie parku.
- A ty i Bella pójdziecie ze mną? – spytała z nadzieją w głosie, a rozczarowanie pojawiło się na jej buzi, gdy Rosalie pokręciła przecząco głową.
- Nie, musimy porozmawiać. Ale zaraz tam przyjdziemy.
Lilly zmarszczyła brwi. – O czym będziecie rozmawiać?
- O sprawach tylko dla dorosłych. – Zaśmiała się Rosalie, wygładzając włosy z twarzy córki.
Znów zmarszczyła swój nosek, po czym przeskoczyła dużą przestrzeń trawy i wskoczyła na huśtawkę, używając całej siły nóg, by się rozkołysać. Rosalie obserwowała ją przez chwilę, a następnie zwróciła się do mnie.
- Strzelam, że nie rozmawiałaś z Edwardem.
Potrząsnęłam głową, czując w brzuchu zmieszanie. – Nie, jeszcze nie – przyznałam, próbując opanować drżenie mojego głosu.
- Tak sądziłam – powiedziała, kiwając głową w zrozumieniu, nim kontynuowała. – Posłuchaj, Bello. Nie chcę znać szczegółów z tego, co wydarzyło się podczas weekendu. To nie moja sprawa i pewnie będzie lepiej, jeśli nie dasz mi kolejnego powodu do nielubienia Edwarda.
Zacisnęłam usta z powodu jej kategorycznego oświadczenia, ale zasygnalizowałam jej, aby kontynuowała.
- Ale... z tobą wszystko w porządku?
Szok zagościł na mojej twarzy. – Słucham? – spytałam, bo na pewno dobrze jej nie usłyszałam. – Czy ze mną wszystko w porządku?
- Spędziłam trochę czasu w towarzystwie Edwarda – oznajmiła. – I wiem, że jego... napady złości nie są najłatwiejsze do zniesienia.
Zmarszczyłam czoło. – To nie są napady złości – odparłam defensywnie. – Miał powód, żeby być na mnie zły.
Uniosła rękę do góry. – Nie wiem, co się stało – powtórzyła. – Ale kiedy Carlisle przyszedł do nas wczoraj wieczorem, oczywistością było, że coś się wydarzyło.
- Carlisle przyszedł do was?
- Zatrzymał się u nas – wyjaśniła. – Chociaż razem z Emmettem spędzili większą część wieczoru na rozmawianiu o Edwardzie i jego zachowaniu. To Em zadzwonił po niego do Seattle. Przeważnie to właśnie on uspokaja Edwarda.
- Co mówili...? – sprowokowałam, nie przejmując się tym, czy chciałam to wiedzieć czy też nie. – Doszli do jakichś wniosków?
- Żadnych. – Westchnęła zmęczona. – Tak samo jak ja i ty nie wiedzą, co robić.
- Powinnam tam pójść? – spytałam, opierając się pragnieniu obgryzienia paznokci. Robiłam to zawsze, kiedy się denerwowałam. Ale ona zamiast się zgodzić, zaprotestowała.
- Nie wydaje mi się, żeby był to najlepszy pomysł – oznajmiła, zniżając głos. Osunęłam się na ławce, opierając głowę o jej oparcie.
- Dlaczego? – spytałam zirytowana. Podążanie za jej tokiem myślowym było niemożliwe.
Szybko usiadła, a jej oczy zabłysnęły z entuzjazmu. – Wiesz, co wydaje mi się, że powinnaś zrobić? – zadała retoryczne pytanie, klepiąc mnie po kolanie. Jej nowoodkryty optymizm wprawił w mnie w zakłopotanie.
- Nie mam pojęcia – mruknęłam szczerze, prawie mając pewność, że nie przystałabym na nic, co mi zaproponowała. Ale jeśli zauważyła moją niechęć, nie skomentowała jej.
- Wyciągnij go z domu – zasugerowała. – Po prostu... idź i pokaż mu, że świat nie jest do kitu.
Zachichotałam na jej dobór słów. – Mam zaprosić go na randkę? – Czułam się, jakbym znów była w liceum.
Przytaknęła w zgodzie. – Tak jakby. Stając z nim twarzą w twarz i zmuszając do rozmowy o wydarzeniach z weekendu, niczego nie osiągniesz. Tylko wepchniesz go w głąb jego muszelki. Wątpię, żeby ostatnio dobrze się bawił, nie przebywając w swoich lub twoim mieszkaniu.
- A jeśli nie zechce? – zapytałam, a nieśmiałość wkradła się do mojego głosu.
- Bello, przekonaj go. Bez względu na to, za co się na ciebie gniewa, na pewno miałaś powód, aby postąpić w taki sposób, w jaki postąpiłaś. Porozmawiaj z nim.
Nie mogłam zapobiec złości, jaką poczułam. Charlie cierpiał z powodu zawału, a Edward zamiast mnie pocieszyć, martwił swoimi odczuciami. Nie potrafiłam temu zaradzić. To wszystko wydawało mi się niewiarygodnie dziecinne, ale jednak chodziło o Edwarda.
- Dobrze – odpowiedziałam. – Pomyślę o tym.
Uśmiechnęła się czule. – Wiem, że to ciężkie, Bello, ale podziwiam cię za to, co robisz.
- Mamusiu! – wrzasnęła Lilly, wierzgając gorączkowo nogami w próbie rozhuśtania się. – Pomocy!
Zaśmiała się i wstała, jakbyśmy nie przeprowadziły przed chwilą rozmowy, która tak poważnie na mnie wpłynęła. – Zostałyśmy wezwane.
Poszłam za nią, zastanawiając się, jak to pociągnę.

:-:-:

Łatwość, jaką powiązałam z zadzwonieniem do Edwarda i zaproponowaniem mu wyjścia, szybko zniknęła. Sama myśl o podniesieniu telefonu sprawiała, że robiło mi się niedobrze w obawie, co mógłby odpowiedzieć, gdyby usłyszał, że to ja jestem po drugiej stronie słuchawki. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą od czterech dni, a przez to ogarnął mnie niepokój.
Wyglądało na to, że nie tylko Edward był od kogoś zależny.
- Alice, on musi mnie teraz nienawidzić – jęknęłam, okrążając palcem wnętrze miski. Zlizałam lukier, ignorując jej piorunujące spojrzenie.
- Odłóż to – powiedziała, podnosząc naczynie i mieszając składniki jeszcze bardziej. – I on cię nie nienawidzi. Po prostu dramatyzujesz.
- Nieprawda. – Dziecinnie zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ramiona. – Nie rozmawiałam z nim od kilku dni! Musi mnie nienawidzić.
- To jedyny wniosek, jaki wyciągnęłaś? – Prychnęła, zajmując się gotowaniem. Poproszono ją o zorganizowanie cateringu na ślub, który ma się odbyć jutro, więc przejęła kontrolę nad moją kuchnią, werbując mnie jako swoją asystentkę.
- A jaki jeszcze miałabym wyciągnąć?
- Może, że jest zajęty – zasugerowała. – Jego tato jest w mieście. Może spędza z nim czas.
Pokręciłam głową. – Wątpię.
- Możesz przestać być taką pesymistką? Edward cię nie nienawidzi. Może jeśli przestaniesz zachowywać się jak dziecko i zadzwonisz do niego, dowiesz się, co się z nim dzieje.
Wystawiłam język. – To podły chwyt.
Zatańczyła dookoła mnie, naciskając na guziki na piekarniku.
- Och, i masz wiadomość – oznajmiła, wskazując na notatnik leżący przy telefonie. – Ktoś dzwonił do ciebie, kiedy brałaś prysznic.
Wywróciłam oczami, zeskakując z blatu, by wyrwać kartkę. Nagryzmolone na niej imię uczyniło mnie jeszcze bardziej niespokojną niż dzwonienie Edwarda, co wzruszyło mnie bardziej, niż chciałam przyznać.
Embry Call był prawdopodobnie większym fenomenem niż Edward. Jego thrillery dorównywały tym, które wyszły spod pióra Stephena Kinga. Nieustanie telefonowałam do niego w nadziei, że uda mi się umówić z nim na wywiad, ale każda próba kontaktu kończyła się tym, że jeden z jego asystentów mówił mi, że oddzwoni do mnie w późniejszym terminie. A nie dzwonił do mnie aż do dzisiaj.
- Spójrz tylko, rezerwujesz sobie wybitnych pisarzy. – Zaśmiała się Alice, krzycząc do mnie przy wtórze pracującego miksera. Uciszyłam ją, ponieważ będąc dobrej myśli, drżącymi dłońmi podnosiłam telefon.
Połączyłam się z kobietą, która przenikliwym głosem niegrzecznie poinformowała mnie, że w tej chwili był on nieosiągalny. Zaczerpnęłam niepewny oddech, mówiąc jej o otrzymanej od niego wiadomości, a kiedy zapadła między nami cisza, wiedziałam, że Embry Call nieczęsto dzwonił do kogoś osobiście.
- Proszę chwileczkę zaczekać – wymamrotała. Stukałam stopą o podłogę, świadomie ignorując spojrzenia Alice.
- Panno Swan – przywitał się sympatycznie, zbijając mnie z tropu. – Nie sądziłem, że zadzwoni pani tak szybko. Dziękuję.
Przygryzłam wnętrze policzka, żeby powstrzymać się od śmiechu z powodu tego absurdu. Embry Call czekał, aż do niego zatelefonuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie – oświadczyłam. – W czym mogę pomóc?
- Właściwie dzwoniłem w sprawie wywiadu – powiedział nonszalancko, a ja mogłam poczuć, jak moja szczęka groziła opadnięciem. – Kiedy ma pani czas?
- Mówi pan poważnie? – spytałam zszokowana, a on się zaśmiał, powtarzając się. – Jestem do pana dyspozycji.
Podyktował kilka dat, a ja je zapisałam, nie mając pewności, dlaczego w końcu się ze mną skontaktował. Rozmawialiśmy przez kilka minut, a jego oświadczenie wprowadziło mnie w zakłopotanie.
- To ty jesteś tą dziewczyną, z którą widuje się Edward Cullen, prawda?
Moje spójne myślenie osłabło. – Uch, tak – rzuciłam, zastanawiając się, skąd, do licha, o tym wiedział.
- Nie znam Edwarda osobiście, ale z tego, co wiem, to dobry człowiek – dumał. – Podziwiamy jego talent.
Zaśmiałam się nerwowo. – Z całą pewnością wie, co robi.
Odchrząknął, gdy cisza wkradła się do naszej rozmowy. - W takim razie do zobaczenia osiemnastego – zakończył przed pożegnaniem się. Odłożyłam słuchawkę i starałam się unikać wścibskich pytań Alice, choć ignorowanie jej ciągłych komentarzy o tym, że powinnam zadzwonić do Edwarda, było trudniejsze. W końcu ustąpiłam, twierdząc, że pójście do jego mieszkanie będzie lepszym rozwiązaniem.
- To zbyt bezosobowe – rzekłam, nie oferując jej żadnych wyjaśnień. Telefonowanie było zbyt odległe. Uchwyciłam się myśli, że wszystko ułoży się lepiej, gdy zawitam u jego progu, jakkolwiek śmieszne wydawało się to pojęcie.
Zwlekałam z tym, ile mogłam, kręcąc się z Alice po kuchni do czas, aż poszłam wziąć prysznic i się przebrać. Niezbyt grzecznie odrzuciłam jej propozycję, że pójdzie ze mną, wiedząc, że Edward poczułby się jeszcze bardziej zagrożony, gdybym pojawiła się z kimś innym. To irracjonalne, jednak znałam go. Jego odpowiedzi nigdy nie były normalne.
Powiedzenie, że był wstrząśnięty, kiedy go odwiedziłam, to niedopowiedzenie. Wyglądał gorzej niż ostatnim razem, jeśli to w ogóle możliwe. Pod jego oczami znajdowały się upiornie fioletowe podkrążenia, a jego twarz była ziemista, pozbawiona wszelakich kolorów. Miał spuszone ramiona i wyglądał zbyt szczupło, a szkieletowane palce pasowały do niedożywionego ciała. Bez słowa cofnął się, robiąc dla mnie przejście, co zapoczątkowało mój własny wstrząs. Ściągnęłam rękawiczki, ogrzewając się w niewielkim korytarzu.
- Cześć – mruknęłam, posyłając mu słaby uśmiech. Spotkałam się z ostrym spojrzeniem, a jego usta się wykrzywiły, jakby moja obecność sprawiała mu ból. Westchnęłam. – Co u ciebie? – zapytałam, próbując zmusić go do jakiegoś rodzaju konwersacji, jednak ponownie wzruszył ramionami i nie zaoferował niczego więcej. Prawie oczekiwałam, że odpowie „w porządku” albo „dobrze”, lecz przywitał mnie ciszą, czymś, czego się nie spodziewałam.
Wsadziłam ręce do kieszeni kurtki, marząc, by się ode mnie odwrócił. Przez jego ciemne oczy nie mogłam skupić się na tym, o co chciałam zapytać, a jeśli potrzebowałam czegoś innego prócz cierpliwości, była to surowość.
- Edward, posłuchaj – zaczęłam, mówiąc do podłogi. – Uch. Robisz coś teraz?
To było głupsze niż sądziłam, ale przynajmniej załatwiało sprawę. Uniósł głowę w nieukrywanym zdziwieniu, a jego oczy ze mnie szydziły.
- A widzisz, żebym robił? – spytał, wskazując na zaciemnione mieszkanie.
- Chciałbyś... chciałbyś gdzieś wyjść? – wymamrotałam, podnosząc wzrok w próbie ocenienia jego reakcji. Wyglądał na zaskoczonego, ale niezupełnie zakłopotanego. Wiedziałam, iż musiał oczekiwać, że będę chciała z nim porozmawiać, jednak Rose miała rację. Konfrontacja była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował.
- I co robić? – zadał pytanie, choć ostrość jego głosu zmalała.
- Nie wiem – odrzekłam. – Co zechcesz. Myślałam... myślałam, że może chciałbyś wyjść z domu.
Wdzięczność pojawiła się w jego oczach, mimo że przegapiłabym ją, gdybym jej w nich nie szukała. Była ona zbyt drobiazgowa do wychwycenia przelotnym spojrzeniem. Przytaknął, rozważając moją propozycję.
- Dobrze – wyszeptał niskim i zachrypniętym głosem. Spuścił wzrok, cicho i ponuro się śmiejąc. – Daj mi kilka minut.
Uspokoił go brak argumentu na to, co się wydarzyło, jak również brak pytań. Bez słowa poszedł do łazienki, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Słyszałam płynącą w rurach wodę i czekając na nią niego, chodziłam po pokoju. Poczułam ulgę, widząc, że mieszkanie nie było zabałaganione jak ostatnim razem, gdy się zdenerwował, lecz tym razem przestrzeń dookoła mnie wyglądała niemal nieskazitelnie. Książki zostały ułożone alfabetycznie, papiery schludnie zebrane w kupę, a ołówki leżały w pojemniku na biurku. Jego laptop był otwarty, brzęcząc cicho, a pokój oświetlało jedynie oślepiające światło padające z monitora. Kiedy niedyskretnie pochyliłam się do przodu, zobaczyłam, że otwartym dokumentem okazał się rozdział jego najnowszej książki. Napisał kilka akapitów, ale nie dokończył ostatniego zdania. Zachichotałam. Jedynie Edward mógł porzucić swoją wpół skończoną sentencję bez sfrustrowania się na śmierć.
Oparłam się przemożnemu pragnieniu, by to przeczytać i usiadłam na kanapie, czekając na Edwarda. Przyszedł po piętnastu minutach wyglądając trochę lepiej niż wcześniej, chociaż jego twarz nadal sprawiała wrażenie wychudzonej, oczy zapadniętych, a minę skręcał stały grymas.
- Gotowa? – zapytał, dławiąc się swym szorstkim głosem, jakby od dawna się nie odzywał. Przytaknęłam i zadrżałam w zimnym pokoju. Wsadził parę rzeczy do kieszeni, nim otworzył drzwi, patrząc na mnie wyczekująco. Wyszłam, a gdy je zamykał, oparłam się o ścianę.
- Dokąd idziemy? – odezwał się, kiedy wkroczyliśmy na ulicę. Słońce zaczynało zachodzić, a ludzie cieszyli się nocnym życiem Seattle.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam szczerze, schodząc susami ze stromych wzgórz, aby skierować się w stronę brzegu. – Gdziekolwiek chcesz.
- Zdecyduj. – Prychnął, przeszukując swoją kieszeń i wyciągając z niej zapalniczkę. Wsadził ją między palce, magicznie zabierając papierosa zza ucha. Zmarszczyłam brwi, gdy go zapalił, zaciągając się mocno przed wydmuchaniem dymu.
Zacisnęłam wargi. – Wiesz, że one ci szkodzą, prawda?
Uniósł brew w niedowierzaniu, podśmiewając się ze mnie. – Żartujesz, co nie?
- Co?
Edward zachichotał w rozbawieniu. – Naprawdę chcesz mi zrobić wykład o zdrowiu? – Wydmuchał dym przez nos, a on krążył wokół jego głowy, po czym zniknął. – Zabawne.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, ponieważ to troszkę polepszyło jego humor. – Mówię poważnie. Palenie cię kiedyś zabije.
Trzymał papierosa między palcami i wpatrywał w palący się żar. – Wiele rzeczy może mnie zabić, Bello – wyszeptał, skupiając się na używce.
Szliśmy naprzód, a u naszych stop pojawił się Pike Place Market. Ulice zapełniły się turystami, którymi wszyscy się zajmowali: lokale próbowały ich do siebie zwerbować, a sporadyczne taksówki zatrzymywały się jak najbliżej zatoki, by ich gdzieś podwieźć. Edward i ja ruszyliśmy na dół i zatrzymaliśmy się, gdy oparł się on o ceglany mur w przejściu., kończąc palenie papierosa. Posłał mi słaby uśmiech.
Pewność siebie przyozdobiła mą twarz, kiedy ostrożnie wziął moją rękę między własne i uścisnął me zmarznięte palce. Uśmiechnęłam się do siebie, postępując ostrożnie do przodu, aby się nie potknąć, gdy zeszliśmy z krawężnika i przeszliśmy przez ruchliwą ulicę. Turyści zgromadzili się na chodniku, wpadając na siebie bezmyślnie podczas szarpania się z własnymi aparatami, kiedy to na tle pomarańczowemu zmierzchu próbowali zrobić zdjęcie znakowi Public Market. Woda była niesamowicie spokojna, jej gładką powierzchnię zakłócały jedynie nieliczne motorówki.
Bezczelnie oparłam się o Edwarda, kładąc głowę na jego ramieniu. Jeśli poczuł się przez to niezręcznie, nie okazał tego. Malował kciukiem kręgi na wnętrzu mojej dłoni, a ten kontakt nas uspokajał. Zaprowadził mnie w dół wzgórza, do miejsca, w którym zaczynał się targ. Uderzył we mnie mocny zapach ryby.
- Wiesz – zaczął Edward, po raz pierwszy zapoczątkowując rozmowę – to jedno z moich ulubionych miejsc.
Wyszczerzyłam się, ponieważ podzielił się ze mną kawałkiem swojego życia. Powiedział mi coś o sobie, a ja nie musiałam go do tego przymuszać, co było rzadkością.
- Targ? – zapytałam, przychylając głowę, jakby spojrzenie na niego pod innym kątem sprawiło, że lepiej go zrozumiem. – Naprawdę?
Zachichotał, a ten dźwięk szorstko odbił się echem w jego klatce piersiowej. – Nie osądzaj mnie. Zdarza mi się tu przychodzić. Zawsze tu przychodzę.
- Dlaczego? – zapytałam, nadal się w niego wpatrując. Mój policzek był przyciśnięty do jego ciepłej, flanelowej koszuli i mimo że jego niesamowicie spokojna postawa wydawała mi się trochę podejrzana, doceniałam ją.
- Nie mam pojęcia – mruknął, rozglądając się dookoła. – Często tu przychodzę. Lubię to robić.
Zaśmiałam się na niejasność tej odpowiedzi. – Nie przeszkadzają ci zwariowani turyści?
- Nie bardzo – odparł szczerze. – Ledwie ich zauważam.
Było tyle miejsc do zwiedzenia i rzeczy do zobaczenia, a my jakimś sposobem siedzieliśmy na trawie. Zaczęło się ściemniać, a księżyc stawał się coraz bardziej znaczący. Spojrzałam na Edwarda.
- Jesteś głodny? – spytałam. – Możemy…
Pokręcił głową. – Nie, nie jestem głodny.
Przytaknęłam, odrzucając jego ofertę, że pójdzie i kupi mi coś do jedzenia. Zacisnął wargi i zamilknął. Jego oczy stały się przygaszone, gdy spoglądał przed siebie.
- Czemu mnie tu przyprowadziłaś? – zapytał po kilku minutach. Ledwie go słysząc, mimowolnie pochyliłam się do przodu.
- Co masz na myśli? – zdezorientowana zadałam pytanie. Westchnął, dłubiąc w wilgotnej trawie.
- Wiesz, co mam na myśli, Bello. Dlaczego upierałaś się, żeby ze mną wyjść?
Zmarszczyłam czoło. – Bo... – Myślałam, że odpowiedź będzie łatwa, ale się myliłam. Nie mogłam wyskoczyć z jednym słowem, które brzmiałoby fałszywie i dziwnie.
Edward prychnął. – Bo co?
- Czemu cię to obchodzi? – warknęłam w kontrataku. – Próbowałam być miła.
- Jesteś pewna, że nie zrobiłaś tego z litości?
- Z litości? – Zwęziłam oczy. – O czym ty mówisz?
- O litości, którą odczuwałaś po tym, jak mnie rzuciłaś – odrzekł beznamiętnie, a jego chłodna postawa powróciła.
- Edward, nie rzuciłam cię – próbowałam wyjaśnić, a on zarówno zaskoczył mnie jak i sprawił przyjemność tym, że pozostał cicho. Nie chciałam się z nim kłócić, ale nie chciałam też opowiedzieć mu całej swojej historii. – Spróbujesz mnie wysłuchać, jeśli wytłumaczę ci, co się stało? – Mówiłam powoli i cicho, tonem podobnym do tego, jakiego używałam podczas rozmów z Lilly. Popatrzyłam na niego uważnie, mając nadzieję, że dostrzegę jakąś oznakę spokoju czy zgody. Kiedy nie odpowiedział, kontynuowałam. – W piątek Charlie miał zawał – zaczęłam, prawie zastanawiając się, dlaczego w ogóle mnie pozwolił mi to wyjaśnić, skoro był na mnie taki zły z tego powodu. – Musiałam pojechać do Forks i go zobaczyć.
- Ale... czemu mi niczego nie powiedziałaś? – spytał, a smutek zastąpił jego złość.
- Bo... – oznajmiłam, kuląc się na tę monotonię – nie pomyślałam o tym? Zdrowie Charliego było najważniejsze i nie skupiałam się za bardzo na innych rzeczach niż jak najszybszym dostaniu się do niego. – Westchnęłam. – Chociaż zadzwoniłam do Alice. Kazałam jej przekazać wiadomość.
Czego nie zrobiła.
Westchnął. – Rozumiem. I… przepraszam, że tak się uniosłem.
Mimo że próbowałam, nie potrafiłam powstrzymać szczęki przed opadnięciem. Przepraszał?
Musiał zauważyć moją oniemiałą minę, ponieważ zaśmiał się bez humoru, wędrując palcami po mojej ręce, po czym oplótł mnie ramieniem. Gdy spojrzał na mnie z góry, nasze twarze dzieliły jedynie cale. Nigdy wcześniej nie dostrzegłam na jego twarzy bardziej łamiącej serce ekspresji. Widziałam złość, spokój, obojętność i smutek ale wyrzuty sumienia się na niej nie pojawiały.
Uśmiechnął się smutno i przemówił słabym głosem: - Naprawdę jestem taki okropny?
Moje oczy się poszerzyły. – Oczywiście, że nie – odpowiedziałam stanowczo. – Czemu tak sądzisz?
Odetchnął, pocierając moje ramię, ponieważ zadrżałam z zimna. Przysunęłam się bliżej niego. – Przez wyraz twojej twarzy.
Wiedziałam, że mój szok był śmielszy, niż początkowo przypuszczałam. Ostro potrząsnęłam głową, mając nadzieję, że to obali jego przypuszczenia.
- Nie jesteś, Edwardzie – powiedziałam, modląc się, bym brzmiała przekonująco. – Tylko nie spodziewałam się, że... przeprosisz.
- Powinienem. Ja... straciłem kontrolę, Bello. Nie chciałem się tak zachować. Byłem po prostu zmartwiony.
- To tak jak ja – przyznałam, chichocząc beznamiętnie.
- Z twoim tatą wszystko w porządku? – zapytał naprawdę zainteresowany, a właśnie tego zainteresowania cały czas szukałam.
- Tak, jest słaby, ale wyjdzie z tego.
- To dobrze – powiedział, przysuwając mnie jeszcze bliżej siebie. Nie miałam pewności, co spowodowało tę nagłą potrzebę kontaktu, ale dziwnie było z nim tak siedzieć. Nie było między nami żadnego przytłaczającego pożądania czy niezręczności.
- Wybaczysz mi? – zapytałam. Szukałam bliskości bardziej niż czegokolwiek, ale wyglądało na to, ze nam obojgu przynosiło to korzyść.
Podniósł moją dłoń do swoich ust i pocałował kłykcie, a w jego oczach pojawił się udręczony błysk. – To nie twoja wina – wymruczał nieobecnie. – Nigdy nie jest twoja.

-

-

Dwie godziny później balansowałam na krawędzi krawężnika, a Edward trzymał mnie mocno za rękę. Zaczerpnęłam powietrza, rozkoszując się byciem z nim. Nie pamiętałam, kiedy wyszliśmy gdzieś razem i zachowywaliśmy się jak para. Tak się po prostu nie działo. Nie wiedziałam też, czy mogłoby się wydarzyć ponownie, więc zamierzałam cieszyć się teraz tą chwilą.
Jasne światło mnie oślepiło, a aparaty zaczęły intensywnie pracować. Znalazłam oparcie w Edwardzie, który patrząc przed siebie, troskliwie objął mnie w talii. Mrużąc oczy, ujrzałam, że żółte światło latarni ukazywało jeszcze większą ilość paparazzi. Aparaty wisiały na ich szyjach, a na twarzach gościły zadowolone uśmiechy, gdy przechadzali się inną drogą.
Warknął, opierając czoło na moim ramieniu. Zatrzymaliśmy się i przesunęliśmy na krawędź chodnika.
- Przykro mi – wyszeptał, potrząsając w niedowierzaniu głową. – Oni... zatrzymują się z byle powodu.
- Zawsze tak jest? – dociekałam, szczerze zaciekawiona. Potrząsnął głową.
- Nigdy. Ale ostatnio… sprawy się pogorszyły. Bardzo.
Wróciłam wspomnieniami do okładki magazynu. – Przeszkadza ci to?
Wzruszył ramionami, zaskakując mnie. Myślałam, że będzie temu stanowczo przeciwny, ale wyglądał na raczej niewzruszonego.
- Nie lubię tylko, kiedy przeszkadzają tobie – powiedział, ponownie zaczynając nasz spacer w stronę kompleksu mieszkalnego. – Nie pisałaś się na to. Nie mają powodów, żeby wtargać w twoje życie.
Przygryzłam wargę. – Wszystko mi jedno – wybełkotałam. – Znudzą się. Nie jestem aż taka ciekawa.
Zmarszczył brwi z powodu mojej wypowiedzi, ale nie poruszył tego tematu. Skrzywiłam się na myśl, gdzie mogą znaleźć się te zdjęcia, jednak zamiast się o to martwić, próbowałam wykrzesać z siebie jak najwięcej optymizmu. Dzisiejszy wieczór mógłby się dobrze skończyć.
Odprowadził mnie do furgonetki i otworzył dla mnie drzwi. Rzuciłam kurtkę na siedzenie i obróciłam się, aby mocno go przytulić.
- Dziękuję, Bello – szepnął mi do ucha, wygładzając me włosy. Uwiesiłam się na nim w obawie, że to się więcej nie powtórzy.
- Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze? – rzekł. Ton jego głosu dał mi do zrozumienia, że mamy jeszcze wiele do mówienia. Miałam jedynie nadzieję, że odpowie na przynajmniej kilka z moich pytań. Byłam zmęczona niewiedzą.
- Dobranoc – wymruczałam. Zaśmiał się, pochylił nad opuszczonym oknem i pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się do niego, ale obserwując jego twarz, mogłam zobaczyć, że coś go dręczy. Za jego zachowaniem skrywała się pewna historia, a ja musiałam ją tylko odkryć. Wyglądało na to, ze toczył wewnętrzny konflikt, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie mógł tego zrobić.
- Dobranoc, Bello.

*

Pike Place Market - publiczny targ, będący miejscem widokowym na Zatokę Elliotta w Seattle w stanie Waszyngton w Stanach Zjednoczonych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez marcia993 dnia Nie 21:54, 04 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Nie 20:31, 04 Kwi 2010 Powrót do góry

Witam, z góry życzę wszystkim Wesołych Świąt:) W szczególności Marcie, bo widzę, jakiego ma speeda, chociaż nad głową krąży dużo opowiadań do zrobienia love

Z góry chciałam uprzedzić, że mogą wystąpić błędy z racji tego, iż mój word nie chciał ze mną współpracować i musiałam ten jeden raz (mam nadzieję, że ostatni) skorzystać z wordpata. A co do rozdziału: serce mi się krajało, kiedy czytałam o Edwardzie i uczuciu odrzucenia, które było widoczne na jego twarzy, kiedy to matka wyraziła swoje pogardliwe zdanie o jego pracy. Tak samo było, kiedy Bella u niego zawitała i mam cichą nadzieję, że ten spacer będzie początkiem małych kroczków, który ci oboje muszą wykonać, aby stworzyć jakiś...związek? Właśnie... oni są ze sobą bo tak trzeba czy może istnieje pomiędzy nimi jakieś uczucie poza namiętnością? Chciałabym, aby dziewczyna pomogła Edwardowi pozbyć się cieni przeszłości. Bo chyba tylko ona jest jego deską ratunku.

Dziękuje za rozdział, słodkiego zajączka i wesołych świąt:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Nie 20:36, 04 Kwi 2010 Powrót do góry

to było piękne...
i do tego taki długi rozdzial, piekny prezent wielkanocny:)
co do tekstu jak zawsze swietnie napisane i przetłumaczone, nie dziwie sie ze tak długo, bo widać ze trzeba było się postarać, żeby tyle tekstu przetłumaczyć
klepsydra jest świetnym opowiadaniem, bardzo psychologicznym, dzięki początkowi tego rozdziału dowiedziałam się co nie co o Edim i muszę przyznać, że już wiem co go doprowadziło do tego stanu psychicznego jaki jest teraz
fajnie, że Rose namówiła Belle na wyjście z Edim, ten spacer był taki romantyczny, w wyobraźni widziałam ich jako zakochaną w sobie parę i zazdrościłam im troszke;)
czekam już do następnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin