FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 The Fallout [T][NZ] Koniec części pierwszej-8.09 [zawieszam] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 13:04, 19 Gru 2009 Powrót do góry

no nie powiem, mało komentarzy a przecież to świetne opowiadanie.

naprawdę, naprawdę.
teraz trwa taka minimalistyczna sielanka, ale wiem że przeważnie kończy się dość brutalnie i mam nadzieje, że nie ma to nic wspólnego z porodem Angeli ;< to byłoby przykre. Dożynki powinny się udać ( :

mimo to obawiam się tak zwanych "Mścicieli" , czy pojawią się w Cullenowym miasteczku, może nawet na samym święcie?

Jacob jest irytujący , grr.
Przynajmniej Carlisle`owi się "polepszyło" ;p


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
maggie4785
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z paczki św. Mikołaja

PostWysłany: Sob 23:25, 19 Gru 2009 Powrót do góry

To opowiadanie jest niesamowite, dziwię się, że jest tak mało komentarzy. A co do tłumaczenia: czytałam parę rozdziałów orginału i myślę, że wszytko jest świetnie przetłumaczone. Brawo dla Pestki!!

Uśmiałam się z Carlisle'a w błocie xD Very Happy
A no i Emmett haha! Dla niego świat kręci się wokół jednego tematu. :)

Czekam na następny rozdział i życzę ogromnej chcęci do tłumaczenia tego ff ! Uwaga Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Nie 13:49, 10 Sty 2010 Powrót do góry

Nienawidzę Jacoba w tym FF. Jest głupim, pełnym złości i braku zrozumienia gówniarzem!!! Oby go szlag trafił!
Ostatni rozdział, choć z widmem walki Jacoba z Edwardem, tchnie większym spokojem. Carlisle w ogrodzie ubłocony po pachy stwarza pozory "normalności", na tyle, na ile jest to możliwe w tych beznadziejnych czasach.
Cytat:
Przeszliśmy przez to wszystko i nikt o tym nie mówi. – Przestał wbijać gwoździe i spojrzał na dom. To, co zrobiliśmy, było… Zatrzymał się w połowie zdania i zmienił młotek. – Żałujesz tego?
Wziąłem głęboki oddech, wzdychając głęboko, zanim mu odpowiedziałem. To, co zrobiliśmy, było złe, to na pewno. Ale czy żałuję? Myślałem długo i intensywnie, wspominając tamten szalony, pełen desperacji czas. Zrobiłbym wszystko, by zmienić to, co było złe, by znów było normalnie.

Cóż takiego wydarzyło się wcześniej, o czym nie chcą pamiętać?
Przeplatanie przeszłości z teraźniejszością stanowi w dużej mierze o atrakcyjności tego opowiadania. Ciągle coś "wyłazi", a tajemnice są nam serwowane w minimalnych dawkach, takich, by trochę głód ciekawości zaspokoić, ale nie na tyle, by nie chcieć wiedzieć więcej.
I Ty, pestko, masz ogromny udział w wyjątkowości tego FF.
Bez względu na to, kiedy będziesz mogła umieścić kolejny rozdział, będę cierpliwie czekała na Twoje tłumaczenie (mimo że mogę sobie przeczytać oryginał). Bo warto.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Czw 0:09, 21 Sty 2010 Powrót do góry

I oto jestem z powrotem. Wink

Zanim zapodam drugą część rozdziału, chciałam Wam pokazać coś fajnego:
Oficjalny zwiastun The Fallout:
http://www.youtube.com/watch?v=gm5KUHNxV8g

wiecie o co chodzi. :P
Aha, nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział, bo wkrótce będę miała sesję, zaraz po niej ferie i dokładnie nie wiem, kiedy stracę dostęp do neta i kiedy go odzyskam. W każdym razie postaram się coś wrzucić jak najszybciej będę w stanie.
____________________

Blind Faith - Can't Find My Way Home


beta: marta_potorsia

(...)
Carlisle i Leah odjechali jeepem, zostawiając furgonetkę Belli dla Setha, by miał czym wrócić. Wszyscy wiedzieliśmy, że ten samochód nie był zdolny do rozwinięcia przyzwoitej prędkości i zdecydowaliśmy, że będę towarzyszył Sethowi podczas powrotu do osady, gdyż Leah odmówiła wyjazdu nie mając pewności, że Seth nie będzie podróżował samotnie. Informacja o porodzie pojawiła się w radio w furgonetce i dzięki swoim wampirzym zmysłom, Alice, Esme i Rosalie natychmiast ją usłyszały. Rose wyszła z salonu pod pretekstem wzięcia czegoś z garażu i gdy wróciła, przekazała wiadomość Lei.
Leah i Carlisle od razu zabrali się do działania, wiedząc dobrze, że dziecko Angeli miało dopiero trzydzieści dwa tygodnie i bez pomocy Lei, Sue nie mogłaby odebrać przedwczesnego porodu. Jeep wyskoczył z podjazdu, opony zapiszczały na żwirze, a Seth i ja krzyczeliśmy, że przybędziemy tak szybko, jak będziemy mogli. Inni mieli zostać z tyłu, nie chcieliśmy denerwować wilków bardziej, niż było to konieczne. Ogólnie wszystko szło dobrze, ale nie było potrzeby, by „zaczepiać gniazdo szerszeni” jak mawiała Esme.
Wskoczyłem na siedzenie pasażera i natychmiast poczułem smutek. Furgonetka sama w sobie pachniała dokładnie tak, jak ją zapamiętałem, ale wszystkie ślady Belli zniknęły. Wyglądała dokładnie tak samo, oprócz wgłębienia na radio. W jego miejscu znajdowało się teraz CB i przypomniałem sobie, jak znalazłem odtwarzacz na dnie szafy Belli prawie dziesięć lat temu. Delikatnie przejechałem dłonią po rysach dookoła krawędzi wnęki, wiedząc, że to jej ręce je wyrzeźbiły.
Seth spojrzał na mnie kątem oka, zastanawiając się.
- Charlie powiedział, że ona wyrwała to bez żadnego konkretnego powodu. Nigdy nie wiedział, dlaczego to zrobiła. Pewnego dnia wrócił z pracy i zastał ją ze śrubokrętem.
Przejechałem palcami po każdym wgłębieniu, nie mając pewności, czego oczekiwałem. Czułem się zmuszony, by tego dotknąć.
- To był prezent od moich braci i sióstr z okazji jej urodzin … zanim … odeszliśmy.
Nie byłem pewien, dlaczego mu o tym powiedziałem, jednak Seth miał w sobie to coś, co niszczyło nieco moje bariery. Może to dlatego, że jego myśli były zawsze uczciwe i wiedząc, że mówił prawdę, czułem, że mogę mu zaufać.
- Wiesz… Myślę, że właśnie dlatego Jake nienawidzi cię tak bardzo - wyznał, odwracając głowę, by się do mnie uśmiechnąć.
Roześmiałem się, a właściwie to chrząknąłem.
- Nie sądzę, że to jedyny powód.
- Być może, ale nie jestem pewien, czy rozumiesz, o co mi chodzi. Widzisz… Blackowie i Charlie byli przyjaciółmi od niepamiętnych czasów. Charlie jest jak drugi ojciec dla Jake’a… cóż … prawie każdy traktuje go jak swojego drugiego ojca… ale z Jake’iem jest inaczej. Charlie nie jest zbyt emocjonalny, ale kiedy Bella się do niego wprowadziła, coś się w nim zmieniło. Nie pamiętam dokładnie, ale Billy i moja mama często o tym mówią.
Przypomniało mi się, że Carlisle mówił to samo o Charliem.
- Jake też się zmienił. On zawsze czuł coś do niej, gdy byli dziećmi i kiedy wróciła… cóż… doroślejsza… rozumiesz. Więc jestem pewien, że zazdrość między wami gdzieś tam ciąży, ale to nie jest powód, dlaczego on cię nienawidzi. Jake uważa, że twoja rodzina jest odpowiedzialna za odciągnięcie Belli od Charliego. Kiedy Szef nie mógł skontaktować się z córką przez te ostatnie dni przed bombardowaniami, winił siebie. Nakręcał się coraz bardziej i bardziej i nieważne, co robili Billy i Jacob, ten facet nie mógł do siebie wrócić.
- Ale wrócił, prawda?
- Tak, wrócił. Myślę, ze duża w tym zasługa mojej mamy. Ona opłakiwała mojego tatę, a on Bellę, więc tak jakby znaleźli w sobie oparcie. Widzisz… Jake ma inne powody i chciałem, byś to wiedział. Nie chce, by Charlie znów cierpiał. I umie chować do kogoś urazę… wierz mi, nie lubi odpuszczać. – Seth zaczął się śmiać.
- Dzięki, dzięki tym informacjom czuję się trochę lepiej. - Spojrzałem przez okno na mijającą nas scenerię i odczytywałem resztę jego myśli, wyłapując nieco jego własnych awersji do Jacoba.
- Więc co ty mu zrobiłeś? - Obróciłem się do niego z uśmiechem.
Zachichotał.
- To chyba oczywiste, nie? – Podrapał się po szczęce. – W sumie nic ważnego, po prostu nie przepadam zbytnio za jego małym gangiem.
- Gangiem?
- Tak, kolesie z La Push, spotkałeś kilku z nich w bunkrze. – Dupki. – Wkurza mnie to, że Jake nienawidził Sama i jego gangu, a kilka dni później sam zaczął spędzać z nimi czas i stał się takim samym dupkiem jak oni. I teraz, odkąd to jego gang, sam jest największym dupkiem ze wszystkich. Buja się dookoła, jakby tu rządził. Chodzi o to… nie zrozum mnie źle, oni robią wiele dobrego dla dzielnicy… dostarczają świeże mięso i kiedy kilka razy pojawiła się groźba najazdu intruzów, oni się tym zajmowali, ale… - Przeczesał włosy palcami i wiedziałem, że denerwowało go, że jego nigdy nie brano do pomocy. - Ugh, oni po prostu mnie wkurzają… zupełnie, jakby myśleli, że są lepsi niż inni i Jake się wkurza, gdy go nie słucham. Więc widzisz… - Zwrócił się do mnie i posłał mi nikczemny uśmieszek. - Nie jesteś jedynym, który może go przygnębić!
Jechaliśmy resztę drogi w ciszy i czułem, jak moje myśli przemykają od teraźniejszości do przeszłości. Moja wcześniejsza rozmowa z Emmettem ciążyła mi na sercu. To co zrobiliśmy, było niewybaczalne, ale bez Carlisle’a, który by nami pokierował, nic lepszego zrobić nie moglibyśmy. A przynajmniej tak myśleliśmy. Czas spędzony w bunkrze tak bardzo różnił się od tego, jak żyliśmy teraz i miałem nadzieję, że ciemne chmury nad naszą rodziną już się rozproszyły. Kiedy Seth wjeżdżał przez bramę osady, zrozumiałem, że to miłe uczucie, móc mieć w nim sojusznika… być może też przyjaciela, który nie był wampirem albo członkiem rodziny. Zapomniałem już, jak to jest.

-:-

Minął tydzień i ani Emmett, ani Jasper, nie powiedzieli nikomu, co próbowałem zrobić z królikiem. Na szczęście dla mnie, Esme wysłała Emmetta do bunkra, by sprawdził, co u nas i tylko on wszedł do środka, gdy dałem się ponieść czystej desperacji.
Nadal byłem zawstydzony tym, co zrobiłem; prawie nie mogłem patrzeć na któregokolwiek z nich i byłem wdzięczny, że żaden z ich nie odczuwał potrzeby, by o tym porozmawiać. Nagłe pojawienie się Emmetta natychmiast mnie otrzeźwiło. Kiedy patrzyłem na zaplamione krwią prześcieradło, mogłem tylko mieć nadzieję, że to przez emocje Jaspera wpadłem w ten amok. Emmett nie odezwał się słowem, gdy niósł Jaspera do sypialni, podczas gdy ja siedziałem na kanapie, ukrywając głowę w dłoniach. Mój brat był dla mnie miły nawet w myślach, gdy starannie czyścił prześcieradła i szorował podłogę. Później bez wysiłku usunął moje ślady i usiadł obok mnie, po czym poklepał mnie po kolanie, by dodać mi otuchy. Posłał mi krótki uśmiech i włączył DVD. Mogłem tylko siedzieć obok niego i patrzeć tępo w ekran, czekając na powrót pozostałych. Emmett nigdy nie pisnął słowem o tym wydarzeniu, nawet Rosalie.
Jasper mi wybaczył, jednak niestety jego stan się nie zmieniał i musiał przechodzić przez te złe i dobre momenty, tak jak wtedy, gdy zostałem z nim sam. Nadal nie chciał jeść. Doszedłem do wniosku, że odmawiał pożywienia, by nie stać się silniejszym. Im mniej miał siły, tym słabiej odbierał emocje. Nie był pewien, czy to możliwe, ale nie chciał sprawdzić tego, pijąc krew. Siedzieliśmy przy nim na zmianę, by dać Alice odpocząć. Ciężko było ją od niego odciągnąć, jednak baliśmy się zostawić ją z nim na dłużej. Prześladował ją brak wizji i stawała się coraz bardziej melancholijna.
Byliśmy tak zajęci w ostatnim tygodniu, że nikt nie miał ani chwili dla siebie w bunkrze, a wycieczki na zewnątrz nie stanowiły lepszej alternatywy. Oba miejsca wypełniała trwoga i mrok. Pomimo największych wysiłków, by zachować zadowolenie i pozytywne myślenie w towarzystwie Jaspera, czasami zbyt wiele trudu kosztowała walka z emocjami, które z niego płynęły.
Nie byłem pewien, czy moje rodzeństwo w pełni doceniało to, co miało. Rosalie była tak zaabsorbowana tym, co działo się na górze, że prawie nie zauważała Emmetta, który wszędzie za nią chodził, mając nadzieję, że będzie mógł jej jakoś pomóc. Zapał Alice malał każdego dnia razem z siłą Jaspera i bałem się, że w końcu jego żona podzieli jego los. A Esme… Ona próbowała zachować optymizm, ale też się wyczerpywała. Nigdy nie odpoczywała, czy to przy zajmowaniu się zwierzętami czy pomaganiu ludziom poprzez dzielenie się kocami, wodą i jedzeniem, którego nie mieliśmy zresztą zbyt dużo. W ciągu ostatniego tygodnia nie widziałem ani razu, żeby usiadła. Byłem pewien, że gdyby to zrobiła, oznaczałoby to, że wyczerpała swoje siły i już by nie wstała.
Codziennie odwiedzałem Carlisle’a w szpitalu, jednak wciąż nie mogłem przekonać go, by wrócił do domu. Rodzina zaczęła być podejrzliwa wobec moich nieobecności i coraz trudniej było wymyślać powody, dla których chciałem chodzić sam. Przez większość czasu używałem wymówki, że po prostu chcę być sam, rzucałem imię Belli i wszyscy od razu się wycofywali. Wiedziałem, że to nienajlepsze rozwiązanie, ale nie do końca było kłamstwem. Podróż do i ze szpitala zawsze miała na mnie oczyszczający wpływ. Mogłem być wtedy sam na sam ze swoimi myślami, bez wglądu w umysły pozostałej piątki. Oczywiście zwykle sprawiało to, że tęskniłem za Bellą jeszcze bardziej. Ona była jedyną osobą, dzięki której czułem się spokojniejszy.
Każdy dzień był taki sam. Szedłem do szpitala, ubierałem się w kitel i szukałem Carlisle’a. Za każdym razem zdecydowanie odmawiał przyjścia do bunkra i spotkania się z innymi. Jego myśli też nie były zbyt pomocne. Zwykle przewijały się w nich sprawy szpitala i niezliczonej liczby pacjentów. Carlisle zamieniał się w jedną z tych pustych istot, które mijałem na ulicach, gdy do niego szedłem. Stał się niezależny w każdej kwestii. Całymi godzinami chodziłem za nim po szpitalu, pomagając tam, gdzie mi kazał, słuchając jego myśli i mając nadzieję, że dowiem się, co się tam dzieje.
Kiedy się pojawiałem, nie był ani szczęśliwy, ani zły, po prostu obojętny. Pracowaliśmy w pocie czoła, rozmawiając tylko wtedy, gdy musieliśmy. Nie chciałem go naciskać. Wydawał się zadowolony z dodatkowej pary rąk do pomocy. W przeciwieństwie do mnie, traktował ludzi z wielkim współczuciem i uprzejmością. Był ciepły i miły, i robił co mógł, by ulżyć im w cierpieniu.
Jakiś czas zajęło nam zbudowanie tej cichej ugody. Nie wspominałem o rodzinie. Popełniłem ten błąd podczas mojej drugiej wizyty.
Była to duża pomyłka z mojej strony. Prosiłem go, by chciał spotkać się z Jasperem, wyznając, co zrobiłem z królikiem. Stał w mroku szpitalnego korytarza, patrząc na mnie bez mrugnięcia, niedowierzając. I wtedy zrobił dokładnie to samo, co dzień wcześniej – odszedł, zostawiając mnie samego. Ale ja nie miałem zamiaru się poddać, nie po tym, co zrobiłem dla Jaspera. Nie byłem w stanie zajmować się nimi wszystkimi i moją jedyną szansą było przekonanie Carlisle’a do powrotu. Dlatego następnego dnia spróbowałem innej taktyki… Stałem się milczącym cieniem. On był zmęczony i załamany tak jak reszta z nas, i nie miałem zamiaru zostawić go samemu sobie.
Najważniejszym punktem mojego dnia była wyprawa do szpitala. Zawsze mijałem ten sam zniszczony budynek, po którym została tylko jedna ściana z cegieł, na której codziennie pojawiał się nowy napis. Za pierwszym razem było to tylko jedno proste słowo… „Dlaczego”. Muszę przyznać, że resztę podróży spędziłem, myśląc o tym wyrazie i wszystkim, z czym się wiązał. Dzięki temu czas mijał mi szybciej.
Następnego dnia spojrzałem na ścianę i słowo to było przekreślone, a pod nim napisano coś nowego… „I powstał grad i ogień przemieszane z krwią, i zostały rzucone na ziemię”. I znów spędziłem resztę dnia, rozmyślając nad tym. Nie byłem zaskoczony faktem, że ludzie zwrócili się do „Księgi Objawienia”. Świat przeszedł przez Apokalipsę i teraz mężczyzna, którego uważałem za swojego ojca uważał, że to jego wina.
Z niecierpliwością czekałem na nowe napisy. Widok tych słów dodawanych codziennie stanowił dowód, że ludzie przeżyli. Nawet jeśli wiadomości były rozpaczliwe lub przeklinające Boga i tak dodawały mi nadziei; każda kolejna sentencja zapisana była innym charakterem pisma, co znaczyło, że ktoś inny na nie reagował, a co ważniejsze, żył. Co kilka dni pojawiały się dwa lub trzy nowe napisy, które wkrótce z pełnych pesymizmu zamieniały się w promyki nadziei, dzięki którym raz dziennie miałem powód do uśmiechu.
Podejrzenia Emmetta rosły. Wychodziłem sam przez ponad tydzień, kiedy w końcu mnie dopadł. Pakowałem się do pójścia do szpitala i nagle dołączył do mnie mój brat, włączając dwa radia.
- No to gdzie idziemy? – zapytał, podając mi jedno z nich.
Zamknąłem na chwilę oczy, próbując zmierzyć możliwość, że uda mi się uciec i znów go okłamać. Szanse były znikome.
Nie tym razem, Edwardzie. Przestań mnie karmić kłamstwami. Chcę wiedzieć, gdzie codziennie wychodzisz.
- Pomyślałem, że tym razem moglibyśmy pójść na południe miasta – powiedziałem od niechcenia, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Spojrzałem na niego, mając nadzieję, że podejmie tę grę.
- Brzmi nieźle. – Poklepał mnie po plecach. Na górze… powiesz mi wszystko. Pocałował Rosalie na dowidzenia i przeszedł obok mnie, uderzając mnie w ramię. Kiwnąłem lekko głową, dając mu znak, że zrozumiałem.
Wspinaliśmy się przez krokwie, stając na szczycie, oceniając zniszczenia i kolejne bezchmurne, szare niebo. Wciąż nie przyzwyczailiśmy się do tych scen, szokowały nas one za każdym razem, gdy wychodziliśmy na powierzchnię, wiedzieliśmy też jednak, że będzie o wiele gorzej, zanim stanie się lepiej. Nuklearna zima, z tego co sprawdził Jasper, wkrótce miała się pojawić i ludzie z pewnością nie byli na nią przygotowani. Obiecałem sobie, że nie będę się tym przejmował; nie mogłem dodać tego do listy moich zmartwień. Mieliśmy własne problemy i nigdy nie mówiłem, że nie jestem samolubnym stworzeniem.
Codziennie widujesz się z Carlisle’m, prawda? Musi być źle, skoro ukrywasz to przed Esme. Uniósł podbródek, wyzywając mnie do kłamstwa i po tym, jak wysunął szczękę wiedziałem, że nie miałem już wyboru. Nie miał zamiaru czekać na odpowiedź, wyciągnąłby ją ze mnie choćby siłą.
Wziąłem głęboki oddech, zasznurowałem usta, po czym powoli wypuściłem powietrze.
- On jest w szpitalu – powiedziałem, nie dodając nic więcej.
- Cóż, domyśliłem się. Powiesz mi, dlaczego tam się chowa? – Kątem oka widziałem, że zacisnął pięści. Naprawdę miał zamiar wyciągnąć to ze mnie siłą.
- Carlisle obwinia się… za wszystko – powiedziałem spokojnie, a Emmett prychnął. Widziałem, że nie zrozumiał powagi tego, co powiedziałem. – Emmett, on obwinia się za to…
Machnąłem ręką dookoła nas. Wszędzie widać było pył, poskręcany metal i zniszczone budynki.
- Wszystko!
Głowę Emmetta wypełniły irracjonalne myśli, kiedy jego mózg zrozumiał, co miałem na myśli i absurdalność tego wszystkiego.
- Nieważne jak śmiesznie to brzmi, taka jest prawda. On czuje się odpowiedzialny za ludzkość i to, co jej wyrządził. Myśli, że sam to spowodował i musi pomóc w miarę swoich możliwości.
- Cóż, chodźmy go więc odwiedzić. On potrzebuje Esme, która pokaże mu, że to nie jego wina. Ona przywróci mu zdrowe zmysły. – Wzruszył ramionami, zdenerwowany, że tak długo z tym zwlekałem. Myślał, że wszystko jest takie proste i tylko to przeciągam w swój typowy, emocjonalny sposób.
Uniosłem dłonie i splotłem palce na karku.
- To nie jest takie proste, Emmett…
- Jasne, że jest.
- Nie… Nie jest. – Już miał powiedzieć coś jeszcze, kiedy mu przerwałem. – On stracił wiarę.
Pozwoliłem opaść ciężarowi tego zdania, po czym kontynuowałem. Słuchałem jego myśli, gdy analizował moje słowa, zobaczył powagę na mojej twarzy i zrozumiał… w końcu.
- On nie jest teraz Carlisle’m. – Usiadłem na krokwi i opowiedziałem mu rozmowę, którą przeprowadziłem z naszym ojcem, a właściwie jej brak i zdałem relacje z wizyt, które mu składałem w ostatnim tygodniu.
- Miałem nadzieję, że przekonam go do powrotu. Oczywiście, moglibyśmy tam pójść i go zmusić. Ale to nie wyszłoby na dobre. Tylko by nas odesłał, co zraniłoby uczucia Esme jeszcze bardziej.
- Powiedział ci, że Bóg nie istnieje? – zapytał cicho, siadając obok mnie. Kiwnąłem jedynie głową, nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć.
- On nie wróci, a gdy wspominam o rodzinie, tylko się denerwuje. Tak bardzo, że wydaje mi się, że ucieknie, jeśli przycisnę go zbyt mocno. – W końcu zebrałem się w sobie, by spojrzeć na Emmetta, chociaż on wpatrywał się w swoje dłonie. – Carlisle myśli teraz tylko o jednym. Wydaje mi się, że to jest jego sposób na radzenie sobie z tym wszystkim. Potrzebuje czasu. Tak jak reszta z nas.
Pomyślałem o Jasperze, który leżał w łóżku; jemu czas nie pomagał. Musiałem jednak wierzyć, że pomógłby Carlisle’owi.
- Jestem zdeterminowany, by przyprowadzić go do domu, nie mogę już dłużej tego ciągnąć. Nie mogę być odpowiedzialny za wszystkich. Nie chcę tej odpowiedzialności.
Emmett zwrócił się do mnie, a na jego twarzy pojawił się smutek.
- Przepraszam, Edwardzie. Nie powinienem był zostawiać tego na twoich barkach. Martwiłem się o Rose i tylko Rose, zapomniałem, że ty też musisz wiele znosić. – Posłał mi ponury uśmiech, po czym kontynuował. – Ale powinieneś był powiedzieć mi o tym wcześniej. Wiem, że nie jestem najwrażliwszy, ale rozumiem, bracie. Wydawałeś się taki silny, zawsze na posterunku, że uznałem, że jesteś w stanie podejmować decyzje. Cóż… byłeś… pomijając to jedno potknięcie pewnego dnia.
Zaczął chichotać, jak zwykle nie poruszony poważną atmosferą. Jezu, co ten biedny, mały królik ci zrobił?
Nie roześmiałem się. Posłałem mu jedynie smutny uśmiech.
- Sytuacja Jaspera połączona z tym, przez co przechodziłeś? – westchnął, kończąc w myślach. Jestem zaskoczony, że coś gorszego się nie zdarzyło.
Emmett nigdy nie rozpamiętywał zbyt długo różnych spraw i nie powinienem się dziwić, że nie uznał moich działań za godne potępienia. Jeszcze raz poczułem wdzięczność, że to on tam był, nie ktoś inny.
- Jak mogę więc pomóc? Chcesz, bym poszedł z tobą do szpitala? Zjednoczona armia?
- Nie – westchnąłem. – Nie sądzę, że to pomoże. Dam sobie radę z Carlisle’m. Wiem, że mogę do niego dotrzeć. Chyba będę musiał cię poprosić, byś odciągnął innych od tych spekulacji, które sam snułeś. Oni nie mogą się dowiedzieć, Emmett.
- Nie ma sprawy. Zajmę się pozostałymi, ty Carlisle’m, a później możemy się stąd przenieść… gdzieś indziej. – Zadrżał na myśl o wszystkich koszmarach i złych wspomnieniach, które krążyły w tym miejscu.
- Chciałbym pojechać do Phoenix – powiedziałem, nie zdając sobie sprawy, że zrobiłem to głośno. Cisza między nami stawała się nieznośna. Czekałem na odpowiedź Emmetta.
- Taa, wiedziałem, że to powiesz. Rozumiem to – powiedział cicho, kiwając głową. – Chcesz się przekonać na własne oczy.
Machnął nogą w kierunku kupki kurzu, który rozsypał mu się po nogawce, brudząc spodnie. Cholera, Rose mnie zabije, dopiero co je prała.
- Muszę. Nie spocznę, dopóki sam tego nie zobaczę i im dłużej czekamy, tym mniejsze mam szanse.
Zamknąłem oczy i przycisnąłem palce do powiek, tak jakbym próbował wymazać z pamięci obraz, który pokazał mi w zeszłym tygodniu Emmett. Obraz przedstawiający spalony samochód i ciała w bagażniku. Brat położył mi rękę na ramieniu i powiedział cicho:
- Zabierzemy cię tam, Edwardzie. Obiecuję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Czw 12:44, 21 Sty 2010 Powrót do góry

To opowiadanie jest inne , niezwykłe, czasami dziwne, piękne, niesamowite, tajemnicze .
Jest tyle pytań bez odpowiedzi.
Czytając ten ff przeżywamy tyle emocji , strach , niepewność , obawę co przyniesie przyszłość . Postaci mają o wiele głębsze charaktery niż niż w sadze . Fajnie przeczytać , że też maja problemy , obawy , wątpliwości .
Taka przyszłosć jest przerażająca , Carlisle obwiniający się , że to on to spowodował , jego rezygnacja jest przytłaczająca i tak pięknie opisana .
Te wspomnienia są takie smutne . Rozpad rodziny , ich ból , przezycia .

Jacob jest beznadziejny i wkurzający , ale Seth za to nadrabia, Jest świetny, szczery i bezpośredni.
Dziękuje za nowy rozdział i jedyne nad czym ubolewam to , że brakuje ci czasu na tłumaczenie .
Pozdrawiam Viviaan


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
oLuśka_Cullen
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:17, 21 Sty 2010 Powrót do góry

aha! aha! aha! - jest wreszcie kolejny rozdział mojego ukochanego ff Very Happy
zacznę od początku: niezły zwiastun, mam co do niego i Fallouta pewne hipotezy ale to już zostawię sama sobie ;] ale piosenka zbiła mnie z tropu - pewnie dlatego, że wcześniej słuchałam do tego ff muzyki bardziej... agresywnej czy coś <"By Myself" — Linkin Park>.
a co do opowiadania: trafiłam na nie po przeczytaniu któregoś z rozdziałów Mirrors. A widząc jak ten ff jest świetnie tłumaczony, postanowiłam sprawdzić "co to za" Fallout. I kurde, to tej pory nie mogę rozwikłać tego, jak to się stało, że dopiero teraz trafiłam na ten ff. Bo jest on absolutnie i bezkonkurencyjnie moim numerem jeden. To pierwszy ff który mi się aż tak podoba, i który "myśli jak ja" Very Happy
Jestem całkowicie oczarowana sposobem Twojego tłumaczenia, Pestka - zarówno tutaj jak i w Lustrach. Ja nie wiem jak Ty to robisz, ale jak się czyta, to się czuje to co się czyta < przepraszam że tak nieuporządkowanie>, a to rzadko się zdarza. Normalnie sama przeżywam to wszystko - ból Edwarda, zwątpienie Carlisle`a, odrzucenie Esme, poddanie się Jaspera, strach Alice i nadzieja Emmetta.. to jest niesamowite.
Pamiętam, że początkowo strasznie wkurzały mnie te zmiany czasu - przeszłość i teraźniejszość. Co prawda to wkurza mnie do tej pory. Ale co jest ciekawe, to nie jest tak, że preferuje tylko jedną część. Ja uwielbiam obydwie, tylko jak się tak już zaczytam i wczuję w sytuacje, to potem odczuwam ogromną irytację, ponieważ nagle wszystko się kończy i zaczyna się scena z przeszłości albo teraźniejszości. A potem znowu się wczytuje i znowu się kończy. Ale to chyba właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze. Very Happy
Jestem niesamowicie ciekawa co się dzieje z Bellą- ja niestety nie dopuszczam jej śmierci do wiadomości, i wciąż mam nadzieję, że ona gdzieś tam jest. Czekam tylko na jej powrót Smile
Od dzisiaj zaczynam ponowne "codzienne wchodzenie na forum i sprawdzanie, czy nie ma przypadkiem kolejnych rozdziałów Fallouta". Mam nadzieję, że nie będziemy musiały długo czekać ;]
Życzę więc duuużżżoo weny, chęci do tłumaczenia i ogrom czasu. No i oczywiście powodzenia na sesji! Very Happy
No i nie poddawaj się w tłumaczeniu - wszystkie jesteśmy z Tobą! :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:22, 22 Sty 2010 Powrót do góry

Pochłonęłam dodane rozdziały w jeden wieczór, co mnie zdziwiło. Zwykle nie posiadam takiego zapału do czytania. To opowiadanie jest fantastyczne, nawet więcej, jest cudowne.
Smutna atmosfera sprawiła, że czasami aż mi się łezka w oku zakręciła.
Co tu dużo mówić, autorka ma potężny talent do pisania ciekawych historii, których brakuje w tych czasach.

Fabuła wydaje się przemyślana i dobrze zrealizowana, co nie jest tylko pierwszym wrażeniem, które kiedyś przeminie. Widać, że autorka się postarała, a ty - tłumacząc ten ff, udoskonaliłaś to opowiadanie na język Polski.

Skomplikowane to wszystko, mam swoje domysły i przepuszczenie, które zatrzymam dla siebie. Nie biorę się za oryginalną wersję, ponieważ wolę czekać na twoje tłumaczenie.
Tak, wiem, leniwa jestem, ale co poradzić.

Życzę ci weny na dalsze tłumaczenie i przede wszystkim czasu, który jest tutaj bardzo potrzeby.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Sob 9:50, 23 Sty 2010 Powrót do góry

Nie napisałam komentarza pod poprzednim rozdziałem! Jak mogłam!? Natychmiast się poprawiam Wink
Tłumaczenie jak zwykle genialne, żadnego błędu nie można się doszukać (któżby nawet próbował) i jak zwykle oddaje nastrój całego fanfiction.
"Oficjalny zwiastun The Fallout" jest naprawdę niezły, bo cięzko złożyć coś dobrego i pasującego z filmu. Chociaż myzyka trochę szwankuje.
Treść tak jak zawsze jest powalająca. Strach, rozczarowanie, niepewność - to naprawdę czuć w tym opowiadaniu. Nie obędę się bez napisania, że strasznie wkrza i irytuje mnie jacob, który zachowuje się jak napuszony i zblazowany nastolatek z mnóstwem testosteronu i małym móżdżkiem.
Ciągle nie dopuszczam do swojej swiadomości faktu, że Bella mogła tak po prrotu umrzeć. W każdym rodziale wyczekuję jakiegoś wspomnienia z nia związanegi i liczę na to, ze się odnajdzie. Może wycieczka do Phoenix cos pomoże? W końcu ciała nie znaleziono, a więc wszystko jest możliwe.

Czasu i cierpliwości na tłumaczenie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 11:05, 24 Sty 2010 Powrót do góry

Myśląc o tych wszystkich opowiadaniach pod którymi powinnam zostawić komentarz mam wyrzuty sumienia, że jeszcze tego nie zrobiłam, jednak bardziej czuję się winna siedząc na forum podczas gdy powinnam się uczyć. Ale tutaj obiecałam zostawić komentarz, więc pozwolę sobie na mały wyjątek.
Z każdym kolejnym rozdziałem The Fallout potwierdzają się moje podejrzenia, że stało się ono moim ulubionym zagranicznym opowiadaniem i powiem, że jestem odrobinę zaskoczona. Po pierwsze, z zasady, nie lubię ff, których akcja toczy się po pozostawieniu Belli przez Edwarda w lesie, po drugie nie lubię ani filmów katastroficznych, ani niczego co mówi o końcu świata, bo się tego po prostu odrobinę boję ^^ Dodatkowo jeszcze nie przepadam za zmiennymi punktami widzenia i skakaniem w czasie.
I co to opowiadanie zawiera te wszystkie rzeczy, których potencjalnie nie lubię, a i tak go uwielbiam. I gdy zastanawiam się, czemu dochodzę do wniosku, że wszystko zawdzięczam postaciom, które zostały stworzone perfekcyjnie, stylowi autorki, który jest cudowny, no i Tobie pestko, bo tak wspaniale tłumaczysz to ff.
Podoba mi się kontrast, który występuje między przeszłością i teraźniejszością. Z jednej strony jest Edward, który ciągle ma nadzieję na odzyskanie Belli, a z drugiej jest ten, który stracił już wszystko. Jeszcze jego rodzina, w przeszłości ona straciła nadzieję, a w teraźniejszości ją odzyskuje. To wszystko pozwala mi sądzić, że autorka ma każdy szczegół dopracowany, wszystko jest pod kontrolą i dopięte na ostatni guzik.
W niemal każdym komentarzu zachwycam się Edwardem, sposobem w jaki został stworzony, jego złożonością i głębią uczuć. Ale ta postać zasługuje na pochwałę. Ogromną! Uwielbiam tego Edwarda, jest bardziej ludzki i zarazem bardziej wampirzy niż ten u Mayer, no jest po prostu bardziej, z każdej strony :D Lubię Alice w tym ff no i jeszcze Carlisle, najbardziej mnie ciekawi co sprawi, że wróci w przeszłości do rodziny. Jego postać pokazuję jak szybko i jak gwałtownie można porzucić swoją wiarę i pogrążyć się w mroku.
Powiem Ci moje droga, że ogromnie mnie ciekawią dalsze losy bohaterów, walczę ze swoją ciekawością, ale nie podejmę się czytania oryginału, nie chce żeby mi umknęło żadne słowo z tego opowiadania, bo ono jest po prostu zbyt dobre. Cieszę się ogromnie, że je tłumaczysz, ja się nie czuję na siłach, żeby czytać go w oryginale. Dziękuję, że tłumaczysz tą historię, ona mnie całkowicie porwała i zaczarowała.
Na koniec życzę dużo czasu, no i powodzenia na sesji.
Pozdrawiam
niobe

P.S. A filmik jest cudny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sun_shine
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Paź 2009
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:23, 28 Sty 2010 Powrót do góry

Ahh tyle na to czekałam ;d . Wydawało mi się że to cała wieczność .
Uwielbiam to ! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału ...
Ah jest takie inne ... Idealne ...
Ahh . A ten zwiastun ahh ... jak zwykle popłakałam się oglądając to ...
Ten FF jest taki rzeczywisty , a co jeśli tak się stanie ?
Ehh ... Boję się przyszłości a The Fallout pokazuje przyszłość jaka może być ...
Oby jednak się tak nie zdarzyło , oby nie było żadnej wojny ...
Ahh cudowny FF . Ahh no i oczywiście ty Pestko cudownie to tłumaczysz , Super ;]]
Ahh czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ... ; ***
Życzę powodzenia na sesji
Pozdrawiam
Sun_shine


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Śro 8:53, 10 Lut 2010 Powrót do góry

Cześć, dziewczyny. :)
Wyjeżdżam dziś na ferie i dlatego chciałam Wam zostawić pierwszą część kolejnego rozdziału. Nie wiem, kiedy wrzucę drugą, ale pracuję nad nią. Wink Prawdopodobnie będzie to na początku marca, bo wtedy wracam. (przepraszam najmocniej za brak przerw w tekscie, ale bardzo się spieszę. Pamiętajcie, że rozdział ten ściągniecie też z mojego chomika, [link widoczny dla zalogowanych] , tak jest łatwiej czytać. )

Beta: marta_potorsia


Justin Vernon - Hazeltons

Rozdział 17

Faith Keeps the Man Who Keeps his Faith

-:-
2016 – Dzień obecny
-:-
Kiedy pojawiliśmy się w osadzie, zapadał już zmrok. Ludzie krążyli wokół latarni, których nigdy nie zauważałem w świetle dnia. Rzucały światło na ścieżki, rozświetlając przestrzenie między jednym a drugim domem. Gdybym nie był skupiony na Angeli, zatrzymałbym się, by podziwiać widok.
Ruszyliśmy do hangaru, w którym aż huczało. Ludzie martwili się o jedną z nich. Wszyscy kochali Angelę i mieli mieszane uczucia wobec faktu, że „Doktor Cullen” ma odbierać jej poród. Niektórzy byli wdzięczni za tę pomoc, inni wciąż nie chcieli powierzyć swojego skarbu obcemu. Seth ciągnął mnie przez tłum ludzi w stronę schodów, kiedy w pomieszczeniu zobaczyłem Jacoba i resztę sfory. Quil i Embry kiwnęli lekko głowami, podczas gdy Jacob i pozostała dwójka mierzyli mnie wzrokiem. Będziemy tutaj, usłyszałem w myślach Jacoba.
Również w bunkrze zebrało się mnóstwo ludzi, jednak Carlisle ucieszył się, gdy zobaczył moją twarz i poprosił Setha i mnie, byśmy spróbowali wyprosić stąd kilku widzów; zapowiadała się długa noc i nie chciał, żeby kilkanaście par oczy zaglądało mu przez ramię. Byłem szczęśliwy, że mogę się do czegoś przydać i powiedziałem Carlisle’owi, że jeżeli będzie mnie potrzebował, będę na górze, w zasięgu jego głosu. Wciąż miałem problemy z przebywaniem w bunkrze i Carlisle to rozumiał.
Po jakimś czasie postanowiłem wyjść na zewnątrz. Ludzie przynosili jedzenie; coraz trudniej było grzecznie odpowiadać „nie, dziękuję”, gdy wymagali, bym coś zjadł. Musiałem też uciec od myśli kotłujących się w mojej głowie. Uzyskawszy w końcu chwilę samotności, poszedłem po przechadzkę, by przyjrzeć się dokładniej osadzie w nocy. W końcu znalazłem mały kąt dla siebie, z daleka od stłumionych krzyków ludzi i ujrzałem światła małych domów. Był to piękny wzrok, który przypomniał mi o przeszłości. Dawno zapomniany czas, gdy ludzie palili ogniska i rzadko kiedy można było usłyszeć dźwięk samochodu. Nigdy bym nie pomyślał, że dożyję takich czasów, ale teraz byłem członkiem społeczności, która używała energii słonecznej i generatorów, i gdzie ogień był skarbem, którego wagi nikt nie lekceważył.
Słyszałem, jak się do mnie zbliża, jednak nie chciałem się obrócić, mając nadzieję, że zostawi mnie w spokoju. Wahał się, czy do mnie podejść, jednak i tak miał zamiar to zrobić. Odwróciłem się niechętnie, wzdychając głęboko, próbując zachować cierpliwość.
- Musisz wybaczyć mojemu synowi – powiedział Billy. – Nie jest najrozsądniejszą osobą i chowa w sercu wiele gniewu.
- Zauważyłem – odpowiedziałem, zachowując dystans.
- On dojrzał, jednak część siebie, którą musi ukrywać, frustruje go. Zawsze tak było.
Wspomnienie o synu wywołało smutek na jego twarzy. Poczułem się nieswojo. Nie chciałem rozmawiać o tym z ojcem Jacoba.
- Wiem, panie Black. Seth powiedział mi, dlaczego pański syn tak mnie nienawidzi – powiedziałem głosem pozbawionym emocji.
Roześmiał się i odrzucił nieco głowę, podjeżdżając do przodu.
- Niestety, Seth nie zna całej historii. Mój syn pewnie zabiłby mnie we śnie, gdyby wiedział, że opowiedziałem ci o tym, jednak czuję, że masz prawo wiedzieć.
Spojrzał na mnie błyszczącymi od światła latarni oczami, po cichu pytając, czy może kontynuować. Nie ruszyłem się, więc wziął to za odpowiedź twierdzącą.
- Jak wiele wiesz o naszych legendach i losach? Niewiele, jak sądzę? – Kiwnąłem głową. – Słyszałeś o czymś takim jak wpojenie? Nie… zapewne nie.
Potrząsnął głową, zastanawiając się, jak mi to wytłumaczyć.
- Nie jestem pewien, jak wiele wiesz o Lei. Ona była kiedyś z Samem. Jeszcze rok przed bombardowaniem wszyscy myśleli, że się pobiorą. Pamiętasz wiadomość o zaginionym chłopcu z rezerwatu?
Znów kiwnąłem głową, nie chcąc przerywać, jednak niewiele pamiętałem o poszukiwaniu młodego człowieka, który zginął na około dwa tygodnie.
- Cóż, to był Sam… Przemienił się. Przestraszył na śmierć. – Zachichotał sam do siebie. – Oczywiście starszyzna myślała, że ten gen wymarł, tak samo jak sądził twój stwórca.
Poczułem, że moja twarz tężeje na dźwięk słowa „stwórca”, jednak pozwoliłem mu kontynuować, pomimo animozji, którą czułem.
- Dlatego jego przemiana była dla nas taką samą niespodzianką. W każdym razie… po wszystkim, co musiał przejść, w końcu zaznał wpojenia.
Billy zaczął wyjaśniać sprawę pokrewnych dusz i jak bardzo w świecie wilków było to głębokie. Nie można było tego odrzucić. Mężczyzna nie był w stanie tego kontrolować.
- Znam to uczucie – wymamrotałem.
Zatrzymał się i zmierzył mnie wzrokiem.
- Cóż, zdarzyło się tak, że wpoił się w Emily, kuzynkę Lei. Nie miał wyboru, a serce dziewczyny zostało złamane. Część jej gorzkiej osobowości pochodzi właśnie stąd; wciąż nie pogodziła się z tą zdradą i nigdy nie poznała prawdy.
- Panie Black, doceniam tę lekcję historii, ale co to ma wspólnego ze mną i Jacobem?
- Cała sfora zna swoje myśli, nie mają przed sobą sekretów. Jake znał poczucie winy Sama, wszyscy to znali. Nie było łatwo, po części dlatego Sam przestał się przekształcać. – Nie byłem pewien, czego ode mnie oczekiwał i wciąż nie wiedziałem, gdzie zmierzał. – Jake miał nadzieję, że wpoi się w Bellę. Nie pragnął niczego więcej, jednak ona opuściła Forks, zanim się przemienił. Myślę, że część niego zawsze zastanawiała się, co by się stało, gdyby Bella wróciła. Kiedy spadły bomby, zrozumiał, że to się nie stanie, nawet jeśli Charlie wciąż w to wierzył.
- Więc o to mnie obwinia, rozumiem. Seth mi powiedział – powiedziałem z lekkim oburzeniem. Przez moje ciało przebiegły dreszcze zazdrości.
- Tak, do pewnego stopnia właśnie o to mu chodzi. Ale… Jake boi się wpojenia. To rzadkie, jednak niektórzy z pozostałych już przez to przeszli. Widział, co stało się z Leą, Samem i Emily. I chociaż czuje coś silnego do Lei, nie podejmie tego ryzyka. Nie złamie jej serca po raz kolejny. Jest zgorzkniały i zły, i... Zanim ty i twoja rodzina wróciliście, myślał o poświęceniu wszystkiego dla Lei. – Billy patrzył na mnie poważnie, czekając na moją reakcję.
- A teraz… To się nie stanie – odezwałem się. – Nadal myśli, że jesteśmy zagrożeniem?
Przeczesałem włosy palcami.
- Czy pan wie, jak bardzo jest to absurdalne? Po tym wszystkim, co dla was zrobiliśmy, nadal nie możecie nam zaufać – powiedziałem z obrzydzeniem. – W tej chwili Carlisle ratuje życie kobiecie i jej dziecku!
- Edwardzie, krew wilków wciąż krąży w moich ludziach. Nadal jesteście naszymi wrogami, to nie zmieni się w ciągu nocy. Mówię ci o tym, być miał cierpliwość do mojego syna. Nie wszyscy z nas czują to samo co on, mimo wszystko obecność waszej rodziny poruszy ten konkretny gen w niektórych młodych ludziach i dlatego Jake jest zły. Nie życzyłby tego nikomu.
Walczyliśmy po cichu. Nie byłem gotowy, by wybaczyć Jakobowi jego arogancję, a Billy wciąż nie czuł się komfortowo, prowadząc ze mną tę rozmowę. Zastanawiał się, czy zrobił błąd.
Nasza milcząca rozgrywka została przerwana przez radosne okrzyki z bunkra. Usłyszeliśmy krzyki i owacje, które dały nam znać, że Angela wydała na świat maleńką, lecz zdrową dziewczynkę.



Był wczesny wrzesień, minęły prawie trzy miesiące, odkąd Jasper wyjechał. Nie wspominaliśmy o nim zbyt często, jednak myśli wszystkich pełne były obaw o niego. Alice zawsze znajdowała nam jakieś zajęcie, byśmy o tym nie myśleli, jednak nie było to takie proste. W każdym razie zadziwiało mnie, jak mądra była ta dziewczyna. W całym tym dożynkowym zamieszaniu nie chodziło o ludzi z Forks i La Push, bardziej o naszą szóstkę. Wiedziała, że bierne siedzenie i czekanie na wiadomości od Jaspera doprowadzi nas do szaleństwa. Od połowy lipca kazała nam przetrząsnąć cały stan Waszyngton w poszukiwaniu dojrzałych dzikich owoców, takich jak wiśnie, winogrona, jeżyny, jagody i wszystko inne, na co się natknęliśmy podczas podróży. Było to wystarczająco proste, musieliśmy polować, a polowanie w pobliżu ludzkich posesji nie było najlepszym pomysłem, więc szukaliśmy dalej i znaleźliśmy wszystkie rodzaje ludzkiego jedzenia.
Alice cieszyła się z tego, co udało nam się zgromadzić. Wszystko miała zorganizowane i obliczone, wiedziała, co można zamrozić, zakonserwować lub z czego zrobić dżem. Jej widok był niesamowity; stanowiła nieposkromioną siłę natury i potrafiła nawet najnudniejszą rzecz zamienić w dzieło sztuki. Wszystko działo się powoli, dzieliliśmy się obowiązkami i czas jakoś płynął. Nikt nie kłócił się z Alice, nawet Rosalie. Życie toczyło się dalej w odnowionym domu Cullenów, ale chociaż próbowaliśmy to ignorować, duża czarna chmura wciąż nad nami wisiała.
Zarówno ja, jak i Emmett zaczynaliśmy się niecierpliwić – przeprowadziliśmy niezliczoną liczbę rozmów na temat szukania Jaspera. Trzy miesiące to wystarczająco dużo czasu, by przeczesać okolicę i wrócić do domu. Cały czas denerwowaliśmy się i kłóciliśmy o najdrobniejsze rzeczy. Nasze walki zazwyczaj kończyły się, gdy Esme lub Rosalie oblewały nas wodą, zanim zniszczylibyśmy meble lub ściany, lub jeszcze coś innego.
Nie byłem w osadzie odkąd Angela urodziła dziecko. Był to ciężki poród, jednak nie aż tak, by Carlisle nie mógł sobie z nim poradzić. Po długiej, ciężkiej nocy, na świat przyszła zdrowa, głodna i rozkrzyczana Caroline Isabella Cheney. Nazwali ją na cześć matki Angeli i oczywiście Charliego. Ben z dumą ogłosił imię swojej córki, trzymając ją na rękach i po chwili zażartował, że miał nadzieję, iż „Caroline’ nie będzie pasować i mała wygląda bardziej jak Izzie. Ciężko mi było na to patrzeć, bo chociaż cieszyłem się niezmiernie ze szczęścia Angeli i Bena, nie mogłem ukryć żalu, gdy pozostali świętowali nowe życie. Zostawiłem Carlisle’a w osadzie, mówiąc, że chcę przekazać nowiny pozostałym Cullenom. Wiedziałem, że Esme nie może się doczekać, by dowiedzieć się, jak wszyscy sobie radzą.
Rodzina Tanyi przyjechała do nas kilka tygodni przed dożynkami i dom szybko stał się za mały dla naszej jedenastki. Na szczęście sypialnie nie były potrzebne, mimo to zaoferowałem swoją Carmen i Elezarowi. Oczywiście odmówili, jednak po długim naleganiu i lakonicznym zdaniu Rosalie, że ja i tak z niej nie korzystam, zgodzili się.
Minął tydzień, podczas którego sukcesywnie ich unikałem, zwłaszcza Tanyę, jednak od ich myśli nie dało się uciec. Tanya i jej siostry uważane były przez Carlisle’a za naszych bliskich, jednak jak to zwykle bywa w rodzinie, czasami ma się siebie dość i tak samo bywało w przypadku tej wizyty. Przez dziesięć lat widywaliśmy ich okazjonalnie, na krótko i głównie wtedy, gdy musieliśmy wymienić się zapasami.
Od ich przyjazdu spędzałem mnóstwo czasu w lesie i opuszczonych miastach. Emmett zwykle chodził ze mną, a jeśli nie on, to ktoś inny. Czułem się, jakby ktoś mnie niańczył i pomiędzy tym a tłokiem w domu traciłem swoje ostatnie nerwy. Wyczuwając moje napięcie, Alice zasugerowała kolejną wyprawę, tym razem do osady. Niechętnie się zgodziłem, wiedząc, że nie mogłem jej odmówić i musiałem wyrwać się z domu. Poza tym obiecałem Tylerowi i Benowi, że wrócę, a minęły już trzy miesiące.
Po spotkaniu z wilkami musieliśmy odczekać kilka miesięcy, by powoli zacząć odwiedzać osadę. Na początku jeździły tam najwyżej dwie osoby, starając się udobruchać wilki. Sprawy układały się pomyślnie, co z pewnością miało związek z moją nieobecnością. Nie miałem energii do wizyt, wiec zostawiłem to innym. Seth i tak większość czasu spędzał u nas, próbując unikać Lei i Sue, próbujących zapędzić go do roboty. Chociaż u nas nie było o wiele lepiej, zważywszy na Alice i Esme, przynajmniej mógł od czasu do czasu pograć z Emmettem na video.
Sue i Esme szybko się zaprzyjaźniły, co nie było zaskoczeniem. Obie miały wielkie serca i odkryły, że wiele ich łączy. Dzieliły się ploteczkami i informacjami na temat tego, co działo się w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Carlisle stał się nauczycielem Lei, która chłonęła wszystko, co jej przekazywał. Zaskoczyła go swoimi zdolnościami medycznymi i szybkością nauki. Była bezpośrednia i bystra, co cechowało dobrego lekarza, chociaż miał nadzieję, że jej maniery przy łóżku pacjenta trochę się poprawią.
Wszystkich nas zaskoczyła przyjaźń Rosalie i Angeli. Moja siostra uwielbiała odwiedzać osadę, tak jak przewidział to Carlisle. Nawiązała tam swoistą więź z Angelą i w końcu zastąpiła ją w szkole, kiedy ta poszła na urlop macierzyński. Ku zaskoczeniu wszystkich, Rosalie okazała się wspaniałą nauczycielką i pomimo początkowych obaw, znalazła swoje powołanie w szkole. Stwierdziła nawet, że Mike Newton jest całkiem miły – jego wciąż jeszcze nie spotkałem – i razem zaczęli pracować nad szkolnym przedstawieniem na dożynki.
Z zewnątrz wszystko wydawało się idealne, jednak brak Jaspera stanowił lukę w naszej rodzinie i wszyscy zaczynali się niepokoić. Kiedy ja i Alice jechaliśmy do osady, uznałem, że to dobry moment, by podjąć ten temat. Nie mogła ode mnie uciec i musiała ze mną porozmawiać.
- Minęły trzy miesiące, Alice.
Westchnęła i zwróciła się do mnie.
- Powinnam była wiedzieć.
- Tak, to prawda. Wiedziałaś, że zacznę o tym mówić.
- Domyśliłam się, że to zrobisz, ale miałam nadzieję, że tak się nie stanie.
- Myślę, że powinienem iść.
- On tego nie chciał – powiedziała głosem bliskim szeptu. Patrzyła na swoje dłonie, gdy ja spoglądałem na nią kątem oka. Wiedziałem, że się martwi, jednak wydawała się taka spokojna i nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie korciło jej, by ruszyć za Jasperem, tak jak chcieliśmy to zrobić ja i Emmett.
- Ja i Emmett możemy się tam udać i przynajmniej dowiedzieć się, co się stało. Nie mogę siedzieć tutaj ani chwili dłużej, wiedząc, że to ja powinienem był tam wyruszyć.
Zaufaj mu, tak jak on zaufał tobie, powiedziała bezgłośnie, bojąc się, że głos jej się załamie.
Przewróciłem oczami, zdejmując nogę z gazu, gdyż zbliżaliśmy się do dziury w jezdni. Ominąłem ją, przechylając się na bok, tylne opony zawirowały w piasku. Tył jeepa podskoczył i szybko poprawiłem swój błąd. Alice zachichotała, drwiąc z moich umiejętności. Może ja powinnam prowadzić?
Spojrzałem na nią znacząco. Rozkazała mi patrzeć na drogę.
- Posłuchaj – westchnęła ciężko. – Wiem, że tego nie rozumiesz, ale z nim wszystko w porządku. Ja to wiem. On żyje, Edwardzie, czuję to.
Mówiła z takim przekonaniem, że ciężko było jej nie uwierzyć.
Rozumiałem ją, bo nawet po tych wszystkich latach czułem, jakby Bella była przy mnie. Wiedziałem, że wiązało się to faktem, że po prostu nie chciałem pozwolić jej odejść i czułem jej obecność, chociaż już nie żyła. I to mnie zmartwiło. Bella umarła, jednak wciąż ją czułem, dlaczego więc Alice była przekonana, że Jasper żyje?
- Obiecał mi coś, zanim odszedł – powiedziała cicho, jednak jej głos był twardy. – Za dużo przeszliśmy, by to skończyło się w taki sposób. Nie potrzebuję specjalnych umiejętności, aby to wiedzieć. Po prostu wierzę.
Odwróciła głowę w stronę okna, dając znać, że rozmowa się skończyła.
Zostawiłem ją samą na resztę podróży, zastanawiając się nad jej słowami. Wiara była takim wybrednym słowem. Wierzyć w pewność rzeczy, o które się modlimy i pewność rzeczy, których nie widzimy. Jeśli chodzi o Alice, to słowo miało nieco paradoksalny wydźwięk. Ona spędziła całe życie, nigdy nie musząc wierzyć w cokolwiek, zawsze wiedziała i mimo to stała teraz przed jednym z najtrudniejszych testów w życiu. I wierzyła. Musiałem ją za to podziwiać i zaufałbym jej, tak jak ona ufała Jasperowi.
Zatrzymaliśmy się na zewnątrz hangaru. Jęknąłem, gdy zobaczyłem kosmyk włosów w kolorze truskawkowego blondu.
- Nie mówiłaś mi, że Tanya tu jest – powiedziałem cierpko.
- Cóż… Ja. Nie. Wiedziałam – odparła.
- Jasssne. Ciężko mi w to uwierzyć, Alice.
- Nie wszystko kręci się wokół ciebie. Poza tym, nie możesz jej wiecznie unikać.
- Alice… - ostrzegłem ją po raz setny. – Mówiłem…
- Wyluzuj! Ja tylko twierdzę… Powody, dla których ona chce z tobą porozmawiać, może nie są tak okropne jak sądzisz.
Otworzyła drzwi i wyskoczyła z jeepa. Chwyciłem swoją czapkę i włożyłem ją na głowę, po czym wyszedłem na zewnątrz, wzdychając.
Nie martw się… To nie ona powali cię na łopatki! Pobiegła do bunkra, by znaleźć Leę.
Charlie i Seth stali obok szafy na broń, więc poszedłem do nich, by sprawdzić, czy czegoś nie potrzebują.
- Edward! – krzyknął Charlie, witając mnie. – W samą porę. Czekaliśmy na ciebie, ludzie o ciebie pytali.
Uśmiechnął się ciepło, entuzjastycznie ściskając moją dłoń.
- Wiem. Esme i Alice uczyniły mnie swoim niewolnikiem, ciężko było się wyrwać z ich pazurów – powiedziałem, próbując wytłumaczyć się, jak najlepiej potrafiłem i nie zabrzmieć jak kłamca.
- Nie tłumacz się, rozumiem. Sue zachowuje się tak samo, dlatego tak dawno się nie widzieliśmy. – Przewrócił oczami, chociaż jego myśli pozostały uprzejme.
- Cóż, przyjechałem, by pomóc. Alice powiedziała, że w domu już skończyłem i teraz potrzebujecie mnie tutaj. Co mogę zrobić?

….

Od czasu mojej pierwszej wizyty z Alice w osadzie, pojawiałem się tam każdego dnia ostatnich dwóch tygodni i nie było tak źle, jak sobie wyobrażałem. Tak naprawdę stanowiło to miłą odskocznię od monotonii zatłoczonego domu i trzymało nasze myśli z daleka od Jaspera czy wilków. Jacob i jego kumple zostawili nas samych, jednak zawsze byli w pobliżu, obserwowali, czekali na jedno nasze potknięcie.
Charlie i ja nosiliśmy akumulatory samochodowe z bunkra do miejsca, w którym Alice ustanowiła parkiet do tańczenia. Chciała otoczyć go lampkami, więc musieliśmy użyć akumulatorów, by dostarczyć energię. Nie stanowiłoby dla mnie problemu uniesienie czterech czy pięciu generatorów – dzięki temu szłoby nam szybciej. Mimo to starałem się udawać, że sprawia mi to wysiłek, tak jak Charliemu. Jego towarzystwo sprawiało mi przyjemność, więc zadanie zdawało się ciekawsze niż którykolwiek z obowiązków, jakie nałożyły na mnie Alice i Esme w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Zostały nam trzy dni, by wszystko doprowadzić do takiego stanu, jak życzyły sobie Alice, Sue, Emily i Esme i pozostali z nas cierpieli z tego powodu. Na szczęście dla Carlisle’a, Emmetta i mnie, nie mogliśmy się zmęczyć, jednak ostatnie dni wykończyły ludzi. Charlie i Sam robili co mogli, by zadowolić żony i wkładali całą swoją energię, by trzymać usta na kłódkę i nie narzekać. W tym czasie Seth odmówił wykonywania wszelkich dodatkowych prac i uciekł do miejsca, gdzie Tyler i Eric ukrywali się przez ostatni tydzień.
Nie brakowało jednak rąk do roboty. Każdy w osadzie chętnie pomagał gdziekolwiek mógł. Nawet Angela z dzieckiem kręciła się w pobliżu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę ich wszystkich razem. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wiele nocy spędziłem, dyskutując z Carlislem, czy nie powiedzieć Charliemu prawdy. Nie byliśmy pewni, czy czułby się oszukany lub zdradzony po tych wszystkich latach. W końcu prawda i tak wyszłaby na jaw… a wówczas wilki również by wyszły, a to oznaczałoby ponowną rozmowę z nimi.
Charlie położył ostatni akumulator i wyciągnął chusteczkę, by wytrzeć czoło. Patrzyłem na niego kątem oka. Bardzo się postarzał w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Strata Belli, Harry’ego i pozostałych z pewnością na to wpłynęły, jednak Charlie Swan był wojownikiem, nietrudno to było dostrzec. Wiedziałem również, że w końcu znalazł spokój ducha.
- Uff, ten był gorący! – Wsadził chusteczkę z powrotem do kieszeni. – Sprawiasz, że staruszek czuje się jeszcze starszy, Edwardzie! Ty się nawet nie pocisz.
Roześmiał się i klepnął mnie w ramię. Odwzajemniłem ten gest, starając się zrobić to jak najdelikatniej.
- Żartujesz sobie? Z tego co Seth mi mówił, wysiadam przy twoim tempie pracy! – roześmiałem się razem z nim. Podał mi kubek wody, jednak grzecznie odmówiłem.
- No dalej! Musisz pić, obojętnie czy się pocisz, czy nie. Twoja siostra zabiłaby mnie, gdybyś się odwodnił i nawet tego nie rozważaj jako wymówki od dalszej pracy. – Przesunął kubek w moją stronę.
Niechętnie go wziąłem i przełknąłem wodę, wiedząc, że później nie będzie przyjemnie. Dyskutowaliśmy już z resztą rodziny, jak będziemy sobie radzić, gdy jedzenia będzie pod dostatkiem i ludzie zaczną wymagać od nas, byśmy jedli. Emmett chciał uczynić z tego konkurs dla nas wszystkich. Miał zamiar przyjmować zakłady, a stawką byłyby obowiązki nakładane przez Esme. Odkąd było nas jedenaścioro, razem z rodziną Tanyi, stwierdził, że szanse są niezłe. Nie wszyscy byli tak samo jak on zachwyceni tym pomysłem i słowo „debil” wielokrotnie padło z ust Rosalie. Jednak w końcu zrozumiałem, że nie mam nic do stracenia, Tanya i Kate czuły tak samo, więc nasza czwórka zgodziła się, by czerpać przyjemność z torturowania się nawzajem i zmuszania to jedzenia ludzkiego pożywienia. Był to głupi pomysł, który z pewnością odbiłby się na nas później, jednak skoro nie było z nami Jaspera, Emmett potrzebował kogoś, z kim mógłby się zakładać.
Kiedy woda spływała wzdłuż mojego przełyku, jęknąłem, zdając sobie sprawę, że skoro ledwo potrafię to znieść, z pewnością przegrałbym zakład z Emmettem. W pewnej chwili zobaczyłem, jak Tanya śmieje się ze mnie po drugiej stronie platformy.
To dopiero początek, Edwardzie, zaśpiewała w myślach, mrugając do mnie okiem, po czym wróciła do zawieszania lampek.
Z gardła Charliego dobiegł odgłos brzmiący jak „hrmph”. Przewróciłem oczami, przygotowując się na to, co miało nadejść.
- Ta wysoka szklanka wody, która tam stoi, chyba ma na ciebie oko. – Kiwnął głową w kierunku Tanyi i się uśmiechnał. – Twój ojciec powiedział, że macie wspólną historię.
Od dnia przyjazdu Tanyi i jej sióstr, mieszkający w osadzie mężczyźni zerkali na nie pożądliwie, a kobiety wprost przeciwnie. Nie można zaprzeczyć, że były zniewalająco piękne, jednak robiły spore zamieszanie w okolicy i rozumiałem, do czego zmierzał Charlie.
- Myślałeś o… - Uniósł brwi.
- Nie – przerwałem mu, oczekując kłótni.
- Nie myślałeś o ruszeniu do przodu? Znalezieniu sobie kogoś innego?
- Mój „ktoś inny” nie żyje.
- Edwardzie – powiedział szczerze. – Bella nie chciałaby, byś…
- Proszę, nie mów mi, co chciałaby Bella, a czego nie. Nie ty, Charlie.
- Chciałaby, byś był szczęśliwy.
- Cóż, więc wszystko jasne.
- Co jasne?
- Tanya… ona nigdy by mnie nie uszczęśliwiła.
- Skąd możesz wiedzieć, skoro nigdy nie dałeś jej szansy? Sprawia wrażenie, że jej na tobie zależy.
- Po prostu wiem. Dajmy temu spokój – powiedziałem lakonicznie. Całkowicie ściągnąłem swoją maskę; przesunąłem kopniakiem dwadzieścia akumulatorów na brzeg platformy, mając nadzieję, że ten pokaz siły odciągnie go od tej rozmowy. Odczytałem jego myśli. Zaskoczyło go to, co zrobiłem, ale nie na tyle, by go rozkojarzyć.
- Odpuść, Charlie, proszę. Moja rodzina wystarczająco mi natruła – powiedziałem, odchodząc.
- Edwardzie, czekaj! – krzyknął za mną. – Masz rację, przepraszam. Po prostu twój ojciec powiedział…
- Carlisle z tobą rozmawiał? – Czułem jak wzbiera we mnie gniew. Nie byłem pewien, o czym rozmawiali, Charlie zablokował swoje myśli, jednak zakładałem najgorsze. – Dobrze by było, gdybyś przestał mówić o rzeczach, o których nie masz pojęcia.
Zmierzyłem go spojrzeniem, czekając na odpowiedź. Spodziewałem się kłótni, ale zamiast tego jego twarz się wygładziła.
- I tu się mylisz, synu. Wierz mi – powiedział delikatnie. – Mam pojęcie.
Obniżył swoją zaporę i pozwolił mi zobaczyć fragment swojej przeszłości, kiedy sprawy wyglądały dość ponuro. Patrzyłem, jak ładował strzelbę, walcząc ze sobą i rozważając odebranie sobie życia. Nie chciałem na niego spojrzeć, wiedząc, że ból na jego twarzy byłby zbyt ciężki do zniesienia. Mimo to okazało się, że w jego oczach nie pojawił się nawet cień smutku.
- Mam pojęcie, Edwardzie. Przechodziłem przez to.
- To jest coś innego – zaprotestowałem. On był człowiekiem, wampiry kochają głębiej, nieodwołalnie. On nigdy by tego nie zrozumiał.
- Twój ból jest gorszy niż mój? – zapytał. – To próbujesz powiedzieć? Że nie mogę zrozumieć, przez co przechodzisz? Zdajesz sobie sprawę, jak wielu ludzi straciło tutaj swoich bliskich? – Machnął ręką w stronę osady – Albo musiało siedzieć przy ich łóżkach i patrzeć na powolną i bolesną śmierć swoich ukochanych?
W jego głosie nie narastał gniew, było wręcz odwrotnie. Pozostał spokojny i uprzejmy, a kiedy zaczął się do mnie zbliżać, nie mogłem się powstrzymać i się odwróciłem. Nie chciałem jego współczucia.
- Edwardzie, nie mówię tych rzeczy, by cię zranić. Staram się uzmysłowić ci, że życie toczy się dalej. I każda pojedyncza osoba w tej osadzie jest na to dowodem. Ta impreza, którą szykuje twoja siostra, będzie celebracją życia. Może byś spróbował. – Delikatnie położył mi dłoń na ramieniu i pozwolił ciszy zawisnąć między nami przez chwilę. – Jesteś młody, masz przed sobą całe życie.
Nie mogłem się powstrzymać przed prychnięciem na te słowa. Kolejny dowód na to, że nigdy nie zrozumiałby, co czułem.
- Możesz myśleć, że znałeś moją córkę lepiej niż ja, ale ja też wiedziałem o niej wystarczająco dużo. Ona nie chciałaby tego dla ciebie. Obaj to wiemy. – Zamarłem na jego wspomnienie o Belli. Wiedziałem, że to poczuł. – Myślę, że już czas. Musimy się z nią pożegnać, Edwardzie.
- Charlie… nie rozumiesz – powiedziałem, potrząsając głową. – Nie sądzę, że potrafię.
Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłem, że głos mi się łamie. Minęły lata, odkąd czułem w sobie tę ścianę bólu. Była tak mocna, że żadna ilość błagań ze strony mojej rodziny nie była się w stanie przez nią przebić. Jednak gdy siedziałem tam z Charliem, słuchając go i czując więź Belli między nami, ta ściana prawie runęła.
- Cóż, po to tu jestem i wierz lub nie, ale inni ludzie z osady również. Wszyscy tego potrzebujemy i bardzo bym chciał, byś również do nas dołączył.
- Kiedy? – Udało mi się wybąkać.
- Myśleliśmy o nocy podczas dożynek, jednak jeśli to zbyt wcześnie… zrozumiem.
Mógłbym się pożegnać z Bellą? Minęły prawie cztery miesiące, odkąd siedziałem w jeepie z Carlislem i dyskutowaliśmy o moich planach. Nic się nie zmieniło. Nie bałem się śmierci, jednak co by się stało, gdybym się pożegnał z Bellą? Czy wpłynęłoby to na moje plany? Nie. Już raz się z nią pożegnałem, dawno temu, mógłbym zrobić to znów, dla Charliego. Wziąłem więc głęboki oddech i kiwnąłem głową.
Kontynuowaliśmy łączenie akumulatorów, ograniczając rozmowę do minimum, przez co nie mogłem powstrzymać swoich myśli przed wędrówką w przeszłość.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Śro 8:56, 10 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 13:42, 12 Lut 2010 Powrót do góry

Pestusiu moja kochana :)
Bardzo dawno tu nie pisałam ale czytałam, mam chroniczny brak czasu, ale dziś wygospodarowałam chwilkę i postanowiłam skomentować! Tłumaczenie jak zwykle rewelacyjne, płynnie przenosisz na w świat bohaterów swoim stylem, świetnie odzwierciedlasz uczucia. Ale to już wiesz bo zawsze Ci cukruję jak komentuję bo inaczej nie można :) Jestem pełna podziwu dla twojego zaangażowania, chylę czoło w podziękowaniu, bo tylko dzięki Tobie mogę sobie poczytać świetny ff:) Czekam na więcej :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marta_potorsia
Wilkołak



Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda

PostWysłany: Pią 15:08, 12 Lut 2010 Powrót do góry

Dziewczyny! Nie dajcie Pestce czekać i nie zawiedźcie jej - jak wróci z ferii, niech ma motywację w postaci kilkunastu komentarzy lub chociaż pochwał, bo odwala naprawdę ciężką robotę przy tłumaczeniu tego cuda.
Ja ze swojej strony ukazuję jej swój podziw z każdym kolejnym rozdziałem, gdy jej go odsyłam, ale i tak uważam, że to za mało. Dlactego DZIĘKUJĘ, PESTKO! A, Was, Czytelniczki, proszę! KOMENTUJCIE!

I żeby nie było offtopa - uwielbiam "Fallouta", wg mnie to jedno z lepszych FFów na tym forum (szkoda, że niedocenione przez większość osób, które zapatrzone są tylko w "wielką nieskończoną miłość - on ją kocha, ona go też, ale nie mogą się zejść, blablabla, flaki z olejem). Jest to coś zdecydowanie nietuzinkowego, ale i strasznego zarazem. Nikomu bym nie życzyła życia w takim świecie...

Cóż więcej?
Pozdrawiam, Marta.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
katrzynka
Nowonarodzony



Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 1:11, 14 Lut 2010 Powrót do góry

Tłumaczenie na wysokim poziomie.Zwykle nie czytam niedokończonych ff, ten "powalił na kolana" pomysłem,budową i zaangażowaniem Pestki.
Niezbyt konstruktywny komentarz ale zarejestrowałam się aby poprosić Pestkę o tłumaczenie do końca.Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Collette
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Gru 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:38, 17 Lut 2010 Powrót do góry

co tu duzo gadac..po prostu super.
to tłumaczenie jest genialne i nie moge doczekac sie nastepnego rodziału.

i cos czuje ze belle jednak zyje ...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Śro 15:42, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Kurczę, jestem zszokowana takim obrotem spraw. Ta cała wymiana zdań pomiędzy Charliem i Edwardem trochę mną wstrząsnęła. Zarys psychologiczny postaci jest bardzo bogaty ukazując bohaterów z dwóch stron. Edward przekonany o swoim wiekuistym bólu zapomina , że nie tylko on stracił ukochaną i swoich znajomych ; zapomina że nie tylko on jest ofiarą tego wybuchu który zmiótł z powierzchni ziemi wiele istnień , wiele życia. Wbrew smutku jakie niesie ze sobą to opowiadanie są chwile radosne i niosące śmiech: chociażby spożywanie przez wampiry ludzkiego jedzenia i robienie z tego jakiegoś wyścigu szczurów ;D Tanya , Tanya ... nareszcie nie jest nachalną truskawkową suką która tylko czeka na okazje, jest po prostu postacią. Nie wiem co mogłabym jeszcze napisać , ale boje się własnych przeczuć , że zbliżające się dożynki niosą ze sobą jeszcze jakieś niebezpieczeństwo. Pojawią się mściciele? Dojdzie do bójki pomiędzy legendarnymi stworzeniami? Wampiry wyjdą na światło dzienne bo zajdzie jakaś... potrzeba , jakieś wydarzenie , zdarzenie . Cokolwiek? Aż się boje.

Pozdrawiam ,Uskrzydlona.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Czw 11:58, 11 Mar 2010 Powrót do góry

Hehe, dzięki Marta za dopingowanie czytelników do komentowania, chociaż dobrze wiesz, że to na nic. Wink Szczerze mówiąc, nie mam już siły. To opowiadanie ciężko się tłumaczy, ciężko się czyta i jest chyba jednym z najmniej popularnych na tym forum. Brak mi motywacji. Dlatego podjęłam decyzję - zostały mi jeszcze dwa rozdziały do końca pierwszej części i po ich opublikowaniu zawieszę temat na jakiś czas. Dzięki temu będę miała możliwość szybciej skończyć Lustra, a później wrócić do drugiej części Fallouta i ją też szybciej zakończyć. No i przede wszystkim potrzebuję wakacji od tej historii, chociaż kocham ją jak własne dziecko. Wink To chyba rozsądne rozwiązanie, autorka zresztą też zrobiła sobie małą przerwę między pisaniem kolejnych części.
Ale do tego zostało jeszcze duuużo czasu, dlatego nie myślcie teraz o tym, życzę miłego czytania dzisiejszego kawałka. Wink

beta: oczywiście marta_potorsia

(...)

.
-:- Przeszłość
.

Emmett i ja spędziliśmy dzień w kryjówce, która znajdowała się niedaleko Chicago. To była długa i żmudna podróż, jednak dobrze było rozprostować nogi, nawet jeśli przygnębiał nas widok tego, co znajdowało się poza miastem – nieużytków rozciągających się na wiele mil, przerażająco cichych. Podłoga lasu została zakopana pod kurzem i popiołem, ponad powierzchnię wystawały tylko zwęglone resztki drzew. Musieliśmy uważać, gdzie stąpamy; pod warstwą kurzu i pniaków nadal istniał las, korzenie wciąż produkowały paliwo, którego zabrakło ponad powierzchnią. Było brudno i gorąco i powietrze było nieco duszące, mimo to Emmett i ja byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy uciec z bunkra i z miasta.
Carlisle zdołał stworzyć magazyn w krótkim czasie przed „Dniem Sądu Ostatecznego”. Emmett lubił tak to nazywać, przeważnie mówił to ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy Terminatora. W magazynie znajdowały się wszystkie pojazdy i mnóstwo zapasów i jedzenia, które starczyłoby kilku ludziom na kilka lat. Rodzina wkrótce miała potrzebować pojazdów. Naszym zadaniem było sprawdzenie ich oraz tego, czy technika ochronna Jaspera będzie działać wobec fal elektromagnetycznych. Wszystko wydawało się działać, więc z wielką niechęcią zdecydowaliśmy się wrócić do bunkra. Przez większość dnia milczeliśmy. Emmett to zauważył, jednak nie naciskał na mnie. Było coś, o czym musiałem z nim porozmawiać, jednak nie mogłem podjąć tematu. Wypowiadanie tego na głos znaczyłoby akceptację realizmu tego problemu.
Wracaliśmy tą samą drogą. Nasze kroki były jedynym dźwiękiem, a Emmett starał się jak mógł, by zatrzymać dla siebie swoje myśli. Nie sililiśmy się na pustą konwersację. Kiedy doszliśmy do grzbietu małego wzgórza, zatrzymaliśmy się. Przed nami pojawiło się coś, czego z pewnością się nie spodziewaliśmy. Pomiędzy kurzem i popiołem znajdował się lew. Nie górski, tylko afrykański, król dżungli. Lew.
Kiedyś ten samiec musiał być pięknym zwierzęciem, dumą chicagowskiego zoo, jednak to nie jego obecność była teraz nie na miejscu. Futro pokrywał brud, grzywa była skołtuniona, a na skórze znajdowały się liczne rany. Z pewnością wiele wycierpiał. Leżał na ziemi, jednak kiedy wyczuł nas i niebezpieczeństwo, które reprezentowaliśmy, powoli, z bólem wstał. Zmierzył nas wzrokiem i zaczął iść w naszą stronę. Zupełnie, jakby planował kolejny ruch – walka lub ucieczka, albo położenie się na ziemi i przyjęcie swojego przeznaczenia.
Emmett i ja staliśmy przez chwilę, przyglądając się zwierzęciu. Wiedzieliśmy, co należy zrobić i bez słowa ruszyliśmy w stronę tego „króla zwierząt”.
- Spokojnie – powiedział Emmett z szacunkiem, unosząc ręce.
Lew wyszedł nam na spotkanie, dysząc i szczerząc zęby. Warczał niskim tonem, nawiązując kontakt wzrokowy z Emmettem. Głowę trzymał wysoko i nagle zrozumiałem, dlaczego lwy uważane są za takie dumne zwierzęta. Nawet będąc na skraju wyczerpania, wydał z siebie ogłuszający ryk, dając znać, że kiedyś był potężnym, budzącym grozę mordercą. Ten pokaz odwagi, ostatni gest, wykończył go. Spuścił z uległością łeb, akceptując swój los. Staliśmy naprzeciwko, podziwiając to zwierzę i to, czym było kiedyś. Nikt się nie odzywał, między nami a nim zapanowało pełne zrozumienia milczenie. Emmett opuścił dłonie, zbliżając się powoli do lwa. Zwierzę po raz ostatni uniosło głowę, jego pełne bólu oczy wyrażały wdzięczność za to, co mogliśmy mu dać. Chwilę później było już po wszystkim.
Przepraszam, bracie, powiedział cicho Emmett, puszczając szyję lwa, który padł na ziemię, wzbijając chmurę pyłu i kurzu. Kucnął obok niego i położył dłoń na grzywie. Odejdź w pokoju.
Staliśmy naprzeciwko siebie, miedzy nami zawisła pełna żalu cisza, nikt nie wiedział, co powiedzieć. Całe to cierpienie nas przerastało i nie mogłem już dłużej utrzymać swojego sekretu. Gnębiło mnie poczucie winy.
- Carlisle odszedł – wypaliłem.
Emmett podniósł głowę, na jego twarzy malowało się zmieszanie.
- Co masz na myśli, mówiąc „odszedł”? Kiedy odszedł? – Głos mojego brata pełen był obaw i niedowierzania.
Spojrzałem na swoje buty, wiedząc, że moja odpowiedź go rozzłości.
- Tydzień temu.
Tydzień temu! Zmierzył mnie spojrzeniem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Nie powinieneś był tego ukrywać. Myślałem, że już to ustaliliśmy… żadnych tajemnic!
- Miałem nadzieję, że wróci… ale wygląda na to, że się tak nie stanie. Nikt ze szpitala go nie widział. Po prostu wyszedł i nie wrócił, nic nikomu nie mówiąc.
- Co się stało?
Zacząłem iść, nie chcąc, by złapała nas ciemność. Była to długa historia i równie dobrze mogłem ją opowiedzieć, idąc do bunkra. Wziąłem głęboki oddech i czekałem, aż Emmett zrobi to samo. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, jednak on miał rację. Żadnych tajemnic.
- Coś było nie tak tamtego dnia… Czułem to – powiedziałem i zacząłem opowiadać, co stało się w dniu, gdy przycisnąłem Carlisle’a zbyt mocno. – Powinienem był wiedzieć lepiej. Zbyt mocno go naciskałem, powinienem czekać.
Plułem sobie w brodę, że nie odczytałem jego myśli. Powinienem był wiedzieć, jak zareaguje, jednak odepchnąłem to od siebie.
- Część mnie po prostu chciała zobaczyć jego reakcję. Rozumiesz? – Spojrzałem na ponury wyraz twarzy Emmetta. Kiwnął głową. – Chciałem, by coś do mnie powiedział, cokolwiek. To wszystko.
- Edwardzie… znowu się obwiniasz. Musisz przestać! To nie twoja wina. To, że Carlisle nas zostawił… To nie twoja wina.
- Dziwne… Tak bardzo polegamy na Alice i jej wizjach. Naprawdę myślałem, że te słowa były sygnałem, by interweniować. – Prychnąłem na swoją głupotę. – Myślałem, że jeśli uda mi się dotrzeć do Carlisle’a, jeśli zrozumie, że się myli, że wiara pomoże mu przez to przejść… to wróci.
- Więc… co się stało? – zapytał Emmett.



Nowa wiadomość na ścianie, którą mijałem tego dnia, idąc do szpitala, brzmiała „Nie ma Boga. Nie ma pokoju.”. Została ona przekreślona, a pod nią ktoś napisał „Znaj Boga. Znaj pokój.”.
Pomyślałem sobie, że to interesujący napis, zwłaszcza, że mijałem go w drodze do szpitala. Gdybym zrobił to, wracając do bunkra, być może sprawy potoczyłyby się inaczej. Tak się jednak nie stało – potraktowałem te słowa jak wiadomość od Boga. Szczerze wierzyłem, że było mi pisane dotrzeć tego dnia do Carlisle’a i kiedy wchodziłem po schodach na drugie piętro szpitala, w końcu odnalazłem w sobie odwagę, której brakowało mi w ostatnim tygodniu.
- Dzień dobry, Carlisle – przywitałem go z uśmiechem, wiedząc, że dziś może być „ten dzień”.
- Edward. – Kiwnął głową, co było dobrym znakiem. Zwykle nie zaszczycał mnie słowami.
Ruszył wzdłuż korytarza, a ja automatycznie podążyłem za nim. Z jego myśli wyczytałem, że prowadzi mnie do sali z poparzonymi. Chciał, abym pomógł przy zmianie opatrunków i użył swoich wampirzych umiejętności, by wyczuć wczesne stadia infekcji. Mogłem jedynie się zgodzić, mając nadzieję, że uda mi się do niego przemówić. Było tak, jakbym resetował zegarek każdego dnia, gdy się tu pojawiałem. Żadnego postępu. Pod koniec wizyty miałem pewność, że udało mi się nieco rozbić jego bariery, jednak gdy wracałem następnego dnia, te ściany znów tam były, twarde jak stal.
Carlisle zawsze czuł się spięty, nigdy nie wiedząc, czego się spodziewać po mojej obecności. Stwierdził, że nie chce się zobaczyć z resztą rodziny i dziwiło mnie, że zgadza się na moje wizyty. Wiedziałem, że stąpam po kruchym lodzie i jeden zły gest lub słowo mogłoby go załamać. Dlatego każdego dnia pilnowałem tego, co mówię i robię, mając nadzieję, że nie rozzłoszczę ojca.

Resztę poranka spędziliśmy, odwiedzając pacjentów i wykonując inne szpitalne obowiązki. W końcu znaleźliśmy się w małym, zatłoczonym pomieszczeniu, które przeznaczone było dla dzieci… albo z tego, co się orientowałem… sierot. Rannych małych ludzi, zostawionych samych sobie w następstwie zniszczeń na zewnątrz. One naprawdę nikogo nie miały i większość z nich strasznie się bała. Kiedy robiliśmy obchód, postanowiłem przetestować swoją teorię, mając nadzieję, że uda mi się wyczuć nastrój Carlisle’a.
- Może mógłbym jutro przyprowadzić tu Rosalie…? – zapytałem z wahaniem. – Dobrze by jej zrobiło przebywanie wśród żywych… - Spojrzałem na jego rozzłoszczoną minę i skończyłem zdanie – dzieci.
- Wiem, co próbujesz zrobić, Edwardzie. – Zdjął ze ściany wykres i zaczął udawać, że go czyta. – Obawiam się, że to nie wypali.
- Co nie wypali?
- To.
Wskazał ręką najpierw na mnie, później na siebie.
- Wiem, że ci ludzie wcale cię nie obchodzą. Nie jesteś tu dla nich – zakończył lakonicznie.
Już miałem się z nim nie zgodzić, spróbować kłamać, by przekonać go, że jest inaczej, kiedy w mojej głowie mignął kawałek ściany.
Znaj Boga. Znaj pokój.
- Masz całkowitą rację – wyznałem prawdę. Zrobił krok do tyłu, słysząc moje słowa. – Nie jestem tu dla nich, ale ty też nie.
Zajrzałem do jego myśli, zastanawiając się, czy powinienem kontynuować. Zszokowały go moje insynuacje, jednak nie aż tak, bym poczuł potrzebę zamilknięcia.
- Jestem tu dla ciebie… i Esme… i reszty twojej rodziny. A ty dlaczego tu jesteś?
Skrzywił się i popchnął mnie w stronę kąta pokoju, z daleka od ciekawskich oczu i uszu. Nie chciał, by personel wiedział, że Carlisle ma rodzinę, która na niego czeka.
Mówiłem bardzo niskim i bardzo szybkim głosem, tak, by nikt inny nie mógł nas słyszeć.
- Nie masz pojęcia, jak wpłynęła na nich twoja nieobecność. Esme myśli, że nie żyjesz! I chciałaby, by z nią stało się to samo.
- Nie powiedziałeś jej?
- NIE! – odparłem z niedowierzaniem. – Gdybym to zrobił, myślisz, że mógłbym codziennie przychodzić tu sam? Wolałem dać jej choć płomyk nadziei, że żyjesz i że cię znajdziemy, niż oznajmić, że ją porzuciłeś!
Przeczesałem włosy palcami, próbując się uspokoić.
- Bo to by z pewnością ją zabiło, Carlisle. Czy tego właśnie chcesz? Chcesz zranić ją tak bardzo, by poczuła choć część tego bólu, który ty czujesz? Myślisz, że go nie czuje? Ty samolubny draniu… Wierz mi, czuje!
Gdyby moje serce biło, pomyślałbym, że brzęczący dźwięk w moich uszach to odgłos krwi płynącej w moich żyłach. To jednak było coś innego, coś bardziej materialnego. Czysty gniew i pragnienie wypełniły moje zmysły. Mówiłem z trudem, jad wypełniał mi usta.
- Wiesz, ile oddałbym za przynajmniej jedną chwilę z Bellą? Ty to wszystko odrzucasz!
Nie potrzebowałem widzieć swojej miny w jego myślach, wiedziałem, że jest dzika, prawie zwierzęca. Jednak kiedy spojrzałem na jego twarz, miałem wrażenie, że nic do niego nie dotarło.
- Edwardzie, przykro mi z powodu Belli – powiedział rzeczowym tonem – jednak prawdopodobnie dobrze się stało, że zmarła. Dzięki temu nie musiała przez to przechodzić.
Ponownie machnął ręką po pokoju.
- Wtedy byłoby wam jeszcze ciężej – dodał zimnym, zdystansowanym tonem.
Musiałem zrobić krok do tyłu. Na mojej twarzy pojawił się grymas spowodowany jego słowami. Kim jest ten mężczyzna? Gdzie jego współczucie… człowieczeństwo? Wziąłem głęboki oddech i westchnąłem. Nie szło zgodnie z moim planem.
Znaj Boga, odbijało się echem po mojej głowie, Znaj pokój.
- To nie ty. – Potrząsnąłem głową w tył i przód. – Wiem, co robisz. Próbujesz mnie odepchnąć. Ale to nie wypali.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Ty taki nie jesteś. To ty powiedziałeś mi, że Bóg istnieje. Ty wierzysz, że on istnieje. Chcę, byś mi to powiedział. Muszę uwierzyć… by wiedzieć, że ona gdzieś tam jest – powiedziałem z desperacją, głosem wyższym niż zwykle. – Jest taka szansa, prawda? Nie robiłbyś tego wszystkiego bez przyczyny. Znam cię, Carlisle! Czujesz żal.
Nie, Edwardzie. Nigdy nie zasłużyliśmy na to, co mieliśmy. Byłem samolubny i to jest moja kara, twoja też.
Jego słowa uderzyły mnie z taką siłą, że przez chwilę myślałem, że naprawdę mi przyłożył. Kompletnie oszołomiony, przemówiłem do człowieka, którego już nie rozpoznawałem.
- Kim ty jesteś? Gdzie jest człowiek, którego nazywałem moim ojcem?
- Nie jestem twoim ojcem! – prychnął i potrząsnął głową. – Nigdy nim nie byłem.
Czara mojego gniewu się przelała i chwyciłem go za poły marynarki, przyciskając do ściany.
- A właśnie że nim jesteś! Nie wmówisz mi, że ostatnie dziewięćdziesiąt lat nic nie znaczyło! – Moja klatka piersiowa zrobiła się ciężka, nozdrza mi się rozszerzyły i czułem, jak drżą mi dłonie.
- Nie powinieneś istnieć, Edwardzie. A ja nie powinienem brać tego, co do mnie nie należało – powiedział spokojnie. – Jesteśmy wstrętni. Nie należymy do tego świata.
- Ale w nim istniejemy – odparłem. – Ja w nim istnieję.
Moja twarz wykrzywiła się w bólu. Nie mogłem już dłużej kontrolować emocji, jego słowa zmiażdżyły mnie bardziej, niż mogłem to sobie wyobrazić.
- To nie było właściwe. Teraz to wiem. – Jeśli Bóg by istniał, nie pozwoliłby nam żyć, podczas gdy te dzieci cierpią i umierają. Uwolnił się z mojego uścisku i odszedł. Nie wracaj tu.
Następnego dnia już się nie pojawił. Nie było po nim żadnego śladu lub wskazówki, gdzie mógł pójść. Wracałem tam, mając nadzieję, że się pojawi albo ktoś coś wie o jego zniknięciu, jednak po tygodniu tych poszukiwań wiedziałem, że czas dać sobie spokój i wyznać prawdę. Teraz do mnie i Emmetta należało pozbieranie kawałków tej układanki i wymyślenie, jaki będzie nasz następny ruch.
Pojawiliśmy się w bunkrze zaraz po tym, jak skończyłem zdawać bratu relację z ostatniego tygodnia. Znajdowaliśmy się w naszym ulubionym miejscu, na krokwi wiszącej nad wejściem do schronu.
- Whoa… To było mocne – powiedział Emmett z głębokim westchnięciem.
Jego słowa były stosunkowo łagodne. W myślach przeklinał siarczyście, obrzydzony opowieścią o poczynaniach Carlisle’a.
- Co teraz zrobimy? – Próbował pozostać silnym, jednak gdy wydarzenia tego dnia połączyły się z wiadomością o Carlisle’u, nie dawał już rady.
- Nie wiem… czekamy? To się wydawało ostateczne, Emmett. Moglibyśmy czekać, ale musimy też myśleć o Jasperze…
- Dajmy sobie tydzień. To wystarczająco dużo czasu. – Emmett wstał i poczułem gniew, który się w nim przelewał. Wie, gdzie nas znaleźć. Zeskoczył z krokwi i wiedziałem, że chciał zostać sam, więc poszedłem do bunkra, gdzie czekała na nas reszta rodziny.
Jeden tydzień, by wymyślić prawdopodobną wymówkę dla Esme, która wyrządziłaby najmniej szkód. Miałem ochotę krzyczeć i warczeć, by pozbyć się gniewu, który gromadził się we mnie w ostatnim tygodniu. Musiałem coś zniszczyć, albo coś zrobić. Cokolwiek.



Tydzień, który daliśmy Carlisle’owi na powrót, prawie minął i wiedziałem, że konieczność wyznania pozostałym prawdy nieuchronnie się zbliżała. Od trzech dni Alice nie opuszczała łóżka Jaspera. Wszyscy wiedzieliśmy, jak to na nią wpływa, jednak niezależnie jak bardzo staraliśmy się ją przekonać, by wyszła chociaż na chwilę, odmawiała. Teraz była moja kolej. Ruszyłem w stronę drzwi do małego pokoju. Poczułem znajome, przejmujące uczucie zalewające mnie od środka. Wziąłem głęboki oddech i skupiłem się, by nie stracić kontroli nad sobą, po czym otworzyłem drzwi i spojrzałem na tę samą scenę, którą widziałem tu dwanaście godzin wcześniej. Alice siedziała zwinięta w kłębek na krześle, opierając głowę o kolana, podczas gdy Jasper leżał obrócony do niej plecami, tak daleko od żony, jak to możliwe.
- Alice? – zapytałem z wahaniem.
Cisza.
- Alice, proszę, odpowiedz. – Mój głos był silny, ale niezbyt nachalny.
Nie wyjdę.
- W porządku, nie musisz, ale Esme mówiła, że ty też nic nie jadłaś – powiedziałem stanowczo.
Zjem wtedy, kiedy on.
- Alice – westchnąłem, okrążając łóżko, które praktycznie zajmowało cały pokój. Kucnąłem przed nią i położyłem dłonie na jej nogach, jednak wciąż na mnie nie spojrzała. – Nie chcę się dzisiaj o to kłócić. Dlatego przejdźmy od razu do momentu, gdy się zgadzasz i pozwól mi coś przynieść, skoro nie masz zamiaru wyjść.
Wpatrywałem się w nią, nie chcąc przerwać tego spojrzenia, dopóki na nie nie odpowiedziała. Minęło kilka minut zanim niechętnie wstała, ominęła mnie i ruszyła w stronę drzwi.
Dobra.
- Wiesz, czasami mogłabyś spróbować użyć swojego głosu. Nie zabiłoby cię, gdybyś porozmawiała ze mną przez chwilę.
Nie można zabić czegoś, co już nie żyje.
Prychnąłem na nią, próbując rozluźnić atmosferę.
- Och, czy to był żart?
Czysta prawda.
Nie mogłem się przyzwyczaić do takiej wersji Alice. Zazwyczaj kipiała energią i wiecznym optymizmem. Teraz spędzała dnie i noce, siedząc obok łóżka Jaspera, kurczowo trzymając się krzesła, tak jakby bała się, że gdy się ruszy, jej mąż zniknie. Nie było oznak, że jego stan się polepsza. Minęło osiem tygodni, odkąd jadł ostatni raz i nie wiedziałem, jak udaje mu się to wytrzymać. Mogłem się z nim porozumiewać, jednak uzyskiwałem zwykle jednowyrazowe odpowiedzi. Emmett i ja myśleliśmy o tym, by zmusić go do jedzenia, jednak nie byliśmy pewni, jak to zrobić. Przydałaby nam się wiedza Carlisle’a. Myślałem o tym i jedyną rzeczą, jaka przyszła mi do głowy było rozszerzenie mu szczęki, co oznaczało złamanie jej w celu wlania krwi do gardła. Sprawianie Jasperowi jeszcze większego bólu nie było czymś, co byłem gotowy zaproponować jako rozwiązanie. Alice i Esme nigdy by się na to nie zgodziły.
Kiedy wróciła do pokoju, jej oczy miały nieco jaśniejszy odcień. Ponownie mnie ominęła i opadła na krzesło.
Zadowolony?
- Dziękuję – powiedziałem i pocałowałem ją w czubek głowy.
Zostaw nas, proszę.
Uszanowałem jej wolę i opuściłem pokój w poszukiwaniu Emmetta. Znalazłem go na tyłach bunkra, sprzątającego pomieszczenie, w którym znajdowała się koza.
- Co robisz? – zapytałem, wiedząc, że jest to kara od Esme.
- Daj spokój! Nic nie zrobiłem. Zasugerowałem jedynie naszej „koziej babci”, że ma jakieś niezdrowe ciągoty do zwierząt, a my przecież niezbyt za nimi przepadamy… Nie uznała tego za zabawne i stwierdziła, że muszę trochę bardziej docenić kozy. To – Uniósł stopę i z obrzydzeniem zmarszczył nos, patrząc na to, co zwisało mu z buta – jest ohydne.
- Musimy porozmawiać o Jasperze. Carlisle nie wróci – powiedziałem stanowczo. – Musimy teraz myśleć o Jasperze i Alice.
Moja cierpliwość wobec Carlisle skończyła się i byłem wkurzony. Nadszedł czas, by pójść dalej pomyśleć o tym, jak pomóc Jasperowi.
- Musimy go przenieść.
Emmett odłożył grabie i oparł się o ścianę.
- Wiem… już czas. On wie doskonale, gdzie nas znaleźć i jasnym jest, że nie ma zamiaru wrócić. Nie możemy jednak przenieść Jaspera. Nie w takim stanie.
- Wiem… dlatego potrzebuję twojej pomocy. Myślę, że musimy go jakoś zmusić do jedzenia.
Wyjaśniłem mu swój pomysł ze złamaniem szczęki i chociaż mu się nie spodobał, Emmett wiedział, że być może będzie to konieczne rozwiązanie.
- Jak odciągniemy od niego Alice? Powiemy jej, co planujemy zrobić?
- Nie sądzę, że możemy. Jeśli to zrobimy i się uda, podziękują nam, oboje nam podziękują.
- A jeśli się nie uda?
- Biorę na siebie całą odpowiedzialność.
- Wiesz, że on nie wyzdrowieje, jeśli się nie uda.
- Jestem świadomy takiej możliwości, ale jaki mamy wybór?
Emmett milczał przez minutę, po czym podniósł grabie i rzucił nimi o ścianę. Żaden z nas tego nie chciał. Mój brat wiedział, że to jego siły będziemy potrzebowali, by złamać Jasperowi szczękę. Położył dłonie na głowie i westchnął z rozdrażnieniem.
- No dobrze, w takim razie kiedy? Najszybciej jak się da?
Patrzyłem na Emmetta i moja ulga, że nie ja będę musiał uderzyć Jaspera zaczęła ulatywać… Ja będę musiał go trzymać.
- Musimy zrobić to w odpowiednim momencie. Myślę, że krew go wzmocni, ale wzmocni również jego zdolności. Musimy tak to zaplanować, by móc natychmiast uciec.
- Wątpię, że dziewczyny na to pójdą. Prawdopodobnie uda mi się odciągnąć Rosalie, a ona może wyciągnie Alice i Esme z bunkra.
Nasze rozważania zostały przerwane przez poważny głos zza naszych pleców.
- Nie. Nie. Nie. – Alice stała w drzwiach, kręcąc głową. Słyszała każde zdanie naszej rozmowy. – Nie mogę wam na to pozwolić. Nie możecie go tak zranić!
Zaczynała lekko histeryzować i podszedłem do niej, po czym wziąłem ją w ramiona.
- Alice, już prawie osiem miesięcy Jasper znajduje się w takim stanie i jest z nim coraz gorzej – powiedziałem, próbując ją uspokoić.
- Nie możemy uszkodzić go na stałe. On potrzebuje swojej siły, jeśli mamy go przenieść. Wiesz… odciągnąć go od tego wszystkiego. – Emmett ruszył w naszym kierunku i delikatnie potarł jej ramiona.
- Nie mogę – wyszeptała. – A co, jeśli się nie uda? Jeśli tylko się pogorszy? – Głos jej się załamał i wyglądała, jakby miała zemdleć.
Objąłem ją i zaprowadziłem do stołka w rogu pomieszczenia. Minęło kilka tygodni, odkąd ostatni raz siedzieliśmy w tej pozycji. Jej myśli były zdesperowane, porozrzucane i pędziły w szaleńczym tempie. Kołysałem ją do przodu i do tyłu, uspokajając ją szeptem. Złapała mnie za koszulkę i zaczęła szlochać, próbując złapać oddech, którego nie potrzebowała.
Emmett klęczał obok nas. Edwardzie, musimy ją zmusić, by się na to zgodziła. Spojrzałem na niego i skrzywiłem się lekko, wiedząc, że ma rację. Emmett gładził Alice po plecach.
- Alice, nie musimy tego robić już teraz. Możemy poczekać, ale chcemy go stąd zabrać tak szybko, jak to możliwe.
- Gdzie pójdziemy? – zapytała cienkim głosem, po raz kolejny łamiąc mi serce.
- Alaska – odparłem. Emmett natychmiast na mnie spojrzał.
Edwardzie… Powiedziałem, że zabierzemy cię do Phoenix. Jego myśli były pełne gniewu skierowanego w moją stronę i tego, co nazywał moimi „męczeńskimi ciągotami”.
Potrząsnąłem głową, a moja mina mówiła jednoznacznie: „Nie kłóć się”. Miałem zamiar zabrać ich na Alaskę, do rodziny Tanyi i później samotnie udać się do Phoenix.
- Alaska? Serio? – zapytała Alice z nutą podekscytowania w głosie.
- To powinno być wystarczająco daleko od większości tych, którzy przeżyli. Poza tym dobrze by nam zrobiło ujrzenie kilku znajomych twarzy… prawda?
I gdyby Carlisle kiedykolwiek odzyskał rozum, moglibyśmy zostawić dla niego wiadomość w bunkrze, informującą, gdzie jesteśmy.
- Chcę tylko wiedzieć, jak długo to potrwa – powiedziała cicho. – Nie mogę iść bez niego.
- Jasper to samo powiedział o tobie, Alice, wtedy, gdy walczyłaś, by do niego wrócić. On robi to samo. Walczy.
Przez chwilę milczała, po czym westchnęła.
- Masz rację. Może to pomoże. Może ożywi się na zapach krwi, zanim będziecie musieli… wiecie co.
Nie mogła powiedzieć, co zamierzaliśmy zrobić. Spojrzałem na Emmetta znad czubka jej głowy. Oboje wiedzieliśmy, że zapach krwi go nie pobudzi, dlatego zrodził się pomysł ze złamaniem szczęki.
- Być może. Wiesz, że Jasper nigdy nie umiał się kontrolować. Może powinniśmy złapać kilku ludzi – zachichotał Emmett.
- Serio? – Jej twarz rozjaśniała. – Może ludzka krew będzie lepsza! – dodała z iskierką nadziei w oczach.
- Alice – ostrzegłem ją – póki co wypróbujmy zwierzęta.
Śmierć zebrała już wystarczające żniwo i bez naszej pomocy. Wiedziałem, że każdy z nas zrobiłby wszystko dla rodziny, jednak wątpię, czy dotyczyłoby to też karmienia Jaspera ludźmi.
- Edwardzie, może powinniśmy spróbować. Tylko żartowałem, ale może to nie zwierzęcej krwi potrzebuje Jasper. Przecież on nigdy do końca nie przywyknął do naszej diety…
Posłałem Emmettowi długie spojrzenie, a Alice zesztywniała na moich kolanach i zobaczyłem, że coś dzieje się w jej głowie.
- Nie. Wybijcie to sobie z głowy. Nie zrobimy tego! Nie jesteśmy tacy.
Moje ostrzeżenie nie zmieniło ich myśli. Emmett chciał przyprowadzić do bunkra człowieka, mając nadzieję, że jego zapach skusi Jaspera, a Alice nie miała zamiaru pozwolić na zrobienie swojemu mężowi krzywdy, więc również była za tym pomysłem. Wiedziałem, że muszę ich zatrzymać, zanim podejmą ostateczną decyzję.
- Nie zrobimy tego! Alice, ty najlepiej wiesz, że kogokolwiek tu nie przyprowadzimy, ta osoba jest czyimś bratem albo synem, albo mężem. Zawsze powtarzasz to Jasperowi. Nie możesz tego zrobić – powiedziałem ze złością.
- Ale moglibyśmy znaleźć kogoś, kto nie jest chory i nikogo nie ma – błagała, chociaż w jej głosie wyczuwałem niepewność.
Kątem oka widziałem, że Emmett kiwa głową i rozważa to, co właśnie powiedziała Alice.
- Nie! – krzyknąłem. – Nie pozwolę wam tego zrobić. Co powiedziałby Carlisle?
- Chrzanić to! Carlisle nas zostawił, Edwardzie!
Alice prychnęła.
- Co to niby znaczy?
- To znaczy, że Carlisle ma nas gdzieś i przez cały ten czas nie chciał wrócić do rodziny. Jeszcze w ubiegłym tygodniu pracował w szpitalu. – Z ust Emmetta posypały się przepełnione złością słowa.
Dźwięk tłuczonego szkła zmusił nas do odwrócenia się. W drzwiach stała Esme otoczona kawałkami roztrzaskanego dzbanka, który wcześniej trzymała w dłoniach. I sądząc po wyrazie jej twarzy, nie tylko dzbanek został roztrzaskany.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:58, 11 Mar 2010 Powrót do góry

Od dawna zbierałam się w sobie, żeby usiąść i wreszcie zaznaczyć tu swoją obecność czymś przypominającym konstruktywny komentarz.
Zawsze wydawało mi się, że nie jestem w stanie napisać takich słów, które w pełni oddałyby to, co czuję jako czytelnik, wchodząc w świat tego opowiadania.
Widząc jednak te pustki pod kolejną częścią, mimo wszystkich wątpliwości, zostawię parę słów.
Będzie krótko.

To jest pod wieloma względami zdecydowanie najlepszy, najbardziej profesjonalne skonstruowany, jeden z najciekawszych ff, z jakimi się zetknęłam. Literacka poprzeczka została tu podniesiona bardzo wysoko.

Ze względu na tematykę jest niewątpliwie trudny do odczuwania, przeżywania wewnętrznego. Świetne kreacje bohaterów: konsekwencja, dokładność i doskonały przekaz emocjonalny.
Naprawdę brakuje słów, kiedy serce uderza z taką prędkością przy każdym kolejnym rozdziale.

Tłumaczenie doskonałe. Widać, że tekst jest bardzo złożony, naprawdę trudny dla przekładającego. Czyta się absolutnie wspaniale. Pracę, jaką wykonuje tłumaczka przy tym opowiadaniu należy docenić. Cieżko na sercu, kiedy widzimy słowa o braku motywacji. Ale cieżko również się temu dziwić.
Jestem przekonana, że stałych czytelników jest sporo. Być może, podobnie jak ja, wahają się, czy zostawić po sobie komantarz.
To naprawdę warto czytać. Podpisuję się rękami i nogami pod każdą wcześniejszą rekomendacją.
Chciałabym z całego serca, żeby pojawiło się tu więcej czytelniczych wypowiedzi. Ten tekst zasługuje na to jak mało który.
Tylu emocji, ile mi dostarczył, nie jestem w stanie opisać dokładnie i konstruktywnie. Za każdym razem jest tak samo - doskonale.

Ogromny ukłon w stronę tłumaczki. pestka - jesteś niesamowita. Dziękuję za każde przyspieszone bicie serca, łzę w oku i słodką niecierpliwość w oczekiwaniu na nową część.
Cały czas tu jestem. Zawsze będę czekać. Warto Smile


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 15:16, 12 Mar 2010 Powrót do góry

Nie komentowałam chyba z rok. Ale proszę mi wybaczyć - rozleniwiłam się zupełnie i żeby wszystko chciało mi się tak, jak mi się nie chce to byłaby prawdziwa nowość. Ale do meritum...
Zerkałam do oryginału (wstydzę się) i naprawdę rozumiem twój brak motywacji. FF jest trudny do tłumaczenia, długi i skomplikowany, a komentarzy skąpią. Sama jestem jedną z tych osób, które ostatnio zawiodły. Co do popularność... czy wyznacznikiem jakości jest popularność? Chyba nie, bo tutaj mamy high quality, ale mało komentarzy. A ciężko zostawić komentarz pod czymś, co nie jest słitaśne i nie ma masy błędów jak widać.
Chociaż muszę przyznać, że mnie tez odbierało czasem ochotę na komentarz jak czytam i czytam, a tu do rozwiązania daleko, a i nic o Belli nie wiadomo, a dwójka bohaterów podoba mi się tylko w duecie. Czekam i czekam, a nadal nie wiem czy Bella w ogóle żyje. mam nadzieję, że tak. Chociaż wydaje mi się to prawie niemożliwe.

Chęci i czasu (!)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Wto 17:54, 23 Mar 2010 Powrót do góry

Pestka, wystraszyłaś mnie tym, że zamierzasz zawiesić na jakiś czas to tłumaczenie. Boję się, że porzucisz je na zawsze. Sad
Nie stać mnie przy tym FF na jakikolwiek konstruktywny komentarz, bo już wszystko napisałam w poprzednich komentarzach: jest genialnie przetłumaczone, doskonale zbetowane, a przede wszystkim fenomenalnie napisane! Dodatkowo jest tak niesamowicie przygnębiające, że przeczytanie dwóch rozdziałów pod rząd może zdołować na tydzień. Ale warto, warto jak cholera!
Może stąd się bierze mała ilość komentarzy? Bo to FF jest za dobre na zwykłe skomentowanie i nam - szaraczkom - brak odpowiednich słów na opisanie tego, co wzbudza w naszych sercach?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin