FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 The Fallout [T][NZ] Koniec części pierwszej-8.09 [zawieszam] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Sun_shine
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Paź 2009
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 10:48, 13 Kwi 2010 Powrót do góry

Ohh ten rozdział jest naprawdę zaskakujący ...
Ojj biedna Esme ..
Zabić człowieka ;o ?
Ja chce kolejny rozdział ; D .
Kiedy zostanie dodany ?
Ejj nie rób przerw !! .
To jest najlepszy FF jaki kiedykolwiek czytałam ...

Z niecierpliwością czekam na następny rozdział
Pozdrawiam i życzę weny
Sun_shine


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Wto 13:26, 13 Kwi 2010 Powrót do góry

Sun_shine napisał:

Ja chce kolejny rozdział ; D .
Kiedy zostanie dodany ?

A proszę bardzo. :) Chciałam tylko nadmienić, że szybkość tłumaczenia jest adekwatna do ilości komentarzy. ;p

The Frames - Dream Awake

beta: marta_potorsia

Rozdział 18, część pierwsza

Muzyka łagodzi obyczaje


Nikt z nas nie oddychał. Cała nasza trójka przestała się ruszać i wpatrywaliśmy się w Esme, czekając na jej reakcję. Słowa Emmetta szumiały jej w głowie. Jej twarz zdawała się być tak samo roztrzaskana jak kawałki ceramiki u jej stóp. Jedynym odgłosem w pokoju była ta cholerna koza, która zaczęła beczeć, gdy rozpoznała Esme stojącą w drzwiach. Jej głos wypełnił pomieszczenie i na tle tej wszechogarniającej ciszy wydawał się niezwykle głośny i przytłaczający.
Esme zamknęła usta i zazgrzytała zębami. Wyprostowała się i zacisnęła pięści. Przez te wszystkie lata, odkąd jesteśmy rodziną, nie widziałem jej takiej wściekłej. Była więcej niż „kobietą wzgardzoną”, o wiele więcej. W jej oczach pojawiło się odrzucenie. Stały się one zimne i ciemne, a umysł zamilkł, zupełnie, jakby został sparaliżowany. Nie miałem pojęcia, o czym myśli albo co zamierza teraz zrobić.
Nie patrząc na nas, ruszyła w stronę zagrody, z której wzywała ją koza. Nasze oczy podążały za Esme, jednak ciała były sparaliżowane strachem. Zwierzę nie przestawało beczeć i znacząco uderzać kopytem; chciało jeść. Kobieta uniosła dłonie – które lekko drżały, co było jedynym dowodem, że coś czuła – i delikatnie przejechała nimi po szyi kozy, tak jakby chciała ją pogłaskać. Jednym krótkim ruchem ukręciła kark zwierzęciu, urywając jego beczenie. Następnie wzięła je na ręce i bez słowa wyniosła z pokoju.

- Yyy… Co się właśnie stało? – zapytał z niedowierzaniem Emmett.
- Ty! Oto co się stało, Emmett! Jak mogłeś być taki niedelikatny? – Potarłem uda dłońmi, tak jakbym próbował odzyskać w nich czucie.
- W końcu musiałaby się dowiedzieć. – Wzruszył ramionami. – Nie ja jestem czarnym charakterem w tej historii.
- Tak, musiałaby się dowiedzieć, ale może nie koniecznie w taki sposób!
Krzyczałem na niego, on krzyczał na mnie. Kłóciliśmy się zawzięcie, żaden nie miał zamiaru ustąpić. Wypominaliśmy sobie najbardziej żałosne rzeczy, które wydarzyły się w ciągu ostatnich kilku dekad.
- Przestańcie – wyszeptała. – Przestańcie – dodała nieco głośniej.
Słuchaliśmy, jak powtarza to w kółko, aż w końcu krzyknęła. Jej głos odbił się echem od betonowych ścian. Zatrzymaliśmy się w pół zdania, by spojrzeć na Alice, która trzymała się za głowę.
- Co się z nami dzieje? – zapytała samą siebie.
- Emmett, co się do cholery dzieje?! – wrzasnęła Rosalie z korytarza. Kilka sekund później pojawiła się w drzwiach. – Powiesz mi, co zrobiliście Esme? Właśnie wybiegła przez drzwi z martwą kozą pod pachą. Zabiliście jej kozę?
Nikt nie chciał zadzierać z Rosalie, więc po prostu wlepiliśmy wzrok w podłogę.
- Dowiem się w końcu? – zapytała niecierpliwie, krzyżując ręce na piersiach.
- Esme ją zabiła – odezwał się Emmett.
Rosalie została zbita z tropu i zażądała wyjaśnień. Powiedzieliśmy wszystko, co wiedzieliśmy, Rose i Alice, wszystko, co działo się przez ostatnie tygodnie i miało związek ze zniknięciem Carlisle’a.
- Idioci! Większość z was – syknęła, patrząc na nas dwóch. – Chodź, Alice, znajdźmy ją.
Kiwnęła głową na Alice i wzięła ją pod rękę.
- Rosalie, naprawdę myślę, że to ja powinienem pójść – zaprotestowałem.
- Nie. Narobiłeś wystarczająco szkód. Ona nie potrzebuje was, idioci, potrzebuje nas. Wy dwaj macie wymyśleć, jak naprawić wszystko i jak nas z tego wyciągnąć. Mam dość tego przeklętego miejsca.
Obróciła Alice w stronę drzwi i po chwili zostawiły nas samych na środku pokoju patrzących, jak uciekają.
- Huh – powiedział Emmett i zaczął się uśmiechać.
- Co?
- Moja Rosie wróciła. – Dał mi kuksańca i wyszczerzył zęby.

….

Siedzieliśmy na środku bunkra przez ponad godzinę, debatując, co należy zrobić. Wszyscy byliśmy przygnębieni, jednak myśli pozostałych w ogóle na mnie nie działały. Utworzyły się dwa wyraźne obozy. Alice i Rosalie udało się przekonać Esme do powrotu, jednak ta się zmieniła. Stała się twarda i nerwowa. Spokojna, łagodna kobieta, którą uważałem za swoją matkę, odeszła. Na jej miejscy stała kobieta gotowa do wojny. W pośpiechu pakowała wszystko, co moglibyśmy ze sobą zabrać. Była przygotowana do wyjścia.
- Zrobimy to – powiedziała ciężkim, szorstkim głosem. Jej priorytetem była rodzina. Nie dbała już o sprawiedliwość. Jeśli istniała jakakolwiek szansa na pomoc Jasperowi, chciała ją wypróbować.
- Nie możemy po prostu kogoś zabić, mając nadzieję, że to wyciągnie Jaspera z tego, co mu dolega – stwierdziłem spokojnie.
Szybko zrozumieliśmy, że przy tych wszystkich sprzętach, które ze sobą zabieraliśmy, że nie możemy zabrać też Jaspera. Musieliśmy postawić go na nogi i dyskutowaliśmy, jak to zrobić. Nalegałem, by on też mógł wziąć udział w tej rozmowie, więc przenieśliśmy go na szpitalne łóżko. Jego emocje z pewnością nam nie pomagały. Męczyło go pragnienie, gniew, żal, rozpacz, ból… Wszystkie emocje wirowały w powietrzu. I to tylko wzmagało nasze zmartwienia.
Ciężko mi było znosić wszystkich w mojej głowie. Emmett i Esme już się zdecydowali, niezależnie od wyników dyskusji. Rosalie siedziała naprzeciwko nich, rzucając złowrogie spojrzenia. Co ciekawe, ona nie zgadzała się z ich decyzją. Alice jeszcze się nie zdecydowała. Pragnęła jedynie dobra Jaspera i była skłonna spróbować wszystkiego.
Nie pozwól im tego zrobić, powiedział cicho Jasper. Wyraz jego twarzy zdradzał wszystko. Miał zapadnięte policzki i wyglądał na niedożywionego. Znajome sińce pod oczami wydawały się jeszcze wyraźniejsze. Zmartwiły go wiadomości o Carlisle’u i sprawiły, że cierpiał jeszcze bardziej.
- Jasper tego nie chce – powiedziałem w jego imieniu. – Czy to się nie liczy? Nie możecie go zmusić, kuszenie go w ten sposób jest okrutne.
- Przykro mi, Jasper – powiedziała Esme swoim ciepłym tonem – ale nie sądzę, że wiesz teraz, co jest dla ciebie najlepsze, skarbie. To jest nasza jedyna szansa. Jesteś słaby, głodujesz. Ludzka krew da ci siłę, której potrzebujesz, by przez to przejść.
- Jak możesz tak do niego mówić? – prychnęła Rosalie. – Po całej jego walce o to, by nauczyć się kontrolować, ty chcesz go zmusić, by się poddał? To się nie uda.
Rose wstała i zaczęła się przechadzać.
- Nie jesteśmy potworami. Nigdy nie znajdziemy sobie nowego miejsca, jeśli wrócimy do starych nawyków. Potrzebujemy nowego miejsca, Esme. Nowego miejsca do życia.
- Coś wymyślimy – odparła lekko Esme, zupełnie, jakby to było nic takiego.
- Nie, jeśli nie będziemy w stanie się kontrolować. Carlisle nalegał, by…
- Cóż, może nie zauważyłaś, Rosalie, ale jego tu nie ma. Dlatego mam w dupie wszystko, co nam wpajał – wtrącił się Emmett.
- Jak możesz tak mówić? To, że on odszedł, nie zmienia tego, kim jesteśmy. – Rosalie zatrzymała się i spojrzała na swojego męża. Nie mogła uwierzyć, że się o to kłócą. Cała rodzina się rozpadała. – Musimy tu przetrwać! – Machnęła ręką w stronę metalowych drzwi.
- To nowy świat i wkrótce pojawią się nowe zasady – powiedziała lakonicznie Esme. – Czas na zmiany.
- Do czego zmierzasz? – zapytałem z obrzydzeniem.
- Cóż, jaki jest sens w powstrzymywaniu się? Wiemy, kim jesteśmy. Nie ma sensu zaprzeczać. Jeśli Carlisle uważa nas za potwory, bądźmy potworami. – Obojętnie wzruszyła ramionami, jednak jej myśli były zupełnie odwrotne. Mówienie w ten sposób strasznie ją bolało.
W jednej chwili wstałem z krzesła i pojawiłem się u jej stóp.
- Esme, nie mówisz poważnie. – Pokręciłem głową i pochyliłem się, by położyć dłonie na jej kolanach.
Zacisnęła szczęki, wpatrując się we mnie.
- Mówię poważnie.
- Nie pozwolę na to – powiedziałem, akcentując każde słowo, próbując innej taktyki.
Uniosła brwi, nie spodziewając się takiej stanowczości z mojej strony.
- My już swoje wycierpieliśmy. Ty już swoje wycierpiałeś i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by Alice i Jasper nie musieli przez to przechodzić.
Zaskoczyła mnie nieco taktyka, którą przyjęła, jednak zrozumiałem ją. Esme została głęboko zraniona i próbowała się odegrać.
- Nie kwestionuję tego – powiedziałem łagodniej – ale musi być inne wyjście.
Mówiłem za siebie i Jaspera, może nawet za Carlisle’a.
- Cóż, wybrańcu losu, zanim wymyślisz to wyjście, nasz plan zostaje. – Emmett wstał, kończąc rozmowę.
- Musimy zrobić głosowanie – powiedziałem, próbując po raz ostatni to zakończyć. – Zawsze głosujemy przy poważnych decyzjach. I wydaje mi się, że ta do takich należy.

….

Opuściłem bunkier. Głosowanie zakończyło się trzy do trzech, chociaż Emmett twierdził, że głos Jaspera się nie liczy. Rosalie uważała inaczej. Powinniśmy pozwolić mu podjąć tę decyzję. W rzadkich momentach, gdy był na tyle przytomny, by ze mną rozmawiać, mówił mi, że nie chce brać udziału w tym, co sugerowali Emmett, Esme i Alice. Był pewien, że to tylko by wszystko pogorszyło. Alice chciała jedynie go nakarmić, nie musząc łamać mu szczęki, więc mogła próbować wszystkiego. Esme i Emmett byli tak wściekli na Carlisle’a, że pomysł odrzucenia wpajanych im przez niego wartości wydawał im się doskonały.
Nie chciałem użyć ludzkiej krwi jako przynęty dla Jaspera. Co za okrutna i niepotrzebna metoda. Za daleko doszliśmy, by zawrócić. Musiałem uwierzyć, że nie jesteśmy potworami, że Carlisle się mylił. Bella zawsze wierzyła, że nie jestem potworem, teraz musiałem to sobie udowodnić.
Tak łatwo można by się w tym pogubić. Świat tego chciał, jednak gdybyśmy zrobili ten krok, jak wyglądałaby nasza przyszłość? Kim albo czym byśmy się stali? Zawsze znajdowalibyśmy jakieś uzasadnienie, wiedziałem o tym, w końcu już przez to przechodziłem. Nie miałem zamiaru ponownie stać się potworem. Bella pokazała mi, że byłem więcej niż tylko mordercą. Bezprawie, które ogarnęło świat, nie oznaczało, że musieliśmy mu ulec, znaczyliśmy coś więcej. O decyzji Esme i Emmetta zadecydowało pragnienie zemsty. Działali pod wpływem impulsu, nierozsądnie. Musiałem znaleźć Carlisle’a, by ich uspokoić.
Byłem w drodze do szpitala, mając nadzieję, że on wrócił. Gdy tego dnia przechodziłem obok ściany, zauważyłem, że pojawiły się na niej jakieś przypadkowe imiona i daty, więc zdecydowałem przyjrzeć im się bliżej. Wiadomość brzmiała: „Ten świat nigdy nie był przeznaczony dla kogoś tak pięknego jak ty”, a pod nią widniało kilka imion i nazwisk z datami. Domyśliłem się, że były to daty urodzin i śmierci.
Codziennie przechodziłem obok tej ściany i nigdy nie miałem okazji, by naprawdę się jej przyjrzeć. Tego dnia po prostu stanąłem przed nią i patrzyłem. Ta ściana stała się czymś niepowtarzalnym. Jej przemiana była widoczna w każdym napisie pełnym rozpaczy i nadziei, a teraz… akceptacji. Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co robię, podniosłem kawałek węgla i najładniejszymi literami, jakie udało mi się wykaligrafować, napisałem: „Isabella Marie Swan – 13 września 1987 – 16 marca 2006”. Opuściłem węgiel na ziemię i delikatnie przejechałem palcami po napisie. Wziąłem głęboki oddech, wiedząc, że nie stać mnie na lepsze pożegnanie. Ta ściana będzie naszą pamiątką.

W końcu oderwałem się od muru i ruszyłem do szpitala. Gdy się do niego zbliżałem, poczułem gryzący zapach palonej gumy i zobaczyłem słup dymu. Coś było nie tak. Biegnąc w tamtą stronę wyłapywałem strzępki przypadkowych myśli. Lewa część szpitala, jedyna, która nie została zniszczona przez wybuchy, stała w płomieniach. Ludzie wylewali się ze środka, kaszląc z powodu dymu. Ich myśli przepełniało przerażenie. Gdy podszedłem bliżej, natknąłem się na jedną z pielęgniarek, które znałem. Siedziała na ziemi w zakrwawionym uniformie. Jej zapach był nieco oszałamiający nawet wobec smrodu palącego się budynku i musiałem wstrzymać oddech. Spojrzała w górę i gdy mnie zobaczyła, zaczęła płakać.
- Zabrali wszystko – łkała. – Wszystko… i te karabiny… - Chciała zasłonić usta ręką, jednak powstrzymała się, gdy zobaczyła, że ta pokryta jest krwią. – Dlaczego? Dlaczego oni to zrobili?
Z tego co zrozumiałem, szpital zaatakowali jacyś bandyci. Przyszli z bronią palną, zabrali wszystko, co znajdowało się w szpitalu i zabili każdego, kto wszedł im w drogę. Nic nie zostało – zniknęły wszystkie lekarstwa, jedzenie, woda. Ten szpital nie mógł już funkcjonować. Zanim odeszli, bez żadnego powodu podpalili sale, zostawiając na pewną śmierć wszystkich, którzy nie mogli wydostać się o własnych siłach. Otaczały nas krzyki i płacz. Moja głowa pulsowała przypadkowymi, gorączkowymi myślami.
Po chaosie zawsze następowało szaleństwo. Gdy ludzie byli tak bardzo odcięci od społecznych wartości i zasad, jedynie kwestią czasu był wybuch paniki. Zanikała granica między złem a dobrem, słowa stawały się jedynie pustymi sloganami. Widziałem to wcześniej w innych częściach świata i teraz to samo działo się tutaj. Doświadczałem tego na własnej skórze i nic nie mogłem zrobić. Było to tak samo surrealistyczne jak wszystko, co działo się w ostatnich kilku tygodniach. Reszta świata znikła. Została zmieciona, nie pozostawiwszy po sobie nawet cienia lub szeptu.
Odwróciłem się od pielęgniarki, po cichu ją przepraszając za to, że nie mogę udzielić jej wsparcia. Byłem wykończony. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nie mam nic wspólnego z tymi ludźmi. To człowieczeństwo, którego tak desperacko się w sobie doszukiwałem, było kłamstwem. Nic innego na tym świecie nie było bardziej pewne. Musieliśmy się wydostać z tego miasta. Tylko w ten sposób moja rodzina mogłaby przetrwać to szaleństwo. Nie mogliśmy dłużej czekać na Carlisle’a. Z ciężkim sercem ruszyłem w stronę bunkra, próbując się opanować, by nie musieć dzielić się z rodziną tym, co zobaczyłem.
Kiedy skręcałem, by po raz ostatni rzucić okiem na moją ścianę, usłyszałem wyzwiska i śmiech, a po nich przeszywający krzyk.
- Nie! – krzyczała młoda kobieta. Była przyciśnięta do ściany, z rękami za plecami, przez mężczyznę w łachmanach. Od stóp do głowy pokrywał go kurz i nawet z tak dużej odległości czułem smród na jego ubraniu. Dziewczyna wyrywała się z jego uścisku, podczas gdy on śmiał się i ją przedrzeźniał.
Podczas tych wszystkich razów, gdy mijałem ścianę, nigdy nikogo nie spotkałem, co dodawało jej swoistego uroku – tak jakby wiadomości na niej pisane były boską ręką. Widok tych ludzi rozbił tę iluzję, a ja ukryłem się w cieniu, by się im przyjrzeć. Dziewczyna walczyła, by się uwolnić, jej myśli błagały o pomoc. Partnerka mężczyzny, starsza kobieta w takim samym stanie, jak jej kolega, śmiała się skrzekliwym głosem i ręką zataczała olbrzymie kręgi na ścianie. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, co robi, aż w końcu mój żal i wściekłość wzięły górę.

Wysunąłem się z cienia i w ciągu kilku sekund znalazłem się obok nich. Złapałem oboje za gardło i przycisnąłem do ściany, tak że ich stopy dyndały w powietrzu. Nie mogli mówić. Ledwo mogli oddychać. Dziewczyna upadła na ziemię i usiadła zszokowana, nie wiedząc, co się dzieje. Żadne z ich nie widziało, kiedy przyszedłem i przerażała ich moja wściekłość, nawet tę dziewczynkę. Jej serce biło szybko, czułem krew pulsującą jej w żyłach. Jąkała się, próbując mówić i zdecydować się, czy była wdzięczna za moją interwencję, czy nie. Znała tych, których trzymałem i nie chciała patrzeć, jak dzieje im się krzywda.
- Idź – wycedziłem, nie spuszczając wzroku z tamtej dwójki.
Dziewczyna próbowała wstać, przewracając się kilka razy i drapiąc palcami ścianę. Cały czas czułem jej krew, co doprowadzało moje zmysły do szału. Pragnienie paliło mnie w gardle żywym płomieniem. Mój umysł przepełniały niespójne myśli, próbowałem odzyskać kontrolę. Jako wampir musiałem to zrobić. Tych dwoje nie było bez winy; wkrótce ich małe zbrodnie zamieniłyby się w większe. Powinienem temu zapobiec.
Kiedy dziewczyna uciekła, wziąłem głęboki oddech. Wciąż czułem krew, jednak teraz była ona skażona tymi dwiema kreaturami i ich plugastwem. Ich śmierć można by uzasadnić, wytłumaczyć, wmawiałem sobie.
Przez jedną krótką sekundę mogłem myśleć jasno. W tym momencie zobaczyłem dwie twarze, jednak obok drugiej.
Jedną z nich był Carlisle, mój stwórca, mój mentor, mój ojciec. W głębi umysłu nie obchodziło mnie, czy mi wybaczył. Nie chciałem jego wybaczenia. Odszedł, opuścił mnie i resztę rodziny. Nie zależało mu na mnie na tyle, bym teraz ja przejmował się jego opinią. Udowodniłbym mu, że się mylił i część mnie się z tego cieszyła. Ten fakt zadowolił mnie prawie tak bardzo jak ogień płonący w moim gardle. Pochyliłem się ku ludziom, których przycisnąłem do ściany i wziąłem kolejny głęboki oddech.
Wewnątrz mojego umysłu majaczyła jeszcze jedna twarz. Bella. Dlaczego teraz o niej myślę? W takim momencie? Co ona by pomyślała? Zawiódłbym ją, gdybym to zrobił? Ale przecież nic już nie mogę stracić, pomyślałem. Nic nie miało znaczenia. Całe to poświęcenie i zaprzeczanie było na nic. Nie było sensu się powstrzymywać. Siedem dekad bez ludzkiej krwi, nie musiałem już dłużej walczyć z tym, czym jestem. Ja, nie potwór, cieszyłem się.

Powoli otworzyłem oczy. Tych dwoje nadal się wyrywało, łapiąc gorączkowo powietrze. Moje oczy skupiły się na ścianie i zobaczyłem nazwisko napisane moją własną ręką. „Isabella Marie Swan”. Oddech utkwił mi w gardle. Ona tam była… patrzyła na mnie. Co ja robię? Kiedy zaczynałem rozluźniać uścisk, zauważyłem fragment prymitywnego rysunku pod jej imieniem i przypomniałem sobie, dlaczego tak się wściekłem. Tych dwoje idiotów sprofanowali moją ukochaną ścianę i to, co sobą reprezentowała. Warknąłem, przyciskając ich znów do ściany, rozbijając cegły ich mdlejącymi ciałami. Może i nie mogłem ich zabić, ale i tak mogłem zrobić z nich jakiś użytek.

….

Znów trzymałem ich za szyje, w wyciągniętych rękach, stojąc na środku bunkra. Baranki przeznaczone na rzeź. Mój gniew nie znał granic. Ogarniała mnie furia. Byłem wściekły na Charliego, bo pozwolił Belli odejść; na Victorię i Jamesa, bo nie mogli nas zostawić w spokoju; na Carlisle’a, bo mnie opuścił. Na Esme i Emmetta za to, że zmusili mnie do czegoś, czego nie chciałem zrobić. Na Rosalie za pytanie mnie, co mam zamiar uczynić; na Jaspera, który się poddał i na Alice, która mu na to pozwoliła. Byłem zły na Bellę za to, że umarła. Ale wszystko to nie miało porównania z gniewem, który czułem do siebie samego. Ona nie żyła, bo nie byłem na tyle silny, by ją kochać i pozwolić jej odwzajemnić to uczucie.
Każda emocja, którą czułem w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy, odkąd zostawiłem ją w lesie, zalewała moje ciało. Odwróciłem głowę w stronę Jaspera leżącego na łóżku. Wykorzystywał całą swoją energię, by odwrócić moje emocje przeciwko mnie, próbując odnaleźć moją ludzką stronę, którą zostawiłem na ścianie.
Krzywy uśmieszek wypłynął na moje usta, udowadniając mu, że się nie uda.
- Tego chcieliście? – Zrobiłem krok ku Esme i Emmettowi, siedzącym na kanapie. – O to chodziło? – syknąłem.
- Edward! Puść ich! – krzyknęła Rosalie. – Jesteś ponad to.
- Nic innego już nie zostało! Jaki to ma sens? – Ludzie zaczynali dochodzić do siebie. Przerażonymi oczami omiatali pokój, zastanawiając się, czy to koszmar. – To gorsze niż jakikolwiek koszmar. Potwory istnieją.
Potrząsnąłem nimi porządnie, aż znów stracili przytomność.
Esme nieufnie wstała z kanapy i delikatnie dotknęła mojego ramienia. Możesz ich postawić na ziemi, Edwardzie. Nigdzie nie pójdą. Wytrzymałem przez chwilę jej spojrzenie. Nagle Esme zwróciła się do Emmetta.
- Pomóż mu, dobrze?
- Nie mogę uwierzyć, że macie zamiar to zrobić! Nie wiecie, w co się pakujecie! – krzyczała Rosalie. – Emmett, nigdy ci tego nie wybaczę.
Pobiegła wzdłuż korytarza, w kierunku pomieszczenia dla zwierząt.
- Jak to zrobimy? – zapytał Emmett.
- Co myśli Jasper? – odezwała się Esme.
Alice przysunęła się do swojego męża, który najwyraźniej walczył ze swoim pragnieniem. Nie chciał tego robić, ale nie mógł powstrzymać suchego drapania w swoim gardle. Gdyby nie był tak sparaliżowany emocjami w pokoju, nawet w swoim stanie mógłby stanowić prawdziwe zagrożenie. Miał czarne oczy i umysł wypełniony wstydem za swoją słabość. Próbował poruszyć się na łóżku. Kiedy jego pragnienie zaczęło się wzmagać, my też zaczęliśmy je odczuwać. Alice oblizała usta z niecierpliwości, jej oczy też zrobiły się ciemne.
- On walczy. Chce krwi, ale nie wie, czy może.
Alice podskoczyła na łóżku.
- Jasper, skarbie, możesz to zrobić. To wszystko, o co proszę – błagała. Delikatnie uniosła jego podbródek, krzywiąc się nieco z powodu ich kontaktu. Odwracając jego twarz ku swojej, wyszeptała:
- Wiem, że to bolesne… to zbyt dużo, ale musimy to teraz zakończyć. W porządku, skarbie? Potrzebuję cię. Proszę, zrób to dla mnie. – Pocałowała go delikatnie w usta. – Wróć do mnie.
Jasper zamknął oczy, przytłoczony swoimi wadami.
- Dobrze – powiedział tak cicho, że zacząłem wątpić, że zrobił to na głos. Alice oplotła go ramionami, pokrywając jego twarz pocałunkami.
- Sądzę, że powinniśmy ich wykrwawić – powiedział prosto Emmett.
Puściłem ludzi. Zaczęli się przytulać na podłodze, drżąc na dźwięk propozycji Emmetta. Mężczyzna zaczął protestować.
- Proszę, proszę… puśćcie nas. Nie chcieliśmy. Przepraszamy – błagał. Kobieta zaczęła płakać, kurczowo przyciskając się do mężczyzny. Jej jęki stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu zaczęły odbijać się echem od ścian, przyprawiając mnie o ból głowy.
- Jeśli ich wykrwawimy, zmysły Jaspera powinny wziąć górę – stwierdziła Esme, ignorując ludzi.
- Cz-czym wy jesteście? – zapytał mężczyzna. – Macie zamiar… nas zjeść? My mamy jedzenie, w naszym mieszkaniu. Możecie je wziąć. Tylko nas puśćcie, błagam.
Dziewczyna nadal histerycznie krzyczała, łapiąc Esme za uda i błagając o litość. Wyczuwając chwilę naszej nieuwagi, mężczyzna zaczął biec w kierunku drzwi, jednak ja znalazłem się przed nim, zanim jeszcze dobrze stanął na nogach. Mój instynkt przejął kontrolę i złamałem go za włosy, ciągnąc w stronę łóżka. Słyszałem krew pulsującą w jego żyłach. Czułem ją, a głód Jaspera podwoił moje pragnienie. Mój brat wyobrażał sobie, jakie to byłoby uczucie mieć ten gorący puls tuż przy wargach…
Zanim się zorientowałem, potok ciepłego nieba wypełnił moje usta. Przewróciłem oczami, rozkoszując się tym uczuciem. Płyn łagodził drapanie w gardle, więc piłem jak szalony. Krew zalewała całe moje ciało, wywołując ciepło, którego nie czułem od dziesięcioleci. Walczyłem by przestać, wiedząc, że nie mogę wypić wszystkiego. Chociaż drapieżnik wewnątrz mnie tak bardzo tego pragnął, to nie było dla mnie, tylko dla Jaspera. Zebrałem całą swoją silną wolę i uwolniłem mężczyznę, przekazując go bratu.
Krzyki kobiety stały się ogłuszające i moja głowa znów zaczęła pulsować od jej płaczu. Wszystko było tak chaotyczne i złe, ale czułem się żywy. Krew tryskała z rany na szyi mężczyzny, a oczy Jaspera błyszczały pożądaniem. Mój jad dostał się do krwioobiegu ofiary i z jej myśli wiedziałem, że zaczyna się proces palenia. Szyja faceta była napięta, widać było jego żyły, gdy próbował walczyć z płomieniami.
- Szybko, Jasper – powiedziałem, oblizując usta.
- Edward! – usłyszałem głos za plecami.
Ten dźwięk mnie zaskoczył i zmusił do opuszczenia ciała na ziemię. Wytarłem usta rękawem i powoli się obróciłem. Moje oczy skupiły się na przerażonym Carlisle’u stojącym w drzwiach.
- Coś ty narobił?

.

-:-

.

Kiedy przyszedł dzień dożynek, nie mogłem się powstrzymać od wspominania jednej z najmroczniejszych chwil naszego życia. Tak daleko doszliśmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Wszystko było takie inne, prawie normalne… ludzkie. Nasz dom tętnił życiem, gdy ładowaliśmy ostatnie sprzęty do samochodów. Większość rzeczy zostało już dostarczonych do osady, ale te, które Alice chciała zostawić jako niespodziankę, mieliśmy przywieźć dzisiaj. Jedzenie, które musiało być trzymane w lodówce również czekało do ostatniej chwili, razem z akumulatorami, których używaliśmy w ciągu ostatnich dni naszych przygotowań.
Nie mogliśmy się powstrzymać i zatrzymaliśmy się, by podziwiać słońce wschodzące nad wzgórzem, nadające niebu różowego odcienia. Mały promyk przedarł się przez drzewa i padł na twarz Alice. Jej skóra zaczęła lśnić, jak to miała w zwyczaju w obliczu światła słonecznego. Westchnęła, wskazując na moją skórę, która migotała tak samo jak jej.
- Nie. Nie. Nie… Nie! – powiedziała spanikowana. – Przez ostatnie dwa tygodnie bez przerwy padało i chmurzyło się. A dzisiaj słońcu zachciało się świecić!
Była całkowicie zdruzgotana. Chciała spędzić noc w osadzie, poświęcając się pracy, jednak Carlisle nalegał, byśmy wrócili do domu. Każdego poranka czekaliśmy z niecierpliwością, by dowiedzieć się, jaka danego dnia będzie pogoda i czy będziemy mogli odwiedzić mieszkańców Forks i La Push. Póki co mieliśmy wiele szczęścia.
- Co robimy? Musimy jechać! Przygotowaliśmy już wszystko. – Biegała dookoła samochodu, wymyślając przeróżne scenariusze. W większości z nich przebrani byliśmy od stóp do głów za indyki lub dynie.
- Nie ma mowy, że to zrobię, Alice. Zapomnij. – Posłałem jej surowe spojrzenie.
- Czego nie zrobisz? – zapytał Emmett, kładąc paczkę kawowych fasolek w bagażniku.
Wskazałem na jego odkrytą skórę.
- Alice wymyśla dla nas kostiumy. Muszę przyznać, że ty jako indyk to całkiem pocieszny widok.
- Co jest pocieszne? – zapytały Kate i Irina, przyłączając się do nas. Wyjaśniłem im sytuację i wszyscy wybuchli śmiechem, bo w sumie nie zostało nam już nic innego.
- To nie jest śmieszne! – prychnęła Alice. – Tak ciężko pracowaliśmy.
W tym momencie było nas już jedenaścioro. Alice oparła się ze zrezygnowaniem o jeden z pojazdów.
- Mi pequeñita – odezwał się Eleazar, oplatając ją ramieniem – mówi się, że wampiry istnieją tak długo jak słońce. Wielu wierzy, że słońce kocha wampiry tak bardzo, że obdarowało je tymi diamentami. Musimy wierzyć, querida. Ono nas dzisiaj nie zawiedzie.
- Nie mogłam tego przewidzieć – powiedziała zasmucona. – Tak wiele rzeczy przewidziałam, jak mogłam nie wyczuć tego?
- Twój dar wróci, wciąż tu jest. Ale dzisiaj – Eleazar uniósł jej podbródek, każąc popatrzeć na zachód – jest tak, jak mówiłem. Ono nas nie zawiedzie… nie w taki dzień.
Wielki uśmiech rozkwitł na twarzy Alice, gdy zobaczyła, że znad wybrzeża nadciągają chmury.
Nasza jedenastka ze zdumieniem obserwowała je i chociaż mieszkańcy osady prawdopodobnie je przeklinali, dla nas były zbawieniem. Chroniły naszą tożsamość, pozwalały chodzić między ludźmi, jakbyśmy niczym się od nich nie różnili. Ale dla Alice oznaczało to wybawienie od ponurego życia, które wiedliśmy przez ostatnie dziesięć lat. Każdy z nas milczał przez chwilę, zastanawiając się, czego możemy się spodziewać po nadchodzącym dniu. Nasze myśli były mieszanką życzeń i ekscytacji. Nieważne, co działo się wczoraj, mieliśmy świętować porozumienie między wampirami i ludźmi. Tak jak Denali byli naszą rodziną, tak stało się nią niedawno wielu ludzi z osady.
Poczułem, jak Esme obejmuje ramieniem mnie i Carlisle’a, który robi to samo Rosalie, która z kolei obejmuje Emmetta. Wymienialiśmy się uściskami, aż cała rodzina połączyła się w pewien sposób. Jedenaście wampirów skupionych razem, błyszczących w słońcu, stojących naprzeciwko nie najmłodszych już wojskowych jeepów, w lesie, który zniszczyła wojna nuklearna. To musiał być niezły widok. Kiedy chmury się przesunęły i znów zasłoniły naszą skórę, Alice wyszeptała dwa słowa:
- Zrobiliśmy to.

….

Gdy zjawiliśmy się w osadzie, ludzie właśnie zaczynali się schodzić. Oczywiście dzieciaki czekały już na szczycie wzgórza, zaraz przy bramie, mając nadzieję na zobaczenie naszego karawanu. Biegły za nami i krzyczały, podczas gdy Carlisle powoli jechał w stronę bunkra. Charlie i Clearwaterowie czekali, by nas powitać, tak samo zresztą jak wielu innych. Wyglądali na zmęczonych, a jednocześnie pełnych energii, o ile to w ogóle możliwe.
Większość dziennych atrakcji przeznaczonych na dzień znajdowała się na starych pasach startowych, natomiast rzeczy takie jak parkiet do tańczenia czy scena postawione zostały w centrum, niedaleko szkoły. Dekoracje w świetle dziennym wyglądały niesamowicie. Kobiety naprawdę przeszły same siebie. Łodygi kukurydzy, kolorowe liście i dynie – kilka z nich wciąż zielonych – pokrywały każdy słup w dzielnicy. Udało im się nawet rozstawić bele siana tak, że mogły służyć jako ławki. Było tam wszystko, czego można potrzebować na dożynkach. Wszystko albo zrobiono ręcznie, albo wyhodowano i przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Zaczęliśmy rozpakowywać samochody. Carmen poprosiła Eleazara, by najpierw wyciągnął worek z ziarnami kawy. Z wahaniem podeszła do Charliego i Sue, i poprosiła ich o chwilę rozmowy.
- Moi bliscy powiedzieli mi, że od jakiegoś czasu nie macie kawy – powiedziała czule.
Charlie zrobił zaskoczoną minę, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. Minęło pięć lat, odkąd którekolwiek z nich piło kawę. Musieli się zadowolić prymitywną wersją herbaty z lokalnych roślin. Podrapał się po głowie.
- Och, tak, chyba można tak powiedzieć. W sumie już o tym zapomniałem – zachichotał, pocierając swoją brodę.
- Cóż, my za nią nie przepadamy i chcielibyśmy wam ją dać w ramach wdzięczności za waszą gościnność.
Eleazar położył wielką paczkę przed Sue i Charliem. Gdy kładł ją na ziemi, aromat ziaren kawy rozniósł się w powietrzu. Charlie zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze, a na jego twarzy pojawił się wyraz euforii.
Chociaż bardzo chciał przyjąć ten prezent, wiedział, ile taka paczka mogłaby być warta w innym dystrykcie. Nie miał zamiaru traktować tego jako zapłatę za gościnność, która według niego była jedynie częścią ludzkiej natury, czymś, co powinna zrobić każda przyzwoita osoba. Nie zdawał sobie sprawy, jaki jest wyjątkowy i jak wiele znaczą jego działania.
Eleazar spojrzał na mnie, słuchając protestu Charliego. To porządny facet. Byłby z niego dobry wampir. Mogłem jedynie posłać mu ostrzegawcze spojrzenie w ramach odpowiedzi.
- Charlie, oni naprawdę chcą to zrobić. Proszę, weź to, bo jeśli tego nie zrobisz, to Carmen zwróci to naturze – powiedziałam, a ona pokiwała głową.
- Si guapo… To prawda! Nie sprawdzaj mnie! Poza tym, będziemy tego potrzebować dzisiejszego dnia.
Seth zrobił krok do przodu.
- Ja to wezmę! Wyluzuj, Charlie. Jesteś gliną. Nie wmówisz mi, że nie umierasz z tęsknoty za tym smakiem. Szkoda, że mama nie zrobiła pączków – powiedział, dając Charliemu kuksańca.
Ojciec odpłacił mu się pstryczkiem w ucho i wymamrotał coś w stylu „cwaniaczek”.

….


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:29, 13 Kwi 2010 Powrót do góry

Wyrwało mi się przeciągłe westchnienie, kiedy zobaczyłam kolejną część Smile Czekałam i tęskniłam po cichu za tym niezwykłym opowiadaniem. Już na początek tysiąc buziaków i słów podziękowania dla niezastąpionej tłumaczki :* Pestko - to była kolejna uczta dla mojej małej czytelniczej, stęsknionej duszy - dzięki Twoim chęciom i pracy nad przekładem Smile

Tyle tu emocji, że znów, jak zwykle, mam problem z poskładaniem wszystkiego i ujęciem choć części w logiczne słowa komentarza.
Przeżyłam wszystko razem z Edwardem - poczucie beznadziei, szok, wątpliwości, smak zakazanej ludzkiej krwi, wspomnienia Belli, powrót Carlisle'a a potem początki uroczystości - mała namiastka nadziei. Wszystko było tak intensywne, że treść dosłownie przemkneła mi przed oczyma. Zanim zdążyłam ochłonąć choć trochę, rozdział dobiegł końca. Całkowicie zatraciłam się w tym świecie na te kilka chwil - niesamowitym, niepowtarzalnym i niebezpiecznym.
Dla takich chwil warto tu zaglądać Smile
To opowiadanie to absolutna czołówka wśród wszystkich tekstów. Mogłabym to powtarzać w nieskończoność - i będzie tak za każdym razem, kiedy znów zatracę się w następnej części.
Ciągle mam nadzieję, że więcej czytelników skusi się, by pozostawić choć znak swojej obecności w komentarzu. Ludzie, to opowiadanie jest tego warte!

Czekam na kolejną część, już powoli zaczynając tęsknić i wypatrywać Smile
Jeszcze raz dziękuję tłumaczce i becie za doskonałą robotę, pozdrawiam :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Śro 22:21, 14 Kwi 2010 Powrót do góry

Pesteczko Moja, znów mnie oczarowałaś swoim doskonałym tłumaczeniem. Jesteś najlepsza, wiesz o tym? Kolejny rozdział i kolejne wielkie emocje. Najtragiczniejsze są wydarzenia z przeszłości, serce pęka, kiedy czyta się o tej beznadziei, w jakiej się znaleźli, o zwątpieniu, poddaniu się, o rozpaczy, walce i samotności każdego z nich. To opowiadanie jest niesamowite, jedyne w swoim rodzaju. Dotyka tak tragicznych tematów i w tak przerażająco realistyczny sposób zapoznaje nas z emocjami bohaterów, że nie można wobec niego podchodzisz obojętnie.
I nie przejmuj się ilością komentarzy - naprawdę trudno napisać coś sensownego pod takim opowiadaniem, bo po prostu brak słów, tak wiele emocji wywołuje. Poza tym liczy się jakość, a nie ilość. Wink
Weny, czasu i cierpliwości życzę, bo Twoje tłumaczenia są zbyt cenne, abyśmy mieli je stracić.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
teclado
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Cze 2009
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 15:27, 25 Kwi 2010 Powrót do góry

Opowiadanie jest bardzo specyficzne i trudne, podziwiam cię, że je tłumaczysz, a robisz to doskonale :)
Gdy czytam o ich emocjach, przeżyciach to nie wyobrażam sobie jak wiele można przejść i iść dalej do przodu, choćby małymi kroczkami.
Czekam na dalsze rozdziały :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
DreamGirl
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Maj 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:05, 20 Maj 2010 Powrót do góry

Droga Pestko:)
Muszę przyznać, że świetnie tłumaczysz...Normalnie wciągnęłam się w to tak, że nie mam czasu na nic innego:]. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu i nawet nie mogę sobie go wyobrazić.
Tyle jest emocji w tym opowiadaniu. Problemy z którymi muszą poradzić sobie bohaterowie:).

Czekam niecierpliwie:).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Czw 18:18, 10 Cze 2010 Powrót do góry

Na wstępie przepraszam, że tak długo musiałyście czekać, ale ostatnio mam straszne zamieszanie na uczelni i zwyczajnie brakuje mi czasu na tłumaczenie. :( a przede mną jeszcze sesja, więc kolejnego rozdziału nie spodziewajcie się zbyt szybko. Dość tego gadania, dzisiaj przekazuję Wam drugą część rozdziału, jednego z moich ulubionych. :) miłego czytania.

beta: marta_potorsia (:*)

Rozdział 18, cz.2


(...)
Dzień minął bezproblemowo. Nawet pomimo pogody, która okazała się być dosyć zimna, wszyscy mieli doskonałe humory. Miało to wiele wspólnego z kawą i domowej roboty „napojami”, które wlewali sobie do kubków.
Rzeczy zaczęły się dziać po obiedzie. Wilki polowały na początku tygodnia i zapewniły trochę dziczyzny na obiad. Z tego, co mówili inni, była pyszna. Spróbowaliśmy po trochu wszystkiego, jednak nie mogliśmy rozróżnić, czy coś jest dobre, czy nie – każda potrawa smakowała okropnie. Jedynym ciemnym punktem tego dnia było przelotne spotkanie z Paulem, członkiem watahy. Nie spodziewałem się, że na niego wpadniemy, ale udało nam się zachować spokój. Poprosiłem go, by przekazał Jacobowi, że chciałbym z nim porozmawiać, na co się niechętnie zgodził. Ogólnie rzecz biorąc, ten dzień nie mógł być lepszy.

Sztuka Rosalie i Mike’a właśnie się skończyła. Była wielkim sukcesem i dostarczyła nam dużo śmiechu – coś poszło nie tak na scenie i na widowni. Mimo to wszyscy byli niesamowicie dumni.
- Mógłbym prosić wszystkich o uwagę? – W mikrofonie rozległ się głos Mike’a Newtona.
- Halo? – zapytał ponownie, gdy ludzie nadal go ignorowali i kontynuowali rozmowy. – Mogę… halo? – jęknął.
Charlie wszedł na scenę i zagwizdał głośno.
- Hej! Posłuchajcie – krzyknął i natychmiast wszyscy zamilkli. Swan spojrzał na Mike’a, mrugnął do niego i zeskoczył ze sceny.
Newton spuścił głowę i wymamrotał z zakłopotaniem „dziękuję”, po czym zrobił krok do przodu.
- Jest kilka rzeczy, którymi chcielibyśmy się zająć, zanim zaczniemy świętowanie. – Odchrząknął, po czym wyciągnął z kieszeni kawałek papieru. – Szef chciał, bym wam przypomniał, że pod żadnym pozorem nie wolno wam używać południowej działki do nawożenia. Stworzyliśmy nową, ale niektórzy z was – Spojrzał na Jessicę Stanley i jej matkę – wciąż używają starej.
Jessica zarumieniła się, a jej matka otworzyła usta, by wyjaśnić sprawę. Jej córka złapała ją jednak za rękę, dając znak, by zamilkła.
Mike czytał listę ogłoszeń, a na widowni słychać było zrzędzenie oraz odgłosy poparcia. Usiadłem ze swoją rodziną z boku, razem z Tanyą i jej bliskimi. Nie braliśmy w tym udziału, więc staraliśmy się trzymać z daleka. To była ich wspólnota, a my byliśmy obcymi.
W końcu Mike zwinął swoją listę i schował ją do kieszeni.
- Dziękuję za cierpliwość. A teraz, gdy nudna część już za nami – uśmiechnął się – możemy przejść do świętowania i nagród! To był naprawdę niesamowity dzień, pełen tylu pamiętnych chwil, ale wydaje mi się, że najważniejszy jego punkt stanowił konkurs na jedzenie gotowanej kukurydzy.
Odwrócił się do Setha.
- Dobrze ci szło, Seth, ale wszyscy wiedzą, że nie można wygrać z Cullenem. – Mike przelotnie spojrzał w moją stronę, jego myśli wypełniła delikatna gorycz, po czym skupił się na moim bracie. – Emmett, chodź tu i odbierz swoją wstążkę!
Rozległy się krzyki i oklaski, podczas gdy zwycięzca szedł odebrać nagrodę, domowej roboty niebieską wstążeczkę. Uniósł ją ponad głowę, szczęśliwy, że naprawdę coś wygrał. Nigdy wcześniej nie miał ku temu okazji. Uczestniczyliśmy czasami w jakichś konkursach, ale nigdy nie staraliśmy się ich wygrywać. W większości przypadków mieliśmy przewagę i byłoby to niesprawiedliwe. I pomimo swoich ostrych jak brzytwy zębów, Emmett naprawdę miał gorzej niż swoi przeciwnicy. Ta wygrana miała słodko-gorzki smak. Jego ciało słono zapłaciło za tę nagrodę, więc wstążka znaczyła dla niego bardzo wiele.
Alice i ja nie mogliśmy przestać śmiać się z tego zwycięstwa, a Rosalie mierzyła wzrokiem idiotę na scenie, udając zdenerwowanie. Widziałem jednak, że kącik jej ust unosi się, gdy próbuje powstrzymać uśmiech. Któreś z nas w końcu coś wygrało. Zresztą kto, jeśli nie Emmett, mógłby się popisać jedzeniem ludzkiego pożywienia.
- Jasper byłby zachwycony – powiedziała do mnie Alice. Kiwnąłem głową, ściskając ją delikatnie za rękę. Położyła głowę na moim ramieniu, a ja otoczyłem ją ramieniem.
- To prawda – wyszeptałem – i może to on stałby teraz na scenie zamiast Emmetta. Wiesz, że nie mógłby się powstrzymać przed zmierzeniem się z naszym osiłkiem.
Roześmiałem się na myśl o Jasperze i Emmecie walczących nad kolbami kukurydzy.
- Powinniśmy na niego poczekać – powiedziałem ze smutkiem, przyciągając ją do siebie.
- Będą inne konkursy – odparła, spoglądając na mnie pewnie.
- Czyżby? To twoje wizje czy optymizm?
- I to, i to! - roześmiała się, wyrywając się z moich objęć i biegnąc, by uściskać Emmetta, który kroczył w naszą stronę. – Gratulacje!
Podniósł ją do góry i zakręcił dookoła, zarzucając sobie na ramię.
- Emmett! Postaw mnie na ziemię! – krzyknęła.
- Nie ma mowy! Słyszałem waszą rozmowę i nie ma opcji, by Jasper był w stanie pokonać to! – Poklepał się po brzuchu, po czym znowu zakręcił się dookoła z wrzeszczącą Alice.
Rosalie odsunęła się od Esme i stała teraz obok mnie, krzyżując ramiona. Bardzo się starała nie dać po sobie nic poznać.
- Emmett… - westchnęła.
- Daj sobie spokój – roześmiałem się – nikogo nie oszukasz.
Mrugnąłem do niej, co wywołało grymas na jej twarzy.
Emmett klepnął Alice po tyłku, po czym postawił ją na ziemi.
- Daj spokój, Rose. Zrobiłem to dla ciebie!
Wyciągnął niebieską wstążkę przed siebie jak prezent, zbliżając się do żony ze skwaszonym uśmiechem. Wokół nas zebrał się niezły tłum, w którym znajdowało się również kilku uczniów Rosalie. Wiele małych dzieci fascynował rozmiar i tubalny głos Emmetta, niektóre wciąż były przerażone jego osobą. Jednak widok tego mężczyzny wyluzowanego i rozbawionego dodał im odwagi, by podejść bliżej. Rosalie nadal stała ze skrzyżowanymi rękoma, próbując zdecydować, co z tym zrobić. Nagle rozległ się krzyk dziewczynki:
- Proszę go pocałować, panno Rosalie!
Tłum wybuchł śmiechem, łącznie z samą zainteresowaną, która, zanim zdążyła zaprotestować, znalazła się w ramionach Emmetta i dostała od niego wielkiego buziaka. Wszyscy zaczęli wiwatować, a ich myśli wypełniły rozważania o „młodej miłości”.

Mike rozdawał wstążki za różne konkursy, od pieczenia ciast, poprzez siłowanie się na rękę aż po rzucanie pniami drzew. Dzisiejszy dzień pełen był wydarzeń, w którym udział mógł wziąć niemal każdy… nawet my.
- A teraz, zanim zaczniemy świętować, oddaję mikrofon Szefowi.
Uśmiechnąłem się do siebie, wiedząc, o co chodzi. Dowiedziałem się o tym zaledwie kilka dni temu i ciężko mi było utrzymać tę informację w sekrecie przed wszystkimi, zwłaszcza przed Carlislem. Mimo to wiedziałem, że niczego się nie spodziewał.
Charlie wkroczył na scenę i przejął mikrofon od Mike’a, uśmiechając się do tłumu. Postukał w jego końcówkę i powiedział:
- Czy ja w ogóle tego potrzebuję?
Machnął mikrofonem i usłyszał chór krzyczących „tak”.
- No dobra. – Uniósł brwi kilka razy, wywołując śmiech u zebranych dzieciaków. – Nie jestem zbyt dobry w tych sprawach, więc przejdę od razu do sedna. Już od bardzo dawna nikt z nas nie świętował czegokolwiek dla samej idei świętowania. Nic tutaj… tak, nic tutaj nie miałoby miejsca, gdyby nie Cullenowie. Zwłaszcza… Alice Cullen.
Uśmiechnął się do niej szeroko i zawahał się przez chwilę, próbując zebrać się w sobie.
- Alice. – Jego głos się łamał. – Na nowo pokazałaś nam, co to znaczy śmiech. Dałaś nam cel i zawsze będziemy za to wdzięczni. Mamy coś dla ciebie. To nic wielkiego, ale twój ojciec powiedział mi, że uwielbiasz biżuterię. Kilka pań z naszej osady zrobiło coś dla ciebie.
Kiwnął na Alice, by weszła na scenę. W tym czasie Sue niosła w ich stronę małe pudełko.
Alice spojrzała na mnie kompletnie zdumiona i nie mogłem powstrzymać śmiechu. Nawet po tych wszystkich latach nie umiała zaakceptować faktu, że ktoś mógł coś dla niej zrobić bez jej wiedzy.
- Idź! Spodoba ci się, obiecuję – wyszeptałem.
Kobiety zrobiły jej naszyjnik. Był to prosty, długi srebrny łańcuszek, na końcu którego znajdował się skomplikowanie zdobiony kamień wielkości wiśni. Wyglądał niesamowicie, otoczony srebrem, które zupełnie jakby go chroniło.
Charlie uniósł go w jej stronę.
- Mogę? – powiedział, rozpinając go.
Alice obróciła się plecami, pozwalając mu założyć naszyjnik na swoją szyję, podczas gdy sama zachwycała się kamieniem, dotykając go delikatnie.
Charlie pochylił się i wyszeptał jej do ucha:
- Ten kamień to jasper. Znaleziono go w okolicy. Moi ludzie spędzili mnóstwo czasu, próbując go znaleźć, ale myślę, że świetnie sobie poradzili. – Mrugnął do Alice, posyłając jej wyjątkowo szeroki uśmiech, który zarezerwował specjalnie dla niej.
Moja siostra była kompletnie zdumiona i po raz pierwszy od bardzo dawna prawdziwie wzruszona. Stała naprzeciwko Charliego, nie poruszając się. Tłum czekał w ciszy na jej reakcję.
Sue zrobiła krok do przodu, próbując przełamać milczenie.
- Po prostu… wiemy, że nie jest ci łatwo… i chcieliśmy w jakiś sposób sprawić, że on tu z tobą będzie… - Głos jej drżał, gdy próbowała wyjaśnić pomysł stojący za naszyjnikiem. – Jeśli ci się nie podoba, my…
Alice rzuciła się na nich, prawie przewracając do tyłu. Ściskała ich mocno, powtarzając „dziękuję”.
- To najcenniejsza rzecz, jaką ktokolwiek kiedykolwiek mi dał.
- Cóż, dla nas ty jesteś bardzo cenna, Alice. – Charlie uwolnił się z jej objęć i pogłaskał po policzku. – A teraz już sobie idź, nikt nie chce patrzeć na płaczącego staruszka.
Delikatnie popchnął ją w stronę schodów u sceny. Alice powoli zeszła, nie odrywając wzroku od kamienia. Z jej myśli wyczytałem, że nie spodziewała się tego, a jej małe serce wypełniały gorące uczucia.
Ponownie otoczyłem ją ramionami i trzymałem mocno, w obawie, że nogi mogłyby odmówić jej posłuszeństwa. Myślę jednak, że naszyjnik sprawił, iż tak się nie stało. Dodał jej odwagi, jak mały talizman i nagle była gotowa stawić czoła wszystkiemu, co mogło stanąć na jej drodze.
- Jeśli myślisz, że to było dobre… poczekaj, aż zobaczysz, co przygotowali dla Esme i Carlisle’a – zachichotałem, pocierając jej ramię.
- No dobra, ludziska! Jeszcze jedno… Wiem, że większość z was czekała na ten moment. Chciałbym podziękować każdemu z osobna za pomoc i sprawienie, że to mogło się ziścić i co ważniejsze, za utrzymanie sekretu! – Tłum roześmiał się, zbliżając się do sceny.
- Angela? – Charlie zmrużył oczy, rozglądając się. – Ty i ten twój mąż jesteście już gotowi?
Angela i Ben weszli na scenę. Mężczyzna trzymał małą Caroline, zwaną też przez niego Izzie, podczas gdy jego żona niosła niewielką drewnianą tabliczkę.
- Esme, doktorze Cullen, moglibyście do nas dołączyć?
Carlisle i Esme stali za nami. Myśli mojej matki natychmiast wypełniły się zdumieniem i zakłopotaniem, gdy Charlie wymówił jej imię. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, dlatego wizja stania na scenie przerażała ją. Przy akompaniamencie nalegań ze strony publiczności, Carlisle niechętnie zaciągnął ją obok Charliego i pozostałych.
Angela odchrząknęła, po czym przemówiła:
- Chcieliśmy wykorzystać tę okazję, by oficjalnie przywitać was w swojej społeczności. – Odwróciła kawałek drewna i pokazała prosty, a zarazem elegancko zapisany znak z nazwiskiem „Cullen”.
Esme przyjęła prezent, po czym podała go Carlisle’owi i razem go oglądali. Byli nieco zakłopotani tym podarunkiem, jednak Esme uściskała Angelę i podziękowała jej.
- To nie wszystko – zaczął Charlie, zwracając się do Carlisle’a. – Wiem, że mieszkacie w pięknym, dużym starym domu na przedmieściach Forks, który Esme uwielbia i nie macie zamiaru go oddawać. Jednak głupi wydaje się fakt, że musicie tak często podróżować w tę i z powrotem, podczas gdy tak wiele czasu spędzacie w klinice. I przebywanie w niej nie jest najprzyjemniejszym zajęciem. – Wywołało to kilka chichotów i żartów ze strony tłumu na temat gościnności w bunkrze. – To taka duża odległość i wiemy, jak bardzo nie lubisz być z daleka od Esme. Chcemy byście wy i wasza rodzina mieli miejsce, w którym… ee… moglibyście powiesić swoje kurtki, gdy tu jesteście.
Esme zakryła usta dłońmi i wciągnęła głośno powietrze.
- W naszej dzielnicy nie używamy kluczy, jednak uznajcie to – wskazał na znak – za klucze do waszego nowego domu.
Tłum zaczął wiwatować, a Esme ukryła głowę za ramieniem Carlisle’a.
- Wszyscy się dołożyli. To nic ekskluzywnego, ale jest wasze i możecie z nim robić, na co tylko macie ochotę.
Alice ściskała mnie tak mocno, że aż się skrzywiłem i próbowałem oderwać jej palce od swojego ciała. Podczas wszystkich lat spędzonych jako rodzina nigdy tak naprawdę nie byliśmy nigdzie akceptowani. Zachowywaliśmy się towarzysko, ale zawsze trzymaliśmy się z boku, czujni i zdystansowani. Rosalie również przytuliła się do Emmetta, próbując ukryć emocje. Brat spojrzał na mnie nad jej głową. Jego twarz nic nie wyrażała.
To albo błogosławieństwo, albo przekleństwo, powiedział w myślach i natychmiast zesztywniałem, wiedząc, że ma rację. Myślałem o tym przez ostatnie kilka dni, kiedy przez przypadek dowiedziałem się o domu. Powinienem był powiedzieć rodzinie, żeby wiedzieli, czego się spodziewać, ale część mnie chciała zobaczyć szok na ich twarzach. Chciałem znów tego doznać i przekonałem siebie, że przesadzam. Ale wątpliwości Emmetta odzwierciedlały moje i znów zaczynałem się martwić.

Mieszkańcy Forks i La Push dali mojej rodzinie dom i zaakceptowali nas jako członków swojej społeczności, ale była to akceptacja oparta na kłamstwach. Co by się stało, gdyby prawda wyszła na jaw? Moglibyśmy przetrwać takie odrzucenie po tym wszystkim? Nie bez powodu unikaliśmy emocjonalnego przywiązywania się do ludzi i miejsc. Nigdy nie byliśmy w jednym miejscu wystarczająco długo, by zasłużyć na takie uczucia.
Proszę… po prostu się cieszmy, powiedziała Alice, spoglądając na mnie. Możemy martwić się o to później. Dziś w nocy po prostu bądźmy szczęśliwi.
- Masz całkowitą rację – powiedziałem cicho, całując ją w czubek głowy.
Obserwowaliśmy, jak Carlisle i Esme dziękują wszystkim. Moja matka spuściła głowę, by ukryć brak łez, ale wiedziałem, że płacze na swój sposób. Charlie podał mikrofon Carlisle’owi, który odchrząknął, po czym podziękował wszystkim za ten cenny prezent.
- Myślę, że coś tu jest nie tak, to my powinniśmy wam podziękować. Otworzyliście przed nami drzwi do swoich domów i zaprosiliście nas do swojego życia. Odwiedziliśmy wiele miejsc i żadne z nich nie może się równać z tym, co zobaczyliśmy tutaj. Ale jest jedna rzecz, której wam brakuje. – Carlisle uśmiechnął się nieco. Przez tłum przebiegł szmer, gdy ten spojrzał na Charliego, czekając na poparcie. Szef zachichotał, kiwając głową.
- Jeśli mamy tu zostać, odmawiam mieszkania w społeczności nazywanej „osadą”. Ludzie, potrzebujecie nazwy! – powiedział, śmiejąc się. – To porządna miejscowość i potrzebuje porządnej nazwy. Rozmawiałem o tym z Charliem i myślimy, że dobrym pomysłem jest konkurs. Kto wymyśli najlepszą nazwę, zgarnie nagrodę.
- Co to za nagroda? – krzyknął ktoś z tłumu, a następnie ktoś dodał:
- Ile mamy czasu?
- Cóż… Jak wiecie, nasza rodzina posiada pewne zapasy. Mogę tylko powiedzieć, że nie będziecie zawiedzieni. A jeśli chodzi o czas… - spojrzał na Sue i Charliego - kilka tygodni?
Natychmiast myśli zebranych zaczęły wypełniać się potencjalnymi nazwami i nie mogłem powstrzymać śmiechu, słysząc niektóre z nich. Większość z nich wiązała się z czyimś imieniem. Nie mówiąc już o obrazach nagród, jakie sobie wyobrażali. Kilka z nich miało związek z Tanyą i jej siostrami.
- Wiedziałaś o tym, prawda, Alice? – Kiwnęła głową, ciesząc się z faktu, że wiedziała o czymś, o czym ja nie miałem pojęcia. – Dzięki, obrazy są… interesujące. Mogłaś mi powiedzieć wcześniej.
- To samo mogłabym powiedzieć tobie – odparła, trzymając swój naszyjnik i delikatnie przesuwając wisiorek wzdłuż łańcuszka.
- No dobra, ziomki! Zaczynajmy imprezę! – krzyknął Charlie, kiedy rozległa się muzyka. Wszyscy się z nim zgodzili.

….

Wieczór należał do udanych. Muzyka była głośna i radosna, alkohol lał się strumieniami. W końcu znalazłem chwilę dla siebie i ukryłem się w cieniu, z boku parkietu. Cieszyłem się z tego. Nie chodzi o to, że próbowałem wszystkich unikać, ale przez większość czasu ludzie dobierali się w pary i ciężko było się do kogoś zbliżyć. Przyzwyczaiłem się do tego w przeszłości. Spędziłem w ten sposób dziewięćdziesiąt lat, ale posmakowawszy, jak to jest mieć partnera, nawet przez krótką chwilę obserwowanie par było naprawdę trudne.
Usłyszałem ją, zanim zobaczyłem. Doceniałem jej próby wciągnięcia mnie do zabawy, ale naprawdę chciałem zostać sam.
- Edwardzie? Zatańczysz ze mną? – zapytała nieśmiało Leah za moimi plecami. Była zdenerwowana, rozglądała się za Jacobem albo którymkolwiek z jego kolegów. Stał po przeciwnej stronie parkietu ze skrzyżowanymi rękami. Obserwował nas z uwagą.
Uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Dziękuję za ofertę, Leah, ale nie jestem pewien, czy spodobałoby się to twojemu obrońcy. – Kiwnąłem głową w jego kierunku. Wiedząc, co Jacob czuł do Lei, taniec z nią nie był na szczycie listy rzeczy, które pozwoliłyby mi na poprawę stosunków z tym facetem.
- Kto, Jake? Błagam! On uznałby to za zdrową rywalizację i może dla odmiany ruszył dupsko. – Przewróciła oczami i zdałem sobie sprawę, że ona również czuła do niego coś silnego.
- Doceniam to, naprawdę, ale ty najlepiej powinnaś wiedzieć, że ja i Jacob nie jesteśmy w najlepszych stosunkach. Taniec z tobą z pewnością jeszcze by je pogorszył. – Przez chwilę wyglądała na smutną. Wzrok wbiła w swoje buty, wygładzając sukienkę. Alice i Rosalie dały jej trochę ciuchów, które nie były im już potrzebne. Rozmiar Lei znajdował się pomiędzy ich rozmiarami, ale po chwili poszukiwań znalazły dla niej coś ładnego.
- Wyglądasz dziś naprawdę ładnie, Leah. – Wyczuwałem wątpliwości w jej głowie; od lat nie miała na sobie sukienki i czuła się nieco niezręcznie. – Jemu na tobie zależy – powiedziałem cicho. – I musiałby być wariatem, by dzisiaj cię nie zauważyć. Nie potrzebujesz mnie, by tak się stało.
Uniosła głowę, w jej oczach tańczyły wesołe iskierki a na ustach czaił się podstępny uśmiech.
- Ale tak byłoby o wiele zabawniej, nie sądzisz? Ten idiota potrzebuje porządnego kopa w zadek! – Roześmiałem się. – Znam go od dawna. To dobry chłopak, można na nim polegać. Ale nie radzi sobie zbyt dobrze ze zmianami.
Wiedziałem, że odnosiła się do mnie i niego, a nie do swojej sytuacji.
- Tak, słyszałem. - Zahuśtałem się na stopach, z dłońmi splecionymi za plecami. Rzuciłem spojrzenie w stronę Jacoba.

Podobno chciałeś ze mną rozmawiać, usłyszałem myśli Jacoba po drugiej stronie parkietu. Wiedziałem, że moja rozmowa z Leą wzbudzała w nim zdenerwowanie. Zdziwiłem się, że udało mu się zachować kontrolę. Chociaż jasne było, że miało to związek głównie z Leą i tym, co mogłaby mu zrobić, gdyby się wtrącił. Więc zamiast go drażnić, zdecydowałem się na przeprowadzenie rozmowy, którą tak długo odwlekałem.
- A propos… Muszę z nim porozmawiać na pewne tematy. Wydaje mi się, że to odpowiedni moment. Mogę cię przeprosić?
- Chcesz, bym zawiadomiła kawalerię? Potrzebujesz obstawy? – zażartowała.
- Myślę, że dam sobie radę… zbyt wielu świadków. Poza tym, ta muzyka raczej nie sprzyja walce. – Posłałem jej szeroki uśmiech i wskazałem na scenę, na której zebrało się kilku mężczyzn. Zmienili klimat i zaczęli grać bardziej klasyczną muzykę.
- Dzięki, Edwardzie… za… - Potrząsnęła głową na boki, zbyt zakłopotana, by dokończyć. Lubiłem tę stronę Lei i nie mogłem się powstrzymać przed porównaniem jej z Rosalie. Obie były z pozoru twarde, ale w środku zagubione, tak samo jak reszta nas.
- Nie ma sprawy. – Dotknąłem jej ramienia i ruszyłem w stronę Jacoba. – Dzięki za wcześniejszą propozycję – dodałem przez ramię, puszczając jej oko.
Wziąłem głęboki oddech, wiedząc, że miałem zawrzeć „układ z diabłem”. Czułem na sobie wzrok wielu ludzi. Myśli moich bliskich jasno odbijały się w mojej głowie; pytali mnie, co robię i martwili się o moje zamiary. Może teraz nie był najlepszy moment na tę rozmowę. Kiedy próbowałem przemyśleć swoją decyzję, zatrzymał mnie uwodzicielski głos zza pleców.
- Zatańczymy?

Nie mogłem powstrzymać jęku, gdy obróciłem się i zobaczyłem Tanyę z diabelskim uśmiechem na twarzy. Musiałbym być idiotą, by nie zauważyć, jak pięknie dzisiaj wyglądała. Nie mogłem tego ignorować, gdy połowa męskich umysłów w osadzie przypominała mi o tym za każdym razem, gdy Tanya ruszała się, mówiła lub śmiała. Ona naprawdę była succubem, pod każdym względem. Nigdy nie miałem okazji znajdować się przy niej w towarzystwie tak wielu ludzi. To było coś, patrzeć jak ona i jej siostry przykuwają uwagę wszystkich dookoła. Wszystkich oprócz mnie.
- Och, spokojnie! Nie gryzę. Dokuczam ci, bo sobie na to pozwalasz, Edwardzie. Musisz się wyluzować. Przecież nie jestem w stanie cię uwieść! – roześmiała się złośliwie.
Już miałem się odwrócić, nie mając ochoty na jej zaczepki, ale poczułem jej stalowy uścisk na ramieniu.
- Proszę – wyszeptała. – Nie miałam tego na myśli.
Jej myśli potwierdzały przeprosiny i prosiły, bym poświęcił chwilę na taniec z nią.
Kiwnąłem niechętnie głową, chociaż każdy centymetr mnie krzyczał, bym tego nie robił. Mimo to widziałem te wszystkie pary oczu, które nas obserwowały i nie chciałem robić scen. Tanya zrobiła mi przysługę i skupiła myśli na tym, co działo się wokół nas. Tańczyliśmy w milczeniu. Starałem się utrzymać rozsądny dystans między nami, jednak nie mogłem się powstrzymać, by nie wirować z nią z łatwością po parkiecie. Byłem dobrym tancerzem i wychodziło to naturalnie, pomimo dyskomfortu, jaki czułem w jej ramionach.
- Jesteś szczęściarzem, Edwardzie – powiedziała delikatnie, patrząc na tańczących i śmiejących się ludzi. – Wiem, że nie chcesz tego przyznać, ale masz tutaj wszystko.
- I tu się mylisz.
- Nie mylę się. – Próbowałem się od niej odsunąć, ale ścisnęła mnie mocno. Nie. Wysłuchaj mnie, proszę. Spojrzała na mnie błagalnie. Zacisnąłem zęby, moje nozdrza drżały z gniewu. – Jesteś częścią wspólnoty, która cię akceptuje…
- Na podstawie kłamstw.
- Ale cię akceptują. Masz przyjaciół… I to jest więcej, niż miałeś, gdy ona żyła.
- Przestań. Nie masz prawa – powiedziałem niskim, groźnym tonem. – Nie masz pojęcia…
- Masz rację. Nie mogę zrozumieć, przez co przechodzisz. Mogę ci jedynie powiedzieć, przez co ja przeszłam. – Jej głos stał się delikatny, gorycz zniknęła. – Wiem, że nasłuchałeś się już od każdego, jak bardzo wszyscy chcą cię mieć przy sobie, ale oni nie wiedzą… jak to jest. Nie przyszłam, by dać ci wykład ani udzielić rady, po prostu wysłuchaj mojej historii i zastanów się nad tym.
Uniosła brwi, milcząco prosząc o pozwolenie.
- Wiedziałeś, że kiedyś byłam zakochana? Czy Carlisle ci o tym powiedział? Oczywiście, że nie, nie zrobiłby tego. To stało się, zanim się pojawiłeś, zanim Carlisle się pojawił. Pokochałam człowieka… i on pokochał mnie. – Zrozumiałem, co do mnie mówiła i nie mogłem powstrzymać szoku, który malował się na mojej twarzy.
- Nigdy mi o tym nie powiedział – powiedziałem szczerze.
- Cóż, Carlisle zawsze miał w sobie za wiele z dżentelmena, by opowiadać o nieszczęściach innych osób. – Uśmiechnęła się do mnie smutno. – Wtedy rzeczy wyglądały dużo inaczej, dużo skromniej. Łatwiej było ukryć to, kim jesteśmy. Ale kochałam go, tak jak ty kochałeś ją.
Mówiła prawdę. Wpuściła mnie do tej części swojej pamięci, gdzie skrywała bolesne wspomnienia. Nie znałem jej od tej strony.
- Co się stało? – wymamrotałem, szczerze zainteresowany jej historią, chociaż domyślałem się, do czego zmierza.
Wzięła głęboki oddech i zamiast mi powiedzieć, pokazała. Jej ból był zbyt wielki, by mogła mówić. Widziałem walki między Iriną, Kate i Tanyą. Irina chciała zabić człowieka, Kate chciała go zmienić. Wciąż rozpamiętywały śmierć swojej matki, więc ten czas był dla nich wszystkich bardzo ciężki. Rodzina powoli się rozpadała, aż do momentu, gdy Tanya zrozumiała, że musi powiedzieć swojemu ukochanemu, kim naprawdę jest. Dla niego to nie miało znaczenia i podjął decyzję, że chce zostać z nią na zawsze. Tamtej nocy czekała na niego cierpliwie. Dzień po dniu, aż pewnego razu dowiedziała się o jego śmierci. Jego ciało znaleziono w rzece Moskwa.
- Przeszłam przez to, Edwardzie… A mimo to wciąż tu jestem – powiedziała ze smutkiem.
- Tak mi przykro. Nie wiedziałem.
- Wiem o tym i chciałam powiedzieć ci sama. Jestem dowodem na to, że życie idzie dalej. Zajęło mi wiele, wiele lat otrząśnięcie się z tego. – Nie mogłem się powstrzymać przed rozmyślaniem o tym, jak ten człowiek zginął i było to widać na mojej twarzy, bo natychmiast mi odpowiedziała.- Wiem, co sobie myślisz, ale nie sądzę, że moje siostry maczały w tym palce. Minęły stulecia i nieważne, czy to zrobiły, czy nie, to niczego nie zmienia. Wciąż tu jestem właśnie dzięki nim. Ich miłość pomogła mi przejść przez ten ponury czas mojej egzystencji. To przechodzi. – Położyła mi rękę na piersi. – Wyzdrowiejesz… To możliwe. Nigdy nie zapomnisz… Zawsze będziesz o tym pamiętał. Takie są wampiry. Ale któregoś dnia słońce wzejdzie i poczujesz trochę mniej żalu. I każdego dnia będziesz znosił to łatwiej, Edwardzie. Pamiętaj o tym, dobrze?
Pochyliła się i pocałowała mnie w policzek.
- Każdego dnia czcisz ją tym, że przeżyłeś. Osada, którą stworzyłeś, jest dla niej, oni też cię kochają. Twój czas na tej Ziemi jeszcze się nie skończył.
Położyła dłoń na moim policzku i nie mogłem się powstrzymać, by do niej nie przylgnąć. Zamknąłem oczy. Nie jesteś lwem.
Otworzyłem oczy, słysząc te słowa, jednak jej już nie było, zniknęła. Stałem sam na środku parkietu. Nie jesteś lwem. Zapomniałem już, że kilka lat temu opowiedzieliśmy z Emmettem tę historię rodzinie Tanyi. Dziwne, że niedawno znów myślałem o tym lwie. Czy ja byłem lwem? Miałem dość tego świata?
Poczułem, że ktoś delikatnie położył dłoń na mojej i znajomy zapach lawendy i wanilii wypełnił moje zmysły. Wszystko w porządku? Tanya dała ci w kość? Esme spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ciepło. Nie mogłem się powstrzymać, by nie odwzajemnić tego uśmiechu.
- Właściwie to stało się zupełnie odwrotnie.
- Miałam nadzieję, że zechcesz ze mną zatańczyć. Dawno tego nie robiliśmy.
- Z przyjemnością – powiedziałem, ściskają ją mocno, aż zapiszczała. Kierowałem nas po parkiecie, kiwając się do rytmu. Esme śmiała się i ten dźwięk był na swój sposób bardzo melodyjny. Nie mogłem przestać myśleć o historii Tanyi i jej ostatnich słowach. Po raz pierwszy od dawna zacząłem zdawać sobie sprawę, że może naprawdę nie jestem lwem.

….

Zbliżała się północ, godzina, o której Charlie zaplanował uroczystość na cześć Belli. Nie byłem z tego powodu zadowolony i wciąż myślałem, jak się wymigać od tego wszystkiego. Złożyłem mu jednak obietnicę, więc próbowałem przekonać samego siebie, że mogę to zrobić.
Nagle obok mnie stanął Carlisle, tak jakby chciał mnie przed tym ochronić. Dał mi znać, że jest przy mnie i nigdzie się nie wybiera, jednak jego milczenie tylko wszystko pogarszało. Potrzebowałem czegoś, co oderwie mnie od moich myśli.
- Nieźle to wykombinowałeś… podrzucenie mi Tanyi – powiedziałem ściszonym głosem.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedział niewinnym głosem i uśmiechnął się.
- Mhm. Wiedziałeś, że mam zamiar porozmawiać z Jacobem.
- Jedynie zasugerowałem Tanyi, by poprosiła cię do tańca. Wiesz… oderwała twoje myśli od różnych spraw. – Spojrzałem na niego. Miał na twarzy uśmiech, który mówił, że wie wszystko. – Podziałało?
- Bardzo zabawne.
- Dzisiaj w nocy nie chodzi o łamane zasady, Edwardzie. Potrzebowałeś jedynie małego kuksańca, by ci o tym przypomnieć. Powinien cię ucieszyć fakt, że Billy zrobił to samo z Jacobem.
Podczas tańca z Tanyą zauważyłem Leę i Jacoba na parkiecie.
- Wasza dwójka jest gorsza niż stare baby. Spodziewałbym się tego po Esme, Alice, ale nie po tobie.
- Cóż mogę powiedzieć? Ludzie się zmieniają.
To prawda, pomyślałem. Carlisle był tego najlepszym dowodem. Doceniałem to, co wszyscy próbowali zrobić. Naprawdę. Przez ostatnie kilka tygodni próbowali mi wciskać swoje rady na temat życia. Wiedziałem, że próbowali zmienić moją decyzję, jednak ich słowa nie docierały do celu, a przynajmniej nie wcześniej niż dziś wieczorem. Dziś to stało się nieco bardziej znośne, musiałem to przyznać. Odkryłem, że śmiałem się częściej niż przez ostatnie dziesięć lat. To słowa osoby, po której najmniej się tego spodziewałem, tak na mnie podziałały. Nie jesteś lwem. Może miała rację. Zostałem pokonany? Odarty z godności, tak jak ten lew błagający o śmierć? To pytanie cały czas wirowało mi w głowie. Może kiedyś taki byłem, ale stojąc tam i czekając, by móc pożegnać się z jedyną osobą, która wprowadziła spokój do mojego życia, zacząłem we wszystko wątpić. Moja motywacja przez ostatnie dziesięć lat, moje plany, moja rodzina… nawet moje wspomnienia o Belli. To wszystko wydawało się tak odległe, jakby nigdy się nie wydarzyło. Jakby było… złe. Całkowicie, niekwestionowanie i nieodwołalnie złe.
- Jesteś gotowy? – zapytał cicho Carlisle.
- Nie – powiedziałem szczerze spanikowanym głosem. Nie jestem gotowy, dodałem w myślach. Miałem dość ludzi mówiących mi, co powinienem robić i jak powinienem się czuć. Chciałem chociaż raz być egoistą. Chciałem wszystkiego, co mieli inni i skoro nie mogłem tego mieć, nie chciałem już nic. To… nie było tym, czego chciałem.

Ludzie zaczęli się schodzić z lampionami w dłoniach. Czułem, jak rodzina i przyjaciele po cichu mnie otaczają, niemal stwarzając koc z myśli pełnych smutku i żalu. Próbowałem wziąć kilka wdechów by się uspokoić, mając nadzieję, że Jasper użyje w tym momencie swojego talentu. Nie tego chciałem… to było złe. Nie widzieli tego?
- Carlisle… - mój głos się załamał – to nie jest w porządku.
Wszyscy przysunęli się bliżej. Ich współczujące myśli doprowadzały mnie do furii. Kiedy Alice i Charlie wchodzili na scenę, muzyka zmieniła się w melodię, którą natychmiast rozpoznałem i która zamiast mnie uspokoić, sprawiła coś kompletnie przeciwnego.
- Czyj to był pomysł? – zapytałem ostro, gdy wygrywane na fortepianie nuty zaczęły płynąć z głośników. Ktoś delikatnie położył dłonie na moich ramionach. Strzepnąłem je ze złością i ruszyłem w stronę sceny. Jednym szybkim ruchem wskoczyłem na nią, po czym złapałem Alice za ramiona i potrząsnąłem nią, domagając się odpowiedzi na pytanie, czy to ona wpadła na pomysł, by puścić kołysankę.
- Edward! Synu, zostaw ją! – krzyknął Charlie, próbując mnie powstrzymać.
Wszystko stało się tak szybko, że nikt nawet nie wiedział, o co chodzi. Oczy Alice stały się dzikie, zaczęły szukać moich. W myślach przepraszała mnie za zabranie płyty CD, mając nadzieję, że to mnie uspokoi. Byłem wściekły i nie mogłem poradzić sobie z bólem spowodowanym tą zdradą. Zacisnąłem pięści na jej ramionach. Krzyczała, ale nie zrobiła nic by mnie zatrzymać. To, co uczyniła było nieuzasadnione i nigdy bym jej tego nie wybaczył. Nasza więź była silna, więc kiedy uderzyła ją wizja, stało się to z taką siłą, że oboje padliśmy na kolana, kuląc się z bólu.
Słyszałem, jak wszyscy wstrzymują oddech, patrząc na nas wijących się na scenie, podczas gdy wizja nadal nas nękała. Minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz czuliśmy tę intensywność. Wydawało się to takie obce. Miliard obrazów pojawiających się tak szybko, jak tuż przed wybuchem bomb. Jednak jedna wizja była najbardziej wyraźna… ktoś biegnie.
Jasper.
Skończyła się tak szybko, jak się pojawiła. Zerwałem się na równe nogi, podnosząc Alice. Tłum zebrał się wokół nas, ich zdziwione twarze były coraz bliżej. Nic za nimi nie widziałem, ich myśli pokrywały się z moimi, nie mogłem się skoncentrować.
- Carlisle! – krzyknąłem, nie chcąc marnować ani minuty dłużej. – Musimy iść!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:33, 10 Cze 2010 Powrót do góry

Jak ja sie stesknilam za tym ff!!! Cudowny rozdzial... pelen emocji refleksji a to zakonczenie... :) Szok. Jasper wraca... wiec jakas czesc zagadek moze sie rozwiaze :) Niecierpliwie czekam na rozwoj wypadkow i mam bardzo duza nadzieje ze nie kazesz nam dlugo czekac na dlaszy ciag. Ten ff i twoje tlumaczenie to po prostu mistrzostwo i podziwiam cie za to bo to naprawde trudne do przetlumaczenia a radzisz sobie swietnie :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
oLuśka_Cullen
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:08, 10 Cze 2010 Powrót do góry

jest...

tylko to miałam w głowie, gdy zobaczyłam nowy rozdział Fallouta.
w tym "jest" mieściła się ogromna ulga, i zniecierpliwinie, ciekawość.
Pestko kochana, jak zwykle kawał dobrej roboty. Nie mam pojęcia, jak mogę Ci podziękować.
przepraszam, że nie skomentowałam wcześniejszego partu. Zabierałam się za to parenaście razy, ale zawsze kończyło się na tym, że nie wiedziałam, co napisać. Ten ff jest po prostu zbyt dobry, zbyt niesamowity, by móc go opisać. Najlepsze opowiadanie jakie czytałam - bez scen typu +18 z opisami, które wszystko psują, i bez wulgarnych odzywek co drugie słowo. Żadnych ubarwień i wzniosłych epitetów, schematycznej akcji typu - on bóg seksu, ona zwykła dziewczyna( najlepiej zgwałcona) i wielkie big love w międzyczasie*. Czysta prawda - cierpienie po stracie bliskiej osoby.
I właśnie to jest w tym ff piękne. Jest jedyny w swoim rodzaju.
Pestko, życzę Ci powodzenia na sesji, i oczywiście ogromu czasu do tłumaczenia. Nie trać wiary - może mało kto komentuje, ale fanki codziennie sprawdzają czy nie ma nowego rozdziału Very Happy

*- nie mówię, że tego typu opowiadania są złe, głupie itd, po prostu mi się nie podobają <ale z Luster i tak nie zrezygnuje - jestem zbyt ciekawa dalszej akcji i zakończenia Very Happy >


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:05, 10 Cze 2010 Powrót do góry

Tęskniłam. Stęskniłam się za tym wszystkim, co czyni to opowiadanie tak prawdziwym i poruszającym naprawdę, do głębi - za ogromem emocji, który za każdym razem zmusza moje serce do szybszych uderzeń.
I jak zwykle miałam wrażenie, że część skończyła się bardzo szybko, przemknęła mi przed oczyma. I bliska łez pochłonęłam wszystko tak zachłannie jak to możliwe.

Świętowanie było im ogromnie potrzebne. Cullenowie otrzymali najpiękniejszy i najlepszy dowód wdzięczności - akceptację, jakiej nigdy wcześniej wśród ludzi nie zaznali. Stali się częścią ludzkiej społeczności, zdobyli zaufanie.
Rozwój wydarzeń mnie zaskoczył. Najpierw Leah, potem Tanya. I w końcu przełomowa sytuacja z Alice i Edwardem.
To opowiadanie ma jedną z najciekawiej skonstruowanych, najlepszych pod względem emocji narracji, z jakimi się spotkałam. Dojrzały bohater z ciężarem niewyobrażalnego cierpienia wobec tragedii, która staje się bolesną codziennością; ocenia i komentuje świat przedstawiony w doskonały sposób. Jego uwaga skupia się w takich miejscach, które najbardziej prowokują czytelnika.
Brakuje słów uznania dla jednego z najlepszych opowiadań, jakie kiedykolwiek czytałam Smile

Pestko - doskonała robota. Nic dodać, nic ująć. Podziękowania za chęci i zapał do tego świetnego tłumaczenia. Dołączam życzenia wszystkiego, co potrzebne do szybkiej i efektywnej nauki, chwil niezbędnego odpoczynku i powodzenia na sesji :*:*

Jak zawsze czekam wytrwale na kolejny rozdział Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wiera
Nowonarodzony



Dołączył: 14 Lip 2010
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 2:59, 20 Lip 2010 Powrót do góry

Jestem gościem na tym forum już od jakiegoś czasu, uwielbiam czytać opowiadania jaki można tu znaleźć, a to jest zdecydowanie moim ulubionym, więc powiedziałam sobie "raz kozie śmierć" i się zarejestrowałam, żeby dorzucić swój komentarz. To opowiadanie jest dla mnie zdecydowanie nr 1, jest bardzo dojrzałe i mimo powagi i dość ciężkiej tematyki czyta się je jednym tchem. Już sam prolog wprowadza czytelnika w tą cudną pomroczność i atmosferę destrukcji, która nadaje całemu opowiadaniu madmaxową scenerią w odcieniu zieleni monumentalnych lasów. Poza tym wstęp sprawia , że od samego początku przytupuję niecierpliwie na wieści od Jaspera jednocześnie z zapartym tchem śledząc losy reszty bohaterów. Autorka w mistrzowski sposób operuje dwiema płaszczyznami czasowymi, robi to na tyle dobrze, że żadnego z nich ja, jako czytelnik nie faworyzuje. Często czytając wielowątkową powieść czy właśnie taką gdzie przeplatają się dwa czasy, któryś z wątków(czasów) bardziej nam się podoba, tak ,że kiedy akcja przeskakuje z jednego czasu/wątku na drugi czujemy lekki zawód , tutaj nic takiego się nie dzieje. Z równą ekscytacją czytam o czasach przed i zaraz po wybuchu jak i teraźniejszych. Nie będę komentowała każdego rozdziału, bo nie chcę przynudzać, ale muszę napisać , że ten w którym Edward pije ludzką krew, jak dla mnie bezkonkurencyjny. Zwyczajnie opadła mi kopara, tego się jednak nie spodziewałam, ale efekt piorunujący. Paradoksalnie przez ukazanie swej wampirzej natury stał się bardziej ludzki i wiarygodny w swych rozterkach. To niesamowite, że dopiero ukazując swoje słabości czy też im ulegając stajemy się bardziej realni. Po prostu jestem oczarowana tym Edwardem, w takim wydaniu jest zdecydowanie bardziej męski, bo czy mężczyzna może być bardziej odważny niż przyznając się do swoich leków i słabości - dla mnie nie.
Pomijając jednak osobę Edwarda, całe opowiadanie jak i pozostałe postacie są bardzo konsekwentne i bardziej prawdziwe niż w sadze.
Co do jakości tłumaczenia to się niestety nie wypowiem , bo w życiu nic nie tłumaczyłam więc się na tym totalnie nie znam, ale po przeczytaniu dość sporej ilości tłumaczonych opowiadań choćby na tym forum, mogę stwierdzić, że tylko sprawna i bardzo dobra literacko osoba może przetłumaczyć tak trudny tekst w tak płynną i wyważoną historię, którą czyta się z zapartym tchem. Podziwiam więc umiejętności , pracowitość i zapał tłumaczki. Życzę siły i wytrwałości przy dalszych rozdziałach, obiecuję że będę czekać z zapartym tchem na ciąg dalszy tej cudnej historii.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Czw 16:38, 29 Lip 2010 Powrót do góry

Dziękuję, dziewczyny, za Komentarze. :) Wiera, bardzo mi miło, że jednak zdecydowałaś się zarejestrować i skrobnąć kilka słów. Cieszę się, że to tłumaczenie tak przypadło Ci do gustu.

Dzisiaj mam dla Was pierwszą część kolejnego rozdziału i ze smutkiem muszę powiedzieć, że kolejna pojawi się najwcześniej na początku września. :( Nie będę miała internetu przez cały sierpień, ale tłumaczyć będę nadal. Po tym rozdziale mam zamiar zawiesić opowiadanie na jakiś czas i później powrócić z Księgą Drugą.

Przypominam o moim chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]


beta: niezastąpiona marta_potorsia

Rozdział 19, część pierwsza
To Understand All Is To Forgive All


Jedynymi odgłosami słyszanymi w pokoju były płacz dziewczyny błagającej o życie i wypełniony bólem krzyk mężczyzny, w którego krwi krążyła trucizna. Pozostali z nas byli zbyt oszołomieni, by się ruszyć. Carlisle stał w wejściu do bunkra. Inni nie widzieli go przez ponad dwa miesiące, więc ich szok był uzasadniony, jednak ja widziałem go niecałe dwa tygodnie temu. Oczywiście wyglądał tak samo; nic się nie zmieniło, może poza wyrazem jego oczu. Ten wstręt, z jakim na mnie patrzył, zmusił mnie do spojrzenia w inną stronę.
Czułem pragnienie Jaspera za swoimi plecami. Wszyscy to czuliśmy. Zagłuszało inne emocje w pokoju. Walczył ze swoim głodem. Potrzebował krwi.
- Edward! – Głos Esme przebił się przez krzyki ludzi. – Podnieś go! – Wskazała na mężczyznę u moich stóp. Zawahałem się zaskoczony jej prośbą. – Podnieś.
Ponownie wskazała na mężczyznę. Ale ja byłem sparaliżowany. Nie mogłem się ruszyć, mój umysł był zamknięty w milczącej walce z Carlislem.
Edwardzie… Nie. Nie tym jesteśmy, pomyślał z powagą Carlisle.
Esme patrzyła na wyraz mojej twarzy. Musiał być na niej wymalowany wewnętrzny spór. Powoli odwróciła głowę, by spojrzeć na Carlisle’a, mrużąc gniewnie oczy. Tak jakby wiedziała dokładnie, co do mnie mówił. Chwiejnym krokiem ruszyła w moją stronę, podniosła mężczyznę i rzuciła go ku Jasperowi.
Mój brat nie mógł dłużej powstrzymać głodu ani wstydu i pił zachłannie z ciała człowieka, aż jego krzyki ustały.
Carlisle nie protestował, stał bez ruchu jak posąg. Wściekłość Esme w końcu wyszła na wierzch. Była zraniona, zła i chciała, by Carlisle wiedział, że jej rodzina była dla niej priorytetem. Zrobiłaby wszystko, by pomóc Jasperowi.
- Jeśli będzie potrzebował więcej – Starła krew z ud – daj mu ją. – Wskazał na kobietę, która już nie płakała, lecz trzęsła się na podłodze.
- Esme… - powiedział delikatnie Carlisle.
Odwróciła głowę i uciszyła go spojrzeniem. Złapała mnie za ramię, ściskając je najmocniej jak umiała.
- Musieliśmy to zrobić. Nic mu nie jesteśmy winni. Żadnych wyjaśnień.
- Edward… - zaczął z wahaniem.
- Nie waż się do niego odzywać! – krzyknęła Esme. – Jeśli już mnie nie chcesz, w porządku, jakoś to przeżyję. Ale to, co zrobiłeś Edwardowi, jest niewybaczalne. Co zrobiłeś tej rodzinie… mojej rodzinie, jest niewybaczalne. Wynoś się! – wrzasnęła, biorąc kilka głębokich oddechów. – Sami sobie poradzimy.

Głos jej się załamał przy ostatnich słowach. Bardzo starała się być silna i opiekuńcza, jednak te słowa strasznie ją bolały. Odwróciła się i wyszła przez drzwi z tyłu bunkra, przez które nie tak dawno przechodziła Rosalie.
Carlisle ruszył za nią, jednak Emmett go powstrzymał.
- Nie wydaje mi się, Carlisle. Zrzekłeś się tego prawa, kiedy odwróciłeś się od nas kilka tygodni temu.
Rosalie przybiegła, chcąc sprawdzić, czy Carlisle naprawdę wrócił. Musiała go zobaczyć na własne oczy i na jej twarzy natychmiast pojawiła się ulga.
- W końcu przyszedłeś. Wiedziałam, że nas nie zostawisz – powiedziała szybko, po czym uściskała go mocno.
Emmett oderwał ją od Carlisle’a.
- On nie wrócił, Rose. Właśnie wychodził.
- Nie, nigdzie nie wyjdzie – odparła pewnie, patrząc to na mnie, to na Carlisle’a, to znów na swojego męża. – On jest członkiem naszej rodziny. Coś wymyślimy, ale on zostaje. Prawda? – zapytała Carlisle’a.
- Nie do nas należy ta decyzja, tylko do Esme – odezwał się Emmett.
- Cóż, ona się myli. Jest zraniona, ale przejdzie jej. Teraz nie ma tego na myśli.
- Skoro ona go tu nie chce, ja też nie. – Emmett zwrócił się do Carlisle’a. – To, że opuściłeś nas… opuściłeś Esme, to jedno. Ale wiem, co powiedziałeś Edwardowi i tego nie mogę ci wybaczyć. A jeśli chodzi o to, co zrobiłeś swojej żonie, to już jej decyzja. Gdyby należała do mnie, skopałbym ci dupę… wiele razy… i sobie poszedł. Ale ja nie jestem tak miłościwy jak ta dwójka – Kiwnął głową na mnie i na drzwi za swoimi plecami – więc im zostawię tę decyzję.
- Emmett! – krzyknęła Rosalie.
- Nie, Rose. Tym razem to ja mam rację i… posłuchasz się mnie – powiedział przez zaciśnięte zęby i wskazał na swoją pierś, podkreślając słowo „mnie”. Złapał ją za rękę i poprowadził przez drzwi w poszukiwaniu Esme. Kobieta posłała mi ostatnie spojrzenie. Jej twarz wyrażała zaskoczenie tym, co właśnie się stało, jednak poświęciła mi jeszcze jedną myśl.
Edwardzie, proszę.
Alice delikatnie dotknęła mojego ramienia. Zaskoczyło mnie to, aż podskoczyłem. Tak zaabsorbowało mnie napięcie w pokoju, że zapomniałem o obecności Alice i Jaspera.
Jestem tu, powiedziała Alice w myślach, czegokolwiek potrzebujesz… jestem tu. Dziękuję za to, co zrobiłeś dla mnie i dla Jaspera. Czegokolwiek potrzebujesz… Nie spojrzała na Carlisle’a. Była lojalna wobec mnie i wierzyłem, że zrobiłaby dla mnie wszystko, nawet jeśli oznaczałoby to pozbycie się tego mężczyzny.
Spojrzałem na dziewczynę na podłodze. Siedziała teraz w kącie pomieszczenia, próbując ukryć się za kanapą. Alice kiwnęła głową, wiedząc doskonale, co należy zrobić. Ciało mężczyzny trzeba było spalić i musieliśmy zdecydować, co uczynić z dziewczyną. Nie byłem zdolny do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Alice to wiedziała i byłem jej wdzięczny za tę intuicję.
Emmett wrócił do pokoju. Przyjął pozycję bojową i zrobił poważną minę. Esme chce się upewnić, że Jasper dostał to, czego potrzebował.
- Alice, co z Jasperem? Pomogło?
- Nie wiem. Wydaje się, że jest lepiej, ale… wciąż wygląda… na głodnego.
Spojrzała nerwowo na mnie i na Carlisle’a. Jasper wciąż leżał zwinięty w kłębek na łóżku. Jego oczy nie były tak czarne jak wcześniej. Wiedziałem, jakie to uczucie, gdy mała ilość ludzkiej krwi krąży w twoich żyłach. Dawno nie czułem się tak orzeźwiony. Mój organizm wypełniało ciepło i wiedziałem, że Jasper czuł to samo. Jego emocje szalały. Razem z siłą krwi, wróciły jego siły. Musieliśmy zabrać go stąd tak szybko, jak to było możliwe, inaczej mógłby tego nie znieść.
Stwierdziłem, że najlepiej będzie pozbyć się Carlisle’a. Wszystkim byłoby łatwiej, gdybym zabrał go z bunkra, choćby po to, by się pożegnać.
- Jasper będzie potrzebował więcej – powiedziałem tak cicho, jak to możliwe. – Ale należy również go przenieść… możliwie najszybciej. Rozumiecie, prawda? – zapytałem Alice i Emmetta. Rozumieli. Emocje emanujące z Jaspera były bardzo silne.
Podszedłem do Carlisle’a ze spuszczoną głową, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ze mną pójdziesz.
Kiwnął głową i ruszył za mną, nie protestując ani o nic nie pytając, chociaż wiedział doskonale, co planują Alice i Emmett. Przyjął do wiadomości, że nie ma sensu się kłócić, co jeszcze bardziej mnie zestresowało.

Szliśmy w ciszy do wyjścia, przebijając się przez krokwie, ramię przy ramieniu. Po raz pierwszy od prawie stu lat, nie wiedział co powiedzieć. Więc ja się odezwałem. Powiedziałem pierwszą rzecz, jak przyszła mi do głowy.
- Dlaczego teraz? Dlaczego w ogóle wróciłeś?
- Widziałem cię w szpitalu.
- Byłeś tam? Byłeś tam cały czas?
- Tak i nie. – Wziął głęboki oddech, próbując się zdecydować, jak zacząć. – Odszedłem. Tego dnia… pokłóciliśmy się.
Nie mogłem powstrzymać prychnięcia.
- Pokłóciliśmy się. – Nie tego słowa bym użył. – Więc czemu wróciłeś?
- Dowiedziałem się, co się stało w szpitalu.
- Więc nie miałeś zamiaru wracać? Gdyby to się nie stało, nie zrobiłbyś tego.
- Nie – odpowiedział szczerze. – Nie wróciłbym.
Jego słowa mocno mnie uderzyły, tak jakby ktoś walnął mnie w brzuch. Uniosłem w górę ręce w geście niedowierzania. Mogłem jedynie kręcić głową z oburzeniem.
- Więc nas zostaw! Idź! Nikt cię nie zatrzymuje. Mam już dość przekonywania cię. – Odwróciłem się, by iść w stronę drzwi.
- Śledziłem cię – powiedział szybko.
- Śledziłeś mnie! – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Dlaczego? Dlaczego w ogóle zawracałeś sobie tym głowę?
- Rozmawiałeś z pielęgniarką. Widziałem wyraz twojej twarzy, Edwardzie… Nie mogę tego wyjaśnić. Nie słyszałem, co mówiliście, jednak zobaczyłem coś w twoich oczach. Zupełnie, jakby coś w nich pękło, znałem ten widok. Zbyt wiele razy go widziałem, by nie rozpoznać. Więc śledziłem cię pośród cieni.
- Wszystko mi jedno, Carlisle. To, że wróciłeś, nie wystarczy. – Nadal stałem obrócony do niego plecami, jednak nie poruszyłem się. Słyszałem Esme stojącą na schodach. Słuchała. Jej opiekuńczość utrzymywała ją w kryjówce, gotową na wtrącenie się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie pozwoliłaby mu znów mnie zranić. Z tego co wiedziałem, Carlisle o tym nie wiedział.
- Widziałem twoją ścianę – odezwał się delikatnie.
Zamknąłem oczy, odetchnąłem z trudem, ale nie poruszyłem się.
- Obserwowałem ciebie przy ścianie. Rozumiem. Naprawdę. Rozumiem więcej, niż ci się wydaje. – Odsunął się od swojej bazy i położył mi rękę na głowie. – Słowo przepraszam nie może nawet w najmniejszym stopniu oddać mojego żalu, Edwardzie.

Westchnął, próbując zdecydować się, co teraz powiedzieć.
- To jej imię sprawiło, że wróciłem. – Pozwolił tym słowom wisieć w powietrzu przez chwilę.
- Miała rację. Nie jesteś potworem, Edwardzie. Masz duszę i Bella wiedziała, że jest ona dobra i piękna. Taka, jaką zawsze znałem. Ja jestem potworem. To co zrobiłem tobie i innym… Esme. Gdybym ją stracił… - Słowa utkwiły mu w gardle. Ukrył twarz w dłoniach. – Co ja narobiłem? – zapytał, patrząc w niebo, jakby pytał jakąś wyższą siłę.
- Miałeś rację. Nie straciłem Esme… mojej duszy. Ona nadal żyje i jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. Ona jest moim domem, moim wszystkim. Jest moim człowieczeństwem. Tak jak każdy z was. Spędzę resztę swojego życia, próbując wam wynagrodzić to, co zrobiłem. Ale nie odejdę. Nigdy już jej nie zostawię. Ani żadnego z was. Nie wiem, co bym bez was zrobił. Jesteście moją rodziną.
Wciąż się do niego nie odwróciłem. Przebaczenie nie było takie proste. Wciąż słyszałem w głowie jego słowa ze szpitala. Nie jestem twoim ojcem. I chociaż te słowa bolały tak bardzo, on był jedynym ojcem, jakiego znałem. Nie pamiętałem swojego biologicznego taty. Ostatnie dziewięćdziesiąt lat były jedynymi, jakie pamiętałem. Ocena Carlisle’a wciąż była dla mnie najważniejsza.
- Jesteś zły za to, co zrobiłem? – zapytałem cicho.
- Nie. Jakże bym mógł? – Dotknął mojego ramienia, zmuszając w końcu do spojrzenia na niego.

Chciałem jego akceptacji… jego miłości. Potrzebowałem tego. Zeskoczyłem z krokwi, patrząc na niego i milcząco prosząc, by za mną poszedł. Chciałem, by zobaczył, co zrobiłem, kiedy spojrzałem na ścianę. Wierzyłem mu, że nie był zły, jednak nie wystarczyło mi usłyszenie tych słów. Chciałem, by to poczuł.
Wiedział, gdzie prowadzę. Początkowo szliśmy w milczeniu, aż w końcu udało mu się zebrać wystarczająco dużo odwagi, by mówić.
- Widziałem, jak zabrałeś ludzi. Nie rozumiałem, co cię do tego zmusiło, do tej zmiany. Myślałem, że chodziło o tę małą dziewczynkę, jednak nie wydawało się to w porządku. Więc przyjrzałem się bliżej. – Staliśmy teraz przed ścianą. – To robi wrażenie.
Kiwnąłem głową, nawet na niego nie patrząc.
- Przechodziłem tędy codziennie, zmierzając do ciebie.
- Nigdy nie byłem bogobojny, jednak zawsze wierzyłem w Boga bez cienia wątpliwości. Ale kiedy to się wydarzyło… Wszystko przeze mnie. Nie mogłem się zdecydować, czy on nie istniał, czy to była moja kara za to, że wziąłem, co do mnie nie należało. Ty, Esme, Rosalie… Emmett. Ukradłem cię Bogu. Nie mogłem tego znieść. Łatwiej było uwierzyć, że on nie istnieje. Bo Bóg, w którego wierzyłem, nie mógłby być tak okrutny. Ty jesteś taki dobry i czysty, Edwardzie, jednak on odebrał ci coś bezcennego i nie mogłem zrozumieć dlaczego.
- Nieprawda. Byłem arogancki. Nigdy nie powinienem był jej pokochać – stwierdziłem. On miał rację.
- Może. Może nie. To nie ma znaczenia, bo to zrobiłeś. A ona cię kochała. To istniało, to było żywe. To właśnie zobaczyłem na ścianie. Myślałem, że nasze życie nie ma sensu. Myliłem się. Zgubiłem sens istnienia. Żyję dla was wszystkich, nie dla Boga. – Przejechał palcami po słowach Znaj Boga. – Z naszymi poczynaniami wiążą się pewne konsekwencje, jednak nie są one karą od Boga. Cnoty zostają nagrodzone, a moją nagrodą byliście wy. To jest moja wiara. – Skończył śledzić napis Znaj Pokój, po czym opuścił dłonie.
- Jeśli chcesz być znowu z Bellą, będziesz, bo jesteś dobrym człowiekiem, Edwardzie. Bóg cię wynagrodzi.

Tak bardzo chciałem uwierzyć w jego słowa. Tęskniłem za jego mądrością. Za jego współczuciem i siłą, jednak moja duma była zraniona i ciężko mi było uwierzyć i zaakceptować to, co mówił.
Słyszałem Esme za rogiem. Serce jej pękało, gdy słuchała naszej rozmowy. Wiedziałem, że za nami szła i cieszyłem się, że to zrobiła. Potrzebowała usłyszeć szczerość w naszych słowach. Carlisle mocno ją kochał, nie było wątpliwości, ale do niej należała decyzja, czy to wystarczyło.
- Muszę iść – powiedziałem. – Emmett i Alice potrzebują mojej pomocy przy Jasperze.
Spojrzał na mnie z zaciekawieniem, zastanawiając się, skąd to wiedziałem.
- Esme – odparłem, kiwając głową w miejsce za nim. Kobieta wyszła zza rogu. Nie widział jej wcześniej.
- Oczywiście. – Spuścił głowę. – Co teraz?
- Nie wiem, szczerze mówiąc. Nie było cię tu. Potrzebowałem cię, a ciebie tu nie było. – Spojrzałem na swoje stopy i schowałem dłonie w kieszeniach.

Jego umysł był cichy, smutny. Nie chciał na mnie naciskać i był skłonny przyjąć wszystko, co chciałem mu zaoferować. Najtrudniej było zaakceptować to, że Carlisle nie różnił się niczym od każdego innego człowieka. Całe życie traktowałem go z taką czcią i zdałem sobie sprawę, że nie było to sprawiedliwe. Idealizowałem jego osobę, jak jakiegoś świętego. A on był po prostu człowiekiem, popełniającym błędy jak każdy inny. Nie wiedziałem jednak, czy jestem gotów mu przebaczyć. Przebaczenie to taka wielka siła. Może przejąć nad kimś całkowitą kontrolę. Odpuszczenie win jest siłą Boga, czymś na co nie byłem gotowy.
Z miejsca, w którym stałem, widziałem swoją ścianę. Moje oczy przykuło szczególnie jedno słowo, które widniało dokładnie naprzeciwko nas. Spojrzałem na całe zdanie i nie mogłem powstrzymać chichotu. Potrząsnąłem głową z niedowierzaniem. Bez przebaczenia nie ma przyszłości.
Niezależnie czy był to znak od Boga, czy jedynie przypadek, nie mogłem tego zignorować. Przebaczenie było kluczem dla nas wszystkich, zwłaszcza dla mnie. Po raz kolejny ściana pokazała mi ścieżkę, którą powinienem podążać. Kiedy droga stała się taka ciemna, nie wiedziałem, w którym kierunku się udać, jednak pojawiała się wtedy jakaś siła, która mnie prowadziła i wiedziałem, że nie jestem sam. Carlisle zgubił swoją drogę. Jego smutek przejął nad nim kontrolę i zapomniał o wszystkim, co było dobre i miało jakieś znaczenie w jego życiu. Upadł i powstał z pokorą, tuż przede mną.
Musiałem spojrzeć mu w oczy, jednak obawiałem się tego, co mogę zobaczyć. Jeśli mężczyzna, którego nazywałem swoim ojcem, odszedł, nie wiedziałem, czy zdołam znieść więcej. Mogłem powiedzieć, że mu przebaczam, jednak jeśli nie był już człowiekiem, którego znałem i kochałem, nie było sensu. Wziąłem głęboki oddech, po czym podniosłem głowę i spojrzałem mu w oczy. Uśmiechnąłem się. Był tam, ukryty za maską, ale był. Dobry początek.

- Muszę iść – powiedziałem ponownie, odwracając się plecami do Esme. – Zabieramy Jaspera do kryjówki, gdzie znajdują się pojazdy.
- Czy ona zechce ze mną porozmawiać? – zapytał.
- Musisz ją zapytać. Emmett miał rację. To jej decyzja – powiedziałem niechętnie. Zgodziłbym się z jej decyzją, cokolwiek by postanowiła. Rana, którą zadał Carlisle, wciąż była świeża. Mógłbym popracować nad przebaczeniem, jednak wciąż potrzebowałem czasu.
Esme słyszała naszą rozmowę i ruszyła w naszym kierunku.
- Esme, porozmawiasz ze mną? – zapytał grzecznie Carlisle, zupełnie jakby znów ją adorował.
Zagryzła wargę, próbując się zdecydować. Wahała się, jednak po ostatnim spojrzeniu w moją stronę, powiedziała:
- Jasper musi być przeniesiony. Nie możemy już dłużej czekać.
- Proszę – powiedział delikatnie.
- Musimy go przenieść – powiedziała ponownie. – To trudna droga. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Spojrzał na mnie i z powrotem na Esme.
- Zabiorę cię tam.
- Nie zostawię jej z tyłu, Carlisle – zaprotestowałem.
- Obiecuję wam obojgu – powiedział z determinacją. – Czy chcesz mnie, czy nie, Esme, Dopilnuję, byście znaleźli się w kryjówce, zanim oni będą gotowi za opuszczenie bunkra.
Rozmyślałem o tym, czekając, aż Esme podejmie decyzję.
- Proszę – powiedział cicho, z desperacją, nieśmiało, jednak jego umysł milczał. Kurczowo trzymał się swojej ostatniej nadziei. Jeśli i ona by przepadła, z pewnością by się załamał. Nie byłem pewien, czy mogę stać bezczynnie i pozwolić Esme odwrócić się do niego plecami. Był w rozsypce, ale wiedziałem, że zdawała sobie z tego sprawę.
Kobieta przytuliła mnie mocno. Idź. Zabierz ich do kryjówki. Będę zaraz za tobą.
Odsunąłem się od niej, by upewnić się, że tego właśnie chciała i że nie czuła się zmuszona. Kiwnęła głową, dając znać, że wszystko porządku.
- Trzymam cię za słowo – powiedziałem do Carlisle’a, wskazując na niego palcem.
Nie zawiodę cię. Nie tym razem, zapewnił mnie.
Po raz ostatni pożegnałem się ze ścianą, przyciskając palec do ust i delikatnie dotykając nim imienia Belli. Więcej już jej nie zobaczyłem. Zapamiętałem ten obraz, wiedząc, że zostanie ze mną na zawsze. Nawet prymitywne graffiti było teraz częścią mnie.

….

Emmett nie był ani trochę zadowolony, że zostawiłem Esme z Carlislem, nawet jeśli powiedziałem, że to jej decyzja, nie moja. Wściekał się, gdy pakowaliśmy wszystkie rzeczy, które byliśmy w stanie zabrać. Teraz było nas o jednego więcej.
- Więc… co? Macie zamiar mu wybaczyć? – zapytał nieco oburzonym głosem.
- Emmett, to jest trochę bardziej skomplikowane. On zasługuje na nasze przebaczenie. A jeśli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie, to nie, nie wybaczyłem mu jeszcze. On jest częścią tej rodziny i to się nigdy nie zmieni. On stworzył nas takich, jakimi jesteśmy, duchowo i cieleśnie.
- Nieważne. – Machnął ręką i pokręcił głową. – Po prostu nie mogę uwierzyć, że tak łatwo wam to przyszło.
- Nie było łatwo, ale on swoje już przeszedł. Wiesz, że on dźwiga cały świat na swoich barkach. Nie zasługuje na to.
Zakończyłem rozmowę. Emmett nie był w odpowiednim nastroju na dyskusję i emocje Jaspera wcale nam nie pomagały.

Podróż do kryjówki zajęła nieco dłużej niż się spodziewaliśmy. Miasto znów było w ogniu. Wyglądało na to, że grabieżcy wrócili i nadal sieją chaos. Na szczęście nadchodził zmierzch i łatwiej było unikać ludzi. Rosalie zrobiła dla nas coś w stylu zaprzęgów. Alice niosła Jaspera w swoim, dzięki czemu mogła go nie dotykać. Pozostali z nas obładowani byli wszystkim, co mogło się przydać. W kryjówce znajdowały się inne zapasy, ale chcieliśmy mieć pewność, że niczego nie zabraknie i nic się nie zmarnuje.
Kilka godzin później w końcu zobaczyliśmy ukryte wejście. Nie było tam Carlisle ani Esme. Chociaż moja wiara w ojca nie była do końca odbudowana, wierzyłem, że przyprowadzi tu mamę. Wiedziałem, że ona chciałaby mieć go z powrotem. Nie dlatego, że mu wybaczyła, lecz dlatego, że nigdy nie pozwoliłaby nam wybierać między nim a sobą. Stanęlibyśmy za nią, cokolwiek by wybrała, jednak nigdy nie pozwoliłaby swojej dumie pozbawić nas miłości Carlisle’a. To nie było w jej stylu.
Emmett pożyczył swojego jeepa Alice i Jasperowi. Powiedział, że jest dużo wygodniejszy niż którykolwiek z pozostałych samochodów. Delikatnie umieścił Jaspera w środku, podczas gdy my pakowaliśmy nasze rzeczy do pozostałych pojazdów.

Zabraliśmy minimum tego, czego potrzebowaliśmy w kryjówce. W całym kraju mieliśmy inne miejsca, gdzie znajdowały się nasze zapasy. Wizja podróżowania przez te wszystkie wyżyny z takim ładunkiem nie była wesoła. Nie mieliśmy pojęcia, czego się spodziewać i czy w ogóle będziemy w stanie tam dojechać. Jeśli Chicago było jakąś wskazówką, wyglądało na to, że nie będzie łatwo. Drogi były nieprzejezdne, więc ciężarówka na paliwo byłaby problemem. Bylibyśmy świetnym celem dla rabusiów, takich jak ci, którzy zaatakowali szpital. Moglibyśmy ich przegonić, ale jakim kosztem? Śmierć była nieuchronna w tych czasach, jednak przy odrobinie szczęścia może nie musielibyśmy być jej częścią.
Jasper czuł się lepiej. Wszyscy to czuliśmy. Oddalenie się od miasta okazało się pomocne, tak samo jak świeża krew płynąca w jego żyłach; po raz pierwszy od dawna mógł po prostu usiąść. Był przytomny i rozmawiał ze mną. Chciał mieć pewność, że mam wszystko, czego potrzebował. Komputery, obwody, radia znajdowały się na tej liście, jednak przede wszystkim chciał mieć swoje książki.
W końcu skończyliśmy się pakować i wtedy usłyszałem Esme i Carlisle’a. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, gdy przekazałem tę wiadomość pozostałym. Rosalie była zadowolona z siebie, podczas gdy Emmett wciąż okazywał irytację faktem, że Carlisle jedzie z nami. Nadal czuł, że zostaliśmy przez niego zdradzeni. Nie mógł po prostu zaakceptować, że Carlisle wrócił do naszego życia i był zły, że Rosalie mogła.

Esme rzuciła się nam w objęcia, dając nam znać, jak bardzo się martwiła. Zauważyłem dystans między nią a Carlislem, jednak jej myśli pełne były nadziei, odkąd znów byliśmy razem. Nigdy nie dowiedziałem się, o czym rozmawiali, to była ich tajemnica. Respektowałem ich prywatność i nie dopytywałem się oraz nie zaglądałem do ich myśli. Ulżyło jej, gdy wybaczyła swojemu mężowi; w końcu wszyscy robiliśmy rzeczy, z których nie byliśmy dumni. Ale tak jak ja, potrzebowała do tego trochę czasu. Wiedziała, że nasza szóstka nie będzie „działać” bez niego. Przełknęła swoją dumę i chciała odbudować to, co mieli. Żadne z nich nie założyłoby z góry, że nie można tego zniszczyć. Spojrzeli na mnie i wiedziałem, że miłość jest bezcenna i tak bardzo krucha.
- Wszyscy jesteśmy spakowani. Czekaliśmy na was – powiedziałem, obejmując ramieniem Esme. Nie mogłem znów spojrzeć w oczy Carlisle’owi.
- On jedzie? – Emmett wskazał na ojca. W jego głosie czuć było zniesmaczenie.
Esme kiwnęła jedynie głową. Nikt nic nie powiedział. Żadnych wybuchów radości czy ulgi, po prostu przyjęliśmy do wiadomości, że była to właściwa decyzja. Cisza stała się nieco niezręczna, więc Alice postanowiła wypełnić pustkę.
- Więc gdzie jedziemy? Alaska?
- Nie! – krzyknęli jednocześnie Emmett i Jasper. Wszyscy spojrzeli na nich z zaciekawieniem. Chciałem protestować, jednak Emmett mi przerwał.
- Edwardzie, jedziemy do Phoenix. Tak jak obiecałem.
- Zgadzam się – odezwał się Carlisle.
- Nikt cię nie pytał – odparł Emmett, po czym przeszedł obok ojca zamykającego właśnie drzwi do bunkra.
- Emmett – powiedziała delikatnie Rosalie, wyciągając do niego rękę, którą ten strząsnął ze swojego ramienia.
- Tygodniami radziliśmy sobie świetnie bez ciebie. Masz jeszcze jakieś rady? – Spojrzał na Carlisle’a. – Zasady?
- Tak – powiedział, prostując ramiona.

Mała część mnie cieszyła się, że Carlisle się broni, staje naprzeciwko Emmetta. Wiedziałem, że jest to pewnego rodzaju test. Chciał popchnąć Carlisle’a, by sprawdzić, czy ten nadal jest w stanie być naszym liderem. Przywódcą godnym naśladowania.
- Od teraz mamy tylko jedną zasadę – powiedział Carlisle głosem wymagającym szacunku. – Nigdy się nie rozdzielamy.
Emmett oddał spojrzenie Carlisle’owi i wszyscy wstrzymaliśmy oddechy, czekając na odpowiedź. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.
- Mogę z tym żyć, ale nie jedziesz ze mną. – Otarł się o ramię ojca, po czym ruszył w kierunku ciężarówki z paliwem.
Carlisle’a spojrzał na Esme. Miał nadzieję, że będą jechać razem. Jego nadzieje zostały rozwiane, gdy ta obróciła się i ruszyła w stronę mojego jeepa. Jadę z tobą, powiedziała w myślach.
Rosalie dotknęła ramienia ojca.
- Jedziesz ze mną – powiedziała, popychając go w stronę innego jeepa.
Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem ból w oczach Carlisle’a. Miał przed sobą długą drogę, tak jak my wszyscy. Minęły ponad dwa miesiące, odkąd spadły bomby. Nie sądzę, że którekolwiek z nas mogło choćby spekulować na temat tego, z czym mieliśmy się zmierzyć. Mieliśmy jednak za sobą ciemną i bolesną część naszej historii. Rodzina przeszła test. Byliśmy złamani, ale wciąż razem. Nie mieliśmy pojęcia, co przyniesie przyszłość, jednak mogliśmy jedynie stawiać temu czoła dzień po dniu.
Świat się zmienił i my zmieniliśmy się razem z nim. Każdy z nas przeżył swoją własną podróż, jednak coś nas łączyło. Carlisle i Esme stąpali po niepewnej drodze do przebaczenia. Ścieżka Rosalie i Emmetta prowadziła do akceptacji, a Jaspera i Alice do uzdrowienia. Byliśmy ze sobą spleceni. Mieliśmy tak wiele do przebaczenia, zaakceptowania i uzdrowienia. A jeśli chodzi o mnie… jako jedyny szedłem drogą do odkupienia. Znów byłbym z Bellą, jednak najpierw musiałem być tego godzien. Musiałem zapewnić swojej rodzinie spokój i szczęście. Moja miłość do nich byłaby moim zbawieniem. Zrobiłbym dla niej wszystko… Zrobiłbym wszystko, by znów z nią być.

.

-:-

.

Minęło dziesięć lat i moja rodzina była bardziej uleczona i szczęśliwa, niż kiedykolwiek bym pomyślał, że jest to możliwe. Nadszedł czas, by pomyśleć co dalej. Odkąd ostatni raz rozmawialiśmy z Jasperem, to była tylko gra na czas.
Rosalie i ja właśnie wróciliśmy do domu z naszego patrolu. Przez ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny wszyscy patrolowaliśmy tak daleko jak się dało, mając nadzieję, że wpadniemy na trop Jaspera. Nie mieliśmy nic innego. Alice nie doświadczyła nowej wizji od dożynek. Carlisle był pewien, że była przeładowana emocjami i stąd ten wybuch. Nie ważne, jak bardzo się staraliśmy, nie mogliśmy przywołać tego, co wtedy czuliśmy. Nie rozmawiałem z nikim na temat mojej reakcji podczas ceremonii. Naszym największym zmartwieniem był Jasper, dlatego rodzina dała mi spokój, którego potrzebowałem i zostawili mnie w spokoju.
Moja absurdalna reakcja na ceremonii wywołała falę spekulacji; mówiono, że jestem niezrównoważony i sądząc po drgawkach Alice, naprawdę zrobiłem jej krzywdę. Moja siostra była tak uwielbiana, że ludzie byli gotowi mnie zlinczować. Charlie i Sam musieli uspokoić tłum, podczas gdy pozostali z nas próbowali się stamtąd wydostać. Po zdaniu sobie sprawy, że Alice miała wizję, wilki okazały się zaskakująco pomocne. Nawet Jacob. Udrożnili nam drogę i Carlisle zaniósł Alice do jednego z pojazdów. Moje nogi wciąż odmawiały mi posłuszeństwa, więc Emmett pozwolił mi oprzeć się o siebie.
Alice i ja jechaliśmy oddzielnymi pojazdami, nie wiedziałem, czy był to przypadek. Wciąż byłem na nią wściekły. Wizja na chwilę stłumiła mój gniew, ale wciąż go czułem. Jechałem z Emmettem i Rosalie, a Alice z Esme i Carlislem. Usiadłem z tyłu, zacisnąłem dłonie na włosach. Rose prosiła o odpowiedzi, których nie mogłem jej udzielić.
- Nie wiem, Rosalie! – krzyknąłem po raz ostatni. Byłem zrozpaczony. Ona wciąż pytała o to samo. Co widziałem, dlaczego tak zareagowałem, co się stało.
- Rosalie, zostaw go – odezwał się w końcu Emmett. – Poczekaj, aż będziemy w domu.

Słyszałem te same pytania zadawane przez Esme w drugim samochodzie, odpowiedzi Alice były podobne do moich. Żadne z nas nie chciało przyznać, że widzieliśmy to, co widzieliśmy. Musieliśmy mieć całkowitą pewność, że ta wizja była prawdziwa. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie mieliśmy czasu, by się ze sobą skonsultować. Zawołałem Carlisle’a, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że był obok. Kiedy upadliśmy, natychmiast rozpoznał oznaki wizji. Wyrwał Alice z mojego uścisku i zaprowadził w stronę Charliego, krótko tłumacząc, co się stało i prosząc, by pomógł się nam stąd wydostać.
Nigdy bym nie pomyślał, że jej wizje wrócą z taką siłą. Dla mnie było to bolesne, więc mogłem sobie jedynie wyobrażać, co czuła ona. Przyzwyczaiłem się do mrocznej ściany, która tworzyła się w jej umyśle. Wizja runęła na nas z taką siłą, że przypominało to kilkuletnie zamknięcie w pozbawionym okien pokoju, po czym ktoś otwiera drzwi jasnym, intensywnym promieniom słonecznym. Paliło na wylot. Skumulowało się to z obrazem biegnącego z przerażonym wyrazem twarzy Jasperem i rzuciło nas na kolana.
Dyskutowaliśmy o reperkusjach wizji przez kilka godzin, aż do rana. A kiedy w końcu Tanya i jej rodzina pojechali do domu, musieliśmy zacząć od początku. Nasi goście zostali w osadzie, by pomóc posprzątać i spróbować rozładować napięcie, a także zdementować plotki, które już zaczęły krążyć. Ten dzień okazał się tak wielkim sukcesem, że zarówno rodzina Tanyi, Charliego i sfora starali się skupić uwagę ludzi na tym fakcie. W końcu, gdy przyszedł zmrok, mieszkańcy przestali rozmawiać o wcześniejszym spektaklu i wrócili do świętowania. Jasne było, że przez najbliższe tygodnie powinienem powstrzymać się przed wizytami w osadzie. Była to prawdopodobnie najlepsza wiadomość, jaką podzielił się ze mną Carlisle. Cieszyłem się niezmiernie, że nie muszę wracać. Trzy dni później mój wybryk nadal był głównym tematem rozmów, tak samo jak samopoczucie Alice.
Ja i Rosalie byliśmy pierwsi w domu po porannym patrolu. Esme została z Alice. Ktoś zawsze musiał przy niej czuwać, na wypadek, gdyby znów doznała wizji. Wszedłem do salonu i zauważyłem Esme stojącą przy oknie. Objęła się mocno ramionami, a wyraz jej twarzy łamał mi serce. Minęły lata, odkąd ostatni raz go widziałem. Był pełen żalu i zagubienia. Jej myśli skupiały się wokół mnie i tego, co zrobiła nie tak w ciągu ostatniej dekady. Winiła się za mój dystans wobec rodziny. Nie wiedziała, że stoję w drzwiach, więc jej myśli nie były trudne do odczytania. Odtwarzała w głowie moją reakcję na uroczystości.

Nie chciałem rozmawiać z kimkolwiek o tamtej nocy. Minęły trzy dni i większość czasu spędzałem, biegając. Twierdziłem, że biegnę szukać tropu Jaspera, ale nawet ja wiedziałem, że robię to z innego powodu. Wydaje mi się, że właśnie dlatego odbywałem swój patrol z Rosalie albo Emmettem. Żadne z nich nie zaczynało rozmowy o czymś, o czym nie chciałem rozmawiać. Z nimi było mi łatwiej.
Oglądanie wyrazu twarzy Esme w szybie spowodowało ukłucie wyrzutów sumienia. Ona chciała tylko pomóc. Jej intencje opierały się na miłości i czułem, że nie mogę jej dłużej ignorować. Odchrząknąłem, dając jej do zrozumienia, że tu jestem.
Obróciła się powoli, spojrzała na mnie ze smutkiem. Staliśmy daleko od siebie, dalej niż jej na tym zależało. Ruszyłem w jej kierunku i natychmiast rozłożyła ramiona. Objęła mnie w typowo matczyny sposób. Edwardzie… Tak mi przykro. Trzymała mnie tak przez kilka minut i korzystała z każdej sekundy naszej bliskości. Nikt nie dotykał mnie w taki sposób już od dawna. Nigdy nikomu na to nie pozwoliłem. Ale ostatnie tygodnie, a nawet lata, wywarły na mnie wpływ. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem poczuć ten dotyk.
Przerwała nasze objęcia i zaprowadziła mnie do kanapy.
- Potrzebuję twojego przebaczenia – wykrztusiła. Nie mogła spojrzeć na mnie i wbiła wzrok w nasze splecione dłonie. Chciałem zaprotestować, ale przerwała mi. – Proszę, nie mów mi, że nie masz mi co wybaczać, Edwardzie. Nie mogłabym tego znieść. Jest wiele do wybaczenia. Popychałam cię i popychałam, chociaż wiedziałam, że nie jesteś gotów. Wiedziałam, że nigdy nie będziesz. Ale alternatywa… - W końcu podniosła głowę, by na mnie spojrzeć. – Po prostu nie chciałam jej zaakceptować. Ostatecznie otworzyłam oczy na dożynkach. Byłam taka samolubna. To, co zrobiłeś dla mnie… dla nas wszystkich. Poświęciłeś tak wiele dla nas… dla niej. Proszę, nie bądź zły, ale Carlisle opowiedział mi o waszej rozmowie i powodach, dla których… chciałeś nas zostawić. – Na jej twarzy pojawił się grymas. Dotknęła mojego policzka. – Jesteś taki wyjątkowy, Edwardzie. Gdziekolwiek ona jest, patrzy na ciebie i czeka. Zasługujesz na nią. Zasługujesz na taką miłość. Znałam ją przez krótki okres czasu, ale wierzę, że ona wciąż jest twoja, nieważne gdzie się znajduje.
Przytuliłem się do jej dłoni.
- Esme…
- Proszę cię o przebaczenie – zaczęła łkać. – Byłam dla ciebie niesprawiedliwa. Jesteś moim synem i nie chcę, byś odszedł, ale teraz to rozumiem.
- Cśśś, Esme. Wszystko w porządku.
- Będę cię wspierać, cokolwiek postanowisz. Pomogę ci do niej wrócić. Jeśli to przywróci ci spokój, chcę, byś ją odnalazł. Bo jeśli ty pogrążasz się w tym cierpieniu, ona też. I ona jest sama. Jedyna osoba z naszej rodziny, która jest sama! Bella zawsze będzie moją córką dzięki tobie. Ona cię potrzebuje.
Przyciągnąłem ją do siebie i zaczęła płakać, jak tylko mogła sobie na to pozwolić, będąc wampirem. Po dziesięciu latach chowania w sobie żalu, w końcu odpuściła. Żyliśmy tą pustką przez całą dekadę. Dopiero miejsce pełne wspomnień i miłości uświadomiło nam, że tak naprawdę to w ogóle nie żyliśmy. W końcu mogliśmy być sobą i zburzyć ten mur, który budowaliśmy latami.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi.
- Przeszkadzam? – Alice stała w wejściu, wydymając smutno usta. Wahała się, czy do nas podejść, jednak mała nadzieję, że będzie mogła z nami porozmawiać. Nie dyskutowaliśmy jeszcze na temat kołysanki. Po tym wszystkim, co się wtedy stało, nie miałem nic do powiedzenia.
Esme zaczęła się zbierać.
- Zostawię was dwoje…
- Nie – powiedziałem jednocześnie z Alice.
- Wolałbym, żebyś została – dokończyłem. – Alice i ja nie mamy o czym rozmawiać.
- Edwardzie… - odezwała się smutno Esme.
- Mam dość tego, że wszyscy myślą, że wiedzą, co jest dla mnie najlepsze, a ona tym razem przesadziła.
- Miała dobre intencje.
- Nie obchodzi mnie to. Nie miała prawa tego robić. To było moje. – Mój gniew znów zaczynał wzrastać. – Jak mogłaś pomyśleć, że to byłoby w porządku? – Spojrzałem na Alice, promieniując zniesmaczeniem.
Szybko podeszła do nas i uklękła.
- Edwardzie, nie powinnam była tego robić. Ale uwierz mi, że nigdy nie chciałam cię zranić.
Odsunąłem się od jej dłoni.
- Ale to zrobiłaś, Alice.
- Wiem. – Położyła dłonie na udach, zasmucona moją odpowiedzią. – Po prostu byłam zmęczona tym, co wszyscy mówili.
- Co masz na myśli?
- Chciałam, żeby wszyscy zobaczyli, co ona dla ciebie znaczyła. Nie wiedziałam, że to zagram. – Nie mogłem powstrzymać prychnięcia. Alice zawsze wszystko miała zaplanowane. – Nie wiedziałam. Wzięłam ją ze sobą, wiedząc, że to będzie dla ciebie trudna noc. Miałam zamiar dać ci tę płytę, gdybyś potrzebował… no wiesz… trochę wsparcia. Może chciałbyś jej posłuchać… w samotności.
- To nie wyjaśnia, dlaczego postanowiłaś ją puścić – powiedziałem sucho, nie poddając się.
- Wiem! Nie powinnam była tego robić. Po prostu… kiedy dali mi ten naszyjnik, znaczyło dla mnie tak wiele, że wiedzieli, co łączy mnie i Jaspera. Słyszałam szepty, Edwardzie. – Znów sięgnęła po moją dłoń, nie zważając na moją niechęć i ścisnęła ją mocno. – Chciałam, by zobaczyli, że to, co było między tobą a Bellą, to coś więcej niż tylko licealne zauroczenie. Oni nie wiedzieli. Puszczenie kołysanki miało to udowodnić! Pokazać głębię waszego uczucia. Chciałam, by zrozumieli.
Położyła mi rękę na udzie i westchnęła głęboko.
- Myliłam się.
(...)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wiera
Nowonarodzony



Dołączył: 14 Lip 2010
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 0:08, 30 Lip 2010 Powrót do góry

Wow, zupełnie się nie spodziewałam tak szybko kolejnego rozdziału, bardzo to miła niespodzianka za którą wielkie dzięki Pestko.
Rozdział bardzo fajny, choć jak dla mnie chyba jeden z najsmutniejszych jak do tej pory. Pogodzenie się Esme z decyzją Edwarda, to jakby gwóźdź do Jego trumny. Jest coś ostatecznego w przyzwoleniu matki na śmierć własnego dziecka ,sama jestem mamą, więc mimo mojego dopingu i wielkiej sympatii dla pary B/E trudno mi zrozumieć akceptacje Esme, ryczałam na tym kawałku straszliwie.
Początek rozdziału i powrót Carlisle'a też smutny, ale za to z nadzieją na pojednanie. Bardzo podobało mi się , że ani Edward ani Esme nie wybaczyli mu odejście tak po prostu ,bo się zjawił, ale szczerze to niczego innego się nie spodziewałam. To opowiadanie przyzwyczaiło mnie już do tego, że pomimo swojej kanoniczności , a co za tym idzie fantastyki uczucia i emocje jakie towarzyszą bohaterom są jak najbardziej ludzkie, a co najważniejsze bardzo prawdopodobne i wszystko tak dobrze napisane/przetłumaczone, że bez problemu można wczuć się w ich dylematy.
Wiele opowiadań traci z czasem swoją magię, ale to na szczęście do nich nie należy, wciąż jest bardzo klimatycznie.
Kończąc swą wypowiedź dodam, że mam już trochę dość wakacji, a to Pestko co piszesz o wrześniu sprawia, że będę go oczekiwała z jeszcze większą niecierpliwością.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 12:13, 30 Lip 2010 Powrót do góry

Ostatnimi czasy trudno mi gdziekolwiek skrobnąć komentarz. I tutaj dawno mnie nie było... Przepraszam.
Zabieram się do pisania chyba już trzeci raz, bo ciężko napisać cokolwiek mądrego. Rozdział był przepełniony smutkiem i goryczą, brakiem nadziei na poprawę, na lepsze życie na ziemi. Nikt już nie wierzy, że Bella cudem przeżyła, że może jakoś udało jej się ocaleć. Wszyscy zdają sobie sprawę, że to niemożliwe. Mimo że tak upragnione, bo i czytelnicy, i bohaterowie liczą na szczęśliwy koniec, który jest tak nieprawdopodobny. Edward za wszelką cenę stara się pogodzić ze śmiercią Belli, poczucie winy go przytłacza. A mnie naprawdę jest go żal i brakuje mi jego wesołych wspomnień, jak choćby to o żółtym bikini i piosence. To jest tak realistyczne. I tak inne, od Edwarda teraz: zmęczonego rzeczywistością i przytłoczonego cieżarem bólu i wspomnień.
Zdziwił mnie Emmett, zdziwiła mnie Esme. Czy w chwilach próby wszyscy stajemy się tacy sami? Ale dziwi też Carlisle. Nadzieja i rodzina to teraz wszystko co mają, a próbują się tego pozbawić na własne życzenie. Zasady zostały przeterminowane i trzeba tworzyć nowe. Powrót Carlisle'a to prawie jak powrót syna marnotrawnego.
Powtarzam się, ale nadal liczę, że Bella żyje. To absurdalne, ale... to byłoby takie szczęśliwe zakończenie. Edward na to zasługuje.
Podziwiam Cię pestko. Świetna robota. Naprawdę nie sądziłam, że będę czekać na wrzesień z niecierpliwością.
Życzę chęci na tłumaczenie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:59, 02 Sie 2010 Powrót do góry

Wreszcie znów połączyłam się ze światem. I pierwsze, co zobaczyłam po zajrzeniu do kącika pisarza to kolejny rozdział tego opowiadania. Posprawdzałam szybko wszystkie zaległości, a czytanie zostawiłam sobie na deser. Najlepsze na koniec.

I z każdą częścią jest tak samo. Bez względu na nastrój, czytając, zawsze lecą mi z oczu łzy wielkie jak grochy i nic na to nie mogę poradzić. I za każdym razem treść zostaje ze mną jeszcze na długo po przeczytaniu rozdziału.
Powrót Carlisle'a, ogrom emocji i nagromadzonego napięcia i konieczność zmierzenia się z reakcjami wszystkich członków rodziny, całym żalem i rozczarowaniem każdego z nich. Spodziewałam się takiej właśnie reakcji Esme; Emmett uniósł się gniewem i honorem, co też było zrozumiałe; Rosalie okazała wyrozumiałość, choć to pewnie też niemało ją kosztowało.
Jasper strasznie cierpi, ciągle walcząc z samym sobą, Alice ciągle zmaga się z własną niemocą i bezradnością. A Edward... Edward dźwiga to wszystko, uczucia, wątpliwości każdego z osobna.
Cenne okazało się wsparcie Esme, jej akceptacja i bezgraniczna miłość. Słowa i aprobata decyzji Edwarda, musiały być dla niej jako matki niezwykle bolesne. Już samo okazanie takiego wsparcia to dla obojga bardzo wiele.
Cała sytuacja z Alice i z kołysanką chyba też była mu potrzebna. Choć trochę zaczął wybudzać się ze swojego letargu i uzewnętrznił coś, co niszczy od środka. Złość i żal, że bezpowrotnie odebrano mu kogoś najdroższego i pozbawiono sensu życia.
Sposób, w jaki bohaterowie mówią o Belli i ich miłości jest niezwykły. Pełen szacunku, czułości i magii, jaka towarzyszyła tej parze.
Boże, też mam zupełnie absurdalną nadzieję, że Bella cały czas żyje. Czuję to, czytając każdy kolejny rozdział. Edward na to zasługuje.
Już wspominałam, że ta postać stała się w tym opowiadaniu realistyczna, bliższa czytelnikowi; jest stokroć bardziej niezwykła i intrygująca.
Wszystko tu jest emocjonalnie tak bardzo prawdziwe; można dotknąć pogrążonego w smutku i beznadziei świata, głęboko odczuwać poprzez narrację, można zżyć się z bohaterami, poznać ich bliżej i pokochać na nowo, w zupełnie inny sposób.
Pestko, znowu kłaniam Ci się w podziękowaniu za doskonały przekład i możliwość przenoszenia się w świat tego niezwykłego opowiadania.
Czekam z niecierpliwością na następny wrześniowy rozdział Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Śro 20:15, 08 Wrz 2010 Powrót do góry

Hej!
Dzisiaj oddaję w Wasze ręce ostatni rozdział w tej części Fallouta. Tak jak zapowiadałam wcześniej, opowiadanie zawieszam po tym rozdziale. Tylko nie będę tego pisać w tytule, niech powisi jeszcze kilka dni w Kąciku, żeby nikt nie przegapił ostatniego rozdziału. Wink

Powody mojej decyzji są następujące - druga część w porównaniu z pierwszą jest jak Arka Noego przy Behemocie. Będę się z nią nieźle musiała namęczyć, dlaczego potrzebuję odpoczynku (w końcu tłumaczę bezustannie już ponad rok) i czasu, żeby przynajmniej trochę przetłumaczyć i mieć na zapas. Oprócz tego od października będę miała o wiele mniej czasu na pracę nad tym tekstem. Planuje wrócić do niego za kilka miesięcy. O ile ktoś jeszcze będzie chciał to czytać. Wink

Tak więc dziękuję wszystkim moim czytelnikom za dotychczasowy czas spędzony z tą historią i do zobaczenia. :)

beta: niezastąpiona i najszybsza na świecie marta_potorsia

Rozdział 19, część druga
To Understand All Is To Forgive All


(…)
Westchnąłem razem z nią.
- Alice – powiedziałem, głaszcząc ją po włosach. – Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie ludzie z Forks i La Push. Nie obchodzi mnie, czy uważają mnie za żałosnego faceta rozpamiętującego licealne zauroczenie. Słyszałem, co o mnie myślą. Dzieje się to za każdym razem, gdy jestem z Charliem. I nigdy się tym nie przejmowałem.
- Wiem! Ale Jessica Stanley i Mike Newton wkurzyli mnie niesamowicie wczorajszego wieczoru. Nie wiesz, co mówili. Miałam ochotę przegryźć im gardła – warknęła. Nie mogłem powstrzymać chichotu.
- Wierz mi… słyszałem ich. – Uniosłem jej podbródek, by na mnie spojrzała. – Nie chcę, byś mnie broniła, w porządku? Czasami nie wiesz, co jest najlepsze w danej sytuacji, nawet jeśli twoje intencje płyną prosto z serca.
- Cóż, gdybym miała swoje wizje, przewidziałabym to!
- Tak, i zapewnie zrobiłabyś coś innego niż tylko wtrącanie się w czyjeś sprawy – roześmiałem się. Jak zwykle zrobiła obrażoną minę. – Chodzi o to, że jedyna osoba, która naprawdę rozumiała głębię tego, co istniało między mną a Bellą, zmarła dziesięć lat temu. Gdybym to przewidział, nie odszedłbym. Nie chcę, by ta piosenka kojarzyła się ze śmiercią. Rozumiesz?
Przytuliła się do mnie. Tak mi przykro.
- Chciałam wierzyć, że ona też to słyszała. To wszystko. Wybacz mi, musisz.
- Chryste, o co chodzi wszystkim z tym przebaczaniem? Najpierw Esme, teraz ty, Alice? Edward nie jest Papieżem - prychnęła Rosalie, przewracając oczami. Weszła i usiadła naprzeciwko nas.
- Rosalie! – krzyknęła Esme.
- On nie jest świętym!
- Ro… - zaczęła Alice.
- W porządku, ona ma rację. Dzięki, Rosalie, za twoją szczerość.
- Co? – Uniosła ręce i wzruszyła ramionami. – Edwardzie, zgodziłeś się na ceremonię. Jeśli nie byłeś gotów, nie powinieneś był się na to godzić.
- Tego chciał Charlie - odpowiedziałem szczerze.
- Coż, w takim razie przestań robić przysługi ludziom tylko dlatego, że cię o to proszą. Proste. - Wyciągnęła rękę, oglądając swoje paznokcie.
- To nie jest proste, Rosalie.
- Owszem, jest. Myślisz, że ja robię cokolwiek, na co nie mam ochoty? – Pochyliła się do przodu i oparła ręce na kolanach. - Pytanie brzmi... czego ty chcesz, Edwardzie? Co chcesz zrobić?
To było ostateczne pytanie. Odchyliłem się do tyłu, umieszczając Alice obok mnie na kanapie. Wpatrując się w sufit, myślami wróciłem do tego ostatnich chwil przed ceremonią. Do paniki, którą czułem. Wszystko było nie tak.
- Nie chcę, by to się skończyło... Nie chcę się żegnać - powiedziałem cicho.
- Dlaczego – bardziej stwierdziła niż zapytała Rose.
Przeszukałem każdą myśl, każde uczucie, które miałem tej nocy. W chwili tuż przed kołysanką myślałem jedynie o tym, że nie chcę się żegnać.
- Jeżeli powiem żegnaj, stracę tę część jej, którą noszę w sobie. - Pochyliłem się nieco w stronę Rosalie. - Ona jest tutaj – Przyłożyłem dłoń do piersi - i jeżeli pozwoliłbym jej odejść, nie sądzę, że miałbym siłę, by dalej żyć.

Siedziałem w ciszy z kobietami mojego życia. Każda z nich była inna, jednak razem tworzyły kompletną harmonię. Esme i jej macierzyńska miłość, zawsze gotowa, by kogoś pocieszyć. Alice z jej dziką potrzebą chronienia mnie i typowo siostrzaną pewnością, że wie, co dla mnie najlepsze. I Rosalie, która nigdy mi nie słodziła i zawsze przywracała mnie do rzeczywistości. Te trzy kobiety kochały mnie bezwarunkowo, nie miałem ku temu żadnych wątpliwości. Siedząc tam z nimi i ich osobowościami, niemożliwym było nie chcieć podzielić się z nimi wszystkimi moimi lękami… i wszystkimi nadziejami.
- To niesprawiedliwe - szepnąłem. Kobiety wstrzymały oddech, czekając, aż dokończę zdanie. – Chciałem wszystkiego. Jeżeli nie mogę tego mieć, nie chcę niczego.
Patrzyłem na swoje ręce i natychmiast wszystkie kobiety położyły swoje dłonie na moich.
- Och, Edwardzie...- odezwała się Esme, opierając głowę na moim ramieniu.
- Czego chcesz, Edwardzie? – zapytała ponownie Rosalie. – Odpowiedz.
Prowokowała mnie do powiedzenia tego na głos, jednak nie miałem pewności, że nadal tego chciałem. Pragnąłem być egoistą. Pragnąłem życia w miłości. Nie jest lepiej kochać i stracić niż nigdy nie kochać. Co zrobiłem, by na to zasłużyć, by zostać tak ukaranym? Dlaczego nie mogłem mieć tego co oni? Tylko mi tego brakowało. To niesprawiedliwe. Przez lata myślałem, że dokładnie wiem, co robię. A co jeśli zakończę swoje życie, a jej tam nie będzie? Co jeśli to nie wystarczy? Znalazłbym się w czyśćcu bez swojej rodziny? Nie sądziłem, że na to zasługuję, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- Nie wiem. Myślałem, że chcę umrzeć, ale… boję się – wyznałem. Nigdy nie powiedziałbym o tym Emmetowi lub Carlisle’owi. – Przez ostatnie dziesięć lat miałem cel. Próbowałem odkupić swoje winy, myślałem, że Bella na mnie czeka, ale teraz… nie jestem pewien. A co jeśli to nie wystarczy? Nie boję się śmierci. Boję się po raz kolejny ją stracić.
- Dlaczego tak myślisz? – zapytała delikatnie Alice.
- Naprawdę nie wiem – odparłem, wyrywając dłonie z ich uścisku, by móc przejechać nimi po włosach i się uspokoić. – Chodzi o rożne rzeczy, które działy się podczas festiwalu. Nie chciałem się żegnać. I poczułem wszechogarniające uczucie, że coś jest nie tak, że jeśli to zrobię, stracę ją na zawsze. Nie chciałem tego. Nie chciałem pozwolić jej odejść. Jeśli miałbym zakończyć swoje życie, zrobiłbym to z uczuciem, którego się trzymałem. Po raz pierwszy od dawna kwestionuję samobójstwo. – Słyszałem pobudzenie w ich myślach, jednak żadna z nich nie wypowiedziała go na głos. – Jeśli, podkreślam jeśli, zdecyduję się… - szukałem odpowiednich słów – zostać tu nieco dłużej… chcę to zatrzymać.
Przyłożyłem rękę do serca.
- Dobrze. Koniec z ceremoniami pożegnalnymi. – Rosalie uśmiechnęła się. – Dopilnuję tego. Załatwione. Co jeszcze?
Spodziewała się krótkiej listy, jednak ja miałem kilka rzeczy do przekazania tej trójce.
- Chcę, byście przestały mnie przymuszać. – Rosalie chciała zaprotestować. – Nie miałem na myśli ciebie, Rose, tylko Alice i Esme. Na dożynkach rozmawiałem z Tanyą. Podzieliła się ze mną fragmentem swoich wspomnień, którego nikt z nas nie znał. Nie zmieniłem dzięki temu swoich planów, jednak miałem o czym myśleć. – Alice uśmiechnęła się od ucha do ucha. – To już inna sprawa. Wiem, że chcesz dobrze, ale koniec z przeczuciami o dziewczynach powalających mnie na kolana. I koniec z szukaniem mi kogoś na siłę, w porządku? – Spojrzałem na nie, unosząc brwi. – To nie ma sensu. Dopóki znajduję w tym świecie, cała moja osoba należy do Belli.
- Skarbie, wiesz, że nie byłam gotowa, by pozwolić ci odejść. Chcę, byś był szczęśliwy. Po prostu mam nadzieję, że my ci wystarczymy.
- Wiem, Esme. Mam zamiar nad tym popracować. Po prostu jestem tak samo skołowany jak reszta.
- Powiem to tylko raz – wtrąciła się Alice – ale pozostaję przy swoim wcześniejszym przeczuciu. Nie wiem dlaczego albo skąd to wiem, ale coś się zbliża.
Posłałem jej ostrzegawcze spojrzenie. Alice wzruszyła ramionami, unosząc ręce w obronnym geście. Nigdy więcej tego nie powiem! Udała, że zamyka sobie usta i wyrzuca wyimaginowany klucz przez ramię.
- W związku z Jasperem, odkładam wszelkie decyzje… na jakiś czas. Musimy go znaleźć, to nasz priorytet. – Razem z Alice znów zaczęliśmy myśleć o wizji. Odgrywaliśmy ją w głowach jak film przez ostatnie trzy dni. Coś w tej wizji mnie drażniło i nie mogłem odkryć co.
- Czy wszyscy są poza domem? Jesteśmy tylko my? – zapytała Rosalie.
- Tak. Tanya i jej siostry pojechały na południe, powinny wrócić jutro wczesnym rankiem – odparła Esme. – Carlisle i Emmett są w osadzie. Pomagają w sprzątaniu.

Rosalie i Esme kontynuowały dyskusję o działaniach w osadzie i dożynkach, podczas gdy ja z Alice pochłonięci byliśmy naszą milczącą rozmową. Moja siostra przywoływała obrazy, które widzieliśmy. Biegnący Jasper. Był bosy i w tych samych ubraniach, które miał na sobie, opuszczając dom ponad trzy miesiące temu. Zobaczyliśmy jedynie urywek miejsca, w którym się znajdował – mogło być ono wszędzie. Krajobraz kraju zmienił się tak drastycznie przez ostatnie dziesięć lat, że niemożliwa była jakakolwiek identyfikacja. Wyraz determinacji i przerażenia na jego twarzy sprawił, że myśleliśmy, że ktoś go gonił. Nie mogliśmy mieć pewności, jednak nie wyglądało na to, by to on za kimś biegł. Oprócz tego mieliśmy tylko jeden obraz – krótkie mignięcie wizerunku innego wampira. Był to wysoki osobnik, ubrany w starą, porwaną wojskową kurtkę. Jego oczy miały szkarłatny kolor a długie, piaskowego koloru włosy związał w kucyk. Nie mogłem powstrzymać wrażenia, że gdzieś już go kiedyś widziałem, tylko nie wiedziałem gdzie.
- Znajdziemy go, Alice – wyszeptałem, pochylając się i delikatnie ściskając jej kolano. – Przykro mi, że skrzywdziłem cię zeszłej nocy.
- Zasłużyłam na to i nie zraniłeś mnie tak bardzo, jak ja zrobiłam to tobie.
- Ugh – burknęła Rosalie. – Chyba nie będziemy do tego wracać, prawda? Tobie jest przykro – Wskazała na Alice – jemu jest przykro, Esme też jest przykro. Załatwione. Koniec szopki.
Jednym szybkim ruchem pochyliłem się do przodu, złapałem ją za ramię i przyciągnąłem na kanapę obok naszej trójki. Uściskałem wszystkie z nich, śmiejąc się i powtarzając, jak bardzo je kocham… nawet Rosalie.



Minął tydzień i wizji wciąż nie było. Spędziłem z Alice wiele godzin, próbując zmusić ją do czegoś więcej. Próbowaliśmy krzyczeć. Biliśmy się i biegaliśmy. Mimo to nic nie przywracało wizji. Spekulowaliśmy z Carlislem, że musi to być coś po obu stronach. Jasper przeżywa ekstremalne emocje, tak samo jak Alice i w jakiś sposób to ich łączy. Były to jednak tylko teorie i wszystkich nas męczyły takie domysły. Przesunęliśmy nasze patrole do granicy stanu Waszyngton i nawet wilki pomagały w poszukiwaniach.
Jacob zgodził się do przejęcia patrolu na północy, podczas gdy my stacjonowaliśmy na południu. Wilki były zadowolone, że mogą pomóc. Znów mieli jakiś cel, a dodatkowo ciekawiła ich wizja Alice dotycząca czerwonookiego wampira.
Charlie i Seth odwiedzili nas kilka razy, mając nadzieję, że mogą pomóc w jakikolwiek sposób. Coraz ciężej było trzymać niektóre rzeczy w sekrecie, zwłaszcza wobec Setha. Ze względu na to, że Jacob i reszta sfory z nami współpracują, czuł się zdradzony, gdy musieliśmy mu powiedzieć, że nie potrzebujemy jego pomocy. To wszystko, co mogliśmy zrobić. Z pewnością nie powinniśmy prosić jego i Charlie’go o pomoc w namierzeniu wampira.
Męczyło nas bezczynne siedzenie i w końcu zdecydowaliśmy jako rodzina, że Emmett, Alice, Eleazar, Kate i ja pojedziemy na daleki wschód. Seth był zdruzgotany, gdy dowiedział się, że nie może jechać z nami. Ciężko było mi utrzymywać to wszystko w tajemnicy przed nim, jednak musiałem to robić. Jego czyste serce wypełniała chęć pomocy. Razem z Emmettem przeprowadziliśmy z nim rozmowę dzień przed wyprawą.
Seth i Charlie właśnie wyjechali. Było wczesne popołudnie, kiedy ja i Emmetrt zdecydowaliśmy się na ostatnie polowanie przed wyjazdem.
- Ten dzieciak sprowadzi kłopoty - powiedział Emmett, kiedy szybkim i równym tempem biegliśmy w stronę domu.
- Seth? Tak. Zaczyna zadawać pytania. Wkrótce będziemy musieli podjąć decyzję. Nie wspominając już o Charliem… Nie wydaje mi się, byśmy zarówno my, jak i Jacob mogli ukrywać to przed nim ani chwili dłużej – stwierdziłem to, co i tak wiedział.
- Myślisz, że jak to przyjmą?
- Nie jestem pewien co do Charliego… Seth zapewnie będzie bardziej otwarty na prawdę, w końcu wychował się na legendach. Ale Swan… - Zastanawiałem się, czy będzie w stanie przyjąć do wiadomości, że wpuścił do osady dwunastkę wampirów i starał się je chronić. – Nie będzie łatwo, nieważne, jak to wytłumaczymy. To pewne.
Gdy wracaliśmy do domu, wyczuliśmy znajomy zapach. Natychmiast wyszczerzyliśmy zęby w radosnych uśmiechach. Wiedzieliśmy, do kogo należał.
- Wrócił! – powiedział Emmett i pobiegł przez las. Sekundę lub dwie zajęło mi zauważenie, że nie ma go obok mnie, jednak szybko go dogoniłem. W radosnych nastrojach ścigaliśmy się w drodze do domu. Emmett nie mógł dotrzymać mi tempa, więc zwolniłem. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, szczęśliwi, że nasz brat w końcu wrócił.
Emmett krzyknął głośno, gdy wpadliśmy do domu, nie mogąc powstrzymać ekscytacji ani chwili dłużej. Nieznacznie mnie wyprzedzał, gdy skręcaliśmy do salonu. Zatrzymał się nagle, sprawiając, że na niego wpadłem.
- Emm… - Mój głos się załamał, gdy w końcu dotarło do mnie, co się dzieje w domu. Cała rodzina zebrała się w salonie, skupiła się wokół kanapy stojącej w rogu… skupiła się wokół kogoś. Esme i Carmen łkały cicho, pozostałych wypełniały rożne uczucia i myśli. Ulga wypełniła moje ciało i umysł. Cały pokój był tego pełen.

Nasze wparowanie wywołało małe poruszenie wśród zgromadzonych. Kate, Irina i Tanya zrobiły krok do tyłu, dając mi i Emmettowi szansę, by zobaczyć naszego gościa.
- Whoa… - odezwał się Emmett. – Co ci się stało?
Jasper siedział na kanapie. Po jednej jego stronie znajdowała się Esme, po drugiej kurczowo ściskała go Alice. Rosalie i Carmen starały się jak mogły, by je pocieszyć. Carlisle klęczał przed Jasperem i… badał go? Tak. W jego myślach zobaczyłem srebrną bliznę w kształcie półksiężyca tuż pod lewym okiem Jaspera. Znajdowała się w takim miejscu, że mogła wywołać stały uszczerbek na zdrowiu. Carlisle upewniał się, że tak się nie stało. Miał również pewność, że nie była to jedyna wojenna blizna pokrywająca ciało Jaspera. Nie powiedział jednak o tym nikomu.
Jasper miał na sobie podarte ubrania, jego skórę pokrywał brud i krew. Czułem to z miejsca, w którym stałem. Wyczuwałem również inne wstrętne wonie. Obce zapachy rozkładu i trucizny połączone w jedną okropność. Wszyscy staraliśmy się ukryć obrzydzenie.
Wyglądał na wykończonego. Starałem się na nim skupić, dowiedzieć się, o czym myśli, jak sobie radzi, jednak on przypominał sobie przypadkowe teksty piosenek. Zmrużyłem oczy, koncentrując się, próbując znaleźć coś, co pozwoli mi zrozumieć, co się stało. Spojrzał nagle na mnie i pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę, były jego oczy. Nadal przypominały nasze, miały kolor miodu, więc odetchnąłem z ulgą. Był spokojny. Jego myśli skupiły się na Alice, więc zostawiłem ich w spokoju.
Emmett przeszedł przez pokój i objął Rosalie, czekając, aż Carlisle skończy swoją pracę. Usiadłem na drugiej kanapie, obok Tanyi i Kate. Wszyscy pozostali czekali w milczeniu.
- Było blisko, synu – odezwał się Carlisle ze smutkiem w głosie. Przesunął kciukiem po policzku Jaspera. Przybysz wydał z siebie gardłowy odgłos. Carlisle spojrzał na jego bose stopy, to samo zrobili pozostali. Pokój wypełnił się zduszonymi okrzykami, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, na co patrzy Carlisle. Wyglądało na to, że ktoś obciął Jasperowi po jednym palcu z każdej stopy.
- Co się stało, do cholery? – odezwał się po raz kolejny Emmett, przerywając ciszę w pokoju.
Carlisle wstał powoli, kładąc dłoń na rozczochranych włosach Jaspera i z całą miłością i współczuciem, które były w stanie przebić się przez jego gniew, powiedział delikatnie:
- Zacznij od początku, synu.
- Carlisle, chociaż bardzo chcemy to usłyszeć, myślę, że Jasper powinien zacząć od gorącego prysznica – stwierdziła Esme. – Zasługuje przynajmniej na tyle i od razu poczuje się lepiej.
Wszyscy zaczęli kiwać głowami. Zależało nam na jego dobrym samopoczuciu.
- W porządku, Esme. – Głos Jaspera był dziwnie twardy. – Muszę to z siebie wyrzucić… dopóki jestem w takim stanie. Tak będzie łatwiej. Kiedy się umyję, będę… - Zamilkł. Spojrzał gdzieś w dal.
- Tak, oczywiście – odezwała się Esme. – Cokolwiek sobie życzysz. Nie spiesz się, masz dużo czasu.
Odchrząknął, chcąc dać swojemu głosowi czystość, której potrzebował do kontynuowania. Chronił swoje myśli, tak jakby próbował coś przede mną ukryć. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jakich koszmarnych rzeczy był świadkiem i nie chciał, bym ja też je oglądał. Spojrzałem na niego z ciekawością. Nasze spojrzenia spotkały się, jednak szybko odwrócił wzrok.
- Jest gorzej, niż myśleliśmy – zaczął, spuszczając wzrok. – To Maria.
Szybko spojrzałem na Alice, która zesztywniała, słysząc to imię.
- Maria? – zapytała ze strachem.
- Kim jest Maria? – zapytał Eleazar. On i Carmen nie znali nas na tyle długo, by poznać tę historię Jaspera. Nie lubił o tym mówić i bardzo rzadko wspominał o tej kobiecie lub czasie z nią spędzonym.
- Maria jest moim stwórcą – wyjaśnił. Opowiedział z grubsza o ich wspólnej przeszłości i wojnach na południu, o armii nowonarodzonych.
- Ay, mi amigo, brałeś udział w Wojnach Nowonarodzonych? – W głosie Eleazara słychać było zdumienie. – Przez te wszystkie lata nic o tym nie wiedziałem!
- Walczyłem z Marią przez wiele lat. Mieliśmy pod kontrolą jedno z największych terytoriów w tamtych czasach… aż w końcu od niej odszedłem. – Jasper zamknął na chwilę oczy, próbując zapomnieć o tamtych wydarzeniach. – Maria zbiera armię. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Nie chodzi tylko o liczby, ale też o jej motywację. Desperacko chce zmienić świat. Bez przerwy mówi o „czasie wampirów”. – Otworzył oczy i skupił się na Carlisle’u.
- Przejęła Dystrykt. Jej armia karmi się starymi i słabymi, zatrzymuje zdrowych ludzi. Trzyma ich jako niewolników. Z zewnątrz wygląda to względnie normalnie, jak zwyczajnie funkcjonująca dzielnica. Ale pod ziemią… - Potrząsnął głową i przez chwilę widziałem, o czym mówi. Zobaczyłem kilka tuneli zbudowanych w istniejącym systemie jaskiń, każdy tunel połączony był z innym miejscem. – Nigdy nie widziałem czegoś równie wielkiego.

Całkowicie zatopił się we wspomnieniach tego miejsca. Ponownie spojrzał na mnie i natychmiast odciął mnie od swoich myśli.
- Zawsze pociągali ją ludzie mający potencjał, tak ich nazywała. Wybiera silnych i pozbywa się słabych – kontynuował, po czym zwrócił się do Emmetta. – Pamiętasz, jak zawsze żartowałeś, że cała sprawa z Mścicielami przypomina „Mad Maxa”? Cóż, bliżej jej do „Beyond the Thunderdome”. Wybaczcie mi to porównanie, ale naprawdę tak jest. – Próbował rozluźnić atmosferę, jednak wiedziałem, że widział rzeczy, o których nie śniliśmy w najgorszych koszmarach.
- W podziemiach ma nawet coś na kształt ringu dla gladiatorów. Nastawia ludzi przeciw ludziom. Ci, którzy mają potencjał, przeżywają. Ci, którzy go nie mają… - Zamilkł na chwilę. – Myślę, że ci są szczęściarzami. Taki człowiek staje się pokarmem dla wampira, z którego Maria jest najbardziej zadowolona danego dnia. To szybka śmierć… zazwyczaj.
- A inni ludzie? Ci, którzy są pozostawieni przy życiu? – zapytał niepewnie Carlisle.
- Pozwala im żyć po to, by znów mogli walczyć i udowodnić, że są coś warci. Jeśli to im się udaje, przemienia ich. Maria buduje armię złożoną z najlepszych. Problem w tym, że ci ludzie nie muszą stoczyć jednej czy dwóch walk – walczą po kilkadziesiąt razy. To tak brutalne, że nie mogę i nie chcę o tym mówić. – Ponownie zablokował swoje myśli. Mogłem się domyślić, że chciał mi oszczędzić koszmaru, który oglądał przez ostatnie kilka miesięcy. Byłem mu wdzięczny. Raczej.
- Ona doprowadza ich na skraj szaleństwa, Carlisle. Wyczuwałem ich przerażenie i mogłem tylko patrzeć, jak powoli zaczynają wariować. – Ukrył twarz w dłoniach. Alice i Esme wyciągnęły ręce, by go dotknąć. Odsunęły się jednak, gdy zadrżał pod ich dotykiem. – Tak jak się domyślacie, większość z nich nie przeżywa więcej niż trzy walki, jednak ci, którym się udaje… ci są Mścicielami w pełnym tego słowa znaczeniu. Wielu z nich jeszcze przed przemianą zaczyna czuć pragnienie ludzkiej krwi. Maria czeka z ugryzieniem ich do momentu, w których armia będzie gotowa. Dzięki temu będą mogli walczyć, gdy ich siła będzie największa. Wymyśliła nawet różne rangi swoich żołnierzy.
Kiedy się pochylił, rękaw jego koszuli podtoczył się. Nawet z miejsca, w którym siedziałem, mogłem dostrzec kolejną świeżą bliznę. Nie mogłem powstrzymać myśli „to powinienem być ja”.
- Dlaczego ona to robi? – zapytałem.
- Władza. Zachłanność. Ta sama motywacja, którą miała wiele lat temu, tylko teraz widzi to globalnie. Nie walczy tylko o terytorium, ale też o nowy sposób na życie. Uważa ludzi za bydło, nic więcej. Nie mają dla niej żadnej wartości. Chce ich ujarzmić i hodować, by później mogli służyć jako pokarm dla niej i jej armii.
- Więc na co czeka? – zapytał Carlisle. – Wygląda na to, że stworzyła niemałe wojsko. Co powstrzymuje ją przed atakiem?
- Szczerze? Myślę, że jest przerażona. Mimo wszystko ma obawy, że Volturi żyją. Czeka na dowód, że naprawdę zniknęli, zanim zrobi następny ruch. Pamiętaj, Maria jest przede wszystkim wampirem, który przeżył.
Carlisle wstał i zaczął krążyć po pokoju. Zastanawiał się nad różnymi scenariuszami. Był całkowicie przerażony relacją Jaspera i pierwszą rzeczą, o której pomyślał, były reperkusje ambicji Marii. Świat już swoje przeszedł. Nie możemy do tego dopuścić. Po tych wszystkich latach wciąż czuł się nieswojo. Resztę swoich myśli wypowiedział na głos:
- Volturi żyją, jestem o tym przekonany. Aro nigdy nie pozostawiłby siebie bezbronnego.
- Zgadzam się z tobą – odezwał się Eleazar. - Oboje znamy Aro i jego braci na tyle dobrze, by wiedzieć, że potrafią o siebie zadbać. Nie jestem jednak pewien, w czym mogliby nam pomóc. Nie wiemy, gdzie się znajdują. Równie dobrze mogliby być martwi.
- Mimo to sami nie poradzimy sobie z armią Marii. Będziemy potrzebować pomocy – powiedział Carlisle. Są nam to winni. Muszą pomóc, dodał w myślach. – Musimy znaleźć sposób, by ich odszukać i dowiedzieć się, ilu przeżyło. Mógłbym założyć się o swoje życie o to, że Volturi żyją i ich strażnicy również.
Po tych wszystkich latach nadal nie wiedzieliśmy, jak sobie radzi Europa. Krążyły plotki, że kontynent ten został kompletnie zniszczony i nic po nim nie zostało. Słyszeliśmy również o wielkiej wojnie po tamtej stronie oceanu. Nikt nie znał całej prawdy. Mogliśmy się jedynie domyślać, że Europejczycy walczyli tak samo ciężko jak my.
- Nawet jeśli to prawda, Carlisle, dlaczego zakładasz, że przyszliby nam z pomocą? – wtrącił się Emmett. – Oni mają swoje sprawy i swoje wojny do wygrania. Może nawet robią to samo, co Maria.
- Możliwe, ale Volturi przetrwali wiele stuleci – odezwał się Eleazar, kręcąc głową. – Przeżyli wszelkiego rodzaju wojny i plagi. Dla nich ta wojna nie jest niczym nowym.
- Cóż, jest inna sprawa, która mogłaby ich tu ściągnąć – powiedział w końcu Jasper. Tym razem spojrzał na Tanyę i jej siostry. Przełknął ślinę. – Maria stworzyła kilkoro nieśmiertelnych dzieci.
- Nie! – wykrztusiła cała trójka.
- Jest ich niewiele. Używa ich, by skłaniać ludzi w innych Dystryktach do otwierania bram. Zwykle udając matkę samotnie podróżującą z dzieckiem. Działa za każdym razem. A gdy już dostanie się do środka… cóż… chyba się domyślacie.
- Ale przecież z łatwością mogłaby się dostać do dzielnicy jeśli tylko by chciała! Do czego potrzebne jej dzieci? – Głos Iriny stał się nieco piskliwy, gdy zrozumiała, co oznacza dla nas ta informacja.
- Mówi, że dzięki temu jest zabawniej… może obserwować, jak ludzie jej ufają, wszystko dzięki dzieciom.
Przez jakiś czas rozmawialiśmy o wykorzystywaniu przez Marię nieśmiertelnych dzieci. Wiedzieliśmy, że to z pewnością przyciągnęłoby do nas Volturi. Nieśmiertelne dzieci zostawiły wiele głębokich blizn w świecie wampirów. Były przekleństwem, plagą. Były też tematem tabu, całkowicie zabronionym.
- Aro, Marek i Kajusz nie będą biernie czekać, aż Maria stworzy więcej nieśmiertelnych dzieci – powiedział pewnie Carlisle. Eleazar gorliwie pokiwał głową.
- Maria o tym wie i dlatego czeka. Wysłała swoich zwiadowców, by ich wyśledzili albo przynajmniej czegoś się dowiedzieli. Póki co bez rezultatów. Chociaż… niedawno u bramy Dystryktu pojawił się wampir. Bredził coś, zupełnie, jakby oszalał. Mówił o wampirach bliźniakach. Jeden z nich zionął w niego ogniem, drugi ukradł mu ciało. Powtarzał to w kółko i drżał ze strachu. Maria zniszczyła go, bo był słaby, obłąkany. Wciąż zastanawiałem się, o co mogło mu chodzić. A teraz kiedy o tym myślę… brzmi jak…
- Alec i Jane – wyszeptał Carlisle.
- Tak.

Większość wampirów znała możliwości strażników Volturi. Alec i Jane mieli najcenniejsze dary. Dziewczynka mogła sprawić, że najsilniejszy wampir wiłby się z bólu. Wbijając się do jego mózgu, kazałaby mu myśleć, że płonie. Alec z kolei był w stanie pozbawić ciało wszystkich zmysłów i praktycznie spalić je bez wiedzy ofiary. Byli naprawdę groźni i zawsze trzymali się blisko Ara i jego braci.
- To dobra wiadomość – stwierdził Carlisle z uśmiechem.
Wszyscy się zgodziliśmy. Wiedzieliśmy, że to możliwe, że Volturi, a przynajmniej Alec i Jane, mogli się znajdować na naszym kontynencie. Ta informacja była dla nas promyczkiem radości podczas długiego pasma nieszczęść. Wszyscy się uśmiechali, wszyscy oprócz Jaspera. Jego umysł wypełniały liczby, zupełnie jakby liczył po to, by rozproszyć swoje myśli. Znałem dobrze tę taktykę. Moi bliscy od lat używali jej, gdy chcieli pozbawić mnie dostępu do ich umysłów. Skoncentrowałem się na innych myślach, dając mu trochę prywatności. Najwyraźniej nie był gotów rozmawiać na ten temat, więc musiałem uszanować jego decyzję. Po prostu cieszyłem się, że mamy go z powrotem. Prawie w jednym kawałku.
Carlisle i Eleazar nadal znajdowali się w kącie pokoju, dyskutując o tym, co zdradził nam Jasper. Szczególnie interesowały ich nowonarodzone wampiry. Jasper nie podał nam zbyt wielu szczegółów i chcieli więcej.
- Mówisz, że planuje pozamieniać tych wszystkich ludzi w wampiry? – zapytał Carlisle. - Jak zamierza ich kontrolować po przemianie, skoro są tacy dzicy, jak opowiadasz? Z pewnością wie, że będą kompletnie nieprzewidywalni i nie do poskromienia.
Jasper zamknął oczy i pogładził się po karku. Starannie dobierał słowa, zanim się odezwał:
- Nie wiem, jak opowiedzieć wam tę część historii. Nie jestem pewien, jak zacząć. – Spojrzał prosto na mnie i zamilkł na chwilę. – To bardzo trudna i delikatna sprawa.
- Nie spiesz się, skarbie – powiedziała Esme, kładąc mu dłoń na kolanie. – Tutaj jesteś bezpieczny. A my się nigdzie nie wybieramy.
Jego słowa całkowicie mnie zaskoczyły. Nie wiedziałem, dlaczego mówił o jednym a myślał o czymś innym. Miał tyle do powiedzenia. Jego blizny i sposób, w jaki uciekł Marii, były tylko niektórymi z tych tematów. Ale jemu chodziło o coś innego.
- Jasper, co przed nami ukrywasz? – odezwałem się w końcu. Gdy na mnie patrzył, czułem łaskotanie w dole kręgosłupa. Na jego twarzy malowało się napięcie, czułem je, ale po chwili przez pokój przepłynęła fala spokoju. – Co masz na myśli, mówiąc o delikatności tej sprawy?
- Opowiem wam tę część mojej historii, ale chcę, abyście zachowali spokój. – Rozejrzał się po pokoju, po czym jego wzrok spoczął na mnie. – Obiecajcie.
Wszyscy się zgodziliśmy. Poczułem, jak łaskotanie idzie w górę mojego kręgosłupa. W końcu zatrzymało się tuż pod linią włosów.
- Maria ma dar, tak to nazywa. – Czuł się całkowicie niekomfortowo i wszyscy odczuwaliśmy tego efekty. Próbował się uspokoić i to również na nas podziałało. Zamilkł na chwilę, więc Esme zaczęła zachęcać go, by powiedział coś więcej.
- Dar? Jaki dar?
- Posiada wampira z niezwykłymi umiejętnościami… umiejętnościami, których nie widziałem nigdy wcześniej. Dar Marii może kontrolować nowonarodzonych. Widziałem tego wampira w akcji. Fascynujący widok. Nie jest silny fizycznie, w zasadzie jak na nasz gatunek jest dość słaby. Ale to zwierzę Marii nie jest karmione tak często jak inne, więc mogę założyć, że to jest powodem jego osłabienia. Widać, że nie lubi tego robić, ale potrafi kontrolować innych o wiele lepiej niż na przykład Carlisle. To naprawdę… fascynujące – powtórzył Jasper, tym razem z podziwem w głosie. Mimo to jego myśli nadal były dobrze strzeżone. – Doprawdy… niesamowite… pod każdym względem.
- W jaki sposób Maria jest w stanie ich kontrolować? – zapytał Carlisle.
- To jest jak talent, taki jak Edwarda, Alice czy mój. Nie wiem, w jaki sposób, ale są przetrzymywane w stanie gotowości. Tak jakby znajdowały się pod peleryną, pod którą nikt nie może wejść. Nie chodzi tylko o ciało, ale też o całe… istnienie.
Zaczynałem mieć straszne przeczucie, którego nie mogłem się pozbyć. Coś było nie tak. Wszystko było nie tak. Słyszałem dzwonienie w uszach i miałem wrażenie, że temperatura w pokoju znacznie się podniosła.
- Czego nie chcesz nam powiedzieć? – zapytałem z desperacją w głosie. To musi być wampir, którego zobaczyłem w wizji Alice. Wampir, którego nie potrafiłem zidentyfikować, chociaż wiedziałem, że skądś go znam. – Kto to jest? Znamy go?
Zmierzył mnie wzrokiem i fala spokoju znów uderzyła, jednak nie udało jej się zmyć uczucia, które przeszywało mnie na wskroś.
- Ona ma kilka imion. Większość wampirów nazywa ją Phoenix. – Wiedziałem, że desperacko próbuje kontrolować emocje w pokoju, jednak moje zaniepokojenie rosło. Pojawiła się panika. Coś nie tak. Skąd wzięło się to uczucie?
- Bo tam… ją znaleźli.- Jego oczy wwiercały się w moje i prawdopodobnie po raz pierwszy od dziesięcioleci poczułem, jak każdy włosek na moim ciele staje dęba. Co to za dzwonienie w moich uszach? Nic innego nie istniało, tylko szum oceanu w mojej głowie. Wszystko było rozmazane i odległe. Mógłbym przysiąc, że serce zaczęło mi bić, bębnić w mojej piersi i czaszce. Miałem nudności, tak jakby moje wnętrzności się rozpadały i musiałem się ich pozbyć. Nie byłem zdolny do mówienia, jednak udało mi się to przezwyciężyć, chowając głowę między kolana.
- Nie – wyszeptałem.
Tak, odpowiedział niemo Jasper, jednak nie mogłem pojąć czegokolwiek, co jego umysł próbował mi przekazać. A przynajmniej do momentu, w którym pokazał mi obrazy, które wcześniej przede mną ukrywał.
Nagle wszystko stało się jasne. Jasne jak słońce. Poczułem się niesamowicie oszukany. Chwilę później znajdowałem się po drugiej stronie pokoju, przyciskając Jaspera do ściany. Wszyscy zerwali się na równe nogi, krzycząc ze strachu. Jasper nawet nie drgnął. Dlaczego on to robi? Ona jest martwa. To co zobaczyłem w jego umyśle jest niemożliwe. Niemożliwe. Wiedziałbym.
- Nie… nie baw się ze mną – wycedziłem. – Nie ty! – wykrzyczałem, po raz kolejny przyciskając go do ściany.
Nagle coś uderzyło mnie jak młot. Wyczułem to w odorze zgnilizny i rozkładu. Delikatną woń frezji. Dźwięk uderzeń tysięcy serc, który znałem tak dobrze, nie równał się z tym, co teraz działo się z moim ciałem. Byłem całkowicie i nieodwracalnie zmiażdżony. Skuliłem się na podłodze, ukryłem głowę w dłoniach, zmagałem się z ciężarem w mojej piersi. Próbowałem odnaleźć sens w tym wszystkim.
Niespodziewanie pokój stał się bardzo mały. Słyszałem głosy wokół mnie, czułem, jak czyjeś ręce łapią mnie i podnoszą do góry. Dusiłem się. Nie musiałem oddychać, ale walczyłem o tlen. Ten mglisty, podobny do snu stan ogarnął cały mój umysł. Tylko jeden raz w przeszłości znalazłem się w takiej sytuacji i nie miałem zamiaru przechodzić przez to po raz drugi. Nie mogłem.

Strzepnąłem dłonie i wstałem, krzykiem wyrzucając z siebie całą swoją frustrację, ból i złość.
- Gdzie ona jest? – wrzasnąłem z całej siły. Moje gardło płonęło od intensywności tych słów. – Gdzie ona jest?
Złapałem go za koszulę i cisnąłem nim o ścianę.
- Zostawiłeś ją tam? – Mój głos stał się skrzekliwy. Spojrzałem na bliznę pod jego lewym okiem. Był tam tylko przez kilka miesięcy i oto, jak wyglądał. Więc co się mogło stać z nią?
Zmartwiło go moje oskarżenie. Wykrzywił usta w obrzydzeniu, że mogłem tak o nim pomyśleć. Oczywiście, że nie. Jest ukryta.
- Gdzie ona jest? – krzyknąłem tym razem panicznym, błagalnym tonem.
Jasper jedynie potrząsnął głową.
Pchnąłem go na ścianę jeszcze raz, ignorując protesty reszty rodziny i zanim się zorientowałem, byłem już poza domem. Ruszyłem biegiem pomiędzy drzewa, podążając śladem Jaspera. Czułem się opętany, goniłem swój sen, pędziłem w nieznane. Przez lata moje życie, moją duszę otaczał niezgłębiony mrok. W końcu w tej pustce dostrzegłem światło. Iskra zdawała się płonąć, nawołując mnie do zbadania tej nicości. Biegłem wiele mil, nie wiedząc nawet, dokąd zmierzam. Myślałem tylko o tym, że muszę biec. Bałem się, że iskra zniknie, jeśli się zatrzymam.
Nie byłem pewien, jak daleko dotarłem albo jak długo Jasper próbował zwrócić moją uwagę. W końcu jednak usłyszałem jego głos w mojej głowie.
Nigdy jej nie znajdziesz, jego myśli nawiedziły moje. Zatuszowałem ślady. Musiałem.
Zatrzymałem się i obejrzałem za siebie. Był sam, zbliżał się do mnie. Rzuciłem się na niego i przygniotłem do ziemi. Nasze zderzenie brzmiało jak grzmot, który przetoczył się echem po lesie. Stoczyliśmy się ze wzgórza kilka metrów, po czym zatrzymaliśmy się.
- Mów! – wrzasnąłem przez zaciśnięte zęby, sfrustrowany jego zachowaniem. Mimo to wiedziałem, że miał rację. Nie miałem pojęcia, gdzie zmierzam. I jeśli Jasper nie chciał, by ktokolwiek podążał jego śladem, był w stanie to zrobić.
Maria wyruszy za nią, więc zatuszowałem swój trop. Upewniłem się, że jeśli ta kobieta będzie mnie śledzić, prędzej trafi do nas niż do Belli.
- Zostawiłeś ją samą? – wrzasnąłem, zastanawiając się, że Jasper mówi mi prawdę czy kłamie.
Nie jest sama. Nigdy nie zostawiłbym jej, gdyby nie była chroniona. Nalegała, bym zrobił to w ten sposób. Nie przyszłaby. Za bardzo bała się, że doprowadzi tu Marię.
Prychnąłem. Faktycznie, to było do niej podobne…
- Tak, nadal jest tak samo uparta jak ty, może nawet bardziej – powiedział z cichym chichotem. Uniósł ręce do góry, podczas gdy ja klęczałem na jego klatce piersiowej. Nie walczył ze mną i wiedziałem, że nie będzie tego robił, chociaż w głębi serca tego chciał. Poczułem, że znów używa swojej siły, by rozproszyć moją wściekłość. Odprężyłem się, ale tylko częściowo.
- Puścisz mnie w końcu? – zapytał z uśmiechem.
Nagle zaczął żałować, że próbuje żartować, by rozładować napięcie. Spojrzałem na niego, nie ruszając się ani centymetra. Czekałem, aż powie mi to, co chciałem usłyszeć.
- Zabiorę cię do niej – powiedział chłodnym głosem. – Ale po drodze będziesz musiał wysłuchać naszej historii.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:27, 08 Wrz 2010 Powrót do góry

SZOK !!! Uwielbiam tego ff i twoje tlumaczenie. Od prologu wierzylam ze to moze byc cos takiego ale czytac to teraz to po prostu m,asakra. Cudowny rozdzial i tymbardziej trudno sie pogodzic ze czeka nas dluzsza przerwa Mam nadzieje ze bedzie nam to wynagrodzone tak ak tym rzdzialem :) Nie spodziewalam sie ze on razem z Bella ucieknie i ja ukryje... Myslalam ze ona tam zostanie no bo niby dlaczego uzywala swojego talentu skoro tego nie chciala? tak samo mogla dac sie zabic bo i tak jeszcze wierzyla ze Edward jej nie kocha...
Juz sie nie moge doczekac co bedzie dalej :)
Dziekuje


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Agua
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 15:23, 09 Wrz 2010 Powrót do góry

NIE!!! TAK!!!
Kurczę! Jestem cholernie sfrustrowana! Taki koniec?? T mnie przytłacza... Ale po kolei. Cieszę się że Jasper wrócił nawet jeżeli pokiereszowany i po piekielnych przejściach... Bella żyje!!! Coś tak podejrzewałam ale wreszcie się to potwierdziło. Marii tworzy armie?? Niedobrze niedobrze... Szykuje się wojna... Nie wiem czy dobrze zrozumiałam ale Bella uciekła od niej i się ukrywa, tak?? I to ona czy Maria ma ten super talent kontrolowania nowonarodzonych?? Jestem strasznie ciekawa co podczas podróży Jazz opowie Edwardowi... Tak czy inaczej dzięki za rozdział. Przerwa faktycznie ci się przyda bo jak mniemam ten tekst jest bardzo trudny i ciężki w tłumaczeniu tak że odpoczywaj ale nie zostawiaj nas na zawsze bo myślę że warto czekać choćby te kilka miesięcy żeby dowiedzieć się co dalej. Ja w każdym razie będę czekać. Jeszcze raz dzięki za rozdział
Pozdrawiam Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:57, 11 Wrz 2010 Powrót do góry

Bella żyje. Tak... wiedziałam. Gdzieś tam w głębi czułam to od początku, ale kiedy pojawiła się pierwsza iskierka prawdziwej nadziei, mimowolnie odczułam ulgę.
Świetny opis emocji Edwarda w momencie, gdy odczytuje tę informację z myśli brata.
Powróciła odrobina rodzinnego ciepła i zaufania wśród Cullenów. Jak widać jest duża szansa, że uda im się to odbudować.
Esencja rozdziału to oczywiście fakt powrotu Jaspera, związane z tym odczucia, reakcje i konsekwencje jego pobytu z dala od rodziny.
Znów świetnie Smile Nic dodać, nic ująć. Z zapartym tchem czytałam końcowe akapity, czując całą sobą natłok emocji i uderzenie nadziei w Edwardzie.

Koniec pierwszej części. Smutno, bo to oznacza rozstanie na dłuższy czas. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy rzeczywiście zobaczę tu całkiem nowy rozdział i znów będę mogła dać się całkowicie pochłonąć temu tekstowi i czytać każde zdanie z przyspieszonym biciem serca.
Tak, chcę to czytać! Zgłaszam swoją obecność, nigdzie się nie wybieram, zaglądam i czekam na kolejne rozdziały jednego z najlepszych opublikowanych tutaj opowiadań. Bo warto Smile
Pozdrawiam niezastąpioną, pracowitą i wytrwałą Pestkę :* Dziękuję Tobie i współpracującej becie za każdy fragment świetnie wykonanego i dopracowanego tłumaczenia, za czystą przyjemność czytania tak doskonałego ff w języku polskim :*
Będę czekać Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ona-mona
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Sie 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 11:33, 14 Wrz 2010 Powrót do góry

strasznie pokochałam ten ff. jestem po prostu zachwycona, wszystko jest w nim takie spójne, przemyślane i dopracowane, a przynajmniej takie odnosi się wrażenie, i te opisy emocji wszystkich po kolei i w ogóle ten wykreowany świat po zagładzie! i od początku przypuszczałam że Bella gdzieś tam jest i że nastąpi ponowne romantyczne połączenie jej z Edwardem Wink Czekam po prostu jak nie wiem na kolejne części, bo jestem co prawda trochę do przodu - nie mogąc doczekać się następnych rozdziałów zaczęłam czytać po angielsku - ale daleko nie zabrnęłam, więc czekam czekam czekam i dziękuję!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin