FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Klub Złamanych Snów roz4i5 25.10[NZ][+18][AU/AH] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 21:00, 07 Paź 2009 Powrót do góry

chochlico...czytałam to opowiadanie na twoim chomiku :) a co mi tam- przyznam się, że podglądam...

cóż... dalej mam mieszane uczucia względem tego ff... acz podobają mi się twoje opisy... i te fragmenty o Belli (znaczy śnie/jawie) ... acz... reszta jakoś mnie odpycha...

ogólnie życzę dalszego udanego pisania :) bo ładnie ci to wychodzi

pozdrawiam
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Śro 21:13, 07 Paź 2009 Powrót do góry

Majuś, betujesz super, będzie ok :D dziękuję za opinię kochana :*

kirke, rozumiem twoje mieszane uczucia, też bym je pewnie miała. Dziękuję, zdecydowanie chciałabym pisać coś udanego. Mam nadzieję, że jakoś wyjdzie.

Pozdrawiam :*
Majcia_
Człowiek



Dołączył: 14 Wrz 2009
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:14, 07 Paź 2009 Powrót do góry

Ale Ty piszesz COŚ udanego, nawet powiedziałabym, że bardzo bardzo udanego! :D
i wychodzi Ci to świetnie Wink

Wink pzdr. ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nati0902
Człowiek



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 22:16, 07 Paź 2009 Powrót do góry

Śledzę już od jakiegoś czasu ten ff ale na twoim chomiku i przyznaje, że bardzo ale to bardzo mi się podoba jest taki inny niezwykły, jedyny w swoim rodzaju. Nie spotkałam się jeszcze z takim ff a ponieważ uwielbiam różnego rodzaju nazwijmy to "magie" bądź rzeczy paranormalne jak kto woli,dlatego ten ff wciągną mnie na maxa jestem strasznie ciekawa jak się rozwinie ten wątek dalej. Nie wspominając o opisach jak to się dzieje o tej cienkiej linii. Sytuacja ff jest też dość ciekawa i życiowa co dodaje temu opowiadaniu kolejnych punktów u mnie. Mam nadzieje że nie zaprzestaniesz pisania:) Czekam na kolejny rozdział!!

Pozdrawiam i życzę DUŻO WENY:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
shantibella
Wilkołak



Dołączył: 26 Sty 2009
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mannatu ;)

PostWysłany: Czw 7:53, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Chochlico, we mnie masz swoją oddana fankę.
Uwielbiałam Twoją "Czwartą rano", choć pare rzeczy mi zgrzytało, to Chińczyk na stale zdobył me serce.
W Klubie ewoluowałaś. Bardziej skupiasz się na problemach bohaterów a nie, jak to czasem miałam wrażenie w poprzednim FF, poznajemy się, rachu ciachu i po strachu. Problemów już prawie nie ma.
Problem molestowania jest wokół nas choć często o tym nie wiemy, bardzo dobrze że go poruszasz! A sny... cóż, jest to jedna z niewielu rzeczy w jakie ja wierze, że można gdzieś w nich się udać, ze się spełniają. Przynajmniej w moim wypadku już tak bywało :)
Zyczę ci samozaparcia w pisaniu i mnóstwa weny!
Oddana czytelniczka,
shanti.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 16:22, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Och. A więc KZS pojawił się na forum? Miło :) Na chomiku nie lubię komentować, a aż mnie korci, żeby się wypowiedzieć.

Może zacznę od tego, że mam sto procent zaufania do Twojej twórczości. 'Czwarta rano' była jedynym opowiadaniem, które kiedykolwiek zauroczyło mnie na tyle, żebym nie była w stanie oderwać się od niego i dokończyć następnego dnia. Trafiłam na nie dokładnie tego dnia, w którym umieściłaś epilog, także miałam sporo tekstu do pochłonięcia. I do późnej nocy siedziałam, przyklejona do ekranu, i czytałam. I czytałam. I przestać nie mogłam :D
Ale dość o CR.

Widzę, że niektórzy porównują ten ff do TPW. Jestem osobą o bardzo mocnych nerwach, więc myślę, że skoro byłam w stanie śledzić tamto, to i tu wytrzymam. Zresztą, Twoje poprzednie opowiadanie także nie należało do lekkich, łatwych i przyjemnych, wbrew pozorom, a i tak bardzo je polubiłam - tak więc nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że i to zauroczy mnie w podobny sposób, a może nawet bardziej.

Z chęcią obsypałabym Cię jeszcze paroma w pełni zasłużonymi komplementami, ale nie chcę, żebyś dostała cukrzycy po przeczytaniu. Powiem jeszcze tylko, że naprawdę Cię podziwiam - za temat, jaki sobie wybrałaś, za talent, za całokształt.

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Czw 16:22, 08 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Czw 16:31, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Nati, shantibella, Cocolatte - bardzo dziękuję za opinie i to w dodatku tak przychylne :) Nie spodziewałam się takich i jest mi bardzo miło, ale z pewnością jeszcze nie raz mnie za coś okrzyczycie. Czekam na to :)

Powracając do TPW. Nie, KZS zdecydowanie nie będzie miało takiego charakteru. Jako autorka nie widzę pomiędzy tym związku, poza molestowaniem i bądź, co bądź formą kazirodztwa. Jedyna wspólna cecha to właśnie to i w dodatku w innej formie. Pozostawiam to jednak do waszej oceny, ale w moim rozmyśle stanowczo TPW się nie pojawia :)

Niebawem wrzucę rozdział drugi, pzdr. ;*
Jama
Wilkołak



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:48, 08 Paź 2009 Powrót do góry

Już jestem fanką tego opowiadania. Zaciekawiło mnie niesamowicie. Jednak jeśli mam byc szczera, to tytuł mnie nie zachęcił Wink, ale postanowiłam przeczytac i nie żałuję. Zrobiłam to już wczoraj, tylko nie wiedziałam zbytnio co napisac.

Podoba mi się fabuła - Edward molestowany przez matkę. W fan-fiction spotkałam się tylko z kazirodztwem na zasadnie Charlie-Bella, przykład TPW. Prawdę powiedziawszy, mnie również ten tekst skojarzył się z wyżej wymienionym FF, ale po przeczytaniu od razu rzucają się w oczy różnice.

Według mnie mistrzowsko odzwierciedliłaś uczucia i myśli Edwarda. Momentami aż mi samej go szkoda było Embarassed .

Ogólnie, jak na mój gust, czytało się przyjemnie, jeśli to określenie może pasowac do samej treści opowiadania. Nawet się nie zorientowałam kiedy skończyłam.

Z pewnością jeszcze tu wrócę i ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam, J.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Pią 17:01, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Bardzo dziękuję wszystkim za szczere opinie! To znaczy dla mnie ogromnie wiele i proszę, byście byli tacy mili i skomentowali również ten rozdział. Szczerze, krytycznie, szczegółowo.
Bardzo, BARDZO mi zależy, naprawdę :) Wytknijcie mi wszystkie błędy!

Co do rozdziału to... jest jaki jest. Sami oceńcie. Pozdrawiam :*

Rozdział 2
Beta: Amy2092

`The broken clock is a comfort, it helps me sleep tonight
Maybe it can stop tomorrow from stealing all my time
I am here still waiting though i still have my doubts...`*

PWB
Zamrugałam, wciągając przesycone zapachem deszczu powietrze. Rozejrzałam się zdezorientowana wkoło, by stwierdzić, że nadal znajduję się w swoim pokoju.
Znowu. To znowu się stało. Znowu śnił mi się Edward Cullen. Cholera. To nieprawdopodobne, że śniłam o nim niemal od sześciu miesięcy, prawda? Nie pomagało mi to w niczym i podświadomie, gdzieś w środku, zawsze, gdy kładłam się spać, czekałam na mojego nocnego, nieistniejącego towarzysza, by zagłębić palce w jego miękkich włosach, by zlizać słodki smak z jego malinowych warg, tak delikatnych, jakby były stworzone z letniego wiatru.
Potrząsnęłam w roztargnieniu głową. Musiałam z tym skończyć!
Problem polegał na tym, że to, co nakazywał mi rozum, nie zgadzało się z sercem. A te odgrywało w moim życiu znaczącą rolę i nie chodzi mi wcale o to, że gdyby przestało bić, umarłabym. Sęk tkwił w tym, że zawsze się nim kierowałam niezależnie od sytuacji. Dlatego się tu przeprowadziłam, dlatego Charlie ponownie się ożenił, dlatego codziennie jestem gnębiona przez dwójkę porąbanych nastolatków i do dlatego wtapiam się w otoczenie, niczym kameleon. Cóż, staram się to robić. Życie w cieniu jest łatwe. Gorzej robi się, gdy nagle na cień zostaje rzucone nikłe światło z latarki, które cię oślepia i wymaga całkowitego posłuszeństwa.
Starałam się o tym organie zapomnieć. Wyrażałam chęć wyrwania go sobie z piersi. Ale to marzenie, podobnie jak wiele innych, nie zostało przez osiemnaście lat spełnione i nie mam na co liczyć.
Na moment powróciłam jeszcze do mojego snu. To mnie nie powinno cieszyć. To nie powinno mi się podobać. Ba! To w ogóle nie powinno mieć miejsca! Nawet w mentalnych wytworach mojego ociężałego mózgu! Jednak kimże byłam, by walczyć z własnym sercem, które wybijało niezdrowy rytm za każdym razem, gdy kładłam się do łóżka?
Jęknęłam. Byłam w takim samym stopniu dziwaczna, w jakim społeczeństwo mnie za taką uważało. W tym akurat mieli całkowitą rację.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na mój pokój. To wszystko... było takie rzeczywiste. Jakby tu stał i... sama już nie wiem. Z rozczarowaniem odnotowałam, że kolejny raz tylko mi się wydawało. Mimo to, kochałam jakąś częścią siebie moją wyobraźnię. Nie każdy może mieć ośmiogodzinne sesje z najcudowniejszym chłopakiem pod słońcem...
Cholera! Zagryzłam wargę. Uspokój się, Bella!
Godzina na zegarku ewidentnie wskazywała, że najwyższy na mnie czas. Wstawałam najwcześniej, jak mogłam, by najwcześniej wyjść i najwcześniej znaleźć się w szkole. To dziś. Pierwszy września. Perspektywa godzin z książkami mnie nie zachwycała, ale tak samo mocno jak nie znosiłam tego, nie znosiłam też ukrywania się pod kluczem w pokoju, z modlitwą na ustach o upragniony święty spokój.
Nie rozumiałam tego. Byłam dla nich nikim. Leah i Seth mnie nie lubili. Nic dla nich nie znaczyłam. Dlaczego, więc tak się nade mną znęcali? I dlaczego nikt tego nie zauważał? To złe pytania. Właściwe jest raczej, dlaczego ja na to nie reagowałam?
Na z pozoru trudne pytania, często istnieje banalna odpowiedź.
Bo jestem słaba. Nieśmiała. Marna. Nic niewarta. Mój charakter opiera się na rumieńcach i zająknięciach. Zero stanowczości, zero siły, zero ognia w ciele...
Myślicie, że nie starałam się tego zmienić? Z moich podejść i postanowień można by stworzyć książkę, odpowiadającą grubością Księdze Rekordów Guinnessa. Ale mój brak wiary w siebie objawił się w kluczowym momencie, zamykając mi drzwi przed samym nosem. Tyle z moich życiowych doświadczeń.
Taktyka wiecznego bujania w obłokach sprawdzała się tylko do pewnego momentu, by potem stać się zupełnie bezużyteczną. Poza tym o kim miałabym marzyć? Edward Cullen, Edward Cullen, Edwa... Cholera! Jeśli nikt się jeszcze nie domyślił, to rozjaśnię wam sytuację.
Śmiało, obrzućcie mnie błotem, ja się nie obrażam.
Byłam w nim beznadziejnie zakochana.
Cudownie! Przypomniałam sobie o tym i nie uwolnię się od tych uciążliwych myśli przez cały następny dzień! Teraz dopiero powinnam jęczeć nad własną głupotą! Zabujać się w przystojnym, inteligentnym, sławnym i bogatym chłopaku ze szkoły, który nawet nie wie, że istniejesz. Och, przepraszam, jednak wie. Po fantastycznie upokarzającej akcji w ostatnim tygodniu szkoły każdy mnie zna.
Stanley się na mnie uwzięła i nie mam pojęcia, po jaką cholerę.
W każdym razie zafundowała mi cudowny dzień z jajkami we włosach i na ubraniu. Dziwne. Nie szkoda jej było jajek? Mnie by było, naprawdę.
Podeszłam do szafy, wybierając najmniej rzucające się w oczy ubranie, jakie świat miał zaszczyt oglądać. Czekała mnie teraz trudna część dnia, mianowicie dostanie się bezszelestnie do łazienki. Z moim pechem stanowiło to pewną trudność. Macie pojęcie, że uciekam we własnym domu? Chore, chore, chore... Nienawidzę ludzi.
Wzdychając ciężko otworzyłam odrzwi i wyszłam na korytarz. Pragnę nadmienić, iż musiałam dzielić łazienkę z czterema innymi osobami. Szłam ostrożnie, rozglądając się wkoło. Życie z pułapkami za plecami nie jest łatwe. Coś o tym wiedziałam.
Mój pech był jednak tak niewyobrażalnie wielki, że potknęłam się o coś tuż przed drzwiami mego celu. Moje ciało uderzyło z głuchym łoskotem w podłogę. Zacisnęłam powieki, by powstrzymać łzy bólu i cierpienia. Nie znosiłam płakać. Robiłam to zbyt często... Jęknęłam ledwie słyszalnie.
Szmaragdowy Książę przybył i podając mi dłoń wyszeptał, że każdy kolejny dzień wieczności usłany jest jedynie dywanem pięknych wspomnień, delikatnych niczym płatki róż w zetknięciu z moim zarumienionym policzkiem...
Nieprzyjemne ukłucie trawiło klatkę piersiową, ogniskując w okolicy serca. Znałam je bardzo, bardzo dobrze, ale na pewno się do niego nie przyzwyczaję. Nie ma mowy. Spróbowałam się podnieść, co okazało się dość trudne. Pomijając fakt, że potłukłam się cała, najbardziej ucierpiała moja lewa stopa i kolano.
Spróbowałam na niej ustać, co było złym pomysłem. Syknęłam i przytrzymałam się ściany dla równowagi. Moje załzawione spojrzenie prześlizgnęło się po podłodze, wyłapując cienką, praktycznie niewidoczną linkę przewieszoną od ściany, do ściany.
Nagle zabrakło mi tlenu.
Ten upadek będzie widziało prawdopodobnie kilkaset ludzi. No, może tysięcy. Leah i Seth nie darowaliby sobie, gdyby nie wstawili na YouTube kolejnego dowodu mojego upokorzenia. Ba! Miałam nawet swój własny kanał.
Cudowne życie przemądrej Belletnicy**.
Za każdym razem, gdy włączałam Internet, trafiałam na tą stronę. Za każdym razem dowiadywałam się o sobie czegoś nowego. A nikt naruszenia nie zgłaszał.
Kimże więc jestem, by sama to zrobić?
Pociągnęłam nosem, zbierając swoje rzeczy z podłogi. Uporczywie ignorowałam pieczenie dłoni tępy ból w kończynach. Po tylu wypadkach, oczywiście zupełnie przypadkowych, szło mi to całkiem nieźle.
Po całej łazienkowej rutynie, którą starałam się wykonać jak najszybciej i najsprawniej, porwałam z pokoju plecak i nie kłopocząc się śniadaniem, wyszłam na deszcz. Moja stara, wierna furgonetka, którą dostałam od Charliego w przypływie ofiarności, gdy jeszcze funkcjonował „normalnie”, stała na podjeździe, moknąc samotnie i tylko czekając aż do niej wejdę.
Wiecie, byłam jak ona. A właściwie tak się czułam. Bezużyteczna, obdrapana, stara i beznadziejna.
Istniała tylko jedna różnica między nami. Ją ktoś doceniał. Ktoś coś w niej widział. Dla kogoś stanowiła azyl i poczucie ciepła. Ja, niestety, do takiej grupy się zaliczyć nie mogłam. Chyba, że wliczyć ilość rozbawionych na mój widok osób.
To takie żałosne. Gorsza od starej furgonetki.
Otworzyłam zdezelowane drzwi i wsiadłam do środka. Znajoma woń tapicerki mile połechtała mnie w nozdrza. Natychmiastowo odczułam ulgę i gdyby było to możliwe, nigdy bym z tego miejsca nie wyszła.
Wyciągnęłam kluczyki i wsadziłam je do stacyjki. Po kilku próbach nadal nie odpalała. Zaczęłam się denerwować. Owszem, może i nowością nie grzeszyła, ale na Miłość Boską! Była moim jedynym schronieniem! Kilka minut później zatrzaskiwałam z powrotem jej drzwi, czując jak kolejny kawałek mojego nic niewartego serca odpada i topi się w brudnej kałuży.
Mój Szmaragdowy Książę... Podnieś je wszystkie i sklej z nich całość, a potem zatrzymaj dla siebie, żeby przypominały Ci o kimś takim jak ja...
Przewiesiłam plecak przez ramię. Mokre kosmyki włosów przykleiły się do bladej twarzy, tworząc jedną bezładną ciemną masę. Nałożyłam kaptur popielatej bluzy zdając sobie sprawę, że to i tak nic nie da. Przed wodą ani żadnym innym żywiołem się nie ukryję.
Podobnie zresztą było z tymi, którzy kochali mnie gnębić.
Wiedziałam, co udowadniało moją hipokryzję, że daję sobą manipulować. Że oni będą robić to dalej, dopóki im się nie znudzi, bądź dopóki ja nie pokażę im na co mnie stać. Tyle, że mnie na nic nie stać. Może w to i nawet kiedyś wierzyłam. Że się do czegoś nadaję. Szybko zrozumiałam, co zostało mi jasno przekazane, że to coś jest określano jako bezwartościowość. Chyba żyłam tylko po to, by inni mieli na kim wyładować swoje głupie pomysły.
I nieważne czy to sprawiedliwe, czy nie. Właściwy osąd nie zmieniłby mojej sytuacji. Sama nie miałam pewności czy chciałabym coś zmieniać. Bądź, co bądź, zdążyłam się przyzwyczaić, a z doświadczenia wiedziałam, że nowe rzeczy rzadko zwiastują coś dobrego.
Tak więc mogło być jeszcze gorzej. A tego nie pragnęłam.
Ktoś powiedział, że ludzie odbierają nas tak jak chcielibyśmy, żeby nas odbierali. Tak, zapomnieli tylko dodać, że aby tak się stało, trzeba mieć w sobie chociaż odrobinę pewności siebie, śmiałości...Cholera! Siły!
Wpajano mi przeświadczenie mojej słabości. Jeśli mówi się to komuś dużo razy, bardzo dużo razy, to w końcu zaczyna w to wierzyć.
Wierzyłam. A Szmaragdowy Książę z mojej wyobraźni pojawił się i od tamtej pory zawsze pomagał mi przezwyciężać nieuniknione. Naprawdę, przynajmniej jedna część mojej psychiki się nade mną zlitowała, kiedy cała reszta oklaskiwała własnych oprawców. A raczej się nimi stała.
Nie potrafię dostatecznie tego wyjaśnić. Chyba za mocno mnie to boli.
Syknęłam i skrzywiłam się, gdy zbita kostka napotkała nacisk. Cudownie. Dotrę później do szkoły i spotkam po drodze więcej osób. Wszystko przeciwko mnie, dosłownie! Nawet zwykła droga do szkoły! Nawet ta durna furgonetka, której poświęciłam więcej serca niż sobie samej!
Nie rycz, nie rycz, nie rycz, nie rycz...
Często to sobie powtarzałam i jak każdy się domyśla ani razu mi jeszcze nie wyszło. Kończyłam jako rozbeczana, żałosna Isabella-Ofiara-Swan.
Czułam z tyłu jego oddech. Taki ciepły i kojący. Praktycznie kontrastował z uderzającą zielenią wszechobecnych lasów. Potem jego dłoń, tak delikatna jak można to sobie tylko wyobrazić, dotknęła mojego ramienia. Witaj, Szmaragdowy Książę...
Otrząsnęłam się z zamyślenia, gdy wilgoć przesiąknęła przez buty. Imaginacje mnie opuściły, więc znów zostałam sama. Tak całkowicie. Wywoływało to we mnie irracjonalny lęk, mimo że w pewnym sensie tego pragnęłam. Pragnęłam być sama, żeby nie mogli mnie dręczyć, ale pragnęłam, by ktoś był blisko mnie, bym wiedziała, że jeszcze żyję. Prawda, nie miałam na to ochoty, ale życie, to życie. Tak? Tak.
Ponownie dotarłam do punktu, w którym nie ogarniam sama siebie. Wyłączcie mi głowę, proszę...
Nieprawda, że człowiek przywyka do samotności. Czasem to w sobie tłumi, ale jednak, gdzieś głęboko to w nim siedzi. Kiedyś się uzewnętrzni. Prawdą jest raczej to, że to samotność przyzwyczaja się do człowieka. Łazi za nim krok w krok, aż wreszcie zmęczony poddajesz się jej. Kółeczko się zamyka. Śmiertelny krąg uciśnionych w wersji „singiel”.
Droga mi się dłużyła. Niby nie było to aż tak daleko, ale jednak. Zdławiłam w sobie powstałą właśnie kluchę, która utknęła mi w gardle. Czas mijał, a ja odliczałam go zaledwie przez zmęczone, nierównie kroki, stawiane na mokrej nawierzchni.
Krok, krok, krok, krok...
Zniknij, zniknij, zniknij, zniknij...

Budynek, który był moim drugim, a ściślej trzecim więzieniem nie zmienił się przed dwa miesiące wakacji, ani trochę. Napawał mnie nostalgią, frustracją i ogólną niechęcią. Gdzie wolałabym przebywać? Tak naprawdę, to nigdzie.
Rzuciłam okiem na parking. Świecił pustkami oprócz... srebrnego volvo. Moje serce zabiło mocniej.
Cholera, cholera, cholera!
Nie byłam jedną z tych pustych dziewczyn, które biegały za Edwardem z piskiem, choć dawałam się im gnębić, nie potrafiąc znaleźć w sobie odrobiny odwagi. Egzystowałam w kompletnej, niezaburzonej ciszy. Sama nie mogę pojąć, jakim cudem...poczułam do niego coś więcej. Przecież nie znałam tego uczucia!
Lecz świat musiał jeszcze raz pokazać jak mnie nienawidzi i zesłał mi to. Dziękuję bardzo.
Ruszyłam w kierunku sekretariatu, by odebrać plan. Nie obchodziło mnie, jaki będzie, bo i tak stwierdziłabym, że jest beznadziejny. Pani Cope jak zwykle spojrzała na mnie z politowaniem i w milczeniu podała zwitek papieru.
Witam w piekle.
Jedno, niewypowiedziane na głos zdanie. Marzyłam, by je wykrzyczeć. Bezwstydnie zaklejono mi usta grubą taśmą. Związano ręce. Nie mogłam się wydostać.
Gdzie jesteś, Szmaragdowy Książę? Miałeś być przy moim boku i całować za każdym razem, gdy wezmę kęs zatrutego jabłka...
Zgodnie z planem pierwszą miałam biologię. Och. To jedyna lekcja, którą w zeszłym roku miałam z Edwardem. Zagryzłam wargę. Dalej, Swan! Nie myśl o tym, do cholery! Puste korytarze zdawały się potęgować dudnienie mojego wewnętrznego organu. Gorycz zapiekła boleśnie w żyłach. Znowu nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
Czyżbym traciła resztki kontroli nad sobą? Ktoś przywiązał do mnie masę sznureczków? Niech je odetnie!
Ustałam pod drzwiami klasy. Otworzyłam drzwi i...
Jestem uziemiona!
Edward siedział w klasie na naszym starym miejscu z głową ukrytą w dłoniach. Nauczyciel ani nikt inny jeszcze nie przyszedł. Znalazłam się w jednym pomieszczeniu z moim Szmaragdowym Księciem...
Przystanęłam w progu, zagryzając wargi i nie wiedząc, co robić. Praktycznie nie znaliśmy się. Praktycznie miał mnie gdzieś. Praktycznie ja go kochałam. Praktycznie... wszystko mi jedno. Jeśli usiądę przy nim, spalę się ze wstydu. Poza tym Edward na pewno tego nie chce.
Bo kto by chciał?
Boże, mam problem jak dziecko w przedszkolu. Staczałam się z minuty na minutę, to niepodważalny fakt. Zamiast stwarzania banalnych problemów wolałam popatrzeć na niego. Dopóki mogłam. Dopóki chroniła mnie ochronna powłoka w postaci jego rąk, otulających twarz.
Z tej odległości miałam możliwość podziwiania drobnych żył na jego dłoniach, niesfornych kosmyków i tego jak jego skóra ślicznie wyglądała nawet w pochmurny dzień.
Szmaragdowy Książę podszedł do mnie i nic nie mówiąc, przytulił do swojego torsu, ukrywając w bezpiecznych ramionach przed całością okrutności świata. Uśmiechnęłam się w jego koszulę, gdy długimi palcami przeczesał moje splątane, wilgotne włosy szepcząc, że nawet w takim stanie jestem piękna...
Linia między racjonalną świadomością i rzeczywistością, a wyobrażeniami i napędzanymi imaginacją majakami zacierała się. Prawdopodobnie obudzę się któregoś dnia i nie będę wiedziała, co jest prawdziwe, a co nie. Nie martwiło mnie to. Słodki Jezu! Czekałam na ten dzień jak małe dzieci czekają na Boże Narodzenie!
Przekrzywiłam głowę, uważniej wypatrując cienia uczuć w jego postawie. Zachowywałam się pewnie dziwnie, ale kogo to obchodzi? Bycie fajtłapą daje pewne przywileje. Bądź, co bądź jest ich niewiele, ale jednak. Jak nisko trzeba upaść, żeby w kompletnym koszmarze doszukiwać się zalet?
Przyjrzałam się jego dzisiejszemu ubraniu. Składało się z ciemnych jeansów, szarej koszulki na długi rękaw i swobodnie zarzuconej ciemnozielonej koszuli. Spędziłam wiele, wiele godzin rozdrabniając ubrania Edwarda na czynniki pierwsze. Nie, nie byłam zboczona. Tak mi się wydaje. Dobra, byłam. Ale na pewno nie tak jak reszta dziewczyn.
Podobał mi się zarys mięśni pod koszulką i te słodkie nerwy i żyłki, które chowały się pod materiałem. W myślach wodziłam ich szlakiem niezliczoną ilość razy...
Z cichym westchnięciem udałam się do przedostatniej ławki w rzędzie najbliżej ściany. Odsunęłam krzesło, które zaszurało lekko. Usiadłam i z powrotem zwróciłam wzrok na Edwarda. Drgnął wybudzony i rozejrzał się z zdezorientowany.
Opuściłam głowę i zasłoniłam się kurtyną włosów. Krew odpłynęła mi z twarzy. Dziś nie zamierzałam się rumienić.
Widziałam jego oczy, gdy wpatrywał się we mnie.
Mieszanina pogardy i rozbawienia w zimnych, obojętnych tęczówkach o najpiękniejszym kolorze świata...
Odrobina ciepła i wesołe ogniki w płynnej, wręcz szmaragdowej zieleni, okolonej pojedynczymi oliwkowo-żółtymi plamkami, tak widocznymi w świetle żarówki i tym bardziej słońca...
Faktycznie. Nadal na mnie spoglądał. Odkryłam to tylko dlatego, że sama przemogłam własną nieśmiałość. Nieco zdziwiło mnie to, że... patrzył na mnie z taką... cholera... czułością? Uszczypnęłam się. Znowu odpłynęłam do innej krainy.
Dokładnie studiował moją twarz w czasie, w którym robiłam to samo.
Chciałabym mieć bluzkę w kolorze jego ust. Albo jakąś inną rzecz. Może książkę? Tak, książka to dobry pomysł. Malinowo-wiśniowo-sina okładka. Zawsze zaprowadzałaby mnie to najprzyjemniejszych głębin umysłu.
Zacisnął wargi w dość cienką linię. Dolna, ta pełniejsza, wystawała nieco, odcinając się wyraźnie na mlecznej skórze.
Sunęłam opuszkiem palca po marmurowo gładkim policzku, ostro i męsko wyciętym, a jednak złagodzonym przez wręcz przezroczystą bladość miękkiej jak jedwab skóry...
Uparcie utrzymywałam kontakt wzrokowy, doszukując się w całej sytuacji choć cienia podstępu, niezgodności, nieprzyjaźni, żartu... Ale on tam siedział, wciąż i wciąż na mnie patrząc. I to tak, jakby miał mi do przekazania coś ważnego, ale nie wiedział, czy powinien to zrobić.
I chociaż nie rozumiałam nic, a nic, czułam się wyjątkowo komfortowo. Bez żadnego czerwienienia, jąkania się, uciekania, czy słów.
Milczenie zawsze było dobre. Więcej wyrażało, a mniej krzywdziło. Tak sądzę. Nie lubiłam mówić. Mówienie rozprasza wyobraźnię. Mówienie odstrasza mojego Szmaragdowego Księcia nawet we wnętrzu mózgu...
I wtedy stało się coś, na co nie liczyłam nawet w najśmielszych marzeniach. Coś, co nie mogło mi się śnić, zważywszy na to, że w tym momencie byłam najmocniej świadoma w całym swoim życiu. Coś, co poruszyło moje podeptane serce z ziemi. Coś, co zasiało bezpodstawne ziarnko nadziei, które umarło w tej samej sekundzie.
Ale było.
Kącik ust Edwarda Cullena uniósł się do góry i ułożył w malutkim, najszczerszym i najsłodszym uśmiechu jaki kiedykolwiek widziałam. I został skierowany mnie.
Zamrugałam zaskoczona. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Nikt przez osiemnaście lat się do mnie szczerze nie uśmiechnął oprócz mojej matki! A tu proszę... Czy to żart, czy znowu wyląduję na podłodze w swoim pokoju, brutalnie obudzona przez budzik?
Pragnęłam zerwać się z krzesła, podejść do niego na tyle blisko, by sobie to udowodnić. Jak idiotycznie by to wyglądało?
- Bello. Usiądź do pana Cullena. W tym roku chcę mieć parę najlepszych uczniów w jednej ławce. - Głos pana Bannera rozproszył moje otępienie.
Nie zastanawiając się, co robię wstałam i wolno podeszłam do Szmaragdowego Marzenia...

*Lifehouse-Broken. Tłum.: „Zepsuty zegarek jest wygodą, pomaga mi dziś zasnąć
Może pomoże zatrzymać jutro przed okradnięciem mnie z całego mojego czasu
Wciąż czekam, chociaż mam wątpliwości”
**Belletnica- połączenie „Bella” i „baletnica”. Ma to ironiczne znaczenie, wiążące się z brakiem koordynacji panny Swan.


Ostatnio zmieniony przez chochlica1 dnia Pią 17:12, 09 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Pią 19:33, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Widzę, że jeszcze nie ma uczestników Wielkiej Pardubickiej. :P

Cytat:
A nikt naruszenia nie zgłaszał. Kimże więc jestem, by sama to zrobić?

No cóż, Bello, jesteś ofiarą cyberprzemocy i najwyższy czas to sobie uświadomić, przestać się nad sobą użalać i wziąć się w garść. Ile można być ofiarą?
Ten odcinek podobał mi się zdecydowanie mniej. Dlaczego? Użalasz się nad Bellą. Dokładnie aż do bólu opisujesz, jaka to ona jest nieszczęśliwa, nielubiana, poniewierana, pogardzana, wykorzystywana, poniżana, fajtłapowata i wszystko inne na faj. Doprowadziłaś do tego, że zamiast wzbudzić me współczucie, odczuwam tylko irytację. Nie lubię użalania się nad bohaterem. Ja rozumiem, że to nieszczęśliwa istota, ofiara szkolna i domowa, ale to wszystko można wylewać przed psychologiem, nie zaś przed czytelnikiem. Czytelnikowi wystarczy zarysować sytuację lub przedstawić ją za pomocą scenki. W takiej formie jak powyżej to męczy. W efekcie jest dużo tekstu, nic się w nim nie dzieje i wiele się o Belli nie dowiadujemy, poza tym że jest ofiarą. Ofiarą. Ofiarą. Ofiarą. Ach, no dobrze - jeszcze kocha się nieszczęśliwie (hehe) w Cullenie. A poza tym ją dręczą. A poza tym nikt jej nie kocha. A poza tym nikt jej nie broni. A poza tym jest beznadziejna. A poza tym jest przerysowaną postacią z kanonu.
Mam nadzieję, że już więcej takich opisów nie będzie.

Plusy? Zestawienie marzeń o Szmaragdowym Księciu jako przeciwwaga rzeczywistości. To ci akurat wyszło nieźle. No i pomijając całe gadanie - na końcu coś drgnęło. Konkretniej Bella drgnęła w stronę Edwarda. Zobaczymy, co będzie dalej. Czekam na trzeci rozdział.

Stylistycznie mi tu i ówdzie zgrzytało, ale ogólnie nie było źle. Z takich większych wpadek...
Cytat:
i do dlatego wtapiam się w otoczenie

Cytat:
Dlaczego, więc tak się nade mną znęcali?

A ten przecinek sterczy tu, ponieważ...?
Cytat:
Często to sobie powtarzałam i jak każdy się domyśla ani razu mi jeszcze nie wyszło.

Tu zaś brakuje aż dwóch (po "i" oraz po "domyśla" - wtrącenie tam masz).
Cytat:
otworzyłam odrzwi

Jest coś takiego jak "odrzwia", ale to się odnosi do czegoś zabytkowego, dużego... ja wiem? Bramy wjazdowej? Na pewno nie drzwi do łazienki. Wink
Cytat:
I został skierowany mnie.

skierowany do mnie / został skierowany w moją stronę
Cytat:
- Bello. Usiądź do pana Cullena.

- Panno Swan, proszę usiąść obok pana Cullena.
lub
- Bello, usiądź obok Edwarda.
Raz że określenia na osoby (jeśli nauczyciel zwraca się do Belli po imieniu, to i do Edwarda, wobec tego nie stanie się nagle "panem Cullenem"), dwa - przecinek, a nie kropka, trzy - gramatyka.

Na zakończenie - nie trzeba było tłumaczyć "Belletnicy". Skąd się wzięło to słowo jest aż nadto oczywiste.

Pozdrawiam i weny życzę,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 20:00, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Weruś, Ty wiesz bardzo dobrze co ja sądzę o KZS. :) Bo już nie raz Ci to mówiłam. Ale postanowiłam oficjalnie napisać tu na forum, bo jak widzę zamieściłaś to także tutaj. :) No więc KZS jest niesamowicie inne niż wszytko. Dla mnie - niepowtarzalne i magiczne. Co prawda temat molestowania jest dość kontrowersyjny, smutny i przykry, ale wplecione wątki tej hym... ( no nie wiem jak to nazwać :D ) fantastyki (?) są bardzo ciekawe. Astralne podróże Edwarda, są dla mnie czymś nowym. KZS nie jest kolejnym ff, który ma praktycznie podobny układ do wszystkich innych. Zawarłaś w nim coś nowego, cos czego jeszcze nie było. Co prawda ktoś już wspomniał o podobieństwie do TPW, ale muszę powiedzieć, że KZS nie jest podobne. Fakt, molestowanie jest, ale nie opisywałaś tego tak brutalnie i rzeczowo jak w TPW. Starałaś sie delikatniej i łagodniej podejść do tematu niż autorka TPW. Dlatego mi sie podoba :)

Wiem, wiem, chyba wybiegłam troszkę w przyszłośc z moim komentarzem, bo nie pamiętam w którym rozdziale była opisana ta scena... :D No aleee...

Weruś, pisz, pisz bo jesteś bardzo dobra w tym co robisz. Po przeczytaniu 'Czwartej...' utwierdziłam sie w tym przekonaniu baaaaardzo mocno :)

Pozdrawiam, Twój Majek ; ***
chochlica1
Gość






PostWysłany: Pią 20:46, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Thin, w stu procentach się z tobą zgadzam! Ta postać mi kompletnie nie wyszła i jest żałosna, szczególnie w tym rozdziale i zdecydowanie spodziewałam się takich słów, choć ujęłaś to łagodnie :) Mam napisane dalsze rozdziały, więc jak się to potoczy, zobaczę i ja sama. Może się choć nieco poprawi. W każdym razie mogę was wszystkich zapewnić, że nadejdzie moment, kiedy odbije się od dna i zacznie COŚ robić. Dziękuję za szczerą opinię, błędy popoprawiam :)

Lil, dziękuję za komentarz ;** Wiele dla mnie znaczy i jest mi miło, gdy tak mówisz, choć wydaje mi się to nieco nieprawdopodobne.

Ok, będę się starała jakoś ją podnieść, choć w najbliższych rozdziałach pewnie posmęcę. Ale już niedługo, bo i mnie się to cholernie znudzi Wink
Majcia_
Człowiek



Dołączył: 14 Wrz 2009
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:52, 09 Paź 2009 Powrót do góry

e tam. mi się taki opis Belli podobał. pokazanie Belli jako ofiary, ofiary i jeszcze raz ofiary. dziewczyna ma ciężko w życiu itd. wg mnie trzeba to opisać. no ale ja jestem osobą która lubi opisy, więc może tylko ja to tak odbieram. :D
Bella może i jest żałosna, ale taka chyba ma być Weruś, nie? :)
musi być pfe, żeby później móc się zmienić. i żeby było to bardziej widoczne. takie jest moje zdanie.

jesteś kochana Weruś, i o tym wiesz. piszesz cudownie, i o tym też wiesz. ja czekam na 6, i już się doczekać nie mogę, noo!
buziaki :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Pon 15:38, 12 Paź 2009 Powrót do góry

Ok. Przyszedł czas na następny. OSTRZEGAM, że zawiera sceny molestowania. Ciekawe, jak je odbierzecie. PROSZĘ o krytykę, szczerą i dokładną Wink

Co do postaci Belli, to zgadzam się z Thin. Masz całkowitą rację, co do niej! Cóż, w miarę dalszych wydarzeń mam nadzieję, że się zmieni. Będę się starała ją jakoś... poprawić :)

Rozdział 3
Beta: Mala_Nessi

`I'm so sick, infected with

Where I live

Let me live without this

Empty bliss, selfishness

I'm so sick...`*

PWE
Drobne ciało Belli usiadło na krześle tuż obok mnie. Postanowiłem go w miarę możliwości nie dotykać, by nie skazić go swoją... obecnością. Najprawdopodobniej, gdyby się temu bliżej przyjrzeć, było to z mojej strony głupie i obsesyjne. Ale cóż. Taki właśnie jestem. Głupi, obsesyjny, nienormalny i brudny. Z tą różnicą, że wzięcie mentalnego, duchowego, czy jakiegokolwiek innego prysznica nie wchodzi w grę. I mnie nie oczyści.
Wciągnąłem powietrze. Przeczesała dłonią włosy, co spowodowało rozprzestrzenienie ich zapachu w moim kierunku. Miały słodką, bardzo delikatną, lecz przyjemną i niedrażniącą woń. Porównałem ich zapach z zapachem perfum Mamy Lizz. Różnica była kolosalna. Lecz wspomnienie tego okropnego odoru, który towarzyszył mojej matce w każdej chwili mojej małej śmierci zaślepiło mnie, powodując ściśnięcie się żołądka.
Przeniosła ręce na ławkę i zacisnęła je w pięści. Obserwowałem jak mięśnie i żyłki napięły się lekko, prześwitując przez praktycznie szklaną skórę. Bella miała takie śliczne dłonie. Wiem, to chore, że zwracam uwagę na coś takiego. Ale były takie inne od dłoni, które gotowały mi piekło na ziemi. Takie drobne, blade, gładkie... Jakby miały się połamać. Jakby stworzono je do dotykania wiatru.
Rozluźniła palce, nieświadomie pozwalając mi się im przyjrzeć. Były szczupłe i zgrabne, a ich naturalne krzywizny i nieco wystające elementy wyglądały uroczo. Narodziło się we mnie pragnienie, by je chwycić i sprawdzić, czy faktycznie są takie, jakimi je widziałem.
Ręce mojej matki były zawsze zimne. Zawsze niemal szorstkie, choć wypielęgnowane tysiącami kremów, zawsze z długimi, pomalowanymi paznokciami i pierścionkami, ostrymi jak brzytwy.
„Kobieta przyjrzała się uważnie swojej biżuterii, lubując się w błyskach drogich, szlachetnych kamieni, pięknie obrobionych i osadzonych w najlepszych stopach srebra i złota, tworzących subtelne konstrukcje. Z jej ust wymknął się cichy chichot, który zabrzmiał dla chłopaka jak prawdziwy wyrok śmierci. Wiedział, do czego zdolna jest ta kobieta. I wiedział, że on nie jest zdolny do niczego.
- Będziesz grzeczny? - zapytała, przejeżdżając zewnętrzną stroną dłoni po jego policzku. Ostre krawędzie pierścionków zarysowały nieskazitelnie miękką powierzchnię.
Zacisnął powieki, czekając na cios w serce.”

Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza, chowając nadzieję, że nikt nie zwrócił na mnie w tym momencie uwagi. Nieprzyjemny uścisk w żołądku się nasilił i starałem się nie zwymiotować. Myśli niewiele różniły się od rzeczywistości. Reakcje zawsze pozostawały takie same.
Wlepiłem wzrok w pana Bannera. Poruszał się w kółko przed tablicą, zawzięcie gestykulując i tłumacząc coś klasie. Analizowałem każdy jego najdrobniejszy gest, mimo iż jego słowa kompletnie do mnie nie docierały. Złapał kredę i napisał coś na tablicy.
Złowieszczy uśmiech, docierający do zielonych oczu...
Zmienił kierunek. Odłożył kredę i zrównał krok z pierwszymi ławkami.
[i/Szykowny materiał drogiej sukienki, ocierający się o jej ciało, gdy podnosiła kieliszek czerwonego wina do ust...[/i]
Energicznie uderzył w ławkę, zwracając uwagę zagapionego na Stanley Newtona. Podskoczyłem, obudzony.
Smak jej oddechu, sunącego wzdłuż stołu, by dopaść mnie w ostatnich momentach walki z niewidzialnymi demonami...
Ciemniało mi przed oczyma. Starałem się wyrównać oddech, by nie dostać jakiegoś ataku paniki. Czasem mi się to zdarzało. Kiedy zbyt dużo myśli atakowało moją głowę, a ja nie mogłem się na niczym skupić. I nawet sen nie pomagał.
Oblizałem nerwowo wargi, biorąc długopis. Chciałem, naprawdę chciałem, do cholery, zacząć notować. Ale trząsł się w mojej dłoni. Czułem, że zaraz cały zacznę drżeć. Przeczesałem włosy.
Skup się, Frajerze. No dalej! Skup się! Skup!
Po kilku minutach, które dłużyły się w nieskończoność, moje emocje opadły nieco i czerwona, mętna mgiełka opuściła mój narząd wzroku, pozwalając mi odetchnąć z ulgą. To nie koniec na dziś. Raczej dopiero początek. Północ wcale tego nie rozwiąże. Po prostu zacznę na nowo.
Po dzwonku, zwyczajowo Bella szybko podniosła się z krzesła i wyszła z klasy, spuszczając głowę i w miarę możliwości zasłaniając się włosami. Wlepiała oczy w nieistniejący punkt, zdając się być zupełnie nieobecna. Zazdrościłem jej.
Szedłem za nią, patrząc na jej plecy, przygarbione w ochronnej pozycji. Każda komórka jej ciała krzyczała, że chce uciec. Też chciałem. Bardzo.
Wątpię, by kogoś obchodziło to, czego pragnęła. Wątpię, by ktoś to dostrzegał. Wątpię, że świat się zlituje i pójdzie w cholerę. Wątpię. Bo mam prawo wątpić. Mądrze czy nie, ale mam. Chyba. Chyba nie. Świetnie.
Minąłem Mallory i jej pieprzoną świtę. Uśmiechała się do mnie, jakby się dowiedziała, że zaczęto produkować różowe prezerwatywy. Mówiąc szczerze, nieco bałem się kobiet. Czy miałem pewność, że jakaś zgraja nie wyskoczy zza rogu i nie rzuci się na mnie z tipsami? I to wcale nie jest zabawne! Czy byłem, aż tak atrakcyjny? Boże! Oddałbym to wszystko za normalność!
Umysł podpowiadał mi, żebym to ignorował. Serce w ogóle nie biło. Edward Cullen szedł przez korytarz. Nie ja. Ja w ogóle nie istniałem. Mam nadzieję.
Ludzie ustępowali z drogi Belli, wytykając ją palcami i śmiejąc się cicho. Warknąłem w myślach, poważnie rozeźlony. Miała nawet swój kanał na YouTube, gdzie wstawiano najbardziej kompromitujące szczegóły z jej życia. Nie było dzieciaka w Forks, który by tego nie widział. Za każdym razem, gdy sobie o tym przypominałem, ogarniał mnie ogromny gniew. Taki, z którym nawet strach nie mógł się równać.
I nie wiecie jak podle się czułem, kiedy patrzyłem jak podkładają jej belki pod nogi. W czasie, w którym stałem obok i nic z tym nie robiłem. Nie pytajcie, dlaczego byłem takim idiotą. Porzuciłbym reputację, rodzinę, wszystko... Ale skutecznie mnie uwięziono. I dopóki nie odzyskam własnych sił, nic nie uczynię.
Codziennie przestawałem wierzyć, że ta chwila kiedyś nastanie.
Później udałem się na historię, trygonometrię i angielski, który jak się okazało, też miałem z Bellą. Analizowałem w głowie dokładnie każde słowo wypowiadane przez nauczycieli, tworząc z nich pieprzoną pieśń uwolnienia od demonów.
Na angielskim usiadłem specjalnie z tyłu, by nikomu nie przyszło do głowy, żeby się dosiąść. Poza tym, dawało mi to możliwość obserwowania całej klasy. A ściślej Belli, która zajmowała miejsce tuż przede mną.
Studiowanie refleksów powstałych w jej brązowych włosach pomagało mi się odciąć i uspokoić. Nie wiem, co w sobie takiego miała, ale byłem jej wdzięczny. Szkoda, że o tym nie wiedziała, szkoda, że nie miała się dowiedzieć i szkoda, że jej za to nie podziękuję.
Lunch upłynął mi na omijaniu Alice i Jaspera, nadmiernie okazujących sobie miłość. Właściwie natykałem się na nich cały czas. Trudno inaczej, jeśli mieszkają niemal w tym samym domu. Gdy dwa lata temu umarł mój ojciec, jego brat, Carlisle, postanowił wprowadzić się do nas, by jak mówił „nie zostawiać nas samych w trudnej sytuacji”. Doprawdy, jakoś nie wydaje mi się, żeby wdowa z majątkiem tysiąckrotnie większym, niż liczebność miasteczka potrzebowała opieki w postaci brata zmarłego męża.
W każdym bądź razie Carlisle i tak się tu przywlekł razem z Esme, córką Alice i adoptowanym synem Jasperem, który w niedługim czasie związał się z wyżej wymienioną. Nie widywałem ich często. Wybudowali własny dom i wpadali do nas tylko, kiedy czegoś potrzebowali. I nikt nie zdawał sobie sprawy z mojego koszmaru.
Po lekcjach wpakowałem się do volvo. Ręce zaczęły mi się pocić i musiałem zacisnąć usta, by nie zacząć jęczeć. Czekało mnie najgorsze. Powrót do domu.
Spokojnie, Frajerze. Może nikogo nie będzie. Może tym razem się uda...
Sam temu nie ufałem. I to by było na tyle. Jechałem jak najwolniej, przestrzegając każdego możliwego przepisu. Owszem, niewiele mnie one interesowały. Chodziło raczej o to, by jak najpóźniej dojechać. To jak odwlekanie nieuniknionego.
Skąd wiedziałem, co mnie czeka? Moja podświadomość działała jak wykrywacz. To wisiało w powietrzu, nakrapianym późniejszymi łzami skrzywdzonego dziecka. Mijałem drzewa, bijące swym chłodem, który przenikał mnie do szpiku kości. Padało. Padało, jak zazwyczaj.
Pewnego deszczowego dnia...
Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze. Musi być! Przecież przeżyję! Jakoś, bo jakoś, ale jednak. Czy tak? Pytam, czy tak?
Ulicą dziewczyna szła...
To był dobry sposób. A raczej żywiłem nadzieję, że dobry. Znudziło mi się wymyślanie totalnie idiotycznych rzeczy, na które traciłem czas, a z których nie wynikał żaden pożytek, bo demony i tak mnie dopadły, karając przy okazji za nieposłuszeństwo.
I śpiewała sobie tak...
Lubiłem czytać wiersze. Mogłem powtarzać je godzinami w głowie, utożsamiając się z nieistniejącym podmiotem lirycznym, któremu zdawało się, że żył, choć tak naprawdę było zupełnie inaczej. To właściwie porównanie.
Że gdyby wolna była jak ptak...
Układałem je spontanicznie, bez większego sensu, czy zamiaru. I tak nie zapamiętam całości. Jednak zapełnię czymś głowę. Do ilu rzeczy można się posunąć, jak bardzo można oszaleć i dać się uwięzić, by poczuć choć na chwilę ulgę.
I gdyby skrzydeł jej nie ucięto...
Jakich skrzydeł, ja się pytam? Zaśmiałem się ponuro. Skrajne nastroje czyniły z człowiekiem wiele różnych dziwnych rzeczy.
Poleciałaby do nieba, tak prędko, tak prędko...
Silnik zamilkł. Ciało wbiło się w siedzenie, a powieki zamrugały nerwowo.
Lecz, gdy spróbowała, wzlecieć nie umiała i nim się obejrzała, spadała...
Ja upadłem bardzo dawno temu. Teraz jedynie regularnie mnie kopano. Mimo że leżącego się nie bije. Kto by się tym przejmował? W końcu jest zaszyty w krzakach i nikt go nie zobaczy! Wolna wola i swawola! Wyciągnąłem komórkę i sprawdziłem godzinę. Miałem dokładnie pięć minut spokoju. Potem zacznie dzwonić. Ciągle dzwonić.
Nie zastanawiałem się już nad niczym. Założyłem maskę i... niech się dzieje, co ma się dziać, tak? Szkoda, że nie.
Zaparkowałem w garażu, powtarzając sobie, by nie patrzeć na dom. Spotęgowałoby to tylko uczucie nudności. Każdy krok w jego kierunku kosztował mnie jeden rok życia.
Pod koniec byłem już całkowicie stary.
Wszedłem cicho przez drzwi, nasłuchując własnego przeznaczenia.
- Jesteś w końcu – dobiegł mnie głos, znienawidzony głos, z salonu.
Zamarłem. Wypuściłem gwałtownie powietrze z płuc. Stukot obcasów się nasilił. Moje serce przyspieszyło, oddech uwiązł w gardle, krew zaszumiała w żyłach i odpłynęła z twarzy.
Trzy. Dwa. Jeden.
- Witaj synku! Jak było w szkole?
Obróciłem się w jej kierunku. Stała przede mną z usatysfakcjonowanym uśmiechem, w którym czaiła się tajemnica, jakiej nie chciałem poznać. Ubrała się w elegancką, ołówkową spódnicę i koszulową bluzkę z ozdobnym kołnierzem. Jej włosy układały się w wystylizowane fale, okalając pseudo młodą twarz. Usta pomalowane były czerwoną szminką.
Przełknąłem, szukając na marne jakiegokolwiek sposobu na wydostanie się z tego bagna. Jakby taki w ogóle istniał, do cholery!
- Dobrze – powiedziałem krótko, lecz najzimniej, jak tylko mogłem.
Pokręciła rozbawiona głową.
- Pamiętasz, co ci mówiłam, kochanie? - zapytała słodko. Ukryta groźba wysłała zimny dreszcz przez mój umysł. - Na pewno pamiętasz. Jesteś moim synem, a mój syn nigdy nie sprawia mi zawodu. - Zachichotała. - Chcę wiedzieć, zawsze dokładnie chcę wiedzieć, jak sobie radzisz.
Ścisnęła mocniej lampkę wina i podniosła do ust, zostawiając ślad ze szminki na przezroczystym szkle.
- Mówiłem mamo, że wszystko w porządku. Naprawdę – odparłem, gdy irytacja mnie zaatakowała.
- Nieważne – ucięła. - Chodźmy do salonu. Obiad jest gotowy – po czym udała się w kierunku pomieszczenia. Zrezygnowany podążyłem za nią. Błysk w jej oczach rozwiewał wszelkie nadzieje na normalne chwile.
Dziękuję ci, Boże.
Zdenerwowanie i bezsilność mnie obezwładniała. Mamuśka jeszcze nie zaczęła, ale już mnie miała. Znowu.
Usiadła przy dużym, nowoczesnym stole, pokazując mi spojrzeniem, że mam usiąść obok niej. Zdusiłem w sobie jęknięcie. Wyszczerzyła się do mnie w zadowoleniu i wyższości.
Maria podała nam obiad, jednak wiedziałem, że i tak nic nie przełknę. Po kilku minutach poczułem dłoń na swoim udzie. Zagryzłem wargi. Panuj nad sobą, panuj nad sobą...
- Pyszny ten obiad, prawda? - zagadnęła.
Każdy jej gest przypominał mi, że nie mogę nic zrobić. Że jeśli się zbuntuję, wypomni mi, jak wygląda moja sytuacja. Uwięziła mnie tak skutecznie, tak bardzo perfekcyjnie, że sam nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało.
I na odwrót było za późno.
Pierwsza próba. Miałem jedenaście lat. Jedenaście pieprzonych lat życia. Sześć pieprzonych lat piekła. Trzy pieprzone lata świadomości.
Wyciągnęła rękę i zaczęła przejeżdżać nią po mojej klatce piersiowej. Bawiła się moimi włosami i co chwila pochylała się, by pocałować mnie w policzek. „Zostaw mnie”. Powiedziane rozpaczliwie i stanowczo. Zastygła, a jej pewność zmieniła się w gniew. Spoliczkowała mnie. „Nie tego cię uczyłam! Mamy się słucha! Masz robić, co ci powiem! A teraz idziemy do ojca! Słyszysz?! Będziesz skończony, a my ci nie pomożemy! Co by powiedział, gdybym mu oznajmiła, że mój własny syn mnie wykorzystuje? Siedź cicho smarkaczu! Bo nie dostaniesz pieniędzy! Zostaniesz sam! A twoi właśni rodzice cię zostawią...”.
Powtarzała mi to za każdym razem. Poza tym wciąż czuję ból, jaki zadał mi ojciec, kiedy matka poszła do niego i powiedziała, że ją uderzyłem. I choć nie uderzyłem, choć to ona znęcała się nade mną, zrozumiałem, że w tej grze to ja jestem na straconej pozycji.
Te słowa kołatały się w mojej głowie nocami. Obrazy drylowały otwory w pamięci i zakorzeniały się w niej, wypierając to, co uznały za niepotrzebne. Moja matka była nieobliczalna. Mogła niespodziewanie czymś we mnie rzucić, kogoś na mnie nasłać, sama zrobić sobie krzywdę i mnie o to oskarżyć. Kto by wierzył rozemocjonowanemu osiemnastolatkowi? Na pewno nikt przekupiony jej majątkiem. Potrafiła każdego okręcić sobie wokół palca. Nie miałem innego wyjścia.
Odsunąłem od siebie talerz. Wolałem nie prowokować swojego organizmu do zwrócenia wszystkiego.
Cisza stawała się napięta i potęgowała moje pragnienie wyrwania się stąd. A najgorsze miało się zacząć za...
Trzy, dwa, jeden...
Odłożyła sztućce, oblizując usta tak, by nie zmazać pomadki. Spojrzała mi w oczy i rozradowała się, gdy ujrzała w nich kompletną rezygnację. Byłem z tym pogodzony. Wstała z krzesła, nadal mnie lustrując. Uparcie wlepiłem wzrok w stół. Musiałem się uspokoić, żeby nie zrobić czegoś głupiego.
Przysiadła na stole, zwracając się w moją stronę. Wyciągnęła rękę i zacisnęła palce na moim ramieniu, bym się odwrócił. Zadrżałem. Włosy na karku stanęły. Wdech, wydech. Jej długie paznokcie wbiły się w skórę przez koszulkę, zadając mi ból. Skrzywiłem się lekko.
Gdzie jest Maria? Błagam! Niech się pojawi! Niech przerwie! Niech to zrobi ktokolwiek!
Pochyliła się nade mną. Zamknąłem oczy, gdy wepchnęła przed nie swój biust. Owionął mnie jej ciepły, przesycony perfumami i winem oddech. Jej włosy łaskotały mi twarz.
- Stęskniłam się za tobą – wyszeptała wprost do mego ucha.
Upokorzenie spłynęło na mnie niczym kubeł zimnej wody.
- Pamiętasz o tym, o czym zawsze ci mówię? - kontynuowała. Przysunęła się na gładkiej powierzchni bardziej. Moja twarz nadal znajdowała się na wysokości jej piersi. - To dobrze. Bardzo, bardzo dobrze. Przecież nie chcemy, by coś stało się mojemu synkowi.
Zacisnąłem pięści. Jej palce puściły ramię i przeniosły się na twarz. Czułem, jak bada ostrymi płytkami elastyczność skóry, śmiejąc się cicho z niewielkich śladów, które za pewne zostawiała. Zawirowało mi w głowie, wysyłając fale ciepła i przejmującego zimna przez kończyny.
Tak bardzo, jak marzyłem, by zasnąć i się nie obudzić, pragnąłem też odepchnąć ją i roztrzaskać jej głowę o stół. Stół, który z dniem dzisiejszym został skażony.
- Muszę... muszę odrobić lekcje – powziąłem próbę przerwania tego. Wiedziałem, że jestem spisany na straty. Kto nie ryzykuje, ten nie ma? Ależ oczywiście. Ten, kto ryzykuje też nie ma.
Jeden paznokieć przebił mi skórę. Syknąłem.
- Masz czas, Edwardzie – powiedziała.
Chwilę potem czułem, jak jej obrzydliwa szminka rozmazuje się na moich ustach. Ścisnąłem je najmocniej jak się dało, nie chcąc odpowiadać na pocałunek. Ręce świerzbiły mnie, by ją odepchnąć. Byłem mentalnie związany.
Jęknęła i warknęła jednocześnie, mocno ujmując moją twarz w okropne, zimne ręce. Nie patyczkowała się. Mój brak odzewu wyraźnie jej się nie podobał.
Bałem się, cholernie się bałem, że jak tylko otworzę usta, zwymiotuję, bądź powiem jej coś, co przekreśliło by mnie do samego końca. Pragnąłem go, a jednocześnie nie chciałem, by nadszedł. To nie do zrozumienia.
Spinałem się i rozluźniałem po kolei, gdy atakowały mnie paskudne wstrząsy. Poniżenie sięgało najgłębszej kałuży w Forks, a wstyd można by rozdzielić na każde drzewo z osobna.
- Otwórz usta! - syknęła władczo, atakując mnie swoim mokrym, oślizgłym językiem.
Wbiło mnie w krzesło. Otaczał mnie zapach duszących perfum, tej pieprzonej szminki od Chanel, czerwień, wino i krew, z którą mi się to kojarzyło.
Zamknięto mnie w klatce zła. Mama Lizz konsumowała właśnie klucz.
Nienawidząc siebie, tak bardzo siebie nienawidząc i nienawidząc również jej, uchyliłem wargi. Zaatakowała ich wnętrze.
Mój obiad znalazł się na wysokości gardła.
Zadrżałem na myśl, co by mi zrobiła, gdybym zwymiotował jej w usta. Całowała mnie z takim zapałem, iż myślałem, że chce przewiercić się językiem przez kości podniebienia i odgryźć mi wargi. To zaczynało boleć i wiedziałem, że po fakcie większość mojej twarzy będzie spuchnięta.
Zapach krwi, mojej krwi, gdy udało jej się przegryźć moją dolną wargę, spowodował, że jeszcze bardziej zachciało mi się wymiotować. Lubowała się w słono-metalicznym smaku, prawie zwalając mnie z krzesła. Zastanawiałem się, czy gdybym ja uczynił to samo z nią, również polałaby się krew, czy może wyciekłby cały botox, który sobie tam wstrzyknęła.
Pociągnęła mnie za koszulę i zmusiła do położenia się na stole. Nie szarpałem się. Już nie. Zobojętniałem. Zmaganie z żywiołem nie miało sensu. Z własną popieprzoną naturą też nie.
Odkleiła się ode mnie tylko po to, by zjechać na szyję i wgryzać się w nią, jakbym był jakimś cholernym owocem, a nie człowiekiem. Będę miał ślady, na pewno. Jej ślina była wszędzie. Dotyk, palce, paznokcie... Przesuwała nimi po moim torsie, ramionach, nie kłopocząc się ubraniem.
Serce wyrywało mi się z piersi, ciało drętwiało, umysł się wyłączał. Odpływałem w pustkę, ale taką, która nie jest przyjemna. W pustkę, której nie znosiłem, a której bardzo na mnie zależało.
Possała miejsce za moim uchem, ocierając się o mnie. Nigdy nie reagowałem na nią. Fakt, że nie doprowadziła mnie do erekcji bardziej ją denerwował.
- Zawsze sprawiasz, że jestem mokra. Rusz się, Edwardzie? Co z tobą? - dyszała.
Znajdowała się dosłownie wszędzie, doprowadzając mnie do zawrotów głowy. To za to nie pomagało mdłościom, obrzydzeniu i wstydowi.
Moja matka mi to powiedziała. I mówiła to często. Podniecałem własną rodzicielkę. Groziła mi. Szantażowała mnie. Odbierała mi wszystko. Zniszczyła mi życie.
A rozpoczęła, gdy miałem pięć lat. I nawet śmierć męża tego nie zatrzymała.
Nacisnęła na mnie z taką siłą, że zabrakło mi tlenu. Marzyłem, by się zadławić. By mnie zostawiła. Bym nie czuł się taki brudny.
Tak bardzo nie chciałem być szmatą.
Los i tak mnie rozczarował. Nie, nie zgwałciłaby mnie. Na to bym jej nie pozwolił, nawet jeśli miałaby mnie potem zabić.
Srebrna linia, Frajerze. Pamiętasz? Zapach truskawek. Taki delikatny. I małe dłonie...
NIE! Nie mogłem dopuścić, by dobre wspomnienia połączyły się z tym koszmarem!
I wtedy coś usłyszałem. Ktoś tu szedł. Fala zdenerwowania mnie opanowała. Co jeśli... Mama Lizz warknęła cicho i szybko się ze mnie podniosła.
- Cholera. We własnym domu nie można sobie spokojnie... - Na całe szczęście nic już nie dosłyszałem.
Kolejna taka okazja się nie nadarzy. Podniosłem się ze stołu, nie zaszczycając go już spojrzeniem. Dołączył do listy tabu.
Pobiegłem jak w amoku do swojego pokoju. Brud otaczał mnie grubą błoną, hamując dopływ światła. Ściany napierały na mnie zewsząd. Byłem bliski zemdlenia i zwymiotowania. Pewnie wszystkiego naraz.
Zatrzasnąłem drzwi. Jeśli ktoś tu wejdzie... to mi to obojętne.
Siły mnie opuściły.
Szmata.
Wpadłem do łazienki. Żółć gwałtownie podeszła mi do gardła, wywołując niekontrolowane odruchy. Nareszcie cała gorycz dnia ze mnie wypłynęła.
A miało być jeszcze gorzej. Po seansie przyjdą przecież myśli. Bardzo wyniszczające myśli. Błagam, ja tak bardzo nie lubię cierpieć...
Wczołgałem się pod prysznic, nie zdejmując ubrań. Odkręciłem kurek. Zimna woda ochładzała moje serce i rozszalałe bólem emocje. Rozrywałem się na tysiąc kawałeczków. Woda mnie nie poskleja. Nic mnie nie poskleja.
Nawet perspektywa sennej podróży. Dziś nie zbroczę swoją obecnością Klubu Złamanych Snów.
Zapiekły mnie oczy. Byłem już tak bezbronny, że nawet łzy mnie pokonały. Rozryczałem się jak małe dziecko. Odrętwienie przyszło szybciej niż się spodziewałem.

*Flyleaf-I'm So Sick. Tłumaczenie: „Jestem zmęczony, zakażony tym, gdzie żyję, Pozwól mi żyć bez tego pustego szczęścia, samolubności, Jestem zmęczony”


Ostatnio zmieniony przez chochlica1 dnia Pon 15:47, 12 Paź 2009, w całości zmieniany 5 razy
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Wto 0:03, 13 Paź 2009 Powrót do góry

Nie wiem, co mam napisać. Czuję maksymalne obrzydzenie. O wiele lepiej prezentowało się to wszystko w pierwszym rozdziale, gdzie molestowanie było tylko zaznaczone. Tam znalazłaś równowagę. Opisałaś połowicznie i na zasadzie domysłu, co się dzieje. I wszystko było jasne. Człowiek wiedział, że ma przed sobą koszmar, ale nie rzucano mu prosto między oczy scenek na stole etc. Jak widać, koszmar można inaczej opisać. Zaznaczając go tylko, bo przecież my WIEMY już, co się dzieje. Ale w tym odcinku jakbyś zgubiła gdzieś ten złoty środek i na siłę pchała tego typu scenki. I mnie jest od tego niedobrze, bo czuję się, jakbym czytała czyjąć chorą fantazję seksualną na temat mamusi i synka.

Plusem jest na pewno zapis uczuć Edwarda, choć ten z początku to trochę za wiele jak na mój gust. Tym razem zaczęłaś użalać się nad nim. Można przecież spokojnie przejść do treści "na zewnątrz". Podobał mi się sposób, w jaki obserwuje Bellę, jak za nią idzie i jak nie reaguje na to, co się z nią dzieje. To taki jasny punkt tego odcinka, pomimo że z jasnym kolorem ma niewiele wspólnego. Chodzi o rzeczy, które napisałaś i które uważam za dobre. Edward jest naprawdę zamknięty w jakiejś skorupie, jakby bał się drgnąć. I to mi się podoba. Ale teraz to już nie wiem, czy znajdę siłę na czytanie dalszego ciągu. Istnieje powód, dla którego nie trawię TPW - mój żołądek wiele zniesie, ale nie to. I zaczynam się bać, że i tutaj zaserwujesz nam tyle detali, na które nie mam ochoty. A przecież tylu ludzi poruszało już ten temat i obywało się bez wciskania języka w gardło, macania i opisów aktów seksualnych. Może lepiej nie iść po najmniejszej linii oporu i postarać się o coś więcej niż opisywanie, gdzie Edwarda matka maca?

Styl bym poprawiła w wielu miejscach, ale mi łeb przeraźliwie pęka i nie mam siły. Poza tym muszę iść spać, bo jutro wstaję do pracy. Napiszę ci tylko to, co mnie ugryzło w tyłek i spokoju nie daje:
Cytat:
W każdym bądź razie Carlisle

Proszę, błagam, zaklinam - wywal to "bądź". Pół królestwa ci daruję! I dorzucę smoka, tfu!, księżniczkę.
Cytat:
śmiejąc się cicho z niewielkich śladów, które za pewne zostawiała.

zapewne

Chochlica, mam nadzieję, że dasz sobie siana z dalszymi detalami. Naprawdę, nie mam ochoty na więcej i bardziej hardcore'owych scen. Ale rzecz jasna nie musisz pisać pode mnie. Bo podejrzewam, że niektórzy będą zachwyceni. Ja na razie nie jestem, ale wciąż daję ci szansę.
Weny,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
yeans-girl
Wilkołak



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z objęć Edwarda / Królewskie Wolne Miasto Sanok

PostWysłany: Sob 21:45, 24 Paź 2009 Powrót do góry

Kochana Choch!
Wiesz, że cenię cię za to co piszesz i jak piszesz.
Uwielbiam cię za twoje opowiadania.
Moje zdanie znasz i nie kłóc się ze mną, ale dla mnie jesteś najlepsza!
Pod każdym stopniem. Mało kto ma taki tament i dla tego niekrórzy cię krytykują.
Kocham to jak opisujesz uczucia, a co do scenez z molestowaniem to absolutnie nie jest mi z ich powodu źle. Po prostu ukazałaś wszystko pożądnie i dzięki temu mogłam się lepiej wczuc w sytuację.
Pisz, kochanie moje, pisz, a zajdziesz daleko.
A propos twojego talentu to większośc ludzi tutaj jest od ciebie starsza i nie wiem czy nawet 1/3 z nich miała w twoim wieku takie zacięcie i tak to wszystko opisywała.
Życzę weny, czasu i przedewszystkim chęci. Pamiętaj krytyka nie ma na celu zniechęcenia cię tylko zmobilizowania. Pisz spokojnie i tak jak tylko ty to potrafisz oraz nie przejmuj się co mówią ludzie.


Pozdrawiam,
Twoja yeans-girl


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez yeans-girl dnia Sob 21:51, 24 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 12:00, 25 Paź 2009 Powrót do góry

yeans-girl napisał:
Pamiętaj krytyka nie ma na celu zniechęcenia cię tylko zmobilizowania.

Oczywiście, że nie. Acz teraz mam wrażenie, że jestem winna śmierci weny Chochlicy. Confused Kurczę, szkoda, bo jestem ciekawa, co autorka zrobi z tym dalej, a tu cisza i świerszcze. :(
Cytat:
Pisz spokojnie i tak jak tylko ty to potrafisz oraz nie przejmuj się co mówią ludzie.

Przejmuj się, o ile to, co piszą, jest uzasadnione. Nie przejmować się należy tylko gołosłowiem i postami, które mają na celu li i tylko prymitywnie przyłożyć autorowi.

Chochlica, odezwij się. Żyjesz?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Nie 12:14, 25 Paź 2009 Powrót do góry

Żyję, żyję ;D Po prostu ostatnio nie mam czasu tego oprawiać i wrzucać na forum, gdyż pracuję nad żmudnym rozdziałem ósmym. O narody, zaraz przy nim zemdleję!

Ale skoro ktoś jest tu ciekaw, to wrzucam dwa rozdziały, które i tak są już na chomiku :) Proszę o kolejną krytykę, bo ona mnie zdecydowanie nie zniechęca! Są to raczej sprawy prywatne i własny leń, ale to dopada każdego :)
Dżi, nie przesadzaj i też cię kocham :*
Thin, podziwiam, że chcesz to dalej czytać i bardzo cenię twoje zdanie :)

Więc rozdziały 4 i 5. Uprzedzam, że kompletnie nieudane, także możecie mnie zdrowo zjechać Twisted Evil

Rozdział 4
Beta: Majcia_
`But I feel like I died
And all that's left is to accept that it's over
My dreams ran like sand through the fists that I made
I try to keep warm but I just grow colder...`*

PWE

Chyba było mi zimno. Lodowata woda obmywała mnie całego, przyklejając ciuchy do ciała. Piekące rany zrobione jej paznokciami wrzały pod wpływem strumienia. Przymykałem ciężkie powieki na granicy świadomości. Wiedziałem, że nie zdołam zasnąć i nawet nie próbowałem. Dziś moja noga nie powinna postać w domu Belli nawet w formie mentalnej.
Wsłuchiwałem się w bicie swojego serca, tak niedoskonałego i nierównego, jak moja psychika. Jak moja rodzina. Jak mój dom i ta chwila. Kolejna moja chwila, która umiała tylko niszczyć.
Brzmiałem melodramatycznie. Jak jakiś pieprzony desperat, którym do cholery byłem! Odchyliłem głowę i oparłem ją o kafelki. Tak bezwładnie. Było mi teraz wszystko jedno. Chyba nadszedł w końcu czas, żeby pogodzić się ze swoim losem.
Czułem zmęczenie i uświadomiłem sobie, że tak na serio, to od piątego roku życia toczę nieustanną walkę i ciągle przegrywam. I sam już nie wiem czy ze sobą, z matką, czy też z przeznaczeniem. Z tyloma słabościami, brakiem perspektyw i wyraźną depresją, mogłem co najwyżej utopić się pod tym durnym prysznicem. Na dobrą sprawę...Czy mogłem mieć normalną dziewczynę? Ba! Jakąkolwiek dziewczynę? Czy mogłem mieć zdrowego ducha?
Co ja w ogóle mogłem?
Użalać się nad sobą w łazience, po tym jak własna matka mnie obmacała!
Wybuchała we mnie wściekłość za każdym razem, gdy o tym pomyślałem. Siedząc na tej chłodnej powierzchni, obleczony w samotność zrozumiałem, że nawet gdybym chciał, niczego sam nie rozwiążę. Że tu potrzeba kogoś, kto zna się na rzeczy. Nie znałem nikogo takiego i nie zanosiło się na to, bym poznał.
Jedno było pewne – sam utrudniałem sobie zmianę życia.
Niezależnie od tego jak bardzo krzywdzili mnie inni, w tym samym stopniu ja krzywdziłem siebie. I zajęło mi trzynaście lat, by to zrozumieć. Prawdopodobnie za wcześnie, by podejmować jakieś kroki. By o nich myśleć i karmić się złudzeniami.
Ale zrobiłem krok naprzód. A to dało mi maleńkie ziarnko nadziei.
Musiałem egzystować z dnia na dzień, ciesząc się chwilami wolności i zapominając o tym, co kompletnie grzeszne. Wiedziałem, że to nie łatwe i mogę temu nigdy nie podołać, ale kto nie próbuje, ten nie ma, prawda? Postanowiłem więc, że stanę się tym, który próbuje. A przynajmniej spróbuję się nim stać.
Brzmi niedorzecznie, ale to jedyna rzecz, która podnosi mnie teraz na duchu. W pewnym stopniu.
Mimo to nie zamierzałem opuszczać swojego „bezpiecznego miejsca” przez najbliższą noc, nawet kosztem zadań domowych. Potrzebowałem ochłonąć i odizolować brud od względnej czystości. Dawało mi to te kilka godzin miernej normalności. To dużo. Przynajmniej dla mnie. Nie byłem wybredny. Wbrew pozorom nie aż tak.
Nie pójdę dziś spać. Nie w noc postanowień.
I tutaj pojawiała się kolejna kwestia. Kto wie czy dla mnie nie najważniejsza. Bella Swan. Patrzenie na cierpienie kogoś takiego było w zupełności okropne i coraz trudniej przychodziło mi robienie tego. Właściwie byłem bliski złamania. Właściwie pragnąłem tego z całych sił. Właściwie... znowu się zgubiłem.
Nie zrezygnuję z nocnych wycieczek. Nie naprawię tego, co chore i niemoralne. Nie zmienię świata, ludzi. Mogę pracować tylko nad sobą, co w sumie samo w sobie wydaje się niewykonalne. Jednak moja wytrzymałość, co do tej sprawy zmniejszała się z każdą chwilą. I jak mi Bóg miły, wszystko ma swój kres.
Sam chciałbym w to wierzyć.
Jedno głupie zdanie przywróciło cały koszmar. Przygotowałem się na to, choć nie istniała możliwość obrony. Cóż, nie wszystkiego można uniknąć. Rzekłbym, że ogromną większość trzeba przeżyć.
No dalej, Cullen. Jesteś żałosny...
Zacisnąłem skostniałą pięść, uspokajając się kolejny raz. To się stawało coraz trudniejsze. I wtedy poczułem dłoń na ramieniu. Milion uczuć przepłynęło przeze mnie w jednej sekundzie. Począwszy od zdenerwowania, przez strach i zdziwienie. Uchyliłem niepewnie powieki i zamarłem.
- Nie powinieneś na to pozwalać, chłopcze – troskliwy, mądry głos wyszeptał w ciszę, brzmiąc raczej jak przerażający krzyk.
Maria stała nade mną, zakręciwszy uprzednio wodę, czego nawet nie zauważyłem. Nie miałem siły, by dziwić się skąd wie, dlaczego tu jest, o czym mówi i co chce zrobić. Teoretycznie fakt, że spędzała tu tyle czasu i zdawała sobie sprawę co się dzieje, nie wydawał się dziwny. Na jej miejscu już dawno bym się tego dowiedział.
Czasami mimo to życie zmusza do milczenia. W pewnym momencie się nim staje. Coś o tym wiedziałem.
- Pewnie nie – przyznałem cicho, gorzko się uśmiechając. Nie chciało mi się wstawać. Prysznic zdawał się być cichy, spokojny i bezpieczny. Gdzie indziej bym tego zaznał?
Pokręciła głową. Wyglądała jakby to ją martwiło. I po co? Przecież jestem tylko rozpuszczonym dzieciakiem jej pracodawców... Naprawdę ciężko uwierzyć w bezinteresowność po takim kawale czasu, w jakim wpajano mi coś innego.
Pojawiła się we mnie sprzeczność. Po pierwsze chciałem, by ta kobieta poznała każdy szczegół, a potem to jakoś wykorzystała.
Z drugiej strony wolałem, by zapomniała. Kto wie jak to mogłoby się potoczyć? A nuż ta pesymistyczna część mnie znów miałaby rację? Tego się obawiałem. A ponieważ tchórzostwo to moje drugie imię, nie umiałem zaryzykować.
Zresztą czy to leży teraz w moich rękach?
- Ale co pani z tym zrobi? Pójdzie do komendanta i powie, że Edward Cullen jest molestowany przez własną matkę? - zadrwiłem, nie przejmując się grzecznością.
Maria zawahała się na moment i popatrzyła mi prosto w oczy. Cieszyłem się ze szczerości, ale martwiło mnie jej zaangażowanie. Powinna zostawić to tak, jak jest i udawać niedoinformowaną. To najłatwiejsze rozwiązanie. Rozwiązanie w stylu Cullena.
- To przestępstwo – powiedziała w końcu.
No co pani nie powie?
Nie rozumiała co miałem na myśli i nie wymagałem od niej tego. Sam bym nie zrozumiał.
- Na świecie dzieje się wiele złego, a jeszcze więcej nigdy nie wychodzi na jaw – odparłem, zagryzając obolałe wargi.
Czy chciała czy nie, musiała się ze mną zgodzić. Coś ścisnęło mnie w żołądku. Teraz dwie osoby muszą udawać, że to co okropne, jest piękne. Że to, co normalne, nie podlega wszelkim normom i reformom.
Nauka udawania i mijania to niełatwa sprawa. Szczególnie, kiedy posiada się wewnętrzne dobro, wewnętrzny ogień, który zapala się w ciężkich momentach i przygasa, gdy już po wszystkim. Mój prysznic pomógł mi go zagasić.
- Ale... ale... – zawahała się. – Tak nie można! Ja...
Można. Wszystko można. Trzeba. Cokolwiek. Mario, po prostu o tym zapomnij. To mój koszmar. Na pewno masz własny.
Nie wyglądała na przekonaną i nigdy nie będzie. Czy to ma jednak jakieś znaczenie? Odpowiedź brzmi nie.
Westchnąłem.
- Zrobisz to? - zapytałem stanowczo. Musiała się zgodzić. Nie było innej opcji. Nie w tym świecie.
Podała mi czysty ręcznik. Chyba nie zamierzała mi dziś odpuścić. Wziąłem go i wytarłem twarz. Wyszedłem ze swojego ukrycia, skrycie nie znosząc wszelkich powrotów. Powroty wiązały się z tym, co przeminęło i zarazem z odwagą. Wytykanie sobie własnych błędów nie stanowiło niczego dobrego.
Maria kazała mi się wysuszyć i przebrać, po czym przyniosła mi kubek kakaa. Pozwoliłem sobie się uspokoić i oczyścić umysł z chaosu. Już chyba nie było tak źle. Już chyba nie jeszcze gorzej. Już chyba mogę zamknąć oczy...
Zaciągnęła mnie do kuchni i podała kolację, upewniając wcześniej, że matka zamknęła się w swoim pokoju i pewnie dzisiaj już z niego nie wyjdzie.
- Wyglądasz na zmęczonego. Prześpij się, Edwardzie – poleciła, zabierając talerz i wkładając go do zmywarki.
I tu pojawia się kolejny problem. Część mnie marzyła o zobaczeniu Belli Swan. Druga, ta która najbardziej mąciła mi w głowie krzyczała, żebym tego nie robił. Nie dziś. Nie jej.
Nie miałem zielonego pojęcia, skąd brały się we mnie takie idiotyzmy. Widocznie zostałem stworzony do zaśmiecania samego siebie. To chore.
Dyskutowanie by nie pomogło, a i tak nie wyrażałem szczególnej chęci do rozmowy. Wstałem i dziękując cicho, wróciłem do pokoju. Szerokim łukiem ominąłem lustro. Wolałem siebie nie widzieć. Bo czego oczy nie zobaczą, temu sercu nie żal, prawda? Nawet jeśli nie, to pech.
Miękki materac zaskrzypiał lekko pod moim ciężarem. Nie zwracałem uwagi na popołudniową godzinę, w którą teoretycznie nie powinienem spać. Moje powieki kierowały się własnym rozumiem i czy chciałem, czy nie i tak bym spełniłbym ich nieme życzenie. Zsunąłem buty i położyłem się na przyjemnej, pachnącej czystością kołdrze. Lubiłem te chwile. Były takie wolne i niewinne.
Prawie się do siebie uśmiechnąłem.
Nie ważne, jaki miałbym dzień i jak okropnie bym się czuł, muszę odbyć swój senny rytuał. Uzależniłem się od niego. Nie pobrudzę go przecież samym sobą, skoro jest moją częścią. To tylko sen... To tylko mój sens życia...
Potrzebowałem maksymalnego skupienia. Czasem trudno jest nie zasnąć i wprowadzić się w odpowiedni stan, by potem opuścić świadomością ciało. To wymagało cierpliwości i wytrwałości. I choć opanowałem to wręcz do perfekcji, każdemu coś czasem nie wychodzi. Wziąłem głębszy wdech, połykając drobne podniecenie narastające w piersi. Żadnych gwałtownych emocji. Żadnych reakcji. Tylko ciemność. Cisza. Spokój. Oddech. Srebrna linia.
Świszczenie wiatru za oknem. Mokre krople, rozbijające się na parapecie. Czyjś prawdopodobny płacz i czyjś śmiech. Wszystko składało się w melodię, tak bardzo ludzką. Ludzie doprowadzali mnie do skrajności.
Ludzie, ludziom gotowali piekło. Od dawien dawna.
Więc istnieje recepta na idealny świat. Trzeba się ich pozbyć, żeby taki był. Proste, czyż nie? Delikatne mrowienie rozprzestrzeniło się po moich kończynach i wiedziałem, że to już niedługo. To było wspaniałe uczucie, kiedy srebrna powłoczka zaczęła się formować, odgradzając mnie i jednocześnie łącząc z ciałem.
W końcu ogarnęła mnie wolność, idealność, cudowność i lekkość... Przyjemności odbywania podróży astralnej nie sposób opisać należycie.
Nie spojrzałem nawet na swoje ciało, gdyż wydawało się to najzwyklej zbędne. Nie lubiłem na siebie patrzeć. Nigdy. Więc, po co miałbym robić to teraz? Wyobraziłem sobie drzwi i bez niepotrzebnych ceregieli przedostałem się od razu do pokoju Belli. Taka forma przemieszczania się była bardzo wygodna. Ba! Mógłbym wyobrazić sobie, że chcę znaleźć się na środku Sahary i pewnie tam bym się właśnie znalazł.
Do niczego mi jednak „zwiedzanie” świata, kiedy istniały dużo lepsze rzeczy.
Czułem się nieco dziwnie. Zazwyczaj odpływałem, kiedy nastała już noc, a teraz nawet nie zmierzchało.
W pomieszczeniu nikogo nie było, więc przemieściłem się na dół. Miałem farta. Bella stała w kuchni i przygotowywała sobie, jak sądzę obiad. Mogłem patrzeć na nią do woli. Wydawało mi się to dość ciekawe. Bądź, co bądź zawsze spała, gdy ją odwiedzałem. Teraz miałem możliwość obserwowania jej zamyślenia, naturalnych rumieńców i poruszania się.
Fascynowała mnie. W nienormalny, acz niewinny sposób. Zamieszała w garnku, przygryzając nieświadomie dolną wargę. Miała ją trochę pełniejszą od górnej, a jej barwa przywodziła myśl maliny ze śmietaną.
Intensywnie się nad czymś skupiała i nie zauważyła, gdy ktoś wszedł do kuchni. Zwróciłem się w tamtą stronę i ujrzałem dwójkę nastolatków. Jedna, dziewczyna miała ciemne włosy i z pewnością była ładna. Chłopak był na moje oko młodszy, lecz wysoki i również ciemnowłosy. Wiedziałem co nieco o Belli. Najpewniej było to właśnie jej przyrodnie rodzeństwo.
Drgnęła nerwowo i spojrzała na nich kątem oka. Odnotowałem zmianę w jej zachowaniu. Zdenerwowała się i zmieszała. Leah uśmiechnęła się wrednie i puszczając oko do brata, ruszyła w kierunku Belli.
Ta nie odrywała się od wykonywanej czynności, zaciskając nerwowo powieki. Wyłapałem, że przyspieszył jej oddech. I wtedy zrozumiałem.
Bella nie tylko w szkole przeżywała piekło. W domu było ono zdwojone. Jak mogłem tego nie zauważyć? Teoretycznie całkiem normalnie. Bywałem tu w nocy, kiedy wszyscy spali. Jej koszmar umknął mi gdzieś bokiem.
Poczułem się w związku z tym niemożliwie gorzej.
Czym ona sobie na to zasłużyła, do cholery? Czy Bogu nie starczył fakt, że ja mam, krótko i zwięźle mówiąc, przejebane? Dlaczego musiał mścić się na niej? Jest taka krucha i delikatna. Bezbronna. Nie radzi sobie z tym. Nawet nie powinna sobie z tym radzić. To nie osoba przystosowana do cierpienia. Nie osoba, która powinna je odczuwać.
Jednak świat kolejny raz pokazał, że ma nas w dupie.
Jęknąłem w duchu. Miałem nadzieję, że nic jej nie zrobią, ale szybko się przeliczyłem. Po ich wrednych wyrazach twarzy odczytałem, że nigdy nie popuszczą. I to pod pieprzonym dachem komendanta policji! Co się tu właściwie działo? Boże. Skłaniałbym się do stwierdzenia, że to równie chore, co moja sytuacja. Nie. Chyba jednak nie aż tak.
- Witaj Bello – Leah przemówiła przesłodzonym tonem. – Jak ci minął dzień?
Moja Śpiąca Królewna westchnęła nerwowo.
- Dobrze – mruknęła, pokrywając się czerwienią, która za moment zmieniła się w oślepiającą biel.
Wypuściłem powietrze. Miałem złe przeczucia.
Oczywiście się sprawdziły. Jej rodzeństwo nie bawiło się w ceregiele i od razu przechodziło do rzeczy. Prawie tak jak Mama Lizz.
Do akcji wkroczył Seth. Złapał ją za ramię i obrócił do siebie gwałtownie. Trzymała w dłoniach talerz, który podbił do góry. Upadł i rozbił się na podłodze z głośnym dźwiękiem. Przerażona Bella podskoczyła i cicho pisnęła. Wiedziała, że jest otoczona.
Wezbrał we mnie gniew.
- Co robisz? - zapytała, zaczynając się trząść.
Było mi jej żal. Choć akurat tego nie powinienem odczuwać. Bo żal to nie jest coś, na co zasługują ludzie i czego mogą chcieć. Nikt tego nie pragnie. A ona już na pewno nie.
- Ja? – zaśmiał się drwiąco. - Nic. Nie widzisz? Znowu sobie coś uroiłaś – zacmokał, kręcąc głową z politowaniem.
Pieprzony, zidiociały, durny palant...
Leah zachichotała wrednie, unosząc brew.
Seth ma rację. Wiesz, myślę, że powinnaś skontaktować się z jakimś specjalistą odnośnie tych twoich... omamów. Nic się nie dzieje, a ty się trzęsiesz jak trusia – powiedziała, wskazując ręką na dziewczynę.
Suka.
Jak to możliwe, że nikt tego nie widział? Jak to możliwe, że nikt z tym nic nie robił?
Coś ukuło mnie w środku. Ty też nic nie robisz, Frajerze. I to na tyle, jeśli chodzi o ogólną hipokryzję. Nie potrafiłem się jej pozbyć, bo jak można pozbyć się czegoś, z czego w tak dużej mierze się składasz?
W oczach Belli zalśnił strach. To z kolei spowodowało, że chciałem pojawić się tam ciałem i uchronić ją od całego zła. Nie mam pojęcia, skąd brała się we mnie ta potrzeba, troska i chęć, by ją obronić. Pewnie należała do rzeczy, których nie byłem w stanie wyjaśnić, a które się po prostu działy. Wiele takich istniało.
- Dlaczego nic nie powiesz, nasza mała siostrzyczko? – pałeczkę przejął dureń.
Przywaliłbym mu. I nie zawahałbym się ani minuty.
Wtedy Bella nie wytrzymała. I wcale się jej nie dziwiłem. Zacisnęła powieki, powstrzymując łzy i starając się odwrócić. Śmiali się z niej głośno, upokarzając w każdej sekundzie z osobna.
- Zobacz, co zrobiłaś – zwrócili głowy na zbity talerz. – Nieładnie jest niszczyć wspólne rzeczy, Bello! Nikt cię tego nie nauczył?
Zawrzało we mnie, jeśli to w ogóle w tym stanie było możliwe.
Uciekaj stąd, Bello! Błagam!
Sam nie wiem czy z pożytkiem dla mnie, czy dla niej. Po jej gładkim policzku spłynęła jedna łza. Praktycznie mogłem poczuć jej ciepło.
Zaśmiali się kpiąco jeszcze raz, zanim nie pobiegła z prędkością światła na górę. Podążyłem za nią, tłumiąc w sobie niewyobrażalną złość. Kto jak kto, ale ja rozumiałem, co to wstyd. Co to chęć ucieczki i chęć pokazania, że nie jest się ostatnim śmieciem.
Jednak tylko dopóki nie zacznie się im wierzyć. Potem jest już wszystko jedno.
Widok, który ujrzałem przekraczając próg jej pokoju, był najgorszym widokiem w moim życiu. Bella szlochała głośno, dławiąc się łzami. Jej spojrzenie emanowało bólem i histerią. Jej dłonie się trzęsły, a małe ciałko kuliło się w sobie. Rozczochrane, długie włosy zasłaniały jej zaczerwienioną, wykrzywioną upokorzeniem twarz.
Krzyczała „mam dość!”. Krzyczałem razem z nią.
Przybliżyłem się. Trzymała w dłoniach album, a tak mi się przynajmniej wydawało. Gorące kropelki kapały na niego. Wpatrywała się w jedno zdjęcie wzrokiem zupełnie nieobecnym. Była daleko, daleko stąd. Gdzieś, gdzie nie mogłem jej pomóc. Gdzieś, gdzie ona sama nie mogła tego zrobić.
Ten dźwięk, ona... To bolało. Bardzo bolało. A ja byłem bezsilny. Byliśmy bezsilni. Chyba równie mocno.
Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, próbując złapać oddech.
I nagle wydała mi się tak niesamowicie piękna. Z bólem, czy nie. Z płaczem, czy bez... Jej uroda mnie powaliła. Dosłownie. Isabella Swan była naprawdę śliczna. Musiałem to przyznać. Aż dziwne, że wcześniej tego nie dostrzegłem.
Jej ból był piękny. Tak jak ona. Bo należał do niej? Bo miał w sobie coś urzekającego, coś subtelnego? Coś, co czyniło cierpienie bardziej znośnym?
Stanowiła takie niebywałe zjawisko. Właśnie w tym momencie, o ironio.
Czułem się porażony i cudownie otumaniony. Utonąłem w jej niemym krzyku, który stłumiła poduszką.



PWB

Potrzebowałam go, potrzebowałam go, potrzebowałam go... Tak bardzo go potrzebowałam, a był tylko moją senną imaginacją, którą non stop się karmiłam i od której nie potrafiłam się uwolnić! Jak bardzo żałosne się to stało i jak daleko zawędrowało?
Uzależniłam się od własnego marzenia!
Jęknęłam przeciągle, trzaskając drzwiami od pokoju. Wystarczyło, że się pojawili. Przecież nic takiego nie zrobiłam! Czy robienie sobie obiadu to grzech? Tak bardzo zawiniłam? I co zrobił im ten głupi talerz, który zbili tylko po to, by zwalić na mnie odpowiedzialność!
Kto w tym domu był bardziej nienormalny? Ja, czy oni?
Durne łzy przesłaniały mi obraz. Byłam wściekła! Kolejny raz nie udało mi się ich powstrzymać! Kolejny raz okazałam swoją słabość! To moja wina... Wszystko moja wina! Napędzana szlochem i wstydem, moja wina!
Moje ciało opanowywał ból i smutek, przeplatając się z gorącem i płaczem. Zadrżałam. Wszystko zdawało się być takie zamglone, takie niewyraźne... Jakbym miała za moment zniknąć i już się nie pojawić. Jakby to była tylko iluzja, marny żart losu, taki sen, z którego budzisz się ciężko oddychając i myślisz przez chwilę, że to wydarzyło się naprawdę.
Miewałam takie sny. Właściwie w takim śnie żyłam. Z tą różnicą, że się nie budziłam.
Dopadłam do szuflady i wydostałam z niej mój mały skarb. Podtrzymywałam się nim na duchu już niezliczoną ilość razy, przeglądając go starannie od nowa i od nowa. To była taka moja cicha modlitwa o powrót tego, co i tak nie wróci.
Każde zagięcie, każda rysa i drobinka starości symbolizowała moje istnienie, którego z dnia na dzień byłam coraz mniej pewna. Właściwie to tylko ten album był dowodem, że w ogóle... byłam. To głupie, prawda?
Otworzyłam go na pierwszej stronie. Ze zdjęcia uśmiechała się do mnie piękna kobieta, młody mężczyzna, mały chłopiec z ciemnymi włosami i jeszcze mniejsza dziewczynka. Emmett – mój brat, ustawił się. Był trzy lata starszy i odszedł stąd, zanim przydarzył mi się koszmar. Nie wiedział o nim i nie miał się dowiedzieć. Obecnie kończył studia w Arizonie ze swoją narzeczoną – Rosalie.
Potężna fala bólu ścisnęła mi serce. Biło nierównomiernie, zahaczając o żebra i raniąc mnie od środka. Zrobiło mi się niedobrze. Obrazy zaczęły wirować. Własny szloch słyszałam jakby z oddali. W ogóle nie wiem, czy coś jeszcze słyszałam.
Miałam atak i żaden Szmaragdowy Książę z wyobraźni nie mógł mi pomóc.
Nie było go przy mnie. Nie stał za mną i nie gładził mojego ramienia. Nie nucił kołysanek swoim aksamitnym głosem i nie całował po włosach w ramach uspokojenia.
Nawet moja mentalna bajka dobiegła końca.
Nic już nie będzie takie samo, Bello Swan! Nie będziesz miała żadnego Księcia! Nie doczekasz szczęścia! W ogóle cię nie będzie, pieprzona roślinko! Więc użalaj się nad sobą! Wspominaj coś, co do ciebie nie należy i nigdy nie należało! Graj w swoją żałosną grę i wmawiaj sobie, że kiedyś narzucisz jej zasady innym!
To się nie stanie, cholerna hipokrytko...
Załkałam głośniej, wyjmując rzeczone zdjęcie z albumu. Mokre krople je niszczyły. Nie wytrzymałam. Nadszedł czas, by zostawić to za sobą. By cierpieć dalej w teraźniejszości, nie przeszłości.
Zacisnęłam na niej palce i przedarłam ją szybkim ruchem. Wstrzymałam oddech. Naprawdę to zrobiłam. Zniszczyłam swoją papierową rodzinę!
Krzyk wydostał się z mych ust. Nie zatrzymywałam go. Chwyciłam szybko poduszkę, tłumiąc swoje emocje w tym niewinnym przedmiocie. Wrzeszczałam, ile tylko miałam sił w płucach. Krzyk przynosił mi ulgę. Chwilową ulgę. Łzy mieszały się z nim, tworząc połamaną symfonię pieprzonej żałości. Na to mnie było stać. Mam bić sobie brawo?
Zaciskałam pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Nie czułam tego bólu. Zagryziona warga też nie bolała.
Nie to mnie przecież bolało.
W amoku chwyciłam inne zdjęcia. Leah, Seth, Sue, Charlie, Renee, Phil, Emm z Rosalie, Sue i Charlie, Leah i Seth, cała rodzina... ja...
Nie wahałam się ani minuty. Niszczyłam każdy skrawek papieru, który miał nieszczęście wpaść mi w ręce. Nie chciałam ich więcej widzieć! Nie chciałam ich mieć! Nie chciałam, by uświadamiały mi, że mój piękny świat to kompletna fikcja, a to one są prawdziwe!
Tonęłam w skrawkach kolorowych papierków. Były wszędzie i nawet tego nie dostrzegałam.
Pękało. Wiele pęknięć. Czułam, jak pękają mi kości, jak pęka serce, jak pęka czaszka, jak pęka gardło po kolejnym krzyku i jak pękają oczy, czerwone od łez.
Pękła szyba, na którą przeniosłam wzrok i pękła podłoga, na którą go opuściłam, pragnąc odciąć się od tego nieracjonalnego zjawiska. A potem rysy przeniosły się w niebywałą szybkością na biurko. Po kolei pojawiały się na drewnie, niszcząc całość, wchodząc na ściany, sięgając sufitu, dotykając lampy, robiąc deszcz szkła z żarówki, raniącego moją ociężałą głowę...
Pękało łóżko, jego nogi się w sobie zapadały, ja się zapadałam, spadałam, zagłębiałam się do środka podartej kołdry...
Ogarniała mnie niewysłowiona panika! To było WSZĘDZIE! Nie mogłam się skupić, odciąć, nic! Zostałam sama ze swoimi demonami! A one krzyczały również i szeptały w ciemności, wysyłając destrukcyjne fale po każdej rzeczy, na jaką tylko zwróciłam uwagę!
Z poduszki, która świadkowała memu aktowi niewytrzymałości, posypały się czarne jak węgiel pióra, pochłaniając powierzchnię wokół siebie. Nie ogarniałam tego, nie wiedziałam, co robić, jak się zachować i jak to przerwać...
Straciłam kontrolę.
Sama byłam tego przyczyną. Sen, czy jawa...To nie miało znaczenia.
Przypieczętowałam to jeszcze jednym histerycznym, urwanym krzykiem i gorącą łzą na szczątkach przeszłości.

O północy wróciła mi przytomność umysłu. Nie skupiałam się już nad niczym. Żadnych pęknięć, żadnych złamać, zero obrazu, zero myśli. Poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Przywitała mnie upiornie blada twarz, przekrwione oczy, włosy niczym stóg siana i pogryzione wargi. Standard.
Nie robiłam nic nowego i nie czułam się nieswojo. Naprawdę przywykłam. To nie takie trudne, jak się czasem wydaje.
Wpełzłam pod prysznic, zdejmując uprzednio ubrania. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, która momentalnie dotknęła mojego obolałego ciała. Lubiłam uczucie odprężenia, jakie mi dawała. Łazienka wypełniła się gorącą parą i zapachem mojego truskawkowego szamponu.
Umyłam włosy i spłukałam pianę. Wyszłam spod prysznica, zawijając się ręcznikiem, by po chwili biec ostrożnie do pokoju. Odetchnęłam z ulgą, gdy zamykałam drzwi na kluczyk. Wolałam być ostrożna. Poprosiłam Charliego, by zamontował zamek. Co prawda pytał dlaczego, ale udało mi się go zbyć. Nie przejmował się już mną przecież. Miał lepsze zajęcia.
Na przykład zajmowanie się swoją nową żoną.
Skrzywiłam się. Znów do tego wracałam. Nikt nie powiedział, że stosowanie się do własnych rad jest proste.
Weszłam pod kołdrę, rozglądając się uważnie. Ulżyło mi. Pęknięcia nadal się nie pojawiały i nie zanosiło się na to, by mój atak miał się powtórzyć. Prawdopodobnie i tak powinnam zagrzać miejsce w jakiś psychiatrycznym szpitalu.
Umrę jako wariatka w podartej kołdrze. Cóż za ambitna wizja przyszłości!
Nastawiłam budzik, który wskazywał trzydzieści minut po północy. Zmęczenie odbierało mi siły i pragnęłam tylko odpoczynku.
Westchnęłam, układając się wygodnie na poduszce. Przed moimi oczami pojawił się dzisiejszy, a raczej wczorajszy obraz Edwarda Cullena. Nie mogłam żyć bez swojej krainy.
Dobranoc, Szmaragdowy Książę.
Śnił mi się. Siedział w moim pokoju ze spokojem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnął się, a jego idealnie ułożone usta wyszeptały cichutkie słowa. Nie słyszałam ich.
Tylko on we mnie nie zwątpił, choć wkoło roiło się od denerwującej szarej mgły, uniemożliwiającej dokładniejsze poznanie innych faktów.

*Superchick-Beauty from pain Tłumaczenie:
„Wiem, że żyję Ale czuję się martwa I jedyne co pozostało, to pogodzić się z tym, że to koniec Moje sny pędziły jak piasek przez garści, które złożyłam Staram się utrzymać ciepło, lecz tylko ogarnia mnie chłód”


Rozdział 5
Beta: Majcia_

`Mirror, Mirror on the wall; Have I got it?
'Cause Mirror you've always told me who I am
I’m finding It’s not easy to be perfect
So sorry, you won’t define me
Sorry, you don’t own me... `*
PWB
Naprawdę nie mam zielonego pojęcia, jak to się w ogóle zaczęło. Obudziłam się rano z przeświadczeniem, że spałam najwyżej godzinę, lecz i przyjemnym wspomnieniem zielonych oczu mojego Szmaragdowego Księcia. A tymczasem, gdy zbliżała się już godzina dziewiętnasta lub dwudziesta – nie wiem, bo straciłam rachubę, siedziałam w szkole z tyłkiem na zimnej podłodze, uwięziona niczym pieprzony ptaszek w złotej klatce.
Nie. To nie była żadna ironia.
Jak co dzień wyruszyłam na piechotę do szkoły, z omdlewającym od ciężaru książek w torebce ramieniem i swoich wiecznych trampkach, których nawet Suka Stanley nie była w stanie zniszczyć. Jak co dzień zmokłam, jak co dzień bolały mnie nogi i jak co dzień przykleili mi gumę do włosów na trygonometrii, kiedy nieudolnie obliczałam w samotności dziwaczne wzory i cholera wie, co to właściwie było.
Jak co dzień również przewróciłam się na korytarzu przed biologią i jak co dzień wstrzymywałam oddech na całej tejże lekcji w obawie, że gdy tylko dopłynie do mnie ten cudny zapach, oszaleję i rzucę się na niego bez względu na konsekwencje. W moich ustach brzmi to niesamowicie głupio, ale nic na to nie poradzę.
Można mieć swoje fantazje, prawda?
Mniejsza o to. Cały dzień odsuwałam od siebie myśli o Edwardzie Cullenie i cały dzień powstrzymywałam swoją wybujałą wyobraźnię przed położeniem bladych rąk na moich biodrach i malinowych ust na szyi. Na próbowaniu się skończyło, jak zwykle.
Mój Szmaragdowy Książę towarzyszył mi, szepcząc nieustannie słowa do mojego ucha i wysyłając przez moje ciało fale mentalnych dreszczy. Owszem, pomagało mi to zapomnieć o tych setkach drwiących spojrzeń i złośliwych komentarzach. Ale każdy medal ma dwie strony. Niestety. W tym wypadku wolałabym poprzestać jednak na tej jednej.
I po niezapowiedzianej kartkówce z angielskiego, na którą nie miałam okazji się wczoraj nauczyć i po wnikliwym odpytaniu z historii, naznaczonym ogromnym rumieńcem i jąkaniem się, trafiłam do biblioteki.
To zdecydowanie był błąd. Poniekąd. W sumie. Chyba. Dobra, wcale nie żałuję.
Na ten jeden, jedyny dzień porzuciłam użalanie się nad sobą i postanowiłam zrobić to, na co mam ochotę. Zostawiłam w tyle zwyczajowe docinki, zmięłam resztki zdjęć i zignorowałam wstyd łączony z bólem, by się tam udać. W spokoju poczytać. Odrobić lekcje. I nie dopuścić do takiej sytuacji, jaka wydarzyła się wczoraj.
Wyszło na to samo. Czekają mnie poprawki, jeśli w ogóle uda mi się stąd kiedyś wyjść.
Los okazał swą łaskawość na piekielnie ironiczny sposób. Owszem, byłam odizolowana od swoich oprawców. Ale zamknięta z marzeniem. Jakoś nie martwił mnie brak jedzenia czy fakt, że może zaraz coś się podpali i ku mojej domniemanej uciesze, spłonie na wiór.
Jeżeli zapytacie, co się ze mną dzisiaj stało, to odpowiem, że czarny humor każdego potrafi dopaść. Nawet Belletnicę.
Byłam zmęczona i naprawdę ostatnią rzeczą, której chciałam, to idiotyczne myśli o śmierci i beznadziei. Tak. Było mi beznadziejnie, jest mi beznadziejnie i będzie beznadziejnie, bo takie noszę nazwisko, taki mam charakter i kimś takim właśnie jestem!
I wiecie co? Nie chciało mi się już nawet płakać. Może wypłakałam już wszystkie łzy? Byłoby całkiem fajnie.
Powracając. Zaczytywałam się właśnie w losach Romea i Julii, potem bohaterów „Dumy i Uprzedzenia”, a także „Rozważnej i Romantycznej”, kiedy mój kulawy pech przejął ster.
Zasnęłam.
Ukryta za regałami książek i poustawianymi w kolumny tomami drzemałam nieświadomie. Nie tylko ja trwałam w nieświadomości. Bibliotekarka i uczniowie mnie nie zauważyli. Aż do tej godziny.
Do godziny zamknięcia szkoły.
W pierwszym momencie byłam zdezorientowana. W drugim przerażona. W trzecim wyszłam z pomieszczenia. W czwartym zorientowałam się, że nie tylko ja tu utknęłam. W piątym, szóstym i siódmym wychodziłam z szoku.
W ósmym przeklinałam Boga i niebiosa za ten paskudny przekręt.
Latałam po całym skrzydle, do którego dołączone też były toalety, rzędy szafek i kilka sali lekcyjnych, w tym ta od biologii. Niektóre były zamknięte, niektóre nie. Główne światło się paliło, prowadząc mnie do głównych drzwi. Głównych zamkniętych drzwi. Szarpałam się z nimi jak wariatka, tracąc nadzieję, że:
a) ktoś mnie usłyszy,
b) jednak się otworzą,
c) stanie się cud i zrobię sobie nimi nieodwracalną krzywdę.
W końcu poddałam się i podłamana usiadłam na podłodze. Przygryzłam nerwowo wargę, zastanawiając się jak w ogóle mogło dojść do tak absurdalnej sytuacji. I to tu, w Forks. Było późno. Na nieszczęście Charlie jechał dziś z Sue do Billego. A „rodzeństwo” i tak by się o mnie nie zatroszczyło.
I oczywiście w ten jeden dzień w roku musiałam zapomnieć komórki.
Reasumując. Byłam (nie do końca) sama, zamknięta w szkole, bez jedzenia i możliwości skontaktowania się z otoczeniem. Bo przecież nie wyjdę przez okno, czyż nie? Nie z moimi zdolnościami i koordynacją. Wolę już spokojnie poczekać.
Jakby się głębiej zastanowić to miało swoje plusy. Głównym z nich na pewno było nie zetknięcie się z rodzinką i wyraźny odpoczynek od zgrai matołów, która ciągle mnie dręczy.
I tu pojawił się kolejny problem w postaci uchylanych drzwi męskiej toalety. Edward Cullen patrzył na mnie zdziwionym, lecz nieprzytomnym wzrokiem.
Czy może być jeszcze gorzej?
Może! Jestem z nim sam na sam... i... o nie! Czy będę musiała się odzywać? Na samą tą myśl zaschło mi w gardle, a serce przyspieszyło. Jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że znaleźliśmy się tu oboje? Uwięzieni? I jakie jest prawdopodobieństwo, że ma ze sobą telefon? Że jakoś to przeżyję? Powiedziałabym, gdybym potrafiła w tym momencie mówić.
Patrzyłam na niego z mieszaniną szoku i przerażenia, a on zdawał się to podzielać.
I co ja mam teraz zrobić?!
Skończyło się na tym, że parę razy otworzył i zamknął buzię, rozejrzał się wkoło, zmarszczył brwi, spojrzał na mnie, sprawdził telefon, rzucił okiem na drzwi, przeklął pod nosem i podszedł bliżej mnie.
Tu powracam do chwili, w której utknęłam, by streścić sobie szybko każdy szczegół dnia i pojąć, co takiego znowu uczyniłam, że zostałam ukarana.
Na moją twarz wstąpiły zdradzieckie rumieńce. Proszę, nie odzywaj się. Proszę, zignoruj mnie...
- Jesteśmy... tak jakby... uwięzieni? – zapytał tym swoim aksamitnym głosem, od którego dostawałam palpitacji.
Słodki Jezu! Co ja ci takiego zrobiłam?
Przełknęłam ślinę, a moje myśli obrały własne tory. Bynajmniej mi tym nie pomagając.
Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i przeczesał palcami włosy. Odchyliłam głowę, zatapiając się w cudownym uczuciu jego obecności...
Czekał na moją odpowiedź, a ja coraz bardziej wątpiłam, że odnajdę gdzieś swój głos. Miał mnie za dziwaczkę i wariatkę, więc w ogóle zdziwiło mnie to, że jednak się odezwał. Nie sądziłam, że to powiem, ale niech cię piekło pochłonie, Cullen!
- Tak jakby... Tak – odparłam, gratulując sobie w duchu tego aktu odwagi.
Dopóki wyraźnie nie traktował mnie jak idiotki, mogłam zdusić w sobie te popieprzone odczucia i może nawet odpowiadać na większą ilość jego pytań, jeśli miały się takie pojawić.
Zamknął powieki i wypuścił powietrze z płuc, po czym potarł dłońmi twarz. Wydawał się roztargniony. Zupełnie jak ja.
Powiedz, że masz telefon... – odważyłam się powiedzieć cicho, wwiercając się oczami w jego przystojną twarz, która skutecznie mnie rozpraszała.
Jęknął żałośnie.
- Rozładował się!
Brzmiał jak nadąsany pięciolatek, który płacze, bo lizak wpadł mu do kałuży. Było to słodkie i zabawne, mimo sytuacji.
Jesteś nienormalna, Swan.
Sens słów dotarł do mnie nieco później. Mamy przechlapane. Chyba. Westchnął i jak gdyby nigdy nic, usiadł praktycznie obok mnie.
Zapanowało kilkuminutowe milczenie, przerywane moimi głębokimi oddechami. Na pewno wydało mu się to dziwne, ale musiałam się jakoś uspokoić! Moja panika stopniowo się zmniejszała i przeradzała w obojętność. Bo... co się niby miało stać? Nic. Chociaż raz nie powinnam histeryzować! A nuż mi się to spodoba?
Najpierw jednak zadam sobie pytanie, co ze mną jest dziś nie tak. Jakby przemawiała przeze mnie inna osoba. To jego sprawka. Doprowadzał mnie do szaleństwa!
- A... ten... – zaczął nerwowo, z roztargnieniem tworząc jeszcze większy nieład na głowie. Czy on chciał mnie tym zabić? – Wszystko jest zamknięte? I w ogóle...?
Czy aż tak przerażała go wizja spędzenia ze mną tutaj czasu? Mnie by przerażała. Co się chłopakowi dziwić, prawda?
- Tak... sprawdzałam – wymamrotałam.
Powinnam zaopatrzyć się w wizytówkę dobrego kardiologa.
- A ty nie masz komórki? – spojrzał na mnie z taką nadzieją, że już gotowałam się, by skłamać.
Pokręciłam przecząco głową i kątem oka dostrzegłam, jak westchnął z ulgą. Zaraz! Z ulgą? Chyba z tego wszystkiego postradałam zmysły. Czekało mnie bardzo trudne zadanie, które już się zaczęło i mówiąc w skrócie – byłam udupiona. Godzina z tym chłopakiem obok to czysta bolesna rozkosz, a tu co? Mam spędzić z nim noc? W szkole?
Na gwałt potrzebowałam z powrotem swoich czarnych myśli, które na złość nie chciały teraz powrócić. Trzeba to przyznać. Edward Cullen miał w sobie coś takiego, co skutecznie odbierało trzeźwość myślenia i zdrowy osąd sytuacji. Ale podpięłabym to tylko i wyłącznie pod kwestię mojego wszechobecnego pecha.
Jak wszystko zresztą.
Zadarłam głowę i wpatrzyłam się w zegar powieszony na ścianie. Dzięki temu, który kupił do niego baterie! Wskazywał na dwudziestą... nie, dwudziestą jeden... nie, dwudziestą dwa? Kiedy te wskazówki tak przyspieszyły?
Potarłam oczy dłońmi, by upewnić się, że nie odpłynęłam. I czego się spodziewać? Ba! Mało się nie utopiłam! Minęło zaledwie kilkadziesiąt sekund. Zdusiłam w sobie jęknięcie. Co ja mam dalej robić, kiedy do otwarcia zostało jakieś pięć, siedem, siedem i pół, dziesięć godzin? Wzięłam głębszy wdech i powstrzymałam silny odruch uderzenia tyłem głowy w drzwi, o które się obecnie opierałam.
Pewnie wziąłby mnie za jeszcze większą kretynkę.
Skoro i tak nie naprawię tego, czego nie zniszczyłam i tego, na co nie mam wpływu może wreszcie zrobię coś, nie przejmując się konsekwencjami? Coś spontanicznego? Może zduszę te cholerne rumieńce i poszukam innej siebie, skoro sama nie potrafi się znaleźć?
Gadałam do siebie jak potłuczona.
Robiło mi się na przemian zimno i gorąco. Podobno ludzie są stałocieplni, na Boga! Z kolejnym westchnieniem porzuciłam i tą teorię. Podobnież, niepodważalny fakt. Z taką ofiarą jak ja można stracić nawet wiarę w to, że kiedyś przestanie tu padać.
Nienawidziłam smaku krwi, ale skazywałam się na niego. Moje wargi przedstawiały się jako obraz nędzy i rozpaczy i byłam wręcz pewna, że ślady tego okropnego płynu widniały też na moich zębach.
Zacisnęłam pięści. Nie odczuwałam nawet żadnych fizycznych bodźców. Obecność, bliskość... jego... Czas wydawał się pędzić, jednocześnie niespodziewanie zwalniając i doprowadzając mnie do szewskiej pasji. Bo co niby miałam ze sobą zrobić? Siedzenie przez kilka godzin niczym kamienny posąg mi się nie uśmiechało.
Wybaczcie, dwa kamienne posągi. Edward też się nie ruszał.
Gdyby tak bardzo nie chciało mi się płakać z niezrozumianej bezsilności, pewnie bym się nawet uśmiała. Sytuacja przedstawiała się komicznie, a takich nie istniało wiele w moim życiu, chyba, że śmiałam się sama z siebie.
- Dlaczego mnie nie lubisz? – to pytanie wymknęło się z moich ust szybciej, niż zdążyłam cokolwiek pomyśleć.
Teraz mogłam potępiać jedynie swoją niezmierzoną głupotę. Naprawdę byłam ofiarą. Skompromituj się bardziej, Swan! Wyrwany z transu zamrugał i spojrzał na mnie z czystym, niekłamanym szokiem, w którym nie doszukałam się wrogości czy złośliwości. Chyba jednak się nie wyspałam. Jego blade czoło zmarszczyło się, tworząc uroczą bruzdę. Zauważyłam jednak, że jego idealne usta są napuchnięte i poprzegryzane. Na szyi widniały czerwone ślady. Zaniepokoiło mnie to, ale to nie moja sprawa.
Nie miałam nawet siły i byłam za bardzo sparaliżowana, by zdawać sobie sprawę z ogromu swojego wstydu. Masakra. To jedyne, co przychodziło mi do głowy.
Onieśmielał mnie sam w sobie, a ja zamiast siedzieć cicho jak trusia, zadałam najgłupsze pytanie, jakie można zadać. Oficjalnie nienawidzę siebie.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym je zamknął. Spojrzałam na niego otwarcie. Panowanie przejęła ta skrajnie głupsza i niekontrolowana część mojej osobowości, której nigdy nie zaakceptowałam. Wiecie, co mi zrobiła? Perfidnie pomyślała o tym, co mi szkodzi? Przecież mam prawo poznać odpowiedź na to pytanie! Przecież mam prawo do czegokolwiek, a skoro nikt się mną w takim stopniu nie interesuje, mogę robić wiele dziwnych rzeczy...
Ok. Może jednak mogłabym ją pokochać. Czułam się całkiem lekko. Do pewnego momentu.
- Dlaczego tak myślisz? – jej. Odzywanie się to był zły pomysł nie tylko ze względu na treść pytania czy odpowiedź, ale i ze względu na barwę jego głosu.
Nie ma to jak dobre umiejętności autodestrukcji. Cudownie. W jednej chwili zapragnęłam, by nie przestawał mówić.
Po następnej chwili uzmysłowiłam sobie, że powinnam odpowiedzieć. Ale jak?
- Ekhm... – odchrząknęłam, nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego. Wwiercał mnie w miejsce kolorem swych tęczówek. – Pierwsza zadałam pytanie – broniłam się najżałośniejszym sposobem wykręcenia od odpowiedzi.
Choć na dobrą sprawę to przez niego. Nie, ja zaczęłam gadkę. Głupiaś jak but, dziewczyno! Zagryzł wargi w zastanowieniu. Zupełnie jak ja! Skarciłam się za ostatnią myśl.
- Nie nie lubię cię – odparł w końcu, a jego baryton spowodował u mnie intensywny dreszcz.
Na pewno się nie wyspałam. Moje źrenice rozszerzyły się ze zdumienia. Zarumieniłam się i zbladłam w jednym momencie. Odwróciłam gwałtownie wzrok i zmarszczyłam brwi. Och, czyżby? Miałam ochotę zapytać, ale głos uwiązł mi w gardle i właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć. Musiałam to przetrawić i rozważyć prawdopodobieństwo prawdziwości... równe zeru.
Nie wiedziałam też, czemu mnie tak rusza. I tak mój świat, to mój świat i nie ma mowy, by zamienił się na coś lepszego.
On też miał swój.
Byliśmy różni i koniec. To, że „połączyła” nas jakaś idiotyczna podłoga w szkole o godzinie dwudziestej pierwszej, nic nie znaczy.
I tak należało to traktować.
- Jak to? – zgubiłam się. Niewyspanie niewyspaniem, ale to musiał być jakiś marny żart. Jeden z tych, w których na końcu każdy się z ciebie śmieje.
Jakby mi tego było mało.
Kącik jego ust uniósł się delikatnie do góry. Wyglądał olśniewająco z takim krzywym uśmieszkiem, który rozświetlił najpiękniejszą na świecie zieleń – zieleń jego oczu. Brzmię żałośnie, zdaję sobie z tego sprawę. Wzruszył ramionami.
- Nie zawsze wszystko jest takie, jakie się wydaje – szepnął, zwiesił głowę a mnie zaatakowała prawda, płynąca z tego jednego zdania.
Mój Szmaragdowy Książę z pewnością posiadał też mądrość. Ale co z tego? Dla mnie najbardziej liczyło się, że pojawiał się w moich snach i spełniał moje marzenia. Nieważne, że marzenia pozostawały marzeniami. Cieszyłam się tym, co miałam.
- Co dokładnie masz na myśli? – drążyłam, choć sama nie wiem, po co.
Po prostu... Nie jestem kimś, kim sądzisz, że jestem.
Zamrugałam. No i wszystko jasne. Szkoda, że nie dla mnie. Trudno uwierzyć w jego słowa. Trudno uwierzyć w jego postawę. W ogóle trudno uwierzyć w całą tą sytuację. Była jak jakaś terapia szokowa. Czy ktoś łopatologicznie chciał wbić mi coś do głowy? Boże, na serio nie rozumiem życia i nigdy nie zrozumiem.
- Dlaczego mi odpowiedziałeś? – postanowiłam już się nie dręczyć i nie zastanawiać.
- A dlaczego miałbym tego nie zrobić?
- To nieco oczywiste. W końcu nazywam się Bella Swan. – uśmiech pełen politowania przesiąkł na jego twarz, gdy to mówiłam.
To było zbyt skomplikowane. A ja byłam zbyt głupia. A może on zbyt niezdecydowany? Jęknęłam z frustracji. Źle go oceniałam? On oceniał mnie źle? My ocenialiśmy siebie nawzajem niepoprawnie? I co miałoby to zmieniać?
- Źle mnie oceniasz. Ty oceniasz mnie źle, inni oceniają mnie źle... Tak samo jest z tobą, prawda? Ludzie są powierzchowni i nieobiektywni. Typowe.
On również się nie wyspał. Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że moje mięśnie się rozluźniły, a serce wrzuciło normalny bieg. Działał na mnie nadspodziewanie kojąco, ale tylko wtedy, gdy nie wpadałam w panikę.
Takie chwile mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki.
Chyba nie powiesz mi teraz, że w twoich oczach nie jestem ofiarą losu? – zapytałam retorycznie, głosem pełnym ostrożności i dystansu.
Lecz wtedy jego spojrzenie nabrało ciepła i byłam stracona.
A czy ty nie powiesz mi, że jestem pieprzoną gwiazdą szkoły? – odbił piłeczkę, zadziwiając mnie.
- W porządku. Rozumiem, co co ci chodzi – odparłam cicho i przeniosłam wzrok na zegarek.
Dwudziesta pierwsza trzydzieści.
Owszem, zaczynałam pojmować. Jako jedyna osoba na całym tym świecie, odniósł się do mnie z jakimkolwiek szacunkiem i choć było to nieprawdopodobne, mogłam to zaakceptować i przeanalizować.
Miał rację. Niektórych, a raczej tych o poziomie inteligencji równym najwyżej dwadzieścia pięć, co i tak stanowi całkiem niezły wynik, przejrzeć bardzo łatwo. Wiadomo, jak postąpią i kim się staną. Jak będą wyglądały ich relacje z ludźmi. Niektórzy to chodząca tajemnica. Nigdy nie wiesz, co zrobią, co przeżyli i co kryje się w ich wnętrzu.
I są też tacy, których myślisz, że znasz, a którzy po prostu nie eksponują swojej duszy. Prawdopodobnie ja i Edward byliśmy zamknięci w sobie.
Jak głupio to brzmi?
Nieważne. Ważne, że niewystarczająco prawdziwie. Gdybym mimo to ciągle wątpiła i nie dopuszczała tego do siebie, wyszłabym na hipokrytkę. Na większą hipokrytkę, niż przypuszczałam.
Odczytywanie ludzkich zachowań to męczące i niepotrzebne mi zadanie. W tych czasach i w tych realiach nikt się czymś takim nie kłopotał. Ja też nie zamierzałam.
Minuty mijały i zaczęło ogarniać mnie znużenie. Nie chciałam zasypiać. Podobało mi się to zajęcie. Wstyd i zażenowanie odeszły. Pojawiła się tylko lekka słodycz i bezwstydne wpatrywanie w spokojną twarz Edwarda. Starałam się przy tym nie wzdychać i nie ślinić. Czy mi wychodziło? Szczerze, to nieistotne.
Zastanawiałam się jak to będzie, gdy już stąd wyjdziemy. Pewnie zapomni o tym, będzie mnie ignorować, a ja będę miała wrażenie, że to mi się tylko przyśniło. Nawet się nie łudziłam, że moja sytuacja ulegnie poprawie. Albo choćby jakiejś zmianie.
- Pada – szepnął nagle, a panująca wkoło cisza zadrżała w powietrzu. Miał taki śliczny głos.
Dopiero później zorientowałam się, że faktycznie pada deszcz. Ciężkie kropelki rozbijały się o wszystkie przedmioty na zewnątrz. – Lubisz deszcz?
Nie drgnęłam, tylko pokiwałam głową, zdając sobie sprawę, że faktycznie padało. Mokre, ciężkie krople uderzały o dach i ściany budynku.
- Kiedyś nie lubiłam. Potem był mi obojętny. Teraz go lubię – odparłam, zwilżając językiem wysuszone wargi.
- Dlaczego? – wyglądał na zainteresowanego tym. Musiałam się przyzwyczaić do takich reakcji i odpowiedzi.
Pomijając fakt, że już jutro powróci dawny porządek rzeczy...
- Przyzwyczajenie, zmiany, przeszłość... Coś trzeba kochać, kiedy wszystko jest beznadziejne. Tak myślę – powiedziałam, wpatrując się nieprzytomnie w nieokreślony punkt przed sobą.
Czułam na sobie jego intensywne wzrok. Rozpaczliwie pragnęłam mu zaufać. Mieć w kimś oparcie. Wiedziałam, że to niewłaściwe. Nie z nim. Nie w tych okolicznościach.
Nic, co pięknie nie jest prawidłowe. Tego nauczyłam się przez osiemnaście lat.
Istniało również ryzyko, że to gra. Że wyciągnie coś ode mnie i wykorzysta przeciwko. Zganiłam się. Zbyt wielka ilość myśli niedobrze na mnie wpływała.
- Zimno mi – mruknęłam cicho, opatulając się bluzą, która niestety nie chroniła mnie już w takim stopniu, jak w ciągu dnia.
Przysunął się do mnie. Oddech uwiązł mi w gardle na niespodziewaną falę jego przyjemnego zapachu i bliskość. Mogłam podziwiać jak pracują jego mięśnie pod koszulką. Zafascynowana i zdziwiona zamarłam. Patrzyłam jak zdejmuje swoją bluzę i wyciąga ręce w moim kierunku.
Mam nadzieję, że nie słyszał mojego serca.
I mój Szmaragdowy Książę znalazł się tuż przy mnie... tak blisko... tak bezpiecznie...
Narzucił mi swoją bluzę na ramiona, muskając moją skórę swoją. Zapłonęłam i wolałam nie zastanawiać się, jak bardzo to idiotyczne i nieuzasadnione. Czułam się dobrze. Bardzo, bardzo dobrze, gdy trwał w takiej pozycji.
Niebo odsunęło się ode mnie nieco, a ja pokryłam się rumieńcem.
- Dziękuję – wydusiłam. Rozszalałe emocje kotłowały się w mojej głowie. – Nie musiałeś...
Zawstydzenie było warte jego uroczego uśmiechu.
Przytuliłam do niej policzek, lubując się w mile łechtającej nozdrza woni. Miałam na sobie bluzę Edwarda Cullena... To było tak, jakby mnie przytulał.
Na piedestał wdrapała się krępująca cisza. Powietrze zdawało się zgęstnieć.
- Ale teraz tobie będzie zimno... – bąknęłam, zagryzając nerwowo wargę.
Nie jest mi zimno, Bello – moje imię w jego ustach zabrzmiało wyjątkowo ładnie.
Jakbym już nie płonęła, rozgrzało mnie to dodatkowo. Może jednak oddam mu bluzę?
O północy całkowicie ścierpłam od siedzenia na twardej podłodze i ogarnęło mnie zmęczenie. Kojący zapach nie pomagał. Sztuczne światło żarówki drażniło moje oczy i powoli zaczynałam mieć dość.
Wstałam z ledwością, rozprostowując kości i wzdychając z ulgi. Zmiana pozycji była mi potrzebna. Edward śledził moje ruchy. Niemal topiłam się w jego bluzie, ale odczuwałam wielką wygodę.
- Gdzie idziesz? – spytał, gdy podążałam wzdłuż rzędów szafek.
Przystanęłam, obracając się w jego stronę. Też był zmęczony.
- Przejść się.
I poszłam przed siebie.


PWE
Cóż za fantastyczny dzień. Począwszy od porannego bólu głowy i skończywszy na widoku Belli w mojej bluzie, w której trochę za bardzo mi się podobała. Nie wiem, dlaczego.
Nie wiem też, czy dobrze zrobiłem, rozmawiając z nią. To była najprawdopodobniej najciekawsza i najmilsza rozmowa w moim życiu, chociaż w całości trwała może z dwadzieścia minut.
Nie potrafiłem do końca wyjaśnić swojego zachowania. Patrzyłem na nią praktycznie bezwstydnie przez kilka godzin i zakiełkowało we mnie... zaufanie. Tak, cholera! Czułem, że jej ufam. Chciałem, by ona zaufała mi. Niezależnie od tego, jak niewłaściwe by to było.
Miałem dość niewłaściwych rzeczy. Te niewłaściwie powinny zmienić swą nazwę i zamienić się miejscami, z tymi po prostu dobrymi.
Opowiedzenie jej o swojej sytuacji stanowiło niemożliwość i nie mogłem tego zrobić. Przestraszyłaby się? Unikałaby mnie?
Och, przepraszam. Przecież i tak musielibyśmy to robić.
Dopóki nie jestem na tyle silny, by się od tego oderwać, by to jakoś ogarnąć, muszę się dostosować.
Podłoga odciskała swoje piętno na moim ciele, ale nie chciałem się ruszać, by czegoś nie przegapić. Obserwowanie jej szybko stało się moim ulubionym zajęciem. Była fascynująca na zupełnie swój sposób. Często się rumieniła, by trupio zblednąć w następnej chwili. Jej czekoladowe oczy błyszczały. Nigdy nie wiedziałem, o czym myślała.
Bardzo trudno było ją rozgryźć.
Moment, w którym znalazłem się trochę za blisko niej, spowodował rozgrzanie mojego ciała. Pachniała fantastycznie i nieświadomie mnie tym uspokajała.
W ogóle nadal nie wierzę, że zostałem zamknięty w szkole. I to z nią. O, ironio...
Zmęczenie dawało mi się we znaki, ale nie było mowy, bym teraz zasnął. Chciałem patrzeć, i patrzeć, i patrzeć...
Niezbyt wygórowane marzenia. Taka prawda, nie miałem ich wiele.
Moja wycieczka do toalety, by ochłonąć i odpędzić od siebie niechciane wspomnienia z poprzedniego wieczoru zmieniła nie tylko mój sposób spędzania czasu, ale również i wnioski. Zrozumiałem, że dziś uwolnię się od piekła. Dziś nie będę musiał uciekać.
Dziś muszę postawić krok naprzód, nie oglądając się do tyłu.
Wstałem, gdy coraz bardziej się oddalała. Nie wiem, co miało z tego wyniknąć. Nie wiem, co zrobię. Nie wiem, co się stanie.
Jeszcze nie wiem.

Udała się do biblioteki. Obserwowałem jak na jej twarzy wykwita drobny uśmiech. Lubiła czytać. Wyglądała na taką swobodną, zainteresowaną, gdy przechadzała się niczym mała dziewczynka pomiędzy regałami.
Na jej obliczu brakowało tej beztroski. Ludzie to w niej zdusili, tak jak we mnie. Smutny, niesprawiedliwy fakt, który nie powinien mieć miejsca. Ziemia to zbyt okrutne miejsce. Wolałbym już jakieś cholerne B-612 z trzema wulkanami**.
Chcieć nie znaczy móc. Cierpieć nie znaczy być szczęśliwym. A ból przyzwyczaja się do człowieka, człowiek do niego, podobnie jak wiele innych rzeczy, których nawet nie jest świadom przez wiele lat, aż do śmierci.
Zniknęła za którąś przestarzałą drewnianą półką, przesiąkniętą zapachem wybrakowanych stronic i wyblakłego tuszu. Starsze nie oznaczało gorsze. Nie przeszkadzało mi, gdy z książki wypadały strony, czy zamazywały się litery. Miały w sobie magię. Historię. Ktoś, kto je niegdyś czytał mógł wiele przeżyć, mógł wiele zrobić, mógł być kimś ciekawym.
Takie stwierdzenia często mnie nachodziły. Mimo to nie skarżyłem się na nie. I one pomagały odizolować się od nieuniknionego.
Nie miałem pojęcia, dlaczego krok w krok chodziłem za Bellą. W końcu mogłem usiąść gdzieś z dala i kontynuować swoją gierkę, ignorancję. Udawać, że te godziny, to zdarzenie nic dla mnie nie znaczyły. Że nazywam się Edward Cullen i jestem pieprzoną gwiazdką tego liceum tylko dlatego, że jestem bogaty.
Pieprzę pieniądze! Pieprzę życie, jakie dają!
Jedna ochraniająca mnie tama rozsądku i nakazu postępowania puściła. To również było nieuniknione. Szkoda, że zrozumiałem to dopiero teraz. Lepiej późno niż później. Może. W każdym razie stało się coś nieodwracalnego. Coś, co wydrążyło małą dziurkę w całej konstrukcji. I będzie drążyć ją dalej, stopniowo, powoli, tak by woda zalewała mnie niemiłosiernie świadomie.
Na moje mógłbym się chociażby utopić.
Poszedłem za nią, odnajdując ją przy regale z twórczością Szekspira. Stała przodem do niego i patrzyła na coś oczarowana. Jej mała, blada rączka, którą często podziwiałem zbliżyła się do powierzchni mebla i przejechała opuszkami palców przez nieznaczną jej długość. Podszedłem bliżej rozumiejąc już, na co patrzyła.
Zdawała sobie sprawę, że stoję tuż za nią.
- „Śmierć, co wyssała miód twego tchnienia; wdzięków twoich zatrzeć nie zdołała jeszcze”***... – wyszeptała, dotykając z nabożną czcią wyrytych literek.
Wsłuchałem się w jej szept. Było to takie miłe dla ucha.
- Lubię ten fragment – odparła po kilku sekundach. Docierał do mnie zapach jej włosów. Stałem tak blisko. – Ciekawe, kto to napisał...
Och, doskonale wiedziałem. Pozostawała raczej kwestia czy wyjawić jej to, czy może lepiej nie. Nie niosło to niczego za sobą. Ucieszyłem się raczej, że również kocha akurat ten cytat.
Nie mam pojęcia, co mną kierowało rok temu, gdy go tu pisałem, a raczej wyryłem cyrklem. Tak zostało i nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Ja – powiedziałem wprost. Obróciła się do mnie gwałtownie, muskając końcówkami swoich długich ciemnych włosów moją szyję.
Na jej twarzy malowało się zdziwienie, połączone z cieniem pięknego uśmiechu.
- Nie spodziewałabym się. Czemu to zrobiłeś?
Było do przewidzenia, że na jedna odpowiedź jej nie wystarczy. Wzruszyłem ramionami.
- Może mi się nudziło, może też lubię ten fragment, może chciałem zostawić po sobie jakiś niewinny ślad, który przy odrobinie szczęścia skończy lepiej, niż ja... - dokładnie się mi przysłuchiwała. W jej oczach błyszczało coś na kształt zrozumienia.
Była doskonałym słuchaczem. Rozmówcą również, jeśli odnosiło się do niej z szacunkiem. Nie pojmowałem, jak można jej nie szanować? I jak wytrwałem w takim stanie?
Ta noc wszystko skomplikuje, bez wątpienia.
Chyba trzeba się najpierw zgubić, by potem odnaleźć.
Musiałem zatem odnaleźć mą zgubę.
Godziny mijały, deszcz nie ustępował, a ja miałem w głowie coraz większy mętlik. Nie byłem w stanie go poukładać i się o to nie starałem. Czas zrobi to za mnie. Taka jego rola, prawda? Najbardziej dziwiło mnie to, że wcale nie chcę, by ta noc dobiegła końca. Mogłem tu siedzieć, w szarych ścianach codzienności z moim cichym jak wiosenny wiatr aniołem.
Bałem się przyszłości. Bałem się ludzi. Bałem się, że coś pójdzie nie tak i zniszczę jedyną rzecz, na której mi zależy.
Przygotuj się Śpiąca Królewno... Już nic nie będzie takie samo... Wraz z opadłym, kolorowym liściem, opadniemy i my, by spróbować nie utopić się w kałuży...

*Barlow Gril – Mirror Tłumaczenie: „Lustereczko odzwierciedlenie na ścianie,Powodem odzwierciedlenia było to że zawsze mówiliście kim jestem,Znalazłam to i tak prosto nie stałam się idealna, Żałuję że wygraliście oceniając mnie, Żałuję że nie byliście ze mną”
** Fikcyjna planeta ukazana w "Małym Księciu"
*** Cytat z "Romea i Julii"

____
Pozdrawiam :*


Ostatnio zmieniony przez chochlica1 dnia Nie 12:24, 25 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Pon 23:08, 26 Paź 2009 Powrót do góry

Odważę się na stwierdzenie że to opowiadanie jest zabarwione klimatem Wide Awake i .. Perfect Wife , ale tłumaczę już dlaczego tak myślę i Broń Panie, nie chce tego dzieła kategoryzować czy coś podobnego, tylko po prostu podczas czytania dane fragmenty przywodziły mi na myśl inne powieści.

Nazywanie tego opowiadania "fajnym" , "uroczym" jest niedomówieniem, porusza bardzo poważną tematykę i autorka dobrze relacjonuje stan psychiczny postaci , zawsze pytają się ofiar gwałtów czy molestowania w własnym domu, dlaczego ofiary nie uciekały przed katami . Ta obezwładniająca bezsilność nie pozwala, własne przekonanie , że jest się nic nie wartym. Naprawdę przerażające. Uważam że porwałaś się na poważny temat i jak na aktualny stan rzeczy dobrze Ci idzie. Czytałam momentami z łzami w oczach.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lirru
Człowiek



Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z nieba spadłam:)

PostWysłany: Wto 10:25, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Szczerze mówiąc nigdy wcześniej bezpośrednio nie słyszałam o poróżach astralnych i na początku nie załapałam o co chodzi (myślałam że Edward jest na jakiś prochach albo wymyślił sobie Bellę na poprawienie humru :D ) Jednak po tych wszystkich komentarzach i wygooglowaniu cieszę się, że Bella jest prawdziwa :)

Kolejna szczerość z mojej strony to to, że zazwyczaj nie czytam tekstów w których jest dużo dramy. Są dla mnie zbyt przytłaczające... Jednak pomyślałam sobie, że czasami człowiekowi przydaje się odmiana i po pierwszym rozdziale czytałam dalej. I muszę (a raczej chcę) powiedzieć, że nie żałuję. Masz świetny styl i doskonale operujesz słownictwem. Emocje bohaterów były tak namacalne (i oczywiste i pięknie opisane Wink )że po prostu czułam je przez skórę. :)

Co do postaci, to przedstawiłaś je bardzo spójnie (?). Chodzi mi o to, że mimo tych emocji nimi targającychi ich wewnętrznych dylematów potrafiłam się w nich odnaleźć i naprawdę czułam, że takie charaktery można spotkać w życiu. Ich postępowanie jest właśnie takie jakie powinno być, a raczej jakie zwykle spotyka się w podobnych sytuacjach. (Chociaż trochę wkurzyła mnie ta ich obojętność, to że nie chcą się przeciwstawić, towiem, że ofiarom zawsze jest ciężko znaleźć w sobie siłę, by walczyć).

Coż mogę jeszcze powiedzieć (napisać)... Chyba tylko tyle, że swoim nietuzinkowym pomysłem i talentem zdobyłaś kolejną fankę :)
Postaram się zajrzeć też do innych Twoich tekstów, których jeszcze nie czytałam (niestety).
Tak się tylko zastanawiam, czy planujesz w tym opowiadaniu happy end? (Jeżeli nie, to wolałabym się na to przygotować psychicznie :D )

Pozdrawiam,
Li.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin