FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 LIAST [NZ] [+18] Rozdział 3 (30.01) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Miki
Zły wampir



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Nibylandia xD

PostWysłany: Wto 21:43, 19 Sty 2010 Powrót do góry

Dziękuję wszystkim za komentarze pod ostatnim rozdziałem i zapraszam na 2 część:)

„(...)przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu (...).”
/Julio Cortázar/

Po południu moje rodzeństwo wybyło z domu. Niech zgadnę. Alice... No tak, oczywiście. Byłam ciekawa, co ta dziewczyna ma w sobie, że stawiają ją na cholernym piedestale.
Zeszłam na dół do kuchni i nalałam sobie szklankę wody. Z ciekawości wyjrzałam przez okno.
Popołudniowe słońce próbowało przebić się przez zwały chmur. Był ostatni tydzień lata. W
Pxoenix oznaczało to opalanie się na plaży w ostatnich promieniach ciepłego słońca. A tu? Mogło oznaczać tylko jedno. Deszcz. Cholernie dużo deszczu. Pogoda jak w
październiku. Nawet w Phoenix jesienią jest cieplej, niż tu latem. Nagle zorientowałam
się, że w domu jest niemożliwie cicho. Dziwne. Nawet tato nie ogląda telewizji? Ze zmarszczonym czołem ruszyłam do salonu, ale okazał się pusty. Nie szukałam matki, bo gówno mnie obchodziła jej „skromna” osoba. Żałowałam, że samochody nie dotarły. Mogłam pożyczyć kluczyki od Jazza i skoczyć do tego równie nudnego Port Angeles. Cóż, przynajmniej mieli tam centrum handlowe. Wróciłam do pokoju i wyciągnęłam laptopa. No tak, ku***... Zapomniałam, że Internetu też tu nie ma. Dopóki nam nie podłączą. I co ja mam u diabła robić? Zrezygnowana usiadłam na łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę, będąc w głębokim zamyśleniu.
Wizja Port Angeles kusiła mnie coraz bardziej. Ale czym ja do cholery tam pojadę? Nad moją
głową zapaliła się czerwona lampka. Autobus! No tak, na tym zadupiu musi kursować cokolwiek.
Zresztą tato mówił coś przedtem... Zeskoczyłam z łóżka i gwałtownie otworzyłam drzwi
rozlatującej się szafy. Zbyt mocno. Drzwi wypadły z górnego zawiasu, zwisając ponuro.
Później się tym zajmę, pomyślałam, wyciągając bluzę z kapturem. Nie było mowy, żebym
wyszła na to bagno bez niej. Przecież w każdej chwili może jebnąć deszczem. Nie
zamykając zepsutych drzwi, chwyciłam mały plecak z łóżka i wrzuciłam do niego portfel. Ubierając się w biegu, ruszyłam do wyjścia. Na schodach spotkałam matkę.
- A ty gdzie się wybierasz? - zapytała tym zwyczajnym, ostrym tonem. To znaczy, zwyczajnym w stosunku do mnie. Nie zaszczycając jej spojrzeniem, powiedziałam:
- I tak cię to nie interesuje, więc na ch*** się pytasz?
I już mnie nie było. Wybiegłam, trzaskając drzwiami, przez chwilę żałując, że nie mogę zobaczyć jej twarzy. Ale chrzanić to. Zapewne jak wrócę, to dostanę opierdol, ale i tak będę miała to w dupie.
Lekkim truchtem przemierzyłam odległość od mojego domu do małego przystanku autobusowego.
Oddychając spokojnie, spojrzałam na rozkład jazdy, a następnie na zegarek.
- Świetnie. Za pół godziny coś jedzie, dobre i to – wymamrotałam do siebie, po czym opadłam na ławkę wkładając słuchawki mp3 do uszu. Ustawiłam muzykę na tyle cicho, by móc usłyszeć nadjeżdżający autobus. Około dziesięciu minut później, tuż przede mną z piskiem opon zahamował ogromny jeep.
- Hej, maleńka, podwieźć cię gdzieś? - Przez fotel pasażera przeginał się jakiś ciemnowłosy dupek, mający czelność nazwać mnie per „maleńka”.
- Nie – burknęłam, patrząc w bok.
- Czekasz na autobus?
- ch*j ci do tego. – Pokręciłam głową. ku***, chciałam dojechać do tego jebanego Port Angeles, a nie skopać dupę jakiemuś wieśniakowi już pierwszego dnia. Tatuś na pewno byłby ze mnie dumny, a matka? Wkurwiona do granic możliwości...Tak! Z zamyślenia o tym, jak fajnie byłoby
doprowadzić Renee do szewskiej pasji, wyrwał mnie głos nieznajomego, który właśnie wysiadał ze swojego samochodu.
- Nie przyjedzie.
- Co nie przyjedzie? – zapytałam, trochę zbita z tropu.
- Twój autobus do Port Angeles. To rozkład sprzed 4 lat. W tej chwili wszyscy w naszej wiosce mają samochody. – Uśmiechnął się do mnie szeroko. A ja zamarłam. Że co,
ku***? Cholera! Mogłabym siedzieć tu do zajebania, a ten autobus i tak by nie przyjechał. W
dodatku zrobiłam z siebie idiotkę przed gościem, który tak jak ja twierdził, że to wiocha.
Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem, a w środku cała dygotałam. Więc będę musiała wrócić do domu i kłócić się z matką o to, co powiedziałam dwadzieścia minut temu. Boże! Dlaczego mi to robisz?
- Jeżeli nadal chcesz gdzieś jechać, to mam miejsce. – Wskazał nieznajomy.
- Eeee... To chyba nie będzie konieczne. I tak bym nie miała czym wrócić – powiedziałam,
wzruszając ramionami i szykując się do odejścia.
- A jeżeli podam ci mój numer telefonu i obiecam, że przyjadę jak będziesz chciała? - zapytał, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Spojrzałam na niego czujnym okiem. Nie mógł być starszy ode mnie o więcej niż rok, pomimo sporej muskulatury i wysokiego wzrostu. Byłam pewna, że chodzi jeszcze do liceum, ale dlaczego tak zupełnie bezinteresownie chce mnie podwieźć?
- Dlaczego chcesz to zrobić? - zapytałam niby obojętnie. A on wybuchł głośnym śmiechem, patrząc na mnie z iskierkami w oczach.
- No gadaj ku***! - warknęłam.
- Spokojnie mała – wykrztusił.
- Nie nazywaj mnie tak. – Zmrużyłam oczy.
- Nie wiem, jak masz na imię – powiedział spokojnie.
- Powiem ci, jak ty mi powiesz, dlaczego tak bezinteresownie chcesz mnie podwieźć.
- No ok, nie martw się. Nie zamierzam cię wykorzystać, ani nie jestem seryjnym zabójcą. Jadę do Port Angeles i po drodze zobaczyłem ciebie. – Przyjrzał mi się uważnie. – Chyba widzę cię tu po raz pierwszy? – Przytaknęłam mu głową. Chłopak przymrużył lekko oczy, a już po chwili wrócił do mówienia.
- Normalnie uznałbym to za dobry żart, że wyczekujesz na autobus, który nigdy nie przyjedzie. – Skrzywiłam się lekko na swoją głupotę. Powinnam najpierw popatrzeć z którego roku jest rozkład, ale byłam zbyt podniecona, wizją spędzenia popołudnia poza domem.
- Ale jak ci powiedziałem, że na ten transport nie masz co czekać, to zrobiłaś się jakaś smutna, więc straciłem ochotę do żartów. Jadę do kumpla do Portu. – Skinął głową na samochód. – Więc jak, uspokoiłem cię na tyle, byś chciała jechać ze mną? - Ponownie błysnął rzędem białych zębów.
- Chyba tak – odpowiedziałam mu uśmiechem. ku***, w końcu ten koleś bezinteresownie chce mnie zabrać do miasta. - Ale dasz mi ten numer telefonu? - upewniłam się.
Roześmiał się głośno i przytaknął.
- A tak w ogóle, to miałaś mi się przedstawić. Nie chcę wozić nieznajomych. – Mrugnął do mnie i wyciągnął rękę. - Jestem Emmett Cullen. Dla przyjaciół, czyli teraz i dla ciebie, Emm.
Wyciągnęłam pewnie rękę i uścisnęłam jego dłoń, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie słyszałam to nazwisko. Miałam do nich średnią pamięć, chyba, że zainteresowała mnie dana osoba.
- Bella – wymamrotałam. -Bella Swan. – Oczy chłopaka zrobiły się wielkie jak spodki, gdy wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem.
- Coś nie tak? - zapytałam z niepokojem. Może jednak ten koleś był psychopatą?
- Masz brata? - spytał nagle, zbijając mnie tym z tropu.
- Tak – skinęłam głową.
- A jak ma na imię? - Najwyraźniej chciał się w czymś upewnić.
- Jasper. – Wyciągnęłam rękę z jego dłoni, bym w razie czego mogła zacząć uciekać.
Chłopak w odpowiedzi wybałuszył oczy jeszcze bardziej, po czym szepnął:
- Niemożliwe ku***...
- Co jest niemożliwe?
- W ogóle nie jesteście do siebie podobni, a jesteś jego bliźniaczką – prychnął.
- Znasz mojego brata? - zapytałam zaskoczona.
- No jasne! Myślisz, że ta sierota wytrzymałaby całe wakacje w Forks, bez czyjejś asekuracji?
Cholera! Ten koleś naprawdę dobrze znał mojego brata.
- Nie sądzę. – Pokręciłam głową, zaciskając usta. Spojrzeliśmy na siebie i roześmialiśmy się w tym samym momencie.
- Kurdę, Bella, ładuj dupę do samochodu! Trzeba było tak od razu! – wykrzykiwał, wsiadając do auta. Otworzyłam drzwiczki od strony pasażera i wskoczyłam na miejsce, zatrzaskując je z hukiem. Emmett spojrzał na mnie z uznaniem.
- Za ch*** nie powiedziałbym, że ty i on to bliźniaki – zaśmiał się głośno, odpalając samochód. - Do Rosalie też nie jesteś podobna – dodał z zastanowieniem.
- Dzięki Bogu! – westchnęłam. – Więc też ją znasz? – zapytałam, sięgając po jego telefon.
- Tak, znam Rose od trzech lat, tak jak i twojego brata, a czemu ciebie nigdy tu nie widziałem? I co tak właściwie robisz z moim telefonem? – zapytał, nie spuszczając oczu z drogi. A ja przypomniałam sobie, że przecież niejaki Emmett kochał się w mojej siostrze. To pewnie on.
Spojrzałam na niego, mając nadzieję, że nie będzie kontynuował tematu mojego rodzeństwa.
- Wpisuję swój numer i puszczę sobie sygnał, żeby mieć twój. – Uśmiechnęłam się szeroko. -
Nie uciekniesz mi Emmecie Cullen. – Przygryzłam dolną wargę, a on ponownie się roześmiał.
- Więc odpowiesz na moje pytanie?
- Aaa... Nie przepadam za takimi deszczowymi, nudnymi miejscami. Jak dla mnie jest tu za zimno i zbyt nieciekawie – odpowiedziałam.
- Gwarantuję ci Bello, od tej chwili, ani przez sekundę nie będzie ci się nudzić i niech mnie piorun jebnie, jak kłamię – dokończył uroczyście, a ja zachichotałam. Po dwudziestu minutach jazdy z Emmettem, łzy ciekły mi po policzkach. ku***! Ten chłopak nie kłamał, kiedy mówił, że z nim nie będę się nudzić. Był zabawny i zgrywał się na durnia, ale przy tym wszystkim był inteligentny i no cóż, całkiem przystojny. Chwilę nabijaliśmy się z Jazza. Jednak poza nim nie poruszaliśmy tematu Rose. Ja nie pytałam o jego rodzinę, bo jakoś nie wypadało. Czułam się cholernie dziwnie. Pierwszy raz nie miałam ochoty wpychać nosa w nie swoje sprawy.

***

Emmett zaparkował pod centrum handlowym w Port Angeles.
- Jesteś pewna, że nie chcesz ze mną odwiedzić mojego kumpla? - Upewnił się po raz setny, gdy pokręciłam głową z uśmiechem.
- Może innym razem – powiedziałam, dostrzegając jego zagubione spojrzenie. Natychmiast jego twarz rozświetliła się.
- Ok, to zobaczymy się jak zadzwonisz. – Przyłożył palec wskazujący do ucha, a mały do ust, co miało przypominać słuchawkę, a ja skinęłam głową i obracając się weszłam do całkiem
obszernego centrum handlowego. Spędziłam tam ponad dwie godziny. Najwięcej czasu zajął mi jednak sklep sportowy. W myślach robiłam listę, co będę musiała kupić na nadchodzący rok szkolny.
Kiedy już znudziło mnie buszowanie po sklepach, postanowiłam iść coś zjeść. Ze względu na to, że wszystkie lokale w centrum były zajęte, opuściłam budynek i ruszyłam w kierunku Mc Donalda.
Jego żółty szyld świecił ponad wszystkie budynki. Po około piętnastu minutach byłam na miejscu i zamawiałam żarcie. Uwielbiałam smak frytek z Mc'a.
Kiedy najadłam się, chwyciłam resztkę swojej coli i wyszłam z lokalu. Słońce, które przedtem próbowało przebić się przez chmury, teraz znikło. Powoli zapadał zmierzch. Postanowiłam podejść pod centrum handlowe i stamtąd zadzwonić do Emmetta, by w razie czego, wejść na chwilę do środka. Coś skapnęło mi na nos. Zdezorientowana, podniosłam głowę. Drobna mżawka leciała z nieba.
- A było tak dobrze – wyjęczałam, naciągając kaptur na głowę.
Deszcz przegonił większość przechodniów, tylko pojedyncze jednostki przemykały szybko pod parasolami, by zdążyć do domu, zanim rozleje się na dobre. Minęłam ciemną uliczkę, wyrzucając opakowanie po piciu i wtedy moją uwagę przykuły głosy dobiegające z ulicy.
- I co teraz, gówniarzu? Dalej będziesz fikał?
- Pierdol się. – Po tych słowach, usłyszałam jęk i zwariowany śmiech.
Cofnęłam się dwa kroki i powoli wysunęłam głowę, by sprawdzić, co się dzieje, a jednocześnie dbając o to, by nikt mnie nie zauważył. Było ich trzech. Dostrzegłam zarysy sylwetek dwóch mężczyzn i jakiegoś dzieciaka. Jeden z nich stał przed nim, a drugi za nim trzymając go za ręce. Ta scena dziwnie przypomniała mi, o sytuacji sprzed dwóch tygodni. Miałam ochotę podejść tam i oddać tym skurwielom za to, co mi zrobili, ale przecież to nie byli oni...
Miałam zamiar odejść, gdy zobaczyłam jak ten z przodu uderza chłopca z pięści w twarz. Coś we mnie pękło. Nie byłam do końca pewna, co. Może myśl, że komuś dzieje się krzywda, tak jak i mi się działa i bardzo możliwe, że ktoś wtedy przechodził obok nas i nie pomógł mi. Nie powinnam przechodzić obojętnie wobec zła. W dodatku ten chłopak nie może się obronić, bo jest przetrzymywany przez oprycha z tyłu, a może wcale nie umie się bronić? Tak to może by się wyrywał. Myśli spływały do mojej głowy jak deszcz, który właśnie zaczął padać, spływając ulicami.
Ściągnęłam szelki plecaka, by nie przeszkadzał mi i cicho podeszłam przy ścianie. Było tak ciemno, że nie sposób było mnie dostrzec. Tamci dalej okładali chłopaka. Wyskoczyłam z cienia i szybko kopnęłam mężczyznę, przytrzymującego młodego, w bok. Odsunął się, lekko puszczając nadgarstki chłopaka. Kątem oka zobaczyłam, jak uwolniony dzieciak napiera na mężczyznę przed nim. Doszłam do wniosku, że poradzi sobie, więc zajęłam się gościem przede mną. Oczy przyzwyczaiły mi się do ciemności, więc z łatwością dostrzegłam, że był to czarnoskóry facet z ciemnymi dredami i miał około dwudziestu lat.
Stał przede mną, lekko pochylony, jakby szykował się do skoku. Zmrużyłam oczy, by skupić się na jego ruchach. Obok nas rozgorzała walka. Dzieciak nie dawał za wygraną. Zobaczyłam, jak murzyn przede mną spogląda w bok na swojego towarzysza i wtedy wykorzystałam okazję. Z całej siły wystrzeliłam, kopiąc go w brzuch. Z jego gardła wydobył się głuchy jęk. Podskoczyłam bliżej i pozostając w ciągłym ruchu, okładałam mężczyznę pięściami po twarzy i brzuchu. Robiłam to tak, by bolało, ale by nie spowodować gorszych obrażeń. Dziesięć lat treningu nie poszło na marne. Umiałam to robić perfekcyjnie. Kiedy mężczyzna bezsilnie opadł przede mną i uniósł ręce do góry w geście, że się poddaje, postanowiłam mu nie ufać, gdyż ostatnim razem, prawie kosztowało mnie to życie.
Posłałam mu silnego kopniaka w brzuch, a on zwinął się w kłębek. Powoli podbiegłam do dzieciaka i tego drugiego. Nie skończyli się szamotać, więc chwyciłam się rurki od schodków pożarowych i wykonując salto, wskoczyłam między walczących. Dostrzegłam zdziwienie i uznanie w oczach jasnoskórego mężczyzny.
Uśmiechnęłam się uroczo i przywaliłam mu z pięści w nos. Jednak tym razem, starałam się nie wgnieść jej. Mężczyzna złapał się za bolące miejsce, a ja dokończyłam dzieła. Opadł pod ścianą jęcząc głośno, jak jego towarzysz.
- Następnym razem znajdźcie równego sobie – powiedziałam głośno, tak by mnie usłyszeli.
Mój oddech był lekko przyspieszony, gdy przenosiłam wzrok na dzieciaka by sprawdzić czy nic mu nie jest. Ku mojemu zdziwieniu, wcale nie okazał się być dzieciakiem. A chłopakiem na oko w moim wieku. Dostrzegłam zarys jego rąk złożonych na piersi. Wpatrywał się we mnie ze wściekłym błyskiem w zielonych oczach. Nie trudno było nie zauważyć tego koloru. Jarzyły się takim blaskiem, że byłam pewna, iż ten chłopak ma soczewki.
- Co to, ku***, miało być? Karate Kid? – zapytał, dysząc ciężko.
Co za bezczelny skurwysyn. Prychnęłam i odwróciłam się odchodząc.
- Gdzie ty idziesz?!
- Jak najdalej od ciebie! - rzuciłam przez ramię. Minęłam czarnoskórego mężczyznę i znajdowałam się już u wylotu alejki, gdy usłyszałam za sobą kroki.
- Poczekaj! - Obróciłam się i popatrzyłam na chłopaka. Światło ulicznej latarni oświetliło jego
twarz. Cholera! Był przystojny, nawet bardzo, co nie zmienia faktu, że jest popierdolonym i
niewdzięcznym sukinsynem. Patrzył na mnie z zainteresowaniem. Z jego ust ciekła stróżka krwi, miał lekko zdarty policzek i podpuchnięte lewe oko. Mimo to, nie ujmowało mu to w urodzie nic a nic. Miał mokre, kasztanowe, bardzo seksownie ułożone włosy. Bello, ku***,
przestań, zganiłam samą siebie.
- Dlaczego mi pomogłaś? – zapytał, już spokojnym, melodyjnym głosem.
- A co, wolałeś, żebym zostawiła cię na pastwę tych skurwieli? - odparłam wkurzona.
- Poradziłbym sobie – burknął, a ja wzruszyłam ramionami.
- Taaaa jaaaasne – odpowiedziałam, obracając się do niego plecami.
- Można wiedzieć, gdzie idziesz? - Za moimi plecami rozbrzmiało kolejne pytanie.
Ponownie obróciłam się i uniosłam brew.
- Zadzwonię po podwózkę i jadę do domu. – ku***, nie wiem, czemu mu to powiedziałam. Szczerze, powinno go to ch*j wielki interesować.
- Gdzie mieszkasz? - Zadał kolejne pytanie, a ja nie mając zamiaru odpowiadać, odwróciłam się i ruszyłam w kierunku, do którego zmierzałam. Deszcz rozpadał się na dobre. Byłam cała mokra i szczerze powiedziawszy, wk***iało mnie to. Idąc, słyszałam za sobą kroki. Nagle, gwałtownie się zatrzymałam i obróciłam w jego stronę. Dzieliło nas tylko parę centymetrów.
- Zamierzasz mnie śledzić, palancie? - zapytałam wściekła.
- Zamierzasz mi powiedzieć, gdzie mieszkasz? - Kąciki jego ust uniosły się w niewinnym uśmiechu.
- Nic ci do tego. – Piorunowałam go wzrokiem.
- Daj spokój, mogę cię podwieźć. Mam samochód koło centrum handlowego.
- Wiesz co? Wsadź sobie w dupę ten samochód – powiedziałam.
- To będzie raczej trudne – zaśmiał się.
- Jak chcesz, to ci pomogę. – Posłałam mu diabelski uśmiech.
- Jaki ty właściwie masz problem? – zapytał, gdy znowu zaczęłam iść. Po kilku sekundach zrównał się ze mną.
- Zastanówmy się? – powiedziałam. – Uratowałam twoją dupę przed jakimiś skurwysynami, a jedyne, co usłyszałam to nie było dziękuję, tylko:
- Co to, ku***, było? Karate Kid? – zacytowałam, przedrzeźniając go.
- Ja pierdolę, sorry – westchnął z irytacją w głosie. – Wy, dziewczyny, jesteście takie delikatne – dodał po chwili namysłu.
- Jak chcesz, to zaraz ci pokażę, jak mało delikatna potrafię być – warknęłam, a on zachichotał cicho.
- Już widziałem i było to imponujące – uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja miałam wrażenie, że serce mi zaczęło szybciej bić. Kurdę, Bello!
- Zaraz mogę pokazać ci jeszcze raz, jak się ode mnie nie odpierdolisz – powiedziałam.
- Spróbuj tylko. – Uniósł brew i wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Pierdol się. Nie po to ratowałam twoją dupę, żeby teraz ją skopać. – Pokręciłam głową i zaczęłam szukać w plecaku swojej komórki. Wreszcie ją znalazłam i odszukałam numer Emmetta i przyłożyłam telefon do ucha. Po trzecim sygnale usłyszałam roześmiany głos chłopaka.
- No cześć piękna, co jest? Skończyłaś zakupy?
- Tak...- Nie dokończyłam, bo ktoś brutalnie wyrwał mi komórkę z ręki z cichym
warknięciem, z którego zrozumiałam coś w stylu „Dawaj ten pierdolony telefon”.
Spojrzałam w bok.
- Co ty, ku***, robisz? - zapytałam chłopaka, który właśnie rozłączył mnie z Emmettem.
- Mówiłem ci, że cię podwiozę, tylko powiedz gdzie mieszkasz – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.
- Oddaj mi telefon. – W tej chwili, nie miałam ochoty na nic tak bardzo, jak na to, by kopnąć tego gnoja tak mocno w dupę, żeby oczy wyszły mu z orbit.
- Oddam ci w samochodzie, przynajmniej tak ci mogę podziękować za to, co zrobiłaś.
- Chcę mój telefon! – wrzasnęłam. – I nigdzie z tobą nie jadę, nawet nie znam twojego imienia!
- To jednak nie zniechęciło cię, gdy mi pomagałaś. – Uśmiechnął się szeroko. - Poza tym, ja twojego też nie znam. – Wzruszył ramionami.
- Posłuchaj, ty mi oddasz telefon, a ja sobie pójdę i już nigdy więcej się nie zobaczymy. Co ty na to?
Pokręcił głową.
- ku***! Dobra, zawieź mnie jak najszybciej do tego pojebanego Forks i nigdy więcej nie chcę oglądać twojej gęby!
- Musisz jednak przyznać, że to całkiem przystojna gęba – zaśmiał się, a ja popatrzyłam się na niego jak na idiotę. Wzruszył ramionami, po czym dodał:
- Moja dziewczyna tak twierdzi.
- Masz dziewczynę? - zapytałam z niedowierzaniem, chociaż byłam głupia, jeżeli chociaż przez chwilę pomyślałam, że jej nie ma. Ktoś z taką urodą, żeby był nie wiem jakim dupkiem, zawsze znajdzie dziewczynę.
- A co? – zapytał, spoglądając na mnie spod rzęs.
- Jestem ciekawa, co by powiedziała na fakt, że uganiasz się za jakąś dziewczyną po mieście i o niczym tak nie marzysz jak odwieźć ją do domu. – Spojrzałam na niego, przeczesując dłonią mokre włosy.
- Nic nie powie, bo się nie dowie. – Mrugnął do mnie. – I tak dla jasności, nie uganiam się za tobą. Tylko w twoich snach złotko. Chcę ci wyświadczyć przysługę, bo nie lubię mieć długu wobec obcych. – Wzruszył ramionami i wsadził MÓJ telefon do tylnej kieszeni swoich spodni.
- Boże! Dlaczego faceci to takie świnie? - zapytałam cicho. W odpowiedzi zachichotał cicho.
- To gdzie ten twój samochód? - zapytałam obojętnie. Gdy znaleźliśmy się na parkingu przed
centrum.
- Tam - Wskazał boczną ścianę budynku, więc ruszyłam, nie mając innego wyjścia. Ten kretyn miał mój telefon. Zauważyłam, że przystanął przy srebrnym Volvo. Niezła bryka, chociaż nijak ma się do mojego Audi TT, pomyślałam w duchu. Otworzył mi drzwi od strony pasażera z przebiegłym uśmiechem.
- Przecież ci nie ucieknę. – Spojrzałam na niego zdziwiona i wsiadłam do środka, a on zatrzasnął za mną drzwi. Po chwili, zajął swoje miejsce za kierownicą.
- Jestem w twoim samochodzie, więc możesz mi oddać telefon? – zapytałam, starając przybrać w miarę neutralny ton.
- Zaraz – odpowiedział, odpalając silnik. Zobaczyłam, że przyciska jakiś guzik po swojej
stronie, a drzwi w całym samochodzie automatycznie się zamknęły.
- Pogięło cię już całkiem? Przecież powiedziałam, że nie ucieknę! - No okej, trochę spanikowałam.
- Wolę się upewnić. – Pokręcił głową i wyjechał z parkingu, rzucając mi na kolana telefon.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię. – Popatrzył na mnie z lekką... pogardą? Tak...Chyba tak...
- Nie boję się – wymamrotałam, po czym włączyłam telefon i napisałam sms'a do Emmetta, że nic mi nie jest i wracam do domu z tatą. Nie wiedziałam, czy mi uwierzy czy nie, ale mimo wszystko wolałam się usprawiedliwić.
- Mam na imię... - Zaczął mój kierowca, ale mu przerwałam wyciągając w jego stronę rozprostowaną dłoń.
- Nie chcę, ku***, wiedzieć jak masz na imię, jasne? Odstaw mnie tylko bezpiecznie do domu, a będziemy kwita. Potem naprawdę nie chcę już dłużej oglądać twojego ryja. - Spojrzałam na niego kątem oka. Wpatrywał się w ulicę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po chwili kącik jego ust uniósł się w niezrozumiałym uśmiechu.
- Okej, jak chcesz. – Oderwał jedną dłoń od kierownicy i podkręcił muzykę. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Ciepło, które wiało z klimatyzacji sprawiło, że byłam prawie sucha i zrobiło mi się przyjemnie.
- Jak długo mieszkasz w Forks? - zapytał nagle. Miałam przymknięte oczy, bo nagle zrobiłam się senna. W samochodzie przyjemnie pachniało mieszanką męskich perfum i skórą.
- Właściwie, to od dzisiaj – odpowiedziałam automatycznie, nie otwierając oczu. Widok tego
chłopaka i jego pewnej siebie miny, przyciągał mnie do siebie i jednocześnie denerwował. Jego głos uspokajał mnie, więc zdecydowałam się nie otwierać oczu.
- A ty, gdzie mieszkasz? – zapytałam, by móc słyszeć jego głos.
- Zdaje się, że nie chciałaś nic o mnie wiedzieć. – W jego tonie brzmiały obojętne nutki.
- A tak, racja... - Skinęłam głową.
- Powiesz mi, jak masz na imię? - zadał kolejne pytanie.
- Bella – wymamrotałam, po czym ziewnęłam przeciągle.
- Ładnie, to jakiś skrót?
- Od Isabella. – Skrzywiłam się.
- Nie lubisz swojego pełnego imienia?
- Nie – odpowiedziałam krótko.
- Więc, Bello, jesteśmy w Forks. Podasz mi dokładny adres, czy mam cię wysadzić gdziekolwiek? - zapytał.
- Czterdziesta czwarta aleja, numer domu to piętnaście. –Moje imię w jego ustach brzmiało bardzo ładnie, jednak nadal uważam, że to dupek. Dzisiejszy dzień był szczególnie dziwny.
Najpierw trafiłam na Emmetta, który był naprawdę miłym i życzliwym chłopakiem i w drodze do Port Angeles świetnie się z nim bawiłam. Z powrotem było gorzej. Trafiłam na
nastoletniego, niewdzięcznego, skurwysyna, który zmusił mnie do przejażdżki, bo coś sobie uroił.
Wracając do Forks czułam się dziwnie. Z jednej strony byłam wściekła na tego kretyna za
kierownicą i fakt, jak mnie traktuje, a z drugiej czułam się bezpiecznie w jego samochodzie.
- Jesteśmy. – Z zamyślenia wyrwał mnie jego rozbawiony głos. Miałam ochotę zapytać, co go tak śmieszy, ale zrezygnowałam i odparłam:
- Okej.
Zabrałam swoje rzeczy i chwyciłam klamkę. Z uśmiechem odblokował drzwi, a ja
wysiadłam.
- A dziękuję? – zapytał, patrząc na mnie z błyskiem w oczach i łobuzerskim uśmiechem.
Wykrzywiłam się do niego i cicho powiedziałam:
- Pierdol się.
Trzasnęłam drzwiami, tuż przed jego nosem i obróciłam w kierunku domu. Po chwili usłyszałam jak rusza z piskiem opon.
Weszłam do domu. Rosalie siedziała na kanapie i oglądała telewizor.
- Gdzie tato? - zapytałam.
- Na posterunku jeszcze – odpowiedziała. – A mama poszła do Newtonów – dodała po chwili.
- Ona to mnie akurat nie interesuje. – Wywróciłam oczami, a Rosalie wzruszyła ramionami,
przeskakując na inny kanał. Usłyszałam kroki na schodach i zobaczyłam Jaspera. Kiwnęłam do niego z uśmiechem, a on wpatrywał się we mnie z szokowaną miną.
- Co jest? – zapytałam, bo miałam wrażenie, że mój brat zobaczył ducha.
- Czy ty właśnie wysiadłaś z auta Edwarda Cullena? - zapytał cicho.
- Co?! – zawołałyśmy równocześnie z Rosalie.
- Patrzyłem przez okno i zastanawiałem się, gdzie jesteś, kiedy zobaczyłem jak Edward podjeżdża pod dom, a od strony pasażera wysiadasz ty – wytłumaczył mi.
- ku***, Jasper, wiem, co zrobiłam kilka minut temu, ale czy możesz powtórzyć to nazwisko?
- Jesteś pewien, że to auto Edwarda? - zapytała moja siostra.
- Rosalie, przecież poznaję auto mojego kumpla. Srebrne Volvo... - urwał i spojrzał na mnie. Jestem pewna, że byłam blada jak ściana.
- Bella? Wszystko w porządku? - zapytał mój brat z troską.
- Edward Cullen? - Mój głos był cichy i spanikowany.
- Tak. – Mój brat skinął głową.
Wbiegłam na schody i mijając go usłyszałam jeszcze, jak Rosalie mówi:
- Ona z dnia na dzień jest coraz gorsza.
Wpadłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko.
Edward Cullen! Huczało mi w głowie. Pieprzony Edward Cullen, brat Emmetta i tej boskiej Alice.
To znaczyło, że bez wątpienia będę musiała oglądać jego twarz codziennie. Bo on też tu mieszka i chodzi do tego samego liceum. ku***, tylko mnie to mogło spotkać!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 22:07, 19 Sty 2010 Powrót do góry

cóż... calkiem zabawny rozdział, szczegolnie, jeśli chodzi o dialogi... niekoniecznie o ich jakoś literacką... wręcz przeciwnie... literacko zabiłaś mnie na całej linii (a musisz wiedzieć, że klnę czasami lepiej niż ojciec-marynarz mojego byłego)...
opanuj trochę język Belli, bo część osób nam się całkiem obrzydzi całością i potracisz czytelników... to tak dla twojego dobra...

co do Emmetta - uwielbiam faceta w każdym ffie i raczej nie przestane, to włąściwie najbardziej lubiana postać... jakimś cudem Edward mi kompletnie obrzydł... bo był... jakiś lalusiowato arogancki... jakiś taki fuj...

czytać będę dalej, pomimo moich, chyba uzasadnionych, zastrzeżeń...

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Śro 12:33, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Przeczytałam wszystko i jakoś tak zbrakło mi czasu na pozostawienie komentarza po pierwszym rozdziale, więc teraz nadrabiam.

Na początek wykreowałaś nie powtarzalne postacie, Bella i Jasper bliźniakami, tego jeszcze nie było;D Ros wredną blondyną niemal standard, Charlie dobrym ojcem. . .rzadko chyba spotykane i Renee jako ta zła hmm. . . chyba pierwszy raz się z tym spotykam. Idąc za ciosem Emm jako słodziak - częste i lubiane no i Edward dupek, który nie darzy sympatią naszej Belli. No właśnie Bella jako silna, niezależna i niegrzeczna dziewczyna - coraz częściej spotykane i prze ze mnie lubiane. Ta dynamiczna mieszanka daje nam coś co wydaje się mieć świetlaną przyszłość, chyba nie ma szans na to że w Twoim ff dostrzegnie się inne. Mi się podoba, co prawda trochę rażąca jest ilość przekleństw, rozumiem że w ten sposób zaznaczasz buntowniczy charakter Belli no ale czasami mogłaby się trochę opanować...


Masz fajny styl pisania, czyta się szybko i przyjemnie, głowę pełną pomysłów chyba też masz tak więc będę czytać następne rozdziały.
Tak więc weny, czasu, chęci i motywacji w tworzeniu.
Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Enko_
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:46, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Jedziemy z koksem, kora!
1. Pomysł.
Jest. Przyznaje, że fabuła jest dość wciągająca, na pewno inna niż wszystko to co dotychczas przeczytałam. Zobaczymy co zrobisz z tym dalej.
2. Postacie.
Są i to w bardzo innych odsłonach - zdecydowanie na plus. Bella wydaje mnie się być ZBYT agresywna, o wiele ZBYT. I to ona najbardziej mnie drażni w całym ficku. Okhe, rozumiem że jest buntownicza, to jej natura, blablabla... Ale ludzie, nie popadajmy z skrajności xD
3. Styl.
Leży i stara się siorbnąć wodę z kałuży. Mnie akurat bardzo zmęczył przez te 2,5 rozdziału.
Cóż, zobaczymy co będzie dalej.
Weny ^^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Śro 20:34, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Muszę powiedzieć, że czekałam na kolejny rozdział i bardzo byłam ciekawa jak to będzie.
Okazało się całkiem zabawanie, dialogi mnie śmieszyły, naprawdę.
Wciąż nie potrafię jednek przyzwyczaić się do języka Belli, wydaje mi się, że w tym rozdziale już troszkę z tym przesadziłaś, co dość odciąga od tekstu.
Super przedstawiłaś postać Emmetta - zabawny, tajemniczy misiek ;D
Co do Edwarda - wydał mi się lalusiowatym i jakimś psychicznym typem, heh.
Bella oczywiście, pomimo słownictwa, odważna, waleczna, twarda dziewczyna - na plus.
Jeszcze chciałam dodać, że ogólnie zarys tekstu i sam tekst jest dobry, ale w niektórych momentach przeskakuje do drugiej linijki, co wybija z rytmu, także zwróć na to uwagę następnym razem.

Czekam na cz. 3 Wink

Pozdrawiam, los.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Miki
Zły wampir



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Nibylandia xD

PostWysłany: Nie 0:03, 31 Sty 2010 Powrót do góry

Zapraszam na 3 rozdział. Widziany oczami Edwarda. Trudno było mi napisać ten rozdział,bo nie lubię pisać z męskiego punktu widzenia.


Napisała:Miki
Beta:Hollyblack

„Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem,
zbyt mądrze piękna, stąd istnym jest głazem.”
/William Shakespeare/

EPOV.
Pojechałem do Port Angeles, by oderwać się od pieprzonej rzeczywistości. Od mojej dziewczyny, która nie wie kiedy należy milczeć. Cały czas gada i gada... Bywa tak, że mam ochotę strzelić jej w mordę albo wrzasnąć, by chociaż na chwilę się zamknęła. Nie wiem właściwie, dlaczego zacząłem z nią chodzić? Fakt, była jedną z lepszych lasek w szkole i ja też jej się podobałem. Poza tym łóżko to jedyne miejsce, w którym lubię ją słuchać. Wtedy zazwyczaj powtarza moje imię, przerywając je głośnymi jęknięciami. Taaak... To zdecydowanie jedyne miejsce w którym lubię z nią przebywać.
Bez zbędnych słów po prostu się pieprzymy. Musiałem się też wyrwać od mojej siostry, do której przychodziła Rosalie z Jasperem. Lubiłem tego gościa ale wiedziałem też, że chce zostać chociaż przez chwilę z moją siostrzyczką. Emmett? Cholera wie, gdzie on jest! Pewnie nawet nie ma pojęcia o tym, że Rose miała dzisiaj przyjść, bo z pewnością zostałby w domu. Dupek... Zawsze tak cholernie pewny siebie, nie potrafi wydukać słowa przy tej blond seksbombie. W mojej kieszeni ponownie rozdzwonił się telefon. Wyjąłem go i spojrzałem na wyświetlacz, który jaśniał zdjęciem mojej dziewczyny, a grube czarne litery migały: JESSICA. Nie chciałem z nią rozmawiać, więc rozłączyłem nas i wyłączając telefon z powrotem schowałem go do kieszeni.
- Nie chowaj, przyda nam się – usłyszałem głos za sobą i spojrzałem na dwójkę mężczyzn. Jeden z nich był wysokim i czarnoskórym mężczyzną z dredami i ciemnymi oczami, jak u diabła. Wpatrywał się we mnie z chciwym uśmieszkiem. Drugi miał jasną karnację i krótko przystrzyżone blond włosy. Jego mina wyrażała lekkie znudzenie, ale jego niebieskie oczy wyrażały pragnienie.
- Spierdalajcie – powiedziałem i obróciłem się by odejść w swoją stronę. Nim się spostrzegłem, zostałem schwytany i zaciągnięty w ciemną uliczkę, gdzie blondyn przywalił mi po twarzy, a później w brzuch. Zgiąłem się z bólu, a oprawca wyjął telefon z mojej kieszeni i z szerokim uśmiechem wsadził go sobie do kieszeni w kurtce.
- James, przyładuj mu jeszcze raz i spadamy – usłyszałem za sobą i spojrzałem w oczy blondyna. Drobna mżawka, która padała jeszcze chwilę temu, przeszła w nabierający na sile deszcz.
- I co, gówniarzu? Dalej będziesz fikał? - James nachylił się do mnie.
- Pieprz się – powiedziałem głośno, a chwilę później jego pięść ponownie wylądowała na mojej twarzy, a następnie na brzuchu. Jęknąłem, bo uderzenie sprawiło, że zabrakło mi tchu. Próbowałem się wyrwać, ale na próżno. Murzyn za mną trzymał mnie mocno. Nagle, nie wiadomo skąd, moje ręce poczuły wolność. Nie tracąc czasu i nie zwracając uwagi jak to się stało, natarłem na mężczyznę przede mną, który zdziwiony wpatrywał się na coś za moimi plecami. Po chwili zaczął się bronić, gdy moje pięści atakowały jego ciało. Kiedy miałem zadać ostateczny cios, usłyszałem za sobą huk i głośny jęk. Lekko przekręciłem głowę, ale niczego nie dostrzegłem, za to przed mną wylądowała dziewczyna. Bez wątpienia była to dziewczyna. Miała zgrabną figurę i długie ciemne, kręcone włosy, opadające na
plecy, a raczej plecak, który miała założony. Patrzyłem jak posłała pięść ku James'owi, a kiedy mężczyzna upadł na ziemię, z aksamitnym, lekko zdyszanym i zachrypniętym głosem powiedziała:
- Następnym razem znajdźcie równego sobie. – Założyłem ręce na piersi, a ona powoli obróciła się i spojrzała na mnie. W ciemnej uliczce nie potrafiłem dostrzec jej twarzy. Zasłaniały ją ciemności i włosy, które deszcz przykleił do jej twarzy. Miała ciemne oczy i mogłem tylko zgadywać, że są brązowe lub czarne. Pewność siebie, z jaką na mnie patrzyła zbiła mnie z tropu. Chciałem zażartować, więc udając zdenerwowanego zapytałem:
- Co to miało być, Karate Kid?
Usłyszałem jak prychnęła cicho, po czym obróciła się i zaczęła odchodzić bez słowa.
- Gdzie ty idziesz?! - krzyknąłem za nią, a w między czasie wyciągnąłem telefon z kieszeni kurtki blondyna.
- Jak najdalej od ciebie! - odpowiedziała. Ja pierdolę! Chciałem zażartować, a ta dziewucha się obraziła. Przeczesałem włosy palcami i ruszyłem za nią. Była już u wylotu alejki, gdy
zdecydowałem się ponownie ją zatrzymać:
- Poczekaj! - Ku mojemu zdziwieniu przystanęła i obróciła się, spoglądając na mnie ze wściekłością.
O mój Boże! Była piękna. Miała ciemne oczy, ale nie czarne czy brązowe. One były czekoladowe. Twarz miała w strupach, ale z pewnością nie były to owoce dzisiejszej bijatyki. Doszedłem do wniosku, że musiała bić się wcześniej, dużo wcześniej. Usta wykrzywione w lekkim grymasie, aż prosiły się o pocałunek. Dolna warga była wyraźnie większa niż górna, co nadawało jej ponętności. Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. A ona patrzyła na mnie, unosząc prawą brew, jakby na coś czekała.
- Dlaczego mi pomogłaś? - Nadałem głosowi spokojne nutki, by znowu jej nie zdenerwować. Chciałem wiedzieć. Musiałem wiedzieć, dlaczego to zrobiła. Nie udało się. Odszczeknęła mi się wyraźnie zła.
- A co, wolałeś żebym zostawiła cię na pastwę tych skurwieli? - Jej niemiły ton zirytował mnie. Nie widziałem sensu, by w dalszym ciągu być uprzejmym, więc burknąłem:
- Poradziłbym sobie.
- Taaaa jaaaaasne – zadrwiła ze mnie i obróciła się. Co ku***? Nikt nie odwraca się do Edwarda Cullena plecami! Oj, dziewczyno, nie wiesz, co robisz, pomyślałem.
- Można wiedzieć, gdzie idziesz? – zapytałem, bo mimo wszystko nadal byłem dżentelmenem i powinienem jej jakoś się odwdzięczyć za pomoc. Ale jeżeli spotkamy się kiedykolwiek, a nasze rachunki będą wyrównane, biedna będziesz, myślałem sobie, patrząc na nią.
- Zadzwonię po podwózkę i jadę do domu – Zaraz po tych słowach skrzywiła się, jakby popełniła ogromny błąd, mówiąc mi o tym.
- Gdzie mieszkasz? - Nie odpowiedziała. Zaczęła iść przed siebie, a ja za nią. Po raz drugi odwróciła się do mnie plecami. Kolejny minus. Postanowiłem ją śledzić. Nagle zatrzymała się
gwałtownie, dzieliło ją ode mnie kilkanaście centymetrów, bo zamyślony nie zauważyłem, jak przystanęła.
- Zamierzasz mnie śledzić, palancie? - Była wściekła i nazwała mnie palantem. Kolejny minus. Wątpiłem, czy ta dziewczyna dostanie kiedykolwiek ode mnie jakiegoś plusa. No, może za wygląd, bo bez wątpienia była gorącą sztuką, dopóki nie otworzyła ust. Wtedy jej urok znikał pod zgorzkniałą i wkurwioną pozą bad lady. Uśmiechnąłem się na to skojarzenie i zapytałem:
- Zamierzasz mi powiedzieć gdzie mieszkasz?
- Nic ci do tego...


Spieraliśmy się jeszcze przez długi czas, a później wyrwałem jej telefon, gdy chciała się z kimś połączyć. Wreszcie powiedziałem, że oddam jej to gówno pod warunkiem, że zgodzi się bym odwiózł ją do domu. Jestem pewien, że była wściekła do granic możliwości, gdy wykrzyczała:
- ku***! Dobra zawieź mnie jak najszybciej do tego pojebanego Forks i nigdy więcej nie chcę już oglądać twojej gęby!
Miałem ochotę się roześmiać. Ja też mieszkałem w Forks, ale ta dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy. Z pewnością nie znaliśmy się, a więc musiała być nowa. Tylko kiedy przybyła? Każdy wie, że w tym miasteczku nic długo się nie ukryje. Kilka minut i wyzwisk (z jej strony pod moim adresem), a później jechaliśmy do Forks. Zgodnie z obietnicą oddałem jej telefon i kątem oka patrzyłem jak wysłała sms'a.
- Jestem... – zacząłem, chcąc się przedstawić. Wyciągnęła rękę i dokładnie wymawiając każde słowo powiedziała:
- Nie chcę wiedzieć jak masz na imię, jasne? Odstaw mnie tylko bezpiecznie do domu i będziemy kwita, a potem naprawdę nie chcę już dłużej oglądać twojego ryja.
- Okej, jak chcesz – wymamrotałem, podkręcając głośność radia.
Przez większość czasu milczała. Nie wiem, dlaczego tak strasznie zaczęło mnie to denerwować.
Gdy byłem z Jessicą nie marzyłem o czymś innym, tylko o tym, żeby wreszcie się zamknęła. A teraz? Cisza w samochodzie doprowadzała mnie do szału! Już chyba wolałem, jak przeklinała i wyzywała mnie. Zawsze to była jakaś rozmowa. Zacisnąłem szczękę i spojrzałem na nią. Miała zamknięte oczy. Ciemne wachlarze jej rzęs opadały na policzki tworząc cienie na jasnej twarzy. Postanowiłem wreszcie zadać jej pytanie. Z westchnieniem zapytałem:
- Jak długo mieszkasz w Forks?
Uniosła brwi nie otwierając oczu, jakby rozważając czy powiedzieć mi, czy nie. Wreszcie otworzyła usta i odparła:
- Właściwie to od dzisiaj – Zdziwiłem się. Wiedziałem, że mieszka tu od niedawna, ale od dzisiaj? Przez głowę przemknęła mi myśl. Jazz i Rose też przeprowadzili się dziś i też mają siostrę. Nie... Pokręciłem głową sam do siebie. To niemożliwe. Zerknąłem na nią. Nie otworzyła oczu. Nie była ani trochę podobna do Swanów, a niby jest bliźniaczką Jaspera. Zwyczajny przypadek.
- A ty gdzie mieszkasz? - Z zamyślenia wyrwał mnie jej ciepły, rozleniwiony głos.
- Zdaje się, że nie chciałaś nic o mnie wiedzieć - odpowiedziałem obojętnie.
- A tak... Racja. – Przytaknęła mi.
Wjechaliśmy do Forks, a ja postanowiłem zapytać o jej imię. Byłem ciekaw kogo wiozę. Bez
wątpienia mieliśmy się spotkać jeszcze w szkole i nie miało być to miłe spotkanie, biorąc pod uwagę fakt, że ta dziewczyna mnie zlekceważyła. Gdyby ktoś się dowiedział, to bym zginął. Nieee. Edward Cullen musi pokazać tej dziewuszce, gdzie jej miejsce.
- Bella – usłyszałem i spojrzałem na nią zaskoczony. Czy ja dobrze usłyszałem? Bella? Jak siostra Jazza? Nie, nie, nie... To jest niemożliwe!
- Ładnie, to jakiś skrót?- spytałem niby obojętnie.
- Od Isabella – skrzywiła się.
Na moje usta wpłynął szeroki uśmiech. Cholera, a więc jednak to była siostra Jazza. Nie mogłem doczekać się jej reakcji, gdy zobaczy mnie w szkole po tym, jak zarzekała się, że nigdy więcej nie chce widzieć mojej gęby. Dla pewności zapytałem ją o adres.
- Czterdziesta czwarta aleja, numer domu to piętnaście – odpowiedziała wypranym z emocji głosem. ku***! To jest siostra Jazza! Miałem ochotę roześmiać się na głos. Nie mogłem się doczekać kolejnego spotkania z Bellą, chociaż nie zdążyłem się z nią jeszcze pożegnać. „Niestety ślicznotko. Fakt, że jesteś siostrą mojego kumpla nie zmieni tego, że muszę ci pokazać kto tu rządzi”
- Jesteśmy – Mój głos był wyraźnie rozbawiony. Odblokowałem drzwi, gdy ona zbierała rzeczy. Wysiadła powoli a ja zapytałem:
- A dziękuję? - Wiedziałem, że się wkurwi. Zgadłem.
- Pierdol się! - Trzasnęła drzwiami i pobiegła w kierunku domu.
Ruszyłem z piskiem opon, które zagłuszyły mój śmiech.


Zaparkowałem w garażu i szybko ruszyłem w kierunku swojego pokoju. Moich rodziców jeszcze nie było w domu. W salonie siedziała tylko Alice.
- Hej, gdzie Emmett? – zapytałem, obracając się w kierunku schodów.
- Jeszcze nie wrócił – odpowiedziała. – Edward? - usłyszałem jak wstaje z sofy i idzie w moim kierunku. Spojrzała na mnie, a ja z zakłopotaniem spuściłem wzrok.
- Boże, Eddie, co ci się stało? - Dotknęła swoją malutką rączką mojej twarzy.
- Nic – burknąłem, po czym ruszyłem w kierunku schodów.
Słyszałem jak moja siostra idzie za mną. Wszedłem do swojego pokoju i od razu skierowałem się w stronę łazienki. Otworzyłem szafkę w poszukiwaniu wody utlenionej. Alice była szybsza i zgrabnym ruchem ściągnęła butelkę, po czym popchnęła mnie ku muszli klozetowej.
- Siadaj i mów, co się stało! - W jej głosie pobrzmiewały ostre nuty.
- Nic takiego, Jazz i Rose byli u ciebie? - Starałem się zmienić temat.
- Byli i liczę na to, że niebawem poznam ich siostrę. To w końcu bliźniaczka Jazza – świergotała Alice. Mieli się z moim kumplem ku sobie, ale oboje byli zbyt nieśmiali, by zacząć cokolwiek.
- Nic nadzwyczajnego – wymamrotałem obojętnie.
- Co takiego?! - Alice prawie wrzasnęła, po czym kucnęła przed mną i zaczęła wpatrywać w moją twarz.- Poznałeś ją? Jak? Gdzie? Czy to ona ci to zrobiła? Słyszałam, że od dziesięciu lat trenuje kickboxing i podobno przez nią się przeprowadzili - Wiedziałem, że nie powinienem tego zaczynać. Zaczął się quiz: sto pytań do...
- Czekaj, czekaj co powiedziałaś? – zapytałem, niedokładnie rozumiejąc jej ostatnie zdanie.
- Trenuje kickboxing. I jak to ona ci to zrobiła, to pożałuje – wymamrotała mściwie moja siostra.
- Nie, to nie ona. – Pokręciłem głową. – Ale jak to przez nią się tu przeprowadzili?
- A więc kto? I jak ją poznałeś?
- Spokojnie Alice! Zaraz wszystko ci opowiem, tylko najpierw ty mi odpowiedz na moje pytania. Mogę się założyć, że jest ich stosunkowo mniej. – Na twarzy mojej siostry pojawił się rumieniec i niewinny uśmiech.
- Słucham? – zapytała, powracając do oczyszczania moich ran.
- Dlaczego przez nią się tu przeprowadzili? - zadałem pytanie, które najbardziej mnie interesowało. Może jak będę miał jakiegoś haka na nią, to nie powie nikomu, że mi pomogła. Wtedy naprawdę byłby to koniec Edwarda Cullena w liceum Forks.
- Tego nie wiem. Ani Jasper, ani Rosalie nic nie mówią. Twierdzą, że nie chcą o tym wspominać i że Bella sama powie, jak będzie chciała się tym z kimkolwiek podzielić... Tylko raz Rosalie wybuchła i powiedziała, że to wszystko przez nią, ale Jazz zaraz ją obronił i w sumie temat uznali za zakończony, a mi było głupio wypytywać – zakończyła z zastanowieniem.
- Aha – wymamrotałem. Więc z szantażu nici.
- Ile lat trenuje kickboxing?
- Z tego, co mówił Jasper to dziesięć, a teraz moja kolej! – krzyknęła, zanim zdążyłem zadać kolejne pytanie.
- Kto cię zaatakował?
- Jakiś dwóch facetów. – Wzruszyłem ramionami, cały czas rozmyślając o tym, co powiedziała mi o Belli. Musiałem się dowiedzieć, co z nią nie tak.
- A jak poznałeś Bellę?
- No cóż... Właściwie, to uratowała mi dupę. – Spojrzałem na siostrę wzrokiem mówiącym: „Tylko siedź, ku***, cicho!”
- Naprawdę? - Nie wierzyła w moje słowa. Przytaknąłem po raz kolejny.
- A potem ja odwiozłem ją do domu – dodałem. Widziałem jak brwi mojej siostry podjeżdżają do góry.
- Gdyby Jessica się dowiedziała... – zaczęła, ale jej przerwałem.
- Ale się nie dowie. - Alice przytaknęła i zadała kolejne pytanie:
- Czemu twierdzisz, że Bella to nikt nadzwyczajny?
- Hmmm...Zastanówmy się? Jest bezczelna i ordynarna. W dodatku brzydka, (no dobra teraz
skłamałem, ale chciałem by moja siostra dostrzegła, jak bardzo nienawidzę Belli Swan) przeklina i z pewnością nie zachowuje się jak dziewczyna. Bardziej jak chłopak – zakończyłem i spojrzałem na jej zaskoczoną twarz.
- Yhym – westchnęła. – Skończyłam. Nałożyłam ci trochę maści. Do jutra siniaki powinny zniknąć – uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Dzięki chochliku – wstałem i zburzyłem jej włosy. Wskoczyła mi na plecy i zaczęła mierzwić moją czuprynę. Gdyby zrobił to ktoś inny poza nią, odciąłbym mu ręce. Ale nie mojej siostrze. Dla niej zrobiłbym wszystko i zgodziłbym się na wszystko. Byłem gotowy za tym małym chochlikiem przemierzyć świat dookoła. Usłyszeliśmy, jak drzwi wejściowe zatrzasnęły się z hukiem. To musiał być Emmett. W połowie schodów, dostrzegliśmy jego uśmiechniętą twarz.
- Witajcie bracia i siostry! - zawołał tubalnym głosem.
Alice zbiegła i zawiesiła mu się na szyi.
- Nie zgadniesz kogo poznał dzisiaj Eddie? - Zaśmiała się, gdy starszy brat wziął ją na ręce, a ja zszedłem kilka stopni w dół.
- Czekajcie! Najpierw ja wam powiem! - Przyłożył palec do ust Alice.
- Poznałem i zawoziłem dzisiaj do Portu Bellę Swan! - zaśmiał się wesoło.
Otworzyłem szeroko oczy i zacząłem przenosić wzrok z niego na zdumioną Alice.
- No co jest? Jesteście w szoku? - zapytał mój brat. All zeskoczyła z jego rąk i stanęła na podłodze, tłukąc małą stópką w adidasie, o marmurową posadzkę.
- To niesprawiedliwe! Tylko ja jej nie znam!
- Jak to, tylko ty? - zapytał zdziwiony Emm.
- A tak, że ty odwoziłeś Bellę do Port Angeles, a Edward z nią wracał!!!- Moja siostra była na skraju załamania nerwowego.
- Jak to, Edward z nią wracał? Przecież napisała mi, że wraca z ojcem!
- Do tego dochodzi kłamczucha – wymamrotałem, patrząc na Alice.
- Nie obrażaj jej Eddie, Bella nie jest kłamczuchą! Więc to ty jesteś tym dupkiem, który wyrwał jej telefon, tak? - zapytał mój brat.
- Jak mnie nazwałeś?! - wydarłem się. Mój własny brat nazwał mnie dupkiem.
- Tak, ty jej wyrwałeś telefon, a później ona nie napisała mi prawdy, bo bała się ciebie!
- Emmett, co ty gadasz? - skrzywiłem się i ruszyłem do salonu. Ciężko opadłem na sofę.
- Ta mała omamiła cię, jak zresztą każda, która ma kawałek tyłka i cycki – wymamrotałem.
- Czy rozmawiałeś z nią chociaż przez pięć minut, nie pusząc się jak paw? - zapytał mój brat.
- W ogóle z nią nie rozmawiałem, bo co chwilę słyszałem wyzwiska pod swoim adresem – skrzywiłem się. – Ta dziewczyna to zwykła, prosta i głupia dziewucha! - wydarłem się na mojego brata. Bo skoro ją zawoził do miasta, to czemu tego nie dostrzegł?
- Nie jest zwykłą i prostą dziewuchą! Jest miła, wesoła i inteligentna! - Pierwszy raz widziałem, żeby mój brat za kimś tak obstawał.
- Stop! Stop! - zapiszczała Alice i stanęła między nami, gdy poderwałem się i chciałem wytłumaczyć mojemu bratu jaka naprawdę jest ta cała Bella.
- Dlaczego mam wrażenie, że mówicie o dwóch różnych osobach? - zapytała Alice. Spojrzeliśmy na nią z Emmettem. Oboje byliśmy przekonani co do swoich racji i żaden z nas nie zamierzał odpuścić.
- Emmett, w jakich okolicznościach poznałeś Bellę? - zapytała Alice, jakby była jakimś pieprzonym sędzią i właśnie przesłuchiwała świadków.
- Siedziała na nieczynnym przystanku i zaproponowałem, że ją podwiozę. Na początku była trochę nieufna, ale jak jej się przedstawiłem, to chętnie się zgodziła ze mną jechać. Przez całą drogę rozmawialiśmy ze sobą i śmialiśmy i uważam, że jest bardzo ładną, miłą i inteligentną dziewczyną – nałożył nacisk na ostatnie zdanie.
- Rozumiem – przytaknęła Alice i spojrzała na mnie.
- A jak wasza rozmowa się potoczyła, gdy już ci pomogła? Podziękowałeś jej? - zapytała Alice.
- Pomogła w czym? - przerwał Emm.
- Nie teraz, Emmett – wyjaśniła mu Al, po czym spojrzała na mnie – A więc, podziękowałeś jej, czy nie?
Pokręciłem głową, a moja siostra otworzyła szeroko oczy.
- Powiedziałem raczej coś w stylu „Co to ku*** było, Karate Kid”? - przywołałem do siebie fragment rozmowy.
- Eddie! Nie wolno tak mówić do ludzi, którzy właśnie uratowali twój tyłek!
- Dobra Alice, później chciałem jej się odwdzięczyć, a ona potraktowała mnie serią wyzwisk. Czy tak się robi? – zapytałem, patrząc na Emmetta, który miał ochotę parsknąć śmiechem.
- Był urażona, co się dziwisz? Nadstawia swojego karku, a nawet nie słyszy głupiego dziękuję – westchnęła Alice.
- Dobra, nieważne... - Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w kierunku schodów.
- Chyba będę musiała osobiście ocenić Bellę – usłyszałem jak mówi do Emma. - Jeżeli któryś z was chce się w niej zakochać, to muszę się upewnić, że jest tego warta.
- No cóż. Ja odpadam. Jedna panna Swan w moim sercu zupełnie mi wystarczy.- Przystanąłem ciekawy, co odpowie moja siostra.
- Ale on ma puste serce. – Jej ciche westchnienie przerwało ciszę, jaka nastąpiła, a ja wściekły na nią, pobiegłem do pokoju. Nigdy nie sądziłem, że usłyszę takie słowa z ust mojej siostry. „Ale on ma puste serce”, brzmiało w mojej głowie. Prychnąłem. Wolę mieć puste serce, niż mieć w nim kogoś pokroju Belli Swan, która bez względu na wszystko, dla mnie będzie prostą dziewuchą bez mózgu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Miki dnia Nie 13:52, 31 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Nie 11:53, 31 Sty 2010 Powrót do góry

Chyba nie komentowałam od pierwszego rozdziału.

Po prologu spodziewałam się czegoś zupełnie innego - pozytywnie mnie zaskoczyłaś. To czym mnie urzekłaś to ich relacje. Reene nie jest idealną matką, która kocha Bellę najbardziej na świecie. Charlie nie jest nudziarzem, który boi okazać swoje emocje względem córki. Został nam oczywiście Jazz i Rose. Jazz to wspaniały brat, tylko czemu jest taką ciotką? Dobrze, że Rosalie pełni rolę takiej siostry, bo dzięki temu jest ciekawiej. Od początku zaznaczyłaś, że ważnymi osobami będą Alice i Emmett. Tak często o nich wspominałaś, że zastanawiałam się, czemu są tacy niezwykli. Podsyciłaś moją ciekawość i dlatego z niecierpliwością czekałam na ich spotkanie. Uwielbiam Emmetta. Jest świetny, zabawny, a sceną na przystanku rozbawił mnie niesamowicie. Bella jest zupełnie inna niż z książki. Podejrzewałam po prologu, że nie będzie jakąś ciotą. Kickboxing i jej język pasują do twojej Belli. Akcja jest naprawdę dobrze zbudowana, a dialogi nie należą do jakiś sztucznych.
Wnioskuję, że chcesz sparować Bellę i Edwarda. Jestem ciekawa przebiegu ich relacji. Wnioskuję, że Edzio pierw przeprosi Bellę i w zależności od jej upartości może być coraz ciekawiej.

Pozdrawiam,
paramox


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Nie 15:59, 31 Sty 2010 Powrót do góry

Zbuntowana Bella nie jest może oryginalnym pomysłem ale postanowiłam dać szanse tej histori. Po przeczytaniu prologu jakiś czas temu trochę mnie odrzuciło.
Jeśli chcesz przedstawić nam silną Bellę, która potrafi sobie radzić z napastnikami to jest dla mnie jak najbardziej ok. Trenuje kickboxing? Rewlacja. Ale moim zdaniem przesadzasz z wulgaryzmami. Bella nie musi rzucać mięchem na prawo i lewo, by udowodnić jaka to jest silna, niezależna i wyluzowana. Takie zachowanie odbieram raczej jako dziecinne.
A ten fragment "...od jedenastego września ludzie zrobili się tacy wrażliwi na latanie samolotami. A ja wolałabym uderzyć w drugie World Trade Center, niż wylądować na tym wygwizdowiu..." był poprostu niesmaczny. Mimo upływu czasu dla wielu ludzi to bardzo drażliwy i bolesny temat.
Popracuj nad tekstem bo opowiadanie ma potencjał i może naprawdę zainteresować. Silna, samodzielna Bella to coś czego brakuje w wielu opowiadanich. Tylko błagam cię, wyluzuj trochę z tymi wulgaryzmami. Język polski jest pięknym językiem, mającym wiele określeń, wyrażeń. Nie musisz wprowadzać tu aż takiej "łaciny" by wykreować silną, pewną siebię Bellę.
Życzę weny i natchnienia. Mam nadzieję, że mój post cię nie uraził - moje uwagi są wyrazem zainteresowania twoja twórczością i mam nadzieję, że uwzględnisz je choć odrobinę przy następnym rozdziale.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 20:02, 11 Lut 2010 Powrót do góry

Cytat:
- Był urażona,
była...
Cytat:
Wolę mieć puste serce, niż mieć w nim kogoś pokroju Belli Swan, która bez względu na wszystko, dla mnie będzie prostą dziewuchą bez mózgu.
bardzo dziecinne sformułowanie - nie podoba mi się, a powtarzało się chyba...
pewnie będę przynudzać, ale powiem znów: ordynarność i przekleństwa to zły sposób... kiepsko mi się przez to czyta... ale pewnie ty tego nie zmienisz, bo to tkwi w sensie i wymowie tego ffu... ja dalej będę narzekać i czytać, więc nawet nie wiem po co wspominam :)
całkiem zabawne dialogi - jak najbardziej odpowiadają mi... no prócz łaciny podwórkowej i słownictwa wprost spod bloku :) zaangażuj się w to trochę autorko, bo masz całkiem zabawny pomysł...

pozdrawia
kirke,
która narzeka, ale czyta :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin