FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Niesprawiedliwość życia [NZ][R6][03.12 zawieszony] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Pią 15:46, 23 Paź 2009 Powrót do góry

To może i ja. :) Podoba mi się Twój ff, czyta się go naprawdę lekko, mimo tych długich fragmentów. Matka chce odzyskać dziecko? Szlachetne, choć, znienawidzisz mnie za to, ale trochę banalne... Jednak podoba mi się to, jak opisałaś podobieństwa między dziewczynami, strach Belli i w ogóle. Gratuluję samozaparcia, jeden rozdział dziennie? No no no. :)
Za to lista błędów jest zatrważająca. Rozumiem, że jesteś 'uczulona' na entery, ale niech je beta stwia. Wtedy nie będzie aż tak widać tych błedów, bo kiedy tekst w jednym fragmencie ma dużo słów i panuje taki jakby 'ścisk', to trzeba uważać na interpunkcję i powtórzenia. To przede wszystkim. Tutaj powtórzeń nie ma tak wiele, ale za to jest piekielnie wiele błędów interpunkcyjnych.
Czekam na kolejny rozdział, w końcu muszę się zdeydować, w która stronę iść. Bo tak jak mówiłam, pomysł taki 'eee', a wykonanie naprawdę dobre. (:
Weny, pozdrawiam.
Wyjątkowa'


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 18:42, 23 Paź 2009 Powrót do góry

Hej. Umówmy się tak. Zbetowałam rozdział jak tylko mogłam o własnych siłach. Narazie więc wkleję bez bety, a gdy takowa da już znać, czy będzie miała czas, wkleję zbetowany, czy raczej edytuję. Dobrze?
Uwaga - w rozdziale występuje lekka przemoc(lekka) i kilka przekleństw.
Dla tych, którzy takowych nie znoszą - nie było ich jakoś tam dużo, kilka - to było coś w rodzaju ostrzeżenia:D
Jeśli ktoś chce, może błędy wypisywać - może być ich gigant albo i mało - ale nie narzucam, bo tak czy siak, rozdział do bety trafi za jakiś czas.


Rozdział 3

Park
Pierwszy raz od bardzo dawna musiałam coś ugotować. Tak na oko, to od sześciu lat. Stojąc przy blacie, rzucałam na wszystkie szafki krytyczne spojrzenie. Nie wiedziałam ani co mam przyrządzić, ani gdzie są do tego wszystkie składniki. Zaczęłam otwierać każdą szafkę po kolei. Wszystkie były upchane takimi rzeczami jak ryż, cynamon, przyprawy do mięs, ryb, sałatek. Znalazłam trzy kilogramy cukru i tyle samo soli. Pieprz znajdował się w trzech małych paczkach, zaraz obok opakowań z budyniem i kisielem. Sfrustrowana zamknęłam wszystkie naścienne szafki, bo było tego za dużo - a wygrzebanie mi czegoś potrzebnego za wiele by mi zajęło. I tak widziałam tylko to, co było na wierzchu. Spojrzałam błagalnie na córkę.
- Miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy zjadły dziś na mieście?
Spojrzała się na mnie. Nie umiałam nazwać żadnej emocji na jej twarzy, oprócz wesołości. Było tam coś więcej, ale naprawdę nie wiedziałam, co to może być. Nie uzyskałam odpowiedzi, ale na jej ślicznej buźce zakwitła ciekawość.
- Gdzie pójdziemy?
Niech to. Znałam wiele restauracji, jeśli nie wszystkie w całym San Francisco. A w dużej ich liczbie jestem stałą, znaną klientką. Ale co, jeśli Renesmee zrobiłaby tam coś nieprzyzwoitego?
Zaraz! - pohamowałam się. To jest dziecko. A skoro nim jest, to nie chodzi do restauracji dla dorosłych.
McDonald - przyszło mi na myśl. Zwlekałam trochę za długo z odpowiedzią, więc zaczęłam się usprawiedliwiać.
- Myślałam o KFC i McDonaldzie, ale nie wiem co wolisz. W które miejsce chciałabyś iść?
Usprawiedliwiać - pomyślałam z ironią. Przed dzieckiem. Chyba zaraz ogłupieję.
I nagle Renesmee zrobiła coś bardzo mi znanego. Mimo, że nie miała pełnych płuc, wypchnęła powietrze nosem ze sporą siłą. Gdy to zrobiła, jej brzuch trochę się wciągnął. Odbyło się to bardzo szybko, moment. Było to coś w stylu chichotu przez nos. Bardzo często to robiłam, zwłaszcza, gdy śmiałam się z Jessici, ale tak, żeby o tym nie wiedziała. Lecz czasami robiłam tak w zwykłej, śmiesznej sytuacji. Pocieszona, że córka prawdopodobnie śmieje się z sytuacji, a nie ze mnie, zrobiłam pytającą minę.
- Możemy pójść do McDonalda? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Uśmiechnęłam się, bo była naprawdę bardzo dobrze wychowana. Koniecznie muszę podwyższyć wynagrodzenie Alice.
- Pewnie, że możemy.

Ale to nie jakiś szczęśliwy początek dnia. Trzeba jeszcze ubrać Nessie. Jęknęłam w duchu.
- Idź do łazienki, a ja przygotuję ci coś do ubrania, dobrze? - zapytałam ostrożnie.
Pokiwała głową, zeskoczyła z krzesełka i w podskokach dotarła do odpowiedniego korytarza. Zauważyłam, że wszystkie myśli pokroju ‘chyba oszalałam’ zniknęły w momencie, gdy spojrzałam na nasze odbicie w lustrze. Ale to nie ułatwiło sprawy, wciąż bałam się, że coś schrzanię. Ruszyłam w stronę jej pokoju. Przeczesałam wzrokiem pomieszczenie - niezbyt duże, ale naprawdę potulne.
Bez zbędnych ceregieli zaczęłam przeszukiwać szafę w celu znalezienia czegoś odpowiedniego. Pierwsze, co wpadło mi w oko, to zwiewna, długa sukienka o jasnozielonej barwie. Następnym ciuchem, jaki wybrałam, była jasnobłękitna koszulka pasująca do sukienki.
Z dołu szafy wyciągnęłam kolorowe sandałki, a następnie wyjęłam bieliznę.
Czy dziecko potrzebuje coś jeszcze? Nie przeziębi się? Albo nie spoci?
Na wszelki wypadek wzięłam jeszcze czarno-różową bluzę na zarzucenie. Co prawda, mogło wydawać się, że to trochę nie do koloru, ale tak naprawdę razem wszystko wyglądało świetnie. Wiosna jest jeszcze czasem zimna. Można byłoby pomylić ją z jesienią.
Ścisnęłam wszystko w garści. Coś jeszcze?
Wózek - przemknęło mi przez myśl, a w reakcji na to parsknęłam śmiechem. Tak, w tym wieku na pewno będzie potrzebowała wózka.

Zapukałam do łazienki i otworzyłam drzwi. Podałam córce ubrania.
- Więc… - zaczęłam. - Potrafisz wszystko sama zrobić? Umyć się, zęby, uczesać…? - W moim głosie wyraźnie słychać było wahanie, ale postanowiłam “jakoś to przeżyć”.
- Tak - powiedziała nieśmiało.
- To ja już… - Zapatrzyłam się na nią. - … Pójdę.
Wyszłam z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
A co ja muszę wziąć ze sobą? Na pewno nie buty na obcasie, bo gdyby - zgodnie z jedną z wizji - córka zaczęła mi uciekać, muszę ją złapać.
Wygrzebałam ze swojej komody bardzo stare, ledwo pasujące tenisówki. Miały długi język i były białe, lekko brudnawe i poobcierane. Zaśmiałam się na myśl, że będę w nich chodzić.
Ale… jak mam się ubrać przy dziecku? Luźno? Może mam dawać przykład? Albo wybrać coś podobnego?
Westchnęłam rozgoryczona i zaczęłam przeszukiwać swoją szafę, odrzucając wszystko na bok i brutalnie zrzucając wyprasowane komplety z wieszaków. Gdy zrobiłam w niej całkowity bałagan, udało mi się znaleźć parę niebieskich jeansów. Były trochę wyprane, ale wciąż nadawały się do noszenia. Ledwo, ale to wystarczyło. Mogłam stwierdzić, że mimo iż nie będą przyciasne, mogą być przykrótkie.
Top - stwierdziłam przerażona. Znajdę w ogóle coś, co nie będzie wyzywające? Albo oficjalne? Zdemolowałam całkowicie trzy szafy w poszukiwaniu czegokolwiek. Nie znalazłam absolutnie nic pasującego do takiego wyjścia. Ani jednej rzeczy, oprócz…
Jęknęłam rozgoryczona, patrząc na długą, męską koszulkę. Była luźna, duża i w większej części czarna, jedynie na plecach miała białe wzory, wyglądające jak plamy z białej farby. Oczywiście, to celowy wzór.
Złapałam się za głowę i odetchnęłam, aby się uspokoić.
Chwyciłam jeszcze bieliznę i ruszyłam do własnej łazienki.

Ekspresowo umyłam i wypłukałam zęby, a następnie wskoczyłam pod prysznic.
Odświeżona, założyłam bieliznę, a następnie feralną męską bluzkę. Sięgała mi dużo za majtki, nawet niebezpiecznie zbliżała się do kolan.
Wcisnęłam na siebie jeszcze jeansy i - przerażona - włożyłam trampki. Spojrzałam pesymistycznie na swoje mokre włosy. O tym też nie pomyślałam wcześniej. Wyjęłam gumkę i zebrałam wszystkie włosy w jedną, grubą i długą kitkę, zarazem zostawiając grzywkę na czole.
Przez myśl przeszło mi spojrzenie w lustro, na co przerażona wybiegłam z pokoju. Zachowywałam się paranoidalnie? Nie? Tak? Cholera.
Gdy wyszłam, zobaczyłam Renesmee w salonie. Siedziała spięta na jasnej, o wiele dla dziewczynki za dużej sofie.
Moja córka przyjęła sztywną pozycję, jakby bała się, że zacznę na nią krzyczeć lub coś podobnego. Jej twarz nie wyrażała może strachu, a wręcz była rozluźniona, ale mimo to potrafiłam odczytać jej twarz, jakby moje oczy odczytywały ją łatwiej, niż innych ludzi. Jakby podobieństwo mojej córki do mnie pomagało mi w rozszyfrowaniu jej. Zaś jej nikłe części po ojcu dodatkowo zapalały mnie, bym wyszukiwała się w niej więcej siebie. Choć Renesmee wyglądała na rozluźnioną, aura jej twarzy, czy jak kto chce to nazwać, wręcz krzyczała. To było niesamowite, jak mogłam rozczytywać po jej wyrazie twarzy - mylnym, co prawda - to, co ona myśli.
Spojrzała na mnie, ruszając tylko szyją i po chwili rozdziawiła ogromnie buzie, a jej oczy przypominały teraz wykrzykniki.
Była całkowicie zdziwiona. Spojrzała na moje buty, ledwo pasujące spodnie, oraz wcale nie pasującą bluzkę. Dotarła wreszcie do mojej twarzy, zupełnie bez makijażu i wciąż mokrych włosów, które swoją drogą kapały.
- Wyglądasz odjazdowo! - krzyknęła, robiąc minę, która z kolei przypominała mi jej nianię, Alice, kiedy ta zobaczyła coś niesamowitego w komputerze lub magazynie.

Wryło mnie w ziemie. Niech to, nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam tak tylko, nie potrafiąc wyrazić żadnej emocji.
Isabello Marie głupia Swan, ogarnij się! - fuknęłam na siebie. Co by jej powiedzieć…
Ty też - pomyślałam, ale natychmiast cofnęłam tą myśl, w końcu to ja przygotowałam jej ubrania - mogłabym zabrzmieć samolubnie.
Miło mi? - nie, nie jestem nieśmiała. Musi wiedzieć, że może szukać we mnie oparcia.
Dziękuję bardzo… - Gdy w mojej głowie pojawiło się sto powodów do zaprzeczenia, warknęłam głośno w myślach. P a r a n o j a. Cyrk. Istny.
Po prostu coś powiedz! No co?! To tylko słowa! Cokolwiek! Nie mogę tak stać! Dalej! Szybko! Myśl, myśl! Cokolwiek.
- Miałam wczoraj bardzo ciężki dzień. - CO?! Czy ja właśnie powiedziałam…?! Niech cię szlag, Swan! Co z tobą jest nie tak?
Ale praca?! Co mnie naszło, do jasnej cholery?!
- To znaczy, miałam na myśli, że muszę się rozerwać, a McDonald może się nadać. - Błagam, zabijcie mnie. Właśnie powiedział córce, ze chwilowo wymieniłam Rose na nią. Czy tak czy siak, zrozumiała to opacznie. Dlaczego, dlaczego?!
- Miałam na myśli, że taki dzień to istna sielanka. - Nie, nie, nie, nieeee! - W sensie… no wiesz… Ekhm… też ładnie wyglądasz - wyrzuciłam z siebie.
Patrzyła na mnie jakbym mówiła po chińsku. Nie, wróć. Jakbym mówiła w języku obcych. Oni też dziwnie wyglądają.
- To, uch, może… już, wiesz… głodna jestem. A ty? - Szlag.
Kiwnęła głową zszokowana. Wyglądała, jakby ktoś właśnie zaczął tłumaczyć, na czym polega łączenie się pierwiastków w pary i tłumaczenie procesów między nimi zachodzących.
Znów wryłam się w ziemie. TOREBKA! Muszę gdzieś wsadzić klucze, pieniądze… Jedyne torebki jakie mam są od Prady, na litość boską. Nie mogę wyjść w tym… co mam na sobie i nieść przy sobie Pradę, prawda?
Zaczęła rozgorączkowana myśleć, co robić, gdy nagle przypomniałam sobie, że w jeansach jest mnóstwo kieszeni.
- No, tak. - Ręką pokazałam jej, żeby poczekała. Ruszyłam w stronę drzwi i zaczęłam grzebać w szafce przy wieszaku. Znalazłam portfel i schowałam go do kieszeni. Wyjęłam też klucze, otworzyłam drzwi i pokazałam córce, że ma wolną drogę.
Zamknęłam tylko na jeden z trzech zamków, gdyż za godzinę powinna przyjść sprzątaczka.
Gdy winda odwiozła nas na parter, zostało do pokonania, na oko, dziesięć schodków do wyjścia. Gdy chciałam minąć pierwszy stopień, odruchowo zgięłam nogę tak, jakbym miała na sobie szpilki. Trampki wygięły się razem ze stopą i straciłam równowagę.
- Choleeera! - krzyknęłam, zaczynając spadać. Świsnęło mi powietrze w uszach. Złapałam się czegoś i upewniłam się, że nic mi nie jest. Otworzyłam zdziwiona oczy i zobaczyłam przy moim oku jeden z dolnych schodków. Trzymałam się poręczy. Czy nie mógł mnie zapłodnić ktoś normalny, kto byłby w stanie chodzić z dzieckiem na spacery, albo mnie chociaż łapać?

Dojechałyśmy do feralnego Fast Foodu. Nie było nic, czym mogłabym się ekscytować. Zamówiłam dla siebie chickenburger’a, shake’a czekoladowego i frytki. Renesmee wzięła zestaw dla dzieci z zabawką.
Jadłyśmy, rozmawiałyśmy. Mimo to, atmosfera była gęsta jak galareta. Ugrzęzłyśmy, a gdy próbowałyśmy się z tego wydostać, trzęsienie w głowach stawało się nie do zniesienia. Starałyśmy nawiązać się kontakt ale… nie szło nam. Co nie znaczy, że było źle. Mogłoby być gorzej…

Po parku przechadzałyśmy się wolnym krokiem, aż Renesmee zobaczyła plac zabaw. Bawiła się tam dwójka dzieci, do których pobiegła. Zdziwiło mnie, że jakimś rodzicom chce się wychodzić o takiej a nie innej porze.
Usiadłam na ławce, patrząc jak Renesmee zaczyna rozmawiać z chłopczykiem i dziewczynką. Po chwili już gonili się wokoło huśtawek i innych wbitych w ziemie przedmiotów, które miały ich do rozpuku rozbawić.
Spojrzałam przed siebie. Ławka była położona między idealnym rzędem prostych, ładnych drzew, obok których ciągnął się chodnik. Po drugiej stronie ponownie stał długi rząd drzew i ławka, a za nią rzeczony plac zabaw.
Jakiś mężczyzna dosiadł się niespodziewanie. Zmierzyłam go wzrokiem, starając się nie być bezczelną, ale cóż - nie mogłam nie zachowywać się jak rasowa suka, skoro miałam na sobie takie ubranie. Jak można być dla kogoś miłym wiedząc, że jeśli nie zrobi się na nim mocnego wrażenia, takowa osoba wyśmieje nas w myślach?
Już chciałam warknąć coś do faceta, gdy machnął mi dłonią przed ręką. Skonfundowana spojrzałam na niego, odrywając gwałtownie głowę do tyłu.
- Jasper - przywitał się. Jęknęłam na to. Skądś znałam to imię… ach, zgadza się, narzeczony Alice.
- Ktoś. - Podałam mu rękę, a gdy uścisnął ją jakby zaczepnie, zmierzyłam go lodowatym wzrokiem.
Patrzyłam się na niego zdziwiona, jakbym go znała, gdy nagle coś rozmazało się przed jego twarzą i huknęło go w klatkę piersiową.
Osłonił się zdziwiony. Spojrzała za siebie i… no błagam was.
Alice zdzieliła go ze swojej torebki, robiąc wściekłą minę.
- Jasper, przecież wiesz, że to Isabella! Nie możemy tu być! To też wiesz! Bierz dupę w troki i musimy stąd uciekać! Nessie nie może mnie zobaczyć!
- Ale - zatrzymał ją. - Ale, ale. Ale tam jest Lynn i David. - Wskazał na bawiącą się trójkę dzieci.
Zrobiła szerokie oczy.
- Patrzą się! - krzyknęła histerycznie i schowała się za swoim narzeczonym.
- Niech mnie piekło pochłonie, ale robicie z tego dnia jeszcze większą parodię niż mogłoby się zdawać. - Pociągnęłam swojego shake’a i wyrzuciłam go beznamiętnie do kosza obok ławki.
Nagle coś we mnie drgnęło.
- Lynn i David? - zapytałam się zaciekawiona. Alice żyje z facetem, który ma już dzieci? To f a c e t. Hm… dziwne. Albo… o na Boga… czyżby Ally miała w ł a s n e dzieci?
- Alice zamieniła się dziś ze swoją… - urwał gwałtownie, zostawszy zdzielonym z torebki.
Spojrzałam się zdziwiona na Alice.
- Ale… miałaś… - zająkałam się. - I tak niańczysz dzisiaj dzieci? Alice! Nie wiesz nawet, jakie upokorzenie dzisiaj przeżyłam! - Wstałam, sama nie wiedziałam kiedy. - Jąkałam się z milion razy, powiedziałam coś nie trafnego z dwieście, raz się przewróciłam, no i ubrałam się w TO! - krzyknęłam.
- Wyglądasz ładnie - wymamrotał zakłopotany Jasper, próbując bronić Alice.
Zrobiłam minę, jakbym odsłaniała kły, podskakując lekko i rozluźniając na przemian ze ściskaniem dłoni.
- Ugh! - krzyknęłam głośno, nie wiedząc, jak się wyładować. Machnęłam dziko rękami.
- No ale - zaczęła - sama powiedz, nie dobrze ci to zrobiło?
- Dobrze? - warknęłam. - Dobrze?! Renesmee nienawidzi mnie już nawet bardziej!
- Klapnij sobie - mruknął Jasper, wskazując siedzenie obok siebie, aby mnie uspokoić.
Co ja mam teraz zrobić? Nie jestem w stanie… tak po prostu… pokazać się Renesmee. Byłam wściekła, zażenowana, wściekła, zagubiona, wściekła, zszokowana…
Usiadłam zgodnie z poleceniem Jaspera i schowałam twarz między nogi.
Skup się - warknęłam.
- Idą - szepnęła Alice i niepostrzeżenie odbiegła w stronę drzew.
Dzieci mówiły coś do kogoś, ale nie rejestrowałam tego. Ally mnie wystawiła, tak po prostu, tylko po to, żebym się upokorzyła.
- Idziemy - oznajmił dzieciom Jasper. Wziął maluchy na ręce i odbiegł, udając samolot.

Czułam na sobie wzrok Renesmee.
Cóż…
- Co chciałabyś porobić? - zapytałam z fałszywą nutą zaciekawienia, uśmiechając się niczym lalka Barbie.
Zrobiła zdziwioną minę. A potem smutną. I znów zdziwioną.
- Możemy przejść się do domu - oznajmiła.
Co prawda, do mieszkania miałyśmy kawał, ale przeszłyśmy się. Prawie nic nie mówiłyśmy, co nagle stało się gorsze od błędnych wypowiedzi. W domu Renesmee podziękowała tylko za Bóg wie co i ruszyła do swojego pokoju.
Znalazłam komórkę i wyjęłam ją. Wybrałam numer Alice. Odebrała szybko.
- Przyjdź do Renesmee - poprosiłam. - Jesteś jedyną osobą, jaką ona uznaje za matkę. Ja odpadam - szepnęłam.
- No… już ją daję - usłyszałam zduszony głos Jaspera.
- Halo?
- Alice? - upewniłam się.
- Mhm.
- Ona mnie nie cierpi. Mogłabyś przyjść? - zapytałam. - Możesz wziąć tamte dzieci. Chyba… nie będzie mnie w domu.
Dziewczyna zgodziła się.
Ruszyłam do pokoju córki z miną, jakby wybito mi rodzinę. No, to zły przykład, bo tak było naprawdę, w przeszłości.
- Renesmee? - poprosiłam o uwagę. - Muszę wyjść na jakiś czas. Poczekasz na Alice? - To było nierozważne, ale czułam, jakbym nie mogła zostać w tym domu ani chwili dłużej.
Spojrzała na mnie znów tym dziwnym wzrokiem. Pokiwała tylko głową.
Wyrwałam się z domu i odetchnęłam świeżym powietrzem.

Ruszyłam do Rosalie. Szłam długo, gdyż mieszkała daleko, a mój samochód był gdzieś na parkingu pod parkiem. Gdy byłam już pod jej drzwiami, nie otwierała. Pukałam i pukałam i nic.
Wyjęłam zapasowy klucz, który sama mi wręczyła, i otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się po mieszkaniu - na pierwszy rzut oka wydawało się puste, jednakże, słyszałam dźwięk prysznica. Ruszyłam w tamtą stronę. Wyszłam na boczny korytarz i zauważyłam, że używana jest łazienka na jego końcu - Rose miała w domu trzy łazienki.
Zanim zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch, drzwi otworzyły się i trzasnęły o ścianę.
Jedyne, co byłam w stanie zobaczyć, to para niewątpliwie męskich, wspaniałych pośladków.
Umięśniony facet upadł na podłogę, trzymając Rosalie w ramionach. Byli całkowicie nadzy i, dzięki Bogu, jeszcze nie “w trakcie” tylko “sekundę przed”.
Mimo że mężczyzna powinien chociaż powiedzieć “ała”, wyglądało to trochę jakby upadek nie sprawił mu bólu.
Całowali się namiętnie.
Jęknęłam głośno… i nawet nie zwrócili na to uwagi. Boże święty, co za króliki.
Rosalie zrobiła jakiś niebezpieczny - dla mnie - ruch, który miał sygnalizować podnoszenie się.
- Wiesz, że mogliby cię okraść? - sarknęłam.
Podniosła gwałtownie głowę i skamieniała. Już po chwili wywróciła oczami.
- Myślisz, że skupili by się na kradzieży? - odparła.
Spojrzałam na faceta. Jak Boga kocham, zarumienił się, a jego wyraz twarzy był… cóż, inny, niż się spodziewałam. Myślałam, że będzie się tylko gapił, a wyglądał, jakby mu było wstyd. To znaczy, to normalne, ale wyglądał na prawdziwego “macho”. A tu zaskoczenie…
- No… jeśli włamałyby się kobiety, to na pewno wyszły by bogatsze o obfity orgazm. Skąd go wytrzasnęłaś? - zapytałam, podnosząc wzrok z powrotem na nią.
- Jesteś głupsza niż wyglądasz. To ten facet z firmy, w której pracujesz. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że go nie zauważyłaś! - Zachowywała się, jakbym zgrzeszyła nie przeleciawszy tego faceta. Cóż… zaczynałam w to wierzyć.
- Wiesz, żałuję - mruknęłam. Po chwili… coś, co się miało na rzeczy, przestało mieć.
Uniosłam brwi.
- Cofam to co powiedziałam.
Rosalie spojrzała jakby zmartwiona na faceta.
- Co się stało?
Zrobił zaskoczoną minę.
- Gadasz z jakąś koleżanką, leżąc na mnie całkowicie goła, odsłaniając mnie i w ogóle się nie przejmując - wyszeptał zszokowany.
- Ach, to. Bella - Emmett. Emmett - Bella. - Pokazywała to na mnie to na niego.
Podeszłam do faceta uśmiechając się serdecznie, jak gdyby nigdy nic.
- Isabella, ewentualnie Swan - podałam mu rękę.
Gapił się na nią tępo. Dopiero po chwili ogarnął, o co mi chodzi. Uścisnął dłoń i odchrząknął naprawdę zażenowany.
- Emmett… Po prostu Emmett.
- Ma duże bary - zauważyłam. - Faktycznie, mogłam wydedukować, że jest tym ochroniarzem. O, i są loczki! - Robiłam wszystko co mogłam, żeby zbić faceta z tropu. Uwielbiałam to robić, Rosalie zresztą też.
- Jakby tylko bary. - Uniosła wysoko i wymownie brwi.
- Racja, racja - przytaknęłam.
Rosalie usadowiła się na facecie w wygodniejszej pozycji.
- Więc… coś chciałaś? - zapytała.
Zagryzłam wargę.
- To, o czym mowa, to już tylko dla przyjaciół. W przeciwieństwie do tego, co robicie.- Puściłam mu oczko.
Fuknął, ale wciąż nie opuszczało go zażenowanie.
Rose wstała bezwstydnie i pociągnęła faceta do łazienki.
- Chodź.
Emmett skulił się, abym tylko nic nie widziała. Parsknęłam śmiechem. To naprawdę nie pasowało do jego budowy ciała i wielkości kilku rzeczy.
Po kilku minutach wyszli z łazienki, już ubrani.
- Kawy? - zapytała Emmetta.
Kiwnął głową, wciąż nie mogąc uwierzyć, co się dzieje.
Gdy zniknęłyśmy za ścianą, Rosalie pacnęła mnie zaczepnie w ramię.
- Czemu to robisz? - syknęła.
Odchyliłam głowę zszokowana.
- Zawsze to robimy.
- Ale ja go lubię! - sprzeczała się.
- To po co zachowywałaś się jak przy reszcie? - zapytałam ze sceptyzmem w głosie.
Przegrana, westchnęła.
- Nie wiem, masz na mnie zły wpływ - sarknęła. - Może rzeczywiście go nie lubię?

Znalazłyśmy się w jej idealnie czystej kuchni. Była urządzona w bardzo nowoczesnym stylu. Blaty, lodówki i urządzenia - wszystko pod kolor czerni, srebra i jego wielu odcieni, ewentualnie bieli. Jedna ze ścian była zrobiona ze szkła. Wpuszczała hektolitry słońca do pomieszczenia. Były jako-takie zasłony. Można było przekręcić tylko linkę i natychmiast zasuwały się - a jeśli się tego nie robiło, wolny materiał zasłon, cienki, wisiał obok siebie, przechodząc przez całą ścianę. Tak jakby odwrotne żaluzje. I przypominające zasłony.
Rose wsypała trochę ziaren do czarno-srebrnego urządzenia i kliknęła pojedynczy guzik. Po całej kuchni zaczął rozchodzić się zapach świeżej kawy.
- Więc? - ponagliła.
- Więc. No. Hm. Renesmee - wydukałam tępo.
- Twoja córka - skwitowała.
- Tak. Więc byłam z nią w Fast Foodzie, parku, ale wiesz… ona chyba mnie nie lubi. Nie miałyśmy o czym gadać, a ja ciągle wychodziłam na idiotkę. Albo palnęłam coś głupiego, albo się przewracałam na schodach… Spójrz na mój strój.
- Ładne trampki. - Jej bardzo sarkastyczna, wymowna wypowiedź utwierdziła mnie w przekonaniu, że wyglądam albo jakbym nie miała pieniędzy, albo miała jakiś własny styl i nie przejmowała się, kto co o mnie myśli. - Wyglądasz, jakbyś miała swój własny, mały style.
- Tak myślałam - mruknęłam niezadowolona. - No więc… nie mogłam dojść do ugody z Renesmee. Zero, nic. Naprawdę.
Wzruszyła ramionami.
- Nie lubię bachorów - wyznała. - Nie znam się na nich. Nie potrafię ci dać żadnej rady.
Westchnęłam.
- Wiem. Łudziłam się…
- I wisisz mi faceta. - Wskazała na mnie oskarżycielsko palcem.
Ponownie westchnęłam.
- Da się załatwić.
Kawa była już gotowa, wystarczyło przelać ją do filiżanek czy, kto jak woli, kubka.
- Z mlekiem? - zapytała.
- Oszalałaś? - Zdziwiłam się. Oczywiście, wiedziała, jaką ja piję.
- Nie ty - warknęła.
Emmett stał w drzwiach i drapał się po potylicy - albo, kto wie, tylko położył tam rękę? - ciągle było mu głupio.
- Ty naprawdę jesteś taki skromny, czy udajesz? - zapytałam zszokowana.
- Gra na skromnego. Dobry patent - mruknęła Rosalie pod nosem.
Boże, znowu się zarumienił.
- W zasadzie to… chyba jestem skromny. - Uśmiechnął się. Cóż… był słodki. To znaczy, może tak. Z twarzy był niesamowicie słodki i przystojny, ale jego ciało mówiło coś zupełnie innego. “Weź mnie tu i teraz”.
Jęknęłam.
Gwałtownie zgięłam się w boku, nie zdejmując wzroku z Emmetta.
- Ideał - szepnęłam i szybko podciągnęłam się z powrotem do pionu.
Miał umięśnione, zgrabne i proste nogi - bardzo męskie. Duże wyposażenie - przechodziłam coraz wyżej. Naprawdę wspaniały sześciopak, zapierającą dech w piersiach klatę, szerokie ramiona. I uwaga, gwałtownie odcięcie. Słodką, miłą, wstydliwą, przystojną twarz. Domyślałam się, że gdyby chciał, mógłby zrobić uwodzącą minę, gorącą, pociągającą… ale tak misiowato… chyba było lepiej.
- Bez mleka - odpowiedział ze sporym opóźnieniem.
Kiwnęła głową i podała mi szklankę z kawą.
- Jest cukier? - napomknął jeszcze.
- Pewnie. - Podałam mu cukier i łyżeczkę.
- To zostałam sama z moją niesłodzoną kawą - stwierdziła.
- Jak to? - Nie zrozumiał.
- Też słodzę - wytłumaczyłam.
- Ach tak.
Gadaliśmy sobie wesoło o Bóg wie czym. Nie byłam pewna, ale to Rosalie chyba powiedziała mu coś, żeby mi poprawić humor.
Był już wieczór, właściwie prawie noc - dwudziesta czwarta. Naprawdę, uwierzycie, że cały czas rozmawialiśmy? Opowiadałam razem z Rose różne zwariowane historie, jakie przeżyłyśmy, jak na przykład porwanie limuzyny właściciela super klubu - poniekąd przez przypadek - czy też podawanie się za zupełnie inne osoby, lub ważne osobistości.
- Będę się zbierać - stwierdziłam. - Macie co nieco do nadrobienia.
Kiwnęła głową.
Już chciałam wyjść, ale złapała mnie za ramię.
- Klucz - zażądała.
Wywróciłam oczami i oddałam jej zapasowy klucz od mieszkania.
Szłam do domu, gdy nagle stwierdziłam, że koszmar mojego życia urzeczywistnia się przed moimi oczami. Nie było szans, aby moja córka kiedykolwiek mnie polubiła. Nie posiadałam też przyjaciółki, której mogłabym się zwierzyć. Mężczyzny, któremu mogłabym zaufać.
W takim razie co miałam?
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że zostawiłam samochód na parkingu w parku.
Skręciłam w uliczkę, w której zwykłam stawiać samochód. Była szeroka, ale mimo to ciemna. Stała bardzo blisko mojego mieszkania. Poniekąd była to droga na skróty.

Dobiegł mnie jakiś obleśny rechot, a następnie głośne beknięcie. Tym razem śmiechem wybuchło więcej osób. Słychać było też turlające się szklane butelki.
Westchnęłam. Nie mogli się zamknąć? Potrzebowałam ciszy.
Ktoś gwizdnął głośno i był bliżej, niż się spodziewałam.
- Te, paniusiu. - Jakiś obskurny facet machał do mnie ręka. - Przyłączysz się?
- Możesz pomarzyć - odparłam miękko.
Znów rozległ się gwizd.
- Stawiasz się? - charknął jakiś facet.
No proszę was.
- Nie ma czemu. - Spojrzałam na jego budowę. Był trochę grubowaty. Stanął przede mną, zagradzając mi drogę. Za nim stało trzech kolejnych, podobnie zbudowanych. - Odsuń się - syknęłam.
- Nie odsunę się. - Poczułam zapach nieświeżego oddechu i alkoholu w jednym.
Stanęłam przed nim, patrząc mu w oczy.
- Jesteś pewien? - zapytałam hardo. - Mam dzisiaj wyjątkowo zły humor.
Zarechotał jak baran i złapał mnie za tyłek. Przeklęłam pod nosem i uderzyłam go z łokcia w brzuch jak najmocniej mogłam, a następnie jeszcze odepchnęłam.
Czterech pozostałych facetów - jednego przedtem nie widziałam - zaczęło iść w moją stronę.
- Miałaś dziś zły dzień, w istocie. Że przeszłaś akurat tędy.
Zaczął biec w moją stronę. Odetchnęłam, gdyż adrenalina trochę przeszkadzała mi w skupieniu się. Taki odruch.
Gdy był w odpowiedniej odległości, uniosłam nogę - nie zginając jej w kolanie - w ten sposób i na tyle wysoko, że mężczyzna dostał z pięty tenisówki prosto w nos. Uniosłam nogę jeszcze wyżej - byłam naprawdę dobrze wygimnastykowana, choć mogło się zdawać inaczej - i mocno upuściłam ją, drugi raz uderzając go w nos.
Odskoczył i zaczął jęczeć, a do mnie przysunęła się kolejna dwójka. Jeden z nich złapał mnie za ramie, a drugi przyciągnął do siebie. Temu, który trzymał mnie w pasie, wymierzyłam najprostsze uderzenie, jakie mogłam wymyślić - kopnęłam go w krocze. Zawył i zamachnął się na mnie. Drugi zrobił to samo.
Zanim zdążyli mnie uderzyć, wytrąciłam rękę, którą jeden z facetów trzymał mnie w pasie i wygięłam ją mocno z rozmachu. Pijak zrobił fikołka w powietrzu i upadł na ziemię, skomląc i trzymając się za rękę.
Obróciłam się plecami do faceta najbliżej. Prowokacja, aby podszedł bliżej. Usłyszałam, że zrobił ruch, więc odwróciłam się z rozmachem i, stosując półobrót, uderzyłam go z podeszwy w policzek.
Nagle uświadomiłam sobie, że to oni porysowali mój samochód. Musiałam go oddać do naprawy i malowania.
- Wróćcie tu jeszcze raz, zróbcie coś z moim autem, pożałujecie. - Brzmiałam groźniej i mroczniej, niż można by po mnie poznać.
Ostatni pijak postanowił być odważny i rzucił się na mnie całym cielskiem. To naprawdę było zabawne.
Obróciłam się w bok i zrobiłam krok do tyłu. Zszokowany upadł obok moich nóg.
Włożyłam pod jego brzuch swoją stopę i uniosłam go trochę, jakbym chciała podrzucić piłkę, ale szybko cofnęłam nogę. Upadł ciężko - z niewielkiej wysokości - na ziemię.
- Nie dorównujecie mi niczym. Lepiej stąd znikajcie - warknęłam. Tak. To miałam. Byłam dobra w takie klocki.

Cofnęłam się, decydując nie iść do domu. Tylko co mam robić?
Zrobiłam najżałośniejszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Bo była to w ogóle jedyna.
Położyłam się na ławce przy jakimś sklepie i zwinęłam w pozycję embrionalną. Było mi trochę zimno.
Myślałam nad wieloma rzeczami. Nad tym, jak to się stało - chociaż bardzo dobrze wiedziałam, jak - że moja córka nie załapie ze mną kontaktu.
Wyjaśnienie było proste i trudne zarazem. Byłam jednostką, której nie w głowie matkowanie. Ani nawet praca, a nawet jeśli, to już zupełnie inna. Taka jak dawniej. Niebezpieczna, pełna wrażeń, adrenaliny… Mój Boże. Naprawdę za tym tęskniłam. Czy byłam aż tak wyemancypowana, odmienna od normalnych ludzi? Byłam pokroju ojca mojej córki?
Nie - pomyślałam stanowczo. Nie jestem potworem.
Ta praca… przygnębia mnie. Niestety, nie mam wyboru, muszę łazić do tego biura i pracować… inaczej mogłabym ściągnąć na siebie uwagę.
Zasnęłam. Nie na długo, może dwadzieścia minut, gdyż nie zdążyłam porządnie zapaść w sen. Obudził mnie szybko przejeżdżający samochód. Sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, rzekłabym na oko.
Znużona i leniwa, postanowiłam spać dalej na tej ławce. Nie miałam siły już się podnieść.
Jakiś samochód zaczął się cofać, wolno. Słyszałam, że staje przy krawężniku naprzeciwko mnie.
- Jak Boga kocham, jeśli to wy dupki wróciliście, to dam wam tym razem taki wycisk… - Przerwałam gwałtownie, widząc jakiegoś mężczyznę we wcale nie jakimś samochodzie. Srebrne Volvo. O ironio. Czyli co, ten dzień będzie lepszy?
- Podwieźć? - zapytał jakiś facet, którego nawet nie widziałam. Stał przy krawężniku.
Wywróciłam oczami.
- Mieszkam w tamtym wieżowcu. - Machnęłam w stronę budynku za mną.
- Aha… to ławki takie miękkie ostatnio? - sarknął.
- Nie. - Isabello, zamknij się. Nie będziesz się zwierzać ze swojej wichury myśli obcemu. - Córka ma sześć lat a już mnie nienawidzi. Tyle, ile ona ma lat, tyle ja pracuje w takiej zasranej firmie komputerowej. Dziś zabrałam ją do parku i Fast Foodu, ale okazało się, że tylko pogłębiłam dziurę między nami. A jest tak cholernie podobna z wyglądu. Ironia, czyż nie? - warknęłam. - I nie mam nawet przyjaciela, z którym mogę o tym pogadać, co zmusza mnie do wyżalania się jakiemuś facetowi, którego pierwszy raz w życiu widzę.
Facet uniósł wysoko brwi.
- Ehem… ta. Niezbyt mnie to interesuje, ale mogę cię podwieźć - stwierdził.
- Wiedziałam, że dobrzy ludzie nie istnieją - mruknęłam i wstałam leniwie. Ociągałam się jak mogłam. Albo raczej - ociągałam się bo nie mogłam szybciej.
Oklapłam na siedzenie faceta. Zamiast ruszyć, poczułam jego usta pod moim uchem.
- Hej, wypierdalaj! - oburzyłam się i przycisnęłam mu palec w pewne miejsce pod uchem. Zakwilił zszokowany i na chwilę zdrętwiał w bezruchu.
- Co za palant - skomentowałam. - Mi się chce spać, kretynie.
Spojrzałam na niego. Był zszokowany.
- No co się gapisz? Miałeś mnie podwieźć.
Żachnął się, rozmasowując sobie ucho.
Zamknęłam oczy i odprężyłam się, gdyż z radia cichutko leciała jakaś łagodna muzyka. Skądś ją kojarzyłam, ale nie mogłam sobie przypomnieć. Była trochę stara.
- Uwielbiam ten utwór - mruknęłam.
- Ja też. Choć, prześpijmy się.
- Ostrzegam, mam dzisiaj tenisówki - warknęłam.
Zaśmiał się - myślałam, że będzie się bał - i wreszcie ruszył.
- Jak zawieziesz mnie gdzie indziej, urwę ci głowę, palancie. Tak dla pewności.
- Przestań się rządzić, bo wywalę cię dwie przecznice dalej.
Zobojętniałam. Przez to całe zaspanie zachowywałam się trochę dziwnie. I czułam.
- Dasz mi swój numer? - zapytał zaintrygowany, gdy stanął pod moim blokiem.
- Jeśli lubisz, jak ktoś ci przywali, to zapytaj jeszcze raz. Jak nie, to puszczę to mimo uszu.
Przeklął pod nosem. Wywróciłam oczami. Jak mogłam się komuś podobać w tym ubraniu?
Facet był wręcz śmiesznie prostolinijny.
Ponownie poczułam się bardzo śpiąca, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że fotele były ocieplane. Cholera. Ciepło, miękko…
Zanim się obejrzałam, zasnęłam.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Pią 19:46, 23 Paź 2009 Powrót do góry

Dziekuje, ze tak szybko dalas rozdzial, nic nie szkodzi, ze nie zbetowany. Bledow sie nie dopatrzylam, chociaz staram sie na nigdy nie zwracac uwagi.

Kocham z kazdym rozdzialem coraz bardziej twoje opowiadanie. Nadal nie moge wyjsc z podziwu dla ciebie i twojego talentu. :P

Podoba mi sie, jak zrobilas dzien, a raczej ranek Belli i Renesmee, cieszy mnie to, ze nie spisala sie najlepiej, bo to byloby przewidywalne. Scena w mieszkaniu Rose byla bezbledna, smialam sie z niej strasznie. Nie byly uprzejme w stosunku dla Emmetta, a to chyba nowosc. Nigdy sie z taka sytuacja nie spotkalam. Bells, ktora pobila pieciu facetow, powalila mnie na kolana, niby niezdarna, a tu taka wojownicza. Z pewnoscia zdobyla moja sympatie. Fajnie przedstawilas emocje, jeczenie, narzekanie Belli na stroj i relacje z corka. Martwila sie, bo corka przyniesie jej wstyd w restauracji, niesamowite. Zawsze wyobrazalam sobie i czytalam o cudownych relacjach Belli i Renesmee, a tu takie cos :D . Jeszcze powinnam chyba wspomniec o scenie na lawce. Oj, glupia. Nie wierzyla w swoje mozliwosci. Prawdopodobnie gdybym miala takie zycie jak ona, to ciagle bym sie nad soba uzalala. Sarkastyczny, palant Edward zdobyl moje serce w 100% :)

Jesli nie chce ci sie tego czytac, wystarczy jedno, a raczej dwa slowa: GENIALNY ROZDZIAL. Przyznam sie, ze od przeczytania drugiego rozdzialu, codziennie zagladalam i patrzalam, czy przypadkiem nie dodalas nowego rozdzialu.
Pozdrawiam i zycze weny (a jej chyba za duzo juz nie potrzebujesz) ,
Paramox22


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Pią 20:23, 23 Paź 2009 Powrót do góry

Podoba mi się. Fajnie, że wstawiłaś rozdział, mimo, że nie przeszedł przez betę. Jak dla mnie, to on nawet jest naprawdę dobrze sprawdzony. :) Pamiętaj tylko, że przed 'a' jest przecinek i słowa kończące się na '-by' piszemy łącznie. Więcej znajdziesz w poradniku dla bet. Ale jest naprawde nieźle. :D
To takie łatwe - uciec od problemów. Nie podoba mi się to w Bells. Jednak rozumiem, czemu to zrobiła. W końcu im dłużej utrzymuje się milczenie, tym trudniej je przerwać... No no no, w końcu właściciel volvo. Już mi się podoba. :D
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam, weny. (:
Wyjątkowa'


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Pią 20:52, 23 Paź 2009 Powrót do góry

Hmm. . . mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Tzn. wkurzyła mnie postawa Belli, że tak łatwo się poddała, ile spędziła z córką czasu? Raptem kilka godzin i już stwierdziła, że na dziś dość. Po drugie jak już chciała od tej całej sytuacji chwile odpocząć, to nie musiała wracać tzn. próbować wracać do domu tak późno. Po raz kolejny zrobiła to samo, zostawiła córkę. I Alice tak bez niczego zgodziła się przyjść?! To takie nie podobne do niej. A to, że położyła się spać na ławce przed domem, ja rozumiem, że chciałaś doprowadzić do konkretnej sytuacji poznania B&E, ale to wyglądało jakby była jakimś żulem, pijakiem, bo niestety ale tak mi się to kojarzy. Wydaje mi się lepszym rozwiązaniem np. to że usiadła na ławce zaczęła płakać przytłoczona swoją chorą sytuacją, później skuliła się i pod wpływem zmęczenia dniem i płaczem usnęła. To takie moje skromne zdanie. Aczkolwiek twój pomysł jest intrygujący i inny, jak i sama Bella.
Za to podobała mi się sytuacja, w której Bella poznała Emmentta;D to było świetne. I to jak się obroniła, normalnie szacun, ma dziewczyna temperament i sama pierwsza rozmowa B&E była. . .inna niż dotychczas czytałam, ale to jedynie plusuje(:

"Właśnie powiedział córce, ze chwilowo wymieniłam Rose na nią."
zapomniałaś o alt'cie "że"

Czekam na lepsze poznanie się B&E, mam nadzieję więcej motywacji B. w związku z R. i ogólnie na następny rozdział(:
Weny i czasu jak widać nie trzeba Ci życzyć(: więc może wytrwałości i wszystkiego czego sobie zażyczysz(:

Pozdrawiam Aja


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pią 21:53, 23 Paź 2009 Powrót do góry

Boże... Bella karateka ... Edward jakiś taki...

nie wiem dlaczego ale bardzo rozbawił mnie ten rozdział...
dalej jestem zdania, że Belle pod opiekę psychiatryczną trzeba oddać :D konkretnie ma problemy... Twisted Evil

rozbawiła mnie wymiana zdań i ekhm gestów pomiędzy E i B ... fajne blokady ...

widzę u Belli osobowosciowe problemy spowodowane brakiem konkretnego wzorca ojca i matki... Kobieta boi się budowania oważnych więzi, ale jak każdy poszukuje przynajmniej ich namiastki... męczy się z tym i w tym swoim świecie...

podobało mi się :)
zobaczymy co będzie

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 23:17, 23 Paź 2009 Powrót do góry

Paramox - odnośnie twojego komentarza, tak i owszem, starałam się, żeby Belli nie wyszło najlepiej, bo byłoby to przewidywalne ale za razem musiałam trzymać jakiś sens, ale to się wyjaśni potem. Twoje kometarze zawsze z chęcią czytać, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że komentujesz tu jak i w "sg" praktycznie kazdy rozdział.
Wyjątkowa:
Cytat:
Jak dla mnie, to on nawet jest naprawdę dobrze sprawdzony

Wielki, ogromnie wielki CMOK! Ja byłam święcie przekonana, że to będzie ruska masakra(ee, takie coś chyba nie istnieje, ale właśnie to wymyśliłam). Dziękuję za wskazówki, pobiegam jutro po writerze:D
Co do uciekania od problemów - powiedzmy, że weszło jej to w nawyk. Ale to raczej taki spoiler, że coś gdzieś kiedyś uciekła.... dowiecie się w swoim czasie <okrutny>
Aja - Zauważ, że ona NIE spędziła z córką sześć lat i te raptem kilka godzin naprawdę porządnie ją przeraziło. Ona nie czuje się spełniona nawet jako człowiek (boże, jakie ja wam spoilery dzisiaj zapuszczam), więc takie coś naprawdę jej ciąży. Z minuty na minute co by córka nie powiedziała, B. to nadinterpretuje i ucieka z podkulonym ogonem. Mam nadzieję, że łapiesz, o co mi chodzi. To tak jak stać na krawędzi. Na Alice się na zawodź - ona jeszcze nie skończyła, ale ba! zacznie dopiero w siódmym rozdziale(albo dalej) robić swoje. Spoiler.
Cytat:
A to, że położyła się spać na ławce przed domem, ja rozumiem, że chciałaś doprowadzić do konkretnej sytuacji poznania B&E, ale to wyglądało jakby była jakimś żulem, pijakiem, bo niestety ale tak mi się to kojarzy
.
Rozumiem, że możesz na to patrzeć z tej strony, ale Bella nie jest typem płaczliwym. O nie, ba. Do szóstego rozdziału powinna się sytuacja rozjaśnić i zobaczycie, że Bella NIE PŁACZE.
W dodatku, taka ciekawostka, kiedyś miałam dosyć poważnego doła i tak też sama odwaliłam, tylko że zasiadłam o drugiej w nocy a do domu wróciłam - bez snu - o ósmej. To akurat z doświadczenia było.
Ale jednak bardziej bronię tutaj Belli:p
"Temperament" - spoiler, zobaczycie, że to bardziej wyszkolenie niż temperament. !:D
I uwielbiam emotkę (: chociaż za chiny nie potrafię jej płynnie używać xD
Kirke - Edward jakiś taki - cóż, może nie do końca to zaplanowałam, ale mam jezcze spore pole do popisuje więc postaram się to rozjaśniać w siódmym, ósmym rozdziale. Ale nie obiecuję, bo to nigdy nie idzie tak ja powinno.
Karateka - spoiler ponowny - nie, lepiej.
Cytat:
widzę u Belli osobowosciowe problemy spowodowane brakiem konkretnego wzorca ojca i matki

Proszę bardzo, właśnie wyprzedziłaś resztę o dwa rozdziały :D Tak i owsem, masz rację.
Co do blokady to i ja tak umiem. Nauczył mnie mój facet i potrafię albo zadać ból, albo jak trafię w odpowiednie miejsce to sparaliżować. Raz prawie szczękę wywinęłam, od wtedy się ograniczam <lol2>

Proszę was wszystkich, bardzo, nie piszcie B. i E.
Bo bardzo ważną role w ff odgrywa zarówno E.mmett i E.dward. A w przyszłości zobacyzcie, że B i E będzie się mieszać. Także może Ed i Em?:D:P Będę wdzięczna, bo ja w głowie mam całe rozplanowanie, a jak czytam "E" to mi mina tężeje.(znowu coś wymyśliłam, jezu...)
Dziękuję za komentarze, może jeszze jakieś się pojawią(kusi)?:D
Co do bety, nic nie wiem, ale jutro sobota, więc... mam nadzieję, że się pojawi. Ale gdzie się człowiek śpieszy tam diabeł im podkłada nogę (taak, bez rymu, jestem inna i wciąż fajna. A jak!)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Sob 11:52, 24 Paź 2009 Powrót do góry

Dobra zwracam honor i zgadzam się. Po prostu znalazła się w takiej a nie innej sytuacji i nie wiedziała jak ma się zachować. Coraz bardziej zauważam, że ona ma na serio problemy z samą sobą tak wewnętrznie. Mniejsza z tym, daje jej jeszcze jedną szanse, i mam nadzieję, że będzie miała więcej wiary w siebie i zapału(:
A co do tego, że nie płacze, to tak przypuszczałam, iż jest typem tego mocnego charakteru (można to zauważyć chociażby w prologu, który szczerze jak czytałam pierwszy raz to myślałam, że B. chce popełnić samobójstwo). Jeśli chodzi o tego żula, jak nazwałam B. to po prostu jak nigdy się w takiej sytuacji nie znalazłam i trudno mi sobie wyobrazić siebie siedzącą w nocy na ławce, najnormalniej w świecie bym nie wysiedziała ze strachu, a wydaje się że jak ktoś ogląda dużo horrorów to go nic nie rusza, heh. Podziwiam Cię za to(:
Co do emotki to moim przyjaciółką tak się spodobała, że próbowały się przestawić, ale po jakimś czasie poddały się, nie potrafiły, a mi jakoś weszła w krew i została moim znakiem rozpoznawczym(;

Pozdrawiam Aja(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Nie 17:09, 25 Paź 2009 Powrót do góry

Okej, z betą wszystko się wyjaśniło, zatrzymały ją sprawy osobiste - musimy jej przebaczyć.
Mam szczerą nadzieję, że nikt nie obrazi się, jeśli rozdział trzeci zostanie BEZ bety. Sprawdzę go, poprawię zgodnie z waszymi sugestiami, a beta będzie miała czas na rozdział czwarty. Sądzę, żę to dosyć fair, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że rozdział 3 był nawet-nawet sprawdzony.
Więc poprawię kilka rzeczy w rozdziale 4, które chce, a jutro rozdział trafi do bety. Więc... do nast. rozdziału:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ekscentryczna.
Wilkołak



Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:05, 25 Paź 2009 Powrót do góry

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam!
Zniknęłam na pięć dni, wybacz. To nie jest tak, że o tobie zapomniałam. Po prostu.. Cóż. W ogóle nie byłam na komputerze przez ten niespełna tydzień. Powód? Waha się między osobistym a zdrowotnym. Nazwałabym to raczej.. eksperymentem. A z betowaniem postaram się wyrobić w ciągu najbliższych dwóch dni, licząc od dzisiaj. I nie ma sprawy - rozdział trzeci poprawię. Lepiej zajmij się pisaniem piątego. (;


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ekscentryczna. dnia Nie 20:07, 25 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pon 23:25, 26 Paź 2009 Powrót do góry

Rozdział 4 - tadadada.
Dziękuję Becie Ekscentrycznej za pomoc z rozdziałem i niwelowanie zapewne głupich błędów. No i dziękuję, że zbetowałaś oba rozdziały, bo niektórzy nie mają siły na takie ilości tekstu. A pomysł z kursywą - genialny!
Liczę na komentarze (tak, tak, są dla mnie bardzo ważne, niech stracę, ale prostolinijna jestem:P)

Rozdział 4.
Werdykt Alice.


Obudziłam się płacząc. Byłam tym tak skonfundowana, że natychmiast ucichłam. A potem znalazłam prawdziwe powody do płaczu i znów się rozlałam, tym razem na trzeźwo.
Miałam szansę. Miałam. Mogłam naprawić wszystko z Renesmee. Jednakże, nie potrafiłam. Nie udało mi się. Straciłam ją prawdopodobnie na zawsze. Moje serce było uciskane przez jakąś niewidzialną aurę, co bolało na równi fizyczni, jak i psychicznie. Męka.
Blade światło, w ciapki cienia, padało na waniliową ścianę, oświetlając lekko pokój. Nie było to jasne światło. Jakby niedojrzałe, młode.
Wytarłam oczy i nagle coś mi się nie zgadzało. Waniliowa ściana? Światło w ciapki cienia? Wstałam i zobaczyłam na sobie miękką, złocistą pościel. Zdecydowanie nie moją pościel. Zrzuciłam ją z siebie i moim oczom ukazały się moje jeansy oraz nieszczęsny, męski top. Buty leżały zaraz przy… kanapie.
Kanapie?!
Wstałam szybko oszołomiona i rozejrzałam się po pokoju. Zdecydowanie nie moim pokoju. Był jasny, najwyraźniej gościnny. Dobrze umeblowany, gustowny… nie mój. Spróbowałam sobie przypomnieć, co się wczoraj działo, lecz skutkiem tego była jedynie większa chęć do płaczu…
Rozpłakałam się ponownie. Nie byłam osobą nazbyt rozpaczającą, czy też wrażliwą, ale naprawdę, miałam powody ku takiemu zachowaniu. Zawsze byłam twarda, mocna… a teraz rozbita. Uspokoiłam się szybko i przypomniałam sobie wydarzenia zeszłej nocy. Volvo. Facet. Piosenka. Sen. Cholera.
Ruszyłam - miałam gołe stopy. Co to, jakiś fetysz skarpetek? Nie było ich w moich trampkach. Zaczęłam łazić po sporym domu, oszołomiona. Nie mogłam nic znaleźć, oprócz długich przedpokoi. Weszłam do losowych drzwi. Łazienka. Wlazłam do środka. Wyglądałam okropnie - miałam rozlazłe oczy i wory pod nimi, wydęte usta i skrzywioną minę. Włosy były całkowicie poplątane i odstawały na wszystkie strony. Wzdrygnęłam się i wyszłam z pomieszczenia. Zaczynałam rozszyfrowywać ten dom. A jednak nie. Kolejny korytarz. Może to budynek? Wyjrzałam przez okno obok. Albo i nie. Domek? Raczej. Rezydencja? Pewniej. Byłam na pierwszym piętrze.
Zaczęłam iść dalej. Otworzyłam kolejne losowe drzwi i… Uniosłam wysoko brwi.
- Emmett? - szepnęłam.
Facet wydał z siebie mlask. Chuda, satynowa kołdra odsłaniała połowę jego gołych pleców. Zaczęłam gwizdać, pojękiwać i szeptać. Nic. Czułam się jak złodziej. Weszłam do pokoju i usiadłam obok niego. Zamiast coś robić, zagapiłam się na jego umięśnione plecy. Isabello, łasuchu, uspokój się. Miałam zamiar poskakać na łóżku, aby go obudzić, ale nagle i gwałtownie dopadł mnie inny, głupi pomysł. Położyłam dłoń na dużych plecach. Ciepłych, dużych plecach. Zaczęłam rysować ręką różne figury na skórze faceta. Idiotka, zganiłam się.
Pchnęłam go.
- Emmett!
Odwrócił się gwałtownie i złapał mnie w talii, przytulając - trochę krzywo - do siebie. No chyba sobie jaja robicie. On naprawdę taki… uczuciowy?
Pacnęłam go w głowę.
- Emmett! - zawołałam, tym razem głośno.
Jego brwi uniosły się, a następnie zwęziły.
- Tak, pobudka.
Ściągnął brwi jeszcze bardziej. Otworzył oczy i zobaczył mnie. Ponownie uniósł wysoko brwi. Przestał trzymać mnie w pasie i gapił się na mnie, przecierając oczy.
- Isabella? - szepnął zaspany.
Zagapiłam się na niego…
Był słodki. Miał zaspaną, skonfundowaną twarz, wręcz zagubioną. Błyszczące, błękitne oczy i leciutki zarost. Jego barwne usta rozchylały się lekko, jakby nie chciało mu się ich zamykać.


Ogarnęło mnie podniecenie. Widać było jego klatkę piersiową, prawie cały tors, a jeszcze ta twarz, jak najwspanialszy kontrast na świecie. Idiotka, mruknęłam do siebie sekundę przed tym, jak wpiłam się w jego usta.
Był tak oszołomiony, że aż zamarł. Pod koniec pocałunku tylko wziął moją wargę między swoje, ale wciąż chyba nie umiał dodać dwa do dwóch. Odchyliłam się od niego zszokowana, oblizując się bezwstydnie. Był… słodki, nie tylko z twarzy. Opadłam ciężko na poduszki. Idiotka. Uspokoiłam oddech i opanowałam podniecenie. Cisza trwała następne pięć minut, w których Emmett starał się miarowo rozbudzić.
- Co ty tu robisz? - wyrzucił w końcu skołowany.
- Nie mam pojęcia - powiedziałam. - Wczoraj, powiedzmy… zasnęłam poza domem. I zasnęłam w czyimś wozie i…
Stop.
- Edward cię przeleciał? - rzucił, jakby pytał o pogodę. Zamlaskał kilka razy, wprawiając swoją szczękę i lekki zarost na jej konturach w ruch. I znów się podnieciłam.
- Jaki Edward?
Ziewnął szeroko, zasłaniając usta i, jeszcze drugą ręką, twarz przed światłem.
- Mój brat, Edward. Musiał cię przelecieć.
Zastanowiłam się.
- Nie. Unieruchomiłam go, gdy chciał mnie pocałować. I kazałam się odwieźć, choć najwidoczniej zasnęłam i… obudziłam się w tym labiryncie.
Zaśmiał się, chowając twarz między dłońmi.
- Ta… Mamy spory dom. Zaraz, Edward chciał cię mieć, a ty go odgoniłaś? – Szczerze się zdziwił. Przejechał dłonią po lewej stronie twarzy - oku, policzku, i wreszcie ustach, zaginając je w dół i odchylając. Wzdrygnęłam się. Znowu mlasnął. To było bardzo słodkie.
- Unieruchomiłam. W sensie, zastosowałam taki mały trik, powiedzmy, że sparaliżowałam go na kilka sekund - wytłumaczyłam.
Spojrzał na mnie padnięty.
- To nieźle - uśmiechnął się. - Widziałaś go w ogóle?
Zastanowiłam się.
- Byłam zaspana, nie przyjrzałam się.
Kiwnął głową.
- Wszystko jasne.
Nie wytrzymałam i ponownie pocałowałam go, tylko tym razem łagodniej i wolniej. Powoli, delektując się jego miękkimi wargami i słodkim smakiem. Tym razem oddał pocałunek, co całkowicie mnie zachwyciło. Wspaniale całował. Gdy zetknęliśmy się językami, poczułam, jak od koniuszka aż po palce przeszedł mnie gorący ogień. Przyjemny, ciepły, podniecający.
Oderwałam się od niego zadyszana. Przeciągnęło się to dłużej, niż sądziłam.
- Nie umyłem zębów - wymamrotał.
- Ja też nie - wyznałam.
- Czemu się całowaliśmy? - zapytał.
- Nie mam pojęcia - mruknęłam.
Rozmowa była napięta, jakby mechaniczna. Gdy tylko skończyliśmy mówić, spojrzeliśmy na siebie. Nasze spojrzenia spotkały się i jednoznacznie rzuciliśmy się ku sobie. Po jakimś czasie zasnęliśmy. Spałam spokojnie. Czułam wokoło siebie ciepło, najprzyjemniejsze, jakie w życiu zaznałam. I dotyk skóry, niezwykle gładkiej i przyjemnej w dotyku. Niesamowitej. Wspaniałej. I mięśnie, również wyczuwalne. Bardzo męskie, podniecające. Najlepszy sen w moim życiu…
- Emmett, podnoś dupę, muszę ci coś powiedzieć - rozniosło się po pokoju. A potem cisza.
Nie miałam ochoty podnosić powiek.
- Spadaj - wymamrotał Emmett. Poczułam jego ciepły oddech na karku i dostałam gęsiej skórki.
- Nie wierzę. - Ten ktoś wciąż gadał.
Otworzyłam jedno oko i ujrzałam jakiegoś faceta. Byłam tak zaspana, że rozmazywały mi się kontury.
- Śpimy - powiedziałam z wyrzutem.
- Emmett, zaliczyłeś ją? - zapytał ten ktoś.
Jego głos dziwnie drgał.
- Nie, głupku. Spadaj, Edward, chcemy spać - warknął, ciągle śmiesznie zaspanym głosem.
Edward. Ten, co mnie podwiózł?
- Dzięki za podwiezienie. - Wtuliłam się w Emmetta jeszcze bardziej. Niech mnie piorun strzeli, to była najprzyjemniejsza rzecz, jaką od dawna zaznałam. Leżenie. Ciepło. I ta skóra… Od dawna? Nigdy nie zaznałam takiego dziwnego ciepła. Właściwie to zawsze wszyscy mieli mnie, konkretnie, gdzieś.
- Chodzicie ze sobą? – Niejaki Edward, najwidoczniej nie zamierzał dać nam spokoju.
- Śpimy ze sobą, nie widać? - warknęłam wściekła.
Jeśli ten koleś spowoduje wstanie Emmetta i rozbudzenie go, skopię mu tyłek.
- Od jak dawna?
Jęknęłam.
- W łóżku, sen, czaisz? - zapytał Emmett.
- Czyli się nie znacie? - Edward dalej dedukował.
- Znamy się.
- Skąd?
- Gadałam z nim jak bzykał Rose. - Nie przejmowałam się, że koleś nie znał Rosalie. Chciało mi się spać i miałam prawo gadać tak, żeby niewiele rozumiał.
- Że co?
Otworzyłam oczy. Będę musiała je przemyć, bo naprawdę nic nie widzę.
- Koleś, daj nam ku*** spać. Okej?
- Właśnie. Dobrze powiedziane, Isabello.
Facet przy drzwiach żachnął się, po czym, wyraźnie sfrustrowany, wyszedł trzaskając drzwiami. A ja popadłam w najprawdziwszy błogostan. Cisza i Emmett. Emmett i cisza. Cisza z Emmettem. Emmett z ciszą. Obudziłam się stanowczo później, niż bym chciała, ale nie żałowałam ani minuty. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów spałam tak długo i tak dobrze. Ponownie wróć, pierwszy raz w życiu.
- Trzynasta - szepnął przerażony Emmett. - Chyba w życiu tak długo nie spałem!
- Mnie to mówisz? Spałam jak dziecko. Nie, lepiej. Jak Bóg.
- Nie chce mi się wstawać - szepnął mi do ucha.
- Mi też nie. Ale jestem wyspana. - Odwróciłam się do niego twarzą i otworzyłam oczy. - Kurka wodna, nic nie widzę. Muszę przemyć oczy.
Cisza.
- Masz napuchnięte oczy. Płakałaś? - zapytał troskliwie.
Zawahałam się.
- Może trochę.
- Jak bardzo trochę?
- Nie wiem, płakałam przez sen. No i potem jak wstałam też. I przed położeniem się spać zresztą również.
- Chcesz o tym pogadać? - Troska w jego głosie była jak balsam na rany. Tak dawno nikt się mną nie przejmował!
Jedyny okres w moim życiu, gdy byłam otoczona uwagą i opieką, to pierwsze trzy miesiące po śmierci moich rodziców i, zarazem, czas adoptowania mnie. Byłam bardzo mała. Moimi opiekunami zostało w miarę szczęśliwe małżeństwo - które to rozpadło się po tych kilku miesiącach. Zostałam z kobietą, która praktycznie… cóż, męczyła mnie psychicznie. Gardziła mną i nie wstydziła się mówić tego na głos.
- Nie wiem? - rzuciłam pół pytaniem.
Zanim cokolwiek powiedział, mój brzuch zaburczał głośno.
- Kurczę, ale jestem głodna.
- Ja też.
Zagryzłam wargę.
- Mogę skorzystać z łazienki?
- Pewnie. Pomóc ci jedną znaleźć?
- Poproszę.
- No więc pięć kroków za łóżkiem są drzwi.
Zaśmiałam się.
- Podpuściłeś mnie - oskarżyłam go.
- A i owszem.
Wstałam i prawie na oślep weszłam do wyznaczonego pomieszczenia. Puściłam wodę ale oparłam się tylko o zlew. Umyję się. I co dalej? Będę musiała jechać zmienić ciuchy. I pewnie już tu nie wrócę. Cholera. Umyłam dłonie i przemyłam oczy. Wreszcie coś widziałam. Skorzystałam jeszcze z toalety i ponownie umyłam ręce. Co za bezmyślność. Jak w jakimś amoku.
- Muszę jechać do domu się przebrać, umyć i tak dalej. Dziękuję za gościnę - powiedziałam do Emmetta.
Stał przede mną w samych slipkach - dużych slipkach, albo raczej porządnie wypełnionych - oparty o framugę drzwi.
- Mogę znaleźć ci jakieś ciuchy - zaproponował.
Moje serce poczęło szybciej bić, a mi przypomniało się jego ciepło i prawie zasłabłam.
- Och, um… Macie dla mnie coś odpowiedniego? - wyjąkałam z powątpieniem.
Wzruszył ramionami.
- Koszulkę mogę wziąć jakąś na mnie za małą, coś na nogi może też znajdę… Ale jak chcesz dostać czyjeś stringi, to idź do Edwarda. Ma ich pełno.
- I ma moje skarpetki - rzuciłam z oskarżeniem w głosie. Zaśmialiśmy się. - Więc, jak do niego trafić?
- Wyjdziesz, idziesz na początek korytarza, idziesz w lewo, potem w prawo i drugie drzwi po prawej.
- To jest forteca, nie dom - mruknęłam.
Na koniec, lewo, prawo i drugie drzwi. Wyszłam i szłam tak, jak powinnam. Zapukałam.
- Isabella czy Emmett? - rozległ się głos.
- Ja - mruknęłam.
- To wejdź.
Otworzyłam drzwi.
- Cześć. - Majstrował coś, odwrócony do mnie plecami na łóżku. - Emmett mówi, że mogę od ciebie zmajstrować jakieś damskie majtki. Jak przyrzekniesz, że żadna z twoich lasek nie miała chorób wenerycznych, albo… - przerwał mi.
- Mam kilka nowych kompletów bielizny, nieużywanych.
- Och… Um… Lubisz się przebierać? - zapytałam, siląc się na powagę.
Fakt faktem, zaskoczył mnie tym. Nozdrza drgały mi, a w środku składałam się ze śmiechu.
- Pewnie, że nie. - Odwrócił się do mnie. - Lubię w nie ubierać.
Wow. Cholera, oni mieli przystojność we krwi. Jak… coś na pewno… kocham. Na przykład jak Boga kocham, tyle tylko, że w niego nie wierzę.
Brat Emmetta był bardzo do niego podobny, tyle, że jego twarz była chudsza, a jej rysy wyraźniejsze, no i trochę inne. Facet miał też brązowe, rozczochrane włosy - widocznie Edward odziedziczył fryzurę po innym rodzicu. Urzekły mnie jego głęboko zielone oczy.
- No więc, dostanę jeden komplet? - zapytałam.
Spojrzał na mnie, mrużąc lekko oczy. Unosił je mimo, że gdyby spojrzał przed siebie, patrzył by się na moje kolana. To było… seksowne? Dziwnie magnetyzujące.
- Pod jednym warunkiem - powiedział uwodzicielskim tonem.
Wywróciłam oczami.
- A jakim to?
- Pokażesz mi się w tym, co ci dam.
Zdrętwiałam.
- Wciąż próbujesz mnie uwieść? - zapytałam sceptycznie. - Boże, daj mi po prostu jakiś komplet, oddam ci kasę.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Co on myślał, że rzucę mu się w ramiona? Cóż, miał prawo tak myśleć. Z Emmettem właśnie tak było. Żachnął się - robił to bardzo często. Wywrócił oczami, jakby było mało, i wstał, przechodząc do pomieszczenia obok.
- Proszę - powiedział, wręczając mi czerwony komplet.
Majtki w koronkę i stanik rozpinany od przodu.
- Dziękuję.
Zamknęłam drzwi i zawahałam się. Jak wrócić? Lewo… prawo i prosto? Coś nie tak. Zapukałam ponownie.
- Zmieniłaś zdanie? - zapytał spokojnie.
- W życiu. Jak wrócić do pokoju Emmetta?
Cisza.
- Prawo, lewo i drugie drzwi po lewej.
- Aha. Dzięki.
Weszłam do pokoju Emmetta. Był w miarę pusty.
- Jesteś? - rzuciłam, czując się głupio.
- W łazience.
Weszłam do pomieszczenia.
- Zobacz, jaki komplet dał mi Edward. Nieużywany! W pierwszej chwili myślałam, że… - przerwałam gwałtownie.
Emmett stał w kabinie prysznicowej - otwartej - ze skołowaną miną. Slipki leżały na ziemi.
- Aha - skwitowałam.
- Wiesz, mówiąc, że jestem w łazience, miałem na myśli “poczekaj chwilę, biorę prysznic”.
- Ja wzięłam to raczej za… - Nie dokończyłam, oglądając go od stóp do głów. - Za… “Wejdź śmiało, jestem w łazience”.
Chciał coś powiedzieć, ale zawahał się.
- A wszystko jedno - mruknął. - Chcesz wziąć prysznic? - Pytanie-pułapka.
- Jak nigdy w życiu - stwierdziłam, rzucając na bok bieliznę od Edwarda.
Zdjęłam z siebie koszulkę i wytarte jeansy. Gdy chciałam się wziąć za stanik, ciepłe ręce Emmetta zaskoczyły mnie od tyłu.
- Pozwól, że pomogę. - Rozpiął delikatnie stanik, wodząc palcami po moich plecach zupełnie tak, jak ja robiłam to rano, gdy spał.
Zaśmiałam się.
- Co? - zapytał.
- Nawet nie wiesz, jakie to przyjemne - mruknęłam. - Nie mogłam się powstrzymać i tak samo robiłam ci dziś rano, gdy nie mogłam cię obudzić.
Obróciłam się. Patrzył mi się w oczy i śmiał wesoło i, jak to Emmett, słodko.
Spod prysznica wyszliśmy nie całkiem czyści, ale o wiele bardziej, niż byliśmy rano. Nie mogliśmy się powstrzymać. Kabina była za ciasna jak na dwa gołe ciała. Zrozumiałe, prawda? Użyczył mi też szczoteczki, której nikt nie używał.
- Pokaż się - poprosił, gdy założyłam czerwony komplet Edwarda. Tfu, od Edwarda.
Gwizdnął głośno i podał mi długą, czarną koszulkę. W pierwszej chwili myślałam, że to moja, ale nie było wzorku w plamki białej farby z tyłu. Założyłam ją. Była jeszcze większa od poprzedniej, sięgała mi kolan. Zachichotałam.
Jeansy znalazł po swojej siostrze - wyjechała gdzieś dawno i zostawiła tylko kilka swoich rzeczy. Były na mnie trochę za duże, gdyż podobno była bardzo wysoka. Emmett przyciągnął mnie do lustra. Zaczęłam się śmiać, gdyż najzwyczajniej w świecie, po prostu, wyglądałam śmieszne. On zaś wyglądał dobrze. Miał na sobie granatową koszulkę w paski na przemian ciemnej i jasnej barwy. Spodnie jeansowe - jasnoniebieskie. I białe skarpetki.
- Nie nosisz kapci? - zapytałam zdziwiona.
Pokręcił głową.
- Przyzwyczajenie. Wychowywała mnie babcia, a ona nie zwracała na to uwagę, bo miałem bardzo dobry system odpornościowy.
Bóg wie skąd, zaczęła mnie dochodzić znajoma piosenka. Camille Jones - The Creeps. Była trochę starawa, no i niezbyt popularna, ale ogólnie ją lubiłam. Zastanawiałam się nad tym w ciszy, aż po chwili puknęłam się po głowie.
- Moja komórka. Zaraz wracam. - Wyszłam z pokoju i, prawie jak na węch, zaczęłam uchylać się w stronę łóżka. Cichy dźwięk dochodził właśnie z niego.
Zaczęłam przerzucać pościel w poszukiwaniu małej komórki. Gdy wreszcie ją znalazłam, odstraszył mnie dzwoniący kontakt. Alice. Jak mi powie, że nie może opiekować się Renesmee to…!
- Słucham?
Doszedł mnie jakiś głośny pisk. Odchyliłam gwałtownie głowę, krzywiąc się.
- Co tam się dzieje? - zapytałam zaniepokojona.
- Jest zachwycona! - wrzasnął głos Alice. Był strasznie piskliwy mimo, że telefon trzymałam na wysokości kolan i nie włączyłam głośno mówiącego.
Po zastanowieniu, jednak włączyłam głośnik.
- Kto jest czym zachwycony? - Emmett znów opierał się o futrynę drzwi i patrzył zaciekawiony w moją stronę.
- Renesmee jest tobą zachwycona! - krzyczała entuzjastycznie. Co? To niemożliwe.
- Alice, coś ci się pomyliło. Ona nie chciała ze mną rozmawiać.
Z telefonu wypadł jakiś dziki dźwięk, przypominający… cóż, dźwięk Alice - tyle wystarczy powiedzieć.
- Była kompletnie oszołomiona twoim stylem! Mówiła, że ubrałaś się bardzo luźno i niesamowicie i, w dodatku, nie przejmowałaś się, że ktoś cię zobaczy. No i podobno śmiesznie się zachowywałaś. Stwierdziła nawet, że zabawnie gestykulujesz. Powiedziała, że nie mogła wydobyć z ciebie słowa, bo cię podziwiała!
Zdrętwiałam. Niemożliwe.
- Alice, musiała cię okłamać. To dziecko. Nie chciała cię zmartwić, a teraz się uspokój i wypij coś ciepłego, żeby twoje gardło nie zaczęło płakać krwią nad swoim losem.
Fuknęła coś tylko.
- Ale ona nigdy mnie nie okłamuje. Znam ją. Wiem, że mam rację.
Odłożyłam telefon na pościel, a mój dobry humor prysnął. Nie powinnam się cieszyć? Chociaż… może to szok? Wątpliwość. W mojej głowie panowała taka zawierucha, taki chaos, że nie mogłam nic dobrego stwierdzić, ani nawet złego. Nic nie wiedziałam.
- Nie powinnaś się cieszyć? - Głos Emmetta zaskoczył mnie od tyłu.
- Nie mam pojęcia, co powinnam. - Położyłam się powoli na poduszki.
Już nawet głód mi nie dokuczał.
Może wcale tego wszystkiego nie zepsułam? Albo… albo wręcz przeciwnie? Może Renesmee okłamała Alice, bo wiedziała, że nie ma szans na cokolwiek pomiędzy nami?
- Hej, nie smuć się - protestował Emmett. - Wszystko będzie dobrze. Przecież ta dziewczyna powiedziała, że twoja córka nigdy jej nie okłamuje. - Zaczął zbierać kosmyki moich włosów i zakładać je za ucho.
Zawahałam się.
- Może masz rację… Ale co jeśli nie? - jęknęłam.
- Lepiej zadaj sobie pytanie, co jeśli tak. - Uniosłam brwi. O tym nie pomyślałam. Bo co, jeśli tak? Co w związku z tym? - To co, zostajemy w łóżku?
Zagapiłam się w jakiś obraz, robiąc duże oczy.
- T… Taaa… - Co? - Niee, wychodzimy z łóżka. - Pokiwałam głową, jakbym odganiała od siebie muchy.
Złapał mnie za rękę - jego dłoń wydzielała jakieś kojące, spokojne, sielankowe wręcz ciepło. Nigdy się z takim czymś nie spotkałam. A podczas pocałunków? Prawdziwy ogień. Dosłownie. Palący. To naprawdę było bardzo dziwne. Zanim wyszliśmy, mój telefon ponownie zaczął dzwonić - tym razem to był numer, którego nie znałam, gdyż rozbrzmiał głos “The Kills” z piosenką Cheap and Cheerful. Kolejna trochę stara piosenka. Ani myśląc o puszczaniu płomiennej ręki - Boże, to brzmiało jakoś indiańsko - cofnęłam się, ciągnąc za sobą Emmetta. Uniosłam satynową kołdrę, która dosłownie spłynęła po mojej ręce. Wygrzebałam szybko telefon. Zastrzeżony numer.
- Słucham?
- Bello - odezwał się ktoś twardo.
Parsknęłam śmiechem.
- Alice?
- To ja - mówiła z powagą. - Jest sprawa. - Utrzymywała mroczny i tajemniczy ton.
- Hm?
- Właściwie to… - jęknęła. - Jasper, mówiłam ci, że tak nie umiem. Gardło mnie od tego boli.
Uniosłam brwi i zaśmiałam się.
- Mamy werdykt - oświadczyła.
- Jaki znów werdykt? - rzuciłam zdziwiona.
- Od dnia wczorajszego, co tydzień będziesz brać Renesmee do… no, cóż, gdzie chcesz. Jak rodzice po rozwodzie. Odwiedziny. Łapiesz? I nie ma żadnego „nie”. Musisz załatwić sobie wolny czas co tydzień, albo odejdę.
Wciągnęłam głośno powietrze, oburzona.
- To jest szantaż!
- Owszem. W tym za to jestem dobra, Jasper - skierowała się do chłopaka.
- No chyba sobie… Alice… - jęknęłam. - Nie mogę tak po… ech! - krzyknęłam sfrustrowana i podskoczyłam. - Niech ci będzie.
Rozłączyłam się, mściwie naciskają czerwoną słuchawkę z niemą satysfakcją, że jednak jestem zdolna do uciszenia Alice.
- Coś się stało? - Ponownie zapomniałam o Emmecie.
Można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do ciepła jego ręki i przestałam się tak nią “podniecać”.
- Nic. Zostałam uziemiona.

- Co chcesz na śniadanie?
Wzruszyłam ramionami.

Gdy jedliśmy w kuchni śniadanie - Emmett jajka sadzone, chleb, herbatę i szynkę, ja zaś zwyczajne płatki czekoladowe z mlekiem - co chwile gdzieś kręcił się Edward. Czułam się winna, ale za każdym razem przykuwał moją uwagę. Nie był tak szeroki jak Emmett, ale jego bluzka oddawała idealnie rysy jego mięśni. Miał też na sobie dresy, najwyraźniej przeznaczone do chodzenia w nich po domu, które - niech mnie szlag jasny trafi, jeszcze nie jestem w związku, a już gapię się na innych - wiernie oddawały kształty jędrnych pośladków.
Raz na mnie spojrzał i prawie się zakrztusiłam - a raczej, zrobiłam to, ale tak, żeby tego nie zauważył. Po cichu. Na upartego. Intensywna zieleń jego oczu była całkowicie niesamowita, i choć do dziś mój ulubionym kolorem była świecąca czerń lub spokojny błękit, oficjalnie przerzuciłam się na zielony. Ale za każdym razem, gdy patrzyłam się na Emmetta, czułam się winna. Był równie przystojny, lepiej zbudowany, miał piękne oczy, był słodki, zniewalał uśmiechem i loczkami, a w dodatku miał tak samo jędrne pośladki - na oko - i był miły. I uczuciowy.
To po jaką cholerę gapiłam się na Edwarda?

Po śniadaniu pożegnałam się, wpisując sobie numer Emmetta do komórki. Poprzez pożegnanie, mam na myśli praktyczne przygniecenie do ściany - mnie, nie jego - i całowanie się. Spakowałam tylko swoje ciuchy i założyłam tenisówki. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie mam samochód, aż sobie przypomniałam, że przecież go tu nie ma. Zawahałam się. Szlag. Ciekawe, czy Edward bardzo się obrazi, jeśli pożyczę jego Volvo?
Zaczęłam szukać w swoim obuwiu czegokolwiek, co nadało by się do włamania. Palcami przecież tego nie zrobię. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie wytartych jeansów - tych w mojej ręce - klucze, portfel, i, tak, tak! Spinka do włosów.
Wyjęłam ją - była bardzo mała i czarna, używałam takich, tylko, jeśli miałam sytuację kryzysową z włosami lub transportem. Ale plusem był fakt, że zawsze miałam je przy sobie.
Już otworzyłam Volvo, już miałam zacząć go odpalać, gdy dotknął mnie pewien fakt. Nie byłam w Seattle. Odwróciłam się. Dom Emmetta był niby tylko dwupiętrowy, ale naprawdę szeroki. Został zbudowany z jakiejś jasnej cegły. W niektórych miejscach była biała, w innych waniliowa, lecz głównie trzymała się w odcieniu „pomiędzy”. Duże i szerokie okna na każdej ścianie obłożone były jasnobrązowym drewnem, a i z wnętrza dochodziło dużo tego koloru. Dom był praktycznie w lesie - niedaleko było widać ulicę, ale nie widziałam żadnej drogi dla samochodu. Serce mocniej mi zabiło. Pułapka? Nie, uspokój się. To tylko Emmett i Edward. Zamknęłam srebrne Volvo i wróciłam do domu.
- Emmett? - zawołałam.
Po chwili pojawił się przede mną.
- Edward właśnie powiedział, że przywiózł cię ze Seattle. Myślałem, że trafiłaś tu, bo byłaś w okolicy.
- Właściwie… gdzie jesteśmy?
- W Forks. Pół godziny do Seattle. Takie małe miasteczko.
Jęknęłam.
- Podwieziesz mnie?
Zrobił zakłopotaną minę.
- Nie mogę. Muszę posprzątać cały dom, bo przyjeżdża nasz ojciec. A ten dupek, Edward, i tak nic nie posprząta. Może on cię odwiezie?
Odpowiedziałam trochę za szybko, mając nadzieję, że nie zabrzmię, jakbym się wahała.
- Tak, może być.
Uśmiechnął się i pocałował mnie lekko. Rozpłynęłam się, a kolana pode mną zmiękły, co skończyło się - tak czy siak - przytuleniem do Emmetta.

Czy to mogło być bardziej krępujące? Nie. Edward przebrał się, aby jakoś wyglądać. Miał spodenki trochę poza kolana. Musiał grać dużo w piłkę, bo nogi miał chyba lepsze od Emmetta. Czemu ich porównujesz, idiotko? Założył też dziwnie rozciąganą, zieloną koszulkę z dziwnego materiału. Wyglądała normalnie, ale po jakimś czasie gapienia się zauważyłam, że jest strasznie obcisła. Opinała jego mięśnie jeszcze bardziej. No dobra, Emmett miał świetne mięśnie, ale takie subtelne ich podkreślenie, jak u Edwarda, oddanie ich rys, kształtów - to było “coś”. Znów ich porównujesz!
Gdy prowadził, skupiał się bardzo na drodze - jechał więcej niż szybko, ale nie bałam się, że spowoduje wypadek - zaciskał szczęki i skupiał swój wzrok na asfalcie. Głowę miał leciutko skierowaną w dół, a oczy uniesione. W przeciwieństwie do Emmetta, jego twarz była czysto uwodzicielska. Kretynka. Walczyłam ze sobą, aby przestać ich w końcu porównywać. Nie miałam powodu.
Gdy podjechał pod mój blok, zawahałam się.
- Mógłbyś… podwieźć mnie gdzie indziej? Mam coś do załatwienia - wytłumaczyłam.
Spojrzał na mnie magnetyzującym wzrokiem. Włączyłam mentalne tarcze, aby go odeprzeć. Gapił się, po prostu, i nie odpowiadał. W końcu westchnął zrezygnowany i… chyba podniecony?
- To gdzie zawieźć?
Podałam mu adres biura. Zdrętwiał.
- Zaraz. Pracujesz tam?
- Jeśli chcesz udzielić mi konstruktywnej krytyki na temat szkodliwości komputerów i ich zły wpływ na ludzi, daruj sobie - sarknęłam.
Pokiwał głową.
- Nie o to chodzi, ja też tam pracuję.
Teraz to ja zdrętwiałam.
- Chyba sobie żartujesz…?
- Isabella - szepnął nagle, łapiąc się za głowę. - Jesteś moim szefem - zaśmiał się.
- Jako tako - mruknęłam. - Co tam właściwie robisz? I tak nigdy cię nie… - Volvo. Cholera, ależ oczywiście, że widziałam.
- Pracuję zaraz pod tobą. Załatwiam reklamy i namawiam bogatych sponsorów na rozmowy, a przy okazji odwalam dokumentację, ale w małych ilościach.
Westchnęłam.
- Dwa piętra niżej? - zgadłam. Albo może się domyśliłam.
Kiwnął głową. No to nie będziemy się widywać. Chyba powinnam się cieszyć. Chyba.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Pon 23:27, 26 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 7:56, 27 Paź 2009 Powrót do góry

pierwsza...
hehe.. ogólnie - rozdział genialny...
rudno mi było chwilami nadążyć za Edward-Emmett-Edward...

forteca boska... sama się w jednej takiej zgubiłam dzwonic do chłopaka, bo zgubiłam się w jego domu to żenujące

akcja szybka... ale nie podobają mi się myśli Belli względem Emmetta, przecież Rose mówiła wieczór wczesniej, że się jej podoba :P

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Wto 14:09, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Kirke, ale pamiętaj, że Isabella miała problemy w przeszłości i to, co doświadczyła na Emmecie było w miarę niezwykłe i zabrało jej możliwość racjonalnego myślenia. Ja nie mówię, że to się zmieni lub nie zmieni, ale tylko tłumaczę, o co mi chodzilo:D
Hah, cieszę się, że trafiłam z dużym domem. Też się kiedyś zgubiłam w jednym:D
A co do nądążania, jestem z siebie dumna, o to mi chodziło, wywołać w was confused, bo i Bella była skonfundowana tym wszystkim. I dobrze, o:D
No, tyle chyba :P Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Wto 16:53, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Podoba mi sie ten rozdzial. Ciekawy rozwoj akcji. Nie podejrzewalam nawet, ze w kolejnej czesci spotka tu Emmetta (jestem team Emmett), wiec jestem mile zaskoczona. Nie mialabym nic przeciwko ich zwiazkowi. :) Super opisalas ich wspolne sceny. Taka doskonalsza pod wzgledem charakteru kopia Edwarda. Tylko nasuwa sie pytanie: co bedzie z rose?

Edward, erotoman, ktory ma damska bielizne? Usmialam sie przy tym niezle. Znowu nasze ukochane zadupie - Forks. Nigdy nie podejrzewalabym Belli o umiejetnosc wlamywanie sie do samochowdow spinka do wlosow.
Mialam przeczucie, ze Renesmee nie moze nie lubic swojej mamy. Kiedy troche nauczy sie o zachowaniu dzieci, moze byc swietna matka :D

Rozdzial sie szybko czytalo i mile. Dluzej pisalam ten bezsensowny komentarz niz czytalam :P
Pozdrawiam i zycze weny,
Paramox22


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paramox22 dnia Wto 16:55, 27 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Magal
Człowiek



Dołączył: 23 Wrz 2008
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 17:28, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Ale mnie wcieło!
Co za rozdział!!!!
Osobiście niczego takiego się nie spodziewałam. Czysta niespodzianka z totalnym zaskoczeniem!!! Winszuje ci pomysłu i wyobraźni, bo chyba nie każdy potrafiłby to tak uknuć. Bije pokłony....
A perełką tego rozdziału powinno być wejście Edwarda do sypialni swojego brata.
Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału.
Oby był tak genialny jak ten!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Wto 20:58, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Totalne zaskoczenie rozwojem akcji! W ogóle się czegoś takiego nie spodziewałam. I muszę przyznać, że bardzo lubię Emmentta jest jedną z moich ulubionych postaci w sadze jak i praktycznie w każdym ff, ale czytając ten rozdział wyzywałam Belle i to nieźle. Ja rozumiem, że ona nigdy czegoś takiego nie doznała i bardzo jej się to spodobało i nie wiedziała jak zareagować, ale do cholery on jest z jej najlepszą, JEDYNĄ przyjaciółką! I Rose powiedziała jej że się jej podoba tak podoba podoba. A wiadome wszystkim jest że pod żadnym pozorem nie można umawiać się, podrywać, całować i tego typu rzeczy z chłopakiem przyjaciółki, więc w tym momencie B. ma u mnie minusa, i nie dam się przekonać do niesłuszności moich słów;p ale próbować zawsze możesz(: chociaż muszę powiedzieć, że z natury jestem uparta.

Po za tym małym mankamentem rozdział nie inaczej jak podobał mi się. Alice zawalczyła(: R. spodobała się jej własna matka, no i wkroczenie Ed. do sypialni Em. hmm. . .bezcenne(:
Nie wiem czym mówiłam Ci, iż masz bardzo fajny styl pisania, taki prosty ale zarazem nie pusty i maślany, nie wiem czy się jasno wyraziłam, więc może powiem tylko że podoba mi się(:

Czekam na następny rozdział (nie)cierpliwie i życzę dalszych świetnych pomysłów, CZASU i chęci do tworzenia(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Wto 21:17, 27 Paź 2009 Powrót do góry

A i będę próbować. Isabella jakoś sie nad tym nie zastanawiała, bo tak tak, nie myślała "trzeźwo", ale zważając na to, co pisałam o niej w 1-2 rozdziale to wiadome, że ona szuka przygóg na jedną noc. No i wiesz, ona z EMMETTEM nie jest. Tylko z nim prawie-spała a potem gadali z Bellą. Ajj... chyba muszę dopisać conieco do 5 rozdziału!:D
Cytat:
Super opisalas ich wspolne sceny. Taka doskonalsza pod wzgledem charakteru kopia Edwarda

Paramox - foch:D Nie no, żartuję, ale proszę nie dobijaj mnie, Emmett nie jest Edwardowaty... bo nie jest, nie? Jak tak, to źlee!:D
Hm... no. Tyle. Dziękuję za komentarze.

Prawie edit(tuż przed wyślij napisane xD) Co z Rose - jeju jeju, ja się tym nawet nie przejęłam, ona do Emma nie rozdzwaniała, a wy jak te Jessici xD(to też był żart, tylko taki twilightowy :D Tak, mam zrypane poczucie humoru). W każdy razie, muszę zacząć pracować nad siódmym rozdziałem i tam trochę powyjaśniać... bo nie każdy jest w mojej głowie, jak to powiedział mi to mój facet:D
I cieszę się, że wam się podobało, jak Edward wlazł do sypialni brata;D Mi też się podoba, nie żebym była samowielbna :P
Co do Belli(ja nigdy nie kończę gadać, to choroba. Nazywa się... cóż, ja.) i spinki do włosów to... lol... skoro to was zdziwiło... to albo prologu nie czytaliście albo dostaniecie zawału w rozdziale szóstym. Boże, byście widzieli moją minę teraz. Cwaniakowata, okularów brakuje tylko :D

Team Emmett... rox. Pozdrawiam:D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:05, 30 Paź 2009 Powrót do góry

Tylko jedno.

EMMETT!

***

Rozdział mi się tak podobał, że aż szok. No bo... ach! Emmett!
Wiem, wiem, brzmię jak wariatka. Bywa Smile
Z początku byłam pewna, że sparujesz Emmetta z Rosalie - w końcu wspomniała, że jej na nim zależy. Ale taki obrót sytuacji jest znacznie bardziej interesujący :)
Podobał mi się także wątek z Nessie - o tym, jak rzekomo była Bellą zachwycona.

Dżizys, Paula, wybacz mi. Nie umiem pisać takich komentarzy, jak Ty. Plus, z gorączką nie potrafię pisać jakichkolwiek komentarzy, a nie chciałam dłużej zwlekać, więc coś tam naskrobałam. Wybacz, wybacz, wybacz! Następnym razem bardziej się postaram Smile

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Pią 17:19, 30 Paź 2009 Powrót do góry

Nie, tylko mi tu nie fochuj Alicee :D
Co do lepszej kopii Edwarda, chyba mnie nie zrozumialas, wiec lece z wyjasnieniami.
Bella oby dwu postrzega jako atrakcyjnych mezczyzn, ale Edward jest gorszy pod wzgledem charakteru. Za to Emmett jest milszy itd. wiec bardziej doskonalszy, a jako ze sa musza miec jakies wspolne cechy charakteru ze wzgledu na pokrowienstwo, wiec dlatego kopia. Jesli zle zrozumialam tekst to strasznie przepraszam.
Kopia odnosi sie tylko ze wzgelu na pokrewienstwo. Emmett na pewno nie jest edwardowy :)
Pozdrawiam,
Paramox


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ekscentryczna.
Wilkołak



Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:13, 30 Paź 2009 Powrót do góry

Osobiście, rozdział mi się podoba.
Wnioskując z twoich wyjaśnień, jak i samej treści rozdziału, Bells uważa, iż to jedynie kolejne 'zakochanie' Rose, a w dodatku.. Cóż, na co dzień nocne kluby. Balangi. Kobieta szuka przygód. Co do samego Edwarda.. Jej. Ostatnio wszędzie jest taki.. seksistowski. Lecz ogółem rzecz biorąc, baaardzo ciekawie. Co do błędów.. Ble. Ble. Ble. Tak, właśnie krytykuję sama siebie za błędy, które na pewno tam były. Brawa dla mnieee! ;p
Chęci, weny, czasu.
Pozdrawiam,
E.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin